36
Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Branicach Wojewódzki Specjalistyczny Zespół Neuropsychiatryczny w Opolu Wydanie 144 LUTY 2011 Rok XIII Roztańczone zakończenie karnawału Nagrodzono najciekawsze maski str. 3

ZYGZAK wyd. 144

  • Upload
    vanhanh

  • View
    256

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: ZYGZAK wyd. 144

Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Branicach – Wojewódzki Specjalistyczny Zespół Neuropsychiatryczny w Opolu

Wydanie 144 LUTY 2011 Rok XIII

Roztańczone zakończenie

karnawałuNagrodzono najciekawsze maski str. 3

Page 2: ZYGZAK wyd. 144

AKOMPANIAMENT w wykonaniu Mariusza Gwaj, Krzysztofa Ciecieręgi i Mateusza Koziury sprzyjał dobrej zabawie

KONKURS na najbardziej orginalną maskę został rozstrzygnięty. Pierwsze miejsce jury przyznało masce z opolskiego szpitala.

Page 3: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 3

WYDARZENIA

Zakończenie karnawałuBranice – Zabawa karnawałowa dla chorych ze szpitali w Opolu i Branicach

Karnawał ma swoje pra-wa, jakby w oczywisty sposób kojarzy się z za-

bawą, tańcem, rozrywka, mu-zyką. Każdy człowiek potrze-buje dla komfortu psychicz-nego możliwości oderwania się od codziennych spraw; po-trzebuje wytchnienia, relaksu, a przede wszystkim uśmie-chu, radości i wewnętrzne-go wyzwolenia. Wszystko to może znaleźć w beztroskiej, radosnej zabawie. Potrzebują tego również ludzie chorzy, o czym doskonale wiedzą te-rapeuci i dlatego co jakiś czas organizują dla nich zabawy taneczne. Takie imprezy po-łączone często z konkursami i grami, w których można zdobyć jakąś nagrodę, są za-wsze oczekiwane.

Tegoroczny karnawał w branickim szpitalu zapi-sał się w pamięci chorych i personelu wspaniałym ba-lem, który odbył się 18 lutego w odnowionej i ładnie przy-

strojonej sali gimnastycznej. Uczestniczyła w nim również spora grupa pacjentów z Wo-jewódzkiego Specjalistycz-nego Zespołu Neuropsychia-trycznego w Opolu, którzy przybyli na zaproszenie Pra-cowni Terapii Zajęciowej.

Zabawę rozpoczęto tań-cem integracyjnym, którym był, specjalnie na tę okazję przygotowany przez pacjen-tów i terapeutów, taniec bel-gijski. Porywająca muzyka i prosty do opanowania układ taneczny sprawił, że pokaz wypadł efektownie. Po poka-zie jego uczestnicy zaprosili inne osoby i znów korowód tancerzy w takt rytmicznej muzyki okrążał salę. Rozle-gły się oklaski.

Do wspólnej zabawy za-prosili wszystkich: dr Wal-demar Mrowiec z-ca dyrek-tora ds. medycznych, Anna Dudziak kierownik Pracow-ni Terapii Zajęciowej, które zorganizowały ten bal oraz

ks. kapelan Alojzy No-wak. Dobra muzyka, piękna scenografia

(sala przystrojona została złocistymi balonami) i świet-na atmosfera, to znakomite atuty tego balu. Kto nie skorzystał z tej okazji, by potańczyć, za-bawić się, roz-

weselić, ten wie-le stracił. W trakcie

balu doszło również do rozstrzygnięcia konkursu na najpięk-niejszą maskę karna-wałową. Jury w skła-dzie: Czesława Gałka naczelna pielęgniarka z Branic, Pani Doro-ta oddziałowa w opol-

skim szpitalu, dr W. Mrowiec i ks. A. Nowak wybrali spo-śród kilkudziesięciu zgłoszo-nych masek 14 najpiękniej-szych i najbardziej oryginal-nych, a wybór nie był łatwy, bo wszystkie maski były ład-ne i ciekawe. Pierwsze miej-sce przyznano masce zrobio-nej przez pacjenta z Oddziału B szpitala w Opolu, II miej-sce otrzymała maska zrobio-na na oddziale D-II szpitala w Branicach, III miejsce maska z oddziału A szpitala w Opo-lu, a IV-te z oddziału D-II szpital w Branicach, pozosta-łe maski otrzymały wyróżnie-nia. Nagrody ufundowane zo-stały przez dyrekcję szpitala.

Organizatorzy, jako do-brzy gospodarze, nie zanie-dbali również potrzeb ciała uczestników zabawy. W sali ustawiono stoły zastawione jedzeniem, słodyczami i na-pojami; nic ekstrawaganc-kiego, największym powo-dzeniem cieszył się świeży smalec ze skwarkami, chleb i kiszone ogórki – proste, smaczne i pożywne. W sali gimnastycznej zgromadzi-

ło się ponad 200 osób, które znakomicie się bawiły, czemu sprzyjała doskonała muzyka w wykonaniu Mariusza Gwaj oraz Krzysztofa Ciecieręgi i Mateusza Koziury.

Wspólnie na parkiecie świetnie bawili się pacjenci opolskiego i branickiego szpi-tala. Można byłoby powie-dzieć, że klimat, jaki pano-wał w sali był „sprzyjający”, o co zadbali organizatorzy i personel opiekuńczy z oby-dwu szpitali. Na zakończenie tej relacji organizatorzy, czy-li personel Pracowni Terapii Zajęciowej pragną podzięko-wać wszystkim darczyńcom, bez których ofiarności zaba-wa wypadłaby mniej okazale. Dziękujemy: SM Joachimie za słodycze, zimne napoje, owoce i pączki, ks. Alojzemu Nowakowi za gorące napoje oraz M. Krudysz za dekora-cje. Zaś wszystkim Pacjen-tom oraz Personelowi oby-dwu szpitali bardzo dziękuje-my za cudowną, spontaniczną zabawą.

Anna Dudziak Hieronim Śliwiński

DOBREJ ZABAWY życzył wszystkim dr Waldemar Mrowiec, Anna Dudziak i Alicja Argier

ZABAWĘ ROZPOCZĄŁ specjalnie na tę okazję przygotowany Taniec Belgijski

Page 4: ZYGZAK wyd. 144

4 ZYGZAK LUTY 2011

WYDARZENIADar z Niemiec dla chorych branickiego szpitala

Prezenty i swojskie jadło

Czytano z uwagą, dbało-ścią o dykcję, by jak naj-lepiej oddać treść sceny,

wprowadzić w reymontowski klimat; (…) Dosyć zabawy! Do ro-boty, ludzie! – zawołał naraz, zrzucając kożuch, zakasał rę-kawy, poostrzył jeszcze na osełce noża, wziął z kąta tęgą pałę od rozcierania ziemnia-ków dla świń i ruszył żwawo na dwór. Wszyscy też poszli za nim w podwórze, on zaś z Pietrkiem wywodził z chle-wu opierającego się usilnie wieprzka. Nieckę na krew, a prędko! – krzyknął. Przy-nieśli wnet, wieprzek czochał się o węgieł i pokwikiwał z ci-cha… Stali kołem w milcze-niu patrząc w jego białe boki i tłusty obwisły brzuch, a mok-nąc galanto, bo deszcz mżył coraz gęstszy i mgły zwalały się na sad…”

W Pracowniach Tera-pii Zajęciowej 24 lutego br., gdzie czytano powyższy frag-ment nie było dalszego ciągu świniobicia, jak w powieści Reymonta Chłopi, tylko na stołach wylądowały przysma-ki ufundowane przez pana

Ernestyna Janetę, który wraz z SM Joachimą ze Zgro-madzenia Sióstr Maryi Nie-pokalanej z Branic chcieli w ten sposób nagrodzić oso-by, które systematycznie uczęszczają na zajęcia w Pra-cowniach.

Postanowiliśmy zorgani-zować to tak, by tym razem zajęcia z biblioterapii nie były tylko samym czytaniem ciekawych tekstów, ale aby doznaniom słuchowym towa-rzyszyły również przeżycia smakowe.

Również w trakcie spo-tkania naczelna pielęgniar-ka Czesława Gałka wręczy-ła 20 najbardziej potrzebują-cym pacjentom odzież, którą ufundowała pani Ursula In-gle z Niemiec. Pani Ingle od wielu lat pamięta o osobach chorych i samotnych. Wielo-krotnie już wspierała w róż-nych formach chorych nasze-go szpitala, za co jesteśmy jej bardzo wdzięczni.

Takie gesty płynącej z ser-ca dobroczynności sprawiają, że chorzy nie czują się opusz-czeni i zapomniani.

Anna Dudziak

Page 5: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 5

Branice – Światowy Dzień Chorego

Pokonkursowe wystawy

Nabożeństwo w Dniu Chorych

To już 19 lat mija, gdy Jan Paweł II w liście do ówczesnego przewodni-

czącego Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdro-wia kard. Fiorenzo Angeli-niego z 13 maja 1992 r. usta-nowił Światowy Dzień Cho-rego i wyznaczył też od razu na jego obchody dzień 11 lu-tego, gdy Kościół powszech-ny wspomina pierwsze obja-wienie Maryi w Lourdes.

W branickim szpitalu od wielu już lat 11 lutego odby-wa się w Bazylice Św. Ro-dziny, która położona jest w centrum szpitala, uroczy-ste nabożeństwo. Tego dnia do Bazyliki przybyli chorzy, personel szpitala, mieszkańcy DPS i parafianie. Ksiądz Aloj-zy Nowak celebrujący nabo-żeństwo opowiedział zgro-madzonym o idei ustanowie-nia Dnia Chorego. W trakcie homilii mówił o znaczeniu

cierpienia w życiu człowieka. Jak stwierdził; bez cierpienia nie ma życia. Kto nie cierpiał, ten nie w pełni rozumie życie i innych ludzi. (…)Cierpienie nie jest bezsensowne, bo po-przez nie, jeśli potrafimy je zaakceptować, umacniamy się, kształtujemy charakter, poszerzamy postrzeganie ota-czającego świata i lepiej ro-zumiemy też siebie samych.

Nabożeństwo zakończyło Błogosławieństwo Lurdzkie, którego Ksiądz Nowak udzie-lił zgromadzonym Najświęt-szym Sakramentem. Takie-go błogosławieństwa kapłan udziela codziennie pielgrzy-mom w Grocie Lurdzkiej, w miejscu gdzie Matka Bo-ska objawiła się św. Bernade-cie. Takie też błogosławień-stwa, tego dnia udzielane są we wszystkich świątyniach w Polsce. Hieronim Śliwiński

Zadania przed nami są na miarę każdego z nas. Bóg przychodzi nam na pomoc w chwilach naszej słabości. Bóg umacnia człowieka. Jan Paweł II

Pokłosiem zabawy kar-nawałowej, jaka odby-ła się 18 lutego w sali

gimnastycznej szpitala w Branicach, było kilkadziesiąt oryginalnych masek. Wzięły one udział w konkursie, który w trakcie tej zabawy został rozstrzygnięty.

Organizatorzy zabawy i konkursu personel Pracow-ni Terapii Zajęciowej posta-nowił te ciekawe maski sze-rzej zaprezentować, by w ten sposób uhonorować chorych,

którzy niejednokrotnie wiele pracy włożyli w ich wyko-nanie. Barwne i pięknie wy-konane maski cieszyły oczy w trakcie zorganizowane-go przez pracownie w dniu 23 lutego wieczoru z poezją w trakcie którego swoje wier-sze prezentował Andrzej Iwa-nowicz autor tomiku „Krę-te ścieżki”. Następnego dnia maski przez cały dzień były ozdobą holu administracji szpitala.

Na tym jednak ich wę-drówka się nie skończyła, bo maski pojechały również do opolskiego szpitala. Hieronim Śliwiński

Page 6: ZYGZAK wyd. 144

WYDARZENIA

6 ZYGZAK LUTY 2011

Branice – Spotkanie z Andrzejem Iwanowiczem autorem tomiku „Kręte ścieżki”

Wieczór z poezją i muzyką

Wieczór 23 lutego był mroźny chociaż po-godny. Pomimo doj-

mującego chłodu do sali gim-nastycznej szpitala w Bra-nicach przybyli mieszkańcy Branic i okolicznych miejsco-wości oraz pacjenci z oddzia-łów szpitalnych, by uczestni-czyć w niezwykłym wydarze-niu – spotkaniu poetyckim z Andrzejem Iwanowiczem, autorem niedawno wydanego tomiku wierszy „Kręte ścież-ki”. Pośród widzów obecni byli m.in.: Maria Krompiec wójt Gminy Branice, dyrek-cja oraz pracownicy Zespołu Szkół w Branicach, SM Alek-sandra siostra prowincjalna oraz siostry ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej z Branic, ks. Alojzy Nowak, dr Waldemar Mrowiec z-ca dyrektora szpitala.

Sala gimnastyczna zo-stała specjalnie na tę okazję przygotowana przez personel Pracowni Terapii Zajęciowej. Wyeksponowano maski, efekt konkursu na najciekawszą

maskę karnawałową. Sceno-grafii dopełniał kącik dla po-etów i kolorowe świece, które swoim migotliwym światłem wprowadzały nastrój wyci-szenia i harmonii.

Kilka minut po godzinie 18.00 odrobinę spóźnieni, co później skomentował pro-wadzący spotkanie Wojciech Ossoliński poeta z Prudnika słowami; „Zabłądziliśmy, bo było zbyt wiele krętych ście-żek, a my ciągle skręcaliśmy w prawo”.

Zgasło światło. W pół-mroku wypełnionym świa-tłem świec wszystko zdaje się inne, niecodzienne, na wpół realne. Światło świec jest nie-zwykłe, ciepłe, nastrojowe i jakby przypisane poezji, bu-dowaniu nastroju, który skła-nia do skupienia, marzenia – jesteśmy mniej fizyczni, cieleśni, a bardziej uducho-wieni.

Przybyłych gości przed-stawia zgromadzonej pu-bliczności Anna Dudziak kierownik Pracowni Terapii

Zajęciowej, które zorganizo-wały to spotkanie. Wita An-drzeja Iwanowicza, Wojcie-cha Ossolińskiego, Członków zespołów ARS POETICA i JEDNYM SŁOWEM. Mówi kilka ciepłych słów o Andrzeju Iwanowiczu i od-daje prowadzenie spotkania Wojciechowi Ossolińskiemu. Od tego miejsca zgromadzeni w sali widzowie konsekwent-nie prowadzeni są przez Pana Wojciecha kolejnymi etapami życia i twórczości Andrzeja Iwanowicza, przy czym sam Pan Andrzej ilustruje te eta-py wierszami zaczerpniętymi z tomiku „Kręte ścieżki”. Te etapy, w ogromnym uprosz-czeniu można by nazwać; Ścieżki, Trzeźwiejsze spoj-rzenie i Goń marzenia.

Zaczyna jednak od przed-stawienia się publiczności; padają słowa „jestem alko-holikiem” i krótka wzmianka o leczeniu odwykowym w Branicach, spotkanych lu-dziach, którzy pomogli mu się odnaleźć i wreszcie o pisa-niu wierszy, które rozpoczęło się od udziału w konkursie walentynkowym zorganizo-wanym w 2009 roku przez Pracownie Terapii Zajęcio-wej i późniejszej współpracy z miesięcznikiem ZYGZAK. Opowiedział o swojej działal-ności w ruchu AA jako prze-wodniczący Klubu Abstynen-ta w Głuchołazach.

Później rozpoczęła się dowcipna, ze swadą prowa-dzona rozmowa dwóch po-etów, starego wyjadacza Wojciecha i początkującego Andrzeja, która dała publicz-ności okazję, do głębszego poznania nie tylko twórczo-ści, ale również życia oby-dwu panów, którzy otwarcie mówili o swoich słabościach i swoim widzeniu siebie i ota-czającego świata. Fakty z ży-cia i poezja nieustannie się przeplatały, przez co ta dru-ga stawała się bardziej zro-zumiała, docierała głębiej do serc słuchaczy. Szczególnego uroku całemu spotkaniu do-dawała poezja śpiewana, któ-rą z niezwykłym wdziękiem prezentowały zaproszone ze-społy. Nie było takiej chwili, by słuchacze – widzowie po-czuli się obco, jak na przysło-wiowym „tureckim kazaniu”. Zostaliśmy wszyscy otoczeni i napełnieni pięknem słowa i muzyki. Jest takie określe-nie, które najpełniej odda-je to co działo się tego wie-czoru w sali gimnastycznej – tam wszystko ZAGRAŁO. Jest definicja piękna, która

Nigdy nie jest za późno, by z „krętych ścieżek”, po których wodził nas nałóg, wyjść na prostą.

PRZYBYŁYCH NA SPOTKANIE POETÓW Wojciecha Ossolińskiego i Andrzeja Iwanowicza powitała i przedstawiła Anna Dudziak

Page 7: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 7

mówi, że; coś jest piękne, gdy wszystkie elementy dzieła są tak ułożone, że nic nie można już ująć, ani dodawać, bo to zaburzyłoby kompozycję. Ten wieczór w ocenie bardzo wie-lu osób, był bliski tego ideału. Początek był odrobinę sztyw-ny, ale w miarę upływu czasu; poezja deklamowana i śpiewa-na zmiękczała nastrój i serca i o dziwo w ogromnej sali, którą trudno by nazwać ka-meralną zrobiło się przytul-nie, serdecznie i niezwykle sympatycznie. Drobne po-tknięcia, których przecież nie da się uniknąć przy imprezie, która jest na poły improwiza-cją, wpisywały się w tę swoj-skość i serdeczność, stawały się łącznikiem – sprawiały, że granica pomiędzy występu-jącymi a widownią zacierała się. Byliśmy tam razem i ra-zem też ten wieczór przeży-waliśmy. Zaręczam, że tych pięknych przeżyć nie brako-wało.

Na to spotkanie złożyła się, jak już wspomniałem, po-ezja z tomiku „Kręte ścieżki” deklamowana przez autora, którego w pewnym momen-cie zastąpił jeden z widzów deklamując dwa wiersze. Kil-ka jego wierszy deklamował również Wojciech Ossoliński, który prezentował również swoje utwory. Jak już wspo-mniałem wieczorek podzie-lony był na logiczne części, tak jak i sam tomik. Pomię-dzy nimi swoje umiejętności prezentowały zespoły ARS POETICA i JEDNYM SŁO-WEM. Nie da się słowami opowiedzieć o wrażeniach z tych prezentacji. Nastrojo-wa muzyka, ciekawe teksty najczęściej poetów z Nysy i Prudnika, ale nie zabrakło również klasyków, jak cho-ciażby wiersz Juliusza Sło-wackiego.

W trakcie wieczorku An-drzej Iwanowicz zadedyko-wał kilka swoich wierszy te-rapeutom, którzy w trakcie jego kuracji odwykowej na

Oddziale Terapii Uzależnień w Branicach pomogli mu zro-zumieć jego problemy i po-kazać właściwą drogę. Po-dziękował również Monice Szczepańskiej i Amelii Go-mez z Ośrodka Pomocy Spo-łecznej, które zainspirowała go do wydania tomiku wier-szy, na których pomoc może zawsze liczyć (obydwie pa-nie były obecne na wieczor-ku). W sposób szczególny podziękował Annie Dudziak deklamując wiersz, który jej zadedykował w podzięce za opiekę i wsparcie w trakcie kuracji w branickim szpita-lu i okazywaną przyjaźń. Ten sam wiersz mogliśmy usły-szeć w pięknym wykonaniu grupy ARS POETICA.

Cały ten wieczór, był jak-by jednym wielkim podzię-kowaniem dla całej społecz-ności branickiego szpitala, za pomoc w odrodzeniu się i powrocie do trzeźwego ży-cia. Andrzejowi Iwanowiczo-wi złożył gratulacje, podzię-kował i obdarował bukietem kwiatów Dariusz Skibiński prezes Stowarzyszenia Klub Abstynenta AMICUS.

Ten wieczór był pełen niezwykłej, oczyszczającej magii, która towarzyszyła ca-łemu spotkaniu. Kończąc je Andrzej Iwanowicz powie-dział; „Mam taką nadzieję, że to spotkanie, ten wieczór da niektórym z Was do myślenia i pozwoli podjąć słuszną de-cyzję. Nigdy nie jest za późno, by z krętych ścieżek, po któ-rych wodził nas nałóg, wyjść na prostą. Tego Wam i sobie życzę.” Nie tylko z poezją w sercu widzowie wychodzi-li z sali, ale wielu skorzystało z okazji i nabyło tomik „Kręte ścieżki” z dedykacją autora.

Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy przyczyni-li się do zorganizowania tego niezwykłego spotkania, które pokazało dobitnie, że miesz-kańcy Branic są spragnieni żywego słowa. Hieronim Śliwiński

ROZMOWA O ŻYCIU I TWÓRCZOŚCI poetów była znakomitym uzupełnieniem deklamowanych wierszy – przykuwała uwagę

POEZJA ŚPIEWANA w pięknym wykonaniu grupy JEDNYM SŁOWEM (powyżej) i ARS POETICA (poniżej) stanowiły doskonałe dopełnienie tego niezwykłego spotkania z żywym słowem.

Page 8: ZYGZAK wyd. 144

WYDARZENIA

8 ZYGZAK LUTY 2011

Branice – Walne Zgromadzenie Stowarzyszenia CARITAS CHRYSTI

Podsumowania i plany

Faworki

W dniu 14 lutego br. w sali kon-ferencyjnej Urzędu Gminy w Branicach odbyło się corocz-

ne Walne Zgromadzenie członków Sto-warzyszenia. Przewodniczącym ze-brania został wybrany Janusz Gawlik. Głównymi zagadnieniami jakie zna-lazły się w programie zebrania to: wy-słuchanie sprawozdania z działalności Stowarzyszenia za miniony rok 2010, sprawozdania finansowego oraz udziele-nie przez zgromadzonych absolutorium za miniony rok. Obydwa te dokumenty

w imieniu Zarządu przedstawiła zgro-madzonym Zofia Humeniuk. Członko-wie Stowarzyszenia przegłosowali oby-dwa sprawozdania i udzielili Zarządowi absolutorium.

Najważniejszymi punktami w dzia-łalności Stowarzyszenia w minionym roku to: ciągła dbałość o zachowanie dziedzictwa kulturowego, w tym współ-praca w realizacji „Szlaku Biskupa Na-thana”, pozyskiwanie pomocy dla cho-rych szpitala. Jednym z najważniejszych wydarzeń minionego roku dla Stowa-

rzyszenia, to otrzymanie wyróżnienia w Mostach Dialogu 2010 (o czym pisa-liśmy w grudniowym wydaniu naszego miesięcznika).

W trakcie zebrania przedstawiony został również zarys planu pracy Stowa-rzyszenia na rok 2011, który po dyskusji został poddany pod głosowanie i wolą wszystkich członków zatwierdzony do realizacji. Najważniejsze zadania jakie nakreśliło sobie Stowarzyszenie, to: 1. Dalsze działania w celu tworzenia „Szlaku Biskupa Nathana”, w tym: – zorganizowanie konferencji na temat „Dzieło bpa Nathana”,– utworzenie tablic informacyjnych w miejscach bytności bpa Nathana na terenie gminy Branice; – stworzenie planu z opisem „Miastecz-ka Miłosierdzia”;2. Kontynuowanie współpracy z Dy-rekcją Szpitala, Powiatowym Muzeum, z Władzami Samorządowymi w zakre-sie ochrony dziedzictwa kulturowego, w tym spuścizny po bpie Nathanie.3. Wspomaganie akcji dla chorych i starszych – pozyskiwanie darów, spon-sorów i inne.4. Pomoc finansowa w renowacji altany terapeutycznej na terenie ogrodu szpital-nego.5. Pozyskiwanie, jako organizacja po-zytku publicznego, 1% podatku na dzia-łalność Stowarzyszenia.

Ważnym punktem zgromadzenia, było zapoznanie się i zatwierdzenie przez członków zmian w statucie Stowa-rzyszenia, które wynikają z nowelizacji ustawy o organizacjach pożytku publicz-nego. Hieronim Śliwiński

W „Tłusty czwartek” każdy z nas ulega chęci zjedzenia czegoś słodkiego. Tego dnia tradycyj-

nym przysmakiem są pączki i faworki. Na zajęciach kulinarnych w Pracow-niach Terapii Zajęciowej branickiego szpitala postanowiono upiec faworki. Udały się znakomicie o czym przekonali się wszyscy chorzy uczestniczący w za-jęciach rehabilitacyjnych.

Zajęcia kulinarne są bardzo lubiane przez chorych, a przy okazji można też coś pysznego złasować. H. Ś.

Page 9: ZYGZAK wyd. 144

WYDARZENIA

ZYGZAK LUTY 2011 9

Rozpoczyna się remont

Walentynkowe serduszka

Gdyby święty Walenty żył, cieszył-by się zapewne widząc, jak każ-dego roku 14 lutego zakochani

obdarzają się kwiatami i serduszkami. Jak głosi legenda, sam chętnie rozdawał kwiaty przechodzącym koło jego ogrodu w Umbrii.

Ponadto apelował do serc mężczyzn, aby – jeśli kochają swoje żony – pozo-stawali w domu i nie szli na wojnę.

Ten popularny dziś święty biskup Terni, który zginął męczeńską śmiercią w 268 roku, nie zdawał sobie sprawy, że zrobi karierę jako patron zakochanych i małżeństw.

Jedna z legend głosi, że św. Walenty miał zwyczaj ofiarowywać kwiat ze swe-go ogrodu w Terni młodym ludziom, któ-rzy go odwiedzali. Przynosiło to ponoć szczęście w małżeństwie. Chcąc wyjść naprzeciw licznym prośbom o udziele-nie ślubu, biskup wyznaczył jeden dzień w roku, w którym zbiorowo błogosławił sakrament małżeństwa. Dzień ten ob-chodzony jest teraz jako „walentynki”.

Walenty czczony jest w wielu kra-jach jako patron zakochanych. Od XIV

Święty Walenty módl się za mną, bym nie była starą panną…

w. dzień św. Walentego obchodzony jest we Francji, Wielkiej Brytanii, Belgii, a później w Ameryce jako święto mło-dych i zakochanych. Już od ponad 500 lat kobiety i mężczyźni w Anglii i Szko-cji 14 lutego wybierają „Walentego” lub „Walentynkę”. Nawiązał do tej tradycji William Szekspir w „Hamlecie”. Ofelia śpiewa, że „jutro dzień św. Walentego”, tak więc i ona od wczesnego ranka bę-dzie czekała w oknie na swojego Wa-lentego. Wraz z angielskimi kolonistami

zwyczaj ten trafił do Ameryki, a potem, po wiekach wraz z płynącymi zza oce-anu zwyczajami wrócił do Europy.

W naszym szpitalu z okazji tego święta pacjenci w ramach terapii zaję-ciowej wykonali mnóstwo prac w kształ-cie serduszek. Różnorodność zastoso-wanych technik, w których wykonawcy włożyli własne serce, jest imponująca. Na pewno spodobały się tym, którzy zo-stali nimi obdarowani.

Anna Dudziak

Nadchodzi wiosna i należy się spo-dzewać, że ponownie ruszą pra-ce remontowe obiektów szpitala

w Branicach. Wiadomo nam, że Sowa-rzyszenie CARITAS CHRYSTI zamie-rza wyremontować kolejną altanę te-rapeutyczną. Widać też ruch obok pa-wilonu K, który już od blisko 7 lat stoi zamknięty. Na razie wygląda na to, że są to jedynie prace przygotowawcze, ale już wielokrotnie na naszych łamach, przy różnych okazjach cytowaliśmy wy-powiedzi dyrektora Krzysztofa Nazimka o planowanym na 2 lata remoncie tego obiektu. Mają się w nim docelowo mie-ścić oddziały Zakładu Opiekuńczo-Lecz-niczego. Na dokończenie remontu cze-kają również oddziały w pawilonie B.

Przez ostatnie 3 lata w ramach re-montu obiektów i porządkowania tere-nu szpitala zrobiono bardzo dużo, co wi-doczne jest na każdym kroku. H. Ś.

Page 10: ZYGZAK wyd. 144

REFLEKSJE

Branice – List do redakcji

Tu zdarzają się cuda

Witam Branice i wspa-niały personel szpi-tala. Minęły już dwa

lata od chwili kiedy zgubiony i przestraszony tym co mnie czeka przybyłem do szpitala w Branicach na oddziale B4. Była to moja własna decyzja, bo tak naprawdę nie miałem już siły żyć dalej. Nałóg spra-

wował pełną kontrolę nad moim życiem, a ja nie potrafi-łem sam poradzić sobie z tak potężnym problemem.

Dzisiaj patrząc wstecz mam nieodparte uczucie, przeplatane tęsknota, że było to miejsce w którym czułem się naprawdę bezpiecznie, miejsce gdzie alkohol mnie

MarzenieChciałbym na chwilę uciec w marzenia Usiąść w obłoków puszystej bieli Cieszyć się chwilą beztroskiej nudy i w wannie szczęścia zażyć kąpieli

Czy mogę sobie na to pozwolić Czy rzeczywistość pokonać mogę Czy kiedy spojrzę na wszystko z góry Łatwiej odnajdę najlepszą drogę

Tak bardzo chciałbym świat wokół zmienić Naprawić wszystko co w nim zepsute Pocieszyć każdą strapioną duszę By każdy szczęścia mógł nucić nutę

Warto jest marzyć przez całe życie W spełnienie marzeń musimy wierzyć Choć czasem trudne jest to zadanie O wiele łatwiej jest wtedy przeżyć

Nie chcę już zbierać okruchów losu Chcę brać garściami co świat mi daje Choć czasem gorzkie bywają chwile Tysiące marzeń ciągle zostaje

Choć nie naprawię całego świata To nie jest powód mego zmartwienia Bo jestem pewien że już od dzisiaj Będziecie spełniać ze mną marzenia

Listopad 2010

nie znajdzie i ludzie którzy tak jak ja chcieli obudzić się z tego koszmaru.

To cudowne miejsce, miejsce w którym mogę wy-krzyczeć całemu światu; TAK, TU ZDARZAJĄ SIĘ CUDA KAŻDEGO DNIA Pomogliście uleczyć moja duszę, daliście ciepło, poczu-cie bezpieczeństwa i nadzie-je że wszystko da się napra-wić, a są to rzeczy, których nie da się kupić ani oszaco-wać w żadnej walucie, życz-liwość jest po prostu bezcen-na, a Wasz szpital jest nią przepełniony. W dzisiejszym świecie mało jest miejsca na pochylanie się nad problema-mi niechcianymi, ważny jest pieniądz, status społeczny, a ludzie chorzy spychani są na margines społeczeństwa jako zbędny balast, którego najle-piej byłoby się pozbyć. Nikt nie dopuszcza myśli, że jutro

sam może stać się balastem. To co robicie jest piękne, bo narzędziem Waszej pracy jest przede wszystkim wielkie serce, dajecie nadzieje i po-magacie je spełniać. Po prze-czytaniu kolejnego numeru ZygZak-a dowiedziałem się, że kolega Andrzej Iwanowicz wydał tomik wierszy, czego szczerze mu gratuluje. Bę-dąc razem na terapii braliśmy udział w konkursie walentyn-kowym i fakt, że wówczas to ja zdobyłem pierwsze miej-sce, a Andrzej drugie, zmu-sił mnie do zastanowienia się czy nie powinienem więcej pisać, bo obecnie piszę bar-dzo rzadko.

Przesyłam trzy wiersze, oczywiście wyrażam zgo-dę na ewentualną publikację. Może czas bym zastanowił się nad bardziej płodnym pi-saniem. Z pozdrowieniami Jarek Dróżdż

(...)Pomogliście uleczyć moja duszę, daliście ciepło, poczucie bezpieczeństwa i nadzieje że wszystko da się naprawić...

10 ZYGZAK LUTY 2011

Page 11: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 11

PuzzleKiedyś wspaniały prezent dostałem Był on ogromny, a ja tak mały Miliony puzzli z napisem życie Ułóż nas proszę cicho szeptały

Mijały lata, a ja układałem Kolejne części wciąż przybywały Ciągle zadając sobie pytanie Jak ma wyglądać obraz już cały

Każdy dzień życia wizje przynosił Kolejny fragment nadzieje budził By obraz życia stał się cudowny Abym na próżno się tak nie trudził

Tak dnia każdego tworzyłem dzieło By jak największym ono się stało Lecz zapomniałem by być ostrożnym I kiedyś wszystko się rozsypało

Wpadłem w rutynę i pewność siebie Nie chciałem wiedzieć co uczyniłem Nie dopuszczając tej przykrej prawdy Że w surrealizm życie zmieniłem

Tonąłem w skrawkach swojego dzieła Zalany potem budząc się w nocy Tak przytłoczony tą układanką Musiałem szukać szybko pomocy

Pora się przyznać, że kicz stworzyłem Odrzucić pychę by się ukorzyć Przeprosić wszystkich co ucierpieli I nowe pudło puzzli otworzyć

Starannie składać małe fragmenty Ostrożnie idąc wybranym torem Muszę pilnować życia obrazu Bo przecież jestem jego autorem

Styczeń 2011

Jarek Dróżdż

RefleksjaRozsypałem myśli a tak ich wiele Natrętne, miłe, są też marzenia Jedne są nowe inne ciut starsze I zakurzone różne wspomnienia

Są takie chwile kiedy nie wiemy Czy będzie słońce czy dzień deszczowy Czy świat przybierze kolory tęczy Jaki też będzie ten dzionek nowy

Natura różne barwy przybiera Promienie słońca nadzieje dają Burzowe chmury niosą zwątpienie Choć zaraz szybko się rozpraszają

Jesień jest smutna wszystko umiera Dręczy nas chłodem szarością smuci Nie myślmy wtedy że tak już będzie Słońce i wiosna znowu powróci

Jak pory roku toczy sie życie Czasem zmęczony w słonecznym skwarze Chociaż pamiętam dotkliwe mrozy To wtedy właśnie o zimie marzę

Co więc jest lepsze co szczęściem nazwę Gorące lato czy zimę mroźną Jesienną pluchę brązowe liście Czy wiosną burzę czasami groźną

Wszystko to przecież całość stanowi Noc chociaż ciemna to sen nam daje Koszmary nieraz się przytrafiają Lecz po niej znowu dzień nowy wstaje

Puch śniegu biały, słońca promienie Sukces porażka to nasze życie Musimy umieć to poukładać By ślad zostawić po naszym bycie

W słońcu i w deszczu zmierzaj do celu Znoś trudy skwaru, mrozu dręczenie Naucz się kochać świat wokół siebie Uruchom marzeń swoich spełnienie

Cokolwiek robisz, w cokolwiek wierzysz W szczęście czy miłość czy przeznaczenie Kieruj swym życiem bardzo rozważnie Bo mamy tylko jedno istnienie

Istnienie które szybko przemija I zanim ustanie już serca bicie Powtarzaj ciągle to jedno zdanie Ja bardzo kocham to moje życie!

Luty 2011

Page 12: ZYGZAK wyd. 144

WARIACJE NA TEMAT

12 ZYGZAK LUTY 2011

Anioły pośród nas

SWÓJ CHŁOP – całkiem przyziemny anioł w Krakowie

ANIOŁ NA URLOPIE – John Travolta jako anioł Michael

Jak wyobrażamy sobie anioła? Czy teraz, gdy już dorośliśmy, nadal wie-

rzymy, że gdzieś tam w nie-bie mieszkają idealne isto-ty; czyste, białe, piękne i cu-downie uskrzydlone. Czy Ty jesteś Aniołem? Czy ja nim jestem? Czy jeszcze prze-trwała gdzieś w zakamarkach naszych dusz dziecięca wiara w to, że Anioły są wśród nas. Nie koniecznie te z obrazka z białymi skrzydłami w pięk-nych szatach jedwabiste zło-ciste włosy, aureola. To nie musi tak być, bo te akceso-ria, choć ładne, to nie świad-czą wcale o anielskości. Są tylko atrybutami, które maja ułatwić odróżnienie tych do-brych od tych mniej dobrych, które przedstawiane są w od-cieniach czerni z widłami, ro-gami, ogonami i kopytami, bo zło, jakby je nie nazywać, musi być brzydkie.

Już dawno wyrośliśmy z dziecięcego, niewinnego postrzegania świata. Życio-we doświadczenia nauczyły i to nieraz bardzo boleśnie, że jest inaczej. Pomiędzy aniel-ską bielą a diabelską czernią rozciągają się obszary we wszystkich odcieniach szaro-ści – to nasz ludzki obszar.

Tak by się chciało spotkać anioła i wiedzieć jak to jest. Poczuć obecność istoty ideal-nej, czystej, dobrej dobrocią nieziemską, anielską. Spo-tkać swojego Anioła Stróża, to było by coś. No, miałoby się mu to i owo do powie-dzenia. Wracajmy jednak do tematu – gdzie więc mamy szukać tych aniołów? Pozo-staje nam chyba poszukać ich w drugim człowieku, a może również w sobie. Zarozumial-stwo powiecie. E, chyba nie. W końcu każdy może być Świętym Mikołajem, więc

Aniołowie chodzą po ziemi zamienieni w ludzi, sami nie wiedząc o tym. Chwila zbudzenia się tej samowiedzy byłaby chwilą ich śmierci. Karol Irzykowski

le nie. Widzę je w w każdym człowieku, który coś dobrego czyni dla innych ludzi. To nie musi być nawet jakiś wspa-niały dar; czasem wystarczy, że ktoś bezinteresownie oka-że nam sympatię, uśmiech-nie się do nas, porozmawia, wysłucha, gdy tego potrze-bujemy. Gdy ktoś daje nam poczucie bliskości, miłości, bezpieczeństwa... Czyż nie słyszycie wtedy łopotu aniel-skich skrzydeł, chociażby takiego cichutkiego. Moim zdaniem anioły nie potrzebne nam są w niebie, ale właśnie tu, na ziemi. Tu blisko nas, bo to tu i teraz żyjemy i tak bar-dzo ich potrzebujemy.

W sobie też możemy od-naleźć anioła, jeśli tylko chcemy. To nawet nie jest specjalnie skomplikowane, trzeba tylko chcieć być „czło-wiekiem dla człowieka”. W synonimach słowa „czło-wieczeństwo” zawarte jest bogactwo cech przypisywa-nych aniołom, więc może nie jesteśmy aż tak dalecy od... anielskości. Może nawet kie-dyś byliśmy aniołami, tylko gdziś zagubiliśmy się i sta-liśmy się ziemscy, a nawet przyziemni. Szkoda, że tylko w niektórych z nas pozosta-ło coś z anioła, ale dzięki Ci Boże i za to. A.D.

dlaczego każdy nie może być aniołem.

Ostatnimi czasy udało mi się obejrzeć kilka filmów o anielskich klimatach i mogę poniekąd być w tym temacie ekspertem. Chociażby taki „Anioł w Krakowie”, gdzie ma on całkiem ludzką po-włokę niegrzeszącego uro-dą faceta, ale jak to mówią; jest „swój chłop”. Podobnym aniołem był John Travolta w filmie „Michael”, gdzie grał anioła na urlopie. Sympatycz-nym półaniołem, czyli nifeli-mem jest bohater filmu „Upa-dłe anioły”, który jakiś czas temu prezentowała telewizja. Zgoła inną odmianą były wal-czące ze sobą anioły w obra-zie „Armia Boga” – paskudne typy jeszcze gorsze niż nie-którzy ludzie. To jednak tylko wyobrażenia stworzone przez filmowców – ludzi, którzy tak jak każdy z nas, na swój spo-sób widzą anioły.

Ja wierzę, że Anioły są wśród nas. Naiwne? E, wca-

Page 13: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 13

Jestem zauroczonyCierniePanie Boże ostre są ciernie w Twojej koronie Zastanawiam się czy wystarczająco jestem blisko przy Tobie.

MaturaJuż kwitną kasztany, Ci co ją zdali mogą otwierać szampany.

RanekZajaśniało słońce rano wschodzące. Nastał nowy dzień – wszędzie jeszcze zimowy sen. Mgła ziemię otuliła. Mleczna śmietana została rozlana.

NieboSmutne pochmurne – niebo. Płacze nieustannie – dlaczego. Płacz – ożywia przyrodę.

Dzwon Kiedy kuranty rano dzwonią – dzień nowy zwiastują. W południe Anioł Pański – ogłaszają. Wieczorem długi dzień zakończą. Echo dzwonu o niedzielnej mszy przypomina. Nawołuje o modlitwę – pamięć. W wspólnej Eucharystii – ludzie się jednoczą.

Historia się powtarzaTeraz mam się dobrze jakiś czas – jutro wszystko padnie pozostanie zgliszcza i popiół. Chciałbym zatrzymać ten dobry czas zdrowia, niech zostanie na stałe. Było już tak nieraz i historia się powtarza. Lekarz mówi trzeba czasu, potrzeba czekać, więc minęło tak mojego życia dziesięć lat. Kapłan mój żywot rozgrzesza i pociesza. Psycholog słucha i leczy. Rodzice się martwią – kochają. Czy jest recepta na to wszystko.

Jeśli w miarę swoich możliwości, będę wypełniał Dekalog Boży, przykazania Boskie i ludzkie może ludzie powiedzą żył jak poczciwy człowiek.

Trudno być dobrymByć dobrym człowiekiem, jak to łatwo powiedzieć. Ile kosztuje to pracy i wysiłku. Można być dobry jak chleb codzienny. Jednak najtrudniej być dobrym podczas doświadczania bólu i cierpienia. A w tedy jesteśmy bliżej Pana Boga.

MajJestem zauroczony miesiącem majem. Czuję tylko jak pachną kwiaty bzów. Smakuję zmysłami ten miód, ale czuję, że to jeszcze nie ty.

Kiedyś wino i chleb. Dzisiaj ciało i krew. Jezus żyje on tutaj jest i kocha Cię. Codziennie na ołtarzu ofiaruje.

Czym jest człowiek niczym łódka rzucona na fale morza. Płynie, dryfuje, tonie i umiera. Dlatego Boży dekalog jest potrzebny do zbawienia.

Jak często choruję, to źle się ze mną dzieje. Nadzieja przygasa, ale nie gaśnie. Żyję na pograniczu jawy i snu. Rzeczywistość się zmienia i zamazuje jak miraż w krzywym zwierciadle. Dokąd mam iść jak brakuje mi sił – może znowu podjąć nową próbę leczenia.

Miniony światMój świat z lat dziecinnych już przeminął, Zostały wspomnienia niczym jawa ze snu. Pamiętam te chwile jak pierwszy śnieg. Teraz jestem dorosłym mężczyzną, ale nie jest mi łatwo nim być. Więc we śnie i na jawie odbywam w przeszłość częste podróże

Coala

Page 14: ZYGZAK wyd. 144

14 ZYGZAK LUTY 2011

REFLEKSJE

Opole – Pośród przyjaciół w Branicach

Dobra zabawa

Życie ma się jednoCzy ja mam szczęście,

czy jestem uparta? Czy może mam inne

zaopatrywanie na chorobę? Spotykam się z ludźmi chory-mi, którzy leczą się psychia-trycznie. Przepraszam tych, których to nie dotyczy, ale większość z nich nie pracu-je. Czemu, pytam? Czy cho-roba tak bardzo ogranicza na-sze możliwości? Czy po pro-stu żyją tylko chorobą? No, ja już sama nie wiem jak to jest.

Powiem Wam jak to jest ze mną. Choruję od 13 lat i ani razu nie byłam na żad-nym zwolnieniu, poza dwu-krotnym pobytem w szpitalu. Nie opuściłam pracy z powo-du nawet zapalenia oskrzeli.

Ktoś powie: „Głupia”, a ja myślę, że zależy mi na pra-cy. Ostatni pobyt w szpita-lu spowodował, ostatnie za-chorowanie, luki w pamięci. No, zdarza się. Co zrobiłam? Nie poddałam się. Tak długo ćwiczyłam pamięć, tak dłu-go ćwiczyłam koncentrację, bo moja praca właśnie mię-dzy innymi na tym polega, aż doszłam do formy i teraz uczenie się tekstu nie sprawia mi trudności. Koncentracja? Cóż, muszę więcej się sku-piać niż osoba zdrowa, ale cholerka, nie narzekam!

Nie rozczulam się nad sobą i nie mówię, że mam lęki i nie pójdę do pracy, bo mam lęki. Z tym można żyć i pra-

cować. Jak się dobrze uświa-domi skąd lęk pochodzi, jeśli porozmawia się z osobą zdro-wo myślącą i zapyta się, czy mój lęk jest uzasadniony, je-śli zna się przyczynę lęku to przecież lęk znika. Przynaj-mniej u mnie. Ja też mam lęki ale przecież wszystko ma swoje wytłumaczenie, a „lokalizacja” lęku powodu-je, że tak naprawdę są to tylko subiektywne odczucia. Lęki posiadają zdrowe osoby, nie ma ludzi, którzy czegoś się nie boją lub nie mają w ogó-le żadnych lęków. Nowa sy-tuacja może wzbudzać lęki, wszystko może spowodo-wać lęk. Nie szukajmy dziury w całym, nie rozczulajmy się

tak bardzo z powodu swojej choroby, tylko pracujmy nad tym, aby objawy choroby mi-nimalizować. Pracujmy nad sobą. To się też tyczy prze-cież zdrowych ludzi.

Rozumiem, że są oso-by bardzo chore, które nie są w stanie funkcjonować samo-dzielnie. O tych nie mówię, bo to jest oczywiste, że taka osoba nie może czynnie pra-cować, ale mówię o osobach, które są w dobrej formie psy-chicznej, a poprzestają na nie-zbędnym minimum: sprząta-nie, krzątanie się po domu, ewentualnie koło domu, leże-niu i spaniu.

Kochani, życie ma się jed-no i szkoda czasu marnować na minimum. Wymagajmy więcej od siebie, czy jesteś chory czy zdrowy, wymagaj od siebie, bo wszystko należy zaczynać od siebie. Graniczna

Wreszcie naszedł długo oczekiwany dzień! Dzisiaj je-

dziemy do Branic na zabawę karnawałową.

O zabawie dowiedzie-liśmy się już kilka tygodni wcześniej. Kiedy dostaliśmy

oficjalne zaproszenie i infor-mację, że jest to bal maskowy - zaczęliśmy w pracowniach robić maski. Do ich wykona-nia wykorzystaliśmy dostęp-ne materiały i własne pomy-sły. Oczywiście w ich realiza-cji pomagali nam terapeuci.

Każda pracownia przygoto-wała po około 20 sztuk ma-sek.

Zaraz po śniadaniu 18 lu-tego autobus podjechał pod oddział dzienny i najedzeni, ale spragnieni wrażeń ruszy-liśmy w podróż do koleżanek i kolegów w odległych Brani-cach. Mieliśmy dla nich sym-boliczne prezenty w postaci serc z masy solnej, także wy-konane na zajęciach terapii zajęciowej przez nas samych.

Bal rozpoczął się od wspólnego tańca belgijskiego przy akompaniamencie ze-społu muzycznego. W czasie jego trwania odbył się kon-kurs na najładniejszą maskę balu. Jury miało spory kłopot z podjęciem końcowej decy-zji. Ostatecznie wyróżniono 10 masek. Główne nagrody przypadły maskom wyko-nanym przez pacjentów obu szpitali, przedstawiającym wizerunki faraona i jego żony. Przy miłej muzyce bawiliśmy się atrakcyjnie przez długi czas.W ramach tego wyjazdu

nasi opiekunowie zorganizo-wali także zwiedzanie Bra-nic. Byliśmy w sali pamięci biskupa J. Nathana, w bazyli-ce, w oddziałach szpitalnych oraz na cmentarzu, gdzie po-chowani są pacjenci szpitala branickiego. Mieliśmy rów-nież czas na odwiedziny swo-ich znajomych i przyjaciół przebywających aktualnie w ZOL i DPS.

Pysznie było się często-wać chlebem ze znakomitym smalcem. Wszyscy bawili-śmy się wyśmienicie i cięż-ko było nam się rozstawać. Organizatorzy bardzo spraw-nie i atrakcyjnie przygotowa-li tę imprezę, za co serdecz-nie chcemy im podziękować. Czas spędzony w szpitalu branickim kojarzy nam się z miłym przyjęciem ze stro-ny pacjentów i personelu, jak i sprawnością w organizacji tak dużej imprezy.

Po balu w szpitalach bra-nickim i opolskim odbyła się wystawa wszystkich masek. Uczestnicy wyjazdu

Page 15: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 15

Noże pamięci

Desperacki skok To nie do wiary

Z zakamarków swej pamięci wydobywam noże wspo-mnień. Kiedyś byłam mężatką, dzisiaj jestem samotna. Mam dwoje dzieci, męża porzuciłam. Dzieci już doro-

słe, odeszły w świat. Sama mieszkam i sama wiodę swój ży-wot, tylko te noże wbijają się w moje serce. Najlepiej nie wra-cać do przeszłości, by nie słyszeć:– Nie potrafisz wychowywać dzieci, jesteś nikim. Co robisz ze sobą? Nigdy nie byłaś atrakcyjna, litowałem się nad tobą. Jak-by nie te bachory dawno znalazłbym sobie inną.Milczałam.– Zrób mi kawy, bo ty tylko do tego się nadajesz. Zamachnął się ręką, uniknęłam ciosu, odchylając się i kuląc się w sobie.– Ucisz te dzieciaki, czego tak się drą?! To wszystko twoja wina! Ty szmato!...Nie wytrzymałam, sięgnęłam po nóż, który leżał na stole:– Jak mnie jeszcze raz tkniesz, zabiję cię... – spokojnie wyce-

dziłam przez zęby, lecz przestraszyłam się sama siebie. Ręko-jeść jakby mnie poparzyła, upuściłam nóż na podłogę– Boże, do czego to doszło...

Spakowałam się, spakowałam dzieci, tyle ile mogłam za-brać – zabrałam, jedno dziecko w wózku, drugie na rękach i wyszłam, trzaskając drzwiami. W drodze na dworzec płaka-łam i przez zęby ciskałam:– Już dłużej tego nie zniosę, już dłużej nie... zabiłabym go, Boże, zabiłabym... Dlaczego ja to muszę znosić... Dłużej nie wytrzymam...Wracają myśli jak noże, lecz dzisiaj jestem już spokojna.Ktoś puka do drzwi, otworzę. To jakiś żebrak.– Da Pani pięć złotych?– Nie daję na wódę.Chciałam zamknąć, lecz ten coś mamrotał pod nosem:– ... Darek... nie poznajesz mnie?– Przykro mi ale nie poznaję, nie mam takich znajomych.

I trzasnęłam drzwiami mu przed nosem. Owszem, pozna-łam byłego męża, lecz noże pamięci są silniejsze niż ja...

Graniczna

Biegnie mężczyzna górą bardzo szybko, w dole wąwóz, stromo, pio-

nowa ściana pod jego stopa-mi, biegnie co sił w nogach. Śliski grunt pod jego stopa-mi, prawie błoto. W dole wą-wozu konno galopuje inny mężczyzna. Wiatr wdziera się w jego ubrania. W rękach trzyma karabin. Chce zabić tego na górze. Wyścig jest nierówny, za chwilę strzeli do niego jeździec, ten na górze decyduje się na desperacki skok z urwiska w dół wąwo-

zu. Staje przed jeźdźcem na równych nogach– Ja jej nie zepsułem, to nie ja.– A kto to zrobił?– Nie wiem, ale to nie ja.Jeździec był pełen podziwu dla desperacji skoczka, dlate-go uwierzył, że to nie on za-brał mu kobietę. Wracali obaj pieszo do domu, w braterskiej atmosferze i zastanawiali się obaj, kim jest ten co zepsuł kobietę. Obudziłam się, wie-dząc, że tym desperatem by-łam ja. Graniczna

Jak to się zaczęło? Właści-wie od przypadku. Moi przyjaciele zaprowadzili

mnie na zajęcia z rysunku.Początek nie był łatwy,

ale warto było. Zaczęłam od martwej natury. A teraz rysu-ję Anioły, które nie wygląda-ją jakby wykonał je człowiek. Tylko jak komputer. Rysuję

graficzną techniką. Nauczy-łem się, że mimo tragedii jaka mnie w życiu spotkała, może wyjść coś dobrego. Polecam wszystkim.

Uprzejmie, w imieniu pani terapeutki ZAPRASZAM NA ZAJĘCIA. Z wyrazami sza-cunku Ania

Page 16: ZYGZAK wyd. 144

Melancholijna ekstaza c.d.TWÓRCZOŚĆ

16 ZYGZAK LUTY 2011

Powrót do źródeł c.d.Dwa umysły wirowały w zlepku jednym kołem nieznanym. A równowaga między nimi pozorem się stała. Bo jasność za-kryta ciemnością po prawicy, a ciemność zakryta jasnością po lewicy, i nie czując strachu żadnego ani radości, odwrócił oczy, a wzrok jego rozmył się, jak ptak na horyzoncie znikający.

W wielkiej otchłani kosmosu rozpływa się wszystko i nie ma już niczego, co istnieć by mogło nowego w umyśle i ser-cu, a stare zostało zapomniane. Wszechświat osiągnął pustkę. Lecz jak odpływająca woda oceanu, choć jej w mroku nie wi-dać, powrócić rankiem musi, tak za sprawą Boga czyn demiur-giczny stać się musi. I z niczego materia powraca, a gwiazdy blaskiem błyszczeć zaczynają nowym, wcześniej nieznanym i muzyka, choć przez moment niezmiernie okrutny słyszalna nie była, objawia się kolorem ognia ciał astralnych. Światła nieba schodzą się w przestrzeni poruszane wolą absolutnego i oto radość przejmująca go przenika swoimi nutami, teraz sły-szy mantrę – wszystkich muzyk królową. To sam Stworzyciel najwyższy ułożył tę symfonię. Astronomom nieznane kolon, poetom nieznane tony i jemu nieznany rytm frazy najwyż-szej czynią pokój we wszechrzeczach. Blask gwiazd wszyst-kich stworzyły na jego oczach pentagram jako drogę po krańce jego świadomości głosem Boga rozszerzonej. Pięciu wędrowców na krańcach gwiazdy, a każdy inne ma imię: Na górze dumny, bo Demiurg, po lewej szczęśliwy; bo Raj, na dole pysz-ny, bo Szatan, po jego lewej strapiony, bo Człowiek, a nad nim Miłosny, bo Mesjasz. Każdy z nich po wielokroć drogę przemierza i innym się staje, a poznawszy wszystkie imiona sta-ją na rogach pięciokąta i wołają:– Oczyść nas Panie, bo nazwać się możemy tylko kłamcami, poznali-śmy całość, a miejsca nie marny.

I rzekł Bóg głosem melodii: – Nikt z was fałszu nie zna, bo całości rozedrzeć się nie da. Oto ja nie mam gwiazdy, ni koła. Widzieć mnie nie możecie, tylko dzieła moje. I oto da-łem wszelkie stworzenie, a ono Mną się stanie. I był raj, a teraz ja jestem rajem. I Szatan odwrócił ode mnie swe oblicze, a ja mu je przywracam, by był we mnie. I dałem ludziom ciało, by teraz byli moim ciałem. I syna swego uczyniłem, by był Me-sjaszem, a stał się teraz moim pa-nem. Nie będzie już ducha, ni ciała, początku ni końca, cienia i blasku. A z imion wielu jedno stanie się imię nieznane. Jedna muzyka i jeden koloryt. Jeden król z imion pod-danych, które zostaną zamazane.

A każdy otrzyma wedle woli jego i nie będzie już sądu nad nim nagrody czy kary Wszelka inkarnacja zanika, by punktem jed-nym wszyscy się stali. A wszystko co widział, zniknęło z jego umysłu i serca jego. Lecz nie odczuł pustki, czy znużenia. Śnił mu się teraz Eden odmienny od tego w Księdze Rodzaju. Była tu wiosna upojna i mógł oddzielić siebie od niej i oto szczęście wielkie poczuł w swoim jestestwie. Widział sercem swej uko-chanej, a mówił ustami kobiety, której był poddanym. Tworzył umysłem obrazy sobie podobne, a różne zarazem. Ponownie stal się małym chłopcem, który w mroku nocy w swoim dzie-cinnym pokoju widzi gwar miasta – Złotego Jeruzalem.

ManifestMISTYKA – SZTUKA – MIŁOŚĆ są Trójcą świętą jednego Boga, dlatego mentalnością Jego jest, abyśmy wolni byli. Ist-nieje pewien punkt w umyśle każdego człowieka, w którym życie i śmierć, to co realne i to, co istnieje w wyobraźni, prze-szłość i przyszłość, to co obraz i słowo wyrazić mogą i czego wyrazić w żaden sposób nie można, gdzie to, co wysoko we wszechświecie i to, co pod naszymi stopami (wbrew kulturze i pruderyjnym prawom) staje się jednością. Ów punkt w umyśle

otwiera możliwość poznania rzeczywistości absolutnej. Bogini naszej wyobraźni jest przecudowną Kobietą

o idealnych cechach kochanki – gdyż jej przymio-tami są imiona: Wolność, Wyobraźnia, Pragnienie, Miłość i Poezja. A ludzie pierwotni byli jej rów-ni, żyjąc w świecie magii – uniwersalnego pa-

nowania człowieka nad światem. Nie było też granic. Syntonia zataczała krąg po-

przez Człowieka – Boga – Zwierzę – Roślinę – Kamień – Wiatr – Ogień – Wodę – Ziemię. Konsument był zarazem konsumowanym. Raj pulsował najprawdziwszym radosnym życiem nocy, świętym

światłem księżyca, tak czystym, że gdyby człowiek mógł ogarnąć swo-

im sercem istotę tajemnicy światła, nie chciałby już żyć swą prostotą, lecz stał-

by się poetą, a jego umysł pogrążyłby się w wiecznie nieustającej modlitwie prawdy. Jest to kwiatostan niezwykle bogaty w roz-łożystą barwę ciepłych emocji, wzbogacony o multum rozmaitości idealnych mantr har-monii, kipiący sympatią świat dla świata. Wiosna zamknięta w wieczności Lata. Ów czarodziejski fluid miłości roznosi się z pyłkiem kwiatów, jest lotny jak śpiew pta-ków. Bóg staje się taki jak my, abyśmy mo-gli być tacy jak On. Jednym z pierwotnych ludzi jest Szatan. Obróciwszy swe oczy od wolności stworzył naukę, prawo i podzielił wszystko na przyczynę i skutek tak, iż ludz-kość straciła swoją poetykę uczuć, stając się

Page 17: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 17

logiczną. Religie i mity, co prawda, mówiły o miłości i wol-ności, lecz zniewalały istotę uczucia poprzez mroczne wizje cierpienia i wiecznej kary. Kultura znajduje się w konflikcie z naturą człowieka, jest narkotykiem, który uśmierza ból trudu istnienia, twardej rzeczywistości Tego Świata. Miłość jest nie-skończona, śmierć zaś tylko maleńkim punktem we wszech-rzeczach, pobyt w piekle tego świata będzie miał swój kres. Nawet Szatan odzyska kiedyś swą pierwotną, nieskażoną natu-rę i trafi jak wszyscy do Królestwa Wiosny. Bóg, który kieruje się zasadą miłosierdzia, nie może być jednocześnie budowni-czym piekła. Błąd jest stworzony, prawda zaś wieczna.

Mistyka, sztuka i miłość zostały ukrzyżowane – uczynio-no próbę ograniczenia ich boskości do wymiarów ziemskich, to jest piekielnych. Dwie belki ucieleśniają podstawowe wy-miary ludzkiego cierpienia: drzewo prawa rodzi poczucie winy i nienawiści, co jest zamachem na niewinność, zaś drzewo na-uki rodzi pragmatyzm i wyrachowanie, co jest zamachem na autentyczną łączność z istotą raju. Misją stworzenia „rzeczywi-stości” jest sprowadzenie duszy ludzkiej do pierwotnej ekspre-sji uczuć. Wyobraźmy sobie, że pod naporem obecnego stanu rzeczy zmuszeni jesteśmy do ciągłego pogrążania się w melan-cholii. Przeżywając w sobie apokalipsę egoizmu na pogorze-lisku, które nie zobowiązuje już do niczego, rodzi się ekstaza (Melancholijna Ekstaza). W jednym charyzmatycznym znaku zamyka się nasze całe życie, gdy zewnętrzny aspekt rzeczywi-stości przestał nas interesować – najważniejszy staje się sens istotny, to, co się pod jej powierzchnią ukrywa. Istoty i przed-mioty nie są tym, czym się wydawały; objawił się ich właści-wy sens: rzecz sama w sobie – ostateczna przyczyna wszyst-kich zjawisk (Kantowskie „Diog an Sidr”), staliśmy się na po-wrót dziećmi, które niezdolne są ani do łgarstwa, ani do grania komedii. Punktem, gdzie Mistyka, Sztuka i Miłość spełniają się w szczególnie autentyczny sposób, jest cielesne zespolenie z istotą kochaną, gdyż przeżywając wspólnie szczyt rozkoszy; tworzy się jedna dusza dla dwojga.

Miłość jest nie tylko nieskończonością dla wyłącznych dla siebie istot, lecz ma jeszcze jeden wymiar transcendentalny: – Bo jeśli będąc wielbionym ja wielbię, to i przez nią cały świat uwielbiłem. Miłość jest fenomenem, którego wymiarami są nieskończoność poza granicę śmierci i niepowtarzalność, gdyż ta prawdziwa zdarza się tylko raz. Ja szukam tylko tej jedynej i końca swemu szczęściu nie wyznaczam. Kapłani nadrealnej rzeczywistości nie będą budować kunsztownych świątyń, upo-dabniać się do innych pospolitością szat, straszyć potępieniem, zabijać lub bogacić się w imię Boga, doskonalić się postem i udręczeniami, żyć w celibacie, nakazywać lub zakazywać. Poznacie ich po poezji, miłości i radości z odzyskanej wolno-ści. Oni wiedzą, że zło jest tylko uleczalną chorobą, a lekar-stwem miłość, i każdy jest zarówno pacjentem jak i lekarzem.

Wyzwolenia sztuki należy szukać w osobie samego artysty, który wchodząc w świat, gdzie najważniejsze stają się podsta-wowe i najgłębsze filozoficzne aspekty egzystencji musi od-szukać wyraz swego trwania poprzez magiczny język artyzmu. Misterium tworzenia jest niezwykle ważne dla spełniającego go twórcy, który jedynie w ten sposób kreuje swą wolę bycia wolnym przed światem i sobą samym.

Każda produkcja artystyczna pod kamuflażem realizmu in-tymnej mitologii jest dogłębnym i spontanicznym aktem wy-powiedzenia prawdy, która dzięki uniwersalnemu językowi sztuki obnaża nam autentyczną wartość twórcy i jego życia.

Tajemnica wiosennych inkarnacji

I oto przemówiła wielka wskazówka, kosmosu na cyferblacie mandali czterech żywiołów: – Uzdrawiam ogniem i wiatrem zamarzniętą wodę, by obudziła ziarno życia – ZIEMIĘ; ten czas nastał, by ciąg porannej mocy świtu mógł z odrętwienia rozszerzyć nieskończoność piękna istot zielono-niebieskich na sposób i wolę wszystkich kolorów tęczy i rytmów tańca wo-bec ciepłych promieni słońca – WIOSNY. Tak też z łąkowo-leśnych saksofonów dochodził donośny zgiełk ogrodów, które przypominały każdej istocie, iż obecna metamorfoza jej nieza-przeczalnego piękna nosi ślad pierwszej inkarnacji, która mia-ła miejsce w Raju ponad grzechem ciszy i śmiertelno-szarej powłoki zimna; to ciepło rozbawiło człowieka, by rozmnożył ciało uczty jak i jego rośliny i zwierzęta wciąż łączące się we wspólne ciała, aż do ostatniego spełnienia koloru, dźwięku, ru-chu i formy na sposób niezniszczalnej źrenicy światła bijącego swym blaskiem z oczu Boga; każdy pojął początek uczucia, które teraz będzie jego Emanuelem w drodze do szczęścia, do spełnienia głębi pragnień, by nie zagrażała już więcej samot-ność zapomnienia.

Wiosna pulsowała najprawdziwszym radosnym życiem, kalejdoskopem kolorów organicznej tęczy; witalność i orga-niczność subtelnie ciepłych, słonecznych promieni rozbudziła w statycznie niegdyś zawoalowanym świecie cielesność ener-gii w każdej, pozornie najmniejszej istocie; ponadszelestny aromat kwietnych eterów rozbudził ruch na sposób ponadma-terialnych wiatrów i niebiańskich ptaków, wznosząc ponad sceną horyzontu nieodparte uczucie wyzwolenia zmysłów ku wszechogarniającej wolności; organiczne rozbudzenie wiosny nadawało mistycznemu sercu jedność form kolorowo napeł-nionych zapachem wiecznej metamorfozy wzrostu rozmnażal-nego istnienia.

Wspólnym celem rozkwitu zgiełku ciągłego rozbudzania potęgi cielistej mocy była emocjonująca tajemnica wiosny, którą można by uchwycić słowami zakochanego poety, gdy pragnie on wyrazić najgłębszą ze swoich fascynacji, upajając się rozkoszą rozkoszy kochającej go muzy; tak też konsument, który jest zarazem konsumowany, stworzył nową inkarnację – dogłębne równanie najuniwersalniejszych synonimów two-rzące krąg wiekuistego ładu absolutnej szczęśliwości: wiosna – kobieta – miłość.

Ogień zielonego księżyca przyćmił błękit bladomlecznych dachów niebieskich, by swym mrokiem zapalić świece pło-mieniem w głębi rozwartych na oścież źrenic; pulsary wiatru, drzew, ptaków i aromatycznych pyłków zmieniły rytm dzien-nego tańca na szelest nocnych godów; drapieżcy tym razem nie pragnęli krwawych ofiar dla swych nożowo-lśniących zębów, lecz wodzeni mrokami nocy podsłuchiwali symfonię rui, by zlokalizować loża ponętnych śpiewaczek w transie oczekiwa-nia na zawarcie syntonii; Wędrowiec po całodziennej peregry-nacji odnajduje się w jawie nocy odkrył nowy rytm, wtulając się sennie w ciepło swej wiosny; będąc na krawędzi zasypiania spojrzał z perspektywy kosmicznej ziemi i poczuł tajemnice syntonii wszystkich i wszystkiego; jej mistyczne ciało złączyło wartkim biegiem umysłu człowieka – zwierzę – roślinę – ka-mień – potok – wiatr – ogień – muzykę – alfa i omega.

Piotr Jan Bedyński

Page 18: ZYGZAK wyd. 144

REFLEKSJE

18 ZYGZAK LUTY 2011

Nowy rozdziałHistoria mojego picia cz. VII

Otwierając rano oczy czuję się wypoczęty, zadowolony i szczę-śliwy jednak w pamięci mam

te lata, kiedy każdy wschód słońca czy przeplatany soczystą zielenią wiosny, czy ciepłymi promieniami lata, czy dro-binkami śniegu okalającego gałęzie drzew – oznaczał dla mnie to samo – niewolę uzależnienia. Każdy dzień pisał się tym samym scenariuszem bez możli-wości zmiany już na etapie samego kon-spektu. To ona – wódka – dominowała w moim życiu, kierując mną, moimi działaniami, kontrolując każdy mój krok. Ja, mały bezradny okruch porwany przez siłę uzależnienia, nie wiedziałem jak się bronić, jak żyć … by żyć. Długo to trwa-ło, niemniej dziś zacytuję Gabriela Gar-cia Marqueza – „jeśliby Bóg zapomniał przez chwilę, że jestem marionetką i po-darował mi odrobinę życia, wykorzystał-bym ten czas najlepiej jak potrafię”.

Tak dokładnie, jeszcze jakiś czas temu niewątpliwie byłem marionetką. Pozwalałem by mną sterowała odgór-na siła jaką jest uzależnienie. Przez tak długi czas pozwalałem sobie na dokony-wanie mojego powolnego wyniszczenia, nie tylko w aspekcie zdrowia, ale w każ-dej dziedzinie życia. Czasami w porywie

trzeźwości, patrzyłem na siebie – na czło-wieka zrujnowanego, wyniszczonego, wypalonego od wewnątrz i na zewnątrz trudem jaki dyktowało wybrane przeze mnie życie. Przez 5 lat regularnego picia zapomniałem o prawdziwej istocie swo-jego życia, zapomniałem jak życie i ota-czająca mnie rzeczywistość mogą być piękne, a każdy nowy dzień od wscho-du do zachodu słońca w pełni przeżyty i wykorzystany. Zapomniałem co to zna-czy spokojny sen, co to znaczy dana so-bie obietnica, co to radość i miłość. Za-pomniałem o wszystkim i wszystkich – byłem tylko ja i ona – wódka.

Teraz kiedy mija kolejny miesiąc mo-jej abstynencji, kiedy idę spać po udanie zakończonym, prawdziwie przeżytym dniu, cieszę się trzeźwością. Kiedy bu-dzę się wypoczęty, nie zaś wymęczony pijacką nocą w towarzystwie straszli-wego kaca, pragnę zarówno odbudować to co zniszczyłem, jak również by cie-szyć się życiem, łapać każdy dzień we-dług zasady „carpe diem”. Zamknąłem nieprzyjemny dla mnie i moich bliskich rozdział życia jakim był okres picia.

Otwarłem nowy rozdział, który z każdą chwilą interesuje mnie bardziej – tym mocniej, że odkrywam od nowa wszystko to, czemu pijąc, pozwoliłem by

umknęło z mojej pamięci. Nowy roz-dział to nowe zasady codzienne-

go życia, życia z dala od wy-niszczającego alkoholu,

to nowe wyzwania, nowe przyjemno-

ści – atrakcje co-dziennego ży-cia. Nowy roz-dział, to moje wyzwolenie ze szponów u z a l e ż n i e -

nia. Nie, nie

zapominam kim jestem, jestem alko-holikiem i moje przekleństwo – wódka zawsze może do mnie wrócić czy tego chcę czy nie. Teraz jednak jestem wolny, już jej nie potrzebuję do życia, już o niej nie myślę w kategoriach w jakich myśla-łem jeszcze 14 miesięcy temu, już mogę być szczęśliwy i cieszyć się życiem, no-wym życiem, bo przecież „Bóg zapo-mniał przez chwilę, że jestem marionetką i podarował mi odrobinę życia ...”, które w pełni zamierzam wykorzystać i prze-żyć. Kierując się słowami wspomnia-nego wyżej Gabriela Garcia Marqueza żyję pełnią życia, zatem wykorzystuję ten czas najlepiej jak potrafię.

Pijąc nie myślałem co mówię, czy moje słowa przypadkiem kogoś nie ra-nią, jak pisałem w poprzednich arty-kułach miałem „język jak żyleta” dziś prawdopodobnie nie powiedziałbym tego wszystkiego, o czym wtedy, pod wpływem alkoholu lub z powodu jego braku w moim organizmie, mówiłem. Dziś myślę nad tym co mówię i nie mó-wię czegoś, co jest niezgodne z tym co myślę. Dzięki temu, że nie piję myślę trzeźwo i potrafię myśleć o czym mówię – przemyśleć to co mówię.

Dziś nie oceniam już rzeczy ze wzglę-du na ich wartość, ale ze względu na ich znaczenie. Pijąc dużo spałem, choć ra-czej nie był to zdrowy sen, ale alkoho-lowe przemęczenie. Kładłem się prawie codziennie kiedy byłem już tak pijany, że nie potrafiłem siedzieć, chodzić, my-śleć – spałem nie wiedząc nawet, że śpię. Dziś śpię mało, a śnię więcej. Nie budzę się już zmęczony snem, zdegradowany towarzyszącym efektem dnia poprzed-niego – kacem. Budzę się trzeźwy i wy-poczęty ciesząc się nowym dniem i per-spektywami jakie ze sobą niesie, chęcią realizacji planów i dążenia do wyzna-czonych celów, nie zaś tak jak kiedyś, kiedy wstawałem rano w jednym tylko konkretnym celu – by się móc napić.

Kiedyś zamykałem oczy, czy raczej one same się zamykały, zmęczone ryt-mem mojego pijackiego życia – dziś wiem, że w każdej minucie z zamknięty-mi oczami tracę 60 sekund światła, któ-re jeszcze parę miesięcy temu tak mnie drażniło, denerwowało, do którego czu-łem wstręt. Dziś więc idę kiedy inni się zatrzymują i budzę się, kiedy inni śpią. Wykorzystuję życie jakie podarował mi Bóg. Staram się przekonywać siebie i lu-dzi, jak bardzo byliśmy w błędzie my-śląc, że nie warto – nie warto żyć, śmiać

Nie, nie zapominam kim jestem, jestem alkoholikiem i moje przekleństwo – wódka zawsze może do mnie wrócić czy tego chcę czy nie. Teraz jednak jestem wolny, już jej nie potrzebuję do życia, już o niej nie myślę w kategoriach w jakich myślałem jeszcze 14 miesięcy temu, już mogę być szczęśliwy i cieszyć się życiem, nowym życiem

Page 19: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 19

się i płakać, śpiewać i tańczyć, spacero-wać, uprawiać sport, mieć wpływ na to co wokół nas się dzieje, że nie warto się zakochać nawet na starość.

Dziś wiem, że z każdym dniem, mimo jeszcze młodego wieku, starze-ję się jak każdy człowiek i dlatego każ-dy dzień staram się przeżyć w pełni i w pełni wykorzystać. Pragnę zostawić innym coś po sobie; staram się pamiętać o tym kim jestem, co było, lecz nie wra-cać do tego, tylko żyć pełnią danego mi przez Boga życia. Gdybym miał dziecko wiem, że przyprawiłbym mu skrzydła, ale zabrałbym mu je, gdy tylko nauczył-by się latać samodzielnie.

Nie boję się śmierci lecz boję się, że zapomnę iż żyję. Tylu rzeczy nauczyłem się w ostatnim czasie od świata i ludzi. Pojąłem, że Wszyscy chcą żyć na wierz-chołku góry zapominając, że prawdziwa radość i szczęście kryje się w tej trudnej czynności jaką jest wspinaczka – wspi-naczka na górę. Pijąc nie byłem w sta-nie iść po linii prostej, a co dopiero pod górę. Uważałem, że wszystko co dooko-ła mnie należy mi się bez trudu tego zdo-bycia.

Dziś czerpię satysfakcję ze zdobywa-nia nawet najprostszych przyjemności jakie daje mi życie. Dziś uświadomiłem sobie, że przez całe życie będę szedł gór-skimi szlakami, by w efekcie dojść do wierzchołka tej góry – Góry Życia. Cie-szę się przy tym, że każdy pokonywany szlak wiedzie przez malownicze doli-ny, kotliny, wyżyny nieraz kamienisty-mi wertepami, a kiedy indziej przez zie-loną trawę zroszoną poranną rosą. Idąc tym szlakiem mam możliwość obser-wowania pięknych widoków i krajobra-zów, lecz także i oglądać burze, gradobi-cia, ulewy. Idąc tym szlakiem raz mogę poleżeć sobie w ciepłych promieniach słońca na zielonej polanie, zachwycać się zapachem kwiatów, słuchać głosów natury innym razem muszę niemal biec w burzy, zraszany ulewą i wiatrem biją-cym prosto w oczy.

Nauczyłem się w ostatnim czasie patrzeć … patrzę więc jak małe dziec-ko chwyta swoją maleńką dłonią po raz pierwszy palec swojego ojca – trzyma się go już na zawsze. Ja, no cóż, pijąc puściłem ten palec jakim trzymałem się swoich rodziców, oddaliłem się od nich i przywdziałem maskę obojętności nie wi-dząc zarazem jaki sprawiam im ból, jak ciężko znosić im widok mojej powolnej śmierci. Wtedy na wszystkich patrzyłem

z góry – to ja byłem najważniejszy – inni raczej mnie nie interesowali. Wydawa-ło mi się, że oprócz wódki to napraw-dę nikogo nie potrzebuję. Dziś owszem patrzę na ludzi z góry, ale tylko wtedy kiedy chcę komuś pomóc w tym, aby się podniósł.

Codziennie mógłbym uczyć się ab-sorbujących bzdur w rezultacie do ni-czego nie potrzebnych, ale zadaję sobie pytanie; po co? Skoro i tak jak umrę, włożą mnie do trumny, nie będę już żył, więc czy nie lepiej mi jest żyjąc uczyć się tego co potrzebne jest mi do życia? Tak jak potrzebna jest mi abstynencja i trzeźwość? Zatem mówię co czuję, czy-nię co myślę. Gdybym więc wiedział, że dzisiaj ostatni raz zobaczę kogoś z mo-ich najbliższych, objąłbym go mocno i modliłbym się do Boga, by pozwolił mi, by był on moim Aniołem Stróżem.

Owszem, gdybym wiedział, że są to ostatnie minuty kiedy widzę moich naj-bliższych powiedziałbym; kocham cię, a nie zakładał głupio, że przecież o tym wiedzą. Zawsze jest jakieś jutro i życie daje nam możliwość zrobienia czegoś dobrego – dobrego uczynku, jednak … jeśli się mylę i … dzisiaj jest wszystkim co mi pozostaje, chciałbym im wszyst-kim powiedzieć jak bardzo ich kocham i że nigdy nikogo z nich nie zapomnę.

Jutro nie jest zagwarantowane niko-mu, ani młodemu ani staremu, więc zda-ję sobie sprawę, że dzisiaj być może pa-trzę na kogoś po raz ostatni. Dlatego nie zwlekam, nie odkładam do jutra tego co mogę uczynić dzisiaj, bowiem jeśli oka-że się, że nie doczekam jutra, będę żało-wał dnia, w którym zabrakło mi odwagi, sił, czy czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, na jedno – ostatnie – życze-nie.

Dziś – dziś … będę zawsze blisko tych, których kocham, będę mówił gło-śno jak bardzo ich potrzebuję, jak ich kocham, będę dla nich dobry, będę miał czas, by dla nich coś zrobić nawet bar-dzo prostego, powiedzieć przepraszam, proszę, dziękuję i wszystkie inne słowa miłości jakie tylko znam.

Bóg dał mi odrobinę życia, dlatego wiem, że nikt nie będzie mnie pamiętał za moje „myśli sekretne” dlatego też co-dziennie proszę Go o siłę i mądrość, abym mógł je wyrazić, proszę też o odwagę i pogodę ducha, proszę o kolejny trzeź-wy dzień przeżyty w „nowym rozdzia-le”. Wojciech Hasa kontakt: [email protected]

Dzień to siłaKażdy dzień jest inny. Zupełnie różni się od wczorajszego, jutra również…

Wstajesz rano, popatrz w okno to tam cała przyroda zbudziła się po nocnej ciszy.

Tak też Ty wstań powiedz To ja stworzę swoją własną przyrodę we własnym ciele, umyśle…

Będę jak ptak latał pełen nowych pomysłów, wyzwań, które nadadzą sens mojemu nie powtarzalnemu już dniu.

Właśnie dziś zrobię to o czym marzyłam dotychczas ciągle coś mi przeszkadzało. Sam się blokowałem, może trochę bałem.

To nowe życie tkwi w dniu o jakim marzymy, myślimy, będziemy wiernie oraz dokładnie mu się przypatrywać a na pewno zauważymy różnicę dnia wczorajszego…

Działanie naszego umysłu reguluje całą gospodarkę naszego ciała. To w nim zachodzą wszystkie procesy które układają nam dzień… Szanuj każdy taki dzień a odniesiesz wrażenie że życie Twoje zmienia się jest czymś nadzwyczajnym. Nie nudnym, szarym egzystowaniem.

Agnes

Page 20: ZYGZAK wyd. 144

20 ZYGZAK LUTY 2011

Przylaszczki, jakie przyjemne. Coś z bogatych, drobnych dziwaczek. Tyle ma niemocy, co jest w medy-

cynie. Jest zabiegają o nie atlasy. Przybi-ta całość. Wykolejony pocałunek, tylko lśnią obślinione lubieżnie usta. Smaczek wygląda do właściciela stosunek ta plą-tanina jest czemu się podnosić i koko-sić. Kryształowe wazony są rżnięte i po-błyskują. Kamień jest twardy jak szkło. Bańka mydlana podobieństwo jedno echo do ruchu. Przysposobienie do życia w rodzinie.

Noś koniecznie texasy. Pokonaj wahanie, bądź nacechowany. Baw się smacznie. Zapodziewać się nie należy jest to punkt. Mała z tutejszych pięk-nej zalotny mieniące się trudnych piłe-czek. Laleczki gumowe i miękkie. Pajac anemiczny – nie wszystkie są jednako-we. Są piękne odmiany drzewek i krza-ków. Taka kołysanka. Istnieją makramy, sznureczki są w serpentynie, są beżowe i śmieszne. Śmiech jest to doznanie bólu u tego gatunku kategoryczne się warsz-taty i redakcje. Dotykam palcem gorą-cy kolor. Proszę czerwone botki. Mam sentyment do tego co jest kupowane w

sklepie. Jakim nazwom się poddaje i za-skarbia i kwiaty leśne. Ach wrzos, jaka odmiana, jaka letnia, jakie dosłowne. Mam pojęcie o radosnym kwieci się. Ba-gatela i gratka, ach te nici. Jakie Cepelia-dy. Masz mnie pilnować. Tak tu celofan do biszkoptów. Czy mi zawiść uleczyć raczyć, bo jak to tak w obrączkę tylko mnie nie wzrusza przedmiot koszyk, szafa i półki i sofa.

Liter jest tak dużo. A ile skakanek, a to moje dzieciństwo. Ten rodzaj pisa-nia jest bierny. Myślę, że tworzenie jest porywem wzwyż. Forma to udział klej-stury. Muszę dbać, odtąd postaram się. Grzyby są specyficznym dziejem. Lubię koszyk. Gdy już zastałym faktycznym porodem. Litery w szeregu jak mech gęste treści podłożem. Mam chętkę na porcję przywiezionych leśnych sma-kołyków. Grzyby są śliskie, jesienna makatka. Las jest ubrany w piękny dy-wan. Barwy wojskowe. I piasek i igliwie i szmaragd – są specyficzne. Ni to mięk-kie, ni jak sitko na łodydze. Ugry, przede wszystkim ceglaste kolory. A ptaki to (cymes) wzruszające zwierzątka piloty ciekawskie – marchewki.

Te oraz inne klapki, kalosze, sanda-ły, bambosze. W lesie są piękne zapachy. Piękne tu jest echo. Pętle korzeni, żyły drzewne, drewniane. Twarze i szyje są, istnieją Grzybobory – Sentyment i Kli-mat. Jak tu głucho. Panuje tu cisza i woń. Kanka na jagody. Blisko szosy maliny. Maliny i jeżyny. Dukt leśny. Kryte po-szyciem i podłożem. Czuły jest las i jego poszycie.

Las jest konsekwentny. Miejsca dla polany. Podpieńki to rodzina. Gwizdać wesoło. Nieść pod ramię kobiałkę dla kurek. Kanie w postacie kotletów – coś bardzo smacznego. Szyszki, igły leśne – zielone igliwie. Jest to sympatycznie ha-sać po lesie z towarzystwem. Piękny ko-lor głębokiej zieleni. Obozy harcerskie bytują w zieleni tej właściwej.

Jest noc, jestem w głębokim śnie. Sen jest kolorowy; śnią mi się kwiaty, cudowne kształty. Wdzięk, który posia-dają jest w okolicy, tuż przy krawężni-ku. Rabatka – przepyszne magnolie, jaki mają szyk. Piękna, wysoka natu-ra. Malutkie konwalie, fiołki i stokrotki i hiacynty zroszone małymi kropelkami. Ogród. Ten senny, małostkowy, wyklu-czony z racji prowincji.

Zaciekawiony. Smak pola i działko-wy przydział areału. Skąpo i mało ślicz-nie. Bardzo czuło. Biało i czarno, to an-typody. Żółty razi oczy. Żonkile mają dziwny kształt – przypomina kielich, kryzę. Astry są rozmaite, mają czupry-nę.

Pulpety krasne, czyli obłoki na nie-boskłonie. Zaświaty to kwiaty ziem-niaczki. Lubię zastanawiać się i koniecz-nie wąchać. Przystoi mi. Liść, niektó-re są poszarpane, są ciałem delikatnym w kompozycji, czyli zielniku. Mają cie-płe kolory, ale dopiero na wczesną je-sień. Muszą przecież dojrzeć i wtedy są wykształcone. Pąsowe też są takie i bar-wy ochronne – żołnierskie khaki. Zielo-ne najwyraźniej cętkowane. Niezabudki to kwiaty łąkowe, modre kwiaty. Bądź niezapominajki, są rozczulająco błękit-ne. Mają zarost, są drobne. O róży po-wiem tyle, że nie boją się ludzi, a wręcz przeciwnie, są królowymi pełna parą. Krople to smaczek. Róże „Mercedes”

TWÓRCZOŚĆ

Baśń Owszemczęść XXVII

Page 21: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 21

jak cegła, jak pomadka, kolor amarantu. Oprócz kilku białych wszystkie są czer-wone, tak dużo. Pąs, amarant, purpura i jeszcze. Najbardziej wonny kwiat. Oto tulipany, jest otwarta ich namiętność. Mają kapitalny, twardy liść. Ale fajny słupek. Są gorzkawe. Chrupać by je – ręka się łasi. Piszę infantylnie, gdy muszę zachować się poważnie. Moja pociecha zdaje się na nic. Operacja piśmienna jest wielce trud-na. Nie dość sposobu, chwytliwe zabawki. Palce kształtuje plastelina. Zabawa.

Kończy się zima. Brudne kałuże, sople tają. Bardzo nieprzyjemnie, jak na czarno-białym filmie. Jest drzew co nie miara. Jest przykro. Bardziej czarno niż biało. To zaczątek przedwiośnia. Bardzo chłodno. Jeszcze nosi się kurtki na podpince i cie-płe płaszcze. Jest niewyraźnie. I co to bę-dzie jak się przyznają do łupiny. Mądrość od początku i do kąta manele.

Powrót z zimowiska. W jednym z ku-rortów jeszcze karnawał. Gdy miesiączek przyświeca, kraszona zmowa, sylwestro-we ostatki. Buty na szpilce – karnawał. Suknie takie piękne. Kostiumy pań z lo-dowiska. I muzyka i światła i tak wystrza-łowo. Taka gala, co za szyk. Łyżwy są ekskluzywne. Jakie zawijasy, jaka ostrość i odwaga i to czego naprawdę nie widać budzi tylko podziw. Mistrzostwo. Znam Gwiazdę lodowiska. Musi być dumna. Cekiny i paciorki, srebro i złoto i piruety. Dreszcz rozgrzewki, obłoczek pary z ust. Trochę jeżdżę. W powrocie z zabawy za-haczam o herbaciarnię. Jest ich kilka ro-dzajów w liściach i granulkach.

Saneczkowanie też jest w zimie. Jest zjazd, taki wyczyn. Sztuka informacji. Odpoczynek. Kosmaty las i tęsknota, że przyniosą niespodziankę. Już jest nieprzy-jemnie i teraz podcinam nogi, tak na żarty. Niesmacznie i przykro na dworze. Tańce, figury przy tym piękne ukłony na lodzie. Podziwiam. Oglądam i zazdroszczę. Jaka przyjemność przyglądania się. Przejście do domu jest zadowoloną ciepłoty. W zi-mie chodzimy na pływalnię. Takie jak i kiedy jest ciepłota i woda. Cytryna i her-bata. Rozgrzewka. Serweta i czajniczek. Imbryk starożytny i łakocie. W domu jest miło. Poczucie prywaty i bezpieczeństwo. Ścieranie kurzu. Odkurzacz jest do utrzy-mania fikcji. Pył jest sentymentalny i za-mierzchły. I zawsze inny, niewesoły. Je-stem zajęta. Cicho, nie gadaj! Rób ten po-rządek. Pokój stołowy jest wystawny, jaki smaczny czynnik. Cóż za zachęta. Kon-sumpcja. Tekst i grafika EWA

Page 22: ZYGZAK wyd. 144

REFLEKSJE

22 ZYGZAK LUTY 2011

STEREOTYPY

Stereotypy – wszech-obecny potok myśli, często przytłaczających

i nieprawdopodobnych. Czym jest jedna myśl w oceanie re-fleksji? Zagubioną, samotną kropelką, od której wszystko się zaczyna.

Myśl jest początkiem. Ro-dzi się nie zawsze w porę, nie zawsze w odpowiednim mo-mencie. Jest niezdecydowa-na, nieformalna, nietaktow-na. Twórcą może być każdy, niezależnie od wieku, wy-kształcenia czy też koloru skóry. Myślenie jest darem, drogą do poznania. Człowiek myślący ma możliwości, ma prawo do poszerzania swo-ich horyzontów. Niestety czę-sto myśli są wykorzystywane w zły sposób, a ich rola w społeczeństwie traci na wa-dze – siejąc zniszczenie.

Z biegiem czasu owe my-śli stają się stereotypami, któ-re nie odzwierciedlają prawdy i rzeczywistości. Każdy czło-wiek kreuje światopogląd ba-zując na różnych wartościach. Dla jednych potęgą jest mi-łość, dla innych ogromną rolę pełni stereotypowe myślenie. Pojawia się pytanie „Czym jest stereotyp?” Otóż, jak po-daje współczesny słownik ję-zyka polskiego jest to: „funk-cjonujący w świadomości społecznej skrótowy, uprosz-czony i zabarwiony warto-ściująco obraz rzeczywisto-ści odnoszący się do osób, rzeczy lub fałszywej wiedzy o świecie, utrwalony jednak przez tradycję i nieulegający zmianom; szablon.” Bardzo często stereotyp wiąże się z głęboko zakorzenioną tra-dycją ludową i nie tak łatwo się go pozbyć.

Zacytowany na początku kawałek rozmowy jest dialo-giem dwóch młodych ludzi, którzy oceniają obraz rzeczy-

Przecież on ledwo stoi, a w głowie mu ochrona. – No tak, masz rację.

wistości kierując się stereoty-powym myśleniem. Dlaczego człowiek chudy (wyglądają-cy jak „chucherko”) nie może pełnić funkcji ochroniarza? Co stoi na przeszkodzie? Bu-dowa ciała? Może owy męż-czyzna ma predyspozycje i silną osobowość? Nie moż-na od razu skreślać człowie-ka. Przecież każdy ma prawo do swobody bycia. Dużo się mówi o wolności słowa. Tak, jestem za – jednak mimo tego

trzeba wyrażać swoje zdanie z odpowiednią kulturą.

Idąc śladami historii na naszej drodze napotyka-my wiele stereotypów, które wciąż są niepojęte i nie wie-dzieć czemu zakorzenione w podświadomości części spo-łeczeństwa. Dlaczego Żydzi byli uważani za podgatunek człowieka? Dlaczego Adolf Hitler pałał do nich taką nie-nawiścią? Odpowiedź na to pytanie stoi pod znakiem za-

ności i kompletnej głupoty. Może dlatego, że osoba chora psychicznie kojarzy się z ob-razem wrzeszczącej kobiety, która owinięta jest w kaftan bezpieczeństwa i której wło-sy stoją dęba. Błędna inter-pretacja zespołu zachowań człowieka prowadzi właśnie do takiego myślenia. Kiedy potrzebna jest pomoc nie ma chętnych do jej udzielenia, ponieważ każdy jest zaślepio-ny stereotypami, które mają zły wpływ na stosunki mię-dzyludzkie. Przecież wystar-czyłoby jedynie wyciągnąć dłoń, porozmawiać, okazać zrozumienie i być z chorym. Gdyby społeczeństwo postę-powało w ten sposób nikt nie czułby się odtrącony i chorób o podłożu psychicznym było-by mniej.

Często przecież ludzie oceniają świat pochopnie i z pośpiechem. Uważają, że obserwując wygląd są w sta-nie wejść w psychikę ludzką i dowieść, że każda blondyn-ka jest głupia, każda babcia opiekuńcza, a kujon nudny. Pakują wszystkich do jedne-go worka, nie zwracając uwa-gi na to jakim jest człowie-kiem i czym się w życiu kie-ruje. Wielkim zdziwieniem dla nich jest blondynka ob-darzona niezwykłą inteligen-cją i wieloma zdolnościami. Można tego uniknąć.

Wystarczy tylko otwo-rzyć umysł i myśleć „wielo-płaszczyznowo”; wyzbyć się nierozważnych wniosków i nauczyć się rozumowania indukcyjnego, które głosiło wnioskowanie „od szczegółu do ogółu”. Wzbogacając się duchowo poszerzamy swoje horyzonty, stajemy się otwar-ci na ludzi i ich różne osobo-wości, lecz przede wszystkim staramy się nie myśleć ste-reotypowo. Mam nadzieję, że obudziłam w Was, drodzy czytelnicy, chęć do refleksji nad swoim postępowaniem i głębszym pojęciem stereoty-powego myślenia. Patrycja

pytania. Bowiem, psychika ludzka jest jedną wielką za-gadką; niezbadaną krainą, która chowa w sobie wiele tajemnic. Do czego dopro-wadziła nienawiść tyrana? Żydzi byli przetrzymywani w gettach, odosobnieni i trak-towani jak stare, nieużywane szmaty. Dlaczego? Bo mie-li własną tradycję, respekto-waną od zarania dziejów czy może dlatego, że byli wierzą-cy, a Hitlerowi nie odpowia-dały ich poglądy? Pytań mnó-stwo, a odpowiedzi jak nie było tak nie ma. Historycy próbują analizować i tłuma-czyć postępowanie Hitlera, motywy jakimi się kierował siejąc zniszczenie, ale żaden z nich nie jest pewny czy za-łożenie, które próbuje głosić

jest zgodne z prawdą. Bole-snym doświadczeniem jest rozmowa z człowiekiem, któ-ry jest święcie przekonany, że osoba psychicznie chora za-chowuje się jak „wariat” czy też „schiz”. Zdarzają się przy-padki skrajnej choroby o pod-łożu głęboko zakorzenionym w psychice, ale to nie powód aby wyrażać się o ludziach mających ze sobą problemy w taki sposób. Człowiek, któ-ry leczy się w zakładach dla psychicznie chorych jest nor-malną, zagubioną duszyczką – posiadającą uczucia. Więc dlaczego ludzie zdrowi od-wracają się od chorych, któ-rym często wystarcza sama obecność? Lęk przed zaraże-niem się chorobą? To byłoby jedynie wyrażeniem naiw-

Page 23: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 23

JacekSiedzisz przy moim stoliku, że mogę objąć Cię ramieniem Wpatrzony w kawał kiełbasy nie czujesz nic, Poza lakonicznym stwierdzeniem; Wiem, że nic nie umiem. Stałeś mi się tak bliski, a zarazem jesteś Tak daleki o jeden krok przesuwający zazdrość W stronę zagmatwanej sytuacji. Uznajesz mnie za istotę chodzącą po Ziemi, ale to jest tak właściwie niewiele To jest uśmiech, ale nie pocałunek To jest pozdrowienie, ale nie zaproszenie do tańca. Mijamy się pomiędzy stołami i krzesłami Stojącymi twardo na naszej planecie. Czekamy jutra, dziś nie należy do nas.

Małgosia

Radość o porankuRano leżę w moim głębokim łóżku, I myślę, jak cudownie jest żyć, jak cudownie Jest oddychać, jak cudownie jest odczuwać Bliskość słońca w naszym układzie planetarnym. Szyby odbijają radość promieni zaglądających do okna. Ptak śpiewa czując to samo co ja. Góry za lekką mgłą przypominają o swoim istnieniu. Jestem szczęśliwa! Jestem wolna! Jestem człowiekiem!

Małgosia

Pan w dresieStulanie ust przywodzi na myśl pocałunek, Który dzieli uśmiech od łzy. Patrzysz na mnie, a Twój uśmiech obiecuje Srebrne i złote góry. Kim jestem dla Ciebie? Ty dla mnie jesteś Sennym marzeniem, złotym okiem ciemnego Stawu, wielką niewiadomą.

Małgosia

MatkaBezpieczeństwo i ciepło Duży wieloryb o zadartym nosie Ciepłe wieczory i miłe ranki. Poczucie bliskości i zrozumienia Kura domowa i mały pisklak – Dziewięćdziesiąt kilo żywej wagi Małe i duże zadry Boląca noga i kręgosłup Moja wielka ważna osoba, którą wzięłabym na samotną wyspę.

Małgosia

Tęsknota IIOdchodzę od Ciebie, od tego miasta, Od śmierdzącego układu, Który pachnie różami. Zachowuję Twoją myśl, Twój smak, Twój zapach. Niespełnione dążenia nie stoją Jak wieże milczenia Pomiędzy mną, pomiędzy Tobą. Wspomnienia przeplatają się ze słońcem, Górą, lasem ławką w parku. Za mgłą, za chmurą, za dymem Dostrzegam Twoją twarz, Która przyprawia mnie o uśmiech. Czuję, jak czas mija, może spotkamy się W przyszłym życiu, Ty urodzisz się trochę Wcześniej, a ja trochę później. Będziemy tym kim nie mogliśmy być, Będziemy tam, gdzie nie mogliśmy być Staniemy się początkiem i końcem Drogą i przepaścią, życiem i śmiercią.

Małgosia

W życiu nie liczy się posiadanie, nie można z życia ciągle brać, bo życie jest jak winobranie; kiedy dojrzeje czas owoc dać. W życiu trzeba kochać, mieć marzenia i sny, poznać smutek i szczęście i kogoś kto osuszy łzy.

Andrzej Iwanowicz

Page 24: ZYGZAK wyd. 144

LEKTURY

24 ZYGZAK LUTY 2011

Moskaliki, Lepieje, Altruiki i Odwódki

Serdecznie pozdrawiam – Kinga Miziołek

Wisława Szymborska 17 stycznia br. odebrała z rąk prezydenta RP Bronisława Komorowskiego Order Orła Białego. Urodzona 21.07.1923 r. w Prowencie. Poetka, eseistka, felietonistka, tłumacz z języka francuskiego. W 1996 otrzymała Literacką Nagrodę Nobla. Mieszka i tworzy w Krakowie. Nie lubi udzielać wywiadów, pokazywać się publiczne, unika tłumów i rozgłosu.

Lepiej wynieść się z osiedla, niż tu przełknąć choćby knedla.

Lepszy ku przepaści marsz, Niż z tych naleśników farsz.

Lepszy piorun na Nosalu, niż pulpety w tym lokalu.

Lepsza ciotka striptizerka, niż podane tu żeberka.

Podobny ostrzegawczy charakter przybrały Odwódki. Mają one odcią-gnąć od wódki oraz innych napojów wy-skokowych. Szymborska opisuje skutki nadużycia konkretnych używek i tak:

Od samogonu utrata pionu. Od koniaku finał na haku. Od sznapsa wezmą cię za psa. Od brandy swędzenie wszędy.Od siwuchy w brzuchu rozruchy. Od śliwowicy torsje w piwnicy

Szymborska limeryki układa od dawna, najczęściej w podróży, bo prze-jeżdżając przez konkretne miejscowo-ści, łatwiej wysnuć skojarzenia z jakimiś osobami a potem wymyślić limerykową resztę. W twórczości Wisławy Szymbor-skiej limeryki zajmują ważne miejsce z tego względu iż zasiada ona w Loży Limeryków, której prezesem jest jej se-kretarz Michał Rusinek.

Pewien rybak na Gwadelupie utrzymywał, że to bardzo głupie znać do wyspy tylko jeden rym i w szalupie popisywać się nim przy biskupie lub w grupie przy zupie.

Stary sklerotyk, rybak z Helu, nagle zakochał się w Fidelu. Do Kuby go pędziła chuć - ale gdy tylko wsiadł na łódź, zapomniał, w jakim płynie celu.

Wy, co macie zaszczyt mieszkać w Peszcie, nigdy kota pod włos nie czeszcie! Może brutalni ludzie tak robią w pobliskiej Budzie, ale wy? Zreflektujcież się wreszcie!

Poetka znana jest z niebanalnego poczucia humoru - podczas targów książki we Frankfurcie mieszkała

w hotelu, gdzie na półpiętrze stał olbrzy-mi globus, wycięła z papieru, pokoloro-wała i przykleiła na środku Oceanu Spo-kojnego niedużą wyspę – wspomina jej osobisty sekretarz Michał Rusinek.

O poczuciu humoru Szymborskiej możemy przekonać się osobiście roz-czytując się w jej „Rymowankach dla dużych dzieci”. Uznawana jest również za twórczynię i propagatorkę takich żar-tobliwych gatunków literackich, jak le-pieje, moskaliki, odwódki i altruiki, któ-re znajdziemy w wymienionych wyżej Rymowankach.

Wynalezienie Lepieja jako formy li-terackiej przypisuje się Szymborskiej, jak twierdzi poetka pomysł wziął się z lektury karty menu, pewnej gospody. Przy pozycji „flaki” jakiś klient dopi-sał – Okropne! Idąc tym tropem autorka stwierdziła, że warto ostrzec ludzi jada-jących w restauracjach, barach, pubach – przed niezdolnym kucharzem, czy oszczędnym właścicielem. Tak oto po-wstały Lepieje.

Lepiej mieć horyzont wąski,niż zamawiać tu zakąski.

Warto zwrócić uwagę na Altruiki – altruista to ten, co chce dla wszyst-kich dobrze nie oczekując niczego w za-mian. Altruiki Szymborskiej być może posuwają się zbyt daleko i nie warto ich wcielać w życie, natomiast poczytać ow-szem.

Przedłuż szczurom żywot krótki, powyjadaj z kątów trutki.

Miast okradać krowę z mleka dój bliskiego ci człowieka.

Oszczędź znoju biednej matce, sam zrób sweter na odsiadce.

Na szczególną uwagę zasługują rów-nież wyklejanki, które poetka tworzy od niepamiętnych czasów. Wykorzystuje do tego wycięte z czasopism fragmenty ilu-stracji i napisy z których tworzy nowe treści, je również możemy podziwiać w „Rymowankach dla dużych dzieci”.

Zaprezentowane przeze mnie limery-ki, odwódki i lepieje, to tylko namiast-ka tego co znajdziemy w książce. Na-potkamy w niej jeszcze moskaliki, gale-rię pisarzy krakowskich, podsłuchańce wszystkie równie zabawne i w równym stopniu zasługujące na uwagę. Jeśli będą Państwo mieli okazję aby zerknąć do tego wydawnictwa to proszę się nie wa-hać. Warto.

Page 25: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 25

DrogaWiele jest dróg na świecie Które prowadzą do nieba Gdy jedną z nich znajdziecie Więcej Wam nic nie trzeba

Jak spotkasz się z opinią Że dobra Twoja droga Nie idź już żadną inną Bo to się nie spodoba

Każde ludzkie istnienie Może swą drogę odnaleźć Duszę – niematerialne mienie Do Boga prosto zanieść

Przecież żyjemy na ziemi Po to by ducha hartować I ze Wszystkimi Świętymi Każde istnienie ratować

Nie raz dopada frasunek Że zgubiliśmy drogę Przychodzi wnet ratunek Który rozprasza trwogę

Dziękuję za rozgrzeszenie I inne szczęścia barwy Do nieba wnoszę pragnienie Bym nie był taki hardy

Bo drogowskazy przecież Które nam Bóg zostawił Są po to na tym świecie Bym swoją duszę zbawił

Żeglowanie nocąGasną uroki i smutki dnia Przychodzi cichy spokojny zmierzch Budzi się życie ukryte w snach Kolejne chwile odchodzą w dal Na ziemi nikt nie znajdzie nas Bezwiednie staje płynący czas Jesteśmy w świecie gdzie bliskość ciał Porywa zmysły w nieznany lot Wonną poezją najmniejszy gest Nic nie rozdzieli splecionych dusz I tylko słońce rodzące blask Dodaje ziemi istnienia dwa Żyjemy życiem współczesnych spraw Gotowi wciąż by uciec w świat Gdzie znowu nikt nie znajdzie nas

Malwina

RefleksjaJesteś bogatym człowiekiem Bo tak chciał Bóg na niebie Żeby bogactwem wszelkim Obdarzyć właśnie Ciebie

Twój rozum w każdej chwili Dowodzi wciąż niezmiennie Tylko Bóg się nie myli I zbawia ludzkie plemię

Zawsze przebacza grzechy Dając uczucie czystości Gdy nie ma z tego pociechy Dobry spowiednik się złości

Wciąż sobie obiecuję Poprawę od tej chwili Lecz dalej czas marnuję Tak bywa moi mili

Gardzę bogatym darem Co dobrze każe czynić Rozmyślam minut parę Jak robić by się zmienić

To trudna życia lekcja Niegodna jestem Pana Dopada mnie refleksja Chciałam być taka kochana

RadaUczę się życia od nowa Codziennie w wielkim znoju Do Ciebie kieruję swe słowa Siedząc sama w pokoju

Czytając wiersz ten człowieku Niczego nie miej mi za złe Czynię tak od ćwierć wieku Że innym dobrze radzę

Wielu jest ludzi na świecie Co potrzebują rady Dodawać otuchy przecież Nie ma w tym wielkiej wady

Powiadam Tobie szczerze Że mądry człowiek taki Co mądrość z ludzi bierze Łatając swoje braki

Do swoich klęsk niestety Przyznaje się niewielu Nie szukam w tym podniety Dobra rada – krótsza droga do celu

Page 26: ZYGZAK wyd. 144

26 ZYGZAK LUTY 2011

REFLEKSJE

Co takiego jest w szpitalu, że boję się go jak ognia? Boziu Droga! Boję się szpitala, a chodzę tam

notorycznie. Nie po to, żeby się leczyć, lecz po to, by odwiedzać ciekawych lu-dzi. A jednak jest coś przerażającego w szpitalu psychiatrycznym. Może nie w samym szpitalu, lecz w mych wspo-mnieniach z nim związanych. Przypo-minam sobie wszystko i patrząc z per-spektywy zdrowszego umysłu, a nie „napędzonego”, przeraża mnie mój stan w jakim byłam.

Dzisiaj ponownie odwiedziłam, tym razem oddział A. Rozmawiałam z Panią Bożenką, potem wyszłam na papierosa. W tym czasie Pani Bożenka wyszła z te-rapii, zamknęła drzwi i poszła załatwić jakąś sprawę służbową. Zostałam bez płaszcza, bez torby, zostałam sama ze swoimi myślami. Wiedziałam przecież, że wróci i wyjdę, ale co się działo ze mną

przez te parę minut, gdy jej nie było? Oj! Ciężkie myślenie i galop myśli, i lęk. Po-myślałam sobie, że mogę poprosić ko-goś, żeby mnie wypuścił, ale byłam tyl-ko w swetrze, a przecież jest zima. Nikt mi nie uwierzy, że nie jestem pacjentką. Nie pomyślałam jednak, że przecież pie-lęgniarki wiedzą kto jest pacjentem. No dobrze. Dałam spokój tej myśli. Zapyta-łam jakąś pacjentkę, czy wie gdzie po-szła Pani Bożenka. Nie wiedziała.

Siedziałam w holu na kanapie i snu-łam wyobrażenia, że znów jestem pa-cjentką. Myśli kłębiły mi się w głowie. Zaczęłam się bać, że już nie wyjdę, że tu zostanę, być może na zawsze, że znowu nikt mi nie otworzy drzwi. Boję się bar-dzo zamkniętych drzwi, nie tylko szpi-talnych, ale też tych, przez które nie ma wyjścia z sytuacji. To moja klaustrofo-bia. Temu też dałam spokój. Przysiadła się do mnie młoda dziewczyna, która

Dziurawy umysł

Liczy się tylko przyszłość

zaczęła czytać mi swoje teksty. Intere-sujące doświadczenie. Bo oto spotykam w szpitalu kogoś, kto również swoje my-śli przelewa na papier. Wciągnęło mnie to doświadczenie, zapomniałam o swo-im lęku, i nagle przyszła Pani Bożenka. Oj, oj, co za ulga.

Szybko weszłam do jej pomieszcze-nia i już chciałam uciekać i czułam, że ten gabinet to moja przepustka do rze-czywistości. Muszę przyznać, że na tym oddziale wyjątkowo spokojnie dziś było. Gdy ja tam przebywałam był ogromny ruch. Ruch wówczas był we mnie, w mo-ich myślach, w moim umyśle i tak po-strzegałam świat, a i sama też nie mały ruch robiłam.

Chodzę do szpitala w odwiedziny dość często, jakby na przekór własnym lękom. Mam w sobie cechę dość dziw-ną, a może właśnie normalną – upartość w pokonywaniu własnych lęków, prze-ciwności i trudności życiowych. Myślę sobie, że to bardzo cenne w życiu. Spraw-dza się. U mnie się sprawdza. Kosztuje to trochę wysiłku ale się sprawdza. Graniczna

Tak często zanurzają się niektó-rzy w przeszłości, wspominają, rozdrapują, żalą się, wypomina-

ją krzywdy, jakich doznali, mnożą nie-zliczone pretensje. Po co to robić. Nie ukrywam, mnie również się zdarza, zwłaszcza gdy mam nawrót choroby. Cały świat jest wtedy wrogi, przeszłość

się niepowodzenie. Jak się nie obwiniać za błędy?

Może mi się uda, wierzę, że tak się stanie, ponieważ chcę tego. I myślę so-bie, że jak już będę starą kobietą, gdy sa-motność mnie dopadnie, to nie będę ża-lić się na swój los i nie będę rozpamię-tywać przeszłości. Tego nie chcę. A teraz wszystko układa się jak należy. Zdrowie dopisuje, wychodzę z długów, wyjadę w czasie wakacji i zrealizuję plan zawo-dowy.

Mam dużo powodów do zadowolenia i wiem, że moje plany są realne i możli-we do zrealizowania. Aby być zadowo-loną z planów, by marzenia się spełni-ły, musiałam nad nimi popracować, nad sobą popracować. Lubię się uczyć, byle nie popełniać kardynalnych błędów. Dlatego będę patrzeć w przyszłość, bo tam z pewnością może być lepiej. I jak to miło sobie marzyć. Marzenia dodają siły, a jak się realizują, dają szczęście. Graniczna

„(...)Życzę, by nie oglądać się za siebie, iść do przodu, bo tam może być lepiej.”

wroga i wydaje się, że brak przyjaciół. Znam jedną panią, kiedyś to była bliska znajomość ze względu na to, iż jest to babcią mojego przysposobionego syna.

Ciężki żywot był z babcią. Ile preten-sji do całego świata, że musiałam zakoń-czyć znajomość, ponieważ nie wytrzy-mywałam naporu żalu. Modlę się, by nie oglądać się za siebie. Wiem, że mamy taki los jaki chcemy, aby był. Oczywi-ście, nie na wszystko mamy wpływ, lecz dużo zależy od nas samych. Tak więc gotujmy sobie taki los, jaki jest dobry. A do tego potrzebne są marzenia, realne plany i dążność do celu. Wiem, że ma-rzenia się spełniają, trzeba tylko chcieć. Aby tak się stało trzeba w nie wierzyć i realnie oceniać, dokonywać wyboru decyzji, które nam przybliżą marzenia, aż do spełnienia. Nikomu nie chcę ra-dzić, myślę. Myślę jak tu nie zanurzać się w przeszłości, jak się od niej odcinać, gdy boli, jak się uczyć na błędach i jak tu nie robić sobie wyrzutów, gdy zdarzy

Page 27: ZYGZAK wyd. 144

ZYGZAK LUTY 2011 27

Z żaglówką w temacie Po drugiej stronie lustra

Pierwsze kwiaty wiosnyTen widok zawsze cieszy i napawa otuchą

Namalowany obraz żaglówki, poza estetyką plastyczną, zawie-ra bogatą treść literacką. Nawią-

zując do słów Jana Pawła II „wypłyń na głębię”, widzimy żaglówki od małej do wielkiej. Należy rozumieć, że dotyczy to osób na odpowiedzialnych stanowi-skach .

Żaglówki wracają do portu po cało-dziennej pracy. Widzimy jak słońce chy-li się ku zachodowi. Niebawem zapadnie zmrok, chwila wypoczynku i refleksji – jak wykonałem zadania mi polecane. Czy odważnie i zdecydowanie wypły-nąłem na głębię, czy wymogi społeczne

wykonałem? Czy dotyczy osób na stano-wiskach.

Obraz wykonałem na oddziale „C” szpitala na Wodociągowej. Wyżej wy-mieniony oddział zachwycił mnie tym, że osoby pełniące swe obowiązki po-siadają najwyższe kwalifikacje i gorące serca do pracy. Skojarzyłem ze słowami Jana Pawła II, nie sposób przemilczeć. Zdecydowałem się namalować w/w ob-raz z myślą o personelu medycznym, kuchni, osobach początkujących itp. Pra-gnę w ten sposób wyrazić swój zachwyt – malując obraz.

Stanisław Śnieżek

Jest drobna, twarz okalają jej czar-ne włosy. Twarz…, coś mi ta twarz przypomina. W oczach jest coś ta-

kiego…, tak znajomego. Czyżby też depresja? Podchodzę do niej, gdy po-chylona kończy myć podłogę w sali. Zagaduję ją przez chwilę.

Ciężko jest przebić się przez sko-rupę depresji, która ją otacza. W koń-cu siadamy razem na miękkiej kanapie w holu oddziału „C”.– Już trzy tygodnie tu jestem… i nic!– Słuchaj, ja też tu byłam.– Ile pani leżała?– Trzy miesiące.– !!!!!!!– Choroba czasem trwa bardzo długo, ale z tego się wychodzi...Padają następne pytania:– Czy pani też czuła się inna niż za-wsze? Czy czuła się pani obca w domu i w każdym innym miejscu?

Ze zdziwieniem spostrzegłam, że to ta sama, dokładnie taka sama depresja jak moja. Nie powiem jej, że ta okrutna choroba zabrała mi trzy lata życia. Pro-szę tylko, by spróbowała uwierzyć, że to przejdzie, bo nie zawsze jest szaro, ponuro, źle...

A wtedy i dla niej zaświeci Słońce. I będzie potrafiła śmiać się nawet ze swych błędów, bo… życie jest piękne.

Jadzia

Nikt nie zagrał mi kolędy na gitarze Już nie będę szukać spełnień swoich marzeń Może tu są potrzebne zabiegi niewinne Zamienie stare marzenia na inne

Zacznę żyć znów od nowa A może radośnie Znów pokłonię się drzewom I kolejnej wiośnie…

Tylko muszę uwierzyć i niech tak się stanie… Po upadku miłości Niech duch zmartwychwstanie…

Page 28: ZYGZAK wyd. 144

28 ZYGZAK LUTY 2011

Czasami, poprzez pocztę elektroniczną do naszej redakcji nadchodzą e-maile przesyłane z różnych zakątków Polski. Dotyczą różnych spraw, które interesują osoby trafiające na stronę internetową naszego miesięcznika. Pośród tej korespondencji nasyłane są również różne teksty, nie zawsze oryginalne, ale niosące ze sobą jakieś przesłanie z sugestią, by przesłać je dalej, do innych ludzi – nieznajomych Przyjaciół. Taki tekst nadesłany przez p. Stanisława Ch. zamieszczamy poniżej:

Pewnego dnia nauczycielka popro-siła swoich uczniów, by wypisali na kartce imiona wszystkich kole-

gów z klasy, zostawiając przy tym trochę miejsca obok nich. Potem powiedziała do uczniów, by się zastanowili nad naj-milszą rzeczą, którą mogliby powiedzieć o każdym ze swoich kolegów i napisali to obok ich imion. Trwało to całą godzinę, zanim wszyscy skończy-li, i przed opusz-czeniem klasy od-dali swoje kart-ki nauczycielce. W weekend nauczycielka napisała każ-de nazwisko na kartce i obok niego listę miłych rzeczy przypisanych mu przez kolegów. W poniedziałek każdemu z uczniów oddała jego lub jej listę. Już po krótkiej chwili wszyscy się uśmiecha-li. „Rzeczywiście?”, było słychać szep-ty. „Nawet nie wiedziałem, że dla kogoś coś znaczę!” i „nie wiedziałem, że inni mnie tak lubią”. Nikt potem nie wspomi-nał już o tych listach. Nauczycielka nie wiedziała, czy uczniowie dyskutowali o nich ze sobą lub z rodzicami, ale to nie było istotne. Ćwiczenie wypełniło swo-je zadanie. Uczniowie byli zadowoleni z siebie i z innych.Kilka lat później je-den z uczniów zmarł i nauczycielka po-szła na jego pogrzeb. Kościół był pełen przyjaciół. Jeden po drugim z tych, któ-rzy kochali lub znali młodego człowie-ka, przechodzili obok trumny i oddawa-li ostatnią cześć. Nauczycielka podeszła jako ostatnia i modliła się przy trumnie. Kiedy tam stała, ktoś z niosących trumnę powiedział do niej: „Czy była pani na-

uczycielką matematyki Marka?” Skinę-ła: „Tak”. Ten powiedział: „Marek bar-dzo często mówił o Pani”. Po pogrzebie większość szkolnych kolegów Marka zebrało się razem. Byli tam również jego rodzice i wyraźnie czekali na to, by po-rozmawiać z nauczycielką. „Chcemy pani coś pokazać”, powiedział ojciec i wyciągnął portfel z kieszeni. „Znale-ziono to, kiedy zginął Marek. Sądzili-śmy, że pani to rozpozna”. Wyjął z port-fela zniszczoną kartkę, która najwyraź-niej sklejona, była wielokrotnie składana i rozkładana. Nauczycielka wiedziała, nie patrząc, że była to ta kartka, na któ-rej były miłe rzeczy, jakie koledzy napi-sali o Marku. „Chcieliśmy pani bardzo podziękować za to, że pani to zrobiła”, powiedziała matka Marka. „Jak pani wi-dzi, Marek bardzo to cenił”. Wszyscy dawni uczniowie zebrali się wokół na-

uczycielki. Char-lie uśmiechnął się i powiedział: „Ja też mam jeszcze moją listę. Jest w górnej szufladzie mojego biurka”. Żona Ha-inza powiedziała:

„Hainz poprosił mnie, żebym wkleiła listę do naszego ślubnego albumu”. „Ja też ciągle mam swoją”, powiedziała Mo-nika. „Jest w moim dzienniku”. Potem Irena, inna uczennica, sięgnęła to swo-jego terminarza i pokazała wszystkim swoją porwaną i postrzępioną listę. „Za-wsze noszę ją przy sobie”, powiedziała Irene, i dodała: „Sądzę, że wszyscy za-chowaliśmy nasze listy.” Nauczycielka była tak wzruszona, że musiała usiąść i zaczęła płakać. Płakała nad Markiem i nad wszystkimi kolegami, którzy go nigdy już nie zobaczą. Żyjąc z bliźni-mi, często zapominamy, że każde życie kiedyś się kończy i, że nie wiemy, kie-dy ten dzień nadejdzie. Dlatego należy mówić ludziom, których się kocha, że są szczególni i ważni. Powiedz im to, za-nim będzie za późno. Jeśli tego nie uczy-nisz, stracisz cudowną okazję do zrobie-nia czegoś miłego i pięknego. Pomyśl, zbierasz to, co siejesz. To co wniesiemy do życia innych, wróci do naszego życia. Ten dzień będzie wyjątkowy.

Do Przyjaciół

Bogactwem człowieka są: uśmiech, przyjazny gest, pogodne słowo. Phil Bosmans

Nikt nie słucha… Więc słyszę głosy ludzi wszyscy mówią i bredzą i widzę jak patrzą. Ja wiem, że oni wiedzą, bo ja biegam po polach mojej świadomości i wołam i krzyczę; tu nie ma nienawiści i złości i chce by to była wolności miejsce.

Moje serce pełne jest miłości nic więcej. Te spojrzenie i gesty, uśmiechy w ogóle wszyscy nie wiedzą, gdzie ja teraz się znajduję. Pojęcia nie mają, wytłumaczyć mi nie dają i tak mnie usadzają. I nikt mnie nie słyszy, bo nikt mnie nie słucha i nikt nie widzi mego odlatującego ducha – w kajdanach jestem zaszufladkowane piękno.

Karolina

SekretNie obiecuj próżno Czego dać nie możesz Bo będzie Ci trudno Zgryźć samemu orzech

Wypij szybko piwo Które nawarzyłeś Zbierając to żniwo Nic nie mów że piłeś

Nie mów wszystkim wkoło O ludzkich sekretach Bawiąc się wesoło I tonąc w podnietach

Patrząc w innych dusze A swoje zamysły Zważyć siebie muszę Czy ja jestem czysty

Bo może się zdarzyć Dla Twojej zgryzoty Że nie umiesz ważyć I nie jesteś złoty

Liczy się tu zdanie Mężczyzny kobiety Czy umiesz mój panie Szanować sekrety

Malwina

Page 29: ZYGZAK wyd. 144

PAMIĘTNIKI

ZYGZAK LUTY 2011 29

Z pamiętnika pacjentaBranice, 23 września 2009 r. – środa robocza. Praca czyni wolnym od cierpień wszelakich umysłów i ciał ludzi i cywilizacji kosmicznych takich jak Raje Buddyjskie, czy też Kraina Dew na Tuszidzie, czy też Asury Gandarwy i Kimnary i Rakszasy i Jakszasy Garudy i inne.

Do 6.35 obudziłem się. Odwie-dziłem toaletę, poszło mi rzad-ko. Z rana wykąpałem się pod

ciepłym prysznicem mydełkiem „Miss” czyli Pani. Użyłem nowej gąbki do ką-pieli i ręcznika niebieskiego bawełnia-nego prywatnego, który później w nie-znanych Mi Januszowi okolicznościach został Mi Januszowi ukradziony i znik-nął bez śladu.

Opłukałem jamę ustną solanką z soli kuchennej, czyli chlorku sodu i wodoro-tlenku, czyli wody (water`s). Wyszczot-kowałem zęby pastą Blend-a- Med. Użyłem szczoteczki „Colgate” (zim-na brama). Śniadania nie jadłem. Kupi-łem 4 „Brzoskwinie” i 3 z nich zjadłem. Czwartą „Brzoskwinię” dałem Prze-mysławowi P. generałowi Dewa i da-łem Jemu też trochę Moich „Winogron” i Mojego „Pomidora”. Ładnie dojrza-łych. Wokół Winogron u Łukasza latały Muszki Owocówki (drosyfera).

Byłem na treningu czystościowym. Trening prowadziła Pani Zdzisława tera-peutka. Zjadłem 2 kromki tostów z se-rem (gorących) w Pracowniach, a z C-m 2 kiełbasy „Wieprzowe” z musztardą i chlebem Żytnim. Do 16.15 zjadłem umytego Pomidora dojrzałego i czer-wonego i 4 ząbki „Czosnku” tartego do soku z Winogron. Opłukałem miskę że-braczą, stalową, mnisią. Człowiek spalił Dom Swój i zastrzelił dwoje Ludzi na Śmierć, gdzieś w Rzeczypospolitej. Wi-działem na własne oczy dwie piwnice obskurne, w których mieszka Bezdom-ny. Pokazał Mi Januszowi to Generał Dewa Przemysław P.

Kupiłem płyn po goleniu „Korsarz” i proszek do czyszczenia garnków cytry-nowy „Izo” oraz pastę do zębów „Colo-dent”. Następnie w „Malince” kupiłem kefir i 2 jabłka oraz bułkę drożdżową z powidłami „Śliwkowymi” i kruszonką też „Pszenną” za 1,80 zł. Pan Adam ku-pił Mi za 3,99 zł sok „Pomarańczowy”

i „Jabłka”. Napastowałem buty pastą do butów „Buwi” (brązową). Buty są jesz-cze w dobrym stanie, choć służą mi już dwa sezony.

Na drugie danie dostaliśmy dwa racu-chy drożdżowe (smażone). Dałem Ada-mowi S. 2 zł. za kupno i drogę. Wypiłem soku z „Pomarańczy” trochę i 0,3 l her-baty „Indyjskiej” ciepłej. Pękł Mi plasti-kowy uchwyt od klucza do szafki Mojej. Stal została nienaruszona. Na Wieczerzę była kiełbasa „Wieprzowa” w plastrach. Chleb Żytni biały i razowy „Żytni” Mój. Karmiłem ciężko chorego Pacjenta Wła-dysława Z. razem z Pielęgniarką Elżbie-tą XYZ. Dostałem dość kiełbasy „Wie-przowej”, a zapas dałem do chłodziarki oraz margarynę Swoją „Wyborną”.

Do 19.54 wykąpałem się pod cie-płym prysznicem nowym mydełkiem „Bobas” i nową gąbką do kąpieli. Wy-tarłem się w nowy niebieski ręcznik prywatny. Teraz, gdy to piszę jest jak nowa toaleta w Pracowniach. Toaleta jak u Dew Środkowoeuropejskich. Odno-wiony jak nowy. Kosztował wiele wysił-ku Klasy Robotniczej. Ja Janusz też je-stem z Klasy Robotniczej, tak biedny jak mysz Kościelna. Opłukałem jamę ustną solanką z Chlorku Sody i wodorotlenku, czyli wody. Wyszczotkowałem zęby pa-stą do zębów Blend-a-med.

Ocean Zasługi to Moje Imię Bud-dyjskie, czyli Karma Sonam Gyantso w języku Tybetańskim z Krainy Tybetu u podnóży Gór Himalajów gdzie mieści-ły się Klasztory Buddyjskie do czasów aneksji Tybetu przez Komunistyczne Chiny Ludowe. Tam niepewne jutro ni-czyje, Milicja i Wojsko Chińskie mordu-ją Świętych Lamów tybetańskich bud-dyjskich, czyli nauczycieli buddyjskich. Klasztory zostały poburzone, a mnisi zostali zmuszeni do pracy w fabrykach Chin Komunistycznych, tak jak było kiedyś w Polsce Ludowej, gdzie szalało ZOMO, ORMO, SB, UB i Milicja Oby-watelska do czasów Solidarności i Pon-tyfikatu Jana Pawła Drugiego, czyli Ka-rola Wojtyły z podkrakowskich Wado-wic, który już zmarł.

Na Jego Miejsce został konsekro-wany Benedykt XVI, czyli Kardynał J. Ratzinger Niemiec z urodzenia, pod-

czas gdy zmarły Jan Paweł II był Pola-kiem i kardynałem polskim. Do 19.58 ogoliłem Oblicze Święte i Czcigodne nową, ale używaną maszynką „Polsi-lver” (polskie srebro) i kremem do go-lenia. Pędzlem do golenia. Wodą ciepłą spłukałem mydło i zdezynfekowałem Oblicze Święte i Czcigodne wodą po go-leniu. Oczekuję pomocy Ludzi z Plane-ty Ziemia, bo jestem Chory na Idiotyzm i Matołectwo. Piszę jak Kulfon.

Do 20.08 ogoliłem kark oficerowi Aleksemu Sz. w stopniu Generała Woj-ska Polskiego. Piszę jak Grafoman bez zrozumienia tego co piszę. Odlałem po szklance naparu z liści Wierzby kru-chej (salix fragilis)Linneusz Aleksemu Sz. i zmarłemu już tragicznie Kazimie-rzowi W. Wymoczyłem stopy w solance (w misce). Pięty obu stóp przetarłem sta-rym „Pumeksem”. Nasmarowałem oba kolana i obie stopy kremem „Naproxen” a maścią „Lorinden A” pięty obu stóp i chorobowe zmiany na obu kolanach.Ubrałem czyste „Pampersy” i czyste slipy na nie i skarpety też czyste. Dres spód na szelki gumowe i koszulę flane-lową. Nową koszulę czerwono-czarną w kraty.

Koniec dnia. Praca czyni wolnym od cierpień wszelakich umysłów i ciał ludzi i cywilizacji kosmicznych takich jak od-ległe od ziemi Krainy Czyste i bez cier-pienia i pełne wszelakich bogactw. Janusz Hoffman

Page 30: ZYGZAK wyd. 144

REDAKCJA: Redaktor naczelny: Hieronim Śliwiński, Koordynator w WSZN Opole: Iwona Kapral. Współpraca Szpital Branice: A. Dudziak, J. Dróżdż, A. D., EWA, J. Hoffman, W. Hasa, A. Iwanowicz, Malwina, Karolina Sz., P. Żuterek, Współpraca WSZN Opole: Ania, Agnes, P. Bedyński, Coala, Jadzia, Małgosia,

K. Miziołek, St. Śnieżek, E. Żłobicka zw. Graniczną, Adres redakcji: Redakcja Miesięcznika ZYGZAK, Pracownie Terapii Zajęciowej, 48-140 BRANICE, ul. Szpitalna 18, e-mail: [email protected], Internet: www.zygzak-branice.pl, Druk: Zakład Aktywności Zawodowej im. Jana Pawła II w Branicach.

30 ZYGZAK LUTY 2011

Zakończenie karnawału .......................... 3Prezenty i swojskie jadło ......................... 4Nabożeństwo w Dniu Chorych .................. 5Pokonkursowe wystawy .......................... 5Wieczór z poezją i muzyką ....................... 6Podsumowania i plany ............................ 8Faworki .................................................. 8Walentynkowe serduszka ........................ 9Rozpoczyna się remont ........................... 9Tu zdarzają się cuda ...............................10Anioły pośród nas ..................................12Jestem zauroczony – wiersze ..................13Dobra zabawa .......................................14Życie ma się jedno ..................................14Desperacki skok .....................................15To nie do wiary ......................................15Noże pamięci .........................................15Melancholijna ekstaza c.d. .....................16Historia mojego picia – Nowy rozdział .....18Dzień to siłą – poezja .............................19Baśń Owszem ........................................20Stereotypy ............................................22 Wiersze .................................................23Moskaliki, Lepieje, Altruiki .....................24Wiersze .................................................25Dziurawy umysł .....................................26Liczy się tylko przyszłość .........................26Z żaglówką w temacie ............................27Po drugiej stronie lustra ........................27Do Przyjaciół .........................................28Wiersze ................................................28Z pamiętnika pacjenta ..........................29

Spis treściOd Redakcji

Kilka dni minęło, ale trudno oswoić się z tragedią, jaka do-tknęła Japonię. Tak niewyobrażalnej, że trudno to sobie nawet uświadomić. W kilkadziesiąt sekund zdarza się ka-

taklizm, który nie tylko niszczy dorobek wielu pokoleń tego niezwykle pracowitego narodu, ale staje się zagrożeniem glo-balnym. Wciąż przecież istnieje groźba wybuchu nuklearnego w dwóch elektrowniach atomowych, co zagroziłoby życiu mi-lionów istnień.

Napastowany nieustannie okrucieństwem, które emanuje codziennie z serwisów informacyjnych, powinienem być uod-porniony; są jednak sprawy, wobec których staję „nagi i bez-silny”, których ogrom pokazuje jak niewiele ja, a co gorsze i cała ludzkość znaczymy. Jak w sumie niewiele wiemy i mo-żemy. To daje do myślenia i sprawia, że trochę inaczej patrzę na sprawy dnia codziennego – to co do niedawna było ważne schodzi na drugi plan. Jakby mniej martwię się drobiazgami, przedmiotami, rzeczami, bo one są tak nietrwałe, ulotne. A co-raz bardziej staram się skupić na ludziach, którzy mnie ota-czają. Kołaczą mi się w myślach słowa ks. Jana Twardowskie-go „Śpieszcie się kochać ludzi, bo tak szybko przemijają”. Ta-kie kataklizmy, jak w Japonii zmuszają do przewartościowań w życiu, do zastanowienia, co faktycznie jest w nim ważne. Nie wiem jeszcze, czy jestem na to gotów, ale spróbuję.

Kilka dni temu od sympatycznej osoby, która na temat na-szego miesięcznika pisze pracę licencjacką, dostałem e-maila z kilkoma pytaniami. Między innymi o sens istnienia takiej ga-zety jak ZYGZAK. Jest to pytanie, którego od dłuższego cza-su sobie nie zadawałem. Jest codzienność; zbiera się materia-ły, wybiera zdjęcia, koryguje teksty, składa się gazetę najlepiej jak to możliwe i wydaje, ale przecież to wszystko ma swój głębszy wymiar. To tak jak z tym trzęsieniem ziemi w Japonii; dopóki coś nami nie wstrząśnie, to nie mamy potrzeby zada-wać sobie pytań. Jakby nie było kwestii, po prostu coś się robi, coś się toczy, koło się obraca już od blisko 14 lat i pewnie, jak nie nastąpi jakieś „trzęsienie ziemi”, to będzie się „obracać” nadal. Tej miłej osobie odpisałem, że ZYGZAK jest jak fo-rum, jak Hyde Park, jak płaszczyzna porozumienia i wymiany doświadczeń, dla wielu tworzących chorych jest jedyną moż-liwością zaprezentowania swojej twórczości. Istnieją też pre-cedensy, że współpraca z naszą gazetą zdopingowała twórców do „wyższych lotów”. To cieszy i sprawia, że bez względu na obiektywne czy subiektywne trudności warto, by ZYGZAK trwał, bo ma swoją „wartość humanistyczną” i swoje miejsce w sercach Czytelników. H. Ś.

Trzeba wstrząsu, czegoś niezwykłego, wykraczającego ponad wyobraźnię, by otrząsnąć się z drobin codzienności i dostrzec inny wymiar życia...

Page 31: ZYGZAK wyd. 144
Page 32: ZYGZAK wyd. 144

Zabawa karnawałowaw obiektywie

Kręte ścieżkiWieczór poetycki

z Andrzejem Iwanowiczem

KWIATY I ŻYCZENIA z rąk Dariusza Skibińskiego prezesa Stowarzyszenia Klub Abstynenta AMICUS

INICJATOR WYDANIA TOMIKU „Kręte ścieżki” Monika Szczepańska (druga od prawej)

WIECZÓR PEŁEN POEZJI nikogo z obecnych nie pozostawił obojęntnym

str.6

Page 33: ZYGZAK wyd. 144

Zabawa karnawałowaw obiektywie

Page 34: ZYGZAK wyd. 144
Page 35: ZYGZAK wyd. 144
Page 36: ZYGZAK wyd. 144