Upload
planeta-lorien
View
736
Download
13
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Fragment piątej Zaginionej Kartoteki, wchodzącej w skład serii suplementarnej sagi Dziedzictwa Planety Lorien. Retrospekcje Sandora, Cêpana Numeru Dziewiątego z pobytu na ojczystej planecie.Przekład na język polski ma charakter promocyjny oraz podglądowy. Wszelkie prawa autorskie należą do ich pierwotnych właścicieli.
Citation preview
SAGA DZIEDZICTWA PLANETY LORIEN
ZAGINIONA KARTOTEKA OSTATNIE DNI LORIEN
PITTACUS LORE
TŁUMACZENIE PMJM DLA PLANETALORIEN.PL
FANPAGE NA FB
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Oto Lorien. Miejsce idealne. Przynajmniej tak mawiają. Może mają i rację. Przez wiele lat Loryjski Wydział Eksploracji Międzyplanetarnej wysyłał niezliczoną ilość misji rozpoznawczych na każdą ze znanych nam planet utrzymujących życie. Każda z nich wydawała się koszmarna. Weźmy na przykład taką Ziemię – mocno zanieczyszczona, przeludniona, średnia temperatura powietrza stale rośnie. Jak zrelacjonowali nasi zwiadowcy, większość jej mieszkańców wydawała się nieszczęśliwa. Ziemianie wiele wieków spędzili na bezsensownym zabijaniu się nawzajem; teraz próbują nie zaczynać tego od nowa. Wystarczy rzucić okiem na jedną z ich książek historycznych– mamy takich duży zbiór w Wielkim Loryjskim Centrum Informacji – aby przekonać się, że toczyli jedną bezcelową wojnę za drugą. Chciałoby się krzyknąć „Ziemianie, wy idioci, ogarnijcie się!” Z drugiej jednak strony, Ziemia jest, oprócz Lorien, jedyną dość przyjazną planetą. Nie warto nawet wspominać Mogadore. Szkoda na to czasu. Na Lorien nie ma wojen. Nigdy. Pogoda zawsze jest świetna, a że istnieje odpowiednia ilość obszarów geograVicznych o odmiennych warunkach atmosferycznych, zawsze można znaleźć się tam, gdzie będzie ona „świetna” dla nas samych. Znaczną część planety porastają dziewicze lasy, brzegi lądów dekorują nieskazitelnie czyste plaże, stanowiące elementy niezwykłych krajobrazów, możliwych do podziwiania ze szczytów górskich archipelagów. Nawet w ośrodkach zurbanizowanych lwią część stanowią parkowe przestrzenie. Loryjczycy nikogo się nie obawiają, w miastach nie ma bowiem przestępczości. Czy można być tu z czegoś niezadowolonym? To miejsce jest idealne, dlatego wszyscy zawsze są szczęśliwi. Naprawdę. Zawsze. Wystarczy przejść się główną promenadą w Stolicy, a otoczą cię grupy uśmiechniętych twarzy, niczym zgraje dziwnych zombie. Podobno nie ma miejsca idealnego, czyż nie? Nawet gdyby było, uznałbym je za okropnie nudne. Nienawidzę takiego stanu, dlatego zawsze szukam cieni na tym perfekcyjnym obrazku. One stanowią źródło ekscytacji. Jak się nad tym tak dłużej zastanowię, to pomimo obaw osób z otoczenia – a wśród nich prym wiodą moi rodzice – jednym z takich cieni jestem ja sam. Całkowicie aloryjski.
Tej nocy, gdy zdałem sobie z tego sprawę, Chimera dosłownie pękała w szwach. Muzyka grała ogłuszająco, powietrze było suche, a pomimo tego – zaskakująco – wszyscy wokół byli rozpromienieni, skacząc i obijając się o siebie jak muchy. Tego wieczora sam im wtórowałem. Tańczyłem przez kilka godzin, głównie w pojedynkę, ale kiedy zaczepiałem przypadkowo o którąś dziewczynę, tańczyliśmy razem przez kilka minut, szczerząc się od ucha do ucha. Nie wymienialiśmy słowa, aż zaczynał się nowy kawałek i jedno z nas zostawało porywane przez tłum na drugi koniec sali. Nie robiliśmy z tego problemów. Przyznam, że to była cudowna impreza. Prawie świtało, gdy wreszcie opadłem z sił po całej nocy bezustannego ruchu i zawlokłem się na sofy ustawione przy kolumnach po bokach parkietu. Gdy podniosłem głowę, zauważyłem nad sobą Paxtona i Teev. Nie znałem ich zbyt dobrze, chociaż przychodzili do Chimery regularnie i kilka razy pogadaliśmy. – Hej wam – zacząłem, kiwając głową, nie mając pewności czy mnie pamiętają. – Sandor, chłopie! – odkrzyknął Paxton, klepiąc mnie po plecach – Czy nie powinieneś być w łóżku? Powinienem się wkurzyć za ten przytyk, ale zamiast tego ucieszyłem się, iż mnie rozpoznali. Paxton zawsze był pod wrażeniem tego, iż pomimo mojego wieku, ciągle udawało mi się dostać do klubu. Nie mam pojęcia po co była ta segregacja wiekowa – Chimera bądź co bądź była zwyczajnym miejscem do potańczenia i posłuchania muzyki. Ale na Lorien, zasady są zasadami. Paxton był ode mnie kilka lat starszy i studiował na Uniwersytecie Planety Lorien. Jego dziewczyna o imieniu Teev pracowała w butiku na East Crescent. Oboje prowadzili życie, którego bym się nie powstydził. Spotykali się w kawiarniach, umawiali w klubach pokroju Chimery, i nikt nie miał im tego za złe. Nie miałem czasu tyle czekać. A czułem, jakbym robił to już całą wieczność. Miałem dosyć bycia nastolatkiem, chodzenia do szkoły oraz nauczycieli i rodziców, mówiących mi co mam robić. Wkrótce nie będę musiał udawać dorosłego. Po prostu się nim stanę, a wtedy będę mógł żyć tak jak chcę. Natenczas Chimera była jedynym miejscem w którym mogłem być sobą. Każdy kto tu przychodził trochę mnie przypominał – oryginalne ciuchy, dziwne fryzury. Każdy był indywidualistą. Nawet na planecie Lorien żyli tacy, którzy nie pasowali do reszty. Przychodzili właśnie tutaj. Niektórzy – choć było ich niewielu – wchodzili do klubu z kwaśną miną. Ale nie z powody jakiś zmartwień, tylko po to, aby sprawdzić jakie to uczucie. Całkowicie dla zabawy. Teev patrzyła na mnie rozbawiona. Paxton wskazał na bransoletkę wiszącą na moim nadgarstku. – Czy te urządzonko nie powinno być niezawodne? – zapytał ze sztucznym uśmiechem. – Za każdym razem udaje ci się oszukać te bramki.
Wejścia do klubów były monitorowane, aby powstrzymywać dzieciaki w moim wieku przed wchodzeniem do środka. W przeszłości udawało mi się wkradać tylnymi drzwiami dla obsługi lub przechodzić niezauważonym wraz z tłumem. Tamtego dnia jednak poszedłem o krok naprzód, modyVikując datę urodzenia w kodzie zapisanym w pamięci podręcznej mojej elektronicznej bransoletki, przez co maszyna na wejściu uznała mnie za starszego. Byłem z siebie z tego powodu dość dumny, ale nie miałem zamiaru zdradzać wszystkich sekretów. W odpowiedzi wzruszyłem ciężko ramionami i dodałem: – No cóż, znasz mnie. To ja, Sandor. Bystry i Zagadkowy. – Zapomnij o bramkach, Paxton – odezwała się Teev. – Nie oszuka przecież szkolnego Rejestru Nieobecności. Bo przecież nadal chodzisz na zajęcia, prawda? Lepiej się pośpiesz, bo zostaniesz przyłapany. Robi się późno. – Chciałaś powiedzieć wcześnie – poprawiłem ją. Słońce wzeszłoby lada chwila. Ale miała rację. Przynajmniej teoretycznie. Teev nad górną wargą miała małe znamię, które towarzyszyło znacznie większej bliźnie nad policzkiem, odznaczającej się szkarłatną barwą i ciągnącej się aż do linii włosów. Łączyła je wytatuowana czarna strzałka. Dziewczyna swój niski wzrost rekompensowała przyjaznością zmieszaną z aurą tajemniczości. Była jaka była, i nie zamierzała ukrywać swoich znamion. Podziwiałem ją za to. Korciło mnie, aby powiedzieć jej prawdę. Szczerze, to ten Rejestr było o wiele łatwiej obejść niż samą bramkę. A może tak to wyglądało z mojego punktu widzenia. Pożyczyłem od mojego kumpla, Raxa, jego bransoletkę i do jej pamięci dołączyłem unikalny kod z mojej. Nawet jeśli nie było mnie w szkole, gdy Rax wchodził do klasy, system wyłapywał nas obu. Wymyśliłem to tuż po tym, jak wpadłem w kłopoty kilka miesięcy temu i zostałem za karę zmuszony do pomagania w sekretariacie. Przeglądając komputer przypadkowo natknąłem się na lukę w zabezpieczeniach. System nie wyłapywał nadmiarowości. Zatem kiedy zarówno Rax ze swoją bransoletką jak i ja pojawialiśmy się w klasie, nie było to zapisywane jako podwójna obecność. Idealnie. – Nie mogę zdradzać moich tajemnic – dodałem ostatecznie, posyłając niewinny uśmiech. – Ekstra – parsknął Paxton. Jego podziw zamienił się w pogardę. Zaczęło mi być gorąco. – Dzięki – odpowiedziałem, jakbym tego nie dostrzegł. Zanim jednak udało mi się załagodzić sytuację, rozejrzałem się po klubie i momentalnie znieruchomiałem. Tuż przy wejściu dostrzegłem kogoś znajomego. Niekoniecznie chciałem go jednak spotkać. To był Endym, wykładowca obcych kultur na Akademii Planety Lorien. Przyznam, że był z niego całkiem fajny facet, prawdopodobnie zasługiwał na miano jedynego nauczyciela, jakiego lubiłem. Tak czy siak, gdyby zobaczył mnie w klubie, w którym nie powinienem być, a stąd i tak nie mógłbym dojechać na czas na zajęcia, to nie będzie mógł przejść obojętnie. Uśmiechnąłem się do pary dotrzymującej mi towarzystwa jakby nigdy nic.
– Teev, Paxton, było mi bardzo miło – pożegnałem się, wchodząc na parkiet i znikając z linii wzroku profesora. Otoczył mnie szczelnie tłum tańczących, raz po raz wykonujących falę. Próbując przedostać się do wyjścia obserwowałem jak Endym przechodził do baru i zamawiał drinka. Otrzymał świecącą Violkę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Po chwili wkroczył na parkiet. Byłem pewny, że mnie nie zauważył – jeszcze – ale nadal był niebezpiecznie blisko. Cholera. Skryłem się za jedną z kolumn, aby uniknąć jego wzroku. Co prawda, Chimera była dość dużym klubem, ale nie aż tak. Gdybym tam został nie miałbym pewności, że się na siebie nie napatoczymy. Musiałem zatem się stamtąd wydostać, póki jeszcze było sporo ludzi. Zauważyłem, że rozmawiał z jakąś kobietą i w miarę upływu czasu zaczynał z nią pomału tańczyć. Przewróciłem oczami. Fakt, że do Chimery chadzali moi wykładowcy nie wpłynął pozytywnie na wizerunek tego miejsca. Mogłem jedynie pchać się wgłąb, aż pod samą scenę. Nigdy nie byłem w garderobach na drugim końcu sali, ale przecież tancerze i zespoły muszą gdzieś się przygotowywać. Zmuszała mnie do tego idealnie beznadziejna pozycja Endyma, przez którą wystarczyło, że podniósł głowę, a zobaczyłby jednocześnie drzwi wejściowe jak i kręcone schody prowadzące na antresolę. Obijałem się z miejsca na miejsce, próbując nie zwracać na siebie uwagi, starając się coś wymyśleć. Wreszcie, gdy spojrzałem ponownie na Paxtona i Teev, coś mi przyszło do głowy. Oni mogliby mi pomóc. Taką miałem nadzieję. – Co byście powiedzieli na to... – odezwałem się docierając do nich, maskując moje przerażenie zagadkowym uśmieszkiem –... że wykładowca z akademii jest tutaj? Oboje zaczęli wypatrywać na Endyma, po czym wlepili swoje gały we mnie. – Powiedziałbym, że to miejsce stacza się na samo dno – odpowiedziała Teev. – Wpuszczają tu już nauczycieli? – Masz pecha, koleś – zaśmiewał się Paxton. – Tyle się namęczyłeś, by tu wbić, a teraz i tak zostaniesz przyłapany. – Dajcie spokój, trochę współczucia. Możecie mi pomóc? – Kiedy wymienili sceptyczne spojrzenia, przybrałem pozę bezbronnej owieczki. – Proooszę...? Teev odgarnęła do tyłu włosy i przewróciła delikatnie oczyma. – No dobra, młody. – Poklepała mnie po policzku. To było dla mnie niemal upokarzające, ale co mogłem wtedy poradzić. – Zajmiemy się nim. Zadbaj o swój tyłek. Przez chwilę obserwowałem, jak Teev wraz z Paxtonem uderzali do Endyma i jego partnerki, starając się ich rozdzielić. Teev objęła wykładowcę, a Paxton całkowicie zasłonił mu pole widzenia. Kiedy wyczułem okazję, puściłem się biegiem pomiędzy ludźmi, starając się trzymać głowę najniżej jak się da. Niemal udało mi się wydostać, kiedy posłyszałem za swoimi plecami głośne „Ej!”. Odwróciłem się w biegu, spoglądając na jakiegoś wielkiego faceta świeżo oblanego drinkiem. Musiałem go potrącić, przez co nie wyglądał na zadowolonego.
Jak nic brakowało mi tylko ostrej bijatyki na parkiecie. Przyśpieszyłem i dotarłem pod scenę, zaskakując na schodki, prowadzące do garderoby. Dopadłem małych drzwiczek. Były zamknięte. – Hej, ty! – usłyszałem za sobą. Facet zbliżał się niepokojąco szybko. – Zapłacisz za to! Potrząsnąłem wściekle za klamkę. Gdy na nic się to zdało, spróbowałem się opanować i wymyśleć inny sposób. Jeślibym wykorzystał całą swoją siłę, być może udałoby mi się je wyważyć. O ile dopisałoby mi szczęście. Facet docierał już do ostatniej kolumny, krzyczał jak opętany. Co za palant – żeby robił taki raban z powodu jednego drinka? Loryjczycy dookoła niego zaczynali wpatrywać się w nas zaciekawieni. Za chwilę będzie po mnie. Spróbowałem ostatni raz. Rozpędziłem się i z całym impetem rzuciłem na drzwiczki. Tym razem ustąpiły.
DLA PLANETALORIEN.PL
FANPAGE NA FB
KUP EBOOKA