36
Prace nagrodzone w konkursie literackim Moja Pierwsza Miłość

Moja Pierwsza Miłość

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Prace nagrodzone w konkursie literackim

Citation preview

1

Prace nagrodzone w konkursie literackim

M o j a P i e r w s z aM i ł o ś ć

Prace nagrodzone w konkursie literackim

Dni Seniora Ochota 2009

Warszawa 2009

M o j a P i e r w s z aM i ł o ś ć

Sfinansowano ze środkówZarządu Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy

Organizator konkursu:Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy

Jury konkursu:Dorota Górniak (przewodniczący komisji), Agnieszka Dubielecka, Maciej Lisak, Justyna Lisak, Joanna Kluza

Wydawca:Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy

Opracowanie:Monika DziułkaMaciej LisakMarcin Ludkiewicz

Druk:UNI-DRUK

5

Spis treści

Do E.M.............................................................................................7Takie proste słowa..........................................................................7Tramwajowe zażenowanie..............................................................8W alkowie wyobraźni......................................................................9Gwiazdka szczęścia..........................................................................9Bezradność............................................................................10Suszone kwiatki.............................................................................11Wspomnienie.........................................................................19Sen....................................................................................19Do niej...........................................................................................20Miłość................................................................................20Wielka miłość Anny....................................................................21 Chemia......................................................................................26 Jakaś żona.....................................................................................27Zaśpiewało serce...........................................................................27Pierwsza miłość.............................................................................27Zwyczajni ludzie.............................................................................28Lekcja..................................................................................28Jan....................................................................................29Kobieta..........................................................................................32Płyniemy..................................................................................33Mój wernisarz...............................................................................34

6

W ramach obchodów Dni Seniora 2009 na Ochocie Rada i Zarząd Dzielnicy Ochota m. st. War-szawy oraz Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy zorganizowały Konkurs Literacki „Moja pierwsza miłość”.

Do udziału w konkursie zaproszono Seniorów mieszkających na Ocho-cie lub związanych z tą dzielnicą w inny sposób.

Konkurs odbył się w dwóch kategoriach: poezja i proza. Można było do niego zgłaszać prace własne, wcześniej nienagradzane i niepublikowane.

Zgłoszono jedenaście prac literackich – pięć w kategorii poezja i sześć w kategorii proza.

Jury, po przeczytaniu i ocenie wszystkich utworów zgłoszonych do kon-kursu, przyznało następujące nagrody:

W kategorii poezja: I miejsce – Panu Jerzemu Stefanowi Tutajowi za zbiór wierszy II miejsce – Panu Sławomirowi Mierzejewskiemu za zbiór wierszy III miejsce – Pani Mirosławie Kiczuk za zbiór wierszy

W kategorii proza: I miejsce – Pani Annie Łanczont za utwór Suszone kwiatki II miejsce – Pani Antoninie Marcinkiewicz za utwór Wielka miłość

Anny III miejsce – Pani Annie Łanczont za utwór Jan

Ponadto Jury przyznało dwa wyróżnienia w kategorii poezja.Otrzymały je: Pani Maria Łotocka za wiersz Kobieta oraz Pan Mirosław Kossakowski za wiersze Płyniemy i Mój wernisaż.

W niniejszej publikacji prezentujemy nagrodzone utwory.

7

I miejsce w kategorii poezja

Do E.M.

Byłaś treścią dnia

Wykrzyknikiem nocy

Słonecznym stokiemSłodkiej winorośli

Pierwszym słowem ranoIkoną w portfeluAbecadłem grzechuPowodem zazdrości

Galerii ozdobą jesteś

Takie proste słowa

Niepewność dniaNocy monolitLaurowy wieniecRudy niedosyt

Wytrych do szczęściaWiecznie zdobywanyNocy narkotykNiedowada serca

Koleina SzczytówMelancholii maskaRanny bieg bossoPo zroszonym brzasku

ŚwiatłocieńDopisane życie

We mnie pozostaniesz Świtem

8

I miejsce w kategorii poezja

Tramwajowe zażenowanie

Usiadła naprzeciwko.Jej długie odsłonięte nogi,obiecywały tajemnicę.---Ustawiały oczy,Jej igłę w kompasie.Tylko takt, i chęć ukryciazamieszania w zmysłach,nakazywał przenosić wzrok,na spotkanie z twarzą...subtelnym owalem,z piętnem pewności,podkreślonej głębią makijażu.

Oczy duże, nos lekko zadarty.Usta wilgotne poziomki,kuszące obietnicą smaku.

A ja, słabnący mężczyzna,Narażony na igraszkę przypadku,czuły barbarzyńca w obcym ogrodzie,jak Tantal między ustami,a kolejnym przystankiem.

9

I miejsce w kategorii poezja

W alkowie wyobraźni

Pod ciepłem powiek,Pojawia się twoja fizis.---Milczysz.Palcami wędrujęKorytarzami twojej skóry,Chłonę jej zapach.Tęsknotą wykreślamLinię pożądania.Napinam cięciwę pragnień.Odwiedzam soczyste zakątki.

W daremnym akcie doświadczamKruchości szkła.

Wiem, że kiedyś cięOdnajdę.

Gwiazdka szczęścia

Na rozświetlonejBłyskami fleszy dłoniPanny młodejRoztajała śnieżnaStokrotka

Spłynęła ciepłą łzą

Ziarenka ryżu napęczniały

Na wiwat

10

I miejsce w kategorii poezja

Bezradność

Uwierzyłem zaskoczonyNie po raz pierwszyNie szukałemObudziłaś zmysłyPoderwały się słowaŚmiech ugościł oczy

Poskładałem w bukietTo co ocalałoWyciągnąłem ręceJak lunatykI skoczyłem

Nie dostrzegłaś rosyI tak zaśniesz spokojna

Jerzy Stefan Tutej

11

I miejsce w kategorii proza

Suszone kwiatki

Zielnik różowyW tym samym domu, na parterze, mieszkał Ryszard. Był starszy o dwa lata. Jego mama nie uznawała żadnych zdrobnień. My to byłyśmy: Lila, Niunia, Bunia. Nie to co on. Ryszard. Imię dodawało mu powagi i dorosłości. Był dobrze wychowany. Nie bił się z chłopakami. Mówił dzień dobry. Przychodził do nas. W zasadzie nie do nas tylko do psa. Stawał na progu kuchni . Nic nie mówił tylko patrzył . Lubiłam jego obecność. Nie pa-miętam kiedy zaczął mi się podobać. Kiedyś pod naszymi drzwiami babcia znalazła bukiet kwiatów. Od tego czasu ustały wizyty. Za to, co wyjrzałam przez okno, to widziałam go. Przechadzał się pod moim, a w zasadzie naszym domem. Po co miałby chodzić pod domem. Wiedziałam, że chce mnie zobaczyć. Cieszyło mnie to. Kiedyś zawołałam mamę. Mówię, mamo zobacz, to Ryszard. Jakby ona tego nie wiedziała. Dodałam nieoczekiwa-nie. On mi się podoba. Czułam, że się czerwienię, niewiadomo dlaczego. Mama na to. Nie mów głupstw. Odeszła wyraźnie zagniewana.

Kiedyś zbiegłam i poszłam za nim, za pobliski kościół. Staliśmy, pa-trzyliśmy na siebie lekko zażenowani. Było wczesne popołudnie, ulica była pusta. Ryszard wyjął z kieszeni krótkich spodni swoje zdjęcie. Małe czarno-białe w ząbki, takie do szkolnej legitymacji. Podał mi go. Zdjęcie zmieściło się w dłoni. Za kilka dni dałam mu swoje. Tak to się zaczęło. Ukradkowe spotkania, krótkie rozmowy. Wyczuwałam kiedy stał pod do-mem. Czekał na mnie, szłam za nim.

Zaczęły się wakacje. Dostałam list. Od razu wiedziałam, że to od niego. Był na kolonii. List był długi, miał trzy strony. Papier z zeszytu w kratkę. Biała koperta. Na pierwszej stronie, opis lasu o wschodzie słoń-ca. Na drugiej, opis lasu w południe. Na trzeciej, opis lasu o zachodzie słońca. List niczego więcej nie zawierał. Żadnego podpisu. Nic. Ja wiedzia-łam. Las to pretekst, on myśli o mnie. Myśli o wschodzie i o zachodzie. Ni-gdy nic równie wzruszającego nie otrzymałam. Po przeczytaniu dałam go babci na przechowanie. Babcia natychmiast zaniosła list mamie. Mama przeczytała i powiedziała: jakie bzdury, wierutne bzdury i podarła go na

12

I miejsce w kategorii proza

strzępy. Wrzuciła do popielniczki pełnej śmierdzących petów. Dodała. Nie chcę więcej takich listów. Tak jakby list był do niej. Żaden więcej list nie przyszedł. Szkoda.

Po wakacjach nie spotykaliśmy się. Ryszard zapisał się do kółka re-cytatorskiego. Mówiono, że kocha się w nauczycielce od polskiego. Na każdej akademii recytował wiersze. Stawał na środku i recytował. „Kłę-bami dymów niechaj się otoczę i o młodości pomarzę półsenny, czuję jak pachną kochanki warkocze „…to było dla mnie i o mnie. Polonistka miała krótkie włosy. Ja miałam warkocze. To mnie kochał. Wiedziałam lepiej. Te kłęby dymu mi się nie podobały. Dym zawsze spowijał mamę. Paliła. Fuj.

Chodziliśmy do kina przed otwarciem kasy. Staliśmy ciasno stłoczeni w kolejce. Kupowaliśmy bilety w pierwszym rzędzie na balkonie. To były najlepsze miejsca. Nikt nie zasłaniał. Z góry widać było kto z kim siedzi. Później, plotkom na ten temat nie było końca. Dyskretnie trzymaliśmy się za ręce. Wracaliśmy do domu okrężną drogą. Aż któregoś dnia, Ryszard zapytał: czy dam mu dowód miłości. Nie zrozumiałam o co chodzi, ale nie chciałam się do tego przyznać. Powiedziałam, że dam. Trochę martwiłam się co to będzie. Umówiliśmy się za kościołem. Droga prowadziła wzdłuż domków jednorodzinnych. Na początku stał duży na pół rozwalony dom. Za nim zaniedbany ogród. Za ogrodem rzeka. Rozdzieliliśmy się. Ja po-szłam wzdłuż ogrodzenia w stronę rzeki. Z ogrodzenia sterczał jakiś drut. Zahaczyłam o niego pończochą. Dziura. Ryszard przeszedł przez dom, co było zabronione i niebezpieczne. Spotkaliśmy się na brzegu. Podszedł do mnie. Patrzył w oczy. Czułam się jakoś zażenowana. Uśmiechał się. Nic nie mówił. Objął moją głowę dłońmi i…. pocałował mnie w czoło. Odskoczyliśmy zawstydzeni od siebie. Każde chyłkiem pobiegło do domu. Ściemniało się.

Babcia mówiła „pocałunek jest ślubem dla czystych dziewic”. Wie-działam, że wyjdę za niego za mąż.

Zabawa noworoczna. Miałam na nogach mamy sandały na kotur-nach. Długość była dobra. Tęgość za duża. Stopy ślizgały się. Cała uwaga skupiała się na prawidłowym trzymaniu stóp w bucie. Powiew z Zachodu przyniósł nową muzykę i nowy taniec rock and roll. Widzieliśmy ten ta-niec na kronice filmowej. Ryszard poprosił mnie do tańca. Ciągnął mnie za rękę do siebie i za chwilę odpychał od siebie. Gubiąc buty, to się odda-lałam to przybliżałam. Kręcił moją ręką nad swoją głową. Ja obiegałam go

13

I miejsce w kategorii proza

dookoła. Orkiestra grała …rock..rock..and roll. Nikt tak nie tańczył jak my. Rozepchnęliśmy tłum, tańczyliśmy. Po chwili wszyscy stanęli i patrzyli się. Nie było odważnych, tylko my. Czuło się, że jesteśmy parą. Byliśmy parą.

Zaraz po zdaniu matury Ryszard wyjechał na studia. Po mojej ma-turze zapytał, czy wyjdę za niego. Wybierałam się na studia. To było dla mnie najważniejsze. Poprosiłam o czas do namysły. Mama radziła aby po-czekać do ukończenia studiów. To wydawało się rozsądne.

Skoro mieliśmy być małżeństwem, to wypadało się do tego przy-mierzyć. Czekaliśmy na stosowny moment. Rodzice narzeczonego wyje-chali. Chata wolna. Była tylko jedna przeszkoda. Sąsiadka. Taka starsza, ciekawska. Przez uchylone drzwi zaglądała na korytarz. Zawsze wiedziała kto idzie. W czasach szkolnych pytała. - Do szkoły? Później nagabywała. - Już po lekcjach? Ja grzecznie odpowiadałam. Po lekcjach. Tak było dzień w dzień. Czy rodziców pytała. - Do pracy? - Z pracy? Nie pamiętam. Pew-no tak. No, ale teraz należało ją jakoś ominąć. Była tylko jedna droga. Przez okno od strony ogrodu. Nie to od ulicy. Tam zawsze ktoś się kręcił. Na szczęście Ryszard mieszkał na parterze. Po zmroku podeszłam pod okno. Okno rzadko otwierane przeciągle zaskrzypiało. Ryszard podał mi taboret, taki kuchenny. Postawiłam go pod murem. Stanęłam na nim, usi-łując chwycić się czegoś. Natychmiast dwie nogi taboretu wbiły się głębo-ko w ziemię. Taboret się przechylił. Ja broniąc się przed upadkiem, bokiem czepiając się krzaka zsunęłam się po murze. Nie krzyknęłam. Mimo to w sąsiednim oknie zaświeciło się światło. Rozległ się odgłos otwieranego okna. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, wyrwałam z całych sił ta-boret z ziemi. Osłaniając się nim jak tarczą, uciekałam do domu. Rozległ się krzyk …złodziej, złodziej. Wydawany z całych sił, ale z coraz marniej-szym efektem. Czym sąsiadka chciała głośniej krzyknąć, tym słabszy głos wydobywał się z gardła. Tak darła się, aż zabrakło jej tchu. Miasto żyło kilka dni sprawą przegonionego złodzieja. Sąsiadka przysięgała, że miał olbrzymią głowę.

Czekaliśmy aż nasz cerber wyjdzie z domu. Odważnie przeszłam przez korytarz. Byliśmy stremowani, chcieliśmy „to” jak najszybciej mieć za sobą. Cały czas nasłuchiwaliśmy czy sąsiadka nie wraca. Tego dnia na korytarzu był większy ruch niż zwykle. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili. Coś wisiało w powietrzu. Nasz strach. Zrobiło się już późno. Trzeba było wracać. Nie było rady. Postanowiłam wyskoczyć oknem. Było już ciem-no. Ruch na ulicy zamarł. Naoliwione okno już nie skrzypiało. Stanęłam

14

I miejsce w kategorii proza

na parapecie. Skok na ugięte nogi. Udało się! Aż tu nagle, niewiadomo skąd, napatoczył się mój pies. Wydał z siebie odgłos wielkiej radości. Tak jakby mnie od dawna nie widział. Szczekał radośnie cienkim dono-śnym głosem, obskakiwał mnie. Położył uszy po sobie i galopował. Latał jak opętany wkoło i wszystkim oznajmiał, że tu jest pani, tu jest pani, tu jest… Nie dał się uciszyć ani ułaskawić. Na szczęście to nikogo nie zacie-kawiło.

Pojechałam na studia. Postanowiłam je jak najszybciej ukończyć, ni-czego nie zawalić, wszystko robić w terminie. Studia były czasem nauki.

Na pierwszym roku spotykaliśmy się sporadycznie. Jak byłam na dru-gim roku, on robił dyplom i nie miał czasu dla mnie. Jak już doszło do spotkania, to uczyliśmy się. Zaraz po obronie Ryszard wyjechał do innego miasta. Pisaliśmy listy. Dziewczyny, pozbawione opieki rodziców, malowa-ły się i biegały z randki na randkę. Traciły na to dużo czasu. Nie to co ja. Miałam wszystko co trzeba ułożone. Miałam chłopaka. Cieszyłam się.

Najciekawsze studia kiedyś się kończą.Nazajutrz miałam obronę pracy dyplomowej. Całość była od daw-

na złożona i przyjęta. Należało tylko opracować strategię. Babcia zawsze mówiła „najważniejszy jest początek i dobre wrażenie”. Zastanawiałam się jak zacząć. Czy wchodząc na salę powiedzieć „dzień dobry” do komi-sji i oddzielnie „dzień dobry” do zgromadzonych osób na sali. Czy może takie wspólne „dzień dobry” będzie lepsze. Czy może lepiej to pominąć. Będę przecież od rana na sali, wtedy przywitam się z wszystkimi. Bronię jako czwarta. Właśnie takie dylematy miałam rozstrzygnąć, gdy niespo-dziewanie zjawił się Ryszard. Był tajemniczy, mówił mało. Nic ważnego. Wybraliśmy się na górkę. Tam, gdzie zwykle uczyliśmy się do egzaminów. Usiedliśmy na naszym murku tyłem do siebie, opierając się plecami. Ja zastanawiałam się jak prezentować swoją pracę. Recenzentów wy-mienić według alfabetu, czy według stopni naukowych. Co będzie lepiej przyjęte. Trwało to długo. Nic nie mówiłam. Ryszard nic nie mówił. Spu-ścił nogi z murku. Siedział bokiem do mnie. Nagle powiedział nie swoim głosem. Tak w przestrzeń, ni do siebie ni do mnie. - Żenię się. Podał mi małe ebonitowe pudełko. Pomyślałam, oryginalna forma oświadczyn. Ale zupełnie nie w porę. Mógł poczekać aż obronię. Spodziewałam się czegoś bardziej romantycznego. Ręce zaczęły mi drżeć. Otworzyłam pu-dełko. Zamiast spodziewanego pierścionka zobaczyłam mój guzik od zi-mowego płaszcza, moje stare zdjęcie do legitymacji, jakieś suszki. Dał mi

15

I miejsce w kategorii proza

pudełko nie sprawdzając jego zawartości. Inaczej by wyrzucił te zeschłe kwiatki. Były zjedzone przez mole. Okropne. Nagle uświadomiłam sobie co znaczyły jego słowa i ten gest. Zdrętwiałam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć ani jak się zachować. Schodziliśmy w milczeniu do drogi pro-wadzącej do miasta. Nagle zapytałam. Z kim? Odpowiedział z Danutą. Coś dławiło mnie w gardle. Z jaką Danutą? Odpowiedział z Niką. Z Niką? Nie mogłam uwierzyć… z Niką! Nika była moją koleżanką z roku. Siedziała w ławce przede mną. Ona w pierwszej ławce ja w drugiej. Była wielką rosłą kobietą. Zawsze w za ciasnej, przykrótkiej bluzce. Bez obowiązującej koszuli. Świecącą gołym brzuchem i gołymi plecami.

Schodziliśmy coraz bardziej oddalając się od siebie. Ryszard powie-dział. Takie jest życie. Takie jest życie. Upewniał się. Bez słowa pożegnania każde poszło do swego przystanku. Nie mogłam zebrać myśli do kupy… Tak wejdę do sali. Powiem „dzień dobry” szanowna komisjo, szanowni recenzenci i zgromadzeni. Nie - powiem jednak „dzień dobry” wszystkim razem. Ukłonię się w stronę stołu i w stronę ławek… Nie - powiem „dzień dobry” tuż przy drzwiach i podejdę do stołu. Nie podejdę do stołu i wtedy powiem - dzień dobry do sali .

Zielnik niebieski Byłem jedynakiem. Ojciec rano wychodził do pracy, jeszcze

wtedy spałem. Wracał gdy już spałem. Mama pracowała. Prowadziła też kółko teatralne. Była reżyserem i odtwórczynią głównych ról. Próby teatru były po południu. Jak wracałem ze szkoły, to jej już nie było. Zimą w mieszkaniu było zimno. Mama zapominała zapalić w piecu. Rano się nie paliło, bo nikogo w domu nie było. Paliło się na noc. Ciepło było w nocy, gdy już nie było potrzebne. Często chodziłem do sąsiadów aby się ogrzać. Sąsiedzi mieli psa. Pies był rasy pies i wabił się pies. On mnie najbardziej lubił. Kiedyś byłem głodny, odważyłem się wypowiedzieć do sąsiada zdanie „pies, powiedział, aby pan dał mi jeść”. Uznano to za znakomity dowcip. Od tego czasu jadałem obiady razem z dziećmi sąsiadów. Bunia, była młodsza niż ja. Rozumieliśmy się dobrze. Nauczyłem ją grać w war-caby. Z jej siostrami nie bawiłem się. Były za stare. Mama dowiedziała się, że jadam u sąsiadów i zabroniła mi tam chodzić. No to przestałem.

16

I miejsce w kategorii proza

Czasami wychodziłem przed dom i włóczyłem się bez celu. Nie odchodzi-łem daleko od domu. Bałem się. Chodziłem w prawo. Chodziłem w lewo. Może kogoś spotkam. Będzie fajnie. Zawsze wtedy wyskakiwała z domu Bunia. Liczyłem na to, że zaprosi mnie do ciepłego domu. Gdzie tam. Zabierała mnie na spacer. Potrafiła długo chodzić. Gadała bez przerwy. Kiedyś poprosiła o moje zdjęcie. Miałem. Dałem. Dała mi swoje. Wtedy wszyscy w klasie wymieniali się zdjęciami. Była taka moda. Wpisywano się też do pamiętników. Tego już nie lubiłem. Nie potrafiłem niczego wymy-śleć. Nie to co inni. Taki jeden był poetą. On wszystkim dziewczyną pisał „na górze róże na dole fiołki, kochajmy się jak dwa aniołki”. Ale to było głupie. Mama powiedziała abym Buni napisał coś innego. Bunia wyraźnie była zawiedziona. Wolała te fiołki. Trudno zrozumieć dziewczyny.

Pojechałem na kolonie. W naszej grupie był ten poeta. Cały czas coś pisał i darł. Pisał i darł. Denerwował nas tym okropnie. Mówił, że pisze list. Bardzo ważny list. Robił przy tym dwuznaczne miny. W końcu go ukoń-czył i wysłał. Chodził nadęty, dumny, jakby nie wiadomo co zrobił. Żad-na odpowiedź nie przyszła, posmutniał, ale czekał na listonosza. Dobrze mu tak. Do mnie też nic nie przyszło. Ale ja do nikogo nie pisałem.

Kiedyś poszliśmy daleko nad rzekę. Chciałem Buni pokazać takie miejsce z którego można było skakać na główkę. Bunia jak zwykle posta-wiła na swoim. Poszła tam okrężną drogą. Rozdarła sobie pończochę na kolanie. Kolano krwawiło. Nie lubię widoku krwi. Zrobiło mi się jej żal. Pocałowałem ją. To był taki odruch. Zawstydziłem się tego. Nie wiem co sobie pomyślała o mnie. Zaraz uciekła. Wróciła do domu sama. Postano-wiłem więcej tego nie robić.

Nie miałem dziadka. Przynajmniej tak myślałem. Kiedyś ojciec skądś wrócił i długo coś opowiadał mamie. Nazajutrz mi powiedział, jedziemy do dziadka, poznasz dziadka. Ucieszyłem się, że mam dziadka. Dziadek się zawieruszył w czasie wojny i teraz się odnalazł. Pojechaliśmy. Mieszkał tam gdzie pracował. Jak mnie zobaczył to zaprowadził do pracowni. Roz-stawił czarne tło. Raz mnie ustawił z lewej strony i zrobił zdjęcie. Później w płaszczu i swoim kapeluszy zrobił mi zdjęcie z prawej strony. Wyszło tak, jakbym rozmawiał sam z sobą. Bunia mi zazdrościła.

Dziadek mówił, że mężczyzna musi się myć codziennie. Wymieniał co ma myć i jak. Dziwiłem się. Nie mieliśmy łazienki. Raz w tygodniu myliśmy się w bali. Wodę grzało się w dużym garnku. Ja byłem kąpany pierwszy, później kąpała się mama. Na końcu, już w zimnej wodzie ojciec. Co wie-

17

I miejsce w kategorii proza

czór w miednicy z wodą mama myła mi nogi. Spotykałem się z Bunią a jak wracałem wieczorem, mama myła mi nogi. Taki był rytuał. Az wyśmiała go ciotka. Było to po zabawie noworocznej. To wtedy Bunia w tańcu skopała wszystkich, aż stanęli.

Dziadek zmarł nieoczekiwanie. Byliśmy wtedy z ojcem na rajdzie. Jak wróciliśmy, było już po pogrzebie. Było mi smutno. Dziadek trakto-wał mnie serio. Opowiadałem mu o Buni. Radził. Dziewczynę zabieraj na biwak. Zobaczysz wtedy jaka naprawdę jest. Czy potrafi gotować. Inaczej trafisz tak, jak twój ojciec. Artystka to nie żona. Nie lubił mamy. Zresztą z wzajemnością.

Chodziłem z Bunią już dwa lata, głównie… korespondencyjnie. Było nam z tym dobrze. Ja studiowałem w innym mieście. Jak Bunia zdała ma-turę, oświadczyłem się. Tak wypadało. Bunia powiedziała, ze powinniśmy trochę poczekać. To mi się spodobało. Z ochotą podtrzymałem jej zda-nie.

Kiedyś postanowiła przyjść do mnie. Nie od razu to się udało. Wcho-dziła przez okno. Okno nie było najlepszym wejściem. Obsunęła się z po-danego taboretu. Paaaac. Uciekła. Czujna sąsiadka narobiła szumu. Zrobi-ło się zamieszanie. Byłem zawiedziony.

Drugim razem poszło lepiej. Przyszła, jak gdyby nigdy nic drzwiami. Nie chciała za nic rozebrać się. Została w skarpetkach. Bardzo mnie to śmieszyło. Nie mogłem się skupić. Białe, bawełniane, za duże skarpetki. W skarpetkach czuła się ubrana. Nerwowo jadła śliwki i wypluwała pestki. Rano zbierałem te pestki z pod łóżka. Tak więc ten pierwszy raz to skar-petki, śliwki i pestki.

Nie było to proste. Ale udało mi się namówić Bunię na biwak. Już pierwszego dnia poparzyła się gorącą menażką. Upuściła ją i cała zupa wylądowała w namiocie na podłodze. Śpiwór też ucierpiał. Biwak to nie był jej żywioł. Przypomniał mi się dziadek. Coś w tym było.

Studia przeszły mi bezboleśnie, prawie nie zauważyłem kiedy. Nie to co Bunia. Uczyła się i uczyła. Mówiła, ze chce zostać kimś. Tylko nie mówiła kim. Nie pojechała ze mną na rajd. Miała praktyki wakacyjne. Jej koleżanka, praktykę natychmiast przełożyła i pojechaliśmy. Mieliśmy dwa namioty. Mały zajmowały dziewczyny. Duży my. W nocy ktoś pod-chodził i straszył dziewczyny. Powiedziały, że następną noc dla bezpie-czeństwa spędzą w naszym namiocie. Ale nie było trzeba. Ta strachliwa przyszła do nas a ja z Danusią zostałem w małym. Tak było wygodniej.

18

I miejsce w kategorii proza

Danusia ładnie pachniała. Nie zmrużyliśmy oka. Przegadaliśmy całą noc. Danusia znała te same trasy turystyczne co ja, uprawiała te same sporty. Taka bratnia dusza, siostra – łata, dzielna, odważna, fajna.

Z Bunią już od dłuższego czasu nie spotykaliśmy się. Uznałem, że już z sobą nie chodzimy. No ale Bunia tego nie zauważyła. Dalej snuła plany. Postanowiłem to przerwać, ale nie wiedziałem jak to zrobić. Aż wpadłem na pomysł i powiedziałem, że się żenię, mimo, że nie miałem takiego za-miaru. Jak zapytała z kim. To uświadomiłem sobie, że mógłbym z Danusią. Tak to moją pierwszą miłością stała się druga miłość.

Anna Łanczont

Udział w konkursie dedykuję Panu dr n med. Mirosławowi Jędrasowi z Katedry i Kliniki Nefrolo-gii, Dializoterapii i Chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej w Warszawie, z podziękowaniem za przy-wrócenie zdrowia.

19

I I miejsce w kategorii poezja

Wspomnienie

Pachniało latemPo wodzie niosły się łagodne tonyStaliśmy na pomoście otuleni mrokiemZ nami była tylko lunaNiosącej się po jeziorze melodii sercWtórowały żabyPachniało tatarakiem i dymem ogniskJakże brak mi było dotąd twej bliskości-Zamknęłaś mi usta pocałunkiemMiękko położyłem się na pomoście obsypując pocałunkamiOsiągneliśmy szczyt:Niezapomniana wakacyjna noc młodości.

Sen

Dziś w nocyMiałem 16 latSzukałem ciebieUciekłaś w bezkresną dalWymarzonaKtóra już przeminęłaI ja - ten, który pozostałSzliśmy znowu trzymając się za ręceDo naszych młodzieńczych marzeń.

20

I I miejsce w kategorii poezja

Do niej

Gdzie jesteśWołamKrzyczę z głową skierowaną w stronę marzeńPytam, w którym miejscu przetną się nasze drogi

Niepokój wibruje we mnie jak ptasi puch spragniony ciepłego dotyku

Ciebie.

Miłość

Zjawiła się nagleUderzyła do główJak bąbelki szampanaDelektowali się pierwszym łykiemNie mogli przestać pić miłosnego nektaruCałującNie chciał wtedy by kiedykolwiek odeszła.

Sławomir Mierzejewski

21

I I miejsce w kategorii proza

Wielka miłość Anny

Nie wybierała czasu swoich narodzin i było jej bardzo obo-jętne, że urodziła się na łóżku kuchennym zatopionym do połowy nóg w wodzie przedostającej się z zalanej roztopami piwnicy.

Wrzaskiem oznajmiła, że żyje i żyć będzie na przekór toczącej się wojnie i kręcącym się po podwórku Sowietom. Była to II dekada Wodni-ka zależna od planetoidy Prozerpiny dającej swoim podopiecznym talent inspirowania czegoś.

Zawiodła oczekiwania ojca, nie była upragnionym chłopcem, lecz dziewczynką z rudymi rzęsami i rudymi sterczącymi pejsami. Ojciec stwier-dził filozoficznie, że piękno na ogół wychodzi z wnętrza i jest pewien, że w tym przypadku wydostanie się kiedyś na zewnątrz.

Nie zainteresowały jej te rozważania. Brzydka, to brzydka. Wyspać się chciała z wreszcie rozprostowanymi kończynami przy piersi matki.

Pomimo biedy i niewygód rozwijała się nad wyraz szybko zadziwiając rodzinę, która bacznie ją obserwowała oczekując na moment objawienia się piękna drzemiącego ponoć w jej wnętrzu.

Barwna i radosna niczym motyl śpiewała, tańczyła, organizowała zabawy podwórkowe i zadziwiała pomysłami. Ojciec nazywał ją skowron-kiem, siostry podkpiwały bo ciągle urodą im nie dorównywała.

Uczyła się dobrze. Pięknie czytała, co wykorzystywali nauczyciele za-trudniając ją do głośnego czytania lektur w różnych klasach.

Przyjaźniąc się z całym światem, nie przyjaźniła się właściwie z nikim. Radosna indywidualistka okazała się uduchowioną marzycielką posiadającą wewnętrzny krajobraz. Z książka i kromką chleba znikała co-raz częściej na kilka godzin w brzozowym zagajniku, siadała pod rozłożystą brzozą, której zwisające gałęzie tworzyły ochronny parasol zapewniając dyskrecję i intymność. Wyobraźnią kreowała nowy, fikcyjny, ale barwny i pulsujący życiem świat. Wchodziła do niego i zamieniała się w księżnicz-kę. Służba pałacowa zmieniała jej stroje i donosiła wykwintne potrawy, a piękni młodzieńcy ubiegali się o jej względy. Stąd w niedzielę wyruszała eleganckim powozem do kościoła i na wycieczki do nieznanych krain.

22

I I miejsce w kategorii proza

Mijały lata. Szkołę średnią i studia ukończyła w miastach odle-głych od domu rodzinnego i wykreowanego fantazją świata. W wolnych chwilach tęskniła. W każde ferie i wakacje wracała ubogacona wiedzą i doświadczeniem. Fizyczność jej piękniała, co zauważyła cała rodzina i wielu młodzieńców. Brzoza chroniąca wejście do baśniowego świata roz-rosła się, co zwiększało jej dostojeństwo i magię. Anna ukryta za szczelną otuliną z gałęzi znów wkraczała do swego pałacu, w którym od pewnego czasu czekał ukochany „On", książę Jerzy. Był tak piękny i tak prawdziwy, że czuła dotyk jego rąk i żar pocałunków. To była jej wielka ,pierwsza miłość. U realnych adoratorów szukała podobieństwa do „Niego", nie znajdując odpychała. „On" był przy niej. Czuła go emocjonalnie każdym zmysłem. „Jego" obecność wypełniała jej przestrzenie.

Nagle spadł na nią lodowaty deszcz realiów. Śmierć rodziców, sprzedaż rodzinnego domu i brzozowego zagajnika zamknęły etap ra-dosnego, zawieszonego między niebem a ziemią dzieciństwa. Żegna-ła się płacząc, Robiła pamiątkowe zdjęcia. Płakała jeszcze w autobu-sie wiozącym ją do Warszawy, gdzie miała podjąć pracę stomatologa w pewnej szkolnej przychodni.

Przez dwa następne łata adoptowała się z nowym środowisku. Za-przyjaźniła się z młodym radcą prawnym, który zajmował się jej spra-wami majątkowymi. Nie odmówiła też, gdy pewnego dnia poprosił o rękę. Był odpowiedzialnym, uczciwym i przystojnym mężczyzną, któ-remu urodziła dwoje dzieci. Tworzyli kochającą się i szczęśliwą rodzinę, w której kultywowanie tradycji i szacunek dla przeszłości połączono z wdrażaniem i akceptacją walorów nowoczesności.

Czas płynął. Wykształcone dzieci usamodzielniły się. Dom się wyci-szył. Oddalił się świat magicznego dzieciństwa. Dotyk czasu uwidocznił się w bolących stawach nóg i kręgosłupa. W lipcu, mając 58 lat wyjechała do sanatorium w Busku Zdroju. Korzystała z zabiegów, chodziła na spacery i dużo czytała.

Pewnego dnia wybrała się na koncert. Wchodząc, zderzyła się w drzwiach z wychodzącym mężczyzną.

- Przepraszam. Gapa jestem - powiedziała. Stał przed nią dojrzały elegancki 60-latek. Patrzył rozbawiony, ciepło i serdecznie. W oczach miał lśniące iskierki, czyli „to coś" z czym pożegna-ła się dawno, „to coś", co posiadał „On" - baśniowy książę Jerzy. Zadrżała. Świat zawirował. Nie potrafiła skupić się na koncercie. Podświadomie czu-

23

I I miejsce w kategorii proza

ła, że urzeczywistnia się zaprojektowany w dzieciństwie świat. - To nie może być przypadek - pomyślała.

Czuła, że z tym mężczyzną pójdzie wszędzie, zatraci się na dobre i złe.Nagle na ekranie pamięci ujrzała swoją rodzinę i męża, który pisał,

że czeka i tęskni. - Wyjechać! Natychmiast uciec! Jutro wyjadę... Tylko ten wspólny

wieczorek pożegnalny, na który wypada pójść z koleżankami. Weszła do kawiarni a pierwszym mężczyzną, który poprosił ją do tańca był ten od zderzenia - Janusz z Krakowa. Nie potrafiła tańczyć, nogi się plątały a serce kołatało jak szalone.

- Zwariowałam - pomyślała. Janusz patrzył ciepło i lekko tulił.

- Ja czuję podobnie. To przeznaczenie - powiedział. Pierwszym nocnym pociągiem wyjechała bez pożegnania z kimkol-

wiek zrywając dwa dni kuracji. Od tego dnia minęły dwa miesiące. Pracowała, próbując zapomnieć

o tym zdarzeniu. - Ot, zmysłowe zauroczenie - pomyślała. - Czas obudzić się ze snu

o zaczarowanym świecie. Ważne są realia obecnej egzystencji. Mąż chory na serce wymagał wsparcia a chorujące wnuki opieki.

W październikowy piątek, gdy kończyła pracę, marząc o wolnym weekendzie, pielęgniarka zapowiedziała jeszcze jednego pacjenta. Wszedł uśmiechnięty Janusz. Zadrżała.

- Przyznam, że jest pani mistrzynią ucieczki - powiedział. - Odnala-złem panią dzięki pomocy znajomych z NFZ. Trochę to trwało ale i tak jestem szczęśliwy. Przymknęła oczy. Otworzyła. Był. Nie odchodził. Zwariowane serce szalało a ciało wypełniało się płomienistym oddechem.

Te popołudnie i noc spędzili razem. Otworzyła się na tę miłość ni-czym młoda dziewczyna. Słabość stawała się siłą a strach odwagą. Czuła się księżniczką przy boku swego księcia. Po raz pierwszy skłamała mężowi wymyślając jakąś historyjkę o babskim spotkaniu, a potem już nawet nie musiała nic mówić. Mąż czuł i nie pytał o nic, gdy dwa razy w miesiącu znikała z domu na całe weekendy.

Spotykali się w malowniczo położonym motelu za Warszawą. Kochali się. Przepełnione miłością serca biły w jednym rytmie. Czuli oboje mocno i głęboko. Marzyli o wspólnej przyszłości. On był wdowcem. Żona zginęła

24

I I miejsce w kategorii proza

w wypadku samochodowym a jedyny syn mieszkał z rodziną w pobliżu Krakowa. Był pierwszą osobą, której zwierzyła się ze swojej tajemnicy. Wtulona w ciepło jego ciała opowiadała o brzozowym zagajniku, baśnio-wym świecie i księciu Jerzym. Kolorowe obrazy z dzieciństwa malowała słowami dojrzałej, zakochanej kobiety.

Nie mogła jednak wziąć obiecanego rozwodu. Nie potrafiła tego zro-bić chorującemu mężowi, którego nadal darzyła przyjaźnią i uczuciem.

W czerwcu następnego roku zaplanowali z Januszem wczasy w Kry-nicy Górskiej. Przyjechała wcześniej. Czekała. Nie przyjeżdżał. Telefon milczał. Trzeciego dnia do jej drzwi zapukał młody mężczyzna. Domyśliła się od razu. Był bardzo podobny do ojca. Paraliżujący lęk ogarnął ją całą. Zrozumiała, że stało się coś złego.

- Zginął w wypadku samochodowym - powiedział syn. - Bardzo panią kochał. Prosił, aby przekazać tę kopertę i album. Proszę. Otworzyła. Litery zlewały się. Zapisał jej działkę z brzozowym zagajnikiem pod Krakowem. Będzie mogła tam wypoczywać i wspominać. Album za-wierał zdjęcia ukazujące piękno działki.

- Nie mogę przyjąć. Co powiem rodzinie? Proszę zabrać. Żegnając się, syn zapewnił, że jej decyzja niczego nie zmienia.

- Ta działka zostanie pani własnością. Proszę pamiętać. Długo płaka-ła.

Wkrótce zmarł jej mąż. Przeszła na emeryturę. Dzieci rozjechały się po wielkim świecie. Została sama. Pewnego czerwcowego popołudnia wykręciła numer telefonu syna Janusza.

- Chcę przyjechać. Przywitał ją letni domek pomalowany na okoliczność jej przyjaz-

du na płomienisto pomarańczowy kolor, który kontrastował z bielą kory i zielenią liści brzóz. Przy wejściu puszył się olbrzymi krzew czarnego bzu. Widok ten podziałał jak balsam na strapione serce, które wypełniło się znów wdzięcznością i miłością. Każdą cząsteczką ciała i duszy czuła jego obecność.

- Dziękuję! Kochany... Weszła do wnętrza domku, na ścianach którego igrały wdzięcznie promy-ki słońca. Na mahoniowym biurku ujrzała fotografię Janusza. Obok niej leżał otwarty zeszyt i wieczne pióro zachęcające do pisania.

- Jego pióro - pomyślała. Po chwili usiadła na ciężkim, stylowym krześle. Na pierwszej stronie ze-

25

I I miejsce w kategorii proza

szytu wykaligrafowała dużymi literami: „Wewnętrzne krajobrazy, a pod nim wersy, które stały się mottem jej pierwszego tomiku:

„Marzeniami maluję wewnętrzne krajobrazy dzięki nim otwieram drzwi do prawdziwej miłości"

Antonina Marcinkiewicz

26

I I I miejsce w kategorii poezja

Chemia

Jest miłość, czy nie ma?Miłość, czy chemia?Kilka elektronów drogę zgubiłoI uległ zakłóceniu cykl Krebsa?

Cierpiałeś?Krwawiło serce?To pompa, nic więcej, co krew tłoczyI czasu nie ma na uniesieniaI cierpienia.

Czyjś widok, czyjeś słowa.Nic takiego.Tylko impulsy nerwowe.Synapsy, dendryty, neuryty.Dobrze wiem.To AUN /Autonomiczny Układ Nerwowy/

Na dzień dobry –feromony.Trochę lizozymu, co oczy umyje,Na do widzenia.To tylko chemia.Tablice Mendelejewa.

Trochę biologii, trochę fizyki.Nikt już nie kocha nikogo.Nikt nie tęskni za nikim.Świat jest prosty,Jak drut.Kolczasty i ostry.

27

I I I miejsce w kategorii poezja

Jakaś żona

Ktoś inny cię trzyma w ramionachJakaś żona, dzieci, może krewni?Ułożyłeś życie od nowa.Dawno już za mną nie tęsknisz.Ja też łez nie wylewam w poduszkę.Zapomniałam o tobie prawie całkiem.Nagle list odnalazłam stary.Przeczytałam przypadkiem.

Zaśpiewało serce

Czas się zatrzymał.Ziemia ugięła z lekka.Pod twym spojrzeniem zaśpiewało serce.Ma dłoń w twojej.W twych oczach szczęście, że jestem!!!I nagle myśl straszna: „a jeśli odejdziesz?”Uciekłam.

Pierwsza miłość

Śliczna, liryczna, platonicznaPierwsza miłość – różowa i złota.Kwiaty zakwitały w ogrodach.Koty miauczały na płotach.Za oknem jesienna słota.Łzy wylewane w ukryciu.Liście opadały ostatnie.Koty się grzały na piecu.

28

I I I miejsce w kategorii poezja

Zwyczajni ludzie

Dusza krzyczała „Zostań”Usta milczały, jak zaklęte.Odszedłeś.Ślady zarosły trawą.Drzewa większe, świat mniejszy, rany nowe, choć stare nie zagojone.Pragnienia umarły dawno temu.Czy były… szalone?Ludzie zwyczajni, jak inni.Powiedz!Czemu mówienie o uczuciach takie trudne? Po latach patrzę w twe oczy.W przeszłość zaglądam, jak w studnię.

Lekcja

Jesteś lekcją, której uciekłam.Zbyt trudną wtedy.Niełatwą teraz.Szukam słów.Wspomnień okruchy oczy ranią do łez.W ciszy, gdzie nie dociera gwar codziennego dnia,Schowałam cię,by nie zobaczyć swych ran.

Mirosława Marta Kiczuk

29

I I I miejsce w kategorii proza

JanMoja pierwsza miłość nie nadchodziła, niepokoiło to mamę. Byłam już po maturze. Koleżanki z klasy, jedna po drugiej, wychodziły za mąż. Na wieczorkach tanecznych siedziałam przy adapterze, oglądając koszulki płyt. Inni w tym czasie bawili się. Przyjaciółki mamy pytały, czy mam już kogoś. Niestety, starający nie pojawiał się. Czas mijał.

Aż tu nagle, dowiedziałam się, że trafia mi się niebywale dobra partia. Zrobię karierę, powiadała, osoba rozgłaszająca nowinę. Pyta o mnie sam Jan. Nie znałam żadnego Jana. Jak to, nie znasz Jana? Był u nas ze swoją mamą jak miałaś 10 lat, tak… przypomniałam sobie te krót-kie odwiedziny. Był ze swoim bratem, nie zamieniłam z nimi jednego zda-nia. Poza – dzień dobry i do widzenia. A może i to nie…, nie pamiętam.

No, ale skoro się stara, to niech tak będzie. Spodziewałam się, że przyjedzie do mnie. Gdzie tam. Nasze mamy między sobą ustaliły, że to ja złożę im pierwszą wizytę. Już nie pamiętam dlaczego, to ja miałam być odwiedzającą. Nie było to wtedy przyjęte, ani nawet dobrze widzia-ne. Pojechałam. Jechałam całą noc. Wysiadam na małej stacji, rozglądam się, nikt na mnie nie czeka. Tego się nie spodziewałam. To nic, nie szkodzi, wezmę taksówkę. Pod stacją stała jedna. Podaję adres i pytam czy może mnie podwieźć. Taksówkarz na to, że nie może. Pytam dlaczego. On na to, że jestem już na tej ulicy, a do tego domu jest kilka kroków. Jakiś uczci-wy człowiek. To ja idę. Było nie daleko. Piękny dom w ogrodzie. Furtka otwarta. Wchodzę. W przedpokoju nikogo nie ma. Idę do kuchni. Mówię - dzień dobry, pani w kuchni. Ta przygląda mi się chwilę i pyta, gdzie Jan? Jak to gdzie?, to ja się pytam gdzie? Bo ja przecież nie wiem gdzie Jan. Poszedł po ciebie! Minęliście się, stwierdziła pani. Domyślam się, że to mama Jana. Nie mijałam po drodze nikogo. Na ulicy było pusto. Po chwili przyszedł Jan. Już od drzwi stwierdził jakiś ucieszony – nie przyjechała. Przyjechałam, przyjechałam, mówię, wychylając się z pokoju, gdzie byłam częstowana gorącą herbatą. Okazało się, że czekał na mnie, nie na pero-nie, tylko w holu kasowym. Można i tak, chociaż ja bym na gościa czekała na peronie. Pewno o tym nie pomyślał, trudno.

Nie czułam zmęczenia. Mimo to propozycje mamy, byśmy poszli na spacer do pobliskiego lasu, przyjęłam bez entuzjazmu. Poszliśmy zabie-

30

I I I miejsce w kategorii proza

rając ze sobą psa. To był, jak się okazało, codzienny psi spacer. Szliśmy skrajem drogi. Pies chciał wybiegać się. Ciągnął Jana za sobą, na smyczy. Ledwo za nimi nadążałam. Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Takie tam zdawkowe słowa, o niczym. Jak wróciliśmy, to mama patrzy na mnie jakoś dziwnie i mówi, oj,… nie chodź dziewczyno z chłopakiem sama do lasu. Zupełnie nie wiem, co to miało znaczyć i o co jej chodziło.

Było ustalone listownie, że idziemy na dancing. Specjalnie na tą oka-zję kupiłam w komisie koronkową bluzkę w kolorze starego złota. Wystro-jona ponad miarę, szłam przez miasto, wzbudzając powszechne zaintere-sowanie. Byłam obca, co samo przez się, już mocno rzucało się w oczy. Brat Jana z dziewczyną, przyjechali z pobliskiego miasta, aby nam towa-rzyszyć. Byli zaręczeni, trzymali się za ręce. Siedzieliśmy blisko parkietu, było to wygodne. Nie musieliśmy po każdym tańcu wracać przez całą salę do stolika. Niewiele miałam okazji do tańca. Szło mi to ciężko, gubiłam z przejęcia rytm. Tańczyliśmy sztywno, ruchy nasze były kanciaste. Narze-czeni tulili się do siebie. Aż tu nagle, koncert życzeń. Słyszę i uszom nie wierzę. Prawie, tak jak w piosence Młynarskiego „ dla….. tu pada moje imię, nazwisko z miasta takiego i takiego, wiązanka melodii od Jana”. Bra-kowało tylko ulicy i numeru mego mieszkania. Chciałam się zapaść pod ziemię. Ale ta nie ustąpiła. Wbiłam nos w jedzone lody. Czułam na sobie wzrok wszystkich.

Przy obiedzie uprzedzono mnie ,że będę spała z sierotką na piętrze. Było kilka starszych osób. Nie zauważyłam dotychczas żadnego dziecka. Ale to nic, mogę z nim spać. To nawet lepiej, niż bym miała dzielić pokój z mamą Jana. Wróciliśmy nad ranem. Na piętrze nie znalazłam łazienki, bez mycia, nie zapalając światła, położyłam się spać. Po nocy spędzonej w pociągu i drugiej przetańczonej natychmiast zasnęłam. Rano zbudziło mnie jakieś bulgotanie. Bulgotało coś na sąsiednim łóżku. Leżała na nim starsza pani. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Na twarzy miała ma-seczkę, od niej wychodziła jakaś rurka do czegoś z wodą. To coś bulgotało. Serce zaczęło mi bić. Zerwałam się na równe nogi i po schodach zbiegłam do łazienki. Zamknęłam się, jakby mnie ktoś gonił. W domu było cicho. Dopiero po długiej chwili uspokoiłam się. Wróciłam do łóżka. Zdenerwo-wanie mnie nie opuszczało. Później okazało się, że ta starsza, cierpiąca na astmę pani, została sierotką przed wojną. Przygarnięta przez rodzinę mamy Jana, została z nimi na zawsze.

31

I I I miejsce w kategorii proza

W południe miałam pociąg powrotny. Wróciłam w nocy do domu. Było to 20 lipca 1969 roku. Nikt nie spał. Wszyscy siedzieli przed telewizo-rem. Człowiek stawiał swoje pierwsze kroki na księżycu.

Trwała wymiana korespondencji. Mama pisała listy do Jana. Ja je przepisywałam. Jana listy do mnie, były pełne wytwornych zwrotów, pi-sane nienagannym charakterem pisma. Zabrakło papeterii. Kupiłam na poczcie, z braku innych, niebieskie koperty. Takie koperty były używane w urzędach. Jan wyraźnie poczuł się tym dotknięty. Zapytał, czy nie mia-łam jakiejś bardziej „nobliwej koperty”. Po jakimś czasie okazało się, że te listy do mnie, pisała mama Jana. Jan ich nawet nie przepisywał. Składał tylko podpis.

Zbliżał się czas rewizyty. Listownie uzgodniliśmy, czas przyjazdu i program. Ojciec przygotował kolacje, nakryliśmy do stołu i poszliśmy po gości. Dworzec Główny był niedaleko. Czekaliśmy zgodnie z umową na peronie. Przyjechał pociąg. Nikt znajomy nie wysiadł. W informacji do-wiedzieliśmy się, że za dwie godziny przyjedzie następny pociąg. Wróci-liśmy do domu. Nakryliśmy półmiski z sałatkami. Już bez ojca wyszłam po Jana i jego mamę. Przyjechali. Okazało się, że Jan źle odczytał rozkład jazdy, stąd całe nieporozumienie. Jan przeprosił mnie, ale nie przyjdą do nas na kolację, bo jego mamę rozbolała w podróży głowa. Pojadą prosto do cioci, gdzie będą nocować. Było to kilka przystanków od nas. Masz babo placek - pomyślałam. No to może odwiezie mamę i sam przyjdzie do nas. Nie… to nie możliwe, nie zostawi mamy samej.

Nazajutrz w czasie obiadu, mama Jana prawie mi się oświadczyła. Stwierdziła kategorycznie, że zamieszkamy u niej, nie będzie się do nas wtrącać, zostawi sobie cichy kąt i będzie czytać. Potem wyszliśmy zwie-dzać Warszawę.

Pojechaliśmy na lotnisko. Z tarasu widokowego weszliśmy do hali przylotów. Stała tam budka telefoniczna. Jan zobaczył budkę, zostawił mnie i zaczął dzwonić do mamy. Halo! Mama! To ja! Ja Jan! Jesteśmy na lotnisku! Byliśmy na tarasie widokowym! Krzyczał do słuchawki. Samolot wylądował, relacjonował wszystko. Stamtąd pojechaliśmy na taras wi-dokowy Pałacu Kultury i Nauki. Podobało mu się. Odprowadziłam go do tramwaju. Kazałam pozdrowić mamę i ciocię. Do widzenia. Ale wiedzia-łam, że już go nie chcę więcej widzieć.

Anna Łanczont

32

Wyróżnienie

Kobieta

Nie nazywaj mnie kobietąbo znowu dźwigam cały ciężar życia

moja bezsenność w sen się nie zamienigdy płacze dziecko

nie nazywaj mnie kobietąkiedy umieram w samotności nocy

mimo wszystko w zamarzniętych dłoniachniosę kwiat jak miłość

Maria Łotocka

33

Wyróżnienie

Płyniemy

W barwie zachoduW czas uściskuNieba z morzemTak silnymTak namiętnymAż drży powietrze wokół nasAż śmieje sięPoświata blaskówWpatrzeni w dygocącą dalW rude brzuchy górW zieleń piniiI w nasze oczyPłyniemyŁódź tnieAmarantowe zmarszczki głębinWolno zbliżamy sięDo portu pożegnaniaSzczęśliwi że Bóg nam dałTakie obrazyTakie wzruszeniaI takich nas

34

Wyróżnienie

Mój wernisarz

Będziesz smutnaW naszym świecie beze mnie

Ścieżki szeptów umilkły,Ślady stóp naszych w lesieZarosły drzewami

Dzięcioł leczy sosnyGdzie już nie bywamy

Roje pszczół nad wrzosamiŚpiewają nie nasze serenady

Tęcza spadła na łąkiGdzie zrywałem dla ciebie rumiankiI została na zawsze.

Światła okien naszej ulicyGasną szybciej niż żyjąW rozmazanych cieniach domów.

SamotnaNaoglądasz się wieleNim przybędzieszNa mój stały wernisarz.

Mirosław Kossakowski

Uroczyste zakończenie Konkursu Literackiego "Moja Pierwsza Miłość"

17 listopada 2009 r.