21
Rok 1939 – wspomnienie jednego dnia. ie pamiętam zimy, wiosny, lata ani jesieni roku 1939. Pamiętam jednak i nigdy nie zapomnę jednego tylko dnia tego roku. Nie podając żadnej przyczyny, w nocy aresztowano najpierw mojego ojca, a następnego dnia w południe moją matkę. Domyślam się, że powodem było ich niemieckie pochodzenia. Jeszcze dzisiaj widzę wyraźnie 29 Rok przed internowaniem - 1939.

29-42 ROZDZIAL II

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Rok 1939 – wspomnienie jednego dnia. 29 Rok przed internowaniem - 1939. Mama ja i brat Bronisław. 30 31 32 33 Wnętrze kościoła ewangelicko-augsburskiego we Włocławku. 34 35

Citation preview

Page 1: 29-42 ROZDZIAL II

Rok 1939 – wspomnienie jednego dnia.

ie pamiętam zimy, wiosny, lata ani jesieni roku 1939.

Pamiętam jednak i nigdy nie zapomnę jednego tylko dnia tego

roku.

Nie podając żadnej przyczyny, w nocy aresztowano najpierw

mojego ojca, a następnego

dnia w południe moją

matkę. Domyślam się, że

powodem było ich

niemieckie pochodzenia.

Jeszcze dzisiaj widzę

wyraźnie twarz policjanta,

który przyszedł z

rozkazem aresztowania

mamy. Płacz i prośba o

odstąpienie od

aresztowania nie

skutkowały. Starszy brat

pozwolił sobie

wytłumaczyć, że nastąpiła

omyłka i mama zaraz wróci. Ja zaś uczepiłem się nóg matki i

krzyczałem „chcę umrzeć razem z tobą mamo”.

29

Rok przed internowaniem - 1939.Mama ja i brat Bronisław.

Page 2: 29-42 ROZDZIAL II

Miałem wówczas cztery lata. Policjant po namyśle prowadził nas tj.

matkę i mnie do punktu zbornego. Idąc, przez cały czas prosiłem

tego policjanta, aby nas uwolnił. Nie zapomnę, kiedy kolejny raz

prosiłem o uwolnienie, zapytałem dokąd nas prowadzi. Odpowiedź

była natychmiastowa - na mydło! Nie wiem, czy zrozumiałem tę

odpowiedź, ale z relacji mojej matki wiem, że od tego momentu

byłem spokojny i szedłem jak baranek. Pamiętam też, że idąc, nie

wiem czy na moją prośbę, mama kupiła mi od ludzi stojących przy

drodze z obwarzankami i słodyczami duże, okrągłe ciastko z

otworem w środku i posypane cukrem.

Pisząc te wspomnienia widzę taki obraz - kobietę prowadzącą za

rękę małego chłopca, a za nimi policjant w mundurze z karabinem.

Stanowiliśmy dla niego poważny problem, ponieważ dziecko nie

mogło znajdować się w grupie internowanych. Postanowił pójść na

komendę, która mieściła się przy ulicy prowadzącej do dworca

kolejowego we Włocławku. Pamiętam ten dom i duży korytarz ze

stołem bilardowym, na którym leżał nieżywy człowiek. W pamięci

utkwiło mi obuwie tego człowieka. Były to kamasze, a na łydkach

skórzane cholewy zapinane na sprzączki. Pamiętam również

błagalny płacz mojej mamy i prośbę, żeby pozwolono jej

zaprowadzić mnie do znajomych. Prośba została wysłuchana i

mama, pod eskortą policjanta, zaprowadziła mnie do państwa

Majczyńskich. Ci z kolei zaprowadzili mnie do pani Blüge,

znajomej rodziców mieszkającej w ewangelickim domu starców, a

stamtąd do domu, gdzie była babcia i brat. Mimo, że często nie

30

Page 3: 29-42 ROZDZIAL II

pamiętam wydarzeń sprzed kilku dni, co jest zjawiskiem znanym w

psychologii, to potrafię bardzo szczegółowo opisać te wydarzenia

sprzed kilkudziesięciu lat.

Z opowiadań mamy wiem, że dalsza historia internowania była nie

mniej dramatyczna. Kompletowano kilkusetosobowe grupy ludzi i

pod strażą pędzono w kierunku Łodzi. Na tej trasie grup takich

były dziesiątki. Miejscem docelowym miała być podobno Bereza

Kartuska (Jeden z najstraszniejszych obozów dla więźniów

politycznych. Nakaz zorganizowania Berezy podpisał w 1934 roku

sam wielki marszałek Józef Piłsudski).

Starsi ludzie nie mogli maszerować w pełnym słońcu. Zdarzały się

omdlenia i zgony z przemęczenia. Komendantem i

odpowiedzialnym za przemarsz grupy, w której była mama był

kapitan Mielczarek. Jemu to matka zawdzięcza bardzo wiele.

Kiedy poważnie zachorowała (poronienie), to zorganizował on

podwody (transport konny) i dzięki tej pomocy matka moja oraz

starsze kobiety mogły kontynuować podroż. W czasie rozmowy

okazało się, że znał on mojego dziadka Müllera i wiedział

dokładnie, gdzie było jego gospodarstwo we wsi Witoszyn. Nie

przypuszczał zapewne, że już za kilkanaście dni znajdzie się w

dramatycznej sytuacji i znajomość nazwiska dziadka bardzo mu się

przyda. Nie jest mi wiadomo i nie potwierdziła tego również moja

matka, że kogoś zastrzelono, kiedy nie mógł dalej maszerować.

Niektóre książki i filmy opisujące tamten okres, fakty takie podają.

Po kilku dniach marszu zatrzymano się koło Łowicza. Tam, na

31

Page 4: 29-42 ROZDZIAL II

gołym polu, ogrodzono drutem dwie kwatery. Jedna przeznaczona

była dla ludzi starszych, druga dla młodszych. W grupie starszych

znalazła się pani Krüger, a w młodszej moja matka. Obie panie

znały się, ponieważ razem uczęszczały na godziny biblijne. Pani

Krüger była właścicielką dużego majątku ziemskiego. Przyjeżdżała

do kościoła w każdą niedzielę wolantem zaprzęgniętym w cztery

siwe konie, co wzbudzało zawsze wielkie zainteresowanie.

Z pogłosek wynikało, że osoby starsze zostaną puszczone do domu,

gdyż opóźniają marsz i umierają z osłabienia, natomiast młodsi

mają iść dalej. Wtedy matka moja zdjęła z szyi woreczek ze złotem

i wręczyła pani Krüger z prośbą, by ta zaopiekowała się nami.

(Mama myślała, że tej strasznej drogi nie przeżyje.) Pani Krüger

obiecała, że jeśli uda się jej przeżyć i wrócić do domu, to „pani

dzieci biedy nie zaznają”. To spotkanie i rozmowę, którą

przytaczam znalazłem w pamiętniku przechowywanym przez córkę

pani Krüger, którą poznałem będąc w Niemczech.

Jednak sytuacja w Łowiczu przybrała zupełnie inny obrót. W nocy

na tym polu rozgorzała bitwa pomiędzy oddziałem niemieckim i

polskim. Część kul armatnich padała na obóz powodując śmierć i

rany od odłamków. Mama nie potrafiła mi powiedzieć, ilu ludzi

zostało tam zabitych, jednak z opowiadania wynikało, że było ich

wielu.

Nie potrafię również ocenić się, czy podawane w niektórych

historycznych książkach liczby, mówiące o dziesiątkach tysięcy a

nawet setkach tysięcy zabitych w tym okresie, są prawdziwe czy

32

Page 5: 29-42 ROZDZIAL II

nie. Należy zaznaczyć, że to, co opisałem dotyczyło jedynie tych

grup, w których byli moi rodzice.

Po kilku godzinach walk nastąpiła cisza. Rano, kiedy zaczęło

świtać, w pobliżu nie było żadnego żołnierza ani policjanta (17

września 1939 roku, po otrzymaniu wiadomości o przekroczeniu

granicy przez Armię Czerwoną, policjanci i żołnierze uciekli).

Ludzie zaczęli w pośpiechu wracać, czym się dało, do domów.

W domu czekaliśmy z niepokojem na powrót rodziców. Po kilku

dniach, rankiem wróciła mama, a wieczorem tego samego dnia

dotarł do domu ojciec. Z relacji ojca wynikało, że marsz grupy, do

której był przydzielony, wyglądał podobnie jak droga mamy.

Wrócił jednak bardzo pobity, ze złamanym nosem i cały

pokaleczony.

Rodzice ustalili, że we Włocławku na Dolnym (dzielnica

Włocławka) może być niebezpiecznie i tego samego dnia w nocą

dotarli do mojej ciotki Müllerowej mieszkającej w Łęgu-

Witoszynie (dom rodzinny mojej matki). Idąc, widzieli

niemieckich żołnierzy na koniach, szukających polskich żołnierzy,

którzy ukryli się w tamtych lasach.

Po północy zbudziło rodziców pukanie do okna przedsionka.

Przerażeni wstali i zobaczyli za oknem kapitana Mielczarka

(eskortował grupę internowanych, w której była mama). Prosił, by

go ratować. Sytuacja była o tyle dramatyczna, że pół godziny

przedtem niemiecki żołnierz pytał, czy nikogo podejrzanego nie

widzieli w tej okolicy. Rodzice jednak ukryli go pod wielką beczką

33

Page 6: 29-42 ROZDZIAL II

przeznaczoną na zboże. Ustalono, że gdy się trochę uspokoi, opuści

w nocy kryjówkę i przedostanie się przez Wisłę. Strona Nieszawy,

to jest druga strona Wisły nie była jeszcze zajęta przez Niemców.

Za zgodą rodziców zabrał koryto, służące normalnie do oparzania

świń po zabiciu, i przy jego pomocy przepłynął Wisłę. Dostał się

do Warszawy. Nie wiem, jak przeżył okres okupacji i Powstanie

Warszawskie. Po wojnie kapitan Mielczarek okazał naszej rodzinie

wdzięczność i pomoc. Przez długie lata był dyrektorem Liceum

Ogólnokształcącego we Włocławku.

W dramatycznych okolicznościach kościół zwykło się uważać za

punkt zborny. Tam odnajdują się ludzie, tam też leczą

niezabliźnione rany.

34

Wnętrze kościoła ewangelicko-augsburskiego we Włocławku.

Page 7: 29-42 ROZDZIAL II

W najbliższą niedzielę moja mama poszła do kościoła. Ławka pani

Krüger była pusta. Przed kościołem nie było pięknego zaprzęgu.

Matka dziękowała Panu Bogu, że przeżyła ten trudny okres wojny i

modliła się za zmarłych i zabitych. Była przekonana, że pani

Krüger tego koszmaru nie przeżyła. Jednak losy pani Krüger

potoczyły się zupełnie inaczej. Kiedy mama podążała do nas do

Włocławka, to pani Krüger starała się dostać do Warszawy. Była

ona właścicielką kilku dużych czynszowych domów i tam miała też

drugie mieszkanie. Po kilku tygodniach, kiedy wszystko się

uspokoiło, wróciła do swojego majątek do Świętosławic (koło

Włocławka).

W kolejną niedzielę obie panie spotkały się w kościele. Złoto

wróciło do właścicielki, a opowiadaniom o przeżyciach nie było

końca.

Opisując te wydarzenia często sam mam wątpliwości, czy to

wszystko mogło się naprawdę wydarzyć. Tylko łasce Bożej

możemy zawdzięczać cud przeżycia tego strasznego okresu.

Po kilku tygodniach od ciotki z Łęgu wróciliśmy do domu. Na

podwórku spotkałem tych samych kolegów, bawiliśmy się w te

same zabawy, a życie przebiegało tak, jakby nic się takiego nie

wydarzyło. Rodzice dzięki swej zaradności szybko uporali się ze

swoimi problemami natury materialnej.

Matka po internowaniu, mimo pewnych problemów zdrowotnych,

wróciła do zajęć domowych, w których czynnie pomogli lokatorzy.

35

Page 8: 29-42 ROZDZIAL II

Ojciec natomiast już po kilku dniach znalazł się w swoich

ogrodach. Jeszcze jako dziecko podziwiałem zamiłowanie ojca do

wybranego zawodu ogrodnika. Pamiętam, że na jego biurku stały

dwa ulubione zdjęcia z czasów praktyki ogrodniczej, którą odbywał

w parku ciechocińskim.

Po latach w rozmowie z matką wracałem do wydarzeń roku 1939.

Niechętnie podejmowała ten temat. Z fragmentów rozmów nie

odbierałem jakiejś złości czy chęci odwetu. Tłumaczyła, że to była

wojna. Każda jest okrutna i nie można za nią winić młodych

żołnierzy wykonujących rozkazy. Współczuła żołnierzom bez

względu na to w służbie jakiego byli kraju. Widziała w nich ludzi,

żyjących w ciągłym zagrożeniu, wystawionych na rany i śmierć,

36

Ojciec z grupą pracowników w parku ciechocińskim (drugi z lewej).

Page 9: 29-42 ROZDZIAL II

ludzi, którym, gdy byli w biedzie należało pomóc. W 1939 roku

uratowała od niewoli, a może nawet od śmierci polskiego oficera,

kapitana Mielczarka, parę lat później udzieliła pomocy młodym

żołnierzom niemieckim.

Myślę, że dla moich rodziców istotne było ratowanie człowieka.

Nie bagatelnym wysiłkiem było stworzenie w naszym domu

warunków, aby ranni na froncie żołnierze niemieccy po zabiegach

operacyjnych mieli możliwość wyleczyć do końca swoje rany.

Udostępnili mieszkanie, z którego korzystało w latach 1943-1945,

w każdym dwutygodniowym turnusie, około 10-15 żołnierzy.

Grupę tych żołnierzy obsługiwało kilka polskich kobiet pod

kierunkiem mojej mamy. Chętnie podejmowały tę pracę, aby nie

zostały wywiezione do Niemiec na roboty. Matka natomiast miała

argument, by wytłumaczyć w urzędach i obronić te kobiety przed

37

Ojciec jako dyplomowany ogrodnik, kierujący pracami w parku ciechocińskim. (pierwszy z prawej).

Page 10: 29-42 ROZDZIAL II

wywózką. Nie wiem ile było tych kobiet. Był to duży dom z

wieloma pokojami, a poza tym siedmioletniego chłopca, jakim

wówczas byłem, takie sprawy nie interesowały. Pamiętam

natomiast kobietę, która przyszła z dwojgiem dzieci. Pod

pretekstem, że będzie nas uczyć gry na fortepianie została również

uratowana przed wywiezieniem.

Pamiętam, że byli to młodzi żołnierze z różnych krajów, ale

głównie z Niemiec. Siedzieli w ogrodach i opowiadali o swoich

przeżyciach na froncie, o rodzinach czekających na ich powrót.

Były i inne wydarzenia, które zapamiętałem. Po jednym z posiłków

ich przełożony odczytał rozkaz, że jeden z żołnierzy musi wrócić

na front, ponieważ jego stan zdrowia pozwala na kontynuowanie

służby. Zapanowała cisza. Bez słowa, ze smutkiem żołnierze udali

się do swoich pomieszczeń. Nikt nie chciał wracać na front. Byli

jednak bezsilni wobec przemocy i wojny.

Im to zawdzięczam wyratowanie mnie z opresji. A rzecz miała się

następująco: W sąsiedztwie naszego domu mieszkał SS-mann o

nazwisku Strohmeister, który pochodził z Berlina. Jego zadaniem

było utrzymywanie porządku na nabrzeżach Wisły. Rozporządzał

brygadą Polaków, którzy tę pracę wykonywali. Był on dla nich

wyjątkowo okrutny. Bicie podwładnych nawet za błahe

przewinienia było na porządku dziennym. Był on również

bezwzględny dla napotkanych na ulicy Polaków. Pewnego razu,

kiedy z moim kolegą Stefanem Kamińskim bawiłem się w zające,

skacząc po łące i udając, że jemy trawę, nadszedł ów SS-mann.

38

Page 11: 29-42 ROZDZIAL II

Decyzja była natychmiastowa – uciekać. Ukryliśmy się za

tyczkami od fasoli ustawionymi w naszym ogrodzie. Widząc, gdzie

jesteśmy ukryci, wyciągnął nas za uszy i zamknął w komórce na

terenie swojej posesji. Babcia, dowiedziawszy się o zajściu, poszła,

aby nas uwolnić. Zastała jednak przez niego brutalnie wygoniona.

Wracając z płaczem została zatrzymana przez odpoczywających

żołnierzy, którym opowiedziała o całym zajściu. Bardzo ich to

poruszyło. Kilku żołnierzy, zostawiwszy swoje kule, wraz

oficerem, który wziął broń poszli nas uwolnić. Na podwórzu

rozegrała się scena, którą przez dłuższy czas, głównie Polacy, po

kryjomu opowiadali. Oficer bardzo wzburzony, jak dopadł

Strohmeistra to lufą pistoletu nieomal nie obtrącił mu nosa.

Nastąpiła bardzo ostra wymiana zdań. SS-mann dostał polecenie

natychmiastowego wypuszczenia nas z komórki. Polacy oglądający

ukradkiem to zajście byli wyjątkowo uradowani, że znalazł się

ktoś, kto poskromił ich ciemiężcę. Żołnierze po przyjściu do domu

napisali skargę na tego urzędnika i wszyscy złożyli pod nią

podpisy. Nie trwało długo, bo po dwóch tygodniach już

przekazywał swój urząd innemu funkcjonariuszowi, a on, jak mi

wiadomo został skierowany na front wschodni. Żołnierze frontowi

byli często zbulwersowani niegodnym postępowaniem

funkcjonariuszy, którzy reprezentowali Niemców na tyłach frontu.

Po wojnie matka moja poniosła bardzo bolesne konsekwencje tego,

że pomagała żołnierzom Wehrmachtu. W moich rodzicach ciągle

dominowała myśl, że nie z własnej woli znaleźli się ci młodzi

39

Page 12: 29-42 ROZDZIAL II

ludzie na wojnie. I nie są winni, że muszą walczyć na froncie.

Mama ubolewała nad żołnierzami rosyjskimi, którzy znaleźli się w

niewoli polskiej w latach dwudziestych (były to tysiące żołnierzy),

którzy wymarli głównie z głodu. Opowiadała o tym, ponieważ

jeden z takich obozów zlokalizowany był w Windudze, sąsiedniej

wiosce, w której się urodziła.

Nie rozumiem, dlaczego napotykamy tyle trudności przy otwarciu

Cmentarza Orląt we Lwowie. Słowo „bohaterom” jest pretekstem,

za którym kryją się na pewno inne przyczyny i rozliczenia

wojenne, o których nic nie wiemy. Moim zdaniem każdy naród ma

swoje orlęta, a cmentarze tych Orląt winny być szczególnie

pieczołowicie pielęgnowane. Ze smutkiem przyglądałem się

niszczeniu i przesuwaniu pomników żołnierzy radzieckich w

Toruniu. Tam też leżały Orlęta. Oni nie przyjechali do naszego

kraju z własnej woli walczyć z okupantem. Zostali zmuszeni

rozkazem, a matki opłakiwały ich śmierć. Teraz z trudem odnajdują

ich mogiły (Na podstawie dostępnych źródeł 600 tyś. żołnierzy

radzieckich zginęło na terenie Polski. Walczyli i umierali za

Polskę. Takimi powinni pozostać w naszej pamięci – za prof.

Stańczyk).

Będąc na południu Niemiec w Michelstadt za każdym razem

odwiedzam grób mojego przyjaciela. Wychodząc z tego cmentarza

zawsze podchodzę do grobu 6-ciu żołnierzy polskich - lotników,

którzy zginęli na tych terenach. Nie z własnej chęci polecieli na

południe. Wykonywali rozkaz. Kiedy widzę pomnik z napisem

40

Page 13: 29-42 ROZDZIAL II

„Braciom lotnikom, którzy na obcej ziemi swe życie ojczyźnie w

ofierze złożyli” oraz świeże kwiaty na tym grobie, to uświadamiam

sobie, ile musi się zmienić w naszej świadomości, aby ten problem

był odpowiednio rozumiany.

Czy nie jest ironią, że dopiero pewne sytuacje międzynarodowe

każą nam przypomnieć sobie o zniszczonych w naszym kraju

cmentarzach żydowskich czy ewangelickich oraz grobach żołnierzy

II Wojny Światowej. Ze smutkiem oglądałem reportaż telewizyjny,

jak tysiące nagrobków zostało wyrwanych z ziemi z cmentarzy

ewangelickich we Wrocławiu i wywiezionych na gruzowisko. Nie

chcę tego tematu kontynuować, ponieważ takich cmentarzy w

naszym kraju jest tysiące. Jak długo nie będziemy szanować

grobów tych wszystkich, którzy na naszej ziemi polegli i zostali w

niej pochowani, tak długo nie będziemy mieć moralnego prawa,

aby pełnym głosem domagać się sprawiedliwości dziejowej.

...kto jest bez winy, niechaj pierwszy kamień rzuci...

41