Suworow Wiktor - Kontrola

  • Upload
    bea-jam

  • View
    262

  • Download
    5

Embed Size (px)

Citation preview

WIKTOR SUWOROW

KONTROLA

DRAMATIS PERSONAE - Nastia Strzelecka - Choowanow (alias Gryf) - towarzysz w lnicych oficerkach - Towarzysz Stalin - sekretarz generalny WKP(b) - Szyrmanow - prowokator, likwidator - Pewien osobnik w szarym prochowcu - Profesor Pierziejew - teoretyk ludoerstwa - Towarzysz Jew - ludowy komisarz spraw wewntrznych ZSRR (szef NKWD), generalny komisarz bezpieczestwa pastwowego - Mister Stenton - dyrektor generalny koncernu Faraon i synowie - Towarzysz Berman - ludowy komisarz cznoci ZSRR, komisarz bezpieczestwa pastwowego pierwszego stopnia, byy szef Gwnego Zarzdu agrw NKWD - Towarzysz Frynowski - zastpca ludowego komisarza spraw wewntrznych, komandami pierwszego stopnia - Towarzysz Boczarow - starszy major bezpieczestwa pastwowego, szef Zarzdu NKWD w Kujbyszewie - Towarzysz Beria - pierwszy sekretarz KC Komunistycznej Partii Gruzji - Majster Nikanor - Instruktor Skworcow - Katia Michajowa - chichotka - Ciech Ciechowicz - speckonduktor w specwagonie - Luka-Serojadka - speckurier KC - Sewastian - kasiarz - Terentij Pieresypkin - major - Mister Humphrey - inynier-elektryk - Ponadto: przywdcy, ochroniarze, pomocnicy, czekici, oprawcy, kapusie, zeki, knajacy, kryminalici, sportowcy, robotnicy, chopi, inteligencja pracujca, ludoercy, szerokie masy...

PROLOG A teraz cauj but. Lnicy czubek agodnie dotkn twarzy. Nie sposb uchyli si od blasku cholewki. Nie mona odwrci twarzy, gdy wykrcone do tyu rce stopniowo podcigane s coraz wyej. Bl narasta powoli, osigajc punkt krytyczny, po ktrym nie mona powstrzyma ju krzyku. A ona nie chce krzycze. Tak postanowia: adnych krzykw. Kiedy, dawno temu, gdy marynarzy owiczano sznurami, kademu wtykano szmat w zby, eby nie wrzeszcza. Ale miny te dobre czasy. Teraz przed rozstrzelaniem w wiziennych kazamatach wpycha si do ust gumow pik. A na wieym powietrzu strzela si w ogle bez knebla. Chcesz krzycze? Prosz bardzo, krzycz sobie do woli. Ale przy biciu i amaniu koci - odwrotnie, nie zatyka si ust. Wrzask jest podany, wrcz niezbdny. Taka moda: tortury bez wrzaskw uwaa si za nieudane. Niskogatunkowe. Jak piwo bez pianki. Dzi zaley im bardziej ni zwykle, eby tortury si uday. eby zacza krzycze. Dlatego powolutku podcigaj wykrcone rce. W lesie krluje wiosna. Bezwstydna i rozpasana. Kada gazka nabrzmiaa jest wiosn. Szkoda tylko, e z jej zapachem miesza si wo pasty do butw. Wo wyglansowanych oficerek. Taki wanie bucior uporczywie szturcha w zby: no, pocauj wreszcie. I drugi gos, prawie czuy: - No, cauj, gupia. Co ci zaley? Raz pocaujesz, zaraz ci rozwalimy i bdzie po wszystkim. Przestaniesz si mczy, a my zdymy na mecz. A jak nie, to sama wiesz. Wemiemy pod obcasy. Wic cauj po dobroci... Miny dawne, dobre czasy, kiedy mwio si: Cauj do kata. Teraz - cauj but. Kiedy skazanemu przysugiwa przed mierci ostatni kielich wina. Dzi przed egzekucj pij tylko oprawcy. Po egzekucji te pij. Cay zagajnik przesiknity jest zapachem wdy. Rce podcignli, a zachrzcio. Mie cho jedn gazk w zasigu. Wczepi si w ni zbami, by powstrzyma krzyk. Ale nie ma w pobliu gazki. Jest tylko mokry piach i stche igliwie. A rce tak wykrcone, e nie mona wydycha powietrza. Nagle rozlunili chwyt. Zakaa, wypuszczajc z puc to, co si w nich nagromadzio. Miaa nadziej, e opuszcz powykrcane rce. I opucili, ale w tej samej chwili bucior hukn pod ebro. Cios odebra czucie. Dotychczasowe mki odpyny w niepami. Nowy bl wscza si powoli w jej ciao, by raptem wedrze si straszliwie, nie pozostawiajc miejsca na adne inne doznania. Przez spazmatycznie otwarte usta nie moe zaczerpn ju tchu. Cho rce wolne, a sznury opady na plecy, nie przynosi to spodziewanej ulgi. Nie myli ju, by poruszy rkami. Chce powietrza. Zaczerpn powietrza! Prawie si udao. Usta wypenia zbawienny tlen, ale nie dochodzi do puc. I wtedy spada na ni ciki but. Nie ten lnicy. Lnicy jest do caowania. Inny but. Podkuty. Kopnicie nie byo silne, ale po drugim uderzeniu sodko zadwiczay dzwoneczki i odpyna agodnie w ncc, czarn to. Syszaa jeszcze kolejne ciosy. Niespieszne i solidne. Nie czua ju blu. Dlatego twarz jej rozjani pogodny, spokojny umiech. Leaa z twarz w mokrym piachu i zatchym igliwiu. Byo zimno i przeraliwie mokro. Zdarli z niej szynel i chlusnli z kuba. Na lenych przecinkach trzymaj si jeszcze paty niegu. Ziemia jest lodowata. Zwaszcza dla czowieka zlanego wod. Powoli wynurza si z otchani, z ktrej nie powinno by powrotu. Nie chce si jej opuszcza tej bezwonnej przestrzeni dla zapachu przebiniegw, wiosny i wypucowanych buciorw. Mimo to wypywa. Na spotkanie gosom: - Kurwa, spnimy si na mecz.

- Kocz z ni, dowdco. Nie bdzie caowa butw. - Zmusz j. - A moe Spartak dostanie dzi wciry... Powrcia, zatopiona w rozkoszy. Nie miaa ochoty na najmniejszy ruch. Nie chciaa si zdradzi adnym gestem, e znowu ley tu, u ich stp. To oni si spiesz, w odrnieniu od niej. Ona nie ma si ju dokd spieszy, choby na mecz. Chciaaby tak lee w nieskoczono. Mokre, przemarznite ubranie daje poczucie bogiej przytulnoci. Kujce gazki zdaj si puchow pierzyn. Zapragna ludzkim gosem wyrazi t nieziemsk rozkosz. Ale wydobyo si jedynie sodkie: - Uaaach! Usyszeli ten przecigy jk. - A nie mwiem, e jeszcze dycha? I gwatowne uderzenie. Palce, olepiajce, oguszajce. Dopiero po chwili zrozumiaa: chlusnli kolejnym wiadrem wody. Koo policzka znowu lnice oficerki. - Cauj. Dugo wpatruje si w ten but. Ma go przed samymi oczami. Widzi kady szczeg. Skra bez jednej zmarszczki. Wypolerowany, zdaje si srebrny, a nie czarny. Na tyle blisko twarzy, e mona rozrni zapach wieej pasty od zapachu skry. To nowy but. Skrzypicy. Do szww przywaro wierkowe igliwie i grudki piasku, co wcale nie psuje harmonii. Przeciwnie, nawet podkrela nieskaziteln elegancj. Sztyblety sztywne, jak z metalu. Midzy pit a cholewk nieznaczne pofadowanie skry. Ledwo widoczne zaamanie. Od razu wida, e but naley do wanego osobnika. Nie potrzeba oglda waciciela. Rzut oka na but i ju wiesz: masz do czynienia z Bardzo Wan Osob. W takiej cholewce mona si przejrze jak w lustrze. Nie od razu dotaro do niej, kto to spoglda na ni cay w siniakach, czyich ust to grymas. Zrozumiaa dopiero po chwili. Myli pyn wolno, jedna za drug. Niczym karawana wielbdw na pustyni. Ciekawe, jak taki but smakuje? Nieoczekiwanie zapach tego buta zacz gra jej na nerwach. Kipica wcieko zacisna gardo, wyrywajc si ledwie syszalnym warkniciem. Ley zwrcona twarz do piachu. Gdyby teraz j ujrza, doznaby szoku. Zobaczyby, jak ze szczuplutkiej niewiasty w jednej chwili opada caa naleciao tysicletniej cywilizacji, a pozostaa dzika neandertalska samica o przeraajcych fioletowych oczach. Modziutka komsomoka z powymi warkoczykami w jednej chwili zamienia si w drapienika. Z pomrukiem tryumfu, rozprostowujc si niczym spryna, runa na lnic cholewk. Rzucia si jak w-dusiciel na trzymetrow kobr krlewsk: nakrya ciaem ca ofiar. Zaatakowaa z chrapliwym rykiem modej lwicy, ktra zdobya pierwszego w yciu bawoa. Wiedziaa, jak ama ludzkie koci: lewym ramieniem silnie chwycia udo, prawym barkiem uderzya tu pod kolano. Czowiek rzadko rozkada ciar ciaa rwnomiernie na obie nogi. Cigle przestpuje z jednej na drug. Najwaniejsze: zaatakowa obcion nog. Jeszcze jeden szczeg techniczny: po uderzeniu barkiem w splot nerwowy przytrzymanie stopy gwarantuje co najmniej zamanie koci piszczelowej. Way niewiele, to prawda, ale lata treningu zrobiy swoje... Docisna stop do ziemi i w wypolerowanej cholewce, tu nad uchem, usyszaa trzask pkajcych koci. Zwali si na wznak, wyjc nieludzko. Wiedziaa, e gwatowna utrata rwnowagi powoduje paniczny lk. To nie bl amanych koci, lecz przeraenie byo przyczyn tego wycia. Ach, gdyby w tym momencie rzucia si jeszcze raz! Na powalonego. Do garda. Przegryzaby mu krta. Ale nie mylaa o gardle. Nienawidzia wypolerowanych butw. Dlatego zamiast w gardo, wgryza si z caych si w cholewk. W te ledwie widoczne fadki. Nie musiaa troszczy si o zby. ycie i tak odmierzao w niej ostatnie chwile. Dlatego mylaa wycznie o buciorze, ktry ma przegry, rozszarpa, roznie wraz z kawaami misa po tym wiosennym lesie. Usta wypenia gorca krew: jego,

czy wasna. Bili j. Ciosy odbijay si echem w jej ciele. Nie czua blu. Jakby siedziaa na supie telegraficznym, ktry kto okada cikim motem: cho sup dudni przy kadym uderzeniu, pochania wszelki bl. Potem powrcia dwiczna ciemno. Gdy wynurzya si z otchani, nie bya ju drapien neandertalska piknoci, lecz komsomok Nasti Strzeleck. Wlekli j do dou. Wiedziaa, e to koniec, ale byo jej to obojtne. Wiedziaa, e zwyciya. Stara prawda: chcesz lekkiej mierci, cauj but. Jeli nie chcesz caowa, nie licz na pobaliwo. A jednak nie wydusili z niej krzyku. Nie potrafili zmusi do caowania cholewki. To byo jej zwycistwo. Wiedziaa o tym. I oni te. Cignli j za rce, nogami wlokc po piachu. Po grudach. Po dokach. Po korzeniach. Mogia rozdziawia sw zachann paszcz. Spod ich butw posypay si do dou mokre grudki biaego piasku. W jednej chwili ujrzaa zwoki wszystkich rozstrzelanych tego dnia. Jeszcze ciepe. Parujcy d oddaje wionie ciepot ludzkich cia. D jest wypeniony po brzegi. Wszystkie martwe oczy wpatrzone w ni. Jeszcze yw. Pochylili jej gow nad doem: patrz. Patrz na sosnowe korzonki, na opaty wetknite w kopiec piachu, na gowy, gowy, gowy z otwartymi ustami, wywalonymi jzykami, z przymknitymi na wsze czasy oczami. Nigdy nie przypuszczaa, e bdzie egna si z yciem w takt niemiertelnego walca Fale Amuru. Ale tak wypado. Gdzie z daleka, zza brzeziny i lenego jeziora, cichutko sczya si wanie ta melodia. Nikt jej nie sysza. Tylko ona jedna. Wiedziaa, e to dla niej. e ten walc dwiczy i zaklina, by nie odchodzia. Ale wiedziaa te, e czas si zbiera. Do labiryntu zwiotczaych cia. e czas porzuci upojny zapach wiosny dla woni zakrzepej krwi, woni jatki, mokrego piachu i sosnowych korzeni. A wszystko zapowiadao si tak wspaniale! Zreszt, koczy si te nie najgorzej: nie pod butami oprawcw, ale od kuli. Rozstrzelanie. Najwaniejsze w yciu to dobrze umrze. Piknie umrze. Kady chciaby piknie y. Lecz inni nie pozwalaj y tak, jak by si naprawd chciao. A nikt nie przeszkadza adnie umrze. Trzeba tylko umie to wykorzysta. Rzadko komu si to udaje. Ona sprbowaa piknie odej ze wiata. I udao si. A czas stan w miejscu. Zamar. A potem znw ruszy. Bardzo powoli. Za prawym uchem szczkn zamek pistoletu. Rozpoznaa bezbdnie: Lahti-35. I hukn strza. A wszystko zapowiadao si tak wspaniale... ROZDZIA 1 A zaczo si tak: instruktor Skworcow zebra druyn spadochronow i wrzasn: - Czoem! - Czoem! - odkrzykny chrem dziewczyny. - Ktra z was potrafi taczy? - He, he - prychny. Pewnie. Jasne. Jake to nie umie? - Dobra - powiada instruktor Skworcow. - Ktra umie taczy, trzy kroki do przodu. Raz, dwa, trzy! Szereg drgn i postpi trzy kroki naprzd. Tylko Nastia zostaa na miejscu. Skworcow zmierzy wzrokiem wyprony szereg: - Nie potrzebuj tylu. Potrzebna mi jedna. No wic, ktra potrafi dobrze taczy... - powtrzy Skworcow, akcentujc sowo dobrze. - Trzy kroki wystp... Raz, dwa, trzy! Szereg odbi nastpne trzy kroki. Nastia nadal staa nieporuszona. - Dziewczyny, miejcie lito. Potrzebna mi jedna. Ta, ktra taczy doskonale... Z szeregu, wystp! Znw trzy defiladowe kroki. I znowu Nastia ani drgnie. Instruktor zblia si. - Anastazja, co z tob? Nie umiesz taczy? - Nie. - Kamiesz.

- Kami. - Czemu? - Bo nie chc taczy. - Nikt tego nie wymaga. Instruktor Skworcow obszed j wkoo, omit wzrokiem. - Nie mwiem, e trzeba taczy. Tancerek mam ca Moskw. Potrzebna mi dziewczyna gibka i zwinna, wawa, sprysta i precyzyjna w ruchach. Poka... - lubowaam... - To nie bdzie taniec. Tylko prezentacja umiejtnoci. - W takim razie... Ale tak bez akompaniamentu... - Bdzie muzyka. Skworcow umieci patefon na taborecie, zakrci porzdnie korbk, poprawi srebrzyst membran... Wrd dziewczyn szmer: Spjrz na mnie instruktorze! Zatacz i bez muzyki! Instruktor Skworcow opuci ig na brzeg pyty, patefon zakasa, odchrzkn, jak tenor przed wyjciem na scen i nagle zadudniy w jego trzewiach koty, saksofony, trbki... Nastia na moment zamara wyprostowana, uduchowiona, jakby prd przeszed j z gry na d, jakby iskry posypay si z koniuszkw palcw. I ruszya w tan. - O, ho, ho! - sycha wrd pozostaych. Stoj wokoo, patrz. Niektre nawet nie patrz. Poszy skada spadochrony. Tymczasem Nastia, jak nakrcony diabeek, wytacowuje kolejne rytmy. Po jej ciele jakby fala przepywaa tam i z powrotem, jakby jej ciao nie miao koci ani staww. Taczy w miejscu, jak w zaklinany brzmieniem fletu. Jakby bya przytwierdzona do parkietu. Przestrze przy odpowiednich umiejtnociach staje si zbdna. Kto naprawd potrafi taczy, nie potrzebuje sali balowej. Moe taczy w miejscu. Gdzie w Kalkucie czy Madrasie doceniono by ten taniec. Albo w Chicago. Inna sprawa, e i w Moskwie zosta oceniony waciwie. - No, dziewczyny, czy ktra jeszcze chce zademonstrowa swoje umiejtnoci? Nie ma chtnych. Dzi skoki, trzeba oszczdza siy, nie tace w gowie. mieje si instruktor Skworcow. I szepce Nasti do ucha: - Zuch z ciebie. Bya wietna! Sprzedam ci za trzy spadochrony. Wieczorami Nastia pracuje. Zakad Sierp i Mot, odlewnia, posada zamiataczki. Siedem godzin dziennie, zgodnie ze stalinowsk konstytucj. A rano - kko spadochronowe. - Niejeden uwaa, e w spadochroniarstwie najwaniejsze to zoenie spadochronu, skok i ldowanie. Bzdura, dziewuszki. Nie wierzcie w te banialuki. Tylko gupek sdzi, e wystarczy wyldowa i po sprawie. Nie, laleczki moje kochane, po wyldowaniu najwaniejsze dopiero si zaczyna. Trzeba jak najszybciej ukry spadochron i oddali si z miejsca ldowania. Dlatego od dzi bdziecie codziennie biega dugie dystanse. eby zmyli pogo, trzeba pokona rzek wpaw. Dlatego kadego dnia, poza maratonem, bdziemy pywa kilometr. Basenu tu nie ma, ale nie jest potrzebny. Rzeka Moskwa bdzie naszym basenem. - A zim? - Zim lodoamacz przygotuje miejsce do pywania. Odgwizdano wieczorn szycht, ucicha hala i szatnie. Pusto. Nie koczce si szeregi elaznych szafek. Na kadej szafce kdka... Kada inna. Gdyby zaplta si tu jaki kolekcjoner, mgby w jednej tylko przebieralni jednego wydziau zebra niezwyky zestaw kdek wszystkich czasw i narodw.

Nastia ostronie daje nura do swojej dziupli. Niepostrzeenie, jak szara myszka. Trzeba tylko zostawi szczelink. Na zewntrz jest klamka, od rodka jako nikt nie pomyla. Jak zamek si zatrzanie, nie ma wyjcia z puapki. Ten, kto projektowa szafki na ubrania wida nie zakada, e bd kiedykolwiek suy komu za sypialni. Za dom. Nastia wtulia si plecami w blaszan cian, oplota ramionami kolana, podpara gow... pi. Szkoda tylko, e tak prdko drtwiej nogi. Szkoda, e nie ma ich jak wycign. Szkoda, e tak zimno nocami. Szkoda, e przetuszczone fartuchy nie grzej, a gowa boli od ich smrodu. Ale to wszystko drobiazgi. Po maratonie i kilometrowym pywaniu, po treningu spadochronowym (a dla zdolnych tancerek dodatkowo: strzelanie, walka wrcz, biegi na orientacj) i po wieczornej zmianie, sen przychodzi w oka mgnieniu. Choby nawet w elaznej szafce ubraniowej na odlewni w zakadzie Sierp i Mot. Instruktor Skworcow jest bardzo wymagajcy: - No wic tak. Skoro mamy wrzesie, to otwieram sezon kpielowy. Teraz wszystkie zajcia bdziemy zaczyna od pywania. Godzin dziennie. Przez okrgy rok. W Moskwie nie bywa zimno. Rzadko kiedy temperatura spada do minus trzydziestu. To u nas na Syberii bywa zimno. Tu jest ciepo. Zawsze. A nawet u nas, na Syberii, woda nie bywa zimna. Nigdy. Zimna woda twardnieje i zamienia si w ld. W lodzie mona wybi przerbl. A w przerbli woda jest ciepa. Dopki nie stwardnieje. W tym czasie rbiemy nastpn przerbl. I jeszcze jedno. Zabraniam prbowania temperatury wody nog. Ani rk. Nie ma co prbowa. Temperatur wody wida na oko. Nie zamienia si w ld, znaczy ciepa. Do wody si wskakuje, jak spadochroniarz. Wszystko jasne? - Jasne. - W takim razie macie minut na rozebranie si... Ju! Od jutra bdziemy si szybciej rozbiera. Dlaczego Nastia sypia w szafce? Poniewa nie ma innego miejsca. Jeszcze niedawno miaa due mieszkanie. Ogromne. Ale zostaa w tym mieszkaniu sama jak palec. Samiutka w caej Moskwie. Kady krok wypenia pokoje dononym echem. Kady krok budzi echo na ulicach miasta. Ciemnymi ulicami chodz ciemni ludzie. Stukaj do drzwi. Jestecie aresztowani! Aresztowani! Aresztowani! Przyczaia si Moskwa. Przycicha. Udaje nieyw. W te dziwne noce Nastia przemierzaa opustoszae pokoje. W kadym pokoju ciany zastawione ksikami. Pod sam sufit. A pokoje susznej wysokoci. Wszystko byoby nie najgorzej, ale oto na drzwiach wejciowych rada miejska przygwodzia postanowienie: ZWOLNI DO DNIA 13.7.1936. Dokument jak najbardziej formalny: piecz z sierpem i motem, nieczytelny podpis. Co zrobi z ksikami? I w ogle co robi? Ojciec, krasnyj kamandir, okaza si wrogiem ludu. Ju go nie ma. Matka te okazaa si wrogiem ludu, pozbawionym prawa do korespondencji. Dziadek-biaogwardzista zawsze nalea do wrogw tej wadzy. yje w jakim zapomnianym ukraiskim miasteczku, zatajajc przeszo. Kiedy mona byo wpa do dziadka po cichu na par dni. Teraz nie wolno. Podr zabroniona. Nastia miaa w Moskwie wielu przyjaci. Ale jako po aresztowaniu rodzicw dawne przyjanie si pouryway, a nowych nie przybyo. Do 13 lipca zosta jeszcze tydzie. Dlatego Nastia siedziaa dniami i nocami, i wertowaa ksiki. Czytaa wolno. Uczono j szybkiego czytania, ale nie przypado jej to do gustu. Kto szybko czyta, ten nie ledzi wzrokiem kolejnych wierszy, lecz sunie wzrokiem po jednej linii, z gry na d. Dziewi sekund na stron. Nastia nie chciaa tak czyta. Miaa wasny styl. Nie mona byo jej wytumaczy, dlaczego lepiej przelizgiwa si wzrokiem po stronach z gry w d. W ogle nie bardzo rozumiaa, dlaczego naley czyta najpierw jedn stron, a potem drug. Otwarta ksika ukazuje przecie dwie strony. Dlatego zawsze czytaa je rwnoczenie, nie sunc wzrokiem po kolejnych wierszach, ani lizgajc si z gry w d, lecz pokrywajc jednym spojrzeniem naraz obie kartki. Normalnie czowiek potrzebuje na dwie

strony osiemnacie sekund, a ona - pen minut. Ale wolne czytanie ma swoje dobre strony. Osiemnacie sekund pozwala jedynie przelizgn si po powierzchni tekstu. Czytajcy zapamita tre pod warunkiem, e jest zrozumiaa i ciekawa. Jeeli natomiast powicimy minut na dwie strony, wwczas zapamitamy dowolny tekst, niewane, czy ciekawy, czy nudny. Pniej kady przeczytany fragment moemy bez trudu odtworzy z pamici. W gowie kadego czowieka pomieciby si cay ksigozbir dowolnej biblioteki, choby liczya miliony tomw. Nastia czytaa, co wpado jej w rce. I wszystko zapamitywaa. Majc w pamici przeczytane ksiki, moga w kadej chwili otworzy w mylach dowolny tom na dowolnie wybranej stronie i na nowo go odczyta. Ludzie zauwaali, e czasem dzieje si z ni co dziwnego. A to pacze bez powodu, a to wybucha miechem. A ona po prostu czytaa sobie Gogola, albo Remarque'a czy Haska. Wtedy, siedzc w opustoszaym mieszkaniu, postanowia sprawdzi, czy dobrze zapamitaa Regulamin polowy. RP-36. Niewielka broszura, 215 stron, 385 paragrafw. Prcz paragrafw Nastia zapamitaa to, co z regulaminem nie miao bezporedniego zwizku: Druk wykonano na papierze z kombinatu papierniczego w Karnie; I Drukarnia Pastwowego Wydawnictwa Wojskowego Ludowego Komisariatu Obrony ZSRR, Moskwa, ul. Skworcowa-Stiepanowa 3. Ci, ktrzy szybko czytaj, eby zapamita dwustu, trzystustronicow ksik, musz przeczyta j dwukrotnie. Niektrzy nawet trzykrotnie. A Nastia zapamitywaa wszystko za pierwszym razem. Czas powicony wolnemu czytaniu nie szed na marne. Moe wyrecytowa cay Regulamin od pierwszej do ostatniej strony. I to dokadnie tak, jak jest zapisane w broszurze. Moe te na wyrywki, poszczeglne paragrafy. Wystarczy wymieni numer. Paragraf 128: ...Sztuka pisania rozkazu wymaga umiejtnoci obrazowego i jednoznacznego wyraenia idei bitwy... Regulamin zawiera te krciutkie paragrafy, na przykad paragraf 280. Trzy linijki. Ale s te znacznie dusze, na przykad 308 i 309. Kady liczy prawie stron. Ale to jej nie sprawia rnicy. Moe cytowa cae paragrafy albo stronice. Niektre zaczynaj si w p sowa. Inne w p sowa si kocz. To Nastia zaczyna recytowa w p sowa. Mona j sprawdza linijka po linijce. Caa ksika liczy 6544 wiersze. Na przykad pity wiersz na 139 stronie brzmi: celownikiem na 800 m. Jeeli nie spenia powyszych wy-. A szsty wiersz: maga, to bateri wytacza si w trybie alarmowym dla. Sprawdzia. I sama si pochwalia: - Brawo, Nastiu! Tylko po co teraz to wszystko? Ksiki, ksiki. Co z nimi zrobi? W kocu zdecydowaa, e zostawi je razem z mieszkaniem. Te, ktre lubia i czytaa, zna na pami. A po c jej nie lubiane i nie czytane? Porzucia mieszkanie. Porzucia szko. Teraz mieszka w szafce. Bez ksiek. Majster Nikanor zorientowa si, e Nastia wieczorami znika w przebieralni. To nie jest w porzdku. A jeeli jest nasan sabotaystk? A jeeli zostajc sama niszczy sprzt? Ale majster Nikanor to poczciwina. Nie wypdza jej na ulic. Wie, e Nastia nie ma adnego domu, poza skrytk w elaznej szafce. Czy w caej Moskwie nie mona znale bardziej odpowiedniego miejsca ni szafa w przebieralni na odlewni w fabryce Sierp i Mot? Mona znale. Lecz kiedy Nastia zostaa sama na wiecie, postanowia zacz ycie od nowa. I zacz od tego, co najwaniejsze. A co si najbardziej liczy? Przede wszystkim proletariackie pochodzenie. Skd wzi proletariackie pochodzenie? Cay jej rd, wstecz do dwunastego pokolenia, wiernie suy Imperium orem. Strzelcy i kanonierzy, uani i huzarzy, dragoni, nawet trafi si oficer puku gwardii konnej. Std nazwisko - Strzelecka. Ma w genealogii takich, ktrzy stali u tronu i bronili go nie szczdzc krwi, oraz takich, ktrzy potrzsali tronem jak grusz. Ma przodkw, ktrym carowie nie omieszkali wasnorcznie ci gw. Ma i takich, ktrych w kajdanach pdzono na Sybir. Ktrzy w apciach wracali z Sybiru do paacw z biaego marmuru i spracowanymi domi chwytali za gardo wychuchane dynastie. Ktrzy w jedn noc przepijali poow krlestwa, a

drug poow oddawali przyjacielowi. Ot tak, dla fantazji. Ma w swym rodzie takich, ktrzy odchodzili na koniec wiata odpokutowa za wszelkie grzechy i takich, co wracali z Wielkiej Wojny z Orderem witego Jerzego na szyi. Byli te tacy, co cisnwszy czapk o ziemi poszli na sub do Czerwonych, przelewali za nich krew, dosuyli si najwyszych szlifw, po czym ginli na Wyspach Soowieckich, tam, gdzie ich niepokorni przodkowie modlili si o przebaczenie. Ale proletariuszy w swoim rodzie nie miaa. Przyjwszy ten fakt do wiadomoci, moga wybra jedno z dwojga: dorobi sobie proletariack genealogi, albo w kadej ankiecie wpisywa bez wahania: pochodzenie arystokratyczne. I przysta do proletariatu. Zacz proletariack dynasti od zera, poczynajc od siebie: Anastazja Strzelecka, proletariuszka pierwszego pokolenia. Proletariuszka Nastia siedzi w elaznej szafce. Zaliczya dwa maratony, ptora kilometra stylem dowolnym, dwie godziny rzucaa na macie szedziesiciokilogramowym manekinem i dwie godziny skadaa spadochrony. I jeszcze siedem godzin z miot na odlewni. Wydawaoby si, e unie w jednej chwili. Lecz sen nie przychodzi. A moe odmieni los? A nu uda si przey bez proletariackiej szafki? a po Moskwie knajacy. Nasti cignie do nich. Dumny to nard. Tpi ich, osaczaj, gniot bez litoci. A kogo nie zami - pod mur. Knajacy trzymaj si mocno. Moe doczy do nich? Jej przecie nikt nie zamie. Mog j co najwyej zastrzeli. No to co? Ale jest jeden szkopu: baba nie moe rozkazywa knajakom. Nastia nie wie dokadnie, czy to prawda, ale tak syszaa. Tak wic nic z tego. Bo Nastia chce przewodzi. Gdyby ya w czasach elbietaskich lub za Katarzyny, pokusiaby si o tron. Albo zgniaby w Twierdzy Pietropawowskiej. Jak ksina Tarakanowa. Skoro kobieta nie ma szans u knajakw, znaczy nie tdy droga. Inna spoeczno rozkwita w Moskwie w najlepsze. Sprzedawcy, kelnerzy, ci, ktrzy maj co wsplnego z handlem. Dobrze sobie yj. Nieza robota. I jeszcze jedna grupa: pisarze, artyci. Ale ich te gniot, te ami. A ktrego nie zami - rozwalaj. No, ale kto rozwala? Ach, eby mc przyczy si do tych, ktrzy gniot i ami! Tyle, e ich te kto gniecie, kto rozwala. I Nastia zdecydowaa si na proletariat. Zgosia si na pomocnic odlewnika. Nie przyjli. - To nie dla bab robota - powiedzieli. Druga zmiana koczy prac. Klasa robotnicza wali za bram fabryczn. Niezmiennie powtarza si ten sam scenariusz: przez portierni wyrywaj pierwsi niecierpliwi, jak potok, ktry przerywa tam. Potem strumie opada, zwa si, sczy wskim strumykiem, wreszcie kapie po jednej kropli. Ostatni potrafi godzin guzdra si w szatni, zorzeczc, na czym wiat stoi. W kocu wszystko ucicha. Nastia myk do szafki. A tu drzwiczki na ocie i majster Nikanor. - Przecie nie masz nawet jak ng rozprostowa. Chod do mnie. - Gdzie? - Nie bj si. Mam w kanciapie materac, jest si czym okry. Moesz tam spa co noc. I pcha si z apskami, cignie j do siebie. Dyszy chuci, wd i czosnkiem. - Nie - opiera si Nastia. - Dzikuj, Nikanorze Iwanowiczu, zostan tutaj. A oczy Nikanora nalane krwi rebic, buchaj arem, jak piec martenowski. Wczepi si w ni apskami, nie odpuci. Zo drobnymi kropelkami spywa mu po zbach. Sprbuj odmwi! Rozszarpie na strzpy. Nastia rozlunia ramiona, Nikanor zwali si na ni caym ciaem. I wtedy przyoya mu leciutko prawym kolanem. Zgi si wp, puci, cisn rce w kroku. To chwila, o ktrej marzy kady adept sambo. Splota donie, wzniosa do gry i wymierzya majstrowi potny cios w kark. Nikanor jkn, osun si na kolana. Wanie o to chodzio. Nastia wie, e musi bi, pki jest na kolanach. Nie da mu si podnie. Inaczej zatucze opat i nie pomog adne chwyty. Dlatego kolejny cios, w to samo miejsce, pod potylic. Tym razem nog: prawe kolano pod brod i gwatowny wyprost w d. Kantem stopy w szyj. Nikanor jkn z blu. Chcia wytumaczy, e to nieporozumienie, e nie chcia

sprawi jej przykroci. Zdy nawet otworzy usta, lecz w tym momencie trafia go w splot soneczny, a co zabulgotao w Nikanorze i naraz zapomnia wszystkie potrzebne sowa. Nawet gdyby sobie przypomnia, nie by w stanie wykrztusi choby jednego wyrazu. Tymczasem Nastia, nie tracc czasu, bije pit w wtrob i jakie wraliwe wntrznoci tak, e a stany mu przed oczami zielono-fioletowe koa. A Nastia wyprowadza nastpny cios, tym razem stop obut w potny, twardy, proletariacki bucior. I znowu w czuy punkt. Nikanor w jednej chwili zrozumia, e nie przypadkowo towarzysz Stalin szkoli milion spadochroniarzy. Nie wicz dla przyjemnoci. Nie dla zabawy migaj gow w d z samolotw. Kolejny cios butem trafi go w lew brew. Poczu jakby soce eksplodowao mu w oku trylionem iskier. Zaraz potem majster Nikanor dosta w zby. Tym samym buciorem. Nie, tak dalej by nie moe! Od niepamitnych czasw na Rusi obowizywa kodeks: powalonego si nie bije. Przeklci komunici, zdemoralizowali modzie na wasny obraz i podobiestwo. Patrzcie j, pastwi si nad lecym. Ja ci poka! Nikanor zamachn si prawym, chcia chwyci j za nog. Nie wiedzia bidula, e w sekcjach spadochroniarskich trenuj najlepsi tancerze i tancerki. Nie mia pojcia, e prymusi trafiaj na szkolenie specjalne. Jeeli kto umie taczy, to znaczy, e ma gibkie ciao, spryst muskulatur, wilcz reakcj i koci zrczno. I odporno wielbda. Stanowi wymarzony materia na zapanika lub karatek. Uchylia si od apy Nikanora, grabicej powietrze nad podog i powtrzya cios: prawe kolano pod brod, do twarzy, po czym zdecydowany wyprost w d. Po palcach. eby nie macha grabiami. Nikanor zawy z blu. A Nastia prosto go w kolano: eby nie mg biec za daleko, jeeli przyjdzie mu do gowy j goni. Wstaje Nikanor, wielki i straszny. Rozerwie j na strzpy. Boi si Nastia, ale i bawi. apie Nikanora za prawy przegub, tak jak uczy instruktor Skworcow i zakada dwigni. Rzut przez siebie, do tyu. Pyskiem w elazn szafk, a ta jkna od uderzenia. Nastia wie, e nie ma odwrotu. Dlatego trzyma gard, zgodnie z zaleceniami Regulaminu polowego, wyprowadzajc szybkie, zaskakujce kontry. Rozstrzygajca - w stos pacierzowy. Neutralizuje na duszy czas. Bladym witem nastpnego dnia majster Nikanor ruszy w kierunku swojej pakamery. Ma tam swj materac. Ma si czym okry. Ruszy na czworaka, zaklinajc si na wszystkie witoci, e nigdy w yciu nie tknie spadochroniarki. Te mi delicje: ani cyckw, ani tyka. W sumie niczego od niej nie chcia. Wielkie mi mecyje. Nie chce, to nie. Komu taka potrzebna? Nikanor ma takich cay wydzia. Wystarczy gwizdn... Pozwlcie, towarzyszu Choowanow, pozwlcie. Poka wam prawdziwe cacko. Towarzysz Choowanow wkracza w ciemn pustk balkonu. Jego wypolerowane cholewki lni tak, e rozjaniaj mrok w najodleglejszych zaktkach. Dawniej piewa tu chr. Teraz balkon suy za magazyn sprztu sportowego. Wida std cae wntrze cerkwi. Porodku na macie instruktor szkoli grup dziewczt. Cerkwie znakomicie nadaj si na sale gimnastyczne. Wysokie sklepienia, jest czym oddycha. - Popatrzcie tylko. Co wy na to? Patrzy towarzysz Choowanow, bo te jest i na co popatrze. Dziewczta na macie wanie wicz rzuty. Instruktor przerzuca je przez bark, a one przerzucaj instruktora. - Prosz spojrze na t blondyneczk. - No, no... - Od razu wida rnic... - To prawda. - We wszystkich odmianach walki: w zapasach, judo, sambo, s dwa zasadnicze elementy chwyt i rzut. To podstawa teorii. Chwytasz, po czym rzucasz. Tym grzeszy niejeden todzib: chwyta i zaczyna drepta, przymierza si, przysposabia do rzutu. A u niej chwyt i rzut stanowi jedno. Nie

chwyta, tylko od razu rzuca, niespodziewanie. Poczekajmy. Za moment znowu rzuci. - Prosz zobaczy! Ledwie dotkna go czubkami palcw i rzut. I to jaki! To nie rzut, to czysta poezja. Niech pan patrzy: zwd i nastpny rzut. Niele radzi sobie z instruktorem. Nawet nie zauwayem chwytu. - Nie najgorzej. - Prosz zobaczy, zwd, jeszcze jeden. I rzut! A chwytu jakby nie byo. Teraz j ktra rzucia. Musiaa tego chcie. Bo bez tego nawet nie warto prbowa. Skontruje i rzuci za mat. - A teraz? Niby wyldowaa na macie, a nie ley. Ani nie wstaje. Odbija si od maty jak pieczka od betonu. Jak by j nie rzuca, natychmiast powraca do pionu. Hop! Hop! Istna mija. mija rzucona na ziemi te jest w jednej chwili gotowa do ataku. - Musi jednak popenia jakie bdy. - Ma si rozumie, towarzyszu Choowanow. Nawet najwiksi mistrzowie nie s bez skazy. Ona zawsze wykonuje rzuty przez lewy bark. Na prawo. A powinna rzuca przez prawe i przez lewe rami, eby nikt nie wyczu. Ale to da si poprawi. Przydzieli si jej najlepszego trenera Zwizku Radzieckiego i za rok moe stawa do zawodw midzynarodowych... Znowu rzucia! Czy nie cudeko? - Cudeko - przyzna towarzysz w lnicych oficerkach. - Po co, Skworcow, pokazujecie? Ja j zabior. - Zabierzecie - przytakn pokornie instruktor Skworcow. - Jasne jak soce, e zabierzecie. Ale nie jestecie, towarzyszu Choowanow, ostatnim bydlakiem, eby takie cudo zabiera z klubu za darmo. - Klubowi na pewno potrzebne spadochrony... - Amerykaskie. - Skworcow skromnie spuci wzrok. - Wiecie, jakie. Te z zielon metk. Jedwabnik na pajczynce. - Znam jedwabnika. Te uywam tylko amerykaskich. - No wanie, o nie chodzi. - A nie pokazae czasem dziewuszki czekistom? - No wiecie, jake bym mg... - A wojskowym? - Wy jestecie pierwsi. Znacie mnie nie od dzi. Jeeli nie znajd si spadochrony dla wiernego przyjaciela, wtedy rzeczywicie bd musia j... - A jak skacze? - Po mistrzowsku. - Z jakiego puapu? - Tysic. Trzy tysice. Pi. Siedem. - Skakaa z tlenem? - Jakeby inaczej, na siedmiu tysicach? - A skoki z opnionym otwarciem? - Nie zawracabym wam gowy, gdybym sam nie sprawdzi. Czuj si uraony... - Naprawd nikomu jej nie pokazae? - ebym mia tu zgin, towarzyszu Choowanow. - Uwaaj, Skworcow. Zel ci tam, gdzie ksiyc mwi dobranoc. Znasz mnie. Zwiedzisz najwiksze budowy komunizmu. - Przysigam, e nikomu poza wami jej nie pokazywaem. - Dobra. Umowa stoi. Jutro dostaniesz pi amerykaskich spadochronw. - Sto.

- Powiedziaem: pi! - Sam mylaem na pocztku, e pi. Prawd mwic, mylaem, e wam j sprzedam nawet za trzy. I to radzieckie. Ale potem zmieniem zdanie. Dzie w dzie jest na treningu. Codziennie po trzy godziny walki. Trzy godziny szkolenia spadochronowego. Potem godzina pywania. Troch biegu, kko krtkofalarskie. Sowem, wszystko jak si patrzy. I, jak by nie miaa jeszcze do, odwala pen zmian w Sierpie i Mocie. I jako si nie przemcza. - A ty skd wiesz? - Spjrzcie na ni. Czy wida po niej, e sypia trzy godziny na dob? - Nie wida. - No wanie. Prosz zobaczy, jak zaatwia tych trzech. Brylant. Trudna w obrbce, jak na diament przystao. Ale po oszlifowaniu blask niezwyky. Na kadym treningu odkrywamy w niej nowe strony. I z kadej strony: blask. Czekici za ni... - Za darmo ci j zabior. - Towarzyszu Choowanow, przecie nie jestecie ostatnim bydlakiem. - Ostatnim nie. - No to za sto. ROZDZIA 2 Czowiek w byszczcych oficerkach mieszka przy ulicy Gorkiego. Ma wietny apartament. Wpad na chwil, po rzeczy. Zgarn walizk, zamkn mieszkanie - i do windy. W tych wielkich domach na Gorkiego s wspaniae windy. A ta jest najlepsza. Poniej przyciskw jest ledwie widoczny otwr. Mao kto wie, e gdy do otworu woy si kluczyk, wwczas winda zjeda nie zatrzymujc si po drodze na adnym pitrze. Bardzo proste urzdzenie. Pod warunkiem, e si posiada odpowiedni klucz. Towarzysz w byszczcych oficerkach mia taki klucz i z niego skorzysta. Winda ta tym jeszcze rni si od innych, e gdy po woeniu klucza wcinie si rwnoczenie guziki 4 i 1, wwczas kabina bez zatrzymywania si minie parter, zjedajc do podziemnego tunelu. Wcisn odpowiednie guziki i winda ruszya w moskiewskie podziemia. W kocu stana. Drzwi otworzyy si niemal bezszelestnie. Wysiad z kabiny. W prawo - czarny korytarz. W lewo - czarny korytarz. Prosto - czarny korytarz. Towarzysz zawieci latark, omit snopem wiata po bokach, po czym ruszy prosto przed siebie. Trzydzieci krokw, skrt, czterdzieci krokw i jeszcze raz w bok. Ukryte w murze drzwi schronu przeciwlotniczego. Pomajstrowa co przy zamku, drzwi odjechay w bok, odsaniajc swoj pmetrow grubo. A za drzwiami zwyczajny tunel moskiewskiego metra, tyle e lepy. Na torach wagon techniczno-remontowy. Skad techniczny wyglda tak samo jak te, ktre widuje si czasem w metrze: lokomotywa ni to dieslowska, ni to elektryczna, wagon ni to pocztowy, ni to bagaowy, poza tym platforma z jakimi urzdzeniami. Na wagonie napis: NACZSPECREMBUD-12. Wystarczy przyjrze si lokomotywie, by zauway, e ma podwjny napd: elektryczny i dieslowski. Tunelami metra lepiej miga na prd. Po co zatruwa powietrze? W wyjtkowej sytuacji, gdyby odcili zasilanie, skad techniczno-remontowy nie ma prawa stan. Musi by w ruchu w kadych warunkach, zwaszcza krytycznych. Po to silnik diesla. Zreszt wykorzystuje si go nie tylko w tunelach. Skad techniczny ma wiele zada rwnie na powierzchni. Tam diesel jest po prostu niezbdny. Jednym sowem, tak jak w okrcie podwodnym: pod wod prujemy na akumulatorach, na powierzchni - na silnikach. Przy lokomotywie stoj maszynici. Zwyczajni radzieccy kolejarze. Tyle e troch wysi i ze dwa razy szersi w barach. Ot i caa rnica. Maszynici zasalutowali czowiekowi w lnicych oficerkach i ruszyli do kabiny. Jest pasaer, znaczy si w drog. W wagonie ni to pocztowym, ni to bagaowym - konduktor. Te nie uomek. Dziwna rzecz: konduktorzy s tylko w wagonach pasaerskich, a ten pasaerski nie jest. Okienek w nim niewiele,

zaledwie kilka otworw w masywnym opancerzeniu. Przypomina troch wagon wizienny, tam te okien nie za wiele. A najpewniej nie jest to ani wagon bagaowy, ani pocztowy, ani nawet nie wizienny, tylko zwyczajne laboratorium do sprawdzania stanu torowisk. Bywaj takie w skadach remontowych: niby wagon pasaerski, a wewntrz nafaszerowany aparatur pomiarow. Wanie dlatego nie ma zbyt wielu okien. Zreszt na razie nie warto ama sobie gowy tym wagonem. Z czasem wszystko si wyjani. Tymczasem towarzysz w oficerkach ucisn do barczystego konduktora: - Serwus, Ciech Ciechowicz! - Dzie dobry, towarzyszu Choowanow. Dokd kaecie? - Do Leningradu. mign NACZSPECREMBUD-12 pustymi tunelami, zagruchota przez pogrone w nie stacje, wyskoczy na powierzchni i zamar na bocznym torze Dworca Leningradzkiego. Wrd pustych podmiejskich pocigw. Tak doczeka ranka. Punktualnie o smej rano spod stalowej konstrukcji Dworca Leningradzkiego wypyn czerwony parowz, cignc za sob karawan czerwonych wagonw ze zot wstg nad oknami i zoconym napisem: Czerwona Strzaa. NACZSPECREMBUD-12 odczeka dokadnie dwie minuty, po czym spokojnie ruszy w lad za Strza. Bardzo wygodny sposb: aby nie dezorganizowa rozkadw jazdy, skad specjalny puszcza si za ekspresem w odlegoci dwch semaforw. I tak do samego Leningradu. Bez postojw. Nasuwaj si dwa pytania. Po pierwsze: czy jaki skad remontowo-techniczny moe wbi si w rozkad jazdy i pru za Czerwon Strza? Bynajmniej. Jaki - nie moe. Co innego, jeeli pocig naley do kompanii NACZSPECREMBUD-12. Po drugie: czy skad remontowy potrafi nady za Czerwon Strza? Odpowied potrzeba. Ekspres Czerwona Strzaa cay dzie jest w drodze: rano wyrusza z Moskwy, wieczorem jest w Leningradzie. Podobnie NACZSPECREMBUD-12. Na przedmieciach Leningradu tabor remontowy odbi od trasy prowadzcej do Dworca Moskiewskiego. Min rozjazdy i zwrotnice, uda si w kierunku parowozowni i pustych wagonw, by wreszcie dotrze do niepozornej, zaronitej chwastami bocznicy, ukrytej midzy dwoma ceglanymi murkami. Tam znieruchomia. Uchyliy si drzwi wagonu. Towarzysz zeskoczy na wir i da nura w brudne, okopcone drzwi. I po wszystkim. Nikt go nie zauway. W pobliu ceglanych murw nie byo adnego wiadka tego zdarzenia. Zreszt nawet gdyby znalaz si jaki przypadkowy obserwator, nie miaby szans rozpozna towarzysza, ktry wynurzy si z wagonu nie w lnicych oficerkach i mundurze, ale w angielskim garniturze firmy Austin Reed, butach Thumberland, filcowym kapeluszu, z paszczem przerzuconym przez lewe rami i wytworn teczk z krokodylowej skry w prawej rce. I nie by to ju bynajmniej towarzysz Choowanow, lecz towarzysz Bejew, obywatel Bugarii, wysokiej rangi funkcjonariusz Kominternu. Przeci star hal zasypan tuczniem i odamkami szka, po czym wynurzy si na pustej uliczce, gdzie staa zaparkowana takswka z zaciemnionymi szybami. Zwalisty kierowca ziewa, wyranie znuony oczekiwaniem. - Na Dworzec Fiski. - Tak jest. Tu lad si urywa. Chtnie opowiedziabym, dokd si uda, ale tego, niestety, nie zdoaem rwnie brzmi: nie. Poza jednym wyjtkiem. Jeeli skad naley do kompanii NACZSPECREMBUD-12, wwczas moe wyprzedzi dowoln Strza. Oczywicie, gdyby zasza taka

ustali. Wiadomo natomiast, e dwanacie dni pniej pojawi si niespodziewanie w najpikniejszym miecie wiata: w Waszyngtonie. Znalazszy si w Waszyngtonie, niejaki pan Bejew zastuka mosin gak laski w lustrzane drzwi majestatycznego gmachu przy Ulicy K, mieszczcego zarzd koncernu Faraon i synowie. W tym momencie pan Bejew nie by ju urzdnikiem Kominternu, ale szacownym bugarskim przedsibiorc. Ceni wygod w kadych okolicznociach. Komintern to sztab wiatowej Rewolucji, dlatego granic Zwizku Radzieckiego najdogodniej przekracza posugujc si legitymacj tej instytucji. Z kolei po Ameryce lepiej nie podrowa w charakterze wysannika sztabu wiatowej Rewolucji, lepiej wcieli si w biznesmena. I lepiej nie udawa Szweda, bo mona si atwo wsypa. Rwnie Wocha, Byle policjant moe si okaza Wochem. Udawanie Greka, a tym bardziej Irlandczyka, grozi w kadej chwili zdemaskowaniem. Ale ilu amerykaskich policjantw mwi biegle po bugarsku? Nawet gdyby trafi si taki okaz, wwczas pan Bejew ma gotowe wytumaczenie: Jestem Bugarem, ale rodzice s Rosjanami. Uciekli od przekltych bolszewikw. Ma te w zanadrzu inne fortele... A wic elegancki dentelmen zapuka w lustrzan tafl, odwierny wprawnym ruchem otworzy drzwi, uchylajc rwnoczenie czapki. Dentelmen wjecha na szste pitro. Bardzo lubi te waszyngtoskie pitra i korytarze, umia naleycie doceni marmurowe schody i kute w brzie lichtarze. wiat ogarna moda na staroytny Egipt. Oto mia przed sob niemal wzorcowy przykad tej cudownej architektury: kolumnady jak w wityniach Asuanu, kute w brzie szerokie licie oraz ludzie z gowami psw. agodne wiato sczce si z niewidocznego rda. Wytwornie. Drzwi si otworzyy i znalaz si w gabinecie, ktry mg z powodzeniem uchodzi za sal koronacyjn Ramzesa II. Zza biurka ruszy mu na spotkanie dobrze zbudowany mczyzna, wycigajc rk na powitanie. W milczeniu wymienili ucisk doni. Wysoki urzdnik Kominternu, alias powaany przemysowiec, alias Choowanow, znany w wskich krgach pod dwicznie brzmicym pseudonimem Gryf, poda gospodarzowi gabinetu sw ozdobn lask. Ten wzi j do rki i uwanie obejrza gak w ksztacie lwiej paszczy. Uchyli ukryte w cianie drzwi, wyj z garderoby identyczn lask, porwna, po czym zwrci lask Choowanowowi i gestem zaprosi na fotele. Nie kady Amerykanin mwi swobodnie po bugarsku. Nie kady Bugar biegle wada angielskim. Dlatego przeszli na rosyjski. Przybysz bez trudu, a gospodarz uwanie dobierajc sowa i zwracajc uwag na prawidow wymow. - Co zdziaalicie? - O, niemao. Zaangaowano osiemdziesiciu czterech amerykaskich inynierw. Zostali skierowani na budow kompleksu zakadw lotniczych w Komsomolsku. Pidziesiciu szeciu udao si na budow fabryki czogw w Czelabisku... - Wolimy raczej mwi o fabryce traktorw - grzecznie zauway go. - Tak, oczywicie - przytakn skwapliwie gospodarz. - Osiemnastu amerykaskich inynierw pojechao na budow fabryki czogw w Niniem Tagile, znaczy si, do fabryki wagonw. Wkrtce naley spodziewa si uzupenie do zakadw lotniczych w Woroneu i Kujbyszewie i do fabryki czogw w Charkowie. - Doskonale. Poza tym potrzebujemy specjalistw w dziedzinie akustyki i techniki nagrywania dwiku. - Prosz pana, o specjalistw byo nietrudno, pki Ameryka bya pogrona w kryzysie. Ale teraz, gdy wychodzi z zapaci... - Do czego pan zmierza? - Chodzi cigle o to samo. O zarobki amerykaskich inynierw w Rosji... - Rwnie o pana zarobki?

- Rwnie o moje. - Amerykascy inynierowie yj w Rosji tak, jak w Ameryce nikomu nawet si nie ni i zarabiaj tyle, e nikt w Ameryce nie daby wiary. - Mimo to liczba chtnych stale maleje. - Zastanowi si nad tym. - Sprbuj znale akustykw. Do Rosji? - Do Rosji. Ale prosz o dyskrecj. Niech pan ich angauje do Szwajcarii, wspominajc mimochodem, e w Rosji pace s trzykrotnie wysze. Prosz tak to zaaranowa, by mieli dokumenty i wizy wystawione na Szwajcari, ale eby kady marzy o kontrakcie w Rosji. - Pniej, w podry, akustycy znikn w nie wyjanionych okolicznociach... - O to niech ju pana gowa nie boli. Ma pan ich zaangaowa i wysa do Szwajcarii. Koniec, kropka. - To bdzie kosztowa wicej ni zwykle. - Ile? - Dwa razy wicej. - Pomyl. Czy to aby nie przesada? - Prosz sobie znale innego chtnego. - Dobra, umowa stoi. Jeszcze jedno. Potrzebuj aparatw o nazwie magnetofon. - Ile? - Czterdzieci. - Oho! - Czterdzieci na pocztek. Potem wicej. - Czy pan zdaje sobie spraw z tego, e jeden magnetofon kosztuje tyle, co dwanacie niezych samochodw? - Tak. - Czterdzieci magnetofonw stanowi rwnowarto niemal piciuset porzdnych wozw. - Znam tabliczk mnoenia. - Czy mog liczy, jak zwykle, na dziesi procent kwoty? - Oczywicie. - Dobrze. Dostarcz panu magnetofony. - Generalnie jestemy zadowoleni z paskiej pracy. Oto wynagrodzenie za miniony okres. Martwimy si o pana bezpieczestwo. Stanowczo radzimy, aby proponowa pan zatrudnianym inynierom kontrakty te do innych krajw, nie tylko do Rosji... - Prosz pana, kryjemy si, jak moemy. Ale zatrudnianie ekspertw do innych krajw przynosi firmie same straty. - Pan znowu o tym samym? - No tak, w pewnym sensie. - Dobrze, zastanowi si nad tym. No i ostatnia sprawa. Jak wyglda realizacja gwnego zamwienia? - Bdzie gotowe do koca 38 roku. - Nie da si wczeniej? - W aden sposb. - Zapac ekstra. - Nie da si. Gdybymy wiedzieli, co robimy, to co innego. Moe daoby si wczeniej. Pan nie ma

pojcia, jak trudno jest konstruowa skomplikowany mechanizm, nie znajc jego przeznaczenia. - Rozumiem doskonale. Ale taki jest warunek umowy: nie bdzie pan pyta, co to jest i do czego suy. - A wie pan, ja si chyba domylam. To musi by jaki osobliwy klucz do bardzo zoonego systemu elektrotechnicznego, ktry budujecie u siebie, w Zwizku Radzieckim. Przypumy, e mister Stalin buduje tajn rezerwow stolic, na wypadek wojny... Skupia tam wszystkie strategiczne i taktyczne rodki cznoci. Aby jednak kto niepowoany nie skorzysta z tej zapasowej stolicy i jej systemw cznoci, mister Stalin buduje urzdzenie, ktre pod wzgldem komplikacji nie ustpuje najnowoczeniejszym maszynom szyfrujcym wiata, a zarazem ma niewielkie rozmiary: mona je zmieci w nieduej walizce albo teczce. Nie moecie zamwi takiego urzdzenia w Rosji: wrogowie mister Stalina mogliby si o tym dowiedzie, wej w posiadanie aparatury i obrci j przeciw mister Stalinowi, przejmujc kontrol nad ca cznoci w kraju. Tymczasem, jeeli zamawiacie je w Ameryce, moecie spa spokojnie. Tutejsi eksperci nie znaj jego przeznaczenia, a nawet gdyby domylali si, e jest to klucz do jakiego systemu, to i tak nie mog z niego skorzysta, bo nie wiedz, gdzie mieci si ta sekretna stolica, z jej supertajnymi systemami cznoci, ktre otwiera tene klucz... Czy nie mam racji? Go przez cay czas sucha uwanie, nie przerywajc. Teraz zabra gos: - Mister Stenton, macie w Ameryce bardzo trafne powiedzenie: ciekawo zgubia kota. - W oczach Choowanowa pojawi si dziwny bysk, ktry natychmiast zdmuchn umiech z twarzy jego rozmwcy. - Uprzejmie prosz, by nigdy z nikim nie dzieli si pan swoimi domysami o moliwych zastosowaniach urzdzenia, ktre paska firma buduje na nasze zamwienie. - Przecie jestemy tu sami... - Mister Stenton, prosz wierzy, e dla nas obu bdzie lepiej, jeli powstrzyma si pan od ujawniania wasnych przypuszcze, choby nawet wobec mnie. egnam pana. Tego samego wieczoru szacowny bugarski biznesmen przeistoczy si w jedynego nastpc serbskiego rodu ksicego. A osiem dni pniej - w wysokiego urzdnika Kominternu, potem w towarzysza Choowanowa, towarzysza w lnicych oficerkach, znanego jako Gryf. Nastia dawno zauwaya, e kiedy wiczy na macie i rzuca instruktora przez prawe rami, wtedy na balkonie, gdzie zoono zakurzony sprzt sportowy, miarowo przechadza si para oficerek. Moe nie zwrciaby na to uwagi, gdyby nie blask, jaki od nich bije. Dzisiaj po skoczonych zajciach wyskakuje z szatni na pusty korytarz i nagle syszy, e kto j woa. Odwrcia si, na korytarzu stoi mczyzna w skrzanym paszczu. Cae szczcie korytarz szeroki, w sam raz, eby mg swoje bary pomieci. Jeszcze troch, a musiaby stan bokiem. Na nogach ma te same oficerki, ktre wiec nawet w ciemnoci. Mona noc po lesie spacerowa, owietl ciek. - Obywatelko Strzelecka, wpyn wniosek od majstra Nikanora... - To on jeszcze yje? - Powraca do zdrowia. - Prosz mu przekaza, e jak go jeszcze raz spotkam, zatuk. - Nie ma po co go spotyka. - Cae szczcie. - Nazywam si Choowanow. - Bardzo mi mio. Spiesz si do pracy. Do widzenia. - Rozmawiaem z dyrektorem Sierpa i Mota.

- Z dyrektorem? - nie uwierzya Nastia. - Z dyrektorem. Oto papier z jego podpisem. Awansowaycie ze stanowiska sprztaczki na pomocnic szefa zmiany. - Przecie ja w ogle nie znam si na produkcji! - A po co macie si zna? Bdziecie chodzi do fabryki raz w miesicu, po wypat. Jeeli nie bdziecie mogy, przel pienidze do domu. Kierownictwo reprezentacji ZSRR powouje was do kadry. Nie ma u nas sportu zawodowego i nie bdzie. Mamy za to sport amatorski, trenujemy dzie i noc, cay rok na okrgo. - A Sierp i Mot bdzie mi paci za tak prac? - Obowizkowo. Skoro sportowiec-amator nie chodzi do pracy, bo trenuje, to z czego miaby y? Nasze fabryki pomagaj sportowcom. Jeszcze jakie pytania? - Tak, jedno. Wasz pistolet, to prawdziwy Lahti? Srebrzysty samolot lni, jak oficerki Choowanowa. Wzdu kaduba widnieje czerwony, zamaszysty napis: STALINOWSKI SZLAK. - Tym samolotem lecimy? Zaraz, zaraz, co zaczynam kojarzy. Czy ten Choowanow, ktry lecia na biegun... - Tak, to ja. - Jest jeszcze jeden znany Choowanow, taki od rekordw motocyklowych. - To prawda, jest. - Wasz brat? - Nie, to ja. - A Choowanow od jazdy konnej?... - Jed te konno. - Nic nie rozumiem. - Na razie zacie ten kouch. Lecimy na Krym, ale na duej wysokoci wszdzie mrono. Poza tym czas, bymy zaczli mwi sobie po imieniu. Po co te niepotrzebne formalnoci? Trafia jej si partnerka-chichotka. Dowiadczona. 215 skokw, w tym 73 z opnionym otwarciem. - Suchaj uwanie. Szkolili mnie do popisowego skoku z opnionym otwarciem, na defilad. Teraz uznali, e skoczymy razem. Musz szybko ci wcign, eby nadrobia zalegoci. Obejrzyj ten przyrzd, dzieo geniuszu narodu radzieckiego i jego wspaniaych konstruktorw. Nazywa si RPR-3. No wic, nacigamy mechanizm spustowy. Teraz poo mechanizm pod szklanym kloszem i uruchomi pomp prniow. Wyobra sobie, e skaczesz z puapu czterech tysicy, a spadochron ma si otworzy dwiecie metrw nad ziemi... - Co?! Kto otwiera spadochron na dwustu metrach po skoku z czterech tysicy? - Na dwustu metrach spadochrony otwieraj bohaterowie. Ja, na przykad. Jak masz pietra, mw od razu. - Nie boj si. - Susznie. Bo nie ma si czego ba. Skaczemy nie na radzieckich spadochronach, tylko na amerykaskich. Z radzieckim oprzyrzdowaniem. - Czy mona na dwustu metrach wytraci prdko po takim skoku? - Mona, trzeba tylko otworzy spadochron w cile okrelonej chwili. - Skd mam wiedzie, w ktrym momencie? - Musisz zaufa technice. Geniuszowi narodu radzieckiego.

- O geniuszu ju syszaam. Powiedz lepiej, jak to dziaa. - Bardzo prosto. To automat cinieniowy. Wiesz, e im wyej, tym bardziej powietrze jest rozrzedzone. Naturalnie, podczas skoku cinienie wzrasta. Mechanizm reaguje na zmian cinienia. Gdy tylko spadniesz do ustalonego puapu, wyzwala si spadochron. - Przecie cinienie powietrza zmienia si, w zalenoci od pogody. - Dlatego przed skokiem naradzamy si z meteorologiem i odpowiednio regulujemy automat. - Rozumiem. - No wic umieszczam mechanizm pod kloszem i wypompowuj powietrze. Patrz na wskazwk na skali. O, prosz, teraz mamy cinienie jak na czterech tysicach metrw. Skaczesz. Cinienie wzrasta. Mina trzy tysice metrw. Teraz dwa tysice. Tysic. Osiemset. Szeset. Czterysta. Trzysta. Dwiecie. Hop! Rozlego si gone trzaniecie, jakby strza z dwururki, jakby potna spryna zatrzasna apk na myszy. - No i co? Sprytnie pomylane? - Sprytnie. A jeeli... nie zadziaa? - Nie wygupiaj si. Przecie ma mechanizm dublujcy. - A jeeli... - Wariatka. Jak si to nazywa? RPR-3. Dzieo geniuszu. Trzy niezalene automaty. Syszaa podwjny strza? A naprawd byy trzy. Czasem zlewaj si w dwa, czasem w jeden. Twj mechanizm wyprbowano 567 razy i zawsze zadziaay wszystkie trzy spusty. Jeeli nie wierzysz, zapytaj instruktora. Zreszt moesz poprosi o spotkanie z autorem tego wynalazku. Bdziecie wsplnie powtarza eksperyment, a do znudzenia. - A twj ile razy wyprbowali? - 641 razy. Raz si zdarzyo, e jeden spust odmwi posuszestwa. Dwa strzeliy, a trzeci zawid. Tylko na co mi trzy niezawodne spusty? Jeden starczy w zupenoci. - I skakaa? - Pewnie. Jutro zaczniemy wsplnie. Pamitaj: w naszym fachu nie ma strachu. Cykory maj przechlapane. Ju od wczesnego dziecistwa Nastia przyswoia sobie: nie pka, cykory maj przechlapane. Wychowywaa si w wyszych sferach. Ojciec Nasti by wysokim oficerem. Czasem zachodzili jego koledzy. Wsplnie z kumplami wlewali w siebie hektolitry koniaku, a potem przechodzili na niezrozumiay argon: Nie pkaj, Andrieju Andriejewiczu, nie cykoruj, cykory maj przechlapane. Skd w ustach zasuonych oficerw taki niewojskowy argon? Tego Nastia nie moga poj. Zapytaa w szkole wychowawczyni, Ann Iwanown, co to za dziwne sowo. Anna Iwanowna, kobieta inteligentna, ze zdumienia otworzya oczy: Ach, Nastiu, prymusko najdrosza i chlubo naszej szkoy, jak to moliwe, e nie znasz takich prostych rzeczy. Przyjdzie czas, siekn ci calaka do kabaryny, znaczy wlepi ci odsiadk, zagruchoczesz menakami na etapach i po zonach, a tymczasem nie znasz ludzkiej mowy. Pka, cykorowa - znaczy ba si. To stare powiedzenie. Ale jak masz poznawa nowe, nie znajc starego? I pamitaj, dziecko, na tym wiecie lepiej nie pka. Stara nauczycielka zacigna si tanim papierosem, spojrzaa gdzie hen, daleko i dorzucia: Cykory maj przechlapane. Skakay z czterech tysicy. Pod stopami morze byska milionem zwierciade. Piaszczysta mierzeja siga za horyzont. Ustawili spusty na natychmiastowe otwarcie spadochronw. Za sterami samolotu R-5 - sam Choowanow. Powiewa biay szalik ze spadochronowego jedwabiu. Wzbi si na

puap czterech tysicy. Umiechn si. - No, dziewczyny, wyazi na paty. I nie pka. Jakby co, otwiera rcznie. Jasna sprawa. Nie po raz pierwszy powtarzaj instrukcj. Wysuny si na paty. Nastia na lewy, Katia na prawy. - Gotowe? - Gotowe. - Jeszcze moment. Uwaga. Teraz! Zsuny si ze skrzyde i runy w otcha. Znowu skacz z czterech tysicy. Tym razem samoczynne otwarcie spadochronu na trzech kilometrach. Wiatr wyd Nasti jak agiel na penym morzu. Boi si. Co rusz dotyka uchwytu, metalowej ramki na lince. Rce naley rozkada na boki. A Nastia cigle siga po uchwyt, sprawdza, czy aby jest na swoim miejscu. Jest. Spadaj ca wieczno. Nastia stracia ju wszelk nadziej, e automat, dzieo geniuszu narodu radzieckiego... Jaaak hukno!!! Szeleszczca powoka wyszarpna si z pokrowca, rozwina nad gow i strzelia, rozprostowujc naraz ca powierzchni. Nastia sprawdza nad gow: adnych zaama, spadochron rwno wypeniony powietrzem, linki none nie popltane. Rozejrzaa si, czy aby nie wpadnie stopami w ssiedni czasz. Obrcia si w uprzy, czy nie zderzy si z partnerk. Katia leci tu obok, rozemiana: - Jutro otwieramy na dwch tysicach. Otworzyy na dwch tysicach. Lec tu obok siebie. Choowanow ma surow min: bez popiechu, wszystko w swoim czasie. Najwaniejsza systematyczno. Dziesi kolejnych skokw z opnieniem na dwch tysicach. Potem stopniowo coraz niej. Czasami on te skacze na trzeciego, dla towarzystwa. Wieczorami, po wiczeniach, pal ognisko na piaszczystej mierzei. Ogie pod samo niebo. Morze wypluwa na brzeg drewniane kloce, paliki, brewiona. Caymi latami le na piasku, schn. Potem trafiaj do ogniska kadry ZSRR. Powiadaj, e kloce pachn jodem. Inni mwi, e sol. Albo czym tam jeszcze. Cokolwiek to jest, ognisko pachnie morzem. A przy ognisku Nastia. I caa kadra jest tu, na miejscu. piew do biaego rana. I dosta rozkaz: maszeruj na zachd A ona - w przeciwn stron. I jeszcze: Nad Donem, i w Zamociu Butwiej biae koci... piewali te pieni wasne, desantowe: A do wizu powoli podchodzi Czowiek Ze spadochronem Potem, przed witem, rozbrzmieway nieprzyzwoite kuplety. Rej wodzia Katia. Zawodzia takie pieni, e caa kadra poszya mewy miechem. I taczyli do rana. Zrzucili je na czterech tysicach z otwarciem na dwch. Spadochron wystrzeli i Nastia zawisa nad morzem. A Kati nie wystrzeli. migna tu obok - i w d, w d, w d. W jednej chwili zamienia si w malutk kropeczk. Jak jej pomc? Spadochron Nasti ju jest otwarty, nijak nie moe jej goni. Moe tylko pomc jej krzykiem. I Nastia krzyczy, co si w piersi: - Cignij! Katia!! Pocignij uchwyt!!! Na ziemi Katia mieje si, caa i zdrowa. I Choowanow si mieje. mieje si caa kadra. Katia jest ju wyszkolona. Jej mechanizm nastawiono nie na dwa kilometry, lecz na dwiecie metrw. eby Nasti nastraszy. A Nastia mylaa, e Kati nie ma ju wrd ywych. Wszyscy zataczaj si ze miechu. Tylko Nastia nie moe doj do siebie. Serce nie ze stali.

- No, dobrze ju, dobrze. Ty te, Nastiu, bdziesz kiedy lata prawie do ziemi, sama bdziesz straszy todziobw. Id teraz, odpocznij. Nie bdziemy ci wicej straszy. Jutro znowu skaczemy z czterech tysicy, ale otwarcie na tysicu. To nie w kij dmucha. Id, przygotuj si psychicznie. Nie bdziesz si baa? - Nie bd. Zrzucili z czterech tysicy. Z otwarciem na kilometrze. Na tysicu metrw strzeli Kati spadochron, a Nastia leci w d, zamienia si w spadajcy punkt. Teraz Katia wrzeszczy, jak optana: - Nastia, otwieraj! Otwieraj, durna! Szarpnij rk! Rk!!! Nie moe jej pomc. Katia zwisa w uprzy pod kopu, szybciej nie poleci w aden sposb. A Nastia, ze zoonym spadochronem - w d, do ziemi, do ziemi... Na dole te wszyscy wrzeszcz: - Szarp! Nastia! Szarp!!! Nie reaguje. Na dwustu metrach zadziaay wszystkie trzy automaty. Strzeli spadochron - i ju wyldowaa. Wzywa j Choowanow. - Sama nastawia na dwiecie? - Aha. - eby nas nastraszy. - Aha. - Przecie nie umiesz otwiera nawet na omiuset metrach. - Teraz ju umiem. Od razu na dwustu. - Doskonale. Za race naruszenie dyscypliny zostajesz odsunita od dalszych skokw. Wykluczam ci z kadry. Przechadza si po pustej mierzei. Szumi fale. Na niebie spadochrony. Szybowce i samoloty. Nie ma nic do roboty. Nie ma dokd jecha. Siedzi na brzegu, puszcza kaczki po wodzie. Albo ley i patrzy w dal. Jak bezdomna kotka. Od trzech dni nie miaa niczego w ustach. Kotka przynajmniej polowaaby na myszy. Nastia nie umie owi myszy. Dlatego siedzi i patrzy w morze. Wokoo ywej duszy. Za to odespaa wszystkie miesice wstecz i wiele miesicy naprzd. Nikt nie przeszkadza - kad si na kamieniach i pij do woli. Koc niepotrzebny. Ciepo. Wic ley, przebiera w pamici paragrafy regulaminu. Za plecami zachrobotay kamyki. Spojrzaa za siebie. Nikogo nie wida, olepia j soce. Widzi tylko buty. Niewiarygodny blask cholewek. Nie podnosi wzroku. Po co? I tak wie, do kogo nale. Nie odezwaa si sowem. Co tu mwi? On pierwszy przerwa milczenie: - Co robisz? - Podziwiam krajobraz. - Godna? - Nie. - Masz charakterek! Nie odpowiedziaa. - Wiesz, ja te mam charakter. I najchtniej posabym ci do wszystkich diabw. Problem w tym, e daem za ciebie sto amerykaskich spadochronw. I wychodzi na to, e je zwyczajnie roztrwoniem. Wic latam po niebie i ci wypatruj. Piaszczysta mierzeja, nie moga daleko pj. Daleko od naszych spadochronw. - Nie mogam. - Zbieraj si idziemy. - Dokd?

- Skaka. Zaczli wszystko od pocztku: skakali z czterech tysicy z otwarciem natychmiastowym, potem z czterech tysicy z otwarciem opnionym na trzech kilometrach. Na dwch. Na kilometrze. Z czasem doszli do dwustu metrw. Pocztkowo na cztery tysice zabiera j sam Choowanow. Potem wezwano go Moskwy w niewiadomym celu. Samolot pilotowa jego pomocnik. Ale z Choowanowem byo lepiej. - Co za wariat zabiera takiego faceta w samym rodku szkolenia i zawraca mu gow duperelami? - Gupia, wiesz przynajmniej, o kim mwisz? - O Choowanowie. Rekordzicie. - Dure z ciebie, Nastiu. Choowanow to osobisty pilot towarzysza Stalina. I jego ochroniarz. Nie przypadkiem mwi o nim Gryf.

ROZDZIA 3 Bezkresne pole cignie si po sam horyzont. W poprzek przecina je betonowy pas. Wzdu pasa ustawiono trybun honorow. Dla wodzw. Nad trybun rozcignito tropik w granatowe i biae pasy. Dookoa krc si ochroniarze. Wodzowie zjad tu za trzy dni, ale trybuna ju dzi jest pod cis ochron. Za trzy dni ca przestrze po tej stronie pasa startowego wypeni zbity tum. Sam pas pozostanie wolny. Pole za pasem rwnie. Myliwce bd krci nad nim ptle, spadochroniarze sfruwa pojedynczymi patkami, a potem ca chmar. Powietrzna parada. Niezomna potga ojczyzny. Nieugite skrzyda Kraju Rad. Tymczasem trwaj przygotowania. onierze rozcigaj przewody. Monterzy siedz na supach, stukaj moteczkami jak dzicioy. Mocuj megafony. Potny dwig podnosi kioski z ciarwek i ustawia je w jednym rzdzie: Napoje orzewiajce, Lody, Prasa. I znowu: Napoje orzewiajce. Wprawni ciele zbijaj z desek wychodek. Wychodek-kolos. Najwikszy w Europie. Bezpieczestwo przede wszystkim. Z Moskwy dowieziono zastpy czekistw. Trwaj ostatnie przygotowania. Prba generalna. Na pierwszy rzut oka - zwyczajni modziecy w cyklistwkach, marynarkach, sportowych koszulkach. W ogle jakby nie czekici. Ale do przypatrze si uwanie i nie ma cienia wtpliwoci. To oni. Nad polem rozlega si komenda: Na stanowiska! Przed chwil snu si tum, bezadna masa ludzka. I raptem, w jednej chwili, ustawili si w szeregi, proste jak struna. Dugie acuchy ludzkie a po horyzont. I dalej. Pojawiy si te acuszki poprzeczne. Przeplataj si, tworzc regularne kwadraty. Komrki. Szkielet tumu. Kiedy moskwianie wpyn na tuszyskie lotnisko, pord masy ludzkiej wyronie niedostrzegalna siatka czekistw. Z pnocy na poudnie, ze wschodu na zachd. W tumie nikt jej nie zauway. Na razie wicz w pustej przestrzeni: Na stanowiska! Rozej si! Kady acuszek, kady kwadrat ma swojego szefa. Kady szef ma w kieszeni suchawk telefoniczn. Gdy ludzie zapeni cae pole, kady dowdca niepostrzeenie podczy swj telefon do podziemnego kabla, lub do kiosku Napoje orzewiajce, albo do jakiego innego. Nie na prno od kadego biegnie linia napowietrzna. Im bliej trybuny, tym gciej rozmieszczone s acuszki, tym cianiejsze komrki. Przy samej trybunie - zwarte szeregi. Kohorta Aleksandra Macedoskiego. Pod sam trybun rzdow stoi kabina komentatora. Usadzono go tak, by mia w zasigu wzroku samoloty, spadochroniarzy i twarz towarzysza Stalina. By w razie czego reagowa. Tu obok jest miejsce Choowanowa. On te patrzy na samoloty, na spadochrony, na tum i na twarz towarzysza Stalina. Ma bardzo trudne zadanie: patrze w oczy towarzysza Stalina. I w niebo. I w mas ludzk. I jeszcze na komentatora. Towarzysz Choowanow ma przy pasie Lahti L-35. To na wypadek, gdyby komentator oszala i zacz wykrzykiwa jakie obrzydlistwa do mikrofonu. eby za dugo nie wykrzykiwa. eby mona go byo wyczy pojedynczym strzaem midzy oczy. Choowanow trzyma w rku przecznik. Wiadomo: kto ma czno, ten wydaje rozkazy. A kto rozkazuje, ten jest panem i wadc. Nieprzypadkowo towarzysz Lenin zaleca, by w pierwszej kolejnoci zaj telegraf. Tak wic rodki cznoci s w odpowiednich rkach. Gdyby wrogowie wdarli si do kabinki i prbowali przez mikrofon przekaza tumowi niewaciwe polecenia, Choowanow jednym ruchem przecznika wyzwoli potny impuls, ktry zablokuje cay system cznoci. Lepiej j zniszczy, ni odda w rce wroga. Przy samej kabince, tej, gdzie siedz komentator i Choowanow - trzej czekici. Wygldaj na technikwdwikowcw. Ale s tu wycznie po to, by przeszy kulami Choowanowa, gdyby on sam odwirowa i prbowa nagada bzdur do mikrofonu. Bro trzymaj w ukryciu, poy marynarek odstaj niezgrabnie na boki. Wyposaeni bezpretensjonalnie. Takich cacek, jak Lugery, Colty, Lahti nie starcza dla wszystkich. Dlatego trzymaj w kaburach rodzime tetetki, ktre nie maj starannego wykoczenia, ani zamorskiego sznytu. Ale maj niezaprzeczaln zalet: wal mocno i celnie. TT to pewna maszyna, nie zawiedzie w potrzebie. Gdyby jednak mimo wszystko ktremu z technikw w momencie strzelania do

Choowanowa pistolet odmwi posuszestwa, wtedy ponownie zarepetuje bro. A pki bdzie repetowa, Choowanowa przeszyje omioma kulami drugi towarzysz. Po to tu jest, razem z pierwszym. Jeeli jemu te pistolet nie wypali, wtedy trzeci towarzysz bdzie dziurawi Choowanowa. Ale to byby naprawd wyjtkowy przypadek. Normalnie wpakuj w niego po osiem pociskw, zmieni magazynki - i jeszcze po osiem strzaw. A tymczasem umiechaj si do Choowanowa. On te umiecha si do nich. Wszyscy trzej zachowuj naleyty respekt: osobisty pilot Stalina. Z takim nie ma artw. Z drugiej strony, jeeli nazajutrz padnie rozkaz, to osobisty pilot Stalina zamieni si w zwyczajnego klienta z niewielkim otworem wlotowym w potylicy i pokanym otworem wylotowym w okolicy czoa. Moe te by odwrotnie. Mona dosta si w rce towarzysza Choowanowa i sta si jego klientem. Dlatego tymczasem nie warto z nim zadziera. Lepiej umiecha si przyjanie: no, jak tam, drogi towarzyszu? Mijaj godziny. Bezlitosne soce doskwiera na caego. Nad lotniskiem kurz. Trwaj wiczenia. Choowanow rzuca do suchawki: Blokada! To znaczy, e nikt nie bdzie mg si przemieci z jednej komrki do drugiej. Puci pnoc! To te zrozumiae: w kadej komrce wypuszcza ludzi jedynie w kierunku pnocnym, pozostae kierunki trzyma. Pu blokad! Znaczy, e wszyscy mog porusza si w dowolnym kierunku, tum w ogle przestanie odczuwa obecno czekistw. I znowu: Blokada! Puci poudnie! W ten sposb mona zapanowa nad milionowym tumem. Pod bokiem stano kilka pciarwek. W razie potrzeby mona uzbrojony oddzia przerzuci przez tum do dowolnego punktu lotniska. Nawet jeeli nawali czno telefoniczna, komunikacja z siatk czekistw nie bdzie przerwana. Po prostu komendy bd przekazywane inn drog. Ustalonymi gestami wzdu szpalerw, naladowaniem ssiada. Tu koo budki komentatora postawiono chopa na schwa. Wyszego dryblasa nie ma w caym NKWD. Gdy Choowanow poleci mu usi, siada. Wtedy siadaj wszyscy, ktrzy go widz. Rwnoczenie siadaj wszyscy, ktrzy widz siadajcych. A po co? Dla dyscypliny. Kto wie, co si moe wydarzy? Jaka sytuacja zaistnie? Choby zerwanie cznoci. No wic, wypeniaj milczce rozkazy. Wszelkie moliwe rozkazy. Wszelkie! Rb wszystko, co ci ka. Dlatego sypi si komendy ze szklanej budki: Powsta! Siadaj! Padnij! Powsta! Siadaj! Rozej si! Na stanowiska! Obok, po pustym polu, przechadzaj si dwie przyjaciki-chichotki, Katia i Nastia. Przed rekordowym skokiem przyszy zwyczajnie obejrze pole, na ktrym maj wyldowa. Wci je co mieszy. Cigle tylko chi-chi i chacha. A Choowanowowi pokazuj rogi. Nie rozumiej, jaka troska ciska Choowanowa za gardo. Gupie, nic nie rozumiej. Takie ryzyko! Jak im jeszcze pomc, jak je asekurowa? Nastia i Katia spaceruj po polu. Stroj miny do czekistw. Kati wci zbiera si na miech. A Nasti ju nie, bo co chwila wraca mylami do zbliajcego si skoku. - Katia, pkasz? - Zwariowaa? Skakaam z opnionym otwarciem, kiedy ty jeszcze uczya si skada spadochron. Sama nie cykoruj, nie szarpnij za uchwyt, bo zawiniesz na piciuset. W tym momencie dojrzaa uczka na grzbiecie w trawie i zapomniaa o skoku, i miaa si do rozpuku. Wiecie, dziewczyny, e radziecka technologia jest najlepsza na wiecie. Ale dla pewnoci dooymy jeszcze niemieck. Prcz automatu RPR-3 damy wam dodatkowo niemiecki mechanizm. Zabezpieczenie musi by. Zabezpieczenie podwjne, jeszcze lepiej; potrjne, wspaniale. A my dooymy jeszcze jedno. Z inn zasad dziaania. To jest automat zegarowy. Urzdzenie co prawda niemieckie, ale stoper szwajcarski. Rolex. ycz powodzenia. Wysuny si na paty, Katia na prawy, Nastia na lewy. Umiechny si do pilota. Pokaza im cztery palce w skrzanej rkawicy: znaczy s na czterech tysicach. I machn rk. Dziewczyny skoczyy w otcha. Milionowy tum utkwi wzrok w niebie. I towarzysz Stalin. I Choowanow. Przedostatni numer w

programie. Odpowiedzialny - Choowanow. Potem ju tylko skok-maswka. Ale to ju nie jego bl gowy. Powietrzna parada udaa si na medal. Bez najmniejszej wpadki. Teraz tylko skok z czterech tysicy z opnieniem, a potem zbiorowy skok finaowy. Coraz wyej wzbija si samolot, coraz ostrzej idzie w gr. I oto wyrwnuje lot. Wycza silnik. Z ziemi sycha bardzo wyranie, jak ucich warkot motoru. Spiker siedzi naprzeciw Choowanowa, radonie informuje tum: - Puap cztery tysice metrw nad poziomem morza. Wtedy Choowanow zrozumia, e obie musz zgin. Nastia spada w pustk. Strumie powietrza szarpie ni jak grskie wodogrzmoty. miesznie i strasznie. I coraz straszniej. Wszystko dzi jako inaczej. Ma takie poczucie, e nic nie jest tak, jak by powinno. Ziemia zblia si zbyt szybko. Chronometr cyka, jak naley, wszystkie trzy spusty s nacignite, z dotychczasowej praktyki wie, e czekaj dugie spadanie, ale dlaczego ziemia zblia si z tak prdkoci? Najwaniejsze, nie cykorowa. Automaty same zrobi to, co do nich naley. Musi opanowa strach. Nie pozwoli mu si wymkn. Ale strach wyrwa si tak, jak wyrywa si czasza z plecaka. I Nastia krzykna, jak krzyczy si przez sen: kiedy krzyczysz, a krzyku nie ma. I kiedy krzyk jest jedynym ratunkiem: - Szarp! Katia!! Szarp!!! I Katia tu obok. Na twarzy grymas przeraenia. I nie krzyczy, ale wrzeszczy: - Szarp! I sama szarpie za uchwyt. I Nastia szarpie za uchwyt. Ale... Kiedy samolot wyrwna lot i wyczy silnik, dla Choowanowa czas stan w miejscu, rozcign si jak akordeon. Sekundy zamieniy si w nieskoczone godziny i doby. W cae lata. Gos spikera zgrzytn jak elazem po szkle: NAD POZIOMEM MORZA! Jakie to proste. Za punkt zero przyjto poziom morza. Samolot wzbi si na cztery tysice metrw NAD POZIOMEM MORZA. Niezawodne automaty otworz spadochrony na wysokoci dwiecie metrw NAD POZIOMEM MORZA. Wszystko byo tysic razy sprawdzane. Na piaszczystej mierzei. Na poziomie morza, lub kilka metrw ponad. A tu nie mierzeja krymska. Tu Moskwa. Tuszyskie lotnisko. Kady szkolny podrcznik podaje, e Moskwa ley 170 metrw NAD POZIOMEM MORZA. Mniej wicej, oczywicie. S punkty wysze i nisze. W adnym wypadku ta wysoko nie moe wystarczy. Spadochrony otworz si dokadnie dwiecie metrw nad poziomem morza. Kiedy bdzie za pno. Towarzysz Stalin ledzi lot dwch malutkich grudek. Stopniowo dociera do niego... Choowanow wyszarpn mikrofon spikerowi. Natychmiast wyceloway we trzy lufy TT. Piorunuje czekistw wzrokiem. Twarz w straszliwym napiciu: musz opanowa sytuacj! Wedug instrukcji czekici powinni strzela. Wszyscy trzej maj bro w rku. Ludzie rozpierzchli si na boki. Ale aden nie pociga za spust. Czuj instynktownie: dzieje si co przeraajcego i tylko Choowanow z mikrofonem moe uratowa sytuacj. Spogldaj na Stalina. Jeden ruch brwi, jeden gest i ciao Choowanowa przeszyyby dwadziecia cztery kule. Lecz towarzysz Stalin milczy. Nie okazuje swoich myli. Jak rzeba z granitu. Jak stalowy posg. Nie darmo przyj nazwisko - Stalin! Nieobecny na ziemskim padole. Wzrok jego wybiega w przysze stulecia. A Choowanow wyczekuje: obie si roztrzaskaj, czy tylko jedna. Katia-chichotka moe si uratowa. Dowiadczona. Nad jedn grudk wyskoczy i strzeli spadochron, wypeniajc si powietrzem. Nad drug te wyskoczy. Ale nie strzeli. Nie zdy. Choowanow gwatownie wciska guzik mikrofonu i ogasza rozemianym gosem: - Ogldalicie pastwo numer zatytuowany Katia-chichotka z ziemniakami! Cha-cha-cha. Wykonanie: mistrzyni w skokach spadochronowych, rekordzistka Zwizku Radzieckiego i Europy, Katarzyna Michajowa. No i worek ziemniakw! Cha-cha-cha!

Choowanow ma gradowe oblicze. Mikrofon wtyka spikerowi: - Tak trzyma! Spiker powtarza, rozbawiony: - Worek ziemniakw! - i zanosi si serdecznym miechem. A Choowanow do dryblasa-enkawudzisty: - miej si, bydlaku, bo zastrzel! Dryblas zarechota ponuro: - Che-che-che. - I popyno po czekistowskich acuszkach i w tumie: che-che-che. A Choowanow - do pciarwki. I penym gazem na ldowisko... Nastia cigna spadochron za dwie dolne tamy. Trzeba je wybiera szybko i sprawnie. Nie ma wiatru, wic czasza prdko opada. Zrzucia uprz i pdem do Kati. Katia ley nieruchomo. Jak worek ziemniakw. I nie ciga spadochronu. Instrukcja nakazuje natychmiast ciga spadochron i zrzuca uprz. Nastia biegnie, ale nogi odmawiaj jej posuszestwa. Ledwie moe usta. Tak mocno uderzya przy ldowaniu, e ma wraenie jakby oba kolana rozsypay si w drobny mak. I stopy i biodra. I krgosup jakby poamany w dziesiciu miejscach. Dlatego Nastia biegnie jak pokraczny manekin. Instrukcja mwi wyranie; cigniesz swj spadochron - pdem do ssiedniego. Ale nie ma co ciga. Ledwie zaczerpn powietrza. Nie jest napity, jak powinien, tylko sflaczay, jak przekuty balon. Rozpostara rce, zagarna rozwiany jedwab. Spadochron nie stawia oporu, zgas pod jej ciarem, cho Nastia nie wyrnia si solidn budow. Teraz szybko zwin tkanin w kb. Odczepi uprz, eby wiatr nie pocign ciaa. Rozpina zamki, bojc si spojrze na Kati. Zajechaa pciarwka. Z kabiny wyskakuje Choowanow. Kati w spadochron i na samochd. Drugi spadochron rwnie. Nasti za rk - i do kabiny. Dopiero wtedy spojrza jej w twarz. I a go rzucio. Albo to jej mina, albo te nie spodziewa si ujrze j yw. Na zdrowy rozum, to przecie ona powinna by martwa. A Katia ywa. Ciao Kati wyglda strasznie. Stracio ksztaty ciaa. Cae zdeformowane. Wszdzie co wystaje, same guzy i krwiaki. Zwoki w oczach czerniej. Przemieniaj si w jeden ogromny siniec. Choowanow za kierownic. Nastia obok. Martwe wejrzenie. Zadziwi si Choowanow: ani jednego sowa, ani jednej zy. Ruszy ostro do przodu. Jak najdalej od tumu. Jak najdalej od zgieku. Na niebie - masowy desant. Tysic skoczkw na wielobarwnych spadochronach. Nie mona oderwa oczu. Kati Michajowej urzdzono skromny pogrzeb. I dyskretny. Chowano j, jak chowa si komandosw na tyach wroga. Owinit w spadochronowy jedwab, bez trumny. W nieznanym miejscu. Nie mona postawi pyty nagrobnej. Nie mona wygrawerowa nazwiska. Presti pastwa jest ponad indywidualne ofiary. Tylko krzyyk na mapie. A map - do sejfu. Minie pidziesit lat, na caej kuli ziemskiej nastanie prawdziwy komunizm. Nie bdzie wtedy granic pastwowych, wszystkie kraje zjednocz si w wielk rodzin rwnoprawnych nacji. I wtedy wspomnimy o tobie, Katiu Michajowa. Za pidziesit lat. A strach pomyle: w 1987 roku. Postawimy ci wtedy w tym miejscu imponujcy pomnik. Z granitu. I wypiszemy zotymi literami: W trakcie penienia zaszczytnych obowizkw... podczas pionierskich prb z now technologi, bdc dzieem geniuszu... Katia Michajowa... Chichotka. Nastia nie pakaa noc. W ogle nie pakaa. Choowanow zamkn j w spadochroniarni. Uprzedzi: nie wa si pokazywa na zewntrz. Przynis jej koc, poduszk, mydo, rcznik, proszek do zbw, szczotk, grzebie, wiadro wody, pi opakowa suchego prowiantu. Zaartowa: - Komandos uzbrojony w suchy prowiant jest waciwie niemiertelny. Nie przyja tego artu. Sam zreszt si zreflektowa, e gadka o niemiertelnoci jest nie na miejscu. I oto jest sama w wielkim magazynie. Pod dachem lata nietoperz. W okienku, pod sam kopu hangaru, ksiycowa powiata. Wtulia si w poduszk i dugo zagryzaa wargi. Do samego witu. eby nie zapaka. I nie zapakaa.

ROZDZIA 4 I Po moskiewskich tramwajach kr plotki. Kursuj po bazarach i bramach. Spiera si gawied. Powiadaj, e na powietrznej paradzie pokazano bardzo zabawny numer: zrzucono z samolotu dziewczyn ze spadochronem i worek kartofli - te ze spadochronem. Worek roztrzaska si o ziemi, a dziewczyna caa i zdrowa. miechu byo co niemiara! Ale nie wszyscy tak mwi. Niektrzy twierdz, e byy dwie dziewczyny. Jedna yje, a druga zgina. Worek kartofli wymylono na wszelki wypadek, gdyby co si nie powiodo. A w rzeczywistoci byy dwie. Widziano je na wasne oczy. Jedna dowiadczona. Ta si uratowaa. A druga kompletnie zielona. Skakaa i cigle chciaa si wyrni. No i doskakaa si. II Choowanow pooy towarzyszowi Stalinowi na biurku rwny plik zadrukowanych kartek. Raport operacyjny o moskiewskich plotkach w minionym tygodniu. Towarzysz Stalin siedzi za biurkiem. Czyta. Milczy. Choowanow zamar. Obcasy cignite. Czubki lnicych oficerek rozchylone na przepisow odlego. Rce wyprone wzdu szww. Niedobrze, gdy towarzysz Stalin milczy. Jeszcze gorzej, gdy milczy i nie proponuje usi. Sam siedzi. Szeleci kartkami raportu, jakby zapomnia o Choowanowie. Raport liczy siedem stron, tyle ile jest dni w tygodniu. Rocznie 52 raporty operacyjne. 365 stron. Towarzysz Stalin czyta i odkada na bok przejrzane strony. Pierwsza. Druga. Trzecia. Towarzysz Stalin czyta czwart stron, a Choowanow wie, o czym czyta w tej wanie chwili. atwo zapamita, co jest na kadej kartce. Na pierwszej - uporczywie szerzce si pogoski, e w trakcie pokazw zabia si pewna spadochroniarka. Na drugiej - o tym samym. I na trzeciej i na czwartej. I tak dalej. Z tym, e na kadej stronie dochodz kolejne fantastyczne domysy. Pierwszego i drugiego dnia plotki nie wymieniaj nazwiska rzekomo zabitej. Poczynajc od trzeciego dnia stopniowo wyjania si, e miaa na nazwisko Strielnikowa, albo Striekowa. Caa Moskwa huczy wci O niej. Wszystkie plotki spywaj do Choowanowa. Specjalny wydzia zajmuje si sortowaniem materiaw i redagowaniem raportw. Choowanow je podpisuje, po czym dostarcza na biurko towarzysza Stalina. Miaby wielk ch opisa w raporcie jakie inne pogoski, o spadochroniarce wspominajc mimochodem. Nic z tego. Prcz jego raportu na biurku wylduje raport o moskiewskich plotkach autorstwa NKWD. Z podpisem towarzysza Jeowa. I jeszcze jeden, z KC. Z podpisem towarzysza Malenkowa. Malenkow nie wie, o czym informuje Jeow. Jeow nie wie, o czym donosi Malenkow. Obaj nie maj pojcia, co przyniesie Choowanow. W zasadzie Jeow, Malenkow i ich podwadni w ogle nie powinni wiedzie, e Choowanow ze swoimi chopcami dubluje niektre aspekty dziaalnoci KC i NKWD. A Choowanow nie ma dostpu do raportw tych dwch organizacji. Prcz nich jest jeszcze kto, kto informuje towarzysza Stalina. Poza Choowanowem. Poza KC i NKWD. I wszyscy tylko o jednym - o spadochroniarce. System zosta tak pomylany, by wszystkie rda informacji byy od siebie niezalene. eby nikt nie mia wycznoci. Jak w tej sytuacji Choowanow mgby skama? Nie ma jak. Na tle innych raportw kady wybieg zostanie natychmiast zdemaskowany. Wanie dlatego bite siedem stron jego raportu jest powicone tylko tej jednej sprawie, ktra poruszya ca stolic, od podziemnych stacji metra a po kremlowskie gwiazdy. (Choowanow otrzyma rano meldunek: wczoraj trzej robotnicy polerowali czerwon gwiazd na wiey witej Trjcy i bez przerwy paplali o spadochroniarce. Informacja pochodzia z trzech niezalenych rde...) Sprbuj w takich warunkach cokolwiek zatai. Towarzysz Stalin zakoczy lektur, uoy kartki w stos i przypomnia sobie o czowieku w lnicych oficerkach: - Siadajcie, towarzyszu Choowanow. Usiad. A towarzysz Stalin wsta. Nabi fajk. Dugo j rozpala. A rozpali. Wtedy zacz kry po gabinecie, za plecami Choowanowa. Jak tygrys w klatce. Nie sycha krokw, mikko stpa apami po pododze. Choowanow wyczuwa za plecami krwioercze zwierz.

- Szkolimy milion spadochroniarzy, towarzyszu Choowanow. A wy omieszylicie nasz kraj wobec caego wiata. Rozumiem, chcielicie cay wiat zadziwi. Nie udao si. Prbowalicie naprawi swj bd. Postpilicie susznie, widzc, e katastrofa jest nieuchronna. Podobaa mi si wasza postawa w chwili mierci spadochroniarki. Bylicie jedynym czowiekiem, ktry zareagowa zdecydowanie, szybko i prawidowo. Roztrzaskaa si na oczach wszystkich. Wszyscy to widzieli. Ale dziki podjtym przez was dziaaniom poowa Moskwy jest przekonana, e to by worek kartofli. Towarzysz Stalin umilk na chwil, po czym mwi dalej: - Natomiast druga poowa Moskwy mimo wszystko wierzy, e na ziemi spada spadochroniarka. Dlatego naradzilimy si tutaj z towarzyszami i postanowilimy was, towarzyszu Choowanow, rozstrzela. - Suszna decyzja, towarzyszu Stalin - zgodzi si Choowanow. - Mdra i bardzo na czasie. Towarzysz Stalin bierze suchawk: - Dajcie mi Jeowa. Towarzyszu Jeow, Choowanowa naley rozstrzela. - Szkoda, e dopiero teraz - odpara suchawka. - Mam na tego sukinsyna dwanacie walizek kompromitujcych materiaw. Towarzysz Stalin odoy suchawk. - Dam wam ostatnie zadanie, towarzyszu Choowanow. Zanim was rozstrzelamy, macie pooy kres pogoskom o spadochroniarce. Zastanawialicie si, jak to zrobi? - Zastanawiaem si, towarzyszu Stalin i mam zamiar nie tylko je ukrci, ale nawet obrci na nasz korzy. Towarzysz Stalin stan przy oknie i dugo oglda gwiazd na wiey witego Spasa, na ktr wanie wdrapali si trzej robotnicy. Malutka gwiazdeczka. Jeli oglda j z dou. Ale ludzie na niej jeszcze mniejsi. Pcheki. Wysoko, psiakrew. Na takiej wysokoci na jeden tylko temat mog pytlowa: kt to run na ziemi. I nie ma jak poskromi tych jzorw. Choowanow twierdzi, e to uczyni i obrci na nasz korzy? Ciekawe. - Mwcie dalej, towarzyszu Choowanow. Nie sposb zaprzeczy, e spadochroniarka zgina. Dlatego poleciem Wydziaowi Rozpowszechniania Pogosek, by nie prbowali ich zwalcza, lecz przeciwnie, by je podsycali. - Interesujce. Zauwacie, towarzyszu Stalin, przez pierwsze dwa dni plotkowano o anonimowej spadochroniarce, nie wymieniajc jej z nazwiska. Przez ostatnie pi dni nie mwi si ju o mierci jakiej nieznanej spadochroniarki, lecz o konkretnej osobie, nazwiskiem Strzelecka. To, oczywicie, bzdura. I jest to robota moich chopcw. Nie podwaajc faktu tragicznej mierci spadochronarki, udao im si odpowiednio ukierunkowa pogoski. Tam, gdzie najatwiej bdzie pooy im kres. I obrci na nasz korzy. Jak mona zdementowa mier jakiej bezimiennej spadochroniarki? Byaby to beznadziejna walka z wiatrakami. Ale zdementowa mier spadochroniarki Strzeleckiej mona bez trudu. Przecie yje w najlepsze. Niech Moskwa na razie gada do woli o wypadku spadochroniarki. Ale nie jakiej tam, nieznanej, lecz wanie o Strzeleckiej! Naley skupi na niej powszechne zainteresowanie. Im wicej plotek o jej mierci im wicej szczegw, tym lepiej. - Strzeleck naleaoby tymczasem dobrze ukry, eby nikt jej nie widzia. - Towarzyszu Stalin, ukryem j natychmiast po wypadku. Poza wami, mn i sam Strzeleck nikt nie ma pojcia, ktra ze spadochroniarek poniosa mier. - Ale przecie kto widzia zwoki tej, ktra naprawd zgina. Jak jej tam? Michajowej. - Trupa Michajowej widziaa z bliska tylko Strzelecka i ja. Nikt wicej.

- Dobrze, towarzyszu Choowanow. W porzdku. - No wic, jeeli wszyscy bd powtarza, e zabia si Strzelecka, a raptem okae si, e jest caa i zdrowa, to trudno o lepsze dementi. Nikomu nie przyjdzie do gowy pomyle o drugiej spadochroniarce. Psychologia tumu. Kto powtarza bzdurn plotk o mierci Strzeleckiej, okryje si hab. Dlatego usilnie namawiam, by pogoski o mierci Strzeleckiej doprowadzi w przyszym tygodniu do apogeum... i pokaza Strzeleck wiatu. - Gdzie? - Byle nie w prasie. Wygldaoby to podejrzanie. Najlepiej pokaza j tam, gdzie j znaj i pamitaj. W fabryce Sierp i Mot. Dopiero pniej w prasie. Tak, niby mimochodem. Towarzysz Stalin ponownie uj suchawk: - Dajcie Jeowa... Towarzyszu Jeow, naradzilimy si tutaj z towarzyszami i zdecydowalimy, e Choowanowa na razie nie rozstrzelamy. III To-wa-rzy-sze! Dzi wystpuje przed nami sawny pilot polarny, motocyklista wiatowej klasy, znakomity jedziec, spadochroniarz: towarzysz Cho-o-wa-now!!! Przez chwil wydawao si, e runie dach odlewni razem z suwnic. Owacje a do blu doni. Na podecie pojawi si Choowanow, ale nie w polarnej kurtce i futrzanych butach, lecz w szkaratnej rubaszce z krajk, lnicych oficerkach i narzuconej na ramiona marynarce. Na marynarce galeria baretek. Choowanow wie, e cho za oknem sierpie, spodziewano si postaci w kouchach. Tak lud postrzega pilotw polarnych. Najlepiej z biaym niedwiedziem pod rami. Rozumiejc to, Choowanow przyby w nieoczekiwanym stroju. I z miejsca podbi audytorium. Zaskoczenie zawsze jest intrygujce. Kobiecej poowie kombinatu szczeglnie przypada do gustu jego czerwona jedwabna rubaszka. Zaklaskay w donie. Mczyznom te si spodoba. Z uznaniem patrzyli na jego bary jak szafa, na jego suszny wzrost, ramiona jakby stworzone do chwytania konia w biegu, na jego lekki krok. Choowanow nie wszed na podest, ale wzlecia, jakby nie mia wagi. A podest przemierzy potnymi susami. Spodziewano si, e wyjdzie na rodek, stanie, wycignie kartk zza pazuchy. Ale gdzie tam! Choowanow wskoczy na pomost i z miejsca nadaje. Idzie i mwi. Gos jak dzwon - moe arie piewa, moe dowodzi dywizj. Nie doszed nawet do poowy pomostu, a ju rozmieszy wszystkich do ez. Sypie artami jak z rkawa. Urodzony anegdociarz. Choowanow przyku uwag tumu. I nie puci. A lud zadowolony. Lud lubi, gdy w czowieku jest sia. Gdy sia czowieka przepenia. Mwca unis rk, rozci doni powietrze i wida byo jak pod szkaratnym jedwabiem przetaczaj si stalowe bicepsy. A kark ma buhaja. Kark taki, e nie warto zapina konierzyka, bo i tak si nie uda. Czuje te publiczno, e siy ducha w nim jeszcze wicej. A go rozpiera. A Choowanow z tumem, jak ze zwierzem: raz pogaszcze, raz przyoy knutem. arty, arciki - i nagle o knowaniach wroga. Tum w jednej chwili przepenia si sprawiedliwym gniewem. Teraz o polityce umiowanej partii - i owacja, jakby on wanie t parti ucielenia. Klaszcz mu tak, jakby klaskali ukochanej partii, ktra prowadzi lud ku jasnym celom. A on - o najbardziej uwielbianym, o tym, ktry nie pi po nocach troszczc si o swj lud. Sala w histerii. I nagle z wysokiego C - znowu w arty. Rozbawi wszystkich do ez. Snuje opowie, a tum odpowiada mu salwami miechu i owacjami, a okna dzwoni. Fajny go. Rwniacha. Duo naopowiada. O samolotach, koniach, motorach, biaych niedwiedziach. Kilka osb musiao zaczerpn haust wieego powietrza, by opanowa paroksyzmy niepohamowanego miechu. Najduej mwi o spadochronach. Wreszcie skoczy. Sam si zmczy. Rozemiany, ociera czoo jedwabn chustk. - S pytania? Las rk. Choowanow wskazuje na starca, ktry musi tkwi na tym wydziale przynajmniej od czasw

Aleksandra II. Pytajcie, drogi towarzyszu dziadku. Dziadek odchrzkn, przygadzi wsa: - Powiedz no mi, synku, jak ci twoi spadochroniarze lec z nieba, nie krci im si we bach? - Nie - odpar zdecydowanie Choowanow. - Nie, ojczulku, radzieccy spadochroniarze nie miewaj zawrotw gowy! - Posypay si oklaski za t odpowied. - Jeeli czym krc, to dup. Bo dup lubi zakrci! Hukno wydziaem, od fundamentw a po dach. Wystraszone gobie zerway si z gzymsw, jak po strzale armatnim. I dugo ludzie tarzali si po ziemi. Nie wszyscy, tylko ci, ktrzy mieli do miejsca. Wielu stoi na obrabiarkach, wisz na dwigu, oblepili karnisze. Dwaj desperaci uczepili si nawet haka suwnicy. art musi trafi na podatny grunt. Gdyby kto inny powiedzia to samo, pomialiby si chwil i tyle. Ale przed nimi. dowcipkuje bohater podbiegunowy w lnicych oficerkach, obwieszony orderami. I dobrze artuje. Po naszemu. Po robociarsku. Zapewne dugo jeszcze zrywaliby boki, gdyby Choowanow nie wskaza modzika o do bezczelnym spojrzeniu: prosz pyta, drogi towarzyszu. A ten jak nie chlapnie: - Bardzo piknie nam tu opowiadacie, towarzyszu spadochroniarzu, a tymczasem na naszym wydziale zamiataa taka dziewuszka, Nastia Strzelecka. Kto naopowiada jej niestworzonych rzeczy, namwi nieszczsn do tych waszych spadochronw. I nie ma ju naszej Nasti. Caa hala zamara, a sycha byo, jak gob trzepocze skrzydami pod dachem. Za oknami - tysic dziewiset trzydziesty sidmy. Ale bezczelno... Tum zmrozio, dosownie zamieni si w bry lodu. Wszyscy zdbieli. - Prowokator - wycedzi przez zby, jakby do siebie, osobnik w szarym prochowcu. Powiedzia to cicho, ale zosta usyszany. - Prowokator! - powtrzy jeszcze raz, znacznie goniej. I jak nie zacznie wrzeszcze: - Prowokator!!! - I rzuca si na modzika z pazurami, prosto do twarzy. I wszyscy stojcy w pobliu, na prowokatora. Rwa go na strzpy! Rozerwaliby go niechybnie. Ale zareagowa Choowanow. Powstrzyma ich gestem: - Zaczekajcie! Jeeli obywatel jest winny, nie naley go szarpa, jak wilki owc, tylko doprowadzi gdzie trzeba. Tam ju si nim zajm. Wyjani, z kim jest powizany, kto go nasa, kto mu podsuwa prowokacyjne pytania, kto mu paci. Chwasty wyrywa si z korzeniami! A w ogle: na czyj myn lejecie swoj mtn wod, obywatelu!? Uwaga! Rozkazuj! Stojcy w pobliu, otoczy go! Tylko eby wos mu z gowy nie spad. Zakoczymy wiec i wtedy osobicie dostarcz tego delikwenta tam, gdzie jego miejsce. Wok niegodziwca zagci si uwiadomiony aktyw robotniczy. Zwrcony w cztery strony wiata. Kwadrat nie do pokonania. Komrka. - Radziecki sd zajmie si wami. Tylko, kto wam, obywatelu prowokatorze, powiedzia, e Nastia Strzelecka zgina? A ten ju z rozkwaszonym nosem, ale hardo bierze si pod boki: - Caa Moskwa o tym huczy! Rzucili si ze wszystkich stron: bij go, bydlaka! Ale robotniczy aktyw wykaza czujno. Odepchn nacierajcych. Choowanow zwrci si do zebranych: - Ludzie! Nie wolno go zabija! Zabijajc prowokatora utrudniamy dochodzenie. Poza tym krzyczycie, gorczkujecie si, a przecie i wrd was s tacy, ktrzy uwierzyli, e Nastia Strzelecka roztrzaskaa si podczas skoku. Powiem wam, towarzysze, jak matce rodzicielce: ja te nie jestem bez winy. Nasuchaem si rozmaitych opowieci i te mi byo ciko na sercu. Dobra dziewuszka. Sami wiecie najlepiej, przecie j znacie. Ja te j poznaem. Razem skakalimy. Wic kiedy usyszaem, e si zabia, bardzo to przeyem. A ona tymczasem wypeniaa odpowiedzialne zadanie najwyej wagi.

Nie mog wam wszystkiego powiedzie. Tajemnica pastwowa. Ale wierz, e wkrtce dostanie za to order. Najwysze odznaczenie. Tymczasem nie dalej jak wczoraj id ja po ldowisku i co mylicie? Z naprzeciwka... Nastia Strzelecka ze spadochronem. Przecie ty nie yjesz! - powiadam. A ona w miech. Hala milczy. Tysic par oczu patrzy z wyrzutem: gdyby to od nas zaleao, towarzyszu Choowanow, rozerwalibymy prowokatora na strzpy. Wy pierwsi powinnicie rzuci si na niego i zastrzeli jak psa. eby nie podburza ludzi. Ale nie trzeba nas oszukiwa. Widzielimy na wasne oczy: roztrzaskaa si dziewczyna. I wielu tutaj dobrze j znao. Zabi prowokatora - to wasze prawo, towarzyszu Choowanow, ale kama ludziom nie przystoi. Nawet bohaterowi lotw polarnych. - Dobra - powiada Choowanow. - Moskwa nie wierzy zom i sowom te nie wierzy. Wiedziaem, e mi nie uwierzycie. Tote przywiozem j ze sob. No chod, Nastiu, do swoich. Poka si ludziom. I Nastia wysza na pomost. Hala na moment zamara, po chwili tum poderwa si z miejsc. Wszyscy krzycz, tupi, bij brawo: - Nastia! Ty to? Naprawd!? Nastiusza!! Soneczko nasze najdrosze! Taka wana, e nawet do nas nie zajrzy! Przecie to ona! Patrzcie na ni! A takie rzeczy, bydlaki, wygadywali! Cieszyli si i klaskali. Klaskali i miali si. A babiny dorodne to nawet si popakay: durniutka jest i bdzie, teraz usza z yciem, to zabije si nastpnym razem. Gupek spadochronowy, a mimo wszystko szkoda jej. Choowanow unis rk: - Towarzysze! Oto macie przykad przebiegoci wroga: Caa Moskwa huczy. A wy, atwowierni, bierzecie to wszystko za dobr monet. Wicej wiary! Gdzie nasza proletariacka czujno rewolucyjna? Kiedy wrg mwi otwarcie, wtedy si oburzacie. Ale kiedy ten sam wrg po tramwajach sczy swj jad do uszu, wtedy suchacie z rozdziawionymi gbami. Mam racj? - Masz - przyznali zgodnie. - Ten dra krci si wrd was, szepta jednemu i drugiemu i nikt go nie powstrzyma, nikt nie wyrwa mu jzora! - Towarzyszu Choowanow, pierwszy raz widzimy go na oczy! On nie nasz. - A wic nasany! Trzymacie go? - Trzymamy! - odkrzykno trzydzieci garde uwiadomionego aktywu robotniczego. - Rewolucyjnym obowizkiem kadego z nas jest nie dopuci, by podobne gagatki otumaniay umysy. Prowokatorw i intrygantw pod mur! Oto nasze zadanie. Tymczasem, prowadcie go do mojego samochodu. Tylko dobrze pilnujcie! Razem odstawimy go tam, gdzie trzeba. - Odstawimy! - odpowiedziao trzydzieci garde. A wam wszystkim, drodzy towarzysze robotnicy fabryki Sierp i Mot, radzieccy spadochroniarze przesyaj gorce pozdrowienia spod samego sklepienia nieba!!! IV Kierowca uchyla drzwi do wozu. Choowanow siada razem z Nastia na tylnym siedzeniu. W rku trzyma wycelowany w prowokatora Lahti L-35. Prowokator ley pod nogami, skrpowany paskami od spodni, sznurami, acuchami, wszystkim, co wpado w rce. Stopnie samochodu oblepia uwiadomiony aktyw robotniczy. Drugi samochd, z tyu - tak samo. Obstawa. Bez trudu opucili teren fabryki. Milicji byo zatrzsienie. Na cze Choowanowa. Bkitny szpaler powstrzyma napierajcy tum. Wyjechali. Choowanow chowa Lahti, zapina kabur. Aktyw robotniczy rozwizuje prowokatora. Ten masuje zdrtwiae nadgarstki, gramoli si na rodkowe siedzenie, ciera chusteczk charakteryzacj z twarzy. Ze stopnia odzywa si osobnik w szarym prochowcu: - Towarzyszu Szyrmanow, nie za bardzo wam pysk pokaleczyem? - Dobrze ju. - I do Choowanowa: - No jak, dobrze zapytaem?

- Dobrze, Szyrmanow. Doskonale. Twoi chopcy te spisali si na medal. Daj ode mnie kademu jeden dzie wolnego.

V Po Moskwie kr plotki. Powiadaj, e Trocki nasa zza granicy bandy mataczypodszeptywaczy. Do jednej tylko fabryki Sierp i Mot - setk. Gadali takie rzeczy, e a uszy widy. e pono wadza radziecka yw dziewuch puszczaa z nieba bez spadochronu. A dziewczyna caa i zdrowa. Striekowa. Albo Strelina. Prowokatorw zgarniano wczorajszej nocy. W Sierpie i Mocie wyapali wszystkich, co mieli duszy jzyk. Dwiecie osb. A dokadnie - dwiecie pi. Piciu z nich spadochroniarz Choowanow sam zapa w fabryce. Lecia na biegun i przyszo mu do gowy - a moe by tak zgarn jednego z drugim? I co mylicie? Skoczy ze spadochronem i ju ma jednego w garci. Potem drugiego. W p godziny