299
  

Hocking Amanda - Trylle 03 - Przywrócona

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Książka kończąca trylogie Amandy Hocking.

Citation preview

  • Hocking Amanda

    Trylle 03

    Przywrcona

    Wendy, nastpczyni tronu krlestwa, musi polubi ksicia Vittra. To jedyny sposb, eby ocali Trylle przed ich miertelnym wrogiem i zapobiec krwawej wojnie z niepokonanym przeciwnikiem. Lecz myl o tym, e przyjdzie jej opuci miejsce, ktre stao si jej domem, jest nie do zniesienia...

    Poegnaa si ju ze swoj pierwsz mioci, czy teraz przyjdzie jej powici drug? Czy bdzie musiaa wyrzec si uczucia do Lokiego, tak jak wczeniej wyrzeka si mioci do Finna? Czy czeka j najtrudniejszy wybr: z ktrym z nich zostanie na zawsze

    Jeli tylko ich magiczny wiat ma przed sob jakie na zawsze. Przyszo Trylli ley w rkach Wendy - pod warunkiem e odway si o ni walczy

  • Azyl

    Wpatrzona w okno staam tyem do sali. Tej sztuczki nauczyam si od matki - dziki temu wydawao si, e nad wszystkim panuj. W cigu ostatnich miesicy Elora udzielia mi wielu rad, z ktrych najbardziej przydatne byy te dotyczce prowadzenia spotka. - Krlewno, to naiwno - stwierdzi kanclerz. -Nie moesz stawia caego spoeczestwa na gowie. - Wcale tego nie chc. - Odwrciam si, zmierzyam go chodnym spojrzeniem, a opuci wzrok i zerkn na zmit chusteczk w doni. Rozgldaam si po sali, starajc si ze wszystkich si uchodzi za chodn i opanowan jak Elora. Nie miaam zamiaru by bezduszn lodow wadczyni, ale wiedziaam, e nie posuchaj osoby sabej. Jeli jednak chciaam co zmieni, musiaam okaza si silna. Odkd Elora zaniemoga, przejam znaczn cz jej obowizkw, w tym uczestnictwo w rnych posiedzeniach w paacu. Spotkania z rad bezpieczestwa pochaniay mi mnstwo czasu.

  • Stanowisko kanclerza byo wybieralne i liczyam ze gdy tylko skoczy si kadencja, rozptam kampani przeciwko obecnemu kanclerzowi. By przebiegym tchrzem, a my potrzebowalimy kogo silniejszego na tym stanowisku. Garrett Strom - powiernik mojej matki - dzisiaj by na posiedzeniu, cho nie zawsze si zjawia Czsto zostawa z Elor, w zalenoci od jej stanu Moja asystentka Joss siedziaa z tyu i notowaa z zapaem. Bya to drobna dziewczyna - dorastaa w Forening jako mansklig i pracowaa u Elory, penic funkcj sekretarki. Odkd de facto przejam wadz, odziedziczyam take JOSS jako asystentk Duncan, mj ochroniarz, sta przy drzwiach jak zwykle. Towarzyszy mi wszdzie jak cie. Cho drobny i niezdarny, by mdrzejszy, ni si wydawao. Co prawda nigdy nie zastpi mojego poprzedniego ochroniarza, Finna Holmesa, ale w cigu minionych miesicy nabraam dla niego szacunku i sympatii Aurora Kroner siedziaa u szczytu stou. Koo mej by Tove, mj narzeczony. Zazwyczaj tylko on zajmowa miejsce u mego boku i byam niezwykle wdziczna losowi za jego obecno. Nie mam pojcia jak daabym sobie rad z rzdzeniem, gdybym bya cakiem sama. W posiedzeniu braa take udzia markiza Lans, kobieta, ktrej zbytnio nie ufaam, ale bya jedn z najbardziej wpywowych osb w Forening podobnie jak pozostali: markiz Bain

    odpowiedzialny za znajdowanie odpowiednich rodzin dla naszych

    podmienianych dzieci, markiz Court - skarbnik paacu

  • i Thomas Holmes, ktry dowodzi paacow stra i oddziaami tropicieli.

    Przy stole siedziao kilka innych Trylli wysokich rang. Na wszystkich twarzach malowaa si powaga. Z godziny na godzin sytuacja si pogarszaa, bo proponowaam zmiany. Nie chcieli ich - woleli, ebym popara obowizujcy od stuleci system, tyle e ten system przesta si sprawdza. Nasze spoeczestwo wkrtce legnie w gruzach, a oni nie chcieli dostrzec swojej roli w

    tej tragedii.

    - Z caym szacunkiem, krlewno - podja Aurora gosem tak sodkim, e prawie udao jej si zamaskowa jadowity ton. - W tej chwili mamy waniejsze sprawy na gowie. Vittra jest coraz silniejsza, a kiedy rozejm dobiegnie koca... - Rozejm! - Markiza Laris achna si i wpada jej w sowo. - Jakby co dobrego nam z tego przyszo. - Rozejm jeszcze nie dobieg koca. - Wyprostowaam si dumnie. - Nasi tropiciele w tej chwili staraj si rozwiza wszelkie problemy. Uwaam, e powinni mie dokd wraca. - Zajmiemy si tym, kiedy wrc - zaproponowa kanclerz. - A w tej chwili zajmijmy si ratowaniem sytuacji tu i teraz. - Przecie nie domagam si redystrybucji dbr, nie wzywam do obalenia monarchii - podkreliam. -Mwi tylko, e tropiciele ryzykuj ycie, dla nas i naszych podmienionych dzieci, i zasuguj na porzdny dom. Powinnimy zacz oszczdza ju teraz, a kiedy bdzie po wszystkim, zbudowa im prawdziwe domy.

  • - Bardzo to szlachetne, krlewno, ale powinnimy oszczdza przede wszystkim ze wzgldu na Vittr - zauway markiz Bain. By zawsze spokojny i uprzejmy, nawet gdy si ze mn nie zgadza. Nalea do nielicznych przedstawicieli arystokracji, ktrzy, w moim mniemaniu, kierowali si przede wszystkim dobrem ogu Trylli. - Nie spacimy Vittry - sprzeciwi si Tove. - Tu nie chodzi o pienidze, tylko o wadz. Wszyscy wiemy, czego chc, i kilka tysicy, a nawet milionw dolarw tego nie zmieni. Ich krl nie przyjmie pienidzy. - Zrobi, co w mojej mocy, by zapewni Fre-ning bezpieczestwo, ale wszyscy macie racj. Musimy znale jakie wyjcie z tej sytuacji. Co oznacza, e niewykluczone, e dojdzie do krwawej rozgrywki,' a jeli tak, musimy wesprze nasze oddziay. Zasuguj na najlepsz opiek i zakwaterowanie, a take dostp do uzdrowicieli, jeli w czasie wojny odnios rany. - Uzdrowiciele dla tropicieli? - Markiza Laris rozemiaa si gono. Zawtroway jej chichoty zebranych. - To mieszne. - A dlaczego? - zapytaam, starajc si zapanowa nad gosem. - Oczekujemy, e bd za nas ginli, ale nie chcemy ich nawet uleczy? Zatem nie moemy oczekiwa od nich wicej, ni sami im dajemy.

    - S od nas gorsi - podkrelia Laris, jakbym nie pojmowaa w czym rzecz. - Nie bez powodu to my mamy wadz. Niby dlaczego mamy ich traktowa jak rwnych sobie, skoro tacy nie s?

  • - Bo tego wymaga przyzwoito - tumaczyam. - Tak, nie jestemy ludmi, ale czy to oznacza, e mamy by nieludzcy? To dlatego nasi pobratymcy porzucaj nasze miasta i osiedlaj si wrd ludzi, pozwalajc na zanik mocy. Musimy da im odrobin wicej, inaczej nie zostan z nami. Laris mrukna co pod nosem, nie odrywajc stalowego spojrzenia od blatu stou. Miaa gadko zaczesane czarne wosy, zebrane w kok tak ciasny, e zdawa si naciga rysy jej twarzy. Pewnie celowo -chciaa tym samym podkreli swoj si. Markiza Laris miaa ogromn moc, panowaa nad ogniem, a taki dar bardzo wyczerpuje.

    Moc Trylli pozbawia je si witalnych, skraca ycie, przyspiesza starzenie.

    Jeli jednak Trylle nie posuguj si moc, magia atakuje ich umysy, przyprawia o obd. Najlepszym przykadem by Tove, ktry stawa si roztargniony i gburowaty, jeli regularnie nie dawa ujcia swojej mocy. - Czas na zmiany - odezwa si, gdy na sali zapada cisza podszyta irytacj. - Bd stopniowe, ale nadejd. Pukanie do drzwi ucio protesty, ale sdzc po czerwonej jak burak twarzy kanclerza, mia sporo do powiedzenia na ten temat. Duncan otworzy drzwi i do sali zajrzaa Willa. Umiechaa si niepewnie. Jako markiza, crka Garretta i moja najlepsza

    przyjacika, miaa prawo tu przebywa.

  • Zaprosiam j na posiedzenia rady, ale uparcie odmawiaa, tumaczc, e jej obecno przyniosaby wicej szkody ni poytku. Kiedy si z kim nie zgadzaa, zapominaa o uprzejmoci. - Przepraszam - zacza. Duncan odsun si, eby moga wej do sali. - Nie chciaam przeszkadza, ale jest ju po pitej, a o trzeciej miaam zabra krlewn na jej urodziny. Zerknam na zegarek - rzeczywicie, posiedzenie przecigno si o wiele bardziej, ni przypuszczaam. Willa podesza do mnie i umiechna si przepraszajco do zebranych, wiedziaam jednak, e wycignie mnie si, jeli nie zakocz zebrania. - Ach, tak. - Kanclerz ypa na mnie z niepokojcym podaniem w oczach. - Zapomniaem, e jutro koczysz osiemnacie lat. - Obliza wargi. Tove wsta, celowo zasoni mnie przed wzrokiem mczyzny. - Przepraszam was bardzo, ale mamy z krlewn pewne plany na dzisiejszy wieczr - powiedzia gono. - Porozmawiamy w przyszym tygodniu. - Tak szybko wracasz do pracy? - Laris wydawaa si oburzona. - Zaraz po lubie? Nie wybieracie si na miesic miodowy? - W obecnej sytuacji uwaam, e byoby to nierozwane - odparam. - Mamy za duo obowizkw. To prawda, ale nie tylko dlatego zrezygnowaam z podry polubnej. Bo cho bardzo lubiam Tove, nie bardzo wyobraaam sobie, co mielibymy robi we dwoje. Wolaam nawet nie myle o nocy polubnej.

  • - Musimy przejrze kontrakty podrzutkw. -Markiz Bain wsta pospiesznie. - Poniewa tropiciele sprowadzaj dzieci przed czasem, a wiele rodzin waha si, czy kontynuowa ten zwyczaj, pozmieniao si wiele rzeczy. Musisz podpisa zmienione deklaracje.

    - Do pracy. - Willa wzia mnie pod rk i pocigna w stron drzwi. - Krlewna wrci do pracy w poniedziaek i wtedy podpisze wszystko, co zechcesz.

    - Willa, to mi zajmie tylko chwil - zaprotestowaam, ale ypna na mnie gronie, wic uprzejmie umiechnam si do Baina. - Przejrz je w poniedziaek z samego rana. Tove zosta chwil duej, rozmawia z Bainem, ale zaraz dogoni nas w holu. Cho wyszymy ju ze spotkania, Willa nadal trzymaa mnie pod rk. Ilekro przebywalimy w skrzydle poudniowym, Duncan pozostawa o krok za mn. Wiele razy syszaam, e nie powinnam traktowa go jak rwnego sobie w obecnoci oficjeli i podczas formalnych uroczystoci. - Krlewno? - Joss biega za mn, gubic kartki z segregatora. - Krlewno, czy mam umwi spotkanie z markizem Bainem w sprawie kontraktw? Na poniedziaek? - Tak, Joss, doskonale. - Zwolniam, eby z ni porozmawia. - O dziesitej masz spotkanie z markizem Oslin-n. - Joss przekadaa kartki w segregatorze, a jeden arkusik si wysun. Duncan zapa go, zanim upad na ziemi, i pod jej. - Dzikuj. Krlewno,

  • spotkanie z markizem Bainem ma by przed czy po wizycie markiza Osinny? - To bdzie jej pierwszy dzie w pracy po lubie - odezwaa si Willa. - Jasne, e nie rano. Umw go na popoudnie. Zerknam na Tove, ktry szed koo mnie, ale z jego twarzy nie dao si wiele wyczyta. Odkd mi si owiadczy, rzadko wspomina o lubie. Jego matka i Willa wziy na siebie cae planowanie, dlatego nie rozmawialimy nawet o takich drobiazgach jak kolor kwiatw na stoach. O wszystkim zdecydo-wano za nas, wic nie mielimy podstaw do takich rozmw. - Moe by druga po poudniu? - zapytaa Joss. - Tak, idealnie - odparam. - Dziki. - Dobrze. - Joss zapisaa to starannie w notesie. - A do poniedziaku krlewna ma wolne - rzucia Willa przez rami. - A zatem przez cae pi dni nikt do niej nie dzwoni, nie rozmawia, nie umawia si na spotkania. Rozumiesz, Joss? Krlewna jest teraz nieosigalna. - Oczywicie, markizo Strom. - Joss si umiechna. - Wszystkiego najlepszego, krlewno, z okazji urodzin i lubu! - Nie mieci mi si w gowie, e z ciebie taka pracoholiczka! - westchna Willa, gdy szymy szybkim krokiem. - Kiedy ju zostaniesz krlow, w ogle nie bdziemy si widywa! - Przepraszam - tumaczyam si. - Usiowaam wyrwa si wczeniej, ale ostatnio sprawy wymykaj si spod kontroli.

  • - Laris doprowadza mnie do szau - sapn Tove i skrzywi si na samo wspomnienie. - Powinna j wygna, gdy zasidziesz na tronie.

    - Kiedy ja zostan krlow, ty bdziesz krlem -przypomniaam mu. - Sam moesz to zrobi. - Poczekaj, a zobaczysz, co zaplanowalimy na wieczr. - Duncan umiechn si szeroko. - Bdziesz si tak dobrze bawi, e nie bdzie czasu na zamartwianie si Laris czy kimkolwiek innym.

    Na szczcie, w zwizku ze zbliajcym si lubem, udao mi si wykrci z tradycyjnego balu urodzinowego wydawanego na cze krlewny. Elora i Aurora ustaliy, e lub odbdzie si zaraz po moich osiemnastych urodzinach. Wypaday w rod, lub zaplanowano na sobot, nie byo wic czasu na tradycyjny bal urodzinowy Trylli.

    Willa upara si jednak, e zorganizuje mae spotkanie, cho wcale si o to nie prosiam. Uwaaam, e wobec tego, co si dziao w Frening, nie byo czasu na zabawy. Vittra zaproponowaa traktat pokojowy, wedug ktrego nie bdzie nas atakowa, pki nie zasid na tronie. Tylko e wtedy nie zwrciam uwagi na specyficzny jzyk, jakim si posugiwaa. Zapewnia, e nie zaatakuje nas, czyli Trylli mieszkajcych w Frening. Ale wszyscy inni byli bezbronni. Vittra napadaa na nasze dzieci, cigle przebywajce u rodzin ywicieli wrd zwykych ludzi. Zdya porwa kilkoro z nich, zanim si zorientowalimy i wysalimy najlepszych tropicieli, eby sprowadzili

  • do Frening wszystkie dzieci, ktre skoczyy szesnacie lat. Wysalimy nawet tych tropicieli, ktrzy do tej pory penili sub w paacu. Byli te potrzebni po to, by czuwa nad modszymi podrzutkami. Wiedzielimy, e Vittra raczej ich nie porwie, bo tym samym wszczaby wojn, ale i tak trzeba byo zrobi wszystko, by chroni najcenniejszych, najmodszych czonkw naszej spoecznoci. To stawiao nas w bardzo niewygodnej sytuacji. Tropiciele byli w terenie, eby pilnowa podrzutkw, a to oznaczao, e nie mog sta na stray paacu. Gdyby Vittra zamaa warunki traktatu, bylimy waciwie bezbronni, ale nie mielimy innego wyjcia. Nie moglimy pozwoli, by porywali i krzywdzili nasze dzieci, wic wysaam w teren praktycznie wszystkich tropicieli. Finn pracowa niemal bez przerwy od kilku miesicy. By naszym najlepszym tropicielem, wsppracowa ze wszystkimi spoecznociami Trylli i sprowadza do domu podrzucone dzieci. Nie widziaam go od dawna, ostatnio - przed witami Boego Narodzenia, i czasami nadal za nim tskniam, ale podanie zblako. Jasno postawi spraw - obowizek jest najwaniejszy i nigdy nie stan si czci jego ycia. Zreszt wychodziam za m za innego i cho nadal mi zaleao na Finnie, musiaam o tym zapomnie i y dalej. - A waciwie gdzie bdzie ta impreza? - zwrciam si do Willi i staraam si nie myle o Finnie.

  • - Na grze. - Willa prowadzia mnie w stron wielkich schodw w holu. - Matt ju jest, sprawdza, czy wszystko gotowe. - Wszystko gotowe? - Uniosam brew. Kto uderzy pici w drzwi wejciowe z tak si, e zadray i zakoysa si yrandol nad naszymi gowami. Zazwyczaj gocie posugiwali si dzwonkiem, ale ten wali w drzwi pici. - Prosz trzyma si z daleka, krlewno - poleci Duncan i podszed do drzwi. - Ja otworz - zaproponowaam. Baam si, co moe mu zrobi go, ktry wali w drzwi z tak si, e trzs si ciany. Ruszyam do drzwi, ale Willa mnie powstrzymaa. - Pozwl mu - powiedziaa stanowczo. - I ty, i To-ve jestecie w pobliu, gdyby was potrzebowa. Wiem, e to brzmi gupio, w kocu to on jest moim ochroniarzem, ale jestem od niego o wiele silniejsza. Waciwie mgby jedynie zasania mnie wasnym ciaem w razie potrzeby, ale na to nigdy nie pozwol. Kiedy otwiera drzwi, byam tu za nim. Chcia je jedynie uchyli, ale powiew wiatru otworzy je na ocie i sypn niegiem do holu. Poczuam strumie lodowatego powietrza, ktry zaraz znikn. Willa, jeli chciaa, panowaa nad wiatrem, wic ledwie podmuch wichury wdar si do paacu, uciszya j jednym ruchem. Kto sta w drzwiach, opiera si rkami o framug, pochyla si do przodu, ciko zwiesiwszy gow, nieg pobieli jego ciemny sweter. Mia na sobie achmany, podarte w wielu miejscach.

  • - Moemy jako pomc? - zapyta Duncan. - Potrzebna mi krlewna - powiedzia nieznajomy. Na dwik jego gosu przeszy mnie dreszcz. - Loki - szepnam. - Krlewna? - Unis gow. Umiechn si krzywo, ale w jego umiechu nie byo dawnej bezczelnoci. Karmelowe oczy byy pene zmczenia i blu, na policzku blad siniak. A mimo to by rwnie przystojny jak w moich wspomnieniach. Wstrzymaam oddech. - Co ci si stao? - dopytywaam. - Co ty tutaj robisz? - Przepraszam za najcie, krlewno - odpar i spowania. - I cho najchtniej powiedziabym, e jestem tu dla przyjemnoci, nie... - Przekn lin, zacisn donie na framudze. - Wszystko w porzdku? - zapytaam i wyprzedziam Duncana. - Ja... - Chcia co powiedzie, ale ugiy si pod nim kolana. Run do przodu. Rzuciam si do niego, by go podtrzyma. Osun mi si w ramiona. Delikatnie uoyam go na pododze. - Loki? - Odgarnam mu wosy z twarzy. Unis powieki. - Wendy. - Umiechn si sabo. - Gdybym wiedzia, e omdlenie to cena za znalezienie si w twoich ramionach, zrobibym to ju dawno. - Co si dzieje, Loki? - zapytaam mikko. Gdyby nie by tak wyczerpany, skarciabym go za te sowa, ale skrzywi si bolenie, kiedy dotknam jego twarzy.

  • - Azyl - wychrypia i zamkn oczy. - Prosz o azyl, krlewno. - Przechyli gow na bok, rozluni si. Zemdla.

  • Urodziny

    Tove i Duncan zanieli Lokiego na pitro, do kwater suby. Willa pobiega uspokoi Matta, eby si nie martwi, a ja wysaam Duncana po Thomasa, bo nie miaam pojcia, co zrobi z Lokim. Straci przytomno, nie mogam go wic zapyta, co si stao. - Udzielisz mu azylu? - zapyta Tove. Sta koo mnie z rkami skrzyowanymi na piersi i przyglda si Lokiemu. - Nie wiem jeszcze. - Pokrciam gow. - Zaley, co nam powie. - Spojrzaam na Tove. - A dlaczego? Twoim zdaniem powinnam? - Nie wiem - przyzna w kocu. - Ale popr ci, bez wzgldu na to, co zdecydujesz.

    - Dzikuj. - Nie spodziewaam si po nim niczego innego. - Moesz cign lekarza? - Nie chcesz, eby zaja si nim moja matka? -zdziwi si. Jego matka to uzdrowicielka - dotykiem leczya niemal wszystkie rany.

    - Nie, za adne skarby wiata nie chciaaby pomc Vittrze. Poza tym nie chc, eby ktokolwiek wie-

  • dzia, e Loki tu jest. Na razie - dodaam. - Wic potrzebny nam prawdziwy lekarz, w miasteczku jest chyba lekarz manks,

    prawda?

    - Tak. - Skin gow. - Id po mego. - By juz w drzwiach, gdy odwrci si jeszcze raz. - Na pewno moesz zosta sama z markizem Vittry?

    Umiechnam si. - Oczywicie. Tove skin gow i zostawi mnie sam z Lokim. Odetchnam gboko i zastanawiaam si, co dalej Loki lea na wznak. Jasne wosy rozsypay si na czole. Nie wiem dlaczego, ale we nie by jeszcze przystojniejszy ni za dnia. Ani drgn, kiedy go nieli, a Duncan chwia si i potyka, i kilka razy omal go nie upuci. Loki zawsze nosi eleganckie ubrania i nawet teraz wida byo w nich lady dawnej wietnoci, cho zostay z nich tylko achmany. Przysiadam na skraju ka i przez dziur w koszuli dotknam jego skry - sinej, napuchmtej. Ostronie uniosam skraj koszuli. Nie poruszy si. Posunam si dalej. Czuam si dziwnie, niemal nieprzyzwoicie, rozbierajc go, ale chciaam si upewni, e jego obraenia nie zagraaj yciu. Gdyby by powanie ranny, gdyby mia liczne zamania, wezwaabym Auror i zmusiabym, by go uzdrowia, bez wzgldu na jej opory. Nie pozwol mu umrze tylko dlatego, ze Aurora jest uprzedzona.

    Kiedy cignam mu koszul, po raz pierwszy mogam mu si dokadnie przyjrze. W innych

  • okolicznociach byabym zapewne zaskoczona jego urod, ale teraz nie to zaparo mi dech w piersiach. Jego klatk piersiow pokryway sice i wskie, dugie blizny. Niky na plecach, wic uniosam go, eby zobaczy jego plecy - take pokryte bliznami. Przecinay si, krzyoway, niektre stare, ale wikszo bya wiea, nowa. Miaam zy w oczach, zakryam usta doni. Cho przedtem nie widziaam go bez koszuli, domylaam si, e take na ramionach bdzie mia blizny. Wikszo z nich pojawia si po naszym ostatnim spotkaniu.

    Co gorsza, w yach Lokiego pyna krew Vittry. By niewiarygodnie silny, czego dowid, kiedy wali w drzwi wejciowe, sprawiajc, e ciany si trzsy. Ale dziki swoim mocom szybciej ni inni dochodzi do siebie. A zatem jego obecny stan wiadczy o tym, e kto si nad nim pastwi. Zapewne bito go raz za razem, tak czsto, e jego rany nie zdyy si zagoi. Jego pier przecinaa zygzakowata blizna, jakby pamitka po ostrzu noa. Przywodzia mi na myl blizn na moim brzuchu. Moja przybrana matka chciaa mnie kiedy zabi. Wydawao mi si, e od tego czasu miny wieki. Dotknam jego klatki piersiowej, muskaam palcami nierwne wypukoci jego blizny. Sama nie wiedziaam, dlaczego to robi, ale czuam, e blizny w jaki sposb nas cz. - Co, nie moga si doczeka, eby mnie rozebra, krlewno? - zapyta znuonym gosem. Chciaam cofn rk, ale nakry j swoj i uwizi.

  • - Nie, ja... szukaam ran - wykrztusiam. Wolaam nie patrze mu w oczy.

    - Jasne. - Porusza kciukiem, jakby mnie pieci, a dotkn piercionka. - Co to? - Chcia wsta, eby go obejrze, wic podniosam do i podsunam mu piercie ze szmaragdem. - Prezent lubny? - Nie, zarczynowy. - Opuciam rk, pooyam j na posaniu, obok niego. - Jeszcze nie wyszam za m. - A wic jeszcze nie jest za pno. - Umiechn si i ponownie opad na posanie. - Za pno na co? - Zdziwiam si. - Jak to? eby ci powstrzyma. - Cigle umiechnity, przymkn oczy. - Dlatego tu jeste? - domyliam si. Zapomniaam zaznaczy, e za kilka dni odbdzie si mj lub. - Mwiem ci ju, dlaczego tu jestem - mrukn Loki. - Co ci si stao? - Sowa utkwiy mi w gardle, gdy usiowaam sobie wyobrazi, przez co musia przej, by jego ciao pokryo si tyloma bliznami i siniakami. - Ty paczesz? - zapyta i otworzy oczy. - Nie. - Naprawd nie pakaam, ale miaam mokre oczy. - Nie pacz - poprosi. Usiowa usi, ale skrzywi si bolenie, podnoszc gow, wic pooyam mu rk na piersi, eby zatrzyma go w pozycji lecej. - Musisz odpocz - stwierdziam. - Nic mi nie bdzie. - Znowu nakry moj do swoj. Nie oponowaam. - Kiedy.

  • - Powiesz, co si stao? - zapytaam. - Dlaczego prosisz o azyl? - Pamitasz nasze spotkanie w ogrodzie? - zapyta. Oczywicie, e pamitaam. Loki zakrad si do ogrodu przez mur i namawia mnie, ebym z nim ucieka. Odmwiam, ale zanim odszed, pocaowa mnie i to byo bardzo przyjemne. Poczerwieniaam na to wspomnienie i Loki umiechn si szerzej na ten widok.

    - Widz, e tak - stwierdzi. - A co to ma z tym wsplnego? - zapytaam. - To akurat nic - odpar, majc na myli pocaunek. - Nie przesadzaem, kiedy mwiem, e krl mnie nienawidzi. - Na chwil jego oczy pociemniay. - To on ci to zrobi? - Poczuam, jak ciska mi si odek. - To znaczy ren? Mj ojciec?

    - Na razie nie zawracaj sobie tym gowy - powiedzia. Stara si ukoi mj gniew. - Nic mi nie bdzie. - Dlaczego? - dopytywaam. - Dlaczego krl ci nienawidzi? Dlaczego ci to zrobi? - Wendy, prosz. - Zamkn oczy. - Padam z ng. Ledwie tu dotarem. Czy moemy wrci do tej rozmowy, gdy poczuj si troch lepiej? Powiedzmy, za miesic czy dwa? - Loki - westchnam, ale mia sporo racji. - Dobrze, odpoczywaj, ale porozmawiamy jutro, dobrze?

    - Jak sobie yczysz, krlewno - zgodzi si i byskawicznie zasn. Siedziaam przy nim jeszcze przez chwil, z doni na jego piersi - czuam bicie jego serca. Kiedy

  • byam pewna, e pi, wysunam do z jego ucisku i wstaam. W holu objam si ramionami. Nie mogam pozby si przytaczajcego poczucia winy, jakbym w jakim sensie bya wspodpowiedzialna za to, co spotkao Lokiego. A przecie tylko raz rozmawiaam z Orenem i nie mam adnego wpywu na to, co robi. Wic skd poczucie, e to moja wina, e Loki zosta tak brutalnie pobity?

    Niedugo byam w holu sama, zaraz zjawili si Duncan i Thomas. Chciaam, w miar moliwoci, zachowa obecno Lokiego w tajemnicy, ale Thomasowi mogam zaufa. Nie tylko dlatego, e to dowdca paacowej stray i ojciec Finna, ale te dlatego, e przed laty mia potajemny romans z Elor i sdziam, e potrafi dochowa tajemnicy. - Jest tu markiz Vittry? - zapyta Thomas i zajrza nad moim ramieniem do pokoju, w ktrym spa Loki. - Tak, przeszed przez pieko. - Pocieraam ramiona, jakby byo mi zimno. - Jeszcze dugo popi. - Duncan mwi, e domaga si azylu. - Thomas przyglda mi si z gry. - Spenisz jego prob? - Jeszcze nie wiem - przyznaam. - Na razie niewiele by w stanie powiedzie. Zostanie tutaj, a dojdzie do siebie i bd moga z nim porozmawia. - I co zrobimy? - zapyta Thomas. - Nie moemy powiedzie Elorze, jeszcze nie -zdecydowaam. Kiedy Loki ostatnio przebywa w paacu, by naszym winiem. Nie mielimy wizienia z prawdziwego zdarzenia, wic Elora posuya si swoj moc,

  • by go pilnowa, co jednak osabio j tak bardzo, e o mao nie umara. Ba, waciwie do tej pory nie dosza w peni do siebie i nie mogo by mowy, by ponownie braa na siebie taki ciar. Poza tym nie wydawao mi si, eby Loki by w stanie wyrzdzi nam krzywd, w kadym razie nie w swoim obecnym stanie. I przyszed do nas z wasnej woli. Nie musielimy go pilnowa. - Na wszelki wpadek postawimy stranika pod jego drzwiami - zdecydowaam. - Nie sdz, by stanowi jakiekolwiek zagroenie, ale z Vittr nie mona ryzykowa. - Na razie mog sta na stray, ale pniej kto musi mnie zmieni - zastrzeg Thomas. - Ja - zaproponowa Duncan. - Nie. - Thomas pokrci gow. - Ty zostajesz z krlewn. - Czy masz innych zaufanych stranikw? - zapytaam. Wikszo stranikw to straszni plotkarze i jeli jeden z nich co wiedzia, szybko stawao si to tajemnic poliszynela. Tylko e teraz zostao ich tak niewielu. Nie mieliby nawet z kim plotkowa. Thomas skin gow. - Znajdzie si jeden czy dwch. - Dobrze - ucieszyam si. - Tylko dopilnuj, eby trzymali jzyk za zbami, przynajmniej pki nie zdecyduj, co dalej, jasne? - Tak, Wasza Wysoko. Zawsze dziwnie si czuam, gdy tak si do mnie zwracano.

  • - Dzikuj. Wkrtce wrci Tove z lekarzem. Czekaam na zewntrz, gdy manks bada Lokiego. Markiz odzyska przytomno, ale niewiele mwi na temat swoich ran. Lekarz stwierdzi, e nie ma powanych obrae i poda mu leki przeciwblowe. - No, chod - odezwa si Tove po wyjciu lekarza. - On teraz odpoczywa, ju nic nie moesz zrobi. Chyba nie zapomniaa o imprezie?

    - Dam zna, gdyby co si zmienio - zapewni Thomas. - Dzikuj. - Skinam gow i ruszyam z Tove i Duncanem w stron mojego pokoju. Nie miaam ochoty na imprez, jeszcze zanim zjawi si Loki, a teraz tym bardziej nie chciao mi si bawi. Musiaam jednak przynajmniej udawa, e jestem zachwycona, eby nie sprawi przykroci Willi i Mattowi. Wiedziaam, e bardzo si starali, wic ze wzgldu na nich udam, e wietnie si bawi. - Lekarz powiedzia, e z tego wyjdzie - szepn Duncan, widzc moj powan min. - Wiem.

    - A waciwie dlaczego tak bardzo si nim przejmujesz? - zdziwi si. - Tak, wiem, przyjanicie si, czy co takiego, ale i tak tego nie rozumiem. To Vittra. Ju kiedy ci porwa. - Nie przejmuj si - uciam i umiechnam si z wysikiem. - Ju ciesz si na przyjcie. Duncan prowadzi - kierowalimy si do saloniku na pitrze. Dawny pokj zabaw Rhysa zmieniono na salonik, kiedy Rhys sta si nastolatkiem, ale na suficie

  • nadal widniay namalowane chmurki, a na cianach wisiay biae pki, na ktrych zachowao si jeszcze kilka zabawek. Ledwie uchyliam drzwi, posypay si na mnie serpentyny i balony. Na najdalszej cianie wisia transparent z brokatowym napisem: Wszystkiego Najlepszego". - Sto lat! - zawoaa Willa. - Sto lat! - zawtrowali Rhys i Rhiannon.

    - Dziki! - Odgarnam z twarzy balon z helem i weszam do pokoju. - Wiecie chyba, e moje urodziny s dopiero jutro? - Oczywicie - obruszy si Matt zabawnie wysokim gosem i znowu zaczerpn haust helu. Rzuci na ziemi balonik bez powietrza i podszed do mnie. -Byem tam, kiedy si urodzia, zapomniaa ju? Mina mu zrzeda, gdy do niego dotaro, co powiedzia. Rhysa i mnie zamieniono tu po naszych urodzinach. Matt by w szpitalu, gdy rodzi si Rhys, nie ja. - C, w kadym razie pamitam, jak wrcia ze szpitala. - Matt uciska mnie serdecznie. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

    - A ja ju na pewno wiem, kiedy masz urodziny! -zawtrowa Rhys i podszed do nas. - Wszystkiego najlepszego! Umiechnam si. - Wzajemnie. Jak si czujesz jako osiemnastola-tek? - Waciwie tak samo jak jako siedemnastolatek -rozemia si. - A ty? Czujesz si starsza? - Waciwie nie - przyznaam.

  • - No co ty! - zdziwi si Matt. - W cigu ostatnich miesicy bardzo wydorolaa. Czasami prawie ci nie poznaj. - Ale ja to nadal ja - zapewniam. Poczuam si nieswojo po tym komplemencie. Wiedziaam, e bardzo wydorolaam, zmieniam si nawet fizycznie. Nosiam teraz rozpuszczone wosy, bo wreszcie udao mi si nad nimi zapanowa. Poniewa teraz staam na czele krlestwa, musiaam odpowiednio wyglda - i dlatego, jak na krlewn przystao, niemal cay czas wkadaam ciemne suknie. - To dobrze, Wendy. - Matt umiechn si do mnie. - Przesta. - Machnam rk. - Ju do powanych rozmw. To ma by impreza. - Super! - Rhys radonie dmuchn w papierowy gwizdek. Kiedy impreza si rozkrcia, zaczam si naprawd dobrze bawi, o wiele lepiej ni na balu urodzinowym, gdyby do niego doszo. Przecie wikszo osb obecnych na tym zaimprowizowanym przyjciu nie byaby zaproszona na oficjalny bal.

    Matta w ogle nie powinno by w paacu, a Rhys i Rhiannon, jako manksi, nie mieli szans na zaproszenie. Duncan owszem,

    byby obecny, ale musiaby pracowa, a nie wygupia si i artowa jak teraz. - Wendy, pomoesz mi pokroi tort? - poprosia Willa. Tove tymczasem mczy si, pokazujc kolejn wskazwk w kalamburach. Do tej pory Duncan odgadywa dosownie wszystko, ale sdzc po komicznej irytacji Tove, tym razem mu si nie udawao.

  • - Jasne.

    Siedziaam na kanapie i zamiewaam si z wysikw odgrywajcych, w kocu wstaam i podeszam do Willi, do stolika. Na kolorowym obrusie sta tort i sterta prezentw. I Rhys, i ja prosilimy, by nam niczego nie kupowa, a jednak. - Przepraszam - zacza Willa. - Nie chciaam psu ci zabawy, ale musimy porozmawia. - Nie ma sprawy - zapewniam. - Ciasto upiek twj brat. - Umiechna si przepraszajco i wbia n w biay lukier. - Upiera si, e to twoje ulubione. By moe Matt wietnie gotuje, nie mnie o tym sdzi. Nie znosz wielu rzeczy, zwaszcza produktw wysoko przetworzonych, ale Matt od lat mnie karmi, wic udawaam, e smakuje mi to, co przygotowywa. Ale tortw urodzinowych nie znosiam. - Nie jest taki zy - mruknam bez przekonania. Dla mnie, Willi i innych Trylli to byo paskudztwo. - Chciaam ci tylko powiedzie, e nie powiedziaam Matt owi o Lokim. - Willa ciszya gos i starannie nakadaa kawaki tortu na papierowe talerzyki. -Zamartwiaby si niepotrzebnie. - Dzikuj - mruknam i spojrzaam na Matta. Zamiewa si z wygupw Tove. - Chyba i tak wczeniej czy pniej bd musiaa mu powiedzie. - Mylisz, e Loki zostanie duej? - zdziwia si. Ubrudzia sobie palec lukrem, oblizaa go i si skrzywia. Skinam gow. - Chyba tak.

  • - C, teraz nie bdziemy si tym martwi - stwierdzia szybko. - To ostatni dzie twojego dziecistwa! Staraam si odepchn od siebie wszelkie obawy i troski - o krlestwo i o Lokiego. I w kocu, kiedy wreszcie si rozluniam, zaczam si wietnie bawi w gronie przyjaci.

  • Blizny

    We nie przeladowaa mnie zimowa burza, niena zawieja, w ktrej nic nie wida. Lodowaty wiatr przenika mnie na wskro, ale mimo to musiaam i dalej. Musiaam pokona nieyc. Nastpnego ranka Duncan obudzi mnie kilka minut po dziewitej. Zazwyczaj wstawaam o szstej, czasem o sidmej, eby przygotowa si na cay dzie - zaley, o ktrej miaam pierwsze spotkanie. Poniewa jednak byy to moje urodziny, wyjtkowo pozwoliam sobie pospa duej. Mie, ale i dziwne uczucie.

    Nie obudziby mnie w ogle, ale Elora zayczya sobie zje ze mn niadanie, z okazji moich urodzin. Nie przeszkadzao mi, e wyrwa mnie ze snu. Spanie tak dugo sprawio, e poczuam si zadziwiajco rozleniwiona. Nie miaam pojcia, co pocz z caym wolnym dniem. Nie pamitam, kiedy ostatnio miaam tyle wolnego. Codziennie ciko pracowaam - jeli nie rozwizywaam problemw krlestwa, pomagaam

  • Aurorze w przygotowaniach lubnych albo przebywaam z Will i Mattem.

    Miaam zje z Elor niadanie w jej apartamencie - zawsze tam si spotykaymy. Od pewnego czasu bya niedysponowana, od Boego Narodzenia waciwie nie wstawaa z ka. Aurora nieraz prbowaa j uleczy, ale tylko odwlekaa nieuniknione. Idc do apartamentu Elory w skrzydle poudniowym, minam pokj Lokiego. Pod zamknitymi drzwiami sta na stray Thomas. Skin mi lekko gow, wic zakadaam, e wszystko jest w porzdku. Sypialnia Elory bya ogromna, a prowadziy do niej potne drzwi, wysokie niemal na dwa pitra. W pomieszczeniu spokojnie zmieciyby si co najmniej dwie moje sypialnie. By to imponujcy apartament. Pokj wydawa si jeszcze wikszy za spraw przeszklonej ciany, cho okna byy zazwyczaj zaso-nite, bo Elora wolaa agodne wiato nocnej lampki. Ogromn przestrze wypeniay regay, biurko -najwiksze, jakie kiedykolwiek widziaam, i kcik rekreacyjny - kanapa, dwa fotele, awa. Tego dnia urzdzia te kcik jadalny pod oknem - sta tam may stolik i dwa krzesa. Dostrzegam patki owsiane, owoce i jogurty - moje ulubione dania.

    Ilekro j ostatnio odwiedzaam, przyjmowaa mnie w ku, ale dzisiaj siedziaa za stoem. Jej dugie wosy, dawniej kruczoczarne, byy teraz srebrzy-stobiae. Ciemne oczy zasnua katarakta, porcelanow cer pokrya sie zmarszczek. Nadal bya pikna i elegancka, zapewne zawsze taka bdzie, ale bardzo si postarzaa.

  • Nalewaa sobie herbat, gdy weszam. Jedwabny szlafrok spywa mikko do podogi. - Herbatki, Wendy? - zapytaa, nie patrzc na mnie. Dopiero od niedawna zwracaa si do mnie po imieniu. Przez duszy czas nazywaa mnie krlewn, ale ostatnio nasze stosunki bardzo si zmieniy. - Tak, prosz. - Usiadam naprzeciwko niej przy stole. - Jaka to herbata?

    - Jeynowa. - Nalaa mi do maej filianki i odstawia imbryk. - Mam nadziej, e jeste godna, bo szef kuchni dzisiaj przeszed samego siebie.

    - Rzeczywicie, jestem godna - przyznaam i jakby na potwierdzenie tych sw zaburczao mi w brzuchu. - Prosz bardzo. Bierz, co chcesz. - Elora zerkna na st. - A ty nie jesz? - zdziwiam si i signam po maliny. - Troch - odpara, ale nie wzia sobie talerza. -Jak urodziny? - Na razie niele, ale dopiero co wstaam. - Willa organizuje ci przyjcie? - Elora od niechcenia bawia si liwk. - Garrett co wspomina. - Tak, wczoraj wieczorem - odparam midzy dwoma ksami. - Byo bardzo mio. - Och. Mylaam, e to bdzie dzisiaj. - Rhys mia na dzisiaj inne plany, a nie mam tu a tylu przyjaci, wic Willa uznaa, e lepiej zorganizowa to dzie wczeniej. - Rozumiem. - Elora upia yk herbaty i nie odzywaa sie przez kilka minut, obserwaa mnie tylko, jak

  • jadam. Dawniej zdenerwowaabym si, ale powoli docierao do mnie, e patrzenie na mnie najzwyczajniej w wiecie sprawiao jej przyjemno. - Jak si dzisiaj czujesz? - zapytaam. - Jeszcze yj. - Wzruszya ramionami i odwrcia si do okna. Przez rozchylone zasony wpadao wiato soneczne, tym bardziej olepiajce, e odbijao si od onieonych wierzchokw drzew. - Dobrze wygldasz - zauwayam. - Ty te adnie dzisiaj wygldasz. - Elora nawet nie odwrcia si w moj stron. - wietnie ci w tym kolorze. Zerknam na moj sukni. Ciemnoniebieska, ozdobiona czarn koronk. Wybraa j Willa i moim zdaniem bya naprawd liczna, ale nadal nie mogam si przyzwyczai do komplementw z ust Elory.

    - Dzikuj - mruknam. - Opowiadaam ci kiedy o dniu, w ktrym przysza na wiat? - zapytaa. - Nie. - Odoyam yeczk, ktr zajadaam jogurt waniliowy. - Mwia tylko, e wszystko dziao si bardzo szybko. - Urodzia si przed terminem - mwia cicho, niskim gosem, jakby zagubiona w mylach. - Za spraw mojej matki. Posuya si moc, wywoaa pord. Tylko tak mogymy ci uratowa, ale urodzia si dwa tygodnie przed terminem. - Urodziam si w szpitalu? - zapytaam. Nagle uwiadomiam sobie, jak niewiele wiem o tamtym dniu.

  • - Nie. Pojechalimy tam, gdzie mieszkaa rodzina, u ktrej miaa zosta. ren myla, e wybraam rodzin z Atlanty, ja jednak zdecydowaam si na Everlych, ktrzy mieszkali na pnocy stanu Nowy Jork. Zatrzymaymy si z matk w hotelu, baymy si, e ren nas znajdzie. Thomas obserwowa Everlych i poinformowa nas, kiedy zacz si pord. - Thomas? - powtrzyam. - Tak, Thomas nam towarzyszy - odpara. - Waciwie wanie wtedy si poznalimy, kiedy uciekalimy przed moim mem. Thomas by nowy, ale zdy ju wykaza si sprytem i wiedz, wic matka zdecydowaa, e to on bdzie nam towarzyszy. - Czyli by przy moich narodzinach? - upewniam si. - Tak. - Umiechna si na to wspomnienie. -Rodziam ci na pododze hotelowej azienki. Moja matka posuya si swoj moc, wywoaa pord, dopilnowaa, ebym nie krzyczaa i nie czua blu. A Thomas cay czas siedzia przy mnie, trzyma mnie za rk i mwi, e wszystko bdzie dobrze. - Baa si? - zapytaam. - No wiesz, rodzi w takich warunkach? - Do szalestwa - przyznaa. - Ale nie miaam wyjcia. Musiaam ci ukry, chroni. Tak musiao by. - Wiem - mruknam. - Postpia susznie. Teraz to rozumiem. - Bya taka malutka. - Jej umiech zblad. Lekko przechylia gow. - Nie spodziewaam si, e bdziesz taka malutka. Bya liczna. Urodzia si

  • z ciemn czuprynk, miaa takie wielkie, ciemne oczy. Bya cudowna, pikna i moja. Urwaa, zamylia si, a ja poczuam, jak co dawi mnie w gardle. Dziwnie si czuam, syszc moj matk mwic o mnie tak, jak inne matki o swoich dzieciach.

    - Chciaam ci przytuli - podja po chwili. -Bagaam twoj babk, eby pozwolia mi wzi ci na rce, ale powiedziaa, e to tylko pogorszy spraw. To ona ci trzymaa, owina ci w przecierado i wpatrywaa si w ciebie ze zami w oczach. A potem wysza. Zabraa ci do szpitala, do rodziny Everlych, i wrcia z innym dzieckiem, nie moim. Namawiaa mnie, ebym je przytulia, ebym pokochaa Rhysa, mwia, e tak bdzie mi atwiej, ale nie chciaam go. Moim dzieckiem bya ty i to ciebie chciaam. W kocu na mnie spojrzaa oczami bardziej przejrzystymi, jakich od dawna nie widziaam. - Tak, Wendy, chciaam ci mie. Mimo tego wszystkiego, co zaszo midzy twoim ojcem a mn, chciaam ci mie. Najbardziej na wiecie. Nic na to nie odpowiedziaam. Nie mogam. Baam si, e si rozpacz, jeli co powiem, a nie chciaam, eby to widziaa. Nawet teraz, gdy tak bardzo si przede mn otwieraa, nie miaam pojcia, jak zareaguje na widok moich ez. - Ale nie mogam ci zatrzyma. - Elora wrcia wzrokiem do okna. - Czasami wydaje mi si, e to idealna metafora caego mojego ycia; pragnam tego, czego nie mogam mie.

  • - Przykro mi - szepnam. - Niepotrzebnie. - Zbya mnie machniciem rki. - Dokonywaam pewnych wyborw i robiam, co mogam. - Umiechna si z wysikiem. - Nie suchaj mnie. Dzisiaj s twoje urodziny, nie powinnam si uala. - Nie ualasz si. - Dyskretnie otaram oczy i upiam yk herbaty. - Ciesz si, e mi powiedziaa. - W kadym razie musimy porozmawia o przeprowadzce. - Elora odgarna wosy z twarzy. - Wikszo mebli zostanie tutaj, chyba e chcesz je wymieni, do czego oczywicie masz prawo. - O jakiej przeprowadzce? - zdziwiam si. - Po lubie zajmiecie ten pokj. - Zatoczya uk rk. - To komnata lubna. - No tak, oczywicie. - Pokrciam gow, eby odzyska jasno myli. - Byam tak pochonita prac, e o tym zapomniaam. - Nie szkodzi - odpara. - Przeprowadzka nie bdzie zbyt skomplikowana, bo przenosimy tylko przedmioty osobiste. W

    pitek tropiciele zabior moje drobiazgi. Przenosz si do pokoju na kocu korytarza. - Wic wtedy ja si wprowadz - zdecydowaam. -1 Tove, skoro ma ze mn zamieszka. - No wanie. - Elora odchylia si z krzesem i przygldaa mi si uwanie. - Jak tam? Gotowa do lubu? - Raczej nie, za to Aurora tak. - Westchnam. -Ale jeli chodzi ci o to, czy jestem gotowa do maestwa, to nie wiem. Chyba dam rad. - Na pewno. - Umiechna si. - Jestem tego pewna.

  • - Naprawd? - Pytajco uniosam brew. - Namalowaa to? Elora miaa zdolnoci prekognitywne - widziaa przyszo w postaci nieruchomych kadrw, ktre pniej malowaa. - Nie. - Ze miechem pokrcia gow. - To matczyna intuicja. Zabraymy si do jedzenia, cho Elora raczej grzebaa widelcem w talerzu. Rozmawiaymy i dziwnie si czuam na myl, e bdzie mi jej brakowao, gdy umrze. Znaam j krtko i przez wikszo czasu nasze stosunki byy bardzo ozibe. Kiedy wychodziam, wracaa do ka. Poprosia, ebym przysaa kogo, kto mgby posprzta po niadaniu. Duncan, ktry czeka na mnie pod drzwiami, zaj si tym. Kiedy mj osobisty tropiciel skada naczynia, skorzystaam z okazji i zajrzaam do Lokiego. Jeli jest ju w lepszej formie, powie mi, co si dzieje. Thomasa nigdzie nie byo, wic zapukaam i weszam, nie czekajc na zaproszenie. Loki akurat si przebiera. Zdy ju zmieni podarte spodnie na d od piamy, wanie wkada bia koszulk. Sta do mnie plecami. Wyglday jeszcze gorzej, ni sdziam. - O Boe, Loki - jknam. - Nie wiedziaem, e przyjdziesz. - Odwrci si do mnie z krzywym umiechem. - Nie wkada koszuli? - Nie, w, prosz. - Zamknam za sob drzwi, eby nikt nas nie sysza.

  • - Nie znasz si na artach. - Zmarszczy brwi i zapi koszul. - Twoje plecy wygldaj strasznie. - I pomyle, e miaem ci powiedzie, e licznie dzisiaj wygldasz, ale nie bd sobie strzpi jzyka, jeli tak mnie potraktowaa. - Wrci na posanie, plea. - Mwi powanie. Co ci si stao? - Ju ci mwiem. - Opuci wzrok, zdj pyek z nogawki spodni. - Krl mnie nienawidzi.

    - Ale dlaczego? - dziwiam si. Ogarno mnie oburzenie na myl, e mj ojciec tak si zachowa. -Dlaczego potraktowa ci tak brutalnie?

    - Najwyraniej kiepsko znasz ojca - odpar. - Jak na niego, to wcale nie byo takie brutalne. - Jak to nie? - Usiadam koo niego na ku. -Przecie jeste niemal krlewiczem! Jak on mg? - On jest krlem. - Wzruszy ramionami. - Moe robi, co chce. - A krlowa? - Nie dawaam za wygran. - Nie powstrzymaa go? - Na pocztku staraa si mnie uzdrawia, ale to przekraczao jej siy, a tylko w ten sposb moe si przeciwstawi Orenowi. Sara, krlowa Vittry, to moja macocha, ale kiedy bya narzeczon Lokiego. Bya od niego o ponad dziesi lat starsza; by to zaaranowany zwizek, ktry zerwano, gdy Loki mia dziewi lat. Nigdy si nie kochali, ale Sara zawsze uwaaa Lokiego za modszego brata i dlatego otaczaa go opiek. - Osobicie to zrobi? - zapytaam cicho.

  • - Co? - Podnis gow i spojrza na mnie zotymi oczami. Mia blizn na podbrdku; daabym sobie rk uci, e dawniej jej nie byo. Pamitaam, e jego skra bya idealna, nieskazitelna. Cho oczywicie blizna wcale nie ujmowaa mu urody.

    - A to? - Dotknam jego podbrdka. - To take on?

    - Tak - odpar ochryple. - W jaki sposb? - Przesunam do, dotknam blizny na jego skroni. - Jak ci to zrobi? - Czasami mnie bi. - Loki cay czas patrzy mi w oczy. Nie reagowa, gdy muskaam palcami jego blizny. - Czasami kopa. Ale najczciej posugiwa si pejczem. - Pejczem? - powtrzyam z niedowierzaniem. Umiechn si. - Pejczem - powtrzy. - Specjalnym pejczem, ktry ma dziewi rzemieni, przez co zadaje wicej blu ni zwyky bicz. - Loki! - Oburzona, opuciam rk. - Jak on mg? Dlaczego nie odszede? Dlaczego si nie bronie? - Bo nic by to nie dao - rzuci. - A odszedem, kiedy tylko byo to moliwe. I dlatego jestem tu teraz. - Wizi ci? - domyliam si. - W lochu. - Poruszy si, odsun ode mnie. -Wendy, naprawd bardzo si ciesz, e ci widz, ale wolabym ju nie rozmawia na ten temat.

    - Prosisz o azyl - zauwayam. - Musz wiedzie, dlaczego ci to robi.

  • - Dlaczego? - rozemia si ponuro. - A jak mylisz, Wendy? - Nie wiem!

    - Przez ciebie. - Patrzy na mnie i dziwnie si umiecha. - Nie sprowadziem ci z powrotem. - Ale... - Zmarszczyam brwi. - Przecie chciae wraca do Yittry. Zawarlimy z krlem umow, eby mg ci odzyska. - C, sdzi, e jeszcze zmienisz zdanie. - Przeczesa wosy palcami, wyprostowa si. - Ale okazao si inaczej. To ja pozwoliem ci uciec, to ja nie sprowadziem ci z powrotem. - Zagryz usta, pokrci gow. - Wendy, on zrobi wszystko, eby ci zdoby. - I dlatego ci torturowa? - zapytaam cicho, starajc si zapanowa nad dreniem gosu. - Z mojego powodu? - Wendy. - Loki westchn i przysun si bliej. Ostronie, niemal z wahaniem, obj mnie ramieniem. - To nie twoja wina. - Moe i nie, ale nie doszoby do tego, gdybym z tob ucieka. - Nadal moesz to zrobi. - Nie. - Pokrciam gow. - Mam tu mnstwo roboty, nie mog tak po prostu odej. Ale moesz tu zosta. Udziel ci azylu. - Wiedziaem - stwierdzi z zadowoleniem. - Zapakaaby si z tsknoty, gdybym odszed. Rozemiaam si. - Nie sdz. - Nie? - Pytajco unis brew.

  • Opuci rk tak, e dotyka mnie w talii. Loki by bardzo blisko, czuam jego minie. Wiedziaam, e powinnam si odsun, e nie mam powodu siedzie tak blisko niego, ale ani drgnam. - Wic jak? - zapyta niskim gosem. - Jak?

    - Uciekaby ze mn, gdyby nie miaa na gowie caego paacu i tego wszystkiego?

    - Nie wiem - odparam. - A ja myl, e tak. - Nic dziwnego. - Odwrciam wzrok, ale nie odsunam si od niego. - Swoj drog, skd masz piam? Przecie zjawie si tu z pustymi rkami. - Nie powiem.

    - A niby dlaczego? - Spojrzaam na niego ostro. - Bo... Jeli ci powiem, cay nastrj szlag trafi -westchn. - Nie moemy tak po prostu tu siedzie i patrze sobie gboko w oczy, a wreszcie rzucimy si na siebie i zatracimy w namitnym pocaunku? - Nie - uciam i w kocu zdoaam si od niego i odsun. - Pki mi nie powiesz....

    - Tove - rzuci szybko, chcc mnie zatrzyma. Cho silniejszy ode mnie, pozwoli, ebym go odepchna. - No tak. - Wstaam. - To do niego podobne. Zawsze myli o innych.

    - To tylko piama - podkreli Loki, jakby to miao jakiekolwiek znaczenie. - Jasne, to bardzo miy kole, ale to bez znaczenia. - Jak to bez znaczenia? - zdziwiam si. - Bo go nie kochasz.

  • - Bardzo go lubi. - Wzruszy ramionami. -Zreszt, ciebie te nie kocham.

    - Moe i nie - przyzna. - Na razie. - Tak mylisz? - Zapamitaj sobie moje sowa, krlewno - odpar. - Pewnego dnia stracisz dla mnie gow. - Jasne - parsknam miechem, bo nie bardzo wiedziaam, jak zareagowa. - Czas ju na mnie. Udzieliam ci azylu, ale musz spraw przedstawi radzie i przekona wszystkich, e to nie bya samobjcza decyzja.

    - Dzikuj. - Prosz. - Uchyliam drzwi. - Warto byo - stwierdzi nagle. - Co takiego? - Odwrciam si. - Wszystko, przez co przeszedem - wyjani. -Dla ciebie. Warto byo.

  • Narzeczony

    0 spokojnych, leniwych urodzinach nie byo mowy, odkd wyszo na jaw, e udzieliam Lokiemu azylu. Niemal wszyscy uwaali, e oszalaam. Wezwano go na przesuchanie, wic Thomas zasypa go gradem pyta, a Loki odpowiada mu tak samo jak mnie.

    Szczerze mwic, niewiele musia mwi po tym, jak zadar koszul i pokaza im swoje plecy. Wtedy od razu pozwolili mu wraca do komnaty. Udao mi si zje spokojn kolacj z Mattem i Will, a to ju co. Dzwonia ciotka Maggie i pogadaam z ni dusz chwil. Chciaa przyjecha z wizyt, ale graam na zwok. Na razie nie powiedziaam jej, kim jestem. Wiedziaa tylko, e Matt jest ze mn i nic nam nie grozi. Pocztkowo liczyam, e uda si j zaprosi do Frening na Boe Narodzenie - wtedy chciaam wyzna jej ca prawd, ale Vittra zacza atakowa podmienione dzieci i obawiaam si, e porw rwnie Maggie, eby do mnie dotrze, wic po raz kolejny odwoaam jej wizyt.

  • Duo podrowaa - to dobrze, to jednak nie przeszkadzao jej o mnie si martwi i zastanawia si, co si ze mn dzieje. Bardzo chciaam, eby to cae zamieszanie wreszcie ucicho. Wtedy mogabym j tu sprowadzi. Bardzo mi jej brakowao. Po kolacji wrciam do siebie i ogldaam z Dun-canem kiepski film z lat osiemdziesitych. Tropiciel musia mi towarzyszy szesnacie godzin na dob, tylko w nocy kto inny przejmowa jego obowizki. Planowaam, e si poucz, Tove udziela mi lekcji tryllickiego, ale Duncan mi nie pozwoli. Wci powtarza, e musz odpocz i przesta myle. W kocu Duncan zasn w moim pokoju, co zdarzao si dosy czsto. Nikt tego nie komentowa, by moim ochroniarzem i dobrze, e mi towarzyszy. Od soboty pewnie nie bdzie ju mg przebywa w nocy w tym samym pomieszczeniu, a szkoda. Ja zazwyczaj zajmowaam ko, a Duncan kuli si pod kocem na kanapie.

    - Dzisiaj czwartek - stwierdziam, wpatrzona w sufit. - Owszem. - Duncan przecign si i ziewn. - Za dwa dni wychodz za m. - Wiem. - Wsta, rozsun zasony, a pokj zalao wiato soneczne. - Jakie masz plany na dzisiaj? - Musz si czym zaj. - Usiadam, zmruyam oczy od soca. - Mam w nosie, e wszyscy mwi, e powinnam teraz odpoczywa. Musz by zajta, chyba powicz z Tove. Duncan wzruszy ramionami. - Przynajmniej spdzasz czas z narzeczonym.

  • Na sam myl o lubie mj odek skrca si bolenie. Czasami, jeli zbyt dugo o tym mylaam, wymiotowaam. Chyba jeszcze nigdy niczego tak bardzo si nie baam. Wziam prysznic, szybko zjadam niadanie i poszam do Tove przekona si, czy ma ochot troch potrenowa. Udao mi si w duym stopniu zapanowa nad moc i nie chciaam tego straci, wic wiczyam regularnie. Tove zamieszka w paacu po tym, jak Vittra mnie porwaa - chcia suy pomoc, a by silniejszy od wszystkich stranikw, moe nawet ode mnie. Jego pokj znajdowa si niedaleko mojego. Drzwi stay otworem. Zobaczyam puda - niektre puste, inne pene ksiek. Tove ukada ciuchy w kolejnym. - Wybierasz si gdzie? - zdziwiam si. Oparam si o framug. - Nie, szykuj si do przeprowadzki. - Wskaza pokj Elory na kocu korytarza. Nasz nowy pokj. -Na sobot. - Och, tak.

    - Pomc ci? - zapyta Duncan, ktry w lad za mn wszed do pokoju. Wszdzie mi towarzyszy. Tove wzruszy ramionami. - Jeli chcesz. Duncan wyj ubrania Tove z szafy. Ja cay czas staam w drzwiach. Zastanawiaam si, dlaczego atmosfera midzy nami jest taka sztywna i sztuczna. Podczas treningw i rozmw o

    polityce wszystko byo wietnie. Niemal zawsze bylimy tego samego zdania,

  • bez ogrdek rozmawialimy o wszystkich sprawach zwizanych z paacem i prac. Co innego, jeli chodzio o nasz lub i to, co nas czyo - adne z nas nie umiao znale odpowiednich sw. By moe miao to co wsplnego z czym, co kilka miesicy temu usyszaam od Finna - e Tove jest gejem. Jeszcze z nim o tym nie rozmawiaam, wic nie wiedziaam na pewno, czy to prawda, ale wydawao mi si, e tak. - Chcesz potrenowa? - zapytaam go. - Chtnie. - Wydawao si, e kamie spad mu z serca. Trening pomaga take jemu. W paacu byo mnstwo ludzi i ich emocji, a Tove wietnie je wyczuwa, wypeniay mu gow biaym szumem. Trening to wycisza, sprawia, e chopak zachowywa si normalnie. - Na dworze? - zaproponowaam. - Super.

    - Jest strasznie zimno - jkn Duncan. - Zosta w domu - poradziam. - Moesz na przykad spakowa rzeczy Tove.

    Duncan nie by przekonany. Nalegaam: - Bd z Tove, wiesz, e potrafimy o siebie zadba. - No dobrze - zgodzi si niechtnie. - Ale jakby co, jestem tutaj. Kierowalimy si w stron tajemniczego ogrodu na tyach paacu. Tak naprawd nie stanowi chyba adnej tajemnicy, ale sprawia takie wraenie, bo otaczay go drzewa i mur. Cho od kilku dni wia

  • przenikliwy styczniowy wiatr, w ogrodzie panowa spokj. Wypeniaa go magia. Dokoa kwity kwiaty, mimo siarczystego mrozu, ktry sprawia, e lniy jak brylanty. May wodospad powinien zmarzn, ale nadal szmera cichutko. Na ciece wyrosa niena zaspa. Tove wycign rk i nieg rozsun si na boki jak Morze Czerwone przed Mojeszem. Tove zatrzyma si w sadzie, pod drzewem obsypanym bkitnymi kwiatami i limi mienicymi si szadzi. - Co dzisiaj robimy? - zapyta. - Nie wiem. Na co masz ochot? - Na wojn na nieki! - odpar z krzywym umiechem. Posugujc si wycznie si umysu, rzuci we mnie niek. Uniosam rce i powstrzymaam kulk telekinez; rozpada si w puch. Zaatakowaam, ale Tove rwnie atwo jak ja poradzi sobie z zadaniem.

    Znowu zaatakowa, obsypa mnie gradem nieek i cho udao mi si wstrzyma wikszo z nich, jedna umkna mojej uwadze i uderzya mnie w nog. Podbiegam do drzewa, schowaam si za pniem i wziam odwet. Obrzucalimy si niekami i z kad chwil byo coraz trudniej. Cho wygldao to, do pewnego stopnia, na niewinn zabaw, chodzio o co wicej. Powstrzymanie gradu niegowych pociskw uczyo mnie, jak zablokowa zmasowany atak z kilku stron. Usiowaam odpowiedzie gradem kul w tej samej chwili.

  • Byo to dla mnie nowe, trudne wyzwanie. Cho wiczyam ju od dawna, nadal sobie nie radziam. Szczerze mwic, Tove te nie. Nawet nie by pewien, czy to w ogle moliwe. Musiaabym si umysu jednoczenie co trzyma i czym rzuca; osobno to aden problem, ale te dwie czynnoci wykonywane w tym samym czasie wydaway si niemoliwe. Kiedy oboje ju wystarczajco przemarzlimy, runam jak duga na nieg. Miaam na sobie tylko sweter i spodnie, bo wiedziaam, e bdziemy wiczy, a po treningu zawsze byam rozpalona, wic z przyjemnoci poczuam chd niegu. Leelimy na wznak, z rozrzuconymi na bok ramionami, jakbymy chcieli zrobi ora, ale nie ruszalimy si, wpatrzeni w chmury pynce powoli po niebie. - Jeli tak ma wyglda nasze maestwo, nie bdzie tak le, prawda? - zapyta Tove. - Nie bdzie le - przyznaam. - Bitwy na nieki mog by. - Denerwujesz si? - zapyta. - Troch. - Odwrciam si do niego, przywaram policzkiem do niegu. - A ty? - Tak. - Zmarszczy brwi. - Chyba najbardziej boj si pocaunku. To bdzie nasz pierwszy raz i to na oczach tylu ludzi. - Tak - odparam, cho na sam myl co ciskao mi odek. - Ale pocaunku nie sposb schrzani. - Mylisz, e powinnimy? - zapyta i spojrza na mnie. - Pocaowa si? - dopowiedziaam. - Podczas ceremonii lubnej?

  • Wydaje mi si, e nie mamy innego wyjcia. - Nie, pytam, czy powinnimy zrobi to teraz. -Unis si lekko, podpar na okciach. - Moe wtedy w sobot bdzie atwiej. - A ty jak mylisz? - Ja take usiadam. - Chcesz? - Czuj si jak w trzeciej klasie podstawwki -mrukn i otrzepa nieg ze spodni. - Ale zostaniesz moj on. Bdziemy musieli si pocaowa. - Fakt.

    - No dobra, zrbmy to. - Umiechn si blado. -To tylko pocaunek. - Dobrze.

    Z trudem przeknam lin i pochyliam si do przodu. Zamknam oczy - to mniej krepujce, jeli nie bd go widziaa. Mia zimne usta. To by niewinny pocaunek, trwa zaledwie chwil. Mj odek fikn salto, ale nie z radoci czy podnie-cenia.

    - No i co? - Tove si wyprostowa. - Byo w porzdku. - Bardziej chciaam przekona siebie ni jego. - Tak, byo dobrze. - Obliza usta i odwrci gow. - Damy rad. Prawda?

    - Tak. Oczywicie - zapewniam. - Kto ma da rad, jeli nie my? Jestemy najpotniejszymi Tryllami. I jestemy fajni; wsplna przyszo nie bdzie taka straszna. - No tak. - Tove chyba nabra otuchy. - W sumie si na to ciesz. Lubi ciebie, a ty mnie. Dobrze si

  • razem bawimy. Zgadzamy si pod niemal kadym wzgldem. Bdziemy par idealn. - Oczywicie - zawtrowaam. - W kocu w maestwie przyja jest najwaniejsza. - Zreszt osoby w naszej sytuacji i tak nie mog same zdecydowa, z kim si zwi - doda i syszaam nut smutku w jego gosie. - Dobrze chocia, e my si lubimy. Po tych sowach umilklimy oboje, wpatrzeni w nieg, pogreni w mylach. Nie wiem, o czym myla Tove, nie do koca wiem, o czym sama mylaam. Fakt, e Tove jest gejem, nie mia chyba wikszego znaczenia. To w aden sposb nie wpywao na moje uczucia do niego. Nadal moglimy zbudowa solidny zwizek. Tove zasugiwa na to i tyle mogam mu da. - Wracamy? - zapyta nagle. - Zimno mi. - Tak, mnie te. Wsta, poda mi rk, pomg wsta. Nie musia tego robi, ale to miy gest. Razem wrcilimy do paacu, bez sw. Nerwowo bawiam si piercionkiem zarczynowym. Metal by lodowato zimny pod wpywem niegu i nagle zacz mi ciy. Najchtniej zdjabym go i zwrcia Tove, ale nie mogam tego zrobi.

  • Plany

    Przemyciam ze sob podrcznik do tryllickiego, ktry dostaam od Tove - chciaam mie co do roboty, gdy Aurora relacjonowaa mi ze szczegami ostatnie ustalenia. Do lubu zosta ju tylko jeden dzie i miaam nadziej, e wszystko jest dopite na ostatni guzik. Nie byo czasu na pomyki. Siedziaam na fotelu z ksik na kolanach, a Aurora i Willa omawiay wszystko z dwudziestoma asystentami. Aurora nawet Duncana zapdzia do pracy - kazaa mu liczy stroiki na stoy, eby upewni si, e ich nie zabraknie. Czasami pytay mnie o zdanie i wtedy grzecznie odpowiadaam, cho Aurora chyba wolaa, kiedy milczaam, bo wtedy sama moga o wszystkim decydowa. Zjawiy si ju wszystkie moje druhny. Wikszoci z nich w ogle nie znaam. Willa bya gwn druhn i to ona wybraa pozostae dziewczta - znaa je wszystkie. Aurora nalegaa na wystawny lub, dlatego miao mi towarzyszy dziesi druhen.

  • - Przygotowujemy lub stulecia, a ty si uczysz -stwierdzia Willa z westchnieniem, gdy dzie zblia si do koca. Aurora sprawdzia wszystko co najmniej dwa razy. W kocu w pomieszczeniu zostaa nas garstka - ja, Willa, Aurora i Duncan. - Musz to wiedzie. - Wskazaam ksig. - Najwaniejsze to odczyta te stare traktaty. Nie interesuje mnie planowanie wystawnych przyj. Tym zajmujecie si z Auror. - To prawda. - Willa si umiechna. - Chyba ju wszystko gotowe. Czeka ci jutro cudowny dzie. - Dziki. - Zamknam ksig. - Naprawd doceniam to, co robisz.

    - Prosz ci! - rozemiaa si. - Skoro sama nie mog mie lubu jak z bajki, mog go przynajmniej zaplanowa! - To, e nie jeste krlewn, nie znaczy, e nie moesz mie lubu jak z bajki - stwierdziam, wstajc. Umiechna si smutno i nagle dotaro do mnie, co powiedziaam. Willa to markiza, ale ma romans z moim bratem Mattem,

    zwykym czowiekiem. Gdyby kto si o tym dowiedzia, grozia jej banicja. Nie powinna si z nim w ogle spotyka, a co dopiero marzy o lubie. - Przepraszam - mruknam. - Nie musisz. - Zbya mnie machniciem rki. -Robisz co w twojej mocy i wszyscy o tym wiemy.

    Mwia o moich wysikach, by wprowadzi rwnouprawnienie wrd Trylli, tropicieli i manksw. Tracilimy obywateli, bo zakochiwali si w zwykych

  • ludziach i odchodzili albo trafiali na wygnanie. Mao kto tu zostawa. Wedug mnie lepiej pozwoli poddanym kocha, kogo chc. Uczu nie zmieni, a jeli przestaniemy ich za to kara, zostan w Forening i stan si czci spoecznoci. Niewiele zrobiam, by przekona do tego poddanych, bo moj uwag zaprztay problemy z Vit-tr. Ale kiedy si z tym uporam (o ile w ogle uda mi si z tym upora), moim priorytetem bdzie rwnouprawnienie wszystkich mieszkacw Forening. - A wic wszystko jasne? - upewniam si. - Tak - odpara Willa. - Masz teraz odpoczywa i zrobi si na bstwo na lub, a w odpowiedniej chwili powiedzie: tak. - Chyba dam rad - mruknam, cho wcale nie byam taka pewna.

    - Poradzisz sobie sama, Auroro? - zapytaa Willa w drzwiach.

    - Zostay ju same drobiazgi. - Aurora nawet nie podniosa gowy znad dokumentw. - Ale dzikuj. - Nie ma za co - mruknam. - A wic do zobaczenia jutro. - pij dobrze, krlewno. - Aurora umiechna si do mnie. Odprowadzilimy z Duncanem Will do drzwi. Cay czas usiowaa mnie przekona, e jutro bdzie wspaniay dzie. W progu uciskaa mnie i zapewnia, e wszystko bdzie tak, jak ma by. Nie miaam pojcia, czemu uwaaa, e to pocieszajce.

  • A jeli ma by strasznie? Ta wiadomo te nie poprawiaa mi humoru.

    - Mam i z tob? - zapyta Duncan, gdy stanlimy pod drzwiami mojego pokoju.

    - Nie dzi - odparam. - Musz by sama. - Rozumiem. - Umiechn si ciepo. - A zatem do zobaczenia rano.

    - Dzikuj. Zamknam drzwi, zapaliam wiato i spojrzaam na wielki piercie na palcu. Oznacza, e nale do Tove, do mczyzny, ktrego nie kocham. Podeszam do toaletki, eby zdj biuteri, ale cay czas wpatrywaam si w piercie. Nie wytrzymaam, zdjam go z palca. By naprawd pikny i pocztkowo, kiedy go dostaam, byam zachwycona, ale z czasem go znienawidziam. Spojrzaam w lustro na toaletce - mao brakowao, a wrzasnabym na cae gardo. Finn siedzia za moimi plecami, na ku. Jego oczy, ciemne jak noc, odnalazy w lustrze moje spojrzenie. Zaparo mi dech w piersiach. - Finn! - sapnam i odwrciam si gwatownie. - Co ty tu robisz?

    - Nie zdyem na twoje urodziny - odpowiedzia jak gdyby nigdy nic. Opuci wzrok, spojrza na pudeeczko, ktre trzyma w doni. - Mam dla ciebie prezent. - Prezent? - Pochyliam si nad toaletk. - Tak. - Nie odrywa od pudeka wzroku. - Kupiem to niedaleko Portland, jakie dwa tygodnie temu. Mylaem, e zd na twoje urodziny. - Zagryz

  • doln warg. - Ale teraz, kiedy ju tu jestem, sam nie wiem, czy w ogle powinienem ci to da. - Jak to? - zdziwiam si. - To niewaciwe. - Potar policzek doni. - Sam nie wiem, co tu robi. - Ja te nie - przyznaam. - To znaczy... nie zrozum mnie le, ciesz si, e ci widz, ale... nie rozumiem. - Wiem - westchn. - To piercionek. Ten prezent. - Przesun wzrok na piercionek zarczynowy lecy na toaletce. - Ale jeden ju masz. - Dlaczego dajesz mi piercionek? - zapytaam niespokojnie. Mylaam, e serce wyskoczy mi z piersi. Nie rozumiaam ju niczego.

    - Nie prosz ci o rk, jeli o to ci chodzi. - Pokrci gow. - Zobaczyem go i pomylaem o tobie. Teraz wydaje mi si, e to tandeta. No prosz, zakradam si tu cichcem i daj ci piercionek w przeddzie twojego lubu. - Dlaczego si zakrade? - Nie mam pojcia. - Uciek spojrzeniem, rozemia si ponuro. - Nie, to kamstwo. Wiem, co robi, nie wiem tylko dlaczego. - A co robisz? - zapytaam mikko. - Ja... - Przez chwil wpatrywa si w pustk, potem odwrci gow i wsta. - Finn, ja... - zaczam, ale powstrzyma mnie ruchem rki. - Nie. Wiem, e wychodzisz za Tove. Musisz to zrobi i oboje to rozumiemy. Tak bdzie dla ciebie najlepiej i tego dla ciebie chc - urwa. - Ale te pragn ci dla siebie.

  • Zawsze chciaam od Finna tylko jednego - eby przyzna, co do mnie czuje, a on czeka z tym do nocy przed moim lubem. Za pno, by cokolwiek zmienia. Nie ebym moga to zrobi, nawet gdybym chciaa. - Dlaczego mi to mwisz? - Miaam zy w oczach. - Bo tak. - Ruszy w moj stron, zatrzyma si, popatrzy na mnie hipnotyzujco, zawsze tak robi. Wycign rk, otar mi z z policzka.

    - Dlaczego? - zapytaam drcym gosem. - Chciaem, eby wiedziaa - powiedzia, jakby sam nie do koca w to wierzy. Pooy pudeeczko na nocnym stoliku, obj mnie w talii, przycign do siebie. Nie opieraam si, oddychaam pytko, wpatrzona w niego.

    - Jutro bdziesz naleaa do innego - wyszepta. - Ale dzisiaj jeste moja. Nakry moje usta swoimi, caowa jak to on, mocno, szorstko, co zdyam pokocha. Objam go z caej siy. Wzi mnie na rce i nie przerywajc pocaunku, zanis na ko. Pooy mnie i zaraz przykry swoim ciaem; rozkoszowaam si jego bliskoci, jego ciarem. Czuam jego szorstki zarost, gdy bdzi ustami po mojej szyi. Odnalaz domi ramiczka mojej sukni, ciga je niecierpliwie, a ja ze zdumieniem uwiadomiam sobie, jak daleko sprawy mog si dzisiaj posun. Zazwyczaj przerywa, zanim kompletnie stracilimy gowy, ale teraz pieci moje piersi i caowa mnie mocno.

  • Uniosam rce i rozpinaam guziki jego koszuli tak szybko, e urwaam jeden z nich. Muskaam domi jego klatk piersiow, rozkoszowaam si si mini i biciem serca. Pochyli si, pocaowa mnie chciwie, przywar do mnie nag skr. Obejmowa coraz zachanniej. Krcio mi si w gowie ze szczcia i poczuam wielk ulg, gdy dotaro do mnie, e to z nim przeyj mj pierwszy raz. Zaraz jednak uwiadomiam sobie co jeszcze. Mj pierwszy raz z Finnem bdzie zarazem ostatnim. I tak musz jutro wyj za Tove. A nawet jeli nie, to i tak nigdy nie bd z Finnem. Kiedy ostatnio spdziam z nim chwil sam na sam? To byo trzy miesice temu, w noc przed moimi zarczynami. Caowalimy si wtedy w bibliotece. By przeraony, e zapomnia o obowizku i wybra mnie. Przy pierwszej nadarzajcej si okazji opuci paac. Zgosi si na ochotnika do poszukiwania innych podrzutkw i wiedziaam, e czciowo zrobi to, eby by jak najdalej ode mnie.

    Od tego czasu prawie nie rozmawialimy. Ja powoli przejmowaam wadz, podejmowaam najtrudniejsze decyzje w yciu i radziam sobie bez niego. Gdybym teraz posza z nim do ka, wszystko zaczoby si od pocztku, jak zawsze, ilekro si do siebie zbliylimy. Zaraz wyjdzie, ucieknie i bdzie mnie unika. Ju wicej tego nie znios. Chcia, ebym oddaa mu si cakowicie, a sam nigdy si na to nie zdecyduje. Znowu zniknie z mojego ycia, a ja potrzebowaam

  • go tutaj, przy sobie, a nie gdzie w kcie, zwijajcego si ze wstydu. Chciaam, eby wybra mnie, a nie poczucie obowizku, a on proponowa mi jedn noc. Nawet jeli si zgodz, to i tak bez znaczenia. Jutro zniknie, a ja wyjd za Tove, dokadnie tak, jak tego chcia Finn, tylko e bd w jeszcze gorszym stanie ni poprzednio. - Co jest? - wyczu, e co si zmienio. - Nie mog - odparam szeptem. - Przykro mi, nie mog. - Masz racj, przepraszam. - Zawstydzony, zsun si ze mnie. - Nie wiem, co mi przyszo do gowy. Przepraszam. - Pospiesznie zapina koszul. - Nie przepraszaj. - Usidlam i wygadziam poy sukni. - Nie musisz, ale... ja ju tak nie mog. - Rozumiem. - Przeczesa wosy palcami i odwrci wzrok. - Nie, Finn, ja... - Z trudem przeknam lin i odetchnam gboko. - Nie mog ju ci kocha. Patrzy na mnie, zaskoczony, zraniony, milczcy. Sta nieruchomo.

    - Mwie, e od jutra bd naleaa do innego, ale dzisiaj bd twoja, ale nie... - Otaram zy pynce mi po policzkach. - Nie nale do nikogo i nie moesz bra mnie, kiedy przyjdzie ci na to ochota. Wiem, e nie o to ci chodzio. adne z nas nie chciao, eby sprawy zaszy tak daleko. Bylimy razem, kiedy to byo moliwe. Wykradzione chwile, potjemne pocaunki. Jasne. Nie mam do ciebie alu, ale... ja ju tak nie mog. - Ja nie... - urwa. - Nie tego dla ciebie chciaem. To znaczy, to co nas czyo... cokolwiek to byo... Za-

  • sugujesz na wicej, ni bybym w stanie ci da, na co wicej ni to, jak mgbym ci kocha. - Staram si zmieni ten wiat - wyznaam. -I przyznaj, e do pewnego stopnia kieruje mn egoizm. Chc zmieni prawo, ebymy mieli szans, kiedy w przyszoci. Ale... nie mog na to liczy. A nawet gdyby, jutro wychodz za m za innego. - Nie oczekiwaem od ciebie niczego innego, krlewno - odpar cicho. - Przepraszam, e zakciem ci spokj. - Podszed do drzwi, zatrzyma si w progu, ale nie patrzy na mnie. - ycz ci szczcia w maestwie. Obycie znaleli je razem. Wyszed, a ja staraam si nie paka. Willa byaby zrozpaczona, gdybym rano miaa zapuchnit twarz i przekrwione oczy. Podeszam do szafy i ykajc zy, zaoyam piam. Kiedy wracaam do ka, zobaczyam pudeeczko na nocnym stoliku - prezent od Finna.

    Powoli uniosam wieczko. Podarowa mi wsk srebrn obrczk z moim kamieniem - granatem, ukrytym w serduszku. Nie wiem

    dlaczego, ale ten widok mnie zaama. Opadam na ko i szlochaam. Opakiwaam zwizek, ktrego tak naprawd nigdy nie byo.

  • Oltarz

    Chciaam, eby to Matt poprowadzi mnie do otarza. Przez wiksz cz mojego ycia zastpowa mi rodzicw, ale oficjele Trylli dostaliby zawau na myl, e rnanks prowadzi krlewn do otarza. Markiza Laris zapewne doprowadziaby do mojej abdy-kacji, bo wmwiaby wszystkim, e postradaam rozum. Dobrze przynajmniej, e ani markiza Laris, ani inni Trylle nie mogli decydowa, kogo zapraszam do garderoby. Od samego rana Duncan sta na stray i odsya z kwitkiem wszystkich poza Mattem i Will. Pozostali mog poczeka - zobacz mnie na sali balowej, gdy Garrett, ojciec Willi, bdzie prowadzi mnie do otarza. Byam gotowa ju od dawna. Po zajciu z Finnem nie mogam zasn i wstaam jeszcze przed witem. Rano zjawia si Willa, by mi pomc, ale nauczyam si sama czesa i malowa. Pomoga mi tylko zapi sukni i staraa si mnie uspokoi, a tego potrzebowaam najbardziej.

  • - Jeste taka blada - stwierdzia Willa ze smutkiem. - Niemal tak biaa jak twoja suknia lubna. Przycupna na skrzyni u stp ka. Dugi tren mojej satynowej sukni plta si nam pod nogami i Willa poprawiaa go co chwila, eby si nie pognit. Jej suknia take bya pikna - nic dziwnego, bo sama j wybraa. Bya ciemnozielona, z czarnymi zdobieniami. - Zostaw j - poradzi Matt, gdy Willa po raz kolejny poprawiaa co w mojej kreacji. Mj brat przechadza si nerwowo, co chwila poprawia mankiety i konierzyk. - Nic jej nie robi. - ypna na niego gniewnie, ale przestaa ukada mj tren. - Dzisiaj wychodzi za m. Chc, eby wygldaa jak z bajki. - Denerwujesz j. - Wpatrywaam si w przestrze. Matt skin w moj stron. - Jeli kto tu j denerwuje, to ty - odcia si. -Od rana przechadzasz si nerwowo. - Przepraszam. - Zatrzyma si, ale nie wydawa si uspokojony. - Moja maa siostrzyczka wychodzi za m, i to o wiele wczeniej, ni si spodziewaem. -Przeczesa palcami krtkie jasne wosy i westchn. -Nie musisz tego robi, Wendy. Wiesz o tym, prawda? Jeli tego nie chcesz, nie wychod za niego. Mwi powanie. Jeste za moda, by podejmowa tak powan decyzj. - Tak, Matt, Wendy o tym wie - mrukna Willa. -Tylko dzisiaj powiedziae jej to mniej wicej z tysic razy. - Przepraszam - szepn.

  • - Krlewno? - Duncan niemiao uchyli drzwi i wsadzi gow do pokoju. - Miaem po ciebie przyj za kwadrans pierwsza i ju jestem.

    - Dzikuj. - No to jak? - Willa si umiechna. - Gotowa? - Chyba zaraz bd wymiotowa - poinformowaam j. - Nic ci nie bdzie, to tylko nerwy, wszystko bdzie dobrze. - Moe to nie tylko nerwy - odezwa si Matt. -Moe ona wcale tego nie chce.

    - Matt! - krzykna i spojrzaa na mnie. W jej piwnych oczach malowaa si troska. - Wendy, chcesz to zrobi? - Tak - zapewniam i skinam gow. - Chc. - No dobra. - Wstaa i z umiechem wycigna do mnie rk. - A wic wydajmy ci za m. Podaam jej do. cisna j z otuch, kiedy wstaam. Duncan czeka przy drzwiach. Gdy go minam, podnis mj tren, eby nie cign si po ziemi. - Poczekaj - zawoa Matt. - To ostatnia okazja, bymy mogli porozmawia, zanim... no wiesz... wic chciaem tylko powiedzie... - Wierci si niespokojnie, poprawi mankiety koszuli. - Chciaem ci powiedzie mnstwo rzeczy. Obserwowaem ci, jak dorastasz, Wendy. Bya strasznie rozpuszczona - rozemia si. Umiechnam si do niego. - I rozkwita na moich oczach - doda. - Jeste silna, mdra, ciepa i pikna. Jestem z ciebie bardzo dumny.

  • - Matt! - Ukradkiem otaram zy. - Matt, nie doprowadzaj jej do paczu - sykna Willa i sama pocigna nosem. - Przepraszam - mrukn. - Nie chciaem, wiem, e musisz i. Ale chciaem, eby wiedziaa, e bez wzgldu na to, co si wydarzy dzisiaj, jutro, kiedykolwiek, zawsze bdziesz moj ma siostrzyczk i zawsze bd po twojej stronie. Kocham ci. - Ja ciebie te - zapewniam i go objam. - To byo sodkie - stwierdzia Willa, kiedy wypuci mnie z obj. Przelotnie cmokna go w usta i wyprowadzia mnie z pokoju. - Ale naprawd mona to byo zrobi wczeniej, teraz rzeczywicie musimy ju i. Na szczcie nigdy nie nosiymy butw, wic atwiej byo pobiec do sali balowej. Ju z oddali syszaymy muzyk. Aurora zdecydowaa, e bdzie to sonata Ksiycowa. Z dwikami muzyki splatay si szmery rozmw. Druhny i drubowie czekali przy drzwiach. Garrett umiechn si na mj widok. Zawsze by dla mnie dobry, wic zdecydowaam, e to on poprowadzi mnie do otarza. - Uwaaj na ni, tato - poradzia Willa. - Jest zdenerwowana. - Spokojnie. - Poda mi rami. - Obiecuj, e nie pozwol ci upa w drodze do otarza. - Dzikuj. - Umiechnam si z wysikiem. Jedna z druhen wsuna mi bukiet lilii w donie. Poczuam si lepiej, gdy mogam si czego zapa, jakby bukiet dawa mi oparcie.

  • Przeknam lin, starajc si opanowa mdoci. To tylko Tove. Nie ma si czego ba. Przecie to jedna z nielicznych osb, ktrym ufam.

    Dam rad. Wyjd za niego. Willa skina rk i odwrcia si. Duncan sta za mn, najlepiej jak umia poprawia mi tren. Muzyka rozbrzmiaa goniej i nadesza moja kolej. Duncan odsun si i, podobnie jak Matt, spojrza na mnie z otuch. Nie chcieli ukradkiem wchodzi na sal, wic poczekaj na zewntrz, obserwujc wszystko z oddali. Postawiam stop na zielonym dywanie prowadzcym do otarza, pokrytym biaymi patkami r, i wydawao mi si, e zemdlej. Sytuacji nie poprawia fakt, e chodnik zdawa si cign kilometrami. Sala balowa pkaa w szwach. Wszyscy wstali i patrzyli na mnie.

    Rhys i Rhiannon siedzieli w ostatnim rzdzie. Rhiannon machaa do mnie jak wariatka. Odkd przejam cz obowizkw pastwowych, poznaam wikszo obecnych tu osb, ale miaam niewielu przyjaci. Tove sta przy otarzu, wydawa si rwnie zdenerwowany, jak ja i to sprawio, e poczuam si lepiej. Oboje bylimy przeraeni, ale brnlimy w to razem. Elora siedziaa z przodu - jako jedyna nie wstaa, ale pewnie bya zbyt osabiona. Cieszyam si, e w ogle tu przysza. Umiechna si, kiedy j mijaam. Szczero tego umiechu cisna mnie za serce.

  • Pokonaam dwa ostatnie kroki dzielce mnie od otarza, zostawiam Garretta za sob, i podaam rk Tove. Ucisn j, prbujc doda mi otuchy, gdy zajam miejsce koo niego. Willa bya za mn, kolejny raz poprawia tren sukni. - Cze - powiedzia Tove. - Cze. - Prosz usi - odezwa si markiz Bain. By nie tylko odpowiedzialny za znajdowanie odpowiednich rodzin dla dzieci

    Trylli, lecz take udziela Tryllom lubw. Sta przed nami w biaym garniturze, niespokojny. Wydawao mi si, e przez chwil jego wzrok zawis na Tove. Gocie usiedli. Staraam si o nich nie myle, nie przypomina sobie, e gdy dyskretnie si rozgldaam, nigdzie nie widziaam Finna. Jego ojciec, owszem, sta na stray niedaleko drzwi, ale Finn najwyraniej znowu wyjecha. Mia zadanie do wykonania, a midzy nami i tak wszystko skoczone. - Moi drodzy - zacz markiz Bain i jego gos wyrwa mnie z zadumy. - Zebralimy si tu po to, by poczy witym wzem maeskim krlewn i markiza, witym wzem, ktry uznaj wszystkie Trylle. Decyzja o maestwie nie powinna by podejmowana lekko, wymaga namysu, refleksji i dojrzaoci. Chcia powiedzie co jeszcze, ale paacem zatrzsn huk. Drgnam i spojrzaam na drzwi, jak wszyscy. Matt sta niedaleko wejcia, z holu wpad Duncan. - Co to byo? - Willa wypowiedziaa pytanie, ktre zadawali sobie wszyscy zebrani.

  • - Krlewno! - wrzasn Duncan od progu. - Id po ciebie! - Co? - sapnam. Odrzuciam bukiet, zakasaam sukni i odsunam si od otarza. Syszaam, jak Willa mnie woa, ale nie zwracaam na ni uwagi. Byam w poowie sali, gdy usyszaam tubalny gos Orena. - Po nikogo nie idziemy - oznajmi. - Gdybym mia nieczyste zamiary, nie byoby mnie tutaj. Zatrzymaam si w p kroku, nie wiedzc, co dalej, i wtedy go zobaczyam. Matt i Duncan rzucili si na Orena, ale przytrzymao ich dwch stranikw. Ledwie jeden z nich dotkn Matta, uniosam rk i si mojej mocy cisnam nim o posadzk. Drugi stranik Vittry zatoczy si a na cian. Skinam doni i unieruchomiam ich. ren si umiechn. - Imponujce, krlewno. - Klasn w donie, ale czarne skrzane rkawiczki stumiy dwik. Jego dugie ciemne wosy lniy jak dawniej wosy Elory, tylko oczy mia czarne jak wgiel. Nie chciaam, eby sta, liczyam, e upadnie, e dowiadczy potgi mojej mocy, ale nie. Czonkowie Vittry s silniejsi ni Trylle, zwaszcza ren. Zreszt Tove uprzedzi, e moja moc na nic si nie przyda w starciu z nim. Matt i Duncan wstali, zaskoczeni moj byskawiczn reakcj. Sara, ona Orena, zatrzymaa si o krok od swojego ma. Opucia wzrok i znieruchomiaa. I ona, i ren ubrali si na czarno - do nietypowy kolor na lub.

  • - Czego chcesz? - zapytaam. - Czego chc? - rozemia si i rozoy ramiona. - To lub mojej jedynej crki. - Zbliy si. Uwolniam stranikw, mogli si wreszcie poruszy. Zaleao mi, eby ca moc skierowa na Orena.

    - Zatrzymaj si - rozkazaam, wycigajc otwart do w jego stron. - Jeszcze jeden ruch, a przebij tob sufit. Sklepienie sali balowej byo ze szka, wic nie byby to a tak imponujcy wyczyn, zwaszcza e nie byam pewna, czy jestem w stanie tego dokona, ale wiedziaam, e kilka krokw za mn stoi Tove i czerpaam si z jego bliskoci. - Ale krlewno. - ren cmokn z dezaprobat. - Czy to adnie tak wita ojca? - Zwaywszy, e mnie porwae i usiowae zabi, tak, uwaam, e to odpowiednie powitanie - odparam. - Ale ja nic takiego nie zrobiem. - Pooy sobie rk na piersi. - Spjrz na mnie, zjawiam si tu bez wojska, tylko w towarzystwie ony i dwch stranikw, ktrzy nam pomagaj w podry. Nikogo wicej. Zapewniam ci, bd przestrzega warunkw rozej-mu tak dugo, jak i ty. Nie zaatakuj ani ciebie, ani nikogo na terenie Frening. Oczywicie jeli i ty dotrzymasz warunkw umowy.

    Jego oczy rozbysy. Drani si ze mn, chcia, ebym go zaatakowaa, wtedy mgby zareagowa. Jeli bym to zrobia, rozptaabym wojn midzy Vittr i Tryllami, a nie bylimy na to gotowi.

    Zapewne zdoaabym ochroni siebie i kilka osb, ale wikszo stranikw i tropicieli bya daleko.

  • Jeli ren mia gdzie w pobliu swoje oddziay, Trylle przegrayby z kretesem, a mj lub zmieniby si w krwaw jatk. - Przestrzegam warunkw rozejmu, ale prosz, eby opuci ziemie Trylli - podkreliam. - To uroczysto prywatna. Nie jeste zaproszony. - Chciaem osobicie poprowadzi ci do otarza. - Udawa, e zraniy go moje sowa. - Pokonaem taki kawa drogi tylko dla ciebie.

    - Za pno - uciam. - Zreszt, nigdy do ciebie nie naleaam, wic nie masz prawa oddawa mojej rki. - A kto ma do ciebie takie prawo, e moe to zrobi? - zdziwi si. - ren! - Gdy Elora krzykna, wszyscy zebrani odwrcili si w jej stron. - Zostaw j. - Staa na przeciwlegym kracu nawy, przy otarzu, z Garret-tem u boku. Domylaam si, e by tam, by j podtrzyma, gdyby zemdlaa, ale wygldao to tak, jakby stan tam, by udzieli jej wsparcia. - Krlowa! - ren umiechn si zoliwie. - Co za spotkanie. - Zabawie si ju - sykna. - Odejd std. Wystarczajco dugo znosilimy twoj obecno. - No, no, no. - Zachichota pod nosem. - Bardzo si zapucia, moja droga. Teraz wreszcie wygldasz jak starucha. Zawsze wiedziaem, e stara z ciebie wiedma. - Dosy tego! - warknam. - Prosiam grzecznie, eby wyszed. Nie bd powtarza. Mierzy mnie wzrokiem, jakby chcia si przekona, czy mwi powanie. Staraam si zachowa su-

  • row min. W kocu wzruszy ramionami, jakby to nie miao dla niego adnego znaczenia. - Jak chcesz, krlewno - mrukn. - Ale sdzc po stanie twojej matki, ju wkrtce to ty zasidziesz na tronie, a wic zobaczymy si niedugo. Odwrci si. Opuciam rk, a wtedy ren znowu si zatrzyma. - Jeszcze jedno, krlewno. - ren znw na mnie patrzy. - O ile mi wiadomo, na twj dwr trafio co, co naley do mnie. To niewygodny baga, ale mj. Chc go odzyska. - Niestety, nie wiem, o czym mwisz - odparam. Za adne skarby nie oddaabym mu Lokiego. Widziaam, co mu zrobi, i nie mogam dopuci, by to si powtrzyo. - Gdyby zjawi si u ciebie, masz odesa go do mnie - poleci ren. Nie miaam pojcia, czy mi uwierzy. - Ale oczywicie. - Kamaam. Odwrci si na picie i wyszed, nawet nie czekajc na Sar. Posaa mi zawstydzone spojrzenie i pospieszya za nim. Jego stranicy w kocu wstali i pobiegli za nimi. Wychodzc, powiedzia co jeszcze, ale nie zrozumiaam jego sw. Duncan sta w progu. W mylach kazaam mu upewni si, e ren i Sara naprawd odeszli. Wszyscy patrzyli na mnie, oczekiwali mojej reakcji. Chciaam odetchn z ulg, zetrze pot z czoa, ale nie mogam tego zrobi, nie mogam okaza po sobie, jak bardzo jestem przeraona i poruszona obaw, i mj ojciec nas pozabija, a ja nie zdoam go powstrzyma.

  • - Przepraszam za to najcie - powiedziaam zadziwiajco spokojnie i umiechnam si chodno. - Skoro mamy to ju za sob, zajmijmy si lubem. - Cigle umiechnita, popatrzyam na Tove. - Oczywicie zakadajc, e nadal tego chcesz. Odwzajemni umiech. - Ma si rozumie. Poda mi rami, znowu ruszylimy do otarza, orkiestra ponownie zagraa sonat Ksiycow. - Jak si trzymasz? - zapyta Tove cicho, gdy zblialimy si do otarza. - Dobrze - szepnam. - Maestwo ju nie wydaje mi si takie straszne.

    Zatrzymalimy si przy markizie Bain. Zerknam za siebie. Duncan, ktry sta przy drzwiach, bezgonie powiedzia: wszystko w porzdku. Skinam do niego z wdzicznoci i wbiam wzrok w markiza. - A zatem zaczynamy? - zapyta Bain. - Niech krlewna i markiz spojrz na siebie. Odwrciam si do Tove, umiechnam z wysikiem i liczyam, e nie syszy, jak wali mi serce. Wystarczyo kilka prostych sw, dwie obrczki i lubowaam by jego on a do mierci. Przypiecztowalimy przysig szybkim pocaunkiem. Rozlega si burza oklaskw.

  • Interludium

    Na szczcie midzy zalubinami a przyjciem weselnym zaplanowano krtk przerw, podczas ktrej personel mia wynie krzesa, ustawi stoliki, przygotowa parkiet. Nie wiem, jak t chwil spdzaj inne panny mode, ale ja zamknam si w azience z Will. Obmyam twarz zimn wod, co doprowadzio Will do szau, ale pomogo mi uporzdkowa myli. Wytaram si papierowym rcznikiem i od razu poczuam si lepiej. Willa tymczasem w panice poprawiaa mj makija. Wyszymy z azienki w odpowiednim momencie, ebymy z Tove tryumfalnie wkroczyli do sali balowej jako moda para. Gdy stanlimy w progu, Garrett wsta i przedstawi nas jako krlewicza Tove i krlewn Wendy Kroner i znowu rozlegy si oklaski.

    Nie mam pojcia, jakim cudem udao im si to wszystko zorganizowa w tak krtkim czasie, ale sala balowa wygldaa wspaniale. Gdybym marzya o lubie

  • jak z bajki, wanie tak bym to sobie wyobraaa. Zgaszono wielkie yrandole, ktre wieciy podczas oficjalnej ceremonii, teraz mrok rozjaniay tysice malutkich arweczek. Na stoach paliy si wieczki. Powietrze przesyca zapach lilii. Na oczach wszystkich goci zataczylimy z Tove pierwszy taniec - do piosenki At Last Etty James. Zgodziam si na ten wybr, bo Tove by wielkim fanem Etty James. Niele nam to wychodzio, a to dziki Willi, bo zmuszaa nas do niezliczonych lekcji, chcc, by wszystko wypado doskonale, ale nie wiro-walimy jak na skrzydach. Skoczylimy i orkiestra znowu zacza gra - tym razem Bacha. Najchtniej do koca balu nie rozstawaabym si z Tove, ale parkiet zaraz si zapeni i wiedziaam, e musz zataczy z kadym, kto mnie poprosi. Potem ja taczyam z Garrettem, a Tove z Auror. Moja matka pewnie nie zdoaaby wej na parkiet, ale zjawia si na przyjciu i domylaam si, e bez wzgldu na samopoczucie zostanie do samego koca. Po sowach Orena bdzie chciaa udowodni wszystkim, e jeszcze ma si, cho to nieprawda. Willa porwaa mnie do taca i by to miy przerywnik. Rozmieszaa mnie, a to dobrze. Czuam, jak w moich barkach gromadzi si napicie i wiedziaam, e po balu bd bardzo obolae. Dostrzegam Matta, Rhysa, Rhiannon i Duncana przy stoliku w kocu sali, gdy wirowaam w ramionach markiza. Chtnie zeszabym na chwil z parkietu, eby z nimi porozmawia, ale jeli przestan

  • taczy, bd musiaa podchodzi po kolei do wszystkich stolikw i gawdzi z gomi, a to byoby o wiele gorsze ni taniec.

    Denerwowao mnie, jak wielu goci chciao skorzysta z okazji i przekonywao mnie, ile profitw da nam uchwalenie takiej lub innej ustawy, umieszczenie ich dziecka w tej czy innej rodzinie

    czy zmiana zasad opodatkowania. Cho w moim yciu wszystko zostao podporzdkowane polityce, fajnie byoby cho przez moment, podczas taca, udawa, e jest inaczej. W pewnej chwili oczywicie dopad mnie kanclerz. Staraam si unika wycignitej rki, ale cay czas usiowa przycign mnie do siebie. Nieatwo byo trzyma si z dala od jego spoconego ciaa, bo jego wielki brzuch by cigle blisko. A jego wilgotna apa zostawi pewnie brzydk plam na mojej sukni, bo cigle usiowa przycign mnie do siebie. - Naprawd piknie dzisiaj wygldasz, krlewno - powiedzia. Nie znosiam, gdy patrzy na mnie tym wygodniaym wzrokiem. Zawsze miaam od tego dreszcze. - Dzikuj. - Umiechnam si z trudnoci, ale wiedziaam, e tak trzeba.

    - Cay czas auj, e jednak nie przyja mojej propozycji. - Obliza usta, ju pokryte kropelkami potu. - Pamitasz? Kiedy ostatnio razem taczylimy, zaproponowaem, eby.... - Przepraszam bardzo. - Tove nagle zjawi si u mego boku. - Chciabym, jeli mona, zataczy z on.

  • - Ale oczywicie. - Kanclerz skoni si i odszed, ale nie stara si nawet ukry irytacji na nalanej twarzy. - Dziki - szepnam, gdy Tove wzi mnie za rk. - Prosz ci, nie tacz z nim wicej - mrukn Tove. - Trzymaj si od niego z daleka.

    - Z przyjemnoci. - Spojrzaam na niego zdumiona. - Ale dlaczego?

    - Jest koszmarny. - Skrzywi si i zerkn z ukosa na kanclerza, ktry wpycha sobie w usta kolejny kawa ciasta. - W yciu nie syszaem rwnie obrzydliwych, wyuzdanych myli, a gdy jeste w pobliu, bardzo przybieraj na sile. To, co chciaby z tob ro-bi... - Tove naprawd si wzdrygn. - Chwileczk - zdziwiam si. - Skd wiesz? Wydawao mi si, e nie potrafisz czyta w mylach. - Bo nie potrafi - przyzna. - Ale sysz, kiedy kto krzyczy w mylach, a on najwyraniej wrzeszczy, kiedy si podnieci. Najgorsze, e przez cay dzie staraem si zmczy, eby moja moc osaba, wic prawie nic nie syszaem, ale jego tak. - A tak le? - Zrobio mi si niedobrze na myl, e kanclerz mnie dotyka. Tove skin gow. - Jest koszmarny. Przy najbliszej okazji trzeba go usun ze stanowiska, a najlepiej w ogle z Fre-ning. Nie chc, eby przebywa wrd naszych. - Oczywicie - zgodziam si. - Ju opracowuj plan, jak si go pozby. - wietnie. - Tove si umiechn. - Widzisz, od pocztku dziaamy razem.

  • Przez tum przebieg szmer, wic obejrzaam si, ciekawa, co go wywoao. I wtedy go zobaczyam, mija kolejne stoliki, jakby niczego sobie nie robi z wbijanych w niego spojrze. Loki opuci przydzielony mu pokj niedaleko kwater dla suby. Poniewa udzieliam mu azylu, nie pilnowali go ju stranicy i mg chodzi, gdzie tylko zechce, ale te nie zapraszaam go na wesele.

    Taczc z Tove, nie mogam oderwa oczu od Lokiego. Obszed parkiet, kierowa si w stron baru, ale cay czas patrzy na mnie. Wzi kieliszek szampana i nawet pijc, przewierca mnie wzrokiem.

    Podszed do nas jeden z markizw, poprosi mnie do taca, ale nawet nie zauwayam, e zmieniam partnera w tacu. Usiowaam si skupi na mczynie, z ktrym taczyam, ale nie mogam zapomnie, jak Loki na mnie patrzy. Zmienia si muzyka, rozbrzmiaa wspczesna piosenka - zapewne co, co Willa ukradkiem podsuna orkiestrze. Twierdzia, e zanudzimy si przy samej klasyce. Szepty ucichy, gocie podjli przerwane rozmowy, zaczli taczy. Loki upi kolejny yk szampana i ruszy w stron parkietu. Pozostali rozstpowali si przed nim, nie wiem, ze strachu czy z szacunku.

    By ubrany na czarno, nawet jego koszula bya czarna. Nie mam pojcia, skd wzi te ciuchy, ale wyglda bardzo dystyngowanie.

    - Odbijany - powiedzia do mojego partnera, ale cay czas wpatrywa si we mnie.

  • - Sam nie wiem... - zacz markiz, ale ju wysunam si z jego ramion.

    - Nie ma sprawy - odpowiedziaam. Markiz, cigle nieprzekonany, cofn si o krok. Loki wzi mnie za rk. Ledwie poczuam jego do na plecach, przeszy mnie dreszcz, ale staraam si tego nie okazywa. Pooyam mu do na ramieniu.

    - Wiesz chyba, e nie jeste zaproszony - poinformowaam go, ale umiechn si tylko pod nosem i zacz taczy. - To mnie wyrzu. - I moe to zrobi. - Dumnie uniosam gow. Skwitowa to miechem. - Jeli tego sobie krlewna yczy. - Nie zrobi jednak najmniejszego gestu, by odej. Z niewiadomych powodw poczuam si lepiej. - Wic nie wiesz, co si dziao podczas lubu? -zapytaam w nadziei, e nie odejdzie. - ren osobicie zoy mi yczenia. - Syszaem, jak plotkowali o tym stranicy -przyzna. Karmelowe oczy spowaniay. - Mwili, e wietnie si spisaa i e nie daa si zastraszy. - Staraam si - mruknam. Wzruszyam ramionami. - On ci szuka.

    - Krl? - Upewni si. Skinam gow. - I co? Wydasz mnie? - Jeszcze nie wiem. - Draniam si z nim. Znowu si umiechn si i po poprzedniej powadze nie byo ladu. - A skd waciwie masz ten garnitur?

    - Nie uwierzysz, ale to dziki tej twojej licznej przyjacice, Willi - odpar. - Wczoraj wieczorem

  • przyniosa mi narcze ciuchw. Zapytaem, czemu zawdziczam jej trosk, a ona odpara, e obawia si, e w przeciwnym wypadku bd chodzi po paacu nago. Zachichotaam. - To chyba w twoim stylu. Ale dlaczego czer? Nie wiedziae, e idziesz na wesele?

    - Wrcz przeciwnie. - Robi, co w jego mocy, by wyglda ponuro. - Nosz aob z powodu tego wesela. - Bo ju za pno? - domyliam si. - Wendy, nigdy nie jest za pno. - Powaga w spojrzeniu zaprzeczaa lekkiemu tonowi. - Odbijany? - zapyta wiadek. - Nie - uci Loki. Chciaam si od niego odsun, ale nie wypuszcza mnie z ramion. - Loki... - zaczam. - Nadal taczymy. - Spojrza na drub. - Kiedy skoczymy, bdziesz mg j poprosi. - Loki - powtrzyam, ale ju unosi mnie w tacu w przeciwn stron. - Nie moesz tak robi. - Ju zrobiem. - Umiechn si. - Wendy, nie bd taka oburzona. Ju i tak jestem renegatem. Mojej reputacji nic nie zaszkodzi.

    - Ale mojej owszem - zauwayam. - Skde znowu! - Teraz to Loki wydawa si oburzony. - Chciaem im tylko pokaza, jak si powinno taczy. Wirowa ze mn po parkiecie, a moja suknia falowaa. Okaza si wymienitym tancerzem, porusza si zwinnie, szybko. Wszyscy na nas patrzyli, ale nic

  • mnie to nie obchodzio. Wanie tak powinna taczy krlewna w dniu zalubin. Piosenka skoczya si, rozbrzmia utwr Mozarta. Loki zwolni, niemal si zatrzyma, ale nadal trzyma mnie w ramionach. - Dzikuj. - Umiechnam si. Zarumieniam si podczas taca, straciam oddech. - To by cudowny taniec. - Bardzo prosz. - Wpatrywa si we mnie intensywnie. - Jeste taka pikna. - Przesta - mruknam. Zarumieniam si znowu. - Dlaczego si rumienisz? - rozemia si cicho. -Na pewno syszysz komplementy setki razy w cigu dnia. - To nie to samo - odparam. - Nie to samo? - powtrzy. - Dlaczego? Bo wiesz, e ja mwi powanie? Wtedy przestalimy taczy. Oboje milczelimy. Podszed Garrett. Umiecha si, ale jego oczy byy powane. - Mona prosi? - zapyta. - Oczywicie - odpar Loki. Nagle znikna powaga, ktr w nim wyczuwaam jeszcze przed chwil. -Panna jest twoja, dobry czowieku. Dbaj o ni. Poklepa Garretta po ramieniu, spojrza na mnie przelotnie i ruszy do bufetu. - Naprzykrza ci si? - zapyta Garrett, gdy zaczlimy taczy. - Nie. - Zaprzeczyam ruchem gowy. - Po prostu... - urwaam, bo sama nie wiedziaam, co powiedzie.

  • Patrzyam, jak Loki oprnia kolejny kieliszek szampana. Wyszed z sali balowej rwnie szybko, jak si w niej zjawi - Na pewno? - Garrett nie dawa za wygran. - Tak, wszystko w porzdku. - przytaknam. -Ale o co chodzi? Postpiam le, taczc z nim? - Chyba nie, to w kocu twoje wesele. Masz prawo si dobrze bawi. Oczywicie byoby lepiej, gdyby robia to z panem modym, ale... - Wzruszy ramionami. - Elora chyba si nie gniewa? - Przestraszyam si. - Elora nie ma ju na to siy - stwierdzi ze smutkiem. - Nie martw si o ni, i tak masz do spraw na gowie. - Dziki - mruknam. Rozejrzaam si po sali balowej. Willa znowu taczya z Tove. Gdy poczua na sobie mj wzrok, posaa mi zdumione spojrzenie. Domylaam si, e chodzi jej o mj taniec z Lokim. Tove natomiast nie wydawa si tym zbytnio przejty. Dobre i to.

  • Ranek

    Cho miaam na sobie sukni lubn wac z dziesi kilo, w yciu nie czuam si rwnie naga. Staam u stp wielkiego oa w mojej nowej sypialni. Dawniej by to pokj Elory, ale teraz nalea do mnie - do mnie i mojego wieo upieczonego ma. Sta obok mnie, oboje wpatrywalimy si w ko. Kiedy wesele dobiegao koca, rodzice Tove, moja matka, Willa, Garrett i kilku dygnitarzy, w tym ten paskudny kanclerz,

    zaprowadzili nas na gr. miali si, artowali, przekomarzali, a potem zamknli drzwi i zostawili nas samych. - Dawniej, gdy zawierano maestwo krlewskie, zacigano zasony dokoa oa - zacz Tove. -Ale czonkowie rodziny i dygnitarze zostawali w tym samym pomieszczeniu, by si upewni, e zwizek zosta skonsumowany. - Straszne - stwierdziam. - Ale czemu to robili? Wzruszy ramionami.

    - eby mie pewno, e spodz potomka. Przecie tylko po to aranowano takie zwizki.

  • Czyli powinnimy si cieszy, e dali nam spokj. - Mylisz, e podsuchuj pod drzwiami? - Nie, mam nadziej, e nie. Cay czas wpatrywalimy si w oe, nie chcc patrze na siebie. Chyba adne z nas nie wiedziao, co dalej. Planowaam odczeka, a upewni si, e wszyscy si znudzili i sobie poszli, ale poza tym nie miaam pojcia, co robi. Cho nigdy nie bdziemy prawdziwym maestwem, nie wiadomo dlaczego zaoyam, e w noc polubn skonsumujemy nasz zwizek. Wczeniej czy pniej bdziemy musieli to zrobi, by spodzi potomka i przyszego dziedzica tronu, niewane, czy si sobie podobamy, czy nie. A nawet, jak w przypadku Tove, czy nas interesuje pe przeciwna. - Strasznie cika ta suknia - stwierdziam w kocu. - Tak wyglda - przyzna Tove. Zerkn na sukni i dugi tren, podpity, ebym moga taczy. -Sam tren way chyba z pi kilo.

    - Co najmniej - zgodziam si. - Wic... Chtnie j zdejm. - Och. No tak. - Umilk na chwil. - Prosz bardzo. Chyba. - Ale... musisz mi pomc. - Wskazaam swoje plecy. - Jest na guziczki i haftki i sama za adne skarby ich nie dosign. - Och tak, oczywicie. - Tove pokrci gow. -Ale jestem niedomylny. Odwrciam si do niego plecami i czekaam cierpliwie, gdy rozpina te wszystkie guziczki i haftki.

  • Idiotyczne, stwierdziam. Suknia miaa opa ze mnie z atwoci, a tymczasem mczylimy si z ni przez kwadrans. I milczelimy. - Ju - powiedzia w kocu. - Dzikuj. - Przytrzymywaam sukni, eby nie opada, i odwrciam si do niego. - Czy... czy mam woy piam? - Och. - Wytar donie w nogawki spodni. - Jeli chcesz... - A ty?

    - No... tak. - Zagryz usta, opuci wzrok. - Suchaj, nie musimy. No wiesz, uprawia seksu. Moemy, jeli tego chcesz. Chyba. Ale nie musimy.

    - Och - mruknam. Nic innego nie przychodzio mi do gowy. - Chcesz? - W kocu na mnie spojrza. - No... w sumie nie - przyznaam. - Ale moemy si pocaowa. - Nie musimy. - Podrapa si w gow i rozejrza po pokoju. - Nie musimy si spieszy. To nasza pierwsza noc. Mamy cae ycie, eby... nauczy si spa razem. - No tak. - Rozemiaam si nerwowo. - To jak, przebior si w piam? - Ja te. Nadal przytrzymujc sukni, weszam d