22
bettina belitz

Pożeracz snów

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Bettina Belitz: Pożeracz snów

Citation preview

Page 1: Pożeracz snów

bettina belitz

Belitz_Pozeracz snow__okladka__DRUK.indd 1 2011-05-18 14:21

Page 2: Pożeracz snów
Page 3: Pożeracz snów
Page 4: Pożeracz snów

374

BLISKI KONTAKT

OSTROŻNIE ZAMKNĘŁAM DRZWI ZA SOBĄ. Było późne popołudnie, żyłam,

byłam najedzona, a przed moimi oczami roztaczała się wręcz kiczo-

wata letnia sielanka. Przez cały dzień wiał uporczywy wiatr, czasem

chłodny, czasem czuły i ciepły, utrzymując wszystko w ruchu. Liście

dębu szemrały, a pastelowe kwiaty pachnącymi obłokami wirowały

w powietrzu. W takie dni kiedyś w Odenwaldzie pakowaliśmy kosz

piknikowy i jechaliśmy nad glinianki, gdzie godzinami pluskaliśmy

się w letniej wodzie, a potem napychaliśmy sobie brzuchy ciastem

babci i soczkiem „Capri Sonne”.

Lecz ja byłam właśnie w drodze do Colina i nie wiedziałam, co

mnie tam czeka. Dotychczas się nie pokazał i upłynęło całe półtora

dnia, a on jeszcze się nie zemścił. Miałam więc uzasadnioną nadzie-

ję, że nic mi się nie stanie. Jednak to była tylko nadzieja, nic więcej.

Przed chwilą przesiedziałam pół godziny ze łzami w oczach nad pu-

stą kartką i wysilałam mózgownicę, jaką wiadomość mam zostawić

moim rodzicom. Wszystko jedno, jak bym nie argumentowała, for-

mułowała i uzasadniała, nie znajdowałam odpowiednich słów. Zresz-

tą w tej sytuacji chyba ich nie było.

Wreszcie postanowiłam, że muszę to zrobić. Nie miałam jak się

zabezpieczyć. Colin zakłócał odbiór fal radiowych, więc nawet nie

było sensu brać komórki. Broni nie posiadałam, ale to nie miało zna-

czenia, bo Colin oczywiście przerastał mnie pod każdym względem,

Page 5: Pożeracz snów

375

P OŻER ACZ SNÓW

cokolwiek bym próbowała uczynić. Przypuszczalnie nawet podziu-

rawiony kulami jak sito nadal stałby przede mną z nonszalanckim

uśmiechem i nie wyglądałby na ani odrobinę martwego.

Dlatego pozostawała mi wiara w to, że przeżyję. W to, że się nie

pomyliłam, kiedy mu zaczęłam ufać. W to, że mogę jeszcze z nim

rozmawiać. Że mnie wysłucha. Uczepiłam się tego z nadzieją.

Ponieważ chroniły mnie tylko moje myśli, nie miałam z sobą nic

oprócz bezbarwnej szminki i tych przeklętych kart do tarota. Jeśli

nadarzy się okazja, chciałam wypytać o nie Colina.

Wieś drzemała w letnim upale, kiedy wyruszyłam w drogę. By-

łam wypoczęta. Spałam długo, a potem na próżno czekałam na Mi-

stera X. Martwiło mnie, że nie przyszedł, bo zaczęłam go traktować

jako swego rodzaju kociego ambasadora duszy Colina. I jeśli kot nie

przychodził, to znaczyło, że między mną a Colinem coś się psuło.

Nie mogło być inaczej. Nie mogłam dłużej marnować czasu. Przy-

śpieszyłam kroku, gdy tylko znalazłam się w lesie.

Słońce przedzierało się między rozkołysanymi koronami drzew

i rzucało na miękką, gliniastą ziemię oślepiające plamy światła. Wszę-

dzie dookoła szeptał las. Powietrze opływało moją skórę niemal jak

woda.

Im bliżej byłam domu Colina, tym bardziej rósł niepokój w moim

sercu. Kiedy o nim myślałam, coś ściskało mnie w żołądku i nie mog-

łam normalnie oddychać. Gdy ujrzałam, jak wysypany żwirem pod-

jazd połyskuje wśród ciemnej zieleni lasu, poczułam mrowienie na

twarzy, miałam mdłości i takie zawroty głowy, że na chwilę musia-

łam usiąść. Jeszcze raz powtórzyłam sobie w duchu moje przepro-

siny. Colin, jest mi bardzo przykro, że cię podglądaliśmy. Nie wie-

działam, że on chce mi to pokazać. Nie miałam pojęcia. Po prostu

za nim poszłam.

Rety. Jakoś blado to zabrzmiało. Zbyt blado jak na potajemnie

podglądany rabunek snów. Ale tak było. Wstałam i zacisnęłam pięści.

Teraz, powiedziałam sobie. Musisz dowiedzieć się prawdy. Znów ścią-

gnęłam buty, żeby na bosaka przejść przez podwórze. Wolałam nie

wołać „cześć” ani nic podobnego, kiedy już stanęłam przed domem.

Gdyby Colin tam był, już dawno by mnie zauważył. Drzwi wejściowe

Page 6: Pożeracz snów

376

BE T T IN A BE L I T Z

były uchylone. Otworzyłam je odrobinę szerzej i wsunęłam głowę

przez szparę. Kuchnia i salon były puste i ciche. Spojrzałam kontrol-

nie na sufi t i niemal z rozczarowaniem stwierdziłam, że Colin nie

medytuje dziś na plecach. Widziałam normalny biało otynkowany

sufi t, poprzecinany ciemnymi drewnianymi belkami.

Nie. Nikogo tu nie było. Bezszelestnie weszłam do domu i skie-

rowałam się ku schodom. Drzwi łazienki też były otwarte i już na

półpiętrze olśnił mnie widok perfekcyjnie wyposażonej Colinowej

świątyni higieny. O ile nos mnie nie mylił, jeszcze nie tak dawno mie-

szała się tu ciepła woda i mydło. Pokonałam ostatnie stopnie i rozej-

rzałam się dokoła. Było tu jeszcze dwoje drzwi oprócz łazienkowych,

jedne na prawo, drugie na lewo. Pozamykane. Nawet gdybym chcia-

ła zawołać, nie wydobyłabym z siebie głosu. Byłam tak przejęta, że

zapomniałam nawet o oddychaniu i co chwilę instynktownie wstrzy-

mywałam oddech, aż przed moimi oczami zaczynały wirować czarne

plamki.

Wybrałam lewe drzwi. Klamka, uspokajająco chłodna, przyjem-

nie ukoiła moją gorącą i spoconą dłoń. Puściłam ją i szybko wytar-

łam ręce o dżinsy, aż były całkiem suche. Potem powoli nacisnęłam

klamkę. Ku mojej uldze nie skrzypiała. Drzwi otworzyły się płynnie

i bezszelestnie.

Zobaczyłam wielki pokój z podłogą ze starych desek i oknem sięga-

jącym podłogi. Było otwarte. Ciepły, żywiczny powiew musnął moją

twarz. Obok okna stało szerokie łóżko, przykryte aksamitną bordo-

wą narzutą, której frędzle dotykały podłogi. Cztery koty – liczyłam,

tak, cztery – leżały malowniczo ułożone wokół ciała Colina. Mister X

leniwie rozwalał się na jego brzuchu i wtulał łepek pod pachę. Przy

prawym ramieniu Colina zwinięty w kulkę leżał szaro-biały kociak.

W nogach spały rudzielec i szary, oba pręgowane. Rudy kot leżał na

plecach, wyglądał, jakby był pijany.

Był to obraz ujmującego spokoju i sennej błogości. Lęk opadł ze

mnie jak tony balastu. Colin był pogrążony w czymś na podobień-

stwo snu. Gdyby mi nie napisał, że sen nie jest dla niego, byłabym

pewna, że poddał mu się bezwarunkowo. Nawet niemowlę nie spa-

ło tak smacznie.

Page 7: Pożeracz snów

377

P OŻER ACZ SNÓW

Leżał na plecach, ramiona miał swobodnie rozrzucone na boki,

prawa noga wyprostowana, lewa lekko ugięta. Jego zbuntowane wło-

sy odcinały się ciemno na tle jasnoszarej poduszki, którą wsunął

sobie pod głowę. Musiałam spojrzeć jeszcze raz, żeby się upewnić,

że to jednak nie było złudzenie: nawet teraz końcówki jego włosów

poruszały się lekko, jak w zwolnionym tempie, na wszystkie strony.

Poza tym Colin był uosobieniem bezruchu.

Podeszłam bliżej na palcach. O Boże, jakiż ten facet był piękny.

Przed oknami rosły gęste drzewa, więc do pokoju nie przenikało

bezpośrednio słoneczne światło. Było wystarczająco jasno, żeby we

włosach Colina pojawiły się miedziane pasemka, a na twarzy roz-

tańczyły się rdzaworude punkciki. Mogłam obserwować, jak bledną

równocześnie ze zniżaniem się zachodzącego słońca. Jego długie

podwinięte rzęsy były już ciemne.

Stałam tak przy łóżku kilka minut i wniebowzięta chłonęłam ten

obraz. Choć nie mogłam się dość napatrzeć, sytuacja jednak mnie

niepokoiła. Czy Colin naprawdę był tutaj? Poza włosami jego ciało

nie przesunęło się ani o milimetr.

Bezszelestnie położyłam na podłodze karty tarota i ostrożnie usia-

dłam na krawędzi łóżka. Mister X otworzył oczy i szybko zamrugał.

Potem westchnął z głębi serca i jeszcze mocniej wcisnął głowę pod

pachę Colina, który nadal się nie poruszał.

Zatroskana przyglądałam się jego klatce piersiowej. Koszulę miał

znów rozpiętą. Zauważyłam, że brakowało dwóch guzików. Pod

spodem nie miał nic. Jego pierś nie podnosiła się ani nie opadała.

Zapomniałam o ostrożności i schyliłam głowę, żeby przyłożyć doń

ucho. Od razu usłyszałam pulsujący, energetyczny szmer. Nie bicie

serca, tylko rytmiczny szmer. Gdzie było jego serce? Przecież mu-

siał mieć serce.

A jednak to ciało żyło, choć sam Colin był najwidoczniej nieobecny.

W przeciwnym razie musiałby w tym momencie zareagować. Może

oddalił się od ciała i wykorzystywał nieważkość, żeby – no właśnie,

żeby co? Żeby niewidzialny mógł polować w lesie i pić sny?

Spojrzałam na odcisk kopyta pod jego pępkiem. Colin nie miał na

sobie ani grama tłuszczu. Więc tak wygląda kaloryfer na brzuchu,

Page 8: Pożeracz snów

378

BE T T IN A BE L I T Z

stwierdziłam w duchu. Nieduży, delikatny kaloryfer. Żadnych zwałów

mięśni. Nie, to nie było efektem specjalnych treningów. Jego mięśnie

same kształtowały się od lat, od wielu, wielu lat. Jasna, aksamitna

skóra opinała te delikatne wypukłości.

Dmuchnęłam lekko na kołnierz koszuli, a sprany, cienki materiał

odsunął się na bok i odsłonił pierś Colina. Jego obojczyki wyginały

się elegancko, a żylaste ramiona zdradzały, że czasami Colin musiał

ciężko pracować.

Na klatce piersiowej nie miał ani jednego włosa. Dotknęłam usta-

mi jego skóry. Była przyjemnie chłodna. Jak to było możliwe – tak

gęste, ruchliwe włosy na głowie i całkowicie bezwłose męskie ciało?

Może się goli, jak paru moich kolegów z Kolonii?

Przesunęłam się w stronę nóg i lekko uniosłam nogawkę spodni

Colina. O, cóż to. Na łydkach też ani włoska. Tak samo jak ja, Colin

był bosy. Zatrzymałam się niezdecydowana. Prawie co tydzień cho-

dziłam z Nicole i Jenny do sauny. Mniej więcej po trzeciej wizycie

nie miałam już żadnych złudzeń co do fi zycznej dbałości o siebie

przeciętnego niemieckiego mężczyzny, a niewątpliwie najsłabszym

punktem była tu pielęgnacja stóp. Dlatego musiałam się dobrze za-

stanowić, czy chcę przyjrzeć się stopom Colina. Tessa miała prze-

cież na wierzchu stóp nie tyle włosy, co wręcz futro. Jednak moja

ciekawość zwyciężyła.

To były stopy młodego bóstwa. Proste, długie palce, czysta jedwa-

bista skóra i podeszwa, jakby wprost stworzona do biegania. Znów

przesunęłam się do górnej części jego ciała i przez chwilę sprawdza-

łam jego twarz. Nadal wyglądała dokładnie tak samo jak przedtem.

Jego usta... tak spokojne i rozluźnione. Onieśmielona przejechałam

czubkami palców po jego policzkach. Nie wyczułam zarostu. To samo

na piersiach – tylko jedwabista skóra. Ale było miejsce, w którym

u każdego faceta rosło trochę włosów – przynajmniej można było

zauważyć ich ślady. Przede mną leżało ciało Colina, nieruchome

i niezamieszkane. Jego duch był bardzo, bardzo daleko stąd. Nic nie

mogło mi się stać. Koniuszkami palców uniosłam pasek jego spodni

i zajrzałam pod spód.

– Bez obawy, mam wszystko na swoim miejscu.

Page 9: Pożeracz snów

379

P OŻER ACZ SNÓW

Odskoczyłam nagle, ale moja dłoń utknęła pod wielką sprzącz-

ką pasa. Histerycznie szarpałam ręką, aż w końcu udało mi się ją

uwolnić. Poleciałam do tyłu i boleśnie upadłam na podłogę. Teraz

chciałam na czworakach niepostrzeżenie dostać się do drzwi, ale

ręka Colina złapała mnie za pasek dżinsów, zanim zdążyłam uciec.

Łagodnym szarpnięciem pociągnął mnie z powrotem do łóżka. Kąci-

ki jego ust były lekko uniesione do góry, a jego zielonobrązowe oczy

skrzyły się z rozbawienia.

– Ja – uhm... – Moja twarz na pewno płonęła. Było mi tak go-

rąco, że myśli zaczęły się niemal rozpuszczać. Moje serce zmieniło

się w rozżarzoną lawę. Jak ja mogłam go tak po prostu... obmacy-

wać? Najpierw cichaczem podglądać, a potem potajemnie dotykać?

Poderwałam się, ale on znów przyciągnął mnie do siebie, zanim

zdołałam się wyprostować. Kolejny raz klapnęłam na łóżko obok

niego.

– Tamto w lesie – Colin, ja tego nie chciałam, szczerze, nie wie-

działam, co on zamierza, przykro mi z tego powodu. A to tutaj – uhm.

To było nieporozumienie.

Ubawiony uniósł brwi do góry i wsunął ramię pod głowę. Drugim

ramieniem trzymał mnie dalej za pasek od dżinsów. Byłam pojmana.

– Wcale nie – odparł spokojnie, a lawa w moim sercu postanowi-

ła urządzić spontaniczny wybuch.

– Ja nie jestem taka – zawołałam zrozpaczona. – Chciałam tyl-

ko zobaczyć, czy... to znaczy... – No właśnie, co właściwie chcia-

łam zobaczyć? Czy ma włosy pod pępkiem? I to dość daleko na po-

łudnie od pępka?

– Próbowałam się dowiedzieć, jakiego używasz środka do depi-

lacji, bo też chciałabym go wypróbować – wyrzuciłam z siebie pro-

wokująco. Przynajmniej to nie było do końca kłamstwo.

Colin ze śmiechu odrzucił głowę do tyłu. Kosmyk jego włosów

wesoło zwijał się na rogu poduszki. Mister X niezadowolony przy-

glądał się Colinowi, lecz on jeszcze długo nie mógł się uspokoić.

Przez ten czas siedziałam obok niego, nadal czerwona jak pomi-

dor, wreszcie rezolutnie sięgnęłam do jego koszuli, żeby zasłonić tę

fascy nującą nagość.

Page 10: Pożeracz snów

380

BE T T IN A BE L I T Z

– No – powiedziałam, zapinając to, co się dało zapiąć, a nie było

tego dużo. – Starajmy się wyglądać schludnie.

Colin znów zaczął się śmiać, patrząc mi przy tym prosto w oczy.

Fajnie, że się tak świetnie bawił. Ja w każdym razie powinnam pa-

miętać, żeby znów zacząć normalnie oddychać. Bo inaczej za chwilę

będzie mnie musiał reanimować.

Ale jego śmiech zaraz ustał. Twarz spochmurniała.

– To nie jest krem depilujący. To naturalna sprawa. Kim był ten

rudowłosy chłopak? – zapytał znienacka i usiadł na łóżku.

– Czy jesteś wkurzony? – Zanim opowiem mu więcej o Tillmannie,

chciałam mieć pewność, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo.

– Nie. Ale mnie to zdziwiło. Bardzo.

Zdziwienie, to było jeszcze w porządku. Z powodu zdziwienia

nie zabija się nikogo.

Westchnęłam z ulgą.

– Dlaczego Mister X potem do mnie nie przychodził? Kiedy nag le

przestał się pojawiać, byłam pewna, że jesteś na mnie wściekły...

Zupełnie jakby rozpoznał swoje imię, Mister X usiadł na łóżku,

a potem wyprężył grzbiet. Wyglądał na trochę wyczerpanego. Colin

spojrzał na kota współczująco.

– Musiałem biedaka wykastrować. Zaczął znaczyć teren na mo-

jej starej szafi e. Z bólem, ale musiałem to zrobić, bo jestem do tego

mebla bardzo przywiązany.

Mister X podniósł się niezgrabnie i jak pijany marynarz przeszedł

chwiejnie przez łóżko.

– Jeszcze walczy z narkozą. Dlatego trochę odpoczywaliśmy.

– Odpoczywaliście... – powtórzyłam. – Czy w takim razie byłeś…

przez cały czas byłeś tutaj?

– A gdzie miałbym być? – zapytał Colin z uśmiechem.

– Przecież mówiłeś, że możesz się oddalić od własnego ciała –

broniłam się.

– Ale nie wtedy, kiedy jestem poddawany takiej niespodziewa-

nej rewizji osobistej. – Jego szyderczy uśmiech był jeszcze szerszy.

– Wróćmy do istotnych spraw – zmieniłam temat rozmowy. – Till-

mann. – Colin zaśmiał się cicho, ale ja nie dałam się zbić z tropu. –

Page 11: Pożeracz snów

381

P OŻER ACZ SNÓW

Ten rudowłosy chłopak nazywa się Tillmann. Chodzi do mojej szkoły.

Raz mu pomogłam i od tamtej pory czasem z sobą gadamy. Nie jest

taki jak inni. Jest w porządku. Tak mi się wydaje. Tylko że – sama

nie wiem. Chyba lubi niebezpieczeństwo.

Colin przyjrzał mi się w zamyśleniu.

– On mnie śledzi – powiedział. – Już od pewnego czasu. Oba-

wiam się, że uważa mnie za ciekawe zjawisko.

To prawda. Tak ciekawe, że Tillmann nocami wychodzi z domu

i biega po lesie.

– Tak, też mam takie wrażenie – wymamrotałam. – Dlaczego nie

zauważyłeś nas od razu? Przecież zawsze wszystko wyczuwasz –

prowokowałam go.

Colin rzucił mi surowe spojrzenie.

– Poluję dopiero wtedy, kiedy nie mogę wytrzymać z głodu. A wte-

dy jestem skupiony na mojej ofi erze. Czułem wprawdzie, że ktoś tam

jest, ale gdybym zwrócił uwagę na was, mogłoby się to źle skończyć.

Dla was, nie dla mnie.

Moje serce zabiło szybciej. Szanowałam wstrzemięźliwość Coli-

na i to, że ograniczał się do zwierzęcych snów – ale to mogło mieć

fatalne skutki uboczne.

– Musisz go powstrzymać, Ellie. Spróbuj coś wymyślić. On nie

może się do mnie zbliżać. To zbyt niebezpieczne.

– Dla ciebie czy dla niego? – zapytałam ostro i spróbowałam się

od niego odsunąć. Jego palec nadal był zaczepiony o pasek mo-

ich spodni. Mogłam sobie bez trudu wyobrazić, że Tillmann miał

szalone sny. Czasem wyglądało tak, jakby wręcz rozsadzały mu

głowę.

– Dla nas wszystkich – rzekł Colin z powagą. – Dla mnie też. –

Zieleń zniknęła z jego oczu. Powróciła migotliwa czerń. – Powstrzy-

maj go, proszę.

– Okej – rzuciłam, nie do końca rozumiejąc, dlaczego Tillmann

miałby być dla nas tak niebezpieczny. Colin najwyraźniej wyczuł

moje myśli.

– Im mniej ludzkiego towarzystwa, tym jesteśmy bezpieczniejsi.

Ciebie chyba nie mogę już powstrzymać, ale jego jeszcze można.

Page 12: Pożeracz snów

382

BE T T IN A BE L I T Z

– Nie byłabym taka pewna – odparłam. Nie mogłam odmówić jego

prośbie. Ale Tillmann stał się dla mnie też kimś w rodzaju przyja-

ciela. Myśl, że miałabym mu zabraniać czegoś jak matka, wcale mi

się nie podobała.

– Dobrze, spróbuję – niechętnie obiecałam Colinowi.

– Dziękuję – powiedział, spoglądając na mnie uśmiechniętymi

oczami. Uśmiechniętymi, lecz trochę smutnymi. Puścił pasek moich

spodni i przesunął dłonią po moim czole.

– Czy naprawdę tak bardzo się bałaś? – zapytał. – Naprawdę my-

ślałaś, że coś ci mogę zrobić?

Spuściłam wzrok. Tak, tak myślałam. To było logiczne. Teraz, kie-

dy z nim siedziałam, strach zniknął. Było coś jeszcze, co mnie intry-

gowało. To wiązało się z moim snem o Colinie, o którym właściwie

nigdy nie zamierzałam mu mówić. Teraz też nie chciałam tego ro-

bić. Z zakłopotaniem strzepywałam jakieś nieistniejące pyłki z mo-

ich spodni. Temat był w pewnym sensie intymny. Przynajmniej ja

tak to odczuwałam.

– Kiedy piłeś sny byka, popłynęła krew, prawda? I kiedy Tessa cię

przemieniła, również. Mój ojciec ma plecy pełne blizn. A więc... –

Odczekałam.

– A więc? – powtórzył z iskierką rozbawienia w oczach.

– Po co? Przecież mówiłeś, że są rzeczy ważniejsze niż krew.

Kiedy zmory wbijają szpony, wtedy zaatakowany człowiek musi się

przecież obudzić. Tata mówił, że tego nie robią.

– No dobrze – powiedział niechętnie Colin po krótkim namyśle. –

Jak już mówiłem, byłem bardzo głodny, kiedy napadłem na byka.

Bardzo głodny. Zabrałem trochę więcej niż zwykle. Z jego duszy.

Właściwie krew płynie tylko wtedy, kiedy dokonuje się metamorfo-

za. Dlatego nazywa się ją też chrztem krwi. To ma jakiś sens – za-

kończył ironicznie.

– Przepraszam. Nie mam zbyt dużego doświadczenia ze zmora-

mi – wymamrotałam. – Do czego potrzebna jest krew?

– Och, Ellie – jęknął Colin i zdmuchnął kilka falujących pase-

mek z czoła. – Napisz o tym doktorat. Tu nie tyle chodzi o krew, co

o ból. Ból otwiera duszę. Poza tym utrata pewnej ilości krwi osłabia.

Page 13: Pożeracz snów

383

P OŻER ACZ SNÓW

To może się przydać. Reszta jest magią. Po prostu tak jest. Nie ja to

wymyśliłem.

– Hm – mruknęłam niezadowolona i otrząsnęłam się szybko. –

Na razie mi wystarczy. Do tego jeszcze te niesamowite karty tarota.

– Karty tarota? – Colin zmarszczył czoło. Dla mnie to wygląda-

ło wiarygodnie. Podniosłam karty z podłogi i podałam mu. Czubki

naszych palców na moment się zetknęły. W zamyśleniu przyjrzał

się kartom.

– Księżyc i wieże. Skąd je masz?

– Jedna była wsunięta pod drzwiami. Druga wpadła przez okno.

Colin zastanawiał się chwilę.

– Sądzę, że ktoś chce cię ostrzec. Powinna się pojawić jeszcze

jedna karta. W tarocie wybiera się trzy decydujące karty. Jedna dla

przeszłości, jedna dla teraźniejszości, jedna dla przyszłości. I tej jesz-

cze brakuje. Zaczaj się na niego.

Super, a więc jeszcze jedno zadanie. To był naprawdę wypoczyn-

kowy pierwszy tydzień wakacji. Podczas gdy Jenny i Nicole brązo-

wiały na Ibizie pod słońcem południa, ja musiałam pilnować nasto-

latków z pociągiem do niebezpieczeństwa i we własnych czterech

ścianach czaić się na kogoś.

– A więc one nie są od ciebie? – upewniłam się.

– Mam inne metody, jeśli chcę komuś coś zakomunikować – od-

parł Colin tajemniczo. To prawda, miał swoje metody. – A jak wyglą-

da sytuacja z tym Bennim? Czy widziałaś go może ostatnio?

– Benni? – zapytałam zaskoczona. – Benni przecież nie skrzyw-

dziłby nawet muchy.

– Przynajmniej nie z premedytacją – powiedział Colin sardonicz-

nie. – Benni wtyka nos we wszystko, a już najchętniej w sprawy,

które nie powinny go obchodzić. Chce znać każdego i o wszystkich

wszystko wiedzieć. Ma dobre chęci, ale jest przez to bardziej nie-

bezpieczny, niż ci się wydaje. Nigdy nie przekazuj mu zbyt wielu

informacji o sobie. Nie mów, że mnie znasz. Kiedy trafi na nasz trop,

będziemy mieli problemy.

Westchnęłam głęboko jeszcze raz. Nie z ulgą, ale dlatego, że te

wszystkie zagadki i zadania zaczynały mnie przytłaczać. Colin wcale

Page 14: Pożeracz snów

384

BE T T IN A BE L I T Z

nie zmyślał. Benni zwrócił na niego uwagę. Nawet chciał mnie przed

Colinem chronić.

– Jest jeszcze coś. Był telefon. Ten ktoś brzmiał trochę niesamo-

wicie – opowiadałam dalej. – Chciał rozmawiać z moim ojcem i na-

zwał go jego dawnym nazwiskiem. Leopold Fürchtegott.

Powoli robiło mi się niewygodnie na skraju łóżka. Próbowałam

dyskretnie zmienić punkt ciężkości swojego ścierpniętego tyłka, nie

garbiąc się przy tym i nie krzywiąc.

– Chodź – powiedział Colin i wyciągnął lewe ramię. Spojrzałam

na niego z wahaniem. Wykonał lekki ruch podbródkiem. Czy prawi-

dłowo to interpretowałam?

– Drugiego zaproszenia nie będzie. – No dobrze. Przeniosłam się

na łóżko i oparłam o jego chłodne ramię. To było cudowne, ale utrud-

niało mi myślenie. Jego ramię swobodnie spoczywało na mojej talii.

Znów wyczułam ten pulsujący szum w jego ciele. Moje myśli trochę

się splątały, kiedy policzkiem dotknęłam jego piersi.

– Może potem o tym porozmawiamy – zaproponował Colin. – Jest

taki piękny wieczór.

– Hm – przyznałam ospale. – Nie zapomnijmy jednak – dodałam

bez szczególnego nacisku. Najchętniej resztę mojego tygodnia „Ellie

sama w domu” spędziłabym tutaj. Tutaj, przy nieprzytulnej piersi

Colina i nigdzie indziej.

– Chcesz poczuć, kiedy moja skóra się rozgrzewa?

Oj, co to było za pytanie? Podświadomie się spięłam.

– Właściwie chłodna też mi odpowiada – wymamrotałam.

Brzuch Colina zadrżał. Ten palant śmiał się ze mnie.

– Nie o to mi chodziło – powiedział. I posłał szelmowski uśmie-

szek. Znów w moim sercu wybuchł mały wulkan. Colin odwrócił się,

żeby na mnie patrzeć. I robił to tak gruntownie, jakby czytał w moich

myślach. Najpierw chciałam się schować, ale potem jednak zdecydo-

wałam się odwzajemnić jego spojrzenie. Czułam się, jakbym tonęła.

Czego mogłam się przytrzymać, żeby nie pójść na dno? Nie, ten de-

likatny temat, który niechętnie omawiałam nawet z Jenny i Nicole,

zacznę ja, a nie on. Musiałam czuć grunt pod nogami.

– Mam już swoje doświadczenia – zaczęłam powściągliwie.

Page 15: Pożeracz snów

385

P OŻER ACZ SNÓW

– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – odparł Colin, stara-

jąc się przybrać odpowiedni wyraz twarzy, ale kąciki jego ust zdra-

dziecko drgały. Wbiłam mu pięść między żebra.

– I nie było to nic szczególnie oszałamiającego, żebym koniecznie

chciała to zaraz powtarzać. – Tak, tak można to było określić. To nie

było kłamstwo. Nie chciałam teraz myśleć o konsekwencjach tam-

tego seksualnego wyskoku. Ani o tych wszystkich obściskiwaniach,

które albo sama prowokowałam, albo na nie pozwalałam, żeby wie-

dzieć, o czym rozmawiamy i mieć za sobą pewne sprawy. Ale pod

względem emocjonalnym uważałam się jednak za dziewicę, choć fi -

zycznie już nią nie byłam.

– A ty? – zapytałam wprost, zanim Colin zdążył miażdżąco sko-

mentować moje słowa.

– Ellie, mam sto pięćdziesiąt osiem lat. Nie sądzisz chyba, że

przez te wszystkie lata chodzę po świecie jako prawiczek. Nie jestem

święty. – Pomyślałam o Tessie. Przez moment poczułam tak mocne

ukłucie zazdrości, że się wściekłam. O ile Colin to zauważył, nie dał

po sobie nic poznać, tylko spokojnie mówił dalej.

– Jedno mogę ci powiedzieć – z czasem ta sprawa traci trochę ze

swojego uroku. Kiedy śpię z normalną kobietą-człowiekiem, to jest

nudne. A jeśli robię to z istotą, która... – Urwał, pogrążony w myślach. –

W każdym razie to może być niebezpieczne – zakończył.

– Czy jest u ciebie coś, co nie byłoby niebezpieczne? – zapytałam

zjadliwie. Sprawy miłości, seksu i czułości mieliśmy więc omówione.

Colin to robił, ale go to już nie rajcowało. Z ludzkimi kobietami było

nudno. A więc miałam wspaniałe perspektywy na to, że umrę jako

emocjonalna dziewica. Już nie mogłam sobie nawet wyobrazić, żebym

kiedykolwiek spotkała mężczyznę, który byłby dla mnie tak pociągają-

cy jak Colin. Inni mężczyźni mieli włosy na ciele. Komu się to podoba?

– No i jesteśmy z powrotem przy temacie ciepłej skóry – oznajmił

Colin z zadowoleniem. – Tak, są rzeczy, które nie są niebezpieczne.

Chodź, pojeździmy konno.

Wstał i wsunął bose stopy w swoje zniszczone buty.

– Co zrobimy? – zerwałam się na równe nogi. – O, nie, nie zrobi-

my tego. Wiesz dobrze, że boję się Louisa i...

Page 16: Pożeracz snów

386

BE T T IN A BE L I T Z

– Czy jest u ciebie coś, czego byś się nie bała? – przedrzeźniał

mnie z szerokim uśmiechem. Beztrosko popychał mnie przed sobą,

prowadząc schodami w dół. Razem jechać konno. Nie wystarczy, że

muszę nocą zaczajać się na kogoś, znosić śmiertelny lęk i odbierać

niesamowite charczące telefony?

– Dzisiaj jeszcze nie wybiegałem Louisa. On musi się ruszać.

Colin zdjął z haka lekkie wędzidło i wyszedł z domu. Słońce jesz-

cze nie całkiem zaszło i gdy znikające promyki padły na Colina, po-

jedyncze pasemka jego włosów zabarwiły się na rudo. Także na jego

twarzy pojawiły się plamki.

– Czy nie mogłabym biec obok ciebie? – zapytałam żałośnie.

– Na pewno nie. A jeśli byś to zrobiła, powinnaś natychmiast

zgłosić się do udziału w następnej olimpiadzie. Nie wygłupiaj się. –

Wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą za dom, gdzie Louis z par-

skaniem wybiegł mu naprzeciw. Próbowałam uwolnić się z uchwytu

Colina. Bezskutecznie. Poza tym byłam na bosaka, więc nawet nie

mogłam próbować go kopnąć. Colin odwrócił się do mnie i spojrzał

mi głęboko w oczy.

– Moja kochana Ellie, lęk przed bliskością to jedno. Ale to jest

koń. Zwierzę uciekające. On wcale nie zamierza zrobić ci krzywdy,

póki ty mu nic nie zrobisz. Po prostu.

– Ha, ha – burknęłam ponuro. Dobrze mu mówić. – Poza tym nie

jestem twoją kochaną Ellie.

Colin musiał mnie puścić, żeby nałożyć Louisowi wędzidło. Naj-

wyraźniej siodło stanowiło dla niego zbędną fanaberię. Wykorzysta-

łam ten moment wolności i puściłam się biegiem przez podwórze

w stronę leśnej drogi, która zaprowadziłaby mnie do domu. Na bo-

saka, jeśli inaczej się nie dało, choć tak bardzo tęskniłam do bezwło-

sej skóry Colina. Usłyszałam, jak za moimi plecami szepcze jakieś

słowa w tym dziwnym śpiewnym języku, którego już raz używał,

kiedy był na mnie zły. Ale teraz w jego słowach nie słyszałam zło-

ści, tylko zniecierpliwienie i czułość. Czyżby przemawiał do Louisa,

czy chodziło mu o mnie?

Jeszcze nie dotarłam do bramy z kutego żelaza, kiedy na swoim

napiętym karku poczułam gorący oddech Louisa. Colin bez trudu

Page 17: Pożeracz snów

387

P OŻER ACZ SNÓW

podniósł mnie z drogi i posadził przed sobą na koniu. Bezceremonial-

nie złapał moją prawą nogę, żeby przełożyć ją na drugą stronę rozko-

łysanej końskiej grzywy. Louis nerwowo rzucał łbem na boki. Colin

zatrzymał go, wziął głęboki oddech i powiedział z westchnieniem:

– Zaufaj mi, Ellie. I nie usztywniaj się tak. Tego nie lubi żaden

koń. Wtedy Louisa boli grzbiet.

Ach tak. Sprawiam Louisowi ból. To był chyba jakiś żart. Ja, któ-

ra niemal umierałam ze strachu. Colin znów zmusił Louisa do stę-

pa, spróbowałam więc zapomnieć o lęku. Lewe ramię Colina opasy-

wało mnie, prawą ręką trzymał cugle. Tak jak wtedy, podczas burzy,

tysiąc lat temu.

Potem otoczył nas zielony las. Louis się uspokoił i teraz napraw-

dę mogłam poczuć, jak tors Colina stopniowo się rozgrzewa. Ale ja

lubiłam też jego skórę, kiedy była chłodna. Nawet bardzo. Bo moja

zwykle była zbyt rozgrzana.

Odwróciłam głowę, tak że nasze policzki się zetknęły. Jego był

jeszcze chłodny.

– Mogę się rozluźnić tylko wtedy, kiedy oprę się o ciebie całym

ciałem, inaczej nie potrafi ę – wyznałam. Nie byłam w stanie utrzy-

mać się prosto o własnych siłach. Ruchy konia były dla mnie czymś

tak obcym.

– Czekam na to, odkąd wyruszyliśmy – odparł Colin, a ja byłam

pewna, że na jego wargach igrał szyderczy uśmieszek. Bez słowa opa-

dłam do tyłu. Ze zdumieniem dostrzegłam kątem oka, że moje wło-

sy uniosły się lekko i wplotły w roztańczone kosmyki Colina, kiedy

wyjechaliśmy z lasu i skierowali się na otwarte pole. Miodowy brąz

z czarnym. Do tego miedziane pasemka. Pięknie to wyglądało. Ale

też oznaczało, że zostanę oskalpowana, gdybym teraz miała spaść

z konia. Colin ciaśniej otoczył mnie ramieniem.

– Nie dasz rady utrzymać się przy kłusie. Od razu przejdziemy

do galopu – rzeczowo poinformował mnie o zbliżającej się śmierci.

Potężny wstrząs przeszedł przez mocne ciało Louisa. Moje bezradne

„nie” zagłuszył wiatr. Kiedy Colin uratował mnie z burzy, wszystko

potoczyło się w szalonym tempie. Teraz rozciągało się przed nami

otwarte pole. Długi, długi galop. Louis nie musiał przeorywać się

Page 18: Pożeracz snów

BE T T IN A BE L I T Z

przez masy wody. Jego kopyta mogły wolno i bez przeszkód fruwać

nad ziemią. I tak też czyniły.

– Nie – jęknęłam jeszcze raz, kiedy Colin skierował się do bel

siana metrowej wysokości, które suszyły się na słońcu. Potem przy-

cisnął swój policzek do mojego i razem wzbiliśmy się w czerwone

od zachodzącego słońca niebo i z góry patrzyliśmy na Louisa i nas

oboje, siedzących na jego grzbiecie. Ze zdumieniem przyglądałam się

sobie, jakbym jeszcze nigdy się nie widziała. Wcale nie wyglądałam

na koniu tak nieporadnie, jak sądziłam. Nie, a moje brwi nie były

ani za szerokie, ani za gęste. Były po prostu w sam raz. Jak w ogóle

mogłam się tak nad nimi znęcać? Nagle spodobały mi się też moje

zbuntowane włosy, które coraz mocniej splatały się z kosmykami

Colina. A może to jego włosy wiły się wokół moich?

Opadliśmy trochę niżej. Teraz mogłam widzieć czerwone chrapy

Louisa, zafascynowana przyglądałam się, jak spod jego kopyt wypry-

skują grudki ziemi. Ale najcudowniej było patrzeć na ramię Colina,

ciasno opasujące moją talię. Mogłabym przyglądać się temu godzi-

nami, wchłonąć w siebie ten widok.

Jeśli to była śmierć, to chciałabym nieustannie umierać.

Potem czar się skończył i nagle znów znaleźliśmy się w naszych

ciałach. Louis przeskoczył ostatnią belę, elegancko i z lekkością, a ja

już się nie bałam. Obraz Colina i mnie razem nadal przesycał moje

myśli i uczucia.

Na końcu pola Colin znów przeszedł do stępa, a ja nagle poczu-

łam ogromne zmęczenie. Nie mogłam utrzymać otwartych oczu. Mój

puls dramatycznie zwolnił. Głucho dudnił mi w skroniach, w uszach

słyszałam szum powolnie i leniwie płynącej krwi. Może jednak by-

łam bliska śmierci?

Opadłam ciężko na pierś Colina i w jednej chwili zasnęłam.

Page 19: Pożeracz snów

509

Spis treści

Prolog • 7

WIOSNA

Bez głowy • 11

Panienka z wielkiego miasta • 22

Diabeł i jego koń • 38

Dziewczyńskie fochy • 53

Samurajska gorączka • 61

Światełko nadziei • 78

Mimikra • 93

WCZESNE LATO

Lot nurkujący • 103

Zaklinanie koni • 110

Ćma • 116

Błękitny lód • 132

Pod skórą • 145

Nocne rozmyślania • 152

Morze łez • 157

Taniec nocnych cieni • 166

Bracia krwi • 184

Atak • 191

Page 20: Pożeracz snów

Naleśniki z jabłkami • 216

Czerwcowy księżyc • 227

LATO

Trudna sprawa • 231

Regulamin jeździecki • 239

Ozdrowienie • 248

Rebelia • 252

Nadojciec • 283

Metamorfoza • 296

Taneczny korowód • 316

Pasażerowie na Ibizę • 330

Sama, sama • 333

Apokalipsa • 342

Myśliwska gorączka • 351

Nocna zmiana • 366

Bliski kontakt • 374

Machinacje • 389

Kochankowie • 399

Nagie fakty • 404

Blokada informacyjna • 417

BABIE LATO

Wdowi terror • 423

Znaki ostrzegawcze • 435

Najście • 443

Śnij słodko • 456

Krwawa jatka • 467

Odroczenie • 490

Jutrzenka • 504

Dziękuję... • 507

Page 21: Pożeracz snów

{Piękno naznaczone złem…Miłość naznaczona klątwą…}

Najdroższa, piękna Ari,

jeśli czytasz ten list, to znaczy, że mnie znalazłaś. Miałam nadzieję, że do

tego nie dojdzie. Przepraszam, że Cię porzuciłam.

Wiem, że to słabo zabrzmi, ale nie było innego wyjścia. Wkrótce zrozu-

miesz dlaczego i za to też Cię przepraszam. Zakładam, że dostałaś to pudełko

w Rocquemore, więc teraz musisz uciekać. Trzymaj się z dala od Nowego Orle-

anu i od tych, którzy mogą Cię rozpoznać. Tak bym chciała móc Cię uratować.

Serce mi pęka na myśl, że staniesz w obliczu tego, co sama przeżyłam. Bardzo

Cię kocham, Ari. I przepraszam. Przepraszam Cię za wszystko.

Nie jestem stuknięta. Zaufaj mi. Proszę, córeczko, UCIEKAJ.

Mama

Ari jest wściekła, zbuntowana

i za wszelką cenę chce

przezwyciężyć klątwę. W tym

celu musi pojechać do Nowego

Orleanu. Miasta, gdzie czekają

na nią niebezpieczne przygody

i równie niebezpieczna miłość.

Miasta, do którego lepiej się

nie zbliżać... Miasta, które po

gigantycznej katastrofi e jest

pełne odmieńców, wampirów,

czarodziejów, hybryd. Na ich

tle Ari wydaje się zwykłą

dziewczyną, a jednak to właśnie

ona wzbudza największy lęk…

Page 22: Pożeracz snów

{Piękno naznaczone złem…Miłość na granicy jawy i snu…}

Ona – wrażliwa, samotna, nie chce się pogodzić z przeprowadzką na wieś w lasach Westerwaldu.On – niesamowicie przystojny, intrygujący i groźny. Ellie wyczuwa, że tkwi w nim głęboka tajemnica, ale choć się boi - za wszelką cenę chce się z nim spotykać.

To on - Colin Blackburn - ratuje ją w czasie burzy i od tej chwili Ellie nawiedzają niesamowite sny, groźne i jednocześnie fascynujące. Sny, które prowadzą ją na granicę dwóch światów…

Dzieli ich wszystko. Łączy tylko tajemnica.

Cena detal. 35,90 zł

Belitz_Pozeracz snow__okladka__DRUK.indd 1 2011-05-18 14:21