40
DWUMIESIĘCZNIK NOWEJ EKONOMII SPOŁECZNEJ 5 Nr 1 (19) 2009 40% ceny dla sprzedawcy ulicznego Wstrząsnąć tradycyjnym myśleniem 20-21 Śpiewanie jest moją wielką miłością Śpiewanie jest moją wielką miłością Wywiad z Magdaleną Nowacką 4-6

Gazeta Uliczna 01/2009

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Wywiad z Magdaleną Nowacką

Citation preview

DWUMIESIĘCZNIK NOWEJ EKONOMII SPOŁECZNEJ

5

Nr 1 (19) 2009

40%ceny

dla sprzedawcyulicznego

Wstrząsnąćtradycyjnym

myśleniem

20-21

Śpiewanie jest moją wielką miłościąŚpiewanie jest moją wielką miłością

Wywiad z Magdaleną Nowacką4-6

61-003 Poznań ul. Św. Wincentego 6/9tel./fax. (061) 877-22-65www.cisszkolabarki.org.pl [email protected]

Nr konta: 50 1020 4027 0000 1302 0294 9444

Centrum Integracji SpołecznejStowarzyszenie Szkoła „Barki” im. H. Ch. Kofoeda

Przekaż 1% na organizacje pożytku publicznego w Sieci Współpracy „Barka”

Jens Ocksen, Prezes Zarządu VW - Poznań przekazuje symboliczny klucz do samochodu, Barbarze Sadowskiej, wiceprzewodniczącej Zarządu fundacji "Barka".

Społeczna odpowiedzialność biznesuVolkswagen wspiera

Fundację Pomocy Wzajemnej "Barka".

3

Redaktor naczelna: Barbara Sadowska +48 607 966 209 [email protected]

Zespół redakcyjny: Dagmara Walczyk, Ewa Sadowska, Gina Leśniak, Maria Sadowska, Dominik GórnyStowarzyszenie Wydawnicze Barki [email protected]

Szef dystrybucji: Krystyna Mieszkowicz-Adamowicz

Szef sprzedawców: Mirek Zaczyński

Druk: WD Klaudia-Druk

Opracowanie grafi czne i skład: Qubas.pl

Wydawca: Fundacja Pomocy Wzajemnej BARKA

ul. Św. Wincentego 6/9 Poznań, www.barka.org.pl

Kontakt z Redakcją: 61 872 02 86

Kontakt z Fundacją: 61 872 02 86, [email protected]

4-6Gdyby zabrano

mi możliwość śpiewania,

musiałabym uczyć się

być na nowo szczęśliwa

7Czarownice

z przedmieść

8-9Pamięć o Niemenie

trwa w piosence

10-11Nasza twórczość

12-13(Nie) o bezdomności

w „Boisku bezdomnych”

14-17Folklor w świątecznej

oprawie

18-19Jan Paweł II a praca

20-21Wstrząsnąć tradycyjnym

myśleniem

22-23Spółdzielnia

socjalna to nie tylko

firma

24-27Długie łodzie

Wikingów

28-30Chopin

nieromantyczny

31Brytyjskie Indie

na ekranie

32-33Palestyński

Biały Fartuch

4-35Kobiecy tryptyk

ucieczki

36-38Już czas przestać…

1(19) num

er

2009

Drodzy Czytelnicy „Gazety Ulicznej”,

Czekamy na wiosnę, a wraz z nią na potrzebę świeżości i odnowy – zarówno politycznej, ekonomicznej, jak i społecznej. Może wraz z porą roku zmienią się nasze nastroje, zrealizują marzenia, nadejdzie to wszystko, na co czekamy...

Od bieżącego numeru zmienia się cena Gazety na 5 zł. Jest to pierwsza podwyżka od czasu, gdy Gazeta się ukazuje, tj. od kilku lat. Zmiana ceny jest konieczna ze względu na wzrost kosztów druku. Mamy nadzieję, że odniesiecie się Państwo do tej konieczności z życzliwym zrozumieniem.

Z okazji Świąt Wielkanocnych zespół redakcyjny Gazety Ulicznej składa swoim Czytelnikom najlepsze życzenia.

Redakcja Gazety Ulicznej

DWUMIESIĘCZNIK NOWEJ EKONOMII SPOŁECZNEJ

5

Nr 1 (19) 2009

40%ceny dla sprzedawcyulicznego

Wstrząsnąćtradycyjnym

myśleniem

20-21Śpiewanie jest moją wielką miłością

Śpiewanie jest moją wielką miłością

Wywiad z Magdaleną Nowacką4-6

Zdjęcie Magdaleny Nowackiej na okładce, Karol Gacka.

Wywiad z Magdaleną Nowacką

Z Magdaleną Nowacką, śpiewaczką Opery w Poznaniu, rozmawia Gina Leśniak

- Jaka chwila podczas spektaklu jest dla Pani najtrudniejsza?

To jest ta, pełna napięcia, chwila gdy podnosi się kurtyna i rozpoczyna się spek-takl. Scena, to ocean samotności. Muszę zmierzyć się z rolą, publicznością i sobą. Mam wówczas do zaoferowania tylko to, co umiem naprawdę, co potrafię przekazać. Sceniczne deski są najlepszym sprawdzia-nem moich umiejętności. Najlepszym, ale także twardym i wymagającym. Tutaj nie ma miejsca na fałsz, publiczność potrafi go szyb-ko wyczuć i ocenić. Libretta operowe mają „słabość” do wielkich tematów. Wielka mi-łość stoi tuż obok wielkiej nienawiści, a tra-

giczna śmierć niemal zawsze staje się prze-znaczeniem któregoś z bohaterów. Grając taką scenę, czuję, że ocieram się o tę osta-teczną tajemnicę, wobec której każdy z nas, któregoś dnia, stanie naprawdę. To bardzo trudne i.. ciekawe przeżycie.

- Śpiewanie na scenie operowej to zawód jak każdy inny, czy może powołanie, misja? Śpiewanie jest przede wszystkim moją

wielką miłością. Gdyby zabrano mi możli-wość śpiewania, musiałabym uczyć się na nowo być szczęśliwa. Teatr operowy jest nie-zwykłym, zaczarowanym miejscem, które ma w sobie coś z magii. W żadnym wypadku nie mam poczucia misji, jednak wiem, że w tym zawodzie zbiegły się niemal wszystkie moje tęsknoty, pasje i zdolności. Mogę z pełnym

Gdyby zabrano mi możliwość śpiewania, musiałabym uczyć się na nowo być szczęśliwa

Wywiad z Ma

Z MagOpery w P

- Jaka Pani najtr

To jest podnosi stakl. Scenzmierzyć Mam wówumiem naScenicznenem moictakże twamiejsca nko wyczuć„słabość”łość stoi tu

4

Magdalena Nowacka jest absolwentką Akademii Muzycznej w Poznaniu, w klasie śpiewu Krystyny Pakulskiej, znakomitej śpiewaczki i wybitnego pedagoga. Od 2001 r. jest solistką Opery w Poznaniu. W tym samym roku debiutowała partią Leonory w „Trubadurze” Giuseppe Verdiego. W swojej karierze artystycznej stworzyła wybitne kreacje, m.in. jako Norma w operze Vincenza Belliniego „Norma”, Elżbieta w „Don Carlosie” i Desdemona w „Otellu”, dziełach Verdiego.

przekonaniem powiedzieć, że to właśnie w nim odkryłam „swoją Amerykę”. Zawód śpie-waka ma także inny, dużo prostszy wymiar. Kiedyś, zapytana przez kogoś, jaki rodzaj pracy wykonuję, odpowiedziałam bezwied-nie, że…fizyczny. Na scenie pracujemy nie tylko samym głosem, ale także całym ciałem. Podobno ubytek energetyczny śpiewaczki, wykonującej partię Toski, jest równoważny z wysiłkiem piłkarza, grającego w meczu.

- W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że spotkanie z muzyką operową to swoiste katharsis, oczyszczenie.

Sztuka operowa jest pięknem, a piękno oczyszcza. Publiczność oczekuje, że przycho-dząc na przedstawienie, dozna przeniesienia w inny, trochę zaczarowany, świat. Jeżeli

spektakl jest zrealizowany i wykonany na bardzo dobrym poziomie, takie katharsis do-tyka zarówno publiczności jak i wykonawców. Z tym wiąże się poczucie ogromnej odpowie-dzialności wobec kompozytora, ludzi siedzą-cych na widowni, kolegów-partnerów i same-go siebie. Śpiewanie, to dzielenie się z inny-mi, dawanie siebie innym. Głos ludzki jest cudem, który potrafi skruszyć bariery i otulić słuchacza. Może uwrażliwić go na muzykę, zaprowadzić w nieco inny, piękniejszy wy-miar, a czasem – po prostu – pozwolić odpo-cząć. Podobnie, jak w innych artystycznych profesjach, moja praca, to droga pozbawio-na końca. Lepiej zdać sobie z tego sprawę od razu, aby nie narażać się na rozczarowa-nia, a sobie samemu podarować satysfakcję, płynącą z ciągłego dążenia do nieuchwytne-go celu, jakim jest doskonałość. Takie podej-ście rozwija nie tylko warsztat, ale także wnę-trze. Uczy szacunku, pokory i hartu ducha. Artysta jest jak otwarta księga. Musi wykazać się szczególną intuicją, aby wiedzieć, które ze spotkań czy zdarzeń, może przynieść owoce, a które może zepchnąć go na skraj zawodowej przepaści. W walce o artystyczną dojrzałość warto zatem odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest mi najbliższe, jaki sposób przekazu przemawia do mnie najmocniej.

- Obecnie w realizacji przedstawień ope-rowych spotykamy się często ze współczesną scenografią, nawet jeżeli akcja opery dzieje się np. w wieku XIX. Czy to uwspółcześnienie scenografii nie wzbudza w Pani zastrzeżeń?

Opera kojarzy się z pięknem i przepy-chem, nie można jej realizować tanio, szybko i łatwo. Wolę scenografię tradycyjną, zgodną z realiami czasu, którego dane dzieło opero-we dotyczy. Nadanie scenografii współcze-snej formy nie ma niekorzystnego wpływu na odbiór przedstawienia, pod warunkiem, że scenografia jest spójna z opowieścią i nie jest pozbawiona waloru piękna. Piękno jest wartością obiektywną, może się ujawnić w scenografii tradycyjnej lub uwspółcześnionej. Często intencją reżysera spektaklu, który wprowadza współczesną scenografię, jest chęć przybliżenia publiczności literackiej tre-ści opery, wskazanie jej aktualności, nawet jeśli opera została skomponowana w XIX w. Libretto operowe, czyli mówiąc prosto – treść opery, dotyczy przecież odwiecznych, nie-zmiennych ludzkich uczuć. Nieważne, czy opera została skomponowana 100 lat temu, czy w czasach nam współczesnych. Ważne, że dotyka spraw, które nam, ludziom, zawsze

ny na harsis do-onawców. odpowie-

zi siedzą-w i same-ę z inny-

zki jestry i otulić muzykę,zy wy-lić odpo-

ycznychozbawio-sprawę czarowa-tysfakcję, chwytne-ie podej-

akże wnę-ducha.i wykazać ć, które

nieśćna skraj rtystyczną eć sobiei sposób

ocniej.

wień ope-półczesną ry dziejeześnienie

strzeżeń?zepy-o, szybko ą, zgodnąło opero-półcze-pływu naiem, żeą i nie kno jest wnić w ześnionej. który ię, jest

ackiej tre-, nawetw XIX w. to – treść h, nie-

ne, czy at temu,Ważne,

m, zawsze

5

Norma, Vincenza Belliniego, fot. Maria Voelkel

Wywiad z Magdaleną Nowacką

są tak samo bliskie – miłości, radości, niena-wiści, rozpaczy.

- Często słyszy się opinię, że muzyka ope-rowa przeżywa kryzys.

Kryzys, o którym mówimy, dotyczy przede wszystkim szkoły śpiewu. W porównaniu z czasami dawniejszymi, obecna szkoła prze-żywa wyraźny regres. Gdy słucham nagrań starych spektakli operowych, słyszę, że wszy-scy śpiewają w tej samej manierze. To czyni-ło spektakl czymś jednorodnym, wzmacnia-jąc tym samym jego wymowę, to także kształ-ciło odbiorców, porządkowało ich oczekiwa-nia, przyzwyczajało do określonych, dobrych standardów. Osobiście marzę o powrocie do tradycji dawnych mistrzów, do włoskiego bel canta, szlachetnego wirtuozowskiego śpie-wu. Takim bel canto mistrzowsko posługiwał się Luciano Pavarotti.

- Występowała Pani na festiwalach we

Włoszech, ojczyźnie opery. Jaka jest różnica między publicznością włoską i polską?

Włosi kochają śpiewaków i operę w spo-sób oczywisty. To jest ich narodowa sztuka, a język włoski jest nadal podstawowym języ-kiem teatru operowego. Tam powiedzenie, że jest się „cantante di lirica” (wł. śpiewaczka operowa), nieodmiennie przysparza splendo-ru, podczas gdy u nas rodzi skrępowanie u słuchających, bowiem wielu z nich było w te-atrze raz w życiu, albo nigdy. Włoska publicz-ność reaguje bardzo spontanicznie, nie oba-wia się uzewnętrzniania własnych emocji. Cieszy mnie, że także i polska publiczność reaguje coraz śmielej. Zdarza się jednak, że brakuje tego jednego, bardziej odważnego słuchacza, który pierwszy zacząłby klaskać w dłonie, pociągając za sobą resztę widowni. Życzę każdemu, aby rozsmakował się w wy-rażaniu własnych emocji. Jeżeli reakcja pu-bliczności jest chłodna - dla nas śpiewaków - to najwymowniejszy sygnał, jeśli – hojna i go-rąca, staje się największą zapłatą i nabiera cennego waloru dialogu.

- Od początku swojej kariery śpiewa Pani na scenie Opery w Poznaniu, ale występo-wała Pani także w innych polskich teatrach operowych. Czy można prosić o porówna-nie?

Przechowuję wspaniałe wspomnienia z wielu występów w różnych miejscach, te-atrach. Do wielu zaprowadzi mnie jeszcze ar-tystyczna ścieżka. Jednak pragnę powie-dzieć, że to dzięki pracy w operze poznań-skiej, która stała się moim artystycznym do-mem, a przede wszystkim dzięki spotkanym tu ludziom, nauczyłam się na czym polega mój zawód i czym jest sam teatr. W czasach kiedy z teatru operowego zostaje już tyl-ko zimna operowa instytucja, tu ciągle – od piwnic archiwum, po poddasze pełne kostiu-mów – są nadal magiczne miejsca i ludzie, do których uwielbiam wracać. A przy-szłość? Cóż, całym sercem i to wbrew obiek-tywnym trudnościom z jakimi dzisiaj wszyscy się borykamy, wierzę w to miejsce, w tych lu-dzi i wierzę w siebie. Jestem optymistką.

- Proszę przyjąć życzenia pomyślności i dalszych, wspaniałych sukcesów. Dziękuję za rozmowę.

Wywiad autoryzowany

Zdjęcia p. Magdaleny Nowackiej są własnością Teatru Wielkiego w Poznaniu.

Wszelkie reprodukowanie, przekazywanie i udostępnianie osobom trzecim,

bez zgody Teatru, jest zabronione.

Wywiad z M

są tak samwiści, rozp

- Częstrowa prze

Kryzyswszystkimczasami dżywa wyrastarych spscy śpiewło spektakjąc tym saciło odbionia, przyzstandardótradycji dacanta, szlwu. Takimsię Lucian

- Wystę

6

Stiffelio, Giuseppe Verdiego, fot. Juliusz Multarzyński

7

Recenzja

M ało kto posądzi o konszachty z dia-błem zapracowaną, pulchną kobietę w średnim wieku, a na dodatek roz-

wódkę z dziećmi na utrzymaniu. Nie do pomy-ślenia jest też sytuacja, w której miejscem saba-tów czarownic nie jest żadna góra, puszcza czy choćby opuszczona okolica poza miastem, tyl-ko mały jednorodzinny domek w prowincjonal-nym miasteczku na Rhode Island, w którym, podczas gdy mama sączy alkohol i tworzy sto-żek mocy ze swoimi przyjaciółkami, dzieci pię-tro wyżej najspokojniej w świecie oglądają tele-wizję.

A na taki właśnie pomysł wpadł John Updi-ke. W powieści „Czarownice z Eastwick” przedstawił – wydawać by się mogło – zwy-czajne życie, w spokojnym, leżącym na ubo-czu, miasteczku. Jest ono jednak domem dla trzech czarownic – Alexandry, Jane i Sukie. Każda z nich ma pracę, prowadzi dom, zaj-muje się (czy raczej powinna się zajmować) swoimi dziećmi. Poza tym ich głównym zaję-ciem jest romansowanie. Można odnieść wra-żenie, że żaden mężczyzna mieszkający w Eastwick nie wymknie się z ich pazurków. Ta sielanka zostaje zburzona, gdy do miasta sprowadza się Darryl van Horne – tajemniczy, fascynujący, bogaty wynalazca, próbujący wy-myślić sposób na uzyskanie alternatywnych źródeł energii. Inspiruje on każdą z trzech ko-biet i odkrywa przed nimi nowe horyzonty, ale jednocześnie podkopuje ich wzajemną przy-jaźń i mąci im w głowach. Akcja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy do gry włącza się Jenny – niewinna, skromna dziewczyna, która wprowadza się do domu van Horna. Trzy cza-

rownice postanawiają coś z tym zrobić, bo przecież takiej zniewagi nie można nie po-mścić…

Jednak każdy, kto szuka wartkiej akcji i ocze-kuje spektakularnych opisów tego, w jaki spo-sób czarownice szkodziły ludziom, których nie lubiły, srodze się zawiedzie. Updike snuje swoją historię bardzo rozwlekle. Samą fabułę powie-ści, jeśliby się postarać, można by streścić do-słownie w kilku zdaniach. Często trzeba mocno skupić uwagę, by nie zgubić wątku. Zwłaszcza, kiedy czyta się jedną z wielu rozmów telefonicz-nych, które prowadzą między sobą bohaterki. A wszystko to dlatego, że pisarz z zamiłowaniem wplata w tok rozmowy wszelkiego rodzaju dy-gresje. Tak więc między jedną wypowiedzią a drugą trafiamy na przykład na długi opis ota-czającego rozmówczynię wnętrza domu, a in-nym razem - na dokładną, zajmującą całą stro-nę relację z myśli i odczuć bohaterki. Jeśli nie jesteśmy wystarczająco uważni, możemy mieć problemy z przypomnieniem sobie, czego wła-ściwie cała rozmowa dotyczy.

Trzeba jednak przyznać, że sposób, w jaki pisze Updike, jest fascynujący. Warsztat pisarza jest faktycznie godny podziwu: bogactwo obra-zowania, liczne porównania, sprawny styl – tę książkę naprawdę przyjemnie się czyta.

„Czarownice z Eastwick” nie są odpowied-nią lekturą do pociągu czy na wyjazd pod na-miot, ale każdemu, kto poświęci jej trochę sku-pienia i uwagi, powinna sprawić przyjemność. Książka wciąga, choć w zasadzie nie posiada fabuły, co jest zaskakujące samo w sobie. I choćby dlatego warto ją przeczytać.

Natalia Wójciak

Czarownice z przedmieśćJohn Updike znany jest z pisania powieści, przedstawiających zwyczajne życie ludzi z przedmieść. W jednym z wywiadów powiedział kiedyś, że jeśli nie udało mu się wyczerpać tego tematu, to temat z pewnością wyczerpał jego. Może to był powód, dla którego pisarz, dosyć przewrotnie, wplótł w pospolite życie przeciętnych Amerykanek odrobinę magii, w wyniku czego powstały „Czarownice z Eastwick”.

8

Osobowości

K oncert z okazji jego 70. urodzin udowodnił, że miał rację. 16 lutego, w dniu urodzin artysty, w poznańskiej Auli UAM zgroma-

dzili się ci, którzy w Niemenie dostrzegli wspa-niałego artystę i intrygującego człowieka. „Wier-ność serc” udowodnili: rodzina, artyści, oraz „przyjaciele”, bo często w ten sposób zwracał się do swoich fanów Niemen. Głównym organizato-rem koncertu było stowarzyszenie muzyczne „Brzmienia” Krzysztofa Wodniczaka. Honorowy patronat nad koncertem objął Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Bogdan Zdrojewski oraz Marszałek Województwa Wielkopolskiego, Marek Woźniak.

W rytm muzycznych przyjaźni

Urodzinowe wspomnienia miały charakter międzynarodowy. Przed poznańską publiczno-ścią wystąpiła włoska piosenkarka Farida, Graham Crawford z Anglii i grecki zespół Ares & The Tribe. Polską duszą podzielił się Jaro-sław Królikowski, któremu akompaniował Krzysztof Jarmużek. Muzyka współgrała ze wspomnieniami o Niemenie. Jak głosił koncer-towy plakat „przemówili”: Jadwiga Wydrzycka-Bortkiewicz, siostra Niemena, Tadeusz Skliń-ski, autor dyskografii Niemena, Eugeniusz Szpakowski, reżyser filmu o Niemenie, Romu-ald Juliusz Wydrzyki, brat stryjeczny artysty, oraz Krzysztof Wodniczak, ostatni menedżer Niemena. Opowieści osób, związanych emo-cjonalnie z piosenkarzem, dawały znać o aktu-

alności Niemenowej myśli – „Najpiękniejsze jest to, co pierwsze”.

Wyśpiewać wspomnienia

Świętowanie urodzin rozpoczęła pieśń, w której dźwiękach wybrzmiały krajobrazy oj-czystych stron Niemena. Właśnie stamtąd piosenkarze przywieźli czarny chleb, którym podzielili się z publicznością, poprzez symbo-liczny gest złożenia go na ręce Krzysztofa Wodniczaka. Artyści wykonywali utwory Nie-mena i własne kompozycje. Nie tylko pokaza-li, jak współcześnie interpretować Niemena, ale zaakcentowali własną indywidualność, której odnalezienie – w opinii Niemena, było pierwszą rzeczą, dzięki której można kogoś nazwać artystą. W rytmicznych dźwiękach fortepianu rozpoczął się „dziwny świat”, w którym Niemenowe pytanie wyśpiewał Ares Chadzinikolau. Ze swoim zespołem rozkoły-sał słuchaczy pulsem słonecznego reggae, jakby „spod chmury kapelusza”, po raz kolej-ny, mógł wyjrzeć Niemen. W poniedziałkowy wieczór chyba każdy był skłonny w to uwie-rzyć, bo przecież „gdzieś obok nas” jest lep-szy świat, jak śpiewał Graham Crawford. Gi-tarowe dźwięki wprowadziły nastrój tajemnicy i refleksji, charakterystycznej dla wielu kom-pozycji Niemena.

„Urodzony w tym wszechświecie Bożym, jak wy wszyscy” dał znać o swojej duchowej obec-ności głosem Jarosława Królikowskiego. Okla-

PAMIĘĆ O NIEMENIE TRWA W PIOSENCEKoncert na 70. urodziny Artysty„Czy chcę, czy nie chcę, patrząc wstecz na zadeptane ścieżki, dostrzegam zwykłą ludzką rzecz. To wierność serc” – śpiewał Czesław Niemen na swojej ostatniej płycie.

ski publiczności twierdząco odpowiadały na pytanie

„czy mnie jeszcze pamiętasz”. W finale owację słuchaczy roznieciła Farida. To nie był tylko re-cital piosenek. Włoska piosenkarka nie bała się rozbudzić tęsknoty, ton głosu w jej pieśniach sprawiał wrażenie, jakby rozmawiała z „uko-chanym Niemenem”. Śpiewała po włosku, ale w emocjach potrafiła porozumieć się ze wszyst-kimi słuchaczami. Farida ofiarowała publiczno-ści wzruszające wykonanie piosenek, z których dwie były szczególne: „Nie opuszczaj mnie” de-dykowaną Niemenowi, oraz „La Musica Magi-ca” – nigdy wcześniej niepublikowany utwór, który Farida śpiewała z Niemenem w duecie.

Głosem prawdy

Atmosfera koncertu przywołała nie tylko pa-mięć o artyście, ale afirmację życia, którą dzie-lił się w swojej artystycznej drodze od Starych Wasiliszek – miejsca swoich narodzin, po kraje europejskie, w których pokazał – zgodnie ze słowami piosenki – że „największym sukcesem nie powinna być kariera, ale drugi człowiek”. Świat może pozostaje nadal „dziwny”, ale

takie wydarzenia jak koncert w poznańskiej Fil-harmonii przywracają wiarę w słowa Niemena, że „Ludzi dobrej woli jest więcej”. Uwierzmy, że po tym koncercie, jest w nas więcej dobra i mi-łości, które dla Niemena były pierwszym two-rzywem piosenek.

Dominik Górny

e tylko pa-tórą dzie-Starych, po kraje

dnie zeukcesemłowiek”. ny”, aleńskiej Fil-Niemena,ierzmy, że obra i mi-ym two-

minik Górny

9

Czesław Wydrzycki urodził się 16 lutego 1939 r. w Starych Wasiliszkach (obecnie Białoruś), zmarł 17 stycznia 2004 r. w Warszawie. W 1958 r. rodzina Wydrzyckich, w ramach tzw. II repatriacji, została przesiedlona do Polski. Wydrzyccy zamiesz-kali w Gdańsku i tutaj Niemen kontynuował naukę w średniej szkole muzycznej. Zaczynał swoją karierę jako muzyk big-bito-wy, ale bardzo szybko zaczął szukać własnej drogi muzycznej. Na początku lat 60-tych związał się z zespołem „Niebiesko-Czarni”. W 1963 r., na pierwszym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, zaśpiewał swój, słynny później, przebój „Wiem, że nie wrócisz”. Jego kolejne piosenki zyskiwały mu ogromną po-pularność wśród słuchaczy i duże uznanie krytyków muzycz-nych, a skomponowany przez niego „Dziwny jest ten świat”, pozostaje najsłynniejszym polskim protest-songiem. W latach 70-tych koncertował w Niemczech i Francji. To wówczas przy-

jął pseudonim artystyczny „Niemen”, łatwiejszy do wymówie-nia przez cudzoziemców. Z czasem pseudonim stał się jego oficjalnym, urzędowym nazwiskiem. Czesław Niemen w swo-ich muzycznych kompozycjach wykorzystywał często teksty poetów polskich. W jego znakomitym albumie „Niemen Enig-matic”, znalazł się, monumentalny w swoim charakterze, „Bema pamięci żałobny rapsod”, do słów Cypriana Kamila Norwida. Pod koniec życia prawie nie wychodził z domu, komponując w swoim prywatnym studio nagraniowym. W muzyce polskiej był i pozostaje kimś niepowtarzalnym, artystą niedościgłym, który tworzył swoją, bardzo indywidualną, muzykę niezależnie od obowiązujących mód i trendów. Jego spopielałe szczątki zostały złożone w katakumbach na Starych Powązkach w Warszawie. (G.U.)

Głosem prawdy

Nasza twórczośćNasza twórc

10

NIEMENOWSKA PIEŚŃ

pamięci Czesława Niemena

Zaczerpnąłeś pseudonim rzeki zamyślonej słowiańsko jak echouświęcane pieśnią wschodniej toni

Ochrzciłeś płytęSpod chmury kapeluszabo chmurą byłeś gaszącą beznadziejęto znów miałeś gorliwość słońca co się gwałtem wdziera pod rondo czarnego nakrycia głowy

Emigrancka dusza Twoja tęsknicy pełna zbawiała Sonancją

Śpiewałeś głośniej od wichrów pohukujących o modre brzegi nieba aby wartki jak prawda rodzimych wód przebudzić się w nurcie pamięciktórej pierwszym słuchaczem Bóg

WierszeWierszeDominika Dominika GórnegoGórnego

11

GDY ZAMILKNIE ARTYSTA

pamięci Czesława Niemena

Dziwi się t e n ś w i a tże dalej musi pójść sam

Wspomnienie przestaje bawić się wiosnamiCiuciubabka jesieniże nie wróci już wieRozdziera złotą chustę i nie mimozami lecz żalem się zaczyna

Pod Papugami na próżno przywoływaćubranej w melodię dziewczyny piosenki

Przy szeroko niklowanym barzezamiast Snu o Warszawieskrzecząca aż po dziób świtu współczesność

W jej pijanym lustrze nie każdy ma most z lampionami bo nienawiść gardzi człowiekiem

Dziwi się Twój świat że j e s t d z i w n y

12

Wywiad z Katarzyną Adamik

Dagmara Walczyk. Jak doszło do powstania filmu?

Katarzyna Adamik. Moja mama znalazła kie-dyś w gazecie krótką wzmiankę o tym, że polska drużyna piłki nożnej ulicznej wygrała na Mistrzo-stwach Świata. Tak się zaczęło...

D.W. Ale w filmie nie przedstawiasz prawdzi-wych członków polskiej reprezentacji bezdom-nych.

K.A. Wiesz, widziałam dokument o tej repre-zentacji – „Zwycięzcy – przegrani” w reżyserii Mirosława Dębińskiego. To był bardzo dobry, dramatyczny film, pełen suspensu, fragmentów meczy. Nie chciałam powielać tego dokumentu, robić historii o tych samych ludziach.

D.W. A więc skąd brałaś inspirację do tych postaci, które widzimy w „Boisku”?

K.A. Rozmawialiśmy dużo z warszawskimi bezdomnymi. Z bezdomnymi z dworca byłoby ciężko... Spotykaliśmy się z ludźmi z Monaru na Marywińskiej.

D.W. I oni otworzyli się przed wami? K.A. Oni byli bardzo pomocni, bardzo fajni

chłopacy! Dużo rozmawiali z aktorami, zaczęli opowiadać swoje historie. Dla nas to był taki „re-search” ,bardziej ludzki. Oni pomogli nam po-czuć ten świat, a to było cenniejsze niż wzięcie prawdziwych życiorysów piłkarzy. Poza tym chciałam przedstawić historię o kompletnie in-nych ludziach, a bałam sie, że tamci będą tak fajni, że będziemy mieli ochotę użyć ich historii.

D.W. I powstałby kolejny dokument o tych sa-mych ludziach.

K.A. A ja nie chciałam robić dokumentu, chciałam być wolna. Nie chciałam robić filmu o kimś prawdziwym, bo przy tym ma się więcej ograniczeń. Wymyśliliśmy więc własne historie, które są prawdziwymi historiami - w pewnym sensie. Chociaż one są złożone z różnych historii różnych ludzi. Scenarzysta – Przemek Nowakow-ski –jest zbieraczem historii ludzkich. Ma mnó-stwo takich historii, zasłyszanych, przeczytanych o kimś. I z tego zbiorowiska rónież wybieraliśmy. Wszystko było oparte na tle prawdziwych opo-wieści ludzkich. Ale jest to nasza składanka. To nam pozowoliło na wzmocnienie dramaturgii hi-storii, ktora pcha film do przodu.

D.W. Musiałaś więc podejrzewać, że miesz-kańcy Monaru będą chętnie mówić o sobie.

K.A. Myślę, że to też jest częścią terapii. Mó-wienie o swoich problemach pomaga im sa-mym. A na dworcu to sie nie zawsze udaje. Bo tam ludzie nie chcą rozmawiać z innymi, z jakąś kamerą, z filmowcami. Tym bardziej bezdomni...

D.W. Rola Marcina Dorocińskiego, jako trene-ra bezdomnych, została okrzyknięta jedną z naj-lepszych ról ostatnich czasów. Jak udało się tak dobrze przygotować aktorów?

K.A. Wszysyc mieli przed filmem treningi. Nie-którzy, jak filmowy Indor (Eryk Lubos) – rzeczywi-ście chodzili dużo na dworzec, szukali emocji, przyswajali sobie życiorysy. Maciek Nowak bar-dzo przeżył swoją rolę. Choć jest rozpoznawalny, na dworcu nawet znajomi odwracali się od niego. Marcin Dorociński, który był ucharakteryzowany tak, że wyglądał na pobitego,widział, jak ludzie go unikali, i tylko bezdomni pytali co mu jest.

Katarzyna Adamik – córka Agnieszki Holland i Laco Adamika. Jej debiutem reżyserskim był film „Szczekać na świat” z 2002 r. Poza tym, wspólnie z matką, wyreżyserowała film „Prawdziwa historia Janosika i Uhorcika”, a w 2007 roku ,obok swej matki oraz jej siostry - Magdaleny Łazarkiewicz - była jednym z trzech reżyserów polskiego serialu „Ekipa”. W 2008 roku wyreżyserowała film „Boisko bezdomnych”. Na festiwalu w Gdyni wygrała „Mała Moskwa”, ale jej film otrzymał nagrodę publiczności i Piłkarskie Koziołki na festiwalu „Ale Kino”, choć nie o futbol tu chodzi.

(Nie) o bezdomności w „Boisku Bezdomnych”

13

D.W. Mieliście jakieś problemy z kamerą na dworcu?

K.A. Nie, mieliśmy pozwolenia oczywiście.

D.W. A ze strony bezdomnych?K.A. Już podczas kręcenia użyliśmy ich jako

statystów, więc myślę, że dla nich było to cieka-we, coś się działo. To jest zawsze coś podnieca-jącego, jak ekipa filmowa przychodzi ze swoimi kamerami, monitorami, mikrofonami i jest na co popatrzeć, tworzy się taka przygoda troszkę.

D.W. Teraz, po raz pierwszy, mieliśmy okazję uczestniczyć w pokazie filmu dla osób ze środo-wiska bezdomnych, bezrobotnych. Obserwowa-łaś ich reakcje?

K.A. Jedna dziewczyna do mnie podeszła i po-wiedziała, że śpi na ulicy, że jest bezdomna, była bardzo wzruszona. Myślę, że film się podobał, a dla mnie to strasznie ważne. To jest taki dowód na to, że się udało. Wolę, żeby podobał się bez-domnym niż krytykom. Wiesz o co chodzi? Oni wiedzą jak ten świat wygląda. I mimo tego, że to jest wymyślony przez nas obraz, bo tak naprawdę nie znamy tego świata, i nigdy nie poznamy tak dobrze, żeby wszystko było prawdziwe, to jednak zrozumieliśmy mechanikę i dotknęliśmy jakiejś prawdy. To jest dla mnie wielki komplement.

D.W. Nie baliście się, że ten film będzie ze-pchnięty do takiego narożnika w gazecie, jak wzmianka o polskiej ekipie na mistrzostwach świata?

K.A. Trzeba robić dobre filmy, a potem tylko mieć nadzieję, że ktoś na nie pójdzie do kina. Tak naprawdę nie ma reguły. Nikt nie wie co jest komercyjne, a co nie. Po prostu trzeba wierzyć w swoje szczęście i w to, że akurat ten film bedzie miał to szczęście. A może to zależy od kraju. Może np. w Szwecji nasz film się przyjmie...

D.W. Są takie plany? K.A. Mam nadzieję, że film będzie pokazywa-

ny w wielu krajach, chociaż to też jest trudne- dystrybucja polskiego filmu zagranicą.

D.W. Drużyny piłki nożnej ulicznej są w pra-wie każdym kraju na świecie, więc temat będzie uniwersalny.

K.A. A poza tym bezdomność jest taka sama wszędzie, wszędzie ten problem ma te same mechanizmy

D.W. Osobiście znałaś kiedyś kogoś, kto do-świadczył bezdomności?

K.A. Mieliśmy paru zwariowanych artystów przyjaciół, którzy nie mieli domu, ale zawsze gdzieś pomieszkiwali u ludzi. Znam też ludzi z różnymi problemami, które są bardzo podobne- alkoholizm, czy uparta negacja, czy takie napię-cie w sobie – osamotnienie. Takie przypadki mieliśmy nawet w rodzinie.

D.W. Sama też nie miałaś korzeni...K.A. Nie mam kompletnie żadnego zakorze-

nienia. Mialam 8 lat, kiedy mając już jakieś miej-sce, dom, rodzinę, wyjechałam do kompletnie in-nego świata. Tam się z mamą przeprowadzały-śmy tysiąc razy, żyłyśmy na walizkach przez parę lat, potem pojechałam do Belgii, potem do Stanów... Jak się raz wyrwało korzenie, to potem już się ich nie ma, a jednocześnie jest niesamo-wita wolność! Dla mnie nie ma żadnego znacze-nia, czy będę mieszkała w tym, czy w innym kra-ju. I to jest pewna wolność, a jednoczenie bez-domność.

D.W. Ale w „Boisku Bezdomnych” nieważna jest tylko bezdomność...

K.A. To film o samotności, o opuszczeniu... A mnie najbardziej porusza wstyd – wstyd przed poproszeniem o pomoc, albo wstyd przed po-wrotem do swojej rodziny, albo przed odezwa-niem się do kogoś, duma i wstyd, i to jak przeła-mać dumę, która jest bezsensowna, która jest pusta.

D.W. Dziękuję za rozmowę.

Z Katarzyną Adamikrozmawiała Dagmara Walczyk

Katarzyna Adamik, reżyserka filmu „Boisko Bezdomnych”.

Zwykle amatorzy takiego spędzania świątecznego czasu zasłaniają się codzienną pracą i wynikającą z tego

faktu chęcią spędzenia chociaż paru dni wyłącznie we własnym domu. Trudno odmó-wić im tej możliwości. Może warto jednak pokazać inną. Przypomnieć, że okres Wiel-kanocy, to nie tylko czas odpoczynku, choć-by i zasłużonego, ale także dobry moment do zastanowienia się nad znaczeniem sa-mych świąt oraz nad towarzyszącymi ich obchodom zwyczajami.

Tradycja podporządkowywania roku ustalonym obrzędom, dawniej powszechna w środowiskach wiejskich, obecnie prawie całkowicie wygasła. Istnieją regiony, w któ-rych nie zostało już nic, co przypominałoby mieszkańcom o ich lokalnym pochodzeniu. Rytuał topienia Marzanny postrzegany jest jedynie jako urozmaicenie „Dnia Wagarowi-cza”. Praktyki takie jak „wybijanie półpostu” czy „palenie żuru”, wywołują skojarzenia z egzotycznymi, dla większości społeczeństwa, czasami po-gaństwa, a popularny nadal śmigus-dyngus stał się okazją do oblewania wodą staru-szek, wychodzących z kościoła.

Na mapie Polski zachowały się jednak miejsca, w których czas się zatrzymał. Nale-

Rano suto zastawiony stół, od którego niektórzy nie wstają przez dwa dni, w południe poobiednia drzemka, a wieczorem powrót do stołu, urozmaicony akompaniamentem telewizora – tak pomału zaczynają wyglądać Święta Wielkanocne w wielu polskich rodzinach.

Folklor oprawie

14

Tradycje świąteczne

15

ży do nich Bukówiec Górny, wieś położona w południowo-zachodniej Wielkopolsce, w powiecie leszczyńskim, w której do dzisiaj można się spotkać z doskonale zachowa-nym folklorem.

Wielkanoc oczami młodego badacza

– Dwa lata temu spędziłem w Bukówcu niezapomniane święta, zbierając materiały do pracy licencjackiej – mówi Jarosław Mańczak, student piątego roku etnologii, na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Cykl obrzędów kościelnych, charakterystycznych dla okresu wielkanoc-nego jest wspólny wszystkim regionom Pol-ski. W tym samym czasie obchodzona jest Śro-da Popielcowa, Niedziela Palmowa, Tridu-um Paschalne i liturgia pierwszego oraz drugiego dnia świąt. W Bukówcu tradycja wielkanocna jest jednak szczególnie żywa, a obrzędy sięgają korzeniami do czasów, kiedy spełniały one w życiu społecznym funkcję praktyczną i często nawiązywały do symboliki przed-chrześcijańskiej.

Część zwyczajów kultywowana jest we wsi w niezmienionej od wieków formie, inne przetrwały pod postacią zabawy, sprawia-jąc wiele radości szczególnie dzieciom. Niektóre z kolei uległy przeobrażeniom, zyskując nową rolę w życiu społecznym mieszkań-ców wsi.

Nowolotko

Jednym z ciekawszych wydarzeń, które można zaobserwować w Bukówcu w okresie wielkanocnym, jest chodzenie po wsi z tak zwanym nowolotkiem.

W czwartą niedzielę postu, młodzież ze Szkolnego Zespołu Regionalnego dzieli się

na małe grupy, przebiera w galowe stroje i z ustrojoną kolorowymi wstążkami i żółtym pa-pierowym słońcem gałązką sosny (nowolot-kiem), odwiedza mieszkańców wsi w ich do-mach. W czasie tych wizyt śpiewana jest pio-senka, a gospodarze obdarowują młodzież świątecznymi podarunkami. Są to najczę-ściej jajka, owoce, słodycze i drobne pienią-dze.

– Weronika Sowijak, nieżyjąca już dziś rdzenna mieszkanka Bukówca, pamiętała ten zwyczaj jeszcze sprzed drugiej wojny światowej – opowiada Jarosław Mańczak. – Wówczas – jak wynika z jej relacji – szyko-wano dużą torbę na podarunki dzień przed czwartą niedzielą postu. Nazajutrz, od same-go świtu, zbierano nie tylko jajka i pieniądze, ale także ciasta, kiełbasę i śledzie. Zazwyczaj dzieci chodziły z nowolotkiem do swoich krewnych. Na wsi jednak panowała wów-czas bieda, dlatego dziewczynki i chłopcy wyjątkowo odwiedzali także sąsiedni Mach-cin, gdzie znajdował się dworek bogatych dziedziców.

Każdy występ zespołu kończy się uroczy-stym odśpiewaniem podziękowania:

Za gościnę dziękujemy. Zdrowia, szczęścia wam życzymy. Zielony gaj, koszyczek jaj!

Na koniec młodzież zawiązuje na klamce furtki kokardkę, która ma być znakiem dla innych grup, żeby po raz drugi nie odwie-dzały danego domu.

Znaczenie zwyczaju nie jest trudne do rozszyfrowania: – W przenośni nowolotko oznacza nadejście „nowego lata”, jest zwia-stunem wiosny i symbolem budzącej się do życia przyrody. Dlatego też młodzież przyj-mowana jest serdecznie i chętnie obdarowy-wana. Na portalu internetowym, promującym

w świątecznej

lokalność Bukówca, wspomina się nawet, że urwany z lotka kawałek wstążki, podłożony gęsi, kaczce lub kurze wysiadującej jajka, gwarantuje stuprocentowe wyklucie się pi-skląt.

Kraszanki, pająki i ser kulany

W Wielki Piątek lub Wielką Sobotę w każ-dym bukówieckim domu ma miejsce tak zwane pisanie lub kraszenie jajek. Do tworzenia tradycyjnych pisanek wykorzysty-wana jest przede wszystkim wyobraźnia: – Pojawiające się na skorupach elementy ozdobne, bogate są w motywy roślinne, rza-dziej rysunki zwierząt. Jajka skrobane są w topolki, jabłuszka, drabinki, sosenki czy dzwoneczki – wymienia student etnologii.

Kraszenie, czyli barwienie skorupek, od-bywa się obecnie przy użyciu kolorowych barwników. Inną metodą, praktykowaną przez starsze pokolenie, jest zanurzanie jaj w naturalnych składnikach. Aby uzyskać zło-ty kolor kraszanki, wkłada się ją do łupinek z cebuli, umieszczenie w pojemniku z łupina-mi orzechów, zapewnia kolor brązowy, nato-miast moczenie jajka w wywarze z kory dębu lub suszonych jagód, nadaje mu kolor czer-wony.

Oryginalny wystrój bukówieckich wnętrz tworzą ręcznie wykonane słomiane pająki. – Geometryczne figury tworzy się z wysuszo-nych łodyg zboża, przez które przewleka się nici, łącząc ze sobą kolejne elementy. Każdy wierzchołek ozdabiany jest pąkiem, zrobio-

nym z czerwonej bibuły. Młodzież uczy się wykonywania tego rodzaju ozdób na zaję-ciach regionalnych, odbywających się w gim-nazjum.

Do tradycyjnych potraw, których nie może zabraknąć na świątecznym stole, należy tak zwany ser kulany – lokalny specjał, podobnie jak oscypek na południu: – Gospodynie robią go tylko w okresie Wielkanocy. Ma nieprzy-jemny zapach, ale smakuje całkiem nieźle. Starsi mieszkańcy Bukówca opowiadali, że kiedyś sery kulane były najpopularniejszym dodatkiem do chleba.

Lotanie z klekotami

Stałym punktem obchodów Triduum Pas-chalnego w Bukówcu Górnym są dość niety-powe zawody, organizowane przez dzieci.

Zgodnie z chrześcijańską tradycją, pod koniec Wielkiego Tygodnia, milkną wszystkie kościelne dzwony. Zastępowane są one drewnianymi kołatkami, które energicznie potrząsane, wydają charakterystyczny od-głos klekotania. Ma on upamiętniać męczeń-ską śmierć Chrystusa. Do czasu mszy rezu-rekcyjnej, podczas której dzwony rozbrzmie-wają ponowie na cześć zmartwychwstałego Zbawiciela, dzieci uczestniczą w zabawie, zwanej w bukówieckiej gwarze „lotaniem z klekotami”.

– Młodzież zbiera się trzy razy w ciągu doby przed kościołem – o 7:00, 12:00 i 17:00 w Wielki Piątek i Wielką Sobotę – opisuje Jaro-sław Mańczak. – W grze bierze udział około

lokalnośćurwany z gęsi, kaczgwarantuskląt.

Kraszank

W Wieldym bukótak zwanetworzeniawana jestPojawiająozdobne, dziej rysutopolki, jadzwonecz

Kraszebywa się obarwnikówprzez starw naturalnty kolor krz cebuli, umi orzechmiast moclub suszonwony.

Orygintworzą ręc– Geometnych łodynici, łącząwierzchoł

16

Święcenie zbóż

17

dwudziestu, trzydziestu osób. Zabawa jest zarezerwowana jedynie dla chłopców w wieku od 7 do 16 lat, którzy dzielą się na dwie grupy. Jedna z nich pochodzi z Wielkie-go Końca – części rozciągającej się od bu-dynku kościoła do wschodniego krańca wsi. Drugą część stanowi zespół z Małego Końca, leżącego po zachodniej stronie Bukówca. Je-den ze starszych chłopców otwiera dzwonni-cę kościelną i wyjmuje dwie taczki. Brązowa, należąca do Wielkiego Końca nazywana jest „babą”, natomiast czarna, własność Małego Końca, to „chłop” albo „dziad”.

Wyścig rozpoczyna się przed wejściem do kościoła. Dwóch chłopców, trzymających taczki, biegnie wokół świątyni, a następnie przekazuje je kolejnej parze. Po trzykrotnym okrążeniu kościoła, liderzy dołączają do swo-ich grup i każda z nich podąża na przynależ-ne im krańce wsi. Trasy, które należy poko-nać, wynoszą w przybliżeniu 1500 metrów każda.

Biegnący przy taczce chłopcy, w trakcie trwania zawodów, nieustannie klekoczą kle-kotami. Wydobywanie dźwięku przy pomocy kołatki wymaga wiele siły i wytrzymałości, w związku z czym uczestnicy starają się używać jej na zmianę.

W grze obowiązują ścisłe reguły. Chłopcy muszą się po drodze zatrzymywać przy wiejskich kapliczkach albo w miejscach, w których stały one przed wojną. Prowadzący taczkę wykonuje wokół takiego punktu trzy pełne okrążenia, po czym cała grupa biegnie dalej. Po powrocie na teren kościoła, zawod-nicy z taczkami muszą ponownie obiec budy-nek trzy razy. Zwycięstwo odnosi drużyna, która jako pierwsza zjawi się na linii startu.

– Po zakończeniu rywalizacji uczestnicy

rozchodzą się do domów. Nikt nie otrzymuje nagród ani wyróżnień. Liczy się sam fakt wy-granej.

Święcenie zbóż

W Bukówcu Górnym zaobserwować moż-na pozostałości po zwyczajach z pogranicza magii i religii. Należą do nich między innymi święcenie ziół, odbywające się na zakończe-nie oktawy Bożego Ciała oraz wielkanocna tradycja święcenia zbóż.

Podczas drugiego z wymienionych rytu-ałów wykorzystuje się wodę poświęconą w Wielką Sobotę. Gospodarze zabierają ją z bukówieckiego kościoła w kubeczku lub sło-iku. Za kropielnicę służy zazwyczaj gałązka sosny.

– W Bukówcu gospodarze przyjeżdżają na zasiane zbożem pole wraz z dziećmi, zazwy-czaj po świętach wielkanocnych. Kropią zbo-że gałązkami sosny, zakreślając nimi znak krzyża. Często odmawia się przy tej okazji modlitwy, głównie „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”.

Obecnie święcenie zbóż występuje w for-mie uproszczonej i służy zabawie. Wynika to z faktu, że sposób prowadzenia gospo-darstw wiejskich uległ znacznym zmianom: – Przede wszystkim unowocześniono je i zme-chanizowano. Postęp w dziedzinie genetyki roślin oraz stosowane powszechnie opryski zapewniają dziś okazałe zbiory, niezależnie od praktyk ludowych. W związku ze stopnio-wym rozwojem technologicznym wsi część zwyczajów, związanych z obfitością plonów i ich ochroną zanika, bądź całkowicie już ule-gła zapomnieniu.

Julia Czerniuk i Natalia Wójciak

Lotanie z klekotami.

18

Ekonomia społeczna

N a początku trzeba sobie zadać pytanie po co właściwie pracujemy. Wydaje się być oczywiste, że dla zaspokojenia na-

szych potrzeb materialnych, ale według papie-ża to nie wszystko, gdyż poprzez pracę czło-wiek ma się przyczyniać, obok ciągłego rozwo-ju nauki i techniki, również do podnoszenia po-ziomu kulturalnego i moralnego społeczeństwa. Ostatecznie bowiem celem pracy pozostaje za-wsze sam człowiek.

Praca dla człowieka, czy człowiek dla pracy

Jan Paweł II jest przekonany, że słowo praca można odnosić tylko do człowieka, bo praca wyróżnia go pośród reszty stworzeń. A jeśli prawdą jest, że człowiek jest przeznaczony i powołany do pracy, to nade wszystko „praca jest dla człowieka”, a nie „człowiek dla pra-cy”. Dlatego nie nale-ży człowieka trakto-wać pod kątem tego, czy jest on użyteczny lub nieużyteczny dla pracy, ale rozważać pracę ze względu na to, czy jest użyteczna czy nieużyteczna dla człowieka. Dzisiaj ten wniosek wydaje się być mało uzasadniony, ale jeśli weźmiemy pod uwagę ewolucję podejścia do „zarządzania personelem” - od pracy niewolniczej, przez lu-dzi jako trybików w maszynie, do dzisiejszych relacji między pracodawcą a pracownikiem, to być może, jest to jak najbardziej realna wizja przyszłości, w której decyzje o nowym przedsię-wzięciu są dyktowane przez potrzeby społecz-ności w zakresie pracy.

Żeby lepiej zrozumieć osobowy wymiar pracy ludzkiej, trzeba jeszcze rozpatrzeć dwie kwestie. Pierwsza z nich jest związana z rodzinnym cha-rakterem życia ludzkiego. Praca warunkuje moż-liwość założenia rodziny, jest źródłem środków do jej utrzymania oraz wspomaga cały proces wychowania w rodzinie. Druga kwestia, to wzię-cie pod uwagę faktu, że społeczeństwo jest wiel-kim historycznym i społecznym wcieleniem pracy całych pokoleń, które w tym sensie stanowi do-bro wspólne. Jeśli Thomas Edison wynalazł ża-rówkę, to służy ona milionom ludzi.

Praca ważniejsza od kapitału?

Postęp techniczny wydaje się czymś natural-nym, a co wówczas jeśli pracę ludzką zastępuje się pracą maszyn? Papież stwierdza wyraźnie,

że gdy mechaniza-cja pracy „wypiera” człowieka, odbiera-jąc mu wszelkie za-dowolenie osobiste oraz podniety do działania twórczego i do odpowiedzial-ności, gdy pozbawia zajęcia wielu, za-trudnionych dotąd,

pracowników lub - na skutek przesadnej fascy-nacji maszyną - czyni człowieka swoim niewol-nikiem, musi zostać oceniona negatywnie. Jakie jest więc rozwiązanie tej sytuacji? Wiąże się to z zagadnieniem własności, które wymaga już od-rębnych rozważań. W tym kontekście nasuwa się pytanie o konflikt kapitał - praca, który przy-czynił się do istotnych podziałów społeczeństw, a także jest wykorzystywany w programach par-tyjnych. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę fakt,

Dnia 19 lutego 2009 r. Parlament Europejski przyjął rezolucję w sprawie ekonomii społecznej, ekonomii solidarnej. Nie jest to pierwszy dokument na ten temat. Można więc wyciągnąć wniosek, że w Europie mamy dwie odrębne gospodarki: społeczną i komercyjną. Jan Paweł II, gdy pisał o „ekonomii przedsiębiorczości”, „ekonomii rynku”, czy „wolnej ekonomii”, chciał by uwzględniono pewne sugestie w całym obszarze gospodarki. Postulaty te warto nadal przypominać, bo nie straciły na aktualności.

Jan Paweł II a

Podpis Jana Pawła II pod encykliką "Laborem exercens".

19

o którym mówi Jan Paweł II, tzn. że zespół środ-ków, za pomocą których człowiek przyswaja so-bie zasoby natury, przetwarzając je w miarę swoich potrzeb - czyli kapitał - jest owocem hi-storycznego dorobku pracy człowieka, to jedno-znacznie można stwierdzić, że praca jest za-wsze przyczyną sprawczą, podczas gdy kapitał, jako zespół środków produkcji, pozostaje tylko instrumentem, przyczyną podrzędną. Antyno-mia pracy i kapitału ma swoje źródło nie w

strukturze samego procesu produkcji, ani też samego procesu ekonomicznego w ogólności. Rozbicie tego spójnego obrazu zostało dokona-ne w myśli ludzkiej, czasem po długim okresie rozwijania się w życiu praktycznym.

Jedna płaca na rodzinę

Człowiek w związku z wykonywaną pracą nabywa pewne prawa. Należy do nich przede wszystkim płaca, sprawiedliwa zapłata za wy-konywaną pracę. Wynagrodzenie za pracę po-zostaje konkretnym środkiem, dzięki któremu większość ludzi może korzystać z dóbr natury i dóbr produkcyjnych. Stąd płaca jest proble-mem kluczowym etyki społecznej. Jaka zatem powinna być sprawiedliwa płaca ? Trzeba od razu zaznaczyć, że jej definicja u papieża doty-czy dorosłego pracownika, obarczonego odpo-wiedzialnością za rodzinę i obejmuje środki na założenie i godziwe utrzymanie rodziny oraz na zabezpieczenie jej przyszłości. Ma więc wymiar rodzinny. Płaca taka może mieć dwojaką formę:

Jako tzw. płaca rodzinna, to znaczy jedno wynagrodzenie, dane głowie rodziny za pracę, wystarczające na zaspokojenie potrzeb rodziny bez konieczności podejmowania pracy zarob-kowej poza domem przez współmałżonka,

Poprzez inne świadczenia społeczne, jak za-siłek rodzinny albo dodatek macierzyński dla kobiety, która oddaje się wyłącznie rodzinie.

To nie koniec przywilejów pracowniczych.

Płaca, nawet sprawiedliwa, nie rozwiązuje wszystkiego. Konieczne stają się świadczenia społeczne, mające na celu zabezpieczenie ży-cia i zdrowia pracowników, a także ich rodziny. Chodzi o kontakt z opieką zdrowotną, kontakt tani, a nawet bezpłatny. Do świadczeń społecz-nych zalicza się również prawo do emerytury, zabezpieczenia na starość i w razie wypadków, związanych z rodzajem wykonywanej pracy.

W dobie upadku modelu państwa opiekuń-czego nasuwa się refleksja, czy świadczenia społeczne powinny nadal pozostawać w rękach państwa, czy też dobrowolne zrzeszenia, na po-ziomie lokalnym, mogłyby przejąć tę funkcję i przez to działać sprawniej na rzecz swojej spo-łeczności. Uprawnienia to również prawo do wy-poczynku – przede wszystkim chodzi tutaj o re-gularny wypoczynek cotygodniowy, obejmujący

przynajmniej niedzielę, a prócz tego urlop. Waż-ne jest zapewnienie „ludzkiego” czasu pracy i wypoczynku, bowiem nadmierna eksploatacja sprowadza człowieka do poziomu „maszyny”.

Dla papieża miejsce pracy i procesy pro-dukcji nie tylko nie powinny szkodzić zdrowiu fi-zycznemu pracowników, ale również nie naru-szać ich zdrowia moralnego. Praca ludzka ”nie może polegać na samej tylko eksploatacji ludz-kich sił w zewnętrznym działaniu – musi pozo-stawiać „przestrzeń wewnętrzną”. Z pewnością jest to trudna wskazówka dla pracodawców.

Jan Paweł II stwierdza, że praca stanowi „serce” kwestii społecznej. Stąd jej brakowi to-warzyszy szereg ujemnych skutków na płasz-czyźnie indywidualnej i społecznej, od degra-dacji, aż po utratę szacunku, jaki każdy czło-wiek winien żywić do samego siebie. Trudno więc będzie rozwiązać wiele dzisiejszych spraw, jeśli zarówno pracodawcy jak i pracow-nicy nie będą mieli odpowiedniego podejścia do pracy.

Grzegorz Brzeziński

praca

Czytelników, zainteresowanych zagadnieniem pracy w na-uczaniu Jana Pawła II polecam przede wszystkim encyklikę Laborem exercens opublikowaną 14 września 1981 roku oraz zajmującą się również tym zagadnieniem encyklikę Centesimus annus, z 1 maja 1991 roku.

Dla papieża miejsce pracy i procesy produkcji nie tylko nie powinny szkodzić zdrowiu fi zycznemu pracowników, ale również nie naruszać ich zdrowia moralnego.

20

Ekonomia społeczna

M inął rok od chwili, gdy - decyzją Świato-wego Forum Ekonomicznego - dołączy-łam do grupy 245 Młodych Globalnych

liderów (Young Global Leaders - YGL). Jury, oce-niającemu aplikacje i decydującemu o ostatecz-nym kształcie grupy, przewodniczy królowa Jor-danii, Rania. Jury, co roku, rozpatruje aplikacje 200-300 młodych liderów i wybiera spośród nich tylko kilku. Pomysłodawcą inicjatywy jest profe-sor Klaus Schwab, twórca Światowego Forum Ekonomicznego: „Chodzi o tworzenie mechni-zmów, które pozwalą tym młodym ludziom mieć rzeczywisty wpływ na globalne procesy rozwoju. Jestem przekonany, że Forum Globalnych Lide-rów stanie się siłą, która wstrząśnie tradycyjnym

myśleniem i przyniesie odważne, ukierunkowa-ne w przyszłość podejście do świata”. Grupa Młodych Liderów to przedstawiciele 65 krajów, reprezentujących Azję Wschodnią (64 osoby), Europę (58 osób), Amerykę Północną (56 osób), Amerykę Południową (21 osób), Azję Południową (24 osoby) i Afrykę (21 osób).

Królowa Rania, Davos i Harvard University

W ramach Forum Młodych Liderów organi-zowane są regularne spotkania i programy edukacyjne, umożliwiające liderom dialog z ró-wieśnikami z innych kontynentów oraz wpływa-nie na budowanie pomostów pomiędzy różnymi regionami świata, kulturami, religiami. Jedno z takich spotkań odbyło sie w Sharm El Sheikh, w Egipcie, w ramach Światowego Forum Ekono-micznego na temat Bliskiego Wschodu, kolejne w Tianjin – w Chinach, gdzie liderzy spotkali się na Dorocznym Spotkaniu Młodych Globalnych Liderów. W Brukseli liderzy uczestniczyli w Okrągłym Stole z komisarzami europejskimi, a w Londynie odbyło się spotkanie z królową Jor-danii, matką czworga dzieci, która łączy funk-cję królowej i matki z zaangażowaniem w spra-wy społeczno - gospodarcze świata. Jej wystą-pienia budzą zawsze wielkie zainteresowanie, nie tylko ze względu na niezwykłą urodę królo-wej, ale również ze względu na odwagę w oce-nie sytuacji na świecie. W szwajcarskim Davos liderzy otrzymali zaproszenia do uczestniczenia w Światowym Forum Ekonomicznym. Oczeki-wania w stosunku do YGL są takie, aby wpły-wali na kształtowanie bardziej społecznej,

Wstrząsnąć tradyc„Młodzi Globalni Liderzy” to osoby pochodzące z różnych krajów świata, które są uhonorowane tym tytułem przez Światowe Forum Ekonomiczne (World Economic Forum) za „osiągnięcia zawodowe, zaangażowanie w sprawy społeczne i potencjał do budowania lepszego świata”. Są to intelektualiści, dyrektorzy firm, przedstawiciele organizacji pozarządowych, a także dziennikarze i artyści poniżej 40 roku życia.

Młodych Globalnych Liderów gościły także Chiny.

21

zrównoważonej ekonomii w świecie, uwzględ-niającej nie tylko dążenie do maksymalizacji zysku, ale też potrzeby rozwoju społecznego i ekonomicznego nawet najbardziej zaniedba-nych regionów świata.

Liderzy mogli też uczestniczyć w programie edukacyjnym w Cambridge w USA, na Harvard University – Kennedy School of Government. Tutaj mieli możliwość uczestniczenia w zajęciach for-macyjnych, prowadzonych przez profesorów - no-blistów, niezwykle skromnych i przyjaznych ludzi, którzy wprowadzali liderów w nieznane im dotąd rewiry doświadczeń np. mogli analizować wypra-wę himalaistów, zdobywających kolejne najwyż-

sze szczyty, wczuwać się w dramaty przewodni-ków wyprawy, podejmujących decyzje w najbar-dziej ekstremalnych sytuacjach zagrożenia życia. To były zajęcia, które miały na celu przybliżyć Glo-balnych Liderów do sytuacji, przekraczających ich dotychczasowe doświadczenia, przygotowa-nie życiowe czy zawodowe. Takie sytuacje dotyka-ją globalnych bojowników, modernizatorów świata w momentach niebezpiecznej konfronacji z trady-cyjnymi strukturami myślenia, schematami działa-nia i przyzwyczajeniami całych środowisk czy grup społecznych.

Odwaga i pokora

Wśród Globalnych Liderów wyróżniają się Ma-riam Chadid - astronautka z Francji, która ostatnio odkryła 9 nowych planet. Mówi, że dla niej naj-ważniejsza jest odwaga i pokora, które pomogły jej pokonać najtrudniejsze momenty w jej „ko-smicznych” wyprawach. Suhasem Gopinath z In-dii jest najmłodszym przedsiębiorcą na świecie. Ma tylko 22 lata, a już zatrudnia kilka tysięcy pra-cowników w firmie IT. Enric pracuje w „National Geographic” i poświęcił życie, ratując oceany od szkodliwej interwencji człowieka. Nesreen Baswa-ri, niezwykła młoda kobieta, która została mini-strem Iraku i próbuje wpływać na stabilizację i de-mokratyzację procesów życia w Iraku, często z narażeniem życia.

Ewa Sadowska

yjnym myśleniem

Spotkanie Młodych Globalnych Liderów w Egipcie.

Tony Blair na spotkaniu Młodych Globalnych Liderów w Egipcie

22

Ekonomia społeczna

Tak się wydarzyło w przypadku Kwileckiej Spółdzielni Socjalnej, założonej przez uczestniczki Centrum Integracji Społecz-

nej w Kwilczu. Historia tej spółdzielni sięga roku 2007, kiedy w trakcie zajęć w CIS, zaproponowa-łam kilku osobom, aby zastanowiły się nad pod-jęciem działalności w formie spółdzielni. Trzeba było wielu spotkań, rozmów, wspólnej pracy, aby idea spółdzielni została podjęta przez pięć osób,

które uznały, że warto zaangażować się w two-rzenie własnej firmy. Danuta Baczyńska, Ewa Dorsz, Anna Mamet, Halina Walkowiak oraz Krzysztof Eljasiński to była grupa, która z grupy inicjatywnej przerodziła się w Kwilecką Spół-dzielnię Socjalną. Później przyjęto jeszcze Sylwię Lurkę. Dzięki wsparciu ze środków PIW Equal, spółdzielnia rozpoczęła, w końcu 2007 r., remont lokalu z przeznaczeniem na jadłodajnię.

Spółdzielnia socjalna Wśród wielu inicjatyw ekonomii społecznej spółdzielnia socjalna ma charakter szczególny. Jest firmą, która nie tylko tworzy miejsca pracy, ale jej zadaniem jest też reintegracja społeczna i zawodowa członków spółdzielni. Członkowie spółdzielni sami tworzą swoje przedsiębiorstwo. I to jest największy kapitał, jaki w tym przedsięwzięciu się liczy. Trud utworzenia własnej firmy daje szansę na jej trwałość. Tym większy jest sukces, gdy spółdzielnia podejmuje działalność mimo tego, że piętrzą się przeszkody.

Uroczyste otwarcie jadłodajni z udziałem burmistrza Kwilcza, p.Marii Węgrzyn.

Zespół doświadczył wielu prawdziwych tru-dów. Remont lokalu pochłonął dużo środków, czasu i nerwów, a czasami przyprawiał o drże-nie serca. Bo co można powiedzieć, kiedy na-gle sufit zaczyna spadać na głowę, a każdy rozwiązany problem wywołuje następne pro-blemy. Pieniądze dość szybko się skończyły, potem była żmudna praca i zaangażowanie wielu osób i instytucji, w tym spółdzielni so-cjalnej „Kram” i stowarzyszenia „Dla Ludzi i Środowiska”.

Odeszła też pani Halina Walkowiak, którą niespodziewanie, w wieku czterdziestu kilku lat, zabrał do siebie dobry Bóg.

Kwilecka Spółdzielnia Socjalna świadczy głównie usługi cateringowe, usługi gastrono-miczne, obsługuje spotkania, wydaje posił-ki na zlecenia indywidualne. Spółdzielnia podjęła działalność już kilka miesięcy temu, ale bez własnego lokalu przeżywała trudne chwile, tracąc czasami nadzieję na lepsze ju-tro. Osoby, tworzące spółdzielnię, wykazały dużą determinację, a także wiarę, że warto angażować się w trudne przedsięwzięcia. Ukoronowaniem ich zaangażowania było uro-czyste otwarcie jadłodajni, jakie miało miejsce 17 marca 2009 r.

Podsumowaniem tej drogi mogą być słowa - Tylko ten, kto sięga po rzeczy niemożliwe, osiąga je. Krystyna Dorsz

to nie tylko biznes

Adres Kwileckiej Spółdzielni Socjalnej ul. Powstańców Wlkp.1,

64-420 Kwilcz

Kontakt pod numerem telefonu:

663 425 167

Członkinie Kwileckiej Spółdzielni Socjalnej.

Poczęstunek przygotowany przez Kwilecką Spółdzielnię Socjalną.

cjalnej

:

nkinieckiej

dzielni alnej.

lecką

23

Z historii krajów europejskich - Norwegia

W ówczesnym świecie ich długie, szyb-kie, płaskodenne łodzie, o bardzo małym zanurzeniu, nie miały sobie

równych, poruszając się z tą samą łatwością po rzekach jak i otwartym morzu. Wpływały na Tamizę, Sekwanę i Loarę, opływały Półwy-sep Iberyjski, docierając do południowych Włoch i Sycylii. Pokonywały Dniepr, dopływa-jąc do Rusi i dalej - do Cesarstwa Bizantyj-skiego, Kalifatu Bagdadzkiego i Jerozolimy. Na prawie pięćset lat przed Kolumbem Wikin-gowie odkryli kontynent amerykański, osie-dlając się, na krótko, na terenie obecnego La-bradoru i Nowej Funlandii. Byli genialnymi budowniczymi łodzi i znakomitymi żeglarza-mi. Od początku IX wieku do połowy XI kon-trolowali ówczesny świat od Półwyspu Iberyj-skiego po dzisiejszy Bliski Wschód.

Dawniejsza historiografia utrwaliła na dłu-go obraz Wikingów wyłącznie jako bez-względnych łupieżców wczesnośredniowiecz-nej Europy. Dopiero badania historyków XIX i XX wieku pozwoliły zmienić ten jednostronnie negatywny obraz, ukazując całe bogactwo ich kultury materialnej i duchowej, które, tak-że dziś, zdumiewa i zachwyca. XX-wieczna historiografia odkryła w nich znakomitych ar-tystów i rzemieślników, przedsiębiorczych kupców, odważnych odkrywców i kolonizato-rów podbijanych ziem. Wikińska broń i biżute-ria zachwycają kunsztem wykonania i prze-piękną ornamentyką, poetyckie sagi stały się inspiracją dla wielu późniejszych twórców. Poziom i rozwiązania prawne, stosowane w średniowiecznej Skandynawii, są dziś uważa-ne za największe osiągnięcie prawodawcze ówczesnej Europy, a struktura prawno-pań-stwowa Islandii stanowi prototyp ustroju par-lamentarnego. Dalekie wyprawy Wikingów współtworzyły procesy kulturotwórcze, łącząc

Przez ponad dwieście lat, od IX do X wieku, w czasie ich największej ekspansji i podbojów, byli postrachem mieszkańców Europy, przynosząc ze sobą grabież, gwałt i śmierć. Zamieszkiwali Norwegię, Szwecję i Danię. W średniowiecznych kronikach nazywano ich Normanami, ludźmi północy, w historii znani są pod nazwą Wikingów.

Długie łodzie Z historii kra

Przez poi podbojógwałt i śmkronikacnazwą W

24

Thor z młotem Mjellnirem w ręku.

25

zachód ze wschodem i północ z południem.Tylko w początkowej fazie ekspansji wikiń-

skie wyprawy miały charakter wyłącznie ra-bunkowy. Normanowie dość wcześnie rozpo-częli pokojową akcję kolonizacyjną, zasiedla-jąc na stałe podbijane ziemie - osiedlili się na Hebrydach, Szetlandach, Wyspach Owczych i Islandii. Na Rusi założyli Kijów i dali począ-tek pierwszej ruskiej dynastii – Rurykowi-czom. Na okres 300 lat opanowali Anglię i Szkocję, dotarli do Irlandii, gdzie założyli obecną stolicę kraju – Dublin. W północnej Francji powstało wikińskie państwo – Nor-mandia, a na początku XII wieku, z ziem pod-bitych na południu Włoch i z Sycylii, potomek wikińskich żeglarzy, Roger II Guiscard, stwo-

rzył księstwo, które - choć w zmienionej po-staci - przetrwało do XIX wieku. Ślady nor-mańskiego osadnictwa znaleźć można także w Polsce, na Wolinie i Pomorzu Zachodnim. Wikingowie byli najemnymi wojownikami Mieszka I i Bolesława Chrobrego, dali począ-tek kilku możnowładczym rodom polskim z potężnymi Awdańcami na czele.

Wikingowie są twórcami jednego z najbar-dziej fascynujących systemów wierzeń religij-nych w europejskim kręgu kulturowym. Ich mitologia zapełniona jest bogami, boginka-mi i olbrzymami – groźnymi i gwałtownymi, ale też niepozbawionymi wad, słabości i…poczucia humoru. Wśród wikińskich bogów najpotężniejszymi byli Odyn i Thor. Odyn – współtwórca świata i bóg wojny, był opieku-nem wojowników. Posiadał dar poznawania ludzkich myśli, przypisywano mu także stwo-rzenie pisma runicznego wraz z jego magicz-ną siłą. Gwałtowny i przebiegły, przywiązy-wał wielką wagę do mądrości – olbrzymowi Settungowi wykradł miód skaldów, którego wypicie dawało mądrość i dar poezji. Jego żona, Freja, spędzała czas na tkaniu chmur, zdobiących niebo. Thor – bóg piorunów, rol-nictwa, ogniska domowego i małżeństwa, był ze wszystkich bogów najbardziej przyjazny człowiekowi. Przedstawiano go zawsze z nie-odłącznym młotem Mjellnirem w ręku, które-go uderzenie nie tylko miało zabójczą moc, ale wywoływało pioruny. Według wierzeń Wi-kingów świat, zamieszkany przez ludzi, zwa-ny Midgard, leżał w samym środku ogromne-go morza, w którym żył wąż morski, Jormun-gard. Jego ogromne ciało opasywało swoimi zwojami cały świat. Midgard został zbudowa-

Wikingów

Marzeniem każdego Wikinga było wejście po śmierci do Walhalli, pałacu boga Odyna. Wikingowie wierzyli, że do Walhalli wejdzie tylko ten mężczyzna, który zginie z mieczem w ręku.

Łódź Wikingów, tzw. drakkar.

ny ze szczątków zabitego przez Odyna, bru-talnego olbrzyma Ymira – z jego ciała po-wstała ziemia, z kości – góry, z zębów – skały, z krwi – morze, a z czaszki – sklepienie nie-ba. Midgard zostanie zniszczony podczas Ragnereku, ostatniej walki bogów i końca świata. Wówczas straszny Jormungard wyło-ni się z morza i zatruje swoim jadem cały świat. Thor, broniąc ludzi, stanie z nim do walki – zginie, ale zniszczy potwora. Wtedy odrodzi się całkiem nowy świat – szczęśliwy, pozbawiony wojen.

Marzeniem każdego Wikinga było wejście po śmierci do Walhalli, pałacu boga Odyna. Wikingowie wierzyli, że do Walhalli wejdzie tylko ten mężczyzna, który zginie z mieczem w ręku. Pałac Odyna pełen był wojowników wikińskich, których z pola bitwy zabierały cór-ki Odyna, walkirie. Polegli Wikingowie uczto-wali wraz z bogami, ćwicząc jednocześnie

rzemiosło wojenne, aby w czasie Ragnereku stanąć do walki u boku Odyna i Thora.

Ten pozornie barbarzyński lud przywiązy-wał ogromną wagę do poezji i pieśni. Wę-drowni poeci, skaldowie, przemieszczali się z jednego możnowładczego dworu na drugi, sławiąc czyny władcy i jego drużyny. Pieśni skaldów opiewały nie tylko wyprawy wojenne, równie ważne miejsce zajmowała kobieta i miłość. Wiele opowieści skaldów zachowało się w sagach, które są zarówno wspaniałą literaturą jak i nieocenionym źródłem wiedzy o zwyczajach, wierzeniach i historii Wikingów. Twórcami sag byli głównie Wikingowie z Is-landii. Najstarszy zachowany zabytek pi-śmiennictwa islandzkiego, „Edda poetycka”, datowany jest na IX w. „Edda” składa się z dwudziestu dziewięciu pieśni anonimowych autorów. Pieśni poświęcone są wikińskim bogom, bohaterom i wojownikom. Z XIII w. pochodzi „Heimskringla”, zbiór szesnastu sag, spisanych przez poetę i polityka, Snorre Sturlusona. Część sag z „Heimskringli” opi-suje historię królów norweskich, część ma charakter typowych romansów, pełnych nie-zwykłych przygód ich bohaterów. Sturluson ocalił także od zapomnienia stare pieśni is-landzkie, które spisał w odrębnym zbiorze. Zbiór odkryto dopiero w XVII w., nadając mu tytuł „Edda prozaiczna”.

Jedną z największych tajemnic kultury ma-terialnej Wikingów jest ich niedościgniony kunszt szkutniczy i chociaż wnikliwe badania odsłoniły już wiele zagadek budowy wikiń-skich łodzi, szkutnicy i żeglarze sprzed tysią-ca lat nadal strzegą zazdrośnie swoich ta-jemnic. Ustalono, że przeciętna długość łodzi wynosiła od 20 do 25 m., a szerokość od 5 do 7 m. Na łodzi znajdowało się dwadzieścia ła-wek dla 70 żeglarzy. Ciężar statku z załogą wynosił około 18 ton, rozwijał szybkość 10 węzłów (ok. 20 km/g), a jego zanurzenie wy-nosiło zaledwie 1 m. Najwspanialszą wikiń-ską łodzią, opiewaną w sagach, był „Długi Wąż”, słynnego Wikinga, Olafa Tryggvasona. Miał prawie 40 m. długości, 7 - szerokości i 34 ławki dla żeglarzy. Doskonałe łodzie Wi-kingów i ich fantastyczna umiejętność żeglo-wania, uczyniły z nich jednych z najwięk-szych odkrywców i zdobywców w dziejach świata.

Współczesna Norwegia jest, po Islandii,

najrzadziej zaludnionym krajem Europy i jed-nym z najbogatszych krajów na świecie. Od-kryte, pod Morzem Północnym, olbrzymie za-soby ropy naftowej pozwalają Norwegom spokojnie patrzeć w gospodarczą przyszłość.

ny ze szcztalnego owstała ziez krwi – mba. MidgaRagnerekświata. Wni się z moświat. Thowalki – zgodrodzi sipozbawio

Marzenpo śmiercWikingowtylko ten mw ręku. Pawikińskichki Odyna,wali wraz

26

Odyn na tronie

Norwegia jest członkiem NATO, ale nadal pozostaje poza Unią Europejską - dwukrotnie przeprowadzone referendum, w latach 1972 i 1994, zakończyło się nieznaczną przewagą przeciwników akcesu unijnego. Państwo ma dziś status dziedzicznej monarchii konstytu-cyjnej, w której władza króla jest duża, ale kontrolowana przez parlament. Norwegia do-piero od 1905 roku jest suwerenna i niepodle-gła. Państwo - zjednoczone i schrystianizowa-ne w X wieku - po burzliwym okresie wikiń-skiej ekspansji, bardzo szybko popadło w za-leżność od Szwecji i Danii, co zostało przypie-czętowane unią kalmarską, zawartą w 1397 roku. Szwecja już na początku XVI wieku odłączyła się od unii, zaczynając samodziel-ny byt państwowy, Norwegia pozostała zależ-na od Danii aż do 1814 roku. Próby odzyska-nia niepodległości zakończyły się jedynie ustanowieniem własnej konstytucji, która w swoim zasadniczym kształcie, obowiązuje do dzisiaj. W czasie I wojny światowej Norwegia zachowała neutralność, podczas II wojny po-zostawała neutralna do 1940 roku, w którym, na skutek niemieckiej agresji, włączyła się do działań wojennych.

Na wczesnośredniowiecznej historii krajów skandynawskich mocny ślad odcisnęła nie-zwykła kobieta, córka Mieszka I, Świętosła-wa. Mieszko wydał ją za mąż za króla Szwe-cji, Eryka Zwycięskiego, aby sojuszem ze Szwecją wzmocnić pozycję Polski wobec Da-nii, walczącej z Polską o zdobycie Pomorza Zachodniego. W Szwecji Świętosława przyję-ła imię Sygrydy. Po wczesnej śmierci Eryka została żoną Swena Widłobrodego, króla Norwegii i Danii. Z obu skandynawskich mał-żeństw Świętosławy urodzili się przyszli królo-wie – Olaf Skettkonung, król Szwecji, Harald, król Danii i Kanut Wielki, król Anglii, Danii i Norwegii. Skandynawskie sagi podają, że je-dyną miłością Sygrydy, żony i matki królów, był Olaf Tryggvason, wikiński żeglarz i póź-niejszy król Norwegii. Tryggvason odrzucił miłość królowej. Zrozpaczona i upokorzona Świętosława wywarła na ukochanym męż-czyźnie okrutną zemstę. Doprowadziła do po-wstania sojuszu szwedzko -duńsko-słowiań-

skiego i sprowokowała bitwę morską, w trak-cie której norweska flota Tryggvasona została doszczętnie zniszczona, a on sam zginął. Po-dobno Świętosława do końca życia nie potra-fiła uwolnić się od rozpaczy po śmierci Tryg-gvasona. Niektórzy historycy kwestionują polskie pochodzenie Sygrydy i wątek miłosny związany z Tryggvasonem. Nie wierzmy im…Poddajmy się urokowi opowieści sag o pol-skiej księżniczce, Świętosławie-Sygrydzie i jej miłości do jednego z najsłynniejszych Wi-kingów. Skandynawskie sagi przydały do jej imienia wiele mówiący przydomek - „Storra-da”, co znaczy „Dumna”.

Gina Leśniak

Poddajmy się urokowi opowieści sag o polskiej księżniczce Świętosławie-Sygrydzie i jej miłości do jednego z najsłynniejszych Wikingów.

ą, w trak-na została ginął. Po-nie potra-rci Tryg-

onują k miłosny zmy im…g o pol-rydzie izych Wi-

ały do jej „Storra-

na Leśniak

27

Snorre Sturluson.

Osobowości

Pierwszego dnia listopada 1830 r., wyjeż-dżającego zagranicę dwudziestoletniego Chopina pożegnali, na rogatkach war-

szawskiej Woli, jego najbliżsi przyjaciele wraz z nauczycielem, Józefem Elsnerem. Pobyt Cho-pina zagranicą miał trwać kilka lat i pomóc mu w rozwinięciu zdolności muzycznych. Do Polski nie wrócił już nigdy. Z Wiednia, w któ-rym zastała go wiadomość o wybuchu powsta-nia w Polsce i wkroczeniu wojsk rosyjskich, po kilku miesiącach rozpaczliwych wahań i rozte-rek, wyjechał do Paryża. Pozostanie Chopina na stałe zagranicą zazwyczaj tłumaczy się niemożliwością powrotu do kraju z przyczyn politycznych. Nic bardziej mylnego. Chopin mógł wrócić do Polski. Francję wybrał dobro-wolnie, chociaż do końca życia tęsknił za Pol-ską i pozostawioną w kraju rodziną. Według słów jego francuskiej, wieloletniej towarzyszki życia, George Sand, „Chopin był bardziej pol-ski niż sama Polska”.

Francja stała się jego drugą ojczyzną, dała mu możliwości, jakich nie mogła dać zacofana kulturalnie, prowincjonalna i stłamszona poli-tycznym uciskiem Polska. To tam rozwinął się w pełni jego kompozytorski geniusz, a niemal co-dzienny kontakt z największymi muzykami ów-czesnej Europy wywarł na niego stymulujący wpływ. Chopin, który wyjechał za granicę, aby się uczyć, sam stał się szybko kompozytorem i pianistą znanym i cenionym, wzbudzającym zdumienie i zachwyt. Także tam poznał kobietę, która w jego życiu, niepozbawionym kobiet, sta-

ła się tą najważniejszą. Francuska powieściopi-sarka, George Sand, znana nie tylko ze swoich powieści, ale także wielu bulwersujących ro-mansów, poznała Chopina w 1836 r. Ona miała wówczas trzydzieści dwa lata, on – dwadzie-ścia sześć. Ona zachwyciła się nim od pierw-szego spotkania, on – potrzebował prawie dwóch lat, żeby przekonać się do kobiety, która początkowo wzbudziła w nim zdecydowaną an-typatię. Swoje pierwsze wrażenie wyraził jedno-znacznie – „Cóż to za antypatyczna kobieta, ta Sand. Czy to w ogóle kobieta?”. Romans, pełen wzajemnego uczucia i oddania, zamienił się, po dwóch latach, w stosunek bardziej rodzinny i przyjacielski niż intymny. Ostateczne zerwanie nastąpiło w 1847 r., na dwa lata przed śmiercią Chopina. George Sand rozstanie zniosła cał-kiem dobrze, dla Chopina to był cios, po którym nie podniósł się nigdy. Dziesięcioletnia, stała obecność przy nim George Sand i jej dwojga dzieci, dawała mu namiastkę tego, czego na obczyźnie brakowało mu najbardziej – życia ro-dzinnego. Po 1847 r. prawie nie komponował, a stan jego zdrowia pogarszał się dramatycznie z miesiąca na miesiąc. Wśród chopinologów ma-dame Sand ma tylu zwolenników co przeciwni-ków. Trudno jednak nie przyznać, że jej stała, troskliwa opieka nad chorym Chopinem i możli-wość spędzania przez niego kilku miesięcy w roku na wsi, w jej posiadłości w Nohant, prze-dłużyły mu życie. Może bez opieki tej, trochę prostackiej w sposobie bycia, kobiety, światowa literatura muzyczna byłaby pozbawiona póź-

Fryderyk Chopin, zapytany przez jednego ze swoich francuskich przyjaciół, co jest jego duchową inspiracją przy tworzeniu muzyki, powiedział, że nie może odpowiedzieć, ponieważ żadne francuskie słowo nie odda w pełni znaczenia polskiego słowa „żal”.

Chopin nierom

Osobowości

ierwdżajCho

szawskiej z nauczycpina zagramu w rozwPolski nie rym zastania w Polskilku miesrek, wyjecna stałe zaniemożliwpolitycznymógł wrócwolnie, chską i pozosłów jego życia, Geoski niż sam

Francjamu możliwkulturalnietycznym upełni jego dzienny kczesnej Euwpływ. Chsię uczyć, pianistą znzdumieniektóra w jeg

Fryderykco jest jegże nie mow pełni z

28

29

nych utworów Chopina, Barkaroli czy sonaty h-moll, uważanych za jego szczytowe osiągnię-cia.

Ulubieniec paryskich salonów arystokratycz-nych i francuskiej rodziny królewskiej, „piesz-czoch hrabin i księżniczek”, przebywał niemal wyłącznie w elitarnym środowisku. W ówcze-snym Paryżu uchodził za jednego z najlepiej wychowanych i…najlepiej ubranych ludzi w Eu-ropie. Jak twierdzili jego przyjaciele „wszystko co brudne, rozczochrane i źle ubrane” budziło jego żywiołową niechęć. W czasie prawie dwu-dziestoletniego pobytu we Francji dał zaledwie

kilka publicznych koncertów. Każdy koncert przynosił mu olbrzymi dochód, ale Chopin ni-gdy nie potrafił przemóc lęku przed publiczny-mi występami. Najchętniej grał w prywatnych salonach, dla bardzo ograniczonego grona przyjaciół. Był jednym z najbogatszych Polaków we Francji, co nie uchroniło go od kłopotów fi-nansowych, a pod koniec życia - od finansowej ruiny. Całkowicie pozbawiony materializmu, za-robione, ze sprzedaży kompozycji i dawania lekcji pieniądze, wydawał hojnie na prezenty dla rodziny i przyjaciół, wspomaganie emi-grantów z Polski i luksusowe życie.

Polacy, zarówno w kraju jak i na emigracji, nakłaniali go do skomponowania opery, opartej na narodowych motywach. Jeszcze w Polsce przekonywał go do tego Józef Elsner, a we Fran-

cji – Adam Mickiewicz, który ubolewał, że Cho-pin „łaskocze swoją muzyką nerwy arystokra-tów”, podczas gdy Polska czeka na operę. Cho-pin, w życiu prywatnym niezdecydowany i chwiejny, we wszystkim co dotyczyło muzyki był niezmiennie stanowczy. Widział siebie wyłącz-nie jako kompozytora muzyki fortepianowej, o operze nawet nie myślał. Bliskie i częste kon-takty Chopina i Mickiewicza nigdy nie przero-dziły się w przyjaźń. Na przeszkodzie stanęła zapewne całkowita odmienność tych dwóch wybitnych osobowości. Mickiewicz, ze swoimi demokratycznymi przekonaniami, rzucający się

w wir wydarzeń politycznych i społecznych, mu-siał być duchowo obcy Chopinowi, którego po-glądy były zdecydowanie pozbawione demo-kratyzmu, wszelkie ruchy społeczne obce, a sam Mickiewicz, w swoim ulubionym, mocno zniszczonym litewskim kożuszku, z niezbyt czy-stymi mankietami koszuli, mógł wzbudzać w wykwintnym pianiście zażenowanie. Chopin podziwiał Mickiewicza, ale nigdy go nie zrozu-miał, Mickiewicz – zazwyczaj bardzo przenikli-wy – tym razem dał się zwieść, dostrzegając, w skomplikowanym emocjonalnie Chopinie, tylko wytwornego salonowca. Tragiczne jest to rozmi-nięcie się dwóch największych twórców polskiej kultury XIX wieku, jednak duchowa i intelektual-na formacja każdego z nich wykluczała rzeczy-wiste wzajemne zrozumienie.

antyczny

Według słów jego wieloletniej towarzyszki życia, George Sand, “Chopin był bardziej polski niż sama Polska”

30

Chopin, jako człowiek, wymyka się bada-niom nawet najwnikliwszych chopinologów. Był człowiekiem o zniewalającym uroku oso-bistym, doskonałych manierach, błyskotli-wym poczuciu humoru i …obdarzonym ge-nialnym talentem parodystycznym. To wszyst-ko, wraz ze sławą „poety fortepianu”, czyniło z niego postać, o jaką zabiegały najlepsze salony Paryża. Każdego dnia składał kilka wizyt w zaprzyjaźnionych domach, wracając do swojego mieszkania późną nocą, aby, jak sam mówił, „piorunować na fortepianie”. Za-pewne tylko wtedy był naprawdę sobą…Przez całe życie dbał o to, żeby jak najmniej z jego życia prywatnego przeniknęło na ze-wnątrz. Jeden z jego paryskich przyjaciół po-wiedział, że „Chopin daje wszystkim wszyst-ko, poza sobą”. Zamknięty w sobie, bardzo dyskretny, nawet w listach do rodziny nie zwierzał się ze swoich uczuć i przeżyć. Opi-sywał mało ważne wydarzenia, skrzętnie ukrywając to, co było dla niego naprawdę ważne i bolesne. Swoje tajemnice, swój ból,

tęsknotę i pragnienia, powierzał wyłącznie fortepianowi. Dopiero pod koniec życia wy-darło mu się w liście do przyjaciela, Wojcie-cha Grzymały, wstrząsające do głębi zdanie - „ A moje serce gdziem zostawił, moja muzy-ka gdzie się podziała… ledwie pamiętam jak w kraju śpiewają…”. Wycieńczony fizycznie i psychicznie umierał krótko potem, w paź-dzierniku 1849 r. w Paryżu. W ostatnich tygo-dniach towarzyszyła mu, przybyła z Warsza-wy, jego ukochana siostra, Ludwika. To ją prosił, żeby po jego śmierci zabrała jego ser-ce do Polski. Chopina pochowano na pary-skim cmentarzu Pere Lachaise, serce brata Ludwika przewiozła w podręcznym bagażu. Wiele lat później zostało wmurowane w ko-ściele św. Krzyża w Warszawie, niedaleko domu, w którym Chopin mieszkał przed opuszczeniem Polski.

Muzyka Chopina jest mocna emocjonal-nie, bardzo męska, daleka od, utrzymujące-go się nadal stereotypu Chopina, kojarzone-go przede wszystkim z twórcą narodowo - sentymentalnych mazurków. Jego utwory wy-magają doskonałej techniki pianistycznej i wirtuozowskich umiejętności, a także inteli-gentnej, wnikliwej i bardzo wrażliwej inter-pretacji. Tylko wówczas można wysłyszeć za-równo genialne nowatorstwo kompozytorskie jak i całe uczuciowe bogactwo jego muzyki - od przecudownej nastrojowości melancholij-nych nokturnów, przez narodową dumę i mę-ską siłę wspaniałych polonezów, po poraża-jącą swoim dramatyzmem etiudę tzw. rewo-lucyjną, skomponowaną na wieść o upadku Powstania Listopadowego.

Chopin jest jednym z najgenialniejszych twórców w historii muzyki. Według niemiec-kiego muzykologa, Alfreda Einsteina, - „Znaj-dował naśladowców od Północy do Południa, od Oslo do Palermo, od Wchodu do Zachodu, od Petersburga do Paryża. Podobnie jak ża-den kompozytor muzyki symfonicznej nie może nie dostrzec Beethovena, tak żaden kompozytor muzyki fortepianowej, po roku 1830, nie może pominąć Chopina”

Gina Leśniak

Przez całe życie dbał o to, żeby jak najmniej z jego życia prywatnego przeniknęło na zewnątrz. Jeden z jego francuskich przyjaciół powiedział, że “Chopin daje wszystkim wszystko, poza sobą”.

George Sand

31

X Muza

Nie oznacza to jednak, że charakter kontaktów między chrześcijańskim Zachodem i orientalnym Wschodem

zmienił się radykalnie. Nadal jeden gigant snuje swoje wizje na temat drugiego, twier-dząc, że to właśnie jego obraz w pełni oddaje prawdę. Potwierdza to najnowszy film Danny-’ego Boyle’a „Slumdog. Milioner z ulicy”, któ-ry do polskich kin trafił w lutym tego roku.

Jest to historia Jamala Malika, wychowa-nego w slumsach Bombaju, który bierze udział w hinduskiej edycji „Milionerów”. Od finałowej wygranej dzieli go tylko jedno pyta-nie, jednak zanim zdąży na nie odpowie-dzieć, zostaje aresztowany przez policję. Funkcjonariusze zarzucają mu oszustwo i chcą się dowiedzieć jak chłopak, który całe życie spędził w dzielnicy nędzy, może posia-dać tak dużą wiedzę. Podczas przesłuchania i tortur Jamal opowiada o swoim dzieciń-stwie, związkach ze światem przestępczym i wielkiej miłości.

Film, nakręcony na podstawie debiutanc-kiej powieści Vikasa Swarupa, indyjskiego pi-sarza i dyplomaty, od razu wzbudził duże kontrowersje. Hinduska widownia zarzuciła mu epatowanie ubóstwem i eksponowanie wyłącznie negatywnych aspektów codzienne-go życia w Indiach. Protestujący uznali, że użycie w stosunku do bohatera określenia „slumdog” (pies ze slumsów) obraża miliony mieszkańców najbiedniejszych przedmieść. Dzieło Boyla’a zostało uznane za kolejne wy-obrażenie Europejczyka na temat kraju, któ-rego nie zna i nie może poznać. Na dodatek wyobrażenie Brytyjczyka.

Z zupełnie innym przyjęciem spotkał się „Slumdog” za Zachodzie. Potwierdzają to liczne, przyznane mu wyróżniania: pięć nagród Critics’ Choice Awards, cztery Złote Globy, siedem nagród BEFTA i osiem Oska-rów, w tym za najlepszy film i reżyserię. Od czasu światowej premiery, film, którego budżet wynosił niespełna 15 milionów dola-rów, zarobił około 200 milionów.

Typowe kino Bollywoodu stawia na filmy o miłości, rodzinie, tradycji i hinduskiej kultu-rze. Oprawę dla nich tworzą piosenki i ukła-dy taneczne. „Slumdog” nie jest tego rodzaju produkcją. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że Boyle polemizuje z sielanko-wym obrazem Indii, kierując kamerę na pro-blemy, które być może świat hinduski chciał-by ukryć.

Doskonałą ilustrację dla fabuły stanowi muzyka Allaha R. Rahmana, która idealnie wplata się w losy bohaterów.

Warto docenić także udaną kreację aktor-ską Deva Patela, odtwórcy roli Jamala Mali-ka. Talent tego młodego brytyjskiego aktora został dostrzeżony także przez krytyków i za swoją grę uzyskał on prestiżową nagro-dę Critics’ Choice Awards w kategorii „Naj-lepszy aktor” oraz nominację do brytyjskich Oskarów (BEFTA).

„Slumdog” to historia, w którą można uwierzyć. Jest dowodem na to, że niezwykłe rzeczy mogą przytrafić się całkiem zwykłemu człowiekowi, a odpowiedzi na niektóre pyta-nia przynosi po prostu życie. Także na te, za-dawane w „Milionerach”.

Julia Czerniuk

Czasy klasycznej kultury imperialnej minęły bezpowrotnie. Nie pojawiają się już powieści takie jak Kim Josepha R. Kiplinga, w których cywilizacja Wschodu przedstawiona jest jako świat zacofania i ciemnoty. Żywa i wciąż rozwijająca się antropologia kulturowa, zdominowała myślenie współczesnych etnologów i etnografów, dając im narzędzia do badania różnych przejawów kultury bez ich wartościowania.

Brytyjskie Indie na ekranie

32

Ważne wydarzenia

T ym arabskim przysłowiem, można było-by wyrazić zadowolenie i wdzięczność ludzi, którzy znaleźli pomoc, dobrą radę

i wskazówki, co do stanu swojego zdrowia, w trakcie trwania akcji, która już od wielu lat, wpisana jest w tradycję współpracy pomiędzy Fundacją Pomocy Wzajemnej „Barka” i leka-rzami z krajów arabskich, mieszkającymi w Poznaniu.

Trzynastu arabskich lekarzy ze Stowarzy-

szenia Kultury arabskiej „Arabia”, żyjących i pracujących w Polsce od wielu lat, zorganizo-wało badania i porady specjalistyczne dla osób bezrobotnych, potrzebujących, także tych, którzy na poradę u polskiego specjalisty muszą czekać kilka miesięcy. W tym roku, już dwukrotnie, 24 stycznia i 13 marca b.r., gabi-nety różnych specjalności - ortopedy, interni-sty, pediatry, chirurga, laryngologa, onkolo-ga, dermatologa i okulisty, były otwarte w sie-

Arabski Biały Fartuch„Wystarczy promyk nadziei, aby otworzyło się niebo”

Do lekarza bez kolejki.

Solidarność nia ma granic.

dzibie „Barki” na Zawadach. Oprócz skorzy-stania z porad specjalistów, można było tak-że sprawdzić ciśnienie i przebadać krew. Wszystkie porady i konsultacje przeprowa-dzone były za darmo. Lekarzom pomagali arabscy studenci wespół z pracownikami fundacji oraz pracownikami i uczestnikami programu edukacyjnego, realizowanego w

stowarzyszeniu „Szkoła Barki-Centrum Inte-gracji Społecznej”. Badaniami zostało obję-tych około 140 osób.

Na spotkaniu, które odbyło się w „Barce” na Zawadach, jeszcze przed rozpoczęciem całej akcji pomocy, przedstawiciel lekarzy arabskich powiedział, „(...) że ich wolonta-riacka praca jest zadośćuczynieniem niesie-nia pomocy ludziom potrzebującym, takim samym, jak ich bliscy, żyjący w Palestynie i innych krajach arabskich, którzy potrzebują pomocy, a której oni nie są w stanie im udzie-lić”. Słowa te zostały przyjęte przez społecz-ność „Barki” z wielkim zrozumieniem.

Poprzez swoją charytatywną inicjatywę leka-rze arabscy chcieliby w pełni zintegrować się z polskim społeczeństwem, ukazując jednocze-śnie, że są jego aktywną częścią.

Arabskim lekarzom chcemy powiedzieć - Dziękujemy. Dziękujemy, że jesteście z nami.

Krystyna Wiśniewska

um Inte-ało obję-

w „Barce”częciem ekarzy olonta-m niesie-, takim stynie itrzebująim udzie-społecz-

m.tywę leka-wać się zdnocze-

dzieć - z nami.

Wiśniewska

33

Arabskim lekarzom chcemy powiedzieć - Dziękujemy. Dziękujemy, że jesteście z nami.

W charytatywnej akcji uczestniczyli lekarze: Sulaiman Kraiz, ortopeda, Kasem Bahloul, anestezjolog, Awad Chhade, laryngolog, Ahmad Faza, dermatolog, Ahmad Alammari, anestezjolog, Gamil Alabsi, anestezjolog, Am-gad Einur, chirurg, Husam Samara, pediatra, Mohsen Na-sher, chirurg onkolog, Fawaz Abou Raeid, internista, Abdul wakil Alugail, okulista, Ziad El Ali, internista, Bashir Abdul-hag, lekarz ogólny, Fonod Abu – Fillat, stomatolog.

Pomoc techniczną zapewnili im: Muhamad Saeed Shekh al Shabab, Ramia Karolina Dalati, Lamia Alalam, Zakariya Amagrby, Tareu Alaram.

Świadectwa są potrzebne

Do napisania zostałam zainspirowana wydarzeniem, które odbyło się w Teatrze Ósmego Dnia – „Bezdomność XXI wieku”. Pierwszego dnia odbył się panel dyskusyjny przy udziale profesorów, urzędników, przedstawicieli stowarzyszeń, fundacji, mediów i osób zainteresowanych. W drugim dniu obejrzeliśmy przejmujące przedstawienie teatralne „Tryptyk ucieczki” w wykonaniu mieszkańców Ośrodka dla Bezdomnych w Szczepankowie. I właśnie to przedstawienie było „kluczem” które uświadomiło mi moją „bezdomność”.

Kobiecy tryptyk ucieczkiucieczki

Do napisÓsmego Dprzy udzi osób zaiteatralneSzczepan„bezdom

Świadectwa

34

35

P o przedstawieniu poproszono mnie o udzielenie wywiadu do TVP ponieważ współpracuję z fundacją „Barka”, od lat

wspomagającą bezdomnych oraz z powodu moich życiowych doświadczeń.

Pani redaktor zadaje mi pytanie:- Czy była pani bezdomna?- ???... Czy moje doświadczenia mam wypi-

sane na czole, że zadaje mi akurat to pytanie?

Prawdę mówiąc, już po pierwszym dniu dys-kusji o bezdomności myślałam, jakie ja mam podstawy zabierać głos na ten temat? To prawda, że pracuję miedzy innymi z bezdomnymi, ale czy ja doświadczyłam na „własnej skórze” bezdom-ności, pozwalającej na wypowiadanie swojego zdania? Na pierwszy rzut oka, jaka ze mnie bez-

domna? Nigdy w żadnym ośrodku nie spałam, na ulicy też nie wylądowałam. Jednak coś w posta-wionym mi pytaniu mnie męczyło. Nie wiedziałam czy to obejrzana sztuka wywołała takie emocje, czy może właśnie to pytanie, zadane przez panią redaktor. I nagle zrozumiałam… Przedstawił mi się całkiem jasny obraz mnie samej. Może jednak i ja doświadczyłam bezdomności? To była trudna i bolesna refleksja.

W tym miejscu muszę się cofnąć o ponad 10 lat. Właśnie wtedy zaprowadzono mnie do porad-ni odwykowej i postanowiłam przestać pić. Poma-łu zaczęło zmieniać się moje życie, myślenie, po-strzeganie rzeczywistości, wartości. Można by po-myśleć, że w domu powinno układać się coraz le-piej. Przecież wreszcie nie piję, prawda? Okazało się jednak, że mojej „drugiej połowie” była nie na rękę moja trzeźwość i związane z tym zmiany. Wymykałam się mu z pod kontroli i manipulacji bo zaczęłam żyć inaczej. Miałam swoje zdanie, zainteresowania, inne pomysły na życie i prioryte-ty. Z czasem coraz bardziej mnie męczył sposób, w jaki byłam traktowana. Właśnie wtedy, trzeź-wiejąc, zaczęłam „uciekać”. Uciekałam codzien-nie na mitingi A.A i do klubu abstynenta. Wolałam to, niż wracać do mojego okropnego domu, gdzie byłam źle traktowana, niezrozumiana, poniżana, upodlona do żebrania o kilka złotych od własne-go „męża”, manipulowana odgrażaniem się, że odejdzie z moim dzieckiem. A tam dokąd „ucie-kałam”, wszystko było na odwrót. Byłam bez-pieczna i wśród „swoich”. Każdy mnie szanował,

rozumiał, wysłuchał. Nawet przynieśli jedzenie i dali, choć na krótko, pracę. Jednak była to tylko namiastka tego, czego naprawdę potrzebowa-łam…. Dzisiaj nie boję się tego nazwać „po imie-niu” – miałam męża, dach nad głową, a pomimo to, czułam się jak bezdomna. Bo cóż z tego, że miałam dom, jeżeli panował w nim koszmar. Czu-łam się niechciana, odrzucona, niepotrzebna, wzgardzona. Bezdomność we własnym domu.

„Uciekałam” w romanse. Jak roślina wody, potrzebowałam akceptacji, szacunku, ciepła i mi-łości. „Uciekałam” w związek z tym, który dekla-rował się spędzić ze mną starość. Mój partner dawał mi to wszystko za czym tak tęskniłam. Po-mimo że miałam małe dziecko, uczuciowo roz-darta, biegałam miedzy córką a ukochanym. „Uciekałam” bo się bałam, bo było mi bardzo źle, bo byłam tam nieszczęśliwa. A ja, żeby być trzeź-

wa i pracować nad sobą , musiałam mieć spokój i stabilizację. Chciałam odbudować to, co przez lata zapijałam. Ale czy odbudowywałam cokol-wiek, czy tylko mi się tak zdawało?

Przeprowadziłam rozwód a ukochany partner okazał się podłym człowiekiem. Trzeźwy umysł pozwolił mi podjąć decyzję o rozstaniu. Nie tak chciałam żyć.

„Czy była pani bezdomna”? - świdruje mi w głowie to pytanie.

Teraz mogę powiedzieć – tak, byłam bezdom-na, a może jeszcze jestem? Nadal mieszkam z byłym mężem w jednym mieszkaniu, ale mam przy sobie córkę.

Marzę aby się wyprowadzić, starałam się o mieszkanie z miasta, ale chociaż jestem w „Nie-bieskiej Linii”, wniosek odrzucono. Teraz nie ucie-kam, ale zrozumiałam, że sama sobie nie pora-dzę, więc zaczęłam szukać wsparcia. I znalazłam je. Żyję godnie i uczciwie. Nie boję się swego su-mienia, choć nigdy nie wiadomo czy kiedyś znów nie pokaże mi jakiejś przeszłości.

Pani redaktor dziwiła się, że na spotkaniu, do-tyczącym bezdomności, jest tak mało kobiet. Czyżby problem ich nie dotyczył? Teraz myślę, że potrafiłabym jej to wyjaśnić. Myślę, że kobiet, ta-kich jak ja, jest bardzo wiele. One też uciekają od „bezdomności” w swoim własnym domu, ukrywa-ją ją przed innymi, pewnie także przed samymi sobą.

(nazwisko do wiadomości redakcji)

„Uciekałam” bo się bałam, bo było mi bardzo źle, bo byłam tam nieszczęśliwa. A ja, żeby być trzeźwa i pracować nad sobą , musiałam mieć spokój i stabilizację.

36

Świadectwa są potrzebne

Już czas przestać uciekać ….. od frustracji, gniewu, nieszczęścia, cierpienia i przyjrzeć się bliżej swemu uzależnieniu.

Ośrodek wypoczynkowy w Orzechowie k.Ustki.

37

U zależnienie, to przymus stosowania czegoś, pomimo niekorzystnych skutków. Uzależnienie, to złudne po-

szukiwanie szczęścia, dobrego samopo-czucia, szukania odwagi, ale nie w sobie tylko poza sobą. Uporczywa gonitwa za czymś, co niezmiennie wywołuje konflikt i ból. Chcąc poradzić sobie z uzależnieniem trzeba pokonać poczucie winy, wstyd, strach przed porażką przezwyciężyć kon-flikt wewnętrzny, który jest źródłem niepo-koju, pustki, niespełnienia i beznadziejno-ści.

Zapomnieć o problemach

W tym czasie, kiedy sam jeszcze swoich kłopotów życiowych i trudnych przeżyć nie kojarzyłem z pijaństwem, byłem przekona-ny, że to zły los, albo źli ludzie są przeciwko mnie. Źli byli oczywiście ci, którzy mnie ostrzegali i nieustannie powtarzali, że tracę czas, zamiast zająć się rzeczami dobrymi dla mnie i mojej rodziny. A ja przecież uwa-żałem, że robię najpożyteczniejszą rzecz pod słońcem, bo wtedy, to znaczy przed zmianami społecznymi i transformacją oraz ze względu na sposób załatwiania wielu spraw nie dawało się na trzeźwo żyć. Nie mogłem odnaleźć się w nowej rzeczy-wistości, która mnie przerastała, czułem się bezradny, zaczynało brakować mi wiary w siebie oraz pozytywnych wartości i moż-liwości ich realizacji, tkwiąc nadal w de-strukcyjnych wizjach własnego życia. .Rów-nież życie towarzyskie oraz granie w zespo-le muzycznym powiązane były z alkoho-lem, picie, pozwalało na chwilę zapomnieć o trudnościach oraz mniejszych lub więk-szych problemach. Picie i imprezy to był czas kiedy wierzyłem bezgranicznie, tak właśnie jest, że alkohol jest pomocą. Nie dostrzegłem, że następowała we mnie de-gradacja sięgająca dna. To dno okazało się momentem, w którym takie wartości jak rodzina, dom, praca zeszły na dalszy plan. Cały świat widziałem przez pryzmat wszechobecnej butelki. Byłem już w takim

stanie, że rezygnowałem z życia, nie wi-dząc żadnego celu i motywacji do działa-nia. Wiedziałem, że jestem skazany na sie-bie, a byłem pierwszoligowym reprezentan-tem porażki. Przestałem wierzyć, że cokol-wiek mi się jeszcze w życiu powiedzie. Ta-kie zagubienie siebie nie ma porównania z niczym innym, bo beznadzieja, jaka mi to-warzyszyła oraz świadomość niemożności poradzenia sobie z uzależnieniem, przytła-czały mnie coraz bardziej.

Piłem nadal i nie było siły żeby przestać

W mojej głowie pojawiały się myśli o opętaniu przez demony, pojawiły się oma-my wzrokowe i słuchowe, ale ja ciągle my-ślałem, że jedynym ratunkiem na takie „dolegliwości” jest kolejna dawka alkoho-lu, która potrafi neutralizować lęk, poma-ga wyjść z kryjówki, w której czyha obawa, samotność i stany depresyjne. Dramat po-legał na tym, że moje postępowanie, jako człowieka uzależnionego, wydobywało moje najgorsze cechy z zakamarków du-szy na zewnątrz i zmniejszało kontrolę umysłu nad własnym działaniem. Jako osoba uzależniona, przestałem kierować własnym życiem i straciłem wiarygodność w oczach innych. Nie rozumiałem co się tak naprawdę ze mną dzieje, ale w chwi-lach trzeźwości czułem, że muszę coś zro-

Wizyta przedstawicieli samorządów angielskich w Centrum Integracji Społecznej na Zawadach.

Dramat polegał na tym, że moje postępowanie, jako człowieka uzależnionego, wydobywało moje najgorsze cechy z zakamarków duszy na zewnątrz...

bić, że to nie może trwać wiecznie. Gdzieś, w głębi duszy, czułem się innym, dobrym człowiekiem, ale nie miałem pomysłu jaką drogę obrać, aby stać się tym, kim na-prawdę chciałem być. Czułem, że nie je-stem wolny, że moim postępowaniem kie-ruje przymus picia czyli jakaś siła, nad którą sam nie mogę zapanować. Mimo to podjąłem pierwszą, samodzielną próbę w walce z alkoholem, na zasadzie wiary w silną wolę. Szybko okazało się, że zaufa-nie do siebie względem walki z tym nało-giem jest nic niewarte i było tylko przyczy-ną kolejnego upadku. Teraz już wiem ile znaczy nawet najbardziej wytężona siła ludzkiej woli wobec podstępnej perfidii al-koholu i obłędu w jaki popadłem. Nie rezy-gnowałem jednak, szukałem nadal drogi, która poprowadziłaby mnie w nowe i god-ne życie, chociaż w głębi duszy nie byłem do końca przekonany, że mi się uda.

Charcice – miejsce gdzie dowiedziałem się prawdy

Los chciał, a może to zbieg okoliczności sprawił, że na mojej beznadziejnej drodze, wypełnionej trunkami coraz gorszego ga-tunku, pojawiła się możliwość skorzystania z pomocy Ośrodka Terapii Uzależnień w Charcicach. To właśnie tam dowiedziałem się całej prawdy o mechanizmach tego podstępnego nałogu. Opuszczając ośrodek wiedziałem jedno, że moja trzeźwość w du-żej mierze zależy nie tyle od mojej woli, co od zmiany dotychczasowego środowiska,

zmiany w sposobie myślenia oraz bez-względnej uczciwości wobec siebie i innych osób. Takich zmian nie da się dokonać sa-memu. Ja miałem to szczęście, że na mojej drodze do trzeźwości trafiłem do wspólnoty, prowadzonej przez fundację „Barka”, w której spotkałem ludzi, którzy wyszli z uza-leżnienia i dzielili się swoim doświadcze-niem, siłą i nadzieją z tymi, którzy znajdo-wali się na początku drogi do trzeźwego ży-cia. Idąc tą drogą człowiek, krok po kroku, odzyskuje samego siebie. Jestem wdzięczny Bogu i sobie, że nie odrzuciłem tej szansy. Zrozumiałem, że tylko absolutna abstynen-cja jest pierwszym krokiem do zmian w ży-ciu i co ciekawe - zmian na lepsze, ale nie-koniecznie na łatwiejsze. To tu, w „Barce”, zdawałem sobie sprawę z braku pewnych umiejętności.

Pomagając innym – pomagam sobie

Zacząłem na nowo przy pomocy innych ludzi, odbudowywać zaufanie do ludzi przy poczuciu akceptacji i poszanowania. Pomogło mi w tym włączenie mnie do dzia-łań na rzecz osób potrzebujących, a tym samym pełnienia wielu ról społecznych i zawodowych. Gdy otworzyłem się na in-nych ludzi odeszły ode mnie obawy przed dzieleniem się własnym życiem i doświad-czeniem. W miarę odbudowywania zaufa-nia do siebie stawałem się gotowy do po-dejmowania nowych działań. Zmieniło się to, że już nie spędzałem czasu na doga-dzaniu sobie, ale mogłem wspierać po-trzebujących. Dopiero taka świadomość pozwoliła mi przejście do kolejnego etapu - etapu odnajdywania sensu życia. Na nowo uczyłem się odpowiedzialności i dzięki temu, dziś, odzyskałem nadzieję i przestałem cierpieć z powodu alkoholi-zmu, a osiągnięte sukcesy pomogły mi od-budować poczucie własnej wartości.

Obecnie moim sensem życia jest wspie-ranie innych osób, zwłaszcza takich, jakim byłem ja sam dawniej, podczas picia. Mogę to czynić w sposób dojrzały i profe-sjonalny, działając w Związku Organizacji – Sieci Współpracy Barka, Centrum Koordy-nacji Sieci Integracji Migrantów oraz w spółce z o.o. Przedsiębiorstwo Społeczne Barki, w ramach której prowadzę ośrodek wypoczynkowy w Orzechowie k.Ustki. Tak szerokie pole działalności wymaga siły psychicznej, ciężkiej pracy i wytrwałości. Tym, co pozwala mi rzetelnie wypełniać swoje zadania, jest wsparcie i pomoc wielu osób, z którymi mam możliwość współpra-cować i dzielić się sobą.

Z wizytą u Rzecznika Praw Obywatelskich (autor tekstu, pierwszy z prawej).

bić, że tow głębi dczłowiekidrogę obprawdę cstem wolnruje przymktórą sampodjąłemwalce z asilną wolęnie do siegiem jestną kolejnznaczy naludzkiej wkoholu i ognowałemktóra popne życie, do końca

Charcice prawdy

Los chsprawił, żwypełniontunku, poz pomocyCharcicasię całej ppodstępnwiedziałeżej mierzeod zmian

Z wizytą u(autor teks

38

39

CES

Centrum Ekonomii Społecznej

Centrum Ekonomii Społecznej jest instytucją nowej generacji, uczestniczącą w tworzeniu partnerstwa lokalnego na rzecz integracji społecznej. CES, poprzez powołanie odpowiednich instytucji, integruje lokalnych partnerów – samorząd, organizacje pozarządowe i sektor prywatny – wokół idei włączenia osób i grup dysfunkcyjnych do życia społeczno-zawodowego danej gminy.

Centrum Ekonomii Społecznej wspiera powoływanie nowych instytucji ekonomii

społecznej, takich jak: centra integracji, kluby integracji społecznej, zakłady

aktywności zawodowej, spółdzielnie socjalne, spółki z o.o, o cechach non-profit.

Z usług Centrum Ekonomii Społecznej mogą korzystać:

- osoby fizyczne, które chcą utworzyć spółdzielnię socjalną

- organizacje pozarządowe (fundacje i stowarzyszenia), zamierzające urucho-

mić działania ekonomiczne, jako tzw. przedsiębiorstwo społeczne (według

Ustawy o Działalności Pożytku Publicznego i wolontariacie)

Centrum Ekonomii Społecznej udziela wsparcia w zakresie: tworzenia spółdzielni

socjalnych i przedsiębiorstw społecznych, porad prawno-księgowych oraz

pozyskiwania środków na rozpoczęcie działalności z funduszy Powiatowego

Urzędu Pracy, Forum Inicjatyw Obywatelskich i Programu Operacyjnego „Kapitał

Ludzki”.

W Poznaniu CES funkcjonuje w trzech dzielnicach:

Piątkowo os. Jana III Sobieskiego nr tel. 061 823 45 02

Kobylepole – Darzybór ul. Borówki 4 nr tel. 061 870 57 72

Śródka – Zawady ul. św. Wincentego 6/9 nr tel. 061 872 02 86

W Gminie Kwilcz i w Gminie Lwówek CES funkcjonuje przy Stowarzyszeniu Dla Ludzi i Środowiska:

Kwilcz ul. Dworcowa 5 nr tel. 515 66 33 04

Centrum Ekonomii Społecznej w PoznaniuProjekt współfinansowany przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

UNIA EUROPEJSKAEUROPEJSKI

FUNDUSZ SPOŁECZNY

DZIWNY JEST TEN ŚWIATMuzyka i słowa, Czesław Niemen

Dziwny jest ten świat,gdzie jeszcze wciążmieści się wiele zła.I dziwne jest to,że od tylu latczłowiekiem gardzi człowiek

Dziwny ten świat,świat ludzkich spraw,czasem aż wstyd przyznać się.A jednak często jest,że ktoś słowem złym zabija, tak jak nożem.

Lecz ludzi dobrej woli jest więcejI mocno wierzę w to,że ten światnie zginie nigdy więcej.Nie! Nie! Nie!Przyszedł już czas,najwyższy czas,nienawiść zniszczyć w sobie.