Sparks Kerrelyn - Love At Stake 01 - Jak Poślubić Wampira Milionera

Embed Size (px)

Citation preview

Jak Polubi Wampira MilioneraKerrelyn Sparks

Rozdzia 1

Roman Draganesti wiedzia, e kto wszed do jego gabinetu. Wrg czy przyjaciel?Przyjaciel, zdecydowa. Wrg nie przedarby si przez kordon ochroniarzy, strzegcych wejcia do jego kamienicy na Upper East Side na Manhattanie, i nie uszedby uwagi stranikw stale obecnych na piciu pitrach budynku. Przypuszcza, e w ciemnoci widzi lepiej ni tajemniczy go, a utwierdzi si w tym przekonaniu, gdy intruz wpad na sekretarzyk w stylu Ludwika XVI i zakl cicho. Gregori Holstein. Przyjaciel, ktry dziaa mu na nerwy. Wiceprzewodniczcy Romatech Industries odpowiedzialny za marketing podchodzi do wszystkiego z niesabncym entuzjazmem. W jego towarzystwie Roman czu si stary. Bardzo stary. - O co chodzi, Gregori? Przybysz odwrci si gwatownie, wyty wzrok, wpatrzony w stron, z ktrej dochodzi gos. - Dlaczego siedzisz po ciemku? - Hm... trudne pytanie. Pewnie dlatego, e chciaem by sam. Po ciemku. Powiniene czasami sprbowa. Nie widzisz tak dobrze w ciemnoci, jak powiniene. - Niby dlaczego miabym wiczy widzenie w ciemnoci, skoro miasto zalewaj w nocy potoki wiate? - Gregori po omacku szuka kontaktu. Pokj rozjani si zotym blaskiem No, teraz lepiej. Roman rozpar si wygodnie w wielkim skrzanym fotelu. Upi yk z kieliszka. Zapieko go w gardle. Paskudztwo. - Zjawie si tu w konkretnym celu? - Oczywicie. Wyszede z pracy wczeniej, a chcielimy ci pokaza co wanego. Bdziesz zachwycony. Roman odstawi kieliszek na mahoniowy blat biurka. - Dowiadczenie nauczyo mnie, e mamy mnstwo czasu. - Wicej entuzjazmu, prosz - achn si Gregori. - Wymylilimy co rewelacyjnego. -

Zauway napeniony do poowy kieliszek Romana. - Uwaam, e jest powd do witowania. Co pijesz? - Nie bdzie ci smakowa. Gregori podszed bliej. - Niby dlaczego? Mam niezbyt wyrafinowany gust? - Sign! po karafk i nala sobie troch czerwonego pynu. - Pikny kolor. - Posuchaj mojej rady: we sobie now butelk z lodwki. - Ha! Skoro ty moesz to pi, ja te mog! - Pocign spory yk, odstawi kieliszek i triumfalnie spojrza na Romana. Ale po chwili wydawao si, e oczy wyjd mu z orbit. Zazwyczaj blady, nagle poczerwienia, zacharcza, a potem zacz si krztusi. Kaszla, prycha, kl pod nosem. Opar si ciko o bufet i chciwie chwyta powietrze. Paskudztwo, w rzeczy samej, pomyla Roman. - Ju dobrze? - Co to byo? - wzdrygn si Gregori. - Dziesicioprocentowy sok z czosnku. - Co? - Wyprostowa si gwatownie. - Czy ty oszala? - Chciaem si przekona, ile jest prawdy w starych legendach. - Roman si umiechn. - Jak wida, niektrzy z nas s na to szczeglnie wraliwi. - A niektrzy za bardzo gustuj w niebezpiecznym stylu ycia! Z twarzy Romana znikn umiech. - Twoja uwaga byaby bardziej na miejscu, gdybymy jeszcze yli. Gregori podszed bliej. - O rany, chyba nie zaczniesz znowu jcze, e jestemy przeklci i skazani na potpienie? - Spjrzmy prawdzie w oczy: yjemy, bo odbieralimy ycie przez stulecia. Jestemy zaka Ziemi. - Nie bdziesz tego pi. - Gregori zabra mu szklank i odstawi na bufet. - Posuchaj, aden wampir nie zrobi tyle dla ochrony ludzkoci, ile ty. - Jasne, i teraz jestemy najniewinniejszymi demonami na Ziemi. Super. Dzwo do papiea, czekam na beatyfikacj. Zniecierpliwienie Gregoria przerodzio si w ciekawo. - A wic to prawda, co mwi? e bye mnichem? - Wolabym nie y przeszoci. - Nie jestem tego taki pewien. Roman zacisn pici. Przeszo to osobista sprawa, z nikim nie bdzie o tym rozmawia. - Mwie co o nowym wynalazku? - Ach, tak. Ojej, Laszlo czeka w holu. Chciaem, e si tak wyra, przygotowa grunt. Roman odetchn gboko, powoli si odpry. - Wic zaczynaj. Noc nie trwa wiecznie. - No wanie, a pniej wychodz. Simone wanie przyleciaa z Parya i... - Skrzydeka si jej zmczyy. Ten tekst by stary ju sto lat temu. - Roman znw zacisn pici. - Nie zmieniaj tematu, bo za kar zamkn ci w trumnie. Gregori spojrza na niego z rozbawieniem. - Pomylaam, e moe zechcesz do nas doczy. To lepsza rozrywka ni siedzenie w samotnoci i popijanie trucizny. - Poprawi czarny jedwabny krawat. - Wiesz, e Simone od dawna na ciebie leci... Ba, nie tylko ona, inne damy te chtnie dotrzymayby ci towarzystwa. - Nie wydaj mi si zbyt zabawne. O ile pamitam, wszystkie s martwe. - No c, skoro to ci przeszkadza, sprbuj z yw. - Nie. - Roman zerwa si na rwne nogi, wzi kieliszek z bufetu i z wampiryczn szybkoci

podszed do barku. - Nigdy wicej ywej. Nigdy. - Oj, chyba trafiem w czuy punkt. - Koniec dyskusji. - Wyla do zlewu resztk mikstury krwi i wycigu 2 czosnku, oprni karafk. Ju dawno przekona si, e zwizek z kobiet mierteln koczy si tragedi i zamanym sercem, dosownie. A nie mia ochoty skoczy z kokiem w sercu. Niezy wybr martwa wampirzyca albo ywa kobieta, ktra bdzie yczy mu jak najgorzej. I to si nie zmieni. Taka egzystencja czeka go jeszcze przez wiele stuleci. Nic dziwnego, e jest w depresji. By naukowcem i zazwyczaj potrafi si czym zaj. Ale zdarzao si, jak chciaby dzi, e to mu nie wystarczao. Co z tego, e jest o krok od wynalezienia specyfiku, dziki ktremu wampiry bd mogy funkcjonowa w dzie? Co zrobi z dodatkowym czasem? Bdzie wicej pracowa? I tak ma przed sob setki lat w laboratorium. Tego wieczoru dotara do niego gorzka prawda. Jeli nie bdzie spa w cigu dnia, nie bdzie mia nawet z kim pogada. Tylko przeduy samotno tak zwanego ycia. Wtedy da sobie spokj i pojecha do domu. Chcia by sam, w ciemnoci, wsuchany w monotonne bicie zimnego, samotnego serca. Ukojenie nadejdzie wraz ze witem, gdy soce zatrzyma jego serce i znw bdzie martwy. Niestety, ostatnio wci czu si martwy. - Wszystko w porzdku, Roman? - Gregori obserwowa go czujnie. - Syszaem, e takie stare wampiry jak ty czasami api doy. - Dziki, e mi przypomniae. A skoro nie modniej, zawoaj Laszlo. - Ach, zapomniaem. - Gregori poprawi mankiety eleganckiej biaej koszuli. - No dobra, chciaem ci wprowadzi w odpowiedni nastrj. Pamitasz zaoenie Romatech Industries? Niech wiat stanie si bezpieczny i dla miertelnikw, i dla wampirw. - O ile mnie pami nie myli, sam to napisaem. - Masz racj. Najwikszym zagroeniem dla pokoju s biedni i Malkontenci. - Zdaj sobie z tego spraw. Nie wszystkie nowoczesne wampiry byy tak nieprzyzwoicie bogate jak Roman, i cho jego firma produkowaa sztuczn krew i sprzedawaa j po przystpnych cenach, ubosze wampiry wolay jednak darmowy posiek z szyi miertelnika. Roman usiowa je przekona, e nie ma nic za darmo. miertelnik zazwyczaj przeywa szok, wynajmowa domorosych naladowcw Buffy, a ci mordowali kadego napotkanego wampira, nawet spokojnego, wzorowego krwiopijc, ktry nawet pchy nie uksi. Smutna prawda jest taka, e pki wampiry atakuj ludzi, aden z nich nie jest bezpieczny. Draganesti wrci do biurka. - Miae zaj si spraw biednych, tak ustalilimy. - Pracuj nad tym. Za kilka dni zaprezentuj efekty. A tymczasem Laszlo wpad na genialny pomys, jak zaspokoi Malkontentw. Roman opad na krzeso. Malkontenci stanowili najbardziej niebezpieczn grup wampirw. Tb sekretne stowarzyszenie o nazwie Prawdziwi odrzucao zdroworozsdkowe podejcie wspczesnego wampira. Malkontentw byo sta na najlepsz, najsmaczniejsz krew produkowan przez Romatech. Mieli do pienidzy, by kupowa najbardziej egzotyczne, wyszukane koktajle z linii fusion. Gdyby chcieli, mogli pi z najpikniejszych, najdroszych krysztaw. Tylko e nie chcieli. Ich zdaniem najcudowniejsze w piciu krwi jest nie sama krew, ale ukszenie. Nie wierzyli, e istnieje wiksza rozkosz ni zanurzenie kw w ciepej, mikkiej skrze miertelnika

W minionym roku komunikacja midzy wspczesnymi wampirami a Malkontentami zanikaa, a w powietrzu zawisa niewypowiedziana wojna. Wojna, ktra oznaczaaby utrat wielu istnie zarwno ludzkich, jak i wampirycznych. - Niech Laszlo wejdzie. Gregori podszed do drzwi i je uchyli. - Jestemy gotowi. - Najwyszy czas! - Laszlo wydawa si zdenerwowany. - Stranik ju si szykowa do rewizji osobistej naszego specjalnego gocia. - Och, adniutka dzierlatka! - mrukn stranik ze szkockim akcentem. - Zostaw j! - Laszlo wmaszerowa do gabinetu Romana z kobiet w ramionach. Wygldali, jakby taczyli tango. Nieznajoma bya wysza ni niski chemik. Co wicej, bya cakiem naga. Roman zerwa si na rwne nogi. - Sprowadzie tu kobiet? miertelniczk? Nag? - Spokojnie, Roman, ona nie jest prawdziwa. - Gregori podszed do Laszla. - Szef nerwowo reaguje na kobiety miertelne. - Nie reaguj nerwowo, Gregori. Moje nerwy umary przed wiekami. - Roman widzia tylko plecy lalki, ale dugie jasne wosy i krge poladki wyglday bardzo naturalnie. Laszlo posadzi lalk w fotelu. Jej nogi sterczay, wic pochyli si, by je zgi. Ulegy z cichym trzaskiem. Gregori ukucn obok. - Wyglda jak ywa, co? - Owszem. - Roman patrzy na wskie pasmo lokw midzy jej nogami. - Farbowana blondynka. - Spjrz tylko. - Gregori rozsun jej uda. - Ma wszystko co trzeba. Fajna, nie? Roman przekn lin. - Czy to... - Odchrzkn i zacz jeszcze raz. - Czy to zabawka z sex-shopu? - Tak jest, sir. - Laszlo otworzy lalce usta. - Prosz zobaczy, ma nawet jzyk. W dotyku bardzo przypomina ludzki. -Wsun w jej usta krotki, pulchny palec. - A prnia powoduje bardzo realistyczne ssanie. Roman zerkn na Gregoria, ktry klcza midzy nogami lalki i podziwia widok z bliska, i na Laszla, manipulujcego palcem w jej ustach. Na mio bosk, gdyby jeszcze miewa ble gowy, dopadaby go migrena. - Czy mam was zostawi? - Nie, sir. - May chemik wycign palec z akomych ust lalki. Rozleg si cichy trzask, a potem jej usta zamary w sztucznym umiechu, jakby wietnie si bawia. - Niewiarygodna. - Gregori musn doni jej udo. - Laszlo zamwi j poczt. - Z twojego katalogu. - Laszlo si speszy. - Zazwyczaj nie uprawiam zwykego seksu. Za duo baaganu. I zbyt wiele niebezpieczestw. Roman oderwa wzrok od piknych piersi lalki. Moe Gregori ma racj, moe powinien si rozerwa w towarzystwie jakiej wampirzycy. Skoro ludzie wmawiaj sobie, e lalka jest prawdziwa, on moe zrobi to samo z wampirzyc. Ale jakim cudem martwa kobieta moe rozpali jego dusz? Gregori unis nog lalki, eby obejrze j dokadniej. - Kuszce malestwo. Roman westchn. Niby jakim cudem ludzka sekszabawka ma rozwiza problem Malkontentw? Marnuj jego czas, e ju nie wspomni o tym, e udao im si rozbudzi w nim podanie i poczucie samotnoci. - Wszystkie znane mi wampiry preferuj seks mentalny. O ile mi wiadomo, tak samo ma si

sprawa z Malkontentami. - Z t to si nie uda, niestety. - Laszlo postukal lalk w gow i odpowiedziao mu guche echo, jak z dojrzaego arbuza. Roman zauway, e lalka nadal si umiecha, cho niebieskie oczy tpo patrz przed siebie. - Wic ma taki sam iloraz inteligencji jak Simone. - Ej! - Gregori si skrzywi. Tuli do siebie stop lalki. - To nie fair. - Podobnie jak marnowanie mojego czasu. - Roman spojrza gronie. - Niby jak ta zabawka pomoe rozwiza problem Malkontentw? - To co wicej ni zwyka zabawka, sir. - Laszlo bawi si guzikiem przy kitlu. - Lalka przesza transformacj. - I teraz jest to Yaran. - Gregori pieszczotliwie pocign j za nog. - Kochane malestwo. Chod do tatusia. Roman zazgrzyta zbami, upewniwszy si, e schowa ky zanim to zrobi. W innym wypadku mgby sobie rozci doln warg. - Owiecie mnie prosz, zanim strac cierpliwo. Gregori rozemia si, groba szefa nie zrobia na nim wraenia. - Oto Vanna - Vampire Artificial Nutritional Needs Appliance. Laszlo nerwowo bawi si guzikiem fartucha. W przeciwiestwie do Gregoria nie lekceway gniewu zwierzchnika. - Ib idealne rozwizanie dla wampira, ktry wci ma ochot ksa. Lalka bdzie dostpna w rnych wariantach ra-sowo-pciowych. - Wypucicie te mskie wersje? - domyli si Roman. - Z czasem na pewno. - Urwany guzik potoczy si po pododze. Laszlo podnis go i schowa do kieszeni. - Gregori uwaa, e moemy reklamowa lalki na DVN, Digital Vampire Network. Do wyboru: Vanna czekoladowa, Vanna hebanowa i Vanna.... - I Vanna biaa? - Roman si skrzywi. - Dzia prawny dostanie szau. - Zrobimy jej zdjcia promocyjne w sukni wieczorowej, na wysokich obcasach. - Gregori gadzi plastikow stop. Roman obrzuci szefa marketingu ponurym spojrzeniem. - Chcesz powiedzie, e ta lalka jest substytutem miertelniczki? - zwrci si do Laszla. - lak! - Chemik entuzjastycznie kiwa gow. - Dziaa wielofunkcyjnie, jak prawdziwa kobieta, zaspokaja nie tylko potrzeby seksualne, ale i ywieniowe. Prosz bardzo, zaraz zademonstruj. - Przechyli lalk do przodu i odgarn jej wosy na bok. - Umieciem wszystko z tyu, eby nie byo za bardzo widoczne. Roman przyglda si niewielkiemu naciciu w ksztacie litery U, gdzie u nasady znajdowaa si rurka z zatyczk. - Wsadzie w ni rurki? - Tak. Specjalnie zaprojektowany ukad przypomina prawdziwy krwiobieg. - Laszlo przesuwa palcem po plastikowym ciele, pokazujc, gdzie znajduj si sztuczne arterie. Klatka piersiowa, szyja po obu stronach i powrt do klatki. - Nalewa si do niej krew? - Tak, sir. Lejek w zestawie. Krew i baterie, nie. - Normalka - mrukn Roman. - Jest bardzo prosta w obsudze. - Laszlo wskaza szyj lalki. - Wyjmujemy zatyczk, wsuwamy lejek, wlewamy litr ulubionej sztucznej krwi firmy Romatech Industries i gotowe. - Rozumiem. Czy kiedy koczy si krew albo baterie, lalka si wieci?

Chemik zmarszczy brwi. - Mog zainstalowa diod.... Roman westchn. - artowaem. Mw dalej, prosz. - Tak jest, sir. - Laszlo odchrzkn. - Tym przyciskiem, wskaza na guziczek, uruchamiamy silnik zainstalowany w klatce piersiowej. Takie sztuczne serce. Krew popynie w rytm naturalnego pulsu. Roman skin gow. - Do tego baterie, - Owszem - odezwa si Gregori zduszonym gosem. -Vanna moe zawsze i wszdzie. Roman zerkn na swojego zastpc i zobaczy go ze stop Vanny w ustach. Czerwony blask w jego oczach by wskanikiem innego rodzaju. - Przesta! Gregori z gardowym pomrukiem upuci stop lalki. - Nie znasz si na artach. Roman odetchn gboko i zapragn pomodli si o cierpliwo, ale aden Bg z odrobin szacunku do samego siebie nie wysucha baga demona z sekszabawk. - Testowalicie j ju? - Nie, sir. - Laszlo wczy Vann. - Uznalimy, e panu powinien przypa zaszczyt bycia pierwszym uytkownikiem Zaszczyt. Roman omit wzrokiem idealne plastikowe ciao pene yciodajnej krwi. - Czyli moemy ksa bezkarnie. Gregori z umiechem wygadzi poy eleganckiej mary-narki. - Smacznego. Roman unis brew. Pomys, eby on przetestowa nowy wynalazek wyszed niewtpliwie od modego wampira. Zapewne uwaa, e szefowi przyda si jaka rozrywka, troch emocji. Niestety, mia racj. Wycign rk, eby dotkn policzka Vanny. Skra lalki bya chodniejsza ni u czowieka, ale i tak bardzo mikka. Arteria pulsowaa mu pod palcami, rwnomiernie, silnie. Pocztkowo wyczuwa bicie sztucznego serca tylko opuszkami palcw, po chwili jednak poczu je nawet w barku. Przekn lin. Ile czasu ju mino? Osiemnacie lat? Bicie sztucznego serca wypeniao go caego, przenikao zmysy. Zadray mu nozdrza. Wyczu zapach krwi. A Rh dodatnie, jego ulubiona. Dygota na caym ciele w rytm bicia lalczynego serca. Nie myla ju, pochonity doznaniem, ktrego nie zazna od lat. dza krwi. W jego gardle narasta charkot. Nabrzmia. Zacisn palce na szyi lalki i pocign j do siebie. - Bior j. - Byskawicznie rzuci Vanne na aksamitny szezlong. Leaa bez ruchu, ze zgitymi kolanami. Zmysowy widok zapiera dech w piersiach. Odrobina krwi w jego yach domagaa si wicej. Wicej krwi, kobiety. Pochyli si, odgarn jej jasne wosy z karku. Gupkowaty umiech lalki troch zbija go z tropu, ale szybko przesta zwraca na niego uwag. Pochyli si i zobaczy swoje odbicie w jej martwych oczach. To znaczy nie ca posta, bo wampiry nie maj odbicia w lustrze, dostrzeg tylko blask czerwonych oczu. Vanna go podniecia. Odwrci jej gow, odsoni szyj. Pulsujca arteria zdawaa si mwi: we mnie. Z gardowym pomrukiem opad na lalk. Wysun ky, czemu towarzyszy dreszcz rozkoszy na caym ciele. Zapach krwi upaja, pozbawia resztek samokontroli. Uwolni w sobie besti.

Uksi. Za pno do oszoomionego mzgu dotarty nietypowe doznania. Cho jej skra wydawaa si mikka i delikatna jak ludzka, pod ni kry si plastik, gruby, gumowy. Nie wiedzia, czy to wane, zaraz o tym zapomnia, zapach krwi pozbawi go rozumu. Instynkt zwyciy, wy w duszy jak wygodniae zwierz. Wbija ky coraz gbiej i gbiej, a w kocu poczu ten cudowny moment, gdy ustpiy cianki arterii. Niebo. Poczu krew. Pocign mocno i krew zalaa mu ky, a potem usta. Przeyka chciwie i pi dalej, wicej. Bya cudowna, naleaa do niego. Pogadzi jej pier, zacisn do. Ale z niego idiota, jak mg zadowoli si krwi ze szklanki? Jak mg z wasnej woli zrezygnowa z tej rozkoszy, jak jest gorca krew prosto z y? Na szatana, zapomnia ju, jakie to cudowne uczucie. Dowiadcza rozkoszy caym ciaem. By twardy jak skaa. Wszystkie zmysy oszalay. Ju nigdy nie napije si ze szklanki. Pocign jeszcze raz i zda sobie spraw, e wypi wszystko, do ostatniej kropli. Wtedy pojawiy si pierwsze przebyski rozsdku. Cholera, straci panowanie nad sob. Gdyby to bya prawdziwa kobieta, ju by nie ya. A on miaby na sumieniu kolejne ludzkie ycie. I ta zabawka miaaby przyczyni si do poprawy stosunkw midzy wampirami a ludmi? Na pewno nie, przypomni tylko jego pobratymcom, jak rozkosz jest wbi zby w ludzk szyj. aden wampir, nawet najbardziej nowoczesny i owiecony, nie wyjdzie z tego eksperymentu bez pragnienia, by zakosztowa prawdziwego czowieka. Jedyne, o czym teraz myla, to uksi pierwsz kobiet, ktra stanie mu na drodze. O nie, Vanna nie jest zbawieniem ludzkoci. Jest jej kltw, wyrokiem mierci. Z jkiem oderwa si od lalki. Gdy na jasn skr trysna krew, wydawao mu si, e Vanna przecieka. Ale nie, przecie wypi wszystko do ostatniej kropli. Czyli to on krwawi! - Co jest, do cholery? - O Boe - sapn Laszlo. - Co? - Roman spojrza na szyj lalki. W twardym plastiku, tkwi jego kie. - A niech mnie! - Gregori podszed bliej, eby lepiej widzie. - Jak to moliwe? - Plastik... - Krew cieka Romanowi z ust. Cholera, traci lunch. - Plastik jest twardy, gumiasty, zupenie inny ni ludzka skra. - O rany. - Laszlo zaatakowa kolejny guzik na kitlu. - Tb okropne. Z wierzchu skra jest taka naturalna, e nie pomylaem... Bardzo mi przykro... - To teraz niewane. - Roman wyj kie z plastikowej szyi. Pniej im powie, do jakich wnioskw doszed. Najpierw jednak musi odzyska kie. - Cigle krwawisz. - Gregori poda mu bia chusteczk. - Bo otworzya si ya, ktra prowadzi od ka do odka. - Roman przyciska chusteczk do dziury po zbie. - Cholea. - Moe zdoa pan zamkn ran wasnymi siami - podsun Laszlo. - Ale wtedy zasklepi si na zawsze i zostan wampirem z jednym kem. - Roman wyj zakrwawion chusteczk i wsun kie na miejsce. Gregori zajrza w otwarte usta. - Teraz chyba dobrze. Roman usiowa schowa ky. Lewy zadziaa bez zarzutu, prawy natomiast wypad mu z ust, na brzuch Vanny. - Sii, radzibym wizyt u dentysty. - Laszlo z szacunkiem podnis kie i poda Romanowi. Podobno potrafi wstawi zb. - jasne. - Gregori si achn. -1 co, wpadnie do gabinetu i powie: przepraszam bardzo, jestem

wampirem i wypad mi kie, kiedy ksaem lalk z sex-shopu? Wtpi, czy to ykn. - Potfebny mi dentysta wampirw - wybekota Roman. - Wprafdcie w Czarnych Ftronach. - Czarnych Stronach? - Gregori podszed do biurka Romana i po kolei otwiera szuflady. Wiesz, e seplenisz? - Przecie mam w uftach zakrwawion szmat! Vi dolnej fufladzie! Gregori znalaz wampiryczn ksik telefoniczn w czarnej okadce i zacz j przeglda. - No dobra. A... Aaaaaby krypt mie nowoczesn... B... Boskie trumny... C... cmentarne kwatery... Dobra, mam: Darmowa dostawa, ultranowoczesne trumny. Brzmi ciekawie... - Glegoli! - wysapa Roman. - Dobrze ju, dobrze. Na d ju nie ma, szukam na s, jak stomatolog. Studio taca, tacz jak latynoski kochanek, swojska ziemia, dostawy ziemi cmentarnej z wszystkich zaktkw wiata... Roman jkn. - No to mam poblem. - Przekn lin i skrzywi si, czujc smak starej krwi. Posiek smakuje lepiej za pierwszym razem. Gregori szuka dalej. - Nic z tego. Nie ma ani dentysty, ani stomatologa. - Wic musz i do czowieka. - Opad na fotel. Cholera. Bdzie musia posuy si hipnoz, a potem zatrze wszystkie wspomnienia lekarza, w innym wypadku nikomu nie udzieli pomocy. - Nie wiem, czy znajdziemy gabinet czynny o tej porze. - Laszlo podbieg do barku i wzi plik serwetek. Star krew z Vanny i spojrza na Romana. - Sir, moe lepiej bdzie, jeli zatrzyma pan kie w ustach. Gregori przeglda ksik telefoniczn. - Jejku, mnstwo dentystw. - Wyprostowa si nagle i umiechn. - Mam! Klinika dentystyczna SoHo Promienny Umiech! Przyjmuje pacjentw ca dob w miecie, ktre nigdy nie pi! Bingo! Laszlo odetchn z ulg. - Kamie spad mi z serca. Co prawda nigdy nie syszaem o podobnym wypadku, ale obawiam si, e jeli zabieg nie odbdzie si dzi, jutro bdzie ju za pno. Roman wyprostowa si gwatownie. Chemik cisn zakrwawione serwetki do kosza na mieci przy biurku. - Nasze rany zasklepiaj si, gdy pimy. Jeli wit zastanie pana bez ka, rana zablini si na dobre. Roman wsta. - A fatem trzeba to frobi dzi. - lak jest, sir. - Laszlo nerwowo bawi si guzikiem. - Przy odrobinie szczcia bdzie pan w peni si na corocznej konferencji. A niech to! Roman przekn lin. Jak to moliwe, e zapomnia o corocznym wiosennym zjedzie wampirw? Wielki bal powitalny odbdzie si za dwie noce. Zjawi si wszyscy liczcy si mistrzowie klanw z caego wiata. On by gow najwikszego klanu w Ameryce, by gospodarzem imprezy. Jeli wystpi bez ka, bdzie obiektem artw przez najblisze sto lat. Gregori nabazgra adres na skrawku papieru. - Masz. Chcesz, ebymy ci towarzyszyli? Roman wyj z ust i chusteczk, i zb, by mwi wyraniej: - Laszlo mnie zawiezie. Zabierzemy Vann, eby wszyscy myleli, e odwozimy j do

laboratorium. Ty, Gregori, wyjd z Simone, zgodnie z planem. Wszystko ma wyglda normalnie, jakby nic si nie stao. - Dobrze. - Gregori poda szefowi adres kliniki stomatologicznej. - Powodzenia. W razie problemw dzwo. - Poradz sobie. - Zmierzy podwadnych surowym wzrokiem. - Nikomu ani sowa o tym incydencie, jasne? - Tak jest, sir. - Laszlo podnis Vann. Roman patrzy na jego do, obejmujc peny poladek. Na mio bosk, nawet po tym wszystkim, co si stao, by podniecony. Jego ciao pulsowao podaniem, pragno krwi kobiety. Oby dentysta okaza si mczyzn. Niech Bg ma w swej opiece kobiet, ktra teraz wejdzie mu w drog. Mia ju tylko jeden kie, ale obawia si, e mgby go uy. Rozdzia 2 Zanosio si na kolejn miertelnie nudn noc w gabinecie dentystycznym. Sharma Whelan wyprostowaa plecy na oparciu trzeszczcego fotela i wbia wzrok w biae kafelki. Cigle widziaa lad zacieku. Zadziwiajce, e dopiero po trzech dniach obserwacji dostrzega, e plama ma ksztat jamnika. Co za ycie. Przy akompaniamencie zgrzytw fotela zerkna na zegar na wywietlaczu radia. Wp do trzeciej nad ranem, jeszcze sze godzin do koca nocnej zmiany. Wczya radio. Gabinet wypeniaa instrumentalna wersja Strangers In the Night, nudna i mda jak muzyczka w windzie. Nieznajomi w nocy, akurat Na pewno spotka tajemniczego nieznajomego i zakocha si po uszy. Nie w tym yciu. Wczoraj punktem kulminacyjnym nocy bya chwila, gdy udao jej si zsynchronizowa zgrzyty fotela z muzyk. Opara si o biurko i pooya gow na rkach. Jak to byo? Uwaaj, czego pragniesz, bo twoje yczenia mog si speni. No i prosz. Chciaa nudy i j ma. Pracuje tu od szeciu tygodni; w tym czasie miaa tylko jednego pacjenta: chopca z aparatem ortodoncyjnym. W rodku nocy druty si obluzoway, wic przeraeni rodzice przywieli go, eby umocowaa uszkodzony aparat. W przeciwnym razie druciki mogyby kaleczy, a nawet rozedrze dziso i wtedy popynaby... krew. Shanna si wzdrygna. Na sam myl o krwi robio jej si niedobrze. Wspomnienia Zajcia powracay z ciemnych zakamarkw umysu, upiorne krwawe obrazy, ktre j przeladoway, czaiy si tu na progu wiadomoci. O nie, nie pozwoli, eby zepsuy jej humor. I nowe ycie. Ib wspomnienia z innej epoki i innej kobiety. Wspomnienia dzielnej, odwanej dziewczyny, ktr bya przez pierwsze dwadziecia siedem lat, poki nie rozptao si pieko. Teraz, za spraw programu ochrony wiadkw, jest nudn Jane Wilson, ktra prowadzi nudne ycie, mieszka w nudnym mieszkaniu, w nudnej dzielnicy i co noc wykonuje nudn prac. Nuda jest dobra. Nuda to bezpieczestwo. Jane Wilson musiaa pozosta niewidzialna, musiaa rozpyn si w oceanie niezliczonych twarzy na Manhattanie po to, eby przey. Niestety, jak si okazao, nawet nuda wywouje stres. Za duo czasu na mylenie. Na wspomnienia. Zgasia radio, wstaa, wysza do pustej poczekalni. Osiemnacie krzese obitych, na przemian, zielonym i niebieskim materiaem, jasnoniebieskie ciany. Reprodukcja Lilii wodnych Moneta miaa zapewne wpywa kojco na zdenerwowanych pacjentw. Shanna wtpia, czy to dziaa. Ona w kadym razie bya podminowana jak zawsze. Wcigu dnia gabinet ttni yciem, w nocy zamiera. I bardzo dobrze. Gdyby kto przyszed z powan spraw, nie miaa pewnoci, czy zdoaaby mu pomc. Kiedy bya dobr dentystk, ale to czasy przed... Zajciem. Nie myl o tym. Wci jednak powracao pytanie, co zrobi,

jeli kto przyjdzie z nagym problemem? W zeszym tygodniu zacia si przy goleniu ng. wystarczya maa kropelka krwi, by kolana si pod ni ugiy. Musiaa si pooy. Moe powinna zmieni zawd. Co z tego, e lata nauki pjd na marne? I tak stracia ju wszystko inne, cznie z rodzin. Departament Sprawiedliwoci postawi spraw jasno: w adnym wypadku nie wolno jej kontaktowa si z rodzin czy przyjacimi. Ryzykowaaby nie tylko swoje ycie, ale i los najbliszych. Nudna Jane Wilson nie miaa krewnych ani przyjaci. Miaa tylko oficera sub specjalnych, z ktrym moga si kontaktowa. Nic dziwnego, e w cigu minionych dwch miesicy przytya pi kilo. jedzenie to jedyne, co jej zostao. Jedzenie i rozmowa z przystojnym roznosicielem pizzy. Przypieszya kroku, krc po poczekalni. Jeli co wieczr bdzie jada pizz, upodobni si wielkoci do wieloryba, a wtedy zabjcy jej nie rozpoznaj. Do koca ycia pozostanie gruba i bezpieczna. Jkna. Bezpieczna, gruba, znudzona i samotna. Pukanie do drzwi sprawio, e zatrzymaa siew p kroku. Pewnie chopak z pizz, ale i tak serce stano jej na chwil w piersi. Gboko odetchna, podesza do okna i wyjrzaa zza biaych aluzji, ktre zawsze opuszczaa, eby nikt nie zaglda do rodka. - To ja, pani doktor! - zawoa Tmmy. - Przyniosem pizz. - W porzdku. - Otworzya drzwi. Klinika jest w nocy otwarta, ale Shanna i tak wolaa zachowa wszelkie rodki ostronoci. Otwieraa drzwi tylko pacjentom. I dostawcy pizzy. - Witam. - Tommy wszed do rodka z szerokim umiechem. Od dwch tygodni co wieczr przywozi jej pizz i jego nieporadne zaloty sprawiay Shannie tyle samo przyjemnoci co smakoyk. Szczerze mwic, stanowiy punkt kulminacyjny jej dnia. Niele, robi si coraz bardziej aosna. - Cze, Tommy, jak leci? - Podesza do biurka, sigajc po portmonetk. - Mam dla pani kiebask. Wielk. - Tommy poprawi pasek w lunych dinsach, a opady lekko, odsaniajc bokserki w Scooby Doo. - Zamawiaam ma. - Nie o pizzy mowa, pani doktor! - Puci do niej oko i postawi pudeko na biurku. - No tak. Za ostro jak dla mnie. I nie pizz mam na myli. - Sorry. - Zarumieni si i umiechn przepraszajco - Ale wie pani, zawsze warto sprbowa. - Pewnie tak. - Zapacia za pizz. - Dziki. - Tommy schowa pienidze do kieszeni. - Wie pani, e robimy sto tysicy rodzajw pizzy? Moe sprbuje paru czego nowego? - Moe. Jutro. Przewrci oczami. - To samo mwia pani w zeszym tygodniu. Zadzwoni telefon, cisz przerwa przenikliwy dwik. Shanna podskoczya. - Ej, pani doktor, moe czas si przerzuci na kaw bezkofeinow. - Nie przypominam sobie, by telefon kiedykolwiek dzwoni, odkd zaczam tu pracowa. Kolejny dzwonek. Co takiego, chopak od pizzy i telefon jednoczenie. Od kliku tygodni nie miaa tylu wrae naraz. - Nie zawracam gowy. Do jutra, pani doktor. - Tommy pomacha i podszed do drzwi. - Cze. - Shanna z odlegoci podziwiaa nisko opadajce dinsy. Koniecznie musi przej na diet. Po pizzy. Telefon nie dawa za wygran. Podniosa suchawk. - Klinika dentystyczna SoHo Promienny Umiech. W czym mog pomc? - Zaraz si dowiesz. - Szorstki gos i ciki, chrapliwy oddech. Kolejne sapnicie.

wietnie. Zboczeniec jako gwiazda wieczoru. - Tb chyba pomyka. - Ju miaa odoy suchawk, gdy gos odezwa si ponownie. - Chyba jednak nie, Shanno. Jkna. To na pewno pomyka. Jasne, Shanna to takie popularne imi, ludzie czsto myl si i prosz Shann do telefonu. Rozczy si? Nie, i tak ju wiedz, e to ona. Kogo chce nabra? I wiedz, gdzie jest Ogarno j przeraenie. O Boe, zaraz po ni przyjd. Uspokj si. Nie panikuj. - Niestety, to pomyka. Tu doktor Jane Wilson z kliniki dentystycznej... - Daruj sobie! Wiemy, gdzie jeste, Shanna. Przyszed czas zapaty. - Trzask odkadanej suchawki. Rozmowa si skoczya. Koszmar dopiero zaczyna. - Nie, Boe, nie. - Odoya suchawk. Dotaro do niej, e mwi coraz goniej, e jest na granicy histerii. We si w gar! Upomniaa si. Opanowaa si. Wybraa numer policji. - Mwi doktor Jane Wilson z kliniki dentystycznej SoHo Promienny Umiech. Ja... zostaam zaatakowana... - Podaa adres, a dyspozytorka zapewnia, e wz patrolowy ju do niej jedzie. Jasne, zjawi si dziesi minut po tym, jak j rozwal. Przypomniaa sobie, e drzwi wejciowe s otwarte. Rzucia si biegiem, zamkna je, pobiega do tylnego wyjcia. Pod drodze wycigna komrk z kieszeni kurtki i wybraa numer agenta. Pierwszy dzwonek. - Bob, odbierz. - Bya ju przy drzwiach. Wszystkie zasuwy na miejscu. Drugi dzwonek. No nie! Idiotyczne marnowanie czasu. Przecie caa klinika jest od frontu oszklona. Po prostu przestrzel szyby, a potem j zaatwi. Musi co wymyli. Musi si std wydosta. Trzeci sygna i kliknicie. - Bob, potrzebuj pomocy! Odezwa si znudzony gos: - W tej chwili nie mog rozmawia, ale prosz zostawi wiadomo, odezw si najszybciej, jak to bdzie moliwe. Sygna. - Cholerny wiat, Bob! - Wrcia do gabinetu po torebk. - Mwie, e zawsze mog na ciebie liczy. A oni wiedz, gdzie jestem, i jad po mnie! - Rozczya si, wsuna telefon do kieszeni. Pieprzony Bob! Tyle, jeli chodzi o sodkie zapewnienia, e gwarantuj jej ochron. Ju ona mu pokae. Ona... Przestanie paci podatki. Oczywicie, po mierci nie jest to specjalnie dziwne. Skup si, powtarzaa sobie. Zginiesz, jeli bdziesz si rozprasza. Zatrzymaa si przy biurku, wzia torebk. Wymknie si tylnymi drzwiami, wezwie takswk, a potem pojedzie... No wanie, dokd? Skoro wiedzieli, gdzie pracuje, zapewne wiedz take, gdzie mieszka. O Jezu, jest w potrzasku. - Dobry wieczr. - Cisz przerwa niski mski glos. Shanna drgna i pisna ze strachu. W drzwiach wejciowych sta zabjczo przystojny mczyzna. Przystojny? Naprawd z ni le, jeli w takiej chwili zwraca na to uwag. Trzyma przy ustach co biaego, ale ledwie to zauwaya, bo zafascynoway j jego oczy zotobrzowe, spragniona. Owion j lodowaty powiew, nagy i silny. Podniosa do do czoa. - Jak pan tu wszed? Nie spuszcza z niej wzroku, ale gestem doni wskaza drzwi. - Niemoliwe - szepna. Drzwi i okna byy pozamykane. Czyby zakrad si wczeniej? Nie, zauwayaby go. Kada komrka w jej ciele reagowaa na jego obecno. Czy to tylko

wyobrania, czy oczy mczyzny naprawd byszczay zotym blaskiem, a spojrzenie stao si jeszcze intensywniejsze? Czarne wosy do ramion lekko si krciy. Ciemny sweter podkrela muskulatur i szerokie ramiona, dinsy opinay dugie, silne nogi. By wysoki, mroczny, przystojny... Patny zabjca. O Boe. Pewnie zabija kobiety palpitacjami serca. To wcale nie art. Nie mia adnej broni. Oczywicie, z takimi wielkimi domi... I znowu zimny bl w gowie. Przypomniao jej si, jak w dziecistwie za szybko jada lody. - Nie chc pani skrzywdzi. - Mwi niskim, hipnotyzujcym gosem. A wic to tak. Wprawia ofiar w trans zotym spojrzeniem i mikkim gosem, a potem, zanim si obejrzy... Pokrcia gow. Nie podda si. Nie ulegnie mu. cign ciemne brwi. - Stawia pani opr. - A jake. - Poszperaa w torebce i wyja berett, kaliber 32. - Co, zdziwiony? Na piknej twarzy nie widziaa ani strachu, ani zaskoczenia, jedynie lekk irytacj. - Szanowna pani, bro nie jest potrzebna. Ojej, zapomniaa odbezpieczy. Drcymi palcami przesuna mechanizm, wycelowaa w szerok pier. Oby nie zauway jej braku dowiadczenia. Stana w rozkroku, uja bro dwiema rekami jak policjanci na filmach. - Mam peny magazynek i nie zawaham si wadowa go w ciebie, rozumiemy si? Na kolana! W jego oczach co bysno, jakby rozbawienie. Zrobi krok do przodu. - Prosz da sobie spokj i z broni, i z melodramatyzmem. - Nie! - ypna na niego najgroniej, jak umiaa. - Zastrzel pana. Zabij! - atwiej powiedzie, ni zrobi. - Znw postpi krok w jej stron. - Mwi powanie. - Mam w nosie, jaki jeste przystojny. Rozwal ci eb. Unis brwi. Wydawa si naprawd zaskoczony. Przyglda si jej uwanie, oczy mu pociemniay, przybray odcie pynnego zota. - Nie patrz tak na mnie. - Jej donie zadray. Podszed jeszcze bliej. - Nie zrobi pani krzywdy. Musi mi pani pomc. - Odsun chusteczk od ust. Na biaej tkaninie wykwity czerwone krople. Krew. Shanna opucia pistolet, jej odek fikn salto. - Pan... krwawi. - Prosz odoy bro, zanim pani przestrzeli sobie stop. - Nie. - Uniosa berett. Ca si woli staraa si nie myle o krwi. Przecie, jeli do niego strzeli, bdzie jej jeszcze wicej. - Musi mi pani pomc. Straciem zb. - Pan... pan jest pacjentem? - Tak. Pomoe mi pani? - O rany. - Schowaa bro do torebki. - Bardzo przepraszam. - Zazwyczaj nie tak wita pani pacjentw? - W zotych oczach znw pojawiy si iskierki rozbawienia. Boe, jest po prostu cudowny. Oczywicie, trzeba mie jej pecha, eby taki facet zapuka do drzwi na chwil przed jej mierci. - Prosz posucha, zaraz tu bd. Niech pan ucieka. I to szybko. Zmruy oczy. - Ma pani kopoty?

- Tak. I jeli pana tu zastan, zabij pana. Szybko. - Signa po torebk. - Wyjdziemy tylnymi drzwiami. - Martwi si pani o mnie. Odwrcia si. Cay czas sta przy biurku. - Oczywicie. Nie chc, eby ginli niewinni ludzie. - Nie jestem, jak pani to uja, niewinny. achna si. - Chce mnie pan zabi? - Nie. - No to dla mnie jest pan niewinny. Idziemy! - Pobiega do drzwi. - Czy w jakiej innej klinice chce mi pani udzieli pomocy? Wstrzymaa oddech. By tu za ni cho nie widziaa, eby si rusza. - Jak pan... Otworzy zacinit do. - Chodzi o ten zb. Wzdrygna si. Na jego doni zostao kilka kropli krwi, ale zmusia si, by spojrze na zb. - Co? jaki kawa, tak? Przecie to nie jest ludzki zb! Zagryz usta. - To mj zb. Musi mi go pani wstawi. - O nie, nie wstawi panu zwierzcego ka. To chory pomys! To przecie psi zb. Albo wilczy kie. Napuszy si i jakby jeszcze urs. Zacisn pi na zbie. - Jak pani mie! Nie jestem wilkoakiem, szanowna pani! Zamrugaa szybko. Dziwny facet. Moe troch walnity. Chyba ze... - Ach, ju wiem. Tommy pana napuci. - Nie znam nikogo o tym imieniu. - Wic kto... - Urwaa, bo na zewntrz rozleg si pisk opon. Policja? Boe, oby tak byo. Dyskretnie zerkna w okno. Nic, nie ma blasku wiate, nie sycha wycia syren, tylko cikie kroki dudnice po chodniku. Oblata si lodowatym potem. Przycisna torb do piersi. - Oni ju tu s. Wariat owin wilczy kie w chusteczk i schowa do kieszeni. -Oni? - Ci, ktrzy chc mnie zabi. - Przebiega gabinet, wesza do kolejnego pomieszczenia. - Taka kiepska z pani dentystka? - Nie. - Drcymi palcami opucia zasuw. - Zrobia pani co zego? - Nie, widziaam co, czego nie powinnam. Podobnie jak pan, jeli zaraz pan nie wyjdzie. Zapaa go za rami, chcc wypchn za drzwi. Z kcika jego ust pyna krew. Wytar j szybko, ale i tak na ksztatnym podbrdku zostaa czerwona smuga. Tyle krwi, tyle mierci niewinnych ludzi. I Karen. Krew j dawia, guszya ostatnie sowa. - O Boe. - Pod Shann ugiy si kolana. Oczy zaszy mg. Nie teraz, kiedy musi ucieka. Psychopata j podtrzyma. - Dobrze si pani czuje? Dotkn jej ramienia. Czerwona smuga na kitlu. Krew. Zamkna oczy, opada na niego, upucia torebk. Wzi j na rce. - Nie. - Odpywaa. Nie moe na to pozwoli. Ostatkiem si uniosa powieki. Pochyli gow bardzo nisko. wiat si rozmywa, a on si w ni wpatrywa. W jego oczach

pojawia si blask. Byy czerwone. Czerwone. Czerwone jak krew. Umrze, zaraz umrze, nie ma szans. - Niech pan si ratuje. Prosz - szepna. 1 odpyna w mrok. Nie do wiary. Gdyby nie wiedzia, e jest inaczej, nie uwierzyby, e jest zwykym czowiekiem. W cigu ponad piciuset lat nie spotka nikogo tak odpornego na hipnoz. Ani kogo, kto chciaby go ratowa, nie zabi. Rany boskie, uwaaa, e jest niewinny. I zabjczo przystojny - sama tak powiedziaa. Ale to miertelniczka. Trzymajc kobiet w ramionach, czu ciepo jej ciaa. Pochyli gow jeszcze niej i gboko wciga powietrze nosem. Nozdrza wypeni zapach wieej ludzkiej krwi. A Rh dodatnie, jego ulubiona. Zacisn donie. Poczu, jak nabrzmiewa. Wydawaa si taka bezbronna, jej gowa opada do tyu, odsonia bia dziewicz szyj. Zreszt nie tylko szyja, ona caa bya apetyczna. Cho bardzo pragn jej ciaa, bardziej intrygowa go umys tej kobiety. Jakim cudem zdoaa odeprze ataki na jej umys? Ilekro usiowa j zahipnotyzowa, odpowiadaa mu piknym za nadobne. Jednak ta prba si wcale go nie zdenerwowaa. Przeciwnie. Udao mu si przechwyci kilka jej myli. Baa si widoku krwi. Zanim zemdlaa, pomylaa o mierci. A przecie ya. Emanowaa ciepem i ywotnoci, pulsowaa witalnoci, i nawet teraz, nieprzytomna, przyprawiaa go 0 potn erekcj. Na mio bosk, co on ma robi? Mia nieprzecitny such i usysza rozmow mczyzn przed budynkiem: - Shanna! Nie komplikuj sytuacji! Wpu nas. Shanna? Zwrci uwag na jej jasn karnacj, rowe usta 1 kilka piegw na zadartym nosie. To imi do niej pasuje. Ciemne wosy wydaway si farbowane. Dlaczego adna moda kobieta ukrywa naturalny kolor wosw? Jedno jest pewne: Vanna nie umywa si do prawdziwej kobiety. - Dosy tego, suko! Wchodzimy! - Trzask w gabinecie, brzk tuczonego szka. aluzje zadray. Na mio bosk, oni naprawd chc zrobi jej krzywd. O co im chodzi? Nie wierzy, eby maczaa pace w przestpstwie. Nieudolnie posugiwaa si rewolwerem. I za szybko mu zaufaa. Ba, przecie bardziej j niepokoio jego bezpieczestwo ni wasne ycie. Pprzytomna wyszeptaa, eby ratowa siebie, nie j. Najrozsdniej byoby j zostawi i ucieka. W miecie jest wielu dentystw, a on rzadko angaowa si w sprawy miertelnikw. Spojrza na ni. Ratuj si. Prosz. Nie mg tego zrobi. Nie mg zostawi jej na pewn mier. Bya.. . inna. Poczu, e co gboko w nim, jaki instynkt upiony od stuleci, budzi si do ycia. I wtedy ju wiedzia. Trzyma w ramionach bezcenny skarb. Znowu brzk tuczonego szka. Musi dziaa, i to szybko Przerzuci j sobie przez rami, porwa torebk z fotografiami Marilyn Monroe. Uchyli tylne drzwi, wyjrza na zewntrz. Budynki po drugiej stronie ulicy czyo rusztowanie schodw przeciwpoarowych pncych si po cianach. Sklepy byy pozamykane, tylko w restauracji na rogu palio si, wiato. Gdzie dalej jedziy samochody, jednak na tej uliczce panowa spokj. Przy krawnikach stay sznury aut. jego wyostrzone zmysy wyczuway ycie. Dwch mczyzn za wozem po drugiej stronie ulicy. Nie widzia ich, ale ich obecno niosa zapach krwi pulsujcej w yach.

Byskawicznie otworzy drzwi i skrci za rg. Spojrza na dwch miertelnikw - dopiero teraz zareagowali. Rzucili si z pistoletami w doniach w stron otwartych drzwi. Roman porusza si tak szybko, e w ogle go nie zauwayli. Jeszcze jeden zakrt i znalaz si na uliczce przed wejciem do kliniki. Ukry si za wozem dostawczym i obserwowa rozwj wydarze. Przed budynkiem stay trzy czarne sedany. Trzech, nie, czterech mczyzn - dwch stao na stray, dwch rozbijao szyby w oknach kliniki. Do cholery, kto chce zamordowa Shann? Obj j mocniej. - Trzymaj si, sodka. Jedziemy na przejadk. - Skupi! wzrok na wieowcu za plecami. Sekund pniej byli na jego dachu i Roman obserwowa napastnikw z bezpiecznej wysokoci. Odamki szka spaday na chodnik, zgrzytay pod stopami niedoszych zabjcw Shanny, w oknach sterczay tylko kawaki szyb. Jeden z napastnikw wsun rk przez wybit szybk w drzwiach i doni w rkawiczce otworzy drzwi. Kiedy dwaj pozostali wpadli do rodka, drzwi zatrzasny si za nimi i pod wpywem wstrzsu resztki szka spady na chodnik. aluzje poruszay si lekko, szeleszczc cicho. Po chwili usysza odgos przesuwanych mebli. - Kto to jest? - zapyta, ale nie doczeka si odpowiedzi. Shanna leaa na jego ramieniu. Gupio si czu z damsk torebk w rku. Rozejrz si i zobaczy na dachu meble ogrodowe; dwa zielone krzesa, may stolik i leak, na ktrym uoy dentystk. Przesun doni po jej ciele i wyczu co twardego w kieszeni, chyba telefon komrkowy. Odoy torebk, wyj telefon. Zadzwoni do Laszla, poprosi, eby podjecha tu samochodem. Wampiry mog porozumiewa si telepatycznie, ale to nie gwarantuje dyskrecji. Lepiej, eby nikt nie pozna jego rozterek. Jakkolwiek by byo, straci kie i porwa kobiet, ktra znalaza si w gorszej sytuacji ni on. Podszed do krawdzi dachu i wyjrza. Bandyci opuszczali klinik- wyszo szeciu, jak si okazao, czterech wtargno od frontu, a dwaj dostali si tylnym wejciem. Gniewnie wymachiwali rekami. Przeklestwa docieray do wraliwych uszu Romana. Rosjanie. Zbudowani jak zapanicy wagi cikiej. Zerkn na Shann. Nieatwo jej bdzie przed nimi uciec. Mczyni zatrzymali si gwatownie. ciszyli gosy. Z cienia wynurzya si posta. Co takiego, siedmiu drani! Jakim cudem jeden uszed jego uwagi? Zawsze wyczuwa bijce serce i krew miertelnika, a jednak ten mu umkn. Szstka bandziorw trzymaa si razem, jakby w grupie czuli si bezpieczniej. Szeciu do jednego. Dlaczego paru osikw boi si jednego faceta? Wskie smugi wiata z kliniki owietliy jego twarz. A niech to! Roman odruchowo cofn si o krok. Nic dziwnego, e go nie wyczu. To Ivan Petrovsky, mistrz klanu rosyjskiego. Jeden z najstarszych wrogw Romana. Od ponad p wieku Petrovsky dzieli swj czas midzy Rosj i Nowy Jork, tward rk trzyma rosyjskie wampiry na caym wiecie. Roman i jego towarzysze nie spuszczali go z oka. Wedug ostatnich doniesie Petrovsky zarabia krocie jako patny zabjca. Ta profesja od wiekw cieszya si powodzeniem wrd szczeglnie agresywnych wampirw. Mordowanie miertelnikw przychodzio im atwo, ba, sprawiao przyjemno, czemu wic nie zarabia, czc przyjemne z poytecznym? Petrovsky jak wida kierowa si t logik i zarabia w sposb, ktry odpowiada mu najbardziej. I bez wtpienia by w tym dobry. Do Romana dotary suchy, e najchtniej pracowa na zlecenie rosyjskiej mafii. To tumaczy

rosyjski akcent uzbrojonych mordercw w jego otoczeniu. A wic na ycie Shanny czyha ruska mafia. Czy wiedz, e Petrovsky to wampir? Moe uwaaj, e to tylko wynajty cyngiel ze starego kraju, ktry po prostu woli pracowa pod oson nocy? Niewane, byo wida, e si go boj. I nic dziwnego. W starciu z nim aden miertelnik nie mia szans. Nawet odwana kobieta z berett w torebce ze zdjciami Marilyn Monroe. Cichy jk kaza mu spojrze na t wanie kobiet. Odzyskiwaa przytomno. Na mio bosk, jeli Rosjanie wynajli Petrovskiego, eby zabi Shann, dziewczyna nie przeyje do witu. Chyba e... znajdzie si pod opiek innego wampira. Takiego, ktry jest potny, ma do rodkw, by zadrze z caym rosyjskim klanem, i wie, jak zadba o bezpieczestwo. Takiego wampira, ktry ju kiedy walczy z Petrovskim i przey. Wampira, ktry natychmiast potrzebuje dentysty. Roman podszed bezszelestnie. Shanna z jkiem uniosa do do czoa. Pewnie rozbolaa j gowa po prbach odparcia jego atakw hipnotycznych. Zadziwiajce, e zdoaa stawia mu opr. A poniewa nad ni nie panowa, nie mg przewidzie jej reakcji. Dlatego bya niebezpieczna. I fascynujca. Rozchyliy si poty lekarskiego kitla i zobaczy row koszulk opinajc pene piersi. Unosiy si przy kadym oddechu. Poczu, jak jego dinsy staj si coraz cianiejsze. Gorca krew pulsowaa w jej yach, kazaa mu podchodzi coraz bliej. Omit wzrokiem jej biodra w obcisych czarnych spodniach Taka pikna i taka smakowita, w kadym tego sowa znaczeniu. Na mio bosk. Chcia j zatrzyma. Uwaaa, e powinien ratowa si, e jest niewinny. Uwaaa, e warto go ocali, e jest tego godzien. A jeli pozna prawd? Jeli si dowie, e jest demonem? Bdzie chciaa go zabi. Przekona si o tym a za dobrze za spraw Elizy. Wyprostowa si. Drugi raz nie powtrzy tego samego bdu. Czy i ona go zdradzi? Nie wiadomo, dlaczego wydawaa si inna. Bagaa, eby si ratowa. Miaa czyste serce. Znw jkna. Na mio bosk, to ona jest bezbronna. Jak mgby zostawi j na pastw tego potwora, Petrovskiego? W caym Nowym Jorku tylko Roman zdoa j ochroni. Bdzi wzrokiem po jej ciele, wrci do twarzy. Mgby j ochroni, to jasne. Problem w tym, e pki jej pragnie i skrca go gd, nie zdoa zapewni jej bezpieczestwa. Nie ochroni jej przed sob. Rozdzia 3

Shanna masowaa czoo. Gdzie w oddali odzyway si klaksony i wyy syreny. W yciupozagrobowym chyba ich nie ma? Wic nadal yje. Ale gdzie jest? Otworzya oczy i zobaczya nocne niebo. Gwiazdy niky za mg. Wiatr rozwiewa wosy. Spojrzaa w prawo. Dach? Leaa na leaku. Jak tu si znalaza? Spojrzaa w lewo. On. Walnity pacjent. Pewnie j tu przynis; teraz si zblia. Chciaa wsta z leaka, i jkna, gdy fotel si rozsun. - Ostronie. - Od razu by przy niej, drgna, gdy chwyci j za rami. Jakim cudem reaguje tak szybko? Bl w gowie si nasila. Mocno trzyma j za rami. Zaborczo. - Pu mnie. - Prosz bardzo. - Wyprostowa si. Shanna gono przekna lin. Nie zdawaa sobie sprawy, e jest taki wysoki. I potny. - Pniej mi podzikujesz za uratowanie ycia.

I znw ten gos. Niski, zmysowy, kuszcy. Ale ona ju nikomu nie zaufa. - Wyl kartk z podzikowaniami. - Nie ufasz mi. Bystrzak z niego. - Niby dlaczego miaabym ci zaufa? Z mojego punktu widzenia zostaam porwana. Nie wyraziam na to zgody. Umiechn si. - A zazwyczaj wyraasz? ypna gniewnie. - Gdzie my waciwie jestemy? - Naprzeciwko kliniki. - Podszed do krawdzi dachu. - Poniewa mi nie ufasz, moesz sama si przekona. Jasne, stanie nad przepaci u boku wira. O nie. Bya na tyle gupia, e zemdlaa w klinice, zamiast ucieka. Nie moe wicej popenia bdw. Zabjczo przystojny wir zapewne j stamtd wynis. Uratowa jej ycie. Wysoki, mroczny, przystojny i bohaterski. Idealny, nie liczc drobnego szczegu - chcia, eby mu wstawia wilczy kie. Czyby mia zaburzenia psychiczne i wydawao mu si, e jest wilkoakiem? Czy dlatego nie przestraszy si jej broni? Moe myli, e tylko srebrne kole mog go zrani. Ciekawe, czy wyje do ksiyca. We si w gar. Masowaa obolae skronie. Zamiast myle o bzdurach, powinna zastanowi si, co dalej. Dostrzega torebk na ziemi. Alleluja! Zajrzaa do niej. Jest! Dotkna beretty. Poczua si pewnie. Jeli bdzie trzeba, obroni si nawet przed boskim wilkoakiem. - Nadal tam s, jeli chcesz ich zobaczy - powiedzia. Zamkna torebk i zmierzya go wzrokiem bambi. - Kto? Kry spojrzeniem midzy jej twarz a torebk. - Ci, ktrzy chc ci zabi. - Chyba na dzi mam dosy. Pjd ju. - Wstaa. - Zapi ci, jeli wyjdziesz na ulic. Pewnie tak. Ale czy na dachu, W towarzystwie przystojnego zbiega z psychiatryka, jest bezpieczniejsza? Przycisna torebk do piersi. - No dobrze, na razie zostan. - Susznie. - Ton gosu urzeka agodnoci. - Bd ci towarzyszy. Cofna si, chciaa, eby dzieliy ich plastikowe mebelki. - Dlaczego mnie uratowae? Umiechn si. - Potrzebuj dentystki. Co za umiech. Taki umiech sprawia, e kobieta rozpywa si w morzu hormonw. - Jak ja... Jak ja... Jak si tu dostaam? W jego oczach pojawi si bysk. - Wniosem ci. Przekna lin. Jak wida dodatkowe kilogramy, ktre zawdziczaa uzalenieniu od pizzy, nie sprawiy mu kopotu. - Wniose mnie? Na dach? - Ja... Wjechalimy wind. - Wyj komrk z kieszeni. - Zaraz kto po nas przyjedzie. Po nas? Czy on oszala? Nie ufaa mu za grosz. Ale przecie uratowa jej ycie. I zachowuje si jak dentelmen. Odwaya si podej do brzegu dachu, ale na wszelki wypadek zachowaa bezpieczn odlego od tajemniczego zbawcy. Zerkna w d. O rany. Mwi prawd. Byli przed klinik. Trzy czarne sedany na ulicy i grupka mczyzn zajtych rozmow. Pewnie planuj nastpny krok, chc j zabi. Jest w puapce.

Moe rzeczywicie przyda jej si pomoc. Moe powinna zaufa wilkoakowi, piknemu i szurnitemu. - Radinka? - Podnis telefon do ucha. - Masz telefon do Laszla? Radinka? Laszlo? Czy to nie rosyjskie imiona? Przeszy j dreszcz. O Boe. Facet pewnie udaje jej sprzymierzeca, chce j zwabi za miasto i... - Dzieo. - Wybra kolejny numer. Shanna rozejrzaa si i zobaczya drzwi na klatk schodow. Rzecz w tym, eby moga do nich dotrze niezauwaona. - Laszlo. - W jego gosie pojawi si wadczy ton. - Sprowad samochd. Mamy problem. Shanna poruszaa si cicho. Wolno. - Nie, nie ma czasu, eby jecha do laboratorium. Zawracaj. - Chwila ciszy. - Nie, nie wstawia mi zba. Ale mam j. - Zerkn na ni. Znieruchomiaa, usiowaa przybra znudzon min. Moe powinna co zapiewa? Jedyna melodia, ktra przychodzia jej na myl, to piosenka, ktr wczeniej syszaa - Strangers in the Night. Odpowiednia, nie ma co. - Zawrcie ju? - Wilkoak wydawa si zirytowany. -Dobra. Suchaj uwanie. Nie podjedaj pod klinik, syszysz? Powtarzam, nie podjedaj pod klinik. Jed przecznic dalej, tam si spotkamy, rozumiesz? Znw milczenie. Spojrza w d, na ulic. Shanna skradaa si do drzwi. - Pniej ci to wyjani. Rb, co ci ka, a wszystko bdzie dobrze. Mina komplet mebli ogrodowych. - Tak, wiem, e jeste chemikiem, ale wierz w ciebie. Pamitaj, nie moemy pozwoli, eby ktokolwiek dowiedzia si o sprawie. No wanie, skoro o tym mowa, czy nasza... pasaerka jest w samochodzie? - Wilkoak sta w rogu dachu, tyem do niej i mwi cicho. Dba o dyskrecj, nie bez powodu. - Syszysz mnie? To zdanie j dranio. Nie, nie syszy, do cholery. Sza na paluszkach. Instruktorka baletu byaby dumna z jej tempa. - Suchaj, Laszlo, mam ze sob dentystk i nie chc jej denerwowa bardziej ni to konieczne. Zapakuj Vanne do baganika. Shanna zamara. Otworzya usta z wraenia. Nte moga oddycha. - Nie obchodzi mnie, co jeszcze masz w baganiku. - Podnis gos. - Ale nie bdziemy jedzi z go bab na tylnym siedzeniu. O nie! Sapna gono. Tb zabjca! Odwrci si gwatownie. Przeraona odskoczya w ty. - Shanna? - Skoczy rozmow, poda jej telefon. - Trzymaj si ode mnie z daleka. - Cofna si, sigajc do torebki. Zmarszczy brwi. - Nie chcesz telefonu? To jej aparat? Morderca i zodziej. Wyja berett i wycelowaa w niego. - Ani kroku dalej. - Znw do tego wracamy? Nie pomog ci, jeli wci bdziesz ze mn walczy. - Jasne, bo ty oczywicie chcesz mi pomc. - Sza w stron schodw. - Syszaam, jak rozmawiae ze wsplnikiem: Laszlo, mamy towarzystwo. Wpakuj trupa do baganika. - Ib nie tak, jak mylisz. - Nie jestem gupia, wilku. - Cigle zmierzaa do schodw. Dobrze chocia, e on stoi w miejscu. - Powinnam bya od razu ci zastrzeli.

- Nie strzelaj. Faceci na ulicy usysz i tu przyjd. Nie wiem, czy zdoam pokona wszystkich. - Wszystkich? Ho, ho, jakie wysokie mniemanie o sobie. Jego oczy pociemniay. - Mam ukryte talenty. - Nie wtpi. Ta biedna dziewczyna z baganika na pewno miaaby na ten temat sporo do powiedzenia. - Nie jest w stanie. - Co za pech! Ale rzeczywicie, po mierci ludzie staj si jako mao rozmowni. Umiechn si pod nosem. Podesza do drzwi, j - Jeli bdziesz mnie goni, zabij ci. Gdy otworzya drzwi, byskawicznie znalaz si przy niej. Zamkn drzwi, wyrwa jej pistolet i odrzuci. Z gonym brzkiem upad na dach, potoczy si w mrok. Shanna wiercia si i szarpaa, kopaa go w ydki. Zapa j za nadgarstki i przycisn do drzwi. - Do cholery, kobieto, nieatwo ci opanowa. - Dobrze, e to zauwaye. - Mimo e walczya zajadle, nie zdoaa si uwolni. Pochyli si. Jego oddech burzy wosy, muska czoo. - Shanna - szepn. Gos by jak chodny powiew. Zadraa. Hipnotyzowa j, nis spokj i poczucie bezpieczestwa. Faszywe poczucie bezpieczestwa. - Nie zabijesz mnie. - Nie mam takiego zamiaru. - Wic mnie pu. Pochyli gow. Jego oddech owion jej szyj, by jak balsam. - Chc, eby pozostaa taka sama, ywa i ciepa. Przeszy j dreszcz. O Boe, zaraz j dotknie. Moe nawet pocauje. Czekaa, czua, jak serce tucze si w piersi. Szepta jej do ucha: - Potrzebuj ciebie. Rozchylia usta i zaraz je zamkna - dotarto do niej, jak mao brakowao, a powiedziaaby: tak. Cofn si, ale jej nie puszcza. - Shanna, musisz mi zaufa. Ochroni ci. Bl gowy powrci z now si, lodowate ostrza wbijay si w skronie. Resztkami si zebraa si w sobie i walna go kolanem w podbrzusze. Wypuci powietrze z gonym sykiem, nie wrzasn z blu; krzyk zaalarmowaby zoczycw. Zgi si wp, osun na kolana. Wczeniej by blady, teraz poczerwienia. Niele mu dowalia. Dostrzega swj pistolet pod stolikiem i rzucia si w tamt stron. - Na mio bosk! - wyjcza. - Boli jak cholera. - I dobrze. - Wsuna berett do torebki i pobiega do schodw. - Ja nigdy... Nikt mi tego nigdy nie zrobi. - Podnis na ni wzrok. Na jego piknej twarzy bl ustpowa zdumieniu. - Dlaczego? - To jeden z moich ukrytych talentw. - Dopada do drzwi na klatk schodow, chwycia za klamk. - Nie id za mn. Nastpnym razem strzel ci... midzy nogi. - Drzwi otworzyy si ze zgrzytem. Bya ju na schodach, gdy drzwi, skrzypic przeraliwie, zatrzasny si i zapanowaa ciemno. wietnie. Zwolnia. Ostatnie, na co miaa ochot, to skoczy jak idiotki w filmach; przewracaj si, skrcaj nog i le bezbronne, przeraone, gdy zjawia si morderca. Porcz si skoczya. Bya na najwyszym pitrze. Po omacku szukaa drzwi. Natrafia na nie, szarpna i klatk schodow zalao wiato. Hol wydawa si pusty. Super. Podbiega do windy. Na metalowych drzwiach wisiaa tabliczka z napisem Awaria". Cholera! Zerkna przez rami. Sukinsyn j oszuka. Nie wjechali tu wind. Rozejrzaa si,

szukajc windy dla personelu, lecz takiej nie byo. Ciekawio j, w jaki sposb dosta si na dach, ale teraz nie miaa czasu, by si nad tym zastanawia. Znalaza gwn klatk schodow. Dobrze, e jest owietlona. Zbiegaa po schodach. Bya ju na samym dole. Cisza. Dziki Bogu. Wyglda na to, e wilk da sobie spokj z pocigiem. Uchylia drzwi, wyjrzaa na zewntrz. W sabo owietlonym holu nie zauwaya nic podejrzanego. Dostrzega wyjcie z budynku - podwjne przeszklone drzwi. A za nimi czarne samochody i patnych zabjcw. Zakrada si do holu i przycinita do ciany, skradaa si w stron tylnego wyjcia. Czerwony napis nad drzwiami kusi, obiecywa bezpieczestwo. Zapie takswk, zadekuje si w obskurnym hoteliku i stamtd zadzwoni do Boba Mendozy, agenta, jeli nie bdzie odbiera, ona rano podejmie wszystkie pienidze z banku i wsidzie do pocigu. Byle dalej std. Wyjrzaa na zewntrz; pewna, e nikogo nie ma, wymkna si z budynku. I natychmiast znalaza si w ramionach twardych jak skaa. Czyja do zatkaa jej usta. Szarpna si, kopaa i walia na olep rkami, prbujc si wyrwa. - Przesta, Shanna. Tb ja. - Znajomy szept w uchu. Wilkoak? Jakim cudem wyprzedzi j na schodach? Wcieka jkna cicho. - Uspokj si. - Cign j za sob wymar uliczk. Minli pust kafejk i rzd stolikw pod parasolami. Markiza na drzwiach zdradzaa nazw lokalu. Kolejny sklep i wystawa za grubymi kratami. Markizy chroniy ich przed wiatem latarni. - Laszlo zaraz tu bdzie. Poczekaj spokojnie. Pokrcia gow. Chciaa si uwolni. - Moesz oddycha? - Wydawa si zaniepokojony. Znw pokrcia gow. - Nie bdziesz krzycze, jeli ci puszcz? Nie mog pozwoli, eby si dara, przecie oni s blisko. - Poluzowa ucisk. - Nie jestem a tak gupia - mrukna. - O nie, sdz, e jeste bardzo inteligentna, ale wdepna w bagno. W takim stresie trudno kontrolowa swoje reakcje. Odwrcia si, eby na niego zerkn. Mia wyraziste, regularne rysy. Wpatrywa si czujnie w uliczk. - Kim jeste? - szepna. Spojrza na ni i na szerokich ustach przemkn cie umiechu. - Kim, kto potrzebuje dentysty. - Nie artuj. W tym miecie s miliony dentystw. - Nie artuj. - Ale kamiesz. Mwic o windzie, te blefowae. Jest zepsuta. Szede schodami. Zacisn usta i dalej wpatrywa si w mrok. Nie raczy odpowiedzie. - Jakim cudem znalaze si tu tak szybko? - Czy to wane? Chc ci chroni. - Ale dlaczego? Dlaczego ci obchodz? Zawaha si. - To nie takie proste. - Bl w oczach wilkoaka zapar jej dech w piersiach. Niewane, kim jest; wie, czym jest cierpienie. - Nie skrzywdzisz mnie? - Nie, kochanie. W yciu skrzywdziem ju doi ludzi. -Umiechn si smutno. - Zreszt, gdybym naprawd chcia ci zabi, mogem to ju zrobi wczeniej. - Dodajesz mi otuchy - burkna. Obejmowa j mocniej. Po drugiej stronie ulicy jania neon salonu wrb. Shanna rozwaaa, czy nie zaryzykowa sprintu przez jezdni i zadzwoni na policj. A moe lepiej zapyta o przyszo? Czy j w ogle ma, czy moe linia jej ycia dobiega koca? Dziwne, ale nie czua, e co jej grozi.

Wilk jest masywnej postury, ma silne ramiona i szerok pier. Mwi, e chce j chroni. Ostatnio bya bardzo samotna. Pragna mu zaufa. Odetchna gboko i rozejrzaa si dokoa. - Jezu, co tak mierdzi. - Sklep z cygarami. Domylam si, e nie palisz? - Nie, a ty? - Pal w socu. Si - doda z rozbawieniem. Nie zdya nic powiedzie, bo min ich ciemnozielony samochd i wilkoak pocign j za sob. - To Laszlo. - Pomacha, eby przyjaciel go zauway. Honda accord podjechaa do krawnika. Szli w tamt stron. Czy moe mu zaufa? Jak zdoa uciec, kiedy ju wsidzie do samochodu? - Kim jest ten Laszlo? To Rosjanin? - Nie. - Ale to obce imi. Unis brew, jakby rozdrania go ta uwaga. - Jest z pochodzenia Wgrem. -Ary? - Jestem Amerykaninem. - Urodzie si tu? - Mia obcy akcent, wolaa si jednak upewniUnis obie brwi. wida byo, e jest zirytowany. Mczyzna w hondzie wierci si niespokojnie. Baganik si uchyli. Shanna drgna, uwiadomiwszy sobie, e w rodku mog by zwoki. - Uspokj si. - Wilkoak obj j mocniej. - Chyba artujesz! - Usiowaa wyrwa si z ucisku. Na darmo. - Macie tam zwoki, tak? Westchn ciko. - Boe, dopom, ale chyba na to zasuyem. Niski mczyzna w biaym kitlu wygramoli si z samochodu. - Witam pana, sir. Przyjechaem najszybciej, jak mogem. - Zobaczy Shann i dopi guziki kitla. - Dobry wieczr pani. Jest pani dentystk? - Owszem. - Wilk obejrza si przez rami. - Laszlo, nie mamy czasu. - Tak jest, sir. - Otworzy tylne drzwiczki i zajrza do rodka. - Ju zabieram Vann. Wyprostowa si i wycign z wozu nag kobiet. Shanna nie zdya krzykn. Wilk zakry jej usta doni, przycign j do siebie i trzyma mocno. - Ona nie jest prawdziwa. Spjrz na ni, to zabawka, lalka naturalnej wielkoci. Laszlo zauway jej zdenerwowanie. - Ale tak, prosz pani. Nie jest prawdziwa. - cign! jej peruk z gowy i zaoy z powrotem. O Boe. No dobrze, wilkoak nie jest morderc, ale to zboczeniec! Znienacka walna go okciem w brzuch, wyswobodzia si z jego obj i odskoczya. - Shanna. - Wycign rce. - Trzymaj si ode mnie z daleka, zboczecu. - Co? Wskazaa lalk, ktr Laszlo upycha do baganika. - Tylko zboczecy maj takie zabawki. Wilkoak zamruga. - Tb nie mj samochd.

- A zabawka? - Te nie. - Odwrci si. - Cholera! - Pchn j w stron samochodu. - Wsiadaj! - Dlaczego? - Chwycia si drzwiczek i rozstawia szeroko okcie. W kreskwkach ten manewr zawsze dziaa, gdy kot nie chcia wyldowa w wannie. Wilk stan z boku, zasoni jej widok. - Na rogu jest czarny samochd. Nie mog ci zobaczy Czarny samochd? Ma wybr czarny sedan albo zielona honda. Oby podja waciw decyzj. Wsiada do hondy, pooya torebk na pododze. Odwrcia si, chcc wyjrze przez tyln szyb, ale nic nie widziaa, bo Laszlo jeszcze nie zamkn baganika. - Szybciej, Laszlo! Jedmj^fti. - Wilk usiad obok niej, zamkn drzwi. Zerkn do tyu. Laszlo zatrzasn baganik. - Cholera! - Wilkoak zapa Shann za ramiona i pchn na podog. - Au! - Wszystko dziao si bardzo szybko. Pd powietrza, a potem, nie wiadomo kiedy, zarya nosem w czamy dins. Otacza j zapach myda i mczyzny. A moe to tylko pyn zmikczajcy tkaniny? No nie, ley twarz na jego kolanach. Chciaa si wyprostowa, ale nie pozwoli. - Przykro mi, okna nie s zaciemnione, a nie chc, eby ci zobaczyli. Laszlo odpali silnik i ruszyli. Czua wibracje samochodu i szorstki materia dinsw na twarzy. Wiercia si, a znalaza szczelin z powietrzem. Oddychaa gboko, pki sobie nie uwiadomia, e szczelina to przerwa midzy jego nogami. wietnie, sapie mu w rozporek. - Czarny samochd jedzie za nami. - Laszlo si denerwowa. - Wiem. - Wilk nie ukrywa irytacji. - Na nastpnym skrzyowaniu skr w lewo. Shanna usiowaa przewrci si na bok, ale samochd skrci i stracia rwnowag. Upada na Wilka, walna gow w jego rozporek Ojej. Moe nie zauway. Poruszya si, odsuna gow od jego krocza, - Czy wykonujesz te wszystkie ruchy w konkretnym celu? O rany. Jednak zauway. - Ja... nie mogam oddycha. - Poprawiaa si, a leaa na boku, z podkulonymi nogami i gow na jego udach. Samochd zatrzyma si gwatownie. Przesuna si do przodu i znw uderzya twarz w jego rozporek. Skrzywi si. - Przepraszam. - Jezu, najpierw walna go kolanem, a teraz zaatakowaa bykiem. Ile jeszcze wytrzyma? Przekrcia gow, prbujc si odsun. - Bardzo mi przykro, sir, wiato nieoczekiwanie zmienio si na czerwone - wymamrota Laszlo. - Zdarza si. - Wilkoak pooy jej rk na gowie. - Czy mogaby przesta si wierci? - Sir, podjedaj do nas! - Nie szkodzi. Niech si dobrze przyjrz. Zobacz tylko dwch facetw. - I co teraz? Prosto czy skrca? - Na nastpnym skrzyowaniu skr w lewo. Zobaczymy, czy za nami pojad. - Tak jest, sir. - Laszlo denerwowa si coraz bardziej. -Wie pan, e nie nadaj si do takich rzeczy. Moe powinnimy wezwa Connora albo lana. - wietnie ci idzie. - Wilk unis biodra. Shanna sapna gono i przytrzymaa si jego kolan, eby nie spa. Minie jego ud napiy si pod jej policzkiem. O rany, ale emocjonujca przejadka. - Prosz. - Opad na siedzenie. - Miaem twoj komrk w kieszeni. - Och. - Przewrcia si na plecy, eby co widzie. Samochd szarpn, przetoczya si i

zarya nosem w jego rozporek. - Przepraszam - mrukna i si odsuna. - Nie ma... sprawy. - Rzuci telefon na siedzenie. - Nie powinna go uywa. Jeli znaj twj numer, wszdzie ci namierz. Pooy jej rk na ramieniu, pewnie chcia w ten sposb zapobiec dalszym ruchom jej gowy. Skrcili w lewo. Na szczcie tym razem poruszya si tylko odrobin. - Jad za nami? - zapytaa. - Nie widz nikogo. - Laszlo cieszy si jak dziecko. - Za wczenie na rado. - Wilk rozglda si na boki. - Jedziemy dalej, eby si upewni. - Tak jest, sir. Do domu czy do laboratorium? - Do laboratorium? - Shanna usiowaa wsta. Wilk nie pozwoli. - Le spokojnie. To jeszcze nie koniec. wietnie. Zaczynaa podejrzewa, e ta sytuacja mu si podoba. - Dobrze. Co za laboratorium? Zerkn na ni z gry. - Romatech Industries. - Syszaam o tej firmie. - Naprawd? - Unis brew. - Pewnie. Dziki sztucznej krwi uratowali miliony ludzkich istnie. Pracujesz tam? - lak, Laszlo te. Odetchna z ulg. - Tb cudownie. Zajmujecie si ratowaniem ycia, a nie... niszczeniem go. - Taki jest nasz cel. - Nawet si nie przedstawie. Nie mog cigle zwraca si do ciebie per: wilk czy wilkoak. Unis brwi. - Mwiem ci ju, nie jestem wilkoakiem. - Ale masz w kieszeni wilczy kie. - To cz eksperymentu, podobnie jak lalka w baganiku. - Och. - Spojrzaa na przednie siedzenie. - Pracujesz nad tym, Laszlo? - Tak, prosz pani. Lalka jest czci mojego nowego projektu. Nie ma si czego obawia. - Co za ulga. - Shanna si umiechna. - Nie podobaa mi si myl, e jed po miecie z dwoma zboczecami. - Odwrcia si w stron wilka i znw musna nosem jego rozporek. Ojej. Poprzednio byo tu wicej miejsca. Odsuna si troch. Moe ju usid. - Jeszcze za wczenie. jasne, jakby bya bezpieczna centymetr od jego pczniejcego rozporka. Poprzedni atak na jego podbrzusze nie spowodowa trwaych szkd. Wilk szybko dochodzi do siebie. Bardzo szybko. - Wic jak si nazywasz? - Roman, Roman Draganesti. Laszlo skrci zbyt gwatownie. Znw wpada na Romana. Nabrzmiaego i twardego jak skaa. - Przepraszam. - Odchylia gow. By coraz wikszy. - Dokd jedziemy? - dopytywa si Laszlo. - Do laboratorium czy do domu? Roman bdzi doni po jej karku. Kreli delikatne kka na skrze. Zadraa. Serce bio jej coraz szybciej. - Do domu - szepn. Wstrzymaa oddech. W gbi duszy wiedziaa, e to przeomowa noc, e od tej chwili jej ycie ju nie bdzie takie samo. Samochd zatrzyma si gwatownie. Znw potara gow o potn erekcj wilka. Jkn.

Shann przeszed dreszcz, gdy na ni spojrza. Roman mia czerwone oczy. Ale to przecie niemoliwe. To na pewno odbicie wiate na skrzyowaniu. - U pana bdzie bezpieczna? - zagadn Laszlo. - Pki nie otworz ust... - Umiechn si. i rozporka. Shanna z trudem przekna lin i odwrcia gow. Powinna bya bardziej docenia nud, na ktr kiedy narzekaa. Nadmiar emocji moe zabi. Rozdzia 4

Tyle, jeli chodzi o utrzymanie podania w tajemnicy. O tle Roman by w staniezorientowa si, urocza dentystka z gow na jego podbrzuszu zdaa sobie wreszcie spraw, przed jego erekcj nie ma ucieczki. Ilekro zdoaa troch odsun si od niego, Roman podejmowa wyzwanie i wypenia woln przestrze. Sam by tym zaskoczony. Od ponad stu lat nie odczuwa takiego podania. Shanna przestaa si wierci, leaa spokojnie oparta o jego rozporek. Niebieskie oczy wpatryway si w sufit, jak gdyby nigdy nic, ale rumieniec na policzkach i mimowolny dreszcz, ktrzy przenika jej ciao, mwiy co innego. Odpowiadaa na jego blisko. I wiedziaa, e jej pragnie. eby przekona si o tym, nie musia czyta w jej mylach. Interpretowa reakcje. Byo to dla niego nowe dowiadczenie i ta wieo rozpalaa podanie. - Roman? - Spojrzaa na niego i zarumienia si jeszcze bardziej. - Wiem, e marudz jak kapryny bachor, ale daleko jeszcze? Wyjrza przez okno. - Jestemy przy Central Parku. Ju blisko. - Och. Mieszkasz sam? - Nie. Mieszka ze mn... kilka osb. I mam ochron, przez ca dob. Bdziesz bezpieczna. - Po co ci ochrona? Uparcie patrzy w okno. - Dla poczucia bezpieczestwa. - Przed czym? - Nie chcesz wiedzie. - No, wietnie - mrukna. Nie zdoa powstrzyma umiechu. Wampirzyce z jego klanu robiy wszystko, eby go uwie, nigdy by sobie nie pozwoliy na marudzenie; dsy i ataki zoci Shanny stanowiy przyjemn odmian. Mia nadziej, e nie dostanie kolejnego ciosu w podbrzusze. Jakim cudem udao mu si przetrwa piset czterdzieci cztery lata, nie dowiadczajc akurat tego blu. Zabjcy wampirw celuj w serce. Chocia, szczerze mwic, Shanna take to robia. Wyschnity witoanr jego pieni bi starym, prymitywnym rytmem. Posi i chroni. Pragn jej. I nie pozwoli, by jego wrg zdoby albo skrzywdzi t dziewczyn. Ale chodzio te o co wicej. Intrygowao go, dlaczego nie moe nad ni zapanowa. Stanowia wyzwanie, ktremu nie mg si oprze. Zarwno psychicznie, jak i fizycznie, czego dowodzi jego obecny stan. - Jestemy na miejscu. - Laszlo zahamowa przy jednym z samochodw szefa. Roman otworzy drzwiczki, unis gow Shanny, wysun si spod niej. Chciaa si podnie. - Le, pki si nie upewni, e droga wolna - owiadczy twardo. Westchna ciko. - Dobrze.

Roman wysiad i zamkn za sob drzwi. Laszlo zrobi to samo i na znak szefa wraz z nim odszed od samochodu. - wietnie si spisae, Laszlo. Dzikuj. - Nie ma sprawy, sir. Mog ju wraca do laboratorium? - Jeszcze nie. Przede wszystkim wejd do rodka i uprzed wszystkich, e dzi gocimy miertelniczk. Musimy zapewni jej bezpieczestwo i zarazem dopilnowa, eby nie wiedziaa, kim jestemy. - Czy mog zapyta, czemu to robimy, sir? Roman przeczesywa ulice wzrokiem, szuka Rosjan. - Syszae o rosyjskim klanie pod wodz Ivana Petrov-skiego? - O Boe. - Chemik zacisn do na jednym z dwch ostatnich guzikw na swoim kitlu. Podobno jest okrutny i brutalny. - Owszem. Z jakiego powodu chce zabi t lekark. A ona jest mi potrzebna. Wos nie moe spa jej z gowy, a Petrovsky nie moe dowiedzie si, e to my krzyujemy mu plany. - O kurcz. - Laszlo nerwowo krci guzikiem. - Byby wcieky. Mgby... wypowiedzie nam wojn. - No wanie. Ale Shanna nie musi tego wiedzie. Zadbamy, eby nic nie wiedziaa. - Skoro bdzie pod paskim dachem, to moe okaza si bardzo trudne. - Wiem, ale musimy sprbowa. Jeli dowie si zbyt wiele, wyma jej pami. - Roman, przewodniczcy wielkiej firmy robi wszystko, by pozosta niezauwaalny wrd miertelnikw. Kontrola umysw i wymazywanie pamici uatwiay spraw. Problem w tym, e nie by pewien, czy zapanowaby nad umysem Shanny. Pokona stopnie prowadzce do drzwi kamienicy i wystuka szyfr na klawiaturze przy drzwiach. - Przedstaw sytuacj szybko i zwile. - Tak jest, sir. - Laszlo otworzy drzwi i pierwsze, co poczu, to ostrze sztyletu na szyi. - Au! Cofn si i wpad na Romana. Dziki temu nie run ze schodw. - Przepraszam, sir. - Connor wsun sztylet do pochwy u pasa. - Nie spodziewaem si janie pana w drzwiach. - Dobrze, e jeste czujny. - Roman wepchn Laszlo do rodka. - Mamy gocia. Laszlo ci wszystko wytumaczy. Chemik skin gow i odruchowo poszuka palcami guzika u kida. Connor zamkn drzwi. Roman wrci do hondy. Otworzy tylne drzwi i zobaczy wycelowan w siebie luf beretty. - Och, to ty. - Shanna odetchna z ulg i schowaa bro do torebki. - Dugo ci nie byo. Ju si obawiaam, e mnie zostawilicie. - Jeste pod moj opiek. Nie pozwol ci skrzywdzi. - Umiechn si. - Nie chcesz ju mnie zastrzeli, to pewien postp. - Jasne, to zawsze dobry znak w zwizku. Roman rozemia si, z trudem, ale naprawd rozemia. Rany boskie, kiedy ostatnio si mia? Nawet nie pamita. A tu prosz, pikna Shanna odwzajemnia jego umiech. Urocza dentystka wniosa w jego ponur, przeklt egzystencj odrobin ycia. Ale to nieistotne. Musi zwalczy odruch, by z ni by. Jest demonem, a ona miertelniczk. Prawd mwic, powinien widzie w niej lunch i dawc krwi, a nie towarzyszk. On jednak pragn jej towarzystwa. Mia wraenie, e jego umys czeka na kolejne sowa z jej ust tylko po to, by mc na nie zareagowa. A ciao na kolejne przypadkowe zetknicie. Cholera, przypadkowe zetknicie to za mao. - Pewnie nie powinnam ci ufa, ale ci ufam, cho sama nie wiem dlaczego. - Wysiada z

samochodu i jego ciao natychmiast obudzio si do ycia: - Masz racj - szepn i podnis do do jej policzka. - Nie powinna mi ufa. Otworzya szeroko oczy. - Ale... Przecie mwie, e nic mi nie grozi. - S rne rodzaje niebezpieczestwa. - Musn palcami jej podbrdek. Cofna si, lecz Roman i tak poczu, e przeszy j dreszcz. Odwrcia si w stron kamienicy, przewiesia torebk przez rami. - Tu mieszkasz? adnie. licznie. Dobra okolica. - Dzikuj. - Na ktrym pitrze? - Mwia szybko, chciaa udawa, e nic si nie stao, e midzy nimi nie iskrzyo si od napicia erotycznego. Moe ona wcale tego nie poczua. Moe to tylko jego wraenie. - A na ktrym by chciaa? Spojrzaa na niego, utona w jego oczach. Uniosa podbrdek, rozchylia usta. O tak, ona te to czuje. Mwia, jakby nagle zabrako jej tchu. - Jak to? Podszed bliej. - Cay budynek naley do mnie. Cofna si o krok. - Cay? - Tak. I kupi ci nowe ciuchy. - Co? Chwileczk. - Spucia oczy, przelizgna si midzy dwoma samochodami, wesza na chodnik, - Nie bd twoj. .. utrzymank. Mam wasne ciuchy i chtnie zapac za pokj i wyywienie. - Twoje ciuchy s u ciebie w domu, a nie sdz, eby moga tam teraz wrci. Dostarcz ci odzie, chyba e... - Doczy do niej na chodniku. - Chyba e wolisz obej si bez ubrania. Przekna lin. - No dobrze, niech bdzie kilka ciuchw. Zwrc ci za nie. - Nie chc pienidzy. - No c, nie licz, e dostaniesz co innego! - A odrobina wdzicznoci za uratowanie ci ycia? - Jestem ci wdziczna. - ypna gronie. - Ale uprzedzam, e bd ci wyraa wdziczno jedynie w pozycji pionowej. - W takim razie pozwl, e ci przypomn, e teraz jestemy w pionie. - Podszed bliej. - No... chyba tak. - W jej oczach pojawia si czujno. Podszed na tyle blisko, e dzieliy ich centymetry. Pooy do na nasadzie jej plecw, na wypadek, gdyby chciaa si cofn. Nie chciaa. Dotkn policzka. Taki mikki i ciepy. Przesuwa palcami w d policzka, na szyj. Wyczuwa jej puls, coraz szybszy. Uniosa powieki i zobaczy w jej oczach ufno. I podanie. Przycign j do siebie, musn ustami skro i mikkie wosy. Wczeniej widzia jej przeraenie, gdy oczy mu poczerwieniay, wic na wszelki wypadek wola unika kontaktu wzrokowego, pki Shanna nie zamknie oczu i nie rozchyli ust w oczekiwaniu na pierwszy pocaunek. Odgarn jej wosy z karku, odsoni szyj, przesuwa ustami wzdu ucha, na pulsujc yk. Z westchnieniem odrzucia gow do tyu. Wdycha jej zapach, A Rh dodatnie, jego ulubiona grupa krwi. Musn jzykiem arteri i poczu, jak zadraa. Odway si zerkn na jej twarz. Zamkna oczy. Bya gotowa, ju mia j pocaowa, gdy spowi ich strumie wiata. - A niech mnie - sapn szkocki akcent. Connor otworzy drzwi do domu.

Shanna drgna i spojrzaa w stron wiata. - Co jest? - zapyta Laszlo. - Oj, moe powinnimy zamkn drzwi. - O nie! - Gregori wczy si do rozmowy. - Chc popatrze! Shanna cofna si, czerwona jak burak. Roman gniewnie ypn na trzech mczyzn w progu. - Nie ma co, Connor, wietne wyczucie czasu. - Aye, sir. - Ochroniarz stropi si, jego twarz bya niewiele janiejsza od pomienia rudej szopy wosw. - Jestemy gotowi na przyjcie gocia. A jednak dobrze zrobili. Gdy Roman pomyla o tym na spokojnie, doszed do wniosku, e pewnie smakowaby krwi, a zwaywszy, jak Shanna na ni reaguje, mogoby si le skoczy. Na przyszo musi by bardziej ostrony. Przyszo? Jak przyszo? Przysig sobie, e nigdy wicej nie zwie si ze miertelniczk. Kiedy zorientuje si, z kim ma do czynienia, bdzie chciaa go zabi. I trudno si dziwi. Przecie naprawd jest potworem. - Chod. - Wzi j pod rk. Nie drgna. Cay czas wpatrywaa si w drzwi. - Shanna? Gapia si na Connora. - Roman, w progu twojego domu stoi facet w kilcie. - Jest tu jeszcze z tuzin szkockich grali, highlanderw. Tb moi ochroniarze. - Naprawd? Zadziwiajce. - Wesza sama na schody. Nawet na niego nie spojrzaa. Cholera. Czyby ju zapomniaa, jak si czua w jego ramionach? - Witaj, janie pani. - Connor odsun si, eby moga wej. Laszlo i Gregori cofnli si, cho Shanna zdawaa si ich nie zauwaa. Z umiechem na twarzy patrzya na Szkota. - Janie pani? Jeszcze nikt nigdy tak si do mnie nie zwraca. To brzmi niemal... redniowiecznie. Rzeczywicie. Starowiecki czar Connora by naprawd wiekowy. Roman pokona kilka stopni. - Jest troch staromodny. - Podoba mi si to. - Rozgldaa si po holu, chona wzrokiem posadzki z marmuru i krte schody. - A dom jest cudowny. Po prostu cudowny. - Dzikuj. - Roman zamkn drzwi i dokona prezentacji. Shanna skupia si na Connorze. - Cudowny kilt. Jaki klan symbolizuje? - Ib tartan klanu Buchanan. - Skoni si lekko. - A te dzyndzelki przy skarpetkach... pasuj do kiltu. Urocze. - Och, pani, dzikuj. - A to n? - Pochylia si, by uwaniej przyjrze si skarpetom Connora. Roman stumi jk. Lada chwila powie Connorowi, e owosione kolana te ma sodkie. - Connor, zaprowad naszego gocia do kuchni. Moe Shanna jest godna. - Aye, sir. - A twoi ludzie niech robi peny obchd co p godziny. - Aye, sir. - Connor wskaza korytarz. - Tdy, janie pani. - Id z nim, Shanno. Zaraz do was docz. - Aye, sir. - Spojrzaa na niego gniewnie i posza z Conno-rem, mruczc pod nosem: Powinnam bya go zastrzeli.

Gregori gwizdn cicho, gdy drzwi do kuchni si zamkny. - Urocze. Twoja dentystka to ostry kociak. - Gregori... - Roman posa mu surowe spojrzenie, ktre jednak zostao zlekcewaone. Mody wampir poprawi jedwabny krawat. - lak, myl, e kontrola dentystyczna mi nie zaszkodzi. Mam dziur do zaplombowania. - Dosy tego! - warkn Roman. - Zostaw j w spokoju, jasne? - Jasne. Widzielimy, jak si do niej linisz. - Podszed do Romana. - Wic krci ci miertelniczka, co? - zagadn z byskiem w oku. A co si stao z zasad: nigdy wicej? Roman unis brew. Gregori si umiechn. - Wiesz, od razu wida, e podobaj jej si te mskie spdnice. Moe Connor ci poyczy. - Kilty - podsun usunie Laszlo, ktry wci bawi si guzikiem. - Niewane. - Gregori zmierzy Romana wzrokiem. - Wic jak, masz seksowne nogi? Przyjaciel spojrza na niego ostrzegawczo. - Co ty tu waciwie robisz, chopie? Wydawao mi si, e wybierasz si gdzie z Simone. - Bo tak byo. Poszlimy do tego nowego klubu przy Tunes Square, ale wkurzya si, bo nikt jej nie pozna. - A dlaczego kto miaby j pozna? - Stary, przecie to znana modelka! Jest na okadce ostatniego Cosmo"! Nie wiesz? W kadym razie tak si wcieka, e cisna stolikiem na parkiet. Roman jkn. Transformacja w wampira potgowaa si fizyczn i wyostrzaa wszystkie zmysy, niestety, jednak nie podnosia ilorazu inteligencji. - Pomylaem, i wyda si podejrzane, e osoba tak chuda ma tyle siy - cign Gregori wice si tym zajem. Usunem wszystkim wspomnienia i przyprowadziem j z powrotem. Jest teraz z twoim haremem, ktry poprawia jej humor sowami i pedikiurem. - Wolabym, eby ich tak nie nazywa. - Roman zerkn na zamknite drzwi do salonu. - S tam? - Tak. - Gregori by rozbawiony - Kazaem im siedzie cicho, ale kto wie, co robi? Roman westchn. - Nie mam dla nich czasu. Zadzwo do matki, moe ona je okiezna. - Bdzie zachwycona. - Gregori pokiwa! gow. - Wyj komrk z kieszeni i wystuka numer. - Laszlo? Naukowiec a podskoczy. - Tak, sir? - Id do kuchni i zapytaj Shann, co jej bdzie potrzebne do zabiegu. W pierwszej chwili Laszlo wydawa si zagubiony, zaraz jednak si rozpromieni. - Ach tak, zabieg! - I zawoaj tu Connora. - Dobrze, sir. - Podrepta do kuchni. - Mama ju jedzie. - Gregori schowa telefon do kieszeni. - Wic jeszcze ci nie wstawia zba? - Nie. Mielimy kopoty. Waciwie kopot - Ivan Petrovsky. Wyglda na to, e pani doktor jest jego celem numer jeden. - Chyba artujesz! Co takiego zrobia? - Nie wiem dokadnie. - Spojrza na drzwi do kuchni. - Ale si dowiem. Drzwi si otworzyy i Connor wyszed do holu. Zatrzyma si u stp schodw.

- Moecie mi powiedzie, czemu waciwie przed chwil zrobiem pani doktor kanapk z indykiem? Roman westchn. Szef jego ochrony musi zna prawd. - Kilka godzin temu, podczas pewnego eksperymentu, straciem kie. - Wyj z kieszeni zakrwawion chusteczk i pokaza jej zawarto. - Kie? Rany boskie! Nigdy czego takiego nie widziaem. - Ja te nie, a yj ju ponad piset lat. - Moe si starzejesz - podsun! Gregori i skrzywi si, gdy i Roman, i Connor ypnli na niego gniewnie. - Znajduj tylko takie wytumaczenie: nasz nowy sposb odywiania. - Roman owin zb w chusteczk i wsun do tylnej kieszeni dinsw. - To jedyne, co si zmienio, odkd przeszlimy transformacj. Connor zmarszczy brwi. - Ale przecie nadal pijemy krew. Nie widz rnicy. - Chodzi o sposb picia - powiedzia Roman. - Nie ksamy. Kiedy ostatni raz uye kw? - Nawet nie pamitam. - Gregori rozwiza jedwabny krawat. - Po co ci ky, kiedy pijesz ze szklanki? - Prawda - zgodzi si Connor. - W szklance bd tylko przeszkadza. - No wanie. - Wyjanienie nie przypado Romanowi do gustu, ale nic innego nie przychodzio mu do gowy. -To ilustracja powiedzenia, e organ nieuywany zanika. - A niech mnie - sapn Connor. - Musimy mie ky. Gregori zrobi wielkie oczy. - O nie, nie zaczn ksa miertelnikw, nie ma mowy! Tyle pracy poszoby na marne. - Rzeczywicie. - Roman skin gow. Gregori Holstein bywa czasem denerwujcy, ale bardzo zaangaowa si w misj uczynienia wiata bezpiecznym zarwno dla miertelnikw, jak i dla wampirw. - Moe popracujemy nad programem wicze. - Super! - W oczach Gregoria pojawi si bysk. - Zaraz si do tego zabior! Roman si umiechn. Gregori podchodzi do wszystkiego z niesabncym entuzjazmem. W takich chwilach upewnia si, e dobrze zrobi, awansujc chopaka. Drzwi do kuchni si otworzyy i Laszlo wybieg do holu. - Sir, mamy problem. Lekarka powtarza, e zabieg powinien si odby w gabinecie dentystycznym, a do swojego nie chce wraca. - I ma racj - mrukn Roman. - Na pewno jest tam ju peno policji. Connor zacisn do na rkojeci sztyletu. - Laszlo twierdzi, e kto chce zabi t dzierlatk. Piekielne dranie. - Tak. - Roman westchn. Liczy, e Shanna wstawi mu zb w domowym zaciszu. - Gregori, znajd inny gabinet, niedaleko, z ktrego bdziemy mogli skorzysta. - Nie ma sprawy, brachu. - Wracam do dziewczyny - burkn Connor. - Nie chcemy przecie, eby zajrzaa nam do lodwki. - Szkot poszed do kuchni. Laszlo bawi si guzikiem przy kitlu. - Sir, wymienia pewien produkt, ktry znacznie zwiksza szanse skutecznoci zabiegu. Jest przekonana, e mona go znale w kadym gabinecie dentystycznym. - wietnie. - Roman wyj z kieszeni zb w chusteczce i poda chemikowi. - Id z Gregorim i dopki nie przybd, pilnuj mojego ka. Laszlo z trudem przekn lin i wsun kie do kieszeni fartucha. - To... To bdzie wamanie, prawda, sir?

- Nie przejmuj si tym. - Gregori poklepa chemika po plecach i pchn w stron drzwi. miertelnicy nigdy nie odkryj, co si tam dziao. - No, dobrze. - Laszlo zatrzyma si przy drzwiach i odwrci. - Musz pana uprzedzi, sir. Chocia moda dama nie szczdzia nam informacji, obstaje przy swoim i twierdzi, e w adnym wypadku nie wstawi panu wilczego ka. Gregori si rozemia. - Myli, e to wilczy kie? Roman wzruszy ramionami. - Z jej punktu widzenia to logiczne. - No, tak. - Gregori spojrza na niego z rozbawieniem. -Ale dlaczego nie zasugerowae jej czego innego? Roman milcza. Laszlo i Gregori patrzyli wyczekujco. Na mio bosk, czy jednej nocy nie do ju upokorze? - Ja... Nie udao mi si przej kontroli nad jej umysem. Laszlo otworzy usta ze zdumienia. Gregori cofn si o krok. - Niemoliwe! Nie moge zahipnotyzowa zwyczajnej miertelniczki? Roman zacisn pici. - Nie. - A niech mnie! - Gregori uderzy si w czoo. - Czemu si walisz? Komar ci gryzie czy co? - W takich chwilach Roman utwierdza si w przekonaniu, e dobrze zrobi, wywalajc chopaka z pracy. - To wyraz mojego zdumienia. Nie masz pojcia o najnowszych powiedzonkach czy gestach, co? Laszlo cign brwi. Machinalnie bawi si guzikiem. - Bardzo przepraszam, sir, czy kiedykolwiek wczeniej do tego doszo? - Nie. - Moe naprawd si starzejesz - podsun Gregori. - Pieprz si - warkn Roman. - Nie, nie, bracie, to za agodnie. Ne bj si, uyj mocniejszych sw. - Gregori urwa i poczerwienia. - To byo do mnie? Roman unis brew. - Modzi nieznonie wolno myl. Laszlo przechadza si po holu. - To nie moja dziedzina, ale wyglda na to, e podchodzimy do sprawy od zej strony. Roman i Gregori wbili wzrok w chemika. Obliza wargi, pocign za guzik. - Skoro pan Draganesti do tej pory nie mierzy si z takim... problemem, rzecz niekoniecznie musi dotyczy jego umiejtnoci, tudzie ich braku. - Guzik upad na ziemi. Schyli si, eby go podnie. - Co chcesz przez to powiedzie? - zapyta Gregori. Laszlo schowa guzik do kieszeni. - e niewykluczone, i problem ley po stronie kobiety. - Ma bardzo siln wol - przyzna Roman. - Nigdy dotd nie spotkaem miertelnika, ktry zdoaby si nam oprze. - No wanie. - Laszlo zaatakowa ostatni guzik przy kitlu, - Ale jakim cudem jej si to udao, jest w niej co dziwnego. Zapada cisza. Roman ju wczeniej domyla si, e jest inna, ale te sowa pady z ust jego najzdolniejszego naukowca. - Fatalnie - mrukn Gregori. - Skoro nie moemy nad ni zapanowa, jest bardzo... - Fascynujca - szepn Roman. Gregori si skrzywi. - Chciaem raczej powiedzie: niebezpieczna.

To te. Ale tego wieczoru nawet niebezpieczestwo wydawao si Romanowi fascynujce. Zwaszcza jeli wizao si z Shann. - Moe poszukamy innego dentysty - zasugerowa Laszlo. - Nie. - Roman pokrci gow. - Zostao tylko kilka godzin, a sam mwie, e zb trzeba wstawi jeszcze dzi. Grego-ri, zabierz Laszla do najbliszego gabinetu dentystycznego i zabezpieczcie teren. Pojedziecie jego wozem, stoi przed domem. Laszlo, pilnuj mojego ka. Dajcie mi p godziny i zadzwocie. Chemik wytrzeszczy oczy. - Bdzie si pan teleportowa za moim gosem? - Tak. - To najszybszy rodek transportu. Jednak nie zrobi tego, pki nie zyska cakowitej kontroli nad umysem Shanny, musi mie pewno, e po zabiegu zatar jej wspomnienia. Gregori, wracaj jak najszybciej. Ty i Connor pomoecie mi przy dentystce. Musimy przej kontrol nad jej umysem. - Nie ma sprawy. - Gregori wzruszy ramionami. - W klubie wymazaem wspomnienia stu osb naraz. To piku. Sdzc po wyrazie twarzy, Laszlo nie podziela optymizmu Gregoria. - Powinno si uda - mrukn Roman. - Nawet jeli zdoaa si oprze jednemu wampirowi, trzem nie da rady. Gregori i Laszlo wyszli, ale sowa chemika cigle brzmiay w uszach Romana. W Shannie jest co innego. A jeli nie uda mu si zapanowa nad jej umysem? Nie wstawi mu ka, pki bdzie uwaa, e to zwierzcy zb. Przez reszt wiecznoci bdzie pomiewiskiem wszystkich wampirw. Jednozbne dziwado. Nie mia jej powiedzie, czym jest. Wtedy ju na pewno nie wstawi mu ka. Zareaguje jak Eliza i zapragnie wbi mu koek w serce. Rozdzia 5

Chyba wreszcie usysz, e znalelicie Shann Whelan. - Ivan Petrovsky gromiwciekym wzrokiem czterech zbirw, najgroniejszych, jakich moga zaoferowa rosyjska mafia. Unikali jego spojrzenia. Tchrze, co do jednego. Ivan upar si, e zostanie w pobliu kliniki - a nu Shanna Whelan ukrya si tu w okolicy. Jego ludzie przeszukali okoliczne alejki i wrcili z niczym. Trzy przecznice dalej policyjny wz zatrzyma si z piskiem opon przed zdemolowan klinik. Pulsujce wiata kogutw buszoway po oknach okolicznych domw, budziy mieszkacw. miertelnicy wychodzili na ulic, liczyli, e zobacz co ekscytujcego... na przykad zwoki. Zazwyczaj Ivan chtnie dostarcza im tej atrakcji, dzi jednak ludzie Steshy schrzanili spraw. Banda nieudacznikw. Szed w stron dwch czarnych sedanw. Odjechali z miejsca przestpstwa na dugo przed zjawieniem si policji. - Nie moga rozpyn si w powietrzu. To zwyczajna kobieta. Czterech zbirw szo za nim. Jasnowosy olbrzym o kwadratowej szczce przerwa cisz. - Nie widzielimy, eby wychodzia, ani przednimi drzwiami, ani tylnymi. Ivan wcign nosem jego zapach. Zero Rh dodatnie. Za mda krew, za gupi facet. - Wic co, chcesz powiedzie, e jednak si rozpyna? Milczenie. Szli za nim ze wzrokiem wbitym w ziemi.

- Widzielimy, jak drzwi si otwieraj - wyzna inny zbj, o twarzy upstrzonej bliznami po trdziku. - No i...? - Ivan naciska. - Wydawao mi si, e widziaem dwie osoby. - Trdzik zmarszczy brwi. - Ale kiedy podeszlimy do drzwi, nikogo tam nie byo. - Syszaem jakby wist - mrukn trzeci zbir. - wist? - Ivan zacisn pici. - Tylko tyle macie mi do powiedzenia? - Przeszyo go napicie, skoncentrowao si w czubkach plecw. Gwatownie poruszy gow, a rozleg si gony trzask, i poczu ulg. Czterech miertelnikw si wzdrygno. Stesha Bratsk, lokalny szef rosyjskiej mafii, upar si, e w akcji przeciwko Shannie Whelan wezm udzia jego ludzie. I to by duy bd. Ivana wierzbia rka, eby chwyci ich grube karki i wydusi z nich ycie. Gdyby zabra swoje wampiry, akcja przebiegaby inaczej. Ta caa Whelan byaby ju martwa, a on zagarnby nagrod - dwiecie pidziesit kawakw. I tak dostanie t kas. Przypomnia sobie wntrze kliniki. Ani ladu dziewczyny. Tylko jedna rzecz zwrcia jego uwag - nietknita pizza w pudeku z nazw pizzerii wypisan czerwonozielonymi literami. - Gdzie jest Pizzeria Carlo's? - W Maej Italii - odpar blond neandertalczyk. - Pyszna pizza. - A lasagne jeszcze lepsza - doda Trdzik. - Kretyni! - Ivan ypn gronie. - Jak wytumaczycie Steshowi dzisiejsz klsk? Jego kuzyn w Bostonie dosta doywocie dlatego, e ta suka zeznawaa przeciwko niemu! Niespokojnie przestpowali z nogi na nog. Odetchn gboko. Nie obchodzfio go, co si dzieje ze Stesh czy jego krewnymi. W kocu to tylko miertelnicy. Ale ci gocie pracuj dla rodziny, powinni wykaza si wiksz lojalnoci. I mniejsz gupot. - Od tej chwili noc pracuj tylko z moimi ludmi. Za dnia obserwujecie pizzeri i mieszkanie tej caej Whelan. Jeli j znajdziecie, macie j ledzi. Jasne? - Tak, prosz pana - odmruknJi chrem. Ivan wtpi, by ich misja zakoczya si sukcesem. Jego wampiry szybciej znajd Shann Whelan. Problem w tym, e wampiry mog dziaa tylko pod oson nocy. Cholerni miertelnicy s mu niezbdni, eby szuka dentystki za dnia. Zatrzyma si trzeci czarny sedan i z auta wysiado dwch kolejnych pracownikw Steshy. - No i co? Znalelicie j? - zapyta Ivan. Brodacz z ogolon gow podszed bliej. - Przecznic dalej widzielimy samochd. Zielona honda. Dwaj faceci. Pavel twierdzi, e widzia te kobiet. - Naprawd tak byo - potwierdzi Pavel. - Wsadzili j do baganika. Ivan unis brwi. Czyby kto inny zgarn t Whelan przed nim? O nie. Kto jeszcze ostrzy sobie zby na nagrod. Na jego kas. - I dokd pojechali? Pavel zakl i kopn w opon. - Zgubili nas. Ivan znw poruszy kilka razy gow, eby zagodzi napicie w karku. - Do cholery, czy was nikt nie szkoli? Stesha zatrudnia was w ciemno?

ysol poczerwienia, policzki nabiegy mu krwi. Ivan pocign nosem. AB Rh ujemne. Rany, ale jest godny. Chcia si posili t Whelan, ale teraz musi poszuka kogo innego. - Zapisalimy numery rejestracyjne - pochwali si Pavel. - Dowiemy si, czyj to samochd. - Dobrze. Za dwie godziny chc to wiedzie. Bd u siebie, na Brooklynie. Pavel poblad. - Tak jest, sir. Na pewno dotary do niego plotki. Nie wszyscy, ktrzy noc wchodzili do siedziby klanu, wychodzili z powrotem, ban podszed bliej i po kolei zajrza szeciu mczyznom w oczy. - Jeli j znajdziecie, nie zabijecie jej. To moje zadanie. Nawet nie wacie si myle o zgarniciu mojej kasy. Nie zdycie si ni nacieszy. Jasne? Seria stkni i skini. - A teraz idcie. Stesha czeka na wieci. Szeciu drabw wsiado do czarnych sedanw i odjechali. Ivan zbliy si do miejsca przestpstwa. Ssiedzi zbici w gromadki, obserwowali policjantw. Jego uwag przykua adna blondynka w rowym szlafroku. Spojrza na nf^Chod do mnie. Odwrcia si, obrzucia go wzrokiem, umiechna si powoli. Idiotka, wydaje si jej, e go uwodzi. Gestem wskaza ciemny zauek. Sza w jego stron rozkoysanym krokiem, gadzc puszysty szlafrok dugimi rowymi paznokciami. Wszed w mrok i czeka. Sza na mier, gupia, jak rowy pudel, ktry radonie wpada do salonu piknoci, przekonany, e bd go gaska i chwali. - Jeste tu nowy? Nie przypominam sobie, ebym ci ju widziaa. Chod bliej. - Masz co pod tym szlafrokiem? Zachichotaa. - Wstyd si! Nie wiesz, e policja jest tu-tu? - Tym lepiej, moe nie? Rozemiaa si, tym razem bardziej gardowo, ochryple. - Niegrzeczny z ciebie chopiec, co? Zapa j za ramiona. - Nawet nie masz pojcia. - Byskawicznie wysun ky. Jkna, ale na tym si skoczyo, ju po chwili wbi ky w jej szyj- Popyna krew - gsta, gorca, doprawiona ryzykiem - przecie tu za rogiem stali policjanci. Przynajmniej wieczr nie by cakowicie stracony... Nie do, e zaliczy pyszny posiek, to martwe ciao dziewczyny zmyli policj, odwrci ich uwag od zaginionej dentystki. Ivan uwielbia czy prac i ycie prywatne. Shanna nerwowo przechadzaa si po kuchni. Nie zrobi tego. Nie wstawi czowiekowi wilczego ka, co to, to nie. Laszlo wyszed z informacjami, ktrych niechtnie mu udzielia, i teraz bya sama w kuchni w domu Romana Draganestiego. Owszem, uratowa jej ycie, zaoferowa wielkodusznie schronienie. Nie moga jednak zrozumie motyww jego postpowania. Czy tak bardzo zaleao mu na wstawieniu zwierzcego Ida, e chcia, by ona poczua si duniczk? Zatrzymaa si przy stole, napia dietetycznej coli. Nie tkna kanapki z indykiem, ktr zaproponowa jej Connor, zbyt zdenerwowana, eby je. Otarta si o mier. Dopiero teraz to sobie uwiadomia. Jest duniczk Romana. Ale mimo wszystko nie wstawi mu wilczego ka. Zagadkowa posta ten cay Roman Draganesti. Najprzystojniejszy facet, jakiego

kiedykolwiek spotkaa, co jednak wcale nie znaczy, e jest zdrowy na umyle. Wydawao si, e naprawd mu zaley na jej bezpieczestwie. Dlaczego? I po co mu grale w kiltach? Skd zwyky czowiek bierze tak armi? Da ogoszenie do gazety: Szkotw w kiltach zatrudni? Jeli konieczne s a takie rodki ostronoci, musi mie potnych wrogw. Czy moe komu takiemu zaufa? Trudno wyczu. Ale ona przecie te ma wrogw, i to nie ze swojej winy. Wstaa z westchnieniem i signa po col. Im bardziej staraa si zrozumie Romana, tym bardziej si gubia. Sytuacj pogarszao jeszcze to, e niewiele brakowao, a pocaowaaby go. Co ona sobie mylaa? Prawd mwic, wcale nie mylaa. Przejadka samochodem j rozpalia. Ucieczka przed Rosjanami i blisko Romana przyprawiy j o ogromn dawk adrenaliny. Niepokj miesza si z podaniem. I tyle. Drzwi si tworzyy, do kuchni wszed Connor. Rozejrza si dokoa. - Wszystko w porzdku, dziewczyno? - lak. Powiedziae Romanowi, e odmawiam wstawienia mu zwierzcego ka? Connor si umiechn. - Nie martw si tym. Laszlo na pewno powie panu Draga-nestiemu, co ci gryzie. - Nie wiadomo* co z tego wyniknie - Usiada przy stole i przysuna do siebie talerz z kanapk, jeli wierzy chemikowi, pan Draganesti nalega, eby to wanie ona wstawia mu zb, a pan Draganesti zawsze dopnie celu. Co za arogancja! Facet przywyk, e wszyscy go suchaj. Romatech. Mwi, e tam pracuje. Romatech. Roman. - O Boe. - Opada na krzeso. Connor unis brwi. - Roman jest wacicielem Romatechu, tak? Connor przestepowa z nogi na nog. Obserwowa j czujnie, - Aye, panienko. lak, jest wacicielem. - A wic to on wynalaz sztuczn krew. - Aye. - Niewiarygodne! - Wstaa. - To chyba najzdolniejszy yjcy naukowiec! Connor si skrzywi. - No, niedokadnie tak bym to uj, ale rzeczywicie, jest bardzo mdry. - Tb geniusz! - Podniosa rce. Boe drogi, uratowa j geniusz. Czowiek, ktry ocali miliony ludzi na caym wiecie. I ona te znalaza si wrd nich. Usiada oszoomiona. Roman Draganesti. Przystojny, silny, seksowny, tajemnic