52
JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 4 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-0-7 [email protected] 1

Kwantologia stosowana 4

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Kwantologia stosowana 4

JANUSZ ŁOZOWSKI

KWANTOLOGIA STOSOWANA 4

opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych

copyright © 2015 by Janusz Łozowskiwszelkie prawa zastrzeżoneISBN [email protected]

1

Page 2: Kwantologia stosowana 4

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.1 – Pompowanie wszechświata.

... Wiecie, jak się człowiek poważnie zastanowi, jak wgryzie się w historię wszechświata, to od razu mu wyjdzie w takim analitycznym zapale, że kiedyś tam, a nawet jeszcze całkiem niedawno, tutejsza sfera zdarzeń musiała być poddawana pompowaniu. Dosłownie, poddana takiemu podprogowemu pompowaniu, zewnętrznie otrzymywała zasilanie w postaci kwantów czegoś. Inaczej się tego wszystkiego, tak różnie obserwowanego, nie da wyjaśnić. Jest zmiana? Jest. Ale dlaczego to tak przebiega, z czego się wzięło i do czego to dąży, tego inaczej się nie wytłumaczy. Dlaczego fizycy tego nie podnoszą? Ależ podnoszą, nie mogą, ale w modelach do tego się odwołują. Tylko, widzicie, wychodzą z faktów, które obserwują, innych zresztą nie moją, więc obraz wytworzony na samym już wstępie jest zdeformowany – i dalsze tłumaczenie zawiera w sobie defekt. Skutek? Niemożność opisu. Banalne zapętlenie oraz ściana pojęciowa, w sumie nic wielkiego, ale samodzielnie wyjść z tego nie sposób.

Dobrze, to by było względem ogólnego wstępu, rozumiecie, jakoś ten temat musiałem zagaić. Teraz wam pokażę, jak z tych zapętleń się w analizie wydostać. Sprawa w sumie też prosta, tylko trzeba zmienić punkt opisu – zacząć nie od tego, co widzi fizyk, ale poprowadzić opis z pozycji zewnętrznej. To konieczność, sami za chwilę do tego dojdziecie.Od czego wyjdziemy? Od Kosmosu. W takim rozumieniu, że to logiczna i nadrzędna wobec wszechświata "struktura". Używam takiego pojęcia celowo, żeby oddać jej logiczny stan, że to nie totalny chaos czy przypadkowość. To nawiązanie do dawnego rozumienia tego terminu i przy tym najlepsze. Nie wchodźmy teraz w definicje, to nie jest na ten moment konieczne, ale zaznaczam, że trzeba z takiego poziomu w opisie wyjść, żeby można było przejść dalej.

Czyli jest Kosmos, nieskończoność, tak męcząca kosmologów wzorami, no i jest coś oraz nic. I oczywiście ruch czegoś w tym niczym. Co to znaczy "coś", "nic" - to znów darujmy, to przy innej okazji, na inną lekcję to sobie zostawmy. Po prostu, coś pędzi w niczym, i to rzeczywiście pędzi, przecież nie ma żadnych hamulców – no i gdzieś tam w tej nieskończoności wytwarza się sfera. Znów odsyłam bardzo ciekawskich do kolejnej lekcji, ponieważ nie chcę wchodzić aż tak detalicznie, zwłaszcza że to nie jest temat główny. Więc się teraz nie pytajcie, dlaczego i jak tworzy się taka sfera w nieskończonym Kosmosie, jakie muszą być spełnione warunki, żeby taka konstrukcja się wytworzyła. To jest mocno uwarunkowane, ale pomińmy. Powiem na ten moment tylko tyle, że skoro to nieskończoność, to również musi być nieskończenie wiele podobnych do naszego wszechświata bytów i to z nich dociera w to miejsce energia. I że dzieje się to długo i przez określony czas, że ma postać nacisku i zasilania z zewnątrz. I na tym etapie to wystarczy.

2

Page 3: Kwantologia stosowana 4

Po prostu - przyjmujemy, że jest jednokwantowa sfera, powierzchnia takiej sfery, którą tworzą elementy najmniejsze z najmniejszych, i są to kwanty energii. - Zaistniała w Kosmosie sobie taka sfera, ze swojego otoczenia otrzymuje zasilanie w postaci jednostek czegoś i się zmienia w sposób policzalny i logiczny. A dlatego logiczny, że skoro jest to proces skwantowany, a przecież inny być nie może, to zarazem jest rytm tej zmiany. A to dalej oznacza, że obserwator do zmiany zewnętrzny, nawet jeżeli się fizycznie w niej zawiera, może w takiej zmianie ustalić regułę i ją zastosować do opisu procesu. I to na każdym etapie. Oczywistość. I teraz ważne pytanie do was: co jest w środku? O, rysuję okrąg, w naszym ujęciu sferę, co jest wewnątrz? Oczywiście, pustka. Niczego w tak wyróżnionym zakresie nie ma. Ponownie trzeba zastrzec, że w tej chwili nie zastanawiamy się, co to znaczy zupełne "nic", można to uchwycić logicznie, prawda? Pustka, zero, nicość – tylko słowa, ale chyba dla was przyswajalne... Idziemy dalej. Jest ten ciągły zewnętrzny dopływ energii - warstwa po warstwie, kwant za kwantem energia dociera do tak zarysowanej w Kosmosie sfery.I ważne w tym obrazie: ten strumień energii nie może pobiec dalej, jakby w nieskończoności bez zahamowań się to działo, przecież jest na jego drodze przeszkoda, właśnie ta sfera. A skoro napotyka taką strukturę, to musi się w swoim ruchu skierować się w tę stronę, nie ma innej opcji. - Zmiana w nieskończoności jest zawsze do przodu i tylko do przodu, nie może się zatrzymać, ponieważ jest ciągły ruch - słowem, gdzie się teraz kieruje? Jak myślicie, gdzie te kwanty w tym przebiegu się kierują? Z tyłu naciskają kolejne kwanty energii w ciągłym dopływie – ciągłym w znaczeniu, że on nie ustaje – więc gdzie w tym ujęciu jest ruch "do przodu"? ...Ależ oczywiście, "w dół" - do środka tak wytworzonej sfery. Jeżeli powstanie w Kosmosie taka struktura, a na pewno powstaje, przecież istniejemy, to kolejne kwanty będą warstwa po warstwie spychane w środek, do środka tej struktury. - Bo teraz, już jako oczywistość, tworzy się struktura, zauważcie? Od pierwszej zaistniałej łącznej kwantowo warstwy, jako skutek ciągłego dopływu energii, zaczyna w Kosmosie tworzyć się pole energii oraz jego struktura. Czyli wyznaczone, wyróżnione w nieskończoności zbiorowisko kwantów o zwiększonej w stosunku do otoczenia "gęstości"; odległość między jednostkami jest znacząco mniejsza niż w tle. Też oczywistość, jak dociska z każdej strony, to wewnętrznie musi rosnąć zagęszczenie i spada odległość między elementami.

Co się bowiem dzieje dalej, a to przecież długo się dzieje, bardzo długo? W końcu mówimy o sferze wielkości wszechświata. Co zachodzi i co się dzieje? Wzrasta wewnętrzne ciśnienie. Proste.Jeżeli pompuję sferę, na przykład balon - to we wnętrzu struktury rośnie gęstość i ciśnienie, nie ma innej możliwości, przyznacie. I choć to trwa rzeczywiście ogrom "czasu", mówimy umownie, bo czasu jako takiego jeszcze nie ma, to w pewnej chwili gęstość dochodzi w tym pompowaniu do jakiegoś punktu krytycznego. Takich punktów jest bardzo wiele, praktycznie z każdym "pompnięciem" jest nowy stan, w naszej jednak analizie skupiamy się na tych zasadniczych. Pompuję

3

Page 4: Kwantologia stosowana 4

jednostkami najmniejszymi z najmniejszych, kwantami czegoś, ale w pewnym momencie ciśnienie jest już tak duże, że muszą pojawić się wewnętrzne skutki – jakoś zauważalne skutki. Rośnie ciśnienie i gęstość, więc odległość kwantu od kwantu spadła z początkowej maksymalnej, więc równej sferze, do bardzo bliskiej; wcześniej kwant od kwantu był skrajnie odległy, dlatego spotkania jednostek należały do rzadkości i były mgnieniowe, obecnie jest to zakres "na kwant", maksymalnie bliskie. Co to oznacza? Że dalszy docisk o jednostkę, kolejne "pompnięcie", dociśnięcie, że to musi wytworzyć efekt. - I teraz się was spytam: jaki efekt? Co zaistnieje, co się zdarzy o to jedno "dopełnienie" sfery dalej?To bardzo ważne w tym zobrazowaniu - pomyślcie, co się dzieje?...

I jak, widzicie?... Otóż to, pojawia się światło - widzę jasność. No, może nie aż tak od razu, ale rzeczywiście pojawia się, zaczyna istnieć to, co fizyk definiuje jako promieniowanie. I znów zastrzeżenie, że to się tak prosto nie dzieje, że są stadia pośrednie, że to przebiega bardzo porządnie, czyli uporządkowane i że ma liczne ograniczenia – ale to omówimy sobie kiedyś tam, przy okazji, jak to się mówi. Najważniejsze jest uświadomić sobie, że w wyniku tego "pompowania" wszechświata rośnie ciśnienie oraz że fakt kwantowy, każda jedynka kwantowa zbliża się do sąsiednich. I że to trwa tak długo, jak może trwać. Czyli tak długo, jak istnieje ten zewnętrzny dopływ energii - ale też tak długo, jak długo można tak dociskać te kwanty. Przecież, zauważcie, to nie może trwać dowolnie długo, to nie może toczyć się w nieskończoność. Zaczęło się, dlatego kres jest pewny. Owszem, kwant to najmniejsze z najmniejszych - ale jednak to "coś" posiada swoje jednostkowe rozmiary. Więc nie można tego ściskać i ściskać, w takim dociskaniu jest oczywisty koniec. I co więcej - i co istotne - moment maksymalnego ucisku, a zarazem ostatni etap w zewnętrznym dociskaniu, ten szczególny moment dla tutejszej sfery, to nakłada się - to dzieje się jednocześnie z chwilą, w której nie można już niczego więcej w tę strukturę wepchnąć. Dopływ energii z zewnątrz się kończy, zasoby w środowisku się wyczerpały, a w sferze zarazem brakuje już miejsca na dalsze dopełnianie, jest maksymalne zbiegnięcie, zbliżenie się jednostek.Czyli ostatnie "dopompowanie" z zewnątrz przypada na chwilę, kiedy ciśnienie wewnątrz wszechświata jest w punkcie maksymalnym, więcej się niczego nie doda. I jest to w tym ujęciu punkt niezwyczajny: to środek procesu. Zmiana dochodziła kolejnymi krokami do środka, a w chwili osiągnięcia tego stanu zmienia się tok zdarzeń. - Z docisku idącego z zewnątrz, zmienia się w nacisk z wnętrza.W środku tak opisywanej zmiany, którą definiuje abstrakcja "świat" czy szerzej "wszechświat" – w osi symetrii tej zmiany dochodzi do zaniku nacisku przychodzącego z zewnątrz, czyli ze środowiska tej struktury, a pojawia się, zaczyna działać nacisk idący z wnętrza, z zakresu podprogowego. - Co ciekawe, w ujęciu fizycznym, takim z poziomu fizyka i eksperymentu, w obu przypadkach jest to nacisk z zakresu "poza", nie do rejestracji. I to też oczywistość, przecież brzegu zmiany w pomiarze prowadzonym fizycznie być nie może, brzeg można postulować, definiować z poziomu Fizyki, ale nie pozostając

4

Page 5: Kwantologia stosowana 4

w środku. Istotne w takim "pompowaniu" jest to, zauważcie, że tworzą się, że w ciągłej zmianie można wyróżnić punkty węzłowe oraz powiązać je z kolejnymi faktami. Na przykład zachodzą zjawiska, które można dość dobrze określić jako "czas promieniowania" - jako "czas materii" – albo "czas rozumu". Nic przypadkowo się tu nie dzieje - zmiana jest zawsze logiczna i policzalna, i przewidywalna. Choć fizycznie przebiega w dowolnym i pozornie peryferyjnym miejscu, jednak logicznie dzieje się w bardzo ścisłym rozlokowaniu; taki proces dla fizyka i w jego obrazie jest chaosem, jednak to porządek upostaciowany na chaos. Rozumiecie?

Wróćmy do momentu, w którym jest tak gęsto, że pojawia się to, co fizyk opisuje jako promieniowanie. Spróbujcie wyobrazić sobie taką sferę i dokładnie ten moment, kiedy kolejne "pompnięcie" energii z zewnątrz oznacza zapoczątkowanie nowej sytuacji – kiedy tworzą się warunki do zaistnienia fotonu. Zbliżenie jednostek kwantowych jest już takie, że to przełomowe dopełnienie i dociśnięcie inicjuje po całości sfery "stan fotonowy". Czyli pojawia się w zakresie fizyki najmniejsze z najmniejszych, coś rejestrowane fizycznie, już obecne pomiarze. Jak to będzie przebiegało? - Zastanówcie się, jak będzie wyglądał ten moment, dokładnie ten moment? Co może powiedzieć o tym etapie dziejów wszechświata fizyk, na zawsze w zachodzącej zmianie ulokowany obserwator?Macie rację, to będzie wybuch. Oczywiście nie w sensie dosłownym, a nawet zupełnie nie będzie to wybuch, ale chodzi o to, zauważcie, że taki docisk w całej sferze wytworzy jednocześnie - no, z naszej perspektywy jednocześnie - wytworzy takie warunki, że wszędzie się mogą pojawić fotony. To z logicznego punktu widzenia musi trwać i przebiegać z wieloma etapami pośrednimi, to nie jest natychmiast i nie może takie być, ale to rzeczywiście jest prawie że od razu. Po prostu taka struktura w każdym kierunku "wybucha", zaczyna się dla fizyka "jarzyć". Przyrosty faktów w tym "wybuchu" są rzeczywiście olbrzymie – choć, po prawdzie, nic się szczególnego nie dzieje. W ujęciu zewnętrznym niczego szczególnego nie ma. - Ot, proces zmian doszedł do wielkości krytycznej, ciśnienie zagęściło elementy na tyle, że są w bliskości funkcjonalnej, więc kwant od kwantu lokuje się też o kwant – więc w tym punkcie, pod wpływem docisku, coś się musi zadziać. A to coś oznacza, że niezależne wcześniej kwanty się łączą – łączą w pary czy większe zbiory. Taki banał wszechświatowy. Prawda?Kiedy jest to węzłowe dociśnięcie, kiedy kwanty wcześniej odległe od siebie na kwant, teraz stykają się, zachodzi gwałtowna reakcja w ramach całej sfery – spada ciśnienie i gęstość. Dlaczego? Bowiem to, co było "tyknięcie" wcześniej dwoma oddzielnymi elementami, w tym docisku staje się jednostką, z dwu elementów buduje się, lepi w jedność kwant poziomu fizycznego, tutaj fotonów. W sferze teraz jest mniejsza gęstość, i to mniejsza o połowę. Dlatego zmiana, dla której już nie było wolnego toru, może biec dalej. I biegnie, bo z zewnątrz ciągle jeszcze dopływa energia.

I co się dzieje? Kolejne dociskania, to nowe i kolejne poziomy, to kolejne punkty węzłowe procesu – i kolejne fakty rzeczywistości. I

5

Page 6: Kwantologia stosowana 4

ich obserwacja fizyczna. Wszystko to, co fizyk może postrzegać, to buduje się w kolejnych "dopełnieniach", powstaje piramida elementów - od najprostszych, czyli dla fizyka bezmasowych fotonów, co jest, nawiasem, logiczną głupotą - bo jak "coś" może być bez masy? Można mówić, że jest poniżej mierzenia, ale nie bez masy, sami chyba to przyznacie?... Buduje się wszystko możliwe, aż po szczyt piramidy, po świadomego widza tego wszystkiego.W sumie, ponieważ chodzi o sferę słusznych rozmiarów, a też wielu poziomów, proces zapełniania się trwa. Nieco trwa...

I teraz zmieniamy – obecnie najwyższy już czas na zmianę punktu w opisie. O ile wcześniej byliśmy umiejscowieni zewnętrznie, obecnie zajmujemy pozycję fizyka, czyli umieszczamy się wewnątrz świata i procesu.I co? Widzicie? Tak, teraz już widać, bo jest światło. Ale, to też musicie uwzględnić w swoim ujęciu - to, że widzicie, to jest efekt tego, że jako byt, że jako fizyk, jesteście w punkcie szczególnym, w środku całego procesu. Nie wcześniej, bo jeszcze nie było aż tak gęsto, żeby osobowość fizyczna mogła się pojawić, rozumna osoba, i to trzeba podkreślić. Ale również nie później, bo później już nie będzie tak gęsto, żeby rozum mógł się wytworzyć. Zaistnienie, nasze zaistnienie w procesie zachodzącym w sferze, to punkt, zauważcie, dosłownie punkt. I warto to sobie uzmysłowić.

I co widzi fizyk, kiedy z tego wybranego miejsca obserwuje świat i jego przemiany? Co widzi w przeszłość, bo przyszłości oczywiście w tym ujęciu nie ma. Co postrzega?Pomogę wam, macie już wcześniejszy obraz zewnętrzny, wiecie, jak w detalach to się "pompowało", a obecnie obserwujecie to samo, tylko że od środka, jako uczestnicy tego procesu, i co?... Przecież to w opisie fizyka jest już zawarte, znane, opisane wzorami, nawet dość dobrze zrozumiane. To jest właśnie ten tak zwany "wielki wybuch", co to żadnym wybuchem nie był. Przecież fizyk w swoim działaniu i opisywaniu może jedynie do tego krytycznego zakresu dojść – tego, kiedy w strukturze wszechświata zaistniało ciśnienie odpowiadające stanowi fotonów. Wcześniejszego żadnym sposobem nie sięgnie, a jak będzie próbował, bo przecież próbuje, to napotka ścianę. Dosłownie ścianę w postaci jednolitego obrazu "punktu zero". A kiedy będzie się starał, napinał i szukał faktów "przed", napotka takie dziwy i sprzeczności, będzie opisywał biegnące w nieskończoność proste, że się w tym pogubi. Bo jak, powiedzcie sami, jak biedaczek może w takim wewnętrznym i z wnętrza budowanym ujęciu rozdzielić zjawiska? Jak może podzielić i zdefiniować, że to Kosmos, a to wszechświat, że to wnętrze, a to dopełnienie w postaci bezkresnego tła? Nie może. Dla fizyka zmiana dąży do nieskończoności, więc zaczyna zliczać nieskończony proces. A to, przyznacie, zadanie również nieskończone. - Oczywiście broni się przed tym, wyrzuca powiązane z nieskończonością znaczki, ale w głębokim sensie nigdy się od tego nie uwalnia. Przecież, kiedy się stara, tak w pocie czoła i przy skręcie szarych komórek, opisać to, co się dzieje w osobliwości – chcąc czy nie, ale zlicza bezkres. I popada w sprzeczności. Ale jeżeli powie w samoograniczeniu, że tu i tu się zaczęło to, co

6

Page 7: Kwantologia stosowana 4

mam za czas i przestrzeń, to jakoś sobie z tym poradzi. - Jeżeli w działaniu zrezygnuje z ambicji wyjaśniania wszystkiego, to zadanie sprawnie policzy, i nawet będzie się zgadzało.Ale, tego nie muszę podkreślać, fizyk też człowiek, chce wiedzieć, co w procesie się działo "przed", też chce wyjaśnić, dlaczego oraz skąd – no i co dalej, zrozumiałe, prawda? Tylko że, widzicie, sam tego nie zrobi, bo nie może. Bez zewnętrznego dopełnienia tego nie przeprowadzi. Tak po prostu, nie przeprowadzi.

Ale zastanówcie się, wyobraźcie sobie, jak fizyk w tym swoim, tak upartym dążeniu do początkowej "ściany", jak opisze, jak "zobaczy" i jak abstrakcyjnie to zdefiniuje? Wybuch, to już padło. Ale skąd i dlaczego tak? Przypomnijcie sobie, co się zadziało, kiedy sfera osiągnęła poziom krytyczny dla fotonów. Właśnie, wybuchło. Ale jak wybuchło? Wszechkierunkowo i jednocześnie. W ujęciu, w obrazie "z wnętrza", tak to musi się ukazać. Przecież od tego momentu zaczyna się liczyć wszystko, czym fizyk dysponuje - i zaczyna się tak "od razu", po całości. Oraz, co więcej, bardzo jednorodnie - przecież te same warunki wytworzyły się wszędzie. Tak jednorodne, że prawie identyczne.Jak taki proces zdefiniować, kiedy przyrosty zdarzeń osiągają stan prawie nieskończony? Można jako inflacja czy podobnie. Dlatego tak, ponieważ w tym ujęciu od środka tak właśnie to wygląda, i nie może inaczej. Opis prowadzony ze środka poszczególne "tyknięcia" procesu musi definiować maksymalnie małymi, więc z naszej rozbudowanej już perspektywy to rzeczywiście prezentuje się prawie natychmiast. Jak w każdym kierunku zachodzi zmiana o tych samych cechach, a dzieje się to w bardzo krótkim zakresie, to opis tego faktu musi przybrać formę wybuchu – w spojrzeniu od wewnątrz to konieczność.

A później, rozumiecie, dzieje się dalsze. Czyli te wspomniane elektrony czy atomy, czy rozumy - to już tylko kolejne fazy procesu. Że toczy się to tylko do czasu? Że oddala od siebie, że rozpada? Że krytyczna w tym ujęciu wartość środkowa, a więc ostatnie "dopompowanie" sfery - że to skutkuje już faktycznym wybuchem, jednak tym razem w nieskończoność Kosmosu – że fizykowi prezentuje się to jako oddalanie z narastającym przyspieszeniem, i że koniec tym samym już widać? ...Cóż, fakt. I choć może to całościowo smutne, to jednak – z drugiej strony biorąc - daje się w swojej zmiennej, ciekawej formule kilka lat podziwiać. A nawet daje się zrozumieć, jak widzicie. A tak po dalsze, i to też trzeba uwzględnić, że my tu i teraz, zaś inni "kiedyś" i "gdzieś".

W sumie banalny proces. Prawda? ...

7

Page 8: Kwantologia stosowana 4

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.2 – Materia, itd.

Nie lubię, koledzy, lata, tak mam. A wszystko to przez szkołę. No, kiedyś chodziłem do szkoły, koledzy, prawdę mówię, nie kłamię. To dawno było, nie ukrywam faktu, ale chodziłem. Nawet się czegoś też nauczyłem, nie śmiejcie się, tak było. No i dlatego właśnie lata z tego powodu nie lubię, tak się życiorys potoczył.

Bo to, widzicie, koledzy, raz nam fizyczna baba zaniemogła, się w szkole nie pojawiła i jednego w zastępstwie nam podstawili, żeby z wiedzą zapoznawał. Owszem, koledzy, fizykę to ja nawet lubiłem, do tego czasu lubiłem. Nie powiem, coś przynieść albo zanieść, to ja zawsze pierwszy, no i ocena do tego odpowiednia. Tylko że jak się ta fizyczna rozkraczyła i fizyczny nastał, to się zmieniło. Jakoś tak nosić już niczego nie trzeba było, więc, koledzy, ocena mniej się dobra pokazała. A tu mamuś naciska, kieszonkowego drobniaka na tamto i to żałuje, ucz się, ciągle powiada. Słowem, koledzy, jakoś tak się niemiło zrobiło.

Nic to, sobie myślę, zawezmę się w sobie i ocenę dobrą wyrobię, a co, stać mnie, tak sobie myślę. No i tak to było, że już lato się zaczynało robić, czyli wakacje w szkolnym budynku miały być. A jak wakacje, to i sumowanie roku, oceny wystawiają. Ale jak mają taką ocenę wystawić, jak pod moim nazwaniem żadnego objawu, nic, zero i mniej nawet. Dlatego, kumacie, ta zawziętość była we mnie szalona zaszła, żeby punktację wyrobić.

Walę więc ci ja do fizycznego, tak a tak mu mówię, ja to oceniany chciałbym być, niech mi da coś ekstra do nauki, bo z ambicjami, no i mamuś dusi, tak mówię. Pomyślał, coś tam w kajeciku poczytał, no i rzuca temat do przedyskutowania ze sobą, to na początek, a dalej z nim, czyli przy przepytywaniu. Nie powiem, rzucił tematem, że mi się w szparce pot ciurkiem pojawił. Poczytajcie, mówi do mnie, co to jest materia. Zastanów się, mówi, czym jest promieniowanie, no i czym materia. A jak już będziesz wiedział, to daj znać.

Widzicie, koledzy, zażył mnie. Chyba zemścić się za coś ze swojego życiorysu chciał się na mnie, tak sobie po latach myślę. Bo czy w normalnym czerepie taka nienormalna myśl może się zagnieździć? Czy rozumna istota tak może postępować? - Bo ja wiem, koledzy, niech i by był spytał o żabkę, co to sobie skacze w dal i trzeba wzorkiem te skoki przeliczyć, rozumie się, fizyka pierwsza klasa, a może i nawet druga, oczywista jasność tematyczna. Niechby nawet, jego tam mać, pociągi sobie przeciwne jadące kazał sumować w prędkości i w przestrzeni spotkanie kazał wyznaczyć, też się rozumie, to poza i w szczególności plan lekcyjny nie wystaje, to logiką można objąć i liczbami przedstawić. Ale, koledzy, nie, taka fizyczność jedna się pytaniem na mnie rzuca, czy promieniowanie to materia. A co, ja to filozof jaki, rozum na loterii wylosowałem, żeby na takie dylematy

8

Page 9: Kwantologia stosowana 4

wygadywać byle co?

Nic to, fizyczny zamknął kajecik, czyli sprawa ogłoszona. Co mi w nieszczęściu było robić, musiałem się do tematu przygotować. Sami, koledzy, rozumiecie, musiałem. Życiowa konieczność była.

Siadam, książkę wyciągam, czytam. Tak, koledzy, czytam. Powiem wam prawdę, czytam i się zastanawiam. Bo w takiej książce to piszą tak jakoś, że człowiek spojrzy z prawej, widzi jedno, a spojrzy sobie z lewej, to inne. I bądź tu, człowieku, oświeconym. Niby, prawdę i tylko prawdę wam powiem, niby piszą, że materia to takie coś, co w badaniu się namacalnie może objawić, rozumiecie. Jak złapiesz coś takiego atomowego lub podobnie, to materia, a jak foton taki albo z tego zakresu, to promieniowanie. I wszystko pokazane na ładnych obrazkach, wykresami poznaczone. Tu tabelka z pierwiastkami, tam widmo promieniste się rozciąga. Słowem, koledzy, jasność taka się snuje, że nic z tego nie wiadomo. Sam wie, koledzy, też tak miałem. Przecież logiki w tym nie ma nic a nic, za grosz nie ma. Ale tak piszą tacy, co to sobie różne tam przed nazwiskiem tytularne skróty nadają. Pewnie wiedzą, co mówią i piszą. Tak myślę. Skoro materia to jaka grudka czegoś, sobie tak myślę w tym delektowaniu fizycznej wiedzy, to czym jest owa druga możliwość realna, czyli promienistość, to już nie materia? Faktem pewnym to jest, że fizyczni tak sobie tenże świat podzielili. Jak złapią w szczypczyki czy inne zderzacze, to w materialne tabelki i schematy to notują, ale jak tylko poczują, tak ogólnie to kreślę, koledzy, to to już za promieniowanie liczą. Niby jasne, ale jednak niejasne. - Czym się promieniowanie od materii różni, oprócz tego, że się rożni, tego w ząb nie pojmuję. Czytam i nie pojmuję.

A najgorsze to było, widzicie, że lato już było. No i ja, bo jakże inaczej mogło być, sobie te fizykalne dylematy na słoneczku byłem czytałem. Ja o promieniowaniu czytam logiczne wywody, że ono takie i takie, a tu jarzy się gwiazda w niedalekiej bliskości i mnie tym promieniowaniem obejmuje. Tak całego, rozumiecie, obejmuje, od tej zamyślonej fizycznym problemem głowy, po stopę też zamyśloną. Bo, tak to mam, jak już w myślenie idę, to po całości, rozumiecie. No, po wszystkim się zawziąłem. Cóż powiedzieć, koledzy, jedna godzina minęła, druga i trzecia, ja co prawda dalej nic o materialnym świecie pewnego nie wiem, ale za to moje cielesne upostaciowanie od tego wystawiania na słoneczko i jego promieniste działanie zrobiło się mniej ciekawe. Cóż, koledzy i pozostali, zaczerwieniłem się. Tak po całości.

Nie powiem, początkowo boleć nie bolało, tylko coraz mniej mi się to podobało, w taki buraczany kolor to szło. A ja, koledzy, jakoś tak mam, że buraczków nie lubię. Pojmujecie, w tych okolicznościach natury naukowa fizyczność się w czasową dal odsunęła, a porą nocną zupełnie się w przeszłość mocno odsunęła. Cóż powiedzieć, koledzy, bolało, że niech to jasna taka i ciasna weźmie. Lato, rozumiecie, lato i nauka materialnej fizyki mi wszystkimi bokami wychodziła. Nie dziwcie się, że od tej pory w letnie dni słoneczka bezpośrednio nie tykam. Wyjdę, nie powiem, w

9

Page 10: Kwantologia stosowana 4

dal sobie spojrzę, ale z ostrożnością należytą i szacunkiem, ręką jasność przesłaniam i od promieniowania się opędzam, materią sobie cienistość zapewniam. Rozumiecie.

Koledzy, niech tam, żeby tylko tak to było, że człowiek buraka na cielesności i duszy przypominał, ścierpiałbym, pies to macał. Ale, widzicie, egzamin na ocenianie miał być, poważny i przyszłościowy. I mamuśka naciskali, rozumiecie. Idę ja na to pytanko. Mówię, że czytałem oraz że fizykę osobiście i cieleśnie doznałem, że gotowy z wyrokiem losu jestem się spotkać i że czas nadszedł. I tak się stało, rozumiecie, spotkałem swoje przeznaczenie.

Więc jak, pyta fizyczny i popatruje, wiesz już? Wiem, mówię, sobie poczytałem i wiem. Materia to jest wszystko, co jest. Atomy i też te inne, te fotony, to wszystko materia, mówię. Tu wszędzie, ręką ciągnę z lewa na prawo, tu wszystko materia.Spojrzał fizyczny na mnie. Ale jakoś tak nie z tej ziemi to było w ogólności spojrzenie. Chyba się zdziwił, tak myślę. Tak, mówię, to wszystko materia jest. Jak coś jest, to materia to jest. Nie może być inaczej.Jeszcze dziwniej spojrzał i się pyta, czy na pewno czytałem tematy polecone. Czytałem, mówię, nawet doświadczalnie poznałem materię z gwiazdy naszej codziennej, i pokazuję tu i tam ciało czerwone tak, że aż biło po oczach. Materię promienistą osobiście doznałem w jej pracy, eksperymentalnie i aż do boleści.

Widzę, że osobnik w ząb logiki głębokiej i filozoficznej pojąć nie może, się tylko do swojego fizycznego kajecika tak dalece stosuje, że poza temat namacalnie naukowy wyjść nie potrafi. Mówię mu więc w przystępny sposób, tłumaczę prostacko i odpowiednio, że gdyby z góry na mnie nie materia, ale tylko promieniowanie spływało, to w chwili aktualnej tak bym nie wyglądał. Że to materia z materią się musiały spotkać, czyli moje cielesne materialne struktury zostały potrącone w czasie i przestrzeni przez materialne promieniowanie. No i że to cholernie boli. Cóż powiedzieć, koledzy, widzę ja, że osobnik dalej nie rozumuje w poziomie i należycie i za moim, sami przyznacie, wielce subtelnym wywodem nie nadąża myślowo. Cóż, fizyczny był, dlatego tak opornie to szło. Dlatego przystąpiłem do pogłębionej analizy tematycznej i po argumentację z wysokiego lotu sięgam. Promieniowanie, mówię, w świecie to część materii, takie lokalne skupienie energetyczne to w całej możliwości jest. Dlatego, mówię, jak już sobie fizyczność wszystko w otoczeniu poklasyfikowała, to tak jej wyszło - jednak to materia. Tak w ogólności i najbardziej podstawowo to jest materia. Bo skoro to jest, to musi być to materią. Fakt, dalej tłumaczę, można sobie, dla wygody czy jakoś tak, stan wyróżnić i powiedzieć, że tyle a tyle czegoś i że tak a tak się na oko czy w przyrządzie pokazujące, że to materia, tak można sobie w celu ułatwienia zrobić. A to inne, już z tego a tego zbudowane, w też celu wyjaśnienia, to nazwać promieniowaniem. Wola człowiecza, tak można to ponazywać. Ale, dalej tłumaczę, to tylko etykietka i pojęciowe słownictwo, abstrakcyjne zawołanie, co by sobie fizyczni

10

Page 11: Kwantologia stosowana 4

mogli powiedzieć o tym lub owym. Nic innego to być nie może, jako że każdy elementowy i poznawalny fakt jest materią. W sensie takim i podstawowym musi być materią - jak jest, to jest materią. Zgoda, tłumaczę jasno, żeby zmieszania w nazywaniu nie było, można jeszcze kolejnej etykietki słownej się dopracować, na ten przykład wszystko energią zamianować. Tylko że znów chodzi o nazewnictwo i wyrazistość pojmowania, a nie o treściową fundamentalnie i głęboko istniejącą prawdę. Bo ten fundament to zawsze materialny jest. Nie może być inny.

Cisza się zrobiła, bo mi chwilowo tematu zabrakło, ale widzę, że w fizycznym jakieś procesy dziwne zachodzą. Nic to, myślę sobie, no i dalej wnioski uczone snuję o fizyce. Bo to jest tak, tłumaczę, w świecie labolatoryjni coś ustalą i tak już zostaje. A przecież nie ma w realności naszej rzeczywistej niczego odrębnego, jedno się w kolejne przemienia, materia w promieniowanie zgodnie z wzorem się przeobraża lub odwrotnie, więc z tego wniosek jest jeden i pewny, że to to samo. Bo jakby to było co innego, to by nic nie było, bo żadne atomy by nie wybuchały. Co najwyżej o stanie skupienia sobie można gadać, czyli że do takiego zbrylenia to promieniowanie, że w dalszym to materialnie atomiaste – oraz że tyle a tyle czegoś robi w tym liczeniu różnicę. Coś, substancja jakaś, to zawsze materia, filozoficznie i głęboko to materia. I realność. - A jak tam sobie kto to słownie dookreśli, to już jego sprawa.

I na koniec w fizycznego takim wnioskiem rzucam, że tak prawdą, na poziomie maksymalnym jest to, że ani promieniowania nie ma, ani i materii, ale tylko chwilowy stan zbiegnięcia jednostek kwantowych, co to je kiedyś tam filozoficzni atomami nazwali. Takie mniej albo i więcej połączone elementy, zawsze jeno chwilowe i dynamicznie w swojej zmienności zbrylenia, że tylko takie coś fizyczny może na swoje patrzałki przeróżne obserwować. Promieniowanie to materia, a materia to promieniowanie, mówię. Tylko osobnik opisujący to się w swojej procedurze raz na jednym fiksuje, a raz na drugim. No i, w przystępny sposób mówię, żeby zrozumiał, badający całości przez to nie widzi, szczegółami go świat przerzuca.

Nie powiem, koledzy, żeby fizyczny sięgnął był tej oczywistej, dla was przecież jasnej prawdy materialnej i promienistej. Patrzył się na mnie i patrzył, nawet coś tam nerwowo w swoim kajeciku szukał, ale widać niczego sensownego nie znalazł, bo nic nie powiedział. I za drzwi na koniec wyrzucił. Nie powiem, tróję postawił, do klasy przeszedłem, mamuśka też się w rygorze finansowym już nie upierała, więc generalnie minęło. A w kolejnej klasie znów fizyczna była, więc kłopoty się skończyły. I tak to zeszło.

Ale, rozumiecie, koledzy, lata to ja od tej pory nie lubię, jego materialnego promieniowania nie cierpię.

11

Page 12: Kwantologia stosowana 4

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.3 – Czarne dziury.

Widzę, że kolega fizyk nerwowo się wierci. Proszę, niech kolega w swoich emocjach wyhamuje, może się kolega czegoś nowego dowie, nie wszystko już o czarnych dziurach zostało powiedziane. Tak, kolego, nie wszystko, zapewniam. Kolega się przekona. Kolega wysłucha oraz się zastanowi, a później się na pewno przekona. - Czarne dziury to dorobek fizyków, przyznaję, kolego - ale wy tak nie chwytajcie się tych ciemnych dołów, jak pijany płotu. Bo czasami, kolego fizyku, w swoim opisywaniu warto oddalić się, spojrzeć z boku – bo wówczas więcej widać. Tak, kolego, więcej widać.Kolega się obraża, kolega się boczy – kolega, że tak to powiem, nie dopasował się swoim zachowaniem do powagi sytuacji. Kolega, mówić to przykro, nie zgłębił tematu. No, nie, kolego fizyku, zapewniam, że kolega nie zgłębił. Wzory wzorami, trzeba powiedzieć, że dobrze pokazują treść, tylko, kolega zauważy, kolega źle je interpretuje, w ich wymowę należycie i uważnie się nie wsłuchuje. Tak, kolego, w ich nieskończony zaśpiew kolega się mało dokładnie wsłuchuje. A to skutkuje. Tak, kolego, to skutkuje.

Czarna dziura to czarna dziura, prawda. Czyli rowerem dojechać tam nie można, autostop też odpada, wszystko oczywiste. I dlatego taki temat najlepszy na wieczorną a wakacyjną pogawędkę, prawda, kolego? Wyjechali wszyscy nasi podopieczni na wakacje, czas należy spędzać w kulturalnym towarzystwie, normy społecznie akceptowalne spełniać i poważnie się nad wszystkim zastanowić. I my, kolego z fizycznych, właśnie taki temat obierzemy do rozmowy, a co, można. Jak, kolego, można?No to jedziem, panie kochany, z tym dołem bez dna.

Powiada kolega, a kolega to powiada za tymi swoimi wzorkami, że tę czeluść można zasypywać energią i zasypywać, tak po nieskończoność i w ogóle. I kolega ma rację. Tak, kolego, kolega ma rację. Ja tej wiedzy wzorkowej nie zaprzeczam, ona słuszna w swojej wymowie jest i wszelako. Niech kolega poczeka, zaraz przejdziemy do rzeczy, ale trzeba temat związać, w szeregu czasowym i przestrzennym ustawić, z całością poznania czarnych dziur połączyć. Kolega fizyczny, więc kolega niecierpliwy, a tak nie sposób, trzeba krok po kroku, się w temacie rozsmakować, szczegółami go zgłębić. Się rozumie.Nie, kolego, tego się tak w nieskończoność zapełniać nie daje, to wzorki też koledze mówią. Tak, kolego, mówią. Tylko kolega, jak to już wyżej głośno padło, kolega w tę melodyjkę słabo zasłuchany - a może zupełnie na nią głuchy, niestety.

Bo co te wzorki koledze i wszystkim oznajmiają, co w swej nowinie głoszą? Że proces biegnie i biegnie, że energetyczne jednostki, a więc kwanty, że to się zapada w tę czeluść bezdenną nieskończenie, że diabli wiedzą, co się tam czyni – no i już zupełnie rozeznania nie ma, co się z tym zapadłym dalej dzieje? Wyleci to gdzieś, czy

12

Page 13: Kwantologia stosowana 4

tak na wieczność zostaje w tej głębinie? Kolega przyzna, że tak w zarysie schematycznie zgrubnym to idzie, kolega przyzna?I dobrze kolega robi, że przyznaje, bo kolega inaczej tego, jako w swojej fizycznej obserwacji byt wewnętrzny, nie zdefiniuje. Trzeba to w całości potwierdzić, że dla kolegi w obserwacji oraz w opisie inaczej się to nie może prezentować. Taka porcja czegoś, co w taki dziurawy, no i świetlnie czarny dół, taka tam porcyjka materialnej cielesności, to w podążaniu do sedna gdzieś tam, to nigdy nie może w fizycznym ujmowaniu wyhamować. Spada sobie i spada.To trzeba podkreślić i nagłośnić maksymalnie: w opisie, który jest możliwy od wewnątrz, w opisie prowadzonym w ramach procesu, kiedy się opierać na elementach dążących do czarnej dziury – w takim to ujęciu nie ma ma końca, nie ma zatrzymania, nie ma chwili zero. I nie jest ważne, co taką "chwilą zero" miałoby być, jej w fizycznym procesie być nie może. I w opisie jej być tym samym nie może.

Dlaczego? Kolega fizyk się wyrywa i gardłuje, dlaczego? - Ależ, to oczywiste, kolego, jasne jak czarna dziura. Przecież, kolego fizyku, kolega to sobie przedstawi wyraźnie, że w opisie, że w procesie, kiedy zachodzi moment zatrzymania, znów bez definiowania, co to znaczy - ale w takiej chwili kolega już nie się nie liczy w analizie, odpada z tego peletonu. Tak, kolego fizyku, w chwili, kiedy proces opisywany ulega zatrzymaniu, kiedy ustaje, w tej to chwili opis i wszelka obserwacja się kończy. Nie ma już w analizie zmiany, więc co kolega chce opisywać, ha? Kolega może, a nawet musi prowadzić opis do takiego momentu, może później, o ile coś w środowisku daje się wyróżnić i powiązać z poprzednim rytmem, ale "w punkcie", w chwili zatrzymania wszelkie działanie ustaje – po prostu nie ma żadnego opisu w tym miejscu.Jak powiedziałem, kolego, jeżeli kolega fizycznie coś dalej z tym wcześniejszym powiąże, jeżeli pominie w analizie, jeżeli niejako w działaniu opisującym przeskoczy ponad miejscem zerowym zmiany, to działanie może biec dalej – ale jeżeli się tego nie uczyni, to się albo ginie w ciągu nieskończonego zapadania na przykład, albo opis się definitywnie urywa. I nie może być inaczej, kolego.

Niech kolega zauważy w swojej fizycznej procedurze, że kolega jest związany integralnie ze zmianą – coś doży do czarnej dziury, nawet się przedostaje przez jej horyzont i zapada się dalej, ale analiza cały czas, bo inaczej nie może to być uchwycone, trzyma się faktów w trakcie zmiany. To jest najbanalniejszy w swojej procedurze ciąg nieskończony, zbliża się do stanu granicznego, ale nigdy w takim, od wewnątrz i w powiązaniu z procesem zachodzenia, nigdy tej linii krytycznej nie może osiągnąć. Bo kiedy osiąga, nie ma obserwacji i opisu – kiedy jest śmierć, nie ma życia. Proste, kolego?Proces dla kolegi biegnie tak długo, jak jest zmiana, przecież nie ma fizycznego opisu, jak nie ma elementów w przemieszczaniu się – po prostu nie ma. Dlatego kolega w tym swoim dążeniu do punktu, w takim działaniu drobi i drobi, i coraz bardziej drobi, bada małe i coraz mniejsze przedziału czasu i przestrzeni, stara się kolega to zapełnić wzorami i je zrozumieć – tylko że to działanie z zasady, z samej zasady procesu jest nie skończone, się nie może skończyć. I nigdy się nie skończy. Kolega to chwyta?

13

Page 14: Kwantologia stosowana 4

Dobrze, idziemy dalej, bo dalsze jak najbardziej w tym opisie jest i się domaga pokazania.Czy obrazowanie zapadania się w czarnej dziurze, które prezentuje kolega fizyk, to wszystko? I oczywista odpowiedź: nie. To jeden z możliwych sposobów, konieczny jako pierwszy, ale nie jedyny. Jest bowiem drugi, filozoficzny – czyli zewnętrzny. Tak, kolego fizyku, jest jeszcze filozoficzny. I warto go poznać.Co w nim ciekawego, kolega pyta. A to, że wnosi inne spojrzenie i inny wniosek co do zapaści. Tak, kolego, inny, dopełniający, no i przez to ważny.

Pytanie wstępne w tym etapie: do jakiego momentu, jak długo może w kierunku czarnej dziury podążać kwant energii, kwant czegoś? - Jak kolega myśli?Kolega nie wie, kolega się zastanawia, kolega wątpi, że to można w liczbach czy jakoś podać. I kolega się myli, to dziecinnie prosto można zdefiniować. Tak, dziecinnie prosto, kolego.Jak długo biegnie proces zapaści w czarnej dziurze? Tak długo, jak może biec.Tak, kolego, tak brzmi definicja tego procesu w ujęciu zewnętrznym i filozoficznym. Kolega się śmieje, kolega się krzywi, kolega puka się w czoło – i kolega źle robi. To wbrew pozorom jest ostateczne i definitywne, a przy tym wartościowe opisanie zmiany, która tutaj kończy się zapaścią w czarnym dole. Proces toczy się tak długo, aż się naturalnie zatrzymuje. Zapaść trwa tak długo, jak może trwać. Kolego, proszę o powagę - i proszę o spokojne zastanowienie się.

Co to znaczy, że proces może biec do momentu zatrzymania? To nie jest, mimo słownej formuły, byle jakie stwierdzenie, za nim kryje się konstatacja, że zmiana, to po pierwsze, ma swój koniec, ale po drugie, że jest to koniec związany z gromadzącymi się w zbiorze, a więc tu w czarnej dziurze, elementami. Po prostu, kolego, nie ma w zmianie ciągu nieskończonego, ponieważ ściskanie do siebie faktów, czyli kwantów, takie dociskanie nie może biec nieskończenie. Jakie by te kwanty małe nie były, to jest kres tego docisku – jest stan, kiedy już nic więcej wcisnąć w strukturę się nie daje. Czy wynika to z braku miejsca w tej strukturze, czy z braku siły, która może być wywarta na zmianę, to już nie takie istotne, liczy się to, że w całościowym układzie, czyli we wszechświecie, nie można pokonać pewnej granicznej gęstości.

Kolega przyjmuje to do wiadomości, kolega jest zainteresowany, to dobrze, widać postęp we wzajemnych relacjach.Ale to oczywiście nie wszystko, analiza zewnętrzna takiego faktu i stanu jest znacznie bardziej rozbudowana. Proszę, niech kolega to sobie odnotuje, że maksymalna zapaść w postaci czarnej dziury, tak nieuchwytna w fizycznym ujęciu, staje się banałem i koniecznością, to musi zajść. Ale ma też swoje, dla fizyki, ciekawe konsekwencje. Jakie, kolega pyta, i słusznie, że kolega pyta. Taki obiekt jest z punktu widzenia fizyka, po pierwsze, poza fizyką, nie wchodzi już w opis, jest tym sławetnym punktem – a po drugie, posiada rozmiary znaczące. Tak, kolego, to może być obiekt ogromny, zawalidroga na

14

Page 15: Kwantologia stosowana 4

wielkim dystansie, a logicznie jest punktem. Dlaczego? A jak sobie kolega to zdefiniuje, kiedy wewnątrz takiego obiektu nie ma żadnego ruchu i żadnej wyróżnialnej składowej? Jak kolega opisze obiekt, w którym nie ma części składowych? No pewnie, to punkt. A jako taki, nie istnieje w obrębie fizycznego doznania.Ech, kolego, chwileczkę. Tu nie omawiamy skutków zewnętrznych tej jednostki, tylko odnoszę to do tego, co kolega może zrobić w takim opisywaniu. To, że kolega widzi skutki istnienia czarnej dziury, a więc, że coś wpadając do leja się rozgrzewa i emituje, że paruje i podobnie – kolego, to ujęcie właśnie zewnętrzne, już spoza procesu dostępnego w fizycznym opisie. To, że kolega coś widzi, to znaczy, że kolega w swojej niecierpliwości wychodzi z roli fizyka i się w filozofa, w obserwatora zewnętrznego zmienia. Tak, kolego fizyku, w takim ujęciu kolega staje się filozofem, porzuca wybrane miejsce obserwacji, zmienia układ odniesienia – i widzi to, co już lokuje się poza opisem. Ja mogę to zrobić, kolega nie. A kiedy kolega tak czyni, popełnia błąd interpretacyjny. Że konieczny, że to wnosi w poznanie wartość, oczywiście prawda, ale to logiczny błąd, który w badaniu fałszuje wynik.

I teraz pytanie: co się dzieje, kiedy czarna dziura zapełnia się i osiąga stan maksymalny? A raczej, żeby nieco przeskoczyć w naszej analizie, co się dzieje, kiedy jedna wcześniej wyróżniona warstwa procesu - albo jakaś "grudka" materii - kiedy osiąga stan punktu, kiedy nie już ma elementów składowych i jest jednostka, punkt? Co dalej?Kolega fizyk się zastanawia, się zastanawia – i co? I tak, kolego, i nie. Owszem, wzory dobrze podpowiadają. Coś się dzieje, energia się przedostaje przez czarną dziurę i gdzieś tam się ponownie jako fakt wprzęga w budowanie dalszego.Wszystko prawda, tylko że to nie jest pełna prawda. Tak, kolego, w procesie kwant dochodzi do "ściany", czyli maksymalnego ścisku – i odbija się od tej ściany. Co jest postępem, kiedy staje się przed ścianą czy na krawędzi? Odwrócić się i pójść przed siebie. Kwanty w "punkcie zero" mają jedyną możliwą drogę: przed siebie. Ale to w tym procesie oznacza, że zmiana odwraca swój kierunek zachodzenia, z wcześniejszej "do" centrum, teraz staje się "od" centrum. I tym samym dalszy ciąg toczy się dokładnie odwrotnie. - Ale, zwracam na to uwagę koledze, zawsze jest to kierunek "do przodu", i to chyba coś koledze mówi, prawda?To, co w ujęciu logicznym jest zawsze zmianą "do przodu", kolego z fizycznych – dokładnie ten sam ciąg zmiany w ujęciu fizycznym, ale w odniesieniu z osobliwością i wobec niej, to biegnie w zapętleniu i w zakrzywieniu. Czyli, kiedy zmiana dociera do punktu osobliwego zmiany, odbija się od niej – i zawraca, wraca kwant po kwancie do obszaru zmiany; nie może nigdzie uciec, zasadniczo nie może, choć są wyjątki, no i wraca. I buduje wszystko dalsze po drodze. Postęp w tak opisywanej zmianie oznacza, że proces dociera do brzegu, no i się zakrzywia. I to tak długo, kolego trwa, z wielokrotnym takim zakrzywianiem. Logicznie prosta i zmiana zawsze "do przodu", fizycznie zapętlenie.Tak po wielekroć zapętlenie.

15

Page 16: Kwantologia stosowana 4

I teraz, kolego, kolejne ważne pytanie: gdzie, w czym, kiedy taka kwantowa, teraz już lustrzanie odbita energia się pojawia? Bo że w czymś i gdzieś się pojawia, to oczywistość.No, kolego, gdzie? Przecież to oczywiste: w tym naszym świecie, i zawsze tylko w tym. Że o tyknięcie kwantowe później, to już w tym ujęciu nie ma znaczenia, ale istotne jest to, że to ten sam świat, że to nasz wszechświat. I to, że ta energia, tym razem podprogowo, a więc niezauważalnie dla fizyka, zasila rzeczywistość. Kolega to chwyta, kolega widzi skutki?Niech sobie kolega to przedstawi na podobieństwo krążenia wody na globie. Tu chmura, tam deszczyk, tam lodowiec – to się znów topi i wchodzi w zakres podprogowy, a później wybija źródłem. No i czarna dziura to nic innego, do dokładnie to samo. Energia krąży, zapada się i wytryska, no i ponownie zasila kwantami wszystkie struktury we wszechświecie. Że w tym obiegu są zależności, że posiada zmiana swoje uwarunkowania – ależ oczywiście, ależ pewnie. Tylko że w tym momencie to nie jest ważne, szczegóły oraz szczególiki to sobie na inną okazję zostaną, i na lepszy nastrój kolegi.

Tak, kolego fizyku, energia poprzez czarne doły zasila od spodu, w takim kwantowym kołowaniu, wszelkie konstrukcje, które kolega tam jakoś obserwuje. I może kolegę zaciekawi, że to obserwowane ujemne ciśnienie, które kolegę tak w pomieszanie sprawia, że to dokładnie jest ten "wytrysk" z czarnej dziury. Kolega tego żadnym sposobem w pomiarze nie uzyska, może tylko kolega stwierdzić, że taki fakt ma miejsce. A nie pomierzy tego kolega dlatego - ponieważ dzieje się to poniżej progu rozdzielczości przyrządu, dowolnego przyrządu. To są kwanty, a kolega korzysta zawsze ze zbiorów kwantowych. Czy to jasne, kolego?

I jeszcze jedno, kolego, to musi w tym momencie paść, bez tego ten opis byłby niepełny.Kolego fizyku, kolego badający czarne dziury – czy dowolny fakt w rzeczywistości. Kolego szanowny, jak kolega może twierdzić, że się w czarnym dole informacja o wcześniejszym stanie zachowuje? Że ona przechodzi do dalszego etapu, ech. Drogi i szanowny kolego fizyku, przecież to horror, błąd totalny. Ja rozumiem, jest nacisk interpretacyjny, trzeba wzór sobie, ale i innym objaśnić, coś powiedzieć. Opis żadnym sposobem miejsca zera i zatrzymania nie wychwytuje, więc analiza biegnie bezproblemowo. I w efekcie jest zmieszanie i zamieszanie w ustaleniach. - Ja całą okoliczność rozumiem, trud fizyka doceniam, wsparcia udzielam. Ale przy tym pojąć nie mogę, jak można zasuwać z twierdzeniem, że się stan wcześniejszy w czarnej dziurze jakoś zachowuje. Tego żadnym sposobem nie pojmuję.Przecież, kolego fizyku, w takiej zapaści energia nie tylko punktu zerowego sięga w ściskaniu, ale również zeruje się wszelka jakoś w procesie naniesiona na proces informacja. To idzie aż do jednego i pojedynczego elementu, tu nie ma żadnego stanu zbiorowego. A wszak informacja to zawsze stan złożony, to wielość jedynek, a nie fakt jedynkowy. Informacja jest materialna, bo nośnik tej informacji ma materialną strukturę – jest czymś fizycznym. I jako takie coś, ma w sobie wielość elementów. A w czarnej dziurze wszelkie elementy w

16

Page 17: Kwantologia stosowana 4

jedność obiektu się zbijają - są tak ściskane, że wszelkie do tego momentu występujące w strukturze indywidualności, to zanika i jest przeszłością. Po drugiej stronie proces biegnie od nowa, jest ten sam wszechświat, ale proces jest w pełni odnowiony o wyzerowany z naleciałości. Woda ze źródła, to przecież oczywistość, mimo swojej nieskończonej w historii wędrówki przez ciała i procesy, jest taka świeża i czysta, i pozbawiona tych nadpisań z przeszłości, bowiem w osobliwości się z nadmiaru oczyszcza. Osobliwość czarnej dziury to "źródło" energii, więc też filtruje śmieci.Kolego fizyku, czy do kolegi nie trafia argument, że gdyby nie to "zerowanie" w czarnym dole z informacji, że gdyby nie to, to dalej zachodziłoby wielokrotne "zanieczyszczenie" informacyjne, a więc w kolejnym cyklu gromadziłaby się nadmiarowa i zbędna wiedza o tym, co było. W którymś momencie spowodowałoby to blokadę procesu, jako że nowość byłaby wstępnie obciążona stanem z przeszłości. Że to ma w innych procesach zastosowanie, że choćby dlatego życie może się w kolejnych pokoleniach powielać, to prawda i fakt. Tylko że, warto i trzeba to uwzględnić, w tym przypadku przejście przez zero zmian dokonuje się w sposób szczególny, gdzie minimalizuje się sumowanie błędów. Tym bardziej takiego gromadzenia się naleciałości nie może być w czarnym dole, to skrajny etap zmiany. Czarna dziura to kanał przejściowy energii z tu i teraz - do później i gdzieś. A to dalej oznacza, że nie może nieć w sobie i na sobie wiedzy o przeszłości. Czarna dziura jest spoza – i trzeba to uwzględniać w opisie.

Tak, kolego fizyku, czarna dziura to niezwykłe miejsce. Ale choć w sobie ciemna na zawsze, dla pogłębionej analizy to nic strasznego, wystarczy się tylko rozejrzeć. I wyciągnąć wnioski.

Czarne dziury - koniec i początek.

17

Page 18: Kwantologia stosowana 4

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.4 – Precyzyjne dostrojenie.

Są na świecie sprawy nie do wyjaśnienia.Na ten przykład szefostwo. Wzywa w sprawie. Kurs jest, szefostwo w moim kierunku papierkiem rzuca. Delegacja jest. Pojedziecie i się wyszkolicie. Dalmierzystą zostaniecie, mówi szefostwo. Takie coś z rozdzielnika przyszło, kogoś trzeba było posłać, rozumiecie. Tutaj azymut macie. Jedźcie i się kursujcie.Cóż. Wola szefa. Z nią się zawsze zgadzać trzeba.

Sami rozumiecie, pod sufit nie skakałem. Normalna ludzkość inne w życiu ma sprawy pierwszoplanowe. Spotkać się, porozmawiać o takim czymś znajomym, spożyć to i owo dla rozrywki. Żadne tam mierzenie człowiekowi w głowie nie siedzi, ani tym bardziej jaka w sobie tam interferencja, tfuj i jeszcze raz tfuj, obrzydlistwo.Ale jadę. Rozpakowuję bambetle. I się na całego kursuję.

Hotel, nie powiem, z gwiazdką, jedzenie strawne, towarzystwo tak w ogólności akceptowalne. Słowem, delegacja zapowiada się znośnie. A nawet z perspektywą. Tylko, widzicie, ten kurs to chyba programowo z archaiku tematykę swoją zaczerpnął, a może i z głębszej warstwy geologicznej. Niby w okolicy dwudziesty i pierwszy wiek, niby przyrządowo człowiek się na okoliczne planety szarpnął, niby laser sobie do sprawdzania tej tam odległości wykorzystuje, a też podobne częstotliwości. A w tym to kursowaniu optykę pospolitą nam zaserwowali, widzicie. Szkolne prawa fizyczne podtykali, żeby to. Ja nie powiem, nic do pryzmacików i rurek tubusowych nie mam, to i owo nawet sobie po okolicy lornetkuję w wolnej chwili. Tylko, sami rozumiecie, ta kursowa okoliczność dziwną się mi wydała. Taka, nie ma co dużo mówić, z czasów telefonii korbkowej i przeszłości mocno zatęchłej. Słowem, archeologia po wszystkim.

Wiecie, technologii operatorskiej to ja wam streszczał nie będę, a ciekawskich odsyłam do fachowych źródeł. Dalmierzenie, rozumiecie, tak generalnie na zręczności palcowo-manualnej się zasadza, proste w sumie to jest. Ja tam się nie chwalę, ja z palcówkami jestem aż po sam koniec obeznany. I dobry. Tak mówią.No więc w takim kursowaniu to trzeba w odpowiednią szparkę zajrzeć - ale też odpowiednio. Palcami pogmerać, trochę na czuja pokrętła nastroić, tu i tam pomacać delikatnie, a przy tym takie, wiecie, w przyrządzie prążki na ekraniku śledzić. Takie kreseczki tam widać i one się mają na siebie nałożyć. Pokryć, znaczy się, mają. A jak się już pokryją, to sobie taka procedura samoobsługowa się dzieje. No i trzeba z podziałki wartość zanotować, przeliczyć. I jest wynik – i jest odległość. I jest radość, że się wstrzeliło w cel. Cóż tu dużo dużo mówić, kurs kursem, swoje na delegacji odbębniłem

18

Page 19: Kwantologia stosowana 4

i papierek certyfikujący na dalmierzystę dostałem. Czyli poszło w dobrym kierunku generalnie. Można tak powiedzieć. No i pewnie by tematyka odeszła w swoją historię - wszystko by się potoczyło codzienną rutyną, gdybym tak zupełnie losowym przypadkiem w jakiejś tam okoliczności nie trafił na problemat z dostrojeniem, znaczy się dziwnym nałożeniem się wszelakich zgodności. Z takim w sobie precyzyjnym dostrojeniem tego wokół.Sprawę znacie - te wyliczenia, że któraś cyferka po przecinku jest ważna, żeby to się prezentowało tak, jak się prezentuje. No znacie też te wszystkie ochy i achy, że dziw, że niezwykłość dająca mocno do myślenia – że to świadczy. Takie tam gadanie, wiadomo.

Co tu dużo mówić, wiedza we mnie świeża była, dalmierzenie w jego złożoności poznałem, więc sobie tematyczność jedną i drugą umysłem skojarzyłem. Znaczy się, inaczej na okolicę zacząłem zerkać.

Skoro to w sobie takie dziwnie niezwykłe, skoro tak zmienność się świata zbiera, że patrzącemu we wzorki fizyczne albo matematyczne się układa, a wszystkie one architekturę w jej wzorzystości ciał i też budowli wspierają – to znaczy, że za tym zestrojenie kreseczek w dalmierzu rzeczywistości się kryje. Że linie procesu zmiany się na siebie nałożyły. I to skutkuje. I to się pokazuje. Czyli świat taką manualną palcówkę robi i paseczki zmiany układa w to lub tamto. A ludzkość z tego przyjemność obserwacyjną ma. A też i ogólnie życiową, wiadomo. Wiecie, temat może na pierwsze wejrzenie sobie daleki, tu świat po jego zmianie nieskończonej i wszechświatowej, a tu przyrząd rodem z epoki geodezyjnej. Tylko, widzicie, tu zestrojenie swoje reguły pokazuje – i tu; tu zadziwienie dziwnym stanem – a tu wynik, który do uzysku celowniczego prowadzi; tu ważna chwila życiowa, która po zestrojeniu elementów obserwacyjnie porusza – i tu znaczenie mocno istotne linii, co to w pokryciu odległość pokazują. Słowem, jest zależność. To nie byle skojarzenie mało wprawnego do analiz umysłu, ale faktem się dziejąca zależność.

Bo to zerknijcie sobie na efekt przesunięcia. Sami wiecie, pędzi w dal sobie coś pędem – pędzi z tej strony na drugą. I pędzi sobie w dźwięku albo kolorami. I jak się do punktu obserwacyjnego zbliża, to się pokazuje. A to piskiem lub odpowiednio wysokim kolorem lub basuje i czerwienieje. Jest efekt? No, jest.A postawcie sobie pytanie, takie głębokie: czy wszechświatowa taka tam zmiana tworząca, to statyczność, czy może pęd ogromny, ruch po kierunku? Pęd z tej na drugą stronę, znaczy się. Co, pędzi? No. To pędzi, bez dwu czy więcej zdań. Aż furkocze, aż skry idą i para tu i tam z brzucha bucha tej światowej machiny. Nie dość, że pędzi, to w tym pędzie wiekuistym zatrzymania żadnego nie ma; to pędzi sobie kwantami i pędzi dwutorowo. Czyli rozpada się i łączy jednocześnie – przecież tak to się generalnie prezentuje, sami wiecie. Zauważcie, że wszystko wokół w swoim uśrednieniu i łączy się, więc tworzy z elementów, ale i rozpada, więc traci zdobyte wcześniej po okolicy zasoby. Widać element, atom czy planetę, albo człowieczą w swojej pokraczności bytowość, a to w ujęciu filozoficznym cielesna

19

Page 20: Kwantologia stosowana 4

wypadkowa pozyskiwania i tracenia, to dwa procesy skierowane sobie przeciwnie takie coś wznoszą w jego fizycznej posturze w przedział nadprogowy. Coś się z czymś złączy i chwilowo nie zdąży rozpaść – i w efekcie osobistość sobie myśli, główkuje, analizę tego świata po horyzont i dalej prowadzi w zapamiętaniu. Nic, tylko jedna się kreseczka na drugą nakłada, stabilizuje na mgnienie – i później w tle, z którego się poczęło, zanika na wieki wieków.

Tylko, widzicie, sprawa przez to dalmierzenie generalna się robi i w sobie zasadnicza – taka, wiecie, do wszystkiego. No bo skoro wszelkie obserwowane z bliska czy daleka tak się w tym pędzie buduje, skoro nic z tej reguły tworzenia oraz zanikania się nie wyłamuje – to, sami przyznacie, całość wszechświatowa też się w ten sam deseń musi zmieniać. Ja tam mogę sobie kreseczki w swym przyrządzie na ekraniku notować i z tego odległość do obiektu tam lub siam obliczać, dajmy na to do bliskiej gwiazdy, ale na takiej samej zasadzie i okoliczność, i odległość, i czasowość światową w całości mogę pomierzyć. Przecież i we wszechświecie promieniowanie się po każdym zakątku szwenda, w sobie wiadomości z archaiku albo innej epoki przenosi, czyli do dalmierzenia ono wielce przydatne. Niby w nim takie drobiazgi fotonowe, niby takie nic i bez ciała, a to posłaniec z historii się tutaj w przyrząd mierzący zaplątuje. I pięknie.

Można na wszechświatową aktualność historyczną spojrzeć banalnie i sobie mierzyć słoneczko za słoneczkiem, ustalać ciężar materialny tego lub tamtego – można, nie powiem. Ale można spojrzeć i tak, że to wszelkie widoczne, całe cztery procent wszystkiego, to lokalne uśrednienie, wypadkowa dwu linii zmiany, które pędza sobie po dwu wzajemnie do siebie równoległych torach – że rzeczywistość, to, co za rzeczywistość się powierzchniowo traktuje, że to złożenie oraz skutek owego pędu. Kwant czegoś tam pędzi sobie z nieskończoności do nieskończoności, zapętli się we wszechświatową sferę, spotka w tym pędzie z drugim - a skutek jest taki, że materia lub promienie się pokazują. I inne pochodne na dokładkę. Można tak spojrzeć na wszechświat? Można w takim pędzącym procesie linie dojrzeć i wzajemne powiązanie? Można je usłyszeć i zobaczyć w dochodzeniu do obserwatora i oddalaniu się? - Można.

Spójrzcie sobie na takie linie, taki model badawczy sobie w głowie czy na rysunku skonstruujcie. Jest kolejowy ciąg komunikacyjny, w tę i w drugą stronę. Znaczy się jeden tor biegnie z lewa na prawo, a drugi z prawa na lewo, wiadomo. Fizyczni mogą się przy okazji w słynne wzory na spotkanie jednostek pędzących wpatrywać, ale to w tym działaniu specjalnie konieczne nie jest – wspomoże w liczeniu, ale filozoficznie to bardziej urozmaicone i proste zarazem.Czyli pędzi sobie jeden skład osobowy - a właściwie ekspresowy, bo to światowa, wszechświatowa prędkość wchodzi w grę. No i pędzi po drugim torze identyczny, w detalach identyczny skład wagonów - tak punkt w punkt identyczny, okno w okno. No i pędzą sobie te składy elementów ku sobie.

I teraz wiadomo, że one się w pewnej chwili spotkają, taka jest tu

20

Page 21: Kwantologia stosowana 4

mechanika dziejowa, że się spotkają. Ale zanim do tego dojdzie, to warto - to trzeba w takim modelowaniu wszelkie stany pośrednie też przemyśleć. A może i wyciągnąć wnioski.Bo to jest tak, że kiedy nawet pociągowe zbiory są daleko i nawet je namierzyć trudno, to już są zjawiska, słabe bo słabe, ale są i dają skutki obserwacyjne. A to jeden maszynowiec zatrąbi, a to się drugiemu spodoba promyczek w dal reflektorem rzucić. Słowem, sami widzicie, że coś się w tym poczyna. Niby pustka, niby torowisko w całości wolne, ale sygnalizacja dźwiękowa czy kolorami już może po czasie i przestrzeni się roznosić.A tu chwila za chwilą mija, kwanty sobie tykają, zbliżenie liniowe się dokonuje. I jest, i nastaje ten moment, kiedy czoło w czoło te pędzące machiny i materialne strumienie czegoś się spotykają. Nie mogą w żadnym przypadku zboczyć czy uciec w bok, ponieważ zabudowa toru to uniemożliwia. Zabudowa toru, a więc zawieranie się w sferze świata. Czyli muszą się spotkać. I co więcej, co bardzo istotne, spotkać się na odległość jednostki – kwantu. Przecież drugi tor jest w oddaleniu na jeden kwant, nie bliżej, nie dalej. Jeden kwant, i zawsze jeden w takiej wypadkowej ewolucji kwant.

Zmiana się toczy, mknie lokomotywa po szynach i wagony ciągnie. A w wagonach siedzą pariasy i grubasy, chucherka ledwo widoczna, ale i obżarte masą konstrukcje. I wszelakie.I stuka, i błyska, i pędzi; hałas i zawierucha.

Widzicie to? Stoicie z boku i obserwujecie? Dostrzegacie, jak krok po korku, okno po oknie, wagon po wagonie to się do siebie zbliża i na siebie w waszym obrazie nakłada? Rejestrujecie, że oddalone w chwili wcześniejszej maksymalnie oba "składy", teraz fakt po fakcie się wzajemnie pokrywają? Widzicie to?A przecież w tym zbliżaniu i nakładaniu się są różne momenty, tak w sobie maleńkie, ale i rozbudowane. Najpierw brzegowo, początek i czoło składu, więc i zbieżności są minimalne. Jakiś foton, albo i element fotonu zaistnieje. Następnie pierwszy wagon z sąsiadem po drugim torze pędzącym się zrówna – i jest atom na ten przykład. A dalej, kiedy już kilka "wagonów" się na siebie z obu pędzących po torach zjawisk nałoży, to i komórka życia zaistnieje, bowiem zbiór elementów składowych będzie lustrzanie dostępny. Itd.

I nastaje taka chwila, jest w tej obserwacji taki moment, że można – stojąc z boku – zauważyć, można wyznaczyć, że wszystko z jednego toru jest symetrycznie odbite i dopełnione drugim przebiegiem, że w tym pedzie szalonym nie można powiedzieć, co jest stroną jedną i co drugą – bo łącznie, wspólnie to jest jednością. Waszą fizyczną obserwacją.Kiedy oba tory zmiany dokładnie, szczegół w szczegół się wzajemnie dopełniają – w tym jednym jedynym momencie wielostronnie dopełnia się to, co jest wierzchołkiem góry lodowej i rzeczywistością jako taką. Dokładnie w tym jednym momencie jest wszystko, co może się w procesie wszechświatowej zmiany pojawić. Tylko tu i tylko teraz. W środku tej wielotorowej i wielowymiarowej zmiany.

21

Page 22: Kwantologia stosowana 4

Na ten ruch po obu torach można spojrzeć w sposób szczegółowy, ale i generalny. I to jest ważne.Przecież tak opisywana zmiana, ten szczególny moment spotkania, on jest rzeczywiście jeden jedyny – ale tak dla procesu wewnętrznego i jego skutków, tak dla procesu ogólnie i dla jego skutków. A tak po prawdzie, jedno z drugim jest w ścisłej zależności. Środkowa i szczególna w obserwacji złożoność – albo "dostrojenie", jak komuś to pasuje – dotyczy samej możliwości obserwacji, to po pierwsze, a po drugie tego, kto tę obserwację może prowadzić. Musi zaistnieć w tym pędzie wszechświatowym chwila środkowa, żeby środkowo mógł się w niej zagnieździć obserwator i swoje palcówki mógł przeprowadzać, czy inne manualne robótki wyczyniać.

Zauważcie, że takie pędzące linie, a jest ich w całości więcej, bo łącznie aż osiem, takie cztery podwojone tory – to tworzy jedyny w tej łącznej zmianie moment, kiedy kwant po kwancie się to ze sobą w pędzie mija na odległość jednego kantu. Owszem, całościowa taka światowa konstrukcja mała nie jest i to trochę zajmuje przestrzeni i czasu, więc w jakimś tam zakątku, zanim się to ponownie oddali w nieskończoność, zanim się to rozejdzie z braku nacisku, tworzą się kolejne materialne zgęstki. Od fotonu po osobliwość osobowości. W trakcie nakładania się linii na siebie i w miarę zazębiania się w pędzie – buduje się w kolejnych krokach to, co jest obserwowanym zbiorem faktów. Z samym obserwatorem jako faktem środkowym, jako ostatnim w takim pędzie możliwym złożeniem.

Przecież w tym dopełnianiu się krok po kroku linii tworzących, w tym wielowymiarowym pędzie jest również jeden i jedyny moment, tak już absolutnie jedyny, kiedy dosłownie wszystko – całkiem wszystko z jednego "składu" uzyskuje lustrzane dopełnienie w drugim. Kiedy to obserwować z boku - to można w takim szalonym pędzie wyznaczyć punkt, dosłownie punkt, gdy każdy fakt jest zwielokrotniony, jest dopełniony z każdego kierunku. - Kwant wcześniej było przed, kwant później będzie po, ale w tym jednym punkcie wszystko jest całością i dopełnieniem, w żadnym kierunku nie ma dziury. To punkt – ale jakże szczególny w całości wszechświatowej zmiany punkt.

I teraz pytanie: co powstaje w tym wyjątkowym momencie? Tutaj się rozpoczyna ewolucja, która może doprowadzić do świadomego siebie i światowej zmiany obserwatora. Tu i tylko tu, w takim wielokrotnym złożeniu może zaistnieć byt postrzegający rozumnie. Nie wcześniej, nie później – w punkcie.

Oczywiście wszystkie linie tworzące pędzą od zawsze do zawsze, ale w tym przypadku i w tym wszechświecie tak się lokalnie zapętlają, że tworzy się wpierw cała okolica, czyli w trakcie dochodzenia do środkowego zakresu zmiany powstają elementy tę okolicę budującą – od drobiazgu promieniowania po komórki biologiczne. A w środku, w tym absolutnym i logicznie wyznaczonym środku buduje się to – może zaistnieć to, co doprowadzi do umysłu i myślenia. Obserwowana tak przeróżnie okolica i jej elementy, która tak zadziwia i wywołuje u

22

Page 23: Kwantologia stosowana 4

nastawionych emocjonalnie wytrysk abstrakcji, to środek procesu w formule "wszechświat" – ale i sam obserwator to efekt tego środka. Okolica jest dlatego dogodna i dostrojona do obserwatora, że w jej zaistnienie zaangażowane są linie tworzące i ruch elementów, które te linie tworzą – oraz że to składało się w tę strukturę ogromnym zakresem czasu i przestrzeni. Ale i sam obserwator dlatego może to obserwować, że składa się z tych linii i elementów w ruchu. I też jest środkiem – absolutnym środkiem zmiany.

Warto sobie uświadomić, że dla obserwatora dostępne są nie linie i składowe, ale zsumowanie tych linii – stojący z boku nie widzi ani torów, ani pędzących strumieni, ani pojedynczych kwantów. Dla niego dostępna jest wyłącznie suma takiego nakładania się, wielokrotny w sensie logicznym i filozoficznym proces, ale fizycznie jedność. W obserwacji jest jednostka, ale w analizie jest wielowymiarowy tok procesów składowych.Na to, co dziś – oraz na aktualną chwilę – jest punktem w postaci obserwatora, na to, co dziś jest mnogością punktów w postaci bytów materialnych – na to składają się liczne procesy, to obserwacyjna fizyczna jedność, ale zbudowana na wielości.Wszechświat to osiem linii budujących – a widoczne to powierzchnia i naskórek. Ale tylko to jest dostępne w mierzeniu. Reszta jest do tego tłem. Reszta jest niezbędnym dopełnieniem, które tylko namysł może wydobyć z mroku.

Rozumiecie? Kiedy tak sobie zestrajam ten swój przyrząd mierzący, to korzystam z tego, że te "kreseczki" mogą się w aparacie zetknąć i pokażą odległość. Ale dlatego może to się stać, że w świecie się linie składowe też na siebie nałożyły i dopełniły w pędzie. One za chwilę się rozejdą, już się dynamiczne te pociągi od środka zmiany oddalają, już widać dziury w powłoce tego i tamtego, jednak pewien czas to jeszcze potrwa, jeszcze swoje dalmierzenie mogę czynić. I warto z tego korzystać ku uciesze swojej i innych.W tej wszechświatowej zawierusze nie ma niezwykłości, jest banalne zapętlenie kwantów w sferę i wewnętrzny, i wielokrotny w niej pęd. I w efekcie połączenie na chwilę w konkretną strukturę czy postać. Obserwowane to nie powód do zadziwień, ale okazja do smakowania i podziwiania; to nie precyzyjne dostrojenie, ale samoistna zmiana w trakcie zachodzenia. I jej skutek. Nic mniej, nic więcej.

Że myślący skutek? Zmiana zawiera osobliwość. To środek środka.

23

Page 24: Kwantologia stosowana 4

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.5 – Władca złudzeń.

Szczerze powiem, aż do bulgotania wewnętrznego powiem, nie lubię ja filozofujących, dla mnie coś takiego nie istnieje, dla mnie coś takiego sprzeczne z naturą, przekreślone na zawsze i do końca.

Szczerze powiem, spotkałem takiego jednego i zagadnąłem. Z daleka już było widać, że arystokrata pomyślunku. Sweterek w ciapki takie śladowe po dawno jadanym, kant na spodniumie bardzo historyczny i zwichrowany, w miejscach różnorakich było toto zakolczykowane, a i pokreślone wykresami. No i tego typa zagadałem, a nawet pogadałem z takowym. I to mi wystarczy, na zawsze wystarczy. Żeby to!Szczerze powiem, konferencja była. Taka, wiecie, od wszystkiego, a to jedno, a to drugie. Co sobie miałem żałować, czas jakoś w życiu trzeba uzupełniać, nie samą pracą na eksperymencie człowiek żyje, trzeba się spotkać, kulturę słowną niekiedy podnieść w górę, a też coś na tym zyskać. Bo, trzeba wam wiedzieć, na tej konferencji to tak było, że bilet na trasę docelową dawali i lokum zupełnie takie do akceptacji, a też wyżerka darmowa w to się doliczała. Nawet, to już zbytkiem śmierdziało, ale tak było, organizacja organizująca i barek z darmochą wystawiła, nie powiem, się szarpnęli. - Więc jak, sami powiedzcie, żal było nie skorzystać.No i ja na tej konferencji owego władcę złudzeń poznałem. Dzień to kiepski był. Pochmurno i w ogóle w duszy coś łka i melodia jakaś w powietrzu taka, że człowieka nawet szklanka wypełniona procentem znacznym nie pociesza, ech. Siedziało toto gdzieś pod kątem i nic się przy nim nie działo, więc podszedłem. Z litości, rozumiecie, i w ogóle. Inni, i owszem, się kręcili, coś tam w swoim naukowym i lokalnie językowym narzeczu gardłowali, ja tam człowiek fizyczny, językowo prosty, więc się wtrącać nie chciałem, po co im wstydu i zakłopotania robić. Więc sweterkowego zagadnąłem, bo też szklankę suszył, i to większą od mojej. Szczerze powiem, jak na zebraniu i przed zgromadzonymi, wrażenie robił umiarkowane, ale spojrzeniem zbytnio nie rzucał. Więc zagadnąłem.- Kolega z jakiego panelu? – podchodzę i pytam. Nawet rękę podać chciałem, tak mi się porobiło.- Filozoficznego – sweterek się odezwał i w dal spogląda.- Bo ja – ja na to – fizyczny reprezentuję, tamta sala, gdzie ten plakat z bohomazem – i kierunek szklanką pokazuję.Nie odezwał się jeden, zapatrzony był. A że głupio było i w ogóle, to dialog międzywydziałowy chciałem podtrzymać, więc brnę w takie tam konwersacje salonowe.- My w sprawie fizycznej drobnicy jesteśmy, omawiamy – mówię tak w ogólności, bo nie wiem, jak takiemu filozoficznemu ważne fizyczne treści przekazać, przecież na rok świetlny widać, że to nijakiego kwarku na oczy nie widziało, żadnego leptona czy bozona nie goniło i nie zdybało, więc jak takiemu swoje wrażenia głęboko w mózgowiu zapisane streścić, nie można, sami przyznacie. Przecież wzorów mu pod nos nie podsunę, człeczyna się ośmieszy i obrazi, a może też i

24

Page 25: Kwantologia stosowana 4

znarowi i ucieknie. Spokojnie, pomyślałem sobie, ogólną rozmowę ja poprowadzę, na wyżyny się słowne wzniosę i polszczyznę z sękiem i podobnie zastosuję.- My, kolega rozumie, świat badamy. Takie tam, kolega rozumie, na dole całego rzeczywistego, staramy się przeniknąć i poznać.Spojrzało toto, a wzrok zamglony, jakiś taki, nie powiem, może się nawet z głębiny i duszy poczynał, no i rzuca:- Złudzenie, wszystko złudzenie.Ja, rozumiecie, prosty fizyk jestem, fizyczny, znaczy się, mi tam o złudzeniach dużo na wykładach nie gadali, a nawet nic nie gadali – bo to porządna szkoła licencjatu była. Ja, rozumiecie, na słowo "złudzenia" w żołądku burczenie mam, coś mnie tak ściska w sercu i okolicach, że bym... Sami rozumiecie, fizyczny jestem... Przerzuca człowiek te gluony i inne, to mięśnie posiada, siłowania mu żadna w tym nie potrzebna, tym bardziej złudzenia. Ja, rozumiecie, samo słowo "złudzenia" omijam z daleka, dla mnie fizyka do końca i ciut dalej to wszystko znane i obeznane, ja złudzeń nie tykam - tak już mam z natury. A tu takie coś. No, sami rozumiecie, zmilczałem, zamieszania międzygatunkowego nie chciałem wyczyniać, przewagi realu nad wirtualnością dowodzić nie było warto. Po prawdzie, sami rozumiecie, przewaga była oczywista. Jakbym się zamachnął, to złudzenia o piętro niżej by się znalazły, i to z szybkością przyspieszającą wprost i proporcjonalnie, bowiem schody strome były. Ale się powstrzymałem, taki jestem, fizycznie i w sobie stabilny.- Złudzenie, kolega powiada – odezwałem się, bo cisza była. - Więc to wszystko złudzenia? - zagadnąłem, tfuj. A w tym jakby, zupełnie i bez chęci tak poszło, filozofia zaczyna dzwonić, głębia słowna i pojęciowo otchłanna popiskuje, apage! Ożywiło się toto, nawet wzrok mu się nieco obudził i daleki plan w bliższy zamienił. - A kolega w to wątpi? - pyta. - Kolega fizycznie to tak obejmuje i się nie dziwi, że tak to się ma? Nie widzi kolega, że wszystko płynie i złudzeniem się objawia?Szczerze powiem, fizyczny jestem, mnie filozoficzni nie imponują, ja takich... Tak, prawda, już mówiłem. Ale jeszcze dziś mną rzuca i telepie, jak ów dialog górnolotnością podszyty prowadziłem. Ech.- Jak to – rzucam niby z cicha, acz we mnie, rozumiecie, aż się w głębinie jestestwo przenicowuje – kolega poważnie z tym złudzeniem? - I stukam ścianę w tym kącie, cośmy tam dyskutowali, aż płyn się wylał na powierzchnię i cieknie grawitacyjnie. - Przecież twarde, widzi kolega, a też mocne, solidna materia. I nas przetrzyma.Znów toto spojrzało, tym razem bez wyrazu, widać umysł jego się z zastoju wybudzał, jako że trochę trwało nim rzucił:- Ja, rozumiem, kolega próbówki przestawia, ciągłości szuka? Atom kolega szturcha?- W zderzaczach robię – mówię na to – to duże jest.- A... – on mówi. – I kolega swoje kulki tam zderza?- Szukamy w fundamencie, elementu szukamy. Takiej cegiełki świata, się znaczy, szukamy – tłumaczę przystępnie.- I znalazł kolega?- Jeszcze nie, ale znajdziemy. Wzory mamy, nawet wykresy, czasami się dobra teoria trafi, co szukać pomaga, więc znajdziemy – mówię

25

Page 26: Kwantologia stosowana 4

i patrzę, czy poziomu nie przekraczam i czy jego umysłowość wywód naukowy na bieżąco śledzi.- Złudzenie – on na to. - Żadnego elementu elementarnego kolego w zakresie dostępnym nie ma, za mirażem kolega goni. Wszystko jakoś tam dotykalne, tak w ogóle i w szczególe, to złożenie, zbiegowisko w dynamicznym przekształcaniu energetycznie pokręcone. Tu wszędzie – ręką w powietrzu się zaciągnął – niczego elementarnego.Nie wiem, może błąd zrobiłem, że tak naukowo zagadnąłem, może się toto filozoficzne w sobie poplątało, ale faktem faktycznym tak się to objawiło, w moich usznych zmysłach coś takiego wybrzmiało. Się nawet zbytnio w owym słownictwie nie rozsmakowałem, emocji to nie pchnęło do wielkiego wybuchu, już widać pobłażliwy się dla takowej istoty zrobiłem.- Jak to – mówię, a delikatność i subtelność ze mnie płynie – jak to, kolega nie wie, że elektron, że foton, a też inne podobne, to fakty elementarne? Przecież tego w elementarzu fizyki uczą?Nawet, powiem szczerze, żal mi się owej osobowości zrobiło, że się w podstawach nie rozeznaje. Nie powiem, żebym zgłębił i rozpoznał wszystko w podręczniku, dużo tego było, ale początek przebrnąłem i wiem, co to fundament materialny świata.Nie wiem, może za dużo się w tym momencie psychologią zająłem, ale coś mi się w jego spojrzeniu nie spodobało, bo był zerknął na mnie akuratnie i wydawało się, że mało przyjemnie.- Szanowny kolega uparty widzę, materialnie zatwardziały – mówi mi na to. - Nie bierze kolega pod uwagę, że z wnętrza procesy ogląda, że zawsze nadprogowo je poznaje, że najmniejsze z najmniejszych w takim działaniu to znacząco wielkie w stosunku do logicznie małego i najmniejszego. Nie, kolego – mówi i jakoś się tak dziwnie patrzy na moją cielesność – żadnego i nigdy "atomu", czegoś jednostkowego a niepodzielnego kolega nie chwyci. Bo czegoś takiego w fizyce być nie może. Będzie kolega gonił i gonił – mówi filozoficzny i się na wszystkie kierunki rozgląda – jakieś tam w tych swoich zderzaczach co chwila błyski widział, tylko że to złudzenie, zawsze zbiorowy i skomplikowany stan. Nabawi się kolega kulkami i narozbija, mnogie przy tym elementy wyprodukuje, a i tak na koniec stwierdzi, że nic pewnego, że to złudzenie. To od dawana wiadomo. Prostotę wyłącznie logiką można sięgnąć.Nieco mnie targnęło, przyznaję, dlatego z grubej abstrakcji zażyć go postanowiłem.- Co ja widzę i słyszę, kolega w takie tam, no, te, matematycznie oraz niematerialnie byty zapatrzony? Tu, kolego, powiem szczerze, kolega mnie martwi, jak w cielesność bez cielesności i fizyki, a więc bez zmiany, może kolega zawierzać? Jak kolega może myślenie w pustce mieścić?Dziwnego się coś stało, filozoficzny się rozedrgał, spojrzał jakoś żwawiej i nawet mnie był tknął.- Cieszę się, że cię spotkałem, wreszcie jakaś bratnia dusza. Nie wszystko stracone. Masz rację, to bzdura, zawsze się dziwię, jak w pustce można coś lokować, ale są tacy, niestety. Wiem, fizyczny z ciebie osobnik, ale widzę, że z rozumem. - I dalej mówi: - Widzisz, to jest tak, że, jako fizyczny, nigdy się z tego nie wyplączesz i będziesz drobił te kuleczki, ale to nie znaczy, że dalsze to inne czy niefizyczne, to zawsze Fizyka. I żadne tam bezcielesne. Choć w

26

Page 27: Kwantologia stosowana 4

badaniu już niedostępne.Trudno, filozoficzny też człowiek, żyć prawo ma. Dlatego zniewagę wobec fizyki strawiłem, zęby zacisnąłem i nic nie powiedziałem na ten wywód podważający. Ale to jeszcze nie było najgorsze, jeszcze osobnik mówił i złudzenia moje względem tej nauki - tak mówią, że to nauka - względem tego zakresu był rozwiewał.- A dlatego niedostępne, posłuchaj, że wszystko, co tylko dowolnym przyrządem możesz zarejestrować, to wszystko, sam wiesz, rozmyte i nieostre, chyba tak to po waszemu się nazywa. A rozmyte, bo zbiór i złożenie, nic prostego. - I jeszcze ciągnie: - Fakt, musi być w takim badaniu koniec, ale to już tylko filozofia może opisać, nie masz szans, przyjacielu, ostatecznego elementu nie sięgniesz. Choć na pocieszenie twoje dodam, że fizykę szanuję i doceniam, coś tam w tych swoich probówkach sensownego odkrywacie, czasami przyda się to w życiu, na przykład kalkulator. Ale, tak w ogóle, to filozofia jest królową poznawania, sam przyznasz. I zaśmiał się, i klepie mnie, niby tak w przyjaźni, po plecach, i się wokół rozgląda w poszukiwaniu oklasków. Że niby tak wszystko i głęboko wyjaśnił. I w ogóle zadowolony z siebie był, choć dmuchał solidnie i prychał. - Przyznam, że nie robiło to wrażenia, żadnego dobrego wrażenia.Szczerze powiem, przytkało mnie wówczas językowo i głosu wydać nie potrafiłem, a rzadko mi się to wydarza. Pewnie w innych momentach i okolicznościach coś bym wygardłował, stanął w obronie fizycznych i fizyki, ale kilka sekund dziejowych minęło w głębokiej ciszy, a później rozdzwoniło się, że przerwa zakończona, no i że konferencja rusza dalej świat zgłębiać. Dałem spokój, zostawiłem na pastwę losu ogarniętego złudzeniami i wróciłem do normalnego i porządną fizyką zbadanego przedziału rzeczywistości.

Szczerze powiem, od tej pory takich na kilometr rozpoznaję i wiem z kim mam do czynienia, dlatego szerokim łukiem toto omijam. I wam radzę. Bo to groźne zjawisko jest. Taki filozofujący to dla waszego zdrowia niebezpieczeństwo, więc uważajcie. Zagadasz, z litości się pochylisz nad osobowością, a w odwecie usłyszysz, że on ci władcą abstrakcji i że fizycznie jesteś złudzeniem. I w ogóle to się nie liczysz, że pewnie ciebie nawet nie ma. Ech.

Oj, nie lubię ja takich, nie lubię.

27

Page 28: Kwantologia stosowana 4

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.6 – Widmo promieniowania. 2

Znacie mnie, wynalazczy jestem.No i ostatnio chwyciłem się za fizykę, znaczy się za podręcznik. A jak ja już się za coś chwycę, to, wiecie, nie popuszczę, to... No, sami wiecie.No i właśnie się tego książkowego zasobu wiedzy o świecie lokalnym i ogólnym chwyciłem. Tak dokładnie powodu owego czynu ręcznego to nie zaprezentuję, on jakiś taki zapewne był, ale musiał być w sobie mało ważny, bo dziś to już w głowie trudno odszukać. O coś tam mi zapewne chodziło, jakiegoś detalu informacyjnego zapewne sobie po publikacji szukałem, chyba coś wznosiłem abstrakcyjnie w górę - co by się zapoznać i uskutecznić... No, mniejsza z problemem, istota sprawy w tym się zasadza, że się pochyliłem i po takie wydawnictwo łapkę wyciągnąłem.

No i, rozumiecie, kartkuję sobie tomiszcze, zerkam tu, zerkam tam. Wszędzie, rozumiecie, same krzaczki we fizycznej nowomowie, takie i podobne zawijasy myślowe, słowem pospolitość i nic ciekawego dla istoty zręcznościowej i wynalazczej. Swoją drogą, taka mnie teraz myśl refleksyjna była naszła, że ci fizyczni zupełnie zagubieni w tej swojej językowej warstwie muszą być, przecież to takie mało w sobie romantyczne, niczego w tych znaczkach wzniosłego. Niech tam i taki fizyczny nawet sobie mówi, że on w tym widzi nieskończoność i nawet dalsze, niech sobie wmawia, że mu się to podoba i że on w zbiorze sens dostrzega, jego sprawa. Ale, tak na moje oko, daleko mu w tym do drgnień duszy, kiedy to sobie człeczyna jakiś śliczny obrazek horyzontalnie zobaczy, dotknie czegoś miłego i bliskiego – ech, sami rozumiecie.

No więc, tego tam, rozumiecie, kartkuję ja ten zbiór danych, co to przez wieki był gromadzony po zakamarkach świata, no i w pewnym to momencie dziejowym rzuca mi się na oczy rysunek. Niby nic, można i rysunek zobaczyć, a co. Ale, widzicie, on mnie zaintrygował, aż po czubek głowy, widzicie, takie mrowie mi plecową częścią ciała się pokazało i przemaszerowało. Słowem, w emocje popadłem.No, nie powiem, rysunek sam z siebie to nic ciekawego, takie mało w sobie wyrafinowane zestawienie częstotliwości promieniowania. To banał, lekcyjnie obrabiana pospolitość szkolna. I tak po prawdzie owe mrowienie plecne to nie w samym oglądaniu widma się pokazało i doznało, ale nieco później, na etapie zgłębiania. W czas widoczny i analitycznie spokojny nic takiego miejsca nie miało, ot, szkic w formie zestawienia, jakieś takie tam podziały zakresowe, jakieś tam drgawki wyróżnione fotonów. Coś w okolicy zera, coś inne w dalszej i środkowej części zbioru zlokalizowane – a coś...

No i, rozumiecie, to ostatnie "coś" mnie dopiero w takie głębokie i ważne ostatecznie poruszenie wprawiło. Zero to zero, wiadomo, te środkowe, to środkowe, też wiadomo - ale, widzicie, góra widma, ta

28

Page 29: Kwantologia stosowana 4

góra to taka góra, że za nic górą nie chce być... No i w tym właśnie mój stan niespotykanie dziwny się zamieszcza, w tej zwichrowanej dziwaczności.

Powiecie, że się dziwicie, że co w tym takiego emocjonującego, co tu za ważność informacyjna?No, powiem wam, że się wam dziwię, że nie pojmuję waszego spokoju i umiarkowania emocjonalnego w takim spoglądaniu na widmowość taką promieniście zgromadzoną. No, fakt, trzeba się temu przyjrzeć, tak wynalazczo ze sobą wszelkie dane zestawić, tu pokombinować, tam na inne zerknąć, no i, rozumiecie, sprawa się objaśni po całości. Bo to właśnie w tym zestawieniu kryje się istotna wiadomość, takie i sobie widmo promieniowania, taka niby banalność zbiorcza i wielka abstrakcja, to daleko niebanalne ustalenie - to nie fizyczna taka sobie podziałka z laboratoryjnie ustalonymi faktami. Daleko to nie wszystko, rozumiecie?

Powiecie, że nie ma co się tego promieniowania czepiać, że fizyka swoje poprawnie zrobiła i zebrała, że jest wszystko – i że starczy tego dobrego. A ja wam na to powiem, że wasza postawa mocno już w sobie archaiczna, mało ambitna, o dylematy nie zahaczająca. Bo czy ja neguję takie zbiorowisko danych, czy ja odrzucam i podważam ten wysiłek gromadzenia? No nie, przyznacie. Ja tylko, zauważcie to w swojej łaskawości, powiadam, że ze zebranego jeszcze daleko całe i wszystko nie zostało pokazane. Fakt, jest zestaw, no jest – fakt, niczego więcej zebrać już sobie w świecie nie można, no tak – ale, widzicie, taki zestaw już pełny i fizycznie ostateczny, taka pojęciowa abstrakcja ostateczna, to w dalszej analizie też może być przydatne. Wszak na samym zestawieniu się działanie nie kończy, prawda? Znacie mnie, dla mnie jak coś po okoliczności się snuje i jest, to jest, nie podważam, zwłaszcza że tu i tam natura poskąpiła do podważania umiejętności. Tylko że jak widzę, że coś jest, to żadnym tam przypadkiem osobniczym tego nie zostawiam, nie mówię, że skoro to jest, to jest – i że to wszystko wyjaśnia. Dla mnie, widzicie, tak postawiona sprawa to daleko nie wszystko, dla mnie podejście, że jest tak, jak jest, to mało ważne, a po prawdzie nic ważne. W mej życiowej postawie ma znaczenie proste pytanko: "dlaczego?", rozumiecie? Co mi po samym zestawieniu, ono sobie jest, dobrze, że jest, pochylam się z uznaniem za zrobienie czegoś takiego - jednak żeby na tym swoje myślenie i działanie kończyć, ech, nigdy.No, powiem kodem zupełnie otwartym, bez owijania w słowne zakręty stylistyczne, jeżeli ktoś nie pyta, dlaczego widmo promieniowania jest takie, jak jest – jeżeli to nie stanowi dla niego podstawy do dalszej analizy i namysłu, to, ech, taki ktoś znaczy się mało dla mnie poważny, to... rozumiecie.

No, fakt i prawda, nie będę wam ściemniał, ja też nie tak od razu w to pełne zachwycenie popadłem, choć, powiem szczerze, tak już na wstępnym oglądzie mnie coś tknęło i faktograficznie tak było, żem dreszczyku emocjonalnego doświadczył. Głęboko ów stan się dopiero w przyszłości bliskiej pokazał, jak chciałem to i owo w tym widmie ze sobą zgodzić.

29

Page 30: Kwantologia stosowana 4

No, powiem szczerze, jak na prezentacji komisyjnej. Początkiem tym początkowym to ja tam sobie tylko oglądałem, właśnie ten zerowy w widmie punkcik obejrzałem i pamiętliwie zanotowałem, dalej dalsze też odnotowałem w zbiorze, no i także podziały na taki lub owaki w zbiorze fotonów zakres popatrzyłem. No i wszystko byłoby pięknie i po całości zrozumiałe, gdyby nie to, że górny rejestr mnie nieco w pomieszanie wprowadził. Niby jest, niby stwierdzony, niby niczego już więcej fizykalnie nie widać i w ogóle niczego więcej nie można pomierzyć, ale – widzicie – to jakoś mi tak nie podpasowało, coś w tym dziwnego było.Nie powiem, męczyło to, takie w sobie niepokojące było, niby jest, ale jakieś takie niepełne to jest, myślałem sobie.

No, męczyłem się z tym nieco, nie powiem, z pół godziny - może też i ciut więcej. Zestawiałem z tym i owym, no i ni jak mi się to po wszystkiemu zgodzić nie chciało – za nic się nie chciało zgodzić z tym wszelakim obserwowanym.No bo to sami się po tej naszej codzienności różnorodnej bliżej w analitycznym spojrzeniu rozejrzyjcie. I co, jak widać? Oczywista w tym wszystkim oczywistość aż bije po oczach, wszędzie widać, że w procesie dowolnym, w ciele materialnie procesowym zawsze jest ten tam zerowy punkt, na przykład zero drgań, jest w odcinku badanym i wyznaczonym dla faktu punkt środkowy – no i, przyznacie, jest stan drugi, maksymalny, czyli górny. Taka, widzicie, ewolucyjna zawsze się statystyka i prawda pokazuje.No i co z tego, powiecie, w tym niczego nowego wam nie przekazuję, powiecie, znacie to i stosujecie, powiecie. No to ja wam na to też powiem, że widać nie wszędzie to stosujecie, bo dla promieniowania w widmo zebranego jakoś to waszemu działaniu umknęło - przeoczenie w analizie widocznie zaistniało, rozumiecie?

Dziwicie się? No to spójrzcie z uwagą na ten zbiór częstotliwości, o co? Zero jest? Jest. Środek jest? To akuratnie zawsze jest, ale w tym przypadku ma znaczenie, gdzie onże środkowy stan jest. Tylko że sprawa w tym - na tym zasadza się moje zadziwienie - że nie ma w tym zbiorze góry, wartości maksymalnej.Że co, powiecie i nawet zakrzykniecie, czym oślepł i nie widzę, że to tam jest i nawet czymś się przyrządowo objawia? Tylko że, tak w całości to sobie przedstawcie, ja nie o obserwowanym fakcie sobie w tej pogadance język strzepię, ale rozchodzi mi się o to, czego w tym zestawieniu nie ma – a co być powinno. Rozumiecie?

Że co, że jak, znów zakrzykniecie. A tak. Chodzi o to, czego w tym zbiorze nie ma. Bo to, co jest, wiadomo, jest, i dobrze, niech tam sobie będzie. Jeszcze jest, to niech będzie. Tylko problem w tym, widzicie, że wszelkie tak naokoło postrzegane, że to wszystko jest rozłożone w sobie symetrycznie – jak jest pełne, to pokazuje się i nawet pięknie się pokazuje symetrią swoją. Rozumiecie? Jak coś ma w sobie rozłożenie symetryczne, to jest piękne. Nie będę przecież wam tu wykładu z estetyki podrzucał, ale tak przecież jest. A jak co brzydkie, zwichrowane, niepełne, to się tak składa, że w takim niepełna symetria występuje, czegoś brak lub czegoś nadmiar.I jeszcze wam zasunę w ten deseń. Znacie przecież czy to fizyczny,

30

Page 31: Kwantologia stosowana 4

czy matematyczny, a nawet też i logiczny postulat, żeby ustalenie było w sobie piękne – że jak wzór czy prawo jest może i tam sobie sprawne, ale jakieś takie pokrętne i skomplikowane, to ono się już wydaje nieestetyczne, naturalnego piękna w nim brakuje. Że trzeba nad takim ustaleniem dalej popracować, szczegóły ustalić - słowem, że trzeba to zaakceptować tylko na chwilę, ponieważ pewnie kiedyś dojdzie lepsze, pełniejsze ustalenie.I co, takie podejście was przekonuje? Widzicie w promieniowaniu i w takim rozkładzie elementów ten symetryczny stan i piękno? Że to samo w sobie interesujące i istotne, już padło kilka razy – tylko czy w tym jest owa tak ważna ewolucyjnie symetria? Jest?

No nie jest, sami przecież to widzicie. Zerem się zaczyna, ciągnie na przestrzeni wielu drgnień składowych, ale góra się urywa tak w sobie jakoś dziwnie, i już. Dlaczego tu, a nie wyżej albo niżej – dlaczego na takiej wartości, co może być powyżej? Proces zbierania urywa się w dziwnym punkcie, sensu w tym żadnego, przyznacie. Niby można powiedzieć, że to czysty fakt i że nie należy, nie wolno do tego przykładać znaczenia, bo popadnie się w błądzenie. - Jednak w takim odniesieniu, że to powinna być procedura symetryczna, że to musi być, że to powinna być pełna ewolucja – w takim podejściu nie może górna część widma promieniowania być dowolną, to musi jakoś, a nawet logicznie i fundamentalnie korespondować z dołem zakresu - tu nie może być dowolności. Nie może.Ale są fakty, jest zbiór fizycznych konkretów. I skoro wygląda to na przypadkowy stan, którego już niczym dopełnić nie sposób, to z czegoś to wynika. I dlatego warto w tym momencie analizowania zadać sakramentalne pytanie: dlaczego jest tak, jak jest?

I tu, widzicie, zaczyna się robić ciekawie. Kiedy porzucić dogmat, że zaobserwowane to już wszystko i że nie ma sensu zastanawiać się nad powodami takiego stanu, to pojawia się myśl, że trzeba głębiej sprawie się przyjrzeć, bo może coś z tego wyniknie. Na przykład w takim zastanawianiu wyjdzie, że widoczne to część i że wyróżnione z tła to jeszcze nie wszystko – a jak nawet wszystko dostępne, to i tak logicznie musi być dopełnione.Słowem, rozumiecie, pojawia się początkowo myślowa sugestia, a też później ustalenie, że wywiedzione ze świata fizyczne rozłożenie i postać widma, że to nie jest stan pełny. Że i owszem, pomiar nic w otoczeniu już nie pokarze, ale namysł logiczny może to zrobić. I w konsekwencji dobuduje brakujące elementy. Właśnie na podstawie tej myśli, że musi być symetria i piękno w procesie. Że nawet pojęcie i abstrakcja, że nawet ustalenie nie może tej zasadzie się uchylić i z niej wyłamać.

No i co z tego wynika? Wiecie, sprawa w sumie prosta, tu mogę wam to jedynie zarysem pokazać, szkic taki słowny zrobić, drogę waszej myśli wskazać. Bo skoro to ma być symetryczne, ale takie nie jest, to wystarczy w ustalonym zbiorze wyznaczyć jednakowe odcinki drgań i na tej podstawie zrobić dopełnienie. Nie chodzi w tym o to, żeby dzielenie i wyznaczanie odnosić do fizycznych właściwości, czyli w powiązaniu do jakiegoś tam "iksa" czy innego fotonowego drgania. W takim porządkowaniu, skoro to abstrakcja, chodzi również o proces

31

Page 32: Kwantologia stosowana 4

logicznego podziału – trzeba zrobić podziałkę dla rozumu, który to analizuje, a nie odnosić się do fizyki.Słowem, rozumiecie, trzeba narzucić rytm na zmianę, którą przecież widmo promieniowania jest. Jaki rytm? Ależ to oczywiste, prosty i najprostszy. Czyli 0 – 8. Mówić inaczej, trzeba widmo podzielić w taki sposób, żeby powstało osiem odcinków. A dokładniej siedem, od zera licząc, siedem sobie liczbowo równych – oraz jeden, ostatni o na górze widma, niepełny.Niby wydaje się to skomplikowane, niby trudność się pojawia w tym dzieleniu, ale ja wam powiem, że żadna tam trudność. Co więcej ja wam powiem, że sami fizyczni tak sobie dzielą zakres, wystarczyło tylko nieco poszperać w zasobach, żeby zdatny do obróbki rysunek z promieniami wyłapać, a co. Wystarczyło nanieść podziałkę, odcinki wyznaczyć – i dodatkowo pokazać, że góra wymaga do pełnej symetrii tyle a tyle, prostota po wszystkiemu.

No i po co takie trudy logiczne i to całe zamieszanie, co takiego w tym istotnego, żeby tak się kłopotać?Bo to, widzicie, sprawa poważna, zasadnicza, logicznie, fizycznie i wszelako podstawowa. Nie nadużywam słownictwa, żadnego i niczego wam błędnie nie podrzucam. Sami to zresztą przemyślcie.

Jeżeli na dziś czegoś brakuje do stanu pełnego, a ewidentnie brak, to wniosek jest oczywisty: albo tego nigdy nie było - a jak było i już nie ma, to co to znaczy, że nie ma pełnego zbioru. No i jeszcze pytanie, kiedy on był pełny? I co to znaczyło, czym to skutkowało w ewolucji, że był pełny?Rozumiecie, faktem faktycznym chodzi o głębokie ustalenie tyczące tego świata. To, że jest tak, jak jest, to już wiadomo i wiadomo, co z tego wynika – ale ustalenie, że było inaczej, i to niedawno w całości zmiany, to jest istotne. Bo z braku części widma wyłaniają się konsekwencje. Nie tylko takie, że tego już nie ma, ale i takie istotne, że ten zanik jest ciągły i że zachodzi stale. I że zanika tym samym rzeczywistość.

Tak, widzicie, z tego, że tego nie widać, z tego należy wyciągać i ten wniosek, że to było, ale znikło. Skoro być powinna symetria, a jej nie ma, to znaczy, że zanim jeden fizyk z drugim to pomierzyli i podzielili na zakresy, z całości już spory kawałek zdążył się po wszechświecie rozproszyć i zniknąć. I już nigdy tego nie będzie, w tym układzie już czegoś takiego się nie zobaczy.Po drugie, rozumiecie, istotne jest to, że w taki sposób widziany ciąg zmian tworzących świat, że to posiadało punkt środkowy – że w tej zmianie była wyjątkowa chwila, jedna i jedyna tak istotna, że istniały wszelkie elementy widma. Że, mówiąc inaczej, brzmiały na ten moment wszystkie instrumenty i wszystkie tony orkiestry – że w ewolucji była maksymalna symetria i pełna obsada. Nigdy wcześniej tego nie było, nigdy później tego nie będzie.

Skoro znikło, rozumiecie, samo z siebie i cudownie się tak stać to nie stało, taki skutek ma swoją przyczynę. Jaką, spytacie. A taką, że z chwilą przejścia przez punkt środkowy zmiana przeszła już na drugą stronę ewolucji – ze strony "do" środka, z epoki gromadzenia

32

Page 33: Kwantologia stosowana 4

się i kondensowania w coraz to większe konstrukcje – do epoki "od" punktu środkowego, czyli w czas rozpraszania się. Wcześniej trwał docisk zewnętrzny i przeważało łączenie elementów, od środka idące z zewnątrz ciśnienie się skończyło i przeważa rozpad. Banał, każda porządna ewolucja tak ma.Pytacie, co to za docisk i skąd on się w tej analizie bierze? Cóż, widzicie, sprawa też prosta, tylko że poza tutejszym tematem, więc sobie darujmy. W wolnym czasie się warto tym zająć, to zrozumiałe i oczywiste.Tutaj i teraz, wiecie, istotne jest takie pytanko: co się w takiej środkowej chwili zadziało? Czym to się objawiło? Bo skoro to było tak niezwykłe wydarzenie, to ono sobie przecież banalnie zachodzić nie zachodziło, coś z tego się wylęgło.

Co się tam i wówczas, w sumie nie tak dawno dziejowo wykluło i co z tego wynika? No, ech, jakby to powiedzieć... Co tu dużo gadać po próżnicy, to ślad logicznie ustalony po naszym zaistnieniu. To ni mniej, ni więcej, nasza osobista historia rozumna.Tak, dokładnie i szczegółami tak. W tym to szczególnym punkcie się rozumność nasza i wszelaka wytworzyła.

Rozumiecie? Oto po wszystkiemu wokół pełnia, we wszechświecie się już wszelkie elementy składowe wytworzyły, te fotony, elektrony i atomy, wszystko, znaczy się. I nastaje ta chwila osobliwa, punkt w dziejach – i co może się w takim momencie pojawić? No i oczywista, komórka rozumu. Czyli element najbardziej już skomplikowany swoją komplikacją, stan maksymalny w świecie. Owszem, to wymagać będzie dalszej ewolucji, teraz już w poziomie – ale jest element, który w tej ewolucji może uczestniczyć. Do tego momentu budowały się tamte wszystkie poniższe konstrukcje, od najbardziej prostych po szczyt, ale wierzchołkiem tego szczytu jest komórka rozumu, najbardziej we wszechświecie symetryczna i skomplikowana struktura. I tylko w tym jednym punkcie ona mogła powstać.Dlaczego tylko w tym, pytacie. Ponieważ wcześniej jeszcze nie było elementów składowych, nie zdążyły się wytworzyć – a później już w tym pełnym zestawie ich nie ma, rozpadają się. - Tylko ten punkt w dziejach może zaowocować rozumem. To szczyt, albo w innym ujęciu – dół maksymalny świata.

Zaraz, zaraz, zakrzykniecie. Może i wcześniej faktycznie takiej do powagi i skomplikowania odpowiedniej okoliczności nie było, więc i komórka rozumu nie mogła powstać, ale dlaczego nie później? Czy w tej analizie nie wyłazi sprzeczność?Otóż nie. I jeszcze raz nie. Bo to, widzicie, też jest sprawa taka mocno zasadnicza i głęboka – i ona z faktu tego zanikania widma w górnym rejonie wynika. Jeżeli te elementy znikają, a znikają cały czas, to coś z tego ustalenia wynika. Również dla tworzenia się w świecie rozumnych bytów.

Otóż to idzie tak, rozumiecie, że do powstania, do zaistnienia tej komórkowej pełnej konstrukcji, do tego wymagana jest harmonia sfer – i to w całej swojej pełni. I nie jest przesadne nazwanie ani też taki tam sobie ukłon do historycznie rozumnych istnień. To fakt, w

33

Page 34: Kwantologia stosowana 4

swojej fizyczności głęboko zasadny. Też w szczegółach teraz nie da się tego poruszyć, ale tak to się prezentuje.Czyli do zbudowania się naszej jednostki neuronalnej, tego, co nam umożliwia działania logiczne, do tego potrzeba całości, wszelakich i pełnych w sobie elementów. Podkreślam to słowo "pełnych", bowiem to sedno zagadnienia i zrozumienia. Przecież w tym szczególnym dla nas momencie nie tylko wszelkie możliwe składowe piramidy istniały i się składały na cielesne konstrukcje, ale również tych elementów cielesne, fizyczne konstrukcje były pełne, niczego i nigdzie tamtą chwilą nie brakowało. Jak już taka konstrukcja zaistnieje, jak neuron sobie zacznie owe iskrzenia po sobie przepuszczać, to dalsza ewolucja takiego czegoś może się zgodnie z prawami świata toczyć, coś przecież zaistniało i to coś podlega rytmowi zmiany. W oparciu o taki fakt można sobie dalsze tworzyć, kolejne rozumne byty powoływać do istnienia. Czy w naturalnie biologicznym, czy naturalnie mechanicznym procederze, to już nie ma znaczenia. Ale samo z siebie takie coś już powstać nie może, do wytworzenia maksymalnie skomplikowanego elementu, do tego też potrzeba maksymalnie skomplikowanych jednostek tworzących. - A tej chwili już nie ma. Rozumiecie?

Widzę po waszych minach, że nie w pełni. A to przecież proste, to banalne w swojej procedurze.Otóż zauważcie, że każda istniejąca konstrukcja to w maksymalnym i logicznym ujęciu sfera, tak to idzie. Po prostu jednostki kantowe się w tym wszystkim z miejsca na miejsce przemieszczają, a w takim pędzie coś się buduje. Czyli sfera takiego elementu zamyka się dla obserwującego w stabilny i twardy fakt. Obserwator notuje w swojej obserwacji, że jest atom – a tak w rzeczywistości notuje szybką i bardzo szybka zmianę, która mu się w stabilny grunt pod nogami tak zatrzaskuje. Proste. Tylko że z tego wynika coś więcej: że taka pełna i maksymalnie po całości stabilna powłoka, że to może zaistnieć dopiero w środku, w punkcie środkowym całej zmiany. Owszem, atom, idea atomu powstanie dużo wcześniej, ale będą to początkowo atomy "ułomne", "proste", a przez to ewolucyjnie wczesne. Te maksymalnie dopełnione zaistnieją tylko i wyłącznie w środku. - I ich powłoki będą tym samym wówczas pełne.Ale z tego wynika dalsze. Że po przekroczeniu środka zmiany takie dopełnienie nie jest już możliwe. A nawet więcej: że się zatraca, że powłoka elementów się rozpada i dziurawi. Kiedy powłoka sfery nie może się zbiec w pędzie jednostek tworzących w stabilny grunt, a nie może bo brakuje docisku zewnętrznego, to po pierwsze. A tak po drugie, to spadek wewnętrznego ciśnienia w układzie, który jest skutkiem braku nacisku zewnętrznego, to dalej skutkuje oddalaniem się od siebie elementów tworzących. Po prostu konstrukcja uwalnia się od nacisku i rozpręża, czyli "wybucha" w środowisku. Że dzieje się to przy ciągle jakimś zewnętrznym ciśnieniu, to wybuch podlega kontroli i dokonuje się stopniowo – ale biegnie i biegnie coraz to szybciej. Dlaczego coraz szybciej? Ponieważ na dalekim brzegu nie ma żadnego już oporu i jest to wybuch "do nieskończoności". Póki w układzie są źródła dopełniające ubytki, jest stabilizacja – kiedy zabraknie sił kompensujących... Cóż, wiadomo.

34

Page 35: Kwantologia stosowana 4

Tylko że, widzicie, sprawa jest jeszcze poważniejsza w swoich dla nas skutkach. Może nie aż tak bezpośrednio, to nie jest aż takie w sobie dramatyczne, choć nie jest bez znaczenia.Otóż z faktu, że dziurawi się daleki brzeg świata, z tego wynika w naszym lokalnym świecie, i to w każdym elemencie tego świata, też kłopot. Bo to dziurawi się i daleki brzeg, ale i dziurawi się nasz świat, nasze istnienie – i każdy element istnienia. To nie jest w taki schemat ułożone, że gdzieś i daleko wszechświat złuszcza się warstwa kwantowa po warstwie i że to nas bezpośrednio nie dotyczy. Dotyczy, jak najbardziej. To nie tylko tam się złuszcza, ale także tu i teraz, i w każdej powłoce cielesnej a fizycznej. Tam ucieka i tu ucieka, tam się dziurawi, i każdy atom się dziurawi, elektron, foton – wszystko. Rozumiecie? Nie gdzieś i daleko, ale wszędzie i wszystko. W każdym zakątku, skutkiem ogólnego zaniku docisku, brak już elementów na zapełnienie tych wybuchających i rozszerzających się powłok cielesnych. I nigdy już nie będzie tak, żeby one mogły zostać dopełnione. Nigdy. Ten punkt był jeden, jesteśmy w prostej linii tego skutkiem, ale niczego już takiego nie będzie w obecnym wszechświecie. Trafia to do was?

W tym świecie, warto to sobie uzmysłowić, już widać dno, już widać braki – już widać, że to się rozchodzi w szwach. Słowem, to już się nie spina w całość, całościowo jest to już na torze do zaniku. To niemały układ i konstrukcja, wiec troszeczkę jeszcze rozpadanie potrwa, a nawet długo jeszcze potrwa. Tylko że o ile generalnie do zaniku czas jeszcze daleki, to do zaniku funkcjonalnego najbardziej zasobnych i skomplikowanych struktur termin już stosunkowo bliski. I coraz bliższy. Rozumiecie?

Wszystko płynie. A nawet się rozpływa. Stąd do nieskończoności.

35

Page 36: Kwantologia stosowana 4

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.7 – """Telepatia""".

Szanowni państwo. Proszę zajmować miejsca. Proszę o wyciszenie już rozmów, za moment rozpoczniemy. Szanowni państwo, tak, zdaje sobie sprawę, temat dyskusyjny, wzbudza emocje, dlatego zresztą znalazł się w programie naszych spotkań. Oczywiście można do niego różnie podchodzić, organizatorzy, do których mam przyjemność się zaliczać – chcieliśmy to potraktować z należytą powagą i w miarę możliwości bez nadmiernych emocji. Mam nadzieję, że to się nam uda. Chyba już możemy zaczynać?...

Szanowni państwo, na początek kilka słów wyjaśnienia. W swoim oraz organizatorów chcę to powiedzieć. Temat, powtarzam, mocno zasobny emocjami i skojarzeniami, mam tego świadomość - a to po stronie, w skrócie mówiąc, zwolenników, jak i, co zrozumiałe, przeciwników. A i pozostający pozornie w środku, tak się wydaje, również mają dość zróżnicowane stany "w temacie", jak to się powiada.Tak, organizacyjnie mamy tego świadomość, może nawet powyżej stanu przeciętnego, jako że kiedyś temat okazjonalnie się pojawił, no i, mówiąc delikatnie, nie przebiegało to w ciszy i spokoju. Dlatego w obecnym ujęciu będę się starał - mocno będę się starał, żeby się z roli referenta sprawy nie wytrącić. Mam nadzieje, że państwo mi w tym pomożecie.Dlatego też, wracając do ogólnych wyjaśnień, osoby szukające w tym wystąpieniu heheszek, podśmiechujek, albo, po drugiej stronie, nie dość aprobującego podejścia, takie osoby, uprzedzam, mogą się czuć zawiedzione, przykro mi. Ale, jeszcze raz to powtarzam, w pełni i świadomie, właśnie w odniesieniu do tego konkretnego tematu, moim zamiarem jest podejść do niego w umiarkowaniu, bez wypadów w taką lub inną stronę. Warto tak postąpić, odpuścić sobie wzajemne, mało poważne docinki, bowiem sprawa jest ciekawa, nawet potencjalnie i doniosła. Ale, od razu uprzedzam, w inny sposób niż to się sądzi powierzchownie.

Szanowni państwo, zamiarem organizatorów jest przeprowadzenie może nawet kilku spotkań pod takim właśnie wspólnym nazwaniem. Że są to różne obszary, to zrozumiałe, ale łączy je nadrzędna treść, którą, mam nadzieję, uda się nam wydobyć. Czy to będzie rzeczywiście aż kilka spotkań, to się okaże, po dzisiejszej frekwencji sądząc, tak to może się potoczyć. Zobaczymy, sprawa jeszcze nie została jakoś przesądzona. Ale, co zrozumiałe, zainteresowanych proszę o pisemne lub osobiste poinformowanie, choćby poprzez naszą stronę w sieci - że są zainteresowane tematem i chcą uczestniczyć. To niewątpliwie pomoże w dalszych działaniach.Przy okazji od razu powiem, że żadnych materiałów w formie druku z naszych spotkań nie przewidujemy, przykro nam. Cóż, zapewne nie ma co państwu tłumaczyć, mizeria finansowa jest totalna, żaden także się sponsor do nas nie zgłosił "na okoliczność". A próbowaliśmy, i to solidnie, tematem zainteresować... Cóż, pozostaje tylko strona

36

Page 37: Kwantologia stosowana 4

internetowa, tutaj widzicie państwo jej pełny adres. Tam są pełne sprawozdania, referaty, wszystko po prostu. Odsyłam i zachęcam.

Szanowni państwo, mam nadzieję, że z grubsza tematyka wstępna już jest przedstawiona, pytań nie widzę, a jakby coś się nasunęło, to proszę się nie krępować, podnosić rękę, odpowiem. Zresztą można to robić w każdej sprawie i każdym momencie, nasze spotkania tym się charakteryzują, że są w pełni otwarte. Można też zgłaszać pytania pisemnie, na stoliku w kącie są karteczki i długopis, w przerwie i pod koniec będzie można notatki wykorzystać.

Szanowni państwo, temat telepatii, powtórzę się, ale to prawda, w całej rozciągłości swojej, w całej, powtarzam, jest wart poważnej dyskusji i równie poważnego podejścia. Zostawmy sobie na boku mało rozumne analizy, to poza naszą godnością, prawda? Zwracam państwa uwagę w tym kontekście na formę zapisu tematu prezentacji, jestem przekonany, że państwo to sami wychwycili. To bardzo istotne.Wiem, w pośpiechu można było to przeoczyć, dlatego teraz proszę to spokojnie przeanalizować, spojrzeć i przeanalizować... Dziwne? No, nie tak bardzo. Powiem to w imieniu organizatorów, ale głównie we własnym: inaczej tego nie było można zapisać. Zaraz wyjaśnię to w szczegółach, temat jest tego wart, ale jeszcze powiem, że właśnie z obawy, że górę w dyskusji wezmą moje czy państwa emocje, że to z tego powodu opatrzyłem słowo-nazwę "telepatia" aż wielokrotnym, tu potrójnym znakiem umowności. Uważam, że to konieczność. Prawda, a też spokojna dyskusja, to nade wszystko. I proszę, w miarę swoich możliwości, o uszanowanie tego podejścia.

Dlaczego, szanowni państwo, taki zapis? Cóż, od strony technicznej i po prostu zasad pisowni, więc zasad interpunkcji naszej kochanej – to jest mało poprawne, przyznaję. Ale, państwo rozumiecie, kiedy siła wyższa zadecyduje, to nawet żelazne zasady można złamać, żeby jeszcze bardziej nadrzędne zasady zachować.Po prostu, szanowni państwo - mam w pełni świadomość, że już samo słowo "telepatia", tak poprzez wieki nadużywane, niesie ze sobą i w sobie liczne skojarzenia, czasami nawet sprzeczne, że stosowanie tego wyrazu obarczone jest ryzykiem. A zarazem trudno się bez tego słowa obejść, również, to paradoks, z powodu owych skojarzeń. Tak niedobrze, inaczej też źle. Chce człowiek użyć tego pojęcia, ale w zestawie ma cały pakiet dopowiedzeń, które potencjalnie i realnie w odbiorze wypaczą jego intencje – a jak chce tego uniknąć, to się musi posiłkować nowomową, neologizmami, kombinować. A to znów się może okazać nieczytelne. Słowem, jest problem.Jak zachować treść, a jednocześnie nie wpaść w pułapkę językową? W ostateczności wybrałem powyższy zapis, a nawet w tekstach, które w powiązaniu tematycznie się pojawiają, w tych tekstach stosuję nie trzy, ale więcej, nawet osiem znaków umowności. Żeby tę umowność aż do logicznej granicy doprowadzić, żeby podkreślić, że chodzi o to samo, a jednak nie o to samo... Ale powiem państwu szczerze, że nawet po takim zwielokrotnieniu interpunkcyjnym mam obawy, czy się w odbiorze nie pojawią przekłamania, przecież moje intencje i tak się nakładają na to, co każdy pod przekaz może i potrafi podłożyć. Mogę sobie zakładać wielokrotną umowność, a i tak ktoś to odbierze

37

Page 38: Kwantologia stosowana 4

wprost i po swojemu. Cóż, ryzyko jest, ale inaczej się nie da.

Szanowni państwo, przechodząc już bezpośrednio do tematu telepatii i do analizy "zjawiska", znów słowo "zjawiska" trzeba ubrać w znak umowności, to w tej analizie będzie się wielokrotnie pojawiało, i to wręcz w zasadniczym znaczeniu... Otóż słowo "telepatia", całe z tym związane pojmowanie tego obszaru zjawisk nie zjawisk... w tej chwili do treści głębokiej się nie odnoszę, to zresztą w obecnym wystąpieniu się nie pojawi, to planujemy dopiero w kolejnych... Otóż pojęcie, słowo "telepatia" można rozpatrywać na co najmniej dwu poziomach, zależnych od siebie, jednak wartych potraktowania w tej dyskusji oddzielnie. Chodzi o poziom "przekazu", cudzysłów tu jako konieczność, oraz o "nośnik", też konieczny cudzysłów. Nośnik jako "coś", co w sobie lub na sobie taki przekaz przenosi. Sprawa za moment wróci, to zrozumiałe.

Proponuję, szanowni państwo, zacząć jednak od pojęcia "przekaz", w mojej ocenie jest on kluczowy, przynajmniej na tym etapie. Tak, w mojej ocenie to kluczowy element pojęcia "telepatia" – nośnik, też istotny, też budzący kontrowersje, to coś poniekąd wtórnego. Tak, w mojej ocenie tak to się prezentuje. Widzę po jednej stronie sali poruszenie, jak się domyślam, to osoby sceptycznie nastawione, się chyba nie mylę? Tak, proszę państwa, dla mnie "nośnik" to poniekąd uboczna w telepatii sprawa. Nie bez znaczenia, powtarzam, ale jest na drugim planie. Powtarzam, za moment temat wróci. Co w abstrakcji, moim skromnym zdaniem, w takim "zjawisku" jest w miejscu centralnym? Co, tak w głębokim sensie, oznacza "telepatia" – i to niezależnie od tego, czy się jest zwolennikiem, czy osobą z przeciwnego obozu? Tak, szanowni państwo, "przekaz". To przesłanie z punktu "a" do punktu "b" jakoś pojętego "znaku" jest elementem centralnym. Coś się w jednym miejscu, tradycyjnie sprowadza się to do głowy osobnika, wykluwa, no i w wyniku "przekazu", bliżej mało definiowanego, jakoś tam "odbija", a może "powiela" w głowie bytu w innej części świata. Mniej lub dalej umiejscowionego. Zwracam państwa uwagę, że to właśnie jest w centrum znaczeniowym, nie nośnik, który pobudza do aktywności przeciwników. "Przekaz" w obu grupach przecież występuje, dla obu stron jest strawny, nawet akceptowalny. To jest element łączący oba podejścia, zwracam na to silnie uwagę. Zwolennicy i przeciwnicy na tym zakresie mogą się w opisywaniu "telepatii" spotkać. Przesył danych jest ważny w grupie zwolenników, przecież o taki przekaz w tym chodzi – ale przesłanie danych też nie jest kłopotem żadnym dla przeciwników, przekazanie sygnału przecież dla nich to nic nowego, to się dzieje w każdej z chwil naszego życia. Ja do państwa teraz mówię czy piszę, ale to w każdym przypadku jest po prostu przekaz sygnału. Banał, który się dzieje, istniał w przeszłości i tak już zawsze będzie.Dlatego, szanowni państwo, będę się upierał, że to właśnie element "przekazu" sygnału jest zagadnieniem centralnym, to charakteryzuje "telepatię". I temu warto poświęcić w tym momencie naszą uwagę.

Mówiąc inaczej, i wychodząc od powyższego stwierdzenia, że przekaz jest w centrum pojęcia "telepatia", warto się zastanowić, czy tak zaprezentowane podejście jest błędne? To analiza z punktu widzenia

38

Page 39: Kwantologia stosowana 4

zwolenników, ale kierowana do przeciwników. Czy posługujący się w taki sposób terminem "telepatia" zwolennicy popełniają błąd?Zasadniczo z powyższego odpowiedź wynika wprost, ale warto ją tu w sposób pełny wyartykułować: nie. Nie popełniają błędu. Wszystko w ich ujęciu i na tym zakresie jest poprawnie wyprowadzone z oglądu świata. Przeciwnicy muszą to przyznać. Zresztą przyznają bez oporu i wątpliwości, jeżeli "a" komunikuje coś "b", to to jest przekaz. Tak po prostu przekaz.Czyli, szanowni państwo, na tym ogólnym poziomie analizy pojęcie w rozbiorze logicznym nie okazuje się głupie, ale wręcz jest faktem i oczywistością. Więcej nawet, co jest poniekąd moim zamiarem tu i teraz w prezentacji, chcę powiedzieć, i to się samoistnie narzuca, że każdy – że dosłownie każdy jakoś tam pojęty przekaz informacji z punktu do punktu, i to dowolnie pojętego punktu... że to jest ni mniej ni więcej, ale telepatia. Już teraz bez znaku umowności. To w każdym przypadku telepatia.Tak, szanowni państwo, kiedy ja teraz o tym do państwa mówią, to w logicznej interpretacji, stosując nazewnictwo adekwatne do obecnej prelekcji, to jest telepatia. Bez dwu zdań.Nadużycie? Ależ skąd. Ja to punkt w czasie i przestrzeni, tak to w zgrubnym modelu opiszmy, państwo to zbiór, ale również jednostki w zbiorze, punkty. I teraz ja do państwa, oczywiście na bazie nośnej w formule akustycznej, wysyłam sygnał. To, zwracam uwagę, jest coś i to coś jest zakodowane. Oczywiście możemy temat drążyć, powiem w takiej analizie, że to drga struna głosowa, że to drobiny powietrza przenoszą te drgania do zmysłów odbiorcy, itd. Znane, możemy to na te chwile pominąć. Fizycznie, prawda, istotne, ale logicznie sobie darujmy. Liczy się fakt przesłania sygnału. I na takim poziomie, w takim opisywaniu, to jest właśnie telepatia.Jeszcze więcej, szanowni państwo, nie dość, że każdy obecny jakoś w czasie i przestrzeni nam przekaz, już nie ważne, w jakiej formie się dokonujący, to telepatia – ale każdy sygnał z dowolnego czasu i przestrzeni to telepatia. Tak, telepatia.

Proszę, przykład. Znamy wszyscy strofy opiewające wojnę o piękną i skutki tej wojny. Kilka tysięcy lat dzieli nas od autora, ale nas to porusza, to dla nas żywy przekaz. Inna kultura, odległy czas i przestrzeń po wielokroć zmieniona, zewnętrzne opakowanie odległe od naszego, a przecież przekaz jest poruszający, emocjonalnie dla nas czytelny na wskroś. Jeden punkt nadaje, jak odległa gwiazda, a my ten sygnał odbieramy i się zachwycamy. Czysta telepatia, sami i w pełni państwo przyznacie.Oglądamy obraz i się zachwycamy, czytam o wędrowaniu po mieście i przygodach bohatera, słucham którejś tam symfonii, dowiaduję się o wypadku na drugiej półkuli i potokach błota... szanowni państwo, w każdym przypadku to telepatia, przekaz z miejsca do miejsca, jeden nadaje, drugi odbiera sygnał. Zawsze tak jest.

Dobrze, powiedzą w tym momencie przeciwnicy. Widzę, a raczej na tę chwilę nie widzę pomruków zaprzeczenia. Dobrze, powiecie państwo, to możemy przyjąć, w takim ujęciu nam telepatia, samo słowo, nic a nic nam nie przeszkadza. Słowo jak słowo, to temat drugorzędny. I co, zgoda na takie postawienie sprawy? Każdy sygnał to telepatia,

39

Page 40: Kwantologia stosowana 4

to chyba do przyjęcia dla każdego?...Dobrze, idziemy dalej.

Można więc powiedzieć, że tak zwani zwolennicy telepatii, nawet o tym nie wiedząc, odczytali poprawnie mechanizm świata. Że się dla nich zawiera to w specyficznym zakresie? Cóż, zakres jak zakres, w logicznym ujęciu tylko nazwa, pojęcie, mniej lub bardziej sprawnie skonstruowana abstrakcja. Przecież coś się za nią kryje, to trzeba przyznać. Stop. Wiem, że to już obszar drażliwy, że w grę wchodzą emocje, że trzeba ostrożnie. Dlatego pociągnijmy logicznie.Czy w takim przekazie musi być fakt nośny, przenoszący sygnał? To oczywistość, nie ma co się rozwodzić. Czy musi być uporządkowany, a więc jakoś zakodowany? Też oczywistość, przekaz chaosu nie jest z żadnego punktu przekazem, i po prostu nie ma sensu. Czy obie tam jakoś definiowane strony ten kod muszą znać? Kolejna oczywistość, nie ma przekazu, jak któraś ze stron kodu nie zidentyfikuje. Czy w takim przekazie potrzebne jest środowisko? Tak, w końcu przekazu z obiektu do obiektu w formie bezpośredniej nie ma. Żadne, nawet na oko najmniejsze z najmniejszych oddalenie, to już oddalenie, czyli środowisko. I to środowisko też musi mieć, to też oczywiste, jakoś tam zdefiniowane własności, to nie może być pustka, bo w pustce i przez pustkę przekazu być nie może, ale też nie może to być chaos energetyczny, to również przekazanie sygnału wyklucza.Słowem, szanowni państwo, za pojęciem "telepatia" rzeczywiście się kryje, i to w logicznym ujęciu, mnogość szczegółów, które rzadko w analizach się pojawiają. Zarysowany zbiór elementów tego ujęcia nie jest, co zrozumiałe, pełny, ale nawet to pozwala powiedzieć, że w analizie można zrobić krok, i to bez emocji. Przecież zwolennicy i przeciwnicy się w tym odnajdą, to opis pasujący do ich wyobrażeń. I to już jest postęp, prawda?

Tak, szanowni państwo, teraz trzeba się zabrać za element istotny, który potencjalnie, a nawet i nie potencjalnie wywołuje największe emocje. Czyli za nośnik. Wcześniejsze, jak pokazywałem, można dość spokojnie i racjonalnie zaprezentować, nawet udało się do obecnego momentu nie wywołać zamieszania. Spróbuję dalej iść tą drogą.Czy sprawa "nośnika" jest zapalną, czy to główna różnica, dzieląca zbiór opisywaczy świata na zwolenników telepatii i przeciwników? Tak się wydaje. Ale nie powinna. Co mam nadzieję za chwilę państwo sami przyznacie.Warto wyjść tym razem od przeciwników, ponieważ odnoszą się w swym sceptycyzmie, co najmniej w sceptycyzmie, do zasad fizyki, do tego – co fizyka, jako nauka eksperymentalna, ustala w środowisku. Bo w tym obszarze to ma znaczenie.Oczywiście zwolennicy są przekonani, że taki poziom istnieje, mają na to swoje doznania i relacje. Wszystko wiemy, druga strona to ma za nic i podważa na całej linii. Nie oceniam, stwierdzam fakt. To na ten moment nie jest istotne, chodzi o warstwę logiczną tematu.

Czy "nośnik", co by nim nie było, jest – a łagodniej mówiąc, czy może być? Oczywiście z wszelkimi uwarunkowaniami, które sygnał na sobie i w sobie powinien zawierać, wyżej to wyliczyłem. A tutaj i

40

Page 41: Kwantologia stosowana 4

ten jeszcze muszę dodać element utrudniający wiarę w "telepatię": że taki sygnał musi być po prostu silny. Inaczej przez oporne, tam jakoś zapchane środowisko się nie przebije - a chodzi o dystans, w niektórym ujęciu o ogromny dystans. A nasze głowy, co by o nich tu nie mówić, nadajnikami są kiepskimi. Zwolennicy takiej komunikacji muszą ten fakt brać pod uwagę - acz najczęściej nie biorą. Trzeba to podkreślić, niestety nie biorą.Tak, zagadnienie nośnika, który będzie przenosił tak zwany sygnał telepatyczny, to sprawa istotna, wywołująca kontrowersje. Strona w obronę zaangażowana, zwolennicy twierdzą, że taki nośnik jest - dla nich to z samego faktu "istnienia" "telepatii" wynika. Przeciwnicy powołują się na fizyczne badanie, które niczego takiego wykryć nie wykrywa. Konflikt? sprzeczność? niezgodność?Niekoniecznie, szanowni państwo. I spróbuję to uzasadnić. Czy to w którąś stronę przechyli szalę? Też niekoniecznie, rzeczywistość, i to wbrew wielu, tak prosto się nie układa. Abstrakcyjne, logiczne ujęcie świata jest wartością, ale pojęcia trzeba jeszcze odnieść i zastosować w realu.

Czy zwolennicy "telepatii, szanowni państwo, się mylą? Warto zadać sobie takie pytanie jako pierwsze na tym etapie. Nie. - Chwileczkę, logicznie się nie mylą. Proszę o spokój, już wyjaśniam. I odnoszę się do wcześniej powiedzianego. Od strony logicznej i pojęciowej, to w każdym ujęciu poprawnie ustalona abstrakcja. Jest nadajnik i odbiornik, no i jest nośnik, który ten sygnał, zakodowany na różne sposoby sygnał przenosi. Od tej strony żaden przeciwnik poglądu o telepatii nie zaatakuje, bo nie może.Owszem, zgadzam się z państwem, to teoria, właśnie konstrukcja, w której jest ciąg przyczynowo-skutkowy, który jest poprawnie bardzo przeprowadzony, w odniesieniu do całości świata i jego cech wręcz zgodny, tylko że... cóż, tylko realnie zdybanego faktu nośnego nie ma, nikt go nie pomierzył ani nie podaje sposobu, jak takiego, być może przełomowego pomiaru dokonać. I co, koniec dyskusji?Otóż nie, szanowni państwo, można nasza rozmowę poprowadzić dalej, mam nadzieję, że będzie to ciekawe.

Co, a zwłaszcza jak postrzegają w świecie, tak to określę, osoby z zacięciem "fizykalnym", po prostu fizycy? Można długo to określać i definiować, chciałbym zaproponować najmniej kontrowersyjne, tak myślę, podejście. Otóż fizycy, zawsze i wszędzie, widzą, jakoś tam rejestrują stan zbiorowy "czego". Znów bez definiowania, czym owo "coś" jest, to zagadnienie na inny, i to szeroki, referat. Dla tak zdefiniowanego odbiorcy świata zawsze w pomiarze jest dostępne coś złożonego. Czyli, proszę zauważyć, z tego wynika, że nie ma żadnej tak zwanej "cząstki elementarnej", czegoś prostego. Kontrowersyjne i budzi sprzeciw? Przyjmuję to do wiadomości, ale... ale uważam, i mam na to dowody logiczne, inaczej się to dziać nie może. Fizyka w żadnym badaniu nie ustala niczego prostego, z zasady nie może. Tu i teraz, i zawsze są tylko jakiś tam wyróżnialne zbiory "czegoś", w jakoś tam ustalonym "stanie skupienia".Skomplikowanie brzmi? To może tak... W badaniu fizycznym można się posuwać w górę i w dół, oczywiście ujmując to umownie. Czyli iść w stronę dużych i bardzo wielkich faktów – lub w dół, do małych oraz

41

Page 42: Kwantologia stosowana 4

bardzo małych. Tylko że, proszę zwrócić uwagę, w obu kierunkach, i to z zasady, nie ma wartości skrajnych, to nie możliwe, żeby się w obserwacji fizyka one pojawiły. Niemożliwe. Dlaczego, pan pyta. Z takiego powodu, że brzegu zdarzenia zawarty w tym zdarzeniu fakt i byt poznający, on tego nie może przeprowadzić. To jest to słynne i mocne powiedzenie: kiedy jestem, śmierci nie ma, kiedy śmierć jest - mnie nie ma. Prawda?...Prawda, szanowni państwo. Tylko że z tego właśnie dalsze wynika, i to jako oczywistość. Że badanie "od wewnątrz", z pozycji zawsze w środku, że z takiego punktu można w badaniu uzyskać co najwyżej, i to zawsze, złożenie doznań, że można poznać przedział zjawisk – że można się do granicy zbliżać, drobić elementy, ale jednostki ująć we pomiarze nie można.Można poznawać stany skupienia, takie "grudki" czegoś, ale zawsze ze świadomością, że to obudowane jest dalszym. Tak w górę, tak w dół rzeczywistości. Można to badać i badać, zbliżać się do granicy – ale tejże się nie osiągnie, fizycznie nie ma na to szansy.

Zgoda na takie ujęcie? Dobrze, przyjmuję, że jest choć warunkowa i ograniczona, ale jednak zgoda.Tylko proszę zauważyć, co z tego w dalszym kroku wynika. Skoro się można dopracować, na bazie logicznej, koniecznego, ale już oglądem fizycznym niedostępnego zakresu, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tam zamontować, ustawić poziom nośnika "telepatycznego", tak? Otóż to nie takie proste. Fakt, to się nasuwa samoistnie, ale to w tejże logicznej analizie tak banalnie proste nie jest. Co zresztą nie jest na rękę zwolennikom. Choć i przeciwnicy chyba nie są też zadowoleni. Ale jeszcze pogadamy.Dlaczego nie na rękę? Ponieważ, tak to można tradycyjnie ująć, dla zwolenników jest to jakoś niezwyczajny, być może nawet "stykający" się z "czymś" zakres. To zresztą, tak nawiasem, jest główny powód niechęci przeciwników, w tym "czymś" upatrują dziwności telepatii i podobnych "faktów". - A przecież, zwracam uwagę, powyższy opis z niezwyczajności "telepatii" robi banał, i to tym razem już poziomu fizycznego. Tak, fizycznego. Owszem, nie jest wykrywalny, ale nie jest też "cudowny", to tylko inny stan skupienia czegoś. Co może, potencjalnie może, gdyby były takie przyrządy i możliwości, co się może poddać teoretycznie badaniu. Nie podda się, to padło, ale nic nie stoi logicznie na przeszkodzie.I co dalej? Wniosek jest oczywisty: to fizyka. A raczej, stosuję w tym przypadku zapis z dużą literą, to Fizyka. Zawsze-tylko Fizyka. Nic innego. Żaden dziwny czy dziwaczny, a tym bardziej cudowny na jakiś sposób fakt. Po prostu banał.

Szanowni państwo, proszę zwrócić uwagę na konsekwencje. I to w obu obozach. Przecież każda ze stron pozostaje przy swoim ujęciu, ale zarazem inaczej się to układa. Zwolennicy mają wszystko, co im się w obrazie telepatii mieściło, dosłownie wszystko. Przecież ujęcie z "cudownością" w tle, być może dla kogoś istotne, generalnie się w tym nie musi mieścić, jak chce ktoś, niech to pomieszcza, jednak dla większości, jak wnoszę, powyższe opisywanie jest do przyjęcia.Po drugie, również przeciwnicy się w takim opisie odnajdą, i to na zasadzie dogłębnej, tu nic nie jest sprzeczne z obrazem, który się

42

Page 43: Kwantologia stosowana 4

im co dnia pokazuje fizyką i na której się opierają. Zresztą nawet z dużymi skutkami praktycznymi.

Tak, ma pan rację, jest jeszcze sprawa weryfikacji. To oczywisty i konieczny etap każdego badania i opisywania. Fizyk powie, że jak w eksperymencie nie ma elementu do badań, to żadnego wniosku ustalić z badania nie można. A jak zbadać coś, co z zasady poznane być nie może? No bo nie może. Owszem, jest Fizyką, to nie żadna "duszna" i podobnie nieobyczajna sprawa, ale zarazem nie podlega przebadaniu na bazie i w obszarze fizyki. Czy to wyklucza dalsze postępowanie? Niekoniecznie.

Znajduję się, jako fizyk, zawsze w środku, to wyklucza badanie na brzegu. Ale to nie oznacza, że jestem bez szans. I to w badaniu na brzegu górnym, i na brzegu dolnym. Dlaczego? Ponieważ mogę tak moje czyny ustawić, tak proces poprowadzić, że eksperyment, choć zawsze wewnętrzny, coś mi o brzegu powie. I przy okazji o mnie również, a to ma już swoją wartość.Czyli, szanowni państwo, tak muszę w nadprogowym, dostępnym sobie zakresie wszystko poustawiać, tak to poprowadzić, że kiedy badanie sięgnie, a raczej przejdzie przez brzeg, to "po drugiej stronie", a więc jako wynik eksperymentu, coś mi się pojawi. Bo zawsze się w tak fizycznym badaniu coś pojawi. I mając stan przed i po zakresie brzegowym, porównując budowę elementu przed zdarzeniem i po nim, w takim zakresie mogę ustali, co tam też musiało się zdarzyć, aby to się ze sobą zgodzić. Początek znam, wynik znam, to niewidoma jakoś skryta jest tylko zagadką do ustalenia, a raczej zabudowania przez abstrakcje pojęciowe. Proste? Oczywiście. Przy pewnej wprawie, to jest proste zadanie logiczne. W końcu jeden plus jeden zawsze daje na końcu dwa.Mówiąc inaczej, i to kieruje do sceptyków, nie zakresu nośnego tak naprawdę muszę szukać, ale układu badawczego, który potwierdzi, a może wykluczy istnienie tego obszaru podprogowego, poniżej odczytu fizycznego. Każdy wynik z takiego badania będzie istotny, doda do poznania coś więcej, ale zawsze fizyczne, albo odrzuci, co również będzie znaczącym ustaleniem.Tak czy tak, szanowni państwo, jestem przekonany, że warto nieco w sprawę się zaangażować i potrudzić, ponieważ zrozumienie świata to przesunie o kolejny krok. I o to w tym wszak chodzi. Dziękuję, dziś to wszystko. Przechodzimy do pytań i dyskusji.

43

Page 44: Kwantologia stosowana 4

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.8 – Wszechświat nie-skończony.

Takie pytanko na początek i na rozgrzewkę: czy wszechświat jest, a może nie jest skończony?Ha, ciekawe, co? Kończy się to wszystko fizycznie obserwowane, czy nie kończy? Zaczęło się i się skończy, czy jest zawsze, a tylko w odwiecznych przemianach i lokalnych formach materialnych? Czy się kończy realnie i fizycznie, jako jeden z wielu podobnych faktów w materialnej formule – a może kończy się absolutnie, więc logicznie (filozoficznie)?To wokół to jednostka bez wcześniejszej analogi i bez dopełnienia w przyszłości – czy element w zbiorze?

Co, ważne pytania, nieprawdaż? I nośne. Może nie życiowo i tak na co dzień, aż tak się człek nad owym dylematem nie zastanawia, ale w chwilach wolnych a istotnych, kiedy jeszcze nie zapada w głęboki sen lub kiedy siedzi w spokoju i popatruje w dal horyzontalną, to się takie (i podobne) pytania cisną do świadomości, domagają się uwagi i analizowania, a nawet zmuszają do jakiegoś tam działania. A to w lokalnym przybytku kultowym, a to w bibliotecznym zbiorze, gdzie rozum szuka odpowiedzi; a to w dywagacjach filozoficznie lub fizycznie podbudowanych. W takich to rozmowach rodaków, z których niewiele wynika, ale są konieczne dla samooceny oraz zadowolenia z życia.

Pytanie wstępnie pomocnicze: czym jest i co to jest wszechświat. Z małej literki pisany, czyli wszystko, co jakoś tam daje się badać przyrządami lub zmysłowo. I nie tylko do horyzontu, ale też dalej, wszak to "dalsze" również do tego zakresu przynależy, także musi się w fizycznym procederze mieścić oraz podlegać liczbie w opisie. Czy tak wyróżniony, wyodrębniony z logicznie nieskończonego terenu "obiekt" jest skończony?

Fakty. Tak wyznaczony zakres badawczy zmienia się, jest w ciągłym ruchu i rozszerza się. Nawet w tempie narastającym. Poprowadzona wstecznie analiza (pomijając, czy poprawnie) wykazuje, że był stan i moment początkowy, ów mityczny "punkt", z którego się to zaczęło (i poczęło). Mimo przyrastania odległości między "wyspami" materii i zrastania dynamiki, ciśnienie wewnętrzne nie spada. Czy chwilowo i "za moment" się to zmieni, czy będzie tak długo, to obecnie nie do ustalenia. - Itd.Dalsze fakty można mnożyć, jednak powyższe wystarczą, można z nich wysnuć w miarę sensowne wnioski. I warto się po nie schylić.

Znów pytanie: co w tym zbiorze jest faktem zasadniczym? Zmienność. A więc ewolucja układu (nie definiując, co to znaczy "ewolucja") – oraz drugi fakt, że jako obserwator zawieram się w takim procesie. Początek i ciśnienie, choć istotne, na skrajnym poziomie analizy,

44

Page 45: Kwantologia stosowana 4

w którym dominuje logika, nie są konieczne - no, może w kolejnych krokach się przydadzą.

Po pierwsze, co wynika z faktu postrzegania zmiany "od wewnątrz", z poziomu uczestnika? Odpowiedź: brak możliwości stwierdzenia, że istnieje brzeg owej zmiany. A w konsekwencji, jako oczywista oraz logiczna konstatacja, że tak postrzegany proces nie ma końca. To w takiej obserwacji konieczność. - Widzę-doznaję zmianę, jednak bez momentu początkowego i końcowego, dlatego muszę ją zdefiniować w formule nieskończonej. I nie ma odwołania od tego.Podkreślam: obserwator, zawierając się w zmianie, nie może dojrzeć i stwierdzić, że ta zmiana miała początek i że się skończy. Tego w osobistym, indywidualnym – i fizycznym badaniu nigdy nie ustali. W takim postrzeganiu tych zakresów zmiany po prostu nie ma.

Po drugie – przykład, analogia, która to podejście wyjaśnia, ale i uzasadnia. Można do zobrazowania przyjąć dowolny przebieg, jednak ja biorę od zawsze znany: łucznik strzela do tarczy. Banalnie prosty zestaw i prosty opis. Pozornie prosty.Jest osoba, łucznik na pozycji strzeleckiej, jest strzała, która z łuku zostaje uwolniona i przemieszcza się w czasoprzestrzeni. No i jest tarcza, cel, do którego zmierza. Żadne inne elementy nie są w tym doświadczeniu ważne, żadne ograniczenia fizyczne i warunki, to zbędny balast logiczny i zaciemniający.Pytanie: jak mogę, z jakich pozycji mogę opisywać eksperyment? - Z dwu, co najmniej z dwu – i to wystarczy. Ograniczenie do jednego z punktów obserwacji prowadzi do nieporozumień, wielość również. Dwa to jest stan optymalny.Jakie to punkty? Wewnętrzny, czyli tożsamy z przemieszczającą się strzałą – oraz zewnętrzny. Jeden obserwator jest ową "strzałą" i kieruje się w stronę celu (brzegu), drugi rejestruje zmianę w jej wszelkich momentach, czyli wraz z punktem początkowym i końcowym – z momentem "spuszczenia z cięciwy" oraz "wbiciem w tarczę". Zgoda, wygląda znajomo i banalnie – jednak banalne nie jest. A prostackie tym bardziej nie.

Co postrzega, co ustala obserwator i jednocześnie uczestnik zmiany – tu w postaci lecącej "strzały"?Istotne: ustali zmianę. Odnosząc do zewnętrznego wobec niego stanu i obserwując, że się zmieniają, wyprowadzi z tego wniosek, że sam wobec innych faktów też się zmienia. Ale, po drugie i ważniejsze, nie może ustalić, że miał początek i że będzie koniec jego ruchu. Dlaczego? Ponieważ to nie wchodzi w zakres jego obserwacji. Czy na pewno nie wchodzi? Przecież to ustalenie jest obecne w życiorysie każdego świadomego obywatela świata, wie, że zaistniał i wie, że w pewnej odległości od chwili "teraz" się skończy. Skąd i dlaczego u niego taka wiedza?Co ustala osobnik w trakcie zmiany (lecąca strzała)? Że zbliża się do "tarczy". Mierzy, jakoś tam mierzy odległość do brzegu, który w jego obserwacji jest "faktem na horyzoncie". Ale każdorazowo, jak przeprowadza pomiar, ustala pewną wartość czasu-i-przestrzeni do pokonania. Na przykład rozpoczyna pomiary "w punkcie środkowym", w

45

Page 46: Kwantologia stosowana 4

tej chwili uzyskał możliwości takiego działania. Co ustali? Że ma do pokonania jeszcze odcinek równy połowie całego, teoretycznie w zliczaniu ustalonego zakresu. Po kolejnym pomiarze ustali np., że znów ma przed sobą połowę odcinka (lub podobnie). I tak w każdym z przeprowadzanych ustaleń. - Zawsze, zawsze jego tożsamy ze zmianą, w której uczestniczy, pomiar, ten pomiar wykaże, że się zbliża do "tarczy", ale z zasady, z samej zasady uczestniczenia w procesie, tej granicznej wartości nie osiągnie. Nigdy. Zbliża się do granicy i dąży do niej, ale ciągle ma przed sobą w obserwacji jakiś zakres wydarzeń – dąży do brzegu, ale nigdy go nie osiągnie.Podkreślam: obserwator-uczestnik zmiany nie może opisać, doznać i opisać brzegu tej zmiany. Ponieważ to są fakty spoza. Spoza jego badania (życia). Warunkują jego istnienie, lecz nie są poznawalne, i to nigdy.Z jego, wewnątrz-zmiennej perspektywy, narodziny i śmierć są już "zdarzeniem" meta-fizycznym, poza-fizycznym, są zakresem, którego w badaniu-istnieniu nie ma. I nie może być. - Bo kiedy jestem, nie ma śmierci, kiedy jest śmierć, to mnie nie ma.Mówiąc inaczej – dla takiego "lecącego" do brzegu obserwatora, w jego obserwacji i doznaniach, to, co uznaje za swoje istnienie, to jest proces nie-skończony, się nie kończy.Zmiana, która oznacza istnienie, dla obserwatora się nie kończy.

Dobrze, ale przecież byt świadomy swojego istnienia oraz świata na około, taki ktoś wie, że "za chwilkę" dziejową się skończy – że w ramach tego wszystkiego "ciut" wcześniej się pojawił, trochę może się zabawił obserwacją i uczestniczeniem, jednak za kolejną chwilę osiągnie cel, "wbije" się w tarczę. Sprzeczność? Skąd taka wiedza?Drugi punkt obserwacyjny – to wiedza obserwatora umieszczonego na zewnątrz w stosunku do postrzeganej-doznawanej zmiany, to ujęcie w innym układzie odniesienia.Co postrzega i ustala obserwator umieszczony na zewnątrz wobec tu analizowanego "lotu strzały"? Widzi początek, środek i koniec – w całości wyznacza zakres, który dookreśla pierwszego obserwatora. A więc ustala, że proces trwał tyle a tyle, na takim a takim odcinku i że już go nie ma. Trwało chwilkę i się skończyło.Istotne, ten sam proces, który dla pierwszego bytu jest zdarzeniem nie-skończonym, dla drugiego to zdarzenie mgnieniowe, "strzała" w tarczy znalazła się błyskawicznie, to "iskierka", która rozbłysła i zgasła. Zależnie od umieszczenia punktu obserwacji i zależnie od układu odniesienia, ten sam fakt jawi się raz jako nieskończony, a raz jako skończony. I nie ma między tymi ujęciami sprzeczności. I oba muszą być uwzględnione, jeżeli chcę opisać zjawisko. Nie jeden punkt obserwacji, ale zawsze dwa, to jest warunek opisu i poprawnego zrozumienia.

Tak na prawdę każdy obserwator, a świadomy w szczególności, to są dwa ujęcia, dwa punkty rejestracji – wewnętrzny i zewnętrzny, i to jako konieczność.Bo skąd obserwator-uczestnik zmiany wie, że się skończy? Postrzega w otoczeniu inne byty, innych obserwatorów-uczestników zmiany, ma wiedzę, że są to byty jakoś do niego podobne, postrzega powstanie takiej innej zmiany, rejestruje jej życiowe perypetie – i ustala w

46

Page 47: Kwantologia stosowana 4

pewnej chwili jej koniec. I na tej podstawie, jako obserwator-byt zewnętrzny, zwrotnie wyciąga wniosek, że sam, jako podobny, także się skończy. Tylko że to jest działanie spoza-zmiany, to zawsze i wyłącznie hipoteza, której nigdy nie zweryfikuje. Praktycznie jest pewien, że czeka go kres ("cel"), wszystko na to wskazuje, jednak osobiście nie ustali, że już nie istnieje - to domena wyłącznie i tylko innego obserwatora. To zakres meta-fizyczny.Kiedy opisuję zmianę i uczestniczę w niej, jestem fizykiem – kiedy opis dotyczy innej zmiany, zewnętrznej wobec mnie, jestem logikiem i filozofem. Realnie tym i tym, niekiedy nie zdając sobie sprawy, że zmieniam punkt obserwacji. Że prowadzi to do nieporozumień, że skutkuje błędnym ujęciem? – Cóż, prawda.

Jak powyższe ma się do wszechświata? Wprost i detalicznie.Przecież, jako fizyk, jestem obserwatorem-uczestnikiem zachodzącej zmiany – i na zawsze, na zawsze się w niej będę zawierał. Przecież nie ma żadnej szansy się wydobyć z ciała, z wszechświata, z fizyki jako takiej – zmiana w trakcie zachodzenia to ja. - Wobec bytów mi bliskich mogę ustawić się na pozycji zewnętrznej i wynik "pomiaru" przenieść, przeskalować na siebie, wobec "wszechświata" nigdy tego nie przeprowadzę, nigdy poza ten eksperyment nie wyjdę (nawet się znajdując poza wszechświatem w nim się zawieram). Ale czy skazuje to mnie na wieczystą niewiedzę? Ależ skąd!

I pytanie: dlaczego? Bo mogę ustalić, a raczej zbudować hipotezę w stosunku do obserwowanej zmiany. Fizycznie nigdy się nie znajdę w obszarze zewnętrznym – ale logicznie (filozoficznie) to żadna tam trudność, była po wielokroć przeprowadzana. A, tak po prawdzie, to każdy byt tak czyni, kiedy ustala hierarchię w tym wszystkim. - A czyli to, żeby mu się zgadzało, od najmniejszego po największe; to po prostu życiowa konieczność, trzeba się jakoś w tym chaosie i na bieżąco rozeznać, żeby nie pobłądzić.Czyli, żeby stwierdzić, czy wszechświat jest skończony, czy nie – wystarczy ustalić regułę, rytm zmiany, która odpowiada za to, co w okolicy mogę zaobserwować. Proste. Przy czym, odpowiadając wprost na wstępnie sygnalizowane dylematy trzeba powiedzieć, że obie możliwości są stwierdzeniem poprawnym: jest wszechświat nie-skończonym i skończonym, i to jednocześnie. W mojej wewnętrznej obserwacji muszę go określić jako proces, który się nie zaczął i nie skończy – ale w ujęciu zewnętrznym, ponieważ jest w nim zmiana, muszę opisać go jako fakt z brzegami. Czyli że jego kres "za moment" nastanie. Ja tego nie doczekam, ale w skali kosmicznej nieskończoności to rzeczywiście będzie za moment.

A co dalej? Skoro wszechświat to stan-obiekt skończony, to co jest w dalszym "zakresie"?A, to już bajka z innego rozdziału. I na inną okazję.

47

Page 48: Kwantologia stosowana 4

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.9 – NIC, fundament.

Ja tam, wiecie, z nauką obeznany jestem, raz nawet takiego jednego profesora telewizyjnego widziałem. Nie, nie zagadałem, daleko był, ale widziałem, potwierdzam. Dale mnie, znacie mnie, nie ma tematów zbędnych, życiowo pokręconych, takich do schowania, bo nie wiadomo jak je podejść. Nic z tego, wiecie, jak się czego chwycę, to tak w całość pójdę, do ostatniego.No i niedawno tak mi przyszło, czujecie. Późno było, do nocnego to nie ma co iść, bo zanim człowiek obróci, to wytrzeźwieje. Więc się do babci wybrałem, tak po znajomości pogadać chciałem. Pukam, coś się ruszyło, drzwi otworzyła. Pytam grzecznie, ale słyszę, że nie ma, że zero, że nic. Sami rozumiecie, godzina ciemna, w duszy tak ciśnie, że jasna i ciasna, a tu człowiek potrzebujący słyszy, że w całości nic i nic. Nie powiem, nerwy nieco mi się napięły, odsuwam więc babcię na kilka metrów od drzwi i sprawdzam. Sprawdzam - no i wychodzi, że faktycznie nic. Zajrzę tu i w miejsce wiadome, no i w każdym zakątku nic. Takie zupełne, wyschnięte na wiór nic. Aż się człowiekowi od tego nic w jestestwie przewraca. Ech.Co było robić, czujecie, wracam do siebie i się w ścianę wpatruję, bo co mi pozostało, prawda? Człowieka aż tak - tak, rozumiecie, że się skręcam, czujecie? A tu godzina jeszcze nie łóżkowa, jeszcze w mózgowiu myśli się pędem snują z tej na drugą stronę - słowem, się dla ukojenia czymś musiałem zainteresować. Nie dało się inaczej. A czym się po nocy człowiek spragniony może zająć, pomyślcie. No tak i nie inaczej, takim "niczym" trzeba się było zająć. NIC zacząłem przenikać, w temat ostateczny, można powiedzieć, się wgryzłem. Bo co było robić, sami rozumiecie.

A te "nic", wiecie, to sprawa zakręcona, tematycznie niezwyczajna. Słowem, wpatrywałem się w to ścienne nic i aż mnie dreszcze takie, rozumiecie, przenikały do ostatniej komórki, kropelki potne sobie wyhodowałem w tym przenikaniu myślowym.Bo to, widzicie, widzi człowiek pustkę naścienną, a przecież to po żadnemu pustka nie jest, w takim to zakątku świata, na albo w tej ściennej płaskości, to aż się gotuje, aż skwierczy od zjawisk, się z tej w tamtą stronę wszystko przesuwa, przerzuca, no, tak gęsto i różnie układa w tym swoim szalonym przekształcaniu.Tak, nie zerkajcie wy na mnie tak dziwnie, to prawda. Niby ściana, powiecie, niby pustka wizyjna, niby nic się tu nie dzieje – no, ta pajęczyna się może, powiecie, gdzieś powiewa. A to prawdą nie jest i jeszcze bardziej nie jest. To mnogość życia się wszelakiego tu i wszędzie kotłuje, wzajemnie w pragnieniu zjada, zasadzki na siebie szykuje. Słowem, rozumiecie, to aż drga w tej swojej warstwie, to się ciągle i nieustannie w ewolucyjnym ciągu przepoczwarza. Jak tę pustkę na ścianie zgłębić jakimś tam przyrządem powiększającym, to się całe i jeszcze większe środowisko pokaże, tu żadnej pustki nie ma i nigdy nie było, tu żadnego nawet tyci wolnego kawałka się nie znajdzie. A to się niby naocznie takie puste prezentuje, widzicie.

48

Page 49: Kwantologia stosowana 4

Tylko że, rozumiecie, ten życiowy zakres to jedynie powierzchnia i najmniej ważne zagadnienie, nicości prawdziwej mocno w dole trzeba szukać, i to bardzo mocno w dole.Siądzie sobie jaki fizyk czy inny eksperymentator zapalony w swej naukowości, no i powie, że on tego niczego dojdzie. A figa z makiem pasternakiem, nie dojdzie. Wypompuje, dajmy na to, całe powietrze z rurki czy bańki, i co, pustki się dopracował - to ssanie tak się w czeluść świata wessało, co? A nie, to tak nie idzie. Niby rurka z powietrza wyczyszczona, ostatni atom odessany, a w środku całość widoczna doskonale, szczegóły można bezproblemowo sobie oglądać i podziwiać tykanie zegarka.Co w tym dziwacznego, spytacie, widać to widać, jego tam mać. No i wy się mylicie. To, że widać, to informację ze sobą ciągnie, taką z ważnych. Że, rozumiecie, nawet całkowicie z atomów odessane ma w sobie jeszcze coś, co te wizyjne obrazki przenosi. Że pustka, ale nie pustka – że atomowe pustkowie, ale nie pustkowie, rozumiecie?I jest zagwozdka, taka interpretacyjna, taka myślowa. Skoro pustka i nicość, to co tam siedzi i pokazywanie umożliwia - no, co?

Powiecie, że trzeba dalej zasysanie przeprowadzać, podłączyć jakąś tam pompkę, czy metodą usta usta, no i wyciągnąć to, co tam siedzi i to widzenie zniknie. I tu was, koledzy, w zawstydzenie myślowe wprowadzę, to zupełnie w sobie niemożliwe. A tak, koledzy, niemożliwe. Co by tam nie robić, co by nie zasysać jaką tam metodologią, nie da się, absolutnie się nie wyciągnie tego czegoś, co ewidentnie się tam lokuje, nijak się nie da wyprowadzić z rzeczywistości, rozumiecie?Powiecie, że to taka nasza ludzka i przyrządowa ułomność, że jakby tak i tam gdzieś, to, że się da. A nie, nie da się, koledzy. Ani w tym tu miejscu, ani w żadnym innym punkcie wszechświatowej zmiany i ewolucyjnej zawieruchy energetycznej. Nie da się, wszędzie się w tym wszystkim taka jakaś fałszywa pustka urzeczywistnia i naszą tę rzeczywistość nadprogową warunkuje. I co? Co uważacie? Jak widać w waszym mniemaniu taki pusty i nicościowy dziw?

Powiecie, że to zapewne coś być musi, że inne fizyka, a rozumność w szczególności, wyklucza – że skoro się dzieje, to znaczy, że nie zero pustki, ale że fakt fizycznie namacalny to jest. I generalnie wy będziecie mieli racje, koledzy, to musi być jakieś coś. Przecie pustka w sobie czy na sobie niczego nie przenosi, niczego się zero w sobie nie dopracuje, pustota to pustota. Ale skoro jest, to jest. A to dalej oznacza, że musi namierzalne i badalne być. - Niby musi, a nie jest, koledzy, żadnym sposobem się w badaniu nie pokazuje. I co?Wy w takiej to chwili powiecie, że skoro tego zmierzyć żadnym się sposobem nie daje, to coś to oznacza. I jest, trafiony, zatopiony. Tak to idzie, koledzy. To mówi, że jest poziom świata, którego się fizycznie, przyrządami zbadać nie da, że to niemożliwe. Ale nie z takiej jakieś tam dziwnej faktografii to wywodząc, że dziwaczne i nieobyczajne logicznie, ale dlatego, koledzy, że tego eksperyment sięgnąć nie może. Że jest granica dla fizyka w badaniu świata, że jest najmniejsze z najmniejszych, które jeszcze może tknąć swoimi

49

Page 50: Kwantologia stosowana 4

patrzałkami – ale to nie oznacza, że to już logicznie najmniejsze z najmniejszych, rozumiecie? Fizyk swoje bada, bada, ale dochodzi granicy, której nie przeskoczy. Bo składniki niżej leżące przyrząd jego budują, w taki, dajmy na to, foton się składają. Fizyk foton wykorzystuje, ale składowych tej zbiorowości nie sięgnie. Korzysta z fotonowego faktu, jako jedynki poznania, tylko że ta jedynka się każdorazowo buduje – i buduje dużo szybciej od tego, co fizyk może w swoim pomiarze pozyskać.Zapatrzy się taki fizyk w dal, gwiazdę daleką sobie podejrzy w jej życiu intymnie zaprzeszłym, niby nic w tym ciekawego, banał każdej istocie patrzałkowej dostępny. A nie, widzicie, to podpowiada, że w każdym kierunku wszechświatowej pustki się coś znajduje, że to w naszym fizycznym widzeniu pustka, a rzeczywistość jest taka, że to zapełnione do ostatniego punktu. Że widać pustkę - a to ściana. To zapełniona po brzegi zmienna energetycznie rzeczywistość. I że się w tej rzeczywistości wszystko miesza - i że jest graniczna wartość prędkości przemieszczania się.

Powiecie na to, że to może i ciekawe, ale co to do wieczności? Co po tej informacji, to takie odległe, i w ogóle.A z tego, widzicie, istota zrozumienia świata płynie, no i pustki. Jaka, spytacie. A taka, że to tło, że to, co niewidoczne, że takie jest najważniejsze w zrozumieniu wszechświata. Jeszcze nie pustki, to w kolejnym kroku przyjdzie się zrobić, ale wszechświata. Skoro to wszystko zapełnione po ostatnie miejsce, to znaczy, że widoczne jakoś tam fizycznym przyrządem, że tylko wystające z otchłani nad powierzchnię byle jakie coś – że to czubek góry, której większość znajduje się podprogowo, poniżej linii widoczności. My sobie jaką ścianę atomową widzimy, coś badamy, jakiś element uznajemy za fakt i jednostkę, a to, widzicie, tylko czubek góry lodowej, podstawą i fundamentem sięga tej fałszywej pustki, z niej wystaje. No i że to ta fałszywa pustka, jak dobrze policzyć, to większość z całości – że widocznego tylko cztery procenty, a reszta ciemna i nieobeznana w detalach. Rozumiecie?

Taki fizyk powie sobie, że atom, że takie coś na ten przykład, że to rozciąga się od tego miejsca do tego, no i że dalej to już coś tam innego i niepowiązanego. I on jest w swoim badaniu w prawie, w jego pomiarze chodzi o ten atomowy drobiazg, wszystko pięknie, się naukowo zgadza. Tylko że, koledzy, to fałsz, po całości fałsz się w takim badaniu gromadzi. Prawda, fizyk niczego więcej nie może w swoim działaniu zdybać, ale to logicznie dalece nie wszystko – to bardzo daleko nie wszystko. To fizyczne wyróżnienie ma sens, ale w tło, w otoczenie musi być odniesione. Żeby można było to zrozumieć i prześwietlić. Bo taki "atom" to niby całość, ale bez dopełnienia w postaci tła i podpoziomu procesów, bez tego zupełnie nie wiadomo z czego wynika i dlaczego tak. Fizyk wyróżnia obiekt do badania, a to tylko niewielka cząstka z tej faktycznej całości – fizyk widzi kawałek, a resztę uznaje za pustkę i odrębność wobec wyróżnionego, ale to właśnie to odrzucone jest warunkiem istnienia faktu. Pustka jest dopełnieniem, koniecznym dopełnieniem do obserwowanego. To nie pustka, nawet nie fałszywa pustka – to główny, zasadniczy element rozumowania. Trzeba zmienić punkt widzenia. To, co widoczne, uznać

50

Page 51: Kwantologia stosowana 4

za dodatek, za "fenomen" - a główną treść badania przenieść na to, co wydaje się nieistotne, dopełniające – na tło. Czyli na pustkę. Bo to pustka, NIC jest "faktem" najważniejszym w tym wszystkim. To pustka, koledzy, jest w centrum zrozumienia świata.

Powiecie, że odlot, że mnie poniosło - że to przecież "coś" jest w tym wszystkim najważniejsze i że przyroda nie znosi próżni. Także się w argument zaopatrzycie, że to najdziwniejsze jest, że owo coś istnieje - bo niczego dziwnego nie ma w takim obrazku, że jedynie jest pustka. Słowem, dla was znów to, co widać, to, co jest, czyli "coś" okazuje się najważniejsze. I znów popełniacie zasadniczy, na najbardziej fundamentalnym poziomie analizy błąd. Dla was dziwne i niepojęte, aż do granic rozumności, a nawet poza rozumność, jest w świecie istnienie "coś" - bo coś to wszystko, co można dotknąć i z czego się składamy. A ja wam, koledzy, mówię na koniec, że to najbardziej zasadniczy z błędów, jaki popełniacie – że nie banalne "coś" jest ważne, tak do fundamentów ważne, ale to pogardzane przez was "NIC". To pustka w tym wszystkim Kosmicznym jest najważniejsza, to na pustce wszystko stoi i w pustce się dzieje, koledzy. Rozumiecie?

Fakt i prawda, "COŚ" wespół z "NIC" składa się na Kosmos, ruch coś w nieskończonej pustce jest warunkiem tworzenia się wszystkiego – ale to nie o tym teraz mowa, tu chodzi o zasadniczy fakt logiczny, o graniczny zakres pojmowania. I na tym dnie wszystkiego to "NIC", to pustka jest najważniejsza – to znajduje się w centrum dowodu na rzeczywistość. Nie "COŚ", ale "NIC" jest sednem.

Powiecie, że nie tak, że się mylę, że COŚ jest główne. - Otóż nie, koledzy, otóż nie.Ostateczną granicą logiki są "COŚ" i "NIC", oraz ruch. Prawda? No, prawda. Dalej się posunąć w analizowaniu wszystkiego nie sposób, i to nigdy. Jeden i zero, energia i próżnia, coś i nic, to pojęcia z samego dna – albo góry, jak kto woli. Tylko, widzicie, "COŚ", więc Fizycznie namacalny stan, to można podzielić, pokawałkować, jakieś "jedynki" w tym wyznaczyć – ale "NIC" jest jedno, jedyne. No i nie ma kresu, "NIC" jest nieskończone z samej swojej nicości. COŚ może mieć różne stany zbiegnięcia, może być różnie ściskane - atom albo wszechświat, jak kto lubi; to stan skupienia wyznacza zbiór i to, jak taki zbiór można postrzegać. Ale "niczego" żadnym sposobem nie uchwyci się, choć jest absolutnie koniecznym dopełnieniem rozumu w jego analizie rzeczywistości. Bez zera nie ma matematyki, bez NIC nie ma Kosmosu i ewolucji na każdym poziomie – NIC to fundament w myśleniu, którego żadnym innym nie można zastąpić.

Ale nie tylko na tym zasadza się główna ważność NIC, to dopiero do ważnego wstęp.Ot, podejdzie do was jakiś osobnik, który coś tam sobie życiowo na temat świata wyznaje, jego przyrodzone prawo. No i on wam dowodzi, że jest jeszcze coś ponad, jego prawo. I jak takiemu wyjaśnić, że to wszystko Fizyka, że policzalne i zrozumiałe, no, jak? A tak, że dać mu do przemyślenia ze sobą zagadnienie, jak dalej coś wcisnąć, dalej niż nieskończoność. Albo, to dla zatwardziałych w dowodzeniu

51

Page 52: Kwantologia stosowana 4

wyższości czego-tam nad Fizyką, niech powiedzą, co zamiast NIC, co w rozumowaniu umieścić zamiast nicości.COŚ, wiadomo, zanegować prosto i od zawsze to było robione. Prosto i łatwo się to robi w pomyśliwaniu, bo przecież w zapasie jest to wielce usłużne NIC. No i można sobie tam mówić, że odejmując COŚ z rzeczywistości, to wyjdzie NIC. I jest komfort w analizie, całość się pięknie komponuje. Ale jak odrzucić NIC, to co zostaje? Jak zanegować NIC?

Nie, koledzy, to nie zabawa pojęciami. To nie logiczne igraszki ku uciesze szarych komórek późną nocną porą i z rozumem na głodzie – to fundament zagadnienia.Jeżeli spróbować, a to przecież można zrobić, spróbować zanegować NIC, to co będzie? Przecież w takim działaniu neguje się logikę w całości, wszelkie sposoby postępowania, które wyznaczają to, jak w świecie się poruszamy i jak o nim myślimy. COŚ, powtarzam, można w przypływie złego humoru wyrzucić, choć przy okazji swoje istnienie też się neguje – ale NIC pozostaje ostatecznym "faktem" analizy, i żadnym już sposobem nie poddaje się usunięciu. Opoką, fundamentem w logicznym pojmowaniu rzeczywistości, tego już Wszystkiego, okazuje się NIC, nicość, tego ruszyć z posad już nie można - to punkt ostatecznego oparcia do poruszenia całości. Aż do nieskończoności i po wieczność.

Co, koledzy, cechuje, znakuje prostą? Oczywiście zero, czyli nic. A czym jest to zero, a raczej kim? Oczywiście. To my, każdy z nas to takie zero na tej prostej. To, co było wcześniej, to "minus" z przeszłości, a "plus" to przyszłość. To nasza pozycja definiuje tę prostą – naszą jako zbiorowości, ale i naszą jako jednostki. I to nasze myślenie dookreśla tę prostą – to nasze "zerowe myślenie" i nasze na pustce oparte działanie charakteryzuje wszystko. Nie ma w świecie innego tak istotnego miejsca.

Tak, my to myśląca pustka – my to myślące zero. - Jednostki tworzą fakty, ale to zera tworzą historię.

52