22
MANINBO DZIESIĘĆ TYSIĘCY ISTNIEŃ UN KO

Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Ko Un: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień Najbardziej imponującym dokonaniem Ko Una, południowokoreańskiego poety, powieściopisarza i eseisty jest liczący 30 tomów cykl epickich wierszy Maninbo (Dziesięć tysięcy istnień), ogłaszany w latach 1986-2010. Ko Un kreśli w nim portrety i opowiada o losach ludzi, których napotkał bądź o których słyszał. Portrety te - różnorodne, dramatyczne, zabawne - pozwalają zanurzyć się w historii jego kraju, ale też medytacji nad człowieczym losem, nad mechanizmami namiętności i marzeń, nieszczęść i cierpień. Obcujemy tu zawsze z konkretną postacią: wyplatającym słomiane maty Sześciopalcym, ślepą Pul-lye obmacywaną przez sąsiadów, wielkim mnichem Ŭisangiem czy karczmarką imieniem Ok-son. Ich losy - opisywane z uwagą, poczuciem humoru, przede wszystkim jednak z buddyjskim współczuciem dla wszystkich cierpiących istot - tworzą swoisty poetycki kosmos, pozbawiony odpowiedników w światowej literaturze.

Citation preview

Page 1: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

MANINBO

DZIESIĘĆ

T Y S I Ę C Y

I S T N I E ŃUN

KO

MA

NIN

BO

DZ

IESIĘĆ

TY

SIĘC

Y I

ST

NIEŃ

Ko Un (ur. 1933), południowokoreański poeta, powieściopisarz i eseista, jest literackim gigantem: jego dorobek – tłumaczony na wszystkie ważniejsze języki – to ponad 150 tomów. W 1950 roku wcielony siłą do wojska, pod wpływem okropności wojny wstępuje do klasztoru buddyjskiego, w 1962 ogłasza „Ma-nifest rezygnacji” i porzuca buddyjską wspólnotę mnichów, której przewodniczył. Przeżywa okres auto-destrukcji i nihilizmu, znaczony próbami samobójczymi i nadużywaniem alkoholu. W 1973 angażuje się w bieżące wydarzenia polityczne i walkę o prawa człowieka. Inwigilowany, wielokrotnie aresztowany, spędza długie okresy w więzieniach, gdzie jest torturowany. W 1980 skazany na dożywocie, w dwa lata później zostaje ułaskawiony. Wraz ze świeżo poślubioną żoną Sang-Wha Lee osiedla się na wsi. Ogłasza liczne tomy wierszy, powieści i esejów, pierwszą serię dzieł zebranych (20 woluminów), autobiografi ę w 5 tomach. Jest laureatem licznych nagród międzynarodowych. Dużo podróżuje, wykładając i czytając wiersze w Europie, Japonii i Australii, w Ameryce i Meksyku.

Jego najbardziej imponującym dokonaniem jest liczący 30 tomów cykl epickich wierszy Maninbo (Dziesięć tysięcy istnień), ogłaszany w latach 1986–2010. Ko Un opowiada w nim o ludziach, których napotkał bądź o których słyszał. Ich portrety pozwalają zanurzyć się w historii jego kraju, ale też w me-dytacji nad człowieczym losem, nad mechanizmami namiętności i marzeń, nieszczęść i cierpień. Losy tych ludzi – opisywane z uważnością, poczuciem humoru, przede wszystkim jednak z buddyjskim współczuciem dla wszystkich cierpiących istot – tworzą swoisty poetycki kosmos, pozbawiony odpo-wiedników w światowej literaturze.

Cena detal. 34,90 zł

Page 2: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień
Page 3: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

MANINBO

DZIESIĘĆ

T Y S I Ę C Y

I S T N I E Ń

UN

KO

PrzekładMieczysław Godyń, Adam Szostkiewicz

KonsultacjaEstera Czoj (Choi Sung-Eun)

Ilustracje Ko Un

W YDAWNICT WO ZNAK • KR AKÓW 2012

Page 4: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień
Page 5: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

5

Mieczysław Godyń

Wstęp

W jednym człowiekugubi się wieczność

a między dwoma przez wiekimoże zahaczyć się

ta sama chwila(Miron Białoszewski)

W 1980 roku, oskarżony o zdradę stanu i skazany przez reżim generała Chun Doo-hwana na dwadzie-ścia lat pozbawienia wolności, Ko Un ślubował w więziennej celi, że jeśli kiedykolwiek wyjdzie z niej żywy, upamiętni oddzielnym wierszem każdego człowieka, którego spotkał osobiście bądź znał z histo-rii Korei. Tam, w mrocznym karcerze – gdzie najdroższym, wyczekiwanym gościem był „promień za-chodzącego słońca, plamka światła nie większa niż pocztowa marka, sadowiąca się w zagłębieniu dłoni i ogrzewająca palce bosej stopy” – odkrył głęboką więź łączącą go, poprzez cierpienie, z tysiącami ludzi, którzy w dziejach Korei znosili głód, upokorzenia, niewolę i niesprawiedliwość.

Był już wtedy znanym pisarzem, bojownikiem o wolność i prawa człowieka, mistrzem buddyjskim, który po dziesięcioletnim pobycie w klasztorze wybrał życie świeckie. Miał za sobą próby samobójcze, okres nihilizmu i uzależnienia od alkoholu, wcześniej zaś – koszmar wojny koreańskiej, podczas któ-rej stracił wielu najbliższych, widział niewyobrażalne okrucieństwa, dźwigał na własnych plecach trupy zabitych w bratobójczej walce. Wojna zakończyła jego dzieciństwo, spędzone pod japońskim zaborem, kiedy to potajemnie uczył się zakazanego przez okupantów języka koreańskiego, a pewnego dnia zna-lazł na poboczu drogi książkę z wierszami trędowatego poety, Han Ha-una: „Od tego dnia byłem Han Ha-unem. Od tego dnia byłem trędowatym wędrowcem. Od tego dnia cały świat był piaszczystą ścież-ką. Od tego dnia byłem poetą – smutnym poetą”.

Page 6: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

M I E C Z Y S Ł AW G O DY Ń

6

Przyrzeczenia złożonego w więzieniu dotrzymał. Amnestionowany w 1982 roku rozpoczął w kil-ka lat później pisanie cyklu poetyckiego, który w chwili obecnej obejmuje już trzydzieści tomów – czte-ry tysiące portretów. Nazwał go Maninbo.

Tytuł ten oznacza dosłownie „historie rodzinne dziesięciu tysięcy ludzkich istnień”. Można go też czytać: „wszyscy ludzie” albo, jak chce sam Ko Un, „ludzie dalszego planu”.

Nie jest to utwór o „charakterach” czy typach człowieczych. Ko Un skupia się za każdym razem na poszczególnej osobie, w jej jedyności i niepowtarzalności. Skromni mieszkańcy jego rodzinnej wio-ski, okolicznych miast i miasteczek, krewni, sąsiedzi, współwięźniowie, koledzy szkolni, przechodnie, żebracy, bezimienne służące i praczki – ludzie nieznani światu, dawno nieżyjący, zwyczajni – otrzymują swoje królewskie, indywidualne portrety, oddające sprawiedliwość ich cichemu bohaterstwu, dzielności życiowej, cierpliwości, trudowi, delikatności, urodzie, poświęceniu.

Aby tak patrzeć na ludzi, potrzeba szczególnego rodzaju spojrzenia, o którym Simone Weil pisała, że jest ono „przede wszystkim spojrzeniem uważnym: dusza pozbywa się wtedy wszelkiej własnej treści, aby przyjąć w siebie istotę, na którą patrzy, taką, jaka jest, w całej jej prawdzie”. Uwaga, czuła uwaga, jest substancją poezji Ko Una. To za sprawą uwagi wiemy – by jeszcze raz zacytować Simone Weil – „że nieszczęśliwy istnieje nie jako liczba w zespole lub jako egzemplarz społecznej kategorii nazwanej »nie-szczęśliwą«, ale jako człowiek, najzupełniej podobny do nas, który pewnego dnia otrzymał piętno nie-szczęścia”. Tego rodzaju uwaga cechowała Jezusa: „Jawnogrzesznica czuła chyba, że Chrystus patrzy na nią tak, jak nikt inny nie patrzył, i widzi coś, czego nikt nie widział; odkrył jej Ty – niepowtarzalne, jedyne, swoiste” (Józef Tischner). Th omas Merton, za Albertem Camusem, nazywał to „zrozumieniem” i okre-ślał jako „pełen głębokiego współczucia szacunek dla życia i konkretnej osoby ludzkiej”. Taką uważność miała w sobie Matka Teresa z Kalkuty.

Swoje poetyckie portrety Ko Un pisze, jakby je malował – dotykając słowami rzeczywistości, jak dotyka się pędzlem papieru czy płótna. Być może sprzyja temu specyfi ka języka koreańskiego – z jego pełnymi wigoru znakami, o wiele mniej abstrakcyjnymi niż litery – a także tradycja pisania umoczo-nym w tuszu pędzelkiem. Wiersze Ko Una są jak obrazy dalekowschodnich mistrzów: oto wiatr wieją-cy wśród sosen, namalowany kilkoma nieodzownymi pociągnięciami pędzla; jedna plama tuszu więcej i obraz utraciłby całą lekkość, jedno muśnięcie mniej i nie byłoby wiadomo, o co chodzi. Dla porówna-nia: drukowany wykrzyknik „och” jest pusty; może oznaczać wiele rzeczy: irytację, zaskoczenie, zachwyt, zażenowanie. Ale „och” z wiersza o Pong Tae – przyjacielu z dzieciństwa zabitym przez amerykańskiego

Page 7: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

W S T Ę P

7

żołnierza – nie jest puste; ta bolesna smuga tuszu rozdziera serce, przygniata smutkiem i bezradnością („Och, Pong Tae, / nic nie mogłem zrobić, żeby cię ocalić, / choć ty miałeś szesnaście lat / i ja miałem szesnaście”). „Nawet przyimki, których używam, są zbroczonymi krwią kwiatami, zawierającymi w so-bie życie i dzieje wszystkich moich przodków” – mówi poeta.

Każdy wiersz Ko Una to spotkanie – z człowiekiem, ze strachem na wróble, z górskim jeziorem. „Nawet drzewo / ma przód i tył. / Nie tylko za sprawą słońca, / nie tylko dlatego że północ i południe. / Kiedy spotykam się z drzewem z przodu, / a rozstaję z tyłu, / to mi go brak”. Toteż prawdziwe, głębo-kie spotkanie musi mieć w sobie coś z objęcia ramionami, przygarnięcia, przytulenia; inaczej obcujemy jedynie z pozorami. Ko Un, w przeciwieństwie do wielu poetów, ani nie igra słowami, ani nie spozie-ra zza nich na świat jak przez szybę. Słowa Ko Una są niczym słomiane miotły mnichów buddyjskich: oczyszczają z kurzu miejsce spotkania, pozwalają bosą stopą dotknąć gołej ziemi. Ceną takiego spotka-nia bywa utrata zewnętrznej tożsamości: „Idę na Annapurnę. / Jeden ja, żyjący tam / pięćdziesiąt tysię-cy lat temu, / gorąco wita tego mnie, który jest teraz w drodze. / Zderzamy się. / Oślepiający wybuch. / Żadne słowo tego nie odda. / Czernieję z niewiedzy / pod Annapurną. / (…) Zbyt długo byłem że-brakiem, kłamstwem”. Żeby pisać o innych tak, jak to robi Ko Un, trzeba zapomnieć o samym sobie. Wskrzeszając myślą ludzi i miejsca, których już nie ma, poeta oddaje im własny ciepły oddech, własną witalność, dzięki czemu tamci znów są teraz, a wiersz ocala ich obecność. Ko Un tworzy poezję całym sobą, duszą i ciałem; w tym sensie, jak jeden z jego bohaterów, jest poetą, który nie musi pisać wierszy. Poezja w jego przypadku to sposób bycia, uczestnictwa i działania. On ma w sobie li – ukierunkowanie kosmiczne, rodzaj gracji, która sprawia, że jest tam, gdzie trzeba, robi to, co w danej chwili robić należy, wyczuwa rytm życia. Wie o tym każdy, kto spotkał go choć raz. Oto Ko Un tańczący nago w deszczu na dziedzińcu buddyjskiego klasztoru; oto, we wspomnieniu Roberta Hassa, bosonogi Ko Un walący z pa-sją w bęben; Ko Un pielgrzymujący na świętą górę Kailasz; Ko Un na festiwalu poezji w Kanadzie ze śmiertelną powagą wyznający publiczności, że chciałby być liściem klonu; Ko Un czytający po koreań-sku Tranströmera w swej przebogatej bibliotece domowej; Ko Un w krakowskim kościele św. Katarzy-ny, recytujący chrapliwym, hipnotycznym głosem swoje wiersze i śpiewający drogą sercom Koreańczy-ków pieśń Arirang. (Tam, w czeluściach kościoła św. Katarzyny, przejmująco potwierdziła się zdolność Ko Una do budowania mostów, do bycia łącznikiem między ludźmi i czasami. Podczas owego wieczo-ru czytano wiersz Arirang opowiadający o tragicznym losie Koreańczyków przesiedlonych przez Stali-na do Kazachstanu. Po spotkaniu do Ko Una podszedł starszy, siwowłosy mężczyzna i powiedział: „Ja

Page 8: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

M I E C Z Y S Ł AW G O DY Ń

tam byłem wtedy w Kazachstanie. Sąsiadowaliśmy z tą koreańską kolonią. Umieraliśmy z głodu. Życie uratowała nam stara Koreanka, która często śpiewała Arirang”. Był to Andrzej Wat – syn Aleksandra).

Poezja, jak ją wolno rozumieć za Ko Unem, nie jest sztuką układania wierszy. Jest raczej więzią on-tyczną, wewnętrznym życiem rzeczy. Toteż poezji właściwie się nie tworzy, tylko w niej uczestniczy – pod warunkiem że potrafi się zejść świadomością na fundamentalny poziom istnienia (poziom elementar-nych dharm, jak powiedziałby buddysta), gdzie wszystko, co jest, wchodzi z sobą w przedziwny, magne-tyczny związek, a związek ten jest wcześniejszy niż ludzka arbitralność i władza, niż nasze światopoglą-dy, uprzedzenia, racje i decyzje. Buddyści nazywają tę pierwotną więź Umysłem albo „nienarodzonym sercem Buddy”, taoiści Drogą, współczesna zaś fi zyka mówi o „najgłębszej, nieprzemiennej i nielokal-nej warstwie rzeczywistości, w której załamują się tradycyjne pojęcia czasu i przestrzeni, a wszystko, co się w niej dzieje, zachodzi »wszędzie« i »równocześnie«” (Michał Heller). Tam, „w tej cichej, cichej ci-szy”, mieszka Ko Un; tam jest jego dom.

„Pierwsze wiersze zacząłem pisać, jakby były kępkami trawy wśród ruin pozostawionych przez woj-nę koreańską, w której zginęły cztery miliony osób” – wyznaje ten na wskroś koreański poeta, od lat pi-szący osobliwą, serdeczną historię swojego kraju, jak gdyby układał mandalę z piasku i drobnych, pol-nych kamieni. Drobnych, bo bohaterami jego opowieści prawie nigdy nie są królowie ani dygnitarze, ale ubodzy rolnicy, głodujące dzieci, wędrowni mnisi, rzemieślnicy, kupcy, wioskowe głupki, rybacy, złodzieje, zapracowane kobiety, pijacy, ofi ary komunizmu i prawicowych dyktatur... Ko Un niestrudze-nie pisze kronikę narodu prawdziwego, nie zaś ideologicznego. Nie „Narodu” jako ponadludzkiej isto-ty, obdarzonej własną wolą i otoczonej bałwochwalczym kultem, ale narodu konkretnych ludzi i osób, z ich wielością, różnorodnością, ich troskami i radościami, marzeniami, codziennym znojem, miłością, odwagą, przedsiębiorczością, pogodą i hartem ducha.

Maninbo jest żywym świadectwem wierności, odpowiedzialności i wdzięczności Ko Una wobec Kore-ańczyków – dawnych i dzisiejszych, tych z Południa i tych z Północy. Czy świadectwo to może przemawiać do kogoś innego niż sami mieszkańcy Korei, do kogoś nie stamtąd? Dietrich von Hildebrand powiedział kiedyś: „Moim bliźnim jest ten, kogo Bóg położył mi na sercu poprzez daną sytuację i jej sens, choćby nie łączyły mnie z nim więzy przyjaźni, więzy rodowe lub narodowe”. Ko Un w podobny sposób kładzie nam na sercu ludzi, o których pisze. I choć nigdy w życiu nie widzieliśmy ich na oczy, odtąd nie są już dla nas obcy.

Page 9: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień
Page 10: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień
Page 11: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

11

Dziadek

Nawet gdy jest pijany w sztok,są dwie rzeczy, których potrafi upilnować:język za zębamii długa fajka wystająca zza kołnierza bluzy. Jeśli padnie bez czucia gdzieś na skraju pola ryżowegoz powodu wielkiej siły galonu makkôlli,nadbiegają jego trzej synowie, jak przystało na dobrych synów,i prowadzą go do domu, podpierając ramionami. W domu każe sobie jeszcze nalać wina, przewraca płot,wrzeszczy na sąsiada, na wszystko i na nic,aż po rdzawe pola następnej wioski,w którą niedawno rąbnął piorun.Potem zasypia, krzycząc: „Suka! Suka, suka!”.

Gdy się ocknie, jest wiernym druhem zimnej wody.Oto on, Ko Han-gil: obrzucany wymówkami,stoi ze skrzyżowanymi rękomapod ściekającą z okapu deszczówką.Może tak osiąga oświecenie?

Page 12: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

M A N I N B O DZ I E S I Ę Ć T Y S I Ę C Y I S T N I E Ń

12

„Pamiętaj, dziecko, że Japonia to nie twój kraj.Kiedyś, dawno temu, admirał Yi Sun-shinzgotował Japońcom piekło.Więc nie trać ducha”.

Jeśli domownicy słaniali się z głodu,bo nie jedli od paru dni, rozpalał w kuchni ogień,żeby z komina szedł dym.Omamiał tym sąsiadów, którzy myśleli,że przyrządza co najmniej kleik ryżowy,ale on gotował czystą wodęna ogniu ze świeżych gałęzi sosnowychdających dym tak gęsty, że można się było zakrztusić.

Jeśli wieloletni wróg częstował trunkiem,nie stroił fochów– wino było dlań niebem i ziemią.Patrzył na dojrzewające w letnim upale łany,na tarasy ryżowe, z których żaden nie był jego własnością,a w oddali zapalały się ostatnie tegoroczne błędne ogniki.

Póki był na świecie, miał własne imię,ale gdy odszedł,zabrakło kamienia, na którym można by je wyryć.

Page 13: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

T O M P I E RW S Z Y (19 8 6 )

13

Podczas uroczystości żałobnychna tabliczce z imionami przodkównapisano po prostu: „Znawca życia”.Bo przecież wiedział tak wiele.Tak wiele.

przełożył Mieczysław Godyń

Page 14: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

M A N I N B O DZ I E S I Ę Ć T Y S I Ę C Y I S T N I E Ń

14

Wędrowny sprzedawca bambusowych skrzynek

Wędrowny handlarz często zachodził do izby parobka Tae-gila.Nosił na plecach bambusowe skrzynki i koszez południa aż po najdalej na północ wysunięty punkt nad rzeką Yalui po wschodnie kresy,do miejsc, gdzie jest tak zimno, że zamarza się w ruchu;idziesz, zamarzasz, a na wiosnę odpadają ci stopy.Ten handlarz wędrował po całym kraju. W końcustracił wszystkie pieniądze zarobione na sprzedaży bambusowych skrzynek i koszy.Widząc go w skrajnej nędzy,Tae-gil chętnie ofi arował mu swój całoroczny zarobek jako pożyczkę.„Wróć i oddaj mi pieniądze za rok o tej porze”.Minął rok, potem drugi – i nic.„Widzisz, widzisz! – dogadywali mu wszyscy –sam pozwoliłeś się okraść”.Ale Tae-gil wcale się nie martwił,tylko spokojnie skręcał powrósła ze słomy.Aż wreszcie z początkiem którejś zimyhandlarz znów pojawił się w wiosce;miał z sobą fl aszkę gorzałki i dziesięć suszonych ryb.Zwrócił z nawiązką sumę, którą pożyczył trzy lata wcześniej,tłumacząc, że przez cały ten czas był w drodze i dopiero co wrócił;prosił o wybaczenie.Tae-gil odparł: „Musiało ci być ciężko”.

Page 15: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

T O M P I E RW S Z Y (19 8 6 )

15

„Więc wypijmy za to”.„Dobra myśl”.

Zachwycony handlarz Pok-gil opróżnił miarkę,z nadzieją na następną.„Ano, co racja, to racja”.

przełożył Mieczysław Godyń

Page 16: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

M A N I N B O DZ I E S I Ę Ć T Y S I Ę C Y I S T N I E Ń

16

Sa-haeng

Nad brzegiem strumienia w Mijeisamotny wędkarz,długonogi Sa-haeng,zwijał właśnie linkę.Syn Sa-haenga Ch’il-song nadbiegł drugim brzegiem rzeki.„Tato, tato! Mama nie żyje! Umarła i nie chce zamknąć oczu!”Był za daleko, jego krzyk nie docierał do ojca.

Między tymi, którzy są rozdzieleni na zawsze, chlupoczą zimne fale.

przełożył Mieczysław Godyń

Page 17: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

T O M P I E RW S Z Y (19 8 6 )

17

Nasza cioteczna babka z Taegi

Ilekroć przychodzi do nas z Taegi,pokonując pięć mil polnymi ścieżkami,wypełnia sobą całą izbę. W dniu śmierci babci, ledwo weszła za próg,jęła zawodzić, kołysząc z boku na bok swoim wielkim ciałem.Biła rękami o uda, tłukła w podłogę i biadała:„Co to jest? Co się z tobą stało?Przecież tak niedawno spotkałyśmy się na targu w Hoihyoni jadłyśmy cienkie kluski, które zanurzone w rosole pęczniały.Innym razem kupiłyśmy sobie zupę z ryżem,a do tego kwaterkę makkolli – wydaje się, jakby to było wczoraj.Jak szybko minęło te pięć czy sześć lat.A zeszłej jesieni mówiłaś: za kilka miesięcyta przeklęta choroba miniei będę latać, gdzie mi się spodoba.No, i gdzieżeś teraz odleciała? Aigu, siostro, aigu, siostro.Jeśli nas opuścisz, kiedy wrócisz?Tutaj życie jest dobre, nawet jeśli człowiek wdepnie czasemw krowie albo psie gówno.Ale ty odeszłaś w zaświaty.Kto się tobą zajmiew tej wielkiej dali,gdzie tam będziesz mieszkać?

Page 18: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

M A N I N B O DZ I E S I Ę Ć T Y S I Ę C Y I S T N I E Ń

18

Aigu” – wołała – „aigu, aigu!”.Długo lamentowała, potem wytarła nos,a gdy rzuciła okiem za siebie,zobaczyła żonę naszego kuzyna,która właśnie nadeszła ze swojego nowego domu w Songmal.Lament raptownie ustał.„Aigu, panna młoda z Songmal!Świetnie wyglądasz! Cóż za promienna twarz!Jak tam dzieci?Podobno dokupiliście trochę pola?Szczęście wróciło do was po tym, jak wykopaliście nową studnię!”

Co nazywamy smutkiem, nie jest wcale smutne.Jest jak schowany w dolinie strumień, jak śpiew.Niknie, gdy przekraczamy grzbiet kolejnego wzgórza. Kiedy kobieta taka jak ona przybywa do domu żałoby,ofi arne wino i pokarm nabierają właściwego smaku,czyż nie tak?

przełożył Mieczysław Godyń

Page 19: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

T O M P I E RW S Z Y (19 8 6 )

19

Gospoda u zbiegu dróg

Na rozdrożu między Okjongkol a Chigok-ri,tam, gdzie trakt zbacza niechętnie ku Chaetjongji,jest gospoda, przy której bieli się kilka kwiatów tykwy.W środku panuje tak wielka czystość,że szynkwas śmiało mógłby służyć jako ołtarzna ofi ary dla przodków.Mucha nie zagrzałaby tu miejsca.Karczmarka imieniem Ok-son,drobna, młoda z wyglądu, choć już pod pięćdziesiątkę, podając czarkę makkolli,nigdy nie zapomina o porcji dobrze ukiszonej kimch’i na zakąskę.Przez kilka letnich miesięcy częstuje gości pędami czosnkuw paście z czerwonej papryki. Wiecznie pucuje kontuar, jakby w obawie, że gdy pozwoli rękom na bezczynność,dojdzie do katastrofy.Nie słucha, gdy mówią jej,że kto się przemęcza, ten odstrasza szczęście.„Przychodzi tu mnóstwo ludzi – ucina –i nie wypada, żeby było brudno”.Taka to gospoda: szczęście może w niej zostać albo nie – jak zechce.Od czasu do czasu, gdy słońce chyli się już ku zachodowii nie ma zbyt wielu gości,

Page 20: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

M A N I N B O DZ I E S I Ę Ć T Y S I Ę C Y I S T N I E Ń

20

Ok-son wychodzi na rozstaje drógi obejmuje spojrzeniem samotną mogiłę naprzeciw gospody.„Ach, człowieku z Małej Wsi,lepiej by było, gdybym sama niedługo umarła,ale kto wtedy będzie roznosić napitki i obsługiwać gości?”W dni, gdy zapach wody od rzeki Mijeistaje się szczególnie ciężki,Ok-son rozmawia chwilę z grobemw gęstniejącym zmierzchu.

przełożył Mieczysław Godyń

Page 21: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

T O M P I E RW S Z Y (19 8 6 )

21

Ojciec

Choćby nie wiem jak utrudzony mozolną drogąprzez rzekę, przez całe Naep’o,od targu w Taech’on, poprzez targ w Yesan, aż na targ w Sosan,ojciec był na wskroś marzycielem.Gdy padało,wyciągał do deszczu obie ręcei wołał w zachwycie: „Aigu, aigu! Jak dobrze cię widzieć!”.

przełożył Mieczysław Godyń

Page 22: Maninbo. Dziesięć tysięcy istnień

MANINBO

DZIESIĘĆ

T Y S I Ę C Y

I S T N I E ŃUN

KO

MA

NIN

BO

DZ

IESIĘĆ

TY

SIĘC

Y I

ST

NIEŃ

Ko Un (ur. 1933), południowokoreański poeta, powieściopisarz i eseista, jest literackim gigantem: jego dorobek – tłumaczony na wszystkie ważniejsze języki – to ponad 150 tomów. W 1950 roku wcielony siłą do wojska, pod wpływem okropności wojny wstępuje do klasztoru buddyjskiego, w 1962 ogłasza „Ma-nifest rezygnacji” i porzuca buddyjską wspólnotę mnichów, której przewodniczył. Przeżywa okres auto-destrukcji i nihilizmu, znaczony próbami samobójczymi i nadużywaniem alkoholu. W 1973 angażuje się w bieżące wydarzenia polityczne i walkę o prawa człowieka. Inwigilowany, wielokrotnie aresztowany, spędza długie okresy w więzieniach, gdzie jest torturowany. W 1980 skazany na dożywocie, w dwa lata później zostaje ułaskawiony. Wraz ze świeżo poślubioną żoną Sang-Wha Lee osiedla się na wsi. Ogłasza liczne tomy wierszy, powieści i esejów, pierwszą serię dzieł zebranych (20 woluminów), autobiografi ę w 5 tomach. Jest laureatem licznych nagród międzynarodowych. Dużo podróżuje, wykładając i czytając wiersze w Europie, Japonii i Australii, w Ameryce i Meksyku.

Jego najbardziej imponującym dokonaniem jest liczący 30 tomów cykl epickich wierszy Maninbo (Dziesięć tysięcy istnień), ogłaszany w latach 1986–2010. Ko Un opowiada w nim o ludziach, których napotkał bądź o których słyszał. Ich portrety pozwalają zanurzyć się w historii jego kraju, ale też w me-dytacji nad człowieczym losem, nad mechanizmami namiętności i marzeń, nieszczęść i cierpień. Losy tych ludzi – opisywane z uważnością, poczuciem humoru, przede wszystkim jednak z buddyjskim współczuciem dla wszystkich cierpiących istot – tworzą swoisty poetycki kosmos, pozbawiony odpo-wiedników w światowej literaturze.

Cena detal. 34,90 zł