29

FRANCES HODGSON BURNETT - ebooki123.pl filedzieci są przykładem dla starszych, zamiast ze starszych brać przykład. Zdaniem naszem, „Mały lord“ na ten zarzut nie zasługuje,

  • Upload
    vutram

  • View
    217

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

FRANCESHODGSONBURNETT

MAŁYLORD

WersjaDemonstracyjna

WydawnictwoPsychoskokKonin2018

FrancesHodgsonBurnett„Małylord”

Copyright©byFrancesHodgsonBurnett,1889

Copyright©byWydawnictwoPsychoskokSp.zo.o.2018

Zabraniasięrozpowszechniania,kopiowania

lubedytowaniategodokumentu,pliku

lubjegoczęścibezwyraźnejzgodywydawnictwa.

Tekstjestwłasnościąpubliczną(publicdomain)

ZACHOWANOPISOWNIĘ

IWSZYSTKIEOSOBLIWOŚCIJĘZYKOWE.

Skład:AdamBrychcy

Projektokładki:AdamBrychcy

Tłumacz:MariaJuliaZaleska

Tytułoryginału:LittleLordFauntleroy

Wydawnictwo:GebethneriWolff

Warszawa,1889

ISBN:978-83-8119-312-2

WydawnictwoPsychoskokSp.zo.o.

ul.Spółdzielców3,pok.325,62-510Konin

tel.(63)2420202,kom.695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/e-mail:[email protected]

WSTĘP.

 Powieść pod tytułem „Mały lord“ była najpierw drukowanaw wybornem czasopiśmie dla młodzieży „St. Nicolas,“wydawanemw Nowym-Yorku. Potemw osobnej odbitcemiałaogromne powodzenie w Anglii, a w tłómaczeniu francuzkiemw Paryżu. Nadzwyczaj pochlebne sprawozdania polecały jąnietylkomłodzieży, lecztakżedorosłymczytelnikom,zwłaszczarodzicomiwychowawcom.

 Ten rodzaj literatury, u nas nieznany, jest dość pospolityw Anglii. Tam często napotkać można powieści, w którychwystępują jako bohaterowie małe dzieci, a które jednak dladzieci nie są stosownem czytaniem, gdyż tendencyą swąpedagogiczną przemawiają raczej do osób, zajmujących siędziećmi, wskazują sposoby postępowania z niemi i błędy podtymwzględemwytykają.

 O „Małym lordzie“ powiedzieć tego nie można. Utwór ten,pisany z niepospolitym talentem, nadzwyczaj zajmujący,okraszony nieporównanym angielskim humorem,z przyjemnością i pożytkiemmożebyć czytany zarównoprzezstarszych,jakiprzezmłodzież.Chociażbohaterjestdzieckiemdziewięcioletniem,postać jegostanowi typ tak idealniepiękny,że każdemu wiekowi za wzór służyć może. W opowiadaniuprzeważają w ogóle postacie dodatnie, a jedyny czarnycharaktersłużydowykazania,jakpotężnymbywawpływcnotyidobroci.

 Zarzucanonierazpowieściomangielskimdlamłodegowieku,żeprzedstawiająniejakoświatprzewrócony,częstotambowiem

dzieci są przykładem dla starszych, zamiast ze starszych braćprzykład. Zdaniem naszem, „Mały lord“ na ten zarzut niezasługuje, gdyż, obok niego występuje matka, której dzieckowszystkie zalety swoje zawdzięcza. Jeżeli więc świeciprzykładem, to jedyniedlatego, że i samomapięknywzórdonaśladowania. Biorąc to wszystko na uwagę, sądzimy, żeprzyswojeniepiśmiennictwunaszemutegoznakomitegoutworuniebędziebezpożytku.

I.

 Cedryk nic a nic nie wiedział o swojej rodzinie. ChociażurodziłsięimieszkałwNowymYorku,słyszałjednakodmatki,że ojciec jego, kapitan Errol, był rodem zAnglii; lecz gdy tendobry ojciec zakończył życie, chłopczyna był jeszcze bardzomłody,zapamiętałwięc tylkowyniosłąpostaćkapitana,piękneoczy jego niebieskie, długie wąsy; pozostało mu takżew pamięci, jak on go nosił na ręku, tkliwie pieścił, sadzał nakolanach.PodczaschorobyojcaoddanoCedrykadoznajomych,agdypowróciłdodomu,byłojużpowszystkiem.Matka,któraciężko przechorowała to nieszczęście, zaczynała dopieropodnosićsięzłóżkaisiadaćnafoteluprzyoknie.Miałaczarnąsuknią, blada była niezmiernie, dawny wyraz wesołości znikłzupełnie z prześlicznéj jéj twarzy, duże oczy ciemne błądziływprzestrzenizwyrazemniewysłowionegosmutku.

 —Kochańciu—rzekłCedryk;ojciecjątaknazywał,adzieckoszłozajegoprzykładem—Kochańciu,czytatuśzdrowszy?

 Ramionamatki oplotły jego szyjkęwmilczeniu; chłopczynaposzukał oczkami jej wzroku i nagle ogarnęła go ochota do

płaczu.Zapytałporazdrugi:

 —Kochańciu,jaksięmatatuś? Gdy jednak i teraz odpowiedzi nie otrzymał, poczciwe

serduszko poszepnęło mu, co ma robić: wspiął się na kolanamatki, objął ją rączętami, przytulił twarzyczkę do jej twarzyicałowałrazporaz,iwczoło,iwoczy,iwusta,aleniepytałjuż o nic. Matka przycisnęła chłopczynę do siebie z czułością,idługo,długozalewałasięrzewnemiłzami,niewypuszczającgozobjęcia.

 —Tatuśjużprzestałcierpieć—powiedziaławreszcie—tammudobrze,jestszczęśliwy;alemyzostaliśmysami,dwojenastylkonaszerokimświecie.

 Chociaż Cedryk miał pięć lat dopiero, zrozumiał jednakwówczas, że ojciec jego, tenwysoki, silny, pięknymężczyzna,opuścił ich na zawsze, że go nigdy nie obaczą, bo „umarł.“Słyszał on nieraz ten wyraz i przedtem, lecz teraz dokładniejzrozumiałjegoznaczenie.Byłbardzoroztropny,spostrzegłwięc,że matka płacze zaraz na wspomnienie tatki i postanowił niemówićonimwjejobecności.Spostrzegłtakżeito,żeonjedenniewinnym swoim szczebiotem ożywiał ją nieco i odrywał odciężkich myśli; ile razy usiadła zadumana i smutna przykominkulubprzyoknie,zarazprzybiegałiwskakiwałnakolanamatki.

 W mieście nikogo prawie nie znali, wiedli też życie cicheiodosobnione.MatkaCedrykabyłasierotą,wychodzączamąż,ikrewnychnawetniemiała.OjcieckapitanaErrol’anazywałsięhrabiaDorincourt[1];byłtostarymagnatangielski,niezmierniebogaty, dumny, samolub, przytem nienawidził AmerykiiAmerykanów.

 Miałondwóchsynówstarszychodkapitana,awedługprawangielskich,najstarszytylkodziedziczyłpoojcunazwisko,tytułiogromnedobra.Gdybytennajstarszyumarłbezdzietnie,drugiwchodził w jego prawa. Jako trzeci z rzędu, kapitan Errol,chociaż syn rodzony jednego z największych magnatóww Anglii, był zupełnie ubogi i musiał własną pracą zapewnićsobie utrzymanie. Rodzice zazwyczaj takich młodszych synówoddają do wojska, żeby się za pomocą protekcyj dosłużyliwyższegostopniaiwiększejpensyi,albodostanuduchownego,gdzie znów mogą otrzymać probostwo, przynoszące wielkiedochody. Takie urządzenie majątkowe zowie się majoratem;zazwyczajteżprzywiązanebywatylkodoliniimęzkiej,córkiniedziedzicząijeżelitakimagnatmasamecórki,onesąodsunięteod spadku, który zabiera dalszy krewny. Niekiedy znów tytułtylko przechodzi na spadkobiercę mężczyznę, a majątekpozostaje przy dziewczynie, ztąd najdziwniejsze sięwywiązujązawikłania.

 Hrabia Dorincourt miał tedy trzech synów. Przyroda nierazzabawne psoty płata ludziom, którzy jej gwałt zadają swemiurządzeniami społecznemi. Z tych trzech młodzieńców jeden,najstarszy, miał według tych urządzeń zagarnąć dla siebiewszystko,cojestpowszechnieuważanezanajwiększedobronatym świecie: tytuły i bogactwa. Tymczasem najmłodszy,najbardziej wydziedziczony, jak gdyby na wynagrodzenie tejkrzywdy,otrzymałznówzrąkdobrotliwejprzyrodytylehojnychdarów,żebraciamoglimupozazdrościć.Posiadałonmnóstwoprzymiotów ciała i duszy, których oni byli pozbawieni; piękny,wysoki, silnie zbudowany,miał przytem niepospolite zdolnoścido nauki, serce nieocenione, w szkołach zdobywał miłość

nauczycieli i kolegów, pierwszy był w klasie, pierwszy przyzabawie, a odrodził się w tem najzupełniej od obu starszychbraci.Tamtychniktnielubił,boteżnieumielinatozasłużyć.

 Nietylko w szkołach, lecz i po ukończeniu nauk, i w życiutowarzyskiem, ta uderzająca różnica utrzymała się pomiędzybraćmi. Stary hrabia patrzał na to z goryczą; nie kochał ondzieci, duma, pycha rodowa, zabiła w nim wszelkie inneuczucia. Syn najstarszy, spadkobierca tytułów i bogactw, nieprzynosiłmuzaszczytuprzedświatem;przeciwnie,wstydzićsięmusiał za niego, bo nie odznaczał się ani rozumem, aniszlachetnością, ani nawet urodą. Takiż sam był i drugi, ojcieczniechęciłsiędonichobudotegostopnia,żepatrzećniechciałnarodzonychsynówitrzymał ichciągledalekooddomu.Leczdumny, samolubny starzec nie lubił także i trzeciego, a tegoznów za to właśnie, że posiadał wszystkie przymioty, którychbrakło starszym. Jakieś dziwne, okrutne uczucie zazdrościwyrodziłosięwoschłemsercumagnata.Ondotegoprzywykł,bywszystkouginałosięprzedjegożelaznąwolą,atunapotkałnaglecośniepojętego:pycharodowakazałamunapierwszemmiejscu stawić najstarszego syna, a najmłodszego odepchnąć,i pycha ta ciężko była upokorzona, gdyż ten wydziedziczonyzasługiwał właśnie na odznaczenie, tamten zaś niegodzien byłwysokiegoswegostanowiska.

 Sprzeczne teuczucia takgwałtownie targały jegoduszą, żewysławszydwóchstarszychsynówdoLondynu,trzeciemukazałwyjechać do Ameryki, aby mu zszedł z pamięci, zarówno jakz oczu. Lecz po upływie kilkumiesięcy ogarnęła go tęsknota,samotność zaczęła mu ciężyć; o starszych synach dochodziłyzawsze wiadomości najsmutniejsze, obaj źle się prowadzili

w stolicy, żyli w najgorszem towarzystwie, hańbili znakomitenazwisko.Starzecnapisałdonajmłodszegosyna,wzywającgodo powrotu. Jednocześnie prawie otrzymał list od niegozAmeryki:kapitanErroldonosiłojcu,żemazamiarsięożenići prosił go o błogosławieństwo. Dumny hrabia wpadł w gniewszalony, napisał natychmiast powtórnie do syna; nietylkobłogosławieństwa odmówił, lecz zastrzegł stanowczo, aby nieważyłsięnigdypowracaćdokrajuzżoną,aninawetpisywaćdoojca lub braci. Dodał w końcu, że on go się wyrzeka, słyszećonimniechce,żeodtądnienależydorodziny.

 KapitanErrolzmartwiłsięniezmiernie,gdylisttenotrzymał.Był przywiązany do ojczyzny, do starego domu, w którym naświat przyszedł, kochał też serdecznie ojca, chociaż nigdy niedoznał od niego czulszego obejścia. Ale znał dobrze tegodumnego starca, wiedział, że szczęście syna bez wahaniapoświęci dla swego widzimisię, nie probował więc goprzebłagać,narzeczonejzaśopuścićniechciał.Wkrótceznalazłw Nowym-Yorku korzystne zajęcie, ożenił się i zamieszkałwskromnymdomuwjednejznajcichszychdzielnicmiasta.Tamurodził się Cedryk, a mateczka jego była taka miła, łagodna,wesoła, żemłody Anglik, pomimo tylu smutnych okoliczności,nieczułsięjednaknieszczęśliwym.

 Niemało się do tego szczęścia przyczyniał i Cedryk, bo teżtrudno sobie wyobrazić milszego dziecięcia. Podobny zarazemdo ojca i matki, miał duże, ciemne oczy, długiemi rzęsamiocienione, włosy jasne, w bujnych kędziorach spadające naramiona. Chłopczyna odznaczał się przytem takim wdziękiemwrodzonym,takujmowałkażdegospojrzeniemiuśmiechem,żeniepodobna go było nie pokochać. To też wszyscy, którzy

widywalimałegoCedryka,witaligouprzejmieirozmawializnimzprzyjemnością,nawetp.Hobbes,właścicielkorzennegosklepuprzy rogu ulicy, znany nudziarz i zrzęda. Urok tego dzieckapolegał głównie na szczerości i ufności, którą okazywałokażdemu. Poczciwe jego serduszko przepełnione byłożyczliwościądlawszystkichinawzajempociągałoteżwszystkichku sobie. Szczęśliwe to usposobienie wrodzone rozwinęło sięzapewne pod wpływem otoczenia. Chłopczyna miał zawszeprzed oczyma widok zgody i miłości rodziców, sam takżedoznawałz ichstronynajtkliwszegoobejścia,niesłyszałnigdysłów przykrych, nieprzyzwoitych. Ojciec przemawiał do matkiz największą słodyczą i dobrocią, otaczał ją troskliwością,asynekstarałsięnaśladowaćgowewszystkiem.

 Gdy więc zrozumiał, że ukochany ojciec już nie wróci, gdyspostrzegł głęboki smutek matki, postanowił sobie w duszywszelkich starań dołożyć, aby ją pocieszyć. On teraz o niejpowinien był pamiętać, skoro nie miała na świecie nikogo,oprócz niego. Tąmyślą powodowany, wgramolił się na kolanamatki, ściskał ją, całował, i jasną główkę tulił do jej łona; tamyśl i później nie opuszczała go ani na chwilę, gdy zbierałzabawki,książkizobrazkami,znosiłtowszystkonasofę,gdziematka siedziała i zadawał jej różne pytania. Był jeszczedzieckiem i nic innego wymyśleć nie umiał, a jednak to, coczynił,dużo,bardzodużopociechyprzynosiłotejbiednejmatce.

 —O, Katarzyno—mówiła p. Errol do starej, przywiązanejsługi — ja czuję, że to dziecko mnie rozumie, podziela mojecierpienia i pragnie mi ulgę przynieść. Co to za serduszkonieocenione,cozaroztropnośćwtymchłopczynie!

 Iwrzeczysamej,Cedrykstałsięprawdziwymtowarzyszem

swojejmateczki,nieodstępował jejnakrok, zajmował sięnią

i ciągle o niej pamiętał. Gdy nauczył się czytać płynnie,największą jego przyjemnością było czytywać jej głośno,najpierwksiążeczkizdziecinnejswejbiblioteki,apotemiinne,poważniejsze, i nawet dzienniki. Z czasem na bladą twarzmłodej wdowy powróciły żywsze rumieńce, i nieraz Katarzynaz zadowoleniem usłyszała z kuchni śmiech jej wesoły, gdyCedrykpowiedziałcośzabawnego.

 — Bo też to naprawdę niezwyczajne dziecko — mówiłaKatarzyna do właściciela korzennego sklepu — tak zupełniewygląda, jakgdyby miał rozum dorosłego człowieka. Wystawpansobie,przychodzi razdomniedokuchni, tegodnia,kiedytowybranonowegoprezydenta,no, idawajzemnąopolitycerozprawiać. Stanął sobie przed ogniem, rączki powkładałw kieszonki, a minkę zrobił taką, jak adwokat lub sędziaipowiada:

 —Cieszęsiębardzo,żewyborytakpomyślniesięskończyły.Dobro rzeczypospolitejprzedewszystkiem; to teżbyłem trochęniespokojny, i Kochańcia także. A Katarzyna, czy zadowolonajestzwyborunowegoprezydenta?

 — Ba! — odpowiadał p. Hobbes — czy to ja raz z nimrozmawiałem o sprawach krajowych. Ten chłopiec ma rozumnadwiek.

 Stara sługa niezmiernie była przywiązana do dziecka, którewypiastowała. Pyszniła się jego urodą i wdziękiem, ślicznątwarzyczką,otoczoną,jasnemikędziorami,przekonanabyła,żepodobnejdoskonałościniemadrugiejnaświecie.

 —Takiegochłopczyka,jaknaszCedryk—powtarzałanieraz— darmoby szukał nawet i na Piątej Alei. (Piąta Aleja jest

mieszkaniem arystokracyi w Nowym-Yorku). Wszyscy się naniegooglądają, jak idzieulicą,wystrojonywczarnyaksamitnygarniturek, przerobiony z paninej sukni. Wygląda zupełnie namałegolorda.

 Cedrykowi nigdy nie przyszło namyśl, abymiał namałegolorda wyglądać. Najpierw i nie wiedział nawet, co to znaczy„lord.“ Najserdeczniejszym jego przyjacielem był ów kupiecznarożnegosklepukorzennego,staryzrzęda,któryjednakprzynim zapominał o zrzędzeniu. Cedryk miał dużo szacunku dlaniego, uważał go za męża niepospolitego znaczenia i zamagnatanielada.Tylerozmaitychrzeczybyłonagromadzonychw tym wspaniałym sklepie! Kawa, bakalie, pomarańcze,biszkopcikiisuchekonfitury.Kupiecposiadałoprócztegowózeki konia własnego, który te wszystkie towary przywoził.Chłopczyk lubiłbardzomleczarkę,piekarza iniektórych innychprzekupniów, ale p. Hobbes był u niego na pierwszym planie.Byli z sobą w takiej przyjaźni, że Cedryk codziennie, choć nachwilkę,zaglądałdosklepu,aczasemidłużejprzesiadywał,gdyzaczęli rozstrząsać jakieś ważne sprawy krajowe. Pan Hobbesczytał pilnie dzienniki polityczne i nieomieszkał udzielaćCedrykowi ciekawszych wiadomości, objaśniając je światłemiuwagami. Najwięcej zazwyczaj obchodziły go czynnościprezydenta, zawsze teżwypowiadał zdanie swojeotwarciebezogródki, jeżeli prezydent „nie spełnił powinności swych, jaknależy.“

 Wkrótcepoowychwyborachnowegoprezydenta,które tyleniepokoju przyczyniły Cedrykowi, a niemniej i staremu jegoprzyjacielowi,ważnyicałkiemniespodziewanywypadekzmieniłzupełnie cichy i jednostajny dotychczas bieg życia chłopczyka,

mającego wówczas lat dziewięć. Zaznaczyć też wypada, żewypadek ten zaszedł właśnie dnia pewnego, gdy p. Hobbes,rozprawiajączCedrykiemoAnglii,wypowiedział zdanieswoje,nadzwyczaj surowe, o arystokracyi europejskiej w ogóle,aszczególnieohrabiachimargrabiachangielskich.

 Gorąco było w godzinach południowych, i Cedryk,nabawiwszy się z towarzyszami swojego wieku w żołnierzy,wszedłdosklepu,ażebyniecowypocząć,gdywtemwbiegłatamtakże Katarzyna. Cedryk sądził zrazu, że przyszła kupić cukrualbo kawy; ale się pomylił. Stara sługa wyglądała dziwniewzruszona.

 —Chodź, kochaneczku, do domu— rzekła—mama ciebiepotrzebuje,chodźprędzej.

 Chłopczykjednymsusemzeskoczyłzeswegosiedzenia. —CzyKochańciagdziewychodziichcemniezabraćzsobą?

— zapytał, a gdy stara sługanic nie odpowiadała, spojrzał naniąispostrzegłszczególnejejpomieszanie.

 —Cosięstało,Katarzyno?—wykrzyknąłniespokojnie. — Dziwne rzeczy dzieją się u nas — odrzekła Katarzyna

drżącymgłosem.

 —O,mójBoże!cóżtakiego?—pytałCedryk,biegnączaniąśpiesznie—czyKochańcianiechora?możesięzaziębiła...

 — Nie, nie, nic złego się nie stało, przeciwnie, ale takiedziwne,dziwnerzeczy!

 Gdytychsłówdomawiała,zbliżylisiędodrzwimieszkania,naulicyprzeddomemstałanajętakaretka,przezoknoparteroweCedrykujrzałwsalonikumatkę,rozmawiającązjakimśobcym,sędziwympanem. Katarzyna nie pozwoliłamu iść tamprosto,

zaciągnęła go na górę do jego pokoiku i śpiesznie podawałanajstrojniejszy garniturek kremowego koloru z piękną szarfąamarantową. Było to już we cztery lata po śmierci kapitana,chłopczyk nie nosił żałoby, chociaż matka nie zdjęła dotądczarnej sukni. Katarzyna przyczesała mu także piękne, długiewłoski, a chwytając śpiesznie, to ubranie, to grzebień,powtarzałarazporaz,jakbysamadosiebie:

 —Bożewielki!Czytosiękomuśniło!Takimagnat,takilord!Takipanzpanów,takihrabia!

 — Cóż to za pan, Katarzyno? Co za lord, co za hrabia?—pytał Cedryk, ale nie mogąc się niczego dopytać, dał pokójipomyślał,żeprzecieżodmatkidowiesięowszystkiem.

 Gdyjużbyłustrojony,Katarzynadrzwiotworzyłaichłopczykpędemzbiegłdosaloniku.Nafoteluobokjegomatkisiedziałówsędziwy jegomość, którego przez okno był zajrzał. Pani Errolwyglądałanadzwyczajniewzruszona,łzynawetmiaławoczach.

 — O, Cedrusiu, — zawołała, biegnąc naprzeciw niemui chwytając go w objęcia — o, Cedrusiu, dziecko mojeukochane!

 A sędziwy jegomość, wysoki, chudy, o twarzy ściągłeji siwych faworytach, powstał także i wpatrując się uważniewchłopczyka,rzekłpowoli,gładzącdłoniąbrodę:

 —Aa!więctojestlordFautleroy?

II. PodziwienieCedrykaniemiało granic iwzrastało codziennie

przezcałytydzieńnastępny.Dowiedziałsięrzeczyszczególnych,niepojętych! Mateczka opowiedziała mu dzieje, o których

najmniejszegowyobrażenianiemiał.Musiałamupokilka razy

powtarzać też same szczegóły, zanim w końcu zrozumiał,awówczasnajpierwprzyszłomunamyśl,cootempowiepanHobbes? W opowiadaniu mateczki była mowa o samychmagnatach i hrabiach. Któżby się tego spodziewał? RodzonydziadekCedryka, o którego istnieniu nawet niewiedział dotądnaszchłopczyna,byłwłaśniehrabiąangielskim istryj jego,bozarazem dowiedział się także o dwóch stryjach, stryj starszybyłby również hrabią, gdybygonie spotkał okropnywypadek.Spadł z konia podczas polowania i na miejscu się zabił. Miałwięc zająćmiejsce jego drugi stryj, tymczasem dostał zgniłejgorączkiwRzymie i życie zakończył.Wskutek takiego zbieguokoliczności,pośmiercidwóchstarszychbraci tytułhrabiowskiiogromnymajątekspadłbybyłzkoleinatrzeciego, to jestnaojca Cedryka, gdyby żył jeszcze. Dziś więc z całej rodzinypozostał tylko jeden Cedryk i on miał z prawa dziedziczyćwszystkopodziadku, zostaćpanemwielkichdóbr i nosić tytułhrabiego po jego śmierci. Tymczasem, jako dziedzici spadkobierca, nazywał się lordem Fautleroy. Przed nimnazwiskotonosiłnajstarszyztrzechbraci.

 Sędziwy jegomość, który to wszystko oznajmił jegomatce,byłtopanHawisam,prawnik,przysłanyumyślniewtejsprawiez Anglii przez hrabiego i mający polecenie odwieść małegospadkobiercędodziadka,dozamkurodzinnego.MatkaCedrykanie mówiła mu nigdy o rodzinie ojca, bo nie sądziła, abykiedykolwiek w życiu miał sposobność się z nią spotkać,zwłaszcza po śmierci kapitana. Chłopczyk rósł w przekonaniu,że jest i pozostanie obywatelem amerykańskim, wszystkie tedziwnewieścizrazumusięsnemwydawałylubbajkązTysiąca

i jednej nocy. Niedziw, że całego tygodnia potrzebował na to,abynowepołożenieswojezrozumiećiuwierzyćwniewreszcie.

 PanHawisamniezbytchętniepodjąłsiępodróżydoAmerykiw temposelstwie, lecz odmówić niemógł hrabiemu; oddawnatrudnił się jego interesami, sprzyjał mu zawsze, a teraz, gdytyle ciężkich ciosów spadło na nieszczęśliwego starca, przejąłsięszczeremwspółczuciemdlaniego.Hrabianierobiłtajemnicyprzed zaufanym prawnikiem ze swoich rodzinnych przykrości.Wiedział pan Hawisam, że starsi synowie nie przynosili mużadnej pociechy, nie pochwalał też wcale ożenienianajmłodszegozAmerykanką,gdyżpodzielałuprzedzeniastarcado Ameryki i jej mieszkańców i tak serdecznie nienawidziłrepublikanówamerykańskich,jakpanHobbes,kupieckorzenny,magnatówihrabiówangielskich.Ajednaktakjedenjakidrugiprzedmiotuswejnienawiścinieznałwcale.

 Jechał więc prawnik z niepokojem, nie wątpił, że młodawdowa okaże się chciwą, interesowaną, że nie zadowolni sięświetnąprzyszłością synka, leczsamazechceużywaćbogactwiwynagrodzićsobiedotychczasowąnędzę;gdyżwwyobrażeniuprawnika,któremusłowastaregohrabiegobrzmiaływuszach,takobietamusiałabyć jakąśnędzarką.Przygotowanywięcbyłna to, że go czekają różne niemiłe przejścia i targi,a tymczasem hrabia nie miał wcale zamiaru zbyt hojnieobdarzaćsynowej,chociażdladzieckamusiałradnieraditenciężar znosić. Gdy karetka najęta zatrzymała się przedskromnym domem w zacisznej dzielnicy, pan Hawisamwestchnął i wzruszył ramionami z niechęcią.Więc to w takiejdziurzechowałsięspadkobiercatyludóbrmagnackich,przyszłyposiadaczipanpałaców,zamków,ten,którywswychrękumiał

zgromadzićfortunykilkuznakomitychrodów,dobradziedziczneDorincourt, Wyndham, Cholworth i wiele, wiele innych? PanHawisam czuł się niejako osobiście upokorzonym, jakoumocowany głowy tego wielkiego rodu; takiegożto nędznegospadkobiercęmiałwprowadzaćw dumne progi starego zamkuhrabiowskiego?

 Katarzynazaprowadziłagościadosalonikunadole.Prawnikobejrzał się dokoła, zawczasu przygotowany był na to, żemusię nic podobać nie może, po chwili jednak zmienił cokolwiekzdanie.Sprzętyskromne iniekosztowneodznaczałysię jednakdobrym smakiem. Nic tu nie było rażącego, niestosownego,a niektóre ozdoby, widocznie robota zręcznych rąk kobiecych,mogłybywnajświetniejszymsaloniebyćnamiejscu.

 — Ho, ho! wcale to nieźle wygląda. Kapitan zapewne samurządzałmieszkanie.

 Aw tem pani Errolweszła do pokoju i prawnik niemałegozdziwienia doznał na jej widok, wcale co innego sobiewyobrażał. Gdyby nie był prawym Anglikiem, panującym nadkażdem wzruszeniem wewnętrznem, byłby się zdradził z temzdziwieniem przy powitaniu; lecz pan Hawisam umiał siępowstrzymać i tylko w głębi duszy, odrazu, na pierwszewejrzenie, zmienił zupełnie przekonanie swoje o synowejhrabiego. W czarnej, gładkiej sukni, bez żadnej ozdoby,wyglądałanamłodąpanienkę,trudnobyłouwierzyć,abymogłabyć matką dziewięcioletniego chłopczyka. Twarz jej pięknainiezmierniemiłamiaławyrazłagodnegosmutku,któryjejnieopuścił od śmierci męża. Stary, doświadczony prawnik, umiałczytać w fizyognomiach ludzkich, wiedział on dobrze, iż takatwarzniemylinigdy;dlategoteżdośćmubyłorzucićokiemna

matkęCedryka,abysięzupełniepozbyćswejobawy.Takobieta

niemogła być chciwą, samolubną;w tych rysach niewinnych,wspojrzeniuprzejrzystem,malowało się tyle szlachetności, żeprawnikuspokoiłsięzarazemicododziecka.KapitanErrolbyłdzielnym,szlachetnymmłodzieńcem,samojciectoprzyznawał,żona jego okazała się podobną do męża, syn nie mógł sięodrodzić od takich rodziców, p. Hawisam zaczynałwierzyć, żetenspadkobiercazaszczytprzyniesierodowi.

 Z lepszą tedy otuchą przystąpił do młodej kobiety i wzwięzłych słowach przedstawił jej całą sprawę i treść swojegoposelstwa, a chcąc odrazu wyjaśnić rzeczy i usunąć wszelkiewątpliwości, położył bardzo wyraźny nacisk na to, że sędziwyhrabia chce zabrać do siebie wnuka i pod okiem swojemwychowywaćgonaprzyszłegospadkobiercę.

 — O mój Boże! — zawołała pani Errol — więc chcą mnieztemdzieckiemrozłączyć?Ależonotakieprzywiązanedomnie,biedactwo!A ja?..Cóżpocznębezniego?wszak ja todzieckojedno mam na całym, szerokim świecie... i zdaje mi się, żebyłamdlaniegozawszedobrąmatką.

 Takaboleśćbrzmiaławjejgłosie,takie łzyrzewnewybladłąnagletwarzoblały,żeprawnikzacząłchrząkaćikaszlać,bomucośwgardle stanęło.Po chwili dopieroprzemówił znowuw tesłowa:

 — Obowiązkiem moim jest powiedzieć pani otwarcie całąprawdę. Hrabia Dorincourt nie może... nie może miećżyczliwości dla pani. Jest podeszły w latach, ma swojeuprzedzenia, niecierpi Ameryki i Amerykanów. Bardzo byłzagniewany na syna za to małżeństwo i... postanowił niewidzieć się wcale z panią. Przykro mi bardzo, że muszę być

zwiastunem takich niemiłych wiadomości. Hrabia życzy sobie,ażebylordFautleroymieszkałuniego,wychowywałsiępodjegowyłączną opieką. Sam zaś przebywa stale na zamku swoimwDorincourt,nigdyjużterazniezaglądadoLondynu,podagramu bardzo dokucza, potrzebuje spokoju i ciszy. Ale hrabiaofiarujepaninamieszkaniepięknąwillęwpobliżuzamkuwrazz utrzymaniem stosownem. Będzie tam pani wygodniei przyjemnie, gdyż willa położona jest w malowniczej okolicyiogródmapiękny.LordFautleroybędziepaniąmógłodwiedzaćczęsto,choćbyicodziennie,byleśpanitylkonieprzestępowałanigdy granic zamkowego parku. Widzi pani, że to nie jestwłaściwierozłączenie,awarunkitejumowyniesąrzeczywiścietak...hm...takciężkie,jaksięnapozórwydają.Zresztą,niechpaniniezapominaoogromnychkorzyściach,którepozyskatymsposobem lordFautleroy,a zapewne łatwiej siępani zgodzi zeswoimlosem.

 Pan Hawisam był pewny, że młoda kobieta zacznie płakać,szlochać, narzekać, niejedna na jej miejscu postąpiłaby takniewątpliwie;zawczasuwięcprzygotowałsięnaprzebyciekilkuchwil przykrych, lecz omylił się bardzo. P. Errol zbliżyła się dookna, spoglądała w nie z natężeniem, jakby chciała gwałtemoderwaćsięodbolesnychmyśliipochwiliudałojejsięzupełniezapanować nad sobą. Powróciła na dawne miejsce i mówiłaspokojnie:

 — Ś. p. mąż mój niezmiernie był przywiązany do starejsiedziby swoich przodków, do tego zamku Dorincourt. Częstootemwspominał,kochałteżserdecznierodzinnąziemięswojęAnglią iwspomnienia lat dziecinnychbyłymudrogie.Bolał onnadtemszczerze,iżzwoliojcaniewolnomubyłopowrócićdo

ojczyzny, i doznałbybył zapewnewielkiej radości, gdybymógłprzewidziećprzyszłelosyswojegosyna.Ijatakżesądzę,żetakbyćpowinno, żemój chłopczynagodnie zajmie to stanowisko,i będzie szczęśliwy w kraju ojca. Mam nadzieję... nie wątpięo tem nawet, że hrabia nie zechce serca mego dzieckaodwracać odemnie. Zresztą, gdyby chciał nawet, nie zdołałbytegodokazać.Cedrykmasercepoczciwe,przywiązanedomniegorąco,niezapomniałbyomatce,gdybynasnawetrozłączono.Obawiałam się tego bardzo, lecz skoromi pozwalają widywaćmegochłopaczka,niebędęsięczułanieszczęśliwą;przecieżtuidzieoniego,oprzyszłąjegopomyślność.

 — Odgadłem — rzekł w duszy prawnik — myśli tylkoo dziecku, nie o sobie, nie jest samolubna i chciwa, jakutrzymywałhrabia.Synpani—mówiłgłośno—potrafizapewnepóźniej to poświęcenie matki ocenić, a dużo, bardzo dużo natemzyska.Przedewszystkiemzaręczampanią,żelordFautleroyotrzyma wychowanie nadzwyczaj staranne, hrabia będzieczuwałnadnimtroskliwie,brakopiekimacierzyńskiejniedamusięuczuć.

 — Chciałabym jeszcze wiedzieć — rzekła biedna mateczkadrżącymgłosem—czytendziadekpokochaCedrusia?Dzieckojesttkliweznaturyizawszebyłokochane...

 PanHawisamzakaszlałznowu,trudnomubyłoodrazuzdobyćsięnaodpowiedź.Niewyobrażałsobie,abytenstarypodagryk,wiecznie nadąsany, mógł kogokolwiek pokochać. Niewątpiłjednak, że raz uznawszy chłopczyka swoim spadkobiercą,zechcepozyskaćjegoprzychylność,agdybyCedrykokazałsięgodnymswegostanowiska,starzecpysznićsięnimbędzie.Czyjednak pokocha wnuka?.. To też prawnik odpowiedział

dyplomatycznie:

 —HrabiaDorincourtwidoczniedbaoszczęściewnuka,skoromatkę jego umieszcza w pobliżu zamku; wszak dla niego toczynijedynie.

 Stary prawnik nie uważał za stosowne powtarzać własnychsłów hrabiego, który o tem pomieszczeniu biednej matki niewyrażał się ani uprzejmie, ani przyzwoicie nawet, wolał więcrzecz po swojemu przedstawić. W tej chwili pani ErrolprzywołałaKatarzynęikazałajejposzukaćCedryka,zapytując,gdzie on się mógł zapodzieć. Pan Hawisam niezbyt miłegodoznałwrażenia,gdystarasługaodpowiedziała:

 — A gdzieżby miał być? Z pewnością siedzi w sklepienarożnym na jakiej beczułce lub pudle i o polityce rozprawiazkupcem.

 Nowy niepokój ogarnął zacnego prawnika. Młodzieżarystokratyczna w Anglii nie ma zwyczaju zadawać sięzkupczykami.Złetowarzystwozgubiłodwóchstarszychsynówhrabiego, poprowadziło ich na najgorsze drogi, a ojcuprzyczyniłotylezmartwienia.Prawdziwebytobyłonieszczęście,gdyby ten malec miał także skłonność wrodzoną do złegotowarzystwa i jużdziśprzejął sięgminnemizwyczajami,którewykorzenićtaktrudno!

 Lecz obawy jego rozproszyły sięw jednej chwili, gdy drzwisię otwarły i ujrzał wchodzącego Cedryka. Chłopczyk byłniepospolicie piękny, a przytem dobrze ułożony, główkę nosiłśmiało,patrzałprostowoczykażdemu.Podobnyniezmierniedoojca,miałjednakciemneoczymatki.

 —Niema comówić—myślał sobiew duszy panHawisam,przypatrując się uważnie chłopczynie, podczas gdy matka

trzymała go w objęciach — taki spadkobierca nie przyniesiewstydu znakomitemu rodowi, nigdy w życiu nie widziałemmilszegodziecka.

 Agłośnorzekłtylkopoważnie: —WięctojestlordFautleroy? Cedryknie spodziewał się, abyktokolwiek zwracałnaniego

szczególną uwagę, więc uściskawszy matkę, zwrócił się dogościaipodałmurękę,jaktoczyniłzazwyczajzosobami,którekiedy niekiedy odwiedzały jego matkę. Potem odpowiadałśmiało i swobodnie na jego pytania, jak gdyby rozmawiał zestarym kupcem korzennym. Pan Hawisam odszedł po chwili,Cedrykpozostałsamzmatką.

 —Kochańciu—rzekłdoniej—pocojakonieczniemambyćlordem i hrabią? Tylu znam chłopczyków, a niema pomiędzynimianijednegolordalubhrabiego.Czyżtokoniecznie?Cośmisiętoniebardzopodoba...

 Rzecz jednak była konieczna, jak się okazało z długiejrozmowy chłopczyka z matką. Siedzieli jak zwykle przykominku, pani Errol na nizkim fotelu, a Cedryk u nóg jej nadywanie, w towarzystwie ulubionej kotki. Chwilami bawił sięzniątakwesoło,jakgdybynicnadzwyczajnegoniezaszłodziśw jego życiu, to znów podnosił na matkę oczęta z wyrazemniepokojuizakłopotania.Niełatwomuprzychodziłotylenowychrzeczypomieścićwgłowinie.

 —Gdybyojciec twój żył—mówiłap.Errol—byłbyprzyjąłzochotąprzynależnymutytuł.Dziśtypowinieneśgozastąpić,a ja byłabym samolubną matką, gdybym cię odstręczała odtego. Taki mały chłopczyk nie może jeszcze wszystkiegozrozumieć; jak będziesz starszy, przyznasz pewnie, że ja

miałamsłuszność.

 Cedrykpokręciłgłówką. — Szkoda, że pan Hobbes nie pojedzie z nami. Tęsknomi

tam będzie za nim, oj, tęsknomi będzie i za chłopcami, i zawszystkiem...

III. Nazajutrz zaraz po śniadaniu Cedryk poszedł do sklepu

korzennego, był mocno zaniepokojony. Zastał kupcaczytającego dziennik, jak zwykle, wszedł na próg krokiembardzopoważnym;zdawałomusię,żedotknieboleśniestaregoprzyjaciela, udzielając mu wiadomości o wszystkiem, co sięstałodniapoprzedniego,iprzezcałądrogę,oddomumatkidosklepu, zastanawiał się nad tem, jakby mu to ostrożniepowiedzieć.

 —Dzieńdobry—rzekłpanHobbeswesoło. —Dzieńdobrypanu—odpowiedziałchłopczyk,zodcieniem

pomieszania. Nie wskoczył na beczułkę, ani na którązwiększychpak, jak to zwykł czynić, leczusiadł spokojnienanizkiempudełku, oburącz objął prawekolano, co było uniegoznakiem zakłopotania, i siedział tak przez czas jakiśwmilczeniu.Całe to postępowanie było takniezwykłe, że panHobbessięzadziwiłispytałniespokojnie:

 —Cóżtocisięstało? Chłopczykzebrałcałąodwagę. —Czypamiętapan—zapytał—oczemmówiliśmywczoraj? —Ano,zdajesię,żeoAnglii. —Otóżwłaśnie.Apamiętapan,oczembyłamowawchwili,

gdyKatarzynapomnieprzyszła?

 PanHobbespotarłrękączoło. —Cośmisięzdaje,mówiliśmypodobnooarystokracyi... —Otóżwłaśnie...—tuCedrykzawahałsięnieco—mówiłeś

panohrabiachangielskich.

 —Ohrabiach! Cedrykuczułgorącyrumieniec,oblewającygoposameuszy;

nigdywżyciuniebyłwtakwielkimkłopocie,zprzykrościąteżmyślał o tem, że i starego przyjaciela podobnego kłopotunabawi.

 —PanieHobbes— rzekł Cedryk z pokorą— już hrabia siępokazałijestwtejchwilituwsklepie.

 Kupiecpodskoczyłzsiedzeniajakpiłka. —Co,cotomaznaczyć? —To znaczy—mówił chłopczyk, spuszczając oczy— że ja

jestem hrabią, czy też właściwie lordem tylko, lecz mam byćhrabiąwprzyszłości,niemyślępanaoszukiwać.

 —Oszalałchłopiec!—zawołałpanHobbes,wziąłgozarękęi pulsu poszukał—moje dziecko, co ci się stało?musisz byćchory,gorączka,czyco!Wczorajjeszcześladutegoniebyło.

 I ze współczuciem położył szeroką dłoń swoję na jasnychkędziorachchłopaczka.

 — Ależ ja zdrów jestem zupełnie — tłómaczył się Cedrykzdziwiony — żadnej gorączki nie mam. Dlatego to właśnieKatarzyna wczoraj po mnie przychodziła. Zastałem u mamypana Hawisama, prawnika z Anglii, on nam całą tę sprawęwytłómaczył.

 Pan Hobbes usiadł na zwykłem miejscu, nogi się pod nim

zachwiały,wyciągnął dużą, kraciastą chustkę z kieszeni i otarłpotzczoła.

 —Nie, nie, to niepodobna—powtarzał— alboś ty oszalał,alboja.

 —A japanumówię, że tak jest iniemana tożadnej rady.PanHawisamnaumyślnieprzecieżzAngliiprzyjechał,ażebynasotemuwiadomić.Dziaduniogoprzysłał.

 —Jakżesiętentwójdziadunionazywa? Cedryk wyjął z kieszonki starannie złożony papierek, na

którym nakreślonych było kilka wyrazów dziecinną jegokaligrafią.

 —Poczekajpan,totakiedługienazwisko,żeniemógłbymgozapamiętać, więc sobie zapisałem. Dziadunio nazywa się JanArtur Edward Errol, hrabia Dorincourt. Mieszka na zamkuDorincourt,amaoprócz tegokilka innych idóbrbez liku.Mójtatuśbyłnajmłodszymjegosynemijaniebyłbymanilordem,anihrabią,żebytatuśżył.No,itatuśniebyłbylordemihrabią,żeby żyli starsi jego bracia. Ale tak się stało, że wszyscypomarli, a dziadunio przysłał po mnie, abym jechał do Angliiitamnazamkuznimmieszkał.

 PanHobbessłuchałuważnieirobiłomusięcorazgoręcej,cochwila wyjmował chustkę z kieszeni i spocone czoło ocierał.Zrozumiał już teraz, że te nadzwyczajne rzeczy były czystąprawdą.Spoglądałnadziecko,siedzącenapudełku,jakzwykle,niedostrzegłwniemjednaknajmniejszejzmiany;byłotoidziśtoż samo poczciwe, niewinne, miłe dziecko, w tym samymgarniturku z czarnego korciku, w krawatce amarantowej.Dziwny zamęt powstał w głowie zacnego kupca, nie mógłpogodzić wyobrażeń — swoich o arystokracyi z postacią tego

malca, który był przecież jej przedstawicielem... A z jaką onprostotą o tem wszystkiem mówił, ani myślał się pysznićswojemwyniesieniem,przeciwnie,zdawałsięniemupokorzony.PanHobbesotarłznowuczołochustkąispytał:

 —Jakżetysięteraznazywasz? —Dotychczas nazywałem się po prostu Cedryk Errol, teraz

panHawisampowiada,że jestem lordFautleroy.Gdymwszedłdo pokoju, on się odezwał do mamy: Więc to jest lordFautleroy? Mama mi potem wytłómaczyła, iż tytuł ten nosispadkobierca,przyszłyhrabiaDorincourt.

 — Toż dopiero dziwowisko! — zawołał kupiec, a po chwilimilczeniapowtórzyłporazdrugi—no,no,cozadziwowisko!—nieumiałinaczejwyrazićswojegozdumieniaiwzruszenia.

 Cedryk potwierdził skinieniem głowy, wyraz „dziwowisko“wydałmusięzupełniestosownymdookoliczności.Miałondużoszacunku i przywiązania dla starego kupca, wierzył w jegorozum,w trafność zdania, uważał go zadoskonałośćw swoimrodzaju, stronujemnychnie dopatrującwcale.Chłopczynanieznałświatailudzi,niemógłwięcrobićporównańniekorzystnychdla przyjaciela.Widział wprawdzie, że kupiec, i wmowie, i wsposobie postępowania, znacznie się różnił od jego mateczki,ale togoniebardzodziwiło.Mateczkabyłapanią,apanieniemogąbyćwewszystkiemdopanówpodobne;ojcazaśdobrzeniepamiętał.

 Podłuższejchwilimilczenia,Cedrykodezwałsięznowu: —Angliamusibyćbardzodaleko. —PotamtejstronieAtlantyku—odpowiedziałpoważniepan

Hobbes.

 —Otóżtojestnajprzykrzejsze.Bógwiekiedysięzobaczymy,gdyjaodjadę.

 — Cóż robić; najlepsi przyjaciele rozstawać się muszączasami.

 — A my oddawna jesteśmy w przyjaźni z panem,nieprawdaż?

 —Notak,prawieodurodzeniatwego.Miałeśpodobnosześćtygodni,gdyporazpierwszyujrzałemcięnarękachpiastunki.

 —Ipewniepanunieprzyszłonamyślwówczas,że jabędęhrabią.Tożkłopot,boniemanatożadnejrady.

 —Czynapewnoniemarady? — Nie, mateczka powiada, że ojciec byłby bardzo za tem,

gdybyżył.Towszystkowłaściwiejemusięnależało,więcmoimobowiązkiem jest zająć jegomiejsce. Alewidzi pan, jeżeli jużkoniecznie muszę hrabią zostać, mogę przecież postarać sięoto,abybyćhrabiąpoczciwym,dobrym.

 Dwajprzyjacieledługoo tychważnychsprawachrozmawialipoufnie. Gdy pierwsze, gwałtowne wrażenie przeminęło, panHobbes nie okazywał takiego wstrętu, jakiego się po nimspodziewać było można, do nowego tytułu Cedryka. Usiłowałwidocznie zgodzić się z przeznaczeniem i przyszło mu tozłatwością.Podkoniecrozmowybyłjużzupełniezrezygnowany.Zaczął teżzwielkiemzajęciemrozpytywaćchłopczykaoróżneszczegóły,tyczącesięjegowysokiegoobecnegostanowiska;tenjednakniewielemuzdołałdaćobjaśnień,więckupiectłómaczyłsobie rzeczy po swojemu. Raz wpadłszy na ten przedmiot,rozprawiałbezzająknieniaoobowiązkachiprzywilejachhrabiówimargrabiów,awyobrażałjesobiewsposóbosobliwszy;byłbyniezawodnie w zdumienie wprawił pana Hawisama, gdyby ten

mógłsłyszećrozmowękupcakorzennegozespadkobiercądomu

Dorincourt’ów.

KoniecWersjiDemonstracyjnej

Dziękujemyzaskorzystaniezofertynaszegowydawnictwaiżyczymymiłospędzonychchwilprzykolejnychnaszychpublikacjach.

WydawnictwoPsychoskok