83
wiosna/2014 08 NR magazyn studencki ISSN 2084-0217 bezpłatny

Magazyn SPECTRUM nr 8

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Magazyn Spectrum to nowa jakość na rynku prasy studenckiej. To pismo tworzone z myślą o wszystkich, którzy poszukują pogłębionej analizy palących nasze społeczeństwo problemów.

Citation preview

Page 1: Magazyn SPECTRUM nr 8

wiosna/201408NR

magazyn studencki

ISSN

208

4-02

17

bezpłatny

Page 2: Magazyn SPECTRUM nr 8

®1

Page 3: Magazyn SPECTRUM nr 8

Edytorial

Mateusz Zimnoch

Doktorant w Instytucie Filozofii UJ. Redaktor naczelny „Magazynu Spectrum”, z-ca redaktora naczelnego „Naukowego Przeglądu Dziennikarskiego”, Wiceprezes Forum Obywatelskiego UJ. Zajmuje się filozofią mediów.

Nie istnieją w języku słowa, którymi dałoby się ująć tragedię całego narodu. Nie istnieją takie, którymi dałoby

się ująć tragedię jednego człowieka. Próby tego rodzaju tchną nieznośnym patosem i ocierają się o banał,

a niekiedy uderzają w zbyt metaliczne tony niby to przenikliwego, a w istocie rozbrajająco naiwnego racjonal-

izmu. Niektórzy twierdzą, że wobec ludzkiego dramatu należy zachować milczenie. Żadne słowo nie jest w stanie

uchwycić jego istoty, a milczenie przynajmniej nie próbuje tego robić, przynajmniej pozostaje klarowne i czyste.

Gdyby pewne sformułowania płowiały nieco wolniej, być może dałoby się stworzyć adekwatne określenie,

którego trafność wynikałaby z przekornego uniwersalizmu szydzącego z nieprzebranej pojemności słownika.

Wówczas szczególny charakter tragedii na pozór tylko skłonnej do przyoblekania się w jedną z wielu ram his-

torycznego powtórzenia pozostałby w sferze niedopowiedzeń, która chroni jakże mętny sens doświadczeń

niewyrażalnych. To jednak nie wydaje się możliwe – pozostaje milczeć.

W miarę rozwoju ostatnich wydarzeń na Ukrainie coraz częściej zastanawiałem się, jak na nie odpowiedzieć:

milczeniem czy żałosną próbą upamiętnienia? Drobnym, ledwie dostrzegalnym symbolem, czy jednoznaczną

deklaracją, której każda możliwa forma wydawała mi się od początku nie na miejscu? W pierwszym odruchu

postanowiłem w całości zadrukować pierwszą stronę pisma na czarno – miał to być czytelny znak niespre-

cyzowanej jedności i milczący hołd. Po chwili jednak zrozumiałem, że sfera niedopowiedzenia zaspokaja jedynie

potrzebę chwili, za kilka miesięcy ktoś zastanowiłby się, czy jednolicie czarna strona to aby nie zwyczajny błąd

drukarski. Dlatego wybrałem drugi, żałosny wariant, a za deskę ratunku chroniącą przed wezbranym prądem

patosu miał posłużyć autotematyzm. To jedyna w miarę znośna forma, na jaką mnie stać.

Gdy mam mówić o Ukrainie, wolę zachować milczenie. Gdy jednak pomyślę o milczeniu na jej temat, wzbiera

potrzeba mówienia. Najchętniej więc znalazłbym nieistniejący sposób, by zmusić ten tekst do zachowania ciszy.

Page 4: Magazyn SPECTRUM nr 8

SPIS TREŚCI

Polityka Spór i jego konsekwencje – rzecz o polskiej prawicy ................................................6

GrzegorzMosiołek

Vox Populi ................................................................................................................... 11 Dawid Zimoch

Chcemy tworzyć nową jakość ................................................................................... 16 Dariusz Kawa

Wieszanie a sprawa polska. Komu potrzebny jest Ruch Narodowy? .................. 19 Tomasz Rachwald

Bezpieczeństwo (narodowe) przede wszystkim .................................................... 22 ArkadiuszNyzio

Historia Nowosilcow i Molleson w III cz. „Dziadów” – starcie Polakożercy z patriotą? .........30

PiotrDyguś

Spór o wyspy u ujścia Odry w 1945 roku ................................................................. 33 DominikWingert

Jan Bołbott – zapomniany bohater .......................................................................... 37 KrzysztofPawłowski

Wizualny analfabetyzm historii pisanej .................................................................. 40 Mateusz Zimnoch

Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania i skracania. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych ogłoszeń. Rozpowszechnianie redakcyjnych materiałów publicystycznych bez zgody wydawcy jest zabronione.

REDAKCJA Redaktor naczelny: Mateusz Zimnoch Zastępca: Patrycja Krężelewska Zespół redakcyjny: Dariusz Kawa – Polityka, Historia, Aleksandra Piłat – Społeczeństwo, Aneta Godynia – Gospodarka, Marcin Pabian – Kultura Publicyści: Krzysztof M. Maj, Aleksandra Byrska, Arkadiusz NyzioKONTAKT [email protected], magazynspectrum.pl, tel. +48 606 955 494

PROJEKT GRAFICZNY Paweł Rosner ILUSTRACJE Szymon Drobniak KOREKTA Przewodnicząca zespołu: Paulina Ząbkowska Zespół: Zuzanna Wolsza, Katarzyna Płachta, Estera SendeckaSKŁAD, ŁAMANIE Monika Filipek

NAKŁAD 1500 egzemplarzyDRUK I OPRAWA Wydawnictwo-Drukarnia Ekodruk s.c., ul. Powstańców Wielkpolskich 3, 30-553 Kraków, www.ekodruk.eu

Page 5: Magazyn SPECTRUM nr 8

Gospodarka Sprawiedliwa kawa uleczy świat? ........................................................................... 46

ElżbietaMadej

Modernizacja z rozmachem ...................................................................................... 51 WojciechPawłuszko

Społeczeństwo Czy nadszedł zmierzch ery autorytetów?................................................................ 56

Joanna Szwed

Krajobraz po bitwie ................................................................................................... 60 BeniaminBukowski

Kultura Oscary zgarną złodzieje............................................................................................. 66

KatarzynaPłachta

Pytania o drogę .......................................................................................................... 69 AleksandraByrska

Podążając w dzikość („Nic osobistego”) ......................................................................................69 Wyzbywając się siebie („Wszystko za życie”)..............................................................................70 Remember, remember, it’s all about gender ........................................................... 74

KrzysztofM.Maj

O rzeczach, które nam – ludziom – się nie śniły ..................................................... 77 MarcinPabian

SP

ON

SO

RZ

Y

PA

RT

NE

RZ

Y

WYDAWCA Forum Obywatelskie Uniwersytetu Jagiellońskiego – organizacja studencka działająca przy Uniwersytecie Jagiellońskim Adres: ul. Straszewskiego 25/9, 31-113 Kraków, +48 509 013 203Prezes: Jan Szczurek, [email protected] Wiceprezes ds. Publikacji: Mateusz Zimnoch Wiceprezes ds. Wydawniczych: Piotr Pękalski Wiceprezes ds. Mar-ketingu: Anna Winiarska Sekretarz: Patrycja Krężelewska Zespół PR: Maciej Kiełbas, Zbigniew Adamek Rekrutacja: Aneta Szotek Strona internetowa: Jerzy WaśkoOpiekun organizacji: prof. dr hab. Krystyna Chojnicka, Dziekan Wydziału Prawa i Administracji UJ

Artykuł Recenzja Wywiad

Page 6: Magazyn SPECTRUM nr 8

PSpór i jego konsekwencje – rzecz o polskiej prawicy

Vox populi

Chcemy tworzyć nową jakość– rozmowa z Pawłem Kowalem

Wieszanie a sprawa polska. Komu potrzebny jest Ruch Narodowy?

Bezpieczeństwo (narodowe) przede wszystkim

6

11

16

19

22

Page 7: Magazyn SPECTRUM nr 8

Polityka

Page 8: Magazyn SPECTRUM nr 8

6

Zarzewiem tego zjawiska były wydarzenia jeszcze sprzed powstania III RP, a zwłaszcza okoliczności, które miały miejsce w jakże przełomowym 1989 roku. Prawi-ca pozornie wydawała się wtedy jeszcze zjednoczona legendą Lecha Wałęsy. Establishment komunistycz-ny w Polsce, przed przystąpieniem do obrad Okrągłe-go Stołu, konsultował się wielokrotnie ze swoimi mo-codawcami w Związku Radzieckim odnośnie polskiej opozycji demokratycznej i jej głównych przedstawicie-li. W konsekwencji zaakceptowano grupę skupioną wo-kół Lecha Wałęsy, odrzucono zaś możliwość rozmów z Solidarnością Walczącą Kornela Morawieckiego i in-nymi grupami uznanymi za skrajne antykomunistycz-ne np. z Konfederacją Polski Niepodległej Leszka Mo-czulskiego. Następnie, podczas obrad w Magdalence, uzgodniono przygotowania do późniejszych rozmów i starano się ingerować w skład uczestników obrad ple-narnych. Dla elektryka ze Stoczni Gdańskiej była to sy-tuacja wymarzona, dostał bowiem „zielone światło” do wyeliminowania swoich oponentów.

8 kwietnia 1989 podczas obrad Komitetu Oby-watelskiego przy Lechu Wałęsie kilkunastu polity-

ków – m.in. Aleksander Hall, Jan Olszewski, Jan Rokita czy Tadeusz Mazowiecki – domagało się umieszcze-nia na listach kandydatów do parlamentu partii i or-ganizacji nieuczestniczących w ustaleniach okrągło-stołowych. Większa część członków Komitetu odrzu-ciła jednak ten wniosek. Z tego powodu powstał spór, w wyniku którego środowiska opozycyjne nieobec-ne podczas obrad Okrągłego Stołu nie mogły kandy-dować w pierwszych wyborach kontraktowych. Na znak protestu wobec tej decyzji Tadeusz Mazowiecki i Aleksander Hall zrezygnowali ze startu w tych wybo-rach. Zdarzenia te spowodowały, że coraz mocniej za-częły wybrzmiewać głosy, iż opozycja pod przewodnic-twem Lecha Wałęsy poszła na współpracę z komuni-stami. Była to jedynie część „Solidarności” – oddanych i zaufanych współpracowników przyszłego prezyden-ta. Miesiąc później ci sami politycy tworzący Obywa-telski Komitet przy Lechu Wałęsie oddali głosy nie-ważne lub nie przyszli głosować z powodu kandyda-tury Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta. Niejasne kulisy kształtowania się III RP stawiają znak zapyta-nia, czy na pewno środowisko skupione wokół Wałę-

Spór i jego konsekwencje – rzecz o polskiej prawicy

Lata 90. były okresem przemian, ale i chaosu na polskiej scenie politycznej. Ordynacja wyborcza i nowa Ustawa o partiach po-

litycznych dały grunt pod rozbicie wielopartyjne i tworzenie się wielu, często bardzo słabych, politycznych organizmów. Zjawi-

sko, które wypada nazwać kształtowaniem się polskiej demokracji, to przy okazji oczywiście odradzanie się wielonurtowej pol-

skiej myśli prawicowej. Cechą charakterystyczną tego zjawiska było jednak rozbicie „na prawicy”. Jakie są zatem tego przyczy-

ny i konsekwencje? Na te pytania odpowie niniejszy esej. Będzie to też próba responsu, krytyki, również polemiki z tezami za-

mieszczonymi w tekstach Dariusza Kawy „Zjednoczenie prawicy – między mitem a utopią” i „Enfant terrible a czasy przełomu”.

Page 9: Magazyn SPECTRUM nr 8

7POLITYKA

sy można w nowej politycznej rzeczywistości nazywać prawicą i opozycją antykomunistyczną. Wydarzenia te uważam za pierwszy punkt zwrotny w historii podzia-łów organizacji prawicowych w Polsce.

Drugą przyczynę „wojny na górze” znajduję już w samej III RP, gdzie zarysował się podział na zwo-lenników i przeciwników „grubej kreski”. Nazwano tak działania rządu Tadeusza Mazowieckiego interpre-towane jako opór przeciw rozliczeniu działań dzia-łaczy komunistycznych. Sytuacja ta uległa zmianie w 1991 r., kiedy Sejm powierzył tworzenie rządu Ja-nowi Olszewskiemu. Podczas krótkiego, sześciomie-sięcznego urzędowania dochodziło do licznych kon-fliktów na linii prezydent–premier, a atmosferę pod-grzewała jeszcze uchwała sejmu zobowiązująca rząd do ujawnienia tajnych współpracowników Służ-by Bezpieczeństwa w czasach PRL, której notabene wnioskodawcą był Janusz Korwin-Mikke z Unii Poli-tyki Realnej. Co ciekawe, Unia Demokratyczna i Kon-gres Liberalno-Demokratyczny – partie później prze-transformowane w UW i PO – w tej sytuacji brały stro-nę prezydenta i były przeciwko lustracji, podczas gdy środowiska skupione wokół braci Kaczyńskich i Janu-sza Korwin-Mikkego głosowały za tą uchwałą. W wy-niku tych działań – i pod naciskiem prezydenta Wałę-sy – działania gabinetu zostały zablokowane poprzez wotum nieufności nazwanej „nocą teczek”. Natomiast Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego i Ruch dla Rzeczypospolitej stały się głównymi par-tiami popierającymi politykę Olszewskiego i dążący-mi do „rozliczeń przeszłości”. Widzimy zatem ewolu-cję dwóch bloków prawicowych: jednego firmowanego przez Wałęsę oraz Rokitę i drugiego, którego twarza-mi byli bracia Kaczyńscy i Jan Olszewski.

Kolejny przełom to wybory w 2005 roku, które cał-kowicie odwróciły układ rządzący Polską. Niespodzie-wanie w wyborach parlamentarnych wygrywa PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Podwójne zwycię-stwo zapewnia wygrana Lecha Kaczyńskiego w wybo-rach prezydenckich. Nadzieja na „POPiS” zostaje jed-nak szybko rozwiana. Nie powstaje wielka centropra-wicowa koalicja, a liderzy PO i PiS nawzajem oskarżają się o winę za nieudane negocjacje. Następnie z PiS od-chodzi kilka grup działaczy, część z nich współpracuje jednak z tą partią. Sytuacja przypomina po raz kolejny rok 1991czy , choć w mniejszym stopniu, 2001 po roz-padzie AWS. Nie ulega jednak wątpliwości, iż od 2005 r. lewica w Polsce ulega marginalizacji, a prawica skupia

się bardziej na sporze PO z PiS niż na zagrożeniach ze strony lewej strony sceny politycznej.

Prawica w XXI wieku = Jarosław Ka-czyński?

Bardzo często ludzie z Prawa i Sprawiedliwości po-wtarzają zdanie: „Nie ma prawicy poza Jarosławem Kaczyńskim”. Ostatnie ataki na Solidarną Polskę Zbi-gniewa Ziobry o to, że rozbija celowo prawicę i powi-nien zniknąć ze sceny politycznej lub wrócić do PiS tyl-ko potwierdzają tę tendencję. W tle tych ruchów toczą się już od ponad 20 lat spory pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim i Januszem Korwin-Mikkem, a także Ka-czyńskim oraz Lechem Wałęsą o to, kto w Polsce re-prezentuje prawicę.

Pierwsza para polityków przez wiele lat była sobie obojętna. Nagły wzrost poparcia w sondażach dla No-wej Prawicy – ugrupowania Korwina, spowodował, że sam Kaczyński publicznie zaatakował swojego rywa-la, oskarżając go o „bałamucenie młodzieży” utopijny-mi ideami, które szkodzą nie tylko polskiej demokra-cji, ale też właśnie samej prawicy. Korwin-Mikke nie pozostał oczywiście dłużny i zarzucił Kaczyńskiemu socjalizm w programie gospodarczym PiS, uczestni-czenie w układzie, a Prawo i Sprawiedliwość nazwał

„zarazą”. Kontrowersyjny polityk poszedł nawet da-lej – w wywiadzie dla tygodnika „Do rzeczy” oświad-czył: Dla mnie nie ma różnicy, czy mówimy o Hitlerze, Kwaśniewskim, Kaczyńskim czy Tusku – wszystko to dla mnie czerwone świnie. Oni różnią się metodami, cel po-zostaje ten sam. Nie ulega wątpliwości, iż myśl poli-tyczna Korwin-Mikkego to postulat państwa mini-mum – utrzymującego tylko niezbędną administrację, na co Jarosław Kaczyński nie może przystać.

Natomiast jeśli chodzi o spór między prezesem PiS i Wałęsą, to ma on inne podłoże. Ten pierwszy głośno zwalcza byłego prezydenta, rzucając oskarżenia o jego domniemaną agenturalną przeszłość w czasach PRL. Wałęsa zaś odpłaca mu się obelgami typu: „Ten pan jest chory psychicznie”. W tle owej zawieruchy na wie-le lat rządy w Polsce przejęła lewica postkomunistycz-na – jej monopol został złamany dopiero w 2005 r. po wygranej PiS w wyborach.

Przeskakujemy w czasie do 2007 r. Po przegra-nych wyborach z PO i katastrofie samolotu rządo-wego pod Smoleńskiem Jarosław Kaczyński zaczął oskarżać wszystko i wszystkich o tzw. „zamach smo-

Page 10: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 11: Magazyn SPECTRUM nr 8

9POLITYKA

leński”. Wygląda więc na to, że „wojna” na prawicy trwa i trwać będzie, a powstanie Ruchu Narodowe-go będzie tę batalię niestety raczej podsycać niż ła-godzić. Przejście PiS do opozycji spowodowało rozpad wewnątrz tej partii, wskutek czego w 2010 r. powsta-ło PJN. Powodem był brak debaty programowej, zaś li-beralne gospodarczo postulaty przestały być trakto-wane poważnie; osoba prezesa Kaczyńskiego była tu raczej drugorzędnym pow�odem. Krótko mówiąc: PiS i PO odeszły od swojego programu w stronę gospo-darczej doktryny socjaldemokracji, przejmując część elektoratu SLD. Dzięki temu utrzymują oni od dwóch kadencji największe poparcie spośród partii w Polsce, marginalizując w ten sposób SLD. Przypadek Solidar-nej Polski to wyjątkowy przykład konfliktu z prezesem, a Prawicy Rzeczpospolitej zbytniego konserwatyzmu obyczajowego, co nie oznacza, że te partie przed czy po wyborach mogą utworzyć koalicję. Wobec tego od 2007 r. możemy już pomału mówić o konsolidacji sys-

temu wokół dwóch obozów – PO i PiS – to odmiana systemu dwuipółpartyjnego czy dwublokowego. Cho-ciaż niewielkie „pęknięcie” dotknęło obóz władzy, któ-remu przewodniczy od lat Donald Tusk – mowa tu o partii Polska Razem Jarosława Gowina. Gowin, jako były minister sprawiedliwości w rządzie PO, wspólnie z Pawłem Kowalem (wcześniej politykiem PiS) próbu-je budować centroprawicową alternatywę zwłaszcza wobec Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska. Czy mu się to uda? O tym przekonamy się podczas pierw-szego sprawdzianu poparcia dla środowisk politycz-nych – Eurowyborów. Moim zdaniem ten projekt ma szansę powodzenia, są ku temu trzy poważne argu-menty: wystawienie znanych twarzy na listach, kom-promisowy język uprawiania polityki i przyjęcie pro-gramu gospodarczego Janusza Korwin–Mikkego. Pamiętajmy, że podział PO i PiS jest podziałem pozor-nym. Te prawdziwe różnice na prawicy w XXI w. widać zwłaszcza w podejściu do umów „śmieciowych”, pod-noszeniu lub obniżaniu podatków czy liczbie wolności i ograniczeń gospodarczych. W kontekście zbliżają-cych się wyborów do Europarlamentu fundamentalny podział na prawicy wydaje się rysować wokół osi po-działu „eurorealiści” kontra „eurosceptycy”. Ciekawe

jest, kto wyjdzie zwycięsko z tej batalii… Czy prawica wyciągnie wreszcie wnioski z historii, konsolidując się w dwa silne bloki, mające poparcie kościoła katolickie-go, a przy tym umiejące ze sobą rozmawiać w czasie najwyższej próby?

Polemicznych słów kilka

Na potwierdzenie swoich argumentów chciałbym te-raz po części odnieść się do artykułów Dariusza Kawy, które przywoływałem już we wstępie. W pierwszym tekście tego autora postawione są odważne tezy, ale z większością z nich fundamentalnie się nie zgadzam. Otóż prawica w Polsce dzieli się i dzielić się będzie, a mówienie o jej zjednoczeniu to zawsze mówienie o jedności na czas wyborów, nie zaś programowo-personalnej konsolidacji. Trudno jest przecież pogo-dzić narodowych socjalistów, z narodowymi (konser-watywnymi) liberałami czy konserwatywnych libera-

łów z socjalliberałami na długi czas. Chociaż – jeżeli chodzi o proces rządzenia – historia udowodniła, iż ta-kie eksperymenty się uda-

ły. Próby takie podjęło chociażby PiS i PO. Żeby jed-nak wysuwać tak daleko idące wnioski, należy przyj-rzeć się genezie funkcjonowania prawicowych partii politycznych w III RP, o czym niestety Dariusz Kawa często zapomina. Źródłem podziału na prawicy jest spór o to: 1. kto był za lustracją, a kto przeciwko niej, 2. kto opowiada się za reformami ministra Balcerowi-cza, a kto przeciw, 3. kto jest za silnym państwem pra-wa, ale równocześnie wolną działalnością gospodar-czą, a kto nie? Ten trzeci podział wprowadził do dys-kursu publicznego Janusz Korwin-Mikke, obrazując to cytatem: Zachować zamordyzm, wprowadzić liberalizm. Według Korwina w III RP zlikwidowano zasady pań-stwa prawa i zniszczono etos pracy, pozostawiono zaś socjalizm (zasiłki dla bezrobotnych, państwowa służ-ba zdrowia itd.) Moim zdaniem wokół tego podziału rozgrywa się spór w czasie kampanii wyborczej i po-między nimi, ale już w procesie zdobywania synekur i przeforsowywania ustaw bywa on zawieszany. Poję-cie prawicy w Polsce kojarzy się przeciętnemu obywa-telowi najczęściej z tymi, którzy nie walczą z kościołem i są przeciwko związkom homoseksualnym. Rzadziej z liberalnym modelem gospodarki opartym na prywat-nej własności. Można też zaryzykować tezę, iż prze-

Otóż prawica w Polsce dzieli się i dzielić się będzie, a mówienie o jej zjednoczeniu to zawsze mówienie o jedności na czas wyborów, nie zaś programowo-perso-

nalnej konsolidacji.

Page 12: Magazyn SPECTRUM nr 8

10

ciętny wyborca identyfikuje polity-ka prawicowego po „bogoojczyźnia-nych” frazesach, spotkaniach z kle-rem w kościołach albo uzgadnianiu z ojcem Rydzykiem strategii wybor-czej. „Moherowy beret”, więc prze-ciętny wyborca prawicy, to raczej osoba deklarują-ca nacjonalizm, czasami wręcz szowinizm, zwłaszcza wobec Żydów i masonów. Jest przeciwko prywatnym korporacjom w Polsce i unijnej polityce. Wydaje się za-tem, iż jest to potencjalny elektorat jednak dla skraj-nej prawicy, nie dla tej umiarkowanej.

Ponadto zgadzam się z większością argumen-tów dotyczących plusów i minusów postaci Kor-win-Mikkego, jakie formułuje Dariusz Kawa w swo-ich tekstach. Dostrzegam również przewagę elemen-tów kontrowersyjnych tejże postaci. Zwracam tylko uwagę, że polityk ten nie chce i nigdy nie chciał rzą-dzić samodzielnie – jego partii nie interesują posa-dy tylko realizacja programu, a to już wytwarza sytu-ację umiejętności kompromisu powyborczego. Wyda-je się, że Kaczyńskiego na taką deklarację obecnie nie stać. Wbrew temu co pisze Dariusz Kawa, w Polsce występuje system rozbicia wielopartyjnego, w któ-rym to powstanie jednej prawicowej partii było i bę-dzie niemożliwe. I nie chodzi tu o „ordynację propor-cjonalną”, która na odwrót temu, co dowodzi Kawa, nie sprzyja tworzeniu partii wodzowskich, a sprzyja wielonurtowości systemu partyjnego. System wybor-czy jest tutaj tylko jednym z elementów demokracji parlamentarnej, dyktuje on pluralizm parlamentu, ale i sprzyja konsolidacji wielu środowisk w celu utworze-nia wspólnych list kandydatów. Dlatego właśnie sil-ne partie zabiegają o poparcie mniejszych, proponują im wspólny start w wyborach, a zarazem miejsce na listach wyborczych. Większe partie mają niewątpli-wie rozbudowane struktury w terenie, radnych w sa-morządach lokalnych i wielu sympatyków, którzy po-magają w zbieraniu podpisów w celu rejestracji list, nie mówiąc już o pieniądzach na kampanie i sympatii mediów. Wodzostwu sprzyja ordynacja większościo-wa, która zakłada dominację najczęściej dwóch pod-miotów politycznych, w których występują dwa skraj-ne podejścia do gospodarki i modelu państwa. Reszta podmiotów może startować w wyborach, ale nigdy nie będzie sprawować władzy. Nieporozumienie to brać się może z tego, iż 5% próg wyborczy ogranicza obec-ność w parlamencie wszystkich startujących komite-

tów wyborczych, co nie zmienia faktu, że przekraczając pięć pro-cent wszystkie partie nie mogą utworzyć koalicji i rządzić. Wybor-cy wcale nie kierują się mitologią i utopią o jednej partii prawicowej,

ale czynią to politycy! To przecież nie kto inny jak Ja-rosław Kaczyński od kilku lat oskarża czy to Zbignie-wa Ziobrę, czy Janusza Korwin-Mikkego o rozbijanie prawicy i –wraz z ojcem Rydzykiem – postuluje zjed-noczenie pod swoim przewodnictwem środowisk pra-wicowych. Nienawiść i „wojna” na prawicy wychodzi więc od jej liderów wysuwających ciągle nowe oskar-żenia, jak również publicystów, a niekoniecznie od wy-borców. Prawicowi publicyści i ich tuby propagandowe co jakiś czas przecież wysuwają postulaty unii prawi-cy, która może być szansą na wygraną w wyborach. Mit ten wobec tego kreują media. Przykładem jest rzekoma koalicja PO–PiS, którą jeszcze przed wybo-rami orzekły środki masowego przekazu wbrew zdro-wym zasadom logiki: Jeżeli mamy wspólnie rządzić to, dlaczego atakujemy się podczas kampanii wyborczej i nie mamy wspólnego komitetu wyborczego?

Konsekwencją tych poczynań staje się niestety walka o wyborcę poprzez populistyczne hasła, za-trzymanie procesu prywatyzacji i modernizacji go-spodarki, zaś agresja w polityce zniechęca wyborców do głosowania czy wręcz obniża rangę i powagę dzia-łalności publicznej.

Zdaję sobie sprawę, iż żadne, nawet niezwykle syntetyczne analizy nie zdiagnozują tak szerokie-go zjawiska, jakim jest prawica w Polsce w sposób wyczerpujący. Pamiętajmy jednak, że polityka jest zja-wiskiem dynamicznym i niepewnym. A ideologia, dok-tryna i program jako elementy myśli politycznej to róż-ne rzeczy, które mogą, ale nie muszą z siebie wynikać. Niewątpliwie jednak praktyka polskiego parlamen-taryzmu udowadnia, iż tzw. „dziwne koalicje” były, są i będą możliwe w przyszłości – na to wskazuje kon-strukcja naszego systemu partyjnego.

Nienawiść i „wojna” na prawi-cy wychodzi więc od jej liderów

wysuwających ciągle nowe oskarże-nia, jak również publicystów, a nie-koniecznie od wyborców.

Grzegorz Mosiołek

Absolwent politologii i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Rzeszowskim. Obecnie student etnologii na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Page 13: Magazyn SPECTRUM nr 8

11POLITYKA

W ramach wstępu rzecz o charakterze formalnym, a mianowicie sposób przedstawiania wydarzeń przez główne media, zwłaszcza telewizyjne. Sprawa ukraiń-ska dobitnie pokazała rozmiary choroby toczącej nasze dziennikarstwo, której objawy były widoczne przez cały czas, ale kumulacja wszystkich dziennikarskich pato-logii, jaką można obserwować od kilku tygodni (spra-wy: ukraińska, Trynkiewicza, pedofilii wśród kleru), nie ma sobie równych, odkąd sięgam pamięcią. Nazywa-jąc rzeczy po imieniu – jesteśmy traktowani jak idioci.

Pierwszą rzeczą, z jaką bez dbania o zachowanie pozorów pożegnały się serwisy informacyjne, jest bezstronność. Od samego początku, kiedy wiele tygo-dni temu zaczynało powstawać miasteczko namio-towe na Majdanie, wiadomo było, którą stronę nale-ży darzyć sympatią, a którą stroną gardzić. Prezydent Janukowycz nigdy nie miał w Polsce dobrej prasy, ale sposób, w jaki wraz z kolejnymi sukcesikami Majda-nu był przedstawiany w coraz gorszym świetle, rażą-co rozmija się z dziennikarską rzetelnością. Nie chcę go bronić jako polityka, bo przecież od niego zależał, w głównej mierze, scenariusz rozwoju sytuacji. Jed-nak w niczym nie zmniejsza to rozmiarów imperty-

nencji, z jaką nasze media go traktowały. Nie stara-no się oddać mu sprawiedliwości, na przykład przed-stawiając, jak sytuacja może wyglądać z jego punktu widzenia – z zastrzeżeniem, że przedstawianie jego wybranych wypowiedzi, pasujących do przyjętej nar-racji tym nie jest. Nieraz dały się słyszeć osobiste wy-cieczki prezenterów pod jego adresem. Samego sie-bie przeszedł Piotr Kraśko, który mówiąc o konferen-cji Janukowycza w rosyjskim Rostowie nad Donem, na której prezydent stwierdził, że nadal uważa się za legalnie wybraną głowę państwa okrasił tę informa-cję takim oto komentarzem: no, nawet Napoleon po zesłaniu na wyspę Św. Heleny nie przekonywał, że dalej rządzi Francją. Jedynie przelotem wspominam o ko-lokwializmie „no” użytym przez prezentera serwisu mającego największa widownię w kraju – akurat tutaj telewizja wykazała się konsekwencją. Skoro widz jest z założenia idiotą, to i język powinien być niewybred-ny. Polecam oglądnąć ten fragment (główne wydanie Wiadomości z dnia 28.02.2014 r.) – modulacja głosu oraz intonacja wskazują na dezynwolturę, z jaką pre-zenter odnosi się do prezydenta Janukowycza. Do-myślam się, że uwaga ta została tak naprawdę po-

Vox Populi

Kiedy piszę ten artykuł, waży się przyszłość Ukrainy – kiedy ukaże się on drukiem, sytuacja będzie zupełnie inna, biorąc

pod uwagę tempo zajść za naszą wschodnią granicą. Zamiast opisywać wydarzenia na Majdanie i na Krymie, chcę zwrócić

uwagę na kilka rzeczy, które nie powinny się zdezaktualizować. Szczególnie chciałbym się przyjrzeć przekazowi medialnemu.

Page 14: Magazyn SPECTRUM nr 8

12

dyktowana z jakiegoś centrum sterowania opinią pu-bliczną, ponieważ w profesjonalnej telewizji (a TVP taką bywa), prezenter, pozwoliwszy sobie na taką ra-żącą nieobiektywnością samowolkę, następnego dnia musiałby szukać pracy w radiu.

Jedną rzecz trzeba wyjaśnić: dziennikarstwo i pu-blicystyka nie są synonimami. Prawo do sympa-tii lub antypatii, przedstawiania wydarzeń ze swoje-go punktu widzenia i własnego komentarza ma pu-blicysta, nie dziennikarz. Obowiązkiem tego drugiego jest przedstawianie faktów, z zachowaniem swojego zdania dla siebie. Prawo do opinii mam ja. Obowiąz-kiem korespondenta z Majdanu jest bieganie po nim wzdłuż i wszerz z całym osprzętem i zachowanie dla siebie poglądów na temat moralności. Kiedy wreszcie te dwie funkcje zostaną od siebie oddzielone? Oriana

Fallaci miała o wiele więcej do powiedzenia niż nasi dziennikarze i prezenterzy, ale jakoś umiała uprawiać dobre, obiektywne dziennikarstwo, swoje opinie wy-rażając w książkach.

Kolejną patologią dziennikarstwa jest traktowanie widzów jak niezdolną do myślenia hałastrę, co mani-festuje się w próbach docierania z przekazem emocjo-nalnym. Kwestia ta może być drażliwa, więc, uprze-dzając oskarżenia o cynizm (częściowo zasadne, bo w sprawach politycznych jestem cyniczny), zastrze-gam, że nie jest moim celem uwłaczanie pamięci ofiar Majdanu – opisuję jedynie „wykolejenia dziennikar-skie”. Otóż nie uważam, aby Jacek Kaczmarski miał rację, gdy śpiewał, że tylko ofiary się nie mylą. Poka-zywanie zabitych i ich rodzin ma w widzu wzbudzić współczucie i słuszny gniew. To jest ich jedyna funk-cja, bowiem wartość informacyjna takich wiadomości wynosi zero. Być może jest to wartościowe z punktu widzenia etyki dziennikarskiej, polegającej na tym, aby nikt nie chodził smutny i na niedającym się bronić po-glądzie, że życie jest najwyższą wartością (co zosta-ło przez protestujących sfalsyfikowane, ale, czego je-stem całkowicie pewny, będzie ciągle powtarzane jak mantra), oraz na aforyzmie nadzieja umiera ostatnia. Po co pokazywać zapłakane matki? Czy widz otrzymu-je w ten sposób fakt, którego nie mógł się domyślić? Co może robić matka po stracie syna, a żona po stra-

cie męża? Jak przy innej okazji śpiewał ten sam Kacz-marski, matka płacze, ale matki zawsze płaczą. Wartość takiego przekazu jest zerowa, ale świetnie wypełnia czas antenowy. To nie ja jestem cyniczny, kiedy piszę te słowa – to dziennikarze robią show wokół cierpie-nia tak wielkiego, że nie wypada nawet spieszyć z po-cieszeniami. Jest to dokładna analogia postępowania komentatorów meczy piłkarskich, którzy co pół minu-ty przypominają widowni, jakimi to „wielkimi emocja-mi” należy się napawać. Uważam to za obrzydliwe za-równo dla ofiar, jak i dla widza. Rzecz jest jednak po-ważniejsza. Czy Gustav Le Bon nie pisał, że aby móc sterować tłumem trzeba wywoływać w nim odruchy emotywne, bo racjonalna ocena argumentacji nie ma szans powodzenia? Proszę zauważyć, że główne ser-wisy informacyjne kładą znacznie większy nacisk na

przekaz emocjonal-ny od tych emitowa-nych poza okresem szczytowej oglądal-ności. Temu samemu

służy również przyjęta postawa stojąca prezenterów oraz uporczywe akcentowanie na pierwszą sylabę.

Kolejną grupą dziennikarskich wypaczeń są błędy, które nazwę logicznymi. Krytyka tego elementu od-nosi się również do opinii publicznej (ukształtowa-nej zresztą przez dziennikarzy) kierującej się tymi samymi wadliwymi wnioskowaniami. Przekaz infor-macyjny jest zazwyczaj skonstruowany w taki spo-sób, aby od pokazywania sytuacji demonstrantów

„w oczywisty sposób” przechodzić do sugerowania nieadekwatnych konkluzji.

Po pierwsze – z tego, że protestujący gotowi są za sprawę zginąć nie wynika, że sprawa jest słuszna. Przepraszam za to porównanie, ale trzeba rzecz prze-jaskrawić, aby obnażyć absurdalność takiego myślenia – rzesze bolszewików czy faszystów były gotowe od-dać życie (a i dzisiaj są w gotowości) za swoje sprawy, ale czy ktoś przyzna im słuszność? Tak, wiem...

Po drugie – z tego, że protestujący biją się o sprawę z wielką pasją i oddaniem nie wynika, że mają trafne ro-zeznanie na temat politycznej rozgrywki, w jakiej uczest-niczą. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby człowiek dzielny był równocześnie naiwny. Do tego wątku jeszcze wrócę.

Po trzecie – z tego, że zwolennicy Kliczki i Tymo-szenko wyszli na ulicę nie wynika, że legalnie wybrana władza musi ustąpić. Gdyby miało tak być, każda par-tia mogłaby odwołać każdą władzę w tydzień.

Dziennikarstwo i publicystyka nie są synonimami. Prawo do sympatii lub antypatii, do przedstawiania wydarzeń ze swojego punktu widzenia i do własnego komentarza ma

publicysta, nie dziennikarz.

Page 15: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 16: Magazyn SPECTRUM nr 8

14

Po czwarte – z tego, że w przedrewolucyjnej Ukrainie panowała korupcja, która wraz z odrzuceniem umowy stowarzyszeniowej z UE była głównym powodem roz-poczęcia protestów (choć nikt nie jest w stanie ocenić, jakie były jej prawdziwe rozmiary, a ile dodali od siebie

„niezależni” dziennikarze) nie wynika, że po wejściu do UE zniknie ona jak ręką odjął.

Po piąte – trzeba odrzucić założenie, wokół które-go zorganizowana jest mainstreamowa narracja, że UE jest szczytem ludzkich osiągnięć w dziedzinie eko-nomii, wobec czego zamknięcie drogi do niej jest dla Ukrainy wygnaniem z raju. Krytyka unijnego tandemu socjalizmu (z „elementami” wolnego rynku) i społecz-nego „postępu” to temat tak znany, że nie ma potrze-by dalej iść w tę stronę. Ukraińcom, dla ich dobra, życzę, aby pamiętali, że po owocach ich poznacie.

Po szóste – z tego, że pan Kliczko obdarzony jest medialną charyzmą i etykietką człowieka sukcesu oraz

poparciem wśród demonstrujących nie wynika, że bę-dzie dobrym premierem czy prezydentem. Gdyby tak się stało, spodziewam się dwóch zjawisk: 1. będzie przy każdej okazji nokautowany przez politycznego arcymistrza Putina (co wynika z jego braku doświad-czenia), 2. stanie się, o ile już nie jest, marionetkowym politykiem Berlina. Skoro jego tytułem do sprawowa-nia władzy będzie obietnica realizacji europejskich ma-rzeń, to Niemcy, którzy w UE znaczą najwięcej, szcze-gólnie w naszej części Europy, będą mieli ultymatyw-ną kartę, co pozwoli im wymusić na nowej ukraińskiej władzy niemalże wszystko.

Po siódme – z tego, że lud domagał się uwolnienia pani Tymoszenko nie wynika, że należy się jej wol-ność. Pytanie: Ukraina uważa swoje sądy za niezawi-słe, czy też nie?

Nawiązując do drugiego punktu powyższej listy, po-jawia się kolejna rzecz wołająca o krytykę. Media – po-chłonięte przez ciągłe, zapętlone pokazywanie tych samych taśm z Majdanu – niewiele czasu poświęca-ją próbom dotarcia do istoty kijowskich zajść. Fryde-ryk Bastiat przekonywał, że w ekonomii ważniejsze niż to, co widać jest to, czego nie widać – tę prawdę można z pewnością rozciągnąć na kwestie polityczne. Ukraina,

leżąca w samym środku mapy świata, jest polem wal-ki potężnych interesów rosyjskich, niemieckich oraz amerykańskich. I, niestety, obawiam się, że od dziel-nych Ukraińców zależy w tym spektaklu najmniej.

Nie chcę wdawać się w spekulacje na temat tego, któ-re z wymienionych państw wywołało ukraiński kry-zys. Kiedy artykuł ten ukaże się drukiem, moje dywaga-cje będą już spóźnione, będziemy na ten temat wiedzieć więcej, ale żeby rozświetlić sobie ten aspekt opisywa-nej sprawy, trzeba naprawdę mocno przekopać Internet. Jednak zdanie sprawozdania ze wszystkich poszlak mu-siałoby rozsadzić ramy artykułu. Jak pisałem na począt-ku, nie chcę pisać o tym, co może się zdezaktualizować.

Rosja może zyskać wschód Ukrainy oraz Krym (co stanie się, jak poucza historia, pod pretekstem dbania o tamtejszą rosyjskojęzyczną ludność), Niemcy roz-szerzenie swojej strefy wpływów, Amerykanie mogą dołożyć cegiełkę do sieci baz w strategicznych miej-

scach kuli ziemskiej. Moim zdaniem najbar-dziej prawdopodobne są (w tym momencie) wersje rosyjska i ame-rykańska. Moskwa ewi-

dentnie działa według precyzyjnego planu, ale można wziąć pod uwagę wersję, iż został on opracowany je-dynie na wypadek takich zajść, po zajściu których jest zwyczajnie realizowany. Z kolei na trop amerykański wskazuje odpowiedź na pytanie o źródła, z których Majdan jest finansowany. Nie w tym jednak rzecz. Pa-tologia polega na tym, że ten kontekst wielkiej geopoli-tyki jest w medialnej dyskusji kompletnie marginalizo-wany. Niemalże wszyscy zabierający głos zachowują się tak, jakby wierzyli, że Majdan jest w całości sponta-nicznym zrywem uciśnionego narodu, czego dowodem mają być wypowiedzi zwykłych, szeregowych prote-stujących. Vide punkt drugi.

Poza tym nie sposób nie odnieść wrażenia, że za-pętlone puszczanie taśm z Majdanu świetnie zajmo-wało czas antenowy, który można było przeznaczyć na sprawy takie jak skok na OFE, skok na Lasy Pań-stwowe i ustawę pozwalającą obcym siłom porządko-wym działać na terytorium Polski. W ten sposób dra-mat Ukraińców został instrumentalnie wykorzysta-ny jako medialna zasłona dymna. Czy naprawdę jest tak, że niezależne media, zamiast zająć się sprawami takiego kalibru, wolały ograniczyć się do zdawkowych o nich informacji i puszczać w kółko ludzi chowających

Patologia polega na tym, że ten kontekst wielkiej geopolityki jest w medialnej dys-kusji kompletnie marginalizowany. Niemalże wszyscy zabierający głos zachowu-

ją się tak, jakby wierzyli, że Majdan jest w całości spontanicznym zrywem uciśnionego narodu, czego dowodem mają być wypowiedzi zwykłych, szeregowych protestujących.

Page 17: Magazyn SPECTRUM nr 8

15POLITYKA

się za tarczami domowej roboty? A może w poprzed-nim zdaniu jest o jedno słowo za dużo?

Jedna rzecz szalenie mnie intryguje – jak zachował-by się prezydent Komorowski albo premier Tusk (czy którykolwiek inny członek chórku przewodniczących klubów parlamentarnych, zgodnie wołających: Sła-wa Ukrainie!, który to okrzyk dziesiątki tysięcy Pola-

ków na Wołyniu słyszało jako ostatni w życiu), gdyby w Warszawie wyrosło analogiczne, uparte miasteczko namiotowe, domagające się odwołania legalnej wła-dzy z powodu jej skorumpowania i działalności na szkodę państwa i narodu? Nie jestem jasnowidzem, ale myślę, że poczuliby nagły przypływ empatii dla prezydenta Janukowycza.

Dawid Zimoch

Student filozofii na UJ. Interesuje się filozofią, religiami, polityką.

Page 18: Magazyn SPECTRUM nr 8

16

Panie Pośle, 7 grudnia ubiegłego roku oficjalnie przestała istnieć współtworzona przez Pana partia Polska Jest Najważniejsza, a większość jej członków znalazła się w szeregach nowej partii Jarosława Gowina – Polska Razem. Jak Pan podsumuje te trzy lata istnienia PJN-u?Jak pisał swego czasu Szewach Weiss, to właśnie małe partie najbardziej wzbogacają krajową polity-kę. Działalność PJN jest tego najlepszym potwierdzeniem. Przez trzy lata jej istnienia udało nam się wprowadzić i forsować w debacie publicznej kluczowe tematy: politykę rodzinną, bezrobocie młodych, masowe wyjazdy i politykę mieszkaniową – to najważniejsze sprawy, którymi musi zająć się państwo oraz do których muszą odnosić się politycy. I bardzo dobrze – cieszę się, że po latach omijania tych te-matów zwróciliśmy na nie uwagę polityków innych partii.

Czy warto było w 2010 r. porzucać Prawo i Sprawiedliwość? W ówczesnej sytuacji pozostanie w PiS byłoby kompromisem, na który nie chciałem i nie mogłem się zgodzić. Nie patrzę na to w kategoriach zysków i strat.

Czy po przegranych wyborach parlamentarnych oraz odejściu Joanny Kluzik-Rostkowskiej do Platformy Obywatelskiej Pan i Pańscy współpracownicy rozważaliście powrót do partii Jaro-sława Kaczyńskiego?Skoro wyszliśmy z PiS m.in. dlatego, że nie widzieliśmy możliwości działania, powrót raczej nie byłby dobrym rozwiązaniem. Kluczowe było pytanie, jak zbudować inne polityczne wyjście– niż wybieranie pomiędzy PO a PiS – na zasadzie mniejszego zła.

W swoich założeniach centroprawicowa, wielonurtowa PJN miała przezwyciężyć podział sceny politycznej pomiędzy dwie dominujące partie, gromadząc umiarkowany elektorat, któ-ry stroni od skrajnych opinii i brutalnej walki politycznej. Podobne ideały zdają się teraz przy-świecać twórcom Polski Razem. Czy porażka PJN-u nie jest jednak wystarczającym dowodem na to, że wraz z PiS i PO nie może istnieć trzecia znacząca siła polityczna? Polska Razem Jarosława Gowina celuje w elektorat centroprawicowy, wolnorynkowców, klasę średnią, ludzi o poglądach konserwatywno-liberalnych. Takiej partii dzisiaj w Polsce nie ma, zaś jej potencjalni

Paweł Kowal – polityk, doktor politologii, historyk, publicysta, w latach 2005–2009 poseł na Sejm V i VI kadencji, były wice-minister spraw zagranicznych, od 2009 poseł do Parlamen-tu Europejskiego, od 2011 do 2013 prezes partii Polska Jest Najważniejsza (PJN), od 2013 przewodniczący rady krajowej Polski Razem.

Chcemy tworzyć nową jakość z europosłem Pawłem Kowalem rozmawia Dariusz Kawa

DK

PK

DK

DK

DK

PK

PK

PK

Page 19: Magazyn SPECTRUM nr 8

17POLITYKA

wyborcy z braku alternatywy chowają się w większych ugrupowaniach. Od wyborów w 2011 roku mi-nęło sporo czasu, który dobrze wykorzystało środowisko zgromadzone wokół PJN. Zresztą dwa lata bez wyborów to długi czas. Polacy są głodni zmian.

Wśród osób o konserwatywnych przekonaniach trwają spory o to, czym stanie się Polska Razem. Jedni widzą w nowej formacji długo wyczekiwanych sojuszników przyszłego rządu Jarosława Kaczyńskiego, inni oskarżają, że partia Gowina rozbija prawicę i stanowi szalupę ratunkową dla polityków tonącej Platformy. Są też tacy, którzy liczą na to, że – wraz z Kon-gresem Nowej Prawicy – odsuniecie od władzy „socjalistów” i przeprowadzicie liberalne re-formy. W jaki sposób politycy PRJG bronią się przed zaszufladkowaniem?Chcemy tworzyć nową jakość. W Polsce Razem Jarosława Gowina są politycy z różnych ugrupowań, nasi działacze wywodzą się z odmiennych środowisk. Łączy nas potrzeba stworzenia nowej siły, zdol-nej do poszukiwania sojuszników skłonnych do tego, by zmieniać Polskę i Unię. Kluczowe pytanie: Jak sprawić, żeby Polacy w UE mieli równe szanse? Gdy będzie zapewniona konkurencja, poradzimy sobie.

Program PRJG w dużej części jest kopią tych haseł, które u swoich początków głosiła partia Donalda Tuska. Jak wiemy, po dojściu do władzy politycy Platformy o większości wzniosłych postulatów szybko zapomnieli. Jaką gwarancję mają zwolennicy Pana nowej formacji, że po sukcesie wyborczym ugrupowanie to nie postąpi w ten sam sposób? Dotychczas ogłosiliśmy nasz program europejski zawierający konkretne rozwiązania dotyczące rynku pracy, edukacji, energetyki. Mamy wizję zmian w Unii Europejskiej. Wkrótce ogłosimy całościowy pro-gram partii z planami zmian w polskim prawie. Trzeba powiedzieć sobie szczerze – PRJG nie będzie partią masową. Naszą siłą będzie wierność wyborcom i złożonym im obietnicom. PO i PiS mogą sobie pozwolić na kłócenie się między sobą, my musimy działać.

Porzućmy problemy polskiej polityki i przejdźmy do spraw europejskich. Prawica w naszym kraju kojarzona jest raczej z niechęcią do tworu, jakim jest Unia Europejska. Pan jednak świet-nie radzi sobie na forum Parlamentu Europejskiego i wciąż jest jednym z najlepiej ocenianych polskich europosłów. Jakie jest Pana zdanie na temat obecnego kształtu UE? Czy rosnąca biu-rokracja i tendencje ograniczania suwerenności państw członkowskich nie są według Pana niepokojącym zjawiskiem?Kluczowym pojęciem jest tu eurorealizm. Unia jest pełna absurdów, to skostniała, nieruchawa kon-strukcja. Tym, co musi zrobić Polska jest zaproponowanie poważnej reformy Unii, opartej na maksy-malnym wzmocnieniu postulatów dotyczących swobody przepływu towarów, usług, ludzi i idei. Jed-nocześnie w kwestiach światopoglądowych, obyczajowych, a przede wszystkim tych dotyczących ograniczania suwerenności państw trzeba powiedzieć wyraźnie „Ani kroku dalej!”. Równie ważne jest to, aby Polska przestała się zachowywać w Unii jak uczniak i zaczęła walczyć o swoje przy wy-korzystaniu unijnych mechanizmów. Musimy przestać brzydzić się lobbingiem i stać się strażnika-mi naszych interesów.

Znany jest Pan z silnego zaangażowania w proces integracji Ukrainy z Unią Europejską. Nie od dziś słychać głosy, które poddają w wątpliwość sensowność tego typu działań z perspekty-wy polskiej racji stanu. Jakie polskie interesy geopolityczne według Pana zostaną zrealizowa-ne poprzez porozumienie między Ukrainą a UE?Polska racja stanu to integracja Ukrainy z UE, a nie rekonstrukcja Związku Radzieckiego. W naszym in-teresie jest, aby naszym sąsiadem było dostatnie, w pełni demokratyczne państwo, które w dodatku współpracuje z Unią Europejską. Utrzymywanie Ukrainy przez kolejne 20 lat w przestrzeni poradziec-kiej nijakości tylko zaszkodzi Polsce.

DK

DK

DK

DK

PK

PK

PK

PK

Page 20: Magazyn SPECTRUM nr 8

18

Znaczna część Ukraińców, pragnących uniezależniania się ich ojczyzny od rosyjskich wpły-wów, chętnie odwołuje się do krwawego dziedzictwa UPA, a za narodowego bohatera uwa-ża zbrodniarza wojennego, Stepana Banderę. Najlepszym przykładem są tutaj dziedzice tzw. Pomarańczowej Rewolucji – Wiktor Juszczenko i Julia Tymoszenko, którzy, zapomniawszy o zaangażowaniu polskich polityków w ich sprawę, poparli ideę nadania Banderze tytułu Bo-hatera Ukrainy. Czy nie obawia się Pan, że zaangażowanie Polski w integrację naszego są-siada z UE otworzy tamtejszym nacjonalistom drogę na europejskie salony, że z mównicy PE usłyszymy złowieszcze: „Pamiętaj Lasze, że do Wisły to nasze”? Ukraińskie podejście do Polski jest nieco podobne do tego, które część Polaków ma wobec Niemców. Z jednej strony trudne doświadczenia historyczne, z drugiej – pewne poczucie zazdrości. Politykom ukraińskim nawiązującym do tradycji UPA mówię: pod tym sztandarem nie da się wejść do Unii. Za-wsze najbardziej słyszalne są głosy radykałów, których na Majdanie i na całej Ukrainie wcale nie ma tak wielu, jak nam się wydaje. Ugrupowania radykalne nie cieszą się jakimś masowym poparciem. Pol-sce bardziej opłaca się inwestowanie czasu i energii w zbliżenie Ukrainy do struktur zachodnich niż obrażanie się na tych, z którymi nie jest nam po drodze.

Dariusz Kawa

Rocznik 1989, absolwent filologii polskiej na Uniwersyte-cie Jagiellońskim oraz kulturoznawstwa na Akademii Ignatia-num w Krakowie. Doktorant na Wydziale Filozoficznym Akade-mii Ignatianum. Redaktor działów Polityka i Historia „Magazynu Spectrum”. Współzałożyciel Klubu Inicjatyw Kulturalnych „Ripo-sta”, współpracownik Fundacji im. Maurycego Mochnackiego.

DK

PK

Page 21: Magazyn SPECTRUM nr 8

19POLITYKA

Dawid Zimoch, student filozofii, w tekście Czego się można spodziewać po Ruchu Narodowym?, który uka-zał się w siódmym numerze „Magazynu Spectrum”, stwierdza, że istnieje przynajmniej jeden pozytyw po-jawienia się po Marszu Niepodległości w 2012 tytu-łowego konglomeratu nacjonalistycznych organizacji u bram głównonurtowej polityki. Jest to zdaniem au-tora fakt zaistnienia na scenie organizacji posiłkującej się ideologią. Jakąkolwiek ideologią. Aby poprzeć ten argument, autor buduje obraz rzeczywistości, w której gwałtownie oddzielonoby praktykę polityczną od teorii. Takiej, w której słowo „ideologia” znalazłoby się na cen-zurowanym. Przekłada więc słynne hasło wyborcze Tuska, parafrazowane czasem dowcipnie jako Nie rób-my polityki, lepmy pierogi, na całą historię III RP. Źródła tego działania Zimoch upatruje w obradach Okrągłego Stołu, będącego – jego zdaniem – spotkaniem cyników z cynikami, którzy podzielili się władzą. Jako że Okrągły Stół posłużył do zamrożenia rzeczywistości, jedynym sposobem na otrząśnięcie się z postkomunistycznej czarnej dziury jest więc, jak konkluduje student filozo-fii, anulowanie jego postanowień. Takie obietnice skła-da Ruch Narodowy, więc autor deklaruje swoje popar-cie (z zastrzeżeniem, że czeka na program gospodar-

czy ugrupowania). W celu poparcia swojej argumen-tacji, Zimoch dokonuje szeregu uproszczeń i pominięć, które pozwolę sobie po kolei wytknąć.

Żeby udowodnić, jak pomiatane było myślenie ide-ologiczne, autor pisze, że do czasu pojawienia się Ruchu Narodowego cytowanie Romana Dmowskiego ozna-czało polityczne samobójstwo. Krótka pamięć pozwa-la mu pominąć Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodo-we: partię, która od 1990 roku zyskała w Polsce istot-ne wpływy. Jej prezes, Wiesław Chrzanowski, za młodu członek Młodzieży Wszechpolskiej (dla przypomnienia: organizacji, której honorowym prezesem był Dmow-ski), był prokuratorem generalnym, ministrem spra-wiedliwości, marszałkiem sejmu. Jego kariery nie skró-ciło zaangażowanie w ruch nacjonalistyczny, ale dzia-łanie Antoniego Macierewicza, członka tej samej partii, który w akcie zemsty (lub próby szantażu?) umieścił jego nazwisko na swojej słynnej liście współpracow-ników UB/SB. Wiceprezes ZChN, Henryk Goryszewski, zapisał się w dziejach polskiego parlamentaryzmu jako autor aforyzmu: Nie jest ważne, czy w Polsce będzie ka-pitalizm, wolność słowa, czy będzie dobrobyt – najważ-niejsze, aby Polska była katolicka. W czasie funkcjono-wania partii Chrzanowskiego w Sejmie zatwierdzono

Wieszanie a sprawa polska. Komu potrzebny jest Ruch Narodowy?

„Magazyn Spectrum” identyfikuje się na swojej stronie internetowej jako pismo „znajdujące się w połowie drogi między ty-

pową gazetą studencką a pismem naukowym”, przeciwstawiające się „powszechnej ignorancji” i zrzeszające osoby myślą-

ce krytycznie. Jest to donośnie brzmiące wezwanie do poważnej dyskusji na aktualne tematy, nieograniczanej przez niczy-

je sympatie. Jeśli więc autor jednej z opublikowanych analiz deklaruje się jako zwolennik, że użyję popularnego sformuło-

wania, przewrócenia Okrągłego Stołu, przyznam sobie prawo zbadania jego wniosków i motywacji.

Page 22: Magazyn SPECTRUM nr 8

20

wystarczającą ilość decyzji zgodnych z narodowo-ka-tolickim światopoglądem, aby duch Dmowskiego wi-siał nad Polską do dziś; chociażby wprowadzenie re-ligii do szkół czy najostrzejsza w Europie ustawa an-tyaborcyjna. Rząd Suchockiej, którego wicepremierem był Goryszewski, a ministrami: Zdobysław Flisowski, Zbigniew Dyka, Zbigniew Jaworski i Jerzy Kropiwnicki, podpisał Konkordat. Jak na politycznych samobójców – nieźle. Ale to nie wszystko, bo Dawid Zimoch zdaje się zapominać również o nowszej historii politycznej. Liga Polskich Rodzin, której prezesem był polityk nazwany na cześć Romana Dmowskiego, wnuk bliskiego współ-pracownika tego przywódcy endecji, weszła do rządów Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego.

Roman Giertych był wicepremierem i ministrem edu-kacji. Łatwo więc wykazać, że III RP to powrót ideologii narodowej na salony.

A co z oceną Okrągłego Stołu? Wydaje mi się, że Zi-moch staje się ofiarą własnej tezy. Jeśli negocjacje mię-dzy opozycją a władzą służyły zachowaniu status quo z lat 80. XX wieku, to żaden z uczestników nie mógł być antykomunistą, co prowadzi autora do tezy, że wszyscy byli przedstawicielami lewicy: Innymi słowy, porozumiały się między sobą lewica czerwona, lewica laicka oraz lewi-ca robotnicza („Magazyn Spectrum”, nr 7). Tak sformuło-wany pogląd kusi, aby go sprawdzić pytaniami. Do jakie-go nurtu lewicy należy Ryszard Bender? Albo Zbigniew Bujak? Czy Jerzy Turowicz był czerwony, był robotnikiem czy ateistą (a może wszystkimi naraz, przecież to się nie wyklucza)? Na czym polegała lewicowość Andrzeja Wie-lowieyskiego, Tadeusza Mazowieckiego? Co z Gabrie-lem Janowskim? Braćmi Kaczyńskimi, Henrykiem Wuj-cem? – Dopóki nie zostanie mi udowodnione, że wszy-scy spośród powyższych uczestników obrad należą do którejś z wymienionych odłamów lewicy, teza Zimocha pozostanie jedynie cienkim chwytem erystycznym, słu-żącym uatrakcyjnieniu tezy o okrągłostołowej zdradzie oraz zaciemnieniem faktu, że w obradach uczestniczy-ła większość najważniejszych przedstawicieli opozycji, w tym Ci, których udział wyparto po latach.

Problem z Okrągłym Stołem leży gdzieś indziej, niż wskazuje to Dawid Zimoch. III RP to nie triumf bezide-owości – autor niepotrzebnie przekłada tu deklaracje

szefa Platformy na ostatnich dwadzieścia parę lat hi-storii. Polska po 1989, to triumf jednej, konkretnej ide-ologii – liberalizmu gospodarczego połączonego z kon-serwatyzmem światopoglądowym spod znaku Mar-garet Thatcher i Ronalda Reagana. Ideologii, której po-kłonił się nawet Jacek Kuroń, socjalista, któremu przy-szło tłumaczyć w telewizji słuszność drastycznych re-form Balcerowicza. Ideologii, warto dodać, sprzecznej z ideami pierwszej „Solidarności”. Postulaty sierpnia 1980 nie dotyczyły wszak obalenia systemu komu-nistycznego, a raczej wzywały władze do wypełnie-nia swoich zobowiązań. Jako bunt robotników prze-ciw opresyjnemu państwu, strajk w stoczni był praw-dziwą „komuną gdańską”. Neoliberalizm po przeszło

dwóch dekadach przed-stawiania go jako jedy-nej słusznej opcji stał się u nas zupełnie przezro-czysty. Dlatego nie za-

uważamy, gdy minister szkolnictwa wyższego w rzą-dzie Tuska przekształca uczelnie w generujące zysk przedsiębiorstwa, a minister finansów w rządzie Ka-czyńskiego obniża podatki dla przedsiębiorców. Gdy jednak rząd Tuska zapowiada wycofanie się z prywa-tyzacji systemu ubezpieczeń społecznych i oskładko-wanie umów „śmieciowych”, robi się głośno.

Ruch Narodowy nie wyróżnia się więc wcale tym, że głosi jakąś ideologię. Robili już to inni, niektórzy z nich nawet całkiem podobną. Nie ma nic nowego w głosze-niu polowania na czerwone dinozaury, jak określił to Da-wid Zimoch. Zbliżanie się sezonu łowieckiego obwiesz-cza nam się od tak dawna, że znany rym o wisielcach na drzewach przestał kogokolwiek szokować. Co naj-wyżej dziwi, że dwuwiersz o komunistach występuje zbyt często w towarzystwie: Naszym wzorem jest Rudolf Hess, Zrobimy z wami co Hitler z Żydami i Pedały do gazu. Od niedawna momentami największej mobilizacji Ru-chu Narodowego stają się pochody z okazji 11 listopa-da. Chętnie uczestniczą w nich te same środowiska, które od dziesięciu lat z różną skutecznością bloku-ją Marsze Równości w całej Polsce. Pochody zmieniają się w starcia z policją, okazje do dewastacji Warszawy, wyrównania rachunków z przeciwnikami politycznymi. Minął już ponad rok od deklaracji Roberta Winnickie-go: Budujemy siłę, której tak bardzo boją się lewaki i pe-dały. Nie będzie grubej kreski. Nie będzie porozumienia. Wszyscy zapłacą za te 20 lat!. Odpowiada temu prakty-ka napadania na squoty. Wbrew temu, co pisze Zimoch,

Ruch Narodowy nie wyróżnia się więc wcale tym, że głosi jakąś ideologię. Robili już to inni, niektórzy z nich nawet całkiem podobną. Nie ma nic nowego w głoszeniu

„polowania na czerwone dinozaury”, jak określił to Dawid Zimoch.

Page 23: Magazyn SPECTRUM nr 8

21POLITYKA

uwaga Ruchu Narodowego od dawna nie kieruje się na „dinozaury”, ale na nowsze zjawiska. RN walczy z lewicą spod znaku Krytyki Politycznej, z wszystkimi objawami lewicowej krytyki porządku, uosabianego dla tej skraj-nej prawicy nie tylko przez Sławomira Sierakowskiego, ale i przez chadeków: Tuska i Kaczyńskiego. Rymkie-wiczowskie sny o Wieszaniu przemieszczają się. Na-rodowiec bardziej niż starego komunistę chce powie-sić młodego pedała i kurwę feministkę. Mocne słowa? Moim zdaniem kiedy rozmawia się o ruchach tak ra-dykalnych, głoszących eliminację swoich wrogów, kolo-kwializmy są nie na miejscu. Brunatni, idąc na wojnę z odmiennością, biją mocno i z nienawiścią. Musimy tę nienawiść zobaczyć, bo inaczej nie zrozumiemy z czym mamy do czynienia. Jeśli będziemy trywializować Ruch

Narodowy, jesteśmy gotowi serio traktować tych wie-szatieli. Ideologia, która tak podoba się studentowi filo-zofii, jest ideologią pięści.

Powstaje przy tym paradoks. Uczestnicy Marszu Niepodległości, atakując squat „Przychodnia”, napa-dli na jeden z ośrodków oporu przeciw rządowi. Komu wobec tego służy Ruch Narodowy? Pozornie radykal-nie opozycyjny, narodowo-katolicki ruch, swoimi dzia-łaniami pomaga chadecko-ludowej koalicji PO–PSL. Jednocząc przeciw sobie szukające spokoju miesz-czaństwo, RN odrzuca je od każdego radykalizmu, le-wego czy prawego; wpycha je prosto w objęcia centro-wych władz. Tusk, mając przeciw sobie Kaczyńskiego i organizatorów corocznych burd, może spać spokojnie. Każdemu premierowi można życzyć takiej opozycji.

Tomasz Rachwald

Doktorant w Instytucie Sztuk Audiowizualnych. Zajmuje się historią kina polskiego.

Page 24: Magazyn SPECTRUM nr 8

22

O „spawaczach” i CSINa wstępie należy wprowadzić klarowne rozróżnie-nie pomiędzy bezpieczeństwem narodowym*, kierun-kiem studiów, a naukami o bezpieczeństwie, czyli dys-cypliną naukową in statu nascendi, aspirującą do bycia odpowiednikiem zachodnich security studies. BN (Bez-pieczeństwo Narodowe) to tylko jedna, choć najpopu-larniejsza, z form zagospodarowania tematyki bez-pieczeństwa. Polskie uczelnie oferują też np. bezpie-czeństwo wewnętrzne lub publiczne. Postaram się udowodnić, że zarówno przed BN, jak i przed nauka-mi o bezpieczeństwie stoją poważne problemy i ba-riery wejścia, na które nakłada się jeszcze niż demo-graficzny i szerokie spektrum jego konsekwencji. Za punkt odniesienia w niniejszych rozważaniach posłu-żą mi politologia i nauki o polityce.

Pojawienie się bezpieczeństwa narodowego jako odrębnego kierunku studiów zbiegło się z rekordową dla polskiego szkolnictwa wyższego liczbą studen-tów – w roku akademickim 2005/2006 było ich niemal dwa miliony. W 2007 r. kierunki poświęcone ochronie i bezpieczeństwu studiowało 1,6 tysiąca młodych lu-dzi, w 2011 r. – już 16,7 tysięcy. Oznacza to ponad dzie-

sięciokrotny wzrost w przeciągu zaledwie czterech lat. W 2010 r. samo tylko BN studiowało w Polsce 3,1 ty-siąca osób. Od tego czasu liczba ta wyraźnie wzrosła, jako że lawinowo rośnie liczba oferujących go uczelni, zwłaszcza tych prywatnych. Na samych tylko publicz-nych uniwersytetach BN studiuje ok. 5 tys. osób, bez-pieczeństwo wewnętrzne – ok. 4 tys. Spośród funkcjo-nujących w Polsce dziewiętnastu uniwersytetów pu-blicznych 4 z 5 posiada obecnie kierunek bądź kierunki, na których przekazywane są treści z zakresu nauk o bezpieczeństwie. Szlaki przetarł Uniwersytet Szcze-ciński, który już w 2007 r. wprowadził do swojej ofer-ty BN, a w 2011 r. wzbogacił ją, oferując bezpieczeń-stwo wewnętrzne (zarówno I, jak i II stopień studiów). Na rynku pracy pojawili się więc już pierwsi absolwenci.

Wzrost znaczenia i popularności nauk o bezpie-czeństwie dobrze ilustrują statystyki rekrutacyj-ne. W 2008 r. o indeks kierunku bezpieczeństwo we-wnętrzne na Uniwersytecie Warszawskim rywalizo-wało niemal dziesięć osób (9,6), w rekrutacji w roku 2013 – 5,6. O jedno miejsce na BN oferowanym przez UJ rywalizowały w tym samym roku 4 osoby, na Uni-wersytecie Gdańskim – 11, a na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej – 12.

Bezpieczeństwo (narodowe) przede wszystkim

Po politologii, europeistyce i zarządzaniu przyszła moda na bezpieczeństwo. Poświęcone mu kierunki studiów zdobywa-

ją szturmem polskie uczelnie – ze świecą szukać takiej, która nie ma ich jeszcze w ofercie. Mogłoby się wydawać, że na-

wet niż demograficzny im niestraszny. Czy jednak modzie tej towarzyszy równie dynamiczny rozwój samej dyscypliny nauk

o bezpieczeństwie? Jaki los czeka uniwersyteckie bezpieczeństwo?

Page 25: Magazyn SPECTRUM nr 8

23POLITYKA

Jeszcze kilka lat temu podobną popularnością cieszy-ła się politologia. Ze średnią 6,9 osoby na jedno miej-sce była w 2005 r. jednym z najbardziej obleganych kie-runków studiów na uczelniach publicznych. W 2008 r. o jedno miejsce na UW walczyło 6 osób, w zeszłym roku (2013) – zaledwie 1,8. W 2007 r. na Uniwersytecie Kar-dynała Stefana Wyszyńskiego odnotowano 17 chęt-nych na jedno miejsce na politologii, a w zeszłym roku w pierwszym naborze nie udało się nawet rozdzielić wszystkich indeksów. Coraz więcej uczelni boryka się z problemem obumierających politologii, upadają ko-lejne studia niestacjonarne, zamykane są specjalno-ści. Stwierdzenie, że jest to spowodowane niżem de-mograficznym, choć prawdziwe (od 2007 r. UW stra-cił 9% studentów, UJ – 7,7%), nie wyczerpuje problemu. Niewątpliwie istotna jest również atmosfera, która wy-tworzyła się wokół tego kierunku. Politologia od daw-

na zajmowała „czołowe” miejsca we wszelkich moż-liwych rankingach kierunków, których należy się wy-strzegać. Swoje zrobiły także polskie elity symbolicz-ne. Najszerzej komentowana była wypowiedź premie-ra, który stwierdził w październiku 2012 r., że lepiej być pracującym, dobrym spawaczem, niż kiepskim politolo-giem bez pracy. Politologię zohydzono dość skutecznie.

Podobny proces kształtowania się negatywnego wi-zerunku da się zaobserwować także w przypadku bez-pieczeństwa. Media i środowisko studenckie nie od-notowały, że dwa tygodnie po niesławnej wypowiedzi o spawaczach i politologach w podobnym tonie zabrała głos była już minister nauki i szkolnictwa wyższe-go: Obecnie można odnotować modę np. na studia z za-kresu bezpieczeństwo narodowe lub wewnętrzne. Stu-denci marzą tam, by pracować w FBI albo być jak po-stacie z serialu „CSI: Kryminalne zagadki Miami”. Albo być detektywami w policji czy służbach specjalnych. Ist-nieje jednak niebezpieczeństwo, że po ukończeniu takich studiów – a większość z nich jest prowadzona na uczel-niach niepublicznych – absolwenci będą mieli problemy z pracą w wymarzonym zawodzie, a być może pozosta-nie im praca w roli ochroniarza. Nie będzie chyba prze-sadą stwierdzenie, że są to wypowiedzi symetryczne, niemniej jednak sytuacji tych kierunków studiów – ga-snącej politologii i kwitnącego bezpieczeństwa naro-

dowego – nie da się porównać. To drugie jest w więk-szym, nomen omen, niebezpieczeństwie.

Dyscyplina w budowie

Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – nauki o polityce w Polsce, choć borykają się z problemami, którym moż-na poświęcić oddzielny artykuł, są dyscypliną nauko-wą o ugruntowanej pozycji. W jej ramach wciąż trwa-ją spory, a ona sama podlega ciągłej krytyce. Zakres i charakter podejmowanych w jej ramach badań oraz używana metodologia są przedmiotami wielu kontro-wersji. Uwagę zwraca również odległość dzieląca poli-tologię i sferę bieżącej polityki. Zaledwie incydentalne przenikanie się tych dwóch światów było jedną z gorz-kich konstatacji II Ogólnopolskiego Kongresu Polito-logii w 2012 r. Pomimo wielości spojrzeń i rozważań

na temat tego, czym jest, a czym powinna być politologia, nikt nie ma jednak problemu z udzieleniem odpo-

wiedzi na pytanie, co jest przedmiotem jej zaintereso-wania. Maturzyści mogą mieć mgliste pojęcie na poli-tologii, ale zawsze będą w stanie zidentyfikować pod-stawowy przedmiot jej zainteresowania – politykę. Czy z bezpieczeństwem będzie podobnie?

Po pierwsze, w Polsce proces wyodrębniania dys-cypliny nauk o bezpieczeństwie da się zaobserwować dopiero od kilku lat i jest on zapewne przede wszyst-kim odpowiedzią na boom na BN. Skąd popularność tego ostatniego? Zadziałała zachodnia moda intelek-tualna i „zużycie się” dotychczas modnych kierunków, m.in. politologii. Jako że to dyscyplina, przynajmniej w pierwszym okresie, zdawała się podążać za kierun-kiem studiów, nie zaś na odwrót, znaczenie bezpie-czeństwa w języku potocznym wydaje się mieć jeszcze mniej wspólnego z bezpieczeństwem jako przedmio-tem zainteresowania dyscypliny nauki, aniżeli potocz-na polityka z polityką w ujęciu akademickim. Wbrew pozorom nie szukam tutaj dziury w całym. Odpo-wiedź na pytanie, czym jest bezpieczeństwo, z któ-rą spotykam się najczęściej na konferencjach nauko-wych, brzmi: stan braku zagrożeń. Nie jest to oczywi-ście błąd, ani etymologicznie, ani metodologicznie (to przecież typologia ze względu na kryterium czasowe), niemniej jednak tak kategoryczne postawienie spra-wy wprowadza w błąd.

Sytuacji tych kierunków studiów – gasnącej politologii i kwitnącego bezpieczeństwa narodowego – nie da się porównać. To drugie jest w większym, nomen omen, nie-

bezpieczeństwie.

Page 26: Magazyn SPECTRUM nr 8

24

Statycznie zdefiniowane bezpieczeństwo pozosta-wianie wiele „tlenu” zajmującej się nim dyscyplinie. Stwierdzenie, że bezpieczeństwo jest stanem ograni-cza badaczy do filozoficznych refleksji, gdyż w żadnym innym sensie nie sposób przecież mówić, aby jednost-ka lub grupa społeczna były wolne od zagrożeń. Wręcz przeciwnie, różnorodne zagrożenia towarzyszą nam bezustannie, co oznacza, że konieczne jest podejście dy-namiczne, opisujące proces. Oczywiście w literaturze nie ma co do tego większego sporu – jest to jednak problem wyraźnie widoczny wśród studentów, którzy na pytanie, czym jest bezpieczeństwo, reagują konsternacją. Pogłę-bia się ona wraz z kolejną zagwozdką: kim zostaje się po ukończeniu BN? Politolog, jakkolwiek jego dyscyplina targana jest wewnętrznymi konfliktami, nie będzie miał z analogicznym pytaniem większego problemu. Termi-ny securitolog i securitologia, lansowane przez grupę na-ukowców z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym rów-nież z Polski, to dobry przykład działań zmierzających do budowania tożsamości nauk o bezpieczeństwie i prze-ciwdziałania owej konsternacji.

Po drugie, problem wynika z „szerokości bezpieczeń-stwa”, czyli tematu, na który zachodni myśliciele rozpi-sywali się jeszcze przed pieriestrojką. Wystarczy zer-knąć na dowolne forum internetowe, na którym toczy się dyskusja na temat kierunków studiów, aby prze-konać się, że BN rozumiane jest jako kierunek „woj-skowy”. Na rozmaitych stronach internetowych przy-gotowanych z myślą o kandydatach na studia przypi-suje się je do kategorii takich jak „studia mundurowe” czy „ochroniarskie”. Ponownie – nie jest to błąd, wszak bezpieczeństwo militarne (nazywane też „twardym”) to temat jak najbardziej aktualny i związany z dyscy-pliną. Nie zauważa się jednak, że utożsamianie bez-pieczeństwa z obronnością jest zimnowojennym ar-chaizmem. Ściśle związany jest z tym charakter tre-ści przekazywanych na BN. Analiza programu tego kierunku, oferowanego przez dowolną uczelnię, po-zwala zauważyć, jest on wyraźnie państwocentrycz-ny. Warto również pamiętać, że wyewoluował on z po-litologii i stosunków międzynarodowych, charaktery-zuje go więc podobna prawniczo-historyczna refleksja. Spojrzenie jest więc dość wąskie, podczas gdy kata-log problemów poruszanych w ramach nauk o bezpie-czeństwie winien być odpowiednio szeroki i elastyczny, a więc przystający do – proszę wybaczyć banał – wy-mogów XXI wieku. Nurty postpozytywistyczne są jed-nak coraz bardziej widoczne i być może wkrótce po-

wszechniejsze stanie się podejście lokujące punkt wyj-ścia do rozważań nad bezpieczeństwem w człowieku.

Tak więc różnica pomiędzy polskimi naukami o po-lityce, a – wyodrębnionymi rozporządzeniem MNiSW z 8 sierpnia 2011 r. – naukami o bezpieczeństwie ma charakter zasadniczy. Te pierwsze czeka, być może bardzo gruntowna, przebudowa, te drugie trzeba zaś po prostu zbudować od początku. Architekci nauko-wego bezpieczeństwa zabrali się już do pracy, ale czas nagli. Niż demograficzny może doprowadzić do za-mknięcia wielu placówek politologicznych, ale ich so-lidne fundamenty przetrwają. Co zaś czeka BN?

Szanse i wyzwania

Ogólnoakademicki charakter BN nie ogranicza możli-wości budowania tożsamości i odrębności nauk o bez-pieczeństwie. Wręcz przeciwnie, stwarza szansę na zbudowanie odpowiednio szerokiego pola refleksji. Wymaga to jednak metodologicznej pracy u podstaw. Dobry przykład dała Akademia Obrony Narodowej, która metodologii nauk o bezpieczeństwie poświęci-ła pięć obszernych tomów pokonferencyjnej publika-cji. Szkoda tylko, że także w nich widoczne było utoż-samianie bezpieczeństwa z funkcjami i instrumenta-mi państwa narodowego.

We wspomnianym powyżej ministerialnym rozpo-rządzeniu uporządkowano wreszcie kwestię dyscyplin naukowych w kontekście bezpieczeństwa. Po pierw-sze, wykreślono z ich listy archaicznie nauki wojsko-we. Po drugie, wprowadzono nauki o bezpieczeństwie i nauki o obronności. Tak jest – te drugie to dyscyplina odrębna, równorzędna wobec nauk o polityce, socjo-logii, psychologii czy nauk o bezpieczeństwie. Przed-miotem jej zainteresowania są przede wszystkim teo-ria sztuki wojennej i „teoretyczne podstawy systemu obronnego państwa”. I choć oczywistym jest, że dys-cypliny w dziedzinie nauk społecznych bezustannie się przenikają, a wykopanie fosy pomiędzy danym kierun-kiem studiów, związaną z nim dyscypliną i ich otocze-niem jest nie tylko niemożliwe, ale i nonsensowne, to trzeba zaznaczyć, że pod każdym względem BN bliż-sze jest naukom o bezpieczeństwie, aniżeli naukom o obronności. Przedmiotem ich zainteresowania jest wszak w pierwszej kolejności bezpieczeństwo o cha-rakterze pozamilitarnym.

Ta ostatnia kwestia nabiera kluczowego znacze-nia, choć – jeśli chodzi o programowe rozłożenie ak-

Page 27: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 28: Magazyn SPECTRUM nr 8

26

centów – oczywiście uczelnie różnią się między sobą. Liczba absolwentów BN zapewne nie przekroczy-ła jeszcze liczby wakatów w polskiej policji (6 tysięcy), ale złudne wydają się płynące z różnych stron nadzie-je utożsamiające perspektywy sukcesu zawodowe-go absolwentów tego kierunku ze służbą mundurową. Trzeba powiedzieć wprost: BN nie jest i nigdy nie było kierunkiem „zawodowym” przygotowującym do pra-cy w służbach mundurowych, choć treści związane ze służbami mundurowymi są i powinny być integralnym elementem kształcenia.

Lektura forów internetowych jest przygnębiająca: narzeka się, że BN, wbrew zapatrywaniom studentów, nie oferuje „praktycznej wiedzy”. „Praktycznej”, tj. ta-kiej, która sprawi, że maile z ofertami pracy przecią-

żą naszą skrzynkę pocztową. Tymczasem BN jak naj-bardziej oferuje wiedzę praktyczną, która często bywa przydatna w poszukiwaniu zatrudnienia w „mundu-rówce”, jednakże nie sprowadza się ona do umiejętno-ści składania AK-47 na czas. Jeśli w dobie wysokiego bezrobocia mało przekonującym wydaje się argu-ment, że praktycznym jest to, co rozwija nas intelek-tualnie, to pamiętajmy o pragmatycznym wymiarze wartościowości studiów z obszaru nauk społecznych.

„Ogólny” charakter wiedzy absolwenta, jego otwartość na nowe zadania, umiejętność pracy w grupie, czy-li tzw. kompetencje miękkie, często cieszą się więk-szym zainteresowaniem pracodawców, aniżeli tzw. kompetencje twarde. Te ostatnie pracodawcy coraz częściej preferują kształtować we własnym zakresie i dlatego kluczową sprawą staje się konieczność udo-wodnienia przez absolwenta, że jest „nauczalny”. Jest też jeszcze słodko-gorzka konstatacja: każdy student powinien pogodzić się ze świadomością, że ukończe-nie kierunku z obszaru nauk społecznych nie gwaran-tuje zatrudnienia. Nie gwarantuje go obecnie zresztą niemal żaden dyplom.

BN ma tę zaletę, że obok przekazania wiedzy ogól-nej z obszaru nauk społecznych, daje studentowi do-bry punkt wyjścia do konkretniejszego sprofilowania. Połączenie BN z kursami czy studiami informatycz-nymi (i szerzej: technicznymi), administracyjnymi lub prawniczymi tworzy już solidną markę. Wyniki badań

studentów i analizy kierunków kształcenia prowadzo-ne w ramach projektu Bilans Kapitału Ludzkiego, opu-blikowane w 2011 r., są jednak niepokojące. Studen-ci kierunków związanych z bezpieczeństwem zdają się mieć spore wymagania związane z pracą zawo-dową, nie są jednak szczególnie skorzy do odbywa-nia dalszych kursów i szkoleń. Poważnym problemem dla BN, a zatem także dla samej dyscypliny naukowej, może stać się zderzenie pierwszej, wielkiej fali ab-solwentów tego kierunku z bezdusznymi ogranicze-niami współczesnego rynku pracy. Zbyt łatwo może dojść wówczas do przeniesienia frustracji na BN i – jak w przypadku absolwentów politologii, którzy nie zna-leźli z marszu zatrudnienia w wielkich agencjach re-klamowych albo prestiżowych think- tankach – kolej-

nego zalewu komuni-katów o „sztucznych” i „bezwartościowych” kierunkach studiów.

BN wkroczyło z im-petem na polskie uczelnie w niefortunnym momencie. Wyniosła je wzbierająca fala studenckiego tsunami, teraz jednak będzie musiało zmierzyć się z demogra-ficzną flautą. Co stanie się z dyscypliną nauk o bez-pieczeństwie w chwili, w której zabraknie głównego katalizatora jej rozwoju w ostatnich latach? Prognozy demograficzne wskazują, że w przeciągu dekady licz-ba studentów w Polsce zmniejszy się o 400 tysięcy, a więc powróci do stanu sprzed 1998 r. Nie braku-je głosów, że będzie to dobra okazja do prowadzenia bardziej elitarnego kształcenia – mówił o tym np. rek-tor AGH, prof. Tadeusz Słomka. Czy ktokolwiek będzie jednak jeszcze chciał studiować BN, który zostanie w międzyczasie zaszufladkowany jako „nieprzyszło-ściowy” przez elity symboliczne? W czym upatrywać szans na to, aby okres po 2007 r. nie był dla bezpie-czeństwa zaledwie fluktuacją?

Na pewno nie przeminie zachodnia moda na bez-pieczeństwo – security studies cieszą się uznaną reno-mą i silnym zapleczem intelektualnym. Nauki o bez-pieczeństwie będą podlegać tym samym procesom, jakim podlegają nauki o polityce czy socjologia: mul-tidyscyplinarność i interdyscyplinarność w naukach społecznych należy z pewnością opisywać w katego-riach conditionis sine qua non. Widoczna jest również ogólna tendencja do konsolidacji dyscyplin nauko-wych, co powinno sprzyjać budowaniu podmiotowości nauk o bezpieczeństwie. Warto też pamiętać, że polski

Pogardliwe wzmianki o tym, że nauki o bezpieczeństwie na polskich uczelniach to politologia i stosunki międzynarodowe po rebrandingu mogą stać się samospeł-

niającą przepowiednią. Wystarczy, że zrezygnujemy z walki o ich tożsamość”

Page 29: Magazyn SPECTRUM nr 8

27POLITYKA

boom na bezpieczeństwo pozostawił po sobie niemały wcale dorobek intelektualny i instytucjonalny. Na bez-pieczeństwo coraz częściej patrzy się systemowo, co potwierdza fakt, że do edukacji gimnazjalnej i ponad-gimnazjalnej wprowadzono – odpowiednio od 2009 i 2012 r. – przedmiot edukacja dla bezpieczeństwa.

W obronie bezpieczeństwa

Nie mam wątpliwości, że BN to kierunek wartościo-wy i przyszłościowy. Aby jednak w pełni rozwinął skrzydła, należy konsekwentnie i intensywnie zmie-rzać do uwypuklenia jego oryginalności. Pogardli-we wzmianki o tym, że nauki o bezpieczeństwie na polskich uczelniach to politologia i stosunki między-

narodowe po rebrandingu, mogą stać się samospeł-niającą przepowiednią. Wystarczy, że zrezygnujemy z walki o ich tożsamość.

Na razie konieczne jest przezwyciężenie złudzeń i uprzedzeń – tak wobec BN, jak i wobec nauk o bez-pieczeństwie. Polskich politologów nie czeka być może los analityków z seriali Rubicon lub Homeland, a absolwenci BN nie trafią do jednostek typu CSI, nie oznacza to jednak, że nie mają przed sobą perspek-tyw. Warto pamiętać, że wypowiedź o spawaczach padła z ust historyka, w którego rządzie wicepremie-rem jest iranistka, ministrami politolodzy, socjolodzy i historycy, a niedawno na czele rządowego zespołu ekspertów stał kulturoznawca. Być może nadejdzie też czas na securitologów.

Arkadiusz Nyzio

Absolwent politologii UJ, doktorant w Katedrze Współczesnej Polityki Polskiej INPiSM UJ. Licencjat bezpieczeństwa naro-dowego, student europeistyki na UJ. W latach 2011–2013 działał w samorządzie studenckim UJ. Redaktor naczelny „Poliarchii”, studenckich zeszytów naukowych WSMiP. Sta-ły współpracownik „Magazynu Spectrum” i Centrum Badań Ilościowych nad Polityką UJ. Interesuje się historią współcze-sną i doktrynami politycznymi.

Page 30: Magazyn SPECTRUM nr 8

HWizualny analfabetyzm historii pisanej

Spór o wyspy u ujścia Odry w 1945 roku

Nowosilcow i Molleson w III cz. „Dziadów” – starcie Polakożercy z patriotą?

Jan Bołbott – zapomniany bohater

30

37

33

40

Page 31: Magazyn SPECTRUM nr 8

Historia

Page 32: Magazyn SPECTRUM nr 8

30

Mikołaj Nowosilcow (1761–1838), rosyjski arysto-krata, jest przykładem jednej z najbardziej zawrot-nych karier swojej epoki. Niechlubną sławą okrył się przede wszystkim jako zagorzały rusyfikator i prze-śladowca polskich patriotów. W latach 1815–1830 pełnił funkcję carskiego komisarza przy Radzie Sta-nu Królestwa Polskiego. Dawało mu to ogromne możliwości – spotkać można się z opinią, że dzię-ki carskiej nominacji stał się, razem z wielkim księ-ciem Konstantym, faktycznym współrządcą Króle-stwa. Nic zatem dziwnego, że postać, która dzierży-ła w swym ręku tak wielką władzę, a jednocześnie odznaczała się szczególną gorliwością i bezwzględ-nością w tępieniu wszelkich przejawów polskiego patriotyzmu (przylgnął do niego nawet przydomek Polakożercy), budziła w mieszkańcach Królestwa Polskiego, ale też ziem wcielonych bezpośrednio do Rosji, zarówno grozę, jak i ogromne zainteresowanie.

Postać Mikołaja Nowosilcowa została również uwieczniona na kartach Dziadów cz. III Adama Mickie-wicza – literacki Senator występuje w dramacie w oto-czeniu innych bohaterów, których pierwowzorami były inne, znane ówczesnej historii, postaci, np. jego współ-

pracownicy (Leon Bajkow, Hieronim Botwinko) czy też Polacy, przeciwko którym działał Nowosilcow. Wśród tych ostatnich poczesne miejsce zajmuje Rollison – według Mickiewicza osadzony w wileńskim więzie-niu za bliżej nieokreśloną działalność spiskową prze-ciwko caratowi. Zostaje on wspomniany już w scenie III, kiedy opętany Konrad opisuje jego próby samobój-cze, a egzorcyzmy Księdza Piotra zmuszają szatana do zdradzenia sposobu uratowania duszy skazańca, któ-rym okazuje się przyjęcie Komunii Świętej.

Jego więzienne losy przedstawia również scena VIII dramatu zatytułowana Pan Senator, która opisu-je przygotowany przez Nowosilcowa bal. Jego rozmo-wa z zausznikami na temat niezwykłej wytrzymałości więźnia, który nie złożył zeznań mimo dotkliwego pobi-cia, zostaje zakłócona wizytą Pani Rollisonowej, matki uwięzionego studenta. Zrozpaczona kobieta przycho-dzi prosić Senatora o litość dla swojego syna, apelu-je do jego uczciwości i sumienia. Mickiewicz eksponu-je jej osobistą tragedię: zostaje oddzielona od swojego dziecka (w rzeczywistości przecież już dorosłego męż-czyzny) oraz pozbawiona jedynego źródła utrzymania, bowiem straciła swą pracę. Przekonana, że Nowosil-

Nowosilcow i Molleson w III cz. „Dziadów”

– starcie Polakożercy z patriotą? „Nowosilcow – to nazwisko budziło (…) lęk, nienawiść i odrazę (…), bowiem nikt nie wyrządził dotąd Polakom tyle krzywd,

nie zadał tyle cierpienia i upokorzeń, nie sterroryzował w takim stopniu i nie zaszczuł, co ów senator rosyjski (…).” Słowa

te rozpoczynają charakterystykę Mikołaja Nowosilcowa stworzoną przez Bartłomieja Szyndlera, autor jego jedynej dostęp-

nej w języku polskim biografii. Czy rzeczywiście zasłużył sobie na taką opinię, utrwaloną w świadomości pokoleń Polaków

siłą pióra Adama Mickiewicza? Ile prawdy historycznej zawiera w sobie przedstawiona w Dziadach cz. III historia młodego

konspiratora, Rollisona, prześladowanego przez Senatora?

Page 33: Magazyn SPECTRUM nr 8

31POLITYKA

cow nie jest bezpośrednio zaanga-żowany w sprawę, daje się zwieść jego zapewnieniom, że skarze on winnych rzekomo niesłusznego osadzenia Rollisona w więzieniu i wyśle doń Księdza Piotra z sakra-mentalną posługą. Razem z Dok-torem (pierwowzorem tej posta-ci był z kolei August Becú, drugi mąż Salomei Słowac-kiej i ojczym Juliusza Słowackiego) postanawia dopro-wadzić do samobójstwa Rollisona tudzież chce je upo-zorować poprzez otwarcie okna w celi. Z późniejszego fragmentu czytelnik dowiaduje się, że mimo realizacji tych zamierzeń Rollison przeżył upadek z wysokości trzeciego piętra (próbuje o tym przekonać zrozpaczo-ną Panią Rollisonową Ksiądz Piotr).

Jan Molleson – historyczny pierwowzór mickiewiczowskiego bohatera

Wielokrotnie wspominany, choć niepojawiający się na kartach dramatu osobiście, Rollison nie jest po-stacią fikcyjną, stworzoną przez Mickiewicza na po-trzeby utworu. Pod nazwiskiem tym kryje się Jan Molleson, syn Jana (przełożonego kiejdańskiego gim-nazjum, a jednocześnie duchownego Kościoła Ewan-gelicko-Reformowanego) i Felicyanny, osiemnastolet-ni uczeń. Załamany po zawodzie miłosnym postano-wił dokonać swoistego „patriotycznego samobójstwa”, czyli dokonać aktu niesubordynacji wobec władz ro-syjskich i zostać skazanym na karę śmierci. Porzuciw-szy pomysł rozpowszechniania napisu Vivat Konstytu-cya 3-go maja!, wraz z grupą kolegów rozpoczął przy-gotowania do dokonania zamachu na osobę wielkiego księcia Konstantego, który miał zatrzymać się w Kiej-danach w drodze z Warszawy do Petersburga.

Zamiary te wkrótce stały się zupełnie jawne z po-wodu nieostrożności samych spiskowców, którzy posunęli się nawet do malowania na ścianach i mu-rach gróźb pod adresem Konstantego. Rektor kiej-dańskiego gimnazjum, a prywatnie ojciec Mollesona (niezdający sobie, oczywiście, sprawy z działalno-ści własnego syna), złożył służbowy raport o działal-ności „nieznanych sprawców”. Wiadomość ta szyb-ko doszła do Nowosilcowa. Przeprowadzone przez wspomnianych już Bajkowa i Botwinkę śledztwo wy-kazało, że młodzi konspiratorzy nie mieli przygoto-wanego żadnego konkretnego planu dokonania za-

bójstwa, a nawet nie ustali-li, w jaki sposób Konstanty zo-stanie uśmiercony. Mimo to uczniów przewieziono do Wil-na, gdzie mieli zostać posta-wieni przed sądem wojennym, a kiejdańskie gimnazjum ofi-cjalnie zamknięto.

Nowosilcow oraz – za jego i swego sekretarza po-średnictwem – także wielki książę Konstanty ingero-wali w prace sądu wojskowego. Ich działalność, a także wcześniejsze wysokie wyroki w podobnych sprawach powodowały, że spodziewano się jeszcze surowszych konsekwencji. O łaskę dla swojego syna błagała szcze-gólnie Felicyanna Mollesonowa, spotykając się nie tyl-ko z Nowosilcowem, lecz i samym wielkim księciem Konstantym. Przyczyną odrzucenia jej pisma o uła-skawienie miał być brak adekwatnej pieczęci na po-daniu. Wyrok sądu (kara śmierci) przekazany został do konfirmacji (zatwierdzenia) przez cara Aleksan-dra I i został zamieniony na ciężkie roboty na kator-dze w Nerczyńsku. Molleson zmarł na Syberii. Leżą-ce nad rzeką Szyłką wzgórze, gdzie został pochowany, nazwano „Górą Mollesona”.

Mitologizacja i hiperbolizacja – ingerencja w historię?

Jan Molleson jest bez wątpienia jedną z bardziej zna-nych ofiar terroru Nowosilcowa, ale i wyraźnie zmito-logizowaną. Walnie przyczynił się do tego sam Mickie-wicz, czyniąc go jednym z bohaterów Dziadów cz. III i – na potrzeby dramatu – zmieniając nieco jego histo-rię. W rzeczywistości Molleson nie przebywał w wię-zieniu przez okres roku, jak twierdzi w Dziadach Pani Rollisonowa:

(…) Rok siedzi o chlebie i wodzie, W zimnym, ciemnym więzieniu, bez odzieży, w chłodzie.

Żadnego oparcia w źródłach historycznych nie ma też tajny plan, w który zaangażowany miałby być dok-tor August Becú., mający zakończyć się śmiercią więź-nia, jak również wcześniejsze jego myśli czy też pró-by samobójcze. Sam pomysł wyskoczenia tudzież wy-padnięcia z okna celi Mickiewicz zaczerpnął zapewne z historii innego osadzonego w wileńskim klasztorze dominikanów, Mariana Piaseckiego.

Mikołaj Nowosilcow (1761–1838), rosyjski arystokrata, jest przy-

kładem jednej z najbardziej zawrot-nych karier swojej epoki. Niechlubną sławą okrył się przede wszystkim jako zagorzały rusyfikator i prześladowca polskich patriotów.

Page 34: Magazyn SPECTRUM nr 8

32

Bardzo ciekawa jest mickiewiczowska kreacja mat-ki uwięzionego bohatera. Autor przedstawia ją jako prawdziwą mater dolorosa, kaleką wdowę pozosta-wioną bez środków do życia, której w dodatku odebra-no jedyną bliską osobę. Ta niewątpliwa hiperbolizacja wynika zapewne z potrzeby udramatyzowania historii Mollesona. Z całą pewnością Felicyanna Mollesonowa po aresztowaniu syna znalazła się w bardzo trudnym położeniu i rzeczywiście starała się o jego uwolnienie, brak jest jednak jakichkolwiek informacji o jej rzeko-mej ślepocie lub o fatalnej sytuacji materialnej.

Historia Jana Mollesona, niewątpliwie tragiczna, stała się kanwą losów literackiej postaci Rollisona. Mickiewicz w dramatycznej kreacji artystycznej doko-nał jednak wielu znaczących zmian, które pomogły mu uwypuklić dramatyczne losy bohatera i na jego przy-kładzie ukazać martyrologię polskiej młodzieży nęka-nej przez rosyjskiego zaborcę. Radykalnie zmienił mo-

tywy jego działania (sam tekst utworu ich nie wymie-nia, choć, oczywiście, trudno sobie wyobrazić, aby przy-czyną antyrosyjskiej działalności Rollisona miał być zawód miłosny) i zapewne sam ich przebieg (planowa-nie zamachu nie byłoby dostatecznym powodem do tak długiego przetrzymywania więźnia w odosobnie-niu; prawdopodobnie mickiewiczowski Rollison był za-angażowany w bliżej nieokreśloną działalność spisko-wą, a Senator i jego zausznicy chcieli wymusić na nim zeznania, przede wszystkim o innych konspiratorach).

Czy zatem zetknięcie się ze sobą dwóch postaci histo-rycznych, Mikołaja Nowosilcowa i Jana Mollesona, mo-żemy określić jako starcie Polakożercy i patrioty? Po-bieżna nawet analiza omawianego przypadku jedno-znacznie wskazuje, że nazwać tak można jedynie starcie ich literackich odpowiedników, Senatora i Rollisona, któ-rych motywy postępowania i metody działania są owo-cem literackiej działalności Adama Mickiewicza.

Piotr Dyguś

Student III roku historii oraz I roku filologii szwedzkiej Uniwer-sytetu Jagiellońskiego. Interesuje się historią XIX i XX wieku, szczególnie problemem obecności historii w literaturze.

Page 35: Magazyn SPECTRUM nr 8

33POLITYKA

Z punktu widzenia współczesnego Polaka szczegó-ły dotyczące przesunięć granic Rzeczpospolitej mogą się wydawać nieistotne i mało interesujące. Perypetie związane z przynależnością państwową tych terenów miały jednak wielkie znaczenie dla tych, którzy zasie-dlali te rejony w 1945 roku. Przebieg rokowań dotyczą-cych ostatecznej delimitacji rzuca światło na później-szy trudny los wysp Wolin i Uznam.

Aby zrozumieć tło historyczne wydarzeń lata i jesie-ni 1945, należy pokrótce prześledzić kształtowanie się koncepcji granic Polski w okresie wojny. Aspiracje pol-skiego rządu na emigracji sięgały Opolszczyzny, ewen-tualnie granicy opartej dalej na Odrze w jej górnym bie-gu, rzecz jasna bez rezygnacji z Kresów Wschodnich. Podział w takiej formie był popierany przez Winstona Churchilla, który w mniejszy lub większy sposób repre-zentował polskie interesy na spotkaniach Wielkiej trój-ki. W rozmowach ze Stalinem i Rooseveltem, podczas konferencji teherańskiej w 1943 roku, premier Wielkiej Brytanii optował za takim rozmiarem nabytków tery-torialnych Polski, który odbyłby się kosztem Niemiec. W deklaracji końcowej mocarstw z tej konferencji brak jednak jakichkolwiek wzmianek na ten temat.

Bardziej konkretne w tym zakresie, choć nieco mylą-ce, było porozumienie marionetkowego Polskiego Ko-

mitetu Wyzwolenia Narodowego ze stroną sowiecką, podpisane 27 lipca 1944 roku w Moskwie. Stwierdzano w nim, że granica między Polską a Niemcami winna być ustalona wzdłuż linii na zachód od Swinemünde [Świ-noujścia] do rzeki Odry, pozostawiając miasto Szcze-cin po stronie Polski, dalej w górę rzeki Odry do ujścia rzeki Nejsy [Nysy], a stąd rzeką Nejsą do czechosłowac-kiej granicy. W języku prawniczym określenie „winna być ustalona” nie musi jednak wcale oznaczać „będzie ustalona”, lecz to miał dopiero pokazać bieg wydarzeń.

W myśl niniejszego postanowienia Sowieci – pod-czas konferencji jałtańskiej – faktycznie postulowali znaczne poszerzenie terytorium polskiego w kierun-ku zachodnim wraz ze Szczecinem. Ich plany moty-wowało ugruntowanie swojej strefy wpływów. Jed-nak w rozdziale szóstym Komunikatu z konferencji krymskiej, podobnie jak w przypadku Teheranu, nie ma jasnego sformułowania dotyczącego powziętych decyzji. Mowa jest jedynie o „istotnym przyroście te-rytorialnym na północy i na zachodzie”. Wojna zbli-żała się w tym czasie nieuchronnie ku końcowi, a li-nia frontu przetaczała się właśnie przez ziemie pol-skie. Gdy 4 i 5 maja 1945 Armia Czerwona wkraczała na Wolin i Uznam, sytuacja prawno-polityczna pozo-stawała nadal w impasie.

Spór o wyspy u ujścia Odry w 1945 roku

Powszechnie znana jest obiegowa opinia o ustaleniach dotyczących przesunięcia granic Polski w wyniku II wojny świato-

wej . Według niektórych tak zwane Ziemie Odzyskane kończyły się „na Odrze i Nysie Łużyckiej”. Szybkie spojrzenie na mapę

naszego kraju, a zwłaszcza na jego północno-zachodnie granice, skutecznie wyprowadza obserwatora z błędu – Odra nie

wpada do Bałtyku, lecz do Zalewu Szczecińskiego.

Page 36: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 37: Magazyn SPECTRUM nr 8

35POLITYKA

Zanim rozpoczęła się konferencja poczdamska, na której spodziewano się wreszcie rozstrzygnięcia spor-nej kwestii przynależności terytoriów u ujścia Odry, do-dajmy – ziem o strategicznym znaczeniu gospodar-czym dla całego regionu – Tymczasowy Rząd Jedno-ści Narodowej wystosował do mocarstw memorandum nakreślające zasadnicze polskie aspiracje terytorial-ne. W dokumencie z 10 lipca 1945 czytamy, że po nie-mieckiej stronie nie może znaleźć się „lewy brzeg środ-kowej i dolnej Odry, zaplecze Szczecina (po Wkrę), ani żadna z wysp położonych w Zatoce Szczecińskiej [Po-morskiej]”. Przez kolejne tygodnie toczyły się rozmowy, w czasie których między innymi Stanisław Mikołajczyk i Bolesław Bierut przekonywali aliantów zachodnich, teraz niechętnych powiększeniu się sowieckiej strefy

wpływów poprzez wzmocnienie komunistycznej Polski, o wadze maksymalnych nabytków terytorialnych.

Zdecydowanie utrudniła negocjacje zmiana rządu Wielkiej Brytanii w trakcie konferencji. Churchilla na stanowisku premiera zastąpił Clement Attlee z Par-tii Pracy, a ministrem spraw zagranicznych został jego partyjny kolega, Ernest Bevin. Ten ostatni w krytycz-nym dniu 31 lipca, niekoniecznie czując się zobowiąza-nym ściśle przestrzegać linii swojego poprzednika, rano był gotów zgodzić się na granicę na Odrze i Nysie (ale Kłodzkiej), bez Szczecina. Po południu udało się wyper-swadować ministrowi wybór Nysy Łużyckiej, a wresz-cie – około 16.00 – sam Stalin przekonał pozostałe stro-ny, że Szczecin może znaleźć się w granicach Polski.

Dopiero dzień później zajęto się sprawą wysp. Sta-lin zaproponował H. Trumanowi i C. Attlee nieco absur-dalnie brzmiącą formułę, aby na tym skrajnym odcinku granica przebiegała „bezpośrednio na zachód albo tro-chę na zachód od Świnoujścia”. W wyniku tej rozmowy w rozdziale dziewiątym Uchwał Poczdamskich z 2 sierp-nia znalazło się właśnie niezbyt zręczne określenie „bez-pośrednio na zachód od Świnoujścia”. Co należy rozu-mieć pod teoretycznie tylko klarownym zwrotem „bez-pośrednio”? Szczegóły techniczne, dotyczące dosłownie odległości kilku metrów, w jakich należało ustalić prze-bieg granicy, spowodowały daleko idące konsekwencje.

Zwłoka w przejęciu wspomnianych terenów przez polskie władze skutkowała „zasiedzeniem” oddzia-łów Armii Czerwonej w Świnoujściu, skąd kontrolowa-

li Uznam i Wolin. W sensie prawnym obie wyspy były – od 5 maja do co najmniej 2 sierpnia 1945 roku – tery-torium niemieckim pod okupacją sowiecką. W związku z tym odpowiedni komendant wojenny bazy w Świno-ujściu uważał się za swego rodzaju „gospodarza” tych terenów. Prawnie znalazł się tu pierwszy i nie otrzy-mał wytycznych co do wpuszczenia Polaków. Fak-tycznie, gdy wkrótce po zakończeniu konferencji pocz-damskiej na miejsce przybył Pełnomocnik Rządu RP na obwód Uznam–Wołyń (Wolin), Władysław Matu-la, z zadaniem przejęcia władzy, został wyproszony – skoro brak było ostatecznej delimitacji, przynależność całego obszaru traktowano jako jeszcze nieustaloną.

Sporne kwestie wyjaśniono dopiero miesiąc później. 17 i 19 września Piotr Zaremba, prezydent Szczecina,

i Pełnomocnik Rządu RP na okręg Pomorze Zachodnie – Leonard Borkowicz spotkali się

z generałem NKWD, Iwanem Sierowem, w Berlinie. Udało się wynegocjować wykonanie uchwał z Pocz-damu, a powzięte postanowienia przelano na papier 21 września w Schwerinie, wyznaczając datę 4 paź-dziernika na dzień przekazania administracji polskiej zwierzchności nad wyspami. Tym razem szczegółowo określono przebieg granicy na Uznamie i Matula mógł wreszcie objąć swoje stanowisko.

Jakie były skutki tego kilkumiesięcznego opóź-nienia? Po pierwsze, zastraszająca grabież na Wo-linie i Uznamie dokonana przez Sowietów. Z urzą-dzeń przemysłowych zdatnych do użytku pozostało 20% przedwojennej wartości. Nie można zrzucić winy za taki stan rzeczy na działania wojenne, gdyż przy-kładowo duże zakłady cementowe Quistorpa w Lu-binie zostały przejęte w maju w stanie nienaruszo-nym. W październiku walały się tam tylko resztki gru-zów – do dziś można oglądać ponure pozostałości tej dobrze prosperującej fabryki. Podobnie ucierpiała go-spodarka agrarna, gdzie konfiskowano tak inwentarz żywy, jak i urządzenia rolnicze.

Po drugie, dotkliwe dla procesu zagospodarowa-nia rejonu było zapóźnienie w osadnictwie. Spośród analogicznych przygranicznych obwodów osadnictwa wojskowego na Pomorzu Zachodnim, w październi-ku w chojeńskim Polaków było 22 160, w nowogardz-kim 12 000, w gryfińskim 9 000, w kamieńskim 3 847, a w wolińskim... 500. Tylko zaodrzański obwód welecki, borykający się z podobnymi trudnościami dotyczącymi

Zwłoka w przejęciu wspomnianych terenów przez polskie władze skutkowała „zasie-dzeniem” oddziałów Armii Czerwonej w Świnoujściu, skąd kontrolowali Uznam i Wolin.

Page 38: Magazyn SPECTRUM nr 8

36

przynależności państwowej, odnotował wtedy mniej, bo jedynie 300 osadników.

Wreszcie, długa kontrola sowieckich struktur woj-skowych nad wyspami spowodowała silną niechęć ofi-cerów i żołnierzy w stosunku do Polaków, których trak-towano jak intruzów, gdyż przez kilka miesięcy zdążyli już ułożyć sobie współpracę z Niemcami, na przykład zostawiając na stanowiskach lokalnych urzędników gminnych (Landrat) czy też oddając im kontrolę nad przeprawą promową w Świnoujściu (co pozostało fak-tem jeszcze po przybyciu Polaków). Tym ostatnim le-niwie oddawano (i to jedynie stopniowo) kontrolę nad basenem portowym miasta, zdecydowanie chętniej jednak ich okradano – w źródłach można znaleźć licz-ne wzmianki o incydentach zbrojnych napadów so-wieckich żołnierzy na polskich cywilów celem odebra-

nia rowerów czy drewna opałowego. Znajdowanie się wodociągu Świnoujścia po drugiej stronie granicy, pod kontrolą Niemców i Rosjan, powodowało niedobory w dostawach wody, gdyż priorytet otrzymywała jed-nostka wojskowa, a nie miasto.

Rola, jaką odegrały w końcu lat czterdziestych XX wieku pierwsze miesiące powojenne dla peryfe-ryjnego obwodu, a wkrótce powiatu wolińskiego, jest nie do przecenienia. Ogromne kłopoty aprowizacyj-ne i złe warunki życiowe ludności były spowodowa-ne zwlekaniem wielkich mocarstw, zajętych sprawa-mi wagi światowej, z rozwiązaniem drobnych kwestii delimitacji. Jest to wręcz modelowy przykład, jakie znaczenie w historii przesiedleń ludności i zapew-nieniu im warunków bytowania ma nieuregulowana sytuacja prawna.

Dominik Wingert

Student historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor pracy „Migracja polska na wyspę Wolin w latach 1945–1948”. Zaj-muje się historią polityczną i militarną XX wieku, ze szczegól-nym uwzględnieniem tematyki wojenno-morskiej. Interesuje się m.in. modelarstwem, fantastyką i kinematografią.

Page 39: Magazyn SPECTRUM nr 8

37POLITYKA

Pułk KOP „Sarny” obsadził osiemdziesięciokilome-trowy pas umocnień odcinka „Polesie”. 19 wrze-śnia Sowieci podeszli pod umocnienia w rejonie Tyn-ne nad rzeką Słucz. Rezygnując z szansy wycofania się, ppor. Jan Bołbott z 4 kompani, dowódca schro-nu w Zosiczach, wraz z 50 pozostałymi żołnierzami wybrali walkę do samego końca, przez dwa dni sta-wiając zacięty opór. 21 września Sowieci wysadzi-li schrony, zabijając całą załogę. Po kapitulacji żoł-nierze 4 kompanii byli albo rozstrzeliwani na miejscu, albo zsyłani do łagrów i mordowani potem w Char-kowie i Katyniu. Dziś z 380 żołnierzy 4 Kompanii KOP

„Sarny” znamy tylko kilka nazwisk.

Korpus Ochrony Pogranicza – strażnicy polskich kresów

Przełom lat 1924 i 1925 był w Polsce okresem bar-dzo dramatycznym. Kryzys polityczny i ekonomiczny zaktywizował bandy komunistyczne stale nasyłane przez ZSRR, doprowadzając do sytuacji, w której Pol-ska przestała kontrolować część swojego terytorium. Wschodnia granica zapłonęła. Ukraińskie i białoru-skie bandy dywersyjne napadały na urzędy państwo-we i domy osadników wojskowych, zrywały sieci tele-

graficzne i symbole państwowe. Do najsłynniejszego napadu doszło 25 września 1924 r. Był to atak komu-nistycznego oddziału dywersyjnego na pociąg relacji Brześć–Łuniniec, którym podróżował m.in. wojewoda poleski Stanisław Downarowicz i komendant okręgo-wy Policji Państwowej w Brześciu – Józef Mięsowicz. Napastnicy pozostawili po napadzie obu urzędników bez ubrań. Było to powodem odwołania Downarowi-cza z funkcji wojewody. Jednocześnie rząd gen. Si-korskiego podjął decyzję o powołaniu nowej forma-cji – Korpusu Ochrony Pogranicza. Przed korpusem stanęło zadanie ochrony wschodniej granicy pań-stwa, zapewnienie bezpieczeństwa w pasie granicz-nym, niedopuszczenie do nielegalnego jej przekracza-nia czy zwalczanie przemytu. Korpus, choć podległy częściowo Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, sta-nowił część składową sił zbrojnych II RP.

Polesie stanowiło szczególne miejsce na mapie przedwojennej Polski. Na ogólne problemy, charakte-rystyczne także i dla sąsiednich województw: wołyń-skiego czy nowogródzkiego – peryferyjność ziem oraz straty i zniszczenia wojenne – nakładały się nowe. Najpoważniejszym był analfabetyzm. W 1921 r. od-setek osób nieumiejących czytać i pisać wynosił 71%. W 1931 r. było to już tylko 48,4%. Kluczową kwestią był

Jan Bołbott – zapomniany bohater

17 września 1939 r. granicę polsko-radziecką przekracza Armia Czerwona. Tego samego dnia dowódca Korpusu Ochrony

Pogranicza gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann wydał rozkaz stawienia oporu i jednoczesnej koncentracji baonów KOP.

Page 40: Magazyn SPECTRUM nr 8

38

wysoki odsetek ludności niepolskiej (głównie Białoru-sinów i Ukraińców). Nie utożsamiali się oni zarówno z państwem polskim, jak i Białoruską SRR, uznając się za „tutejszych”. Z tego względu zakładano, że łatwiej będzie ich zasymilować, a w najgorszym przypadku nie będą oni stawiać oporu władzy polskiej. Ponadto problemem był charakter Polesia. Leży ono w dorze-czu Prypeci i Bugu, usiane jest licznymi jeziorami, roz-ległymi bagnami i rzeczkami. Utrudniało to budowę sieci elektrycznych, trakcyjnych czy komunikacyjnych. W tym też upatrywać trzeba przyczyny tak wysokie-go odsetku ludności „tutejszej”, która odcięta była de facto od innych części kraju, „zaszyta” w swoich wła-snych mikrośrodowiskach, wśród mokradeł poleskich.

Warunki naturalne Polesia postanowiono wykorzy-stać. Po wygranej wojnie 1920 r. polskie kręgi wojsko-we uznały, że na wschodzie przynajmniej w najbliż-szej przyszłości zapewniony jest spokój. Począwszy od 1928 r. specjaliści z Biura Rady Wojennej i Inspek-torzy Armii z GISZ podjęli pracę nad planem operacyj-nym wojny na wschodzie. Kluczowym elementem Pla-nu Operacyjnego „Wschód” było Polesie jako naturalna przeszkoda, która zmusiłaby wojska sowieckie do roz-dzielenia swoich sił. W planach wojskowych na długo-ści 430 km, wzdłuż granicy miał ciągnąć się pas umoc-nień, których budowę planowano zakończyć do 1940 r. Szczególna rola przypadła fortyfikacjom z odcinka „Sarny”. Do chwili ataku sowieckiego we wrześniu nie ukończono budowy wszystkich schronów.

Szkolny kolega Miłosza

Umocnienia na odcinku „Sarny” powierzono Pułko-wi KOP „Sarny” gen. Nikodema Sulika, późniejsze-go dowódcy 5 Kresowej Dywizji Piechoty spod Mon-te Cassino. Kluczowe pozycje w miejscowości Tynne powierzono 4. kompanii kpt. Władysława Raginisa. Po ściągnięciu go wraz z częścią Pułku do Grupy Operacyj-nej „Narew” na odcinek Wizna do kompani zmobilizo-wano młodego prawnika ppor. Jana Bołbotta. W 1930 r. zdał maturę w Państwowym Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta w Wilnie. Jego kolegą szkolnym był Czesław Miłosz, który wspomina go po latach w swo-im Abecadle... Po maturze został wcielony jako legio-nista do 6 Pułku Piechoty Legionów, następnie zo-stał oddelegowany na Dywizyjny Kurs Podchorążych Piechoty przy 5 PP Legionów. W latach 1935–1939 r. studiował na Wydziale Prawa i Nauk Społeczno-Eko-

nomicznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W sierpniu 1939 r. został zmobilizowany do Batalionu Fortecznego „Sarny”, gdzie objął dowództwo plutonu

„Tynne” w 4 kompanii kpt. Emila Markiewicza.

Agresja sowiecka 17 września 1939 r.

Z chwilą przekroczenia granicy państwowej przez jed-nostki Armii Czerwonej dowódca Korpusu Ochrony Pogranicza gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann wy-dał rozkaz stawienia oporu i jednoczesnej koncen-tracji baonów KOP. Polesie i Wołyń przekroczyła Pół-nocna Grupa Armijna komdiwa [skrót od dowódcy dy-wizji w Armii Czerwonej – przyp. red.] Sowietnikowa. Na Tyszycę i Tynne posuwała się sowiecka 60 Dywizja Strzelecka. Atak sowiecki całkowicie zaskoczył oddzia-ły korpusu, które znajdowały się na głębokim zapleczu działań wojennych i były w trakcie przerzucania czę-ści swoich wojsk i sprzętu na zachód na front. W po-śpiechu przystąpiono do odtwarzania łączności, uzu-pełniania amunicji. 19 września o godzinie trzeciej nad ranem oddziały sowieckie podeszły pod polskie umoc-nienia. Po pierwszych walkach żołnierze wroga wyco-fali się. Atak ponowiono dnia następnego, wykorzy-stując gęstą mgłę zalegającą na polach. Walki trwały z przerwami do godziny 15.00.

Mimo okazji do wycofania się, ppor. Bołbott i 49 jego podkomendnych zdecydowali się bronić kluczowego schronu Zasicze do końca. Sowieci wysadzili bunkier wraz z całą załogą. W swych zapiskach dowódca kom-pani kpt. Markiewicz wspominał: Ppor. Bołbot trzyma się bohatersko [19 września]. Po-

dodcinek jego, chociaż opanowany przez npla z ze-wnątrz, dzięki umiejętności walki i woli walki unie-możliwia nplowi przejście do porządku nad nim i ru-szenie w głąb naszego ugrupowania. Patrole npla

– co prawda panują już na naszym zapleczu, lecz większość sił jest związana walką nie tylko w Ber-dusze, ale większa część w Tynnem (...). Ppor. Boł-bot jeszcze kilkakrotnie podaje mi grozę swojego po-łożenia. Czuje, że npl «obkłada» jego obiekty ma-teriałem łatwopalnym, nie zważając na ponoszone przy tym straty. Obliczył, że na jego bezpośrednim przedpolu – w granicach jego widoczności – leży po-nad 100 zabitych. Pomimo to uważa, że sytuacja jego jest jeszcze gorzej niż krytyczna – ma też poczucie, że nie doczeka do wieczora. Zapewnia mnie jednak-że, że bez względu na to, co by się miało stać, będzie

Page 41: Magazyn SPECTRUM nr 8

39POLITYKA

wykonywał powierzone mu zadanie. Duch obrońców jest w tej sytuacji tragicznej – wspaniały (...). Najwię-cej szkód wyrządzają czołgi. Zmieniają one kolejno swoje stanowiska, podchodzą na najbliższe odległo-ści i prowadzą ogień z działek ppanc. [raczej amuni-cją ppanc.] wprost w szczeliny. Oślepiają przez to ob-sługę, a najczęściej powodują niepowetowane straty. Wszyscy najodważniejsi już nie żyją. Ostatnie minu-ty przyniosły mu znowu 8 zabitych oraz 1 ckm znisz-czony. Amunicja jest faktycznie na wyczerpaniu. Ro-zumie, że zaopatrzenie w tej sytuacji jest niemożliwe, ale z uwagi na to, że jest dowódcą, melduje mi, że wy-starczy jej jedynie na 3–4 godziny walki.

Pomimo przeważającej przewagi nieprzyjaciela 4. kompania związała walką 224 Pułk Strzelców oraz batalion 76 Pułku Piechoty, wstrzymując marsz całej 60 Dywizji Strzelców w stosunku do pozostałych jed-nostek sowieckich aż do 22–23 września. Po kapitula-cji kompanii Sowieci rozstrzelali część żołnierzy i ofice-rów na miejscu, a resztę odesłali do łagrów, skąd trafili oni potem do dołów śmierci w Katyniu. Niestety, mimo prowadzonych badań i kwerend historycznych, z ca-łej 4 kompanii znamy jedynie kilka nazwisk. W dniach 16–17 września 2012 r. Rada Ochrony Pamięci Walk

i Męczeństwa, we współpracy z weteranami, wybrała się w rejon Tynne w poszukiwaniu grobów zamordo-wanych żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza.

Zacieranie pamięci

Jan Bołbott został pośmiertnie uhonorowany Krzy-żem Srebrnym Orderu Virtuti Militari przez Prezy-denta RP na uchodźstwie, Ryszarda Kaczorowskie-go. Jednocześnie imieniem podporucznika nazwano Strażnicę Straży Granicznej w Dołhobrodach. Pamiąt-kowa tablica wisi także w budynku Katolickiego Uni-wersytetu Lubelskiego.

Przez lata pamięć o ppor. Bołbocie, jak też i wal-kach całej 4 kompanii była zacierana. Szerzej na-wet, cały wkład i dorobek Korpusu Ochrony Pograni-cza oraz jego walk na Kresach Wschodnich w 1939 r. był przez lata PRL, podobnie jak kwestia Katynia czy zbrodni ludobójstwa na Wołyniu, tematem tabu. Ska-zani na zapomnienie zostali ludzie, którzy w obronie polskich ziem wschodnich oddali swoje życie. Dziś, po 20 latach istnienia wolnej Polski, kiedy wresz-cie możemy mówić o Kresach Wschodnich, Katyniu, Wołyniu, winniśmy tym wszystkim ludziom należny szacunek i wieczną pamięć.

Krzysztof Pawłowski

Student Wydziału Historycznego oraz Wydziału Prawa i Ad-ministracji UJ. Miłośnik barwnych dziejów międzywojennych oraz ukochanych Kresów Wschodnich II RP.

Page 42: Magazyn SPECTRUM nr 8

40

Studia nad narracjami historycznymi zajmują w Polsce tak istotną pozycję, że ich znakomita animatorka, Ewa Domańska, sytuuje się dziś w czołówce światowych ba-daczy (m.in. współredagując wraz z Frankiem Anker-smitem i Hansem Kellnerem prestiżową, jubileuszo-wą publikację Wydawnictwa Uniwersytetu Stanforda Re-Figuring Hayden White z 2009 roku), a spadkobier-cy krajowego narratywizmu historiograficznego zaczy-nają sukcesywnie rozszerzać zakres swych zaintereso-wań badawczych na obszar międzynarodowy. Świadczy o tym chociażby niedawna praca zbiorowa Confronting the Burden of History wydana przez krakowski Universi-tas, w której miejsce honorowe zajmuje sam White.

Powyższe publikacje – a listę tę można by z powo-dzeniem rozszerzyć do niebotycznych rozmiarów – sprawiły, że z dzisiejszego punktu widzenia nie sposób w Polsce mówić o historii w duchu postpozytywistycz-nym. Trudno zwyczajnie zlekceważyć zakres proble-mów wynikających z teorii tropów White’a czy pominąć uwagi Ankersmita na temat reprezentacji historycz-nych. One zaś same natychmiast odsyłają do dalszych studiów z zakresu postpamięci, topografii (np. Pierre Nora i jego lieux de mémoire), oralności, kultury mate-rialnej i wszelkich innych nurtów, które jako mniej lub

bardziej kanoniczne odciskają piętno na szeroko rozu-mianych studiach historycznych, uzależnionych dziś od kolejnych subdyscyplin humanistycznych.

Niezwykle wysoka wśród polskich filozofów, antro-pologów czy literaturoznawców popularność tematy-ki historiograficznej w dostrzegalny sposób kontra-stowała do niedawna ze stosunkowo niewielką liczbą prac dowodzących obecności analogicznych proble-mów nie w świecie tekstów, lecz obrazów. Szczęśli-wie, owa tendencja zaczęła się stopniowo odwracać wraz z ogłaszaniem kolejnych prac klasyków historii sztuki w rodzaju Aby Warburga czy Ernsta Gombricha, dla których historyczność obrazu jest jednym z istot-niejszych czynników, na jakich należy się koncentro-wać w ramach analiz naukowych. Pomimo coraz szer-szej oferty wydawniczej, wzbogacanej obecnie o roz-maite prace z zakresu współczesnych sztuk wizual-nych (np. Estetyka fotografii. Strata i zysk François So-ulages’a z 2012 roku) czy teksty rekapitulujące fun-damentalne założenia leżące u źródeł historii sztu-ki (np. Przed obrazem Georgesa Didi-Hubermana z 2011 roku), wciąż dało się odczuć brak solidnego studium, które problematyzowałoby najistotniejsze zagadnienia związane z historycznością obrazu, sys-

Wizualny analfabetyzm historii pisanej

W ostatnich latach na polskim rynku wydawniczym ukazało się wiele prac dotyczących nowoczesnej teorii historiografii.

Nie tylko już postmodernistyczne z ducha artykuły Haydena White’a, ale również realizujące najnowsze trendy antropolo-

giczne prace Dominica LaCapry czy niejako podsumowujące toczącą się na zachodzie, od lat sześćdziesiątych XX wieku,

debatę teksty Franka Ankersmita doczekały się solidnych przekładów i komentarzy.

Page 43: Magazyn SPECTRUM nr 8

41POLITYKA

Page 44: Magazyn SPECTRUM nr 8

42

tematyzowałoby kluczowe wątki refleksji oraz po-dejmowało próbę krytycznej analizy wybranych dzieł sztuki wizualnej, przy uwzględnieniu co istotniejszych dwudziestowiecznych koncepcji teoretycznych.

Powyższą lukę wydawniczą wypełniła niedawno znakomita praca Petera Burke’a: Naoczność. Materia-ły wizualne jako świadectwa historyczne, która speł-nia warunki profesjonalizmu z jednej i przystępno-ści z drugiej strony. Wychodząc od przekonania, że obrazy, tak jak teksty i relacje ustne, stanowią istotną odmianę świadectwa historycznego, autor wprowadza w rzeczywistość wizualną nie tylko kreśląc historycz-ny kontekst sztuk plastycznych, lecz łącząc je z boga-tym zapleczem ikonologicznym, strukturalistycznym, poststrukturalistycznym, psychoanalitycznym, kultu-rowym oraz medioznawczym. Kolejne rozdziały książ-

ki, konstruowane zgodnie z dystynkcją tematyczną lub koncepcjami teoretycznymi, wprowadzają zarów-no w najważniejsze koncepcje historyczności sztuk wizualnych (począwszy od czerpiących z malarstwa prac historycznych Johana Huizingi, poprzez działal-ność Instytutu Warburga, a na retoryce obrazu Barthe-sa skończywszy), jak i kluczowe zakresy tematyczne, które wyłaniają się z proponowanego ujęcia: iluzorycz-ność portretu, indoktrynacyjny charakter malarstwa religijnego, polityczne uwikłanie malarza historyczne-go czy wpływ wizualnych przedstawień kulturowej ob-cości na kształtowanie się stereotypów.

Trudno zrekapitulować chociaż część z cennych spostrzeżeń Burke’a. Poziom nasycenia jego pracy pojęciami jest bowiem tak ogromny, iż tylko za spra-wą niezwykle potoczystego stylu całą książkę da się przyswoić raptem w kilka godzin. Teorie w rodzaju l’effet de réel Barthesa pod piórem autora Naoczności stają się jasne i przejrzyste, a jeśli nawet tracą przez to sporą część istotnych niuansów, to bez znaczącego uszczerbku dla proponowanej w książce perspekty-wy badawczej. Heterogeniczny stelaż pojęciowy – na-wiązujący zarówno do teorii sztuki Gombricha, my-śli poststrukturalnej Barthesa, morfologii Proppa, se-miologii Eco, postkolonializmu Saida czy antropologii Geertza – obudowany jest bowiem całym szeregiem

studiów przypadku oraz wieńczących wywód kon-tekstów. Do jednego z ciekawszych wątków należy spostrzeżenie, jakoby starożytni Grecy zrezygnowa-li z ilustrowania traktatów botanicznych ze względu na techniczną trudność precyzyjnego duplikowania wizualnych przedstawień roślin w kolejnych rękopi-śmiennych egzemplarzach dzieła. Ta i podobne dygre-sje sprawiają, iż książka w znaczący sposób wykracza poza obszar badań nad wizualnością, będąc doskona-łym źródłem inspiracji dla reprezentantów wszelkich dyscyplin humanistycznych.

Choć ewentualne mankamenty pracy Burke’a nie mogą przyćmić jej ogromnej wartości, to jednak war-to wspomnieć przynajmniej o jednym drastycznym uproszczeniu, jakiego dopuścił się autor. W sposób szczególnie bezwzględny potraktowana została bo-

wiem Leni Riefenstahl, au-torka najsłynniejszego filmu propagandowego Triumf woli, który stał się wzorem dla ca-łych pokoleń twórców kine-matografii. Badacz, określając

ją jednoznacznie jako „admiratorkę Hitlera”, całkowicie pomijając przekonujące skądinąd deklaracje samej re-żyserki, które poddają w wątpliwość podobne przypo-rządkowanie. Tego typu niedopatrzenia – nie wiado-mo zresztą, czy aby całkiem przypadkowe – nie mogą jednak w żadnym stopniu przyćmić ewidentnych zalet pracy, która na niespełna dwustu stronach mieści wię-cej, aniżeli niejedna potężna monografia historyczna.

Jeśli czytelnikowi Naoczności doskwierać może jaki-kolwiek brak, to jedynie ten związany z samą formą wydawniczą. Choć bowiem praca zawiera aż osiem-dziesiąt dwie reprodukcje, to wszystkie drukowane są na zwykłym papierze w wersji czarno-białej. Nie wpły-wa to, rzecz jasna, na wartość merytoryczną, zwłasz-cza że znakomita większość analizowanych przez ba-dacza dzieł mieści się w ścisłym kanonie, a zatem do-stęp do ich lepszych wersji nie powinien przysporzyć większych trudności. Warto jednak wspomnieć, iż oczekiwania czytelnika poszukującego wizualnie do-pracowanego oparcia dla omawianej tu pracy całkowi-cie zaspokoić powinna książka Flavio Febbraro i Bur-kharda Schwetje Historia świata w sztuce, pomyślana właśnie jako albumowe wydawnictwo osadzające hi-storię sztuk plastycznych w rozległym kontekście hi-storycznym: od Kodeksu Hammurabiego po wydarze-nia z 11 września 2001. Merytoryczne propozycje owej

Niezwykle wysoka wśród polskich filozofów, antropologów czy literaturo-znawców popularność tematyki historiograficznej w dostrzegalny sposób

kontrastowała do niedawna ze stosunkowo niewielką liczbą prac dowodzących obecności analogicznych problemów nie w świecie tekstów, lecz obrazów.

Page 45: Magazyn SPECTRUM nr 8

43POLITYKA

publikacji są nieporównanie bardziej skromne, aniże-li te z erudycyjnej pracy Burke’a, jednak jakość wyda-nia zasługuje na najwyższe uznanie. Kilkaset dosko-nałej jakości reprodukcji z osobnymi zbliżeniami na detal opatrzonych jest tu zwięzłym komentarzem hi-storycznym wzbogaconym o dosyć konwencjonalne wprawdzie, lecz adekwatne tropy analityczne odno-szące się do samych dzieł. Książka nie tylko więc za-spokaja potrzeby estetyczne, lecz dostarcza rozległe-go materiału egzemplifikacyjnego, która porządku-je cały dorobek kultury wizualnej zgodnie z kluczem narracji historycznej. O ile zatem niezwykle skromny wstęp oraz słabo rozwinięty komentarz teoretyczny nie pozwala pracy Febbraro i Schwetje spełnić rygo-rów naukowości, to jej jakość wizualna oraz przepro-wadzona z prawdziwych rozmachem egzemplifikacja rekompensują wszelkie merytoryczne braki.

Potężna dawka wiedzy, jakiej dostarcza Naoczność oraz trudna do przemilczenia staranność, z którą wy-dano Historię świata w sztuce sprawiają, że książki te są wspaniałym przykładem wzajemnie uzupełniające-go się duetu. Praca Burke’a może posłużyć za doskona-łe opracowanie dotyczące problematyki historyczności materiałów wizualnych, zaś książka Febbraro i Schwe-tje nie tylko wzbogacić wrażenia lekturowe o istotny dla tematu akcent estetyczny, ale również rozszerzyć prak-tyczny wymiar historycznego uwikłania dzieł o te przy-kłady, na które siłą rzeczy w Naoczności nie wystarczy-ło miejsca. Dzięki równoległej lekturze książek, każda z nich zyskuje dodatkowy wymiar: profesjonalna praca o wizualności wykracza poza mury akademii, zaś wielo-barwny album nabiera merytorycznej obudowy, niepo-zwalającej zachwiać równowagę pomiędzy historycz-nym horyzontem a teoretyczną perspektywą.

Mateusz Zimnoch

Doktorant w Instytucie Filozofii UJ. Redaktor naczelny „Ma-gazynu Spectrum”, z-ca redaktora naczelnego „Naukowego Przeglądu Dziennikarskiego”, Wiceprezes Forum Obywatel-skiego UJ. Zajmuje się filozofią mediów.

Page 46: Magazyn SPECTRUM nr 8

G51

46

Modernizacja z rozmachem

Sprawiedliwa kawa uleczy świat?

Page 47: Magazyn SPECTRUM nr 8

Gospodarka

Page 48: Magazyn SPECTRUM nr 8

46

Niedoścignionym marzeniem wydaje się znalezie-nie recepty na wyleczenie tych wszystkich „bolączek” współczesnego świata. Zwolennicy ruchu Fair Tra-de* – Sprawiedliwy Handel twierdzą, że znają lek, któ-ry może w znaczący sposób wspomóc ten proces. Jed-nakże medykamenty bywają nieskuteczne, a nawet mogą nieść za sobą skutki uboczne. Zastanówmy się zatem, czy kupując kawę dwie ulice od domu naprawdę pomagamy najuboższym z innego kontynentu, a nasz koszyk z zakupami ma większe znaczenie dla losów świata niż najbardziej wpływowi politycy.

Mimo że frekwencje wyborcze w krajach Zachodu są wciąż bardzo niskie, wydaje się, iż polityczne zaanga-żowanie społeczeństwa wzrasta. Wniosek taki moż-na wysnuć na podstawie statystyki sprzedaży produk-tów oznaczonych logo Fair Trade, która każdego roku zauważalnie się powiększa, a do ruchu popierającego Sprawiedliwy Handel dołączają już nie tylko sklepy, ale także osoby publiczne, szkoły czy nawet państwa – np., ogłoszona w 2008 roku „Narodem Fair Trade”, Walia.

W Polsce moda na Sprawiedliwy Handel dopiero raczkuje – rozpoznawalność logo Fairtrade* kształtu-je się w naszym kraju na poziomie 3%. W Europie Za-chodniej, mimo że tylko 5% ogółu produktów to te no-

szące logo Fairtrade, sprzedaż wzrasta w bardzo szyb-kim tempie – rocznie aż o około 40%. Ruch zaczął się prężnie rozwijać na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, co związane było z ogromnym kryzysem na rynku kawowym, w czasie którego ceny ziaren ka-wowca spadły o ponad 70%. Kryzys spowodowany zo-stał upadkiem International Coffee Agreement, poro-zumienia między importerami a eksporterami kawy, którego zadaniem było utrzymywanie cen na wyso-kim, stałym poziomie. Trudno więc dziwić się szuka-niu przez właścicieli plantacji ratunku przed „niespra-wiedliwością kapitalistycznego wolnego rynku” i zwró-ceniu się w stronę ruchu popierającego powrót do ostrych regulacji handlu, w szczególności regulacji cen.

Sprawiedliwy Handel za cel obrał poprawienie sytu-acji nieuprzywilejowanych producentów z krajów bied-nego Południa i promocję zrównoważonego rozwoju gospodarczego. Jak podaje strona www.sprawiedliwy-handel.pl, najważniejszym z „10 standardów Sprawie-dliwego Handlu” jest ten mówiący o ułatwianiu rozwo-ju producentów znajdujących się w złej sytuacji ekono-micznej, którzy – będąc stowarzyszeni w ruchu – mają stawać się bardziej konkurencyjni na globalnym rynku. Według ideologii Fair Trade plantatorzy mają szansę

Sprawiedliwa kawa uleczy świat?

2,7 miliarda ludzi na świecie żyje za mniej niż dwa dolary dziennie. 900 milionów osób głoduje, a w wyniku skrajnego nie-

dożywienia co pięć sekund umiera dziecko.

Page 49: Magazyn SPECTRUM nr 8

47 GOSPODARKA

zwiększenia swej samodzielności oraz dostępu do no-wych rynków. Niestety, nie przed wszystkimi otwiera się ten szeroki wachlarz możliwości. Plantacje Fair Tra-de nie są wybierane wedle potrzeby, lecz na podstawie szeregu, trudnych do spełnienia dla wyjątkowo ubogich mieszkańców krajów Trzeciego Świata, kryteriów. Dla przykładu: aby dołączyć do FLO (Fairtrade Labelling Or-ganization), należy wnieść opłatę sięgającą ponad trzy tysiące dolarów oraz posiadać kontrakt i środki na eks-port kawy, co wiąże się z kosztem w wysokości mniej więcej piętnastu tysięcy dolarów za kontener. Jest to kwota niewyobrażalna dla ludzi dotkniętych skraj-nym ubóstwem, a zwłaszcza dla producentów z Etio-pii – jednego z najuboższych krajów świata, gdzie śred-

ni roczny dochód wynosi około 700 dolarów na osobę. Przestaje zatem dziwić fakt, że znaczna część produk-tów Fair Trade (około 25%) pochodzi z Meksyku, kraju relatywnie bogatego, w którym średni roczny dochód na osobę to aż dziewięć tysięcy dolarów.

Czy w takim razie można nazwać „sprawiedliwą” sy-tuację, w której wsparcie otrzymuje tylko wąska grupa, wybrana na podstawie dosyć wyśrubowanych kryte-riów? Wydaje się, że zatracono gdzieś ideę bezintere-sownej pomocy, nastawionej na poprawę losu najuboż-szych, a nie na zarabianie. Zapewne pomysłodawcami i zwolennikami Sprawiedliwego Handlu kieruje chęć po-prawy losu najbardziej potrzebujących. Członkowie ru-chu bronią wymogu wnoszenia opłat, argumentując to zbyt dużą liczbą chętnych do uzyskania certyfikatu Fa-irtrade*. Niestety, wszystko to powoduje, że górę w tej rozpędzonej machinie zaczyna brać biurokracja i for-malności mające za zadanie wyłonić „najbardziej po-trzebujących”, co w tym przypadku najwyraźniej nie oznacza tych, którzy znajdują się w najgorszej sytuacji.

Dodatkowo, analizując badania przeprowadzone przez Centrum im. Adama Smitha oraz magazyn „The Economist”, zauważamy, że tylko 10% zysku ze sprze-daży certyfikowanych produktów trafia do producen-ta. W tej sytuacji warto zastanowić się również nad tym, czy naprawdę pomagamy biednym producen-tom i pracownikom plantacji, a nie przypadkiem po-średnikom czy nawet samym urzędnikom. Szkoda, że ruch namawia jedynie do kupowania produktów Fair-

trade, zamiast pokazać konsumentom inne opcje, jak na przykład możliwość finansowego wspierania róż-nych fundacji, skąd pieniądze bezpośrednio trafiają do najuboższych.

Fair Trade krytykowany jest jednak głównie z po-wodu swojego przewodniego hasła: „Uczciwa cena za produkty”. Jednak co konkretnie oznacza określenie

„uczciwa”? Według przedstawicieli ruchu, cena ta ma być dostosowana do lokalnych uwarunkowań, pokry-wając koszty produkcji. Oznacza to, że cena produktu nie może być zbyt niska. Fair Trade ustala ceny wyj-ściowe (Minimalna Cena Fairtrade), po jakich mają być sprzedawane produkty oznaczone logiem ruchu. Trze-ba jednak pamiętać, że niskie ceny są najczęściej spo-

wodowane złą jakością lub nadprodukcją, co wedle podstawowych praw rynku powinno być dla producentów

sygnałem do zmiany rodzaju produkcji lub odejścia od nieopłacalnego interesu. Odgórne sterowanie handlem rozleniwia producentów, którzy oduczają się walki w kapitalistycznych warunkach, co – niestety – w dłuż-szym okresie czasu może obrócić się na ich niekorzyść, gdyby moda na produkty Fair Trade przeminęła.

Ustalenie wysokiej ceny może również zachęcać co-raz więcej osób do zapoczątkowania produkcji w danej dziedzinie, co powoduje znaczący spadek cen na wol-nym rynku i tym samym pogarsza sytuację farmerów niezrzeszonych z ruchem.

Organizacja nie tylko dąży do wyśrubowania cen produktów oznaczonych logo Fairtrade, lecz również przyznaje dotacje na prowadzenie działalności. Doda-wane są one do ceny zakupu i wykorzystywane w in-westycjach społecznych i gospodarczych. Część dota-cji przyznawana jest na edukację czy unowocześnie-nie produkcji, jednakże liberalni ekonomiści twierdzą, że system taki jak Fair Trade nagradza tym samym niewydajnych farmerów, zrównując ich z tymi, którzy rozwinęli się dzięki przychylnym warunkom, a przede wszystkim dzięki swej ciężkiej pracy.

Z falą krytyki nie zgadza się Ian Bretman, dyrektor Fundacji Fairtrade, argumentując: Nic nie stoi na prze-szkodzie, by producenci zrzeszeni w Fair Trade wykorzy-stywali dotacje przyznawane przez nasz ruch do zainwe-stowania w nowe sektory gospodarki.

Pozostaje mieć w takim razie nadzieję, że niewy-dajni plantatorzy rzeczywiście zostaną zmotywowa-

Warto zastanowić się również nad tym, czy naprawdę pomagamy biednym produ-centom i pracownikom plantacji, a nie przypadkiem pośrednikom czy nawet sa-

mym urzędnikom.

Page 50: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 51: Magazyn SPECTRUM nr 8

49 GOSPODARKA

ni środkami pieniężnymi do zmiany branży na taką, w której będą mogli się rozwinąć, zamiast tkwić w nie-efektywnym, lecz bezpiecznym biznesie, gdzie mogą li-czyć na z góry ustaloną cenę za swe plony.

Minimalna Cena Fairtrade stawia także nas, konsu-mentów, w niezbyt korzystnej sytuacji. Przykładowo, na Kostaryce większość produkcji Fair Trade znajdu-je się w miejscach, gdzie zbierane są ziarna kawy bar-dzo słabej jakości. Zapewne bez wsparcia ruchu Spra-wiedliwego Handlu zaprzestanoby produkcji na tych obszarach, bo nikt nie chciałby jej sztucznie podtrzy-mywać. Co to więc oznacza dla klientów? Odpowiedź jest prosta: na rynku pojawia się kawa o bardzo ma-łej wartości, sprzedawana jednak po sztucznie wy-górowanych cenach. Zwykły konsument nie zawsze

potrafi odróżnić, czy kupując w dobrej wierze paczkę kawy oznaczoną logo Fairtrade nie znajdzie w środ-ku ziaren o gorszej jakości, niż podpowiadałaby to cał-kiem wysoka cena. Oczywiście nie można tego rozu-mieć opacznie, uogólniając całość produkcji Fairtrade czy zniechęcając do pomagania biednym, którzy nie są w stanie zaoferować świetnej jakości. Trzeba mieć je-dynie świadomość, że wśród bardzo wartościowych produktów znajdą się również te słabsze, a nam trud-no będzie je rozróżnić. Jednakże słaba jakość niektó-rych z produktów Fairtrade nie wynika wyłącznie ze wspierania nieurodzajnych regionów, lecz z faktu zu-pełnie prozaicznego, jakim jest naturalna chęć każde-go rozsądnego przedsiębiorcy do maksymalizowania zysku minimalizując koszta.

Wyobraźmy sobie następującą sytuację: produ-cent ma dwa worki z ziarnami kawy, lecz tylko jeden może być sprzedany jako Fair Trade. Worek A zawie-ra kawę dobrej jakości i na wolnym rynku ma wartość 1,4 dolara, natomiast wartość worka B – gorszej jako-ści – wyniesie 1,2 dolara. Sprzedaż którego worka bę-dzie więc bardziej opłacalna na wolnym rynku? Oczy-wiście worka A. Bardzo łatwo możemy z tej sytuacji wysunąć wnioski, które mówią, że dla zmaksymalizo-wania zysku plantator sprzeda worek lepszej jakości na wolnym rynku, natomiast dla Fair Trade przezna-czy kawę gorszej jakości, mimo to będziemy zachęcani do zakupu produktu z logo Fairtrade. Naturalnie, trud-no takiej sytuacji zaradzić. Za takie działanie oczywi-

ście nie można potępiać osób, których najważniejszym celem pracy powinien być zysk, ani ruchu Sprawiedli-wego Handlu, któremu ciężko będzie znaleźć alterna-tywne i zarazem rozsądne wyjście.

Pomimo, że kandydaci do posiadania certyfikatu Fair Trade muszą spełnić szereg często wygórowa-nych oczekiwań, wśród kryteriów są również te bardzo potrzebne do polepszenia warunków życia w krajach Trzeciego Świata. Do jednego z nich możemy zaliczyć wymóg zapewnienia przez przedsiębiorców bezpiecz-nego i zdrowego środowiska pracy. W tym celu mają być przestrzegane międzynarodowe oraz lokalne prze-pisy, w tym normy narzucone przez Międzynarodo-wą Organizację Pracy, na przykład zakaz pracy nie-wolniczej, wprowadzenie maksymalnego dopuszczal-

nego wymiaru godzin czy też dbanie o higie-nę miejsca pracy, by przeciwdziałać rozprze-

strzenianiu się chorób. Myślę, że tego typu wymaga-nia narzucane przez Fair Trade przyniosą w dłuższym okresie czasu ogólną poprawę warunków pracy i to nie tylko wśród certyfikowanych producentów. Jeśli Spra-wiedliwy Handel nadal będzie się rozwijać, nie tylko wzrośnie liczba miejsc zapewniających godziwe wa-runki pracy, lecz również jest szansa na polepszenie standardów na innych plantacjach, których właścicie-le – w obawie przed utratą pracowników – zaczną prze-strzegać podstawowych zasad pracy.

Warto podkreślić także zaangażowanie zwolenni-ków Fair Trade w ochronę praw kobiet i dzieci. Od pra-codawców wymaga się, by przestrzegali Konwencji o prawach dziecka, czyli między innymi minimalnego wieku osoby mogącej znaleźć na plantacji zatrudnie-nie, a przede wszystkim wprowadzenie zakazu nie-wolniczej pracy dzieci. Farmy, na których pracują bar-dzo młode osoby są szczególnie monitorowane przez ruch. Część przyznawanych przez Sprawiedliwy Han-del dotacji ma być przeznaczana na edukację dzieci, co jest założeniem wyjątkowo ważnym w krajach, w któ-rych prawie 30% najmłodszych obywateli w ogóle nie rozpoczyna nauki, a wśród uczących się mniej niż po-łowa kończy podstawówkę. Kobiety natomiast, dzię-ki standardom Fair Trade, mogą liczyć na „taką samą płacę za taką samą pracę”. Muszą mieć zapewnione identyczne prawa jak mężczyźni, na przykład do bycia aktywnymi członkami organizacji zrzeszających pra-cowników, ale i do ochrony w czasie ciąży.

System taki jak Fair Trade nagradza niewydajnych farmerów, zrównując ich z tymi, którzy rozwinęli się dzięki swej ciężkiej pracy.

Page 52: Magazyn SPECTRUM nr 8

50

Debata dotycząca Fair Trade kręci się głównie wo-kół problemu wolnego rynku, który to według libe-ralnych ekonomistów jest uważany za „lek na całe zło”, natomiast przez zwolenników ruchu Sprawie-dliwego Handlu za jedną z głównych przyczyn kry-zysu powodującego postępujące ubożenie, z którym to ruch walczy. Doświadczenia historyczne pokaza-ły nam jednak, że właśnie „niewidzialna ręka rynku” napędzała gospodarkę, a to na czym wyrósł Spra-wiedliwy Handel, czyli kryzys na rynku kawowym,

był być może spowodowany dążeniami do zbytnie-go sterowania handlem za pośrednictwem „Inter-national Coffee Agreement”. My, jako konsumenci, mamy w ręku broń ciężkiego kalibru – nasz koszyk z zakupami. Używajmy więc go rozważnie i – przede wszystkim – świadomie.

*Określenie „Fair Trade” odnosi się do całej organizacji, natomiast nazwa „Fairtrade” pisana razem oznacza cer-tyfikowane produkty ruchu.

Elżbieta Madej

Studentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Ja-giellońskiego. Miłośniczka architektury secesyjnej oraz kuchni regionalnej. W wolnych chwilach przemierza Kraków na rol-kach i zwiedza świat.

Page 53: Magazyn SPECTRUM nr 8

51 GOSPODARKA

W ostatnich latach wiele mówiło się o zmianach struktur dowodzenia i intratnych kontraktach w sektorze zbro-jeniowym, które mają doprowadzić do modernizacji Sił Zbrojnych RP. Dzięki nim mają one uzyskać interopera-cyjność z sojusznikami należącymi do NATO i być zdol-ne do skuteczniejszej obrony polskiego terytorium przed zagrożeniem zewnętrznym. Oprócz tego, dzięki zaku-pom nowego sprzętu, misje zagraniczne mają stanowić mniejsze wyzwania dla polskich żołnierzy. Co więcej, in-westycje rozstrzygnięte w przetargach mają przynieść nowe miejsca pracy w przemyśle – dzięki tzw. poloni-zacji produkcji sprzętu, wzrost wskaźnika innowacyjno-ści polskich zakładów, ich większą konkurencyjność na rynkach globalnych oraz dać szansę polskim uczelniom wyższym na udział w komercjalizacji i rozwojowi badań na nich prowadzonych. Innymi słowy, chodzi o wzrost wskaźnika B+R (prace badawczo-rozwojowe, ang. R&D – research and development). Czy jednak rzeczywiście można liczyć na rychłe unowocześnienie polskiej armii i uzyskanie korzyści, o których mowa powyżej?

Nowe inwestycje kołem zamachowym gospodarki

By mówić o możliwości głębokich pozytywnych prze-kształceń polskich sił zbrojnych, należy przyjrzeć się

zmianom legislacyjnym oraz dokumentom progra-mowym. Chodzi głównie o Ustawę o zmianie usta-wy o urzędzie Ministra Obrony Narodowej z 21 lipca 2013 roku zakładającą reformę systemu kierowania i dowodzenia armią. Powołane tym aktem prawnym Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych oraz Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych zastą-piły dotychczasowe Dowództwa Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej oraz Sił Specjalnych (te natomiast zostaną przekształcone w Inspektoraty). Szef Sztabu Generalnego będzie odtąd pełnił funkcję organu planistycznego i pomocniczego Ministra Obro-ny Narodowej. Wskazane zmiany mają przyczynić się do usprawnienia funkcjonowania struktur wojsk, jed-nakże są też obiektem krytyki – raz jako niezgodne z Konstytucją RP, a raz jako wprowadzane w nieod-powiednim momencie, co może wprowadzić chaos. Po drugie, chodzi o uchwałę Rady Ministrów z 17 września 2013 roku, dotyczącą …ustanowienia programu wielo-letniego „Priorytetowe zadania modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP w ramach programów operacyjnych”, której uszczegółowieniem jest „Plan Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych w latach 2013–2022”. Zawie-ra on 14 programów, które mają pochłonąć 91 z plano-wanych 139 miliardów złotych. Na szczególne podkre-ślenie zasługuje projektowany system obrony przeciw-

Modernizacja z rozmachem

W ostatnich miesiącach doszło do wielu transformacji dotyczących polskich sił zbrojnych, a zmiany te skupiły się na kwe-

stii ich wszechstronnej modernizacji. Chodzi przede wszystkim o szereg inicjatyw odnośnie uproszczenia procedur zaku-

pów nowego uzbrojenia, konsolidacji polskiego przemysłu zbrojeniowego czy zmian struktur dowodzenia. Te doniosłe za-

gadnienia zasługują na bliższą uwagę oraz próbę oceny.

Page 54: Magazyn SPECTRUM nr 8

52

rakietowej („Tarcza Polski”, czyli przeciwlotniczy i prze-ciwrakietowy zestaw rakietowy średniego zasięgu „Wi-sła”), którego finansowanie ma zapewnić znowelizo-wana w kwietniu 2013 roku Ustawa o przebudowie i modernizacji Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej (koszty mogą sięgnąć ponad 14 mld zł). Warto wspo-mnieć również o opublikowanej – dzięki staraniom Pre-zydenta RP oraz analityków pracujących pod egidą Biu-ra Bezpieczeństwa Narodowego – Białej Księdze Bez-pieczeństwa Narodowego RP, która diagnozuje główne problemy oraz wskazuje rozwiązania w tytułowej dzie-dzinie oraz zmianach w procesie kupowania nowego sprzętu i uzbrojenia wojskowego za sprawą zmian tre-ści decyzji Ministra Obrony Narodowej odnośnie tych kwestii. To nie wszystko – szkolnictwo wojskowe także czekają zmiany prowadzące do jego konsolidacji.

Już na obecną chwilę realizowanych jest wiele pro-gramów zbrojeniowych, mających realny wpływ na pol-ską gospodarkę, angażujących ogromne środki finan-sowe i krajowy przemysł. Jeśli chodzi o wojska lądowe, zdecydowano się na podpisanie wielu kontraktów. Po

pierwsze, za 674 mln zł zakupiono 910 polskich cięża-rówek średniej ładowności i wysokiej mobilności Jelcz 442.32, co stanowi dopiero początek, gdyż planuje się zakup za ok. 3 mld zł kilku tysięcy pojazdów mających zastąpić wysłużoną flotę składającą się głównie ze Starów 266. W 2015 roku w Poznaniu powstanie Cen-trum Silników Wojskowych, które będzie – we współ-pracy z Politechniką Poznańską – produkować i ser-wisować zespoły napędowe dla odnawianej floty po-jazdów ciężarowych. Po drugie, doszło do podpisania umowy na kwotę 180 mln euro na dostawę niemiec-kich czołgów Leopard 2A5 (105 sztuk) i Leopard 2A4 (14 sztuk) wraz z pakietem obejmującym 220 pojazdów lo-gistycznych: wozów zabezpieczenia technicznego Ber-gepanzer 2, ciężarówek i samochodów terenowych oraz wyposażenia do tychże czołgów. Stanowi to uzu-pełnienie kontraktu z 2002 roku na 128 Leopardów 2A4, które obecnie mają zostać zmodernizowane przez pol-skich producentów za setki milionów złotych do stan-dardu Leopard 2PL. Planuje się również opracowanie polskiej platformy czołgowej, na którą będą się skła-dać: Wóz Wsparcia Bezpośredniego (WWB) i zunifiko-

wany z nim Wóz Zabezpieczenia Technicznego (WZT). Oba pojazdy będą się opierać na Uniwersalnej Modu-łowej Platformie Gąsienicowej (UMPG). Po trzecie, pol-ska armia wzbogaci się za 1,65 mld zł o 307 Kołowych Transporterów Opancerzonych Rosomak, które dołą-czą do 690 obecnie użytkowanych egzemplarzy naby-tych w 2002 roku za ok. 5 mld zł od fińskiej Patrii. Pol-ski przemysł pracuje również nad jego następcą, który ma się pojawić do 2019 roku i należeć do najnowocze-śniejszych konstrukcji na świecie. Oprócz wskazanych inwestycji wojska lądowe mają wzbogacić się m.in. o dalekosiężne zestawy rakietowe Homar, 200 nowo-czesnych granatników rewolwerowych dla piechoty, 27 ciężkich kołowych pojazdów ewakuacji i ratownic-twa technicznego oraz 3 opancerzone ciągniki siodło-we do przewozu ciężkiego sprzętu.

W przypadku Marynarki Wojennej RP także panu-je spory ruch inwestycyjny. We wrześniu 2013 roku doszło do podpisania kontraktów na budowę trzech niszczycieli min typu Kormoran 2 (1,2 mld zł) i dokoń-czeniu prac nad okrętem patrolowym ORP „Ślązak”

(pierwotnie korweta wie-lozadaniowa ORP „Gaw-ron”). Trwają również-przygotowania do zakupu trzech okrętów podwod-

nych (7,5 mld zł), trzech okrętów patrolowych z funkcją zwalczania min (kryptonim „Czapla”) oraz trzech okrę-tów obrony wybrzeża (kryptonim „Miecznik”). Co więcej, 750 mln zł zostało przeznaczonych na nadmorski dywi-zjon rakietowy wyposażony w norweskie pociski typu NSM (Naval Strike Missile) firmy Kongsberg do zwalcza-nia okrętów oraz celów lądowych. Rząd chce przezna-czać na Marynarkę Wojenną RP co najmniej 1 mld zł rocznie do 2022 roku, a ogół wydatków w ramach pro-gramów modernizacyjnych ma sięgnąć 13,7 mld zł.

Siły powietrzne zostaną niebawem wzmocnione przez nowe samoloty szkoleniowe (AJT – Advanced Jet Trainer), co jest bardzo istotne z racji dobiegającej koń-ca eksploatacji odrzutowców TS-11 Iskra (wyczerpa-nie resursów oraz niemożność szkolenia na nich pilo-tów do latania na myśliwcach F-16). Zdecydowano się wyłożyć ok. 1,2 mld zł na włoską konstrukcję M-346 produkcji Alenia Aermacchi, należącą do koncer-nu zbrojeniowego Finmeccanica, wraz ze wsparciem technicznym (w tym części zamienne) i logistycznym, a także symulatory lotu i procedury awaryjne (kata-pultowanie), wyposażenie dydaktyczne, sprzęt obsługi

Rząd chce przeznaczać na Marynarkę Wojenną RP co najmniej 1 mld zł rocznie do 2022 roku, a ogół wydatków w ramach programów modernizacyjnych ma

sięgnąć 13,7 mld zł.

Page 55: Magazyn SPECTRUM nr 8

53 GOSPODARKA

naziemnej, dokumentację oraz informatyczny system wspar-cia eksploatacji. Chodzi o osiem samolotów z opcją rozszerze-nia zamówienia o kolejne czte-ry. Dużą większą wartość będzie mieć jednak przetarg na śmigłowce bojowe. Na 70 ma-szyn (48 wielozadaniowo-transportowych, 10 poszu-kiwawczo-ratowniczych, 6 ratownictwa morskiego oraz 6 przeznaczonych do zwalczania okrętów pod-wodnych) planuje się wydać ok. 8 mld zł. Planuje się również zwiększyć potencjał myśliwców F-16 dzięki zakupom rakiet AGM-158 JASSM mogących razić cele w odległości 370 km, ale zgodę na ich sprzedaż musi wyrazić amerykański Kongres.

Niezwykle istotne dla polskiego przemysłu zbroje-niowego jest również utworzenie Polskiej Grupy Zbro-jeniowej (PGZ). Przez wiele lat trwał spór o to, w jaki sposób przeprowadzić jego konsolidację, by polskie produkty mogły konkurować na bardzo wymagającym globalnym rynku handlu bronią oraz uzyskać zdolność do dostarczenie polskim siłom zbrojnym nowocze-snego sprzętu. W styczniu 2014 roku rząd zdecydo-wał o wniesieniu 12 spółek należących do Skarbu Pań-stwa, w tym 11 Wojskowych Przedsiębiorstw Remon-towo-Produkcyjnych (WPRP) oraz Huty Stalowa Wola (HSW), do nowopowstałej PGZ. Ostatecznie ma się na nią składać ok. 30 spółek, również te, które obecnie na-leżą do Polskiego Holdingu Obronnego (dawnej Gru-py Bumar), największego gracza w polskim przemy-śle zbrojeniowym. Powstanie nowego podmiotu budzi jednak szereg wątpliwości wśród przedstawicieli sek-torowych spółek, którzy nie są przekonani, czy sprosta on postawionym zadaniom.

Wnioski

Ambitne plany inwestycyjne forsowane przez rząd połączone z uproszczeniem procedur przetargowych, zmiana struktur dowodzenia, konsolidacja uczelni wojskowych oraz przemysłu zbrojeniowego wskazu-ją, że wszechstronna modernizacja Sił Zbrojnych RP stanowi jeden z priorytetów polskiego rządu. Zyska polski przemysł zbrojeniowy, który będzie benefi-cjentem offsetu ze strony partnerów zagranicznych oraz – dzięki temu, że jest głównym dostawcą ar-mii – zyskają polskie uczelnie, które będą mogły włą-czyć się w powyższe procesy przez komercjalizowa-

nie swoje dokonań. Zyska jed-nak przede wszystkim armia, która wciąż posługuje się sprzę-tem w większości pamiętającym czasy Układu Warszawskiego.

Można mieć jednak wątpliwo-ści, czy wszystko przebiegnie we wzorowym porządku. Powolne wychodzenie z kryzysu gospodarczego oraz znaczny deficyt budżetowy mogą doprowadzić do we-ryfikacji planów inwestycyjnych lub ich opóźnień. Nie-dawna dymisja wiceministra obrony narodowej, gen. Waldemara Skrzypczaka, który odpowiadał za za-kupy sprzętu dla wojska, z pewnością nie przyspie-szy zmian. Przedłużająca się konsolidacja przemysłu obronnego i wątpliwości w kwestii jej kierunku nie na-strajają optymistycznie. Powstanie silnego podmio-tu zdolnego sprawnie wyrobić sobie międzynarodo-wą markę oraz doprowadzić do unowocześnienia pro-dukcji poszczególnych przedsiębiorstw potrwa jeszcze wiele miesięcy. Zmiany w szkolnictwie wojskowym postępują powoli, co widać choćby na przykładzie za-wetowania w 2011 roku przez Prezydenta RP Ustawy o utworzeniu Akademii Lotniczej w Dęblinie jako szko-dzącej profesjonalnemu szkoleniu żołnierzy. Ciężko na obecny moment ocenić, jak sprawdzą się nowe struk-tury dowodzenia i czy ta zmiana rzeczywiście przyczy-ni się do unowocześnienia Sił Zbrojnych RP. Niemniej należy pozytywnie odnieść się do aktywnego podej-ścia rządu w stosunku do armii i wysiłków w celu jej gruntownego unowocześnienia. Nie wolno jednak za-pominać, że ostateczna ocena opisywanych poczynań może zostać wystawiona dopiero po osiągnięciu za-kładanych celów, co potrwa jeszcze wiele lat.

Wojciech Pawłuszko

Student V roku prawa na WPiA UJ. Sekretarz Koła Naukowe-go Prawa Publicznego Gospodarczego TBSP UJ, stypendy-sta Prezesa Rady Ministrów, stypendysta Rektora UJ za wy-niki w nauce, laureat Stypendium Ministra Nauki i Szkolnic-twa Wyższego za wybitne osiągnięcia naukowe. Stypendysta II edycji Akademii Energii organizowanej przez Fundację 2065 im. Lesława A. Pagi.

Powolne wychodzenie z kryzysu gospodarczego oraz znaczny de-

ficyt budżetowy mogą doprowadzić do weryfikacji planów inwestycyjnych lub ich opóźnień.

Page 56: Magazyn SPECTRUM nr 8

S56

60

Czy nadszedł zmierzch ery autorytetów?

Krajobraz po bitwie

Page 57: Magazyn SPECTRUM nr 8

POŁECZEŃSTWOS

Page 58: Magazyn SPECTRUM nr 8

56

Autorytet jest obecnie chyba jednym z najbardziej sfa-tygowanych słów. Niemalże każdy wywiad z osobą publiczną zawiera pytanie o to, kto tegoż człowieka inspiruje. Na autorytetach poniekąd opiera się także edukacja szkolna, ponieważ znaczna część materia-łu z przedmiotów humanistycznych wiąże się przybli-żaniem wizerunku osób zasłużonych dla kraju, myśli-cieli czy szczególnie uzdolnionych artystów, którzy dla młodzieży powinni być inspiracją. Każdy, kto odpowia-dał sobie na pytanie o swoje własne ideały, wie jednak, że kwestia ta jest bardziej złożona.

Coraz większy niedostatek reguł, które można uznać za punkty orientacyjne przy obieraniu własnej ścieżki życiowej, jest jedną z cech rzeczywistości, któ-rej – za Zygmuntem Baumanem – możemy nadać mia-no „płynnej nowoczesności”. Ten niedostatek nie wyni-ka z braku wzorów. Jest wręcz przeciwnie – ucieleśnień ideałów jest zbyt wiele, dlatego też często zdarza się, że przeczą sobie wzajemnie, pozbawiając się niejako mocy oddziaływania. Konieczność kreowania wzorców leży więc w gestii samej jednostki. Bauman podkre-śla jednak, że obecnie zapotrzebowanie na autorytety

jest silniejsze niż dawniej. Społeczeństwo przechodzi metamorfozę, jeśli chodzi o typ uznawanych wzorców osobowych. Odchodzimy od autorytetów wskazują-cych nam „drogę, którą powinniśmy podążać”, a poszu-kujemy takich, które pomagają nam w orientowaniu się w świecie pełnym wyborów i wątpliwości.

Warto odpowiedzieć sobie na pytanie o znaczenie samego słowa autorytet. Definicja tego pojęcia stanowi niemałe wyzwanie dla pedagogów i socjologów, którzy prezentują różne poglądy w tej kwestii. Istnieją jednak pewne właściwości tego terminu, co do których panuje powszechna zgoda. Pojęcie to w świetle nauk społecz-nych odnosi się do ludzi lub instytucji reprezentujących szerszy niż inni horyzont intelektualny, gruntowną wie-dzę w danej dziedzinie, szerokie umiejętności i kompeten-cje, stanowiące wzór właściwego postępowania etyczne-go, tj. zgodnego z ogólnospołecznymi normami (cytat za: I. Wagner, Stałość czy zmienność autorytetów. Pedago-giczno-społeczne studium funkcjonowania i degradacji autorytetu w zmieniającym się społeczeństwie).

Do najistotniejszych cech autorytetu należy zaliczyć fakt, iż u jego podstaw tkwią wartości szczególnie ce-

Czy nadszedł zmierzch ery autorytetów?

Lech Wałęsa, najbardziej znany poza granicami naszego kraju Polak, według wielu środowisk wcale nie zasługuje na szacu-

nek – nawet pomimo swoich historycznych zasług wobec transformacji. Inne środowiska poddają w wątpliwość autorytet

papieża Jana Pawła II. Wielu młodych ludzi buduje swój światopogląd, odrzucając wzorce proponowane im przez rodziców.

Czy mają rację? Czy we współczesnych czasach ktokolwiek zasługuje na miano autorytetu?

Page 59: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 60: Magazyn SPECTRUM nr 8

58

nione przez określone społeczeństwo. Autorytet nie jest wartością samą w sobie – jest ściśle zależny od innych jednostek, według których dany człowiek jest godny poszanowania. Inną stałą właściwością tego pojęcia jest darzenie zaufaniem naszego ideału.

W literaturze wyszczególnia się wielorakie rodza-je autorytetów: od integralnego, który uosabia cało-kształt wiedzy i moralności, po cząstkowy, czyli zasłu-gujący na uznanie w konkretnej dziedzinie. Złożoność współczesnego świata wpływa na coraz większe roz-proszenie ideału człowieka, którego możemy poszuki-wać już w każdej sferze życia: ekonomicznej, ideolo-gicznej, artystycznej czy naukowej.

Autorytet powinien służyć za przewodnika, pomaga-jącego w poszukiwaniu drogi życiowej. Jak w pracy Au-torytet w nauce twierdzi Janusz Goćkowski, spełnia on

funkcję ośrodka miarodajności, który ludziom jest nie-odzowny do zaspokojenia potrzeby ładu. Odnalezienie ładu w społeczeństwie pluralistycznym staje się jed-nak zadaniem nad wyraz skomplikowanym. Dodatko-we utrudnienie stanowi fakt intensywnych przemian, które zaszły (i ciągle zachodzą) w społeczeństwie pol-skim za sprawą transformacji 1989 roku. Kryzys za-ufania zaistniał już w pierwszych latach przemian, gdy społeczeństwo musiało zacząć zmagania z narastają-cymi problemami gospodarczymi, wzrostem przestęp-czości, bezrobociem oraz ubóstwem. Wpłynęło to na spadek prestiżu zawodu polityka oraz instytucji zarzą-dzania. Fakt ujawnienia nadużyć także w innych sfe-rach (m.in. polskiego duchowieństwa, służby zdrowia, wymiaru sprawiedliwości) doprowadził do umocnienia kryzysu wartości i załamania norm etycznych. Powyż-sze czynniki wpłynęły na utrwalenie w społeczeństwie polskim postaw anomijnych (wiążących się z zastąpie-niem przyjętych wartości przez chaotycznie skonstru-owane instynkty, ale i z biernością oraz akomodacją), które są powszechne dla okresów zmian i chaosu.

Intensywne zmiany przeobrażające sferę norm, war-tości i wzorców implikują również zmiany w postrze-ganiu autorytetów. Wśród autorów, którzy zajmują się tym zagadnieniem, nie ma zgody, co do podstawo-wego skutku przemian. Czy mamy do czynienia z sy-tuacją zaniku autorytetów, czy też może z ewolucją

wartości, które one uosabiają? Drugie przypuszczenie może wpływać na powszechne przekonanie o upad-ku ideałów moralnych. Wiąże się to z przeświadcze-niem, że same wartości moralne są dla współczesne-go społeczeństwa względne. Wielu autorów wskazuje na fakt, że w pluralistycznej rzeczywistości nie istnie-je jeden autorytet ludzki, którego postępowanie byłoby moralnie bezsprzeczne. Spotykamy się raczej z „wielo-ścią moralności”, która uniemożliwia nam jednoznacz-ną ocenę zarówno czyjegoś, jak i własnego zachowania.

W 2011 roku „Gazeta Wyborcza” (za pośrednic-twem TNS OBOP) postanowiła zbadać wzorce osobo-we współczesnej młodzieży, zadając tej grupie pyta-nie: „Kogo uważasz za swój autorytet?”. Nieco więcej niż połowa badanych wskazała na swoich rodziców (53%.), natomiast 47%. wymieniło papieża Jana Paw-

ła II. Dla 8% autorytetem jest Jerzy Owsiak, po 4% uzyskali Dalajlama, Kuba Wojewódzki i nauczyciel szkolny. Około 13%. ba-

danych odparło, że nie ma konkretnego wzorca ludz-kiego. Podobne wyniki uzyskało także Centrum Bada-nia Opinii Społecznej w badaniu „Wzory i autorytety Polaków” z 2009 roku. W tym przypadku jednak bada-nie nie skoncentrowało się na określonej grupie wie-kowej. Rozkład odpowiedzi jest jednak podobny: na pierwszych trzech miejscach znajdują się: rodzice, Jan Paweł II, dziadkowie. Postaci nauczycieli, profesorów i wychowawców zyskały 5% głosów badanych, podczas gdy osoby publiczne oraz postaci historyczne zaledwie 4%. Skąd tak niewielka liczba autorytetów spoza rodzi-ny respondenta oraz z czego wynika tak niewielka ich różnorodność? Ciekawe podejście przedstawia w tej kwestii Tomasz Szlendak. Na swoim blogu w tekście Do czego młodym autorytety? pisał, że problem z auto-rytetami pośród młodych jest taki, że nie funkcjonują oni w strukturze hierarchicznej, w której autorytet był insty-tucją potrzebną. W sieci autorytet rozumiany po stare-mu, w kategoriach społeczeństwa industrialnego, które właśnie nam znika, nie ma do odegrania żadnej roli.

Struktura sieci samym swoim charakterem – po-ziomym, nie pionowym – powoduje przemiany w od-bieraniu rzeczywistości oraz w sposobie i formie kon-taktów międzyludzkich. Młodzi ludzie nie odczuwają już dystansu, który dzielił ich od osób znanych i po-ważanych, zwłaszcza od dziennikarzy, profesorów czy polityków, bowiem zostali obdarzeni środkami, któ-

W literaturze wyszczególnia się wielorakie rodzaje autorytetów: od integralnego, który uosabia całokształt wiedzy i moralności, po cząstkowy, czyli zasługujący na

uznanie w konkretnej dziedzinie.

Page 61: Magazyn SPECTRUM nr 8

59SPOŁECZEŃSTWO

re umożliwiają im podjęcie z nimi bezpośredniego dialogu. Nie po-trzeba do tego uprawnień, które wynikają z pozycji społecznej. Uzy-skanie odpowiedzi również nie wy-daje się dziś nieprawdopodobne. Jest to możliwe, jeśli odbiorca uzna komunikat za waż-ny i warty komentarza. Nastawienie młodych ludzi nie wynika więc z braku szacunku czy ogłady, lecz raczej z odmiennych warunków funkcjonowania. W sytuacji ogromnej palety różnorodnych wzorów i wartości nie można oczekiwać, że wszyscy (czy chociażby więk-szość nastolatków) będą wyznawali podobny system wartości. W społeczeństwie sieci każdy może znaleźć własną niszę, nie czując obowiązku podporządkowy-wania się pod dyktowane przez kogoś zasady. Dużą rolę w burzeniu autorytetów odgrywają także media,

które bez skrupułów publikują in-formacje rzucające cień na wize-runki wielu osób uznawanych do-tąd za niemal „nieskalane”. Są to warunki, które zdecydowanie nie sprzyjają funkcjonowaniu auto-

rytetów. W świadomości młodych ludzi niewiele jest bowiem elementów trwałych, które można byłoby uznać za pewnik. Odnosi się to zarówno do poglądów, obowiązujących teorii, jak i do osób reprezentujących wartości, które młodzi ludzie skłonni byliby podzielać. Myślę, że śmiało możemy więc stwierdzić – tradycyj-nie pojmowane autorytety odeszły w niepamięć. Bio-rąc pod uwagę pluralizm współczesnego społeczeń-stwa, większą szansę powodzenia zyskują autorytety cząstkowe, czyli te obejmujące swoim zasięgiem je-dynie konkretne kręgi i zbiorowości.

W społeczeństwie sieci każ-dy może znaleźć własną ni-

szę, nie czując obowiązku podpo-rządkowywania się pod dyktowa-ne przez kogoś zasady.

Joanna Szwed

Studentka socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie działa w Sekcji Badań Społecznych Koła Naukowego Studen-tów. Z zaciekawieniem obserwuje zmiany zachodzące w spo-łeczeństwie, a swoje przemyślenia stara się przelać na papier.

Page 62: Magazyn SPECTRUM nr 8

60

Można odnieść wrażenie, że ilość głosów, która poja-wiła się w tej dyskusji spokojnie pozwoliłaby na stwo-rzenie nowej dziedziny wiedzy, jaką byłaby stosowa-na akademiologia, przy czym rzecz jasna należałoby przedyskutować jeszcze, czy zasługuje ona na oddziel-ny wydział, a nie jedynie na skromny instytut lub ka-tedrę. Ilekroć ten kawiarniany lajtmotiv wszystkim się już przejada, dzieje się coś, co pozwala go odgrzać: a to zamieszki na uniwersytecie, a to kontrowersyjne koło naukowe, a to władze uczelni rezygnują gdzieś z kie-runków filozoficznych. Być może jednak warto przez chwilę przyjrzeć się nie temu, co się na uniwersytetach dzieje, lecz jak o tym rozmawiamy.

Wielka panorama intelektualnych dyskusji może przywodzić na myśl obraz bogatej i rozległej kra-iny, na terenie której, niczym państwa-miasta, rodzą się i upadają kolejne idee. Każda z nich zyskuje i tra-ci popleczników – przynależność do poszczególnych państw jest do pewnego stopnia dziedziczna, nikt jed-nak nie wyklucza zmiany obywatelstwa, przyjęcia sta-tusu apatrydy czy próby kolonizowania nowych krain. Na przestrzeni wieków układy sił zmieniają się w spo-sób nieprzewidywalny: poszczególne idee mogą wcho-dzić ze sobą w sojusze, prowadzić wyniszczające woj-ny, zlewać się w jedno, albo – na skutek nieudolności swych zwolenników – samoistnie obracać się w perzy-nę. Podobnie jak w przypadku rzeczywistych miast,

ciężko jest zawczasu orzekać o tym, które z nich mają przed sobą świetlaną przyszłość, które okażą się zbyt wcześnie wschodzącą gwiazdą na wielkiej konstelacji ludzkiego dziedzictwa, które zaś padną łupem umysło-wych barbarzyńców. Istnieje wszelako jedno spraw-dzone prawidło: nie ma dla owych poleis bardziej god-nej pożałowania sytuacji niż ta, gdy mieszkańcy tęt-niącego niegdyś życiem miasta przyjmują mentalność oblężonej twierdzy. Podobne zjawisko świetnie znamy z historii – rozrasta się biurokracja i aparat wywiadow-czy, więc budzi się nieufność. Nadludzkim wysiłkiem wznosi się kolejne warstwy murów, zasieków i fortyfi-kacji, a ich tworzenie staje się nadrzędnym i jedynym celem mieszkańców. Nie ma już obywateli, są obrońcy. Wiecznie czujni strażnicy heterodoksji, przejęci swo-imi racjami, gotowi do podejmowania coraz to nowych krucjat. Zamyka się zwodzone mosty, zrywa stosunki dyplomatyczne, oskarża niegdysiejszych sojuszników o zdradę. Następuje stagnacja. Miasto dusi się i nie może się rozwijać. Zamiera handel, rzemiosło i sztuka. Miasto, oblężone przez nieistniejących, wyimaginowa-nych wrogów, obumiera.

Po obraz ten chętnie sięgali pisarze, by wspo-mnieć choćby Pustynię Tatarów Dino Buzzatiego czy Czekając na barbarzyńców J.M. Coetzee’ego. Najczę-ściej ten rodzaj alegorii aluzyjnie opowiadał o społe-czeństwie totalnym i bezdusznej machinie biurokra-

Krajobraz po bitwie

Od kilku lat jak echo powraca w debacie publicznej refleksja nad kondycją polskiego szkolnictwa wyższego. Stawia się pyta-

nia związane z celami uniwersytetu, zasadnością istnienia kierunków humanistycznych, opłacalnością finansowania ośrod-

ków akademickich przez państwo, poziomem kształcenia czy przekładalnością dyplomów na późniejsze miejsca pracy.

Page 63: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 64: Magazyn SPECTRUM nr 8

62

cji, jednak podobna narracja może mieć jeszcze jeden, głębszy i bardziej partykularny wymiar: walka z niewi-dzialnym wrogiem to batalia, którą toczy się na grun-cie samookreślenia. Owa smutna donkiszoteria, której w istocie nie uniknie nikt z nas, rozpoczyna się z chwi-lą, gdy ulegamy pokusie, by budować własną tożsa-mość w oparciu o zaprzeczenie, o szukanie sobie wro-ga, per via negativa. Trzeba jednak powiedzieć z całą stanowczością – jakkolwiek pociągająca to droga, jak-kolwiek może okazać się niezwykle efektowna na gruncie tworzenia czysto dialektycznych konstrukcji, jakkolwiek jest ona dużo prostsza od szukania pozy-tywnych wzorców, w ostatecznym rozrachunku musi nieuchronnie wieść na manowce. Jest coś przeraża-

jącego i bezdusznego w tej absolutnej, pozbawionej nadziei wizji świata jako bezbłędnej maszyny, w któ-rej trybach „stare” zmaga się z „nowym”, w której je-den światopogląd wypiera inny jakoby z konieczności, zgodnie z porządkiem dziejów, by samemu zestarzeć się i ulec kolejnemu – i żaden z tych światopoglądów nie ma dla siebie uzasadnienia jako taki, nie ma swej własnej i niezbywalnej wartości.

Piszę o tym wszystkim dlatego, że zamykanie się w intelektualnej twierdzy jest dość szczególnym i nie-bezpiecznym przypadkiem definiowania siebie per via negativa. Tymczasem nietrudno o wrażenie, że po-dobna postawa wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej funkcjonuje dzisiaj w społeczeństwie. Nie trzeba do-wodów na to szukać daleko – Polska stała się jałowym, dzikim i nieprzystępnym krajem, trochę podobnym do wizji Calderona z Życia snem. Panowie na wyso-kich zamkach i ich wierni poplecznicy tkwią zamknięci w obrębie pilnie strzeżonych twierdz, zjednoczeni pod wspólnym sztandarem i jedynie w łupieżczych wypa-dach niszczą ziemie swoich przeciwników. Sztandary i twierdze zmieniają się często, sporo jest też najem-ników, których lojalność łatwo zjednać sobie złotem i pochlebstwem, a nawet samą efektownością głoszo-nych haseł. Jeżeli w jakimś miejscu toczy się ugrunto-wana dyskusja, jest to przestrzeń Internetu. Facebook i Twitter, podobne miejscom soborów powszechnych, są areną krwawych intelektualnych potyczek, zaś strumień wiadomości, ta heraklitejska rzeka, wraz ze

swoim nurtem porywa bezlitośnie wszystko i wszyst-kich w swym zasięgu. Internet stał się miejscem spo-tkania, miejscem w pełni demokratycznej wymiany, gdzie głos bezdomnego może mieć tę samą wagę, co głos prezydenta i premiera, a jednocześnie przerażają-cą przestrzenią ziemi jałowej. Ani współczesna nauka, ani XX-wieczna filozofia, ani nawet traumatyczna pa-mięć historycznych zawirowań nie zdołały wytworzyć w człowieku takiego fermentu intelektualnego, jaki zo-stał zaserwowany nam podczas kilkugodzinnych se-ansów na Facebooku. Bozony Higginsa, tchórzofretki, odrażające żarty o aktualnych tragediach, internetowe komiksy, nowe encykliki papieskie, filmiki znajomych podejmujących wyzwanie wypicia piwa, doniesienia

o nowych operacjach plastycznych celebry-tów, zdjęcia bezglute-nowych sałatek i głodu-jących ludzi – wszystko

to zlewa się w jedną bezkształtną magmę, w fascynu-jącą i przerażającą formę, która przyciąga nas z nie-przezwyciężalnym magnetyzmem.

Przeciwko radykalizmowi najlepszą bronią pozornie wydaje się ironia. Sarkazm jest najniższą formą humo-ru, lecz i najwyższą formą mądrości – pisał Oscar Wilde. Niestety, wydaje się, że zasadność i skuteczność tej fi-gury retorycznej znajduje swoje uzasadnienie jedynie w ściśle określonych punktach historycznych. Ironia, rozumiana jako pewien trop, nie zaś narzędzie sokra-tejskiej majeutyki, jest kolejnym z zabiegów o naturze ściśle negatywnej: obnaża głupotę i wykazuje śmiesz-ność cudzych racji, jednocześnie nie wnosząc żadnego postulatu na gruncie pozytywnym. Tam, gdzie pewna doktryna została przyjęta za pewnik i gdzie rygoryzm struktur społecznych nie pozwala na wolnościowe po-szukiwania i wyrażanie swojego zdania, tam też ironia sprawdza się znakomicie. Nie bez przyczyny aluzyjne, przesiąknięte humorem formułowanie języka intelek-tualnego stało się znakiem rozpoznawczym środowisk zwróconych przeciwko ideologicznym lub politycznym reżimom. Wielka tradycja Zachodniej ironii zrodziła się w okresie XVI-wiecznych wojen religijnych i umoc-niła w dobie oświecenia, apogeum osiągając wśród XIX-wiecznych myślicieli i aforystów, których twór-czość stanowiła próbę przełamania społecznych kon-wenansów. W tym duchu wyrasta znaczna część tra-dycji postmodernistycznej, która wydaje się siłą o tyle jałową, o ile nie ma dostatecznie demonicznego prze-

Wielka panorama intelektualnych dyskusji może przywodzić na myśl obraz bo-gatej i rozległej krainy, na terenie której, niczym państwa-miasta, rodzą się

i upadają kolejne idee.

Page 65: Magazyn SPECTRUM nr 8

63SPOŁECZEŃSTWO

ciwnika, by zwrócić przeciw niemu ostrze swej ironii, popadając w intelektualny atawizm. Polska jest przy-padkiem w ten sposób odosobnionym, że ironiczny i szyderczy humor był tu ściśle sprzęgnięty z reakcją na obcą okupację i, następnie, na życie w PRL-u. Prze-miany demokratyczne stały się tym samym natural-nym punktem granicznym rozwoju: dalej nie mogło być już mowy o paliwie, które mogłoby napędzać machinę uczonej kpiny. Zwracanie się przeciw konkretnym bo-lączkom demokratycznego społeczeństwa jest nie tyl-ko trudniejsze (ze względu na potrzebę stawiania sub-telniejszych diagnoz), ale i ginie wśród dyskursu instant proponowanego na publicznej agorze i łatwiej przy-swajalnego przez nieprzygotowanego odbiorcę.

Jeszcze dekadę lub dwie dekady temu rozmaite śro-dowiska i opcje intelektualne dzieliły się na te, które pro-gramowo odrzucały możliwość dialogu z oponentem i te, do których przylgnęła łatka „otwartych”. Środowi-ska otwarte postulowały gotowość do rozmowy, do wy-słuchania argumentów drugiej strony i konstruktywnej polemiki. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że z cza-sem doszło do dość paradoksalnego zwrotu, w którym

„otwartość” stała się jedynie kolejną etykietką zwróconą przeciw „zamkniętości” – już nie tyle związaną ze słu-chaniem innych, co z rzucaniem oskarżeń i wskazywa-niem palcem, kto do dialogu nie dorósł.

Rzeczone zjawisko wydaje się mieć miejsce rów-nież w dyskursie uniwersyteckim i w rozmowie o uni-wersytetach. Jednak przekonanie kogoś do swojej ra-cji z użyciem kija nie zmieni jej statusu ontologicznego. Krzyk, lament, oskarżenia w żaden sposób nie uwia-rygodnią naszego własnego stanowiska. A, pozba-wiona konstruktywnej krytyki, zapalczywa kpina wo-bec oponenta doprowadzi jedynie do radykalizacji jego własnych zapatrywań i zaostrzenia konfliktu. Kontro-wersyjne naświetlanie problemów, postulowane przez media, z góry ustawia pewną określoną optykę dysku-sji, która z konieczności zostaje nakierowana na agre-sywne zderzenie się dwóch sił. Jednak cywilizacja euro-pejska wytworzyła wystarczająco dużo instytucji, w ra-mach których radykalne emocje i efektowne tezy mogą znaleźć swoje ujście: takim katalizatorem społecznych nastrojów może być chociażby sztuka. Tymczasem na uniwersytecie bądźmy nudni, ale rzetelni.

Beniamin Bukowski

Student MISH UJ (filozofia, historia sztuki) i Wydziału Reży-serii Dramatu PWST w Krakowie. Prowadzi blog kulturalny zszafy.wordpress.com.

Page 66: Magazyn SPECTRUM nr 8

K77

74

69

66Oscary zgarną złodzieje

Pytania o drogę

Remember, remember, it’s all about gender

O rzeczach, które nam – ludziom – się nie śniły

Page 67: Magazyn SPECTRUM nr 8

ULTURAK

Page 68: Magazyn SPECTRUM nr 8

66

Walka na historię

W Polsce będzie zbliżał się już wschód słońca, gdy dru-giego (a dla nas już trzeciego) marca Akademia poinfor-muje publiczność zgromadzoną w Royal National The-atre i cały świat o tym, kto został laureatem nagrody w kategorii najbardziej prestiżowej – „Najlepszy film”. Winner takes it all, to walka o najwyższą stawkę, o moż-liwość wydrukowania tłustym drukiem na okładkach dvd i plakatach słów: „Zdobywca Oscara za najlepszy film”. Ludzie nieinteresujący się światem filmu nie będą dbali o to, kto dostał nagrodę za scenariusz (zwykle bo-wiem nawet nie wiedzą, że nagrody za scenariusz mogą być dwie!), ale obije się im o uszy tytuł najwybitniejsze-go dzieła tego roku. Ba, może nawet wybiorą się nań do kina, żeby później skrytykować decyzję zaślepionej Aka-demii. Jest się o co bić, walka to bowiem o pieniądze.

Także fabuła wspomnianych filmów kręci się wokół dolarów. Mamy parę naciągaczy finansowych zmu-szonych do współpracy z FBI w American Hustle, cho-rego na AIDS, który zbijają fortunę na sprowadzaniu zza granicy leków w Dallas Buyers Club i jurnego zdo-bywcę giełdy w Wilku z Wall Street. Co zatem przeko-na Akademię?

W fabułę American Hustle ciężko czasem uwierzyć, skrywa się bowiem pod kostiumami, ścieżką dźwię-

kową i wyhodowanym specjalnie do roli Irvinga brzu-chu Christiana Bale’a. Motywy działania się rozpływa-ją, filmowi brakuje siły rażenia, natomiast zakończenie, chociaż zaskakujące, jest długo wyczekiwane. Widza nie opuszcza też poczucie wtórności, wszystko to już przecież gdzieś kiedyś było i nic w tym filmie zaskoczyć nas nie może. No, poza głębokimi i już szeroko komen-towanymi dekoltami sukienek Amy Adams.

Może jednak decyzja padnie na bardziej chwytają-cy za serce Dallas Buyers Club. Tak – Dallas Buyers Club

– i tak będę ten film nazywać, bo polskie tłumaczenie tytułu na Witaj w klubie to zwyczajna kpina i nóż wbi-ty w serce widza zmiażdżonego tym pierwszym wraże-niem. Warto jednak je pokonać, bo dostajemy w tym fil-mie kawał dobrej historii o człowieku, któremu szczerze kibicujemy w jego walce z prawem. Wychudzony (prze-ciwwaga dla Bale’a?) Matthew McConaughey w roli Rona zakłada klub dla chorych na AIDS i nielegalnie sprowa-dza z całego świata nieopatentowane leki i taką mie-szankę medykamentów sprzedaje klubowiczom za cenę miesięcznego członkostwa. Fantastyczna kreacja po-staci sprawia, że nie jesteśmy już pewni, czy klub Rona to biznes, organizacja charytatywna, czy też jest to spo-sób na hobbistyczną walkę ze strażnikami prawa. Dallas Buyers Club stąpa po cienkiej granicy między filmem ak-cji, płaczliwym dramatem a gorzką komedią.

Oscary zgarną złodzieje

Wszyscy kłamią, wszyscy kradną, wszyscy na przekrętach chcą sobie dorobić. A przynajmniej taki przepis na scenariusz

najlepiej się ostatnio w Hollywood sprzedaje. Żeby się o tym przekonać wystarczy spojrzeć na nominacje do tegorocznych

Oscarów. W tym roku trzy filmy powalczą o te prestiżowe statuetki, a każdy z tej „trójcy oscarowej”– dziwnym trafem – opo-

wiada historie jednostek naginających przepisy prawa. „Wilk z Wall Street”, „American Hustle”, „Dallas Buyers Club” zdobyły

łącznie 21 nominacji. Czy to jest jakiś przekręt?

Page 69: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 70: Magazyn SPECTRUM nr 8

68

Spore szanse ma także Wilk z Wall Street – dwugo-dzinny seans orgii i jednogodzinny fragment upad-ku człowieka sukcesu. W sumie długie 3 godziny, które jednak mijają w zaskakująco szybkim tempie. Nie trze-ba pytać, dlaczego tak się dzieje. Po ludzku lubimy oglą-dać bohaterów sączących litry alkoholu, wciągających kilogramy koki i obracających wszystkie panny z okoli-cy. Lubimy, bo albo sami byśmy tak chcieli albo wprost przeciwnie – chcemy taki sposób życia napiętnować, skrytykować i opluć. Wszyscy też uwielbiamy, gdy in-nym powija się noga, dlatego końcowy upadek milione-ra z Wall Street cieszy każdego. Chłoniemy też prostac-ką narrację pierwszoosobową i rekordowe użycie sło-wa „fuck”. Nie możemy tu mówić o współczuciu czy za-zdrości. To film dla rozrywki, nie dla uczuć. Nie nauczy-cie się z niego przepisu na sukces, nie dowiecie się, co kieruje bohaterami. Będziecie się dobrze bawić, ale ani na chwilę nie zadrżycie o los żadnej postaci. Naćpany Jordan Belfort (Leonardo DiCaprio) jadący w zabójczym tempie swym błyszczącym lamborghini, by ratować biz-nes, którego machlojki właśnie wychodzą na jaw, roz-śmieszy was i pewnie nawet zażenuje. A sytuacja może akurat w takich scenach wymagałaby odrobiny powagi. Liczy się zabawa, a Hollywood lubi zabawę.

Walka na aktorstwo

Jednego tym filmom odmówić nie można – fantastycz-nego aktorstwa. I to właśnie w tej kategorii najciężej bę-dzie wybrać laureata. Króluje oczywiście American Hu-stle z nominacjami w każdej kategorii aktorskiej. Po-staci wprawdzie w tym filmie nie zawsze są dobrze do-brane. Jennifer Lawrence pasuje do roli uroczej kobiety z problemami, za którą w zeszłym roku dostała Nagrodę Akademii (mowa oczywiście o Poradniku pozytywnego myślenia), ale do roli szalonej matki i salonowej divy już nie bardzo. W Christianie Bale’u widzimy głównie utu-czonego Batmana i udaną charakteryzację. Z kolei Bra-dley Cooper dobrze radzi sobie w roli niedocenianego, lekko zidiociałego policjanta. Najlepiej jednak prezentu-ją się jako grupa – rozdzielenie tych postaci i patrzenie na każdą z osobna zwyczajnie odejmuje im uroku.

Laureata za męską rolę drugoplanową możemy typo-wać już dzisiaj i trafić nie będzie trudno. Jared Leto dostał już za rolę transwestyty Rayona Złotego Globa i wszyst-ko wskazuje na to, że sytuacja powtórzy się na Oscarach. Tak nietuzinkowe role, bezbłędne wcielenie się w postać praktycznie kobiecą, zwyczajnie powinno się nagradzać.

Na pewno Rayon bardziej zapada nam w pamięć niż gru-basek – wspólnik Belforta z Wilka z Wall Street. Sam no-minowany, Jonah Hill, niewiele jednak tutaj zawinił – to raczej zasługa słabej kreacji postaci na wiecznie urado-waną swoją sytuacją i nieciekawą psychologicznie.

Oscar za rolę pierwszoplanową w każdym przypadku będzie niespodzianką. O wyróżnienie prosi się dosko-nała rola DiCaprio, ale McConaughey przekonuje chy-ba jeszcze bardziej.

Walka o reżyserię

Nominacją za reżyserię nie doceniono Jeana-Marca Val-lée’a odpowiedzialnego za Dallas Buyers Club. W przy-czyny takiej decyzji wolę nie wnikać, bowiem musiała-bym bluzgać niczym DiCaprio w Wilku. Na placu boju zo-stają jednak sami silni: Martin Scorsese i David O. Rus-sel. W tym wypadku postawiłabym na Wilka, bowiem reżyserskie ogarnięcie historii całego życia Belforta było sporym wyzwaniem, któremu Scorsese, doświadczony już reżyser, świetnie podołał. American Hustle ma swoje słabostki, miejscami się rozsypuje i korzysta z pomocy muzyki i scenografii, bez których byłby zupełnie mierny.

***Filmy te staną też do boju o nagrody za scenariusze, za montaż, kostiumy, scenografię. Analizowanie tych ka-tegorii nie miałoby jednak większego sensu. Warto jed-nak zauważyć tyle, że najlepsze filmy tego roku stawia-ją na to samo: silne aktorstwo i moralnie podchwytliwą historię. Ktokolwiek nie miałby być wielkim zwycięzcą tych Oscarów, wygra i tak ten schemat. Schemat, który wszyscy kupujemy. Zakładając oczywiście, że moje ro-zumowanie ma sens a Akademia nie wystrychnie nas na dudka i nie nagrodzi zupełnie innego filmu. O tym dowiemy się już na początku marca. Prawdopodobnie czytelnicy tego tekstu będą bogatsi o wiedzę na temat laureatów tegorocznych Oscarów, autorce w chwili pi-sania pozostaje tylko nerwowe oczekiwanie.

Katarzyna Płachta

Studentka edytorstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, wice-przewodnicząca Koła Naukowego Edytorów UJ, korektorka „Magazynu Spectrum”. Pasjonatka kina, zwłaszcza twórczo-ści Pedro Almodóvara. Ostatnio zakochała się w Skandynawii.

Page 71: Magazyn SPECTRUM nr 8

69KULTURA

Pytania o drogę

Puste przestrzenie. Surowy krajobraz. Dalekie ujęcia na sylwetkę ludzką, która z trudem posuwa się do przodu wśród nieruchomej przyrody. Obowiązkowe sceny za-patrzenia w dal. Czym są tak naprawdę filmy drogi? Ja-kie pytania zadają i jakich udzielają odpowiedzi?

Powtarzalny sztafaż filmów drogi jest bardzo rozbu-dowany: wracają rozwiązania fabularne i sposoby krę-cenia ujęć. Jest to pewnego rodzaju konwencja, któ-ra ma swoje założenia – jak bildungsroman opowia-da o kształtowaniu osobowości poprzez pokonywanie przeszkód i własnych słabości. Do wyruszenia w po-dróż najczęściej zmuszają okoliczności, bo albo jest ono wyrazem buntu przeciw zastanej rzeczywistości, sytu-acji życiowej, albo aktem rozpaczy. Porzucenie dotych-czasowego trybu życia umożliwia zostawienie za sobą wszystkich problemów lub, wręcz przeciwnie, konfron-tację z nimi, pozwalając „zacząć na nowo”. Po kolei na-

stępują etapy euforii i załamania, a gdy trudy wędrów-ki osiągają apogeum, zwycięstwo nad słabością przy-nosi katharsis. Z założenia podróż zmienia perspekty-wę i przewartościowuje poglądy bohatera na wszystko, co go otacza. Bohater wraca odmieniony lub osiada na stałe w nowym miejscu, w którym odnajduje się lepiej. Ważnym aspektem jest tu oczywiście kontakt z przyro-dą i wysiłek fizyczny jako rodzaj powrotu do stanu pier-wotnej szczęśliwości. Gwarantuje to dodatkową przy-jemność estetyczną – spektakularne widoki, którymi może napawać się widz w fotelu kinowym.

Tyle jeżeli chodzi o podstawowe założenia gatunku i najczęściej używane klisze. Czas przenieść rozważa-nia na poziom konkretnych przykładów. Celowo wy-bieram filmy, które ten obraz skomplikują. Do pewne-go momentu są idealnie przeciwstawne, potem jednak – w sposób dość zaskakujący – spotykają się.

Podążając w dzikośćWszystko za życie (Into the Wild), reżyseria: Sean Penn, scenariusz: Sean Penn, zdjęcia: Éric Gautier, muzyka: Michael Brook, Eddie Vedder, Kaki King, obsada: Emile Hirsh, Vince Vaughn, Catherine Keener, William Hurt, Marcia Gay Harden, USA 2007.

Film Into the Wild przetłumaczony w Polsce na Wszystko za życie to świetny przykład mainstreamo-wej realizacji konwencji filmu drogi. Młody bohater, Christopher – chłopak o ponadprzeciętnej wrażliwo-ści i wybitnych zdolnościach – po ukończeniu szkoły postanawia wyruszyć w samotną podróż na Alaskę. Nie informuje o tym rodziny, nie zdradza swych pla-nów nikomu bliskiemu – pewnego dnia znika, uwal-niając się od ciążących nad nim oczekiwań oraz wy-

niszczającej atmosfery domu tworzonego przez to-czących wieczną wojnę rodziców.

Już w pierwszych scenach mamy ujęcia podróży au-tostopem i pociągiem, obserwujemy oszałamiającą przyrodę Alaski oraz młodego chłopaka, który walczy z nią o siebie – o wewnętrzną prawdę i fizyczne prze-trwanie. Chris to jeszcze szalenie emocjonalny dzie-ciak. Roznosi go radość z dotarcia do celu, ze spełnie-nia marzenia, w oczach ma łzy wzruszenia, gdy spo-

Page 72: Magazyn SPECTRUM nr 8

70

tyka dzikie zwierzę. Ponosi go młodzieńczy patos, gdy przychodzi mu wyciąć nożem w drewnie litery, padają takie słowa jak „duchowa rewolucja”, „batalia z załga-nym ja” i „trujące miazmaty cywilizacji”.

Jednak pierwsza scena całego filmu jest jednoznacz-nie złowroga. To płacz matki przebudzonej w środku nocy, która jest pewna, że naprawdę usłyszała woła-nie syna o pomoc. Jest to krótki moment, który deter-minuje jednak znacznie odbiór tego, co dzieje się póź-niej. Niepokój zostaje zasygnalizowany.

Dopiero po scenie z matką i obrazach syna wędru-jącego przez Alaskę otrzymujemy retrospekcję, któ-ra zaczyna wyjaśniać nam całą historię. Narrację pro-wadzi główny bohater albo jego siostra, co dodatkowo ułatwia zrozumienie motywacji. Powody ucieczki bo-hatera są jasne – surowa moralność, niechęć do gro-madzenia dóbr materialnych, emocjonalność, w której brak umiaru, niemożność porozumienia z rodzicami i rodziców między sobą, przemoc. Znamienne są tutaj dwie sceny, które można przeciwstawić – Chris palą-cy pieniądze na pustyni kontra rodzice siedzący na no-wym samochodzie (scena z domowego nagrania wi-deo), dumni ze swego bogactwa, czujący potrzebę po-chwalenia się nim przed sąsiadami.

Idealizm chłopaka tłumaczony jest życiem w świe-cie książek. Stąd może właśnie skłonność do teatral-nych gestów, pewnej egzaltacji – wspomniane palenie pieniędzy, nadanie sobie nowego, znaczącego imienia (Alexander Supertramp) jako rozpoczęcie nowego ży-cia, a także przeniesienie konstrukcyjne – podział fil-mu na rozdziały, jakby Chris sam pisał książkę o sobie.

Rozdziały odpowiadają również etapom dojrze-wania, które chłopak przechodzi w czasie swojej wędrówki. Poznaje ludzi, którzy stają się jego nową ro-dziną, nawiązuje więzi, których wcześniej mu brako-wało. Para hippisów jest antytezą jego prawdziwych rodziców, szybko okazuje się jednak, że oni również

namawiają go, aby skontaktował się z matką i ojcem. Bez względu na poglądy i styl życia pewne rzeczy oka-zują się dla wszystkich wspólne, a jedyną osobą, która zrozumie to zbyt późno jest Chris.

Pomimo swojej wrażliwości na uczucia innych, chłopak jest zaślepiony gniewem na całe społeczeństwo. Czu-je się oszukany i skrzywdzony przez rodziców i pomimo dobra, które dzieje się wokół, przenosi ich chore relacje na wszystkich ludzi. Dlatego też jest w pewien sposób bez-względny zarówno wobec rodziny, jak i później spotka-nych osób – hippisów, dziewczyny, Rona. Skoncentrowa-ny na celu, zdaje się nie dostrzegać, że rani innych.

Jako jedną z największych tragedii swojego życia okre-śla zabicie łosia. Nie udaje mu się zachować mięsa, aby je zjeść, przez co śmierć zwierzęcia staje się bezsen-sowna. Kolejne etapy – samodzielna praca, zdobywa-nie niezależności, konieczność zabijania, aby żyć – są jak stopnie wtajemniczenia i z zagubionego chłopca tworzą mężczyznę. Jednak całości dopełnia samotność i lektura książek Lwa Tołstoja. Dopiero to ostatnie otwiera przed Chrisem perspektywę, na którą był ślepy – życie dla in-nych. Wcześniej był tak skoncentrowany na sobie, że nie mógł dostrzec swojego egoizmu. Liczyło się uzdrowienie siebie, życie zgodnie ze swoimi zasadami. Nie była waż-na opuszczona siostra, która została sama z problema-mi rodzinnymi. Nie liczyła się rozpacz rodziców, miłość dziewczyny, przywiązanie innych. I nagle przebłysk, afir-macja, otwarcie – autentyczne szczęście jest tylko wtedy, gdy się nim dzielisz, jest już jednak za późno.

Pointa filmu jest zaskakująca, prawdopodobnie dla-tego, że napisało ją życie, a nie Hollywood – wygłodnia-ły Chris zatruwa się niejadalną rośliną i umiera. Jego wewnętrzna przemiana dokonała się, ale nikt się już o tym nie dowie. . Przyszła za późno, a zrozumienie staje się źródłem cierpienia, bo gdy bohater chce wró-cić, już nie może tego zrobić. Pozostaje jednak wiara, że wyruszenie w podróż zmienia życie.

Wyzbywając się siebieNic osobistego (Nothing personal), reżyseria: Urszula Antoniak, scenariusz: Urszula Antoniak, zdjęcia: Daniël Bouquet, muzyka: Ethan Rose, obsada: Lotte Verbeek, Stephen Rea, Holandia, Irlandia 2009.

Nic osobistego Urszuli Antoniak to film, który bardziej po-zwala obserwować niż opowiada. Główną bohaterką jest młoda kobieta, o której nie wiemy właściwie nic, nie pada nawet jej imię. Poznajemy ją w pierwszej scenie filmu, gdy siedzi w pustym mieszkaniu i z kamienną twarzą

obserwuje przez okno ludzi zabierających wystawione przez nią przed budynkiem rzeczy. Jest ona – na górze, w pustce i absolutnym bezruchu, i oni – na dole, kłębią-cy się tłumnie i prawie wyrywający sobie kolejne przed-mioty. Kobieta zaczyna ściągać z palca obrączkę – w na-

Page 73: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 74: Magazyn SPECTRUM nr 8

72

stępnym ujęciu ukazuje się już przed nami szeroka au-tostrada, a wędrówka bezimiennej jest rozpoczęta.

Nie wiadomo przed czym ucieka, ale pewne jest, że podróż nie sprawia jej przyjemności, to raczej rozwią-zanie przyjęte z braku innych pomysłów. W całej posta-wie bohaterki od razu dostrzega się zmęczenie i znie-chęcenie. Na jej twarzy maluje się obojętność, nic nie jest w stanie wzbudzić w niej większych emocji. Strój, w którym pieszo przemierza Irlandię zniekształca jej sylwetkę – to ubranie, w którym przestaje być kobie-tą, to pancerz ochronny, który czyni z niej bardziej bez-domną niż turystkę. Takie jest też jej zachowanie: wy-grzebuje jedzenie z koszów na śmieci, jest arogancka wobec propozycji pomocy, a równocześnie wystraszona i nieufna jak zaszczute zwierzę. Nie jest jej łatwo złapać

„stopa”, bo większość samochodów ignoruje wyciągnię-tą dłoń, z którą maszeruje wzdłuż autostrady. Zwierzę-cy jest również jej krzyk, którym w całkowitej bezradno-ści broni się przed kierowcą ciężarówki obrzucającym ją wyzwiskami w reakcji na jej ucieczkę. Film jest bogaty w długie ujęcia przedstawiające jak kobieta idzie, patrzy przed siebie, śpi, je albo pije wodę w swoim niespiesz-nym rytmie. Cały czas w tle słychać wiatr i szum wody.

W czasie wędrówki kobieta trafia do domu na pust-kowiu. Z zadziwiającą swobodą wchodzi do środka pod nieobecność właściciela i zachowuje się jakby to miej-sce było jej dobrze znane – robi sobie herbatę, słucha muzyki, kładzie się naga do łóżka. Ocierając się całą sobą o białe prześcieradła i zostawiając swój specjal-nie wyrwany włos, zdaje się chcieć zaznaczyć swoją obecność, czy też może zakląć rzeczywistość niczym wiedźma – wziąć miejsce w posiadanie.

Trochę jak magiczna istota pojawia się pewnego ran-ka na ławce przed domem, gdy wróci już jego właściciel, Martin – mężczyzna w średnim wieku, który stracił żonę. Przyjmuje on ze stoickim spokojem pojawienie się ru-dowłosej młodej kobiety i oferuje jej jedzenie za pracę. Scena, w której się poznają mówi wszystko o ich charak-terach i zgorzknieniu. On pyta: „Jak masz na imię?”, ona odpowiada: „Nie twój pieprzony interes”. Wściekły Mar-tin kopie z całej siły ławkę i dziewczyna spada na trawę.

Zawierają ze sobą umowę – o nic nie pytają, nie roz-mawiają o sobie, wspólna jest tylko praca, nawet je-dzą osobno. Kobieta nie chce zdradzić swojego imienia i dopiero znacznie później – z dokumentów, które znaj-duje Martin – dowiadujemy się, że ma na imię Anne.

Pomimo tego, że bohaterowie są bardzo zamknięci i noszą w sobie głębokie rany, ich współpraca stopnio-

wo przemienia się w rodzaj szorstkiej opieki. Za symbol wspólnoty można uznać statyczne ujęcie suszącego się na sznurze prania – przemieszanej męskiej i kobie-cej garderoby. Dzielą się muzyką, książkami, posiłka-mi i obowiązkami. Jej twarz łagodnieje, arogancja oboj-ga ustępuje tworzącej się więzi, choć oboje starają się kontrolować, powstrzymywać uśmiechy, zachowywać szorstko, gdy robią coś co można by nazwać miłym.

Przełomowymi momentami okazują się pierwsze ukazanie słabości Martina – Anne śpi z nim, ponieważ mężczyzna przyznaje się do strachu, że umrze w nocy. Innym jest wyjście do pubu, czyli pierwsza wspólna ra-dość. Gdy oglądamy ich, kompletnie pijanych, wraca-jących do domu o świcie, trudno oprzeć się wrażeniu, że mają swój własny, hermetyczny świat, w którym wspaniale się odnajdują.

Jednak wciąż uciekają przed sobą nawzajem, a sce-na ze strzelbą dobrze odzwierciedla ciągłe próby sił. Martin nie chce dać broni Anne, ponieważ jej nie ufa. Sugeruje również, że mógłby ją zabić. Ona jednak zu-pełnie się nie obawia, jest pewna, że nic jej nie zrobi. Następuje wymiana zdań: – Znam cię, nie jesteś taki, – Nic o mnie nie wiesz. W pewien sposób mężczyzna ma Anne za złe to, że mu zaufała. Broniąc się przed bli-skością, bezskutecznie próbuje je więc podważyć. Ona z kolei nie chce zaakceptować prób poznania przeszło-ści. Gdy dowiaduje się, że Martin był w jej dawnym mieszkaniu, od razu chce odejść. Dla obojga samot-ność i zamknięcie równają się bezpieczeństwu. Przed przywiązaniem nie ma jednak ucieczki.

Martin wyznaje swoje uczucia dopiero w liście, któ-ry Anne znajduje po jego śmierci. Gdy jest martwy, ko-bieta może po raz pierwszy, bez skrępowania, wyra-zić swoją miłość. Wreszcie ma szansę go objąć, utulić jak dziecko. Niezwykła scena owijania jego ciała w bia-łe prześcieradła ma w sobie wielką delikatność. To wy-raz wielokrotnie powstrzymywanej czułości.

Mężczyzna zapisał Anne w testamencie dom, jednak ona nie pozostaje w miejscu, w którym odnalazła na chwilę spokój. Samo miejsce bez niego jej nie wystarczy, dlatego po raz kolejny ucieka – wyjeżdża do innego kra-ju. Co prawda podróżuje już w innych warunkach, za-trzymując się w hotelu, ale powiela poprzedni schemat: znów jest samotna, znów próbuje o kimś zapomnieć.

Konstrukcja filmu opiera się na podziale na części. Ich tytuły to: Samotność, Koniec związku, Małżeństwo, Począ-tek związku i Osamotnienie. Historia zatacza koło. Podróż przyniosła Anne ważne doświadczenie, ale nie odmieni-

Page 75: Magazyn SPECTRUM nr 8

73KULTURA

ła radykalnie jej życia. Pozostaje oczywiście różnica po-między samotnością a osamotnieniem. Według słowni-ka języka polskiego PWN „osamotniony” to opuszczony (Martin opuścił Anne, ale ją kochał), a „samotny” to zu-pełnie sam, bez rodziny i przyjaciół. Egzystencjalnie to dużo większa zmiana jakościowa niż językowa.

Nic osobistego. Anne chce pozbyć się samej siebie, oddalić wszystko co wyróżniało ją wcześniej, nie po-siadać osobistych przedmiotów, być idealnie samowy-starczalna. Przekonuje się jednak, że nie sposób po-zbawić się uczuć, własnego typu wrażliwości. A może będzie próbować dalej?

Podróż – lekarstwo czy złudzenie?Jack Kerouac napisał: Live, travel, adventure, bless, and don’t be sorry. To zdanie funkcjonuje dziś jako jedna z magicznych formuł mówiących o leczniczych wła-ściwościach wędrówki. Wiele filmów opowiadających o podróżach właśnie na niej się opiera. Zakładają, że w drodze mocniej doświadcza się życia, dostrzega się pomijane wcześniej piękno świata, wyzbywa komplek-sów, goryczy i poczucia obowiązku.

Do swoich rozważań wybrałam jednak dwa filmy, które wydają się nie dawać tak prostej recepty na osią-gnięcie szczęścia. Myślę, że warto je porównać.

Podstawową sprawą, która je różni jest fakt, że Wszystko za życie to film mainstreamowy, skierowa-ny do szerokiego grona odbiorców, a Nic osobistego ma raczej ambicje przynależności do kina niezależne-go. To determinuje pierwszą płaszczyznę podstawo-wych odmienności takich jak zdecydowanie większa spektakularność widoków i intensywność przeżyć Into the Wild i jego młody bohater, który pomimo trudno-ści prawie zawsze wygląda dobrze, a na pewno nie tak odpychająco jak Anne szukająca jedzenia w koszu na śmieci, w brudnych, za dużych ciuchach kloszardki. Ko-lejną różnicą jest to, że Chris spotyka na swojej drodze właściwie samych dobrych, pomocnych ludzi, a młoda rudowłosa kobieta musi uciekać przed kierowcą cięża-rówki i nie może liczyć nawet na podwiezienie.

Chłopak podróżuje według zasad Kerouaca, czerpiąc z drogi maksimum przyjemności i radości życia, natomiast młoda kobieta tylko ucieka – jest nieszczęśliwa i obojęt-na na otoczenie. Można tu również konfrontować narra-cję i ciszę, walkę i rezygnację, młodzieńczą przygodę i we-wnętrzne doświadczenie, epatowanie traumą z dzieciń-stwa jako przyczyną i cichym cierpieniem, brakiem jakie-gokolwiek wyjaśnienia. Opowieść w Nothing personal jest może mniej patetyczna, ale za to bardziej poruszająca.

Wszystko za życie prezentuje wiarę w to, że droga może odmienić człowieka. Przedstawia proces kształ-towania się charakteru. W filmie pojawia się jednak

małe pęknięcie, pokazanie, że założenia Chrisa były błędne, że to, co najważniejsze odkrył, gdy było już za późno. Wędrówka go zmieniła i doprowadziła do mą-drości, ale tą wiedzą okazał się fakt, że szczęścia szu-kał nie tam, gdzie powinien, że relacje międzyludzkie są ważniejsze niż samotność wśród dzikiej przyrody.

Z kolei Nic osobistego pokazuje, że Anne odnalazła spokój nie w drodze i w samotności, ale w znalezieniu swojego miejsca i kontakcie z drugim, podobnym do niej, człowiekiem. Udowadnia jednak przede wszystkim, że problemy zawsze tkwią w człowieku i – gdziekolwiek jest – musi się z nimi skonfrontować, a także, że życie jest nieprzewidywalne i nawet wielka zmiana może do-prowadzić do powrotu w to samo miejsce. Wyruszenie w drogę nie jest gwarantem rozpoczęcia wszystkiego od nowa, psychika ludzka nie zna możliwości tak głębo-kiego resetu i to, co robimy zawsze jest w pewien spo-sób uwarunkowane wcześniejszymi doświadczeniami.

Całkowite przełamanie konwencji filmu drogi w obu przypadkach nie miało by sensu, pewne klisze można uznać nawet za potrzebne dla jednoznacznego osa-dzenia w gatunku. To co najważniejsze, to poddanie w wątpliwość prostego schematu, w którym wyrusze-nie w drogę jest gwarantem rozwiązania wszystkich problemów.

Aleksandra Byrska

Studentka krytyki literackiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie pisze pracę magisterską dotyczącą kwestii zmia-ny gatunkowej w twórczości Julii Fiedorczuk i Justyny Bar-gielskiej. Jedna z założycielek Koła Naukowego Interdyscy-plinarne Studia Kobiece na Wydziale Polonistyki UJ. Chętnie angażuje się w różnego rodzaju działalność związaną z ży-ciem literackim Krakowa.

Page 76: Magazyn SPECTRUM nr 8

74

Przewijający się w powieściopisarstwie Anthony’ego Burgessa spór między pelagianami a augu stianami ma ścisłe przełożenie na ideologiczną walkę, jaką urządzi-li sobie ostatnio ku uciesze gawiedzi etatowi instyga-torzy z prawej i lewej strony barykady, rekompensujący jałową logoma chią długotrwały brak jakiejś ma łej burdy wokół Święta Niepo dle głości lub chociaż równościowej parady. Wydawca Rozpustnego nasienia nie mógł do-prawdy wybrać lepszego mo mentu na wznowienie tej mo że słabiej znanej od powstałej też w 1962 r. Mecha-nicznej pomarańczy, jednak niemniej świetnie przeło-żonej przez Ro berta Stillera powieści Burgessa – o pro-fetyzm zakrawa pojawienie się na półkach księgarń Nasienia dokładnie w tym momencie, w którym roz-pętało się piekło wokół mo żliwych form jego rozpust-nego wydatko wania, mającego, jak wiadomo, logiczny i uzasadniony związek z filozoficznymi in terpretacjami anglosaskiego ekwiwalentu rzeczownika „rodzaj”. I tak prawica w le wicy chce znów dostrzegać wyłącznie pe-lagian, czyli socjalistów mylących liberalizm z libertyńs-twem, zaś lewica w prawicy – tylko augustianów, czyli inkwizytorów nierozróżniających przetrzebiania grze-chów od wyrywania ich z korzeniami zdrowego rozsąd-ku. A Anthony Burgess przew raca się w grobie ze śmie-chu i pośmiertnie wyszydza obydwie grupy radykałów,

pokazując żałos�ne konsekwencje opowiadania się po jedynej właściwej stronie konfliktu przy pozorach za-chowywania prospołecznej bezstronności – i przy oka-zji oferując wgląd w ewolucję jednej z ciekawszych dys-topii społecznych XX wieku.

Niestety: tak hucznie zapowiadana nieszablono-wość książki Burgessa przepada z kretesem w polskim przekładzie tytułu, którego dwuznaczności nie zdo-łał oddać nawet kontrowersyjny, choć ogólnie uzna-wany talent Roberta Stillera – jak wyjaśnia sam autor w posłowiu, w tytule The Wanting Seed chodziło o na-wiązanie do staroangielskiej gry słów między Banting jako „brakującym” i „ja łowym” a wanton jako „rozpust-nym” czy „rozwiązłym” właśnie. A jak się pechowo dla Stillera złożyło, obydwa znaczenia odpowiadają wyraź-nie wy bi ja jącym się dwóm częściom powieści. W czę-ści pierwszej protagonista o znaczącym imieniu Tri-stram – przypominającym w kontekście tytułu, iż omne animal triste post coitum – usiłuje przetrwać w świe-cie z najgorszych koszmarów Straży Przeciwko Gen-der, w którym zwyżkujący wskaźnik populacji prowadzi do wspierania kontroli urodzeń, stosunki homoseksu-alne są nie tyl ko aprobowane jako jedyne właściwe, ale i wspierane przez państwo, zaś posiadanie rodzeństwa jest piętnowane przez klasy wyższe jako przejaw pry-

Remember, remember, it’s all about gender

Anthony Burgess, Rozpustne nasienie, przekł. R. Stiller, Kraków: Vis-à-vis/Etiuda 2013

Page 77: Magazyn SPECTRUM nr 8

75KULTURA

mitywizmu i nikczemnej proweniencji. Rozpustne nasie-nie zaczyna się wprost od sceny, w której żona Tristra-ma, Beatrycze, odbiera finansową gratyfikację z Mini-sterstwa Bezpłodności z tytułu śmierci swego kilku-letniego dziecka, którego zwłoki zasilą Matkę Ziemię cennym zastrzykiem pięciotlenku fosforu – tylko po to, by być potem wyszydzoną przez dwie manifestujące wzajemne afekty lesbijki. Burgess nie kryje się z tym, iż jest to wizja dystopijna: gdy Beatrycze stara się tłumić zabroniony ból po utracie dziecka, a z plakatów spo-glądają pary homoseksualne obściskujące się nad na-pisem „Kochaj bliźniego swego”, jasna staje się inten-cja pokazania skutków interwencji z centralnych pozy-cji rządowych w sprawy społeczne i wykorzystywania ludzkiego idealizmu i naiwności do tym skuteczniejszej kontroli (kłania się Foucaultowska mikrofizyka władzy). Gdyby w świecie Rozpustnego nasienia nie zapanował kryzys związany z przeludnieniem i brakiem żywności, ludzkie życie nie musiałoby być redukowane do wagi nawozu, który uda się uzyskać z przetworzonego po-śmiertnie ciała – a zatem afirmacja homoseksualizmu dokonała się tu nie oddolnie, lecz odgórnie, wypierając stosunki heteroseksualne jako te prowadzące do re-produkcji, ergo wyższego wskaźnika demograficzne-go, ergo problemu z wyżywieniem, ergo głodu, ergo za-głady cywilizacji. Równocześnie jednak, cóż, czy jest coś złego w założeniach świata, który żyje w pokoju? Które-mu udało się oswoić śmierć i sprawić, że zgon człowie-ka wywołuje u większości wzruszenie ramion lub na-wet serdeczne gratulacje? Któremu udało się przerwać wszystkie zbrojne konflikty i zaprowadzić powszech-ny pokój? Wprowadzić optymalny system redystrybucji materii, inspirowany Feuerbachowskim „jesteś tym, co jesz”? Zapewnić wszystkim prawo do miłości niezależ-nie od płci, rasy i orientacji seksualnej? I to w zamian za co? Zaledwie za rezygnację z zakurzonych zabobonów, każących sublimować żądzę prokreacji w aktywności artystycznej lub wspierających dogmatyką archaiczny model swobodnej reprodukcyjnie rodziny, godzący w dziejową konieczność zahamowania gwałtownego rozwoju populacji. Jeżeli trzeba, by lu dzie oszczędzali płody Matki Ziemi i równie oszczędnie gospodarowali własną płodnością, żeby wszystkim żyło się lepiej – to czyż nie jest to najlepsze rozwiązanie?

W drugiej części powieści, rozgrywającej się w za-sadzie na tle gorzkiej historii Tristrama, internowane-go za głoszenie niepoprawnych politycznie poglądów w szkole i nieprawomocne zachowanie poza nią, oraz

Beatrycze, skazanej na banicję za pow tórne zajście w ciążę, świat Burgesso wski przechodzi, niejako po-twierdzając tezy szkolnych wykładów historiozoficz-nych Tristra ma, z fazy pelagiańskiej w augustiańską, w której ludzie na nowo odkrywają piękno eucharystii, na czele z jej najpierwszą przecież prawdą o możności rytualnego dzielenia się ciałem uczłowieczonego Boga. W tym miejscu należy się Burgessowi szczególna po-chwała za trafność ekstrapolacji: w historii liturgii opi-suje się proces powolnego odwracania się kościoła od absolutu (złośliwi dodaliby, iż odzwierciedlane odwra-caniem się kapłanów od ołtarza) oraz zwrot w stronę tzw. „ofiary eucharystycznej”, toteż łatwo wydeduko-wać, iż w świecie, w którym ideę roztaczających opiekę nad światem bożków dzieci uczą się wyś miewać jesz-cze w szkole podstawowej, podobna praktyka musi być już rozumiana całkowicie dosłownie. Gdy zatem kryzys głodowy nastał już na dobre i w całym świecie Rozpustnego nasienia zaczęły się szerzyć praktyki lu-dożerstwa, po cóż było im przeciwdziałać, skoro moż-na było zrekonstruować kult, który dałby im legityma-cję? I to z jakąż łatwością: wystarczyło do znanego już hasła „Kochaj bliźniego swego”, dodać nowe, też, na-wiasem mówiąc, eklezjastycznej proweniencji – „Bóg jest miłością”. A skoro Bóg jest miłością i zjada się go w eucharystii – to dlaczegóż by nie miało być tak samo z bliźnim, o którym przecież już wiemy, iż go kochać trzeba? Anthony Burgess bardzo dobrze rozumie, że, sterując umiejętnie społeczeństwem, można dowolnie zmieniać treść indoktrynujących go plakatów, przepi-sów, programów telewizyjnych czy książek,ale jedne-go zmieniać nie można, a mianowicie treści przeka-zów podprogowych. Te bowiem muszą ciągle buczeć z jednostajną częstotliwością, by ktoś przypadkiem nie obudził się przedwcześnie z transu – i nie zaczął nagle proponować innym jakiegoś nonsensownego wyboru między czerwoną a niebieską pastylką.

Książka Burgessa ma tę cudowną własność, że dia-gnozuje u czytelnika radykalizm: rosnąca wściekłość podczas lektury części pierwszej (Nie ma żadnego związku między bezpłodnością a homoseksualizmem! To faszystowska manipulacja!) jest symptomem rady-kalizmu lewicowego, zaśnagłe oburzenie i rozczaro-wanie podczas lektury części drugiej (Burgess to zdraj-ca! Z tyłu książki jest napisane, że to powieść skierowana przeciwko gejom!) – radykalizmu prawicowego. Para-frazując jednego z profesorów ujotowskich, można by-łoby rzec, że świat Burgessa jest światem Magellana

Page 78: Magazyn SPECTRUM nr 8

76

– ci, którzy popłyną w nim za bardzo na lewo, wylądu-ją po prawej stronie globu i vice versa. Dlatego też Roz-pustne nasienie powinni czytać ludzie o ustabilizowa-nym światopoglądzie, bystrym intelekcie i ironicz nym dystansie do rzeczywistości – innych bowiem książ-ka ta po prostu albo zdenerwuje, albo wprawi w nie-potrzebną konfuzję. Albo, aż strach pomyśleć, skłoni do myślenia – które tak bardzo nie w smak ludziom

pasożytującym na podsycaniu medialnych konfliktów między prawą i lewą stroną sfingowanej ongiś chytrze ba rykady. Także tej pomiędzy literaturą głównonurto-wą i zaangażowaną społecznie a oderwaną od rzeczy-wistości i bujającą w obłokach fantastyką.

Byłbym zapomniał o jednym, choć może najbardziej oczywistym. Rozpustne nasienie Anthony’ego Burges-sa nie kończy się dobrze.

Krzysztof M. Maj

Absolwent filologii polskiej i doktorant na Wydziale Polonisty-ki UJ. Zajmuje się literaturą fantastyczną w obydwu znacze-niach tego słowa.

Page 79: Magazyn SPECTRUM nr 8

77 KULTURA

To tam, pierwszego września 1902 r., na scenie przed rozentuzjazmowaną publicznością pojawił się Georges Méliès i – kręcąc palcami swojego charakterystyczne-go wąsa – zapowiedział pierwszy w historii film scien-ce-fiction – Podróż na Księżyc. Od tamtego czasu wiele się zmieniło, ale czy na dobre? Współczesne filmy fan-tastyczno-naukowe zdają się zderzać ze schematem kina hollywoodzkiego, niezadowoleniem widzów oraz rozdrażnieniem fanów dużo częściej, niż inne gatun-ki.Co gorsza, coraz rzadziej z tej kraksy wychodzą bez poważnych ubytków. Z czego to wynika?

Trudno mówić o kinie science-fiction bez wspomi-nania Ridleya Scotta. Choć jego wąs do „prawąsa” Mélièsa ma się jak Yoda do Godzilli, to jednak twór-ca 8 pasażera Nostromo oraz Łowcy Androidów wy-znaczył pewien styl kina s.f. Jego filmy, pełne ciemnej, mrocznej scenografii, zadymionych i mokrych od desz-czu plenerów, a także klaustrofobicznych wnętrz, stały się kanwą wielu kolejnych ekranowych dzieł fantastyki naukowej. Jednak po dwóch wyżej wzmiankowanych,

ogromnie znaczących klasykach kina s.f., Ridley Scott od fantastyki postanowił zrobić sobie przerwę i to na całe 30 lat. Po tym czasie wrócił z filmem Prometeusz, przy którym warto się chwilę zatrzymać.

Historia powstawania Prometeusza, zmiany scena-riusza, podmiany scenografii, nawiązania i odwiązania do uniwersum Obcego to temat na osobny tekst, ale warta wspomnienia jest jedna właściwość. Ridley Scott podczas tworzenia tego filmu zrobił coś, co prawdopo-dobnie przeszłoby tylko u Larsa von Triera – zapomniał o publiczności. Zaczęło się jednak całkiem dobrze: w pierwszych zapowiedziach filmu reżyser wspominał o kontynuacji rodowodu Obcego, o powrocie do źródeł filmu, o stworzeniu swoistego prequelu i o napraw-dę szerokim oczku, pełnym „obcych” smaczków, któ-re niejednokrotnie puści do fanów. Scottowskie oczko niestety szybko się przymknęło, gdy tuż przed premie-rą reżyser sprostował, iż tak naprawdę film nie będzie mieć wiele wspólnego z Obcym.Okazało się, że łączyć ma je tylko lokalizacja w tym samym uniwersum (czy-

O rzeczach, które nam – ludziom – się nie śniły

112 lat temu wiele się działo. Władysław Reymont opublikował pierwszą część powieści Chłopi, Sosnowiec otrzymał pra-

wa miejskie, a z Europy wysłano pierwszy międzykontynentalny telegram. I choć Chłopi są dzisiaj wałkowani w szkołach

średnich raczej z przymusu, nie z literackiej pasji, zaś telegramy zostały lekko wypchnięte z obiegu przez maile czy tele-

foniczne SMS, a Sosnowiec... cóż, wciąż jest miastem, to żadnez tych wydarzeń tak drastycznie nie wpłynęło na dzisiej-

sze kino. Był jednak inny, nieco mniej huczny, ale bardzo znaczący epizod, który miał miejsce nie gdzie indziej,jak w pa-

ryskiej sali koncertowej Olimpia.

** *

Tekst może zawierać spoilery.

Page 80: Magazyn SPECTRUM nr 8
Page 81: Magazyn SPECTRUM nr 8

79 KULTURA

li... na świecie), a poza tym… nic. Mała część serca fa-nów science-fiction umarła wraz z tymi słowami, lecz pozostała jeszcze nadzieja –już nie na uchylenie rąb-ka tajemnicy o gatunku Xenomorphów, nie na wspo-mnienie o Space Jockeyach, ale na niezgorsze dzieło dla bardziej nieokreślonej grupy widzów, czyli po pro-stu niedzielnych kinomanów. Niestety, z prometejskiej postawy Ridleya Scotta pozostała jedynie chęć zaspo-kojenia kompleksu Prometeusza, a ogień, którym miał nas uraczyć szybko zgasł zdmuchnięty formą filmu.

Największy problem Prometeusza stanowi fakt, iż jest bardzo nierównym filmem. Sprawia wrażenie, że scenariusz został przypadkowo pocięty na kilkanaście kawałków: połowa z nich została nakręcona jako re-alny prequel filmu 8 pasażer Nostromo, a reszta wrzu-cona została w konwencję typowego blockbustera s.f. Część elementów science-fiction jest tłumaczona z naukową wręcz dokładnością, inne są po prostu po-mijane. Przypadkowych widzów będą irytować niedo-powiedzenia, a fanów zabije dosłowność i trywialność. Wisienką (z robaczkiem!) na torcie jest nieodłącz-ny kompan Ridleya Scotta, android David, który – pro-wadząc typowy dla reżysera Łowcy Androidów dys-kurs o różnicy człowieka i maszyny – będzie niejedno-krotnie przystrajał dialogi bohaterów swoimi uwaga-mi i spostrzeżeniami. I choć zajmuje chlubne miejsce po poprzednich robotach z serii Obcego – Ashu, Bisho-pie oraz Call – to nie bez przyczyny dostało mu się imię na bardzo wymowną literę, bo w końcu, po premierze, razem z Ridleyem Scottem znalazł się w głębokim „D”. Z drugiej strony, dobrze, że nie nazwano go George.

Spod rąk Scotta wyszła niespodziewanie trudna do kategoryzacji hybryda hermetycznego, czystego fil-mu s.f. oraz katastroficznej, przepełnionej głośną mu-zyką, wybuchami i skrótami myślowymi hollywoodz-kiej sztampy, która koniec końców zaadresowana zo-stała do wszystkich, a nie dotarła do nikogo. Okaza-ło się wszakże, iż Ridley Scott postanowił zagościć w miejscu pomiędzy młotem zagorzałych fanów Obce-go, a twardym i bardzo krytycznym kowadłem odbior-ców masowych. Złośliwi mogliby stwierdzić, iż taki za-bieg został zastosowany ze względów czysto finanso-wych, niemniej pewne jest jedno – Ridleyowi Scottowi prawdopodobnie łatwiej byłoby stoczyć walkę z Królo-wą Xenomorphów, niż wyjść cało spod piór krytyków, o czym bardzo szybko się przekonał. Prometeusz może nie był klapą, ale na pewno na miano „dobrego filmu” wśród recenzentów i widzów nie zasłużył.

Ridley Scott nie jest jedynym reżyserem spod szyl-du fantastyczno-naukowego, który postanowił zrobić wielki comeback. David Twohy, scenarzysta m.in. Ści-ganego (tak, tego Ściganego),nie jest najbardziej rozpo-znawalną personą, ale jego filmy nadrabiają te braki. Jest to wszakże twórca pewnego niezwykłego dzieła – banalnego w założeniu, jednocześnie wciągającego, niezwykle prostego, a jednak niełatwego do zrozumie-nia podczas pierwszego seansu. Mowa tutaj o Pitch Black, czyli pierwszym filmie o kosmicznych perype-tiach Richarda Riddicka – mordercy, uciekiniera, łow-cy oraz ogólnego przyjemniaczka. Pomysł na fabułę w tym filmie był niemal podręcznikowy: na nieznanej planecie rozbija się statek z groźnym przestępcą. Oka-zuje się jednak, iż na felernym ciele niebieskim znajdu-ją się groźne potwory, nieskłonne negocjować z rozbit-kami. Załoga statku musi sprzymierzyć się z czarnym charakterem, bydać sobie więcej szans na przeży-cie. Co sprawiło, że dzisiaj film o takiej treści jest przez wielu określany mianem kultowego?

Po pierwsze – scenografia, a ta jest świetna. Do ab-solutnego cna zostały wykorzystane wszelkie plene-ry, gra światłem i cieniem. Po drugie – montaż i pra-ca kamery.Tutaj jest nawet lepiej niż ze scenografią. Film podzielono na dwie części: dzienną oraz nocną. Podczas dnia załoga jest wciąż obserwowana przez zbiegłego Riddicka. Kamera krąży blisko pleców bo-haterów, by za chwilę panicznie rozejść się po okoli-cy niczym wzrok wiecznie obserwowanych załogan-tów. Podczas nocy nie jest łatwiej – wtedy budzą się potwory. Tutaj na szczególną uwagę zasługuje sce-na, gdy jeden z bohaterów, Oglivie, oddala się od gru-py, tracąc cenne światło. Na chwilę na ekranie pojawia się nieprzenikniona ciemność, której nie jest w stanie rozświetlić drobne źródło światła trzymane w rękach Oglivie’a. Wtem bohater wyciąga butelkę whisky, bie-rze niemały łyk trunku i spluwa nim na płomień, który szybko spala alkohol i rozświetla okolicę, ukazując hor-dę potworów wokół bohatera. Ogień po krótkiej chwi-li gaśnie, lecz tym razem z ciemności dochodzą odgło-sy rozrywanego ciała...

I jeszcze – po trzecie – filozofia i religia. Wiara w Boga to pewien nieduży element filmu, który, ukryty w po-jedynczych zdaniach czy krótkich dialogach, robi tak duże wrażenie w odbiorze filmu. W Pitch Black bowiem znajduje się szereg religijnych schematów: od chrze-ścijańskiej do bólu i dobrej do cna Carolyn Fry, przez is-lamskiego podróżnika, Imama, aż po samego Riddicka,

Page 82: Magazyn SPECTRUM nr 8

80

który swoją wiarę kwituje słowami: Wierzę w Boga. I go szczerze nienawidzę. To te pobudki kierują bohaterami podczas ich decyzji, i to te pobudki w końcu zdecydują o tym, kto przeżyje, a kto nie.

Warto dodać, że wszystko to ukute było z budżetu prawie trzykrotnie mniejszego niż X-Men, który pre-mierę miał w tym samym roku. Film nie tylko zarobił na siebie, ale na stałe zapisał się na kartach historii kina science-fiction.

A gdzie wspomniany comeback? Otóż Pitch Black dorobił się takiego sukcesu, że David Twohy z au-tomatu dostał kontrakt na trzy kolejne scenariu-sze. Z pierwszego z nich zrodziły się Kroniki Riddic-ka, które, jako kontynuacja, były co najmniej... dziwne. Z małego światka pierwszej części pojawiło się prze-ogromne uniwersum, pełne kosmicznych ras, wojen, przepowiedni i tym podobnych elementów, charakte-rystycznych bardziej dla epickich produkcji niźli kon-tynuacji drobnego, kosmicznego filmu. Mogło to mieć wpływ na dosyć słabe, w porównaniu do Pitch Black, wyniki Kroniki. Prawdopodobnie w tym miejscu nie-pokonany Riddick umarłby naturalną śmiercią boha-terów słabych filmów, lecz David Twohy miał kontrakt na jeszcze dwa scenariusze...

I tutaj – w końcu – pojawia się wielki comeback, gdy po dziewięciu latach od Kronik Riddicka David Twohy oświadcza światu coś, co rzadko zdarza się w filmowej branży. Postanowił on, w przeciwieństwie do Ridleya Scotta i wielu, wielu innych reżyserów sequeli, iż kolej-ny scenariusz przygód Riddicka stworzy specjalnie pod głos fanów. Ci bowiem zarzucali reżyserowi (i zarazem scenarzyście), że odejście od prostoty pierwszej części było błędem, a świat przedstawiony w sequelu ma wie-le dziur i nieścisłości. David Twohy postanowił nauczyć się czegoś od swoich widzów, a owocem tej nauki stał się Riddick, czyli trzecia część historii Furianina. I choć wydawało się, że tego filmu nie da się zepsuć, premie-ra była raczej na mocne „meh”. Wszystko ze wzglę-du na to, że choć najważniejsze filary filmu – Riddick, potwory, łączący się we wspólnej potrzebie bohatero-wie oraz przetrwanie w ciemnościach – zostały bar-dzo dobrze pomyślane w filmie, tak cała reszta otoczki Pitch Black, do której reżyser miał nawiązywać, po pro-stu nie istniała. Nawet tak bardzo wyczekiwana przez co poniektórych kwestia religijna została skwitowana jednym zdaniem ze scenariusza: Boga w to nie mieszaj. I rzeczywiście, David Twohy nie zamieszał ani konwen-cją, ani scenografią, ani pracą kamery, ani montażem.

Przez to ocena „meh” (z ewentualnym, cichym „pff”) jest jak najbardziej trafna.

Ciekawostką jest, iż Richard Riddick ma wiele wspól-nego z protagonistką Obcego – Ellen Ripley: on miał być kobietą, ona – mężczyzną. Nie wiemy, jak wyglądało-by współczesne kino science-fiction, gdyby nie te zmia-ny. Wiadomo jednak, iż mimo wszystko fani filmów s.f. muszą czuć dzisiaj niedosyt. 2013 rok miał być rokiem kina fantastyczno-naukowego, bo na te właśnie dwa-naście miesięcy zapowiedziano kilka naprawdę dużych produkcji. Pacific Rim, Elysium, After Earth czy wyżej

„mehowany” Riddick to tylko kilka tytułów. Niestety, godnymi polecenia są jedynie pojedyncze filmy i ten-dencja taka ciągnie się od lat (w 2009 –Moon i District 9, w 2012 – Looper, w 2013 – Oblivion). Kino science-fic-tion zdaje się schodzić na drugi plan. Jest wykorzysty-wane jako dobry sposób na zarobek albo na sprytne przemycenie idei, która na współczesnym tle nie wy-glądałaby najlepiej (patrz: nominacje do Oscarów). Na-wet słabe, powtarzalne scenariusze są bez wahania ekranizowane, a mizerna warstwa tekstowa jest ukry-wana pod masą efektów specjalnych. Klasyki są na siłę kontynuowane (Terminator) lub tworzone zupeł-nie od nowa (TRON, Star Trek). I nie myślcie, że można uciec do literatury (Gra Endera). Nie można.

Roy Batty w słynnej scenie z Łowcy Androidów mówi, iż widział rzeczy, o których nam – ludziom – się nie śniło. W Terminatorze jest kultowe I’ll be back!. Ale żeby pod-sumować aktualny stan kina fantastyczno-naukowego, na usta ciśnie się inny cytat. Są to słowa szeregowego Hudsona z Obcy: Decydujące starcie. W scenie katastrofy promu, chodząc pomiędzy kawałkami rozbitego statku, który miał uratować bohaterów, zaczyna tracić nadzieję. W końcu pada na kawałek kadłuba i rozpaczliwym gło-sem wykrzykuje: Game over, man! Game over!.

Marcin Pabian

Student filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uni-wersytecie Jagiellońskim. Lubi jazz, kino science-fiction i gry komputerowe. Nie lubi pisać o sobie.

Page 83: Magazyn SPECTRUM nr 8