Burnett Hodgson Frances - Tajemniczy Ogród

Embed Size (px)

Citation preview

FRANCES HODGSON BURNETT

Frances Hodgson Burnett

TAJEMNICZY OGRD

Przeoya: Jadwiga Wodarkiewiczowa

ROZDZIA I NIKT NIE ZOSTA PRZY YCIU

Kiedy Mary Lennox zostaa wysana do Misselthwaite Manor, gdzie miaa zamieszka w domu wuja, twierdzono oglnie, e jest to najbardziej niesympatyczne dziecko, jakie kiedykolwiek widziano. I bya to szczera prawda. Wiecznie skwaszona, maa i chuda, z jasnotymi rzadkimi wosami i drobn, szczup twarz o lekko tawej cerze. Mary urodzia si w Indiach i nieustannie zapadaa na zdrowiu. Ojciec jej by urzdnikiem administracji kolonialnej, wiecznie zapracowany i cigle chory; matka za, synna pikno, dbaa jedynie o siebie, lubia przyjcia i zabawy, stale otaczaa si modym, wesoym towarzystwem. Nie pragna zupenie dziecka, tote gdy Mary przysza na wiat, matka oddaa j pod opiek niaki, Hinduski, zwanej w jzyku tamtejszym Ayah, ktrej dano do zrozumienia, e jeli jej zaley na wzgldach pani, to powinna dziecko trzyma jak najdalej od niej. Kiedy zatem Mary bya chorowitym, nieznonym, brzydkim niemowlciem, usuwano j matce sprzed oczu, a gdy staa si chorowitym, nieznonym, zaczynajcym chodzi dzieckiem, rwnie usuwano j matce z drogi.

Mary nie pamitaa, by z bliska widziaa kogokolwiek innego oprcz swojej ciemnolicej Ayah i suby hinduskiej, a poniewa byli oni jej we wszystkim posuszni ze wzgldu na to, e swymi wrzaskami moga rozgniewa ich bia pani, przeto Mary w szstym roku ycia bya najbardziej despotycznym i samolubnym stworzeniem, jakie kiedykolwiek yo na kuli ziemskiej. Moda nauczycielka, Angielka, ktra miaa j nauczy czyta i pisa, tak jej nie lubia, e po trzech miesicach porzucia posad, a jej nastpczynie uciekay po krtszym jeszcze czasie. Tote gdyby Mary nie przysza po prostu fantazja i ch, by nauczy si czyta ksiki, chyba nigdy nie poznaaby alfabetu.

Pewnego wyjtkowo upalnego ranka Mary, ktra miaa ju okoo dziewiciu lat, zbudzia si bardzo za, a humor jej jeszcze si pogorszy, gdy spostrzega, e stojca przy jej ku suca to nie Ayah.

-Po co przysza? - rzeka do obcej. - Nie chc ci! Przylij mi moj Ayah!

Kobieta, patrzc na Mary wystraszonym wzrokiem, wyjkaa, e Ayah przyj nie moe, a kiedy Mary wpada w pasj i zacza j bi i szczypa, Hinduska, patrzc na ni coraz bardziej wystraszona, powtarzaa, e Ayah w aden sposb do panienki przyj nie moe.

Owego ranka czuo si w powietrzu co niesamowitego. Wszystko dziao si inaczej ni zwykle, kilku hinduskich sucych byo nieobecnych, ci za, ktrych Mary widziaa, skradali si lub uciekali z przeraonymi twarzami. Lecz nikt nic jej nie powiedzia. Ayah za nie przychodzia. Mary, pozostawiona samej sobie, wysza wreszcie do ogrodu i zacza bawi si pod drzewami w pobliu werandy. Udawaa, e robi klomby, i wtykaa wielkie, szkaratne kwiaty hibiskusa w mae kupki ziemi. Jej zo narastaa, w miar jak mruczaa pod nosem obelgi, ktre rzuci niani, gdy ta si wreszcie pojawi.

-winia! winia! Crka wini! - mamrotaa, wiedzc, e to okrelenie jest dla Hindusa najstraszniejsz obelg.

Zgrzytaa zbami ze zoci, gdy wtem usyszaa, e matka jej rozmawia przyciszonym gosem z kim na werandzie. Mary znaa modego blondyna o chopicym wygldzie. Syszaa, i ten bardzo mody oficer przyby niedawno z Anglii. Mary patrzya na niego, ale jeszcze uwaniej na matk. Obserwowaa j zawsze, ilekro tylko udao jej si zobaczy j, poniewa biaa pani - matk Mary najczciej nazywano w ten sposb - bya wysok, smuk, liczn osbk ubierajc si w pikne suknie. Wosy matki przypominay falist przdz jedwabn: nosek miaa may, delikatny i wielkie rozemiane oczy. Jej suknie byy cienkie i powczyste, wedle Mary byo na nich peno koronek. Dzisiaj wydawao si, e na biaej pani koronek jest wicej ni zazwyczaj, lecz jej oczy nie miay si - szeroko rozwarte, byy bagalnie wzniesione ku twarzy modego oficera.

Mary usyszaa jej sowa:

-Czy jest a tak le? Tak bardzo le?

-Strasznie - odrzek mody czowiek drcym gosem. Strasznie, pani Lennox. Powinna pani bya wyjecha w gry przed dwoma tygodniami.

Biaa pani zaamaa rce.

-Och! Wiem, e powinnam bya wyjecha! - zaszlochaa. - Wszak zostaam jedynie dla tego gupiego pikniku. Jaka byam szalona!

W teje chwili z pomieszcze dla suby doszed taki rozpaczliwy lament, e pani Lennox gorczkowo chwycia za rami modego oficera, Mary za pocza dre na caym ciele. Lament i jki staway si coraz goniejsze.

-Co to? Co to jest? - szepna przeraona pani Lennox.

-Znw kto umar - odpowiedzia modziutki oficer. - Nic mi pani nie mwia, e zaraza wybucha midzy sub.

-Bo nic o tym nie wiedziaam! - zawoaa. - Niech pan pjdzie ze mn! - i wbiega do wntrza domu.

To, co potem si dziao, byo okropne i niesamowite, i Mary w kocu zrozumiaa, e wybucha epidemia cholery w najgroniejszej postaci i ludzie padaj jak muchy. Ayah zabrano w nocy, a w lament w pawilonach suby rozleg si wanie w chwili jej mierci. W nocy zmaro jeszcze troje suby, reszta w trwodze i popochu ucieka. Marli te ludzie w okolicznych domach, paniczny strach ogarn wszystkich.

W panujcym zamcie i przeraeniu Mary - zapomniana przez wszystkich - ukrya si w dziecinnym pokoju, gdzie na przemian to pakaa, to spaa. Nikt o niej nie pomyla, nikt jej nie szuka, a tymczasem nastpiy wydarzenia, o ktrych nie mia jej kto powiedzie. Wiedziaa tylko, e ludzie choruj, syszaa te jakie tajemnicze, przeraajce odgosy.

Po jakim czasie dziewczynka wlizna si do jadalni. Byo tu pusto, ale czciowo oprnione pmiski stay jeszcze na stole, a krzesa wyglday na poodsuwane w popiechu. Mary zjada owoce i biszkopty, a dla ugaszenia pragnienia wypia szklank wina. Wino byo sodkie, Mary nie znaa jego mocy, tote po krtkiej chwili odurzyo j. Wrcia do swego pokoju i znw si zamkna, przestraszona krzykami i tupotem uciekajcych ludzi. Czujc ogarniajc j nieprzezwycion senno, pooya si do ka i na dugo stracia wiadomo tego, co si wok dziao.

Tymczasem dziao si wiele, ale Mary spaa snem tak twardym, e nie zbudziy j ani gosy ludzi, ani rumor czyniony przy wynoszeniu przedmiotw.

Po przebudzeniu Mary leaa jeszcze przez pewien czas, patrzc w sufit. W domu panowaa zupena cisza. Takiej ciszy nie znaa nigdy przedtem... Nie syszaa adnych gosw ani krokw, pomylaa, e widocznie ju wszyscy wyzdrowieli i wszelkie obawy miny. Ciekawa te bya, kto zaopiekuje si ni teraz, po mierci Ayah. Zjawi si zapewne nowa Ayah, moe nawet bdzie zna nowe bajki. Mary bya ju, prawd mwic, troch znudzona tymi dawnymi. Nie pakaa te wcale z powodu mierci swojej niani, nie bya bowiem dzieckiem uczuciowym i nigdy si nikim nie przejmowaa. Haasy, bieganina, jki i lamenty spowodowane epidemi przestraszyy j, lecz teraz bya ju tylko za, e nikt zdawa si nie pamita o jej istnieniu. Wszyscy byli zbyt przeraeni, by myle o nie lubianym dziecku. Kiedy wybucha cholera, kady myla tylko o sobie. Ale teraz, gdy ju wszystko mino, kto przyjdzie zapewne zobaczy, co si dzieje z Mary.

Lecz nikt si nie zjawia, a kiedy dziewczynka leaa wyczekujc, dom cay zdawa si zapada w coraz gbsz cisz.

Nagle Mary usyszaa, e co si czoga po matach na pododze. Wychyliwszy si z ka, ujrzaa maego wa, posuwajcego si wzdu ciany i patrzcego na ni oczkami jak brylanty. Nie zlka si wcale, gdy wiedziaa, e to stworzonko nikomu nie czyni krzywdy, a tymczasem wyk pieszy si, jakby chcia najprdzej wydosta si z pokoju. W kocu wylizn si przez szpar pod drzwiami.

-Jak tu cicho i spokojnie - rzeka Mary do siebie. - Mona by pomyle, e prcz mnie i tego wa nikogo nie ma w caym domu.

W tej samej chwili usyszaa jednak kroki w ogrodzie, a nastpnie na werandzie: kroki mczyzn wchodzcych do domu i rozmawiajcych przyciszonymi gosami. Nikt nie wyszed im na spotkanie i nikt ich nie powita, oni za, sdzc z odgosw, otwierali jedne drzwi po drugich i zagldali do wszystkich pokoi.

-Co za pustka! - usyszaa Mary. - Taka liczna, urocza kobieta! Myl, e i dziecko... Syszaem, e miaa creczk, cho nikt jej nigdy nie widzia...

Mary staa porodku swego pokoju, gdy kilka minut pniej otwary si drzwi. Wygldaa na dziewczynk brzydk i niesympatyczn, a przy tym draa z godu i oburzenia, e tak niegodziwie o niej zapomniano. Pierwszy wszed starszy oficer, ktrego Mary widziaa kiedy rozmawiajcego z ojcem. Wyglda na zmczonego i wstrznitego, ale gdy spostrzeg Mary, gwatownie cofn si z przeraenia.

-Barney! - wykrzykn. - Tutaj jest dziecko. Opuszczone dziecko. I to w takim miejscu! Na mio bosk, kim jest ta maa?

-Jestem Mary Lennox - rzeka dziewczynka prostujc si dumnie. Pomylaa przy tym, i ten pan jest bardzo niegrzeczny, nazywajc dom jej ojca takim miejscem. - Zasnam, gdy wszyscy chorowali na choler, i wanie teraz si obudziam. Czemu nikt do mnie nie przychodzi?

-To jest to dziecko, ktrego nikt nigdy nie widzia! - zawoa oficer, zwracajc si do swego towarzysza. - Zapomnieli o niej wszyscy!

-Dlaczego o mnie zapomnieli? - zapytaa Mary tupic nog. - Czemu nikt nie przychodzi?

Mody czowiek, ktrego nazwano Barneyem, spojrza na ni z ogromnym smutkiem. Mary zdawao si nawet, e mu powieki zadray, jakby od ez.

-Biedne malestwo! - rzek. - Nikt nie moe przyj, bo nikt nie zosta przy yciu.

I w ten oto dziwny i nieoczekiwany sposb Mary dowiedziaa si, e nie ma ju ojca ani matki, gdy oboje umarli, i e pochowano ich noc, a nieliczni sucy, ktrzy uniknli mierci, opucili dom, jak mogli najpieszniej, zapominajc o istnieniu panienki. A wic to bya przyczyna tej guchej ciszy. W caym domu pozostali przy yciu tylko ona i may w.

ROZDZIA IIPANNA MARY KAPRYNICA

Mary lubia z dala obserwowa sw matk: wydawaa si jej istot urocz, ale nie znaa jej prawie wcale, nic te dziwnego, e ani j kochaa, ani tsknia po jej stracie, a poniewa bya dzieckiem nader samolubnym, wszystkie swe myli skierowaa ku sobie, jak zreszt i przedtem zwyka bya czyni. Gdyby bya starsza, moe przeraziaby j myl, e zostaa cakiem sama na wiecie, ale poniewa dotd zawsze troszczyli si o ni inni, sdzia, e tak musi by zawsze. Ciekawa bya tylko, czy znajdzie si teraz midzy ludmi miymi, ktrzy bd dla niej grzeczni i pozwol jej na wszystkie wybryki, jak to czynia Ayah i reszta hinduskiej suby.

Wiedziaa, e nie pozostanie dugo w domu pastora, gdzie j na razie umieszczono, lecz gdzie nie chciaa pozosta. Pastor by biedny, mia picioro dzieci, wszystkie prawie w jednym wieku. Ich ubranka byy brudne, a one same kciy si cigle i wydzieray sobie zabawki. Mary znienawidzia zaniedbany dom pastora i bya taka nieznona dla wszystkich, e po dwch dniach adne z dzieci nie chciao si z ni bawi. Ju drugiego dnia day jej przezwisko, ktre wprawio j w szalon zo.

Pierwszy wpad na ten pomys Basil, chopczyk o bladoniebieskich oczach i zadartym nosku. Mary go nie cierpiaa. Bawia si sama pod drzewem, tak jak tamtego fatalnego dnia, robic klombiki z ziemi i zaznaczajc~ cieki. Basil sta w pobliu i przyglda si. Zabawa zainteresowaa go i chopczyk poda projekt:

-Czemu nie ustawisz kopca z kamykw, niby e to skay? - powiedzia. - O, tutaj, w rodku! - i pochyli si, by wskaza miejsce.

-Wyno si! Nie cierpi chopcw, wyno si! - wrzasna Mary.

Przez chwil Basil by zy, potem zacz si droczy, tak jak droczy si zawsze z siostrami, taczy koo niej i podskakiwa, mia si i piewa:

Panno Mary, kaprynico,

Odwr zagniewane lico!

W twym ogrdku rosn kwiatki,

Re, dzwonki i bawatki.

piewa dopty, dopki reszta dzieci nie usyszaa i nie zacza mia si razem z nim. A im bardziej Mary si zocia, tym czciej piewali: Panno Mary, kaprynico, nazywajc j tak pniej midzy sob, a nawet wtedy, gdy do niej si zwracali.

-W kocu tego tygodnia pojedziesz do domu - rzek do niej Basil. - A my si strasznie z tego cieszymy.

-Ja te strasznie si ciesz - odpara Mary. - Ale co to znaczy dom?

-Ona nie wie, co to znaczy dom! - rzek Basil z oburzeniem. - Dom to jest, oczywicie, Anglia. Nasza babunia tam mieszka, a nasza siostra, Mabel, pojechaa do niej w zeszym roku. Ale ty nie masz babuni, ty pojedziesz do wuja, ktry si nazywa Archibald Craven.

-Nic o nim nie wiem - wyjkaa Mary.

-Wiem, e nic nie wiesz - odpar Basil. - Dziewczta w ogle nic nie wiedz. Syszaem, jak rodzice o nim mwili. Ot twj wuj mieszka w ogromnym, opuszczonym domu na wsi i nikt u niego nie bywa. Jest nieznony i nikogo nie chce przyjmowa, a gdyby nawet chcia, to i tak nikt by do niego nie pojecha. Jest w dodatku garbaty i okropny.

-Nie wierz ci - rzeka Mary, odwrcia si i zatkaa uszy palcami, bo nie chciaa ju nic wicej sysze.

Jednake pniej dugo mylaa o wszystkim, co usyszaa, a gdy pani Crawford powiedziaa jej tego wieczora, e za kilka dni pojedzie do Anglii, do wuja, pana Archibalda Cravena mieszkajcego w Misselthwaite Manor, Mary wydawaa si tak kamiennie i uparcie obojtna, e nie wiedziano, co o niej sdzi. Starano si j traktowa serdecznie, lecz dziewczynka odwracaa twarz, ilekro pani Crawford chciaa j pocaowa, a gdy pan Crawford klepa j po ramieniu, staa sztywno, jakby pokna kij.

-Dziwne dziecko - rzeka pniej pani Crawford ze wspczuciem. - Matka jej bya taka urocza i mia, a Mary to najbardziej niesympatyczne stworzenie, jakie w yciu widziaam. Dzieci nazywaj j pann Mary kaprynic, a cho to niepoczciwie z ich strony, wcale im si nie dziwi.

-Gdyby jej matka czciej zagldaa do dziecinnego pokoju, Mary nabraaby moe miego obejcia. Przykro o tym mwi teraz, gdy ta urocza kobieta ju nie yje, ale wikszo jej towarzystwa nie wiedziaa nawet o istnieniu maej.

-Sdz, e po prostu nie zajmowaa si crk - z westchnieniem odpara pani Crawford. - Wszak gdy umara Ayah, nikt nie pomyla o tym biedactwie. Wszyscy rozbiegli si, zostawiajc t ma sam w opustoszaym domu. Kapitan Mac Grew mwi mi, e po prostu osupia, gdy znalaz j w ktrym pokoju.

Dug podr do Anglii odbya Mary pod opiek ony pewnego oficera, ktra odwozia do szk swoje dzieci. Jej wasne potomstwo tak j absorbowao, e bya niezmiernie rada, mogc w Londynie przekaza Mary jejmoci, ktr pan Archibald Craven wysa po siostrzenic. Jejmo nazywaa si pani Medlock i bya gospodyni w Misselthwaite Manor. Bya to kobieta tga, o mocno czerwonych policzkach i przenikliwych czarnych oczach. Miaa na sobie jaskraw czerwon sukni, czarn jedwabn mantylk z frdzlami i czarny kapelusz przybrany kwiatami z czerwonego aksamitu, ktre przy kadym poruszeniu gow chwiay si na wszystkie strony i trzsy. Mary nie poczua do niej sympatii, ale nie byo w tym nic dziwnego, poniewa nigdy do nikogo sympatii nie czua. Zreszt od razu byo wida, e pani Medlock niewiele sobie robi z Mary.

-Podobno jej matka bya pikna - zwrcia si nowa opiekunka Mary do ony oficera. - Ale crka nie odziedziczya po niej urody, prawda?

-Moe wyadnieje, gdy bdzie starsza - odpara dobrotliwie tamta. - Gdyby tylko nie bya taka niegrzeczna i miaa troch milszy wyraz twarzy, bo rysy jej s raczej adne. Zreszt dzieci tak si zmieniaj...

-No, bdzie si musiaa bardzo zmieni! - odpara pani Medlock. - A nie mog powiedzie, by Misselthwaite wywierao dobry wpyw na dzieci.

Obie panie sdziy, e Mary ich nie syszy, gdy dziewczynka staa troch z dala. Z okna hotelu, w ktrym si zatrzymali, przygldaa si ruchowi ulicznemu, lecz syszaa kade sowo i strasznie bya ciekawa, jaki jest ten wuj i dom, w ktrym mieszka. Co to znaczy garbaty? Nie widziaa nigdy garbatego. Moe w Indiach nie ma garbatych?

Mary zacza czu si samotna i myle o dziwnych rzeczach, cakiem dla niej nowych, odkd zamieszkaa midzy obcymi. Zacza si mianowicie zastanawia, dlaczego zawsze bya niczyja, nawet wtedy, gdy jej rodzice jeszcze yli. Inne dzieci naleay do swego taty i swej mamy, tylko ona bya niczyja. Miaa sub, jedzenie i sukienki. Ale nikt na ni nie zwraca uwagi. Mary nie wiedziaa, e wszyscy uwaali j za niemi. Przeciwnie - sdzia, e to inni s nieprzyjemni, o sobie nie mylaa tak nigdy.

Pani Medlock wydawaa si jej okropna - razia j swoimi czerwonymi policzkami i niegustownym, pretensjonalnym kapeluszem. Gdy nastpnego dnia wyjeday w dalsz drog do Yorkshire, Mary sza przez stacj do pocigu odwrciwszy gow i trzymajc si jak najdalej od pani Medlock, bo nie chciaa, eby widziano, e jad razem. Bya za na sam myl, e ludzie mogliby j wzi za creczk pani Medlock.

Ale pani Medlock nie przejmowaa si ani Mary, ani tym, co Mary o niej myli. Bya osob, ktra nie zawraca sobie gowy dziemi. W kadym razie tak by odpowiedziaa, gdyby j zapytano. Do Londynu nie chciaa jecha nawet wtedy, gdy siostra jej, Maria, wydawaa za m crk, lecz zbyt cenia sobie wygodne, dobrze patne miejsce gospodyni w Misselthwaite Manor, ktre mogaby straci, gdyby nie wykonaa rozkazu pana Archibalda Cravena. Nie wyrazia przeto najlejszego sprzeciwu, kiedy jej chlebodawca rzek w swj zwyky oschy sposb:

-Kapitan Lennox i jego ona zmarli na choler. Kapitan Lennox by bratem mojej ony, jestem wic opiekunem jego crki. Dziecko winno by przywiezione tutaj. Pojedzie pani do Londynu i przywiezie je.

Pani Medlock spakowaa wic manatki i udaa si w podr.

Mary wtulia si w kt wagonu z min kwan i z. Nie miaa co czyta, nie miaa na co patrze. Chude, obcignite w czarne rkawiczki rczki zoya na kolanach i siedziaa cicho. Czarna sukienka uwydatniaa to jej cery, a sztywne, jasne wosy wymykay si kosmykami spod krepowego kapelusika.

W yciu swoim nie widziaam takiego niemiego dziecka - mylaa pani Medlock. Nie pojmujc, jak dziecko moe siedzie tak dugo w zupenym bezruchu, znuona przygldaniem si dziewczynce, zacza rozmow ostrym, twardym gosem:

-Opowiem panience co nieco o miejscu, do ktrego jedziemy - rzeka. - Czy wie panienka co o swoim wuju?

-Nie - odpara Mary.

-Nie syszaa panienka nigdy, jak rodzice o nim mwili?

-Nie - odrzeka Mary i drgna, przypomniawszy sobie, e ojciec i matka w ogle z ni nie rozmawiali, nigdy jej niczego nie opowiadali.

-Hm! - mrukna pani Medlock, patrzc na jej zamknit, zacit twarzyczk. Zamilka na jaki czas, po czym cigna dalej: - Sdz, e trzeba panienk jako przygotowa. Jedziemy do dziwnego miejsca.

Mary nic na to nie rzeka, a pani Medlock, rozczarowana jej obojtnoci, zaczerpna powietrza i dopiero po chwili powiedziaa:

-Prawd mwic, dom jest ogromny, lecz ponury. Pan Craven chlubi si nim na swj sposb, to znaczy on sam te jest ponury. Dom ten stoi na kracu rozlegego wrzosowiska, ma ju szeset lat i prawie sto pokoi, chocia wikszo z nich jest zamknita na klucz i od lat nie uywana. Wisz tam tylko obrazy, stoj pikne stare meble i wszdzie peno antykw. Wokoo jest ogromny park, drzewa z gaziami sigajcymi do ziemi. - Przerwaa na chwil, zaczerpna oddechu. Tyle ci chciaam powiedzie - zakoczya nagle.

Mary mimo woli poczua zainteresowanie. Wszystko, o czym usyszaa, byo inne ni w Indiach, a kada nowo ma urok. Nie chciaa jednak da po sobie pozna, e j cokolwiek zaciekawia - by to jeden z jej dranicych nawykw - siedziaa zatem cicho.

-No i c - rzeka pani Medlock. - Co panienka o tym myli?

-Nic - odpara. - Nie znam takich miejsc.

Odpowied ta wywoaa krtki, urywany miech pani Medlock.

-Ech! Panienka jest zupenie jak staruszka - powiedziaa. - Czy to wszystko panienk nic nie obchodzi?

-Co za rnica, czy mnie obchodzi, czy nie - odpara Mary.

-Co to, to racja - potwierdzia pani Medlock. - Dlaczego panienk bior do Misselthwaite Manor, tego naprawd nie wiem. Moe to po prostu najatwiejszy sposb opiekustwa. Bo e on si nie bdzie o panienk troszczy, to wicej ni pewne. On si nigdy o nikogo nie troszczy.

Zatrzymaa si, jak gdyby co sobie w por przypominajc.

-On ma krzywe plecy - rzeka - dlatego jest taki zy. Zawsze by zgryliwy, w modoci te, i mimo swej fortuny szczcia nie zazna, dopki si nie oeni.

Mary zwrcia oczy na mwic, mimo e usiowaa udawa obojtno. Nie sdzia, e garbus moe si oeni, bya wic nieco zdziwiona. Pani Medlock spostrzega to, a jako niewiasta bardzo gadatliwa cigna dalej z tym wikszym zapaem. By to zreszt jedyny sposb zabicia nudy podczas dugiej podry.

-Ona bya sodkim, licznym stworzeniem, a on by dla niej na koniec wiata poszed po dbo trawy, gdyby tego zapragna. Nikt nie przypuszcza, e si zgodzi zosta jego on, a jednak to uczynia. Ludzie mwili, e tylko dla pienidzy, ale to nieprawda, nieprawda - dodaa z przewiadczeniem. - Gdy umara...

Mary mimo woli poruszya si.

-Ach, wic umara! - wykrzykna odruchowo.

Przypominaa sobie bajk francusk, ktr niegdy czytaa, Riquet la Houppe. Bajka mwia o biednym garbusku i piknej ksiniczce - i naraz zrobio si jej al pana Archibalda Cravena.

-Tak, umara - powiedziaa pani Medlock - i odtd pan zdzicza jeszcze bardziej. Nie dba ju o nikogo, nie chce widzie ludzi. Przewanie podruje, a gdy jest w Misselthwaite Manor, zamyka si w zachodnim skrzydle domu i dopuszcza do siebie tylko Pitchera. Ten Pitcher to ju dziadyga, ale opiekowa si niegdy panem, gdy ten by jeszcze dzieckiem, i zna dobrze jego usposobienie.

Wszystko to byo dziwne jak w bajce i nie usposobio Mary wesoo. Dom o stu pokojach, wszystkich prawie zamknitych na siedem spustw, stojcy na kracu wrzosowiska, zapomniany przez Boga i ludzi! Mary wygldaa oknem, zacisnwszy wargi. Zdawao si jej rzecz cakiem naturaln, e w tej chwili deszcz pocz siec ukonymi strugami i bi o szyby wagonu. Gdyby ya jeszcze tamta liczna kobieta, oywiaaby otoczenie jak mama Mary - rozgwarem, wesooci, chodzeniem na zabawy w piknych, ozdobionych koronkami sukniach. Ale obie ju nie yy.

-Niech si panienka nie spodziewa ujrze pana, daj gow, e go panienka w ogle nie zobaczy - rzeka pani Medlock. - I nie trzeba si spodziewa, eby ktokolwiek zechcia z panienk rozmawia. Trzeba bdzie samej bawi si i myle o sobie. Powiedz panience, do ktrych pokoi wolno jej wchodzi, a ktre naley omija. Ogrodw tam pod dostatkiem. Ale nie mona krci si po domu i wcibia nosa tam, gdzie nie wolno. Pan Craven nie yczy sobie tego.

-Wcale nie pragn wcibia wszdzie nosa - odpara Mary i jak nagle zrobio si jej przedtem al pana Archibalda, tak teraz nagle przestaa go aowa, mylc, e na pewno jest zy i zasuy na to wszystko, co go spotkao.

Zwrcia twarzyczk ku oknu, patrzc na strugi ciekajcego po szybach deszczu, ktry pada nieprzerwanie, jakby nigdy nie mia usta. Patrzya tak dugo i uparcie, a wszystko zaczo jej przed oczyma szarze, coraz bardziej szarze, i Mary znuona zasna.

ROZDZIA IIIPRZEZ WRZOSOWISKO

Mary spaa dugo. Kiedy si przebudzia, pani Medlock kupia na jakiej stacji koszyczek ze niadaniem, w ktrym byy: pieczony kurczak i woowina na zimno, chleb z masem i gorca herbata. Deszcz pada gciej ni przedtem, a widziani na stacjach ludzie poubierani byli w gumowe paszcze, lnice i ociekajce wod. Konduktor zapali lampy w wagonie, a pani Medlock rozkoszowaa si herbat, kurczakiem i woowin. Podjadszy sobie zasna, Mary za siedziaa przygldajc si jej i jej kapeluszowi, ktry smtnie zsun si na prawe ucho wacicielki. W kocu Mary zasna ponownie, wtulona w kt przedziau i ukoysana jednostajnym biciem deszczu o szyby. Byo ju zupenie ciemno, gdy si zbudzia. Pocig zatrzyma si na stacji, a pani Medlock zacza potrzsa dziewczynk.

-No, ale panienka spaa! - wykrzykna. - Czas otworzy oczy! Jestemy ju w Thwaite, a jeszcze szmat drogi przed nami.

Mary wstaa, walczc ze snem, gdy tymczasem pani Medlock zbieraa pakunki. Dziewczynce na myl nie przyszo pomc jej, poniewa w Indiach zawsze wszystko robia tubylcza suba, i Mary zdawao si czym zupenie naturalnym, e jej usuguj.

Stacyjka bya maa i nikt oprcz nich tu nie wysiad. Zawiadowca stacji zacz rozmawia z pani Medlock w szorstki, ale yczliwy sposb, wymawiajc wyrazy dziwnie rozwlekle; Mary przekonaa si pniej, e tak wanie mwiono w Yorkshire.

-Co to, ju pani wrcia? I przywioza pani t ma?

-Owszem, to ona - odpara pani Medlock, wpadajc rwnie w jorkszyrsk wymow i wskazujc ruchem gowy na Mary. - Jake si ma paska ona?

-Niele, dzikuj. Powz czeka po drugiej stronie.

Istotnie, przed podjazdem stacji sta wykwintny powz. Mary spostrzega, e sucy, ktry pomg jej wsi, rwnie prezentowa si dobrze. Jego dugi gumowy paszcz i ogromny pokrowiec na cylindrze lniy i ociekay od deszczu jak zreszt wszystko wok, nie wyczajc grubego zawiadowcy stacji.

Gdy sucy zatrzasn drzwiczki i usiad obok stangreta na kole, dziewczynka usadowia si wygodnie w mikkim kcie, lecz senno cakiem j odesza. Wygldaa oknem, pragnc co zobaczy na drodze wiodcej do tego dziwnego domu, o ktrym naopowiadaa jej pani Medlock. Nie naleaa do dzieci lkliwych, nie bya te wystraszona, lecz czua, e Bg wie co moe j spotka w domu, w ktrym jest sto zamknitych pokoi i ktry stoi na kracu wielkiego wrzosowiska.

-Co to jest wrzosowisko? - spytaa nagle pani Medlock.

-Niech panienka wyglda wci oknem, a za jakie dziesi mil sama zobaczy - odpara kobieta. - Musimy pi mil jecha wrzosowiskiem, zanim dojedziemy do domu. Wiele panienka nie zobaczy, bo noc jest ciemna, ale co nieco bdzie mona dostrzec.

Mary nie zadawaa ju wicej pyta, lecz tylko wpatrywaa si uparcie w okno. Latarnie rzucay przed powozem smugi wiata i w nich Mary dostrzega zarysy mijanej okolicy. Po opuszczeniu stacji, gdy przejedali przez ma wiosk, dojrzaa biae domki i wiata w obery. Potem minli koci, probostwo i co w rodzaju kiosku z owietlon witryn z zabawkami, sodyczami i innymi towarami. Pniej wyjechali na trakt i Mary dostrzega ywopoty i drzewa. Potem dugo nie byo nic godnego uwagi, a czas pocz si Mary duy.

Wreszcie konie zwolniy biegu, jak gdyby wjeday na wzgrek. Zdawao si, e wok nie ma ju ani ywopotw, ani drzew. Mary nie widziaa nic prcz nieprzeniknionej ciemnoci po obu stronach drogi. Pochylia si naprzd i przytkna twarz do szyby, kiedy naraz powz podskoczy.

-No, teraz to ju na pewno jestemy na wrzosowisku - powiedziaa pani Medlock.

Latarnie rzucay troch wiata na nierwn, z drog, ktra bya jakby przecink w gszczu krzakw i czego nisko rosncego, co si koczyo dopiero gdzie na horyzoncie. Zerwa si wiatr, ktry wydawa dziwne powisty, przecige i dzikie.

-Czy to... czy to jest morze? - spytaa Mary sw towarzyszk.

-Nie, to nie morze - odpara pani Medlock - ale te nie pola ani gry, tylko nie koczce si dzikie pastwiska, gdzie nic nie ronie prcz janowcw i wrzosw i gdzie nic nie yje, prcz dzikich kucykw i owiec.

-A mnie si wydaje, e to brzmi jak morze, gdyby tutaj byo - powiedziaa Mary. - Szumi zupenie tak samo.

-To wiatr jczy w zarolach. Na mj gust to dosy dzikie i pustynne miejsce, cho mnstwo ludzi je lubi, zwaszcza gdy kwitn wrzosy.

Jechay tak coraz dalej w ciemno. Deszcz usta, ale zerwa si silny wiatr, ktry wiszcza i wydawa niemie odgosy. Droga prowadzia to w gr, to w d, kilka razy powz przejeda przez mostki, pod ktrymi szumiay spienione wody strumieni. Mary miaa uczucie, e jazda ta nigdy si nie skoczy i e te bezkresne, zimne przestrzenie to ciemny ocean, przez ktry jedzie si wskim pasmem ldu.

Nie podoba mi si to pustkowie - powiedziaa sobie w duchu i silniej zacisna cienkie wargi.

Konie piy si pod gr, gdy Mary pierwsza dostrzega wiateko. Pani Medlock zobaczya je rwnie i odetchna z uczuciem wielkiej ulgi.

-Ciesz si - zawoaa - to wieci si u portiera! No, za chwil napijemy si gorcej herbaty.

Owo za chwil byo wzgldne, bo powz, wjechawszy przez bram parku, musia przeby jeszcze dwie dobre mile alej, nad ktr stare drzewa, niemal stykajce si konarami, tworzyy co w rodzaju dugiego, ciemnego sklepienia.

W kocu jednak wyjechali z alei, zrobio si janiej i wtedy zatrzymali si przed bardzo dugim, niskim, nieregularnie zbudowanym z kamienia dworem. Mary zdawao si, e cay dom jest ciemny, dopiero gdy wysiada, dostrzega sabe wiateko w jednym z okien na pitrze.

Olbrzymie, cikie drzwi wejciowe, zbite z masywnych, wspaniale rzebionych desek dbowych, nabijane wielkimi, elaznymi gwodziami, wzmocnione byy elaznymi sztabami. Przez nie wchodzio si do olbrzymiego hallu, ktry by tak sabo owietlony, e Mary odesza ochota przyglda si starym portretom pa oraz postaciom panw w zbrojach. Gdy tak staa na kamiennej posadzce olbrzymiego hallu, wydawaa si drobn, zagubion tu czarn figurk i czua si te dziwnie maa i opuszczona.

Ubrany bez zarzutu, chudy, stary czowiek sta obok lokaja, ktry im otwiera drzwi.

-Ma j pani wzi zaraz do jej pokoju - rzek ochrypym gosem. - Pan nie yczy sobie jej widzie. Rano wyjeda do Londynu.

-Doskonale, panie Pitcher - odpara pani Medlock. - Jeli wiem, czego ode mnie oczekuj, niezawodnie to wykonam.

-Oczekuj jedynie - rzek Pitcher - e pan bdzie mia zupeny spokj i e nie bdzie musia widywa nikogo, kogo widzie nie pragnie.

Potem pani Medlock poprowadzia Mary przez szerokie schody i dugi korytarz i znw w gr po kilku stopniach, potem znw przez inny korytarz i jeszcze przez jeden, pki nie dotary do drzwi jej pokoju, gdzie Mary zastaa ogie na kominku i kolacj na stole.

Pani Medlock odezwaa si bez ceremonii:

-No, jestemy na miejscu. Ten pokj i jeszcze ssiedni przeznaczone s dla panienki - i to musi panience wystarczy. Prosz o tym nie zapomina.

W taki to sposb panna Mary Lennox znalaza si w Misselthwaite Manor i chyba nigdy w yciu nie czua si tak zbuntowana, jak w owej chwili.

ROZDZIA IVMARTHA

Nazajutrz z rana Mary otworzya oczy, kiedy do jej pokoju wesza moda suca, aby roznieci ogie. Klczc przed kominkiem, dziewczyna haaliwie wygarniaa nie wypalone wgle. Mary przypatrywaa si jej chwilk, po czym zacza rozglda si po pokoju. Wyda si jej i dziwny, i ponury, nigdy jeszcze nie widziaa podobnego. ciany pokryte byy tkanin, na ktrej wyhaftowano sceny myliwskie: byli tam dziwacznie ubrani ludzie wrd drzew, myliwi, konie i psy oraz pikne panie, a w dali widniay wierzchoki jakich wieyc zamkowych. Mary miaa uczucie, e si znajduje wraz z nimi w lesie. Przez okno dostrzega wielk pofalowan przestrze cakiem pozbawion drzew, wygldajc jak bezbrzene, smutne, purpurowe morze.

-Co to takiego? - spytaa wskazujc przez okno.

Moda suca, Martha, ktra wanie stana w nogach jej ka, zwrcia si rwnie w tym kierunku.

-To tam?

-Tak.

-To wrzosowisko - rzeka Martha z umiechem. - Czy panienka lubi wrzosowiska?

-Nie cierpi - odpara Mary.

-Bo panienka jeszcze nie przywyka - rzeka Martha wracajc do kominka. - Panience wydaje si ono teraz takie wielkie i puste. Ale ja wiem, e panienka z czasem strasznie je polubi.

-A ty je lubisz? - zagadna Mary.

-Ojoj! I jak jeszcze - odpara Martha, czyszczc zawzicie ruszt kominka. - Ja nasze wrzosowisko po prostu kocham I nie jest ono wcale puste. Peno tam cudownych rolin, a jak pachn! licznie jest tu na wiosn i latem, kiedy wszystko kwitnie i wrzosy s rowe. A pachnie, jakby kto mid rozla! Tyle tam tych zapachw, e upi si mona. Niebo het - het wysoko, a pszczoy i skowronki tak mio brzcz i dzwoni. Za nic bym nie chciaa y z dala od naszych wrzosowisk!

Mary suchaa sw Marthy z uwag i zdumieniem. Tubylcza suba w Indiach nic a nic nie bya do niej podobna. Tamci, unieni i sualczy, nigdy nie omieliliby si odezwa do pastwa jak do rwnych sobie. Bili pokony nazywajc ich opiekunami biednych i nadajc im jeszcze inne nazwy. Indyjskiej subie rozkazywano, a nie proszono o zrobienie czego. Nie byo zwyczaju mwi do nich prosz i dzikuj, a Mary, gdy si rozzocia, bia sw Ayah po twarzy. Teraz pomylaa, co by si stao, gdyby uderzya t tutaj dziewczyn. Byo to rumiane, pulchne i mie stworzenie, ale zachowywaa si tak miao, e panna Mary zastanawiaa si, czy po prostu nie oddano by jej uderzenia, chocia bya przecie dzieckiem.

-Jeste dziwna jak na suc - rzeka wyniole.

Martha kucna na pitach, trzymajc w rce szczotk i rozemiaa si bez gniewu.

-Dobrze to wiem - odpara wesoo. - Gdyby janie pani ya, tobym pewnie i pomocnic pokojowej nie moga by. Moe by mi pozwolili pracowa w kuchni, ale nie na pokojach. Jestem prosta i umiem mwi tylko po jorkszyrsku. Ale ten dom jest jaki dziwny. Taki wielki, a rzekby kto, e nie ma tu ani dziedzica, ani dziedziczki, jeno pan Pitcher i pani Medlock. Jak janie pan jest w domu, to o niczym nie chce sucha. Tylko e on i tak cigle podruje. A pani Medlock daa mi to miejsce z dobroci. Ale mi powiedziaa, e gdyby w Misselthwaite byo tak jak w innych dworach, nigdy nie mogaby dopuci mnie na pokoje.

-Czy ty masz by moj suc? - spytaa Mary cigle tym samym wyniosym, nabytym w Indiach tonem.

Martha znw zabraa si do czyszczenia kominka.

-Ja, prosz panienki, jestem suc pani Medlock - odpara z godnoci - ona za suy u janie pana. Ja niby mam spenia robot pokojowej i panience w tym i owym usuy. Ale panienka pewnie nie potrzebuje znw tak duo obsugi.

-A kto mnie bdzie ubiera? - zagadna Mary.

Martha znw przysiada na pitach i przygldaa si Mary, jakby nie rozumiejc, o co jej chodzi, wreszcie ze zdumieniem spytaa:

-To panienka sama nie potrafi?

-Co to znaczy? Nie rozumiem ci.

-Chciaam powiedzie, e panienka chyba umie sama si ubra.

-Nie umiem - rzucia Mary z pogard. - Nigdy w yciu nie ubieraam si sama. Zawsze ubieraa mnie Ayah.

-W takim razie wielki czas, eby si panienka nauczya sama to robi - rzeka Martha, widocznie nie zdajc sobie sprawy ze swego zuchwalstwa. - Trzeba byo ju wczeniej zacz. To panience dobrze zrobi, gdy sama koo swoich rzeczy pochodzi. Moja matka zawsze si dziwuje, jak dzieci bogatych pastwa nie gupiej do cna od tego, e od malekoci niaki je myj, ubieraj i na spacer prowadz jak te lalki!

-W Indiach s zupenie inne zwyczaje - rzeka Mary pogardliwie.

Gadanina sucej ju j denerwowaa, lecz Marth nieatwo byo speszy.

-Hm, ja zaraz spostrzegam, e tam musi by cakiem inaczej - odrzeka szczerze. - A ja myl, e to wszystko przez to, e tam tyle czarnych ludzi zamiast biaych. Jakem usyszaa, e panienka z Indyj przyjeda, tom mylaa, e i panienka jest czarna.

Mary, wcieka, usiada na ku.

-Co?! - zawoaa. - Co?! Mylaa, e jestem Hindusk! Ty, ty, crko wini!

Martha spojrzaa z lkiem na Mary i spsowiaa.

-Do kogo panienka tak mwi? - rzeka. - Nie wolno panience tak si zoci i nie powinna panienka tak brzydko mwi. A przeciw tym czarnym to ja waciwie nic nie mam. Ksia mwi i pisz, e oni s nawet bardzo poboni. I mwi, e taki czarny to zawsze czowiek i blini. Jeszcze nigdy w yciu nie widziaam czarnego czowieka, wic okrutnie si cieszyam, e nareszcie zobacz z bliska cho jednego. Jakem tu rano wesza zapali na kominku, tom si do panienki ka przysuna na palcach i koderki cichutko uchylia, eby na panienk spojrze. A tu panienka biaa! - rzeka z rozczarowaniem. - Nie czarniejsza ni ja, cho moe troch ciejsza.

-Mylaa, e jestem Hindusk?! Jak miaa! Nie masz adnego pojcia o Hindusach! To nie s ludzie, to sucy, ktrzy musz nam si kania. Nic nie wiesz o Indiach i w ogle o niczym nie masz pojcia.

Wpada w tak pasj i czua si taka bezbronna wobec szczerego spojrzenia Marthy, a przy tym tak strasznie samotna i oddalona od wszystkiego, co byo jej bliskie, e schowaa twarz w poduszk i wybuchna niepowstrzymanym szlochem. Pakaa tak rozpaczliwie, e poczciwej Marcie zrobio si jej al. Podesza do ka i, pochyliwszy si nad dziewczynk, prosia:

-Panienko! Nie trzeba tak paka, doprawdy nie trzeba! Nie wiedziaam, e tak przykro panience sprawi. W ogle jestem gupia i nic nie rozumiem, jak panienka susznie powiedziaa. Bardzo panienk przepraszam, prosz przesta paka.

Byo co dodajcego otuchy, co rzeczywicie przyjacielskiego w jej prostej, szczerej mowie, co, co wywaro dodatni wpyw na Mary. Przestaa paka i z wolna uspokoia si. Martha bya uradowana.

-No, a teraz, panienko, czas wstawa! Pani Medlock kazaa mi poda panience niadanie, a potem herbat i obiad do przylegego pokoju. Tam jest urzdzony dziecinny pokj dla panienki. Pomog si panience ubra. Jeli sukienki s zapinane na plecach, to naturalnie sama panienka poradzi sobie nie moe.

Kiedy Mary zdecydowaa si nareszcie wsta z ka, Martha wyja z szafy sukienk, ale nie t, w ktrej Mary przyjechaa.

-To nie moja sukienka. Moja jest czarna - rzucia Mary. Przyjrzaa si z chodnym uznaniem adnej sukience z grubej, mikkiej, biaej weny. - Ale jest adniejsza od mojej - dodaa.

-Panienka musi si w ni ubra - odrzeka Martha. - Pan Craven kaza j kupi w Londynie. Powiedzia przy tym: Nie chc, by mi po domu chodzio czarno ubrane dziecko jak dusza potpiona - tak powiedzia. - To by ten dom czynio jeszcze smutniejszym, ni jest. Ubierajcie j w jasne kolory! Moja matka mwi, e wie, o co mu chodzio. Mama zawsze wie, o co komu chodzi. Ona te nie lubi czarnego koloru.

-I ja nie cierpi czarnych rzeczy! - zawoaa Mary.

W czasie ubierania si obie nauczyy si wiele nowego. Martha ubieraa wprawdzie nieraz swoje rodzestwo, ale nie widziaa jeszcze takiego dziecka, ktre by stao jak pie i pozwalao robi za siebie wszystko, jakby nie miao wasnych rk i ng.

-Czemu panienka sama si nie obuje? - spytaa, gdy Mary spokojnie wystawia nog.

-Ayah zawsze nakadaa mi buciki - odpara Mary ze zdziwieniem. - Taki by zwyczaj.

Mary czsto powtarzaa: Taki by zwyczaj. Suba hinduska zwyka bya tak mwi. Gdy im kazano zrobi co, czego ich przodkowie nie robili od tysica lat, spogldali ze sodkim umiechem, mwic: Tego nie byo w zwyczaju, i wszyscy wiedzieli, e sprawa skoczona.

Nie byo te w zwyczaju, by Mary sama robia cokolwiek; umiaa tylko sta, pozwalajc askawie, by j ubierano jak lalk. Dzi jednak, zanim gotowa bya do niadania, zacza domyla si, e ycie w Misselthwaite Manor nauczy j wielu rzeczy, cakiem dla niej nowych, jak wkadanie bucikw i poczoch, zbieranie porozrzucanych rzeczy i tak dalej. Gdyby Martha bya dobrze uoon pann suc jakiej wielkiej pani, wiedziaaby, e do niej naley wyszczotkowanie wosw panience, zapicie bucikw, pozbieranie i poskadanie rzeczy. Bdc wszake tylko prost, wiejsk dziewczyn, wychowan w chacie wrd wrzosowisk wraz z gromadk rodzestwa, poczuwaa si jedynie do pomagania malestwom, ktre byy jeszcze w powijakach lub zaczynay dopiero stawia pierwsze kroki.

Gdyby Mary miaa w sobie wicej wesooci, z pewnoci ubawiaby j gadanina Marthy. Ale Mary traktowaa j wyniole, dziwic si tylko jej miaoci. Zrazu nie zwracaa wcale uwagi na dziewczyn, ale gdy ta gadaa i gadaa bez koca, zacza z wolna przysuchiwa si jej paplaninie.

-Oj, eby panienka wiedziaa! - trajkotaa Martha. - Jest nas w domu dwanacioro, a ojciec zarabia tylko szesnacie szylingw na tydzie. Mwi panience, e matka to nie wie czasem, skd wzi na chleb dla nich. Cay dzie biegaj po wrzosowisku, a matka mwi, e ich tuczy tutejsze powietrze i pewna jest, i wszystkie bbny jedz traw jak dzikie kuce. A nasz Dick to ma ju dwanacie lat, oswoi sobie takiego maego kucyka i mwi, e to jego.

-Gdzie sobie oswoi? - spytaa Mary.

-Ano, na wrzosowisku spotka maego rebaczka przy matce i jak Dick zacz mu dawa kawaki chleba i zielon wieuchn trawk, to si ze sob zaprzyjanili. Tak si rebitko do niego przyzwyczaio, e za nim chodzi i pozwala Dickowi na grzbiet sobie siada. Dick to bardzo dobry chopak i zwierzta strasznie go lubi.

Mary nie miaa nigdy na wasno adnego ulubionego zwierztka, cho zawsze tego pragna. Zacza wic interesowa si Dickiem, a poniewa dotychczas zajmowaa j jedynie wasna osoba, byo to zatem co jakby jutrzenka nowego, lepszego uczucia.

Gdy wesza do przeznaczonego dla siebie drugiego pokoju, zauwaya, e jest on zupenie podobny do tego, w ktrym spaa. By to raczej pokj dorosej osoby ni dziecka, z ponurymi, starymi portretami i cikimi, dbowymi sprztami. St na rodku zastawiony by poywnym niadaniem. Mary nigdy nie grzeszya zbytnim apetytem i teraz patrzya wicej ni obojtnie na postawione przed ni potrawy.

-Nie lubi tego - rzeka.

-Co? Panienka nie lubi owsianki? - wykrzykna Martha niedowierzajco.

-Nie lubi.

-Panienka nie wie, jakie to dobre. Trzeba posypa troch cukrem.

-Nie lubi - powtrzya Mary.

-A ja okropnie nie lubi, jak si takie dobre jedzenie marnuje - rzeka Martha. - eby tu nasze dzieci siedziay, toby w mig miska bya pusta.

-Dlaczego? - spytaa Mary chodno.

-Dlaczego? - jak echo powtrzya Martha. - Ano, bo one nigdy nie maj odkw penych, jak si patrzy. Godne to, a jada chciwe jak mode jastrzbie albo lisy.

-Ja nie wiem, co to znaczy by godn - rzeka Mary z obojtnoci prawdziwej niewiadomoci.

Martha bya oburzona.

-Dobrze by panience zrobio troch si przegodzi, ja to znam - powiedziaa szczerze. - Cierpliwoci mi braknie, jak tak kto siedzi i tylko si gapi na chleb i miso, a nie je. Mj Boe! eby tak naszym dzieciakom da to wszystko, co tu jest na stole, byaby uciecha, oj, bya!

-Czemu wic im tego nie dasz? - spytaa Mary.

-Bo to nie moje - odpara Martha z godnoci. - A przy tym dzisiaj nie moje wychodne. Mam wychodne raz na miesic, jak reszta suby. Wtedy id do domu, porzdki tam porobi za matk, a matczysko kochane odpocznie sobie chocia przez jeden dzie.

Mary wypia herbat i zjada sucharek z odrobin marmolady.

-A teraz niech si panienka ciepo otuli i idzie pobiega, pobawi si na dworze - rzeka Martha. - Dobrze panience zrobi troch spaceru i apetyt bdzie lepszy na obiad.

Mary podesza do okna. Wida byo przez nie park, cieki i wielkie drzewa, ale wszystko wygldao jako smutno i zimowo.

-Wyj? Po co? Tak szkaradnie na dworze.

-Jak panienka nie wyjdzie, to bdzie musiaa siedzie tu w pokoju, a co by tu panienka robia?

Mary rozejrzaa si dokoa. Prawda, e nie miaa tu co robi. Pani Medlock nie pomylaa o zabawkach, przygotowujc pokj dla dziewczynki. Moe rzeczywicie lepiej bdzie pj obejrze ogrd?

-A kto mnie zaprowadzi? - spytaa.

Martha spojrzaa zdziwiona.

-Sama panienka pjdzie - odpara. - Musi si panienka nauczy sama bawi jak inne dzieci, ktre nie maj braciszkw i siostrzyczek. Nasz Dick jak wybiegnie na pole, to godzinami caymi tam si bawi. Dlatego tak si zaprzyjani z kucykiem. Ma on na wrzosowisku i owieczki znajome, i ptaszki, co mu do rk po jedzenie przychodz. W chacie u nas godno, ale on zawsze zbiera okruszyny chleba dla swoich ulubiecw.

Wanie wzmianka o Dicku skonia Mary do wyjcia, cho dziewczynka nie zdawaa sobie z tego sprawy. Jeeli na dworze nie bdzie konikw czy barankw, to zobaczy choby ptaszki. Tutejsze ptaki s zapewne inne ni w Indiach, a to przecie bardzo interesujce.

Martha podaa jej paszcz, kapelusz i par mocnych ciepych bucikw, a potem pokazaa, ktrdy si schodzi na d.

-Jak panienka pjdzie t drog, to trafi panienka do ogrodw - rzeka, wskazujc furtk w ywopocie. - Latem to tam kwiatw co niemiara, ale teraz pusto.

Zawahaa si chwilk, po czym dodaa:

-Jeden ogrd jest cakiem zamknity na klucz. Od dziesiciu lat nikt w nim nie by.

-Dlaczego? - spytaa Mary mimo woli.

A wic jeszcze jedne zamknite drzwi, oprcz owych stu, w tym dziwacznym domu.

-Pan Craven zamkn go, kiedy jego ona tak nagle umara. Nie chce, eby tam ktokolwiek chodzi. To by jej ogrd. Pan zamkn furtk, kaza wykopa d i zagrzeba klucz. Ojoj! Pani Medlock dzwoni, musz si spieszy.

Gdy Martha odesza, Mary ruszya w kierunku furtki w ywopocie. Wci mylaa o ogrodzie, w ktrym nikt nie by od dziesiciu lat. Ciekawa bya, jak wyglda i czy tam jeszcze kwitn kwiaty. Przeszedszy furtk, znalaza si w wielkich ogrodach o rozlegych, strzyonych trawnikach i wijcych si, dobrze utrzymanych ciekach. Byy tam drzewa i klomby, i kunsztownie strzyone bukszpany, i staw z fontann z szarego kamienia porodku. Ale klomby byy po zimowemu puste, a z fontanny nie tryskaa woda. To widocznie nie by jeszcze w zamknity ogrd. Jake zreszt mona ogrd zamkn? Przecie do kadego ogrodu zawsze mona wej.

Mylaa wanie o tym, gdy na kocu drki, ktr sza, dostrzega wysoki mur, obronity bluszczem. Nie znaa Anglii i nie domylia si, e wchodzi do ogrodw warzywnych i sadw zaopatrujcych dworsk kuchni. Podesza do muru i spostrzega wrd bluszczu zielon, otwart furtk. A wic ten ogrd nie by zamknity. Mona byo do niego wej.

Mary przekroczya furtk i zobaczya, e ogrd stanowi jeden z kilku czcych si ze sob i okolonych murem ogrodw. Znw dostrzega furtk, a za ni krzewy i cieki midzy inspektami z zimowymi warzywami. Gazie owocowych drzew piy si po murach, inspekty byy pod szkem. Pusto i brzydko - mylaa Mary stojc i rozgldajc si dokoa. - Moe w lecie jest tu adniej, gdy wszystko si zazieleni, ale teraz doprawdy nie ma nic godnego ogldania.

W teje chwili w furtce ssiedniego ogrodu pojawi si starszy mczyzna z opat na ramieniu. W pierwszej chwili zdumia si na widok Mary, potem dotkn czapki. Mia star, pomarszczon twarz i wydawa si bardzo niekontent, gdy zobaczy dziewczynk. Ale i jej nie podoba si jego ogrd, wic przybraa wyraz twarzy panny Mary kaprynicy niezadowolonej ze spotkania.

-Co to za ogrd? - spytaa.

-Jeden z warzywnych - odpar.

-A tamten? - spytaa wskazujc drug furtk.

-Inny ogrd warzywny. Po tamtej stronie muru jest jeszcze jeden, a z przeciwnej strony sad.

-Mog tam i? - spytaa Mary.

-Jak panienka uwaa. Ale nie ma tam nic ciekawego.

Mary nie odpowiedziaa. Dosza do koca cieki przez drug zielon furtk. I znw warzywa w inspektach, a w kolejnym murze znw zielona furtka, tym razem zamknita. Moe tam jest w ogrd, do ktrego od dziesiciu lat nikt nie zaglda? Mary nie bya dzieckiem trwoliwym, robia zawsze, co chciaa, wic podesza do furtki i nacisna klamk. Spodziewaa si, e drzwiczki zamknite s na klucz, chciaa si tylko upewni, e odkrya tajemniczy ogrd - lecz furtka otworzya si z atwoci i Mary znalaza si w duym sadzie. Wokoo cign si mur, na ktrym rozpite byy krzewy, a w rodku rosy drzewa owocowe, nagie wrd pokej trawy. Ale nastpnej zielonej furtki ju nie byo. Mary szukaa jej rozgldajc si wokoo. Ju wchodzc do ogrodu zauwaya, e mur nie koczy si tam, gdzie sad, lecz cignie si dalej, jakby oddziela jeszcze jaki inny ogrd po drugiej stronie. Ujrzaa zreszt wierzchoki drzew ponad murem, a na najwyszym z nich zauwaya ptaszka o jasnoczerwonym upierzeniu na piersi. Ptaszek zacz w tej chwili piewa zupenie jak gdyby j dostrzeg i chcia zwabi do siebie.

Stana i zacza sucha. Miy, przyjacielski wiergot rozbudzi w niej jakie dziwne uczucia: nawet taka zgryliwa dziewczynka, jak bya Mary, nie lubi samotnoci, a w wielki, zamknity dom, wielkie, bezludne wrzosowiska, wielkie, puste ogrody przejy j uczuciem cakowitego osamotnienia na tym wielkim wiecie. Gdyby bya dzieckiem czuym i tkliwym, serce cisnoby si jej z alu, ale e bya tylko pann Mary kaprynic, uczua jedynie smutek, kiedy ptaszek patrza na jej skwaszon twarzyczk, jakby si do niej umiechajc. Mary suchaa go dopty, dopki nie odfrun. Nie przypomina on indyjskich ptaszkw, lecz spodoba si dziewczynce. Ciekawio j, czy te go jeszcze kiedy zobaczy. A moe ptaszek mieszka w tajemniczym ogrodzie i wie o nim wszystko?

Mary mylaa tak duo o opuszczonym ogrodzie chyba dlatego, e nie miaa nic do roboty. Bya ciekawa, jak wyglda. Dlaczego pan Archibald Craven zagrzeba klucz`? Jeli tak bardzo kocha on, to dlaczego nienawidzi jej ogrodu? Ciekawa te bya, kiedy zobaczy wuja, przekonana, e kiedy go zobaczy, na pewno go nie polubi i on te nie polubi jej. Mary stanie i spojrzy na niego nie odzywajc si ani swkiem, cho bdzie j wprost korcio zapyta go, dlaczego tak dziwnie postpi.

Mnie nikt nie lubi i ja nikogo nie lubi - mylaa - bo nie umiem tak papla jak dzieci Crawfordw, ktre wiecznie gaday, miay si i haasoway.

Mylaa o ptaszku i o tym, e zapiewa jakby umylnie dla niej, a kiedy uprzytomnia sobie, na ktrym drzewie siedzia, a przystana na ciece.

-Jestem pewna, e to drzewo ronie w tajemniczym ogrodzie! Jestem cakiem pewna - rzeka do siebie. - By tam przecie mur, ale bez furtki.

Wrcia do pierwszego ogrodu warzywnego i zastaa tam kopicego grzdki starego ogrodnika. Podesza, stana przy nim i po swojemu, chodno, zacza mu si przyglda. Nie zwaa na ni, wic go zagadna:

-Byam w tamtych ogrodach.

-Nic nie szkodzi - odpar szorstko.

-Byam w sadzie.

-A to tam pies przy furtce nie siedzi, eby gryz - odrzek.

-Ale do tego ostatniego ogrodu ju nie ma furtki - rzeka Mary.

-Do jakiego ogrodu? - powiedzia ostro, przerywajc na chwil kopanie.

-No, do tego po tamtej stronie muru - odpara Mary. Tam s drzewa, widziaam czubki. Na jednym z nich siedzia ptaszek z czerwonym gardziokiem i piewa.

Ku swemu zdziwieniu Mary dostrzega, e szorstka, poorana zmarszczkami twarz zmienia nagle swj wyraz. Saby umiech rozjani oblicze i stary ogrodnik zmieni si nie do poznania. Pomylaa, e z umiechem wyglda cakiem sympatycznie. Przedtem nigdy jej to nie przyszo do gowy.

Ogrodnik zwrci si w stron sadu i zacz cichutko, agodnie gwizda. Nie moga poj, jak taki szorstki czowiek umie tak agodnie wabi ptaszka.

W teje chwili stao si co zadziwiajcego. Usyszaa cichy lot w powietrzu. Ptaszek z czerwonymi pirkami na piersi sfrun na ziemi i usiad na grudzie tu przy nogach ogrodnika.

-Jeste tu! - zamia si stary, po czym zacz przemawia do ptaszka jak do czowieka: - Gdzie ty si podziewa, obuzie jeden? Dugo si nie pokazywa. Na zalecanki wyleciae? Tak wczenie? ony sobie szukasz?

Ptaszek przechyli gwk na bok i patrzy na starego, a oczka wieciy mu si jak due, czarne pereki. Miao si wraenie, e ptaszek jest bardzo oswojony i nie boi si zupenie. Skaka z grudy na grud i dzioba zawzicie, szukajc ziarenek i owadw.

Dziwne uczucie zrodzio si w sercu Mary: taki by liczny i miy! Drobny, ale tucioszek, dzib mia krtki i cienkie nki.

-Czy on zawsze przylatuje na zawoanie? - zapytaa szeptem.

-A miaby nie przylecie! Poznaem tego obuza, jak jeszcze nie by wypierzony. Wylecia z gniazda w tamtym ogrodzie, przelecia przez mur, ale by za saby, eby pofrun z powrotem, i od tego czasu zacza si nasza przyja. A jak po kilku dniach wrci do gniazda, byo ju puste, wic znowu przylecia do mnie.

-A co to jest za ptaszek? - spytaa Mary.

-Nie widzi panienka? Rudzik! Rudziki to najmilsze ptaki pod socem. Przywizuj si jak psy, jeli si umie z nimi postpowa. Niech no panienka spojrzy, jak on dziobie, a krci si jak fryga, cigle na nas spoglda. Wie, bestia, e o nim mowa.

Stary ogrodnik wyglda zabawnie, kiedy tak patrzy na malutkiego, pkatego ptaszka, jakby go kocha, a zarazem by z niego dumny.

-Strasznie, szelma, prny! - zamia si znowu. - Lubi, jak si o nim mwi. A ciekawy! Bg wiadkiem, e chyba nie ma na wiecie drugiego takiego ciekawskiego i wcibskiego stworzenia. Zawsze przylatuje zobaczy, co siej albo sadz. On wie i to, czego pan Craven nie wie. Tak, to on tu jest naczelnym ogrodnikiem, tak, tak.

Rudzik skaka, dzioba przystajc od czasu do czasu i przygldajc si im obojgu. Mary zdawao si, e ptaszek przypatruje si jej ze szczegln ciekawoci. Wygldao to tak, jakby si wszystkiego o niej chcia dowiedzie. Dziwne uczucie poczo kiekowa w sercu dziewczynki.

-A gdzie poleciay tamte ptaszki z gniazdka? - zapytaa.

-Nie wiadomo. Stare wyganiaj mode z gniazda, ka im lata i rozpierzcha si to nie wiedzie gdzie. Ten tutaj to mdrala, wie, e jest sam.

Mary podesza bliej do ptaszka, spojrzaa na niego i twardo rzeka:

-I ja jestem sama.

Przedtem nie zdawaa sobie sprawy, e to byo gwn przyczyn jej wiecznego skwaszenia i zgryliwoci. Uwiadomia to sobie dopiero teraz, patrzc na ptaszka i owic jego spojrzenia.

Stary ogrodnik poprawi czapk na ysinie, popatrzy na ni i rzek:

-To panienka jest ta, co to przyjechaa z Indii?

Mary potakujco skina gow.

-Nie dziwota w takim razie, e panienka jest sama. Pniej, kiedy panienka bdzie wiksza, to bdzie jeszcze bardziej sama - powiedzia.

Pocz znw kopa, mocno wbijajc szpadel w tust czarn ziemi, gdy tymczasem rudzik, zainteresowany tym ogromnie, podskakiwa dokoa niego.

-Jak si nazywacie? - wypytywaa Mary.

Przerwa robot, by da odpowied.

-Ben Weatherstaff - odpar, a potem z dziwnym grymasem doda: - Ja te jestem sam, chyba e ten do mnie przyjdzie - wskaza palcem na rudzika. - To mj jedyny przyjaciel.

-A ja wcale nie mam przyjaci i nigdy ich nie miaam. Nawet moja niania mnie nie lubia i nigdy si z nikim nie bawiam - wyznaa Mary.

W Yorkshire panuje zwyczaj, e prawd mwi si szczerze, bez ogrdek, a e Ben Weatherstaff by rodem z Yorkshire, wic odpar:

-My oboje - niby panienka i ja - jedziemy na jednym wzku. Jestemy ulepieni z tej samej gliny. Oboje nie jestemy urodziwi, zawsze skwaszeni i nieprzyjemni, pozna to od pierwszego wejrzenia. No i mog si zaoy, e mamy rwnie niemiy charakter.

Powiedziane to byo prosto z mostu, Mary za nigdy dotd nie syszaa prawdy o sobie. Tam, w Indiach, suba bia pokony i przytakiwaa jej we wszystkim. Dziewczynka nie zastanawiaa si nigdy nad swoim wygldem i ciekawa bya, czy rzeczywicie jest tak mao urodziwa jak Ben Weatherstaff i czy wyglda na rwnie skwaszon jak on, zanim przyfrun rudzik. Zacza si take zastanawia, czy i ona ma niemiy charakter. Zrobio si jej nieprzyjemnie.

Naraz cichy, agodny tryl zabrzmia tu przy niej. Odwrcia si i stana w pobliu modej jabonki, a rudzik, usiadszy na jednej z gazek, zapiewa swoj piosenk. Ben Weatherstaff szczerze si zamia.

-Czemu on przyfrun tu do mnie i tak piewa? - spytaa Mary.

-Chce si z panienk zaprzyjani - odpar Ben. - Gow daj, e panienka mu si spodobaa.

-Ja? - spytaa Mary, agodnym ruchem odwracajc si ku drzewu. - Chcesz by moim przyjacielem? - zwrcia si do ptaszka jak do czowieka. - Naprawd?

Wszystko to powiedziaa za nie na swj zwyky szorstki i rozkazujcy sposb, lecz tak sodko i ciepo, e z kolei Ben Weatherstaff by nie mniej zdziwiony ni Mary, gdy usyszaa jego gwizdanie.

-Hej! - wykrzykn. - Tak to panienka licznie i po ludzku powiedziaa, jakby bya prawdziwym dzieckiem, a nie star, zgryliw bab. Powiedziaa panienka tak, jak Dick przemawia, do swoich zwierzt na wrzosowisku.

-To wy znacie Dicka? - spytaa Mary, rano zwracajc si ku staremu.

-A kto by go nie zna! To wszdzie go peno. Nawet dzikie jeyny i kwiatki wrzosw go znaj. Zao si, e lisy mwi mu, gdzie znajduj si ich mode, a skowronki pokazuj mu swoje gniazdka.

Mary miaa wielk ochot pyta dalej. Bya prawie tak samo zaciekawiona Dickiem, jak tajemniczym ogrodem. Lecz w teje chwili rudzik urwa swj piew, rozwin z trzepotem skrzydeka i odfrun. Wizyta bya skoczona - teraz mia widocznie inne zajcie.

-Przelecia przez mur! - zawoaa Mary, ledzc lot ptaszka. - Teraz polecia do sadu, o! A teraz przez drugi mur do tego ogrodu, do ktrego nie ma furtki!

-Bo on tam mieszka i tam si z jajka wyklu. Jeeli sobie poszuka ony, to tylko tam, midzy modymi pannami rudzikwnymi, ktre mieszkaj w starych krzakach r.

-W krzakach r? To tam s re? - spytaa Mary.

Ben Weatherstaff chwyci za opat i pocz na nowo kopa.

-Byy dziesi lat temu - wymrucza.

-Chciaabym zobaczy te re - powiedziaa Mary. - Gdzie jest ta furtka? Gdzie przecie musi by.

Ben zatkn opat w ziemi i znw wyglda tak niemio jak na pocztku ich znajomoci.

-A bya, bya dziesi lat temu, ale teraz ju jej nie ma - powiedzia.

Nie ma? Musi by! - zawoaa Mary.

-Nie ma, nikt jej nie znajdzie i nikomu nic do tego. Niech panienka nie bdzie wcibska i nie wtyka nosa w nie swoje sprawy. No, a teraz do roboty! Nie mam ju czasu, a panienka niech idzie si bawi.

Zarzuci sobie szpadel na rami i odszed nie spojrzawszy nawet na dziewczynk.

ROZDZIA VKRZYK W KORYTARZU

Z pocztku wszystkie dni byy dla Mary Lennox podobne do siebie. Co rano budzia si w swoim obitym tkaninami pokoju i zawsze wzrok jej pada najpierw na Marth rozniecajc ogie na kominku, co rano zjadaa niadanie, ale ani odmiany adnej, ani nic zabawnego w tym nie byo. Po niadaniu wygldaa oknem na rozlege wrzosowisko, ktre zdawao si cign w nieskoczono, a patrzc tak, dochodzia z wolna do wniosku, e jeli nie wyjdzie na dwr, to bdzie musiaa siedzie bezczynnie w swym pokoju. To j skaniao do wyjcia. Nie wiedziaa, e to byo najlepsze, co moga zrobi, nie wiedziaa rwnie, e w miar jak biegaa po ciekach i alejach, krew szybciej poczynaa kry w jej yach, a walka z wiatrem, wiejcym od strony wrzosowiska, dodawaa jej si. Biegaa po to tylko, by si ogrza. Nienawidzia wichru, ktry d jej prosto w twarz i wy, a w biegu zatrzymywa j nagle jak jaki niewidzialny olbrzym. Ale owe podmuchy ostrego, wieego powietrza, pyncego znad wrzosw, napeniay puca czym zbawiennym dla jej wtego organizmu, wywoyway rumiece i rozszerzay, rozjaniay jej pozbawione dawniej wyrazu oczy.

Po kilku dniach, cakowicie niemal spdzonych na dworze. Mary zbudzia si pewnego ranka z uczuciem silnego godu, a gdy zasiada do niadania, nie patrzya ju obojtnie na owsiank, nie odsuna talerza, lecz wzia yk i jada, a jej si uszy trzsy, pki nie pokazao si dno.

-Dzisiaj to si panienka adnie uwina. Prawda? - rzeka Martha.

-Jako mi dzisiaj smakuje - odpara nieco zdziwiona Mary.

-To tutejsze powietrze tak panience zaostrza apetyt - rzeka Martha. - Jaka panienka szczliwa, e jak ma apetyt, to ma i co je. Nas tam dwanacioro w chacie i odki zdrowe, a nie ma co w nie woy. Niech panienka wychodzi co dzie si pobawi, to przytyje i taka ta nie bdzie.

-Ja si nie bawi - odpara Mary. - Nie mam czym si bawi.

-Nie ma si panienka czym bawi?! - wykrzykna Martha. - Nasze dzieci bawi si choby drewienkami i kamykami. Biegaj jak optane, pokrzykuj i przygldaj si wszystkiemu.

Mary nie pokrzykiwaa, ale przygldaa si. Nie miaa zreszt nic innego do roboty. Chodzia po ogrodach i dziwia si rnym rzeczom. Kilka razy zwrcia si do starego ogrodnika, lecz Ben Weatherstaff by zawsze zbyt zajty, by na ni spojrze, albo te by w zym humorze. Pewnego za razu, gdy Mary sza ku niemu, wzi szpadel na plecy i odszed - jakby umylnie - w inn stron.

W jedno miejsce chodzia czciej ni gdzie indziej: na sam koniec ogrodw, gdzie byy tylko puste obecnie klomby, pod mur obronity gsto bluszczem. W jednym miejscu ciemna ziele wijcych si gazek bya bardziej gsta. Ta cz ogrodw wygldaa na zaniedban. Bluszcz rs wszdzie porzdnie, rwno przystrzyony, tylko tutaj, na kocu muru, musia nie by przycinany od dawna.

Mary to zauwaya w kilka dni po rozmowie z ogrodnikiem i zacza si zastanawia, dlaczego tak jest. Zatrzymaa si tu wanie, patrzc na dugi pd bluszczu koyszcy si na wietrze, gdy nagle ujrzaa czerwon plamk i usyszaa srebrzysty tryl. Wysoko na murze przysiad rudzik z czerwon plamk na piersi. Pochylony, z gwk przekrzywion na bok, wyglda tak, jakby chcia si jej przyjrze.

-Och! - zawoaa. - To ty?

To, e przemawiaa do ptaszka, nie wydao jej si dziwne. Miaa niemal pewno, e j rozumie i odpowie.

I ptaszek odpowiedzia. wierka, gwizda i skaka po murze, jakby jej chcia co powiedzie. Mary zdawao si, e go rozumie bez sw. A rudzik jakby mwi:

Dzie dobry! Prawda, e miy wiaterek? A soce jakie cudne! Prawda, e wszystko jest adne? wierkajmy zatem i poskaczmy sobie. Chod ze mn - chod!

Mary zacza si mia, a w miar jak rudzik skaka z miejsca na miejsce - biega za nim. Drobna, bledziutka Mary wygldaa w tej chwili bardzo adnie.

-Lubi ci, strasznie ci lubi! - woaa Mary, tupoczc po ciece i prbujc wierka i gwizda, cho tak naprawd to gwizda nie umiaa. Lecz rudzik wydawa si by kontent wierkajc i gwidc jakby w odpowiedzi. Wreszcie rozwin skrzyda i byskawicznie pofrun na wierzchoek drzewa, skd rozleg si jego gony piew.

To przypomniao Mary dzie, gdy go zobaczya pierwszy raz. Wtedy te siedzia na czubku drzewa, a ona staa w sadzie. W tej chwili bya poza sadem, na ciece po drugiej stronie muru, o wiele niej - a za murem byo to samo drzewo.

-To ten ogrd, do ktrego nikt nie wchodzi - powiedziaa do siebie - ogrd bez furtki. On tam mieszka. Ach, Boe! ebym moga zobaczy, jak tam jest!

Pobiega ciek do owej zielonej furtki, przez ktr przesza pierwszy raz do ogrodu, pniej ciek do nastpnej furtki. Wbiega do sadu i spojrzawszy ku grze spostrzega po tamtej stronie muru to samo drzewo, a rudzik, siedzc na wierzchoku, ukoczy wanie piosenk i dzibkiem czyci sobie zawzicie pirka.

-Tak, to ten ogrd - rzeka do siebie. - Jestem teraz cakiem pewna.

Obesza cay mur dookoa od strony sadu, ale stwierdzia to samo, co poprzednio, e w murze tym nie byo furtki.

Bardzo dziwne - pomylaa. - Weatherstaff powiedzia, e nie ma tam furtki, no i rzeczywicie, ale przed dziesiciu laty musiaa by, skoro pan Craven zagrzeba klucz do niej.

Tak j te myli zaabsorboway i pochony, e wprawio j to w lepszy humor i nie aowaa ju, e przyjechaa do Misselthwaite Manor. W Indiach byo jej zawsze za gorco, czua si stale zmczona i nie chciao jej si nic robi, a tutaj wiey powiew pnocnego wiatru oczyszcza jej puca i budzi do ycia.

Przebywaa na dworze prawie cay dzie, a kiedy wieczorem zasiadaa do kolacji, poczua si godna, pica i byo jej z tym dobrze. Nie gniewaa jej ju bezustanna gadanina Martthy. Co dziwniejsze, stwierdzia, e sucha jej z przyjemnoci, w kocu postanowia nawet zada dziewczynie kilka pyta. Po skoczonej kolacji zatem, usiadszy przed kominkiem, zagadna:

-Dlaczego pan Craven nie cierpi tego ogrodu?

Przedtem prosia Marth, eby z ni zostaa, i dziewczyna chtnie si zgodzia. Bardzo moda, przyzwyczajona do oywionej, gwarnej chaty, penej rodzestwa, i czua si nieswojo w ogromnym pokoju dla suby, gdzie lokaje i starsze suce namiewali si z jej wsiowej mowy, traktowali j jako kogo gorszego i gwarzyli tylko midzy sob. Martha lubia rozmawia, a to dziwne dziecko, przybye z Indii, gdzie jej suyli czarni, byo nowoci podniecajc jej ciekawo. Usiada teraz przy kominku obok Mary, nie czekajc na jej pozwolenie.

-Cigle panience ten ogrd w gowie? - spytaa. - Od razu wiedziaam, e tak bdzie. Tak samiuko byo ze mn, jakem o tym pierwszy raz usyszaa.

-Dlaczego on go tak nie cierpi? - nalegaa Mary.

Martha podwina nogi pod siebie i usadowia si wygodnie.

-Niech no panienka posucha, jak od wrzosowiska wyje wiatr. eby panienka tam teraz bya, toby si pewno nie utrzymaa na nogach.

Mary pocza nasuchiwa i zrozumiaa, co to jest wycie wichru, owe wiszczce poszumy, co hulay wokoo domu, jakby jaki olbrzym niewidzialny bi w mury i okna, usiujc rozwali dom. Ale tu miao si pewno, e wiatr na pewno nie dostanie si do wntrza, a take uczucie, e w tym pokoju z ogniem na kominku jest dobrze, bezpiecznie i zacisznie.

-No wic powiedz mi, czemu on tak nie cierpi tego ogrodu? - spytaa dziewczynka chcc wybada Marth.

Martha pocza opowiada:

-Przede wszystkim musz panience wyzna, e pani Medlock zakazaa mi mwi o tym. Tutaj jest wiele rnych spraw, o ktrych mwi nie wolno. Taki jest rozkaz janie pana. Jego troski nic nie obchodz suby - nie wolno nam si wtrca. A to tylko przez ten ogrd pan taki si zrobi. To by ogrd pani, zaraz jak si pobrali - i pani strasznie ten ogrd lubia, i zawsze pastwo na wiosn razem tam kwiatki sadzili. adnemu ogrodnikowi nie wolno byo wchodzi. Pastwo wchodzili razem, zamykali furtk na klucz i tak cae godziny siedzieli, rozmawiali i czytali. A pani bya taka modziutka! W ogrodzie staa aweczka pod starym drzewem ze zwieszajcymi si konarami. Pani obsadzia to drzewo pncymi rami i bardzo lubia siada na aweczce pod nim. Ale pewnego razu, gdy tam siedziaa, konar si zama i tak strasznie uderzy pani, e upada na ziemi, a na drugi dzie umara. Doktorzy wtenczas mwili, e pan pewno zmysy straci i te za pani pjdzie. I dlatego pan tak nie cierpi tego ogrodu. I od tego czasu nikt tan> ju nie by, a nawet mwi o tym nie wolno.

Mary nie pytaa wicej. Patrzya w ogie na kominku i suchaa wycia wiatru, ktry zdawa si d ze zdwojon si i wciekoci.

Dokonywaa si w niej w tej chwili jaka dobra zmiana. Odkd przybya do Misselthwaite, by to czwarty dodatni fakt, jaki jej si pzrydarzy. Najpierw - zdawao jej si, e zrozumiaa ptaszka i bya zrozumiana przez niego: po wtre - nauczya si biega i walczy z wiatrem, co j rozgrzao i poruszyo krew w yach; nastpnie - poczua si pierwszy raz w yciu godna: i wreszcie - poznaa, co to znaczy kogo serdecznie aowa. Mary robia postpy.

Lecz wsuchujc si teraz w wycie wichru, pocza owi uchem jakie inne odgosy. Zrazu nie zdawaa sobie sprawy, co to byo, gdy dwiki te mao rniy si od wycia wiatru - byy jakie dziwne, przypominay daleki pacz dziecka. Wprawdzie jki wiatru te niekiedy podobne byy do paczu, lecz tym razem Mary bya zupenie pewna, e gosy pochodziy z wntrza domu - nie z zewntrz; gdzie z daleka, ale z domu. Odwrcia si i spojrzaa prosto w twarz Marthy.

-Syszysz`? Kto pacze - rzeka.

Martha si zmieszaa.

-Nie - odpara - to wiatr. Czasem si zdaje, e kto si zabka we wrzosach i jczy. Wiatr potrafi tutaj gwizda na rne tony.

-Ale posuchaj dobrze - rzeka Mary. - To kto pacze w domu, na jednym z tych korytarzy.

W teje chwili musia kto otworzy jakie drzwi na dole, straszny przecig na korytarzu spowodowa gony omot drzwi pokoju Mary. Obie z Marth skoczyy na rwne nogi, lampa zgasa, a przeszywajcy krzyk na korytarzu da si sysze zupenie wyranie.

-No widzisz! - rzeka Mary. - Przecie ci mwiam! Kto tu pacze i nie jest to pacz dorosej osoby.

Martha podbiega, zamkna drzwi, przekrcia klucz w zamku, lecz zanim to zrobia, usyszay obie trzask zamykanych drzwi gdzie na jednym z dugich korytarzy, po czym wszystko ucicho, bo nawet wiatr uspokoi si na kilka minut.

-To wiatr jcza - uparcie dowodzia Martha. - A jeeli nie wiatr, to pewno maa Betty Butterwarth, ta z kuchni, bo j dzisiaj cay dzie strasznie zby bolay.

W gosie mwicej czu byo jednak co nienaturalnego, jaki przymus, tak e Mary spojrzaa na ni przenikliwie. Nie wierzya w to, co mwia Martha.

ROZDZIA VIA JEDNAK KTO PAKA

Nastpnego dnia pada od samego rana ulewny deszcz i wrzosowiska osonite byy gst, nieprzeniknion zason z mgy. O wyjciu na dwr, a tym bardziej o spacerze, mowy by nie mogo.

-Co wy robicie w waszej chacie, gdy tak strasznie pada? - zagadna Mary Marth.

-Ano, najpierw musimy uwaa, eby si nie podepta. - odpara Martha. - Ojoj! Jak te nas wtedy wydaje si wiele! Matka jest zawsze pogodna, ale wtenczas to mwi, e gow z kretesem mona straci. Starsi id bawi si do obory, ale Dick na deszcz nie zwaa. Wychodzi tak, jak kiedy wieci soce. On mwi, e w czasie deszczu mona widzie przerne rzeczy, ktrych si w pogodne, soneczne dni nie ujrzy. Raz znalaz modego liska na poy zatopionego w jamie, wic go wzi i woy za bluz, eby go ogrza, i do domu przynis. Star lisic zabito niedaleko od jamy, a jam zalaa woda i zatopia reszt lisit. Teraz Dick chowa w domu tego liska. Innym razem znalaz modego te na p utopionego gawrona i take do domu przynis i oswoi. Gawron nazywa si Sadza, bo strasznie czarny, a skacze i lata za nim wszdzie.

Z czasem Mary przestao drani poufae gadulstwo Marthy. Pocza nawet w nim gustowa i bya bardzo niezadowolona, gdy Martha przerywaa paplanin lub wychodzia z domu. Bajki, ktre jej opowiadaa Ayah w Indiach, byy zupenie inne ni opowieci Marthy o chacie na wrzosowisku i o czternaciorgu ludziach, ktrzy mieszkali w czterech maych izdebkach i nigdy nie mieli dosy jedzenia, a dzieci skakay tam jak gromadka dzikich kzek. Mary czua najwicej sympatii do ich matki i do Dicka. Wszystko to, co Martha opowiadaa o matce, byo zawsze w jaki sposb kojce.

-Ja bym si te chtnie pobawia z modym liskiem albo... gawronem - rzeka Mary. - Ale nic nie mam!

Martha spojrzaa na ni z ogromnym zdziwieniem.

-Umie panienka robi poczochy? - spytaa.

-Nie - odpara Mary.

-A szy?

-Nie.

-No, a czyta?

-Umiem.

-To czemu sobie panienka nie poczyta albo si nie pouczy troch? Panienka ju dua, powinna zacz si uczy!

-Kiedy widzisz, nie mam ksiek - odpara Mary. - Te, ktre miaam, pozostay tam, w Indiach.

-O, to szkoda! - rzeka Martha. - Dobrze by byo, gdyby pani Medlock pozwolia panience pj do biblioteki. Tam dopiero moc ksiek!

Mary nie zapytaa, gdzie si znajduje biblioteka, nasun si jej bowiem nowy pomys. Postanowia sama j znale. Mniejsza o pani Medlock! Przecie siedziaa cigle na dole, w swoim wygodnie urzdzonym saloniku. W tym dziwnym domu rzadko si kogo spotykao. W ogle widywao si tylko sub, ktra pod nieobecno waciciela ya jak u Pana Boga za piecem. Miejscem ich spotka bya ogromna kuchnia z byszczcymi rondlami i rwnie olbrzymia sala jadalna, gdzie pi razy dziennie spoywali obfite posiki i wesoo zabawiali si, gdy pani Medlock nie byo w pobliu.

Posiki podawano Mary regularnie. Usugiwaa jej Martha, lecz poza tym nikt si o ni zupenie nie troszczy. Pani Medlock odwiedzaa j codziennie lub co drugi dzie, lecz nikt nie pyta, co Mary robi, ani nie mwi, co ma robi. Mary mylaa, e to moe angielski sposb wychowywania dzieci. W Indiach wci na ni uwaaa Ayah, ktra jej towarzyszya wszdzie i usugiwaa na kadym kroku, tak e dziewczynka bya czasem zmczona jej towarzystwem. Teraz nikt za ni nie chodzi, co wicej: nauczya si sama ubiera, gdy Martha patrzya na ni jak na wariatk albo guptasa, kiedy sobie kazaa podawa lub wdziewa na siebie to i owo.

Pewnego razu, kiedy Mary staa czekajc, a jej Martha naoy rkawiczki, suca krzykna:

-Czy panienka oszalaa! Nasza Susan Ann jest dwa razy dzielniejsza od panienki, a ma dopiero cztery lata. Czasem to mi si zdaje, e panienka niezupenie ma dobrze w gowie!

Mary dsaa si potem przez godzin, lecz to wydarzenie obudzio w niej nowe myli.

Tego ranka, gdy Martha wyczyciwszy kominek wysza z pokoju, Mary staa przez pewien czas przy oknie. Rozwaaa to, co usyszaa o bibliotece. Chodzio jej zreszt nie tyle o sam ksigozbir, ile o owe sto pokoi zamknitych na klucz. Ciekawa bya, czy wszystkie s naprawd zamknite i czy mona si do ktrego z nich dosta. Czy rzeczywicie byo ich a sto? Czemu by nie pj i nie porachowa drzwi. W kadym razie bdzie miaa zajcie, skoro nie moe wyj do ogrodu. Nie zwyka bya prosi o pozwolenie, gdy chciaa co zrobi, nie miaa pojcia, co to jest zwierzchno, tote na myl jej nie przyszo prosi pani Medlock o pozwolenie chodzenia po domu, nawet gdyby si tu pojawia.

Otworzya drzwi, wysza na korytarz i zacza wdrwk Korytarz by bardzo dugi, rozgaziajcy si w kilku kierunkach; po drodze natrafiaa na rne schodki wiodce to w gr to w d. Drzwi i drzwi bez koca, a wszdzie na cianach mnstwo obrazw: poczerniae osobliwe pejzae, ale przede wszystkim portrety mczyzn i kobiet we wspaniaych strojach z atasu i aksamitu. Wreszcie Mary znalaza si w dugiej galerii, ktrej ciany zawieszone byy wycznie portretami. Nigdy nie mylaa, e w jednym domu moe ich by a tyle. Wolno sza przez galeri, przygldajc si wszystkim twarzom, a one ze swej strony zdaway si spoglda na ni. Mary miaa wraenie, e ludzie z portretw chcieliby wiedzie, co robi wrd nich maa dziewczynka, ktra przybya z Indii. Niektre portrety przedstawiay dzieci - dziewczynki w cikich, jedwabnych sukniach, szeroko odstajcych na biodrach i sigajcych im a do stp, oraz chopcw w strojach z bufiastymi rkawami i koronkowymi konierzykami, uczesanych w dugie loki lub w sztywnych krezach wok szyi. Mary zatrzymywaa si przed portretami dzieci. Chciaaby pozna ich imiona, wiedzie, kim byli, dokd odeszli i dlaczego s tak dziwnie ubrani. By tam midzy innymi portret maej, sztywno stojcej dziewczynki, bardzo podobnej do Mary. Dziewczynka ubrana bya ~w sukni z zielonego brokatu, na jej rku siedziaa zielona papuka, oczy miay bystry, peen ciekawoci wyraz.

-Gdzie teraz jeste? - gono spytaa Mary. - Bardzo bym chciaa, eby bya tutaj.

Chyba adne jeszcze dziecko nie spdzio tak dziwnego poranka. Zdawa by si mogo, e w tym ogromnym, niesamowitym domu nie ma adnej yjcej istoty prcz maej Mary, wdrujcej to w gr, to w d szerokimi lub wskimi korytarzami, po ktrych, jak wierzya, nikt prcz niej nigdy nie chodzi. Skoro zbudowano a tyle pokoi, to przecie musieli tu kiedy mieszka jacy ludzie, lecz teraz byo tu tak pusto, e Mary trudno byo w to uwierzy.

Dopiero gdy dotara na pitro, pomylaa, by naciska klamki. Wszystkie drzwi byy zamknite, jak powiedziaa pani Medlock, lecz gdy w kocu Mary nacisna kolejn klamk, opanowa j strach, poczua bowiem, e klamka poddaje si bez trudnoci, a pchnite drzwi, cikie i masywne, otworzyy si z wolna. Prowadziy one do wielkiej sypialni z haftowanymi portierami i inkrustowanymi meblami, jakie Mary widywaa w Indiach. Szerokie, starowieckie okno, z maymi, w cyn oprawnymi szybkami, otwierao widok na wrzosowisko, a nad kominkiem wisia drugi portret owej maej, sztywno stojcej dziewczynki, ktra jakby z jeszcze wikszym zdziwieniem patrzaa na Mary.

Moe ona tutaj niegdy sypiaa - pomylaa Mary. - Patrzy na mnie tak, e robi mi si nieprzyjemnie.

Potem zacza otwiera drzwi jedne po drugich. W ten sposb zwiedzia cay szereg pokoi, a w kocu zmczya si i pomylaa, e pewnie jest ich sto, cho nie liczya. Prawie we wszystkich pokojach wisiay stare obrazy, stare gobeliny, na ktrych przedstawione byy jakie niezrozumiae sceny. Prawie wszystkie pokoje byy umeblowane kunsztownym sprztem.

W jednym pokoju, ktry wyglda na buduar, aksamitne portiery byy przepiknie haftowane, a w szklanej gablotce znajdowao si ze sto figurek maych soni w rnych rozmiarach. Niektre miay na grzbiecie palankiny lub poganiaczy Hindusw. Jedne byy bardzo due, inne mniejsze, niektre za cakiem drobne. Mary widywaa rzeby z koci soniowej w Indiach, a o soniach wiedziaa wszystko. Otworzya zatem drzwi gabloty, wesza na stoeczek i dugo, dugo si bawia. Gdy j to zmczyo, ustawia sonie na miejscu i zamkna gablot.

Podczas caej swej dugiej wdrwki po korytarzach i pustych pokojach nie spotkaa ywego ducha, lecz tutaj wreszcie co znalaza: Zamykajc gablot usyszaa delikatny szelest. Rozejrzaa si dokoa i wzrok jej pad na sof przed kominkiem, skd doszed j ten szmer. W naroniku sofy leaa pokryta aksamitem Poduszka z widoczn dziur, z ktrej wygldaa para wystraszonych oczek.

Mary ostronie podesza bliej - oczka naleay do maej szarej myszki, ktra wygryza dziur w poduszce i urzdzia sobie w niej wygodne mieszkanko. Sze skulonych mysztek spao obok matki Jeeli w pokojach nie byo adnego czowieka, to byo za to siedem ywych myszek, ktre nie wyglday na opuszczone.

Zabraabym je ze sob, gdyby si mnie nie bay - pomylaa Mary.

Wdrowaa tak dugo, a wreszcie poczua si zbyt zmczona, by i dalej, i zawrcia. Dwa lub trzy razy zmylia drog wszedszy na inny korytarz i bdzia troch, zanim trafia na waciwy. Lecz w kocu dotara na pitro, o ktre jej chodzio, jakkolwiek do jej pokoju byo jeszcze daleko i nie wiedziaa dobrze, gdzie si znajduje.

-Zdaje mi si, e znw id z drog - rzeka do siebie, na kocu krtkiego pasau ze cianami ozdobionymi makatami. Sama nie wiem, w ktr stron i. Ach, jaka tu cisza!

Kiedy tak staa i zastanawiaa si, co robi, cisz przerway jakie odgosy Znw pacz, lecz inny ni w nocy; teraz sycha byo tylko urywany, krtki, peen zoci wrzask niegrzecznego dziecka, tumiony przez grube mury.

To o wiele bliej ni wtedy - pomylaa Mary z bijcym sercem. - Znowu kto pacze!

Mimowolnie wspara si rk o cian pokryt zason, i w teje chwili odskoczya przeraona. Zasona ukrywaa drzwi, ktre nagle otwary si, ukazujc dalszy cig korytarza, a w nim bardzo zagniewan pani Medlock z pkiem kluczy.

-Co panienka tu robi? - rzeka biorc Mary za rk i cignc za sob. - Co panienka miaa zapowiedziane?

-Zabdziam - tumaczya si Mary. - Nie wiedziaam, w ktr stron i, gdy nagle usyszaam, e kto pacze.

Nienawidzia pani Medlock w tej chwili, lecz znienawidzia j jeszcze bardziej w nastpnej.

-Nie syszaa panienka adnego paczu ani nic podobnego - rzeka gospodyni. - Prosz zaraz i do swego pokoju albo bdzie mie panienka za swoje.

I wziwszy j za rk, pocigna za sob przez par dalszych korytarzy, pki nie wepchna Mary do jej pokoju.

-Prosz siedzie tam, gdzie panience ka, inaczej zamknie si panienk na klucz. Pan powinien wzi do panienki specjaln guwernantk, o czym zreszt mwi. Panienk trzeba bardzo krtko trzyma, a ja mam i bez tego dosy roboty.

Wysza trzaskajc drzwiami, Mary za usiada przed kominkiem blada z wciekoci. Nie pakaa, lecz zgrzytaa zbami.

-A jednak kto tam paka. Paka, i ju - rzeka do siebie. Dwa razy syszaam i musz w kocu wykry, kto tam pacze.

Tego ranka odkrya w ogle duo rnych rzeczy i miaa wraenie, e odbya dalek podr. W kadym razie nie nudzia si przez cay ten czas, pobawia si soniami i zobaczya szar myszk gniedc si z dziemi w aksamitnej poduszce.

ROZDZIA VIIKLUCZ DO OGRODU

W dwa dni po tym wszystkim Mary otworzywszy z rana oczy usiada na ku i przywoaa Marth.

-Spjrz na wrzosowisko! Spjrz! - krzykna.

Deszcz usta, a szar mg i oboki rozwia w nocy wiatr. Wiatr take ucich, a ponad wrzosowiskiem janiaa pikna, ciemnoszafirowa kopua niebios. Mary nigdy nie mylaa, e niebo moe by tak szafirowe. W Indiach niebo bywao rozpalone, pomienne; tutejsze miao gboki, chodny bkit, niby bezdenne jezioro, po ktrym tu i wdzie, wysoko - wysoko, pyny mae, nienobiae oboczki. Rozlegy krajobraz wrzosowiska pobkitnia zrzuciwszy sw zwyk, ciemn, szaropurpurow, smutn szat.

-Aha! - rzeka Martha z radoci. - Wicher usta. Zwykle tak bywa o tej porze roku. Jedna noc i ju go nie ma, jakby udawa, e nigdy tu nie bywa i ani myli bywa.

-A ja sdziam, e w Anglii wci pada i niebo jest zawsze pochmurne - odpara Mary.

-Oj, co to, to nie! - rzeka Martha, przysiadajc na pitach wrd szczotek i czernida. - Yorkshire to najsoneczniejsze miejsce na wiecie, kiedy dzie jest soneczny. Zaraz mwiam, e tylko patrze, a panienka polubi nasze wrzosy. A niech tylko panienka poczeka, a zakwitnie jaowiec i ty arnowiec, wrzosy si zaczerwieni, a do tego zaczn jeszcze lata motyle i pszczoy brzcze, a skowronki piewa! To panienka bdzie chciaa o wschodzie soca we wrzosy polecie i cay dzie tam biega jak Dick!

-A czy bd moga tam pj? - spytaa Mary smutno, patrzc przez okno na daleki bkit.

Te niebiasko bkitne barwy stanowiy dla niej widok cakowicie nowy, czynicy wielkie, przedziwne wraenie.

-Bo ja wiem? - odpara Martha. - Panienka nigdy, odkd yje, nie wprawiaa si w chodzenie, tak mi si przynajmniej zdaje. Nie uszaby panienka piciu mil. Bo do naszej chaty jest std pi mil!

-Chciaabym bardzo zobaczy wasz dom.

Martha spojrzaa na ni ze zdziwieniem, po czym zacza znowu czyci kominek. Pomylaa przy tym, e ta drobna twarzyczka nie wyglda ju tak skwaszona jak owego ranka, kiedy Martha zobaczya Mary po raz pierwszy. Przypominaa raczej twarz maej Susan Ann proszcej o co.

-Poradz si matki co do tego - rzeka. - Ona naley do tych ludzi, co zawsze wiedz, jak si do czego wzi. Dzisiaj mam wychodne i id do domu. Ale si ciesz! Pani Medlock bardzo matk szanuje. Moe matka bdzie moga z ni pomwi.

-Lubi twoj matk - rzeka Mary.

-Wierz - przyznaa Martha nie przerywajc czyszczenia.

-Cho nigdy jej nie widziaam - dodaa Mary.

-Wiem - odrzeka Martha.

Przysiada znw na pitach, potara koniec nosa rk, jakby zdziwiona, po czym dodaa stanowczo:

-Tak, matka jest taka dobra, pracowita, wesoa i porzdnicka, e nie mona jej nie lubi, czy j si zna, czy nie. Kiedy mam wychodne i id do domu, to skacz z radoci, jak tylko wyjd na wrzosy.

-I Dicka lubi, cho te nie widziaam go nigdy - dodaa Mary.

-Ano, powiedziaam panience - odpara Martha z godnoci - e nawet ptaki go lubi i krliki, i dzikie owce, i kuce, a nawet lisy. Ciekawa jestem, co by Dick o panience powiedzia - dodaa, patrzc na Mary w zamyleniu.

-Nie polubiby mnie - powiedziaa na swj dawny, szorstki sposb Mary. - Nikt mnie nie lubi.

Martha znw si zamylia.

-A czy panienka lubi sam siebie? - zapytaa takim tonem, jakby rzeczywicie chciaa to wiedzie.

Mary zawahaa si chwil i zastanowia.

-Tak naprawd, to nie - odrzeka. - Ale nigdy przedtem o tym nie mylaam.

Martha skrzywia si zabawnie, jakby co sobie przypomniaa.

-Matka tak do mnie raz powiedziaa. Staa przy balii, a ja byam za i zaczam wygadywa na ludzi, a ona odwraca si do mnie i mwi: Co ty sobie mylisz, maa czarownico! Tego nie lubisz, tamtego nie lubisz! A siebie lubisz?. Rozemiaam si i zaraz si opamitaam.

Martha w doskonaym humorze pobiega do domu, kiedy tylko podaa Mary niadanie. Bya w sidmym niebie, chocia miaa odby piciomilowy spacer i pomc matce upra bielizn, i upiec chleb na cay tydzie.

Mary pod jej nieobecno czua si bardziej samotna ni zwykle. Wysza do ogrodu, jak moga najwczeniej, i najpierw obiega ogrd z fontann dziesi razy dokoa. Liczya starannie kade okrenie, a gdy skoczya, poczua, e jest w lepszym humorze. Soce nadawao zupenie inny wygld caemu ogrodowi. Wysoka, bkitna kopua niebios zamykaa si i nad Misselthwaite, i nad wrzosowiskiem, a Mary zadarszy w gr gow i patrzc w niebo rozmylaa nad tym, jakie by si miao uczucie, gdyby tak mona pooy si na jednym z owych nienobiaych oboczkw i popyn hen, w dal. Wesza potem do pierwszego ogrodu warzywnego i zastaa tam Bena Weatherstaffa z dwoma innymi ogrodnikami. Wydawa by si mogo, e zmiana powietrza i na niego dobrze wpyna, bo zagada do niej pierwszy.

-Wiosna si zblia - rzek. - Czuje panienka?

Mary wcigna powietrze i zdawao jej si, e poczua wiosn.

-Czuj co miego, wieego i wilgotnego - odpara.

-To ta wspaniaa, bogata ziemia - owiadczy ogrodnik nie przestajc kopa. - Cieszy si, e jest znw gotowa do przyjcia ziarna. Weseli si, gdy nadchodzi czas siewu. Nudno jej zim, jak nie ma nic do roboty. W ogrodach kwiatowych zaczn kiekowa roliny. Sonko je ogrzewa. Zobaczy panienka ju niedugo, jak z czarnej ziemi wychodz mae zielone kieki.

-A co z nich bdzie? - spytaa Mary.

-Krokusy, przebiniegi, onkile. Zna je panienka?

-Nie, nie znam. W Indiach po deszczach jest wszystko gorce, wilgotne i zielone - powiedziaa Mary. - Zawsze zdawao mi si, e tam wszystko wyrasta w jedn noc.

-Nasze kwiatki nie wyrastaj w jedn noc - rzek Ben Weatherstaff. - Bdzie panienka musiaa na nie poczeka to podrosn troch, to znw wypuszcz par kiekw, jednego dnia listek si rozwinie, nazajutrz znw inny. A panienka niech pilnuje.

-Ach, chtnie! - wykrzykna Mary.

Niebawem usyszaa cichy lot i domylia si od razu, e to rudzik. miay i oywiony skaka blisko jej ng, przechyla gwk, patrzc na Mary tak przebiegle, e dziewczynka spytaa ogrodnika:

-Jak mylicie, czy on mnie pamita?

-Czy pamita? - odrzek Ben oburzony. - To on zna kad gow kapusty w ogrodzie, a nie miaby zna ludzi! Przedtem nigdy tu nie widzia adnej dziewczynki, wic pozna panienk. Przed nim nie da si nic ukry.

-A czy w tym ogrodzie, gdzie on ma gniazdko, roliny te ju puszczaj kieki? - zapytaa Mary.

-W jakim znw ogrodzie? - zamrucza stary, przybierajc dawny niemiy wygld.

-No, w tym, gdzie rosn te stare krzewy r. - Pragna tak bardzo dowiedzie si czego pewniejszego, e nie moga powstrzyma si od dalszych pyta. - Czy tam wszystkie kwiaty wyginy, czy te jeszcze niektre oywaj na wiosn? I czy w ogle s tam jeszcze re?

-Niech panienka jego zapyta - Ben Weatherstaff skin gow w kierunku rudzika. - On jeden o tym co wie. Nikt inny nie zajrza tam od dziesiciu lat.

Dziesi lat to strasznie dugo - mylaa Mary. Sama nie miaa jeszcze dziesiciu lat.

Odesza z wolna, pogrona w mylach. Zacza lubi ten ogrd tak samo, jak zacza lubi rudzika, Dicka i matk Marthy. Zacza lubi i Marth. Strasznie jako duo byo do lubienia, zwaszcza jeli si przedtem nikogo i nic lubi nie umiao. O rudziku mylaa jak o osobie. Posza na swj ulubiony spacer, wzdu dugiego, okrytego bluszczem muru, ponad ktrym dostrzec moga wierzchoki drzew. Kiedy przechodzia drugi raz wzdu muru, przydarzyo si jej co dziwnego i podniecajcego, a wszystko przez tego rudzika. Usyszaa wiergot, a spojrzawszy na ogoocony klomb po lewej rce, ujrzaa ptaszka skaczcego i udajcego, e wydziobuje co z ziemi, tak jakby nie chcia, aby pomylaa, e przylecia tu za ni. Ale Mary wiedziaa, e wanie za ni pody, i opanowaa j taka rado, a rwnoczenie zdumienie, e a zadraa.

-Wic pamitasz mnie! Pamitasz! - zawoaa radonie. Jeste najliczniejszy na caym wiecie!

Zagadywaa, szczebiotaa, przypochlebiaa si ptaszkowi, a ten skaka, rozkada ogonek i wierka, jak gdyby z ni rozmawiajc. Wydyma drobn pier w czerwonej, jedwabistej kamizelce, puszy si i by przy tym taki zgrabny i taki liczny, jakby rzeczywicie chcia jej pokaza, e rudzik to nie byle kto i e mona z nim porozumie si jak z czowiekiem. Mary zapomniaa, e kiedykolwiek w yciu bya kaprynic, gdy ptaszek pozwala jej coraz bardziej zblia si do siebie. Nachylaa si wic i rozmawiaa z nim, usiujc wydawa z siebie dwiki podobne do jego wiergotu.

Och! I pomyle, e ptaszek da jej tak blisko do siebie podej! Mary bya taka szczliwa, e lkaa si odetchn.

Klomb nie by zupenie pusty. Zimotrwae kwiaty przycito, ale pozostao obramowanie z mniejszych i wikszych strzyonych krzeww, a kiedy rudzik skaka wrd nich, Mary spostrzega, e skoczy na grudk wieo poruszonej ziemi i przystan na niej, by poszuka robaka. Ziemia bya najwidoczniej rozkopana przez psa, ktry polowa na kreta i wydrapa gbok jam.

Mary nie wiedziaa jednak, skd wzia si ta jama. Patrzc w ni dostrzega co na wp zagrzebanego w wieo wyrzuconej ziemi, co jakby zardzewiae elazne lub mosine kko. Kiedy ptaszek odfrun na pobliskie drzewo, Mary wycigna rk i podniosa w przedmiot. Teraz zobaczya, e byo to co innego: by to stary klucz, ktry wyglda tak, jakby od dawna lea w ziemi. Mary staa przestraszona i przygldaa si wiszcemu na palcu kluczowi.

Moe to ten klucz, ktry zagrzebano dziesi lat temu - rzeka sobie w duchu. - Moe to klucz od tamtego ogrodu!

ROZDZIA VIIIRUDZIK WSKAZUJE DROG

Dugo patrzya na klucz. Obracaa go na wszystkie strony i rozmylaa. Jak wiemy, Mary nie przywyka prosi starszych o pozwolenie lub rad, wic tylko pomylaa, e jeli to klucz od zamknitego ogrodu i uda si jej znale furtk, to j otworzy, aby zobaczy, co si dzieje za murem i co si stao z krzewami r. Pragna tak bardzo ten ogrd zobaczy przede wszystkim dlatego, e od dawna by zamknity. Wyobraaa sobie, e musi by cakiem rny od innych ogrodw i e przez te dziesi lat musia si sta miejscem niezwykym. Poza tym, jeeli go polubi, bdzie moga co dzie tam chodzi, zamkn za sob furtk i urzdza sobie zabawy, a nikt nie bdzie wiedzia, gdzie jest; bd myle, e furtka jest nadal zamknita, klucz za wci ley w ziemi. Myl ta niezmiernie si jej spodobaa.

ycie, jakie wioda w domu o stu tajemniczych, zamknitych pokojach, i brak jakiejkolwiek rozrywki - wszystko to pobudzio do pracy jej leniwy dawniej umys i poczo podnieca wyobrani. Nie ulega kwestii, e w duej mierze przyczynio si do tego wiee, ostre i czyste powietrze wrzosowisk, ktre zaostrzyo jej apetyt, a walka z wiatrem nie tylko pobudzaa krew do szybszego krenia, ale wyrwaa te z upienia umys. W Indiach byo jej zawsze za gorco, czua si zbyt znuona i saba, by pragn czegokolwiek, lecz tu zaczynaa doznawa chci dziaania. Staa si te o wiele mniej kapryna, cho nie zdawaa sobie z tego sprawy.

Woya klucz do kieszeni i pocza chodzi tam i z powrotem. Wygldao na to, e nikt tu nie przychodzi prcz niej, moga wic i powolutku i oglda mur, a raczej okrywajcy go bluszcz, stanowicy najwiksz przeszkod w odnalezieniu furtki. Jakkolwiek przygldaa si uwanie, nie moga nic dostrzec prcz gsto rosncych byszczcych, ciemnych lici. Poczua si strasznie rozczarowana. Opanowa j dawny zy humor, gdy tak sza wzdu muru, spogldajc tsknie na rosnce za nim drzewo. To gupie! By tak blisko, a nie mc dotrze do celu! Wracajc do domu, zabraa klucz ze sob. Schowaa go do kieszonki i postanowia nie rozstawa si z nim, aby mc niezwocznie otworzy furtk, kiedy tylko j znajdzie.

Pani Medlock pozwolia Marcie przenocowa w domu, ale nazajutrz od samego rana Martha bya ju przy pracy, bardziej zarowiona ni zwykle i w zotym humorze.

-Wstaam dzisiaj o czwartej - rzeka. - Jak cudnie byo wrd wrzosw, gdy ptaszki zaczy si budzi, krliki gania, a sonko wschodzi! Nie musiaam ca drog i pieszo, bo mi pewien czowiek pozwoli przysi na wozie, wic miaam uywanie!

Pena miych wspomnie z ubiegego dnia, opowiadaa, i matka tak si uradowaa jej odwiedzinami, e pranie i pieczenie chleba odoya na inny raz. Martha upieka tylko dla kadego dziecka ciastko z powidami.

-Byy jeszcze gorce, prosto z pieca, jak dzieci wrciy. W izbie licznie pachniao wieym pieczywem, ogie trzaska wesoo na kominku, dzieciarnia a piszczaa z radoci. A Dick powiedzia, e nasz dom jest taki liczny, e krl mgby w nim mieszka.

Wieczorem wszyscy usiedli przy kominku. Martha z matk atay podart odzie i ceroway poczochy, a Martha opowiadaa rodzestwu o dziewczynce, ktra przybya z Indii i ktrej tam usugiwali czarni, i tak za ni wszystko robili, e teraz sama nie umie poczoszek woy na nogi.

-Oni lubi sucha opowiada o panience - rzeka Martha. - Wszystko zaraz chcieli wiedzie i o czarnych, i o statku, na ktrym panienka przypyna, i cigle byo im mao.

Mary si zastanowia.

-Opowiem ci jeszcze wiele rnych rzeczy przed twoim nastpnym wychodnym, eby miaa wicej do opowiadania rodzestwu - rzeka. - Myl, e radzi bd posucha; jak si jedzi na soniach i wielbdach, albo o tym, jak si poluje na tygrysy.

-O mj Boe! - wykrzykna Martha zachwycona. - A to oni chyba gow strac z radoci. Naprawd panienka opowie? To bdzie zupenie tak, jakby widzieli tego dzikiego zwierza, ktrego tu raz podobno pokazywali w Yorku.

-Indie nie s w niczym podobne do Yorkshire - rzeka Mary z zastanowieniem. - Nigdy o tym nie pomylaam. Czy Dick i twoja matka lubi sucha o mnie?

-Dickowi mao oczy na wierzch nie wylazy - odpara Martha. - Ale matka si martwi, e panienka jest taka samiutka. I mwi: Dlaczego pan nie da jej jeszcze guwernantki albo bony?. A ja mwi: Nie da, cho pani Medlock mwi, e da, jak o tym pomyli, ale ona te mwi, e moe i przez trzy lata o tym nie pomyli.

-Nie chc guwernantki - ostro rzucia Mary.

-Ale matka mwi, e panienka ju si powinna uczy i mie kogo, co by na panienk uwaa. A ty sobie pomyl - powiada do mnie - jak by ci byo w takim ogromnym, pustym domu samej zupenie, bez matki. Staraj si j zabawi, jak tylko moesz. A ja powiedziaam matce, e si bd staraa rozweseli panienk.

Mary popatrzya na Marth dugo, powanie.

-Naprawd bardzo mnie rozweselasz - rzeka. - Lubi, kiedy co opowiadasz.

Martha wysza z pokoju i po chwili wrcia, niosc co pod fartuchem.

-Przyniosam panience prezent. I co panienka na to? - rzeka wesoo.

-Prezent? - zawoaa Mary zdziwiona, mylc; jak mona z tak biednego domu przynie komu prezent:

-Przejeda koo nas kramarz - wyjania Martha - i zatrzyma si przed domem. Mia kocioki, rondle, garnuszki i przerne rzeczy, lecz matka nie miaa pienidzy, eby co kupi. Ale gdy ju odjeda, nasza Lizbeth Ellen powiedziaa: Mamo, on ma skakanki z czerwonymi i niebieskimi rczkami. I mama zawoaa za nim: Niech no si pan zatrzyma! Po czemu skakanki?. A