124
Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 1

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych ... · Nazwy miejsc są zaczerpnięte właśnie z Blake’a i kaŜda z nich symbolizuje coś innego. Blake podzielił człowieka na cztery sfery

  • Upload
    lamtu

  • View
    218

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 1

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 2

ISBN: 978-83-60320-78-5

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 3

OD AUTORKI

Świat przedstawiony w „Opowieściach z Zoa” opiera się na nietypowym połączeniu

dwóch mitologii – chrześcijańskiej i unikatowej mitologii Williama Blake’a. Nazwy miejsc są

zaczerpnięte właśnie z Blake’a i kaŜda z nich symbolizuje coś innego. Blake podzielił człowieka

na cztery sfery Zoa: Urizen, Tharmas, Luvah oraz Urthonę. KaŜdej z tych czterech sfer

odpowiadały ich cztery Ŝeńskie Emanacje: Enitharmon, Vala, Ahania oraz Enion, tak jak Zoa

odpowiada Emanacja. Moja teoria opiera się na stwierdzeniu, Ŝe człowiek moŜe być zarówno

Piekłem, jak i Niebem, w zaleŜności od tego, jaką jest osobą i jakich dokonuje wyborów. Tak

więc równie dobrze moŜna powiedzieć, Ŝe męskie Zoa jest Piekłem, a Ŝeńska Emanacja Rajem.

Jak juŜ wspomniałam, to tylko moje osobiste załoŜenie.

Aby pomóc czytelnikowi swobodnie poruszać się w nazewnictwie, które występuje w

opowiadaniach, przygotowałam mały słowniczek. Mam nadzieję, Ŝe nieco przybliŜy specyfikę

świata Zoa i rządzących nim reguł.

• Beulah – „księŜycowe miasto”, kraina inspiracji i tajemnicy; w mojej historii Beulah jest

stolicą Zoa.

• Elynittria – u Blake’a symbol tolerancyjnej Ŝony oraz artystycznego zmysłu. Jej atrybutami

są srebrny łuk i strzała; w mojej historii Elynittria jest nazwą kampusu uniwersyteckiego w

Raju- Emanacji oraz sezonowego dworu lady Pistis Sophii, która w Emanacji odpowiada za

rozwój kultury oraz jest mecenasem sztuki.

• Emanacja – nazwa stosowana na określenie Raju, względnie anielskie państwo.

• Empireum – „rzeka promienistej światłości”; miejsce w Raju, które znajduje się najbliŜej

Boga; u mnie Empireum jest stolicą Emanacji.

• Eno – u Blake’a to prastara matka wszechrzeczy, która wyłoniła się z praoceanu, symbolizuje

równieŜ ten praocean; u mnie Eno pojawia się jako nazwa jeziora w artystycznej prowincji

Zoa – Urizen.

• Ethinthus – symbol śmiertelnego ciała i miłości zredukowanej do aktu fizycznego; w

„Opowieściach z Zoa” nazwę Ethinthus nosi słynna łaźnia w Beulah, która z powodzeniem

spełnia równieŜ funkcję burdelu.

• Luvah – jedna ze sfer Zoa, symbolizuje miłość i emocje; jej podległą sztuką jest muzyka,

kolorem – czerwony, a porą roku – lato, stąd w mojej historii Luvah zamieszkują demony

obdarzone ciemną skórą; Luvah jest przemysłową prowincją, odpowiedzialną za

wydobywanie szlachetnych kamieni; administratorem krainy jest księŜna Lamia.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 4

• Orc – symbol krwi, rewolucji oraz Ŝądzy; u mnie to odrębna, letnia rezydencja Lucyfera,

gdzie król właściwie spędza cały czas w oddaleniu od gwaru i intryg Beulah oraz

prawdziwego królewskiego pałacu, Rintrah.

• Ratio – u Blake’a symbolizuje rozum, osąd, metodę; u mnie jest stolicą prowincji Urizen.

• Rintrah – symbol władcy, przywódcy; u mnie Rintrah jest głównym pałacem w Zoa, w

którym powinien mieszkać król oraz dwór, ale poniewaŜ Lucyfer wynosi się do Orc, w

opuszczonym Rintrah pozostaje tylko jego syn, ksiąŜę Koryu.

• Sotha – symbol wojny i wyładowania wynaturzonych popędów; w „Opowieściach z Zoa”

Sotha jest Akademią Wojskową, siedzibą głównodowodzącego Sił Zoańskich,

bezwzględnego generała Amaimona.

• Tharmas – jedna ze sfer Zoa; symbolizuje zmysły oraz fizyczne poŜądanie; jej podległą

sztuką jest malarstwo, kolorem – zielony, a porą roku – zima; u mnie Tharmas to

najodleglejsza prowincja Zoa, zwana Marchią; charakteryzuje się mroźnym klimatem oraz

przewagą demonów, które mają wyjątkowo bladą skórę, a szczególnie wśród kobiet zdarzają

się nawet blondynki, co jest niezwykle egzotyczne, gdyŜ generalnie demony nie mają jasnych

włosów; administrator krainy, margrabia Belzebub, jest równieŜ marszałkiem Zoa.

• Thiralatha – symbol erotycznego marzenia kobiety, które nie moŜe zostać zaspokojone; w

Zoa Thiralatha to nazwa tendencyjnej szkoły dla młodych dziewcząt, które juŜ od

najmłodszych lat uczą się swojej pozycji w tym dyskryminującym kobiety społeczeństwie;

administratorem szkoły jest najpotęŜniejsza czarodziejka w Zoa, Astarotte.

• Urizen – jedna ze sfer Zoa; symbolizuje rozum, podległa jej sztuka to architektura, kolor –

biały, złoty albo czarny, pora roku – wiosna; u mnie Urizen to artystyczna, najbardziej

liberalna obyczajowo prowincja Zoa, to właśnie z Urizen pochodzi większość wynalazców,

naukowców oraz uzdolnionych artystów; wśród demonów z Urizen mogą się zdarzyć oczy

ciemnoniebieskie, w odcieniu indygo, choć pełnokrwiste demony ogólnie nie miewają

niebieskich i zielonych oczu; administrator krainy to hrabia Eblis.

• Urthona – jedna ze sfer Zoa; symbolizuje wyobraźnię, podległą jej sztuką jest poezja,

kolorem – niebieski, porą roku – jesień; u mnie to środkowa, najbardziej strategiczna

prowincja Zoa, posiada status autonomii, na jej terenie znajduje się stolica kraju Beulah oraz

Orc, rezydencja króla; jej administratorem jest markiz Azazel, mer Beulah.

• Zoa – nazwa stosowana na określenie Piekła; dzieli się na cztery główne prowincje: Tharmas,

Urizen, Luvah oraz Urthonę.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 5

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 6

Konferencje.

Ostatnio coraz częściej dochodził do bolesnego wniosku, Ŝe to największe przekleństwo w

jego w miarę uporządkowanej i wygodnej egzystencji. Sam równieŜ uchodził za personę

uporządkowaną i wygodną. Przez co leniwą. I czasami mocno sfrustrowaną. Otaczała go bowiem

atmosfera subtelnej zawiści – za to, Ŝe był ulubieńcem palatyna, osobiście przez niego wybranym

na najbardziej zaszczytne stanowisko w państwie, zaraz po samym palatynie, czyli na stanowisko

marszałka dworu. Zawiść w Raju mogła być tylko subtelna – oficjalnie głośno potępiana i

starannie tuszowana, a jednak wszechobecna. Tak więc blichtr i zakłamanie towarzyszyło mu na

kaŜdym kroku i choć usilnie próbował, nie potrafił się do tego przyzwyczaić. Był na to zbyt

naturalny, w pewien specyficzny sposób szlachetny i wciąŜ niepozbawiony czarnego poczucia

humoru, które chyba najbardziej przeszkadzało napuszonej anielskiej śmietance. Stąd brała się

jego frustracja, a gdy palatyn Metatron na dodatek uczynił go ministrem administracji, przekonał

się, Ŝe posiada jej nieprzebrane pokłady.

Oczywiście pochlebiało mu, Ŝe doczekał się tylu zaszczytów, ale z drugiej strony równie

mocno doskwierał mu nadmiar obowiązków z powodu sprawowania dwóch funkcji na raz.

Zasoby jego wolnego czasu kurczyły się w zastraszającym tempie, a on był przecieŜ osobą

rozrywkową, pochłoniętą wieloma osobistymi sprawami, a takŜe Ŝywiącą słuszne przekonanie,

Ŝe kaŜdemu naleŜy się choć odrobina odpoczynku. PoniewaŜ zaś posiadał niespotykanie wielki

dystans do świata, uwaŜał, Ŝe ta odrobina odpoczynku naleŜy się szczególnie jemu. A moŜe

nawet nie odrobina, a cały zapas! I jak tu nie zwariować, skoro ta banda świętoszków zazdrościła

mu prawdziwej udręki?

Coraz bardziej męczyła go jego obecna sytuacja. Nawet nie miał czasu, by spokojnie

zapalić! On! Baron Uriel, przez przyjaciół nazywany Sakuya, marszałek dworu niebiańskiego

palatyna, a przy tym nałogowy palacz, nie umiał wygospodarować sobie chwili, Ŝeby w spokoju

wypalić papierosa! Skandal!

Pomyślał o tym w samym środku nuŜącej konferencji, otoczony wianuszkiem

najwaŜniejszych dostojników z obu skłóconych krain. Zebranie u Metatrona dotyczyło

uregulowania draŜliwych stosunków pomiędzy Zoa, potocznie zwanym Piekłem, oraz Emanacją,

szerzej znaną jako Raj. Zadanie absolutnie niewykonalne! Zdaniem Uriela równieŜ najgłupszy

pomysł, na jaki mogli wpaść władcy obu tych państw. Właściwie Metatron odnosił się do tego

raczej sceptycznie i to buntownik Lucyfer, król Zoa, naciskał na zorganizowanie spotkania.

Tak oto przez długie, zdające się trwać wieczność godziny Sakuya skręcał się z tęsknoty za

papierosem i swoim ciepłym łóŜkiem, w którym chciał zakopać się po same uszy i zasnąć snem

sprawiedliwego.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 7

Tymczasem uczestniczył w tej farsie, z niesmakiem obserwując, jak Lucyfer wlepia

rozmarzony, poŜądliwy wzrok w Metatrona, a jego dostojnicy próbują prowadzić coś w rodzaju

negocjacji. Mówił tylko hrabia Eblis, wspomagany kąśliwymi uwagami burmistrza stolicy Zoa,

markiza Azazela, który pewnie myślał, Ŝe jest zabawny. Lucyfer od czasu do czasu kiwał głową,

nieumiejętnie udając, Ŝe wszystko rozumie i zgadza się z wywodami swoich podwładnych. Uriel

podejrzewał, Ŝe nawet gdyby Eblis powiedział, Ŝe beztrosko oddadzą Zoa w ręce Metatrona,

Lucyfer by mu przytaknął. Zwłaszcza Ŝe jego marszałek i prawa ręka, Belzebub, uznawany za

najniebezpieczniejszego arystokratę w Piekle, pogardliwie i wymownie milczał przez cały czas

trwania konferencji. Swoją drogą, ciekawe dlaczego… CzyŜby podzielał odczucia Sakuyi?

„Być moŜe. Kto go tam wie”, pomyślał Uriel, odwracając wzrok na misterne, złote i

zielone ornamenty, zdobiące wysoki sufit i część ścian. Sala miała owalny kształt i przeszklony

strop w kształcie kopuły. Niezwykle jasne oświetlenie tworzyło znakomitą scenerię dla bogatego

wystroju wnętrza i okrągłego, dębowego stołu wokół którego zgromadziło się ośmioro

dygnitarzy.

− Panie, szczerze podziwiam twój kunszt wymowy, ale wciąŜ nie moŜemy doczekać się

konkretów! Po to się chyba tutaj zebraliśmy, czyŜ nie? – głęboki, męski głos palatyna

Metatrona, który tak kontrastował z jego nieporadnym, kobiecym wyglądem, w połowie

przerwał kwiecisty wywód Eblisa, właśnie opiewającego cnoty i wręcz niesamowitą zdolność

demonów do kompromisu.

Taa. Jasne. Uriel z trudem powstrzymał ziewnięcie.

Kątem okna zerknął na usadowioną obok niego Amitiel. Jej gładkie czoło zdobił srebrny

łańcuszek ze szmaragdem. Jeśli była znudzona, nie dała tego po sobie poznać. Siedziała

wyprostowana i skupiona, beznamiętnie przyglądając się demońskim gościom. Szczerze

podziwiał jej opanowanie i stoicki spokój, z jakim znosiła całą tę błazenadę.

Pani pułkownik zastępowała nieobecnego przywódcę anielskiej armii, Michaela. Uriel z

przekąsem stwierdził, Ŝe Ŝadna siła nie byłaby w stanie sprowadzić i zatrzymać tutaj przez tyle

czasu energicznego, nieokiełznanego generała. Poza tym Michael – czyli Mika – jak ognia unikał

swojego starszego brata Lucyfera. Od czasu wojny domowej Ŝywił do niego nieskrywaną

niechęć, która graniczyła z najczystszą nienawiścią. Wpadał w szał na samo wspomnienie

imienia „Lucyfer”, więc moŜe dobrze się stało, Ŝe nie pojawił się osobiście. Porywczy Mika

mógłby doprowadzić do niebezpiecznej kłótni. W czasie ostatniej konferencji Sakuya musiał

przykuć go kajdankami do krzesła.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 8

− To zaleŜy co, panie, rozumiesz pod pojęciem konkretów… – jakby od niechcenia powiedział

Azazel, wymownie zerkając na Lucyfera, a potem na zdegustowanego palatyna.

− MoŜe na przykład jakiś plan pokojowy, drogi panie merze? śywimy bowiem niekłamaną

nadzieję, Ŝe skoro posiadacie tyle wspaniałych cnót, które zresztą tak umiejętnie przedstawił

nam imć pan hrabia Eblis, stać was równieŜ na sformułowanie kilku grzecznościowych słów

i przelanie ich na papier! Jeśli nie, Ŝyczliwie wypoŜyczymy wam naszych najzdolniejszych

pisarzy z magiem Razjelem na czele! Jestem nawet w stanie teraz z nim o tym porozmawiać!

– riposta archanioła Gabriela na chwilę uciszyła mrocznego markiza i wywołała mimowolny

uśmiech satysfakcji na ustach Metatrona.

DyŜurny pieniacz Emanacji, w dodatku minister kultury i dobrych obyczajów, to znaczy

archanioł Gabriel, siedział po prawej stronie palatyna, nerwowo wystukując o blat rytm jakiejś

melodyjki. Uriel miał ochotę połamać mu palce. DraŜnił go ten jednostajny rytm, ale jeszcze

bardziej sam Gabriel. Minister kultury był właśnie jednym z owych zakłamanych rajskich

świętoszków, którzy siali o nim obraźliwe plotki, skrycie czyhając na zdobycie zaszczytnego

stołka marszałka dworu.

− Dziękujemy za troskę i dobre chęci, szanowny panie Inkwizycjo! – odparł Eblis tonem

uprzejmej konwersacji, choć w jego ciemnoniebieskich oczach tańczyły groźne iskierki –

Wątpię, Ŝeby Razjel miał ochotę zawracać sobie nami głowę!

Gabriel natychmiast poczerwieniał. Z powodu jego nadgorliwości w sprawowaniu urzędu

i zwalczaniu wszelkich buntowniczych poglądów w Emanacji po cichu nazywano go „Rajską

Świętą Inkwizycją”. Do tej pory jednak jeszcze nikt publicznie nie odwaŜył się tak do niego

zwrócić.

Uriela bardzo to rozbawiło i zaśmiał się cicho, w swoim zamierzeniu tylko do siebie, ale i

tak zgromadzeni dyplomaci, nawet łącznie z grobowo milczącym Belzebubem, zwrócili

spojrzenia w jego stronę. Poczuł się zobowiązany do zabrania głosu.

− Owszem, pan Inkwizycja troszczy się o wszystkich i o wszystko! – powiedział jakby

specjalnie do Eblisa, bo akurat z nim skrzyŜował wzrok.

W odpowiedzi hrabia tylko skinął głową i atmosfera wreszcie uległa niejakiemu

rozluźnieniu. Ośmielony tym Sakuya nie przestał dworować sobie z Gabriela.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 9

− A wszyscy i wszystko wiedzą jaki pan Inkwizycja jest zaciekły w swojej troskliwości! Proszę

mu zatem wybaczyć tę małą wpadkę! – ciągnął, udając, Ŝe nie zauwaŜa wściekłej miny

uraŜonego archanioła.

− Twoja błyskotliwość jak zwykle zwala mnie z nóg! – „Inkwizycja” wpadł mu w słowa, lekko

przechylając się w jego stronę nad ramieniem oddzielającej ich Amitiel, jakby mimo tej

przeszkody zamierzał go uderzyć. – Ja jednak w przeciwieństwie do ciebie, kochany panie

marszałku, nie mam aŜ tyle wolnego czasu, Ŝeby słuchać tych farmazonów!

− No tak. Pewnie tropisz kolejną herezję – odparł złośliwie Sakuya. – Swoją drogą, twoja

kultura osobista jak zwykle zwala mnie z nóg!

− Ty popieprzony…

− Dość! – Amitiel uderzyła dłonią w stół. – DłuŜej tego nie zniosę! Obaj się pogrąŜacie! I

jeszcze przekrzykują się przez moje ramię! – dodała z wyrzutem spoglądając na palatyna,

który posadził ją w tak niedogodnym miejscu.

Metatron tylko wzruszył ramionami. Sakuya był przekonany, Ŝe pewnie rozśmieszały go

ich utarczki słowne, dlatego się nie wtrącał. Nawet palatyn się nudził, skoro zagrywki

„Inkwizycji” wydawały mu się zabawne.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 10

Gabriel umilkł i ostentacyjnie skrzyŜował ramiona na piersi. Jego jasny, luźny warkocz o

Ŝółtym odcieniu Ŝonkili opadł mu na lewe ramię, dodając kokieteryjnego uroku kapryśnej,

naburmuszonej twarzy, która z powodzeniem nadawałaby się do ozdoby nawy głównej w jakimś

mniej lub bardziej czcigodnym ziemskim kościele.

Amitiel przejęła inicjatywę. Uśmiechnęła się pewnie do zraŜonych i wyraźnie juŜ

zniecierpliwionych demońskich gości.

− MęŜczyźni. Same z nimi problemy! Lepiej by było, gdybyśmy rozwiązywali nasze problemy

w gronie kobiet! – powiedziała Ŝartobliwie, ale w tym momencie zdała sobie sprawę, jaką

popełniła niezręczność.

Demony nie akceptowały kobiet w polityce. Co chwila Belzebub na przemian z

Azazelem krzywili się na widok kobiety przy konferencyjnym stole i choć Ŝaden z nich jeszcze

nic nie powiedział, i tak po ich minach widać było, jak bardzo irytuje ich obecność Amitiel.

Belzebub otworzył usta, jakby chciał ją zbesztać, ale w ostatniej chwili zrezygnował.

Uriel pomyślał kąśliwie, Ŝe pewnie złoŜył sobie przysięgę, Ŝe nie odezwie się dzisiaj ani jednym

słowem. CóŜ. MoŜna i tak.

Za to Azazel ironicznie prychnął. Speszona Amitiel zwróciła swoje spojrzenie na

rozanielonego Lucyfera. Zaschło jej w gardle.

− Jak powiedział nasz palatyn, czekamy na konkrety! – zwróciła się prosto do króla Zoa, lecz

nie doczekała się Ŝadnego odzewu.

Lucyfer podpierał głowę na ręce, bezwstydnie admirując urodę Metatrona. Ten udawał,

Ŝe tego nie dostrzega, swobodnie popijając wodę z kryształowej szklanki. Skomplikowane złote

bransolety palatyna brzęczały przy kaŜdym ruchu jego dłoni.

W powietrzu zawisło kłopotliwe milczenie.

W końcu przerwał je kpiący komentarz Azazela:

− No to macie swoje konkrety!

− To wy nalegaliście na to spotkanie! Podobnie jak i na wcześniejsze – Metatron wreszcie

włączył się do dyskusji, mierząc bezczelnego mera miaŜdŜącym wzrokiem. –

Zobowiązaliśmy się przygotować salę konferencyjną. Jak dotąd spotkaliśmy się juŜ pięć razy

i wciąŜ nic z tego nie wyniknęło!

− My jesteśmy zaledwie bezwolnymi narzędziami w rękach naszego króla i pana! –

odpowiedział udawanym, zbolałym głosem Azazel i bezradnie rozłoŜył ręce. – Proszę cię

drogi palatynie, oszczędź nas i bezpośrednio spytaj Lucyfera! MoŜe ciebie usłyszy… –

ostatnie zdanie wypowiedział półgłosem, niby do siebie.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 11

Eblis zakrył dłonią usta, pewnie Ŝeby zamaskować uśmiech. Usadowiony obok niego

Belzebub przypominał gradową chmurę, za której przyczyną zaraz rozpęta się burza.

− Lucyferze, słuchamy – rzekł chłodno palatyn, spokojnie spoglądając w bursztynowe oczy

króla Zoa.

Ten ocknął się, jakby z długiego snu, uśmiechnął marzycielsko i odparł:

− Swoją urodą przyćmiewasz gwiazdy!

Nim ktokolwiek zdąŜył zareagować, szurnęło krzesło Belzebuba. Marszałek Zoa obrzucił

zebranych mroŜącym krew w Ŝyłach spojrzeniem i oznajmił:

− Proponuję chwilowe zawieszenie rozmów!

Następnie nie zwaŜając na ogólną konsternację odwrócił się w stronę wyjścia z sali.

Nikt go nie zatrzymał.

***

Głęboko zaciągnął się papierosem.

Znajdował się na jednym z balkonów palatyńskiego pałacu. Dzięki ogłoszeniu przerwy w

obradach wreszcie doczekał się upragnionego relaksu.

Przypomniał sobie, jak Belzebub po prostu wstał i z kamienną twarzą zaproponował

chwilowe zawieszenie rozmów. I to w tak kłopotliwym dla obu stron momencie! Po raz kolejny

z rzędu Sakuya przyznał, Ŝe ten napuszony skurwiel z Zoa, jak mieli go w zwyczaju nazywać

niektórzy anielscy dostojnicy, ma tupet. Oczywiście nie zmieniało to faktu, Ŝe był napuszonym

skurwielem – z tym akurat się zgadzał. Poza tym nie lubił przebywać w jego towarzystwie. MoŜe

z powodu jednego pojedynku, który wydarzył się wieki temu, a jego na samo wspomnienie

wciąŜ przeszywał niepokojący dreszcz? A moŜe z powodu odpychającej aury Belzebuba i jego

chłodnego, pogardliwego usposobienia, nie zjednującego mu przyjaciół, a wręcz

przysparzającego wrogów?

Swego czasu Uriel miał nawet szczery dylemat, bo nie wiedział, do której z tych dwóch

grup się zalicza. Na pewno nie był przyjacielem Belzebuba, ale choć znajdowali się po

przeciwnych stronach barykady i nawet kiedyś został przez niego pokonany w pojedynku, nie

uwaŜał się teŜ za jego wroga…

Dziwna sprawa.

Sakuya mimowolnie wzruszył ramionami. „TeŜ sobie problem znalazłem!”

Wypuścił dym, obserwując jego smuŜkę rozpuszczającą się w powietrzu. Na dworze

panował miły, orzeźwiający chłód. JuŜ dawno zrobiło się ciemno i panorama Empireum, stolicy

Emanacji, utonęła w ciemności, rozświetlanej jedynie przez pojedyncze światła. Świadczyły o

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 12

tym, Ŝe jeszcze nie wszyscy połoŜyli się spać. Nie zanosiło się teŜ, Ŝeby Uriel miał szybko

dołączyć do lwiej części mieszkańców Empireum, którzy juŜ słodko drzemali w swoich łoŜach,

uśpieni złudną iluzją bezpieczeństwa i spełnienia swoich codziennych obowiązków.

Obowiązki.

Niech je szlag trafi!

Teraz liczyło się tylko jego zaciszne miejsce na balkonie. Jego paczka fajek. Jego

samotność… Przymknął oczy, opierając łokcie o barierkę. Westchnął z zadowoleniem, ale zaraz

znowu się nachmurzył. Miał bowiem niejasne przeczucie, Ŝe czeka go długo odwlekane starcie z

Belzebubem. Podczas obrad parę razy odnosił wraŜenie, Ŝe marszałek Zoa z irytującą uwagą

wpatruje się w niego spod tej swojej przydługiej grzywki, jakby Sakuya stanowił dla niego

jedyną interesującą rozrywkę. Jednak śmiał wątpić, Ŝeby Belzebub miał zadać sobie aŜ tyle

trudu, by go odnaleźć na balkonie. Niby jednak wątpił, ale nawiedzały go zupełnie odwrotne

uczucia. Był za to na siebie zły.

Minęło juŜ dobre dwadzieścia minut i nikt go nie niepokoił. To w sumie dobrze… Z

jednej strony. Wyrzucił niedopałek za balustradę i odwrócił się w stronę drzwi do środka. Zamarł

w pół ruchu, nie umiejąc zapanować nad mięśniami twarzy, więc odmalowało się na niej

ogromne zdumienie. Przed nim stał Belzebub, okryty długą, granatową peleryną do samej ziemi,

sponad której wystawało tylko koronkowe wykończenie stójki od koszuli. Trzymał prawą dłoń

opartą na biodrze, odrzucając połę peleryny do tyłu. Dzięki temu odsłaniał fragment czarno-

złotego surduta oraz ciemnoniebieskich spodni, ozdobionych czarnym pasem z pozłacaną

klamrą. Były wpuszczone w cholewki długich, czarnych butów, równieŜ z pozłacanymi

klamrami.

Jego oblicze nie wyraŜało nic, a ciemnobrązowe oczy tajemniczo świdrowały go spod

zasłony grzywki.

− Jak długo tutaj stoisz? – wymamrotał skonsternowany Sakuya; nie razie nie było go stać na

nic bardziej elokwentnego.

− Wystarczająco długo – na wydatnych ustach Belzebuba pojawił się nieznaczny cień

uśmiechu, w końcu rozkruszając zastygłą na jego twarzy maskę obojętności.

Uriel wypuścił powietrze, bo z zaŜenowaniem zauwaŜył, Ŝe do tej pory je wstrzymywał.

Tak. Tylko spokojnie. Nie pozwoli wyprowadzić się z równowagi. Co to, to nie! No, naprawdę

ten napuszony skurwiel ma tupet!

Oparł się plecami o barierkę i skrzyŜował nogi w kostkach, a kciuki zatknął za szlufki

swoich sztruksowych spodni.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 13

− Co tu robisz? Oprócz tego, Ŝe szpiegowanie to twoje hobby? – zapytał nieco bardziej

ośmielony.

I na niego Belzebub działał stresująco, chociaŜ nigdy by się do tego nie przyznał.

− Bawi mnie twój niewyparzony język… – odparł marszałek Zoa, nadal nie spuszczając z

niego oczu.

Powiedział to tonem wskazującym na pewne perwersyjne drugie dno jego wypowiedzi i

Uriel uniósł brew w geście szyderczego zaintrygowania.

− A moŜe powinieneś przyznać, Ŝe raczej cię kręci, a nie bawi… – podjął wyzwanie nie

okazując zaŜenowania i sięgnął po następnego papierosa.

− Kręci? – uśmiech znacznie się poszerzył; Uriel nigdy wcześniej nie widział, Ŝeby marszałek

Zoa tak wylewnie się uśmiechał. – CóŜ za absurdalny kolokwializm, mój drogi. Brzmi

obraźliwie w twoich ustach…

Sakuya parsknął mimowolnym śmieszkiem.

− Wiesz co? A mnie bawi twoja gra pozorów. Wspomniałeś juŜ coś o języku, teraz o ustach, aŜ

normalnie czekam na propozycję seksu! Tylko jak ją przedstawisz? W jakim dwuznacznym

zdaniu?

Belzebub obdarzył go kolejnym zdawkowym uśmiechem. Najwidoczniej spodobała mu

się ta zabawa w szczerość. Niespiesznie wyciągnął z kieszeni srebrną papierośnicę z

wygrawerowanym symbolem smoka i wybrał sobie długiego, karbowanego papierosa. Uriel

przyglądał się, jak go przypala, a potem zaciąga się dymem. Demony same wyrabiały sobie

papierosy z korzeni wysokich traw, porastających w lecie ziemie Tharmas, najmroźniejszej

prowincji Piekła. Archanioł słyszał teŜ, Ŝe w Tharmas wynaleziono równieŜ powalająco mocne

demońskie wódki o ostrym, specyficznym smaku. Z przekąsem uwaŜniej przyjrzał się

Belzebubowi, który oprócz sprawowania funkcji marszałka na dworze Lucyfera był właśnie

margrabią Tharmas. Speszył się jednak, bo Bell powrócił do niego spojrzeniem, wnikliwie

szacując go wzrokiem.

Marszałek Emanacji, w swoich ciemnych, sztruksowych spodniach i rozchełstanej szarej

koszuli z czarnym nadrukiem na ramieniu, wyglądał przy nim jak prostak – ale jak bardzo

uroczy, oryginalny prostak. Bell go za to lubił. I tak. Przez cały dzisiejszy wieczór myślał o

seksie. Durny Lucyfer doprowadzał go do szału, Eblis zanudzał na śmierć, Azazel niezmiennie

napawał odrazą, a delegacja anielska wszystkimi tymi uczuciami na raz. Nienawidził Raju,

nienawidził aniołów i nienawidził tego nieporadnego lalusia – palatyna Metatrona, do którego

Lucyfer wzdychał kaŜdej bezsennej nocy i właśnie za sprawą jego nieodwzajemnionej Ŝądzy on,

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 14

najbardziej zasłuŜony arystokrata w Piekle, musiał siedzieć tyle godzin, uczestnicząc w

beznadziejnym spotkaniu! Właściwie tylko dzięki myśleniu o seksie nie trzasnął Lucyfera w

twarz i nie kazał mu się stąd wreszcie zabierać, co zapewne skończyłoby się dla niego tragicznie.

Nie mógł sobie pozwolić na publiczne obraŜanie swojego króla, chociaŜ czasami brała go na to

przemoŜna ochota… śeby ją zniwelować, myślał o seksie. To mu zawsze pomagało.

Akurat tym razem obrał sobie na cel ministra i marszałka Uriela, jedynego anioła, którego

darzył uczuciem bardziej skomplikowanym niŜ zwykła pogarda. To było coś więcej. Coś

zakrawającego o szacunek i Ŝywe zainteresowanie. Coś pozytywnego. Albo po prostu coś, co

mogło zakończyć się udanym seksem. Belzebubowi w zupełności to wystarczało.

− Dwuznaczne zdanie… – zripostował całkiem powaŜnie. – A co powiesz na: „Pójdziesz teraz

ze mną do łóŜka, Urielu”?

Anioł roześmiał się, szczerze rozbawiony. Był brunetem o oliwkowozielonych oczach i

ujmującym, nieco ironicznym uśmiechu, obdarzonym regularnymi, trochę kobiecymi rysami

twarzy. Przyciągał spojrzenie charyzmatycznym sposobem bycia i niewątpliwą urodą. Mimo

wszystko Bell chciał, Ŝeby traktował go powaŜnie…

− Potrafisz zaskoczyć, wiesz? Nie spodziewałem się, Ŝe masz takie poczucie humoru! –

powiedział Sakuya, odrzucając włosy do tyłu; sięgały mu do końca karku i były naturalnie

proste, tak samo, jak jego własne. – Hmm… – zająknął się, zmieszany nie opuszczającym go

nawet na chwilę uporczywym spojrzeniem swojego rozmówcy; a najgorsze, Ŝe nie wiedział,

co ono mogło oznaczać. – Hrabia Eblis jest dzisiaj niezwykle kompetentny… – dodał więc

banalnie.

Belzebub był rozczarowany, ale nie dał tego po sobie poznać.

− Skąd moŜesz to wiedzieć, skoro nawet go nie słuchałeś? – odparł z przekąsem. – Ale znając

mojego kochanego Eblisa, na pewno solidnie się przygotował.

− Widzę, Ŝe pozostajesz na bardzo przyjacielskiej stopie z panem hrabią – zauwaŜył Uriel,

uśmiechając się szyderczo.

− Czy to zazdrość?

− Chciałbyś, co?

− MoŜe.

− Urocze.

Archanioł znowu wszystko zbył śmiechem. Bell chwycił się więc ostatniego sposobu:

− Czy wciąŜ dokucza ci rana, którą ci kiedyś zadałem?

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 15

Śmiech ugrzązł Urielowi w gardle. Obrzucił Belzebuba spłoszonym, wściekłym

spojrzeniem. Mógł się spodziewać, Ŝe demon w końcu wywlecze ten temat, ale rozbawienie,

które wzbudziła w nim ich szalona konwersacja, uśpiło jego czujność.

Oczy marszałka Zoa powędrowały na jego pierś, odnajdując miejsce, w którym podczas

wojny o Raj wbił swój miecz, tworząc bliznę w kształcie nieforemnej gwiazdy.

− O co ci tak naprawdę chodzi? – Uriel odpowiedział pytaniem, a po jego wcześniejszym

wyluzowaniu nie pozostało nawet śladu.

Bell obojętnie wzruszył ramionami.

− Cały czas gram z tobą w otwarte karty. Nie zauwaŜyłeś?

Wydmuchnął dym, ponownie wpatrując się w twarz anioła.

− A tak na marginesie, czyŜby została ci blizna?

Sakuya pogardliwie milczał, zaciskając usta.

− Została! – stwierdził więc Belzebub, uśmiechając się na pozór obojętnie; anioł dostrzegał

bowiem w tym uśmiechu ironię.

Patrzył więc z bezsilną złością. Przy okazji odnotował frustrujący fakt, Ŝe ten piekielny

arystokrata, nawet tak paskudnie się uśmiechając, nie przestaje hipnotyzować swoją

niezaprzeczalną urodą. Był rudy, jak zdecydowana większość mieszkańców Zoa, a dodatkowo

barwa jego prostych włosów wpadała w odcień rubinu, idealnie kontrastując z ciemnym kolorem

oczu i bladą cerą.

− No i co z tego? – Uriel zaczynał tracić cierpliwość. – Mam powiedzieć, Ŝe mi o tobie

przypomina?

− A przypomina?

JuŜ otwierał usta, Ŝeby go zbesztać, ale w ostatniej chwili zmienił taktykę.

− Czasami – odparł. – I wtedy mam ochotę cię wypatroszyć!

Bell niespiesznie zgasił papierosa i podszedł do niego, zamiatając peleryną. Uriel chciał

się cofnąć, lecz natrafił tylko na solidną zaporę w postaci barierki. Demon wyciągnął rękę i

złapał go za koszulę. Tak gwałtownie ją szarpnął, Ŝe Sakuya nie zauwaŜył, w którym momencie

odpadły guziki, a Belzebub odchylił poły. Poczuł dotyk jego ust na swojej bliźnie. Ten dotyk

przerodził się w pocałunek. Pocałunek w następny pocałunek i tak zamknęło się błędne koło. Z

początku impulsywnie próbował go odepchnąć, ale bez skutku. W końcu Belzebub odsunął się

sam. Lecz nie na zbyt duŜą odległość. Właściwie Uriel znajdował się od niego o kilka

milimetrów. Bell patrzył mu prosto w oczy z ledwo skrywaną Ŝądzą.

− No i co? – zapytał anioł, sam zdając sobie sprawę, Ŝe zabrzmiało to wyjątkowo głupio.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 16

− Teraz będziesz miał lepsze wspomnienia – frywolnie wyjaśnił demon, pochylając się w

stronę jego ust.

− Wiedziałem, Ŝe cię tutaj znajdę…

Obaj zamarli, jak przyłapani na gorącym uczynku na dźwięk głosu hrabiego Eblisa.

− Panie marszałku, Lucyfer wzywa cię na salę! – dodał hrabia z doskonale słyszalną ironią w

głosie.

Belzebub ostatni raz spojrzał w oczy Uriela i nie okazując, jak bardzo jest wściekły,

spokojnie puścił jego koszulę. Następnie zwrócił się w stronę Eblisa. Demonstracyjnie otrzepał

pelerynę, obdarzając przy tym hrabiego miaŜdŜącym, złowrogim spojrzeniem. Eblis tylko

przewrócił oczami, najwyraźniej bardzo rozbawiony tą sytuacją, ale równieŜ bardzo z siebie

zadowolony.

„Przeklęty Eblis! Jak zwykle ma wyczucie, kiedy się pojawić i kompletnie mnie

pogrąŜyć! Przeklęty nieudacznik Lucyfer, który samodzielnie, bez mojej obecności, nie umie

zrobić ani jednego kroku! Przeklęte anioły! Przeklęty Raj! Cholera jasna!”

− Do zobaczenia, Urielu… – poŜegnał się jednak niewzruszenie, skinąwszy głową w stronę

próbującego poradzić sobie z konsternacją archanioła. – A moŜe zechcesz nam towarzyszyć?

– spróbował jeszcze raz, lecz Sakuya po prostu pokręcił głową.

− Nie, dziękuję – odparł, odzyskując kontrolę nad sobą. – Wypalę kolejnego papierosa i za

chwilę sam wrócę na salę.

− Jak chcesz.

Czyli jednak Uriel wymknął mu się z rąk. Dosłownie i w przenośni…

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 17

CóŜ. Nawet Belzebub miewał pecha. Ostatecznie się odwrócił i odszedł w towarzystwie

Eblisa.

***

Sakuya przez chwilę stał bez ruchu, przyglądając się swojej zniszczonej koszuli. Nie

wiedział, co to wszystko miało znaczyć. PrzeraŜała go myśl, Ŝe gdyby Eblis się nie pojawił,

rzeczywiście wylądowałby w swojej upragnionej sypialni, ale nie sam, tylko w towarzystwie…

Na samą wizję takiego zdarzenia przeszedł go przyjemny dreszcz, który po sekundzie

zamienił się w dreszcz przestrachu. Co teŜ strzeliło mu do głowy? PrzecieŜ to ten „napuszony

skurwiel”, marszałek Zoa – Belzebub! Zdał sobie sprawę, Ŝe w tej sytuacji nie moŜe ot, tak

wrócić na konferencję. Postanowił zwyczajnie uciec. Najpierw zmieni koszulę, a potem uda się

gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Tylko gdzie? No pewnie! PrzecieŜ to oczywiste! Zejdzie na

Ziemię i jakoś to przeczeka. Później będzie się martwił niezadowoleniem Metatrona.

„I to by było na tyle à propos tej konferencji”, pomyślał z przekąsem.

KKOONNIIEECC

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 18

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 19

Nic nie draŜniło go tak, jak kobieta wtrącająca się do polityki! Nie wynikało to z jego

szowinizmu, czy teŜ wręcz przysłowiowego chłodnego wyrachowania w stosunku do Ŝycia i

wszystkich jego aspektów, a raczej z bogatego doświadczenia. Ostatnim razem, kiedy pozwolił,

Ŝeby kobieta wmieszała się w polityczne rozgrywki, stracił drogocenne wsparcie Eblisa, Azazel

przejrzał jego zamiary, i w ten sposób królem Zoa został ten Ŝałosny nieudacznik z Emanacji,

Lucyfer.

Nic dziwnego, Ŝe Belzebub, ambitny marszałek Zoa, zgrzytał zębami ze złości na sam

widok „wiedźmy” Astarotte – nieodłącznej towarzyszki króla, słynącej z opanowania i

znajomości najbardziej skomplikowanej sztuki magicznej. To przez jej niewątpliwy talent do

magii ostatecznie wyrzucono ją z Emanacji. Najszlachetniejsi mieszkańcy obu krain notorycznie

posługiwali się magią, ale jeszcze nikt nie odwaŜył się uŜyć jej do nekromancji… Nikt oprócz

Astarotte. Był to występek przeciwko władzy i nieomylności Boga, który jako jedyny mógł

decydować o Ŝyciu lub śmierci wszystkich stworzonych przez siebie istot. MoŜe jej haniebne

praktyki nigdy nie wyszłyby na jaw, gdyby Astarotte jawnie nie poparła buntu Lucyfera i nie

udzieliła mu magicznego wsparcia. WciąŜ pozostawałaby zaszytą w Emanacji anielicą, a

Belzebub po wszystkie czasy miałby z nią święty spokój! Niestety, Astarotte sama wybrała los

wygnańca w Zoa, odchodząc z rajskiego dworu w ślad za swoim najlepszym przyjacielem.

Dopiero wtedy Emanacja wydała edykty określające ją „wiedźmą” i wyklinające jako demona.

Gdyby to zaleŜało od Bella, z chęcią zapakowałby „wiedźmę” w kolorowy papier i

zawinął wstąŜką, a potem z powrotem wysłał do Raju, jako urodzinowy prezent dla obecnego

niebiańskiego palatyna, tego przebiegłego pięknisia Metatrona. Pewnie bardzo by się z takiego

podarku ucieszył!

Marszałek myślał o tym podczas uroczystej kolacji u Lucyfera w jego ekscentrycznej

posiadłości, zwanej Orc. Orc znajdowało się tuŜ obok stolicy kraju, Beulah, w oddaleniu od

miejskiego zgiełku i politycznych intryg, w których Lucyfer nigdy nie uczestniczył, tak jak

prawie w ogóle nie uczestniczył w rządzeniu Zoa. W oczach Belzebuba był zwykłym, niezbyt

rozgarniętym figurantem, niestety niemoŜliwym do usunięcia, jeśli nadal pozostanie przy nim

Astarotte… Uśmiechnął się w duchu, bo nic nie wydało mu się tak zabawne, jak prawdopodobna

mina Metatrona na widok „wiedźmy” czekającej na niego na progu palatyńskiego pałacu!

Wyborne!

Uniósł kieliszek do ust i upił solidny łyk czerwonego wina. Na kaŜdym palcu jego dłoni

lśniły kolorowe, drogocenne kamienie, oprawione w srebrne pierścienie. Lubił demonstrować

swoją pozycję, dobierając gustowne, lecz ostentacyjne dodatki do stroju.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 20

Król ulokował się dokładnie naprzeciwko niego, po drugiej stronie stołu, kontrastując ze

swoim marszałkiem pod kaŜdym moŜliwym względem. Głośno się śmiał i gestykulował,

demonstracyjnie okazując znudzenie lub niechęć, gdy któryś z jego rozmówców poruszał tematy

związane z rządami. Siedział odchylony na zwyczajnym krześle, które chwilowo spełniało

funkcję królewskiego tronu, opierając o blat stołu nogi obute w Ŝołnierskie oficerki. Zza zasłony

swojej grzywki Belzebub obserwował go z politowaniem, bezustannie opróŜniając kieliszek.

Miał nadzieję, Ŝe jak się upije, siedzenie tutaj stanie się znośniejsze, a widok tego

czerwonowłosego pajaca choć w połowie tak zabawny, jak wizja Astarotte będącej prezentem

dla Metatrona.

Tymczasem wino jakby straciło całą moc. Im więcej pił, tym bardziej był trzeźwy, a w

dodatku odnosił nieprzyjemne wraŜenie, Ŝe właśnie zapomina o czymś niezwykle istotnym, o

czymś, co koniecznie powinien dzisiaj zrobić… Wysilał umysł, Ŝeby wreszcie sobie

przypomnieć, ale gdy juŜ prawie wszystko stawało się jasne, natychmiast myśl mu uciekała i

zaczynał głowić się od początku. Walczył z tym dobre pół godziny, odgarniając grzywkę i

ściskając skroń. Namalowane na ścianie misterne wzory, układające się w zmysłowy, szalony

wir kochanków, zaczęły zlewać mu się przed oczami, a ich soczyste, wesołe barwy blaknąć.

„Co się ze mną dzieje, do cholery?” pomyślał z niepokojem, ale w tym momencie rozległ

się aksamitny, podszyty fałszywą troską głos lady Astarotte:

− Dobrze się pan czuje, marszałku?

Zerknął na nią, na tyle nad sobą panując, aby skrzętnie ukryć pogardę. Natychmiast

wróciła mu ostrość widzenia i zamrugał, zdziwiony, Ŝe ból chwilowo ustąpił. Wtedy

skonstatował, Ŝe wszyscy zgromadzeni w komnacie dostojnicy wpatrują się w niego z

zaciekawieniem. Na ich zainteresowanie odpowiedział spojrzeniem beznamiętnym, choć

najwyraźniej przeraŜającym, bo od razu wrócili do przerwanych zajęć. Do „wiedźmy” zaś

uśmiechnął się zdawkowo, samymi kącikami ust.

− W tak doborowym towarzystwie czuję się po prostu wyśmienicie! – odparł z odpychającym

wyrazem twarzy, który przeczył jego słowom.

− Doprawdy? Zdawało mi się, Ŝe boli pana głowa – ciągnęła czarodziejka, opierając brodę na

ręce.

Zabrzęczały zielone koraliki, z których zrobiono szeroką bransoletę zdobiącą jej

nadgarstek.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 21

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 22

− Dziękuję za troskę, ale naprawdę czuję się wyśmienicie! – uciął dyskusję, coraz bardziej

poirytowany. – A w razie czego nie omieszkam się do pani zwrócić po jakieś magiczne

lecznicze mikstury.

− I nie obawia się pan, Ŝe mogłyby okazać się trujące?

− KaŜdego podejrzewałbym o taką podłość, ale nie tak uroczą, piękną kobietę, jaką

niewątpliwie jesteś, pani… – zripostował, układając swoje pełne usta w uwodzicielski

uśmiech, a oczami przekazując zimną niechęć.

− Niewątpliwie! Racja! – wtrącił Lucyfer i parsknął śmiechem.

Uciął w ten sposób ich konwersację, ale Astarotte nie przestawała mu się przyglądać.

Była wysoką, urodziwą kobietą o oliwkowej karnacji. Miała jasnobrązowe, kręcone włosy, które

zwykła spinać w wysoki kucyk prawie na czubku głowy, wypuszczając kilka pasemek nad

czołem. Rysy jej twarzy były interesujące, mało kobiece. To wraŜenie sprawiały mocne kości

policzkowe, nadające obliczu nieco kwadratowy kształt, oraz lekki przedziałek w brodzie. Na

tym tle wyróŜniały się wyraźne, pistacjowe oczy, okolone zasłoną ciemnych rzęs, do których

dobrała zieloną, zmysłową kreację z głębokim dekoltem i odkrytymi plecami, a takŜe biŜuterię z

zielonkawych koralików.

Ostatnio, gdy wspólnie z Eblisem zastanawiali się, jak się jej pozbyć, stwierdził, Ŝe

ostatecznie moŜe się poświęcić dla dobra ogółu i ją uwieść. Hrabia wzruszył wtedy ramionami,

wyraŜając wątpliwość, czy to aby na pewno będzie z jego strony aŜ takie poświęcenie, i

uświadomił mu, Ŝe Astarotte nie jest głupią gąską, która ot tak dałaby mu się wodzić za nos

wierząc, Ŝe ją kocha. Ta ewentualność nie wchodziła więc w grę. Coś jednak wspólnie ustalili.

Coś jednak wymyślili, Ŝeby wykluczyć ją z gry… Tylko co, do cholery?! Bell nie umiał sobie

przypomnieć, a kiedy próbował, od razu zaczynała boleć go głowa. „A właśnie… Gdzie się

podziewa Eblis? PrzecieŜ powinien być na kolacji. Czy mówił mi, dlaczego go nie będzie?”

zastanawiał się, szczerze skonsternowany.

Belzebub czuł w umyśle przeraźliwą pustkę. Stwierdził, Ŝe odpuści sobie te rozmyślania.

Chyba się upił. Bardziej racjonalnie nie dało się tego wytłumaczyć. Tylko Ŝe swego czasu pił na

potęgę i jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się upić tylko dwoma butelkami wina… Szybko odrzucił

tę ostatnią, ostrzegawczą myśl, bo automatycznie poczuł ogromny ból. W chwili, gdy się poddał,

wrócił mu dobry nastrój i zapragnął się dobrze bawić. Wdał się w uprzejmą konwersację z

Belfagorem, siedzącym obok ambasadorem w Ulro, Czyśćcu, czym zadziwił samego siebie,

bowiem irytował go krzykliwy sposób bycia tego beztroskiego Casanovy. Potem do ich

rozmowy dołączył się syn Lucyfera, ksiąŜę Koryu, jak zwykle zaszczycając go wyniosłym

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 23

uśmiechem. Bell pomyślał, Ŝe ksiąŜę wygląda dzisiaj absolutnie uroczo w ozdobionej

sprzączkami, granatowej marynarce z wysokim kołnierzem, wykończonym srebrną nitką. Mrr…

Wcielenie zmysłowości!

Tak się rozochocił, Ŝe nawet nie zauwaŜył, Ŝe jego niecodzienna gadatliwość zaniepokoiła

mera Beulah, markiza Azazela, który nie spuszczał z niego oka, zapominając o nabitym na

widelec kawałku kotleta. Od wieków mieli ze sobą na pieńku. Belzebub pogardliwie określał go

„psem Lucyfera”, a on jego w rewanŜu „węŜem”, co w zabawny sposób dokładnie

charakteryzowało ich osobowości. Wcale nie obeszło go zaskoczenie Azazela, a przecieŜ

normalnie juŜ by mu jakoś dopiekł. Zresztą tak samo, jak podejrzane rozbawienie króla i jego

„wiedźmy”. Szeptali coś między sobą, wymieniając uwagi. Lucyfer aŜ zacierał ręce z

zadowolenia, lecz Bell był w tak wybornym humorze, Ŝe szczerze zwisał mu pogardzany król,

jego „wiedźma”, „pies” i wszyscy dostojnicy razem wzięci!

Kiedy jego wesołość osiągnęła apogeum, Astarotte wstała i zmysłowo zamiatając podłogę

krajem sukni podeszła do jego miejsca. Spojrzał na nią z figlarnym zaciekawieniem. Rozpierała

go niewyjaśniona energia. Ochmistrzyni dworu Lucyfera wydała mu się właśnie najpiękniejszą

kobietą na świecie. Jej zielona suknia była pokryta srebrzystym brokatem, a oczy podkreślał

błyszczący makijaŜ.

− Zechce pan ze mną zatańczyć, marszałku?- zapytała, uśmiechając się kusząco.

− Z przyjemnością! – odparł bez zastanowienia.

Lucyfer tylko na to czekał. Uderzył dłonią w stół i krzyknął do przywódcy swojej straŜy,

który jak zwykle niewzruszenie tkwił w wejściu:

− Dagonie, dawaj tutaj tych grajków! I to juŜ!

Dagon lekko skłonił się przed królem, a następnie uchylił drzwi i skinął dłonią na

orkiestrę, cały czas czekającą na korytarzu.

− Bawmy się! – nakazał Lucyfer i złapał którąś damę dworu za rękę, jako pierwszy wychodząc

na środek sali.

− A co mamy grać, panie? – zapytał niepewnie kierownik orkiestry.

− Coś wesołego! Tak wesołego, jak nasz wspaniały marszałek!

− W takim razie to musi być marsz pogrzebowy – mruknął Azazel, ale na tyle głośno, Ŝeby

wszyscy go usłyszeli.

Patrzył na Bella z wyczekiwaniem na ripostę w agresywnie fioletowych oczach. Nie

doczekał się. Belzebub był zbyt zajęty admirowaniem urody Astarotte.

***

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 24

− Co się z nim dzieje? – Belfagor podrapał się w kilkudniowy zarost na policzku. – Nigdy go

takiego nie widziałem!

− Ja teŜ nie – zgodził się Koryu, wodząc obraŜonym wzrokiem za rozbawionym Belzebubem,

który zaliczał juŜ czwarty taniec w ramionach „wiedźmy”. – Bell nie znosi Astarotte.

− Upił się? – zastanawiał się ambasador, posyłając szarmancki uśmiech kształtnej demonicy,

która od dłuŜszego czasu taksowała go wzrokiem z przeciwnej strony stołu.

− Belfa, co ty mówisz? Dwie butelki wina to zbyt mało, Ŝeby upić Belzebuba! On pije jak

smok! – obruszył się ksiąŜę, ale Belfagor juŜ go nie słuchał, wyciągając rękę do swojej nowej

zdobyczy.

− Co ty wyprawiasz? – ostatecznie obraził się Koryu.

− No jak to co? Nie słyszałeś, co powiedział twój ojciec? – „Belfa” wzruszył ramionami. –

Bawmy się!

***

JuŜ się bała, Ŝe nie zadziała… Nafaszerowała wino Belzebuba końską dawką

rozweselających ziół. Sama zamierzała dodać ich mniej, ale Luci sypnął całą garść, z przekąsem

stwierdzając, Ŝe to i tak za mało. Nie mylił się. Marszałek opróŜnił aŜ dwie butelki zaprawionego

wina i dopiero zaczął wykazywać symptomy reakcji na jej miksturę.

Twardy sukinsyn z niego! Zawsze to wiedziała, ale nie przypuszczała, Ŝe aŜ tak…

Specyfik, który mu zaserwowała, działał na umysł, a nie na osobistą moc demona. Wynikało z

tego, Ŝe marszałek musi być niespotykanie inteligentny, a przy tym uodporniony na wszelkie

magiczne i niemagiczne wpływy, mające zniewolić jego umysł. Pomyślała, Ŝe jej to imponuje, a

zarazem przeraŜa. Belzebub od samego początku wzbudzał w niej szczery wstręt. W

przeciwieństwie do Lucyfera, który jeszcze łudził się, Ŝe mógł liczyć na jego lojalność, od razu

przejrzała go na wylot. W jej oczach jawił się tylko jako chorobliwie ambitny, zepsuty demon. W

dodatku winił Lucyfera za wszystkie swoje polityczne niepowodzenia. CzyŜby nigdy nie

przyszło mu do głowy, Ŝe musiał istnieć jakiś konkretny powód, dla którego nie został królem?

śe był tylko margrabią Tharmas – najodleglejszej prowincji Zoa? Z drugiej strony z niechęcią

przyznawała, Ŝe jak na prowincjonalne ksiąŜątko, zaszedł bardzo daleko i pewnie nie osiadł

jeszcze na laurach… Dzisiaj przekonał ją, Ŝe to inteligencja jest jego najsilniejszą bronią i Ŝeby

go pokonać, musi być sprytniejsza od niego.

Oczywiście zdawała sobie sprawę z groŜącego jej niebezpieczeństwa. Była przecieŜ

bardzo niewygodną osobą, wywierała wpływ na Lucyfera i potrafiła zmusić go do podejmowania

mądrych decyzji. Gdyby jej zabrakło, Luci straciłby jedyne solidne wsparcie w Zoa, a wtedy jego

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 25

i tak marna popularność zaczęłaby raptownie spadać… Tak, co do króla Astarotte teŜ się nie

łudziła. Miał serdecznie w dupie rządzenie i cały ten kram zwany Zoa, czy teŜ Piekłem. Mógłby

rządzić, ale mu się nie chciało. I Zoa nic go nie obchodziło. Swego czasu traktował swoje

„królowanie” jako przystanek w drodze powrotnej na sam szczyt w Emanacji… Od tamtej pory

wiele się zmieniło. RównieŜ jego podejście, z dnia na dzień coraz bardziej dekadenckie. Wręcz z

masochistyczną przyjemnością prowokował Belzebuba do wyrachowanych akcji, zmierzających

do jego obalenia.

Tak więc Astarotte – znawczyni najczarniejszej magii, przełoŜona Tiralathy, szkoły dla

młodych demonic, oraz ochmistrzyni dworu Lucyfera – walczyła dzisiaj nie tylko o swoje Ŝycie,

ale i o mocno chwiejący się stołek króla… Jej szpiedzy donieśli, Ŝe Belzebub i kanclerz, hrabia

Eblis, szykowali na nią zamach w jej drodze powrotnej z Orc do Tiralathy. Bell miał zadbać, aby

o odpowiedniej porze znalazła się w odpowiednim miejscu, gdzie juŜ czekałby Eblis i ich

najemnicy.

Doprawdy chwalebne! Dwóch męŜczyzn bezlitośnie dybie na Ŝycie jednej, słabej

kobiety… Uśmiechnęła się do siebie. Jak dotąd nie odwaŜyła się jeszcze pokazać, jak bardzo jest

„słaba” i ile potrafi zdziałać swoją czarną magią… Belzebub będzie pierwszym, który się o tym

przekona.

Tymczasem nie wypuszczał jej z objęć. Jako przełoŜona Tiralathy słynęła z wielu

artystycznych umiejętności, w tym, obok wnikliwej znajomości historii, literatury, malarstwa

oraz zasad dobrego wychowania, równieŜ ze zdolności tanecznych. Rzadko kto umiał dotrzymać

jej kroku w tańcu. Jednak marszałek doskonale sobie radził, znakomicie ją przy tym prowadząc.

To teŜ ją zaskoczyło. Czuła na swoich plecach jego dłoń, powoli i podniecająco przesuwającą się

w górę i w dół po jej skórze. Przyprawiało ją to o dreszcz. Nie spodziewała się, Ŝe aŜ tak

zadziałają na niego zioła! W całej jego postawie, dostrzegała determinację, Ŝeby zakończyć ten

wieczór w jej sypialni. Bez przerwy patrzył jej w oczy namiętnym, rozmarzonym wzrokiem,

kompletnie nie zwracając uwagi na konsternację i rozbawienie otoczenia. JuŜ sobie wyobraŜała,

jakie będą jutro krąŜyły plotki… Jak to się marszałek zakochał bez pamięci i nawet odrzucił

wszelkie pozory, Ŝe jest zimnym draniem, w którego towarzystwie zamarza woda w szklance! I

nie pomogą Ŝadne tłumaczenia, Ŝe dosypała mu coś do wina! Oj, nie!

I właśnie o to chodziło. Miała go w garści, dosłownie i w przenośni.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 26

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 27

Przebiegły „skurwiel z Zoa”, jak zwykli go nazywać dostojnicy z Emanacji, nie mógł juŜ

zrobić jej Ŝadnej krzywdy! Gdyby po tej kolacji zginęła – a wszyscy widzieli, jak dziwnie

Belzebub się zachowywał – mogliby pomyśleć, Ŝe to ona za to odpowiadała.

Wtedy jej śmierć odczytano by jako jego zemstę. Z drugiej strony wszyscy wiedzą, jaki

Bell jest przewrotny! Gdyby się nie połapali, Ŝe to ona go zaczarowała – to przecieŜ jego atencje

mogliby teŜ zinterpretować jako próbę załatwienia sobie alibi! Tak czy tak, nigdy by się z tego

nie wytłumaczył! Wierzyła w jego sławną inteligencję – absolutnie jej nie tknie! ChociaŜ teraz

istniało wielkie prawdopodobieństwo, Ŝe tknie… ale w zupełnie inny sposób…

− Chodźmy stąd – wyszeptał, przygryzając płatek jej ucha.

Odsunęła twarz, uchylając się od pocałunku. Nie chciała, Ŝeby to przedstawienie zaszło

zbyt daleko. Owszem, Belzebub nie narzekał na niedostatki urody, ale nie miała ochoty na

romans z odurzonym ziołami, wyrachowanym marszałkiem Zoa, który na trzeźwo zamierzał ją

zabić! Jednak nie wzięła pod uwagę jego woli. Nie zwracając uwagi na protesty, prawie siłą

wyciągnął Astarotte z parkietu. Gdy wychodzili, mignęła jej zadowolona mina Lucyfera. Pokazał

jej uniesiony kciuk na znak, Ŝe wszystko się powiodło. Nie była juŜ tego taka pewna…

Wyszli na korytarz. Belzebub przycisnął ją do ściany i pocałował. Z wraŜenia zabrakło jej

tchu. PołoŜyła dłonie na jego piersi, próbując go odepchnąć, ale nie przyniosło to Ŝadnego

skutku. Wyczuła tylko przyspieszone bicie jego serca. Na jego ustach pozostał słonawy posmak

narkotyku, którego mu zadała w winie, i odnosiła wraŜenie, Ŝe całując marszałka sama go teŜ

zaŜywa. Bo inaczej dlaczego bez protestu przyznała, Ŝe cudownie całował? Nie miał sławy

taniego podrywacza, jak choćby Belfagor, lecz wszędzie, gdzie się pojawiał, wzbudzał ogólne

zainteresowanie lub poŜądanie. Hipnotyzował typowo demońską urodą, a jego bezwzględny

sposób bycia zamiast odpychać, paradoksalnie przyciągał. Nic tak nie podnieca u męŜczyzny, jak

tajemniczość i szalona nieprzewidywalność.

No, dobrze. Niech mu będzie. MoŜe był w iście diabelski sposób pociągający, ale Astarotte

nie uwaŜała się za jedną ze swoich uczennic, które dostawały istnego szału na samo

wspomnienie imienia „Belzebub”. Ona była groźną czarodziejką, przyjaciółką króla i na pewno

rozsądną, doświadczoną kobietą…

BoŜe, jak on cudownie całuje!

Jakiej uŜył magii?

Bo to moŜe magia?

Jego usta zabłądziły w okolice jej szyi. Oddychała szybko i z trudem. Teraz naprawdę go

pragnęła i nic nie umiała na to poradzić…

„Nie, nie! To się musi teraz skończyć, bo nie ręczę za siebie!”, pomyślała.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 28

PołoŜyła dłoń na jego rozpalonym czole i wyszeptała zaklęcie. Automatycznie runął na

ziemię, całkowicie pozbawiony świadomości. Przez chwilę stała nad nim, uspokajając oddech i

rozkołatane serce. Przyglądała się idealnym rysom jego twarzy, sięgającym ramion prostym

rubinowym włosom oraz wytwornemu strojowi, ozdobionemu nieprzyzwoitą ilością koronek.

Ciekawe, jak wygląda pod nimi… Tak naprawdę wciąŜ miała przemoŜną ochotę to sprawdzić,

Przygryzła wargę do krwi, walcząc ze swoim pragnieniem. Z uczuciem zawodu

odwróciła się w końcu w stronę wejścia do sali, gdzie Lucyfer urządzał swoje przyjęcie.

Wyrzucała sobie lekkomyślność i folgowanie głupiej Ŝądzy. Ten męŜczyzna zamierzał ją dzisiaj

zabić! Co teŜ jej przyszło do głowy? MoŜe skorzystałaby z okazji, gdyby nie był Belzebubem.

Wszyscy, tylko nie on! Nawet nie ma mowy!

***

− Muszę przyznać, Ŝe to było wspaniałe przyjęcie, Lucyferze! – powiedział z przekąsem

markiz Azazel, spoglądając na leŜącego bezwładnie Belzebuba. – A jaką masz wspaniałą

wycieraczkę!

Stali na progu komnaty, z politowaniem przyglądając się nieprzytomnemu marszałkowi.

Król parsknął śmiechem, opierając dłoń na biodrze.

− Podoba ci się? – zakpił.

Mer Beulah uśmiechnął się drapieŜnie.

− Niewymownie! Pozwól, Ŝe z niej skorzystam…

***

Obudził go znajomy ból głowy i dotyk czyjejś dłoni na policzku. Z trudem otworzył oczy.

Obok niego klęczał Eblis.

− No, proszę! Wreszcie się ocknął jaśnie pan marszałek! – prychnął hrabia, nie kryjąc

wściekłości. – Czekałem na ciebie na dworze, w cholernej mgle, przez trzy godziny! Trzy

godziny! A ty się urŜnąłeś w trupa i publicznie obmacywałeś wiedźmę, którą mieliśmy raz na

zawsze… usunąć z dworu!

Nawet będąc w tak opłakanym stanie Belzebub zdołał ironicznie się uśmiechnąć. Eblis i

ta jego słynna delikatność! Jakby nie umiał powiedzieć wprost, Ŝe po prostu zamierzali

dyskretnie zamordować Astarotte! Oczywiście hrabiemu to się niezbyt podobało. Bo jak tu zabić

bezbronną kobietę? Teraz Bell zaśmiałby mu się w twarz, gdyby miał nieco więcej siły… W

ogóle chciało mu się śmiać. Jak zwykle wtedy, kiedy nie wypadało i było to kompletnie nie na

miejscu. Został tak sprytnie przechytrzony, Ŝe juŜ nawet nie był wściekły. Po prostu go to

bawiło. Astarotte – bezbronna kobieta! Taa, jasne!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 29

− Musiała dosypać mi coś do wina – powiedział, chwytając pomocną rękę Eblisa, Ŝeby się

podnieść, chociaŜ do pozycji siedzącej. – A ty skąd wiesz o moim niespodziewanym

romansie, skoro sterczałeś trzy godziny we mgle? – zadrwił, przedrzeźniając przyjaciela.

− CóŜ, w Orc o niczym innym się nie mówi! – Eblis uśmiechnął się kwaśno. – Niedługo

wiadomość dotrze do Beulah, a potem rozprzestrzeni się na całe Piekło.

− Wspaniale! – sarknął Bell. – „Wiedźma” mnie załatwiła!

− Ty, a co zrobiła z twoją koszulą? – zainteresował się hrabia. – Wygląda, jakby przebiegło po

tobie stado koni!

− Nie wiem i nie chcę wiedzieć! – burknął marszałek. – A to dziwka! Nowiutka koszula!

− Co teraz zrobimy?

Belzebub przez chwilę milczał, w zamyśleniu skubiąc koronkowy rękaw. Jego wściekłość

powoli ustępowała miejsca chłodnej, wyrachowanej dedukcji. W końcu uśmiechnął się z dobrze

znanym Eblisowi wyrazem przebiegłej satysfakcji.

− Nie pozostaje nam nic innego, jak powrócić do pierwotnego planu. Chce romansu? Będzie go

miała! Ale zdecydowanie nie sztampowy… Zaryzykuję stwierdzenie, Ŝe ta wersja kończy się

co najmniej makabrycznie…

Kanclerz nie krył konsternacji. Nerwowo poprawił patki na rękawach przy swoim

szafirowym surducie.

− Wydaje mi się, Ŝe myślisz o tym samym, co ja, i wcale mi się to nie podoba.

− A czemuŜ to, mój drogi Eblisie? – marszałek zaśmiał się cicho. – PrzecieŜ sama się nam

podłoŜyła… Kto mnie będzie podejrzewał o jej śmierć, skoro jestem w niej na zabój

zakochany? Pewnie teraz czuję się bezpieczna i szczęśliwa, Ŝe oszukała „skurwiela z Zoa” i

sprowokowała dwór do niewybrednych plotek… Ale to juŜ nie potrwa długo. A my

wypijemy za jej ciche i spokojne odejście…

− Teraz zabrzmiałeś, jakbyś równie dobrze jak ona znał się na magicznych ziołach – zakpił

hrabia.

− MoŜe nie na magicznych, ale na trujących na pewno!

***

Jeszcze tej samej nocy Astarotte otrzymała kosz callisto, karmazynowych kwiatów z

upalnej prowincji Luvah, razem z pudełkiem czekoladek oraz dołączonym liścikiem:

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 30

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 31

Boleśnie zraniła Pani moją dumę… Mam podstawy podejrzewać, Ŝe nawet się Pani po

niej przespacerowała. Moja wściekłość na Panią nie ma granic, ale wiedz, droga Astarotte, Ŝe

potrafię docenić godnego przeciwnika. Jak równieŜ namiętny pocałunek… W związku z tym będę

nalegał na rychłe spotkanie.

Jeśli obawia się Pani przybyć do mojego zamku, jestem gotów wykazać się większą

odwagą i sam zjawić się w Tiralacie o kaŜdej porze dnia i nocy, która będzie Pani

odpowiadać…

Skrycie liczę, Ŝe nie będzie potrzeby, aby znowu korzystać z Pani ziół.

Margrabia Tharmas

Marszałek Zoa

Belzebub

Uśmiechnęła się do siebie, a potem parsknęła głośnym śmiechem. Kto by się spodziewał,

Ŝe „skurwiel z Zoa” ma poczucie humoru? Wzbudził tym jej sympatię. Ale tak łatwo mu z nią

nie pójdzie. Wiedźma Astarotte nie da się nabrać na kolejny podstęp.

Wrzuciła list do kominka. Przyjrzała się olbrzymim pąkom callisto. Ich płatki miały

subtelnie karbowane brzegi. KaŜe je rozdać wśród swoich uczennic. Szkoda, Ŝeby takie piękne

kwiaty się zmarnowały. Podobnie zamierzała postąpić z wytwornymi czekoladkami, prosto z

najlepszej w Beulah, przesławnej cukierni Cymejesa. Słyszała, Ŝe Cymejes pochodzi z prostego

ludu, a swoją pozycję i sławę zawdzięcza Azazelowi, który podczas obchodu najniŜszej części

Beulah przypadkowo odkrył jego niesamowite zdolności. Słyszała równieŜ, Ŝe jego wyroby są

przepyszne. Ale ona nie jadała słodyczy.

Tym razem teŜ nie zamierzała się skusić.

Jej dziewczęta na pewno bardziej się z nich ucieszą.

***

Mitre, córka jednego z oddanych wasali markiza Azazela, wreszcie poradziła sobie z

tłumem napierających dziewcząt i wyciągnęła drŜącą rękę po czekoladkę. Uwielbiała słodycze, a

juŜ zwłaszcza te robione w cukierni Cymejesa! Chciała wziąć ich całą garść, ale pani Astarotte

pogroziła jej palcem. Tak, tak popsuje sobie zęby, jak będzie przesadzać z czekoladą, i wtedy

Ŝaden zacny panicz się nią nie zainteresuje… Mitre zachichotała w myśli. Zadbała juŜ o to, Ŝeby

nie mieć problemów ze znalezieniem wybranka. Od miesiąca potajemnie spotykała się z synem

znajomego jej ojca i wydawało jej się, Ŝe w końcu poznała znaczenie słowa „miłość”.

Notabene jej czekoladka miała kształt księŜyca, symbolu stolicy. To na pewno dobra

wróŜba. Niedługo zamieszkam w stolicy, będę spała do południa, będę co wieczór chodziła na

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 32

bale… Mitre przysiadła na fotelu tuŜ obok kominka i zatopiła zęby w ciemnej masie, rozkoszując

się delikatnym, zmysłowym smakiem.

Pomarańczowy blask ognia trawiącego drewno w kominku był ostatnią rzeczą, którą

widziała.

KKOONNIIEECC

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 33

Julicie- za wszystko:)

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 34

Kiedy zdała sobie sprawę, Ŝe jej krzyk pozbawiony jest juŜ jakiegokolwiek znaczenia,

uczucie bezradności doprowadziło ją do szału.

śaden jej sprzeciw, Ŝadna uraza, czy choćby groźba, nie mogły niczego zmienić.

Od samego początku była skazana. Teraz, gdy wiedziała to na pewno, jej sercem zaczął

szarpać monstrualny gniew.

Tak. Została sprzedana.

Tak. Metatron dobrowolnie i z radością oddał ją w ręce wrogów. Prosto do piekielnego

Zoa!

I tak – zapłaci jej za to z nawiązką!

Nie zamierzała się poddawać, choć stała na straconej pozycji, całkowicie zdana na łaskę i

dobry nastrój Lucyfera. A niestety właśnie przed chwilą zadbała o to, Ŝeby skutecznie mu go

zepsuć… Jej złośliwości tak wyprowadziły go z równowagi, Ŝe z satysfakcją wyznał, Ŝe tak

właściwie to wcale nie została porwana, tylko oddana mu na „przechowanie” przez samego

rajskiego palatyna, który chciał spokojnie przegłosować ustawy o szkolnictwie wyŜszym. Ona

konsekwentnie ich nie popierała, a jako Ŝe była oficjalnym mecenasem sztuki Emanacji i

sprawowała pieczę nad Elynittrią, kampusem uniwersyteckim, w tym wypadku jej zdanie miało

kluczowe znaczenie.

Metatron wiedział, jeśli nie przychyli się do jej wniosków, ona rozpęta burzę. Mogła to

zrobić, miała dość popleczników. I za to jej osobiście nie znosił. Zwykł mawiać: „Kto rządzi

Emanacją? Ja czy ta kobieta?” Było w tym trochę racji, gdyŜ bodajŜe jako jedyna w całym kraju

odwaŜała się podwaŜać kompetencje i trafność decyzji palatyna. Oto jaką płaciła za to cenę.

A ten błazen Lucyfer był tak zaślepiony miłością do rajskiego przywódcy – teoretycznie

swojego największego wroga – Ŝe ot tak zgodził się przyjąć u siebie anielicę, która popadła w

niełaskę! Cała aŜ kipiała od bezsilnej wściekłości, a poniewaŜ nie mogła wylać jej na Ŝadnego z

jej prawdziwych ciemięŜycieli, obrywało się osobie znajdującej się najbliŜej.

Tak się niefortunnie złoŜyło, Ŝe osobą tą znowu był markiz Azazel, mer Beulah, stolicy

Zoa, oraz przywódca Piekielnej Gwardii Bezpieczeństwa, na co dzień persona cyniczna,

zdystansowana i jakby nie patrzeć – bezlitosna. Ale nawet on musiał czasem ustąpić pola tej

dumnej, upartej kobiecie, całkowicie przekonanej o mocy sprawczej swojego autorytetu.

Lady Pistis Sophii rzadko imponowali męŜczyźni. Zbyt wiele przykrości przeŜyła za ich

sprawą. UwaŜała, Ŝe zna ich na wylot i juŜ niczym nie mogą jej naprawdę zaskoczyć. A ten ją

zaskakiwał, i to prawie na kaŜdym kroku. Potrafił trzymać ją w ryzach, ochładzając jej ognisty

temperament wywaŜoną ripostą albo znuŜonym komentarzem, przez co na początku wydawało

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 35

jej się, Ŝe musiał być szalenie zblazowany. Kiedy poznała go lepiej okazało się, Ŝe miał swoje

powody, aby zachowywać się tak, jak się zachowywał, i to bynajmniej nie błahe.

Jeszcze wczoraj rozmawiała z nim bardzo szczerze i nawet opowiedziała mu o swoim

niewiernym byłym męŜu, o problemach z Metatronem, a takŜe o niektórych absurdach rajskiej

rzeczywistości. Dzisiaj natomiast znowu widziała w nim wroga i prześladowcę, jakby od czasu

ich pierwszego spotkania wcale nie minęły całe cztery miesiące, wypełnione wspólnym Ŝyciem

pod jednym dachem jego z lekka zrujnowanej rezydencji, którą Pistis w końcu doprowadziła do

porządku… Czas jakby zatoczył koło i znaleźli się w wyjściowej sytuacji.

Jednak Azazel niezmiennie zdawał się być wyciosany z kamienia. Nie bał się jej

uwłaczających wrzasków ani nie zwracał najmniejszej uwagi na liczne zadrapania, zadawane jej

długimi paznokciami. Po prostu konsekwentnie prowadził ją, mocno podtrzymując pod ramię,

przez ciemne korytarze i puste sale Orc, ponurej posiadłości Lucyfera. Kiedy próbowała się

wyrwać, wzmacniał uścisk, nie okazując jej Ŝadnych naleŜnych kobiecie względów.

Najwidoczniej uwaŜał, Ŝe przestają obowiązywać, kiedy owa kobieta zaczyna zachowywać się

jak wypuszczone z klatki dzikie zwierzę. Nie reagował równieŜ na protesty i obraźliwe epitety, z

których najłagodniejszym było niewątpliwie zaszczytne miano potwora.

Sukinsyn był silny i czuła, jak drętwieje jej ręka. Na pewno zostaną siniaki…

W ten sposób dotarli do wyjścia i herold otworzył przed nimi drzwi na dziedziniec. Na

dworze padała lekka mŜawka, a widoczność nieznacznie ograniczała podnosząca się dopiero

mgła. W przeciągu swojego czteromiesięcznego pobytu w Urthonie, prowincji Zoa, w której

znajdowała się stolica całego kraju i dwór króla, Sophia zdąŜyła przywyknąć, Ŝe wieczorami

zawsze pojawia się mgła i to czasami tak gęsta, Ŝe niczego nie widać. Azazel pewnie spieszył się,

Ŝeby wrócić do domu, nim pogoda zepsuje się do końca. Kiedy wyszli na zewnątrz, wydał

rozkaz swoim sługom, aby natychmiast sprowadzili karetę.

Jego głos był jak zwykle niemile chropowaty, z nutami ogromnego znudzenia oraz

typowego dla niego wyniosłego szyderstwa. Sophia pomyślała, Ŝe wcale nie obeszła go jej cięŜka

sytuacja czy chociaŜ doskonale wystudiowany atak szału. Jeszcze bardziej ją to wściekło.

− Jest mi zimno – odezwała się jednak w miarę normalnym tonem, kryjąc urazę.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 36

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 37

Wreszcie na nią spojrzał. Pierwszy raz odkąd opuścili komnatę Lucyfera. Zmierzył ją na

poły rozbawionym, a na poły poirytowanym wzrokiem swoich niepokojących, agresywnie

fioletowych oczu. Odczuła to spojrzenie jak smagnięcie batem.

− Rzeczywiście, z wraŜenia zapomniałaś swojego okrycia, pani – odrzekł flegmatycznie, z

chłodną uprzejmością. – Zaraz po nie poślę.

Nie znosiła, gdy się tak zachowywał.

− Dlaczego sam po nią nie pójdziesz?! – wypaliła. – W końcu jesteś „psem Lucyfera”! Czyli

słuŜącym!

Przez chwilę nie ruszał się, świdrując ją wzrokiem. ZadrŜała z zimna, ale i ze strachu. Coś

w jego oczach powiedziało jej, Ŝe właśnie przekroczyła granicę jego wytrzymałości.

Poprawiła falbanę, uciekając wzrokiem od jego spojrzenia. Na tę zaszczytną okazję, jaką

niby miała być uroczysta kolacja z Lucyferem, ubrała jedną ze swoich ulubionych kreacji –

suknię z gorsetem koloru ecru, obszytą czarną koronką przy okrągłym dekolcie. Jej szyję zdobiła

czarna koronkowa opaska, a uszy czarne wiszące kolczyki. Umiała się strojnie i modnie ubrać,

ale nie uchodziła za szczególnie poraŜającą piękność. Była drobna i zdaniem niektórych zbyt

szczupła i filigranowa, pozbawiona bujnych, kobiecych kształtów. Miała nawet na tym punkcie

niejaki kompleks, ale nigdy by się do tego nikomu nie przyznała, a juŜ zwłaszcza nie temu

wysokiemu, postawnemu męŜczyźnie o fioletowych oczach, które właśnie pałały szczerą do niej

nienawiścią.

Podjechała kareta. Zamierzała ponowić Ŝądanie o płaszcz, gdy Azazel z nieskrywaną

złością złapał ją za ramiona i siłą wepchnął do wnętrza pojazdu. Chwyciła się drzwi, zszokowana

i oburzona jego zachowaniem.

− Nie kaŜ mi cię krzywdzić, pani… – ostrzegł z groźną satysfakcją, która oznajmiła Sophii, Ŝe

wystarczy jeden jej fałszywy krok i spotka ją z jego strony coś naprawdę niemiłego.

To sprawiło, Ŝe odezwał się w niej instynkt wojowniczki.

− Pies! – krzyknęła. – Jesteś psem Lucyfera! Zdrajcą starodemońskiej arystokracji! I

tchórzem!

Popchnął ją tak mocno, Ŝe musiała puścić drzwi. Znalazła się we wnętrzu karety. Wsiadł

do niej w ślad za Pistis i zatrzasnął drzwi. Powóz ruszył gwałtownie i niespodziewanie.

***

Kto jak kto, ale markiz Azazel miał na dzisiaj wszystkiego dość! JuŜ mu się wydawało, Ŝe

nie spotkają go Ŝadne przykrości ze strony Pistis Sophii, od czterech miesięcy teoretycznie jego

więźnia, a praktycznie niezwykle skutecznej gospodyni domowej.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 38

Sophia trafiła do niego w skutek przysługi, jaką jego król wyświadczał palatynowi

niebiańskiemu. Lucyfer miał osobiście sprawować pieczę nad dumną anielicą, ale kiedy musiał

stawić czoło jej niewyparzonemu językowi, to mu się odechciało i oczywiście pozbył się

kłopotu, zrzucając go na swojego mera.

Markiz Azazel naprawdę nie rozumiał, dlaczego tak bardzo czepiają się go problemy,

skoro stara się ich unikać jak przysłowiowy diabeł święconej wody. Paradoksalnie im bardziej

ich unikał, tym mocniej do niego lgnęły. Swego czasu podjął bowiem brzemienną w skutkach

decyzję: w ostatniej chwili odwrócił się od przywódcy demońskiej arystokracji, Belzebuba, i

poparł świeŜo wyrzuconego z Emanacji buntownika Lucyfera, przez co państwo markiza,

Urthona, uzyskało status autonomicznej prowincji Zoa. OtóŜ prowincja ta leŜała w samym

centrum Zoa i ten kto kontrolował jej stolicę Beulah, kontrolował równieŜ całe Zoa. Prawda była

taka, Ŝe gdyby pomógł Belzebubowi zdobyć koronę, jego Urthona zostałaby bezlitośnie wcielona

do reszty piekielnych ziem i na zawsze straciłaby odrębność, a co za tym idzie, on straciłby całe

swoje znaczenie…

CóŜ. Musiał wybierać między swoją niezaleŜnością a honorem. Wybrał niezaleŜność, na

zawsze tracąc honor. Gdyby jednak miał jeszcze raz podjąć tę decyzję, postąpiłby dokładnie w

ten sam sposób. Starał się niczego w Ŝyciu nie Ŝałować… Niestety nabawił się przez to

potęŜnych wrogów – starodemońskich dostojników, i to właśnie ich nieformalny przywódca

Belzebub publicznie i bez skrępowania nazywał go „psem Lucyfera”. Azazel nie pozostawał mu

dłuŜny i zwykł mawiać: „Lepiej być psem, niŜ węŜem”, ale i tak określenie przylgnęło do niego

na stałe. Markiz starał się nie okazywać urazy, choć w głębi ducha nic nie wściekało go tak

bardzo, jak owa obelga. Jeszcze mu tego brakowało, Ŝeby ta importowana z Emanacji cizia tak

go nazywała !

− Wstawaj! – nakazał, sam sadowiąc się na jednym z wygodnych siedzeń obitych czerwonym

aksamitem. – I siadaj!

Rozciągnięta na podłodze karety, patrzyła na niego z takim oburzeniem i gniewem, jakby

zaraz zamierzała rozszarpać go na strzępy! Ironicznie pomyślał, Ŝe wygląda przez to absolutnie

uroczo. Jej jeszcze niedawno starannie spleciony długi francuski warkocz koloru brzoskwini był

teraz w kompletnym nieładzie, a duŜe ciemnoniebieskie oczy ciskały groźne błyskawice. Była

zarumieniona ze złości. Jej pierś unosiła się w szybkim, urywanym oddechu. Przez chwilę

przyglądał się nieregularnym rysom twarzy Pistis, a szczególnie jej specyficznym ustom. Jej

dolna warga była większa od górnej, przez co oblicze Sophii nabierało dumnego, wyniosłego

wyrazu. Bardzo mu się to podobało. Lubił w niej dosłownie wszystko. A najbardziej chyba to, Ŝe

nie była idealną, posągową pięknością. I nie myślała jak typowa głupiutka, zmanierowana

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 39

kobietka. Takich miał juŜ bowiem po dziurki w nosie! Pistis była silna, samodzielna i

inteligentna. Jedyna w swoim rodzaju…

Wczoraj wydawało mu się nawet, Ŝe byli o krok od przeistoczenia ich przymusowej

znajomości w coś… zdecydowanie bardziej intymnego. Lecz gdy odwaŜył się głośno o tym

wspomnieć, po prostu wyszła stwierdzając, Ŝe to niemoŜliwe. No, tak. Miała rację. Zwłaszcza w

obliczu tego, co się właśnie wydarzyło…

Dlaczego wszystko tak dotkliwie trafił szlag?

Czyja to była wina, Ŝe on był znowu „psem Lucyfera”, a ona „importowaną z Emanacji

cizią”?

Sophia złapała za zasłonę przy oknie pojazdu i dźwignęła się na nogi, by w końcu usiąść

naprzeciwko niego.

− Jesteś psem! – powtórzyła zdesperowana, ale na niego przestało to juŜ działać.

Wzruszył ramionami.

− Daj spokój – odparł chłodno. – Przestań zachowywać się, jak histeryczka!

Roześmiała się głucho i bez wyrazu.

− To jak mam się zachowywać? Znowu jak twoja przykładna gosposia, kaŜdego dnia pokornie

witająca cię w domu, podczas gdy ty i tak biegniesz do swojej Ŝony i masz w głębokim

powaŜaniu wszystko, co dla ciebie robię?! Ale ja jestem niebiańską arystokratką, byłam

kiedyś ministrem, zajmuję się wielką polityką, a nie zaniedbanym domostwem „psa

Lucyfera”, którego Ŝona nadaje się tylko do odstrzału, bo do wszystkiego ma dwie lewe ręce!

– wyrecytowała prawie jednym tchem.

− Właśnie w związku z tym z nią nie sypiam – uśmiechnął się znacząco, z tym dobrze jej

znajomym, przebiegłym wyrazem twarzy.

Gdy zobaczyła markiza po raz pierwszy, pomyślała, Ŝe wygląda jak czarny upiór. Miał

ciemne włosy z wyraźnym śliwkowym połyskiem, które sięgały mu do połowy karku; zawsze

gładko zaczesywał je do tyłu. Z jego całego oblicza najbardziej wyraźne były fioletowe, lekko

skośne oczy i idealnie prosty nos. Najczęściej ubierał się w róŜnego rodzaju płaszcze i ciemne

spodnie, wpuszczane w długie buty z zawsze wywiniętymi cholewami. Tym razem miał na sobie

czerwono-czarny płaszcz, z przodu krótki, a z tyłu długi, spod któr wystawał biały, postawiony

kołnierz od koszuli i kawałek czarnego krawata.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 40

Dłonie ukrywał w skórzanych rękawicach, przy nadgarstkach wykończonych fioletowymi

kamieniami. Razem z długimi srebrnymi kolczykami, zakończonymi godłem Urthony, gwiazdą

w kole, stanowiły jego jedyną biŜuterię. Od początku intrygowało ją, dlaczego tak często nosi te

rękawiczki. Zakrywanie rąk nie było ostatnio w modzie. Z drugiej strony, miał swój styl. MoŜe

nie dbał o dworskie obyczaje.

− Piękna konkluzja! – odwarknęła. – Zostałam sprzedana, jak niewolnica, na dwór Zoa, a twoją

jedyną odpowiedzią na tę sytuację jest stwierdzenie, Ŝe nie sypiasz ze swoją Ŝoną!

− Wiesz dobrze, jak jej nie znoszę… Dlaczego więc miałbym z nią sypiać? – zapytał

retorycznie, znowu uśmiechając się z rozbawieniem.

Ostatecznie wyprowadził ją tym z równowagi!

− Nie odwracaj kota ogonem!

− To nie ja cię porwałem, pani! – odparł ostro, błyskawicznie zmieniając ton. – Gdybym miał

jednak wybór i juŜ musiał porywać jakąś kobietę, to na pewno popisałbym się lepszym

gustem!

Nie wytrzymała. Niespodziewanie uderzyła go w twarz otwartą dłonią.

− Och, wiem juŜ coś o twoim guście, mości panie Azazelu! Wystarczy spojrzeć na twoją Ŝonę!

– dodała, mierząc go pogardliwym wzrokiem.

Teraz wreszcie jej się udało. Zdenerwowała go bardziej niŜ wtedy, gdy nazwała go „psem

Lucyfera”. Wyciągnął rękę i złapał ją za przód sukni. Stalowe pazury, które wysuwały się z jego

rękawic, zamierzał przyłoŜyć do jej szyi, ale dał się ponieść emocjom, zbyt szybko je otworzył.

Sophia krzyknęła, szarpnęła się do tyłu. Wtedy – stało się. Ostrza rozcięły gorset, a przy

gwałtownym ruchu Sophii jego połówki się rozeszły, całkowicie odsłaniając jej niewielkie piersi.

Azazel nie cofnął ręki, chyba bardziej zszokowany niŜ ona.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 41

− I co teraz, draniu? Będziesz mnie obmacywał? – zapytała ironicznie, z wyzwaniem patrząc

mu prosto w oczy.

Markiz szczerze się zawstydził i opuścił rękę. Ostrza cofnęły się. Splótł palce, siłą woli

odwrócił poŜądliwy wzrok od jej drobnych piersi i wbił go w swoje dłonie. Kareta szybko

mknęła do przodu, podskakując, kiedy wjechała na większy kamień. Siedzieli w kompletnej

ciszy, oboje zaŜenowani tym, co się stało, i niespokojni, co będzie dalej…

Azazel czuł się jak skończony idiota. Zrzucił rękawice i nerwowo zaczął wyłamywać palce

w stawach. śe teŜ musiało go tak ponieść! Nie powinien w ogóle reagować na jej zaczepki. Ale

trudno. Stało się. Teraz w końcu naleŜało rozwiązać ich sytuację. Problem w tym, Ŝe nawet

chociaŜ bardzo chciał uczynić z niej swoją kochankę, nie mógł i nie zamierzał robić nic bez jej

zgody. Przestał wyłamywać palce i ponownie je splótł, wbijając paznokcie w skórę. Jakby

stronnictwo Belzebuba, nieporadny król, który zawsze zwalał na niego brudną robotę, durna

Ŝonka i fakt, Ŝe nie spał od paru tysięcy lat, nie były dla niego wystarczającymi problemami!

Jeszcze marzyła mu się kochanka prosto z Emanacji! Wyborne! Nie wiedział tylko, czy bardziej

go to bawi, czy przeraŜa.

„MoŜe to jakiś mój wrodzony masochizm?”, pomyślał i cięŜko westchnął.

***

Sophia przyglądała się jego pochylonej głowie. Miotały nią sprzeczne emocje. Złość i

oburzenie ustępowały miejsca rozczuleniu i fali nagłego poŜądania. Przypomniała sobie ich

wczorajszą rozmowę, jak zdziwiona zapytała, czemu w jego sypialni nie ma łóŜka… Jego

odpowiedź ją poruszyła. Bo jak moŜna w ogóle nie sypiać?

„Lepiej nie sypiać, niŜ któregoś razu obudzić się trwale okaleczonym lub martwym…”-

powiedział wtedy z przekąsem. Sprowokował ją tym do dalszych pytań i jeszcze bardziej się

zdziwiła, gdy wyznał, Ŝe jego sny bywały prorocze i nad wyraz sugestywne. Mógł z nich

dowiedzieć się przyszłości, ale kosztowało go to zbyt wiele fizycznego bólu. Postanowił więc

Ŝyć w słodkiej nieświadomości, rezygnując ze snu. Ta swoista bezsenność była teŜ podobno

powodem jego abstynencji seksualnej. Po prostu często zasypiał po seksie. W tym jednym

względzie mu nie wierzyła. Była przekonana, Ŝe na początku zwyczajnie nie chciał zdradzać

swojej Ŝony, a potem, gdy to ona go zdradziła, nabawił się wstrętu do kobiet.

Tak, markiza Stella zdradziła go z Belfagorem. Z jego podwładnym. Notabene Azazel

dotkliwie się za to na nim zemścił i biedny Belfagor wylądował w Ulro, czyli Czyśćcu, jako

ambasador Zoa. Sophia nie rozumiała tylko, dlaczego od razu nie pozbył się niewiernej Ŝony.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 42

Ponoć stwierdził, Ŝe po tym wszystkim nie miał juŜ siły na kolejny skandal z jego udziałem.

Belzebub poŜarłby go ze smakiem, albo przynajmniej nie zostawił na nim suchej nitki.

Wszystko to opowiedział jej poprzedniego wieczoru, a ona zrewanŜowała się historią

swojego nieudanego małŜeństwa z Zophielem, byłym przywódcą Anielskich Szpiegów. Przez

cały czas naprawdę kochała swojego męŜa, ale on narzekał, Ŝe nie mają dzieci. Pistis nie uwaŜała

tego za wielki problem, który mógłby zniszczyć ich stabilny i jak jej się wydawało stały związek.

Niestety okazało się, Ŝe wystarczyło tylko, Ŝeby pojawiła się inna, bardziej ponętna kobieta i ich

małŜeństwo ot tak runęło. Najbardziej bolało ją, Ŝe jej rywalka była demońską księŜną, w

dodatku męŜatką i to jeszcze z dzieckiem! Oczywiście musiał wybuchnąć skandal. KrąŜyły róŜne

plotki, między innymi takie, Ŝe Zophiel naprawdę zgwałcił Lamię, albo Ŝe Sophia osobiście

kazała mu to zrobić. Po tej sytuacji długo nie umiała się podnieść. Szczerze odrzucało ją teŜ od

męŜczyzn i podobnie jak Azazel długo z nikim nie była.

Markiz skwitował to wypowiedzianym ironicznym tonem, ale prawdziwym stwierdzeniem,

Ŝe najwidoczniej on i Pistis byli dla siebie stworzeni, bo nigdy nie zdarzyło mu się spotkać na raz

dwóch tak samo beznadziejnych osób. Wtedy się na niego obraziła, rzucając na odchodne, Ŝe to

niemoŜliwe, lecz teraz, gdy jechali karetą z powrotem do jego domu, ze zdwojoną siłą dotarło do

niej, Ŝe Azazel był jedyną ciepłą przystanią, jaka jej pozostała. Tak właściwie wyrzucono ją z

własnego kraju i nikt się o nią nie upominał. Ba! Niektórym było to naprawdę na rękę…

A markiz był co prawda demonem, co prawda posiadał Ŝonę, co prawda wiernie, choć

nieoddanie słuŜył swojemu królowi, co prawda czasami miał w zwyczaju być w stosunku do niej

irytująco uszczypliwy… i owszem, logicznie rozumując nie mogła zakochać się w kimś takim…

Ale…

− Miałeś jednak rację… – odezwała się cicho, zakrywając rękami rozdarty przód sukni.

Spojrzał na nią, ale się speszyła i odwróciła od niego wzrok.

− W czym? – zapytał.

− Jesteśmy tak beznadziejni, Ŝe moŜe rzeczywiście powinniśmy być razem… – powiedziała,

czując Ŝe rumieni się jak nastolatka.

Zwłaszcza Ŝe jego oczy oznajmiły jej więcej, niŜ jakiekolwiek słowa. Było w nich

zadowolenie, poŜądanie i zapowiedź namiętnej nocy. Czekała jednak, aŜ to powie, ale w tym

momencie kareta się zatrzymała. Prawie natychmiast ktoś szarpnął za klamkę.

− NajdroŜszy, dlaczego tak długo cię nie było? – zapytała markiza Stella, zaglądając do

wnętrza.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 43

Sophia z przyjemnością ukręciłaby jej ten durny, idealnie ufryzowany łeb! „Patrzcie ją!

Czekała przy bramie!”, pomyślała.

Azazel uśmiechnął się wymuszenie i jako pierwszy wyszedł na zewnątrz.

− Z jakiego to powodu tak tęsknie NAS wyczekujesz? – zapytał kwaśno.

− Tylko ciebie! – Stella roześmiała się dźwięcznie. – Bardzo cię kocham, najdroŜszy!

Zaraz jednak spochmurniała, kiedy jej wzrok padł na zniszczoną suknię Pistis.

− Co się jej stało? – pisnęła. – Co to ma znaczyć?

Anielica rozszerzyła usta we wrednym uśmiechu. „Jeden – zero!”, stwierdziła.

− Nic. Mieliśmy mały wypadek – Azazel wzruszył ramionami, ostudzając zapał do walki obu

pań.

Zdjął z siebie płaszcz i podał go Sophii. Zarzuciła go i z zaciętym wyrazem twarzy

wyszła z powozu, ignorując jego pomocną dłoń. Przed chwilą odwaŜyła się mieć nadzieję, Ŝe

teraz Azazel raz na zawsze rozprawi się ze Stellą. Pomyliła się. WciąŜ utrzymuje pozory przed

Ŝonką! Smutne i godne poŜałowania! Tchórz. Nie zamierzała więcej się temu przyglądać. Po

prostu bez słowa ruszyła w stronę jego pałacyku.

***

Wróciła do swojej niby-więziennej komnaty i z wściekłością trzasnęła drzwiami. Oby było

to słychać w całym budynku! Jak mogła się tak głupio upokorzyć? Co teŜ strzeliło jej do głowy,

Ŝeby zaufać Azazelowi? MoŜe i wiele ich łączyło, ale jeŜeli on nie umiał raz a porządnie pozbyć

się Stelli, to niestety, ale ona nie widziała dla nich przyszłości. O ile w ogóle wypadało mieć

jakąś przyszłość z wysoko postawionym dostojnikiem piekielnym, przedstawicielem wrogiego

państwa…

W dodatku Ŝonatym!

Nie wypadało…

Pistis z cięŜkim westchnieniem usadowiła się w fotelu naprzeciwko drzwi. Czuła się

okropnie. Nie był to najlepszy dzień w jej Ŝyciu. Właściwie całkiem podobny do dnia, w którym

nakryła byłego męŜa z Lamią, tą tanią suką z Zoa. ChociaŜ nie. śaden dzień nie będzie juŜ chyba

tak paskudny jak tamten! Siedziała bez ruchu, okryta płaszczem markiza, aŜ do momentu, gdy do

jej nozdrzy dotarł zapach jego wody kolońskiej i znowu ogarnął ją gniew.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 44

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 45

Odrzuciła płaszcz i ze zrezygnowaniem przyjrzała się rozdartej sukni. A pomyśleć, Ŝe

jeszcze niedawno zastanawiała się, po co nosił te cholerne rękawiczki! Teraz juŜ wiedziała.

Stanęła przed lustrem i zaczęła rozbierać się z sukni. Kreacja nie nadawała się juŜ do

niczego. Stwierdziła z niesmakiem, Ŝe będzie musiała ją wyrzucić, a poniewaŜ była więźniem, w

dodatku anielicą, szanse aby zdobyć nowe ubranie w samym centrum Zoa były równe zeru...

Wtedy rozległo się głośne pukanie. Podniosła płaszcz Azazela i okręciła się nim jak ręcznikiem.

− Kto tam? – spytała, pobieŜnie poprawiając włosy.

W mgnieniu oka zapomniała o swoim rozgoryczeniu i wątpliwościach, przekonana, Ŝe to

musi być on. Nawet nie chciało jej się grać wzgardy.

− Pokojówka. Przynoszę przesyłkę od markiza.

− Co? – Pistis otworzyła drzwi, bez powodzenia starając się ukryć rozczarowanie.

Pokojówka podała jej wielkie kartonowe pudło, ukłoniła się i cicho odeszła. Anielica

spojrzała na niego podejrzliwie i zaniosła na łóŜko, nawet nie domykając drzwi. OstroŜnie

zajrzała do pudła i zamarła z wraŜenia. W środku znajdowała się strojna, błękitna suknia,

wyszywana prawdziwymi szafirami. Doskonale wiedział, jak ją udobruchać… Na sukni leŜała

kartka, zapisana jego prostym, nieco nieczytelnym pismem. Szybko ją przeczytała, rumieniąc się

z zadowolenia.

Było to zaproszenie na wspólną kolację, które Azazel wysłał jej jako zadośćuczynienie za

swoje skandaliczne zachowanie, wyraŜając przy tym nadzieję, Ŝe jego drobny prezent choć

odrobinę poprawi jej nastrój. Powinna podrzeć tę kartkę i wyrzucić suknię za drzwi, ale serce

biło jej przyspieszonym rytmem i nie marzyła o niczym innym, jak tylko o jego bliskości. I było

jej z tym po prostu cudownie!

Szybko zabrała się za ubieranie, lecz pojawił się problem. Nie mogła sama ściągnąć

gorsetu, wiązanie znajdowało się z tyłu. Przez chwilę siłowała się z tasiemkami, ale bez skutku.

− Wiedziałem, Ŝe sobie nie poradzisz – usłyszała głos Azazela tuŜ przy swoim uchu i lekko

odwróciła twarz, natrafiając na jego wzrok.

Był prowokujący. Pomyślała, Ŝe ją to draŜni. Wolałaby wreszcie usłyszeć, co ma jej do

powiedzenia, a nie znowu zdawać się na jego powściągliwość. Poczuła jego dłoń na swoich

plecach. Zaczął wiązać suknię. Odtrąciła jego rękę i odwróciła się do niego przodem, unosząc

brew na znak zniecierpliwienia.

− Czy nie uwaŜasz, Ŝe powinieneś ją raczej rozwiązywać? – zapytała naburmuszona.

Zmierzył ją długim, zachwyconym spojrzeniem.

− Wyglądasz oszałamiająco – uśmiechnął się kącikami ust.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 46

Dlaczego, do cholery, zmienił temat?

− I tak bez ubrania wyglądam lepiej!

− E, no co ty… – zakpił. – Masz za małe piersi!

− CzyŜby, markizie? W powozie ci się podobały!

Parsknął krótkim śmiechem i w końcu zrobił to, czego pragnęła, odkąd tylko pierwszy raz

przekroczyła próg jego domu. Wziął ją w ramiona i pocałował – długo, zachłannie i z

bezwarunkową Ŝądzą. ZdąŜyła zapomnieć, co znaczy być tak poŜądaną… Wszystko jedno kim

był poŜądający. Teraz całkowicie go akceptowała. Na chwilę oderwał się od jej ust, by

powiedzieć ochrypłym głosem:

− Dobrze się nad tym zastanów. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem kobietę…

Objęła go za szyję, obdarzając figlarnym uśmiechem.

− A co? Obawiasz się swojej niezdarności? Będzie to więc niezwykle zabawna noc, bo ja nie

pamiętam, kiedy ostatni raz miałam męŜczyznę! Para beznadziejnych kochanków!

− No, tak… Beznadziejni w kaŜdym calu… – skwitował z przekąsem. – Nasze ostatnie

doświadczenia seksualne musiały być naprawdę marne, skoro ich nie pamiętamy!

Odpowiedziała mu śmiechem, a on zaniósł ją prosto na łóŜko, z mocnym

postanowieniem, Ŝe zrobi wszystko, aby akurat tę noc uczynić wartą zapamiętania.

***

I tak się postarał, Ŝe gdy było po wszystkim, po prostu zasnął…

Po raz pierwszy w Ŝyciu nie miał Ŝadnych snów.

Przynajmniej nie proroczych.

A rano obudził się w wybornym humorze.

KKOONNIIEECC

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 47

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 48

Późne popołudnie powoli zamieniało się w wieczór. Obserwował grę cieni na zielono-

złotym gobelinie, który wisiał na wysokości jego oczu. Dwa lubieŜne fauny przechadzały się po

winnicy, upstrzone złotem i soczystym fioletem kiści winogron, które zwisały z krzewów

winorośli oplatających fauny niczym serpentyna.

Kiedy odwrócił wzrok nieco na lewo, natrafił na palący fiolet oczu Azazela. Znacznie

róŜnił się odcieniem od koloru winogron na gobelinie – był agresywny, ostry i niepokojący,

przywodzący na myśl barwę ametystu. Mer Beulah, stolicy Zoa, wpatrywał się w niego z

irytującą uwagą, w oczekiwaniu, aŜ się w końcu raczy odezwać. Lucyfer nie raczył. Nie chciało

mu się otwierać ust. Ba! Nie chciało mu się nawet ubrać i od trzech dni na krok nie ruszył się z

łóŜka, marnotrawiąc czas albo na rozmyślaniach, albo na przeróŜnych uciechach cielesnych ze

szwadronem swoich dwórek. śadna z nich jednak nie zdołała wyprzeć z jego umysłu obrazu

jednego anioła, który bezkarnie zawładnął jego sercem, czyniąc go skończonym głupcem w

oczach wszystkich. Doskonale wiedział, Ŝe piekielni dostojnicy pukają się w czoło, obserwując

co wyprawia, a jego marszałek Belzebub toczy pianę z ust na samo wspomnienie imienia

Metatrona – niebiańskiego palatyna, najwaŜniejszej osoby w Raju, czyli Emanacji. To właśnie

jego Lucyfer obdarzył tym niefortunnym i najprawdopodobniej nieodwzajemnionym uczuciem.

JeŜeli opinie aniołów i demonów róŜniły się właściwie we wszystkim, tak w tym

wypadku były ze sobą zaskakująco zgodne – otoczenie Metatrona teŜ miało dość Lucyfera i tych

niekończących się konferencji na właściwie nie wiadomo jakie tematy. Lucyfer gorąco na nie

nalegał po to, by chociaŜ zobaczyć palatyna i móc rozkoszować się jego widokiem. Oczywiście

do jego uszu dochodziły teŜ opinie, Ŝe słodki Metatron nie jest wcale taki słodki, jak udaje…

Syn Lucyfera, ksiąŜę Koryu, powiedział mu ostatnio wprost, Ŝe rajski palatyn ośmiesza

nie tylko jego, ale i całe Zoa, łaskawie zgadzając się na pozorne rokowania pokojowe, które tak

naprawdę do niczego nie prowadziły. Co najwyŜej do niewybrednych drwin z króla Zoa i z

łagodnych, bojaźliwych demonów, umiejących się jedynie układać – na plecach. Koryu równieŜ

nie omieszkał nazwać go skończonym idiotą i oznajmić, Ŝe z lubością będzie się przyglądał, jak

wreszcie opozycja dobierze mu się do tyłka i zmiecie z tronu, jak śmiecia. Lucyfer zazwyczaj

puszczał uwagi synalka mimo uszu, ale tym razem boleśnie zapadły mu w pamięć. Mimo całej

swojej megalomanii po raz pierwszy w Ŝyciu przyznał mu rację. W końcu musiał spojrzeć

prawdzie w oczy – kompletnie nic mu w Ŝyciu nie wyszło… Ani rebelia w Emanacji, ani

tymczasowe jakoby władanie w Zoa, mające być tylko przystankiem w triumfalnym powrocie do

jego prawdziwego domu, jak to zwykł w myślach określać Emanację…

Tak więc chwalebne panowanie w Zoa od wieków wciąŜ pozostawało „tymczasowe”, ku

wściekłości jego politycznych przeciwników, a upragniony powrót do Emanacji niemoŜliwy,

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 49

odkąd palatynem został Metatron. Lucyfer nie wyobraŜał sobie, jak mógłby walczyć z kimś,

kogo darzył tak wielkim i nieprzewidywalnym uczuciem… Na domiar złego na koniec okazało

się, Ŝe ten ukochany po prostu bawił się jego uczuciami, Ŝeby zneutralizować niebezpieczeństwo,

groŜące aniołom ze strony ponurych sąsiadów.

Lucyfer czuł się fatalnie. Dopadła go monstrualna depresja. LeŜał na boku w swoim

ogromnym łoŜu, okryty jedynie cienkim, muślinowym prześcieradłem, i opierał głowę na ręce.

Markiz Azazel siedział naprzeciwko niego, odziany całkowicie na czarno, swoim Ŝałobnym

wizerunkiem potęgując grobową atmosferę. Na tle czerni stroju jeszcze bardziej odznaczał się

fiolet jego oczu i fioletowe kamienie, wykańczające skórzane rękawiczki bez palców. Miał

czarne włosy ze śliwkowym połyskiem, gładko zaczesane do tyłu i drapieŜne rysy twarzy,

przywodzące na myśl upiora.

− No, dawaj – odezwał się chropowatym, jak zwykle znudzonym głosem, najwyraźniej tracąc

cierpliwość. – Czekam, aŜ zaczniesz ronić łzy!

Lucyfer ironicznie prychnął.

− Skąd ten pomysł, Azazelu?

− Po to mnie przecieŜ wezwałeś, prawda? – odburknął z przekąsem, zakładając nogę na nogę.

Król przyglądał mu się w milczeniu, a potem uśmiechnął się na swój sposób – szeroko,

wylewnie i ze złudną serdecznością.

− Nie jesteś moim przyjacielem, Azazelu – stwierdził.

− Nie – przyznał markiz bez mrugnięcia okiem.

− A jednak mimo to zawsze mogę liczyć na twoją lojalność i wsparcie w nawet najgorszych

sytuacjach…

Azazel wzruszył ramionami.

− Zawarliśmy układ. Tak długo, jak moja Urthona będzie utrzymywać autonomię, będę twoim

sojusznikiem.

− Sojusznikiem kogoś takiego jak ja… A wydajesz się być o wiele mądrzejszy…

Markiz równieŜ się uśmiechnął.

− Widzisz? I juŜ ronisz łzy!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 50

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 51

− CóŜ, jestem kiepskim królem… Wszystko pieprzę.

− Z jednym i z drugim stwierdzeniem zdecydowanie się zgadzam, zarówno jeśli potraktujemy

je jako jedną myśl, jak teŜ dwie zupełnie odrębne.

Elokwencja mera rozbawiła Lucyfera. Parsknął głośnym śmiechem.

− Pozwolę sobie nawet je sparafrazować – ciągnął markiz z drwiącym uśmieszkiem igrającym

w kącikach ust. – Po pierwsze, nie wierzę, Ŝe pieprząc Metatrona staniesz się lepszym

królem. Po drugie, wierzę natomiast, Ŝe staniesz się lepszym królem, gdy przestaniesz mu

dawać satysfakcję, Ŝe tak chcesz go pieprzyć, Ŝe aŜ naraŜasz na szwank honor całego

swojego królestwa!

− Ty teŜ tak uwaŜasz? – Lucyfera wciąŜ nie opuszczało frywolne rozbawienie.

− Owszem. A ty masz to w głębokim powaŜaniu.

− Owszem, drogi panie merze!

Król obrócił się na plecy i przeciągnął. Poprawił zmierzwione rude włosy. Sterczały mu

na wszystkie strony, nieujarzmione i dzikie jak on sam. Kolorem wpadały w odcień ognistej

czerwieni. Miał przy tym ciemną karnację i jasne, bursztynowe oczy. Powszechnie uwaŜano, Ŝe

jest przystojny i bardzo męski, zwłaszcza dzięki regularnym, dość ostrym rysom twarzy. Nie był

jednak głównym obiektem westchnień wśród przedstawicielek płci pięknej. Jego lekcewaŜący

stosunek do wszystkiego, co wiązało się z rządzeniem, oraz prowokujący, krzykliwy sposób

bycia sprawiały, Ŝe znajdował się jakby w cieniu swojego marszałka Belzebuba, którego

wszyscy się bali. Nawet Azazel. Ale on za Ŝadne skarby by się do tego nie przyznał… Lucyfer

był przekonany, Ŝe jego mer potrafiłby sobie poradzić zarówno z marszałkiem, jak i z kaŜdym

innym niebezpieczeństwem zagraŜającym jego niezaleŜności. Wolałby nie stać się dla niego

takim niebezpieczeństwem – Azazel był groźnym przeciwnikiem. Ale i skutecznym

sprzymierzeńcem.

Wiedziony tą drugą myślą, Lucyfer usiadł po turecku na łóŜku i po chwili wymownego

milczenia powiedział:

− Posłałem dzisiaj po ciebie, poniewaŜ chcę zadać ci szczere pytanie.

− JuŜ się boję – zakpił markiz.

Król spojrzał na niego z zastanowieniem.

− Nie zaleŜy mi na Zoa. Nie zaleŜy mi teŜ na własnym synu.

− Myślałem, Ŝe zaoszczędzisz mi przydługiego wstępu – zauwaŜył niewinnie mer.

− Nie zaleŜy mi juŜ na powrocie do Emanacji… – ciągnął niewzruszenie. – Moje Ŝycie utknęło

w martwym punkcie.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 52

− I zaraz mi powiesz, Ŝe Metatron jest tym, który to zmieni – dokończył za niego Azazel, juŜ

nie siląc się na uprzejmość.

− Tak mi się wydawało.

− O! CzyŜbyś powiedział, Ŝe ci się wydawało? UŜyłeś czasu przeszłego?

− Tak – odparł chłodno Lucyfer, coraz bardziej podraŜniony drwinami markiza.

− Czyli mam rozumieć, Ŝe juŜ ci się nie wydaje?

− Skończ z tym sarkazmem! – nie wytrzymał, uderzając pięścią w prześcieradło. – Nienawidzę

tego!

− Sam słusznie zauwaŜyłeś, Ŝe nie jestem twoim przyjacielem – Azazel wzruszył ramionami. –

Nie licz więc na współczucie, mój drogi królu!

− Nie liczę. Gdybym chciał się poskarŜyć, wezwałbym Astarotte albo Amaimona! Ale ja

potrzebuję rady i twojego trzeźwego spojrzenia na sytuację!

Mer zamrugał powiekami, najwidoczniej w końcu zbity z pantałyku.

− Dobrze, mów.

− Metatron szarga moją dumę i czyni ze mnie pośmiewisko wśród wszystkich mieszkańców

tak Zoa, jak i Emanacji. Tak, jestem w nim zakochany i tak, jak wspomniałem nie zaleŜy mi

na koronie Zoa. Ale rozmyślałem nad tym od paru dni i nie mogę pozwolić, aby ta sytuacja

nadal trwała. KaŜdy na niej zyskuje – Metatron, Belzebub, pewnie nawet ty! A ja nie mam z

tego nic.

− Albo raczej nie masz z tego seksu… – trafnie zauwaŜył mer i zachichotał.

− Wcale mnie to nie bawi, Azazelu! – sarknął Lucyfer, obdarzając go obraŜonym spojrzeniem.

− Wobec tego przepraszam – markiz ponownie wzruszył ramionami, tym charakterystycznym

dla siebie gestem, jeszcze bardziej wyprowadzając go z równowagi. – Powiedz lepiej, jakiej

to rady mam ci udzielić?

Król chwilę podejrzliwie na niego spoglądał zdziwiony, Ŝe tak łatwo i szybko spuścił z

tonu.

− Co twoim zdaniem powinienem zrobić z Metatronem?

− Twoim zdaniem, zapewne rzucić na łóŜko – zakpił z przekąsem merr, bawiąc się klejnotami

przy lewej rękawiczce. – Ale moim zdaniem, lepiej, Ŝeby cię jednak nic z nim nie łączyło!

− Idiota! – oburzył się Lucyfer i rzucił w niego poduszką.

Azazel uchylił się, a poduszka przeleciała obok jego głowy.

− Musisz wyraŜać się jaśniej – z udaną bezradnością rozłoŜył ręce.

− Jak mam się teraz zachować, głupolu?!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 53

− W stosunku do Metatrona?

− Przestaniesz gadać o seksie?!

− No, nie wiem. Za bardzo mnie to śmieszy!

− Przestaniesz, jak się do ciebie dobiorę!

− Wątpię. Nie jestem w twoim typie, a poza tym nie interesują mnie faceci. Po co ci taki

niedoświadczony laik jak ja? Ale nie potrzebujesz teŜ kogoś takiego, jak Metatron –

niespodziewanie dodał markiz, wyrozumiale się uśmiechając. – Przestań więc dawać mu

satysfakcję.

− To znaczy?!

− Nie chcę być zbyt dosadny… ChociaŜ, wiesz co? Nie. Chcę. Powiem to nawet głośno.

Kopnij go w dupę! Ale nogą. Nie czymś innym.

− Azazel!!!!

***

Jego wściekłość nie miała granic. Nie rozumiał, jak to się stało. Jak mógł pozwolić, Ŝeby

do tego doszło?! Co za wstyd!

Palatyn Metatron przeskakiwał po dwa stopnie, wbiegając na sam szczyt schodów. Jego

długa tunika szeleściła przy kaŜdym ruchu. Mimo Ŝe uszyto ją z najdelikatniejszych,

przewiewnych tkanin, palatyn czuł, jak się poci, i najchętniej natychmiast zrzuciłby z siebie całe

ubranie, a potem wskoczył pod kojący, chłodny prysznic. W całym Raju panował bowiem jeden

klimat, klimat upalnego lata, a w jego pałacu zawsze było szczególnie gorąco, gdyŜ znajdował

się w samym centrum kraju, jego stolicy, zwanej Empireum.

Tym razem Metatron pocił się nie tylko z powodu panujących na zewnątrz upałów.

Musiał zaŜegnać groźny kryzys, jakiego jeszcze Emanacja nie doświadczyła, odkąd obrano go

palatynem. Właściwie sam do niego doprowadził, co potęgowało jego wściekłość. Mówiono o

nim, Ŝe jest politykiem zręcznym, odpowiedzialnym, a przy tym nie stroniącym od moralnie

dwuznacznych decyzji, jeśli miałyby pozytywnie zaowocować dla przyszłości kraju. Tak teŜ

postąpił w przypadku lady Pistis Sophii, mecenas sztuki Emanacji i opiekunki kampusu

uniwersyteckiego Elynittrii. Oddał ją w ręce Lucyfera, pozorując jej porwanie, Ŝeby w spokoju

przegłosować ustawy, którym Sophia stanowczo się sprzeciwiała. Pistis była dla wszystkich

symbolem starego porządku, kiedy jeszcze państwem rządziła palatyn Cassielle, wspierana

radami marszałka Zophiela i generała Lucyfera. Cassielle straciła swoją pozycję po buncie tego

ostatniego, a spośród jej ministrów i popleczników przy władzy utrzymała się jedynie dumna

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 54

Sophia, była minister zdrowia. Mimo utraty stanowiska nie przestała się panoszyć i choć

Metatron nie raz pokazał jej, gdzie jej miejsce, wzbudzała ogromne kontrowersje, dzielące opinię

publiczną na jej zwolenników i przeciwników. Znacznie utrudniało mu to swobodne

sprawowanie urzędu. Na początku starał się ją ignorować, ale wreszcie musiał odpowiedzieć

sobie na pytanie, kto naprawdę rządzi Emanacją. Stwierdził, Ŝe jednak on, i Sophia wylądowała

w Zoa jako branka Lucyfera. Gdyby to od niego zaleŜało, nigdy by się o nią nie upomniał, lecz

narastające plotki i coraz śmielsze wystąpienia opozycji, słabej, lecz w końcu istniejącej, skłoniły

go do wysłania dowódcy Anielskich Wojsk, generała Michaela, na pozorowaną odsiecz

„gnębionej” anielicy…

Dzisiaj spotkał się z nią po raz pierwszy od jej powrotu, przygotowany na wielką

awanturę. Zdecydowanie nie spodziewał się Armageddonu… Na oficjalnej kolacji, przy

wszystkich dostojnikach, Sophia oświadczyła głośno, Ŝe to właśnie palatyn osobiście oddał ją w

ręce wrogów, Ŝeby nie przeszkadzała mu w jego tyrańskich rządach! Tyrańskich! Phi! TeŜ coś!

Udało mu się zachować kamienną twarz. Zareagował obraŜonym zdumieniem, lecz Pistis

przycisnęła go do ściany, dodając, Ŝe teraz dobrowolnie odchodzi z Emanacji, prosić o azyl w

Urthonie, autonomicznej prowincji markiza Azazela, w samym centrum Zoa. Palatyn nie

wytrzymał i nie panując nad emocjami powiedział moŜe o dwa słowa za duŜo, po których Sophia

wyszła z sali, trzaskając drzwiami aŜ pękła framuga. Co za wstyd! Pistis wyniesie się do

Urthony, rozpowiadając wszystkim, jak to jej się źle Ŝyło pod jarzmem tego potwora Metatrona!

JuŜ to sobie wyobraŜał! Przyniosła mu prawdziwą hańbę. Powinien zachować spokój i wyciszyć

gniew, Ŝeby ułoŜyć jakiś awaryjny plan, ale na razie wcale mu się to nie udawało. Jak Sophia

dowiedziała się o jego układzie z Lucyferem? I niby z jakiej okazji ten upiór Azazel miałby jej

udzielić azylu? Metatrona gnębiły bardzo niepokojące przeczucia i gdyby nie jego wręcz

przysłowiowa ogłada i dobre maniery, kląłby z co najmniej takim zacięciem jak Gabriel –

notabene jego minister kultury i dobrych obyczajów.

Z drugiej strony raz na zawsze pozbył się Sophii. W stu procentach osiągnął cel. Ale z

czego tu się cieszyć, kiedy opozycja dostała solidny dowód, Ŝe być moŜe nie jest wcale taki

obojętny na zaloty Lucyfera, jak to okazywał, skoro wchodził z nim w nieformalne układy, w

dodatku przeciwko rajskiej arystokratce i szanowanej mieszkance Empireum?!

Bezapelacyjnie stwierdził, Ŝe nastała odpowiednia chwila, aby stanowczo pokazać

Lucyferowi drzwi. Co prawda czasem schlebiało mu jego zainteresowanie… Król Zoa łatwo

dawał sobą manipulować, jakby naprawdę się w nim zakochał, w co Metatron jednak szczerze

wątpił. Nie wyobraŜał sobie, Ŝeby ten zadufany w sobie, beztroski nieudacznik był zdolny do

wyŜszych uczuć. CóŜ. Teraz nie miało to juŜ znaczenia. Sytuacja diametralnie się zmieniła. A

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 55

poza tym, po pierwsze i główne, był niebiańskim palatynem, oddanym sługą Boga, a jakieś tam

durne romanse, na domiar złego z władcą wrogiego, przeklętego państwa, naleŜało raz na zawsze

odstawić na dalszy tor.

I tak – przyjdzie mu to z ogromną łatwością!

Tymczasem jednak prześladowała go niepewność i jakieś niepotrzebne rozmarzenie.

Powodowany tymi myślami Metatron dosłownie biegł przez komnaty i jasne, gustownie

urządzone sale pałacu prosto do swojego gabinetu, połoŜonego na najwyŜszym piętrze. Za nim

podąŜał jego marszałek Uriel-Sakuya, nie mogąc dotrzymać mu kroku. Coś do niego mówił, ale

pogrąŜony w gorzkich rozwaŜaniach palatyn nie słyszał ani jednego słowa. Zatrzymał się dopiero

przed drzwiami gabinetu. Uriel złapał się srebrnej barierki schodów i głęboko zaczerpnął tchu.

Jego zielona koszula w kratę była przesiąknięta potem, a po czole spływały mu perliste krople,

zlepiając kosmyki ciemnobrązowych włosów.

Wtedy wreszcie dotarło do Metatrona, Ŝe biedny Sakuya gonił go przez wszystkie

pomieszczenia, najwidoczniej pragnąc mu coś waŜnego oznajmić. Palatyn stwierdził, Ŝe nie ma

jednak siły, ani ochoty na pogawędki z marszałkiem. Jego sprawa mogła poczekać do jutra!

− Dobranoc, Urielu! – powiedział więc kategorycznym tonem. – Porozmawiamy rano!

− Ale…

Drzwi zatrzasnęły się za nim, a wykończony Sakuya usiadł na pierwszym stopniu i

mruknął do siebie:

− Mówiłem ci, Ŝebyś tam nie wchodził, idioto! Ale nie raczyłeś słuchać! Radź sobie sam!

***

Lucyfer czekał na niego w jego osobistym gabinecie, zajmując wygodny fotel z kolistym

siedziskiem obitym beŜową tkaniną. Zaanonsował się u tego wiecznego luzaka, marszałka

Uriela, i Ŝywił szczerą nadzieję, Ŝe ten uprzedził Metatrona o jego przybyciu. W jego

zamierzeniu to nie była niespodziewana wizyta.

Nie lubił Uriela, właśnie dlatego, Ŝe Met go lubił. Był o niego bezpodstawnie zazdrosny,

a poza tym w czasie jego buntu to właśnie Uriel na spółkę ze swoim młodszym bratem

Michaelem stawił mu skuteczny opór. UwaŜał, Ŝe ma wystarczające powody, Ŝeby go nie darzyć

sympatią. Rozmyślał o tym, lustrując wnętrze gabinetu Meta i po raz kolejny w duchu wyraŜając

podziw.

Pomieszczenie było niewielkie, ale przestronne. Miało sufit w kształcie przeszklonej

kopuły, która odsłaniała granatowe wieczorne niebo, upstrzone pojedynczymi gwiazdami.

Dodatkowo w ścianach znajdowały się cztery okna w kształcie trapezów w drewnianych ramach,

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 56

składające się z kolorowego i zwykłego szkła. Na środku stało brunatne biurko z wieloma

szufladami, zarzucone papierami poukładanymi na równe kupki. Stojącą obok nich małą lampkę

z Ŝółtym abaŜurem Lucyfer pozwolił sobie zapalić, podobnie jak kinkiety w kształcie

odwróconych tulipanów przytwierdzone do czterech kolumn podtrzymujących strop.

Oprócz biurka i ozdobnego fotela Meta, którego oparcie przypominało złoŜone anielskie

skrzydła, znajdował się tu jeszcze drewniany fotel, w tej chwili zajęty przez Lucyfera, oraz

wąska, beŜowa sofa, wykończona rzeźbionym drewnem, a obok niej okrągły stolik. Stał na nim

dzban świeŜej wody i komplet kryształowych szklanek. Na beŜowych ścianach wisiały dwa

pejzaŜe Raju w pozłacanych ramach. Fotel Lucyfera znajdował się w drugim końcu gabinetu,

obok Ŝarzącej się Ŝółtym blaskiem kolumny. Od wejścia nie był widoczny, więc gdy Metatron

wszedł do środka, nie zauwaŜył gościa. Energicznym krokiem skierował się prosto w stronę

stolika i nalał sobie wody do szklanki.

− Co za dzień! – mruknął do siebie. – Zdecydowanie zły!

Król Zoa skorzystał z okazji, Ŝeby lepiej mu się przyjrzeć. Met jak zwykle wyglądał

olśniewająco. Jego długa, dwuwarstwowa szata z wierzchu miała delikatny, jaśminowy kolor, a

pod spodem barwę lazurytu ze srebrnym wzorkiem. Przepasał się lazurową szarfą, do której

dodał srebrny łańcuszek. Jego nadgarstki zdobiły cięŜkie, okrągłe bransolety, a uszy długie,

skomplikowane kolczyki. Na szyi nosił łańcuch z wisiorem z wygrawerowanym godłem

Emanacji – symbolem jego palatyńskiej władzy nad aniołami.

Met jednym haustem opróŜnił szklankę i w końcu odwrócił się w stronę Lucyfera. Na

jego pięknej, choć zdecydowanie zbyt kobiecej twarzy odbiło się ogromne zdumienie. Rozchylił

usta, a Lucyfer poczuł przemoŜną ochotę, Ŝeby zamknąć mu je pocałunkiem. Nie poruszył się

jednak, twardo zakotwiczony w fotelu.

− Po co tu przyszedłeś? – zapytał w końcu palatyn. Tylko sekunda wystarczyła mu, aby się

pozbierać z szoku.

Za kaŜdym razem, gdy Met się odzywał, Lucyfer odnosił wraŜenie, Ŝe to nie on mówi.

Jego niezwykle męski, głęboki głos nie pasował do kobiecej urody. Podobnie zresztą jak jego

twardy charakter… Mimo to ze swoimi długimi jasnymi włosami, całkowicie zasłaniającymi mu

prawą część twarzy, i duŜymi szarymi oczami, Metatron wciąŜ był dla niego najbardziej uroczą

istotą na świecie. Jedyną, której poŜądał, a nigdy nie posiadł. Ta świadomość doprowadzała go

do istnego szału. Rozpalała go, jednocześnie wywołując agresję. Mógłby go teraz zmusić do

wszystkiego, co by sobie tylko wymyślił – ale nie był w stanie podnieść na niego ręki… Na

kaŜdego innego anioła – tak. Nawet na własnego brata. Ale nie na niego. Nie na Meta…

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 57

Lucyfer odetchnął głęboko, odganiając dręczące go uczucia, i po chwili pauzy

odpowiedział:

− Przyszedłem kopnąć cię w dupę.

Metatron uniósł brwi, a właściwie jedną brew, bo drugą zasłaniały włosy.

− Phi! – prychnął. – To interesujące!

− Mówię powaŜnie!

− Doprawdy? – Met uśmiechnął się na swój wredny, szyderczy sposób i wzgardliwie obrócił

do niego plecami. – Nie mam ochoty się z tobą uŜerać! Nawet się nie zaanonsowałeś, więc

mogę cię swobodnie wyrzucić!

− Wiedziałem, Ŝe ten durny Uriel cię nie powiadomi! – stwierdził Lucyfer z satysfakcją, która

jak Ŝadne słowa oznajmiła Metowi, jak bardzo nie znosił jego marszałka.

− Uriel nie jest durny – wzruszył ramionami, przypominając sobie szaleńczą pogoń Sakuyi.

„Chciał mnie ostrzec”, pomyślał, „A ja go nie wysłuchałem”.

Rozbolała go głowa i nacisnął palcami skroń. Musiał myśleć logicznie, Ŝeby jak

najszybciej pozbyć się Lucyfera. Jeszcze mu jego brakowało i tych głupich zalotów! Tymczasem

dopadło go zmęczenie i marzył jedynie, aby choć na chwilę połoŜyć się na sofie – na porządny

sen we własnym łóŜku zwyczajnie ostatnio nie starczało mu juŜ czasu…

− Owszem, jest! – uparł się Lucyfer, coraz bardziej rozdraŜniony.

Metatron posłał mu znudzone spojrzenie i nalał sobie jeszcze jedną szklankę wody.

− Pytam po raz ostatni: czego ode mnie chcesz?!

− Nic. No, moŜe trochę wody…

Palatyn bez słowa napełnił drugą szklankę i nawet pofatygował się, Ŝeby mu ją podać.

Demon przyjął ją z zadowoleniem, przez przypadek zahaczając przy tym dłonią o jego palce.

Przeszedł go dreszcz i resztkami siły woli powstrzymał się, Ŝeby się nie zerwać z miejsca i nie

zedrzeć z anioła szaty. Zimny wyraz jego szarych oczu go otrzeźwił.

„Nie dawaj mu satysfakcji!”, odezwał się w jego umyśle chropowaty głos Azazela, i

Lucyfer znowu przypomniał sobie, po co tutaj przyszedł.

− Nie znasz się na manierach, więc nie spodziewam się, Ŝe podziękujesz! – powiedział cierpko

Metatron, sadowiąc się na sofie.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 58

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 59

ZałoŜył nogę na nogę i oparł się plecami o oparcie. Lucyfer obserwował jego delikatny

profil i Ŝółto-pomarańczowy kolor włosów, który w słabym blasku lampki i kinkietów zmieniał

odcień na miodowy. W normalnych warunkach ten widok by go zachwycił, ale nieprzyjemna

uwaga doprowadziła go do szału. Zerwał się z fotela, głęboko odetchnął i usiadł z powrotem.

Metatron nawet na niego nie spojrzał. Piękny, słodki, do bólu obojętny…

− Chyba mówiłeś o sobie! – warknął Lucyfer, z powrotem siląc się na swobodną pozę. –

Porwałem dla ciebie tę zołzę Sophię! Jakoś sobie nie przypominam, Ŝebyś mi podziękował!

Jakby nie mój niezawodny mer, nie wytrzymałbym z nią nerwowo!

− Co przez to rozumiesz? – Met wbił w niego uwaŜny wzrok.

− Przez co?

− Mam rozumieć, Ŝe oddałeś Sophię Azazelowi?

− A, tak! Oddałem! Ona mnie nie znosi i vice versa! O co ci chodzi?!

Palatyn w zamyśleniu wpatrywał się w swoją szklankę.

− To moŜe tłumaczyć, dlaczego powiedziała, Ŝe poprosi o azyl w Urthonie – mruknął.

− Co?! – Lucyfer złapał się za głowę. – Pistis Sophia przenosi się do Urthony?! Wolne Ŝarty!

Azazel jej nie przyjmie!

− Skąd ta pewność? Pistis jest urodziwą kobietą…

− Ale Azazel jest Ŝonaty! I ma córkę! – uparł się król Zoa, z minuty na minutę coraz bardziej

nieszczęśliwy.

− śebyś się nie przeliczył! Sophia nie rzuca słów na wiatr!

Zapadła chwila pełnego napięcia milczenia. Lucyfer trawił uzyskaną informację.

Ogarniała go irytacja. Oto kolejna irracjonalna sytuacja, w którą się wpakował z powodu

Metatrona. AŜ za bardzo znał lady Pistis Sophię jeszcze z czasów, gdy był Głównodowodzącym

Armii Anielskiej w Emanacji. Jeśli powiedziała, Ŝe zamierza prosić o azyl w Urthonie, to znaczy,

Ŝe o niego poprosi i co gorsza… najprawdopodobniej go otrzyma!

***

Metatron czuł wzrastającą wściekłość. Błyskawicznie dopasował do siebie elementy

układanki. Wychodziło na to, Ŝe przyczyną jego aktualnych, politycznych problemów był nie kto

inny, a właśnie Lucyfer. Pozbył się Pistis, popychając ją w ramiona Azazela, i pewnie jeszcze

nieopatrznie wygadał jej, dlaczego została uprowadzona… Odkąd palatyn poznał osławionego

buntownika Emanacji, który skończył swoją karierę jako król Zoa, zdąŜył nauczyć się o nim

jednej rzeczy – był impulsywny i całkowicie nieprzewidywalny, a przez to kompletnie niegodny

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 60

zaufania. Cały pomysł z porwaniem Sophii był przecieŜ genialny, ale niestety Met liczył na

nieodpowiednią osobę…

− Musisz rozkazać Azazelowi, Ŝeby nie przyjmował Pistis! – odezwał się w końcu w nadziei,

Ŝe uda się jeszcze wszystko odkręcić. – To jedyne wyjście!

Obdarzył Lucyfera długim, stanowczym spojrzeniem, a ten z niedowierzaniem pokręcił

głową i milczał, uśmiechając się ironicznie. Met nie spuszczał z niego uwaŜnego wzroku,

zdumiony jego zachowaniem. Przy okazji zauwaŜył, Ŝe król Zoa wygląda dzisiaj wyjątkowo

dostojnie, całkiem jak nie on. Ubrał się przy tym w strój, który w specyficzny sposób łączył dwa

style mody: Emanacji i Zoa. Jego górną część stanowiła koszula z niską stójką, na barkach i

piersi obcisła, a poniŜej marszczona, z rękawami rozszerzającymi się od łokcia i mocno

ściągniętymi przy nadgarstku. Od talii w dół okrywała go długa tunika, skrojona w podobny

sposób jak szata Metatrona: jej pierwsza warstwa była marszczona tak jak koszula, a druga

gładka. Kolory teŜ dobrał ciekawie. Koszula miała stonowaną barwę cynamonu, dolna warstwa

tuniki była czarna, matowa, a górna koloru indygo. W spiczastych, demońskich uszach Lucyfera

błyszczały długie złote kolczyki, zakończone odwróconymi półksięŜycami – godłem stolicy Zoa,

Beulah, zwanej równieŜ KsięŜycowym Miastem. Był starannie uczesany, włosy związał w kitkę

u dołu karku, wypuszczając kilka pasm nad czołem. Jego bursztynowe oczy błyszczały

złowrogo, przecząc grymasowi rozbawienia, który wykrzywiał jego usta.

− Wiesz co, stary? – powiedział w końcu Lucyfer, mocno ściskając szklankę w dłoni. – Mam

cię serdecznie dość. Wszyscy mieli rację! Azazel, Astarotte, nawet Belzebub i mój

postrzelony syn Koryu! Robisz ze mnie skończonego idiotę i najprawdopodobniej nim

jestem, bo ci na to pozwalam! A teraz jeszcze bez skrupułów namawiasz mnie do

samobójstwa!

− Słucham? – Met pogardliwie wzruszył ramionami. – Więc wolisz znosić Sophię i

doprowadzić do skandalu?

− A co? JuŜ jej nie chcesz wyrzucać?! – zadrwił Lucyfer, coraz mocniej zaciskając palce na

szklance. – Biedny, pognębiony palatyn Metatron! Wpadł we własne sidła, a teraz grunt pali

mu się pod stopami i wszystko zwala na mnie! Dobrze wiesz, Ŝe nie mogę wtrącać się w

sprawy Azazela! Jego prowincja posiada status autonomii i poza polityką zagraniczną,

sprawuje w niej pełnię władzy!

− Ty nadałeś mu autonomię, ty moŜesz mu ją odebrać!

− A on odbierze mi koronę! Ho, ho! CóŜ za cenna rada! Zamierzasz rządzić za mnie w Zoa?!

− PrzecieŜ ty i tak tam nie rządzisz!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 61

Szklanka pękła w dłoni Lucyfera. Kawałki szkła wbiły mu się w skórę, ale nawet nie

zwrócił na to uwagi. Met się wzdrygnął. Nie stracił zimnej krwi. Z wyzywającym spokojem dalej

patrzył mu w oczy. Ale jednak nie spodziewał się, Ŝe sprawy przybiorą taki niefortunny obrót.

Na koniec tego złego dnia jeszcze rozwścieczył Lucyfera! Był tym zaskoczony, gdyŜ władca Zoa

nigdy się tak wobec niego nie zachowywał… Zawsze był uprzejmy, uszczypliwy, co prawda

nachalny ze swoją Ŝądzą, ale za to chwilami uroczo rozkojarzony. Właściwie Metatron nie

wiedział, kiedy przestał uwaŜać go za nieokiełznanego barbarzyńcę i szczerze polubił jego

towarzystwo. Mógł spychać tę świadomość na skraj swojego umysłu, lecz nie zmieniało to faktu

− Ty za to jesteś wielkim, zajebistym palatynem! – warknął przez zęby Lucyfer, zaciskając i

prostując palce zranionej dłoni. – Zdaje ci się, Ŝe w nieskończoność będziesz mną

manipulował?!

Metatron odwrócił wzrok na swoje ręce i nic nie odpowiedział. Miotały nim sprzeczne

emocje, od złości po wstyd, jakby w końcu odezwały się w nim wyrzuty sumienia.

− Co się stało, Met?! – ryknął król Zoa, aŜ palatyn podskoczył na sofie, z niedowierzaniem na

niego spoglądając. – Zapomniałeś języka w gębie? Mam ci pomóc go poszukać? Czy moŜe

zawołać Uriela i on to zrobi za mnie?!

− Nie mieszaj do tego Uriela! – Metatronowi puściły nerwy.

− A co, zabronisz mi, gnoju?...

Twarz anioła spurpurowiała, krew uderzyła mu do głowy, a z oburzenia zabrakło słów.

− JuŜ dość się wygłupiłem! – ciągnął Lucyfer, wreszcie podnosząc się z fotela. – MoŜe nie

zaleŜy mi na Zoa, ani tym całym politycznym kramie, ale mam swój honor! Jeszcze trochę, a

wyniosą mnie z Orc na widłach, bo schlebiam twojej próŜności i spełniam kaŜdą twoją

zachciankę! Wiele dla ciebie ryzykowałem, z dnia na dzień coraz bardziej traciłem swoją i

tak marną wiarygodność w oczach poddanych i gdyby nie wsparcie Azazela, którego teraz

kaŜesz wystawić mi do wiatru, cało bym z tego nie wyszedł!

Przespacerował się w stronę biurka i stanął naprzeciwko skamieniałego Metatrona.

− MoŜe wobec tego w końcu mi powiesz co mam zrobić, Ŝeby cię mieć? Wyczerpałem

wszystkie dopuszczalne i niedopuszczalne moŜliwości! Ach, przepraszam! – nagle zmienił

ton ze zdesperowanego na ironiczny. – Zapomniałem, Ŝe przecieŜ jestem niegodny

jakiejkolwiek łaski ze strony świetlistego palatyna Emanacji! Taki śmieć jak ja, przyczyna

wszystkich klęsk i tragedii w Raju, zadra w oku demońskiej arystokracji, nie zasługuje nawet

na to, Ŝeby przebywać w tym pałacu! JuŜ wychodzę, jeszcze pobrudzę ci dywan!

Odwrócił się w stronę wyjścia. Met zacisnął dłonie w pięści i spuścił głowę.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 62

„Nie odzywaj się!”, pomyślał ostrzegawczo, „Pozwól mu odejść!”

Nie wytrzymał.

Zerwał się z sofy i złapał Lucyfera za rękaw koszuli.

− Myślisz, Ŝe mi nawrzucasz i ot tak sobie pójdziesz?! – krzyknął.

Król Zoa spojrzał na niego ze złośliwą satysfakcją, ale nie otworzył drzwi.

− Właśnie tak myślę – odparł chłodno.

− Jesteś najobrzydliwszym egoistą, jakiego znam! – Met wyrzucał z siebie słowa, nie panując

juŜ nad tym, co mówi. – Narzucasz się ze swoją pustą Ŝądzą, nie zadając sobie trudu, Ŝeby ją

chociaŜ trochę tuszować! Wiesz, ile mi tym sprawiasz problemów?! Bezpodstawnie

oskarŜają mnie, Ŝe mam z tobą sekretny romans, Ŝe nie jestem godzien być palatynem, Ŝe

załatwiam sprawy przez łóŜko, podczas gdy ja cięŜko pracuję, nie mam czasu na sen,

porządne jedzenie, a o odpoczynku i chociaŜ jednym dniu urlopu nie wspomnę! Poświęcam

absolutnie wszystko, aby być dobrym władcą! A, tak! Wykorzystałem cię! I to cholernie!

Wcale się tego nie wstydzę! Sam jesteś sobie winien, skurwielu! – na chwilę przerwał, by

nabrać powietrza, lecz Lucyfer się nie wtrącił, wciąŜ po prostu ironicznie mu się

przyglądając. – Staram się być dobrym palatynem i jak najlepiej spełniać swoje obowiązki,

ale dzisiaj… Dzisiaj nie mogę! – jego głos się załamał.

Lucyfer uniósł brwi na znak zdziwienia, Ŝe Met zrezygnował z dalszego ględzenia, jakim

to jest świetnym palatynem, ale anioł tego nie widział.

− Dzisiaj nie mogę – powtórzył, ukrywając twarz w dłoniach.

Lucyfer chciał wtrącić złośliwy komentarz na temat brzemienia władzy, ale nie zdąŜył.

– Mam tego dość i szlag mnie trafi, jak spędzę ten wieczór samotnie! Więc nie waŜ się

wychodzić – chlapnął Met w rozpędzie i w tej samej chwili zdał sobie sprawę, jakie

niewybaczalne głupstwo popełnił.

Przez chwilę patrzyli na siebie w niepewnej ciszy. Metatron był śmiertelnie przeraŜony.

W kompletnej konsternacji wpatrywał się w równie zdumionego króla Zoa i nie potrafił

wypowiedzieć więcej ani jednego słowa. Ba! Nie mógł się nawet poruszyć, zastygając obok

biurka niczym doskonały posąg anioła.

Lucyfer popisał się większym refleksem, bo gdy w końcu dotarło do niego znaczenie

słów anioła, uśmiechnął się triumfalnie. W mgnieniu oka pokonał odległość dzielącą go od

palatyna i niespodziewanie pocałował go w usta. Anioł się nie odsunął, wciąŜ sparaliŜowany

szokiem. Całkiem stracił głowę. Skóra demona zniewalająco pachniała jakimś egzotycznym

olejkiem, jego wargi były miękkie, a pocałunek delikatny. ZadrŜał w ramionach Lucyfera, nie

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 63

dowierzając, Ŝe to się dzieje naprawdę. śe tak łatwo dał się wyprowadzić z równowagi. śe tak

łatwo dał się zdobyć…

Ta świadomość na chwilę go otrzeźwiła. Spróbował go odepchnąć, ale tylko

spowodował, Ŝe Lucyfer mocniej go objął, swoim uściskiem sprawiając mu ból. Metatron

odwrócił więc twarz, by nie pozwolić mu na kontynuację pocałunku. Usta demona zabłądziły na

jego policzek, a potem powędrowały w stronę ucha.

− Po pierwsze, „skurwiel” to określenie, jakie wszyscy stosują wobec Belzebuba. Wymyśl dla

mnie coś lepszego! – wyszeptał prosto do jego ucha. – Po drugie, skoro i tak nie udaje ci się

zdementować krąŜącej o nas plotki, moŜe po prostu postaraj się, Ŝeby stała się prawdą.

− Puść mnie! Jestem palatynem Emanacji, oddanym sługą Boga… – odparł Met ochrypłym

głosem, którego nie rozpoznał jako swego, bo był niepewny, podszyty przeraŜeniem,

zmieszanym z poŜądaniem. – Nie mogę!

To właśnie to poŜądanie w jego własnym głosie do końca odebrało mu zdrowy rozsądek.

− Ale ja mogę. A ty nie chcesz, Ŝebym cię puścił – Lucyfer uśmiechnął się szeroko, zmuszając

Metatrona, Ŝeby spojrzał mu w oczy. – Jestem królem Zoa. W dodatku marnym. Mnie

wszystko wypada!

− To nieporozumienie! Ja nie mogę…

Demon pocałował go, nim zdąŜył dokończyć swoją nieskładną obronę. Tym razem

całował go zdecydowanie i wręcz brutalnie, jakby poprzez jego usta starał się dostać do wnętrza

ciała. Metatron wpadł w prawdziwą panikę. Starał się od niego oderwać. Wtedy Lucyfer mocno

objął go skaleczoną ręką, zostawiając krwawe ślady na jego jaśminowej tunice, a drugą chwycił

jego twarz, wbijając palce w podbródek. Metatron był w potrzasku. Walka nic nie dała, więc w

końcu zrobił coś, czego nie powinien – rozchylił wargi i odwzajemnił pocałunek.

***

Następnego dnia markiz Azazel stwierdził, Ŝe zaczyna się dla niego pasmo klęsk i

nieszczęść. Świadomość ta spadła na niego wraz z wtargnięciem króla do jadalni jego rezydencji,

połoŜonej na obrzeŜach Beulah. Azazel akurat jadł obiad w towarzystwie swojej znienawidzonej

Ŝony Stelli i ich małej córeczki Gladys, która jak zwykle grymasiła przy jedzeniu.

Wystarczyło, Ŝe mer ujrzał uradowaną twarz Lucyfera i skonstatował, Ŝe strój króla jest

wymięty i nie do końca starannie załoŜony, Ŝeby od razu rozeznać się w sytuacji.

− A mówiłem ci! – jęknął, nim Lucyfer zdąŜył się odezwać. – Nogą go kopnij! Nogą, do

cholery!

KKOONNIIEECC

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 64

Dla pewnej pani zakochanej w Eblisie… i w Cherry

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 65

Tętent rozpędzonego konia roznosił się głuchym dźwiękiem po głównej ulicy miasta

Ratio, zlewając się z odgłosem kroków i rozmów spacerujących chodnikami mieszkańców.

Robili oni zakupy na wszechobecnych straganach, głośno dyskutowali na przeróŜne, jak zwykle

twórcze tematy, albo po prostu spieszyli do swoich codziennych zajęć. Ratio słynęło ze swojego

niepowtarzalnego klimatu i wielowiekowej tradycji bycia artystyczną i naukową stolicą Zoa. To,

co było nie do pomyślenia w innych częściach tego nietolerancyjnego kraju, w najwaŜniejszym

mieście prowincji Urizen nikogo nie dziwiło. Kwitła tu obyczajowa wolność, a większość

obywateli zajmowała się malarstwem, muzyką, rzeźbiarstwem albo pisaniem.

Przesiąknięte jodem, rześkie powietrze owiewało jej twarz, delikatnie muskając krótko

ostrzyŜone włosy. Zabudowania umiejscowiono nad okazałym jeziorem, zwanym Eno,

widocznym z kaŜdego miejsca w Ratio. Zachwycało swoim ogromem i odcieniem głębokiego

błękitu. Kiedy była mała, często obserwowała z okna swojego pokoju grę światła na jego

powierzchni, wydobywającą niespotykane odblaski niebieskiego.

Ratio wybudowano na planie prostokąta z wewnętrznym dziedzińcem, do którego właśnie

prowadziła główna ulica. Jego widok sprawiał wraŜenie dopieszczonej lekkości. Ten efekt

wywołało regularne rozmieszczenie i kształt kolumn, płaskie, jednolite dachy budynków oraz

paleta wykwintnych kolorów – jakby całość projektował ekscentryczny artysta, a nie

profesjonalny architekt. Wiedziała, Ŝe tak naprawdę osoba odpowiedzialna za wygląd Ratio

łączyła w sobie obie te cechy…

W mieście panował dzisiaj duŜy ruch, gdyŜ wielkimi krokami zbliŜał się karnawał,

organizowany w Beulah, administracyjnej stolicy Zoa, na cześć objęcia przez Lucyfera pełni

władzy. Król sam ustanowił ten zwyczaj.

Na czas karnawału do Beulah zjeŜdŜali co waŜniejsi obywatele z róŜnych części Zoa, aby

uczestniczyć w świętowaniu oraz skorzystać z wspaniałomyślności monarchy. OtóŜ Lucyfer jak

co roku obiecywał, Ŝe w czasie karnawału postara się rozwiązać wszystkie problemy, z jakimi

przyjdą do niego poddani. A poniewaŜ był to bal kostiumowy, jak dotąd nikomu nie udało się

osobiście spotkać władcy w tłumie nierzeczywistych postaci, gdyŜ doskonale się kamuflował. Za

to bardziej dostępny dla ludu był marszałek Belzebub i to właśnie on w imieniu Lucyfera

dokonywał aktów łaski.

Słyszała uwłaczające opinie, Ŝe król obawiał się bezpośrednio stawić czoła swoim

poddanym, Ŝeby go czasem nie zlinczowali.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 66

Z przekąsem uznała, Ŝe było w tym sporo racji. Przypomniała sobie o karnawale,

rzuciwszy okiem na podekscytowanych kupujących, prześcigających się w dobieraniu

kostiumów. Jej szary, muskularny koń mknął przed siebie, nie zwaŜając na zmęczenie, ani tym

bardziej na wesołe, wielobarwne otoczenie. Galopował tak bez przerwy od dwóch dni. Chciała,

jak najszybciej dotrzeć do Ratio. ZdąŜyła juŜ wzbudzić niezłe zamieszanie, gdyŜ rzadko kto

korzystał tutaj z środków komunikacji. Wszyscy przemieszczali się pieszo. Niektórzy

przechodnie pokazywali ją sobie palcami, wymieniając uwagi – albo z powodu jej męskiego

stroju, albo dlatego, Ŝe ją rozpoznali. Tutaj przyszła na świat. Tutaj dorastała. Tutaj przeŜyła

swoją największą tragedię… Teraz wracała do domu po latach nieobecności, aby wreszcie

poznać prawdę.

Była roztrzęsiona i wściekła, ale zarazem wciąŜ Ŝywiła słabą nadzieję, Ŝe męŜczyzna, do

którego zmierzała, podtrzyma jej mocno chwiejącą się wizję świata. Na nowo utwierdzi ją w

tym, co naprawdę słuszne, a co nie… Powinna być teraz ze swoimi podwładnymi i pomagać im

planować zamach na Lucyfera podczas karnawału. Postanowiła jednak, Ŝe najpierw pewne

kwestie doprowadzi do końca.

Uparcie wmawiała sobie, Ŝe anioł kłamał. Bo przecieŜ aniołom nie moŜna ufać! Nawet, a

moŜe zwłaszcza wtedy, gdy są najwyŜej postawionymi dostojnikami w Emanacji – archaniołami.

Ten, którego spotkała w Ulro – czyli Czyśćcu, archanioł uzdrowień Raphael, okazał się jedną z

najszlachetniejszych osób, jakie dotąd poznała. Uratował jej Ŝycie i leczył rany jej rebeliantów z

„Deadline”. Mimo to kiedy powiedział, Ŝe znał jej matkę, a do tego prawdziwe okoliczności jej

samobójczej śmierci, z początku mu nie uwierzyła. Teraz teŜ zdawało jej się, Ŝe nie wierzy…

„Wszystkie anioły są takie same – myślała mściwie. – Przebiegłe, sprzedajne i plugawe! A

Lucyfer jest jednym z nich! Pieprzony, malowany król!”

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 67

Tymczasem dotarła do wejścia do pałacu hrabiego Eblisa – administratora Ratio oraz

całej prowincji Urizen. Wiodło przez monumentalny hall kolumnowy i kończyło się

rzeźbionymi drzwiami. Zatrzymała przed nimi swojego muskularnego, typowo zoańskiego konia

i zsiadła z niego, przez chwilę walcząc z pokusą, aby jednak ostentacyjnie wjechać do środka na

jego grzbiecie. Pewnie hrabia uznałby to za przejaw kompletnego braku manier. A moŜe, co

gorsza, nic by nie powiedział… Nienawidziła jego obojętności. Kiedyś była jego ulubienicą, jego

oczkiem w głowie… Ale wtedy jeszcze Ŝyła jej matka. Odkąd umarła, reagował na nią z nigdy

do końca nie wyjaśnioną irytacją, brakiem cierpliwości, lub właśnie najboleśniejszą obojętnością.

Nie mogła tego znieść, zwłaszcza Ŝe wiedziała, jakim był wyrozumiałym i wraŜliwym władcą.

Potrafił poświęcać swój czas na pomaganie biednym artystom z zabitych dechami wiosek, a nie

starczało mu dobrej woli, by zainteresować się własną córką! Za wszystko to winiła anioły. To

one skrzywdziły jej matkę, a co za tym idzie równieŜ jego… To przez nie ojciec przestał ją

kochać! Wszyscy wiedzieli, Ŝe urodziwą Ŝonę Eblisa zgwałcił pijany anioł, w dodatku były

marszałek Emanacji – Zophiel. Ona równieŜ przyswoiła sobie tę opinię, a kiedy doskwierała jej

wyjątkowo samotność, chwytała się jej, jak ostatniej deski ratunku, a zarazem najokrutniejszego

narzędzia tortur. Pragnęła zemsty za nieszczęście, jakie spotkało jej matkę, oraz za pogłębiającą

się wrogość ojca. Nie rozumiała jego emocjonalnego chłodu, ale teŜ nigdy nie odwaŜyła się go

spytać o powód.

Archanioł Raphael wzbudził w niej wątpliwości, udzielając informacji, które zraniły ją do

Ŝywego, lecz równieŜ przynajmniej w połowie wytłumaczyły zachowanie Eblisa. Bo… czy

naprawdę to złe, przewrotne anioły odpowiadały za wszystkie nieszczęścia jej rodziny? WciąŜ

odpowiadała sobie, Ŝe tak. To bezkompromisowe podejście do sprawy czyniło z niej

niebezpieczną fanatyczkę i skuteczną pogromczynię aniołów. Ścigała je i zabijała, jeśli odwaŜyły

się pojawić na terenie Ulro, gdzie stacjonowały jej oddziały, lub teŜ w samym Zoa. Gardziła teŜ

ugodową polityką Lucyfera – kiedyś anioła, a teraz niedorobionego demona, w dodatku

beznadziejnie zapatrzonego w niebiańskiego palatyna. I on był władcą dumnego Zoa! Hańba!

Bardziej jednak nie znosiła zdrajcy Azazela – starodemońskiego arystokraty, który za cenę

autonomii dla swojej prowincji wszedł w uwłaczający układ z tym nieudacznikiem z Emanacji.

Jej zdecydowane poglądy pokrywały się z przekonaniami marszałka Belzebuba, długoletniego

przyjaciela hrabiego. Darzyła go szacunkiem i wiele mu zawdzięczała. On ją zawsze rozumiał.

On zawsze miał dla niej czas. Nie to, co jej własny ojciec!

Rozmyślała nad tym, energicznie pokonując jasny korytarz, witana uprzejmymi ukłonami

słuŜby oraz zapewnieniami, Ŝe to zaszczyt po tak długiej nieobecności ujrzeć panienkę w jej

rodzinnym domu… Uśmiechnęła się do siebie. Gorzko. Być moŜe w końcu zdała sobie sprawę z

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 68

tęsknoty za zapachem jeziora, gwarem i niepowtarzalną atmosferą Ratio, oraz kojącym

widokiem ojca, pochylonego nad kartką, dającego upust swojemu rysowniczemu talentowi. To

były najpiękniejsze wspomnienia jej dzieciństwa. Chwile, do których nie było powrotu. Na

zawsze stracone poczucie bezpieczeństwa i stabilności…

Weszła do przedsionka, a potem od razu podąŜyła do przestronnej sali, przywodzącej na

myśl grecki megaron. Ostrogi przy jej Ŝołnierskich oficerkach brzęczały przy kaŜdym jej ruchu,

mącąc ciszę.

Mogła się tego spodziewać. Ojciec siedział na szerokiej ławie tyłem do wielkiego okna i

coś szkicował. Nawet nie podniósł głowy, chociaŜ była przekonana, Ŝe został powiadomiony

przez słuŜbę o jej przybyciu, albo przynajmniej usłyszał jej ostrogi. Obojętność. Znowu.

Przygryzła wargę. Siłą woli przekonała się, Ŝe wcale nie sprawiło jej to przykrości.

Szybko rozejrzała się po pomieszczeniu. Było duŜe i prawie całkiem puste. Podłogę

zrobiono z szerokich, marmurowych płytek. Z jednej strony sufit podtrzymywały brązowe

kolumny, a z drugiej po prostu ściana pokryta róŜnobarwnymi malowidłami. PrzewaŜał w nich

niebieski kolor. Prostokątny strop zdobił pomarańczowo-fiołkowy wzór misternie splatający się

w pnącza egzotycznych kwiatów. Pod oknem znajdowała się jedna szeroka ława, wymoszczona

granatowym atłasem, oraz niewielki prostokątny stolik, zarzucony szkicami i przyborami do

rysowania. W samym centrum sali tętniła mała fontanna. Jej szum działał na nią kojąco.

Przypomniała sobie, jak kiedyś wrzucała do niej kamyczki, Ŝeby zmienić dno. Teraz korciło ją,

by podejść i sprawdzić, czy wciąŜ się tam znajdują, czy teŜ ojciec kazał je wyłowić.

Stała jednak bez ruchu, niepewna, co powinna zrobić. We własnym domu czuła się jak

intruz… Wtedy on nagle podniósł głowę i spojrzał prosto na nią. Jego ciemnoniebieskie oczy o

wyraźnym odcieniu indygo były spokojne i przepełnione pogodą ducha. Uśmiechnął się z

odrobiną niedowierzania.

− A zarzekałaś się, Ŝe nigdy nie wrócisz do Ratio… CzyŜby wielki świat cię przytłoczył? –

odezwał się z ironią w głosie i wyprostował się na ławie.

Zaśmiała się cicho i wymownie.

− Nie, ojcze. Przyjechałam poznać prawdę.

***

Przyjechała poznać prawdę. TeŜ coś! Opuścił wzrok na kartkę i powstający szkic.

Najbardziej lubił rysować postacie i portrety. Kiedyś mógł bez przerwy tworzyć wizerunki

swojej pięknej Ŝony. Od chwili jej śmierci nie zrobił jednak ani jednego. I nie zamierzał. Ale za

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 69

to często szkicował Belzebuba. Zazwyczaj na jakichś nuŜących, politycznych spotkaniach, czy to

w Zoa, czy w Emanacji. Był od zawsze zauroczony magnetyczną urodą i próŜnym charakterem

pana marszałka. Właściwie od chwili ich pierwszego spotkania…

Eblis westchnął, krytycznie przyglądając się plątaninie kresek, z której wyłaniał się zarys

fontanny. JuŜ od pewnego czasu nosił się z zamiarem stworzenia jej rysunku, ale jakoś nigdy mu

się to nie udawało. Nie rozumiał, co takiego trudnego było w narysowaniu zwykłej fontanny!

Wzruszył ramionami i nieznacznie zerknął na córkę, bez ruchu zastygłą na progu. Patrzyła na

niego z wyczekiwaniem i napięciem w ciemnoniebieskich oczach. Pomyślał, Ŝe zrobiła się

podobna do Lamii. Gdyby zechciała nosić kobiece szaty, byłaby jeszcze piękniejsza. Chłodno

przyglądał się jej smukłej sylwetce, kakaowemu odcieniowi skóry i zaciętemu wyrazowi

delikatnej twarzy, okolonej ciemnobrązowymi, krótkimi, prostymi włosami. Nie czuł dumy. Nie

czuł nic… No, moŜe tylko irytację. Głęboką irytację, Ŝe nie pozostawiła go w spokoju. Milczenie

się przedłuŜyło. Najwidoczniej czekała na jego ruch.

− MoŜe usiądziesz? – zaproponował więc, wskazując ławę. – WciąŜ lubisz pić ciepłą melongę

z wywarem z wallissi, prawda? Zaraz ci ją ktoś przyniesie…

− Nie trzeba – zmarszczyła brwi.

Miała je tak samo gęste jak on. Ich kresy zakłócały perfekcję jej oblicza, sprawiając, Ŝe nie

przypominała kuszącej kokietki, jaką niewątpliwie była jej matka.

− Będziesz stała, Cherry?- zapytał, jakby zdumiony brakiem manier swojej nieokrzesanej

pociechy.

Cherry. Jego mała Cherry. Ukochana i rozpieszczana… Dawno temu był w niej

bezwarunkowo zakochany, jak kaŜdy ojciec w pierworodnej córce. Dzisiaj wydawało mu się, Ŝe

tamto uczucie bezpowrotnie się wypaliło. Nie wiedział, czy go to bolało. Chyba tak. Chyba

monstrualnie. Ale nie wgłębiał się w te rozwaŜania. Nigdy. Ze strachu. Ze strachu, Ŝe ogrom

straty, uświadomiony, mógłby go zabić. Pochłonąć ciepłą przystań, którą tak długo sobie

budował, odizolowując się od przykrych wspomnień i tego szeptanego kłamstwa, wyraźnie i

uparcie, niczym najgłośniejszy krzyk, powtarzanego za jego plecami. Tkwił w swoim świecie,

otoczony ochronnym kokonem, szczęśliwy ze swoimi rysunkami i z w końcu zdobytym

margrabią Bellem, lub teŜ marszałkiem Belzebubem, jak kto wolał go nazywać… Było mu

dobrze. Czy to taki grzech?

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 70

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 71

− Spotkałam kogoś – odpowiedziała i zaczęła się przechadzać wzdłuŜ ściany pokrytej

niebieskimi malowidłami.

− MęŜczyznę?

− Tak, męŜczyznę!

− O! Kochasz go? Czy twój stary ojciec moŜe się w końcu spodziewać wesela? – zagadnął

wesoło, posyłając jej figlarny uśmiech.

Zrobiła zrezygnowaną minę.

− Nie o to chodzi!

− A szkoda – podrapał się za uchem. – Powinnaś się obejrzeć za jakimś godnym szacunku

młodzieńcem, zamiast przynosić wstyd biednemu tatusiowi, biegając w męskim stroju i

bawiąc się w partyzantkę!

W karcącym tonie jego głosu wibrowała kpina. Od razu się zjeŜyła.

− Sam mnie przecieŜ finansujesz!

− Bo mnie Bell do tego namówił. Osobiście wolałbym przeznaczyć te pieniądze na twój

posag… A ty co, droga panno? Obcięłaś włosy, paradujesz w spodniach i nosisz broń! Który

szanowany młody panicz cię zechce? Chyba tylko Bell… Kręcą go ostre panienki… Ale on

primo nie jest młody, a secundo jest mój! – Eblis bezradnie rozłoŜył ręce, a Cherry

nieznacznie się uśmiechnęła.

Rozbroił ją.

− Jesteś niemoŜliwy, tato – mruknęła.

− Prawda? – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Czyli melonga?

− Niech będzie – skapitulowała.

***

Zdziwiła się, Ŝe tak dobrze czuje się dzisiaj w jego towarzystwie. Przyjechała zapytać go

o matkę. Zamierzała to zrobić szybko. Tymczasem wypiła dwie melongi i nawet pozwoliła sobie

wcisnąć okrągłe ciastka z polewą wallissi – jedną ze specjalności kuchni Urizen. Wallissi było

nazwą charakterystycznych drzew, które rosły tylko w Urizen. Raz w roku obsypywały się

białym kwieciem, przypominając wydęte wiatrem śnieŜnobiałe Ŝagle. Owe kwiaty miały słodki,

subtelny posmak i wyrabiano z nich wiele kulinarnych rarytasów. Wallissi znalazło nawet

zastosowanie w branŜy alkoholowej, będąc jednym z głównych składników słynnego

półsłodkiego wina z Urizen. Poza tym schłodzony napar z wallissi często dodawano do melongi,

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 72

rozpowszechnionego przez Azazela napoju z morderczą dawką kofeiny. Powszechnie wiedziano,

Ŝe w obawie przed swoimi proroczymi snami mer w ogóle nie sypiał; musiał więc coś wymyślić,

Ŝeby pozostać przytomnym w ciągu nocy. Długo eksperymentował, aŜ udało mu się uzyskać

właściwy ekstrakt z fioletowo- czarnych, podłuŜnych owoców krzewu melongi, który porastał

strome zbocza w surowej Urthonie. Mówiono, Ŝe Azazel w zastraszających ilościach pijał ten

podobnie fioletowo-czarny, gorzki napój, a poniewaŜ pijał go on, to i cała Urthona poszła jego

śladem. Gdy dokonano zjednoczenia Zoa, specyfik spopularyzował się we wszystkich częściach

kraju. Cherry mogła pić go tylko z wallissi, bo nic gorzkiego jej nie smakowało.

Eblis pokazał jej swoje nowe rysunki, opowiedział o zwykłych obowiązkach, jakie

wykonywał w Ratio, pokpił sobie z Belzebuba, a potem ze stroju Cherry, który jego zdaniem

pewnie wzbudził sensację wśród mieszkańców Ratio. W jego mieście wszystkie kobiety ubierały

się w suknie, więc jak stwierdził, jego własna córka nie powinna być wyjątkiem od reguły.

Zgodnie z prawdą odparła, Ŝe nie zaleŜy jej ani na wyglądzie, ani urodzie, i mogłaby ubierać się

nawet w zgrzebny worek. Złapał się wtedy za głowę i poprosił, Ŝeby wobec tego pozostała przy

spodniach i tych swoich koszmarnych męskich koszulach.

Zatraciła poczucie czasu, otoczona złudą bezpieczeństwa i powrotu do czasów

dzieciństwa. Ojciec był jak zwykle subtelny i elegancki. Miał na sobie koronkową kremową

koszulę, ale nie tak strojną, jak większość kreacji Belzebuba. Na nią zarzucił aksamitną,

amarantową kamizelkę wysadzaną granatowymi kamieniami. Jej barwa idealnie współgrała z

czernią jego krótkich, gładko zaczesanych włosów oraz z ciemnoniebieskim kolorem oczu. Skóra

Eblisa, w przeciwieństwie do jej własnej, nie była kakaowa, lecz biała, prawie blada. Kolor skóry

Cherry odziedziczyła po matce, choć w zdecydowanie jaśniejszym odcieniu.

− Tato, ten męŜczyzna, którego poznałam, jest aniołem… – powiedziała nagle, wreszcie

podejmując interesujący ją temat rozmowy.

− Podejrzewam, Ŝe teraz pewnie gryzie ziemię, skoro trafił na ich bezwzględną pogromczynię!

– swoim zwyczajem na znak rozbawienia uniósł krzaczaste brwi.

− Nie zabiłam go.

− AŜ taki był przystojny?

− Wiesz, Ŝe Ŝadne męskie wdzięki na mnie nie działają!

− Niestety! – westchnął cięŜko, przewracając oczami.

− Nie zaczynaj! To, co chcę ci powiedzieć, jest bardzo powaŜne! – zezłościła się, stanowczo

spoglądając mu w oczy.

Eblis zamrugał, zdezorientowany, i uśmiechnął się zachęcająco.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 73

− Więc słucham. To jak nazywał się ten szczególny anioł, którego nie zabiłaś?

− Raphael.

UwaŜnie przyglądała się obliczu ojca. Na chwilę straciła wyraz pogodnego roztargnienia.

Odbiło się na nim nieprzyjemne zdumienie. Potem je zamaskował i znowu się uśmiechnął. Ze

zrezygnowaniem. I smutno.

− Hmm… No cóŜ. Nie owijajmy w bawełnę. Skoro zadałaś sobie tyle trudu, Ŝeby przybyć z

Ulro aŜ do Ratio, i na wstępie powiedziałaś, Ŝe chcesz znać prawdę, wnioskuję, Ŝe Raphael

musiał wspomnieć coś o twojej matce.

− Czyli to prawda?! – krzyknęła, czując jak wściekle zaczyna bić jej serce, jakby zamierzało

wyskoczyć z piersi.

− A co konkretnie usłyszałaś od Raphaela?

Przełknęła ślinę. Ojciec przyglądał jej się z wyczekiwaniem.

− Powiedział, Ŝe był uczniem byłej niebiańskiej minister zdrowia Pistis Sophii. Jej mąŜ…

marszałek Zophiel… To jest on i mama… Jego zdaniem on i mama…

− Mieli romans – dokończył hrabia, bawiąc się ołówkiem. – Zophiel i Lamia mieli romans –

powtórzył dobitnie.

Milczeli. W Cherry narastała ogromna złość i poczucie krzywdy. Ściskało jej gardło,

odbierając jej oddech. TO NIEMOśLIWE! Chciała krzyczeć. Chciała wyjąć miecz i przeszyć

nim ojca, a potem obserwować, jak umiera… Tymczasem nie zrobiła nic. Siedziała bez ruchu,

sparaliŜowana piętrzącymi się w niej emocjami. Anioł jej nie okłamał. Ale za to ojciec kłamał. I

Belzebub…

− Wiesz, kiedy cała sprawa się wydała? – odezwał się znowu zmienionym głosem, jakby nie

jego. – Kiedy Lamia zaszła z nim w ciąŜę. Przybiegła do mnie ze łzami w oczach, Ŝe została

zgwałcona przez marszałka Emanacji. I wiesz co? Uwierzyłem jej! Zwróciłem się prosto do

Lucyfera i zaŜądałem natychmiastowej zemsty. Udałem się nawet do Emanacji i nie zwaŜając

na rajską obronę, prawie wyprułem z niego flaki! I po co? Powiedz, po co? Tylko po to, Ŝeby

się dowiedzieć, Ŝe moja najdroŜsza Ŝona kochała innego, a gdy ją rzucił, a ona dowiedziała

się, Ŝe jest z nim w ciąŜy, przyszła do mnie – tego skończonego idioty – ratować swój honor!

A, przepraszam. Ona nie miała honoru!

− Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś?! – spytała nad wyraz spokojnie, sama się temu

dziwiąc.

− Nie wiedziałem jak.

Spojrzał na nią z rozbrajającym lękiem.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 74

− Cherry… Nie wiedziałem jak… To ja odpowiadam za śmierć Lamii. Wygarnąłem jej

wszystko, co o niej myślałem. Była tuŜ po porodzie. Urodziła Zophielowi syna. Wtedy ją

odwiedziłem i sprowokowałem do okropnej rozmowy, uwłaczającej nam obojgu… Na drugi

dzień otrzymałem informację, Ŝe zaraz po naszej kłótni zapisała swoje księstwo synowi i

popełniła samobójstwo… Czym mam się usprawiedliwić? Gdy dowiedziałem się prawdy, nie

potrafiłem się na niczym skupić, spaliłem wszystkie rysunki, wściekłem się i obraziłem na

Bella, bo wiedział o niewierności Lamii i nic mi o tym nie powiedział. Nie mogłem się tobą

zajmować, bo nie mogłem, nie mogłem na ciebie patrzeć… Nienawidziłem wszystkiego, co

przypominało mi moją Ŝonę… Na szczęście, tudzieŜ nieszczęście, zaopiekował się tobą

wówczas Belzebub. Byłem jak szalony, pogrąŜony w rozpaczy i niemoŜliwym cierpieniu…

Kochałem twoją matkę bardziej niŜ własne Ŝycie! Bardziej niŜ cokolwiek na tym świecie!

− Dość! – przerwała, zakrywając mu usta dłonią.

Jej ciałem wstrząsnęło gwałtowne łkanie. Właśnie wszystko, w co wierzyło runęło jak

domek z kart. Zbudowała swój system wartości na świadomości, Ŝe jej matkę zgwałcił okrutny

anioł, doprowadzając ją do samobójstwa i na zawsze niszcząc jej rodzinę… Tymczasem okazało

się, Ŝe Lamia miała z tym aniołem romans, w dodatku go kochała i nawet dała mu dziecko!

Syna! A ona, jej córka, święcie wierzyła, Ŝe anioły odpowiadają za wszelkie problemy trapiące

Zoa.

Była ich doskonałą egzekutorką, a jej nienawiść systematycznie podsycał Belzebub,

przypominając jej, co spotkało Lamię. A ojciec? Jej kochany tata powiedział właśnie, Ŝe nie

mógł na nią patrzeć…

− Cherry – odezwał się znowu, dotykając jej ramienia. – Chcieliśmy cię chronić… Byłaś tak

przekonana o słuszności swojej misji, Ŝe nigdy byś nam nie uwierzyła!

− Oczywiście, Ŝe nie! – wrzasnęła, odtrącając jego dłoń. – Nigdy bym nie uwierzyła, Ŝe mój

ojciec jest takim Ŝałosnym pajacem, a podziwiany bohater Zoa, Belzebub, przebiegłym

sukinsynem, chociaŜ nie – jest skurwielem, właśnie tak, jak nazywają go anioły! Chyba teraz

stanę się ich gorącą zwolenniczką!

***

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 75

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 76

Eblis nie był oburzony. Nie ogarnęła go złość. Po prostu westchnął, drŜącą ze

zdenerwowania dłonią ujął ołówek i zaczął poprawiać szkic fontanny. Cherry zerwała się z ławy.

Nerwowo przechadzała się po obszernej sali, targana emocjami. Miał skrytą nadzieję, Ŝe teraz w

końcu wyjdzie i nie spróbuje więcej burzyć jego spokoju. W którymś momencie swojego Ŝycia

popełnił karygodny błąd. Właśnie przyszło mu za niego płacić… śywił bowiem naiwne, ale

zgubne przekonanie, Ŝe jeśli spełni kaŜdą zachciankę osób, które kochał, one odpłacą mu tym

samym. Wszystkie jego problemy brały się z bezwarunkowej miłości, opartej na lojalności i

zaufaniu. Przegrywał, bo nie potrafił kochać mniej – czyli tyle, ile naprawdę powinien… Był

beznadziejnym idealistą, a w swoich poczynaniach kierował się honorem. Swego czasu Bell go

za to nie znosił, twierdząc, Ŝe przypomina staroświeckiego bohatera epopei. Właściwie wcale się

w swoim osądzie nie pomylił. Jak to Belzebub. Czy on kiedykolwiek się mylił? Eblis z

przekąsem uznał, Ŝe rzeczywiście nazbyt odstawał od rzeczywistości. Błędni rycerze nigdy nie

byli w modzie bezwzględnego Zoa. Raczej sprytni intryganci gotowi na kaŜde, brudne zagranie,

Ŝeby utrzymać albo poszerzyć swoje wpływy.

Uchodził za dobrego władcę, jego popularność wśród prostego ludu Urizen nie miała

granic. Na dworze Lucyfera w Orc chwalono jego gospodarność i talenty organizacyjne, dzięki

którym uzyskał urząd kanclerza. Sumiennie wywiązywał się ze swoich obowiązków, choć nigdy

nie popierał Lucyfera – zdąŜył mu się wystarczająco przyjrzeć, by dostrzec, Ŝe nawet sprzedajny

markiz Azazel byłby od niego lepszym królem. Bez wyrzutów sumienia dołączył więc do frontu

Belzebuba. Znali się od zamierzchłych czasów. Wcześniej wiele razy zdarzało im się

współpracować. Byli bardzo niedobraną parą. Jak noc i dzień. Bell uwaŜał, Ŝe to właśnie przez to

tak niezawodną. Hrabia tylko uśmiechał się do siebie, gdy słyszał te opinię. Zbyt wiele wiedział

o Belzebubie. MoŜe nawet więcej od niego samego. W jego mniemaniu jedynie z pozoru tak

mocno się róŜnili.

W kaŜdym bądź razie od czasu zdrady i śmierci Lamii zajmował się sumiennym

zarządzeniem Urizen, budowaniem skutecznego przymierza i przy okazji osobistego związku z

Belzebubem, oraz równie skutecznym kanclerzowaniem, z jednej strony przynoszącym Zoa

korzyści, a z drugiej problemy, gdyŜ część dochodów skarbu królestwa odprowadzał na

finansowanie terrorystycznej działalności „Deadline” – organizacji zrzeszającej najzagorzalszych

przeciwników aniołów i Lucyfera, na której czele notabene stała Cherry. A poniewaŜ był

rzetelny i perfekcjonistyczny we wszystkim, czego się podejmował, w kaŜdej z tych trzech

dziedzin odnosił same sukcesy.

Cieszył się z tego, choć jego zadowolenie mąciło szeptane za jego plecami kłamstwo.

„Nasz kanclerz jest taki nieszczęśliwy! Zophiel zgwałcił jego piękną Ŝonę! Parszywe anioły

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 77

zniszczyły jego Ŝycie!” Taa… Zwłaszcza Ŝe anioły nie miały z tym absolutnie nic wspólnego!

Starał się w ogóle na to nie reagować, ale trudno mu było zachować obojętność. Jeśli Azazela

nazywano „psem Lucyfera”, a Belzebuba „skurwielem z Zoa”, albo „węŜem”, to Eblisa w

najlepszym wypadku „niefortunnym męŜem”… Markiz Azazel zwykł bowiem z domyślnym,

szyderczym uśmieszkiem na ustach określać go mianem „rogacza”.

Rysik pękł pod naciskiem jego dłoni i zdał sobie sprawę, Ŝe juŜ nie wie, co rysował.

Kartkę pokrywał bezwładny wzór. Nie przypominał juŜ fontanny, ani niczego innego. Ze złością

odrzucił ołówek, który potoczył się po blacie i spadł na posadzkę. Tak, Cherry miała rację.

śałosny pajac. Kiedy zapytał Lamię, dlaczego go zdradziła, odparła, Ŝe ich związek był zbyt

przewidywalny, wiał nudą, a ona nie czuła powołania do bycia posłuszną Ŝoną hrabiego Urizen,

poświęcającą swoje Ŝycie rodzeniu jego dzieci. śe sama teŜ posiadała swoją prowincję, Luvah, i

była mu równa pochodzeniem i stopniem. Nie wiedział, jak to się odnosiło do jej wierności lub

teŜ niewierności, więc zapytał, czy wobec tego wolała, Ŝeby ją bił i upokarzał, a i oczywiście

zdradzał. Bo moŜe wtedy ich małŜeństwo nie wiałoby nudą i zdecydowanie przestałoby być

przewidywalne!

Teraz zamknięty w czterech ścianach swojej ekscentrycznej rezydencji w Ratio,

wystawiony na ocenę i potępienie dorosłej córki, pomyślał, Ŝe powinien był traktować Lamię jak

najpodlejszą słuŜącą. Problem w tym, Ŝe on nawet najpodlejszą słuŜącą traktował z szacunkiem.

Co za pech! Być uczciwym się nie opłaca… Oj nie! Nie w Zoa…

Podparł czoło dłonią, odgarniając niesforny kosmyk. Cherry wciąŜ tu była. Wpatrywała

się w niego z irytującą uwagą. Poły od jej brązowego podróŜnego płaszcza marszczyły się na

wysokości talii, podkreślając jej kobiecą figurę. Poza tym wyglądała jak młody, ciemnoskóry

demon, obdarzony rysami twarzy nieco delikatniejszymi niŜ zdecydowana większość męŜczyzn

w Zoa. Paradoksalnie Cherry przypominała raczej młodego anioła. One słynęły ze swojej

zniewieściałości.

− Dlaczego jeszcze nie odeszłaś? – zapytał bez emocji.

− Patrzę na ciebie i nie mogę się nadziwić – odparła ironicznym tonem. – Zawsze cię

podziwiałam, chociaŜ ty nigdy nie raczyłeś zwrócić na mnie uwagi. I teraz wiem, co sobie

myślałeś…

Nie odpowiedział. Patrzył jej w oczy, chociaŜ wzrokiem nic nie wyraŜał. Czuł się pusty w

środku. Wydała mu się zupełnie obca, jakby nigdy nic ich nie łączyło.

− Zastanawiałeś się, czy naprawdę jestem twoją córką! Bo skoro Lamia raz cię zdradziła,

mogła to zrobić wcześniej. Spoglądałeś na mnie i widziałeś ją, ale nie widziałeś siebie…

Dlatego powiedziałeś, Ŝe nie mogłeś na mnie patrzeć. Dlatego wcześniej nie byłeś w stanie

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 78

wyznać mi prawdy o mamie… Bo się bałeś, Ŝe nagle okaŜe się, Ŝe nie jesteśmy ze sobą

spokrewnieni. śe jesteśmy tylko dwójką łgarzy, nieumiejętnie udającymi ojca i córkę!

Nie wiedział, dlaczego to wiedziała. CzyŜby tak dobrze go znała? Ona?

− Spójrz teraz na mnie, hrabio! – dodała, akcentując ostatnie słowo.

Odczuł to jak smagnięcie batem. ZadrŜał, ale się nie poruszył.

− Kogo we mnie widzisz? Ją czy mnie? – nagle jej głos się załamał. – Patrz na mnie, obojętny

draniu! Patrz! To ja! Mała Cherry! Nigdy nie byłam nikim poza sobą! Nigdy się nie

zmieniłam! Jak mogłeś we mnie zwątpić?! Jak mogłeś?! Jak?!

Jej wrzask rozdarł powietrze, zaległą ciszę, jego wewnętrzny spokój i serce… Chciał wstać.

Chciał się bronić. Chciał zaprotestować i upewnić ją o swojej miłości. Chciał, lecz nie był zdolny

wydobyć z siebie głosu. Wszystkie jego misternie zbudowane iluzje runęły z hukiem. Pozostała

tylko rzeczywistość. On – skulony na ławie i oniemiały, i ona – zastygła w oczekiwaniu na jego

odpowiedź. Potem chwila minęła. Cherry zaczęła się wycofywać. Szła tyłem do wyjścia, cały

czas na niego patrząc. Dopiero kiedy się odwróciła, zmusił się, Ŝeby wstać. KaŜdy mięsień drŜał

mu z ogromnego wysiłku. Wystarczyło ją tylko dogonić…

− Cherry! – krzyknął.

Jego ciało wydawało mu się być z ołowiu. Mimo to przełamał paraliŜujące symptomy

szoku i pobiegł w ślad za córką. Przebył przedsionek i korytarz, a potem wypadł na dwór do

hallu kolumnowego. Powitał go gwar miasta i coraz bardziej oddalający się tętent konia.

Przebiegł hall i znalazł się na ulicy. Szary koń Cherry brnął wśród tłumu, niczym szara orka

wśród wzburzonych fal.

Eblis jeszcze raz wykrzyknął jej imię, ale jego głos utonął w hałasie. Kilka mijających go

osób rozpoznało w nim hrabiego Urizen i ukłoniło mu się z ogromnym szacunkiem. Nie

zareagował. Stał bez ruchu, jak ogłuszony. Nie miał szans jej teraz dogonić.

Kiedy poradził sobie ze zdenerwowaniem, wrócił jego zwykły zdrowy rozsądek. Gdzie

powinien szukać swojej córki? Tylko jedno miejsce przychodziło mu do głowy. Beulah.

Karnawał. Na pewno tam przybędzie, by rozpętać zamieszki przeciwko Lucyferowi. Tam ją

odnajdzie. Odetchnął ze spokojem. Odzyskiwał go zawsze, gdy stworzył gotowy plan działania.

Odwrócił się i wyruszył z powrotem do pałacu, rozpocząć przygotowania do wyjazdu.

Za jego plecami błękitna toń jeziora połyskiwała w słońcu, zmieniając odcień na

lazurowy.

KONIEC

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 79

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 80

Na zewnątrz unosiła się mgła i widok przez okno wydawał się jeszcze bardziej nierealny

niŜ był w rzeczywistości. W blasku ulicznych latarni przetaczał się korowód wielobarwnych,

przeraŜających postaci. Jak co roku mieszkańcy najodleglejszych zakątków Zoa przybyli do

Beulah, aby świętować kolejną rocznicę zjednoczenia Piekła i objęcia władzy przez Lucyfera.

Powoli uniósł kielich z winem do ust. Zaraz się zacznie. Zaraz wyjdzie na główny plac i

zasiądzie w powitalnej loŜy, aby spędzić tam całą noc. Było to niewątpliwą ironią losu, Ŝe w dniu

triumfu Lucyfera honory i dowody miłości poddanych przyjmował za niego Belzebub. Pewnie

dlatego marszałek Zoa nie czuł się szczególnie uraŜony celebrowaniem rocznicy swojej Ŝyciowej

poraŜki. O dziwo, lubił karnawał. Warowanie w powitalnej loŜy przez pierwszy wieczór

trzydniowego pasma nieustannego balowania uwaŜał za swój obowiązek, a takŜe niezrozumiałą

dla innych przyjemność. Tak. Był próŜny, chorobliwie ambitny i przebiegły, ale kochał Zoa, a

jego kraj, jak wierna Ŝona, w stu procentach odwzajemniał to uczucie. Król osobiście wyznaczył

mu to zadanie, nie wiedząc, Ŝe działa na swoją własną niekorzyść: w świadomości przeciętnego

Zoanina – czy pochodził on z dalekiego, śnieŜnego Tharmas, czy z artystycznego Urizen, czy z

gorącego Luvah, czy z autonomicznej Urthony – utarł się obraz marszałka jako „dobroczyńcy

ludu”, jedynego obrońcy interesów prostych demonów na zepsutym dworze Lucyfera.

Bell uśmiechnął się do siebie. Lubił karnawał, bo przez te trzy dni w roku jaskrawo

uświadamiał sobie, Ŝe właściwie, pomijając małe nieporozumienie natury oficjalnej, to on włada

Zoa. Sterował krajem z tylnego siedzenia, czasem borykając się z drobnymi problemami ze

strony sprzedawczyka Azazela albo wiedźmy Astarotte. Lucyfer nie był na tyle rozgarnięty, Ŝeby

mu w ogóle zagrozić. Smutne. Uśmiechnął się szerzej, pokazując zęby – naprawdę szczerze i

promiennie. ZbliŜała się chwila corocznego triumfu. ZasłuŜona nagroda za jego poświęcenie i

trudy w zmaganiu się z rządzeniem.

Do końca wychylił zawartość kielicha i odstawił go na komodę. Przyzwał słuŜące, by

przyrządziły mu mocnego drinka z lodem. A nawet moŜe dwa… Potem będzie mu się chciało

pić, a nie będzie ku temu okazji. Wolał więc zawczasu się napić. Ostatnio lubował się w mocnej,

brązowej wódce ze swojej rodzinnej prowincji Tharmas zmieszanej z ziemskim brandy.

Zdecydowanie nie był to trunek dla osób o słabej głowie.

Tymczasem osobisty krawiec przyniósł mu strój przeznaczony na uroczystość. Belzebub

nigdy się nie przebierał. Symbolicznie zakładał tylko aksamitną, zdobioną malachitami

półmaskę. W tym roku na jego oficjalne ubranie składał się surdut w kolorze fuksji ze srebrnymi

patkami i przytwierdzonymi do szerokich, bogatych mankietów malachitowymi wstąŜkami,

koronkowa, jedwabna koszula z postawionym kołnierzem i z długimi, wystającymi spod surduta

rękawami, oraz tradycyjnie ciemne spodnie, wpuszczone w cholewki długich butów. Właśnie

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 81

zarzucał na siebie grafitową pelerynę, pod szyją spinaną malachitową broszą, gdy usłyszał jakieś

krzyki z przedpokoju. Czujnie odwrócił się w stronę drzwi. Nagle otworzyły się na ościeŜ i do

środka wpadł podejrzany osobnik. Był przebrany za diabła z ludzkich bajdurzeń. Jego kostium

posiadał nawet racice, długi, czerwony ogon zakończony strzałką oraz olbrzymie rogi. Bellowi

skojarzyły się one z poroŜem jelenia. Twarz ukrywała szpetna maska koszmarnego potwora. Z

pyska wystawały ostre, połyskujące kły.

Marszałek nieznacznie połoŜył dłoń na rękojeści swojej szabli. Pod tym paskudnym

obliczem mógł ukrywać się kaŜdy. A jeśli to jakiś obłąkany zamachowiec nasłany przez

Azazela?

− Ojej! Dlaczego się nie przebierasz, Bell? – zza maski wydobył się dobrze znajomy, choć

mocno zniekształcony głos prawowitego króla Piekieł.

Belzebub odetchnął z ulgą. ChociaŜ nie. Raczej z rezygnacją. Jeszcze raz uwaŜnie

zmierzył Lucyfera wzrokiem. Miał skrytą nadzieję, Ŝe udało mu się ukryć przy tym politowanie.

Był to odpowiedni moment, Ŝeby powiedzieć coś w rodzaju: „O Jezu!”, ale poniewaŜ Bell, jak na

porządnego demona przystało, nie wierzył w Boga, mruknął:

− O kurwa!

− Co? – na szczęście „diabeł Boruta” tego nie dosłyszał.

− Nic, panie. Dziwię się i raduję twoją niespodziewaną wizytą – odparł Bell szarmancko.

Lucyfer zdjął maskę i jego oczom ukazała się prawdziwa, nieco juŜ spocona twarz

legalnego władcy Zoa. Bursztynowo-złote oczy aŜ błyszczały z zadowolenia i entuzjazmu.

− Cieszysz się? Ja teŜ się cieszę, Ŝe cię widzę, mój drogi! Ale nierad jestem, Ŝe się nie

przebrałeś!

Bell uniósł brwi, błyskawicznie oceniając sytuację. Lucyfer był pijany. I szczęśliwy jak nigdy.

MoŜna by rzec – pijany szczęściem…

− CóŜ. Ktoś musi tradycyjnie witać twoich poddanych. CzyŜbyś chciał mnie w tym roku

wyręczyć, panie? – rzekł sarkastycznie, rozkładając ręce.

Lucyfer pogardliwie prychnął, a na jego obliczu odbił się ponury cień, jakby właśnie

Belzebub zepsuł mu humor. Potem nagle się rozpogodził i nim marszałek pomyślał, Ŝeby się

odsunąć, z rozpędu chwycił go w ramiona i mocno objął. SparaliŜowany niesmakiem Bell nie był

w stanie poruszyć najmniejszym mięśniem. Zamarł z wraŜenia.

− Dziękuję ci za pomoc, najdroŜszy przyjacielu!

„NajdroŜszy przyjacielu?! O Jezu! To znaczy… O kurwa!” – pomyślał, szybko się

poprawiając.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 82

Król puścił go i drŜącą dłonią sięgnął po nietkniętą szklaneczkę z drinkiem marszałka.

Wypił ją jednym haustem i od razu sięgnął po następną.

− O kurwa! – warknął przez zęby coraz bardziej poirytowany Bell. – Moje drinki!

− Mówiłeś coś?

− To moje drinki, ale oczywiście moŜesz je pić, panie! Na zdrowie…

Lucyfer uśmiechnął się szeroko.

− Wyborne, kochany! Wyborne!

− Spodziewam się – odparł cierpko. – Ale cóŜ to cię sprowadza w moje skromne progi, panie?

− Aaa! – król podrapał się w głowę. – Przyszedłem się upewnić, Ŝe mnie dzisiaj nie

zawiedziesz…

− A w czym mianowicie?

− Trzymaj rękę na pulsie… Ja będę dzisiaj… ciut zajęty…

− Jak zwykle – mruknął Bell.

− Co?

− Ubolewam nad twoją nieobecnością, panie. Jaka to waŜna państwowa sprawa cię

zatrzymuje? Przepracowujesz się, kochany królu – głos Belzebuba był słodki jak miód.

Lucyfer uniósł do ust palec z długim, doprawionym pazurem.

− Cicho sza! To tajemnica!

− Ach, nie będę wścibski! – marszałek pokornie złoŜył ręce, a cicho, ironicznie dodał – Ruda,

brunetka, czy moŜe blondynka?

Tym razem król go dosłyszał. Zachichotał i złapał Belzebuba za kołnierz koszuli.

− Blondynka… – wyszeptał mu do ucha. – A uściślając… blondyn!

Bell poczuł na swoim policzku cuchnący alkoholem oddech.

Lucyfer spojrzał mu w twarz z pijackim rozmarzeniem. Dzieliły ich milimetry i pewnie

dlatego na widok zaskoczenia, a potem dzikiej satysfakcji w ciemnych oczach marszałka w

umyśle króla zapaliła się alarmowa lampka. Niepewnie się zaśmiał, demonstracyjnie

machnąwszy ręką.

− Bell, to tylko taki durny Ŝart! Po prostu przejadły mi się demonice! Wszyscy tutaj są tylko

rudowłosi, albo bruneci! Czasem kaŜdemu przyda się odmiana!

Belzebub nie mógł odmówić sobie tego uśmiechu. Po prostu nie mógł!

− Oczywiście, drogi królu! KaŜdemu!

Strapiony Lucyfer załoŜył maskę i odwrócił się w stronę drzwi.

− W kaŜdym bądź razie trzymaj rękę na pulsie! – powiedział na progu.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 83

− Ty teŜ, panie! – odrzekł Bell, aczkolwiek brzmiało to nieco obscenicznie.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, dodał:

− Oj, trzymaj, i to mocno! Im mocniej będziesz go trzymał, tym szybciej słodki Metatron

doczeka się kolejnego upokorzenia!

ZałoŜył brązowe skórzane rękawice, poprawił włosy i ruszył na spotkanie karnawału. Był

w znakomitym humorze…

***

Podczas karnawału Beulah przeistaczało się w prawdziwe zbiorowisko najróŜniejszych

indywiduów – czasem prawdziwych, ale zazwyczaj udawanych. Pod większością z

surrealistycznych masek kryły się bowiem spokojne twarze statecznych obywateli, na te trzy dni

w roku zmieniających się w szalejących balowiczów, łamiących wszelkie reguły dobrego

wychowania.

Przechadzał się wśród podekscytowanego tłumu, który nawet mocno upojony alkoholem

rozstępował się przed nim albo ze zgrozą, albo ze wstrętem. Wzbudzał ogólne przeraŜenie,

bezsprzecznie zasługując na miano, jakim go określano. Abominacja. Potwór. Monstrum. Czemu

się tu dziwić? Został zamordowany przez Gabriela, a potem wskrzeszony dzięki mocy wiedźmy

Astarotte. Nie był juŜ aniołem. Nie był teŜ demonem. Właściwie nie Ŝył. Był Ŝywym trupem.

Rozwścieczonym zombie. Uśmiechnął się do siebie. JeŜeli tak go postrzegają, to niech im

będzie. Nigdy nie zamierzał mieć dla nikogo litości. RównieŜ tej nocy... Na pewno dokona paru

pokazowych mordów. Niech się boją. Szmaty! Wyklęte dzieci Boga! Brudne świnie – demony!

Pfu! W jego oczach były tylko pokarmem dla wygłodniałych bestii, które hodował w

podziemiach swojej Akademii.

Skręcił w boczną uliczkę. Za nim podąŜał jego oddział, złoŜony z najlepszych Ŝołnierzy.

Przemieszczali się bezszelestnie, jak niewidoczne harpie, wszyscy odziani całkowicie na czarno.

Na rogu zaczepiła go kobieta. Miała na sobie strojną czerwoną suknię z wyzywającym dekoltem.

− Panie kawalerze! – powiedziała namiętnym głosem. – CóŜ za pomysłowe przebranie!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 84

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 85

Zignorowała chłodne, niebezpieczne spojrzenie jego Ŝółtych oczu, a poniewaŜ chwiała się

na nogach, beztrosko oparła się o jego ramię.

Rzeczywiście wygląd generała armii Lucyfera, zombie Amaimona, mógł bez przeszkód

uchodzić za karnawałowe przebranie. Anielskie rysy twarzy, uwidaczniające się zwłaszcza w

kuszącym rysunku ust i zaokrąglonym, kobiecym podbródku, długie, biało-platynowe włosy z

niebieskim połyskiem i bladoniebieski, specyficzny tatuaŜ na obliczu, czyniły go na tle

pełnokrwistych demonów personą dość oryginalną.

− To nie przebranie – odparł, unosząc kąciki ust w złośliwym, okrutnym uśmiechu.

− Nie? – czknęła wesoło. – Tym lepiej! Będzie mniej do zdejmowania!

WciąŜ się śmiała, gdy zakrzywiony sztylet Amaimona wbił się w jej brzuch aŜ po samą

rękojeść. Obserwował zdumiony wyraz jej szklistych oczu, ukrytych za maską z piór. Dźgnął ją

jeszcze raz. Krew bryzgnęła jej z ust, prosto na jego porcelanową twarz i czarno-zielony mundur.

Osunęła się w jego ramiona. Przytrzymał ją w pasie i ostatni raz pchnął. Pocałował jej zsiniałe

usta, smakując cierpką, karmazynową krew.

− Jaka szkoda! To mógł być dla nas taki upojny wieczór, pani! – powiedział, puszczając

drgające w agonii ciało demonicy.

Szybko się rozejrzał. Jego Ŝołnierze juŜ rozprawili się z przypadkowymi świadkami

zdarzenia. Amaimon oblizał wargi. ZauwaŜył, Ŝe połyskujący na jego piersi symbol Beulah –

srebrny księŜyc – zabrudził się krwią. Uznał to za doskonały pretekst, aby udać się do Ethinthus,

osławionej łaźni stolicy Zoa.

− Potrzebujemy wody – stwierdził. – Idziemy do Ethinthus!

Niektórzy podwładni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ale na szczęście dla nich

Amaimon ich nie dostrzegł. Ruszył pierwszy, bawiąc się swoim sztyletem.

Nie lubił tego miasta. Nie lubił jego mieszkańców. Dusił się tutaj. Był przyzwyczajony do

przestronnych, uporządkowanych miast Emanacji. Beulah przypominało system platform

połączonych długimi schodami albo mostami. Składało się z kliku warstw. W dolnych częściach

gnieździli się rzemieślnicy, a w najniŜszym poziomie zdegenerowany i na pół zwierzęcy plebs, w

środkowych średniozamoŜna szlachta, natomiast w najwyŜszych magnaci Zoa. Dodatkowo

oddzielne dystrykty stanowiły Thiralatha, szkoła dla dziewcząt prowadzona przez Astarotte, oraz

jego własna siedziba i Akademia Wojskowa w jednym – Sotha.

Na najwyŜszej platformie, strzeŜonej przez Gwardię Bezpieczeństwa Azazela, znajdował

się oficjalny pałac Lucyfera, Rintrah. Król wolał jednak przenieść się za miasto do letniej

rezydencji, zwanej Orc. Pałac Rintrah zamieszkiwał więc jego syn, ksiąŜę Koryu.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 86

Amaimon wyciągnął z kieszeni tytoń i zaczął go Ŝuć. Myślał o tym wszystkim, gdy

pokonywał kolejne schody. Wracał z obchodu najniŜszej części Beulah. Teoretycznie w czasie

karnawału wszyscy mogli swobodnie przemieszczać się po poziomach miasta, ale w praktyce

ktoś musiał czuwać nad bezpieczeństwem magnatów, w razie gdyby jacyś zbuntowani biedacy z

dołu postanowili wzniecić rebelię. Teoretycznie czuwał nad tym mer Azazel, praktycznie

bezlitosny generał Zoa.

Tymczasem mijał te pieprzone labirynty, złoŜone ze smukłych, wysokich budynków z

charakterystycznymi kanciastymi i spadzistymi dachami, mijał spiralne ulice z latarniami

ozdobionymi girlandami kwiatów. Minął teŜ luksusowy burdel w środkowej warstwie miasta, z

którego usług korzystali jedynie co zacniejsi obywatele, choć dzisiaj panie do towarzystwa

rozkładały nogi absolutnie przed kaŜdym, nie zwaŜając na to, czy był zacny, czy teŜ nie. Minął

juŜ z daleka majaczące wśród mgły imponujące ogrody suki Astarotte w Thiralathrze, a takŜe

schludną, oficjalną siedzibę kanclerza Eblisa, by w końcu dotrzeć do ekskluzywnej łaźni

Ethinthus. Miejsce to nosiło znamiona domu publicznego. Demonice, które ukończyły naukę u

Astarotte, były wysyłane do tej łaźni w najwyŜszej warstwie miasta. Tam miały szanse spotkać

czołowych polityków Zoa z samym królem i marszałkiem Belzebubem na czele. A nuŜ by się

zdarzyło, Ŝe któraś z nich zauroczy choćby nieokiełznanego Belfagora i zostanie jego kochanką?

Amaimon uwaŜał, Ŝe akurat Belfagora nie było trudno zauroczyć.

W kaŜdym bądź razie sam korzystał z usług Ethinthus, bo podawali tam doskonałe

jedzenie, a poza tym lubił droczyć się z pewnym niewinnym dziewczęciem, które było notabene

w nim głęboko zakochane i nawet utrzymywało, Ŝe zaszło z nim w ciąŜę! To ci dopiero

zabawne! Zaszła w ciąŜę z zombie! Amaimon śmiał się z tego do łez.

Właściwie Ethinthus nazywano łaźnią jedynie ze względu na system basenów i

natrysków, przygotowanych specjalnie po to, by zrelaksować i najdosłowniej oczyścić ze stresów

szanownych gości. W wodzie kobiety serwowały posiłki. A przy okazji często i siebie… Brała

go ochota, by skorzystać z usług Ethinthus, ale dzisiaj nie zamierzał zbyt długo tutaj zabawić.

Był na słuŜbie. W drzwiach powitał go gwar i zapach egzotycznych olejków. Skierował się

prosto do centralnej sali w poszukiwaniu jedynego prawdziwego powodu swojej wizyty – lady

Julii, kierowniczki Ethinthus, zaufanej podwładnej Astarotte.

Centralna sala była dzisiaj wyjątkowo zatłoczona. Składała się z trzech, oddzielnych

części, między którymi moŜna było się swobodnie przemieszczać. Amaimon szedł do części

najdalszej, zwanej „artystyczną”. Jego harpie pozostały przy wejściu: Ŝaden z Ŝołnierzy nie miał

prawa przekroczyć progu Ethinthus. Po pierwsze dlatego, Ŝe nie byli wystarczająco wysoko

urodzeni, a po drugie wiedźma Astarotte sprawowała pieczę nad losem swoich wychowanek i

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 87

zabroniła wchodzić do Ethinthus z bronią. Amaimon nie był ani wystarczająco wysoko

urodzony, ani nieuzbrojony, ale nikt nie odwaŜył się oponować. Na jego widok wystraszeni

straŜnicy po prostu się odsunęli.

Po drodze do miejsca, gdzie odbyć się miała część artystyczna obchodów, opłukał dłonie

w fontannie i zmył krew z twarzy i półksięŜyca na mundurze. Julia i tak pewnie powie, Ŝe

wytarzał się we krwi jak zwierzę. A moŜe nie…? MoŜe tego nie zauwaŜy? Zaraz się zirytował.

Jakby go coś obchodziło zdanie jakiejś dziwki! Rzecz w tym, Ŝe chyba obchodziło…

Tymczasem dotarł do celu, groźnym spojrzeniem odpowiedziawszy na niewybredne zaczepki

pijanego Belfagora. Któregoś razu ten rozwiązły pasoŜyt doczeka się od niego odpowiedniej

reprymendy! A wtedy nie będzie juŜ co po nim zbierać.

Odsunął zasłonę z koralików i wślizgnął się do oazy Julii. Przytłumione, błękitne światło

tańczyło na fantazyjnych malowidłach na ścianach oraz na twarzach zgromadzonych osób.

Zdziwiła go obecność mera Azazela. Stał naprzeciwko przełoŜonej Ethinthus, trzymając za rękę

moŜe siedmioletnią, czarnowłosą dziewczynkę, uczesaną w dwa warkocze. To właśnie ona

najbardziej przykuła uwagę Amaimona. Była spokojna i przejmująco opanowana. Jej blada twarz

w kontraście z czarnymi włosami i parą granatowych oczu sprawiały, Ŝe zdawała się być

wskrzeszonym zombie, takim jak on. Ktoś ubrał ją w paskudną róŜową sukienkę z bufiastymi

rękawami. Pomyślał, Ŝe jest to dla niej obraźliwe. Taka dziewczynka powinna ubierać się tylko

na czarno.

Julia siedziała w szerokim fotelu wyprostowana i powaŜna. Długie, jasne włosy uczesała

w wysoki kok, a w niego wpięła callisto, czerwony kwiat z Luvah. Jej kreacja równieŜ była

czerwona. Amaimon mimowolnie przypomniał sobie kobietę, którą zabił. „Wiedziała w co się

dzisiaj ubrać, suka!” – wyzwał Julię w myśli i bez skrępowania usadowił się na sofie pod ścianą.

Azazel spojrzał na niego z odrazą, a dziewczynka otworzyła buzię ze zdumienia.

Uśmiechnął się do niej drapieŜnie, Ŝeby ją wystraszyć, lecz odniosło to wręcz odwrotny skutek.

Odpowiedziała mu uśmiechem. Markiz odwrócił oczy na Julię.

− Ufam, Ŝe zaopiekujesz się moją córką, droga kuzynko! – powiedział niskim, chropawym

głosem.

− Oczywiście, panie! – odrzekła, wyciągając rękę do dziewczynki. – Na pewno jej się u nas

spodoba! Kiedy tylko pani Astarotte będzie miała więcej czasu, przeniesiemy Gladys do

Thiralathy. Do końca karnawału zostanie jednak w Ethinthus. Cieszysz się, prawda, Gladys?

– posłała małej zachęcający uśmiech, bo jej dłoń zawisła w powietrzu.

Córka Azazela się nie poruszyła. Spoglądała na Julię z politowaniem i dziecięcą złością.

− Gladys? – przynaglił mer.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 88

− Prędzej zostanę Harpią Amaimona niŜ podobną do ciebie dziwką, ciociu – odrzekła w końcu.

Generałowi spodobała się jej odpowiedź. Parsknął śmiechem, podwójnie

usatysfakcjonowany upokorzoną miną markiza i karcącym wzrokiem Julii.

− Naprawdę, kochanie? – zadrwił. – Zostaniesz moją Harpią? Trzymam cię za słowo!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 89

PrzełoŜona Ethinthus podniosła się z fotela i ukucnęła przy dziewczynce. Zaczęła jej coś

cicho tłumaczyć. Azazel był purpurowy z wściekłości. Wyglądał tak, jakby zamierzał się rzucić

na Amaimona i od razu go zamordować.

„Phi! Jakby dało się zamordować zombie!” – pomyślał ironicznie generał.

Zamiast tego mer odwrócił się w stronę córki i złapał ją za ramię. Musiało ją zaboleć, bo

spojrzała na ojca z obraŜonym zdumieniem.

− Zostaniesz tutaj i przestaniesz się zachowywać jak twoja matka! – warknął przez zęby. – Nie

znoszę histerii!

− Jestem spokojna, tato – zauwaŜyła trafnie, wzruszając ramionami. – Nie chcę tutaj być! Chcę

być z tobą i z mamą! Zostawiasz nas dla tej paniusi z Emanacji? Wszyscy tak mówią.

− Nie zostawiam cię, Gladys…

− Zostawiasz.

− Nie zostawiam, do cholery! – krzyknął

W oczach dziewczynki pojawiły się łzy. Jej broda zaczęła drgać. Rysy twarzy straciły

niewzruszony wyraz. Maska się rozpadła.

− Będę cię odwiedzać… Obiecuję… – markiz wziął ją na ręce i przytulił. – Kochanie,

wszystko będzie dobrze… Ale teraz muszę juŜ iść.

Postawił córkę z powrotem na ziemi, a Julia ujęła jej drobną dłoń. Przez cały ten czas

Gladys była bardzo spokojna, jakby pogodzona z tym, co się właśnie wydarzyło.

− Nie będę damą, tato – obiecała.

Azazel obrzucił ją ostatnim spojrzeniem i uśmiechnął się na swój sposób – drwiąco i

zdawkowo.

− Wątpię, córeczko, czy zdołasz nią nie zostać…

Amaimon załoŜył nogę na nogę. Obserwował jak mer wychodzi, nie oglądając się za

siebie, a potem rzucił okiem na dziewczynkę. Po jej policzkach płynęły łzy, ale nie wydała z

siebie Ŝadnego dźwięku.

− Harpie nie płaczą – prowokował ją , rozkoszując się potępiającą miną Julii. – Taki mazgaj jak

ty nigdy nie zostanie moim Ŝołnierzem!

Gladys spojrzała mu w oczy. PowaŜnie i bez strachu. Szczerze go to zdziwiło.

− Wobec tego juŜ nigdy nie będę płakać – odparła.

***

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 90

KsiąŜę przyglądał się, jak markiz Azazel, torując sobie drogę do wyjścia, z irytacją

odpycha tulące się do niego kobiety. Znajdowali się w pierwszej części centralnej sali, figlarnie

określanej „Bawialnią”. Jednak osobiście uwaŜał tę nazwę za szyderczą. Pierwsza cześć słynęła

bowiem z największej rozpusty. To tutaj zazwyczaj przesiadywał notoryczny uwodziciel

Belfagor, a rozochocone demonice paradowały prawie nago. Mało wzruszała go panująca wokół

rozwiązłość. Był na to uodporniony, gdyŜ wielokrotnie musiał obserwować seksualne ekscesy

swojego ojca. MoŜe dlatego Ŝywił teŜ głęboki wstręt do wszystkich tych niedorobionych

szlachcianek, które myślały, Ŝe zajdą na sam szczyt, jeśli wystarczająco wiele razy prześpią się z

członkami trzonu arystokracji Zoa.

Uśmiechnął się do siebie z politowaniem i pociągnął łyk gorzkawego, zielonego wina z

Luvah, prowincji słońca. Było wyrabiane z wywaru sercowatych liści gigantycznych paproci.

Nie wszystkim smakowało, ale on akurat lubował się w egzotycznych napojach i potrawach.

Azazel zatrzymał się na progu i posłał mu badawcze spojrzenie. No, proszę. Jaki bystry!

Wypatrzył go nawet na ciemnoczerwonej kanapie, wciśniętej w sam kąt pomieszczenia, ukrytego

pod pomarańczowym baldachimem z grubego tiulu… KsiąŜę uniósł w jego stronę, kryształowy

kieliszek o spiralnym kształcie. Niech mu będzie. W odpowiedzi markiz głęboko się ukłonił, ale,

jak słusznie zauwaŜył Koryu, nie bez draŜniącej drwiny, a potem drzwi się za nim zamknęły.

KsiąŜę czuł, Ŝe zaczyna się złościć. Nienawidził lekcewaŜenia, a wszyscy go tak tutaj

traktowali. „Pies” Azazel był akurat najmniejszym problemem. Najbardziej dotykało go

zachowanie Belzebuba. Dziwnym zrządzeniem losu to właśnie on odpowiadał za wychowanie

syna Lucyfera. I jak sam zwykł mawiać, nauczył Koryu prawie wszystkiego, co sam umiał,

zdobywając przez to kolejne punkty w walce o dominację nad Zoa. Bo co to za władca z tego

Lucyfera, skoro nawet jego własny syn nie popierał jego sposobu rządzenia, a na domiar złego

sympatyzował z demonicznym marszałkiem?

JednakŜe Belzebub przeliczył się w stosunku do Koryu. Owszem, młody ksiąŜę traktował

go jako swojego sojusznika, ale posiadał zupełnie odmienne spojrzenie na przyszłość kraju niŜ

jego przebiegły mentor. UwaŜał, Ŝe jest doskonale przygotowany do rządzenia i Ŝe to jemu

naleŜy się korona Zoa. Liczył juŜ prawie dwadzieścia dwa lata, a wciąŜ nie uwaŜano go za

powaŜnego gracza w politycznych przepychankach na dworze. Lucyfer zwyczajnie olewał fakt,

Ŝe w ogóle ma syna, Azazel widział w nim pocieszną atrakcję, Astarotte próbowała mu

matkować, ale dobitnie oznajmił jej, co sądzi na jej temat i dała sobie spokój, a Belzebub był

właśnie najgorszy… Kapryśny ksiąŜę darzył go wielkim, nienasyconym uczuciem, będącym

niebezpieczną hybrydą podziwu i pogardy, miłości i nienawiści. Skrycie marzył o zrobieniu

czegoś, co nie udało się jeszcze nikomu – ani Lucyferowi, ani markizowi Azazelowi, ani teŜ

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 91

niebiańskiemu palatynowi, Metatronowi: chciał podporządkować sobie Belzebuba. Chciał

przestać być jego narzędziem na froncie walki z nieporadnym królem, i odwracając sytuację

uczynić z niego swojego sługę, który pomógłby mu zdobyć tron. Jak do tej pory było to

przysłowiowe marzenie ściętej głowy…

Koryu ze złością dolał sobie gorzkiego alkoholu. Ambicja paliła go niczym nieugaszony

ogień. PrzecieŜ był księciem. Synem króla, do cholery, a nie popychadłem, ósmym dzieckiem

biednego rzemieślnika z najniŜszej warstwy Beulah! Ale tak się czasami czuł… I był przez to

pełen bezsilnego gniewu.

Tymczasem pogrąŜony w niewesołych rozmyślaniach nie zauwaŜył nawet, Ŝe Belfagor

podszedł do niego chwiejnym krokiem, uwieszony na ramieniu ciemnowłosej piękności. Miał na

sobie niechlujny, włochaty kostium dzikiego zwierzęcia zamieszkującego jaskinie Urthony. Owo

stworzenie przypominało przerośniętego niedźwiedzia i uchodziło za najgroźniejsze w tej części

kraju. Belfagor juŜ dawno pozbył się części swojego stroju, albo raczej mu ją ściągnięto… Jego

przeraźliwa maska pływała w pobliskim basenie jak wielka, brązowa płaszczka.

− Młody! – zagaił, bez ceregieli sadowiąc się obok zniesmaczonego Koryu. – Gdybyś mógł

zobaczyć swoją minę w lustrze! Pieprzony filozof! A dzisiaj jest karnawał! Trzeba się bawić,

a nie filozofować! Z tego nic ci nie przyjdzie! Co myślisz o tej kochaneczce? W sam raz dla

ciebie, co?

Czcigodny ambasador Zoa w Ulro pociągnął towarzyszącą mu kobietę za rękę i posadził

ją między sobą a księciem. Agrestowe oczy Koryu płonęły złowrogim blaskiem.

− Dobrze ci radzę, odpuść sobie!

− A co? Groźny ksiąŜę Zoa da mi klapsa? – Belfa zachichotał, ale odprawił dziewczynę,

delikatnie klepnąwszy ją przedtem w pośladek. – Bo najwidoczniej nie lubi dawać klapsów

kobietom…

KsiąŜę pogardliwie prychnął.

− CzyŜbyś się o mnie martwił, Belfagorze?

− Nieustannie, panie…

Ambasador roześmiał się głośno i poprawił rozwichrzone, kasztanowate włosy. Sięgały

mu za uszy i zawsze robił mu się przedziałek. O dziwo, dzisiaj był ogolony, a psotne, orzechowe

oczy nie zdradzały zbyt duŜego alkoholowego upojenia. Przynajmniej nie tak duŜego jak

zwykle… Przez chwilę milczeli. Belfagor spoglądał na błękitną taflę basenu, a ksiąŜę przyglądał

się jego nieregularnemu profilowi i dość jasnemu jak na Zoanina odcieniowi skóry, na twarzy

nakrapianej w dodatku złocistymi piegami.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 92

Jak to się stało, Ŝe jego najlepszym przyjacielem i sojusznikiem stał się ten nieokrzesany

wagabunda? Koryu z przekąsem uznał to za kolejny dobry temat do filozoficznych rozwaŜań.

− Niepotrzebnie się o mnie martwisz – powiedział w końcu. – Mamy po prostu inny gust.

Belfa spojrzał na niego z rozbawieniem, unosząc brwi.

− Rzeczywiście Belzebub nie jest w moim guście…

RozdraŜnienie księcia właśnie sięgnęło zenitu.

− Jesteś najbardziej bezczelnym i grubiańskim kretynem, jakiego znam! – oznajmił tym swoim

dobrze wyćwiczonym, słodkim głosikiem.

− Oho! Wkurzyło cię ksiąŜątko?– prychnął w odpowiedzi nadworny wagabunda Zoa i

zachichotał.

− Nie Ŝyczę sobie wysłuchiwać podobnych komentarzy – Koryu wstał, obdarzając przyjaciela

protekcjonalnym, chłodnym spojrzeniem.

− To nie komentarz, to obserwacja. Coś ty taki draŜliwy, dziecino?! Siadaj!

Belfagor złapał go za rękę i siłą posadził z powrotem na kanapie. Potem objął go

ramieniem i poklepał po głowie. Koryu aŜ się zagotował w sobie.

− Przestań się kreować na takiego samego sztywniaka, jak Belzebub, bo ci to nie wychodzi! –

uświadomił go Belfa, leniwym wzrokiem obserwując roześmiane dziewczyny, które porzucił,

by dołączyć do księcia. – Masz niezłe predyspozycje, jesteś przystojny, no i najwaŜniejsze:

kiedyś zostaniesz królem Zoa! O ile najpierw jakiś przewrót nie zmiecie Lucyfera z tronu…

– uśmiechnął się do niego szeroko. – No więc korzystaj z tego, póki moŜesz!

− Tak, jak ty korzystasz z bycia ambasadorem? – zapytał retorycznie Koryu, ale Belfagor

poczuł się zobowiązany odpowiedzieć.

− Właśnie!

− I co?! Mam się tarzać w rozpuście z oddziałem tych pustych laleczek? – drwił dalej ksiąŜę.

− Właśnie!

− Och, Belfagorze! Świetny pomysł! Czemu wcześniej na niego nie wpadłem?

− Właśnie!

− Czy jest coś, co potrafisz jeszcze powiedzieć, oprócz „właśnie”, czy się zaciąłeś na dobre,

alkoholiku?!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 93

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 94

Ambasador szczerze się strapił. Podrapał się w głowę i z cięŜkim westchnieniem mocniej

objął księcia.

− Naprawdę się martwię, młody… MoŜe ciebie faktycznie interesuje tylko Belzebub? Albo co

gorsza szukasz sobie porządnej dziewczyny?

− Nie wkurwiaj mnie, co?

− Nie zamierzam. A tak dla twojej wiadomości – w Zoa nie ma porządnych dziewczyn. Mówi

ci to facet, który zaliczył całą Ŝeńską część tej pieprzonej prowincji! Jesteś więc skazany na

chłopców.

− Dziękuję ci bardzo, Belfagorze, Ŝe mnie uświadomiłeś co do mojego przeznaczenia! Ale

uwaŜaj, bo skoro juŜ uznałeś mnie za miłośnika chłopców, mogę się w tobie zakochać…

Belfagor automatycznie się od niego odsunął, ostentacyjnie wycierając ręce we włochate

spodnie.

− Jeszcze czego!

− Nie bądź taki nieśmiały, mój chłopcze… – draŜnił się z nim, kładąc mu dłoń na kolanie.

− Zwariowałeś?! Idź, przyklej się do Belzebuba!

− Nie pozostawiasz mi innego wyboru, gardząc moimi zalotami! – Koryu podniósł się i

otrzepał swoją czarną pelerynę. – Dobranoc, stary!

Obrócił się i ruszył do wyjścia. Belfagor wzruszył ramionami.

− Idealista się znalazł! Pfu! I pije paskudne wińsko! – dodał, wbrew deklaracji dopijając

resztkę alkoholu z kieliszka księcia.

***

Azazel kierował się prosto na główny plac. Był wzburzony i niespokojny. On równieŜ nie

załoŜył dzisiaj kostiumu. Okryty długim, kruczoczarnym płaszczem sunął wśród wielobarwnego

tłumu niczym mroczna zjawa. Był bez ochrony, a jego jedyną broń stanowiły zakrzywione ostrza

ukryte w skórzanych rękawicach bez palców. Uznał, Ŝe to wystarczy, by przeprowadzić Gladys z

placu do Ethinthus i wrócić z powrotem. Nie chciał oddawać córki do szkoły Astarotte, a juŜ na

pewno nie w taki sposób, zostawiając ją w Ethinthus, tym siedlisku rozpusty! Ale ufał kuzynce

Julii. Chwilowo nie miał pomysłu, co począć z małą. Jej matka odeszła na dobre, notabene z

kamerdynerem. Szczerze powiedziawszy, markiz nie był wyjątkowo zasmucony z tego powodu.

Musiał zająć się swoimi obowiązkami, a co waŜniejsze powaŜnie zastanowić się jak przekonać

króla, „wiedźmę” i Belzebuba, Ŝeby zaakceptowali jego decyzję o przyznaniu azylu anielicy

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 95

Pistis Sophii w Urthonie. Teoretycznie to od niego zaleŜało, komu udziela tej łaski, i nikt nie

powinien się wtrącać, lecz Pistis była zbyt kontrowersyjną postacią, by jej obecność w Zoa ot tak

przeszła bez echa… W końcu nie co dzień demony udzielają schronienia aniołowi!

O ile Lucyfera moŜe dałoby się ugłaskać, przypominając mu, ile Azazel dla niego robi, a

jak jego, to i Astarotte, tak Belzebuba juŜ nie. Nienawidził go i pogardzał nim tak dalece, Ŝe

pewnie nie poparłby nawet inicjatywy Azazela zmierzającej do obalenia króla… Zapowiadało się

więc ostre starcie!

Markiz znajdował się juŜ blisko loŜy, w której przesiadywał marszałek, gdy poczuł

mocne uderzenie w tył głowy. Kilku świadków krzyknęło, lecz ich głos utonął w gwarze i

głośnej muzyce. Azazel upadł. Na szczęście nie stracił przytomności. Na chwilę go zamroczyło.

Otworzył oczy akurat na czas, by dostrzec błysk klingi. Zerwał się z ziemi, ale ostrze trafiło go w

ramię. Napastnik od razu się cofnął, wyrywając puginał z rany. Podniósł się ogólny rwetes. Ktoś

rozpoznał mera i zawiadomił Ŝołnierzy z jego gwardii, pilnujących spokoju na placu. Właśnie

zmierzali w stronę zamieszania, torując sobie drogę przez tłum.

Jego lewe ramię sparaliŜował niemoŜliwy ból, a widok przed oczami zaczął się zlewać w

jedną całość. Zamachowiec nie rezygnował. Znowu na niego naparł z wysoko uniesioną klingą.

Odsunął się i otworzył ostrza w prawej rękawicy. Przeciwnik okazał się doświadczonym

szermierzem, bo przewidział jego ruch – rozległ się metaliczny dźwięk uderzenia metalu o metal.

Azazel był tak zszokowany bólem, a takŜe tym bezczelnym atakiem w samym sercu Beulah, Ŝe

nie potrafił skupić się na walce. Powtórnie oberwał w zranione ramię i dopiero wtedy obudził się

w nim gniew. Otworzył ostrza w lewej rękawicy i zaczął bezwzględnie nacierać na napastnika.

Miał on na sobie ciemny strój, przypominający mundur Harpii Amaimona i białą maskę na

twarzy. Markiz nie mógł dostrzec jego oblicza. Zresztą mało go to obchodziło. Pałał Ŝądzą

natychmiastowego mordu. Wreszcie przeciwnik się odsłonił. Wtedy Azazel z całej siły

przejechał stalowymi pazurami po jego klatce piersiowej. Usłyszał zduszony, kobiecy okrzyk,

ale mimo zdumienia ponowił atak, tym razem wbijając ostrza w jego bok. Wówczas nadeszli

Ŝołnierze z Gwardii Bezpieczeństwa i otoczyli ich kołem. Azazel zerwał maskę z twarzy

zamachowca. Na chwilę odebrało mu mowę. Napastnik był kobietą! W dodatku ciemnoskórą

kobietą rodem z Luvah! Jego konsternacja została brutalnie wykorzystana. Dziewczyna wyjęła

skądś sztylet i zamachnęła się na pierś mera. PrzeŜył tylko dzięki refleksowi gwardzisty, który w

porę chwycił ją za uniesiony nadgarstek. Odwróciła się, przerzuciła sztylet do lewej ręki i z całą

siłą wbiła ostrze w szyję Ŝołnierza. Trysnęła krew – trafiła w tętnicę. To ostatecznie

rozwścieczyło Azazela.

− Zabierzcie tę sukę! – rozkazał.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 96

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 97

Wtedy stało się coś, czego zdecydowanie się nie spodziewał. Z loŜy wyszedł jeszcze

bledszy niŜ zwykle Belzebub. Podszedł do szarpiącej się demonicy i władczym ruchem dłoni

powstrzymał Ŝołnierzy.

− Stać!

Azazel doskoczył do niego, gotowy rozszarpać go na strzępy gołymi rękami.

− Czy mógłbyś mnie oświecić, jaśnie panie marszałku, co do cięŜkiej kurwy wyprawiasz?! –

wycedził nie przebierając w słowach.

Idealne oblicze Belzebuba, tylko częściowo zakryte aksamitną maską, niczego nie

zdradzało. Mimo to w umyśle markiza zaświtało pewne absurdalne, choć z drugiej strony

wspaniałe podejrzenie… Na razie słabo bo słabo, ale to mu wystarczyło. Nie wiedział, czy to z

powodu znacznej utraty krwi, czy teŜ dzikiej radości zakręciło mu się w głowie.

− Wypełniam moje obowiązki, drogi panie merze – odparł lodowato marszałek, takŜe z trudem

siląc się na uprzejmość. – Obchodzimy dziś karnawał, czas powszechnej amnestii i łaski!

Publicznie nie wolno nam nikogo zabijać!

− A to pech! – zadrwił. – Tak się jakoś głupio złoŜyło, Ŝe ja teŜ wypełniam swoje obowiązki!

Jestem szefem Gwardii Bezpieczeństwa Beulah! MoŜe nie zauwaŜyłeś, bo ci to twoja cudna

maska zasłoniła, ale ta cizia przed chwilą mnie zaatakowała, prawie pozbawiając Ŝycia! A

poza tym nie zamierzam jej zabijać, tylko zamknąć w areszcie. Przynajmniej na razie…

− Wielka szkoda, Ŝe jej się nie udało! – parsknął Belzebub. – Mała byłaby to dla wszystkich

strata! Przyjmij do wiadomości, Ŝe pod nieobecność Lucyfera ja tutaj podejmuję decyzje!

− Doprawdy?! To interesujące! Zamierzasz więc ot tak po prostu uwolnić zamachowca? To

posunięcie stawia cię w bardzo, jakby to ująć… niechlubnym świetle! CzyŜbyś był

inicjatorem tego incydentu?

− Oczywiście, Ŝe nie! – szczerze oburzył się marszałek, w tej jednej sekundzie odsłaniając

przed Azazelem targające nim emocje.

Mer mu uwierzył, ale nie dlatego, Ŝe pokładał taką ufność w jego uczciwości. Właśnie

przekonał się do słuszności dawnego przysłowia, Ŝe nie ma tego złego, co by na dobre nie

wyszło… Dla Belzebuba dziewczyna musiała być kimś wyjątkowym, bo inaczej nie stanąłby tak

otwarcie w jej obronie, doskonale zdając sobie przy tym sprawę, ile ryzykuje… Markiz nigdy

wcześniej nie widział teŜ, by skurwiel z Zoa reagował aŜ tak emocjonalnie! Sprawiał wraŜenie

niewzruszonego jak skała, lecz Azazel bezbłędnie go rozszyfrował. Być moŜe po prostu zbyt

dobrze go znał, choć byli śmiertelnymi wrogami.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 98

„Czy to jakaś jego sekretna kochanka? No i proszę – z Luvah! Tacy jesteśmy perwersyjni,

drogi marszałku? Podobno tamtejsze kobiety są naprawdę ogniste” – pomyślał szyderczo i wtedy

ponownie wpadł na pewien pomysł.

− Dobrze! Nie zamkniemy jej! – wypalił. – Ale nie pozwolę teŜ puścić jej wolno!

Nim Belzebub zdąŜył zareagować, złapał dziewczynę za ramiona i nakazał Ŝołnierzom

przytrzymać ją. CięŜko oddychała. Podobnie jak on straciła duŜo krwi, ale jej rany były znacznie

powaŜniejsze i z trudem utrzymywała się na nogach. Mimo to jej ciemnoniebieskie oczy –

niespotykane ani w Luvah, ani tym bardziej w Urthonie – patrzyły na niego jak najbardziej

przytomnie i z bezgraniczną pogardą. Te oczy i kształt jej krzaczastych brwi nagle wydały mu się

dziwnie znajome… Ale dziewczyna nie pozwoliła mu zbyt długo roztrząsać tej kwestii.

− Pierdol się, psie! – syknęła i splunęła mu w twarz.

Zamrugał i cały swój gniew utopił w jednym, drapieŜnym uśmiechu.

− Nie, to ty się pierdol, skarbie!

Z całej siły szarpnął jej pelerynę, docierając do przesączonej krwią męskiej koszuli. Po

kolei zdzierał z niej ubranie, aŜ w końcu pozostała naga i prawie oszalała z wściekłości.

Belzebub nie ruszył się z miejsca, choć mer gorąco na to liczył. Bezsilnie przyglądał się

zniesławieniu demonicy, zaciskając tylko pięści. Azazel pociągnął ją więc za rękę i popchnął

przed rozochocony tłum.

− Piękna dziwka, czyŜ nie?! – krzyknął, odrywając ręce dziewczyny od jej piersi, bo próbowała

się zasłonić. – MoŜe być kaŜdego z was, jeśli tylko zapłacicie odpowiednią cenę! Ogłaszam

licytację!

***

Stał pośród gapiów. Połowę jego twarzy zasłaniała złota maska. Ciemnowiśniowe włosy,

splecione w krótki warkocz, ukrywał pod czarnym kapeluszem z szerokim rondem, ozdobionym

pofarbowanym na złoto piórem. Beznamiętnie przysłuchiwał się obraźliwym komentarzom pod

adresem schwytanej dziewczyny, okiem znawcy oceniając jej urodę. W Ethinthus spotykał wiele

pięknych kobiet, ale Ŝadna nie dorównywała tej dzikusce… Była nad wyraz egzotyczna, niczym

gorzkie, zielone wino, które pijał, i tak jak ono pochodziła z Luvah. Tylko tam mieszkały

demony obdarzone aŜ tak ciemną karnacją. Ponadto stamtąd pochodzili najpowabniejsi

kochankowie i najbardziej namiętne kochanki w całym Zoa… Ale jaki interes miało Luvah w

śmierci Azazela? Na zjednoczeniu zyskało najwięcej ze wszystkich czterech głównych prowincji

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 99

i rozwijało się nawet pręŜniej od Urthony. Luvańczycy masowo popierali posunięcia centralnej

władzy, bo dzięki niej systematycznie się bogacili, będąc w posiadaniu waŜnych surowców i

kopalni szlachetnych kamieni. Nie mieli nawet formalnego naczelnika krainy, gdyŜ do tej pory

nie odnalazł się prawowity następca księŜnej Lamii – jej syn z nieprawego łoŜa. Nie, nie. Atak ze

strony Luvah był pozbawiony sensu!

Dziewczyna z trudem utrzymywała równowagę, ale za kaŜdym razem, gdy prawie

upadała, Azazel chwytał ją w pasie, nieczuły na atrakcyjność jej spręŜystego, kształtnego ciała.

Był rozwścieczony, ale i w jakiś niewyjaśniony sposób usatysfakcjonowany… Dziwne.

Koryu przeniósł wzrok na skamieniałego Belzebuba. Ten znowu sprawiał wraŜenie

bezradnego i jakby spanikowanego… Taki kompletny bezruch i udawana obojętność nie były w

jego stylu. KsiąŜę nie wiedział, o czym Belzebub rozmawiał z markizem, lecz jednego był

pewien. Pojawienie się ciemnoskórej skrytobójczyni postawiło marszałka w dwuznacznej

sytuacji, z której nie wiedział jak wybrnąć… NiemoŜliwe! Skurwiel z Zoa nie wiedział, co robić!

Dlaczego ta dziewczyna była taka waŜna?! Jego serce przeszyła nieprzyjemna strzała zazdrości.

Kto odwaŜył się do tego stopnia zainteresować Belzebuba?

Krytyczniej przyjrzał się czarnej piękności i teraz uznał, Ŝe była przeciętna i niezadbana.

Kto to widział, Ŝeby kobieta tak krótko obcinała włosy? Rozochocony tłum rzucał drobne

monety, jakoby tylko tyle była warta niedoszła zabójczyni „psa Lucyfera”. On jednak nie

wydawał się zainteresowany oddaniem jej w czyjekolwiek ręce. Kilka razy zerknął na marszałka,

ale ten się nie poruszył. Ba! Nawet starał się nie patrzeć na poczynania Azazela, choć

przychodziło mu to z wielkim trudem. Wtedy Koryu pojął, Ŝe markiz czeka, aŜ Belzebub się

złamie i powie, Ŝe on kupi od niego dziewczynę… Cokolwiek chciał ugrać mer, cokolwiek czuł

teraz marszałek, straciło jakiekolwiek znaczenie! Oto prawowity następca tronu w Zoa wreszcie

dostrzegł swoją szansę, by powaŜnie zawalczyć o naleŜną mu pozycję.

Wysunął się na czoło skandującego tłumu, raniąc parę osób podręcznym sztyletem, bo w

porę nie usunęły mu się z drogi, i zamaszystym ruchem rzucił swoją sakiewkę pod nogi Azazela.

Brzęknęła metaliczną nutą czystego złota. Była duŜa, ciasno wypchana.

− Biorę ją! – krzyknął Koryu.

Mer go zignorował, mimo Ŝe tak duŜa suma pieniędzy wprowadziła go w konsternację.

− Biorę ją, psie! Ogłuchłeś?!

RozdraŜniony markiz odwrócił się w jego stronę i zamarł. KsiąŜę zdąŜył juŜ zdjąć maskę

i kapelusz. Belzebub zrobił niepewny krok w ich stronę, ale wszyscy trzej wiedzieli, Ŝe nie mógł

nic zrobić. Nie na oczach tylu poddanych… Nie będąc pełnomocnikiem Lucyfera, strzegącym

prawa i porządku w czasie karnawału… Koryu uśmiechnął się triumfalnie, odpiął pelerynę i

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 100

okrył nią nabyty „towar”, który tymczasem z nadmiaru emocji i odniesionych ran zemdlał w

ramionach Azazela. Odebrał dziewczynę od mera i wziął ją na ręce. Uśmiechnął się szerzej,

rozkoszując się niedowierzającymi minami dwóch najwaŜniejszych politycznych graczy w Zoa.

A potem odwrócił się i ruszył w stronę przejścia do pałacu Rintrah, połoŜonego na

najwyŜszej platformie tuŜ nad głównym placem.

KONIEC

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 101

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 102

Obudził ją intensywny aromat melongi. Przez chwilę chłonęła go, rozwaŜając , czy jest to

fragment jej przebrzmiałego snu, czy teŜ rzeczywistość. Postanowiła to sprawdzić i otworzyła

oczy. Zobaczyła pokryty malowidłami sufit, który podtrzymywały rzeźbione belki. Nieznacznie

poruszyła dłonią, wyczuwając jedwabne prześcieradło. Zgięła palce i wyprostowała je. Dotyk

jedwabiu był cudowny. Zamrugała, ale widok ozdobnego pułapu nie zniknął.

OstroŜnie usiadła, odgarniając nakrycie – czerwoną narzutę z wyszytymi kwiatami Ŝółtej

odmiany callisto. Haft był misternie dopracowany złotą nitką. Przypomniały jej się ostatnie,

drastyczne wydarzenia: dwie, kłute rany, zaniepokojona twarz Belzebuba, wrzaski Azazela i

upokorzenie na oczach całego Beulah… Pokręciła głową, wypierając z umysłu nieprzyjemne

wspomnienia. Teraz czuła się spokojna i jakby pogodzona z losem. Fizycznie czuła się doskonale

– po zadanych ręką Azazela obraŜeniach, nie pozostał juŜ najmniejszy ślad. Rana w sercu

krwawiła jednak tak mocno, jak przedtem… To ją zezłościło i energicznie podniosła się z łóŜka.

Wtedy od razu powróciły gorzkie refleksje. Przez chwilę łudziła się, Ŝe sen zdołał na zawsze

wyprzeć je z jej umysłu.

Minął tydzień, odkąd ksiąŜę Koryu przyniósł ją do Rintrah i uczynił swoją niewolnicą.

Powiedział, Ŝe za nią zapłacił, więc ma pełne prawo robić z nią, co mu się tylko

podoba…

Przypomniała sobie, jak kiedyś Belzebub opowiadał jej o fantastycznym pałacu Rintrah.

Obiecywał, Ŝe gdy jego misja dobiegnie końca, zabierze ją tam ze sobą i uczyni swoją

księŜniczką. Będzie w spokoju kontrolował Zoa, a ona stanie się przedmiotem powszechnego

uwielbienia i będzie się o jej rękę starał ksiąŜę z bajki. Cherry miała wtedy dziesięć lat, a jej

matka wciąŜ Ŝyła. Całą rodziną mieszkali w rezydencji Eblisa w Ratio. Bell nie był u nich

częstym gościem, bo jak się sam tłumaczył, całkowicie pochłaniało go zdobywanie coraz

większych wpływów wśród piekielnej arystokracji. Cherry podświadomie wyczuwała, Ŝe nie

lubił jej mamy i sama obecność Lamii wywoływała w nim niczym nieuzasadnioną irytację.

Wówczas nie zwracała na to uwagi, pochłonięta cudowną perspektywą, którą przed nią roztaczał.

A był w tym naprawdę dobry. Przez niego śniła o pałacu Rintrah i o sobie jako najpiękniejszej

damie w Piekle. Teraz wydawało jej się, Ŝe tamte iluzje w ogóle nie były jej.

A przecieŜ od zawsze wiedziała, Ŝe naleŜy ostroŜnie formułować swoje marzenia, bo

przypadkiem mogą się spełnić…

Odkąd znalazła się w pałacu Rintrah, jeszcze bardziej utwierdziła się w tym przekonaniu.

Wszystko było zupełnie na odwrót, niŜ to sobie kiedyś wyobraŜała.

Królem Zoa jest Lucyfer.

Nigdy nie zostanie księŜniczką. Dawno przestała tego chcieć.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 103

A ksiąŜę? Zdecydowanie nie przypomina księcia z bajki!

Ścisnęła skroń palcami, przymykając oczy. Nie chciała ich otwierać, Ŝeby go zobaczyć.

Na pewno siedział dumnie wyprostowany przy okrągłym stole, sącząc melongę z małej filiŜanki.

Codziennie, odkąd tylko znalazła się w Rintrah, powtarzał się ten sam rytuał. KsiąŜę był

pierwszą osobą, którą widziała po przebudzeniu i ostatnią nim zasypiała…

− Jesteś naburmuszona jak gradowa chmura! CzyŜbyś źle spała? – usłyszała jego

zniecierpliwiony głos.

− A jak mi się miało spać w niewoli? – odburknęła.

− Masz rację. Bardzo jest dokuczliwa ta twoja niewola! Śpisz w koronkowych pościelach, jesz

najwykwintniejsze potrawy i ubierasz się w najmodniejsze suknie niczym nadęta

arystokratka z łaźni Ethinthus! Nie spodziewałem się, Ŝe zaniedbana prostaczka, która z

braku ciekawszego zajęcia rzuca się ze sztyletem na mera Azazela, będzie aŜ taka

wymagająca!

− Skończyłeś?

− KsiąŜę.

− Odpuść sobie!

− KsiąŜę.

Dopiero wtedy otworzyła oczy i posłała mu mordercze spojrzenie. Koryu wpatrywał się

w nią ze zwykłą sobie lodowatą uwagą. Jedną rękę swobodnie opierał o blat, a w drugiej trzymał

filiŜankę z naparem z melongi. Cherry musiała mu jedno przyznać – swoim wyglądem robił

niesamowite wraŜenie. Sposobem bycia przypominał jej Belzebuba i na początku ciągle dziwiła

się, Ŝe ktoś moŜe być tak podobny do pana marszałka. Wydawało jej się bowiem, Ŝe nie da się

podrobić stylu „skurwiela z Zoa”. Być moŜe ksiąŜę był nawet przystojniejszy od Belzebuba

dzięki zdecydowanie anielskim rysom twarzy. Słyszała, Ŝe Lucyfer spłodził syna z najpiękniejszą

anielicą w Emanacji. To pewnie jej Koryu zawdzięcza tę nietuzinkową urodę i niespotykane w

Zoa zielone oczy. Jego włosy były jednak typowo demońskie – miały ciemnowiśniowy kolor i

sztywno sterczały na wszystkie strony. Mimo tego, Ŝe związał je w krótką kitkę na karku, wciąŜ

były nieujarzmione.

Cisza stawała się uciąŜliwa. Koryu uniósł filiŜankę do ust i upił łyczek melongi. Odczekał

moment, dając jej szansę na zabranie głosu, ale wciąŜ wymownie milczała.

− KsiąŜę – powtórzył, gładząc palcem brązową politurę stołu. – Jestem księciem. Tak masz się

do mnie zwracać.

− Wiesz gdzie moŜesz sobie wsadzić swój tytuł, KSIĄśĘ?!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 104

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 105

− No powiedz mi, Lee…

Zacisnęła dłoń w pięść. ZauwaŜył to i uśmiechnął się lekcewaŜąco, a na jego przystojnym

obliczu zagrały emocje, odmieniając je nie do poznania. Ten wyniosły grymas upodobnił go do

stuprocentowego demona.

− Uderzysz mnie? – nadal kpił sobie w najlepsze. – Chcesz znowu spróbować?

Przez chwilę mierzyli się wrogim wzrokiem. Rzeczywiście, juŜ wiele razy starała się go

zaatakować, ale za kaŜdym razem beznamiętnie ją obezwładniał. Raz nawet tak oberwała, Ŝe

straciła przytomność. Choć w jego Ŝyłach płynie znaczna ilość anielskiej krwi, nie jest raczej

łagodnym spadkobiercą słynnych anielskich manier! JednakŜe i tak do przemocy ucieka się

dopiero w ostateczności. Po tym, ile razy podniosła na niego rękę, to pewnie tylko dlatego wciąŜ

Ŝyła, i to w jednym kawałku.

Z resztą chwilami Koryu stanowił dla niej prawdziwą zagadkę. Na przykład po kilku

filozoficznych rozmowach dotyczących polityki określiła go mianem zatwardziałego fanatyka.

Okazało się, Ŝe jego megalomania przewyŜsza nawet megalomanię Belzebuba! A zawsze

myślała, Ŝe nie ma drugiej tak zadufanej w sobie osoby. Tymczasem ksiąŜę był święcie

przekonany, Ŝe jest jakimś pieprzonym wybrańcem, który uratuje Zoa przed złym królem i

jeszcze gorszym marszałkiem. Śmiechu warte.

Z drugiej strony jego oddanie i szczere zaangaŜowanie w sprawy Zoa naprawdę jej

imponowały. Cherry równieŜ była patriotką. MoŜna by nawet rzec – nacjonalistką. Zanim

dowiedziała się prawdy o swojej matce, myślała podobnie jak Koryu. Słuchając jego wywodów,

czuła dziwne rozrzewnienie i wstyd, Ŝe chwilowo podporządkowała troskę o kraj swojemu Ŝyciu

osobistemu . KsiąŜę nie wydawał się mieć podobnych dylematów. Zazdrościła mu tej pewności.

Ona juŜ w to nie wierzyła. Nie wierzyła w nic.

Raz w czasie takiej gorącej dyskusji nad wyraz uprzejmie poprosił ją, by zdradziła mu

swoje imię, gdyŜ, jak powiedział, „zmęczył się bowiem nazywaniem jej dzikuską albo

krwioŜerczym zamachowcem”. Wtedy pierwszy raz udało mu się ją rozbawić. Powiedziała mu

tylko, Ŝe nazywa się Lee. Nie była na tyle niemądra, by się przyznać, Ŝe jest Cherry – córką

kanclerza Eblisa oraz wicehrabiną Urizen. Chciała jeszcze dodać, Ŝe stoi na czele terrorystycznej

organizacji „Deadline”, ale zaskoczył ją, sam o tym wspominając. Trafił ją w czuły punkt,

wyraŜając ironiczną wątpliwość, by ktoś tak nieostroŜny i emocjonalnie rozbity jak ona miał

naprawdę dowodzić najniebezpieczniejszą organizacją w tym kraju. UwaŜał, Ŝe jest tylko

figurantką. Nie omieszkał takŜe dodać, Ŝe słaba kobieta nie dałaby sobie rady z tą

odpowiedzialną funkcją. Nic nie wywoływało w niej tak ogromnej furii, jak nazywanie jej „słabą

kobietą”!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 106

Potem jednak ksiąŜę po prostu się roześmiał i przepraszająco poklepał ją po dłoni.

Od czasu tej rozmowy zaczął traktować ją z większym szacunkiem.

− Nie mam ochoty od samego rana się z tobą kłócić! Choć ty najpewniej znajdujesz w tym

wielkie upodobanie! – odparła z przekąsem, obojętnie wzruszając ramionami.

− KsiąŜę.

− Niech ci będzie, popaprańcu! KSIĄśĘ!

Patrzyła na niego wyzywająco, gotowa na kaŜdą jego raptowną reakcję, ale on po prostu

przebiegle się uśmiechnął. Odstawił filiŜankę i wstał. Spuścił wzrok na rękaw swojej doskonale

dopasowanej kurtki i poprawił sprzączkę przytwierdzoną do mankietu. Ubierał się w

ekstrawagancki sposób. Dziś miał na sobie brązową kurtkę, na lewym ramieniu i mankietach

zdobioną szerokimi sprzączkami, a na dole spinaną paskiem ze złotymi wypustkami i z okazałą

srebrną sprzączką. Dobrał do niej spodnie o głębokim odcieniu czekolady oraz długie buty na

niewysokim koturnie, oczywiście całe w sprzączkach. Niespiesznie do niej podszedł i stanął

przed nią w niewielkiej odległości.

Nie wiedziała jak się zachować.

Uderzyć go? Odsunąć się? Uciec? Zostać?

Nie zrobiła nic.

Nie umiała oderwać wzroku od jego oczu. Kiedy po raz pierwszy spojrzała w nie z bliska,

zdziwiła się, Ŝe ich agrestowa zieleń jest nakrapiana bursztynowymi plamkami.

Niespodziewanie poczuła przyspieszone bicie serca. W uszach słyszała to zawstydzające

dudnienie. Przełknęła ślinę. Przeszedł ją dziwny dreszcz. Koryu spoglądał na nią zupełnie

nietypowym dla niego, rozmarzonym wzrokiem, który sprawił, Ŝe doświadczyła osobliwych

emocji. Nawet nie przyszło jej do głowy, Ŝe spojrzenie księcia było uwodzicielskie, bowiem juŜ

dawno nikt nie próbował jej uwieść…

***

Oczy Lee błyszczały od zaciekawienia i niezgasłego gniewu. Pojął, Ŝe dziewczyna nie

zdaje sobie sprawy z jego poŜądania. Co prawda mocno udawanego, ale i tak poczuł się uraŜony.

CzyŜ nie przybrał najbardziej kuszącej miny z rozległego wachlarza swoich licznych wcieleń?

Skandal! To niemoŜliwe, Ŝeby ot tak zignorowała jego czytelne sygnały! Albo była tak naiwna,

albo tak sprytna!

Przetrzymywał ją, bo czekał na nierozwaŜny ruch Belzebuba. Tymczasem marszałek po

prostu skutecznie unikał jego towarzystwa. Mer Azazel był natomiast wyraźnie poirytowany.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 107

Okazywał teŜ nietypowe dla niego roztargnienie, które nie uszło nawet uwadze mało

spostrzegawczego Lucyfera.

KsiąŜę zaczynał się niecierpliwić.

śywił nadzieję, Ŝe dziewczyna stanowi przynajmniej klucz do rozwiązania paru

dworskich zagadek. Skrycie marzył o wykorzystaniu jej jako karty przetargowej w potyczkach z

Belzebubem, albo chociaŜ jako przedmiotu zgrabnego szantaŜu… Był przekonany, Ŝe draŜliwa,

rozgoryczona Lee mogła mu bardzo pomóc w podbudowaniu jego pozycji na dworze. Dlatego

jeszcze nie skręcił jej karku. Miał dość braku szacunku i uszczypliwości, z jakimi się do niego

zwracała. W zupełności wystarcza mu jeden Belfagor! śadna harda dzikuska nie będzie go tak

horrendalnie traktować!

Poza tym jego serce wciąŜ kąsała monstrualna zazdrość. Jak do tej pory wszystko

wskazywało na to, Ŝe Lee rzeczywiście jest kochanką Belzebuba. Fakt, Ŝe dowodzi „Deadline”,

utwierdził go w tym przekonaniu. Od dawna podejrzewał, Ŝe marszałek ma jakieś bliŜej

niewyjaśnione powiązania z ową organizacją, ale nawet nie przyszło mu do głowy, Ŝe na jej

czele postawił kobietę! Jak na szowinistyczne Zoa było to niezwykle pomysłowe, przewrotne

zagranie. W stylu marszałka.

Dzisiaj postanowił, Ŝe w końcu dowie się prawdy. Skoro ani Belzebub, ani Azazel nie

spieszyli się z wyjaśnieniami, otrzyma je od swojej branki. Tu i teraz. Nie pomogły groźby i

przemoc, moŜe pomoŜe to. Wyciągnął rękę i dotknął jej rozczochranych włosów. Szarpnęła

głowę do tyłu. No tak. Zaszczute zwierzątko! Uśmiechnął się do niej uspokajająco, przynajmniej

w zamierzeniu. Wtedy złapał się na tym, Ŝe próbuje równieŜ uspokoić samego siebie. „Czy ona

to kupi?” – zastanawiał się, nagle całkowicie pozbawiony odwagi.

Do końca nie wiedział, czy jest aŜ tak perfidny…

Jego wahanie trwało zaledwie sekundę.

− No cóŜ, Lee. Jak zwykle masz rację. NiewaŜne, Ŝe jestem księciem. Pozostańmy przy

„Koryu”…

Milczała, jeszcze bardziej sceptyczna. Patrzył prosto w jej oczy i w końcu dostrzegł jej

niepewność. Oho! Poruszył odpowiednie struny.

− JuŜ mnie znasz, Lee. Wiesz, Ŝe jestem niechcianym synem Lucyfera. Moja matka była

anielicą. Nie wiem, czy Ŝyje, a zresztą nic mnie to nie obchodzi. Wiesz teŜ, Ŝe mam chore

polityczne ambicje, odpychający charakter i mieszkam sam w opuszczonym przez króla i

dwór Rintrah. To tutaj powinien chwalebnie panować mój ojciec, a jak widzisz, jestem tu

tylko ja i przeraŜająca historia skłóconego kraju, wypisana na kaŜdej ścianie. Jestem teŜ

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 108

obraŜony na cały świat i nikogo nie darzę zaufaniem. Na dworze Lucyfera mają mnie,

delikatnie mówiąc, za wariata.

− Po co mi to wszystko mówisz? – odezwała się w końcu, uciekając wzrokiem od jego

natarczywego spojrzenia. – Mam się wzruszyć?

Wyczekał pełen napięcia moment, dyskretnie przyglądając się jej delikatnej twarzy i

smukłej sylwetce. Miała lekko pucołowate policzki i juŜ wcześniej zauwaŜył, Ŝe gdy się

uśmiechała, robiły jej się śmieszne dołeczki. A na dobrą sprawę, jak dotąd uśmiechnęła się tylko

raz. I to nie do niego, a raczej sama do siebie, podczas ich zajadłej rozmowy na temat politycznej

przyszłości Zoa. Pomyślał, Ŝe gdyby wybrała inną Ŝyciową drogę, mogłaby być uroczą, wesołą

dziewczyną, która fascynowałaby męŜczyzn swoją nietuzinkową urodą. Do snu ubrała się w

krótką koszulkę nocną na cienkich koronkowych ramiączkach, przy dekolcie takŜe wykończoną

koronkowym haftem, koloru ecru. Na tle jej kakaowej skóry wyglądała wyjątkowo powabnie.

− Wzruszyć? Czy wyglądam jak ktoś, kto potrzebuje współczucia? – zakpił, na chwilę

powracając do swojego zwykłego tonu.

Podniosła na niego oczy.

− Tak.

Otworzył usta z zamiarem zbesztania jej, ale coś w spojrzeniu Lee go powstrzymało.

Odetchnął głęboko i głośno wypuścił powietrze.

− Powiedz mi prawdę, Lee…

− PrzecieŜ ją znasz. Nic nie muszę mówić. Nie chcę.

− Tym lepiej! Dajesz mi szansę, bym sam rozwikłał twoją tajemnicę! Masz ciemną skórę.

Powiedziałbym, Ŝe pochodzisz z Luvah. Ale te oczy… Indygo. Ciemnoniebieskie oczy

zdarzają się jedynie wśród mieszkańców Urizen…

ZadrŜała, lecz nie dała się wyprowadzić z równowagi. To jednak wystarczyło, by się

zorientował, Ŝe poszedł dobrym tropem.

Luvah i Urizen.

Czekała na jego dalsze wyjaśnienia, ale on zrobił coś, czego się zdecydowanie nie

spodziewała. Pochylił się i szybko pocałował ją w usta, wchłaniając słodki zapach jej włosów,

złoŜony z woni szamponu i świeŜej pościeli.

− O! I nie umiesz się całować! Kompletnie! – podsycił i tak juŜ gorące emocje. – W ruchu

oporu was tego nie uczą?

Ta drwina w końcu wywołała jej reakcję. Odepchnęła go i gwałtownie cofnęła się o krok.

Na swoje nieszczęście stała zbyt blisko łóŜka.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 109

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 110

Z impetem runęła do tyłu prosto na pogniecioną czerwoną narzutę. Nim zdąŜyła się

podnieść, wskoczył za nią na łóŜko, odcinając jej jedyną drogę ucieczki. Złapał Lee za nadgarstki

i w ten sposób przygwoździł ją do materaca.

− Teraz powiesz mi, co chcę usłyszeć!

− Puść mnie! – zaŜądała.

− Niby dlaczego? – wyraz jego twarzy bezbłędnie poinformował dziewczynę, jak bardzo jest z

siebie zadowolony. – PoderŜniesz mi gardło? Rzucisz się na mnie, jak na Azazela? Myślę, Ŝe

nie zrobisz nic … I proszę bardzo, wyprowadź mnie z błędu!

Uwolnił jej ręce, jeszcze przez chwilę spoglądając jej w oczy. Był przygotowany na atak.

Ona takŜe myślała, Ŝe to zrobi – zrzuci go z łóŜka, a potem zabije pierwszym ostrym

przedmiotem, który jej się nawinie pod rękę… Nie poruszyła się jednak. Wsłuchiwała się w

szaleńcze bicie swojego serca, zalana falą od dawna zapomnianych, zmysłowych uczuć. Chciała,

Ŝeby jeszcze raz ją pocałował, dotknął jej rozpalonej skóry… Przełknęła ślinę, przeraŜona

reakcją swojego ciała na jego bliskość oraz swoimi z nagła obudzonymi pragnieniami.

− Co zamierzasz zrobić? – zapytała drŜącym głosem.

Uśmiechnął się – słodko i fałszywie.

− Uwieść cię, rzecz jasna.

„Uwieść mnie, rzecz jasna” – zaśmiała się w myśli. „AleŜ tak, co mu innego pozostało?

Taka ze mnie niedomyślna prostaczka!”

Usiadł na niej okrakiem i zrzucił z siebie kurtkę, a potem ściągnął czarną koszulę, nie

rozpinając jej, ją przez głowę. Jego tors był nieco ciemniejszy od koloru jej sukienki. Demony,

oprócz mieszkańców mroźnego Tharmas, charakteryzował śniady odcień skóry. Koryu nie miał

takiej karnacji, ale nie był aŜ tak blady jak anioły czy mieszkańcy Tharmas.

Nie mogła oderwać od niego wzroku, czując wzrastające podniecenie. Uśmiechnął się z

satysfakcją. To ją trochę otrzeźwiło. Podciągnęła się na łokciach, próbując się spod niego

wyczołgać. Ścisnął jej talię kolanami.

− O, nie. Nigdzie się nie wybierasz!

− Spróbuj mnie powstrzymać!

Znowu się nad nią pochylił, ale wyciągnęła ręce i oparła je na jego piersi, nie pozwalając

mu się do siebie zbliŜyć.

− Odsuń się, bo tak cię podrapię, Ŝe juŜ Ŝadna naiwna panienka nie będzie chciała oglądać

twoich ksiąŜęcych wdzięków!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 111

Głośno się roześmiał. Złapał jej dłonie za nadgarstki i szarpnął ją do przodu, zmuszając

ją, Ŝeby pod nim usiadła. Potem oplótł ją ramionami i wycisnął na jej ustach niecierpliwy,

zachłanny pocałunek. Opór Cherry powoli gasł. Dotyk księcia był szorstki, a zarazem delikatny.

OstroŜnie połoŜyła dłonie na jego plecach i nieśmiało zaczęła badać jego skórę. Była

nieskazitelna i przyjaźnie miękka. Zapragnęła dotykać jej w nieskończoność. PołoŜył ją z

powrotem na czerwoną narzutę i poczuła jego cięŜar, wciskający ją w materac. Zabłądził ustami

na jej policzek, musnął wargami jej szczękę, aŜ dotarł do szyi.

Cherry przypomniała sobie w końcu o swojej drugiej, kobiecej naturze. I nie umiała się

przed tym obronić. Wydawało jej się, Ŝe wszystko, co się jej w tej chwili przytrafiało, było snem

na jawie – delikatne światło poranka, wpadające do pokoju przez szpary w zasłonach,

przesączony aromatem melongi oddech Koryu, zuchwała pieszczota jego dłoni przesuwającej się

po jej udzie… Chyba traciła rozum! OdwaŜna, niebezpieczna przywódczyni „Deadline”, która

zabijała najbardziej urodziwe anioły, teraz znalazła się w ramionach przystojnego księcia Zoa.

Wtulił usta w skórę jej szyi, wyczuwając językiem puls. Złapała go za włosy, próbując

oswobodzić się z jego uścisku. Wtedy ją ugryzł, jakby chciał ją tym zmusić do posłuszeństwa.

To ją rozjuszyło, podobnie jak nagła świadomość, Ŝe naprawdę tęskniła za czyjąś bliskością,

poczuciem bezpieczeństwa... Podczas ostatnich dni odkryła starą, bolesną tajemnicę,

przewartościowała wszystko, w co dotychczas wierzyła, otwarcie pokłóciła się z ojcem i w

końcu dokonała zamachu na mera Beulah. PrzeraŜający bilans. Nawet jak na nią. Jakby tego było

mało, właśnie Koryu rozbudził w niej fizyczne poŜądanie, które do reszty mąciło jej zdrowy

rozsądek. Ale to było do przewidzenia. Seksualne napięcie pojawiło się między nimi

natychmiast, kiedy tylko przekroczyła próg jego domu.

Wbiła paznokcie w jego bark i gwałtownie przejechała nimi po jego skórze. Syknął z

bólu.

− Jesteś nieokrzesaną dzikuską! – powiedział prosto do jej ucha.

W odpowiedzi łobuzersko się uśmiechnęła. Wsłuchała się w bicie jego serca – równe,

mocne i spokojne. Z drugiej strony chciałaby mu zaufać, uwierzyć Ŝe mógłby ją nawet

zrozumieć…

Powrócił do jej ust i złoŜył na nich długi, zniewalający pocałunek. Jego dłonie

powędrowały ku jej szyi i ramionom. Zdjął z nich ramiączka sukienki i pociągnął materiał w dół,

całkowicie obnaŜając jej piersi i brzuch. WypręŜyła się pod jego zdecydowanym dotykiem i

pieszczotą warg, zachłannie łapiąc oddech. Całkowicie opanowała ją Ŝądza i jak przez mgłę

obserwowała ruch swoich własnych palców, które zręcznie uwalniały Koryu od krępującego talię

paska, a potem wyzwalały go ze spodni. On teŜ oddychał szybko i płytko, coraz bardziej

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 112

zuchwale badając zakamarki jej ciała. Jęknęła, gdy dotarł do najwraŜliwszego miejsca, i na

krótką chwilę zesztywniała. Zobaczyła nad sobą twarz księcia. Jego usta delikatnie musnęły jej

policzek.

Wszedł w nią pewnie i niespodziewanie.

Zachłysnęła się powietrzem i wbiła zęby w jego ramię. Na moment się zawahał,

zaskoczony nieoczekiwanym bólem, który zadało mu ugryzienie Cherry.. Potem mocno ją do

siebie przytulił, zmuszając, by jej ruch zgrał się z ruchem jego bioder.

***

LeŜeli w ciszy, wciąŜ w siebie wtuleni i nieruchomi. Wydawało jej się, Ŝe Koryu zasnął,

więc odwaŜyła się dotknąć jego włosów. Były zmierzwione i szorstkie. Niespodziewanie na nią

spojrzał. Miał dziwny wyraz oczu. Uwielbiała ich agrestowy kolor.

− CzyŜbyśmy inaugurowali dzisiaj nowy poranny zwyczaj? – zakpiła, chcąc sprawić, Ŝeby jego

wzrok przestał być taki nieodgadniony.

Udało jej się wywołać uśmiech na jego ustach. Oczy pozostały nieruchome i skupione.

− No, nie wiem… O mało nie odgryzłaś mi ręki. Gdyby miało się to powtarzać codziennie,

najpewniej zostałbym inwalidą.

Jeszcze czuła smak jego krwi. Poczuła napływający wstyd i przepraszająco go do siebie

przytuliła. Lekko oswobodził się z jej uścisku. Nie mógł sobie pozwolić, Ŝeby znowu stracić

kontrolę nad sytuacją. Poza tym uznał, Ŝe nadeszła odpowiednia chwila, by przerwać to

szaleństwo i wyciągnąć z niej informacje.

− Nic dziwnego, Ŝe tak się stęskniłaś za czułością. Belzebub, jak mniemam, nie jest mistrzem

w jej okazywaniu! – szepnął zmysłowym głosem, który przeczył uszczypliwej treści jego

słów.

− Belzebub? – szczerze się zdziwiła.

Jej serce zalała fala niepokoju, przywracając ją rzeczywistości.

− Koniec tych kłamstw, Lee. Nie jestem durniem! Zaatakowałaś Azazela w samym centrum

Beulah, a potem gdy cię złapano, Belzebub robił wszystko, abyś uszła z Ŝyciem… Stary,

dobry Bell nie przestaje mnie zdumiewać! Nie sądziłem tylko, Ŝe gustuje w seksownych

rebeliantkach!

Jego przypuszczenie wydało jej się tak absurdalne, Ŝe aŜ śmieszne. Postanowiła je

zignorować.

− Nie sądziłam, Ŝe uwaŜasz mnie za seksowną rebeliantkę…

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 113

− Wydaje mi się, Ŝe przed chwilą dałem ci tego wyraźne dowody – pieszczotliwie pogładził ją

grzbietem dłoni po policzku. – Więc jak to jest z tym Belzebubem? – dodał przynaglającym

tonem.

− Belzebub nie jest moim kochankiem. To było niedorzeczne posądzenie, Koryu.

Pomyślała, Ŝe on po prostu okazuje zazdrość, i Ŝe robi to w naprawdę uroczy, pokrętny

sposób. Mile połechtało to jej kobiecą próŜność. Jeszcze nigdy wcześniej Ŝaden męŜczyzna nie

był o nią zazdrosny…

− Więc kim jest? – nie rezygnował.

Przez chwilę się zawahała. Potem po prostu się do siebie uśmiechnęła. Czemu mu tego

nie powiedzieć?

− Przyjacielem mojego ojca.

− Przyjacielem twojego… ojca?!

Na jego twarzy najpierw odmalowało się zrozumienie, a następnie monstrualna ulga.

Błyskawicznie zerwał się z łóŜka i włoŜył spodnie. Przyglądała mu się ze wzrastającym

zdumieniem. KsiąŜę zaczął długimi krokami przemierzać pokój, jakby całkowicie zapomniał o

nagiej Lee leŜącej na czerwonym łoŜu. Kiedy juŜ trzy razy przespacerować się po

pomieszczeniu, nagle przystanął.

− Ale który przyjaciel? – zapytał na głos i powrócił wzrokiem do swojej branki.

Wtedy wreszcie otworzyły mu się oczy.

Złotoskóra piękność o oczach koloru indygo. Luvah i Urizen. Otworzył usta i zamknął

je. Jego przystojne oblicze rozjaśnił triumfujący uśmiech. Spoglądał na nią z charakterystyczną

dla niego lodowatą uwagą oraz odrobiną wątpliwości.

− Eblis – powiedział. – Hrabia Eblis. Jesteś córką hrabiego Eblisa i księŜnej Lamii.

Usiadła na łóŜku, podkurczając nogi i objęła ramionami kolana.

Milczeli.

Ona teŜ zaczęła intensywnie myśleć. JuŜ wcześniej zauwaŜyła, jak wielkim i

zapalczywym zainteresowaniem ksiąŜę darzy Belzebuba. Ale nie przypuszczała, Ŝe aŜ takim!

Albo raczej wolała nie przyjmować tego do wiadomości. A jaka była w tym wszystkim jej rola?

Była wyłącznie pionkiem w grze pomiędzy księciem a marszałkiem.

Nikim więcej.

Coś ścisnęło ją za gardło. Nawet nie była za to zła. Nie powinna. Koryu od samego

początku postawił sprawę jasno. Mimo to odczuwała ogromną ochotę odegrania się na nich

wszystkich!

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 114

− Tak. Mam na imię Cherry – odezwała się przyciszonym głosem, nie patrząc na niego. –

Bardzo chciałeś wiedzieć. No to wiesz. Do jakich czynów popycha nas ciekawość, co? –

podniosła na niego wzrok i mimowolnie zadrŜał, przytłoczony jej wrogością. – Teraz

zupełnie nie wiem, czego tak naprawdę ode mnie chcesz, ani tym bardziej na co liczysz ze

strony Belzebuba. Mogę cię tylko upewnić, Ŝe jeśli chodzi ci o to samo, co dostałeś ode

mnie, to od niego zapewne tego nie dostaniesz. Gdyby Bell chciał cię puknąć, juŜ dawno by

to zrobił. Szybko podejmuje takie decyzje!

KsiąŜę wyraźnie spochmurniał, choć i tak siłą woli powstrzymał się przed okazaniem, jak

bardzo go zraniła.

− Jestem uparty. Bell mi w końcu ulegnie. Tak jak ty przed chwilą – powiedział, śmiejąc się,

Ŝeby zamaskować swoje rozgoryczenie.

Znienawidziła go za ten urągliwy śmiech.

Ostatecznie jego ruchliwa twarz znowu zmieniła wyraz. Teraz malowała się na niej

melancholia i coś w rodzaju niewyjaśnionego Ŝalu. Przysiadł na skraju łóŜka i splótł palce.

− Nic nie rozumiesz, Lee.

Nie próbował jej dotknąć.

Tchórz!

Patrzyła na niego z politowaniem. Drugi raz nie da się nabrać na jego udawaną szczerość!

Coraz bardziej wzbierała w niej wściekłość.

− Och, uwierz mi, Ŝe wszystko doskonale rozumiem!

Pokiwał głową, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał. Uznał, Ŝe lepiej nie

kontynuować tego tematu. Nie miał zwyczaju zwierzać się ze swoich uczuć. Nie miał zwyczaju

zwierzać się z niczego.

− Zdradziłaś przede mną swojego ojca i Belzebuba. Wiem, Ŝe jesteś przywódczynią

„Deadline”, więc wiem, Ŝe za tym projektem stoją Belzebub i Eblis – powiedział więc, w

zamyśleniu powracając spojrzeniem do jej rozpalonych gniewem oczu. – Wiem, Ŝe

niespodziewanie dla Bella zaatakowałaś Azazela… Próbujesz się za coś na nich zemścić.

Wzruszyła ramionami. Wyznanie mu całej prawdy nagle wydało jej się niezwykle

kuszące. I tak była juŜ na straconej pozycji.

− MoŜe za to, Ŝe przez całe moje Ŝycie ukrywali przede mną, Ŝe anioł wcale Lamii nie

zgwałcił, tylko miała z nim płomienny romans, a jej zaginiony syn jest owocem miłości, a nie

gwałtu?

Koryu uniósł brwi i uśmiechnął się z niedowierzaniem, samymi kącikami ust.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 115

− Masz jeszcze dla mnie następną rewelację? Na pewno tak jak tę z poŜytkiem ją

wykorzystam!

Oparła brodę o rękę.

− Nie. To juŜ koniec naszej transakcji. Nie narzekam na jej jakość – zakpiła ironicznie. – Jeśli

więc wciąŜ interesują cię jakieś wiadomości, będziesz musiał jeszcze raz się tak dobrze

postarać…

***

Azazel natychmiast go przyjął. Spodziewał się tego. Markiz rzadko kiedy okazywał, ile

naprawdę obchodzi go dana sprawa, lecz w tym wypadku Eblis nie miał cienia wątpliwości, Ŝe

uzyska u niego audiencję. Słyszał o romansie Azazela z anielską arystokratką Pistis Sophią i jego

wytrwałych próbach sprowadzenia jej do Urthony. Postępowanie co najmniej zaskakujące, jeśli

wziąć pod uwagę, jak zdystansowaną i cyniczną jest osobą. CóŜ. Ponoć miłość wszystko

zmienia. A juŜ zwłaszcza polityczne upodobania. W imieniu miłości moŜna nawet zawrzeć układ

ze śmiertelnym wrogiem…

Azazel siedział za mahoniowym biurkiem. Za jego plecami znajdowało się duŜe okno,

które odsłaniało widok na czubki wieŜ najbliŜszych kamienic oraz zachmurzone, atramentowe

niebo. Pewnie zaraz lunie deszcz. Jego gabinet w staromodnym ratuszu zapełniały eleganckie,

antyczne meble. Królowały wszelkie odcienie brązu, gdzieniegdzie łamane stonowaną

czerwienią oraz butelkową zielenią. Eblisowi spodobał się ten wystrój. Nigdy wcześniej nie był

w ratuszu. Stronnictwo starodemońskiej arystokracji uwaŜało mera za zdrajcę i sprzedawczyka.

Wszystko, co go dotyczyło, wzbudzało powszechny wstręt i oburzenie wśród członków tej

koterii. On i Belzebub uchodzili za jej przywódców, więc nic dziwnego, Ŝe jak dotąd nie trafiła

mu się Ŝadna okazja, by odwiedzić ratusz w Beulah i jego głównego rezydenta.

Tym bardziej to, co zamierzał dzisiaj zrobić, nie spodoba się Belzebubowi. Ale trudno.

śycie Eblisa nie kończyło się na polityce. Mógł stracić zdecydowanie więcej niŜ Bell, by

pozwolił, Ŝeby kierowały nim stare uprzedzenia i błędnie pojęty honor. Sprzedawczyk Azazel

był teraz jego jedyną nadzieją…

Markiz wskazał mu jedno z obitych ciemnozielonym aksamitem krzeseł. Eblis usiadł i

swobodnie załoŜył nogę na nogę. Azazel obrzucił go badawczym spojrzeniem. Trzymał

pozłacane pióro i nerwowo przekładał je w dłoni. Miał na sobie białą koszulę i kamizelkę koloru

malachitów, spod której wystawała górna część krawata. Było to połączenie kolorów dość dla

niego nietypowe, gdyŜ zazwyczaj mer gustował w czerni i nasyconych fioletach.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 116

− Szczerze powiedziawszy, nie ciebie spodziewałem się zobaczyć, panie hrabio – rzekł w

końcu, wciąŜ uwaŜnie przyglądając się twarzy Eblisa, jakby chciał coś z niej wyczytać.

− Mimo to mam nadzieję, Ŝe moja wizyta cię nie rozczaruje, markizie.

− CzyŜby Belzebub obawiał się odwiedzić mnie osobiście?

− On nie wie, Ŝe tu jestem.

Azazel uniósł brew.

− O, to interesujące…

Zapadła chwila ciszy.

− Czego się napijesz, hrabio? Melongi, wina, czy moŜe którejś z tych paskudnych wódek z

Tharmas?

− Nie spodziewałem się, Ŝe moŜesz mieć wódki z Tharmas – Eblis uśmiechnął się

porozumiewawczo.

Mer wzruszył ramionami, a na jego obliczu równieŜ pojawił się cień uśmiechu.

− Ostatnio się w nie zaopatrzyłem, spodziewając się nietypowego gościa. Ale muszę przyznać,

Ŝe nie jestem jednak zawiedziony jego nieobecnością. A więc wino, panie hrabio?

− Z Urizen?

− Tak. Wyrabiane z waszych sławnych kwiatów wallissi.

− Doskonale. Poproszę.

Azazel wstał i przespacerował się w stronę stojącego w kącie barku.

− Co cię do mnie sprowadza, Eblisie? Nie jestem raczej twoim ulubieńcem, ani tym bardziej

takim salonowym lwem, jak twój przyjaciel Belzebub. Spodziewam się, Ŝe nie kierowały

tobą względy towarzyskie!

Był odwrócony do niego plecami. Wybierał odpowiedni rocznik wina.

− A więc taka jest osławiona, ironiczna elokwencja mera Azazela? Chylę czoła.

Markiz zerknął na niego przelotnie z lekkim uśmieszkiem, błądzącym w kącikach ust.

− Co ty robisz z tym sztywniakiem, Eblisie?

− Jest dobry w łóŜku.

Azazel parsknął głośnym śmiechem.

− To wszystko tłumaczy! Zapomniałem, Ŝe w Urizen panują mocno liberalne zwyczaje. Dla

mnie i tak nie byłby to wystarczający powód, by wytrzymać z Belzebubem! Lecz powróćmy

do mojego pytania…

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 117

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 118

Mer wziął z barku dwa kieliszki wypełnione jasnym, aromatycznym alkoholem i wrócił na

swoje miejsce. Eblis nie spieszył się z odpowiedzią. Sięgnął po swoje wino i upił jego solidny

łyk.

− Moja córka.

− Hm? – zdumiał się Azazel.

− Moja córka Cherry, markizie. Ona mnie do ciebie sprowadza.

− Musisz mi wybaczyć, drogi hrabio, ale nie za bardzo rozumiem, o co chodzi!

Eblis westchnął.

− Przyszedłem porozmawiać o mojej córce Cherry i przeprosić za jej skandaliczne zachowanie.

Obiecuję, Ŝe to więcej się nie powtórzy. Zamierzam oddać ją w końcu pod skrzydła

Astarotte. Jest juŜ za duŜa na naukę w Thiralacie, ale myślę, Ŝe łaźnia Ethinthus będzie dla

niej odpowiednim miejscem…

− Proszę wybaczyć, panie hrabio, ale wciąŜ nic nie rozumiem! – przerwał mu Azazel, w

zamyśleniu marszcząc brwi.

Hrabia skrzyŜował ramiona na piersi.

− Jak mogłeś tyle lat rywalizować z Belzebubem, skoro jesteś taki mało domyślny? Zbyt wiele

po tobie oczekuję, markizie?

Mer otworzył usta ze zdumienia, a potem je zamknął i otworzył znowu, by coś powiedzieć,

ale zabrakło mu słów. Dzikuska, która zaatakowała go na placu, była córką Eblisa! Eureka!

Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie trzymał Belzebuba w garści aŜ tak mocno!

Eblis przypatrywał mu się ze spokojem i niezłomną pewnością siebie. Wyglądał przy tym

niesłychanie gustownie w swoim chabrowym surducie, przy rękawach zdobionym fioletowymi

wstąŜkami, oraz śnieŜnobiałej koszuli z wysoką stójką. Azazel przypomniał sobie pewien

szczegół z tego pechowego zamachu. Pomyślał wtedy, Ŝe ciemnoniebieskie oczy i krzaczaste

brwi dziewczyny wydały mu się dziwnie znajome…

No proszę. Odziedziczyła je po ojcu.

− Czy zdajesz sobie sprawę, co właśnie powiedziałeś, panie hrabio? – odezwał się po chwili

zastanowienia.

− Doskonale.

− Mogę cię teraz oskarŜyć o przygotowanie zamachu na moje Ŝycie!

− Nie odpowiadam za czyny mojej córki. To była jej indywidualna decyzja – wyjaśnił hrabia –

Cherry jest nietypową młodą dziewczyną. Nasłuchała się wywodów Belzebuba o problemach

Zoa i postanowiła załoŜyć terrorystyczną organizację – demonstracyjnie machnął ręką. –

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 119

Dziecinada. To pewnie moja wina, bo zbyt ją rozpieszczałem. Po śmierci jej matki bardzo się

zmieniła i stała się tym nieposłusznym dziwadłem… Rozumiesz mnie, Azazelu?

Spojrzał mu w oczy i mer mimowolnie się wzdrygnął na wspomnienie swojej małej

córeczki Gladys, którą zostawił w Ethinthus pod opieką Julii. Stamtąd Astarotte miała zabrać ją

do Thiralathy… Ciekawe, jak podoba jej się w nowej szkole? Powinien ją chociaŜ odwiedzić.

− Jak na razie tak.

− Więc przed samym karnawałem Cherry i ja pokłóciliśmy się o jej matkę. OtóŜ wreszcie

dowiedziała się, Ŝe tak naprawdę Lamia romansowała z aniołem, który ją rzekomo

zgwałcił…

− Chwileczkę! – Azazel uderzył pięścią w stół. – Zdradzasz przede mną swoje najtajniejsze

sekrety ot tak, jakby nic dla ciebie nie znaczyły?! UwaŜasz mnie za idiotę?! Myślisz, Ŝe w to

uwierzę?! Wystarczy, Ŝe ostatnio wrobiliście mnie w tę historię z zatrutymi czekoladkami dla

Astarotte! Mój biedny cukiernik Cymejes do tej pory dynda na szubienicy na głównym

placu!

Na samo wspomnienie genialnej aktorskiej gry Belzebuba, tak strasznie ubolewającego

nad okrucieństwem bezwzględnego truciciela, hrabia z trudem powstrzymał napad śmiechu. To

oni wysłali wiedźmie owe wątpliwe przysmaki, a cała wina za śmierć dziewcząt z Thiralathy

spadła na poczciwego cukiernika i jego arystokratycznego promotora, którym był nie kto inny,

tylko markiz Azazel.

− Astarotte ma słabość do Bella. To było do przewidzenia, Ŝe uwierzy jemu, a nie tobie –

odparł.

− A ty co? Nie jesteś o niego zazdrosny? – zadrwił mer.

− Wcale. Krótko go trzymam.

− TeŜ coś! Dajesz mi do ręki skuteczną broń przeciwko samemu sobie i Belzebubowi, i kaŜesz

mi uwierzyć, Ŝe po prostu masz ochotę się komuś zwierzyć?! JuŜ mówiłem, Ŝe jestem

kiepskim słuchaczem!

− Hm. Myślę, Ŝe mi uwierzysz, kiedy powiem, Ŝe jutro z samego rana zamierzam ujawnić na

dworze wszystkie informacje, które ci właśnie wyjawiłem. Ty je potwierdzisz i jeszcze

podkreślisz, Ŝe atak Cherry był pozbawiony jakichkolwiek podtekstów politycznych.

Markiz ironicznie prychnął.

− Podaj chociaŜ jeden powód, dla którego powinienem to zrobić.

Eblis uśmiechnął się. Jak zwykle pogodnie.

− Starodemońska koteria poprze przyznanie azylu Pistis Sophii w Urthonie.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 120

Mer odchylił się w fotelu. Propozycja hrabiego była niesamowicie kusząca…

Gdzie tkwi haczyk?

Podświadomie wyczuwał, Ŝe Eblis nie zdradził mu całej prawdy o swojej córce. Była

wykwalifikowaną zabójczynią, a nie rozhisteryzowaną panienką, która biegnie ze sztyletem na

mera Beulah, Ŝeby zrobić na złość ojcu.

− Jaką mam pewność, Ŝe Belzebub cię posłucha? – zapytał.

− Jest mi coś winien.

− Hm… Więc zamierzasz oddać Cherry do Ethinthus?

− Tak. Tam będzie miała szansę nabrać ogłady i poznać jakiegoś przystojnego męŜczyznę.

− A co zrobimy z księciem?

− Zdaje mi się, Ŝe ksiąŜę to twój problem. Ty mu sprzedałeś Cherry, równie dobrze moŜesz

uniewaŜnić tę transakcję…

− I zawrzeć naszą? – Azazel pozwolił sobie na zdawkowy uśmiech aprobaty. – Dobrze to

sobie obmyśliłeś, Eblisie…

Hrabia parsknął szczerym śmiechem. AŜ tryskał wewnętrznym optymizmem i

zadowoleniem.

− Przynajmniej w końcu wiem, dlaczego ty i Belzebub jesteście tak zgranym duetem –

zauwaŜył mer.

− Bo z nim sypiam? – zakpił Eblis.

− Nie, bo jesteś tak samo sprytny jak on.

− Bardziej, Azazelu. Bardziej.

***

DrŜące płomienie świec oświetlały wnętrze jego sypialni. Panował w niej straszny nieład.

ŁoŜe z zielonym baldachimem zaścielały papiery i teczki, a na sekretarzykach i toaletce leŜały

porozrzucane części garderoby. Od paru dni się stąd nie ruszał. Nie pozwolił teŜ, Ŝeby choć na

chwilę weszli tutaj słuŜący i zajęli się bałaganem. Odwołał wszystkie oficjalne spotkania, a

najbardziej palące sprawy załatwiał przez posłańców.

Bolała go głowa. Siedział w bordowym zamszowym fotelu naprzeciwko kominka. Obok

niego stał nocny stoliczek, a na nim butelka brązowej wódki z Tharmas, szklanka z alkoholem i

popielniczka po brzegi wypełniona wypalonymi papierosami. Powietrze było gęste od dymu. Nie

zwracał na to uwagi, pochłoniętymi ponurymi myślami.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 121

Nigdy się nad sobą nie uŜalał ani teŜ nie uznawał się za pokonanego, choćby sytuacja

była wyjątkowo beznadziejna. Jego Ŝycie skupiało się na bezustannym działaniu, a umysł

pracował na przyspieszonych obrotach bez względu na porę dnia czy nocy. Spryt i inteligencja

były wszystkim, co mu pozostało. Dawno temu wskutek tragicznych wydarzeń i odniesionych

ran stracił większą część mocy. Pod względem magicznym był prawie całkowicie bezbronny.

Skrzętnie ukrywał to przed swoimi wrogami, choć ich liczba systematycznie rosła.

Demon, który zjednoczył Piekło; demon, przed którym drŜą zarozumiałe anioły; demon,

którego niezwykła przebiegłość stała się wręcz przysłowiowa juŜ czwarty dzień bezowocnie

zastanawiał się, co ma zrobić. Z samokrytyczną kpiną stwierdzał przy tym, Ŝe wcale nie jest aŜ

taki potęŜny, jak mówią, skoro niczym naiwne dziecko wpadł we własne sidła! To on wymyślił

„Deadline”. To on pozwolił Cherry stanąć na czele organizacji. Ufał tej dziewczynie. Była

rozsądna i opanowana, a takŜe bardzo mu oddana. Po śmierci matki przez pewien czas

pozostawała pod jego opieką, bo Eblis się do niczego nie nadawał, a zwłaszcza nie do

zajmowania się dwunastoletnią, skrzywdzoną dziewczynką. Cherry duŜo się od niego nauczyła.

Między innymi tego, Ŝeby nie działać tak nierozwaŜnie, jak podczas karnawału.

Co ją opętało, do jasnej cholery, Ŝeby atakować Azazela w centrum Beulah, wśród tłumu

pełnego Ŝołnierzy Amaimona i miejskich gwardzistów?! Chciała dać się zabić czy co? I przy

okazji skazać teŜ i jego?! Nawet mimo tego, Ŝe mer przeŜył, i tak podejrzenia padły na

marszałka. Markiz niczego nie potwierdził. Pewnie czekał, aŜ Bell uda się do niego błagać o

negocjacje. Dobrze wiedział, czego moŜe zaŜądać w zamian za oczyszczenie jego dobrego

imienia – azylu dla Pistis Sophii. A Belzebub wolałby juŜ stanąć przed sądem za postępek

Cherry, niŜ zgodzić się na sprowadzenie do Zoa kolejnego nieudolnego anioła! Jeden Lucyfer

wystarcza mu za całą ich armię!

Szczerze powiedziawszy, i tak najbardziej martwił go Koryu. Odkąd tylko słodki ksiąŜę

osiągnął wiek młodzieńczy, ich relacje zaczęła znamionować pewna subtelna dwuznaczność.

Ostatnimi czasy jeszcze się bardziej skomplikowały, a towarzyszący im erotyczny podtekst stał

się jawny i niezwykle dla Bella uciąŜliwy. Co gorsza, Koryu bardzo się starał udowodnić mu

swoją wartość i gotowość do wkroczenia na polityczną arenę. Kto wie, do czego się posunie,

mając Cherry w rękach!

„A wszystko to przez moje niekończące się miłostki” – pomyślał Belzebub, jednym

haustem wychylając zawartość szklanki.

− Starczy tego alkoholu! – usłyszał stłumiony głos Eblisa i głęboko westchnął.

„O, i proszę! Następny! Ten znowu uwaŜa, Ŝe jestem jego stałym partnerem! Stałym! On

w to naprawdę wierzy! W pewnym sensie moje Ŝycie jest cięŜkie!”

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 122

− Twoja troskliwość o stan mojego zdrowia jest co najmniej wzruszająca! – prychnął, sięgając

po ostatniego papierosa ze swojej srebrnej papierośnicy – I niepotrzebna. Nic mi juŜ nie

pomoŜe! Jak tu, u licha, wszedłeś?!

Hrabia otworzył okno i demonstracyjnie głęboko odetchnął.

− Kiedyś dałeś mi klucz – odparł, nadal odwrócony do niego plecami.

Bell zauwaŜył, Ŝe załoŜył wytworny, chabrowy surdut. „Czy on zawsze musi mieć

fajniejsze ciuchy ode mnie?!” – zasępił się i mocno zaciągnął papierosem.

− Zamierzasz się tutaj zaczadzić?

− To lepsze niŜ śmierć w cuchnących lochach Beulah! Twoja urocza córka podpisała na nas

wyrok. W związku z tym tobie teŜ radzę taką inhalację.

Eblis spojrzał na niego łobuzersko i cicho się zaśmiał.

− Widzę, Ŝe nie opuszcza cię poczucie humoru. To dobrze.

Belzebub nonszalancko wzruszył ramionami.

− To nie przejaw mojego poczucia humoru, tylko trzeźwa analiza rzeczywistości. Azazel ma

nad nami przewagę i muszę spojrzeć prawdzie w oczy: jestem bezsilny. Nie pamiętam, kiedy

ostatni raz tak się czułem!

Hrabia przystawił sobie drugi fotel.

− Azazelowi teŜ grunt się pali pod stopami – jego spojrzenie było teraz przenikliwe i

niezłomne. Bell poznał, Ŝe Eblis ma jakiś plan i nie Ŝyczy sobie sprzeciwów.

− Nie wejdę w Ŝaden układ z Azazelem! – odpowiedział błyskawicznie, prostując się w fotelu.

Do tej pory prawie w nim leŜał, swobodnie wyciągając przez siebie nogi.

− Jedyne, co musisz zrobić, to zgodzić się na azyl dla Pistis Sophii w Urthonie.

Belzebub chwilę patrzył mu w oczy, ale nie dostrzegł w nich wesołych iskierek.

Kanclerz mówił powaŜnie.

Mimo to Bell i tak parsknął śmiechem.

− Kochany, ciebie teŜ nie opuszcza poczucie humoru! – powiedział z przekąsem.

− Dobrze się zastanów.

− Nie muszę. Ta sprawa nie podlega dyskusji!

− Zrobisz to i koniec.

− Będziesz mi rozkazywał?!

− Uwielbiam to robić…

Marszałek na przemian czerwienił się i bladł. Narastał w nim gniew; zwłaszcza, Ŝe Eblis

niedwuznacznie się uśmiechnął.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 123

Zgasił resztkę papierosa w popielniczce. Chwilę milczeli.

− Nie pogarszaj swojej sytuacji! – mruknął w końcu, ostentacyjnie odwracając obraŜony wzrok

na ogień płonący w kominku – Mów lepiej, co wymyśliłeś.

− Rozmawiałem dziś z Azazelem.

− Cudownie!

− A Ŝebyś wiedział! Bell, posłuchaj… Biorę wszystko na siebie. Jutro zamierzam wyjawić

prawdę o Lamii i Cherry. Azazel obiecał, Ŝe potwierdzi moje oświadczenie. Ty tylko poprzyj

ten cholerny azyl! Czy moŜesz choć tyle dla mnie zrobić?!

− Uderzamy w sentymentalne tony? – zadrwił marszałek, nieporuszony przejętym wyrazem

twarzy przyjaciela.

− UwaŜaj, bo zaraz uderzę w mniej sentymentalne!

− Proszę bardzo!

Eblis nieznacznie pochylił się w jego stronę. Belzebub nigdy wcześniej nie widział u

niego takiego spojrzenia. Było po prostu groźne. Pomyślał, Ŝe w porównaniu z jego zwykłym

stoickim spokojem ta zaciekłość była wyjątkowo przeraŜająca.

− Czy mam ci przypomnieć, dlaczego nikt się nawet nie domyśla, jaki jest twój prawdziwy

poziom mocy? Bo chroni cię moja. Co by się stało, gdyby przypadkiem osłona, którą dla

ciebie tworzę, zniknęła?

***

Belzebub zbladł jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było moŜliwe. Miał bowiem naturalnie

jasną skórę, jak przystało na rodowitego demona z Tharmas. Hrabiemu podobał się ten wręcz

chorobliwie biały odcień. Idealnie kontrastował z ciemnobrązowym kolorem oczu marszałka.

Nienawidził się za to, co właśnie powiedział.

Ale musiał to zrobić.

Azazel był solą w oku Belzebuba. Zdradził go i oddał Zoa w panowanie wygnanego z

Emanacji upadłego anioła Lucyfera. Bell za punkt honoru miał nie wchodzenie w jakiekolwiek

polityczne konszachty z markizem. Eblis nie zamierzał jednak poświęcić swojej córki na ołtarzu

zranionej dumy margrabiego.

Milczenie się przedłuŜało.

− Pistis Sophia otrzyma azyl w Urthonie – powiedział powoli Belzebub głosem tak

zmienionym, Ŝe hrabia ledwo go rozpoznał.

Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych http://www.EscapeMagazine.pl 124

Eblis uśmiechnął się z ulgą i od razu wrócił mu zwykły, figlarny nastrój.

− Powiedz mi od razu, ile będzie wynosić nasza wstrzemięźliwość seksualna z powodu twojego

bezsilnego gniewu i, jak pewnie sądzisz, upokorzenia.

− Tak długo, aŜ zaczniesz skomleć pod moimi drzwiami! – wycedził marszałek. – I jeszcze

długo potem. A teraz precz!

***

Tego dnia pewien zakochany męŜczyzna witał długo wyczekiwaną kobietę swojego

Ŝycia. I juŜ zawsze miał znajdować przy niej spokojny sen.

Tego dnia pewien ksiąŜę siedział w opuszczonym pałacu i wściekał się, Ŝe tak szybko

odebrano mu jego chwilową przewagę.

Tego dnia pewna niepokorna arystokratka musiała w końcu uszanować wolę swojego

ojca i stać się kobietą. Albo przynajmniej spróbować…

Tego dnia pewien król długo marzył o swoim nieczułym aniele, aŜ wreszcie postanowił

się z nim zobaczyć. Wydawało mu się, Ŝe to jest sens jego Ŝycia.

Tego dnia pewien skurwiel planował, jak odzyskać utracone punkty w niekończących się

zmaganiach o władzę.

KONIEC

Więcej opowiadań autorki:

http://www.apeironmag.pl/author/magdalena_piorunska/