43
2Ko 1:1 WSTĘP Pismo skierowane jest do wiernych Kościoła Koryntu (2Ko 1:1) oraz do wspólnot sąsiadujących z Koryntem (2Ko 1:1 b; Kol 4:16). Powstało podczas drugiego pobytu Pawła w Macedonii (2Ko 2:12 nn; 2Ko 9:2; Dz 20:1), pod koniec r. 57, w następujących okolicznościach: Po krótkiej, zapowiedzianej pierwszym listem (2Ko 4:18 nn), wizytacji Kościoła korynckiego (2Ko 1:15 nn; por. 2Ko 12:14; 2Ko 13:1) Paweł zamierzał (2Ko 1:15 nn) ponownie go odwiedzić. W tym czasie zdarzył się jednak wśród Koryntian nie znany nam bliżej, lecz z pewnością samemu Pawłowi wielką przykrość sprawiający incydent (2Ko 2:5 nn), na skutek którego Apostoł (2Ko 1:23; 2Ko 2:3) odwołał powziętą już decyzję i zastąpił planowaną podróż listem. W smutku wielkim więc i we łzach pisze Paweł dziś już nie istniejący list, z którym posyła do Koryntu Tytusa (2Ko 2:3; 2Ko 7:8 nn). Według pomyślnych wiadomości przywiezionych następnie przez owego posłańca, na którego oczekiwał Paweł z niecierpliwością najpierw w Troadzie, a potem w Macedonii (2Ko 2:12 nn), winny przestępstwa korynckiego został ukarany, szacunek dla autorytetu Apostoła przywrócono i na nowo zapanował we wspólnocie porządek. Aby więc usunąć nawet resztki jakichkolwiek nieporozumień, uradowany tym stanem rzeczy Paweł pisze list, zwany dziś Drugim Listem do Koryntian, wyjaśniając w nim, między innymi, dlaczego zmienił swą decyzję przybycia do Koryntu. Jest to jedno z pism Pawła najbardziej znanych z trudności introdukcyjnych. Trudności owe, świadomie lub może podświadomie, egzegeci jeszcze do niedawna pomijali milczeniem, koncentrując wszystkie swoje wysiłki na poszukiwaniu treści teologicznych tego listu. Krytycy nowszych czasów dostrzegają w nim wiele aluzji, niedomówień, dubletów utrudniających zrozumienie tak struktury całego listu, jak i niejednej szczegółowej wypowiedzi. Jeżeli autentyczność 2 Kor jest kwestionowana – i to w nielicznych tylko fragmentach – przez bardzo niewielu uczonych, to ciągle jeszcze jest żywo dyskutowany problem jedności tego listu. Zastrzeżenia starszych badaczy dotyczą trzech fragmentów: 2 Kor 6:14-7:1; 2Ko 8:9; 2Ko 10–13. Jednak krytyka tekstu tego nie potwierdza. Należy przyjąć – i takie jest stanowisko wielu współczesnych egzegetów katolickich – że rozdz. 9 to rzeczywiście odrębne pismo, rodzaj biletu, który został przesłany przez Pawła pozostałym, prócz Koryntu, Kościołom Achai. Kiedy powstawało tzw. Corpus Paulinum, ten krótki tekst znalazł się w 2 Kor, ze względu na podobną problematykę, bezpośrednio po rozdz. 2 Ko 8. Za przypuszczeniem, że rozdziały 2Ko 10–13 nie należały pierwotnie do 2 Kor, przemawiają nade wszystko racje psychologiczne. Rozdziały 2Ko 10–13 wprowadzają tak odmienny nastrój i zostały napisane w tak odmiennym tonie, iż trudno przypuścić, by mogły stanowić ciąg dalszy fragmentu 2Ko 1–9. W pierwszych dziewięciu rozdziałach Pawłowi zależy na pojednaniu się ze wspólnotą, na usunięciu wszelkich nieporozumień, natomiast w rozdziałach 2Ko 10–13 Apostoł znów atakuje gwałtownie swoich przeciwników i zarzuca Koryntianom wiele uchybień. Tak więc należy przypuszczać, że tekst 2 Kor 10-13 nie stanowił pierwotnie części składowej 2 Kor.

tadeuszczernik.files.wordpress.com · Web view2Ko 1:1 WSTĘP Pismo skierowane jest do wiernych Kościoła Koryntu (2Ko 1:1) oraz do wspólnot sąsiadujących z Koryntem (2Ko 1:1 b;

  • Upload
    ngonhi

  • View
    212

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

2Ko 1:1 WSTĘP Pismo skierowane jest do wiernych Kościoła Koryntu (2Ko 1:1) oraz do wspólnot sąsiadujących z Koryntem (2Ko 1:1 b; Kol 4:16). Powstało podczas drugiego pobytu Pawła w Macedonii (2Ko 2:12 nn; 2Ko 9:2; Dz 20:1), pod koniec r. 57, w następujących okolicznościach: Po krótkiej, zapowiedzianej pierwszym listem (2Ko 4:18 nn), wizytacji Kościoła korynckiego (2Ko 1:15 nn; por. 2Ko 12:14; 2Ko 13:1) Paweł zamierzał (2Ko 1:15 nn) ponownie go odwiedzić. W tym czasie zdarzył się jednak wśród Koryntian nie znany nam bliżej, lecz z pewnością samemu Pawłowi wielką przykrość sprawiający incydent (2Ko 2:5 nn), na skutek którego Apostoł (2Ko 1:23; 2Ko 2:3) odwołał powziętą już decyzję i zastąpił planowaną podróż listem. W smutku wielkim więc i we łzach pisze Paweł dziś już nie istniejący list, z którym posyła do Koryntu Tytusa (2Ko 2:3; 2Ko 7:8 nn). Według pomyślnych wiadomości przywiezionych następnie przez owego posłańca, na którego oczekiwał Paweł z niecierpliwością najpierw w Troadzie, a potem w Macedonii (2Ko 2:12 nn), winny przestępstwa korynckiego został ukarany, szacunek dla autorytetu Apostoła przywrócono i na nowo zapanował we wspólnocie porządek. Aby więc usunąć nawet resztki jakichkolwiek nieporozumień, uradowany tym stanem rzeczy Paweł pisze list, zwany dziś Drugim Listem do Koryntian, wyjaśniając w nim, między innymi, dlaczego zmienił swą decyzję przybycia do Koryntu.

Jest to jedno z pism Pawła najbardziej znanych z trudności introdukcyjnych. Trudności owe, świadomie lub może podświadomie, egzegeci jeszcze do niedawna pomijali milczeniem, koncentrując wszystkie swoje wysiłki na poszukiwaniu treści teologicznych tego listu. Krytycy nowszych czasów dostrzegają w nim wiele aluzji, niedomówień, dubletów utrudniających zrozumienie tak struktury całego listu, jak i niejednej szczegółowej wypowiedzi.

Jeżeli autentyczność 2 Kor jest kwestionowana – i to w nielicznych tylko fragmentach – przez bardzo niewielu uczonych, to ciągle jeszcze jest żywo dyskutowany problem jedności tego listu. Zastrzeżenia starszych badaczy dotyczą trzech fragmentów: 2 Kor 6:14-7:1; 2Ko 8:9; 2Ko 10–13. Jednak krytyka tekstu tego nie potwierdza.

Należy przyjąć – i takie jest stanowisko wielu współczesnych egzegetów katolickich – że rozdz. 9 to rzeczywiście odrębne pismo, rodzaj biletu, który został przesłany przez Pawła pozostałym, prócz Koryntu, Kościołom Achai. Kiedy powstawało tzw. Corpus Paulinum, ten krótki tekst znalazł się w 2 Kor, ze względu na podobną problematykę, bezpośrednio po rozdz. 2 Ko 8.

Za przypuszczeniem, że rozdziały 2Ko 10–13 nie należały pierwotnie do 2 Kor, przemawiają nade wszystko racje psychologiczne. Rozdziały 2Ko 10–13 wprowadzają tak odmienny nastrój i zostały napisane w tak odmiennym tonie, iż trudno przypuścić, by mogły stanowić ciąg dalszy fragmentu 2Ko 1–9. W pierwszych dziewięciu rozdziałach Pawłowi zależy na pojednaniu się ze wspólnotą, na usunięciu wszelkich nieporozumień, natomiast w rozdziałach 2Ko 10–13 Apostoł znów atakuje gwałtownie swoich przeciwników i zarzuca Koryntianom wiele uchybień. Tak więc należy przypuszczać, że tekst 2 Kor 10-13 nie stanowił pierwotnie części składowej 2 Kor.

Wspomnieć też należy o teorii tzw. piątego listu do Koryntian. Zwolennicy tej teorii utrzymują, że Paweł napisał co najmniej pięć listów do Koryntian. List pierwszy – to tzw. epistola praecanonica, drugi – to kanoniczny 1 Kor, trzeci z kolei jest „list we łzach pisany”, czwarty stanowi kanoniczny 2 Kor, piąty zaś byłby list złożony z ostatnich czterech rozdziałów 2 Kor. Powstał przypuszczalnie z powodu nowych incydentów, które zdarzyły się w Koryncie po napisaniu 2 Kor, czyli czwartego kolejnego listu do Koryntian. Teoria ta budzi szereg zastrzeżeń.

Co do „listu we łzach pisanego” najbardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że został on zredagowany w czasie między Pierwszym a Drugim Listem kanonicznym do Koryntian. Listu tego nie można utożsamiać z żadnym z kanonicznych listów do Koryntian w całości, ani z jakimikolwiek ich fragmentami. Jest to drugi zaginiony list Pawła do Koryntian.

Tak więc nie ulega wątpliwości, że pisząc 2 Kor Paweł wybiera się już po raz trzeci do Koryntu. Jest również rzeczą pewną, że pierwszy raz bawił tam podczas drugiej podróży misyjnej. Niewiele natomiast można z powyższych danych wywnioskować co do czasu i okoliczności, w których doszło do drugiej podróży, zwanej inaczej podróżą pośrednią (visita intermedia). Chociaż to określenie – wizyta pośrednia – jest w pewnym sensie przesądzeniem spraw na rzecz jednej z hipotez rozwiązujących problem daty drugiej podróży Pawła do Koryntu – to jednak ciągle jeszcze daleko egzegetom do jednomyślności pod tym względem.

Uznać należy za najbardziej prawdopodobną teorię, według której rzeczywiście miała miejsce tzw. wizyta pośrednia Pawła w Koryncie. Przypadła ona najprawdopodobniej na lata pomiędzy zredagowaniem pierwszego i drugiego listu do Koryntian, dokładniej, między 1Ko a „listem we łzach pisanym”, w ramach trzeciej podróży misyjnej Apostoła. Przebywając już jakiś czas w Efezie, został Paweł powiadomiony o pewnym zamieszaniu powstałym w Koryncie wskutek ożywionej działalności nowo przybyłych tam pseudoapostołów. Sytuacja stawała się

tym bardziej niebezpieczna, że owi pseudoapostołowie podważali nade wszystko nauczycielską godność Pawła. Wkradało się przy tym rozluźnienie obyczajów przy równoczesnym wzroście szacunku dla przepisów Prawa Mojżeszowego. Po pewnych wahaniach – nie zapowiedziawszy uprzednio swojej podróży – udał się Paweł do Koryntu, by ponownie zaprowadzić porządek w tak bardzo drogiej jego sercu wspólnocie.

Drugi List do Koryntian jest jednym z najbardziej osobistych pism Pawła. O życiu i psychologii Apostoła dowiadujemy się właśnie najwięcej z tego listu. Nigdzie też nie broni Paweł z podobnym zapałem swej apostolskiej powagi, nigdzie nie ukazuje się tak, jak w 2 Kor, pasterzem dusz ludzkich.

Z ważniejszych dogmatycznie miejsc tego listu wymienić należy przede wszystkim dwa fragmenty dotyczące nauki o odkupieniu: 2Ko 5:14–21 (por. Gal 3:13; Rz 8:3 i Rz 8:9). Tematem, do którego Paweł najczęściej nawiązuje w liście, jest sprawa apostolatu. Stawia go ponad posługiwanie Mojżesza (3:9–11), przypisuje mu w pewnym sensie wartość warunkującą osiągnięcie zbawienia wszystkich ludzi, gdyż przez niego dokonuje się pojednanie człowieka z Bogiem (2Ko 2:14–16; 2Ko 5:18–20). Podkreśla też potrzebę dobrych uczynków: modlitw, jałmużny (2Ko 8:1), napomnień braterskich (2Ko 2:7–11). Wreszcie w 2 Kor znajduje swe uzasadnienie nauka katolicka o rzeczach ostatecznych człowieka: sądzie ostatecznym (2Ko 1:14; 2Ko 5:10), ponownym przyjściu Chrystusa i chwalebnym zmartwychwstaniu (2Ko 4:14).

1:1 Wyrażenie z woli Bożej apostoł Chrystusa Jezusa wskazuje na to, że Pawłowi zależy szczególnie na podkreśleniu swej apostolskiej godności. Można się domyślać, że byli ludzie podający w wątpliwość apostolskie posłannictwo Pawła i że w trakcie listu Apostoł będzie się z nimi rozprawiał. Na razie ogranicza się do stwierdzenia, że nie jest apostołem z ustanowienia ludzkiego, lecz z woli samego Boga, i że treścią jego apostolatu będzie osoba i życie Jezusa Chrystusa.

Tymoteusz pochodził z Listry, a gdy Paweł podczas drugiej podróży zjawił się w tym mieście jego matka była już chrześcijanką; zresztą nie wykluczone, że również i babka (2Tm 1:5). Tymoteusz stał się z czasem jednym z najbliższych współpracowników Pawła. Apostoł nazywa go swoim synem umiłowanym i wiernym w Panu (1Ko 4:17; Flp 2:19–22). Listy pasterskie – zwłaszcza 1:2 Tm – pozwalają przypuszczać, że Paweł powierzył mu szczególną troskę o kilka Kościołów. Według 1Ko 4:17; 1Ko 16:10 Tymoteusz miał z woli Pawła specjalną misję do spełnienia właśnie w Koryncie. Wszystko przemawia za tym, że wywiązał się z zadania w sposób należyty. W każdym razie jest Koryntianom znany i dlatego również od niego przesyła im Paweł pozdrowienia. Wzmianka o wszystkich świętych, oprócz wiernych Koryntu każe się domyślać, że list, z woli samego autora, miał być czytany we wszystkich Kościołach Achai. Nie wiadomo gdzie, poza Koryntem, Kenchrami (Rz 16:1) i Atenami (Dz 17:15), mogłoby być w Achai inne większe skupisko chrześcijan.

2Ko 1:2 Życzenie łaski – od stereotypowego greckiegoχαιρε – i pokoju – co kojarzy się z nie mniej pospolitym u Żydów szalom – rozpoczyna wszystkie listy Pawła. Obydwa terminy określają dobra nadprzyrodzone, związane z owocami zbawczej działalności Jezusa Chrystusa. Dawcą tych dóbr jest w takim samym stopniu Bóg, jak Jezus Chrystus.

2Ko 1:3 Od słów „Błogosławiony niech będzie Bóg” rozpoczynały się zazwyczaj modlitwy Żydów. Następuje wzmianka o dwojakim ojcostwie Boga i jedyne w NT formalne, ale mające wiele paraleli treściowych określenie: Bóg wszelkiej pociechy. Stosunkowo najczęściej u Pawła ukazuje się Bóg w funkcji Ojca Jezusa Chrystusa, natomiast nigdzie poza tym tekstem nie jest Bóg nazywany Ojcem miłosierdzia (por. Mdr 9:1). Nie wykluczone, że w ten sposób nawiązuje Paweł do koncepcji zbawienia jako wielkiego dzieła miłosierdzia Bożego. W odwiecznej woli Boga zrodziła się inicjatywa zbawienia i dlatego Bóg może być nazywany Ojcem tego dzieła.

2Ko 1:4 Choć w NT również Bóg jest często nazywany Sędzią, to jednak do Jego istoty należy nie osądzanie i wydawanie wyroków potępienia, lecz udzielanie pociechy i podnoszenie na duchu w utrapieniach, których życie nie szczędzi nikomu, a już szczególnie tym, którzy głoszą Ewangelię. I jeśli ludzie niekiedy sami sobie udzielają pociechy, jeśli wzajemnie podnoszą się na duchu, to pociechy owe mają swoje źródło w krzepiącej mocy samego Boga. Przy tej sposobności dochodzi również do głosu bardzo specyficzna koncepcja apostolatu: obowiązkiem apostoła jest pocieszanie. Izrael „według ciała” przechodził na przestrzeni swoich dziejów różne nieszczęścia, uciski i niedole. Cierpienia i udręki należą również do elementów nieodłącznych codziennego życia Izraela „według ducha”, tego Izraela, którego historia rozpoczyna czasy mesjańskie. Chrystus wyraźnie zapowiedział swoim wyznawcom, że będą musieli pić z kielicha Jego cierpień (Mat 10:38 n), że spotka ich taki sam los jak Mistrza, bo nie może być sługa większy od swego pana (Jan 15:20). Prawdziwości tego stwierdzenia Paweł sam doświadczył wiele razy i aż nazbyt boleśnie. Sam o sobie powiedział przecież, że na swym ciele nosi blizny, znamiona przynależności do Jezusa (Gal 6:17), że nosi nieustannie w swym ciele konanie Jezusa (2Ko 4:10). Zrozumiał też

lepiej niż ktokolwiek potrzebę owych cierpień w życiu każdego chrześcijanina, a zwłaszcza w życiu apostoła, i dlatego w jednym ze swych listów pisał: Raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1:24).

2Ko 1:5 Ale życie chrześcijanina – to nie tylko czarna noc ucisku i udręk. Cierpieniom towarzyszy radość płynąca ze szczególnego zjednoczenia z Chrystusem. Wspólnota z Nim nie ogranicza się bowiem jedynie do cierpień i poniżenia, lecz rozciąga się również na radość i chwałę zmartwychwstania, co Paweł tak dokładnie wyłożył w Rz 6 i do czego w swoich innych pismach również wiele razy nawiązywał.

2Ko 1:6 Nie tylko na mocy specjalnie pojętej inwestytury apostolskiej, lecz także wskutek wspomnianego przed chwilą zjednoczenia z Chrystusem, jest Paweł w sposób szczególny związany z całą wspólnotą. Cokolwiek cierpi i czym się raduje – wszystko znosi z myślą o wiernych; ich zbudowanie, ich duchowe dobro ma zawsze na względzie. Niczego już nie ma, niczego nie przeżywa, niczego nie spodziewa się dla siebie samego, na swój własny użytek.

2Ko 1:7 Cierpienia Pawła były spowodowane jego własnymi doświadczeniami życiowymi. Lecz wieści, jakie dochodziły z Koryntu, pozwalały mu również żywić nadzieję, że podobnie owocują cierpienia wiernych tego miasta. Zarówno samego Apostoła, jak i zwykłych wyznawców Chrystusa podtrzymywała na duchu wizja przyszłej nagrody, współwywyższenia z Chrystusem.

2Ko 1:8 Wielu egzegetów, zwłaszcza starszych, uważało, że wyrażenie „udręka doznawana w Azji” – to aluzja do fizycznych cierpień Pawła. Próbując sprecyzować rodzaj tych cierpień, sądzili niektórzy, że chodzi tu o pewien typ malarii, której Apostoł nabawił się na bagnistych terenach Azji Mniejszej. Zewnętrznym objawem owej choroby było przykre dla otoczenia ropienie oczu, i dlatego Paweł jest tak bardzo wzruszony dobrocią Galatów, gotowych wydrzeć sobie własne oczy i oddać je Pawłowi (Gal 4:15). Jednakże hipotezie schorzenia fizycznego sprzeciwia się stwierdzenie Pawła, że te same udręki, co on, znoszą wszyscy Koryntianie. Poza tym dziwne co najmniej byłoby zalecenie Apostoła wydane Koryntianom, ażeby tę dolegliwość fizyczną zwalczali stałością swego postępowania. W tej sytuacji za bardziej prawdopodobne należy uznać przypuszczenia tych, którzy we wspomnianych słowach Pawła widzą aluzję do specjalnych trudności związanych z jego apostolską działalnością. Trudności te i prześladowania były szczególnie przykre na terenie Azji. Warto na koniec wspomnieć o jeszcze jednej, najnowszej hipotezie, dopatrującej się w „udręce Pawła” powtarzających się ciągle wyrzutów sumienia, że oto jeszcze do niedawna był tak bezwzględnym prześladowcą Chrystusa i Jego wyznawców. Niepokój ten, dzieło szatańskie, pozbawiał Pawła pewności siebie i sprawiał swą natarczywością, że miewał on chwile jeśli nie desperacji, to prawdziwego zwątpienia. Chrześcijański zwyczaj nazywania się wzajemnie braćmi i siostrami został przejęty z języka judaistycznego i tu bardziej niż w ST harmonizował z zasadami moralnymi nowej społeczności. Sam Chrystus oświadczył bowiem wyraźnie: kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką (Mat 12:50).

2Ko 1:9–11 Mimo najgroźniejszych niebezpieczeństw i najbardziej dotkliwego udręczenia Paweł nie załamał się nigdy. Jego ostoją była wiara w Boga, który mocen jest nawet umarłych przywrócić do życia (por. Rz 4:17). Może On przyjść ze skuteczną pomocą w sytuacjach po ludzku sądząc bez wyjścia. Dlatego już w ST Bóg jest nazywany po prostu Wybawicielem (Ps 18:2; Ps 70:5). W przypadku Pawła wiara w opiekuńczą moc Boga opiera się na doświadczeniu: Apostoł jest świadom tego, że z niejednej już opresji wydostał się tylko dzięki wyraźnej pomocy Bożej. Aczkolwiek przekonany już o skuteczności pomocy Boga, Paweł prosi jednak wiernych Koryntu o modlitwę. Ma to być modlitwa błagalna o opiekę Bożą nad nim, ale i dziękczynna zarazem, bo taką winna być przede wszystkim modlitwa chrześcijanina i taką bywała najczęściej modlitwa Pawła. Im większa będzie liczba ust modlących się do Boga, tym milszy będzie Mu ów dar modlitewny.

2Ko 1:12 Wiersz ten stanowi wprowadzenie do nowego tematu. Prostota serca, szczerość wobec Boga – to przymioty, których brak zarzucali prawdopodobnie Pawłowi Koryntianie. Kontekst dalszy pozwoli przynajmniej wysunąć pewne przypuszczenia, dlaczego czyniono Pawłowi takie zarzuty. Apostoł stanowczo przeczy tym insynuacjom, dając równocześnie do zrozumienia, że swoim postępowaniem w pełni zasłużył na to, aby Koryntianie modlili się za niego. Uważa, że może się nawet chlubić swoją postawą wobec chrześcijan korynckich, przy czym warto pamiętać, że Paweł bardzo wyraźnie odróżnia fałszywe, nieuzasadnione przechwalanie się przed ludźmi (Rz 3:27; 1Ko 1:29; Gal 6:14) od chlubienia się – z najspokojniejszym sumieniem w Panu. Jeżeli zresztą ma jakiekolwiek rzeczywiste powody do tego, żeby się chlubić, to jest w pełni świadom tego, że wszystko zawdzięcza Bogu i Jego łasce. Korzystając z przykrych doświadczeń ateńskich, nigdy już potem nie silił się Apostoł na mądrość tego świata, a w całej jego działalności w Koryncie – wypełnionej nauczaniem i fizyczną pracą – chodziło mu jedynie o to, żeby zdobyć Koryntian dla Chrystusa, czego zresztą nigdy nie ukrywał.

2Ko 1:13–14 O dwulicowość i hipokryzję posądzono Pawła dlatego, że w przekonaniu oskarżycieli inaczej pisał w listach, a inaczej przemawiał, a jeszcze – być może – co innego myślał. Jego postawa wobec wspólnoty – znów według przynajmniej jakiejś części Koryntian – była niejasna. W odpowiedzi na ten zarzut Paweł ogranicza się do wyznania swojej szczerości i prostolinijności jako nieodmiennych zasad traktowania wspólnoty. Przy sposobności stwierdza, że w taki też sposób wielu wiernych korynckich rozumiało jego postawę. Apostoł ma zresztą nadzieję, że przynajmniej dla owej części wiernych pozostanie takim na zawsze. Zresztą wszystko okaże się kiedyś jasne. Gdy nadejdzie dzień Pański, również Koryntianie będą mieli okazję do chlubienia się Pawłem, tak jak on – ma nadzieję – nimi, o czym zresztą wspominał już w poprzednim liście (1Ko 1:7 n).

2Ko 1:15–16 Licząc na zrozumienie przynajmniej u części chrześcijan korynckich zamierza Paweł złożyć aż dwie wizyty w Koryncie. Spodziewa się, że Koryntianie z całą życzliwością wyprawią go w dalszą drogę. W ten sposób została zapowiedziana druga podróż Apostoła do Koryntu. Ponieważ nakreślony tu plan różni się cokolwiek od zamiarów przedstawionych w 1Ko 16:5–9, być może dlatego również posądzono Pawła o niestałość i hipokryzję. Jakkolwiek rzecz miałaby się z poszczególnymi etapami tej podróży, Paweł wyraźnie stwierdza, że jego wizyta w Koryncie będzie dla wiernych tego miasta okazją do zdobycia specjalnej łaski. Zdaje sobie więc sprawę z tego, że jego posłannictwo jest również pośredniczeniem w otrzymywaniu łaski od Boga. Tak zresztą pojmował Paweł swoje wizytacje wiernych także innych Kościołów. Oto co np. pisze w Liście do Rzymian: Jestem przekonany, że przybywając do was, przyjdę z pełnią błogosławieństwa Chrystusa (Rz 15:29).

2Ko 1:17–18 Paweł wie dobrze, że właśnie wspomniana przed chwilą zmiana planów najbliższych podróży stała się powodem posądzenia go o niestałość, o lekkomyślne traktowanie ludzi itp. Nie zamierza też zapierać się podjętych przez siebie decyzji. Przykro mu, że jest posądzony o to, iż bezpodstawnie i lekkomyślnie, jakby dla wprowadzenia w błąd wiernych, zmienił owe plany. Otóż samego Boga wzywa Paweł na świadka swojej prawdomówności. Rzecz sama w sobie może nawet na to nie zasługuje, ale Apostoł chce pokazać, jak wielką rolę odgrywa w jego życiu prawdomówność.

2Ko 1:19 Dla umotywowania tego twierdzenia odwołuje się do prawdy wysoce dogmatycznej, co zdarza mu się zresztą niejednokrotnie (por. Flp 2:5–11). Paweł, jak każdy apostoł, przez to wszystko, co sam myśli, mówi i czyni, powinien głosić Chrystusa, będącego uosobieniem prawdomówności. Inaczej nie byłby wysłannikiem Chrystusa, nie mógłby cieszyć się Jego pełnomocnictwami.

2Ko 1:20 Chrystus uosabiał prawdomówność nie tylko ze względu na osobistą wierność prawdzie, lecz także dlatego, że w Nim okazały się prawdą wszystkie obietnice Boga dane ongiś Izraelowi, a przez ten naród całej ludzkości. Charakter swoistych obietnic mają też wszystkie typy starotestamentowe. Każdy z nich – wspomnijmy dla przykładu mannę, ofiary starotestamentowe, przejście przez Morze Czerwone – znalazł swoje dopełnienie w Chrystusie jako w antytypie. Tej prawdomówności i wierności Boga Kościół – jak w czasach Pawła, tak po dzień dzisiejszy – składa hołd swoim własnym „tak”, uroczyście wypowiadanym w postaci liturgicznego „Amen”, którym kończą się wszystkie modlitwy zanoszone do Boga przez Jezusa Chrystusa (por. np. Rz 1:8; 1Pt 4:11; Jud 1:25).

2Ko 1:21 Ostatecznym źródłem wszelkiej prawdy w Kościele jest Bóg. On umacnia wszystkich, zarówno Pawła jak i Koryntian, a dokonuje się to przede wszystkim przez chrzest św., nazwany tu namaszczeniem Bożym. Tak zostały przedstawione symbolicznie obrzędy związane z udzielaniem chrztu św., mocą którego każdy chrześcijanin otrzymuje Ducha Bożego.

2Ko 1:22 Drugim z kolei obrazem chrztu jest tzw. przypieczętowanie Duchem Świętym. Każda pieczęć zapewnia autentyczność dokumentowi, na którym widnieje. Pieczęć Ducha Świętego wyciśnięta na duszy chrześcijanina decyduje o jego przynależności do Chrystusa, której chrzest jest zewnętrzną oznaką (por. Eze 9:4–6; Obj 7:2–8). Świadcząc już teraz o naszej przynależności do Chrystusa chrzest jest równocześnie zadatkiem tej chwały, która wskutek szczegółowego zjednoczenia z Chrystusem czeka nas w przyszłości. Kiedy bowiem Bóg daje nam swego Ducha, to udziela czegoś ze swej chwały. Lecz jest to tylko cząstka czekającego nas kiedyś szczęścia (por. 2Ko 5:2; Efz 1:13–14). Tak więc zostały ukazane wszystkie trzy Osoby Trójcy Świętej. Każda z nich ma swój udział w trosce o zbawienie człowieka.

2Ko 1:23–24 Jeszcze raz wzywa Paweł Boga na świadka swej prawdomówności. Kto tak postępuje, gotów jest własnym życiem świadczyć o głoszonej prawdzie. Przy sposobności podaje też powód, dla którego zmienił swoje plany. Nie przybył do Koryntu – mimo obietnicy – bo pragnął zaoszczędzić przykrych przeżyć Koryntianom. Powinien był bowiem surowo ukarać chrześcijan korynckich. Miał do tego pełne prawo. Obawiał się jednak, że jego wystąpienie będzie pojęte niewłaściwie; że będzie posądzony o nadużywanie swej władzy. Może z czasem Koryntianie zrozumieją, że karząc kogoś z nich kieruje się Apostoł również miłością. Na razie jednak – Paweł znał

dobrze ich mentalność – na pewno niewłaściwie odczytaliby napomnienia apostoła i ojca, który równocześnie czuje się sługą całej wspólnoty i pragnie spełniać swoje posługiwanie we wspólnej z wiernymi radości. Ostatecznym zaś twórcą i założycielem korynckiego Kościoła jest Bóg, obdarzający ludzi łaską wiary.

2Ko 2:1–2 Na wstępie tego listu zaznaczył Paweł, że jego powołaniem jest pocieszanie strapionych. Gdziekolwiek się pojawi, powinien nieść ze sobą radość. Otóż zapowiedziana przez niego uprzednio wizytacja nie mogłaby się odbyć w radosnej atmosferze. Musiałby bowiem zasmucić Koryntian – domagała się tego jego ojcowska troska o ich duchowe dobro – w nim samym zaś odżyłby na nowo smutek, spowodowany zachowaniem się przynajmniej niektórych spośród Koryntian.

2Ko 2:3–4 W tej sytuacji uznał Paweł za wskazane odłożyć podróż do Koryntu na czas stosowniejszy. Chciałby bowiem być dla swoich wiernych jedynie źródłem pociechy. Pragnąłby również, aby oni byli dla niego także radością, a nie smutkiem. Dlatego podróż zastąpił listem. W trakcie jego pisania towarzyszyły mu łzy obfite, ucisk serca i prawdziwa rozterka. Właśnie ze względu na nastrój, w jakim powstawał, list ten jest znany pod nazwą „we łzach pisanego”.

2Ko 2:5–8 Z braku dokładniejszych danych nadal nic nie wiadomo o owym wypadku w Kościele korynckim, tak boleśnie przez Pawła wspominanym. Nie było to chyba wykroczenie natury doktrynalnej, bo Paweł chwali Koryntian za ortodoksyjność ich wiary (2Ko 1:24), musiało być jednak bardzo karygodne, skoro Apostoł odkłada dawno już zaplanowaną podróż i pisze list pełen smutku. Prawdopodobnie jeden z chrześcijan korynckich dopuścił się jakiejś niesprawiedliwości względem drugiego. Tak więc wykroczenia dokonała jednostka, ale swymi skutkami grzech ów dotknął wielu i w pewnym sensie obciążył całą wspólnotę, która nie od razu zareagowała na to zło we właściwy sposób. Lecz ostatecznie zdrowe opinie przeważyły. Grzech człowieka niegodziwego potępiono z taką surowością, że Paweł, w swej ojcowskiej trosce o każdą duszę, musiał łagodzić oburzenie rozsądnie myślących chrześcijan korynckich. Tylko dzięki interwencji Pawła przestępca ów mógł liczyć na miłosierdzie: łaskawość ze strony całej wspólnoty.

2Ko 2:9–11 Na czymkolwiek polegałoby owo wykroczenie, było – podobnie zresztą jak każdy grzech – nieposłuszeństwem, brakiem uległości wobec woli Boga albo ludzi, którzy reprezentowali w Kościele wolę Bożą. Dlatego zalecając łagodność względem nieszczęśliwego grzesznika równocześnie chce Paweł wypróbować uległość wspólnoty. Polecenie to jest zresztą umotywowane odwołaniem się do przykazania miłości bliźniego: Nie można być niepohamowanym w złości i gniewie, bo przez to wyrządziłoby się grzesznikowi krzywdę jeszcze większą niż on sam już sobie wyrządził. Mógłby zwątpić w miłosierdzie Boże w ogóle, a przez to popadłby w całkowite władanie szatana. Widać stąd, jak wszystkie kary i napomnienia zawarte w etyce, którą głosił Chrystus, miały od samego początku i mają nadal charakter leczniczy. Zresztą tak było już w ST, gdzie m.in. czytamy: Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył (Eze 33:11). Łaskawość Koryntian względem człowieka występnego Paweł z góry w pełni aprobuje. On również – aczkolwiek jeszcze do niedawna tak bardzo zbolały i zasmucony – przebacza wszystko, cokolwiek przebaczyła przestępcy cała wspólnota. Nie jeden raz jeszcze będzie Paweł wydawał polecenia w rodzaju tego: Znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby ktoś miał coś do zarzucenia drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy (Kol 3:13; por. Mat 18:18; 1Jn 2:1). Zresztą jeśli Paweł z góry okazuje miłosierdzie grzesznikowi, czyni to głównie ze względu na wspólnotę, z którą pragnie stanowić szczególną jedność.

2Ko 2:12–13 Tytus, poganin z pochodzenia, nawrócony być może przez samego Pawła (Tyt 1:4), stał się z czasem nieodłącznym towarzyszem podróży misyjnych Apostoła. To właśnie Tytus został posłany do Koryntu w celu zaprowadzenia porządku w tej wspólnocie po omówionym przed chwilą incydencie. Nie wykluczone, że to on przywiózł Koryntianom list Pawła „we łzach pisany”. Wywiązawszy się pomyślnie z tego zadania (por. 2Ko 7:5–7), z nie znanych nam powodów, nie zdołał przybyć na czas do Troady, gdzie miał spotkać się z Pawłem. Opóźnienie to napełniło Apostoła niepokojem i przedłużyło jego niepewność i obawy już nie tylko o losy Koryntian, ale i Tytusa. Nie mogąc trwać zbyt długo w takiej duchowej rozterce, Paweł wyruszył dalej na południe, mając nadzieję spotkać gdzieś w drodze umiłowanego ucznia.

2Ko 2:14 Jakby zapominając na chwilę o smutnych sprawach korynckich, stanowiących niewielki epizod w wielkim posłannictwie Apostoła, Paweł dziękuje Bogu za to, że jednak ostatecznie Chrystus przez swych wysłanników, słabych ludzi, wszędzie odnosi zwycięstwo. Rozprzestrzenianie się Dobrej Nowiny o Chrystusie przyrównuje do tryumfalnego pochodu wodza rzymskiego. Pokonanym czuje się przede wszystkim sam Paweł, który jak jeniec wojenny odbywa pochód za zwycięskim Chrystusem, co jeszcze dosadniej wyrazi w tym oto stwierdzeniu: Po rozbrojeniu Zwierzchności i Władz jawnie wystawił [je] na widowisko, powiódłszy je dzięki Niemu w tryumfie (Kol 2:15). Z metaforą tryumfalnego pochodu łączy się obraz kadzidła, zwykle niesionego przed zwycięzcą. Otóż

wszyscy chrześcijanie – a w pierwszym rzędzie apostołowie – swoim postępowaniem niby wonią kadzidła głoszą zwycięstwo Chrystusa.

2Ko 2:15–16 Tę samą myśl przekazał Paweł Koryntianom już w pierwszym do nich liście: Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia (1Ko 1:18). Wobec Ewangelii, podobnie zresztą jak wobec zachowania się ludzi żyjących Ewangelią, nie można zajmować postawy obojętnej. Jest się wrogiem albo wyznawcą Ewangelii, przez co albo zarabia się na wieczne potępienie, albo na szczęście nieprzemijające.

2Ko 2:17 Paweł nie ma zwyczaju atakować swoich przeciwników; najczęściej ogranicza swoje wystąpienie do własnej obrony. Niekiedy jednak w trosce o dobro duchowe wiernych demaskuje owych pseudoapostołów. Tak np. zarzuca im to, że kupczą słowem Bożym, że z głoszenia Dobrej Nowiny – jeśli to rzeczywiście jest Dobra Nowina – czynią sobie źródło materialnych korzyści. Zresztą w owym frymarczeniu słowem Bożym mogło również chodzić o szukanie poklasku, uznania, sławy. Zaprzeczeniem takiej postawy jest głoszenie słowa Bożego ze szczerością, jakby z Boga, w obecności Boga i w Chrystusie.

2Ko 3:1–3 Odpieranie ataków przeplata się z wystąpieniami demaskatorskimi. Okazuje się, że przeciwnicy Pawła, chcąc zapewnić większą skuteczność swojej propagandzie, posługiwali się specjalnymi listami polecającymi. Nie znamy ani treści tych listów, ani ich autorów, ponieważ jednak przeciwnicy Pawła rekrutowali się jeśli nie wprost spośród Żydów, to przynajmniej spośród żydujących, nie wykluczone, że były to jakieś pisma – prawdopodobnie rzekomo – pochodzące od Piotra, Jakuba lub innego z Apostołów przebywających w Palestynie. Zresztą może Pawłowi również zarzucono celowe zalecanie siebie słuchaczom jego przemówień. Jakkolwiek by rzecz się miała, Paweł nie potrzebuje, przynajmniej w stosunku do Koryntian, posługiwać się żadnymi listami polecającymi. Wszyscy wierni Koryntu, nawróceni, zdobyci dla Chrystusa – to najwspanialszy, żywy list, świadczący chyba najpozytywniej i najautorytatywniej na rzecz Pawła. Nie jest to pismo tajne, lecz list otwarty, dostępny każdemu. Życie wspólnoty korynckiej jest bowiem faktem publicznym i powszechnie znanym. Materiałem, na którym list ten został napisany, są serca Koryntian (por. Jer 31:33 nawiązujący do Wjs 31:18), a list był pisany nie atramentem, lecz darami Ducha Świętego, otrzymanymi w momencie chrztu. I nie Paweł jest autorem tego pisma, lecz sam Chrystus, bo to On ostatecznie założył Kościół koryncki: Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko ten, który daje wzrost – Bóg (1Ko 3:6 n). Tak pisał Paweł już przedtem o początkach tego Kościoła.

2Ko 3:4–5 Ufność owa bazuje na konkretnych dziełach dokonanych z Bożą pomocą przez Apostoła w Koryncie. Paweł jest przekonany, że i w przyszłości również Bóg będzie mu dopomagał. Bez pomocy Bożej ani on – Paweł – ani żaden inny ewangelista ludzkimi tylko środkami nie mogliby niczego dokonać. Co więcej, sam z siebie człowiek nie może zdobyć się nawet na jedną myśl wysługującą przyszłe zbawienie.

2Ko 3:6 Paweł odpowiada w ten sposób na pytanie postawione nieco wcześniej. Kto może sprawić, że zwykły śmiertelny człowiek staje się sługą Nowego Przymierza? Otóż sprawia to jedynie sam Bóg, Nowe Przymierze zaś jest tu nazwane Przymierzem Ducha, Przymierzem, które ożywia – w przeciwieństwie do Starego Przymierza, które było Przymierzem bezdusznej, martwej litery. Chodzi tu o myśl, że Prawo starotestamentowe nakładało na człowieka mnóstwo obowiązków, nie dając mu sił do ich wypełnienia. Nie dochowując przepisów Prawa, człowiek popełnia grzechy, pozbawiając się w ten sposób duchowego życia. Inaczej Przymierze Nowe. To Przymierze jest rzeczywistym źródłem nowego życia. Niesie ze sobą również wiele nakazów i zakazów, lecz równocześnie daje możność ich wypełnienia. Poza tym antyteza: litera – Duch nawiązuje również do liter, którymi było wyryte na kamiennych tablicach Stare Prawo. Równocześnie stanowi też aluzję do Ducha Świętego, będącego w NT podmiotem działania w ludziach cieszących się przywilejem przybrania za dzieci Boże. Tak więc Stare Przymierze pod wieloma względami jest uboższe, mniej doniosłe niż Nowe Przymierze.

2Ko 3:7–8 Stwierdziwszy wyższość Nowego Przymierza nad Starym, Apostoł przechodzi do porównania posługi Starego Przymierza z posługą Przymierza Nowego. Ze względu na skutki spowodowane Prawem Starym posługa starotestamentowa jest nazywana posługiwaniem śmierci, natomiast pracę apostolską NT określa się mianem posługi sprawiedliwości. Mimo wspomnianych już niedoskonałości posługi Starego Przymierza dokonywała się ona w chwale. Była to jednak chwała przemijająca, podobna do blasku oświetlającego twarz Mojżesza zstępującego z góry Synaj po otrzymaniu dwu tablic z dziesięciu przykazaniami (por. Wjs 34:29–35). Ponieważ blask ów znikał powoli z oblicza Mojżesza – co dla zebranych u stóp góry Izraelitów mogło być powodem do zgorszenia – było ono zakryte. Ludzie nie mogli bowiem patrzeć wprost na olśniewającą twarz Mojżesza zstępującego z góry.

2Ko 3:9 Wniosek ten streszcza dość typową dla Pawła argumentację. Sam zdrowy rozsądek domaga się tego, by ufać, że posługa sprawiedliwości godna jest większej zapłaty niż posługiwanie temu, co nie dawało usprawiedliwienia.

2Ko 3:10–11 Paweł nie zaprzecza, że posługę Prawu starotestamentowemu też opromieniał swoisty blask i chwała. Jakaż jednak była to skromna chwała w porównaniu z dostojeństwem posługi nowotestamentowej. ST spełniwszy swoją rolę, został wyraźnie przyćmiony chwałą nowej ekonomii zbawienia. Te dwie ekonomie zbawienia mają się do siebie tak, jak to, co przemijające, do tego, co trwałe i niezmienne.

2Ko 3:12–13 Ukazawszy bezwzględną wyższość posługi nowotestamentowej nad posługą Mojżesza, przystępuje Paweł do wysnucia praktycznych wniosków. Przede wszystkim, mając pewność, że to, co głosi, posiada już charakter definitywny, niezmienny, może Paweł występować z całą otwartością, śmiało, niczego nie zatajając, niczego się nie obawiając. Zresztą na podobną śmiałość będą mogli odtąd zdobywać się wszyscy chrześcijanie (por. Efz 3:12; Heb 4:16). Nawiązując jeszcze raz do ST, Paweł podaje niedwuznaczną egzegezę faktu zasłaniania sobie oblicza przez Mojżesza. Otóż schodząc z góry Synaj Mojżesz zakrywał swoje oblicze dlatego, żeby zebrani u stóp góry Izraelici nie widzieli, jak znika z jego oblicza blask, którym był okryty podczas rozmowy z Bogiem. Najwyraźniej obawiał się tego, by ludzie nie dostrzegli powrotu jego twarzy do codziennego wyglądu, bo wówczas mogliby pomyśleć, że podobnie tymczasowy, przejściowy charakter będzie posiadać Prawo, które Mojżesz miał im ogłosić.

2Ko 3:14–16 Mimo zupełnie otwartego, wyraźnego nauczania apostołów, Żydzi nie chcą dostrzec bezpowrotnego przeminięcia starej ekonomii zbawienia. Księgi ST są dla nich ciągle zakryte. Nie umieją i pewnie też nie chcą zdobyć się na ich właściwe odczytanie. Nie chcą zrozumieć, że cały ST jest również zorientowany na osobę Chrystusa. I jak kiedyś z woli Bożej zasłona okrywała oblicze Mojżesza, tak teraz Żydzi – tylko że sami, dobrowolnie przesłonili sobie niejako i oczy, i serce i nie chcą widzieć ani odczuwać tego wszystkiego, czego dokonał Chrystus. Jednakże ile razy ktoś spośród owych Żydów, dobrowolnie zaślepionych i zatwardziałych, zwróci się do Pana, wtedy natychmiast opada zasłona z jego oczu, tak jak z oblicza Mojżesza, kiedy po rozmowie z ludźmi zwracał się znów do Boga, by Go oglądać twarzą w twarz. W Rz 11:25 sytuację owego zwrócenia się Izraela do Pana Apostoł przewiduje bardzo wyraźnie: zatwardziałość dotknęła tylko część Izraela aż do czasu, gdy wejdzie [do Kościoła] pełnia pogan. I tak cały Izrael będzie zbawiony (Rz 11:25 n). Oczywiście nikt nie może powiedzieć, kiedy to nastąpi.

2Ko 3:17 Po dzień dzisiejszy nie ma wśród egzegetów zgodności co do tego, jak należy rozumieć zwrot Pan zaś – to Duch. Każdy przekład tego tekstu z oryginału na jakiś język nowożytny jest równocześnie praktycznym zastosowaniem pewnego rozwiązania, wskutek czego trudność dotycząca treści owego tekstu jest mało widoczna.

W rzeczywistości bowiem termin „Duch” może w tym zdaniu pełnić rolę podmiotu lub orzecznika. Inne zdania „Pan to Duch” nadają sens: „Panem” z opisu Wjs 34:33 nn jest „Duch Święty”. Gdyby przyjąć, że „Duch” jest podmiotem, wówczas zdanie „Duch jest Panem” albo wyrażałoby ideę absolutnego nieskrępowania Ducha w Jego działaniu, albo równałoby się stwierdzeniu, że Duch jest Bogiem, bo grecki termin Kύριoς w Septuagincie np. najczęściej wyraża ideę Bóstwa. Inni zdaniu „Pan to Duch” nadają sens: „Panem z opisu Wjs 34:33 nn jest Duch Święty”. Gdyby zaś przypisać terminowi „Duch” rolę orzecznika, to wówczas zdanie „Pan jest Duchem” odnosiłoby się do Chrystusa – bo On jest nazywany w NT Panem – i wyrażałoby myśl, że wszystko, co wnosi Chrystus, z całym swoim programem moralno-społecznym, znajduje się w sferze Ducha. Może też byłaby to aluzja do swoistego przejęcia przez Syna funkcji Ducha w dziele uświęcenia człowieka. Chrystus jest Duchem ożywiającym (1Ko 15:45), gdyż po swoim zmartwychwstaniu zlewa na wiernych dary Ducha Świętego. Można też powiedzieć, że istnieje pewna jednoznaczność obecności Chrystusa i Ducha Świętego. Kto bowiem posiada dary Ducha Świętego, ten również żyje w Chrystusie, a Chrystus w nim. Otóż Paweł poucza swoich wiernych, że temu, kto zwraca się do Pana, opada z jego serca zasłona, bo Pan jest siłą ożywczą, wyzwalającą człowieka z więzów prawa, śmierci i grzechu (por. Rz 5–8).

2Ko 3:18 A oto szczęście tych, którzy zwracają się do Pana. Każdy chrześcijanin przez łaskę chrztu św. otrzymuje coś z majestatu i blasku samego Boga. Chwałę tę, zdaniem Pawła, można również dostrzec na obliczach chrześcijan. Ludzie Bogiem żyjący przedstawiają jakby żywy obraz Boga. W ten sposób właśnie stopniowo, lecz coraz widoczniej, przechodząc z jednej światłości w drugą, dokonuje się „przemiana” chrześcijanina w Chrystusa. Autorem tego procesu jest Pan, zwany – jak już wiemy – Duchem ożywiającym lub wprost – Pan Duch Święty.

2Ko 4:1 Postępowanie Pawła odpowiada w pełni jego wypowiedzi o blasku nowej ekonomii oraz o majestacie nauczania apostolskiego. Równocześnie jednak jest Paweł świadom, że wszystko, czym jest, zawdzięcza nie

własnym talentom, lecz miłosierdziu Bożemu. Jest apostołem z miłosierdzia Bożego. Jest też przekonany, że owo miłosierdzie nigdy go nie opuści, i dlatego nie upada na duchu.

2Ko 4:2 Z drugiej strony z całą słusznością może Paweł powiedzieć, że ma czyste i spokojne sumienie. Jego postępowanie w niczym nie przypomina machinacji różnych pseudoapostołów, którzy m.in. sądzili, że wśród prawd Ewangelii były rzeczy hańbiące, i dlatego fałszowali naukę Chrystusa, żeby nie dopuścić do rzekomego zgorszenia maluczkich. Tak więc od obrony przeszedł Paweł niepostrzeżenie do ataku.

2Ko 4:3–4 Czyniono Pawłowi najprawdopodobniej zarzut, że jego nauka jest niejasna, tajemnicza, niezrozumiała. Otóż Paweł uznaje tę możliwość. Taka może być rzeczywiście jego Ewangelia, ale tylko dla ludzi, którzy się na jej treść odpowiednio uodpornili, którzy świadomie i dobrowolnie sami zeszli na drogę zatracenia. Powód niejasności nie znajduje się ani w samej Ewangelii, ani w sposobie jej głoszenia przez Pawła, lecz tylko i jedynie w umysłach i sercach złych ludzi. Kogokolwiek zaś nie zaślepił bóg tego świata – szatan – ten wprost nie może nie zrozumieć Ewangelii, której treścią jest Jezus, będący obrazem, czyli objawieniem Boga. Dlatego Chrystus sam powiedział: Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca (Jan 14:9).

2Ko 4:5 Jedna spośród wielu różnic między nauczaniem Pawła a postępowaniem jego przeciwników polega na tym, że Paweł nie głosi samego siebie. Stąd pochodzi nie tylko obrona, lecz także i atak. Byli bowiem w Koryncie tacy, którzy głosili nie Chrystusa, lecz samych siebie. Poza tym byli też, jak się zdaje, nauczyciele, którzy nauczając czuli się absolutnymi panami nauczanych i dawali im to niejednokrotnie dość boleśnie odczuć. Inaczej Paweł. On uważa się za sługę wszystkich wiernych. Czyż mogło zresztą być inaczej, skoro i Chrystus przyszedł również, by wszystkim służyć (por. Mar 10:45; Flp 2:4–8). Nie wykluczone, że w ten sposób właśnie wykazuje Paweł niesłuszność posądzania go o zarozumiałość i pychę.

2Ko 4:6 Stwierdzenie, że Jezus Chrystus jest obrazem chwały Boga samego, nasunęło Pawłowi spostrzeżenie co do przejawów Bożej chwały, najpierw we wszystkich stworzeniach w momencie powoływania ich do istnienia, a potem w sercach ludzi, opowiadających się przez wiarę po stronie Chrystusa. Możliwe, że w tym momencie właśnie myślał Paweł o swoim nawróceniu pod Damaszkiem, kiedy to aż oślepił go blask Chrystusa (por. Dz 9:3; Gal 1:15 n). Znów zdaje się chodzi o to, żeby wyznać Koryntianom z całą pokorą, iż wiara Pawła jest dziełem zawsze tego samego Boga.

2Ko 4:7 Wywody o godności apostolatu, choć dotyczyły wszelkiej posługi nowotestamentalnej, stanowiły także pośrednio odpowiedź na posądzenia Pawła o zarozumiałość i arogancję w obcowaniu z ludźmi. Obecnie przystępuje Apostoł wprost do sprawy zarzutów, które odpiera jakby dwoma etapami. Mówi najpierw o utrapieniach i o cierpliwości, z jaką znosił cierpienia, byle tylko podobać się Chrystusowi, bo jedynie od Niego spodziewa się zapłaty. Następnie zaś zapewnia, że miłość była głównym motorem skłaniającym go do głoszenia Ewangelii i do znoszenia wszystkich przeciwności apostolskiego życia. Wielkość i wartość posłannictwa apostolskiego przyrównuje Paweł do cennego skarbu, znajdującego się w kruchym, glinianym naczyniu. Wartości tego skarbu nikt nie może oszacować ani nawet dojrzeć, gdy przypatruje się samemu naczyniu. Wskutek takiego stanu rzeczy apostoł, świadom swych przyrodzonych słabości, niczego nie może przypisywać sobie samemu, a inni również nie sądzą, by mógł dokonać czegoś człowiek tak ułomny.

2Ko 4:8–9 Gdyby człowiek był skazany tylko na własne siły, dawno już załamałby się pod naporem cierpień i przeróżnych trudności. Nawet wtedy gdy już jest powalony na ziemię i pozornie pokonany, znów jednak podnosi się, by stawić czoło nowym trudnościom.

2Ko 4:10–11 Owe konania Jezusa, które Paweł nosi w swym ciele, to nie są, jak czasem sądzono, blizny w rodzaju stygmatów, lecz ustawiczne cierpienia, stwarzające nawet niebezpieczeństwo śmierci; Apostoł ciągle jakby umiera. W ten sposób głoszoną przez siebie naukę o męce i śmierci Jezusa potwierdza każdego dnia na nowo przykładem własnego życia. Wszystko to – zgodnie ze słowami samego Chrystusa – było konieczne do osiągnięcia życia wiecznego. Kto chce żyć, musi dnia każdego współumierać z Chrystusem (por. Mar 8:34; Rz 8:17; Flp 3:10). Poza tym w ten sposób najdosadniej i najwyraźniej odtwarza człowiek własnym życiem pełne cierpień i samozaparcia życie Jezusa.

2Ko 4:12–13 Posługa apostolska – zdaje się twierdzić Paweł – ma tylko wtedy sens i osiąga zamierzony cel, gdy jest związana z cierpieniem, bo życie wiernych musi kiełkować i wzrastać na ustawicznym obumieraniu apostołów. I tylko tak pojęty apostolat ma charakter ofiary, którą apostoł – jako kapłan – składa ze swego życia za wiernych (por. Jan 12:24 n). Ostatecznym motorem wszelkiej pracy każdego apostoła jest jego wiara. Apostołowanie jest rozdzielaniem tego, co człowiek najpierw sam przeżył we własnym wnętrzu. Tak zresztą było już w ST, co Paweł w tym wierszu przypomina.

2Ko 4:14–15 Przedmiotem zaś wiary są nie tylko treści prawd głoszonych przez apostoła, lecz także przyszłe zmartwychwstanie. Wiara w owo współzmartwychwstanie z Chrystusem jest prostym następstwem przekonania o zjednoczeniu z Chrystusem przez Jego cierpienia – prawda, którą Paweł wiele razy przypomina, zwłaszcza w listach wielkich (por. także Kol 1:22). Lecz Paweł, jak przystało na prawdziwego apostoła, nigdy nie oddziela swojej – zwłaszcza szczęśliwej przyszłości – od losów wspólnoty. Ma więc niezłomną nadzieję, że razem z nim wszyscy zmartwychwskrzeszeni Koryntianie będą kiedyś uczestniczyć w ostatecznym tryumfie Chrystusa. Dopóki jednak przebywa w ciele na ziemi, wszystko czyni, aby z jego posługiwania było więcej chwały Bożej, aby ludzie jego pieczy powierzeni – w tym wypadku Koryntianie – byli pełni łaski i wdzięczności dla Boga.

2Ko 4:16 Określenie człowiek wewnętrzny pojawia się w listach Pawła kilkakrotnie (por. np. Rz 7:22; Efz 3:16) i oznacza człowieka odkupionego, całą jego duchową sferę stanowiącą miejsce zamieszkania Boga; to, co w człowieku niezniszczalne, co decyduje o jego wartości autentycznej. Człowiek odnawiający się, wewnętrzny – to rodzący się w nas ciągle na nowo przez wiarę i miłość Chrystus, wskutek czego cały człowiek jest jakby stworzony na nowo, staje się nowy (por. Kol 3:10). Możliwe, że wyrażenie człowiek wewnętrzny zaczerpnął Paweł z filozofii greckiej – zwłaszcza popularnej – gdzie służyło ono do określenia tzw. rozumnej części duszy ludzkiej (pars rationalis animae) w odróżnieniu od części zmysłowej, którą nazywano również człowiekiem zewnętrznym (homo externus). Wyrażenia człowiek zewnętrzny poza tym tekstem nigdzie u Pawła nie spotykamy. W ten właśnie sposób określa Apostoł człowieka według jego czysto ludzkich, zewnętrznych jakości, przy czym, choć nie muszą to być cechy tylko ujemne, są one na pewno zniszczalne, przemijające, nietrwałe.

2Ko 4:17–18 Dwuwiersz ten, ukazujący dysproporcje pomiędzy doczesnymi cierpieniami a bezmiarem przyszłej chwały – pierwsze się skończą, drugie nigdy nie przeminą – ma być pokrzepieniem nie tylko dla Pawła i innych głosicieli Ewangelii, lecz także dla wszystkich wyznawców Chrystusa.

2Ko 5:1 Wzmianka o przyszłym współzmartwychwstaniu z wiernymi Koryntu obudziła w Pawle tęsknotę za przyszłym życiem. Swoje życie doczesne przyrównuje do przebywania w namiocie uczynionym ludzką ręką, zwijanym i przenoszonym na inne miejsce, gdy nadchodzą czas i potrzeba. Temu sposobowi bytowania przeciwstawia Paweł życie wieczne, tj. przebywanie w mieszkaniu otrzymanym od Boga, w domu nie ręką ludzką uczynionym, a zatem niezniszczalnym, trwałym.

2Ko 5:2–4 Paweł pragnie jak najrychlej przejść do owego niebieskiego mieszkania, lecz równocześnie nie chciałby być pozbawiony doczesnego przybytku, co więcej, bardzo zależy mu na tym, by dożyć dnia paruzji. Posługując się innym obrazem – chciałby przywdziać niejako na wierzch, na szatę doczesnego ciała, to drugie, nowe, niezniszczalne odzienie, żeby ani przez chwilę nie być nagim. Nawiązuje tu Paweł mimo woli do przeświadczenia nie tyle może pogańskiego, ile raczej judaistycznego, że człowiek umarły może być przyrównany do człowieka nagiego. Tak więc pragnie Paweł, aby to, co śmiertelne, czyli jego doczesne, ziemskie ciało, przyodziało się w to, co nieśmiertelne, czyli w ciało niebieskie.

2Ko 5:5 Paweł jest przekonany, że to tkwiące w człowieku pragnienie będzie spełnione. Bóg na pewno przemieni nasze ciała i obdarzy nas pełnią tego, czego zadatek już posiadamy w postaci darów Ducha Świętego. Ten „zadatek Ducha Świętego” już zresztą działa w nas, dokonując stopniowej spirytualizacji ludzi wiary. Proces ów będzie trwał aż do czasu zmartwychwskrzeszenia i wyniesienia do chwały także ludzkiego ciała (Rz 8:11; Rz 8:14; Rz 8:23).

2Ko 5:6–8 Dopóki człowiek pozostaje na ziemi – bo Paweł przemawia tu chyba w imieniu wszystkich chrześcijan – ale trwa w wierze, jest podobny do pielgrzyma, który z daleka tylko ogląda Pana. Oglądanie Boga twarzą w twarz nie jest bowiem możliwe, jak długo pozostajemy w ciele. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś twarzą w twarz (1Ko 13:12). Chęć jak najrychlejszego bezpośredniego oglądania Boga każe chrześcijaninowi pragnąć wyjścia z tego ciała, by zawsze być już tylko z Panem (por. 1Ts 4:17).

2Ko 5:9–10 Jeżeli poważnie liczymy na owo chwalebne spotkanie się z Panem i pozostawanie z Nim na zawsze, to musimy tak żyć, by sobie na to zasłużyć; musimy ciągle troszczyć się o to, by się Mu podobać. Zresztą jest jeszcze inna racja, która powinna nas skłaniać do takiego postępowania, mianowicie obawa przed ewentualnym gniewem Bożym. Każdy bowiem otrzyma zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre.

2Ko 5:11–13 Opowiedziawszy już o tym, co musiał znieść wypełniając swe apostolskie posłannictwo, z kolei będzie Paweł mówił – nie po raz pierwszy zresztą – o miłości, która jest ostatecznym motorem apostolskiego poświęcenia. Nim jednak przystąpi do tego tematu, zamierza bronić swego apostolskiego autorytetu, najpierw więc przedstawi cel owej apologii. Otóż chodzi mu o wykazanie swojej szczerości nie przed Bogiem, lecz przed ludźmi. Przypuszcza bowiem, że niektórzy z nich po prostu nie dostrzegają jego prostolinijności. Chce zatem wszystkich o niej zapewnić. Nie pragnie jednak szukać względów lub przechwalać się przed Koryntianami. Nie chce przecież

stawać do współzawodnictwa z pseudoapostołami korynckimi, którzy tak chętnie uciekali się do przechwałek i pochlebstw, pozbawionych jakiegokolwiek pokrycia w rzeczywistości. Pawłowi zależy po prostu na tym, żeby dać Koryntianom również podstawy do chlubienia się choć trochę osobą ich Apostoła, żeby potrafili przeciwstawić się tym, którzy będą go szkalować. Jeżeli to, co za chwilę powie, będzie zakrawało na niedorzeczność, niechże wiedzą Koryntianie, że to dla nich zupełnie świadomie i dobrowolnie popełnia owo szaleństwo.

2Ko 5:14–15 Do właściwego przeżycia powołania apostolskiego należy dogłębne przejęcie się prawdą o zbawczej śmierci Chrystusa. Powołanie Pawła i jego posługa apostolska są ściśle powiązane z dziełem odkupienia człowieka. Wśród wypowiedzi potwierdzających to spostrzeżenie na szczególną uwagę zasługuje 2Ko 5:14–21. Dwuwiersz 2Ko 5:14–15, powiązany z kontekstem poprzedzającym za pomocą partykuły albowiem, ma charakter wyjaśnienia złożonego z dwu elementów: negatywnego (2Ko 5:14) i pozytywnego (2Ko 5:15). W związku z kontekstem następnym warto zanotować to, że w. 16 rozwija myśl wyrażoną w 2Ko 5:14, a temat 2Ko 5:15 jest na nowo podjęty w 2Ko 5:18–21. Brak w niektórych rękopisach całego zdania jeden umarł za wszystkich jest łatwo wytłumaczalnym błędem przeskoku (homoioteleuton) do 2Ko 5:15, gdzie znajduje się zwrot podobnie brzmiący: za nich umarł.

Owo „przynaglenie”, zgodnie ze znaczeniem użytego tu greckiego czasownika, posiada charakter prawie fizycznego nacisku, który nie pozwalał Pawłowi tkwić długo w jednym miejscu, który zmuszał do aż trzykrotnego podejmowania uciążliwych wypraw misyjnych. Wzmiankowana zaś w tym wierszu miłość, będąca podmiotem owego nacisku, to nie tyle miłość Pawła do Chrystusa, ile raczej miłość Chrystusa do ludzi, ujawniona w sposób szczególny na krzyżu. To po prostu męka i śmierć Jezusa. Sama decyzja głoszenia Ewangelii zdaje się tkwić w treści przekonania, że jeden umarł za wszystkich. Wniosek stąd wyprowadzony – to wszyscy pomarli – jest zarazem wskazaniem odpowiedzi, na jaką winien zdobyć się człowiek medytujący nad śmiercią Jezusa. Przedmiot rozważań Apostoła stanowi niewątpliwie zdanie: Jeden umarł za wszystkich. Występujący w tym zdaniu, podobnie jak i w innych tego rodzaju stwierdzeniach soteriologicznych, przyimek za wyznacza do pewnego stopnia interpretację całej nauki Pawła o odkupieniu. Przyimek ten oznacza, jak wskazuje w większości wypadków kontekst, na czyjąś korzyść, dla czyjegoś dobra, a nie „na miejsce kogoś”. Inaczej mówiąc, mamy tu do czynienia z ideą nie substytucji, lecz solidarności. Gdyby ktoś chciał koniecznie pozostawać przy kategoriach substytucyjnych, to pamiętać winien, że chodzi tu nie o jakieś czysto karno-jurydyczne zastąpienie przewidzianej dla nas kary śmierci śmiercią Chrystusa, lecz o swojego rodzaju zamianę naszej niemożności kochania na nieskończoną miłość i posłuszeństwo zbawcze Chrystusa. Siła wyrażenia Jeden za wszystkich zasięgiem swym obejmuje całą przeszłość i przyszłość, wyrażając równocześnie, jak rzadko który tekst nowotestamentowy, uniwersalizm odkupienia. Śmierć Chrystusa dosięga wszystkich ludzi, mimo że nie wszyscy chcą sobie przyswoić jej skutki. Cel śmierci Jezusa jest tak przedstawiony, że stanowi nie tyle suche stwierdzenie, ile raczej zachętę do życia pozbawionego wszelkiej miłości własnej, wszelkiego egoizmu. Jeżeli poprzednie życie było symbolem grzechu, to ten nowy rodzaj egzystencji można by określić mianem „pozostawania w Chrystusie”. Cechą zasadniczą miłości Chrystusa jest w tym tekście jej zaborczy charakter. Wskutek miłości pochodzącej z góry człowiek jest niejako własnością Boga. Miłość kazała Chrystusowi oddać się za nas bez reszty, miłość nasza do Chrystusa domaga się z kolei tego, abyśmy się Jemu całkowicie oddali.

2Ko 5:16 Słowa jeśli nawet według ciała poznaliśmy Chrystusa wcale nie stanowią dowodu na to, że Paweł znał osobiście Jezusa przed Jego śmiercią. Apostoł przyznaje raczej, że kiedyś patrzył na Chrystusa w sposób tylko ludzki i widział w Nim tylko człowieka. Otóż od chwili swego nawrócenia patrzy na Jezusa w zupełnie inny, już nie tylko ludzki sposób, lecz przede wszystkim przez pryzmat Jego zbawczego dzieła.

2Ko 5:17 Z nowym spojrzeniem na Chrystusa kojarzy się Apostołowi idea zupełnie nowego istnienia, bo człowiek, który sobie przyswoił przez chrzest owoce zbawczej męki Jezusa, staje się nowym stworzeniem, poczyna istnieć w nowy sposób; tracąc całkowicie kontakt z przeszłością (por. Gal 2:20; Rz 6:6; Rz 6:11).

2Ko 5:18–20 Oto, czym jest dla Pawła posługa apostolska: jest otrzymanym od Boga samego urzędem jednania ludzkości ze Stwórcą. Nigdzie poza pismami Pawła nie znajdujemy w NT podobnej definicji kapłaństwa. Jest ono prostym przedłużeniem zbawczego dzieła Jezusa. Zgodnie z założeniami teologii Pawła cała inicjatywa zbawienia spoczywa w rękach Ojca. Dzieło zbawienia dokonuje się przez Chrystusa. Administrowanie zaś, czyli rozdzielanie owoców zbawienia, zostało powierzone apostołom: dał im posługę jednania. Próbując z kolei wyjaśnić, na czym polega istota pojednania Boga z człowiekiem, zauważymy na wstępie, że w Bogu nie dokonuje się żadna zmiana wskutek grzechów popełnionych przez ludzi. Pan Bóg nie zamienia swej miłości na taki gniew, który każe się odwrócić od ludzi. Bóg zawsze darzy ich jednakową miłością. Lecz miłość owa nie dosięga człowieka, gdyż właśnie w nim, w człowieku, grzech dokonał bardzo zasadniczej zmiany: człowiek stał się nieczuły na działanie Bożej miłości. Trzeba go więc ponownie uwrażliwić, odwrócić twarzą do Boga, pojednać z Bogiem. Proces ten dokonuje się właśnie przy współudziale specjalnie do tego powołanych ludzi, ludzi piastujących posługę jednania. Zmiana

następuje więc – zgodnie z nawoływaniem Pawła: W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem – tylko i wyłącznie w człowieku, a nie w Bogu. Czy jest coś nowego w stosunku do katechezy synoptycznej w owym związku apostolatu z dziełem odkupienia ludzkości? W zasadzie nie. Powołani przez Jezusa uczniowie też po to tylko zostawali przy boku Mistrza, aby mogli być potem posłani na nauczanie i aby przynosili ulgę cierpiącym. Nie było to jednak w pełni soteriologiczne spojrzenie na apostolską misję Dwunastu. W katechezie ewangelijnej nie ma bowiem jeszcze teologicznej świadomości apostolatu, nie ma refleksji nad tym, ku czemu zmierza apostolska posługa.

Występowanie w imieniu samego Boga jest drugim z kolei źródłem zaszczytnego charakteru apostolstwa nowotestamentowego. Nie tylko o sobie samym, ale o wszystkich, którzy głoszą Ewangelię, powie Paweł: w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień… W imię Chrystusa prosimy. Nieco dalej w tym samym liście czytamy: Usiłujecie bowiem doświadczać Chrystusa, który przeze mnie przemawia (2Ko 13:3). Albo gdzie indziej: oręż bojowania naszego nie jest z ciała, lecz posiada od Boga moc burzenia twierdz warownych (2Ko 10:4). Zresztą o całej swej mowie i nauczaniu powiedział Paweł, że nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej (1Ko 2:4 n).

Tak więc Paweł daje tu dowód pełnego zrozumienia słów wypowiedzianych kiedyś przez Jezusa: Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi (Łk 10:16). Na innym miejscu powie Paweł, że każdy apostoł jest szafarzem tajemnic Bożych (1Ko 4:1). Co to znaczy szafować tajemnicami Bożymi? O jakie chodzi tu tajemnice? Otóż tajemnice owe, to nie tylko plany zbawienia świata, Boże tajniki, lecz to także w pewnym sensie synonimy naszych sakramentów i wszystkich środków, przy pomocy których łaska ma spływać na ludzi.

Całkowitą bezgrzeszność Jezusa wyrażają słowa: który nie znał grzechu, będące prawdopodobną aluzją do starotestamentowego czasownika jada, który gdy jest zaprzeczony, wyklucza wszelką aprobatę i doznanie grzechu.

2Ko 5:21 Niektórzy twierdzą, że w słowach: „Chrystus grzechem za nas” kryje się pewna aluzja do pojmowania śmierci Chrystusa jako ofiary za grzechy (hebr. ašam, chatta’t). Zdaje się jednak, że chodzi tu raczej o wszystkie owe warunki ziemskie, w jakie wszedł Chrystus przyjmując na siebie ciało podobne do naszego grzesznego ciała, zwłaszcza gdy chodzi o zdolność odczuwania wszelkiego cierpienia. Celem zejścia Chrystusa aż do takiego stanu poniżenia było udzielenie nam sprawiedliwości Bożej. Jak Chrystus zstępując do ludzi stał się – z woli Ojca – grzechem, tak też i ludzie, wskutek specjalnego powiązania z Chrystusem wcielonym, umarłym i zmartwychwstałym, zostali umieszczeni niejako w sferze sprawiedliwości Bożej w Chrystusie Jezusie. Jednakże gdy Chrystus, mimo kontaktu z grzeszną ludzkością, nie utracił nic ze swej niewinności, to ludzie przez zjednoczenie się z Chrystusem posiedli rzeczywistą sprawiedliwość.

Zbierając razem wszystkie wypowiedzi Pawła o jego powołaniu do godności apostoła, widzimy, że o tyle w misji swej widzi Paweł sens, o ile wiąże się ona z dziełem odkupienia. Nie dziwi nas przeto, że przemawiając po raz ostatni do prezbiterów-biskupów Azji Mniejszej użyje takiego oto wyrażenia: Uważajcie na samych siebie i na całe stado, w którym Duch Święty ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga, który On nabył własną krwią (Dz 20:28).

2Ko 6:1 Nie po raz pierwszy już czytamy pochlebne świadectwa Pawła o samym sobie. Wiemy, że Apostoł nie wypowiada tego rodzaju słów dla zdobycia próżnej chwały. Dobro duchowe Koryntian zmusza go do tego pochlebstwa. Nie chce bowiem, by Koryntianie sądzili, że ten, który ich nauczał Ewangelii, jest pośledniejszy od innych apostołów albo równy swoim konkurentom, pseudoapostołom.

Mimo że wyrwany z niewoli grzechu, chrześcijanin musi ustawicznie czuwać, aby ponownie w nią nie popaść. Takie są warunki, w których łaska może wydawać owoce. Inaczej będzie przyjęta na próżno. Apostoł ma obowiązek i w tym dziele przychodzić ludziom z pomocą. Jego praca nie kończy się w chwili nawrócenia tych, którym opowiadał Chrystusa. Współpracując z Chrystusem, w dalszym ciągu napomina ludzi. Przedmiotem jego pouczeń jest w tej chwili pragnienie, aby łaska Boża nie była przyjmowana na próżno. Paweł ciągle jeszcze lęka się o Koryntian. Wie, jak są zmienni i jak głęboko było wśród nich zakorzenione pogaństwo.

2Ko 6:2 Cytując proroctwo Izajasza (Izj 49:8) Paweł czuje się, jak ów Sługa Cierpiący, narzędziem użytym przez Boga do odkupienia całej ludzkości. To, co było kiedyś przepowiedziane przez Izajasza, wypełnia się teraz w życiu i działalności Jezusa. Według teologicznej historiozofii św. Pawła dzieje ludzkości poprzedzające przyjście Chrystusa – to czas grzechu i śmierci. Po owych dniach nastąpi zapoczątkowany wcieleniem Chrystusa czas miłosierdzia i zbawienia. Nowa epoka skończy się w chwili ponownego przyjścia Jezusa. Czas upragniony, dzień zbawienia – to właśnie epoka, w której żyjemy. Ponieważ nikt nie wie, kiedy przyjdzie Pan sądzić żywych i umarłych, dlatego

wszyscy winniśmy jak najstaranniej wykorzystywać dni przeznaczone na przygotowanie sobie zbawienia wiecznego. Oto jak Paweł zachęca adresatów do wzmożenia wysiłków.

2Ko 6:3 Od upomnień, które dotyczą wiernych, niepostrzeżenie przechodzi do siebie samego i do pracy innych apostołów. Zawsze bardzo troszczył się o to, aby jego praca i życie nie były dla nikogo powodem do zgorszenia. Pragnie nauczać nie tylko słowem. Niech ludzie widzą w nim żywy przykład prawdziwej troski o zbawienie. Niech go nie potępiają, lecz z całą gorliwości naśladują. On zaś we wszystkim, cokolwiek znieść mu w życiu wypadnie, chce być tylko sługą Bożym. Następuje długa lista apostolskich doświadczeń Pawła. Wszystkie znosił z cierpliwością, świadom tego, co napisze: ze swej strony dopełniam niedostatki udręk Chrystusa w moim ciele dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1:24).

2Ko 6:4 Te trzy rodzaje ogólnie tylko wymienionych cierpień – utrapienia, potrzeby, uciski – mogły być spowodowane albo przez złych ludzi, albo przez różne przeciwności natury.

2Ko 6:5 Paweł coraz bardziej szczegółowo i coraz konkretniej nawiązuje do własnego życia. Wystarczy prześledzić starannie dzieje jego trzech wypraw misyjnych, żeby odnaleźć liczne przykłady wyżej wspomnianych cierpień.

2Ko 6:6 Czystość, o której tu mowa, nie ogranicza się jedynie do wierności szóstemu przykazaniu. Chodzi tu o nieskalaność intencji i czynów, o nienaganność i prawość całego życia. Umiejętność polega na teoretycznym poznaniu i praktycznym wprowadzaniu w życie zasad Ewangelii (por. 1Ko 14:6; Rz 15:14). Wielkoduszność jest cnotą, dzięki której możemy znosić w imię wyższego dobra wyrządzone nam krzywdy. Łagodność zaś według Pawła to najpiękniejszy przymiot ludzkiego serca. Objawami Ducha Świętego są tu nazwane nadprzyrodzone dary, dzięki którym Paweł nie tylko otrzymywał specjalne światło z góry, lecz także dokonywał rzeczy wprost cudownych. Miłość nieobłudną przeciwstawia Apostoł obłudnej, która stanowi chyba najbardziej odrażającą karykaturę cnoty. Inaczej nazwana po prostu hipokryzją, była często potępiana przez Chrystusa (por. np. Mat 23:23; Mat 23:25; Mat 23:27; Mat 23:29).

2Ko 6:7 Głoszenie prawdy – to po prostu opowiadanie Dobrej Nowiny, za moc zaś Bożą trzeba chyba uznać wspominane przez Pawła znaki i cuda (por. 2Ko 12:12). Apostoł bardzo chętnie przyrównuje swoją posługę do żołnierskich zmagań (por. Rz 6:13; Rz 13:12; Efz 6:13 n). Oręż, którym żołnierz zwykł posługiwać się lewą ręką, oznaczał broń defensywną, w prawej ręce zaś znajdowała się broń zaczepna. Paweł chce zaznaczyć, że wszystkie środki, jakimi rozporządzał w pokonywaniu trudności życiowych, były spożytkowane do głoszenia Ewangelii. Do tego samego celu wyzyskiwał zarówno to, co ludzie o nim dobrego mówili, jak i to, czym go spotwarzali, a więc zarówno dobrą sławę, jak i zniesławienie, tj. oszczerstwa.

2Ko 6:8–9 Apostoł i jego życie – to jedno pasmo paradoksów. W oczach ludzi – zwłaszcza tych złej woli – uchodzi za zwodziciela, a przecież jest człowiekiem najszczerszej prawdy; na pozór zapomniany od wszystkich, lekceważony na każdym kroku, a jednak jakże dobrze znany. Zdawało się, że życie jego już niejeden raz zanikało lub było bardzo zagrożone, a jednak dotychczas żyje. Ileż razy był torturowany, a jednak zawsze cudownie unikał śmierci.

2Ko 6:10 W pewnym momencie swego życia Paweł umęczony zrozumiał, że gdy przyjdą nań nawet największe cierpienia i smutki, wtedy powinien radować się i chlubić; właśnie w jego słabościach winna mieć swe źródło prawdziwa apostolska radość. Choć sam nie posiadał nic i własnymi rękami zarabiał na chleb codzienny, organizował wielkie akcje charytatywne na rzecz ubogich w Jerozolimie. Niczego nie mając zresztą, posiadał Boga samego, czyli był posiadaczem wszystkiego.

2Ko 6:11–13 Metafora otwartego serca, zaczerpnięta prawdopodobnie z ST (por. np. Ps 119:32), wprowadza znów nastrój serdeczności, choć towarzyszą jej pewne wymówki, że serce Koryntian nie jest dla Pawła otwarte zbyt szeroko. Aluzja to do nieporządków, swarów, nadużyć wewnątrzkościelnych, które pośrednio wynikały z braku miłości do Apostoła. Jeżeli bowiem nie z innych pobudek, to przynajmniej ze względu na miłość do Pawła powinni Koryntianie sami sobie okazywać miłość. O tym, że Paweł uważa Koryntian za swoje dzieci, była mowa już w pierwszym liście (1Ko 4:14). Ma on szczególne prawo do ojcostwa względem wiernych tego Kościoła. Zresztą do Galatów również pisał: Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje (Gal 4:19).

2Ko 6:14 Następuje aż sześć pytań retorycznych. W każdym chodzi o stwierdzenie, że nie ma i nie może być żadnej wspólnoty pomiędzy złem i dobrem. O jarzmie chrześcijańskiego życia – obraz zbliżony do metafory wprzęgania się – mówił sam Chrystus (Mat 11:30). Niewierzący, o których tu mowa – to z pewnością nie Żydzi, lecz poganie, co wynika bardzo jednoznacznie z 2Ko 6:16. Niesprawiedliwymi nazywali kiedyś Żydzi posiadający Prawo

tych wszystkich, którzy Prawa nie mieli, czyli nie-Żydów. Lecz w NT sprawiedliwość przybiera zupełnie inny charakter. Posiadają sprawiedliwość ci, którzy przez chrzest przyswoili sobie owoce zbawczego dzieła Jezusa (por. Rz 3:24). Antyteza światło – ciemność należy do częściej spotykanych nie tylko w dokumentach qumrańskich (por. tytuł pisma „Wojna synów światłości z synami ciemności”), lecz także w NT. Światło jest synonimem królestwa Bożego (por. Łk 16:8) lub Chrystusowego (Efz 5:13 n), nad ciemnościami zaś panuje książę ciemności, czyli szatan (por. Efz 6:12; Kol 1:13; Łk 22:53). Ludzie, w zależności od tego, komu się poddają, są albo dziećmi światłości (Efz 5:8; por. Rz 13:12), albo trwają w ciemności i wtedy mogą być nazwani jej dziećmi (1Ts 5:5; por. Jan 2:9; Jan 3:19).

2Ko 6:15 Chrystus sam stwierdzał, że nie ma nic wspólnego między Nim a szatanem, gdy tak zdecydowanie zaraz na początku swej publicznej działalności odpierał wszystkie pokusy szatańskie i gdy przestrzegał przed pełnieniem służby u dwóch panów równocześnie (Mat 6:24; por. Heb 2:14 n; 1Jn 3:10). Nic też chyba nie sprawiało Mu tak wielkiej przykrości jak posądzanie Go o to, że czyniąc cuda jest w zmowie z Belzebubem. Podobnie jak Chrystus i Beliar, tak wykluczają się wzajemnie wiara i niewiara.

2Ko 6:16–17 Wyrażenie świątynia Boga kojarzy się przede wszystkim ze świątynią jerozolimską, której nic i nigdy nie zbezcześciło tak bardzo, jak umieszczenie w jej wnętrzu posągów pogańskich bożków (por. 2Kl 21:7; 2Kl 23:6; Dan 9:27). W NT zaś świątynią Boga jest każda chrześcijańska społeczność, a potem dusza każdego chrześcijanina. Jedno i drugie ujęcie znajduje potwierdzenie w wielu tekstach nowotestamentowych (por. np. 1Ko 3:9; 1Ko 3:16; 1Pt 2:5). Otóż owe wspólnoty chrześcijańskie nie mogą łączyć się w jedno z ludźmi nadal oddającymi cześć pogańskim bożkom. Sprawa była szczególnie aktualna na terenie wspólnoty korynckiej i Paweł poświęcił jej dość dużo miejsca i czasu już w 1Ko (por. np. 1Ko 10:19–22). Jedna z różnic najistotniejszych pomiędzy Bogiem jedynym a bożkami polega na tym, że bożki są martwe, bez życia, gdy tymczasem Bóg nasz jest Bogiem żywym, co Paweł przypominał już w najwcześniejszych swoich pismach (1 Tes 1:9). Następuje formalna mozaika różnych tekstów starotestamentowych, tak dobranych, żeby jeszcze wyraźniej nasuwała się odpowiedź negatywna na wszystkie pytania tworzące kontekst bezpośrednio poprzedzający. I tak okazuje się, że już w ST jest zapowiadana inna – nie tylko w świątyni – obecność Boga wśród Jego ludu. Już w ST były formalne nakazy wystrzegania się bliższych kontaktów z pogaństwem nieczystym, chciwym, bałwochwalczym.

2Ko 6:18 Słowa te wypowiedziane ongiś do Dawida przez Boga ustami proroka Natana o Salomonie (2Sm 7:14) stosuje Paweł teraz do wszystkich chrześcijan, których łączą z Bogiem więzy prawdziwego, zaledwie przeczuwanego przez ST dziecięctwa (por. Rz 8:17; Gal 4:7).

2Ko 7:1 Słusznie zauważa się, iż obecne zakończenie szóstego rozdziału Drugiego Listu do Koryntian jest nie bardzo fortunne. Naturalnym jego zakończeniem zdaje się być raczej w. 1 następnego rozdziału. W ten sposób napomnienia moralne, rozpoczynające się w 2Ko 6:11, stanowiłyby odrębną całość, zamkniętą słowami: Mając tedy te obietnice, najmilsi, oczyszczajmy się od wszelkiej zmazy ciała i ducha. Zakończenie 2 Ko 7:1 we wszystkich prawie kodeksach brzmi „w bojaźni Boga”, lecz według P46 – „w miłości Boga”. Choć to drugie wyrażenie posiada również nie mniej Pawłowy wydźwięk i może nawet jeszcze mocniejsze potwierdzenie w paralelnych tekstach z jego listów, słusznie wszyscy chyba wydawcy NT zatrzymują lekcję w bojaźni Bożej.

Sens wyrażenia „w bojaźni Boga” zależy w pewnym stopniu od znaczenia, jakie posiada zwrot dopełniając uświęcenia. Tłumaczenie całego wyrażenia przez „czyniąc świętość coraz doskonalszą” zdaje się być najwłaściwsze. Został więc opisany w ten sposób proces zdobywania świętości, będącej celem wysiłków ziemskich każdego człowieka. Nasuwa się z kolei pytanie, czy owa bojaźń Boga jest niejako kresem ludzkiej doskonałości, czy raczej może wyrazem pewnej specyficznej atmosfery, w której praca nad doskonaleniem świętości ma się dokonywać. To drugie przypuszczenie wydaje się nam bardziej prawdopodobne, a to z tego względu, iż Paweł ma zwyczaj – jak stwierdzimy w naszych dalszych rozważaniach – nawoływać wiernych, by z obawą i drżeniem zabiegali o zbawienie. Chodzi więc w wyrażeniu bojaźń Boża o ów klimat specjalnego zatroskania i dogłębnego przejęcia się nakazami Boga oraz tym, by nie urazić w niczym Jego nieskończonej miłości. Nie jest to więc timor servilis, lecz bojaźń podyktowana prawdziwą miłością dzieci do Ojca. Taką postawą zapewne najbardziej doskonali się świętość.

2Ko 7:2–4 Jest to konkluzja fragmentu 2Ko 6:11–13, nawiązująca do obrazów, jakie tam występowały. Znów jednak wraca Paweł prawdopodobnie do zarzutów, które mu czyniono: że krzywdzi Koryntian, że ich zwodzi i oszukuje. O tym, jak własnymi rękami pracował, by nie obciążać i nie wyzyskiwać innych, już wielokrotnie była mowa, o swej prostocie i szczerości także już Apostoł zapewniał Koryntian, samego Boga przywołując na świadka. Jeżeli nawet jeszcze raz wypomina Koryntianom ich zastrzeżenia, to nie dlatego, żeby się użalać nad ich niesprawiedliwością, żeby się skarżyć i okazywać swoje niezadowolenie. Wszystko już im przebaczył i znów oni wypełniają jego serce. Znów chlubi się nimi i darzy ich pełnym zaufaniem. Tak więc wszystkie urazy powstałe

między Apostołem a wspólnotą zostały – przynajmniej przez Apostoła – załagodzone. Paweł wyznaje, że ta trudna społeczność dostarcza mu nie tylko smutków i zgryzoty, lecz niekiedy także serdecznej radości i pokrzepienia.

2Ko 7:5–7 Z wieści, które przyniósł Tytus – nie spotkany co prawda w Troadzie, lecz w końcu odnaleziony, cały i zdrów – wynikało, że i wspólnota pragnie również szczerego pojednania z Apostołem. Radość Pawła była więc podwójna: z przybycia Tytusa i z pomyślnych wieści. Lecz ten radosny moment poprzedzały długie dni wypełnione zewnętrzną walką i wewnętrznymi obawami. Autorzy, którzy w 1Ko 2:3 widzieli aluzję do choroby Pawła, podobnie interpretują również wyrażenie zewnątrz walki, wewnątrz obawy w 2Ko 7:5.

Jeżeli mamy prawo sądzić, że zdrowie Pawła było wskutek wytężonej pracy nadszarpnięte, to jednak trudno pogodzić z usposobieniem Apostoła przypuszczenie, że jego troska o zdrowie fizyczne była posunięta do tego stopnia, że aż napełniała go bojaźnią i drżeniem.

Wydaje się, że również i w tym tekście dochodzi do głosu raczej Pawłowa świadomość powierzonej mu misji, mającej zdobyć dla Kościoła mieszkańców Macedonii. Lęk ogarnia Pawła na samą myśl o przyszłości mieszkańców tej krainy, narażonej na zgubne działanie przeciwników Ewangelii. Być może, iż łączyła się z tym wszystkim, choć na pewno w sposób wtórny, troska i o własne życie, narażone przecież ciągle na nowe niebezpieczeństwa.

Owa troska, aż lęk rodząca w związku z niepewnymi losami wspólnoty ewangelizowanej przez Pawła, posiadała charakter wybitnie religijny. Mamy tu znów do czynienia z obawą, której można dać miano: timor salutem praedicantium. Być może, iż źródłem wewnętrznych obaw były także walki, jakie musiał Apostoł prowadzić ze swymi przeciwnikami. Walkę zresztą nie lada stanowiło ciągłe pokonywanie trudności, których katalog podaje Paweł właśnie w Drugim Liście do Koryntian (2Ko 11:23–29). Nie wiemy, jak długo trwały owe udręki Apostoła, lecz jak to często bywało w podobnych sytuacjach, z pomocą przyszedł mu Bóg, nie na darmo zwany Pocieszycielem pokornych.

2Ko 7:8–10 Reakcja wywołana „listem we łzach pisanym” była przez Pawła jak najświadomiej zamierzona. Apostołowi zależało na zasmuceniu Koryntian. Nie ma bowiem prawdziwego żalu bez smutku, co więcej, istota prawdziwego żalu polega na smuceniu się tym, że się Boga obraziło. Jest to smutek, który pochodzi od Boga i dokonuje zbawiennego nawrócenia. Może żałował Paweł przez chwilę – wtedy gdy Tytus długo nie przybywał i brakło jakichkolwiek wieści z Koryntu – że pisał tak ostro, teraz jednak, poznawszy reakcję Koryntian, niczego nie pragnie odwoływać.

2Ko 7:11 Surowy list napisany do Koryntian w celu zgromienia ich za nieznane nam bliżej wykroczenia spowodował reakcję, określoną przez Apostoła następującymi wyrazami: gorliwość…, oburzenie, bojaźń, tęsknota, zapał (2Ko 7:11). Każde z tych uczuć autor listu uważa za objaw bardzo pozytywny. Pismo to, na skutek surowości, która w nim dominowała, miało cel pedagogiczny. Apostoł chciał, aby postawa Koryntian wobec niego była oparta przynajmniej na bojaźni, skoro łagodne napomnienia nie skutkowały. Może chodziło najpierw o lęk przed ewentualną karą, lecz także chyba i o ów metus reverentialis, którym powodując się Koryntianie naprawdę pragnęliby w przyszłości pełnić wolę Pawła.

Gdyby się zachował ów list „we łzach pisany”, łatwo byłoby stwierdzić, co właśnie jest w tej chwili problemem i czy owa bojaźń z tego wiersza oznacza strach przed Pawłem, czy też bojaźń Bożą. Jeżeli 2Ko 7:15 sugerowałby myśl, że chodzi o lęk tylko przed Apostołem, co byłoby zgodne zresztą z 1Ko 4:21, to bardziej prawdopodobne wydaje się przypuszczenie, że Koryntianie lękali się raczej kary Bożej, na którą zasługiwali. Biorąc pod uwagę ogólny charakter napomnień, jakich Paweł udzielał wiernym – czy to gdy wytykał zło, czy gdy do dobra zachęcał – mamy prawo przypuszczać, że i w tym wypadku, mówiąc o wykroczeniach Koryntian, na pewno nie ograniczył się do stwierdzenia, że mieszkańcy Koryntu urazili godność Apostoła, lecz że tym samym zachowali się niewłaściwie wobec Boga. Nie przed Pawłem, lecz przed Bogiem samym wypadnie im kiedyś za to odpowiadać, podobnie zresztą jak i Paweł pisał ów list nie tylko ze względu na Koryntian, lecz w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem. Nie chodzi tu więc o Pawła jako o apostoła, lecz o stosunek Koryntian do Boga. Dlatego to i wspomniany wyżej lęk ma charakter religijny. Nie obawę przed sobą jako Apostołem surowo, autorytatywnie przemawiającym ma Paweł ostatecznie na myśli, tylko bojaźń Bożą. Lęk wywołany listem Pawła można więc słusznie nazwać timor medicinalis. Pod wpływem tego uczucia Koryntianie zmienią swoją postawę nie tylko wobec Pawła, lecz także wobec Boga samego.

2Ko 7:12 Znów wraca Paweł do sprawy będącej powodem przesłania listu „we łzach pisanego”. Ostatecznie nie chodzi mu tylko o pokrzywdzonego czy krzywdziciela, lecz o społeczny wydźwięk owej sprawy, o dobro całego Kościoła korynckiego, które nigdy nie było Pawłowi obojętne. Nie zależy mu zresztą na poprawie stosunków wspólnota – Apostoł, lecz o zajęcie należytej postawy wobec Boga.

2Ko 7:13–14 Choć Pawłowi przychodziły z pewnością do głowy różne myśli w związku z postępowaniem Koryntian, to jednak ostatecznie uwierzył w ich uczciwość. Chwalił ich przed innymi Kościołami, a teraz raduje się, że owe pochwały nie były daremne.

2Ko 7:15–16 Mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, że lęk Koryntian witających Tytusa pozbawiony jest wszelkiego pierwiastka religijnego. Lecz przy takim założeniu ich reakcja okazałaby się zupełnie anormalna. Dlaczego miałoby budzić przerażenie połączone z fizycznym drżeniem pojawienie się Tytusa w mieście słynącym z lekceważenia wszystkich autorytetów? Jeżeli się wyłączy z postawy Koryntian ich pewne przeżycia religijne, sytuacja staje się trudna do wyjaśnienia.

Otóż uczucia Koryntian będą dość zrozumiałe, jeśli się przyjmie, że Tytus był dla nich rzecznikiem spraw Bożych, że ustosunkowanie się do niego utożsamiało się tym samym z zajęciem pewnej postawy wobec Ewangelii, głoszonej im niedawno przez św. Pawła. Przyjęcie Tytusa, Pawłowego pełnomocnika, wiąże się w jakiś sposób ze sprawą zbawienia Koryntian. Chodzi tu więc o poczucie pewnej odpowiedzialności religijnej, o swoiste zatroskanie, by w niczym nie urazić Boga przez niewłaściwe potraktowanie tego, który ma im Boga opowiadać. Tytus nie był ani zaskoczony, ani zdziwiony; wiedział bowiem, że ludzie okazują pewien lęk nie przed nim jako człowiekiem, lecz przed Bogiem, którego sprawy on, człowiek, miał swoim bliźnim głosić.

Zaproponowana wyżej interpretacja nie traci nic ze swej wartości, nawet jeśli przyjmiemy, że Koryntianie, witając Tytusa, byli jeszcze pod wrażeniem surowego, „we łzach pisanego” listu Pawła. Być może pamięć na tamto ostre w tonie pismo napełnia ich niepokojem, czy aby Tytus nie przybywa czasem z podobnymi gromami. Otóż – powtarzamy – przy tym, psychologicznie możliwym do przyjęcia założeniu postawa Koryntian da się zrozumieć tylko wtedy, kiedy za źródło ich niepokoju uznamy nie pogróżki, lecz uświadomienie sobie ich niewłaściwego, grzesznego stosunku do Boga. Koryntianie ulękli się Pawła nie z pobudek tylko naturalnych, bali się go nie jako człowieka, lecz jako wysłannika Bożego. Jeżeli te same uczucia odżyły w nich, gdy witali Tytusa, mamy prawo przypuszczać, że chodziło znów o religijne przeżycia bojaźni.

2Ko 8:1 Pozbywszy się już wszelkiej niechęci do Koryntian i przekonawszy się, że Koryntianie również wrócili na właściwą drogę, może Paweł już z całą śmiałością zwrócić się o jałmużnę na ubogich w Jerozolimie, tym bardziej, że Macedonia już przeprowadziła zbiórkę i teraz właśnie nadeszła kolej na Achaję. Warto pamiętać, że pisząc ten list Paweł przebywa w Macedonii i jest, jak widać, pod bardzo jeszcze żywym wrażeniem ofiarności chrześcijan macedońskich. Z Dz 16:11–19:14 wiadomo przynajmniej o kilku Kościołach macedońskich z ośrodkami w takich miastach, jak Tesalonika, Berea i Filippi. Miłość wyrażająca się udzieleniem konkretnej pomocy bliźniemu słusznie jest nazywana łaską. Skazany bowiem na własne siły, bez pomocy nadprzyrodzonej, człowiek skłonny jest myśleć jedynie o samym sobie i sobie tylko świadczyć miłość. Swoją działalność charytatywną Kościół zawsze uważał za owoc działającej w nim łaski Bożej (por. 2Ko 8:4; 2Ko 8:6; 2Ko 8:9; 2Ko 8:19). Wierni czując się w pełni obdarowanymi przez Boga; sami pragną obdarowywać innych, pamiętając o słowach Pana Jezusa przytoczonych przez Apostoła: więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu (Dz 20:35).

2Ko 8:2–4 W przypadku Macedończyków ofiarność owa zasługuje na tym większe uznanie, że sami żyli w skrajnym ubóstwie. Dawali więc nie z tego, co im zbywało, lecz z prawdziwej obfitości serca. Co więcej, nim Paweł zwrócił się do nich – pewnie zresztą z największą nieśmiałością – sami usilnie nalegali, by mogli się przyczynić w miarę swoich możliwości do zaspokojenia potrzeb życiowych ich braci w wierze. Uważali to sobie za prawdziwą łaskę, zgodnie z tym, co Apostoł powiedział na samym wstępie.

2Ko 8:5 Takie odniesienie się chrześcijan do sprawy zbiórki na ubogich sprawiło, że Paweł mógł o nich powiedzieć: ofiarowali siebie samych naprzód Panu, a potem nam. Z ostatnich słów tego stwierdzenia wynika również, że Macedończycy spostrzegli, jak bardzo Pawłowi leży na sercu ubóstwo Kościołów palestyńskich i łączność z nimi przez okazywanie im czynnego miłosierdzia. Dlatego na apel Pawła zareagowali całkowitym ofiarowaniem swoich możliwości do jego dyspozycji: dali siebie samych.

2Ko 8:6–7 Przedstawiwszy w ten sposób – na pewno nie bez powodu – ofiarność Macedończyków, zwraca się Paweł z prośbą o pomoc do Koryntian. Zbiórką zajmie się Tytus, znany już im z akcji przedtem rozpoczętej (por. 1Ko 16:1). Pierwsze słowa w tej sprawie mają charakter bardzo typowej captatio benevolentiae. Abstrahując od wszystkiego, co kiedykolwiek stało się w Koryncie, Paweł nie szczędzi słów uznania dla wiary, wiedzy i gorliwości mieszkańców tego miasta, zaznaczając równocześnie, że mogą się poszczycić nadto niezwykłą miłością, jaką on dla nich żywi, oraz słowem od niego usłyszanym. Każda z tych niecodziennych wartości jest swoistą łaską Bożą. Tak więc Koryntianie są prawdziwie bogaci w łaskę Bożą.

2Ko 8:8–9 Żeby zaś zabezpieczyć się przed ewentualnym zarzutem wywierania jakiejkolwiek presji czy wykorzystywania swojej władzy, oświadcza Paweł, że apeluje jedynie do miłości Koryntian i ma nadzieję, że nie będzie to miłość mniej ofiarna niż opisana przed chwilą hojność Macedończyków.

Motywem determinującym Koryntian w ich ofiarności na rzecz ubogich w Jerozolimie ma być przykład dobrowolnego poniżenia się Chrystusa. W kontekście poprzedzającym wprowadził Paweł już takie wyrażenia, jak wielka radość, skrajne ubóstwo, bogactwo prostoty. Można zatem przypuszczać, że w 2Ko 8:1-8 przygotowywał Paweł terminologię potrzebną do wyrażenia myśli głównej, zawartej w 2 Ko 8:9. Wiersz ten stanowi tekst klasyczny, gdy chodzi o wcielenie Chrystusa, lecz wspomniane w nim ubóstwo pośrednio odnosi się do Jego śmierci na krzyżu. Idea bogactwa, wprowadzona tu ze względu na kontekst, w którym mowa o ubogich, służy za swojego rodzaju obraz ukazujący pełnię Chrystusowego Bóstwa. Paweł mówi zresztą nieraz o bogactwach Chrystusa, gdy odnosi je do Jego chwały (Rz 9:23; Efz 1:18), dobroci (Rz 2:4), miłosierdzia (Efz 2:4) lub łaski (Efz 1:7). Samo wyrażenie będąc bogatymprzypomina cokolwiek słowa z Flp 2:6, istniejąc w postaci Bożeji na równi… z Bogiem. Boski majestat Chrystusa uwydatnia się zresztą jeszcze bardziej przez użycie pełnego tytułu Zbawiciela: Pan nasz Jezus Chrystus. Pawłowi bardzo zależy na wykazaniu, kim Chrystus był od wieków i kim stał się ze względu na ludzi.

Ubóstwo Chrystusa zostało ukazane jako proste przeciwstawienie bogactwa. Chociaż więc chodzi tu o specjalne kategorie zarówno bogactwa, jak i ubóstwa, to jednak nie wykluczone, że przez te słowa właśnie czyni Paweł aluzję do skargi wypowiedzianej przez Jezusa: Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć (Mat 8:20). W dalszej perspektywie chodzi tu niewątpliwie o nawiązanie do Deutero-Izajaszowego Sługi Cierpiącego (Izj 52:13–53:12), szczególnie gdy weźmie się pod uwagę słowa: aby was ubóstwem swoim ubogacić.

Zejście Chrystusa z wyżyn pełni Bóstwa do stanu ubóstwa absolutnego dokonało się dla nas. Sens owego zwotu jest niewątpliwie taki sam jak znaczenie zwrotu za nasw innych soteriologicznych wypowiedziach Pawła (por. 1Ko 8:11).

Tak więc zbawcza miłość Chrystusa ukazuje się tu w formie miłosierdzia współczującego czynnie ludzkiej nędzy. Określenie zaś całego dzieła Chrystusa mianem łaski przypomina absolutną darmowość Jego zbawczych dobrodziejstw.

2Ko 8:10–13 Jeszcze jedno przypomnienie: Paweł nie występuje w charakterze mającego władzę. Po prostu udziela pożytecznej rady. Bez wahania mówi o pożytku, bo przecież wiadomo, że czyn Koryntian nie pozostanie bez nagrody. Rzecz zaś jest tym prostsza do wykonania, że chodzi o zwykłe dokańczanie dzieła rozpoczętego przed rokiem. Naleganie przeplata się w tym apelu co chwila ze swoistą powściągliwością. Jeszcze nic nie wiadomo o rozmiarach hojności Koryntian, a już Paweł przestrzega ich, żeby przypadkiem sobie samym nie wyrządzili krzywdy, gdy innym będą śpieszyć z pomocą.

2Ko 8:14–15 Lecz gdy to mówił, równocześnie chyba rodziła się w jego świadomości obawa, że będzie zrozumiany zbyt dosłownie i że wobec tego wynik zbiórki może się okazać nazbyt skromny. Dlatego pozwala sobie zauważyć, że Koryntianie nie są najbiedniejsi, że stać ich na podzielenie się z innymi tym, co posiadają. Tym razem wyraźnie już mówi, jak bardzo będzie się to opłacało: niedostatki duchowe chrześcijan korynckich zostaną wyrównane wskutek tego, że podzielili się z innymi bogactwami materialnymi. W ten sposób zapanuje prawdziwa równość: ci, co są ubodzy, będą posiadać środki konieczne do życia, a ci, którym zbywało dóbr materialnych, dzieląc się z innymi nie będą ich mieli za wiele. Przypomina to trochę sytuację Izraelitów podczas wędrówki po pustyni. Choć nie wszyscy zebrali jednakowe ilości manny, to jednak okazało się potem, że w poszczególnych naczyniach nie było jej ani za mało, ani za dużo.

2Ko 8:16–17 Postawa Tytusa wobec zbiórki na ubogich w Jerozolimie przypomina cokolwiek zachowanie się Macedończyków: Tytus nie tylko z całą uległością przyjął polecenie Pawła udania się do Koryntu, ale równocześnie dał do zrozumienia, że było to jego serdecznym pragnieniem. Bogu dziękował Paweł za to, że owo pragnienie, wszczepione w serce Tytusa, było tak bardzo zgodne z jego osobistą troską o Koryntian.

2Ko 8:18–21 Drugi wysłannik Pawła był prawdopodobnie Koryntianom nie znany i być może dlatego właśnie nie podał Paweł jego imienia. Niech go przedstawi sam Tytus. Paweł ograniczy się jedynie do stwierdzenia, że człowiek ten ma już znaczne osiągnięcia, gdy chodzi o głoszenie Ewangelii. Być może był to jakiś wytrawny, utalentowany

kaznodzieja. O szacunku, jakim go darzyła wspólnota, świadczył fakt delegowania właśnie jego, jako męża zaufania, do pomocy Pawłowi w przeprowadzeniu zbiórki na ubogich Jerozolimy. Pozostawienie wspólnotom możności wyboru owego wysłannika świadczy również o zaufaniu, jakim Paweł je darzył oraz o jego pragnieniu, aby całe owo charytatywne dzieło było aktem w pełni dobrowolnym samych wiernych, a tym samym przyczyniało się do większego pomnożenia chwały Bożej. Jednakże był też inny powód, dla którego Paweł z radością przyjął inicjatywę wspólnoty wybierającej delegata w celu przeprowadzenia zbiórki. Oto chciał uwolnić się od najmniejszych podejrzeń, że sam może z owej zbiórki czerpie jakiekolwiek zyski. Nie wykluczone, że przeciwnicy Pawła już nawet wysuwali takie zarzuty pod jego adresem. Otóż autentycznemu apostołowi nie powinno być obojętne to, co o nim mówią wierni. Swoim postępowaniem nigdy nie powinien stwarzać żadnych podstaw do posądzenia czy podejrzewania go o cokolwiek niewłaściwego.

2Ko 8:22 A oto drugi towarzysz Tytusa, nie nazwany po imieniu, lecz cieszący się doskonałymi referencjami Pawła. Wśród przymiotów jego umysłu i serca na plan pierwszy wysunął Paweł gorliwość apostolską, której szczególne dowody dał ów człowiek pragnąc udać się na zbiórkę do Koryntu. Ze względu na tę samą wiarę i wspólne, apostolskie trudy, nazywa go Paweł, podobnie jak pierwszego towarzysza, Tytusa, bratem.

2Ko 8:23–24 Jeszcze jedna rekomendacja wszystkich trzech delegatów i prośba do Koryntian o łaskawe ich potraktowanie, gdyż zasługują na to w pełni jako wysłańcy – dosłownie: apostołowie – Kościołów i piewcy chwały Chrystusa lub jej odbicia. Okazanie miłości przez Koryntian utwierdzi tych trzech w przeświadczeniu, że Paweł miał rzeczywiste powody do chlubienia się wspólnotą koryncką.

2Ko 9:1 O stosunku wzajemnym do siebie rozdz. 8 i 9 była już mowa we wstępie. Ze względu na liczne powtórzenia całych zwrotów i wyrażeń także egzegeza poszczególnych wierszy tego rozdziału będzie bardziej zwięzła.

Za świętych należy tu uważać chrześcijan jerozolimskich, przyjście zaś z pomocą ich materialnym potrzebom zostało określone tym samym terminem, który oznacza obrzędy urzędowego kultu: liturgia. O tej posłudze nie potrzebuje Paweł już więcej pisać być może dlatego, że wszystkie zlecenia – zgodnie z 1Ko 16:1–4 – zostały już wydane, najprawdopodobniej podczas tzw. wizyty pośredniej.

2Ko 9:2–4 Motywacja zachęty do udziału w zbiórce jest tu, jak już wiadomo, nieco inna niż w rozdz. 8. Paweł oznajmia Koryntianom, że o ofiarności nie tylko ich, lecz całej Achai mówił często Macedończykom, i nie bez dumy, jako o fakcie prawie już udokumentowanym konkretnymi czynami. Jakżeby też mógł owym mieszkańcom Macedonii spojrzeć w twarz, gdyby się okazało nieprawdą to, co opowiadał im o Koryntianach? Niechże więc Koryntianie mają wzgląd na osobę Pawła i na swoje dobre imię w Kościołach sąsiednich.

2Ko 9:5 Zapowiadając rychłe przybycie swych wysłanników – ich liczba nie jest tym razem podana – zachęca Paweł Koryntian do hojności.

2Ko 9:6 Mówiąc o ofiarności na rzecz ubogich, Apostoł tym razem daleki jest od jakiejkolwiek powściągliwości czy przypominania Koryntianom, aby naprzód pamiętali o potrzebach własnych, a potem dopiero troszczyli się o innych. Wszystkie jego wywody, cała argumentacja zmierza do przekonania chrześcijan korynckich, iż powinni być jak najbardziej ofiarni. Oto racja główna; dając hojną jałmużnę, obfitą również otrzyma się kiedyś zapłatę. Obraz żniwa jako metafora ilustrująca dzień sądu i zapłaty występuje już w ST (por. np. Joe 3:13; zob. też Mat 13:39).

2Ko 9:7–8 Nie po raz pierwszy przypomina Paweł o potrzebie radości w praktykowaniu chrześcijańskiego miłosierdzia. Kto pełni uczynki miłosierdzia, niech to czyni ochoczo (Rz 12:8). Dar wymuszony, jakby siłą wydarty, przestaje być darem i tym samym nie posiada wartości zasługującej na wieczną zapłatę.

2Ko 9:9–10 Owa zapłata zaś nie jest zwykłym tylko zwrotem równoważnym tego, co się dało ochoczym sercem. Bóg odpłaca przede wszystkim łaską, umożliwiającą dokonywanie dalszych, jeszcze cenniejszych czynów chrześcijańskiego miłosierdzia. Inaczej mówiąc, wspieranie innych, litowanie się nad ubogimi, nigdy nie czynią człowieka uboższym, lecz przeciwnie, wzbogacają go, i to w dobra o wiele wyższego rzędu. Bóg może przecież dokonać wszystkiego. I choć ludzie nie zawsze są sprawiedliwi, sprawiedliwość Boża – jak stwierdza już Psalmista – trwa na wieki. Znów obraz żniw – wzbogacony przenośnią zasiewu – stanowi motyw i zarazem zachęcającą wizję zapłaty czekającej tych, co świadczą innym swoje miłosierdzie. Dawcą zapłaty będzie sam Bóg, Pan wszechwładny zarówno zasiewów, jak i żniwa.

2Ko 9:11–12 I dlatego – zarówno dzielący się dobrami materialnymi, jak i obdzieleni – powinni Bogu dziękować za łaskę tak otrzymywania jak posiadania i obdzielania innych doczesnymi dobrami. Świadczący owo miłosierdzie

wyraźnie przyczyniają się do powiększenia tej dziękczynnej chwalby: im więcej dają, tym większa liczba tych, którzy dziękują Bogu za Jego dobroć.

2Ko 9:13–14 Składającymi owo dziękczynienie będą judeochrześcijanie jerozolimscy. Oni też będą wielbić Boga za to, że i pogan – takimi ongiś byli Koryntianie – doprowadził do uległości Ewangelii. Wszystkiemu zaś będzie towarzyszyć radość, że tak jedni, jak drudzy stanowią jedność w Chrystusie. Na zgodzie, harmonii judeochrześcijan z chrześcijanami nawróconymi z pogaństwa w Kościele korynckim – do niedawna jeszcze podzielonym na ugrupowania i stronnictwa – zależy Pawłowi szczególnie. Temu celowi służy też wcale nie drugorzędnie organizowanie pomocy materialnej dla chrześcijan jerozolimskich. Za łaskę materialnego wsparcia wierni Jerozolimy odwdzięczą się miłością i modlitewną troską o Koryntian.

2Ko 9:15 Co w tej sytuacji powinien czynić Paweł? Nic, tylko dziękować Bogu za Jego niewypowiedzianą dobroć.

2Ko 10:1–2 Treścią trzech ostatnich rozdziałów 2 Kor jest osobista obrona Apostoła. Spoza kontrargumentów wyłaniają się co chwila nowe zarzuty, jakie przeciwko niemu wysuwano.

I tak np. na samym początku dowiadujemy się, że Paweł, choć groźny i surowy w listach, w rzeczywistości jest zwykłym tchórzem, człowiekiem uległym i słabym. Jest to wielkie i zarazem bardzo przykre dla Pawła nieporozumienie. Cichością i łagodnością najwyraźniej pragnie Apostoł naśladować Chrystusa w Jego postawie służebnej względem całej ludzkości (por. Mat 20:28; Mar 10:45; 1Pt 2:21–23). Nie bez powodu też odwołuje się na wstępie tak uroczyście do owej cichości i łagodności Chrystusa. Ma nadzieję, że jego perswazje będą miały wskutek tego większą siłę przekonującą. Jeśli to jednak nie pomoże, będzie musiał – zgodnie z ostrzeżeniem przesłanym już w 1Ko 4:19 – okazać Koryntianom, już nie w liście tylko, lecz podczas osobistej wizytacji, surowość, na jaką zasługują. W zakończeniu 2Ko 10:2 mamy do czynienia z drugim zarzutem, jaki stawiano Pawłowi. Posądzono go mianowicie o to, że postępuje według ciała, czyli kieruje się w swym traktowaniu Koryntian racjami czysto ludzkimi: wyrachowaniem, egoizmem itp.

2Ko 10:3–6 Otóż to prawda, że Paweł pozostaje jeszcze w ciele, w ciele żyje, ale nie jest to życie według ciała. Całym jego postępowaniem kieruje Duch (por. Gal 2:20; Rz 6:7). Tak też się rzecz ma i z bojowaniem, które jako apostoł prowadzi. Nie posługuje się wcale fizyczną, materialną bronią, lecz orężem, który może pokonać każdą przeszkodę. Przyrównując się do wodza wielkiej armii zmierzającej na podbój całego świata dla Chrystusa, przypomina Paweł swą postawą starotestamentalnych zdobywców Kanaanu, którzy również byli w pełni świadomi tego, że nie walczyli własnymi siłami, lecz wyciągniętą prawicą Jahwe (por. 1Sm 17:45; 1Sm 17:47; zob. także 1 Mch 3:19). Trudności, na jakie teraz napotyka Ewangelia, to mądrość tego świata, zaślepiająca ludzi. Obłuda, zarozumiałość i pycha – to wady, które swym nagromadzeniem i rozmiarami przypominają twierdze warowne, groźne na pozór, lecz rozsypujące się w proch pod naporem Bożych mocy. Ostateczne zwycięstwo nad owymi twierdzami ludzkich słabości będzie miało miejsce wtedy, gdy wszyscy wynoszący się dotychczas złożą w akcie wiary hołd mocy Bożej, gdy okażą swe posłuszeństwo Chrystusowi. Wzmianka o ewentualnej karze za nieposłuszeństwo stanowi, być może, aluzję do owego zaślepienia umysłu, wspominanego często jako doraźna kara za uporczywe przeciwstawianie się woli Bożej.

Kilka owych wierszy (2Ko 10:3–6) stanowi jeden z klasycznych wyrazów apostolskiej świadomości Pawła. Apostoł na pewno zdaje sobie sprawę z tego, że wspólnoty pozakładane przez niego – to jeszcze tak niewiele, że on sam boryka się z ogromnymi trudnościami. Równocześnie jakże rozległe horyzonty przyszłego Kościoła zarysowuje przed Koryntianami, jakże niezwykłą moc zdobywczą przypisuje swojej działalności apostolskiej.

2Ko 10:7 Wydaje się, iż mówiono o Pawle, że nie zna prawdziwego Chrystusa, że nie należy do Niego. Zarzuty te opierano prawdopodobnie na fakcie, że Paweł nie należał do grona Dwunastu tak jak pozostali Apostołowie. Być może, iż to zastrzeżenie wysuwali ludzie ze stronnictwa tzw. chrystusowych. Nie przedstawiając żadnych kontrargumentów, Paweł odwołuje się do całkiem oczywistego stanu rzeczy – niech się zastanowią, niech wezmą pod rozwagę – stwierdza, że on również jest apostołem Chrystusa.

2Ko 10:8–11 Wyposażony w pełnię Chrystusowej władzy posługuje się nią nie w celu zagłady, lecz zbudowania Koryntian. Ale jeśli zajdzie konieczność, zademonstruje ogrom i grozę owej władzy. Nie może bowiem dłużej tolerować posądzania go o to, że przemawia surowo tylko w listach, a w rzeczywistości czuje się całkiem bezradny i słaby. Być może czyniono w ten sposób aluzję do stosunkowo prostego, nie wygładzonego na wzór języka sofistów greckich stylu Pawła. Nie był to jednak dowód nieudolności oratorskich Apostoła, lecz wierność zasadzie, by w zewnętrznym pięknie słowa nie zatracić treści Ewangelii, która zupełnie świadomie w nauczaniu Pawła miała za przedmiot tylko Chrystusa, i to wyłącznie ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów a głupstwem dla pogan (1Ko 1:23).

2Ko 10:12 Aczkolwiek Paweł zmuszony jest powiedzieć o sobie całą prawdę Koryntianom – żeby, jak to już zaznaczył wcześniej, mogli się chlubić swoim apostołem – to jednak wcale nie zamierza współzawodniczyć z tymi, którzy troszczą się jedynie o chwalenie samych siebie. Ludzie ci dają w ten sposób dowód braku elementarnego rozsądku i Paweł wcale nie zamierza ich naśladować. Mówiąc o swej rzekomej niższości w porównaniu z tymi samochwalcami nie szczędzi cierpkiej ironii.

2Ko 10:13–14 Nie potrzebuje zresztą porównywać się z kimkolwiek. Sam Bóg wyznaczył mu granicę jego apostolskiej działalności. Kościół, który z woli Bożej założył w Koryncie, jest świadectwem i miarą jego zasług. I zasługami w takiej postaci ma Paweł pełne prawo chlubić się przed światem. Pierwszy przyszedł z Ewangelią do Koryntu, nikt nie może go więc posądzać o to, że działa na obcym terenie. Nie wykluczone, że mając tu na uwadze swoich żydujących przeciwników, czyni jednak pewną aluzję do korynckiej działalności Apollosa.

2Ko 10:15–16 Odpierając ataki oponentów, Paweł równocześnie żywi nadzieję, że prosty lud Boży Kościoła korynckiego potrafi coraz bardziej doceniać jego zasługi dla wspólnoty. Potrzebna jest jednak do tego pewna dojrzałość w wierze, której na razie brakuje Koryntianom. Z czasem ruszy Paweł poza Korynt, by innym również głosić Dobrą Nowinę, zawsze jednak pozostanie wierny zasadzie niewkraczania na teren działalności innych wysłanników Chrystusa (Rz 15:20).

2Ko 10:17 Cytując proroka Jeremiasza, z jednej strony oświadcza Paweł, że nie przechwala się swoimi ludzkimi osiągnięciami, z drugiej zaś przypomina swoim przeciwnikom, że wolno im chlubić się jedynie w Panu, czyli jedynie tym, co otrzymali od Pana. A prawdziwy wysłannik Boga od Boga posiada wszystko. Nie ma nic, czego by nie otrzymał.

2Ko 10:18 Miernikiem wartości człowieka jest nie to, co on nam o sobie mówi, ani nawet to, co sądzą o nim inni ludzie – lecz jedynie Boża o nim opinia. Wyrazem zaś owej oceny Boga jest urząd, jaki człowiek piastuje, dary Boże, których posiadaniem się cieszy, błogosławieństwa zsyłane na niego przez Boga (por. Jan 5:31).

2Ko 11:1 Przed chwilą oświadczył Paweł, że nie zamierza stawać do zawodów ze swymi antagonistami, że niczym nie będzie się przechwalał, bo chlubić się wolno tylko w Panu. Lecz oto teraz zmienia zdanie. Przez moment przynajmniej będzie się zachowywał jak szaleniec. Nie wykluczone zresztą, że posługując się zwrotem znosić szaleństwo nawiązuje do słów swoich przeciwników, utrzymujących, że przemawia często jak szalony.

2Ko 11:2 W każdym razie i to niezwykłe zachowanie się Pawła będzie wynikiem jego wielkiego, pełnego zazdrości umiłowania Koryntian. Jest to tak samo zazdrosna miłość jak ta, którą w ST Jahwe-Oblubieniec darzył swą oblubienicę-Izraela (por. Pnp 5:9), będącą typem Kościoła, Oblubienicy Chrystusa. W tym procesie zaślubiania chrześcijan korynckich przez Chrystusa Paweł pełni funkcję tzw. przyjaciela oblubieńca, czyli jakby starszego drużby. Za jego sprawą, dzięki jego staraniom, dokonuje się ceremonia zaślubin, ale najważniejszym spośród wszystkich jego obowiązków jest opieka nad Oblubienicą, troska o jej wierność względem Oblubieńca i ostatecznie – gdy nadejdzie odpowiednia chwila – dobre, właściwe przygotowanie Oblubienicy na gody. Wiadomo, że metafora godów wyraża ideę przyszłego szczęścia, płynącego ze spotkania z Panem i z pozostawania z Nim na zawsze. Tak więc ze strony Pawła jest to miłość absolutnie bezinteresowna, nie spodziewa się on z niej żadnej korzyści dla siebie, we wszystkim ma na względzie Chrystusa.

2Ko 11:3–4 2Ko 11:4 wyjaśnia zresztą dokładnie, gdzie leży źródło Pawłowej bojaźni. W dyskusjach nad ustaleniem sensu tego wiersza może niedostatecznie uwzględnia się rolę kontekstu poprzedzającego, dokładniej, nie docenia się funkcji czasownika obawiam się w rozumieniu całego, omawianego fragmentu. Według wielu, zwłaszcza starszych egzegetów 2Ko 11:4 należy uważać za pewnego rodzaju przypuszczenie nierzeczywiste (modus conditionalis irrealis): „Gdyby wam głoszono innego Jezusa… przyjęlibyście to spokojnie”. Otóż tego rodzaju stanowisko osłabia bez potrzeby znaczenie czasownika obawiać się, który pozostaje według powyższej interpretacji jakby bez dopełnienia. Obawy miałyby charakter tak samo hipotetyczny jak treść całego 2Ko 11:4. Niepokój Pawła o całe dzieło Ewangelii, które zbudowane już w duszach Koryntian może ulec zniszczeniu, zdaje się być oparty nie na przypuszczeniu tylko, lecz na faktycznej znajomości charakteru Koryntian – niezrównoważonych, skłonnych do wszelkiego występku i do pogoni za nowinkarstwem. Podobnie nie hipotetyczne, lecz realne było przybycie fałszywych apostołów do Koryntu i ich nauczanie. Przyrównanie ich metod uwodzenia ludzi do chytrości węża świadczy tylko o tym, jak bardzo uzasadnione były obawy Pawła. Nadto jasne się staje to, jak dobrze przemyślał Apostoł prawdę o następstwach grzechu Adama i Ewy. Szatańska chytrość bynajmniej nie ustała w swym działaniu. Tak więc cały 2Ko 11:4, powtórzmy to jeszcze raz, jest uzasadnieniem lęku i zazdrości apostolskiej Pawła. Zazdrość zaś owa była wyrazem bojaźni, by ktoś inny nie pokochał tych, którzy są przez nas kochani.

Nie ma potrzeby dodawać, że w omawianym kontekście są to uczucia na wskroś religijne i wyrażają nic innego, jak tylko wielkie zatroskanie Pawła, by wierni przez niego nawróceni byli na zawsze związani z Chrystusem. Niewłaściwość postępowania Koryntian polega na tym, że czynią oni wszystko inaczej niż ich uczył Paweł. Słuchają chętnie tych, którzy głoszą innego Chrystusa, biorą i otrzymują rzekomo innego ducha, przyjmują inną Ewangelię. Okazuje się więc, że pseudoapostołowie korynccy nie ograniczali się do zwalczania Pawła, lecz także posługiwali się pewnym własnym jakby systemem teologicznym, choć niełatwo stwierdzić, do czego sprowadza się ostatecznie ten system. Być może Chrystus, którego głosili, był nie tak trudny do naśladowania, pozbawiony krzyża, nie domagający się od swoich wyznawców ciągłego współumierania ze sobą? Odmienność ducha wiąże się z odrębnością nauki: Paweł twierdził, że jego Ewangelia była pełna Ducha Bożego (1Ko 2:4; 1Ko 7:40; 1Ts 1:5). Z konieczności musieli przekazywać innego ducha pseudoapostołowie, skoro głosili inną Ewangelię. Wszystko zaś wskazuje na to, że była to Ewangelia co prawda o Jezusie Chrystusie, lecz głosili ją ludzie, którzy utrzymywali, że do osiągnięcia usprawiedliwienia potrzebne jest nadal przestrzeganie Prawa. Otóż na twierdzenie tego rodzaju Paweł odpowiada: Jeżeli zaś usprawiedliwienie dokonuje się przez Prawo, to Chrystus umarł na darmo (Gal 2:21).

2Ko 11:5–6 Swoich przeciwników nazywa Paweł, pozwalając sobie na cierpką ironię, wielkimi apostołami i zaraz dodaje, że wcale nie czuje się od nich mniejszy, choć wiadomo, że inny rodzaj wielkości ma na myśli. Nawet wtedy gdy mówi, że jest niewprawny w słowie – jest to prawdopodobnie dosłowny cytat jednego z powiedzeń o Pawle – też chyba ironizuje. Wiadomo bowiem skądinąd, że byłoby go stać na doskonałość słowa, lecz świadomie zrezygnował z tego, aby wskutek upiększania formy nie zagubić treści głoszonej nauki. A choćby nawet rzeczywiście ustępował niektórym pod względem umiejętności posługiwania się słowem (por. 1Ko 1:17), to na pewno nie jest mniejszy co do prawd, których nauczał, gdyż pochodziły one z objawienia Bożego. W ten sposób zaatakował Paweł równocześnie tzw. gnozę swoich przeciwników. Zresztą góruje nad nimi m.in. tym, że wobec Koryntian jest zawsze szczery i bezpośredni. Mieli więc okazję poznać wszystkie jego zalety i wady.

2Ko 11:7–10 Stosunkowo dużo miejsca poświęca Paweł bezinteresowności swego nauczania. Miano mu za złe to, że nie chciał przyjmować za swą działalność apostolską żadnego wynagrodzenia. Wysnuwano z tego, jak się zdaje, przynajmniej dwa wnioski, zresztą nie bardzo dające się ze sobą pogodzić. Mówiono mianowicie, że Paweł sam nie czuje się pełnowartościowym apostołem i dlatego nie ma nawet śmiałości domagać się za swą pracę jakiegokolwiek wynagrodzenia. Z innej strony słyszało się, że Pawła w rzeczywistości z Koryntianami nic nie łączy, nie darzy on tych ludzi żadnym uczuciem i dlatego nie chce przyjmować od nich nawet najskromniejszych datków. W odpowiedzi Apostoł nie od razu nawiązuje do tych zarzutów, lecz pytaniem retorycznym stwierdza, że głoszenie Ewangelii bez żadnej zapłaty nie jest przecież grzechem, podobnie jak nie można poczytywać za przestępstwo tego, że nie wynosi się nad chrześcijan korynckich, nie korzysta z władzy, jaką legalnie ma nad nimi. Poniżaniem się jednak – w oczach ówczesnych ludzi – była fizyczna praca, od której Paweł, jak wiemy, nie stronił (Dz 18:3) i wcale się jej nie wstydził w swoich późniejszych wspomnieniach (1Ko 4:12 n). Apostoł nie omieszka też zaznaczyć, że uniżał się zupełnie świadomie, żeby Koryntianie mogli być wywyższeni. Ilekroć bowiem człowiek zdobywa się na uległość względem Ewangelii, ilekroć dokonuje się jakieś nawrócenie, tylekroć bywa wywyższany, podnoszony z poniżenia grzechów, w których przedtem się znajdował. Otóż nawracający się Koryntianie, za sprawą Pawła, za cenę jego poniżeń, byli wywyższani. W rzeczywistości jednak inne były przyczyny, dla których Paweł własnymi rękami zarabiał na życie i bezinteresownie głosił Ewangelię. Chodziło mu o to, by dla nikogo nie być ciężarem. Chrześcijanie korynccy nie należeli do możnych tego świata. Apostoł nie chciał więc stwarzać im swoją osobą dodatkowych kłopotów.

Lecz jest jeszcze i drugi powód tego postępowania. Nie pobierając żadnego wynagrodzenia za swą pracę, Paweł czuje się absolutnie niezależny. To stanowi jego broń najskuteczniejszą w walce z „wielkimi apostołami”. Tym właśnie – a nie zebranymi pieniędzmi – chlubi się przed nimi. Jest przekonany, że oni nie zdobędą się nigdy na „heroizm” bezinteresownego nauczania. Przyznaje też Paweł, że jest to taktyka, którą stosuje tylko w Achai ze względu na specyficzność sytuacji, jaka tam się wytworzyła. Od innych Kościołów przyjmuje materialne wsparcie, i to chyba w rozmiarach dość znacznych, skoro mówi ogołacałem inne Kościoły. Czasownik „ogołacać” – termin techniczny, przyjęty w opisach zwycięskich wojen – pozwala przypuszczać, że Paweł wobec innych Kościołów – zwłaszcza w Macedonii (np. Flp 4:15 n) – zachowuje się tak jak wódz zwycięski wobec podbitych narodów, gdy każe sobie dostarczać specjalne daniny na pokrywanie kosztów dalszych wojen. Wyprawa do Koryntu, zakładanie tamtejszej wspólnoty – to wszystko łączyło się z kosztami.

2Ko 11:11–12 A oto odpowiedź konkretna na jeden z zarzutów. Bezinteresowność Pawła wcale nie jest dowodem braku miłości do Koryntian. Apostoł czuje się chyba szczególnie dotknięty tym oskarżeniem. Przygnębiony i jakby trochę zrezygnowany, odwołuje się do świadectwa Boga. Bo jakże im udowodnić inaczej, że ich miłuje, skoro nie wierzą ani jego słowom, ani czynom? W każdym razie z rady przeciwników swoich nie skorzysta i nadal nie będzie przyjmował żadnych datków od Koryntian. Wie bowiem dobrze, że nie chodzi tu o korynckich chrześcijan, lecz o

ich dobrze płatnych pseudonauczycieli. Niech spróbują nauczać za darmo, tak jak Paweł! Wtedy będą mieli pewne prawo do przechwalania się przed ludźmi. Oczywiście w takiej sytuacji zmieni się sens tych przechwałek.

2Ko 11:13–15 Oto jedna z główniejszych charakterystyk przeciwników Pawła. Nie mając własnego autorytetu, próbują podstępnie korzystać z powagi autentycznych apostołów. Demaskując z całą bezwzględnością kłamstwa zwodzicieli, zauważa Paweł równocześnie, iż ich postępowanie właściwie nikogo nie powinno dziwić. Ludzie ci pozostają na usługach szatana, który – poczynając od chwili pierwszego grzechu – podaje się ciągle za anioła światłości. Spotka ich za to należna zapłata.

Atak skierowany przeciwko pseudoapostołom korynckim jest równocześnie przestrogą, przypominającą cokolwiek słowa Chrystusa: Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami (Mat 7:15).

2Ko 11:16–21 Paweł chce być dobrze zrozumiany. To, co powie za chwilę, nie będzie „przemawianiem w Panu”, czyli wystąpieniem z inspiracji Ducha Świętego; będzie to raczej coś, co zakrawa na szaleństwo. Lecz jest on tego w pełni świadom – jego szaleństwo jest dobrowolnie zaplanowane. Paweł przy tym żywi nadzieję, że i jego posłuchają Koryntianie – zwani tu, nie bez ironii, mądrymi – cierpliwie, skoro od dawna znoszą potulnie najrozmaitszych głupców, i to nie tylko wówczas, gdy ci swoim nauczaniem bałamucą uczciwych ludzi, lecz także i wtedy, gdy popisują się nad nimi swoją władzą, gdy ich wykorzystują materialnie, gdy nie okazują im żadnego szacunku, a co więcej, nawet wtedy, gdy ich fizycznie znieważają. To, czego dokonywali w Koryncie nieprzychylni Pawłowi pseudoapostołowie, nie może być nazwane inaczej, jak tylko głupotą. Koryntianie mimo to tolerowali takie niedorzeczności. W rzeczywistości słowa Pawła zawierają niemało ironicznego politowania dla „mądrości” Koryntian.

Ulegając propagatorom judaizmu Koryntianie, raz już wyrwani mocą śmierci i zmartwychwstania Jezusa z niewoli Prawa, znowu stają się niewolnikami rytualnych przepisów żydowskich, a równocześnie słuchają bezkrytycznie fałszywych nauczycieli, stają się ich niewolnikami. Ci zaś, wykorzystują brak uświadomienia religijnego swoich słuchaczy, nadużywają ich gościnności i ciągną z niecnego apostolstwa materialne zyski. Nadto są nieprzystępni, wyniośli, aroganccy. Nie ma też powodu, by zwrot że was policzkują uważać za metaforę. Bicie niewolników w starożytnej Grecji nie należało do rzadkości, a Paweł myślał, być może, o przeciwstawieniu się postępowaniu tego rodzaju apostołów, gdy w listach pasterskich żądał, żeby kandydaci na biskupów nie uciekali się do fizycznego karania wiernych.

Paweł rzekomo wstydzi się tego, że nie potrafi dorównać swoim rywalom. Nigdy nie traktował Koryntian jak niewolników ani ich nie objadał, ani nie wyzyskiwał, ani nie wynosił się nad nich, ani nie policzkował. Nie dorównuje tamtym. Nie ukrywa swojej słabości.

Paweł chętnie pozostałby w oczach Koryntian człowiekiem słabym, nie dorównującym swym konkurentom doktrynalnym. Jednakże w grę wchodzi dobro wiernych. Muszą oni przecież wiedzieć, że Paweł nie jest apostołem-samozwańcem, że posiada talenty, którymi po stokroć przewyższa tamtych nauczycieli. Bardzo niechętnie mówi o swoich przymiotach, co więcej, takie przechwalanie się przed ludźmi uważa po prostu za szaleństwo. Skoro jednak tylko w ten sposób będzie mógł zyskać sobie szacunek i posłuch Koryntian, nie zawaha się przed użyciem nawet takiego środka. Odważy się – nie po raz pierwszy zresztą (por. Gal 1:13 nn; Rz 11:1; Flp 3:4–6) – i zacznie mówić według ciała, pytając sam siebie i udzielając sobie odpowiedzi.

2Ko 11:22 W praktyce owo szaleństwo Apostoła będzie polegać na tym, że zacznie porównywać się ze swymi przeciwnikami. Okaże się najpierw, że pod wieloma względami w niczym im nie ustępuje. Tak jak oni jest Hebrajczykiem, Izraelitą i potomkiem Abrahama. Te trzy zestawienia rzucają wiele cennego światła na środowisko, z którego rekrutowali się przeciwnicy Pawła. Było to według wszelkiego prawdopodobieństwa – środowisko judaistyczne. Przechwalali się oni tym, że należą do narodu, który jest spadkobiercą zaszczytnych obietnic Bożych.

Określenia Hebrajczyk, Izraelita i potomstwo Abrahama nie są zwykłymi tylko synonimami, choć niektórzy egzegeci (np. H. Lietzmann) tak właśnie je interpretują. Jeśli Paweł mówi, że jest Hebrajczykiem – w Flp 3:5 powie: Hebrajczyk z Hebrajczyków – to myśli o swej przynależności do narodu wprowadzonego ongiś przez Mojżesza i Jozuego do Ziemi Obiecanej. Paweł nie jest prozelitą, tj. kimś pochodzącym z pogan, który wszedł do społeczności narodu wybranego wskutek nawrócenia się na judaizm. Jest Hebrajczykiem z urodzenia. Jego ojciec zamieszkały w Tarsie, aczkolwiek obywatel rzymski, był również Hebrajczykiem i nawet faryzeuszem, który – jeśli wierzyć św. Hieronimowi – przybył do Cylicji jako jeniec rzymski z Giskali, jego pierwotnej ojczyzny w Galilei. Hebrajczyk – to określenie wskazuje na odrębne pochodzenie, odmienne obyczaje, religię i język w porównaniu ze wszystkimi innymi narodami (Gal 2:14 n). Jest to aluzja do „czystej” krwi, którą Żydzi tak często przechwalali się przed

poganami. Izraelem Bóg nazwał kiedyś Jakuba (por. Rdz 32:29) i związał z tym imieniem raz na zawsze wielkie obietnice. Nadzieją ich spełnienia się żyły później całe pokolenia izraelskie.

Gdy św. Paweł mówi, że jest Izraelitą, to przyznaje się przede wszystkim do religijnych przekonań i zwyczajów kultycznych ludzi wyznających religię Mojżesza. Ale za spadkobiercę głównego i najważniejszego obietnic mesjańskich uchodził Abraham. Być potomkiem Abrahama – znaczyło to mieć udział już w przyszłych dobrach mesjańskich. Kiedy więc Paweł nazywa się potomstwem Abrahama, to daje równocześnie do zrozumienia, że mógłby wylegitymować się fizycznym pochodzeniem od Abrahama. Syntetyzując, należy stwierdzić, iż Paweł był w pełni świadom swego pochodzenia żydowskiego i skoro tylko zachodziła potrzeba, nie wahał się o tym mówić (por. Rz 11:1; Flp 3:4 n).

2Ko 11:23 Z kolei przechodzi Apostoł do spraw, w których niezmiernie przewyższa swoich przeciwników. Jest to przede wszystkim wkład, dzieło posługiwania Chrystusowi. Pod tym względem nie tylko pseudoapostołowie korynccy, ale i żaden spośród autentycznych apostołów nie może się równać z Pawłem. Paweł oświadczył to już raz Koryntianom wyraźnie (1Ko 15:10). Przewyższa wszystkich ogromem apostolskiego udręczenia. Chyba żaden z przeciwników Pawła nie przypuszczał, że właśnie w tym kierunku pójdzie owa swoista licytacja. Oto, czym według Pawła powinien się przechwalać prawdziwy apostoł. To dobrowolne cierpienie mogło zakrawać na szaleństwo w oczach przeciwników Pawła, których on nie nazywa zresztą nawet sługami Chrystusa, lecz sługami szatana (por. w.2Ko 11:15). By zasłużyć sobie na miano Chrystusowego sługi i aby rzeczywiście nim być, trzeba nade wszystko wiele wycierpieć. Zanim przejdzie do szczegółów, wymienia Apostoł cztery rodzaje wyjątkowo ciężkich sytuacji: apostolskie trudy, więzienia, przesłuchania sądowe z biczowaniem włącznie i formalne wyroki śmierci. Według relacji św. Łukasza (por. Dz 16) do czasu napisania Drugiego Listu do Koryntian Paweł przebywał w więzieniu tylko jeden raz, i to tylko przez jedną noc, w Filippi. Wspomniane tu liczne uwięzienia wskazywałyby na to, że Łukasz nie opisał wszystkich tego rodzaju perypetii Pawła.

Natomiast ostatnie lata misjonarskiej działalności Apostoła są znaczone długotrwałymi więzieniami. Pierwsze rozpoczęło się od aresztowania w Jerozolimie i poprzez Cezareę trwało do wyroku uwalniającego w Rzymie, po raz drugi zaś zakończyło się męczeńską śmiercią w Rzymie. Klemens Rzymski nie uciekał się chyba do symboliki żydowskiej (siedem: liczba pełna, doskonała), gdy pisał (Ad Cor. 5) o siedmiokrotnym wtrąceniu Pawła do więzienia. Inne trudy i doświadczenia apostolskie wymienia Paweł najpierw ogólnie, a potem pisze o nich nieco dokładniej.

2Ko 11:24 Karę biczowania wymierzano prawie z reguły podejrzanym o głoszenie fałszywych i niebezpiecznych nauk. Prawo zezwalało na czterdzieści uderzeń (Pwt 25:3), lecz w obawie, by nie przekroczyć tego nakazu, poprzestawano zazwyczaj na trzydziestu dziewięciu. Kara – zwłaszcza gdy chodziło o słabe, wyczerpane organizmy – mogła zakończyć się również śmiercią biczowanego. Bliższych szczegółów tego biczowania Pawła przez Żydów nie podają ani Dzieje Apostolskie, ani listy Apostoła.

Owe chłosty mogły mieć miejsce już w Damaszku (Dz 9:23), w Jerozolimie (Dz 9:29), w Antiochii Pizydyjskiej (Dz 13:50), w Ikonium (Dz 14:2; Dz 2:4), w Tesalonice (Dz 17:5 n), w Berei (Dz 17:13) lub w Koryncie (Dz 18:6). We wszystkich tych miastach natrafiał Paweł na trudności, nigdzie jednak nie mówił wprost, że był chłostany przez Żydów. Ze źródeł pozabiblijnych wiadomo, że w czasach Jezusa przełożeni synagog lokalnych mogli wymierzać Żydom m.in. karę chłosty za wykroczenia natury religijnej lub za niepłacenie podatków. Według Józefa Flawiusza kara chłosty należała do bardziej poniżających.

2Ko 11:25 O biczowaniu Pawła rózgami przez pogan w Filippi mówią Dz 16:22. Pozostałe dwa biczowania również nie są znane. Władze rzymskie skazywały zazwyczaj na sieczenie rózgami ludzi posądzonych o zakłócanie publicznego porządku, ale tylko w przypadku, gdy nie mogli się oni wylegitymować obywatelstwem rzymskim. Kamienowanie miało miejsce w Listrze (Dz 14:19) i w przeświadczeniu wykonawców tego wyroku, jak każde kamienowanie, zakończyło się śmiercią (por. kamienowanie Szczepana – Dz 7:60). W przypadku Pawła nie była to jednak śmierć.

Nie ma żadnych danych o jego przeżyciach w związku z rozbiciem się okrętu do czasu napisania 2 Kor. Dzieje Apostolskie wspominają o jednym tylko rozbiciu się okrętu z pasażerami, wśród których znajdował się Paweł (Dz 27:9–44). Miało to miejsce jednak dopiero w kilka lat po napisaniu 2 Kor, podczas przewożenia uwięzionego Pawła z Antiochii do Rzymu. Wiadomo jednak, że niedługo przed napisaniem wspomnianego listu Paweł odbywał liczne podróże morskie. Oto niektóre z nich. Podczas pierwszej wyprawy misyjnej z Seleucji na Cypr, z Cypru do Pamfilii oraz z powrotem; podczas drugiej podróży misyjnej z Troady do Macedonii, a potem z Koryntu aż do Cezarei; w okresie trzeciej wyprawy misyjnej, prawdopodobnie z Efezu do Koryntu, a potem z Mizji do Macedonii. Zdanie

dzień i noc pozostawałem w głębinie morskiej jest uzupełnieniem relacji o następstwach rozbicia okrętu. Nie oznacza to, że Paweł znalazł się na dnie morza i po dwudziestu czterech godzinach – niczym drugi Jonasz – został cudownie wyłowiony. Należy raczej przypuszczać, iż Apostoł wspomina tu o ratowaniu swego życia na jakiejś resztce rozbitego okrętu, tak jak to po dzień dzisiejszy zdarza się ludziom przeżywającym podobne nieszczęście. Zdając sobie sprawę z otwierającej się pod nim niebezpiecznej głębiny morskiej, przez dzień i noc czekał Paweł na ratunek.

2Ko 11:26 Ówczesne podróże nie należały do przyjemności. Były bardzo wyczerpujące i pełne trudów. Znaczna część Dziejów Apostolskich jest poświęcona relacjonowaniu podróży Pawła.

Częściej niż okrętem podróżował Paweł pieszo, co powiększało jeszcze liczbę grożących zewsząd niebezpieczeństw. Niebezpieczeństwa na rzekach zdarzały się chyba głównie w Anatolii, obfitującej w rwące strumyki górskie, groźne w czasie zimowych deszczów. Niebezpieczeństwa od zbójców groziły Pawłowi w górach Taurus, znanych już w starożytności jako siedziba różnych opryszków. Zbójcy urządzali zasadzki nie tylko za czasów Jezusa i nie tylko na drodze z Jerozolimy do Jerycha. Niebezpieczeństwa na pustkowiu – to aluzja albo do dzikich płaskowyżów Azji Mniejszej, albo do Pustyni Arabskiej, o której wspomina Paweł w Gal 1:17. Spośród ludzi wszyscy zmówili się niejako przeciw Pawłowi: Żydzi i poganie, otwarci wrogowie i fałszywi bracia. O niebezpieczeństwach ze strony własnego narodu, a nawet przykrych represjach z jego strony była mowa przed chwilą. Może szczególnie trudno było przewidzieć zachowanie się fałszywych braci, ukrywających się jakby między domownikami w poszczególnych wspólnotach. Mianem tym określa Paweł albo fałszywych apostołów, albo może fanatycznych judeochrześcijan, którzy prawdopodobnie donosili odpowiednim władzom o działalności Apostoła w danym mieście.

2Ko 11:27 Cały wiersz nie wymaga żadnego komentarza. Czuwania nocne były spowodowane albo trwaniem na modlitwie, albo, być może, koniecznością przygotowania wystąpień apostolskich. Dni bowiem wypełniała fizyczna praca, która i tak niedostatecznie zapewniała utrzymanie, skoro Apostoł skarży się na częsty głód i pragnienie. Różnice temperatur między dniem a nocą w Palestynie i w Azji Mniejszej sprawiały, że Pawłowi dokuczały już to nieznośny upał, już to dotkliwe zimno. To ostatnie musiało być szczególnie przykre, jeśli tak bardzo troszczy się on, pisząc do Tymoteusza, o swój pozostawiony przez zapomnienie płaszcz (2Tm 4:13).

2Ko 11:28–29 Jednakże źródłem największego udręczenia był nieodstępujący Pawła ani na chwilę niepokój o Kościoły, które dzięki jego wysiłkowi poczęły żyć, lecz ciągle wymagały dalszej opieki. Wspominając słabych, być może myślał o rzeszach wiernych korynckich (por. 1Ko 9:22), którzy niedostatecznie jeszcze uświadomieni teologicznie, borykali się z różnymi trudnościami ze strony własnych sumień. Gdy mówił o zgorszeniach, może w wyobraźni przebywał wśród tych, którzy z przerażeniem prawie patrzyli na tzw. mocnych, beztrosko spożywających mięso składane w ofierze bożkom pogańskim.

To prawdziwe ojcowskie współczucie okazywane wiernym we wszystkim, co ich spotyka, jest wyrazem apostolskiej miłości Pawła. Żaden z jego korynckich rywali nie mógł, nie rozmijając się przy tym z prawdą, uczynić podobnego wyznania.

2Ko 11:30–33 Niełatwo przychodzi Pawłowi mówić o sobie samym. Musi mimo to powiedzieć wiele takich rzeczy, które mogły uchodzić za chwalenie się. Mówił dotąd tylko o apostolskich osiągnięciach. Ale oto teraz wspomina o sprawie nie stanowiącej w jego mniemaniu chlubnej karty historii jego życia. W dalszym ciągu nie będzie niczego zmyślał.

Chodzi tym razem o przybycie Pawła do Damaszku po okresie trzyletniego przebywania na Pustyni Arabskiej (Gal 1:18). Wspomniane tu zarządzenie króla Aretasa położyło kres pierwszym próbom apostolskiej działalności w tym mieście. Fakt mało bohaterskiej ucieczki Pawła w koszu od ryb (lub chleba) być może opowiadano sobie już nawet w Koryncie. Płaskorzeźba oglądana po dzień dzisiejszy przez turystów w kościele św. Pawła w Damaszku trafnie chyba oddaje ducha niniejszego tekstu, ukazując Apostoła – dokładnie tylko jego ledwie wystającą głowę – zażenowanego i przerażonego zarazem, w koszu spuszczonym po murze więziennym. Heros, pokonujący tak niezwykłe przeszkody, ukryty w koszu, spuszczony nocą po sznurze! Wstydził się tego Paweł jako słabości nie licującej z godnością obywatela rzymskiego i apostoła Jezusa Chrystusa.

Król Aretas IV rządził państwem Nabatejczyków od r. 9 przed Chr. do 40 po Chr. Od roku 37 po Chr. z polecenia cesarza Kaliguli Aretas stał się również marionetkowym władcą Damaszku. Pod koniec życia zwalczał gwałtownie swego zięcia, króla Heroda Antypasa.

2Ko 12:1 Znowu wraca poczucie pewnego zakłopotania w związku z koniecznością mówienia o sobie. Onieśmielenie jest tym większe, że chodzi o dowody szczególnego wybrania człowieka przez Boga. Paweł będzie

mówił o swych wizjach i objawieniach. Musi więc wyjątkowo umocnić się na duchu. Mimo iż używa liczby mnogiej: wizje i objawienia, w rzeczywistości będzie mówił o jednej tylko – co prawda ogromnie brzemiennej w skutkach – wizji. W Dziejach Apostolskich Łukasz relacjonuje wiele wizji Pawła, a sam Apostoł wyznaje jeszcze w 1Ko 14:6; 1Ko 14:18, że mówi tak, jak nikt inny, wielu językami. Jeśli Paweł mówi teraz o sprawach tak bardzo intymnych, jak prywatne objawienia, to nie dlatego, że jego przeciwnicy podawali w wątpliwość rzeczywistość tych objawień. Raczej z tego powodu, że pseudoapostołowie, oponenci Pawła, przechwalali się własnymi wizjami. Ich przechwałkom przeciwstawia Apostoł nie znany dotąd nikomu przebieg jednego ze swych objawień.

2Ko 12:2 Człowiekiem, którego zna, jest – jak wynika z poprzedniego wiersza – on sam Paweł Apostoł. Użycie trzeciej osoby wynika ze wspomnianego już onieśmielenia, towarzyszącego przedziwnemu wyznaniu Pawła. Apostoł zachowuje się tak, jakby nadal nie dowierzał, że to, o czym mówi, przydarzyło się jemu samemu. Szczegół chronologiczny w postaci wyrażenia przed laty czternastu, czyli ok. r. 43,: nie pozwala utożsamiać opisywanej tu przez Pawła wizji z jego przeżyciami mającymi miejsce około r. 37 u bram Damaszku. Kiedy Paweł mówi, że nie wie, czy w ciele…, czy poza ciałem został porwany aż do trzeciego nieba, daje wyraz dość rozpowszechnionemu w jego czasach przekonaniu, że dusza jest substancją, która może się oddzielać od ciała nie przestając jednak być sobą ani nie tracąc zdolności poznawczych.

Oświadczenie Apostoła o trzecim niebie oznacza, iż – według własnego przekonania – znalazł się w szczególnej bliskości Boga. Niebo jest bowiem uważane za mieszkanie Boga. Nazywając je trzecim niebem być może czyni Paweł aluzję do Księgi Henocha lub do Apokalipsy Mojżesza. W obydwu tych apokryfach odróżnia się pierwsze niebo, czyli naszą atmosferę, drugie niebo, czyli zbiór wszystkich planet niebieskich, i wreszcie trzecie niebo, tzw. niebo empirejskie, czyli miejsce zamieszkania Boga.

2Ko 12:3–4 Wspomniany tu raj, mimo iż stanowi aluzję do innej rzeczywistości, jest symbolem owego trzeciego nieba. Tam to właśnie usłyszał Paweł słowa, których nie godzi się człowiekowi powtarzać nie dlatego, że wyrażają one wiedzę ezoteryczną, przeznaczoną tylko dla wtajemniczonych, lecz ponieważ za pomocą ludzkiego języka nie można było wyrazić rzeczy zasłyszanych w niebie.

2Ko 12:5 Nie ulega już najmniejszej wątpliwości, kto był człowiekiem, który przed czternastu laty został porwany do trzeciego nieba. Paweł jeszcze jednak nie ma odwagi powiedzieć po prostu: to ja nim jestem, człowiekiem tak uprzywilejowanym przez Boga!

Jeśli nawet opowiada o owym doświadczeniu, to nie eksponuje siebie, tylko wychwala Boga, tak wspaniałomyślnego w obsypywaniu ludzi swymi darami. On sam może się poszczycić jedynie słabościami, nie wątpiąc przy tym, że i tak przewyższy swoich przeciwników z ich pozorną aureolą sztucznej wielkości.

2Ko 12:6 Jeszcze jedno usprawiedliwienie: Paweł nie przesadziłby wcale, gdyby opowiedział nawet o wszystkich swoich wizjach i objawieniach. Powiedziałby prawdę. Nie chce jednak, by jemu jako człowiekowi przypisywano to, co pochodzi wyłącznie od Boga.

2Ko 12:7 Dotychczas nie wiadomo, co oznacza wyrażenie oścień dla ciała, wysłannik szatana. Najmniej prawdopodobne wydaje się przypuszczenie, że chodzi tu o upokarzające pokusy. Wielu egzegetów sądzi, że Paweł skarży się w ten sposób na jakąś dolegliwość fizyczną, przy czym, według hipotezy powtarzającej się najczęściej, chodziłoby o pewną chorobę oczu, które wskutek tego odrażająco ropiały, utrudniając Pawłowi apostolską pracę. Najbardziej prawdopodobna jest chyba opinia, której zwolennicy mówią, że chodzi tu o dręczące Pawła wyrzuty sumienia z powodu jego prześladowczej działalności w okresie, gdy jeszcze nie był apostołem Chrystusa. Owe podszepty szatańskie słyszał Paweł w chwilach największego zapału, w momentach prawdziwie apostolskich uniesień. Wyrzuty sumienia pozbawiały go wtedy spokoju i czyniły jego życie wysoce uciążliwe lub wprost nieznośne.

2Ko 12:8 Jeden to z bardzo nielicznych przykładów modlitwy Pawła za siebie samego. Wysłuchanie tej prośby nie leżało jednak w zamiarach Opatrzności Bożej.

2Ko 12:9–10 Paweł może być spokojny. Mimo owych upokorzeń wystarczy łaski Bożej, by jego nauczaniu zapewnić odpowiednią powagę i skuteczność. Poza tym przez pokonywanie trudności związanych z codziennym życiem doskonali się coraz bardziej moc apostolska Pawła. Konkluzja całej apologii jest następująca: Najchętniej więc będę się chełpił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Skoro inaczej nie może się ona ujawnić, postanawiam rozmiłować się w moich słabościach, w uciskach, w nieszczęściach, w udrękach znoszonych dla Chrystusa. Postanawiam je afirmować jako znak od Boga. Apostoł jest przy tym święcie przekonany, że tego rodzaju konkurencji przeciwnicy jego nie wytrzymają.

2Ko 12:11 Paweł jest ciągle świadom swego szaleństwa. Przecież to, co on sam niejako pod przymusem opowiedział o sobie, powinni o nim powiedzieć właśnie Koryntianie. Jeżeli się zdobył na ten szaleńczy krok, to dlatego, żeby wiedzieli, że nie jest mniejszy od wielkich apostołów. Zarówno tego ostatniego określenia, jak i wyznania Pawła, że sam jest niczym, nie należy brać dosłownie.

2Ko 12:12 Podczas apostolskiej działalności Pawła wśród Koryntian dokonywały się rzeczy, które powinny chyba dostatecznie mocno przekonać chrześcijan korynckich o autentyczności jego posłannictwa. Znaki, cuda i przejawy mocy – to synonimiczne określenia rzeczy niezwykłych (por. Rz 15:18 n). Jest to najprawdopodobniej aluzja do cudownych uleczeń, egzorcyzmów, glosolalii i innych charyzmatów, którymi był obdarzony św. Paweł w stopniu nie mniejszym niż pozostali apostołowie w chwili rozsyłania ich na samodzielne prace misyjne (por. Mat 10:1; Mar 9:29; Łk 10:1).

2Ko 12:13 Nigdy i w niczym nie skrzywdził Paweł wspólnoty korynckiej. Wyróżnił nawet Koryntian tym, że nie był dla nich ciężarem. Za tę krzywdę – tym terminem prawdopodobnie posługiwali się przeciwnicy Pawła – zdaje się ich teraz przepraszać.

2Ko 12:14–15 Lecz poprawy żadnej nie przyrzeka. Zapowiadając swoją trzecią wizytę w Koryncie z góry uprzedza, że i tym razem nie będzie przyjmował żadnych materialnych datków, natomiast gotów jest nadal zdobywać się na największe ofiary dla dobra Koryntian. Jest nawet gotów siebie samego złożyć za nich w ofierze. Znów mamy do czynienia z bardzo wyraźnym powiązaniem posługi apostolskiej ze zbawczym dziełem Chrystusa (por. Flp 2:19), które Paweł tu jakby naśladuje. W każdym razie wyrażenia wydał samego siebie używa aż sześciokrotnie, gdy opisuje zbawczą śmierć Chrystusa. Chrystus jest dla Pawła Tym, który nas ukochał i wydał siebie samego za nas.

Poza tym Apostoł czuje się ojcem Koryntian, a przecież jest między ludźmi zwyczaj taki, że nie dzieci gromadzą majętność dla rodziców, tylko rodzice dla dzieci. Jeszcze raz zapewnia, że jego postawę wobec Koryntian inspiruje tylko i wyłącznie miłość. Ma nadzieję, że Koryntianie zaczną wreszcie okazywać mu podobne uczucie.

2Ko 12:16–18 Nawiązanie do następnego zarzutu: Paweł zdobył Koryntian podstępem. Apostoł domaga się konkretnych dowodów, rozumując w sposób następujący: Dobrze, załóżmy, że was oszukałem. Ale kiedy i jak się to stało? Czy może wtedy, gdy z mego polecenia udawał się do Koryntu Tytus i jeszcze inny brat? Wszystko wskazuje na to, że zarzuty wiązały się ze zbiórką przeprowadzoną w Koryncie na rzecz ubogich w Jerozolimie. Paweł był jednak absolutnie spokojny o dobrą reputację Tytusa u Koryntian. Tytusowi nic Koryntianie nie mieli do zarzucenia. Tymi kilku retorycznymi pytaniami chce Paweł dać do zrozumienia, że między nim a Tytusem istniała zawsze jak najdalej posunięta jednomyślność. W tej sytuacji zupełnie bezpodstawne są też zarzuty wysuwane przeciw Pawłowi.

2Ko 12:19 Trwająca zbyt długo apologia Pawła mogła nasunąć podejrzenie, że Apostoł ma jednak nie całkiem czyste sumienie i dlatego tak drobiazgowo się tłumaczy. Znów nie ma Paweł do dyspozycji innego argumentu jak tylko zapewnienie, że nigdy nie miał na uwadze własnej osoby, ale wyłącznie dobro duchowe – zwane tu zbudowaniem – Koryntian.

2Ko 12:20–21 W rezultacie Paweł obawia się, że gdy przybędzie po raz trzeci do Koryntu, spotka go prawdziwe rozczarowanie. Nie zastanie bowiem w tej wspólnocie sytuacji, której życzyłby korynckim chrześcijanom i sobie. Nadal będą wśród wiernych spory, waśnie, rozdwojenia i w rezultacie Apostoł, zamiast współradować się z Koryntianami, będzie musiał nad nimi gorzko zapłakać, co upokorzy go wobec Boga, który obdarzył Apostoła odpowiedzialnością za stan moralny wspólnoty. Wszystko przemawia za przypuszczeniem, że w momencie gdy Paweł kończył pisać 2 Kor, napłynęły z Koryntu jakieś nowe wieści, szczególnie niepomyślne gdy chodzi o sprawy związane z szóstym przykazaniem. Pogańskie otoczenie, atmosfera i zwyczaje libertyńskiego wielkiego portowego miasta – widocznie z uporem robiły swoje.

2Ko 13:1–2 Dlatego, zapowiadając jeszcze raz swoje trzecie przybycie do Koryntu, postanawia Paweł być bezwzględny. Tak jak od zeznań trzech świadków – już w Prawie Mojżeszowym – zależały losy oskarżonego, tak też decydujący charakter dla korynckiej wspólnoty będzie miała trzecia wizytacja Pawła. Koryntianie sami wydadzą o sobie trzecie, definitywne świadectwo.

2Ko 13:3 Dalsze tolerowanie nadużyć i panoszenia się zuchwałych przeciwników Pawła byłoby lekkomyślnym zezwoleniem na doświadczanie Chrystusa, na naigrawanie się z Jego mocy, pozornie tylko działającej przez Apostoła, w rzeczywistości bardzo słabego.

2Ko 13:4 Chrystus tylko pozornie został pokonany – nota bene dla naszego umocnienia. W rzeczywistości żyje i naprawdę udziela Pawłowi swoich ciągle nowych mocy. Apostoł tylko pozornie jest bezradny i słaby. Przybędzie wkrótce i pokaże, na co go stać.

2Ko 13:5 Najprawdopodobniej nawiązuje tu Paweł do różnych zabiegów Koryntian, pragnących zbadać, czy Paweł jest naprawdę apostołem. Nic nie wiemy, na czym ich próbowanie Pawła polegało. W każdym razie radzi on im zaniechać tego trudu, a raczej zbadać swe dusze, by przekonać się, czy Chrystus jeszcze w nich przebywa, czy jeszcze jest dość silna ich wiara.

2Ko 13:6–9 Nastrój listu znów się zmienia. Wraca nadzieja, że jednak Koryntianie zmienią swoje zdanie o Pawle i że wskutek tego nie będzie on musiał okazywać im swojej surowości. Jeżeli w Kościele wszystko będzie w należytym porządku, Paweł – nie bez radości prawdziwej – stanie się bezradny, mimo całej władzy duchowej, jaką ma nad Koryntianami. Wobec prawdy bowiem wszelka władza jest bezsilna. I znów zastrzega się Apostoł, że wcale nie chodzi mu o postawienie na swoim, o zmuszenie Koryntian do przyznania mu racji. Przeciwnie, godzi się nawet na to, żeby był odrzucony, byleby oni czynili to, co dobre. Będzie bezsilny, nie będzie mógł ich skarcić, gdy staną się uczciwi, czyli mocni. Nie pozostanie mu wtedy nic innego, jak tylko szczera radość z własnej słabości i z mocy wiernych.

2Ko 13:10 Znów jednak następuje przestroga. Mimo wszystko – jeśli tylko zajdzie potrzeba – Paweł może okazać się bezwzględny. Listem owym ostrzega ich więc i przygotowuje na to najgorsze. Dałby Bóg, żeby jego władza służyła tylko zbudowaniu Koryntian, a nie ich zgubie.

2Ko 13:11 Jak w każdym zakończeniu listu, tak i tu mamy do czynienia z ostatnimi poleceniami, pozdrowieniami i życzeniami.

Wśród poleceń na pierwszym miejscu znajduje się zachęta do radości. Radość nadawała specyficzny charakter atmosferze życia religijnego pierwszych chrześcijan: Codziennie trwali jednomyślnie w świątyni – pisze św. Łukasz o wiernych Kościoła jerozolimskiego – a łamiąc chleb po domach, spożywali posiłek w radości i prostocie serca (Dz 2:46). Obowiązek ciągłego wzrastania w doskonałości wynika z samej natury chrześcijaństwa. Wyznawca Chrystusa – to ten, który zmierza ustawicznie do coraz ściślejszego zespolenia się ze swym Mistrzem.

Wzajemne podnoszenie się na duchu należy do obowiązków społecznych każdego chrześcijanina.

Zachęty do jedności powtarzają się w Listach Pawła najczęściej. Zawsze chodzi w tych napomnieniach nie o zewnętrzną tylko jedność, lecz o prawdziwą harmonię nawet myśli ludzkich. Chrześcijanie – to ludzie, którzy nie różnią się między sobą nawet najskrytszymi myślami: jednego pragną, ku jednemu zmierzają. Tylko w takich warunkach można mówić o zachowaniu pokoju będącego nie tylko zewnętrzną układnością, ale pokojem, który napełnia wnętrze człowieka. Jeśli tak bardzo nastaje Paweł właśnie w liście do Koryntian na potrzebę zachowania pokoju, to dlatego, że pamięta zbyt dobrze bolesny podział korynckiej wspólnoty na zwalczające się wzajemnie ugrupowania i stronnictwa (por. 1Ko 1:10-4:21).

Apostoł jest jednak świadom, że tak idealnego, prawdziwie ewangelicznego pokoju nie da się utrzymać bez pomocy Bożej. Dlatego życzy Koryntianom specjalnej pomocy Boga, który jest samą miłością i pokojem. To Bóg miłości i pokoju – dlatego, że zostawił nam przykłady największej miłości, dlatego, że przez swego Syna dokonał dzieła, które się nazywa wielkim, powszechnym pojednaniem. Zechciał bowiem [Bóg], aby w Nim zamieszkała cała Pełnia i aby przez Niego znów pojednać wszystko ze sobą: przez Niego – i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach, wprowadziwszy pokój przez krew Jego krzyża (Kol 1:19 n).

2Ko 13:12 Zewnętrznym wyrazem pokoju – ale prawdziwym symbolem, a nie tylko pustym gestem – był wśród pierwszych chrześcijan pocałunek pokoju. Pozostałością tego pięknego znaku miłości jest znak pokoju, którego celebrans, przynajmniej podczas niektórych Mszy świętych, udziela towarzyszącym mu koncelebransom i asyście, niekiedy wiernym. Wydaje się, że ów święty pocałunek pokoju był normalnym pozdrowieniem chrześcijan zwłaszcza wtedy, gdy spotykali się razem na zebraniach liturgicznych.

Najprawdopodobniej podczas takich zebrań czytano również listy Pawła, zawierające nie tylko ogólnie sformułowane pozdrowienia, lecz także długą listę imion pozdrawianych osób (por. Rz 16:3–16). Pozdrawiający się nawzajem tworzą jedną wielką społeczność świętych, czyli ludzi, którzy choć nie są wcale wolni od grzechów, zostali uświęceni łaską chrztu świętego. Każdy z nich jest więc świątynią Boga, przybytkiem Ducha Świętego (por. 1Ko 6:19). Cały list kończy się pięknym życzeniem łaski, miłości i wspólnoty nierozłącznej z Duchem Świętym. Ta trójczłonowa formuła posiada bogatą treść dogmatyczną, zwłaszcza z zakresu nauki o trzech Osobach Boskich.

2Ko 13:13 Łaska, pojęcie tu bliżej nie sprecyzowane, zdaje się oznaczać wszystkie nadprzyrodzone dary. Ich dawcą jest ostatecznie Bóg Ojciec. W Jego to bowiem rękach spoczywa całe dzieło zbawienia, a właśnie zbawcze dzieło Chrystusa jest źródłem wszelkich łask. Dlatego w tekście mowa o łasce Pana Jezusa Chrystusa.

Odwieczna miłość Boga została objawiona w Jezusie Chrystusie. Jezus Chrystus i wszystkie dobrodziejstwa związane z Jego życiem, męką, śmiercią i zmartwychwstaniem – to po prostu objawienie miłości Boga. Celem wszystkich wysiłków ascetycznych każdego chrześcijanina jest więc to, by mógł być zawsze przybytkiem Ducha Świętego, by cieszył się posiadaniem Jego darów, by trwał w ustawicznej z Nim wspólnocie. Wszystko to zawiera się w trudnym do przekładu wyrażeniu greckim: dar jedności (koinonia) w Duchu Świętym.