28
Film Maczeta Niepowstrzymany Sztuka Siatka Czasu Fotografia Portret. Historia i studium – cz. 2 nr 6 Styczeń 2011 Literatura Nożem w bżuh

Łóżko Majora

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Magazyn artystyczny. Fotografia, film, filozofia, literatura, muzyka, sztuka. Bierz co chcesz.

Citation preview

Page 1: Łóżko Majora

FilmMaczetaNiepowstrzymany

SztukaSiatka Czasu

FotografiaPortret. Historia i studium – cz. 2

nr 6Styczeń 2011

LiteraturaNożem w bżuh

Page 2: Łóżko Majora

SpiS Treści2

Łóżko Majora Styczeń 2011

Page 3: Łóżko Majora

SpiS Treści

Łóżko Majora Styczeń 2011

3SpiS treści

Wstępniak

Z Nowym Rokiem życzymy Wam:- zdrowia, ponieważ ze dobrym zdrowiem będziecie mogli przenosić góry

- pieniędzy, żeby się Was trzymały- miłości, żeby Was podtrzymywała na duchu.

A sobie, redakcyjnie życzymy:- więcej tekstów- materiałów na wstępniaki- większej inwencji- lepszego składu- wspanialszych fotografii- pierwszej reklamy- łatwej sesji na studiach

Tak, tak. Nasza lista jest dłuższa, ale dzięki temu i Wam zapewne polepszy się komfort czytania naszego maga-zynu.

Zatem rok 2011 wybił i pamiętajcie: za niecałe dwa lata koniec świata!

Redakcja

Spis treściWstępniak 3Spis treści 3W Łóżku z Pam 4Film 6

Maczeta 7Niepowstrzymany 8Pogrzebany 9

Fotografia 10Portret. Historia i studium – cz. 2 10

Sztuka 14Siatka czasu 14

Literatura 18Nożem w bżuch 19Życie na autopilocie, czyli rzecz o poszukiwa-czach i sprzedawcach sensu życia. 20Biblia 22

Autor 24Drożdże cz. 2 24xxx 25O żywiołach 26

Naczelny: Oskar GargasFilm: Julia Bachman, Przemek Król, Jan GrabowskiFotografia: Przemek KrólMuzyka: Michał „Miguel” MaciejewskiSztuka: Julia Bachman

Ksawery Nałęcz-JaweckiLiteratura: Przemek Król,

Michał „Miguel” MaciejewskiDział autorski: Patrick „Val” BanaszkiewiczFelieton: Pamela Kucińska

Korekta: Anna Militz, Julek SiemiątkowskiSkład i oprawa graficzna: Beata Zofia RączkaZdjęcie na okładce: Ala „nunu” LeszyńskaZdjęcie po lewej: Beata Zofia Rączka

Kontakt z nami we wszelkich sprawach:[email protected]

Page 4: Łóżko Majora

FelieTon4

Łóżko Majora Styczeń 2011

No, to co w Nowym Roku przychodzi jako pierwsze na myśl? Mnie - postanowienia noworoczne. Jedni mó-wią, że to bzdura, sztuczne składanie samemu sobie i tak nigdy nie spełnianych obietnic, inni - że każda okazja jest dobra do prób poprawienia, ulepszenia swojego życia. Moje zdanie różni się w zależności od humoru i etapu życia... Nie brzmi to może zbyt poważnie, ale ko-niec końców nigdy za zbyt poważną nie byłam uważana, to i zdanie mogę zmieniać z roku na rok.

Zastanawiam się jednak, co nami powoduje, gdy rok-rocznie zakładamy sobie te same lub podobne zadania do spełnienia, a nasz zapał i tak wygasa po kilku tygo-dniach (jak dobrze pójdzie). Myśląc nad rzeczami, które znajomi deklarują mi jako swoje postanowienia nowo-roczne, pamiętam:

- Oczywiście, najpierw odchudzanie (to zasłużone pierw-sze miejsce jest nader zrozumiałe po świątecznym ob-żarstwie, gdy ostatni słoik bigosu pożarliśmy w sylwestra o północy, a piernik się zesechł);

- Następnie, zaprzestanie (na czas sesji chociaż), czy też obniżenie częstotliwości imprezowania (równie zrozu-miałe drugie miejsce po około świątecznym ciągłym spożywaniu: a to nalewka babci, a to martini na rozluź-nienie, a to likier do ciasta, no i kulminacja - sylwester

- którego konsekwencje w postaci noworocznego kaca same w sobie stanowią dobry powód do takiego posta-nowienia);

- Systematyczne uczenie się (co, moim zdaniem, pomimo mojego przyszłego - mam nadzieję - tytułu dyplomowa-nego psychologa i ogólnie przyjętej teorii z tejże dziedzi-ny o plastyczności mózgu i charakteru, jest zwyczajnie niewykonalne, a przynajmniej skrajnie nieprawdopo-dobne w przypadku wieloletniego treningu braku syste-matyczności; podziękujmy polskiemu szkolnictwu!);

- Tu następują różnorodne decyzje "związkowe": zosta-wię go, powiem jej prawdę, znajdę miłość życia, oświad-czę się i tym podobne.

Tylko dlaczego, na Boga, akurat z Nowym Rokiem? Dla-czego nie na urodziny, na rocznicę ślubu, na koniec sesji, na początek semestru, na Trzech Króli, na święto konstytucji, na początek wakacji? Uważam, że to wiel-ce interesujące, dlaczego ludzie obrali sobie początek roku za cezurę do rewolucji w swoich życiach. Szczególnie, że rewolucje te zazwyczaj nie znajdują pokrycia w rzeczy-wistości i pozostają na kartce jako postanowienia. Pierw-szy stycznia to jedna z najgorszych dat, jakie mogę sobie wyobrazić na zaczynanie zmian: jesteśmy w przeważającej większości na kacu (jeśli już zdążyliśmy wytrzeźwieć), cięż-cy od jedzenia, które mama/babcia/ciocia spakowała nam po kryjomu do walizki w słoikach, no i co zrobić, trzeba było zjeść, "bo przecież się zepsuje" (jedna z najbardziej uro-

czych i faktycznie racjonalnych wymówek nieustannego je-dzenia, jakie znam), zazwyczaj jest zimno (w naszym kraju około -500, a przynajmniej to się czuje, wracając z imprezy sylwestrowej) i ciemno (to akurat raczej po wybudzeniu się z noworocznego snu). Czy nasz nastrój do zmian może być pozytywny w takich okolicznościach?

Z tego, co wiem, większość z nas woli raczej zaszyć się pod kocem z kubkiem gorącej herbaty (czy barszczu/pierogów/bigosu - niepotrzebne skreślić) i oglądać Kevina na Pol-

W Ł

óżk

u z

Pa

m

Page 5: Łóżko Majora

FelieTon

Łóżko Majora Styczeń 2011

5

sacie (który i w tym roku, mimo, że nie planował umiesz-czania go w świątecznej ramówce, ugiął się pod naporem protestu publicznego - czytaj: grup na fejsbuku - i puści nam Kevina jak zwykle). Proponuję... po prostu to zrobić - czy cokolwiek innego, co sprawi nam przyjemność w tych rzadkich chwilach zasłużonego i niekontrolowanego leni-stwa, a kartkę z nagłówkiem „Postanowienia Noworoczne" od razu wyrzucić do kosza. No, nie oszukujmy się: napraw-dę uważacie, że schudniecie, przestaniecie pić, zaczniecie uczyć się/pracować systematycznie, bez zarywania nocy

i bankrutowania na kawie i redbulach, naprawicie swój związek - i wszystko tylko dlatego, że jest nowy rok?...

Ja przestałam w to wierzyć. Od razu przyjemniej :)

Pam Kucińska

fotografia: Przemek Król

Page 6: Łóżko Majora

Film6

Łóżko Majora Styczeń 2011

FilM

Harry Potter to absolutny światowy fenomen. Seria powie-ści zaskarbiła sobie serca milionów ludzi na całym świecie, w tym także moje. Ekranizacje miały swoje wzloty i lek-kie upadki, jednak globalnie można powiedzieć, że filmy o młodym czarodzieju to kawał porządnej kinowej magii, której oglądanie jest samą przyjemnością. Jaka jest pierw-sza część wielkiego finału? To bardzo dobre kino i wyśmie-nity „Potter”, jednak czuć, że jest tylko fragmentem większej całości.

Insygnia Śmierci: część I to jedynie wstęp do finałowego roz-działu. Harry, Ron i Hermiona rozpoczynają swoją podróż w poszukiwaniu pozostałych horkruksów, czyli artefaktów, w których Voldemort umieścił części swojej duszy. By jednak ostatecznie pokonać Czarnego Pana, Potter będzie musiał wiele poświecić. W końcu tylko jeden z nich może przeżyć. Yates bardzo dokładnie przenosi powieść na ekran i pierw-szy raz w historii serii malkontenci mogą wyrzucić w kąt slo-

gany pokroju „Tak nie było w książce!” czy też „Gdzie jest to i to?!”. Wszystko oczywiście dzięki temu, że film został podzielony na dwie części. Niestety plusy niosą też ze sobą minusy - tego obrazu nie można traktować jako osobnego tworu. Owszem, zakończe-nie części I jest naprawdę zgrabne, ale nic nie zostaje rozwiązane. Gdy kręci się historię podzieloną na dwie części tworzące jakąś całość, trzeba pamiętać o tym, że pierwszy „rozdział” powinien zostawić widza z taką samą liczbą py-tań,, jak i odpowiedzi. Z oczywistych względów (książka nie przewidywała dzielenia) nie dostajemy praktycznie żadnych odpowiedzi, a ostatnie dwa-dzieścia minut to ciągłe mnożenie pytań. Dlatego właśnie uważam, że siódmy Potter, podzielony na dwie czę-ści z przyczyn czysto marketingowych, powinien być jednym filmem i bardzo trudno jest ocenić tylko wstęp, nie zna-jąc zakończenia.

Jednak jako wprowadzanie, pierw-sze „Insygnia Śmierci” są wyśmienite. To zdecydowanie najlepsza część serii jaka wyszła spod rąk Yatesa, a moje narzekania dotyczące mglistego „krę-gosłupa fabularnego” w piątej i szóstej ekranizacji odchodzą w niepamięć. Reżyser bardzo umiejętnie buduje atmosferę i kinową magię, świetnie wykorzystując pierwowzór. Jeśli jeste-śmy już przy kinowej magii - to wizu-alny majstersztyk. Nie chodzi mi nawet o efekty specjalne, tylko o klimat, który

wylewa się z ekranu. Mroczny duch powieści został oddany w stu procentach.

Aktorzy spisują się świetnie, główne trio naprawdę daje radę, jednak, jak zwykle w „Potterach”, to drugi plan złożo-ny z elity brytyjskich aktorów jest najgenialniejszy. Helena Bonham Carter, która jak zwykle bawi się swoją kreacją psy-chopatycznej Belatrix, zimny jak lód Voldemort Fiennesa, ale także nowi - Rhys Ifans jako Ksenofilius Lovegood, który jest wprost stworzony do tej roli.

Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I to naprawdę świetne kino, które jest autentycznie magiczne, jednak po seansie czuć lekki niedosyt. To nie jest osobny film i żeby ocenić go w należyty sposób trzeba poczekać do lipca i premiery czę-ści II. Bo jak wiadomo nie ważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy.

Jan Grabowski

Page 7: Łóżko Majora

Łóżko Majora Styczeń 2011

Film 7

Robert Rodriguez to bardzo skomplikowana postać. Z jednej strony postmodernistyczny geniusz, twórca ta-kich filmów jak „Desperado” czy „Od zmierzchu do świ-tu”, a z drugiej nędzny wyrobnik, odstawiający fuszerkę fa-milijnymi produkcjami pokroju Małych Agentów” Nie mam pojęcia, dlaczego jego filmografia jest tak nierówna. Czy jest to spowodowane rozdwojeniem jaźni, czy inną poważ-ną dysfunkcją, ale z pewnością wiem jedno - Maczeta to film mistrzowski, nakręcony przez twórcę Sin City, nie zaś Kamienia Życzeń.

Historia zemsty wściekłego meksyka-nina ma swój początek w genialnym Grindhouse duetu Tarantino/Rodriguez. To tam, między seansem filmu Taranti-no (Death Proof) a Rodrigueza (Planet Terror), można było zobaczyć zwiastun--żart nieistniejącego filmu Maczeta, opowiadającego o byłym agencie, który postanawia wymierzyć sprawiedliwość za pomocą swojej, nie zgadniecie, ma-czety. Pomysł wydał się Rodriguezowi tak świetny, że postanowił nakręcić peł-ny metraż. I bardzo dobrze się stało, bo stworzył rozrywkę pełną gębą. Reżyser bawi się poszczególnymi kliszami kina klasy B jak dziecko, które dostało nowy samochodzik. Dla niego film to plac za-baw, nie zaś nudna praca. Tak samo jak przy „Planet Terror”, wrzucił tu wszystkie możliwe schematy tanich „akcyjniaków” nie owijając niczego w bawełnę. Prze-twarza stereotypy, tworząc miks, który tylko w rękach tak utalentowanego świ-ra mógł wyjść smakowity.

Doskonałe jest też to, jak Maczeta zosta-ła wystylizowana. To rasowy grindhouse, pod każdym względem. Od pierwszej sceny nie ma złudzeń, jak będzie wyglą-dać kolejne sto minut seansu. Zdjęcia, słabej jakości obraz, a nawet montaż - to wszystko krzyczy, że jest kiepskie. Jed-nak w tym przypadku słabości to tylko zalety. To samo tyczy się bohaterów, czy dialogów, które wygłaszają. Nie sztuką jest napisać złe dialogi, sztuką jest napi-sać świadomie złe dialogi, które w swo-jej miałkości skrywają niewyobrażalną siłę. Każdy tekst Maczety to klasa sama w sobie, i jestem pewien, że niektóre cytaty przejdą do klasyki „twardzielskich” one-linerów.

Maczeta rozłożył mnie na łopatki samym zwiastunem już trzy lata temu podczas seansu Grindhouse’a. Teraz, pełno-metrażowy film jedynie mnie dobił i nie pozwolił wstać. Rodriguez to mistrz bawienia się formą. Lalkarz, który z naj-brzydszych kukiełek potrafi zrobić piękne przedstawienie. Niech więc już kończy kręcić czwartych Małych Agentów i bierze na warsztat „Sin City 2”, czy kolejne części opowieści o wściekłym meksykaninie, bo cytując księdza, brata Ma-czety, „Bóg ma litość, ja nie...”.

Jan Grabowski

Maczeta

Page 8: Łóżko Majora

Film8

Łóżko Majora Styczeń 2011

Na nowy film Tony’ego Scotta w ogóle nie czekałem. Po-wiem więcej - byłem do tego stopnia pewny, że nie zobaczę nic ciekawego, że nawet nie miałem zamiaru zweryfikować tej tezy w kinie. Ale coś było nie tak - film otrzymał napraw-dę świetną prasę za oceanem. „Muszę to sprawdzić!” pomy-ślałem i udałem się do kina. I faktycznie, Niepowstrzymany to kawał naprawdę dobrego „akcyjniaka”.

Film Scotta ma bardzo nietypowy, jak na gatunek, punkt wyjścia. Bohaterowie nie walczą tu z mafią/Rosjanami/ro-syjską mafią/terrorystami czy innym klasycznym wrogiem, lecz z... pociągiem. Główni protagoniści to zwykli pracow-nicy kolei, którzy za wszelką cenę muszą zatrzymać roz-pędzoną kupę stali, benzyny i różnych niebezpiecznych substancji, by zapobiec katastrofie. Ale na punkcie wyjścia

„nietypowość” tego obrazu się kończy. Scott wrzucił do tych stu minut filmu wszystkie możliwe stereotypy kina akcji. Kto stracił kontrolę nad pociągiem? Grubas. Kto uratuje po-ciąg? Dwóch zmęczonych życiem facetów, którzy nie mają nic do stracenia. Czy głupi urzędnicy będą im utrudniać zbawianie świata? Jasne. Czy policja będzie jechać na sy-gnale z obowiązkowym wypadkiem z przewrotką? Oczywi-ście! Można powiedzieć, że wszystko jest na swoim miejscu, a widzowie od samego początku nie mają złudzeń do tego, gdzie się znaleźli. Karty zostały rozdane jeszcze nim zaczął się seans i wszyscy doskonale wiemy, jak to się skończy. Ale w żadnym razie nie jest to minus Niepowstrzymanego.

Reżyser bardzo umiejętnie żongluje tym wszystkim, dzięki czemu otrzymujemy sprawnie nakręcone kino sensacyjne.

Co do kwestii technicznych - nie mam się do czego przy-czepić, jednak jest jedna rzecz, o której muszę wspomnieć. Od pewnego czasu Scott kręci swoje filmu w bardzo cha-rakterystyczny sposób, który trudno jest sprecyzować - po-cięty montaż, mnóstwo dziwnych filtrów, wszystko szybkie i kolorowe. Cóż, absolutnie to do mnie nie trafia i w moim odczuciu jego filmy na tym tracą. Pstrokacizna i sztuczność wcale nie sprawiają, że obraz jest bardziej „cool”. Wybacz Tony, ale wolałem jak kręciłeś filmy normalnie.

O kreacjach aktorskich nie ma sensu nawet pisać, ponieważ nie potrafię powiedzieć o głównych aktorach (Denzel Wa-shington i Chris Pine) nic po za tym, że „byli”. Ich postacie są tylko tłem dla rozgrywającej się akcji i więcej do zagrania miał nawet pociąg. Ale takie też było założenie - herosi są przecież zawsze „bezimienni” i stanowią o nich czyny, nie słowa.

Niepowstrzymany to zdecydowanie najlepszy film Tony’ego Scotta od lat. Nie będę go porównywał do jego najlepszych osiągnięć, bo przy nich ta rozpędzona kolejka jest jak rower przy Ferrari. Jednak nie można narzekać - dobry rower to przecież masa frajdy.

Jan Grabowski

Niepowstrzymany

Page 9: Łóżko Majora

Film

Łóżko Majora Styczeń 2011

9

Współczesne kino bardzo rzadko wykracza poza przyjęte ramy. Zobaczenie świeżej, nietuzinkowej produkcji grani-czy w dzisiejszych czasach niemal z cudem. Jednak ten rok jest dla poszukiwaczy „nieznanego” wyjątkowo przychylny. Najpierw znakomite Essential Killing Skolimowskiego, a te-raz to - nokaut w postaci Pogrzebanego.

Historia przedstawiona w filmie Rodrigo Cortésa jest nie-zwykła pod wieloma względami, a całą opowieść można przedstawić w kilku słowach. Przewoźnik pracujący w Iraku (Reynolds), zostaje porwany dla okupu i zakopany w trum-nie. Ma przy sobie telefon, zapalniczkę (oraz kilka innych przedmiotów) i dziewięćdziesiąt minut do śmierci. Cały film rozgrywa się w trumnie, a widz obserwuje szaleńcze zmagania bohatera o przeżycie. Miałem ogromne obawy co do tego, czy taki obraz ma w ogóle racje bytu. Niepo-koiłem się, czy tak niezwykła formuła nie wyczerpie się po kilku minutach. No bo ile można oglądać faceta leżącego w drewnianym pudle? Pierwsze dziesięć minut praktycznie utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Byłem wręcz pewny, że mimo ciekawego początku każda kolejna minuta będzie ograniczała się do coraz częstszego spoglądania na zegarek. Nic bardziej mylnego. Cortés nakręcił film, który przygnia-ta i hipnotyzuje. Oglądając „Pogrzebanego” nie czujesz się jakbyś był w kinie. Czujesz się jakbyś leżał kilka metrów pod ziemią i za chwile miał przestać oddychać. To niesamowite, jak wciągająca jest ta historia.

Duszny klimat, który nie pozwala oderwać oczu od ekranu to jednak nie wszystko. Reżyser pyta się o człowieka - czy pojedyncza jednostka ma jakieś znaczenie? Czy kogoś ob-chodzi? Odpowiedzi znajdują się w filmie i od razu muszę powiedzieć, że są (w moim subiektywnym odczuciu) prawi-dłowe - człowiek nie znaczy nic, jest tylko pionkiem. Kogo tak naprawdę interesuje to, że nasz „pogrzebany” nazywa się Paul Conroy i ma żonę i dziecko? Dla porywaczy i rzą-du amerykańskiego jest jedynie kartą przetargową. Uprze-dzam więc - to nie jest pozytywny film. To film prawdziwy.

Tak jak w przypadku Essential Killing, to również film jedne-go aktora. Nie mogę co prawda powiedzieć, że Reynolds stworzył równie pomnikową kreację, co Vincent Gallo, ale z pewnością jest znakomity. Gdyby nie jego wyśmienita, niezwykle sugestywna rola, ten film nie miałby aż takiej siły. Muszę przyznać, że naprawdę mi zaimponował i mam nadzieje, że jeszcze kiedyś dane mi będzie zobaczyć go w produkcji, która udowodni, że naprawdę ma talent aktorski.

„Pogrzebany” to obraz niesamowity. Niezwykle trudno jest napisać cokolwiek, co oddałoby choćby w połowie emocje towarzyszące podczas seansu. W tym przypadku można śmiało powiedzieć, że różnica miedzy czytaniem o tym fil-mie a oglądaniem go, jest taka jak między sprzedawaniem trumien a leżeniem w nich.

Jan Grabowski

Pogrzebany

Page 10: Łóżko Majora

10

Łóżko Majora Styczeń 2011

Foto

gr

aFi

aFoTograFia

Portret. Historia i studium – cz. 2

Page 11: Łóżko Majora

Łóżko Majora Styczeń 2011

11FoTograFia

Na początku lat 50. XIX wieku fotografia w Europie zaczy-na już powoli krzepnąć. Po początkowym zachłyśnięciu się technicznymi możliwościami nowego medium oraz per-spektywą zysków jakie można z niego wyciągnąć, wśród właścicieli i pracowników zakładów portretowych przy-szedł moment zastanowienia. Prawdopodobnie jednym z głównych powodów pojawienia się tych refleksji było pytanie, jak długo klienci będą jeszcze skorzy płacić dość spore pieniądze za, w większości konwencjonalne i dość banalne, portrety oraz ile czasu jeszcze minie, zanim pojawi się grupa zbuntowanych artystów, która wprowadzi zupeł-nie nowy styl i tym samym ostatecznie wypchnie z rynku głównych rozgrywających.

Na tym tle ciekawie przedstawia się historia Nadara, który zanim zajął się fotografią w połowie lat 50., był wcześniej karykaturzystą o wyrobionym nazwisku, nie wspominając o nigdy nie ukończonych studiach medycznych. Działal-ność fotograficzną rozpoczyna w 1854 roku, w Paryżu, kie-dy razem z młodszym bratem otwiera zakład portretowy, do czego impulsem staje się znajomość z cenionym w tam-tym okresie fotografem, Gustavem Le Grayem, u którego uczył się młodszy brat Nadara. Jego koncepcja artystyczna kształtuje się dość szybko, prawdopodobnie pod wpływem dominacji fotografii portretowej w tamtych czasach. Mia-nowicie Nadar uważał, że jedyne czego potrzeba do udane-

go zdjęcia to obecność człowieka, który samoistnie wy-pełni lub nawet „przepełni” obraz. W praktyce zazwyczaj prowokował różne sytuacje, które zgodnie z jego opinią

wyciągały na wierzch psychikę człowieka, którą uważał za ważniejszą jego część niż sam wygląd, co możemy wyczy-tać z jego zapisków, celem portretu jest poszukiwanie takiej nici porozumienia, która łączy cię z modelem, pomaga ci w poznaniu go, zapoznaje cię z jego przyzwyczajeniami, ideami i osobowością, i pozwala na wykonanie (...) prawdziwie prze-konującej podobizny, portretu intymnego. Większość jego fotografii przedstawia wyizolowane postacie na neutral-nym tle. Pozornie, jeżeli spojrzeć na zbiór jego zdjęć, brak tu jakiejkolwiek reguły, niektórzy modele siedzą, inni stoją, czasem zmienia się też odległość osoby portretowanej od aparatu i oświetlenie. Jednak po bardziej wnikliwej analizie odnajdujemy kilka wspólnych elementów. Każda postać

Na stronie obok: Nadar, Gustave CourbetPowyżej: Nadar, Eugene PelletanPo lewej: Honore Daumier, Nadar wynoszący fotografię na wyżyny sztuki(karykatura), 1862

Page 12: Łóżko Majora

Łóżko Majora Grudzień 2010

FoTograFia12

jest zawsze tak upozowana i ubrana, żeby te fragmen-ty fotografii nie odwracały uwagi od twarzy, która miała przekazywać najważniejsze emocje, co było też osiągane poprzez specyficzny dobór oświetlenia. Dodatkowo, dzięki rozległym kontaktom Nadara wśród artystów, publicystów oraz intelektualistów, możemy podziwiać na jego pracach praktycznie wszystkie najbardziej znane osobistości ze wspomnianych kręgów z czasów II Cesarstwa, w tym po-stacie takie jak Charles Baudelaire, Theophile Gautier, Edo-uard Manet czy Michaił Bakunin. Nadar, mimo że znany jest głównie jako jeden z mistrzów fotografii portretowej, przy-czynił się także do rozwoju innych jej dziedzin, np. pierw-szy raz w historii wykorzystując magnezję do oświetlania planów (paryskie kanały i katakumby) oraz robiąc pierwsze lotnicze zdjęcie Paryża, wykonane z balonu uwiązanego niedaleko Łuku Triumfalnego.

Zupełnie inaczej przedstawia się historia Julii Margaret Cameron, wybitnej portrecistki stawianej przez history-ków sztuki w jednym rzędzie z Nadarem. Pierwsze prace wykonała dość późno, w 1863 roku, w wieku 48. lat, kiedy po wyprowadzeniu się dorosłych już dzieci oraz wyjeździe męża, dostała w prezencie od córki aparat fotograficzny. Mimo braku praktycznie jakiejkolwiek wiedzy technicz-nej, bardzo szybko zorganizowała w swojej posiadłości we Freshwater studio fotograficzne oraz ciemnie i rozpoczęła pierwsze próby „oswojenia” nowego medium. Na efekty nie trzeba było długo czekać, gdyż już w 1864 roku wykonała portret Annie Philpot, który uznała za swój pierwszy suk-ces. Następnie zajęła się fotografowaniem znanych postaci z kręgu znajomych, takich jak Charles Darwin czy Alfred Tennyson. Jej zdjęcia charakteryzuje zastosowanie klasycz-nej portretowej kompozycji oraz kadru, ograniczającego

Page 13: Łóżko Majora

Łóżko Majora Grudzień 2010

13FoTograFia

się do przedstawienia głowy oraz ramion mo-dela. Bardzo charakterystyczne w pracach Ca-meron jest stosowanie łagodnych nieostrości oraz bogatych efektów światłocieniowych uzyskiwanych najczęściej poprzez zastoso-wanie miękkiego oświetlenia górnego lub bocznego. W jej późniejszych pracach (od początku lat 70. XIX wieku), można zauważyć dalsze pogłębienie się tych cech stylistycz-nych, najprawdopodobniej pod wpływem estetyki tzw. szkoły prerafaelickiej, jedne-go z najważniejszych elementów ruchu Arts and Crafts, co sprawiło że nasiliły się krytycz-ne opinie na temat jej prac, głównie ze stro-ny zwolenników akademickiego malarstwa. Karierę Julii Cameron przerywa nagły wyjazd na Cejlon w 1875 roku, gdzie praktycznie nie zajmuje się już fotografią. Umiera cztery lata później, zostawiając dorobek ok. 900 zdjęć, z czego kilka jeszcze za jej życia sprzedanych do Victoria and Albert’s Museum, chociaż jej samej nigdy nie interesował komercyjny wy-miar fotografii.

c.d.n.

P. K.

Strona obok, od lewej: J.M Cameron, Isabel Bate-man, 1874Od prawej: J.M. Cameron, ,Alfred Tennyson, 1866Powyżej: J.M. Cameron, Mój pierwszy sukces, 1864Obok: J.M. Cameron, Claud & Florence Anson, 1870

Page 14: Łóżko Majora

SzTuka14

Łóżko Majora Styczeń 2011

„Siatka czasu” – Włodzimierz Borowski

Muzeum Sztuki Nowoczesnej 18 listopada 2010 – 16 stycznia 2011

Wystawa jest swoistą kompilacją prac człowieka, który w ciągu swojego twórczego życia płynnie przechodził od stylu do stylu. Dlatego może być trudna w odbiorze i dlate-go jest taka cenna. Mamy tu bowiem do czynienia z artystą niezwykle świadomym tego co robi, materii, którą kreuje i zależności nadawca – odbiorca.

Wczesne kreacje autora z okresu lublińskiej grupy Zamek, są zaliczane przez krytyków sztuki do późnego okresu in-formelu. Były to obrazy malowane lakierami, Borowski na-zywał je przeważnie „kompozycje”. I w rzeczy samej jego malarstwo to głównie monochromatyczna gra grubych warstw plamy barwnej, połączonej z wyrazistymi „dodat-kami”. Otrzymujemy więc tło, które udaje wzburzoną taflę rtęci i unoszące się na jej powierzchni obiekty, jakby wyjęte z malarskiego porządku rzeczy.

Wkrótce jednak, Borowski porzucił malarstwo by zająć się rzeźbą, sztuką ready-made(Artony), environment (Manilusy), happeningiem i wreszcie sztuką konceptualną(Pokazy Syn-kretyczne). Wszystkie etapy twórczości są odzwierciedlone na wystawie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, jednak nie w porządku chronologicznym.

Wystawę otwiera, praca bez tytułu - otwarte okno z cha-rakterystycznymi dla Borowskiego nitkami używanymi do produkcji jego Niciowców. Symboliczne wejście zaprasza nas do przestrzeni galerii, która zaprzęgnięta w karby sztu-ki konceptualnej, prezentuje wystawę krytykującą konwen-cje retrospektywnego, monograficznego katalogowania twórczości artysty. Ponieważ Włodzimierz Borowski walczył z historycznym porządkowaniem i szufladkowaniem swo-jej sztuki. Wiadomo to dlatego, że całość jest wiernym od-wzorowaniem wystawy z Galerii Współczesnej z roku 1972, którą artysta współkreował i okrasił tekstem teoretycznym. Celem wystawy „Pole gry”, tak brzmiał tytuł, było pomiesza-nie twórczości artysty tak, aby odbiorcy nie dzielili poszcze-gólnych rodzajów twórczości na okresy. Zarazem Borow-ski nie chciał, aby widzowie patrzyli na eksponaty jako na całość i szukali sensu między wzajemnym oddziaływaniu na siebie prac. Stąd podzielanie przestrzeni galerii liniami przypominającymi pole gry.

Sztu

ka

Siatka czasu

Page 15: Łóżko Majora

SzTuka

Łóżko Majora Styczeń 2011

15

Arton XXIII 1963,w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu,fot. Arkadiusz Podstawka, żródło www.culture.pl

Page 16: Łóżko Majora

SzTuka16

Łóżko Majora Styczeń 2011

Dopełnieniem twórczości artysty są zapisy jego wcześniej-szych wystaw, które nazywał Pokazami Synkretycznymi, wy-stawione w salach sąsiadujących z główną ekspozycją. One również pokazują ewolucje nastawienia artystycznego Włodzimierza Borowskiego.

Owe podejście twórcze było dla autora bardzo ważne, do-wodzą tego jego prace Autoportrety I-IX, które nie malował, lecz pisał na dwóch sąsiadujących ze sobą kartkach papieru. W ten sposób odtwarza on swoje nastawienie od początku drogi jaką obrał do okresu konceptualnego. Krótki tekst ko-mentujący te prace, pióra Borowskiego oraz ostatnia praca zdradzają powód podjętego trudu: poszerzenie własnego świata. Artysta próbuje bowiem w autoportretach zburzyć lub przejść pewien symboliczny mur. Każdy ze stylów arty-stycznych podpowiada mu inny sposób na to, lecz w końcu okazuje się, że podczas drogi artysta zamiast wybudować się i stoczyć walkę z mitycznym murem – zmalał, lecz nie jest przegranym, bo dzięki temu jego świat się powiększył, percepcja rozszerzyła a on sam, może teraz przecisnąć się przez jakąś małą dziurkę w murze i zobaczyć co jest po dru-giej stronie.

Właśnie dzięki tej mądrości, którą Borowski zaskoczył mnie na koniec wystawy, zyskał moją ogromną sympatię i choć perypetie jego twórczości są bardzo zawiłe i trudne do zro-zumienia, „Siatka czasu” czy też „ Pole gry”, to wystawa war-ta przebijania się przez korki, śnieg i mróz Warszawy.

Ksawery Nałęcz-Jawecki

Po prawej: Arton A 1958, assemblage, w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu,fot. pracownia fotograficzna MNWr, źródło www.culture.plPowyżej: Uczulanie na kolor, VIII Pokaz synkretyczny, Galeria odNOWA, Poznan, 1968.

Page 17: Łóżko Majora

SzTuka

Łóżko Majora Styczeń 2011

17

Page 18: Łóżko Majora

liTeraTura18

Łóżko Majora Styczeń 2011

Lite

ra

tur

a

Page 19: Łóżko Majora

Łóżko Majora Styczeń 2011

19

Nożem w bżuch

Ostatnio na moją absolutną i wieczną czołobitność zasłu-żyło sobie gdańskie wydawnictwo Słowo/obraz teryto-ria, które jakiś czas temu postanowiło, ot tak, ustanowić nowe standardy w wydawaniu poezji. A dokonało tego publikując pozycję zatytułowaną Bruno Jasieński. Poezje zebrane, opatrzoną dopiskiem Terytoria poezji 2, z czego można wywnioskować, że to drugi tom tej serii wydaw-niczej. Właściwie to książka miała premierę w 2008 roku, ale przeszła kompletnie bez echa, natomiast ostatnio, po raz kolejny, pojawiła się w księgarniach.

Bruno Jasieński. Jeden z najważniejszych polskich po-etów XX wieku, jeden z najbardziej charyzmatycznych twórców poezji futurystycznej i jeden z najbardziej skan-dalizujących artystów w historii polskiej literatury. Wyda-je się, że jego zła sława w pewnym sensie przetrwała do dziś, bo jakoś nie widać, żeby ktoś się specjalnie kwapił do wydawania jego tomików. Pewnymi chwalebnymi odstępstwami od tej normy są wydania z przed kilku lat Buta w butonierce, debiutanckiego zbioru poety, oraz Palę Paryż, jego najbardziej znanej powieści. Słowo/ob-raz terytoria poszło ładnych kilka kroków dalej. Mianowi-cie omawiana pozycja zawiera WSZYSTKIE kiedykolwiek opublikowane po polsku utwory Jasieńskiego, a przy-najmniej wszystkie, które zachowały się do dziś. O ile pierwsza jej część zawiera chronologicznie uszeregowa-ne tomiki poety (kolejno But w butonierce, Pieśń o głodźe, Ziemia na lewo i Słowo o Jakubie Szeli) i jest interesująca dla kogoś, kto pragnie się zapoznać z bardziej dostępną twórczością autora, to część druga nosi tytuł "Wiersze rozproszone" i znajdziemy w niej równo 200 stron za-drukowanych utworami pozbieranymi z wszelkiej maści wydawnictw i gazet futurystycznych, codziennych czy polonijnych. Nie chcę wiedzieć ile wysiłku wymagało ze-branie tego całego materiału, szczególnie, że duża jego część ostatnim razem była publikowana jeszcze przed wojną. Co więcej, całość została opatrzona bardzo szcze-gółowym aparatem krytycznym, roztrząsającym nawet takie kwestie jak nieuchwytna interpunkcja Jasieńskie-go, czy zasadność wprowadzania nieznacznych korekt do tekstów, zapisanych zgodnie z zasadami futurystycz-nej ortografii. Najlepsze jest to, że wydanie zostało tak skonstruowane, że ktoś zainteresowany wyłącznie czy-taniem poezji, nie będzie musiał przebijać się co wiersz przez jego teoretyczną analizę, ponieważ ta została usy-tuowana na końcu książki i nikt niezainteresowany nie musi do niej zaglądać.

Kolejną rzeczą, za którą gdańszczanom należy się wieko-pomna chwała jest forma w jakiej całość została opraco-wana. Pierwsze co rzuca się w oczy, gdy bierzemy do ręki egzemplarz, to tekturowa okładka, czy raczej etui, świet-nie wpasowująca się w klimat przedwojennych awan-gardowych wydawnictw, specjalizujących się w różnych niekonwencjonalnych sposobach wydawania literatury, w szczególności poezji. Dalej jest tylko lepiej, ponieważ z wspomnianej okładki wysuwamy właściwą książkę, która jest owinięta w reprodukcję drugiej jednodniówki futury-stów, czyli słynnego Noża w bżuhu, do złudzenia przypo-minającej oryginalny plakat rozklejany przez Jasieńskiego i Sterna na ulicach Krakowa i Warszawy w listopadzie 1921 roku, co jest niesamowitą gratką dla miłośników awangar-dowej poezji. Całości dopełniają ilustracje, przedstawiające okładki poszczególnych tomików oraz kubistyczny portret poety pędzla Tytusa Czyżewskiego, wklejony tylko górną krawędzią dla zachowania chaotyczno-prowizorycznego stylu całej publikacji. Naprawdę majstersztyk.

Dostaliśmy do ręki rzecz naprawdę fenomenalną, do tego stopnia, że ja osobiście zacząłem się po jakimś czasie zasta-nawiać, gdzie jest haczyk, przecież coś tu musi być nie tak. I do tej pory nie znalazłem nic, co by choć na milimetr od-stawało od całości, to po prostu ideał. Jedyne co może być pewnym mankamentem to cena (ok. 75 zł), która może tro-chę odstręczać. Pragnę jednak przypomnieć, że to całość twórczości Jasieńskiego, w tym pięć jego tomików, które jakby chcieć je kupić osobno to wyszłoby to jeszcze drożej, nie wspominając o fakcie, że większość z nich ostatnio wy-dano jakieś 30 lat temu, co może ujemnie wpływać na ich dostępność na rynku.

Więc jeżeli doczytaliście do tego miejsca to z przykrością muszę stwierdzić, że straciliście sporo cennego czasu, który mogliście poświęcić na zakup Poezji zebranych.

P.K.

Kto powie, że na naszym rynku wydawniczym nie dzieje się nic ciekawego, w

tego pierwszego rzucę kamieniem.

Page 20: Łóżko Majora

liTeraTura20

Łóżko Majora Styczeń 2011

Jaka jest poprawna odpowiedź na pytanie, jaka broń ma największą siłę rażenia? Oczywiście Słowo, a konkretnie książka, każdy zna chyba sentencję mówiącą, że pióro potęż-niejsze jest od miecza. Jeżeli prześledzimy różne przykłady niszczycielskiego oddziaływania wszelkiej maści ksiąg, ksią-żek i książeczek na przestrzeni znanej historii to ludzkości, to dostaniemy całkiem pokaźny zbiór zaczynający się mniej więcej od pierwszych starć chrześcijan i muzułmanów i wy-praw krzyżowych, przez wojny religijne w Europie, działal-ność Inkwizycji oraz kolejne starcia z wyznawcami Islamu (tym razem Turkami). Następnie w początkach XVIII wieku dwie najbardziej mordercze książki znane dotychczas ludz-kości, Koran oraz Biblia (co ciekawe jej judaistyczna wersja,

„okrojona” o ok. 50% nie była już tak krwiożercza), zaczynają się trochę „wyciszać”, zajmując się bardziej prowokowaniem wewnątrzpaństwowych represji przeciwko innowiercom niż wywoływaniem krwawych wojen religijnych. Jak wi-dać na załączonym obrazku, dwie tylko księgi zafundowały Europie i Bliskiemu wschodowi prawie półtora tysiąca lat nieustannych wojen i rzezi. A to przecież nie wszystko, za rogiem czaił się już Karol Marks ze swoim Manifestem Ko-munistycznym oraz „Kapitałem”, natomiast przesuwając zegar o jeszcze kilkadziesiąt lat do przodu natkniemy się na Adolfa Hitlera, który przebił wszystkich swoich poprzed-ników, gdy przy użyciu jednej książki własnego autorstwa i sporego talentu oratorskiego, doprowadził w ciągu 12 lat działalności do śmierci ok. 80. mln ludzi, przy okazji wywo-łując największy w historii konflikt zbrojny. Jeżeli do tej sta-tystyki dołączymy „wyczyny” tzw. państw socjalistycznych, które, w imię dość pokrętnie rozumianej ideologii mark-sistowskiej, wymordowały według różnych szacunków od 80. do 100. mln ludzi (głównie własnych obywateli) na przestrzeni prawie całego XX wieku, dostaniemy liczbę, wo-bec której jedyne w historii militarne użycie broni jądrowej,

czyli atak na Hiroszimę i Nagasaki w 1945, wydaje się być kiepskim żartem.

Pióro potężniejsze jest od miecza, co do tego nie ma raczej wątpliwości, głównie dlatego, że to wcześniejsze użycie pióra najczęściej daje powód, a raczej pretekst, do użycia miecza. Prawidłowo postawione pytanie brzmi: czemu tak się dzieje? Co właściwie sprawia, że słowo ma taką moc, szczególnie, że w znakomitej większości przypadków naj-lepiej oddziałuje na tych, którzy nie umieją czytać? Spró-bujmy przyjrzeć się temu zjawisku, analizując co łączy wy-mienione powyżej książki (ograniczam się do tych czterech pozycji w celu zachowania elementarnej higieny warszta-towej).Sprawa numer 1, która obowiązkowo musi się zna-leźć w każdym dziele, które ma skłonić kogoś do wymor-dowania sąsiadów z naprzeciwka z dowolnego powodu, to obietnica lepszej przyszłości czy odmiany złego losu. Zrozumiemy dlaczego ten punkt jest tak fundamentalny, kiedy zastanowimy się jacy ludzie najczęściej narzekają na jakość swojego bytu i pragną jego poprawy. Logiczne, że nie chodzi o bogatych i wpływowych, lecz najniższe warstwy społeczne. A jakoś tak się dziwnie składa, że od czasów rewolucji neolitycznej tacy ludzie jednocześnie stanowią przeważającą większość praktycznie każdej wspólnoty. A więc mamy zapewnioną pierwszą rzecz, któ-rej nam potrzeba, czyli odpowiednio dużą grupę potencjal-nych zwolenników. Pozorny minus tej sytuacji, czyli częsty brak wykształcenia czy nawet samej umiejętności czytania przedstawicieli tej klasy, po bliższym przyjrzeniu okazuje się być kolejnym atutem, ponieważ nie od dziś wiadomo, że kiepsko wyedukowanymi masami łatwiej manipulować, wystarczy przypomnieć sobie popularną swojego czasu sentencję: „ciemny lud to kupi”.

Życie na autopilocie,czyli rzecz o poszukiwaczach i sprzedawcach sensu życia.

Page 21: Łóżko Majora

Łóżko Majora Styczeń 2011

21liTeraTura

Kolejna ważna rzecz to wymóg niewprowadzania otwar-tego nawoływania do przemocy, względnie ograniczenia takich wątków do minimum w naszej książce. Powód jest bardzo prosty- ludzie, którzy nawet w pozornie niewinnych sformułowaniach odnajdą pretekst do uzewnętrznienia swoich rzeźnickich skłonności, zawsze się znajdą, o nich nie musimy się martwić. Natomiast udając, że nasze dzieło jest z definicji pokojowe i w ogóle non-violence, zapew-nimy sobie poparcie także zwolenników niestosowania przemocy, którzy w decydującym momencie i tak naj-prawdopodobniej ulegną jakiejś formie zbiorowej histerii i bez mrugnięcia okiem pójdą za wspomnianymi rzeźnika-mi. Przykład? Weźmy chociażby społeczeństwo francuskie w dniu wybuchu I wojny światowej i różnego rodzaju „eks-plozje” patriotyzmu i poparcia dla militarnego zaangażo-wania kraju w środowiskach do tej pory deklarujących się jako zdecydowanie pacyfistyczne.

Trzecią istotną kwestią, którą należy zawrzeć w książce, jeżeli naprawdę chcemy żeby inspirowała tłumy, jest wy-raźne zdefiniowanie i rozdzielenie przemocy usankcjono-wanej oraz nieusankcjonowanej. Powód takiego działania wydaje się początkowo skomplikowany, jednak rozjaśnia się po chwili namysłu. Potrzebujemy armii gotowych po-pełnić najgorsze zbrodnie fanatyków, tak? Ale musimy pa-miętać także, że ludzie są raczej kulturowo przyzwyczajeni do współdziałania z innymi, a nie ich wyżynania i jeżeli ich usiłować nakłonić do takiej działalności nieumiejętnie, to najprawdopodobniej staniemy w obliczu masowych de-zercji, a w najlepszym razie niskiej efektywności i kiepskie-go morale. Dlatego właśnie należy doprowadzić do tego, żeby uwierzyli, że to czego się od nich oczekuje to wcale nie brutalne ludobójstwo, tylko moralnie słuszna obrona przed zagrożeniem, czy wyrównanie rachunków za dozna-

Życie na autopilocie,czyli rzecz o poszukiwaczach i sprzedawcach sensu życia.

ne lub tylko wyimaginowane krzywdy. Chrześcijanie sobie bardzo sprawnie poradzili z tym problemem, mianowicie uznali, że ich najazdy to nawracanie na prawdziwą wiarę, względnie obrona swoich wartości. Natomiast najazdy is-lamskie to brutalne ataki barbarzyńskich pogan, wymaga-jące oczywiście uzasadnionego odwetu. Kłopot, który legł u podstaw średniowiecznych wojen o Palestynę, polegał na tym, że muzułmanie przyjęli dokładnie taką samą zasa-dę i koło się zamknęło.

Ostatni element układanki jest w zasadzie nadrzędny, mu-szą do niego pasować wszystkie pozostałe. Otóż większość ludzi jest zwyczajnie przyzwyczajona do tego, że ktoś im mówi co mają robić, albo nawet bardzo ogólnie wyznacza cel, co nakłada się na społeczny konformizm polegający na przyjmowaniu poglądów większości. Można dodatkowo wspomnieć o specyficznej skłonności człowieka do przy-wiązywania dużej wagi do treści przedstawianych jako sło-wo boże - nieprzypadkowo dwie największe religie świata opierają się m. in. na wierze, że ich święte księgi to teksty objawione.

Jak widać, przepis na świętą księgę/manifest/traktat ide-ologiczny nie jest wcale taki skomplikowany, wystarczy kil-ka obowiązkowych wątków, jakieś podstawowe wyczucie w zakresie psychologii tłumu i, voila, mamy armię fanaty-ków, gotowych dać się zabić za rzeczy, które im naobiecy-waliśmy. Więc następnym razem, kiedy weźmiecie jakąś książkę do ręki, polecam się zastanowić, czy na pewno wie-cie co czytacie.

P.K.

Page 22: Łóżko Majora

liTeraTura22

Łóżko Majora Styczeń 2011

BibliaBiblia - z definicji święta księga dla wielu religii z kręgu judeochrześcijańskiego, a także części ludów arabskich. W szerszym kontekście jest używana jako pewna metafora książki, która staje się naszym drogowskazem moralnym i życiowym. Dzięki niej prowadzimy swój dialog ze światem, ona tworzy go za nas tak naprawdę.

No właśnie. Czy każdy człowiek ma swoją Biblię? Świętą księgę swojego życia? Może nie. Nie każdy potrzebuje ja-snych wskazówek do tego jak prowadzić swoją egzystencję. Przecież jesteśmy obdarzeni wolą i rozumem, który pozwa-la nam na samodzielne prowadzenie ścieżek życia. I niekie-dy świadomie ignorujemy wszelkie drogowskazy, właśnie w celu podkreślenia swojej indywidualności i tego, że chce-my być samodzielni. Ale to rzadkie. Każdy chociaż raz trafił na książkę, która w jednej chwili zmieniła jego życie. Spra-wiła, że zupełnie zmienił się nasz świat. Coś zaskoczyło w trybach między naszymi mózgowymi zwojami.Jaka jest dla Was taka książka? Bo dla mnie podstawą jest

Białe na czarnym Rubena Gallego. Wstrząsająca, ale przy tym surowa i nie epatująca brutalnością książka o człowie-ka urodzonym w fatalnym miejscu i jeszcze gorszym czasie. Można pytać co wyciągnąłem z tej książki. Czemu tak zmie-niła moje życie? Bo pojawiła się w niej rzecz, której wcze-śniej nie dostrzegałem – nadzieja. Czysta i bezwzględna wiara w lepszy świat i lepsze czasy. W lepsze okazje do ży-cia i zmianę dotychczasowego kierunku. Odwrócenie losu w moją stronę. Objawienie uśmiechu na ponurej i zmęczo-nej twarzy. A miałem wtedy dopiero 17 lat.

Faktem jest, że wiele książek, które znamy, stały się dla ko-goś drogowskazem. Chociażby taki Paolo Coelho. Uważam książki tego autora za naszpikowane truizmami gnioty. Ale wiem, że wielu osobom to pokazało drogę do moralnej i ży-ciowej odnowy. A chyba to jest najważniejszy cel prawdzi-wej zmiany – skręt o 180 stopni, by iść dobrą drogą, którą ktoś nam wskazał.

Page 23: Łóżko Majora

liTeraTura

Łóżko Majora Styczeń 2011

23

Zawsze padało pytanie czemu ludzie fascynują się literatu-rą polityczną w stylu Mein Kampf czy może mniej Manife-stu Komunistycznego. Wiem, można się oburzać na te po-równanie. Ale uważam, że oddziaływanie społeczne tych książek było takie samo. Mnóstwo ludzi, mniej lub bardziej wykształconych, głupich i mądrych, intelektualistów i anal-fabetów odnalazło w nich swoją Biblię. Wreszcie ktoś poka-zał im jasno co jest, a co nie jest dobre. Co należy, a czego nie należy zrobić. Owszem, uważam ich za ogłupionych, ale to jest refleksja, którą wolę pozostawić dla innych. Faktem jest za to, że miliony ludzi wierzyło i wierzy w rzeczy zapi-sane w tych książkach. Kieruje dzięki nimi swoje życie. Ba, zyskuje sens życia. A to jest najtrudniejsza sprawa. Bo jak niewiele osób go ma.

Dajesz radę sobie w życiu? Bo ja tak. Ale ważną sprawą jest to ,czy masz jasny wskaźnik w głowie, w swoim wewnętrz-nym wszechświecie, czy jest tam taka piękna strzałka z

napisem - IDŹ TAM. Jeśli jej nie ma, to znaczy, że musisz ją w jakiś sposób zdobyć. Masz nadzieję, że znajdziesz ją samotnie. Ale nie wszystkim się to udaje. W konsekwen-cji każdy ma swoją Biblię. Nawet jeśli nazwie ją „instrukcją obsługi masła orzechowego”. Bo nawet tam może jedna, malutka osóbka znaleźć sens swojego całego życia i dal-szego zmieniania swojego życia. Więc czytajmy książki. Bo codziennie ktoś może być oświecony.

Może dziś będziesz to Ty?

Miguel

Page 24: Łóżko Majora

auTor24

Łóżko Majora Styczeń 2011

Drożdże cz. 2Jared obudził się z grymasem złości na twarzy. Podniósł się z koi, rozejrzał. Na zegarku, Breitlingu, który znalazł kilka lat temu na Ziemi, widniała godzina siódma. Równo siódma. Za godzinę wahadłowiec powinien wejść w stratosferę Gliese 581 g. Ma godzinę na badanie nanitami, szybki prysznic i poranne ćwiczenia. Ćwiczył zawsze w ładowni, miał kartę wejściową od kapi-tana i obiecaną ciszę i spokój.

Nie znosił snów-retrospekcji. Wydarzenie na Ofelii 8 sprzed dziesięciu lat śniło mu się często w różnych wersjach. Statek, któ-rym leciał z załogą, musiał wyrzucić rdzeń po tygodniu podróży, gdy okazało się, że jest wadliwy. Dlatego lecieli przez dwa lata na obrzeżach systemów. Napęd, który mieli, pozwalał im rozwinąć niemalże prędkość świetlną, ale nie było mowy o porusza-niu się tunelem.

Planeta Ofelia 8 była planetą górniczą, ale kiedy do niej dolecieli, okazała się całkowicie opuszczona. Pracownicy po prostu nie dostawali godziwego wynagrodzenia. Na miejscu został jeden mężczyzna, szef tamtej placówki, o imieniu Wallace. Górnicy obwiniali go o niskie płace, on zaś nie mógł nic na to poradzić, bo stał dość nisko w hierarchii korporacji, w której pracował. Ogłuszyli go i zostawili na planecie bez transportu.

Sprawy potoczyły się dość prosto. Wallace zdążył podnieść się z łóżka zanim działko rozstrzelało Jareda i resztę załogi. Wyłą-czył w ostatniej chwili program defensywny i zaczęła się konwersacja przez comm-link. Zabrali go ze sobą na frachtowiec, a on im opowiedział o tym, jak to korporacja zostawiła go bez pomocy, bo planeta była zbyt wysunięta na obrzeża galaktyki i nie opłacało im się posyłać tam misji ratunkowej. Korporacja padła kilka lat później, gdy dowiedziano się o całej sprawie od gór-ników, którzy stamtąd wrócili. To wcale nie zmieniło faktu, że nikt się nie pofatygował po Wallace’a. I było to dość porażające.

Lądowanie na tej planecie miało, oprócz zabrania stamtąd starego górnika, istotną zaletę. Otóż w tamtejszym składzie znaleźli nietknięty rdzeń awaryjny. Przenieść taki rdzeń lądownikiem łatwo nie było, ale po kilku godzinach było już po wszystkim.

Montowanie rdzenia zajęło dwa dni. Przy tak małej ilości ludzi na frachtowcu prawie wszyscy musieli pracować przy ustawia-niu. Od tamtego momentu minęło dużo czasu i dużo się zmieniło.

W ciągu tych dziesięciu lat zdążyła rozpętać się wojna. Korporacje będące podstawą Demokracji Sojuszu Planet (United Planet Democracy, w skrócie UPD), nie były w stanie utrzymać władzy na obrzeżach galaktyki. Powstania wybuchły jednak

w momencie natrafienia na inne istoty inteligentne. Nie było to w ogóle porażające, gdyż ludzkość już od dawna spodziewa-ła się takiego spotkania. Galaktyka okazała się zapełniona różnymi formami inteligentnych istot. A to, jak na nie zareagowała owa „demokracja”, pozostawiało wiele do życzenia. Pierwszą napotkana rasą byli Nurianie – istoty, wyglądające jak wypełnio-

ne światłem kule. Porozumiewali się za pomocą łączy telepatycznych opartych na strunowej budowie Wszechświata. Jakiś idiota z Senatu uznał, że można ich swobodnie zaatakować, podbić i cieszyć się technologią Nurian. Większość Senatu zagło-sowała za, i krótko po obwieszczeniu tej decyzji, zaczęły się bunty. Nurianie byli nie tylko istotami raczej pokojowo nastawio-nymi, ale także duża część ludzi odnajdywała w ich „słowach” wiele mądrości. Skończyło się to podziałem demokracji (która

nadal nią pozostała), na federacje. Każda z nich zajęła przeróżne systemy planetarne.

Wojna międzyludzka, która wybuchła, swoje żniwo i tak zebrała. Ziemia, będąca od dawna już zużytą planetą, zawsze słynęła z bycia planetą–miastem, była cudownym kwitnącym kwiatem ludzkiej technologii. Po wojnie stała się gigantyczną pusty-nią i złomowiskiem, obrazem z wielu książek, filmów i gier o temacie post-apokaliptycznym. Wiele innych planet również ucierpiało, ale niczego ludzkość tak źle nie przeżyła, jak spalenia własnego domu. Dla Nurian był to ewidentny pokaz ludzkiej głupoty i zdecydowanie pogorszyło to ludzkie stosunki z nimi.

Jared uczestniczył w całym tym bałaganie nie po tej stronie, po której dzisiaj by stanął. Wtedy zresztą też, ale wyboru nie miał. Jako człowiek urodzony na Ziemi, został zaciągnięty do Armii Terry, będącej „skorumpowanym zbiegowiskiem ambitnych idio-tów” - jak określił to Haim, który również tam trafi. Haim jednak, z racji swojego szkolenia, był w o wiele lepszej pozycji niż Jared. Ten musiał spędzać długie miesiące na frontach, gdzie toczyły się bezsensowne walki o np. kilka magazynów plutonu. Sama wojna trwała niecałe sześć lat, a Jared po dwóch został wcielony do grupy „Wolnych strzelców”, tej części armii, o której się raczej głośno nie mówiło. Oddziały z tym emblematem były praktycznie uznawane za pirackie, a żeby użyć poprawnego słowa, byli to korsarze. Rzecz w tym, że na nich eksperymentowano z augmentacjami.

au

tor

Page 25: Łóżko Majora

auTor

Łóżko Majora Styczeń 2011

25

Jared należał do ludzi, którzy raczej ciężko znosili naginanie własnego kodeksu etycznego. Niestety, bycie korsarzem tego wymagało, a wtedy jeszcze nie miał na tyle siły, żeby się przeciwstawić władzom. Poza tym uważał jednak, że było by strasznie głupie być straconym za zdradę, skoro może jeszcze zrobić coś dobrego w swoim życiu. Augmentacje wprowadzane w ciała

„Korsarzy” były do tego bardzo często zwykłym chipem, który miał razić prądem nosiciela w razie nieposłuszeństwa. Taka „iskra”, jak to nazywano, strzelająca w korę mózgową nie była przyjemną rzeczą. Na skórze człowiek takiego napięcia by praktycznie nie poczuł, ale chyba nie trzeba opisywać, jak bardzo to bolało, gdy było w głowie.

Podczas wojny Jared zmienił strony, razem z resztą załogi fregaty, którą latali. „Walhalla” – takie imię jej nadano i nikt nie chciał tego zmieniać, bo właśnie ta fregata stała się dla nich miejscem odpoczynku i ucieczki z ludzkiego padołu łez. Opuszczając

„Armię Terry”, Walhalla udała się do systemu Vinubi. Tam stanęli pod sztandarem Republiki Londzkiej, która zresztą zakończyła wojnę. Oczywiście, zalatywało to nutką konformizmu, ale Jared uznał, że ta właśnie republika ma jakiekolwiek zasady, których jeszcze zgnilizna nie dotknęła.

Po wojnie jednak dość szybko zrozumiał, że się mylił. To jednak jest historia na później. W tym momencie, dwa lata po wojnie, były „Korsarz”, właśnie wychodził z Frachtowca na Giliese 581g. Zdziwił się nieco, gdy stanął przed nim jego dawny kapitan. Było to jednak gorzkie zdziwienie, gdyż otoczony był ochroniarzami, którzy celowali z Karabinów Gaussa w stronę Jareda.

- Widzę, że ten dzień się kurewsko dobrze zaczyna. – Powiedział Jared z kwaśną miną.

C.D.N.

Val

Pewnego dnia Człowiek wstanie od biurka. Spojrzy On na swoje miejsce pracy i zauważy, że nie wygląda tak jak wyglądać po-winno. Z pozoru wszystko będzie zachowywało się normalnie – rzeczy będą miały te same kolory, nie zmienią swych kształtów, nie rozbiegną się nagle po pokoju. Sam nie będzie do końca pojmował o co chodzi. Wyglądać to będzie tak, jak gdyby woal czasu, którym dotychczas były troskliwie otulane, nagle stał się cięższy i bardziej leniwy. Człowiek z zaciekawieniem rozejrzy się po pokoju i patrząc na oblepione czasem ściany zrozumie, że oto zaszła jakaś niewytłumaczalna acz bardzo znacząca zmiana. Rzeczy będą leżeć, wisieć i stać w swoim nowym, niezakłóconym porządku, co będzie wydawało się dziwnie słuszne. Zupełnie tak, jak gdyby ich istnienie nabrało sensu dopiero w tym momencie. Człowiek zrobi krok do przodu i odkryje, że w przeciwieństwie do przedmiotów, On sam stał się lżejszy. Oczywistym będzie, że czas który go do tej pory przytłaczał, opu-ścił go i osiadł na jego otoczeniu jak kurz na meblach. Zaskoczony tą nagłą zmianą przemierzy korytarz i powoli wychynie na dwór, cały czas znajdując się trzydzieści centymetrów nad ziemią. Słońce razić będzie Go w oczy i grzać nagie ciało, które po-zbędzie się ciążących ubrań zaraz po wyjściu z budynku. Jednak to światło, to ciepło, nie będzie już należało do niego. Będzie tylko kolejnym niezakłóconym składnikiem ciężkiego świata, do którego On już nie będzie należał.

Tego dnia Człowiek nie rozpłynie się w świecie idei ,lecz zostanie zjedzony razem ze wszystkimi Jego spostrzeżeniami przez świat, z którego na chwilę udało mu się uciec i zostanie wydalony w formie nieszkodliwej papki.

Każda przesada jest zła.

xxx

Page 26: Łóżko Majora

auTor26

Łóżko Majora Styczeń 2011

Ciemności zapadły. Co z tego, że zapadły tak ciężko, przecież zawsze zapadały ciężko.- Nie, najpiękniejsza... Nie zawsze.Po co to mówić, w końcu nie ma go. Zniknął.

- Czemu pluję sobie sama w brodę?! - pyta wściekła. - przecież to on odszedł. Zamknął drzwi, a nim to zrobił zdobył się tylko na puste "do widzenia".Mimo ciemności, wiatr jednak rozrzuca ciężkie czerwone zasłony.

- Jeszcze pamiętasz i jeszcze chcesz przecież...Przecież to tylko wiatr.

Julia opada ciężko na poduszki.Zapomnę przecież...

Ciemności zapadły. Co z tego, że zapadły tak ciężko, przecież zawsze zapadały ciężko.- Nie maleńka... Nie zawsze.Sama jest na siebie wściekła, bo przecież kiedy był, oddała by dla niego życie.

- Czemu byłaś tak głupia? - rzuca się w łóżko bezradnie, ciężka czerwona pościel okręca się wokół jej duszy - przecież mogłaś mieć wszystko, a on nie mógł dać Ci nic...I mimo ciszy tak bardzo ten wiatr jęczy i płacze... To noc, słychać przecież.To tylko noc, tylko noc, tylko noc...

Julia już widzi swój sen.

Zapada w niego głęboko (a może to on w nią?) - ciemności ustępują.Zasłony wypalają się z ciężkości, zostaje lekkość sama i prześwitująca.Księżyc prosto znad przełęczy i skały pod nim, to nie skały, lecz poduszki przecież, i pościel utkana z powietrza...Julia zasypia i wiatr już nie jest wiatrem.Balkon widzi i w śnie wychodzi...

Sen.

I to już przecież nie wiatr pod oknem stoi.

...

Wieczór tak ciemny dziś zapadłprawie że strach budzącrozsypał gwiazd bezmiarlekko podpalił ogień para oczu

(ja)w ciszy wiem że jesteścoś z daleka się dziejejedną tylko iskrą się pożar zaczynapo omacku trafi gdy twoja dłoń i mojajak ogień

(Ty)

jesteś burzą włosów, własnym krzykiem nienawiścią i miłością

O żywiołach

Page 27: Łóżko Majora

auTor

Łóżko Majora Styczeń 2011

27

bezkresem własnej samej siebiei delikatną plażą cichą drżącą od czułości

I drżysz poruszona gdy myśl moja

wraz z twojąi śmielej coraz i siła niepokonanagdy między moimi ramionami zbyt pusto

Jak dymu wyciągnięte ulotne ciało lekko roztańczone delikatnie taka mocnopo nie znanych nikomu nutachjak ogień

choć czekaszprzyjdź

I niech ciemną nocą rozgwieżdżonąten cały blask opadnie wprost ramiona twoje rozświetli gdy staniesz przy bramiei szepniesz cichutko "więc jestem..."

Michał "Dżem" Gągała

Page 28: Łóżko Majora

auTor28

Łóżko Majora Styczeń 2011

to miejsce na twoją

REKLAMĘ