View
7
Download
0
Category
Preview:
Citation preview
1
Pogodynka
Sławomir Bogacki
(Zbieżność imion i nazwisk oraz sytuacji jedynie przypadkowa)
2
Spis treści
Rozdział 1
Szczęśliwa wiadomość..............................................................................................................................4
Rozdział 2
Podróż …................................................................................................................................................15
Rozdział 3
Losowanie.............................................................................................................................................. 23
Rozdział 4
Droga powrotna......................................................................................................................................32
Rozdział 5
Pogodynka …....................................................................................................................................….35
Rozdział 6
Ciekawa propozycja................................................................................................................................36
Rozdział 7
Program telewizyjny.............................................................................................................................. 45
Rozdział 8
Końcówka adwentu................................................................................................................................56
Rozdział 9
Wigilia i święta.......................................................................................................................................76
Rozdział 10
Sylwester.................................................................................................................................................87
Rozdział 11
Nowy Rok, rok dwa zero dwanaście
(czyli rok Mistrzostw Europy i niestety zarazem końca świata)............................................................96
Rozdział 12
Nowa szata graficzna..............................................................................................................................108
Rozdział 13
Dość wesoły maj czyli EURO tuż tuż...................................................................................................152
Rozdział 14
Euro.......................................................................................................................................................202
Prolog....................................................................................................................................................282
3
1. Szczęśliwa wiadomość
Na co dzień pracowałem w małej gazecie, w której byłem dość „średnim” dziennikarzem. Siedziba
gazety znajdowała się na siódmym piętrze starego, odrapanego wieżowca, który stał w mieście, w
mieście, które słynęło między innymi z z żużla, wiszącego faceta na linie nad rzeką i jeszcze paru
innych rzeczy o których nie warto wspominać.
W środę krótko przed czternastą zawezwał mnie naczelny. Pewno miałem dostać burę. W końcu od
jakiegoś czasu w naszej gazecie nie działo się zbyt dobrze. Sprzedaż spadała, reklamodawcy uciekali, a
my tworzący tę gazetę co dnia coraz poważniej rozmyślaliśmy nad zmianą pracy. Tylko gdzie tu pójść?
Poza pisaniem tak naprawdę nic innego nie potrafiłem robić, więc moja przyszłość nie rysowała się za
ciekawie.
Siedząc już w pokoju naczelnego zacząłem po cichu odliczać kiedy ten facet powie mi, że mam stąd
odejść ponieważ gazety nie stać już na zatrudnianie mojej osoby, ale Pan Mariusz Koneczny, mój szef
noszący brodę, oraz niemodne sweterki oznajmił mi, że w piątek, no może w sobotę mam pojechać do
Warszawy by w niedzielę w Pałacu Kultury obserwować na żywo losowanie grup do Euro dwa tysiące
dwanaście, które będą rozgrywane na terenie naszego kraju oraz na terenie bratniej Ukrainy w przyszłym
roku.. Nie mogłem w to uwierzyć, że to właśnie ja dostąpiłem zaszczytu przyglądania się losowaniu
grup, tym bardziej że jak już wspominałem w naszej gazecie robiło się nie za ciekawie.
Wychodząc z pokoju Pana Mariusza czułem gorąco i pot na czole z podniecenia rozmową. Będąc już
na korytarzu oparłem się o ścianę i zacząłem się śmiać sam do siebie. Przechodzący kolega Stefan
widząc mnie zapytał:
− Albert co Ci tak wesoło?
−Nie uwierzysz, ale jadę na niedzielne losowanie.
−Na to do Euro?
−Tak, właśnie na to.
−Wow, to przynieś szczęście naszej reprezentacji.
−Tylko jak, skoro oni grają jak grają, więc każdy wylosowany rywal dla nas będzie trudny.
−Wiesz, na razie przegrywają nieważne mecze, więc tak właściwie nie wiemy w jakiej są formie.
−W sumie racja.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i wróciliśmy do swoich biurek. Wieść o tym, że jadę na losowanie
rozeszła się po wszystkich. Jedni mi gratulowali, a inni zazdroszcząc szeptali:
−Po co on tam jedzie? Przecież mógłby to obejrzeć w telewizji i następnie opisać to wszystko dla
naszej gazety tu na miejscu zaoszczędzając w ten sposób pieniądze, które się kończą w naszej
4
gazecie. Nie przejmowałem się tymi słowami. W końcu nie samym chlebem żyje człowiek.
Wychodząc z redakcji pomyślałem, że muszę coś sobie kupić na wyjazd do Warszawy. Nie miałem za
dużo pieniędzy, nie miałem ich prawie wcale, ale chciałem sobie kupić coś nowego by poczuć się
komfortowo no i przynieść szczęście podczas losowania naszej reprezentacji. Odszukałem w kieszeni
kartę debetowa sprawdziłem stan mojego zadłużenia, stan wolnych środków. Chyba starczy na małe
zakupy.
Krótko przed dziewiętnastą byłem już w swojej klitce na bydgoskich Błoniach. Moje mieszkanie,
które nazywałem kabiną miało trzydzieści dwa metry kwadratowe. Często zastanawiałem się kto wpadł
na taki pomysł by wybudować ludziom taką ciasnotę. Mimo tak małego metrażu ja jednak czułem się tu
szczęśliwy. W dużym pokoju na ścianie miałem zawieszony duży płaski telewizor jakie teraz są w
modzie, w kącie stał mój roboczy komputer, przy oknie „zainstalowałem” małe akwarium w którym
mieszkały małe rybki, z którymi często rozmawiałem, a one rozmawiały ze mną. Przynajmniej tak mi
się wydawało w chwilach mojej słabości. Miałem też szafę, jedno stylowe krzesło, które dostałem w
spadku po dziadku, dwa fotele, no i mały tapczan na którym odpoczywałem i śniłem. Tak wyglądało
moje królestwo, ciasne królestwo.
W pokoju postawiłem torby z zakupami. Po kolei z toreb wyciągałem rzeczy, które sobie kupiłem na
wyjazd. Kupiłem to wszystko w hipermarkecie, który pobudowali nam Anglicy w naszym mieście.
Oczywiście wszystko kupiłem w cenach promocyjnych bo jakże inaczej. Więc teraz przed sobą miałem:
czarne buty, czarne spodnie, czarną koszulę i czarną kurtkę. Po chwili ubrany w to wszystko
przeglądałem się w lustrze stojącym w moim pseudo przedpokoju. Patrząc tak na siebie w odbiciu lustra
pomyślałem, że chyba nie będę wyglądał jak prowincjusz na tle innych. W końcu tam, na tym losowaniu
będę wśród wipów i całej tej śmietanki, którą można zobaczyć w telewizji. Ponoć ma być nawet nasz
premier, cudowny premier, wielki miłośnik piłki nożnej, miłośnik tej gry tak jak ja.
Zdjąłem z siebie te nowe ubrania i przebrałem się w dresy. Uwielbiałem w nich chodzić po domu.
Zaparzyłem sobie kawę, pyszną kawę, postawiłem laptopa na ławie i wziąłem się do roboty. Zacząłem w
Internecie przeglądać wszystkie artykuły związane z niedzielnym losowaniem. Gdy już się naczytałem,
zabrałem się za pisanie mojego artykułu, który miał się ukazać w piątkowym wydaniu naszej gazety.
Niedzielne losowanie utkwi w naszej pamięci. W końcu nie co dnia możemy uczestniczyć w tak
wyniosłej chwili. Losowanie do grup finałowych będzie obserwowane niemal przez cały świat. Znamy
już wszystkie kraje jakie zakwalifikowały się do rundy finałowej. W niedzielę poznamy przeciwników. Ja
patrząc na wszystkie koszyki z których po kolei będą wyciągane kule z nazwami państw pomyślałem, że
fajnie by było gdybyśmy w grupie za rywali mieli naszych sąsiadów czyli Prusy, Rosję, no i Czechów.
Byłoby ciekawie, powstałby taki słowiański kocioł. My, bracia Rosjanie, kuzyni Czesi, no i sąsiedzi z
Prus. Nie wiem jak inni kibice zapatrywaliby się na coś takiego, ale ja marzyłbym o takiej grupie.
5
Wydaje mi się, że z takimi przeciwnikami potrafilibyśmy rozegrać trzy dobre mecze po których
wyszlibyśmy z grupy, a tam wszystko już jest możliwe. W meczach ćwierćfinałowych nie ma kalkulacji,
liczy się tylko dyspozycja dnia, więc myślę, że na przykład trafiając na Portugalię grając przed własną
publicznością w Warszawie, która niosłaby naszych orłów podczas gry. Nasi chłopcy słysząc ten
szaleńczy śpiew kibiców byliby w stanie ograć Ronaldo i spółkę, więc mielibyśmy już półfinał. Naprawdę
bylibyśmy już w półfinale, w którym czekaliby na nas Holendrzy – piłkarze z kraju tulipanów będący jak
zawsze pewni siebie. Grając z nami w Warszawie nie spodziewaliby się że Irek Jeleń po ułańskich
szarżach jest w stanie strzelić im dwa gole i to już w pierwszej połowie. Druga polowa byłaby wielką
obroną Częstochowy w wykonaniu naszych i byłoby już pozamiatane. Holendrzy wróciliby do swoich
tulipanów, a my pijani od szczęścia wykupywalibyśmy bilety w kierunku Kijowa, więc zostałby nam tylko
do rozegrania finał, który na nowoczesnym stadionie w Kijowie wypełniony przez masę Polaków i masę
braci Słowian Ukraińców przemieniłby się w słowiański kocioł. Nasi chłopcy słysząc pięćdziesiąt tysięcy
krzyczących kibiców: „POLACY GRAMY U SIEBIE, POLACY GRAMY U SIEBIE!!!!” dostaliby takiego
powera, że nawet hiszpański dream teame nie byłby w stanie nam sprostać. Więc wszystko jest możliwe.
To tylko moje przypuszczenia przed niedzielą, ale czyż taki scenariusz nie jest możliwy? Po niedzielnym
losowaniu będziemy już mądrzejsi. Poznamy swych rywali.
Proszę o dyskusje na moim blogu
A.P.
Zapaliłem papierosa, spojrzałem na tekst i zacząłem to sobie wyobrażać. Zacząłem w swojej głowie
rozgrywać te mecze, o których napisałem w tekście. Ja naprawdę widziałem jak Irek Jeleń wbija dwa
gole Holendrom, zdziwionym Holendrom. Widziałem też Franciszka Smudę, który z dumą na
konferencji prasowej wypominał polskim dziennikarzom jak w dwutysięcznym dziesiątym roku oni
wyśmiewali go, że nasza reprezentacja nie ma stylu, że od kilkuset minut nie potrafi zdobyć bramki.
Otworzyłem nagle oczy ponieważ ja sam tak pisałem w naszej gazecie, znaczy krytykowałem naszych
orłów i ich trenera Franciszka Smudę.
Wyłączyłem laptopa i poszedłem do kuchni. Będąc już w kuchni wstawiłem sobie wodę na herbatę.
Czekając aż się zagotuje patrzyłem w okno naprzeciwko, w których sąsiadka urządzała co wieczorny
seans striptizu. Naprawdę było na co popatrzeć. Nie abym uwielbiał coś takiego, tylko to była taka
ciekawostka tego szarego życia na szarym osiedlu. Nie wiem tylko czy to jej przedstawienie było tylko
dla mnie, czy też dla wszystkich mieszkańców mojego bloku. Nie raz, nie dwa widząc tę ładną
dziewczynę w osiedlowym markecie myślałem o tym by podejść do niej i zapytać wprost czy to co robi
od dłuższego czasu jest dla mnie. Jeśli tak jest to bardzo miłe, choć trochę niesmaczne, ale naprawdę
ciekawe
Pijąc już herbatę w swoim pokoju pomyślałem o reprezentacji Anglii, której byłem kibicem. Nie, na
6
nich lepiej będzie jak nie trafimy w losowaniu. W końcu od siedemdziesiątego trzeciego roku nie
potrafimy z nimi wygrać. Mamy wyraźny kompleks Anglii. Tylko dlaczego? Przecież tylu rodaków
pracuje już na wyspie parając się tam różnych zawodów. Od sprzątania ulic po wyrywanie piór z dupy
kurczakom. Fakt trochę to obciachowe, ale co zrobić skoro żyjemy w kraju, gdzie partia rządząca od
kilku lat obiecuje cuda, ale tych cudów jak nie ma tak nie ma i chyba nie będzie, więc nie ma co się
dziwić że moi rodacy szukają cudów w Wielkiej Brytanii. Zresztą kto wie czy sam niedługo nie będę
zmuszony wyjechać w poszukiwaniu szczęścia na wyspy, bo nic tu po mnie gdy pogonią mnie z gazety.
Położyłem się na łóżku i zacząłem rozmyślać o losowaniu, rozmarzyłem się. Zacząłem też sobie
wyobrażać, że jestem selekcjonerem naszej kadry, że stoję w ciemnym garniturze opalony na twarzy,
masa wtartego wosku we włosy, duży czarny zegarek na ręku, niezły image. Stoję tak przed kamerami
wielu stacji i udzielam wywiadu. Fajnie by było. W ogóle fajnie by było otrzymywać od PZPN to
wynagrodzenie, jakieś siedemdziesiąt tysięcy co miesiąc, właśnie pieniądze. Trochę zaszalałem w tym
sklepie, prawie wszystko straciłem, a przecież ten limit debetu trzymałem by mieć jakieś pieniądze na
święta Bożego Narodzenia.
Wstałem przed siódmą. Nienawidziłem tego robić, ale cóż takie życie. Będąc w kuchni zauważyłem,
że Bydgoszcz przykryta jest śniegiem. Spojrzałem w kalendarz. No tak. W końcu to koniec listopada,
więc słowiańską krainę przykrył śnieg.
Wychodząc z bloku przystanąłem przy śmietniku by nakarmić koty. Wśród kilku kotów moim
ulubieńcem był kot przypominający małego cielaczka. Ten kotek wyglądał fantastycznie. Był mały i
widząc mnie zawsze mruczał. Kiedyś nawet wziąłem go do domu, chciałem by ze mną zamieszkał i
mimo że mu się podobało spanie na miękkim tapczanie, fotelach, w ciepłym, to jednak mimo tych
wygód tęsknił za swoimi braćmi i siostrami, więc cielaczek wrócił do śmietnika, gdzie mieszkał
wcześniej. Ale on doskonale wiedział, że jeśli tylko zechce w każdej chwili może wrócić do mojego
mieszkania. Po nakarmieniu kotków poszedłem na przystanek komunikacji miejskiej. Po trzydziestu
minutach byłem już w redakcji. Naczelnemu podobał się mój mały artykuł o losowaniu i wymyślonych
przeze mnie meczach. Panu Mariuszowi tak bardzo to się spodobało, że pozwolił mi po południu krótko
po dwunastej iść do domu i szykować się na wyjazd do Warszawy. Na samą myśl o tym drżały mi ręce.
Przed kwietniem dwa tysiące siódmym rokiem nigdy bym nie uwierzył, że wybiorą nas jako
organizatora Mistrzostw Europy i że my te Mistrzostwa będziemy potrafili zorganizować. A jednak
udało się. Mamy stadiony i to piękne nowoczesne stadiony, a jeszcze do niedawna zamiast tych
nowoczesnych obiektów mieliśmy jakieś straszydła na których grasowały bandy chuliganów, a zwykli
kibice tacy jak ja na przykład bali się chodzić na mecze. Dzięki Bogu tamto to już przeszłość, mroczna
przeszłość, a stadionowe straszydła można tylko jeszcze ujrzeć na YouTube lub na starych fotografiach w
archiwalnych gazetach.
Wychodząc z redakcji postanowiłem sprawdzić połączenie kolejowe ze stolicą Polski. Bałem się
7
jechać do Warszawy swoim samochodem lub autobusem. Po prostu bałem się podróżować zimą wśród
zasypanych, nieodśnieżonych dróg środkiem lokomocji jakim jest samochód lub autobus. Zimą
zdecydowanie wolałem kolej.
Będąc już na dworcu PKP kupiłem bilet na sobotni wieczorny pociąg do Warszawy. Będąc już w
posiadaniu biletu wpadłem na pomysł by zadzwonić do kolegi Karola, który mieszka na warszawskim
Bemowie. Pewno zgodzi się mnie przenocować. Na pewno się zgodzi. W końcu nie raz, nie dwa
zapraszał mnie do siebie, a gdy dowie się z moich ust, że będzie gościł faceta, który w niedzielę będzie
uczestniczył na żywo w losowaniu finałowych grup będzie szczęśliwy, że ma takiego gościa. W zamian
ja pewno będę musiał mu zrelacjonować to co widziałem, z kim rozmawiałem. Właśnie. Może uda mi się
poprosić kogoś, jakiegoś ważnego gościa, jakąś ważną osobistość sportową, by dla mojej gazety
skomentował, ocenił „naszą grupę”. Ciekawe jak Karol obstawia? Choć z tego co pamiętam Karol z piłką
miał mało wspólnego. Karol żył w swoim świecie, w swoim dziwnym świecie projektowania mody.
Plotka głosiła, że Karol był homosiem. Nie, to nieprawda. To tylko jacyś źli ludzie chcieli ośmieszyć
Karola.
Wychodząc z dworca zobaczyłem, że naprzeciwko po drugiej stronie ulicy kilku mężczyzn stawia
dużą choinkę. Widząc to chciało się żyć. Wyjąłem telefon, odszukałem numer Karola. Po chwili
usłyszałem jego zaspany głos.
− Cześć Karol. Poznajesz? Pamiętasz mnie jeszcze?
− Co bym nie miał pamiętać. Witam Ciebie Albercie.
− Uff, to dobrze. Mam do Ciebie prośbę.
− Tak. Mów jaką?
− Dałbyś radę mnie przenocować z soboty na niedzielę?
− Tylko z soboty na niedzielę?
− Tak. W niedzielę wróciłbym już do siebie, do Bydgoszczy.
− Więc o której będziesz?
Szybko w głowie policzyłem godziny jazdy pociągiem.
− Będę gdzieś około dwudziestej drugiej na Centralnym.
− Mam Ciebie odebrać czy sam trafisz do mnie?
− Hmmm. Fajnie by było gdybyś mnie odebrał, nie czułbym się taki samotny w tym wielkim
mieście.
− Wielkie miasto, dobre.
− To jak odbierzesz mnie?
− Odbiorę, odbiorę, choć brzmi to tak jakbym miał odebrać walizkę, albo jakiś bagaż.
Pożegnaliśmy się i rozłączyliśmy. Skryłem telefon do kieszeni i poszedłem w stronę przystanku.
8
Będąc już w domu zacząłem się z lekka przygotowywać do sobotniego wyjazdu. Czwartkowy
wieczór spędziłem na oglądaniu telewizji, głównie polityki i kłótni polsko-polskiej. To naprawdę
chwilami było bardziej ekscytujące niż mecze naszej pierwszej ligi piłkarskiej. Włączyłem też komputer
i napisałem kilka słów na swoim blogu. Odkąd na nim pojawiła się informacja, że będę oglądał
losowanie w wersji live, czyli na żywo przybyło trochę wpisów. Mój blog jakby się ożywił co mnie
bardzo ucieszyło ponieważ uwielbiałem dyskutować za pomocą Internetu z kibicami. Chociaż jeszcze
wczesną jesienią mój blog nie był czytany i chciałem go już zlikwidować. Nie miałem zamiaru pisać na
nim sam ze sobą, choć słyszałem o pewnym redaktorze prowincjonalnej gazety, który pisał sam ze sobą i
sam robił pochwalne wpisy na swoją cześć. Cóż, chodzą po ludziach przypadki. Ja nie chciałem być
takim przypadkiem.
Wyłączyłem laptopa, wyłączyłem też kanał polityczny. Postanowiłem, że obejrzę sobie starą komedię
z lat sześćdziesiątych. Byłem fanem takich filmów. Robiąc sobie herbatę do swojego prywatnego seansu
zauważyłem znowu, że naprzeciwko w bloku rozpoczynał się seans striptizu. Ta dziewczyna naprawdę
była czadowa. Jej odwaga imponowała mi. Tylko jak dowiedzieć się dlaczego i dla kogo to robi?
Właśnie. Ciekawe czy w sobotę gdy mnie tu nie będzie ona będzie się rozbierać w swojej kuchni przy
oknie. Tylko jak to sprawdzić? Nie znam prawie nikogo w moim bloku, więc nie będę miał kogo o to
spytać. Większość mieszkańców z tego co zauważyłem to emeryci i renciści. Ale skoro większość moich
sąsiadów to tak zwana geriatria to ta dziewczyna robi te seanse chyba dla mnie, bo przecież nie dla
starych babć.
Zalałem herbatę. Odczekałem aż się zaparzy i gdy wrzucałem do niej cytrynę zobaczyłem że
dziewczyna naprzeciwko miała już zdjęty stanik. Dobre. Czułem się tak jakbym mieszkał w Neapolu, a
nie w zimnej Bydgoszczy.
Wróciłem z herbatą do pokoju, uruchomiłem płytę w dvd i przeniosłem się w lata sześćdziesiąte, gdzie
jeszcze potrafiono kręcić filmy, a aktorzy potrafili grać i to mimo że w tamtych czasach gdy to wszystko
powstawało rządził towarzysz Wiesław Gomułka. Film, który oglądałem był naprawdę świetny. Zbyszek
Cybulski był fantastyczny w tym filmie, no i „Maklak”, który ocierał się o geniusz. Wyciągając płytę
dvd z odtwarzacza pomyślałem jakby to było gdybym żył w latach sześćdziesiątych. Myślę, że fajnie by
było, ale tylko pod jednym warunkiem, że nie wiedziałbym o istnieniu Internetu i komórek, które tak
ułatwiają życie w naszych czasach.
Kładąc się spać zerknąłem jeszcze w okna naprzeciwko. Było w nich już ciemno. Tajemnicza
dziewczyna spała. Poszedłem spać i ja.
Robiąc sobie poranną kawę wspominałem mój nocny sen. Śniła mi się dziewczyna, wysoka
dziewczyna z chustką na głowie jak to w latach sześćdziesiątych, z którą jeździłem na skuterze marki
„OSA”. Skutery te w tamtych czasach z tego co wiem były bardzo popularne w naszym kraju. To był
naprawdę fajny sen. Jeżdżąc tak z nią po niezatłoczonych ulicach mojego miasta czuliśmy się we dwójkę
9
szczęśliwi, mimo że ze sobą nie rozmawialiśmy. Może właśnie na tym polegało nasze szczęście, że w
stosunku do siebie byliśmy milczącymi mnichami.
Postawiłem kawę na ławie, odpaliłem komputer, przejrzałem wszystko, no prawie wszystko co jest
związane z piłką nożną. Prawie każdy portal żył już niedzielnym losowaniem grup finałowych do Euro
2012, które odbędą się w naszej ojczyźnie i u naszych braci Słowian – Ukraińców. Wielu fachowców
wypowiadało się, wielu też przypasowywało nam rywali. Prawie nikt nie obstawiał tak jak ja, czyli:
POLSKA, PRUSY, CZECHY I ROSJA. Większość chciało Anglii, Szwajcarii, oraz Francji. Cóż, ja
blado bym to widział ponieważ mając kompleks Anglii oraz siłę Francji mimo tego, że ostatnio grają ciut
słabiej, ale to tylko chwilowe ponieważ przy ich systemie szkolenia ta nacja ciągle produkuje świetnych
piłkarzy więc my nie mielibyśmy szans no i Szwajcaria, która słynie z dobrego murowania swojej
bramki. Nie, nie. Taka grupa to byłaby dla nas katastrofa. Ta moja wymyślona grupa, która może stać się
faktem ponieważ przeciwnicy o których marzę są w odpowiednich koszykach byłaby łatwiejsza dla
naszych chłopaków i Franciszka Smudy.
Napisałem kilka słów na moim blogu. Opisałem dlaczego życzę sobie takich przeciwników.
Spojrzałem na to co „wysmażyłem” na blogu, następnie wyłączyłem komputer. Wyniosłem filiżankę do
kuchni. Spojrzałem w okno naprzeciwko. Mieszkanie wyglądało na puste. Pewno dziewczyna była w
pracy. Ja miałem dziś wolne więc mogłem robić co chciałem. Tylko co tu robić? Wiem. Pojadę do
miasta, odwiedzę biuro bukmacherskie i obstawię naszą grupę. Może uda się coś wygrać. Jak
pomyślałem tak zrobiłem.
Wracając autobusem na moje osiedle zauważyłem, że przygląda mi się dziewczyna. Po chwili
rozpoznałem ją, wiedziałem kim jest ta nieznajoma. To była moja striptizerka. Już nie byłem odważny by
podejść do niej i spytać się czy to co widzę prawie każdego wieczoru jest przeznaczone dla mnie.
Unikałem jej wzroku, zacząłem się wpatrywać w tablicę, która informowała na jakiej ulicy się
znajdujemy i kto dzisiaj obchodzi imieniny. Autobus zatrzymał się na przystanku. Wysiadając
postanowiłem, że kupię sobie parę gazet. Mimo Internetu lubiłem papierowe gazety i chciałem wierzyć,
że one przetrwają. Co to byłby za świat bez prasy. Kupiłem też naszą gazetę, która powoli umierała i nikt
w naszej redakcji z Panem Mariuszem na czele nie wiedział jak zatrzymać agonię naszej gazety.
Zbliżając się do przejścia zobaczyłem stojącą przede mną „moją striptizerkę”. Teraz stojąc za nią
mogłem jej się dokładnie przyjrzeć. Była wysoką brunetką, bardzo zgrabną, ubraną modnie. Tak patrząc
na nią wiedziałem już, że ona te pokazy robi nie dla mnie ponieważ takie dziewczyny kochają się w
facetach, którzy coś mają w sobie, a ja na pewno czegoś takiego nie miałem w sobie. Ja byłem
przeciętniakiem. Takim brunetem wieczorową porą i rankiem też.
Zielone światło zezwoliło by przejść na drugą stronę ulicy. Brunetka ruszyła żwawo. Miała piękny
chód. Mógłbym tak za nią iść na pieszo nawet do samej Częstochowy. Będąc już na drugiej stronie ulicy
brunetka zatrzymała się. Widząc to spanikowałem. Bałem się ją wyprzedzić. Naprawdę nie wiedziałem
10
co robić. Dobrze, że ona po chwili ruszyła więc mogłem iść za nią. Ciekawe czy wiedziała, że jestem za
nią. Skręcając w prawo, w kierunku naszych bloków dziewczyna potknęła się łamiąc przy tym obcas, ja
widząc to złapałem ją by się nie przewróciła. Przez chwilę była w moich ramionach. Przyjrzałem się jej
twarzy. Tak, to była ona, to była dziewczyna z mojego snu. Dziewczyna, która ze mną jeździła na
skuterze. Poznałem ją po oczach i po piegach. Ona naprawdę była śliczna. Spojrzała w moje oczy,
uśmiechnęła się, następnie podziękowała mi za pomoc i rozstaliśmy się. Odprowadziłem ją jeszcze
wzrokiem. Byłem zły na siebie. Dlaczego jej nie zapytałem. Dlaczego jej nie zapytałem dla kogo są te
wieczorne seanse?
Przystanąłem przy śmietniku. Czułem że cały drżę, tylko dlaczego? Dlaczego ja drżałem? Dobrze, że
podszedł do mnie „cielaczek”, który oczywiście mruczał. Kochałem gdy on dla mnie tak grał. Wyjąłem z
kieszeni saszetkę, którą kupiłem dla niego. Kotek spojrzał na nią, nawet coś powiedział. Pewno
„dziękuję”. Otworzyłem saszetkę i zawartość jej włożyłem do jego miseczki. Gdy on zaczął jeść ja
zacząłem do niego mówić.
− Dlaczego nie chcesz ze mną zamieszkać na górze? Przecież miałbyś ciepło, pewne wygody
których tu nie masz, ale cóż staram się ciebie zrozumieć. Nie chcesz opuścić swoich braci i sióstr. W
sumie to ci się chwali, że jesteś lojalny w stosunku do nich.
Będąc już u siebie na górze zrobiłem sobie kawę i przy kawie zacząłem przeglądać gazety, które
kupiłem. Wszędzie dominowało EURO, polityka zeszła na drugi plan. Piłka nożna to jednak piłka nożna.
Jej popularności nie jest w stanie nikt zagrozić. Żaden polityk, żadne wydarzenie, nawet chyba Papież
jest mniej popularny od piłki nożnej. Co ta kula ma w sobie? Właśnie. Co ona ma w sobie? Chciałbym to
wiedzieć i nie tylko ja.
Odłożyłem gazety, spojrzałem na swój zakład bukmacherski. Fajnie by było gdybym trafił. Wiem co
zrobię. W Internecie postawię dwa zakłady. Więc postawię tak: grupa Polska, Czechy, Rosja, Prusy.
Następnie ćwierćfinał: Portugalia, półfinał: Holandia, a finał: Hiszpania. Tak będzie wyglądał przebieg
EURO. Pomarzyć zawsze można, przecież to nic nie kosztuje.
Poszedłem do kuchni i mimo że za oknem zima ja dostałem ochoty na szklankę zimnej pepsi.
Spojrzałem w okno. Za oknem szalała zamieć. Nie było widać bloku naprzeciwko. Jeśli pogoda się nie
ustatkuje wieczorem nie odbędzie się pokaz striptizu. Może i dobrze. Przecież ta dziewczyna, śliczna
dziewczyna nie robi tego dla mnie. Wypiłem pepsi, odstawiłem szklankę i wróciłem do pokoju. Siedząc
na łózko poczułem senność. Dziwne uczucie. Nie lubiłem spać w dzień. Jednak w tej chwili nie mogłem
tego pokonać. Czułem, że powieki robią się coraz cięższe i same się zamykały. Nawet nie wiem kiedy
zasnąłem. Obudziłem się w porze nadawania serialu „Klan”. W mieszkaniu moim panowały ciemności.
Podszedłem do okna. Zamieć wciąż trwała. Obserwując tak z nieba padający śnieg pomyślałem o
cielaczku. Ciekawe gdzie się skrył przed śniegiem i tym wichrem, który szalał za oknem. Pewno w tym
śmietniku. Może by tak iść po niego? Ale znając jego lojalność do innych kotów on nie zgodzi się, nie
11
wyrazi zgody na ponowne zamieszkanie ze mną. To nie w jego stylu. On był honorowy.
Poszedłem do kuchni, zapaliłem światło, wlałem wodę do czajnika by zrobić sobie herbatę. Czekając
na wrzenie wody przypomniał mi się sen, mój popołudniowo - grudniowy sen, dziwny sen. W tym śnie
byłem na wczasach w Dubrowniku. Siedziałem nad wodą i obserwowałem wypoczywających ludzi,
pływające żaglówki i małe stateczki. Nie lubiłem takich miejsc, ale w tym śnie czułem się dobrze.
Zalewając herbatę przypomniała mi się scena jak płynąca motorówka ciągnęła faceta na nartach. Nic by
w tym nie było dziwnego, ale ten facet oprócz trzymania liny miał na rękach dziewczynę, śliczną
dziewczynę. Pewno swoją ukochaną. Cóż za piękny widok. Ale dlaczego śnił mi się Dubrownik?
Dlaczego śniło mi się to miasto w Chorwacji? Dziwne.
Poszedłem do pokoju z zaparzoną herbatą. Włączyłem telewizor. Na pierwszym programie kolejny
odcinek serialu „Klan” dobiegał końca, ale z tego co zauważyłem to i tam poruszano tematykę EURO.
Włączyłem komputer. Czekając na zalogowanie mnie na swoim blogu wziąłem łyk herbaty, cudownej
słodkiej herbaty z dodatkiem cytryny. Za oknem wciąż trwała zamieć. Nie, tak nie może być. Wstałem,
poszedłem do przedpokoju, założyłem kurtkę, buty i wyszedłem przed blok. Na dworze było strasznie.
Silny mrożący wiatr uderzał swą siłą w moją twarz. Widoczność była prawie zerowa. Widząc to
wszystko przypomniała mi się scena z filmu „Krzyżacy” i ten głos: „Panie ratuj”. Otworzyłem śmietnik.
Na rozłożonych poduszkach leżały koty, a wśród nich „cielaczek”. Spojrzałem na niego, następnie
spojrzałem na inne koty i powiedziałem:
− Wybaczcie, ale muszę tego malucha wziąć do domu.
Koty słysząc te moje słowa, swoim miauczeniem jakby wyraziły na to zgodę. Wziąłem „cielaczka” pod
pachę. Wychodząc ze śmietnika skryłem go pod kurtkę. Będąc już na górze nie zauważyłem by był zły
za to co zrobiłem. W końcu on został porwany. Nakarmiłem go, dałem mu trochę mleka. Po chwili
czytałem wpisy na swoim blogu, a „cielaczek” leżał obok mnie mrucząc. Niektóre wpisy internautów
były na pograniczu chamstwa. Skąd u ludzi tyle nienawiści i agresji? Kilku gości korzystając ze swojej
anonimowości wyzywało mnie od pedałów, konfidentów i że swoje przypuszczenia odnośnie naszych
rywali w grupie są bezsensu, że w ogóle nie znam się na piłce, że powinienem zająć się klejeniem
kondonów, a nie piłką. Dobre. Dopisałem parę słów, spojrzałem na „cielaczka”. Chyba był szczęśliwy.
Wylogowałem się z mojego bloga i w przeglądarce wbiłem hasło: DUBROWNIK. Po chwili ujrzałem
na ekranie mojego laptopa wiele informacji na temat tego miasta, pięknego miasta. Tak przynajmniej
można było wywnioskować patrząc na te zdjęcia. Ale dlaczego przyśniło mi się to miasto? Dubrownik w
Chorwacji. Właśnie. Muszę spojrzeć w koszyk. Po chwili uśmiechnąłem się. Chyba wiem skąd ten sen.
Zamiast kuzynów Czechów w naszej grupie będziemy mieli Chorwację. Też jakby Słowian. Nie wiem
dlaczego, ale czułem podekscytowanie. Po chwili dokonałem kilku zakładów obstawiając, że w grupie
będzie POLSKA, PRUSY, ROSJA I CHORWACJA. W skrócie: PPRC. Nawet ładnie to wyglądało. Ten
skrót wyglądał jak jakaś nowa partia, na przykład Polska Partia Robotniczo-Chłopska. Niezłe jaja.
12
Obstawiłem maksymalnie. Obstawiłem Polskę w finale. Zamieniłem też Hiszpanię na Prusy. Dlaczego
tak zrobiłem? Zrobiłem tak ponieważ idąc po „cielaczka” w tej zamieci przypomniał mi się film
„Krzyżacy”, a wiadomo kim byli Krzyżacy. Wiem, że to wszystko zakręcone i mało zrozumiałe, ale coś
w tym było i czułem, że warto było tak zagrać, znaczy postawić. Napisałem raz jeszcze na swoim blogu
jak ja to widzę, jak widzę EURO i naszych przeciwników. Napisałem też maila do Pana Mariusza
swojego szefa. Napisałem dlatego ponieważ chciałem mieć świadka gdy moje przypuszczenia staną się
faktem. Napisałem też maila do Stefana.
Po dwudziestej zamieć jakby ucichła. Czekając na wodę by zalać kawę spojrzałem w stronę bloku
naprzeciwko. Już widoczność była większa i widziałem okna w bloku naprzeciwko. Ciekawe czy za
chwilę rozpocznie się seans? Zalałem kawę i gdy dolewałem do niej mleka seans w oknach na przeciwko
rozpoczął się. Niezła atrakcja. Po co ta dziewczyna to robi? Przecież to śmieszne choć zarazem trochę
ekscytujące na tym szarym, smutnym osiedlu.
Wróciłem z kawą do pokoju, spojrzałem na swojego bloga, byłem ciekaw czy są jakieś nowe wpisy po
tym jak zamieniłem Czechów na Chorwację, a w finale Hiszpanów na Prusy. Wpisów przybyło. Wielu
internautów kpiło ze mnie. Wyśmiewali moją wiarę, że Polska wyjdzie z grupy, przejdzie ćwierćfinał,
pokona rywali w półfinale i znajdzie się w samym finale w Kijowie. Internauci nie wierzyli w mój
scenariusz. W końcu mieli do tego prawo. Nasza reprezentacja była klasyfikowana dopiero na
siedemdziesiątym szóstym miejscu w rankingu FIFA. Nie przejmowałem się wyzwiskami i kpinami, ja
cieszyłem się, że mój blog wrócił do łask.
Po kąpieli położyłem się wraz z cielaczkiem i wspólnie zaczęliśmy oglądać polską komedię z lat
sześćdziesiątych. Oglądałem ją już chyba po raz czwarty i wciąż mi się podobała. Gdy skończył się film
nie czułem senności. To chyba przez to, że spałem po południu. Poszedłem więc do kuchni zapalić
papierosa. Paląc tak w swojej kuchni po ciemku zauważyłem, że w bloku naprzeciwko w pokoju
czadowej brunetki świeciło się światło. Przyłożyłem głowę do szyby by móc ją ujrzeć. Po chwili
zauważyłem, że siedzi w fotelu i spogląda w monitor komputera, który rozświetlał swym blaskiem jej
twarz. Ciekawe co robiła? Może z kimś pisała, a może tak po prostu serfowała po „necie”. Przyglądałem
się jej czarnym, kruczym włosom. Wpatrywałem się w jej fryzurę, która była teraz inna niż zwykle.
Zauważyłem, że na noc spina swoje włosy do góry. Naprawdę była boska.
Zgasiłem papierosa, spojrzałem raz jeszcze w stronę jej okna. Teraz przypomniał mi się moment kiedy
ona przez przypadek wylądowała w moich ramionach. Przez chwilę dotknęła mnie pięknem swoich
oczu. Odkręciłem zimną wodę, następnie przemyłem twarz. Boże chyba się nie zakochałem. Nie, na
pewno nie, ale dlaczego tam zerkam, dlaczego na nią patrzę? Po co to robię? Albert co się z tobą dzieje?
Przecież tak nie można.
Wróciłem do pokoju. Odszukałem w ciemnościach „cielaczka”. Łatwo było go namierzyć ponieważ
jego białe futro jakby świeciło rozjaśniając punkt w którym on leży. Wziąłem go na ręce i przytuliłem do
13
siebie. Po chwili czułem jego ciepło i bicie małego serduszka. Spojrzałem na niego i powiedziałem:
−Wiesz jak fajnie ciebie mieć. Naprawdę uwierz. Muszę tylko wymyślić tobie jakieś imię, przecież nie
będę nazywał ciebie „cielaczkiem”. Tylko jakby ciebie tu nazwać? Właśnie. Jak?
Nie przychodziło mi nic do głowy. Może pomyślę o tym w dzień.
Leżąc tak na łóżku wraz z kotem znowu zacząłem myśleć o brunetce z naprzeciwka. Nie chciałem, ale
coś podsuwało mi te myśli.
Obudziłem się przed dziesiątą. Jutro o tej porze będę siedział w sali kongresowej Pałacu Kultury
obserwując ceremonię losowania. Wziąłem szybki prysznic, następnie kawa i przygotowania do
wyjazdu. Pakując kilka drobiazgów do torby zauważyłem, że w środku siedzi kotek. Właśnie. Co teraz?
Przecież cię nie zabiorę ze sobą. Co tu zrobić? Nie mogę ciebie też zanieść z powrotem do śmietnika,
przecież to byłoby głupie i to bardzo głupie. Wyjąłem kotka z torby, spojrzałem w jego czarne oczy.
− Wiem, wiem jak ciebie nazwę. Będziesz nazywał się brunet mimo że na twoim futerku dominuje
biel to jednak te twoje czarne łatki zadecydowały o tym imieniu i nie zaniosę ciebie z powrotem na
śmietnik. Ten jeden dzień spędzisz sam. To tylko jeden dzień, dwadzieścia cztery godziny.
Po siedemnastej ubrany do wyjścia z torbą na ramieniu spojrzałem jeszcze na „bruneta”.
− No trzymaj się brachu. Do jutra będziesz sam. Masz do swojej dyspozycji te trzydzieści metrów
kwadratowych.
Brunet chyba zrozumiał.
14
2. Podróż
Na dworze przywitała mnie ostra zima. Widząc te zwały śniegu pomyślałem o tych wszystkich
ludziach, którzy przez ostatnią dekadę wszem i wobec trąbili o ociepleniu klimatu. Ciekawe gdzie oni
teraz się pochowali, bo nie widać ich ostatnio w mediach. Czyżby wstydzili się swoich głoszonych
teorii? Pewno tak. Ocieplenie klimatu, dobre.
Stojąc na przystanku, oczekując na autobus pomyślałem o „brunecie”. Ciekawe co robi? Pewnie się
położył i smacznie śpi. Mam nadzieję, że jedzenie, które ma w misce starczy mu do jutra.
Będąc już na dworcu PKP kupiłem sobie gazetę, oczywiście sportową. Będzie co czytać w pociągu.
Udałem się na peron z którego miał odjechać „mój” pociąg. Rozejrzałem się po peronie i zauważyłem,
że nie ma wielu oczekujących na pociąg do Warszawy. Czyżby kierunek ten nie był modny? To dobrze.
Nawet bardzo dobrze. Chciałbym być w przedziale sam. Po kilku minutach do peronu zbliżała się
ośnieżona lokomotywa, która chyba pamiętała jeszcze czasy Gierka. Wybrałem trzeci wagon, choć nie
wiem dlaczego. Będąc już w środku zacząłem szukać dla siebie odpowiedniego przedziału. Niestety nie
było żadnego pustego. Zacząłem chodzić w tą i z powrotem. Nie wiedziałem do którego wejść. W
jednym siedziała młoda kobieta z dzieckiem. Nie, to nie towarzystwo dla mnie. Pewno będzie z tym
dzieckiem się przekomarzać co zacznie mnie wkurzać. W następnym przedziale siedziały dwie nastolatki
i dwóch młodych chłopaków. Jeden z nich trzymał w ręku gitarę. Nie tylko nie to. Nie cierpię
słowiańskich przyśpiewek. Idąc dalej szukając miejsca trafiłem na przedział, gdzie siedziała zakonnica i
starszy pan w okularach. O, to będzie towarzystwo dla mnie. Będziemy jechać i milczeć, będziemy
mnichami. Wchodząc do przedziału powiedziałem:
- Dobry wieczór.
Zakonnica słysząc to uśmiechnęła się i powiedziała:
−Dobry wieczór, choć zimowy.
Facet nie odpowiedział nic tylko się uśmiechnął.
Położyłem torbę na górę, zdjąłem kurtkę i usiadłem przy oknie. Jak fajnie. Lubię siedzieć przy oknie,
choć nigdy się do tego nie przyznawałem ponieważ było to takie dziecinne, a ja miałem już przecież
trzydzieści dziewięć lat. Gdy pociąg ruszył włożyłem słuchawki do uszu i zacząłem słuchać mojej
mrocznej muzyki. Pociąg z każdym mijanym podkładem nabierał prędkości. Patrząc tak przez szybę
wagonu przyglądałem się Bydgoszczy. Prawie na każdym mijanym murze były napisy:
WKS KING
TYLKO ZAWISZA
15
a jeden z napisów nawet trochę mnie rozśmieszył ponieważ brzmiał:
TORUŃ TO MIASTO HITLERA
Naprawdę pomysłowość kibiców jest wielka. Toż to prawie poeci, jacyś nieznani artyści. Będąc w
połowie słuchanej przeze mnie płyty w najlepszym wynalazku jakim jest mp3 zobaczyłem, że zbliżam
się do Torunia. Teraz na każdym moście i na każdej ścianie dominowały napisy:
TYLKO APATROR
KRZYŻACY
POLONIA BYDGOSZCZ TO TYFUSY.
Typowe pomorsko-kujawskie porachunki.
Pociąg zatrzymał się na Dworcu Toruń Główny. Ich dworzec przypominał czasy Gomułki, a nasz
dworzec bydgoski przypominał czasy wczesnego Gierka. Gdy pociąg ruszył z dworca w moich uszach
Dave Gahan śpiewał, że jest synem biedaka. Ja też byłem synem biedaka, więc mieliśmy ze sobą coś
wspólnego. Wyjąłem gazetę i zacząłem czytać wszystko co było związane z EURO, a trochę tego było
na każdej stronie.
Będąc już we Włocławku wziąłem sobie łyk pepsi. Zlustrowałem też przez szybę pociągu ich
dworzec. No tutaj i to bez żadnych zmian mogliby nakręcać filmy z czasów okupacji niemieckiej. Ja
pierdylę co za obciach. Ciekawe jak to będzie za pół roku gdy pociągiem na mecz do Warszawy będą
jechali na przykład Holendrzy. Jak oni zareagują jak zobaczą coś takiego. Jeszcze pomyślą, że są w
piekle, a nie na EURO. My chyba prócz nowoczesnych stadionów nic nowego nie pobudowaliśmy.
Trochę pachnie wiochą.
Na dworzec w Kutnie nie chciałem już wcale patrzeć. Przypomniały mi się tylko słowa z piosenki
Kazika Staszewskiego: „Czy widziałeś dworzec w Kutnie? Jest tak brudny, że pękają oczy”. Jakoś tak
Kazik śpiewał i to prawie trzydzieści lat temu.
Z Kutna do Warszawy podróż minęła mi przy słuchaniu „Almost Acoustic”. To gwiazdkowy koncert
Depeszów z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Nawet się fajnie tego słuchało w
grudniu dwa tysiące jedenastego roku. Gdy pociąg zaczął wbijać się w Warszawę szybko wzrokiem
odszukałem Pałac Kultury imieniem Stalina. Kto by pomyślał, że ten budynek pobudowany przez
Sowietów będzie gościł piłkarską Europę.
Wychodząc z pociągu zacząłem rozglądać się po dworcu, który wybudował inżynier Stefan
Karwowski. Tu też nie wyglądało za ciekawie. Pachniało minioną epoką. Szukając wyjścia myślałem o
kotku, który pozostał sam w domu. Ciekawe jak sobie tam radzi? Gdy już odnalazłem wyjście
zadzwoniłem do Karola oznajmiając mu że już jestem. On poinformował mnie, że zbliża się do dworca.
16
Po kilku chwilach siedziałem już w jego czarnym mercedesie.
−Nieźle Ci się wiedzie.
−No, nie narzekam. Wiesz Warszawa to duże możliwości.
−Domyślam się.
Siedząc obok Karola obserwowałem przez szybę jego mercedesa stolicę, która muszę przyznać była
pięknie oświetlona. Robiła wrażenie przynajmniej na mnie, nie wiem jak na Karolu. Na nim pewnie nie,
on żył tutaj na co dzień i pewno się przyzwyczaił. Zbliżając się do dzielnicy, na której mieszkał Karol i
widząc te wszystkie bloki znowu jednak zapachniało komuną. Karol mieszkał w wieżowcu, który został
pobudowany z początkiem lat osiemdziesiątych, więc żadna rewelacja, choć jego mieszkanie znajdujące
się na siódmym piętrze robiło wrażenie. Przypominało trochę te z polskich seriali, które teraz opanowały
nasze umysły.
− Nieźle mieszkasz.
− Dzięki. Rozgość się, czuj się jak u siebie w domu. Pewno chcesz się odświeżyć przed imprą.
Imprą? Spojrzałem na Karola i pomyślałem co on ma na myśli mówiąc „impra”? Czy jutrzejsze
losowanie, czy coś innego kombinuje? Ale nie wnikałem. Poszedłem do łazienki, która też robiła
wrażenie. Porównując ją z moją poczułem się jak biedak, jakiś ubogi krewny, który przyjechał do Karola
z Albanii.
Gorąca kąpiel przywróciła mi siły. Wychodząc z łazienki usłyszałem, że Karol proponuje mi coś do
picia. Chyba chciał mi zaproponować kawę ponieważ tak naprawdę napój, który mi proponował z
niczym innym mi się nie kojarzył. Po chwili przede mną na niskim stoliku postawił małą fili żankę z
kawą. Postawił też szklaneczkę o dziwnym zabarwieniu. Spojrzałem na niego pytając:
− Co to jest?
− Wypij. To Cię postawi szybko na nogi.
Wziąłem tajemniczy napój do ust. Po chwili poczułem, że to coś rozpala mnie od środka.
− Co to było?
− Azjatycki alkohol.
− Aha. To już polskiego nie pijasz?
− Raczej nie. Wiesz jestem zafascynowany Azją.
Gdy Karol to powiedział dopiero wtedy zauważyłem, że w jego mieszkaniu panuje z lekka wystrój
azjatycki. Jakieś dziwne maski na ścianach, rzeźby Buddy stojące pod ścianą. Dziwny styl, przynajmniej
dla mnie. Tak, ale ja w końcu byłem biedakiem, a Karol, Karol Korek syn kulawego krawca, który lata
temu w piwnicy naszego bloku na bydgoskich Błoniach przerabiał ludziom ubrania zaszedł daleko, więc
miał prawo być próżny i z lekka sfiksować. Wziąłem łyk kawy i wtedy poczułem ochotę zapalenia
papierosa. Wiedziałem, że Karol nie znosi dymu i co teraz? Przez chwilę zacząłem żałować, że nie
17
poszedłem do hotelu. W końcu mój szef dał mi na to pieniądze.
−Pewnie chciałbyś Albert zapalić?
−Jeśli zezwolisz?
−Pal śmiało. W końcu jesteśmy kumplami.
−Dzięki Karol.
−Pamiętasz Albert jak bawiliśmy się w Indian?
−Jasne, że pamiętam.
Zaczęliśmy wspominać stare osiedlowe czasy. Karol w trakcie opowieści nalał kolejną szklaneczkę i gdy
już nalał usłyszałem dzwoniący dzwonek do drzwi jego mieszkania, czadowego mieszkania. Spojrzałem
na Karola pytając:
−Spodziewasz się kogoś?
−A wiesz miały tu wpaść takie dwie moje stałe klientki. Wiesz.
−Nie, nie wiem.
−No takie dwie, czadowe indianeczki.
−Indianeczki?
−Zaraz zobaczysz.
Gdy Karol poszedł otworzyć drzwi ja szybko wypiłem przez niego nalaną specjalnie dla mnie sake. Nie
wiem dlaczego to zrobiłem, chyba dla odwagi. W końcu nie co dnia można bywać w towarzystwie
Karola i dwóch tajemniczych Indianeczek.
Po chwili do salonu Karola w którym siedziałem weszły dwie brunetki nienaturalnie opalone. Widząc
je wstałem, a Karol zaczął nas sobie przedstawiać.
−To jest Albert mój przyjaciel z młodzieńczych lat.
−Albert? Czyżby Einstein? - powiedziała wyższa Indianeczka uśmiechając się jakby zalotnie, a może
też i nie. Może to była tylko moja wyobraźnia spowodowana wypiciem sake.
−Nie, nie Einstein. Jestem Albert Perkman. Taki zwykły Albert.
−Jestem Mirella. Miło Cię poznać Albercie.
Druga Indianeczka miała na imię Anastazja. Ładne imię – pomyślałem. Po całej ceremonii sztucznych
przywitań usiedliśmy w czwórkę przy stole. Tuż obok mnie siedziała Mirella. Pachniała jak wymyślona
bogini, pachniała jak wymyślony brzeg. Ciekawe jak pachniała Anastazja? Skąd ten Karol je
wytrzasnął? Czyżby na co dzień jako projektant mody obracał się w takim towarzystwie? Czy to tylko
jego gra przede mną? Wiedział, że przyjadę więc chciał się pokazać. Przez chwilę czułem się jak ich
ubogi krewny. Ja byłem ubrany tak normalnie. Czarny t-shirt, czarne spodnie, a oni jakoś tak inaczej niż
zwykli zjadacze chleba. Gdy zaczęli rozmawiać o modzie kompletnie nic nie rozumiałem, a przecież nie
żyłem wśród dzikich. Nie byłem też przecież gorszy od nich. Byłem co najwyżej mniej majętny, lecz czy
18
to ważne. Ważne w tych czasach, niestety ważne. Po chwili towarzystwo zorientowało się, że zostawiło
mnie na uboczu swojej rozmowy. Pierwsza zorientowała się Mirella. Zapytała mnie:
−Co robisz na co dzień?
−Żyje z pisania.
−Piszesz książki?
−Nie, nie, książki to nie. Nie potrafię ich pisać, choć moim marzeniem jest napisać biografię
jakiegoś piłkarza. Najlepiej piłkarza z Anglii.
−Czyli piszesz o sporcie?
−Tak o sporcie.
−Tak Albert odkąd pamiętam kochał piłkę nożną – wtrącił się Karol.
−Dziękuję Karol.
−Nie ma za co.
I znowu przez chwilę zapomnieli o mnie. Teraz zaczęli mówić o jakiś warszawskich, azjatyckich
knajpkach, gdzie można zjeść smaczne sajgonki. Słysząc, że rozmawiają o jedzeniu pomyślałem o moim
małym kocie. Ciekawe co robi? Czy śpi, czy może wyjada z miski pyszne jedzonko z saszetki, które
sajgonkami na pewno nie są. Teraz o mnie przypomniała sobie Anastazja pytając:
−Gdzie mieszkasz?
Nie wiem dlaczego ale odpowiedziałem jej:
−W Grójcu.
Zauważyłem, że słysząc tą miejscowość zmieszała się. Mirella słysząc Grójec powiedziała:
−Ooo, to jesteście z jednego miasta.
Spojrzałem na nią mówiąc:
−Nie rozumiem.
−No Anastazja pochodzi z Grójca.
−Aha. A Ty?
−Ja z Warszawy i to od urodzenia.
Słysząc to „od urodzenia” pomyślałem o jej rodzicach, którzy zapewne lata temu przyjechali do
Warszawy z Sochaczewa.
−Albert oczywiście żartuje. Nie mieszka w Grójcu tylko w Bydgoszczy, przecież mówiłem wam, że
to mój przyjaciel z lat młodzieńczych, gdy jeszcze nie miałem wąsów na dole.
−Ale pojechałeś Karol.
−No co musi być śmiesznie.
Teraz Anastazja słysząc to zlikwidowała ze swojej twarzy tajemnicze napięcie. Pewno jej ulżyło, że nie
jestem z Grójca. W końcu Grójec z tego co wiem nie jest za duży i gdybym tam mieszkał to moglibyśmy
19
mieć wspólnych znajomych. Prawdopodobieństwo czegoś takiego byłoby wielkie. Stąd przez chwilę na
opalonej twarzy Anastazji panowało tajemnicze napięcie. Pewno miała tam swe jakieś tajemnice. Ale
wiedząc o tym, że Anastazja nie pochodzi z Warszawy tylko z Grójca dodało mi odwagi choć nie wiem
dlaczego, przecież nie czułem kompleksów ludzi z Warszawy, bo w sumie co to za Warszawiacy. Karol
Bydgoszczanin, syn kulawego krawca, Anastazja z Grójca, no Mirella była Warszawianką. Może czułem
się od nich trochę gorszy. W końcu oni byli ludźmi, którym się udało, przynajmniej z tego co widziałem.
Udało się Karolowi, ale patrząc tak na te dwie „Indianki” jak są ubrane byłem pewny, że nie narzekały
na brak pieniędzy. Ale czy pieniądze są w życiu najważniejsze? Niby nie, ale myśl o tym, że mam w
kieszeni ostatnie sto pięćdziesiąt złotych i przed sobą cały miesiąc do przeżycia w tym święta Bożego
Narodzenia skłaniało mnie do tego, że jednak pieniądze są ważne. Może nie najważniejsze, ale bez nich
jest jakoś mało kolorowo.
− Albert co się tak zamyśliłeś? Uśmiechnij się, jutro będzie lepszy dzień – usłyszałem z ust Karola.
W sumie racja. Po co rozmyślać co będzie.
Karol wziął Anastazję za rękę i zaczęli tańczyć. Zaczęli tańczyć do utworu „Gdy mi ciebie zabraknie”.
Mirella spojrzała się na mnie i zapytała:
− Może też zatańczymy?
− Myślę, że lepiej nie. Nie umiem tańczyć. Jestem mrocznym człowiekiem.
− Co to znaczy mrocznym człowiekiem?
− A, nieważne i tak byś nie zrozumiała.
− No powiedz co to znaczy być mrocznym człowiekiem? Mordujesz ludzi?
− W sumie to tak. Lubię jak leje się krew, ale krew w cudzysłowie. Znaczy lubię pisać takie artykuły
oczywiście sportowe.
− A coś takiego. Gdzie można to poczytać?
− A co lubisz piłkę nożną?
− Nie, ale może polubię.
Chciałem powiedzieć wątpię, ale zostawiłem tę myśl dla siebie. Mirella chwyciła mnie za rękę i zmusiła
mnie bym zaczął tańczyć. Znowu zacząłem jej mówić, że nie lubię, że nie potrafię, że taniec kojarzył mi
się z wiochą.
− No chodź Albert zrobimy trochę wiochy.
Po chwili udawaliśmy, że tańczymy, przynajmniej ja udawałem. Wykonywałem tam jakieś ruchy
wsłuchując się w piosenkę „Gdy mi ciebie zabraknie”. Wsłuchiwałem się w tekst tej piosenki, tekst
podobał mi się, był nawet mroczny.
− Czego słuchasz na co dzień?
− Nie wiem jak to nazwać. Lubię słuchać elektro-pop, ale taki o zabarwieniu mrocznym.
20
− To co to jest?
− Depeche Mode.
− Ach to.
Wkurzyło mnie jej to „ach to”. Pewno słyszała jakieś trzy ich piosenki i nie zrozumiała tego całego ich
przekazu, że życie to nie tylko wczasy, życie to nie tylko podróże do Chin.
Karol nastawił raz jeszcze „Gdy mi Ciebie zabraknie”. Spojrzałem na niego i pomyślałem kogo mu
brakuje? Kasę ma, widać, że powodzenie też, a jednak ten mroczny tekst chwycił go za serce. Wyraźnie
to zauważyłem. Spojrzałem teraz na Mirellę i nawet się uśmiechnąłem. Nigdy bym nie pomyślał widząc
taką ładną dziewczynę gdzieś na przykład na ulicy, w kinie, w hipermarkecie lub w innym miejscu, że
ona chciałaby ze mną rozmawiać, tańczyć. Zawsze widząc takie boginie myślałem, że one nie zwracają
uwagi na takich szaraków jak na przykład ja, a jednak Mirella zadawała mi wciąż nowe pytania. Czułem
się jakbym był w programie „Sto pytań do”. Chciałem też zapytać ją o parę rzeczy, na przykład co lubi
jeść. Aha, ona lubi jeść sajgonki. Ciekawe jaka muza chwyta ją za serce? Pewno słucha jakiś zachodnich
grup, które istnieją na rynku muzycznym przez góra dwa sezony. Te zespoły na ogół śpiewają, że on chce
ją „przelecieć”, a ona mówi nie.
Mirella teraz zapytała mnie o to z kim sypiam.
− Z kim sypiam? Dobre pytanie.
− No to z kim sypiasz?
− Od wczoraj z kotem o imieniu Brunet.
− Hi hi hi, dobre.
Po chwili powiedziała, że ona chwilowo też z nikim nie sypia ponieważ z ostatniego związku udało jej
się zerwać. Nie chciałem tego słuchać. Nie lubię takich opowieści. To takie głupie. Karol znowu nastawił
„Gdy mi ciebie zabraknie” i zaprosił do stołu. Rozlał alkohol nam do szklaneczek.
− Karol.
− Tak?
− Kogo ci brakuje.
Zauważyłem że słysząc moje pytanie posmutniał. Dodałem więc szybko:
− Naprawdę ładnie mieszkasz.
− Moje mieszkanie też jest ładne, takie subtelne – rzekła Mirella.
Uśmiechnąłem się słysząc te słowa Mirelli.
− A ty jak mieszkasz Albert?
− W porównaniu z Karolem mieszkam jak biedak.
− Dlaczego tak mówisz?
− Bo widzę jak mieszka Karol.
21
− Wiesz jesteś ciekawym facetem.
− Wydaje ci się.
Kwadrans po północy gdy czułem już, że alkohol zabiera mi resztki rozumu pragnąłem by ta impreza
powoli dobiegała końca. W końcu jutro, znaczy już dziś muszę być w formie podczas losowania. Ale nie
zapowiadało się by gospodarz domu chciał przerwać zabawę. Teraz w odtwarzaczu leciała stara płyta Pet
Shop Boys. Uwielbiałem też ten zespół. Za to, że miał super teksty o życiu. Gdy kończył się utwór
„Nervously”, a zaczynał się „The end of the word” wstałem i postanowiłem iść na balkon by zapalić
papierosa. Na balkonie przywitała mnie grudniowa zimna noc. Spojrzałem w niebo, które było
rozświetlone milionami gwiazd. Nie zauważyłem kiedy obok mnie stanęła Mirella.
− Kiedyś też popalałam.
− Rozumiem.
− Ty chyba nie lubisz kobiet.
− Dlaczego tak sądzisz?
− Bo inny już dawno proponowałby spotkanie, wymianę numerów telefonów, a ty jesteś jakiś
spłoszony. Zauważyłam to.
− Jak mogłaś zauważyć coś takiego skoro masz we krwi alkohol.
− Ale ja to zauważyłam jak jeszcze nie miałam we krwi alkoholu.
Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć. Spojrzałem więc przed siebie w dal.
− Co tam jest w dali – mówiąc to wskazałem obserwowany przeze mnie obszar.
− Tam? Tam to chyba jest lotnisko. Tak, tam jest wojskowe lotnisko.
− Aha.
− Proszę powiedz dlaczego jesteś spłoszony?
− Nie jestem spłoszony, wydaje ci się.
− Może i tak, ale dlaczego ty mi nic nie proponujesz?
− Bo wiesz by móc coś komuś zaproponować najpierw trzeba coś mieć.
22
Recommended