15
/ M)TnA r r<?£±s(aS .45 rwanie koła hermeneutycznego), odkrycia historyka przynoszą z reguły nagłe rozpoznanie nowych wzorów lub postaci (gestałt). Co znaczy, że przynajmniej historyk doświadcza rewolucji. To stanowiło sedno moich wcześniejszych pro- pozycji, i tego będę nadal się trzymał. To co dotąd powiedziałem, nie rozstrzyga kwestii, czy uczeni, posuwający się w czaaie w odwrotnym kierunku niż historycy, również doświadczają rewo- lucji. Jeśli tak, to dostrzegane zerwania są w ich przypadku mniejsze niż hi- storyków, albowiem to co historyk doświadcza jako jedną rewolucyjna zmianę, rozkłada się w rozwoju nauki na cały szereg takich zmian. Co więcej, nie jest jasne, czy nawet te drobniejsze zmiany musiały mieć charakter rewolucji. } A może holistyczne zmiany języka, które historyk doświadcza jako rewolucje, dokonywały się faktyczne w wyniku drobnych, stopniowych przesunięć lin- gwistycznych? Nie jest to w zasadzie wykluczone, a w pewnych dziedzinach dyskursu - w życiu politycznym na przykład, ale nie w rozwiniętych dyscyplinach nauko- wych - rzeczywiście tak się dzieje. Tu zachodzące zmiany mają charakter ho- listyczny, przypominają zmiany widzenia postaci, do których kiedyś przyrów- nywałem rewolucje. Część świadectw na rzecz tego stanowiska ma charakter empiryczny. Istnieje jednak również argument teoretyczny ułatwiający zrozu- mienie tego, o co moim zdaniem chodzi. Tak długo, jak członkowie wspólnoty językowej zgadzają się co do szeregu standardowych przykładów (paradygmatów), użyteczność takich terminów, jak „demokracja", „sprawiedliwość", „praworządność", nie jest zagrożona przez fakt, iż w niektórych okolicznościach członkowie wspólnoty różnią się co do stosowalności tych terminów. Słowa tego rodzaju nie muszą funkcjonować jednoznacznie. Nie oczekujemy, by granice ich stosowalności były ostre, a zgo- da na tę nieostrość pozwala na stopniowe przesunięcia, na wypaczenia z bie- giem czasu znaczeń zbioru wzajemnie powiązanych terminów. W naukach na- tomiast, trwała niezgoda co do tego, czy substancja x jest pierwiastkiem czy związkiem chemicznym, czy jakieś ciało niebieskie jest planetą czy gwiazdą, czy cząstka i jest protonem czy neutronem, rzuciłaby rychło cień na przydat- ność rzeczonych pojęć. W naukach tego rodzaju graniczne przypadki są źró- dłami kryzysów, a przesunięcia terminologiczne są odpowiednio hamowane. W zamian narasta napięcie, aż dochodzi do ukształtowania się nowego punk- tu widzenia wraz z nowym sposobem używania części języka. Gdybym pisał dziś na nowo Strukturę rewolucji naukowych, kładłbym większy nacisk na zmiany językowe, a mniejszy na odróżnianie normalnego rozwoju nauki od re- wolucji. Ale nadal analizowałbym szczególne trudności, jakie ma nauka z ho- listycznymi zmianami języka i usiłowałbym wyjaśniać te kłopoty jako rezultat zapotrzebowania nauki na szczególnie ścisłe określanie denotacji pojęć. i DK**ł (K> <Wourae Rozdział trzeci Możliwe światy w historii nauki Jest to opublikowana wersja referatu wygłoszonego na 65. sympozjum Noblow- skim w 1986 roku. Komentatorami byli Arthur J. Miller i Tore Frangsmyr. Od- powiedź Kuhna na ich uwagi włączona jest jako posłowie do tego eseju. Mate- riały sympozjum zostały opublikowane w Humanities, Art, and Science, red. Sture Allen, Berlin, Walter de Gruyter, 1989''. Zaproszenie 2 do zagajenia dyskusji na tym sympozjum poświęconym możli- wxsL.s_wj.atQm w historii nauki przyjąłem z wielkim zadowoleniem, ponieważ szereg zagadnień związanych z jego tematem ma węzłowe znaczenie dla ba- dań, które prowadzę. Okoliczność ta jest jednak zarazem źródłem kłopotów. W książce, którą piszę, kwestie te pojawiają się dopiero po licznych wcześniej- szych analizach, natomiast tutaj wyniki tych analiz przyjąć muszę za prze- słanki. Przedstawię, oczywiście, jakieś ich uzasadnienia, ale dopiero w dal- szych partiach tekstu, gdy będę z nich korzystał. Przyjęte przeze mnie założenia ilustruje następująca'teza: aby zrozumieć 1 —*" • i i ' • ifi n ' i -Mn i n i r_-_ i -r i Ł Jg i -rT~ ' M Ł n ——— f i n— jakiś fragment niegdysiejszych poglądów naukowych, historyk musi opanowy-,- wać słownictwo często rozmącę się od znajdującego się w obiegu za jego cza- sów. Tylko korzystając z tego starego słownictwa, jest on w stanie dokładnie zdać sprawę z pewnych twierdzeń o zasadniczym znaczeniu dla badanego przezeń fragmentu wiedzy. Do twierdzeń tych nie sposób jednak dotrzeć w drodze przekładu korzystającego z aktualnego słownictwa nawet wówczas, gdy zasób używanych w nim terminów zostanie uzupełniony przez występują- ce w dawnym słownictwie. Tę moją tezę omawiam w pierwszych trzech paragrafach tekstu, a o jej znaczeniu dla dyskusji na temat semantyki możliwych światów mowa jest w paragrafie drugim. W trzecim z kolei przedstawiam rozwiniętą analizę nie- '" Tekst ten (bez odpowiedzi Kuhna) ukazał się w 1991 roku w moim tłumaczeniu w „Lite- raturze na świecie" numer 5. Wykorzystuję go tu w mocno skorygowanej terminologicznie i sty- listyczne postaci (przyp. tłum.). " Od czasu, kiedy odbyto się to kolokwium, artykuł uległ znacznym zmianom. Za liczne traf- ne uwagi i rady w toku przeredagowywania winien jestem wdzięczność Barbarze Partee oraz mo- im kolegom z MIT - Nedowi Blockowi, Sylvainowi Brombergowi, Dickowi Cartwrightowi, Jimo- wi Higginbothamowi, Judy Thomson oraz Faulowi Horwichowi. 57

Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Droga Po Strukturze s.57-85

Citation preview

Page 1: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

/ M)TnArr<?£±s(aS .45 rwanie koła hermeneutycznego), odkrycia historyka przynoszą z reguły nagłe

rozpoznanie nowych wzorów lub postaci (gestałt). Co znaczy, że przynajmniej historyk doświadcza rewolucji. To stanowiło sedno moich wcześniejszych pro­pozycji, i tego będę nadal się trzymał.

To co dotąd powiedziałem, nie rozstrzyga kwestii, czy uczeni, posuwający się w czaaie w odwrotnym kierunku niż historycy, również doświadczają rewo­lucji. Jeśli tak, to dostrzegane zerwania są w ich przypadku mniejsze niż hi­storyków, albowiem to co historyk doświadcza jako jedną rewolucyjna zmianę, rozkłada się w rozwoju nauki na cały szereg takich zmian. Co więcej, nie jest jasne, czy nawet te drobniejsze zmiany musiały mieć charakter rewolucji.

} A może holistyczne zmiany języka, które historyk doświadcza jako rewolucje, dokonywały się faktyczne w wyniku drobnych, stopniowych przesunięć lin­gwistycznych?

Nie jest to w zasadzie wykluczone, a w pewnych dziedzinach dyskursu -w życiu politycznym na przykład, ale nie w rozwiniętych dyscyplinach nauko­wych - rzeczywiście tak się dzieje. Tu zachodzące zmiany mają charakter ho­listyczny, przypominają zmiany widzenia postaci, do których kiedyś przyrów­nywałem rewolucje. Część świadectw na rzecz tego stanowiska ma charakter empiryczny. Istnieje jednak również argument teoretyczny ułatwiający zrozu­mienie tego, o co moim zdaniem chodzi.

Tak długo, jak członkowie wspólnoty językowej zgadzają się co do szeregu standardowych przykładów (paradygmatów), użyteczność takich terminów, jak „demokracja", „sprawiedliwość", „praworządność", nie jest zagrożona przez fakt, iż w niektórych okolicznościach członkowie wspólnoty różnią się co do stosowalności tych terminów. Słowa tego rodzaju nie muszą funkcjonować jednoznacznie. Nie oczekujemy, by granice ich stosowalności były ostre, a zgo­da na tę nieostrość pozwala na stopniowe przesunięcia, na wypaczenia z bie­giem czasu znaczeń zbioru wzajemnie powiązanych terminów. W naukach na­tomiast, trwała niezgoda co do tego, czy substancja x jest pierwiastkiem czy związkiem chemicznym, czy jakieś ciało niebieskie jest planetą czy gwiazdą, czy cząstka i jest protonem czy neutronem, rzuciłaby rychło cień na przydat­ność rzeczonych pojęć. W naukach tego rodzaju graniczne przypadki są źró­dłami kryzysów, a przesunięcia terminologiczne są odpowiednio hamowane. W zamian narasta napięcie, aż dochodzi do ukształtowania się nowego punk­tu widzenia wraz z nowym sposobem używania części języka. Gdybym pisał dziś na nowo Strukturę rewolucji naukowych, kładłbym większy nacisk na zmiany językowe, a mniejszy na odróżnianie normalnego rozwoju nauki od re­wolucji. Ale nadal analizowałbym szczególne trudności, jakie ma nauka z ho­listycznymi zmianami języka i usiłowałbym wyjaśniać te kłopoty jako rezultat zapotrzebowania nauki na szczególnie ścisłe określanie denotacji pojęć.

i

D K * * ł (K> < W o u r a e

Rozdział trzeci

Możliwe światy w historii nauki

Jest to opublikowana wersja referatu wygłoszonego na 65. sympozjum Noblow-skim w 1986 roku. Komentatorami byli Arthur J. Miller i Tore Frangsmyr. Od­powiedź Kuhna na ich uwagi włączona jest jako posłowie do tego eseju. Mate­riały sympozjum zostały opublikowane w Humanities, Art, and Science, red. Sture Allen, Berlin, Walter de Gruyter, 1989''.

Zaproszenie2 do zagajenia dyskusji na tym sympozjum poświęconym możli-wxsL.s_wj.atQm w historii nauki przyjąłem z wielkim zadowoleniem, ponieważ szereg zagadnień związanych z jego tematem ma węzłowe znaczenie dla ba­dań, które prowadzę. Okoliczność ta jest jednak zarazem źródłem kłopotów. W książce, którą piszę, kwestie te pojawiają się dopiero po licznych wcześniej­szych analizach, natomiast tutaj wyniki tych analiz przyjąć muszę za prze­słanki. Przedstawię, oczywiście, jakieś ich uzasadnienia, ale dopiero w dal­szych partiach tekstu, gdy będę z nich korzystał.

Przyjęte przeze mnie założenia ilustruje następująca'teza: aby zrozumieć 1—*" • i i ' • ifi n'i -Mnii • ni r_-_i-riiŁJgii-rT~'MŁn——— fin—

jakiś fragment niegdysiejszych poglądów naukowych, historyk musi opanowy-,-wać słownictwo często rozmącę się od znajdującego się w obiegu za jego cza­sów. Tylko korzystając z tego starego słownictwa, jest on w stanie dokładnie zdać sprawę z pewnych twierdzeń o zasadniczym znaczeniu dla badanego przezeń fragmentu wiedzy. Do twierdzeń tych nie sposób jednak dotrzeć w drodze przekładu korzystającego z aktualnego słownictwa nawet wówczas, gdy zasób używanych w nim terminów zostanie uzupełniony przez występują­ce w dawnym słownictwie.

Tę moją tezę omawiam w pierwszych trzech paragrafach tekstu, a o jej znaczeniu dla dyskusji na temat semantyki możliwych światów mowa jest w paragrafie drugim. W trzecim z kolei przedstawiam rozwiniętą analizę nie-

'" Tekst ten (bez odpowiedzi Kuhna) ukazał się w 1991 roku w moim tłumaczeniu w „Lite­raturze na świecie" numer 5. Wykorzystuję go tu w mocno skorygowanej terminologicznie i sty­listyczne postaci (przyp. tłum.).

" Od czasu, kiedy odbyto się to kolokwium, artykuł uległ znacznym zmianom. Za liczne traf­ne uwagi i rady w toku przeredagowywania winien jestem wdzięczność Barbarze Partee oraz mo­im kolegom z MIT - Nedowi Blockowi, Sylvainowi Brombergowi, Dickowi Cartwrightowi, Jimo­wi Higginbothamowi, Judy Thomson oraz Faulowi Horwichowi.

57

Page 2: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

których wzajemnie powiązanych ze sobą terminów mechaniki Newtona.Ana-_liza ta wskazuje na uwikłania słownictwa w merytoryczne stwierdzenia teorii, uwikłania mogące sprawić, iż zmiana teorii staje się niemożliwa bez jednocze­snej, rewizji słownictwa. Ostatni wreszcie paragraf mówi o tym, jak tego rodza­ju uwikłania ograniczają stosowanie koncepcji możliwych światów do opisu rozwoju nauki.

Historyk czytający stary tekst naukowy napotyka z reguły na zdawałoby się bezsensowne fragmenty. Doświadczałem tego wielokrotnie, czytając czy to Arystotelesa, czy Newtona, Volte, Bohra lub Plancka3. Zwyczajowo tego rodza­ju fragmenty bądź pomijano, bądź traktowano jako rezultat pomyłki, niewie­dzy, przesądu, co niekiedy okazuje się słuszne. Częściej jednak bardziej wnikli­we ich rozważenie skłania do innej diagnozy. Rzekome anomalie.w tekście, .okazują się artefaktami, wynikają z błędnego odczytania.

Wobec braku innej możliwości, historyk nauki rozumiał słowa i zdania wy­stępujące w tekście tak, jakby występowały one we współczesnym dyskvirsie. Tego rodzaju lektura pozwala zazwyczaj bez trudności odczytać przeważającą część tekstu, ponieważ znaczenia większości terminów używanych przez au­tora i pr2ez historyka są takie same. Nie dotyczy to jednak wszystkich termi­nów, i fakt, że niektóre okazują się niezrozumiałe, wynika właśnie stąd, iż nie zadano sobie trudu wyodrębnienia tych terminów i stwierdzenia, w jakim zna­czeniu były używane. Pozorne anomalie świadczą więc zazwyczaj o potrzebie lokalnego uściślenia słownictwa, co często wskazuje zarazem, na czym owo uściślenie rria polegać. Tak na przykład ważnym kluczem do problemów, jakie nasuwa lektura Fizyki Arystotelesa jest stwierdzenie, iż w jego tekście termin tłumaczony jako „xnch" dotyczy nie tylko zmiany położenia, ale wszelkich

.zmian pomiędzy dwoma stanami krańcowymi. Podobne kłopoty lektury wcze­snych prac Plancka znikają wraz ze stwierdzeniem,, że przed rokiem 1907 wy­rażenie na energię hv oznaczało nie niepodzielną cząstkę energii (nazywaną później kwantem energii), lecz rezultat pojęciowego podziału continuum ener­gii, którego każdy punkt mógł mieć fizyczną realizację.

We wszystkich tych przykładach zawiera się coś więcej niż tylko zmiana sposobu użycia terminów. Ilustrują one to, co dawniej miałem na myśli, mó-

rl Na temat Newtona por. mój artykuł Newton's „32st Querry" and the Degradation of Gold, Isis 42,(1051), ss. 296-9S. Na temat Bohra por. John L. Heilbron and Thomas 3. Kuhn, „The Ge­nesis of Bohr's Atom" w Historical Studies in the Physical Sciences, 1969, as, 211-90. Fragmen­ty nonsensowne, na których oparte było badanie cytowane są na s. 271. Na temat innych przy­taczanych przykładów patrz mój artykuł „What are the Scientific Revolutions", w L.J. Datson, M. Heidelberger i L, Kruger ( w y ł ) \v The Probabilistic revolutions?, t. 1, Idea in History, MIT Press (przedrukowany w niniejszym tomie jako rozdział 1),

58

wiąc o „niewspółmierności" kolejnych teorii naukowych4. W swym pierwot-I i y j S J ^ t £ £ l ä t y . c z ^ Z m . 2 n a c z e n i u , . t e r . m i n . niewspółmierność oznaczał „brak

jKspółnej. miary" - na przykład dla przeciwprostokątnej i boków równoboczne­go trójkąta prostokątnego. W zastosowaniu do. dwó.chJliatfjrycznie kolejnych teorii .naiirTOWVfh„.t.arjnii3—niewspótmierność" znarąŁbiaJŁjaaadfca^iuuktóry obie mogłyby zostać w pełni przetłumaczone5.

Tak więc niewspółmierność równa się nieprzekiadalności, ale to nie ona stoi na przeszkodzie działalności zawodowych tłumaczy Stoi zaś na przeszkodzie tłumaczeniu typu Quine'owskiego, czyli quasi-mechanicznej czynności w pełni podlegającej przepisom wskazującym, w jaki sposób, w zależności od kontekstu, jakieś wyrażenie jednego języka może zostać zastąpione, salva veritate, przez wyrażenie innego. Twierdzenie, do którego zmierzam, płynie z uwagi, iż prawie wszystkie argumenty Quine'a na rzecz niezdeterminowania przekładu mogą z równą siłą prowadzić do odwrotnego wniosku niż ten, jaki on sam wyciąga: wbrew opinii, 12 możliwa jest nieskończona ilość przekładów zgodnych z nor­malnymi dyspozycjami do zachowań językowych, często niemożliwy jest żaden.

"Quine mógłby z tym wszystkim, co dotąd powiedziałem, się zgodzić. Wy­suwane przez niego argumenty każą dokonywać wyboru, ale nie narzucają je­go wyniku. Zdaniem Quine'a trzeba albo radykalnie porzucić tradycyjne poję­cie znaczenia (intensji), albo zrezygnować z założenia, że język ma, czy też mo-

^żejmeć, charakter uniwersalny, że wszystko, co da się wyrazić w jednym języ-J.SAU czy też za pomocą jakiegoś słownictwa, da się wyrazić również w każdym i najmu Wniosek, który on akceptuje, iz trzeba zrezygnować ze znaczenia, jest zasadny tylko wówczas, gdy uznaje się, że uniwersalność języka jest czymś oczywistym. Jak będę się starał dalej okazać, nie ma po temu wystarczających podstaw. Posiadanie słownika, ustrukturowanego słownictwa, udostępnia roz­maite światy, które jest ono w stanie opisać. Rozmaite słownictwa, na przy­kład różnych kultur lub różnych okresów historycznych, udostępniają rozma­ite zbiory światów możliwych, wprawdzie w znacznym stopniu pokrywających się, ale nigdy całkowicie. Aczkolwiek słownictwo może zostać wzbogacone i dzięki temu dać dostęp do światów uprzednio dostępnych jedynie za pośred­nictwem innego słownictwa, to wynik - co okażę niżej - jest osobliwy. Aby to „wzbogacone" słownictwo spełniało nadal swe zasadnicze funkcje, terminy

4 Bardziej szczegółową i zniuansowaną analizę tej kwestii zawiera mój artykuł „Commensura-bility, Comparability and Comtnunicability" w PSA 1.982: Proceedings of the 19S2 Biennal Meeting of the Philosophy of Science Association, t. 2, rad. ED. Asquith i T Nickles, East Lansing, MI, Phi­losophy of Science Association 1983, ss. 669- 68S (przedruk w niniejszym tomie jako rozdział 2).

" Moja pierwotna analiza dotyczyła zarówno językowych, jak pozajęzykowych form nie­współmierności. Dziś uważam, iż to nadmierne rozszerzenie zakresu terminu wynikało z nie-uświadomienia sobie, jak znaczną część składnika pozornie poząjęzykowego niesie ze sobą język w toku procesu przyswajania go sobie. Przedstawiona w następnym paragrafie analiza wagi sprężynowej wskazuje, iż to, co uprzednio traktowałem jako niewspółmierność ze względu na oprzyrządowanie, przyswajane jest w toku nauki języka.

59

Page 3: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

doń dodatkowo wprowadzone muszą być wyraźnie wyodrębnione i przezna­czone do szczególnego użytku.

Moim zdaniem założenie uniwersalnej przekładalności wydaje się tak nie­uchronne tylko ze względu najego złudne podobieństwo do całkiem innego za­łożenia, które - notabene - sam podzielam: wszystko, co da się wypowiedzieć w jednym języku, może - dzięki wyobraźni i wysiłkowi - zostać zrozumiane przez użytkownika innego języka. Warunkiem tego zrozumienia nie jest jed­nak przekład, lecz opanowanie nowego języka. Radykalny tłumacz Quine'auczy się w gruncie rzeczy języka. Jeśli osiągnie sukces, co w zasadzie jest zawsze możliwe, stanie się dwujęzyczny. Nie gwarantuje to jednak ani jemu, ani ko­mukolwiek innemu, iż zdolny będzie przekładać z nowoopanowanego języka na język rodzimy. Aczkolwiek możliwość nauczenia się języka powinna w za­sadzie zapewniać przekładalność, teza ta wymaga dodatkowego uzasadnienia. W większości rozważań filozoficznych przyjmuje sieją natomiast bez dowodu. Praca Quine'a Word and Object stanowi dobitny tego przykład6.

'Krótko mówiąc, twierdzę, iż problemy przekładu tekstu naukowego czy to na obcy język, czy też na późniejszą wersję tego samego języka, w którym tekst został napisany, przypominają, o wiele bardziej niż się to zazwyczaj sądzi, kło­poty przekładu literackiego, W obu przypadkach tłumacz nieustannie napoty­ka zdania dające się przełożyć na wiele sposobów, przy czym żaden nie oddaje oryginału bez reszty. Musi on wówczas decydować, jakie to aspekty oryginału powinny zostać bezwzględnie zachowane. Różni tłumacze mogą się w tym róż­nić, a nawet ten sam tłumacz może podejmować odmienne decyzje w rozma­itych okolicznościach, chociaż wchodzące w grę terminy bynajmniej nie są wie­loznaczne. Dokonywanie tego rodzaju wyborów podlega regułom odpowiedzial­ności, ale nie jest przez nie bez reszty zdeterminowane. Podjęta decyzja nie podlega ocenie w kategoriach prawdy i fałszu. Zachowanie prawdziwości_w_th> maczeniu tekstów naukowych jest niemal równie trudnym zadaniem, co. z.acho-_ wanie emocjonalnego tonu w przekładach literackich. Nie sposób tego osiągnąć w pełni. Nawet odpowiedzialne przybliżenie wymaga najwyższego taktu i sma­ku. W przypadku przekładów naukowych uogólnienia te dotyczą nie tylko frag­mentów odwołujących się explicite do teorii, lecz również, a nawet szczególnie tych, które zdaniem autora mają charakter wyłącznie opisowy.

W odróżnieniu od wielu osób, które podzielają moje strukturalistyczne skłonności, nie próbuję usunąć czy choćby zredukować dystans, jaki zgodnie z powszechną opinią dzieli literalne użycie języka od użytku figuratywnego. Przeciwnie, nie potrafię wyobrazić sobie teorii użycia figuratywnego - na p_rzykład teorii metafory czy innych tropów - która nie zakładałaby teorii zna­czeń literalnych, Nie potrafię też - by przejść od teorii do praktyki - wyobra-"-

" WYO. Quine, Word and. Object, Cambridge, MA, Technology Press of the Massachusetts Institute of Technology, 1960, 5s. 47, 70 i n.

60

zić sobie, jak słowa mogłyby być skutecznie wykorzystywane w takich tropach jak metafora poza społecznością, której członkowie uprzednio przyswoili sobie ich znaczenia literalne7. Twierdzę po prostu, że literalny i figuratywny użytek terminów są do siebie podobne ze względu na ich zależność od wcześniej usta­lonych asocjacji między słowami.

Powyższa uwaga stanowi wstęp do pewnej teorii znaczenia, choć tylko dwa aspekty tej teorii są w sposób istotny związane z argumentami, jakie przyto­czę i do których muszę się tu ograniczyć. Pojjierwsze, wiedzieć, co słowo zna­cz- to tyle co wiedzieć, jak je użyć w toku komunikacji z innymi członkami

-społeczności językowej, w której jest ono używane. Zdolność ta jednak nie im­plikuje wiedzy o czymś, co związane jest z samym słowem, powiedzmy o jego .znaczeniu czy też wyznacznikach semantycznych. Poza okazjonalnymi przy­padkami znaczenie nie przysługuje poszczególnym słowom; uzyskują je one poprzez asocjacje z innymi słowami wewnątrz pewnego pola semantycznego. Jeśli zmienia się sposób użycia poszczególnego terminu, to z reguły zmienia się również sposób użycia terminów z nim związanych.

Drugi aspjekt mojego rozwijającego się poglądu na znaczenie jest zarazem i mniej powszechnie uznawany, i ważniejszy. Dwie osoby używać mogą zespół powiązanych ze sobą terminów w ten sam sposób, ale czyniąc tak, mogą zara­zem korzystać z różnych (w zasadzie całkowicie rozłącznych) zespołów współ­rzędnych. Przykłady tego rodzaju sytuacji podane zostaną w następnym para­grafie, tymczasem zaś ograniczę się do następującej sugestywnej metafory. Mapę Stanów Zjednoczonych wykreślić można w rozmaitych systemach współrzędnych. Osoby dysponujące rozmaitymi mapami określać będą położe­nie Chicago za pośrednictwem różnych par współrzędnych. Mimo to jednak wszyscy oni umiejscawiać będą na mapie to samo miasto, jeśli tylko jest ona tak wyskalowana, by zachowywać względne odległości między zaznaczonymi na niej obiektami. Metryka towarzysząca każdemu z rozmaitych zbiorów współrzędnych musi zatem zostać tak dobrana, by w przedstawianym na ma­pie obszarze zachowane zostały strukturalne stosunki geometryczne9.

Naszkicowane wyżej przesłanki pociągają pewne konsekwencje dla trwającej debaty na temat semantyki możliwych światów, tematu, o którym wspomnę tu tylko ogólnikowo, by w dalszych wywodach powiązać go z tym, co powie­działem wyżej. O świej j^moż[iwyovji iówi się zazwyczaj jako o czymś, czym.

7 Por. mój artykut Metaphor in Science, w Metaphor and Thought, wyd. Andrew Ortony, Cambridge, Cambridge University Press, 1979, ss. 409-19 (przedruk w niniejszym tomie jako rozdział 3).

* Wstępne uwagi dotyczące intencji tych szkicowych uwag znaleźć można w moim artykule Commensurabiltty, Comparability, Communicability.

61

Page 4: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

mógŁby być -nasz świat, i to-maio pr-ecyz.vjne.okresle.nie wystarczy m i tutaj dla moich cglpw3. Tak na przykład, w naszym świecie Ziemia ma jednego tylko, naturalnego satelitę (Księżyc), lecz są inne możliwe światy, prawie takie sa­me jak nasz, z tym że Ziemia ma w nich dwa (lub więcej) satelity, ewentual­nie nie ma żadnego. (Słowo „prawie" pozwala na dostosowanie takich zjawisk jak przypływy morskie, które zmieniać się będą w zależności od ilości sateli­tów, choć prawa przyrody będą we wszystkich tych światach takie same). Są-również światy możliwe mniej podobne do naszego, takie w których nie ma planet i jeszcze inne, w których nawet prawa przyrody byłyby odmienne.

\_Koncepcja możliwych światów zainteresowała wielu językoznawców i filo-,: zofów, ponieważ toruje ona drogę zarówno logice zdań modalnych, jak i inten-sjonalnej semantyce dla logiki i dla języków naturalnych. Tak na przykład, zdania koniecznie prawdziwe byłyby zdaniami prawdziwj'tni we wszystkich możliwych światach; zdania, których prawdziwość jest możliwa, były prawdzi­we tylko w niektórych, natomiast zdania kontrfaktyczne byłyby prawdziwe, w niektórych światach, ale nie w tym, w którym przebywa ten, kto je wypo-wiadaJJeś l i dany jest przeliczalny zbiór światów możliwych, to logika zdań modamych wydaje się leżeć w zasięgu ręki. Przeliczanie możliwych światów prowadzić może również - choć w sposób bardziej zawiły - do semantyki in-tensionalnei. Ponieważ znaczenie, czyli intensja zdania, J e s t t y m , co wyróf;nigu możliwe światy, w których zdanie to jest prawdziwe, zatem każde, zdanie W\_ że być traktowane jako funkcja przyporządkowująca,możliwym światom war­tości Jogi^gne^^pxajyjiejjib^atsz. Podobnie własność można traktować jako funkcję przyporządkowującą możliwym światom zbiory, których elementy po­siadają tę własność w każdym z możliwych światów. W podobny sposób zre­konstruować można inne rodzaje terminów denotujących.

Nawet tak pobieżny zarys semantyki możliwych światów wskazuje na wa-' gę, jaką ma kwestia zakresu dających się wyróżniać możliwych światów. Poglą­dy w tej kwestii znacznie się od siebie różnią. David Lewis na przykład opowia­da się za uwzględnieniem wszystkich światów, jakie można sobie wyobrazić. Z drugiej strony Saul Kripke ogranicza się do tych światów możliwych, które mogą być postulowane. Możliwe są i mają swych zwolenników również stano­wiska pośrednie pomiędzy tymi skrajnymi10. Zwolennicy tych stanowisk rozwa­żają wiele zagadnień, z których większość nie ma tu dla nas większego znacze-

" Rozprawa Barabary Partee zawiera eleganckie podsumowanie celów i metod semantyki możliwych światów tak, jak ją ujmują lingwiści i filozofowie, Czytelnik, któremu zagadnienie to jest nieznane, powinien uprzednio zapoznać się z tą rozprawą (.Humanities, Art and Science, red. Sture Allen, Berlin, Walter de Gruyter, 1989).

'" Partee podaje szersze omówienie tych stanowisk oraz bibliografię zagadnienia. Bardziej ana­lityczne omówienie zawarte jest w pracy Roberta C. Stalnakera, Inquiry, MIT Press 1984. Dysku­sja koncentruje się na kwestii ontologicznego statusu możliwych światów, czyli ich realności. Stąd wprost wynikają różnice co do zakresu kwantyfikacji właściwych teorii możliwych światów.

62

-i

nia. Jednakże wszyscy uczestnicy tej dyskusji zdają się za Quüie'em zakładać, że w każdym języku da się powiedzieć wszystko. Jeśli, jak powiedziałem, prze­konanie to jest błędne, rzecz wymaga dodatkowego rozważenia.

[Kwestie dotyczące semantyki zdań modalnych albo intensji słów lub .wyra­żeń z nich skonstruowanych są ipso facto pytaniami dotyczącymi zdań i słów w określonym językuj ls totne ze względu na nie mogą być tylko możliwe świa­ty dające się postulować w danym języku. Rozszerzenie kwantyfikacji tak, by obejmowała światy dostępne jedynie przez odwołanie się do innych języków, wydaje się w najlepszym razie bezużyteczne, a w niektórych przypadkach mo­że być źródłem błędów i nieporozumień. O jednym z istotnych rodzajów niepo­rozumień już była mowa - kiedy mianowicie historyk próbuje przedstawić wie­dzę przeszłości w swym własnym języku; w kolejnych dwóch paragrafach mo­wa będzie o innych.\Przynajmniej w zastosowaniu.do zagadnień rozwoju histo­rycznego przydatność rozważań o światach możliwych zdaje się wymagać ogra-

'niczenia do światów dostępnych w ramach danego słownictwa, światów, jakie mogą postulować uczestnicy danej społeczności językowej lub kultury11.\

Jak dotąd ograniczałem się do stwierdzeń ogólnych, a pomijałem zarówno przykłady, jak uzasadnienia. Przystąpię do tego obecnie, przypominając wszakże raz jeszcze, iż nie jestem tu w stanie dokonać tego w sposób wyczer­pujący. Argumentacja moja będzie dwuczęściowa. W niniejszym paragrafie zbadam część słownictwa mechaniki Newtonowskiej, w pierwszym rzędzie po­wiązane ze sobą terminy „siła", „masa" i „ciężar". Chodzi mi o rozstrzygnię­cie pytania: co trzeba i czego nie trzeba wiedzieć, aby być członkiem społecz­ności używającej tych terminów oraz jak owa wiedza ogranicza zakres świa­tów, które członkowie tej społeczności mogą opisać, nie gwałcąc przy tyin języ-

" Partee podkreśla, że światy możliwe to nie tylko światy wyobrażalne. Powiada, że „potra­fimy rozpatrywać możliwości, których nie potrafimy sobie wyobrazić" i sugeruje, że ogranicza­nie światów możliwych do wyobrażalnyeh może uniemożliwić rozpatrywanie takich przypadków. Rozmowy z nią po sympozjum uświadomiły mi potrzebę innego jeszcze odróżnienia. Nie wszyst­kie światy dostępne lub postulowane za pośrednictwem naszego słownictwa są światami wyobra-żalnymi. Świat zawierający kwadratu we kula może być postulowany, ale nie jest światem wy-obrażalnym. Do innych przykładów wrócę niżej. Przeliczając światy możliwe, wykluczam te tyl­ko, do których dostęp wymaga restrukturalizacji słownictwa. Należy również zauważyć, iż mó­wienie o różnych słownictwach jako dających dostęp do różnych zbiorów światów możliwych nie sprowadza się do dodania jeszcze jednego rodzaju relacji dostępności omawianych na wstępie ar­tykułu Partee. Nie istnieje rodzaj konieczności odpowiadający leksykalnej dostępności. Wyłącza­jąc zdania postulujące świat niewyobrażalny, żadne zdanie dające się sformułować w danym słownictwie nie jest prawdziwe lub fałszywe koniecznie z tego tylko powodu, iż jest dostępne w danym języku. Ogólniej mówiąc, kwestia leksykalnej dostępności pojawia się, jak się zdaje, w przypadku wszystkich zastosowań koncepcji światów możliwych krzyżujących się ze standar­dowym zbiorem relacji dostępności.

G3

Page 5: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

ka. Niektóre ze światów, jakich nie mogą opisać, opisane zostaną oczywiście później, ale dopiero wówczas, gdy dojdzie do rewizji słownictwa stojącego, na przeszkodzie opisowi pewnych światów ni eopisy walnych uprzednio. O tego ro­dzaju zmianie mowa będzie w ostatnim paragrafie niniejszego tekstu. Koncen­truje się on na tak zwanej przyczynowej teorii odniesienia polegającej na pew­nym zastosowaniu koncepcji światów możliwych, o której twierdzi się, iż eli­minuje znaczenie tego rodzaju przeobrażeń słownictwa.

^Słownictwo, za którego pośrednictwem opisywane i wyjaśniane są zjawi­ska takiej dziedziny jak mechanika, jest ukształtowanym stopniowo wytwo­rem historii przekazywanym w jego aktualnym stanie z pokolenie na pokole-nieTjW przypadku mechaniki Newtonowskiej zbiór terminów pozostawał przez pewien czas niezmienny, a ich przekaz odbywał się w zasadzie standardowo, Analiza wskaże, co przyswaja sobie student w toku stawania się kompetent­nym badaczem danej dziedziny zjawisk'3.

Aby mogło się rozpocząć skuteczne przyswajanie sobie terminologii New­tonowskiej, istnieć już musi znaczna część słownictwa. Tak na przykład, ba­dacz musi już dysponować słownictwem zdatnym do desygnowania obiektów fizycznych i ich położenia w czasie i przestrzeni. Ponadto musi mieć przyswo­jone słownictwo matematyczne na tyle bogate, by pozwalało na ilościowy opis torów oraz analizę prędkości i przyśpieszeń, z którymi ciaia się po nich poru­szają13. Przynajmniej implicite musi też dysponować pojęciem wielkości eks­tensywnej, czyli wielkości, której wartość dla całego ciała stanowi sumę jej wartości dla poszczególnych jego części. Dobrym przykładem jest pojęcie ilości materii. Wszystkie te terminy można sobie przyswoić bez odwoływania się do mechaniki Newtonowskiej i badacz musi nimi dysponować, zanim przystąpi do jej opanowywania.!Inne jednostki leksykalne, jakich wymaga ta teoria — przede wszystkim „siła", „masa" i „ciężar" w ich Newtonowskim rozumieniu - mogą zostać przyswojone tylko wraz z teorią. Na szczególną uwagę i podkre­ślenie zasługuje pięć aspektów sposobu, w jaki przyswajane są te Newto­nowskie terminy. ,Po pierwsze, jak już była mowa, przyswojenie ich wymaga uprzedniego istnienia rozbudowanego słownictwa. Po drugie., w procesie przy-

rl Omawiam przyswajanie sobie słownictwa, ponieważ płyną stąd wskazówki w kwestii, ca to znaczy, że ktoś je posiada. Końcowy produkt wszakże w niczym nie zależy od słownictwa uzy­skanego w wyniku przekazu międzypokoleniowego. Wynik byłby identyczny, gdyby, na przykład, słownictwo należało do wyposażenia genetycznego albo gdyby zostało „wszczepione" przez wprawnego neurochirurga. Tak na przykład, podkreślam, że przekaz słownictwa wymaga stałe­go odwoływania się do przykładów. „Wszczepienie" tego samego słownictwa przez neurochirur­ga wymagałoby, jak twierdzę, wprowadzenia do pamięci śladów pozostawionych przez kontakt z owymi sytuacjami przykładowymi.

'" W praktyce metoda opisu prędkości i przyśpieszeń przyswajana jest zazwyczaj wraz z przyswajaniem sobie terminów, do których zaraz przejdę. Rzecz jednak w tym, że metoda ta może zostać uzyskana bez przyswojenia sobie owych terminów, natomiast terminów tych nie sposób sobie przyswoić bez niej.

64

swajania sobie nowych terminów definicje odgrywają rolę znikomą. Terminy są nietyle definiowane, co wprowadzane poprzez przypadki ich użycia, przy­

p a d k i przedstawiane przez kogoś, kto już należy do społeczności, w której one "llinkcjonująjlch wprowadzenie polega często, na przykład w laboratorium

studenckim, na faktycznym pokazie przykładowych sytuacji, do których ter­miny te są stosowane przez kogoś, kto już umie ich używać. Rzeczywisty po­kaz nie zawsze jednak jest niezbędny. Sytuację przykładową można wprowa­dzić za pośrednictwem opisu dokonanego głównie w terminach pochodzących z uprzednio posiadanego słownictwa, w którym jednak tu i ówdzie pojawiają się również i nowe terminy. Obie te metody stosowane są przemiennie i więk­szość studentów ma do czynienia z obydwiema. Jedna i druga odwołuje się nie­uchronnie do ostensji i do postulowania. Terminy są przyswajane bądź na mo­cy pokazu, bądź przez opis sytuacji, do których się stosująH. Wiedza uzyskana w ten sposób nie dotyczy jednak tylko słów, lecz również świata, w którym sło­wa te funkcjonują. Kiedy używam wyrażenia „opis postulujący", to postulaty, o które mi chodzi, dotyczą jednocześnie i przedmiotu, i słownictwa nauki, za-rówjio świata, jak języka.

i ..Trzeci istotny aspekt procesu uczenia się języka polega na tym, iż zapo­znanie się z jedną przykładową sytuacją rzadko kiedy (jeśli w ogóle kiedykol­wiek) dostarcza dość informacji, by pozwolić studentowi na używanie tego ter­minu. iNiezbgdny jest szereg przykładów rozmaitego rodzaju, a towarzyszyć im powinny również przykłady pozornie analogicznych sytuacji, do których jednak dany termin nie stosuje się. Ponadto, przyswajane terminy rzadko kie­dy stosowane są do tych sytuacji w izolacji; występują one raczej w zdaniach i w-stwierdzeniach, których część uchodzi za prawa przyrody.

I J!2J2Ää&fce, wśród zdań uwikłanych w proces przyswajania sobie uprzed­nio nieznanego terminu są takie, które zawierają również inne nowe terminy, jakie muszą zostać przyswojone wraz z tamtym. Proces uczenia się wiąże więc wzajemnie szereg nowych terminów i nadaje tym samym strukturę zawiera­jącemu je słownictwu. Wreszcie, choć zazwyczaj zachodzi znaczne pokrywanie się sytuacji (a zwłaszcza towarzyszących im zdań), z którymi mają do czynie­nia osoby uczące się języka, zdolne są one w zasadzie w pełni uczestniczyć w komunikacji, nawet jeśli przyswoiły je sobie w różny sposób.\ W tej mierze,

" Terminy „ostensja" i „ostensywny" mają, jak się zdaje, dwa różne, wymagające odróżnie­nia zastosowania. Raz implikować mają, że do przyswojenia sobie terminu nie trzeba niczego oprócz wskazania jego desygnatów. Kiedy indziej zaś - że dla przyswojenia sobie terminu nie­zbędne jest jakieś ich wskazanie, Ja używam tego terminu oczywiście w drugim ze wskazanych znaczeń. Rozciągnięcie ich na przypadki, kiedy opis w dawnym słownictwie zastępuje rzeczywi­ste wskazanie, zależy od uznania, czy opis ten nie zawiera wyrażeń równoznacznych ze zdania­mi, w których występują terminy, jakie mają zostać przyswojone. Umożliwia raczej badaczom wyobrażenie sobie sytuacji, a następnie zastosowanie tych samych procesów myślowych (jakie­kolwiek by one były), które byłyby zastosowane do sytuacji faktycznie obserwowanej.

65

Page 6: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

w jakiej opisywany tu praeze mnie proces nie wyposaża uczących się w nic, co przypominałoby definicję, defmicjßmiß .są. tym, s.o. musi.być ws.po.ine.

Dla ilustracji rozpatrzmy najpierw termin „siła". Rozmaite są sytuacje eg­zemplifikujące występowanie siły. Należy do nich, na przykład, napięcie mię­śni, naciągnięta struna lub sprężyna, ciało posiadające ciężar (kolejny termin wymagający przyswojenia) lub wreszcie pewne rodzaje ruchu. Ten ostatni przykład jest szczególnie ważny i nastręcza studentowi swoistych trudności. Zgodnie z tym, jak termin „siła" stosowany jest w fizyce Newtonowskiej, nie wszystkie ruchy świadczą o występowaniu jego desygnatów, a wobec tego nie­zbędne są przykłady pozwalające wskazać różnicę między ruchami wymuszo­nymi, a niewymuszonymi przez siłę. Uchwycenie tej różnicy wymaga ponadto odrzucenia mocno zakorzenionych przed-newtonowskich intuicji. Dla dzieci i dla arystotelików standardowym przykładem ruchu wymuszonego przez siłę ;

jest ciśnięty pocisk. Natomiast przykładem ruchu niewymuszonego jest dla nich swobodnie spadający kamień, wirujący bąk lub obracające się koło zama­chowe, które to ruchy w fizyce Newtonowksiej uchodzą za wymuszone.uJedy-. nym przykładem ruchu przez siłę niewymuszonego jest w niej ruch po prostej ze stałą prędkością, który dokonywać się może jedynie w przestrzeni między­planetarnej. Mimo to nauczyciele starają się zademonstrować inne jego przy­kłady. (Pamiętam z lekcji fizyki pomysłowy pokaz kawałka lodu ślizgającego się po taili szkła; przykład ten pomógł mi wyzbyć się poprzednich intuicji i przyswoić sobie Newtonowskie pojęcie „siły"). Dla większości uczniów głów­ną drogą do przyswojenia sobie kluczowego aspektujsposobu używania tego terminu jest jednak wyrażenie znane jako pierwsze-prawo ruchu Newtona: „ciało niepoddane działaniu sił zewnętrznych porusza się prostoliniowym ru­chem jednostajnym"/Wyrażenie to wskazuje przez opis na ruchy niewymaga-jące przyłożenia siły l s.

Do pojęcia siły trzeba będzie jeszcze wrócić. Teraz jednak zajmiemy się dwoma innymi towarzyszącymi mu terminami - „cezarem" i „masą". Pierw­szy dotyczy szczególnego rodzaju siły powodującej ciśnienie ciała na podtrzy­mującą je podporę lub jego spadanie, gdy podpora zostanie usunięta. W tej czy­sto jakościowej jeszcze postaci termin „ciężar" dostępny jest już przed przy­swojeniem sobie Newtonowskiego terminu „siła" i używany jest w celu jego wprowadzenia\Termin masa natomiast wprowadzany jest zazwyczaj jako od­powiednik „ilości materii" rozumianej jako substrat ciał fizycznych, jako sub-

""' Pierwsze prawo Newtona jest logiczną konsekwencją jego drugiego prawa, toteż zagadką przez długi czas było, dlaczego Newton sformułował je niezależnie od tamtego. Otóż mógł on tak uczynić ze względów pedagogicznych. Gdyby przedstawi! pierwsze prawo jako konsekwencję drugiego, jego czytelnicy musieliby odróżniać jego sposób stosowania terminów „silą" i „masa", co jest zadaniem trudnym. Skomplikowanym dodatkowo przez fakt, że terminy te dotąd nie tyl­ko rozmaicie stosowano, ale i różnie ujmowano ich W2ajemny związek. Rozerwanie tego związ­ku na ile to możliwe wskazywało wyraźniej na charakter niezbędnej zmiany pojęciowej.

66

stancja, której ilość zachowuje się, gdy własności ciał materialnych zmieniają się. :Każda cecha, która - jak ciężar - wyróżnia ciało fizyczne, jest również wskaźnikiem obecności materii i masy. Podobnie jak w przypadku „ciężaru", a inaczej niż w przypadku „siły" jakościowe cechy, za których pomocą wyróż­nia się desygnaty „masy", nie różnią się od sposobu używania tego terminu w czasach przed Newtonem.

Newton jednakże używa wszystkich tych trzech terminów w sposób ilo­ściowy, a jego sposób ich kwantyfikacji zmienia zarówno sposób użycia każde­go z nich z osobna, jak i stosunki między nimi16. W drodze konwencji wprowa­dzić można jedynie jednostki pomiaru, skale natomiast dobrane być muszą tak, by ciężar i masa były wielkościami addytywnymi, natomiast siły dodawa­ły się wektorowo. (Porównajmy to z przypadkiem temperatury, w którym za­równo jednostki jak i skale mogą być wprowadzane konwencjonalnie). Raz jeszcze zatem: proces uczenia się wymaga zestawienia twierdzeń, w których występują terminy mające zostać przyswojone, z sytuacjami wziętymi bezpo­średnio lub pośrednio z przyrody.

•Zacznijmy od kwantyfikacji „siły". Uczniowie przyswajają sobie to ilościo­we pojęcie ucząc się mierzyć siły za pomocą wagi sprężynowej łub innych przy­rządów. Urządzenia takie nie pojawiły się nigclzie - ani w nauce, ani w prakty­ce - przed czasami Newtonowskimi, odkąd to zaczęły spełniać rolę pojęciową, jaką uprzednio spełniała waga szalkowa. Odtąd jednak odgrywać miały rolę za­sadniczą i to raczej ze względów pojęciowych niż pragmatycznych. Zastosowa­nia wagi sprężynowej w celu ujawnienia właściwej miary siły wymaga jednak odwołania się do dwóch twierdzeń traktowanych zazwyczaj jako prawa przyro­dy. Jednym z nich jest trzecie prawo Newtona stwierdzające, że siła wywierana przez ciężar jest równa i odwrotnie skierowana do siły wywieranej przez sprę­żynę na ciężar. Twierdzenie drugie, to prawo Hooke'a, zgodnie z którym siła wywierana przez naciągniętą sprężynę jest proporcjonalna do przemieszczenia sprężyny. Są to, podobnie jak pierwsze prawo Newtona, prawa z jakimi spoty­kamy się w toku przyswajania sobie języka, gdy są one zestawiano z przykłada­mi sytuacji, do których się stosują. Tego rodzaju zestawienia odgrywają dwoja­ką rolę: postulują, jak powinno być używane pojęcie siły, a zarazem wskazują, jak zachowuje się świat, w którym mamy cło czynienia z działaniem sił.

Przejdźmy do kwantyfikacji terminów „masa" i „ciężar". Ilustruje ona szczególnie dobitnie kluczowy aspekt procesu przyswajania sobie słownictwa,

'" Aczkolwiek moja analiza różni się od podanej przez J.D. Sneeda i WStegmullera, wiele dalszych rozważań oraz niektóre z przedstawionych wyżej zasugerowała mi ich metoda formali-zowania teorii fizycznych, a zwłaszcza ich sposób wprowadzania terminów teoretycznych. Pra­gnę podkreślić, iż uwagi te wskazują drogę do rozwiązania zasadniczego problemu zwia.zanego z ich podejściem, a mianowicie kwestii odróżnienia rdzenia teorii od jej obudowy. Pisałem na ten temat w Theory Change as Structure Change: Comments on the Sneed Formalism, Erkenntnis, 10, 1976, ss. 170-199 (przedruk w niniejszym tomie jako rozdział 7),

67

Page 7: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

o którym jeszcze nie mówiłem. Jak dotąd moja analiza terminologii Newto­nowskiej mogła sugerować, że o ile przyswojone było uprzednio słownictwo, uczniowie uczą się pozostałych terminów poprzez -kontakt z pewnym określo­nym zespołem sytuacji, w których znajdują one zastosowanie. Jak mogłoby się wydawać, kontakt z tymi właśnie szczególnymi sytuacjami stanowi warunek niezbędny przyswojenia sobie owych terminów. W praktyce jednak dzieje się tak rzadko. Przeważnie istnieją również inne zbiory przykładów służące przy­swojeniu sobie tego samego terminu lub terminów. I chociaż zazwyczaj to, z ja­kimi przykładami dana osoba miała faktycznie do czynienia, nie odgrywa istotnej roli, to w szczególnych okolicznościach różnica ta może mieć nader istotne konsekwencje.

W przypadku „masy" i „ciężaru" jeden z tych alternatywnych zbiorów sy­tuacji ma charakter standardowy. Może mianowicie dostarczać zarówno bra­kujących elementów słownictwa jak i teorii i dlatego zapewne wykorzystywa­ny jest zawsze w procesie przyswajania słownictwa. Nie ma jednak logicznych powodów, by nie można było tego samego uzyskać za pośrednictwem innych przykładów i w przypadku większości uczniów niektóre z nich również odgry­wają swoją rolę. Zacznijmy od standardowego sposobu kwantyfikowania ma­sy, czyli tego, co dziś nazywane jest „masą bezwładną". Uczniom podaje się drugie prawo Newtona- siła równa jest iloczynowi masy i przyspieszenia-ja­ko opis rzeczywistego zachowania ciał w ruchu, ale opis ten korzysta już w sposób zasadniczy z nie w pełni jeszcze ustalonego terminu „masa". Tak więc termin ten przyswajany jest razem z drugim prawem, a prawo to może zostać później wykorzystane do dostarczenia brakującej miary: masa ciała jest proporcjonalna do jego przyśpieszenia pod wpływem określonej siły. Szczegól­nie skuteczne w procesie przyswajania sobie tego pojęcia są aparaty wytwarza­jące siłę odśrodkową.

Z chwilą gdy słownictwo Newtonowskie uzupełnione zostało w ten sposób przez pojecie masy i sformułowanie drugiego prawa, prawo ciążenia może zostać wprowadzone nie jako prawidłowość empiryczna. Teorie Newtona stosuje się do obserwacji niebios i występujące tam zjawiska przyciągania porównywane są z analogicznymi zjawiskami zachodzącymi między ziemią a spoczywającymi na niej ciałami. W ten sposób demonstruje się, iż wzajemne przyciąganie się ciał jest proporcjonalne do iloczynu ich mas; jest to prawidłowość empiryczna, którą moż­na wykorzystywać do wprowadzenia wciąż jeszcze brakujących aspektów Newto­nowskiego terminu „ciężar". Jak się teraz okazuje,'„ciężar" oznacza własność re­lacyjną zależną od obecności dwu lub więcej ciał. W odróżnieniu od masy może się więc on zmieniać w zależności od położenia ciała, na przykład inny będzie na powierzchni Ziemi, a inny na Księżycu. Różnicę tę daje się tylko uchwycić za po­mocą wagi sprężynowej. Standardowo używana dotąd waga szalkowa daje wska­zania niezależne od położenia. Tym, co mierzy waga szalkowa, jest masa, wiel­kość zależna wyłącznie od ciała i od wyboru jednostki pomiarowej.

68

Ponieważ zarysowana wyżej procedura wprowadza zarówno drugie pra­wo, jak i sposób używania terminu „masa", to stanowi ona najbardziej bez­pośrednią drogę dla wielu zastosowań teorii Newtona'7. Dlatego też odgrywa ona zasadniczą rolę we wprowadzeniu słownictwa teorii. Jak już mówiłem, nie jest ona w tym celu niezbędna, a w każdym razie rzadko kiedy stosowana jest odrębnie. Rozpatrzmy obecnie drugą drogę przyswajania sobie terminów „masa" i „ciężar". Zaczyna się ona w tym samym punkcie co pierwsza, to jest od kwantyfikacji pojęcia siły za pośrednictwem wagi sprężynowej. Następnie wprowadzony zostaje termin „masa" na oznaczenie tego, co dziś określane jest mianem „masa grawitacyjna". Postulujący opis rzeczywistości zapoznaje uczniów z pojęciem grawitacji jako uniwersalnej siły przyciągania się ciał ma­terialnych, której wielkość proporcjonalna jest do ich mas. Po czym można już wprowadzić ciężar jako własność relacyjną, siłę wynikająca z przyciąga­nia grawitacyjnego.

Taka jest druga droga ustalania sposobu używania newtonowskich termi­nów „masa" i „ciężar". Dysponując zaś nimi można z kolei wprowadzić braku­jący wciąż składnik teorii - drugie prawo -jako empiryczne potwierdzenie wy­nikające po prostu z obserwacji. W tym celu przydatny jest znów aparat wy­twarzający siłę odśrodkową, tym razem jednak nie w celu pomiaru masy, jak to miało miejsce w poprzedniej procedurze, lecz raczej po to, by określić stosu­nek między przyłożoną siłą a przyśpieszeniem, obu zmierzonych uprzednio grawitacyjnie. Wskazane dwie drogi różnią się więc od siebie tym, co trzeba założyć o przyrodzie, aby przyswoić sobie terminologię Newtonowską, a co po­zostawić badaniu empirycznemu. W przypadku pierwszej procedury drugie prawo wprowadzane jest postułatywnie, natomiast prawo grawitacji - empi­rycznie. W przypadku drugiej - ich status epistemologiczny zostaje odwróco­ny. W każdym z przypadków jedno, ale tylko jedno z tych praw zostaje, jeśli można tak powiedzieć, wbudowane do słownictwa. Nie całkiem odpowiada mi nazywanie tych praw twierdzeniami analitycznymi, albowiem do ich pierwot­nego sformułowania niezbędne było doświadczenie. Jest w nich jednak coś z konieczności, jaką implikuje termin „analityczne". Lepszym może określe­niem byłoby „syntetyczne a priori".

Istnieją oczywiście również inne drogi wprowadzania ilościowych termi­nów „masa" i „ciężar". Tak na przykład, gdy prawo Hooke'a zostaje wpro­wadzone wraz z terminem siła, postulowanym miernikiem ciężaru może być waga sprężynowa, a masę mierzyć można za pośrednictwem pomiaru okre­su drgań ciężaru zawieszonego na sprężynie. W praktyce przyswajania i'ezv-_k^J»©Mr-N"ewtona udział bierze szereg jej zastosowań,, przy czym wszystkie one łącznie przekazują jednocześnie informacje o słownictwie i o świecie.

17 Wszystkie zastosowania teorii Newtona zależą od rozumienia terminu „masa" lu przypadkach niezbędny jest również „ciężar".

69

Page 8: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

W tych okolicznościach ten lub inny przykład wykorzystywany w toku przy­swajania może przy okazji zgodnie z dokonanymi obserwacjami zostać bądź uścis.łony, bądź zastąpiony przez inny. Kolejne przykłady zapewniać będą stabilność słownictwa i utrzymywać w mocy szereg quasi-konieczności odpo­wiadających tym, które zostały wprowadzone pierwotnie w toku uczenia się języka.

Tą drogą jednak, co oczywiste, zmianie ulec mogą tylko niektóre przykła­dy. Gdyby zbyt wiele z nich wymagało uściślenia, to zagrożone byłyby nie pra» wa i uogólnienia, lecz samo słownictwo, w którym są one sformułowane. Jed­nakże zagrożenie słownictwa jest zarazem zagrożeniem teorii i praw mających zasadnicze znaczenie w jej przyswajaniu i stosowaniu. Czy Newtonowska me­chanika mogłaby przeżyć rewizję drugiego prawa albo trzeciego prawa bądź prawa Hooke'a czy prawa grawitacji? Czy mogłaby przetrwać rewizję dwóch z nich lub trzech? A wszystkich czterech? Na te pytania nie da się odpowie­dzieć ani „tak", ani „nie". Podobnie jak Wittgensteinowskie pytanie „czy moż­liwa jest gra w szachy bez królowej", pytania te wskazują na zagrożenia słow­nictwa płynące z konieczności rozstrzygnięcia kwestii, których nie przewidział jego twórca, obojętne czy byt nim Bóg, czy rozwój poznania13. Co powiedzieli; b^ika^^d^hyśmy-aap^

J e ? Czy byłby.tQSsak.H-Cz.y.xiie?_Bywają okoliczności, w których -jak powiedział Austin - „nie wiemy co powiedzieć. Słowa nas zawodzą"1 0. Takie okoliczności, gdy trwają długo, wymagają lokalnie nowego słownictwa, pozwalającego odpo­wiedzieć, jednakże na nieco inne pytanie; „Tak, ta istota jest ssakiem" (ale być ssakiem znaczy obecnie coś innego niż znaczyło kiedyś). Nowe słownictwo otwiera nowe możliwości, których nie dopuszczało uprzednie.

Aby wyjaśnić, co mam na myśli, założę, że istnieją tylko dwie procedury przyswojenia sobie sposobu używania terminów „masa" i „ciężar": pierwsza zakładająca drugie prawo i empirycznie stwierdzająca zachodzenie prawa gra­witacji, i druga, która zakłada prawo grawitacji, a empirycznie stwierdza za­chodzenie drugiego prawa. Załóżmy dalej rozłączność tych dróg: uczeń przy-

'* Dwadzieścia pięć lat temu był to standardowy cytat, obecnie jednak stwierdzam, żeistniał tylko w ustnej tradycji. Aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że jest on „Wittgensteinowski", nie sposób go odnaleźć w żądnym opublikowanym tekście Wittgenstema. Przytaczam go tu, ponie­waż odegrał on istotną rolę w moim rozwoju filozoficznym, a także dlatego, gdyż nie znalazłem żadnego innego, który wykluczałby argument, iż dodatkowa informacja umożliwiłaby odpowiedź na pytanie.

" J.L. Austin, „Other Minds", w: Collected Philosophical Papers. Oxford 1961, ss. 44-84. Cy­towany fragment - s. 56, kursywa autora. Zaczerpnięte z literatury przykłady sytuacji, kiedy sło­wa nas zawodzą, podaje J. White, When Words Loose their Meaning: Constitution and Reconsti-tution of Language, Character and Community, Chicago, University Press of Chicago, 1984, Po­równywałem przykład zaczerpnięty z dziejów nauki i z psychologii rozwojowej w: „A Function of Thought Experiments" w: Melanges Alexandre Koyre t. 2, L'Aventyre de la Science, red. LB. Cohen i R. Taon, Paryż, 1964 Herman , s. 307-334, przedruk w: Dwa bieguny.

70

swaja sobie terminy w jeden lub w drugi sposób tak, że w każdym przypadku konieczności słownictwa i przypadłości doświadczenia są wyraźnie od siebie oddzielone. Są to oczywiście dwie zupełnie różne drogi, ale różnice między ni­mi nie będą zazwyczaj zakłócać pełnej komunikacji między użytkownikami tych terminów. Jedni i drudzy wyróżniać będą te same obiekty i sytuacje jako desygnaty odpowiednich terminów i będą zgadzać się ze sobą w kwestii praw oraz innych uogólnień dotyczących owych obiektów i sytuacji. Jedni i drudzy będą więc w pełni członkami tej samej wspólnoty językowej. Różnić się zaś bę­dą co do epistemologicznego statusu wspólnie uznawanych uogólnień, ale róż­nice te nie mają zazwyczaj większego znaczenia: w zwykłym dyskursie nauko­wym nie dadzą one w ogóle znać o sobie. Jak długo świat zachowywać się bę­dzie w przewidywany przez słownictwo sposób, tak długo różnice między po­szczególnymi użytkownikami języka pozostaną bez znaczenia.

Mogą one jednak mieć konsekwencje w przypadku, gdy okoliczności ule­gną zmianie. Wyobraźmy sobie, że stwierdzono niezgodność między teorią Newtona a obserwacjami - dajmy na to obserwacjami peryhelium Księżyca. Badacze, którzy przyswoili sobie Newtonowskie terminy „masa" i „ciężar" na pierwszy z dwóch opisanych wyżej sposobów, będą mogli w celu uporania się z anomalią rozważać przeformułowanie prawa grawitacji, ale język, którym operują zmusi ich do utrzymania w mocy drugiego prawa. Natomiast ci ucze­ni, którzy przyswoili sobie te terminy w drugi ze wskazanych sposobów, będą mogli rozważać modyfikację drugiego prawa, ale język zmusi ich do utrzyma­nia prawa grawitacji. Różnice w sposobie przyswojenia sobie języka nie miały

_ziiaczenia. póki świat.zachowywał się w przewidziany sposób. Powodują one natomiast rozbieżność opinii w sytuacji, gdy pojawi się anomalia.

Przypuśćmy z kolei, że ani rewizja prawa grawitacji, ani drugiego prawa nie okaże się skutecznym sposobem usunięcia anomalii. Kolejnym krokiem byłaby próba rewizji obu praw naraz, ale na taki krok nie pozwoli leksykon w jego aktualnym stanie20. Takie próby okazują się niekiedy skuteczne mimo wszystko; wymagają jednak odwołania się do środków zmieniających znacze­nia samych jednostek językowych. Po takiej rewizji - powiedzmy po przejściu do słownictwa Einste ina- napisać można ciągi symboli wyglądające jak zrewi­dowane wersje drugiego prawai prawa grawitacji. Podobieństwo to jednak jest mylące ponieważ pewne symbole w tych ciągach odnoszą się do przyrody ina-

"" Może się wydawać, że wprowadzam w tym miejscu wypędzone uprzednio pojęcie anali­tyczności, i być może tak jest istotnie. Gdy korzysta się z leksykonu Newtona, zdanie „drugie prawo Newtona i prawo grawitacji są fałszywe" samo jest zdaniem fałszywym. Co więcej, jest ono fałszywe na mocy znaczenia Newtonowskich terminów „siła" i „masa", Ale w odróżnieniu od zdania „niektórzy kawalerowi są ludźmi żonatymi" nie jest ono fałszywe na mocy definicji tych terminów. Znaczenie terminów „siła" i „masa" nie jest zawarte w definicjach, lecz raczej w ich stosunku do świata. Konieczność, do której się tu odwołuję, ma więc nie tyle charakter analitycz­ny, co syntetyczny a priori.

71

Page 9: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

czej niż odpowiednie stare symbole, a więc rozróżniają sytuacje, które w uprzednim słownictwie uchodziły za identyczne21. Są to symbole przypo­rządkowane terminom, których przyswojenie następowało za pośrednictwem praw, jakie wraz ze zmianą teorii same uległy zmianie: różnice między stary­mi, a nowymi prawami odzwierciedlają terminy przyswojone za ich pośrednic­twem. Każdy z leksykonów daje dostęp do własnego zbioru możliwych świa­tów, a te dwa zbiory są rozłączne. Przekład obejmujący terminy wprowadzone przez zmienione prawa jest niemożliwy.

• Niemożliwość przekładu nie wyklucza oczywiście tego, by użytkownicy da­nego słownictwa nauczyli się używać innego. Jeśli to uczynią, mogą połączyć ze sobą obydwa i tym samym wzbogacić swój pierwotny słownik przez wpro­wadzenie doń szeregu nowo przyswojonych terminów. Dla niektórych celów może to mieć istotne znaczenie. Tak na przykład, na początku mniejszego tek­stu twierdziłem, ze historykom niezbędne jest częste wzbogacanie słownictwa w celu zrozumienia przeszłości i że muszą przekazywać je swym czytelni­kom22. Takie wzbogacenie ma jednak szczególny charakter. Obydwa słowniki połączone ze sobą dla celów badania historycznego niosą jakąś wiedzę o świe­cie, ale wiedza niesiona przez jeden jest niespójna z wiedzą niesioną przez dru­gi, a więc nie mogą one spójnie opisywać tego samego świata. Pomijając nader szczególny przypadek pracy historyka, ceną, jaką się płaci za połączenie obu słowników, jest niekoherencja opisu zjawisk, do którego każdy z oddzielna mógł być stosowany23. Nawet historyk może uniknąć niespójności tylko pod warunkiem, iż będzie nieustannie świadom, jakiego słownictwa używa i dla­czego. Z tego powodu można zasadnie pytać, czy termin wzbogacenie należy­cie stosuje się do poszerzonego w ten sposób słownika.

Filozofowie dyskutowali ostatnio ściśle związany z tym problem koloru grueM '. Przedmiot, np. szmaragd, jest „grue", jeśli w czasie wcześniejszym od t stwierdzono, iż jest zielony, a w przeciwnym razie jest niebieski. Kiopofc po­lega na tym, iż ten sam zbiór obserwacji dokonanych przed czasem t poświad­cza dwa niezgodne ze sobą uogólnienia: „wszystkie szmaragdy są zielone" i „wszystkie szmaragdy są niebieskie". (Szmaragd niebadany przed czasem t może być tylko niebieski). Również i w tym przypadku rozwiązanie zależy od oddzielenia słownictwa zawierającego normalne nazwy barw: niebieski, zielo­ny, i nazwy inne odpowiadające różnym obszarom widma. Jeden zbiór termi-

i

'" W przypadku przejścia od teorii Newtona do teorii Einsteina najistotniejsza zmiana lek­sykalna dotyczy starych terminów kinematycznych - czasu i przestrzeni - i stąd przenika do me­chaniki.

** Por. rozdział 2 w niniejszym tomie. " Opisując rozszerzony słownik, używać musimy raczej takich terminów jak niespójność lub

niezgodność, a nie sprzeczność czy fałsz. Te dwa ostatnie mogą być stosowane wówczas tylko, gdy możliwy jest przekład.

i ł ' Termin zbity z angielskiego „green" (zielony) i „blue" (niebieski) (przyp. tłum.).

72

nów umożliwia indukcję, drugi nie. Jeden przydatny jest do opisu świata, dru­gi - tylko do specjalistycznych rozważań filozoficznych. Kłopoty powstają tyl­ko, gdy oba zbiory niosące niezgodne wzajemnie fragmenty wiedzy o świecie używane są łącznie, nie istnieje bowiem świat, do którego stosowałoby się tak rozszerzone słownictwo25.

Badacze literatury od dawna uznawali za pewnik, iż metafora i towarzyszą­ce jej środki (zmieniające relacje między słowami) dają dostęp do nowych świa­tów, a czyniąc to uniemożliwiają przekład. Podobne cechy przypisywano dość powszechnie językowi polityki, a czasem nawet wszystkim naukom społecz­nym. Jednakże nauki przyrodnicze obiektywnie dotyczące świata rzeczywiste­go (jak ma to miejsce) miały być na to uodpornione. Prawdziwość lub fałsz ich twierdzeń miały nie zależeć od przemian kulturowych lub lingwistycznych. Twierdzę, oczywiście, iż tak nie jest. Ani teoretyczny, ani opisowy język nauk przyrodniczych nie dostarcza podstaw, na których wspierać by się miała taka niezależność. Nie będę nawet próbował podejmować problemów filozoficznych, jakie implikuje ten punkt widzenia. Spróbuję natomiast wskazać ich wagę.

Głównym z nich problemem, który możemy potraktować jako przedstawiciela całej klasy, jest zagrożenie realizmu26. Słownictwo przyswojone za pośrednic­twem metod omówionych w poprzednich paragrafach stwarza członkom spo­łeczności, która się nim posługuje, pojęciowy dostęp do nieskończonego zbio­ru leksykalnie postulowanych światów dających się opisać za jego pomocą. Je­dynie nieliczne z tych światów zgodne są z tym, co wiadomo im o ich świecie - świecie rzeczywistym. Pozostałe są wykluczone na mocy wymagania we­wnętrznej spójności lub zgodności z doświadczeniem i obserwacją. W miarę

.upływu czasu dalsze badania wykluczają kolejne światy możliwe z grona kan­dydatów do roli świata rzeczywistego. Gdyby cały rozwój nauki odbywał się w ten sposób, postęp polegałby na coraz dokładniejszej konkretyzacji jednego świata - tego rzeczywistego.

*" O paradoksie tym pisał Nelson Goodman w: Fact, Fiction, and Forecast, wyd. 2, Nowy Jork 1977, rozdział 3 i 4. Należy dodać, iż wskazane podobieństwo zawodzi pod jednym istotnym względem. Zarówno omawiane wyżej terminy Newtonowskie, jak nazwy kolorów stanowią zbio­ry powiązane. W drugim jednak przypadku różnice między siownictwami nie dotyczą struktury, toteż możliwy jest przekład ze słownictwa zawierającego terminy „niebieski", „zielony" na słow­nictwo zawierające „bleen" i „grue".

2" Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu zarysowane tu stanowisko nie implikuje relaty­wizmu, przynajmniej jeśli termin ten rozumiany jest w sposób standardowy. Społeczność nauko­wa podziela niekoniecznie niezmienne, ale dojące się uzasadnić %vzorce, na mocy których doko­nuje wyboru między teoriami. Na ten temat pisałem w artykule „Obiektywność, sądy wartościu­jące i wybór teorii" w: Dwa bieguny... (wyd. cyt., ss. 440-467) oraz w: „Racjonalność i wybór teo­rii", niniejszy torn, rozdział 9.

73

Page 10: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

{ Tgzą stale powtarzaną w tym tekście jest natomiast twierdzenie, iż_słow-nictwo dające dostęp do jednego zbioru możliwych światów uniemożliwia za­razem dostęp do innego zbioru (przykład: niezdolność słownictwa Newtonow­skiego do opisu świata, w którym niespełnione byłyby jednocześnie drugie pra­wo i prawo grawitacji). Rozwój nauki zależy, jak się okazuje, ni e_ tylko od eli­minacji z szeregu światów możliwych kolejnych kandydatów do reprezentowa­nia świata rzeczywistego, ale również od przechodzenia od czasu do czasu do innego zbioru, jaki udostępnia słownictwo o odmiennej strukturze. Z chwilą gdy takie przejście dokonało się, pewne poprzednie zdania opisoweaotyczące światów możliwych okazują się nieprzetłumaczalne w nowej terminologii. Są to właśnie te zdania, które jawią się historykowi j ako anomalie: nie sposób so­bie wyobrazić co chcieli powiedzieć ci, którzy je wypowiedzieli lub napisali. Mogą zostać zrozumiane dopiero wówczas, gdy opanowane zostanie ich słow­nictwo, a zrozumienie to nie znaczy byśmy potrafili podać ich równoważniki. Każde z nich z oddzielna nie jest ani zgodne, ani niezgodne z twierdzeniami wyrażającymi późniejsze przekonania, a więc nie poddaje się ocenie w katego­riach pojęciowych czasu późmejszego.

O odporności tego rodzaju zdań orzekać można, rzecz jasna, tylko wtedy, gdy każdemu indywidualnie przyporządkowana jest wartość logiczna lub jakiś inny wskaźnik statusu epistemologicznego. Możliwy jest też jednak inny ro­dzaj ocen i coś takiego rzeczywiście zdarza się raz po raz w procesie rozwoju wiedzy naukowej. Mając do czynienia ze zdaniami nieprzekładalnymi, histo­ryk staje się dwujęzyczny. Najpierw uczy się słownictwa niezbędnego do ujęcia zdań wątpliwych, a następnie, jeśli to potrzebne, porównuje cały stary sys teńT (słownictwo i wyrażoną w nim wiedzę) z systemem aktualnie używanym. Większość terminów występujących w każdym z nich jest wspólna, a przewa­żająca ich część odgrywa tę samą rolę w obu. Porównania dokonane w oparciu o te tylko terminy dostarczają zazwyczaj wystarczającej podstawy dla oceny. Ocena ta wszakże dotyczy względnego powodzenia obu systemów w całości w osiąganiu tych samych niemal celów naukowych, a nie poszczególnych zdań każdego systemu z oddzielna wziętych.

Krótko mówiąc, ocena prawdziwości zdań dokonywana być może tylko w oparciu o istniejące słownictwo i jej wynik od niego zależy. Jeśli - j a k to za­kłada zwyczajowa postać realizmu - prawdziwość lub fałsz zdania zależy po prostu od tego, czy - niezależnie od czasu, języka lub kultury - odpowiada ono światu rzeczywistemu, to sam świat musi być jakoś 2ależny od leksykonu. Ja­kąkolwiek postać przybrałaby ta zależność, sprawia ona stanowisku reali­stycznemu kłopoty o zasadniczym, moim zdaniem, znaczeniu. Zamiast anali­zować je tutaj - co wymagałoby oddzielnego artykułu - ograniczę się do omó­wienia jednej ze standardowych prób ich usunięcia.

Zależność od słownictwa, o której wyżej mówiłem, traktowana jest często jako problem zmiany znaczenia. Aby umknąć tego problemu (a także wielu

74

związanych z nim kwestii) wielu filozofów w ostatnich latach podkreślało, iż prawdziwość zależy tylko od odniesienia przedmiotowego, czyli - j ak będę da­lej mówił - od denotacji, i że żadna teoria denotacji terminów indywidualnych nie musi odwoływać się do tego, w jaki sposób wyróżniane są desygnaty po­szczególnych terminów2 7. Najbardziej wpływową wersją takich teorii jest tak zwana przyczynowa teoria odniesienia opracowana przez Kripkego i Putna-raa. Ma ona swe korzenie w semantyce światów możliwych, a jej zwolennicy nieustannie odwołują się do przykładów z historii nauki. Analiza tej teorii po­winna zarówno-rozszerzyć, jak i podeprzeć zarysowany wyżej punkt widzenia. W tym celu ograniczę się tu do omówienia wersji opracowanej praez Putnama, albowiem zajmuje się w sposób bardziej bezpośredni od innych rozwojem wie­dzy naukowej28.

Zgodnie z teorią przyczynową desygnaty terminów oznaczających gatunki naturalne - np. „złoto", „tygrys", „elektryczność", „gen" czy „siła" wyznaczo­ne są przez pewien pierwotny akt nadania okazom odnośnego gatunku nazwy, która odtąd będzie im przysługiwać. Akt ten, którym historycznie związani są późniejsi użytkownicy języka, jest „przyczyną" takiego, a nie innego przed­miotowego odniesienia terminu, Tak więc okazy występującego w przyrodzie żółtego, kowałnego metalu zostały kiedyś nazwane „zlotem" (albo odpowied­nim terminem w innym języku) i odtąd termin ten denotuje wszystkie okazy tej substancji niezależnie od tego, czy odznaczają się tymi samymi obserwo-walnymi własnościami, jTak więc denotacje terminu ustalać ma pierwotny okaz wraz z pierwotną reracją gatunkowej tożsamości. Jeśli nie wszystkie oka-

" O poglądach tego rodzaju co moje, opartych na analizie, w jaki sposób słowa są faktycznie używane i w jakich sytuacjach są stosowane, powiada się nieustannie, iż odwołują się one do „we­ryfikacyjnej teorii znaczenia", co w dzisiejszych czasach jest wątpliwym komplementem. W mo­im jednak przypadku zarzut ten jest bezzasadny. Weryfikacyjna teoria znaczenia przypisuje zna­czenie poszczególnym zdaniom, a za ich pośrednictwem - terminom jakie te zawierają. Każdy termin ma znaczenie zależne od sposobu weryfikacji zawierającego go zdania. Twierdzę nato­miast, że, poza wyjątkowymi sytuacjami, indywidualnym terminom w ogóle nie przysługuje zna­czenie. Co ważniejsze, zgodnie z zarysowanym wyżej poglądem ludzie mogą używać tego same­go słownictwa i odnosić je do tych samych tworów, a jednocześnie wyróżniać je niejednakowo. Odniesienie (reference) jest funkcją struktury słownictwa, a nie rozmaitych przestrzeni właści­wości, w której ramach indywidua reprezentują tę strukturę. Istnieje jednak również inny za­rzut dotyczący weryfikacjonizmu, który rzeczywiście mnie się ima. Ci, którzy utrzymują nieza­leżność referencji i znaczenia twierdzą zarazem, że metafizyka nie zależy od epistemologii. Ża­den pogląd taki jak mój (a pod tym względem jest ich wiele) nie da się pogodzić z takim oddzie­leniem. Do oddzielenia metafizyki od epistemologii dojść może jedynie po wypracowaniu stano­wiska dającego wyraz i epistemologii, i metafizyce.

" S. Krtipke, Naming and Necessity, Cambridge, MA, Harvard University Press 1972; H. Putnam, „The Meaning of Meaning" w; Mind, Language andReality, Philosophical Papers, t. 2, Cambridge, Cambridge University Press 1975. f utnam, jak się zdaje, zrezygnował ostatnio z niektórych zasadniczych składników swej teorii i przeszedł na stanowisko „realizmu we­wnętrznego", które w wielu punktach zgodne jest z moimi poglądami. Niewielu jednak filozofów poszło jego śladem, toteż omawiane niżej poglądy są nadal żywe.

•75

Page 11: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

mi zy będą tego samego gatunku, to wówczas dany termin przestanie je denoto-wać.; Teorie dotyczące warunków identyczności okazów podobnie jak metody identyfikacji dalszych okazów są więc, zgodnie z tym poglądem, nieistotne dla denotacji terminów. Jedne i drugie zmieniać się mogą z czasem. Ale oryginal­ne okazy i relacja gatunkowej tożsamości pozostają stałe. Jeśli znaczenie jest czymś, co ludzie mają w głowie, to nie ono wyznacza denotację terminu.

Jeśli pominąć nazwy własne, to wydaje się rzeczą wątpliwą, czy istnieje ja­kikolwiek zbiór terminów, do których przyczynowa teoria odniesienia stosuje się.ściśle. Stosuje się ona jednak z dobrym przybliżeniem do takiego przypad­ku jak „złoto", a jej zadawalająca stosowalność do terminów oznaczających ga­tunki naturalne zależy właśnie od istnienia takich przypadków. Terminy za­chowujące się jak „złoto" denotują zazwyczaj często występujące w przyrodzie, użytkowo istotne i łatwo rozpoznawalne substancje. Występują one w języ­kach wszystkich lub niemal wszystkich kultur; sposób ich użycia pozostaje stały w czasie; denotują one te same rodzaje okazów. Przekład ich nie nastrę­cza trudności, albowiem zachowują analogiczne pozycje we wszystkich słow-nictwach. „Złoto" jest zapewne najlepszym przykładem neutralnego, niezależ­nego od umysłu terminu obserwacyjnego.

Gdy chodzi o termin tego rodzaju, naukę nowożytną można często wyko­rzystać nie tylko do wskazania wspólnej istoty jego desygnatów, ale i do wy­różnienia ich. Tak na przykład nowoczesna chemia określa złoto jako substan­cję o liczbie atomowej 79 i pozwala specjalistom na identyfikację okazów za po­średnictwem spektroskopii rentgenowskiej. Ani teoria ta, ani przyrządy służą­ce do identyfikacji nie istniały 75 lat temu, nie mniej rozsądne jest twierdze­nie, iż „desygnaty" „złota" są i zawsze były takie same jak desygnaty „sub­stancji o liczbie atomowej 79". Wyjątków od tego twierdzenia jest niewiele, a biorą się one przede wszystkim z coraz skuteczniejszych metod wykrywania zanieczyszczeń i Fałszerstw. Toteż dla zwolennika teorii przyczynowej „posia­danie liczby atomowej 79" jest istotną własnością złota - pojedynczą własno­ścią tego rodzaju, iż jeśli złoto faktycznie się nią odznacza, to jest ona jego wła­snością konieczną. Inne własności, dajmy na to barwa, kowalność, mają cha­rakter fenomenalny i są akcydentalne. Kripke twierdzi (s. 118), że złoto mo­głoby nawet być niebieskie, a jego pozornie żółta barwa wynikać ze złudzenia optycznego;'4 Aczkolwiek poszczególne osoby identyfikujące okazy .złota mogą odwoływać się""cło barwy i innych cech fenomenalnych, to praktyki te nie mó­wią niczego istotnego o desygnatach tego terminu.

„Złoto" stanowi jednak przypadek raczej szczególny, co zaciemnia zasadni­cze ograniczenia wniosków, jakie z tego przypadku się wyciąga. Bardziej repre­zentatywny jest rozpatrywany przez Putnama przykład „wody", a problemy, które przy tym się pojawiają występują w postaci jeszcze ostrzejszej, gdy prze-

Kxipke, op.cit., s. 118.

I

:

76

chodzimy do takich szeroko dyskutowanych przykładów jak „ciepło" czy „elek­tryczność"3"^ Gdy o „wodę" chodzi, przeprowadzona przez Putnama analiza dzieli się na<łwie części. W pierwszej każe on nam wyobrazić sobie możliwy świat zawierający bliźniaczkę Ziemi, planetę taką jak nasza, ale na której sub­stancja zwana przez jej mieszkańców „wodą" to nie B^O, lecz jakaś inna ciecz o bardzo długim i skomplikowanym wzorze chemicznym, który można skróto­wo zapisać XYZ. „W normalnych temperaturach i ciśnieniach nieodróżnialna od wody" XYZ jest substancją, która na bliźniaczce Ziemi, tak jak u nas, gasi pragnienie, spada deszczem z nieba i wypełnia morza i jeziora. Gdyby statek kosmiczny przywiózł kiedyś Ziemian na bliźniaczkę Ziemi, powiada Putnam, to

pierwsze przypuszczenie kazałoby sądzić, iz „woda" ma tu i tam takie samo znaczenie. Przypuszczenie to zostałoby zrewidowane gdy się okaże, że woda na bliźniaczce Ziemi to XYZ. Załoga statku kosmiczne­go doniosłaby coś takiego: „Na bliźniaczce Ziemi słowo «woda« znaczy XYZ". Tak jak w przypadku złota, jej akcydentalne cechy (np. zdolność gaszenia pragnienia) nie odgrywają żadnej roli przy określaniu, jaką to substancję oznacza „woda".\

Dwa aspekty bajeczki opowiedzianej przez Putnama wymagają komenta­rza. Po pierwsze, fakt, iż mieszkańcy bliźniaczki Ziemi nazywają XYZ „wodą" jest całkowicie bez znaczenia. Trudność jaką ilustruje ta historyjka ujawniła­by się w sposób jasny, gdyby przybysze z Ziemi używali przez cały czas swego języka. Po drugie, i to jest sprawa zasadnicza, jakkolwiek nazwaliby oni sub­stancję wypełniającą morza i jeziora na bliźniaczce Ziemi, informacja jaką wy­słaliby do domu, musiałaby mieć taką mniej więcej postać:

2 XJoj^otyJjQcjś4 e s t- z -gciiatu nig vŁ.pjax£ądku.z_Łę,orią chemiczną", • Terminy XYZ i H2O są terminami współczesnej teorii chemicznej, a teoria

ta jest niezgodna z faktem, by substancja o niemal identycznych własnościach co woda miała tak skomplikowany wzór. Substancja o takim wzorze byłaby między innymi zbyt ciężka, by parować w normalnej temperaturze ziemskiej. Jej odkrycie nastręczałoby takie same problemy, co jednoczesne pogwałcenie drugiego prawa Newtona i prawa grawitacji. (Por. poprzedni paragraf). Świad­czyłoby to o jakimś zasadniczym błędzie w teorii chemicznej, która wyznacza znaczenie nazw takich związków jak H2O i pełnej wersji wzoru XYZ. W słow­nictwie współczesnej chemii leksykalnie możliwy jest świat zawierający i na­szą Ziemię, i jej Putnamowską bliźniaczkę, ale złożone zdanie opisujące taki świat jest koniecznie fałszywe. Tylko w inaczej ustrukturowanym leksykonie,

™ Siła argumentów Putnama wynika częściowo z ekwiwokacji, której trzeba się pozbyć. Ter­min „woda".wjego codziennym użytku zachowywał się w toku historii mniej więcej jak „złoto". AJe rzecz ma się inaczej w przypadku spoteczności uczonych i filozofów, do której argumenty Putnama powinny się odnosić.

77

Page 12: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

zdolnym do opisu zgoła odmiennego rodzaju świata możliwy byłby w ogóle opis zachowania XYZ, a nazwa H2O nie mogłaby w nim denotować substan­cji, którą nazywamy „woda".

Tyle o pierwszej części argumentacji Putnama. W drugiej stosuje on ją bardziej konkretnie do historii denotacji terminu „woda". Zakłada mianowi­cie, że cofamy się do roku 1750 i pisze:

W tym czasie nowożytna chemia nie istniała jeszcze ani na Ziemi, ani na jej bliźniaczce. Typowy ziemski użytkownik języka angielskiego nie wiedział, że woda składa się z wodoru i tlenu, a typowy użytkownik języka angielskiego na bliźniaczce nie wiedział, że składa się z XYZ. A jednak denotacja terminu „woda" zarówno w roku 1750, jak 1950 by­ła na Ziemi H2O, a na jej bliźniaczce - XYZ.

J a k twierdzi Putnam, w podróżach w czasie jak w przestrzeni o tym czy dana substancja jest wodą decyduje jej wzór, a nie akcydentalne własności.

Dla naszych obecnych celów ograniczyć się możemy do ziemskiej historii terminu „woda". Dotycząca jej argumentacja Putnama jest identyczna jak w przypadku „złota". Denotację terminu woda wyznacza pierwotny okaz oraz relacja gatunkowej identyczności. Próbka ta pochodzi jeszcze sprzed 1750 ro­ku i pozostaje niezmienna. Podobnie rzecz się ma z relacją gatunkowej iden­tyczności, choć wyjaśnienia na czym ona polega w przypadku dwóch cia! znacznie się różniły. Ważne jednak są nie te wyjaśnienia, lecz to, co faktycznie zostaje wyróżnione, natomiast zgodnie z teorią przyczynową identyfikowanie próbek H2O jest najlepszym dotąd znanym sposobem wyróżniania okazów te­go samego gatunku co pierwotna próbka. Termin H2O denotuje te same oka­zy, które oznaczał termin „woda" czy to w 1750, czy w 1950 roku. Wydawać by się mogło, że teoria przyczynowa gwarantuje niezmienność denotacji terminu „woda" niezależnie od zmian pojęcia wody, teorii wody i sposobu wyróżniania jej próbek. Analogia pomiędzy traktowaniem przez przyczynową teorię przy­padku „złota" i „wody" wydaje się kompletna.

\ Ą jednak w przypadku wody powstają pewne trudności. H2O wyróżnia nie tylko próbki wody, lecz również lodu i pary wodnej. H2O istnieć może we wszyst­kich trzech stanach skupienia - stałym, ciekłym i gazowym - a więc nie jest tym samym co woda, zwłaszcza tym samym co „woda" oznaczała w 1750 roku. Co więcej, różnica między tymi trzema rodzajami desygnatów nie jest bynajmniej marginalna jak w przypadku zanieczyszczonych próbek złota. Dotyczy całych kategorii substancji i nie jest to bynajmniej tylko przypadek. W 1750 roku uwa­żano, że stany skupienia decydują o zasadniczych różnicach między gatunkami chemicznymi. Woda, na przykład, uchodziła za elementarną substancję, której cechą istotną była płynność. Wedle niektórych chemików termin „woda" deno-tował elementarną ciecz, a kilka pokoleń wcześniej była to opinia niemal po-

73

I

::i

wszechna. Dopiero po roku 1780, w wyniku tak zwanej „rewolucji chemicznej" taksonomia chemiczna uległa takim zmianom, iż te same gatunki chemiczne istnieć mogły w różnych stanach skupienia. Odtąd różnice między ciałami sta­łymi, ciekłymi i lotnymi stały się różnicami fizycznymi, a nie chemicznymi. Od­krycie, iż ciekła woda jest związkiem dwóch gazów - tlenu i wodoru - stanowi­ło integralną część tych szerszych przeobrażeń i byłoby bez nich niemozliweA

Powyższe bynajmniej nie znaczy, by nauka nowożytna nie była w stanie wyróżnić substancji, którą ludzie w 1750 roku (a większość i dziś) nazywają „woda". Termin ten denotuje ciekłą H2O. Opisywać ją należałobyjako „ciasno upakowane" szybko poruszające się cząsteczki H2O. Abstrahując znów od marginalnych różnic, stwierdzimy, że okazy odpowiadające temu opisowi to właśnie okazy, jakie w 1750 roku i wcześniej oznaczał termin „woda". Ale ten nowożytny opis rodzi cały szereg nowych kłopotów, które ostatecznie mogą podważyć samą koncepcją gatunków naturalnych i tym samym zagrodzić dro­gę automatycznemu stosowaniu do nich przyczynowej teorii odniesienia.

Teorię przyczynową stworzono w celu zastosowania jej do nazw własnych i miała ona na tym polu sukcesy. Rozszerzenie jej na terminy oznaczające ga­tunki naturalne zostało ułatwione czy nawet umożliwione przez fakt, że ga­tunki naturalne, podobnie jak indywidua, oznaczane są przez krótkie i pozor­nie dowolne nazwy równozakresowe z tymi, które oznaczają odpowiednie po­jedyncze własności istotne gatunków. W rozważanycłi powyżej przykładach były to pary terminów „złoto" i „posiadanie liczby atomowej 79" oraz „woda" i „bycie B ^ C . W odróżnieniu od pierwszego, drugi człon każdej pary oznacza własność. Tak długo jednak póki do wyróżnienia gatunku naturalnego nie­zbędna jest tylko jedna własność istotna, różnica ta nie pociąga za sobą kon­sekwencji. Kiedy jednak potrzebne są dwie nierównozakresowe nazwy - jak H2O i płynność w przypadku wody - wówczas każda nazwa użyta odrębnie wyróżnia szerszą klasę niż cała para łącznie, a okoliczność, że oznaczają one własności, staje się doniosła. Jeśli bowiem niezbędne są dwie własności, to dla­czego nie trzy albo cztery? Czyż nie powracamy tym samym do problemu, któ­ry teoria przyczynowa miała właśnie rozstrzygnąć, a mianowicie do kwestii ja­kie to własności są istotne, a jakie akcydentalne? Jakie własności określają ga­tunek ex definione, a jakie są tylko przypadłościami? Czy przejście do rozbu­dowanego słownictwa naukowego w ogóle na coś tu się zdało?

Myślę, że na nic. Słownictwo niezbędne do oznaczenia takich atrybutów jak „bycie-iŁjO" albo „bycie-ciasno-upakowanymi-szybko-względem-siebie--rjoruszającymi-się-cząsteczkarm" jest bogate i wysoce usystematyzowane. Nikt.nią jest w stanie używać któregoś z terminów, jakie ono. zawiera, nie umiejąc zarazem stosować wielu innych. Z chwilą zaś, gdy dysponujemy tym słownictwem, stajemy ponownie przed problemem odróżnienia własności istotnych, przy czym inne wchodzące w grę własności nie dadzą się już pomi­nąć jako akcydentalne. Czy - na przykład - deuter to wodór, a ciężka woda -

79

Page 13: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

to woda? A co mamy powiedzieć o próbce gęsto upakowanych, szybko wzglę­dem siebie poruszających się cząsteczek H2O w warunkach krytycznych, w których nie da się rozróżniać poszczególnych stanów skupienia? Czy to rze­czywiście woda? Odwoływanie się do własności teoretycznych, a nie akcyden-talnych jest, oczywiście, niezwykle pomocne. Jest ich mniej, związki między nimi mają bardziej systematyczny charakter, a nadto pozwalają na dokonywa­nie precyzyjniejszych rozróżnień. Ale nie są one w większym stopniu własno­ściami istotnymi czy też koniecznymi od własności obserwowalnych, które miałyby zastąpić. Problem znaczenia i zmiany znaczenia pozostaje więc do­kładnie tam, gdzie był.

Bardziej przekonywająca wydaje się nawet argumentacja biegnąca w kie­runku odwrotnym. Tak zwane własności akcydentalne nie są mniej konieczne od swych pozornie bardziej istotnych sukcesorek. Powiedzieć: woda jest cie­kłym H2O, to tyle co uplasować-to wyrażenie w rozbudowanym systemie lek-sykalno-teoretycznym. W ramach tego systemu można w zasadzie przewidzieć akcydentalne własności wody (podobnie jak XYZ), obliczyć jej temperaturę wrzenia, zamarzania, długość fali optycznej, jaką będzie emitować itd.31. Jeśli woda to ciekle H2O, to są to jej własności konieczne. Gdyby faktycznie ich nie miała, byłby to powód, by wątpić, czy woda to rzeczywiście HgO.

Powyższy argument stosuje się również do przykładu „złota", z którym teoria przyczynowa pozornie dawała sobie rade. „Liczba atomowa" jest ter­minem ze słownictwa teorii atomistyczno-molekularnej. Podobnie jak „siła" i „masa" musi on zostać przyswojony wraz z innymi terminami tej teorii, która sama też wpływa na proces uczenia się słownictwa. Kiedy proces ten już się dokona, można zastąpić termin „złoto" przez „substancja o liczbie atomowej 79", ale można również zastąpić wodór przez „substancję o liczbie atomowej 1", a tlen przez „substancję o liczbie atomowej 8" i tak dalej dla wszystkich ponad stu pierwiastków. Ale wówczas uczynić też można coś istotniejszego. Odwołując się do innych własności teoretycznych, takich jak ładunek czy masa elektronu, można w zasadzie, a w znacznym stopniu i fak­tycznie, przewidzieć owe własności akcydentalne - ciężar właściwy, kolor, kowalność, przewodnictwo itd., jakimi próbka odznaczać się będzie w nor­malnej temperaturze. Właściwości te nie są bardziej akcydentalne niż od­znaczanie się liczbą atomową 79. Fakt, że barwa jest własnością obserwowal-ną, nie czyni jej akcydentalną. C_p więcej., porównanie własności.obsfirwqwal-

, nych, i teoretycznych-wskazuje na dwojaki priorytet tych pierwszych. Gdyby teoria zakładająca o,we własności teoretyczne nie była w stanie przewidzieć

:" Laicy mogą oczywiście powiedzieć, że woda to H2O, nie panując nad całym leksykonem cxy teorią. Ale ich zdolność komunikowania się zależy od obecności w ich społeczeństwie eksper­tów. Laicy muszą umieć wyróżniać ekspertów i powiedzieć coś o charakterze wymaganej eksper­tyzy Ekspert natomiast musi z kolei znać słownictwo, teorie i umieć przeprowadzać obliczenia.

SO

przynajmniej niektórych własności obserwowalnych, nie byłoby powodu, by__ 'traktować ją poważnie. Gdyby dla normalnego obserwatora, w normalnych warunkach oświetlenia złoto byłoby niebieskie, jego liczba atomowa nie mo­głaby wynosić 79. Co więcej, to właśnie do własności obserwacyjnych odwo­łujemy się w owych trudnych, implikowanych przez teorię przypadkach .wy.-macających rozróżnienia przedmiotów, Czy deuter to rzeczywiście wodór? Czy wirusy są żywe?3 2

Przypadek „złota" jest szczególny, ponieważ w odróżnieniu od „wody" w celu wyróżnienia elementów zbioru który w toku dziejów oznaczało, od­wołać się trzeba do jednej tylko z ukrytych własności stwierdzonych przez naukę nowożytną, a mianowicie do liczby atomowej 7933. „Złoto" nie jest je­dynym terminem, który odznacza się, choćby w przybliżeniu, tą własnością. Podobnie rzecz się z ma wieloma podstawowymi terminami mowy codzien­nej, włącznie z potocznym użytkiem słowa „woda". Nie wszystkie jednak terminy języka potocznego są tego rodzaju. „Planeta" i „gwiazda" kategory­zują obecnie ciała niebieskie inaczej niż w czasach przed Kopernikiem i z różnicy tej nie zdaje sprawy określenie „marginalne uściślenie". Podobne przeobrażenia są typowe niemal dla wszystkich terminów denotujących w nauce, w tym dla najbardziej podstawowych - „siła", „gatunek", „ciepło", „pierwiastek", „temperatura" itd.

W toku dziejów te i inne terminy naukowe ulegały, czasem wielokrotnie, przeobrażeniom, jakie omówiłem skrótowo na przykładzie stosowania przez chemików terminu „woda" w latach 1750-1950. Tego rodzaju zmiany leksy­kalne przegrupowują na nowy sposób elementy zbiorów oznaczanych przez słownictwo. Terminy zazwyczaj pozostają te same, choć niekiedy są dodatko-

'-"- Problemem jest oczywiście kwestia, gdzie przeprowadzić linię graniczną wyznaczającą za­kres terminu „woda", „istota żywa" itd. Problem ten zdaje się zagrażać koncepcji gatunków na­turalnych. Modelem tej koncepcji jest pojęcie gatunku biologicznego; aby zilustrować stosunek mający ponoć zachodzić między gatunkiem naturalnym a jego istotą, między H2O a wodą, lub . między liczbą atomową 79 a złotem, dyskusje na temat teorii przyczynowej nieustannie przywo­łują stosunek między konkretnym genotypem a odpowiednim gatunkiem (często tygrysa). Jed­nakże nawet osobniki należące niewątpliwie do tego samego gatunku różnią się wyposażeniem genowym. Kwestia, jaki to zespól genów zgodny jest z przynależnością do danego gatunku, jest przedmiotem nieustających sporów teoretycznych i praktycznych, a argumentacja dotyczy za­wsze kwestii, jakie to obserwowalne własności (np. zdolność krzyżowania się) muszą być wspól­ne osobnikom danego gatunku.

;" Uogólnienie to nie jest całkiem słuszne nawet dla złota. Jak wspomniano wyżej, postęp nauki prowadzi do marginalnych uściśleń oryginalnych próbek złota dzięki rosnących możliwo­ści wykrywania zanieczyszczeń. O tym jednak, czy dana próbka nie jest zanieczyszczona decydu­je wyłącznie teoria. Jeśli złoto jest substancją o liczbie atomowej 79, to nawet pojedynczy atora innego pierwiastka stanowi „zanieczyszczenie". Jeśli jednak, jak w starożytności, za złoto ucho­dzi metal, który w sposób naturalny dojrzewa w ziemi, przekształcając się z ołowiu kolejno w że­lazo, następnie w srebro i złoto, to w ogóle nie ma takiej postaci materii, która byłaby tout court zlotem. Kredy starożytni stosowali termin „złoto" do próbek, z których można je stopniowo wy­odrębnić, to nie koniecznie się mylili.

31

Page 14: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

wo uściślane. Podobnie rzecz się ma z ich desygnatami, i dlatego właśnie ter­miny ostają się. Jednakże zmiany ich zakresu są często znaczne i mają wpływ nie tylko na desygnaty poszczególnych terminów, lecz również całego zestawu wzajemnie powiązanych terminów, względem których następuje przegrupo­wanie. Obiekty traktowane dotąd jako całkiem do siebie niepodobne zostają teraz zgrupowane razem, natomiast przedmioty podpadające uprzednio pod jedną nazwę ulegają terminologicznemu zróżnicowaniu.

Leksykalne zmiany tego rodzaju rodzą właśnie pozorne tekstualne ano­malie wspomniane na początku tego artykułu. Gdy historyk natyka się na nie w dawnym tekście, opierają się one eliminacji za pomocą przekładu lub parafrazowania w wyjściowym słownictwie historyka. O zjawiskach, których dotyczą owe dziwaczne fragmenty, nie da się w języku historyka powiedzieć ani że są one możliwe, ani niemożliwe w żadnym ze światów, do których do­stęp daje to słownictwo. W rezultacie historyk nie jest w stanie dokładnie zrozumieć, co autor tekstu chciał powiedzieć. Zjawiska te należą do innego zbioru możliwych światów. Zachodzi w nim wiele takich samych zjawisk, co w światach możliwych w jego [historyka] słownictwie, ale zachodzą też i ta­kie, których nie potrafi on sobie wyobrazić, póki nie przyswoi sobie dawne­go słownictwa i nie zbada zbioru światów, do którego ono dawałoby dostęp. Teoria przyczynowa me pozwala przerzucić pomostu nad tą przepaścią, al­bowiem podróże między światami, jakie ona uwzględnia, ograniczone są do światów jednego leksykalnie możliwego zbioru. A wobec braku takiego po­mostu nie ma podstaw, by twierdzić, iż nauka stopniowo eliminuje wszyst­kie światy za wyjątkiem tego jednego - rzeczywistego. Ten sposób myślenia, jaki ilustruje analiza przykładu ze złotem (ale nie z wodą), doprowadził do zaproponowanego przez teorię przyczynową wyjaśnienia tego, co tradycyjnie ujmowane było jako stopniowe zbliżanie się do prawdy bądź jako bezpośred­ni strzał w dziesiątkę.

Takich opisów rozwoju nauki nie da się dłużej aprobować. Znam tylko je­den sposób ich obrony, ale wydaje mi się on straceńczy, zrodzony z rozpaczy. W przypadku wody przedstawiałby się następująco: Mniej więcej do połowy osiemnastego wieku chemików zwodziły, własności obserwowalne i wierzyli oni, że woda jest gatunkiem naturalnym, podczas gdy tak nie jest; To co nazy­wali wodą po prostu nie istnieje, tak jak nie istnieje flogiston. Były to chime­ry, a terminy je oznaczające nie denotowały w istocie rzeczy niczego3'1. Argu­mentacja taka nie może być jednak słuszna. Rzekomo niczego nie oznaczają­cych terminów nie sposób ani wyodrębnić, ani zastąpić terminami bardziej pierwotnymi o statusie niewątpliwie referencyjnym. Jeśli „woda" nie oznacza­ła niczego, to podobnie nie oznaczały niczego takie terminy, jak „pierwiastek", „zasada", „ziemia", „związek" i wiele innych. Dotyczyłoby to oczywiście nie

" Taka byiaby, jak sądzę, odpowiedź Putnama, wówczas gdy pisałem ten tekst.

82

I.

tylko terminów chemicznych. Takie terminy jak „ciepło", „ruch", „ciężar" czy „siła" byłyby również puste. Zdania, w których one występowały, nie mówiły­by o niczym. W tym ujęciu historia nauki byłaby historią nicości, pustki. Osią­gnięcia nauki wymagają jakiegoś innego wyjaśnienia.

Postscriptum: Odpowiedź referenta

jestem ogromnie wdzięczny profesorom Frängsmyrowi i Millerowi za ich uwagi o moim artykule. Odkładając na bok okazjonalne nieporozumienia (roz­maicie np. używamy terminu „możliwe światy), zgadzam się całkowicie z tym, co powiedzieli. Rozwój naukowy ma wiele różnych aspektów oprócz tych, o których mowa w moim tekście. Ich uwagi uzupełniają moje, wskazując na in­ne zagadnienia, o których mógłbym był mówić. Toteż tylko jedna kwestia wy­maga mojej odpowiedzi.

Na początku swego komentarza profesor Miller pisze; „Sądzę, że zasad­niczym problemem analizy przedstawionej przez Kuhna jest nacisk, jaki on kładzie na nieciągły.charakter przejść od jednej teorii do drugiej". Jednak­że w moim tekście nie tylko nie kładłem nacisku na nieciągłość zmiany, ale w ogóle niczego na ten temat nie powiedziałem. Cały czas mowa byłą,q róż­nicach między słownictwami stosowanymi w odległych od siebie okresach czasu, nie powiedziałem zaś nic o procesie przejścia od jednego do drugie­go. Kwestia ta warta jest omówienia; w moich dawniejszych pracach mówi­łem często o nieciągłości, a niniejszy tekst wskazuje drogę do istotnych przeformułowań.

W ubiegłych latach coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, iż moja kon­cepcja procesu, za pośrednictwem którego uczeni przechodzą od jednej teo­rii do następnej, oparta była zbyt mocno na wizji procesu, za którego po­średnictwem historyk bada przeszłość3 5. W przypadku historyków okres zmagania się z nonsensownymi fragmentami dawnych tekstów kończy się zazwyczaj epizodami, w których nagłe dojrzenie dawno zapomnianego spo­sobu używania jakiegoś dotąd stosowanego terminu pozwala na nowe spój­ne zrozumienie tekstu. W badaniach naukowych przeżycie takiego olśnie­nia kładzie kres poczuciu frustracji, jakie zazwyczaj poprzedza zasadniczą innowację, a także jej zrozumienie. Świadectwa wielu uczonych, a także moje osobiste doświadczenie historyka leżało u podstaw mego odwoływania się do koncepcji „zmiany postaci", nawróceń itp. W wielu miejscach, w któ­rych pojawiały się tego rodzaju wyrażenia, użyte one były w sensie dosłow­nym i dziś użyłbym je tam ponownie, choć być może z większą starannością o wydźwięk.

"s Pisalern o tym jasno w artykule „Czym są rewolucje naukowe" (przedrukowanym jako rozdział 1 w niniejszym tomie).

S3

Page 15: Kuhn Droga Po Strukturze 57-85 Ok

W innych jednak miejscach szczególne cechy rozwoju naukowego skłania­ły mnie do używania tych wyrażeń metaforycznie, często bez zdawania sobie sprawy z różnicy sposobu ich zastosowania. Nauka jest jedyną działalnością twórczą ze względu na to, jak sama się odcina od swej przeszłości za pośred­nictwem jej racjonalnej rekonstrukcji. Nie wielu uczonych czyta dzieła nauko­we przeszłości. Biblioteki naukowe zazwyczaj usuwają z półek książki i czaso­pisma zawierające takie prace. W nauce nie istnieje instytucja odpowiadająca muzeum w sztuce. Ważniejszy jest wszakże inny symptom. Kiedy w jakiejś dziedzinie nauki dochodzi do pojęciowej przebudowy, porzucone pojęcia znika­ją z zawodowego pola widzenia. Późniejsi badacze rekonstruują prace swych poprzedników we własnej aparaturze pojęciowej, a aparatura ta nie jest w sta­nie dokładnie zdać sprawy z tego, co owi poprzednicy rzeczywiście robili. Ta­ka rekonstrukcja jest warunkiem wstępnym wizji kumulatywnego rozwoju wiedzy, wizji dobrze znanej z podręczników, ale fałszywie przedstawiającej przeszłość36. Trudno wątpić, że historyk, wnikając w przeszłość, doświadcza „zmiany postaci". A ponieważ historyk dociera nie do sposobu używania pojęć przez jakiegoś pojedynczego badacza, lecz całej, niegdyś'aktywnej społeczno­ści, to rzeczą naturalną jest mówienie o analogicznej zmianie, jaką ona prze­szła, zastępując stare słownictwo nowym. Pokusa do używania w ten sposób wyrażenia „zmiana postaci" i podobnych określeń jest szczególnie silna za­równo z tego powodu, że zazwyczaj zmiana słownictwa dokonywała się szyb­ko oraz dlatego że w tym krótkim okresie wielu badaczy miało poczucie „zmia­ny postaci".

Przenoszenie jednak takiego psychologicznego pojęcia jak „zmiana posta­ci" z jednostki na grupę ma charakter metaforyczny, a w tym przypadku me­tafora okazuje się szkodliwa. W tej mierze w jakiej przeżycie „zmiany postaci" przez historyka traktowane jest jako model, to przemiana w procesie rozwoju wiedzy przedstawiona zostaje przesadnie. Historycy z reguły ujmują jako jed­no gwałtowne przekształcenie to, co w rzeczywistości wymagało szeregu poję­ciowych zmian. Co ważniejsze, traktowanie grupy lub społeczności niczym osobnika zniekształca proces zmiany pojęciowej. Społeczności niczego nie przeżywają, tym bardziej nie doświadczają „zmiany postaci". Gdy aparatura pojęciowa społeczności ulega zmianie, poszczególni badacze przeżywać mogą takie uczucie, ale indywidualnie i nie wszyscy jednocześnie. Ci, którzy do­świadczenia tego nie przeżywają albo przestają .być członkami grupy, albo przezywają zmianę aparatury pojęciowej w mniej dramatyczny sposób. Komu-

'•'" Na ten temat por.: „Niedostrzegalność rewolucji", w; Struktura..,, rozdz. 5, s. 151-159; „Uwagi o stosunkach między nauką i sztuką", w: Dwa. bieguny...-. „Revisiting Planck", w: Histo­rical Studies in the Physical Sciences 14, 1984, ss. 231-52, przedruk jako nowe posłowie do Black-Bndy Theory and the Quantum Discontinuity 1894^1912, Chicago, University Press of Chicago, ss. 349-70

8 4

nikacja wszakże, choć nie doskonała, trwa nadał, a metafory pełnią rolę pomo­stu nad przepaścią dzielącą stary i nowy dosłowny sposób wyrażania się. Mó­wienie o „zmianie postaci" przeżywanej przez grupę jest sprowadzeniem pro­cesu do jednorazowego zdarzenia i nie pozwala na badanie mikroprocesów, za pośrednictwem których zmiana faktycznie się dokonuje.

Uznanie tych kłopotów otwiera dwie drogi dalszego rozwoju. Jedną z nich ilustruje i zaleca komentarz profesora Millera - a mianowicie badanie mikroprocesów zachodzących w społeczności badaczy w okresach zmiany po­jęciowej. Pomijając powtarzające się odwołania do metafory, mój tekst nic na ten temat nie mówi, ale w odróżnieniu od wcześniejszych moich prac drogi tej nie zamyka37. Droga druga, która okazać się może donioślejsza, to syste­matyczne próby oddzielania pojęć od opisu postępowania grupy i jednostek. W tym właśnie kierunku idą moje obecne badania, a jeden z ich wyników od­grywa implicite zasadniczą rolę w moim tekście3 8. Badacze mogą, jak twier­dzę, „stosować ten sam leksykon, denotować za jego pomocą te same obiek­ty, a mimo to wyróżniać owe obiekty w różny sposób. Denotowanie jest funk­cją wspólnie podzielanej struktury leksykonu, a nie przestrzeni właściwości, w której jednostki odzwierciedlają s trukturę". Szereg klasycznych proble­mów dotyczących znaczenia traktować można, jak mniemam, jako wynik różnicy między - z jednej strony - nieumiejętnością odróżnienia leksykonu jako wspólnej własności wspólnoty, a leksykonem stosowanym przez każde­go jej członka - z drugiej.

:" Inaczej rzecz się ma oczywiście w moicli dawnych pracach metahistorycznych. Jako hi­storyk wszakże często zajmowałem szczegółami procesu przejścia. Por. zwłaszcza moją prace Black-Body Theory.

'" Por. mój artykuł pt. „Scientific Knowledge as Historical Product", w druku. (Artykuł ten nigdy nie ukazał się - przypis wydawców).