1
4 | 5–11 PAŹDZIERNIKA 2015 NA POCZĄTEK 6 PRZEGLĄD TYGODNIA ROBERT MAZUREK, IGOR ZALEWSKI 9 TRENDY I OWĘDY RYSZARD MAKOWSKI 9 KORSUN CHILI KORSUN MICHAŁ KORSUN, PAWEŁ KORSUN 10 TYSIĄCE ZNAKÓW KRZYSZTOF FEUSETTE 12 OBRONA PRZEZ KULTURĘ MARTA KACZYŃSKA 14 AMBASADOR I SZPROTKI JAN PIETRZAK 15 I TAK KOŃCZY SIĘ NASZ ŚWIAT BRONISŁAW WILDSTEIN 16 WYCINKI WARZECHY ŁUKASZ WARZECHA 17 FELIETONY PIOTR CYWIŃSKI, TOMASZ ŁYSIAK 18 MISZMASZ DOROTA ŁOSIEWICZ TEMAT TYGODNIA 20 SUKCES PREZYDENTA, ZGRYZ PO MARCIN WIKŁO 24 DUDA PODBIJA GREENPOINT GRZEGORZ KOSTRZEWA-ZORBAS KRAJ 26 PIĘĆ MITÓW MAINSTREAMU PIOTR ZAREMBA 29 AFERA, KTÓRA SIĘ ROZWIJA JAN ROKITA 32 RADOMSKA BITWA ANDRZEJ RAFAŁ POTOCKI 34 Z MAŁGORZATĄ WYPYCH ROZMAWIAJĄ JACEK I MICHAŁ KARNOWSCY 38 CZYSTKI NA ŚLĄSKU SŁAWOMIR SIERADZKI 40 FAŁSZYWY KONWOJENT MAŁGORZATA SZMIDT 42 Z MARIANEM PIŁKĄ ROZMAWIA ROBERT MAZUREK W SIECI KULTURY 45 AGATA BUZEK: KOBIETA JAK DUCH URSZULA LIPIŃSKA 48 O „HOUSE OF CARDS” ROZMOWA Z MICHAELEM DOBBSEM 51 ZE SCENY I ZZA KULIS ADAM CIESIELSKI 52 KEITH RICHARDS BEZ STONESÓW AREK LERCH 54 ŚWIĘTO ZAKRĘCONYCH HISTORIĄ MARCIN WIKŁO 55 ZAREMBA PRZED TELEWIZOREM PIOTR ZAREMBA 55 TEST (NIE)SCENICZNY KAMILA ŁAPICKA OPINIE 61 FELIETONY LECH MAKOWIECKI, PIOTR SKWIECIŃSKI 62 RELIGIA I POLITYKA DARIUSZ KARŁOWICZ ŚWIAT 67 EUROPA PRZECHODZI NA ISLAM ALEKSANDRA RYBIŃSKA 70 KATALONIA: KU NIEPODLEGŁOŚCI PAWEŁ GADACZEK 72 DOOKOŁA EUROPY KRYSTYNA GRZYBOWSKA GOSPODARKA 76 NIEMIECKA (BYLE)JAKOŚĆ PIOTR CYWIŃSKI 82 PAŃSTWO W SPADKU JANUSZ SZEWCZAK ZDROWIE 86 MIEJ OKO NA OKO IWONA KAZIMIERSKA NA KONIEC 92 PREZYDENCIE, DO DZIEŁA! ALEKSANDER NALASKOWSKI 93 FELIETONY KATARZYNA ŁANIEWSKA, JERZY JACHOWICZ 94 EPOS O SOLENIU DROŻDŻÓWEK ROBERT MAZUREK 95 FELIETONY MAREK KRÓL, WITOLD GADOWSKI 96 WYGUMKOWANI WIKTOR ŚWIETLIK 98 WICEPREMIER JAK VOLKSWAGEN ANDRZEJ ZYBERTOWICZ WIELKA EPOPEJA ANDERSA GRZEGORZ GÓRNY 58 WIELK 63 GOSPODARKA MOTORYZACJA 76| 76| NIEMIECKA (BYLE)JAKOŚĆ Oszustwa koncernu VW są jak kropka nad i w autodemontażu dumnego sloganu „made in Germany” Dział przygotowywany we współpracy z miesięcznikiem |77 N iemieckie produkty to tanie buble”. Kto to powiedział? Nikt inny, tylko Niemiec, członek jury Światowej Wystawy w Filadelfii w 1876 r. Franz Reuleaux. Mało kto wie, że sygna- turę „made in Germany” wymyślili Brytyj- czycy po to, by chronić swój rynek przed zalewem niemieckiej tandety Zaczęło się od nieudolnych podróbek płynących z niemieckich manufaktur por- celany Wedgwood, ale w 1887 r. angielski parlament nakazał oznaczać w ten sposób wszystkie towary wyprodukowane przez Niemców. Podczas I wojny światowej i później sygnatura „made in Germany” pomagała nie tylko wyspiarzom w bojko- towaniu ich wyrobów. Ale po II wojnie Niemcom Zachodnim udało się przekuć tę negatywną pieczęć w symbol dobrej marki. Jak jest dzisiaj? Pamięć bywa dokuczliwa. Oszustwo koncernu Volkswagena z oprogramowa- niem do pomiaru szkodliwości spalin, żeby — co tu dużo gadać — sprostać wy- mogom i pokonać konkurencję na rynku samochodowym, nie schodzi z pierw- szych stron gazet. Taki był wzorowy, taki przykładny, a tu taka wpadka… Tak, jakby to był pierwszy blamaż tej firmy. Zaledwie kilka lat temu wybuchł w Niemczech i odbił się równie donoś- nym echem poza granicami wielki skandal z VW w roli głównej, który mogą symboli- zować cztery litery „p” jak: prominencja, polityka, przekupstwo i prostytucja. Dla przypomnienia: pierwszy kamień, który wywołał lawinę oskarżeń de facto nie tylko wobec kierownictwa tego kon- cernu i obnażył skorumpowany system zarządzana rozsianymi po całym świecie 47 fabrykami tej firmy oraz kilkusetty- sięczną załogą, rzucił szary urzędnik Com- merzbanku z Düsseldorfu. Jego uwagę przyciągnęły dziwne przelewy koncernu. Jak wykazało dochodzenie, zarabiający krocie menedżerowie VW płacili sobie dodatkowe sążniste honoraria na konta specjalnie utworzonych firm w Europie i USA niby pośredniczących w geszeftach zarządzanej przez nich korporacji. Dla realizacji swych planów i uzyskania po- parcia decyzji niekorzystnych dla załóg na różne sposoby przekupywali człon- ków rad nadzorczych, zakładowych oraz co bardziej wpływowych związkowców. Fundowali im m.in. wypady np. do Barce- lony, Londynu, Paryża czy Pragi, na któ- rych szef rady zakładowej z Wolfsburga Klaus Volkert i dyrektor personalny VW Klaus Joachim Gebauer organizowali za- praszanym szczególne atrakcje: sexparty ze specjalnie dobieranymi wedle życzeń i upodobań prostytutkami. Tylko od maja 2004 do kwietnia 2005 r. zorganizowano kilkanaście takich „wycieczek”. VW-Libido Na co dzień przykładny mąż i ojciec, szef rady Volkert, miał też na boku młodszą o 30 lat kochankę — piękność z São Paulo, którą wciągnął był na listę płac VW jako „specjalistkę ds. reklamy” w Brazylii (nikt nigdy nie poznał efektów jej pracy) z pensją 8 tys. euro miesięcznie. Kon- cern wyłożył również pieniądze na zakup willi na jej użytek i „wyjazdy poznawcze” m.in. do Turcji, Wlk. Brytanii i Indii. Był to jednak zaledwie czubek góry lodowej. Wkrótce na tapecie znalazł się przyjaciel i doradca wówczas urzędującego kancle- rza Gerharda Schrödera, autor pakietów reform (cięć socjalnych) nazwanych od jego nazwiska „Hartz I-IV”, dyrektor ds. kadrowych w zarządzie Volkswagena w Wolfsburgu Peter Hartz. Jak to zazwyczaj bywa, ten powszechnie znany w Niemczech reformator począt- kowo się zarzekał, że o niczym nie miał pojęcia. Szybko jednak dowiedziono, że główny kadrowiec VW sam rozbudował nieobyczajny system zarządzania w fabry- kach należących do koncernu i także nie stronił od pań lekkich obyczajów. Miał też swą stałą nałożnicę w Brazylii Joselię R. Jak pokpiwali niemieccy kabareciarze, kolejny model auta z logo firmy z Wolfsburga po- winien się nazywać „VW-Libido”. Sprawa jednak śmieszna nie była. Przed- siębiorczy Hartz musiał odejść z koncernu. Na kierowniczych piętrach tej spółki poto- czyło się w Niemczech i za granicą wiele głów, w tym np. członka zarządu VW, dyrektora w zakładach czeskiej Škody w Mlada Boleslava Helmutha Schustera, który za „przychylność” w interesach zażyczył sobie (i dostał) od rządu… Indii 3 mln euro. Sam Peter Hartz poza zszarga- niem swego wizerunku i zarządzanej przez niego firmy nie miał powodu do narzeka- nia, bowiem za wcześniejsze rozwiązanie kontraktu z VW otrzymał ok. 1 mln euro i comiesięczną emeryturę w wysokości 15 tys. euro. Nawiasem mówiąc, członkiem rady nadzorczej VW był też premier Dol- nej Saksonii Christian Wulff, późniejszy prezydent Niemiec, który notabene stracił najwyższy urząd w państwie z powodu słabości do różnorakich grantów. Upadek lidera Jeszcze dobrze koncern VW nie otrząsnął się z tego skandalu, a już pogrążył w kolej- nym, który naraża go na jeszcze większe szkody, nie tylko wizerunkowe. Co wię- cej, wciągnie za sobą pod lód wiele innych firm, ale nie tylko firm. Do spółki akcyjnej z Wolfsburga należą m.in. takie marki, jak Audi, Seat, Škoda, Bentley, Bugatti, Lam- borghini i Porsche, a także ciężarówki i autobusy Man i Scania. W ubiegłym roku udział VW w sprzedaży aut na światowym rynku wyniósł 14 proc. Straty spowodo- wane świadomym, zaprogramowanym oszustwem w pomiarach toksyczności spalin w silnikach wysokoprężnych będą mierzone w dziesiątkach miliardów euro. Sprawy potoczyły się błyskawicznie, do- kładnie w ciągu trzech dni. Po krótkim, „zwyczajowym” zapewnianiu przez sze- fostwo VW, że informacje amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) o fał- szerstwie dokonywanym przez Niemców na przemysłową skalę są wyssane z palca, ich podłożem jest zaś niezdrowa konku- rencja, 20 września dyrekcja spółki pękła: jak przyznała w oględnym komunikacie, „doszło do „manipulacji”. Tylko tego dnia akcje VW straciły na wartości aż 23 proc. VW wstrzymał sprzedaż „diesli” na tere- nie USA. Na tym jednak nie koniec, bowiem na całym świecie, w tym w Polsce, jeździ ponad 11 mln aut z zaniżonymi wynikami pomiarów spalin. Oprogramowanie umoż- liwiające tę manipulację opracowała dla VW w 2007 r. inna niemiecka firma: Bosch. Ta ostatnia tłumaczy się, że wykonała je dla „wewnętrznych testów fabrycznych” i „ostrzegła zleceniodawcę przed jego seryj- nym zastosowaniem”. Ciekawe: oto Bosch wymyśla i dostarcza coś, co z założenia ma służyć fałszerstwu, lecz tego nie popiera… Tak czy inaczej, po ogłoszeniu przez VW, że udziałowcy muszą się liczyć PIOTR CYWIŃSKI publicysta, korespondent zagraniczny KRAJ PRZEKRĘT ĆWIERĆWIECZA 40| FAŁSZYWY KONWOJENT N a razie zarzuty w spra- wie przekrętu ćwierć- wiecza — jak kradzież okrzyknęły media — mają cztery osoby. — Ta sprawa po- kazuje, że nie ma przestępstw doskonałych. Wiele rzeczy tu dokładnie zaplanowano, ale jednak nie wszystko, dzięki temu mamy dużą szansę na zatrzymanie wszystkich członków tej szajki — mówi jeden z policjantów pracujących przy spra- wie. Wykorzystali bezrobotnego Na początku sierpnia wielko- polska policja opublikowała na swojej stronie interneto- wej zdjęcie konwojenta, który ukradł 8 mln zł. Widać na nim dobrze zbudowanego łysego, brodatego mężczyznę w śred- nim wieku, w okularach. Ko- munikat był lakoniczny. Po- licja informowała, że mężczyzna 10 lipca w podpoznańskim Swarzędzu dokonał kradzieży samochodu wypełnionego gotówką. Wy- korzystał moment, w którym dwóch konwojentów weszło do banku, by napełnić gotówką bankomat, i niespodziewanie odjechał. Później porzucił po- rwane auto. Policja odnalazła w nim część pieniędzy, ale w workach, które zniknęły, było ok. 8 mln zł. Służby ujaw- niły, że podejrzany w ostatnich trzech miesiącach najprawdo- podobniej wynajmował miesz- kania w Łodzi i Poznaniu, a po kradzieży zapewne zmienił wygląd. Szybko wyszło na jaw, że konwojent, który skradł pie- niądze, doskonale się do skoku przygotował. Maska- rada trwała od ponad roku. Jeszcze w 2014 r. zatrudnił się w łódzkim oddziale firmy Servo, która zajmuje się m.in. konwojowa- niem gotówki i obsługą bankomatów, a swoje od- działy ma w 15 mias- tach Polski. Podczas rekru- tacji i później konwojent posłu- giwał się dowodem osobistym i innymi dokumentami na nazwisko… Duda. Mirosław Duda. Dowód był dosko- nale podrobiony. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różnił od prawdziwego. — Osoba o nazwisku Duda Mirosław ist- nieje naprawdę, ale nie miała nic wspólnego z tą kradzieżą. To bezrobotny mężczyzna z cen- tralnej Polski, którego dane zostały wykorzystane przez Fałszywy konwojent z cudzą tożsamością ukradł 8 mln zł. Od prawie trzech miesięcy jest nieuchwytny. Był niemal doskonały, błędy popełnili jego wspólnicy, m.in. policjanci |41 przestępców. Był dla nich typo- wym słupem. Pewnie wybrano go dlatego, że nigdy nie miał większych problemów z poli- cją, nie licząc jakichś drobnych wykroczeń drogowych — zdra- dza jeden z policjantów. Konwojent miał też doku- ment dopuszczający go do pracy z bronią palną wysta- wiony przez łódzką policję. Ale on również był sfałszowany. Perfekcyjne działanie Jak to możliwe, że człowiek ze sfałszowanymi dokumentami dokonał kradzieży tak dużej sumy pieniędzy? Od początku było wiadomo, że nie dzia- łał sam. Nie mógłby tego tak perfekcyjnie zorganizować. — Wstyd przyznać, ale bez po- mocy policjantów nie byłoby to możliwe. Oni ułatwili mu wiele spraw — przyznaje jeden z ofi- cerów zaangażowanych w wy- jaśnienie sprawy. We wrześniu policjanci z BSW (policja w po- licji) zatrzymali swojego kolegę z łódzkiego komisariatu. To aspirant sztabowy Andrzej W. Usłyszał już zarzut przekrocze- nia uprawnień oraz pomocni- ctwa w kradzieży. Razem z nim zatrzymano Adama K., byłego policjanta, a także jego żonę Agnieszkę i teścia Wojciecha M. Wszyscy zatrzymani mieszkają w Łodzi. Adam K. odpowie za przywłaszczenie mienia, czyli pieniędzy, które miały trafić do banku. Jego żona i teść za pomocnictwo w przestęp- stwie oraz paserstwo. Policjant i emerytowany policjant trafili za kraty. Obaj mieli wykorzy- stać swoje znajomości, by zło- dzieja zatrudniono w łódzkiej firmie ochroniarskiej, a potem przeniesiono do jej oddziału w Poznaniu. Mężczyzna tłuma- czył, że musi się przeprowadzić ze względów rodzinnych. Nikt nie zweryfikował tożsamości nowego pracownika, bo to po- licjant miał zapewniać właści- ciela firmy, że to jego znajomy. Na trop wspólników fałszywego konwojenta policjanci wpadli, ana- lizując m.in. połączenia i logowania ich telefo- nów komórkowych oraz złodzieja. Poza tym oka- zało się, że poszukiwany podzielił się z nimi skra- dzionymi pieniędzmi. Jeden z aresztowanych, Adam K., wpłacił po skoku na swoje konto 300 tys. zł. Reszty na razie nie odnaleziono. Mundurowi uważają, że zostały ukryte. — Ochroniarz działał niemal perfekcyjnie. Choć w firmie praco- wał wiele miesięcy, nie zostawił żadnych śladów biologicznych czy od- cisków palców — tłumaczy je- den z policjantów. Na co dzień pracował w rękawiczkach, w firmie traktowano to jako dziwactwo, lecz okazało się, że to był jeden z elementów przy- gotowania do kradzieży. Gdy po skoku policja przejrzała jego szaę w pracy, wyszło na jaw, że była wyczyszczona z wszelkich śladów mogących pomóc w ustaleniu tożsamo- ści. Z kolei samochód, którym odjechał z gotówką, co prawda porzucił, ale zanim to zrobił, dokładnie polał go chlorem, by zatrzeć wszystkie ślady. — On nie popełnił błędów, błędy zro- bili jego wspólnicy, w tym po- licjanci. Dzięki temu uda nam się zatrzymać kolejne osoby zamieszane w ten napad — uważa jeden z oficerów. — To kwestia najbliższego czasu. Zwykle to człowiek zawodzi Eksperci nie są zaskoczeni tym „skokiem ćwierćwie- cza”. — Można było przypusz- czać, że dojdzie do takiej sy- tuacji, zwłaszcza że już pięć lat temu we Wrocławiu skra- dziono dużą kwotę gotówki, podszywając się pod konwo- jentów — opowiada insp. Marek Dyjasz, emerytowany oficer Komendy Głównej Policji, były dyrektor biura kryminalnego. Do skoku stulecia doszło 15 marca 2010 r. przy ul. Między- leskiej we Wrocławiu. Tam znajdowała się liczarnia pie- niędzy. Złodzieje wiedzieli, że tego dnia rano w sortowni pojawi się konwój firmy Solid Security po gotówkę dla banku Reiffeisen. Przestępcy przyje- chali pół godziny wcześniej autem, które bardzo przypo- minało wóz firmy ochroniar- skiej. Z pojazdu wysiadł tylko jeden z mężczyzn. Podpisał dokumenty, podbite wcześ- niej pieczątką Solidu i imienną pieczątką konwojenta, którego udawał. Miał na sobie identy- fikator na nazwisko ochronia- rza. Policja ustaliła później, że pieczątka, jaką podbito do- kumenty, na których podsta- wie wydano gotówkę, zginęła z wrocławskiej bazy Solidu długo przed akcją w sortowni. Kiedy rabusie dostali pienią- dze, w sumie 5,4 mln zł, spo- kojnie odjechali. Kradzież od- kryto, dopiero gdy prawdziwi konwojenci przyjechali po pieniądze. Wydawało się, że to skok doskonały. Jednak po nie- spełna trzech latach poli- cja zatrzymała Krzysztofa B., byłego policjanta, który udawał konwojenta i podbi- jał dokumenty w sortowni pieniędzy. Potem wpadł też Paweł O., pośrednik z szajki. Obaj zostali już skazani. Ale reszty członków grupy oraz pieniędzy nie udało się dotąd odzyskać. W tej sprawie tak jak w po- znańskiej podobny był modus operandi, czyli podszywanie się pod konwojenta — za- uważa insp. Dyjasz. Zwraca uwagę, że w obu przypad- kach skradziono duże sumy pieniędzy bez jednego wy- strzału, po solidnym przygo- towaniu skoku. — Nie jestem zaskoczony tym, że dochodzi do takich sytuacji. W wielu in- stytucjach, w których są prze- chowywane i pobierane duże sumy, poziom zabezpieczenia budzi wątpliwości — wyjaś- nia. — Jeśli w firmach ochro- niarskich wszystkie procedury będą zachowane, ryzyko takiej kradzieży spadnie niemal do zera — ocenia policjant. Podkreśla, że w firmach, które zajmują się konwojo- waniem gotówki, powinno się sprawdzać przeszłość kan- dydata. Skąd przyszedł? Dla- czego zmienia pracę? Gdzie wcześniej był zatrudniony? — Najlepiej zrobić wywiad na te- mat nowego pracownika, bo dopuszczając nieznaną osobę do dużej gotówki, zwiększamy ryzyko kradzieży. I to znacz- nie — dodaje insp. Dyjasz. Dziś ochroniarzem może zostać praktycznie każdy. Często firmy nie żądają nawet od kandydatów zaświadczenia o niekaralności, wystarczy ich własne oświadczenie, że nie byli karani. Sama firma Servo nie chce się wypowiadać na temat tej sprawy. Czeka na ustalenia śledztwa. MAŁGORZATA SZMIDT KRAJ KRYZYS IMIGRACYJNY 26| M ało kto zwraca uwagę na to, że Polska miała rzadką okazję próbować zmienić bieg międzynarodowych zda- rzeń. W głosowaniu na forum Unii Europejskiej w spra- wie imigrantów twarde stanowisko rządu Ewy Kopacz mogło uruchomić proces budowania tzw. blokującej mniejszości. — Nawet jeśli formalnie nie udałoby się skrzyknąć państw reprezentujących 35 proc. obywateli UE, efektem mogłyby być i tak rezygnacja z głosowania i szukanie rozwiązań bardziej korzystnych dla niezadowolonych. W Unii przegłosowuje się kogoś niechętnie, a im opozycja jest mocniejsza, tym bardziej niechętnie — zauważa czołowy ekspert PiS ds. europejskich, były europoseł Konrad Szymański. — Na pewno częściowe wywrócenie stolika nie prowadziłoby, jak się nam dzisiaj wmawia, do odebrania nam tych gwarancji, które ostatecz- nie dostaliśmy. Odwrotnie: te gwarancje mogły być jeszcze hojniejsze. Każda dyplomacja, a dyplomacja wewnątrz tak skompliko- wanego mechanizmu jak UE zwłaszcza, jest trudna do jedno- znacznej oceny: w dużej mierze polega bowiem na słowach. Ale akurat w tym przypadku można zaryzykować twierdzenie: po raz kolejny platformerska ekipa przy pozorowaniu gry zrezyg- nowała z targów na rzecz opinii unijnego prymusa. Z jednej strony i tak naraziła się na krytykę jako zbyt anty- imigrancka i zbyt mało uległa wobec oczekiwań starej Unii. Z drugiej jednak gazety francuskie i niemieckie przewidywały, że Kopacz „pęknie”, jeszcze zanim to się stało. Tamtejsze kręgi zajmujące się polityką znają naturę tej ekipy. Tę porażkę mainstreamowe media próbują sprzedawać jako sukces. A co więcej, usiłują budować prosty przekaz, bardziej wizerunkowy niż merytoryczny. Na jednej szali tromtadracja, ideologia, polityczny romantyzm, lecz także populistyczne od- woływanie się do uprzedzeń. Na drugiej logika koronkowej gry uwzględniającej europejskie realia. Powiedzmy sobie uczciwie: mamy w Polsce kampanię par- lamentarną i obie strony próbują wykorzystywać sprawę fali imigracyjnej na jej użytek. Obie strony używają przerysowanego języka, bo takie są prawa walki wyborczej. Opowieści PO i jej sojuszników („Gazeta Wyborcza”, Włodzimierz Cimoszewicz) o awanturnictwie i ksenofobii trącą przesadą na kilometr. Co nie znaczy, że Jarosław Kaczyński rządzący Polską rozmawiałby o unijnych decyzjach tak wojowniczym językiem jak Jarosław Kaczyński dopiero walczący o wyborcze zwycięstwo. Spośród tych dwóch wersji partyjnej propagandy bardziej skuteczna wydaje się pisowska, bo lepiej trafia w nastroje milczącej większości Polaków. Ale jeśli na chwilę porzucić ten kontekst, trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że mimo braku silnych europejskich kadr, przy działaniu nieraz po omacku, to polska prawica jest bardziej pragmatyczna, również w bu- dowie dłuższej perspektywy obrony polskiego narodowego interesu. To Platforma w sprawie imigrantów buja w obłokach. PiS powinno robić wszystko, aby wykazać, że jego postawa to po prostu twardy realizm PIOTR ZAREMBA komentator, publicysta PIĘĆ MITÓW MAINSTREAMU KONTRA PRAWICA |27 Spróbujmy się przyjrzeć najbardziej rozpowszechnionym mitom mainstreamu i zderzyć go z rzeczywistością. Mit pierwszy: groziło nam wyjście Polski poza europejską poprawność, co Kopacz powstrzymała w ostatniej chwili Jest w nim coś z prawdy, zważywszy na to, że zachodnie elity latami odpychały od siebie dylematy społeczeństwa „wielokultu- rowego”. Tyle że polscy politycy, komentatorzy i intelektualiści spieszą z wyrazami poparcia dla tej postawy, w momencie gdy w Europie Zachodniej pojawiają się coraz mocniejsze wątpli- wości, czy decyzje ostatnio podjęte były słuszne. W Niemczech takie pytania zadają niektórzy koledzy Angeli Merkel z rządu. Mimo to Tomasz Lis z Jackiem Żakowskim z typowo zaściankową nadgorliwością są skłonni rozprawiać o „polskim faszyzmie” i snuć analogie z obojętnością wobec Holokaustu. Mit drugi: to miara europejskiej solidarności Kłopot w tym, że pierwszym wielkim aktem niesolidarności było całkowicie arbitralne złamanie dotychczasowej polityki imigracyjnej przez Niemcy dokonane bez żadnych uzgodnień z europejskimi partnerami. Brukselska biurokracja odgrywała tu jedynie rolę pomocniczą jako dostarczycielka najróżniej- szych planów na przyszłość, podczas gdy na zaproszenie Mer- kel tysiące ludzi parło do wymarzonej krainy, a rząd węgierski był piętnowany za obronę dotychczasowych procedur. Cała ta historia była wielką lekcją triumfu gry narodowych egoizmów. Niemcy najpierw podjęły własne decyzje, potem zażądały od „nowej Unii”, aby zaczęła je obsługiwać. Mit trzeci: warto było sprzedać sprawę imigrantów za cenę utrzymania poparcia zachodniej Europy dla twardej polityki wobec Rosji Problem istnieje, zamęt wokół imigrantów jest wodą na młyn Putinowskiego imperializmu. Prawdą jest też, że nawet polskie elity prawicowe są już nieco zmęczone ustawicznym wzywa- niem Zachodu do obrony Ukrainy, to się zresztą niekoniecznie podoba szerokim rzeszom polskiego elektoratu. Mniej się o tym dziś mówi, co nie znaczy, że nie mówi się w ogóle — patrz: wy- stąpienie prezydenta Dudy na forum ONZ. Tylko że zdarzenia szybko zweryfikowały tę — przyjmijmy, iż przez niektórych formułowaną w szlachetnej intencji — troskę. To już po podjęciu satysfakcjonującej Berlin decyzji w sprawie imigrantów wicekanclerz Niemiec Gabriel Sigmar zaczął zapo- wiadać zbliżenie do Putina, bo jest on potrzebny, aby załatwić sprawę Syrii, a więc pośrednio i uchodźców. Polityk nie wydawał się udobruchany polską ustępliwością. Rosyjskie bombardo- wania mogą rachuby Kremla popsuć. Ale w takim przypadku polskie ustępstwa tym bardziej okażą się nadgorliwością. Europoseł PiS Kazimierz Ujazdowski mówi lapidarnie: — Pol- ska, która czasem się stawia, jest Polską cenniejszą dla Europy jako partner. Jej cena jest wyższa. Mit czwarty:współdziałanie z Grupą Wyszehradzką byłoby ruchem Polski w kierunku prorosyjskiej mgławicy Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że kraje naszego regionu po- winny być skazane na współpracę w tej jednej kwestii. Względna etniczna i kulturowa homogeniczność (co w przypadku Polski nie musi oznaczać braku otwarcia na takich ludzi jak choćby Ukraińcy) to samoistna wartość i nasz strategiczny interes. Kim jest dziś dla polityków PiS Victor Orbán? Nie- dawno krytykowaliście go za ciepły stosunek do Putina. Teraz prawicowe środowiska przedstawiają go jako ostatniego obrońcę Europy. To ani święty Wiktor, ani rosyjski agent. Trudno zamykać oczy na jego zbliżenie z Rosją. Ale w wielu innych sprawach się z nim zgadzamy: i w niektórych pomysłach na gospodarkę, i w trak- towaniu własnego interesu narodowego jako priorytetu. Ten interes nie zawsze pokrywa się z polskim. Ale w sprawie imi- grantów Orbán ma rację. Politycy PO, mainstreamowi dziennikarze twierdzą, że w mo- mencie, w którym postawilibyśmy na trwalsze współdziałanie z Grupą Wyszehradzką, narazilibyśmy twardą politykę Unii Europejskiej wobec Rosji. Bo nie tylko Węgry, lecz także Cze- chy i Słowacja są coraz bardziej filorosyjskie. Współpraca z jakimś państwem w jednej sprawie nie musi ozna- czać współpracy w innej. A przecież orientacja np. Słowacji na rosyjskie inwestycje jest znana od dawna. Gdyby to ona miała przesądzać o odmowie współpracy, to podważałoby samo za- łożenie funkcjonowania Grupy Wyszehradzkiej. A ona ma sens. Tyle że nasz obecny rząd potraktował współpracę z państwami grupy bardzo instrumentalnie. Padają argumenty, że te państwa w różnych sporach we- wnątrz UE też nas nie wspierały. Tu wszyscy powinni przeprowadzić rachunek sumienia, także rząd PO-PSL. Ja pamiętam, jak wiosną 2008 r. Donald Tusk de facto zerwał szczyt wyszehradzki w Bratysławie, notabene z udziałem prezydenta Francji, żeby gnać do Gdańska. Bo trzeba było oprowadzić po gdańskiej starówce Angelę Merkel. A w głoś- nym sporze, w którym nasi regionalni partnerzy na czele z Węg- rami zabiegali o dodatkowe pieniądze dla „nowej Unii”, Tusk niczym rasowy prymus na śniadaniu w Brukseli z premierami naszego regionu powiedział, że Europy na to nie stać. Nie ma teraz narastającego zagrożenia ze strony Putina? Jest. Rosja próbuje tak jak po zamachu z 11 września 2001 r. grać islamską kartą, ale też Putin buduje swoją „partię” w zachodniej Europie. Obawiam się, że utrzymanie sankcji wobec Kremla będzie coraz trudniejsze. Czy to nie jest powód, żeby się mocnej przytulać nie do Pragi czy Budapesztu, ale do Berlina? Tyle że miarą intencji Berlina co do roli Polski w polityce wschodniej jest fakt niedopuszczenia Warszawy do głównego stołu rokowań w sprawach ukraińskich. Choć tam rozmawia się również o problemie uchodźców z Ukrainy, którzy napły- wają do Polski. Trudno nam sobie wyobrazić niedopuszcze- nie Włoch do rozmów, powiedzmy, na temat Libii. Moim Z RYSZARDEM CZARNECKIM, europosłem PiS, wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego, rozmawia Piotr Zaremba w KIM, odniczącym WYBORY: PO CO MI TO? MACIEJ PAWLICKI 51/0915/F

W Sieci 40/2015€¦ · 86 miej oko na oko iwona kazimierska na koniec 92 prezydencie, do dzieŁa! aleksander nalaskowski 93 felietony katarzyna Łaniewska, jerzy jachowicz 94 epos

  • Upload
    others

  • View
    0

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: W Sieci 40/2015€¦ · 86 miej oko na oko iwona kazimierska na koniec 92 prezydencie, do dzieŁa! aleksander nalaskowski 93 felietony katarzyna Łaniewska, jerzy jachowicz 94 epos

4 | 5–11 PAŹDZIERNIKA 2015

NA POCZĄTEK�� 6 PRZEGLĄD TYGODNIA

ROBERT MAZUREK, IGOR ZALEWSKI

9 TRENDY I OWĘDYRYSZARD MAKOWSKI

9 KORSUN CHILI KORSUNMICHAŁ KORSUN, PAWEŁ KORSUN

10 TYSIĄCE ZNAKÓWKRZYSZTOF FEUSETTE

12 OBRONA PRZEZ KULTURĘMARTA KACZYŃSKA

14 AMBASADOR I SZPROTKIJAN PIETRZAK

15 I TAK KOŃCZY SIĘ NASZ ŚWIATBRONISŁAW WILDSTEIN

16 WYCINKI WARZECHYŁUKASZ WARZECHA

17 FELIETONYPIOTR CYWIŃSKI, TOMASZ ŁYSIAK

18 MISZMASZDOROTA ŁOSIEWICZ

TEMAT TYGODNIA��20 SUKCES PREZYDENTA, ZGRYZ PO

MARCIN WIKŁO

24 DUDA PODBIJA GREENPOINTGRZEGORZ KOSTRZEWA-ZORBAS

KRAJ��

26 PIĘĆ MITÓW MAINSTREAMUPIOTR ZAREMBA

29 AFERA, KTÓRA SIĘ ROZWIJAJAN ROKITA

32 RADOMSKA BITWAANDRZEJ RAFAŁ POTOCKI

34 Z MAŁGORZATĄ WYPYCHROZMAWIAJĄ JACEK I MICHAŁ KARNOWSCY

38 CZYSTKI NA ŚLĄSKUSŁAWOMIR SIERADZKI

40 FAŁSZYWY KONWOJENTMAŁGORZATA SZMIDT

42 Z MARIANEM PIŁKĄROZMAWIA ROBERT MAZUREK

W SIECI KULTURY��45 AGATA BUZEK: KOBIETA JAK DUCH

URSZULA LIPIŃSKA

48 O „HOUSE OF CARDS”ROZMOWA Z MICHAELEM DOBBSEM

51 ZE SCENY I ZZA KULISADAM CIESIELSKI

52 KEITH RICHARDS BEZ STONESÓWAREK LERCH

54 ŚWIĘTO ZAKRĘCONYCH HISTORIĄMARCIN WIKŁO

55 ZAREMBA PRZED TELEWIZOREMPIOTR ZAREMBA

55 TEST (NIE)SCENICZNYKAMILA ŁAPICKA

OPINIE��61 FELIETONY

LECH MAKOWIECKI, PIOTR SKWIECIŃSKI

62 RELIGIA I POLITYKADARIUSZ KARŁOWICZ

ŚWIAT��67 EUROPA PRZECHODZI NA ISLAM

ALEKSANDRA RYBIŃSKA

70 KATALONIA: KU NIEPODLEGŁOŚCIPAWEŁ GADACZEK

72 DOOKOŁA EUROPYKRYSTYNA GRZYBOWSKA

GOSPODARKA��76 NIEMIECKA (BYLE)JAKOŚĆ

PIOTR CYWIŃSKI

82 PAŃSTWO W SPADKUJANUSZ SZEWCZAK

ZDROWIE��86 MIEJ OKO NA OKO

IWONA KAZIMIERSKA

NA KONIEC��92 PREZYDENCIE, DO DZIEŁA!

ALEKSANDER NALASKOWSKI

93 FELIETONY KATARZYNA ŁANIEWSKA, JERZY JACHOWICZ

94 EPOS O SOLENIU DROŻDŻÓWEK ROBERT MAZUREK

95 FELIETONY MAREK KRÓL, WITOLD GADOWSKI

96 WYGUMKOWANI WIKTOR ŚWIETLIK

98 WICEPREMIER JAK VOLKSWAGEN ANDRZEJ ZYBERTOWICZ

WIELKA EPOPEJA ANDERSAGRZEGORZ GÓRNY 58WIELK63

GOSPODARKA� MOTORYZACJA

76 | 5–11 PAŹDZIERNIKA 201576 | 5–11 PAŹDZIERNIKA 2015

NIEMIECKA(BYLE)JAKOŚĆ Oszustwa koncernu VW są jak kropka nad i w autodemontażu dumnego sloganu „made in Germany”

FOT. J

FFOT.

OJA

MJAA

MME

SM

ESSSS H

AR

RIS

ON

/SH

UTTER

ST

S HA

RR

ISO

N/S

HU

TTERS

TOC

K.C

OH

AHH

AR

RIS

ON

/SH

UTTER

STO

AAR

ARRR

RIS

RR

RR

IR

IISSO

SOO

NO

NN/S

HU

TTERS

TOC

K.C

OM

N/S

HU

TTERS

TOC

K/S

HU

TTERS

TOC

K.C

/SSH

UT

SH

UTTER

STO

CK

UTTER

STO

TTETTER

SR

STO

CK

.CS

CK

.O

MM

M

Dział przygotowywany we współpracy z miesięcznikiem

5–11 PAŹDZIERNIKA 2015 | 77

N iemieckie produkty to tanie buble”. Kto to powiedział? Nikt inny, tylko Niemiec, członek jury

Światowej Wystawy w Filadelfi i w 1876 r. Franz Reuleaux. Mało kto wie, że sygna-turę „made in Germany” wymyślili Brytyj-czycy po to, by chronić swój rynek przed zalewem niemieckiej tandety

Zaczęło się od nieudolnych podróbek płynących z niemieckich manufaktur por-celany Wedgwood, ale w 1887 r. angielski parlament nakazał oznaczać w ten sposób wszystkie towary wyprodukowane przez Niemców. Podczas I wojny światowej i później sygnatura „made in Germany” pomagała nie tylko wyspiarzom w bojko-towaniu ich wyrobów. Ale po II wojnie Niemcom Zachodnim udało się przekuć tę negatywną pieczęć w symbol dobrej marki. Jak jest dzisiaj?

Pamięć bywa dokuczliwa. Oszustwo koncernu Volkswagena z oprogramowa-niem do pomiaru szkodliwości spalin, żeby — co tu dużo gadać — sprostać wy-mogom i pokonać konkurencję na rynku samochodowym, nie schodzi z pierw-szych stron gazet. Taki był wzorowy, taki przykładny, a tu taka wpadka… Tak, jakby to był pierwszy blamaż tej fi rmy.

Zaledwie kilka lat temu wybuchł w Niemczech i odbił się równie donoś-nym echem poza granicami wielki skandal z VW w roli głównej, który mogą symboli-zować cztery litery „p” jak: prominencja, polityka, przekupstwo i prostytucja.

Dla przypomnienia: pierwszy kamień, który wywołał lawinę oskarżeń de facto nie tylko wobec kierownictwa tego kon-cernu i obnażył skorumpowany system zarządzana rozsianymi po całym świecie 47 fabrykami tej fi rmy oraz kilkusetty-sięczną załogą, rzucił szary urzędnik Com-merzbanku z Düsseldorfu. Jego uwagę przyciągnęły dziwne przelewy koncernu. Jak wykazało dochodzenie, zarabiający krocie menedżerowie VW płacili sobie dodatkowe sążniste honoraria na konta specjalnie utworzonych fi rm w Europie i USA niby pośredniczących w geszeftach zarządzanej przez nich korporacji. Dla

realizacji swych planów i uzyskania po-parcia decyzji niekorzystnych dla załóg na różne sposoby przekupywali człon-ków rad nadzorczych, zakładowych oraz co bardziej wpływowych związkowców. Fundowali im m.in. wypady np. do Barce-lony, Londynu, Paryża czy Pragi, na któ-rych szef rady zakładowej z Wolfsburga Klaus Volkert i dyrektor personalny VW Klaus Joachim Gebauer organizowali za-praszanym szczególne atrakcje: sexparty ze specjalnie dobieranymi wedle życzeń i upodobań prostytutkami. Tylko od maja 2004 do kwietnia 2005 r. zorganizowano kilkanaście takich „wycieczek”.

VW-Libido

Na co dzień przykładny mąż i ojciec, szef rady Volkert, miał też na boku młodszą o 30 lat kochankę — piękność z São Paulo, którą wciągnął był na listę płac VW jako „specjalistkę ds. reklamy” w Brazylii (nikt nigdy nie poznał efektów jej pracy) z pensją 8 tys. euro miesięcznie. Kon-cern wyłożył również pieniądze na zakup willi na jej użytek i „wyjazdy poznawcze” m.in. do Turcji, Wlk. Brytanii i Indii. Był to jednak zaledwie czubek góry lodowej. Wkrótce na tapecie znalazł się przyjaciel i doradca wówczas urzędującego kancle-rza Gerharda Schrödera, autor pakietów reform (cięć socjalnych) nazwanych od jego nazwiska „Hartz I-IV”, dyrektor ds. kadrowych w zarządzie Volkswagena w Wolfsburgu Peter Hartz.

Jak to zazwyczaj bywa, ten powszechnie znany w Niemczech reformator począt-kowo się zarzekał, że o niczym nie miał pojęcia. Szybko jednak dowiedziono, że główny kadrowiec VW sam rozbudował nieobyczajny system zarządzania w fabry-kach należących do koncernu i także nie stronił od pań lekkich obyczajów. Miał też swą stałą nałożnicę w Brazylii Joselię R. Jak pokpiwali niemieccy kabareciarze, kolejny model auta z logo fi rmy z Wolfsburga po-winien się nazywać „VW-Libido”.

Sprawa jednak śmieszna nie była. Przed-siębiorczy Hartz musiał odejść z koncernu. Na kierowniczych piętrach tej spółki poto-czyło się w Niemczech i za granicą wiele głów, w tym np. członka zarządu VW, dyrektora w zakładach czeskiej Škody w Mlada Boleslava Helmutha Schustera, który za „przychylność” w interesach zażyczył sobie (i dostał) od rządu… Indii 3 mln euro. Sam Peter Hartz poza zszarga-

niem swego wizerunku i zarządzanej przez niego fi rmy nie miał powodu do narzeka-nia, bowiem za wcześniejsze rozwiązanie kontraktu z VW otrzymał ok. 1 mln euro i comiesięczną emeryturę w wysokości 15 tys. euro. Nawiasem mówiąc, członkiem rady nadzorczej VW był też premier Dol-nej Saksonii Christian Wulff , późniejszy prezydent Niemiec, który notabene stracił najwyższy urząd w państwie z powodu słabości do różnorakich grantów.

Upadek lidera

Jeszcze dobrze koncern VW nie otrząsnął się z tego skandalu, a już pogrążył w kolej-nym, który naraża go na jeszcze większe szkody, nie tylko wizerunkowe. Co wię-cej, wciągnie za sobą pod lód wiele innych fi rm, ale nie tylko fi rm. Do spółki akcyjnej z Wolfsburga należą m.in. takie marki, jak Audi, Seat, Škoda, Bentley, Bugatti, Lam-borghini i Porsche, a także ciężarówki i autobusy Man i Scania. W ubiegłym roku udział VW w sprzedaży aut na światowym rynku wyniósł 14 proc. Straty spowodo-wane świadomym, zaprogramowanym oszustwem w pomiarach toksyczności spalin w silnikach wysokoprężnych będą mierzone w dziesiątkach miliardów euro.

Sprawy potoczyły się błyskawicznie, do-kładnie w ciągu trzech dni. Po krótkim, „zwyczajowym” zapewnianiu przez sze-fostwo VW, że informacje amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) o fał-szerstwie dokonywanym przez Niemców na przemysłową skalę są wyssane z palca, ich podłożem jest zaś niezdrowa konku-rencja, 20 września dyrekcja spółki pękła: jak przyznała w oględnym komunikacie, „doszło do „manipulacji”. Tylko tego dnia akcje VW straciły na wartości aż 23 proc. VW wstrzymał sprzedaż „diesli” na tere-nie USA.

Na tym jednak nie koniec, bowiem na całym świecie, w tym w Polsce, jeździ ponad 11 mln aut z zaniżonymi wynikami pomiarów spalin. Oprogramowanie umoż-liwiające tę manipulację opracowała dla VW w 2007 r. inna niemiecka fi rma: Bosch. Ta ostatnia tłumaczy się, że wykonała je dla „wewnętrznych testów fabrycznych” i „ostrzegła zleceniodawcę przed jego seryj-nym zastosowaniem”. Ciekawe: oto Bosch wymyśla i dostarcza coś, co z założenia ma służyć fałszerstwu, lecz tego nie popiera…

Tak czy inaczej, po ogłoszeniu przez VW, że udziałowcy muszą się liczyć

PIOTR

CYWIŃSKI

publicysta,korespondent zagraniczny

KRAJ� PRZEKRĘT ĆWIERĆWIECZA

40 | 5–11 PAŹDZIERNIKA 2015

FAŁSZYWYKONWOJENT

N a razie zarzuty w spra-wie przekrętu ćwierć-wiecza — jak kradzież

okrzyknęły media  — mają cztery osoby. — Ta sprawa po-kazuje, że nie ma przestępstw doskonałych. Wiele rzeczy tu dokładnie zaplanowano, ale jednak nie wszystko, dzięki temu mamy dużą szansę na zatrzymanie wszystkich członków tej szajki — mówi jeden z policjantów pracujących przy spra-wie.

Wykorzystali bezrobotnego

Na początku sierpnia wielko-polska policja opublikowała na swojej stronie interneto-wej zdjęcie konwojenta, który ukradł 8 mln zł. Widać na nim dobrze zbudowanego łysego, brodatego mężczyznę w śred-nim wieku, w okularach. Ko-munikat był lakoniczny. Po-

licja informowała, że mężczyzna 10 lipca

w podpoznańskim Swarzędzu dokonał kradzieży samochodu wypełnionego gotówką. Wy-korzystał moment, w którym dwóch konwojentów weszło do banku, by napełnić gotówką bankomat, i niespodziewanie odjechał. Później porzucił po-rwane auto. Policja odnalazła w nim część pieniędzy, ale w workach, które zniknęły, było ok. 8 mln zł. Służby ujaw-niły, że podejrzany w ostatnich trzech miesiącach najprawdo-podobniej wynajmował miesz-kania w Łodzi i Poznaniu, a po kradzieży zapewne zmienił wygląd.

Szybko wyszło na jaw, że konwojent, który skradł pie-niądze, doskonale się do skoku przygotował. Maska-rada trwała od ponad roku. Jeszcze w 2014 r. zatrudnił się

w łódzkim oddziale fi rmy Servo, która zajmuje się

m.in. konwojowa-niem gotówki

i obsługą bankomatów, a swoje od-działy ma w 15 mias-tach Polski.

Podczas rekru-tacji i później

konwojent posłu-giwał się dowodem osobistym i innymi dokumentami na nazwisko… Duda. Mirosław Duda. Dowód był dosko-nale podrobiony.

Na pierwszy rzut oka niczym się nie różnił od prawdziwego.  — Osoba o nazwisku Duda Mirosław ist-nieje naprawdę, ale nie miała nic wspólnego z tą kradzieżą. To bezrobotny

mężczyzna z cen-tralnej Polski, którego dane zostały wykorzystane przez

Fałszywy konwojent z cudzą tożsamością ukradł 8 mln zł. Od prawie trzech miesięcy jest nieuchwytny. Był niemal doskonały, błędy popełnili jego wspólnicy, m.in. policjanci

5–11 PAŹDZIERNIKA 2015 | 41

przestępców. Był dla nich typo-wym słupem. Pewnie wybrano go dlatego, że nigdy nie miał większych problemów z poli-cją, nie licząc jakichś drobnych wykroczeń drogowych — zdra-dza jeden z policjantów.

Konwojent miał też doku-ment dopuszczający go do pracy z bronią palną wysta-wiony przez łódzką policję. Ale on również był sfałszowany.

Perfekcyjne działanie

Jak to możliwe, że człowiek ze sfałszowanymi dokumentami dokonał kradzieży tak dużej sumy pieniędzy? Od początku było wiadomo, że nie dzia-łał sam. Nie mógłby tego tak perfekcyjnie zorganizować. — Wstyd przyznać, ale bez po-mocy policjantów nie byłoby to możliwe. Oni ułatwili mu wiele spraw — przyznaje jeden z ofi -cerów zaangażowanych w wy-jaśnienie sprawy. We wrześniu policjanci z BSW (policja w po-licji) zatrzymali swojego kolegę z łódzkiego komisariatu. To aspirant sztabowy Andrzej W. Usłyszał już zarzut przekrocze-nia uprawnień oraz pomocni-ctwa w kradzieży. Razem z nim zatrzymano Adama K., byłego policjanta, a także jego żonę Agnieszkę i teścia Wojciecha M. Wszyscy zatrzymani mieszkają w Łodzi. Adam K. odpowie za przywłaszczenie mienia, czyli pieniędzy, które miały trafi ć do banku. Jego żona i teść za pomocnictwo w przestęp-stwie oraz paserstwo. Policjant i emerytowany policjant trafi li za kraty. Obaj mieli wykorzy-stać swoje znajomości, by zło-dzieja zatrudniono w łódzkiej fi rmie ochroniarskiej, a potem przeniesiono do jej oddziału w Poznaniu. Mężczyzna tłuma-czył, że musi się przeprowadzić ze względów rodzinnych. Nikt nie zweryfi kował tożsamości nowego pracownika, bo to po-licjant miał zapewniać właści-ciela fi rmy, że to jego znajomy.

Na trop wspólników fałszywego konwojenta policjanci wpadli, ana-lizując m.in. połączenia i logowania ich telefo-nów komórkowych oraz złodzieja. Poza tym oka-zało się, że poszukiwany podzielił się z nimi skra-dzionymi pieniędzmi. Jeden z aresztowanych, Adam K., wpłacił po skoku na swoje konto 300 tys. zł. Reszty na razie nie odnaleziono. Mundurowi uważają, że zostały ukryte.

— Ochroniarz działał niemal perfekcyjnie. Choć w fi rmie praco-wał wiele miesięcy, nie zostawił żadnych śladów biologicznych czy od-cisków palców — tłumaczy je-den z policjantów. Na co dzień pracował w rękawiczkach, w fi rmie traktowano to jako dziwactwo, lecz okazało się, że to był jeden z elementów przy-gotowania do kradzieży. Gdy po skoku policja przejrzała jego szafk ę w pracy, wyszło na jaw, że była wyczyszczona z wszelkich śladów mogących pomóc w ustaleniu tożsamo-ści. Z kolei samochód, którym odjechał z gotówką, co prawda porzucił, ale zanim to zrobił, dokładnie polał go chlorem, by zatrzeć wszystkie ślady. — On nie popełnił błędów, błędy zro-bili jego wspólnicy, w tym po-licjanci. Dzięki temu uda nam się zatrzymać kolejne osoby zamieszane w ten napad  — uważa jeden z ofi cerów. — To kwestia najbliższego czasu.

Zwykle to człowiek zawodzi

Eksperci nie są zaskoczeni tym „skokiem ćwierćwie-cza”. — Można było przypusz-czać, że dojdzie do takiej sy-tuacji, zwłaszcza że już pięć lat temu we Wrocławiu skra-dziono dużą kwotę gotówki,

podszywając się pod konwo-jentów — opowiada insp. Marek Dyjasz, emerytowany ofi cer Komendy Głównej Policji, były dyrektor biura kryminalnego.

Do skoku stulecia doszło 15 marca 2010 r. przy ul. Między-leskiej we Wrocławiu. Tam znajdowała się liczarnia pie-niędzy. Złodzieje wiedzieli, że tego dnia rano w sortowni pojawi się konwój fi rmy Solid Security po gotówkę dla banku Reiff eisen. Przestępcy przyje-chali pół godziny wcześniej autem, które bardzo przypo-minało wóz fi rmy ochroniar-skiej. Z pojazdu wysiadł tylko jeden z mężczyzn. Podpisał dokumenty, podbite wcześ-niej pieczątką Solidu i imienną pieczątką konwojenta, którego udawał. Miał na sobie identy-fi kator na nazwisko ochronia-rza. Policja ustaliła później, że pieczątka, jaką podbito do-kumenty, na których podsta-wie wydano gotówkę, zginęła z wrocławskiej bazy Solidu długo przed akcją w sortowni. Kiedy rabusie dostali pienią-dze, w sumie 5,4 mln zł, spo-kojnie odjechali. Kradzież od-kryto, dopiero gdy prawdziwi konwojenci przyjechali po pieniądze.

Wydawało się, że to skok doskonały. Jednak po nie-spełna trzech latach poli-cja zatrzymała Krzysztofa B., byłego policjanta, który udawał konwojenta i podbi-jał dokumenty w sortowni pieniędzy. Potem wpadł też Paweł O., pośrednik z szajki. Obaj zostali już skazani. Ale reszty członków grupy oraz pieniędzy nie udało się dotąd odzyskać.

W tej sprawie tak jak w po-znańskiej podobny był modus operandi, czyli podszywanie się pod konwojenta  — za-uważa insp. Dyjasz. Zwraca uwagę, że w obu przypad-kach skradziono duże sumy pieniędzy bez jednego wy-strzału, po solidnym przygo-towaniu skoku. — Nie jestem zaskoczony tym, że dochodzi do takich sytuacji. W wielu in-stytucjach, w których są prze-chowywane i pobierane duże sumy, poziom zabezpieczenia budzi wątpliwości  — wyjaś-nia. — Jeśli w fi rmach ochro-niarskich wszystkie procedury będą zachowane, ryzyko takiej kradzieży spadnie niemal do zera — ocenia policjant.

Podkreśla, że w fi rmach, które zajmują się konwojo-waniem gotówki, powinno się sprawdzać przeszłość kan-dydata. Skąd przyszedł? Dla-czego zmienia pracę? Gdzie wcześniej był zatrudniony? — Najlepiej zrobić wywiad na te-mat nowego pracownika, bo dopuszczając nieznaną osobę do dużej gotówki, zwiększamy ryzyko kradzieży. I to znacz-nie — dodaje insp. Dyjasz.

Dziś ochroniarzem może zostać praktycznie każdy. Często fi rmy nie żądają nawet od kandydatów zaświadczenia o niekaralności, wystarczy ich własne oświadczenie, że nie byli karani. Sama fi rma Servo nie chce się wypowiadać na temat tej sprawy. Czeka na ustalenia śledztwa.

MAŁGORZATA SZMIDT

FOT. S

HU

TTTERS

TOC

K

FOT. M

AN

U B

RA

BO

/AP PH

OTO

/EA

ST

OTT. MT

MA

NNNUUU

BR

AR

AAAB

O/A

P PH

OTO

BO

/AP PH

OTO

/EA

ST N

EW

OA

P PH

OTO

/EA

ST

PH

OTO

/EA

PHHO

TO/E

AS

T NE

ST N

EW

ST

EWW

SW

S

KRAJ� KRYZYS IMIGRACYJNY

26 | 5–11 PAŹDZIERNIKA 2015

M ało kto zwraca uwagę na to, że Polska miała rzadką okazję próbować zmienić bieg międzynarodowych zda-rzeń. W głosowaniu na forum Unii Europejskiej w spra-

wie imigrantów twarde stanowisko rządu Ewy Kopacz mogło uruchomić proces budowania tzw. blokującej mniejszości.

— Nawet jeśli formalnie nie udałoby się skrzyknąć państw reprezentujących 35 proc. obywateli UE, efektem mogłyby być i tak rezygnacja z głosowania i szukanie rozwiązań bardziej korzystnych dla niezadowolonych. W Unii przegłosowuje się kogoś niechętnie, a im opozycja jest mocniejsza, tym bardziej niechętnie — zauważa czołowy ekspert PiS ds. europejskich, były europoseł Konrad Szymański. — Na pewno częściowe wywrócenie stolika nie prowadziłoby, jak się nam dzisiaj wmawia, do odebrania nam tych gwarancji, które ostatecz-nie dostaliśmy. Odwrotnie: te gwarancje mogły być jeszcze hojniejsze.

Każda dyplomacja, a dyplomacja wewnątrz tak skompliko-wanego mechanizmu jak UE zwłaszcza, jest trudna do jedno-znacznej oceny: w dużej mierze polega bowiem na słowach. Ale akurat w tym przypadku można zaryzykować twierdzenie: po raz kolejny platformerska ekipa przy pozorowaniu gry zrezyg-nowała z targów na rzecz opinii unijnego prymusa.

Z jednej strony i tak naraziła się na krytykę jako zbyt anty-imigrancka i zbyt mało uległa wobec oczekiwań starej Unii. Z drugiej jednak gazety francuskie i niemieckie przewidywały,

że Kopacz „pęknie”, jeszcze zanim to się stało. Tamtejsze kręgi zajmujące się polityką znają naturę tej ekipy.

Tę porażkę mainstreamowe media próbują sprzedawać jako sukces. A co więcej, usiłują budować prosty przekaz, bardziej wizerunkowy niż merytoryczny. Na jednej szali tromtadracja, ideologia, polityczny romantyzm, lecz także populistyczne od-woływanie się do uprzedzeń. Na drugiej logika koronkowej gry uwzględniającej europejskie realia.

Powiedzmy sobie uczciwie: mamy w Polsce kampanię par-lamentarną i obie strony próbują wykorzystywać sprawę fali imigracyjnej na jej użytek. Obie strony używają przerysowanego języka, bo takie są prawa walki wyborczej. Opowieści PO i jej sojuszników („Gazeta Wyborcza”, Włodzimierz Cimoszewicz) o awanturnictwie i ksenofobii trącą przesadą na kilometr. Co nie znaczy, że Jarosław Kaczyński rządzący Polską rozmawiałby o unijnych decyzjach tak wojowniczym językiem jak Jarosław Kaczyński dopiero walczący o wyborcze zwycięstwo.

Spośród tych dwóch wersji partyjnej propagandy bardziej skuteczna wydaje się pisowska, bo lepiej trafi a w nastroje milczącej większości Polaków. Ale jeśli na chwilę porzucić ten kontekst, trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że mimo braku silnych europejskich kadr, przy działaniu nieraz po omacku, to polska prawica jest bardziej pragmatyczna, również w bu-dowie dłuższej perspektywy obrony polskiego narodowego interesu.

To Platforma w sprawie imigrantów buja w obłokach. PiS powinno robić wszystko, aby wykazać, że jego postawa to po prostu twardy realizm

PIOTR

ZAREMBA

komentator,publicysta

PIĘĆ MITÓW MAINSTREAMU KONTRA PRAWICA

5–11 PAŹDZIERNIKA 2015 | 27

Spróbujmy się przyjrzeć najbardziej rozpowszechnionym mitom mainstreamu i zderzyć go z rzeczywistością.

Mit pierwszy: groziło nam wyjście Polski poza europejską poprawność, co Kopacz powstrzymała w ostatniej chwiliJest w nim coś z prawdy, zważywszy na to, że zachodnie elity latami odpychały od siebie dylematy społeczeństwa „wielokultu-rowego”. Tyle że polscy politycy, komentatorzy i intelektualiści spieszą z wyrazami poparcia dla tej postawy, w momencie gdy w Europie Zachodniej pojawiają się coraz mocniejsze wątpli-wości, czy decyzje ostatnio podjęte były słuszne. W Niemczech takie pytania zadają niektórzy koledzy Angeli Merkel z rządu. Mimo to Tomasz Lis z Jackiem Żakowskim z typowo zaściankową nadgorliwością są skłonni rozprawiać o „polskim faszyzmie” i snuć analogie z obojętnością wobec Holokaustu.

Mit drugi: to miara europejskiej solidarnościKłopot w tym, że pierwszym wielkim aktem niesolidarności było całkowicie arbitralne złamanie dotychczasowej polityki imigracyjnej przez Niemcy dokonane bez żadnych uzgodnień z europejskimi partnerami. Brukselska biurokracja odgrywała tu jedynie rolę pomocniczą jako dostarczycielka najróżniej-szych planów na przyszłość, podczas gdy na zaproszenie Mer-kel tysiące ludzi parło do wymarzonej krainy, a rząd węgierski był piętnowany za obronę dotychczasowych procedur. Cała ta historia była wielką lekcją triumfu gry narodowych egoizmów. Niemcy najpierw podjęły własne decyzje, potem zażądały od „nowej Unii”, aby zaczęła je obsługiwać.

Mit trzeci: warto było sprzedać sprawę imigrantów za cenę utrzymania poparcia zachodniej Europy dla twardej polityki wobec RosjiProblem istnieje, zamęt wokół imigrantów jest wodą na młyn Putinowskiego imperializmu. Prawdą jest też, że nawet polskie elity prawicowe są już nieco zmęczone ustawicznym wzywa-niem Zachodu do obrony Ukrainy, to się zresztą niekoniecznie podoba szerokim rzeszom polskiego elektoratu. Mniej się o tym dziś mówi, co nie znaczy, że nie mówi się w ogóle — patrz: wy-stąpienie prezydenta Dudy na forum ONZ.

Tylko że zdarzenia szybko zweryfi kowały tę — przyjmijmy, iż przez niektórych formułowaną w szlachetnej intencji — troskę. To już po podjęciu satysfakcjonującej Berlin decyzji w sprawie imigrantów wicekanclerz Niemiec Gabriel Sigmar zaczął zapo-wiadać zbliżenie do Putina, bo jest on potrzebny, aby załatwić sprawę Syrii, a więc pośrednio i uchodźców. Polityk nie wydawał się udobruchany polską ustępliwością. Rosyjskie bombardo-wania mogą rachuby Kremla popsuć. Ale w takim przypadku polskie ustępstwa tym bardziej okażą się nadgorliwością.

Europoseł PiS Kazimierz Ujazdowski mówi lapidarnie: — Pol-ska, która czasem się stawia, jest Polską cenniejszą dla Europy jako partner. Jej cena jest wyższa.

Mit czwarty: współdziałanie z Grupą Wyszehradzką byłoby ruchem Polski w kierunku prorosyjskiej mgławicyTrzeba sobie otwarcie powiedzieć, że kraje naszego regionu po-winny być skazane na współpracę w tej jednej kwestii. Względna etniczna i kulturowa homogeniczność (co w przypadku Polski nie musi oznaczać braku otwarcia na takich ludzi jak choćby Ukraińcy) to samoistna wartość i nasz strategiczny interes.

Kim jest dziś dla polityków PiS Victor Orbán? Nie-dawno krytykowaliście go za ciepły stosunek do Putina. Teraz prawicowe środowiska przedstawiają go jako ostatniego obrońcę Europy.To ani święty Wiktor, ani rosyjski agent. Trudno zamykać oczy na jego zbliżenie z Rosją. Ale w wielu innych sprawach się z nim zgadzamy: i w niektórych pomysłach na gospodarkę, i w trak-towaniu własnego interesu narodowego jako priorytetu. Ten interes nie zawsze pokrywa się z polskim. Ale w sprawie imi-grantów Orbán ma rację.

Politycy PO, mainstreamowi dziennikarze twierdzą, że w mo-mencie, w którym postawilibyśmy na trwalsze współdziałanie z Grupą Wyszehradzką, narazilibyśmy twardą politykę Unii Europejskiej wobec Rosji. Bo nie tylko Węgry, lecz także Cze-chy i Słowacja są coraz bardziej fi lorosyjskie.Współpraca z jakimś państwem w jednej sprawie nie musi ozna-czać współpracy w innej. A przecież orientacja np. Słowacji na rosyjskie inwestycje jest znana od dawna. Gdyby to ona miała przesądzać o odmowie współpracy, to podważałoby samo za-łożenie funkcjonowania Grupy Wyszehradzkiej. A ona ma sens. Tyle że nasz obecny rząd potraktował współpracę z państwami grupy bardzo instrumentalnie.

Padają argumenty, że te państwa w różnych sporach we-wnątrz UE też nas nie wspierały.Tu wszyscy powinni przeprowadzić rachunek sumienia, także rząd PO-PSL. Ja pamiętam, jak wiosną 2008 r. Donald Tusk de facto zerwał szczyt wyszehradzki w Bratysławie, notabene z udziałem prezydenta Francji, żeby gnać do Gdańska. Bo trzeba było oprowadzić po gdańskiej starówce Angelę Merkel. A w głoś-nym sporze, w którym nasi regionalni partnerzy na czele z Węg-rami zabiegali o dodatkowe pieniądze dla „nowej Unii”, Tusk niczym rasowy prymus na śniadaniu w Brukseli z premierami naszego regionu powiedział, że Europy na to nie stać.

Nie ma teraz narastającego zagrożenia ze strony Putina?Jest. Rosja próbuje tak jak po zamachu z 11 września 2001 r. grać islamską kartą, ale też Putin buduje swoją „partię” w zachodniej Europie. Obawiam się, że utrzymanie sankcji wobec Kremla będzie coraz trudniejsze.

Czy to nie jest powód, żeby się mocnej przytulać nie do Pragi czy Budapesztu, ale do Berlina?Tyle że miarą intencji Berlina co do roli Polski w polityce wschodniej jest fakt niedopuszczenia Warszawy do głównego stołu rokowań w sprawach ukraińskich. Choć tam rozmawia się również o problemie uchodźców z Ukrainy, którzy napły-wają do Polski. Trudno nam sobie wyobrazić niedopuszcze-nie Włoch do rozmów, powiedzmy, na temat Libii. Moim

Z RYSZARDEM CZARNECKIM, europosłem PiS, wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego, rozmawia Piotr Zaremba

w

KIM,odniczącym

FOT. A

NN

A S

AR

ZY

ŃS

KA

WYBORY: PO CO MI TO?MACIEJ PAWLICKI

51/0915/F