7
107 Dwór w Kwiatonowicach Panna Bögli na szerokich wodach 106 LINA PŁYNIE DWÓR W KWIATONOWICACH

LINA PŁYNIE - kwiatonowice.comkwiatonowice.com/mddk/05_Ksiazka_mddkXVIII_KWIATONOWICE.pdf · trwać dokładnie dziesięć lat. „Od dziś za dziesięć lat przyjadę, o ile będzie

  • Upload
    vonhan

  • View
    219

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

107Dwór w KwiatonowicachPanna Bögli na szerokich wodach106

LINA PŁYNIEDWÓR W KWIATONOWICACH

109Dwór w Kwiatonowicach

że wkrótce ta rana się zabliźni i rozpłynie bez śladu. Trzeba tylko czasu.

A tego Lina Bögli – skromna guwernantka z Kwiato-nowic, która na przełomie wieków dwukrotnie samot-nie okrąży świat i napisze o tym dwie książki – ma pod dostatkiem.

Przez granice (w kobiecym przebraniu)Chmury napływają nad Kwiatonowice zwykle od strony Gorlic. Z daleka widać, jak ciemnieją, niosąc deszcz. Dwór jest posadowiony tak wysoko, że stoi na drodze burz. Zanim zaopatrzono go w piorunochron, Kazimierz Scza-niecki wynosił pozłacany krucyfiks z relikwiami z Ziemi Świętej, prezent od powstańczego kapelana, i zawieszał na słupach ganku, by chronił dwór od błyskawic. Musiało działać, bo za jego życia dom nigdy nie stanął w ogniu.

Był w Kwiatonowicach przybyszem. Kupił tutejszy dwór dla siebie i swojej żony, Aleksandry. Plotka głosi-ła, że osiedlił się tu, na uboczu, bo był rewolucjonistą i awanturnikiem. Ponoć szmuglował broń i przekradał się przez granicę w kobiecym przebraniu… I, wiesz, to wszystko była prawda. Sczaniecki pochodził z Wiel-kopolski. Z wykształcenia prawnik, zjeździł pół Europy. Studiował we Wrocławiu, Berlinie i Greifswaldzie, w 1861 roku w Lipsku zdobył tytuł doktora, broniąc pracy zaty-tułowanej Rozprawa o służebnościach ziemskich. Planował się habilitować w Krakowie, lecz wybuch powstania zmusił go do porzucenia rozważań o zawiłościach służebności i zajęcia się służbą ojczyźnie. Przemycał do Kongresówki broń i amunicję. Austriacy schwytali go i wtrącili do kra-kowskiego więzienia świętego Michała. Wyszedł za kau-cją, ale pod warunkiem, że opuści Cesarstwo. Zgodnie z oczekiwaniami wyjechał do Paryża. I natychmiast wrócił. Granicę przekroczył w kobiecym przebraniu, jako angielska dama Agnes Eckart. Dostał się na Pomo-rze. Stworzył tam kaszubski oddział powstańczy, który przedarł się do Królestwa Kongresowego, by pomóc walczącym. Konspiratorem był dobrym – jedyną osobą, której nie udało mu się nabrać na damskie fatałaszki, była pani Aurelia Günther, żona Edwarda Günthera,

Jeśli zechcesz, mogłabym ci opowiedzieć o Linie. To by-łaby historia o kobiecie, która wypłynęła na prawdziwie szerokie wody. Chcesz posłuchać? Dobrze. Usiądziemy tu. Widzisz te sześć starych grabów? One ją pamiętają. Zawsze jest tu cień i panuje przyjemny chłód, nawet w najgorszy skwar. Liście migoczą i szumią, a szum drzew przypomina szum oceanu. Bo to właśnie ocean musisz sobie wyobrazić. Sam środek Oceanu Indyjskiego. Wiem, Ocean Indyjski jest bardzo daleko od Kwiatonowic. Ale, proszę, zaufaj mi. Przecież wszystko na świecie się łączy: wilgoć paruje, zamienia się w chmury, skrapla deszczem, rzekami płynie ku morzom… Wszystko jest po-łączone, ocean i Kwiatonowice też. Więc, śmiało, wyobraź sobie ocean. Jest przeogromny. Gdziekolwiek spojrzysz – woda. Nie ma wiatru i słup czarnego dymu z komina pa-rowca wali prosto w niebo. Parowiec nazywa się Ballarat, co w języku Aborygenów znaczy „miejsce odpoczynku”. To znamienne. Płynie do Sydney. Kołysanie jest łagodne i przyjemne – nawet dla osoby tak nieprzyzwyczajonej do morskich eskapad jak drobna trzydziestoczteroletnia szwajcarska guwernantka, która w długiej podróżnej sukni stoi przy relingu i patrzy, jak za rufą fale układają się w równy kilwater. Wygląda on trochę jak rana zadana morzu przez statek, ale Lina – bo to ona właśnie – wie,

Zdjęcie Liny wykonane w Krakowie w atelier Miena & Sebalda w 1892 roku. Za: L. Bögli, Avanti: listy z podróży naokoło świata, Kraków 1908

Mapa świata z 1900 roku, Paryż. National Library of Australia, domena publiczna

111Dwór w KwiatonowicachPanna Bögli na szerokich wodach110

właściciela wsi Facimiech. To ona pod sukniami lady Eckart domyśliła się Kazimierza. Być może zdradziło go nadzwyczajne zainteresowanie Angielki jej uroczą córką Aleksandrą? Na szczęście nie wydała go. Sama pochodzi-ła z patriotycznej polskiej rodziny, jej dziadek walczył u boku Kościuszki. Odwaga Kazimierza zaimponowała pani Aurelii tak bardzo, że po upadku powstania przeko-nała męża do oddania mu Oleńki za żonę.

Najpierw jednak Kazimierz musiał na cztery lata wy-jechać na emigrację do Szwajcarii. Schronienie znalazł u rodziny o nazwisku Bögli – co ma duże znaczenie dla naszej opowieści. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Na ra-zie szuka możliwości powrotu do ojczyzny. Wielkopolska nie wchodzi w grę, czekałyby go bowiem prześladowania, może nawet zsyłka. Dzięki pomocy przyjaciół wraca do Galicji. Przypomina sobie o pięknej Aleksandrze z Faci-miecha. Wprawdzie jej ojciec, stateczny pan Günther, ma go za awanturnika, pani Aurelia używa jednak swoich kobiecych sztuczek i małżeństwo dochodzi do skutku. Młoda para osiedla się w Łękach koło Pilzna, ale to miej-sce nie jest im pisane. Los daje im to poznać w sposób okrutnie jednoznaczny. Najpierw wybucha pożar. Potem grad niszczy wszystkie zbiory. A na wypadek, gdyby Sczanieccy jeszcze nie pojęli, że powinni stamtąd odejść, piorun wpada do stajni i zabija cztery piękne konie, ich ślubny prezent.

Wyprowadzają się zatem. Próbują wydzierżawić Dulczę, ale to też nie kończy się najlepiej: właściciel majątku umiera, ziemia zostaje sprzedana.

Dopiero tu, w Kwiatonowicach, w niedużym drewnia-nym dworku, Kazimierz i Aleksandra odnajdą spokój i swoje miejsce na ziemi.

Do Qwyathonyowycz, gdziekolwiek sąQwyathonyowycze – tak nazwę wsi notuje w XV wieku Jan Długosz i myślę, że czterysta lat później, w 1878 roku, Lina Bögli musiała zapisać to sobie jakoś podobnie. Kwia--to-no-wi-ce, od słowa „kwiat”, die Blume, la fleur, tłumaczył jej być może ten polski szlachcic, który chciał, by poje-chała uczyć jego dzieci, lecz był to próżny trud. Dla Liny łatwiejszy od polszczyzny okazał się nawet chiński. „Da-jesz wody” – to ponoć jedyne, czego zdołała się nauczyć po polsku.

Ale na razie Lina w ogóle nie myśli o opływaniu świata. Zastanawia się tylko, czy przyjąć posadę guwernantki u Kazimierza Sczanieckiego i wyjechać wraz z nim z Neapolu do Qwyathonyowycz, gdziekolwiek są.

Jej życie od początku składa się z takich trudnych wyborów. Urodziła się 15 kwietnia 1858 roku we wsi Oschwand w chałupie krytej słomą. Była najmłodszą córką z drugiego małżeństwa prostego szwajcarskiego chłopa. Jako dziecko miała bardzo piękne sny. Śniły jej się rauty i przyjęcia. Wytworne damy i wykwintni pano-wie bawili małą Linę konwersacją, a ona odpowiadała im

Lina Bögli, 1902 rok. Za: L. Bögli, Talofa. In zehn Jahren um die Welt, Zürich 1990

Dwór w Kwiatonowicach, Ze zbiorów M. Miller i K. Świerzowskiego

113Dwór w KwiatonowicachPanna Bögli na szerokich wodach112

z niewymuszonym wdziękiem. Rano opowiadała te sny tatusiowi, aż któregoś dnia rozzłościł się i kazał jej raz na zawsze przestać.

Skończyła dwanaście lat, kiedy ojciec zabrał ją ze szko-ły. Odtąd miała się opiekować chłopskimi dziećmi, szoro-wać podłogi w cudzych chatach, obierać ziemniaki i, bo ja wiem, być może karmić świnie. Szybko pojęła, że jeśli czegoś nie wymyśli, do końca życia będzie dziew-czyną na posyłki u chłopów. Postanowiła rzucić się na głę-boką wodę: najęła się jako służąca w domu szwajcarskiej rodziny w Neapolu. We Włoszech nauczyła się zarządza-nia gospodarstwem domowym, mogła do woli korzystać z domowej biblioteki swych państwa i – wreszcie – pozna-ła Kazimierza Sczanieckiego, który szukał guwernantki do swego dworu w dalekich Kwiatonowicach. Kandydatek było około setki, lecz gdy Kazimierz usłyszał, jakie nazwi-sko nosi Lina, natychmiast przypomniał sobie o szwaj-carskiej rodzinie, która pomogła mu na emigracji. I choć Lina nie miała z tamtą rodziną nic wspólnego, choć była biedną, kiepsko wykształconą dwudziestoletnią dziewczy-ną, awanturnik Sczaniecki właśnie ją wybrał na guwer-nantkę dla swoich dzieci.

Przez morza i oceanyChcesz pewnie zobaczyć pokój Liny, prawda? Zamknij oczy. Nie, nie zaprowadzę cię. Sęk w tym, że nie wia-domo, w którym pokoju mieszkała. Nawet nie wiesz, co działo się z tym dworkiem po wojnie. Kiedyś pokażę ci zdjęcia. Urządzono tu spółdzielnię – nazywała się Kwiat. Na ogród wylano beton, ułożono chodnik, podłogi dworu pokryto linoleum. Tu, gdzie dziś jest to przepiękne patio, było szambo – tak wielkie i tak masywne, że żaden dźwig nie był w stanie wyrwać go spod ziemi, trzeba było skuwać je ręcznie, od środka. Wiemy więc, gdzie mieścił się pokój prezesa spółdzielni Kwiat (była w nim boazeria z paździerza, drzwi obite czerwonym skajem), ale nie wiemy, w którym pokoju mieszkała Lina.

Wiemy za to, jak wyglądał.„Pełno tam było chińskich, japońskich i innych pamią-

tek z podróży” – wspominał urodzony w 1908 roku Jerzy

Sczaniecki, wnuk Kazimierza. „My wszyscy – jak zawsze żartowaliśmy – wychowaliśmy się pod Fudżijamą, ma-katą z wyhaftowaną Świętą Górą. Pamiętam także rękaw mandaryna i broszkę, a raczej fermoir do paska, z herbami rodziny cesarskiej Mikada i parę fotografii pani Liny, małej, szczupłej osoby, która jednej rzeczy nie mogła się nauczyć – choćby paru słów po polsku”.

Postanowiła na przykład, że jej pierwsza podróż będzie trwać dokładnie dziesięć lat. „Od dziś za dziesięć lat przyjadę, o ile będzie to możliwe, na krakowski dworzec, do punktu wyjścia mej podróży naokoło świata. 12 lipca 1902 roku będzie on moim celem, do którego przez następ-ne dziesięć lat będę dążyć” – napisała. I uwierzysz, że jej się udało? Żadne sztormy ani flauty, morskie i lądowe katastrofy czy nawet zwykłe opóźnienia w globalnych rozkładach jazdy nie zdołały jej powstrzymać przed przyjazdem do Krakowa 12 lipca 1902 roku. Cóż, „punktu-alność jest moją główną cechą” – mawiała.

Czemu w ogóle pojechała? To jest dopiero historia… Chodź, opowiem ci. Usiądziemy na tarasie, widok na góry i doliny jest stąd naprawdę niesamowity, wzrok sięga daleko, aż po zamglony horyzont. Przestwór jak na oceanie…

Parowiec Ballarat jest na nim maleńki jak łupinka włoskiego orzecha z kwiatonowickiego ogrodu. Lina tak dobrze czuła się w tym ogrodzie. Kochała Sczanieckich bardziej niż swych prawdziwych rodziców. „Obudzili mnie do lepszego życia” – mówiła. Kazimierz wykładał jej literaturę i historię sztuki, Aleksandra uczyła francuskiej gramatyki. Lina w zamian dawała ich dzieciom lekcje

Lina w woalce z rodziną Sczanieckich w Kwiatonowicach, ok. 1890 roku. Ze zbiorów M. Miller i K. Świerzowskiego

115Dwór w Kwiatonowicach

francuskiego i niemieckiego. Spędziła tu osiem lat, zaosz-czędziła pieniądze, by skończyć porządne kursy pedago-giczne w Szwajcarii, nabrała jeszcze szlifów w Londynie i wróciła do Sczanieckich.

A później przyszedł jej do głowy „najbardziej dziwaczny pomysł, na który wpadła kiedykolwiek istota ludzka płci żeńskiej”. Być może podsunął jej go niespokojny duch Sczaniecki… W każdym razie Lina postanowiła okrążyć świat w dziesięć lat, sama, bez pieniędzy i znajomości, utrzymując się jedynie z lekcji języków obcych. Czemu? Z nudy – odparłaby obojętnie, gdyby ją zapytać. Bo życie często bywa strasznie puste i bezbarwne – powiedziałaby, patrząc ci w oczy. I nigdy, przenigdy nie domyśliłabyś się, że kłamie. No, może nie kłamie. Ale nie mówi całej prawdy.

Więc – podróż. Dwa tysiące kilometrów koleją z Kra- kowa do Triestu. Tam zaokrętowała się na statek do Brin-disi. Potem – kiedy w Kwiatonowicach zabrała się za spi-sywanie swoich przygód w listach, które ukazały się jako powieść – napisała, że ten statek nazywał się Vor-wärts, czyli „Naprzód”, i że uznała to za znak od Boga. W Brindisi przesiadła się na parowiec do Sydney. Gdy przybyła na miejsce, miała pięć funtów. Musiała natychmiast znaleźć pracę. I znalazła. Uczyła języków. Z Australii popłynęła na Tasmanię i do Nowej Zelandii. Potem – czemu nie? – na wyspę Upolu w archipelagu Sa-moa, gdzie mieszkańcy nazywali ją Misi Lina i wplatali jej imię do wierszy i modlitw. Na Hawajach miała zostać pierwszą nauczycielką języków nowożytnych w jedynym gimnazjum republiki. Odmówiła. Weszła za to na wul-kan trzytysięcznik. Znów popłynęła. Wylądowała w Kalifornii, przemierzyła Stany i Kanadę i 12 lipca 1902 roku, jak w szwajcarskim zegarku, stanęła na dwor-cu w Krakowie.

Czekał tam na nią ktoś, kto zniszczył jej pieczołowicie konstruowany, dziesięcioletni plan.

W czystym jasnym pokojuVorwärts, Naprzód – taki tytuł miała pierwsza książka Liny Bögli, napisana właśnie tu, w Kwiatonowicach,

na przełomie roku 1902 i 1903. Po angielsku. Ręcznie, jak sądzę, choć współcześni Linie Mark Twain, Lew Tołstoj i Bolesław Prus pisali już wówczas na maszynach. Zresz-tą, kto wie? Może praktyczna Szwajcarka, metodycznie zabierając się do pracy, sprawiła sobie takie narzędzie i wypełniała pokoje dworku rytmicznym stukotem? Książ-kę opatrzyła dedykacją: „Moim przyjaciółkom na całej kuli ziemskiej: młodym dziewczynom”. Sukces chyba ją zaskoczył. Vorwärts wydano po angielsku, niemiecku, francusku i polsku (w 1908 roku), a ponoć także i w pięciu innych językach.

Lina dziwiła się pochlebnym recenzjom. „Czy rzeczy-wiście umiem tak dobrze pisać, jak ci panowie wszyscy twierdzą?” – wątpiła potem w pamiętnikach. „Nie mogę w to uwierzyć, ponieważ zwykle jest tak, że to, co robimy dobrze, na ogół też lubimy robić. A ja nie mogę powie-dzieć, że lubię pisać”.

Rzeczywiście, zaniechała pisania na dłuższy czas. Dzieci Sczanieckich były już dorosłe, towarzyszyła więc bogatym Amerykanom w wojażach po Europie, wychowy-wała rozpieszczoną córkę rosyjskiego szambelana, uczyła angielskiego w prywatnej szkole, była guwernantką sio-stry żydowskiego bankowca. Czasem przyjeżdżała jeszcze do Kwiatonowic odpocząć. Wreszcie – wyjechała na do-bre. Jesienią 1907 roku została nauczycielką francuskiego w szkole nad Jeziorem Bodeńskim. Możesz sobie wyobra-zić, jak pięćdziesięciokilkuletnia stara panna w długiej sukni i z parasolką spaceruje, przyglądając się startowi pierwszych zeppelinów. Poza prywatnym dziennikiem nie pisze nic. Po prostu nie ma o czym.

Czytelnicy czekali jednak na kolejną powieść i Lina doszła do wniosku, że czas znów wyruszyć w drogę. Tym razem na trzy lata, Koleją Transsyberyjską do Chin i Japonii. Umęczyła ją ta podróż. Wszystko ją irytowało: brud, hałas, jedzenie pałeczkami, obce języki, inne oby-czaje… Nie przyjęła profesorskiego stanowiska na chiń-skim uniwersytecie w stołecznym Nankinie, na którym już wówczas mogły studiować kobiety. Z ulgą wróciła do Szwajcarii w 1914 roku. Postanowiła, że już nigdy nie wyjedzie poza jej granice.

Lina Bögli w kostiumie do jazdy samochodem w szwajcarskim Scheidegg, 1914. Ze zbiorów M. Miller i K. Świerzowskiego

117116 Dwór w KwiatonowicachPanna Bögli na szerokich wodach

Choć recenzje były przychylne, książka Immer Vorvärts [Zawsze naprzód] nie powtórzyła sukcesu pierwszej.

Trudno powiedzieć, czy Linę to dotknęło. Wynajęła narożny pokój w miasteczku Herzogenbuchsee, w gospo-dzie Kreuz. Ułożyła marynarki chińskich mandarynów na łóżku, by służyły za narzutę, kupiła emaliowaną miskę do mycia i drewniane krzesła. Proste posiłki jadała sztuć-cami podarowanymi jej przez króla Kalākaua z Honolulu. Zawsze płaciła czynsz za dwanaście miesięcy z góry. „Chcę właśnie mieszkać w czystym, jasnym pokoju. Gdybym nie mogła tak mieszkać, byłabym bardzo nieszczęśliwa” – za-notowała w pamiętnikach. Już nigdy nie wyruszyła w podróż i nie napisała żadnej nowej książki. W naroż-nym pokoju w Kreuz przemieszkała sama 27 lat.

I na tym mogłabym skończyć tę opowieść o statecznej Szwajcarce, która wypłynęła z Kwiatonowic na szerokie wody, dwukrotnie okrążyła świat, po czym uznała, że nie ma sensu więcej opuszczać pokoju. Ale to nie byłaby pełna opowieść o Linie. Nie, póki nie pojawi się w niej Bijak.

W góręPopatrz, to on. W wizji Jacka Malczewskiego jest brzydki. Siedzi zwalisty, z rękoma w kieszeniach munduru, brwi ma zmarszczone, łeb łysy, uszy sterczące, wąsy czarne, minę zaś skrzywioną. Doprawdy trudno zgadnąć, jak Lina mogła się w nim zakochać.

Bo się zakochała! Tak, ona – stateczna szwajcarska gu-wernantka, punktualna Lina-dyscyplina – na śmierć i ży-cie zakochała się w polskim oficerze. Nazywał się Juliusz Bijak. I nikt nigdy by się o tym nie dowiedział, gdyby nie 6 tysięcy stron pamiętników, zapisanych pochyłym, płaskim pismem Liny, odnalezionych na starym strychu

przez wnuczkę Hermana Hessego i cierpliwie przeczyta-ne przez pisarkę i tłumaczkę Judith Arlt. Tam kryła się tajemnica miłości Liny. Sekret jej życia.

Jak mam ci o tym opowiedzieć…To stało się 2 lutego 1892 roku.Trwało dokładnie pięć miesięcy.On – oświadczył się. Ona – odmówiła.Wsiadła w pociąg i ruszyła w podróż dookoła świata.

Dała sobie i jemu dziesięć lat na zapomnienie.Po dziesięciu latach czekał na nią na dworcu. Znów się

oświadczył, a ona znów odmówiła.Nie napisała o nim ani słowa w żadnej ze swoich ksią-

żek. W pamiętnikach ukryła go pod pojedynczą literą B. Dopiero w październiku 1914 roku, gdy Krystyna Sczaniec-ka, córka Kazimierza poinformowała ją, że zmarł na woj-nie śmiercią bohaterską, po raz pierwszy napisała o nim wprost: „Bijak”.

„Czuję się dziś tak bardzo smutna” – zanotowała tego dnia, jakby coś w niej pękło i prawda, jak żółć, wylała się z jej serca – „że najchętniej też umarłabym, by dołączyć się do niego i być mu tym, czym na tym świecie być mu nie mogłam. A dlaczego nie? Brakowało nam kaucji oficer-skiej, 50 000 koron, nędznych pięćdziesiąt tysięcy, które miliarderzy amerykańscy wydają tylko na ozdoby z kwia-tów na ich uroczystości. A nam ta marna, licha sumka przeszkodziła, nie pozwoliła spędzić życia razem i kazała każdemu z nas iść swoją drogą oddzielnie”.

Rysunek Juliusza Bijaka autorstwa anonimowego twórcy, na podstawie obrazu Jacka Malczewskiego. Za: J. Bijak, Wspomnienia ze służby wojskowej, Poznań 1929

Panna Bögli na szerokich wodach118

Nie wiedziała, że generał Juliusz Bijak nie umarł wów-czas, lecz dostał się do niewoli i żył jeszcze 29 lat.

Nigdy nie wspomniał o niej w swoich dziennikach.Nie wiadomo, czy kiedykolwiek się ożenił.Lina Bögli zmarła rok i cztery miesiące przed nim,

22 grudnia 1941 roku, w swoim ciepłym i czystym pokoju, opłaciwszy czynsz, rachunek za stypę i zaprojektowawszy swój nagrobek.

Jest na nim kula ziemska, gołąb wzbijający się do lotu i napis „Vorwärts Aufwärts”.

„Naprzód – w górę”.

Lina Bögli otoczona pamiątkami z orientalnych podróży w swoim „czystym, jasnym pokoju” w gospodzie Kreuz, Herzogenbuchsee, ok. 1917. Ze zbiorów M. Miller i K. Świerzowskiego