Transcript
Page 1: Worek kości - Stephen King
Page 2: Worek kości - Stephen King

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Czytelnia Online.

Page 3: Worek kości - Stephen King

WOREKKOÂCI

Page 4: Worek kości - Stephen King
Page 5: Worek kości - Stephen King

STEPHEN

KINGWOREKKOÂCI

Prze∏o˝y∏Arkadiusz Nakoniecznik

Page 6: Worek kości - Stephen King

Tytu∏ orygina∏u: BAG OF BONES

Copyright © 1998 by Stephen KingAll rights reserved

Projekt ok∏adki: Ewa Wójcik

Ilustracja na ok∏adce: Vincent Chong

Redaktor serii: Renata Smoliƒska

Redakcja: Lucyna ¸uczyƒska

Korekta: Anna SidorBronis∏awa Dziedzic-Weso∏owska

Redakcja techniczna: El˝bieta Urbaƒska

¸amanie: Ma∏gorzata Wnuk

ISBN 978-83-7648-373-3

Warszawa 2010

Wydawca: Prószyƒski Media Sp. z o.o.ul. Gara˝owa 7, 02-651 Warszawawww.proszynski.pl

Druk i oprawa: ABEDIK SA61-311 Poznaƒ, ¸ugaƒska 1

Page 7: Worek kości - Stephen King

Dla Naomi. Jak zawsze.

5

Page 8: Worek kości - Stephen King

Tak, Bartleby, pozostaƒ w ukryciu, pomyÊla∏em; ju˝ nie b´d´ ci´ przeÊla-dowa∏; jesteÊ równie nieszkodliwy i milczàcy jak te stare krzes∏a; krótko mówiàc, nigdy nie czuj´ si´ tak swojsko jak wtedy, kiedy wiem, ˝e tu jesteÊ.

Herman Melville, „Bartleby”

Âni∏o mi si´ tej nocy, ˝e znowu jestem w Manderley (...) Gdy tak sta-∏am w milczeniu, bez ruchu, mog∏abym przysiàc, ˝e dom nie jest pustàskorupà, lecz ˝yje dawnym ˝yciem.

Daphne du Maurier, „Rebecca”w przek∏adzie Eleonory Romanowicz-Podoskiej

Mars to raj.

Ray Bradbury

7

Page 9: Worek kości - Stephen King

Od autora

W powieÊci tej sporo mówi si´ o obowiàzujàcym w stanie Maine prawie, które reguluje kwesti´ sprawowania opieki nad dzieç-mi. O pomoc w wyjaÊnieniu tych zagadnieƒ zwróci∏em si´ do me-go przyjaciela i znakomitego prawnika Warrena Silvera. Warrenprowadzi∏ mnie powoli, krok po kroku, a przy okazji wspomnia∏mimochodem o starym dziwacznym wynalazku zwanym steno-maskà, który natychmiast wykorzysta∏em na w∏asne potrzeby. JeÊli mimo wszystko w tekÊcie znalaz∏y si´ jakieÊ b∏´dy formal-ne, wina spoczywa wy∏àcznie po mojej stronie. Warren zapyta∏mnie równie˝ – raczej nieÊmia∏o – czy móg∏bym wprowadziç do ksià˝ki postaç „dobrego” prawnika; mog´ powiedzieç tylkotyle, ˝e uczyni∏em wszystko co w mojej mocy.

Dzi´kuj´ mojemu synowi Owenowi za pomoc technicznà, ja-kiej udzieli∏ mi w Woodstock w stanie Nowy Jork, oraz memuprzyjacielowi Ridleyowi Pearsonowi za pomoc technicznà, jakiejudzieli∏ mi w Ketchum w stanie Idaho. Dzi´kuj´ Pam Dormanza ˝yczliwà i uwa˝nà lektur´ pierwszej wersji ksià˝ki. Dzi´kuj´Chuckowi Verrillowi za wykonanie gigantycznej pracy redaktor-skiej – wielkie dzi´ki, Chuck. Dzi´kuj´ Susan Moldow, Nan Gra-ham, Jackowi Romanos i Carolyn Reidy z wydawnictwa Scrib-ner za trosk´ i dokarmianie. Dzi´kuj´ tak˝e Tabby, która znowuby∏a przy mnie, kiedy zrobi∏o si´ ci´˝ko. Kocham ci ,́ najdro˝sza.

S.K.

9

Page 10: Worek kości - Stephen King

Rozdzia∏ 1

Pewnego upalnego sierpniowego dnia 1994 roku moja ˝ona Jo-hanna odebra∏a telefon z apteki Rite Aid. Zosta∏a poinformowa-na, ˝e jej lekarstwo na zatoki jest ju˝ gotowe. Zdaje si ,́ ˝e teraztakie rzeczy kupuje si´ od r´ki. Zauwa˝y∏em, ˝e mimo up∏ywuczasu fundamentalne zasady pozostajà niewzruszone, powa˝nymzmianom ulegajà natomiast te drobniejsze.

Poniewa˝ upora∏em si´ ju˝ z przewidzianà na ten dzieƒ porcjàpisania, zaproponowa∏em, ˝e ja udam si´ po lek. Podzi´kowa∏ami, wyjaÊniajàc, ˝e sama si´ tym zajmie, poniewa˝ i tak zamie-rza∏a pojechaç do supermarketu po ryb´ na kolacj .́ Pos∏a∏a mica∏usa i wysz∏a z domu. Ponownie zobaczy∏em jà dopiero naekranie telewizora. Tutaj, w Derry, w ten w∏aÊnie sposób identy-fikuje si´ zmar∏ych; nikt nie prowadzi ci´ podziemnym koryta-rzem wy∏o˝onym zielonymi kafelkami i oÊwietlonym blaskiem jarzeniówek, nikt nie wysuwa z ogromnej ch∏odziarki metalo-wych noszy, na których spoczywa nagie cia∏o. Zamiast tegowchodzisz do pokoju z napisem na drzwiach OBCYM WST¢PWZBRONIONY, patrzysz na ekran i mówisz „tak” albo „nie”.Ta sama zasada – ogólnie rzecz bioràc, wszystko bez zmian,a jednak zupe∏nie inaczej.

Apteka znajduje si´ niespe∏na pó∏tora kilometra od naszegodomu, w niedu˝ym centrum handlowym, które tworzà opróczniej: wypo˝yczalnia kaset wideo, antykwariat o nazwie „Ksià˝-ka dla wszystkich” (podobno najlepsze interesy robià na popu-larnych wydaniach moich starych ksià˝ek), sklep ze sprz´-tem radiowo-telewizyjnym oraz zak∏ad fotograficzny. Centrum

11

Page 11: Worek kości - Stephen King

usytuowano na Wzgórzu Pierwszej Mili, w pobli˝u skrzy˝owaniaWitcham i Jackson Street. To ruchliwe miejsce, w którym cz´stodochodzi do wypadków, ale Johanna zawsze by∏a ostro˝nym kie-rowcà; je˝eli nie ukry∏a przede mnà jakiegoÊ mandatu za prze-kroczenie pr´dkoÊci (ja nie przyzna∏em si´ chyba do dwóch, jeÊlichcecie wiedzieç), to przez ca∏e trzydzieÊci szeÊç lat swego ˝yciaani razu nie wesz∏a w kolizj´ z prawem, a có˝ dopiero mówiço wypadku drogowym.

Zaparkowa∏a przed wypo˝yczalnià, wesz∏a do apteki i za∏atwi-∏a, co mia∏a do za∏atwienia z Joe Wyzerem, który wówczas by∏ tamaptekarzem. (JakiÊ czas potem przeniós∏ si´ do innego punktu tejsamej sieci, tyle ˝e w Bangor). Rachunek za realizacj´ recepty wy-niós∏ dwanaÊcie dolarów i osiemnaÊcie centów. Johanna kupi∏a coÊjeszcze za czterdzieÊci dziewi´ç centów – na paragonie okreÊlonoto jako „art. ró˝ne”. Kiedy wreszcie mog∏em przejrzeç zawartoÊçjej torebki (powinienem raczej powiedzieç: kiedy wreszcie si´ nato zdoby∏em), wÊród jednorazowych chusteczek, napocz´tych opa-kowaƒ bezcukrowej gumy do ˝ucia oraz niezliczonych przyborówdo makija˝u znalaz∏em zawini´tà w sreberko czekoladowà mysz-k .́ JeÊli taka myszka nie zas∏uguje na okreÊlenie „art. ró˝ne”, tonie wiem, co mo˝na by w ten sposób okreÊliç. By∏a to ostatniarzecz, jakà moja ˝ona kupi∏a na tym Êwiecie: czekoladowa mysz-ka nadziewana marmoladà. Siedzàc przy kuchennym stole, na któ-ry wysypa∏em zawartoÊç torebki, zdjà∏em z niej sreberko i zjad∏emjà; czu∏em si´ tak, jakbym przyjmowa∏ komuni .́ Kiedy po mysz-ce zosta∏ mi tylko czekoladowy smak w ustach i prze∏yku, wybuch-nà∏em p∏aczem. Siedzia∏em i p∏aka∏em prawie pó∏ godziny.

Jeszcze przed odejÊciem od kasy Johanna zmieni∏a zwyk∏eokulary na przeciws∏oneczne. W chwili kiedy wysz∏a spod mar-kizy ocieniajàcej drzwi i szyb´ wystawowà apteki (zdaje si ,́ ̋ e po-puszczam wodze fantazji i wkraczam na obszar zarezerwowanydla pisarzy, ale mo˝ecie mi wierzyç, zapuszczam si´ tam najwy-˝ej na pó∏ kroku), rozleg∏ si´ charakterystyczny j´dzowaty piskopon, zwiastujàcy zazwyczaj wypadek albo towarzyszàcy sytua-cji, w której o ma∏o do niego nie dosz∏o.

12

Page 12: Worek kości - Stephen King

Tym razem dosz∏o do wypadku, jednego z tych, które co naj-mniej raz na tydzieƒ zdarza∏y si´ na tym idiotycznym skrzy˝o-waniu w kszta∏cie litery X. Z parkingu przed centrum handlo-wym wyje˝d˝a∏a toyota, rocznik 1989. Siedzàca za kierownicàEsther Easterling, wdowa z Barrett’s Orchards, chcia∏a skr´ciçw lewo, w Jackson Street. Na miejscu pasa˝era siedzia∏a jej przy-jació∏ka Irene Deorsey, tak˝e z Barrett’s Orchards. Pani Deorseyzamierza∏a wypo˝yczyç kaset´ wideo, ale nie znalaz∏a w wypo-˝yczalni niczego, co przypad∏oby jej do gustu. „Nic tylko ta przemoc i przemoc”, powiedzia∏a do swojej przyjació∏ki Esther,która przyzna∏a jej racj .́ Esther Easterling liczy∏a sobie siedem-dziesiàt trzy lata, Irene Deorsey zaÊ siedemdziesiàt jeden. Ich m´-˝owie zmarli na raka p∏uc spowodowanego d∏ugoletnim paleniempapierosów.

Niemo˝liwe, ˝eby Esther nie zauwa˝y∏a pomaraƒczowej wy-wrotki zbli˝ajàcej si´ od szczytu wzniesienia; na przekór temu,co powiedzia∏a policji, dziennikarzom oraz co sam od niej us∏y-sza∏em jakieÊ dwa miesiàce póêniej, podejrzewam, ̋ e najprawdo-podobniej po prostu zapomnia∏a spojrzeç w lewo. Nigdy jej te-go nie wypomnia∏em. Jak mawia∏a moja matka (nawiasemmówiàc, te˝ „papierosowa wdowa”, pe∏no ich doko∏a): „Starzyludzie zazwyczaj cierpià co najmniej na dwie przypad∏oÊci: artre-tyzm i g∏upot .́ Nie mo˝na ich winiç za ˝adnà z nich”.

Ci´˝arówk´ prowadzi∏ William Fraker z Old Cape. W dniu,kiedy zgin´∏a moja ˝ona, Fraker mia∏ trzydzieÊci osiem lat. Siedzia∏ za kierownicà bez koszuli, z papierosem w ustach i ma-rzy∏ o zimnym prysznicu oraz zimnym piwie, niekoniecznie w tej kolejnoÊci. Razem z trzema kolegami przez ca∏y dzieƒ ∏ata∏ dziury w nawierzchni Harris Avenue w pobli˝u lotniska,a wi´c wykonywa∏ ci´˝kà prac´ przy ci´˝kiej pogodzie, i by∏ prawie pewien, ˝e straci∏ co najmniej dwa kilogramy z powo-du odwodnienia organizmu. Wraca∏ „na pusto” do bazy; gdy-by jego wywrotka wioz∏a asfalt i by∏a o kilkaset kilogramówci´˝sza, Irene i Esther przypuszczalnie do∏àczy∏yby do swoichm´˝ów w zaÊwiatach.

13

Page 13: Worek kości - Stephen King

Bill Fraker nie zaprzecza∏, ˝e jecha∏ odrobin´ za szybko – ja-kieÊ szeÊçdziesiàt kilometrów na godzin ,́ mimo znaku ogranicza-jàcego pr´dkoÊç do pi´çdziesi´ciu. Chcia∏ jak najszybciej odsta-wiç wóz do bazy, wsiàÊç do swojego F-150 i w∏àczyç klimatyzacj .́Poza tym hamulce ci´˝arówki, choç wcià˝ na tyle sprawne, ˝e-by nie wzbudziç zastrze˝eƒ kontroli technicznej, najlepsze latamia∏y ju˝ za sobà. Jak tylko Fraker zobaczy∏ wyje˝d˝ajàcà z par-kingu toyot ,́ wdepnà∏ w peda∏ hamulca i nacisnà∏ klakson, aleby∏o ju˝ za póêno. Us∏ysza∏ pisk opon – swojego wozu i samo-chodu Esther, poniewa˝ ta równie˝, tyle ˝e nieco za póêno, do-strzeg∏a niebezpieczeƒstwo – a potem na u∏amek sekundy zoba-czy∏ jej twarz.

– To by∏o najgorsze – wyzna∏, kiedy siedzieliÊmy przy piwie nawerandzie jego domu. Dzia∏o si´ to w paêdzierniku i choç na twa-rzach czuliÊmy ciep∏o s∏onecznych promieni, obaj mieliÊmy na so-bie swetry. – Chyba wie pan, jak wysoko siedzi si´ w takiej wy-wrotce?

Skinà∏em g∏owà.– No wi´c, ona patrzy∏a na mnie w gór ,́ a s∏oƒce Êwieci∏o jej

prosto w twarz. Widzia∏em, ˝e jest cholernie stara. PomyÊla∏emsobie: „Cholera, jeÊli si´ nie zatrzymam, rozsypie si´ jak fili˝an-ka”. Ale starzy ludzie sà twardsi, ni˝ nam si´ zdaje. Zresztà, niechpan sam popatrzy: one dwie ˝yjà, a paƒska ˝ona...

Umilk∏ w pó∏ zdania, a jego twarz obla∏a si´ szkar∏atnym ru-mieƒcem. Wyglàda∏ jak ch∏opiec, który podczas przerwy pad∏ofiarà drwin kole˝anek, poniewa˝ rozpià∏ mu si´ rozporek. Efektby∏ komiczny, ale gdybym si´ wtedy uÊmiechnà∏, biedaczyskozmiesza∏by si´ jeszcze bardziej.

– Przepraszam, panie Noonan. Tak jakoÊ mi si´ powie-dzia∏o...

– Nic nie szkodzi – odpar∏em. – Najgorsze mam ju˝ za sobà.OczywiÊcie by∏a to nieprawda, ale dzi´ki temu rozmowa mog-

∏a toczyç si´ dalej.– Moja wywrotka uderzy∏a w jej wóz po stronie kierowcy.

Us∏ysza∏em potworny huk, zgrzyt i brz´k t∏uczonego szk∏a. Takmocno rzuci∏o mnà na kierownic ,́ ˝e przez ponad tydzieƒ nie

14

Page 14: Worek kości - Stephen King

mog∏em g∏´biej odetchnàç i mia∏em wielki siniak o, tutaj. – Za-kreÊli∏ pó∏kole na piersi tu˝ pod obojczykiem. – Ràbnà∏em te˝g∏owà w szyb ,́ a˝ p´k∏a, ale zosta∏ mi tylko ma∏y guz, ˝adnegokrwawienia ani nawet bólu g∏owy. Moja ̋ ona twierdzi, ̋ e od uro-dzenia mam grubà czaszk .́ Widzia∏em, jak kobieta za kierowni-cà toyoty, pani Easterling, wpada na Êrodkowà konsolet ,́ a po-tem wreszcie si´ zatrzymaliÊmy na Êrodku ulicy i wysiad∏em, ̋ ebysprawdziç, co z nimi. Powiadam panu, by∏em prawie pewien, ˝eobie nie ˝yjà.

˚adna nie zgin´∏a, ˝adna nawet nie straci∏a przytomnoÊci. Pa-ni Easterling dozna∏a z∏amania trzech ˝eber i zwichni´cia stawubiodrowego, dla pani Deorsey zaÊ wypadek skoƒczy∏ si´ boles-nym uderzeniem g∏owà w bocznà szyb .́ I to wszystko. „Po opa-trzeniu zosta∏a zwolniona do domu”, jak zwykle w takich sytua-cjach piszà w lokalnym dzienniku.

Moja ˝ona, posiadaczka sprawnoÊci Siostra Mi∏osierdzia, widzia∏a wszystko sprzed wejÊcia do apteki, gdzie zamar∏a bezruchu z torebkà przewieszonà przez rami´ i reklamówkà z lekar-stwem w r´ce. Podobnie jak Bill Fraker, by∏a niemal pewna, ˝e pasa˝erowie toyoty sà albo martwi, albo powa˝nie ranni. Odg∏os zderzenia przetoczy∏ si´ donoÊnym, g∏´bokim grzmotemprzez goràce popo∏udnie, niczym ci´˝ka kula sunàca po torzew kr´gielni. Brz´k t∏uczonego szk∏a otacza∏ go jak postrz´pio-na koronka. Oba pojazdy znieruchomia∏y na Êrodku JacksonStreet; ogromna pomaraƒczowa wywrotka górowa∏a nad niebie-skim japoƒczykiem niczym groêny ojciec nad przera˝onymdzieckiem.

Zaraz potem Johanna pop´dzi∏a przez parking w kierunkumiejsca zdarzenia. Razem z nià uczynili to niemal wszyscy, któ-rzy byli w pobli˝u. Jedna z tych osób, Jill Dunbarry, w chwili kiedy nastàpi∏a kolizja, oglàda∏a wystaw´ sklepu ze sprz´tem radiowo-telewizyjnym. Wydawa∏o jej si ,́ ˝e zapami´ta∏a Johan-n´ – w ka˝dym razie utkwi∏y jej w pami´ci granatowe d˝insy – ale nie by∏a tego stuprocentowo pewna. Pani Easterling krzy-cza∏a ju˝ wtedy, ˝e jest ranna, ˝e obie sà ranne, wo∏ajàc o pomocdla siebie i przyjació∏ki.

15

Page 15: Worek kości - Stephen King

W po∏owie parkingu, blisko pojemników na Êmieci, moja ˝onapotkn´∏a si´ i upad∏a. Torebka zosta∏a na ramieniu, ale reklamów-ka wysun´∏a si´ z d∏oni, spad∏a na asfalt, plastikowa buteleczkaz tabletkami roztrzaska∏a si´ na kawa∏ki. Wszystkie pastylki zo-sta∏y jednak w torbie, tak ˝e móg∏bym je wykorzystaç, oczywiÊciegdyby nie to, ˝e nigdy nie mia∏em problemów z zatokami.

Nikt nie spostrzeg∏ kobiety le˝àcej na asfalcie przy pojemnikachna Êmieci. Uwaga wszystkich by∏a skoncentrowana na sczepionychpojazdach, krzyczàcych starszych paniach, rozlewajàcej si´ corazszerzej ka∏u˝y wody i p∏ynu z uszkodzonej ch∏odnicy ci´˝arówki.(„To gaz! – wrzeszcza∏ pracownik salonu fotograficznego. – Uwa-˝ajcie, ˝eby nie wybuch∏!”). Mo˝liwe, ˝e ktoÊ z niedosz∏ych ratow-ników przeskoczy∏ nad nià, myÊlàc, ˝e zemdla∏a. JeÊli wziàç poduwag ,́ ˝e tego dnia temperatura w cieniu dochodzi∏a do trzydzie-stu pi´ciu stopni, takie podejrzenie by∏o ca∏kiem uzasadnione.

Wkrótce wokó∏ miejsca wypadku zgromadzi∏o si´ ponad dwa-dzieÊcia osób, które wybieg∏y z centrum handlowego oraz ponadczterdzieÊci ze Strawford Park, gdzie trwa∏ mecz baseballowy.Przypuszczam, ˝e powiedziano wszystko, co zazwyczaj mówi si´w takich sytuacjach, prawdopodobnie nawet po par´ razy. BillFraker, który usi∏owa∏ uwolniç pasa˝erki ze zmia˝d˝onej toyoty,powtarza∏ zapewne: „Nic im nie jest? Nic im nie jest?”. KtoÊ (mo-˝e nawet kilka osób) klepa∏ go uspokajajàco po ramieniu i sta-ra∏ si´ odprowadziç na bok. „Niech pan lepiej usiàdzie”, znaleê-liby w swoich egzemplarzach scenariusza, a tu˝ obok: „Niewyglàda pan najlepiej”. KtoÊ powinien powtarzaç: „Nie ruszaj-cie si´!” (to, rzecz jasna, do Esther Easterling i/lub Irene Deor-sey), ktoÊ inny mówi∏: „Spokojnie, zaraz wam pomo˝emy”. Dom´˝czyzny (albo kobiety) najsilniej wierzàcego (wierzàcej)w zbawczà si∏´ Pozytywnego MyÊlenia nale˝a∏aby nast´pujàcakwestia: „Wszystko w porzàdku! Nic si´ nie sta∏o!”. Najwi´cejg∏osów z pewnoÊcià powtarza∏o: „Wezwijcie pogotowie! NiechktoÊ wezwie pogotowie!”.

W ogólnym rozgardiaszu ktoÊ si´ga przez dziur´ po szybiew drzwiach kierowcy i klepie Esther po starczej, roztrz´sionej r´-

16

Page 16: Worek kości - Stephen King

ce. T∏umek rozst´puje si´ przed Joe Wyzerem; w takich chwilachka˝da osoba w bia∏ym fartuchu zyskuje na autorytecie. W od-dali rozbrzmiewa zawodzenie syreny ambulansu, wznosi si´ co-raz wy˝ej jak rozgrzane dr˝àce powietrze nad krematorium, grec-ki chór zaÊ mówi to, co powinien powiedzieç w takiej sytuacji:„Dzi´ki Bogu” i „No, ju˝ sà”, i „S∏ysz´ karetk´!”, i „Nareszcie!”.

Przez ca∏y czas, niezauwa˝ona przez nikogo, moja ̋ ona le˝a∏a naparkingu z torebkà na ramieniu (w torebce, wÊród innych rzeczy,by∏a te˝ czekoladowa myszka) i reklamówkà z lekarstwem kilka centymetrów od wyciàgni´tej r´ki. Spostrzeg∏ jà dopiero JoeWyzer, biegnàcy z powrotem do apteki po kompres, który zamie-rza∏ po∏o˝yç na czole Irene Deorsey. Zobaczy∏ Johann ,́ le˝àcà twarzà do do∏u na asfalcie, i rozpozna∏ po rudych w∏osach, bia∏ejbluzce i granatowych spodniach. Bàdê co bàdê obs∏ugiwa∏ jà za-ledwie kwadrans wczeÊniej.

– Pani Noonan? – Natychmiast zapomnia∏ o kompresie dlaoszo∏omionej, ale poza tym ca∏ej i zdrowej Irene Deorsey, pod-szed∏ do Johanny, pochyli∏ si´ nad nià. – Pani Noonan, wszystkow porzàdku? – zapyta∏, choç ju˝ wtedy doskonale wiedzia∏ (takmi si´ wydaje, ale mo˝e si´ myl´), ˝e sta∏o si´ coÊ niedobrego.

Odwróci∏ jà na wznak. Musia∏ u˝yç obu ràk, a i tak mocno si´natrudzi∏ w potwornym upale lejàcym si´ z nieba i promieniujà-cym z asfaltu. Mam wra˝enie, ̋ e nieboszczycy przybierajà na wa-dze, zarówno dos∏ownie, jak i w przenoÊni. Stajà si´ zwyczajnieci´˝si ni˝ za ˝ycia, a zarazem wi´cej dla nas znaczà.

Mia∏a poparzonà twarz. Podczas identyfikacji nawet na ekra-nie monitora bez trudu dostrzeg∏em poparzone miejsca na czo-le i podbródku. Otworzy∏em ju˝ usta, ̋ eby zapytaç, skàd si´ wzi´-∏y, ale wtedy zrozumia∏em i szybko je zamknà∏em, bo gdybymzapyta∏, przypuszczalnie natychmiast bym zwymiotowa∏. Ârodeksierpnia, upa∏, rozgrzany asfalt... Przecie˝ to oczywiste, drogiWatsonie. Âlady na czole i podbródku niewiele ró˝ni∏y si´ od tych,które widaç na steku po zdj´ciu go z rusztu. Przez kilka minut,które przele˝a∏a na asfalcie, moja ˝ona nie tylko umiera∏a; onasi´ równie˝ sma˝y∏a.

17

Page 17: Worek kości - Stephen King

Wyzer wsta∏, zobaczy∏ karetk ,́ pobieg∏ w jej stron ,́ rozepchnà∏t∏um i z∏apa∏ za r´k´ jednego z sanitariuszy.

– Tam le˝y kobieta – powiedzia∏, wskazujàc kierunek.– Cz∏owieku, my tu mamy dwie kobiety, a do tego jeszcze m´˝-

czyzn´!Sanitariusz usi∏owa∏ uwolniç rami´ z uchwytu, ale Wyzer trzy-

ma∏ mocno.– Oni mogà poczekaç. W gruncie rzeczy nic im nie jest. Z tam-

tà jest znacznie gorzej.„Tamta” ju˝ prawie na pewno nie ̋ y∏a i nie ulega dla mnie wàt-

pliwoÊci, ˝e Joe Wyzer doskonale o tym wiedzia∏, jednak trzebamu przyznaç, ˝e zrobi∏ wszystko co w jego mocy. Mia∏ te˝ chy-ba sporà umiej´tnoÊç przekonywania, skoro pomimo j´ków Es-ther Easterling i nie˝yczliwych pomruków greckiego chóru zdo-∏a∏ odciàgnàç obu sanitariuszy od sczepionych samochodówi zaprowadziç ich na parking.

Jak tylko dotarli do mojej ˝ony, jeden z nich potwierdzi∏ przy-puszczenia Wyzera.

– Cholera! – zaklà∏ drugi. – Co jej si´ sta∏o?– Przypuszczalnie to serce – powiedzia∏ pierwszy. – Przestra-

szy∏a si´ i bach, po wszystkim. Nie ona pierwsza.Jednak to wcale nie by∏o serce. Sekcja zw∏ok wykaza∏a obec-

noÊç t´tniaka mózgu, z którym Johanna ˝y∏a prawdopodobnieco najmniej od pi´ciu lat. Kiedy pobieg∏a przez parking w kie-runku miejsca wypadku, os∏abione naczynko krwionoÊne w ko-rze mózgu p´k∏o jak samochodowa opona i powsta∏ krwotok,który doprowadzi∏ do Êmierci. Anatomopatolog powiedzia∏ mi,˝e choç Êmierç przypuszczalnie nie by∏a natychmiastowa, to jed-nak nadesz∏a na tyle szybko, ̋ e moja ̋ ona nie cierpia∏a. Tak jak-by w jej mózgu wybuch∏a ogromna czarna Nowa; wszystkie od-czucia i myÊli zgas∏y, zanim g∏owa zetkn´∏a si´ z asfaltem.

Sekcja wykaza∏a coÊ jeszcze, o czym powiedziano mi chybaprzez niedopatrzenie, poniewa˝, przynajmniej z ich punktu wi-dzenia, nie musia∏em o tym wiedzieç. W chwili Êmierci na par-kingu przed centrum handlowym Jo by∏a w szóstym tygodniucià˝y.

18

Page 18: Worek kości - Stephen King

Dni przed pogrzebem oraz sam pogrzeb pami´tam jak przezsen; jedyne wyraêne wspomnienie to chwila, kiedy zjad∏em cze-koladowà myszk´ Jo, a potem wybuchnà∏em p∏aczem, najpraw-dopodobniej dlatego, ̋ e uÊwiadomi∏em sobie, i˝ ju˝ za chwil´ cze-koladowy smak zniknie bezpowrotnie. Kilka dni po pogrzebiemia∏em kolejny atak p∏aczu. Zaraz wam o tym opowiem.

Ucieszy∏em si´ z przyjazdu rodziny Jo, a najbardziej z przyjaz-du jej najstarszego brata Franka. To w∏aÊnie Frank Arlen, kr´-py pi´çdziesi´ciolatek o rumianych policzkach i zaskakujàco buj-nych, a˝ nienaturalnie siwych w∏osach, zawzi´cie targowa∏ si´z przedsi´biorcà pogrzebowym, ustalajàc szczegó∏y ceremonii.

– Trudno mi uwierzyç, ˝e mia∏eÊ do tego g∏ow´ – powiedzia∏empóêniej, kiedy siedzieliÊmy przy piwie w pubie U Jacka.

– Chcia∏ ci´ naciàgnàç, Mikey. Nienawidz´ takich goÊci.Wyciàgnà∏ chusteczk´ z tylnej kieszeni spodni i otar∏ policzki.

Nie za∏ama∏ si´ – nikt z rodziny si´ nie za∏ama∏, a przynajmniejja tego nie widzia∏em – ale przez ca∏y dzieƒ ∏zy ciek∏y mu z oczu.Wyglàda∏o to tak, jakby cierpia∏ na przewlek∏e zapalenie spojó-wek.

SpoÊród szeÊciorga rodzeƒstwa Jo by∏a najm∏odsza i do tegojedynà dziewczynà. Bracia traktowali jà jak ukochanà maskot-k .́ Gdybym w jakikolwiek sposób przyczyni∏ si´ do jej Êmierci,pewnie rozdarliby mnie na strz´py go∏ymi r´kami, ale poniewa˝nie mia∏em z tym nic wspólnego, otoczyli mnie ochronnà tarczà.By∏o to bardzo mi∏e. Nawet wspania∏e. Z pewnoÊcià da∏bym so-bie jakoÊ rad´ bez nich, ale nie mam poj´cia jak. Nie zapomi-najcie, ˝e mia∏em wtedy trzydzieÊci szeÊç lat. Cz∏owiek w tymwieku nie jest psychicznie przygotowany na to, ˝e b´dzie musia∏uczestniczyç w pogrzebie swojej m∏odszej o dwa lata ˝ony.W ogóle nie myÊleliÊmy o Êmierci.

– Jak z∏apià goÊcia, który zw´dzi∏ ci radio z samochodu, oskar-˝ajà go o z∏odziejstwo i wsadzajà do pud∏a. – Arlenowie w latachszeÊçdziesiàtych przenieÊli si´ z Massachusetts, ale Frank wcià˝mówi∏ z wyraênym akcentem z tamtych stron. – JeÊli jednak tensam goÊç za cztery i pó∏ tysiàca dolarów wciska zrozpaczonemum´˝owi trumn´ wartà trzy tysiàce, nazywajà to robieniem inte-

19

Page 19: Worek kości - Stephen King

resów i zapraszajà go na najbli˝sze spotkanie Klubu Rotariaƒ-skiego. Chciwy sukinsyn. Wepchnà∏em mu t´ jego chciwoÊç dogard∏a, co nie?

– RzeczywiÊcie.– Wszystko w porzàdku, Mikey?– Tak.– Na pewno?– Skàd mam wiedzieç, do kurwy n´dzy? – zapyta∏em tak g∏oÊno,

˝e Êciàgnà∏em na nas spojrzenia siedzàcych w pobli˝u osób.To dziwne, ale moja odpowiedê w pe∏ni go usatysfakcjonowa-

∏a. Skinà∏ g∏owà, pociàgnà∏ ∏yk piwa, po czym zapyta∏:– Co b´dziesz teraz robi∏?Wzruszy∏em ramionami.– Pewnie to samo, co do tej pory.Skierowa∏ na mnie spojrzenie zaczerwienionych, opuchni´tych

oczu.– Na pewno nie, Mikey. To akurat na pewno ci si´ nie uda.– Dlaczego? Skàd wiesz?– Widz´ to po twojej twarzy – powiedzia∏ i zamówi∏ nast´pnà

kolejk .́

Tak wi´c Arlenowie, dowodzeni przez Franka, kierowali przy-gotowaniami do pogrzebu Johanny. Mnie, jako jedynemu pisa-rzowi w rodzinie, przypad∏o zadanie napisania nekrologu. Mójbrat, który przyjecha∏ z Wirginii z naszà matkà i ciotkà, zajà∏ si´kompletowaniem listy goÊci. Matka (w wieku szeÊçdziesi´ciu sze-Êciu lat dotkni´ta prawie ca∏kowità demencjà, chocia˝ lekarzeuparcie nie chcieli tego nazwaç alzheimerem) mieszka∏a w Mem-phis z siostrà, m∏odszà o dwa lata i tylko odrobin´ bardziej samodzielnà. Mia∏y kroiç tort i podawaç ciastka podczas przy-j´cia po ceremonii.

Ca∏à resztà – poczynajàc od ustalenia terminu uroczystoÊci po-grzebowej po szczegó∏y techniczne – zaj´li si´ Arlenowie. Franki Wiktor, najm∏odszy brat, wyg∏osili krótkie mowy, ojciec Jo zmó-wi∏ modlitw´ za dusz´ córki, na samym koƒcu zaÊ Pete Breed-love – ch∏opak, który latem strzyg∏ trawnik przed naszym domem,

20

Page 20: Worek kości - Stephen King

jesienià zaÊ zamiata∏ podwórze – wycisnà∏ wszystkim ∏zy z oczu,Êpiewajàc „B∏ogos∏awione uspokojenie”; wed∏ug Franka by∏ toulubiony koÊcielny hymn Jo. Nie mam poj´cia, w jaki sposób do-tar∏ do Pete’a ani jak sk∏oni∏ go do wyst´pu.

JakoÊ przez to wszystko przeszliÊmy: przez wtorkowe popo∏u-dnie i wieczór w kaplicy (chyba nigdy nie zrozumiem, co sk∏anialudzi do gapienia si´ w zamkni´tà trumn´ i wdychania s∏odka-wego, ci´˝kiego zapachu zbyt du˝ej iloÊci kwiatów zgromadzo-nej w zbyt ma∏ym pomieszczeniu), przez nabo˝eƒstwo ˝a∏obnew Êrod´ rano, przez pogrzeb na cmentarzu Fairlawn. Zapami´-ta∏em g∏ównie swoje myÊli: o tym, jak jest goràco; o tym, jak bar-dzo chcia∏bym teraz porozmawiaç z Jo; o tym, ̋ e powinienem by∏kupiç nowe buty. Gdyby Jo zobaczy∏a te, w których przyszed∏emna pogrzeb, do Êmierci ciosa∏aby mi ko∏ki na g∏owie.

Póêniej przeprowadzi∏em powa˝nà rozmow´ z moim bratemSidem. Powiedzia∏em mu, ˝e musimy coÊ poczàç z matkà i ciot-kà Francine, zanim obie ca∏kowicie pogrà˝à si´ w Strefie Mro-ku. Sà za m∏ode, ˝eby przyj´to je do domu starców; jakie Sid wi-dzi wyjÊcie z sytuacji?

Zaproponowa∏ coÊ, choç nie pami´tam, co to by∏o, ale wiem, ˝esi´ na to zgodzi∏em. Nieco póêniej Sid, mama i ciotka odjechaliwypo˝yczonym samochodem do Bostonu, gdzie mieli przenoco-waç, a nazajutrz z samego rana wsiàÊç do pociàgu. Mój brat niema nic przeciwko temu, ˝eby opiekowaç si´ dwiema staruszkami,lecz za nic w Êwiecie nie wsiàdzie do samolotu, nawet jeÊli to ja p∏a-c´ za bilet. Twierdzi, ˝e tam, w górze, nie ma pasów postojowych,na których mo˝na zatrzymaç si´ w razie awarii silnika.

Wi´kszoÊç Arlenów wyjecha∏a nast´pnego dnia. Znowu by∏ogoràco; s∏oƒce Êwieci∏o bezlitoÊnie na niebie zawleczonym bia∏a-wà mgie∏kà, upa∏ la∏ si´ z góry jak roztopiony o∏ów. Obejmowalisi´ przed naszym domem – teraz ju˝ tylko moim domem – wy-mieniali po˝egnania w tym swoim gulgoczàcym akcencie z Mas-sachusetts, a potem niemal jednoczeÊnie zajecha∏y trzy taksówki.

Frank zosta∏ jeszcze jeden dzieƒ. Za domem narwaliÊmy nar´cze kwiatów – nie takich okropnie cuchnàcych ze szklarni,których zaduch zawsze kojarzy mi si´ ze Êmiercià i muzykà

21

Page 21: Worek kości - Stephen King

organowà, ale prawdziwych, takich, jakie najbardziej lubi∏a Jo – wsadziliÊmy je w puste puszki po kawie, zawieêliÊmy nacmentarz i postawiliÊmy na Êwie˝ym grobie. Potem siedzieliÊmyprzez jakiÊ czas bez s∏owa w lepkim upale.

– Zawsze jà kocha∏em – odezwa∏ si´ wreszcie Frank zmienio-nym, cichym g∏osem. – Kiedy byliÊmy mali, wszyscy si´ nià opie-kowaliÊmy. Nikt jej nigdy nie skrzywdzi∏. Jak tylko ktoÊ spróbo-wa∏, zaraz dostawa∏ po nosie.

– Opowiada∏a mi o tym.– Podoba∏o ci si´?– Jasne.– B´dzie mi jej cholernie brakowa∏o.– Mnie te˝ – powiedzia∏em. – Mnie te˝.– To by∏ ch∏opiec czy dziewczynka?– Nie wiem – odpar∏em, ale to oczywiÊcie by∏a nieprawda. Nikt

mi tego nie powiedzia∏, lecz ja wiedzia∏em, ˝e to by∏a dziewczyn-ka. Czu∏em to w sercu. Nazywa∏a si´ Kia.

Frank, od szeÊciu lat rozwiedziony i ˝yjàcy samotnie, zatrzy-ma∏ si´ u mnie.

– Martwi´ si´ o ciebie, Mikey – powiedzia∏, kiedy wracaliÊmydo domu. – Nie masz przy sobie nikogo, kto móg∏by ci´ podtrzy-maç na duchu, rodzina daleko...

– Nic mi nie b´dzie.Skinà∏ g∏owà.– Zgadza si .́ Tak zawsze mówimy.– My?– M´˝czyêni. „Nic mi nie b´dzie”. A potem, kiedy si´ okazu-

je, ˝e jest dok∏adnie odwrotnie, stajemy na uszach, ˝eby nikt si´o tym nie dowiedzia∏. – Spojrza∏ na mnie wcià˝ za∏zawionymioczami, z chusteczkà w du˝ej opalonej r´ce. – Gdyby coÊ by∏onie tak i gdybyÊ nie mia∏ ochoty zadzwoniç do brata, pozwól, ˝eja ci go zastàpi .́ Bardziej ze wzgl´du na Jo ni˝ na ciebie.

– W porzàdku.Docenia∏em jego propozycj´ i by∏em mu za nià wdzi´czny, choç

jednoczeÊnie doskonale zdawa∏em sobie spraw ,́ ˝e nigdy z niej

22

Page 22: Worek kości - Stephen King

nie skorzystam. Nie nale˝´ do ludzi, którzy dzwonià do innychz proÊbà o pomoc. Wcale nie dlatego, ˝e mnie tak wychowano –a przynajmniej wydaje mi si ,́ ˝e nie dlatego. Po prostu taki je-stem, i ju˝. Johanna powiedzia∏a kiedyÊ, ˝e gdybym zaczà∏ tonàçw jeziorze Dark Score, nad którym stoi nasz letni domek, pr´-dzej utopi∏bym si´ dwadzieÊcia metrów od brzegu, ni˝ zaczà∏ wzy-waç pomocy. Nie mam te˝ problemów z okazywaniem ani od-bieraniem uczuç: kocham i jestem kochany, odczuwam ból jakwszyscy, potrzebuj´ fizycznego kontaktu z ludêmi. JeÊli jednakktoÊ mnie zapyta, czy wszystko w porzàdku, nie potrafi´ odpo-wiedzieç: Nie. Nie potrafi´ poprosiç o pomoc.

Kilka godzin póêniej Frank odjecha∏ na po∏udnie stanu. Kie-dy otworzy∏ drzwi samochodu, stwierdzi∏em z mi∏ym zaskocze-niem, ˝e podczas jazdy s∏ucha jednej z moich ksià˝ek nagranychna kasety. Objà∏ mnie mocno, a potem, zupe∏nie niespodziewanie,mocno i g∏oÊno poca∏owa∏ w usta.

– Zadzwoƒ, gdybyÊ chcia∏ pogadaç, a gdybyÊ mia∏ ochot´ pomieszkaç troch´ z ludêmi, nawet nie dzwoƒ, tylko od razuprzyje˝d˝aj.

Skinà∏em g∏owà.– I uwa˝aj.Zaskoczy∏ mnie. Po∏àczone dzia∏anie upa∏u i rozpaczy sprawi-

∏o, ˝e od kilku dni ˝y∏em jak we Ênie, ale to akurat mnie zdziwi∏o.– Na co mam uwa˝aç? – zapyta∏em.– Nie wiem – odpar∏. – Naprawd´ nie wiem, Mikey.Wsiad∏ do samochodu – Frank by∏ tak wielki, a samochód tak

ma∏y, ˝e wyglàda∏o to tak, jakby w∏o˝y∏ wóz jak ubranie – zatrzasnà∏ drzwi i odjecha∏. S∏oƒce w∏aÊnie zachodzi∏o. Wie-cie, jak wyglàda zachodzàce s∏oƒce po upalnym sierpniowymdniu? Jest pomaraƒczowe i odrobin´ sp∏aszczone, jakby z górynaciska∏a na nie czyjaÊ niewidzialna r´ka; wydaje si ,́ ˝e ladachwila p´knie niczym ob˝arty komar i zachlapie horyzont. Tam-tego wieczoru s∏oƒce by∏o w∏aÊnie takie. Ze wschodu, tam gdzieg´stnia∏a ju˝ ciemnoÊç, dobiega∏ odleg∏y ∏oskot grzmotu, ale nocnie nios∏a deszczu, tylko mrok, ci´˝ki i duszny jak koc. Mimo

23

Page 23: Worek kości - Stephen King

to usiad∏em przed komputerem i pracowa∏em przez jakàÊ go-dzink .́ Pami´tam, ˝e sz∏o mi ca∏kiem nieêle; nawet gdyby taknie by∏o, przy pisaniu czas mija du˝o szybciej.

Drugi atak p∏aczu dopad∏ mnie trzy albo cztery dni po pogrze-bie. Nadal mia∏em wra˝enie, ˝e ˝yj´ we Ênie; chodzi∏em, rozma-wia∏em, odbiera∏em telefony, pracowa∏em nad nowà ksià˝kà, któ-ra w chwili Êmierci Jo by∏a gotowa mniej wi´cej w osiemdziesi´ciuprocentach, ale wcià˝ towarzyszy∏y mi poczucie wyobcowaniai przekonanie, ˝e wszystko dzieje si´ z dala ode mnie, a ja jestemtylko biernym obserwatorem.

Zadzwoni∏a Denise Breedlove, matka Pete’a, i zapyta∏a, czyzgodzi∏bym si ,́ ˝eby w przysz∏ym tygodniu przeprowadzi∏a gene-ralne sprzàtanie w wielkim, zbudowanym w stylu wiktoriaƒskimdomu, w którym obecnie sam mieszka∏em. Kosztowa∏oby mnieto, powiedzia∏a, dziewi´çdziesiàt dolarów. Takà rzecz powinno si´zrobiç. Zawsze po czyjejÊ Êmierci trzeba wysprzàtaç dom od piw-nic po strych, nawet jeÊli Êmierç nastàpi∏a poza domem.

Odpar∏em, ˝e ch´tnie skorzystam z propozycji, ale pod dwo-ma warunkami: zap∏ac´ nie dziewi´çdziesiàt, lecz sto dwadzieÊciadolarów i sprzàtanie potrwa szeÊç godzin. Po szeÊciu godzinachskoƒczà, bez wzgl´du na to, ile im jeszcze zostanie do roboty.

– Panie Noonan, to o wiele za du˝o – powiedzia∏a.– Mo˝e tak, a mo˝e nie. Ja p∏ac´ w∏aÊnie tyle. Wi´c jak, zga-

dza si´ pani?Us∏ysza∏em, ˝e tak, oczywiÊcie.Jak zapewne ∏atwo si´ domyÊliç, dzieƒ przed sprzàtaniem do-

kona∏em szczegó∏owej inspekcji domu. Nie chcia∏em, ̋ eby kobie-ty (w tym dwie zupe∏nie obce) znalaz∏y coÊ, co mog∏oby wprawiçw zak∏opotanie albo mnie, albo je – na przyk∏ad majtki Johan-ny wepchni´te pod poduszk´ na kanapie („Michael, czy zauwa-˝y∏eÊ, jak cz´sto robimy to na kanapie?”), puste puszki po piwiena werandzie, brudnà misk´ sedesowà albo coÊ w tym rodzaju.Nie szuka∏em niczego konkretnego, a poza tym, wcià˝ widzia∏emwszystko jakby przez mg∏ .́ Najwi´cej myÊla∏em wtedy o zakoƒ-czeniu najnowszej powieÊci (psychopatyczny zabójca zwabi∏ bo-haterk´ do drapacza chmur i zamierza∏ wypchnàç jà z okna na

24

Page 24: Worek kości - Stephen King

ostatnim pi´trze) oraz o cià˝y Jo. Czy wiedzia∏a? Czy podejrze-wa∏a? A jeÊli tak, to dlaczego nic mi nie powiedzia∏a?

W∏aÊnie si´ nad tym zastanawia∏em, kiedy ukl´knà∏em przy∏ó˝ku, zajrza∏em pod nie i na pod∏odze po stronie Jo zobaczy-∏em otwartà ksià˝k´ w mi´kkiej oprawie. Umar∏a ca∏kiem nie-dawno, lecz niewiele domowych krain jest tak zakurzonych jakPod∏ó˝kowe Królestwo. Cienka warstwa szarego py∏u na ok∏ad-ce skojarzy∏a mi si´ z widokiem twarzy i ràk Johanny le˝àcejw trumnie. Jo w Podziemnym Królestwie. Czy w trumnie by∏kurz? Jasne, ˝e nie, ale...

Pospiesznie odepchnà∏em od siebie t´ myÊl. Wycofa∏a si´ po-s∏usznie, lecz potem przez ca∏y dzieƒ krà˝y∏a w pobli˝u, niczympolarny niedêwiedê Dostojewskiego.

Johanna i ja skoƒczyliÊmy anglistyk´ na Uniwersytecie Mainei jak wielu innych zakochaliÊmy si´ w brzmieniu Szekspira orazcynizmie Edwarda Arlingtona Robinsona. Jednak pisarzem, któ-ry najbardziej nas zbli˝y∏, by∏ nie ˝aden ulubieniec nauczycielii wyk∏adowców, lecz W. Somerset Maugham, postarza∏y, w´dru-jàcy po Êwiecie powieÊciopisarz i dramaturg o gadziej twarzy (nafotografiach nieodmiennie przes∏oni´tej chmurà papierosowegodymu) i sercu romantyka. Dlatego wcale mnie nie zdziwi∏o, ˝eksià˝kà, którà Jo czyta∏a na krótko przed Êmiercià na parkingucentrum handlowego, by∏ „Ksi´˝yc i szeÊciopensówka”. Zapew-ne czyta∏a jà ju˝ po raz n-ty, choç nie mog∏em sobie przypomnieç,˝ebym widzia∏ jà z tym egzemplarzem w r´ce. Ja sam czyta∏emjà dwukrotnie jako nastolatek, za ka˝dym razem silnie identyfi-kujàc si´ z postacià Charlesa Stricklanda.

Jako zak∏adka pos∏u˝y∏a Jo karta z jakiejÊ dawno zdekomple-towanej talii. Otworzywszy ksià˝k ,́ przypomnia∏em sobie coÊ, cous∏ysza∏em od niej w pierwszych dniach naszej znajomoÊci; pod-czas wyk∏adów z XX-wiecznej literatury brytyjskiej, zdaje si ,́ ˝eoko∏o roku 1980. Johanna Arlen by∏a zapalonà studentkà dru-giego roku, ja natomiast koƒczy∏em ju˝ uczelni´ i zapisa∏em si´na wyk∏ady z Brytyjczyków g∏ównie dlatego, ˝e mia∏em sporowolnego czasu. „Za sto lat wszyscy b´dà si´ dziwiç, dlaczegow po∏owie dwudziestego wieku krytycy zachwycali si´ Lawren-

25

Page 25: Worek kości - Stephen King

ce’em, natomiast nie dostrzegali Maughama”. Jej wypowiedê wy-wo∏a∏a burz´ Êmiechu (wszyscy wiedzieli, ˝e „Zakochane kobie-ty” sà jednà z najwspanialszych ksià˝ek, jakie kiedykolwiek zo-sta∏y napisane), ale ja nie przy∏àczy∏em si´ do ogólnej weso∏oÊci,poniewa˝ od razu si´ zakocha∏em.

Zak∏adka tkwi∏a mi´dzy stronami 102 i 103; Dirk Stroeve w∏aÊ-nie dowiedzia∏ si ,́ ˝e jego ˝ona porzuci∏a go dla Stricklanda, który by∏ Maughamowskà wersjà Paula Gaugaina... chocia˝ jeÊli o mnie chodzi, to Strickland zawsze przypomina∏ mi ame-rykaƒskiego poet´ Wallace’a Stevensa. Narrator usi∏uje podtrzy-maç Stroeve’a na duchu. „Mój drogi przyjacielu, rozchmurz si .́Ona na pewno wróci...”.

– ¸atwo ci mówiç – mruknà∏em do pokoju, który nale˝a∏ ju˝ tylko do mnie.

Odwróci∏em stron´ i trafi∏em na ten ust´p: „Obraêliwy spokójStricklanda wyprowadzi∏ Stroeve’a z równowagi. Ogarn´∏a go Êle-pa furia; nie zdajàc sobie sprawy z tego, co czyni, rzuci∏ si´ naStricklanda. Ten, zaskoczony, zachwia∏ si ,́ ale nawet po choro-bie by∏ bardzo silny, wi´c po chwili Stroeve znalaz∏ si´ na pod∏o-dze, nie bardzo wiedzàc, jak do tego dosz∏o. – Ty ma∏y ˝a∏osnycz∏owieczku – powiedzia∏ Strickland”.

Przysz∏o mi do g∏owy, ˝e Jo ju˝ nigdy nie odwróci strony i nieus∏yszy, jak Strickland nazywa nieszcz´snego Stroeve’a ma∏ym˝a∏osnym cz∏owieczkiem. W przeraêliwie jasnym rozb∏ysku, któ-rego nigdy nie zapomn´ (jak móg∏bym go zapomnieç? przecie˝to jedna z najgorszych chwili w moim ˝yciu), uÊwiadomi∏em sobie, ˝e to nie b∏àd, który da si´ naprawiç, ani nie sen, z któregosi´ obudz .́ Johanna umar∏a.

Rozpacz odebra∏a mi si∏y. Gdyby nie to, ˝e tu˝ obok mia∏em∏ó˝ko, z pewnoÊcià runà∏bym jak d∏ugi na pod∏og .́ To prawda,˝e ∏zy p∏ynà nam z oczu – tak jesteÊmy skonstruowani – ale tam-tego wieczoru szlocha∏em wszystkimi porami cia∏a, ka˝dym za-drapaniem i skaleczeniem. Siedzia∏em po jej stronie ∏ó˝ka z za-kurzonym egzemplarzem „Ksi´˝yca i szeÊciopensówki” w r´cei p∏aka∏em. Sta∏o si´ tak w równym stopniu za sprawà bólu i zaskoczenia; chocia˝ widzia∏em cia∏o na ekranie monitora

26

Page 26: Worek kości - Stephen King

o wysokiej rozdzielczoÊci, chocia˝ uczestniczy∏em w pogrzebie,chocia˝ wys∏ucha∏em Pete’a Breedlove’a Êpiewajàcego „B∏ogos∏a-wione uspokojenie” wysokim, pi´knym g∏osem, chocia˝ jeszczerozbrzmiewa∏y mi w uszach s∏owa o tym, ˝e z prochu powsta∏emi w proch si´ obróc ,́ w∏aÊciwie nie wierzy∏em, ̋ e wszystko to dzie-je si´ naprawd .́ Zakurzona tania ksià˝ka dokona∏a tego, co nieuda∏o si´ trumnie za trzy i pó∏ tysiàca dolarów: uÊwiadomi∏a mi,˝e moja ˝ona nie ˝yje.

„Ty ma∏y ˝a∏osny cz∏owieczku, powiedzia∏ Strickland”.Le˝a∏em na wznak na naszym ∏ó˝ku, zas∏oni∏em twarz r´ka-

mi i szlocha∏em. P∏aka∏em tak d∏ugo, ˝e w koƒcu zasnà∏em, jakcz´sto przytrafia si´ dzieciom, kiedy sà bardzo nieszcz´Êliwe,i mia∏em okropny sen. Âni∏o mi si ,́ ˝e si´ obudzi∏em, zobaczy-∏em „Ksi´˝yc i szeÊciopensówk´” le˝àcy obok mnie na ko∏drzei postanowi∏em schowaç ksià˝k´ pod ∏ó˝ko, tam, gdzie jà znala-z∏em. Wiecie, jak to jest ze snami: obowiàzuje w nich ta sama logika co na obrazach Dalego, gdzie zegary wiszà na ga∏´ziachdrzew jak przygotowane do trzepania dywany. W moim ÊnieprzyÊwieca∏a mi myÊl, ̋ e ksià˝ka b´dzie czymÊ w rodzaju pomni-ka Johanny.

W∏o˝y∏em zak∏adk´ z powrotem mi´dzy strony 102 i 103 – za-ledwie jeden ma∏y ruch palcem od „Ty ma∏y ˝a∏osny cz∏owieczku,powiedzia∏ Strickland”, teraz i na zawsze – i schyli∏em si ,́ ˝ebyod∏o˝yç ksià˝k´ na miejsce.

Pod ∏ó˝kiem, wÊród k∏´bków kurzu, le˝a∏a Jo. Ze spr´˝yny zwi-sa∏a paj´czyna i delikatnie muska∏a jej policzek. Rude w∏osy zma-towia∏y, twarz by∏a niemal bia∏a, oczy natomiast ciemne, czujnei p∏onàce. Jak tylko przemówi∏a, zorientowa∏em si ,́ ̋ e Êmierç po-miesza∏a jej zmys∏y.

– Dawaj! – sykn´∏a. – To moja Êcierka do kurzu!Zanim zdà˝y∏em zareagowaç, wyrwa∏a mi ksià˝k´ z r´ki. Na-

sze palce zetkn´∏y si´ na u∏amek sekundy, lecz wystarczy∏o tow zupe∏noÊci, abym poczu∏, ˝e sà zimne jak ga∏àzki drzew pomroênej nocy. Otworzy∏a ksià˝k´ w zaznaczonym miejscu; za-k∏adka wypad∏a, Jo zaÊ po∏o˝y∏a sobie Somerseta Maughama natwarzy. Ca∏un ze s∏ów. Zaraz potem skrzy˝owa∏a r´ce na piersi

27

Page 27: Worek kości - Stephen King

i znieruchomia∏a, ja natomiast uÊwiadomi∏em sobie, ˝e ma na sobie niebieskà sukienk ,́ w której jà pochowa∏em. Wróci∏a domnie. Nie wiem jak, ale wróci∏a. Wysz∏a z grobu i ukry∏a si´ pod naszym ma∏˝eƒskim ∏ó˝kiem.

Obudzi∏em si´ raptownie, ze zd∏awionym krzykiem, i niewielebrakowa∏o, a spad∏bym z ∏ó˝ka. Nie spa∏em d∏ugo; policzki wcià˝mia∏em mokre od ∏ez, a na powiekach czu∏em charakterystycznyci´˝ar, który gromadzi si´ tam po d∏ugim p∏aczu. Sen by∏ tak reali-styczny i tak utkwi∏ mi w pami´ci, ˝e musia∏em przetoczyç si´ nabok, zwiesiç g∏ow´ i zerknàç pod ∏ó˝ko. Przez chwil´ by∏em niemalpewien, ̋ e zobacz´ jà tam z otwartà ksià˝kà na twarzy i ˝e wyciàg-nie ku mnie lodowatà r´k .́..

Rzecz jasna, niczego tam nie by∏o. Sny sà tylko snami. Niemia∏em najmniejszego zamiaru odk∏adaç ksià˝ki tam, skàd jàwyciàgnà∏em, poniewa˝ znalaz∏aby jà tam Denise Breedlove albo któraÊ z jej przyjació∏ek i wrzuci∏aby do pud∏a z napisem NA WYPRZEDA˚.

Przera˝ajàcy sen zaczà∏ ju˝ powoli blednàç, ale coÊ z niego chyba jednak pozosta∏o, poniewa˝ t´ noc sp´dzi∏em na kanapiew gabinecie. Dobrze zrobi∏em, gdy˝ nic ju˝ mi si´ nie przyÊni∏o.To przynajmniej pami´tam: pustk´ g∏´bokiego snu.

28

Page 28: Worek kości - Stephen King

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Czytelnia Online.


Recommended