32
1/2015 (1)

Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

Embed Size (px)

DESCRIPTION

"Olimpijskie Tętno" to magazyn portalu igrzyska24.pl skierowany do wszystkich miłośników sportu.

Citation preview

Page 1: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

1/2015 (1)

Page 2: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

2

Page 3: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

3

„To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe” - ileż razy powtarzaliśmy sobie to

zdanie, patrząc na wyczyny naszych sportowców w 2014 roku? Zbyszek

Bródka wygrywający o tysięczne sekundy złoto olimpijskie, polscy siatkarze

pokonujący legendarnych Brazylijczyków w finale MŚ, czy nareszcie Michał

Kwiatkowski samotnie jadący po tytuł mistrza globu – oni wszyscy przysparzali

nam wielkiej radości i łez wzruszenia. Jednak sport olimpijski to nie tylko

sukcesy w najbardziej „wystawowych” konkurencjach. Sport olimpijski to

również dyscypliny, o których nie przeczytacie nigdzie w Internecie.

Przepraszam, od stycznia przeczytacie o nich w naszym nowym magazynie -

„Olimpijskie Tętno”.

Zdarzały Wam się sytuację, że chodziliście od kiosku do kiosku, pytając czy

jest Wasz ulubiony magazyn? Słyszeliście, że niestety nie ma i szukaliście dalej,

wędrując po całym mieście. Kiedy już go znaleźliście, okazywało się, że jego

cena z każdym kolejnym wydaniem jest wyższa, a liczba stron się nie

zwiększa. Wreszcie, czytając go przy śniadaniu, zalaliście kilka stron kawą,

bądź gazeta dostała się w niepożądane objęcia waszego pupila?

Zapomnijcie o tych problemach, u nas ich nie doświadczycie.

„Olimpijskie tętno” oddajemy do Waszych rąk za całkowitą darmochę.

Dostęp do naszego magazynu będzie nieograniczony, a wystarczy do tego

komputer, laptop, tablet czy smartfon. Przeczytacie nas zatem na przerwie

w szkole, w pracy, podróżując komunikacją miejską, czy też wypoczywając

wieczorem na kanapie. Nigdy więcej nie będziecie już szukać swojego

ulubionego magazynu w punktach prasowych, gdyż będziemy z Wami

zawsze pod ręką.

W naszym premierowych numerze pokusiliśmy się o podsumowanie

poprzedniego roku, który dla polskiego sportu był tak udany. Sprawdziliśmy

również czemu to igrzyska są największą sportową imprezą na świecie oraz

jaka przyszłość czeka olimpizm w najbliższym czasie. Oprócz tego w cyklu

dyscyplin, których nie ma już w programie olimpijskim, przybliżymy Wam

tajniki lacrosse’a, a w „sporcie od kuchni” zajrzymy do hokejowej szatni i na

lodowisko. Jednak to nie wszystkie atrakcje, jakie przygotowaliśmy specjalnie

dla Was – zapalonych kibiców sportu olimpijskiego.

Myślę, że już w pierwszym wydaniu „Olimpijskiego Tętna” każdy znajdzie coś

dla siebie, a za kilka miesięcy nikt nie powie o naszym magazynie, że „to zbyt

piękne, by mogło być prawdziwe”. Niech Wasze serca od stycznia 2015 roku

zabiją olimpijskim rytmem!

Przemysław Kucharzak

redaktor naczelny magazynu

Dlaczego igrzyska olimpijskie są

wyjątkowe …………...………..4-5

Temat numeru:

Przyszłość igrzysk według Bacha

- o Agendzie 2020……………6-7

Olimpijskie przymiarki …..…...8-9

Igrzyska po meksykańsku...10-12

Ich już z nami nie ma |

lacrosse……………………...14-15

Człowiek, który zmienił styl

klasyczny……………………16-19

Monarchomachia, czyli walka

monarchów ………...…….20-21

Cuda, jakie zjazd widział…...22

Rok powrotów w polskim

judo………………………....23-24

Wywiad asów - rok 2014 oczami

naszych redaktorów…..…25-27

Druga strona krążka ….…28-29

Czyli najlepsze wrzutki na

portalach społecznościowych

w ostatnim miesiącu.….....30-31

Magazyn portalu igrzyska24.pl

E-mail: [email protected]

Facebook: https://www.facebook.com/Igrzyska24

Twitter: https://twitter.com/igrzyska24pl

Instagram: http://instagram.com/olimpijskietetno/

Zespół: Przemysław Kucharzak (redaktor naczelny), Dawid Brilowski, Szymon Burak, Szymon Gagatek, Mateusz Górecki, Arkadiusz Kubiak, Wojciech

Nowakowski, Mikołaj Rogalski, Mateusz Sołościuk, Bartosz Szafran

Opracowanie graficzne i skład: Andrzej Machnik (projekt logo), Szymon Gagatek, Mateusz Sołościuk

Page 4: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

4

DLACZEGO

IGRZYSKA SĄ

WYJĄTKOWE?

Ich historia liczy prawie

2800 lat, gdyż pierwsze

rozegrano już w 776 r.

p.n.e. Za każdym razem

są wielkim świętem dla

wszystkich sportowców,

trenerów, organizatorów,

a przede wszystkim

kibiców. Co to takiego?

Oczywiście igrzyska

olimpijskie.

Page 5: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

5

Autor:

Przemysław Kucharzak

( @Bziemek)

tarożytne Igrzyska Olimpijskie były ogromnym

wydarzeniem, na czas którego zaprzestawano wojen,

a życie toczyło się jedynie wokół sportu. Pierwszą tego

typu imprezę datuje się na 776 r. p.n.e. Igrzyska trwały

wtedy pięć dni, ale cała ceremonia obejmowała również

proces dotarcia zawodników na miejsce rywalizacji, jak

i czas, w którym wracali oni do domów. „Pokój boży” trwał

zatem około dwóch miesięcy i tak co cztery lata (z małymi

wyjątkami) aż do 393 r. n.e., kiedy oficjalnie odbyły się

ostatnie starożytne igrzyska. Słuch o wielkim sportowym

święcie zaginął aż na 1500 lat.

W 1894 r. z inicjatywy barona Pierre’a de Coubertina

powołano w Paryżu Międzynarodowy Kongres ds.

Wskrzeszenia Igrzysk Olimpijskich. Jego decyzją w czerwcu

1894 r. powołano Igrzyska Olimpijskie ery nowożytnej,

a dwa lata później pierwsza tego typu impreza odbyła się

oczywiście w „stolicy” olimpizmu, czyli Atenach. Aktualnie

IO są największym świętem sportowym, jakie świat widział

i nie zanosi się na to, aby kiedykolwiek to się zmieniło.

Dlaczego tak jest? Powodów, dla których igrzyska są

wspaniałe, wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju jest wiele.

Po pierwsze, najbardziej charakterystyczną cechą IO jest

ich multidyscyplinarność. Wszyscy sportowcy uprawiający

dyscypliny olimpijskie spotykają się w tym samym miejscu

i w tym samym czasie. Jest to dla nich znakomita okazja

do spotkania, na które zbyt wiele czasu poza okresem

igrzysk nie mają, oraz do kibicowania sobie nawzajem.

Tylko podczas IO koszykarze mogą dopingować

lekkoatletów, hokeiści na lodzie skoczków narciarskich, itd.

Po drugie, na IO nie liczą się tylko medale, ale liczy się

w sam w nich udział. Ileż to było przypadków, w których

zawodnicy z egzotycznych krajów stawali na starcie

zawodów nie będąc do nich zupełnie przygotowanymi?

Najlepszym przykładem jest Gwinejczyk Eric Moussambani,

który na IO w Sydney wystartował na 100 m stylem

dowolnym.

Na dodatek jego dwaj konkurenci z biegu eliminacyjnego

popełnili falstart i Eric płynął sam. Dopingowany przez

publiczność dotarł do mety, za co zebrał gromkie brawa

i został bohaterem. I to jest właśnie piękno igrzysk – tutaj

najgorsi nie są wyśmiewani, tylko podziwiani za swój

heroizm i za to, że spełnili swoje sportowe marzenia.

Po trzecie, każde igrzyska to niesamowita kopalnia wiedzy

dla kibiców. Przez dwa tygodnie możemy obejrzeć relacje

praktycznie ze wszystkich dyscyplin znajdujących się

w programie IO i przede wszystkim, przybliżyć sobie ich

zasady. Dzięki temu wielu kibiców odkrywa, że któraś z nich

jest naprawdę ciekawa i nagle zaczyna się nią

interesować. To jest również wielka magia igrzysk

olimpijskich.

Po czwarte, podczas IO cały świat zapomina o istnieniu

innych dziedzin życia. Choć w sensie politycznym

wspominany „pokój boży” nie jest już wiążącym

zobowiązaniem dla możnych tego świata, to tzw. „zwykli

obywatele”, mogą na ponad 2 tygodnie wyrwać się

z codziennej rutyny, by z wypiekami na twarzy

dopingować sportowców z całego świata, bohaterów

będących ich reprezentantami w najbardziej medialnej

walce z przeciwnikami i swoimi słabościami.

Skoro jest tak pięknie to dlaczego MKOl nadal coś

kombinuje i stara się „ulepszać” igrzyska?

Plamą na ich wizerunku jest doping, który niestety coraz

częściej stosują sportowcy. W ostatnich latach na

niedozwolonym wspomaganiu wpadło wielu zawodników,

zarówno tych z czołówki, jak i tych słabszych. Niestety na

„czarnej liście” znajdują się również Polacy, a przykładami

z najnowszej historii mogą być Kornelia Marek

w Vancouver i Daniel Zalewski w Soczi. Jednak większym

problemem dla MKOl-u może okazać się … on sam.

Zmiany w ruchu olimpijskim, a szczególnie przepisy przyjęte

w Agendzie 2020 (o której piszemy na stronach 6-7) są co

najmniej dziwne. O co chodzi Thomasowi Bachowi i reszcie

osób rządzących olimpizmem, za bardzo nie wiadomo.

A skoro nie wiadomo o co chodzi, to musi chodzić

o pieniądze…

S

Page 6: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

W trakcie niedawnej 127. Sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego

przegłosowano wejście w życie Agendy 2020, której pomysłodawcą i głównym

autorem jest Thomas Bach. Były niemiecki szermierz poszedł w dostosowywaniu

igrzysk do dzisiejszych czasów bardzo daleko. Pojawia się jednak pytanie, czy

wszystkie elementy Agendy, przegłosowane przez MKOl jednogłośnie, będą dla

igrzysk korzystne?

Autor:

Bartosz Szafran

( @BartoszSzafran)

ajgłośniejszą i najbardziej

kontrowersyjną zmianą jest

umożliwienie organizowania

igrzysk w więcej niż jednym mieście,

a nawet w kilku państwach. Ma to

na celu zmniejszenie gigantycznych

kosztów ponoszonych przez

organizatorów. Dotychczas tylko raz

w historii część konkurencji

odbywała się w innym kraju niż

zasadnicza część igrzysk. W 1956 roku

konkurencje jeździeckie rozgrywano

w Sztokholmie, podczas gdy

wszystkie pozostałe w Melbourne. Od

lat jest też przyjęte, że niektóre

mecze turnieju piłkarskiego igrzysk

odbywają się poza głównym

miastem-organizatorem. Teraz taka

możliwość dotyczyć będzie i innych

konkurencji. Natychmiast pojawiły się

pogłoski, że już w czasie najbliższych

Zimowych Igrzysk w Pjongczang

konkurencje „ślizgowe” czyli

saneczkarskie, bobslejowe i skele-

tonowe rozegrane zostaną w Japonii

– na rzadko używanym torze

w Nagano, albo jeszcze rzadziej

wykorzystywanym w Tokio. Nieomal

z dnia na dzień koreańscy robotnicy

mieliby porzucić łopaty oraz inne

narzędzia i zaprzestać za-

awansowanej przecież budowy toru

lodowego w stolicy igrzysk 2018.

Byłoby to bzdurą totalną, bo obiekt

jest już w znacznym stopniu

wybudowany, a zainwestowane

dotąd pieniądze utopiono by

w błocie, a dokładnie rzecz biorąc

w śniegu. Na szczęście wydaje się, że

bobsleiści, saneczkarze i skeletoniści

nie będą się „kisić we własnym sosie”

w Japonii, tylko z resztą olimpijskiej

rodziny będą poznawać uroki

koreańskiej zimy. Niemniej pomysł na

przyszłość jest dobry, gdyż

umożliwiłby staranie się o igrzyska nie

tylko największym metropoliom

świata.

N

Przyszłość igrzysk według Bacha,

czyli o Agendzie 2020

P

hoto

: ad

rian

8_8

(fl

ick

r) l

ic. (C

C B

Y 2

.0)

Page 7: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

Kontrowersje i poruszenie w świecie

sportu wywołała też zmiana

koncepcji opracowywania

programu kolejnych igrzysk

w oparciu nie o dyscypliny, lecz

o konkurencje. Ograniczono

maksymalną liczbę kompletów

medali, które mogą być rozdane

w czasie letnich igrzysk do 310,

a w czasie zimowych do 100. Nie ma

natomiast ograniczeń w liczbie

dyscyplin. Organizatorzy igrzysk będą

mieli prawo wprowadzić do

oficjalnego programu dodatkowe

konkurencje (oczywiście przy

akceptacji MKOl), ale w przypadku

przekroczenia liczby 310 czy 100

będą musieli wyrzucić inne. I tu

natychmiast pojawiły się pogłoski,

jakoby z programu olimpijskiego

miało zniknąć na przykład pchnięcie

kulą. Polaków to bardzo zabolało,

wszak w tej konkurencji na koncie

mamy trzy olimpijskie złota, rośnie

nam też zawodnik, który może

wygrywać najważniejsze konkursy

w następnych latach – mowa tu

o Konradzie Bukowieckim. W każdym

razie niewykluczone, że organizator

kolejnych zimowych igrzysk

wprowadzi do programu dwie

konkurencje w skibobach, a wyrzuci

z niego slalom kobiet i gigant

mężczyzn, a japońscy organizatorzy

igrzysk w Tokio, postanowią

wprowadzić do programu dwie

kategorie sumo, usuwając zeń wagę

lekkośrednią w boksie i 400 metrów

stylem dowolnym. My w Polsce

zapewne włączylibyśmy do igrzysk

letnich żużel (pomijając fakt, że

sporty motorowe nie mogą być

częścią igrzysk olimpijskich) i latanie

precyzyjne, wyrzucając piłkę wodną,

pływanie synchroniczne i debel

kobiet w badmintonie.

Przyznać trzeba jednak obiektywnie,

że w Agendzie są i elementy bardzo

dobre. Mowa tu przede wszystkim

o tych, które mają na celu

zmniejszenie kosztów wyboru

gospodarza kolejnych igrzysk.

Procedura ma być mniej

skomplikowana, krótsza i przede

wszystkim bardziej transparentna.

Aplikacje miast i wszelkie dokumenty

związane z procesem wyłaniania

gospodarza mają być upublicznione,

ważnym elementem w ocenie

kandydatury ma być już istniejąca

infrastruktura sportowa.

Jest też w Agendzie kilka elementów

obiektywnie wartościowych. Komitet

postawił sobie cel, by na igrzyskach

panowała równość i równo-

uprawnienie. Co do koloru skóry,

orientacji seksualnej i płci, co

oznacza, że w przyszłości ma

startować w olimpijskich zawodach

równa liczba kobiet i mężczyzn.

Podkreślono bardzo wysoki priorytet

czystości sportu. Walka

z niedozwolonym wspomaganiem

ma być jeszcze bardziej intensywna

i skuteczna. Nawiązana zostanie

bliska współpraca z federacjami

poszczególnych dyscyplin oraz

organizacjami sportowymi, celem

umożliwienia startu na igrzyskach

wszystkim najlepszym sportowcom.

Chodzi tu głównie o zawodowych

koszykarzy, hokeistów i zapewne

bokserów. Utworzony zostanie

w niedalekim czasie olimpijski kanał

telewizyjny, w którym miłośnicy

sportów olimpijskich znajdą wszystko,

co ich zainteresuje. Podjęto też

decyzje techniczne – jak na przykład

przesunięcie Igrzysk Olimpijskich

Młodzieży na lata nieparzyste, tak,

by nie kolidowały z zimowymi i letnimi

igrzyskami olimpijskimi.

Reasumując, można mieć wiele

wątpliwości co do niektórych

elementów Agendy 2020. Trudno je

jednoznacznie oceniać w momencie

gdy pozostają one w sferze

projektów, planów i zamiarów. Jak

z wszystkim, życie zweryfikuje ich

słuszność i zasadność. Niewątpliwie

Agenda jest przełomem - pierwszym

sygnałem, że MKOl chce się

reformować i zmieniać na lepsze,

dostosowywać do rzeczywistości.

Czy zmienią się igrzyska dla zwykłego

ich „zjadacza”? Kibica, który siedzi

przed telewizorem, komputerem czy

nawet na samej arenie? Miejmy

nadzieję że nie. Bo czy jest coś

piękniejszego niż emocje, które 10

miesięcy temu przeżywaliśmy,

śledząc triumfy Stocha, Bródki czy

Kowalczyk?

Page 8: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

8

Rok 2014 oficjalnie dobiegł końca. Pierwszy period walki o olimpijskie kwalifikacje

był dla nas słodko-gorzki. Z jednej strony wywalczyliśmy już trzy miejsca startowe w

żeglarstwie, jednakże z drugiej swoje szanse zaprzepaściły m.in. obie drużyny

piłkarskie. Nadchodzące 365 dni powinny być wszakże znacznie lepsze, a pierwsze

szanse na poprawienie dotychczasowego bilansu czekają na nas już w styczniu.

Autor:

Mateusz Górecki

( @mateusz00142)

decydowanie najwięcej nie

tylko olimpijskich, ale czysto

sportowych emocji wzbudziły

Mistrzostwa Europy w piłce ręcznej

kobiet, które w połowie grudnia

gościły na Węgrzech i w Chorwacji.

Duże nadzieje wiązaliśmy ze startem

naszej reprezentacji, czyli czwartej

drużyny Mistrzostw Świata 2013.

Podopieczne Kima Rassmusena

zagrały słaby turniej, wygrywając

tylko jedno spotkanie i to

z przeciętnymi Rosjankami. Naszym

szczypiornistkom udało się jednak

wywalczyć jedenaste miejsce, które

oznaczało rozstawienie w losowaniu

par barażowych mistrzostw świata.

Polki zawalczą więc z ekipą Ukrainy,

a zwyciężczynie dwumeczu

wywalczą prawo startu

w przyszłorocznym czempionacie

globu. A stamtąd już tylko rzut

beretem do Rio. Z

OLIMPIJSKIE

PRZYMIARKI

STYCZEŃ

Ph

oto

: T

om

asz

Du

nn (

flic

kr)

lic

: C

C B

Y 2

.0

Page 9: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

Wracając do ME, w finale spotkały się faworyzowane

Norweżki z rewelacyjnie grającą na tym turnieju ekipą

Hiszpanii. Ze starcia gigantów obronną ręką wyszły

Skandynawki, które tym samym są już pewne gry

w olimpijskim turnieju piłki ręcznej.

W Dubaju specjalistki od rugby 7 walczyły o pierwsze

punkty do olimpijskiego rankingu w turnieju IRB. Zawody

w Zjednoczonych Emiratach Arabskich wygrały

Nowozelandki, przed Australijkami, Kanadyjkami

i Francuzkami. To właśnie te cztery znajdują się aktualnie

na miejscach premiowanych awansem na igrzyska,

aczkolwiek należy pamiętać, że do rozegrania zostało

jeszcze pięć punktowanych turniejów. Panowie natomiast

w minionym miesiącu rozegrali dwa turnieje World Series.

W Dubaju triumfowała ekipa RPA, a tuż za nią

sklasyfikowano reprezentacje Australii i Fidżi. Zawodnicy

z południowej Afryki okazali się najlepsi także w drugim

turnieju, w Port Elizabeth, w finale którego pokonali Nową

Zelandię. Po trzech turniejach na czele rankingu znajdują

się drużyny RPA, Fidżi, Nowej Zelandii i Australii.

Fidżi zdominowało także ostatni turniej I rundy Ligi

Światowej w hokeju na trawie. Zarówno męska, jak i żeńska

reprezentacja tego kraju wywalczyły sobie prawo startu

w turnieju drugiej rundy, w której ich rywalami miały być

m.in. ekipy biało-czerwonych. Fidżi z powodu braku

funduszy zdecydowało jednak wycofać się z rozgrywek,

w związku z czym awans do Ligi Światowej uzyskały

reprezentacje Papui - Nowej Gwinei. W półfinałach tych

prestiżowych rozgrywek do zdobycia będzie aż siedem

kwalifikacji na Igrzyska w Rio. Pierwszy turniej drugiej rundy

z udziałem podopiecznych Karola Śnieżka odbędzie się

w dniach 17-25 stycznia w Singapurze.

Drugą kolejkę Ligi Światowej rozegrali piłkarze wodni.

Swoje mecze pewnie wygrali Grecy, Węgrzy, Rosjanie,

Chorwaci i Serbowie, którzy po dwóch kolejkach mają na

swoim koncie komplet punktów. Zwycięzca całego cyklu

uzyska awans na igrzyska olimpijskie.

Polacy w olimpijskich rankingach Judo: Dość dobrze wygląda sytuacja rankingowa polskich

judoków. Na dzień dzisiejszy na tatami w Rio

oglądalibyśmy Macieja Sarnackiego (+100 kg), Darię

Pogorzelec (-78 kg), Łukasza Błacha (-81 kg), Agatę

Ozdobę (-63 kg), Katarzynę Kłys (-70 kg) oraz Pawła

Zagrodnika (-66 kg).

Blisko kwalifikacji są także Patryk Ciechomski, Łukasz

Kiełbasiński, Ewa Konieczny czy Arleta Podolak.

Kolarstwo torowe: Słabsze starty naszych kolarzy

w Pucharze Świata w Londynie poskutkowały sporymi

stratami w olimpijskim rankingu. Na dzień dzisiejszy do Rio

pojechałaby drużyna kobiet na dochodzenie, po jednym

zawodniku w męskim sprincie i keirinie, zawodniczka

w omnium i sprincie. Tym samym z miejsc premiowanych

awansem w porównaniu do ubiegłego miesiąca wypadł

zawodnik w omnium, zawodniczka w keirinie i drużyna

sprinterów.

Taekwondo: W tej dyscyplinie kwalifikacje na podstawie

rankingu wywalczy tylko sześciu zawodników i sześć

zawodniczek w każdej z kategorii wagowych. Z grona

biało-czerwonych najwyżej, bo na 29. lokacie

sklasyfikowana jest Aleksandra Kowalczuk (+67 kg), zaś 35.

miejsce zajmuje Piotr Paziński (-80 kg).

Golf: Biało-czerwoni w rankingu golfowym sklasyfikowani

są na odległych lokatach. Wśród panów 1548. jest Paweł

Japol, zaś w klasyfikacji golfistek Martyna Mierzwa plasuje

się na 871. lokacie.

Kolarstwo górskie: Wciąż czwarte miejsce w rankingu

kolarzy górskich zajmują nasze panie, co na ten moment

daje nam dwie kwalifikacje olimpijskie. Odległą, 30. lokatę

okupują natomiast panowie, a ostatnie premiowane

awansem jednego kolarza, 23. miejsce zajmują Węgrzy.

Triathlon: Do większych przetasowań nie doszło także

w rankingu triathlonowym. Maria Cześnik i Agnieszka Jerzyk

na dzień dzisiejszy bez problemu wywalczyłyby sobie

prawo startu w Rio. Gorzej wygląda sytuacja naszych

panów. Mateusz Kaźmierczak w rankingu olimpijskim jest

93., a zdobycie przepustki gwarantuje na ten moment 62.

miejsce na olimpijskiej liście kwalifikacyjnej.

Bilans zysków i strat:

Zyski:

- Żeglarstwo (3): RS:X, RS:X, Laser

Straty:

- Piłka nożna (2): K, M

- Gimnastyka sportowa (1): drużyna M

Styczeń z kwalifikacjami Styczeń pomimo mrozu powinien być dla nas jednym

z najgorętszych miesięcy tego roku. Wszystko przez fakt, że

już 15 stycznia przeniesiemy się do Kataru, na Mistrzostwa

Świata w piłce ręcznej mężczyzn. Polacy po wielu

zawirowaniach związanych w rezygnacją drużyn

oraz „dzikimi kartami” dla kilku federacji, zagrają

ostatecznie w mocnej grupie D z Danią, Rosją, Niemcami,

Argentyną i Arabią Saudyjską. Cel jasny i prosty – miejsce

w najlepszej siódemce. Zdobywcy miejsc 2-7 wywalczą

bowiem prawo startu w turnieju kwalifikacyjnym do Igrzysk

Olimpijskich w Rio de Janeiro. Z kolei mistrz świata zapewni

sobie komfort przygotowań do walki o olimpijski medal.

Dzień wcześniej w Urugwaju zainaugurowane zostaną

Mistrzostwa Ameryki Północnej U-20 w piłce nożnej.

Triumfatorzy turnieju zagwarantują sobie miejsce

w olimpijskim turnieju futbolowym, zaś zdobywcy drugiego

miejsca wywalczą prawo udziału w interkontynentalnym

barażu. O tytuł mistrzowski walczyć będzie dziesięć drużyn:

Argentyna, Boliwia, Brazylia, Chile, Kolumbia, Ekwador,

Paragwaj, Peru, Wenezuela i Urugwaj.

Wraz z dniem dzisiejszym punkty do olimpijskich rankingów

zdobywać mogą specjaliści od siatkówki plażowej

i kolarstwa szosowego. Początek roku jest też startem

kwalifikacji w lekkoatletyce. Minima można od 1 stycznia

wypełniać w maratonie, chodzie, wielobojach, sztafetach

i biegu na 10 000 metrów.

Page 10: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

Autor:

Arkadiusz Kubiak

( @Arek_Kubiak)

iastem-gospodarzem

zakończonej w listopadzie

22. edycji igrzysk było

meksykańskie Veracruz, a sportowcy

walczyli o medale w 36 dyscyplinach

sportowych. Tak jak w przypadku

igrzysk olimpijskich mogliśmy

zobaczyć uroczystą ceremonię

otwarcia, podczas której

zaprezentowano dziedzictwo

regionu Veracruz, czyli m.in. kulturę

ludu Totonaków i związane z nimi

tańce, pieśni i obrzędy (jak

chociażby niezwykle efektowny

rytuał „Voladores”). Całość uświetnił

występ Rickiego Martina, a znicz

olimpijski oficjalnie zapaliła jedna

z gwiazd tej edycji zmagań – María

Espinoza.

W porównaniu do edycji z 2010 roku,

do programu dołożono rywalizację

we wracającym do programu

olimpijskiego golfie oraz w, także

mającej olimpijską przeszłość,

basque pelocie. Odstąpiono od

rywalizacji w narciarstwie wodnym.

Sportom olimpijskim towarzyszą więc

te, które na swoją szansę zaistnienia

na największej sportowej imprezie

świata muszą jeszcze poczekać. Tak

jak podczas igrzysk europejskich

zobaczymy sambo czy beach-

soccer, tak na Karaibach zawodnicy

walczą o medale w baseballu,

softballu, kręglach, karate,

wrotkarstwie, racquetballu czy

squashu.

Próżno szukać wśród uczestników

gwiazd światowego sportu

z pierwszych stron gazet. Choć Usain

Bolt, Kirani James czy Shelly-Ann

Fraser-Pryce nie mieliby problemów

z dołożeniem kolejnego złota do

swoich bogatych kolekcji nie

uczestniczą oni w tego rodzaju

zawodów, dając szansę swoim mniej

utytułowanym rywalom. Nie oznacza

to jednak, że na sportowych

arenach Igrzysk Ameryki Środkowej

i Karaibów nie zobaczyliśmy wielkich

sportowców. Bardzo poważnie do

imprezy podeszli wracający do

rywalizacji (opuścili igrzyska w 2010

roku) Kubańczycy. Liderzy tabeli

medalowej wszechczasów tym

razem także nie pozostawili złudzeń,

który naród jest najbardziej

wysportowanym w regionie, co

doprowadziło do zdominowania

M

Igrzyska Ameryki Środkowej

i Karaibów (początkowo pod nazwą

„Igrzyska Ameryki Środkowej”) po raz

pierwszy zostały rozegrane w 1926

roku w Meksyku i choć niewielu o tym

wie, są najstarszą regionalną imprezą

multisportową na świecie. Udział

w nich biorą państwa należące do

basenu Morza Karaibskiego,

Salwador, który jest częścią Ameryki

Środkowej, oraz Gujana i Surinam.

Łącznie 31 państw i terytoriów

będących członkami MKOl-u. 30

listopada ubiegłego roku to data

ceremonii zamknięcia kolejnej edycji

igrzysk.

IGRZYSKA PO

MEKSYKAÑSKU

Page 11: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

11

rywalizacji w kilku dyscyplinach.

Przede wszystkim mam tutaj na myśli

sporty walki. Nienajlepiej musiał czuć

się Santiago Amador, kubański

bokser walczący w wadze

papierowej (zajął 5. miejsce), kiedy

okazało się, że wszyscy jego koledzy

z męskiej reprezentacji zakończyli

zmagania ze złotem (9 pierwszych

miejsc, w każdej z wag). Ciężko

jednak było spodziewać się by

mistrzowie olimpijscy i świata, jak np.

Robeisy Ramirez czy Ronel Iglesias

dali się pokonać dużo mniej

doświadczonym przeciwnikom.

Podobny scenariusz oglądaliśmy

w zapasach, choć tam złoto

Kubańczykom, w rywalizacji

mężczyzn, udało się zawodnikom

z innych krajów „wyrwać” trzykrotnie.

Nie zdarzyło się to w najcięższej kat.

stylu klasycznego, gdzie swoją klasę

bez większych problemówu

dowodniła jedna z legend tego

sportu – Mijaín López. W męskim judo

rywalizacja była już trochę bardziej

wyrównana, ale właściwe o jej braku

możemy mówić w zmaganiach

kobiet. Komplet złotych krążków

Kubankom zabrała Kolumbijka Yuri

Alvear, która w finale pokonała Onix

Cortés. Wśród gwiazd walczących

na tatami w World Trade Center

Veracruz najjaśniej świeciła ta

obecnej mistrzyni olimpijskiej i świata,

Idalys Ortíz. Sytuacja odwróciła się

w taekwondo, gdzie dominatorami

okazali się Meksykanie, a to właśnie

w tej dyscyplinie doszło do, niestety

jednego z nielicznych, pojedynków

na najwyższym światowym poziomie.

W żeńskiej kat. -73 kg, w finale

naprzeciw siebie stanęły:

wspomniana już mistrzyni olimpijska

z Pekinu i brązowa medalistka

z Londynu, Meksykanka María

Espinoza, oraz obecna mistrzyni

świata Kubanka Glenhiz Hernández.

Dodatkowego smaczku dodawał

fakt, że obie zawodniczki stoczyły

decydujący bój o brąz podczas

igrzysk w Londynie i wtedy lepsza

okazała się Meksykanka. Po

niezwykle zaciętej walce, ponownie

lepsza okazała się Espinoza, która

dzięki zwycięstwu 3:0 zdobyła swój

drugi tytuł mistrzyni Igrzysk Ameryki

Środkowej i Karaibów.

Zgodnie z przewidywaniami złoto

w szpadzie trafiło do domu państwa

Limardo, choć nie za sprawą mistrza

olimpijskiego Rubena, a jego brata

Francisca. Sam Rubén (zawodnik

Piasta Gliwice) odpuścił rywalizację

indywidualną, ale na jego szyi i tak

zawisł złoty medal zdobyty

w drużynie. Najsilniejszymi

mieszkańcami regionu Morza

Karaibskiego okazali się

Kolumbijczycy, którzy zmagania

sztangistów zakończyli z dorobkiem

16 złotych medali, choć należy

przypomnieć, że nie przyznawano

medali za dwubój, ale osobno

nagradzano najlepszych w rwaniu

i podrzucie. A skoro już jesteśmy przy

Kolumbii, to nie można nie

wspomnieć o ich niemalże

narodowym sporcie, czyli kolarstwie.

Choć w peletonie zabrakło

Rigoberto Urana czy Nairo Quintany,

to i na szosie i na torze Kolumbijczycy

stanowili najsilniejszą grupę.

Mistrzostwa dołożyli też w męskim

MTB i obu wyścigach BMX-ów.

Szczególnie rywalizacja kobiet nie

przyniosła żadnych zaskoczeń, gdyż

pewny triumf odniosła mistrzyni

olimpijska i świata, Mariana Pajón.

Choć zawodnicy z Karaibów

niejednokrotnie nadają ton

rywalizacji w poszczególnych

konkurencjach „królowej sportu”, na

stadionie Heriberta Jary Corony

zabrakło czołowych lekkoatletów

świata, co przełożyło się też na

wyniki, ale nie oznacza to, że nie

zobaczyliśmy żadnego ze znanych

nazwisk. Na „setkę” w ogóle nie

zgłoszono żadnego sprintera

z Jamajki - ani wśród kobiet, ani

wśród mężczyzn. Złotym medalem

swoją bogatą karierę zakończyła

dwukrotna wicemistrzyni olimpijska

w rzucie młotem, Kubanka Yipsi

Moreno. „W cuglach” rywalizację

tyczkarek wygrała wicemistrzyni

olimpijska z Londynu i halowa

mistrzyni świata z Sopotu Yarisley

Silva. Trójskok z rekordem igrzysk

wygrała Caterine Ibargüen.

U panów też obyło się bez większych

niespodzianek, choć zaskakiwać

może słaba postawa byłego

halowego mistrza świata,

Kostarykanina Nery’ego Brenesa,

który finał biegu na 400m zakończył

na ostatnim, ósmym miejscu. Chód

na 50 km wygrał Gwatemalczyk Erick

Barrondo. Pierwszy medalista

olimpijski w historii swojego kraju

(srebro w Londynie) mógł powtórzyć

swój sukces także na swym koronnym

dystansie 20 km, ale został

zdyskwalifikowany za podbieganie.

Page 12: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

12

Warto też wspomnieć postać

wicemistrza świata z Daegu,

tyczkarza Lazaro Borgesa, który

mimo słabego wyniku (5.30m) i tak

sięgnął po złoty medal. Właśnie

w lekkiej atletyce pierwsze złoto

w historii zdobyła Dominika, a jego

autorem był skoczek w dal, David

Registe (7.79m).

Co ciekawe w programie zawodów

było więcej dyscyplin zespołowych

niż podczas Igrzysk Olimpijskich,

a przecież ciężko nam powiązać

sportowców z Karaibów, nawet

z „drugą ligą” takich sportów jak

piłka wodna czy piłka ręczna.

Niemniej jednak jest to świetna

okazja dla promowania tego rodzaju

aktywności w tamtym regionie

świata i ciągłego rozwoju tych

dyscyplin. Pod względem

popularności trudno jednak będzie

im przebić baseball czy koszykówkę,

co jest zrozumiałe chociażby

z powodu bliskości geograficznej

Stanów Zjednoczonych, kraju

organizującego najlepsze

i najbardziej profesjonalne ligi świata,

właśnie w tych dyscyplinach.

W baseballu równych nie mieli sobie

równych Kubańczycy. Medaliści

wszystkich olimpijskich turniejów

baseballowych (1992-2008) wygrali

komplet spotkań, w finale nie

pozostawiając złudzeń ekipie

Nikaragui. Bezwzględnie najlepsi

okazali się także w obydwu

turniejach hokeja na trawie. Dość

niespodziewanie tylko brąz przyniósł

im turniej siatkarski. Jedenasta

drużyna rozgrywanych w Polsce

mistrzostw świata uległa

Portorykańczykom i niespodziewanym

zwycięzcom, ekipie Dominikany.

Dokładnie takie

same podium oglądaliśmy

w rywalizacji pań, choć tam złoto

należących do światowej czołówki

Dominikanek dziwić już nie może.

Piłkarsko najlepszy okazał się

gospodarz turnieju, zgarniając dwa

złote medale. Meksykanie zawiedli

za to w koszykówce. Mimo

posiadania tytułu mistrzów Ameryki,

zajęli dopiero czwarte miejsce.

Triumfowała Dominikana, przed

Panamą i Portoryko. U kobiet

wszystko zgodnie z planem -

kolejność na podium to Kuba,

Portoryko i Meksyk. Właśnie

w koszykówce możemy doszukiwać

się delikatnych polskich akcentów.

Swego czasu po polskich parkietach

biegała aż szóstka medalistów

zeszłorocznych igrzysk. W PLKK

oglądaliśmy Portorykanki: Sugeiry

Monsac, Jazmin Sepulvedę i Esmary

Vargas, a w jej męskim

odpowiedniku ich rodaków: Carlosa

Riverę, Javiera Mojicę i Christiana

Dalmau.

Wśród pozostałych medalistów

warto wymienić:

- Kolumbijkę Sarę López (złoto

i srebro w łucznictwie)- tegoroczną

zdobywczynię Pucharu Świata,

- Dominikańczyka Pedra Feliza (brąz

w baseballu) – mistrza World Series

z 2008 roku,

- Kubańczyka Sergueya Torresa

(2 złota) – pięciokrotnego medalisty

mistrzostw świata w kajakarstwie,

- Meksykanina Ivana Garcię (złoto

w skokach do wody z wieży 10m) –

wicemistrza olimpijskiego w skokach

synchronicznych z wieży,

- Meksykankę Paolę Longorię (3 złota

w racquetballu) – 5-krotną mistrzynię

świata i dwukrotną zwyciężczynię

World Games,

- Kubańczyka Angela Fourniera

(3 złota w wioślarstwie) –

dwukrotnego medalisty mistrzostw

świata w wioślarskiej jedynce,

- Kubańczyka Leurisa Pupo (2 złota

i srebro w strzelectwie) – mistrza

olimpijskiego z Londynu

w konkurencji pistoletu

szybkostrzelnego 25 m,

- Trynidadczyka George’a Bovella

(pływanie; złoto na 50m stylem

dowolnym i brąz na 50m stylem

grzbietowym) – brązowego medalisty

igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata

- Wenezuelczyka Alberta Subiratsa

(7 medali w pływaniu - 5 złotych,

srebro i brąz) – mistrza i dwukrotnego

srebrnego medalisty mistrzostw

świata.

Milion kibiców na obiektach i prawie

400 razy więcej widzów dzięki

transmisjom na obszar obu Ameryk.

Do tego ponad 1400 rozdanych

medali i 79 pobitych rekordów

regionalnych. Kuba, Meksyk

i Kolumbia, to trzy największe siły

regionu Ameryki Środkowej

i Karaibów, ale pośród nich,

walczący z nimi jak równy z równym,

zawodnicy z tak małych państw jak

Kajmany czy St. Lucia. Święto sportu

z ogromną tradycją, które jak

niewiele imprez świetnie wpływa na

rozwój sportu nawet w tak

niewielkich, przez niektórych

zapominanych krajach wyspiarskich,

kojarzonych niemal wyłącznie ze

słońcem, plażami i Johnnym

Deppem w roli Jacka Sparrowa. Po

bliższym przyjrzeniu się zobaczymy, że

jest to region z wielkim potencjałem,

nie tylko do szybkiego biegania po

bieżni. Za 4 lata zawody zagoszczą

w kolumbijskiej Barranquilli, gdzie

wrócą po 72 latach. I zapewne

ponownie nie zabraknie w nich

emocji i zaskoczeń.

Page 13: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

13

Page 14: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

Ich już z nami nie ma – cykl o dawnych

dyscyplinach olimpijskich

Lacrosse

Wyobraź sobie, że trzymasz półtorametrowy kij i uderzasz nim z całej siły w brzuch

twojego przeciwnika. Wyobraź sobie, że rozpędzony wpadasz z całym impetem

w rywala, przewracając go na ziemię. Wyobraź sobie także, że stoisz w bramce,

a w twoją stronę, z prędkością ponad 180 kilometrów na godzinę, leci ciężka

gumowa piłka. Podoba się? W takim razie poznaj lacrosse - narodowy sport Kanady.

Autor:

Mikołaj Rogalski

( @Sp0rt_Fre4k)

Indiańskie początki

ało jest dyscyplin

sportowych, które mogą

poszczycić się tak bogatą,

a przede wszystkim oryginalną

historią. Pierwsze wzmianki

o baggataway (protoplaście

lacrosse'a) pochodzą już z XVII wieku.

Wtedy to indiańskie plemiona,

zamieszkujące tereny obecnej

Kanady, rozgrywały pomiędzy sobą

kilkudniowe mecze aby rozstrzygnąć

spory, a także zahartować młodych

wojowników przed prawdziwymi

bitwami. Brak jednolitych zasad

spowodował, że boisko często

osiągało długość 10 kilometrów,

a drużyny liczyły nawet po 1000

zawodników! Pojedynki poprzedzały

obowiązkowe rytuały, które

przypominały te wojenne.

Zawodnicy malowali swoje ciała

farbą i węglem, dekorowali kije,

a także brali udział w duchowym

przedstawieniu szamana.

Najciekawsze jednak były zakłady,

w których każdy uczestnik musiał

zastawić jakiś przedmiot. Najczęściej

były to błyskotki, noże i konie, ale

czasem także... żony i dzieci!

Przedmioty wypłacane były

proporcjonalnie zwycięzcom każdej

kwarty.

2 czerwca 1763 roku mecz lacrosse'a

został użyty jako podstęp do odbicia

Fortu Michilimackinac spod

brytyjskiego panowania. Indianie

z plemion Ojibwe i Sauk zaaranżowali

pokazowy pojedynek z okazji urodzin

króla Anglii, a gdy tylko gra zbliżyła

się wystarczająco blisko bram,

odrzucili kije, wyciągnęli broń

i wymordowali część brytyjskich

żołnierzy. Fort przez niemal rok

pozostawał w rękach Indian, którzy

skapitulowali dopiero po otrzymaniu

obietnic o zwiększeniu ich autonomii.

Ucywilizowanie dyscypliny

Ojcem współczesnego lacrosse'a

nazywa się dentystę Williama

George'a Beersa. W 1856 roku

założył Montreal Lacrosse Club,

a kilka lat później ujednolicił zasady

gry, skracając kwarty, zmniejszając

liczbę graczy, projektując nowy

rodzaj kija, a także wprowadzając

gumową piłkę. Dyscyplina

błyskawicznie rozprzestrzeniła się po

całej Ameryce Północnej, trafiając

do szkół i uniwersytetów, które

zakładały własne kluby, oraz

organizowały liczne ligi we wszystkich

kategoriach wiekowych. Lacrosse

szybko dotarł także za ocean (m.in.

do Wielkiej Brytanii i Australii), lecz

nigdy nie doczekał się takiej

popularności jak w Kanadzie. Kraj

Klonowego Liścia już w 1859 roku

uznał go za sport narodowy i taki

stan rzeczy utrzymywał się aż 135 lat.

W 1994 roku Parlament

przemianował lacrosse'a na letni

sport narodowy, zaś hokeja na lodzie

ustanowił zimowym.

Przygoda lacrosse'a z igrzyskami

olimpijskimi była niezwykle krótka,

a biorąc pod uwagę obecne

standardy rozgrywania konkurencji,

wręcz śmieszna. W 1904 roku w St.

Louis o medale walczyli Amerykanie,

oraz dwie drużyny kanadyjskie,

z czego jedna całkowicie złożona

z Indian z plemienia Mohawk. Irokezi

w swoim składzie mieli m.in.

"Czarnego Orła", "Zjadającego

Węże", oraz "Bojącego się Mydła",

lecz przegrywając 0:2 z lokalną,

amatorską drużyną, musieli

zadowolić się tylko brązowym

medalem. Zespół z St. Louis wykazał

się konsekwencją, zdobywając dwie

bramki także w finale, jednak

Kanadyjczycy z Shamrock Lacrosse

Team uzyskali ich aż osiem, zostając

tym samym pierwszym w historii

mistrzem olimpijskim w tej dyscyplinie.

W 1908 roku w Londynie rozgrywki

były jeszcze krótsze! Co prawda do

walki o medale znów zgłosiły się

3 reprezentacje, lecz w związku

z wycofaniem się w ostatniej chwili

RPA, od razu rozegrano finał. W nim

Kanadyjczycy ponownie sięgnęli po

złoto, pokonując Wielką Brytanię

14:10. Hat-trickiem w tym meczu

popisał się... Tommy Gorman, jeden

z założycieli hokejowej ligi NHL.

Tak mała ilość uczestniczących

reprezentacji musiała poskutkować

wycofaniem lacrosse'a z programu

olimpijskiego. W jego miejsce

powołano pięciobój nowoczesny,

a także przywrócono jeździectwo.

Nie oznacza to jednak, że igrzyska

zapomniały o tej pięknej, indiańskiej

dyscyplinie. Lacrosse na największej

sportowej imprezie świata pojawił się

jeszcze trzykrotnie, choć był już tylko

konkurencją pokazową. W 1928 roku

w Amsterdamie Kanada, Stany

Zjednoczone i Wielka Brytania

rozegrały między sobą mini-turniej,

który każda z ekip zakończyła

M

Page 15: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

z jednym zwycięstwem i jedną

porażką na koncie. Trzy mecze

rozegrano także w 1932 roku w Los

Angeles, lecz tym razem wszystkie

odbyły się pomiędzy Kanadą

a Stanami Zjednoczonymi.

Powrót olimpijskiego lacrosse'a do

Ameryki Północnej zakończył się

spektakularnym sukcesem, gdyż

mecze na Los Angeles Memorial

Colliseum oglądało... 75 tysięcy

widzów! Ostatni pokazowy mecz na

igrzyskach odbył się w 1948 roku

w Londynie, gdzie na słynnym

stadionie Wembley Wielka Brytania

zremisowała 5:5 ze Stanami

Zjednoczonymi. Końcowy gwizdek

tego meczu definitywnie i na długie

lata rozdzielił związek ruchu

olimpijskiego i lacrosse'a.

Lacrosse dzisiaj

Obecnie lacrosse zdecydowanie

mniej opiera się na agresji, a więcej

na taktyce. Zawodnicy posiadają

szereg ochraniaczy (kask, rękawice,

nałokietniki, naramienniki, suspensor),

dzięki którym podczas meczu są

niemal całkowicie bezpieczni. Kije

z którymi biegają służą przede

wszystkim do podawania piłki

w powietrzu, a mocne uderzenia

zdarzają się tylko w niektórych

sytuacjach obronnych. Boisko

wielkością przypomina to do piłki

nożnej. Główną różnicą są dużo

mniejsze bramki i możliwość

poruszania się także za nimi (co

zaadaptowano w hokeju na lodzie).

Dynamika rozgrywki jest tak duża, że

lacrosse okrzyknięty został

najszybszym sportem na dwóch

nogach. Powstała także halowa

odmiana tej dyscypliny, co wymusiły

srogie kanadyjskie zimy. Dużo większa

brutalność oraz jeszcze szybsze

konstruowanie akcji przyciągają na

mecze National Lacrosse League po

kilkanaście tysięcy widzów.

Do Polski lacrosse przywędrował

w 2007 roku, kiedy to niezależnie

zrodziły się drużyny we Wrocławiu

i Poznaniu. Niespodziewanie

dyscyplina bardzo szybko

rozprzestrzeniła się po całym kraju,

stworzono Polską Federację Lacrosse,

a także powołano reprezentację

narodową, która już 2 razy wystąpiła

na mistrzostwach Świata

(Manchester 2010 i Denver 2014).

W stolicy Dolnego Śląska powstał

międzynarodowy turniej Silesia Cup,

w ciągu kilku lat stając się jedną

z największych tego typu imprez

w Europie. Dzięki staraniom

lokalnego środowiska, lacrosse

włączony został w poczet dyscyplin

rozgrywanych w ramach World

Games 2017 we Wrocławiu.

Szansa powrotu lacrosse'a na

igrzyska olimpijskie: 30%

Lacrosse jest obecnie jednym

z najprężniej rozwijających się

sportów na świecie. W ciągu

ostatnich trzech lat przyjęty został

zarówno do SportAccord, jak i do

International World Games

Association, czyli dwóch

najpotężniejszych stowarzyszeń

sportowych. Prezydent

międzynarodowej federacji lacrosse

Tom Hayes przyznał, że dyscyplina

podążać będzie śladami golfa, który

po ponad stuletniej przerwie

powrócił do olimpijskiego programu.

Rewolucyjny projekt Agenda 2020,

a także kandydatura Stanów

Zjednoczonych sprawiają, że

lacrosse coraz poważniej myśli

o udziale w igrzyskach już w 2024

roku.

Przygoda lacrosse'a z igrzyskami olimpijskimi była

niezwykle krótka, a biorąc pod uwagę obecne

standardy rozgrywania konkurencji, wręcz śmieszna.

W 1904 roku w St. Louis o medale walczyli Amerykanie,

oraz dwie drużyny kanadyjskie, z czego jedna

całkowicie złożona z Indian z plemienia Mohawk.

Irokezi w swoim składzie mieli m.in. "Czarnego Orła",

"Zjadającego Węże", oraz "Bojącego się Mydła".

Page 16: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

16

Autor:

Szymon Gagatek

( @GSVerte)

Maślany baranek i kiełbasa

ała historia zaczyna się

w Toledo w stanie Ohio. To

właśnie tam osiedlili się na

stałe rodzice Cheta: Chester

Jastremski Senior i Gertrude

Kierzenkowski - oboje, jak nietrudno

się domyślić, polskiego pochodzenia.

On został majstrem w miejscowej

firmie produkującej świece

zapłonowe, ona znalazła

zatrudnienie jako nauczycielka.

Dokładnie 12 stycznia 1941 roku na

świat przyszedł mały Chester Andrew

Jastremski. Przyszły mistrz dorastał

w domu, w którym nie zapominano

o polskich tradycjach. Dużą rolę

w tym przypadku odegrał jego

ojciec, wychowany na Warsaw

Street w Toledo w duchu katolickiej

wiary i patriotyzmu. Po latach Chet

najczulej wspominał zwyczaje

związane ze Śniadaniem

Wielkanocnym i jedzeniem przy tej

okazji maślanego baranka.

U Jastremskich nie mogło też

zabraknąć uwielbianej przez

chłopca swojskiej kiełbasy.

Każdy powód jest dobry, by

zacząć pływać

Być może zastanawiacie się zatem

jak to się stało, że mały Chet trafił na

pływackie zajęcia. Wszystko zaczęło

się od panicznego strachu przed

wodą, który dręczył jego matkę.

Gertrude nie chciała, by to samo

w przyszłości przeżywali jej synowie.

Stąd też, kiedy Chester skończył

osiem lat, został przez nią zapisany

do chrześcijańskiej szkoły w Toledo

na naukę pływania. Z czasem

dołączył do niego Duane, jego

młodszy brat. Chet szybko zrobił

C

Rok 2014 już za nami. W ciągu ostatnich 365 dni z tego

świata odeszło wiele wybitnych postaci. Straty

poniosła również pływacka rodzina. Jedną z osób,

których już z nami nie ma jest Chet Jastremski,

Amerykanin o polskich korzeniach, który

zrewolucjonizował styl klasyczny. Oto pierwsza część

niesamowitej historii jednego z najlepszych

zawodników na świecie w latach sześćdziesiątych,

medalisty olimpijskiego, wielokrotnego rekordzisty

globu i wreszcie człowieka, którego nazwisko

widnieje od kilku lat w Polsko-Amerykańskiej

Narodowej Galerii Sław Sportu, zrzeszającej

wybitnych sportowców zza oceanu, pochodzących

z naszego kraju. Tutaj o Jastremskim słyszeli tylko

nieliczni…

Foto: Pot, Harry / Anefo - Dutch National Archives, The Hague, Fotocollectie

Algemeen Nederlands Persbureau (ANeFo), 1945-1989, CC BY-SA 3.0 nl

Page 17: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

wrażenie na klubowym trenerze

swoją szybkością i już kilka miesięcy

później zaczął startować

w międzyszkolnych rozgrywkach.

Rodzice wiele z zarobionych przez

siebie pieniędzy wydawali, by

podróżować razem z synem. Na

początku jego przygody

z pływaniem jeździli za nim w różne

miejsca, chociażby do oddalonego

o dwie i pół godziny South Bend.

Szkoleniowiec Jastremskiego, Tom

Edwards, bardzo chciał dać swoim

podopiecznym możliwość wy-

równanej rywalizacji z innymi

zawodnikami. Stąd też Chet w wieku

zaledwie trzynastu lat startował już

w starciach z… uniwersyteckimi

drużynami! Co ciekawe, wiele

z wyścigów padało wtedy łupem

właśnie młodych pływaków

z Toledo.

Chet the Jet

Jastremski po raz pierwszy zdał sobie

sprawę ze swojego olbrzymiego

talentu tak naprawdę w 1956 roku,

kiedy w atmosferze skandalu został

pozbawiony miejsca w kadrze na

igrzyska w Melbourne. Od tej pory

zwrócił na siebie uwagę całych

pływackich Stanów Zjednoczonych.

W 1959 roku musiał podjąć decyzję

odnośnie uczelni, na której chce

spędzić kolejne cztery lata swojego

życia. Zdecydował się studiować

w Indiana University, pod okiem

legendarnego trenera, Jamesa

Counsilmana. Szkoleniowiec, którego

każdy nazywał „Doktorem”, dopiero

rozpoczynał swoją pracę na

uniwersytecie, ale od razu

zaimponował Jastremskiemu.

Osobiście namawiał go do przejścia

do Bloomington, a nawet

zaprowadził na spotkanie z samym

dyrektorem uczelni. Dla młodego

człowieka, który poważnie myślał

o karierze medycznej, było to

niezwykle ważne doświadczenie.

Chet szybko zyskał przydomek „Chet

the Jet” – dźwięczny, wpadający

w ucho, który towarzyszył mu później

już do końca życia. Mniej więcej

w tym samym okresie inny

„Odrzutowiec” pojawił się również

w NBA. Chester Walker, grający

w Philadelphia 76ers był przez

kolegów i swoich fanów nazywany

dokładnie tak samo. Panowie nie

wchodzili sobie jednak w drogę

i nikomu taka zbieżność nie

przeszkadzała.

Na uniwersytet Jastremski trafił jako

specjalista od stylu motylkowego, ale

Councilman, niegdyś znakomity

żabkarz, szybko uczynił z niego

najlepszego zawodnika w stylu

klasycznym na świecie. To właśnie

Chet wprowadził do pływania whip

kick - styl kopnięcia, używany do dziś.

Miał go nawet okazję

zaprezentować szerszej publiczności

w specjalnym krótkim wejściu

w czasie programu Sunday Sports

Spectacular na kanale CBS w 1961

roku.

Początek lat sześćdziesiątych to czas

Cheta Jastremskiego. Choć jego

historia jest naznaczona

niewyobrażalnie pechowymi

zbiegami okoliczności, to jednak

właśnie on był przez wielu uważany

za najlepszego pływaka swoich

czasów. Niemałą rolę w jego życiu

odegrała też okładka pewnego

magazynu…

Kontrowersyjna dyskwalifikacja

Wróćmy jednak na chwilę do lat

młodości Cheta. W 1956 roku miał

zaledwie piętnaście lat, ale już

wtedy mówiło się, że to

olbrzymi talent. Jego wyniki,

uzyskiwane w między-

szkolnych zawodach, pozwa-

lały poważnie myśleć

o wyrównanej walce

z krajową czołówką. Zbliżały

się igrzyska olimpijskie

w Melbourne, Chester senior

postanowił zatem zapisać

swojego syna na olimpijskie

kwalifikacje. Zawody odby-

wały się na początku sierpnia,

na pękającym w szwach

obiekcie w Detroit, wypeł-

nionym kibicami do tego

stopnia, że ciężko byłoby

wbić tam choćby szpilkę.

Chet został zgłoszony do

startu w trzech konkurencjach:

200 m stylem dowolnym, 200

m stylem klasycznym i 200 m

stylem motylkowym.

W pierwszej z nich został

sklasyfikowany dopiero na

trzydziestej czwartej pozycji,

w stylu motylkowym był

czternasty, dużo lepiej poradził sobie

natomiast płynąc żabką.

W drugiej serii kwalifikacyjnej uzyskał

znakomity wynik, 2:46.0, który

dawałby mu wejście do finału

z drugiego miejsca. Szybciej

popłynął później jedynie Richard

Fadgen, rezultatem 2:44.0

poprawiając rekord Ameryki. Po

zakończeniu wyścigu z udziałem

Jastremskiego przy basenie powstało

jednak małe zamieszanie. Sędzia

(być może niezbyt doświadczony, jak

twierdził sam pływak), który stał przy

ścianie nawrotowej, pilnując toru, na

którym płynął Chet, zawołał do

siebie kilku innych kolegów. Chwilę

obradowali, aż w końcu doszli do

wniosku, że Jastremskiego trzeba

zdyskwalifikować za wykonanie zaraz

po nawrocie ruchu nogami,

przypominającego niedozwolone

kopnięcie delfinowe.

Chester nie protestował. Być może

wiedział, że popełnił błąd, a może

było tak jak później opowiadał:

„Byłem rozczarowany, ale nie zły.

Wciąż uczyłem się w szkole średniej,

brak wyjazdu na igrzyska to nie była

dla mnie jakaś wielka sprawa.

Czułem po prostu, że straciłem

świetną okazję. Nie doszukiwałbym

Page 18: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

się w tej decyzji jakiejś złośliwości ze

strony sędziów, prędzej

niewystarczającej znajomości

przepisów”.

Opisy biograficzne, mówiące o tym,

że Jastremski stracił w ten sposób

pewną przepustkę do Melbourne,

nie są zatem do końca zgodne

z rzeczywistością. Trudno powiedzieć

czy startując w finale byłby w stanie

uzyskać rezultat lepszy o 1.5 sekundy

(bo taki był potrzebny do wygranej),

choć nie da się tego wykluczyć.

Ostatecznie na igrzyska nie pojechał

ani on, ani Fadgen, który

w decydującym wyścigu ame-

rykańskich kwalifikacji nie popłynął

już tak szybko i przegrał o jedną

dziesiątą sekundy z Robertem

Hughesem. To właśnie ten ostatni

wystartował w Australii, ale

w rywalizacji w tej konkurencji poległ

z kretesem, zajmując ostatnie

miejsce w wyścigu kwalifikacyjnym.

Do walki przystępował jednak

mocno zmęczony po zakończonym

chwilę wcześniej meczu piłki wodnej,

w którym drużyna Stanów

Zjednoczonych (której był członkiem)

pokonała Niemców

4:3.

Blisko, blisko,

coraz bliżej…

Niezrażony

niepowodzeniem

Jastremski

kontynuował treningi.

Mijały kolejne lata,

Chet trafił do

Bloomington, pod

skrzydła Jamesa

Counsilmana. Po roku

ciężkiej pracy na

Indiana University był

już żabkarzem z kra-

jowego topu. W 1960

roku podjął próbę

zakwalifikowania się na

igrzyska po raz kolejny.

Ponownie zakończyła

się ona niepowo-

dzeniem… W kadrze

były dwa miejsca dla

żabkarzy, pierwsze dla najszybszego

zawodnika na 200 m stylem

klasycznym, drugie dla zwycięzcy na

dystansie o połowę krótszym, który

miał reprezentować Stany

Zjednoczone w sztafecie 4x100 m

stylem zmiennym. Na 100 metrów nie

był stawiany w roli faworyta, zajął

czwarte miejsce.

Dużo większe szanse dawał sobie

w walce na czterech długościach

basenu. I rzeczywiście, bilet na

igrzyska był bardzo blisko.

W finałowym wyścigu stoczył

pasjonującą walkę z mistrzem igrzysk

panamerykańskich z poprzedniego

roku, Billem Mullikenem, którą

przegrał o zaledwie sześć dziesiątych

sekundy! Ponownie przyszło mu

śledzić relację z igrzysk w domu

i obserwować jak Mulliken płynie

w Rzymie po złoto (w wyścigu

medalowym w tej konkurencji

wystąpił również Andrzej

Kłopotowski, który zajął siódme

miejsce, zostając jednocześnie

pierwszym polskim finalistą olimpijskim

w pływaniu).

Dwa miesiące chwały

Chet the Jet ponownie zakasał

rękawy i pracował dalej. Treningi

z Counsilmanem pozwoliły mu nie

tylko, jako pierwszemu, uzyskać czas

poniżej minuty na dystansie 100

jardów stylem klasycznym, ale także

zaowocowały jednymi z najlepszych

dwóch miesięcy w wykonaniu

jednego zawodnika w historii

pływania. Lipiec i sierpień 1961 roku

to czas, w którym świat na dobre

poznał Jastremskiego. W tym okresie

zdołał ustanowić aż osiem (!)

rekordów świata na długim basenie:

sześciokrotnie na 100 m stylem

klasycznym (zostając pierwszym

człowiekiem na świecie, który złamał

w tej konkurencji barierę minuty

i dziesięciu sekund) i dwa razy na

dystansie dwukrotnie dłuższym

(schodząc poniżej dwóch minut

i trzydziestu sekund). Ten wyczyn

związany był również z wieloma

podróżami. Rekordowe wyniki

padały bowiem w Chicago, Tokio,

Osace i Los Angeles!

Historia pewnej okładki

Taki wyczyn nie mógł obejść się bez

echa. Do Jastremskiego zgłosili się

przedstawiciele słynnego magazynu

„Sports Illustrated”, z propozycją by

jego postać umieścić na okładce

jednego ze styczniowych numerów

w 1962 roku. Chet z radością przystał

na pomysł, po czym dał się

sfotografować. Razem z nim na

pierwszej stronie wydawnictwa z 29

stycznia znalazła się również postać

Counsilmana. Obok Jastremskiego

widnieje natomiast niewielki, ale

niezwykle wymowny napis „Najlepszy

pływak na świecie”. Po tym

wydarzeniu Chet niewątpliwie zyskał

na popularności, choć jak sam

przyznaje nie trwała ona zbyt długo.

Szybko stał się jednak idolem

młodych pływaków, a furorę zrobiły

jego zaciski na nos. Był jednym z ich

prekursorów, a jego sława sprawiła,

że w Stanach Zjednoczonych szybko

pojawiła się moda na właśnie taki

nowy sprzęt.

Page 19: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

19

Nie dla Cheta

mistrzostwo NCAA

Pływacka drużyna Indiana University

była na początku lat

sześćdziesiątych jedną z najlepszych

w całych Stanach Zjednoczonych.

Jak to się zatem mogło stać, że

Jastremski na swoim koncie nie ma

choćby jednego mistrzostwa NCAA?

To po prostu kolejny dowód na jego

jakże pechowy „timing”. Kiedy

rozpoczynał studia, w akademickiej

lidze panowała jeszcze zasada

zakazująca startu w kończącym

sezon czempionacie zawodników

pierwszorocznych. Natomiast na

początku 1960 roku w Bloomington

wybuchł ówcześnie największy

skandal w dziejach NCAA. Jego

główną twarzą został Phil Dickens,

trener drużyny Hoosiers w futbolu

amerykańskim. Był on odpo-

wiedzialny za wielokrotne naruszenie

przepisów przy sprowadzaniu

nowych zawodników, którym

proponowano nielegalne bonusy i

dodatkowe wynagrodzenia. Władze

ligi podjęły decyzję o ukaraniu

uczelni za takie wykroczenie jedną z

najbardziej bolesnych kar w historii

i na cztery lata zakazano wszelkim

drużynom z Indiany, w tym

pływakom, udziału w mistrzostwach

NCAA.

Nadszedł rok 1963, co było

równoznaczne z zakończeniem

studiów przez Jastremskiego.

Chet chciał jednak kontynuować

swoją edukację na kierunku

związanym z medycyną. Wymagało

to poświęcenia na naukę znacznie

większej ilości czasu niż do tej pory.

Zaczął się więc zastanawiać nad

sensem kontynuowania pływackiej

kariery, nie wiedział czy znajdzie

wolne chwile na treningi. Kiedy

wystartował na mistrzostwach kraju,

wielu mówiło, że są to jego ostatnie

amatorskie zawody. On

sam wtedy nie zaprzeczał

tym pogłoskom. Po wyścigu

finałowym na dystansie 100

jardów stylem klasycznym,

w którym Jastremski nie dał

swoim rywalom żadnych

szans, zdobywając kolejny

tytuł, pierwszy przy słupku

startowym pojawił się

Chester senior, który chciał

pogratulować synowi. Zaraz

po nim zameldował się tam

również dziennikarz, by

przeprowadzić z wywiad

Chetem, kiedy ten… był

jeszcze w wodzie

(wyobrażacie sobie taką sytuację w

dzisiejszych czasach?). Właśnie

wtedy wszyscy widzowie usłyszeli

słowa, że są to najprawdopodobniej

jego ostatnie zawody w karierze.

Koniec kariery? Nic z tych rzeczy! Wymarzone sukcesy miały

dopiero nadejść… Część druga historii Cheta Jastremskiego już

w kolejnym numerze!

foto: ANP - Epu Kaskisuo

Page 20: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

20

Autor:

Wojciech Nowakowski

( @Vojthas)

aszą podróż po świecie

monarchów-olimpijczyków

zacznijmy od wspomnianego

Monako. Książę Albert II, od 2005

głowa maleńkiego państewka na

Lazurowym Wybrzeżu, jest najbardziej

znanym z członków rodu Grimaldich

związanym z historią olimpijską. Jego

ojciec, książę Rainier III, przez rok był

członkiem MKOl (w 1950 ustąpił na

rzecz... swojego ojca, księcia Piotra,

hrabiego de Polignac). Z kolei ze

strony matki, księżnej Grace,

hollywoodzkiej aktorki i laureatki

Oscara dla najlepszej aktorki roku

1954, spokrewniony jest

z medalistami olimpijskimi – dziadek

księcia, John Kelly, był trzykrotnym

mistrzem olimpijskim w wioślarstwie

(1920-1924, w jedynce oraz dwójce

ze swoim kuzynem Paulem Costello),

z kolei John Jr. zdobył brązowy

medal w Melbourne w 1956r.

w jedynce. Książę Albert, zauroczony

bobslejowymi zmaganiami podczas

igrzysk olimpijskich w Lake Placid

w 1980, spróbował swoich sił w tej

dyscyplinie pięć lat później. W 1986r.

założył Monakijską Federację

Bobsleja i Skeletonu, a dwa lata

później w Calgary przeżył swój

olimpijski debiut. Do olimpijskiej rynny

powracał czterokrotnie –

w Albertville, Lillehammer, Nagano

i Salt Lake City. Jako prezydent

Monakijskiego Komitetu Olimpijskiego

brał udział praktycznie we wszystkich

imprezach sportowych na terenie

Księstwa. W 2000r. podczas

pływackich zawodów Mare Nostrum

poznał pływaczkę z RPA Charlene

Wittstock. Wystąpiła ona na

igrzyskach olimpijskich w Sydney,

gdzie w sztafecie zajęła piąte

miejsce. Od 2006r. para pojawiała

się razem na wielu imprezach

okolicznościowych, w tym

ceremoniach otwarcia igrzysk

olimpijskich, a 23 czerwca 2010r.

ogłoszono zaręczyny byłych

olimpijczyków. Ślub miał miejsce

1 (cywilny) i 2 (kościelny) lipca 2011r.,

podczas podróży poślubnej do

ojczyzny nowej księżnej natomiast,

książę wziął udział w Sesji MKOl.

Wśród najbliższych krewnych księcia

Alberta ze sportem związana była

także jego siostrzenica, Pauline

Ducruet, córka księżniczki Stefanii.

Pauline startowała w 2010r. na

I Młodzieżowych Igrzyskach

Olimpijskich w Singapurze.

W rywalizacji skoków do wody

awansowała do finału, w którym

zajęła ostatnie, 12. miejsce.

Pozostając w basenie Morza

Śródziemnomorskiego przyjrzyjmy się

teraz żeglarskiej historii Hiszpanii

i Grecji. Ród Burbonów oraz grecką

gałąź dynastii Glücksburgów łączy

rzecz jasna postać królowej Zofii.

W Rzymie w 1960r. była rezerwową

osady żeglarskiej w klasie Dragon,

która zmagania zakończyła ze

złotym medalem. Sternikiem tamtej

osady był brat Zofii, ówczesny

następca tronu Konstantyn. Trzy lata

później został on członkiem MKOl,

a w 1964r. objął tron grecki, który

utrzymał do zamachu stanu. Od

1974r. król jest członkiem honorowym

MKOl. Jego siostra z kolei poślubiła

w 1962r. Juana Carlosa, wnuka króla

Alfonsa XIII.

N

10 grudnia dla monakijskiej pary książęcej, księcia Alberta i księżnej Charlene, to

data wyjątkowa. Tego dnia w szpitalu im. księżnej Grace urodziły się książęce

bliźnięta –księżniczka Gabriella Thèrése Marie i książę Jacques Honoré Rainier. Jako

że oboje rodzice mają za sobą przeszłość olimpijską, jest to dobra okazja do

przejrzenia historii igrzysk pod kątem obecności na nich członków rodów królewskich

i książęcych.

Page 21: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

21

W roku 1972 w Monachium zajął on

15. miejsce w tej samej konkurencji,

w której dwanaście lat wcześniej

jego szwagier zdobył złoty medal.

W 1975r. Juan Carlos wstąpił na tron

Hiszpanii przejmując władzę po

generale Franco, natomiast

w czerwcu 2014r. abdykował na

rzecz swojego syna. Król Filip w 1992r.

jeszcze jako książę, poszedł w ślady

rodziców i na igrzyskach olimpijskich

w Barcelonie, oficjalnie otwieranych

przez ojca, znalazł się w reprezentacji

swojego kraju w żeglarstwie. Załoga,

w której składzie się znajdował

ówczesny następca tronu, zajęła

szóste miejsce w klasie Soling. Cztery

lata wcześniej natomiast dwudzieste

miejsce w klasie Tornado zajęła

starsza siostra obecnego króla,

infantka Krystyna. W Seulu wystąpiła

ona także w roli chorążego

reprezentacji podczas ceremonii

otwarcia. W 1997r. jej mężem został

Inaki Urdangarin, szczypiornista

reprezentacji Hiszpanii na igrzyskach

olimpijskich w 1992, 1996 i 2000r.

Zarówno z Atlanty, jak i z Sydney

przywiózł on brązowy medal.

Idąc po drzewie genealogicznym

Glücksburgów z Grecji przejdziemy

do Norwegii. Podobnie, jak wśród

śródziemnomorskich przedstawicieli

tego rodu, tak i skandynawska jego

część specjalizowała się

w żeglarstwie. W Amsterdamie

w 1928r. książę Olaf, syn pierwszego

od rozwiązania unii personalnej ze

Szwecją króla Norwegii Haakona, był

członkiem załogi jachtu klasy

6 metrów, która zdobyła złoty medal.

Olaf po śmierci ojca w 1957r. został

królem Norwegii, a następcą tronu

został jego dwudziestoleni wówczas

syn Harald. I dla niego znalazło się

miejsce w olimpijskiej historii –

w 1964r. zadebiutował na

najważniejszej imprezie sportowej

czterolecia.

Podczas ceremonii otwarcia syn

króla niósł flagę swojego kraju,

natomiast w regatach w klasie 5,5

metra jako sternik zajął ósme

miejsce, natomiast cztery lata

później zanotował słabszy rezultat –

był 11. W Monachium w 1972 po raz

ostatni pojawił się na igrzyskach jako

zawodnik – w zawodach w klasie

Soling jego załoga uplasowała się na

10. lokacie. Sukcesy sportowe

Haralda rozpoczęły się po

zakończeniu kariery olimpijskiej –

w latach 80. trzykrotnie stanął na

podium mistrzostw świata (w tym na

najwyższym w roku 1987), a w 2005,

już jako król, został mistrzem Europy.

W 1994r. to właśnie król Harald

otworzył oficjalnie XVII Zimowe

Igrzyska Olimpijskie, znicz olimpijski

natomiast zapalił wówczas następca

tronu, książę Haakon.

Poprzez duńską gałąź rodu

Glücksburgów dochodzimy do

arystokratycznego rodu Sayn-

Wittgenstein. Jej członkinią jest

siostrzenica królowej Danii

Małogrzaty II Nathalie, dwukrotna

olimpijka. W Pekinie w 2008r.

w ujeżdżeniu zajęła 14. miejsce

indywidualnie, natomiast w drużynie

wywalczyła brązowy medal. Cztery

lata później w Londynie poprawiła

swój indywidualny rezultat o dwa

miejsca, jednak drużyna zanotowała

spadek na czwartą pozycję.

Jeździectwo wśród monarchów

jednak kojarzy się głównie z postacią

księżniczki Anny, obecnej członkini

MKOl, jedynej córki królowej Elżbiety

II. Mistrzyni Europy w WKKW z 1971r.

wystąpiła na otwartych przez matkę

igrzyskach olimpijskich w Montrealu

w 1976r., na których zajęła

indywidualnie 24. miejsce. Cztery lata

wcześniej w konkurencji drużynowej

olimpijskie złoto zdobył Mark Phillips,

który w 1973 został mężem księżniczki

Anny. Karierę olimpijską kapitan

Phillips rozpoczął od bycia

rezerwowym w 1968r., natomiast

zakończył srebrnym medalem

w drużynie w 1988r. Córka

rozwiedzionej w 1992r. pary Zara

poszła w ślady rodziców i również

zajęła się jeździectwem. Na swoim

koncie ma m. in. tytuł indywidualnej

mistrzyni świata i Europy w WKKW,

a przed własną publicznością,

w Londynie, zdobyła drużynowe

olimpijskie srebro. Warto też

zaznaczyć, że członkowie dynastii

Windsorów najczęściej otwierali

igrzyska olimpijskie – w 1908r. król

Edward VII, w 1948r. król Jerzy VI

(w obydwu przypadkach igrzyska

odbyły się w Londynie), w Melbourne

w 1956r. książę Edynburga Filip, mąż

królowej Elżbiety, a w Montrealu

w 1976r. oraz w Londynie w 2012r.

oficjalnego otwarcia dokonała

sama królowa.

Powyższe przykłady pokazują piękno

idei olimpijskiej równości. Niezależnie

od pochodzenia monarchowie-

olimpijczycy byli takimi samymi

sportowcami jak ich rywale i także

wśród arystokratów narodzili się

zarówno medaliści olimpijscy, jak i ci,

dla których sukcesem był sam start

na najważniejszej i najpiękniejszej

imprezie sportowej na świecie.

Page 22: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

22

Cuda, jakie zjazd widział

Każda wielka sportowa impreza przynosi kilka sensacji. Nie inaczej jest z zimowymi

igrzyskami olimpijskimi. Znamy przecież przypadki, w których to złoto zdobywał zawodnik

nie będący w gronie faworytów, a nawet czasami znany tylko fanatykom poszczególnych

dyscyplin. Jednak to, co dzieje się w alpejskim zjeździe mężczyzn na przełomie ostatnich

pięciu igrzyskach olimpijskich można skwitować tylko tak – świat staje na głowie.

Autor:

Przemysław Kucharzak

( @Bziemek)

aier, Kernen, Cuche,

Ghedina, Kjus, Aamodt –

wszyscy wymieniali te

nazwiska jednym tchem jeszcze

rankiem 13.02.1998 pod stokiem

w Happo One. Z Nagano zjazdowe

złoto miał przywieźć jeden z nich,

a okazało się, że z tej szóstki tylko Kjus

wywiózł z dalekiej Japonii srebrny

krążek. Złoto zgarnął człowiek, który

nigdy nie wygrał zawodów Pucharu

Świata, a jego najlepsze miejsce

w klasyfikacji generalnej cyklu to 18.

lokata w sezonie 1997/1998. Chodzi

tu o Jeana-Luca Cretiera. 22-letni

wtedy Francuz przyjechał na metę

z przewagą 0,40 sek. nad Kjusem,

odnosząc pierwsze i jak się okazało,

ostatnie zwycięstwo w seniorskiej

karierze. Crétier jeszcze w tym

samym roku (grudzień 1998) po

upadku na trasie w Val Gardena

zakończył karierę i alpejski świat, no

może poza Francuzami, praktycznie

o nim zapomniał.

Najmniej niespodzianek było cztery

lata później w Salt Lake City. Złoto

zgarnął Fritz Strobl, drugi był

ponownie Lasse Kjus, a trzeci

Stephan Eberharter. Cała trójka

typowana była na faworytów, więc

taki zestaw na podium nie był

żadnym zaskoczeniem. Ciekawostką

jest jednak fakt, że na piątym miejscu

zawody ukończył Francuz – Claude

… Crétier, tak, tak – Crétier.

Alpejczyk, który w porównaniu do

mistrza olimpijskiego sprzed czterech

lat spisywał się jeszcze gorzej, a to aż

trudno sobie wyobrazić. Ale Crétier

miał jedną „zaletę” - był Francuzem.

12.02.2006 r. w Sestriere organizatorzy

już szukali nagrania z austriackim

hymnem, a Michael Walchhofer

udzielał pierwszych wywiadów

i zbierał gratulacje. Dziennikarze

powtarzali mu: „no chłopie, byłeś

faworytem i dałeś radę – szacunek”.

Walchhofer tylko się uśmiechał

i przytakiwał. Być może podczas

jednego z takich przytaknięć na

trasę ruszył zawodnik z numerem 30 –

Antoine Dénériaz (a jakże by inaczej

– Francuz). Już 1:48.40 min później

cały alpejski świat zamarł. Urodzony

w Bonneville alpejczyk wprost

znokautował wszystkich rywali,

a Austriacy do dziś nie wiedzą co

wtedy stało się w Sestriere. Dénériaz

co prawda był najbardziej

utytułowanym z trzech

wymienionych Francuzów, ale trzy

zwycięstwa w Pucharze Świata są

niczym wobec dokonań

zawodników, którzy przed jego

przejazdem znajdowali się

w pierwszej trójce, a byli to:

Walchhofer, Kernen i Aamodt. Po

Igrzyskach Olimpijskich w Turynie

wszyscy już wiedzieli jedno – wygrasz

dopiero wtedy, kiedy na dole będą

już wszyscy Francuzi.

Zwyciężyć w Wengen i Kitz tydzień

po tygodniu udaje się nielicznym.

Dokonał tego w 2009 roku Didier

Défago i wydawało się, że tym

samym w następnym sezonie będzie

głównym faworytem do złota na

Igrzyskach w Vancouver. Tak nie

było. Pod stokiem w Whistler każdy

układał sobie swoje podium, ale

wszyscy tworzyli kombinacje trzech

nazwisk: Svindal, Cuche, Miller.

Défago miał sezon słabszy. Do tej

pory nie wygrał niczego, często

wypadając z trasy lub błąkając się

po dalekich lokatach. Jednak dla

niego nie miało to znaczenia – stanął

na starcie i wygrał, a główni faworyci

znowu obeszli się smakiem.

Po zdobyciu „tylko” srebra

w Vancouver, cztery lata później

w Soczi, nie do pokonania miał być

Aksel Lund Svindal. Wszystko na to

wskazywało, gdyż Norweg wygrywał

zawody alpejskiego Pucharu Świata

2013/2014 „jak leci” i na stoku

Krasnaja Polana miał po prostu

podtrzymać dobrą passę. Skończyło

się na czwartej lokacie, a złoto

zdobył Matthias Mayer. Raptem 24-

letni Austriak wcześniej nie wygrał

żadnych zawodów Pucharu Świata,

ale zrobił to, co nie udało się od

wielu lat nikomu z Austriaków –

przygotował kosmiczną formę na

imprezę sezonu i to zaowocowało

złotem. Złotem, na które Austria

czekała dwanaście lat, a dla nich to

wieczność.

Jak skomentować ostatnich pięć

męskich zjazdów na igrzyskach

olimpijskich? Logicznego

wytłumaczenia trudno się doszukać,

więc zostańmy przy tym, że

niespodzianki są nieodłączną, a dla

wielu najpiękniejszą częścią sportu.

Czyż to powiedzenie nie jest

ponadczasowe?

M

Medaliści ostatnich pięciu zjazdów mężczyzn na IO:

Nagano 1998: 1. Jean-Luc Crétier, 2. Lasse Kjus, 3. Hannes Trinkl

Salt Lake City 2002: 1. Fritz Strobl, 2. Lasse Kjus, 3. Stephan Eberharter

Turyn 2006: 1. Antoine Dénériaz, 2. Michael Walchhofer, 3. Bruno Kernen

Vancouver 2010: 1. Didier Défago, 2. Aksel Lund Svindal, 3. Bode Miller

Soczi 2014: 1. Matthias Mayer, 2. Christof Innerhofer, 3. Kjetil Jansrud

Page 23: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

23

Rok powrotów w polskim judo 2014 rok, choć nie był idealny dla polskiego judo, przyniósł wiele dobrego, przede

wszystkim w rywalizacji kobiet. Naznaczony został wieloma różnymi powrotami i wskazał

tych, którzy poważnie aspirują nie tylko do wywalczenia kwalifikacji na igrzyska

olimpijskie w Rio de Janeiro, ale być może nawet do zdobycia w nich medalu.

Autor:

Mateusz Sołościuk

( @M_Solosciuk)

Spektakularny powrót po

macierzyństwie

pośród wszystkich powrotów,

które miały miejsce w ubiegłym

sezonie, jednym z naj-

ważniejszych jest ten dokonany przez

Katarzynę Kłys. Na początku 2013

roku dwukrotna wicemistrzyni Europy

ogłosiła, że jest w ciąży. Przerwała

karierę, urodziła w czerwcu syna

i poświęciła się macierzyństwu.

Przerwa w startach nie była jednak

długa i już w lutym 2014 roku

wystartowała w pierwszym

międzynarodowym turnieju. Belgian

Ladies Open okazał się niejako

zapowiedzią tego, co ją czeka

w nadchodzących miesiącach.

Stanęła w nim bowiem na trzecim

stopniu podium – stopniu, które

później jeszcze wielokrotnie

odwiedzała. W przeciągu

następnego miesiąca wzięła udział

w poważniejszych turniejach

European Open w Warszawie

i Rzymie (dawne Puchary Świata),

gdzie również zajmowała trzecie

miejsca.

Najważniejszym sprawdzianem

pierwszej części sezonu miały być

jednak mistrzostwa Europy we

francuskim Montpellier. I choć Kłys

uznawana była za kogoś kogo stać

tam na medal, sama twierdziła, że

nie jest jeszcze w pełni

przygotowana. Na podium

w europejskim czempionacie się nie

nastawiała – wiedziała, że to jeszcze

nie ta forma. Jak się później okazało,

indywidualny turniej w Montpellier

rzeczywiście nie wypadł jej najlepiej,

chociaż na usprawiedliwienie można

dodać, że w 1/8 finału przegrała

z przyszłą medalistką Bernadette

Graf. Świetnie walczyła za to

w turnieju drużynowym, gdzie była

prawdziwą liderką polskiego zespołu.

Wygrała swoje walki w każdym

z trzech pojedynków, by ostatecznie

wraz z koleżankami z reprezentacji

sięgnąć po brązowy medal.

Od tego momentu jej forma ciągle

rosła – swoją klasę udowodniła

w bardzo prestiżowym turnieju Grand

Slam w Baku, gdzie ponownie

stanęła na trzecim stopniu podium.

Wreszcie przyszła najważniejsza

impreza sezonu, czyli mistrzostwa

świata. Zmagania w Czelabińsku

miały ogromną rangę nie tylko ze

względu na możliwość zostania

najlepszą judoczką globu, ale

również ze względu na możliwość

zdobycia wielu cennych punktów do

rankingu, na podstawie którego

przyznanych zostanie większość

przepustek na igrzyska olimpijskie

w Rio de Janeiro. W dniu startu

Katarzyna Kłys ciągle powtarzała

sobie, że zostanie mistrzynią świata.

Wiedziała, że jest świetnie

przygotowana do rywalizacji i może

uzyskać bardzo dobry wynik.

Najważniejszego celu – złotego

medalu – nie udało się co prawda

wywalczyć, ale i tak osiągnęła

życiowy sukces. Wywalczyła bowiem

brąz – pierwszy krążek dla polskiego

kobiecego judo na mistrzostwach

świata od piętnastu lat. Co więcej,

zdobyła go we wspaniałym stylu,

odprawiając z kwitkiem trzy wówczas

najlepsze zawodniczki światowego

rankingu.

Świetny start w czempionacie globu

nie był przypadkiem czy

niespodzianką, gdyż jak się później

okazało – 28-latka na każdym

późniejszym kroku potwierdzała, że

należy do ścisłej czołówki swojej

kategorii wagowej. W końcówce

roku walczyła w trzech znaczących

turniejach rangi Grand Slam oraz

Grand Prix i trzy razy stawała na

podium. Wspomniane wyżej sukcesy

sprawiły, że Kłys zanotowała

niesamowity skok w rankingu

Międzynarodowej Federacji Judo.

Na początku roku znajdowała się

w okolicach osiemdziesiątego

miejsca w kategorii do 70 kg,

natomiast teraz jest już dziesiąta

(najwyżej spośród wszystkich biało-

czerwonych). Jeszcze lepiej sprawa

wygląda w rankingu liczonym od

maja, czyli tzw. rankingu olimpijskim –

Kłys plasuje się w nim na piątej

pozycji i trudno się spodziewać, by

z tak dużą liczbą punktów, nie

wywalczyła przepustki do Rio. Teraz

po spektakularnym roku marzy o tym,

by jej nazwisko widniało na samym

szczycie listy światowej. Aby tak się

stało, musi osiągać kolejne sukcesy –

chęć jest na olimpijski medal

(w końcu do sportu wróciła tylko po

to).

Powrót w innej roli i

wznowienie kariery

Sukcesów Katarzyny Kłys nie byłoby

jednak nie tylko bez jej męża,

a zarazem trenera Artura, ale

również bez aktualnej trenerki kadry

narodowej. Chodzi o Anetę

Szczepańską, która została

zatrudniona na początku roku, co

było powrotem do reprezentacji

w innej roli (przed laty święciła

sukcesy jako zawodniczka).

Powierzenie odpowiedzialnej roli

srebrnej medalistce olimpijskiej

z Atlanty okazało się strzałem

w dziesiątkę. Pod jej wodzą wiele

zawodniczek pokazało, że drzemie

w nich prawdziwy talent, który

odpowiednio oszlifowany, może

S

Page 24: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

przynieść sukces. Szczepańska

uważa, że w kadrze nie brakuje

zdolnych dziewczyn, które są

w odpowiednim wieku do

wygrywania. Uważa też, że jeśli

pójdą one nakreśloną przez nią

drogą, w Rio de Janeiro mogą

świętować medal. Warto wierzyć jej

słowom, gdyż już w pierwszym roku

swojej pracy pokazała, że zna się na

tym fachu i wie jak postępować

z judoczkami.

Jeśli ktoś myśli, że jedyne jej sukcesy

związane są wyłącznie z Kasią Kłys,

jest w poważnym błędzie. Jeszcze

przed mistrzostwami Europy 40-latka

twierdziła, że będzie dobrze z kadrą

kobiet, jeśli tylko dopisze im zdrowie.

Sprawdziło się – z Agaty Ozdoby

wyciągnęła tyle mocy, że ta, nie tak

długo po wznowieniu kariery (kolejny

powrót), wywalczyła w Montpellier

dwa brązowe medale mistrzostw

Europy (indywidualny i drużynowy),

a w Abu Dabi była trzecia

w prestiżowym turnieju Grand Slam.

Szczepańska cieszyła się z sukcesów

swoich podopiecznych także na

Grand Slam w Tiumieniu, gdzie na

najniższym stopniu podium stanęła

Daria Pogorzelec oraz w Taszkiencie

na Grand Prix, gdzie Pogorzelec była

pierwsza, a Arleta Podolak trzecia.

Osoby, które mają styczność ze

Szczepańską są przekonane, że jest

ona kluczem do sukcesów polskiej

kadry. Kłys przyznaje, że pomimo

upływu lat, wciąż zachwyca swoją

techniką, a inni zwracają uwagę na

wielki autorytet i charyzmę, dzięki

której jej podopieczne są

odpowiednio motywowane i na-

strajane do osiągania coraz lepszych

rezultatów. Przed laty Szczepańska,

jako zawodniczka bardzo dużo od

siebie wymagała i taka jest również

w roli trenerki. Agresja na macie,

zdecydowanie oraz dyscyplina – to

coś dzięki czemu można jej zdaniem

odnosić sukcesy.

Powrót po przerwie i do

młodzieńczych ambicji

Aneta Szczepańska to nie jedyna

tegoroczna zmiana na stanowisku

trenera reprezentacji. Męską część

kadry objął Piotr Sadowski, który

jednak, póki co, nie poprowadził

swoich podopiecznych do bardzo

dobrych rezultatów. Wyjątkiem

w tym sezonie był Maciej Sarnacki,

który na arenie międzynarodowej nie

rywalizował od października 2013

roku. Judoka Gwardii Olsztyn

powrócił do reprezentacji na

początku czerwca, wraz ze startem

kwalifikacji olimpijskich. Już

w pierwszym turnieju European Open

w Madrycie, w którym zdobył srebrny

medal, pokazał, że druga część

sezonu będzie należała do niego.

Sarnacki, mimo braku sukcesu na

czempionacie globu (odpadł

w drugiej walce), był najjaśniejszym

i zarazem największym punktem

męskiej reprezentacji (startuje

w kategorii powyżej 100 kg).

Typowany na następcę Janusza

Wojnarowicza nie był co prawda tak

dobry jak Katarzyna Kłys, ale całkiem

regularnie meldował się na podiach

ważnych turniejów. Dwa razy zajął

trzecie miejsce w zmaganiach rangi

Grand Slam, dwa razy uzyskał dobre

rezultaty w turniejach Grand Prix.

Dzięki tym sukcesom Sarnacki,

podobnie jak Kłys, znacząco

awansował w rankingu światowym.

Aktualnie jest już w czołowej

dwudziestce, a w zestawieniu

liczonym od końca maja plasuje się

w ścisłej czołówce – na szóstej

pozycji. 27-latek twardo stąpa po

ziemi, ale zna swoją wartość. Jego

spore już doświadczenie sprawia, że

jest w stanie stawać na podium

niemal na każdej imprezie. Być może

również na igrzyskach w Rio. Do ich

startu zostało jeszcze ponad 500 dni,

ale jeśli będzie szedł obraną przez

siebie drogą, może dojść do sukcesu.

Całkiem udany sezon miał też Łukasz

Błach. Dzięki pierwszemu w karierze

medalowi Grand Prix zaczął

poważnie wierzyć w to, że ma szansę

zakwalifikować się do igrzysk w 2016

roku (aktualnie jest 13. w rankingu

olimpijskim kategorii do 81 kg). Jest to

niejako powrót do młodzieńczych

marzeń czy ambicji. Można

podejrzewać, że Łukasz – syn

Wiesława, dwukrotnego

olimpijczyka, jako nastolatek chciał

być taki jak swój tata. Przez lata

nigdy jednak nie osiągał znaczących

sukcesów, które pozwoliłyby mu

awansować na olimpiadę. Teraz

w wieku 30 lat otworzyła się przed

nim furtka. Musi tylko potwierdzić, że

wynik w Ułan Bator nie był

przypadkiem.

Wyczekiwany i nieoczekiwany

powrót

Wszystkie wspomniane wcześniej

powroty, nawet ten spektakularny

Katarzyny Kłys. nijak nie dorównują

temu, którego dokonał Tomasz

Kowalski. 26-latek wrócił bowiem do

sportu po dwuletniej przerwie,

spowodowanej bardzo poważnym

wypadkiem drogowym. Kowalski był

jego uczestnikiem w momencie gdy

przygotowywał się do swojego

pierwszego startu na igrzyskach

olimpijskich w Londynie. Od tamtego

czasu stale przechodził rehabilitację,

by móc ponownie stoczyć walkę na

tatami. Dwukrotny wicemistrz Europy,

zwycięzca prestiżowego turnieju im.

Jigoro Kano pierwszy start po

przerwie zanotował w Bańskiej

Bystrzycy, gdzie wygrał turniej

w kategorii do 66 kg. Zawody na

Słowacji nie należały do silnie

obsadzonych, jednak sam fakt, że

powrócił na tatami zrobił na wielu

ogromne wrażenie. Jakiś czas później

Kowalski (typowany na następcę

samego Pawła Nastuli) zdobył nawet

srebrny medal mistrzostw Polski, co

pokazuje, że pomimo wielu przejść,

wciąż należy się z nim liczyć. I nawet

jeśli teraz nie będzie uzyskiwał takich

rezultatów, jak przed wypadkiem,

należą mu się słowa uznania za wolę

walki, pracowitość i wytrwałość.

Powrót, z nieco sentymentalnego

powodu zanotował także były

medalista mistrzostw Europy i świata

Krzysztof Wiłkomirski. 34-latek nie

trenował profesjonalnie od ponad

dwóch lat, a po namowie kilku osób

i wyznaniu jego dzieci, że chciałyby

go zobaczyć na tatami, postanowił

wziąć udział w mistrzostwach Polski.

Jak się później okazało – Wiłkomirski

nie zapomniał swojego fachu i utarł

nosa młodszym zawodnikom,

zdobywając dziesiąty tytuł

w kategorii do 73 kg. Później

w Gliwicach wygrał także turniej

o „Złoto Shoguna”, pokonując m.in.

ubiegłorocznego medalistę

światowego czempionatu, Holendra

Dirka van Tichelta. Teraz spróbuje

powalczyć o awans do igrzysk, ale

nawet jeśli mu się to nie uda, nie

będzie robił z tego powodu tragedii.

W końcu karierę zakończył przed

dwoma laty.

Page 25: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

Od kilku dni mamy rok 2015. Na chwilę jednak cofnijmy się w czasie i wspomnijmy

najważniejsze wydarzenia minionego roku. O opinię na ich temat poprosiliśmy

redaktorów portalu igrzyska24.pl, Przemysława Kucharzaka i Mateusza Sołościuka.

Wywiad przeprowadził Wojciech Nowakowski.

Wojciech Nowakowski: Rok 2014

dobiegł końca. Imprezą numer

jeden w tym roku były z pewnością

igrzyska w Soczi – najlepsze zimowe

igrzyska w historii Polski. Cztery złote

medale, jeden srebrny i jeden

brązowy. Rozpoczął się nowy sezon

zimowy i naszych medalistów

prześladuje pech – Kamil Stoch leczy

kontuzję, podobnie dwie członkinie

naszej drużyny panczenistek, wyniki

Justyny Kowalczyk i Zbigniewa

Bródki są raczej poniżej oczekiwań.

Myślicie, że to naturalne odprężenie

charakterystyczne dla sezonu

poolimpijskiego, czy raczej

zapowiedź, że najlepsze już za nami?

Przemysław Kucharzak: O Kamilu tak

naprawdę nic nie wiemy. Wiemy

tylko tyle, że wszyscy nasi skoczkowie

na razie bardzo obniżyli poziom

i dobrze na tę chwilę nie jest. Zbyszek

Bródka też miał lekką kontuzję, więc

trzeba od niego wymagać mniej.

Jednak i tak nasz mistrz olimpijski

bardzo dobrze jeździ w drużynie,

a w zawodach indywidualnych na

razie godnie zastępuje go Janek

Szymański. Co z Justyną? Nie będę

się wypowiadał na ten temat, gdyż

dziennikarze podobno za dużo piszą,

a za mało robią. Sportowcy czasami

też.

Mateusz Sołościuk: Rzeczywiście

sezon poolimpijski często traktowany

jest w ulgowy sposób przez

niektórych sportowców i nie jest to

nic nowego. Kontuzji Kamila Stocha

i dwóch naszych panczenistek nie

da się jednak z tym połączyć, gdyż

jak sam powiedziałeś to jest po

prostu pech, nieodłączna część

sportu, życia. Bardziej zamartwiałbym

się pozostałą częścią reprezentacji

dowodzonej przez Łukasza Kruczka -

to oni są w tej chwili bez formy, Kamil

jest niewiadomą. Co do Zbigniewa

Bródki... tu także nie doszukiwałbym

się jakiegoś odprężenia. Nasz mistrz

olimpijski też był przecież

kontuzjowany, ale w wyścigach

drużynowych ciągle jest ważnym

elementem polskiej reprezentacji.

Poza tym z formą eksplodowali Jan

Szymański i Artur Waś, więc jest to

całkiem dobre uzupełnienie. Justyna

Kowalczyk to już natomiast inna

bajka. Ona przez tyle lat była na

samym szczycie, że w końcu musiała

z niego spaść. Jak się okazuje

upadek jest bolesny, ale nie

przekreśla jej sportowych dokonań.

Być może już nigdy nie zobaczymy jej

triumfującej w Pucharze Świata czy

na światowym czempionacie, ale

przecież wszyscy wiedzieliśmy, że

w końcu spadek formy nastąpi.

Możemy cieszyć się, że nie stało się

to w sezonie olimpijskim. Wtedy

dopiero byśmy zastanawiali się -

dlaczego.

Page 26: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

WN: W sierpniu odbyły się też II Letnie

Igrzyska Olimpijskie Młodzieży,

z których Biało-Czerwoni przywieźli

pięć złotych i jeden brązowy medal.

Cztery lata temu wynik był odwrotny

– jedno złoto i pięć brązowych

krążków. Ponadto o naszych

medalistach z Singapuru słychać

niewiele – jedynie Marcin Cieślak

przebija się w świadomości kibiców.

Jaki przebieg kariery przewidujecie

naszym medalistom z Nankinu?

PK: Młodzieżowe Igrzyska Olimpijskie

to według mnie impreza dziwna. Nie

należy z niej wyciągać zbyt

pochopnych wniosków, gdyż

konkurencje, w jakich startują

zawodnicy, często odbiegają od

tych seniorskich. Mamy jakieś dziwne

drużyny międzynarodowe i nagle,

kibicując Polakom kibicujemy

i Chińczykowi, Włochowi,

Brazylijczykowi itd. Taka impreza nie

jest żadnym wyznacznikiem tego, co

będzie działo się w przyszłości

i widać to na przykładzie wielu

medalistów z Singapuru.

MS: Igrzyska Olimpijskie Młodzieży są

na pewno ciekawą imprezą, z której

jednak również nie wyciągałbym

pochopnych wniosków. Jak

pokazuje historia nawet złoci

medaliści w późniejszym okresie

przepadają. Tak było m.in.

z Krzysztofem Brzozowskim, który

cztery lata temu wygrał zmagania

w pchnięciu kulą, a od tamtego

czasu nie rozwija się tak jak należy.

Miejmy nadzieję, że zupełnie inaczej

potoczy się kariera kolejnego

kulomiota Konrada Bukowieckiego,

który w Nankinie powtórzył wyczyn

swojego starszego kolegi. Póki co

z Konradem jest wszystko

w porządku. Regularnie poprawia

rekordy świata w kategorii juniora

młodszego i miejmy nadzieję, że

będzie potrafił przestawić się na

rywalizację seniorską, gdzie kula jest

już cięższa. Poza tym myślę, że sporo

radości będziemy kiedyś mieli

z Agaty Nowak w strzelectwie

sportowym - ona także regularnie

zdobywa medale w ważnych

imprezach juniorskich i być może za

kilka lat powtórzy olimpijskie sukcesy

Renaty Mauer czy Sylwii Bogackiej.

Bo przecież nie zawsze medaliści

młodzieżowych igrzysk nie

sprawdzają się w kolejnych latach.

Ba! Z Singapuru 2010 wyrośli przyszli

medaliści olimpijscy lub mistrzostw

świata, jak choćby skoczek do wody

Qiu Bo, rewelacyjny pływak Chad le

Clos, lekkoatleci Luquelin Santos,

Mohammed Aman i Marija Kuczina,

kajakarka górska Jessica Fox czy

judoczki Miku Tashiro i Barbara Matić.

WN: Nie sposób nie spytać

o siatkarzy. Mistrzostwa Świata nie

zdobywa się przypadkiem,

zwłaszcza, jeśli mówimy o drużynie,

która wygrała dziesięć z jedenastu

spotkań. Kilku zawodników, w tym

będący podporą drużyny Michał

Winiarski i Mariusz Wlazły, ogłosiło

po imprezie zakończenie

reprezentacyjnej kariery. Czy

trenerowi Antidze uda się znaleźć

odpowiednich zastępców

i wprowadzić ich do gry dość

wcześnie, aby Polska nie tylko

zakwalifikowała się na igrzyska

w Rio, ale liczyła się tam w walce

o medale?

PK: Siatkówka jest sportem tak mało

popularnym w skali światowej,

w porównaniu do piłki nożnej czy

koszykówki, że jak już weszliśmy do tej

czołówki to będziemy tam „siedzieć”

przez kilka dobrych lat. Nie sposób

wypaść z top8 w siatkówce, gdyż

dalej praktycznie nie ma nic. Znaczy

oczywiście są: Czesi, Słowacy,

Japończycy, Chińczycy, Meksykanie

czy Kameruńczycy, ale z tymi

drużynami wygra AZS Olsztyn czy

Jastrzębski Węgiel. Mistrzostwo

Świata jest Mistrzostwem Świata to

jasne i jest to wspaniały sukces, ale

w Rio nawet jeszcze nie jesteśmy,

a kwalifikacje są naprawdę trudne

i wyniki mogą być loteryjne.

MS: Jest tak jak powiedział Przemek.

W siatkówce, zwłaszcza męskiej,

dosyć trudno o niespodziankę,

dlatego też niemal nieustannie

w walce o największe laury liczą się

te same reprezentacje. Trudno sobie

wyobrażać, by po takim sukcesie

jakim było zdobycie złotego medalu

na mistrzostwach świata Polska nie

wywalczyła teraz przepustki do Rio.

A na zastanawianie się czy będzie

tam medal dla przyjdzie czas po

zdobyciu kwalifikacji. Najbliższy rok

pokaże nam na czym mniej więcej

stoimy.

WN: W minionym roku mnóstwo

radości sprawili nam kolarze –

Michał Kwiatkowski zajmował

wysokie miejsca w kwietniowych

klasykach oraz został mistrzem

świata, Rafał Majka był szósty w Giro

d’Italia, wygrał dwa etapy

i klasyfikację górską w Tour de

France oraz triumfował w Tour de

Pologne. Na ile jest to

jednosezonowy łut szczęścia, a na

ile zapowiedź długofalowego

renesansu polskiego kolarstwa?

PK: Fart Rafała polegał na tym, że

wycofał się Contador. Gdyby

Hiszpan jechał dalej, to Polak

zapewne nie wygrałby tych dwóch

etapów, gdyż „ciągnąłby” na nich

Contadora. Kiedy miał wolną rękę,

pokazał swoją moc, którą powinien

teraz pokazywać przez lata.

W nadchodzącym sezonie Rafał

według mnie powalczy już o podium

wielkiego Touru, prawdopodobnie

będzie to Giro, które od kilku lat ma

zawsze najtrudniejszą trasę, a to

Rafałowi będzie odpowiadało.

Michałowi bardzo pasowała trasa

w Ponferradzie. Kwiatek to chyba

obok Nibalego najlepiej zjeżdżający

zawodnik na świecie, a trasa

w Hiszpanii to praktycznie ostatnie 10

km w dół, z około 1,5 kilometrowym

podjazdem. Polak zaatakował na

początku zjazdu, przetrzymał

podjazd, a potem był już nie do

dogonienia. Mistrzostwo Świata to

piękna sprawa, więc teraz kolej na

wygranie w końcu jakiegoś wielkiego

klasyku: Liege-Bastogne-Liege czy

Walońska Strzała to trasy też skrojone

pod Michała.

MS: Z tym renesansem polskiego

kolarstwa bym nie przesadzał. Myślę,

że Kwiatek i Majka udowodnili już, że

są bardzo dobrymi kolarzami i to

głównie na ich barkach spoczywać

będzie odpowiedzialność za to jak ta

dyscyplina będzie w naszym kraju

postrzegana. Na pewno nie był to

jednosezonowy łut szczęścia, ale na

nic szczególnego w następnych

latach, poza ich wynikami, bym się

nie nastawiał.

Page 27: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

27

WN: Wspaniały występ na

Mistrzostwach Europy zaliczyła nasza

reprezentacja lekkoatletyczna.

Biorąc jednak pod uwagę fakt, że

była to impreza ograniczona

terytorialnie do przedstawicieli

państw Starego Kontynentu, ilu

z naszych medalistów ma szansę

powtórzyć wynik na sierpniowych

Mistrzostwach Świata w Pekinie?

PK: Takiego występu naszych

lekkoatletów nikt się nie spodziewał –

12 krążków to coś wspaniałego.

Myślę jednak, że 5 medali w Pekinie

to już będzie spory sukces. Na pewno

największymi pewniakami są:

Majewski, Kszczot, Włodarczyk

i Fajdek. Do tego trzeba liczyć na

Piotrka Małachowskiego, który

w Zurychu trochę zawiódł, ale nadal

należy do ścisłej światowej czołówki.

MS: Na pewno zdecydowanie więcej

szans mamy w konkurencjach

technicznych, gdzie to właśnie

Europejczycy dominują. Nie będę

oryginalny mówiąc, ze bardzo liczę

na medal młociarzy Pawła Fajdka

i Anity Włodarczyk oraz dyskobola

Piotra Małachowskiego. Nie bez

szans na podium są także nasze

skoczkinie wzwyż czy skoczkowie

o tyczce. W okolicy krążka zakręcić

się powinien także Tomasz Majewski,

jednak myślę, że jego czas powoli już

mija. Co do ośmiusetmetrowców -

rywalizacja jest spora i tylko przy

odpowiednich wiatrach, szczęściu

w finale i świetnej taktyce Adam

Kszczot mógłby uplasować się

w czołowej trójce. Po świetnych

mistrzostwach Europy nie

nastawiałbym się jednak na świetne

mistrzostwa świata.

WN: Na koniec roku odbyły się

Mistrzostwa Europy szczypiornistek.

Czy po czwartym miejscu na

Mistrzostwach Świata mieliśmy prawo

oczekiwać czegoś więcej od

naszych zawodniczek, czy jednak

ubiegłoroczny sukces był w większej

mierze dziełem przypadku i dopiero

występ na Węgrzech zweryfikował

faktyczny poziom podopiecznych

Kima Rasmussena?

PK: Na pewno mogliśmy spodziewać

się większej walki. Tak naprawdę Polki

zostały zdemolowane przez

Hiszpanię, Węgry, Danię i Rumunię.

Z Norwegią zagraliśmy dobrą

pierwszą połowę, a Rosja jest

drużyną na naszym poziomie, więc

po prostu wygraliśmy po

wyrównanym meczu. 8-12 miejsce

w Europie i na Świecie to rzeczywisty

poziom naszej drużyny.

MS: Tak, chyba jednak zabrakło

trochę większego zaangażowania

i wiary w to, że ten turniej może być

tak udany jak światowy czempionat.

Ale absolutnie rezultatu biało-

czerwonych nie powinniśmy

traktować jako rozczarowanie. Na

mistrzostwach świata podopieczne

Kima Rasmussena sprawiły

niespodziankę i miejsce w czołowej

czwórce na parkietach w Chorwacji

i na Węgrzech byłoby niespodzianką

kolejną. Wystarczyło spojrzeć na

wyniki towarzyskich meczów przez

turniejem.

WN: Na koniec pytanie ogólne - co

w ciągu minionego roku was

zaskoczyło, oczarowało,

rozczarowało... słowem co utkwi

wam osobiście w pamięci.

PK: Największy plus? Należy

wspomnieć o pływakach,

szczególnie Radku Kawęckim, który

zdobywał złoto ME i MŚ.

Rozczarowanie? Dwójka naszych

tenisistów i na tym ten wątek

zakończę, gdyż pisanie o tenisie

w Polsce jest co najmniej

niebezpieczne.

MS: Pomijając te najbardziej

oczywiste rzeczy jak igrzyska w Soczi,

medale lekkoatletów czy udane

starty naszych dwóch kolarzy,

najbardziej w pamięci utkwił mi

brązowy medal Katarzyny Kłys na

mistrzostwach świata w judo. Był to

pierwszy krążek dla polskiej

reprezentacji na tak ważnej imprezie

od 2003 roku, gdy na podium

w Osace stanął wówczas Robert

Krawczyk. Od tego czasu Polacy

niejednokrotnie próbowali się przebić

do ścisłej czołówki, jednak długo się

nie udawało. Na igrzyskach

w Londynie bliski medalu był Paweł

Zagrodnik, ale dopiero Kłys

wywalczyła naprawdę ważny

sukces. Poza tym smutny jestem

z powodu słabej formy naszych

sztangistów, braku następców Mai

Włoszczowskiej i tego, że w wielu

sportach wciąż praktycznie nie

istniejemy. My Polacy. Fajnie za to, że

Oktawia Nowacka przypomina nam

czym jest pięciobój nowoczesny, że

pomimo wewnętrznych problemów

nasze łyżwiarki na krótkim torze

pokazują, że nie są takie słabe czy

to, że polscy żeglarze to solidna

ekipa.

OLIMPIJSKIE CIEKAWOSTKI

Bogdan Wenta to wybitny były zawodnik oraz znakomity szkoleniowiec, który poprowadził Polskę do dwóch medali mistrzostw Świata i ćwierćfinału olimpijskiego. Mało kto jednak wie, że ten sam Bogdan Wenta ma obywatelstwo niemieckie, mało tego, wystąpił jako zawodnik na Igrzyskach

Olimpijskich w Sydney w barwach reprezentacji… Niemiec! Nasi zachodni sąsiedzi odpadli wówczas w ćwierćfinale po porażce 26:27 z Hiszpanią, która sięgnęła później po brązowy medal.

Page 28: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

28

Hokej na lodzie to jedna z najchętniej, jeśli nie najczęściej oglądana zimowa dyscyplina

olimpijska. W pewnych momentach, gdy spotkanie jest nieco mniej interesujące, niż się

tego spodziewaliśmy, nasza uwaga skupia się na innych czynnikach. Oglądamy mecz

i zaczynamy się zastanawiać... Z czego tak na dobrą sprawę to wszystko jest zrobione?

Kto wpadł na taki pomysł i jakim cudem doprowadził do rozwoju dyscypliny, wynajdując

krążek, kij, kask czy strój, w taki sposób, aby było ładnie, ciekawie, skutecznie

i bezpiecznie...? Zapraszamy w podróż głębiej niż do środka rozgrywek hokeistów!

Przedstawimy Wam teraz, jak i po co to wszystko zostało zrobione.

Autorzy:

Dawid Brilowski ( @BrilovD96)

Szymon Burak ( @Szymson23)

ało kto wie, że do

rozgrywania pierwszych

spotkań hokejowych

używano kamieni czy nawet…

zamarzniętych zwierzęcych

odchodów. Z czasem zaczęto

stosować drewniane krążki, jednak

najlepszym materiałem okazała się

guma, która do dziś jest głównym

składnikiem hokejowego krążka.

Produkcję krążka rozpoczyna się

oczywiście od naturalnej gumy, do

której dodawane są dwa rodzaje

olejów wzmacniających oraz

substancje, mające za zadanie

utwardzić gumę i zapobiegać jej

niszczeniu (wapń i siarka). Do tego

dorzuca się miał węglowy, służący

jako wypełniacz i barwnik. To

wszystko wrzucane jest do

mieszalnika razem z przeciw-

utleniaczami wydłużającymi

trwałość gumy oraz olejami do

połączenia suchych składników

i zwiększającymi sztywność gumy.

Po piętnastu minutach mieszania,

mikstura trafia na taśmę, a następnie

na walce, które ostatecznie ją

ujednorodnią. Tam aplikowana jest

dodatkowa porcja twardej gumy,

która ma dodać krążkom

sprężystości. Po tym wszystkim

ekstruder formuje z gumy walce

o długości metra i średnicy trzech

cali, czyli takiej, jaką powinien mieć

używany we współczesnym hokeju

krążek. Następne urządzenie tnie

metrowe walce z gumy na 39

plastrów o grubości 25 mm.

Kolejny etap to proces wulkanizacji.

Umieszczona w formach guma

podgrzewana jest pod ciśnieniem do

temperatury 149 stopni Celsjusza, co

trwa osiemnaście minut. Następnie

krążki chłodzone są przez 24 godziny,

po czym odcina się z nich ręcznie

nadmiar materiału, który przykleił się

do ich krawędzi w trakcie

wulkanizacji. Waga gotowego

krążka powinna wahać się

w granicach od 156 do 170g.

Jeśli mamy już krążek, potrzebny nam

jest w końcu kij! Pierwsi na pomysł

jego użycia do gry wpadli już w IX

wieku Irlandczycy, wymyślając sport,

który możemy uznać za pierwowzór

hokeja na trawie, czyli hurling. 600 lat

później kija do gry użyli także

Indianie.

Pierwszy raz na lód wyszli z nim

jednak dopiero brytyjscy żołnierze,

którzy z nudów towarzyszących

kolejnej długiej zimie spędzanej

w Kanadzie, wynaleźli w Ontario grę,

nazwaną później hokejem na lodzie.

Sam kij na przestrzeni kilkudziesięciu

lat znacznie ewoluował, nie

zmieniając jednak swoich

pierwotnych właściwości. Do

produkcji współczesnej jego wersji

potrzebujemy połączenia kilku

elementów z drewna oraz z włókna

szklanego. Produkcję rozpoczyna się

od rękojeści, wykonanej z listwy. Do

niej przykleja się – najlepiej ręcznie –

dwa pasy brzozy. Później do

produkcji wkraczają maszyny,

których pierwszym zadaniem jest

umieszczenie elementu na prasie. Ta

ściska całość w ten sposób, aby

wysechł klej. Następnie

wielotarczowa piła tnie każdą tak

przygotowaną listwę na trzy

identyczne rękojeści. Pozostaje

jeszcze oszlifować i wzmocnić

wszystko włóknem szklanym,

posmarować żywicą eboksydową,

która działa jak klej oraz okleić matą

szklaną wzmocnioną włóknem

węglowym.

Później kije ponownie trafiają na

prasę. Przez kolejne 12 minut są

wygrzewane w temperaturze 80

stopni Celsjusza, tak aby żywica

stwardniała. Rękojeść trafia jeszcze

do specjalnej szlifierki, która ma za

zadanie zaokrąglić jej krawędzie.

Następnie jeszcze nakłada się lakier

i do każdego trzonka przykleja się

mały drewniany klocek. Na koniec

pojawia się specjalna piła, która

wycina szczelinę na łopatkę kija.

Do tak przygotowanej rękojeści,

kolejna specjalistyczna maszyna

przymocowuje za pomocą kleju

niewykończoną jeszcze łopatkę,

a raczej kawałek drewna, który

dopiero ją przypomina. Gdy klej

zaschnie, kije lądują w szlifierce, która

zwęża dolną część rękojeści.

Następnie do „gry” wchodzi kolejna

maszyna. Tym razem jest to frezarka,

która ma za zadanie ukształtowanie

łopatki.

Dolna część kija, czyli łopatka – jak

już zapewne zdążyliście zauważyć –

nie jest całkowicie prosta, a lekko

wygięta. Aby osiągnąć ten efekt,

trzyma się kije przez minutę

w gorącej parze, dzięki czemu

drewno nabiera elastyczności.

Później łopatki można już spokojnie,

bez strachu o połamanie, umieścić

pod specjalną prasą, gdzie są

wyginane

M

Page 29: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

w temperaturze 55 stopni Celsjusza.

Każde wygięcie wymaga jednak

ręcznego wykończenia. Czyni się to

tak, aby krzywizna każdego zgięcia

była identyczna.

Na sam koniec łopatkę szlifuje się –

również ręcznie – do pożądanej

grubości. Podobnie jak rękojeść,

trzeba ją także wzmocnić. W tym

celu kawałki maty szklanej nasącza

się żywicą, a następnie umieszcza na

łopatce, pamiętając jednocześnie

o pozbyciu się pęcherzyków

powietrza. Całość suszy się kolejną

dobę w temperaturze 32 stopni

Celsjusza. Po wyschnięciu, odcinany

jest nadmiar maty.

Całe kije wykańcza się jeszcze

ręcznie na szlifierkach. Na sam

koniec pozostaje zanurzenie łopatek

w żywicy, w celu nadania im

połysku, a finalnie pokrywa się je

jeszcze farbą. Kiedy i ona wyschnie,

mamy już gotowy kij. Teraz wystarczy

lód i... no właśnie, odpowiedni strój.

Ile to będzie kosztować?

Nie ulega wątpliwości, że hokej nie

należy do „tanich” dyscyplin sportu.

Zakup kompletnego stroju

hokejowego (nie wliczając w to

łyżew i kija) to wydatek rzędu 1000-

2000zł. Z czego taki strój hokejowy się

składa?:

Sweter – Wykonany z materiałów

syntetycznych, np. z poliestru, który

wchłania wilgoć.

Spodnie – Krótkie, wzmocnione

warstwami ochronnymi, chronią

górną część nóg i miednicę

zawodnika. Mogą być wiązane

sznurkiem, zapinane paskiem czy

nawet podtrzymywane szelkami.

W latach 80. niektóre kluby

wprowadziły nowy rodzaj spodni

(tzw. Cooperallsy), które,

w przeciwieństwie do tradycyjnego

stroju, sięgały aż do kostek

i eliminowały potrzebę noszenia

nagolenników. Wersja ta okazała się

jednak niepraktyczna w związku

z czym bardzo szybko z niej

zrezygnowano.

Naramienniki – Bardzo ważny

element sprzętu hokeisty,

naramienniki chronią nie tylko

ramiona i barki, lecz także klatkę

piersiową, splot słoneczny, żebra

i kręgosłup. Obecnie wykonywane

są z bardzo twardych materiałów, co

przy uderzeniu barkiem w głowę

stwarza u poszkodowanego o wiele

większe ryzyko wstrząśnienia mózgu

niż było to kiedyś, gdy naramienniki

były mniejsze i bardziej miękkie.

Nagolenniki – Ich zadaniem jest

ochrona piszczeli oraz kolan. Bardzo

ważne jest idealne dopasowanie

nagolenników do każdego gracza –

za duże mogą utrudniać jazdę na

łyżwach, za małe natomiast

pozostawiają fragmenty nóg bez

ochrony.

Nałokietniki – Element

obowiązkowy zarówno na

lodowiskach NHL, jak i na

Mistrzostwach Świata czy Igrzyskach

Olimpijskich. Chronią łokcie, nie

ograniczając przy tym ruchów

hokeisty. Niektóre nałokietniki mają

przedłużenie, które chroni również

ramiona.

Kołnierz – Jak łatwo się domyślić –

kołnierz ma za zadanie chronić szyje

przed obrażeniami. Co ciekawe,

obowiązek noszenia takiego

kołnierza mają tylko bramkarze i to

dopiero od 1989r., kiedy to golkiper

Bufallo Sabres, Clint Malarchuk,

o mało nie zginął po tym, jak łyżwa

jednego z zawodników drużyny

przeciwnej przecięła mu tętnice

szyjną. Wielu zawodników grających

w polu wciąż nie nosi kołnierzy

(narzekają, że utrudniają one

poruszanie głową).

Rękawice – Służą oczywiście do

ochrony rąk i nadgarstków

zawodnika, od wewnątrz bardzo

cienkie, lecz podbite grubą warstwą

podbicia ze strony zewnętrznej.

Cena hokejowych rękawic to około

150zł.

Suspensorium – Dla większości

zawodników zdecydowanie

najważniejszy element hokejowej

„zbroi”, jego zadaniem jest bowiem

ochrona genitaliów hokeisty. Ma

kształt zamocowanej na paskach

miseczki zbudowanej oczywiście

z ultra twardych tworzyw.

Ochraniacz zębów – Obowiązkowy

tylko dla zawodników poniżej 20.

roku życia, przez co brak uzębienia

wciąż jest cechą wielu hokeistów.

Najpopularniejsze są obecnie

ochraniacze wykonane z materiału

termoplastycznego – są one bowiem

zdecydowanie wygodniejsze niż

ochraniacze plastikowe i nie

utrudniają mówienia.

Kask – Najnowsze kaski wykonywane

są z wytrzymałego tworzywa

sztucznego, które rozprasza siłę

uderzenia. Od wewnątrz wyłożone

są natomiast absorbującą energię

pianką. Istnieją trzy rodzaje kasków:

z półpleksą (plastikowa osłona na

oczy), bez półpleksy lub kaski z tzw.

„klatką”, czyli metalową kratą

osłaniającą twarz zawodnika. Ten

ostatni rodzaj kasków jest

obowiązkowy dla kobiet oraz dla

zawodników poniżej 18 roku życia.

W ten sposób dobrnęliśmy do końca

naszej podróży w głąb hokeja na

lodzie. Trzeba przyznać, że cała

obudowa tego sportu – i to w bardzo

dosłownym znaczeniu – nie jest

wcale tak prosta jak można było to

sobie wyobrazić. Krążek to nie zwykła

plastikowa zabawka, konstrukcja kija

nie jest równie prosta co konstrukcja

cepa, a cały ekwipunek jest droższy,

niż mogłoby się wydawać. Zatem

czapki z głów w stronę ludzi, którzy

pracują nad tym, aby ta piękna

dyscyplina – od organizacyjnej strony

– wyglądała tak, jak ma wyglądać.

Page 30: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

30

Ted Ligety spędził święta w Paryżu

Szkoda tylko, że na boisku wyraźnie lepsze były Węgierki…

Lindsey Vonn i jej nagroda za zwycięstwo w zjeździe w Val D'Isere

Maskotki Rio2016 ze swoimi "dowodami osobistymi"

Page 31: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

31

Tak regionalne zawody zakończył w grudniu jeden z najlepszych kolarzy górskich - Julien Absalon

…A kilka dni później sprawdzała co przyniósł Mikołaj

Aga Radwańska najpierw po raz pierwszy trenowała z Martiną Navratilovą…

Page 32: Olimpijskie tętno 1/2015 (1)

32