Upload
moto-turysta
View
235
Download
1
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Autor: Dariusz / Moto-Turysta 165
Citation preview
S p o n s o r n a g r ó d d l a l a u r e a t ó w r a n k i n g u „ M o t o - T u r y s t a R o k u 2 0 1 3 ” S p o n s o r n a g r o d y d l a a u t o r a „ R e l a c j i R o k u 2 0 1 3 ”
Sezon 2013 01.04.2013 - 31.03.2014
Tytuł: Nordkapp 2013
Autor: Dariusz / Moto-Turysta 165 >>>
Ranga M-T: Podróżnik >>>
Numer relacji: 14/2013/Turystyczne wojaże
Relac ja ob ję ta rank ingami "Moto -Turys ta Roku 2013" & "Wyprawa Roku 2013"
Data wyprawy Data nadesłania relacji Data publikacji relacji
05-13.07.2013 12.08.2013 01.09.2013
1 z 14
5.VII.2013 / Piątek
Nareszcie. Po prawie dwóch latach marzeń o tej wyprawie wreszcie
wyjeżdżam. Jest godzina 15.00, piątek. Normalny dzień w pracy,
ale dla mnie nie do końca. Motocykl spakowany (kufry, namiot, ciuchy
i jedzonko), zatankowany, a ja odpowiednio ubrany startuję na pierwszy
odcinek mojej trasy Żary – Świnoujście, ok. 350 km. Jadę na prom do Szwecji. To pierwszy dzień jazdy i zarazem
najkrótszy odcinek trasy jaka miała mnie czekać. Taka rozgrzewka przed prawdziwą podróżą. Przejazd
do Świnoujścia to picuś. Piękna pogoda, znana droga, czyli nic ekscytującego. Do Świnoujścia dojeżdżam
3 godziny przed wypłynięciem promu. Zatrzymałem się w przydrożnym zajeździe, zatankowałem motocykl
(bestia) do pełna, zjadłem schabowego z domowego zapasu, kupiłem mapy Szwecji i Norwegii, i czekałem
na wjazd na prom. A propos map! To złodzieje! Kupiłem dwie, bo tak było napisane na okładce, a później
okazało się, że są to identyczne mapy, tylko różniące się nazwą - jedna to Szwecja druga to Norwegia!
Istni złodzieje. Tą samą mapę sprzedają pod dwoma różnymi nazwami!
Nadeszła pora wjazdu na prom. Tłumów nie było, więc
poszło sprawnie. Zaparkowałem bestię, obsługujący przypiął
ją pasem do pokładu i udałem się do mojej czteroosobowej
kajuty bez okna (najtańsza wersja 99zł). Na szczęście
nie miałem towarzystwa, tak więc byłem bardzo zadowolony.
W kajucie była łazienka, więc prysznic był bardzo wskazany.
Później poszedłem zwiedzać ten krążownik, gdyż nigdy
przedtem nie pływałem czymś taki i to po pełnym morzu.
W barze zafundowałem sobie ostatnie piwo przed powrotem
do domu / cena 11 zł. Wycieczka miała być lekarstwem dla mojej wątroby. Czas ją zregenerować po strażackim
maju i czerwcu. Prom dość szybko płynął, morze było spokojne. Nie kołysało.
Na górnym pokładzie zaczepił mnie Polak
mieszkający i pracujący w Norwegii (Oslo), który
zabierał siostrzeńca na wakacje do siebie. Oczywiście
był pasjonatom motocykli, a jego 17-sto letni
siostrzeniec jeszcze większym. Pili piwo i chcieli
chwilę pogadać. Przegadaliśmy z godzinę.
Poopowiadał o Norwegii, dał numer komórki
i zapraszał jak będę wracał w drodze powrotnej
do siebie na kawę. Oczywiście nie skorzystałem, ale zawsze miło mieć świadomość, że w razie czego mam
do kogo zadzwonić, by otrzymać jakąś pomoc czy radę.
6.VII.2013 / Sobota
Rano około 6.30. zawinęliśmy do portu w Ystad w Szwecji.
Po opuszczeniu promu rozpoczęła się moja właściwa podróż. Czekała mnie trasa ok. 350 km do Goteborga,
drugiego co do wielkości miasta w Szwecji. Miałem tam zrobić sobie krótki przystanek w celu odwiedzenia
znajomych z Żar. Droga to częściowo normalna szosa, a częściowo autostrada. Pogoda była super, słonecznie,
prawie bezwietrznie - jak w Polsce. Widoki również porównywalne z naszymi - równinny teren, zielony, bez lasów,
jak w Wielkopolsce. Ograniczenia prędkości do 80 km/h, a na autostradzie do 110/120 km/h. Praktycznie przez
cały czas nikt mnie nie wyprzedził. Jechałem cały czas z maksymalną dopuszczalną prędkością. Inni też tak się
poruszali, więc nie ma mowy o wyprzedzaniu chyba, że ktoś jechał wolniej. Za przekroczenie prędkości w całej
Skandynawii są wysokie mandaty więc wolałem nie ryzykować.
Szybko i bez problemów dotarłem do celu. U znajomych
zjadłem skromne śniadanie. Skosztowałem tradycyjnego
brazylijskiego gulaszu na fasoli i po dwóch godzinach
wyruszyłem w dalszą podróż. Oczywiście zapraszali mnie
bym został na noc, gdyż dziś wieczorem organizowali
spotkanie na 50 osób z okazji pierwszej rocznicy ich synka.
Ja jednak chciałem jechać dalej. Miałem zbyt krótki urlop
na goszczenie się, a chciałem przejechać jak najwięcej
kilometrów. Plan na tą chwilę był taki, by dojechać do połowy Szwecji, później odbić na Norwegię i rozpocząć
podróż powrotną.
Po zatankowaniu paliwa, stacja benzynowa oczywiście samoobsługowa, ruszyłem w stronę Sztokholmu.
Droga normalna, bez autostrad, ale już przynajmniej w otoczeniu lasów. Jechałem tak spokojnie ok. 400 km
i jakieś 200 km przed Sztokholmem zjechałem na pierwszy camping. Po zapłaceniu 150 koron (ok. 70 zł),
rozbiłem namiot i poszedłem skorzystać z prysznicu i zrobiłem pierwsze pranie. Później kolacja przy namiocie
z moich zapasów i spacer przed snem. Zwróciłem uwagę, że na polu było rozbitych dużo dziewczyn
i kobiet po dwie, trzy bez facetów. Same lesby. Trzy takie były rozbite koło mnie i postawiły grilla 2 metry obok
mojego motocykla, a dym z ich grilla wiał na moją bestię i namiot. Ale one widząc to, nic sobie z tego nie robiły.
2 z 14
Stare dupy po trzydziestce. Rano wstały na kacu i po 10 minutach chyba nawet nie odwiedzając łazienki, wrzuciły
namiot i graty do bagażnika i odjechały. Na szczęście były brzydkie. Ale takich dwójek i trójek było znacznie
więcej. Samotne baby na campingach.
7.VII.2013 / Niedziela
Bez śniadania ruszyłem w dalszą podróż. Dojazd
do Sztokholmu był bezproblemowy. Przejazd przez miasto
bocznymi dzielnicami – brak obwodnicy. Cały Sztokholm
to istna Wenecja. Choć to chyba nie najlepsze porównanie.
Miasto jest położone na setkach wysepek. Wszędzie woda. Aby to zwiedzić musiał bym mieć dużo czasu,
a ja go nie miałem, a ponadto odpuściłem sobie od początku zwiedzanie miast. Celem mojej wycieczki była
czysta podróż, tylko ja, moja bestia i szosa.
Po wyjeździe ze stolicy w stronę północy jechałem wzdłuż wybrzeża zatoki Botnickiej. Charakterystyczną
cechą tej drogi jest to, że prawie na całej długości ma trzy pasy ruchu (fragmentami cztery lub dwa). Te trzy pasy
były tak dzielone, że średnio co 2 - 3 km, raz jedna strona miała dwa pasy ruchu, a w tym czasie przeciwna jeden
pas, a później zmiana. Na całej długości pośrodku były metalowe słupki połączone ze sobą kilkoma stalowymi
linkami. Ciekawe wrażenie, ale zarazem bardzo dobre rozwiązanie. Prędkość z zasady 80 – 90 km/h.
Nikt (prawie) nie wyprzedza, ruch jednostajny, ale sprawny i szybki. Bardzo mało ograniczeń prędkości, gdyż
nie ma prawie miejscowości. Droga prosta, lasy, jeziora. Mimo wydawałoby się niskiej prędkości, bardzo szybko
się jechało. Te trzy pasy ruchu, to duża oszczędność w stosunku do budowy autostrady, a prędkość podróżna
niewiele mniejsza. Genialne rozwiązanie. Tak mogliby budować w Polsce i w całej Europie, gdzie nie byłoby kasy
lub miejsca na autostradę, a zarazem gwarantowałoby to płynność, szybkość i bezpieczeństwo ruchu.
Jeżeli przed tobą jedzie jakiś zawalidroga, to i tak wiesz że za chwilę będziesz miał dwa pasy ruchu i go spokojnie
wyprzedzisz. Super! Tego dnia zrobiłem chyba z 850 kilometrów.
Zatrzymałem się na drugi nocleg na campingu.
Tu oczywiście robiłem to samo co na poprzednim. Na szczęście to pole było bardzo sympatyczne, same domki,
campery, przyczepy i jeden namiot z czwórką dzieciaków. Rozbiłem namiot i skorzystałem z prądu, by naładować
komórkę i urządzenie do nawigacji.
3 z 14
Tu też zacząłem poważnie się zastanawiać nad dalszym celem podróży. Nie byłem jeszcze przekonany,
czy pojadę do samego końca, czyli na Nordkapp. Rozłożyłem mapę wziąłem nawigację i zacząłem analizować
dalszą część podróży. Co ciekawe nie było już tu tradycyjnej nocy, tylko całą dobę był dzień. Tak więc noc mnie
niczym nie ograniczała i latarka nie była potrzebna. To zresztą było główną zaletą podróżowaniu po północy
kontynentu. Można było jechać całą dobę nie martwiąc się, że zaraz się ściemni i trzeba szybko szukać miejsca
na nocleg, by jeszcze za dnia rozbić namiot. Jak się później okazał korzystałem z tego skwapliwie.
Tak więc analizując mapę i swoje położenie zastanawiałem się dokąd dojadę. Dni urlopu były ograniczone
do tygodnia, ale mogłem go przedłużyć na telefon. Nie wziąłem podpinek ocieplających do spodni, gdyż
nie zamierzałem jechać na północ, a tam temperatura spada do kliku stopni powyżej zera i jak czytałem potrafi
być tam naprawdę zimno. Przeanalizowałem swoją garderobę i na szczęście miałem ze sobą kompletną bieliznę
termoaktywną i spodnie ortalionowe do spacerów. No i oczywiście kompletne ubranie przeciwdeszczowe,
które też chroni przed wiatrem. Tak więc podjąłem decyzję dalszej jazdy na północ, chociaż do kręgu polarnego,
ostatniego równoleżnika przed biegunem północnym. Tyłek już trochę bolał, kark, ramiona i nadgarstki,
ale poza tym wszystko było w porządku. Bestia spisywała się bez zarzutów. Miałem dobry czas, więc zostawiłem
sobie podjęcie decyzji do dnia następnego.
8.VII.2013 / Poniedziałek
Rano wyruszyłem dalej wzdłuż zatoki w kierunku
północnym. Po przejechaniu 200 – 300 km stwierdziłem,
że jednak jadę do końca. Zostało mi niewiele ponad 1000
kilometrów do celu i jeżeli teraz odpuszczę to nie wiem
kiedy będę chciał ponownie wybrać się w tym kierunku.
W końcu podróż po Skandynawii bez zdobycia Nordkappu, to dla braci motocyklowej nic by nie znaczyło.
Oczywiście później mogę tu przyjeżdżać i zwiedzać wybrane części tych krajów, ale raz trzeba zaliczyć
wierzchołek Europy. Byłem blisko celu i to mi dodawało siły i determinacji, by jednak pchać się dalej i dalej.
Koszty podróży miały wynieść ok. 2 tys. złotych, a w tym momencie mogą się podwoić. Ale rozpoczęcie tej
podróży ponownie kiedyś, wcale nie ograniczyłoby wydatków, lecz wręcz odwrotnie, znacznie by je powiększyło.
Teraz jeszcze ok. 1,5 – 2 tys. złotych jest łatwiejsze do przełknięcia niż później od nowa np. 5 - 6 tys.
Tak więc biorąc wszystkie za i przeciw, podjąłem decyzję gnać do przodu...
W tym dniu przekroczyłem krąg polarny,
zobaczyłem pierwsze renifery na drodze,
pokonałem
200 km
Finlandii.
4 z 14
5 z 14
Najważniejsze, że przekroczyłem na motocyklu 1000 km,
a dokładnie 1050 km. Zawsze jak czytałem, że ktoś się chwalił,
że po autostradach Europy udało mu się przejechać 1000 km,
to był wielki. To był wyczyn. Zresztą jest nadal w naszej
kulturze dwóch kółek. Ale przejazd autostradami to jedno,
a normalnymi drogami z ograniczeniami prędkości to zupełnie
coś innego. Tak więc dokonałem kolejnej niemożliwej rzeczy.
Czułem się podróżnikiem z prawdziwego zdarzenia. Miałem już
w swoim życiorysie kolejny rekord, który w światku motocyklistów ma znaczenie. Jak się później okazało,
to nie było największe moje osiągnięcie.
W Finlandii zatrzymałem się przed północą, oczywiście było widno, na samoobsługowej stacji
benzynowej. Zrobiłem sobie godzinną przerwę na posiłek i odpoczynek. Nocleg postanowiłem zrobić sobie
w Norwegii i tak też zrobiłem.
9.VII.2013 / Wtorek
Jechałem dalej, przekroczyłem granicę z Norwegią
i zacząłem rozglądać się za jakimś ustronnym miejscem
na rozbicie namiotu. Tak przejechałem kilkadziesiąt
kilometrów nie mogąc nic ciekawego znaleźć.
Wreszcie na przydrożnym parkingu stały campery. Parking był w lasku przy strumieniu. Tu się zatrzymałem
i zdołałem kawałek dalej w lesie rozbić namiot - była 4 rano. Przed piątą chyba już zasnąłem.
Pobudka o 10.30. Napełniłem butelkę plastikową wodę ze strumienia, zrobiłem sobie śniadanie, zwinąłem
obozowisko i zaczęło padać. Po drodze trochę się rozpadało, a droga zaczęła prowadzić przez jakieś
miejscowości w przepięknej scenerii. Wąwozy z surowych skał, rwąca rzeka górska wzdłuż drogi, a sama droga
zaczęła się wić jak wstążka. Szkoda, że padało i było ślisko na drodze, bo wreszcie mógłbym nacieszyć się
zakrętami, których jak do tej pory praktycznie nie doświadczyłem. Na szczęście po kilkunastu kilometrach zrobiło
się sucho a krajobraz zmieniał się w bardziej księżycowy. Roślinność się kończyła, a droga wiła się wśród
łagodnych wzgórz. Zostało ok. 200 km do celu. Po kolejnych
kilometrach zatrzymałem się 150 km przed Nordkappem
na stacji paliw w jakiejś miejscowości, gdzie był również
sklep z pamiątkami. Zatrzymali się tam też trzej Niemcy
na motorach, którzy jak ja podążali w tym samym kierunku.
Zakupy pamiątek postanowiłem sobie zostawić na drogę
powrotną.
Po zatankowaniu paliwa ruszyłem na ostatni odcinek
trasy. 150 km, w tym przejazdy przez
trzy tunele, niektóre po kilka kilometrów.
Nordkapp jest wyspą, na którą można się
dostać właśnie takim tunelem wyżłobionym pod dnem morza.
Sama droga była wspaniała, księżycowy krajobraz, tylko trawa
i gołe skały. Zakręty!!! Trochę wietrznie, ale nie było tak zimno jak się obawiałem. Nie padało. Nawet zdjąłem
ubranie przeciwdeszczowe i jechałem po suchej nawierzchni. Banan na twarzy mimo zmęczenia.
O godzinie 15.48 kupiłem bilet wjazdowy na Nordkapp. Welcome to The North Cape - jak mówią Anglicy.
Dalej już nie można dojechać. To koniec drogi, to koniec naszej Europy. Dalej już tylko ocean i Biegun Północny.
Cena biletu 245 koron (ok. 120 zł), z dostępem do zwiedzania wszystkiego i obejrzeniem filmu.
Na parkingu jak się przygotowywałem do zwiedzania, podeszło do mnie dwóch sympatycznych, starszych
Włochów, którzy już zakończyli zwiedzanie i szykowali się do odjazdu. Porosili mnie bym zrobił im pamiątkowe
zdjęcie, a w rewanżu oni zrobili mnie. Uśmiechnęliśmy się, gdyż oni i ja mieliśmy takie same komórki. Tradycyjne
pozdrowienia i życzenie sobie dobrej drogi i czas na zwiedzanie.
6 z 14
Oczywiście zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie przy globusie
i kilka innych fotek.
Pozwiedzałem wszystko co można
było zwiedzić, zaliczyłem sklep z pamiątkami,
gdzie ceny były kosmiczne. Zaszedłem do restauracji, gdzie ceny również były kosmiczne i stwierdziłem,
że moje wydatki skończyły się na zakupie biletu. Obejrzałem za to film o wyspie. W sali kinowej z ekranem
3d (trzy ekrany pod kątem) i dźwiękiem przestrzennym, co godzinę wyświetlają piętnasto minutowy
film o życiu ludzi i zwierząt na Nordkappie. Super ścieżka dźwiękowa i fantastyczne ujęcia całej wyspy. Mocne
wrażenie. Bardzo mi się podobał. Zero słów tylko muzyka i obraz. Wrażenie gwarantowane.
Na zakończenie pobytu zrobiłem z kamieni mały kopczyk dla Patryka. Tak tradycja. W różnych intencjach ustawia
się tam takie kamienne kopczyki. To była bardzo osobista chwila.
Po około dwóch godzinach pobytu postanowiłem ruszyć
w drogę powrotną. Chciałem zjechać jakieś 200 km na południe
i zatrzymać się na nocleg w celu nadrobienia poprzedniej straconej
nocy. Jadąc wymyśliłem sobie że zatrzymam się za pierwsze
130 km w przydrożnej knajpce, którą widziałem i tam zafunduję
sobie jakąś potrawę z renifera lub łosia. Jak postanowiłem tak
zrobiłem. Stanąłem pod knajpką i najpierw udałem się do toalety.
Przechodząc koło bufetu chciałem najpierw zamówić herbatę ale tak mi się chciało siku, że zostawiłem to sobie
na później. I całe szczęście. Po zobaczeniu cen na jadłospisie szczęka mi opadła. Najtańsze danie to jakaś
zapiekanka za 130 koron, to tyle co za nocleg na kampingu. A dania z renifera lub łosia przekraczały 300 koron.
Wyszedłem głodny i spragniony stwierdzając, że jednak jestem biedakiem.
Sto metrów dalej była oczywiście nieczynna stacja benzynowa gdzie zatankowałem bestię i na ławce pod
sklepem zrobiłem sobie swój posiłek z polskich produktów.
7 z 14
Herbata i parówki z puszki. Danie za 6 zł. a nie 200 zł.
jak bym musiał zapłacić sto metrów wcześniej. Co prawda
to nie renifer ani łoś, ale moim kiszkom w zupełności wystarczyło.
Było ciepłe i smaczne.
Rozpoczęła się droga powrotna do domu. Cel został
osiągnięty, teraz tylko do domu. Przede mną cała Norwegia.
Raj dla motocyklistów. Super drogi, widoki i non stop zakręty.
Żadnych autostrad i prostych dróg. Dopiero przed Oslo drogi się
prostują. Ponad tysiąc kilometrów zakrętów. To był drugi cel po Nordkappie. Jazda się zaczęła…
Plan za jakieś 200 km zatrzymać się na nocleg na dziko. Tak też się stało. Super droga, pełna zakrętów na całej
długości sucha jezdnia. Ćwiczyłem zejście na kolano w zakrętach i coraz lepiej mi to szło. Żartuje, sporo mi
jeszcze brakuje, ale pracuję nad tym. Z każdym zakrętem poprawiałem swoją technikę jazdy.
W pewnym momencie zauważyłem, że dziś zrobiłem już 450 km i czas na nocleg. Udało mi się przy drodze
dostrzec dwa samochody na poboczu drogi i jeden namiot. Postanowiłem dołączyć się do towarzystwa i o drugiej
nad ranem byłem już w swoim namiocie na tzw. noclegu na dziko. Było zimno i trochę wilgotno ale w śpiworze
szybko się rozgrzałem. Po spokojnej nocy (kilku godzin snu), zwinąłem namiot i ruszyłem dalej.
10.VII.2013 / Środa
Celem na ten dzień było dotarcie do Narviku, zwiedzić go
i tam poszukać noclegu. Tak też zrobiłem. Jazda do Narviku była
wspaniała. Przed samym miastem zrobiło się bardzo zimno.
Wiał zimny północny wiatr, było wilgotno.
Zatrzymałem się na stacji benzynowej by jak zwykle napoić bestię, a przy okazji podładować komórkę. Bateria
już ledwo zipała po dwóch noclegach poza kampingami. Poprosiłem panie z obsługi stoiska by podłączyły mi
na kilkanaście minut telefon - nie było problemu. Aby być w pobliżu komórki zamówiłem kawę i hot doga. Cena
za tak „wykwintne” śniadanie wyniosiła 61,50 koron (około 30 zł.). Szczęka mi opadła ale z uśmiechem
zapłaciłem i podziękowałem. Na podobny posiłek jeszcze tylko raz się odważyłem. Skąpiłem na wszystkim.
8 z 14
Woda ze źródeł i strumieni górskich, jedzenie z polski. Tam wydawałem tylko na paliwo, obowiązkowe opłaty
za przejazdy oraz 3 płatne kampingi. W pozostałym zakresie byłem samowystarczalny.
Wjechałem do Narviku. Przed miastem minąłem kamping. Było jednak tak zimno, że stwierdziłem, że muszę
jednak pojechać dalej. Narwik zwiedziłem tylko z siodełka mojej bestii. Nie chciało mi się łazić, gdyż aura nie była
zbyt zachęcająca, a parkingi były płatne. Nabrałem już doświadczenia, że tutejsza pogoda w każdym miejscu
jest inna. Znalazłem na mapie ok. 30 km dalej zatokę, w której był zaznaczony kamping. Tam według mapy
miałem być osłonięty od morza wzgórzami gór więc tam też się udałem. I to był dobry wybór.
Wjechałem na kamping późnym popołudniem. Przede
mną dwóch motocyklistów z Niemiec załatwiało właśnie sobie
nocleg w jednym z wielu tu stojących małych dwuosobowych
domków. Ja wybrałem swój namiot. Cena za namiot 140 koron,
a za najtańszy domek, na który przez chwilę miałem ochotę,
po prostu nie było mnie stać. Cena za noc – 375 koron
(około 180 zł), koszmar!
Postój ten był świadomie zaplanowany, gdyż po dwóch
postojach na dziko, potrzebowałem trochę cywilizacji. Dłuższy odpoczynek był także wskazany
po dotychczasowych trudach podróży i przed kolejnymi prawie 3 tyś. km do jej zakończenia. Toaleta, prysznic,
kuchnia i cała noc pozwoliły mi się zregenerować i odświeżyć. Zrobiłem również ostatnie pranie. Pogadałem
z francuzem, który również wziął domek zamiast namiotu, gdyż jak stwierdził miał już dość zimna
i deszczu. On był dopiero w drodze na Nordkapp. Dalej zamierzał wracać przez Finlandię, Łotwę, Estonię, Litwę,
Polskę i Niemcy. Trasa trochę krótsza od mojej ale również daleka. Liczył na 5 tyś. kilometrów. Był bardzo
sympatyczny i nawet zażartował sobie z Niemców - ale to zostawiam bez opisu.
Położyłem się spać o 22 i nie mogłem zasnąć do 23. Wreszcie się zmusiłem i się dobrze wyspałem.
11.VII.2013 / Czwartek
Po szóstej rano byłem już na nogach i o 8.00 ruszyłem
w dalszą drogę. Nie spodziewałem się jednak tego, że będzie to mój już ostatni nocleg do końca podróży. Więcej
już namiotu nie rozbiłem. Tego nie planowałem ale tak wyszło. No, ale nie uprzedzajmy faktów.
Przejechałem jakieś 40 km i znalazłem się na przystani promowej, z której musiałem skorzystać w celu
przedostania się na drugą stronę kolejnej cieśniny. Objazd byłby nieuzasadniony czasowo i chyba ekonomicznie.
Zapłaciłem kartą u gościa, który wpuszczał na prom i miał
na swoim wyposażeniu przenośny czytnik kart płatniczych.
Podróż trwała ok. 30 minut.
Na drugim brzegu po przejechaniu jakiś trzech
kilometrów zatrzymałem się na parkingu. Był tam znak
drogowy mówiący o odległościach do trzech kolejnych miast
na tej trasie. Najdalej położona miejscowość, przez którą
oczywiście jechać była oddalona o 820 km – Trondheim.
9 z 14
Myślę sobie niezłe tu odległości. Ale będę jechał i gdzieś przed
Trondheimem poszukam sobie noclegu. Trasa była jak zwykle
przepiękna. Droga gładka, pełna zakrętów, sucha, trochę chłodno
ale widno i z każdą setką miało być cieplej. Dojechałem po raz kolejny
do koła podbiegunowego. Tym razem jednak miałem go przekroczyć
w drugą stronę. Oczywiście przymusowy postój, parę fotek i w dalszą
drogę.
Kolejny postój był na stacjo benzynowej
jakiś czas później. Zatrzymałem motocykl obok innego motocykla.
To był gościu z Włoch. Paliwo na tej stacji wydawało mi się bardzo drogie,
a że miałem jeszcze prawie pół zbiornika paliwa postanowiłem zatankować w mniej komercyjnym miejscu.
Tu był akurat parking z ekskluzywną restauracją, hotelem, domkami hotelowymi. Mnóstwem miejsc
parkingowych, a na nim mnóstwo camperów. Czysta komercja. W restauracji siedział Italianiec i wcinał coś.
Ja tylko pokręciłem się i powłóczyłem po parkingu w celu rozprostowania kości. Taka przymusowa przerwa.
Po jakimś czasie wyszedł ten mało sympatyczny, jak się okazało Italianiec (w przeciwieństwie do tych dwóch
z Nordkappu), ledwo odpowiedział na przywitanie, wsiadł na maszynę i ruszając tylko odburkną „ciau” i pojechał.
Na tym parkingu zaczepił mnie też Polak, który jak mi powiedział od lat pracuje w Norwegii, a teraz przyjechała
do niego żona z córką i jadą na wspólną wycieczkę na Lofoty. Jadą z Trondheim, do którego ja zdążałem.
Poopowiadał mi o różny rzeczach, ostrzegł przed przekraczaniem prędkości, gdyż już zdarzało mi się to robić.
Po przekroczeniu limitu prędkości o 25 km/h, grozi utrata prawa jazdy, więc nie warto ryzykować. To mnie trochę
ostudziło i sprowadziło na ziemię. Całe szczęście, gdyż jak mi wytłumaczył na drodze, którą zamierzałem jechać,
są takie fotoradary, które na pewnym odcinku drogi rejestrują średni czas przejazdu, a przekroczenie o 5 km/h,
kończy się mandatem. Warto też wiedzieć to, że mandaty
z Norwegii trafiają do Polski. Tak więc można było się złapać
na taką pułapkę. Zresztą nie wiem, czy gdzieś wcześniej się
na to nie złapałem. Przy fotoradarach zwalniałem,
ale później sobie pozwalałem na więcej niż czasami
było dopuszczalne. Za miesiąc lub dwa jak nic nie przyjdzie
to będzie dobrze.
10 z 14
Dalsza trasa jak zwykle zachwycała. Do noclegu planowałem
przejechać może ze 200 – 300 km. Po jakiś kilkudziesięciu
kilometrach, może po trochę więcej, gdyż średnio zatrzymywałem się
po minimum setce, zjechałem na leśny sympatyczny parking nad
rzeczką. Tam był zaparkowany jeden motocykl i dwa samochody
osobowe. Po chwili się okazało, że motocyklistą był sympatyczny
50-cio latek z Polski. Na dodatek, jednym z samochodów, jechał
facet z córką z Zielonej Góry, który się urodził w Żarach. Wszyscy zaczęliśmy rozmawiać i jak się okazało
wszyscy wracaliśmy z Nordkappu. Gościu z Zielonej też nocował w namiocie, tak więc rozumiał nasz styl.
Po paru minutach pożegnał się i odjechał a my z motocyklistą o sympatycznym imieniu Michał, zostaliśmy tam
na dwie godziny. Michał był strasznym gadułą. Cały czas nawijał. Wypiliśmy wspólnie kawę, ja dodatkowo
zjadłem kolację, wymieniliśmy się numerami telefonów obiecując, że się zdzwonimy w kraju i gdzieś się razem
wybierzemy. On czekał na kolegów, którzy postanowili trochę więcej zwiedzić po drodze. Oni jechali „w koło
kałuży” jak w żargonie motocyklistów mówi się o Bałtyku. Przez Litwę, Łotwę itd. kończąc na Szwecji. Byli już
w drodze 2 tygodnie, a jeszcze mieli tydzień zaplanowanej jazdy do domu. Ja chciałem to zrobić w 8 dni…
Był już późny wieczór i planowałem za dwie, trzy godziny zatrzymać się
na nocleg. Postój jednak z Michałem pozwolił mi jednak zregenerować siły
i ze względu na brak nocy, miałem komfort dalszej jazdy bez pośpiechu.
Gdy zostało jakieś sto kilometrów do Trodhaim, postanowiłem tam dojechać
i gdzieś za miastem się zatrzymać i rozbić obozowisko, oczywiście na dziko.
Muszę zaznaczyć, że tego dnia mijałem znak drogowy Trondheim 820 km,
a teraz byłem już w jego pobliżu. To mnie zmobilizowało, żeby jednak tam
dojechać. Tak też zrobiłem.
Przed wjazdem do miasta kolejny tunel (minąłem już ich mnóstwo),
tym razem jednak szok. Szlaban opuszczony, czerwone lampy błyskają
i napis droga zamknięta. I nic więcej. Zero samochodów, zero oznaczeń o jakimś objeździe, tylko koniec drogi.
Zawróciłem do najbliższego ronda skręciłem intuicyjnie w lewo na rondzie i po chwili nawigacja wyznaczyła nową
drogę omijającą zamknięty tunel. Dziękowałem wtedy mojej nawigacji wartej 1700 zł., nie żałując żadnej złotówki
na nią wydaną. Tak zacząłem wjeżdżać do miasta i po kilku kilometrach sytuacja się znowu powtórzyła. Znów
zamknięty tunel ale już przy nim pracowali robotnicy a za mną jechał tir, który najwyraźniej jechał tą samą trasą
co ja i widząc w lusterkach w którą stronę włącza kierunkowskazy, zdałem się przez chwilę na niego. Po chwili
moja navi złapała nową trasę i sama mi wskazała nową drogę. Te przeboje plus chłodna noc orzeźwiły mnie
i postanowiłem jechać dalej do cieplejszych miejsc, do ustronnego miejsca. Kilometry leciały a miejsca na dziki
nocleg jak nie było, tak nie było. Wbrew pozorom przy głównej trasie wcale nie jest łatwo znaleźć miejsce
na rozbicie namiotu. Oczywiście kampery stały na wszystkich parkingach, były po drodze płatne kampingi,
ale ja nie potrzebowałem płatnego, tylko darmowego - a takiego jak na złość nie mogłem znaleźć. Znów jakaś
stacja paliw, posiłek na kuchence gazowej, przerwa na chwilę odpoczynku i jazda…
11 z 14
12.VII.2013 / Piątek
benzynowej. I miał rację, ale nie w nocy. Dopiero nad ranem czułem, że robi się coraz cieplej wraz z widokiem
wschodzącego słońca.
Jakieś 80 km za Trondheimem zjechałem z dotychczasowej trasy o oznaczeniu 06 na trasę 03, która była
o 50 km krótsza (do Oslo). Była to alternatywna trasa do głównej 06, więc liczyłem, że łatwiej znajdę na niej
miejsce na rozbicie namiotu. Jednak się srogo przeliczyłem. Miejsca nie znalazłem a trasa była tak cholernie
nudna, prosta i maksymalną prędkością 80 km/h z mnóstwem ograniczeń do 60, 50 a nawet 30 km/h, a do tego
pełno radarów, włącznie z tymi mierzącymi chwilową prędkość na danym odcinku. Tak jak mnie ostrzegał gościu.
To było najkoszmarniejsze około 300 km drogi w całej Norwegii. Tak mnie wykończyła taka jazda, że o 6 rano
na pierwszej napotkanej stacji benzynowej kupiłem sobie red bulla, który i tak na niewiele pomógł. O godz. 7
tak już padałem na pysk ze zmęczenia tą monotonną jazdą, że zatrzymałem bestię przy lesie. Rozścieliłem tylko
koc, popryskałem się sprayem przeciwko komarom, ubrałem swoją czapeczkę z siatką ochronną przeciw
owadom (myśliwską) i padłem w pełnym rynsztunku z głową na śpiworze. Było ciepło i cicho. Spałem tak przez
dwie i pół godziny.
Minęła północ, minąłem Trondheim i dalej jechałem. Czułem
się dość dobrze (poprzednia noc w całości przespana),
więc postanowiłem jeszcze jechać. Ciemność mi nie groziła,
a czym bardziej na południe tym miało być cieplej.
Tak przynajmniej zapewniał mnie ten Polak z rodziną na stacji
Jak się później okazało, jechałem 23 godzin (z przerwami
powyżej opisanymi) i przejechałem 1200 km. Padły dwa kolejne
rekordy: czas przejazdu i dystans.
Do Oslo pozostało niecałe 200 km. Na kilkadziesiąt kilometrów
przed stolicą Norwegii wjechałem wreszcie na dawną główną trasę
„06” licząc, że teraz będzie już lepsza droga, zaraz miała się
Zacząć autostrada. Przeklinając dotychczasową trasę, wcale
nie poprawiłem swojej sytuacji. Pseudo autostrada była dopiero w budowie, więc cały czas jechałem w korkach
z ograniczeniami prędkości do 50 km/h. Teraz już naprawdę znienawidziłem ostanie setki kilometrów i marzyłem
już tylko o dotarciu do Szwecji, gdzie miała być już autostrada na same południe do Malmo, gdzie planowałem
przejechać po najdłuższym moście w Europie, łączącym Malmo w Szwecji z Kopenhagą w Dani. Do Danii
pozostało mi jeszcze 800 km. Z Oslo do granicy ze Szwecją było jeszcze ok. 90 km i ograniczenie na autostradzie
bez remontu do 90 km/h.
W Szwecji zatankowałem, wydałem ostatnie 160 koron jakie posiadałem, głównie na red bulle i z prędkością
najpierw 110 a później 120 km/h (takie były limity prędkości) gnałem do Danii, gdzie planowałem nocleg.
Plan zrealizowałem i o 22.00 godzinie wjechałem na słynny most. Robiło już się pomału ciemno, a za jakieś
80-90 km miałem upatrzony kemping, na którym zamierzałem pozostać do rana. Pierwsze wrażenie po wjeździe
12 z 14
do Danii było wspaniałe. Droga super, prędkość na autostradzie do 130 km/h, super oznakowanie. Kopenhagę
mijałem trzypasmową autostradą, a na pierwszej stacji benzynowej, na której się zatrzymałem, było wszystko
czynne. Zatankowałem bestię, wypiłem kawę i szczęśliwy pojechałem na kamping. Po dotarciu na miejsce
o godzinie 23.00 zastałem zamknięty kamping na cztery spusty. Obiekt ogrodzony płotem z bramą zamkniętą
na cztery spusty z nieczynną recepcją (czynna tylko do godz. 19.00). Nie pozostało mi nic innego, jak jechać dalej
przed siebie do kolejnej stacji benzynowej, gdyż przy autostradzie nocleg na dziko, a nawet zatrzymanie się
nie wchodziło w rachubę.
13.VII.2013 / Sobota
Po północy wylądowałem wreszcie na kolejnej stacji benzynowej.
Tutaj znalazłem sobie ławeczkę na parkingu i postanowiłem zostać do rana, gdyż jazda w nocy po autostradzie,
która nie była ogrodzona płotami a znaki drogowe informowały o jeleniach, byłaby zbyt ryzykowna. A ja dość
miałem już ryzykowania i chyba byłem troszeczkę zmęczony.
ze Szwecji, wodę z kranu, sól i wykałaczki. Nawet kawa mi się skończyła na poprzednim parkingu.
Ustawiłem nawigację na dom - odległość 750 km. Same autostrady, jakieś 100 km przez Danię, a reszta
przez Niemcy. Mówię sobie pikuś, to już tak jakbym był w domu. Jazdy autostradą nie będę opisywał, gdyż
zawsze jest tak samo. Dzida i jeszcze raz dzida. Na nieszczęście przed Hamburgiem były jakieś objazdy
i kilkadziesiąt kilometrów tułałem się wraz z innymi po normalnych drogach i miejscowościach ze światłami.
To strasznie spowolniło jazdę i dodatkowo mnie zmęczyło. Za Hamburgiem byłem już tak śpiący tą monotonną
jazdą, że nawet rozmowa z inteligentom osobą (ze mną) i śpiewanie na głos nie pomagały. Zacząłem usypiać
na motocyklu. Musiałem szybko zjechać na jakiś parking i walnąć red bulla.
Tak więc wybrałem sobie ławeczkę, śpiwór pod głowę, czapeczkę
z siateczką na głowę i kimonko. Po godzinie drzemki obudziła mnie
wilgoć i buty mnie uwierały. Postanowiłem sobie zrobić posłanie,
a buty motocyklowe zamieniłem na adidasy. Karimata na ławkę,
koc do przykrycia i spałem tak do 6.00 rano.
Rano siusiu, śniadanko i czas w drogę. Jeżeli chodzi o jedzenie,
to zostawiłem sobie na resztę drogi do domu tylko suchą bułkę
Ale to też nie pomogło i na następnym parkingu postanowiłem tradycyjnie
znaleźć sobie jakąś samotną ławeczkę. I znalazłem taką, więc ją zająłem.
Słońce świeciło mi prosto w twarz, ale to nie miało znaczenia. Usnąłem
momentalnie i obudziłem się po godzinie. Po drugiej stronie stołu na ławeczce
siedziała sobie rodzinka z kilkuletnią córeczką i zasuwali sobie swoje
turystyczne jedzonko. Szybko wstałem, przeprosiłem za ewentualne chrapanie
(oczywiście nic nie rozumieli bo powiedziałem to po polsku), ubrałem buty
i wskoczyłem na bestię. Teraz już znacznie lepiej się czułem i miałem tylko
400 km do domu. Przed Berlinem miałem zatankować ale przegapiłem stację
i na rezerwie wjechałem do centrum Berlina. To była najkrótsza droga.
13 z 14
Tak przejechałem cały Berlin i 40 km później zatrzymałem się na ostatnie tankowanie. Miałem ostatnie 15 Euro
i zamieniłem je na paliwo. Do granicy jakieś 70 km. Dałem bestii popalić. Przekroczyliśmy nawet przez chwilę
200 km/h - tak dla zabawy, choć z moim całym ekwipunkiem nie powinienem tego robić. Fantazja ułańska rządzi
się jednak swoimi prawami...
Wreszcie granica!!! Jestem w Polsce. Po 9 dniach i przejechaniu 6700 km wróciłem do domu. Ostatnie
20 kilometrów do Żar przejechałem lajtowo.
Zajechałem pod dom, rozpakowałem się, przywitałem się z rodzinką, odstawiłem motocykl do straży, zrobiłem
zakupy do lodówki i w domu otworzyłem Jack’a Daniel’sa oraz piwo i zamierzałem się upić. Po dwóch setkach
już mi się nie chciało pić, więc się nie upiłem. Oczywiście wcześnie zrobiłem sobie solidną kąpiel i nawet
wypsikałem się pachnidłem by przestać czuć smród z ostatnich dwóch dni podróży.
PODSUMOWANIE
Było super. Spełnione marzenie. Dałem radę - ja i moja bestia.
Teraz mam już plan na następną podróż w przyszłym roku - Istambuł w Turcji, aby zjeść kebaba
-oryginalnego w stolicy Turcji po europejskiej części miasta, gdyż za mostem zaczyna się Azja,
-czyli kolejny graniczny punkt Europy.
Następnym razem będzie Sycylia, później Gibraltar, a na końcu Anglia i Irlandia.
Taki jest pal na kolejne wyprawy.
Oczywiście kolejność wypraw podlega negocjacji.
Koszt obecnej wyprawy to ok. 3700 zł (jeżeli nie przyjdzie jakiś mandat).
Pozdrawiam,
Dariusz / Moto-Turysta 165
14 z 14