6
Wszyscy jesteśmy oswojeni z kościołem. Wielu często tam bywa. Nawet dla ateistów bryła świątyni jest w oczywisty sposób rozpoznawalnym elementem pejzażu. Czymże jest więc wejście do ko- ścioła? Przeżegnaniem się wodą święconą i przy- klęknięciem. A może jest to coś więcej? W samym wnętrzu rzeczywiście zachowujemy się inaczej niż na ulicy. Mówimy przyciszonym głosem, poruszamy się ostrożnie, by nie wywoływać hałasu. Dlaczego? Postępujemy tak przecież nawet wtedy, gdy jesteśmy sami, gdy nie mamy komu przeszkadzać w modli- twie. Nasza zeświecczona jaźń czuje się tu mniej pewnie... Według dzisiejszego słownictwa – wpływa na nas atmosfera miejsca. Atmosfera? Kilkoma kro- kami przez kruchtę odbyliśmy gigantyczną drogę. Przeszliśmy z profanum – do sacrum. pierwszy przystanek wchodzących Pierwsi chrześcijanie nie wznosili specjalnych budowli kultowych, spotykali się na swe agape, uczty połączone z nauczaniem, w miejscach, które były im dostępne. Ponieważ zaś do 313 r. (tzw. edykt mediolański, zrównujący chrześcijaństwo w prawach z innymi religiami) chrystianizm nie był uznawany przez państwo rzymskie, a co jakiś czas bywał nawet prześladowany, gromadzono się przeważnie w domach prywatnych. Wiemy o nich niewiele, lecz powszechne były na terenie całego cesarstwa, od obszernych w Rzymie po malutkie w dalekiej, wschodniej osadzie Dura Europos nad Eufratem. Typowy dom rzymski składał się z pomieszczeń zgrupowanych wokół dziedzińca, atrium, w którym basen z wodą nie tylko chłodził, ale pozwalał też obmyć się po wejściu w zamknię- ty, sakralny dla Rzymian obszar domostwa, według pogan strzeżony przez odpowiednich bogów. Czy zdziwi nas, gdy zobaczymy, że przez kilka wieków atrium było standardowym elementem poprzedza- jącym wejście do – wyglądającego już inaczej niż dom – kościoła? „Kto zaś wejdzie do środka, temu nie wolno chodzić po wnętrzu świątyni brudnemi i nieumytemi nogami. Pozostawił więc [biskup Paulin, wznoszący omawiany kościół w fenickim Tyrze – J.P.] bardzo wielką przestrzeń wolną, pomiędzy przybytkiem a pierwszymi do niego wejściami, i otoczył ją a przyozdobił czterema ukośnie krytemi portykami, które całe to miejsce ujęły w czworobok, a z każdej strony wspierają się na słupach. Miejsce między niemi zamknął dokoła kratą drewnianą odpowied- niej wysokości, środkową zaś przestrzeń pozostawił otwartą, by mieć wolny widok na niebo i powietrze jasne, przesycone słońca promieniami. Tam wła- śnie umieścił świętych oczyszczań znaki, stawiając naprzeciwko świątyni zbiorniki, dostarczające pod dostatkiem żywej wody tym, co wstępują do wnętrza przybytków, a obmyć się pragną. Oto pierwszy postój wchodzących, upiększenie a zarazem ozdoba ca- łości, a równocześnie najstosowniejsze miejsce dla tych, którym jeszcze pierwszych, przedwstępnych nauk potrzeba” (Euzebiusz z Cezarei). „Pierwszy postój wchodzących” pozwala im przygotować się do wkroczenia w przestrzeń Przybytku, którą człowiek dzieli z Bogiem. W mi- styczną przestrzeń kościoła, która jest odbiciem Kościoła – zgromadzenia wiernych, odbiciem stworzonego przez Ojca wszechświata (cosmo), Jerozolimą niebieską, objawioną nam w Apokalip- sie św. Jana. Atria zniknęły ostatecznie w średniowieczu, wraz z wprowadzeniem chrztu niemowląt (a więc z zanikiem instytucji katechumenatu – przygotowu- jących się do chrztu dorosłych) i z pojawieniem się nowych modeli kościołów. Ablucje, coraz bardziej symboliczne, przeniesiono na sam próg kościoła jakub puchalski miasto boże o świątyni chrześcijańskiej

Jakub Puchalski, "Miasto boże", Przestrzenie sakralne

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Jakub Puchalski, "Miasto boże", Przestrzenie sakralne

Wszyscy jesteśmy oswojeni z kościołem. Wielu często tam bywa. Nawet dla ateistów bryła świątyni jest w oczywisty sposób rozpoznawalnym elementem pejzażu. Czymże jest więc wejście do ko-ścioła? Przeżegnaniem się wodą święconą i przy-klęknięciem. A może jest to coś więcej? W samym wnętrzu rzeczywiście zachowujemy się inaczej niż na ulicy. Mówimy przyciszonym głosem, poruszamy się ostrożnie, by nie wywoływać hałasu. Dlaczego? Postępujemy tak przecież nawet wtedy, gdy jesteśmy sami, gdy nie mamy komu przeszkadzać w modli-twie. Nasza zeświecczona jaźń czuje się tu mniej pewnie... Według dzisiejszego słownictwa – wpływa na nas atmosfera miejsca. Atmosfera? Kilkoma kro-kami przez kruchtę odbyliśmy gigantyczną drogę. Przeszliśmy z profanum – do sacrum.

pierwszy przystanek wchodzących

Pierwsi chrześcijanie nie wznosili specjalnych budowli kultowych, spotykali się na swe agape, uczty połączone z nauczaniem, w miejscach, które były im dostępne. Ponieważ zaś do 313 r. (tzw. edykt mediolański, zrównujący chrześcijaństwo w prawach z innymi religiami) chrystianizm nie był uznawany przez państwo rzymskie, a co jakiś czas bywał nawet prześladowany, gromadzono się przeważnie w domach prywatnych. Wiemy o nich niewiele, lecz powszechne były na terenie całego cesarstwa, od obszernych w Rzymie po malutkie w dalekiej, wschodniej osadzie Dura Europos nad Eufratem. Typowy dom rzymski składał się z pomieszczeń zgrupowanych wokół dziedzińca, atrium, w którym basen z wodą nie tylko chłodził, ale pozwalał też obmyć się po wejściu w zamknię-ty, sakralny dla Rzymian obszar domostwa, według pogan strzeżony przez odpowiednich bogów. Czy zdziwi nas, gdy zobaczymy, że przez kilka wieków

atrium było standardowym elementem poprzedza-jącym wejście do – wyglądającego już inaczej niż dom – kościoła?

„Kto zaś wejdzie do środka, temu nie wolno chodzić po wnętrzu świątyni brudnemi i nieumytemi nogami. Pozostawił więc [biskup Paulin, wznoszący omawiany kościół w fenickim Tyrze – J.P.] bardzo wielką przestrzeń wolną, pomiędzy przybytkiem a pierwszymi do niego wejściami, i otoczył ją a przyozdobił czterema ukośnie krytemi portykami, które całe to miejsce ujęły w czworobok, a z każdej strony wspierają się na słupach. Miejsce między niemi zamknął dokoła kratą drewnianą odpowied-niej wysokości, środkową zaś przestrzeń pozostawił otwartą, by mieć wolny widok na niebo i powietrze jasne, przesycone słońca promieniami. Tam wła-śnie umieścił świętych oczyszczań znaki, stawiając naprzeciwko świątyni zbiorniki, dostarczające pod dostatkiem żywej wody tym, co wstępują do wnętrza przybytków, a obmyć się pragną. Oto pierwszy postój wchodzących, upiększenie a zarazem ozdoba ca-łości, a równocześnie najstosowniejsze miejsce dla tych, którym jeszcze pierwszych, przedwstępnych nauk potrzeba” (Euzebiusz z Cezarei).

„Pierwszy postój wchodzących” pozwala im przygotować się do wkroczenia w przestrzeń Przybytku, którą człowiek dzieli z Bogiem. W mi-styczną przestrzeń kościoła, która jest odbiciem Kościoła – zgromadzenia wiernych, odbiciem stworzonego przez Ojca wszechświata (cosmo), Jerozolimą niebieską, objawioną nam w Apokalip-sie św. Jana.

Atria zniknęły ostatecznie w średniowieczu, wraz z wprowadzeniem chrztu niemowląt (a więc z zanikiem instytucji katechumenatu – przygotowu-jących się do chrztu dorosłych) i z pojawieniem się nowych modeli kościołów. Ablucje, coraz bardziej symboliczne, przeniesiono na sam próg kościoła

jakub puchalski

miasto bożeo świątyni chrześcijańskiej

Page 2: Jakub Puchalski, "Miasto boże", Przestrzenie sakralne

– ich pozostałością jest do dziś kropielnica w kruch-cie. Pozostało jednak odczucie potrzeby przestrzeni, która powinna oddzielać sacrum kościoła od profa-num świata. Krakowski kościół Piotra i Pawła jest odsunięty od ulicy, budowlę odgradza od niej XVIII-wieczne już, zwieńczone posągami Apostołów, łudzące oczy ogrodzenie mistrza Bażanki.

Na sąsiedniej działce wznosi się równie słynny, romański kościół św. Andrzeja. Powiela on wzorce architektury ottońskiej, a te z kolei opierają się na fundamencie karolińskim. Masyw zachodni tam ukształtowany tu już zamienił się w surową, dwuwieżową fasadę. Jednak w wielkich kościołach budowanych w państwie Karola Wielkiego na prze-łomie VIII i IX w. trójwieżowy westwerk (czy ogólniej: masyw zachodni) był zarówno przedsionkiem, jak i oddzielną przestrzenią liturgiczną (taką funkcję pełniło jego piętro).

Zatrzymajmy się przy pierwszej z tych funkcji, gdyż pozostała ona bez zmian wszędzie tam, gdzie ostały się jakiekolwiek formy masywu zachodniego. Stańmy więc przed którymś z kościołów romańskich Burgundii – i wkroczmy w otwór w masywnej skale, będący wejściem do budowli. Już sama skała – kamień – jest symbolem Chrystusa: kamienia węgielnego, fundamentu świata. Znajdujemy się w niskiej, ciemnej hali, jakby krypcie, w której gru-be trzony filarów tworzą groźnie wyglądający las. W głębi widać jednak kolejny portal: nad drzwiami wznosi rękę tronujący Chrystus. „Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony.” Chrystus na majestacie – rozsyłający apostołów (jak w Vézelay), czy sądzący świat (jak w Autun) – jest Pantokratorem, w glorii (mandorla), Światłością Świata. „Chrystus jest centrum, w którym zbiegają się wszystkie linie” – pisał św. Maksym Wyznawca

Page 3: Jakub Puchalski, "Miasto boże", Przestrzenie sakralne

w swych objaśnieniach architektury i liturgii („My-stagogia”). Droga jednak do niego ciemna i pełna przeszkód, jak narteks, w którym się jeszcze znaj-dujemy. Stoimy przed portalem, na granicy dwóch światów. Gdy otwierają się drzwi – świetlistość ude-rza. Świetlistość i swobodna, harmonijna przestrzeń kościelnego wnętrza. Przekraczamy próg. Za nami pozostaje świat grzeszny – zagmatwany i mroczny, przed nami rozpościera się Miasto Boże. Zostawiamy chaos, stajemy się cząstką kosmosu.

claritas

„Jest to rzecz naprawdę cudowna, że w swej małości świątynia może odzwierciedlać cały wiel-ki świat” (Maksym Wyznawca). Kościół jest więc symbolicznym przedstawieniem Wszechświata: sześcienną bryłę świątyni (jako sześcian wyobraża-no sobie Ziemię) przykrywa – najlepiej – półkulista kopuła Nieba. Sklepienie długiej nawy nie będzie uważane za równie doskonałe i całe zachodnie śre-dniowiecze będzie próbowało wznosić formy kopu-laste (np. w wieżach na skrzyżowaniach transeptu), aż wreszcie pełna kopuła zatriumfuje w renesansie i baroku. Budowla wspiera się , jak Kościół z żywych kamieni, na apostołach i świętych, obecnych w po-staci filarów czy kolumn, zamyka zaś uświęconą przestrzenią niebiańską – znowu półokrągłą absy-dą, przykrytą półkopułą (konchą). Dla tej przestrzeni

fot.: a

leksa

ndra

wojd

a; po

zosta

łe il.

w ar

tykule

: arch

iwum

jaku

ba pu

chals

kiego

Page 4: Jakub Puchalski, "Miasto boże", Przestrzenie sakralne

zarezerwowane są wizerunki Chrystusa („zaprawdę, rzeczy widzialne są obrazami niewidzialnych” – pi-sał Pseudo-Dionizy Areopagita). Pantokrator króluje albo w kopule (jak od czasów Maksyma Wyznawcy będzie w kościele bizantyńskim), albo na sklepieniu absydy. Podtrzymują kopułę łącznicy między Niebem a Ziemią – Cheruby lub Ewangeliści, w swych wize-runkach na pendentywach.

Ruch w bazylice chrześcijańskiej jest jednym z elementów, które zasadniczo odróżniają ją od rzymskiego, administracyjnego pierwowzoru. Bazylika – dobrze oświetlona, przestronna trzy- lub pięcionawowa sala, była faktycznie idealną dla potrzeb kościoła formą architektoniczną, gdy ten nagle, po 313 r., musiał wybrać sobie rodzaj gmachów, którymi cesarz zamierzał go obdarować. Biskupi wsparli się tu na doświadczeniu żydowskim (judeochrześcijan wciąż zresztą nie brakowało), gdyż bazylikę do swych potrzeb zdążyła już dostosować Synagoga. Kościół powielił jej układ: wejścia zostały przeniesione z długiego boku na krótki, który stał się tym samym elewacją frontową i stracił znajdującą się na nim uprzednio drugą absydę. Zmieniła się oś ruchu: bazylika z budowli poprzecznej stała się podłużną. Od drzwi, jak ku zbawieniu, zbliżamy się do Świętego Świętych – ołtarza, który zresztą długo był ukryty przed wiernymi: „wnętrze jest dla tłumu niedostępne i niewidzialne, istotnie święte i święte świętych, któż go oglądał i śmiałby o nim mówić?”

Wędrówce po kościele towarzyszy światło. Światło – claritas, lux z pism Pseudo-Dionizego – jest cechą boską, bo Bóg, jak światło, emanuje na byty niższe, aż do kręgów ziemskich. „Światła

Page 5: Jakub Puchalski, "Miasto boże", Przestrzenie sakralne

materialne są obrazami niematerialnego źródła jasności”. Witraże są więc nie tylko malarstwem, ich zadaniem jest też odmienianie światła, suge-rowanie – dla potrzeb rekonstrukcji Jerozolimy Niebieskiej – jego boskiej natury: „odrealnia się” ono sącząc przez kolorowe szybki. Do pełnego przemienienia jego natury dojdzie, gdy światło samo w sobie stanie się widoczne: okadzanie ołtarza w mediolańskiej bazylice św. Ambrożego także dzisiaj otacza go smugami światła, które we wznoszących się ku sklepieniu – czyli ku niebiosom – chmurach ofiarnego dymu, spływają z owych niebiosów na kamień ofiarny (tu – ubrany w złoto talentem złotnika Wolwiniusza). Następuje symboliczne, mistyczne połączenie wznoszącej się modlitwy ze spływającą łaską bożą.

Podstawową formą modlitwy jest jednak śpiew, co zrozumiałe dla każdego, kto zetknął się z psał-terzem. Muzyka jest wszak wiedzą o harmonii sfer, czyli o konstrukcji wszechświata – cała świątynia chrześcijańska budowana jest według muzycznych proporcji. Muzyka sama może więc mieć wartość modlitwy, chorał jest zaś idealnym połączeniem świę-tych tekstów z wypływającą z nich, tak z ich treści, jak i z ich rytmu, muzyką; jest modlitwą doskonałą. Rola muzyki w kościele była więc fundamentalna – architektura wspomagała ją, tworząc wnętrza o odpowiedniej akustyce, w których kler stojący w chórze lub przemieszczający się w procesjach mógł we właściwy sposób intonować i odbierać pieśni. Liturgia, zasadniczo, składa się z gestów i śpiewanych modlitw.

Page 6: Jakub Puchalski, "Miasto boże", Przestrzenie sakralne

Tak oto doszliśmy do celu, do którego zmierza-liśmy, i nazwaliśmy go po imieniu:

liturgia.

Msza święta jest sensem istnienia kościoła, nic dziwnego więc, że cała skomplikowana architektura czy dekoracja, wszystkie programy ideowe – są jej funkcją. Dlaczego jednak jest tak ważna? Dlaczego istotne jest oddanie jej sprawowaniu wszystkich zdolności, dlaczego należy się jej poświęcić? Litur-gia – to służba. W kościele – służba Bogu. Liturgii nie sprawujemy więc „sobie” – by „było ładnie” lub szybko... Nasze indywidualne chęci nie są tu istotne – do kościoła przychodzi się przecież, by swą wolę zamienić na wolę boską. Liturgia jest rekapitulacją tajemnic świata i zbawienia, jaką ofiarowujemy Bogu, jaką zanosimy na Jego niebiański ołtarz – na wzór liturgii apokaliptycznej. Objawionej i strasznej. „Któż go oglądał i śmiałby o nim mówić?” Odklepywanie jej fałszującym głosem, z niechlujnym organistą lub wręcz zakonnicą z gitarą i piosenkami, jest możliwe tylko w świecie, w którym mało kogo dziwi wpuszcza-nie turystów – ale przecież wyposażonych w prze-znaczone do zbawienia dusze ludzi, do zabytkowych – ale przecież kościołów – za opłatą. Zdaje się, że nie istnieje żadne profanum, którym nie pokalalibyśmy przestrzeni sacrum.