109
Adam Bałdych Artur Dutkiewicz Trio Comets Sing PIOTR LEMAŃCZYK Piotr Scholz Birds From Another Planet WOLNOŚĆ TO POPRAWIANIE Miesięcznik internetowy poświęcony jazzowi i muzyce improwizowanej PAŹDZIERNIK 2021 ISSN 2084-3143

PIOTR LEMAŃCZYK

  • Upload
    others

  • View
    11

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: PIOTR LEMAŃCZYK

Adam Bałdych

Artur Dutkiewicz Trio Comets Sing

PIOTRLEMAŃCZYK

Piotr ScholzBirds From Another Planet

WOLNOŚĆ TO POPRAWIANIE

Miesięcznik internetowy poświęcony jazzowi i muzyce improwizowanej

PAŹDZIERNIK 2021ISSN 2084-3143

Page 2: PIOTR LEMAŃCZYK

NOWAGAZETA

Szukaj na jesiennych

festiwalach

i wmiejscach,

gdzie gra się jazz

Page 3: PIOTR LEMAŃCZYK

Od Redakcjiredaktor naczelny

Piotr Wickowski

„Bieda zawodowego muzyka może ulec ograniczeniu do biedy finansowej, jeśli

w ogóle, pod warunkiem, że muzyk zawodowy stanie się muzykiem prawdziwym,

oddanym bezgranicznie studiom filozoficznym i poszukiwaniu duchowego piękna,

jeśli przestanie podziwiać wyrachowanych sofistów i aranżerów, jeśli znajdzie czas

i odwagę na czytanie tekstów Platona i naukę muzyki u samego Sokratesa” – podpo-

wiada Gabriela Kurylewicz, otwierając w JazzPRESSie swoją autorską rubrykę Mu-

zyka & poezja.

„Nie da się dwie godziny poćwiczyć na instrumencie, a potem przysłowiowo zbierać

truskawki. Musisz siedzieć w muzyce cały dzień” – to z kolei obserwacja basisty Pio-

tra Lemańczyka, niewierzącego w drogę na skróty, którą dałoby się dotrzeć do na-

grania wielkich jazzowych dzieł i czerpania z nich potem samych korzyści. Twórca

niedawno wydanego albumu Boost Time deklaruje jednocześnie, że jest zwolenni-

kiem ewolucyjnego rozwoju muzyki, który nie zaprzecza przeszłości, nawet jeśli na

pierwszy rzut oka na taki wygląda: „Każda dekada w jazzie wprowadzała wielkich

innowatorów. Młodsi koledzy Armstronga chcieli czegoś więcej, więc zarzucali mu,

że gra tak bezpiecznie, że «szczerzy zęby» do ludzi, i na tym zarzucie powstał bebop,

który pokazywał kunszt improwizatorski. Ludzie czuli, że to jest coś abstrakcyjnego,

a jednocześnie wielkiego. Muzyka cały czas się zmienia. Wszyscy ci, którzy sprawia-

li, że wciąż była świeża, niebanalna i pociągająca, doskonale znali tradycję”.

„Lubię poznawać nowe muzyczne przestrzenie. Ciągle poznaję coś nowego, uczę się,

eksperymentuję i na muzyczne terytoria, które już znam, wracam z nowym bagażem

doświadczeń. Tym samym wzbogacam swój język muzyczny, który wciąż ewoluuje.

Swoją muzyką opisuję otaczającą mnie rzeczywistość, nie kształtuję jej w oderwaniu

od tego, co przeżywam, wręcz odwrotnie, jest ona wypadkową moich doświadczeń”

– warto wziąć też pod rozwagę tę refleksję Adama Bałdycha, skrzypka, u którego na

najnowszej płycie zatytułowanej Poetry muzyka spotkała się z poezją.

Miłej lektury.

Page 4: PIOTR LEMAŃCZYK

4|

SPIS TREŚCI

3 – Od Redakcji

6 – Portrety improwizowane

7 – Zjawiska falowe

8 – Wydarzenia

12 – Płyty12 Pod naszym patronatem20 TOP NOTE

Artur Dutkiewicz Trio – Comets Sing

24 RecenzjeAleksandra Kutrzepa Quartet – No One Knows Where…Franciszek Pospieszalski Sextet – Second StepMaciej Kitajewski Trio – Longing MiniaturesPaweł Mańka Semiotic Quintet – KubizmMaciej Grzywacz – Movin’ Along: Maciej Grzywacz Plays Music Of Wes MontgomeryRafał Dubicki – Shadow On The SpaceBastarda & João de Sousa – FadoMazzBoxxKrzysztof Komeda – Mam tu swój domRoland Kirk Quartet – Jazz Jamboree ’67, Vol. 1Pat Metheny – Side-Eye NYC (V1.IV)Asaf Sirkis – Solar FlashBilly Test Trio – Coming Down RosesTingvall Trio – DanceDaniel Herskedal – HarbourGrégoire Maret / Romain Collin / Bill Frisell – AmericanaMarianne Faithfull & Warren Ellis – She Walks In BeautyPeter Motyčka – Dvadsať rokov HevhetieKopalniany industrial i beskidzki folklor

50 – Koncerty50 Przewodnik koncertowy60 Nowe otwarcie65 Kosmiczna Platforma i gorąca Akademia72 Można odpłynąć75 Noblowska muzyka77 Jazz ku pokrzepieniu serc80 Dzisiaj są moje urodziny

Page 5: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |5

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

aF L w w w . j a z z p r e s s . p l

84 – Rozmowy84 Piotr Lemańczyk

Wolność to poprawianie

92 Adam BałdychPortret czasu

98 – Słowo na jazzowo98 Muzyka & poezja

Zawód muzyk

100 My Favorite Things (or quite the opposite…)Jazzowe serce

103 Kanon JazzuPerfekcyjny balans

105 – Pogranicze105 Down the Backstreets

Dwa koguty pod jednym dachem

108 – Redakcja

Page 6: PIOTR LEMAŃCZYK

6| WydarzeniaP o r t r e t y i m p r o w i z o w a n e

rys.

Jar

osła

w C

zaja

Page 7: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, wrzesień 2021 |7

Wrzesień 2021, godzina 21.38.47. Piotr Schmidt podczas występu w klubie Akwarium (Mariusz Bogdanowicz Quintet). A przy trąbce najprawdziwszy ogień. Wykorzystałem tu płomień świecy zniekształcony przez obłą krawędź szklanej podstawki. Wszystkie te rekwi-zyty zastałem na miejscu. �

Piotr Gruchała

fot.

Pio

tr G

ruch

ała

Zjawiska falowe

Page 8: PIOTR LEMAŃCZYK

8|fo

t. P

iotr

Ban

asik

Wydarzenia

Nagy Emma Quintet z Grand Prix Jazz Juniors

W ęgierska grupa Nagy Emma Quintet zdobyła

Grand Prix Jazz Juniors 2021. Druga nagroda przypadła ex aequo polskiemu zespołowi Superminimalism oraz wło-skiemu sekstetowi Federi-co Calcagno & The Dolphians. Trzecią nagrodę odebrał polski zespół Unleashed Cooperation.Sześć zespołów zakwalifiko-wanych do finału tegorocznej edycji konkursu Jazz Juniors zaprezentowało się 6 paździer-nika na scenie Nowohuckie-go Centrum Kultury w  Kra-kowie. Oceniało ich nie tylko jury konkursowe – pod prze-wodnictwem Adama Pieroń-czyka, z  Jeanem-Paulem Bou-rellym i Majidem Bekkasem – ale także Rada Partnerów Mię-dzynarodowych festiwalu Jazz Juniors. „Konkurs był w  tym roku o wiele bardziej między-narodowy niż poprzednio, po-nieważ sytuacja pandemicz-na, w  której się znajdujemy, na to pozwoliła. Wysłuchali-śmy dużo ciekawej i  bardzo inspirującej muzyki, w  której

oprócz wirtuozerii – to pod-stawa, były przekaz, oryginal-ność, kreatywność” – podsu-mował Adam Pierończyk.Zwycięski Nagy Emma Quin-tet zaprezentował się w  skła-dzie: Emma Nagy (wokal), Pèter Cseh (gitara), Christian Olah (fortepian), Àbel Dènes (kontrabas), Àdam Klausz (perkusja).Oprócz trzech głównych na-gród jak co roku zostały przy-znane również nagrody spe-cjalne, które rozdzielono po-między pozostałe finałowe ze-społy. Śledząca konkursowe występy Rada Partnerów Mię-dzynarodowych Jazz Juniors po raz piąty zaprosiła wybrane ze-

społy do udziału w festiwalach i  koncertach: Enrico Moccia z  włoskiego Fara Music Festi-val zaprosił zdobywców Grand Prix – Nagy Emma Quintet. Csenge Hamod z  Opus Jazz Club (Węgry) oraz Wojciech Si-wek z Jazz nad Odrą we Wroc-ławiu zaprosili grupę Supermi-nimalism. Z  kolei Andrej Bla-gojevic z  Nisville Jazz Festival (Serbia) oraz Jakub Krzeszow-ski, prowadzący azjatycki Jazz po polsku, zaprosili na swo-je festiwale polski zespół Un-leashed Cooperation. Michał Hajduk z  NOSPR w  Katowi-cach zaprosił na koncert Fede-rico Calcagno & The Dolphians. Iaroslav Sartakov z  Ural Terra Jazz w Rosji oraz Tomasso Cag-giani z NiCa Jazz Festival w Hi-szpanii zaprosili brytyjski ze-spół Twospeak. A  Ratko Zjaca z More & Jazz Festival w Chor-wacji zaoferował koncert pol-skiemu zespołowi Ziemia.Tradycyjnie przyznana została Nagroda im. Janusza Muniaka – tym razem Natalii Kordiak. Złoty kontrabas - nagrodę spe-cjalną Fundacji im. Andrze-ja Cudzicha – otrzymał Jakub Wosik z zespołu Ziemia. �

fot.

Pio

tr B

anas

ik

Page 9: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |9

R E K L A M A

Grzegorz Ziółek Kwartet Indywidualnością Jazzową

G rzegorz Ziółek Kwartet zyskał miano In-dywidualności Jazzowej 2021, zwyciężając

w  konkursie towarzyszącym 57. edycji festi-walu Jazz nad Odrą. Nagrodzono też Irka Za-polska Quartet i Adam Bławicki Septet. Indy-widualne nagrody specjalne przypadły Mar-cinowi Elszkowskiemu (trąbka) i Irenie Zapol-skiej (wokal).Grzegorz Ziółek Kwartet wystąpił w składzie: Grzegorz Ziółek (fortepian), Piotr Narajow-ski (kontrabas), Marcin Elszkowski (trąbka), Miłosz Berdzik (perkusja). Muzycy zespołu są studentami i  absolwentami takich uczel-ni jak: Akademia Muzyczna im. Karola Szy-manowskiego w Katowicach, Akademia Mu-zyczna w Krakowie, Berklee College of Music.O  podziale nagród w  tegorocznym konkur-sie Jazzu nad Odrą zdecydowało jury w  mię-

dzynarodowym składzie: Darek Oleszkiewicz, Piotr Wojtasik, Viktor Tòth oraz Alan Pasqua. W  finale konkursu rywalizowało osiem ze-społów. �

mat. prasowe

Page 10: PIOTR LEMAŃCZYK

10| Wydarzenia

R E K L A M A

MK Jazz Foto – laureaci trzeciej edycji

M arcin Maziej zdobył Grand Prix trzeciej edycji konkursu MK Jazz Foto. Nagro-

dzono również Urszulę Las, Magdalenę Mała-czyńską i współpracownika JazzPRESSu – Jar-ka Wierzbickiego.Nagrodzone fotografie oraz pozostałe 29 fina-łowych prac prezentowano na wystawie we wrocławskiej Galerii Impart podczas tegorocz-nego Festiwalu Jazz nad Odrą. � fot. Marcin Maziej – Grand Prix MK Jazz Foto 2021

Joanna Duda Trio w Londynie

J oanna Duda Trio wystąpi 17 listopada w The Sanctuary w Walthamstow. Koncert będzie

częścią programu prestiżowego EFG London Jazz Festival.Zespół zagra w  składzie: Joanna Duda – for-tepian, elektronika, Maksymilian Mucha – kontrabas, Michał Bryndal – perkusja. Arty-styczna koncepcja tria zakłada prowadzenie narracji za pomocą muzycznych warstw za-

stępujących typowe solówki. Trio wykona ma-teriał z  niewydanej jeszcze płyty Fumitsuke, nagranej z  użyciem instrumentów akustycz-nych i sampli.Koncert zorganizowała agencja B Side Events, która kontynuuje w  ten sposób promocję Pol-skiego Jazzu w  Wielkiej Brytanii. Występ od-będzie się dzięki wsparciu Polish Cultural In-stitute w Londynie. �

Page 11: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |11

JazzPRESS dostępny jest na takich urządzeniach jak iPhone i iPad w bardzo przyjaznej formie!

Mamy nadzieję, że ułatwi Wam to lekturę naszego miesięcznika!

By przetestować jak czyta się nasz magazynna Waszych urządzeniach, kliknijcie tutaj »

Piszemy dla Was i dzięki Wam

Page 12: PIOTR LEMAŃCZYK

12|12|

arty

kuł p

rom

ocyj

ny

Modalizm z innego świata

Pod naszym patronatem

fot.

Kry

stia

n D

aszk

owsk

i

P iotr Scholz – gitarzysta, kompozytor, aran-żer i dyrygent. Wykładowca w Instytucie Instrumentalistyki Jazzowej Akademii Mu-

zycznej w Łodzi. Współtwórca Weezdob Collective, a także lider Piotr Scholz Sextet oraz PJPOrchestra.

Współpracował z Jean-Lukiem Pontym, Stan-leyem Jordanem, Caroline Davis, Włodkiem

Pawlikiem i Leszkiem Możdżerem. Jest laureatem wielu nagród, m.in. Grand

Prix Lotos Jazz Festival XVII Bielskiej Zadymki Jazzowej, Grand Prix Jazz nad Odrą, Grand Prix Jazzfruit na

Mladí ladí Jazz Festival w Pradze.W 2016 roku ukazała się de-

biutancka płyta Piotra Scho-lza Suite The Road, a w cza-

sie pandemii nagrał wraz z Kasią Osterczy album At

Home. Najnowsze dzieło gita-rzysty to napisana w czasie studiów doktoranckich około 50-minutowa kompozycja Birds From Another Pla-net na big-band, która ukaże się na płycie 15 października.

PIOTR SCHOLZ – BIRDS FROM ANOTHER PLANET

Page 13: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |13

arty

kuł p

rom

ocyj

ny

konawstwem, edukacją czy kompozycją. Wszystkie aktywności są dla mnie równie ważne i daję z siebie wszystko, co najlepsze, zwłaszcza przekazując swoją wiedzę młod-szemu pokoleniu.

Pisałeś prace dyplomowe o  modalizmie Oliviera Messiaena we współczesnej mu-zyce jazzowej, roli dyrygenta i  orkiestry jazzowej. Zainteresowania naukowe od-zwierciedlają twoją działalność mu-zyczną, bo założyłeś orkiestrę jazzową, kompozycje na najnowszej płycie są na-pisane także na dużą obsadę instrumen-talną – big-band. Sama konstrukcja tego dzieła jest niejako zainspirowana Messia-enem? Dobrze rozumiem tytuł Birds From Another Planet – jako nawiązanie do twór-czości Messiaena, w  którego twórczości i życiu ptaki były kluczowe?

Aya Al Azab: Tworzysz kilka zespołów, na-grywasz, prężnie działasz w kręgach aka-demickich, obroniłeś doktorat. Jak uda-ło ci się znaleźć czas, uporządkować myśli, a nawet odizolować się od tych wszystkich obowiązków, by stworzyć tak skompliko-wane w  swej strukturze dzieło jak Birds From Another Planet?

Piotr Scholz: Myślę, że to dlatego, że byłem i nadal jestem, chociaż w mniejszym stop-niu, pracoholikiem, a  także człowiekiem idei. W kwestii muzyki – jeżeli w coś głębo-ko wierzę, to nie jest dla mnie istotne, czy dany projekt odniesie sukces finansowy, czy jest opłacalny, czy zdobędę większą licz-bę odbiorców, o czym może świadczyć mo-ja poprzednia autorska płyta na orkiestrę jazzową i obecna na jeszcze większy zespół, czyli big-band. Gdybym nie wyznawał tych

wartości i  zasad, to żadna z  tych płyt czy projektów nie powstałaby, ponieważ nie przynoszą one sukcesów ekonomicznych. Nie utożsamiam zysków z  czymś wartoś-ciowym.Włożyłem w każdy projekt mnóstwo czasu i  pracy. Z  mojego punktu widzenia był to olbrzymi rozwój, nie tylko mnie jako mu-zyka, ale przede wszystkim jako człowieka. Domyślam się, że może to brzmieć bardzo naiwnie czy infantylnie, ale jest to zgodne z prawdą. Każda z moich aktywności doty-czy muzyki, dlatego potrafię świetnie sobie radzić na różnych polach związanych z wy-

fot.

Kry

stia

n D

aszk

owsk

i

Jeżeli w coś głęboko wierzę, to nie jest dla mnie istotne, czy dany projekt odniesie sukces finansowy

Page 14: PIOTR LEMAŃCZYK

14|

Bardzo dziękuję za to pytanie. Zdecydowa-nie jestem zwolennikiem konstruktywne-go poszukiwania nowych środków ekspre-sji, przekazu czy technik kompozytorskich. Myślę, że w  zgłębianiu wiedzy, czyli na-uce, w  analizie dzieł wybitnych muzyków i kompozytorów można znaleźć interesują-ce nas zagadnienia wykonawcze czy twór-cze, które staną się bazą do stworzenia cze-goś własnego. Dzięki temu wprowadzamy nową jakość w przyszłość. Dobrym przykła-

dem mojego osobistego podejścia do włas-nego rozwoju jest Birds From Another Planet. To tytuł, który nawiązuje do ogromnej pasji Oliviera Messiaena, jaką była ornitologia.Słowo „bird” symbolizuje modalizm Olivie-Olivie-ra Messiaena. Jednocześnie ma ogromne znaczenie w  muzyce jazzowej ze względu na postać Charliego Parkera, który posia-dał taki przydomek i  często nawiązywał do niego w autorskich kompozycjach, które zapoczątkowały nowy styl w muzyce jazzo-wej – bebop. Określenie „another planet” symbolizuje z kolei muzykę jazzową, która jest innym światem, inną planetą w  kon-tekście muzyki poważnej. Nie ze względu na harmonię, która jest wspólna dla obu gatunków, lecz na stosunek do czasu i spo-sobu realizacji zapisanego rytmu.

W  przypadku Birds From Another Planet nie mamy do czynienia z płytą, która jest zbiorem różnych utworów, mniej lub bar-dziej ze sobą powiązanych. To album-dzie-

ło podzielone na siedem części. A  raczej kompozycja-konstrukcja, nad którą pra-cowałeś dwa i pół roku w ramach studiów doktoranckich.

Kompozycja Birds From Another Planet jest z  jednej strony siedmioczęściowym utwo-rem, dla którego wspólnym mianowni-kiem, koncepcją, jest oparcie każdej czę-ści na jednej skali symetrycznej Oliviera Messiaena. Natomiast poszczególne części

utworu utrzymane są w  różnych stylach jazzowych, dlatego każda z części może ist-nieć samodzielnie, jako osobny utwór.Pragnę podkreślić, że muzycy biorący udział w  nagraniach musieli zmierzyć się z  zupełnie nowymi skalami, z  nowym brzmieniem, barwą czy kolorem w  im-prowizacji i  akompaniamencie, ponieważ poszczególne skale były traktowane jako osobne centra tonalne. Każdy z  nich mu-siał zmierzyć się z  nową symboliką akor-dową. Są prawdziwymi superbohaterami! Dziękuję im wszystkim, a także osobom za-angażowanym na każdym etapie tworze-nia tej płyty. W  szczególności Dionizemu Piątkowskiemu, który od wielu lat moc-no wspiera nasze weezdobowe środowisko muzyczne.

Birds From Another Planet jest projektem stworzonym wyłącznie dla celów nauko-wych czy może planujesz go rozwijać w ra-mach koncertów? Rozwijać, bo jeśli to

arty

kuł p

rom

ocyj

ny

Pod naszym patronatem

Każdy z nich musiał zmierzyć się z nową symboliką akordową. Są prawdziwymi superbohaterami!

Page 15: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |15

jazz, to nie wyobrażam sobie, by myśl, któ-rą zapisałeś, nie ewoluowała na scenie.

Chciałbym bardzo zaprezentować tę kom-pozycję na koncertach na żywo, ponieważ jest to najlepszy rodzaj przeżywania muzyki i sztuki. Być może byłoby mi łatwiej w innym miejscu na ziemi wykonywać moją kom-pozycję, ponieważ w  Polsce nadal nie ma-my rozwiniętej tradycji orkiestr jazzowych i  big-bandów, jako prężnie działających ze-społów-instytucji. Chociaż widzę światełko w tunelu, że wspomnę chociażby o Big Ban-dzie Śląskim czy Szczecin Philharmonic Big Band, które działają regularnie przy dużych instytucjach kultury. Natomiast to nadal za mało. Podejmuję próby organizacji takich koncertów, ale często barierę dla wielu orga-nizatorów stanowią finanse, z uwagi na fakt, że jest to duży zespół i każdy nawet najmniej-szy koszt wzrasta kilkakrotnie. W Birds From Another Planet zostawiłem sporo miejsca na swobodną improwizację, dlatego ta kompo-zycja nigdy nie zabrzmi tak samo.

Zacząłeś edukację od muzyki poważnej, później pojawił się jazz, a teraz jako świa-domy już wykonawca i  badacz łączysz te dwa światy.

Oba muzyczne światy, a w przypadku mu-zyki jazzowej również gatunki pokrewne, są mi osobiście bardzo bliskie. To one są dla mnie głównym źródłem inspiracji. Na ba-zie obu muzycznych światów staram się tworzyć coś własnego.

Przed tobą także debiut w  postaci książ-ki o tym samym tytule. Jest swego rodzaju dopełnieniem płyty?

Podczas pierwszego lockdownu odkryłem swoją nową pasję do książek fotograficz-nych i  artystycznych. Przekonuje mnie ta forma sztuki, dlatego postanowiłem połą-czyć przy okazji mojego największego ar-tystycznego przedsięwzięcia Birds From Another Planet muzykę z  artbookiem, któ-ry będzie dopełnieniem całości. Nie wiem, kiedy i czy kiedykolwiek będę miał możli-wość zrealizować ponownie tak duży pro-jekt, dlatego chciałbym wykorzystać ten czas możliwie jak najlepiej.

Książka ma na celu edukację?

Książka oczywiście będzie posiadać walor edukacyjny, ale nie chcę, aby to były suche naukowe fakty. Zależy mi na tym, aby książ-ka posiadała również walory artystyczne, aby żyła, aby odbiorca bez muzyki poczuł w niej emocje, przeżycia. W tym niewątpli-wie pomaga mi Andrzej Dobosz – znako-mity i wielokrotnie nagradzany projektant, zdobywca m.in. Polish Graphic Award w ka-tegorii książek. Chciałbym oddziaływać nie tylko na osoby interesujące się jazzem i mu-zyką poważną, ale również melomanów czy amatorów muzyki. Z taką dewizą pomalut-ku rozpoczynam kolejny projekt. �

fot. Krystian Daszkowski

Page 16: PIOTR LEMAŃCZYK

16| Pod naszym patronatem

Minim & Sainkho – Manifesto – Live at SPATiF

Manifesto - drugi album zespołu Minim i wo-

kalistki Sainkho Namtchylak jest zapisem kon-

certu, który odbył się jeszcze przed wydaniem

ich pierwszego dzieła – Earth. Koncert ten miał

miejsce 30 listopada 2019 roku w warszawskim

Klubie SPATiF, a Sainkho napisała po nim na swo-

im fanpage’u: „Po takich wydarzeniach czuję, że

muszę śpiewać aż do ostatniej sekundy mojego

życia...”.

Wraz z Sainkho wystąpili: Kuba Wójcik – gitara,

Grzegorz Tarwid – fortepian, syntezator, Andrzej

Święs – kontrabas i Albert Karch – perkusja. „Krę-

cimy się na postkapitalistycznej karuzeli kon-

sumpcjonizmu, której nie potrafimy zatrzymać.

Ci, którzy czerpią niewyobrażalne wręcz profity,

nie chcą wyłączyć tej piekielnej machiny, gdyż

pomnażanie zysków stało się obowiązującą re-

ligią. Chcąc sięgnąć gwiazd, budujemy skrzydła

z ostatniego drzewa z ogrodu Eden” – tłumaczą

tytuł płyty muzycy.

Album, wydany przez KOLD, miał premierę 21

września, koncert premierowy zaplanowano na 7

października, na Leipziger Jazztage Festival.

Wojciech Jachna – Conception

Conception jest drugą solową płytą Wojciecha

Jachny na trąbkę, kornet oraz efekty elektronicz-

ne. Twórca przyznaje, że chciał w niej nawiązać

do takich nurtów jak dub, ambient i coś „czego,

nie można nazwać”. „To normalna kolej rzeczy -

zawsze te fascynacje były obecne w mojej muzy-

ce” – komentuje.

„Tym razem płyta nagrana została w miejscu,

gdzie ćwiczę i pracuję – u Jarka Hejmanna w Ma-

dzonga Rec. w Bydgoszczy. Chodziło o poczucie

stałości i efektu braku napięcia podczas nagrań.

Sięgnąłem po arsenał efektów elektronicznych,

które towarzyszą mi od bardzo dawna – są swego

rodzaju «protezą», ale także pomagają mi w zna-

lezieniu szerszej perspektywy w graniu i poszuki-

waniach dźwiękowych” – wyjaśnia muzyk.

Materiał nagrano w lutym 2020 roku, a dalsza

praca studyjna nad nią przebiegała w pandemii.

„Myślę, że taka też byłaby moja płyta z «normal-

nych» czasów. Choć pewnie tytuły utworów mo-

głyby być inne” – przyznaje Jachna.

Wydana przez Mellow Yellow Records płyta miała

premierę 29 sierpnia.

Page 17: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |17

Skerebotte Fatta – Appaz

Appaz to kolejny – po Riders from the Ra z 2018

roku – album duetu Skerebotte Fatta. Tworzą go

Jan Małkowski (saksofony) i Dominik Dodos Mok-

rzewski (perkusja) – stawiający w swojej muzyce

przede wszystkim na improwizację i czerpiący in-

spiracje z ruchu Fire Music.

Obaj wywodzą się z warszawskiej sceny muzyki

improwizowanej, związanej z działalnością klubów

Eufemia, Pardon, To Tu, Chłodna 25, Młodsza Sio-

stra i Chmury. Współpracują na stałe m.in. z powo-

łaną przez Raya Dickaty’ego formacją Warsaw Im-

provisers Orchestra, kwintetem Infant Joy, a także

rockowo-awangardowym zespołem Ryby.

Swoje granie określają jako „rodzaj niewystudio-

wanego dialogu dźwiękowego – forma komuni-

kacji i ekspresji czystych emocji”. Ich improwi-

zacja pozbawiona jest sztywnych reguł i ściśle

wytyczonego kierunku, a w jej efekcie – jak po-

wiedział w RadioJAZZ.FM Dominik Mokrzewski

– „powstaje dźwiękowa rzeźba z cząsteczek po-

wietrza, którą chciałoby się oglądać uszami”.

Album Appaz ukazał się nakładem For Tune

13 sierpnia.

Miłosz Oleniecki Trio – Songs For A

Na płycie Songs For A trio Miłosza Olenieckiego

wykonuje autorskie kompozycje lidera, które łą-

czą ze sobą harmonikę jazzową z liryzmem i me-

lodyką muzyki ludowej (polskiej i klezmerskiej)

oraz ze swobodną improwizacją. Tytuł debiutan-

ckiej płyty zespołu wiąże się z dedykacją autora

utworów dla jego żony Agnieszki, jak również jest

zwróceniem uwagi na dźwięk „A”, który jego zda-

niem, jest zbyt często marginalizowany.

Zespół tworzą: Miłosz Oleniecki – fortepian,

Paweł Zwierzyński-Pióro – kontrabas i Rafał

Dutkiewicz – perkusja. Miłosz Oleniecki jest

absolwentem szkoły muzycznej im. Karola Szy-

manowskiego w Warszawie, Wydziału Jazzu

Państwowej Szkoły Muzycznej im. Fryderyka

Chopina w Warszawie oraz Wydziału Elektroniki

i Technik Informacyjnych Politechniki Warszaw-

skiej. Współpracował z artystami z bardzo róż-

nych gatunków muzycznych. Poza autorskim

triem współtworzy grupy P.Unity, Opowieści Im-

prowizowane i Saturn.

Premiera albumu Songs For A odbyła się 9 wrześ-

nia w warszawskim klubie Jassmine.

Page 18: PIOTR LEMAŃCZYK

18|

Daniel Nosewicz – The Shining

Debiutanckie dzieło Daniela Nosewicza The Shi-

ning łączy jazz z symfonią. Młody gitarzysta,

kompozytor, aranżer i zarazem dyrygent nagrał

ten album z własnym zespołem oraz z Budapest

Scoring Orchestra.

Daniel Nosewicz to 34-letni absolwent Akademii

Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku,

gdzie kształcił się w klasie aranżacji i kompozycji

Leszka Kułakowskiego oraz w klasie gitary jazzo-

wej Macieja Grzywacza. Pierwszą próbkę swoich

możliwości dał w 2014 roku koncertem na gitarę

i orkiestrę symfoniczną w Filharmonii Warmińsko

-Mazurskiej podczas Międzynarodowego Kursu

i Konkursu Gitarowego w Olsztynie. Symfoniczny

szlak Nosewicz kontynuował w kolejnych latach,

aranżując i dyrygując dla czołówki światowego

bluesa oraz gwiazd polskiej estrady.

W zespole poprowadzonym przez debiutanta

znaleźli się: Szymon Łukowski (saksofon tenoro-

wy, saksofon sopranowy, flet altowy), Michał Cie-

sielski (fortepian), Konrad Żołnierek (kontrabas),

Sławek Koryzno (perkusja) i Jerzy Małek (trąbka,

flugelhorn).

Not Necessary Band – Niekoniecznie Konieczny

Not Necessary Band to formacja, na której cze-

le stoi organista, kompozytor, aranżer i produ-

cent Paweł Serafiński, znany z jazzowych opra-

cowań muzyki filmowej Zygmunta Koniecznego,

Andrzeja Korzyńskiego, Krzesimira Dębskiego

i Henryka Warsa. Liderowi towarzyszą: Piotr Ba-

ron (saksofon tenorowy, klarnet basowy), Kuba

Raczyński (saksofony altowy, sopranowy i sopra-

ninowy, klarnet basowy) i Radek Bolewski (perku-

sja, sample pad).

Oprócz czterech tematów Pawła Serafińskiego na

albumie znalazły się dwie kompozycje Zygmunta

Koniecznego - słynny Tomaszów, znany z wyko-

nania Ewy Demarczyk, oraz Buntem niespełnio-

nym jesteś (Ta nasza młodość), jeden z hymnów

krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Utwór ten

nagrany został z nowym tekstem duetu Czizz

(Bartek Serafiński) / Spinache (Paweł Grabowski),

członków hip-hopowego składu Thinkadelic, z ich

gościnnym udziałem. Płyta Niekoniecznie Ko-

nieczny została zarejestrowana w stu procentach

na żywo w studiu nagraniowym.

Album miał premierę 18 września.

Pod naszym patronatem

Page 19: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |19

Wojciech Staroniewicz, Andrzej Jago-dziński Trio, Polish Chamber Philharmonic Orchestra Sopot – Tranquillo

Nagrana i wydana na CD w 2012 roku płyta Tran-

quillo doczekała się po dziewięciu latach eksklu-

zywnego wydania na winylowym nośniku. Muzyka

na albumie jest naturalną konsekwencją wielolet-

niej współpracy koncertowej trójmiejskiego sak-

sofonisty Wojciecha Staroniewicza z Wojciechem

Rajskim i jego Polską Filharmonią Kameralną Sopot.

Na albumie znajdują się znane kompozycje Antô-

nia Carlosa Jobima (The Girl from Ipanema i Fave-

la), Joe Hendersona (Black Narcissus), Sonny’ego

Rollinsa (Duke of Iron), Edu Lobo (Pra Dizer Ade-

us), Josepha Cosmy (Autumn Leaves), a także

dwa oryginalne utwory Staroniewicza. Aranżacje

napisane zostały przez Włodzimierza Nahorne-

go i Andrzeja Jagodzińskiego. Skład zespołu jest

następujący: Wojciech Staroniewicz – saksofon

tenorowy, Andrzej Jagodziński – fortepian, Adam

Cegielski – kontrabas i Czesław Mały Bartkowski

– perkusja. Szesnastoosobową orkiestrę popro-

wadził Wojciech Rajski.

Wydawcą wznowienia Tranquillo jest oficyna

Wojciecha Staroniewicza Allegro Records.

Matt Dusk – Sinatra with Matt Dusk – vol.2

Sinatra with Matt Dusk - vol. 2 to kontynuacja

ubiegłorocznego albumu kanadyjskiego wokali-

sty Matta Duska. Albumu, który zyskał w Polsce

status złotej płyty. Tym razem do Duska dołączy-

ły polskie gwiazdy wokalu: Ewa Bem, Natalia Ku-

kulska, Kuba Badach i Andrzej Piaseczny.

„Chciałem zaprosić do tego projektu artystów

z wrażliwością podobną do mojej, którzy pomo-

gliby mi rozpowszechnić te klasyki w XXI wieku”

– wyjaśnia Matt Dusk. Kanadyjczyk sprzedał do-

tychczas ponad milion egzemplarzy albumów na

całym świecie, ma na swoim koncie cztery złote

i sześć platynowych płyt, a także liczne nagrody

i nominacje. Wcześniej w Polsce współpracował

między innymi z Margaret (wspólny album Just

The Two Of Us), Sanah, Kubą Badachem, Edytą

Górniak i Agą Zaryan.

Na nowej płycie Dusk wykonuje między innymi

That’s Life – wraz z Kubą Badachem, Andrzejem

Piasecznym i Natalią Kukulską i Fly Me To The

Moon – z Ewą Bem.

Producentami płyty są Royal Crown Records i Ago-

ra. Premierę zaplanowano na 22 października.

Page 20: PIOTR LEMAŃCZYK

TOPNOTE

TOPNOTE

20| Płyty / Top Note – dwugłos

Artur Dutkiewicz Trio – Comets Sing

Komety muszą mieć w  sobie coś, co szczególnie przyciąga muzy-ków. Z mojej własnej kolekcji mogę przywołać na zawołanie przy-najmniej kilka muzycznych nawiązań do tych ciał niebieskich. Bo i klasyk – Bill Haley & His Comets (ci od Rock Around The Clock), pły-ta Call the Comet Johnny’ego Marra (dla przypomnienia – gitarzysty fenomenalnego The Smiths), coś z Ace Frehley’s Comet (to z kolei projekt sławetnego Space Ace’a z zespołu Kiss), aż w końcu polskie poletko – dyskografia warszawskich Komet (uwielbiam!) i piosen-ki – Noc komety Budki Suflera (chyba nie trzeba przedstawiać) oraz Tramwaje jak komety trójmiejskiego zespołu eM (tu polecam zgłę-bienie tematu sympatykom Komet i The Smiths). Wszystko to jed-nak raczej rock‘n’rollowe, a nie jazzowe towarzystwo. Comets Sing Artura Dutkiewicza i  jego tria to zatem pierwszy jazzowy zwrot ku kometom, z  którym się stykam. Pamiętajmy jednak, że piani-stę rock‘n’rollem chyba trochę łączy, bo i grał z Tadeuszem Nalepą,

PianoArt, 2021

Page 21: PIOTR LEMAŃCZYK

TOPNOTE

TOPNOTE

JazzPRESS, październik 2021 |21

Na poziomie mikro ta płyta skrzy się – niczym niebo gwiaździste nad nami – detalami

Wojciech Sobczak-Wojeński

ale i aranżował na jazzowo Nieme-na i Hendrixa.A przechodząc do meritum: Comets Sing to kontynuacja nurtu, do któ-rego lider-pianista-globtroter zdą-żył przyzwyczaić słuchaczy podą-żających jego tropem. „Jesteśmy jak komety; zjawiamy się i  znika-my, a niebo przypomina o ogromie wszechświata” – głosi uduchowio-ne motto płyty, a  muzyka na niej stanowi dobrą ilustrację tego ha-sła i  – na dobrą sprawę – apoteozę jazzowej improwizacji. Na pozio-mie largo jest to z  pewnością głę-bokie, przemyślane i  dopracowa-ne granie. Może miejscami nawet balansujące na granicy intelektu-alnego przegięcia... Z  jednej stro-ny błyskotliwość harmoniczna tej muzyki mi imponuje, z drugiej zaś momentami dystansuje, nie po-

zwala w  pełni sparować towarzyszącej płycie me-tafory z zawartością muzyczną, co pozwoliłoby na pełniejszy odbiór albumu.A mimo że nie jestem przesadnym entuzjastą na-tchnionych przekazów towarzyszących jazzowym płytom (pokroju nawiązywania do energii wszech-świata czy medytacji wszelakich), to w przypadku konsekwentnego w  swych natchnionych zwierze-niach Dutkiewicza chciałbym przynajmniej przy-mierzyć się do zrozumienia bądź odczucia, „co autor miał na myśli”. Najbardziej spełniony i zhar-monizowany z ideą płyty czuję się w szlachetnym utworze tytułowym.Na poziomie mikro ta płyta skrzy się – niczym niebo gwiaździste nad nami – detalami. Czy to na płaszczyźnie rytmicznej (Sunny Mazurka), tonalnej (Jazzualdo, Addis), brzmieniowej (basowe flażole-ty Michała Barańskiego w Comets Sing lub ciekawe użycie werbla przez Adama Zagórskiego w  That’s How It Was) czy, nazwijmy to, kontekstowej (utwo-ry mają niejakie związki z międzynarodowymi pe-regrynacjami lidera, a na tym samym jego obecnie

Page 22: PIOTR LEMAŃCZYK

TOPNOTE

22| Płyty / Top Note – dwugłos

fortepianie, na którym nagrał ten materiał – grał kiedyś sam Artur Rubinstein).To nagromadzenie niuansów, w ze-stawieniu z  rasowo jazzową (czy po prostu – muzyczną) elokwen-cją w  doborze środków wyrazu i  przyjętym konceptem (czy ktoś przywiązuje do tego wagę, czy nie), sprawia, że najnowsza płyta Artu-ra Dutkiewicza jest wypowiedzią ambitną, formalnie skrupulatną, energetyczną, intrygującą – po pro-stu wnoszącą „coś więcej” do pol-skiego jazzowego wszechświata (by

pozostać wiernym odniesieniom stelarnym).I tak jak w Nocy Komety Budki Su-flera (coverze utworu zespołu Eloy) był „saksofon, który pod czasz-ką gra”, tak na płycie Comets Sing komety „śpiewają” perliście, forte i piano. Co ciekawe, tekst Nocy Ko-mety też napisał Dutkiewicz… ale Marek. Zbieg okoliczności? Jakieś kosmiczne przeznaczenie? A może po prostu komety są cool. Za spra-wą tria Artura Dutkiewicza od te-raz mają swe godne miejsce rów-nież w jazzowym uniwersum. �

Artur Dutkiewicz w  swoim no-wym nagraniu zaskoczył mnie sil-ną ręką. Odważniej niż zwykle, bardziej dynamicznie i  mocniej buduje swoją narrację. Ostatnio by-wał raczej Oscarem Petersonem mazurków, tym razem jest sło-wiańskim McCoyem Tynerem, szczególnie takim z końcowych lat kariery. Z  pewnością nie jest jed-nak naśladowcą, to tylko taka fi-gura stylistyczna, która pozwala opowiedzieć rzeczy w zasadzie nie-opowiadalne, które usłyszycie na każdej wyśmienitej płycie z  krea-

Rafał Garszczyński

tywną, odkrywczą i świeżo brzmią-cą muzyka. Do takich właśnie al-bumów należy najnowszy album Artura Dutkiewicza przygotowa-ny z pomocą Michała Barańskiego i  debiutującego w  zespole Adama Zagórskiego, który ostatnio grywał z Włodkiem Pawlikiem.Dla mnie Comets Sing to album pe-łen zaskoczeń, a  jednocześnie do-skonale wpisujący się w muzyczny świat Artura Dutkiewicza. Oprócz bardziej ofensywnej, niż ostatnio bywało, gry lidera zaskoczył mnie zdecydowanie pozytywnie w kilku

Artur Dutkiewicz Trio – Comets Sing

Page 23: PIOTR LEMAŃCZYK

TOPNOTE

TOPNOTE

JazzPRESS, październik 2021 |23

momentach płyty Adam Zagórski, którego rytmiczne propozycje wy-kraczają zdecydowanie poza rolę po-mocniczą względem pianisty-lidera zespołu. Spróbujcie podążać uchem za perkusją w Just Be albo Addis, trio Dutkiewicza opuszcza za sprawą Zagórskiego formułę fortepian plus sekcja, podążając w  kierunku, któ-ry jest dla mnie niezwykle ciekawy, a  przypuszczam, że nabiera dodat-kowych kolorów w  wersji koncer-towej, w której można sobie pozwo-lić na szersze potraktowanie każdej z kompozycji.W  przypadku wielu artystów wy-darzenia ostatniego roku spowo-dowały raczej wyciszenie, a  brak

kontaktu z  publicznością sprzyjał kontemplacji i skupieniu na brzmieniu. W nowej muzyce Artu-ra Dutkiewicza nadal jest wiele pięknego ładu i we-wnętrznego spokoju. To ciągle muzyka człowie-ka spełnionego i  szczęśliwego, jednak pojawia się w  niej niepokój i  odrobina twórczego chaosu po-zwalająca zabłysnąć pozostałym muzykom w par-tiach improwizowanych. Poddając się ogólnemu klimatowi akustycznych płyt ostatnich miesięcy, spodziewałem się raczej pięknych melodii i  deli-katnych muśnięć klawiszy fortepianu, a  dostałem coś całkiem niespodziewanego – czyli czekałem na Petersona, a dostałem Tynera – idąc tropem mojego własnego porównania. Spodziewałem się również mniejszej liczby dźwięków. Uwielbiam takie zasko-czenia i nie mogę doczekać się okazji do wysłucha-nia tego materiału w pełnej skali w wersji koncer-towej. �

R E K L A M A

Page 24: PIOTR LEMAŃCZYK

24| Płyty / Recenzje

Aleksandra Kutrzepa Quartet – No One Knows Where…Aleksandra Kutrzepa Quartet, 2021

O  udziale Mikołaja Trza-ski w  nagraniu trzeciego w  krótkim czasie albumu Aleksandry Kutrzepy do-wiedziałem się, zanim al-bum trafił w  moje ręce, i  trochę się tym zaniepoko-iłem. Saksofon, szczególnie taki jak saksofon Mikołaja Trzaski, jest zawsze z  przo-du, to mocny, ekspresyjny instrument. Ze skrzypcami nie jest go łatwo pogodzić, szczególnie jeśli liderka cią-gle będąca na początku swo-jej drogi artystycznej wy-biera muzyka, który ma za sobą olbrzymią ilość prze-różnych, często mocno ha-łaśliwych projektów.Trzaska gra w trzech utwo-rach, co stanowi połowę za-prezentowanych na naj-nowszej płycie Aleksandry Kutrzepy jej własnych kom-pozycji. Trudno mi odna-

leźć na tej połowie płyty jakikolwiek moment, w któ-ó-rym liderka traci kontro-lę nad swoimi kompozycja-mi. Mając w studiu Trzaskę, to z  pewnością było spore wyzwanie, szczególnie że muzyczna materia albumu wydaje się mocno sponta-niczna.Aleksandra Kutrzepa zdecy-dowanie prowadząc zespół, podąża ze swoimi muzyka-mi w  stronę otwartego gra-nia i improwizacji w studiu. W  niedawnym wywiadzie wspomniała, że w  ciągu jednego dnia w  studiu po-wstał nie tylko album No One Knows Where…, ale też dwa inne, które poszukują wydawcy. Możemy się więc niedługo spodziewać wię-cej wspólnych improwizacji Kutrzepy i  Trzaski, a  także duetów z  Anną Gadt (która jest drugim gościem kwar-tetu Kutrzepy na No One Knows Where...).Niezmienny już od paru lat skład zespołu pozwala na budowanie zbiorowych im-prowizacji, często opierają-cych się na motywach ludo-wych, które nie trzymają się jakoś szczególnie kurczo-wo stricte jazzowej formy. Granice w muzyce powstają w  głowach muzyków. Alek-sandra Kutrzepa trafnie łą-

czy klasyczne wykształ-cenie muzyczne z  tym, co z pewnością usłyszała u jed-nego z  naszych najbardziej otwartych na eksperymen-ty brzmieniowe skrzypków jazzowych, profesora na Akademii Muzycznej w Ka-towicach – Henryka Gem-balskiego. Ilekroć w  jakimś kontekście pojawia się jego nazwisko, zawsze żałuję, że poświęca większość cza-su nauczaniu, a zdecydowa-nie za mało koncertowaniu i  nagraniom. Pewnie jego uczniowie mają nieco inne zdanie.Większość doskonałych pol-skich skrzypków jazzowych swoje młodzieńcze lata spę-dzało na wirtuozerce, ci naj-lepsi potrafili wyszaleć się i  później zostawali świato-wej klasy muzykami. Alek-sandra Kutrzepa pominęła ten etap na swojej muzycz-nej drodze (chyba że coś mi umknęło). Od razu zosta-ła doskonałą kompozytorką i  liderką zespołu, potrafiąc opowiedzieć członkom sta-łego składu i  gościom spe-cjalnym, co jest treścią jej muzycznych pomysłów. Czy to oznacza szybszy awans do ekstraklasy polskich, a  tym samym światowych skrzyp-ków jazzowych – jeszcze nie wiem, ale wiem, że trzeba

Page 25: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |25

Franciszek Pospie-szalski Sextet – Second StepFranciszek Pospieszalski, 2021

Second Step to druga płyta sekstetu Franciszka Pospie-szalskiego po tytule 1st Le-vel z  2017 roku. Edukacyjne ścieżki muzyków zespołu utalentowanego kontraba-sisty pochodzącego z dobrze znanej rodziny muzycznej, udzielającego się aktywnie w  kilku młodych forma-cjach, zeszły się w  kopen-haskim Rhythmic Music Conservatory, kładącym na-cisk bardziej na rozwijanie własnych osobowości niż na ćwiczenia poprawno-ści stylistycznej. Znalazło to odzwierciedlenie również w  niekonwencjonalnej mu-zyce proponowanej przez ten zespół.Sekstet jazzowy na współ-czesnej, mocno zatomizo-wanej, scenie to już duża formacja, której boga-ctwo instrumentalne moż-

na twórczo wykorzystać, i  to właśnie uczynił Pospie-szalski. W  dwóch utwo-rach dodał jeszcze kwartet smyczkowy i pianistkę solo. Skomponował cały mate-riał i choć nie jest to napisa-ne w opisie kompaktu, mu-siał bardzo dokładnie całość zaaranżować. Na płycie Se-cond Step mamy bowiem re-latywnie mało fragmentów swobodnie improwizowa-nych, a większość materiału została zmyślnie ułożona. Wymagała tego także ogól-na koncepcja albumu, gdyż w  niemal każdej kompozy-cji połączono dość odległe światy muzyczne, oddala-jąc się wyraźnie od koncep-tu jazzu amerykańskiego, a  zbliżając się do europej-skiego. To swoiste sklejanie odległych estetyk muzycz-nych w  zaskakujących mo-mentach może jednym pa-sować, ale drugim nie.I  tak zamykający album utwór Coronation, z  pięk-ną partią fortepianu, wyda-je się, że do końca utrzyma spójny klimat klasyczny, a  tu nagle skowyt saksofo-nu katapultuje naszą uko-łysaną percepcję w  odległe regiony. Album zapowia-da się całkiem konwencjo-nalnie, gdy z  melancholij-nej introdukcji kontrabasu

się rozwojowi talentu Alek-sandry Kutrzepy przyglądać uważnie.No One Knows Where… to wciąż twórcze poszukiwa-nia liderki. Nie ma w  tym jednak nic złego, mimo bra-ku spójności stylistycznej muzyka brzmi niezwykle intrygująco. Niektórzy po-szukują swojego brzmie-nia przez całe życie, inni znajdują je całkiem szybko. Czekam na kolejne nagra-nia, w tym te, które powsta-ły w  czasie sesji do kolejnej wyśmienitej płyty Aleksan-dry Kutrzepy.W  sumie jedyne, co moż-na zarzucić tej płycie, to fakt, że jest zbyt krótka. Chyba nie wypada nagry-wać albumów krótszych niż 40 minut, dla mnie to ro-dzaj psychologicznej grani-cy, poniżej której czuję, że dostałem trochę za mało i  że połowa plastiku, z  któ-rego wykonana jest płyta, się zmarnowała, to nieeko-logiczne, nieekonomiczne i  trochę nie fair, ale z  dru-giej strony znam wiele płyt, które, gdyby były krótsze, brzmiałyby lepiej. Jeśli ktoś ma 39 minut pomysłów, to może lepiej na tym poprze-stać. �

Rafał Garszczyński

Page 26: PIOTR LEMAŃCZYK

26| Płyty / Recenzje

PIĄTEK 11:00

Maciej Kitajewski Trio – Longing MiniaturesMusic Art Fun, 2021

Nie ma co się oszukiwać, w taki czy inny sposób pan-demia wszystkim dała moc-no w  kość. Sposoby na ra-dzenie sobie z  izolacją były jednak zgoła różne. Przykła-dowo, jedni zatruwali do-mownikom życie, słuchając jazzu (kłaniam się!), a  inni ten jazz tworzyli, żeby ci pierwsi mieli czego słuchać. Jeszcze inni zapisywali się na internetowy kurs samby, który kończyli z  większy-mi lub mniejszymi obraże-niami – tę opcję wybrał po-noć Mick Jagger, który taką wersję wydarzeń potwier-dza w tekście swojej piosen-ki Eazy Sleazy. Zajmijmy się jednak tymi, którzy jazz wy-tworzyli – w  tej zacnej gru-pie zaszczytne miejsce zna-leźć powinien kontrabasista Maciej Kitajewski, którego najnowszym dziełem jest płyta Longing Miniatures.

Muzyka tego co bardziej uważne „jazzowe uszy” ko-jarzyć mogą z  zespołu New Brand Quintet. Na szczęście jednak Kitajewski nie ogra-niczył się do tego jednego muzycznego przedsięwzię-cia (zwłaszcza, że nie jest ono zbytnio udane), lecz do swo-jego autorskiego tria zapro-sił pianistę Franciszka Racz-kowskiego oraz perkusistę Szymona Madeja. Raczkow-ski to już uznana marka na jazzowej scenie, najciekaw-szym punktem jego karie-ry pozostaje moim zdaniem współpraca ze skrzypkiem Mikołajem Kostką. Madej grał chociażby w  kwartecie innego skrzypka – Bartosza Dworaka (brawa zwłaszcza za płytę Reflection).Zdecydowana większość kompozycji na płycie zbu-dowana jest w podobny spo-sób. Główne motywy zostają ledwie zarysowane, domi-nują improwizowane partie solowe, które jednak w jakiś sposób przez te wspomniane motywy zostają „poprowa-dzone”. Ogromne wrażenie wywiera sposób gry Racz-kowskiego. Operuje on ele-gancką, nieco melancholij-ną frazą, która tak doskonale współgra z  rezonującym we wszystkich utworach bliżej nieokreślonym smutkiem.

wynurza się rzewny śpiew saksofonów, przypominając klimaty komedowskie. Jed-nakże już w  drugim utwo-rze cyrk zaczął się ścigać się z ludowym walczykiem, a  dalej patetyczny rock z  odgłosami Dalekiego Wschodu. Nie dziwi więc, że Funk in the Sky ma tak poszarpaną fakturę i  za-skakujące zwroty akcji (solo na bębnach). Wydawałoby się, że nobliwy temat Kapli-ca nie zostanie zaprezento-wany w  wesołym i  skocz-nym entourage’u, a jednak… Abstrakcyjna aura w  kom-pozycji Odznaka ociera się o współczesną kameralisty-ką, by w  Clouds of Expres-sions lekko przybliżyć się do muzyki dawnej. �

Cezary Gumiński

Page 27: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |27

Nie jest to jednak dojmują-ca rozpacz, lecz raczej pew-na tęsknota. Na całym Lon-ging Miniatures wybrzmiewa jednak specyficzny rejestr tego uczucia, gdyż tęsknota ta przybiera formę niespre-cyzowaną, przelewa się i roz-pływa, delikatnie uwodząc słuchacza.Choć cała płyta trzyma bar-dzo wysoki i równy poziom, to na szczególne wyróżnie-nie zasługują dwa utwo-ry. Pierwszym z  nich jest kompozycja G&G, potrakto-wana przez zespół w  luza-cki, nieco barowy sposób. Utwór ten już od pierw-szych dźwięków zaskaku-je niewymuszoną lekkością, którą im dłużej z nią obcu-jemy, tym bardziej czujemy się zaintrygowani. Drugi z  tych szczególnie interesu-jących utworów na płycie to Event Horizon. Tym razem daje o sobie znać Kitajewski. Kontrabasowy motyw z  po-czątkowej części utworu, choć prosty i  pozornie nie-wyszukany, niesie w  sobie jednak wiele emocjonalne-go ładunku. Ostatnie słowo w  tym utworze, zamykają-cym zresztą całą płytę, na-leży jednak znów do Racz-kowskiego. Spokojną frazą przepięknie puentuje on ten wyjątkowo udany album.

Longing Miniatures to w peł-ni przemyślana, świado-ma i doskonale zbalansowa-na płyta. Muszę przyznać, że mam dużą słabość do ta-kiego nienachalnego grania, które zostawia wiele prze-strzeni i  w  którym muzycy ani przez moment nie pró-bują szpanować. Po raz kolej-ny okazuje się, że to nie na-gromadzenie dźwięków, lecz ich jakość świadczy o  mu-zycznym mistrzostwie. Po prostu znakomita płyta. �

Jędrzej Janicki

Paweł Mańka Semiotic Quintet – KubizmSJ Records, 2021

Przenoszenie dorobku teo-rii sztuk wizualnych na ob-szar muzyki z  perspekty-wy filozoficznej wydawać się może niektórym co naj-mniej ryzykowne (a  być może nawet pochopne). Jak tu na przykład myśleć o mu-

zyce w  sposób kubistyczny? Jak się okazuje, to chyba aku-rat jest możliwe, a naprawdę brawurowy dowód takiego myślenia stanowi płyta Ku-bizm kwintetu Semiotic do-wodzonego przez gitarzystę Pawła Mańkę i  współtwo-rzonego przez pianistę Fran-ciszka Raczkowskiego, sak-sofonistę Roberta Wypaska, kontrabasistę Piotra Nara-jowskiego oraz perkusistę Stefana Raczkowskiego.Malarze kubistyczni posłu-giwali się specyficzną me-todą twórczą. Starali się oni niejako „zdefiniować” prze-strzeń poprzez rozbicie jej na silnie zgeometryzowane struktury. Kompozycja obra-zu polegała więc na takim zestawieniu tych struktur, by ukazywane były na jed-nym obrazie elementy rze-czywistości, których ludz-kie oko jednocześnie nie jest w stanie zarejestrować i ode-brać. Krótko mówiąc, jeden obiekt z każdej strony naraz.Co ciekawe, w  dość podob-ny sposób stara się dzia-łać kwintet Mańki. Słucha-jąc kompozycji zawartych na tej płycie (a  zwłaszcza trzyczęściowego utworu Ku-bizm), odnoszę wrażenie, że muzycy ten sam obiekt – w  tym wypadku określone dźwięki – starają się ukazać

Page 28: PIOTR LEMAŃCZYK

28| Płyty / Recenzje

PONIEDZIAŁKI 16:00

z  rozmaitych perspektyw, wyznaczanych tak brzmie-niem konkretnego instru-mentu, jak i  przypływem określonego flow w  danej partii solowej. I teraz zaczy-nają się sztuki (bo nie chcę powiedzieć „sztuczki”) ma-giczne. Pomimo takiego sposobu tworzenia muzy-ka kwintetu jest wciągają-ca i niejednorodna. Muzycy podporządkowani są nar-racji utworu, jednak w  ich grze pobrzmiewa wyrafino-wana wrażliwość i  świado-mość dźwięku.Podkreślić trzeba, jak świet-nie dopełniają się partie trzech solistów. Kreują oni pełne, bogate, a jednocześnie nieprzeładowane brzmie-nie, które pomimo osadze-nia w  tradycji, brzmi bar-dzo świeżo i  nowocześnie. Choć cała płyta trzyma po-ziom, to odnoszę wrażenie, że to Franciszek Raczkow-ski jest instrumentalistą, który wybija się poziomem ponad resztę kolegów. Nic w  tym jednak dziwnego,

Maciej Grzywacz – Movin’ Along: Maciej Grzywacz Plays Music Of Wes MontgomeryBlack Wine Records, 2021

Miałem już okazję kilka razy pisać o  nowych pły-tach Macieja Grzywacza, jednak jakoś tak się złoży-ło, że nigdy nie spotkaliśmy się na żywo. Kilka tygodni temu dostałem od samego zainteresowanego przesył-kę z jego najnowszym albu-mem Movin’ Along, którego podtytuł Maciej Grzywacz Plays Music of Wes Montgo-mery w  zasadzie wyjaśnia wszystko, choć przyznam, że zanim znalazłem wolny wieczór na wysłuchanie za-pisanej na tym krążku mu-zyki, ów podtytuł wzbudzał we mnie raczej umiarko-wany niepokój.Po co bowiem jest nam po-trzebny kolejny taki al-bum? Rozumiem, że każdy jazzowy gitarzysta, który

wszak to muzyk, choć młody, o ugruntowanej już renomie na polskiej scenie jazzowej (na marginesie tylko zadać można pytanie o  sensow-ność regulaminu programu Jazzowy debiut fonograficz-ny – w założeniu promować ma debiutantów muzycz-nych, a  tu na płycie „pierw-sze skrzypce” gra zasłużony i  już powszechnie ceniony Raczkowski). Bardzo podoba mi się jego silnie zrytmizo-wany i  „punktujący” sposób frazowania, który tak intry-gująco wybrzmiewa chociaż-by w utworze Dualizm.Dziwi mnie jedynie trochę fakt, że okładkę płyty zatytu-łowanej Kubizm zdobią zgoła ekspresjonistyczne maźnię-cia pędzla. Cóż, może to drob-ne niedopatrzenie, a  może wręcz przeciwnie i taki właś-nie był przewrotny arty-styczny zamysł. Tak czy ina-czej, Kubizm kwintetu Pawła Mańki to bardzo spójny i wy-jątkowo udany debiut. �

Jędrzej Janicki

Page 29: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |29

wie, że początków jazzowej gitary należy szukać w blu-esie, musi prędzej czy póź-niej zmierzyć się z muzyką wielkiego mistrza. Jed-nak zawsze zastanawiam się, jak można wygrać kon-kurencję z  oryginalny-mi nagraniami? Czy war-to próbować? Oczywiście miłość, fascynacja i  uwiel-bienie dla wielkiej muzyki Wesa Montgomery’ego czę-sto wygrywa ze zdrowym rozsądkiem i  rynkowym podejściem do nagrania ko-lejnego albumu. Większość projektów typu „Tribute to…” ma jedną zaletę – dobry repertuar i to tyle.Tym razem jednak sta-ło się inaczej. Movin’ Along to doskonałe wspomnie-nie wielkiego mistrza gi-tary przygotowane przez niezwykle inteligentne-go muzyka, który dosko-nale rozumie, że nie warto kopiować ani naśladować, warto natomiast szukać inspiracji i  interpretować. Receptą Macieja Grzywa-cza na ucieczkę od wier-nej kopii jest postawienie na zespół. Oczywiście aspi-rujący gitarzyści znajdą na płycie solówki, które będą starali się kopiować, jed-nak album Grzywacza to zespołowa interpretacja

muzyki wielkiego mistrza ozdobiona gitarowymi fra-zami w  równym stopniu, co doskonałą grą pozosta-łych członków zespołu.Maciej Grzywacz sięg-nął na swojej płycie za-równo do najbardziej zna-nych kompozycji Wesa Montgomery’ego, jak O. G. D. (czyli organ, guitar, drums) nazywana często również Road Song, jak i mniej zna-nych, jak Leila – nagrana po raz pierwszy razem z  bra-tem – pianistą Buddym Montgomerym w  1960 roku na płycie Montgomeryland. W  nagraniu Grzywacza być może nawet ciekawiej niż w  nagraniu oryginal-nym partię fortepianu za-grał Kuba Stankiewicz. Nie wiem, czy to przypadek, że z  albumu Montgomeryland pochodzą aż trzy z  dziesię-ciu kompozycji wybranych z  bogatego katalogu utwo-rów napisanych przez Wesa Montgomery’ego na płytę przez Macieja Grzywacza.Zresztą zestawienie orygi-nalnych nagrań z wersjami zespołu Macieja Grzywacza jest całkiem ciekawą mu-zyczną przygodą. Dla uła-twienia lista pierwszych i  najważniejszych rejestra-cji autorskich. Far Wes, Le-ila i  Wes’ Tune pochodzą

z  niedocenianej, bo nie-umieszczonej w  podsta-wowym katalogu nagrań Wesa Montgomery’ego pły-ty Montgomeryland, firmo-wanej często nazwą zespołu Montgomery Brothers, choć na oryginalnej okładce są jedynie nazwiska siedmiu muzyków, w  tym niczym niewyróżnione wśród in-nych Wesa Montgomery’ego, wspomnianego już pia-nisty Buddy’ego i  basisty Monka Montgomery’ego. Full House pochodzi z  al-bumu o  tym samym tytu-le z  1962 roku, nagranego z  fantastycznym kwinte-tem Montgomery / John-ny Griffin / Wynton Kelly / Paul Chambers / Jimmy Cobb, z  tej płyty pochodzi również S.O.S. Montgomery Funk to znowu Montgome-ry w  towarzystwie Fred-diego Hubbarda z  płyty The Montgomery Brothers, a Movin’ Along to utwór ty-tułowy płyty z  1960 roku. W  przypadku najczęściej granej kompozycji Wesa Montgomery’ego Road Song (O.G.D.) niemal rów-nolegle powstały dwa na-grania – z  Jimmy Smit-hem na organach z  płyty składankowej Leonard Feather’s Encyclopedia Of Jazz In The ‚60s Vol. 1: The

Page 30: PIOTR LEMAŃCZYK

30| Płyty / Recenzje

Rafał Dubicki – Shadow On The SpaceSoltanArtGroup, 2021

„Album to muzyczna podróż po przestrzeni wyobraźni, świata i uczuć (…)” – taką ta-jemniczą proklamacją wita nas Shadow On The Space. I cóż, są na tej płycie momen-ty sprzyjające kontempla-cji – nieuchwytne, bajecz-ne, otulające – jak chociażby kompozycja początkowa, ty-tułowa. I  tak, człowiek słu-cha otwierających album ujutnych dźwięków, patrzy na zwiastującą raczej spokoj-ne chwile okładkę z  papie-rowymi łódeczkami, aż tu nagle dostaje po głowie jazz-disco, w  dodatku z  latyno-skimi wtrętami.Następny zwrot akcji to re-miniscencje klimatów „se-ventisowego” Davisa, kie-dy to gitara elektryczna (Michał Sołtan) pozbawia nas nadziei na wyciszenie. Chwilę potem już twardy bop, znów intensywne elek-tryczne wiosło dominuje

(w  tym momencie pojawia się w  głowie pytanie – kto tu jest band liderem?). Nie mówię, że to źle – że eklek-tycznie, że nieprzewidywal-nie, że miejscami dźwięki są przybrudzone, umysł mąci jazz-rockowo drapieżna gita-ra. Brakuje mi tylko w więk-szym stopniu zwrócenia się ku tak składnym dźwię-kom jak te w  kompozycjach Slight Breeze czy Magic Gar-den, w których przywiązanie do estetyki i  kompozycyjny kunszt dominują nad poku-są agresywnego czy usilnie „utrudnionego” grania.Mam poczucie, że obranie nieco łagodniejszego, bar-dziej harmonijnego kursu poprawiłoby ilustracyjność tej muzyki, pozwoliłoby na większe uwypuklenie niu-ansów – np. kunsztownego współgrania trąbki i  gitary (vide ostatnia kompozycja Whisper) – i  oczarowanie słuchacza naprawdę chwyt-liwymi tematami (prze-cież takie Optimistic to jeden z bardziej nośnych tematów, jakie ostatnio słyszałem – tylko po cóż to podkręcanie mocy?). Myślę, że Shadow On The Space bardziej pokazu-je szersze spektrum możli-wości i upodobań artystycz-nych artystów, niż stanowi zamkniętą, przemyślaną,

Blues i  w  nieco innej wer-sji w  tym samym składzie z  albumu Further Adventu-res Of Jimmy And Wes. West Coast Blues i D-Natural Blues to The Incredible Jazz Guitar Of Wes Montgomery z  1960 roku.Trudno nie zauważyć prze-wagi wczesnych kompozy-cji Wesa Montgomery’ego. Wyjątkiem jest Road Song z przełomu 1966 i 1967 roku, kompozycja, bez której al-bum poświęcony jego mu-zyce byłby niekompletny. Jednak moim ulubionym utworem z najnowszego al-bumu Macieja Grzywacza będzie Wes’ Tune z  dosko-nałymi partiami saksofo-nu Tomasza Grzegorskiego i  fortepianu Kuby Stankie-wicza. O  gitarze nie wspo-minam, bo ta jest wyśmie-nita w  każdym momencie albumu, Grzywacz poka-zuje, jak można przygoto-wać gitarowy album, nie pchając się ze swoim in-strumentem na przód sce-ny zawsze i w każdym mo-mencie. Brawo za gitarę, za pomysł, jak nie kopiować, a  uczcić, a  przede wszyst-kim za doskonały balans zespołu i świetnie wybrane kompozycje. �

Rafał Garszczyński

Page 31: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |31

powściągliwą, konsekwen-tną wypowiedź. A  na taką można by mieć nadzieję, co sygnalizowałem wcześniej. Niemniej ci, którzy zrzuci-li się na wydanie tego krąż-ka (bo projekt finansowany jest za pomocą crowdfun-dingu), nie powinni chy-ba żałować. Przypuszczam, że każdy fundator – nieza-leżnie od tego, czy lubi tro-pikalne rytmy, gitarowe fu-sion, atrakcyjne tematy czy pełne powabu ballady – znajdzie tu coś dla siebie. Ja lubię wszystkie wyżej wy-mienione komponenty, ale może nie wszystkie naraz. �

Wojciech Sobczak-Wojeński

Bastarda & João de Sousa – FadoAudio Cave, 2021

Na początku ubiegłego roku moją uwagę przykuł niezwykły album Lina_Raül Refree portugalskiej

rytoryczną (sięgając nawet do porad muzykologów), by ich kreatywne podejście nie wypaczało sensu orygi-nałów. W  przypadku Fado nad prawdziwością mate-riału czuwał zaproszony gość – mieszkający w Polsce Portugalczyk João de Sousa (gitara, wokal).Muzycy sięgnęli po utwo-ry klasycznych twórców ga-tunku, przede wszystkim Alfredo Marceneiro i  Ala-ina Oulmana, ale także wspomnianej Amálii Ro-drigues – to właśnie inter-pretacja jej Estranha forma de vida jest dla mnie naj-lepszym wykonaniem na płycie. O  wszystkich aran-żacjach można jednak po-wiedzieć, że wyróżniają się niezwykłą konstrukcją. Z jednej strony wybrzmiewa wierne wykonanie wokalu z akompaniamentem gitary i nadającej nostalgii wiolon-czeli, a  z  drugiej słyszymy donośne klarnety wywra-cające standardowe pojęcie o  gatunku – wystarczy wy-słuchać ekspresywnego dia-logu dęciaków w Gondarém, by zapomnieć, w  jakim ga-tunku jesteśmy osadze-ni. Nie zmienia to faktu, że muzycy zachowują bez-względny szacunek do ory-ginałów. Melodia dotyka

wokalistki Liny Rodrigu-es. Miała ona pragnienie, by „zrobić z  fado coś inne-go”, dlatego do interpretacji utworów Amálii Rodrigu-es zaprosiła hiszpańskiego producenta Raüla Refree. Powstał całkowicie nieprze-widywalny projekt, który faktycznie na nowo odkrył ten pozornie osłuchany ga-tunek. Podobna idea zda-je się przyświecać polskiej grupie Bastarda na najnow-szej płycie Fado.Wyjątkowość obu wskaza-nych produkcji polega na tym, że nie sposób ich do czegokolwiek porównać. Celowo napisałem o  podo-bieństwu idei, bo sposób jej osiągnięcia i efekt są zupeł-nie inne. Bastarda (Paweł Szamburski – klarnet, klar-net basowy, Tomasz Pokrzy-wiński – wiolonczela, Mi-chał Górczyński – klarnet kontrabasowy) jest grupą kojarzoną z  przełamywa-niem utartych przekonań o  określonych stylistykach. Na płytach Promitat eter-no oraz Ars moriendi rein-terpretowała muzykę śred-niowieczną i  renesansową, a na Nigunim żydowską, od-krywając je dla współczes-nego odbiorcy. Przy każdej produkcji muzycy wykony-wali wnikliwą pracę me-

Page 32: PIOTR LEMAŃCZYK

32| Płyty / Recenzje

MazzBoxxAudio Cave, 2021

Tytuł płyty MazzBoxx, toż-samy z  kryptonimem du-etu wykonawców, nie jest trudny do rozszyfrowa-nia. Mazz to oczywiście Je-rzy Mazzoll, a  Boxx to pro-ducent i  DJ Igor Boxx (Igor Pudło). Cała reszta nie jest już tak oczywista. Płyta za-wiera materiał koncertowy, ale jeśli ktokolwiek był na koncertach, z  których po-chodzą nagrania, to raczej nie znajdzie tu usłyszanych wtedy na żywo utworów. Poza firmującym album duetem Mazzol – Boxx na płycie pojawiają się Joanna Duda (fortepian), Piotr Ra-choń (fortepian), Ju Ghan (kontrabas), Piotr Podgór-ski (perkusja), Filip Danie-lak (perkusja) i Tomasz An-tonowicz (instrumenty perkusyjne), ale odnalezie-nie granych przez nich par-tii nie będzie dla słuchaczy rzeczą łatwą. Poza tym to

premierowe wydawnictwo zawiera materiał zarejestro-wany czternaście lat temu.Bez noty wydawcy trudno byłoby rozwikłać wszyst-kie te zagadki. Okazuje się, że materiałem wyjścio-wym albumu były nagrania Mazzola z  różnych koncer-tów (w  różnych składach) z 2008 roku. Po wstępnej se-lekcji w  2010 roku nagrania te trafiły do Igora Boxxa, który miał przygotować ma-teriał na płytę koncertową. Pudło podszedł do tematu dosyć radykalnie, ponieważ dokonał całkowitej dekon-strukcji muzyki i  stworzył w  zasadzie nowe utwory, traktując otrzymane nagra-nia jako tworzywo. Przez kolejne 10 lat gotowa mu-zyka „czekała na swój mo-ment”, który nadszedł do-piero teraz…W ten sposób powstał pro-jekt, na który składa się z jednej strony charaktery-styczne brzmienie i styl gry Mazzola, a  z  drugiej wir-tuozerska produkcja Box-xa, którą mogliśmy poznać już na płytach współtwo-rzonego przez niego du-etu Skalpel. MazzBoxx to dzieło wymykające się nie tylko klasyfikacjom sty-listycznym (improwizo-wana, koncertowa muzyka

bardzo emocjonalnych to-nów, pierwszoplanowe są wokal i gitara, a przekaz po-zostaje melancholijny i  ta-jemniczy, jak przystało na ducha saudade.„Muzyka to nie geografia, to emocje” – taki cytat od-nalazłem na stronie inter-netowej wspomnianego na wstępie duetu. Trudno o lep-sze podsumowanie Fado Ba-stardy. Polski zespół, z  po-mocą iberyjskiego gościa, pokazał jeszcze inne podej-ście do tego repertuaru, do-dając do jego typowych ele-mentów autorskie, trudne do pomylenia brzmienie. Po-przez obecność w popular-nej kulturze fado od daw-na funkcjonuje już jako atrakcja turystyczna Por-tugalii. Niestety często ob-niża się przez to jego war-tość, podobnie jak dzieje się z  sąsiedzkim flamen-co. Ostatnie lata pokazują jednak, że oba te gatunki mają ogromny potencjał dla otwartych na ekspe-rymentowanie muzyków. Bardzo cieszy, że również rodzimi wykonawcy nie boją się podejmować prób ich interpretacji. Życzmy sobie, by wszystkie były tak udane. �

Jakub Krukowski

Page 33: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |33

Krzysztof Komeda – Mam tu swój domGAD Records, 2021

Jeżeli ktoś jeszcze po oficjal-nych nagraniach Komedy, rozlicznych Komedowych coverach i  nagraniach „tri-bute to”, a także nagraniach nieopublikowanych lub ul-trarzadkich, odnalezionych w  najróżniejszych archi-wach,, ma ochotę zmierzyć się z kolejnym „nowym” al-bumem – to gratuluję i… za-praszam.Mam tu swój dom to zbiór miniaturek filmowych ilu-strujących dwa obrazy – Mam tu swój dom Juliana Dziedziny (premiera: 1963) oraz Ubranie prawie nowe Włodzimierza Haupa (1964). Nie jestem filmoznawcą czy fanatykiem kina, więc trudno mi – a tym bardziej, jeśli było to jakieś mało po-pularne kino – wnieść co-kolwiek z  pozamuzycznej perspektywy do niniejszej recenzji. Powiem tylko, że

Mazzola vs. wycyzelowa-na cyfrowa produkcja Box-xa), ale też czasowym (ma-teriał nagrany kilkanaście lat temu, po dwóch latach opracowany w studio i wy-dany aktualnie – nie jako archiwalia, ale jako pre-mierowe dzieło…).Płytę powinni docenić za-równo wielbiciele postyas-sowej muzyki Mazzola, jak i  fani mistrzowskich pro-dukcji Igora Boxxa – nie brakuje tu doskonałych elementów z  obu tych ob-szarów. Oczywiście w  po-łączeniu tych dwóch świa-tów można doszukiwać się też pewnych mankamen-tów. Oryginalne klarnetowe frazy Mazzola zmultipliko-wane w  procesie produkcji czasem zyskują na sile, ale czasem wydają się być po-wtarzane zbyt mechanicz-nie i  mogą, w  porównaniu do innych dokonań muzy-ka, wywołać wrażenie mo-notonii. Rzecz jasna moż-na to także odczytywać jako swego rodzaju transowość i  z  zarzutu uczynić zaletę – to już kwestia subiektyw-nego odbioru. Całość brzmi jednak bez wątpienia świe-żo i ciekawie.Słuchając dziewięciu z  dziesięciu zamieszczo-nych na płycie utworów,

trudno jest się domyślić, że powstały one na bazie ma-teriału nagranego na kon-certach. Produkcja Boxxa nadała im zdecydowanie studyjny charakter. Zadość-uczynieniem za pozbawie-nie nagań ich waloru kon-certowego jest ostatni na płycie utwór The Last Form of Prayer zbudowany głów-nie z  oklasków i  okrzyków publiczności.Jerzy Mazzoll, tym razem dzięki współpracy z  Igo-rem Pudłą, pokazał po raz kolejny, że zachowu-jąc wciąż oryginalny, cha-rakterystyczny styl swojej muzyki, potrafi zaprezen-tować ją w świeży, ciekawy sposób. Lubię w twórczości Mazzola rzeczy nieoczy-wiste – widziałem go gra-jącego jako support przed Jamesem Brownem (!), by-łem na koncercie, który ar-tysta zatytułował „ostat-ni koncert w  Warszawie” (obietnicy tej na szczęście nie spełnił…), a  teraz mam przyjemność recenzować płytę, która zawiera mate-riał koncertowy, ale zdecy-dowanie nie jest płytą typu live – i myślę, że między in-nymi dlatego zawsze będę jego fanem. �

Piotr Rytowski

Page 34: PIOTR LEMAŃCZYK

34| Płyty / Recenzje

Roland Kirk Quartet – Jazz Jamboree ’67, Vol. 1Polish Radio Jazz Archives, vol. 33, Polskie Radio, 2021

Prezentowany kompakt za-wiera nie tylko fragment występu zespołu Rolanda Kirka – wybitnego, ociem-niałego saksofonisty ame-rykańskiego, ale też frag-menty występów kwintetu Andrzeja Trzaskowskiego i  kwintetu niemieckiego trębacza Manfreda Schoofa. Choć jest zapowiedź wyda-

materiał dźwiękowy zawar-ty na omawianej tu propo-zycji bynajmniej do nadro-bienia filmowych zaległości mnie nie zachęca. Minia-tury spod palca Komedy są nudnawe, nijakie – z jazzem niemające wiele wspólnego, o  ile w  ogóle. Ale abstrahu-jąc od jazzu – w oderwaniu od obrazu nie funkcjonują jako godne uwagi słuchacza fragmenty, drażniąc swoją przaśnością. Zakładam, że konweniowało to jakoś z fil-mem, ale poza nim – zwy-czajnie nie działa, rozczaro-wuje.Nie udawajmy, proszę, obu-rzonych! Gdyby nie nazwi-sko mistrza, w  ogóle byśmy tego materiału nie omawia-li na łamach tego periody-ku. Wygląda na to, że na fali „odkrywania na nowo” Ko-medy dochodzimy do sy-tuacji, w  której wydawane jest wszystko, co jakkolwiek jeszcze brzmi – nieważ-ne, czy niesie jakąkolwiek obiektywną wartość arty-styczną. Wiadomo – o  wiel-kości tego artysty i  jego wpływie na polski (czy w ogóle europejski) jazz nie trzeba nikogo przekonywać, ale nawet on – proszę so-bie wyobrazić – nie był goś-ciem, który wszystko, czego się tknął, obracał w  epoko-

we dzieła. A może wcale nie musiał? Może miał zrobić poprawną, adekwatną mu-zyczkę do filmów o tematy-ce wiejskiej? Może i  nawet z tego zadania wywiązał się doskonale?Nie byłoby w  tym w  ogóle nic złego, gdyby owe doko-nania nie trafiały na łamy jazzowego pisma, na ła-mach którego po wielokroć, do znudzenia wręcz, były omawiane (również przez niżej podpisanego) Kome-dy dzieła szczególne, istot-ne dla Polski i świata. Bo to w porównaniu z nimi właś-nie opisywane tu minia-turki wypadają co najmniej blado, by nie rzec: kuriozal-nie. Ot, siła kontekstu. Mam tu swój dom to zatem dzieło godne polecenia jeno kome-dowym kolekcjonerom lub badaczom nadzwyczaj zain-teresowanym polską muzy-ką filmową lub/i rodzimym kinem z lamusa.Absolutnie na uznanie za-sługuje za to oprawa pły-ty. Dostajemy bowiem cie-kawe opisy, zdjęcia, a nawet w  alternatywnej wersji wy-dawniczej mapkę miejsc w  Ostrowie Wielkopol-skim, w którym Komeda żył w  czasach licealnych. Tyle tego dobrego, ale przestrze-gam przed nadmiernym

mitologizowaniem tej zac-nej osobowości. Obawiam się, że kolejnym odcinkiem tych retrospekcji będą na-grania ze strojenia forte-pianu Komedy – ukazujące jego „drogę do odnalezienia właściwego tonu”. Błagam, nie każcie mi tylko tego re-cenzować! �

Wojciech Sobczak-Wojeński

Page 35: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |35

nia kolejnej, czy kolejnych, części materiałów festiwa-lowych, to trzeba przypo-mnieć, że jeszcze w  latach 60. wydano płytę gramofo-nową (Jazz Jamboree ’67, też vol. 1) z fragmentami wystę-pów szwajcarskiego woka-listy Billa Ramseya, grupy Zbigniewa Namysłowskie-go i  bułgarskiego kwarte-tu Wesselina Nikolova. Na okładce tej rzadkiej pły-ty znalazła się fotografia kwartetu Dave’a  Brubecka

(!), co u  znawców tematu wywoływało konfuzję, a ko-lejnego wolumenu tamtej edycji chyba fani nie docze-kali. Jak więc będzie z  suk-cesją kompaktu z niniejszej festiwalowej serii – zobaczy-my, bo kolejne tytuły uka-zują się dość nieregularnie.Program dziesiątego jubi-leuszowego festiwalu Jazz Jamboree ’67 był bardzo bo-gaty, w  imprezie wzięło udział wiele zespołów euro-pejskich i  krajowych. Ame-

rykański Departament Sta-nu sfinansował udział dwóch kwartetów: Kirka i Charlesa Lloyda, będących wtedy u  szczytu popular-ności. Wymienione amery-kańskie grupy przywróciły milionom fanów na całym świecie, ale i  w  Polsce, wia-rę w powrót jazzu na ścież-kę komunikatywności i  ra-dości obcowania z  muzyką. Trzeba pamiętać, że jazz po-łowy lat 60. był coraz bar-dziej zdominowany przez

Page 36: PIOTR LEMAŃCZYK

36| Płyty / Recenzje

kierunek ognistego free i tak zwany trzeci nurt. Ten pierwszy styl poprzez spię-trzenie środków wyrazu był dla wielu, mówiąc wprost, nieprzyjemny do słuchania, zaś drugi zbliżał się silnie do hermetycznej muzyki współczesnej, też niecieszą-cej się popularnością wśród fanów swingującej synkopy.Zebrany na niniejszym kom-pakcie materiał doskona-le ilustruje opisaną sytuację. Propozycja grupy Trzaskow-skiego, w  postaci jednego utworu, to muzyka przemy-ślana w detalach, o znacznie zróżnicowanej dramaturgii i mimo wkraczania w obszar free, o  wyraźnie ograniczo-nej spontaniczności. Nato-miast wulkaniczny popis kwintetu Schoofa to dosko-nały przykład spontaniczne-go free jazzu, który to kieru-nek był wtedy w  Niemczech najintensywniej rozwijany. Doskonali muzycy Schoofa wprost ścigali się w  wyraża-niu ekspresji i  szybkości do-zowania wszelkiego rodza-ju impulsów muzycznych. Otrzaskanego z  tym stylem słuchacza występ kwintetu trzymał cały czas w napięciu.Na tym tle występ zespołu Kirka to bez mała powrót do jazzowych korzeni – nie tyl-ko w  sensie muzycznym, ale

i wizualnym. Już samo wpro-wadzenie ociemniałego Kirka na scenę zjednało mu przy-chylność publiczności. Ubra-ny w błyszczący kombinezon (wtedy wszyscy występowa-li w  garniturach), w  dużych czarnych okularach, obwie-szony saksofonami i  perku-sjonaliami, obdarzył zebra-nych szerokim uśmiechem i rozbawiającym pomrukiwa-niem. W oka mgnieniu zapa-nowała w  Sali Kongresowej atmosfera kompletnego wy-luzowania. W  tamtych cza-sach w  Polsce niemal każdy niepełnosprawny wywoły-wał smutek i litość, a najczęś-ciej żebrali na ulicy ociem-niali. Pozytywnie nastawiony Kirk stąpając po scenie Kon-gresowej, pokazał, że przynosi dobre nowiny i przy nim bę-dziemy mogli się śmiać nawet do łez.Gdy zaczął grać na sakso-fonie, od razu dało się wy-czuć, że wie, co jest sednem jazzowej materii. Niemal każdy z  zaprezentowanych utworów był istnym slalo-mem po wszelkich jazzo-wych stylach – od bluesa, swingu, bopu po free. Wie-dziony nieomylną intui-cją swobodnie czerpał ze wszystkiego po trochu, do-konując zaskakująco cel-nych syntez. Przy oka-

zji popisywał się różnymi sztuczkami – bogatą w  ali-kwoty grą na trzech sak-sofonach naraz, mruczan-dem podczas gry na flecie, biciem rekordu w utrzyma-niu jednego tonu saksofo-nu, zaskakującym użyciem gwizdka czy żonglowaniem perkusjonaliami.Jednakże nazywanie Kir-ka szarlatanem czy cyr-kowcem, a  zdarzało się to niektórym krytykom, było kompletnym niepo-rozumieniem. Ten nieza-pomniany artysta wraz ze swymi bezbłędnie dobra-nymi kompanami, inter-pretując zarówno znane melodie, jak i  kompozycje własne, emanował ogro-mem piękna i  prawdy o  jazzie w  jego najbardziej witalnej formie. Właśnie tacy ludzie jak Kirk, Lloyd czy Jarrett wyciągnęli jazz ze ślepego zaułka, w  jakim się znalazł w  drugiej po-łowie lat 60., i  przywrócili mu wcześniejszą popular-ność. �

Cezary Gumiński,obecny na koncercie

Rolanda Kirka na Jazz Jamboree ’67

Page 37: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |37

NOWAAUDYCJA!

CZWARTEKGODZ. 20:00

PROWADZENIE:KubaWójcik, KubaWięcek,Jagoda Stanicka, Grzegorz Tarwid i PiotrWoźniak

Pat Metheny – Side-Eye NYC (V1.IV)Modern Recordings, 2021

Moje drogi z  Patem Methe-nym zaczęły się rozchodzić nieco ponad 10 lat temu. Mniej więcej w  okolicach słynnego projektu Orche-strion. Zdarzały się, owszem, porywające powroty, jak ge-nialny Tap, ale dla więk-szości kolejnych nagrań Metheny’ego nie udawało mi się już wykrzesać nawet minimum entuzjazmu.Najnowsze wydawnictwo wzbudziło nadzieję na ocieplenie naszej relacji. Na albumie znalazł się za-pis fragmentów koncertów tria z udziałem klawiszow-ca Jamesa Franciesa i  per-kusisty Marcusa Gilmore’a. Cały cykl Side-Eye obejmo-wał pięć takich występów, każdy z  innym perkusistą. Natomiast James Francies towarzyszył Metheny’emu niezmiennie w  każdym z  nich. Wyjaśnia to nieco

zawiłości tajemniczego ty-tułu. NYC – to w  tym wy-padku Sony Hall, w którym przez dwa wrześniowe wie-czory 2019 roku zagrało trio. V1 sugeruje pierwszą odsło-nę projektu, acz owiane jest nieco mrokiem niepewno-ści. IV – to czwarty w  ko-lejności skład, jaki zagrał podczas nowojorskich kon-certów.Na godzinnym albumie znalazło się osiem utworów, w  tym trzy premierowe. Całość – poza Turnaround Ornette’a  Colemana – au-torstwa gitarzysty. Muzycz-nie rzeczywiście słucha się płyty z zadowoleniem, a za-gorzali fani Metheny’ego będą bez wątpienia nawet zachwyceni. Ja sam z  przy-jemnością powracałem do znanych już kompozycji w  rodzaju Bright Size Life. Gęsta gra Jamesa Francie-sa powodowała, że miałem wrażenie słuchania Pat Metheny Group, a  nie tria. Chociaż akurat fakt ten był dla mnie raczej lekkim rozczarowaniem. Nastawia-łem się na krwisty jazzowy stek bez dodatków, a  na ta-lerzu znalazło się także bo-gate garni. Ostatecznie było jednak smacznie i  „methe-niasto”, w  dobrym tego sło-wa znaczeniu. Jednakże…

Po tym słodzeniu pora na porcję dziegciu: nie bardzo rozumiem decyzję o  wyda-niu tylko jednej płyty i  to akurat czwartej w  chrono-logicznej kolejności. Czyżby wydawca uznał, że nabyw-cy nie przełkną pełnego zbioru nagrań? Że cena ta-kiego wydawnictwa będzie odstraszająca? Ja najchęt-niej przytuliłbym pięcio-płytowy zestaw z  zapisem całości nowojorskiej odsło-ny Side-Eye i  sądzę, że wy-jątkiem tu nie jestem. Nie pojmuję również, dlacze-go na pierwszy ogień poszła czwarta w  kolejności se-sja. Zrozumiałe byłoby wy-danie na początek nagrań z  Joe Dysonem, który ma wziąć udział w  trasie kon-certowej. Inne odstępstwo od chronologii wydaje się nieuzasadnione. �

Krzysztof Komorek

Page 38: PIOTR LEMAŃCZYK

38| Płyty / Recenzje

Asaf Sirkis – Solar FlashMoonJune Records, 2021

Solar Flash to chyba dzie-siąta płyta sygnowana na-zwiskiem tego mało zna-nego w  Polsce perkusisty. Płyty innych muzyków, na których wystąpił, trudno zliczyć. Asaf Sirkis – izra-elski perkusista i  kompo-zytor, do nagrania swojej najnowszej płyty zgroma-dził ciekawych współ-pracowników. Brytyjski klawiszowiec Gary Hus-band, szkocki basista Ke-vin Glasgow, amerykański gitarzysta Mark Wing-field oraz polska wokalist-ka Sylwia Białas tworzą dosłownie gwiazdorski skład. Gwiazdorski, bo ra-zem wyruszają w  między-galaktyczną podróż i  kos-miczne klimaty.W tej muzyce jest mnóstwo przestrzeni wskazującej na głębię i  bezmiar wszech-świata. Od czasu do czasu przybliżamy się do Ziemi

i  jej atmosfery. Pobrzmie-wają wówczas nuty jak z Re-turn To Forever, niezapo-mnianego kwartetu gwiazd pod wodzą Chicka Corei, z  jego energią i pasją, ale te chwile przeplatane są mo-mentami odpoczynku w po-dróży. Ten czas spędzimy, unosząc w stanie nieważko-ści, wsłuchując się w spokoj-ne i  szeroko rozlewające się frazy.Gitara, piano Fendera, in-strumenty klawiszowe i na-dające jazzowy charakter brzmienie perkusji wzbo-gacane od czasu do czasu li-rycznym wokalem. To zróż-nicowana w emocjach płyta, która oddziałuje na słucha-cza raczej kolorytem i  kli-matem, czasami tylko ener-gią i  pasją. Nie ma na niej fragmentów zapadających na dłużej w pamięć, ale jest to ciekawe wypełnienie na-szej życiowej przestrzeni na przykład w  niedzielny wieczór. Zwłaszcza jesien-ny, pochmurny, chłodny. Dźwięki tej płyty będą do-brym kompanem do jesien-nego nastroju, pomagając nam nie tylko go przeży-wać, ale także znaleźć ener-gię na przygotowania do zimy. �

Yatzek Piotrowski

Billy Test Trio – Coming Down RosesATM, 2021

Debiut płytowy młode-go amerykańskiego piani-sty i  jego tria jest całkiem obiecujący. Na uzdolnie-niach Testa poznali się już liderzy renomowane-go niemieckiego big-bandu WDR – Bob Mintzer i  Vin-ce Mendoza, zatrudniając go trzy lata temu jako pia-nistę. W Stanach Test zdo-był rozgłos jako finalista American Pianists Awar-ds; tam również udzie-la się, grając z  renomo-wanymi muzykami. Na niniejszej płycie Testowi towarzyszą młodzi, ale do-świadczeni – amerykański kontrabasista Evan Gregor oraz kanadyjski perkusi-sta Ian Froman. Muzycy ci spotkali się w  kwarte-cie słynnego saksofonisty Dave’a  Liebmana i  wnet uznali, że łączy ich che-mia twórcza i  wzajemne zrozumienie artystyczne.

Page 39: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |39

Krążek zawiera dziewięć utworów, z  czego siedem to udane kompozycje Te-sta, utrzymane najczęściej w formule balladowej. Zbiór otwiera jednak interpreta-cja standardu Cole’a  Porte-ra – All of You, w  której li-der przedstawia się jako zręczny aranżer i  pomysło-wy improwizator, a  sekcja rytmiczna energicznie mu w  tym sekunduje. Pierwszy oryginał lidera o  przewrot-nym tytule Spinning prze-nosi nas w  całkiem melan-cholijny nastrój i  ta aura rozciąga się na większość utworów. Najpiękniej wśród nich wybrzmiała interpre-tacja melodyjnego tema-tu Johna Coatesa Jr. – Prince. Wyraźne ożywienie zapro-ponował Test jedynie w nie-pokojącej kompozycji Har-dly, bardziej wyważonym temacie tytułowym i  praw-dziwie porywającym utwo-rze Mother’s Day With Freud.Grę Testa charakteryzu-je wysmakowane brzmie-nie fortepianu mające wie-le wspólnego z  klasyczną chromatyką i  szlachetnoś-cią, co najpełniej oddaje so-lowy popis w  kompozycji Empty Spaces. Linie kon-trabasu Gregora są zawsze klarowne, a  zarazem mię-siste. Delikatna i  elastycz-

na gra Fromana, z wyraźną ekspozycją czyneli, estetycz-nie spina całość. Muzycy czerpią wzory z  najlepsze-go źródła, jakim były wielo-letnie działania tria Keitha Jarretta. �

Cezary Gumiński

Tingvall Trio – DanceSkip Records, 2021

Martin Tingvall od mniej więcej dziesięciu lat syste-matycznie wydaje co naj-mniej jeden album rocznie. Ten niezwykle utalentowa-ny pianista pozostaje poza głównym obiegiem, chy-ba nigdy nie wydał żadne-go albumu w  dużej świa-towej wytwórni, będąc wierny niemieckiej Skip Records. Tingvall może być w  triu, czasem pojawia się solo. Praktycznie zawsze wypełnia płyty własnymi kompozycjami. Nigdy nie

słyszałem, żeby grał u  ko-goś. Ot, taki samotnik tro-chę, dorabiający sobie do jazzowego życia kompono-waniem muzyki do filmów. Tingvalla na żywo moż-na posłuchać przeważnie w  Niemczech, mnie się ni-gdy nie udało, ale obserwuję jego trasy z nadzieją, że kie-dyś będę gdzieś w pobliżu.W  takiej trochę konserwa-tywnej formule wszystko już w  jazzie było. Fortepian solo albo w  towarzystwie basu i  perkusji – to wyda-je się być formuła na zawsze zamknięta, z mnóstwem na-grań na najwyższym świato-wym poziomie. Czemu więc nagrywać kolejne albumy, w  dodatku z  kompozycjami brzmiącymi dość konserwa-tywnie i bez zbędnego kom-binowania z  brzmieniem czy prób zwrócenia uwa-gi nietypowym metrum, jakimiś studyjnymi za-bawami dźwiękiem albo do-rabianiem zbędnej ideologii do kolejnych albumów?Odpowiedź jest prosta – bo ludzie tacy jak ja, albo część z  Was, jeśli czytacie ten tekst, mimo że mamy na półce wszystkie te wiel-kie jazzowe produkcje, duże zasoby nagrań Osca-ra Petersona, Arta Tatuma, Dave’a Brubecka, Billa Evan-

Page 40: PIOTR LEMAŃCZYK

40| Płyty / Recenzje

sa i  innych gigantów, chce-my więcej, a  ich już wśród żywych nie ma. Dlatego ja biorę Martina Tingvalla.Dance to album, którego te-matem przewodnim są tań-ce z  różnych stron świata, choć to inspiracja potrak-towana, przynajmniej na moje ucho, dość luźno. Oczywiście można sugero-wać się tytułami – w Ya Man szukajcie reggae, w  Tokyo Dance japońskiej egzotyki, w  Bolero bolera, a  w  Cuban SMS… SMS-ów w  kubań-skim stylu? Czym jest Spa-nish Swing albo Arabic Slow Dance? Być może kompozy-tor tych wszystkich melo-dii, lider tria Martin Tin-gvall czerpał inspiracje z  podróży albo płyt pocho-dzących z  odpowiednich regionów świata? Nie chcę wdawać się w  dyskusję na temat tych inspiracji, bo dla mnie równie dobrze móg-łby ponumerować te kom-pozycje i  nazwać je Dance 1, Dance 2 i tak dalej. Byłyby równie dobre, równie kolo-rowe i  świeże. Nie spodzie-wajcie się egzotyki i jakichś konkretnych i łatwo rozpo-znawalnych cytatów, to do-skonale zrobiona, kolejna już, może dziesiąta albo na-wet dwunasta świetna pły-ta Tingvalla.

Dlaczego zatem warto? Tin-gvall to Szwed, jednak łamie wszelkie możliwe stereoty-py związane z  tak zwanym jazzem skandynawskim – nie jest zimny, wyrachowa-ny, nie szczędzi słuchaczom dźwięków, jest pogodny i  melodyjny, w  pełni panu-je nad instrumentem. Jego trio jest międzynarodowe – szwedzko-kubańsko-nie-mieckie, a  muzyka zupeł-nie pozbawiona czasu – taki album jak Dance mógł po-wstać 30 lat temu, a i za ko-lejne 30, moim zdaniem, bę-dzie równie aktualny.Możecie szukać w  Dance drugiego dna, rozbierać każ-dy z  utworów na czynniki pierwsze i szukać związków tytułów kompozycji lidera z  muzyczną tradycją z  kra-jów sugerowanych przez ty-tuły kompozycji. Ja tego nie robię, cieszę się, że kolej-na płyta Tingvalla jest rów-nie udana jak poprzednie i  mam nadzieję, że kiedyś trafię na jego koncert gdzieś w  Europie. Grali kiedyś po-dobno w Warszawie, ale jak dla mnie, to kameralne trio wymaga kameralnego klu-bu, a nie otwartej przestrze-ni i  częściowo przypadko-wej publiczności. �

Rafał Garszczyński

Daniel Herskedal – HarbourEdition Records, 2021

Tuba jest raczej rzadkim i  dość specyficznym in-strumentem dolnego reje-stru, nadającym najczęściej siły motorycznej jazzowe-mu graniu. W tradycyjnych orkiestrach marszowych „pyka” rytmicznie, zastę-pując nieprzenośny kon-trabas. W  jazzie nowoczes-nym, głównie za sprawą Howarda Johnsona i  Boba Stewarta, tuba pojawia się również w roli instrumen-tu solowego. Natomiast Herskedal, młodszy norwe-ski tubista, stara się nadać jej jeszcze inną rolę do ode-grania w  zespole, zbliżając się do wcześniejszych eks-perymentów francuskiego mistrza Michela Godarda.W produkcjach Herskedala ten dość flegmatyczny in-strument nie pyka, a  pro-wadzi linię melodyczną i  zarazem wytwarza bur-

Page 41: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |41

w  ubiegłym roku, co naj-lepiej świadczy o  jego doj-rzałości artystycznej. Na niniejszym albumie lide-rowi towarzyszą wyśmie-nici kompani: pianista Ey-olf Dale oraz perkusista Helge Andreas Norbakken. Ten skład działa razem od sześciu lat i  odznacza się fantastycznym zgraniem. Czwartą wspólną płytę tria wypełniają interpretacje różnorodnych kompozycji Herskedala.Na skutek niecodziennej funkcji, jaką pełni w  tych nagraniach tuba, Dale i Nor-bakken wzięli na siebie za-danie utrzymania należytej pulsacji rytmicznej. Perku-sista używa niezwykle bo-gatego wachlarza brzmień, posługując się nietypowy-mi perkusjonaliami, i  pro-ponuje niekonwencjonalne rytmy. Fortepian Dale’a  po-trafi wprawić w  rozmarze-nie (aura twórczości Edvar-da Griega), a  potem gładko przejść do pasaży pełnych

donowe tło dla innych in-strumentów. Przychodzi tu na myśl inspiracja twór-czością niedawno zmarłe-go amerykańskiego tręba-cza Jona Hassella. Unikalny koncept Hassella, będący swoistym etno-ambientem zdominowanym przecią-głymi tonami preparowa-nej trąbki, podchwycili nor-wescy trębacze Nils Petter Molvær i  Arve Henriksen. Do tego grona dołącza Her-skedal wykorzystując w tym celu tubę i  trąbkę basową (o  brzmieniu zbliżonym do puzonu wentylowego).Herskedal zdobył muzycz-ne szlify w konserwatoriach Trondheim i  Kopenhagi, które nie uczą studentów „grać jazzu”, a  dopingują do indywidualnej kreatywno-ści. To z pewnością ułatwiło mu poszukiwanie własnej drogi muzycznej. Poprzed-ni całkowicie solowy album Herskedala Call for Winter został uznany w  Norwegii za najlepszy tytuł jazzowy

temperamentu czy też wy-stukiwania w  tle rytmicz-nych struktur ostinato-wych. To niesamowite, że te wszystkie elementy, wy-dawałoby się nieprzystające do siebie, doskonale splatają się z liniami tuby powstały-mi z  mocno rozciągniętych w czasie nut.Do tytułowego portu, będą-cego celem dziesięciu mu-zycznych wędrówek, po-dążamy wraz z  zespołem z  różnych stron. Pewne od-niesienia do europejskiej muzyki dawnej można od-naleźć w  utworach The Mariner’s Cross, Arriving at Ellis Island oraz Like a  Ship in the Harbour. Kompozycje Dancing Dhow Deckhands i  The White Lion Docks in Point Comfort przywołują klimaty bliskowschodnie. Mamy też akcent rytualny w Ice-Free, skoczny w Port of Call i wyciszenie w The Light-house On The Horizon. �

Cezary Gumiński

Jazzowa 30miast60 audycji RadioJAZZ.FM60 podcastów

15 felietonów na JazzPRESS.PL

Panel dyskusyjny

Podcasty: https://archiwum.radiojazz.fm/jazzowamapapolski Felietony: www.jazzpress.pl/jazzowamapapolski

Page 42: PIOTR LEMAŃCZYK

42| Płyty / Recenzje

Grégoire Maret / Romain Collin / Bill Frisell – AmericanaACT, 2020

Album Americana nie za-skoczył mnie w  żadnym momencie, co nie oznacza słabości, a  jedynie świad-czy o  utrzymaniu przez muzyków doskonałej for-my i  o  tym, że przypo-mnieli oni o  amerykań-skiej tradycji muzycznej w  doskonały, choć przy-znaję, że dla mnie przewi-dywalny, sposób.Ciągle nie wiem, dlacze-go album nazwany Ameri-cana rozpoczyna, całkiem zresztą ciekawa, inter-pretacja utworu Brothers In Arms Marka Knopfle-ra, który w  czasach wy-dania tak też zatytułowa-nego albumu grupy Dire Straits, czyli całe wieki temu (1985 rok) nie miał wiele wspólnego z  mu-zyką amerykańską. Dziś Marka Knopflera można nazwać artystą szukają-

nijce wypada przecież sty-lowo fałszować, grając blu-esa, inaczej odeślą cię do filharmonii albo orkie-stry marszowej. Romaina Collina i  Clarence’a  Penna z tej płyty nie zapamiętam w  jakiś szczególny sposób, co nie oznacza, że zagra-li źle. Doskonale wywią-zali się ze swojej roli znik-nięcia w  istotnym dla tego nagrania tle dźwiękowym.W  sumie to chyba każdy album z  istotnym brzmie-niowo udziałem Frisella można nazwać America-na, niezależnie od tego, czy zawiera jego własne kom-pozycje, czy cytaty z  Han-ka Williamsa, Johnny’ego Casha, Burta Bacharacha czy Pete’a  Seegera. Tym ra-zem też udało mu się przy-stawić stempel unikalnego brzmienia na całym na-graniu. Brzmienie Frisella to zresztą coś nieodgadnio-nego nie tylko dla słucha-czy, którzy rozpoznają gi-tarzystę od lat już po kilku pierwszych nutach.Ciekawą rozmowę z  Fri-sell em znalazłem ostat-nio w  zbio rze wywiadów z  gitarzystami autorstwa Joela Harrisona – Guitar Talk: Conversations with Vi-sionary Players. Autor tej nowej publikacji, sam bę-

cym inspiracji w  amery-kańskiej muzyce country, ale w  1985 roku zespół był raczej brytyjski, a  nawet w sporej części szkocki, co robi sporą różnicę.Można jednak pożyczyć so-bie dowolną melodię i  za-grać ją po amerykańsku, tak jak to można zrobić w kwartecie amerykańsko-szwajcarsko-francuskim, który nominalnie, biorąc pod uwagę okładkę, jest triem, a  przewagę ame-rykańskości daje dopiero urodzony w  Detroit Cla-rence Penn. Tak też zro-bili muzycy, przygotowu-jąc swoją Americanę, jeśli oczywiście mieli na myśli popularną muzykę ame-rykańską, a nie popularny amerykański napój o  ko-lorze kawy, nazywany tak chyba po to, żeby nikt go w Europie nie zamawiał.W  wykonaniu międzyna-rodowego zespołu odpo-wiedzialnego za ten album nawet szkockie Brothers In Arms brzmi, jak powin-no i  jak się spodziewa-łem – Frisell brzdąka na gitarze jak zawsze, Maret gra nienaganne technicz-nie melodie na harmonij-ce, trzymając długo czyste dźwięki, jak mało kto dziś potrafi, bowiem na harmo-

Page 43: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |43

dąc uznanym jazzowym gitarzystą, przyznał, że wiele lat temu na jednym z  koncertów Frisella prze-rysował sobie dokładnie schemat jego scenicznego sprzętu, połączenia i  usta-wienia wszystkich pokrę-teł. Później kupił wszystkie potrzebne urządzenia, od-tworzył ten układ w domu i  niestety nie zagrał jak Frisell. W tej ciekawej roz-mowie Frisell przyznał, że dla niego cała elektronika nie ma żadnego znaczenia od czasu, kiedy zagrał kon-cert na gitarze, która była jedynym instrumentem, który miał przy sobie, bo-wiem resztę sprzętu zgubi-ła mu jakaś europejska li-nia lotnicza.Tak więc Frisell i  Maret są nie do podrobienia i  to ich charakterystyczne brzmie-nie dominuje na płycie. Collin na własną sygnatu-rę dźwiękową musi jesz-cze zapracować, co wcale nie znaczy, że zagrał nie-ciekawie, podobnie jak Cla-rence Penn, którego nazwi-sko dla równowagi możecie dopisać sobie flamastrem na okładce. Americana to świetna europejska muzy-ka amerykańska. �

Rafał Garszczyński

Marianne Faithfull & Warren Ellis – She Walks In BeautyPanta Rei / BMG, 2021

Czasem daję się namó-wić znajomym na udzie-lenie kilku lekcji angiel-skiego. Zawsze chciałem włączyć w tok nauczania ja-kąś ciekawą muzykę, jed-nak wśród jazzowych teks-tów nie jest łatwo znaleźć coś ciekawego literacko i  dobrze zaśpiewanego, co mogłoby być lekcją jedno-cześnie ciekawą tekstowo i  muzycznie, ale też war-tościowym ćwiczeniem ro-zumienia słowa śpiewane-go. Dziś jest dla mnie jasne, że część moich studentów, z których pewnie żaden nie wie, kim są Marianne Fait-hfull, Brian Eno i Nick Cave, zostanie wystawiona bez li-tości na działanie ich naj-nowszego niezwykle przej-mującego dzieła nazwanego She Walks In Beauty.

Marianne Faithfull ni-gdy nie była jakąś przesad-nie fantastyczną technicz-nie wokalistką. Niektórzy utrzymywali i  utrzymu-ją do dziś, że do świata mu-zyki wkręciła się raczej nie dzięki swoim zdolnościom muzycznym. Być może tak było, ale wiele dzisiejszych niby wokalistek też ra-czej wygląda niż śpiewa. Je-stem jednak przekonany, że za kolejne pół wieku o  Ma-rianne Faithfull dzieci będą uczyć się w  szkołach (a  ra-czej mam takie marzenie), podczas gdy o  dzisiejszych gwiazdach YouTube’a  i  In-stagrama na pewno nikt nie będzie pamiętał.She Walks In Beauty to zbiór melorecytacji Ma-rianne Faithfull wygłoszo-nych w  towarzystwie mu-zyki przygotowanej przez australijskiego multiinstru-mentalistę i  kompozytora Warrena Ellisa, który od po-nad 20 lat należy do bliskich współpracowników Nicka Cave’a. W  nagraniu albu-mu uczestniczyli również Nick Cave i Brian Eno. Gene-ralnie pokolenie raczej doj-rzałych i  doświadczonych muzyków. Kierownikiem muzycznym był francuski wiolonczelista Vincent Se-gal. Zapewne trafił on do tej

Page 44: PIOTR LEMAŃCZYK

44| Płyty / Recenzje

Peter Motyčka – Dvadsať rokov HevhetieHevhetia, 2021

Słowackie wydawnictwo Hev hetia, prowadzone przez Jána Sudzinę, świętuje w tym roku jubileusz dwudziesto-lecia istnienia. Dwie deka-dy Hevhetii podsumował w  oryginalnym wydaw-nictwie słowacki dzienni-karz i autor Peter Motyčka. Celowo nie używam tutaj terminu „książka”, ponie-waż publikacja ta ma cha-rakter bardziej złożony. Słowu towarzyszą bowiem cztery płyty, z  muzyczną

grupy z rekomendacji Ellisa, który od lat mieszka w  Pa-ryżu, dokąd przeniósł się, opuszczając rodzinny Bal-larat w  australijskiej Victo-rii. Nawet go rozumiem, bo Ballarat urodziwy nie jest i  oprócz kilku barów nie-wiele jest tam miejsc, gdzie coś się dzieje muzycznie.Jednak na tej płycie najważ-niejszy jest mocno zmęczo-ny głos Marianne Faithfull i  teksty największych an-gielskich poetów epoki ro-mantyzmu i  postroman-tyzmu. I  właśnie te teksty, fantastycznie przeczytane i momentami nawet zaśpie-wane, tworzą z  albumu She Walks In Beauty doskona-ły materiał do nauki angiel-skiego.Album powstawał w  czasie covidowych blokad, a  sama Marianne Faithfull przeży-ła podobno ciężko swoje za-rażenie wirusem, ocierając się o  śmierć. Te szczególne okoliczności nie miały jed-nak wpływu na charakter nagrania ani sam pomysł na jego realizację, który po-jawił się wcześniej. Album She Walks In Beauty nie jest przecież pierwszym projek-tem Faithfull łączącym do-brą poezję z  muzyką. Swo-ją przygodę z  ciekawymi tekstami Marianne Faith-

full rozpoczęła wraz z uwa-żanym do dziś przez wielu za jej najważniejszy album Broken English, którym po niemal dekadzie wróci-ła w  1979 roku nie tylko do muzyki, ale też de facto roz-poczęła życie na nowo.She Walks In Beauty jest al-bumem pozagatunkowym, trudno nazwać tę produkcję jazzową, na pewno nie jest nagraniem rockowym, jest zbyt przewidywalna, żeby nazwać ją kolejnym ekspe-rymentem Briana Eno i Ni-cka Cave’a. To płyta pełna prawdy, doskonałych teks-tów i  pięknych dźwięków, której nie będzie łatwo prze-dostać się do świadomości odbiorców komercyjnych mediów. Dlatego nagina-jąc trochę definicję jazzu, tak żeby zmieścić w niej She Walks In Beauty, rekomen-duję Wam ten album z całą mocą, jako produkcję nie-zwykłą i  jedyną w  swoim rodzaju, pełną prawdziwych emocji i świetnych tekstów.I  na koniec do moich ucz-niów – przygotujcie się na niełatwe, ale wartościo-we lekcje wypełnione poe-zją śpiewaną Lorda Byrona, Johna Keatsa, Percy’ego By-sshe Sheileya i paru innych wybitnych poetów. Nie pró-bujcie też wmawiać mi, że

czytacie ich do poduszki, bo i  tak Wam nie uwierzę, ale jest spora szansa, że po od-byciu godzinnego seansu edukacyjnego z  Marianne Faithfull, z  moją niewielką pomocą, zechcecie poszukać w księgarni ich wierszy. �

Rafał Garszczyński

Page 45: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |45

opowieścią o  historii wy-dawnictwa. Jednak grubo ponad sto stron tekstu nie pozwala zakwalifikować go jedynie jako „booklet” do za-łączonych płyt.Książkowa zawartość po-dzielona jest na dwie części. Pierwsza z  nich skupia się na najważniejszych tema-tach związanych z  Hevhe-tią. Autor wspomina między innymi o  roli słowackie-go wydawcy na polu mu-zyki folkowej oraz klasy-ki – katalog Hevhetii w tym zakresie jest również impo-nujący. Nie zapomina Peter Motyčka o podkreśleniu, jak ważną pozycję ma koszy-ckie wydawnictwo w  pol-skim jazzie: od lat ukazu-ją się pod szyldem Hevhetii znakomite płyty polskich muzyków i  zespołów, nie-jednokrotnie zbierające naj-wyższe laury w plebiscytach i podsumowaniach branżo-wych. Wreszcie przypomi-

na autor działania Hevhetii jako organizatora wydarzeń muzycznych i  promotora jazzu. Ta część książki na-pisana jest w  języku słowa-ckim, z  angielskim podsu-mowaniem.Druga część – już w  peł-ni dwujęzyczna – związana jest ze wspomnianymi już czterema płytami prezentu-jącymi próbkę tego, co uka-zało się na kilkuset płytach wydanych przez Hevhetię. Całość jest autorskim wy-borem Petera Motyčki, któ-ry pogrupował nagrania w  bloki tematyczne zatytu-łowane odpowiednio: Past, Present, Future oraz Beyond. Podział ten łączy w  sobie czasową i stylistyczną histo-rię Hevhetii. I  trzeba przy-znać, że pomysł ów spraw-dził się w  stu procentach. Każdy z  zaprezentowanych utworów – a jest ich 67! – za-opatrzony jest w  metrycz-kę z danymi płyty, na której

oryginalnie został wydany, składem zespołu oraz krót-kim opisem.Nie jestem wielkim fanem muzycznych „składanek”. Jedyne, co może mnie prze-konać, to ich wyjątkowość. I  z  takim właśnie przypad-kiem mamy do czynienia w przypadku Dwudziestu lat Hevhetii. Zapewne swoją rolę odgrywają tu moje osobi-ste doświadczenia z  Hevhe-tią, a również miły skądinąd fakt znalezienia w  treści książki swojej osoby. Ale ponad wszystko to świet-nie skompilowana – zarów-no w  warstwie opisowej, jak i  muzycznej – opowieść o  jakże ważnym elemen-cie jazzowej układanki, ja-kim stała się i pozostaje na-dal Hevhetia. Życzymy więc Hevhetii kolejnych, licznych i nieskończonych jubileuszy. Všetko najlepšie! �

Krzysztof Komorek

PLAYLISTA 10/2021

Page 46: PIOTR LEMAŃCZYK

46| Płyty / Recenzje

Piotr Damasiewicz konsekwen-tnie podążą własną drogą, a w jego przypadku określenie to nie jest wyświechtanym sloganem. Trę-bacz uciekł wyraźnie w autonomię, robi, co czuje i co chce, słowem: do-szedł do miejsca, w  którym posta-nowił samostanowić o  sobie – za-równo na niwie artystycznej, jak i  wydawniczej. Wyrazem tego jest powołanie przez Damasiewicza wydawnictwa L.A.S, spod którego skrzydeł wyszły do tej pory cztery albumy: Vienna Suite (Piotr Dama-siewicz & Viennese Connections), Śpiwle (Piotr Damasiewicz & Into The Roots), Kategorium (Gordoa – Damasiewicz / Hangar Musics) oraz Watra (Piotr Damasiewicz

Kopalniany industrial i beskidzki folklor

Michał Dybaczewski

& Into The Roots). Dwa pierwsze al-bumy zostały wzięte na warsztat w  lutowym numerze JazzPRESSu przez Aleksandrę Marszałek, ja na stół sekcyjny biorę kolejne.

Kategorium

Kategorium popełnione przez Da-masiewicza razem z  wibrafoni-stą Emilio Gordoą nie zawładnę-ło moją duszą od razu. Były tu dwa podejścia. Pierwsze, na Bandcam-pie, przyznaję, w pośpiechu, gdzieś między zawodzeniami dzieci. To nie mogło się udać i  sprawiło, że eksplorację odłożyłem na później, a później… po prostu zapomniałem. Ale co się odwlecze…Damasiewicz był jedną z  gwiazd 12. Edycji Lublin Jazz Festiwal i jako że odpowiadał za projekt specjal-ny (interpretacja albumu Seant Andrzeja Trzaskowskiego) przy-był do Lublina kilka dni wcześniej, aby ogrywać materiał. Ale Damaś to Damaś, granie jest jego tlenem, prosto z  drogi pojawił się w  skle-pie z winylami na Starym Mieście, by już późnym wieczorem dać tam improwizowany solowy recital, a przy okazji poopowiadać o wyda-nych pod szyldem L.A.S. albumach.

Gordoa – Damasiewicz / Hangar Musics – Kategorium L.A.S., 2021

Page 47: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |47

Genezę i całą ideę Kategorium moż-na bez problemu wygooglować w internecie, więc nie będę się po-wtarzał. W  przypadku tej płyty istotny był sposób wypracowania dźwięku. Otóż podstawą do tworze-nia muzyki i konceptu całości były rzeźby i  instalacje oraz przestrzeń galerii będąca integralną częścią Starej Kopalni w Wałbrzychu. Poza zastanymi obiektami użyto rów-nież instrumentów muzycznych – trąbki i wibrafonu, które dopełniły dzieła. Dzięki temu stworzono mu-zyczną myśl „zrodzoną” pośród in-dustrialnego transu.I  przyznam szczerze, że owa myśl muzyczna jest bardzo trudna (nie-możliwa?) do zrecenzowania. Oczy-wiście można się pokusić o  recen-zję, ale w  przypadku Kategorium nie ma to raczej sensu – te dźwię-ki, ta muzyka wymykają się możli-wościom oceny. Eksperyment, któ-

Piotr Damasiewicz & Into the Roots – WatraL.A.S., 2021

ry Damasiewcz i  Gardoa nam sprezentowali, jest czymś tak subiektywnym i  osobistym, że nie ma w tym przypadku mowy o uniwersalnej interpreta-cji. W tych dźwiękach może być zawarte wszystko, albowiem są swoistym katalizatorem uruchamiają-cym umysł i procesy myślowo-wyobrażeniowe.Chcąc się z Kategorium zmierzyć, musisz oddać mu całego siebie i cały swój czas (wiem, brzmi jak pakt z  diabłem), w  innym razie popełnisz mord z  pre-medytacją. Dla mnie czas ten nastał przy okazji wspomnianego już recitalu. Album trafił na szpin-del gramofonu, a  dźwięki popłynęły w  duszną przestrzeń lipcowej, niezwykle upalnej nocy. Od-słuch zaczął się od strony B (Kategorium 2). Nieprzy-padkowo, treść jest tam „przystępniejsza” i bardziej muzyczna, pośród industrialnych dźwięków sły-szymy charakterystyczną trąbkę z  przestrzennym pogłosem. Na stronie A (Kategorium 1) „przemawia-ją” do nas wyłącznie rzeźby oraz instalacje, two-rząc niejako bazę do nadbudowy wykreowanej już przez instrumenty na stronie B. Włącz, posłuchaj i stwórz własną historię!

Watra

„Watra” – słowo pochodzenia wołoskiego, ozna-czające duże ognisko z rozpaloną drewnianą kon-strukcją. Palone przy śpiewie i wspominaniu daw-nych czasów, symbolizuje powrót do korzeni i służy chwale przodków. Watra w rozumieniu Piotra Da-masiewicza ma jednak szersze znaczenie: jest tak-że tym, co kojarzy się z  inspirującymi spotkania-mi, tętniącymi opowieściami o tradycji, podróżach i muzyce z całego świata, kiedy to przy ognisku łą-czyły nas różne muzyczne światy jazzu i folkloru.Watra stanowi kolejną część projektu Into the Ro-ots, zatem obok trębacza pojawił się Zbigniew Koze-ra i Paweł Szpura. Jednak w porównaniu z albumem Śpiwle mamy tu do czynienia z  głębszym wejściem

Page 48: PIOTR LEMAŃCZYK

48| Płyty / Recenzje

w świat folkloru. Trio poszerzone zostało o góralskie kapele, i to dwie: Mała Ziemia Suska i Ziemia Suska. Tym samym skład rozrósł się do dziewięciu osób. Wa-tra jest zapisem koncertu, który w grudniu 2020 roku dokonał się w Cofeina Jazz Cafe w Suchej Beskidzkiej. W rzeczywistości jest jednak czymś więcej.Kiedy głośniki wypluły z  siebie pierwsze dźwię-ki utworu otwierającego płytę (Keira), kiedy w ple-miennym rytmie zabrzmiał kontrabas, a Damasie-wicz zaczął deklamować manifest L.A.S. („listening and sounding; looking and seeing; learning and surviving; living and synchronising; liberty and synergy; love and stream”), dołączając silnym sou-ndem trąbki do Kozery, szczena dosłownie opadła mi do samej ziemi. I została tak do samego końca, czyli przez 53 minuty. Resztkami sił (oszołomiony z  wrażenia) zdołałem jeno wysapać: „jasna chole-ra, tak grałby Don Cherry, gdyby żył w Polsce, a do-kładniej, w Suchej Beskidzkiej”.Damasiewcz mając u boku kapele ludowe, dokonał sztuki niebagatelnej: z wzajemnego przenikania się

światów stworzył jeden organizm (wiem, wyświechtane słowo), tak jednorodny, że doprawdy nie wia-domo, jaka siła jest tą dominującą. Białe głosy wchodzące w  zwarcie z  afrykańską harfą czy transowo pracującą sekcją rytmiczną poka-zują nam jedno: wszyscy jesteśmy dziećmi jednego muzycznego boga, ale tylko nieliczni mają dar złoże-nia odmienności w jedną organicz-ną całość.Damasiewicz ten dar ma! Wa-tra jest moim faworytem do pły-ty roku 2021. Stwierdzam na kil-ka miesięcy przed jego końcem, ale bez cienia wątpliwości. Boli mnie tylko jedno – w natłoku wydawni-czym TEN album przeszedł trochę bez echa, a to nie echo być powin-no, lecz głośne dudnienie. �

08.10.2021 Stan Getz, Joao Gilberto –Getz/Gilberto #2Recorded Live At Carnegie Hall On October 9, 1964

Cały ten Jazz! LIVE!Artur Dutkiewicz Trio – Comets Sing

Johnny GriffinKoncert z Jazz Jamboree z 1963 r.

John Coltrane – The Complete 1961Village Vanguard Recordings

15.10.2021

22.10.2021

29.10.2021

PIĄTEKPAŹDZIERNIK 2021

Pasmo Live! Płyty koncertowe, których nie wypada nie znać, oraz retransmisjewybranych koncertów z PromuKultury Saska KępawWarszawie.

GODZINA 20:00

Page 49: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |49

08.10.2021 Stan Getz, Joao Gilberto –Getz/Gilberto #2Recorded Live At Carnegie Hall On October 9, 1964

Cały ten Jazz! LIVE!Artur Dutkiewicz Trio – Comets Sing

Johnny GriffinKoncert z Jazz Jamboree z 1963 r.

John Coltrane – The Complete 1961Village Vanguard Recordings

15.10.2021

22.10.2021

29.10.2021

PIĄTEKPAŹDZIERNIK 2021

Pasmo Live! Płyty koncertowe, których nie wypada nie znać, oraz retransmisjewybranych koncertów z PromuKultury Saska KępawWarszawie.

GODZINA 20:00

KONCERTY

fot.

Kas

ia S

tańc

zyk

Page 50: PIOTR LEMAŃCZYK

50| Koncerty

ON LINE

PALMJAZZ FESTIVAL30 września w Centrum Kultury Jazovia wystartowała dwu-nasta edycja PalmJazz Festival. Na kilkunastu koncertach za-grają jazzowe gwiazdy ze świata, Europy i Polski, a wśród nich między innymi Dave Douglas, Trygve Seim & Frode Haltli, Nils Petter Molvær Quartet, Leszek Możdżer, Marcin Wasilewski Trio, Monika Borzym, Wacław Zimpel. Specjalny projekt dedy-kowany Stanisławowi Lemowi zaprezentuje trio RGG na kon-cercie z udziałem Roberta Więckiewicza. Finałem festiwalu będzie koncert Aukso – Orkiestry Kameralnej Miasta Tychy, który zamknie imprezę 16 października. WIĘCEJ >>

30września

– 16października

GLIWICE

KOMEDA JAZZ FESTIVALPrzez osiem dni potrwa dwudziesta siódma edycja Komeda Jazz Festival. Imprezę otworzy jazzowa parada w stylu no-woorleańskim. Organizatorzy zaproszą słuchaczy na koncer-ty, wykłady i pokazy filmowe w słupskiej Filharmonii, Miejskiej Bibliotece Publicznej, kinie Rejs, Pałacu Aureusa oraz Domu Kultury w Ustce. Na scenie zaprezentują się między innymi Ewa Uryga. Leszek Kułakowski, Leszek Żądło, Karen Edwards z Eljazz Trio i Tortilla Blues Band. Widzowie będą mogli również zobaczyć film Birth of the Cool o Milesie Davisie oraz pokazy multimedialne poświęcone patronowi festiwalu. WIĘCEJ >>

8-15października

SŁUPSK, USTKA

Page 51: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |51

ON LINE ON LINE

12 października 2021 / godz. 19:00 / na miejscu wstęp wolny / online bezpłatnieul. Brukselska 23 / www.promkultury.pl

Organizator: Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

P o l s k a F i l m o g r a f i a J a z z o w a

Tomasz Gąssowski multimedialne spotkanie

Jazz w filmie, film w jazzie

Page 52: PIOTR LEMAŃCZYK

52| Koncerty

JAZZ OD NOWA FESTIVALOd 13 do 16 października odbywać się będzie w Toruniu XXI Jazz Od Nowa Festiwal. Na scenie Akademickiego Centrum Kultury i Sztuki Od Nowa zagrają: Rodziewicz, O.N.E. Quintet, Grzegorz Kapołka Trio, EABS, Sebastian Zawadzki, Pitor Woj-tasik Quintet. Podczas finałowego koncertu, który będzie miał miejsce w Auli Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, widzowie zobaczą występy zespołu String Connection oraz rodzinnego duetu Doroty i Henryka Miśkiewiczów w doborowym gronie muzyków towarzyszących. Festiwal zamknie klubowe, nocne jam seesion. WIĘCEJ >>

13-16października

OD NOWA, TORUŃ

Page 53: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |53

Page 54: PIOTR LEMAŃCZYK

54| Rozmowy54| Koncerty

JAZZ & LITERATURAZapowiedziany na październik VII Festiwal Jazz & Literatura odbędzie się w Chorzowie i Siemianowicach Śląskich od 14 do 17 października. Na festiwalowej scenie zaprezentują się: EABS, Anna Gadt w duecie z Mateuszem Kołakowskim w pro-gramie z płyty Still I Rise oraz Piksele, czyli trio Brzoska / Mar-kiewicz / Arbuziński. Na inaugurację wydarzenia Paweł Bro-dowski opowie o Leopoldzie Tyrmandzie – swojej przyjaźni z nim, trwającej wiele lat korespondencji, a także o ostatnim wywiadzie, jakiego udzielił mu Leopold Tyrmand tuż przed śmiercią. WIĘCEJ >>

14-17października

JAZOVIA, CHORZÓW /

SIEMIANOWICE ŚLĄSKIE

Page 55: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |55

Page 56: PIOTR LEMAŃCZYK

56| Rozmowy56| Koncerty

ŚWIĘTO NIEMEGO KINA VOYAGESWarszawskie Kino Iluzjon po raz ko-lejny zaprasza na podróż w świat najciekawszych filmów niemych z całego globu, z towarzyszeni-em muzyki wykonywanej na żywo. Muzyczną oprawę prezentowany-ch filmów zapewnią między inny-mi Maciej Obara Quartet, RGG oraz Atom String Quartet feat. Marcin Al-bert Steczkowski. Pokazy odbywać się będą od 22 do 30 października. Szczególnym punktem programu będzie premiera Szkiców z Polski – amatorskiego filmu dokumental-nego Maurice’a Bekaerta będącego bezcennym i bardzo wzruszającym zapisem rzeczywistości przedwojen-nej Polski. WIĘCEJ >>

22-30października

KINO ILUZJON, WARSZAWA

Page 57: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |57

Page 58: PIOTR LEMAŃCZYK

58| Rozmowy58| Koncerty

GORZÓW JAZZ CELEBRATIONSPo pandemicznej przerwie gorzowski Jazz Club Pod Fila-rami ponownie zaprasza słuchaczy na koncert z cyklu Go-rzów Jazz Celebrations prezentujący wielkie gwiazdy świa-towego jazzu. W tym roku w Teatrze im. Juliusza Osterwy wystąpi skandynawskie supertrio Rymden. Zespół składa się się z trzech wybitnych i doświadczonych artystów, na-leżących do największych innowatorów w historii europej-skiego jazzu. Na fortepianie i instrumentach klawiszowych gra Bugge Wesseltoft, a towarzyszą mu kontrabasista Dan Berglund i perkusista Magnus Öström – dawni członkowie słynnego tria e.s.t. WIĘCEJ >>

23października

TEATR IM. JULIUSZA

OSTERWY, GORZÓW WLKP.

Page 59: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |59

5 listopada 2021 / godz. 19:00 / na miejscu wstęp wolny / online bezpłatnieul. Brukselska 23 / www.promkultury.pl

P o l i s h J A Z Z ! Y E S !

Włodzimierz Nahorny Trio feat. Zbigniew Namysłowski

Koncert specjalny w dniu 80-tych urodzin Włodzimierza Nahornego

Włodzimierz Nahorny – fortepianMariusz Bogdanowicz – kontrabas

Piotr Biskupski – perkusjagościnnie Zbigniew Namysłowski – saksofon

Organizator: Projekt zrealizowany we współpracy z Narodowym Centrum Kultury. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu

przed koncertem wernisaż wystawy #wewantjazz

fot.

Pio

tr G

ruch

ała

Page 60: PIOTR LEMAŃCZYK

60| Koncerty / Relacje

Jakub Krukowski

Enter Enea Festival – Poznań,

Jezioro Strzeszyńskie, 13–15 sierpnia 2021 r.

Nowe otwarcie

fot.

BW

Pic

ture

sJedenasta edycja Enter Enea Festi-val zwiastowała powiew świeżo-ści. Spośród zaproszonych gości, poza Leszkiem Możdżerem – nie-ustannie dyrektorem artystycz-nym i  największą gwiazdą im-prezy – wszyscy wykonawcy mieli wystąpić tu po raz pierwszy. Do-datkowo ich projekty zapowiadały się na tak odmienne, że każdy wy-dawał się być całkowicie inną hi-storią.

Stylistyczna różnorodność

Już pierwszego dnia rozpiętość ga-tunkowa okazała się szczególnie wyraźna. Nie od dziś wiadomo, że organizatorzy imprezy mają sen-tyment do klasyki, zawsze jednak przełamywali ją jazzowym pier-wiastkiem, najczęściej w  osobie improwizującego dyrektora. Tym razem scenę oddano wyłącznie kameralistom – Mariuszowi Pa-

Page 61: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |61

tyrze (skrzypce), Mikhailowi Ra-dunskiemu (wiolonczela) oraz Ki-ryłowi Kedukowi (fortepian). Muzycy w dużej mierze skupili się na repertuarze Tria Fortepianowe-go Antona Areńskiego i  sądząc po reakcjach publiczności, bardzo do-brze odnaleźli się pośród jazzują-cych grup.Te z  przytupem przejęły scenę, a  liderka pierwszej z  nich – Mar-ta Wajdzik (saksofon altowy, flet) skradła serca poznańskiej publicz-ności. Młoda saksofonistka zaim-ponowała charyzmą i świetną grą, która tym lepiej wybrzmiała przy doborowym akompaniamencie: Pawła Tomaszewskiego (instru-menty klawiszowe), Roberta Kubi-szyna (gitara basowa) oraz Pawła Dobrowolskiego (perkusja). Kwar-tet wykonał pełen repertuar debiu-tanckiego albumu My Planet.Główną gwiazdą piątkowych wy-stępów był Michał Urbaniak (sak-sofon tenorowy, sopranowy), któ-ry zaprezentował kultowy już, datowany na 1995 rok, projekt Urb-Symphony. Legendarnemu skrzyp-kowi towarzyszyli stali współpra-cownicy: Marcin Pospieszalski (gitara basowa), Frank Parker (per-kusja) i  Michael Patches Stewart (trąbka), a  także obecny podczas pierwotnego wykonania progra-mu, Leszek Możdżer (fortepian). Do solistów dołączyli muzycy or-kiestry Teatru Wielkiego im. Stani-sława Moniuszki w  Poznaniu pod fot. BW Pictures

batutą Katarzyny Tomali-Jedynak. Wybrzmiały klasyczne utwory jak Walcoberek i Don’t Do It to Me, publiczność zachwycił jednak przede wszystkim, zagrany dwukrotnie, osobisty Manhattan Man. Nie-wątpliwie dla wszystkich zaszczytem było obcować z wielkim muzykiem, który zaprezentował znako-mitą formę.

Przegląd tercetów

Sobotni dzień rozpoczął koncert Adama Palmy, z  perkusjonalistą Tomasem Celisem Sanchezem. Choć polski wirtuoz gitary klasycznej przyjechał

Page 62: PIOTR LEMAŃCZYK

62| Koncerty / Relacje

Tuż po nich na scenę wyszedł izra-elski pianista Omri Mor, zareko-mendowany organizatorom przez Zohara Fresco. Myślę, że nawet bez tej pomocy prędzej czy póź-niej zwróciłby on na siebie uwagę, zwłaszcza po udanym debiucie (It’s About Time!). Muzyk ma niezwykle ciekawe korzenie, jest pół Irakijczy-kiem i pół Argentyńczykiem, a jego zainteresowania poza jazzem i kla-syką obejmują muzykę arabsko-an-daluzyjską. Stylistyczna mieszan-ka przełożyła się na znakomitą, bardzo żywiołową grę, zwłaszcza że lider zdecydował się na akom-paniament gitary basowej, po któ-rą sięgnął Francuz Romain Labaye. Sekcję uzupełnił algierski perkusi-sta Mourad Karim Ziad, więc poza inspiracjami również skład dostar-czył kulturowej różnorodności.

fot.

BW

Pic

ture

s

promować najnowszą płytę – Adam Palma Me-ets Chopin, to obok Etiudy rewolucyjnej czy Wal-ca a-moll pojawiły się też interpretacje Django Re-inhardta, Chicka Corei, a  także szereg autorskich kompozycji. W drugiej części do duetu dołączył Le-szek Możdżer, który – podobnie jak na albumie – wspomógł Palmę, m.in. w  wykonaniu Chopinow-skich walców.Kolejne występy należały do dwóch triów fortepia-nowych, które zaprezentowały całkowicie inne po-dejście to tej formuły. Pierwszy zagrał pianista And-rei Kondakov z Vladimirem Volkovem (kontrabas) i  Garym Bagdasarianem (perkusja). Była to druga próba ściągnięcia Rosjan do Poznania – rok temu zatrzymała ich pandemia. Choć w grze zespołu nie brakowało energetycznych fragmentów, to najlepiej odnajdywał się on w  spokojniejszym repertuarze, jak w pięknej, nowej kompozycji Silence. Do zespołu również dołączył Możdżer, z którym zarówno lider, jak i kontrabasista mieli okazję w przeszłości dzielić scenę. Szczególnie udany okazał się duet pianistów w utworze Everything is Possible.

Page 63: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |63

Gwiazdorskie zakończenie

Ostatni dzień festiwalu rozpoczę-ło Marcin Pater Trio w  składzie: Marcin Pater (wibrafon), Mateusz Szewczyk (kontrabas, gitara baso-wa) oraz Adam Wajdzik (perkusja). Muzycy w większości zagrali mate-riał z wydanego przed dwoma laty albumu Nothing But Trouble. Wi-brafonista, poza niewątpliwym ta-lentem wykonawczym, znakomicie odnajduje się pomiędzy utwora-mi jako konferansjer, gdy więc do grupy dołączył Możdżer, panowie nie szczędzili widowni zabawnych dialogów. Skupiając się jednak na muzyce, trudno nie docenić tego porywającego koncertu – zarówno trio, jak i kwartet wypadły znako-micie.Kolejny zespół wprowadził do Strzeszynka zupełnie inną aurę. Świeżo po zdobyciu Fryderyka za album Uwodzenie przyjechała do Poznania Kapela ze Wsi Warsza-wa w składzie: Magdalena Sobczak-Kotnarowska (głos, cymbały), Syl-wia Świątkowska (głos, skrzypce, fidel płocka), Ewa Wałecka (głos, skrzypce), Piotr Gliński (bęben, perkusjonalia), Paweł Mazurczak (kontrabas), Maciej Szajkowski (bę-ben obręczowy, perkusjonalia), Mi-łosz Gawryłkiewicz (trąbka) oraz Mariusz Dziurawiec (konsoleta). Utwory ze wspomnianej produkcji stanowiły większość zaprezento-wanego repertuaru, nad pokrytym fot. BW Pictures

Page 64: PIOTR LEMAŃCZYK

64| Koncerty / Relacje

mrokiem jeziorem unosiły się więc oniryczne me-lodie i mazowieckie przyśpiewki. Nietrudno domy-ślić się, że tutaj również gościnnie pojawił się Moż-dżer, zwłaszcza że muzycy parę miesięcy wcześniej koncertowali razem w warszawskiej Stodole.Muzyka KzWW była znakomitym preludium do fi-nałowego koncertu Marilyn Mazur. Dunka o  pol-sko-amerykańskich korzeniach przyjechała do Poznania ze specjalnym kwartetem: liderka (per-kusja), Makiko Hirabayashi (fortepian), Klavs Ho-vman (kontrabas), Jakob Buchanan (skrzydłów-ka). Z zespołem wystąpiła też brytyjska wokalistka Norma Winstone. Już od pierwszych dźwięków za-panowała magiczna atmosfera.Przestrzeń wypełniły dźwięki osobliwego zesta-wu perkusyjnego wyposażonego w  niecodzien-ne dzwonki, gongi oraz talerze. Wtórował im duet Hirabayashi / Hovman, perfekcyjnie nadążają-cy za pomysłami liderki. Razem stworzyli ideal-ne tło dla wokaliz i pieśni Winstone oraz solówek Buchanana, którego flugelhorn subtelnie wzboga-cał przekaz. Repertuar w  dużej mierze poświęco-ny był pamięci zmarłego przed sześcioma laty pia-nisty Johna Taylora, z którym zarówno Mazur, jak i Winstone współpracowały. Wszystko opierało się na wspaniałej improwizacji wynikającej ze szcze-

rego dialogu, sprawiając, że koncert na długo zapadnie w  pamięć słu-chaczy.Relacjonując tegoroczny Enter Enea Festival, trzeba osobno pod-sumować udział Leszka Możdże-ra. Jego wieloletnia obecność na tej imprezie stała się już tak oczywi-sta, że można traktować ją za pew-nik, a  wiąże się przecież z  ogro-mem pracy, co było szczególnie wyraźne w  tym roku. Pianista uczestniczył w  aż pięciu koncer-tach, o różnych zestawieniach per-sonalnych i  całkowicie odmien-nym repertuarze. Za każdym razem porywał publiczność i przy-czyniał się do świetnego odbioru muzyki zaproszonych gości. Sce-na nad Jeziorem Strzeszyńskim jest jego domem nie tylko przez sprawowane funkcje, ale przede wszystkim osobiste podejście do muzyki, która tu powstaje. Właś-nie dlatego co roku widownia za-pełniona jest po brzegi. �

fot.

BW

Pic

ture

s

Page 65: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |65

Coroczne łódzkie warsztaty Inter-national Jazz Platform były dotych-czas włączane w  program Letniej Akademii Jazzu. Covidowe zabu-rzenia spowodowały kalendarzo-we rozdzielenie obu imprez. Na szczęście poza tym organizacyj-nym niuansem (i oczywistościami związanymi z  pandemicznym re-żimem sanitarnym) inne sprawy pozostały bez zmian.Wydarzenia związane z  Inter-national Jazz Platform odbywały się w  Klubie Wytwórnia pomię-dzy 18 a  22 lipca. Dla uczestników

– wśród których znalazło się spo-ro młodych nadziei polskiego i eu-ropejskiego jazzu – najważniej-szymi punktami programu były oczywiście panele i możliwość ar-tystycznej współpracy z  wybit-nymi przedstawicielami muzy-ki improwizowanej. Skład kadry szkoleniowej tradycyjnie wzbu-dzał zachwyt: Lotte Anker, Su-sana Santos Silva, Håvard Wiik, Frans Petter Eldh i  Gard Nilssen. Wystarczy tylko wymienić same nazwiska, a  jakikolwiek komen-tarz pozostaje zbędny.

Krzysztof Komorek International Jazz Platform / Letnia Akademia Jazzu

– Klub Wytwórnia, Łódź, lipiec–sierpień 2021 r.

Kosmiczna Platforma i gorąca Akademia

fot.

Pio

tr F

agas

iew

icz

Page 66: PIOTR LEMAŃCZYK

66| Koncerty / Relacje

Zadatki na gwiazdy

Ważny elementem International Jazz Platform są wieczorne, kameralne koncerty. W  tym roku pro-gram obfitował w  rewelacyjne prezentacje, które wypełniły późne wieczorne godziny. Koncerty nie-dzielne zainaugurowało fantastycznym pięćdzie-sięciominutowym improwizowanym setem trio Dell Lillinger Westergaard. Jako drugi zespół tego dnia zagrali Space Galvachers, czyli skrzypek Cle-ment Janinet (grający także elektrycznej mandoli-nie), wiolonczelista Clément Petit oraz korzystający z niezwykle oryginalnego zestawu perkusista Ben-jamin Flament. Muzycy wspomagali się elektro-niką, ale pomimo „elektrycznego” oblicza tria pro-gram często dryfował ku klimatom stonowanym.Drugi wieczór rozpoczęło trio Speak Low wokalist-ki Lucii Cadotsch, z którą zagrali Petter Eldh (kon-trabas) i  Otis Sandsjö (saksofony). W  końcowym fragmencie koncertu dołączył do nich pianista Kit Downes. Delikatny głos wokalistki zestawio-ny z szaleńczymi solówkami saksofonu i kontraba-

su dał efekt porywający. W  lirycz-ne nastroje świetnie wpasował się Kit Downes, który następnego dnia w  południe zagrał krótki koncert z  wiolonczelistką Lucy Railton. Podczas niemal godzinnego wystę-pu muzycy zagrali między innymi utwory ze swojej tegorocznej płyty, wśród których wyróżniły się kla-syki Wild is the Wind i Don’t Expla-in. Wieczór zamknął solowy kon-cert gitarzysty Stiana Westerhusa. Nieco przydługi w  moim przeko-naniu. Ale to odczucie może wyni-kać z faktu, że ciężki i głośny goty-cki jazz Westerhusa był propozycją trudną i  wymagającą odpowied-niego nastroju.Wtorek przyniósł słuchaczom nie-oczekiwane emocje. Jako pierwszy zespół pojawiło się na scenie nor-weskie Kongle Trio, które okazało

fot.

Pio

tr F

agas

iew

icz

Page 67: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |67

się sensacją całej imprezy. Pianist-ka Liv Andrea Hauge wybrana zo-stała do pierwszej edycji progra-mu Footprints wraz z  grającym na kontrabasie Øysteinem Skjelsta-dem Østensenem oraz perkuisistką Veslemøy Narvesen. Zaprezentowa-li oni pełen młodzieńczego uroku, bezkompromisowości i artystycznej odwagi autorski program, w  któ-rym liryczne melodie przeplatały się ze śmiałymi improwizacjami. Kongle Trio mają zadatki na jazzo-we gwiazdy i mam wielką nadzieję, że tak się właśnie stanie. Po norwe-skiej trójce na scenie zaprezentował się Pimpono Ensemble, dowodzo-ny przez perkusistę Szymona Gą-siorka. Polsko-skandynawski septet zagrał materiał z  ubiegłorocznego albumu Survival Kit, łączący pun-kową energię, improwizacyjną wol-ność i  potęgę brzmienia instru-mentów dętych, których w składzie grupy znajdziemy aż cztery.Przedostatni wieczór rozpoczął koncert zespołu Waldemar 4, któ-ry mimo nazwy kojarzącej się nie-co z disco polo (z polskiego punktu widzenia) penetruje obszary muzy-ki improwizowanej. Intrygująca na-zwa grupy wzięła się od imienia ba-sisty Trygve’a  Waldemara Fiskego, któremu partnerują Håvard Wiik – fortepian, André Roligheten – sak-sofon tenorowy i  klarnet basowy oraz Hans Hulbækmo – perkusja. Po norweskim bandzie na scenie pojawił się kwintet kadry szkolenio-

wej: Lotte Anker, Susana Santos Silva, Håvard Wiik, Frans Petter Eldh i Gard Nilssen. Koncerty kadry są kapitalną tradycją International Jazz Platform już chociażby ze względu na unikalność składów, jakie są formowane przy tej okazji. Jeden czterdziestomi-nutowy set zdał się wyjątkowo krótki (szczególnie po niemal półtoragodzinnym pierwszym występie, a  piątka wykładowców-mentorów zaprezentowała się tak, jakby grała ze sobą na co dzień od lat.Finałowy koncert International Jazz Platform roz-począł się od kolejnej tradycji, czyli występów war-sztatowych zespołów. Pięć składów – ośmio- i dzie-więcioosobowych – miało jedynie po dwadzieścia minut na zaprezentowanie efektów swojej pra-cy. Nie jest to łatwe zadanie, ale śmiało można po-wiedzieć, że mistrzowie przygotowali swoje grupy po mistrzowsku. Przyjemność słuchania i  ekscy-tacja wyłapywania szczególnie interesujących po-staci, których kariery warto śledzić, towarzyszyła każdemu z pięciu minikoncertów. Warto przy tym podkreślić międzynarodowy skład uczestników warsztatów, którzy przybyli do Łodzi między inny-mi z  Austrii, Słowenii, Norwegii, Bułgarii, Węgier i oczywiście z Polski.

fot. Piotr Fagasiewicz

Page 68: PIOTR LEMAŃCZYK

68| Koncerty / Relacje

A  na sam koniec polecieliśmy w  kosmos. Między-narodowi bogacze potrzebowali milionów dolarów, by na krótko wybrać się w  przestrzeń kosmiczną. 22 lipca w Łodzi wystarczyła energia szesnastooso-bowej Gard Nilssen’s Supersonic Orchestra, któ-ra mocą swojej muzyki zabrała nas na orbity nie-dostępne dla Bezosów, Bransonów i  Musków. Trzy perkusje, trzy kontrabasy, dziesięcioosobowa sekcja dęta. Przy tym już same nazwiska muzyków wzbu-dzające ekscytację – saksofoniści: Signe Krunderup Emmeluth, Kjetil Møster, André Roligheten, Per Texas Johanson, Maciej Obara, Jonas Kullhammar i Eirik Hegdal, trębacze Goran Kajfeš i Thomas Jo-hansson, puzonista Erik Johannessen, trzech ge-niuszy kontrabasu: Frans Petter Eldh, Ingebrigt Håker Flaten oraz Ole Morten Vågan, wreszcie perkusiści: Hans Hulbækmo, Veslemøy Narvesen i sam lider.Nilssen zaprosił do zagrania z  zespołem perku-sistkę wspomnianego już Kongle Trio, która była uczestniczką warsztatów, pięknym gestem wpro-wadzając ją do gwiazdorskiego składu swojego big-

bandu, a sama Veslemøy Narvesen świetnie zaprezentowała się mię-dzy innymi rewelacyjnym solo-wym fragmentem. Porywająco za-brzmiało trio trzech kontrabasów. Genialnych momentów nie brako-wało ani przez chwilę. To wpraw-dzie improwizująca orkiestra, ale swoją energią i klasą dosłownie po-rwała salę do tańca. Ubiegłorocz-na płyta Supersonic Orchestra na-leżała do najlepszych wydawnictw roku 2020 na świecie. Koncert wy-bitność zespołu i jego muzyki zde-cydowanie potwierdził.

Młodzieńcza świeżość i mistrzostwo

Rozdzielenie terminów Platformy i  Akademii zaowocowało rozsze-rzeniem tej pierwszej, a  słuchacze

fot.

Pio

tr F

agas

iew

icz

Page 69: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |69

zyskali de facto drugi festiwal, którego programu powinny za-zdrościć niemal wszystkie krajo-we imprezy jazzowe. Tydzień po emocjach International Jazz Plat-form wystartowała Letnia Akade-mia Jazzu. W nieco skromniejszym formacie i w krajowej obsadzie. Na-dal ze zróżnicowanym i  atrakcyj-nym programem i  wykonaniami przygotowanymi specjalnie dla fe-stiwalu.Festiwal rozpoczęli dwaj przed-stawiciele „nowej fali” krajowego jazzu. Zaczęło się występem tria Saturn V. Gitara basowa i  perku-sja ciekawie kontrastowały z piani-nem. Za to nieco mniej intrygująco i  oryginalnie wypadły fragmenty, w  których Miłosz Oleniecki prze-siadał się do instrumentów kla-wiszowych. Saturn V poruszał się w  podobnej stylistyce co gwiaz-da wieczoru EABS. Co więcej, je-den z  muzyków zaprezentował się w obu składach. Wysłuchanie obu koncertów jednego po drugim po-kazało jednak sporą różnicę mię-dzy klasą zespołów. Saturnowi bra-kowało wykończenia, dopełnienia programu wyrazistym akcentem. Po EABS wyraźnie widać okrzep-nięcie w  scenicznych bojach. Nie utracili młodzieńczej świeżości, a przy tym w pełni korzystają z na-rastającego doświadczenia. EABS zagrali w  Łodzi przekrojowy pro-gram, sięgając po utwory Komedy (ku dużemu zadowoleniu publicz-

ności), Sun Ra, ale prezentując także nowy mate-riał – kompozycje Zbigniewa Seiferta oraz utwory autorskie, które pojawią się na zapowiedzianej i już zarejestrowanej płycie.Dwa kolejne wieczory upłynęły pod znakiem kontra-stów pokoleniowych i stylistycznych. Drugą odsłonę festiwalu zainaugurowało trio Kwaśny Deszcz – ze-spół, którego pierwsza płyta była jednym z  najcie-kawszych debiutów fonograficznych poprzedniego

fot. Piotr Fagasiewicz

Page 70: PIOTR LEMAŃCZYK

70| Koncerty / Relacje

roku. Jakość oferty zespołu potwierdził świetny kon-cert, występ z  niespodziewanym udziałem Leszka Możdżera, który dołączył do tria w ostatnim utwo-rze. Znakomity pianista powrócił po przerwie z solo-wym recitalem, w którym znalazły się jego repertu-arowe hity, a wśród nich utwory muzyki popularnej, kompozycje własne oraz dzieła Krzysztofa Komedy. Wszystko przeplatane przewrotną konferansjerką. W sukces nikt nie wątpił, czego dowodziła chociażby szczelnie (w miarę pandemiczno-sanitarnych możli-wości) wypełniona sala.Trzeci wieczór rozpoczął Wójciński/Szmańda Quartet. Jeden z najlepszych improwizujących ze-społów krajowej sceny jazzowej. Muzyka impro-wizowana nie jest propozycją łatwą, ale godzinny występ braterskiego zespołu Wójcińskich publicz-ność wysłuchała z uwagą, entuzjastycznie kwitu-jąc solowe popisy każdego z muzyków. Cała czwór-ka pokazała, jak kapitalnie potrafi reagować na to, co dzieje się na scenie, a  także… poza sceną: Szy-mon Wójciński z  refleksem i  pomysłowością

wszedł w  interakcję z  dzwonią-cym telefonem.Finał należał tym razem do Krzysz-tofa Herdzina i  Mietka Szcześ-niaka, którzy z  towarzyszeniem Roberta Kubiszyna i Pawła Dobro-wolskiego zaprezentowali utwo-ry, które znalazły się na płycie Songs From Yesterday. Zaczęli od Beatlesów i  Beatlesami zakończy-li koncert. Niesztampowe aranża-cje autorstwa Krzysztofa Herdzina, zestaw nieśmiertelnych przebojów i ciepła przyjacielska atmosfera wy-kreowana przez muzyków sprawi-ły, że wieczór uznać można było za wyjątkowy.Przedostatni wieczór wypełni-ły występy dwóch wschodzących gwiazd krajowej muzyki. W pierw-

fot.

Pio

tr F

agas

iew

icz

fot. Piotr Fagasiewicz

Page 71: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |71

szej części zaprezentował się kwar-tet skrzypaczki Amalii Ume-dy Obrębowskiej. Liderka jest jedną z uczestniczek programu Fo-otprints, promującego nadzieje eu-ropejskiego jazzu. Projektu, bę-dącego elementem International Jazz Platform. Na LAJ Obrębow-ska, wraz ze swoim zespołem, mia-ła okazję zaprezentować się szer-szej publiczności. Druga odsłona wieczoru należała do Resiny, wio-lonczelistki, kompozytorki i  aran-żerki, będącej jedną z  gwiazd bry-tyjskiej wytwórni Fat Cat Records, która specjalizuje się w  wydawa-niu muzyki znajdującej się na prze-cięciu współczesnej (post)klasyki, minimalizmu, muzyki ilustracyj-nej oraz improwizowanej. W  ka-talogu wspomnianego wydawcy znajdują się wykonawcy tej miary co Sigur Rós, Múm, Matmos czy też Jóhann Jóhannsson.Na zamknięcie organizatorzy tra-dycyjnie zaplanowali koncert spe-cjalny z  materiałem przygotowa-nym na zamówienie festiwalu. Autorem tegorocznej kompozycji był Maciej Obara, który do wyko-nania zaprosił Dominika Wanię oraz Atom String Quartet. Kon-cert trwał niewiele ponad godzinę, ale dostarczył mnóstwa wrażeń. Prym w  narracji wiódł duet Oba-ra/Wania, który niekiedy koncer-tuje w  tak kameralnym zestawie-niu. Popularne Atomy zachowały za to powściągliwość, dbając prze-

de wszystkim o „orkiestrowe” tło. Ale mistrzostwo kwartetu można było odczuć, przymykając oczy, a  wtedy słuchacza uderzała niemal symfoniczna siła wykreowana przez muzyków.Śmiało można stwierdzić, że Letnia Akademia Jazzu obronną ręką wyszła z pandemicznych zawi-rowań, opierając się przeciwnościom i oferując słu-chaczom gorący (nie tylko z racji pogodowych upa-łów) program. Obie siostrzane łódzkie imprezy od lat imponują konsekwencją, stabilnością i  jakoś-cią, stanowiąc nie tylko polską, ale wręcz europej-ską czołówkę festiwalową. I oby trwały tak jeszcze przez wiele lat. �

fot. Piotr Fagasiewicz

Page 72: PIOTR LEMAŃCZYK

72| Koncerty / Relacje

Marta Goluch

Można odpłynąć

fot.

Mar

ta G

olu

ch

Schyłek lata wplątujący się coraz śmielej w  miękki pled jesieni to chyba dobry moment na chwyce-nie za ucho kubka cynamonowej herbaty i zanurzenie się we wspo-mnienia minionego sezonu festi-walowego. Lato w tym roku bywało zaskakujące nie tylko w kontekście klimatycznych anomalii. To wresz-cie czas, w  którym muzyka mogła znów swobodnie wybrzmiewać z  klubów, koncertowych sal czy oczywiście w  plenerze. Ostatnia z  opcji, zważając na niepewną sy-

tuację pandemiczną, stała się naj-rozsądniejszym wyborem zarówno dla słuchaczy, jak i organizatorów. Nie dziwi więc, że wielu z tych dru-gich podjęło wyzwanie przearan-żowania swoich festiwali na letnie edycje plenerowe. Tak było cho-ciażby w  przypadku Kartuzy Jazz Bass Days.Kaszuby. To tutaj, w Sulęczynie od-bywa się Jazz w lesie, w Gdyni na-tomiast największy festiwal ko-biecy Ladies’ Jazz, w  Gdańsku Jazz Jantar, a  w  trójmiejskim pakie-

Kartuzy Jazz Bass Day 2021 – Brodnica Górna,

Amfiteatr, 22 sierpnia 2021 r.

Page 73: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |73

cie można się wybrać na Sopot Jazz Festival. Obok tych muzycznych świąt, w  2014 roku w  stolicy Ka-szub – w Kartuzach – narodziło się nowe, swoiste „święto basu”. Kartu-zy Jazz Bass Days, powstałe z inicja-tywy basisty Piotra Lemańczyka, budzą Kaszubów z  zimowego snu. W tym roku jednak wszyscy prze-sypiają niesprzyjający zbiorowym wydarzeniom czas i  budzą się pół roku później. „Chcieliśmy zacho-wać ciągłość i  dlatego wpadliśmy na pomysł zorganizowania letniej edycji w  Brodnicy Górnej” – mówi dyrektor artystyczny festiwalu. Brodnica Górna to sypialnia Kar-tuz, w której funkcjonuje ogromny amfiteatr z dachem w kształcie ło-dzi. Nie bez powodu – zza grzbietu koncertowej łódki wychylają się je-ziora Brodno Wielkie i Ostrzyckie, które, jak podkreśla Piotr Lemań-czyk, niosą muzykę na kaszubską panoramę. Można odpłynąć. Szcze-gólnie przy brzmieniach pochlapa-nego trójmiejską falą jazzu.Mimo że zmiana formuły festi-walu pozbawiła go dodatkowego dnia (Kartuzy Jazz Bass Days tra-dycyjnie trwały dwie doby), to mu-zyki i  tak było po brzegi. Myślę, że Piotr Lemańczyk, tworząc ten festi-wal, wychodził z założenia, że wy-prawia muzyce wielkie kaszubskie urodziny, gości więc ją w swoim ro-dzinnym regionie, w gronie przyja-ciół i  znajomych, melomanów-au-tochtonów. fot. Marta Goluch

Page 74: PIOTR LEMAŃCZYK

74| Koncerty / Relacje

fot. Marta Goluch

warzyszy. „We wrześniu wchodzi-my do studia i  nagrywamy nasz debiutancki materiał, który za-powiada singiel Jestem tu obca” – zdradza Natalia Capelik-Muianga. I  choć przekonuje, że jeszcze po-szukuje swojej jedynej stylistycz-nej przystani, to występ na Kartu-zy Jazz Bass Day 2021 pokazuje, że jest nią soczyste R&B w  polskoję-zycznym wydaniu.Zanim grande finale z  udziałem kontrabasu Lemańczyka, w  tym roku – w  połączeniu z  fortepia-nem Leszka Możdżera i  perkusją Tomasza Łosowskiego, to jeszcze klasyka w wydaniu tria puzonisty Grzegorza Nagórskiego. Ten kon-cert to przekrój przez ostatnie 12 lat pracy artystycznej muzyka. W  ten rejs Grzegorz Nagórski za-biera swojego dobrego kolegę – Bernarda Maselego.Od pobudzającego rytmiczne okla-ski performansu Natalii Cape-lik-Muiangi, przez kosmiczną po-dróż tria Nagórskiego z gościnnym udziałem Maselego, po basowe fan-tazje składu Możdżer/Lemańczyk/Łosowski – tak brzmiało tegorocz-ne święto muzyki na Kaszubach, wśród jezior i  lasów, akustycz-nych arcynośników. „Myślę, że let-nia edycja Kartuzy Jazz Bass Days na stałe zagości w  kalendarium letnich festiwali jazzowych. To dla mnie osobiste święto” – podsumo-wuje Piotr Lemańczyk i  zaprasza na ósmą edycję. �

Celebracja zaczyna się od niespodzianki – rok-rocznie na festiwal zapraszani są młodzi, często debiutujący artyści. Tym razem festiwal otworzy-ła studentka wokalistyki jazzowej na Akademii Muzycznej w  Gdańsku – Natalia Capelik-Muian-ga wraz z zespołem złożonym z jej kolegów ze stu-diów. Ich repertuar obejmował standardy, m.in. Nardis czy fenomenalne I’m A  Fool To Love You, którym Natalia wywalczyła Grand Prix na Ladies’ Jazz Festival rok wcześniej, a  także autorskie pio-senki artystki i  jej instrumentalnych współto-

Page 75: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |75

Na niezwykle oryginalne w  każ-dym wymiarze widowisko zaprosili widzów organizatorzy tegoroczne-go Festiwalu Łódź Czterech Kultur. W ewangelickim kościele św. Mate-usza słuchacze przenieśli się w mu-zyczny świat inspirowany powieś-cią Olgi Tokarczuk Księgi Jakubowe.Zmierzenie się z tak wybitną litera-cką materią jako punktem wyjścia dla muzycznego spektaklu wyma-gało zaangażowania równie zna-

komitych wykonawców. Na sce-nie pojawili się więc Agata Zubel, Lutosławski Quartet, trio Bastar-da, Hubert Zemler oraz Mateusz Szemraj. Zderzenie stylistycznych obszarów, jakie reprezentują, oraz unikalne zestawienie instrumen-tów znakomicie wpisało się w wie-lokulturowy obraz wydarzenia.Agata Zubel jest międzynarodową gwiazdą muzyki współczesnej. Re-gularnie angażuje się także w zróż-

Krzysztof Komorek

Festiwal Łódź Czterech Kultur – Muzyka Ksiąg Jakubowych

– Kościół Ewangelicko-Augsburski św. Mateusza w Łodzi

– 11 września 2021 r.

Noblowska muzyka

fot.

Mik

oła

j Zac

haro

w

Page 76: PIOTR LEMAŃCZYK

76| Koncerty / Relacje

nicowane gatunkowo projekty, a  Muzyka Ksiąg Ja-kubowych pokazała, jak swobodnie czuje się i  w  operowym śpiewie, i w wokalizie, czy nawet w zwy-kłej recytacji. Magia objawiała się niekiedy w krót-kich fragmentach – jak choćby przez te kilka sekund zaśpiewanych unisono z klarnetem, gdy ludzki głos połączył się z  dźwiękiem instrumentu w  nieroze-rwalną jedność. Rewelacyjnie wypadł również frag-ment, gdy do Agaty Zubel dołączyła śpiewem niemal cała męska część obsady wykonawczej.Trio Bastarda i  Lutosławski Quartet stanowiły dwa pozostałe filary muzycznej opowieści. Raczej wy-mieniając się w inicjatywie, niż prowadząc narrację wspólnie. Bastardę wspierał grający na oudzie i cym-bałach Mateusz Szemraj. Swoistym łącznikiem mię-dzy oboma zespołami był Tomasz Pokrzywiński – kompozytor i  kierownik muzyczny całego przed-sięwzięcia – który niekiedy dołączał do Lutosławski Quartet jako piąty instrument, a czasem tworzył du-

ety ze skrzypcami. Cichym boha-terem całości był dla mnie Hubert Zemler, który kapitalnie kreował fundamenty, na których zbudowa-ny był koncert.Metaforyczna podróż niosła słu-chaczy przez światy różnorodnej stylistyki, obszary geograficzne, ob-rzędy i tradycje. Od muzyki żydow-skiej, przez klimaty rodem z Bałka-nów, Mołdawii i Ukrainy, po dzieła Haydna i Mozarta. Odwiedzaliśmy kościelne nawy, obrzędy wesel-ne, wyrafinowane koncerty. Dra-maturgię widowiska wyznacza-ły pieśni powstałe między innymi do fragmentów Ksiąg Jakubowych. Trzeba podkreślić, że jednym z naj-większych atutów Muzyki Ksiąg Ja-kubowych była gra świateł – reży-serowana przez Tomasza Filipiaka.Przepiękne wnętrza protestanckiej świątyni pogrążyły się początkowo w  ciemnościach i  tylko księżyco-wa poświata wpadająca przez po-łudniową rozetę poprzecznej nawy lekko rozświetlała przepiękną pro-testancką świątynię. Reflektor wy-łowił wkrótce z mroku Agatę Zubel i  tak rozpoczęło się całe koncerto-we misterium. Analogiczny efekt w  finale spiął klamrą niemal pół-toragodzinne widowisko.Wszystko w  tym koncercie zagra-ło perfekcyjnie: miejsce, muzyka, wykonanie, realizacja. Widownia chłonęła muzykę w  skupieniu, by wybuchnąć na koniec żywiołową owacją. Wspaniały spektakl. �

fot. Mikołaj Zacharow

Page 77: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |77

Koncert Gwiazdy Jazzu dla Dzie-ci w  warszawskim Teatrze Roma był wydarzeniem szczególnym, lecz nie tylko z  powodu niezwy-kle szczytnego celu, jaki mu to-warzyszył (ergo: zbiórki środków na Centrum Zdrowia Dziecka), ale z  powodu wyjątkowego programu artystycznego. I  to prawda, co mó-wiła współprowadząca wieczór Grażyna Torbicka – zorganizowa-nie takiego line-upu na jeden wie-czór to poziom najpoważniejszych festiwali jazzowych.

Ten niewątpliwie pozytywny wie-czór nie mógłby się zacząć lepiej niż od setu Wojciecha Mazolewskiego. Ów wystąpił tym razem z  przed-premierowym materiałem z  nad-chodzącej płyty Yugen i  – o  dziwo! – jego wiodącym instrumentem okazała się gitara elektryczna, nie zaś tradycyjna basówka. Muzyka, którą zaproponował lider ze wspar-ciem drugiego gitarzysty Krzysz-tofa Kawałki, pianistki i  jak się okazało… basistki Joanny Dudy i  grającej na perkusjonaliach Any

Wojciech Sobczak-Wojeński

Gwiazdy Jazzu dla Dzieci – koncert charytatywny

– Warszawa, Teatr Muzyczny Roma, 11 września 2021 r.

Jazz ku pokrzepieniu serc

fot.

Bea

ta G

rale

wsk

a

Page 78: PIOTR LEMAŃCZYK

78| Koncerty / Relacje

Yano, była łatwa, prosta i  przyjemna. I  nie jest to wytknięcie lenistwa czy hołdowania komercji. To zbiór najprawdziwszych komplementów.Materiał muzyczny opierał się na jednym, dwóch, w  porywach czterech zapętlonych rozrywkowo brzmiących akordach, frazy instrumentalistów nie były szaleńcze, ale urok minitematów, autentyczny klimat rozluźnienia – pozytywnego, przyjacielskie-go jamu, był czymś, co mnie pochłonęło. Jeśli chodzi o klimaty, to istotnie różnią się od dotychczasowych projektów Mazolewskiego, nie ma w tym jazzowych wtrętów czy głośnej ekspresji. Miejscami kojarzy-ło mi się to nieco z feelingiem zespołu Khruangbin

i to jedyne, co przychodzi mi do gło-wy po, bądź co bądź, jednorazowym i dość krótkim odsłuchu.Na pewno bardzo ciekawie po-brzmiewał ten oldschoolowy gib-son Mazolewskiego! I  celowo nie poddaję tu umiejętności gitaro-wych lidera ocenie, bo jego auten-tycznie wyczuwalna miłość do instrumentu, a  także szczerość przekazu (nie wspominając o  ka-pitalnym image’u), to coś, co przy-ćmiewa wszelkie potencjalne za-rzuty. Miło patrzyło się na zespół, który cieszy się wzajemną wymia-ną dźwięków, który potrafi szczerze się uściskać po występie, a podczas niego nawet po koleżeńsku skom-plementować (Mazolewski pogra-tulował Dudzie udanych partii na basie). Taka swoboda, dystans i po-zytywny „vibe”, a może właśnie taki filozoficzny rock and roll to coś, co przedsięwzięcia Mazolewskiego od-różnia na rynku i  dobitnie przy-pomina, że jazz nie tylko może, ale i  powinien być formą przyjemnej zabawy z  klasą. Konkludując: cze-kam na płytę i gratuluję odwagi!Drugi występ to Grażyna Auguś-cik z zespołem Bester Quartet, czy-li drużyna współpracująca ze sobą od lat – i to bardzo dobrze było sły-chać. Doskonałe zgranie, perfekcyj-nie synchronizowane gęste, wie-lowątkowe aranżacje utworów o  tematyce ludowej, m.in. A  w  tej studni, Matulu moja, śliczną córkę masz (ale nie tylko, bo i brawurowy

fot. Beata Gralewska

Page 79: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |79

Chopin się znalazł, i  klimatycz-ne Oblivion Piazzolli), olśniewają-ce solówki (czy to scatem, czy na akordeonie lub skrzypcach) – to coś, co definiuje tę część wieczo-ru. Jako umiarkowany entuzjasta scatu, czy ludowizny per se, mu-szę przyznać, że akordeonu akurat jestem fanatykiem, więc słucha-nie akompaniamentu i  partii so-lowych Jarosława Bestera z  lekka mnie oszołomiło. Nie wypada jed-nak odmówić czegokolwiek woka-listce – myślę, że na łamach tego pisma bezdyskusyjna jest ranga tej artystki. Kapitalny projekt, mi-strzowska dynamika setu, a  pub-liczność oczarowana.Na finał otrzymaliśmy recital Adama Makowicza. Było to moje pierwsze spotkanie „na żywo” z tym artystą i cóż – mogę tylko po-wiedzieć, że miałem honor obco-wać z  talentem nieprawdopodob-nym. Jego lekkość wykonywania na fortepianie ultraskomplikowanych partii, a  jednocześnie melodyczny urok, to zjawisko na skalę świato-wą. Słuchaliśmy m.in. standardów (Do Nothing Till You Hear From Me Duke’a  Ellingtona, Dreamy Errol-la Garnera, nieśmiertelne My One And Only Love, a  nawet kołysankę Komedy), oczywiście Chopina i so-lidny zbiór autorskich kompozycji (Morning Stroll In The Central Park, Get Happy, Satinwood, Lullaby for Georgia). Artysta dwukrotnie chęt-nie bisował, wręcz widać było, jak

bardzo chciał się dzielić swoim talentem ze słucha-czami. Klasa-człowiek, a talent od Boga – ogromny.Kończąc, wspomnę tylko, że sala Romy była peł-na, wylicytowano fotografię Adama Makowicza, dwie fotografie Chicka Corei i podpisaną przez nie-go płytę za łącznie ponad 7 tys. złotych. Wydarze-nie to nie tylko dało możliwość czynienia dobra poprzez dzielenie się pieniędzmi. Wierzę, że ta mu-zyka i spotkanie z takimi skromnymi, wrażliwymi i  utalentowanymi osobowościami pozwoliły nam wszystkim opuścić teatr bardziej zainspirowany-mi, aspirującymi, otwartymi – po prostu lepszymi ludźmi. �

fot. Beata Gralewska

Page 80: PIOTR LEMAŃCZYK

80| Koncerty / Relacje

Krzysztof Komorek

Dzisiaj są moje urodziny

fot.

Kas

ia S

tańc

zyk

Przez trzy dni wrześniowego week-endu trwało świętowanie dwudzie-stolecia działalności zespołu RGG. Muzycy przygotowali dla gości pro-gram podkreślający szczególny charakter całego wydarzenia.

Aperitif

Pomysł grania utworów Komedy bardzo często spotyka się w Polsce z  krytycznym odbiorem. Trudno się dziwić, bowiem to jeden z naj-bardziej eksploatowanych – nie-

rzadko bez umiaru i bez pomysłu – kompozytorów. Ale w przypad-ku muzyków takich jak RGG spo-dziewać się można podejścia wy-jątkowego. I już w zapowiedziach projektu, który wypełnić miał pierwszy wieczór, ową wyjątko-wość dało się odczuć. Po pierwsze na tapetę nie został wzięty sztam-powy program komedowski. Mu-zycy postanowili zmierzyć się bo-wiem z  nagraniem tworzącym fundament nowoczesnego jazzu w  Polsce – albumem Astigmatic.

RGG – Warszawa, Klub Jassmine, 17-19 września, 2021 r.

Page 81: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |81

Trio zaprosiło na scenę dwóch wyjątkowych gości: trębacza Pio-tra Damasiewicza oraz saksofo-nistę Łukasza Poprawskiego. Ar-tystów o  ugruntowanej pozycji w  jazzowym świecie. I  kwintet w  takim właśnie składzie znalazł się na scenie warszawskiego klubu Jassmine.Tytułowe Astigmatic niosło się ze sceny przez niemal godzinę. W  bardzo RGG-owskiej stylisty-ce, ale jednocześnie bez podąża-nia ku totalnej dekonstrukcji ory-ginału. Kattorna i  Svantetic były z  kolei krokami przenoszącymi słuchaczy bardziej w  stronę świa-ta Komedy, przy czym stempelek (czy wręcz stempel) indywidual-ności całej piątki artystów, i każde-go z nich z osobna, odciskał się na muzyce znacząco i  wyraźnie. Fan-tastycznie wypadły fragmenty so-lowe zagrane przez RGG-owców. Finałowe Svantetic zaczęło się li-rycznym wstępem fortepianu – Łu-kasz Ojdana w tym gwiazdorskim zestawieniu zachwycił mnie zresz-tą generalnie w  najwyższym stop-niu – i zaskoczyło szybką transfor-macją w energetyczną i niezwykle oryginalną interpretację.Cisza po zakończeniu koncertu trwała jedynie przez chwilę. Wi-downia szybko wybuchła owa-cją na stojąco. W  pełni zrozumia-łą, bowiem zbalansowanie między duchem Komedy a inwencją inter-pretatorów zdało się niemal per-

fot. Kasia Stańczyk

fekcyjne. Kuluarowe komentarze nie pozostawiały wątpliwości, że mieliśmy do czynienia ze zdarze-niem nadzwyczajnym.

Danie główne

Wieczór drugi poświęcony był koncertowej premie-rze najnowszego albumu tria. Łukasz Ojdana, Ma-ciej Garbowski i  Krzysztof Gradziuk pojawili się na scenie bez gości, by przedstawić materiał z  al-bumu Mysterious Monuments On the Moon – swojej najnowszej produkcji przygotowanej na ukorono-wanie dwóch dekad istnienia tria. Muzycy podzie-lili tym razem koncert na dwa sety.Płyta – co podkreślali w rozmowach muzycy – jest zapisem chwili. Tego, co zdarzyło się podczas sesji nagraniowej. Na koncercie Mysterious Monuments On the Moon zabrzmiało więc nieco inaczej niż na albumie, ale przecież tego właśnie oczekiwać nale-ży od takich zespołów jak RGG. Czegoś więcej niż tylko odegranie zapisu płyty. Patrząc na Księżyc, możemy z każdą obserwacją dostrzec coś odmien-nego. Na sobotnim koncercie także byliśmy świad-kami odsłonięcia innego oblicza muzyczno-księży-cowych eksploracji RGG.

Page 82: PIOTR LEMAŃCZYK

82| Koncerty / Relacje

Widownia słuchała obu części w  bardzo dużym skupieniu, rezygnując nawet ze zwyczajowego kwi-towania aplauzem najefektowniejszych momen-tów koncertu. Jednak już finałowym oklaskom po-nownie nie było końca, a zespół powrócił na scenę, by pożegnać gości utworem Ellipsis ze swojej po-przedniej płyty, Memento.

Deser

Deser. Wisienka na torcie. Creme de la crème. Jak-by tego nie nazwać, na zakończenie weekendu przy-gotowany został koncert wielokrotnie specjalny. Twórczość Stanisława Lema natchnęła RGG już na etapie przygotowywania najnowszego albumu. Ca-łość przy okazji świetnie wpisała się w  tegoroczną setną rocznicę urodzin pisarza i myśliciela (przypa-dająca notabene tydzień przed opisywanym tu wy-darzeniem) oraz ustanowiony sejmową ustawą Rok Stanisława Lema. Na płycie znalazł się utwór Planet Lem, a trio przygotowało również cały program za-tytułowany w  ten sam sposób. Współuczestniczył w tworzeniu tego dzieła… Robert Więckiewicz.Wybitny aktor był swego czasu jedną z osób zaan-gażowanych w  nagranie słuchowiska opartego na tekście Solaris. Teraz fragmenty tego właśnie Le-mowskiego arcydzieła wplecione zostały w  narra-cję spektaklu. Literacki pierwiastek nie zaburzył „muzyczności” przedsięwzięcia. Szczególnie że Wię-ckiewicz pokusił się o coś więcej niż tylko czytanie tekstu. To było zagranie historii opartej na Solaris, a  aktor wykorzystywał do manipulacji głosu tak-że efekty elektroniczne, prezentując się niczym ra-sowy improwizator. Dla mnie można ten program postawić w  jednym rzędzie z  nagraniami RGG z Parkerem, Wattsem, Pohjolą i Blaserem.Duże wrażenie robiła cała oprawa koncertu. Fan-tastyczne nagłośnienie (z  czego klub Jassmine zdą-żył już zasłynąć) oraz kapitalnie przygotowana opra-

wa świetlna. Na sali wyłączono całe oświetlenie, nie pracował również bar. Scenę oświetlały wyłącznie bia-łe lampy, a  dramaturgię wzmac-niało pojawianie się agresywnego czerwonego reflektora. Emocje potę-gowała możliwość obserwacji Rober-ta Więckiewicza na telewizyjnych ekranach umieszczonych w klubie.Kropka nad i  postawiona została w  sposób dobitny. Niedzielne spot-kanie z  RGG było rewelacyjnym podsumowaniem weekendowej ce-lebracji. Najświeższe wrażenia za-wsze są najintensywniejsze, ale Pla-net Lem okazało się dla mnie – nie tylko z  tego powodu – koncertem „pierwszym spośród równych”. Trio przyzwyczaiło nas, że nie zawodzi. Tak było też i  teraz, a  całe „urodzi-nowe przyjęcie” trzeba uznać za wy-darzenie więcej niż udane. �

fot.

Kas

ia S

tańc

zyk

Page 84: PIOTR LEMAŃCZYK

84| Rozmowyfo

t. K

uba

Maj

ercz

yk

Page 85: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |85

Marta Goluch: Jak zetknąłeś się z jazzem po raz pierwszy?

Piotr Lemańczyk: To były szalone czasy, Kartuzy były zagłębiem hi-pisów i punkowców. I z tych środo-wisk wywodził się zespół Kleszcz. Właściwie nie był to band jazzowy, a rockowy, grali nawet na festiwalu w Jarocinie. Ale chłopaków z zespo-łu zaczęło mocno ciągnąć w stronę bluesa, jazzowania. Byłem ich fa-nem, gdy tylko grali w  domu kul-tury, to brałem udział w  każdym koncercie. Pewnego razu zapuka-li do moich drzwi i  okazało się, że chcą ze mną pogadać. Pomyślałem: „O kurczę! Chyba chcą mnie do ze-społu.” I tak właśnie było.

Ja wówczas grałem na gitarze, ale oni powiedzieli, że mnie przyjmą pod warunkiem, że przerzucę się na bas, bo ich basistę biorą do woj-ska… Byłem tak szczęśliwy i  nie-szczęśliwy w  jednym momencie. „Na basie?!” Ja przecież śmigałem Hendrixa, miałem to w  jednym palcu. Przyjąłem jednak propo-zycję i  pokornie przystąpiłem do ćwiczeń na nowym instrumen-cie. A  gdy dostałem płytę Jaco Pa-storiusa, to oszalałem na punkcie basówki i  basu w  ogóle. Co cieka-we, graliśmy w  triu, a  najwięcej składów, w  których uczestniczę, to właśnie tria, więc ta magiczna trójka towarzyszy mi od samego początku.

Piotr Lemańczyk – woli, jak mówi się o nim ogólnie – basista. A jeszcze ogólniej – czło-wiek, bo muzykę postrzega właśnie przez pryzmat ludzi, a nie instrumentów. Na co dzień stacjonuje na Kaszubach. Stały bywalec trójmiejskiej sceny jazzowej, ale nie tyl-ko. Głównodowodzący zespołów Piotr Lemańczyk Acoustic Trio oraz Piotr Lemańczyk Electric Band, jako sideman koncertujący i nagrywający z czołowymi muzykami świa-towego jazzu. W dyskograficznym dorobku ma ponad sześćdziesiąt płyt i żartuje, że tylko po tej liczbie widzi, jak płynie czas. Ponadto inicjator oraz dyrektor artystyczny festiwalu Kartuzy Jazz Bass Days.Zanim na dobre rozsiadamy się we wnętrzu rodzinnego domu Piotra pod Kartuzami, do pokoju gościnnego wchodzi kot, z pełną gracją rozkłada się na kanapie i tym aktem wymusza na mnie pierwsze pytanie. „Przed swoimi zawsze gra się gorzej?” – Piotr po-dziela moje zdanie. W pośpiechu więc zbieram myśli i zaczynam ledwo utkanym w my-ślach banałem…

Wolność to poprawianieMarta Goluch

Page 86: PIOTR LEMAŃCZYK

86| Rozmowy

Jesteś najlepszym przykładem na to, że do tanga najlepiej we troje… [śmiech]

Po historii z  Kleszczem i  późniejszymi lokalnymi zespołami pojawił się Orange Trane. Ale cały czas udzielałem się triach. Przez 11 lat grałem u  boku Macieja Sikały, Dave Kikoski Trio z  Garym Nova-kiem, Jerry Bergonzi / Jacek Kochan / Piotr Lemań-czyk Trio, Maciej Grzywacz Trio, Krystyna Stańko Trio, Maciej Fortuna Trio, MAP czy ostatnio Moż-dżer / Lemańczyk / Łosowski Trio. Wszędzie widzę tria.

Co cię w takiej konfiguracji pociąga?

To jest bardzo niebezpieczna forma, jeśli chodzi o  muzyko-wanie. Nie każdy umie to ro-bić – nie wszystkie tria dobrze brzmią. Jeśli grasz koncert so-lo, to masz pełną swobodę gra-nia tego, co chcesz, a  jak się potkniesz, to jakoś to zakamu-flujesz. W  duecie jest podobna sytuacja. A  w  triu nie ma się za kim ukryć. Każdy jest na wierzchu. Ale przede wszystkim trudniej odnieść się do tego, co proponują koledzy, tak żeby to dobrze brzmiało. Szczególnie jeśli jest to trio bez instrumentu har-monicznego. Piekielnie trudna sprawa.

Trzeba dobrze grać.

Trzeba dobrze słuchać.Moim wielkim szczęściem była możliwość współ-pracy z Dave Kikoski Trio. Po dwutygodniowej tra-sie wracałem do domu ze świadomością, że je-stem innym człowiekiem. Wchodziliśmy na scenę i z marszu zaczynaliśmy grać, chociaż czasami nie wiedziałem co. Musiałem po prostu słuchać. Cza-

sem było i  tak, że graliśmy utwór, którego uczyłem się na bieżąco na scenie. I to było takie czyste. Świet-na szkoła słuchania.

Myślę, że też szkoła życia dla tak wymagającego od siebie muzyka.

Chyba to jest odpowiednia droga, żeby mieć przywilej utrzymywa-nia się z tego gatunku. To taki ame-rykański styl bycia, nie da się dwie godziny poćwiczyć na instrumen-cie, a  potem przysłowiowo zbierać

truskawki. Musisz siedzieć w  mu-zyce cały dzień. Czasem się budzę w  środku nocy, nalewam szampa-na, żeby wyciszyć dźwięki.

Trio jest też chyba twoją ulubioną figurą kompozytorską. Taki skład to nawiązanie do tradycji, którą przekładasz na nowoczesność. Nie próbujesz udowadniać, że to, co ro-bisz, jest innowacyjne, i wydaje mi się, że to właśnie sprawia, że two-je kompozycje odnajdują się w każ-dej czasoprzestrzeni. Bo mają jakiś korzeń, powstałe z  niego drzewko przycinasz na swój własny sposób.

Muzyka cały czas się zmienia. Wszyscy ci, którzy sprawiali, że wciąż była świeża, niebanalna i  pociągająca, doskonale znali tradycję

Page 87: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |87

Nie da się odejść od czegoś, czego się nie ma, bo się tego nie nabyło, nie wypracowało czy nie wykształ-ciło. To naturalna kolej rzeczy – ewolucja. Każda dekada w  jazzie wprowadzała wielkich innowato-rów. Młodsi koledzy Armstronga chcieli czegoś więcej, więc zarzu-cali mu, że gra tak bezpiecznie, że „szczerzy zęby” do ludzi i  na tym zarzucie powstał bebop, który po-kazywał kunszt improwizatorski. Ludzie czuli, że to jest coś abstrak-cyjnego, a  jednocześnie wielkie-go. Muzyka cały czas się zmie-nia. Wszyscy ci, którzy sprawiali, że wciąż była świeża, niebanalna i  pociągająca, doskonale znali tra-dycję.

Orange Trane to chyba dobry punkt wyjścia do rozmowy o  wolności, więc powspominajmy. La-ta 90. Piotr Lemańczyk wraz z kumplami wsiadają na stacji Kartuzy do „pomarańczowego pociągu”. Gdzie i po co jadą?

W  tych czasach wsiąść do „pomarańczowego po-ciągu” było nie lada marzeniem. Toczyła się per-manentna walka o  zakup jakiegokolwiek instru-mentu. Pewnego razu ten „pomarańczowy pociąg” wyruszył z Gdyni do Krakowa na Jazz Juniors i wy-haczył drugie miejsce. Mówiło się o nas w Teleex-pressie, w  Panoramie… Jak wróciliśmy na Kaszu-by, to mieliśmy status bohaterów przez najbliższy tydzień [śmiech]. Później jednak borykaliśmy się z prozaicznymi ograniczeniami.Ja zacząłem swoją przygodę z  Maćkiem Sikałą, Ja-nuszem Muniakiem, Janem Ptaszynem Wróblew-skim, a  Tomek Łosowski pojechał do Warszawy

fot.

Tom

asz

Cie

ślik

owsk

i

Page 88: PIOTR LEMAŃCZYK

88| Rozmowy

i  grał w  bardziej popowych zespołach – z  Edytą Górniak, Natalią Kukulską, Robertem Jansonem i  innymi. Zabrakło nam czasu, żeby dalej podró-żować tym pociągiem i  w  2000 roku zawiesiliśmy działalność. Po jakimś czasie zaczęliśmy się jednak zastanawiać nad wznowieniem. Na trasie po Skan-dynawii trafiłem na nagrania Chick Corea Trio i stwierdziłem, że to jest taki kolor, w którym móg-łbym grać z Tomkiem. Ale wówczas bardziej trak-towaliśmy to jako warsztat, poligon, na którym gra-liśmy rzeczy wbrew sobie. Stawialiśmy na precyzję wykonawczą, komplikowaliśmy metrum, harmo-nię itd. Lata mijają, wiesz jak jest. Dziś Orange Tra-ne przechadza się po koncertowych salach od czasu do czasu, nasz skład się rozbudował.

Właśnie. Na przestrzeni ostat-nich lat zespół nawiązał wiele ko-operacji, m.in. z  raperami Soweto Kinchem czy Eskaubeiem. Tak mi się wydaje, że właściwie nigdy nie wiecie, kogo w tej podróży spotka-cie i co z tego wyniknie.

Szczerze, miałem jakiś problem z  tym rapem. Soweto Kinch fa-scynował nas bardziej jako alci-sta, zresztą w  takiej roli słyszymy go na płycie. Nie mieliśmy na celu tworzenia typowych bitów na czte-ry czwarte. Z  rapem wybraliśmy się w  podróż, sugerując się taki-mi muzykami jak Steve Lehman, który miał trzech raperów w swo-im zespole jednocześnie. Jak gra-li w Żaku, to było coś fascynujące-go. Kontrabas przepuszczany przez efekty… I  to nie była zabawa, tylko poważne granie. Tacy nowojorscy goście… Na koncercie nie do koń-ca wiedziałem, o co im chodzi, ale wiało od tego dobrą energią. Domi-nik Bukowski zaproponował, żeby zrobić właśnie taką płytę, tym bar-dziej, że rap na jazzie z preparowa-nym wibrafonem to wielka rzad-kość. Ta koncepcja to energetyczny strzał w dziesiątkę. Szkoda, że zwa-żając na dosyć rozbudowany skład, nie możemy tego pograć więcej.

Z  tym rapem to jest niemała za-gwozdka w  ogóle, ale w  twojej muzyce dostrzegam więcej intry-gujących współprac z  artystami fo

t. K

uba

Maj

ercz

yk

Page 89: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |89

pracującymi głosem – żeby nie po-wiedzieć wokalami, bo przecież to, co robisz chociażby z Krysią Stań-ko, wykracza poza ramy jazzowego wokalu.

Głos to pierwotny instrument. Pierwotna siła! [śmiech]. Myślę, że z Krysią nagramy kiedyś coś w du-ecie. Mam już pewne pomysły, tyl-ko trzeba je zebrać do kupy.

Snik (2014) czy wydane w tym roku Fale (2021) to wydawnictwa, które pokazują, jak dobrze się docieracie na linii kontrabas-wokal, ale też kompozycja-tekst.

Z  Krysią to jest już inna historia. Możemy nie widzieć się pół roku, przychodzimy po tej przerwie na próbę i wiemy wszystko po pierw-szym dźwięku. To jest komfort ze-społów z długim stażem. Podobnie jest z triem Macieja Sikały.

Komunikacja niewerbalna.

Kiedyś do Coltrane’a zapukał Way-ne Shorter i powiedział mu, że in-

teresuje ich ta sama cząstka wszechświata. Na co padła odpowiedź: „Yeah”.

Czy istnieje kaszubski jazz?

Do Stanów przyjeżdża muzyk z  jakiegoś odległe-go kraju, chociażby Richard Bona, który wdziera się tam przebojem właśnie poprzez prezentowanie swojej kameruńskiej kultury. Czy tak byłoby z ka-szubskim jazzem? Próby łączenia muzyki jazzo-wej z kulturą ludową znane są od dawna. Jazz z gó-ralami, jazz i flamenco itd. Współcześnie powstają świetne kaszubskie pieśni, m.in. Jana Piepki, Jana Trepczyka, Tomasza Fopke, które miałem przyjem-ność wykonywać z  Cezarym Paciorkiem. To ma-riaż odmiennych stylów, z  gawędą i  przesłaniem. I chyba o to chodzi, by zestawić różne światy ze so-

bą, niekoniecznie obdarowując je terminem. Z pewnością jest to kierunek bardzo ciekawy.

Jednak to z Kaszub wywodzi się Orange Trane. Dwa lata temu wydaliście album Wolność. Ten projekt pomógł ci zrozumieć, czym ona jest?

Na naszej płycie Eskaubei opowiada: „Czym jest wolność, a co wolnością nie jest. To pytanie do Cie-bie”. Każdy z nas ma swoją definicję wolności. Pro-ces rozumienia jej nadal ewoluuje. Nie można po-wiedzieć, że to już się dokonało. Dążę do tego stanu, żeby tam, gdzie się pojawiam na scenie, była Muzy-ka. Wciąż dostrzegam, co mógłbym poprawić, i dla mnie wolność to właśnie poprawianie, doskonale-nie się i po prostu dążenie do muzyki. Tam chcę iść, bo mogę. Jeśli umiesz kontemplować chwile pod-czas tego procesu, to odnajdujesz wolność i szczęś-cie. Nie ukrywam żalu, że te chwile są tak kruche.

Możemy nie widzieć się pół roku, przychodzimy po tej prze-rwie na próbę i wiemy wszyst-ko po pierwszym dźwięku. To jest komfort zespołów z długim stażem

Page 90: PIOTR LEMAŃCZYK

90| Rozmowy

Pracując w muzycznej „kopalni”, musisz też umieć się zatrzymać i  dostrzec, jaką drogę już wykułeś i ile masz w sobie instrumentów – wrażliwości czy mądrości warsztatowej.

Kartuzy Jazz Bass Days to taka czasoprzestrzeń, w której mimo całego organizacyjnego zamiesza-nia czujesz się „jak w niebie”, w końcu to twoje oso-biste święto.

Nasze. To nasz kartuski festiwal.

Dla mnie to jedne wielkie kaszubskie urodziny muzyki. I właśnie tym roku postanowiłeś je uho-norować swoim występem w triu u boku Możdże-ra i Łosowskiego.

Leszka znam od dawna, gdy przeprowadziłem się do Gdańska, kilka razy jamowaliśmy. Wynajmo-wałem we Wrzeszczu mieszkanie, które traktowa-liśmy również jako salę prób. Bywali u nas Sikała, Olter, Nagórski, Staroniewicz, Tymański, Możdżer i  inni koledzy. Taki trójmiejski tygiel. Każdy z nas jednak poszedł we własnym kierunku. Trio Moż-dżer / Lemańczyk / Łosowski powstało z inicjatywy pana Bog-dana Bogiela, wieloletniego pro-motora jazzu ze Szczecina, przy współpracy z  panią Sylwią Ki-cką. Leszek przygotował re-pertuar, zrobiliśmy próby i  za-graliśmy koncert w  Warszawie, po czym na rok, z  wiadomych przyczyn, zostaliśmy odcięci od sce-ny. Aktualnie wznawiamy projekt i zagraliśmy już kilka koncertów.Jako ciekawostkę mogę dodać, że pierwszy kontra-bas w moim życiu dostałem właśnie od Leszka. Cie-szę się, że udało się dopasować terminy całej trój-ki i  mogliśmy wystąpić na KJBD. Zawsze staram

się, żeby na naszym festiwalu gra-ły świetne zespoły. Nie idę na kom-promisy. To jest festiwal, który traktuje muzykę serio.

To trochę taki kartuski „boost ti-me”. Piotr Lemańczyk Electric Band na finał ósmej edycji?

Nie chcę być monotematyczny, bo do-piero co graliśmy w ubiegłym roku, ale jeśli chodzi o ten mój elektryczny skład, to idziemy za ciosem i w stycz-niu nagrywamy kolejną płytę.

Tęskno ci było chyba za tą basówką…

Nie! [śmiech]. Ale jakieś trzy la-ta temu graliśmy kilka koncertów w  Stanach i  w  Chicago została mi wręczona pięciostrunowa gitara basowa. Nie bardzo wiedziałem, co z  nią zrobić, bo wówczas mało co ćwiczyłem na tym instrumen-

cie i musiałem mocno wejść w ten klimat. Wraz z  gitarzystą Marci-nem Wądołowskim odwiedzali-śmy muzyczne sklepy i wylądowa-liśmy m.in. w  sławetnym sklepie z filmu Blues Brothers. Tam urzekł mnie sześciostrunowy model, z  którym spędziłem na osobności

O to chodzi, by zestawić róż-ne światy ze sobą, niekoniecz-nie obdarowując je terminem

Page 91: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |91

kilka godzin. Gdy wrócił po mnie Marcin, powiedział: „stary, musisz mieć taką gitarę!”. Po powrocie do Polski jednak pojechałem na testy pewnej basówki, która następne-go dnia wylatywała do Japonii. Od pierwszego zagrania stwierdziłem, że chcę dokładnie taki model.

Skład twojego Electric Bandu jest chyba największy spośród tych, w jakich dotychczas miałeś okazję tworzyć. Czym różni się kameralny Lemano od tego dzielącego dźwięki z większą ekipą muzyków?

Myślę, że wszędzie słychać cząstkę mnie. Zauważ, że skład na Electric Band zmienia się w  zależności od utworu. Są takie kompozycje, któ-re gram wyłącznie w  triu. Koncer-ty również gramy teraz tylko w po-mniejszonym składzie – z  gitarą i perkusją. I chyba z tego też bierze się ciśnienie na zrobienie tej następ-

nej płyty jedynie z  Tomkiem Łosowskim i  Marci-nem Wądołowskim. Może pojawią się jacyś goście, ale trio to baza. Nazwałem ten projekt Electric Ban-dem, bo instrumentalnie różnimy się od tradycyjne-go akustycznego trio. Od kontrabasu oczywiście się nie odżegnuję, potrzebuję uzupełnienia w takiej po-staci. Wiesz, ja nie patrzę na muzykę przez pryzmat instrumentu, a  ludzi. Ta gitara daje mi możliwość poruszania się w różnych rejestrach. Proza życia…

Powiedział Piotr Lemańczyk, wszedł na scenę, za-mknął oczy i odpłynął na godzinę. Reset?

Scena to moje wakacje. Ja chcę się na niej spalać, grać świetną muzę, a odpoczywam, gdy po koncer-cie siedzimy wszyscy razem i  sobie luźno rozma-wiamy o tym, co się wydarzyło. To dla mnie najlep-szy wypoczynek.

Ponoć Facebook to fakebook, a  ty nie kłamiesz, pod każdym postem pisząc „i  love my job”. Gdyby zapytać twoich sąsiadów, kim jest Piotr Lemań-czyk, to pewnie powiedzą o  tobie: „człowiek, któ-ry kocha to, co robi”. Tak właśnie chciałbyś być po-strzegany?

Zostawiam to swoim słuchaczom. Ja po prostu za-głębiam się w muzykę i w ten sposób daję im siebie. Ich odbiór, jakikolwiek by był, jest dla mnie reak-cją, jakąś odpowiedzią, którą szanuję i cenię. Z na-tury ciągnie mnie do ludzi, którzy traktują muzy-kę w sposób metafizyczny. Nie chodzi mi o mimikę twarzy i  merdanie włosami. Wspólne granie to modlitwa. Bierzesz instrument i obowiązują cię już zupełnie inne reguły. Tylko z  takimi ludźmi chcę grać i  właściwie tylko na takich udaje mi się tra-fiać. Nie obchodzi mnie, czy ktoś skończył akade-mię, czy to jest doktor czy samouk, liczy się szczery przekaz. Niech muzyka będzie modlitwą. �

fot.

Tom

asz

Cie

ślik

owsk

i

Page 92: PIOTR LEMAŃCZYK

92| Rozmowy

Portret czasu

Adam Bałdych to muzyk poszukujący, ale przede wszystkim osoba, która programowo nie

trzyma się jakiegoś wybranego przez siebie albo producentów stylu, tylko opowiada własne

historie. Nie widzieliśmy się kilka lat, z wyjątkiem przelotnych chwil przy okazji koncertów, ale

już po pierwszych łykach zielonej herbaty poczułem, że rozmawiam z kimś, kogo widuję nie-

mal codziennie. Czas leci, 10 lat Adama w ACT Music, czego zupełnie nie zauważyłem, kolej-

ne trasy, sukcesy, nagrody, płyty, które ludzie kupują na wszystkich kontynentach, wszędzie

tam, gdzie istnieją dobre sklepy z płytami.fo

t. P

iotr

Ban

asik

Rafał Garszczyński

Rafał Garszczyński: Kiedy rozma-wialiśmy bardzo dawno temu, mó-wiłeś, że słuchasz Wieniawskiego, czy to dalej aktualne?

Adam Bałdych: Nie słucham, ale będę robił niedługo projekt z  mu-zyką Wieniawskiego. W  sumie to podchwytliwe pytanie.

Page 93: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |93

To ciekawe, bo moim zdaniem de-kadę temu byłeś od Wieniawskie-go dalej niż dzisiaj. Elektryczne skrzypce, bliska rockowej ekspre-sja. Młodość ma swoje prawa. Wir-tuozeria, dużo dźwięków. Czasem może nawet więcej niż potrzeba?

Jestem w tej chwili dalej od roman-tycznego sposobu grania muzyki niż na początku swojej drogi. Jed-nak estetyka muzyki poważnej i ka-meralistyki, granie akustyczne oraz estetyka modern classic są mi bli-skie. Stąd stawiam bardziej na ja-kość dźwięku i jego formowanie niż ilość. Myślę, że naturalną drogą dla mnie było najpierw odejście od mu-zyki poważnej w  celu budowania

swojego języka, a  później świado-my powrót do korzeni muzyki po-ważnej. To coś, co dzieje się dlatego, że chcę wyrażać siebie, poszukuję nowych przestrzeni dla wyrażania własnych emocji, forma, jaką przy-bierze moja muzyka, jest otwarta.

Porzucenie dynamicznego, rocko-wego grania musiało być również ryzykowną decyzją. Wiązało się przecież ze zmianą publiczności,

pewnie część fanów, tych rockowych, oczekują-cych dużej porcji energii porzuciła twoją muzykę?

Znam ludzi, którzy przestali mnie słuchać po wy-daniu Imaginary Room. To była spora zmiana w mo-jej muzyce. Zyskałem za to zupełnie nowych fanów. Tak jest za każdym razem, kiedy coś zmieniasz. Wierzę, że moja nowa i ewoluująca wciąż muzyka może znowu spowodować jakieś zmiany. Mój nowy album – Poetry to podsumowanie dekady w  ACT Music. To album już skończony, ja idę dalej.

Poetry to według mnie powrót do źródeł. Miałeś okres, kiedy twoje kompozycje komplikowały się również pod względem formalnym. Najnowszy al-bum to powrót do pięknych melodii, które nie mu-szą oznaczać banału, to muzyka wielowarstwowa, a jednocześnie przebojowa, ale też pozwalająca za każdym razem odkrywać coś w niej coś nowego.

Lubię poznawać nowe muzyczne przestrzenie. Ciągle poznaję coś nowego, uczę się, eksperymentu-ję i  na muzyczne terytoria, któ-re już znam, wracam z  nowym bagażem doświadczeń. Tym sa-mym wzbogacam swój język

muzyczny, który wciąż ewoluuje. Swoją muzyką opisuję otaczającą mnie rzeczywistość, nie kształ-tuję jej w oderwaniu od tego, co przeżywam, wręcz odwrotnie, jest ona wypadkową moich doświad-czeń. Spełniam się, nagrywając kolejne płyty, pod-sumowując kolejne etapy swojego życia i  rozwo-ju muzycznego. Jest to zawsze wyzwanie dla mojej wyobraźni, która pcha mnie nieznanymi dotąd ścieżkami, aby odkryć choćby skrawek nieschodzo-nego jeszcze lądu.Na co dzień pracując nie tylko ze swoim zespo-łem, ale uznanymi orkiestrami, w  kooperacjach

Jestem w  tej chwili dalej od romantycznego sposobu gra-nia muzyki niż na początku swojej drogi

Page 94: PIOTR LEMAŃCZYK

94| Rozmowy

z wybitnymi artystami z różnych muzycznych świa-tów, wciąż staję ze znakiem zapytania, gdzie iść i któ-rędy podążać, aby wykorzystać swój potencjał naj-lepiej. Jest tak wiele wspaniałych możliwości, że trudno mi rozgościć się w jednym miejscu na dłużej.

Nie masz czasem ochoty na rok oddechu – nie pracować nad kompozycjami, wejść do studia ze sprawdzonym składem, nagrać parę jazzowych standardów, udekorować je ognistymi solówkami i pojechać w łatwą trasę?

Zbyt mocno kocham muzykę. Szkoda mi na taki pomysł czasu. Jeśli nagrywam nowy album, to wynika on z jakiejś głębokiej potrzeby komunikacji poprzez sztukę. Standardy mogę pograć na jam sessions. Czas jest dla mnie ważny. W odróżnieniu od koncertów, podczas których da-ję się porwać chwili, albumy planuję skrupulatnie i  chciałbym, aby stanowiły o  jakiejś większej per-spektywie. Po nagraniu każdego mam chwilę na refleksję i  analizę tego, co opowiedziałem swoją muzyką, ale przecież to jest już odrobinę nieaktual-ne, ja już myślę o kolejnych nagraniach.Życie zmienia się szybko. Od momentu powstania szkiców kompozycji do chwili, kiedy mamy próby i nagrywamy, mija trochę czasu. Kiedy nagrywam, opowiadam o bieżącej chwili mojego życia, później to już staje się opowieścią o przeszłości. Kiedy trzy-mam w ręku gotową płytę, wiem, że jest to już opo-wieść o tym, kim byłem chwilę temu, więc nakrę-cam się, by iść dalej, i to trwa już od wielu lat.

Jak dużo jest na twojej nowej płycie Poetry zapla-nowanej i  wcześniej napisanej muzyki, a  ile po-wstało spontanicznie w studiu?

Dla mnie album jest portretem określonego czasu, tych kilku mie-sięcy, kiedy powstaje. Improwi-zacja daje możliwość wpisania aktualnych emocji w  kontekst po-wstałych kompozycji i nadania im ostatecznego kształtu. Później roz-wija się to i  przeobraża podczas koncertów, dzięki czemu kompo-zycja jest żywa. Staram się jednak starannie przygotować i  przemy-śleć muzykę, którą przynoszę do

studia, aby była wypowiedzią bar-dziej uniwersalną.

Twoja wytwórnia – ACT Music nie wydaje zbyt często muzyki nagry-wanej na żywo, a masz na koncer-tach publiczność, która zwykle re-aguje żywiołowo. Nie myślałeś w związku z tym o przygotowaniu jakiegoś wydawnictwa koncerto-wego?

Myślałem i myślę o tym. Jest jeden koncert, zarejestrowany w  Berli-nie na Berlin JazzFest, który zagra-łem tuż przed podpisaniem mojego pierwszego kontraktu z  ACT-em. Znalazł się w  sieci w  formie

Ciągle poznaję coś nowego, uczę się, eksperymentuję i  na muzyczne terytoria, które już znam, wracam z nowym baga-żem doświadczeń

Page 95: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |95

bootlegu. Siggi Loch (założyciel i  szef wytwórni ACT – przyp. red.) widział go w części i już następne-go dnia chciał się ze mną spotkać w sprawie kontraktu. Myślę, że za-graliśmy wtedy bardzo dobry kon-cert i  cieszę się, że jest uwiecznio-ny. Uważam, że koncerty są czymś wyjątkowym i  moje granie na ży-wo znacznie odbiega od albumów studyjnych, mam więc nadzieję, że jeszcze będzie okazja do wyda-nia mojej muzyki w takiej właśnie wersji.

ACT Music tworzy swego rodzaju zamkniętą rodzinę, muzycy często nagrywają gościnnie na płytach innych wykonawców, nie czujesz, że to cię w jakiś sposób ogranicza?

To za każdym razem moja decy-zja artystyczna. Spotykamy się, wytwórnia dba o  takie okazje, na-wzajem się inspirujemy. Jeśli mo-gę znaleźć potrzebne mi dźwię-ki wśród ludzi, których znam, nie mam potrzeby szukać gdzie in-dziej. Nie ma formalnych prze-szkód w zapraszaniu na sesje ludzi spoza wytwórni. Mój nowy album nagrałem z polskim zespołem, któ-ry sam wybrałem.Paolo Fresu, który gra na Poetry, zaprosił mnie na swój festiwal na Sardynii, słuchaliśmy się na-wzajem, spędziliśmy trochę cza-su razem, pijąc wino i rozmawiając o sztuce. To czas, który tworzy rela-

cję, a  to ona później ma swój wymiar artystyczny. Kiedy zacząłem szkicować muzykę na nową pły-tę, wróciły moje wspomnienia z tego wyjazdu i za-prosiłem Paolo na nagrania. Oczywiście nie ma co ukrywać, że współpraca artystów z jednej wytwór-ni wpływa pozytywnie na możliwości promocyjne, ale jeśli to nie zaburza wymiaru artystycznego, to czemu nie?Muzyka jest zawsze pierwsza. Cieszę się, że nagra-liśmy ten album z  Krzysztofem (Dysem), Micha-łem (Barańskim) i  Dawidem (Fortuną). Gościnnie pojawił się też znakomity młody saksofonista Ma-rek Konarski, z  którym wychowywaliśmy się ra-zem w Gorzowie. Łączy nas Jazz Club Pod Filarami i  fajne wspomnienia z  tego wyjątkowego jazzowe-go miasta. To ja forsowałem w wytwórni ideę wy-dawania albumu z  polskim zespołem, choć pew-nie prościej byłoby zorganizować międzynarodowy

fot. Piotr Banasik

Page 96: PIOTR LEMAŃCZYK

96| Rozmowy

skład z gwiazdami, które błyszczą nazwiskami na okładce. Biorę to na siebie i  wkładam dużo pracy, aby promować to, co uważam za ważne. Czuję też duże wsparcie ze strony wytwórni. Pracujemy ra-zem już 10 lat i to bardzo owocny czas.

Czujesz presję w  związku z  tym, że jesteś pol-skim skrzypkiem jazzowym? W  wielu miejscach to zobowiązanie i  wysoko postawiona poprzecz-ka. Skrzypce są polską specjalizacją w  jazzowym świecie?

Po pierwsze coraz rzadziej czuję się skrzypkiem jazzowym. Jestem skrzypkiem, zdecydowanie im-prowizatorem, kompozytorem, ale czy jazzowym? Moja muzyka już chyba dawno wychodzi poza ra-my samego jazzu i ja tego nie hamuję. Moje brzmie-nie jest inne od tych wszystkich wielkich nazwisk – Seiferta czy Urbaniaka. I  choć bardzo sza-nuję ich drogę, która miała też wpływ na mnie - ja kształtu-ję swoją własną. Bardzo przy-gniotła mnie informacja o odej-ściu Macieja Strzelczyka. Był mi szczególnie bliski i jego płyty bardzo mocno mnie inspirowały. Masz rację, że wiolinistyka jest rodza-jem polskiej specjalizacji, ale jest wielu doskona-łych skrzypków z różnych stron świata.

Czujesz się już gotowy do roli nauczyciela młod-szego pokolenia muzyków, czy jeszcze na to za wcześnie?

Jestem i  nawet dostałem propozycję z  Akademii w  Krakowie, gdzie Piotr Wyleżoł jest szefem Wy-działu Jazzu. Powstanie tam klasa skrzypiec, któ-rą poprowadzę. Wierzę, że stworzymy tam fun-dament do rozwoju ciekawych osobowości, które

chciałyby się rozwijać w  oparciu o moje doświadczenia i przemyśle-nia. Mam tylko nadzieję, że wystar-czy mi na to czasu.

Jak planujesz promować nowy al-bum – Paolo Fresu przyjedzie na koncerty?

W  październiku gramy z  kwin-tetem dwa koncerty, w  warszaw-skim klubie Jassmine i katowickiej Hipnozie. Wiosną ruszymy w  tra-sę z  udziałem Paolo Fresu. Wciąż rozwijam wiele innych projektów, więc muszę starannie zarządzać swoim czasem.

Mam na koniec zupełnie nie-muzyczne pytanie – kto wybiera okładki do płyt ACT Music?

To zawsze jest wybór Siggiego Lo-cha. To są obrazy z jego kolekcji. Po-doba mi się minimalizm graficzny naszych albumów. Czym jest Poe-try, jeśli nie treścią między słowa-mi, dźwiękami? Myślę, że tak samo jak nasza muzyka, strona wizual-na naszych płyt zaprasza, aby swo-ją wyobraźnią dopowiedzieć to, co nienazwane. �

Kiedy nagrywam, opowia-dam o  bieżącej chwili mojego życia, później to już staje się opowieścią o przeszłości

Page 97: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |97

Page 98: PIOTR LEMAŃCZYK

98| Słowo na jazzowo / Muzyka & poezja

Zawód muzyk

Gabriela Kurylewicz

Zastanawiająca rzecz, muzyka jest wszystkim, choć nie wszystko jest muzyką. Akustyczny śpiew pta-ków w  lesie przybrzeżnym, a  tak-że szum wiatru i  morza w  Karwi jest muzyką, a  łomot z  komputera samochodowego lub barowego, ło-mot nacierający niemal zewsząd, muzyką nie jest. Kultura maso-wa, która okupuje nasz glob, coraz bardziej zdecydowanie pod nazwą muzyki sprzedaje i wciska nachal-nie muzykę oszukaną, pozorną, pustą, promującą anomalie i prze-ciętność, podrobioną muzykę bez-granicznie głupią i  ogłupiającą. Problem w  tym, że głupią muzy-kę kupują głupi lub ogłupiali lu-dzie, ale tworzą ją także wyłącznie ludzie, jednak niezupełnie głu-pi, skoro zdolni są do wyrachowa-nia i  cynizmu, z  jakim organizują proces współczesnej muzycznej ko-mercyjnej produkcji masowej.Zapewne smutno jest być muzy-kiem amatorem, z wielu powodów, których można się domyślić. Ale o  ileż smutniej jest być muzykiem zawodowym i  brać udział w  zor-ganizowanym antymuzycznym kłamstwie, jakim jest – z  żalem przyznajmy – większość współczes-nych sesji nagraniowych i koncer-towych w Polsce i na całym świecie.

Tandetną muzykę, pseudomuzykę wykonują i  nagrywają przeważnie zawodowi muzycy, robią to z powo-dów handlowych, najpierw prze-praszając samych siebie, a  potem już bez skrupułów, choć być może nieetyczność nieartystycznej i  an-tymuzycznej pracy boli ich w  głę-bi duszy, bo przecież każde żywe stworzenie duszę ma, dokąd żyje i żyć pragnie.Czy zatem zawodowość w  dzie-dzinie muzyki gwarantuje mu-zyczność i muzykalność? Czy gwa-rantuje duchową kulturę i  służbę pięknu? Czy zapewnia niezłom-ność w  poszukiwaniu prawdy i  upór w  obronie dobra duchowe-go? Czy daje kompetencję do pro-wadzenia duszy w  stronę rzeczy-wistości idei? Nie. Współczesny zawodowy muzyk to inżynier, płat-ny, na służbie technologii narzuca-nych nam przez wielkie korporacje w  imię ich interesów, raczej krót-kowzrocznych i  niemetafizycz-nych.Biedny jest współczesny zawodo-wy muzyk, biedni są jego słucha-cze i  biedni muzykolodzy uzależ-nieni od procedur i  wytrychów produkcji masowej. Biedny głos ta-kiej wybiedzonej kultury usłysza-łam kilka dni temu nocą w radiu.

Page 99: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |99

Profesor sztuki tłumaczył zdalnie dwóm dzienni-karzom, że średniowieczne traktaty o  muzyce nie mogą być przydatne dla muzyków, bo to teksty filo-zoficzne, wówczas – i tu się zawstydził szczerze ów badacz wykładowca – uważano muzykę za to, czym przecież nie jest, za naukę wyższą, jeśli nie najwyż-szą, równoległą matematyce, astronomii i filozofii metafizycznej.I  to jest sedno sprawy. Bieda zawodowego muzy-ka może ulec ograniczeniu do biedy finansowej, je-śli w  ogóle, pod warunkiem, że muzyk zawodowy stanie się muzykiem prawdziwym, oddanym bez-granicznie studiom filozoficznym i poszukiwaniu duchowego piękna, jeśli przestanie podziwiać wy-rachowanych sofistów i  aranżerów, jeśli znajdzie czas i odwagę na czytanie tekstów Platona i naukę muzyki u samego Sokratesa.Czy takich muzyków prawdziwych, urodzonych, spotkałam? Tak. W Piwnicy Artystycznej na Rynku Starego Miasta 19, w domu na Brodzińskiego w War-szawie i  na ławeczce w  Karwi. Siadywaliśmy ra-zem z  moimi rodzicami – Kurylewiczem i  Warską – i  rozmawialiśmy. Nie o  niczym. Rozmawialiśmy o rzeczach ważnych na ziemi i na niebie, w filozofii i poezji, bo muzyka jest – nie dajmy sobie tego zabrać – słuchaniem i rozmową, i wyprawą dalej i dalej. �

Gabriela Kurylewicz Psalm

Niechby się tak Pan Bóg zgniewał na morderców triumfujących, drzewobójców, rzekobójców, mórz fałszerzy. Niech by im wypalił z procy odpowiedź za demontaż piękna Planety Ziemi. Podarowanej, bezbronnej i udręczonej uprawy niechby nadszedł kres. A jeśli muzyka byłaby zbawieniem królestw roślin zwierząt i ludzi, to niech zabrzmi niech uwolni zaśpiewem powrót łagodnego życia duszy, powrót umiłowania dobra.

Wiersz z tomu Gabrieli Kurylewicz, Zaśpiew, Warszawa 2020

fot.

Gab

riel

a K

ury

lew

icz

Page 100: PIOTR LEMAŃCZYK

100| Słowo na jazzowo / My Favorite Things (or quite the opposite…)

Jazzowe serce

Piotr Rytowski

23 sierpnia w  Londynie przesta-ło bić serce zespołu Rolling Stones. Dosyć powszechne jest powiedze-nie, że perkusja to serce zespołu, ale w przypadku Charliego Wattsa to określenie znaczyło wiele wię-cej. Zarówno Keith Richards, jak i Mick Jagger wielokrotnie powta-rzali, że to dzięki Wattsowi nadal są w stanie grać ze sobą i bez nie-go trudno byłoby sobie wyobrazić istnienie Stonesów. W wielu mate-riałach publikowanych w związku ze śmiercią perkusisty przypomi-nane były informacje o jego jazzo-wych zainteresowaniach, w  tym nieco humorystyczne stwier-dzenie samego Wattsa, że gra-nie w  Rolling Stones to jego pra-ca, a kiedy ma chwilę wolnego, gra jazz. Czy zatem serce zespołu, któ-ry jest ikoną rock and rolla, biło

w  jazzowym rytmie? Wiele na to wskazuje…Dorastając w  powojennym Londy-nie, młody Watts za pierwsze za-oszczędzone pieniądze, kupował „siedemdziesiątkiósemki” Jelly’ego Rolla Mortona, Charliego Parkera i  Dizzy’ego Gillespiego. Kiedy do-stał swój pierwszy zestaw perku-syjny, namalował na nim „Chico” – jako hołd dla Chico Hamiltona, perkusisty, który grał m.in. w słyn-nym kwartecie z Gerrym Mulliga-nem i Chetem Bakerem na począt-ku lat 50. Nie powinno więc nikogo dziwić, że pierwszym zespołem, z którym Watts grał w latach 1958-1959, był jazzowy Jo Jones All Stars.Jazzowe fascynacje ujawniały się przez cały okres kariery artysty i to nie tylko w muzycznej formie. W połowie lat 60., już jako członek

Page 101: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |101

odnoszącego coraz większe suk-cesy Rolling Stones, Watts opub-likował ilustrowaną książeczkę Ode to a  Highflying Bird, w  której w  kreatywny sposób ukazał hi-storię Charliego Parkera. Hołdem dla Birda były też płyty grupy The Charlie Watts Quintet – From One Charlie (1991) oraz A Tribute to Char-lie Parker with Strings (1992).Wspomniany kwintet, z którym li-der nagrał jeszcze płyty ze standar-dami – Warm and Tender (1993) oraz Long Ago and Far Away (1996) – nie był jedyną jazzową formacją per-kusisty. W  latach 80. Watts kon-certował na całym świecie z  big-bandem Charlie Watts Orchestra, w  skład którego wchodzili m.in. Evan Parker, Courtney Pine i  Jack Bruce (na wiolonczeli!). Zapis jedne-go z  tych koncertów możemy zna-

leźć na płycie The Charlie Watts Orchestra – Live at Fulham Town Hall (1986). Jedną płytę pozostawił po sobie również The Charlie Watts Tentet – To Watts at Scott’s (2004). Stosunkowo niedawno, bo w 2017 roku, ukazała się z kolei płyta Charlie Watts Meets The Da-nish Radio Big Band (Live At Danish Radio Concert Hall).Dla mnie najciekawszym w  kontekście jazzu do-konaniem Charliego Wattsa była jednak zupełnie inna płyta – notabene jedyna z tego zestawu, którą posiadam w swojej płytotece. Charlie Watts Jim Kel-tner Project to hołd złożony wielkim perkusistom jazzowym. W  2000 roku ukazał się album dwóch perkusistów, zawierający dziewięć utworów zaty-tułowanych nazwiskami jazzowych legend tego instrumentu. Historia zaczęła się jednak trzy lata wcześniej, podczas sesji nagraniowej do płyty Sto-nesów Bridges to Babylon, w  której Keltner także brał udział jako muzyk sesyjny.W  przerwach pomiędzy nagraniami Watts i  Kel-tner wymykali się do innego studia i eksperymen-towali z  różnymi ścieżkami perkusyjnymi. Watts dogrywał swoje partie do samplowanych sekwen-cji, które przedstawiał mu Keltner. W wolnym cza-sie muzycy chodzili na koncerty jazzowe i  mieli okazję zobaczyć na żywo Billy’ego Higginsa, Roya Haynesa i  Elvina Jonesa. Dosłownie kilka tygodni wcześniej zmarł Tony Williams. Pomysł hołdu dla legend perkusji był więc już oczywisty.Do perkusyjnych tracków producent Philippe Chauveau dołożył m.in. dźwięki oudu, samplo-wany bandoneon, smyczki, tablę, flet i próbki gło-sów – od indyjskich wokaliz po chór afrykański. Materiał łączy więc jazz z brzmieniami etniczny-mi, a miejscami nawet z techno! Rdzeniem pozo-staje jednak charakterystyczny backbeat Char-liego Wattsa. Muzycy nie próbowali naśladować mistrzów, którym dedykowali utwory. Starali się raczej uchwycić istotę ich gry, wydestylować

Page 102: PIOTR LEMAŃCZYK

102| Słowo na jazzowo / My Favorite Things (or quite the opposite…)

esencję ich stylów i  na tej bazie stworzyć włas-ny, nowoczesny materiał. I tak na przykład utwór Art Blakey jest bardzo afrykański i  plemienny, Roy Haynes oddaje żywiołowego ducha i energię mistrza, a  Airto wykorzystuje rytm samby, uzu-pełniony bandoneonem. Najbardziej nietypowy może się wydawać utwór Tony Williams, ponie-waż nie tyle odwołuje się do jego stylu gry, co ra-czej stanowi requiem ku jego czci.Jazzowe korzenie oraz stała obecność jazzowych pro-jektów na ścieżce artystycznej Charliego Wattsa bez wątpienia przyczyniły się do jego instrumentalnej wszechstronności, tak często demonstrowanej pod-czas nagrań i  koncertów ze Stonesami. W  jego grze zawsze można było wyczuć pewną skromność, któ-ra także, przynajmniej po części, związana była z jego jazzowym obliczem. Watts nie epatował słuchaczy

epickimi rockowymi solówkami, był miarowo bijącym sercem jed-nego z  największych rockandrol-lowych zespołów świata. Sercem jazzowym… �

Literackie Biuro Podróży

MiszmaszMałgośki Kron

poniedziałki godz. 10:00

zaprasza Krzysztof Komorekśrody godz. 10:00

zapraszaMałgorzata Kronpiątki godz. 11:00

zaprasza Rafał Garszczyński

CzytamJAZZ

Dofinansowano ze środkówMinistra Kultury, DziedzictwaNarodowego i Sportu

pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

Page 103: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |103

Perfekcyjny balans

Rafał Garszczyński

Ta płyta to klasyk absolutny. Znaj-duje się pewnie na każdej z  list płyt wszech czasów, klasyfika-cji gwiazdkowych, punktowych, wszystkich „Core Collection”, „must have”, kamieni milowych jazzu i  innych tego rodzaju zestawień. Z pewnością na tych listach, mniej lub bardziej subiektywnie układa-nych, nigdy nie wyprzedzi Kind Of Blue czy Giant Steps, ale to jest ta sama liga, absolutny jazzowy top. Z  pewnością to też jedna z  dwu, może trzech najważniejszych płyt Charlesa Mingusa.Na tej właśnie płycie Charles Min-gus po raz pierwszy pokazał świa-tu swoją najbardziej chyba zna-ną do dziś kompozycję – Goodbye Pork Pie Hat. A trzeba pamiętać, że Charles Mingus był przede wszyst-

kim jazzowym kompozytorem i li-derem zespołu, a  dopiero w  dru-giej kolejności kontrabasistą. Już przez sam fakt premiery jednej z najczęściej grywanych jazzowych kompozycji wszech czasów płyta zyskała nieśmiertelność. Na Min-gus Ah Um nie można jednak pa-trzeć tylko jak na miejsce premie-ry Goodbye Pork Pie Hat. Tu też po raz pierwszy zostały zarejestrowa-ne między innymi Fables of Faubus i  Better Git It In Your Soul i  Open Letter To Duke.Siłą tej płyty są jednak nie tylko kompozycje. Można zaryzykować twierdzenie, że lider nagrywając ten album, miał najlepszy zespół, z  jakim grał w  ciągu całej swojej kariery. Charles Mingus potrzebo-wał nieco większego składu. Na tej płycie grają saksofoniści – Booker Ervin, John Handy i  Shafi Hadi, a  także puzoniści – Willie Dennis i Jimmy Knepper. Skład uzupełnia-ją Horace Parlan (fortepian) i Dan-nie Richmond (perkusja).Cechą dzieł klasycznych powin-na być ponadczasowość. Dziś takie brzmienie i taki skład instrumen-tów do głównego nurtu jazzu nie należy. Dziś chyba nie ma nawet jazz głównego nurtu. Jednak Min-gus Ah Um mógłby powstać w każ-

Charles Mingus – Mingus Ah UmColumbia / Sony, 1959

fot.

Raf

ał G

arsz

czyń

ski

Page 104: PIOTR LEMAŃCZYK

104| Słowo na jazzowo / Kanon Jazzu

dym momencie od 1959 roku do dziś i  byłby tak samo aktualny. A już samo to jest dowodem na ge-niusz kompozytora i  lidera, któ-ry również w  dodatku wykreo-wał magiczną sesję, korzystając, co zresztą miał w zwyczaju, z muzy-ków niekoniecznie pierwszej ligi…Kompozycje napisane na Min-gus Ah Um nie należą do najła-twiejszych, jednak zachował się w nich perfekcyjny balans pomię-dzy stopniem komplikacji i  za-awansowania a  strawnością ma-teriału dla mniej osłuchanego odbiorcy. Stąd też muzycy znajdą na Mingus Ah Um nietypowe roz-wiązania rytmiczne i  harmonie nieznane z  innych płyt końca lat pięćdziesiątych, a  słuchacze oka-zjonalnie sięgający po jazz wpada-jące w ucho i niebanalne melodie. To również cecha muzycznego ge-niuszu lidera.W  1959 roku nikt list przebojów jazzowych albumów nie prowadził. Jednak gdy dziś po wielu latach

spróbujemy takie zestawienie spo-rządzić, ja nie będę potrafił usta-lić konkretnych miejsc w pierwszej trójce 1959 roku, choć z  pewnoś-cią wiem, że w  tej trójce są Kind Of Blue Milesa Davisa, Shape Of Jazz To Come Ornette’a  Colemana i Mingus Ah Um Charlesa Mingusa. Miles Davis wykorzystał wyśmie-nity gwiazdorski skład, podob-nie jak Ornette Coleman, które-mu dodatkowo pomogła etykietka ówczesnego największego inno-watora. Charles Mingus zwyczaj-nie nagrał wybitną płytę, z muzy-kami może nie tak znanymi, jak w  innych wielkich propozycjach z  najlepszego w  historii jazzu roku 1959 i  nieco pospiesznie na-pisanymi kompozycjami. Gdy-by rozszerzyć trójkę do piątki, do-dałbym Time Out Brubecka i Giant Steps Johna Coltrane’a. To był na-prawdę najlepszy rok jazzu, a  na-granie Mingusa pozornie nie po-winno się udać, a jednak powstało arcydzieło… �

Page 105: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |105

wijaną z  dala od szponów branży i biznesu.Na Leaders of the New School skła-da się trzech raperów: Busta Rhy-mes, Charlie Brown i  Dinco D. Za nadanie pseudonimów oraz na-zwy grupie odpowiedzialny jest le-gendarny Chuck D z  Public Ene-my. Obejrzał ich występ na pokazie młodych talentów w  nowojorskim klubie Spectrum City, a  następnie umieścił pod skrzydłami swoich współpracowników – produkcyjnej supergrupy Bomb Squad. O nazwę Leaders of the New School rywa-lizowali z  zespołem, który później występował jako Young Black Tee-nagers (co ciekawe, żaden z  człon-ków Y.B.T. nie był tak naprawdę czarny). Postawionym przed nimi zadaniem było nagranie lepszego utworu pod tytułem F**k the Old School. Wiadomo, kto wygrał, bo wiadomo, kto występował później jako Leaders of the New School.Busta Rhymes jest bez dwóch zdań najlepszym raperem w  L.O.N.S., twarzą grupy i  generalnie twórcą, którego długowieczność wzbudza ogromny szacunek. Rozbłysk jego gwiazdy w  zespole nie był jednak tak oczywisty w  momencie pod-pisywania kontraktu płytowego z wytwórnią Elektra. Zanim grupie

Dwa koguty pod jednym dachem

Adam Tkaczyk

Jeśli mowa o grupie Leaders of the New School, dwa fakty musimy od-haczyć na samym wstępie: a) to ta grupa, w  której karierę rozpoczął Busta Rhymes; b) to ta grupa, która rozpadła się przed kamerami MTV, w  programie Yo! MTV Raps. Luź-na uwaga na temat nazwy zespo-łu: określenia „old school” i  „new school” używane są dzisiaj bar-dzo swobodnie i  ich cezura zda-je się przesuwać z każdym rokiem i nowym trendem muzycznym. Je-śli jednak mamy być dokładni, to warto ustalić, że technicznie rzecz biorąc, „old school rap” to lata 1977-1982/85, gdy hip-hop nie był koja-rzony z  nagrywaniem albumów, a  spontaniczną kulturą ulicy, roz-

Leaders of the New School – A Future Without A PastElektra, 1991

Page 106: PIOTR LEMAŃCZYK

106| Pogranicze / Down the Backstreets

udało się przebić, Busta zdążył już wylecieć z  jej składu. Zarówno on, jak i Charlie Brown uważali się za wyłącznych liderów grupy, a  takie zderzenie ego i  osobowości często kończy się konfrontacją.Gdy Dante Ross, pracujący wcześ-niej dla Tommy Boy Records, prze-chodził do Elektry, Leader of the New School była jedną z  pierw-szych grup, jakimi chciał się zająć. Usłyszał jednak, że zespół od czasu ostatniego kontaktu z  nim zmie-nił skład – postawił więc jasny wa-runek: L.O.N.S. dostaną kontrakt tylko w  składzie, jaki zdążył po-znać i  polubić. Jeden telefon zała-twił sprawę, Busta wrócił do grupy, a  debiutancki utwór Leaders, Mt. Airy Groove, ukazał się na składan-ce Rubaiyat. L.O.N.S. szybko zdoby-wali popularność i szacunek, czego dowodem było dołączenie do ko-lektywu Native Tongues, do które-go należeli m.in. A Tribe Called Qu-est, De La Soul i Queen Latifah.Wewnętrzne problemy często mają duży wpływ na brzmienie materia-łu muzycznego. W przypadku A Fu-ture Without A Past – debiutanckiego albumu Leader of the New School – są one genialnie wyciszone, a może wręcz nieobecne. Co prawda dwa solowe utwory Busty, Feminine Fatt oraz Show Me A  Hero, są pozosta-łościami po pierwszym rozpadzie zespołu, gdy z  konieczności rozpo-czął on nagrywanie materiału solo-wego, ale poza tym A Future Witho-

ut A Past w mojej opinii pozbawione jest jakichkolwiek wyczuwalnych napięć pomiędzy członkami. Ko-lektyw i  twórczość były w tym wy-padku ważniejsze niż ego, a chemia kreatywna wyczuwalna jest szcze-gólnie w  refrenach – specjalności L.O.N.S.Każdy z  chłopaków wnosi unikato-wą dynamikę, a efektem ich syner-gii jest piękny, szalony chaos – cha-rakterystyczny dla ludzi w ich wieku (mieli wtedy po 19-21 lat). Czerpią od siebie wzajemnie energię, rapowa-nie jest dla nich przede wszystkim zabawą, a każdy niepoważny pomysł witany jest z otwartymi ramionami. I chociaż nadal są to trochę nastolet-nie wygłupy, tematyka kawałków bywa związana z ważnymi elemen-tami ich życia. Utwory dotyczą szko-ły, a  właściwie jej nieprzydatno-ści w życiu, relacji z dziewczynami, prób bycia „cool”, niedostosowania do powszechnych standardów, nie-bezpieczeństw związanych z  nad-używaniem narkotyków, złego wpływu rówieśników.L.O.N.S. poruszali tematy, z którymi mógł się identyfikować przeciętny amerykański nastolatek. Ułatwiło to przebicie się do mediów główne-go nurtu – teledyski emitowane były w  rapowych programach na BET, MTV i  lokalnych nowojorskich ka-nałach w  audycji Video Music Box Ralpha McDanielsa. Aż dwukrotnie wystąpili też w popularnym progra-mie komediowym In Living Color.

Page 107: PIOTR LEMAŃCZYK

JazzPRESS, październik 2021 |107

Busta Rhymes pojawił się gościn-nie w  historycznym, legendarnym już remiksie utworu Scenario A Tri-be Called Quest, absolutnie kradnąc show swoją szaloną zwrotką. War-to zaznaczyć, że doskonale uwidocz-nione są w niej jego jamajskie korze-nie i inspiracje („Heel up, wheel up, bring it back, come rewind!”), które uważa się za wielki atut jego stylu.Za produkcję na A  Future Without A Past w większości odpowiedzial-ni są sami L.O.N.S. oraz Bomb Squ-ad. Efekt jest dość unikatowy, ale w  sumie łatwy do przewidzenia przy takim połączeniu twórców – A  Future Without A  Past brzmi jak bardzo funkowe Public Enemy, jak mix bitów Native Tongues i  Bomb Squadu.Pomimo świetnego odbioru, wystę-pów w  ogólnokrajowych mediach, przynależności do supergrupy, peł-nych energii koncertów – A Future Without A  Past nie zdobyło nawet statusu złotej płyty. Tym niemniej ich młodzieńcza energia, nieco za-pomniane wtedy podejście do wy-stępów na żywo (układy taneczne!) i  czysta jakość muzyczna pozosta-wiły trwały ślad w  kulturze hip-hopowej. Oprócz tego rozpoczęły oczywiście wspaniałą karierę Bu-sty Rhymesa, trwającą do dzisiaj.Jak to było z tym drugim i ostatecz-nym rozpadem Leaders of the New School na antenie MTV? Wedle re-lacji Busty Rhymesa, członkowie grupy przedstawiali się przed ka-

merami, podając swój pseudonim, a następnie dodając nazwę grupy – pokazując przynależność i  poczu-cie reprezentowania jej. Na koniec Charlie Brown po wypowiedze-niu swojej ksywy dodał: „reprezen-tuję siebie”. Skonsternowani kole-dzy poprosili o  wyłączenie kamer i  zapytali go o  powody wypowie-dzenia takich słów. Brown zwró-cił się wprost do Busty, twierdząc, że go nie trawi i nie chce być człon-kiem Leader of the New School. Po-kłosiem rozmowy było bardzo wy-czuwalne napięcie, ten odcinek Yo! MTV Raps jest już legendarny w  środowisku. Fragment progra-mu można bez większych proble-mów znaleźć na YouTube.Kariera Busty Rhymesa wkrót-ce później wystrzeliła w  stronę gwiazd, a Charliego Browna i Din-co D przyjęła dokładnie odwrot-ną trajektorię. Leader of the New School kilkukrotnie jeszcze wystę-powali razem, np. na solowym de-biucie Busty The Coming, ale per-spektyw na nowy wspólny album nigdy nie było. W  gruncie rzeczy, biorąc pod uwagę zderzenie oso-bowości, Leader of the New School byli skazani na szybki rozpad od początku działalności. Na efek-ty współpracy Busty Rhymesa, Charliego Browna i Dinco D – dwa świetne albumy – należy zatem patrzeć jak na unikat, fenomen i  dziękować opatrzności, że je do-staliśmy. �

Page 108: PIOTR LEMAŃCZYK

WydawcaFundacja Popularyzacji Muzyki Jazzowej EuroJAZZISSN 2084-3143

Fotograficy:Piotr GruchałaMarta IgnatowiczKuba MajerczykLech BaselMarcin WilkowskiPiotr FagasiewiczPiotr BanasikJarek MisiewiczBarbara AdamekBogdan AugustyniakKrzysztof WierzbowskiKatarzyna StańczykPaulina KrukowskaKatarzyna KukiełkaJarosław WierzbickiBeata GralewskaPrzemek KleczkowskiAnna MrowcaKasia IdźkowskaJacek PiotrowskiPlakatyAgnieszka Sobczyńska

KorektaKatarzyna CzarneckaDorota MatejczykPrzemek BychawskiŁucja KubickaMarta Pijanowska-KwasMagdalena Kowalewicz

Projekt layoutuBeata Wydrzyńska

Projekt okładkiDominika NaborowskaOpracowanie graficzne, skład i łamanieKlara Perepłyś-Pająk

Marketing i reklamaAgnieszka Holwek [email protected]

Kontakt z redakcją: [email protected]. Górczewska 201, 01-459 Warszawawww.jazzpress.pl

Redakcjaredaktor naczelny:Piotr Wickowski

redaktor prowadzący jazzpress.pl Krzysztof Komorek

Janusz FalkowskiAya Al AzabMery ZimnyJerzy Szczerbakow Rafał GarszczyńskiDominika NaborowskaRyszard Skrzypiec Wojciech Sobczak-WojeńskiSławomir OrwatJakub KrukowskiRadek WośkoLech BaselMałgorzata SmółkaVanessa RogowskaBasia GagnonJarosław CzajaMarek BrzeskiPiotr RytowskiBarnaba SiegelCezary ŚcibiorskiAdam TkaczykAnna PiecuchRafał ZbrzeskiAnna MrowcaPiotr PeplińskiMichał K. DybaczewskiKatarzyna NowickaJędrzej JanickiPaulina SobczykMarta Goluch

Wszystkie materiały w numerze objęte są licencją Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomer-

cyjne-Bez utworów zależnych 3.0 Polska, to znaczy, że wolno je kopiować i rozpowszechniać, jednak należy

oznaczyć w sposób określony przez Twórcę lub Licencjodawcę, nie wolno używać do celów komercyjnych

i nie wolno zmieniać, przekształcać ani tworzyć nowych dzieł na podstawie tego utworu. Z tekstem licencji

można zapoznać się na stronie »

Page 109: PIOTR LEMAŃCZYK

A R C H I W U M J A Z Z P R E S SW W W . J A Z Z P R E S S . P L / A R C H I W U M

LIPIEC-SIERPIEŃ 2020

Miesięcznik internetowypoświęcony jazzowi

i muzyce improwizowanej ISS

N 2

08

4-3

143

fot. Kuba Majerczyk

TOP NOTEMarcin Wasilewski Trio, Joe Lovano Arctic Riff

Marcelina Gawron Teus Nobel

Kuba Więcek Saksofon to mój język

The Consonance Trio Orient Express

100 LAT BIRDA

PAŹDZIERNIK 2020

Miesięcznik internetowypoświęcony jazzowi

i muzyce improwizowanej ISS

N 2

08

4-3

143

fot. Kuba Majerczyk

TOP NOTEDarek Oleszkiewicz

The Promise

Małgorzata Zalewska-Guthman

Damian Hyra QuartetBeata Przybytek

Dorota Miśkiewicz Chodzenie po linie

Krzysztof Pacan Story of 82

Konarski& Folks

MarcinPendowski

Dominik Strycharski Core,Orkiestra Dęta Ursus– Symfonia Fabryki Ursus

KUBAwłasność świataSTANKIEWICZ

Perry Lehmann

Artur Dutkiewicz TrioComets Sing

Bartosz Smorągiewicznie-Uprzejmość w operze

POZA STREFĄ KOMFORTU

RAFAŁSARNECKI

GrzegorzTarwidAY

SilbermanGawęda

Non-Simultaneous Double Squeeze

Piotr GruchałaZjawiska falowe

Daniel Nosewicz The Shining

Polish Jazz! YES!Konkurs

ALEKSANDRAKUTRZEPA

TOPNOTE