12

GoodNews nr 15

  • Upload
    roman-k

  • View
    233

  • Download
    2

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Miłej lektury! Redakcja GoodNews O mu(humorze) O bohaterach Starzec z Emaus Kto nie gra, nie wygrywa Reportaż oniryczny Karuzela Esencja 10 12 Drodzy Czytelnicy! „Koniec”, odcinek 4 4 5 7 8 9

Citation preview

Page 1: GoodNews nr 15
Page 2: GoodNews nr 15

[email protected]

www.goodnewsonline.pl

Zespół redakcyjny:

Marcin Sawczak: [email protected],

Jakub Biel: [email protected]

Roman Klin: [email protected]

Projekt okładki: Sieva

Korekta tekstów: Edyta, Asia, Kaszka, Tomek Goraj

Numer 14. współtworzyli:

P.S., Bonaventura, Sabina MIsiarz - Filipek, Marysia Paszkiel, Antoni Gambdziak, Ania

Flaszczyńska, Katarzyna Kraus, Bartek

Fot. Michał Szewczyk

W tym numerze:

Habemus sanctum! 3

Kto nie gra, nie wygrywa

O bohaterach

4

5

ArtFlow 6

O mu(humorze)

Reportaż oniryczny

7

8

„Koniec”, odcinek 4

Starzec z Emaus

9

10

Na językach 11

Karuzela

Esencja

12

Drodzy Czytelnicy! Nie sposób było zacząć pracę nad tym numerem ina-czej niż od wspaniałych wieści z Watykanu odnośnie zakończenia procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Postanowiliśmy wykorzystać ten moment, aby od na-stępnego tygodnia wprowadzić nową serię „Śladami do świętości”, która przypomni nam o najważniej-szych momentach pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II. Marzenia od zawsze były motorem ludzi do działania. O różnicy między manną z nieba, a ciężką pracą na sukces pisze M.S. O kobiecie, z której z pewnością można czerpać inspi-rację do spełniania marzeń opowiada Bonaventura. W Krakowie nigdy nie brakowało ciekawych inicjatyw kulturalnych. Chcielibyśmy Wam jednak zwrócić szczególną uwagę na kawał dobrej sztuki w wydaniu studenckim, czyli ArtFlow. Przekonajcie się sami! Roli humoru w codziennym życiu nie da się przecenić. Proponujemy Wam felieton z porządną dozą błyskotli-wych spostrzeżeń na jego temat autorstwa Antoniego Gambdziaka. Kilka luźnych uwag odnośnie uśpionego społeczeń-stwa zaserwuje nam szary. Akcja „Końca” rozwija się w najlepsze. Dziś już 4 odci-nek! Również szary nie zwalnia tempa i opowiada nam o nowych epizodach swojej znajomości ze starcem z Emaus. Bonjour! Bartek dzieli się swoją pasją do języka fran-cuskiego w ramach rubryki „Na językach”. Nie prze-gapcie darmowego kursu! Na koniec proponujemy Wam kolejne dwa utwory na-szych dobrych koleżanek - poetek Sabiny Misiarz - Filipek i Marysi Paszkiel. Oceńcie sami!

Miłej lektury!

Redakcja GoodNews

Page 3: GoodNews nr 15

Rok 2011 zaczął się od niezwykle ważne-

go wydarzenia : po 6 latach od śmierci Jana Pawła II ostatecznie wyznaczono

datę Jego beatyfikacji na 1 maja. Polacy

przyjęli tę decyzję z wielką radością i wzruszeniem.

Bez wątpienia będzie to jedna z najpiękniej-szych chwil w polskiej historii. Uroczystość beatyfikacji zwieńczy wspaniałe życie i pontyfikat naszego Rodaka. To dzień, w którym wszyscy możemy być dumni, że nasza Ojczyzna wydała na świat tak wielkie-go Człowieka. Już dziś szacuje się, że do Rzy-mu przybędzie na ten dzień około 2 milio-nów pielgrzymów. Warto zaznaczyć, że nig-dy wcześniej żaden papież nie został beatyfi-kowany bezpośrednio przez swojego na-stępcę. Jednak nie mogło być inaczej, bo to właśnie Benedykt XVI był jednym z najwięk-szych świadków świętości Papieża - Polaka. O godzinie 21.00 w największych miastach Polski, w miejscach kojarzących się z Papieżem, śpiewem i modlitwą Polacy licz-nie uczcili decyzję o włączeniu Go do grona

błogosławionych. Nie mogło zabraknąć wiernych pod słynnym oknem papieskim przy ul. Francisz-kańskiej. Stypendyści Fundacji „Dzieło No-wego Tysiąclecia” spontanicznie zebrali się w tym historycznym miejscu spotkań Jana Pawła II z młodzieżą, aby śpiewem uczcić tę wspaniałą wieść. Metropolita krakowski ks. kardynał Stanisław Dziwisz nie kryjąc wzru-szenia przemówił do przybyłych, wyraził swoją radość i zaprosił wszystkich rodaków na 1 maja do Rzymu.

M.S

Kochani!

Nie ulega wątpliwości, że Jan Paweł II zapisał jedną z najpiękniejszych kart w historii naszego narodu. Przez długie lata dawał nam wyjątkowe świadectwo, przykład prawdziwego chrześcijańskiego życia we współczesnym świecie. Jednocze-śnie pozostawił nam w spadku wspaniałe dziedzictwo swojego nauczania, z którego nie pozostaje nam nic innego jak po prostu czerpać pełnymi garściami. Zachęcamy Was do aktywnego udziału w odtwarzaniu tej heroicznej drogi do święto-ści Jana Pawła II. Jeszcze raz wróćmy do czasów pobytu arcybiskupa Karola Wojtyły w Krakowie, Jego wyboru na Stolicę Piotrową, wszystkich historycznych momentów Jego 27 - letniego pontyfikatu, pielgrzymek do Ojczyzny i wzruszającego pożegnania. Nadsyłacie Wasze wspomnienia, przeżycia, świadectwa czy utwory poetyckie na adres:

[email protected]

1 9 . 0 1 . 2 0 1 0 , N R 1 5

Page 4: GoodNews nr 15

Śladami Michaela Jordana

W dzieciństwie marzyłem, żeby być koszykarzem. Jako że byłem najwyższy w klasie wołano na mnie „żyrafa”, czego nie znosiłem, ale to przynajmniej dawa-ło mi przewagę pod koszem. Mój pokój oblepiony był plakatami prezentujący-mi gwiazdy NBA w akcji, a ja byłem przekonany, że kiedyś dołączę do ich grona. Już wtedy zamartwiałem się, jak moi rodzice będą mnie odwiedzać za oceanem, skoro moja mama boi się latać samolotami. Codziennie zasypiałem patrząc na Michaela Jordana, w nadziei, że pewnego dnia pójdę jego śladami. Dziś jak patrzę na tych rosłych, ponad stukilowych „byczków” pod ko-szem mogę odetchnąć z ulgą, że mnie tam nie ma. Cóż, powiedzmy to jasno, z moją posturą chyba nie miałbym większych szans na przebicie się do pierwszego składu Chicago Bulls. Jed-nak mimo, że nie dane mi było błysz-czeć na amerykańskich parkietach, to zostało mi coś z tego dziecięcego prze-konania, że w życiu trzeba sobie wyzna-czać cele. „Szczęścia, zdrowia, pomyślności i pieniędzy!”

Wydaje mi się, że niektórzy rezygnują ze swoich marzeń tylko dlatego, że po prostu nie rozumieją, czym są. Pochyla-jąc się nad słownikową definicją ma-rzeń jako „dowolne przypadkowe koja-rzenie wyobrażeń, fantazjowanie, roje-nie, przedmiot pragnień i dążeń nie podlegający prawom logiki ani zasadom przestrzenno-czasowym” rzeczywiście można odnieść wrażenie naiwności czy wręcz zdziecinnienia. To nieprecyzyjne podejście do marzeń często można dostrzec przy składaniu życzeń podczas różnych oka-zji. Nierzadko jest to siłowanie się do-brych intencji z szarą rzeczywistością. „Spełnienia najskrytszych marzeń” wy-chodzi często z tej konfrontacji obarczo-ne infantylnością i brakiem faktycznej wiary w prawdopodobieństwo ich reali-zacji. Jednocześnie świadczy o tym, że pomyślność przy konsekwentnej reali-zacji konkretnych planów często (mylnie!) utożsamiamy z manną z nie-ba. „Spełnianie marzeń to ciężka praca”

Chociaż w zderzeniu z rzeczywistością marzenia faktycznie czasem mogą wy-dawać się naiwne, to jednak są osoby, które swoim entuzjazmem i determina-cją potrafią „zapalić” innych do ich wy-znaczania i spełniania. Historia Jaśka Meli jest znakomitym dowodem na to,

że dla kogoś, kto ma jasno sprecyzowa-ne cele i odwagę do ich realizacji, nie istnieją żadne przeszkody. Los nie szczędził go od najmłodszych lat. Spło-nął mu rodzinny dom, jego brat utonął na jego oczach, a w wieku 13 lat w wy-niku porażenia prądem stracił rękę i nogę. Kilkanaście miesięcy potem wraz z Markiem Kamińskim zdobył biegun północny. Niemożliwe? Historia jak z filmu? Nie, to owoc ciężkiej pracy Jaś-ka, jego walki z przeszkodami i z samym sobą. Jak sam mówi, marzenia to nie jałowe patrzenie w sufit i fantazjowa-nie, ale pełna świadomość tego, co się robi oraz konsekwencja w dążeniu do celu. „Aby osiągnąć wspaniałe rzeczy musimy marzyć tak dobrze, jak działać” – mówił francuski poeta Anatole France.

„Podaruj innym swoje marzenia”

Takim mottem kieruje się Alam, 15 – letni wychowanek wioski dziecięcej, który mimo trudnych doświadczeń w życiu nie stracił wiary w marzenia i chętnie się nimi dzieli z innymi. Z god-ną podziwu pasją tańczy break dance’a i planuje w przyszłości założyć fabrykę odzieży, która nie będzie oparta na wy-zysku taniej siły roboczej (zwłaszcza dzieci) w Azji. Jego postawa doskonale oddaje myśl francuskiego podróżnika i pisarza znanego też z walki na rzecz trędowatych Raoul Follereau: „Gdy my-ślimy o realizacji marzeń, nie jesteśmy nigdy sami”. Choć lenistwo i zniechęce-nie niestety leżą po prostu w naturze człowieka, to niewątpliwie świetnym antidotum jest wzajemna inspiracja i wspólne działanie.

„Zawsze chciałem…, ale…”

Nierzadko słuchamy zwierzeń innych, jak to chcieli kiedyś podbić świat, ale okrutny los im na to nie pozwolił. I mi-mo dobrych chęci i niekwestionowane-go talentu zabrakło im szczęścia w klu-czowym momencie. Pech? A może do-bra wymówka? Spełnianie marzeń nie jest zarezerwowane dla wybranych! Prędzej czy później każdy z nas ma oka-zję, żeby przynajmniej spróbować. W obawie przed porażką i rozczarowa-niem wielu rezygnuje ze swoich zamie-rzeń, co później przypłaca poczuciem niespełnienia i frustracji, że nawet nie podjęli rękawic. Z pewnością niełatwo jest znaleźć ten właściwy cel. Ale może się okazać, że to, co sobie założyliśmy i pozornie się nam nie udało, może być etapem do czegoś większego i źródłem motywacji przy kolejnych próbach. Krótko mówiąc, kto nie gra, nie wygry-wa.

M.S.

Page 5: GoodNews nr 15

1 9 . 0 1 . 2 0 1 0 , N R 1 5

„NIEBO GWIAŹDZISTE JEST WSZĘDZIE, NAWET W RAVENSBRUCK”

Kiedy wręczano Jej jeden z licznych meda-li miała powiedzieć: „Znam dwa słowa: służba i zasługa. Zasług nie mam. Służyć się starałam.” W dzisiejszym numerze postać niezwykła: żołnierz, naukowiec, kobieta. Karolina Lanckorońska.

Wybuch II Wojny Światowej zastał naszą bohaterkę we Lwowie, gdzie na Uniwersyte-cie Jana Kazimierza kierowała Katedrą Histo-rii Sztuki na Wydziale Humanistycznym. Wychowana przez ojca w duchu poszanowa-nia i podziwu dla myśli humanistycznej, tak jak i on kochała sztukę i jej chciała poświęcić swoje życie. Tymczasem życie przewarto-ściowało Jej zamiary: sztukę poświęciła by ratować życie innych. We „Wspomnieniach wojennych” spisanych tuż po wojnie znajdujemy relację już z pierwszych dni po wkroczeniu bolsze-wików do Lwowa. Przesiąknięci ideologią leninizmu okupanci upatrywali w Niej, hra-biance, wroga klasowego. Ona sama zaś uwa-żała, że to właśnie pochodzenie, historia i tradycja, którymi przesiąknięty był dom Lanckorońskich, zobowiązują Ją do działania aktywnego na rzecz Polski i rodaków. Wie-dziona tym duchem, w styczniu 1940 roku składa przysięgę wojskową, jako członek Związku Walki Zbrojnej. Od tej pory wieść będzie życie pełne bohaterskich czynów, o jakich dotąd mogła jedynie czytać w zaciszu doskonale wyposażonej biblioteki w rodzin-nym pałacu w Rozdole. Wydarzenia, jakie miały miejsce w owym czasie w wiecznie wiernym Lwowie, budziły zdumienie, rozczarowanie, przeraże-nie, ale i ducha polskości. Masowa grabież własności i mienia, wywóz mieszkańców w głąb dzikiej i zimnej Rosji. Na wszystkich dworcach stały bydlęce wagony, wypełnione po brzegi ludźmi i gotowe do wyjazdu. Dłu-gie godziny oczekiwania na nieznane wypeł-niał śpiew zawsze tych samych pieśni: Rota lub Boże, coś Polskę… „Odwiedził mnie

ksiądz Tadeusz Fedorowicz, który czasami przychodził w różnych sprawach pomocy. Gdy mu otworzyłam drzwi, uderzył mnie wyraz jego twarzy, spokojny, prawie rado-sny, nawet promienny jakby jakimś we-wnętrznym szczęściem. Dziwny to był kon-trast z otaczającym nas wówczas cierpie-niem. – Przyszedłem się pożegnać. – A dokąd Ksiądz jedzie? – Nie wiem.” (K. Lanckoroń-ska, „Wspomnienia Wojenne”, str. 47) Udało mu się wskoczyć niepostrzeżenie do wagonu. Przecież gdzieś tam, na wschodzie, będą go potrzebowali… Takie bohaterskie postawy mają ogromny wpływ na doktor Lanckorońską. W maju tego samego roku fortelem przedo-staje się z rodzinnych stron do Krakowa oku-powanego przez Niemców. Od swego bezpo-średniego przełożonego, Tadeusza Komo-rowskiego pseud. Bór, otrzymuje pierwsze poważne zlecenie. Roztoczy opiekę pielę-gniarską nad żołnierzami chorymi i umiera-jącymi w krakowskich szpitalach. Niedługo potem Karla dowiaduje się o tragicznej sytu-acji tarnowskiego więzienia. Z charakteryzu-jącą Ją od tej pory determinacją przekonuje prezesa Rady Głównej Opiekuńczej (charytatywnej organizacji działającej na rzecz Polaków w czasie obydwu wojen), że swą opieką powinni objąć również więź-niów. To zadanie właśnie Jej przypada w udziale. Znająca wiele języków, obyta i pełna godności, Karolina Lanckorońska dobrze potrafiła wykorzystać atuty swego gruntow-nego wykształcenia. Dzięki nienagannej zna-jomości języka niemieckiego oraz literatury kraju okupanta, niejednokrotnie uzyskiwała ich przychylność tylko dzięki dobremu wra-żeniu, jakie udało Jej się zrobić na rozmów-cach. Zdobyte tą drogą pozwolenia pozwoliły na założenie komitetów dożywiających więź-niów w Tarnowie, Jaśle, Sanoku, Nowym Sączu, Pińczowie i wielu wielu innych mia-stach polskich. Następnie wyruszyła do Lwo-wa, by tam zorganizować pomoc dla więzio-nych Polaków, Ukraińców i Żydów, nie robiąc żadnego rozróżnienia pod względem pocho-dzenia (co jest jednym z niezliczonych przy-kładów zadających kłam oszczerstwom Jana Grossa, tak chętnie oskarżającemu Polaków o skrajny antysemityzm). Kolejno powstają podobne ośrodki w Kołomyi, Stryju, Sambo-rze, Drohobyczu, Stanisławowie. Opowiada Lanckorońska: „miałam wrażenie, że tak jeżdżąc z więzienia do więzienia, że ciągle oglądam, jedną po drugiej, najcięższe rany na ciele Rzeczypospolitej.” („Wspomnienia wo-jenne”, str. 122) To w okresie tej działalności staje się jasnym, w jaki sposób najeźdźcy planują zniszczyć naród polski. W Nowym Sączu po raz pierwszy Karla dowiaduje się o rozstrze-laniu niemal całej miejskiej inteligencji z księdzem na czele. To na terenie Guberni. A na terenie zajętym przez Sowietów? W Stanisławowie eksterminacji ulega 250 reprezentantów inteligencji. I jeszcze jedna paralelna sytuacja: zniknięcie kilkudziesięciu wybitnych profesorów lwowskiego uniwer-sytetu (to Lanckorońska potem dowie się

i całemu światu wykrzyczy nazwisko ich mordercy). W Krakowie – ponad setka wy-wiezionych, kilkudziesięciu zamordowanych. Jedynie Opiece Bożej przypisać moż-na fakt, że Karla Lanckorońska – hrabina, doktor nauk humanistycznych, porucznik AK – w obliczu takich czystek wśród inteligencji, mogła tak długo prowadzić swoją działalność więzienną. Ją samą zdumiewała ta sytuacja. Niemniej rozsądek nakazywał liczyć się z najgorszym. Przyszło 12 maja 1942. Karla została aresztowana, przewieziona do wię-zienia w Stanisławowie i poddana przesłu-chaniom słynnego w tamtym okręgu kata Hansa Krugera. Rozwścieczony Jej niezłomną postawą, brakiem strachu i zdumiewającą go godnością Polki, przyznał się podczas jedne-go z przesłuchań do dokonania mordu na jej lwowskich współpracownikach (już z innego więzienia Karla wysłała do Himmlera spra-wozdanie z tego przesłuchania, a po wojnie była świadkiem na procesie Krugera). Kolejny etap w życiu naszej mężnej hrabiny to obóz koncentracyjny w Ravensbruck. Osobiście przyznaję, że to postawa dr Lanckorońskiej właśnie w tym miejscu wzbudza mój największy podziw. Nie dość, że odmawia specjalnego traktowa-nia (w postaci osobnej celi, lepszego żywie-nia, bardziej ludzkiego traktowania), które Niemcy gotowi są Jej zapewnić, to znów dwoi się i troi pomagając komu tylko może. Tę niezmiernie wrażliwą na cierpienie drugich, a tak hardą dla siebie osobę załamuje widok „królików” – młodych kobiet, na których w obozie dokonywane są eksperymenty naukowe. Jest wzruszona, gdy proszą Ją, by im opowiadała o sztuce, o historii, o kulturze wysokiej. Z właściwą sobie energią rzuca się Karla w wir wykładów dla tych, którym życie już nigdy niczego lepszego nie przyniesie… Wśród pozostałych więźniarek formuje na-wet komisję osób uprawnionych do egzami-nowania i rozpoczynają przygotowania do matury… Jest moją bohaterką. Wzorem czło-wieka, chrześcijanina, kobiety, patrioty, na-uczyciela. Wszystkim swoim ideałom, w każ-dej z tych dziedzin, pozostała wierna. Nie mogło być inaczej skoro jej serce związane było z miastem, w którego przedwojennym h e r b i e w i d n i a ł o z o b o w i ą z a n i e : Semper Fidelis.

Bonaventura Cytaty: Karolina Lanckorońska: Wspomnienia wojenne. Wyd. Znak 2008

Page 6: GoodNews nr 15

Kraków jako miasto poetów, pieśniarzy,

aktorów i innych szemranych indywidu-

ów od lat cieszy się zasłużoną reputacją

szarego rynku pokątnych inspiracji.

Kolejne pokolenia nadwrażliwców i in-

nych odmieńców spacerują po jego uli-

cach z gitarą przewieszoną przez ramię,

ukrytym notatnikiem, czy laptopem uda-

jącym narzędzie pracy a nie środek głę-

boko ukrytej ekspresji. Wstydliwie cho-

wając odmienność swojego spojrzenia,

pod długim, ciemnym płaszczem, indywi-

dua te udają, że są ludźmi, a nie poeta-

mi…

ArtFlow?

ArtFlow jest próbą utworzenia prze-

strzeni spotkań ludzi, którzy patrzą na

świat inaczej i mają o tym spojrzeniu

coś do powiedzenia. Gościliśmy już

poetów, aktorów, muzyków oraz foto-

grafów – w dramaturgię spotkania włą-

czały się elementy happeningu, kabare-

tu, a nawet, niezamierzenie, stand-up

comedy. Każde ze spotkań ma swój

temat przewodni wynurzający się

z zamętu obowiązkowej spontaniczno-

ści. Naszą nadrzędną misją jest, była

i będzie wzajemna inspiracja.

Zielone światło

Spotkania odbywają się w Sali konfe-

rencyjnej Hostelu Brama na ulicy Flo-

riańskiej 55, należącego do Fundacji im

Ks. Siemaszki, której to Prezes Ks. Bro-

nisław Sieńczak dał zielone światło na

pomysł związany ze spotkaniami Art-

Flow. Organizatorem i pomysłodawcą

eventu jest Ania Flaszczyńska, która

również występuje. To właśnie do niej

można zgłaszać nie tylko chęć występu,

ale także pomysły i uwagi, gdyż jak

twierdzi wszyscy zainteresowani two-

rzą ArtFlow.

Kobieta, mężczyzna

Drugie spotkanie odbyło się w czwar-

tek 13 stycznia 2011, przy gorącym

temacie „Kobieta, mężczyzna”, który

zgromadził zarówno wykonawców, jak

i liczną widownię. Na płaszczyźnie arty-

stycznej zarówno panie, jak i panowie

mieli okazje nieco się ze sobą podro-

czyć. Pojawiło się spore grono poetów,

a także osób wykonujących utwory

muzyczne. Mogliśmy usłyszeć piosenki

kabaretowe, poezję śpiewaną, obejrzeć

sesję fotograficzną przygotowaną spe-

cjalnie na ten wieczór przez Michała

Szewczyka, poezję niekoniecznie przy-

zwoitą „Bukkake” Grzegorza Wołoszy-

na), a nawet usłyszeć fragment

„Trzpiotki” Antoniego Czechowa.

A wszystko to w atmosferze kawiarnia-

nej (przy stolikach) i z piwem, bądź

innym trunkiem w ręku. Nie zabrakło

również drobnego poczęstunku w po-

staci czekoladowej mieszanki cukier-

ków, a to dlatego, że wieczór rozpoczął

się od utworu „Bombonierka”. Po części

artystycznej, miała miejsce nieco mniej

oficjalna impreza. Był to także czas na

wymianę myśli, uwag, wierszy.

A co dalej?

Kolejne spotkanie, z tematem prze-

wodnim „Miasto” odbędzie się 3

marca 2011 w (Hostelu Brama).

Anna Flaszczyńska i Katarzyna Kraus

Fot. Michał Szewczyk

czyli subtelny powiew kultury w mieście poetów

Page 7: GoodNews nr 15

Serdecznie, przemiło i przesym-patycznie witam nie tylko czy-telników pisma GoodNews, ale także ludzi, którzy czytają ten artykuł. To zupełnie nieważny artykuł, artykuł marginalny, cudem tylko przepchnięty przez sito korekty. Zadziałały układy, siła perswazji, magiczne moce - i proszę, oto tekst Antoniego Gambdziaka - czyli mój. Czym jest Humor, każdy wie. A raczej - każdemu wydaje się, że wie, czym jest Humor. Wszechwiedzący słownik języka polskiego twierdzi, że jest to: 1. «zdolność dostrzegania za-bawnych stron życia» 2. «chwilowy stan usposobienia, zwłaszcza: pogodny nastrój» 3. «przedstawienie czegoś w zabawny sposób; też: zabaw-ne, komiczne sceny, sytuacje, dialogi itp.» Innymi słowy Humor jest wtedy, gdy ktoś (najlepiej starsza pani) wywróci się na chodniku albo jak kominiarz spadnie z drabiny, choć gdyby zapytać kominiarza, mógłby mieć inne zdanie. Sum-ma summarum - Humor zazwy-czaj jest wtedy, gdy człowiekowi

stanie się krzywda, z wyłącze-niem krzywd osobistych. Tak myśli większość, myśląc jedno-cześnie, że ma racje (przeklęta samoświadomość). Otóż błąd. Zdezawuujmy to stereotypowe pojęcie, póki nie jest jeszcze za późno. Gdyby bowiem zapytać Humor o to, jakim jest naprawdę, okaza-łoby się, że jest bytem nieskoń-czenie smutnym. Wiecie, nocami pisze dekadenckie wiersze, za dnia udaje, że wszystko w po-rządku, ale wystarczy najdrob-niejsze niepowodzenie, by Hu-mor się rozkleił i płakał smutno, aż do definitywnego wypłakania oczu.* Gdyby Emil Cioran mógł zostać jakimś pojęciem - został-by pojęciem "Humor". Co gorsza - bez względu na kształt jaki przybierze, Humor pozostaje bohaterem skrajnie tragicznym. Ponoć Edyp skakał z radości, że nie przypadła mu rola Humoru - po stokroć wolał swój los. Humor, jak powiedzia-łem byłem, jest bohaterem tra-gicznym pod każdą postacią; obojętne jaką metamorfozę by przeszedł, jak ewoluował - zo-

stanie ostatecznym, ciemnym kłębkiem smutku - kłębkiem, którym nie chciałby się bawić żaden, nawet najbardziej rozwy-drzony kot sąsiadki. Nie miałby serca. No bo spójrzcie: Humor pod postacią dowcipu (żartu, kawa-łu) jest żenująco kiepski. Niektó-rzy twierdzą, że dowcip im star-szy tym lepszy. Błąd. Dowcip jest intelektualnym trupem już w chwili narodzin. Należy po-rzucić kawały, by skutecznie móc się oprzeć kiczowi. A Hu-mor sytuacyjny? To dopiero stwór parszywy. Karmi się zła-manym palcem, spija krew z rany na kolanie, zaciera ręce, gdy chodnik śliski. Wszelkie kabarety, skecze, telewizyjne gagi - kto łzy gorzkiej przy nich nie uroni, ten ma skórę grubą jak jeż (mogę swobodnie używać tego porównania, bo sprawdzał kto kiedy, jak grubą skórę ma jeż, a?). Ledwo - ale to ledwo! - broni się Humor improwizowa-ny i tuwimowski pure nonsense. Ale do czasu. A właściwie do od czasu do czasu, co zbyt rzadkim i rozmytym periodem jest, aby i ten rodzaj Humoru z czystym

sumieniem wyjąć z koszyka pod-pisanego "Smutne i tragiczne". Cóż więc pozostaje? Czy należy okopać się w nadętej powadze, wraz ze szwadronem płaczek wleźć do bunkra i stamtąd prać granatnikiem do Humoru? No cóż. Tak. No dobra, żartuje. Tak naprawdę Humor należy przytulić, pogłaskać, szeptać mu cicho: Hej, stary, nie łam się. To fakt, jesteś kiepski, kaleka z Cie-bie, co tu dużo gadać. Ale gdy już wszystko zawiedzie, gdy ludz-kość straci wszelką nadzieję, pogrąży się w smutku, popadnie w dziejową malignę, wtedy to ktoś tam, jakiś mały Chińczyk, Polak albo Eskimos, puści sobie bączka i cały Świat i każdy czło-wiek, odkryje, że to jest NA-PRAWDĘ śmieszne, że na TYM polega Humor... Antoni Gambdziak [email protected]

* Zjawisko udowodnione medycz-nie. Wypłakanie oczu, łac. suppo-

sitorium injectio.

Wstaję, jeszcze rozdarty między drapieżnym snem, a leniwym dzisiaj, pukającym bez pardonu w okna bladą dłonią. To ja jesz-cze jestem, czy już nie ja? Który z nich? Ociężałe kapcie – jeden za drugim do łazienki, kuchni… Witam się ziewając. Śniadanie? Nie zdążę. Długie susy po scho-dach. Nie mam czasu, nie mam czasu. Wbiegam na 5 piętro. Śmiech od wejścia. Dużo ich i głośni. Każdy

przynosi tu swój sen. Troszeczkę niewyraźni rozmawiają o niewy-raźnych rzeczach. W tym wszystkim rozmywasz się Ty. Bo gdzie Cię wcisnąć? W torbę mię-dzy notatki? Wylądujesz jeszcze przy wykładzie o Słowackim i jak pogodzisz się z genezis z ducha? Więc nie mam Cię ze sobą. Ale czy to źle? Inni też Cię nie mają. Śpią jeszcze. Nie mam czasu, ćwiczenia… nie mam cza-su. Raz, dwa, trzy… z piątego piętra na parter. Kilka słów na odej-ście, kilka westchnień: to jutro? A z czego? Jak myślisz, trudne będzie? I w miasto. Ono mnie usypia, ale nie jak mama. Usypia mnie jak dealer. Narkotyczny sen, malaryczna wizja, bredze-nie, bredzenie w poduszkę. Gło-wa ciężka, jakoś nie swoja. To jestem ja, czy już nie ja? Który z tych dwóch?

Markety, centra handlowe, skle-py – tu śpi najwięcej. Wchodzą, żeby zasnąć, a wielu tu zasypia. Oczy mrużą, gdy przechodzisz. Ale gdzie mam Cię zabrać? Do tej sypialni miasta? Nie, tu nie miej-sce dla Ciebie. A poza tym nie mam czasu, nie mam czasu i już. Wracam, żeby zjeść coś. Najle-piej szybko, żeby mieć czas na naukę. Mieć czas? Znów prze-cieknie mi między palcami. Ciemno mi. Zrobiłem swoje – lubię to uczu-cie. Zrobiłem, więc mogę zasnąć. A nie spałem wcześniej? Nie-ważne. Do przodu! Oni czekają już na mnie. Idziemy, ale Ty zo-staniesz w domu! Jeżeli w ogóle tu jesteś. Jesteś? Katabaza, około rynku. Parę stopni w dół – jakby przejść na drugą stronę lustra. Sen najwyż-szej jakości. Śnić we śnie. Snem

w rytmie miarowego basu. I one, pachnące wszystkim, czego mógłbym pragnąć . Spijam sen z dna kieliszka. To ja, czy już ten drugi? Kładę się spać ze snem czyimś. Lecz ten sen mnie nie uwolni. Bo śnić będę o śnie, który śnię na jawie. Więc… co za różnica? Ale Ty wiesz, że ja już nie mogę śnić, że chciałbym być niewy-spany! Chciałbym być niewyspa-ny! De profundis clamavi ad te, Domine. Domine, exaudi vocem meam – Z głębokości wołam do Ciebie Panie, Panie wysłuchaj głosu mego. Obudź mnie, bo nie mogę już żyć snem!

szary

Page 8: GoodNews nr 15

Jestem już zmęczona. Tak potwornie zmęczona. Nie mam na nic siły, na nic ochoty. Ale nie wystarczy leżeć, by umrzeć. Życie oczekuje od nas trochę więcej, więc muszę się bardziej starać. Ale nie dziś. Dziś jeszcze poleżę. Popatrzę na gwiazdy, których nie widać. Pogoda płacze wraz ze mną. Od tygodnia nie widziałam nic poza szarą ścianą deszczu, próbującą udowodnić wszystkim, kto ma wła-dzę nad światem. Nic nie można zrobić, niczego zmienić. Pozostaje czekać, że przyjdzie odmiana, jakiś promień słońca w beznadziei życia. Kiepskie porównanie. Ale nic nie wydaje mi się być niekiepskie. Wiecie jak najłatwiej przywołać wspomnienia? Wystarczy otworzyć album ze zdjęciami. Kiedy już wydaje się Wam, że przypomnieliście sobie wszystkie najdrobniejsze szczegóły, kiedy sądzicie, że umysł nie jest już w stanie spłodzić nowych myśli i przywołać stare wspo-mnienia, okazuje sie, że się myliliście. Kolorowa okładka, odrzucająca ilością barw i ich intensywnością, widoczna z daleka. W środku czarne, lekko chropowate, sztywne kartki, mające niczym się nie wyróżniać. Żeby fotografie sprawiały wrażenie ważniejszych niż w rzeczywistości są. Bo przecież to tylko kawałki papieru, nie żywy człowiek. W żaden sposób nie mogą go zastąpić. Pojawia się ten strach, że widok znajomej uśmiechniętej twarzy przyniesie znów więcej bólu niż radości. Więcej cierpienia niż wspo-mnień. Ale i tak nie można nie wziąć w dłonie tego kruchego sarkofa-gu przeszłości. I pojedyncza łza wyznaczająca nową drogę na policzku przeoranym już setkami, a pewnie i tysiącami jej poprzedniczek. - Remy, odwiedziliśmy najpierw Sadie, czy Jona? - Co...? - Pytam, czy byliśmy u Sadie, a później u Jona, czy odwrotnie... - po-wiedział Ron głośniej, ale już z lekkim zniechęceniem. Próbował stworzyć jakąś sensowną całość z naszych wakacyjnych podróży. Ja nigdy nie miałam chęci i cierpliwości do takich rzeczy. - Chyba najpierw u Jona... - powiedziałam z głębokim zastanowie-niem na twarzy. - Tak, najpierw u Jona, później u Sadie i pojechali-śmy do Włoch. - Yhy... - mruknął w podzięce z powrotem zagłębiając się w pokaźny stos dowodów naszych podróży. Byliśmy w wielu miejscach. Zrobiliśmy istny maraton po Europie. Była temu stanowczo przeciwna, ale w końcu Ronowi udało się mnie przekonać. I oczywiście nie żałowałam. To były najlepsze wakacje w moim życiu. W końcu pierwsze, jakie w całości spędziłam z Ronem. Byliśmy już wtedy małżeństwem. To były jednocześnie nasze ostatnie wspólne wakacje. Pamiętam, że spędził wtedy cały dzień na segregowaniu i układaniu w odpowiedniej kolejności jedynych pamiątek naszej wycieczki - zdjęć, które robił z zapałem godnym skauta, cały miesiąc. Nie chciałam otwierać tego albumu. Kiedy tylko wzięłam go w swoje ręce, poczułam jego ciężar, jakby siłę wspomnień; wiedziałam, że to błąd. W końcu sam ten ruch wywołał u mnie falę nowych wspomnień, mieszkających gdzieś głęboko w mojej podświadomości - wydarzeń przyjemnych, ale ciągle tak bardzo bolesnych jak to tylko możliwe. Moja samotność była ciągle świeżą raną, która krwawiła na okrą-gło, często nawet bez konkretnego powodu. A gdybym jakimś cudem o tym nie pomyślała, to bezwiednie, coraz gęściej padające z moich oczu łzy z pewnością by mi o tym przypomniały. Jednocześnie jednak nie mogłam go nie otworzyć. To było tak, jakby wszystko działo się poza mną, jakbym nie miała władzy nad swoim ciałem. Wydaje się to głupie? Być może. Ale kiedy w mojej głowie ukształto-wał się widok Rona skupionego na pracy nad albumem... byłoby to pewnego rodzaju uwłaczanie jego pamięci. Zlekceważenie drobnej pracy, na której tak mu zależało. Pierwsze kilka stron zdjęć przedstawiały początek naszej znajomo-ści. Następnie wspólne wyjazdy, wreszcie ślub, pojedyncze wypady w góry czy nad morze. I ostatnie wakacje. Przejrzałam je szybko, nie zatrzymując się zbyt długo na żadnym szczególe. To jak walka na granicy rozpaczy nad utratą całego życia, a nadzieją na cud. Burza odczuć, na które nie byłam i nadal nie jestem gotowa. Jeszcze długo nie będę. Moja psychika jest na skraju wyczerpania. Uczucia nie kojarzą się już z niczym dobrym. Nie widzę najmniejszego

powodu, by wstać i wyjść z domu, by żyć. Bo po co? Na co mam teraz czekać? Na co liczyć? - Kiedy będziemy już starzy i brzydcy, z przyjemnością obejrzymy te zdjęcia razem - powiedział wieczorem, dumny z siebie jak paw, Ron. Dokonał niemożliwego - posegregował nasze wspomnienia tak, byśmy o nich nie zapomnieli. Niestety nigdy już razem ich nie obejrzymy. Ostatkiem sił odłożyłam album na półkę. Teraz moje życie to zwy-kła syzyfowa praca. Do ostatniej chwili, bez sensu, bez efektów. Wiem, że przeminie jeszcze mnóstwo czasu, zanim znów odważę się spojrzeć na te zdjęcia. To niewiarygodne, że byłam kiedyś tak bardzo szczęśliwa. Tak - szczęśliwa. Ciągle pamiętam to słowo, ciągłe pamiętam to ciepło, które rozchodzi się po całym ciele, gdy masz ten mały wielki powód, by się uśmiechnąć. Gdy wiesz, że ktoś dla ciebie najważniejszy na świecie jest szczęśliwy. Jakiś czas temu, w trakcie dość chłodnej jesieni, szybkim krokiem przemierzałam doskonale znane mi uliczki, by jak najszybciej dostać się z punktu A do punktu B. Przeszywający chłód nie przeszkadzał mi tak bardzo, jak zwykle, ponieważ myślami byłam już dawno w cie-płym, przytulnym miejscu wraz z Ronem, który każdą drobnostkę potrafił uczynić radosną. Czasem zatrzymywałam się w różnych miejscach, bez powodu i kręciłam głową z niedowierzaniem. Ja myśląca cały dzień o wieczo-rze, który miałam znów spędzić z mężczyzną mojego życia? Ja uśmiechnięta i zadowolona prawie cały dzień? Ja wręcz promienieją-ca radością z powodu, powtórzę to jeszcze raz, faceta, który czeka na mnie i wita mnie szerokim, nieudawanym uśmiechem? Niemożliwe. A jednak. Biegłam niesiona kilkugodzinną tęsknotą za doty-kiem ciepłej skóry Rona, cudownym zapachem jego perfum i cało-dziennej pracy, czułym szeptem na przywitanie i obietnicą spokojne-go nicnierobienia w towarzystwie kogoś, kto mi się nie należy, a mi-mo to jest. Kiedy jednak weszłam do mieszkania, sytuacja wyglądała nieco inaczej. Że komicznie - to fakt. Że odrobinę przerażająco - to też fakt. Że wszystko się wyjaśniło, kiedy weszłam do kuchni - fakt, którego nikt nie jest w stanie podważyć. - Co ty... tu robisz? - zadałam niepewne pytanie widząc, w mojej, na co dzień czystej i schludnej - bo niemal nieużywanej - kuchni, coś w rodzaj pobojowiska. - Ja? Nic, mnie tu w ogóle nie ma - odrzekł Ron, nawet nie patrząc w moją stronę. - A wyjaśnisz mi jakoś konieczność wyremontowania tego pomiesz-czenia? - kontynuowałam siląc się na poważny ton. - Właściwie nie wiem czy potrafię - odpowiedział niezrażony i odwróciwszy się, uśmiechnął się szeroko. Próbował przygotować wtedy dla nas pyszną kolację, składająca sie z potraw, których nazwy nie byłam w stanie zapamiętać. To wszystko, co się zdarzyło jest takie nierealne. Jakbym sobie wymyśliła. Jakby nie prawdą była biała, piękna suknia, której widok upewniał tylko, że powiem 'tak' do końca życia i jeszcze dłużej. I że to samo usłyszę w zamian. Że będzie to tylko oficjalne przypieczętowa-nie naszych marzeń i planów. Nasze spotkanie w parku mogło być tylko moją chorą wyobraźnią. A zdjęcia wspólnie spędzonych chwil, halucynacją wywołaną nad-mierną wiarą w to, że dobro istnieje.

'Najbardziej uderzyła mnie cholerna niesprawiedliwość tego wszystkiego. Jeśli jest bowiem jakiś Wszechmogący, przed którym trzeba sobie zasłużyć na życie na ziemi, Jason miał większe prawo do życia, niż ktokolwiek inny. Chciałem zapłakać, ale brakowało mi łez.'* - przypomniałam sobie fragment jednej z moich ulubionych książek. Dziś myślę tak samo o Ronie. Czy alkohol to dobre rozwiązanie problemów? Zdecydowanie nie. Ale dziś idę się upić. 'Chcę się rozchorować. Chcę, żeby moje ciało znalazło się w tym samym stanie, co dusza.'*

P.S. * Cytaty pochodzą z powieści pt. 'Absolwenci' Erica Segala.

R O Z D Z IA Ł IV : Z pam iR O Z D Z IA Ł IV : Z pam iR O Z D Z IA Ł IV : Z pam iR O Z D Z IA Ł IV : Z pam ięci czy w yobraci czy w yobraci czy w yobraci czy w yobraźnininini

Page 9: GoodNews nr 15

1 9 . 0 1 . 2 0 1 0 , N R 1 5

Odcinek 3.:

Czego ode mnie chcesz? Znów siedzę przy biurku. Mimo, że to już trzeci raz jak próbuję ubrać myśli w słowa, nadal czuję się nieswojo patrząc na moje bazgroły. Przecież pamiętniki piszą czterna-stolatki kochające się w pseudo-rockowych wokalistach pseudo-rockowych zespołów z okładek „Bravo Girl”! Ale ten stary, w sen-sie… no… Ojciec Jan… A zresztą! Bez wstę-pów! Wybiła godzina. Znów zapukałem do klasz-tornej furty. Teraz miałem w głowie tylko jedno wielkie pytanie: DLACZEGO? Dlaczego chce żebym do niego przychodził? Dlaczego mówi mi te wszystkie rzeczy? Dlaczego ja, a nie jakiś święty ministrant, czy gotowa pójść na pomoc dewotka z pierwszej ławki? Tak, to więcej niż jedno pytanie, „mój pa-miętniczku”. Ten sam głos, ta sama procedura. Otwieram drzwi jego pokoju. Modli się. W życiu nie widziałem, żeby ktoś modlił się we własnym pokoju. W kościele, tak, po to się buduje te gmachy za ciężkie pieniądze, żeby można było trochę powzdychać jak Ci ciężko, ale w pokoju? No tak, komputera nie ma, to mu-si sobie znaleźć chłop jakieś zajęcie. Widać panoramiczne mu się już skończyły. Przez chwilę nie zwracał na mnie uwagi. Potem jakby się otrząsnął ze snu, jakiegoś odrętwienia i popatrzył na mnie swoim ja-snymi oczami. Z uśmiechem zachęcił do wej-ścia. -Siadaj przyjacielu, pogaworzymy tro-chę, co? –No, chyba po to mnie Ojciec spro-

wadził. -Widzę, że nie jesteś tym bardzo uradowany. –Jeśli miałbym być szczery, to mam kilka rzeczy do zrobienia, choćby na studia i wolałbym zająć się czymś pożytecz-nym. -Ach tak, w takim razie powiedz, dla-czego przyszedłeś? Czemu nie machnąłeś rękę na niedołęgę? -Bo… bo… - trochę zbił mnie z tropu, ale szybko pozbierałem myśli - bo chciałbym coś zrozumieć, a mianowicie… -No! Wreszcie gadasz po ludzku! –Chciałbym zrozumieć… -Ale ty jesteś szybki, wy młodzi wszystko chcecie robić zaraz, mieć wszystko teraz, już w tej chwili. –Da mi Ojciec dokoń-czyć? -O, tak naturalnie. Wybacz staruszko-wi, lubię sobie trochę pozrzędzić. –Jak już mówiłem: chciałbym wiedzieć dlaczego Oj-ciec karze mi tu przychodzić? Dlaczego mam spisywać ten, ten, ten durnowaty pamięt-nik?! –Oj, wiedzę nerwy. Może zaparzę meli-ski? Mnie to zawsze pomaga! –Nie chcę żad-nej meliski! Wstałem wkurzony do granic możliwości. Podbiegłem do drzwi. Nacisnąłem klamkę. Już miałem wybiec na korytarz kiedy on powiedział spokojnym głosem: Chcę żebyś mi pomógł. -Czego ode mnie chcesz? - Chcę żebyś mi pomógł przeżyć Eucharystię na nowo, jak-bym znów był na swoich prymicjach… Mój Boże, kiedy to było… -Ale, ja? Co mam robić? -Odwiedź mnie czasem i pozwól mi pytać, opowiadać i… marudzić raz na jakiś czas. To wystarczy, synu. Zatkało mnie. On chce mojej pomocy? Jak? Osiemdziesięcioletni zakonnik prosi mnie o pomoc? A w czym mu mogę pomóc? Prze-żyć Eucharystię na nowo? A co ja o tym wiem?!

-Jeśli nie masz mnie dość, to usiądź proszę. -Dobrze, ale tylko chwilę. Stary wstał, oparł się na lasce i podreptał do czajnika. –Kawa, herbata? -Herbata, dwie łyżeczki. -Hmmm, dobra. Odwrócił się do komody i wyciągając szklanki zaczął łagodnie: -Wiesz, jak ważny w znajomościach jest ten pierwszy kontakt. W ogóle początek jest niesamowicie ważnym etapem wszystkiego. Jeśli wypracujemy so-bie dobry start, to mamy większe szanse dokończyć to, co rozpoczynamy. Nie inaczej synu, jest ze mszą świętą. Wiele razy w ciągu swojego życia kapłańskiego widziałem ludzi wpadających do kościoła w ostatnim mo-mencie. Szybko, szybko, zakręceni! Zauważy-łem, że często nie mogą sobie znaleźć wła-snego miejsca w kościele. –No, pewnie o tej porze wszystkie ławki są już zajęte. -Och! Nie o to chodzi. Nie mogą znaleźć sobie miej-sca na spotkanie z Bogiem. Są ciałem w ko-ściele, ale myślami w pracy, przy kuchni, układają plany na wakacje, kupują samo-chód, nawet grzeszą. Widzisz jaki ważny jest początek, jak istotne jest nasze przygotowa-nie do liturgii. -Ale do czego się tu przygoto-wywać? Ksiądz mówi swoje. Ministranci dzwonią. I do domu, po robocie. –To Ty tak uważasz. Nie widzisz nic poza swoją krzy-żówką. Ale nie martw się. Pomogę Ci zoba-czyć więcej, a w zasadzie sobie pomogę –No, to na mnie już czas. –Pamiętaj, że czekam na Ciebie. Wychodząc z klasztoru, obejrzałem się za siebie. Teraz już wiem, że nie spławię tego starca tak szybko jak myślałem.

szary

Page 10: GoodNews nr 15

BABEL

Reżyseria: Alejandro González Iñárritu Scenariusz: G. Arriaga, A. G. Iñárritu Produkcja: Francja, Meksyk, USA Premiera: 2006 Gatunek: Dramat Aktorzy: Brad Pitt, Cate Blanchett, Gael

García Bernal, Kôji Yakusho

Alejandro González Iñárritu jest reżyserem,

który bardzo mocno zapadł w pamięć wiel-bicielom kina. Reżyser zdobył sobie serca

widzów i krytyków filmami „Amores Per-

ros” oraz „21 gramów”. Polecany przeze

mnie film „Babel” jest trzecią w trylogii fil-

mowej, którą charakteryzuje przede wszystkim niezwykły sposób prowadzenia

filmowej narracji.

W filmie poznajemy trzy historie, które

łączy wspólny mianownik - jeden wystrzał

z karabinu. Iñárritu pokazuje trzy grupy

ludzi z odległych krajów o kompletnie róż-nych kulturach. Oto rodzina z Maroka, mał-

żeństwo amerykańskich turystów oraz nia-

nia ich dzieci z Meksyku, a także niesłysząca

córka znanego japońskiego biznesmena.

Zostają wciągnięci w serię wypadków, któ-

rych konsekwencje w zależności od punktu widzenia i od bohatera są tragiczne lub ratu-

ją życie.

Trudno zdradzić tutaj coś więcej o fabule

filmu, która jest niezwykle skomplikowana.

Wątki przeplatają się ze sobą, a co charak-

terystyczne dla reżysera - chronologia wy-darzeń jest zaburzona. W filmie najważniej-

szym aspektem jest przedstawienie kondycji

psychicznej bohaterów. Dzięki wspaniałej grze aktorów poznajemy wewnętrzne pra-

gnienia, tęsknoty i obawy ludzi współcze-

snego świata. Tytułowy Babel stanowi oczy-

wisty przekaz braku komunikacji, co widzi-

my w relacji miedzy małżeństwem Richarda (Brad Pitt) i Susan (Cate Blanchett), czy

między głuchoniemą Chieko (Rinko Kikuchi)

a jej ojcem (Kôji Yakusho).

Wspaniałym dopełnieniem filmu są piękne

krajobrazy i ciekawe miejsca różnych stron

świata, oraz poruszająca muzyka Gustavo Santaolalla, który za muzykę do tego filmu

otrzymał Oscara. Film dostał także nagrodę Złotego Globu

(najlepszy dramat 2007 roku), a reżyser został uhonorowany Złotą Palmą w 2006

roku.

„Babel” nie jest filmem łatwym, choć ogląda

się go z zapartym tchem. Niesie jednak

optymistyczne przesłanie i po raz kolejny

wskazuje na to, że w życiu najważniejszy

jest drugi człowiek. Serdecznie polecam!

Wykonawca: Radiohead Album: „In Rainbows” Rok wydania: 2007 Wydawca: XL Reckordings

Tym razem chciałem polecić Wam brytyjski zespół, jakim jest Radiohead. Ceniony przez krytyków muzycznych, uważany za jeden z najważniejszych zespołów ostatniej dekady. Muzykę, jaką tworzy kwintet z Oxfordu, albo się uwielbia, albo nienawidzi. Często żeby zrozumieć geniusz tego zespołu, ich płytę trzeba przesłuchać kilka razy. Z ich siedmio-płytowego dorobku muzycznego, wybrałem ostatnią płytę, od której najłatwiej zacząć

przygodę z tym zespołem. „In Rainbows” jest bardzo dojrzałym krąż-kiem. W porównaniu do eksperymentalnego „Kid A”, które zrewolucjonizowało podejście do muzyki elektronicznej i rockowej, płyta brzmi wręcz grzecznie. Tak naprawdę jest kwintesencją ich ostatnich albumów, co sły-chać już od pierwszego utworu, jakim jest „15 Step”. Radiohead nadal delikatnie łączy elek-tronikę z gitarami, jednak nacisk położony jest zdecydowanie na odważne i czasem ostrzejsze riffy, a najlepszym tego przykładem jest utwór „Bodysnatchers”. Ostatnia z płyt Thoma Yor-ka i spółki ma jednak bardzo łagodny charak-ter. Wystarczy włączyć klimatyczny „Nude” czy „All I Need”, podczas których Thom Yor-

ke koi nasze nerwy swoim spokojnym głosem. Perełkami są dwa utwory - „Weird Fishes”

i „Reckoner”. W pierwszym z wyżej wymie-nionych warto zwrócić uwagę na skompliko-waną partię gitarową. Drugi natomiast porywa nas bogactwem brzmień i harmonią utworu. Jak zwykle pojawiają się też charakterystyczne wyciszenia i zwolnienia, nadające smaku kom-

pozycjom. Siódmy krążek zespołu Radiohead nie niesie ze sobą utworów rewolucjonizujących muzy-kę. Jednak sposób wydania albumu zaskoczył nie tylko fanów, ale też wielkie koncerny mu-zyczne i wytwórnie płytowe. Album po raz pierwszy został opublikowany w Internecie. To, co najbardziej innowacyjne, to fakt, iż to fani wyceniali kompilację zespołu, płacąc za nią od 0$ do 150$. Za płytę postanowiło zapłacić jedynie 40% słuchaczy. Ten muzyczny ekspe-ryment stawia wydawców przed pytaniem, czy oby walka z piractwem poprzez kary finanso-we oraz ciągłe podnoszenie cen płyt muzycz-nych to dobry sposób na rozwiązanie tak popularnego w dzisiejszych czasach problemu

nielegalnego pobierania muzyki z Internetu? Miejmy nadzieję, że kolejna, ósma płyta Radio-head, ukaże się w tym roku, a jej muzyczna

zawartość znów zmieni oblicze muzyki.

roman.polaco

roman.polaco

Page 11: GoodNews nr 15

1 9 . 0 1 . 2 0 1 0 , N R 1 5

Bienvenu mes amis ! Cette fois on va découvrir un château que j’ai eu l’occasion de visiter en été 2010. J’espère bien que cette petite présentation vous permettra d’apprendre les nouvelles sur la France. Nous commençons par le Château d’Amboise. Très, très beau et il faut le visiter ! À côté du château coule la fleuve la Loire. Je vous présenterai maintenant un peu des faits historiques, alors Amboise était la cité principale des Torones, peuple celte qui a donné son nom à la future province Touraine. Le fils de Charles VII, Louis XI, fait élever son propre fils (le futur Charles VIII) à Amboise, pour des raisons de sécurité. Étant né en 1470 au château, le dauphin Charles apprécie Amboise et en fait sa demeure. Charles VIII, y a fait les premières constructions marquantes et entreprend de profondes modifications (de 1492 à sa mort en 1498) ce sont par exemple : la chapelle Saint-Hubert, les deux tours cavalières et un parc. Passionné par la culture italienne qu'il découvre pendant les campagnes d'Italie, Charles VIII invite à Amboise de nombreux artistes italiens en 1495 qui vont totalement transformer le château à la mode de la Renaissance. À Amboise Leonardo de Vinci a vécu ces dernières années de vie. Maintenant on peut y voir la tambeau de ce grand artiste et aussi son buste au parc royal.

Actuellement nous ne pouvons que visiter 1/5 de cela qui a resté du château. De toute façon je trouve qu’il est super beau et la visite à cette demeure royale m’a apporté beaucoup de plaisir. La découverte du château ne dure pas longtemps et les guides ne recontent pas des bêtises mais l’histoire est intéressante et facile à comprendre. Ici vous trouverez plus d’information: www.chateau-amboise.com/

Witajcie Przyjaciele ! Tym razem będziemy odkrywać zamek, który miałem okazję zwiedzać w lecie 2010 roku. Mam nadzieję, że ta mała prezenta-cja pomoże Wam poznać Francję z innej strony. Zaczniemy od zamku w Amboise, który jest bardzo, bardzo piękny i trzeba go koniecznie zobaczyć. Obok zamku przepływa rzeka Loara. Przedstawię Wam, pokrótce historię zamku. Am-boise było głównym miastem Toronów, ludności celtyckiej, po której ta prowincja odziedziczyła nazwę Touraine (dziś już nie używana). Syn Karola VII, Ludwik XI wychowywał swojego po-tomka (przyszłego Karola VIII) w Amboise z powodów bezpie-czeństwa. Będąc urodzonym w 1470 roku na zamku, delfin Ka-rol polubił Amboise i wybrał je na miejsce stałego pobytu. Karol VIII tworzył pierwsze ważne budowle i przedsięwziął wiele projektów architektonicznych (od 1492 aż do śmierci w 1498) są to na przykład: kaplica św. Huberta, dwie wierze oraz park. Zainteresowany kulturą Italii, która odkrył podczas kampanii we Włoszech, Karol VIII zapraszał do Amboise licznych arty-stów z tego kraju (1945 r.), którzy całkowicie zmienili zamek wedle modnego stylu renesansowego. W Amboise swoje ostat-nie lata spędził Leonardo da Vinci. Dziś możemy zobaczyć tam grób tego wielkiego artysty oraz jego popiersie w parku królew-skim.

Teraz możemy podziwiać tylko 1/5 tego, co pozostało po zam-ku. Tak, czy owak, uważam, że jest on bardzo piękny i zwiedza-nie tej siedziby królewskiej przyniosło mi wiele przyjemności. Poznawanie zamku nie trwa długo, a przewodnicy nie opowia-dają o głupotach, a ich historia jest interesująca i łatwa do zro-zumienia. Tutaj znajdziecie więcej informacji: www.chateau-amboise.com/

Jeśli macie jakieś pytania to bardzo proszę o przesłanie ich na adres e-mail: [email protected]

Mes meilleures salutations

Bartosz

Page 12: GoodNews nr 15

Sabina Misiarz-Filipek

Karuzela Najpiękniejsze Największe oczy Najsłodsze Madonny są u Botticellego On wiedział jakich nam potrzeba dłoni Niespierzchniętej skóry – mód się za nami Pupy niemowlęcia – mód się za nami Zero łupieżu – mód się za nami Efekt raczej naturalny, gdy pomachasz rzęsami, trzy razy szybciej – mód się za nami Pocieszycielko bankrutów Wspomożenie naukowców Uzdrowienie chorych na raka Zakończony wyścigu zbrojeń Zatrzymana machino zagłady Trzy życzenia: głodu, ognia, wojny – za nami Ucieczko za granicę Królowo zrelaksowana i wypoczęta Różo odruchowa Wieżo Eiffla wniebowzięta Domie biały z ogrodem Przybytku od którego głowa nie boli Stolico świata Królowo skóry i kości Oczko w głowie tatusia Bezbolesna cesarko Słodki narkotyku Wieczna panno (bielszej nie będzie) Strażniczko rodziny dwa plus jeden Nauczycielko języków obcych od małego Gdy znudzi nam się brud i szorowanie Daj nam utrzymanie na duszy i ciała na jakim takim poziomie Możnym plenipotentom Roztropnym petentom Spragnionym klientom Z łaski bożej abiturientom Dobrej rady laikom Stworzyciela kontrahentom Przymierza pretendentom Wiernym najemcom, dzierżawcom, prenumeratorom, subskrybentom, remitentom Uwolnij od utrapienia Wakacje raz do roku do Egiptu lub Ziemi Świętej W razie ucieczki Na tym zakończę by uniknąć podniesienia

Maria Paszkiel

Esencja Ze zgięcia jej łokcia z drzazgi policzka wyziera drewno Szarość i włókna sznurka sączą się do jej słojów niosąc dar ożywania tak dla niej niesiężny Jej twarz i ramię oparte zgięte plecy, nogi proste leżące pod kątem rozwartym i biała sukieneczka zwiewna zdrętwiałe zakurzone martwe nie do końca jej własne Ale z jakąś myślą dane uświęcone trudem stworzenia Błogosławi Ręce muskające tamte końce których nigdy nie widziała. Szkoda Miałeś być inny. Okazało się że i ty masz konserwanty a datę ważności z przed paru tygodni.