Vittorio Messori
Czarne karty Kościoła
Tł. A. Kajzerek, Księgarnia św. Jacka, Katowice 1998; Książka stanowi wybór artykułów pisanych przez
Vittorio Messoriego dla włoskiego dziennika Vivaio, które ukazały się w trzech tomach: I. Pensare la
storia. Una lettura cattolica dell'avventura umana, II. La sfida delia fede. Fuori e dentro la Chiesa: la
cronaca in una prospettiva cristiana oraz III. Le cose delia vita.
2
Spis treści
Przedmowa .............................................................................................................................................. 5
Poczucie winy .......................................................................................................................................... 8
Rozdział I. Hiszpania, inkwizycja i czarna legenda ................................................................................. 10
Czarna legenda 1 ............................................................................................................................... 10
Czarna legenda 2 ............................................................................................................................... 12
Czarna legenda 3 ............................................................................................................................... 14
Czarna legenda 4 ............................................................................................................................... 16
Czarna legenda 5 ............................................................................................................................... 18
Czarna legenda 6 ............................................................................................................................... 20
Czarna legenda 7 ............................................................................................................................... 22
Śmierd inkwizytora ............................................................................................................................ 25
Inkwizytorzy ....................................................................................................................................... 27
Manzoni i Hiszpania ........................................................................................................................... 28
Iberyjczycy ......................................................................................................................................... 30
Męczennicy w Hiszpanii .................................................................................................................... 31
Rozdział II. Hiszpania i Ameryka: ciąg dalszy czarnej legendy ............................................................... 34
Ameryka: „uciszenie języków” .......................................................................................................... 34
Złoto Kolumba ................................................................................................................................... 35
Między Ameryką Południową a Zachodnią Europą ........................................................................... 36
Chrystusowcy .................................................................................................................................... 38
Rozdział III. Rewolucja Francuska a Kościół ........................................................................................... 41
Prawa Człowieka 1 ............................................................................................................................. 41
Prawa Człowieka 2 ............................................................................................................................. 42
Prawa Człowieka 3 ............................................................................................................................. 44
Prawa Człowieka 4 ............................................................................................................................. 47
Sprawiedliwośd w przeszłości ............................................................................................................ 48
Wandea ............................................................................................................................................. 49
Zemsta ............................................................................................................................................... 51
Królobójcy .......................................................................................................................................... 53
Wandalizm ......................................................................................................................................... 54
Rozdział IV. Galileusz a Kościół .............................................................................................................. 57
Galileo Galilei 1 .................................................................................................................................. 57
3
Galileo Galilei 2 .................................................................................................................................. 59
Galileo Galilei 3 .................................................................................................................................. 62
Księżyc i okolice ................................................................................................................................. 65
Rozdział V. Nazizm a Kościół .................................................................................................................. 68
Czasy swastyki ................................................................................................................................... 68
Chrześcijanie a faszyzm 1 .................................................................................................................. 69
Chrześcijanie a faszyzm 2 .................................................................................................................. 71
Szukajcie katolika! ............................................................................................................................. 74
Rozdział VI. Bracia odłączeni a Kościół .................................................................................................. 76
Ofiary, o których nie wolno zapomnied............................................................................................. 76
Protestancka skrucha ........................................................................................................................ 77
Zbrodnie ............................................................................................................................................ 79
Pastorzy ............................................................................................................................................. 81
Rozdział VII. Kara śmierci a Kościół ....................................................................................................... 82
Kara śmierci 1 .................................................................................................................................... 82
Kara śmierci 2 .................................................................................................................................... 84
Kara śmierci 3 .................................................................................................................................... 86
Rozdział VIII. Całun Turyoski .................................................................................................................. 90
Święty Całun 1 ................................................................................................................................... 90
Święty Całun 2 ................................................................................................................................... 91
Święty Całun 3 ................................................................................................................................... 93
Święty Całun 4 ................................................................................................................................... 95
Święty Całun 5 ................................................................................................................................... 96
Święty Całun 6 ................................................................................................................................... 98
Święty Całun 7 ................................................................................................................................. 100
Rozdział IX. Inne historie ..................................................................................................................... 103
Czarni niewolnicy ............................................................................................................................. 103
Pas cnoty ......................................................................................................................................... 104
Ius primae noctis ............................................................................................................................. 105
Watykaoskie bogactwa ................................................................................................................... 107
Islam ................................................................................................................................................ 109
Czy Torquemada był lepszy? ........................................................................................................... 111
Nietolerancyjni ................................................................................................................................ 112
Rządzid ludźmi ................................................................................................................................. 112
Chorzy Papieże ................................................................................................................................ 114
4
Monte Cassino ................................................................................................................................. 117
Samobójstwa ................................................................................................................................... 119
Obdżektorzy .................................................................................................................................... 121
Gandhi ............................................................................................................................................. 123
Don Franco ...................................................................................................................................... 128
5
Przedmowa1
Kiedy jakiś młody człowiek, wychowany po chrześcijaosku przez rodzinę i wspólnotę parafialną, w
zderzeniu z apodyktycznymi zapędami niektórych nauczycieli lub jakąś lekturą zaczyna wstydzid się
historii swego Kościoła, naraża się na niebezpieczeostwo utraty wiary. Jest to uwaga dośd smutna,
chociaż nie podlegająca dyskusji, tym bardziej, że ten model zachowania zostaje przeniesiony na inne
dziedziny życia.
Mamy tutaj do czynienia z bardzo ważnym problemem pastoralnym i dziwid tylko może fakt, jak mało
miejsca poświęca się mu w środowiskach kościelnych.
Tematy, które zostaną poruszone, wcale nie służą umocnieniu radości i dumy z przynależności do
„małej owczarni” przeznaczonej do królestwa Bożego, ale mogą pomóc w zrozumieniu problemów, o
których będzie mowa. Trzeba jednak przemyśled wszystko bardzo spokojnie, bowiem w
przeciwieostwie do tego, co na ogół się myśli i mówi, współczesnej kulturze nie brakuje legend, ale
ducha krytyki. Właśnie dlatego Ewangelie tak często są nie doceniane.
Już wiele razy i przy wielu okazjach mówiłem, że problem dechrystianizacji – według mnie – nie
polega na utracie wiary, lecz na utracie rozsądku. Trzeba zacząd myśled bez uprzedzeo, co już jest
wielkim krokiem prowadzącym do nowego odkrycia Chrystusa i planu Ojca.
Z drugiej strony prawdą jest także i to, że Boża inicjatywa zbawienia ma integralny charakter
uzdrawiający: zbawia całego człowieka, a więc dotyczy wszystkich jego możliwości poznawczych.
Zatem przeciwieostwem wiary nie jest rozum i wolnośd myśli – jak to przez ostatnie wieki niemal
obsesyjnie nam powtarzano – ale raczej, w integralności skrajnych przypadków i nieszczęścia,
samobójstwo rozumu i zgoda na to, co absurdalne.
W związku z historią Kościoła i wynikającymi z niej trudnościami pastoralnymi wypada przypomnied o
konieczności potrójnej analizy.
Pierwsza ma charakter typowo teologiczny, a więc może byd udziałem jedynie tych, którzy patrzą
„oczami wiary”. Przede wszystkim chodzi o przyjęcie i podniesienie do odpowiedniego poziomu
eklezjologii godnej tego imienia. Będzie można wówczas zrozumied, że Kościół, jak to mówił św.
Augustyn, jest ex maculatis inmaculata, tzn. rzeczywistością wewnętrznie świętą, na którą składają
się ludzie reprezentujący różne stopnie świętości, a także grzesznicy.
Właśnie na tym polega jego cud i wspaniałośd: Boski Mistrz, używając mizernego i niedoskonałego
materiału, jaki oferuje Mu ludzkośd, w każdej epoce potrafi stworzyd arcydzieła błyszczące absolutną
prawdą i nadludzkim pięknem; prawdą i pięknem, które są także nasze, każdego z nas, w stopniu
zależnym od naszego rzeczywistego uczestnictwa w Ciele Chrystusa.
W takim podejściu do sprawy ukazuje się wielkośd bystrego teologa – niezależnie od jego naukowej
specjalizacji i obszaru kulturowego – który nie tyle gorszy się z powodu biskupów, będących według
jego opinii osłami, ile cieszy się i wzrusza, ponieważ – proszę wybaczyd – są też osły biskupami.
Mając to na uwadze, człowiek wierzący może zrozumied przemiany i wydarzenia, jakie miały miejsce
w historii Kościoła, w sposób dużo bardziej wolny niż niewierzący: jego eklezjologia nie pozwala mu
zaakceptowad a priori2 takiego wydarzenia – nawet jeśli wydaje się prawdziwe i dobrze
1 Przedmowa pochodzi z I tomu zbioru artykułów, pisanych przez Vittorio Messoriego do Vivaio, opatrzonego
tytułem Pensare la storia. Una lettura cattolica dell'avventura umana, Milano8 1995. 2 dosł. „z założenia, z racji logiki” (łac), tzn. niezależnie od doświadczenia *przyp. red.+.
6
udokumentowane – które ubliża dobremu imieniu chrześcijanina. Tymczasem niewierzący będzie
czuł się zobowiązany odrzucid lub zbanalizowad wszelki nadludzki wysiłek, wartości transcendentne
oraz w nadprzyrodzony sposób motywowane cuda. Chodzi mniej więcej o to, co dzieje się w
przypadku Całunu Turyoskiego, który tak pasjonuje Messoriego.
Zasadniczo, jak wiemy, nasza wiara nie cierpi z powodu nauki, niezależnie od tego, jakiej dziedziny
wiedzy dotyczy. Moglibyśmy sobie nawet pozwolid na luksus niewierzenia w to, o czym nam mówi. W
przeciwieostwie do tego, zaakceptowanie autentyczności Całunu jest z moralnego punktu widzenia
niemożliwe dla kogoś, kto Jezusa z Nazaretu nie uważa za Chrystusa, Syna Boga żywego, a to z
powodu wielości niewytłumaczalnych faktów, związanych z jego pochodzeniem i trwałością. Niejasne
uprzedzenie dotyczy w tym przypadku najwyraźniej raczej niedoinformowanych niż obrooców.
Drugi rodzaj analizy ma charakter filozoficzny i może dotyczyd tych wszystkich, którzy posiadają
przynajmniej minimum intelektualnej prawości.
Kiedy mówi się o błędach historycznych Kościoła, nie można zaprzeczyd, że mimo wszystko jest on
jedyną trwałą wartością na przestrzeni wieków i dlatego jest też jedynym wyzwaniem, domagającym
się odpowiedzi na pytanie o błędy popełnione przez wszystkich.
Czy na przykład ktoś dziś zapyta, jakie w epoce Galileusza było stanowisko uniwersytetów lub innych
instytucji cieszących się wielką powagą społeczną wobec hipotez kopernikowskich? Kto dziś pyta o
moralnośd oraz idee wyższych urzędników i sędziów żyjących w XVII wieku? Albo, co jeszcze bardziej
paradoksalne, komu przyjdzie na myśl krytykowad dzisiejszych urzędników, sprawujących władzę w
Mediolanie, za przestępstwa popełnione przez rodziny Visconti i Sforza?
Warto zauważyd, że oskarżenia kierowane obecnie pod adresem Kościoła za jego decyzje i działania w
minionych epokach same w sobie są potwierdzeniem trwałości Oblubienicy Chrystusa wraz z jej
niezmienną tożsamością, która, w przeciwieostwie do innych grup społecznych, nigdy nie zostanie
zmieciona przez historię; zawsze będzie „niemal osobą” i dlatego tylko ona będzie podmiotem
wiecznej odpowiedzialności.
Jest to stan ducha, który – właśnie za pośrednictwem złośliwych działao i trwałych uraz – ukazuje
pewien initium fidei3 w misterium Kościoła i najprawdopodobniej napawa radością aniołów w niebie.
Kiedy już jednak ktoś przyswoi sobie te wszystkie uwagi na temat – nazwijmy to – „eklezjologii
nadprzyrodzonej i naturalnej”, nie może nie przeanalizowad dokładniej tych kwestii. Pojawia się
koniecznośd sprawdzenia wiarygodności tego, co powszechnie się mówi i pisze o Kościele.
Trzeba dociec prawdy, ustrzec ją przed zniekształceniem, głosid ją i szanowad, niezależnie od formy,
w jakiej się ukazuje i źródła, z którego pochodzi. Św. Tomasz z Akwinu wielokrotnie poucza nas, że
omne verum, a quocumque dictatur, a Spiritu Sancto est („wszelka prawda, niezależnie od tego, kto
ją wypowiada, pochodzi od Ducha Świętego”). Już ten cytat wystarczyłby do tego, aby dostrzec godną
pozazdroszczenia otwartośd ducha, cechującą średniowiecznych mistrzów.
Jednocześnie należy stwierdzid, że zafałszowania, manipulacje i błędy muszą zostad ujawnione i
napiętnowane, bez zwracania uwagi na osobę, która je głosi i na wielkośd akceptacji społecznej.
W koocu trzeba sobie zdad sprawę – jak pisze w niniejszej książce Vittorio Messori – z arbitralnych
opinii, istotnych deformacji i ewidentnych kłamstw ciążących na historii Kościoła. Jesteśmy niemal
3 „pierwiastek wiary” (łac.) *przyp. red.+.
7
oblężeni przez złośliwośd i kłamstwo; większośd katolików albo nie chce, albo nie próbuje tego
zmienid.
Jeśli ktoś zostanie uderzony w prawy policzek, doskonałośd ewangeliczna zaleca nadstawid i lewy.
Jeśli jednak ktoś sprzeciwia się prawdzie, ta sama doskonałośd ewangeliczna zobowiązuje do jej
obrony, ponieważ tam, gdzie znieważa się prawdę, zamyka się wszystkie drogi prowadzące do
ludzkiego zbawienia.
Wydaje mi się, że to właśnie było powodem powstania tej książki, która – czego oczekujemy –
natychmiast stanie się niezbędną pomocą we współczesnej pracy pastoralnej.
Czasem wydaje mi się, że społeczeostwo chrześcijaoskie cierpi – jeśli tak można powiedzied – na
pewnego rodzaju wrodzone upośledzenie.
Prężnośd królestwa Bożego iam praesens in mysterio4 jest fenomenem wszystkich czasów, i o tym
pouczał nas Pan wiele razy, chociaż w ostatnich dziesięcioleciach niezbyt chętnie słuchaliśmy Jego
słów na ten temat.
Tymczasem tym, co w sposób szczególny charakteryzuje nasze czasy, jest założenie, że za wszelką
cenę trzeba podtrzymywad dialog. Z tego też powodu można dośd swobodnie rozumied irenizm5,
stanowiący dziwną formę kościelnego masochizmu, hamującego wszystkie naturalne chrześcijaoskie
środki obronne aż do tego stopnia, że złośliwośd czynników patologicznych bez przeszkód może
realizowad swoje dzieło zniszczenia.
Na szczęście Duch Święty nigdy nie pozostawia Oblubienicy Chrystusa bez wewnętrznej pomocy.
Zawsze jest aktywny i w najróżniejszych formach i stopniach pobudza potrzebne antytoksyny.
Niniejsza książka – stanowiąca zbiór większości cenionych artykułów z Vivaio Vittorio Messoriego,
dodatku do krajowego dziennika katolickiego – jest właśnie jednym z tych opatrznościowych
medykamentów, leczących nasze zło. Jej ukazanie się jest znakiem, że Bóg nie zapomniał o swoim
ludzie.
Messori to, dzięki Bogu, pisarz o wielkiej oryginalności i osobowości. I chociaż nie mamy obowiązku
zgadzad się z wszystkimi jego genialnymi opiniami, wszyscy winniśmy uznad jego odważną służbę
prawdzie i jego umiłowanie Kościoła.
Kardynał Giacomo Biffi, arcybiskup Bolonii
4 „już obecnego w tajemnicy” (łac); por. Sobór Watykaoski II, Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie
współczesnym Gaudium et spes, nr 39 [przyp. red.]. 5 Kierunek w teologii chrześcijaoskiej dążący do zgody między wyznaniami, do usunięcia rozbicia
chrześcijaostwa za cenę wzajemnych ustępstw doktrynalnych (od gr. eirene „pokój, zgoda”) *przyp. red.+.
8
Poczucie winy
Po trzech dniach męczącej podróży, Leo Moulin, liczący sobie osiemdziesiąt jeden lat, jest wypoczęty,
elegancki, skupiony i serdeczny jak zawsze. Moulin, przez pół wieku profesor historii i socjologii na
uniwersytecie w Brukseli, autor wielu fascynujących książek, jest jednym z najbardziej znaczących
intelektualistów w Europie. Chyba najlepiej zna średniowieczne zakony religijne i jak rzadko kto
bardzo podziwia mądrośd ówczesnych mnichów. Zaraz po odsunięciu się od lóż masooskich, których
był aktywnym członkiem („Bardzo często – powiada – przynależnośd do nich jest nieodzowna, jeśli
chce się zrobid karierę uniwersytecką, dziennikarską lub wydawniczą: wzajemna pomoc «braci
masonów» nie jest mitem, jest rzeczywistością”), przyjął postawę świeckiego racjonalisty, którego
agnostycyzm graniczy z ateizmem.
Moulin radzi mi, abym powtórzył wierzącym jedną zasadę, która dojrzewała w czasie jego długiego
życia, nauki i doświadczeo: „Posłuchajcie tego starego niedowiarka, który wie, co mówi: Mistrzowska
propaganda antychrześcijaoska zdołała wytworzyd u chrześcijan, zwłaszcza u katolików, złą
świadomośd, opanowaną niepokojem, jeśli już nie wstydem, z powodu własnej historii. Siłą stałego
nacisku, od reformacji aż do naszych czasów, zdołała przekonad was, że jesteście odpowiedzialni za
całe, albo prawie całe, zło na świecie. Sparaliżowała was na etapie masochistycznej autokrytyki, aby
zneutralizowad krytykę tych, którzy zajęli wasze miejsce”.
Feminiści, homoseksualiści, tercermundyści6, pacyfiści, reprezentanci najróżniejszych mniejszości,
kontestatorzy i niezadowoleni z jakichkolwiek powodów, naukowcy, humaniści, filozofowie,
ekolodzy, obroocy zwierząt i świeccy moraliści: „Pozwoliliście, aby za wszystko, nawet za kłamstwa,
bezdyskusyjnie obarczali was. Nie było w historii problemu, błędu lub cierpienia, którego nie
przypisaliby wam. A wy, niemal zawsze nie znający swojej przeszłości, zaczęliście w to wierzyd, a
nawet wspomagad ich w tym działaniu. Tymczasem ja (agnostyk, ale także i historyk starający się byd
zawsze obiektywnym) mówię wam, że macie przeciwstawiad się temu w imię prawdy. W
rzeczywistości bowiem większośd zarzutów jest nieprawdziwa. A jeśli któryś ma nawet jakieś
uzasadnienie, to oczywiste jest, że w rozliczeniu dwudziestu wieków chrześcijaostwa światła
zdecydowanie górują nad ciemnościami. Dlaczego więc nie żądacie odpowiedzialności od tych, którzy
żądają jej wyłącznie od was? Czyż rezultaty ich pracy są lepsze od waszych? Z jakich ambon,
skruszeni, słuchacie kazao?” Mówi też o średniowieczu, które studiował: „Owe wstydliwe kłamstwa o
«ciemnych wiekach», czyżby były inspirowane wiarą płynącą z Ewangelii? Dlaczego więc to, co
pozostało nam z tamtych czasów, odznacza się tak fascynującym pięknem i mądrością? Także w
historii trzeba kierowad się zasadą przyczyny i skutku…”
Codziennie przemierzając samochodem peryferie Mediolanu, myślę o historyku z Brukseli. Tutaj,
podobnie jak i na innych zurbanizowanych peryferiach, jakiś współczesny Dante mógłby umieścid
jedną ze swoich sfer piekielnych: ogłuszający hałas, przykre zapachy, sterty śmieci i odpadów, zatrute
wody, chodniki zatarasowane zaparkowanymi samochodami, szczury i myszy, zwariowany beton i
źdźbła toksycznej trawy. Gdzie nie spojrzed – tam gniew i nienawiśd jednych wobec drugich:
kierowców taksówek wobec kierowców ciężarówek, pieszych wobec zmotoryzowanych, klientów
wobec sprzedawców, tych z Północy wobec tych z Południa, Włochów wobec obcokrajowców,
robotników wobec właścicieli, dzieci wobec rodziców. Degradacja zaczyna gnieździd się dużo
wcześniej w sercach niż w środowisku.
6 tercermundysta – zwolennik, entuzjasta, sympatyk Trzeciego Świata *przyp. tłum.+.
9
Na koocu meta: wielki klasztor, starożytny dom zakonny. Uspokojony uwolnieniem się od samochodu
przechodzę przez bramę. Nagle cały świat wokół mnie się zmienia. Wielki, liczący wieki dziedziniec,
zamknięty ze wszystkich stron kolumnadami, podtrzymuje ducha harmonią swych łuków. Cisza,
piękno fresków, spoistośd budowli, chłód cieni. Nieco dalej, za dziedziocem, znajduje się duży ogród,
ostatnia ostoja drzew, w których schroniło się wszystko, co jeszcze żyje lub fruwa nad zdewastowaną,
pobliską okolicą. Gościnnośd zakonników pozwala odczud, że ci ludzie, mimo wszystko, starają się
czynid dobro i jeszcze wierzą, że można kochad.
Z odrobiną ironii i smutku myślę o zemście historii ostatnich dwóch wieków, w której brali udział
różni ludzie, zjednoczeni pragnieniem zniszczenia chrześcijaoskich znaków, zaczynając od zakonów.
Chcieli koniecznie zniszczyd te miejsca pokoju i piękna, ponieważ uważali je za oazy obskurantyzmu,
anachroniczne przeszkody na drodze do zbudowania wyśnionego „nowego świata”.
Za ogrodem mamy owoc obiecanego świetlanego jutra. Nigdy jeszcze świat w imię humanitaryzmu
nie stał się tak nieludzki. Pomylono się: rzeczywistośd i nadzieja na świat bardziej ludzki przetrwają –
jednak jak długo? – w tych ostatnich religijnych ostojach, które przeżyły (dzięki cudowi, przypadkowi i
uporowi chrześcijan, wzmagającemu się w chwilach trudności) furię „oświeconych”. Ich dzieci i wnuki
także chronią się w tych miejscach, lamentując nad tym, co utracono i ciesząc się, że jednak coś
ocalało przed wściekłością niszczycieli.
Jeśli drzewo poznaje się po owocach, warto z tego, co powiedzieliśmy, wyciągnąd pewne wnioski,
chociażby tylko dlatego, aby postępowad zgodnie z zaleceniem Moulina, starego filozofa-agnostyka,
skierowanym do wierzących, a dotyczącym „przyczyny i skutku…” My także mamy nasze wady i
trzeba uważad z ukrywaniem ich. Rzeczywistośd chrześcijaoska zawsze miesza to, co boskie, z tym, co
ludzkie. Ecclesia – casta et meretrix7, jak nas pouczają Ojcowie Kościoła. I tacy zawsze byli jego
synowie. Popatrzmy wokół nas z zawstydzeniem i onieśmieleniem. Miłośd nie jest już możliwa bez
prawdy, zarówno wśród nas, jak i wśród innych.
7 „Kościół – czysty, a zarazem nierządny” (łac.) *przyp. red.+.
10
Rozdział I. Hiszpania, inkwizycja i czarna legenda
Czarna legenda 1
Taoczący z wilkami, północnoamerykaoski film, opowiadający się po stronie Indian, otrzymał siedem
Oskarów.
Od połowy lat sześddziesiątych do westernów zaczęto wprowadzad pewne eksperymentalne zmiany.
Pierwsze wątpliwości odnośnie do dobroci anglosaskich pionierów spowodowały zachwianie się
schematu: biały – dobry, czerwony – zły. Od tej pory pogłębiał się kryzys, doprowadzając do
odwrócenia ról. Obecna zmiana punktu widzenia sprawia, iż niemal zawsze widzi się w Indianinie
wielkiego bohatera, a w pionierze brutalnego najeźdźcę.
Oczywiście istnieje niebezpieczeostwo, że ta nowa sytuacja zamieni się w pewien nowy konformizm
człowieka zachodu PC (politically correct8), jak zwykło się nazywad tego, kto respektuje kanony i tabu
współczesnej mentalności.
Podczas gdy dawniej rzucano społeczną ekskomunikę na wszystkich, którzy nie chcieli uznad
pułkownika George'a A. Custera za męczennika w obronie cywilizacji i wzór „białego patriotyzmu”, to
dziś tę samą ekskomunikę nakłada się na mówiących źle o Siedzącym Byku i Siuksach, którzy 25
czerwca 1876 roku w Little Big Horn zabili Custera i do szczętu roznieśli cały Siódmy Regiment
Kawalerii.
Mimo niebezpieczeostwa pojawienia się nowych konformistycznych sloganów, nie sposób nie przyjąd
z zadowoleniem faktu odkrywania kolorów „innej” Ameryki, tej protestanckiej, która udzielała (i
nadal udziela) tylu lekceważących lekcji moralności Ameryce katolickiej. Od XVI wieku nordyckie
paostwa reformowane – Wielka Brytania i Holandia in primis9 – zaczęły prowadzid w swoich
dominiach zamorskich wojnę psychologiczną, wymyślając „czarną legendę” o prześladowaniach i
barbarzyostwach praktykowanych przez Hiszpanię, z którą prowadziły walkę o panowanie na morzu.
Czarną legendę wykorzystują także księża, zakonnicy i w ogóle katolicy, którzy stanowczo protestują
przeciwko obchodzeniu uroczystości związanych z piędsetleciem odkrycia Ameryki, nie zdając sobie
sprawy, że w ten sposób stają się naśladowcami wspomnianej propagandy brytyjsko-holenderskiej.
Pierre Chaunu, współczesny historyk, którego trudno posądzad o stronniczośd, gdyż jest kalwinem,
pisze: „Legenda antyhiszpaoska w swej północnoamerykaoskiej wersji (w europejskiej odnosi się
przede wszystkim do inkwizycji) pełniła rolę wygodnego wentyla bezpieczeostwa. Domniemana
masakra Indian, dokonana przez Hiszpanów w XVI wieku, miała ukryd rzeź dokonaną przez
Amerykanów z Północy na zachodniej granicy w wieku XIX. Protestancka Ameryka, raz jeszcze
oskarżając Amerykę katolicką, zdołała uwolnid się od odpowiedzialności za swoją zbrodnię”.
Zanim zajmiemy się podobnymi tematami, trzeba, abyśmy się uwolnili od pewnych towarzyszących
nam nawyków bezsensownego moralizowania, spowodowanych tym, że nie chcemy uznad, iż historia
jest panią niespokojną, a czasem straszliwą. Z realistycznego punktu widzenia, do którego winno się
powrócid, bez wątpienia trzeba potępid błędy i okrucieostwa (niezależnie od ich pochodzenia), jednak
nie złorzeczyd przy tym, traktując już samo przybycie Europejczyków do Ameryki i osiedlenie się na
tych ziemiach w celu utworzenia nowego społeczeostwa jako coś z gruntu okropnego.
8 dosł. „politycznie poprawny” (ang.) *przyp. red.+.
9 „zwłaszcza, na pierwszym miejscu” (łac.) *przyp. red.+.
11
Historia ukazuje niepraktycznośd dobrej rady, według której „każdy ma pozostad na swojej ziemi i nie
wdzierad się na obcą”. Nie jest to możliwe nie tylko dlatego, iż w ten sposób zaprzeczono by
wszelkiemu dynamizmowi przemian ludzkich, ale także dlatego, że cała cywilizacja jest owocem
mieszanki, która nigdy nie była statyczna. Nawet nie posiadając aspiracji do przeprowadzania analiz
Pisma Świętego, trzeba zauważyd, że ziemia, którą Bóg obiecał Żydom, nie należała do nich i siłą
odebrano ją poprzednim mieszkaocom. Pięknoduchy, odżegnujący się od konkwistadorów Ameryki,
zapominają między innymi o tym, że Europejczycy, przybywając na nowy kontynent, także spotkali
zdobywców. Imperia Azteków czy Inków zostały stworzone siłą, a utrzymywano je dzięki krwawemu
uciskowi ludów podbitych, z których uczyniono niewolników.
Często ukrywa się fakt, że niewiarygodne zwycięstwa garstki Hiszpanów nad tysiącami wojowników
nie zależały ani od arkabuzów, ani od niewielu armat (które zresztą w większości były nieużyteczne,
ponieważ tamtejszy wilgotny klimat neutralizował proch), ani od koni, które w dżungli nie odgrywały
większej roli.
Wspomniane triumfy dokonały się przede wszystkim dzięki pomocy tubylców uciskanych przez Inków
i Azteków. Dlatego w wielu miejscach Hiszpanie witani byli nie jako najeźdźcy, lecz oswobodziciele.
Może teraz oświeceni historycy zdołają nam wytłumaczyd, jak było możliwe, że w ciągu trzech
wieków hiszpaoskiej dominacji nie wybuchały powstania przeciwko nowym władcom, chociaż ich
liczba była bardzo ograniczona i najmniejsze powstanie mogło zmieśd ich z kontynentu.
Dotychczasowe wyobrażenia o inwazji na Amerykę Południową znikają natychmiast w zetknięciu z
liczbami: w ciągu pięddziesięciu lat, od roku 1509 do 1559, to znaczy w czasie konkwisty od Florydy
po Cieśninę Magellana, co roku przybywało do Indii Zachodnich niewiele ponad pięciuset (sic!)
Hiszpanów. W sumie 27.787 osób w ciągu pół wieku.
Wracając do pomieszania ludów, z czego trzeba zdad sobie realnie sprawę, nie wolno zapomnied np.
o tym, że kolonizatorzy Ameryki Północnej pochodzili z wyspy, którą nazywamy anglosaską. W
rzeczywistości należała do Brytów, najpierw ujarzmionych przez Rzymian, a następnie przez
okrutnych Germanów – będących właśnie Anglosasami – którzy wyniszczyli wielką częśd tubylców, a
resztę zmusili do ucieczki aż ku wybrzeżom Galii, z kolei usunęli stamtąd pierwotne ludy i stworzyli to,
co dziś nazywamy Brytanią.
Ponadto żadna z wielkich cywilizacji (ani egipska, ani rzymska, ani grecka, ani żydowska) nie została
utworzona bez odpowiednich podbojów i usunięcia pierwotnych mieszkaoców.
Dlatego osądzając zdobycie Ameryki przez Europejczyków trzeba ustrzec się błędu moralistycznej
utopii, charakterystycznej dla historii pełnej grzecznościowych ukłonów i dobrych manier.
Wyjaśniając tę sprawę, trzeba także powiedzied, że są podboje i podboje (zaczynają to rozumied
także twórcy filmów, chociażby takiego jak wielokrotnie nagradzany Taoczący z wilkami) i że podboje
katolickie były znacznie mniej groźne od protestanckich.
Inny wielki historyk współczesny, Jean Dumont, napisał: „Gdyby, na nieszczęście, Hiszpania (i
Portugalia) przyjęła Reformę, stałaby się purytaoska i posługiwałaby się tymi samymi zasadami, co
Ameryka Północna («mówi Biblia: Indianin jest istotą niższą, jest synem Szatana»), a olbrzymie
ludobójstwo usunęłoby z Ameryki Południowej wszystkie ludy tubylcze. Dziś turyści zwiedzający
resztki «rezerwatów» od Meksyku po Ziemię Ognistą robiliby zdjęcia nielicznym pozostałym przy
życiu świadkom rzezi rasowej, przeprowadzonej na podstawie motywacji «biblijnej»”.
Rzeczywiście, liczby mówią same za siebie: podczas gdy w Ameryce Północnej przeżyło zaledwie
kilkanaście tysięcy czerwonych twarzy, to w byłej Ameryce hiszpaoskiej i portugalskiej większośd
12
ludności stanowią albo Indianie, albo potomkowie tubylców przedkolumbijskich i Europejczyków,
albo (zwłaszcza w Brazylii) Afrykaoczyków.
Czarna legenda 2
Kwestia odmiennych kolonizacji Ameryk (hiszpaoskiej i anglosaskiej) jest tak obszerna i tyle
nagromadziło się wokół niej przesądów, że możemy na ten temat przedstawid jedynie kilka istotnych
uwag.
Wracając do ludności tubylczej, praktycznie – jak wspomnieliśmy – w dzisiejszych Stanach
Zjednoczonych już niemal nie istniejącej, warto dodad, że zarejestrowanych „członków plemion
indiaoskich” jest około półtora miliona. W rzeczywistości jednak liczbę tę, samą w sobie niską,
należałoby jeszcze zmniejszyd, wziąwszy pod uwagę fakt, że aby zostad do niej zaliczonym, wystarczy
mied tylko czwartą częśd krwi indiaoskiej.
Na Południu sytuacja jest całkowicie odmienna. W strefie meksykaoskiej i andyjskiej oraz na wielu
terytoriach brazylijskich niemal dziewięddziesiąt procent ludności stanowią albo bezpośredni
potomkowie dawnych mieszkaoców, albo potomkowie tubylców i nowych mieszkaoców. Co więcej,
podczas gdy kultura Stanów Zjednoczonych nie zaczerpnęła z kultury indiaoskiej niczego prócz kilku
słów, jako że rozwinęła się na bazie kultury europejskiej, praktycznie bez jakiejkolwiek wymiany z
ludnością tubylczą, to w Ameryce hiszpaosko-portugalskiej wymiana dotyczyła nie tylko demografii,
ale dała też początek nowym kulturom i społeczeostwom.
Bez wątpienia proces ten zależał od stopnia rozwoju poszczególnych ludów, które zarówno Anglosasi,
jak i zdobywcy iberyjscy spotkali na tym kontynencie, ale także od różnych założeo religijnych. W
odróżnieniu od katolików hiszpaoskich i portugalskich, którzy żenili się z Indiankami, uznając je za
takie same stworzenia ludzkie jak oni sami, protestanci (zgodnie z logiką, o której już mówiliśmy, a
którą – jeśli chodzi o chrześcijan reformowanych – wywodzono ze Starego Testamentu) praktykowali
coś w rodzaju „rasizmu” albo przynajmniej mieli o sobie wyższe mniemanie, uważając się za „szczep
wybrany”, pochodzący od Izraela. To w połączeniu z teologią o predestynacji (Indianin jest czymś
gorszym, ponieważ przeznaczony jest na potępienie, podczas gdy wyższośd białego jest znakiem
wybraostwa Bożego) sprawiło, że mieszanka etniczna, a nawet kulturalna, uważana była za
pogwałcenie opatrznościowego planu Bożego.
Tak było nie tylko z Anglikami w Ameryce, ale i w innych stronach świata, do których dotarli
Europejczycy reprezentujący tradycję protestancką: południowoafrykaoski apartheid – żeby
przytoczyd przykład najbardziej oczywisty – był typowym tworem spójnym teologicznie z
holenderskim kalwinizmem. Zadziwia zatem ów rodzaj masochizmu biskupów
południowoafrykaoskich, którzy bez zbytnich rozróżnieo i uściśleo uchwalają „Dokument skruchy”
białych wobec czarnych mieszkaoców tego kraju. Zadziwia, bowiem jeśli nawet ze strony katolickiej
też mogły mied miejsce wydarzenia godne potępienia, to jednak sytuacja w tym kraju była przeciwna
zarówno praktyce, jak i teorii katolickiej. Jakkolwiek było, wydaje się, że jest jeszcze dziś wielu
duchownych, którzy gotowi są kierowad pod adresem swego Kościoła krytykę za nie popełnione winy.
Praktyczne formy zdobywania obu Ameryk wywodzą się właśnie z różnych teologii: Hiszpanie nie
uważali ludności ze swoich terytoriów za gorszą, którą należy usunąd, aby móc się tam osiedlid jako
właściciele i władcy. Rzadko zwraca się uwagę na fakt, że Hiszpanie (w przeciwieostwie do
Brytyjczyków) nigdy w swoim imperium nie zakładali kolonii, lecz prowincje. Nigdy też król Hiszpanii
nie koronował się jako imperator Indian, w przeciwieostwie do króla Anglii, i to jeszcze w początkach
XX wieku. Niezmiennie od samego początku kolonizatorzy protestanccy uważali, iż mają oczywiste
13
prawo, płynące z samej Biblii, do posiadania bez ograniczeo całej ziemi, jaką tylko zdołają zdobyd,
wyrzucając lub eksterminując jej mieszkaoców. Ci ostatni, jako że nie należeli do „nowego Izraela” i
byli obciążeni negatywną predestynacją, zostali całkowicie podporządkowani totalnej władzy nowych
panów.
Sposób regulowania spraw terytorialnych w różnych częściach Ameryki potwierdza te różnice, a także
tłumaczy ich skutki. Na Południu stosowano mianowicie system nadao królewskich; była to
procedura prawna oparta na feudalizmie, a polegająca na tym, że władca przyznawał komuś
konkretne terytorium, jednak jego prawdziwą właścicielką była korona; ona też strzegła praw
zamieszkałych tam ludzi. Zupełnie inaczej działo się na Północy, gdzie najpierw poszczególni Anglicy,
a potem także rząd federalny Stanów Zjednoczonych, mianowali się absolutnymi właścicielami
zarówno terenów już okupowanych, jak i tych, które miały byd dopiero zajęte; ziemia była
sprzedawana po cenie, którą później ustalono na pół dolara za akr. Zaś co do Indian zamieszkujących
te tereny, to właściciele mogli ich wyrzucad lub eksterminowad nawet przy pomocy wojska, jeśli
uznano to za konieczne.
Termin „eksterminacja” nie jest przesadzony i odpowiada rzeczywistości. Na przykład mało kto wie,
że praktyka skalpowania znana była zarówno u Indian z Północy, jak i z Południa. Jednakże wśród tych
ostatnich szybko zanikła, ponieważ została zakazana przez Hiszpanów. Na Północy stało się inaczej.
Przytoczmy obiektywną wypowiedź na ten temat z Encyklopedii Larousse'a: „Praktyka skalpowania
rozprzestrzeniła się na terytorium dzisiejszych Stanów Zjednoczonych począwszy od wieku XVII, kiedy
biali kolonizatorzy płacili znaczne sumy tym, którzy przynosili im skalp Indianina, niezależnie od tego,
czy pochodził od mężczyzny, kobiety lub dziecka”.
W roku 1703 rząd Massachusetts płacił dwanaście funtów szterlingów za skalp, czyli cenę tak
atrakcyjną, że polowanie na Indian, organizowane konno i ze sforą psów, zamieniało się w coś w
rodzaju dochodowego sportu narodowego. Powiedzenie „dobry Indianin to martwy Indianin”,
używane w Stanach Zjednoczonych, powstało nie tylko dlatego, że każdy wyeliminowany Indianin
umniejszał kłopoty nowych właścicieli, ale także i dlatego, że władze dobrze płaciły za jego skalp. Była
to praktyka, która w Ameryce hiszpaosko-portugalskiej nie była znana, a jeśli kogoś potraktowano w
sposób bezprawny, oburzało się nie tylko duchowieostwo, które zawsze towarzyszyło kolonizatorom,
ale pociągało to za sobą surowe kary ustanowione przez królów w celu obrony życia Indian.
Mówi się jednak, że miliony Indian umarło także w Ameryce Środkowej i Południowej. Istotnie,
umarło, ale nie aż tylu, aby stanąd na krawędzi całkowitej zagłady, jak to miało miejsce na Północy.
Nie stracili oni życia z powodu szpad wykutych z toledaoskiej stali ani broni palnej (która, jak
powiedzieliśmy, niemal zawsze zawodziła), lecz zostali zarażeni niewidzialnym i śmiercionośnym
wirusem, pochodzącym ze starego świata.
Atak mikrobów i wirusów, który w ciągu kilku lat spowodował śmierd połowy ludności tubylczej
zamieszkującej Iberoamerykę, był badany przez zespół ekspertów z uniwersytetu w Berkeley.
Fenomen ten może byd porównywany z czarną zarazą pochodzącą z Indii i Chin, która w XIV wieku
zaatakowała Europę. Choroby zawiezione przez Europejczyków do Ameryki, takie jak gruźlica,
zapalenie płuc, grypa, odra lub ospa, nie były znane w odseparowanej niszy ekologicznej Indian,
którym brakowało obrony immunologicznej do walki z nimi. Trudno jednak obarczad
odpowiedzialnością za to Europejczyków, stających się z kolei ofiarami chorób tropikalnych, na które
Indianie byli odporni. Gwoli sprawiedliwości należy przyznad, co zresztą rzadko się czyni, że ekspansja
białego człowieka poza Europę często była przyczyną tak olbrzymiej śmiertelności, że na niektórych
statkach, w pewnych klimatach i wśród niektórych autochtonów, śmierd zbierała przeobfite żniwo.
14
Ponieważ nie znano mechanizmów zakażania (do czasów Pasteura było jeszcze daleko), znaleźli się
tacy ludzie, jak np. Bartolome de Las Casas – postad na tyle kontrowersyjna, że należałoby poddad ją
analizie pozbawionej uproszczonych schematów – którzy stali się ofiarami pomyłki: obserwując
drastycznie zmniejszającą się liczbę ludności, podejrzewali o to swoich uzbrojonych współziomków,
podczas gdy w rzeczywistości nie chodziło o broo, lecz o wirus. Chodzi też o znacznie późniejszy
fenomen zarażenia odosobnionych ludów w Gujanie Francuskiej oraz w rejonie Amazonii, w Brazylii.
Hiszpaoski zwyczaj mówienia „Jezus!”, jako wezwanie pomocy, gdy ktoś kicha, wziął się stąd, że
zwykłe przeziębienie (którego objawem jest kichanie) bywało śmiertelne dla tubylców, którzy
wcześniej nie znali tej choroby i w związku z tym pozbawieni byli obrony biologicznej.
Czarna legenda 3
„Presja Żydów w środkach masowego przekazu oraz protesty katolików zaangażowanych w dialog z
judaizmem zakooczyły się powodzeniem. Sprawa beatyfikacji Izabeli Katolickiej, królowej Kastylii,
została w ostatnim czasie znacznie przyhamowana. (…) Obawa przed sprowokowaniem Żydów,
zirytowanych beatyfikacją nawróconej Żydówki, Edyty Stein i obecnością klasztoru karmelitanek w
Oświęcimiu pomogła tym, którzy domagali się «czasu na refleksję», aby móc przemyśled kontynuację
sprawy Służebnicy Bożej, do którego to tytułu ma już prawo Izabela I Kastylijska”.
W artykule opublikowanym w Il nostro Tempo, informator religijny Il Messagero, Orazio Petrosillo,
przypomina, że spowolnienie ze strony Watykanu nastąpiło mimo pozytywnej opinii historyków,
opartej na dwudziestoletniej pracy, streszczonej w dwudziestu siedmiu tomach. „W tak ogromnej
ilości materiału – mówi postulator sprawy, Anastasio Gutierrez – nie ma ani jednego dokumentu lub
oświadczenia królowej, zarówno publicznego, jak i prywatnego, który można by uważad za przeciwny
świętości chrześcijaoskiej”. Ojciec Gutierrez nie waha się określid jako „tchórzliwych tych
duchownych, którzy zastraszeni polemikami, decydują się nie uznad świętości królowej”. Niemniej –
jak konkluduje Petrosillo – „odnosi się jednak wrażenie, że sprawa z trudnością, ale dotrze do celu”.
Nie jest to wiadomośd szczególnie krzepiąca. Niestety, nie pierwszy raz tak się dzieje. Pozostając przy
Hiszpanii, przypomnijmy, że Paweł VI wstrzymał beatyfikację męczenników z czasów wojny domowej.
Po raz kolejny mogliśmy doświadczyd, że cena spokojnego współżycia kontrastowała z prawdą, która
w tym przypadku została gwałtownie zaatakowana nie tylko przez Żydów (w czasach Izabeli cofnięto
im prawo zamieszkiwania Hiszpanii), ale także przez muzułmanów (wyrzuconych z Grenady, ich
ostatniej posiadłości na ziemiach hiszpaoskich) oraz przez wszystkich protestantów i antykatolików w
ogólności, którzy wpadali w gniew, kiedy mówiło się o owej starej Hiszpanii, której władcy mieli
prawo używad tytułu „Królów Katolickich”. Tytułu, który potraktowali tak poważnie, że w świeckiej
polemice hiszpanizm utożsamiano z katolicyzmem, a Toledo i Madryt z Rzymem.
Jeśli chodzi o usunięcie Żydów, zazwyczaj zapomina się o pewnych faktach, jak np. o tym, że dużo
wcześniej niż Izabela podobne kroki podjęli władcy angielscy, francuscy i portugalscy, a po nich wielu
innych uczyniło to samo, chociaż ich decyzje polityczne nie były tak usprawiedliwione jak dekret
hiszpaoski, który mimo to był dramatyczny dla obu stron.
Warto przypomnied, że muzułmaoska Hiszpania nic była oazą absolutnej tolerancji, jak to chciano
nam wmówid. Zarówno chrześcijanie, jak i Żydzi co jakiś czas stawali się ofiarami pogromów. Jednak
kiedy trzeba było wybierad między Chrystusem a Mahometem, Żydzi wybierali tego drugiego,
działając jako piąta kolumna podczas prześladowao katolików. Stąd ówczesna nienawiśd narodu,
połączona z podejrzeniem wobec niektórych Żydów, że formalnie przyznają się do chrześcijaostwa,
15
ale w sposób ukryty praktykują judaizm (los marranos10), spowodowała napięcia, prowadzące często
do spontanicznych i krwawych rzezi, którym władze na próżno starały się położyd kres. Królestwo
Kastylii i Aragonil, powstałe w wyniku małżeostwa królewskiej pary, jeszcze nie zdążyło się w pełni
zjednoczyd i nie było w stanie ani kontrolowad tak wzburzonej sytuacji, ani nie mogło pozwolid sobie
na jej trwanie, zwłaszcza w obliczu kontrofensywy przygotowywanej przez Arabów, którzy mogli
dodatkowo jeszcze liczyd na ludzi nawracających się na islam dla własnej korzyści.
Z prawnego punktu widzenia zarówno w Hiszpanii, jak i we wszystkich królestwach tamtej epoki Żydzi
uważani byli za obcokrajowców; pozwalano im na czasowe zamieszkanie, jednak bez prawa
obywatelstwa. Żydzi doskonale uświadamiali sobie swoją sytuację: ich pobyt w danym kraju był
możliwy dopóty, dopóki nie zagrażali paostwu, czego obawiali się nie tylko władcy, lecz także lud i
jego reprezentanci, a spowodowane to było gwałceniem prawa przez nawróconych Żydów (z których
wielu przyjęło chrześcijaostwo jedynie zewnętrznie), otaczanych przez Izabelę tak „szczególną
troską”, że zdecydowała się przekazad w ich ręce niemal całą administrację finansową, wojskową, a
nawet kościelną. Wydaje się jednak, że przypadki „zdrady” były tak liczne, że uniemożliwiły
przetrwanie takiego stanu rzeczy.
Cokolwiek by powiedzied, zwolennicy beatyfikacji Izabeli są przeświadczeni, że „dekret znoszący
pozwolenie na zamieszkanie Żydów” podyktowany był jedynie przyczynami politycznymi, związanymi
z porządkiem publicznym i bezpieczeostwem paostwa. Z całą pewnością nie był on konsultowany z
papieżem, w związku z tym Kościół nie jest zainteresowany osądem, jaki chciano by wydad w tej
sprawie. Nawet ewentualny błąd polityczny daje się pogodzid ze świętością. Dlatego też, jeśli
dzisiejsza wspólnota żydowska chciałaby wyrazid jakieś pretensje, musiałaby skierowad je do władz
politycznych, zakładając, że one są odpowiedzialne za działanie swoich poprzedników sprzed pięciu
wieków.
Komisja postulacyjna dodaje (a trzeba pamiętad, że w swojej pracy posługiwała się metodami
naukowymi i współpracowała z dziesiątkami badaczy, którzy poświęcili dwadzieścia lat życia, aby
przestudiowad sto tysięcy dokumentów ze średniowiecznych archiwów): „Alternatywa aut-aut11,
«albo nawrócicie się, albo opuścicie królestwo», przypisywana królom katolickim jest nieścisła, jest
sloganowym uproszczeniem: w tym czasie nie wierzono już w takie nawrócenia. Alternatywa
proponowana w latach politycznych gwałtów i niestabilności królestwa była raczej taka: «Albo
przestaniecie popełniad przestępstwa, albo będziecie musieli opuścid królestwo»”. Dowodem na to
może byd wcześniejsze postępowanie Izabeli, która broniła wolności religii judaistycznej wobec władz
lokalnych, popierając to odpowiednimi zarządzeniami i pomagając w budowie wielu synagog.
Co ciekawsze, bardzo znaczący jest fakt, że cieszący się niezwykle złą sławą spowiednik królewski,
Tomas de Torquemada12, pierwszy organizator inkwizycji, który był z pochodzenia Żydem, osobiście
radził, aby Żydów wypędzid. Równie znaczący i ukazujący złożonośd historii tamtych czasów jest inny
fakt, a mianowicie że mimo ogólnego sprzeciwu i uzasadnionych racji politycznych, bogate i
wpływowe rodziny żydowskie zwracały się do jedynej władzy, która z zadowoleniem ich przyjmowała
10
W społeczeostwie hiszpaoskim panowało powszechne przekonanie, że Żydzi, którzy porzucali swoją wiarę, czynili to ze strachu lub dla korzyści. Po przejściu na chrześcijaostwo przysługiwały im bowiem, przynajmniej teoretycznie, te same prawa, co wszystkim chrześcijanom, podczas gdy jako wyznawcy judaizmu podlegali rozmaitym ograniczeniom prawnym. Żydzi przechodzący na chrześcijaostwo byli nie lubiani z tych właśnie względów i nazywano ich obraźliwym słowem marranos (pol. marrani), oznaczającym świnie *przyp. red.+. 11
„albo – albo” (łac.) *przyp. red.+. 12
Tomas de Torquemada – 1420-98 hiszpaoski duchowny, dominikanin; od 1483 wielki inkwizytor, organizator inkwizycji hiszpaoskiej *przyp. red.+.
16
i dawała im schronienie na swojej ziemi: do papieża. Może to zdziwid każdego, kto nie wiedział, że
papieski Rzym był jedynym miastem Starego Kontynentu, w którym społecznośd żydowska żyła
spokojnie i szczęśliwie i nigdy nie została z niego wyrzucona, nawet na krótki czas. Trzeba było czekad
aż do roku 1944, do czasu okupacji niemieckiej, aby ponad tysiąc sześdset lat po Konstantynie
zobaczyd rzymskich Żydów prześladowanych i skazanych na nielegalną wegetację. Ci, którzy zdążyli
zbiec, w większości uczynili to dzięki życzliwości instytucji katolickich z Watykanem na czele.
Przeszkodą na drodze Izabeli do ołtarzy są także ci, którzy bezkrytycznie zaakceptowali tę czarną
legendę, o której już mówiliśmy oraz tę, o której sobie dopiero powiemy. Wielu z nich to katolicy. Nie
umieją oni wybaczyd królowej ani jej mężowi, Ferdynandowi Aragooskiemu, zainicjowania, poprzez
negocjacje z papieżem, patronatu, w którym zobowiązali się ewangelizowad ziemie odkryte przez
Krzysztofa Kolumba, którego wyprawę finansowali. Oskarża się ich o to, że byli inspiratorami
ludobójstwa Indian, niosąc w jednej ręce krzyż, a w drugiej miecz i że tych, którzy uniknęli śmierci,
uczyniono niewolnikami. Tymczasem prawdziwa historia przedstawia nam inną wersję, zupełnie
różną od utartej legendy.
Posłuchajmy zatem, co mówi Jean Dumont: „Niewolnictwo Indian istniało z osobistej inicjatywy
Kolumba, kiedy ten był wicekrólem odkrytych ziem; miało to miejsce jedynie w początkowym okresie,
przed rokiem 1500, na Antylach. Izabela Katolicka zareagowała na to (w roku 1496 Kolumb wysłał do
Hiszpanii wielu tubylców jako niewolników), nakazując gospodarzom Wysp Kanaryjskich przywrócid
wolnośd tym wszystkim, którzy utracili ją po roku 1478. Rozkazała wysład Indian z powrotem na
Antyle, a swojemu specjalnemu wysłannikowi, Francisco de Bobadilli, poleciła, aby zdjął z nich
kajdany niewoli. Tenże zajął miejsce Kolumba, a samego odkrywcę uwięził za nadużycia i odesłał do
Hiszpanii. Od tego momentu przyjęta linia polityki była bardzo jasna: Indianie są ludźmi wolnymi, jak
wszyscy inni poddani koronie i tak też powinni byd traktowani zarówno w tym, co dotyczy ich osoby,
jak i ich dóbr”.
Kto by zaś uważał te słowa za zbyt idylliczne, niech przeczyta kodycyl Izabeli, który na trzy dni przed
swoją śmiercią, w listopadzie 1504 roku, dodaje do testamentu: „Naszą główną intencją było, aby na
przyznanych nam wyspach i lądach zamorskich, zarówno tych już odkrytych, jak i tych, które dopiero
zostaną odkryte, wprowadzid naszą wiarę katolicką, wysyłając na te ziemie duchownych oraz inne
mądre i bogobojne osoby, by gorliwie uczyli ich mieszkaoców wiary i dobrych obyczajów; dlatego
bardzo serdecznie proszę mojego Króla i Pana oraz nakazuję to mojej córce, księżniczce i jej mężowi,
księciu, żeby ze wszystkich sił postępowali tak, aby nie dopuścid, by mieszkaocom wymienionych
ziem oraz ziem, które w przyszłości zostaną zdobyte, działa się jakakolwiek krzywda osobista lub
materialna. Czyocie to, co konieczne, aby byli traktowani sprawiedliwie i humanitarnie, a jeśliby
zostali w czymś skrzywdzeni, niech to zostanie naprawione”.
Jest to wyjątkowy dokument, który nie ma swojego odpowiednika w historii kolonialnej żadnego
paostwa. A mimo to historia Izabeli Katolickiej została tak przekłamana.
Czarna legenda 4
Odpowiedzialnośd za obraz kolonizacji Ameryki trzeba przypisad niejakiemu Bartolome de Las
Casasowi na podstawie jednej z najbardziej znanych jego prac, której sam tytuł już jest programem:
Krótka relacja o wyniszczeniu Indian13. Jeśli w ten sposób Hiszpan, a do tego zakonnik dominikaoski,
określa zdobywanie Nowego Świata, jakże tedy znaleźd przeciwne argumenty? Czy czasem wszystko
nie zostało już definitywnie zamknięte i czy nie zapadł werdykt potępiający hiszpaoską kolonizację? 13
Tytuł oryginału Brevísima relación de la destrucción de las Indias (1552); wyd. pol. 1956 [przyp. red.].
17
Nie, nie zostało całkowicie zamknięte. Co więcej, prawda i sprawiedliwośd domagają się, aby nie
akceptowad bezkrytycznie zniewag, wypowiadanych przez Las Casasa. Zdaniem historyków bliższych
współczesności, nadszedł moment rozliczenia człowieka tak gwałtownego w swoich osądach.
Kim był Las Casas? Urodził się w Sewilli w roku 1474 jako syn bogatego Francisco Casausa, którego
nazwisko jest pochodzenia żydowskiego. Bardziej dociekliwi, analizując kompleksowo strukturę
psychologiczną obsesyjnej, „wrzaskliwej” osobowości Bartolomea Casausa, późniejszego ojca Las
Casasa, zawsze gotowego wskazywad palcem na „złych”, stwierdzali „stan paranoi halucynacyjnej”
lub „egzaltacji mistycznej połączonej z utratą poczucia rzeczywistości”. Są to surowe opinie, z którymi
jednak zgadzają się wybitni historycy, jak chociażby Ramón Menéndez Pidal.
Są to jednak badania hiszpaoskie, które mogą byd posądzane o stronniczośd.
William S. Maltby, który nie jest Hiszpanem, lecz Amerykaninem pochodzenia anglosaskiego,
profesor historii Ameryki Południowej na jednym z uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych,
opublikował w roku 1971 studium na temat „czarnej legendy”, dotyczące początków mitu o
okrucieostwach „papistów” hiszpaoskich. Maltby napisał między innymi, że „żaden szanujący się
historyk nie może poważnie traktowad niesprawiedliwych i nierozsądnych denuncjacji Las Casasa” i
dodaje: „W skrócie możemy powiedzied, że zakonnik ten bardziej umiłował miłosierdzie niż prawdę”.
Niektórzy, znając te oszczercze oskarżenia zniesławiające gigantyczną epopeję hiszpaoską w Nowym
Świecie, twierdzą, że ich źródła należy dopatrywad się (co było oczywiście nieświadome) w
żydowskim pochodzeniu autora. Byłby to zatem rodzaj odziedziczonego działania, przede wszystkim
antyhiszpaoskiego, a następnie także antykatolickiego, spowodowanego wydaleniem Żydów z
Półwyspu Iberyjskiego. Zbyt często pisze się historię, wychodząc z założenia, że jej bohaterowie
zachowują się wyłącznie w sposób racjonalny i nie dopuszczając możliwości (właśnie w wieku
psychoanalizy!) czarnego wpływu tego, co irracjonalne, ukrytych impulsów, kierujących nawet
najbardziej znanymi bohaterami historii. Dlatego jest bardzo możliwe, że i Las Casas nie potrafił
uchronid się od podświadomości, która była przyczyną obsesyjnych oszczerstw, rzucanych pod
adresem swoich rodaków, a nawet braci zakonnych i stanowiła coś w rodzaju ukrywanej zemsty.
Jakkolwiek było, ojciec Bartoloméa, Francisco Casaus, towarzyszył Kolumbowi w drugiej podróży za
ocean, gdzie – potwierdzając swoje semickie zdolności i przedsiębiorczośd – utworzył wielką
plantację, na której rozpoczął praktykę zniewalania Indian, która, jak to widzieliśmy, była
charakterystyczna dla pierwszego okresu konkwisty i, przynajmniej oficjalnie, tylko dla tego okresu.
Młody Bartolomé, po ukooczeniu studiów na uniwersytecie w Salamance, wyruszył do nowych Indii,
gdzie przejął bogatą spuściznę po ojcu i aż do trzydziestego lub trzydziestego piątego roku życia, a
może i dłużej, stosował te same, brutalne metody, które później z taką gorliwością będzie piętnował.
Dzięki swemu nawróceniu porzucił ten sposób postępowania i stał się nieprzejednanym
zwolennikiem Indian oraz obroocą ich praw. Wskutek jego nalegao, władze ojczyzny-matki,
przychylając się do jego rad, zatwierdziły bezwzględne prawa ochrony tubylców, co później miało
przynieśd odwrotny skutek: hiszpaoscy właściciele, dysponując wielką ilością rąk do pracy, przestali
uważad za stosowne zatrudnianie ludności autochtonicznej, którą pewien autor określa jako
„nadmiernie protegowaną” i zaczęli interesowad się propozycjami Holendrów, Anglików,
Portugalczyków i Francuzów, którzy oferowali tanich niewolników z Afryki, łapanych tam przez
muzułmaoskich Arabów.
Chodzi o zakrojony na wielką skalę handel Murzynami (praktycznie pozostający w rękach
muzułmanów i protestantów), który tylko marginesowo dotknął ziemie pozostające pod panowaniem
18
hiszpaoskim (Wyspy Karaibskie). Wystarczy odbyd podróż w te rejony, których ludnośd w części
centralnej i andyjskiej stanowią głównie Indianie, zaś między Chile i Argentyną – wyłącznie
Europejczycy, aby się przekonad, że w przeciwieostwie do Stanów Zjednoczonych, Brazylii czy
francuskich lub angielskich Antyli, bardzo trudno spotkad tam Murzyna.
Trzeba też wspomnied, że chociaż – w porównaniu z terytoriami będącymi pod innym panowaniem –
liczba Murzynów była znikoma, to jednak Hiszpanie czasem sprowadzali Afrykaoczyków, między
innymi dlatego, że nie byli oni objęci protekcją, jaką Izabela Katolicka zapewniła Indianom, później
jeszcze bardziej wzmożoną. Murzyni mogli byd wykorzystywani (przynajmniej na początku, ponieważ
później i oni zostali objęci ochroną prawną; rzecz, która nie miała miejsca na terytoriach angielskich),
podczas gdy takie samo postępowanie wobec Indian było nielegalne (zarządy i trybunały wicekrólów
hiszpaoskich w tym względzie nikomu nie pobłażały). W sumie chodzi o nieprzewidziany efekt
perfidnej walki rozpoczętej przez Las Casasa, który, jeśli nawet szlachetnie walczył o prawa Indian, nie
uczynił tego samego wobec czarnych, nie poświęcając im szczególnej uwagi, kiedy zaczęli napływad,
porywani na afrykaoskich wybrzeżach i prowadzeni przez rynki Europy Północnej.
Wródmy jednak do nawrócenia, stanowiącego owoc wygłaszanych przez duchownych kazao – co było
jednocześnie świadectwem sprawowania przez zorganizowany kler opieki ewangelicznej – w których
piętnowali oni samowolę właścicieli (był on jednym z nich) i które sprawiły, że Bartolome de Las
Casas najpierw przyjął święcenia kapłaoskie, potem wstąpił do dominikanów, a resztę swego
długiego życia poświęcił obronie tubylców przed władzami hiszpaoskimi.
Przede wszystkim na pierwszym miejscu wypada zastanowid się, w jaki sposób gorliwy zakonnik mógł
tak straszliwymi słowami bezkarnie atakowad nie tylko osoby prywatne, ale także rządzące. Zdaniem
wspomnianego wyżej Williama S. Maltby'ego, monarchia angielska nie tolerowałaby nawet
najbardziej błahej krytyki, a nieroztropnego kontestatora zobowiązałaby do milczenia. Historyk
twierdzi także, że było to możliwe z tego względu, iż „w czasie Złotego Wieku przywilejem Hiszpanów
była oprócz wiary także wolnośd słowa, co może potwierdzid studium archiwów, które rejestrują całą
gamę oskarżeo publicznych – bez konsekwencji dla oskarżycieli – przeciwko władzom”.
Rzadko też bierze się pod uwagę fakt, że ów gwałtowny kontestator nie tylko nie został
unieszkodliwiony, ale stał się osobistym przyjacielem imperatora Karola V, który nadał mu tytuł
„Oficjalnego Protektora Wszystkich Indian” oraz został zaproszony do przedstawienia swoich
projektów, które przedyskutowane i zaaprobowane, mimo silnych nacisków przeciwników, stały się
prawem obowiązującym w Ameryce hiszpaoskiej.
Nigdy jeszcze żaden prorok, a za takiego uważał się Las Casas, nie był poważniej traktowany przez
system polityczny, który chce się nam ukazad jako najbardziej ponury i straszliwy.
Czarna legenda 5
Donosy Bartolomea de Las Casasa były przyjmowane bardzo poważnie przez koronę hiszpaoską, co
przyczyniło się do ogłoszenia surowych praw broniących Indian, a potem do uchylenia nadao
królewskich, czyli czasowych praw do ziemi, co wyrządziło wielkie szkody ich użytkownikom.
Jean Dumont, ustosunkowując się do tego faktu, pisze: „Fenomen Las Casasa jest najlepszym
przykładem potwierdzającym zasadniczy i systematyczny charakter polityki hiszpaoskiej, dotyczącej
protekcji Indian. Od roku 1516, kiedy Jiménez de Cisneros został mianowany regentem, rząd
hiszpaoski wcale nie czuł się obrażony oskarżeniami dominikanina, czasem nieusprawiedliwionymi i
prawie zawsze nieroztropnymi. Ojciec Bartolome nie podlegał żadnej cenzurze; królowie i
19
ministrowie przyjmowali go z niezwykłą cierpliwością, słuchali, nakazywali formowad zespoły, mające
analizowad jego krytykę i propozycje, a także na podstawie jego wskazówek i rekomendacji ustalid
istotną formułę «Nowych Praw». Co więcej, korona zobowiązywała przeciwników Las Casasa i jego
idei do milczenia”.
W celu nadania większego autorytetu swemu protegowanemu, który zniesławiał urzędników i
poddanych, imperator Karol V starał się nawet o to, aby został biskupem. W wyniku oskarżeo
wysuwanych przez dominikanina oraz innych zakonników, na uniwersytecie w Salamance powstała
szkoła prawnicza, której zadaniem było opracowanie prawa dotyczącego przede wszystkim
„naturalnej równości wszystkich ludzi” oraz wzajemnej pomocy międzyludzkiej.
Chodziło o pomoc, której Indianie potrzebowali w sposób szczególny. Jak już wspominaliśmy (o czym
często się zapomina), ludy Ameryki Środkowej popadły w straszliwe jarzmo okupacji azteckiej,
jednego z najbardziej krwiożerczych ludów w historii, wyznającego mroczną religię, opartą na
masowych ofiarach z ludzi. Podczas ceremonii, które odprawiano jeszcze w czasie pojawienia się
walczących z Aztekami konkwistadorów, na wielkich piramidach, służących za ołtarze, za jednym
tylko razem poświęcano azteckim bogom 80.000 młodych ludzi. Przyczyną wojen była potrzeba
zdobycia nowych ofiar.
Oskarża się Hiszpanów, że spowodowali katastrofę demograficzną, której rzeczywistą przyczyną był,
jak widzieliśmy, atak wirusa. A faktycznie, gdyby nie przybyli, to w konsekwencji postępowania
panujących Azteków w stosunku do młodzieży podbitych plemion, populacja zostałaby zredukowana
do minimum. Nieustępliwośd, a czasem i wściekłośd pierwszych katolików, jacy zeszli na ten ląd,
wobec trudnego do zrozumienia bałwochwalstwa i rozlewu krwi w świątyniach, da się łatwo
usprawiedliwid.
W ostatnich latach północnoamerykaoska aktorka, Jane Fonda, która od czasu Wietnamu, broniąc
różnych błędnych spraw, usiłuje uchodzid za „politycznie zaangażowaną”, przyłączyła się do
konformistycznego ruchu, którego ofiarą padło wielu katolików. Podczas gdy zwolennicy tego ruchu
lamentują (rzecz zupełnie niezrozumiała dla kogoś, kto chociaż częściowo zdaje sobie sprawę, czym
były azteckie kulty) nad czymś, co nazywają „zniszczeniem wielkich religii przedkolumbijskich”, to
Fonda posunęła się jeszcze dalej, mówiąc o azteckich ciemięzcach, że „mieli religię i system społeczny
daleko lepsze niż te, które zostały im przemocą narzucone przez chrześcijan”.
Pewien uczony, także północnoamerykaoski, odpowiedział aktorce w jednym z czołowych
dzienników, przypominając jej (a równocześnie i katolikom, płaczącym nad „kulturalną zbrodnią”,
która doprowadziła do zniszczenia systemu religijnego Azteków), jak wyglądał rytuał nieustających
rzezi na piramidach meksykaoskich.
Opisuje go następująco: „Czterech kapłanów chwytało ofiarę i kładło ją na kamieniu ofiarnym. Wielki
kapłan wbijał jej nóż poniżej lewej piersi, otwierał klatkę piersiową, wkładał w nią rękę i tak długo w
niej grzebał, dopóki nie wyrwał jeszcze bijącego serca, aby złożyd je w kielichu i ofiarowad bogom.
Potem ciało strącano po stopniach piramidy. U jej podnóża czekali inni kapłani, którzy nacinali skórę
od szyi po stopy w ten sposób, aby móc ją zdjąd w całości. Pozbawione skóry ciało oddawano
jednemu z wojowników, który wiózł je do domu, gdzie dzielił je na części, a potem rozdawał
przyjaciołom albo też zapraszał ich do siebie na wspólną ucztę. Wygarbowane skóry służyły za okrycia
kaście kapłanów”.
Co roku dziesiątki tysięcy młodzieży obu płci w ten sposób poświęcano bogom, ponieważ
ustanowiona przez kapłanów zasada głosiła, że ofiara ma byd nieustanna, dzieci natomiast zrzucano
20
w przepaśd Pantilanu, kobietom pozbawionym dziewictwa obcinano głowy, zaś dorosłych mężczyzn
żywcem obdzierano ze skóry i dobijano strzałami. I tak moglibyśmy kontynuowad listę delikatności,
które Jane Fonda (a także niektórzy zakonnicy i duchowni, dziś tak gwałtownie sprzeciwiający się
„fanatycznym” Hiszpanom) pomija milczeniem i mówi nam, że prawdą jest, iż „chrześcijaostwo było
gorsze”.
Nieco mniej krwiożerczy byli Inkowie, też najeźdźcy, którzy zniewolili Indian z Południa, na całej
długości górskiego łaocucha Andów. Przypomina historyk: „Inkowie składali w ofierze ludzi, aby
oddalid takie niebezpieczeostwa, jak głód i epidemie. Ofiary, którymi były niejednokrotnie dzieci,
młodzieocy i dziewice, wieszano lub obcinano im głowy; czasem też wyrywano im serca na sposób
aztecki”.
Reżim nałożony przez panujących Inków na Indian był między innymi wyraźnym prekursorem
„realnego socjalizmu” w marksistowskim stylu. Oczywiście, system ten, podobnie jak wszystkie inne
tego typu, funkcjonował tak źle, że uciemiężeni Indianie współpracowali z garstką Hiszpanów, którzy
opatrznościowo przybyli na ich tereny, aby położyd mu kres. W XVI wieku w Andach, podobnie jak w
XX wieku w Europie Wschodniej, zabronione było posiadanie własności prywatnej, nie istniał
prawdziwy pieniądz ani handel, a życie prywatne podporządkowane było regulaminowi
ustanowionemu przez paostwo. W sensie ideologicznym wyprzedzono nie tylko marksizm, ale także
faszyzm. Małżeostwo było dozwolone tylko wówczas, gdy było zgodne z prawami genetycznymi,
ustanowionymi przez paostwo, aby zapobiec „skażeniom rasowym” i zapewnid rasową „hodowlę
ludzi”.
Do tego straszliwego scenariusza wypada jeszcze dodad, że w Ameryce przedkolumbijskiej nie
używano koła (chyba że dla potrzeb religijnych), ani żelaza, ani koni, które prawdopodobnie żyły
dziko na niektórych terenach jeszcze przed przybyciem Hiszpanów, ale Indianie nie potrafili ich ani
oswoid, ani też skonstruowad uprzęży. W praktyce brak koni oznaczał także brak mułów i osłów. Jeśli
doda się do tego jeszcze brak koła, to staje się oczywiste, że cały transport na tamtych górskich
terenach, nawet to wszystko, co było konieczne do budowy olbrzymich świątyo i pałaców władców,
musiał spaśd na barki niezliczonej liczby niewolników.
Opierając się na tych danych, prawnicy hiszpaoscy, w ramach „naturalnej równości wszystkich ludzi”,
uznali prawo i obowiązek Europejczyków niesienia pomocy tym ludziom, którzy jej potrzebowali.
Należeli do nich na pewno przedkolumbijscy tubylcy. Trzeba też pamiętad, że po raz pierwszy w
historii Europejczycy spotkali się z bardzo odległymi, innymi kulturami. W przeciwieostwie do tego,
co robili Anglosasi, którzy ograniczali się do eliminowania „dziwaków”, których spotkali w Nowym
Świecie, Iberyjczycy z całą powagą podjęli wyzwanie kulturalne i religijne, co daje im powody do
dumy.
Czarna legenda 6
Nie bez znaczenia jest to, co na temat kolonizacji hiszpaoskiej obu Ameryk oraz takich oskarżeo jak
te, które pochodziły od Las Casasa pisze protestant Pierre Chaunu: „To, co powinno dziwid, to nie
początkowe nadużycia, lecz fakt, że spotykały się one ze stałym sprzeciwem różnych środowisk –
Kościoła a także i paostwa – wypływającym z głębokiej świadomości chrześcijaoskiej”.
Dlatego takie prace jak Krótka relacja o wyniszczeniu Indian ojca Bartoloméa bez skrupułów były
używane przez propagandę protestancką, a potem także oświeceniową, podczas gdy w rzeczywistości
były one – aby użyd słów Chaunu – „najpiękniejszym tytułem do chwały Hiszpanii”. Świadczą one
bowiem o wrażliwości na problem spotkania ze światem zupełnie zaskakującym i nowym,
21
wrażliwości, której przez długi czas będzie brakowało kolonializmowi najpierw protestanckiemu, a
potem także „laickiemu”, a którego owocem będzie brutalna, już zsekukryzowana burżuazja
europejska XIX wieku.
Przekonaliśmy się, że od króla w dół nie tylko nie starano się przeciwstawiad oskarżeniom
pochodzącym od Las Casasa, lecz raczej dążono do ustanowienia pewnych praw, które chroniłyby
Indian, zaś samego „oskarżyciela” mianowano ich głównym obroocą. Zakonnik dwanaście razy
przebył ocean, aby mówid na temat dobra swoich protegowanych z rządem ojczyzny-matki. Za
każdym razem był przyjmowany z honorami i wysłuchiwany, a jego cahiers de doléances14
przekazywano komisjom, które później korzystały z nich przy redagowaniu praw oraz profesorom,
którzy dali początek współczesnym „prawom człowieka”.
Spotykamy się z niezwykłym faktem, który nie ma równego w historii Zachodu, a mianowicie Las
Casas nie tylko został potraktowany poważnie, ale prawdopodobnie zbyt poważnie.
Wspomnieliśmy już o podejrzeniu – bardzo wyraźnym dla tych, którzy studiują psychologię – że
nawrócony cierpiał na „stan halucynacji” spowodowany „egzaltacją mistyczną”. Zdaniem
Amerykanina Williama S. Maltby'ego, „przesada Las Casasa wystawia go na usprawiedliwioną, a
jednocześnie oburzającą śmiesznośd”. Zacytujmy też raz jeszcze Jeana Dumonta: „Żaden szanujący się
naukowiec nie może poważnie traktowad jego ekstremalnych oskarżeo”. A spośród tysięcy
historyków przytoczmy jeszcze zdanie świeckiego Celestino Capassa: „Pochłonięty swoją teorią
dominikanin nie waha się wymyślad zdarzeo i podawad liczby dwudziestu milionów wyniszczonych
Indian lub też przedstawiad jako prawdziwych fantastycznych wiadomości o zwyczaju karmienia przez
konkwistadorów bojowych psów indiaoskimi niewolnikami…”
Jak powiada Luciano Perena z uniwersytetu w Salamance: „Las Casas stale gubi się w niejasnościach i
braku precyzji”. Nigdy nie mówi gdzie i kiedy działy się straszliwe rzeczy, które denuncjuje, ani też nie
próbuje ustalid, czy fakty te – jeśli w ogóle miały miejsce – nie były sporadycznymi wyjątkami.
Przeciwnie, na przekór wszelkiej prawdzie daje do zrozumienia, że okrucieostwa były jedynym
sposobem zachowania się konkwistadorów. Dla jego pesymistycznej i obsesyjnej osobowości świat
jest czarny i biały. Po jednej stronie znajdują się jego źli rodacy, którzy przypominają bezwzględne
bestie, a po drugiej tubylcy, widziani dosłownie jako „lud, który nie wie ani co to bunt, ani tumult”,
który „nie zna urazy, nienawiści ani pragnienia zemsty”. W tym sensie znajduje się wśród
prekursorów mitu o „dobrym dzikusie”, lubianym przez takich przedstawicieli oświecenia jak
Rousseau, a który to mit nadal jest aktualny i naiwny tercermundyzm15 głosi, że wszyscy ludzie są
święci, jeśli nie są Europejczykami lub Amerykanami z Północy, ponieważ ci są jedynymi, którzy rodzą
się już z winą nie do przebaczenia.
Dziwny jest ten handel grzechem pierworodnym u zakonnika, ten brak realizmu i sprawiedliwości:
mielibyśmy z jednej strony bezbronnych aniołów, z drugiej zaś – bezlitosnych szatanów. Między
innymi Ferdynanda Cortesa, negatywnie ocenianego przez Las Casasa (może trochę
niesprawiedliwie), który pokonał wielkie imperium Azteków i który widział płynącą z piramid rzekę
krwi ludzi poświęcanych bogom. Położenie kresu takiej praktyce było niemożliwe wyłącznie przy
pomocy dobrego słowa. Ponadto Hiszpanie musieli byd stanowczy też i z tego względu, że w skład
owych „spokojnych” – według Las Casasa – ludów wchodzili Aztekowie, a także Inkowie – którymi
14
„zeszyty skarg” (hiszp.) *przyp. tłum.+. 15
Zob. przyp. 6
22
zajmie się Francisco Pizarro – wraz ze swoim zwyczajem wyrywania serc dziesiątkom tysięcy
młodzieoców i dziewcząt.
Podobnie jak wszyscy utopiści, Las Casas przegrał z rzeczywistością. Wśród wielu przywilejów, rząd
zlecił mu także dozór nad praktyczną ewangelizacją na terenach oddanych mu w opiekę, mającą
opierad się jedynie na „dialogu” i wybaczeniu. We wszystkich jednak przypadkach kooczyło się to
ucieczką misjonarzy lub mordowaniem ich przez „dobrych dzikusów” uzbrojonych w straszliwe,
zatrute strzały. Było to koszmarne fiasko, jak zresztą zawsze, kiedy próbuje się rzeczywistośd
realizowad w marzeniach.
Jeden z najnowszych biografów, Pedro Borges, profesor Complutense de Madrid, napisał, że
Bartolome uciekał w nierzeczywistośd, „głosząc nie to, co można było zrobid, lecz to, co powinno było
się zrobid”. Tenże Borges przestrzega, abyśmy nie myśleli o Las Casasie jako o prekursorze „teologii
wyzwolenia” w stylu marksistowskim. Jak każdego świeżo nawróconego interesowało go jedynie
zbawienie wieczne. Jego obsesja na punkcie Indian nie dotyczyła ich ciał, lecz zbawienia dusz.
Tymczasem jedynie wówczas, kiedy traktowano ich w odpowiedni sposób, przyjmowali chrzest, bez
którego zarówno oni, jak i Hiszpanie mogliby pójśd do piekła. Tak więc mamy do czynienia z czymś
zupełnie odmiennym od tego, z czym spotykamy się dziś, kiedy dostrzega się jedynie wymiar
horyzontalny, nie mający nic wspólnego z mistyką Las Casasa.
Tak czy owak, jak zauważa Maltby, „jakiekolwiek były defekty tego rządu, historia nie zna drugiego
narodu, który tak samo jak Hiszpanie troszczyłby się o zbawienie dusz nowych poddanych”. Dopóki
dwór w Madrycie nie został skażony masonami oraz „oświeconymi”, dopóty nie szczędził pieniędzy
ani nie zrażał się trudnościami, wypełniając umowę zawartą z papieżem, który dał prawa patronackie
w zamian za obowiązek ewangelizowania. Rezultaty mówią same za siebie: dzięki poświęceniu i
męczeostwu pokoleo zakonników, całkowicie utrzymywanych przez koronę, w Ameryce
wprowadzono chrześcijaostwo, tworzące dziś najliczniejszy Kościół, który pomimo ograniczonych
możliwości ludzkich wytworzył na bazie żywotnego zetknięcia się dwóch różnych kultur wiarę
„mieszaną”. Wspaniały barok katolicyzmu latynoamerykaoskiego jest najbardziej ewidentnym
przykładem tego, iż mimo błędów i niegodziwości, religijna i kulturalna symbioza przybrała szczęśliwy
obrót. W odróżnieniu od tego, co miało miejsce w Ameryce Północnej, w Ameryce Południowej
chrześcijaostwo i kultury przedkolumbijskie dały początek całkowicie nowemu człowiekowi i
społeczeostwu.
Mimo wyolbrzymiania i generalizowania szczegółowych przypadków, mimo różnorodnych wymysłów
i oskarżeo, Las Casas jest ważnym świadkiem tego, że Zachód nie zapomniał o ewangelicznych
napomnieniach. Było więc w tamtych czasach na Półwyspie Iberyjskim nadużyciem posługiwanie się
jego przykładem jako bronią przeciwko „papizmowi”, udając jednocześnie, że się nie wie o
wykorzystywaniu przeciwko Hiszpanii głosu Hiszpana (na dodatek członka zakonu powstałego w
Hiszpanii), protegowanego rządu i korony hiszpaoskiej.
Czarna legenda 7
„Cyniczną bronią psychologicznej wojny” jest – według Pierre'a Chaunu – użytek, jaki siły
protestanckie zrobiły z książeczki Las Casasa. Wodze operacji antyhiszpaoskiej trzymała w ręku
przede wszystkim Anglia, z powodów zarówno politycznych, jak i religijnych. Na wyspie tej bowiem,
po odłączeniu się od Rzymu, spowodowanym przez Henryka VIII, powstał kościół narodowy, na tyle
silny i zorganizowany, aby móc stawid czoła pozostałym kościołom reformowanym w Europie.
23
Angielska walka z Hiszpanią postrzegana była jako walka „czystej Ewangelii” z „przesądami
papiestwa”.
Ważną rolę w owej „wojnie psychologicznej” odegrały Niderlandy, ponieważ uwikłane były w walki z
Hiszpanią. To właśnie Flamandczyk, Theodor De Bry, był autorem rysunków do licznych wydao
Krótkiej relacji na ziemiach protestanckich, które przedstawiały Hiszpanów jako najrozmaitszego typu
sadystów, znęcających się nad tubylcami. Ponieważ rysunki De Bry (który tworząc je opierał się na
własnej wyobraźni) były praktycznie jedynymi na temat konkwisty, szybko się rozeszły i były
reprodukowane nawet w podręcznikach szkolnych, odgrywając – co jest oczywiste – ogromną rolę w
powstaniu czarnej legendy.
Do tego, co już zostało powiedziane, warto jeszcze dodad, że prawie nigdy nie starano się zwrócid
uwagi na sytuację, jaka powstała po ustaniu hiszpaoskiej dominacji. Stało się to z chwilą napadu
Napoleona na Hiszpanię. Wytrwały i zacięty opór Hiszpanów był pierwszym przejawem upadku
imperium francuskiego, jednak mimo wszystko zajęta wewnętrznymi sprawami Hiszpania musiała
opuścid zamorskie terytoria.
Kiedy gwiazda Napoleona zgasła, Hiszpania odzyskała niepodległośd, ale było już zbyt późno na
przywrócenie status quo16 na ziemiach amerykaoskich. Nieskuteczne okazały się próby opanowania
rewolucji Kreolów17, to znaczy białej burżuazji, która zdążyła już zapuścid korzenie na tamtejszych
ziemiach. Należeli do niej ci, którzy byli zawsze w napiętych stosunkach z koroną i rządem ojczyzny-
matki, oskarżanej przez nich o „nadmierną protekcję” wobec tubylców, co im przeszkadzało w ich
eksploatacji. Wrogośd Kreolów była skierowana przede wszystkim przeciw Kościołowi, szczególnie
przeciw zakonom, i to nie tylko dlatego, że czuwały nad tym, aby respektowano prawa z Madrytu,
które brały w opiekę Indian, ale także walczyły zawsze o stałe udoskonalanie tych praw (pierwsze
oskarżenie przeciwko konkwistadorom miało miejsce w 1511 roku, jeszcze przed Las Casasem, w
kościele pokrytym słomą w Santo Domingo, a wypowiedział je ojciec Antonio de Montesinos). Byd
może zapomina się, że ci Hiszpanie i Portugalczycy organizowali zbrojne wyprawy mające na celu
zniszczenie jezuitów, a jednocześnie bardzo mocno naciskali na swoje dwory i rządy, aby
Towarzystwo Jezusowe zostało całkowicie wyeliminowane?
Opowiadając się przeciwko Kościołowi, jako sprzymierzeocowi tubylców, elita kreolska, która
doprowadziła do rewolucji przeciwko ojczyźnie-matce, została głęboko przesiąknięta masooskim
credo, co podejmowanym przez nią ruchom wyzwoleoczym nadało charakter wyraźnie
antyklerykalny – żeby nie powiedzied, antychrześcijaoski – co przetrwało aż do naszych dni. Dla
przykładu, do czasu męczeoskiej śmierci katolików w Meksyku, w pierwszej połowie naszego wieku,
wyzwoliciele, czyli przywódcy powstania antyhiszpaoskiego, zasiadali w najwyższych lożach
masooskich; dodatkowo miała na to wpływ ideologia franko-masooska Giuseppe Garibaldiego,
przeznaczonego na Wielkiego Mistrza całej masonerii. Analiza flag i symboli narodowych krajów
Ameryki Łacioskiej pozwala przekonad się o obfitości pięcioramiennych gwiazd, trójkątów i piramid,
czyli elementów symboliki „braci”.
W miarę, jak Kreole uniezależniali się od władz papieskich i Kościoła, zaczęli odwoływad się do
powszechnych zasad braterstwa masooskiego i jakobioskich „praw człowieka”, aby uwolnid się od
obowiązku opieki nad Indianami. Niemal nikt nie wspomina gorzkiej prawdy, iż po pierwszym okresie
kolonizacji iberyjskiej, bardzo trudnym z powodu zderzenia się dwóch różnych kultur, nie było
16
„stanu prawnego lub politycznego istniejącego w tamtym czasie” (łac.) *przyp. red.+. 17
Kreol – potomek w prostej linii kolonizatorów hiszpaoskich, portugalskich i francuskich, urodzony i osiadły w Ameryce Łacioskiej i na południu Stanów Zjednoczonych *przyp. red.+
24
drugiego tak katastrofalnego okresu dla południowoamerykaoskich autochtonów jak ten, który
rozpoczął się w początkach XIX wieku, kiedy władzę przejęła burżuazja, potocznie zwana
„oświeconą”.
W przeciwieostwie do tego, co chce się nam wmówid, czarna legenda protestancka i oświeceniowa,
niebywały ucisk i próby zniszczenia kultur miejscowych zaczynają się w chwili, w której Kościół i
korona opuszczają scenę wydarzeo. Od tego momentu zaczyna się systematyczne niszczenie języków
lokalnych i zastępowanie ich castellano, językiem nowych panów, głoszących przejęcie władzy „w
imieniu narodu”. Był to jednak „naród” utworzony przez nieliczną klasę obszarników ziemskich
pochodzenia europejskiego.
Od tego momentu zaczyna się podejmowad takie przedsięwzięcia, które nigdy nie miały miejsca w
epoce kolonialnej, jak zapobieganie mieszaniu się ras, kultur i interesów. Podczas gdy Kościół
aprobował i zachęcał do małżeostw mieszanych, to liberalne rządy opowiadały się przeciwko nim,
często nawet ich zakazując.
W ten sposób zaczęto naśladowad mało ewangeliczny przykład kolonii anglosaskich z Północy, gdzie
także masoneria, i to nie przez przypadek, była motorem walki o niepodległośd. Stworzono więc
wspólny front lóż z Północy i Południa, najpierw, aby pokonad koronę, a następnie Kościół katolicki.
W ten sposób zrodziła się demokracja, która uzależniła – i czyni to do dziś – historię Południa od
Północy. Kuriozalny wydaje się fakt, że progresiści, którzy dopatrują się winy w hiszpaoskiej
kolonizacji katolickiej, krytykują jednocześnie zależnośd Ameryki Łacioskiej od Stanów Zjednoczonych.
Jest oczywiste, że nie zdają sobie oni sprawy, iż ich podwójny protest zawiera sprzecznośd: dopóki
było to możliwe, królowie hiszpaoscy oraz papieże byli wielkimi obroocami tożsamości religijnej,
społecznej i ekonomicznej ziem „katolickich”. „Protekcja” północnoamerykaoska została
zdeterminowana przez Kreolów, „bogatych kolonizatorów, którzy chcieli zrzucid z siebie władzę
hiszpaoską i religijną, aby bez przeszkód móc osiągnąd swoje cele ekonomiczne”. Tak wypowiada się
Francisco Cardini na temat Amerykanów z Północy, których o pomoc, często ukrytą, w walce
przeciwko koronie i Kościołowi prosili „bracia”: „Wystarczy wspomnied ekscesy dotyczące hegemonii
strefy panamskiej oraz wojnę kubaoską z XIX wieku; wystarczy przypomnied stałą pomoc
północnoamerykaoską udzielaną rządowi meksykaoskiemu, od dziesiątek lat utrzymującemu
konstytucję, która, jako antyklerykalna i antykatolicka, poniża i obraża większośd ludu
meksykaoskiego, a kiedy zarysowała się możliwośd jej zmiany, Stany Zjednoczone poparły bandytów
w rodzaju Venustiana Carranzy. I nie ruszyły nawet palcem w czasie krwawych prześladowao
katolików w latach dwudziestych”. Wiadomo, że dziś rząd północnoamerykaoski faworyzuje i
finansuje prozelityzm sekt protestanckich, co przynosi skutki w postaci oderwania ludu od jego
niemal piędsetletniej tradycji, stanowiąc poważne pogwałcenie kultury.
Wytężone działania „rasistów” po odejściu Hiszpanii bardzo wyraziście zostały uwiecznione w sztuce.
Podczas gdy dawniej obie kultury umiały cudownie się przenikad, tworząc mistrzowskie dzieła
mieszanego baroku, to po dojściu do władzy „oświeconych” zaczęły się z powrotem rozdzielad.
Niezwykła architektura miast kolonialnych oraz misji została zastąpiona imitacją architektury
europejskiej nowych miast burżuazji, w których nie było już miejsca dla Indian.
25
Śmierć inkwizytora
Lato sprzyja czytaniu książek, przede wszystkim zaś tekstów klasycznych. Za taki uchodzi La civiltà
dell'Occidente medievale18 Jacquesa Le Goffa, którą czytałem jeszcze w wersji francuskiej, a która
obecnie, po wielu wznowieniach w różnych oficynach, została wydana w postaci kieszonkowej przez
Einaudiego. Wykorzystuję więc ten letni dzieo, aby ponownie ją przejrzed.
Pośród świeckich badaczy średniowiecza, Le Goff jest jednym z najlepszych, chociaż i jemu zdarzają
się gafy, z których najbardziej znaną jest konsultacja historyczna przy filmowej adaptacji powieści
Imię róży19 Umberta Eco, którego książka bardziej poprawnie oddaje klimat średniowiecza niż film,
nakręcony z pomocą „konsultanta”, którym był wspomniany Francuz. Le Goff jest także autorem La
nascita del Purgatorio20, pracy, którą – mimo iż wydaje się naukowa – trzeba czytad z przymrużeniem
oka, ponieważ zawiera fałszywe idee obrazoburcze (dobrze zresztą zamaskowane), pastoralne, a
przede wszystkim – dogmatyczne.
Wródmy jednak do La civiltà dell'Occidente medievale, pracy, której także nie brakuje sekciarskich
perspektyw, albo raczej, mówiąc dosłownie – zafałszowali. Na przykład w ostatnim wydaniu włoskim,
na stronach 102 i 103, czytamy: „Dominikanie i franciszkanie dla wielu ludzi są symbolem hipokryzji;
zwłaszcza ci pierwsi inspirują najbardziej nienawistne formy walki z herezją, nie interesując się
właściwą rolą inkwizycji. Rewolucja ludowa w Weronie kooczy w okrutny sposób z pierwszym
«męczennikiem» dominikaoskim, św. Piotrem, którego propaganda zakonna nazywa męczennikiem i
rozpowszechnia jego wizerunki z nożem wbitym w czaszkę”.
Trudno utrzymad podobne twierdzenie w odniesieniu do franciszkanów, jeśli weźmie się pod uwagę
ramy czasowe, jakie Le Goff wyznaczył swojej pracy, a mianowicie sam środek średniowiecza, a więc
wieki X-XIII. Franciszek z Asyżu zmarł w roku 1226 i aż do kooca wieku między ruchem stworzonym
przez niego a ludem wytwarza się coś w rodzaju idylli, która trwad będzie dosyd długo, nawet poza
średniowiecze i na swój sposób przetrwa aż do naszych czasów. Nieprzypadkowo ta sama publikacja
odwołuje się bardzo często do wizerunku franciszkaoskiego brata, kiedy w jakiejś sprawie potrzeba
inspiracji, zaufania i uroku. Czyż nie był franciszkaninem ojciec Pio da Pietrelcina, protagonista
jednego z największych ruchów „międzyklasowych”, silnego i trwałego, w którym uczestniczyli ludzie
bogaci i biedni, światli i prostaczkowie?
Wypowiedzi Le Goffa nie tylko trącą sekciarstwem, lecz zawierają też kłamliwe aluzje do rzekomej
„nienawiści”, która miałaby towarzyszyd dominikanom z tytułu „zajmowania czołowego miejsca w
represjach skierowanych przeciwko wyznawcom herezji” i „roli, jaką odegrali w inkwizycji”. Dziwi
jednak fakt, że tak wielki znawca średniowiecza, tak ceniony na międzynarodowej arenie historyk,
całkowicie przekręca prawdę dotyczącą św. Piotra z Werony.
Idźmy jednak po kolei. Po pierwsze, inkwizycja nie powstała jako instytucja przeciwna ludowi, lecz
miała odpowiedzied na jego wątpliwości. W społeczeostwie, dbającym przede wszystkim o zbawienie
wieczne, herezja postrzegana była (począwszy od ludzi światłych, a na niepiśmiennych skooczywszy)
jako zagrożenie. Podobnie jak w naszej kulturze ten, kto nie myśli o niczym więcej tylko o zdrowiu
fizycznym, będzie widział niebezpieczeostwo w każdym, kto może byd nosicielem zakaźnych,
śmiertelnych chorób lub przyczyną zatruwania środowiska.
18
„Cywilizacja średniowiecznego Zachodu” (wł.) *przyp. tłum+. 19
Tytuł oryginału Il nome delia rosa *przyp. red.+. 20
„Narodziny czyśdca” (wł.) *przyp. tłum.].
26
Dla ludzi średniowiecza heretyk był „wielkim zakazicielem”, nieprzyjacielem zbawienia duszy, osobą,
która ściągała boską karę na całe społeczeostwo. Dlatego dominikanin, jak to dokumentują przekazy
źródłowe, który przybywał, aby heretyka odłączyd od społeczeostwa i unieszkodliwid, wcale nie był
kimś „znienawidzonym”, lecz przyjmowany był z ulgą i przy powszechnym poparciu.
Pośród innych deformacji tejże historiografii, najbardziej rzuca się w oczy obraz „narodu” jęczącego
pod jarzmem inkwizycji, z upragnieniem oczekującego okazji do uwolnienia się spod niego.
Tymczasem dzieje się coś zupełnie innego: jeśli w niektórych przypadkach ludzie okazują wrogośd
wobec trybunału, to nie czynią tego z powodu jego surowości, lecz dlatego, że uważają go za zbyt
tolerancyjny wobec heretyków, którzy – według vox populi21 – nie zasługują na miłosierdzie
okazywane im przez dominikanów. W rzeczywistości ludzie chcieli jak najszybciej skooczyd z tym
problemem i bez ceregieli uwolnid się od tych, dla których sędziowie w dominikaoskich habitach byli
gwarancją sprawiedliwości.
Przed rozprzestrzenieniem się w XVI wieku protestantyzmu, wśród szerzących się w średniowieczu
ruchów heretyckich tylko jeden wydawał się szkodzid szerszym kręgom ludności, i to na określonych
terenach. Chodzi o katarów-albigensów, których zniszczenie w Prowansji wymagało specjalnej
„krucjaty”. Jednakże, jak wspomina sam Le Goff, odpowiedzialny za działania albigensów nie był lud,
lecz szlachta południowej Francji, która dzięki współdziałaniu z nimi i propagandzie na ich rzecz,
przyczyniła się do rozszerzenia herezji na cały kraj. A stało się tak – zdaniem historyka – z mało
religijnej przyczyny: „Szlachta chciała przeciwstawid się Kościołowi, ponieważ zwiększała się liczba
osób nie dopuszczanych do małżeostwa z powodu więzów krwi, co powodowało podział ziem
arystokracji”. Jednym słowem, chodziło o ożenek w ramach rodziny, aby nie pozbawiad się swoich
posiadłości.
Powródmy jednak do słów zaczerpniętych z La civiltà dell'Occidente medievale: „Rewolucja ludowa w
Weronie kooczy w okrutny sposób z pierwszym «męczennikiem» dominikaoskim, św. Piotrem,
którego propaganda zakonna nazywa męczennikiem i rozpowszechnia jego wizerunki z nożem
wbitym w czaszkę” – pisze Le Goff.
Wydaje się dziwne, że przyszły święty rzeczywiście urodził się w Weronie, ale zabito go 6 kwietnia
1252r. w Brianza, blisko Medy, w lesie zwanym Farga, kiedy zmierzał z Como do Mediolanu w
towarzystwie drugiego zakonnika, którego też zamordowano. Werona nie musi mied z tym nic
wspólnego, ponieważ nie tam umarł.
Wspomniane „powstanie ludowe” nie ma żadnego związku z jego śmiercią. Piotr został mianowany
przez papieża inkwizytorem, aby walczyd z herezją „patarenów” i „katarów”. Został zamordowany w
lesie przez dwóch heretyków longa manus22 z sekretnego sprzysiężenia zawiązanego przeciwko
niemu. Obaj zabójcy spontanicznie uznali swoją winę i wstąpili do zakonu… dominikanów!
Ich nawrócenie spowodowane było, między innymi, reakcją ludu na zabójstwo. Ten właśnie lud,
który, według Le Goffa, chciał kategorycznie skooczyd ze „złym inkwizytorem”, natychmiast okazuje
mu najwyższy szacunek i cześd, jakie może pamiętad historia świętych. Mieszkaocy Mediolanu, którzy
masowo przychodzili słuchad jego kazao, dowiedziawszy się, że przywożone jest jego ciało, wyszli na
ulice, oddając mu taką cześd, że same świeckie władze miasta wysłały delegację do papieża, aby
Piotra uznał za świętego.
21
„głosu ludu” (łac.) *przyp. red.+. 22
„długie ręce” (łac.) *przyp. tłum.+
27
Sprawozdanie komisji powołanej przez Innocentego IV w celu zbadania, jaki jest vox populi,
wystarczyło mu, aby szybko podjąd decyzję, ponieważ już 9 marca 1253 roku, to znaczy zaledwie w
jedenaście miesięcy po śmierci Piotra, inkwizytor zostaje wpisany na listę męczenników, a następnie
świętych. Uznanie mieszkaoców Mediolanu dla Piotra jest tak wielkie, że dzięki powszechnej zbiórce,
w Sant'Eustorgio zostaje zbudowany pomnik nagrobkowy, który jest jednym z największych dzieł
włoskiego gotyku.
Odnośnie zaś do wizerunku „z nożem wbitym w czaszkę”, jak pisze Le Goff, można tylko powiedzied,
że ówczesne kroniki wspominają, iż Piotr został zamordowany właśnie uderzeniem falcastro (tak
dawniejsze dokumenty określały broo podobną do kosy, która została wbita do połowy głowy).
Zatem nie ma to nic wspólnego z „propagandą”. Chodzi po prostu o prawdę historyczną.
Vladimir J. Koudelka, współczesny historyk dominikaoski, napisał: „Nie trzeba się dziwid, że u
współczesnych historyków spotykamy fałszywe opinie na temat tego świętego”. Nie, nie dziwimy się,
ponieważ św. Piotr męczennik określany jest słowem „inkwizytor”, co już tłumaczy wszelkiego
rodzaju nieścisłości historyczne.
Inkwizytorzy
W jednym ze swoich artykułów wstępnych23 Indro Montanelli pisze: „Technika hasła kozła ofiarnego
używana była przez inkwizycję w wiekach ciemnoty, kiedy gawiedź rozpaczała z powodu jakiejś zarazy
lub głodu. Wówczas wskazywano jej jakąś czarownicę albo innego, ponoszącego winę za
przenoszenie zarazy, aby na nich wywarła swój gniew, posyłając ich na stos”.
Montanelli ma wiele zasług, wszyscy jesteśmy jego dłużnikami, ponieważ uprawia uczciwe i z odwagą
sztukę nonkonformizmu. Niestety, w tym przypadku popada w podręcznikowy konformizm „świecki,
demokratyczny i progresywny”.
W zasadzie każdy, kto zna prawdziwą historię, wie, że rzeczy miały się dokładnie odwrotnie.
Inkwizycja nie interweniowała po to, aby podburzad lud, lecz przeciwnie, aby bronid przed jego
nierozumną furią przypuszczalnych sprawców lub domniemane czarownice. W przypadku wrzenia w
jakimś miejscu, inkwizytor udawał się tam wraz z członkami swego trybunału i często z oddziałem
uzbrojonych strażników. Głównym zadaniem tych ostatnich było przywrócenie porządku i odesłanie
do domów rządnej krwi gawiedzi.
Z kolei przystępowano do samego procesu, rezerwując odpowiednią ilośd czasu na przesłuchania.
Ścisłośd i wyważenie stosowanego prawa procesowego do dziś powinny służyd za przykład. W
zdecydowanej większości przypadków, jak to potwierdzają badania historyczne, proces nie kooczył
się stosem, lecz uniewinnieniem lub napomnieniem, albo też nałożeniem jakiejś religijnej pokuty.
Naprawdę wystawiali się na niebezpieczeostwo ci, którzy niezadowoleni z wyroku krzyczeli: „Precz z
czarownicami!” lub „Precz z heretykami!” Wystarczy przypomnied książkę I promessi sposi24, aby zdad
sobie sprawę, że polowanie na heretyków inicjowały i podtrzymywały władze świeckie, zaś rola
Kościoła w tym względzie była co najmniej umiarkowana, jeśli nie sceptyczna.
Jak więc widzimy, oskarżenia wobec teraźniejszości lub przeszłości katolików nie opierają się na
prawdzie historycznej.
23
Chodzi o artykuł drukowany w czasopiśmie na naczelnym miejscu *przyp. red.+. 24
„Narzeczeni” (wł.) *przyp. tłum.+.
28
Manzoni i Hiszpania
Sądzę, że mają rację ci, którzy życzą sobie, aby rozporządzeniem ministerialnym usunięto powieśd I
promessi sposi Alessandra Manzoniego z programu szkół.
Powracam do mego niewielkiego doświadczenia, kiedy jako uczeo, będąc daleko od wszystkich
kościołów i jakiejkolwiek identyfikacji religijnej, uczyłem się w turyoskim liceum, które od ponad
wieku jest chyba największym sanktuarium włoskiego laicyzmu. Istniała wówczas jeszcze inna
ulubiona lektura, Storia milanese del XVII secolo25, którą musiałem czytad, rozdział po rozdziale, przez
dziewięd miesięcy w pustej auli „Massimo d'Azeglio”. Jej strony oddziaływały nawet na młodzieoca z
piątej klasy liceum klasycznego, któremu wydawało się, że daleki jest od wszelkich problemów wiary.
Może nie w sposób bezpośredni ani też w jakiejś wyraźnej formie, lecz z opóźnionym skutkiem
poprzez odkładanie się w głębi pamięci i świadomości różnych odcieni treści, aby pewnego dnia
ukazad się nagle, z niespodziewaną siłą.
Niejako dla usprawiedliwienia faktu wydania książki I promessi sposi, która ukazała się w kolekcji
klasyków, wydawca, Giulio Einaudi, zaopatrzył ją w długi wstęp Alberta Moravii, starającego się za
wszelką cenę umniejszyd jej wielkośd poprzez przeniesienie jej z kategorii literatury do dwiczeo
religijnych, z poezji do dewocyjnej propagandy i utrzymującego, że nie mogła stanowid prawdziwej
sztuki, ponieważ nie była niczym więcej jak katechizmem zamaskowanym w opowiadaniu. Bardziej
poetycko wyraził się na jej temat Francesco de Sanctis, twierdząc, że humanizm tekstów Manzoniego
nie był okryty niebem, lecz zawsze mizernymi sklepieniami katedr, nawet gdyby te były najwyższe i
najbardziej majestatyczne. Zaś Benedetto Croce powiedział: „Jest to książka od początku do kooca
nawołująca do moralności, pisana zdecydowanie z taką właśnie intencją, aż do osiągnięcia
zamierzonego celu; mimo to wydaje się spontaniczna i naturalna, niezależnie od tego, jak bardzo
krytycy angażowaliby się w jej analizowanie i omawianie jako powieści o natchnieniu poetyckim,
popadając w ten sposób w niewytłumaczalne sprzeczności i zaciemniając dzieło, które samo w sobie
jest bardzo jasne”.
Sam Manzoni przekonany był o jej przejrzystości i wskazywał na motyw jej napisania, którym była
„nadzieja jakiegoś dobra”. W jego rozumieniu nie chodziło jednak o „sztukę dla sztuki”, lecz o sztukę
w służbie miłości, której najwyższym przejawem jest umiłowanie prawdy.
Wydaje mi się, że moje osobiste doświadczenie jako czytelnika zbiega się z doświadczeniami wielu
innych, „oddalonych”: tylko Bóg wie, ilu spośród tych, którzy odkryli wiarę, mieli okazję przeczytad I
promessi sposi, doświadczyd duchowych dramatów Ludwika, późniejszego ojca Krzysztofa, który u
kresu swojej smutnej nocy słyszy dalekie wołanie do nowego życia: bicie dzwonów.
Dlatego z całą pewnością książka ta musi byd niebezpieczna i zrozumiałe jest, dlaczego niektórzy
chcieliby wykreślid ją z listy lektur szkolnych. Dzięki mądrości swojej pokornej sztuki każdemu
pokoleniu poddaje myśl o Wiecznym, daje niezwykłą okazję do wzbudzenia nadziei na inne, bardziej
ludzkie życie, w którym można odnaleźd orzeźwiający chłód poranka. Można by w ten sposób
sparafrazowad rozdział dziewiąty: „Możliwośd prowadzenia i pocieszania wszystkich, w każdych
okolicznościach odpowiednimi słowami, jest jedyną w swoim rodzaju i niezbywalną zdolnością religii
chrześcijaoskiej… Jest to droga tak już wydeptana, że niezależnie od życiowego labiryntu, od
przepaści, z których człowiek na nią wchodzi, kiedy postawi na niej pierwsze kroki, może odtąd iśd
spokojnie i z przyjemnością aż do szczęśliwego kooca”.
25
„Historia mediolaoska w XVII wieku” (wł.) *przyp. tłum.+.
29
Owa „jedyna zdolnośd”, ta „droga tak wydeptana” jest dana jedynie tym, którzy czytają i czynią z
książki jeden z najbardziej skutecznych instrumentów ewangelizacji, tak że abstrahując od
niesprawiedliwych demistyfikacji artystycznych, nie wydaje się, aby takim ludziom jak De Sanctis,
Croce czy Moravia, bojącym się chrześcijaoskiej ekspansji, brakowało swoich racji.
Nie miał problemu z racjami lub ich brakiem Manzoni, tworząc pozbawiony blasku wizerunek Italii
„hiszpaoskiej”, który na zawsze ukształtował osąd czytelnika.
Wiemy już, w jaki to sposób najpotężniejsze i najbardziej aktywne siły świata modernistycznego
połączyły się, aby stworzyd czarną legendę o Hiszpanii, jako ojczyźnie tyranii, fanatyzmu,
przekupstwa, ignorancji politycznej, arogancji i niepłodnej chełpliwości.
Dla protestantów, przede wszystkim dla anglikanów, było kwestią życia i śmierci prowadzenie, oprócz
partyzantki psychologicznej, wojny przeciwko wielkiemu projektowi hiszpaoskich Habsburgów, jakim
było zjednoczenie Europy na bazie kultury łacioskiej i katolickiej. Systematycznym oskarżeniom,
dotyczącym kolonizacji hiszpaoskiej, towarzyszyły intensywne próby opanowania imperium
południowoamerykaoskiego przez Anglię.
Dla przedstawicieli oświecenia i libertynów26 XVIII wieku i lat późniejszych, dla wszystkich
„postępowych” i całej masonerii wieku XIX i XX, Hiszpania była znienawidzoną ziemią katolicyzmu
jako religii paostwowej, ziemią inkwizycji, zakonników i mistyków. Dla komunistów oznaczała klęskę
w latach trzydziestych. Żydzi nie zapomnieli jej dawnego wydalenia oraz ustaw do niedawna
zabraniających im powrotu na drugą stronę Pirenejów.
Nie ulega wątpliwości, że w gwałtownej świeckiej kampanii chciano rzucid najczarniejszy cieo na
naród, który wszędzie, dokąd dotarł, pozostawiał po sobie ziemie katolickie. Nawet w Azji, gdzie
Hiszpanie doprowadzili do tego, co nie udało się nikomu, ani katolikom, ani protestantom, a
mianowicie do masowego i trwałego nawrócenia całego rejonu Filipin, z wyjątkiem wyspy Mindanao,
która pozostała muzułmaoska. Są sprawy, których pewna kultura nie może wybaczyd. Przy koocu
książki wrócimy jeszcze do tego tematu.
Czytelnicy zbyt często zapominają, że Manzoni, mówiąc o Hiszpanii i Hiszpanach, pozwolił się ponieśd
pewnego rodzaju tendencjom oświeceniowym (przezwyciężył je jedynie w swojej ostatniej pracy,
doskonałej, lecz nie dokooczonej mowie przeciwko Rewolucji Francuskiej), które sprawiły, że pewne
rzeczy przejaskrawił.
Na przykład dokładne i pozbawione stronniczości studia pokazały, że zastępcą wicekróla
hiszpaoskiego do spraw drożyzny w roku 1629, który w powieści został pokazany jako próżniak i
tchórz, w rzeczywistości był Lodovico Melzi, młody i światły mediolaoczyk, człowiek wykształcony i
energiczny, który całkowicie poświęcił się zapewnieniu miastu chleba.
W scenach buntu w San Martino, strażnik sprawiedliwości ukazany jest w sposób co najmniej
karykaturalny. W rzeczywistości chodziło także o mediolaoczyka, niejakiego Giambattistę
Viscontiego, sprawiedliwego urzędnika, szanowanego za swoją odwagę, twardośd, zrównoważenie,
cenionego pisarza i poetę.
Faustowi Nicoliniemu, wielkiemu historykowi, przyjacielowi i ulubionemu uczniowi Crocego (stąd
trudno w tym względzie posądzad go o stronniczośd), zawdzięczamy kilka ważnych prac o Mediolanie,
26
libertyn – zwolennik libertynizmu (ruchu umysłowego powstałego w XVII w. we Francji, skierowanego przeciw katolicko-feudalnemu ideałowi życia, tradycyjnej obyczajowości i scholastyce, jednego z bezpośrednich źródeł racjonalizmu oświeceniowego), sceptyk w sprawach religijnych, wolnomyśliciel *przyp. red.+.
30
Neapolu i w ogóle całej Italii pod panowaniem hiszpaoskim. Trzeba przeanalizowad ogólny sąd nad
epoką, co do której, z winy Manzoniego, mamy uprzedzenia.
Uczeo Crocego, Nicolini, wyznający jedynie „religię wolności”, tak pisze: „Obca dominacja, chociażby
hiszpaoska, nie była nieoświecona, skoro mimo wewnętrznych i zewnętrznych intryg zdołała
skonsolidowad się i utrzymad przez dwa wieki. Nie była też słaba, jeśli umiała w swoich włoskich
prowincjach poradzid sobie z feudalną anarchią, uchronid nasz Półwysep od stale grożącego mu
niebezpieczeostwa tureckiego i w tym samym czasie zachowad nietkniętą jednośd religijną, bez której
ta sama polityka w innym momencie byłaby znacznie trudniejsza. Nie była też taką tyranią, jak się
powszechnie uważa, ponieważ respektowała lokalne instytucje polityczne i administracyjne i była
nieugiętą stronniczką sprawiedliwości. Obca dominacja była dziwnym eksploatatorem, skoro,
pomimo osobistych nadużyd niektórych wicekrólów i gubernatorów, w ogólnym rozliczeniu prowincje
włoskie więcej kosztowały niż przynosiły dochodu. Odważę się powiedzied, że w pewnym sensie obca
dominacja była nawet korzystna, mimo fundamentalnego zła, jakim w ogóle było jej istnienie i do
pewnego stopnia spotkała się z wdzięcznością Włochów, nawet gdyby to miało byd spowodowane
tylko tymi dwoma powodami: uniknięciem przez większą częśd Italii w momencie, w którym kraj nie
był zdolny do samodzielnego życia, większego zła, a mianowicie stania się prowincją francuską lub
bezpośrednio franko-otomaoską oraz daniem jej pierwszego, silniejszego impulsu do uwolnienia się
od jakiegokolwiek innego najeźdźcy w chwili odzyskania i proklamowania niepodległości Sycylii”.
Tak pisał Nicolini w połowie lat trzydziestych. Od tamtej pory słowa te zostały potwierdzone w innych
pracach, w większości nieznanych z powodu zalewu wielu pospolitych książek na ten temat. Dlatego
wydaje się jasne, że bez hiszpaoskiej obecności, która miała miejsce od XVI do XVIII wieku, Sycylia
stałaby się muzułmaoska, a Sardynia i częśd południowej Italii poszłyby za jej przykładem. Zaś Italia
północna bez wątpienia zostałaby zdewastowana wojnami religijnymi między katolikami i
protestantami, podobnie jak to miało miejsce w innych częściach Europy. Piemont, a może i Liguria,
zostałyby włączone do królestwa Francji.
Dziwi, że taki patriota, jakim był Manzoni, zagrożony nawet ekskomuniką, członek pierwszego senatu
zjednoczonych Włoch, obsesyjnie związany z powiedzeniem, które zaczęło funkcjonowad potocznie:
nierząd hiszpaoski, nie potrafił zrozumied historycznego znaczenia tego wielkiego kraju.
Iberyjczycy
Jules Michelet, postępowy i antyklerykalny historyk, żyjący w XIX wieku, prorok świeckiej „religii
człowieczeostwa” zauważa, że zakon dominikanów, założony w średniowieczu przez Kastylijczyka,
Domeniga de Guzmána27, był głównym filarem rzymskiego papiestwa. Później, wraz ze zmianą epoki,
rola strzeżenia wierności przypadła w udziale zakonowi jezuitów, założonemu przez Baskijczyka,
Ignacego Loyolę. Po stu latach od chwili, kiedy Michelet pisał swoje dzieła, znajdujemy się u progu
nowej epoki i wydaje się, jakby funkcja ta przechodziła na inną instytucję religijną, mianowicie na
Opus Dei28, założone przez Aragooczyka, bł. Josemarię Escrivę de Balaguera29. Można zatem sądzid, że
z Półwyspu Iberyjskiego pochodzą ludzie, których osobistym charyzmatem jest wiernośd Rzymowi.
Nie chodzi zresztą tylko o rolę odgrywaną w chrześcijaostwie. Nawet imperatorzy rzymscy szukali w
Hiszpanii żołnierzy godnych całkowitego zaufania, którzy wchodzili w skład ich gwardii osobistych i
byli jedynymi, ze strony których nie obawiali się zdrady. Półwysep Iberyjski był dla Rzymu nie tylko
27
św. Dominika *przyp. red.+. 28
„Dzieło Boże” (łac.) *przyp. red.+. 29
Beatyfikowanego przez Jana Pawła II w 1992 roku *przyp. red.+.
31
pierwszą posiadłością poza Italią, lecz tak silnie i tak spontanicznie zintegrował się z kulturą łacioską,
że praktycznie zniknął wszelki ślad języka i religii istniejących tam przed przybyciem legionów.
Niewiele wiadomo o Iberyjczykach z epoki przedromaoskiej. Niemniej warto zauważyd, że stamtąd
pochodzili niektórzy z lepszych imperatorów oraz pisarzy łacioskich.
Jednym słowem, Hiszpania wydaje się spełniad w historii rolę (o czym już mówiliśmy) przeciwną do
tej, jaką odegrały Niemcy, u których istniała stała pokusa zwracania się przeciwko Rzymowi. Hiszpania
natomiast przez dwa tysiące lat okazywała stałą tendencję służenia Rzymowi, niezależnie od tego, czy
w Rzymie rządzili cesarze, czy papieże.
Czy przypadkiem nie jest to jedna ze stałych zagadek historii? Niektóre z nich już przeanalizowaliśmy.
Męczennicy w Hiszpanii
Ojciec Święty beatyfikował jedenastu męczenników, będących ofiarami hiszpaoskiej wojny domowej.
Niedawno przyszła kolej na dwudziestu sześciu innych. Seria beatyfikacji rozpoczęła się 22 marca
1986r. dekretem uznającym męczeostwo trzech karmelitów z Guadalajary. Trwało to długo,
ponieważ w trakcie przygotowao było jeszcze ponad sto innych procesów beatyfikacyjnych, przy
czym niektóre dotyczyły całych grup osób. W całości odnosiły się do 1206 ofiar prześladowao
anarchistyczno-socjalistyczno-komunistycznych z lat trzydziestych.
Wiadomo, że jednym z elementów charakteryzujących świat jest dzielenie go nie tylko według
żyjących, ale także i zmarłych, przy czym nie wszyscy zmarli, a tym bardziej męczennicy, są jednakowi.
Są tacy, którzy winni byd czczeni i wspominani oraz tacy, o których lepiej zapomnied.
Na nieszczęście, ta światowa perspektywa, która w każdym momencie dziejów związana jest z władzą
polityczną i żywą kulturą, zdawała się wywierad wpływ także na częśd instytucji kościelnych. Dlatego
całe lata trwało niewygodne milczenie (jeśli nie manifestacja pewnego dystansu ze strony części
katolickich środków masowego przekazu) na temat straszliwej masakry 6.832 osób w czasie
hiszpaoskiej wojny domowej. Wśród nich byli księża, zakonnicy, zakonnice i świeccy, którzy stracili
życie tylko dlatego, że byli wierzącymi. I tak od lat sześddziesiątych – jak pisze biskup Justo Fernandez
Alonzo, dyrektor Hiszpaoskiego Centrum Studiów Kościelnych – „motywy ugodowe spowodowały
opóźnienie przebiegu już rozpoczętych procesów beatyfikacyjnych; dopiero z początkiem lat
osiemdziesiątych znów uzyskały zielone światło”.
Trzeba było odwagi i umiłowania prawdy przez Jana Pawła II, aby na nowo otworzyd te strony historii,
które wielu (nawet pewne poważne siły wewnątrz samego Kościoła) wolałoby pozostawid zamknięte
na zawsze.
Upadek komunizmu i zmniejszenie się presji tendencyjnej historii marksistowskiej, która zmuszała do
strachu, winny obecnie ułatwid ponowne, obiektywne odczytanie roli Kościoła w Hiszpanii, najpierw
zniszczonej wojną domową, a potem ujarzmionej frankistowskim autorytaryzmem. Reżim ten,
przedwcześnie zdefiniowany jako „faszystowski” i porównywany nawet z nazizmem, w rzeczywistości
daleki był od paostwa nazistowskiego, ubóstwiającego heglizm30, odżywający we włoskim faszyzmie.
Reżim frankistowski nie podejmując, mimo presji, zewnętrznych działao wojennych zdołał zachowad
Hiszpanię od drugiej wojny światowej. Koniec Francisca Franco i jego reżimu w żaden sposób nie
może byd porównany z krwawym upadkiem Ceaucescu w Rumunii ani ze społeczno-ekonomicznym
30
heglizm – system filozoficzny Hegla, głoszący, że byt jest idealny, ale nie subiektywny, ma naturę racjonalną, rozwija się wyłaniając z siebie w dialektycznych triadach (teza, antyteza, synteza) swe coraz wyższe postacie [przyp. red.].
32
upadkiem paostw komunistycznej Europy. Królowi Juanowi Carlosowi z Burbonów, którego socjalista
i fanatyczny republikanin, Sandro Pertini, uznał za jednego z najlepszych szefów paostwa, została
przyznana sukcesja. Starannie też przygotowano go do objęcia tronu po starym władcy. Przejęcie
sukcesji dokonało się bez uraz, w klimacie spokoju i na takim poziomie ekonomicznym, który pozwolił
Hiszpanii zaliczyd się do najszybciej rozwijających się krajów świata. Wszystkiego tego aż nad wyraz
brakowało w krajach wschodnich, gdzie trzeba było zaczynad od nowa, zarówno w dziedzinie
ekonomii, jak i moralności, a w dodatku przy wyraźnym do dziś podziale duchowym.
Nie chodzi o nic więcej jak tylko o refleksję nad kilkoma ideami, aby w przyszłości spokojnie można
było osądzad zaciekłą polemikę, trwającą już od ponad pół wieku, a skierowaną przeciwko Kościołowi,
faworyzującemu rzekomo „Antychrysta” z Madrytu, o którym współczesny historyk angielski, Paul
Johnson, o wyraźnych tendencjach demokratyczno-liberalnych, pisze następująco: „Franco zawsze
był zdecydowany trwad na marginesie wojny, którą uważał za straszliwe nieszczęście, tym bardziej, że
wojna, prowadzona przez Hitlera i Stalina, dla niego, przekonanego katolika, była źródłem wszelkiego
zła tego wieku. We wrześniu 1939 roku proklamował neutralnośd Hiszpanii i poradził Mussoliniemu,
aby uczynił to samo. 23 października 1940r. spotkał się z Hitlerem w Hendaye; ten przyjął go chłodno,
żeby nie powiedzied, ze wzgardą. Rozmawiali aż do drugiej nad ranem i nie osiągnęli żadnego
porozumienia”.
Jakiekolwiek byłyby w przyszłości opinie historyków na temat frankizmu, od dawna jest oczywiste, że
procesy kanonizacyjne, dotąd blokowane przez Rzym, a obecnie rozpoczęte na nowo przez papieża,
który „nie ulega światu”, wychodzą daleko poza limity polityczne. Przyczyny wprowadzenia
tamtejszych ofiar na listę męczenników, którzy będą czczeni i naśladowani przez wierzących, są
wyłącznie religijne. To, co powinno się wziąd pod uwagę, to nie polityczna innowacja, lecz historyczna
rzeź, dokonana z nienawiści do wiary, która, jeśli została przyjęta tak spokojnie, to tylko dzięki miłości
do Chrystusa i wierności względem Niego, najprawdopodobniej z wyraźnym zamiarem wybaczenia
zabójcom.
Pewne jest, że w republikaoskiej Hiszpanii rzeź katolików (i to tylko katolików, ponieważ nie tknięto
pastorów ani kościołów protestanckich) nie miała na celu ukarania pewnych ludzi za ich domniemane
winy. Były to próby usunięcia samego Kościoła. Pisze lewicowy historyk, Hugh Thomas: „Nigdy w
historii Europy, a może i świata, nie widziano tak ucieleśnionej nienawiści do religii i jej wyznawców”.
Można jeszcze zacytowad innego naukowca, którego z pewnością nie sposób podejrzewad o
stronniczośd, i na dodatek bezpośredniego świadka wydarzeo, Salvadora de Madariagę, zagorzałego
antyfrankistę, zwolennika rządu republikaoskiego, wypędzonego po klęsce: „Nikt, kto ma dobrą wolę
i rzetelne informacje, nie może przeczyd horrorom tego prześladowania: przez całe lata wystarczyło
jedynie byd katolikiem, aby zasługiwad na karę śmierci, wykonywaną czasem w najokrutniejszy
sposób”.
Były takie przypadki jak ten, proboszcza z Navalmorel, który został poddany tej samej męce, co Jezus,
od biczowania począwszy, przez koronowanie cierniem, aż do ukrzyżowania. Męczony zachowywał
się tak samo godnie jak Chrystus, błogosławiąc i przebaczając anarchistycznym i komunistycznym
milicjantom, którzy go dręczyli. Znane są także przypadki zapędzania zakonników na arenę, gdzie, jak
bykom na corridzie, obcinano im uszy. Spalono żywcem setki księży i zakonnic. Pewną kobietę
„winną” tego, że jej dwóch synów zostało jezuitami, uduszono, zmuszając ją do połknięcia krzyża. W
tym czasie na froncie brakowało benzyny, obficie używanej nie tylko do palenia ludzi, ale także dzieł
sztuki oraz starożytnych bibliotek Kościoła. Katastrofa ta spowodowana była ślepą nienawiścią do
33
wiary. Nie pierwszy zresztą raz miały miejsce podobne wydarzenia. To samo działo się w czasie
francuskiego wandalizmu jakobioskiego i włoskiego Risorgimento31.
Partie i ruchy republikaoskie (anarchiści, komuniści, w większości jednak socjaliści, którzy później, w
czasie wojny, dadzą się poznad jako straszliwi demagodzy), które przejęły władzę w 1931 roku,
natychmiast zaczęły popierad klimat religijnej nienawiści. Zaledwie w ciągu dziesięciu dni od
powstania w Asturii w roku 1934, zamordowano 12 kapłanów, 7 kleryków, 18 zakonników i spalono
58 kościołów. Od lipca 1936 roku prześladowanie stało się powszechne: w najokrutniejszy sposób
pozbawiono życia 4.184 kapłanów (w tym kleryków), 2.365 zakonników, 283 zakonnice, 11 biskupów.
Razem 6.832 ofiary „klerykalne”. Zamordowano dziesiątki tysięcy świeckich, tylko dlatego, że nosili
medalik z wizerunkiem jakiegoś świętego. W niektórych diecezjach, jak np. w Barbastro, w Aragonii,
w ciągu jednego dnia zlikwidowano 88% kleru diecezjalnego.
Dom salezjanek w Madrycie został napadnięty i podpalony, zakonnice zgwałcone, a potem, po
oskarżeniu je o częstowanie dzieci zatrutymi cukierkami, bite kijami. Ciała zakonnic klauzurowych
zostały ekshumowane i wystawione na publiczne pośmiewisko. Wrócono do kartagioskiego
barbarzyostwa, przywiązując żywą osobę do martwej i wystawiając je na słooce, aż obie zgniły. Na
placach strzelano nawet do posągów świętych, a z konsekrowanych hostii robiono obsceniczne
widowiska.
Niemniej jednak, przez dziesiątki lat, nawet niektórzy w Kościele katolickim uważali, że za tragedię
hiszpaoską trzeba było wybaczyd Kościołowi, a nie anarchistom, socjalistom i komunistom, i po
prostu o niej zapomnied. Z pewnym niesmakiem odrzucano ideę męczeostwa niewinnych, aż do
zablokowania postępowania beatyfikacyjnego.
Jednak, chociaż w tym świecie prawda wydaje się słaba, na dłuższą metę jest nie do pokonania. Także
liturgia beatyfikacji i kanonizacji na Placu św. Piotra sprawia, że prawda zaczyna ukazywad się w całej
pełni.
31
Okres walk narodu włoskiego w XIX w. o wyzwolenie narodowe i zjednoczenie paostwa (wł. „zmartwychwstanie”) *przyp. red.+.
34
Rozdział II. Hiszpania i Ameryka: ciąg dalszy czarnej legendy
Ameryka: „uciszenie języków”
Posłużmy się żałosnym przykładem zapominania o historii (lub przynajmniej manipulowania nią) jako
czymś, co zagraża prawdzie. Pomyślmy, jak w roku 1992 widziano piędsetlecie odkrycia Ameryki przez
Krzysztofa Kolumba. O samym wydarzeniu już mówiliśmy. Ograniczymy się więc teraz do
przestudiowania jego szczegółów.
Powiedzieliśmy już, że odkrycie, zdobycie i kolonizacja Ameryki Łacioskiej – Środkowej i Południowej
– widziane były od strony ołtarza i tronu, Kościoła i Paostwa, jako instytucji silnie ze sobą związanych.
W rzeczy samej, już od początku (za Aleksandra VI) Stolica Apostolska uznała prawa królów
hiszpaoskich i portugalskich do nowych ziem, zarówno tych już odkrytych, jak i tych, które dopiero
miały byd odkryte, w zamian za „patronat”, to znaczy, monarchia przyjęła na siebie, jako podstawowy
obowiązek, zorganizowanie ewangelizacji tubylców i opłacenie wszystkich związanych z tym potrzeb.
Z umową tą wiązało się także szereg niedogodności, w wielu przypadkach ograniczała ona bowiem
swobodę działania Rzymu, chociaż z drugiej strony okazała się bardzo owocna – przynajmniej aż do
XVIII wieku, kiedy to na dworach w Madrycie i Lizbonie zaczęły zaznaczad się znaczne wpływy
„filozofów” oświecenia i ministrów masonów – ponieważ monarchia bardzo poważnie potraktowała
zadanie ewangelizacji.
W polemikach na temat przeszłości zarzuca się Kościołowi – właśnie z racji powiązao z paostwem –
„zabójstwo kultury”, zaczynające się od „uciszania języków”, to znaczy od przymuszania słabszych do
mówienia językiem zdobywcy.
Takie oskarżenie może jednak zdziwid wszystkich, którzy wiedzą, jak było naprawdę. Na ten temat
jasno wypowiedział się wielki historyk i filozof historii, Arnold Toynbee, niekatolik – stąd też trudno
posądzad go o stronniczośd. Ten znakomity naukowiec zauważa, że starając się do kooca i
bezinteresownie wypełnid obietnicę ewangelizacji tubylców, tysiące misjonarzy – niektórzy z nich
zginęli śmiercią męczeoską – w całym imperium hiszpaoskim (nie tylko w Ameryce Środkowej i
Południowej, ale także na Filipinach), zamiast czekad, aż tubylcy nauczą się hiszpaoskiego, sami
zaczęli studiowad ich języki.
A przystąpili do tego z takim zapałem i zdecydowaniem (jak wspomina Toynbee), że stworzyli
gramatykę, składnię i transkrypcję języków, z których większośd do tamtych czasów nie miała formy
pisanej. W najbardziej znaczącym wicekrólestwie Peru32, na uniwersytecie w Limie powołano w roku
1596 do istnienia katedrę quechua, „własnego języka” andyjskich Inków. W tym też czasie nie mógł
otrzymad święceo ten, kto nie umiał dobrze posługiwad się językiem quechua, któremu zakonnicy
nadali formę pisaną. To samo dotyczyło innych języków: náhuatl, guaraní, tarasque…
Jest to rzecz znamienna. A praktykowano ją nie tylko w Ameryce, lecz na całym świecie, wszędzie
tam, gdzie były misje katolickie. Niezaprzeczalnym osiągnięciem było przekształcenie niezliczonych i
niezrozumiałych narzeczy na języki pisane oraz zaopatrzenie ich w gramatykę, słowniki i literaturę (w
przeciwieostwie do misji anglikaoskich, gdzie używano wyłącznie języka angielskiego). Ostatnim
przykładem może byd somalí, który jako język wyłącznie mówiony otrzymał formę pisaną (oficjalnie
przyjętą przez rząd po dekolonizacji), a wszystko to dzięki włoskim franciszkanom.
32
Wicekrólestwo Peru ze stolicą w Limie zostało utworzone w 1544 roku przez Hiszpanię. Początkowo obejmowało wszystkie posiadłości hiszpaoskie w Ameryce Południowej *przyp. red.+.
35
Fakty te – jak powiedzieliśmy – powinni znad wszyscy, którzy uważają, że mają jakiekolwiek pojęcie o
tych krajach (nawet jeśli w polemikach z roku 1992 je ignorowali).
W ostatnich latach, Gregorio Salvador, hiszpaoski profesor uniwersytetu, członek Królewskiej
Akademii Językowej, rzucił jeszcze więcej światła na te sprawy. Udowodnił mianowicie, że w roku
1596 Rada do spraw Indian (coś w rodzaju hiszpaoskiego Ministerstwa Kolonizacji), w związku z
działalnością misyjną – w tym, co dotyczyło języków lokalnych – poprosiła imperatora o wydanie
nakazu shiszpanizowania tubylców, albo inaczej mówiąc, o zaprowadzenie polityki nakazującej im
naukę języka hiszpaoskiego. Rada ta miała swoje powody ku temu, trudno bowiem było rządzid tak
rozległym terenem, na którym mówiono tyloma różnymi językami. Jednakże imperator, którym
wówczas był Filip II, odpowiedział w sposób następujący: „Nie wydaje się odpowiednie zmuszanie ich
do porzucenia swego języka: można natomiast wyznaczyd nauczycieli dla tych, którzy dobrowolnie
chcieliby się nauczyd naszego języka”. Profesor Salvador zauważył też, że odpowiedź ta była wynikiem
nacisku zakonników przeciwnych uniformizacji, o którą prosili politycy.
Dzięki tym właśnie zabiegom, na początku XIX wieku, kiedy zaczął się proces odrywania się Ameryki
hiszpaoskiej od swojej ojczyzny-matki, na całym kontynencie tylko trzy miliony ludzi na co dzieo
mówiło językiem hiszpaoskim.
I właśnie teraz przychodzi czas na przedstawienie zaskakującej uwagi profesora Salvadora.
„Zaskakującej”, ponieważ dla tych, którzy nie znają polityki Rewolucji Francuskiej i jej wielkiego
wpływu (przede wszystkim poprzez sekty masooskie) na Amerykę Łacioską, niezrozumiałe jest, skąd
wzięły się na flagach i narodowych godłach krajów tego kontynentu pięcioramienne gwiazdy, trójkąty
i cyrkle.
To właśnie Rewolucja Francuska opracowała systematyczny plan wyplenienia lokalnych języków i
dialektów, uważanych za przeszkodę na drodze do narodowej administracji i jedności. Rewolucja
wyrażała sprzeciw wobec Ancien Réginie33, który, w przeciwieostwie do niej, był królestwem
autonomii, między innymi kulturalnych, i nie zmuszał ludzi do przyjmowania „kultury paostwowej”,
pozbawiającej ich własnych korzeni, ani do akceptowania punktu widzenia polityków i
intelektualistów ze stolicy.
Reprezentanci nowych republik w Ameryce Łacioskiej – ich gubernatorami niemal zawsze byli
członkowie lóż masooskich – w swoim postępowaniu kierowali się wskazówkami rewolucjonistów
francuskich. Opowiedzieli się za systematyczną walką z językami Indian. Zniszczyli stworzony przez
Kościół system ochrony języków przedkolumbijskich. Indianie, którzy nie mówili po hiszpaosku,
zmuszeni byli do pozostania na marginesie społeczeostwa. Hiszpaoski stał się językiem
obowiązkowym w szkołach i w wojsku.
Paradoksalna konkluzja, którą w sposób ironiczny formułuje Salvador, brzmi następująco: Prawdziwy
„imperializm kulturalny” zaczął się od „nowej kultury”, która zastąpiła dawną, imperialną, katolicką
Hiszpanię. Właśnie dlatego zastrzeżenia odnośnie do „zabójstwa kulturalnego”, za które krytykuje się
Kościół, trzeba raczej skierowad w stronę „oświeconych”.
Złoto Kolumba
Chodziło więcej niż o złoto, chociaż nie czarne, lecz żółte. Odkrycie takiego złota było marzeniem
Krzysztofa Kolumba i jego patronów, Ferdynanda i Izabeli, „katolickich królów”. Para ta – mimo
33
„dawnego reżimu” (franc.) *przyp. tłum].
36
swoich ludzkich słabości – prawdziwie wierzyła w Jezusa, który będąc bogatym, stał się ubogim, aby
swoim ubóstwem wszystkich ubogacid. Kolumb, w swoim mistycyzmie (o którym mówiono jedynie w
czasie jego procesu beatyfikacyjnego), nigdy nie szukał motywów ekonomicznych, lecz religijnych:
chciał przede wszystkim nieśd Ewangelię innym narodom, ale także znaleźd w Indiach Zachodnich
złoto, które pomogłoby sfinansowad nową, wielką wyprawę, pozwalającą Hiszpanom na
przekroczenie Cieśniny Gibraltar, opanowanie muzułmaoskiej Afryki i podążenie stamtąd do
Jerozolimy, aby odbid święty Grób, stracony przed trzystu laty.
O wyprawie tej przypominał królom nawet w swoim testamencie. I jeśli nie została ona zrealizowana,
to z powodu protestanckiej reformacji, która na stałe podzieliła wspólnotę chrześcijaoską.
Zamierzenie to, na ogół nieznane, wysuwa motywy religijne przed ekonomicznymi i politycznymi (o
których mówi świecka historia), w krytykowanej hiszpaoskiej, katolickiej ekspansji na Wschód.
Między Ameryką Południową a Zachodnią Europą
Mówi się, że Kościół w Ameryce Łacioskiej „jest z biednymi”. Ale biedni nie są z Kościołem: miliony z
nich przeszło, i przechodzi każdego dnia, do sekt zdecydowanie antykatolickich, pochodzących ze
Stanów Zjednoczonych, albo – jak w Brazylii – wywodzących się z kultów animistycznych lub
synkretycznych. Jeśli w dalszym ciągu utrzyma się ten rytm opuszczania Kościoła rzymskiego, to na
kontynencie, który dawniej był „najbardziej katolicki na świecie”, protestantyzm (w swoich wersjach
„oficjalnych”, jak i fanatycznych amerykaoskiego fundamentalizmu) stanie się większością.
Spotykamy się więc z jednym z tych katastrofalnych „rezultatów teologii katechetycznej i
pastoralnej”, o którym tyle razy mówił kardynał Ratzinger. W rzeczy samej, gdyby przeanalizowad
przyczyny „wielkiej ucieczki” – i to, co zrobiono na tych ziemiach w konfrontacji nie tyle ze
schematami teologicznymi, ile z rzeczywistością – można by dojśd do wniosku, że „pragnienia”
religijne Ameryki Łacioskiej kierują się w inną stronę, ponieważ katolicka „oferta” ich nie zaspokaja.
Jednym słowem, ludnośd (zwłaszcza w pełnym mitów pueblo) nie utożsamia się z Kościołem, który
tak bardzo zaakcentował swoje zaangażowanie w politykę, sprawy socjalne, sprawiedliwośd
społeczną i dobra doczesne, że zaciemnił swoje właściwe posłannictwo religijne.
W istocie, skomunizowany ksiądz, upolityczniony syndykalista już nie wystarcza, aby zaspokoid
potrzeby transcendentne i wieczne: stąd bierze się alternatywne poszukiwanie tego, co sprzeciwia się
kompromisowi z realną rzeczywistością, w sektach. Sekty głoszą zbawienie, które nastąpi przy koocu
historii, w momencie powtórnego i chwalebnego przyjścia Chrystusa, albo raj, do którego można
wejśd jedynie przez wąskie drzwi śmierci.
Konkretne wyniki, jak zwykle, okazały się całkowicie różne od przewidywanych. Próba przekształcenia
Ewangelii w podręcznik społeczno-politycznego „wyzwolenia”, wygodna dla teologów, nie przekonała
tych, którzy chcieli „uwolnid się” wewnętrznie i zaczęli szukad tej możliwości gdzie indziej, tam, gdzie
mogli oczekiwad zaspokojenia swoich potrzeb adorowania, modlenia się i nadziei na coś bardziej
trwałego i głębokiego niż tylko ekonomiczne reformy.
Aby zatrzymad przy sobie biednych nie trzeba uprawiad też czegoś w rodzaju obecnego masochizmu
katolickiego. Wielu zakonników, a nawet biskupów, przewodniczyło ruchom przeciwnym obchodom
piędsetlecia odkrycia Ameryki w roku 1492. Słuchając ich, odnosi się wrażenie, że lepiej byłoby
pozwolid autochtonom z Ameryki na ich krwawe kulty, zamiast „męczyd ich” głoszeniem Ewangelii.
Stajemy w obliczu ludzi rzucających oszczerstwa wymierzone w ich własny Kościół i jego przyszłośd,
bez możliwości dania mu sposobności do odróżnienia historycznej prawdy od kalumnii, „czarnej
legendy” od rzeczywistych faktów.
37
I podczas gdy katolicy oskarżają siebie samych, Indianie przechodzą do północnoamerykaoskich sekt,
które mają więcej powodów, aby bid się w piersi, bowiem (o czym już wiele powiedzieliśmy) w
odróżnieniu od kolonizacji hiszpaoskiej, która mimo swoich błędów zdołała doprowadzid do
przeniknięcia się kultur, Anglosasi przynieśli tylko ludobójstwo, ponieważ dla nich jedynym dobrym
Indianinem był Indianin martwy34.
Tymczasem protestanccy pastorzy gringos35 dalecy są od samokrytyki. Głoszą (na swój sposób)
Chrystusa, przebaczenie, zbawienie i życie wieczne – i tego właśnie oczekują potomkowie Indian. W
ten sposób w Ameryce Południowej i Środkowej około czterdziestu milionów ludzi odeszło od
katolicyzmu. I wielu innych jest na tej samej drodze.
Jest to zerwanie łączności z Kościołem katolickim dokonane już wcześniej przez ludzi żyjących w
zupełnie innej sytuacji społeczno-ekonomicznej, np w Holandii.
To świadectwo klimatu panującego między tymi, którzy jeszcze pozostali, a pustynią, na której
dawniej królowała jedna z najbardziej przykładnych, bohaterskich i pełnych zapału religii świata.
Dowodem tego jest list, jaki mam na biurku, przysłany mi faksem przez czytelnika z Amsterdamu.
Jest włoskim profesorem, od miesięcy poświęcającym się samotnej walce z radiem i telewizją
„katolicką” KRO (gdzie przymiotnik – jak wyjaśnia – już od jakiegoś czasu trzeba brad w cudzysłów).
Dysponenci KRO zdecydowali się uczcid święta Bożego Narodzenia filmem Imię róży36, na podstawie
powieści Umberta Eco.
Sam Umberto Eco zapewnił mnie w czasie rozmowy, że powieśd miała byd wyrównaniem rachunków
z katolicką przeszłością, miała przedstawiad w sugestywnej postaci „truizm” (słowo samego autora)
agnostycznych i ateistycznych wątpliwości. Między innymi powiedział mi jak na otwartej spowiedzi:
„Powód napisania tej książki jest następujący: od lat miałem ochotę zabid jakiegoś zakonnika…” I
dodał, iż powieśd była formą „zamanifestowania przemedytowanej apostazji” katolickiej w jego
młodości.
Ta antychrześcijaoska tendencja, przefiltrowana – w słowie pisanym – artystyczną sprawnością Eco,
w kinowej wersji przemieniła się w czystą propagandę antyklerykalną, której efekt nie przekonał
nawet samego autora. Dobry znawca tej epoki, Marco Tangheroni, profesor historii średniowiecznej
na uniwersytecie w Pizie, napisał: „Opis Kościoła z epoki, w której rozgrywa się film, jest całkowicie
fałszywy. Film, w swoich marginesowych ekstremach, przedstawia nieprawdziwą wizję Kościoła
średniowiecznego, wymyśloną przez gniewnych antykatolików w wiekach XVIII-XIX, aby zdeformowad
pełen światła okres w historii ludzkości”.
Właśnie holenderska telewizja „katolicka” zaproponowała telewidzom ten film, aby „podbudowad”
ich w dniu Bożego Narodzenia. Dzięki energicznym i publicznym protestom mojego czytelnika, jeszcze
jednego rozbitka z tonącego holenderskiego Kościoła, który chciał byd „mistrzem nowoczesności”, a
skooczył fatalnie (m.in. połowa dzieci nie jest ochrzczona), zdecydowano nie wyświetlad filmu między
25 a 29 grudnia. Niemniej film zostanie pokazany przez telewizję „katolicką”. Włoski profesor
zapewnia mnie jednak, że niezależnie od konsekwencji, nie myśli rezygnowad z walki.
Nie chcielibyśmy go zniechęcad, ujawniając, że jednym z głównych współtwórców
radiowotelewizyjnych, dzięki którym produkcja filmu doszła do skutku, jest Rete Uno z RAI, kanału
34
Zob. Czarna legenda 1 35
Gringo – pogardliwe określenie białego cudzoziemca (zwłaszcza Amerykanina lub Anglika) w Hiszpanii i Ameryce Łacioskiej *przyp. red.+. 36
Zob. przyp. 19
38
telewizyjnego, który – według podziału politycznego – ma byd demokratyczno-chrześcijaoski. Co
więcej, pierwszy doktorat honoris causa, który Eco otrzymał za film Imię róży, został mu przyznany
przez uniwersytet w Leuven37, który zarówno z racji języka, jak i historii, utrzymuje ścisłe kontakty z
sąsiednią Holandią. Uniwersytet w Leuven, jeśli już ktoś o tym zapomniał, jest jednym z najstarszych i
najbardziej renomowanych uniwersytetów „katolickich”. W tym wieku już dwukrotnie ludzie
wierzący z tych paostw z wielkim poświęceniem odbudowali tę uczelnię: najpierw po pierwszej
wojnie światowej, a potem po drugiej. Warto zatem zapytad, czy kadra uniwersytecka – księża,
profesorowie i inne znakomitości – wie, którzy z wiernych i w jakim celu, zapewniają jej (ze
skromnych ofiar) chleb, status społeczny i wpływy…
Drugi doktorat honoris causa Eco otrzymał od Amerykaoskiego Uniwersytetu Jezuickiego. Nawet
włoskie Katolickie Centrum Kinematograficzne pozytywnie oceniło film, którego mój czytelnik nie
chciał widzied na holenderskich ekranach „katolickich”. Popieramy go. Czyż jednak nie narażamy się
na donkiszotowską śmiesznośd, biorąc udział w takich bataliach?
Chrystusowcy38
Można przeczytad (i usłyszed) najróżniejsze opinie na temat piędsetlecia odkrycia Ameryki.
Rocznica ta dała początek rzece słów, w której prawdy mieszają się z legendami, a głębokie
przemyślenia z płytkimi oświadczeniami.
Najbardziej jednak smuci zachowanie się niektórych zakonników – przede wszystkim z północnej
strefy europejskiej i amerykaoskiej – którzy, mimo nagłego upadku „kokietowanego” przez nich
marksizmu, w dalszym ciągu posługują się niewłaściwymi metodami interpretacyjnymi. Do dziś
spotyka się zakonnice i zakonników, którzy publicznie krytykują misjonarzy chrześcijaoskich za
zniszczenie wspaniałych kultów bałwochwalczych, owych żarłocznych fetyszyzmów, które – w
przypadku Azteków – opierały się na nieustannym składaniu masowych ofiar z ludzi. Twierdzą oni, że
byłoby lepiej, gdyby tubylcy nigdy nie mieli kontaktu z zakonnikami, uważającymi podówczas
głoszenie Chrystusa i Ewangelii za coś bardzo ważnego.
Warto przyjrzed się przynajmniej niektórym publikacjom na ten temat, mimo że łączą w sobie to, co
niesmaczne, nieprawdziwe i niechrześcijaoskie (chociaż bronione przez kogoś, kto przedstawia się
jako „chrześcijanin”, nawet lepszy od wszystkich innych, ponieważ sam siebie nazywa „obroocą
uciśnionych”).
Między innymi tłumaczeniu pracy Alberta Caturellego, znanego profesora z argentyoskiego
uniwersytetu w Kordobie, wydanej przez Ares. Książka – zatytułowana Il nuovo mondo riscoperto39 –
jest nadzwyczajną mieszanką metafizyki, historii i teologii. Celem, jaki ma osiągnąd, jest
przedstawienie wyjaśniającej refleksji poprzez analizę tego, co miało miejsce w Ameryce z punktu
widzenia „teologii historii”, której wierzący od zbyt już długiego czasu nie rozumieją, w związku z
czym jej rola stale maleje.
Na temat tego zagadnienia próbuje zająd stanowisko także Jean Dumont w swojej małej, zwięzłej i
pełnej niepokoju książce, już z samego tytułu prowokacyjnie „katolickiej”: Il vangelo nelle Americhe.
37
miasto w środkowej Belgii *przyp. red.+. 38
Mimo zbieżności nazwy nie chodzi o zgromadzenie zakonne, którego pełna nazwa brzmi: „Towarzystwo Chrystusowe dla Wychodźców Polskich”, ale jak zostanie to wyjaśnione w dalszej części tekstu, o męczenników, którzy ginęli z imionami Chrystusa i Maryi na ustach *przyp. red.+. 39
„Nowy świat ponownie odkryty” (wł.) *przyp. tłum.+.
39
Dalia barbarie alla civiltà40. Tłumaczenie włoskie ukazało się nakładem Edizioni Effedieffe, tego
samego wydawnictwa, które opublikowało przekład zuchwałego pamfletu na temat Rewolucji
Francuskiej, także Dumonta (o czym jeszcze będzie mowa), oraz zaciętego Il genocidio vandeano41
Reynalda Sechera.
To Jean Dumont przypomina tylekrod już zapomnianą sprawę meksykaoską, dotyczącą „nowych”
katolików o masochistycznym usposobieniu, owych wierzących, którzy osądzają epopeję głoszenia
wiary na ziemiach amerykaoskich w taki sposób, jakby to była jedynie zdobywcza i krwawa wojna,
ukryta pod maską pseudoewangelizacji.
Chodzi o wydarzenia nie tak odległe, bo sprzed kilkudziesięciu lat, nad którymi zapadła kurtyna ciszy i
zapomnienia. Niektórzy księża i zakonnicy nieustannie przypominają o prawdziwych lub urojonych
okrucieostwach konkwistadorów z wieku XVI, a jednocześnie uporczywie milczą na temat
chrystusowców z wieku XX. Milczenie to nie jest przypadkowe, ponieważ właśnie chrystusowcy, z
całą plejadą tubylczych męczenników, przeczą schematowi o wymuszanej i powierzchownej
ewangelizacji Ameryki Łacioskiej.
Spróbujmy zatem odświeżyd nieco naszą pamięd. Jak już wspomnieliśmy w rozdziałach poświęconych
„czarnej legendzie” antyhiszpaoskiej, w początkach XIX wieku mieszczaostwo kreolskie42, czyli to,
które przynajmniej częściowo było pochodzenia europejskiego, walczyło o uwolnienie się spod
władzy korony hiszpaoskiej i Kościoła, aby w ten sposób uzyskad nieograniczoną możliwośd
wyzyskiwania Indian, już bez przeszkód stawianych przez gubernatorów i zakonników wysyłanych z
Madrytu. Był to „ruch wyzwoleoczy” skupiający jedynie uprzywilejowanych białych, zgromadzonych
wokół lokalnych lóż masooskich, podtrzymywanych przez „braci franko-masooskich” anglosaskiej
Ameryki Północnej, którzy właśnie w tym momencie rozpoczęli swój bezlitosny proces kolonizacji
„łacioskiego” Południa43.
Te nowe kasty, po dojściu do władzy w dawnych prowincjach hiszpaoskich, wprowadzają
antykatolickie prawa, przeciwne ogółowi ludu, w większości składającemu się z Indian i mieszaoców,
którzy – według obecnie przyjętej wersji – zostali ochrzczeni przy użyciu siły i chcieli wrócid do swoich
dawnych, krwawych kultów. W Meksyku pierwsze prawa jakobinów i pierwsze powstania „katolickie”
przypadają na lata 1858 i 1862.
Na początku naszego wieku liberalny jakobinizm sprzymierza się z lokalnym socjalizmem oraz
marksizmem, i to do tego stopnia, że „w latach 1914 i 1915 biskupi albo zostali aresztowani, albo
wygnani; wszyscy kapłani uwięzieni, siostry zakonne usunięte z klasztorów, kult religijny zabroniony,
szkoły kościelne zamknięte, a dobra kościelne skonfiskowane. Konstytucja z 1917 roku zalegalizowała
i jeszcze bardziej zradykalizowała atak na Kościół” (Felix Zubillaga).
Wypada jeszcze dodad, że owa konstytucja (przynajmniej formalnie do dziś jeszcze obowiązująca; w
czasie wizyty Jana Pawła II w Meksyku władze tego kraju zwracały się do papieża zawsze i tylko przez
„panie Wojtyła”) nigdy nie została zaakceptowana przez naród. Lud nie tylko jej nie przyjął, ale od
razu zajął stanowisko: najpierw w postaci biernego oporu, a następnie czynnej walki w imię
tradycyjnej nauki katolickiej, według której można siłą opierad się tyranii.
40
„Ewangelia w Amerykach. Barbarzyostwo cywilizacji” (wł.) *przyp. tłum.+. 41
Zob. przyp. 53 42
Zob. przyp. 17 43
Zob. Czarna legenda 7
40
W ten sposób zaczyna się epopeja ludzi pogardliwie zwanych „chrystusowcami”, ponieważ umierając
krzyczeli przed plutonem egzekucyjnym: „Niech żyje Chrystus Król! Niech żyje Chrystus i Nasza Pani z
Guadalupe!” Liczba uzbrojonych powstaoców, którzy – podobnie jak ich bracia z Wandei – walczyli
pod sztandarami Najświętszego Serca, doszła do 200.000. Byli oni wspomagani przez „piękne
brygady”, czyli brygady żeoskie, zajmujące się łącznością, aprowizacją i rannymi.
Wojna miała miejsce w latach 1926-1929. I jeśli w koocu rząd zmuszony był pójśd na kompromis
(chociaż „powstaocy” odnosili sukcesy, zostali wezwani przez Stolicę Apostolską do złożenia broni), to
dlatego, że opór skierowany przeciwko dechrystianizacji przeniknął wszystkie klasy społeczne:
studentów, robotników, rolników i gospodynie domowe. Najlepiej określają tę sytuację słowa
niezależnego historyka: „nie było ani jednego rolnika, który by w sposób bezpośredni lub pośredni nie
wspomagał chrystusowców”.
W przeciwieostwie do rewolucji marksistowskich, które nigdy i w żadnej części świata, nawet w
Ameryce Łacioskiej, nie zdołały pozyskad sobie ludu (ewidentnym przykładem może byd chociażby
Nikaragua, kiedy zdano się na głos ludu), krucjata chrystusowców w Meksyku była głębokim i
autentycznie ludowym ruchem. Setki tysięcy kobiet i mężczyzn wybierało śmierd i męczarnie niż
zaparcie się Chrystusa Króla i chwalebnej Panny z Guadalupe, matki całej Ameryki Łacioskiej. Wtedy
też został rozstrzelany ojciec Miguel Agustin Pro, którego papież beatyfikował w 1988 roku.
Najbardziej heroiczny opór stawiali Indianie ze środkowego Meksyku, który był właśnie kolebką
Azteków oraz ich czarnych kultów. Rząd, kasta ludzi „bez Boga”, pochodził z regionów północnych,
powierzchownie schrystianizowanych z powodu zlikwidowania misji jezuickich w wieku XVIII.
Walka chrystusowców w obronie wiary, jedna z najbardziej heroicznych w historii, przetrwała aż do
naszych czasów, chociaż nie w tak radykalnej formie. Mimo iż w Meksyku wciąż obowiązuje
„ateistyczna” konstytucja z 1917 roku, to chyba w żadnymi innym miejscu nie zgotowano Janowi
Pawłowi II tak masowego, szczerego i świątecznego przyjęcia. I żadne inne sanktuarium na świecie
nie jest tak licznie odwiedzane jak Guadalupe.
Jak wytłumaczą tę wiernośd ci, którzy chcą nas przekonad, że ewangelizowano przemocą, że wpajano
wiarę, używając krzyża jako pałki?
41
Rozdział III. Rewolucja Francuska a Kościół
Prawa Człowieka 1
Oglądając telewizję francuską (jest dobrze odbierana w Mediolanie), trafiam na odwieczną dyskusję
dotyczącą praw człowieka.
Bierze w niej udział kapłan-teolog. Słuchając go, odnosi się wrażenie, że jest jednym z tych
zaalpejskich intelektualistów, którzy bardziej troszczą się o swój prestiż osoby inteligentnej niż o
solidarnośd (albo przynajmniej spójnośd) ze swoim Kościołem. Jednym z tych, którzy ulegają pokusie
uczynienia z „nauki Bożej” – dla praktykowania której św. Tomasz z Akwinu, aby otrzymad
natchnienie, wkładał swoją wielką głowę do tabernakulum – ideologii uformowanej według gustów
epoki. Jakby głównym celem było uzyskanie aprobaty („Brawo! Dobrze!”) dzisiejszego Konstantyna,
którym jest tyrania środków masowego przekazu, bez przyzwolenia której odmawia się człowiekowi
miejsca przy okrągłych stołach.
Scenariusz jest ten sam co zawsze: ksiądz bijący się w piersi z powodu Kościoła, który był tak toporny i
krótkowzroczny, że nie zdobył się od razu i bez zastrzeżeo na uznanie „nieśmiertelnych zasad”
proklamowanych przez Rewolucję Francuską w roku 1789 roku, a następnie potwierdzonych w
powszechnej Deklaracji Praw Człowieka przez Organizację Narodów Zjednoczonych w roku 1948.
Niczym skruszony Piotr, wielebny przysięga, że już nigdy się to nie zdarzy, bo obecnie katolicy są
„dorośli” i rozumieją, jak bardzo się mylili i ile racji mieli inni. „Demokraci” mogą byd spokojni: za
sobą będą mieli księży takich jak ten, przekonanych, iż Ewangelia nie jest niczym więcej jak „pierwszą,
najbardziej uroczystą deklaracją praw człowieka”. Wyraził się dosłownie w ten sposób.
Żyję dostatecznie długo, aby cokolwiek mogło mnie nadmiernie zdziwid. Wiek dojrzały osiągnąłem już
wówczas, kiedy marksizm zdawał się triumfowad i wierzono, że narodzenie się nowego człowieka i
nowej historii miało miejsce w roku 1917 w Sankt Petersburgu. W tamtych czasach nie było okrągłych
stołów, przy których debatowano by na temat „wolności” mieszczaoskiej zrodzonej z Rewolucji
Francuskiej (lub, jeśli kto woli, amerykaoskiej). Doskonale pamiętam teologów podobnych do tego z
telewizji – a wraz z nimi intelektualistów – ironizujących na temat „praw czysto formalnych”,
„iluzorycznej wolności”, owego „sprzedawania kadzidła z pożytkiem dla klasy mieszczaoskiej”, czym
była – według słów Marksa – Deklaracja z 1789 roku. Iluż „nowoczesnych” katolików teoretyzowało,
ku wielkiemu zadowoleniu rządzących mediami, na temat, czy Kościół zdradziłby ludzkośd i
decydujące spotkanie z historią, jeśliby zamienił się w coś w rodzaju „Sekcji Katolickiej
Międzynarodowego Komunizmu”! Każda parafia, każda diecezja powinny były zamienid się w sowiet!
Jednakże kierunek wiatru się zmienia, a wraz z nim intelektualiści, nawet ci kościelni. A więc te same
nazwiska, te same twarze, ten sam stanowczy głos domagający się reorganizacji Kościoła, tym razem
jako „Sekcji Katolickiej Międzynarodowego Masonoliberalizmu”. W rzeczy samej (dokumenty mam w
ręku), zanim francuskie Zgromadzenie Narodowe proklamowało Deklarację Praw Człowieka i
Obywatela, została ona opracowana w lożach i „grupach dyskusyjnych”, w których – między
fartuchami, łopatami i trójkątami – zbierało się „oświecone” mieszczaostwo europejskie.
Podczas gdy jeszcze do niedawna uważano Biblię za manifestację sprawiedliwości społecznej i
„podręcznik proletariatu” (nawet prowadzono specjalistyczne studia na temat „nowego odczytania
Ewangelii z punktu widzenia materializmu dialektycznego”), to obecnie Biblia miałaby byd jedynie
podręcznikiem liberalizmu, inspirującym motywem dla tych, którzy wierzą w demokratyczną
społecznośd typu północnoeuropejskiego.
42
Modelem, który miałby przyjąd Kościół, nie jest już model sowiecki, lecz parlament wybierany w
powszechnym głosowaniu. Dawniej, według opinii niektórych teologów, wytyczne Marksa i Engelsa
miały byd fundamentem nowej, uniwersalnej religii w służbie sprawiedliwości. Obecnie – według
opinii ich następców – nowa religia, zdolna połączyd ludzi, musi byd religią praw człowieka, głoszącą
hasło: liberté, égalité, fraternité44. Dlatego też prorokami słowa nie są bolszewicy, lecz jakobini i
żyrondyści45, których marksizm przez ponad wiek obrażał, uważając ich za pasożytów żerujących na
mieszczaostwie.
Zalety mojego wieku: skoro już poznałem nieustępliwośd „proletariatu”, nie poruszy mnie zbytnio
dzisiejszy „liberalny” entuzjazm. Słyszałem, jak atakowali inicjatorów – francuskich i amerykaoskich –
„formalnej demokracji” z 1700 roku. Jakże więc dziś mogłoby mnie zdziwid ich obecne zakochanie się
w tym, co jeszcze wczoraj potępiali, czy ich odżegnywanie się od roku 1917, aby „na nowo odkryd”
rok 1789?
Nie jestem (a szkoda) kartuzem, ale tutaj, w moim biurze, mam emblemat tego zasłużonego zakonu,
który od tysiąca lat nie zmienił swojej reguły: Cartusa numquam reformata, quia numquam
deformata (żeby powiedzied to na ich sposób, z pokorną dumą: „Kartuzi nigdy nie byli reformowani,
ponieważ nigdy nie byli zdeformowani”). Pod ich znakiem czytamy słynne motto: Stat crux, dum
volvitur orbis („Krzyż trwa, chociaż zmienia się świat”). Nie wszyscy, oczywiście, zostali powołani do
takiej spokojnej stałości; jest ona powołaniem elity, która „obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie
pozbawiona” (Łk 10,42). Wszyscy chrześcijanie powinni byd świadomi tego, że „świat się kręci”. Jakże
pogodna wydaje się ironia tych, którzy wiedzą, że czasy się zmieniają, podczas gdy Ewangelia jest
niezmienna i winna łączyd się z teraźniejszością, mimo że to trudna synteza.
A ponieważ dziś częścią teraźniejszości są „prawa człowieka”, które zechcieli proklamowad masoni w
wieku XVIII i urzędnicy ONZ w wieku XX, trzeba będzie na ich temat postawid kilka pytao. Dlaczego
Kościół przez tak długi czas nie miał do nich zaufania? Dlaczego pierwsza encyklika, która wydaje się
je akceptowad – Pacem in terris46 z roku 1963 – zawiera adnotację: „Nie uszło wprawdzie Naszej
uwadze, że niektóre rozdziały tej deklaracji wzbudzają gdzieniegdzie pewne słuszne zastrzeżenia”.
W następnych rozdziałach spróbujemy na te pytania odpowiedzied.
Prawa Człowieka 2
Spróbujmy zatem rozjaśnid nabrzmiały od jakiegoś czasu temat „praw człowieka”, według tego, jak
się je rozumie w Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1789 roku oraz w Deklaracji Praw
Człowieka, proklamowanej przez Organizację Narodów Zjednoczonych w roku 1948.
W swoim obecnym znaczeniu słowo „prawo” nie istniało w klasycznej łacinie (ius oznaczało co
innego), powstało ono stosunkowo niedawno. Niektórzy twierdzą, że pochodzi z XVI-XVII wieku.
Dawniej, wychodząc z założeo religijnych, mówiono raczej o obowiązkach.W rzeczy samej, u podstaw
całej tradycji judeochrześcijaoskiej leży również „Deklaracja”, która zawiera właśnie obowiązki
człowieka: chodzi o Dekalog, prawo, które Bóg dał Mojżeszowi.
44
„wolnośd, równośd, braterstwo” (fr.) – hasło Wielkiej Rewolucji Francuskiej w 1793r. *przyp. red.+ 45
żyrondyści – ugrupowanie polityczne działające w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej, skupiające przedstawicieli burżuazji i inteligencji burżuazyjnej, będących zwolennikami monarchii konstytucyjnej, swobody życia gospodarczego i wolności religijnej; nazwa pochodzi od fr. nazwy Gironde, departamentu we Francji, z którego pochodzili pierwsi przywódcy stronnictwa *przyp. red.+. 46
Jest to encyklika Jana XXIII [przyp. red.].
43
Sam Jezus nie mówi o prawach, przeciwnie, pozytywnym bohaterem Jego przypowieści jest sługa
całkowicie wierny swemu panu. Zaś jedną z najwyższych pochwał otrzymuje setnik z Kafarnaum,
który przedstawia wizję całkowicie opartą na posłuszeostwie – a więc na obowiązkach – a nie na
domaganiu się praw: „…Bo i ja, chod podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź!»
– a idzie; drugiemu: «Chodź tu!» – a przychodzi; a słudze: «Zrób to!» – a robi. Gdy Jezus to usłyszał,
zdziwił się…” (Mt 8,9-10).
Niemal zbyteczne wydaje się wspominanie jeszcze słów św. Pawła do Rzymian: „Każdy niech będzie
poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła
od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga. Kto więc przeciwstawia się władzy –
przeciwstawia się porządkowi Bożemu. Ci zaś, którzy się przeciwstawili, ściągną na siebie wyrok
potępienia” (Rz 13,1-2). Według Pawła, zgodnie zresztą z całym porządkiem przedstawionym w Biblii,
żona ma obowiązki wobec męża, niewolnik wobec swego pana, wierzący wobec Kościoła, młody
wobec starszego. Wszyscy mają obowiązki jeden wobec drugiego i wszyscy wobec Boga.
„Lecz ja z żadnego z tych praw nie skorzystałem. Piszę zaś to, nie żeby coś osiągnąd w ten sposób.
Wolałbym raczej umrzed niż… Nikt mię nie pozbawi mojej chluby”. Tak pisze św. Paweł w Pierwszym
Liście do Koryntian (1Kor 9,15), a wynika z jego słów, że jeśli ktoś może za słuszne uznad dla siebie
jakieś „prawo”, to rezygnacja z niego będzie powodem do „chluby”. W roku 1910, starając się
umocnid naukę katolicką, św. Pius X napisał list do biskupów francuskich: „Żarliwie nauczajcie tak
mocnych, jak i słabych o obowiązkach, jakie mają do wypełnienia. Kwestia społeczna bliższa będzie
rozwiązania, kiedy jedni i drudzy będą mniej wymagający w wykorzystywaniu swoich praw, a bardziej
skrupulatnie zaczną wypełniad swoje obowiązki”.
W podobnej sytuacji, jako chrześcijanin, znalazł się Aleksander Sołżenicyn, kiedy – w czasie
przemówienia wygłoszonego w Harwardzie w 1978 roku, w którym poddał w wątpliwośd swoje
dotychczasowe zaufanie do zachodniej inteligencji – prosił wszystkich ludzi, aby „zrezygnowali z
przysługujących im praw” i wezwał do „dobrowolnie przyjętego samoograniczenia”. Dalej mówił w
ten sposób: „Dla Zachodu przyszedł moment uznania bardziej obowiązków aniżeli praw”. I jeszcze:
„Nie widzę innego ratunku dla ludzkości poza samoograniczeniem praw każdej osoby i każdego
narodu”. Wychowany w chrześcijaoskiej tradycji Sołżenicyn prosił „świat, który myśli tylko o swoich
prawach”, żeby „na nowo odkrył ducha poświęcenia i zaszczyt służenia innym”.
Wszyscy mistrzowie życia wewnętrznego – i tego nie da się ukryd – mówią nam, że non serviam, tzn.
„nie będę służył” (w związku z czym „nie chcę znad swoich obowiązków, a tylko domagam się praw”),
jest krzykiem Szatana sprzeciwiającego się Bogu.
Świadomośd tego była tak głęboka wśród wierzących, że ojciec Grégoire, chociaż od początku wierny
był Rewolucji i głosował za Deklaracją Praw, prosił Zgromadzenie Narodowe – zresztą na próżno – o
równoległe opracowanie Deklaracji Obowiązków. Nawet Giuseppe Mazzini47, poniekąd walczący z
Kościołem, zatytułował swój „katechizm” I doveri dell'uomo48. Według niego nie może istnied ani
wolnośd, ani zorganizowane i trwałe życie społeczne bez wcześniejszego wypełnienia obowiązków, z
czego dopiero (jako następstwo) wypływają prawa.
Z drugiej jednak strony, aby przedstawid pełnię nauki chrześcijaoskiej, nie można zapominad
(przeciwnie, trzeba zawsze to mied na uwadze), że prawa człowieka powinny byd dobrze
47
(1805-72) włoski rewolucjonista, jeden z przywódców włoskiego ruchu narodowowyzwoleoczego i ideolog jego lewicowego republikaosko-demokratycznego nurtu [przyp. red.]. 48
„Obowiązki człowieka” (wł.) *przyp. tłum.+.
44
sprecyzowane: każdy człowiek – niezależnie od jego płci, rasy i stanowiska społecznego – ma pewne
prawa fundamentalne. Trzeba uświadomid sobie, że jesteśmy dziedmi Boga, przez Niego stworzonymi
i odkupionymi dzięki Jego bezinteresownej miłości. Niesamowite jest też prawo nazywania Boga nie
tylko „Ojcem”, ale nawet abba – „Tatusiem”. To radykalnie zmienia wszystko. Jak już zwróciliśmy
uwagę, chodzi o prawa człowieka, które należy respektowad, ponieważ wszyscy ludzie są dziedmi
Boga, moimi bradmi, i to jest ważniejsze niż dochodzenie swoich własnych praw.
Albo jak to powiedział wielki przedstawiciel nauki katolickiej, Etienne Gilson: „Dla chrześcijan o wiele
ważniejsze są prawa człowieka niż dla niewierzących, ponieważ ci ostatni widzą ich fundament tylko
w człowieku, który ma krótką pamięd, podczas gdy chrześcijanin buduje je na fundamencie praw
pochodzących od Boga, który nie pozwala, aby o nich zapomnied”.
Wiele już powiedzieliśmy (a jeszcze sporo można by dodad) w celu wyjaśnienia, dlaczego Kościół
przyjął taką a nie inną postawę wobec Deklaracji z roku 1789. Na przykład z łatwością potępia się
rzekome „krótkowzroczne” i „zamknięte” działanie Magisterium Kościoła wobec wybuchu nowych
form organizowania ludzkości, mówi się niemal o skandalu cenzury, a zapomina się przy tym o Biblii
(przypomnieliśmy o tym, cytując słowa Pawła na temat władzy).
Według opinii Clemenceau, „Rewolucja Francuska jest jednolitym blokiem: albo respektuje się ją w
całości, albo w całości odrzuca”. Biblia też jest „jednolitym blokiem” i stale trzeba to mied na uwadze.
W związku z przewrotem rewolucyjnym z kooca XVIII wieku, trzeba było przeciwstawid się, po raz
pierwszy w historii chrześcijaostwa, a może i ludzkości – dotyczyło to wszystkich religii
chrześcijaoskich – tezie głoszącej, że wszelka słuszna władza nie pochodzi od Boga, lecz od ludu i ma
źródło w jego woli, wyrażonej przez większośd w wyborach. Trzeba było zaakceptowad bezdyskusyjną
równośd natury wszystkich ludzi (a jest to fundamentalną zasadą Biblii) i praktyczną równośd w
prawach społecznych, co było nie do zaakceptowania z całkowicie „hierarchicznego” punktu widzenia
(albo lepiej „organicznego”), takiego jaki reprezentuje chrześcijaostwo. Paweł, głosząc wielkie
orędzie, według którego nie ma już „mężczyzny ani kobiety, Żyda ani Greka, niewolnika ani wolnego”,
nauczał także – porównując dzieci Ojca do jednego ciała, w którym każdy członek ma swoją funkcję –
że jedne członki podporządkowane są innym, a wszystkie Chrystusowi.
Problem ten był (a może i jest) bardziej rozległy, niż chcieliby w to wierzyd niektórzy katolicy. Kościół
nie jest właścicielem, lecz stróżem i sługą orędzia, które stale musi mied przed sobą, aby móc spełniad
swoją rolę. I to właśnie orędzie naszym braciom w wierze wydawało się sprzeczne z tym, co „świat”
(a przynajmniej niektórzy intelektualiści) zaczynał głosid. Były także inne współczesne zastrzeżenia,
które, byd może, istnieją jeszcze do dziś, chociaż wielu może nie zdawad sobie z tego sprawy. Tym
tematem zajmiemy się w następnym rozdziale.
Prawa Człowieka 3
Do zasadniczych problemów (o których mówiliśmy), związanych z obiema Deklaracjami Praw
Człowieka z 1789 oraz 1948 roku, doszły inne – a jeszcze kolejne dojdą – podczas analizowania
tekstów.
Tekst z roku 1789 mówi: „Zgromadzenie Narodowe uznaje i deklaruje, w obecności i pod
natchnieniem Najwyższego Bytu, następujące prawa człowieka i obywatela. Artykuł 1: Ludzie rodzą
się i żyją wolni i równi w swoich prawach”.
Ów „Najwyższy Byt” (Bóg bez twarzy, niedostępny w niebie oświeconego deizmu, „Wielki
Zegarmistrz” Woltera, „Wielki Architekt Wszechświata” masonów) stanowi jedyne odniesienie
45
„religijne”. Jest to jednak odniesienie czysto rytualne do Czegoś (bardziej niż do Kogoś), co jest ponad
chmurami i nie ma nic wspólnego z tym, co w sposób autonomiczny czynią ludzie, opierając się na
wolnym „układzie społecznym”, który dla Rousseau był jedyną podstawą ludzkiego współżycia.
Inną rzeczą jest Bill of Rights, owo „świadectwo praw”, proklamowane dwanaście lat wcześniej, w
1776 roku, przez konstytucjonalistów amerykaoskich. Konstytucja Stanów Zjednoczonych głosi:
„Wszyscy ludzie zostali stworzeni równi i mają pewne, dane im przez Stwórcę, niezbywalne prawa…”
Mimo iż pochodzenie Stanów Zjednoczonych jest bezpośrednio masooskie (wszyscy założyciele, jak
Franklin czy Washington, otwarcie przynależeli do lóż masooskich i zdecydowana większośd
prezydentów należała do nich i należy), dokument amerykaoski za fundament praw człowieka nie
uznaje woli ludu, lecz zamiar Boga Stwórcy. Nie jest przeto dziełem przypadku, że ani amerykaoska
proklamacja niepodległości, ani konstytucja nie sprowokowały sprzeciwów środowisk katolickich. I
zawsze podkreślany był patriotyzm katolików ze Stanów Zjednoczonych.
Odmienne zachowanie się Rzymu wobec Deklaracji francuskiej bierze się stąd, że podczas gdy dla
Amerykanów tym, który czyni ludzi wolnymi i równymi, jest Stwórca, zaś według Francuzów ludzie
rodzą się wolni i równi, ponieważ jest to wymogiem Rozumu i ponieważ sami ludzie tego chcą i to
proklamują. Bracia, ale bez ojca.
Paradoks jest jeszcze bardziej oczywisty w Deklaracji ONZ: tutaj, aby osiągnąd konsensus (a mimo to
kraje muzułmaoskie nie chciały się przyłączyd, według Koranu bowiem kobiety i niewolnicy nie są
ludźmi wolnymi), usunięto wszelkie odniesienia do owego nieokreślonego „Najwyższego Bytu”. Tekst
Organizacji Narodów Zjednoczonych mówi w swoim pierwszym artykule: „Wszyscy ludzie rodzą się
równi i co do wolności, i co do praw. Posiadają rozum i świadomośd i powinni ze sobą współżyd w
duchu braterstwa”.
Tutaj również spotykamy się z obowiązkiem braterstwa bez wspólnego ojcostwa. Dlatego też nie
mówi się, na czym opiera się ów obowiązek i dlaczego trzeba go respektowad. Jest to dramat całej
„świeckiej” moralności: dlaczego wybierad dobro zamiast zła? I to pytanie pozostaje bez sensownej
odpowiedzi.
W rzeczy samej Deklaracja Narodów Zjednoczonych jest chyba najczęściej w historii gwałconym i
wykpiwanym międzynarodowym dokumentem, ponieważ nawet te rządy, które uroczyście za nim
głosowały i które go przyjęły, depczą prawa człowieka, zasiadając jednocześnie w Zgromadzeniu ONZ
w Nowym Jorku. Wystarczy rzucid okiem na roczne sprawozdanie Amnesty International49: jest to
zastraszająca lektura, świadcząca o zdolności do „kompromisów moralnych” oraz o tym, że deklaracja
o wolności, równości i braterstwie, motywowana jest jedynie „rozumem” i nie pochodzi od Tego,
którego prawo stoi ponad człowiekiem.
Kościół, nie mający zaufania do sekularyzacji, przewidział taki wynik. Zanim została proklamowana
Deklaracja ONZ, l'Osservatore Romano (z 15 sierpnia 1948 roku) opublikowało oficjalny komunikat,
dziś całkowicie zapomniany, napisany przez Piusa XII, któremu nigdy nie starano się zaprzeczyd. W
tymże komunikacie, między innymi, możemy przeczytad: „A więc to nie Bóg, lecz człowiek zwiastuje
ludziom, że są wolni i równi, wyposażeni w świadomośd i inteligencję i powinni traktowad się jak
bracia. Są to ci sami ludzie, którzy stroją się w szatki przywilejów, których w każdej chwili – jeśli
zajdzie taka potrzeba – mogą się pozbyd”. Taka jest linia tradycyjnej krytyki. Jak wspomnieliśmy,
Etienne Gilson sformułował ją już w roku 1939.
49
Światowa organizacja zrzeszająca ludzi dobrej woli, która działa na rzecz zapobiegania najpoważniejszym naruszeniom fundamentalnych praw człowieka *przyp. red.+.
46
Nie uważając za stosowne poważne traktowanie Deklaracji, ponieważ jej głównym efektem zdawała
się byd bardziej hipokryzja niż braterstwo między ludźmi, papież Pacelli50 nigdy w czasie swego
dziesięcioletniego pontyfikatu nie zacytował tego dokumentu. A kiedy Jan XXIII, w roku 1963,
opublikował Pacem in terris, zacytował ów tekst, zwracając jednak uwagę (co pamiętamy) na to, że
„niektóre rozdziały tej Deklaracji wzbudzają gdzieniegdzie pewne słuszne zastrzeżenia”. Zapytany o
to papież Roncalli51 powiedział bez „ogródek” i „wątpliwości”, że podstawową przyczyną był „brak
fundamentu ontologicznego”: chodzi o to, że prawa człowieka oparte są jedynie na słabym i
niepewnym gruncie dobrej woli człowieka.
Wiemy, z jaką energią i siłą obecnie głosi owe „prawa” Jan Paweł II, chociaż – powiedział to otwarcie
z okazji czterdziestolecia ONZ – nie można ich akceptowad bezkrytycznie.
Podajmy zaledwie dwa przykłady. Pierwszym jest list z 10 grudnia 1980 roku do biskupów
brazylijskich: „Prawa człowieka ważne są tylko tam, gdzie respektuje się prawo Boże. Jeśli chce się
doprowadzid do kompromisu, zapominając o tym ostatnim, albo spychając go na margines,
kompromis taki będzie iluzoryczny, niewystarczający i nietrwały”.
Drugim przykładem jest przemówienie w Monachium z 3 maja 1987 roku: „Dziś wiele mówi się o
prawie człowieka. Nie mówi się jednak o prawie Bożym”. I dodał: „Oba te prawa są ściśle ze sobą
związane. Tam, gdzie nie respektuje się Boga i Jego prawa, człowiek nie jest zdolny sprawid, aby
respektowano prawa człowieka. Trzeba oddad Bogu, co Boże. Tylko w ten sposób będzie można dad
człowiekowi to, co człowiecze”. Myśl tę kontynuował Jan Paweł II przy okazji beatyfikacji pewnego
jezuity, ofiary faszyzmu: „W sposób oczywisty doświadczyliśmy, także w zachowaniu się kierownictwa
narodowego socjalizmu, że bez Boga nie istnieją solidne prawa dla człowieka. To oni odrzucili Boga i
prześladowali Jego sługi; z tego też powodu w nieludzki sposób traktowali człowieka”.
W związku z faszyzmem trzeba jednak powiedzied (bez jakiejkolwiek próby wybielania hitlerowskiego
horroru), że w tym przypadku samo ONZ, które proklamowało Deklarację w 1948 roku, i które dziś
obchodzi dwusetną rocznicę roku 1789, zapomniało o 11 artykule z pierwszej Deklaracji i o 8 z
drugiej.
W tekście ONZ czytamy: „Nikt nie będzie karany za działania lub uchybienia, które w czasie ich
popełnienia nie stanowiły przestępstwa według prawa narodowego i międzynarodowego”. Najlepsi
prawnicy z całego świata, całkowicie bezstronni, wskazali na to, że w świetle absolutnego zakazu
działania prawa wstecz, procesy przeciwko przywódcom niemieckim (zaczynając od procesu w
Norymberdze) i pokonanej Japonii, gwałcą wspomniane Deklaracje. W rzeczy samej, po zakooczeniu
wojny – właśnie z mysią o tych procesach – zdefiniowano pewne normy prawne (do tego czasu
nieznane) o „zbrodni przeciwko ludzkości” i o „zbrodni przeciwko pokojowi”, za złamanie których –
kiedy jeszcze takie prawa nie istniały – wspomniani przywódcy zostali skazani albo na śmierd, albo na
dożywocie. Żeby wszystko było jasne: z moralnego punktu widzenia ludzie ci zasługiwali na takie
wyroki. Jednakże na płaszczyźnie prawa rzecz ma się inaczej (trzeba pamiętad, że gwałcąc prawo,
sędziowie – reprezentanci zwycięzców – wzięli stronę zwycięzców i wcale nie byli niezależnymi
urzędnikami). To jeszcze jeden przykład, który Jan Paweł II, podobnie jak jego poprzednicy,
przypomina: pokładając nadzieję jedynie w człowieku, wszystkie „prawa człowieka” pozostaną
jedynie w mocy człowieka; będą bezkarnie podlegad gwałtom i wyjątkom, w zależności od
politycznych okoliczności.
50
Pius XII [przyp. red.]. 51
Jan XXIII [przyp. red.].
47
Prawa Człowieka 4
Mamy głowę, powiada Pascal, aby „szukad przyczyn skutków”. Dlatego nie możemy spokojnie patrzed
na to, co się dzieje, lecz musimy zadad sobie pytanie, dotyczące przyczyn, jakże często niezbyt
oczywistych. To obowiązek jasności – dodaje ten wielki człowiek – w sposób szczególny odnoszący się
do chrześcijan, którym powiedziano: „Wy jesteście solą ziemi… Wy jesteście światłem świata…” (Mt
5,13-14).
Trzeba widzied jasno, że „racje” wielu „wydarzeo”, które mają miejsce zarówno w Kościele, jak i poza
nim, zamykają się w niewielu, ale za to decydujących słowach. Deklaracja Praw Człowieka z roku 1789
mówi w artykule 3: „Początek wszelkiej władzy pochodzi od ludu. Żadne ciało, żadna osoba, nie może
sprawowad władzy, która nie pochodziłaby od ludu”. Zaś w artykule 6: „Prawo jest wyrazem
powszechnej woli”.
Powszechna Deklaracja Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych z 1948 roku jasno stwierdza w
artykule 21: „Wola narodu jest podstawą władzy publicznej. Wola ta wyraża się w uczciwych
wyborach, które powinny odbywad się co jakiś czas i jednakowo obejmowad wszystkich w tajnym
głosowaniu”. '
Jak już mogliśmy zauważyd w trzech powyższych rozdziałach, te dwie Deklaracje stanowią niemal
biblię nowej religii: religii człowieka, którą wszyscy musieliby – albo przynajmniej powinni –
zaakceptowad. Miałoby to byd główną podstawą dla wierzących i niewierzących, prowadzącą do
zbudowania innego i lepszego społeczeostwa.
Dotąd jednak nie mówiliśmy – z wyjątkiem niewielkich nawiązao do tego tematu – o głównej
przyczynie, która sprawiła, że myśl chrześcijaoska (a przede wszystkim katolicka) długo nie chciała
bez zastrzeżeo zaakceptowad zarówno Deklaracji z czasów Rewolucji Francuskiej, jak i tej ogłoszonej
przez Organizację Narodów Zjednoczonych. Głoszą one bowiem, że wszelka władza, która nie
pochodzi od narodu za pośrednictwem głosowania, jest nielegalna. Cytowane artykuły (stanowiące
niejako oś omawianych tekstów i zasadę ustalania współczesnych „praw człowieka”) w swojej
zasadniczej wymowie odrzucają jakąkolwiek władzę, która nie byłaby wybrana na drodze walnych,
cyklicznych i powszechnych wyborów. Trzeba więc sprzeciwid się wszystkiemu, co w świetle tego nie
jest „demokratyczne”.
A jednak we wszystkich społeczeostwach ludzkich, w każdej epoce i w każdym paostwie, istnieje
władza „naturalna”, która nie pochodzi z wyboru: na przykład rodzina, w której rodzice nie zostali
wybrani przez dzieci, a jednak sprawują nad nimi uzasadnioną władzę. Szkoła, w której nauczyciel ma
władzę nie pochodzącą od uczniów. Nawet sama ojczyzna nie jest owocem wolnych wyborów, lecz
„przeznaczeniem” (ktoś urodził się tu, a nie tam). Dlatego nawet najbardziej nowoczesne konstytucje
uznają tę władzę, która jest tak silna, że w jej obronie można nawet poświęcid życie. Niestety,
począwszy od roku 1789 – a od roku 1948 z jeszcze większą siłą – logika „demokratyzacji”
wszystkiego za wszelką cenę wkroczyła i w te dziedziny, prowokując zachowania przeciwne
autorytetowi rodziny, szkoły, ojczyzny i wszystkiego, co nie pochodzi z powszechnego głosowania.
Do instytucji „niedemokratycznych” należał i należy przede wszystkim Kościół ze swoją
fundamentalną zasadą, w myśl której jego władza nie jest oddolna, to znaczy nie pochodzi od „ciała
wyborczego”, lecz odgórna, czyli pochodzi od Boga, z Objawienia w Ciele i Słowie, którym jest
Chrystus. Posunięto się nawet do tego, że w rok po proklamowaniu „praw człowieka”, Rewolucja na
podstawie Cywilnej Konstytucji Kleru z 1790 roku zreorganizowała Kościół według jedynie prawnych
zasad „demokratycznych”, domagając się zniesienia zakonów (uważanych za przeciwne prawom
48
ludzkim), wyboru proboszczów i biskupów jedynie przez ciało elektoralne, a więc również przez
niekatolików oraz ateistów. A kiedy wojska francuskie zajęły Rzym, od razu zniosły papiestwo, które
było „władzą samowolną, ponieważ nie pochodziła ona z powszechnych wyborów”.
Jest oczywiste, że żadna religia nie jest „demokratyczna” (nie głosuje się za tym, czy Bóg istnieje, czy
nie; ani za tym, jakie powinny byd obowiązki i prawa, bowiem – według wiary – On nakłada je na ludzi
). Jeszcze mniej „demokratyczne” jest chrześcijaostwo, według którego człowiek, w sposób nie
podlegający dyskusji, został stworzony z woli Boga. Tego samego, który potem wybrał jeden naród,
aby nadad mu prawo, nie pochodzące ani z wyboru, ani z uzgodnieo, które nie było „Deklaracją
Praw”, lecz „Deklaracją Obowiązków Człowieka” – bo taką bez wątpienia jest Dekalog. Jezus nie był
„wybrany przez naród”, wręcz przeciwnie: świat stał się przez Niego, lecz świat Go nie poznał.
Przyszedł do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli (por. J 1,10-11). Piłat zaproponował
przedstawicielom narodu oraz ich przywódcom coś w rodzaju „demokratycznego” referendum.
Rezultat był niepomyślny dla oskarżonego; większośd postanowiła uwolnid Barabasza. Jezus, poddany
wolnym wyborom, „nie zdał egzaminu na Mesjasza”, nawet pośród swoich uczniów, którzy tak
bardzo przeciwni byli Jego zamiarom, że Piotr, zabierając głos w imieniu wszystkich, został ostro
skarcony, ponieważ myślał „nie na sposób Boży, lecz na ludzki” (Mt 16,23). „Konstytucją”
chrześcijanina jest „Kazanie na Górze”, w którym nie ma pytania o wolę ludu, przeciwnie, wprowadza
ono zamieszanie, proponując pewne zasady w sposób całkowicie jednostronny.
Struktura Kościoła także nie jest demokratyczna, ponieważ nie zależy od wyborów, lecz opiera się na
Apostołach, którym powiedziano: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem” (J 15,16). I to
właśnie jest całkowicie przeciwne zasadom wyborów władzy we wszystkich współczesnych
deklaracjach praw człowieka. Te zaś, zaakceptowane bez odpowiedniej rezerwy i zastrzeżeo,
przenoszone są do Kościoła z konieczności, tworząc te same postawy, jakim ulegli rewolucjoniści.
Trudno bowiem nie dopatrzyd się podobieostwa do nich przynajmniej u niektórych teologów,
domagających się „demokratyzacji” Kościoła, w którym nie tylko władza (od papieża począwszy)
powinna byd wybierana przez „lud Boży”, lecz także dogmaty, nietolerancyjne określenia pochodzące
z jurydycznej mentalności, winny ustąpid miejsca wolnej decyzji, a zasady moralne miałyby byd
poddawane okresowym referendom. Trzeba uświadomid sobie, że zgoda katolików na taki sposób
myślenia oddaliłaby ich od struktury wiary, którą – mimo wszystko – chcieliby przecież zachowad.
Potrzebna jest jasnośd umysłu i logika: wszędzie istnieje (jeszcze raz warto to podkreślid) związek
między przyczyną a skutkiem, o czym często się zapomina, zwłaszcza jeśli zbyt szybko chce się wpaśd
w objęcia wszystkiego, co przeciwne.
Sprawiedliwość w przeszłości
Wiele czasu poświęcamy aktualnej sprawiedliwości, tu i teraz. Znacznie mniej zajmuje nas
sprawiedliwośd w przeszłości i w przyszłości.
Sprawiedliwośd wobec przyszłości oznacza respektowanie praw tych, którzy przyjdą po nas,
odpowiedzialnośd za ich miejsce w świecie, który nie byłby zdewastowany i zatruty, który zachowałby
chociaż niektóre ze swych darów piękna i płodności.
Istnieje też jednak pewna sprawiedliwośd wobec przeszłości, wobec tych, którzy żyli przed nami:
sprawiedliwośd, której nawet wierzący nie przestrzegają w całej rozciągłości.
Dla przykładu, wielu katolików – a nawet niektórzy biskupi – wobec dwusetnej rocznicy Rewolucji
Francuskiej zachowali krępujące milczenie na temat trzech tysięcy zamordowanych księży, wielu
49
zgwałconych zakonnic i setek chłopów podwiartowanych w tych prowincjach, w których wzniecili
powstania, gdyż nie chcieli zrezygnowad ze swojej religii.
Chodzi nie tylko o horrory z Wandei, o których historycy mówią jako o systematycznej eksterminacji,
pierwszym ludobójstwie w czasach nowożytnych, dokonanym przez jakobinów na chłopach, wiernych
swojej wierze, z zamiarem doprowadzenia do „ostatecznego rozwiązania”, podobnego do tego, jaki
naziści zastosowali wobec Żydów. Wszędzie miały miejsce masakry i prześladowania wiernych:
najpierw we Francji, potem w innych krajach, do których dotarła Rewolucja, nawet we Włoszech.
Jeśli jednak działania w Wandei były najbardziej straszliwe, to przede wszystkim dlatego, że była ona
terenem nauczania jednego ze świętych, tak bardzo cenionego przez Jana Pawła II – podobno
zastanawia się, czy nie ogłosid go doktorem Kościoła – Ludwika Marii Grigniona de Montforta.
Według powszechnie przyjętej opinii, zachodnia Francja burzyła się przeciwko Paryżowi jakobinów za
sprawą arystokracji i kleru, chcących zachowad swoje przywileje. Od pewnego czasu opinia ta została
uznana za mistyfikację. Dotąd jednak głoszona jest w szkołach, mimo ewidentnych dokumentów,
które z całą pewnością dowodzą, że powstanie było oddolne, inspirowane przez lud, który w wielu
przypadkach klerowi i szlachcie zarzucał niezdecydowanie (wielu z nich uciekło za granicę, zamiast
wziąd na siebie odpowiedzialnośd). Była to insurekcja ludowa, a nie „polityczna”, chociaż
towarzyszyły jej (jak wszystkiemu, co ludzkie) sprzeczności i błędy, ani nawet „społeczna”, lecz
głęboko religijna, przeciwna próbom dechrystianizacji, którą wprowadzała drapieżna mniejszośd ze
stolicy.
Żadna ze współczesnych ideologii nie miała oparcia w ludzie. Marksizm nigdy nie doszedł do władzy
dzięki wolnym wyborom, a tam, gdzie sięgnął po władzę, upadł i nikt nie ruszył palcem w jego
obronie. Aby skooczyd z faszyzmem, wystarczyło 25 lipca 1943 roku ogłoszenie w radiu i plakaty na
skrzyżowaniach ulic, a wraz z upadkiem Berlina zniknął nazizm. Z drugiej jednak strony, kiedy
Mussolini i Hitler skooczyli z liberalizmem (mimo ich krasomówstwa nie można o tym zapomnied),
naród też nie powstał w jego obronie. I aby pozostad przy Rewolucji Francuskiej, naród bez szemrania
zgodził się na autorytaryzm napoleooski, który zdławił „nieśmiertelne” zasady z 1789 roku.
Dlatego też masowe powstanie w obronie chrześcijaostwa na zachodzie Francji (a później we
Włoszech, Tyrolu i napadniętej przez Napoleona Hiszpanii) było wydarzeniem jedynym w swoim
rodzaju i zadziwiającym historyków. Nie wolno o tym zapominad, jak to zbyt długo czyniono w imię
konformizmu wobec tych, którzy boją się znaleźd w gronie ludzi zaliczonych przez historię do
„błądzących”. Tym bardziej, że dziś coraz więcej uczciwych ludzi, nawet świeckich, zdaje się nabierad
pewności, że istotnie było to błędem.
Wandea52
Mamy już książkę, która zmąciła wodę, bezkompromisową pracę młodego historyka, która
sprowokowała gniew inte1igencji francuskiej, obchodzącej w roku 1989 – pod szumnym patronatem
Francois Mitterranda – dwusetną rocznicę „wielkości” i „chwały” Wielkiej Rewolucji.
Mówimy o Le génocide franco-francais: la Vendée vengée53 Reynalda Sechera, książce, która we
Włoszech ukazała się nakładem Edizioni Effedieffe, pod tytułem Il genocidio vandeano.
52
Departament w zachodniej Francji. W latach 1793-96, podczas Rewolucji Francuskiej, teren powstao chłopskich w obronie religii i monarchii. Powstania, tzw. wojny wandejskie, w początkowym okresie osiągały pewne sukcesy, ostatecznie jednak zostały stłumione przez gen. L. Hoche'a *przyp. red.+. 53
„Ludobójstwo franko-francuskie: Wandea pomszczona” (franc.) *przyp. red.+.
50
Te pełne grozy stronice w swoim czasie znalazły oddźwięk w naszych publikacjach, chociaż „oficjalny”
przemysł wydawniczy, nie wahający się wydawad wszystkiego, zwłaszcza tego, co francuski, nawet
jeśli nie jest to zbyt budujące, nie był tą pozycją zainteresowany. Wydało ją małe, nowe
wydawnictwo, które – rara avis!54 – nie tylko nie ukrywa swojej katolickiej orientacji, ale podkreśla, że
właśnie ona ma byd jego podstawową i bezkompromisową zasadą działania.
W związku z tym, jego program wydawniczy preferuje nowe prace, własne lub tłumaczenia, nawet
jeśli zostały odrzucone przez ideologię dominującą w innych wydawnictwach, w tym także tych, które
były „katolickie” czy jako takie dotąd się deklarują. Ponadto jest zainteresowane dziełami myśli
chrześcijaoskiej z XIX i XX wieku, niedostępnymi dziś nie tylko z powodów komercyjnych, lecz także z
braku „sympatii” do nich ze strony kultury, która deklaruje się jako „pluralistyczna”, będąca
„orędowniczką tolerancji”, podczas gdy w rzeczywistości realizuje twardą cenzurę ideologiczną.
To nowe wydawnictwo w początkowej fazie swej działalności – jeszcze przed wydaniem książki o
Wandei, o której już wspomnieliśmy i jeszcze do niej wrócimy – opublikowało kontrrewolucyjny esej.
Jest to także mącący spokój pamflet, Pourquoi nous ne célébrerons pas 178955, napisany przez Jeana
Dumonta i zaopatrzony w osobliwe ilustracje z tamtej epoki, w którym autor na niewielu stronach z
całą mocą przedstawia niecodzienne informacje na temat „fałszywych mitów o Rewolucji
Francuskiej”, jak mówi o tym tytuł tłumaczenia włoskiego. Praca wydana w małym formacie i po
niskiej cenie jest syntezą, której szukało wielu czytelników, aby wyjaśnid sobie idee (z wyraźnie
katolickiej perspektywy) owej rewolucji, której skutki jeszcze trwają.
Wródmy jednak do Le génocide franco-français, książki Sechera, która mimo obstrukcjonizmu
realizowanego przez „politycznie poprawny” konformizm, spowodowała we Francji głęboką
konsternację.
Reynald Secher, młody autor (urodził się w 1955 roku), pochodzący z Wandei, zaczął poszukiwad
dokumentacji, przez wielu uważanej za zagubioną. Rzeczywiście, publiczne archiwa zostały dokładnie
oczyszczone, w nadziei usunięcia wszelkich dowodów masakry dokonanej w Wandei przez wojska
rewolucyjne wysłane z Paryża.
Jednakże historia, jak wiadomo, ma swoje podstępy: Secher odkrył, iż wiele materiałów zachowało
się, ponieważ zostały one ukryte przez osoby prywatne. Go więcej, dotarł do wstrząsającej oficjalnej
dokumentacji, dotyczącej zniszczeo materialnych wieśniaczej i katolickiej prowincji Wandei, która
podniosła broo przeciwko „bezbożnym” jakobinom.
Mapy sporządzone przez ówczesnych geometrów rządowych są dowodem niewyobrażalnej tragedii:
dziesięd tysięcy z pięddziesięciu tysięcy domów, czyli 20% budynków w Wandei, zostało całkowicie
zniszczonych, według planu skrupulatnie opracowanego w czasie rozpętania się furii rządzących
jakobinów, którzy działali w myśl swego straszliwego hasła: „wolnośd, równośd i braterstwo albo
śmierd”. Wybito też całe bydło. Całkowicie zdewastowano uprawy rolne.
Wszystko to stało się za sprawą programu eksterminacyjnego opracowanego w Paryżu i
zrealizowanego przez rewolucyjnych urzędników: należało doprowadzid do głodowej śmierci tych,
którzy zdążyli się ukryd i przeżyli. Generał Carrier, odpowiedzialny za operację, w ten sposób
przemawiał do swoich żołnierzy: „Niech nam nie mówią o humanitaryzmie wobec tych bestii z
Wandei: wszyscy zostaną wykooczeni, nie wolno zostawid przy życiu ani jednego powstaoca”.
54
„dosł. rzadki ptak, a więc: rzadkośd, unikat, fenomen” (łac.) *przyp. red.+. 55
„Dlaczego nie świętujemy 1789” (fr.) *przyp. red.+.
51
Po wielkiej batalii, podczas której zlikwidowano odważnych, ale źle uzbrojonych wieśniaków „Armii
Katolickiej”, walczących pod sztandarem Najświętszego Serca, nad którym widniał krzyż i napis Dieu
et le Roy56, jakobioski generał Westermann w triumfalnym tonie pisał do Paryża, do Komisji Zdrowia
Publicznego, do czcicieli bogini Rozumu, bogini Wolności i bogini Ludzkości: „Obywatele republikanie,
Wandea już nie istnieje! Dzięki naszej wolnej szabli umarło wraz ze swoimi kobietami i dziedmi.
Skooczyłem grzebad całe miasto w lasach i bagnach Savenay. Wykorzystując dane mi uprawnienia,
dzieci rozdeptałem koomi i wymordowałem kobiety, aby nie mogły dalej płodzid bandytów. Nie żal mi
ani jednego więźnia. Zniszczyłem wszystkich”.
Z Paryża odpowiedziano, chwaląc starannośd w „oczyszczaniu wolnej ziemi z tej złej rasy”.
Słowo „ludobójstwo”, użyte przez Sechera w odniesieniu do Wandei, rozpętało polemiki, ponieważ
uznano je za przesadne. A jednak w książce przedstawiono niepodważalne dowody, świadczące o
tym, że jego etymologiczne znaczenie jako „zniszczenie ludu” jest całkowicie adekwatne. Tego
właśnie chcieli „przyjaciele ludzkości” z Paryża: rozkaz dotyczył przede wszystkim kobiet jako
„reprodukcyjnego źródła” rasy, która powinna umrzed, ponieważ nie akceptowała Deklaracji Praw
Człowieka.
Systematyczne niszczenie domów i upraw też miało swój cel: sprawid, aby ci, którzy przeżyją, umarli z
biedy i głodu.
Ilu ludzi straciło życie? Secher po raz pierwszy podaje dokładne liczby: w ciągu osiemnastu miesięcy,
na terytorium 10. 000 km2 stracono 120.000 osób, czyli około 15% całej populacji. Przenosząc ten
procent na obecną Francję, liczba zamordowanych wynosiłaby ponad osiem milionów osób.
Tymczasem w najbardziej krwiożerczej ze współczesnych wojen – tej z lat 1914-1918 – straciło życie
nieco ponad milion Francuzów.
A więc ludobójstwo, a więc holokaust. Secher dodaje, że tych samych metod użyli naziści. Wszystko
to, co w praktyce wykorzystało SS, zostało już wcześniej dokonane przez „demokratów” wysłanych z
Paryża: z wygarbowanej skóry mieszkaoców Wandei zrobiono buty dla urzędników (z delikatniejszej
skóry kobiet robiono rękawiczki). Przegotowano setki trupów, aby uzyskad z nich tłuszcz i mydło
(tutaj „przewyższono” nawet samego Hitlera: w czasie procesu norymberskiego udowodniono –
potwierdzają to nawet organizacje żydowskie – że produkcja mydła z trupów więźniów w obozach
koncentracyjnych była „czarną legendą” nie odpowiadającą rzeczywistości). W Wandei po raz
pierwszy zastosowano broo chemiczną, używając trujących gazów i zatruwając wodę. Ówczesnymi
komorami gazowymi były statki załadowywane wieśniakami i księżmi, wyprowadzane na środek rzeki
i zatapiane.
Te strony, dziś już odkryte, mogą sprawiad ból, jednak w imię poszukiwania ukrytej i wymazanej
prawdy warto podjąd ryzyko przeczytania tej książki.
Zemsta
Mówi się, że chrześcijaostwo to pełnia życia obecnością rzutującą na przyszłośd i ściśle zachowującą
swoje korzenie w przeszłości. Wydaje się, że dziś brakuje nam właśnie tego ostatniego aspektu:
utraciliśmy pamięd historyczną, i to zarówno z tego powodu, że już nasi poprzednicy jej nie mieli, jak i
z tego, że istnieje szczególna przyczyna, aby nie pamiętad, a mianowicie wątpliwośd, czy aby nie
jesteśmy spadkobiercami przeszłości pełnej niegodziwości i wielkich zdrad Ewangelii.
56
„Bóg i król” (franc.) *przyp. red.+.
52
Tymczasem trzeba działad w imię prawdy i szacunku, o co dziś wszyscy wołamy. W rzeczy samej,
oczernianie przeszłości jest brakiem respektu dla walczącego Kościoła, jakby w jego skład wchodzili
jedynie przewrotni i brutalni hipokryci, niezdolni do zrozumienia tego, co my dziś rozumiemy, i którzy
doprowadzili nas do zdrady wiary. Czyż nie za dużo tu respektu wobec „obcych”, a za mało wobec
naszych ojców, którzy zrobili to, co do nich należało (jak i my to dziś czynimy) i zapisali się w historii w
sposób, który Jan XXIII, otwierając Sobór, zdefiniuje jako „oświecony” i w ten sposób podsumuje
przeszłośd zanim jeszcze Ojcowie Soboru zdążą dad podstawy przyszłości?
Dla przykładu, zacznijmy od pewnego zdarzenia: chodzi o śmierd w Berlinie Rudolfa Hessa, jednego z
przywódców nazistowskich, który, z powodów do dziś jeszcze nieznanych, uciekł na początku wojny
do Anglii i zaraz został aresztowany. Tak zdezorganizowany trybunał jak ten z Norymbergii skazał go
na dożywocie. Sądzili go na podstawie prawa działającego wstecz sędziowie ze stalinowskiego ZSRR,
wiernego sojusznika Hitlera (dopóki ich nie zdradził); ze Stanów Zjednoczonych, odpowiedzialnych za
Hiroszimę i Nagasaki oraz zbrodnie przeciwko kulturze (np. zniszczenie Monte Cassino); z Wielkiej
Brytanii winnej śmierci 250.000 bezbronnych, zabitych w Dreźnie; z Francji, fałszywej zwyciężczyni,
która przez cztery lata istnienia Vichy odznaczała się zdecydowaną polityką antyżydowską, a potem,
w przeciągu kilku miesięcy wojny, okryła się haobą z powodu swoich wojsk kolonialnych i w koocu,
już po wyzwoleniu, dokonała w trybie doraźnym i bezkarnym ponad stu tysięcy egzekucji. Wyrok
dożywotniego więzienia dla Hessa, który skooczył się wraz z jego śmiercią w Berlinie-Spandau,
przywrócił odwieczną dyskusję na temat relacji między zwycięzcami i zwyciężonymi. Śledząc nieco te
polemiki, zastanawiałem się, co działo się z Kościołem w czasie, gdy jego nieprzejednany wróg gryzł
już ziemię.
Byd może żaden despota tak bardzo nie prześladował Kościoła jak Bonaparte, ani też w sposób
bardziej obsesyjny nie starał się go zniszczyd, a kiedy tego nie osiągnął, próbował z niego uczynid
poczwarkę, instrumentum regni57. Pius VI, pozbawiany wszystkich swoich dóbr, umarł jako więzieo
Francji w roku 1799 i wydawało się wówczas, że niemożliwy będzie wybór następcy. („Pius Szósty i
ostatni!” – krzyczał canaille58.) Pius VII, wybrany po burzliwej debacie kardynałów, którzy zdołali
zebrad się w Wenecji, większą częśd swego pontyfikatu spędził w więzieniu. Jego droga naznaczona
była groźbami, odosobnieniem i oszustwami aż do tego stopnia, że musiał byd świadkiem niszczenia
Kościoła. Używano wobec niego wszelkich dostępnych środków przemocy i poniżenia, którym kres
położyła dopiero śmierd tyrana.
Godzina odwetu nadeszła w koocu maja 1814 roku, kiedy papież wrócił do Rzymu, co lud uważał za
swoje wielkie osiągnięcie. W zamku Świętego Anioła zastał dziewięciuset więźniów, Francuzów i
miejscowych kolaborantów. Mimo protestu Rzymian – którzy przeżyli poniżenia, arogancję i grabieże
(archiwa i pinakoteki zastały wywiezione do Paryża), rekrutację młodzieży do wojska i wysokie
podatki – natychmiast uwolnił sześciuset, a nieco później i pozostałych, ogłaszając amnestię.
Protestowano przeciwko niemu, oskarżając go nawet o próbę przywrócenia tronu Francji, ponieważ
często przyjmował u siebie matkę Napoleona, odrzuconą przez własną córkę, wielką księżnę Toskanii,
która w ten sposób chciała zaskarbid sobie łaskę zwycięzców. Wokół Madame Mère59 zjednoczyło się
w Rzymie, jedynym mieście, całe pokrewieostwo upadłego imperatora.
Prefekt napoleooski, który był więźniem papieskim w Savonie, otrzymał ojcowski list Piusa VII,
rozgrzeszający go z jego win. Tenże papież, rzeczywiście „dziwny” dla świata (dyplomacja europejska
57
„narzędzie władzy” (łac.) *przyp. red.] 58
„motłoch” (fr.) *przyp. red.+ 59
„Pani Matki” (fr.) *przyp. red.+
53
potraktowała to jako skandal), przesłał nawet orędzie do księcia regenta Wielkiej Brytanii, aby
uwolnił uwięzionego na wyspie św. Heleny Napoleona, albo przynajmniej złagodził jego pobyt na
zesłaniu. Pisał: „Skoro już nie może byd dla nikogo niebezpieczny, niechże przynajmniej nie będzie
wyrzutem sumienia dla nas”. A kiedy przypomniano mu, z jaką furią ten atakował Kościół i jego
samego, stary benedyktyn starał się ukazad też i jego pozytywne strony: „Trzeba umied zdobyd się na
wysiłek zrozumienia i przebaczenia”. W koocu, kiedy powiedziano mu, że chory więzieo pragnie
spowiednika, on sam wybrał mu korsykaoskiego księdza, ponieważ ten mógł lepiej zrozumied
zesłanego na św. Helenę. I razem z jego matką i bradmi płakał, kiedy do Rzymu dotarła wieśd o jego
śmierci. Wszystko to działo się jeszcze wtedy, kiedy z powodu prześladowao rany Kościoła były
otwarte, a sam Kościół płacił za zniszczenia, których konsekwencje trwały przynajmniej jeszcze jeden
wiek, a według niektórych historyków są widoczne aż do dziś.
Czyż powrót do naszej przeszłości zawsze musi byd tak groźny i trudny – jakby tego chciał pewien
wulgaryzm rozpowszechniony w gazetach i szkolnych podręcznikach, zarażonych jakimś dziwnym,
antykatolickim masochizmem? Czasem tak, ale przecież nie zawsze. Czyż mamy słuchad jednego z
tych teologów, którzy mieli tak wielki wpływ na przebieg Soboru Watykaoskiego II, świętego znaku
dla dzisiejszego katolicyzmu, a którzy chcą przeskoczyd szesnaście wieków, enjamber seize siècles,
wymazad je, aby wrócid do Kościoła przedkonstantyoskiego: jedynego – w ich opinii –
ewangelicznego i dostosowanego do potrzeb społeczeostwa? To nie tylko jest niemożliwe, ale taka
propozycja świadczy o nieznajomości historii, odbitej w krzywym zwierciadle, historii, która
rzeczywiście miała miejsce – wystarczy sięgnąd do listów św. Pawła, pierwszych kronik kościelnych,
aby zdad sobie sprawę, że dobro zawsze idzie w parze ze złem. Najlepszym sposobem uśmiercenia
drzewa jest obcięcie jego korzeni. Bądźmy tego świadomi.
Królobójcy
Noc z 16 na 17 maja 1793 roku. Zgromadzenie Narodowe głosuje za lub przeciw śmierci Ludwika XVI.
Głosujących (imiennie, czyli w sposób jawny) jest 721. Spośród nich 361 mówi „tak” gilotynie, zaś 360
– „nie”. Jeden jedyny głos zdecydował o koocu monarchii i króla.
Dośd dobrze obrazuje to klimat, w jakim odbywała się dyskusja i głosowanie, zbliżony do tego, w
jakim utrzymana była deklaracja jakobina Legendre, który powiedział, że jest zdecydowany „powiesid
świnię”, a potem jej części wysład do każdego departamentu jako ostrzeżenie dla przeciwników
rewolucji. Danton przypomina Zgromadzeniu: „Nie chcemy sądzid króla. Chcemy go zabid”. A
Robespierre: „Panowie, nie jesteście sędziami, nie trzeba nam żadnego procesu. Ścięcie głowy króla
jest jedynym sposobem uzdrowienia społeczeostwa”. Ojciec Gregoire, biskup i lider dworskiego
Kościoła, który przysięgał wiernośd nowemu reżimowi, grzmiał: „Królowie w sensie duchowym są tym
samym, co gangrena w sensie materialnym”.
Czasem historycy są trochę niedyskretni. Ktoś jednak zadał sobie trud bliższego przyjrzenia się temu,
co stało się z 361 osobami głosującymi za zgilotynowaniem „obywatela Luisa Capeta”. 74 z nich
zmarło śmiercią gwałtowną: zostali ścięci. O rewolucji wie się, że pożera swoje własne dzieci. Wielu
umarło z innych przyczyn. Ci zaś, którzy przeżyli, a było ich 121, szukali ważniejszych stanowisk w
imperium Napoleona, i otrzymali je.
Z dumą nazywali siebie „ludobójcami”. W skazaniu na śmierd Ludwika XVI widzieli (to ich słowa)
koniec wszystkich przywilejów, Bożych praw, nierówności i władzy, która nie pochodziła od ludu.
Zamordowali więc króla, byd może nieco przygłupiego, ale łagodnego i w niewiele lat później zaczęli
54
służyd krwiożerczemu imperatorowi, który zażyczył sobie byd koronowanym przez papieża (czego nie
uczynił żaden inny władca) i próbował przywrócid przepych Roi Soleil60.
Te rzeczy warto pamiętad. Nie zdziwią one tych, którzy chociaż trochę znają ludzi. A przede wszystkim
siebie samych.
Wandalizm
Wandalizm – „tendencja do dewastowania i niszczenia wszystkiego z głupiej złośliwości, zwłaszcza,
jeśli coś jest piękne lub użyteczne”. W ten sposób termin ten definiuje Słownik Zingarellego, który nie
pamięta pochodzenia rzeczownika, ograniczając się zaledwie do wymienienia plemienia
barbarzyoców, którzy w roku 455 napadli Rzym.
„Vandalos” to stara nazwa ziem niemieckich. Jednak słowo „wandalizm” znajdujemy dopiero w roku
1794, w pracy Henri-Baptiste'a Gregoire'a, księdza, który od początku do kooca związany był z
Rewolucją Francuską. Był jednym z promotorów Cywilnej Konstytucji Kleru, która spowodowała
śmierd lub deportację tysięcy braci nie chcących na nią przysięgad (tzw. „odpornych”). Zażyczył sobie
zostad wybrany biskupem „demokratycznym i konstytucjonalnym” Blois. Był jednym z najbardziej
nieprzejednanych zwolenników zgilotynowania Ludwika XVI („Królowie – powiedział – w moralnym
porządku rzeczy są tym samym, co bestie w porządku materialnym”). Zmarł wiele lat później, bo w
roku 1831, uważając się za katolika sprzeciwiającego się pojednaniu z Rzymem. I to właśnie jego
trumnę, przy okazji uroczystości obchodzonych w roku 1989, prezydent Mitterrand przeniósł do
Panteonu, do grona chwalebnych synów Francji.
Historia uczy, że zawsze znajdą się „kapelani” jakiejś osoby lub ruchu społeczno-politycznego, którzy
dochodzą do władzy albo też w inny sposób osiągają prestiż. Wracając jednak do naszego wieku, to
byli w nim księża, którzy w celu dobrego usadowienia się w szeregach mieszczaostwa przed Wielką
Wojną proponowali pewną „nowoczesnośd” religijną jako odpowiedź zgodną z liberalizmem
politycznym. Potem przyszli księża faszyści, którzy defilowali przed Mussolinim po drogach imperium,
podnosząc rękę w rzymskim pozdrowieniu i błyszcząc medalami na sutannie. Nawet umierający
faszyzm republiki Salo miał swoich „duchowych asystentów”, fanatycznych i antysemickich, chociażby
takich jak Calcagno ze swoją Crociata italica61, który został rozstrzelany na jednym z placów
Mediolanu. Potem przyszedł czas na księży komunistów, albo przynajmniej zwolenników i wyborców
komunistów, jeśli już nie wybieranych. Dziś wieją inne wiatry i pojawiają się nowi kapelani nowych
gwiazd: socjalistów wyciskających ostatnie soki ze społeczeostwa i hedonistów we własnym życiu
prywatnym albo demokratycznych liberałów, którzy powrócili z wielką mocą i chwałą.
Tak było już od czasów Konstantyna (a może jeszcze wcześniej), i tak będzie zawsze: trzeba mied tego
świadomośd i nie dad się urzec „wirowaniu sutann” – chodzi oczywiście o przenośnię, ponieważ ci
ludzie sami pozbawili się katolickich habitów – pod wpływem ludzi i ideologii ulegających fortunie,
sile lub po prostu modzie.
Nie można jednak zapominad, że decyzja przyłączenia się do jakiejś grupy, wydająca się w pewnym
momencie „sprawiedliwa”, nie zawsze podyktowana jest wyrachowaniem, pragnieniem zdobycia
akceptacji, chęcią uzyskania aplauzu, czy też uwolnienia się od niebezpieczeostw i samotności, na
które skazani są ci, którzy idą pod prąd.
60
„Króla słooca” (fr.) *przyp. red.+. 61
„Włoska krucjata” (wł.) *przyp. red.+.
55
Często ktoś działa w dobrej wierze, chcąc uniknąd większych problemów dla Kościoła i wierzących i
kieruje się wewnętrznym przekonaniem, które płynie z sumienia, chociaż zdeformowanego, że
chrześcijaostwo nie jest doktryną zawieszoną poza czasem, w próżni i ponad historią, lecz że Boża
interwencja tak bardzo weszła w historię, że do kooca jest za nią odpowiedzialna, i to nie tylko za
fizyczny aspekt człowieka, lecz za całą naturę ludzką.
„Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei,
Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu…” (Łk 3,1); jest to orędzie
historyczne, jakiego nie ma żadna inna religia. Ewangelia aż się prosi, aby obok wymiaru
wertykalnego, do nieba, istniał także wymiar horyzontalny, skierowany ku pyłowi (który czasem
zmienia się w błoto) tej ziemi.
Z tej potrzeby „narażania się” czy „brudzenia sobie rąk” historią w sposób nieunikniony rodzi się to,
co może wydawad się błędem (a czasem jest nim naprawdę), niedopuszczalną słabością lub
nieodpowiedzialną przyjaźnią. I kto wie, czy nie jest to częścią planu Bożej Opatrzności, który, aby
zrealizowad swoje cele, potrzebuje także błędów i rozdźwięków wśród tych, którzy uważają, że Mu
służą. Przede wszystkim, kto może powiedzied, co dzieje się między „sumieniem a sercem” znanym
jedynie Temu, który „sądzi sprawiedliwie”?
Wródmy jeszcze do naszego ojca Gregoire'a, kapelana Rewolucji, moralnego przywódcy Kościoła
patriotycznego i jego lingwistycznego wymysłu, wandalizmu. Jest to postad złożona, enigmatyczna i
nie możemy poprzestad na ogólnikowym stwierdzeniu, że był on tak służalczym kapłanem ze strachu
albo z troski o honory i że ten „konstytucjonalny” biskup Blois tym właśnie słowem – użytym w auli
Zgromadzenia zdziesiątkowanego gilotyną – rozpoczął diabelską walkę z francuską spuścizną
arystokratyczną.
„Zniszczenie dawnej spuścizny było nie do odrobienia. Po tej burzy Francja stała się biedna.
Największe skarby sztuki chrześcijaoskiej zostały na zawsze uszkodzone lub zniszczone. Dziś turystom
mówi się o dziełach «odnawianych». W istocie jednak w większości przypadków chodzi o
reprodukcje”. Tak pisze w La Chiesa e la Rivoluzione francese62 (Wydawnictwo San Paolo) historyk
Luigi Mezzadri. On też wspomina, że oprócz zniszczenia wielu bibliotek kościelnych (właśnie z
powodu czystego „wandalizmu”) zburzono monastery w Cluny i Longchamp, klasztory Saint-Germain-
des-Prés, Montmartre, Marmoutiers, katedry w M^acon, Boulogne-sur-Mer, Sainte Chapelle d'Arras,
zamek templariuszy w Montmorency, domy klauzurowe w Conques oraz ogromną ilośd starożytnych,
przepięknych dzieł sztuki.
W samym mieście Troyes zniszczono piętnaście kościołów, w Beauvais – dwanaście, w Chalons –
siedem. I tak można by wymieniad w nieskooczonośd, mając na uwadze, że praktycznie w żadnej
miejscowości nie było miejsca kultu, które nie byłoby napadnięte i zajęte. W Awinionie nie
ograniczono się do zdewastowania pałacu papieskiego, lecz z czystej złości rozpalono ognisko i przez
wiele dni podsycano ogieo najwspanialszymi meblami i dziełami pochodzącymi z pinakoteki.
Stąd też gwałtowny protest biskupa Gregoire'a, który – jak by nie było – był ojcem i dzieckiem
obrazoburczej rewolucji.
Trudno usprawiedliwiad te zniszczenia nadmierną ekscytacją rewolucyjnym duchem. Najgorsze miało
dopiero przyjśd. I przyszło wraz z Bonapartem. To on dopełnił zniszczenia, likwidując zakony i
kongregacje religijne wszędzie tam, gdzie tylko dotarł, wyrzucając księży i zakonnice z ich
konwentów, monasterów i kościołów. W roku 1815, w dwadzieścia sześd lat po tragicznym roku 62
„Kościół a Rewolucja Francuska” (wł.) *przyp. red.+.
56
1789, nie tylko Francja, lecz cała Europa, stała się pustynią, ruinami nagromadzonymi tam, gdzie
przez całe wieki pracowali ludzie, aby stworzyd piękno. Wina leżała tylko w tym, że zostało ono
stworzone z pobudek religijnych, na chwałę Boga i było wyrazem kultu i modlitwy.
Wytłumaczenie tego jednym słowem, „wandalizm”, przez porównanie z barbarzyoskim ludem
wandali nie jest zwykłym przypadkiem: nigdy, od czasu najazdu i upadku rzymskiego Imperium
Zachodniego, kontynent nasz nie znał równie bezsensownego niszczenia sztuki.
57
Rozdział IV. Galileusz a Kościół
Galileo Galilei 1
Według ankiety przeprowadzonej przez Parlament Europejski wśród studentów ze wszystkich krajów
należących do Wspólnoty, niemal 30% z nich jest przekonanych, że Galileusz został przez Kościół
żywcem spalony na stosie. Niemal wszyscy (97%) są przekonani, że poddano go różnym torturom.
Niektórzy – a nie jest ich wielu – jeśli mają na jego temat coś do powiedzenia, wspominają jako
„prawdę historyczną” słowa: Eppur si muove!63, złośliwie rzucone po odczytaniu wyroku w twarz
inkwizytorów, przekonanych o możliwości zatrzymania ziemi za pomocą kościelnych klątw.
Studenci ci zdziwiliby się bardzo, gdyby ktoś im dziś powiedział, że jesteśmy w tej komfortowej
sytuacji, która umożliwia nam z całą precyzją określid przynajmniej ten ostatni szczegół „historycznej
prawdy”, wymyślony w Londynie w roku 1757 przez Giuseppe Barettiego, równie błyskotliwego, co
niewiarygodnego dziennikarza.
22 czerwca 1633 roku, w Rzymie, konwent dominikaoski Santa Maria Minerva, po usłyszeniu
sentencji na temat „prawdziwego” Galileusza (nie tego z legendy), dziękował dziesięciu kardynałom –
trzech z nich głosowało za uniewinnieniem – za tak łagodną karę. Wiedzieli bowiem, że zrobiono
wszystko, aby wykpid sędziów trybunału – w którym zasiadali naukowcy zajmujący się tą samą
dziedziną wiedzy co Galileusz – zapewniając, że w rzeczy samej wątpliwej treści książka (którą
opublikowano za sfałszowanym pozwoleniem Kościoła) zawierała rzeczy przeciwne wierze.
Więcej, w ciągu czterech dni dyskusji Galileusz zaprezentował zaledwie jeden argument dla poparcia
swojej teorii głoszącej, że ziemia krąży dookoła słooca. I był to argument błędny. Galileusz mówił, że
przypływy i odpływy morza powodowane są „wstrząsami” wód powstającymi w wyniku ruchu ziemi.
Była to ryzykowna teza, której sprzeciwiali się sędziowie-koledzy, uważani przez Galileusza za
„imbecyli”. Ci jednak umieli przedstawid swoją własną wizję, która była prawdziwa. Wiemy przecież,
że odpływy i przypływy morza spowodowane są przyciąganiem księżyca. Tak jak to wówczas mówili
inkwizytorzy, których Galileusz wyzywał od imbecyli.
Oprócz wspomnianego błędnego tłumaczenia przypływów i odpływów, Galileusz nie potrafił
przytoczyd żadnych doświadczalnych dowodów na rzecz centralnego miejsca słooca i ruchu ziemi.
Zatem nie trzeba się dziwid, Święte Oficjum wcale nie przeciwstawiało się naukowej oczywistości w
imię teologicznego obskurantyzmu. Przecież pierwszy bezdyskusyjny dowód na ruch ziemi pochodzi
dopiero z roku 1748, a więc od czasów Galileusza minął już ponad wiek. Żeby zaś „zobaczyd” obroty
ziemi, trzeba było czekad aż do roku 1851 na wahadło Foucaulta, tak cenionego przez Umberto Eco.
W roku 1633, roku procesu Galileusza, zarówno system ptolemeuszowski (słooce i planety krążą
dookoła ziemi), jak i kopernikowski (ziemia i inne planety krążą dookoła słooca) były równoważnymi
sobie hipotezami i trzeba było opowiedzied się za jednym z nich, bez dysponowania oczywistymi
dowodami. I wielu zakonników katolickich opowiadało się za „nowatorem” Kopernikiem, potępionym
przez Lutra.
Galileusz nie tylko mylił się co do odpływów i przypływów, ale także popełnił wielki błąd naukowy,
kiedy w roku 1618 na niebie ukazała się kometa. Działając na zasadzie a priori, pod wpływem
„postawienia” na Kopernika, ogłosił, że chodziło tylko o złudzenie optyczne i zaciekle walczył z
astronomami jezuickimi z rzymskiego obserwatorium, którzy, w przeciwieostwie do niego, twierdzili,
że widziane komety były rzeczywiście istniejącymi ciałami niebieskimi. Popełnił jeszcze jeden błąd, 63
„A jednak się porusza!” (wł.) *przyp. red.].
58
związany z teorią ruchu ziemi i całkowitym bezruchem słooca, ponieważ słooce też się porusza wokół
centrum galaktyki.
Nie ma to nic wspólnego z „tytanicznymi” wypowiedziami (chociażby z Eppur si muove!), raczej z
kłamstwami najpierw oświeconych, a potem marksistów – weźmy chociażby przykład Bertolta
Brechta. – To oni świadomie stworzyli „przypadek Galileusza”, użyteczny dla propagandy, która
chciała ( i chce) zademonstrowad niespójnośd między wiedzą i wiarą.
Tortury? Więzienie inkwizycji? Stos? I tutaj ankietowani studenci europejscy byliby zaskoczeni.
Galileusz nie spędził ani jednego dnia w więzieniu, ani też nie cierpiał fizycznie. Co więcej, wezwany
do Rzymu na proces, zamieszkał (na koszt Stolicy Apostolskiej) w pięciopokojowym mieszkaniu z
widokiem na ogrody watykaoskie, z człowiekiem przeznaczonym do osobistych posług. Po wyroku
został umieszczony w przepięknej willi Medyceuszów w Pincio. Stamtąd „skazany” przeniósł się jako
gośd do pałacu arcybiskupiego w Sienie, do jednego z tych dostojników kościelnych, którzy go lubili,
pomagali mu, a którym on dedykował swoje prace. Ostatecznie osiadł w willi Arcetri o bardzo
wymownej nazwie „Il gioiello”64.
Nie utracił ani szacunku biskupów, ani uczonych, często zakonników. Nie zabroniono mu
prowadzenia dalszych badao, z czego zresztą skorzystał i opublikował książkę Discorsi e dimostrazioni
sopra due nuove scienze65, która jest jego mistrzowską pracą naukową. Nie zabroniono mu także
przyjmowania wizyt, dzięki czemu odwiedzali go jego najlepsi koledzy z całej Europy i prowadzili z
nim dysputy. Szybko uchylono mu także zakaz opuszczania willi. Miał tylko jeden obowiązek: raz w
tygodniu odmówid siedem psalmów pokutnych. I ta „kara” skooczyła się po trzech latach, chociaż on
sam, uważając się za człowieka wierzącego, będąc też w ciągu swojego długiego życia ulubieocem
papieży, kontynuował ją dobrowolnie. I zamiast stad się obroocą sztuki sprzeciwiającej się
klerykalnemu obskurantyzmowi, jak to nazywała wcześniejsza legenda, przy koocu życia
wypowiedział te znaczące słowa: In tutte le opere mie, non sarà chi trovar possa pur minima ombra
di cosa che declini dalia pietà e dalia riverenza di Santa Chiesa66.
Zmarł w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat, na swoim łożu, całkowicie rozgrzeszony i z papieskim
błogosławieostwem. Stało się to 8 stycznia 1642 roku, dziewięd lat po „skazaniu” i po 78 latach życia.
Jedna z jego córek, zakonnica, zapamiętała jego ostatnie sławo. Brzmiało ono: „Jezu!”
Właściwie więcej kłopotów niż z „duchownymi” miał ze „świeckimi”: ze swoimi kolegami
uniwersyteckimi, którzy z nienawiści lub twardego konserwatyzmu, bardziej posługując się
Arystotelesem niż Biblią, uczynili wszystko, aby usunąd go z drogi i zmusid do milczenia. Obrona
przyszła ze strony Kościoła, atak – ze strony uniwersytetu.
Jeśli musimy już mówid o ignorancji, przynajmniej w odniesieniu do studentów z ankiety, od których
zaczęliśmy, można podejrzewad ich o niezawinioną złą wiarę. Ta sama zła wiara utrzymuje się od
czasów Woltera i spowodowała niesamowity kompleks winy u źle poinformowanych katolików.
Rzeczy bowiem nie miały się tak, jakby tego chciała świecka propaganda. Co więcej, dziś mamy nowe
powody do przemyśleo na temat nieszlachetnych racji Kościoła. „Sprawa” jest zbyt ważna, aby do
niej nie powrócid.
64
„perła” (wł.) *przyp. red.+. 65
„Dialogi i dowody matematyczne na temat dwóch nowych nauk” (wł.) *przyp. tłum.+. 66
„W żadnej z moich prac nikt nie może znaleźd nawet cienia czegoś, co uwłaczałoby czci i szacunkowi Świętego Kościoła” *przyp. tłum.+.
59
Galileo Galilei 2
Galileusz – podobnie jak inny gorliwy katolik, Krzysztof Kolumb – żył otwarcie more uxorio z kobietą,
z którą, bez zamiaru zawarcia małżeostwa, miał syna i dwie córki. Kiedy opuścił Padwę, aby wrócid do
Toskanii, gdzie miał większe możliwości zrobienia kariery, pozostawił (niektórzy podejrzewają, że w
sposób brutalny) swoją towarzyszkę, Wenecjankę Marinę Gamba, odbierając jej nawet dzieci.
„Tymczasowo umieścił swoje córki w domu szwagra; musiał jednak znaleźd inne, ostateczne
rozwiązanie, a nie było to proste, ponieważ wziąwszy pod uwagę pochodzenie córek z nieprawego
łoża, nie można było myśled o odpowiednim małżeostwie w przyszłości. Wówczas Galileusz
postanowił wysład je do zakonu. Jednakże prawo kościelne nie pozwalało tak młodym dziewczętom
na składanie ślubów, więc Galileusz odwołał się do najwyższych dostojników kościelnych, aby jednak
pozwolono im wstąpid do zakonu. W ten sposób w roku 1613 obie dziewczyny – jedna miała
trzynaście a druga dwanaście lat – znalazły się w monasterze św. Mateusza w Arcetri i nieco później
przywdziały habity. Virginia, która przyjęła imię siostry Marii Celeste, po chrześcijaosku niosła swój
krzyż: odznaczała się głęboką pobożnością i aktywnym miłosierdziem w stosunku do współsióstr.
Natomiast Livia, czyli siostra Angela, nie mogąc pogodzid się z wyrządzonym jej gwałtem, stała się
neurasteniczką i często chorowała” (Sofia Vanna Rovighi).
W związku z powyższym łatwo można było ugodzid w osobiste życie Galileusza.
Mówimy „można było”, ponieważ, dzięki Bogu, ów Kościół, który wezwał go przed Święte Oficjum,
ów Kościół oskarżony o nieludzki moralizm, słusznie zadbał o to, aby nie popaśd w łatwy i
krótkowzroczny błąd pomieszania jego życia prywatnego, jego osobistych decyzji z jego ideami, czyli
tym, co stanowiło wyłączny przedmiot dyskusji. „Nikt z dostojników kościelnych nigdy nie wymawiał
mu jego sytuacji rodzinnej. Jakże inny byłby jogo los w kalwioskiej Genewie, gdzie takim jak on,
żyjącym w konkubinacie, obcinano głowy” (Rino Cammilleri).
Jest to uwaga, która rzuca promieo światła na mało znaną sytuację. Napisał Georges Bene, jeden z
naukowców najlepiej znających tę historię: „Od ponad dwóch wieków przypadek Galileusza
interesuje wielu nie jako konkretne wydarzenie, lecz sposób polemizowania z Kościołem katolickim i
jego «obskurantyzmem», stanowiącym przeszkodę do naukowych odkryd”. Nawet sam Joseph Lortz,
surowy katolik, całkowicie daleki jednak od ducha samobiczowania się, tak często spotykanego dziś w
kościelnej historiografii, autor jednego z najbardziej znanych podręczników historii Kościoła, cytuje
innego naukowca, podzielając jego opinię: „Nowy świat rodzi się poza Kościołem katolickim,
ponieważ ten, od czasów Galileusza, odrzucił naukowców”.
Nie odpowiada to prawdzie. Czasowy zakaz (zapoznamy się z nim szerzej) publicznego nauczania
kopernikowskiej teorii heliocentrycznej jest wydarzeniem odosobnionym: ani wcześniej, ani później,
Kościół nigdy (podkreślmy: nigdy) nie utrudniał badao naukowych, które najczęściej miały miejsce w
klasztorach. Sam Galileusz został wezwany przede wszystkim dlatego, że nie przestrzegał umowy:
kościelna aprobata „obwiniającej” książki, Dialoghi sopra i massimi sistemi67, została udzielona pod
warunkiem, że teoria kopernikowska zostanie zaprezentowana jako hipoteza (według ówczesnego
stanu nauki jeszcze niepewna), podczas gdy Galileusz przedstawił ją jako rzecz udowodnioną. Co
więcej, nie tylko nie dotrzymał obietnicy, składając w wydawnictwie rękopis bez żądanych poprawek,
ale jeszcze włożył w usta tępaka z Dialogów, któremu nadał imię Simplicio, rady dotyczące
stonowania wypowiedzi, których udzielił mu Ojciec Święty, nota bene jego przyjaciel i admirator.
67
Pełny tytuł tego dzieła w tłumaczeniu na język polski brzmi: „Dialogi o dwu najważniejszych układach świata – ptolemeuszowym i kopernikowym” (pierwsze polskie wydanie: Warszawa 1953) *przyp. red.+.
60
W momencie, kiedy Galileusza wezwano do Rzymu, aby się wytłumaczył, zajmował się on – oprócz
ruchu ziemi wokół słooca – wieloma innymi badaniami. Dochodził siedemdziesięciu lat i wszędzie
przyjmowany był z honorami i we wszystkich środowiskach religijnych mógł liczyd na pomoc. Wyjątek
stanowi platoniczny monit z roku 1616, który jednak nie był skierowany bezpośrednio do niego. Po
wyroku od razu mógł wrócid do swoich badao i otoczony młodymi uczniami założył szkołę. Wtedy
właśnie napisał najlepsze dzieło swego życia, Discorsi sopra due nuove scienze68, które jest szczytem
jego myśli naukowej.
Z drugiej strony, założone w tamtych czasach obserwatorium watykaoskie – do dziś istniejące i wciąż
kierowane przez jezuitów – uważane jest za jedno z najbardziej prestiżowych i dokładnych na
świecie. Nawet do tego stopnia, że kiedy Włosi w 1870 roku weszli do Rzymu z gotowym programem
usunięcia zakonników, dla jezuitów uczynili wyjątek.
Nawet antyklerykalny i masooski rząd włoski poprosił parlament, aby ten uchwalił specjalne prawo
pozwalające ojcu Angelo Sacchi na dożywotnie kierowanie papieskim obserwatorium. Ojciec Sacchi
był jednym z największych uczonych tego wieku, jednym z fundatorów astrofizyki, człowiekiem o tak
wielkiej renomie międzynarodowej, że z całego świata przychodziły prośby, aby odpowiedzialni za
„nowe Włochy” nie stawiali przeszkód w pracy człowiekowi powszechnie uważanemu za wielkiego.
Jeśli od początku XVII wieku nauka zdaje się emigrowad najpierw na północ Europy, a następnie na
drugą stronę Atlantyku – to znaczy poza rejony katolickie – to powód tkwi w zmianie kursu samej
nauki. Przede wszystkim bardzo kosztowne instrumenty (pionierem jest właśnie Galileusz) wymagają
funduszy i laboratoriów, na które mogą sobie pozwolid jedynie kraje rozwinięte ekonomicznie. A więc
ani okupowane przez obcokrajowców Włochy, ani popadająca w dekadencję z powodu swego
własnego triumfu Hiszpania.
Ponadto nowoczesna wiedza, w przeciwieostwie do starożytnej, ściśle związana jest z techniką
obliczoną na konkretne i bezpośrednie użycie. W starożytności studiowano dla samego studiowania,
dla czystej satysfakcji. Grecy znali możliwości zamiany pary w energię i jeśli nie zastosowali jej w
żadnej maszynie, to tylko dlatego, że nie uważali za godne, aby człowiek wolny, „filozof”, który
jednocześnie był człowiekiem nauki, poświęcał się tak „praktycznej” działalności. (Jest to zresztą
zachowanie charakterystyczne dla wszystkich społeczeostw tradycyjnych: Chioczycy, którzy od
najdawniejszych czasów umieli wytwarzad proch, nigdy nie użyli go do strzelb ani armat, jak to
uczynili Europejczycy okresu odrodzenia, lecz używali go jedynie w celach estetycznych, jako sztuczne
ognie w czasie uroczystości. Zaś starożytni Egipcjanie swoje nadzwyczajne umiejętności
konstrukcyjne wykorzystywali jedynie dla wznoszenia świątyo i grobów, nigdy budowli „świeckich”.)
Oczywiste jest, że nauka, z chwilą kiedy zaczyna służyd technologii, może rozwijad się przede
wszystkim w krajach północnych, do których najwcześniej dotarła rewolucja przemysłowa. Kraje te –
jak Anglia czy Holandia – muszą budowad i utrzymywad wielkie floty, potrzebują nowoczesnego
wyposażenia dla wojska, infrastruktur terytorialnych itp. To znaczy, podczas gdy dawniej nauka
opierała się na inteligencji, kulturze, filozofii i sztuce, to z chwilą wejścia w czasy współczesne złączyła
się z handlem, przemysłem i wojną. Jednym słowem: z pieniądzem.
Taka jest prawdziwa przyczyna (nie jest nią „prześladowanie katolickie”, o którym, jak widzieliśmy,
mówią nawet historycy katoliccy) relatywnej nauki narodów związanych z Rzymem, co stara się
zademonstrowad nietolerancyjny protestantyzm, o którym prawie nigdy się nie wspomina, a który
68
Pełny tytuł tego dzieła w tłumaczeniu na język polski brzmi: „Dialogi i dowody matematyczne na temat dwóch nowych nauk” *przyp. red.+.
61
jest, w przeciwieostwie do katolicyzmu, rozwinięty i silny. Początek wszystkiemu daje Kopernik (z
powodu jego imienia Galileusz miał byd „prześladowany”), wyrosły w polskim katolicyzmie. Kopernik
jest kanonikiem, który instaluje swoje skromne obserwatorium na wieży katedry we Fromborku. Jego
główne dzieło, opublikowane w roku 1534 – O obrotach ciał niebieskich – jest dedykowane papieżowi
Pawłowi III, wielkiemu zwolennikowi astronomii. Imprimatur69 udziela kardynał wywodzący się
spośród dominikanów, w zakonie których Galileusz usłyszy wyrok.
Jednakże książkę polskiego kanonika cechuje coś osobliwego: wstęp pochodzi od pewnego
protestanta, który odgradza się od Kopernika, bojąc się ewentualnych konsekwencji dla Biblii i
wyjaśnia, że chodzi jedynie o hipotezę. Tak więc pierwszy alarm nie został wzniecony przez katolików.
Co więcej, aż do ostatecznego zakooczenia sprawy Galileusza będzie jedenastu papieży, którzy nie
tylko nie będą ganid kopernikowskiej teorii „heliocentrycznej”, lecz często będą ją wspomagad. On
sam został entuzjastycznie przyjęty w Rzymie i mianowany członkiem Akademii Papieskiej, nawet po
jego pierwszych pracach przychylnych systemowi heliocentrycznemu.
Zupełnie inna jest reakcja Lutra na pierwsze doniesienia o tezie kopernikowskiej: „Ludzie słuchają
improwizowanego astrologa, który za wszelką cenę chce udowodnid, że to nie niebo się kręci, lecz
ziemia. Aby wystawid na pokaz inteligencję, wystarczy coś wymyślid i podad to jako pewnik. Ów
Kopernik, w swojej głupocie, chce zburzyd wszystkie zasady astronomii”. Nawet Melanchton, główny
współpracownik teologiczny zakonnika Marcina, człowiek na ogół bardzo zrównoważony, w tej
sprawie jest nieustępliwy: „Nie będziemy tolerowad podobnych fantazji”.
Nie chodzi tu o puste pogróżki: protestant Kepler, obrooca systemu kopernikowskiego, usunięty z
protestanckiego kolegium teologicznego w Tybindze, aby uwolnid się od swoich współwyznawców
widzących w nim bluźniercę, ponieważ uznawał teorię uważaną za przeciwną Biblii, musiał opuścid
Niemcy i udad się do Pragi. Znaczące jest ignorowanie znanego faktu (podobnie jak wielu innych,
dotyczących tej sprawy), a mianowicie, że „prokopernikowski” reformator Kepler został zaproszony
do nauczania na terytorium papieskim, przez prestiżowy Uniwersytet Bolooski.
Luter wielokrotnie powtarzał: „Ktoś, kto twierdzi, że ziemia liczy sobie więcej niż sześd tysięcy lat,
przestaje byd chrześcijaninem”. Ta „literalnośd” i „fundamentalizm”, z jakimi podchodzi się do Biblii,
niczym do Koranu (nie chodzi o nieposłuszeostwo, lecz o interpretację), charakteryzują całą historię
protestantyzmu i jeszcze utrzymują się w mocy, bronione aktywnością Kościołów i sekt szeroko
rozprzestrzenionych w USA oraz innych krajach, a wywodzących się z reformacji.
A propos uniwersytetów (i „obskurantyzmu”), co jest istotne, z początkiem XVII wieku, kiedy
Galileusz miał około czterdziestu lat i był to dla niego okres wytężonej pracy naukowej, w Europie
działało 108 uniwersytetów (jest to charakterystyczne dla katolickiego średniowiecza), kilka w
Ameryce hiszpaoskiej i portugalskiej, natomiast ani jeden na terenach niechrześcijaoskich. Jest
jeszcze inna przyczyna, o której warto wspomnied: jeśli dzieła z zakresu matematyki i geometrii
(szczególnie prace Euklidesa), które stworzyły podstawową bazę dla rozwoju współczesnej wiedzy
dotarły do nas, to stało się to dzięki kopistom benedyktyoskim, a później, po wynalezieniu druku,
dzięki książkom drukowanym przez zakonników. Ktoś nawet zauważył, że właśnie na początku XVII
wieku, Wielki Inkwizytor Hiszpanii założył na uniwersytecie w Salamance Wydział Nauk
Przyrodniczych, na którym nauczano, wspomagając ją, teorii kopernikowskiej…
69
Formuła drukowana na początku lub na koocu książki o treści religijnej, oznaczająca zezwolenie władzy i cenzury kościelnej na publikację danej książki (łac. „niech będzie odbite”) *przyp. red.+.
62
Galileo Galilei 3
Ktoś wskazał na pewien paradoks: przy różnych okazjach krytykowano Kościół za opóźnienia, za to, że
nie żył duchem czasu. Późniejsza historia pokazała jednak, że jeśli postawa Kościoła wydawała się
anachroniczna, to tylko dlatego, że za wcześnie dochodził on do właściwych wniosków.
Dla przykładu, tak było z brakiem zaufania do entuzjastycznego mitu o „modernizmie”70, a w
konsekwencji i „progresizmu”71 w ciągu całego wieku XIX i znacznej części wieku XX. Dziś historyk
tego formatu, co Émile Poulat może powiedzied: „Pius IX oraz pozostali «reakcyjni» papieże odstawali
od swojej epoki, ale za to stali się prorokami naszej. Byd może nie mieli racji w tym, co dotyczyło ich
teraźniejszości i jutra, dobrze jednak wiedzieli, co będzie pojutrze, czyli w naszej epoce
postmodernistycznej, która odsłania inne oblicze, tę ciemną twarz modernizmu i progresizmu”.
Inny przykład, z czasów Piusa XI i Piusa XII, których potępienie ateistycznego komunizmu jeszcze do
wczoraj przyjmowane z lekceważeniem, uważane było za „konserwatywne” i „przesadzone”, podczas
gdy dziś sami skruszeni komuniści podzielają ich krytykę (jeżeli są na tyle honorowi, aby umied to
uczynid) i przyznają, że ci „zapóźnieni” papieże mieli wzrok tak przenikliwy, jakiego nie miał nikt.
Podobnie Paweł VI – którego encyklika Humanae vitae wydaje się prorocza i z każdą chwilą będzie się
jawid jako jeszcze bardziej dalekowzroczna – był uważany za „reakcjonistę”.
Dziś jesteśmy w stanie zrozumied, że paradoks ten zrodził się także dzięki „sprawie Galileusza”, o
czym dokładniej mówiliśmy w poprzednich rozdziałach.
Oczywistym błędem byłoby mieszanie Biblii z naukami przyrodniczymi, które akurat wówczas
powstawały. Łatwo jest jednak dziś wydawad sądy, kiedy zna się wydarzenia, które miały miejsce
później. Widzieliśmy jednak, że w tej sprawie protestanci byli znacznie mniej łagodni, a mówiąc
ściślej, o wiele bardziej nietolerancyjni od katolików. Jasne jest, że na ziemi luteraoskiej lub
kalwioskiej, Galileusz, gośd dostojników kościelnych, nie zakooczyłby życia w willi, lecz na szafocie.
Od starożytnej klasyki aż do omawianej epoki fi1ozofia obejmowała całą wiedzę ludzką, nawet nauki
przyrodnicze. Dziś łatwo rozróżnid poszczególne dziedziny, wówczas jednak proces ten dopiero się
zaczynał, i to nie bez błędów i krzywd.
Z drugiej strony już sam Galileusz podejrzewał, że niejednokrotnie się myli (np. w sprawie komet),
szczególnie w dziedzinie eksperymentalnej. Nie miał dowodów potwierdzających teorię Kopernika, a
jedyny, który przytaczał, okazał się całkowicie mylny. Na wskroś święty i mądry Robert Bellarmin, a
wraz z nim inna postad wielkiego formatu, kardynał Baronio, zgłosili gotowośd przydania Pismu
(którego tekst wydawał się bardziej zgodny z systemem ptolomejskim) sensu bardziej
metaforycznego, przynajmniej tym wyrażeniom, które stały w sprzeczności z nowymi hipotezami
astronomicznymi, pod warunkiem jednak, że zwolennicy teorii kopernikowskiej będą zdolni poprzed
ją niepodważalnymi dowodami. Dowody takie można było podad dopiero w cały rok później.
Naukowiec takiej klasy jak Georges Bene sądzi nawet, że decyzja Świętego Oficjum dotycząca
wycofania książki Galileusza nie tylko była sprawiedliwa, ale także słuszna z naukowego punktu
widzenia: „Podobnie jak odrzucenie nieścisłego i pozbawionego dowodów artykułu przez
współczesne czasopismo naukowe”. Dodatkowo jeszcze sam Galileusz, mimo poprawnej intuicji w
70
modernizm – nurt w katolicyzmie na przełomie XIX i XX w. akcentujący potrzebę reform, usiłujący przystosowad doktrynę Kościoła do współczesnych dążeo filozoficznych, naukowych i społecznych (fr. modenrisme) [przyp. red.]. 71
progresizm, a. progresywnośd – postawa wyrażająca się uznawaniem postępowych ideałów i wprowadzaniem ich w życie, stanowiąca przeciwieostwo tradycjonalizmu *przyp. red.+.
63
niektórych przypadkach, niezbyt wyraźnie widział relacje między wiedzą i wiarą. Nie od niego, lecz od
kardynała Baronio pochodzi słynna formuła (potwierdzająca otwarcie się środowisk kościelnych):
„Zamiarem Ducha Świętego, inspirującego Biblię, było pouczenie nas, jak się idzie do Nieba, a nie jak
się niebo porusza”.
Pośród spraw, które zazwyczaj pomija się milczeniem, znajduje się też jego błędne rozumienie
pewnej „zgodności biblijnej”, a mianowicie znanego wersetu, mówiącego o tym, jak Jozue zatrzymał
słooce, nie tłumaczył w sposób metaforyczny, lecz pozostał przy jego literalnym rozumieniu,
stwierdzając, że Kopernik owo „zatrzymanie” mógłby lepiej wytłumaczyd niż Ptolemeusz. Galileusz,
usadawiając się na tej samej płaszczyźnie, co jego sędziowie, potwierdzał, jak bardzo nieścisły był
podział na wiedzę teologiczną, filozoficzną i nauki przyrodnicze.
Może Kościół wydawał się zacofany, ponieważ jak na swoje czasy był tak nowoczesny, że dopiero
teraz zaczynamy to odczuwad. W rzeczy samej (pomijając błędy, w które mogło popaśd dziesięciu
sędziów z dominikaoskiego konwentu Santa Maria Minerva), może ważniejszy niż to, co oni sami
myśleli, jest fakt, iż osądzając Galileusza, raz na zawsze ustalili, że wiedza nigdy nie była i nie może
byd nową religią; że tworząc nowe dogmaty, oparte nie na Objawieniu, lecz na „Rozumie”, nie
pracowano ani dla dobra człowieka, ani Prawdy. „Czasowe potępienie nauki heliocentrycznej (donec
corrigatur, tzn. «dopóki nie zostanie skorygowane» – jak głosiła formuła) ma miejsce, ponieważ
została ona przez swoich obrooców przedstawiona jako prawda absolutna, co godziło w
fundamentalną zasadę, według której teorie naukowe wyrażają prawdy hipotetyczne, pewne ex
suppositione, z założenia, a nie na sposób absolutny”. Tak pisze jeden ze współczesnych historyków.
Po trzech wiekach od owej naukowej zarozumiałości, od racjonalistycznego terroryzmu, który dobrze
znamy, Karl Popper przypomniał nam, że inkwizytorzy i Galileusz, mimo iż mogło wydawad się inaczej,
reprezentowali ten sam schemat myślowy. Inkwizytorzy za prawdy nie podlegające dyskusji (nawet w
dziedzinie nauk przyrodniczych) uważali te, które pochodziły z Biblii i Tradycji w ich najbardziej
literalnym znaczeniu. Za to Galileusz – a za nim nie koocząca się rzesza naukowców, racjonalistów,
ludzi oświecenia i pozytywistów – bezdyskusyjnie akceptował, jako nowe Objawienie, autorytet
ludzkiego rozumu oraz doświadczenia naszych zmysłów.
Któż jednak – jeśli nie inny rodzaj fideizmu – głosił (a pytanie to zostało sformułowane przez
świeckiego agnostyka, jakim był Karl Popper), że rozum i doświadczenie, umysł i zmysły, przekazują
nam „prawdę”? Jak sprawdzid, czy nie chodzi o iluzje, tak samo jak wielu uważa za iluzje przekonania
oparte na wierze religijnej? Dopiero teraz, kiedy minęła już wielka cześd i respekt dla „prawd
naukowych”, zaczynamy uświadamiad sobie, że nie są one prawdami absolutnie bezdyskusyjnymi a
priori, lecz zawsze i jedynie przemijającymi hipotezami, nawet te dobrze udokumentowane (zaś
historia poucza nas, że ani rozum, ani doświadczenie nie ustrzegły naukowców przed popadnięciem
w nieskooczone i głośne pomyłki, mimo deklarowanej „obiektywności i nieomylności Wiedzy”).
Nie są to rozważania apologetyczne, lecz dobrze udokumentowane fakty: dopóki Kopernik i jego
zwolennicy (jak widzieliśmy liczni, nawet pośród kardynałów, a może i samych papieży) pozostawali
na poziomie hipotez, nikt nie oponował. Święte Oficjum nie zamierzało położyd kresu wolnej dyskusji
dotyczącej pojawiających się danych doświadczalnych.
Gwałtownie zareagowano dopiero wtedy, kiedy hipotezę chciano podnieśd do rangi dogmatu, kiedy
powstały podejrzenia, że nowa metoda eksperymentalna zaczyna zamieniad się w religię, w ów
64
„scjentyzm”72, w który później rzeczywiście się przerodzi. „W gruncie rzeczy Kościół nie prosił o nic
więcej, jak tylko o jedną rzecz: czas, czas na dojrzewanie i przemyślenie, kiedy za pośrednictwem
swoich najmądrzejszych teologów, takich jak św. kardynał Bellarmin, domagał się od Galileusza, aby
bronił doktryny kopernikowskiej jedynie jako hipotezy, albo kiedy w 1616 roku wpisywał na indeks De
revolutionibus Kopernika donec corrigatur, to znaczy, dopóki nie nada się formy hipotetycznej
fragmentom, które o ruchu ziemi mówiły w sposób absolutny. To właśnie radził Bellarmin: zbierzcie
materiał potrzebny waszej wiedzy doświadczalnej, nie martwiąc się, jak i kiedy może zorganizowad
się corpus arystotelesowski. Bądźcie ludźmi nauki, nie chciejcie byd teologami!” (Agostino Gemelli).
Galileusz nie został skazany za to, co mówił, lecz za to, jak mówił. To znaczy, z fideistyczną
nietolerancją właściwą misjonarzom słowa, które miało przewyższad przeciwników, już z samej
definicji uważanych za „nietolerancyjnych”. Szacunek dla uczonego i człowieka nie wzbrania jednak
powiedzied o dwóch aspektach jego osobowości, które kardynał Paul Poupard zdefiniował jako
„arogancja i próżnośd, czasem bardzo żywa”. Przeciwnikami jego teorii byli astronomowie jezuiccy z
Kolegium Rzymskiego, od których wiele się nauczył i otrzymał sporo zaszczytów, zaś ich badania
potwierdzały jego wartośd pośród nowożytnych ludzi nauki, w tym także nauki „doświadczalnej”.
Z braku obiektywnych dowodów wspierał się nowym dogmatyzmem, nową religią Nauki, rzucając
przeciwko swoim kolegom takie inwektywy jak te, które znajdują się w jego prywatnych listach: kto
zaraz i całkowicie nie zaakceptuje systemu kopernikowskiego jest (wyrażenie dosłowne) „imbecylem
z głową napełnioną ptakami”, kimś, kogo „z trudnością można obdarzyd mianem człowieka”, „plamą
na honorze rodzaju ludzkiego”, kimś, kto „trwa w dzieciostwie” i wiele innych obraźliwych
sformułowao. W gruncie rzeczy mniema, iż nieomylnośd bardziej jest po jego stronie niż po stronie
władzy kościelnej.
Nie trzeba też zapominad, że takie wyprzedzanie dowodów było typową pokusą dla ówczesnego
intelektualisty. „Próżnością” było wyciąganie na światło dzienne (między innymi z równoczesną
pogardą dla wiary ludzi bardziej skromnych) hipotez, które właśnie dlatego, że nie były jeszcze
udowodnione, winny byd szeroko dyskutowane jedynie w kręgach uczonych. Stąd też i jego
odrzucenie łaciny: „Galileusz pisał językiem ludu właśnie dlatego, aby pominąd teologów i skierowad
się do ludzi z ulicy. Rozpowszechnianie na poziomie popularyzatorskim kwestii podówczas tak
delikatnych i wątpliwych było niewłaściwe, albo przynajmniej wielce lekkomyślne” (Rino Cammilleri).
Ostatnio „spadkobierca” inkwizytorów, czyli prefekt Świętego Oficjum, kardynał Ratzinger, opowiadał
o pewnej dziennikarce niemieckiej – znanej z laickiego czasopisma lansującego kulturę
„progresywną” – która prosiła go o spotkanie na temat nowego podejścia do sprawy Galileusza.
Oczywiście, kardynał oczekiwał tego, co zawsze: lamentacji nad obskurantyzmem i dogmatyzmem
katolickim. Tymczasem stało się zupełnie inaczej: owa dziennikarka chciała wiedzied, dlaczego Kościół
nie przyhamował Galileusza, dlaczego nie przeszkodził jego pracy, która w samych założeniach
odznaczała się terroryzmem naukowym, autorytaryzmem nowych inkwizytorów: technologów,
ekspertów… Ratzinger stwierdził, że nie był tym zbyt zdziwiony: po prostu owa redaktorka wiedziała,
że kult nauki w „modernizmie” zmienił się w świadomośd „postmodernistyczną”: naukowiec nie
może byd synonimem kapłana nowej, totalitarnej wiary.
72
Pogląd filozoficzny związany z empiryzmem, pozytywizmem, materializmem i utylitaryzmem, rozpowszechniony w drugiej połowie XIX w., głoszący, że uzyskanie prawdziwej wiedzy o rzeczywistości jest możliwe przez poznanie naukowe i stanowi warunek pozytywnych przemian życia społecznego, w metodologii uznający metody nauk matematyczno-przyrodniczych za wzorcowe dla tworzenia wszelkiej wiedzy naukowej (łac. scientia „wiedza”) *przyp. red.+.
65
Na temat utylitarnej propagandy, która z Galileusza – człowieka z bardzo ludzkimi ograniczeniami –
uczyniła tytana wolnego myślenia, proroka bez skazy i strachu, interesujące rzeczy napisała filozofka
katolicka Sofia Vanni Rovighi, jedna z nielicznych kobiet zajmujących się tą dziedziną wiedzy.
Posłuchajmy: „Jest historycznie niesłuszne, aby widzied w Galileuszu męczennika za prawdę,
ponieważ taki człowiek poświęca dla niej wszystko, nie dopuszczając żadnej korzyści i nie używając
żadnego niegodnego środka w celu zatriumfowania prawdy. Nie traktuje też swoich przeciwników jak
ludzi, których nie interesuje prawda, a jedynie władza i to po to, aby dzięki niej zwyciężyd Galileusza.
W rzeczywistości mamy do czynienia z dwiema grupami: Galileuszem i jego adwersarzami, obie – w
dobrej wierze – pewne słuszności swoich opinii. Jednakże obie używają nieodpowiednich środków,
aby doprowadzid do triumfu własnej tezy, którą uważają za prawdziwą. Trzeba też pamiętad, że w
roku 1616 władza kościelna była dla Galileusza szczególnie łaskawa i w sentencji wyroku nawet nie
wymieniła jego nazwiska; w roku 1633, chociaż zdawała się działad surowo, umożliwiła mu
wszelkiego rodzaju dogodności materialne. Bowiem według prawa tamtej epoki, Galileusz powinien
przebywad w więzieniu jeszcze przed procesem, w jego trakcie i – w wypadku wyroku skazującego –
po jego zakooczeniu. Tymczasem nie tylko nie spędził w więzieniu ani jednej godziny, nie tylko nie
doznał złego traktowania, lecz otrzymał mieszkanie i odnoszono się do niego bardzo grzecznie”.
Vanni Rovighi kontynuuje ze szczególną kobiecą wrażliwością, mówiąc na temat nieszczęśliwych
córek człowieka nauki: „Poza tym, niesprawiedliwością jest stosowanie różnych norm do różnych
ludzi: mówid o potępieniu Galileusza, jako przestępstwie przeciwko duchowi, i nie wspomnied o
umieszczeniu przez niego dwóch młodziutkich córek w klasztorze. Galileusz próbował wszystkiego,
aby obejśd prawo kościelne, powoływał się na wolnośd i osobistą godnośd dziewcząt, mających
zamiar wieśd życie zakonne i dążył do zmiany dolnej granicy wieku składania ślubów. Oczywiście, to
działanie Galileusza winno byd osądzone z punktu widzenia tamtej epoki historycznej; trzeba też
wziąd pod uwagę, że Galileusz chciał, aby mu wybaczono tamten gwałt, będąc bardzo dobrym dla
Virginii, siostry Marii Celeste; są to bardzo słuszne uwagi, nie mniej prosimy, aby w momencie
osądzania przeciwników Galileusza zastosowano tę samą miarę i wzięto pod uwagę uwarunkowania
historyczne i psychologiczne”.
Eseistka dodaje: „Trzeba mied również na uwadze i to: kiedy surowo osądza się władzę, która skazała
Galileusza, czyni się to z moralnego punktu widzenia (ponieważ z punktu widzenia intelektualnego
oczywiste jest, że sędziowie popełnili błąd; błąd jednak nie jest przestępstwem i – nigdy nie wolno o
tym zapominad – nie dotyczy wiary: zarówno orzeczenia sądowe z roku 1616, jak i z roku 1633 są
dekretami jednej z rzymskich Kongregacji, zatwierdzonymi przez papieża in forma communi i jako
takie nie należą do kategorii nieomylnych orzeczeo Kościoła; chodzi o dekrety ludzi Kościoła, a nie o
dogmaty Kościoła). Osądzając sprawę z moralnego punktu widzenia, nie wolno mylid znaczenia z
zasługą. Takie samo znaczenie ma cierpienie wielkiego Galileusza, jak i duchowe cierpienie biednej
Arcangeli, zobowiązanej przez ojca do wstąpienia do zakonu w wieku zaledwie dwunastu lat. I jeżeli
dalej mówimy że – na Boga! – Galileusz jest Galileuszem, podczas gdy siostra Arcangela nikim więcej
jak nikomu nie znaną kobiecinką, a na koniec stwierdzamy, chociażby tylko domyślnie, że wina za
cierpienia zadane jemu jest znacznie cięższa niż wina za cierpienia zadane jej, działamy jedynie pod
wrażeniem władzy i zasługi. Z takiego punktu widzenia mówienie o duchu nie ma już sensu: ani w
celu ganienia popełnionych przeciwko niemu nieprawości, ani chwalenia jego zwycięstw”.
Księżyc i okolice
Pierwszym moim zajęciem była praca redaktora w pewnym wydawnictwie. Z poranka 21 lipca 1969
roku dobrze pamiętam obrzękłe oczy współpracowników. Nikt nie spał. Przez całą noc wszyscy byli na
66
nogach, aby zobaczyd, co w praktyce oznaczał znany tylko w teorii czasownik to moon-land,
„lunowanie”. Uroczystości tych dni zwróciły nasze oczy w stronę nieba: ku księżycowi wraz z różnymi
odpadkami rozsianymi po jego powierzchni (obecności człowieka zawsze towarzyszą śmieci), a także i
nieco dalej, w stronę nieskooczonej przestrzeni.
Wśród wielu refleksji za najbardziej zadziwiającą, a może i najgłębszą, uważam tę André Frossarda,
człowieka, który nigdy nie zapomina, że „Bóg istnieje” z tej prostej przyczyny, że – jak sam powtarza
od pół wieku – „spotkałem Go”.
Posłuchajcie zatem: „Największe odkrycia XX wieku były możliwe tylko dlatego, że nie było niczego
innego do odkrycia. Chcę powiedzied, że wszystkie nasze badania wskazują na to, że wszechświat jest
pusty, niezamieszkały. Człowiek jest sam. To niesamowite: ogromna scena, miliony reflektorów dla
jedynego aktora reprezentującego sztukę, której ani pierwszy, ani ostatni akt nie jest znany”.
Jakie stąd wnioski? Frossard odpowiada: „Że starożytni, Arystoteles, Ptolemeusz, teolodzy papiescy
mieli rację z punktu widzenia teologicznego, chociaż nie mieli jej z punktu widzenia fizycznego. W tym
sensie rację miał system ptolemejski, a nie Kopernik i Galileusz: prawdą jest, że centrum
wszechświata stanowią człowiek i ziemia. Była to błędna astronomia, ale jak najbardziej słuszna
filozofia, którą dzisiejsza nauka jedynie potwierdza. Czyż zatem Kościół miał rację, potępiając
Galileusza? Powiedzmy, że błąd sądowy pozwolił uniknąd błędu metafizycznego. Począwszy od
Galileusza rozpowszechnił się zwyczaj uważania nas samych za nic nie znaczące robaczki na skorupce
maleokiego sera. Świadomośd chrześcijaoska, stwierdzenie, że Bóg stał się człowiekiem, aby cierpied,
a co za tym idzie, nasze przeświadczenie o wielkiej godności człowieka, nie mogły tego przyjąd. Teraz
właśnie współczesna nauka, zrodzona wraz z Galileuszem, zdaje się to potwierdzad”.
Ani my, ani nasi potomkowie, nigdy w ciągu jednego życia nie zdołamy wyjechad poza system
słoneczny; żywi mogą wrócid jedynie wnukowie i prawnukowie narodzeni w czasie podróży. A system
słoneczny – dzięki sondom możemy obecnie o tym mówid z całą pewnością – jest niepokojąco pusty.
Tam, gdzie nie może dotrzed cały człowiek, może dotrzed jego wołanie: od roku 1931
radioastronomowie znajdują się w stanie gotowości, a jednak dotąd nie odebrali sygnałów od istot
inteligentnych. Stanie się to jutro? Nikt nie może tego wykluczyd, chociaż oczywiste jest, że nie
będziemy wiedzieli, co z nimi zrobid. Sygnały, które doszłyby do nas, pochodziłyby od cywilizacji,
które wysłały je tysiące, a nawet miliony lat temu i byd może w momencie ich odebrania od nie
wiadomo jakiego czasu już nie istnieją. A nasza odpowiedź trwałaby tak samo długo.
Potwierdza się przynosząca rozczarowanie konkluzja: z tego, co do dziś wiemy, oprócz nas nie ma
nikogo więcej. A nawet gdyby był, dialog nie byłby możliwy. Dlatego też nie do zaakceptowania a
priori są kuszące sny studiujących „niezidentyfikowane obiekty latające”, z których wielu wierzy w
„latające talerze”: chociażby nawet dysponowali pojazdami rozwijającymi szybkośd światła
(wiadomo, że uzyskanie większej szybkości jest fizycznie niemożliwe), owi „przybysze” nie mogliby
przybyd i wrócid, ani też prawdopodobnie kontaktowad się ze swoją bazą kontrolną.
Wiara nie musiała (ani nie musi) się bad ewentualnego odkrycia innych istot inteligentnych. W willi
papieża w Castelgandolfo spacerowałem po tarasie opadającym w stronę jeziora Albano, nad którym
górują dwie kopuły z ogromnymi teleskopami śledzącymi niebo. Na dole – napis z brązu zachęca:
Deum Creatorem venite adoremus73. Byłem tam, aby spotkad się z ojcem Georgesem V. Coynem,
amerykaoskim jezuitą z Baltimore, astronomem o światowej renomie i dyrektorem sławnego,
73
„Przyjdźcie, uwielbiajmy Boga Stwórcę” (łac.) *przyp. red.+.
67
najstarszego na świecie, bo funkcjonującego już od 1579 roku papieskiego obserwatorium
astronomicznego.
Ojciec Coyne potwierdził moje przekonania: istnieje możliwośd życia w innym miejscu, ale jest to
możliwośd, a nie pewnik. Powiedziałem mu, że jeśli pewnego dnia odkryjemy inny świat, inaczej
zrozumiemy tajemnicze słowa Jezusa: „Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę
przyprowadzid i będą słuchad głosu mego…” (J 10,16). Zdziwił się i odparł, że nigdy o tym nie myślał.
Tak więc wiara ani się nie obawiała, ani się nie obawia. Przeciwnie, cieszyłaby się możliwością
potwierdzenia płodności Boga Stwórcy, działającego z czystej miłości.
Z całą pewnością scjentyzm ateistyczny szukał innych zamieszkałych światów także dlatego, aby
znaleźd potwierdzenie dla swojej tezy, że życie może, a nawet musi, czy to przez przypadek, czy z
prawa statystyki, rozwijad się na tysiącach i tysiącach ciał niebieskich wszechświata. Dla wielu byłoby
ogromną satysfakcją móc mówid o innych „istotach pierwotnych”, które – z czasem i z wysiłkiem –
osiągnęły zdolnośd wysyłania w przestrzeo sygnałów radiowych. Gdyby tak było, człowiek przestałby
byd tak intrygującą – dzięki swej niepowtarzalności – tajemnicą: chcieliby nas poniżyd, ponieważ
wydaje im się nie do zniesienia, że wszystko miałoby byd tylko dla nas.
Niemniej jest. Przez sześddziesiąt lat nasłuchiwania nie zdołaliśmy odebrad żadnego sygnału, który
mógłby wydawad się głosem innego, inteligentnego „bytu”, natomiast mogliśmy usłyszed coś, co
zdaje się byd głosem Bytu! Odkrycie radioastronomii jest niesamowite: wszechświat „gra”, galaktyki
mają „głos”, który ostatnio został odczytany i nagrany na taśmę, tworząc niesamowite
współbrzmienie. Według Hioba (Hi 38,7) gwiazdy śpiewają; według Izajasza (Iz 44,23) niebiosa
wznoszą okrzyki; według Zachariasza (Za 9,14) tym, który gra, jest sam Bóg, podczas gdy dla Psalmisty
(Ps 148,3nn) słooce i księżyc, i wszystkie świecące gwiazdy chwalą Pana.
Mówiono w przenośniach, podobnie jak o setkach innych rzeczy, które można znaleźd zarówno w
Starym, jak i w Nowym Testamencie (czym jest głos „wszelkiego stworzenia”, które – według św.
Pawła – bardziej niż „dźwięczed” lub „śpiewad” „jęczy”? /Rz 8,22/). To metafory, które teraz znajdują
prostą i konkretną odpowiedź w nagraniach radioastronomów.
Temat ten jest zbyt fascynujący, aby przestad się nim interesowad.
68
Rozdział V. Nazizm a Kościół
Czasy swastyki
Wszystko wydaje się wolne od podejrzeo. Włoskie wydawnictwo Laterza jest „lewicowe” (jeśli to
słowo w ogóle jeszcze komuś coś mówi). Autor, mimo młodego wieku, posiada solidną reputację
akademicką, a jego nazwisko, Rainer Zitelmann, zdaje się nawet mied żydowski rodowód. Dlatego też
jego esej pt. Hitler nie ma nic wspólnego z półoficjalną propagandą „rewizjonistyczną”. To jeszcze
jeden z powodów, które czynią tę lekturę niezwykłą, polecaną czytelnikowi szukającemu
obiektywizmu.
Zitelmann urodził się w roku 1957, to znaczy dwanaście lat po śmierci osoby, której poświęcił swoje
badania od czasu, kiedy uzyskał dyplom z historii. I tak ponad dwieście stron poświęconych Hitlerowi
– to jeden z pierwszych owoców pracy człowieka wolnego od wspomnieo i związanych z nimi
uzależnieo osobistych.
W książce można znaleźd zadziwiające słowa, jak na przykład te, które przytaczamy dosłownie:
„Powodem antysemickich rozporządzeo ekonomicznych było zmuszenie Żydów do opuszczenia
Niemiec. W celu zrealizowania tego zamiaru zjednoczyły się zarówno siły narodowosocjalistyczne, jak
i syjonistyczne. Już w roku 1933 rozpoczęła się współpraca między oficjalnymi organami niemieckimi
(z Gestapo włącznie) i Żydami w celu ułatwienia ludności żydowskiej emigracji z Niemiec. I
rzeczywiście, w ciągu pięciu lat, pomiędzy rokiem 1933 a 1937, opuściło Niemcy około 130.000
Żydów, z których 38.400 znalazło schronienie w nowej ojczyźnie palestyoskiej”.
Mamy tutaj dobry przykład manipulowania prawdą, praktykowany niemal przez pół wieku. Podając
nam tę wiadomośd o współpracy między nazistami i syjonistami (pierwsi chcieli uwolnid się od
Żydów, drudzy byli zainteresowani ich wysiedleniem, aby dad początek snom o nowym Izraelu na
terytorium, które od pięciu wieków zajmowali Arabowie), Zitelmann nie mówi o tym, co odkrył w
tajnych archiwach.
Współpraca między swastyką a gwiazdą Dawida dokonywała się oficjalnie i nawet ówczesne gazety
pisały o niej. Jednakże my, którzy nie żyliśmy wtedy, nie mogliśmy czytad owych gazet i nie wiemy o
tym, ponieważ historycy skrzętnie ukrywali ten niewygodny temat.
Zobaczmy, co dalej mówi młody historyk: „Jeśli liczba żydowskich emigrantów nie była wyższa, to z
tego powodu, że wiele paostw ustanawiało coraz to nowe i bardziej rygorystyczne przepisy dotyczące
migracji żydowskiej oraz z powodu zachowania się licznych Żydów niemieckich, którzy aż do ostatnich
miesięcy roku 1937 mieli jeszcze złudzenia co do reżimu nazistowskiego. Przykładem tego jest
Odezwa do Żydów niemieckich z grudnia 1937 roku, ogłoszona przez Narodową Komisję Żydów
Niemieckich, w której proszono ludnośd żydowską, aby «nie uległa nieusprawiedliwionemu wrażeniu
paniki»”. Są to dwa fakty przez długi czas pomijane milczeniem. Przede wszystkim nazistowski
antysemityzm nie spotkał się z wybuchem międzynarodowej solidarności; przeciwnie, Stany
Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja, to znaczy kraje o najliczniejszych wspólnotach żydowskich
(których protesty, jeśli nawet miały miejsce, były słabe i szybko wyciszane), zamknęły swoje drzwi tuż
przed nosami Izraelitów opuszczających Niemcy. Czyżby miał to byd jeszcze jeden z czynników polityki
silnego ruchu syjonistycznego, który chciał jak największą liczbę Żydów przeciwstawid palestyoskim
Arabom, zamykając inne drogi dla uchodźców?
Aby odpowiedzied na to pytanie nie można też zapomnied o powojennych układach (które w
większości były tajne) między Izraelem a Związkiem Radzieckim, mających na celu wydostanie Żydów
69
z terytorium sowieckiego i wysłanie ich – bez międzylądowao – do Tel Awiwu. Samoloty radzieckie,
przewożące Żydów, początkowo lądowały w Wiedniu. Ponieważ jednak Żydzi opierali się dalszej
podróży do Izraela, wprowadzono loty bezpośrednie.
Wiadomośd o uporczywych złudzeniach Żydów niemieckich co do intencji nazizmu może okazad się
użyteczna w momencie oceniania wściekłej polemiki skierowanej przeciwko Kościołowi katolickiemu
za układ zawarty z Hitlerem. Pochodzi on z lipca 1933 roku, kiedy reżim nie odkrył jeszcze wszystkich
swoich kart. Przecież cztery i pół roku później sami Żydzi niemieccy uważali nadmierną panikę za
„nieusprawiedliwioną”!
Jednakże 21 marca 1937 roku w 11.500 katolickich parafiach Rzeszy odczytano encyklikę Mit
brennender Sorge, w której Pius XI z „gorliwym zatroskaniem” ujawniał „kalwarię” Kościoła i
rzeczowo demaskował antychrześcijaoski charakter reżimu. Wypada przytoczyd Zitelmanna: „Furia
Hitlera przeciwko Kościołowi rzymskiemu rozpętała się na dobre”. Goebbels odnotował w swoim
pamiętniku: „Teraz księża będą musieli poznad nasz porządek i naszą nieustępliwośd”.
W sumie, nawet w tym, co odnosi się do „oporu” przeciwko pajęczej sieci nazistowskiej, trzeba
zrewidowad wiele spraw, o których aż do dziś nam nie mówiono.
Wracając do dziwnych relacji między nazizmem a syjonizmem, w tej samej książce mowa jest o
„entuzjastycznej aprobacie Hitlera” dla decyzji swego ministra gospodarki: przekazad „Komitetowi
Odpowiedzialnych” całą spuściznę Żydów niemieckich. Trzeba nadmienid, że zarejestrowanych jako
„pracujących” nie było zbyt wielu, zaledwie 240.000, za to w ich posiadaniu była ogromna suma
sześciu miliardów marek (równa wydatkom poniesionym wcześniej na przezbrojenie armii Rzeszy). Z
tak stworzonego funduszu, każdy Żyd, który chciał wyemigrowad, mógł wziąd tylko tyle, ile było
konieczne, aby rozpocząd życie za granicą.
Hitler był zadowolony – i tutaj zaskoczenie – ponieważ jak mówi historyk „usatysfakcjonowane były
żydowskie towarzystwa ubezpieczeniowe w Ameryce i Anglii, decydując się na zatwierdzenie
głównych punktów niemieckiego planu”. Rozmowy prowadzone były aż do roku 1939, a więc do
wybuchu wojny. Jednakże jeszcze w roku 1941, za pośrednictwem niemieckiej ambasady w Ankarze,
przynajmniej pewna częśd członków ruchu syjonistycznego proponowała Berlinowi układ między
Trzecią Rzeszą a mającą powstad Republiką Izraela, dotyczący wpływów na Środkowym Wschodzie.
W rzeczy samej „prawdziwa” historia nie przestaje kwestionowad naszych manichejskich schematów.
Chrześcijanie a faszyzm 1
W setną rocznicę narodzin Hitlera chcemy zwrócid uwagę katolików, którzy umieją jedynie śpiewad
mea culpa74 w starym chórze oskarżonych, tak jakby Kościół był odpowiedzialny za tego austriackiego
chrześcijanina.
Tymczasem prawda jest taka: w mniejszej lub większej mierze wszyscy są odpowiedzialni za to, co
działo się w latach 1933-1945. Gdyby jednak Niemcy były katolickie, nie trzeba by im było zarzucad,
że narodowy socjalizm był pod względem politycznym nieudolnym i folklorystycznym buntem.
Prekursorami byli Luter i jego następcy, a potem, w wieku XIX, Otto von Bismarck, którzy to starali
się, używając całej siły, jaka była w ich zasięgu, oczyścid Niemcy z katolicyzmu, uważając
posłuszeostwo wobec Rzymu za niegodne prawdziwego niemieckiego patrioty. „Żelazny Kanclerz”
74
„moja wina” (łac.) *przyp. red.+.
70
zdefiniował swoje prześladowanie katolików w czasie Kultur-kampfu75 jako „walkę o cywilizację” w
celu odłączenia katolików od „obcego i przesądnego” papiestwa i zgromadzenie ich w aktywnym
Kościele narodowym, tak samo jak kilka wieków wcześniej chcieli uczynid to luteranie. Nie osiągnął
tego i w koocu musiał zrezygnowad (chociaż wiernośd wobec Rzymu aż do roku 1918 nie pozwalała
wyższym wojskowym robid kariery w rządzie i wojsku).
Po reformie luteraoskiej tylko jedna trzecia Niemców pozostała katolicka. Hitler nie doszedł do
władzy poprzez zamach stanu, lecz uczynił to w świetle prawa, na drodze demokratycznych
wyborów. A jednak w czasie tych wyborów nie uzyskał większości w katolickich landach, które
posłuszne (jeszcze wtedy…) hierarchii, jak zawsze jednomyślnie głosowały za swoją partią Centrum,
która wcześniej nie ustąpiła też wobec Bismarcka i która aż do ostatniej chwili przeciwna była
Hitlerowi.
Tego nie uczynili (fakt o którym szybko się zapomniało) komuniści, dla których aż do 1933 roku
głównym przeciwnikiem nie był nazizm, lecz „heretycka” socjaldemokracja. Zrobiono wszystko,
abyśmy zapomnieli, że Hitler, który w roku 1939 podzielił się Polską z sowietami, nie rozpętałby
wojny bez współudziału Związku Radzieckiego. Sowieci uwolnili Hitlera od zagrożenia podwójnym
frontem, pozwalając, aby po zdobyciu Warszawy dotarł do Paryża. Aż do „zdrady” Hitlera, latem 1941
roku, polityka radziecka podtrzymywała niemieckie działania w czasie pomyślnych dla nich
dwudziestu dwóch miesięcy. Bojowe wozy nazistów biorące udział w Blitzkrieg76 w Polsce i Francji
oraz samoloty użyte w wojnie z Anglią poruszały się dzięki sowieckiej ropie z Baku. Do tego momentu
w krajach okupowanych, np. we Francji, lokalni komuniści wypełniając dyrektywy płynące z Moskwy,
byli po stronie nazistów a nie opozycji.
Niech te fakty, po dziesiątkach lat, będą przeglądem „ważnych sukcesów antyfaszystowskich”
międzynarodowego komunizmu, zawsze gotowego określad katolików (i „faszystowski kler”) jako
starających się ukryd wielką tragedię. Wszystko to wskazuje nie na zasługi komunizmu, lecz na jego
wielką winę. To nie Stalin, który został zdradzony niespodziewanym atakiem z Berlina, zwyciężył
faszyzm. Zwyciężyła go opozycja, której zasługi przywłaszczył sobie marksizm, decyzją spóźnioną i
wymuszoną zmianą niemieckiego stanowiska.
Faszyzm upadł dzięki wytrwałości Anglii, która zdołała uzyskad pomoc przemysłu amerykaoskiego i
która bardziej dzięki swej tradycyjnej polityce niż ideałom (sam Churchill był admiratorem
Mussoliniego i z uznaniem wyrażał się o Hitlerze; partia faszystowska na wyspie traktowana była
przyjaźnie) nie mogła znieśd czyjejś hegemonii na kontynencie europejskim. Tak było z Napoleonem
oraz z udziałem w wojnie 1914 roku; nie chodziło o wojnę zasad, lecz o strategię imperialną. W
początkach wieku wiktoriaoska Wielka Brytania w swoich intencjach i postępowaniu niezbyt różniła
się od hitlerowskich Niemiec z ich polityką wobec Południowej Afryki. Niestety, w polityce (i wojnie,
która jest jej kontynuacją) nie istnieją oczywiste i nieskalane ideały.
Wracając do sprawy dojścia Hitlera do władzy, nie zapominajmy, że w decydujących wyborach, w
roku 1933, wygrał w landach protestanckich, a przegrał w katolickich. Prezydent Hindenburg,
respektując wolę większości wyborców, powierzył urząd kanclerza Rzeszy owemu
czterdziestoczteroletniemu Austriakowi dośd niewiadomego pochodzenia (według niektórych
historyków po części Żyda). 21 marca, czyli w dniu pierwszego posiedzenia parlamentu Trzeciej
75
Walka ideologiczna i polityczna rządu Bismarcka w Niemczech, prowadzona w latach 1871-1878 przeciw opozycji katolicko-separatystycznej (niem. Kulturkampf dosł. „walka o kulturę”) *przyp. red+. 76
„wojnie błyskawicznej” (niem.) *przyp. red.+.
71
Rzeszy, Goebbels proklamował „Dzieo Narodowego Odwetu”. Uroczyste obchody zapoczątkowały
ceremonie religijne w protestanckiej świątyni w Poczdamie, starym pruskim mieście.
Joachim Fest, biograf Hitlera, pisze: „Deputowanym z katolickiego Centrum, na znak kpiny i zemsty,
pozwolono wejśd do świątyni Piotra i Pawła na nabożeostwo religijne (luteraoskie) jedynie bocznymi
drzwiami. Hitler i dostojnicy faszystowscy nie przybyli «z powodu – jak powiedzieli – wrogiego
działania episkopatu katolickiego»”. Znaną fotografię Hindenburga podającego rękę Hitlerowi
ubranemu w surdut zrobiono na schodach świątyni protestanckiej. „Zaraz potem – pisze Fest –
zaintonowano na organach hymn Lutra Nun danket alle Gott, a teraz wszyscy niech chwalą Boga”. Był
to początek tragedii, która miała zakooczyd się zabójstwem czterech tysięcy księży i zakonników
katolickich, tylko dlatego, że nimi byli.
Od roku 1930 w Kościele luteraoskim Deutsche Ghristen („Chrześcijanie Niemieccy”) zaczęli
organizowad się na wzór partii faszystowskiej w „Kościół Rzeszy”, który chrzcił jedynie Aryjczyków. Po
wyborach w roku 1933, Martin Niemöller, pastor i teolog, który później przeszedł do opozycji „w
imieniu – jak sam pisał – ponad dwóch i pół tysiąca pastorów luteraoskich nie należących do
«Kościoła Rzeszy»”, wysłał telegram do Hitlera: „Pozdrawiamy naszego Führera, dziękując za męskie i
jasne słowa, które wróciły Niemcom honor. My, pastorzy ewangeliccy, zapewniamy o naszej
całkowitej wierności i gorących modlitwach”.
Chodzi o trudną i bolesną historię, ponieważ jeszcze w lipcu 1944 roku, po nieudanym zamachu na
Hitlera, podczas gdy Kościół katolicki zachowywał głębokie milczenie, zwierzchnicy Kościoła
luteraoskiego wysłali następny telegram: „We wszystkich naszych świątyniach poprzez modlitwę
wyrażamy naszą wdzięcznośd łaskawemu Bogu za Jego widzialną ochronę”. Biernośd, która, jak to
zobaczymy, nie była przypadkowa.
Chrześcijanie a faszyzm 2
Historia nie wybacza. Pozwala, aby mijały całe wieki, a jednak nie zapomina o nikim, oświetlając
wszystkie zakamarki. W tym tout se tient77, włącznie z bezpośrednią relacją między reformacją
luteraoską a niemiecką uległością wobec dochodzenia do władzy narodowego socjalizmu, aż po
całkowitą wiernośd wobec reżimu do kooca, wyjąwszy – oczywiście – jakiś przypadek tak heroiczny,
co i wyjątkowy.
Przypomnijmy sobie, że już od roku 1930 protestanci jednoczyli się w „Kościele Rzeszy” jako Deutsche
Christen, „Chrześcijanie Niemieccy”, których mottem było: „Jeden naród, jedna rasa, jeden Fiihrer”.
Hasło zaś brzmiało: „Niemcy naszą misją, Chrystus naszą siłą”. Statut Kościoła zmodyfikowano
według zasad partii faszystowskiej, włączając „paragraf aryjski”, wykluczający ordynację pastorów
spoza „czystej rasy” i zaostrzający warunki udzielania chrztu osobom nie będącym czystej krwi.
Spośród wielu dokumentów, które powinny wszystkich chrześcijan zmusid do refleksji, chociaż w
szczególny sposób braci protestantów, cytujemy wiadomośd wysłaną przez akredytowanego w
Niemczech północnoamerykaoskiego korespondenta Time, opublikowaną w numerze z dnia 17
kwietnia 1933 roku, czyli kilka miesięcy po objęciu przez Hitlera stanowiska kanclerza:
„W starym gmachu pruskiej Diety miał miejsce Wielki Kongres Germaoskich Chrześcijan, mający na
celu ustalenie głównych zasad postępowania Kościoła ewangelików niemieckich wobec nowej
sytuacji wytworzonej przez narodowy socjalizm. Rozpoczął go pastor Hossenfelder ogłaszając: «Luter
powiedział, że rolnik orzący ziemię może byd bardziej pobożny niż modląca się zakonnica. My
77
„wszystko się zazębia” (fr.) [przyp. red.].
72
mówimy, że walczący faszysta z Grupy Szturmowej bliższy jest woli Bożej niż Kościół, który nie
przyłącza się do radości Trzeciej Rzeszy»”. (Napastliwa aluzja do hierarchii katolickiej, która odmówiła
„przyłączenia się do radości”.)
Dalej czytamy w Time: „Pastor, doktor Wieneke-Soldin, dodał: «Krzyż w formie swastyki i krzyż
chrześcijaoski to ta sama rzecz. Gdyby Chrystus żył w naszych czasach, byłby liderem w naszej walce
przeciwko marksizmowi i antynarodowemu kosmopolityzmowi». Myślą przewodnią tegoż
reformowanego chrześcijaostwa jest zakaz używania Starego Testamentu zarówno w kulcie, jak i na
lekcjach katechizmu w szkołach niedzielnych, ponieważ jest to książka żydowska. Ostatecznie
Kongres zatwierdził dwie zasady podstawowe:
1) «Bóg stworzył mnie Niemcem. Bycie Niemcem jest darem Pana. Bóg chce, abym walczył za moją
germaoskośd»;
2) «Udział w wojnie nie jest gwałceniem sumienia chrześcijaoskiego, lecz posłuszeostwem wobec
Boga»”.
Smutna ekstrawagancja Deutsche Christen nie była wytworem mniejszościowej grupy, lecz opinią
większości luteran: w wyborach kościelnych z lipca 1933 roku „chrystofaszyści” uzyskali 75% głosów
od protestantów, którzy, w odróżnieniu od katolików, w wyborach publicznych zapewnili większośd
parlamentarną NSDAP (Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników).
Wszystko to (jak już wspomnieliśmy wcześniej) nie jest przypadkiem, lecz odpowiada pewnej
historycznej i teologicznej logice. Jak tłumaczy kardynał Joseph Ratzinger, Bawarczyk, który w roku
1945 miał osiemnaście lat i wcielony został do tzw. Flak, czyli artylerii przeciwlotniczej Rzeszy:
„Fenomen «Chrześcijan Niemieckich» naświetla charakterystyczne zagrożenie, na jakie narażony jest
protestantyzm w obliczu faszyzmu. Luteraoska koncepcja chrześcijaostwa narodowego, niemieckiego
i antyłacioskiego, stanowiła dla Hitlera dobry punkt wyjścia, zgodny z tradycją Kościoła Narodowego,
kładącego silny nacisk na posłuszeostwo wobec władz politycznych, co jest normalne wśród
naśladowców Lutra. Z tych właśnie powodów protestantyzm luteraoski czuł się bardziej zobowiązany
niż katolicyzm do schlebiania Hitlerowi. Tak błędny ruch jak Deutsche Christen nie mógłby powstad
na bazie katolickiej koncepcji Kościoła. W tym ostatnim wierni mieli większą łatwośd opierania się
faszystowskim doktrynom. Już wtedy widziano to, co zawsze potwierdzała historia: Kościół katolicki,
na zasadzie wyboru mniejszego zła, może zgodzid się na strategiczne paktowanie z systemami
paostwowymi, nawet jeśli są one represyjne; w ostatecznym jednak rozrachunku zawsze okazuje się
to obroną wszystkich przed degenerującym totalitaryzmem. W rzeczy samej, i w przeciwieostwie do
Kościołów wywodzących się z reformacji, natura Kościoła katolickiego nie może byd mylona z naturą
paostwa i z obowiązku musi sprzeciwiad się rządowi, który próbuje narzucid obywatelom totalitarną
wizję świata”.
Charakterystyczny dualizm luteraoski, dzielący świat na dwa królestwa („świeckie”, powierzone
wyłącznie księciu oraz „religijne”, w którym kompetentny jest Kościół, jednak książę jest jego
moderatorem i protektorem, jeśli już nie szefem na ziemi), usprawiedliwił posłuszeostwo wobec
tyrana. Posłuszeostwo, które w większości działao Kościoła protestanckiego trwało aż do kooca:
poznaliśmy już słowa przesłane Führerowi, kiedy po nieudanym zamachu, w lipcu 1944 roku, kazał
brutalnie i krwawo stłumid spisek (w który, między innymi, zamieszani byli oficerowie ze starej
arystokracji i wyższych sfer mieszczaostwa katolickiego).
Jeśli w czasach dochodzenia faszyzmu do władzy nie istniały znaczniejsze ruchy oporu, to już w roku
1934 mniejszośd protestancka skupiała się wokół postaci nie Niemca, lecz Szwajcara, Karla Bartha,
73
najpierw odcinając się od Deutsche Christen, a potem organizując ruch „Kościoła wyznaniowego”,
który miał swoich własnych męczenników, wśród nich – znanego teologa, Dietricha Bonhoffera.
Jednakże, jak nadmienia Ratzinger, „właśnie dlatego, że oficjalny Kościół luteraoski z jego
tradycyjnym posłuszeostwem wobec władzy, jakakolwiek by ona była, skłaniał do darzenia sympatią
rządu i obowiązku służenia mu także na wojnie, protestant potrzebował więcej wewnętrznej odwagi
niż katolik, aby oprzed się Hitlerowi”. W sumie, przypadki oporu były wyjątkami, czymś
indywidualnym, dotyczącym mniejszości, co „tłumaczy, dlaczego ewangelicy – wyjaśnia kardynał –
mogli chlubid się ze znanych osobistości, sprzeciwiających się faszyzmowi. Aby się przeciwstawid,
trzeba było wielkiego charakteru, ogromnych zasobów odwagi i niezachwianego przekonania,
właśnie dlatego, że chodziło o zwrócenie się przeciwko większości wiernych i nauczaniu własnego
Kościoła”.
Bierzemy pod uwagę, że historia Kościoła katolickiego jest także historią niespójną, historią ustępstw,
błędów „personelu kościelnego” i nie wszystko błyszczało jak złoto zarówno wśród hierarchii, jak i
wśród zakonników oraz wiernych świeckich.
Na przykład wiele dyskutowano na temat słuszności podpisania w lipcu 1933 roku konkordatu między
Watykanem a nową Rzeszą. Już o tym wspominaliśmy, ale warto to powtarzad, podobnie jak stale
powtarzane są z tegoż powodu zarzuty przeciwko Kościołowi.
Najpierw trzeba zauważyd – a jest to wiążące dla wszystkich chrześcijan, zarówno protestantów, jak i
katolików – że od chwili objęcia stanowiska kanclerza przez Adolfa Hitlera upłynęło niewiele miesięcy
i nie odsłonił on jeszcze całkowicie swego oblicza, do czego jednak wkrótce zaczął się przygotowywad.
Proszę sobie przypomnied, że aż do roku 1939 premier Chamberlain bronił konieczności pojednania z
Hitlerem, a sam Winston Churchill napisał (co z racji pośpiechu sprzymierzonych przypomną
oskarżeni w procesie norymberskim): „Gdyby kiedyś moja ojczyzna miała cierpied takie trudności jak
Niemcy, prosiłbym Boga, aby dał jej człowieka tak energicznego i aktywnego jak Hitler”.
Joseph Lortz, katolicki historyk Kościoła, który w tamtych czasach mieszkał w swoim kraju, czyli w
Niemczech, pisze: „Nie wolno zapominad, że na przestrzeni długiego czasu i w kłamliwie
wyrafinowany sposób, narodowy socjalizm ukrywał swoje złe cele pod formułami, które mogły
wydawad się do przyjęcia”. Dziś osądzamy tamte lata na podstawie odkrytej straszliwej dokumentacji
– jednak już po wszystkim. Jak można było zauważyd w czasie procesu norymberskiego, bardzo
niewiele osób z wyższych sfer wiedziało, co naprawdę działo się w obozach koncentracyjnych (wśród
Żydów, Cyganów, homoseksualistów, dysydentów i zwykłych więźniów, w większości Słowian).
Rozkazy dotyczące „ostatecznego rozwiązania problemu żydowskiego” były utrzymywane w takiej
tajemnicy, że nie mamy po nich żadnego pisemnego śladu, co „rewizjonistycznym” historykom
pozwala wątpid w to, czy rzeczywiście takowe istniały.
Jakkolwiek było, to w tym, co odnosi się do konkordatu z 1933 roku, należy podkreślid, że nie był on
aż tak mało reprezentatywny, skoro w dalszym ciągu jest obowiązujący w Niemczech, chociaż z
kilkoma poprawkami, ograniczającymi się do powtórzenia postanowieo podpisanych wcześniej z
landami demokratycznych, przedfaszystowskich Niemiec. Trzeba też pamiętad, że już w roku 1936,
zaledwie trzy lata po podpisaniu konkordatu, Stolica Apostolska przekazała rządowi Rzeszy 34 noty, w
których protestowała przeciwko gwałceniu rzeczonego konkordatu. Niejako kropką nad i w temacie
owych ciągłych pogwałceo była napisana w następnym, 1937 roku, znana encyklika Piusa XI, Mit
brennender Sorge.
Wródmy jednak do korzeni tematu. Przeciwnicy jakiegokolwiek konkordatu nie rozumieją, że musi się
on opierad na koncepcji Kościoła, który jest wartością, zwłaszcza w epokach tak dramatycznych jak ta;
74
na katolickiej koncepcji Kościoła jako społeczności anonimowej i niezależnej, z własnymi strukturami i
organizacją, z wikariuszem ziemskim, której jedynym „Szefem” i prawodawcą jest Jezus Chrystus.
W sumie chodzi o taką perspektywę, która płynie z traktowania bardzo serio słów Ewangelii:
„Oddajcie cesarzowi, co jest cesarskie, a Bogu, co boskie”. Szalenie ważny jest sam fakt, że rząd
(zwłaszcza taki jak Führera) chce paktowad z Kościołem, ustanawiając wzajemne prawa i obowiązki:
jest to potwierdzenie, że człowiek ma też swoje obowiązki wobec Boga, a nie tylko wobec paostwa.
Jest to też uznanie, że cesarz nie jest wszystkim, jak to niemal uczynił protestantyzm w swoim
„Kościele Narodowym”, przynajmniej w tym, co dotyczyło jego działania.
Mimo niedogodności wynikających z konkordatu i mimo – jak w przypadku faszyzmu –
nierespektowania go, już sam fakt jego istnienia potwierdza, że w koocu istnieje także inna moc,
zdolna oprzed się władzy ziemskiej, a nawet ją zwyciężyd.
Prawdą jest, że wraz z wybuchem wojny konkordat z 1933 roku stał się dla Berlina niewiele
znaczącym papierem. Niemniej przypominał prześladowanym wierzącym, że w Europie istnieje nie
tylko wszechpotężna Trzecia Rzesza. Istnieje także Kościół rzymski, bezbronny, ale przecież
niepokojący tyrana aż do tego stopnia, że rzucając wyzwanie całemu światu, nie omieszkał zalecid
spadochroniarzom stacjonującym w Rzymie, z którego uciekł już rząd włoski, przekroczyd granice
wzgórza watykaoskiego.
Szukajcie katolika!
Oświęcim raz jeszcze jawi się jako przeszłośd, która „nie chce przeminąd”, albo lepiej, nie chce się jej
pozwolid, aby przeminęła. Mówi się, że powinien byd miejscem ciszy, medytacji i modlitwy.
Tymczasem właśnie z krzykiem, używając oszczerstw i strasząc konsekwencjami, usuwa się byd może
jedyne osoby – klauzurowe zakonnice polskie – które chciały żyd właśnie w ten sposób.
W miejscu boleści zaczyna się nowa, wcale nie budująca nauka. Wypadałoby tutaj zauważyd coś, co
mogłoby służyd przyszłości; chodzi o drobne szczegóły, które składają się na tę mozaikę oszczerstw,
kierowanych pod adresem katolicyzmu, na które tylu „katolików” dziś zdaje się nie reagowad, żeby
już nie powiedzied, że skruszeni kooczą podaniem ręki oszczercom. Tymczasem tak jak pokora jest
obowiązkiem wierzącego w Ewangelię, tak też takim samym obowiązkiem jest poszukiwanie prawdy i
dawanie o niej świadectwa.
I to właśnie dzieje się dziś. Wśród obozowych budynków znajduje się instytut naukowy kierowany
przez polskiego historyka Franciszka Pipera. Tenże, zdając sobie sprawę z tego, że misją historii jest
rekonstrukcja prawdy, usunął wielką płytę kamienną od dziesiątków lat widniejącą u wejścia do
Oświęcimia i informującą, że w obozie straciły życie cztery miliony więźniów. „To nieprawdziwa liczba
– oświadczył profesor Piper. – Po wielu latach badao prowadzonych w archiwach, stwierdziliśmy z
całą pewnością, że zmarłych nie było więcej niż półtora miliona. Nieco ponad jedna trzecia
podawanej dotąd liczby. Jest to różnica zbyt wielka, by historyk mógł nad nią przejśd do porządku
dziennego. Stąd też koniecznośd zmiany tablicy na nową, zawierającą prawdziwe dane”.
Dokładne kalkulacje przeprowadzone przez naukowców wskazują na to, że chociaż większośd ofiar
była pochodzenia żydowskiego, to jednak wśród wspomnianego półtora miliona było około 150.000
Polaków, 23.000 Cyganów, 15.000 Rosjan oraz ofiar innych narodowości w odpowiednio malejącej
liczbie.
Podczas gdy wszyscy zainteresowani zaakceptowali te dane, oparte na solidnej dokumentacji, nie
uczyniła tego wspólnota żydowska. Od razu zaczęły się lamenty, burzliwe oskarżenia i podejrzenia o
75
chęd „zbanalizowania holokaustu”, co jest całkowicie niezrozumiałą reakcją. Bowiem dla kogoś nie
pozbawionego zdrowego myślenia i współczucia jest oczywiste, że owe dwa i pół miliona ofiar mniej
w Oświęcimiu nie umniejsza horroru, jaki tam miał miejsce. Któż może umniejszad grozę i potępienie
zbrodni tylko dlatego, że historia udowadnia, iż zamordowano „tylko” półtora miliona ludzi?
Dyrektorka czasopisma żydowskiego o największym we Włoszech nakładzie deklaruje: „Trudno nie
łączyd owego rewizjonizmu ze zjawiskami antysemityzmu, mającymi miejsce w Europie i bardzo
silnymi w Polsce, gdzie popierane są przez Kościół i pewne odłamy związku Solidarnośd”.
Dyrektor Centrum Współczesnej Dokumentacji Żydowskiej w Mediolanie, w swoich wypowiedziach
do La Stampa, stanowczo odrzuca te, tak gniewne oskarżenia, jako nie mające podstaw: „Znamy
historyków z Instytutu w Oświęcimiu, ponieważ współpracują z nami i są bardzo rzetelnymi ludźmi.
Liczby zaś podawane przez nich odpowiadają naszym danym”. Wynika z tego, że już od dłuższego
czasu wspólnota żydowska wiedziała, iż w Oświęcimiu straciło życie około 1.300.000 ludzi, a nie
prawie cztery miliony, jak to dotąd mówiono. Co, jeśli ktoś uważa za konieczne powtórzenie tego, w
niczym nie umniejsza horroru. Ten zawsze pozostanie taki sam, nawet gdyby tylko jedną osobę zabito
z powodu jej przynależności „rasowej”. Tak czy owak warto jednak zastanowid się nad bezpośrednimi
oskarżeniami o „antysemityzm katolicki”, spowodowanymi jedynie przez uzasadnione liczby podane
przez polskiego naukowca, potwierdzone zresztą przez własne źródła żydowskie.
Niestety, nawet weryfikacja danych nie powstrzymuje złorzeczeo kierowanych pod adresem
chrześcijan. Ten sam dyrektor wspomnianego Centrum natychmiast dodaje z wyrzutem: „Nie
usunięto z Oświęcimia wielkiego krzyża ani zakonu karmelitanek, mimo ustalonych porozumieo. Jest
to przykład katolickiej intencji «odhebraizowania» tego miejsca”. Zaś dyrektorka żydowskiego
czasopisma, ta sama, która odnosząc się do danych, jak się okazało prawdziwych, mówiła o
„antysemickich działaniach polskich”, zapowiedziała: „Na znak protestu, w październiku
zmobilizujemy się na szczeblu międzynarodowym, aby usunąd zakonnice z Oświęcimia”.
Mówi się, że Joseph Fouche, minister policji Napoleona, w każdej sprawie, jaką mu powierzono,
zawsze to samo nakazywał swoim detektywom: Cherchez la femme! („Szukajcie kobiety!”). Był
całkowicie przekonany, że za każdą aferą stoi kobieta, bądź to jako inspiratorka, bądź jako
wspólniczka. W przypadku Oświęcimia najwyraźniej sparafrazowano to powiedzenie na: Cherchez le
catholique! („Szukajcie katolika!”). Jakkolwiek by było, zawsze winien będzie „katolik”!
76
Rozdział VI. Bracia odłączeni a Kościół
Ofiary, o których nie wolno zapomnieć
Wiadomo, że na tym świecie nie każdą śmierd widzi się w takim samym świetle: bywają śmierci
„wspaniałe” oraz takie, które są pomijane milczeniem. Faszyzm sławił swoich „męczenników”, zaś
poległych skazywał na zapomnienie. Kiedy sytuacja polityczna uległa zmianie, zaczęto czcid własnych
poległych, których kult jest ważną częścią władzy.
Warto zaznaczyd, że ten rodzaj kultu politycznego nie zna ekumenizmu: to liturgia kategorycznie
odrzucająca przeciwników oraz odmawiająca pamięci grobom polityków o przeciwnych
przekonaniach. (Niedawno w Mediolanie wybuchł skandal, ponieważ jakiś historyk odkrył, że w czasie
rygorystycznego oczyszczania nazw ulic, zapomniano o jednej, noszącej imię pewnego faszysty. Nie
przemianowano jej na męczennika ruchu oporu! Uznano to za profanację – i z pewnego punktu
widzenia nie bez racji – ponieważ w rzeczywistości chodzi o kult, w którym selekcjonuje się zmarłych
w taki sposób, aby uwierzytelniali tych, którzy w danym momencie panują).
Na tym świecie nie są równi nawet ci zmarli, których Kościół proponuje na świętych. Niektórzy z nich
zostają zaakceptowani, inni skazani na zapomnienie. Według kronik dziennikarskich – uszczuplonych,
żeby nie powiedzied, że specjalnie przygotowanych na taką okolicznośd – między tymi, którzy wydają
się nie cieszyd „sympatią” można wymienid 85 kapłanów, zakonników i świeckich, zamęczonych przez
anglikanów w Wielkiej Brytanii i dopiero teraz ogłoszonych przez Kościół błogosławionymi. Wbrew
temu, co chciałyby dowieśd niektóre powierzchowne broszury, papież dokonał prawdziwie
ekumenicznego gestu. Zbliżenie między chrześcijanami zakłada ukazanie całej prawdy, a nie jej
ukrywanie. Żaden dialog nie może narodzid się z zapomnienia, hipokryzji ani strachu, nie
pozwalających spojrzed prawdzie w oczy. Kościół anglikaoski zasługuje na pochwałę za zrozumienie i
wysłanie oficjalnej delegacji do Rzymu. Pomimo usprawiedliwionego uczucia wstydu i dzięki taktowi
papieża, zwyciężyła wartośd ewangeliczna: Veritas liberabit vos78.
Jakże tedy jest możliwe, że odwadze wspólnot anglikaoskich towarzyszą niedomówienia w środkach
masowego przekazu, i to nawet w „kręgach” katolickich? W niektórych środowiskach klerykalnych
wydaje się panowad taka idea ekumenizmu, według której, co jest jakimś dziwnym masochizmem,
powinno się podkreślad wyłącznie winy katolików, jedynych „złych”.
Wobec takiego ograniczonego spojrzenia warto odwoład się (co czyni również papież) do
rzeczywistości, która – jak zwykle – pokazuje, jak bardzo złożona jest prawda i nie znosi taniej
propagandy. Według Raphaela Holinseda, protestanckiego historyka, którego właśnie z tej racji nie
można posądzad o nadmierne sprzyjanie katolicyzmowi, Henryk VIII, sześciokrotnie żonaty król
(cztery ze swoich żon kazał ściąd), sam ogłosił się głową Kościoła i kazał zabid 72.000 katolików. Jego
córka Izabela I, w przeciągu niewielu lat, i także w imię „reformowanego” chrześcijaostwa, a więc
„oczyszczonego”, pozbawiła życia więcej ludzi (używając dużo bardziej okrutnych metod, jeśli w ogóle
godzi się mówid o klasyfikacji horroru) niż hiszpaoska i włoska inkwizycja razem, w ciągu trzech
wieków. Kalwin przesyłał do Anglii orędzia prowokujące eksterminację katolików: „Kto nie chce
zabijad papistów, jest zdrajcą: broni wilka, a owieczki pozostawia bezbronne”.
Nie tylko Anglicy, którzy pozostali wierni Rzymowi, doświadczyli tej polityki, lecz także Irlandczycy,
którym odmówiono zarówno wolności życia i praw obywatelskich (aż do roku 1913!), jak i
przywłaszczono sobie ich ziemie. Kto pamięta, że dramat trwający do dziś na wyspach zaczął się wraz
78
„Prawda was wyzwoli” (łac.) *przyp. red.+.
77
z decyzją Cromwella, dotyczącą osadzenia w Ulsterze (najbogatszym rejonie), przy użyciu siły i w
celach antykatolickich, prezbiterianów?
Kto pamięta, że w „Wielkanocy piemonckiej” (wyprawa Sabaudów na posiadłości waldensów)
uczestniczył, i to nie przez przypadek, batalion irlandzkich ochotników, których rodziny zostały
zmasakrowane przez anglikanów? Kto przed beatyfikacją 85 męczenników pamiętał, że Rzym, z samej
definicji „nietolerancyjny”, nigdy nie zgodził się z tak potwornym prawem jak „demokratyczny”
dekret parlamentu angielskiego z 1585 roku, który spowodował śmierd dziewięciu nowych
błogosławionych, których wtedy lud Wielkiej Brytanii prosił o powrót do ojczyzny (na wyspie
zakazane były święcenia katolickie), a także tych wszystkich, którzy mieli z nimi kontakt?
Wszystko to jest trudne do przyjęcia dla ludzi o mentalności skażonej litanią imion o
ukierunkowanym znaczeniu: Torquemada79, Aleksander VI, Galileusz, Giordano Bruno, Pizarro,
Cortes… Jest tak, jak to powiedział mój przyjaciel, który był waldeoskim pastorem, przewodniczącym
Wydziału Teologii swego Kościoła i dyrektorem znaczącego czasopisma Protestantesimo80, Vittorio
Subilia: „Jednośd dopóty nie będzie możliwa, dopóki wszyscy chrześcijanie nie przyobleką się w
Chrystusa”. Nie ma ludzi wolnych od grzechu, który łączy nas wszystkich.
Protestancka skrucha
Każdego roku, z koocem sierpnia, zbiera się w Torre Pellice Synod Kościoła waldensów, od jakiegoś
czasu organizowany wspólnie z Kościołem metodystów.
Przy okazji tych spotkao odczuwa się napięcie między reprezentantami jedynej chrześcijaoskiej
wspólnoty niekatolickiej włoskiego pochodzenia. Nawet do tego stopnia, że w pewnej interwencji,
szczególnie docenionej nawet przez moderatora, jeden z delegatów prosił dla swojego Kościoła o
„pięcioletnie moratorium pokutne”.
Wśród wielu przyczyn tej „pokuty” wymienia się i ten, że waldensi, zwłaszcza hierarchia, wiele lat
temu przyswoili sobie „opcję socjalistyczną”, stojąc otwarcie nie tylko w jednym szeregu z
„komunizmem włoskim”, naśladując Berlinguera, lecz także, przynajmniej w pewnych kręgach
wysokiej hierarchii, z „czystym i twardym” marksizmem grup pozaparlamentarnych.
Wielu pastorów przedstawiło swoje kandydatury na komunistycznych listach, i to nie tylko w celu
praktycznej współpracy. Swoje stanowisko usprawiedliwiano na sposób teologiczny, używając nawet
Biblii i dowodząc, że Jezus Chrystus pojawił się wśród ludzi, aby przygotowad teren prawdziwemu,
ostatecznemu i „naukowemu” Mesjaszowi, owemu innemu Żydowi, zwanemu Karolem Marksem. Z
drugiej strony w katalogu wydawnictwa waldeoskiego figuruje jeszcze imię Ferdynanda Belo,
ekskapłana portugalskiego, autora groteskowego „marksistowskiego odczytania Ewangelii”, które –
na nieszczęście – zostało potraktowane serio. W tym samym katalogu znaleźd można jeszcze
dziesiątki podobnych tytułów, które wydawały się zwiastunami przyszłości, a skooczyły na śmietniku
historii.
Sytuacje takie zdarzały się również w Kościele katolickim, jednak tutaj – chociaż niemało duchownych
i świeckich próbowało umocnid Marksa błogosławieostwem Abrahama, Mojżesza i Jezusa Chrystusa –
biskupi byli zupełnymi wyjątkami i wyższa hierarchia w ogóle się tym nie splamiła. Co więcej, prefekt
Kongregacji Wiary odważył się zdefiniowad marksizm jako „haobę naszego wieku”, za co został
79
Zob. przyp. 12 80
„Protestantyzm” (wł.) *przyp. red.+.
78
zaatakowany przez różne i liczne czynniki, nawet wewnątrzkościelne (mimo iż był to już rok 1985). A
jednak wyrażenie, którego użył, potwierdzało ponad półtorawieczną ciągłośd nauczania Kościoła.
W dokumentach Soboru Watykaoskiego II nigdy nie użyto słowa „marksizm” ani „komunizm”. A to z
powodu dziś już potwierdzonego, ale dawniej tajnego porozumienia między Stolicą Apostolską a
rosyjskim Kościołem ortodoksyjnym, którego hierarchowie mianowani byli przez sowieckiego
ministra, po uprzedniej zgodzie KGB. Milczenie na temat marksizmu oraz niepotępienie komunizmu
były ceną wyznaczoną przez sowietów w zamian za pozwolenie na udział obserwatorów
prawosławnych w soborze, który miał byd nazwany „ekumenicznym”, na czym szczególnie zależało
Janowi XXIII.
Zaskakujący pakt, którego gorzki smak wspomina jeszcze wielu chrześcijan ze Wschodu. Jest jednak
pewne, że sowiecki komunizm, chociaż nie użyto tego określenia, w sposób oczywisty włączony został
w ogólne potępienie ateizmu teoretycznego przez Ojców soborowych w ich koocowym dokumencie.
Oczywiście lepsze jest „katolickie” milczenie niż próby uczynienia z Biblii służki Kapitału81, co miało
miejsce w pracach licznych teologów oraz w oficjalnych dokumentach wielu Kościołów
protestanckich, łącznie z waldensami. Wypada też wspomnied o podstawowych wspólnotach
wiernych, które wspomnianym ludziom wysyłały nasycone smutkiem listy sprzeciwiające się
przemianie wiary w politykę „lewicy”. Opierały się one na większościowej grupie waldensów,
głoszącej: „Kto poślubia świat, jego wielkich rządców oraz ich zwyczaje, szybko zostaje wdowcem”. I
tak się stało. Wielu więc teraz będzie miało okazję zrozumied, że nie można Ewangelii wprzęgad w
służbę nowych imperatorów, nawet gdyby nieśli sierp i młot i nazywali siebie „sługami innych”.
Żal z powodu nieprzewidzianego i wstydliwego finału światowej „nadziei” jest następnym motywem
wystąpienia o „moratorium pokutne” przed Synodem waldenso–metodystycznym.
W tytułach z pierwszej strony tygodnika publikującego kronikę z posiedzenia w Torre Pellice mówi się
o „ustępstwach”. Tymczasem prawdziwym ustępstwem była zgoda na rewizję układów z paostwem i
prośba o uczestnictwo w podziale ośmiu promili spuścizny po IRPF.
Kiedy zrewidowano Pakty Lateraoskie82 i zdecydowano o sposobie finansowania Kościoła
katolickiego, mała wspólnota waldensów też chciała mied w tym swój udział, więc podniosła się fala
komentarzy, w których oburzenie szło w parze z pogardą wobec „papizmu”, który od swoich
początków aż po dzisiejsze dni ustala tożsamośd sektorów reformowanego świata.
Jeszcze raz zaatakowano „konkordatową logikę”, z którą identyfikowano katolicyzm rzymski.
Waldensi ze swej strony też zawarli umowę z paostwem włoskim, ale swój układ nazwali intesa83, a
nie „konkordat”, ponieważ to ostatnie słowo wydawało się im w najwyższym stopniu
antyewangeliczne. Odżegnując się od konkordatu, tym samym odrzucili wspomniane osiem promili,
które podatnicy wnosili dobrowolnie, kwalifikując je jako „konstantyoskie”.
Będąc uważnym czytelnikiem publikacji waldensów i uważając, że nieco znam historię
chrześcijaostwa, muszę wyrazid swoje zdziwienie: przecież to właśnie reforma protestancka zastąpiła
papieża księciem i dążyła do zjednoczenia Kościoła z paostwem. W luteraoskich Niemczech, w
kalwioskiej Szwajcarii, w anglikaoskiej Anglii pozostawiono finanse Kościołów w rękach paostwa. Nie
trzeba szukad daleko, wystarczy przypomnied, że niemiecki system fiskalny paostwa do dziś ma
81
Dzieło Karola Marksa, stanowiące podstawę teorii marksistowskiej *przyp. red.+. 82
Szerzej na ten temat zob.: „Watykaoskie bogactwa” [przyp. red.]. 83
„porozumienie, układ” (wł.) *przyp. red.+.
79
jeszcze swego poborcę „tacy kościelnej”, zaś parlament angielski uprawniony jest do ustanawiania
praw dotyczących nawet spraw kościelnych, zarówno teologicznych, jak i administracyjnych.
Przy okazji, skoro już wspomniano o Synodzie, „waldensi nigdy nie mieli problemów sumienia,
związanych z przyjmowaniem wielkich sum pieniędzy od bratnich Kościołów z zagranicy,
finansowanych przez ich własne paostwa”. W tej sytuacji dziwne wydaje się oburzenie, rzekomo w
imię protestantyzmu, pogłębiające polemikę skierowaną przeciwko „służalczemu i sprzedajnemu
katolicyzmowi”, przy jednoczesnych próbach włączenia także wspólnoty waldensów w liczbę
korzystających z pieniędzy włoskich podatników. Dlaczego więc ktoś, kto wyznaje teologię Kościoła
paostwowego, z ambony mówi o „stałym szukaniu przywilejów przez Kościół rzymski”?
Cokolwiek by powiedzied, życie zawsze będzie silniejsze od teorii. „Ewangeliczni” administratorzy
obliczyli, że bez owych ośmiu promili 80% prac rozpoczętych przez waldensów i metodystów będzie
musiało zostad wstrzymanych. Dlatego też na Synodzie miała miejsce zmierzająca do ustępstw
debata. W głosowaniu zdecydowaną przewagę mieli ci, którzy postanowili prosid paostwo o
włączenie ich, „czystych”, na listę beneficjentów pewnej kwoty płynącej z podatków obywateli.
Moderator głosował przeciw. Kiedy jednak został ponownie wybrany, obiecał, nie bez aluzji do
osobistej „udręki”, że będzie respektował decyzję Synodu i poprosi paostwo o włączenie w
„konkordatową logikę” i jego Kościoła, tyle czasu lekceważonego i obkładanego klątwami przez
Kościół katolicki.
Waldensom i metodystom życzymy wszystkiego najlepszego, podobnie jak wszystkim innym braciom
w Chrystusie i jesteśmy z nimi solidarni, ponieważ jesteśmy ich częścią. Z tej też przyczyny nauka,
płynąca z wyżej opisanego wydarzenia, wydaje się bardzo pozytywna z ewangelicznego punktu
widzenia.
Z drugiej jednak strony jest to gorzka, ale ubogacająca lekcja pokory chrześcijaoskiej. Wezwanie, aby
nikim nie pogardzad ani nikogo nie osądzad, nawet owych katolików, o których aż do niedawna źródła
waldensów głosiły, że „sprzedali czystośd Ewangelii za talerz soczewicy”.
W świetle wiary nie ma wyłącznie „czystych” lub wyłącznie „skorumpowanych”: wszystkich łączy
ludzka natura i jej słabości. Od grzechu wolny jest jedynie Chrystus.
Zbrodnie
Włoska tendencja do zniesławiania, podsycana nieustannie przez środki masowego przekazu i
rozmowy przy kawie, coraz bardziej skłania mnie ku przekonaniu, że nasz kraj jest śmietnikiem
wszelkich wad całego świata.
Kraje północnoeuropejskie, utwierdzone w przekonaniu, że katolicyzm nieodwracalnie zniszczył
charakter narodów z nim związanych, są bardzo ostrożne w odwracaniu tej wizji, to znaczy w
zmienianiu jej na lepszą. Tymczasem protestantyzm …
To właśnie przedstawia w pewnym angielskim dzienniku Paul Johnson, który oprócz tego, że jest
dobrze poinformowanym dziennikarzem, jest też dalekim od konformizmu historykiem (zacytujemy
go jeszcze, mówiąc o Gandhim). Johnson proponuje przedzielid Europę linią sanitarną, przebiegającą
według granic wyznaniowych: Południe stanowiłoby leprozorium wraz z błędami i zabobonami
„papistów”, strzeżone, aby ich wirus nie zaraził innych; Północ natomiast zamieszkiwaliby ci, którzy są
doskonale zintegrowani, oczyszczeni przez Lutra, Kalwina i Henryka VIII. (Obywatelom nawet dalekich
krajów, o jakiejkolwiek formie chrześcijaostwa, czy to „czystej”, czy „skażonej”, samo wspomnienie
odległej już dziś reformacji wymaże pozostałości grzechu pierworodnego.)
80
Pomyślano o podstawieniu w ten schemat liczb. Spróbował to zrobid nasz minister spraw
zagranicznych, ale został wyciszony przez swoich parlamentarnych kolegów i naszych opinion –
maker84. Narodowy masochizm, według wielu podtrzymywany przez antykatolickie polemiki,
rozpoczął się – jak to zobaczymy – od Machiavellego i Guicciardiniego i nie stara się zrezygnowad z
czarnego miejsca Włoch na liście brudnych spraw.
Wystarczy przytoczyd kilka liczb, aby udowodnid, że wcale nie przysługuje nam pierwsze miejsce na
liście tych, którzy prowadzą złe życie. Jeśli, na początek, sięgniemy po liczbę przestępstw (wszelkiego
rodzaju i bez brania pod uwagę ich ciężaru), ze zdziwieniem stwierdzimy, że miastem o najwyższym
wskaźniku przestępstw jest Kopenhaga. Tak, właśnie ta bardzo luteraoska stolica bardzo luteraoskiej
Danii, gdzie katolik jest podejrzaną osobliwością, zajmuje na tej liście pierwsze miejsce.
Wśród owych mitycznych i „przykładnych obywateli” przestępstwa kryminalne w roku 1990 osiągnęły
liczbę 21.198 przypadków na sto tysięcy mieszkaoców, co w przybliżeniu oznaczałoby, iż więcej niż co
piąty Duoczyk wszedł w kolizję z prawem. Ktoś mógłby zauważyd, że tak wysoki procent jest
spowodowany wieloma przestępstwami fiskalnymi, które zaliczane są do kategorii „kryminalnych”.
Taka jednak uwaga nie tylko nie służy oskarżającym, ale staje się atutem obrony. Czyżby bowiem,
według autooskarżeo włoskich i oskarżeo nordyckich, defraudacje podatkowe były typowe dla
zachowania się nikczemnego katolika, którego kontrreformacja pozbawiła poczucia społecznego
obowiązku?
Drugim miastem na liście jest Paryż z 14.665 przestępstwami kryminalnymi na sto tysięcy
mieszkaoców. Na trzecim miejscu znajduje się Londyn (10.594), jedna z tych stolic, w której złośliwie
gardzi się katolicyzmem. Właśnie w Londynie mieszka Paul Johnson, który domagał się oddzielenia
Europy Południowej od reszty kontynentu. Następnym w kolejce miastem jest Wiedeo, niemal z tym
samym wskaźnikiem co Londyn: 10.202. I na koocu Rzym, z „zaledwie” 6.492 przestępstwami
kryminalnymi na sto tysięcy mieszkaoców, czyli trzy razy mniej niż w Kopenhadze i niemal o połowę
mniej niż w Londynie.
Jeśli przejdziemy od przestępstw w ogólności do przestępstw szczegółowych, nie znajdziemy takiego,
w którym Włochy byłyby na pierwszym miejscu: we Francji w ciągu jednego roku dopuszczono się
49.633 kradzieży; u nas – 36.830, w Anglii – 36.200. W rzeczywistości jednak Wielka Brytania znacznie
nas „przewyższa” w tej kwestii, ponieważ do podanej liczby nie włączono kradzieży popełnionych w
Szkocji i Ulsterze, które posiadają autonomiczną policję i inne kryteria statystyczne.
Na ostatnim miejscu są „spokojne” Niemcy z 35.111 kradzieżami w ciągu roku. Jednakże Niemcy
zajmują straszliwe pierwsze miejsce co do liczby samobójstw: 9.216 przeciw 3.806 we Włoszech
(Francja – 8.500). Na smutnej liście gwałtów pierwsze miejsce zajmuje Francja z liczbą 3.776,
następne z kolei są Niemcy, potem Anglia, podczas gdy we Włoszech w roku 1990 popełniono ich
„zaledwie” 680.
I teraz najbardziej czarny ustęp, dotyczący zabójstw. Krajem, w którym jest ich najwięcej, są Niemcy –
2.387. Włochy znajdują się na mało honorowym drugim miejscu, chociaż sama liczba jest znacznie
mniejsza – 1.696.
„Przypadek włoski” charakteryzuje się tym, że 75% tego rodzaju przestępstw dokonuje się w
regionach południowych. Bez mafii i kamorry na Południu Włochy byłyby jednym z tych miejsc na
świecie, gdzie zabija się najmniej ludzi. Na dodatek, niecałe Południe jest takie samo: wydaje się, że
najmniejszą ilośd przestępstw mamy w Molise; także Basilicata, przynajmniej obecnie, jest jednym z 84
„twórców opinii” (ang.) *przyp. red.+.
81
tych południowych regionów, które w najmniejszym stopniu zostały dotknięte krwawą furią i
zarazem jednym z okręgów europejskich o najmniejszej nielegalnej działalności. Według statystyk
„katolickie”, chociaż „południowe”, Campobasso, Isernia, Potenza i Matera są o wiele bardziej
bezpieczne niż miasta Europy Północnej o luteraoskiej i kalwioskiej przeszłości.
Jak więc widad, rzeczy mają się zupełnie inaczej niż to rozpowszechnia pewna propaganda, która
dzięki naszej łatwowierności przyjmowana jest jako prawda.
Pastorzy
Opublikowano wielostronicowy dokument (867 stron „ciężkich jak ołów”, jak to ktoś określił),
opracowany przez luteraoskiego historyka Gerharda Biesera i wydany przez wolnego od uprzedzeo
protestanta pochodzącego z dawnych Niemiec komunistycznych.
Praca rekonstruuje relacje między „ewangelikami” a upadłym reżimem „demokratycznym”. Jest to
opis, który sam Synod zjednoczonego EKD (Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego) określa jako
„alarmujący” i „domagający się publicznego aktu skruchy”.
Z dokumentu wynika, że z czterech tysięcy niemieckich pastorów protestanckich, samozwaoczo
określanych mianem „ludowych”, trzy tysiące było stałymi lub doraźnymi informatorami
Staatsichereit, tajnej policji paostwowej, potocznie zwanej „Stasi”. Według Biesera, po otwarciu
archiwów okazało się, że współpraca luteraoskich duchownych z reżimem, nawet na szczeblu
szpiegostwa, „nie była przypadkowa, ani też nie ograniczała się do życia religijnego, lecz stanowiła
problem strukturalny Kościoła ewangelickiego”.
Opierając się na pracy tegoż historyka, warto zwrócid uwagę na fakt, że wśród informatorów Stasi
„jeszcze nie pojawiły się nazwiska duchownych katolickich” lecz – co dodaje, jakby chciał pocieszyd
swoich luteraoskich kolegów – „jest to zaledwie kwestia czasu”.
Wskazuje także na coś równie pewnego jak w przypadku nazizmu, że w ostatecznym rozliczeniu
liczba protestantów współpracujących z rządem będzie znacznie większa od liczby katolików.
Powodem tego – zauważa – jest nie tylko fatalna ewangelicka tradycja „Kościołów paostwowych”,
lecz także fakt zastąpienia papieża zwierzchnikami o czasowych kadencjach. Jeszcze inną przyczyną
jest pochodząca od samego Lutra tradycja opierania się na władzy świeckiej i sprzedawania się jej w
zamian za „protekcję” wobec Kościoła. Ale także i dlatego – wskazuje wielebny Bieser – że „pastorzy
są mniej odporni na szantaż niż żyjący w celibacie kler katolicki”.
Uznaje to sam niemiecki Synod ewangelicki, szukający przyczyn, które sprawiły, że trzy z czterech
tysięcy pastorów stało się informatorami tajnej policji, pozostającej na usługach oficjalnie
ateistycznej tyranii.
82
Rozdział VII. Kara śmierci a Kościół
Kara śmierci 1
Wbrew wielkim wysiłkom dziennikarzy, bardzo często czasopisma – z powodów sobie tylko znanych –
nie reprezentują prawdziwej opinii publicznej.
Problem kary śmierci jest jednym z tych przypadków, w których rozbieżnośd między obywatelami a
środkami masowego przekazu wydaje się najgłębsza. Te ostatnie, niemal bez wyjątku, ze zgorszeniem
odrzucają zwykłą możliwośd debatowania nad kwestią uważaną za anachroniczną i barbarzyoską,
nawet nie zasługującą na uwagę.
W czasopismach, w których miałem okazję pracowad, widziałem, z jaką odrazą wrzucano do kosza
listy czytelników, poruszających ten temat. A przecież wszystkie sondaże wskazują na to, że gdyby
przeprowadzid referendum ludowe, bez cienia wątpliwości, zwyciężyliby zwolennicy przywrócenia
plutonu egzekucyjnego lub kata, przynajmniej za najbardziej odrażające zbrodnie.
Roczne sprawozdanie Amnesty International85 dostarcza nam konkretnego dowodu, a mianowicie że
kara śmierci istnieje w kodeksach karnych 99 paostw (80% egzekucji ma miejsce w krajach, które
uważają się wzór postępowania, jak Stany Zjednoczone, Związek Radziecki lub Chiny) i nie notuje się
tam poważniejszych ruchów, zmierzających do jej zniesienia. W niemal trzydziestu stanach USA, w
których zachowano karę śmierci, wola ludu sprzeciwiła się wszelkim próbom jej zniesienia. Co więcej,
w niektórych przypadkach sami mieszkaocy postarali się o jej przywrócenie.
Postawy niektórych głośnych przywódców demokratycznych, polityków i dziennikarzy znane są z
selektywności stosowanych kryteriów: dla nich większośd opinii i głosów stanowi „szlachetną
manifestację wolności ludu” tylko wówczas, kiedy współbrzmi z ich własną orientacją, natomiast
kiedy większośd jest przeciwna ich przekonaniom i planom, staje się „godnym pogardy głosem
reakcji”.
W rzeczywistości zaś od najdalszej starożytności, dopóki jakiś osiemnastowieczny intelektualista z
Zachodniej Europy nie zaczął manifestowad swoich wątpliwości, kara śmierci była spokojnie
akceptowana we wszystkich kulturach wszystkich społeczeostw na świecie.
Nie jest prawdą, jakoby osobliwa postad, zwana Cesare Beccaria, prosiła o zniesienie tej kary. W
rozdziale dwudziestym ósmym Dei delitti e delle pene86 pisze: „Śmierd obywatela można uznad za
konieczną jedynie w dwóch przypadkach…” Przede wszystkim Beccaria odrzuca tortury, a następnie
to, co nazywa „łatwą” śmiercią, w takiej formie, w jakiej ją stosowano w jego czasach, ale nie chce jej
kategorycznego zniesienia ani też nie uważa jej za niedozwoloną; nawet w niektórych przypadkach
uważa ją za „konieczną”. Z drugiej jednak strony alternatywną wersją proponowaną przez Beccarię,
mającą na celu wywołanie jak największego lęku, miało byd, jak on sam to określa, „wieczne
niewolnictwo”. Czyli coś, co nie wydaje się korzystne ani dla społeczeostwa, ani dla skazaoca.
Fałszywe jest także utrzymywanie opinii, że za karą śmierci byłaby „prawica”, zaś za jej zniesieniem –
„lewica”. Istnieją w tym względzie pewne paradoksy, jak chodby ten, że Ludwik XVI zniósł karę śmierci
na kilka lat przed Rewolucją Francuską, a ta z kolei przywróciła ją z inicjatywy „lewicy” jakobioskiej,
używając jej tak często, że w świadomości ludzi gilotyna i Rewolucja stały się synonimami.
85
Zob. przyp. 49 86
„Przestępstwa i kary za nie” (wł.) *przyp. tłum.+.
83
Owi „progresiści” całkiem otwarcie poprosili doktora Guillotina o udoskonalenie swojej maszyny tak,
aby z wyrobu rzemieślniczego mogła się stad produktem przemysłowym. W ten sposób powstał
mrożący krew w żyłach instrument zdolny obcinad sześddziesiąt głów równocześnie.
Jakby dla wprowadzenia większego zamieszania wśród tercermundystów87, którzy korzenie
wszelkiego zła upatrują w białym człowieku, tak szybko jak tylko kraje afrykaoskie i azjatyckie
uzyskały niepodległośd, wprowadziły karę śmierci – czasem wykonywaną miejscowymi
„tradycyjnymi” sposobami, takimi jak wbijanie na pal, wieszanie, zanurzanie we wrzątku, powolne
duszenie itp. – nawet w tych krajach, w których Europejczycy ją znieśli, respektując prawo swojej
ojczyzny-matki.
Czy zatem kraje „realnego socjalizmu”, kraje, w których rządzili marksiści i w których w najbardziej
gorliwy sposób wykonywano karę śmierci, były krajami pierwszego, drugiego czy trzeciego świata?
Nie mamy tutaj na myśli odległych czasów stalinizmu: w pierwszych pięciu latach pierestrojki
Gorbaczowa, sowieckie trybunały skazały na śmierd ponad dwa tysiące osób, oskarżonych o pospolite
przestępstwa.
W związku z legislacją cywilną, problem staje się delikatny dla człowieka patrzącego na karę śmierci z
religijnego punktu widzenia. Kościół katolicki, podobnie jak prawosławny i protestancki (wyjąwszy
niektóre małe, heretyckie sekty od nich pochodzące), nigdy nie zaprzeczył, że prawna władza ma moc
karania śmiercią. Propozycja papieża Innocentego III, potwierdzona na Soborze Lateraoskim IV w
1215 roku, według której władza świecka „może bez grzechu nakładad karę śmierci zawsze wtedy,
kiedy motywem działania jest sprawiedliwośd, a nie gniew czy zemsta, działając roztropnie i bez
próby dyskryminacji”, stanowi przedmiot de fide88. Ta deklaracja dogmatyczna potwierdza całą
wcześniejszą tradycję Kościoła i określa jego postępowanie na przyszłośd. Co więcej, do dziś nie
została zmodyfikowana żadnym innym uroczystym orzeczeniem Magisterium Kościoła.
Kościół nigdy nie chciał sam wykonywad wyroków śmierci, i to nie tylko w Paostwie Kościelnym jako
instytucji politycznej, gdzie dobrze znany był zwyczaj przekazywania uporczywych heretyków w ręce
„władzy świeckiej”. Kościoły wyrosłe z reformacji postępowały bardziej bezpośrednio i zazwyczaj
same wykonywały wydawane przez siebie wyroki śmierci, bez przekazywania skazaoca władzy
świeckiej w celu wykonania egzekucji. Co więcej, jeśli dla Kościoła katolickiego kat był złem
koniecznym, w hierarchii represyjnego „Miasta Chrześcijaoskiego” utworzonego w Genewie przez
Kalwina, kat był osobistością wysokiej rangi, człowiekiem szanowanym, który nosił tytuł „Sługi
Świętej Ewangelii”. I nie brakowało mu pracy: zaledwie w latach 1542-1546 Kalwin skazał na śmierd
czterdzieści osób wyłącznie z powodów religijnych.
Ostatnio jednak, jak wiemy, coraz częściej inaczej ocenia się karę śmierci. Mimo iż w sensie
dogmatycznym nic się nie zmieniło, to jednak nie tylko teolodzy, ale całe konferencje episkopatów
poszły tak daleko, że każdy rodzaj kary śmierci zaczęto uważad za „przeciwny duchowi
chrześcijaoskiemu” lub „niezgodny z Ewangelią”. Jak zwykle nie brak wierzących wyróżniających się
gorliwością; stoją oni niejako ponad tymi polemikami: jedni z nich krytykują „barbarzyoski
obskurantyzm”, drudzy zarzucają Kościołowi „brak wierności Chrystusowi”, albowiem tenże Kościół
przez dwa tysiące lat nigdy nie uznawał kary śmierci za bezprawną.
To jedna z uprzywilejowanych sytuacji w „strategii wyrzutów sumienia”, o której już wspominaliśmy,
pobudzanej przez antychrześcijaoską propagandę, liczącą na pomoc entuzjastów ze świata
87
Zob. przyp. 6 88
przedmiot „wiary” (łac.) *przyp. red.+.
84
„dojrzałych i wykształconych” katolików. Sprawa jest rzeczywiście bardzo poważna, bo jeśli
jakakolwiek egzekucja jest bezprawnie zalegalizowanym morderstwem (jak to dziś deklarują
niektórzy teolodzy, a także biskupi), to Kościół przez wiele wieków miałby udział w tym procederze. A
więc wszyscy, którzy poświęcali się niesieniu duchowej pociechy skazanym, jak np. św. Józef Cafasso,
byliby jedynie obłudnymi obroocami niesprawiedliwej przemocy. Co więcej, także księgi Starego i
Nowego Testamentu, które zalecają albo przynajmniej nie zabraniają kary śmierci, zostałyby
„zaciągnięte na ławę oskarżonych”. Jeśli w tej kwestii rzeczywiście pomyliliśmy się, odpowiedzialny za
pomyłki byłby autorytet Kościoła i Pisma Świętego. Trzeba więc przyjrzed się temu bliżej.
Kara śmierci 2
Aby uniknąd nieporozumieo, od razu przejdziemy do tego, co za chwilę wytłumaczymy szerzej, a
mianowicie że to, o co nam chodzi w podjętym temacie, nie ma byd rodzajem „pochwały kata” na
wzór Josepha De Maistre'a, połączoną – z naszej strony – z próbą przywrócenia kary śmierci w tych
krajach na świecie, obecnie w mniejszości, które ją zniosły. Nic bardziej mylnego. Zamierzamy jedynie
ukazad, że zarówno w naszym, jak i w wielu innych środowiskach zapomniano o umiejętności
rozróżniania (distingue frequenter!), o którą słusznie dbali ludzie jasno myślący sprzed samozwaoczej
„Epoki Rozumu”.
W interesującym nas przypadku zbyt często nie rozróżnia się między legalnością a celowością; między
prawem społeczeostwa do skazania jednego ze swych członków na śmierd a wypełnieniem tego
prawa. Przede wszystkim jednak, jak już powiedzieliśmy, człowieka wierzącego najbardziej powinno
interesowad stanowisko Kościoła, który przez swoje najwyższe Magisterium zawsze potwierdzał
prawo do wymierzania kary śmierci przez prawowitą władzę i prawo to przekazał społeczeostwu.
Po Soborze różne środowiska zaczęły sprzeciwiad się temu prawu. Wśród wielu możliwych
przykładów mamy Dizionariodi antropologia pastorale89, owoc pracy niemieckojęzycznego Związku
Moralistów Katolickich, opublikowany w Niemczech i Austrii w 1975 roku z imprimatur90 i dzięki
patronatowi episkopatu. W pracy tej, która nie odzwierciedla opinii jednego teologa, lecz stanowisko
„katolickie” całego stronnictwa, czytamy: „Chrześcijanin nie ma najmniejszego powodu domagad się
kary śmierci lub opowiadad się za nią”.
Dokument Komisji Teologicznej Episkopatu Francuskiego z roku 1978 głosił, że kara śmierci jest
„sprzeczna z Ewangelią”, chociaż w porywie roztropności redaktorzy dokumentu zatytułowali go
„Elementy refleksji”, chociaż do swoich wniosków (przeciwnych Biblii i Tradycji) doszli dzięki
wymuszonej grze słów. W podobnie podchwytliwym stylu ukazują się w Stanach Zjednoczonych i
Kanadzie dokumenty Church-intellectuals, owych „klerykalnych intelektualistów” anonimowo
opracowujących dokumenty, które potem biskupi prezentują z własnym podpisem.
W roku 1973 Leandro Rossi, dyrektor Dizionario de Teologia Morale91, który także ukazał się z
aprobatą kościelną, tak zaczynał przedmowę do hasła „kara śmierci”: „Jest to jeden z typowych
tematów naszych czasów, w których role się odwróciły, chociaż może nie na sposób powszechny i
ostateczny. Niestety, proces uczulania nao nie zrodził się w środowisku chrześcijaoskim, lecz laickim,
patrzącym na katolików jako na tych, którzy gubią się w wysiłkach znalezienia dla Ewangelii bardziej
humanitarnej orientacji. Stajemy wobec jednego z tych przypadków, w których nie Kościół
zaofiarował światu jakiś dar, lecz otrzymał go od świata”. Podobne poglądy przybierają formę jeszcze
89
„Słownik antropologii pastoralnej” (wł.) *przyp. tłum+. 90
Zob. przyp. 69 91
„Słownika teologii moralnej” (wł.) *przyp. red.+.
85
bardziej zdecydowaną wśród reprezentujących je kapłanów, którzy wydają się nieświadomi swej
destrukcyjnej działalności. Począwszy od uroczystych orzeczeo Magisterium, poprzez Ojców Kościoła i
wielkich teologów, którzy zostali świętymi (jak chociażby św. Tomasz z Akwinu) oraz innych znanych i
szanowanych ludzi w całej historii Kościoła, nie tylko w jakimś krótkim okresie, Kościół zawsze i bez
wyjątku uważał karę śmierci za słuszną, czyli głosił coś, co według obecnych przekonao miałoby byd
przestępstwem, zbrodnią i zdradą Ewangelii.
Jak już zauważono: „Jeśli tak się rzeczy mają, to jak bronid Kościoła przed posądzeniami o współudział
z szefami rządów odpowiedzialnymi za zamordowanie ogromnej ilości ludzi w egzekucjach,
dokonywanych w imię fałszywej «sprawiedliwości»?”
W praktyce, abstrahując od doktryny, stawia się pytanie: „Jak się zachowad słysząc, że kara śmierci
zawsze była całkowicie niesprawiedliwa i zbrodnicza, mając jednocześnie na uwadze
odpowiedzialnośd papieży, którzy przez ponad tysiąc lat zachowywali się w swoim paostwie zupełnie
tak samo jak urzędnicy innych krajów?”
Kładzie się to cieniem na całej nauce katolickiej: „Jakże można poważnie traktowad moralnośd, która
dziś krytykuje jako wielkie przestępstwo, jako sprzeniewierzenie się własnej misji głoszenia Chrystusa
to, co jeszcze do wczoraj uważała nie tylko za sprawiedliwośd, ale nawet za obowiązek?”
Wydaje się, że w związku z tym tematem powstał pewien trend teologiczny, wspierany nawet przez
niektóre episkopaty (jeśli to ich myśl została wyrażona w dokumentach przygotowanych przez
„ekspertów”), którego przedstawiciele nie zdają sobie sprawy, a może – co byłoby jeszcze gorsze –
nie przejmują się następstwami, jakie dla masowej wiary mogą mied takie dywagacje doktrynalne.
Równocześnie mamy tutaj do czynienia z paranoicznym fenomenem identyfikowania pewnej
dzisiejszej teologii z Pismem Świętym, którym się manipuluje, a nawet zmienia w ten sposób, aby
odpowiadało „duchowi” uważanemu dziś za „ducha czasu”, który miałby byd zgodny z samym
Chrystusem.
Prawda jest taka, że nie trzeba używad zbyt wielu słów, aby udowodnid, że w Starym Testamencie
Bóg nie tylko zezwolił na karę śmierci, ale nawet ją nakazał. I to do tego stopnia, że ustalona przez
nauczycieli Tora (będąca normatywną wykładnią Pisma) przewidywała karę śmierci za 35
przestępstw: od cudzołóstwa po pogwałcenie szabatu, od bluźnierstwa po odstępstwo czy też
sprzeciwienie się (chociażby tylko słowne) rodzicom. Spośród wielu możliwych fragmentów wystarczy
przypomnied werset z Księgi Rodzaju, w którym Jahwe mówi do Noego: „*Jeśli+ kto przeleje krew
ludzką, przez ludzi ma byd przelana krew jego, bo człowiek został stworzony na obraz Boga” (Rdz 9,6).
Można także zajrzed do Księgi Liczb, potwierdzającej poszczególne przypadki, w których nie tylko
można, ale nawet trzeba zastosowad karę śmierci: „Te nakazy powinny byd dla was prawem po
wszystkie pokolenia i na wszystkich miejscach waszego pobytu” (Lb 35,29). Według prawa
izraelskiego, śmierd oskarżonych o pewne przestępstwa była wolą samego Boga, bardziej nawet
wypływającą z zasad religijnych niż z troski o użytecznośd społeczną. Przykazanie „Nie zabijaj!” z
Dekalogu oznacza: „nie zabijaj niesprawiedliwie” i nie odnosi się do oficjalnej kary śmierci, ponieważ
jest skierowane do każdej indywidualnej osoby, a nie do kogoś, kto przez prawo został upoważniony
do jej wymierzania.
Rozważania te, nawet jeśli wydają się nieco sztywne, dla człowieka wierzącego przedstawiają słowo
Boże, to słowo, które obecnie wydaje się bardziej aktualne niż kiedykolwiek, zwłaszcza jeśli chce się je
zastąpid tendencjami, o których mówiliśmy już wcześniej. Oczywiście, można zamknąd problem
mówiąc, że Nowy Testament przewyższa Stary, ale przecież duch Ewangelii odwołuje się do Prawa
86
Mojżeszowego. Jakże tedy można nie respektowad słowa Jezusa Chrystusa, który oświadcza: „Nie
przyszedłem znieśd Prawa, lecz je wypełnid”, dodając, że „ani jedna jota w Prawie nie przeminie”.
Sam Chrystus nie sprzeciwia się Piłatowi, przypomina mu jedynie, skąd pochodzi jego władza (którą
uznaje), kiedy rzymski namiestnik pyta: „Czy nie wiesz, że mam władzę uwolnid Ciebie i mam władzę
Ciebie ukrzyżowad?” (J 19,10). Według św. Łukasza Pan Jezus nie sprzeciwia się też słowom „dobrego
łotra”, któremu ponadto czyni wielkie przyrzeczenie, kiedy ten wyznaje, że zarówno on, jak i drugi
łotr „sprawiedliwie cierpimy, ponieważ odbieramy słuszną karę za nasze uczynki”.
„W Dziejach Apostolskich (Dz 5,1-11) pierwotna wspólnota chrześcijaoska nie odrzuciła
natychmiastowej kary śmierci. Kiedy przed św. Piotrem stawili się małżonkowie, Ananiasz i Safira,
oskarżeni o nadużycie i kłamstwo przeciwko braciom w wierze, zostali ukarani śmiercią”.
Głównie jednak św. Paweł przyzwolił na ius gladii, tzn. prawo używania miecza przez katów
książęcych, których nazwał „sługami Boga karzącymi niegodziwców” i skazującymi ich na śmierd, jeśli
to jest konieczne. Nie można też zapominad o trzynastym rozdziale z jego Listu do Rzymian, tak
bardzo rozpowszechnionym w innych czasach, a ostatnio pomijanym milczeniem, w którym jest
mowa: „A chcesz nie bad się władzy? Czyo dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. Jest ona bowiem
dla ciebie narzędziem Boga, *prowadzącym+ ku dobremu. Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na
próżno nosi miecz” (Rz 13,3-4).
Nie możemy przejśd do porządku dziennego nad tymi, jakże oczywistymi, deklaracjami św. Pawła,
używającego ważkich argumentów zmierzających do uwolnienia nas od słów przeciwnych Pismu,
takich jakie znajdujemy w cytowanym Dizionario di antropologia pastorale: „W 13 rozdziale Listu do
Rzymian Paweł najpewniej myślał o praktykowaniu ścinania głów wielkim kryminalistom żyjącym w
Imperium Rzymskim. W każdym razie tym, co pchnęło go do napisania tych słów było posłuszeostwo
wobec prawowitej władzy paostwowej…” Jest to zadziwiające i żałosne kuglarstwo. Przez dwa tysiące
lat żadnemu z wielkich teologów nie przyszła do głowy taka myśl, zaś biskupi i synody, opierając się
na 13 rozdziale Listu do Rzymian, nie przeczyli słuszności kary śmierci orzeczonej przez sąd,
ustanowiony mocą prawowitej władzy. Stanowisko Kościoła nie było więc wynikiem jakiegoś
niezrozumiałego impulsu, tym bardziej, że prawo kanoniczne – akceptując jednocześnie słowa św.
Pawła – odnosiło określenie irregolarita92 (pozbawiające możliwości przyjęcia święceo kapłaoskich)
do kata, jego pomocników, a nawet sędziego, który w świetle prawa skazał kogoś na śmierd.
Ten krwawy horror nie tylko nie zapomina o przepisach biblijnych, lecz pamięta także o rozważaniach
dotyczących aktualnej sytuacji, którą spróbujemy przedstawid w następnym rozdziale.
Kara śmierci 3
Wierzymy, że wykazaliśmy – co zresztą nie wymagało wielkiego wysiłku, ponieważ jasnośd tekstów
jest oczywista – iż praktykowanie kary śmierci pochodzi z ustanowienia Bożego, co znajdujemy w
Prawie Starego Testamentu, potwierdzonym przez Jezusa i apostołów w Nowym Testamencie.
„Katechizm holenderski”, który trudno posądzid o stronniczośd, uznaje, że „nie można obronid tezy,
jakoby Chrystus w bezpośredni sposób unieważnił prawo do wojny lub kary śmierci”.
Trudno zrozumied, na czym opierali się cytowani wcześniej teolodzy i egzegeci biblijni, którzy
zarzucali Kościołowi „niewiernośd wobec Pism”. O jakie Pisma im chodziło? Może o The Wish-Bible,
„Biblię Życzeo”, którą najchętniej by dziś napisali.
92
„nieprawidłowośd” (wł.) *przyp. red.+.
87
Trzeba jednak zauważyd istotną różnicę między Starym i Nowym Testamentem. Prawo nadane
Noemu i Mojżeszowi uważa wykonanie wyroku na tym, kto dopuszcza się pewnych przestępstw, za
obowiązek i wyraz posłuszeostwa wobec woli Bożej. Tymczasem w Nowym Testamencie (tak jak tę
kwestię rozumiała Tradycja już od czasów Ojców Kościoła) kara śmierci jest w pewnych przypadkach
słuszna, chociaż nie zawsze uważa się ją za odpowiednią. Zależy ona od sądu, który zmienia się w
zależności od czasów. Czymś innym jest uznanie prawa kompetentnych władz, które – używając słów
św. Pawła – „nie noszą miecza na próżno”, a czymś innym wykonywanie tego prawa.
Według naszej opinii, w dzisiejszym społeczeostwie i kulturze zsekularyzowanego Zachodu nie byłoby
właściwe wprowadzanie kary śmierci tam, gdzie ją zniesiono. Czasem lepiej nie korzystad z tego, co
społeczeostwu prawnie przysługuje.
Nie będziemy zatrzymywad się nad statystyką, która dla jednych dowodzi, a dla innych nie,
skuteczności kary śmierci jako sposobu zapobiegania zbrodni.
Nie są pozbawione logiki stwierdzenia opublikowane przez Cwiltà Cattolica w 1865 roku pod
znaczącym tytułem La Frammassoneria e l'abolizione della pena di morte93, w którym jezuici
wypowiadają się za utrzymaniem tej straszliwej kary w nowym kodeksie włoskim.
W tymże znanym czasopiśmie można było przeczytad coś, co bez wątpienia było prawdziwym
„głosem papieża”: „Pisząc to, nie próbujemy udowodnid ani słuszności, ani odpowiedniości, ani
relatywnej konieczności kary śmierci, lecz zakładając to, co mądrzy ludzie już powiedzieli, chcemy
stwierdzid, że owi mądrzy i szlachetni ludzie, opowiadający się za zachowaniem kary śmierci, w
praktyce starają się jej unikad, co łatwo można udowodnid tak przy pomocy słów, jak i czynów”.
Civiltà Cattolica kontynuuje: „Przy pomocy słów, ponieważ cóż jest zasadniczym celem tych, którzy
chcą utrzymad karę śmierci? Oczywiste jest, że chodzi o zmniejszenie, a jeśli to możliwe, całkowite
wyeliminowanie zabójców. A więc, czyż nie idzie o to, aby w rezultacie znieśd karę śmierci? Jednak
nie dla zabójców, jakby tego chcieli liberałowie, lecz dla zabijanych, a także dla niewinnych ofiar, za
które liberałowie nigdy nie chcą czud się odpowiedzialni. W świetle tego rozumowania oczywisty
staje się fakt, że opowiadający się za utrzymaniem kary śmierci wydatnie przyczyniają się do
całkowitego jej zniesienia, przede wszystkim wobec niewinnych ofiar, a w następnej – rzecz jasna –
kolejności wobec skazaoców i kryminalistów”.
Cokolwiek by jednak powiedzied, wszystkie tego rodzaju opinie są drugorzędne, ponieważ nie
rozwiązują zasadniczego problemu chrześcijanina: „Jeśli tylko Bóg jest dawcą życia, to czy jest
słuszne, aby jeden człowiek odbierał je drugiemu człowiekowi? Czy istnieje to samo prawo życia dla
wszystkich, nawet dla zabójcy, prawo, które nigdy nie może zostad pogwałcone?”
W rzeczywistości sprzeciwiający się karze śmierci uznają prawo społeczeostwa do zamykania
kryminalistów w więzieniach. Rodzi się więc następne pytanie: skoro Bóg stworzył człowieka jako
istotę wolną, czy ktokolwiek może pozbawid go tej wolności? Istnieje prawo do wolności („wrodzone,
nienaruszalne i niezbywalne” – jak mówią prawnicy), które gwałcone jest przez sędziego, skazującego
człowieka nawet na godzinę przymusowego uwięzienia.
Mówi się jednak, że życie w stosunku do wolności jest wartością nadrzędną. Czy możemy byd tego
pewni? Najczystsze i najbardziej wrażliwe dusze sprzeciwiają się temu. Jak Dante Alighieri ze swoim
słynnym zawołaniem: „Szukam wolności, która tak byłaby przez kogoś ceniona, że mógłby dla niej
poświęcid życie”.
93
„Frankmasoneria a zniesienie kary śmierci” (wł.) *przyp. tłum.+.
88
Podobnie jak trudno jest zrozumied, dlaczego wszystkie tradycyjne kultury, a więc także i religijne, nie
uważały kary śmierci za nienaturalną i niesprawiedliwą, a więc w konsekwencji nie sprzeciwiały się
jej, tak samo trudno jest uciec od spojrzenia na ten problem nie tylko w wymiarach doczesnych.
Chodzi oczywiście o pewną perspektywę religijną, chrześcijaoską i osobistą.
Jest to perspektywa odróżniająca życie biologiczne, doczesne od życia wiecznego; z jej punktu
widzenia niezbywalnym prawem człowieka nie jest zachowanie ciała, lecz zbawienie duszy. Rozróżnia
więc między życiem jako koocem i życiem jako środkiem.
Chociaż staramy się unikad długich cytatów, to tym razem wydaje się konieczne przytoczenie jednego
z nich, ponieważ każde jego słowo zostało przemyślane w świetle katolickiej wizji, która obecnie
wydaje się całkowicie zapomniana. Autorem jest wyjątkowo osamotniony świecki katolik, Szwajcar,
Romano Amerio. Jego słowa są następujące:
„Obecnie przeciwnicy kary śmierci opierają się na koncepcji nietykalności osoby jako podmiotu życia
ziemskiego, uważając śmiertelne życie za cel sam w sobie, którego nie można zniszczyd bez
pogwałcenia przeznaczenia człowieka. Jednakże ten motyw odrzucenia kary śmierci, chociaż wielu
uważa go za religijny, w rzeczywistości jest a religijny. Zapomina się bowiem, że religia nie widzi życia
jako kooca, lecz jako środek służący moralnemu zadaniu, przekraczającemu cały porządek
podporządkowanych mu wartości światowych.
Dlatego – kontynuuje Amerio – odebranie życia nie jest równoznaczne z pozbawieniem człowieka
transcendentnego celu, dla którego się narodził i który stanowi o jego godności. W odrzuceniu kary
śmierci wyczuwa się domniemany sofizmat: chodzi o to, że zabijając kogoś, człowiek, a konkretnie
paostwo, pozbawia go możliwości zrealizowania się, odbierając mu jego ostatnią funkcję, ostatnią
możliwośd spełnienia się jako człowieka. Prawda jest akurat odwrotna.
W rzeczywistości bowiem – twierdzi katolicki uczony – oskarżonemu można odebrad życie ziemskie,
ale nie cel jego życia. Społeczeostwa przeczące przyszłemu życiu i upatrujące cel ludzkiego życia w
szczęściu na tym świecie, muszą odrzucad karę śmierci jako niesprawiedliwą, ponieważ uniemożliwia
ona człowiekowi osiągnięcie tego szczęścia. Jest to prawdziwy i kompletny paradoks, ponieważ ci,
którzy odrzucają karę śmierci, w rzeczywistości działają na korzyśd paostwa totalitarnego, gdyż
przypisują mu większą władzę niż posiada, co więcej, władzę najwyższą, co przekreśla ostateczny cel
człowieka. Tymczasem z chrześcijaoskiego punktu widzenia kara śmierci nie może przeszkodzid ani
moralnemu celowi życia człowieka, ani jego godności”.
Wśród wielu innych zadziwiających wypowiedzi, świadczących o utracie poczucia tego, jaka jest
prawdziwa myśl katolicka w tej kwestii, autor cytuje słowa znanego współpracownika l'Osservatore
Romano z 22 stycznia 1977 roku: „Społeczeostwo winno dad przestępcy możliwośd oczyszczenia się,
odpokutowania winy i naprawienia zła, podczas gdy kara śmierci to uniemożliwia”.
Komentarz Ameria jest jasny: „Tymi słowami nawet watykaoskie pismo neguje zadośduczynne
znaczenie kary śmierci. Przeczy pokutnej wartości śmierci, która jest nadrzędna w stosunku do
śmiertelnej natury, podobnie jak ma się to z relatywizmem zachodzącym między dobrami ziemskimi a
dobrem życia, poświęcenie którego usprawiedliwia czyniącego pokutę. Tym bardziej, że pokuta, którą
niewinny Chrystus odbył za grzechy człowieka, czyż nie była bezpośrednio złączona ze śmiercią?” Tak
więc „odrzucenie kary śmierci opiera się na negacji jej pokutnej wartości, która z religijnego punktu
widzenia jest najważniejsza”.
Istotne jest to, że Tradycja zawsze widziała w skazaocu pewnego kandydata do raju, jeśli tylko
dobrowolnie pojednał się z Bogiem i zaakceptował karę jako pokutę za winę. Dodatkowo jeszcze
89
poucza nas św. Tomasz z Akwinu: „Śmierd, jako kara nałożona za dokonane przestępstwa, usuwa
kary, jakie trzeba by ponieśd w przyszłym życiu. Naturalna śmierd – przeciwnie – nie ma tej mocy”. I
chociaż może się to wydawad dziwne, wielu skazanych prosiło o egzekucję jako o coś, do czego mieli
własne prawo. W ten sposób skruszony skazaniec, zaopatrzony sakramentami stawał się „świętym”, i
to do tego stopnia, że lud domagał się jego relikwii. Nawet powstało przysłowie, cytowane przez
Civiltà Cattolica: „Na stu powieszonych, jeden potępiony”.
Oczywiście, są to tylko „religijne” rozważania na temat, w którym nawet wierzący przybierają
postawę typową dla oświeconych i powierzchownych laików. Na koniec można jeszcze dodad coś dla
uzupełnienia racji Kościoła, który jest odpowiedzialny za depozyt Pisma Świętego i Tradycji. Na
przykład, w biblijnej, Pawłowej myśli społeczeostwo rozumiane jest nie jako suma członków, lecz jako
jeden żywy organizm, który uznaje prawo do pozbycia się jakiegoś swojego członka, uznanego za
szkodliwy dla całego organizmu. W sumie więc chodzi o koncepcję usprawiedliwionej obrony, której
każda indywidualna osoba ma prawo oczekiwad zarówno od jednostek, jak i od całego ciała
społecznego. I tym samym o koncepcję odnowienia porządku sprawiedliwości i osłabionej
moralności.
Z perspektywy naszej wiary, jak i według nauki Kościoła, kara śmierci jest dopuszczalna. Można
jednak postawid pytanie, czy jest stosowna? I znów najlepiej tłumaczy nam tendencje odrzucenia
kary śmierci w naszych czasach Romano Amerio: „Kara śmierci wydaje się barbarzyostwem dla
środowiska areligijnego, które żyjąc tylko doczesnością, nie uznaje możliwości pozbawiania człowieka
życia, stanowiącego dla niego główne dobro”.
Zatem „nie” wobec kary śmierci nie może byd motywowane wiarą, lecz niewiarą, pokładającą swoje
nadzieje tylko w życiu doczesnym.
90
Rozdział VIII. Całun Turyński
Święty Całun 1
13 października 1988 roku, na konferencji prasowej, kardynał Anastasio Ballestrero, arcybiskup
Turynu, zapewnił, że nawet gdyby Całun pochodził ze średniowiecza, nie stworzyłoby to żadnych
problemów ani teologicznych, ani pastoralnych. Powiedział też, że Kościół ma inne, ważniejsze
sprawy niż te, związane z „relikwiami”. Jednocześnie dodał, że gdyby to konsultował z innymi
biskupami, swoimi kolegami, ci powiedzieliby mu, że ma za dużo czasu.
Korzystając z okazji, można zażartowad, że mają rację ci, którzy uważają, iż Całun dokonuje „cudów”,
ponieważ analizy nic Kościoła nie kosztowały, gdyż zostały przeprowadzone gratisowo w trzech
międzynarodowych laboratoriach. Niektórzy z naukowców z własnej kieszeni zapłacili za badania
chcąc, aby te potwierdziły ich negatywne nastawienie, tymczasem zmieniły one ich agnostyczne,
bądź też protestanckie przekonania o „zabobonach papistów”. Jeszcze innym faktem jest ten, że za
granicą wywiady nie są darmowe, tak jak w naszym kraju, ale sowicie się opłacają. Do zwykłego
zapału propagandowego trzeba też dodad płynącą z próżności chęd zobaczenia swego imienia w
prasie oraz zawstydzająco zachłanne zachowanie się profesorów, których naiwni Turyoczycy wzięli za
dżentelmenów, kiedy w rzeczywistości zachowywali się jak pospolici szachraje dochodowej
niedyskrecji. Ich postawa napełniła goryczą nawet dobrotliwego biskupa, o czym nie omieszkał
powiedzied w oficjalnym komunikacie. Byli to Szwajcarzy, Anglicy i Amerykanie, którzy zawsze gotowi
są powiedzied, że „niektóre rzeczy mogą dziad się tylko we Włoszech”.
Z całym szacunkiem i respektem proszę jednak kardynała Ballestrero, aby pozwolił mi powiedzied, że
wcale nie jestem taki pewien, iż sprawa jest tak prosta, a „orzeczenie”, przedstawione jako
„naukowe”, które zaakceptował z takim zrozumieniem, nie będzie miało konsekwencji pastoralnych.
Prawdą jest, że Kościół nie wypowiedział się na temat autentyczności płótna, że wiara nie zależy od
niego, lecz od Pisma i Magisterium. Czyniono mi wiele wyrzutów, ponieważ w Ipotesi su Gesù94 nie
wymieniłem Całunu Turyoskiego jako zasady prawdziwości wiary. Chodzi o to, że według mnie, jest to
wartośd, która – jak wiele innych – tylko wspomaga już istniejącą pewnośd.
I podobnie można by potraktowad przypadek Lourdes. Na niewiele zdałyby się teologia, zwykły
katechizm czy stwierdzenie „nie ma problemu”, gdyby udowodniono, że święta Bernadetta była tylko
mitomanką, a wszystkie zdarzenia z groty dochodowym pomysłem grupy sprytnych handlarzy.
Dziewięd lat temu na własne oczy widziałem kilometrowe kolejki ludzi, stojących w słoocu, trzy
miliony pielgrzymów, znoszących wszelkie niedogodności tylko dlatego, aby móc przejśd obok Całunu
wystawionego w turyoskiej katedrze, siedzibie Ballestrero. Widziałem tę Twarz w czasie moich
podróży po całym świecie, zarówno w barakach, jak i w pomieszczeniach religijnych. Jest to też jeden
z niewielu wizerunków znajdujących się w mediolaoskiej redakcji, w której zazwyczaj piszę.
Spoglądając na siebie samego, chrześcijanina, myślę o wielu innych osobach, takich samych jak ja, i
nie potrafię zrozumied zbyt powierzchownej wypowiedzi arcybiskupa, tym bardziej, że jest on
oficjalnym „kustoszem” Całunu Turyoskiego. Oczywiście, jest to tylko „wizerunek”, co stale podkreśla
Ballestrero, dodając, że zawsze traktował go tylko tak, i nic poza tym. Jednakże, jak mówił Claudel,
jest to także pewna „obecnośd”. Wyobrażenie – owszem – lecz także i nadzieja, że jest to okno
otwarte na misterium, że ta Twarz jest jednym z tych znaków, których w naszym ubóstwie tak bardzo
potrzebujemy. Nie trzeba modlid się d o Całunu, ale dzięki niemu, mając nadzieję, że pewnego dnia
94
„Hipoteza na temat Jezusa” (wł.) *przyp. tłum.+.
91
będziemy mogli wypowiedzied te słowa: „Wierzę w Ciebie, Panie, ale pomóż mi przezwyciężyd moją
niewiarę poprzez takie znaki jak ten!”
Jakkolwiek jest, staram się byd przyjacielem prawdy, która wyzwala, chociaż nie ukrywam mojego
niezadowolenia. Wiem, że za jakąś wschodnią ikoną stoi zakonnik, który ją namalował. A kto kryje się
za tą „ikoną”, którą – jak to niemal radośnie potwierdza kardynał – wypadałoby akceptowad i czcid,
tak jakby nic się nie stało?
Czyżbyśmy mieli do czynienia z symoniackim oszustwem wschodnich fabrykantów relikwii, którzy
użyli zwłok jakiegoś młodzieoca, by uzyskad gipsową formę, z której następnie zrobiono odlew w
brązie i po odczekaniu, aż fałszerstwo nabierze kolorów, uzyskali jego odbicie na płótnie, które trzeba
było już tylko podretuszowad ludzką krwią? A może to – takie podejrzenie mrozi krew w żyłach –
dowód przestępstwa? Może chodzi o młodzieoca umyślnie zamęczonego według danych
ewangelicznych, aby potem móc manipulowad jego ciałem w celu uzyskania dochodowego
fałszerstwa. A jeśli to miała byd relikwia zamówiona i wykonana jako instrumentum regni95, mające w
bluźnierczy sposób podtrzymad prestiż jakiejś znanej rodziny?
Są to pytania powracające jak senna zmora, nawet w podejrzanych próbach z węglem
radioaktywnym. Pytania, które w tych dniach zadaję sobie i ja, i wielu, wielu wierzących. Przyznaję, że
na początku przypomniałem sobie słowa Riccarda da San Vittore: „Panie, jeśli z naszej strony było to
błędem, czyż nie Ty nas oszukałeś?” Ty, który w czasie ostatnich dziewięddziesięciu lat pozwoliłeś,
aby niesamowita ilośd „naukowych” badao skupiła się na tymże Całunie, czyniąc go coraz bardziej
wiarygodnym, czy mogłeś jednocześnie prowadzid nas do nieodwracalnego błędu? Jeśli coraz trudniej
przychodzi nam wierzyd, to po co ta pułapka, tym bardziej podstępna, że stanowi „wodę na młyn”
współczesnej nauki? Przypomina to pełen udręki okrzyk wydany przez Pawła VI na uroczystościach
pogrzebowych Aldo Moro: „Panie, dlaczego?” Kogo mamy prosid o odpowiedź: Chrystusa czy samych
siebie? Po raz kolejny jesteśmy „przeklęci” (maledicti, żeby użyd tego biblijnego pojęcia), ponieważ
„zaufaliśmy człowiekowi”, jego mądrości i naukowym badaniom, które myliły nas do tego stopnia, że
w pewnym momencie, właśnie przez te pomyłki, już przestały nas mylid. Uczciwośd i rzeczywistośd
nakazują nam bardzo poważnie przemyśled to wszystko, co miało miejsce. Mimo ostentacyjnego i
beztroskiego spokoju Kościoła, skandal dotyka i będzie dotykał wielu, szczególnie zaś tych, którym
Ewangelia udziela szczególnych przywilejów. Wzruszanie ramionami, tak jakby nic się nie stało, w
niczym nie pomoże w wyciągnięciu „wniosków” lub „napomnieniu”, którego (czyż mogło byd
inaczej?) Ktoś chciał nam udzielid.
Święty Całun 2
Jeden z bardziej szanowanych biskupów, w związku z analizami Całunu Turyoskiego, powiedział
liberalnemu i antyklerykalnemu czasopismu: „My, zakonnicy, cieszymy się z wyników uzyskanych
przez naukę, dzięki której wyjaśniono i oczyszczono problem”. „Kustosz” Całunu, kardynał, arcybiskup
Turynu ze „spokojem” akceptuje wyniki badao naukowych, zdobywając się nawet na żart, który
wydaje się mu prostoduszny. Także ze „spokojem” potwierdza lekceważenie relikwii (w wypadku
autentyczności najważniejszej ze wszystkich) o niejasnym pochodzeniu, chociaż, jak mówi, wciąż tak
samo godnej czci.
O ile chodzi o zwykłych świeckich, takich jak my, to są oni może nawet naiwni, jednak nie tak bardzo,
aby bezkrytycznie upaśd na kolana przed świętą Matką Nauką i jej dzieckiem, świętym Węglem 14
oraz jej gadatliwymi kapłanami, odprawiającymi swoje nabożeostwa w laboratoryjnych świątyniach 95
„narzędzie władzy” (łac.) *przyp. red.+.
92
radiologicznych w Tucson, Oxfordzie i Zurychu. Trzeba o wiele więcej, aby nas przekonad, że nie
istnieje żaden problem. Wydaje się, że „spokojne” zamknięcie tego, co się stało, a co tak bardzo
zaleca się nam przyjąd, byłoby zawinionym odrzuceniem okazji, którą Ktoś nam dał (czy z punktu
widzenia wiary cokolwiek dzieje się przez przypadek, zwłaszcza w kwestii takiej jak ta?…), aby
sprawdzid naszą wartośd i szczerośd, nawet gdyby to było bardzo bolesne.
Po wielu wiekach czczenia i przede wszystkim po dziewięddziesięciu latach badao przez ekspertów z
różnych dziedzin nauki, które przyniosły wielki plon w postaci wyników, wskazujących na
wiarygodnośd, problem Całunu pozostaje równie prosty, co i straszliwy: jest to niepokojąca
„fotografia” Boga, który według chrześcijan stał się człowiekiem, ukrzyżowanym Nazarejczykiem, albo
też największe w historii oszustwo (lub żart). Byd może wyjściem byłaby propozycja arcybiskupa,
„kustosza” Całunu, że nawet gdyby przedstawiał on kogoś nieznanego, a nie Jezusa, należałoby go
czcid, ponieważ w pewien jednak sposób przypomina nam mękę Zbawiciela?
Ostrożnie! – ostrzega profesor Pierluigi Baima Bollone, jeden z najlepszych znawców tematu.
Ostrożnie, bo jeśli Całun rzeczywiście powstał w średniowieczu, wówczas hipoteza naukowa
świadczyłaby o straszliwym przestępstwie, ponieważ musiano by zamęczyd jakiegoś biednego
nieszczęśnika, aby móc uzyskad falsyfikat. W ten sposób przedmiot czci stałby się przedmiotem
przestępstwa i symonii, który trzeba by egzorcyzmowad. W sumie, ta sama nauka zdaje się
potwierdzad: Aut Deus aut Diabolus, tertium non datur96. Albo chodzi o tajemnicze światło
pochodzące ze Zmartwychwstania, albo o ciemności gniazda przestępców (może nawet zabójców) ze
średniowiecznego Wschodu, pełnego fałszerzy.
W porównaniu z tym zupełnie błahy wydaje się figiel z głowami Modiglianiego, zrobionymi dla żartu
przez kilku młodzieoców z Livorno. Kiedy żart wyszedł na jaw, nikt nie myślał o „drodze pośredniej”,
to znaczy, że chociaż były to fałszywe rzeźby, trzeba by je jednak wystawid w muzeum, ponieważ w
jakiś sposób przypominały wielkiego artystę. Zrobiono je dla rozrywki, chociaż w jakimś tam stopniu
dalej pozostawały „ikonami” Modiglianiego… Jeśli jednak za tymi kamieniami stali młodzi żartownisie,
to kto stoi za Całunem, jeśli rzeczywiście pochodzi on ze średniowiecza?
Prawośd nakazuje zauważyd, że nie tak łatwo uwolnid się od problemu religijnego mówiąc, że Kościół
nigdy nie ogłosił jego autentyczności. Może niebezpośrednio, ale tylko w ostatnich dekadach XV i
pierwszych XVI wieku papieże udzielili czternastu odpustów na tyleż próśb rodzinie Savoia. Książę z
tegoż rodu, Amadeo IX, ogłoszony przez Kościół błogosławionym, nakazał zbudowad dla Całunu
Sainte Chapelle w Chambéry. Juliusz II, bullą z dnia 25 kwietnia 1506 roku, ustanowił „Mszę o
Świętym Całunie”, zatwierdził modlitwy kanoniczne i ustalił datę corocznych obchodów liturgicznych,
które odtąd, nawet w tym roku, celebrowane są 4 maja. Leon X i Sykstus V rozszerzyli ryt. I chociaż
liturgia jest decydująca dla wiary (lex orandi, lex credendi…), decyzje tego rodzaju stwarzają nie tylko
problemy „dewocyjne”, ale też – jak się wydaje – teologiczne. Wystarczy wspomnied św. Karola
Boromeusza, który pieszo przebył Alpy, aby adorowad Całun, co też zresztą było jednym z motywów
jego przeniesienia się do Turynu. Albo papieży z XX wieku, wszystkich w jakiś sposób
„zaangażowanych”: Paweł VI najpierw w roku 1973 zaaprobował prezentację telewizyjną, a
następnie, w 1978 roku, zgodził się na emocjonujące orędzie o „misterium tej zadziwiającej i
tajemniczej relikwii”. Ten, który to pisze, widział pośród milionów pielgrzymów, którym często
przewodniczyli biskupi, cześd, jaką oddawał relikwii, wystawionej w turyoskiej katedrze, świeżo
mianowany kardynał, arcybiskup Krakowa, Karol Wojtyła.
96
„Albo Bóg, albo diabeł, trzeciej możliwości nie ma” (łac.) *przyp. red.+.
93
Chociaż brakuje oficjalnej deklaracji Kościoła, to przez całe wieki zarówno prości wierzący, jak i
papieże uważali Całun za coś więcej niż tylko „obrazek”, o którym, jak tego chciał arcybiskup, nie
trzeba już dyskutowad, ograniczając się do widzenia w nim jedynie pamiątki Męki, która może byd
wielce pomocna w medytacji, podobnie jak to ma miejsce w przypadku każdego innego świętego
wyobrażenia, wykonanego rękami artysty. Ponadto sam kardynał Ballestrero, jeden z największych
krzewicieli chwalebnych tradycji zakonu karmelitaoskiego, do którego sam należy, pamięta – mamy
nadzieję – ową siostrę ze swego zgromadzenia, która w wieku zaledwie piętnastu lat wstąpiła do
Karmelu w Lisieux, ową dziewczynę, której imię zakonne brzmiało: „Teresa od Dzieciątka Jezus i
Świętego Oblicza”, którym był dla niej właśnie Saint Suaire de Turin97, chociaż w tamtym czasie nie
odkryto jeszcze jego wyjątkowych cech. Albo, by dad jeszcze jeden przykład z wielu możliwych, kto
zna środowisko misyjne, ten wie, że w Trzecim Świecie, tak wyczulonym na święte „znaki”
przeprowadzano i przeprowadza się nadal wiele katechez, posługując się wizerunkiem z Całunu. „To
jest Pan!” (J 21,7), mówili tubylcom misjonarze, zachęcani przez przełożonych, biskupów i
naukowców. A teraz co?
Problem prawdziwości Całunu jest „poważną sprawą”, mogącą mied ogromne reperkusje, które
chociaż teoretycznie nie muszą dotykad wiary, to jednak w praktyce bardzo jej mogą zaszkodzid. Czyż
my, zawsze gotowi domagad się szczerości i prawości od „innych”, mamy wzruszad ramionami, kiedy
na nas przychodzi kolej ukazad te cnoty? Jest naszym obowiązkiem nie odkładad affaire98, ponieważ
mamy nadzieję wrócid do niej, aby z tego, co się wydarzyło, wysnud jakąś refleksję. W żadnym
wypadku nie jest to wydarzenie marginesowe, jakiś powierzchowny folklor, lecz coś, co dotyka
wszystkich naszych sposobów kontemplowania tego, co święte.
Święty Całun 3
W dwóch poprzednich „odcinkach” próbowaliśmy ukazad powagę wyzwania, jakie stanowi
podejrzenie, oparte na „naukowych” analizach, że Święty Całun jest średniowiecznym falsyfikatem.
Natychmiastowa reakcja czytelników utwierdza nas w przekonaniu, że nie jesteśmy jedynymi, którzy
chcą do kooca przemyśled to, co się stało.
W rzeczywistości, podczas gdy niewierzący wyklucza liczne elementy, wierzący a priori nie wyklucza
niczego. Niczego. Nawet hipotezy diabelskiego oszukaostwa. Czy istnieje jakiś ślad potwierdzający to,
że u podstaw domniemanego „falsyfikatu” nie leżała chęd zysku ani szyderstwa, lecz zasadzka tego,
który jest „ojcem kłamstwa” (J 8,44)? Jednym z tych, którzy zadali sobie to pytanie, jest Kenneth E.
Stevenson, inżynier, bynajmniej nie wizjoner, rzecznik prasowy czterdziestu północnoamerykaoskich
uczonych, którzy w roku 1978 poddali Całun najbardziej zawiłym analizom, aby w koocu ulec temu
„niesamowitemu przedmiotowi” i otworzyd się na jego misterium. (Byłoby dobrze przejrzed książkę
Verdetto sulla Sindone99 autorstwa Stevensona, wydaną przez Queriniana i jeszcze znajdującą się w
sprzedaży). Wiadomo, że „misterium” może oznaczad Boga lub diabła. Uczony amerykaoski, który
ukazuje swoje sceptyczne przeżycia, w koocu czuje się zobowiązany do przyjęcia Jezusa, którego
miłośd zdaje się byd dostatecznie potwierdzona przez jego własne przyrządy technologiczne: „Moje
życie uległo przemianie”. Czegoś podobnego doświadczyło wielu innych, np. kryminolog z Zurychu,
Max Frei, który na płótnie odkrył pyłek z Palestyny. Nawet Ballestrero stwierdza: „Przed Świętym
Całunem dokonało się wiele cudów i będą się dokonywały”. Liczne cuda, o wiele bardziej
97
Święty Całun z Turynu (fr.) *przyp. red.+. 98
„sprawy” (fr.) *przyp. red.+. 99
„Werdykt o Świętym Całunie” (wł.) *przyp. tłum+.
94
skomplikowane od tzw. „fizycznych”, cuda uleczenia duchowego, cuda skonsolidowania wiary dzięki
kontemplacji owego Oblicza.
„Jeśli szatan wyrzuca szatana, to sam z sobą jest skłócony, jakże się więc ostoi jego królestwo?” (Mt
12,26). Jednym ze śladów szataoskiego działania jest zasadzka na wiarę, podczas gdy ten „Znak” jej
pomagał, pobudzał świętych do kontemplacji i tylko Bogu znanym sposobem docierał do wielu serc.
Diábolos znaczy etymologicznie „ten, który dzieli”, tymczasem liczni protestanci i prawosławni
przyłączyli się do katolików, aby w tym śladzie uznad Pana i wykorzystali to jako sposobnośd do
spotkania, a nie rozdarcia.
A jeśli piękno jest śladem tego, co Boskie, jak tego uczy cała Tradycja, to czy może byd jakieś
oszustwo ciemności w „relikwii”, dla której bardzo święty ojciec Guarino Guarini na kolanach
wymalował jedno z najwspanialszych dzieł europejskiego baroku, cudowną kaplicę, która od trzech
wieków króluje na niebie Turynu?
A jeśli to nie diabeł nas oszukał, tylko my sami oszukaliśmy siebie, traktując zbyt poważnie namacalne
znaki, zamiast nawrócid się na „czystą i niezłomną” wiarę, podobną do wiary jansenistów czy
kalwinów, którzy gardzą tego rodzaju pomocą? Na pytanie to między innymi odpowiedział don
Giuseppe Ghiberti, jeden z najlepszych włoskich znawców Biblii, który dokładnie przestudiował
związki pomiędzy Świętym Całunem a Nowym Testamentem i wyznał, że dzieo, w którym ogłoszono
wyniki analiz węgla radioaktywnego był dla niego „dniem bardzo bolesnym”. Tenże, ceniony na całym
świecie, surowy egzegeta przypomniał, że „wiara nie może ucieleśnid się tak dalece, aby uniemożliwid
jakąkolwiek relację z najbardziej głębokimi, ludzkimi uczuciami”. Ghiberti dodaje, że „nie było takie
pewne to, co powiedziano w transmisji z 1978 roku, że fenomen, taki jak Całun, nie był koniecznym
pomostem materialnym z Chrystusem-Człowiekiem, ponieważ w dziedzinie wiary nie ma miejsca na
podobne wydarzenia. Wiara bowiem nie podpowiada Bogu, jakich sposobów ma używad, aby
wspomagad nas na drodze prowadzącej do Niego, lecz On sam wybiera dary, które chce nam
ofiarowad”. To nie my, wierzący, szukaliśmy Całunu ani też nie zaplanowaliśmy jego tajemniczego
pojawienia się w Lirey w 1356 roku, ani fotografii z 1898 roku, która dała początek zadziwiającemu
potopowi badao naukowych.
Chociaż, jak już podkreśliliśmy, jesteśmy gotowi zaakceptowad każdą „lekcję”, niezależnie od tego, jak
bardzo byłaby surowa, to jednak nie uważamy, że jej konsekwencją miałoby byd odrzucenie a priori
wszystkich namacalnych śladów boskości, które trzeba przyjmowad z roztropnością i wdzięcznością
jako pomoc dla niewiary, która zawsze nas nęka. To prawda, że wiara stale winna się oczyszczad, lecz
sama logika Wcielenia zdaje się nam przypominad, że nie możemy Wcielenia zdematerializowad,
odzierając je z elementu ludzkiego w takim stopniu, jak czyni to ktoś, kto „na stojąco” dziękuje Bogu,
„że nie jest jak inni ludzie” (Łk 18,11). Zgorszony wierzący, który a priori odrzuca chrześcijaoski
materializm, orędzie o duszach i ciałach (ciało przeznaczone do życia wiecznego), staje wobec
zagrożenia ze strony gnostyckiego spirytualizmu, oddzielającego wiarę od człowieka.
Cóż więc? Czyż mamy kwestionowad prawdziwośd analiz przez przypominanie, jak trudno jest
zestawid wiek nitek jednego z średniowiecznych prześcieradeł z nitkami tamtego Prześcieradła? Albo
przypominad, jak zostało ono poddane próbie w gotującym się oleju, potraktowanej jako „sąd Boży”,
albo pożarom, czy też pokazom przykładania do niego sukna, na którym pozostawiło swoje ślady, jak
to potwierdziło jedno z laboratoriów, które znalazło takowe ślady na próbce? Albo też podkreślad, że
była jedna, a nie trzy analizy, ponieważ zostały dokonane przez tę samą ekipę, używającą tych
samych metod?
95
Prawdopodobnie problem jest bardziej złożony. Z religijnego punktu widzenia, a także, jak podkreślali
niektórzy z ekspertów, w imię właściwej koncepcji nauki oraz jej ograniczeo, obowiązkiem jest
przeciwstawienie się próbie szantażu: „Nie zgadzacie się na próbę z węglem C 14, ponieważ się
boicie”. Bad się? Czego? Raczej różnicy planów i kompetencji, ze względu na to Życie, które (gdyby
została stwierdzona „autentycznośd” Świętego Całunu) przydało owemu płótnu tajemniczej siły i
uczyniło je tajemniczym. Chodzi o to, że w tym przypadku ma się do czynienia z misterium, które z
natury swojej albo zawsze będzie niedostępne, albo spowoduje utratę kontroli nad najbardziej
skomplikowanymi ludzkimi przyrządami. Zobaczymy. Jeśli trzeba będzie napisad coś więcej, to
uczynię to. Albowiem to chyba moja wina, jeśli nie zrozumieliście, o co tu właściwie chodzi.
Święty Całun 4
Arcybiskup Turynu, „kustosz” Świętego Całunu, po długim milczeniu, bo od czasu konferencji
prasowej z 13 października, zabrał głos w imieniu Stolicy Apostolskiej, ponieważ liczni obserwatorzy
uważali jego ostatnią wypowiedź (jakby nic się nie zmieniło) za przedwczesną.
Wspaniała wydaje się inicjatywa kardynała Ballestrero powrócenia do sprawy, która mogłaby się
wydawad zaledwie „drugorzędna” dla owych skrupulatów, zamkniętych w antyseptycznych
laboratoriach teologii, spłyconej brakiem kontaktu z „ludem Bożym”, do którego – mimo wszystko –
nie przestają się odwoływad. Tysiące listów, telegramów i telefonów, które otrzymaliśmy my,
dziennikarze, świadczą o uczuciach niepokoju: zakłopotania, rozczarowania, goryczy, odrzucenia
bezwarunkowego zaufania wobec „Nauki”, a nawet wobec sposobu przeprowadzania i
prezentowania sprawy. Nawet gdyby założyd, że nie jest to problem „teologiczny” (a trzeba wziąd
pod uwagę, co podkreślaliśmy, że sześd wieków pobożności i liturgii rodzi w tym względzie poważne
pytania), zawsze będzie to problem pastoralny, którego ludzie Kościoła nie mogą ignorowad.
Podtrzymując więc „otwartośd” i „jawną mowę” (grecki termin parresia z Nowego Testamentu), jako
że obecnie takie postępowanie wobec świeckich zalecają nawet synody biskupie, uważamy, że
niczego nie powinniśmy ukrywad. Niczego. Nawet stanu ducha, który jako dziennikarze (a tym samym
zawodowi interpretatorzy ogólnego nastroju) zauważyliśmy w łonie tej „bazy Kościoła”, która chce
byd traktowana tak poważnie, jak na to zasługuje.
Mamy do czynienia z ożywieniem, które jest w stanie popchnąd wierzącego, niekoniecznie biegłego w
tej sprawie, do napisania z goryczą: „Święty Całun był przez wieki czczony i strzeżony przez rodzinę
Savoia, a teraz okazuje się, że jak tylko dzięki darowiźnie tej znakomitej rodziny przeszedł w ręce ludzi
Kościoła, dzieli się go na części i poddaje pozbawionym szacunku badaniom dziwnych naukowców,
którzy ogłaszają fałszerstwo”. W ten sam sposób wypowiada się specjalista (arcykatolicki Romano
Amerio, emerytowany dyrektor liceum w Lugano, znany na całym świecie dzięki swoim znakomitym i
czasem polemicznym esejom religijnym), który posuwa się nawet do posądzenia „ludzi Kościoła” o
„grzech przeciwko cnocie religijności i zlekceważenie uczud ludu Bożego, któremu w ciągu wieków
pokazywano Całun Turyoski jako bezpośrednie wyobrażenie, pozostawione przez Święte Ciało Pana,
a nie jako zwykły «obraz», jak chce się to zrobid obecnie”. Co więcej, według tegoż Amerio, grzech
duchownych miałby byd potrójny, ponieważ chodzi o „postępowanie przeciwko doktrynie, poprzez
przyznawanie nauce pewności oraz dokładności, które – według katolickiego rozumienia – jej nie
przysługują”. I jeszcze: „Grzech przeciwko roztropności, gdyż z opinii trzech biegłych uczyniono
dogmat, zaprzepaszczając w ten sposób cały wiek pracy znawców tematu, zamiast domagad się
dalszych badao”.
96
To mocne słowa, byd może spowodowane chwilowym wzburzeniem. Jednakże parresía zalecana
przez samą hierarchię zobowiązuje do podkreślenia, że chodzi o słowa, które, jeśli nawet nie są
akceptowane, to jednak oddają prawdziwe uczucia obecne w łonie „ludu Bożego”, to znaczy „znaki
czasu”, którym muszą sprostad pasterze Kościoła.
Wródmy do deklaracji, jaką kardynał Ballestrero złożył w wywiadzie dla pewnego tygodnika w swojej
diecezji. Powiedział mianowicie: „Dano wiarę nauce, ponieważ ona sama o to prosiła”. „To wyraz –
dodał – spójności chrześcijaoskiej”. Jednakże rzadko kiedy coś jest proste; niemal zawsze wszystko
jest skomplikowane. Angielski specjalista, Christopher Derrick, odwołując się do „spójności”,
zauważył z typowo brytyjskim pragmatyzmem: „Naukę, a więc także i C 14, możemy uważad za
pewną, jeśli założymy, że Zmartwychwstanie nigdy nie miało miejsca. Staje się ona jednak znacznie
mniej pewna, jeśli wyjdziemy od hipotezy, że ono mogło mied miejsce”.
Wynika z tego, że naukę można zastosowad jedynie do tego, co jest „powtarzalne”.
Zmartwychwstanie Chrystusa jest tego całkowitym przeciwieostwem. To trzykrotnie powtarzane w
Liście do Hebrajczyków hapax100, w całym tego słowa znaczeniu, jako coś, co zdarzyło się „jeden raz i
na zawsze”. Wiara prowadzi nas do postawienia wszystkiego na tę Rzeczywistośd, fundamentalną dla
naszej wiary, chociaż niewiele o niej wiemy, poczynając od tego, co w sensie fizycznym może
oznaczad ta tajemnica wyciśnięcia ciała na Całunie, a na samym kontakcie z tym Ciałem skooczywszy.
A gdyby wyniki analiz nie stanowiły, jak chcą niektórzy, napomnienia, aby przydawad mniejsze
znaczenie „relikwiom”, lecz przeciwnie, gdyby stanowiły wołanie, aby traktowad je całkiem poważnie,
respektując ich misterium i nie ustępując przed szantażem naukowców, którzy chcą „udowodnid” za
pomocą swoich narzędzi, że i w tym przypadku nie okazali się bezsilni? A może chodzi o „nierzucanie
pereł przed…” (Mt 7,6)? Paul Claudel: „«…ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała
wszystkich» (Łk 6,19). Była to ta sama moc, która zostawiła te cudowne ślady”. Czyż nie była to także
ta moc, która w jakiś sposób przemieniła płótno, sprawiając, że nasze maszyny oślepły?
Po wykluczeniu – już wiele lat temu – wszelkich innych hipotez (niemożliwe jest mianowicie, aby było
to malowidło lub też obraz wykonany techniką parową), wydaje się istnied zgodnośd co do tego, że
wizerunek ten stanowi jakby „lekkie przypalenie”, niemożliwe do uzyskania przy pomocy środków,
jakimi dysponuje człowiek. Jaki „ogieo” wytworzył taki fenomen w tajemniczym grobie, z którego
dochodził hałas jakby „wielkie trzęsienie ziemi” (Mt 28,2)? „Nauka” jest dobra do badania
prześcieradła jakiejś mumii. Jeśli jednak jest to autentyczny wizerunek, to mamy do czynienia z
Całunem, z którego na nowo wyszedł żywy ten, który jest Jedyny i którego „wskrzesił Bóg” (Dz 2,32).
Węgiel jest wytworem słooca. Go, hipotetycznie, stanie się, jeśli ulegnie kontaktowi z Synem Tego,
który stworzył słooce i nim porusza? Jakże możemy wyznaczyd datę, skoro napisano, że „jeden dzieo
u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzieo” (2P 3,8)?
Nie, przypadku Całunu nie można ograniczyd – jak stwierdza kardynał – do konserwacji i odnowy
średniowiecznego „wizerunku” nieznanego pochodzenia. Ta sama racja, na której opiera się nauka
(która, jeśli jest autentyczna, zna swoje ograniczenia) utwierdza nas w przekonaniu, że sprawa w
żadnym wypadku nie została zamknięta.
Święty Całun 5
Pascal zauważa, że to, co dotyczy „porządku” wiary, trzeba oglądad w odpowiednich kategoriach,
które z punktu widzenia religii też należą do wiary.
100
„raz jeden” (gr.); por. Hbr 9,26.27.28 *przyp. red.+.
97
Aby dojśd do prawd naukowych używamy rozumu, argumentów, doświadczeo. Dla prawd religijnych
mogą one byd przydatne i powinny im towarzyszyd, ale tylko do pewnego momentu i wcale nie są
decydujące. Aby „udowodnid” wiarę potrzeba owej świętej wiedzy, która nie ma nic wspólnego z
wiedzą laboratoryjną, lecz z mistyką, to znaczy „konkretnym doświadczeniem Boga”, „prawdziwie
obiektywnym poznaniem Go” przez bezpośredni kontakt. „Specjalistę” mającego „uczone
wątpliwości”, którego „«wiedza» wbija w pychę” (1Kor 8,1), nie można porównad z mistykiem, który
„wie”, ponieważ „widział” i „dotknął”. Tym sposobem mistyka jest najbardziej pewnym źródłem
poznania, ponieważ zasadza się na tajemniczym, ale obiektywnym doświadczeniu, które nie
potrzebuje „zakładad się” o wiarę już potwierdzoną zdarzeniami, gdyż opiera się na oczywistości.
Paweł ostrzegał jednak, że i w takim przypadku trzeba zachowywad się roztropnie, ponieważ nie
wszyscy „mistycy” są nimi naprawdę. W tym względzie Kościół zawsze był bardzo roztropny, a czasem
nawet przesadnie ostrożny.
Wśród mistyków, którzy zostali zaaprobowani – po przejściu przez gęste sito kościelne – znajduje się
Anna Katarzyna Emmerich, prosta pasterka, urodzona w Westfalii w 1774 roku, odrzucona przez
wszystkie zakony i wreszcie po niezliczonych upokorzeniach przyjęta do augustianek, gdzie od roku
1813 aż do śmierci w roku 1842 nie opuściła łóżka. Emmerich dostąpiła stygmatów i była
protagonistką niesamowitych wizji, które budziły wątpliwości i niezrozumienie, byd może z powodu
niewłaściwego podejścia do nich. Z tej przyczyny, a także z powodów politycznych, związanych z
sytuacją niemiecką, mimo czci oddawanej jej przed lud, który nigdy jej nie opuścił, proces
beatyfikacyjny rozpoczęto dopiero w roku 1981. Obecnie Kościół nadał jej tytuł „służebnicy Bożej”.
Dzięki życzliwości czytelników mam na stole czwarte wydanie wizji Emmerich: La dolorosa Passione di
N. S. Gesù Cristo101, które ukazało się w Bergamo, w roku 1946, zaopatrzone w imprimatur102 biskupa
Bernareggiego, a jeszcze przed nim – wikariusza generalnego diecezji Ratisbona103 w Bawarii. Na
stronicach tej książki, wydanej za zezwoleniem dwóch dostojników kościelnych, znajduje się opis
zadziwiających rzeczy na temat tego, co Ernmerich, jako stygmatyczka, widziała na swoim łożu sto
siedemdziesiąt lat temu. Chodzi o Całun.
Mówi się tam, że Całun czczony w Turynie nie byłby oryginałem, lecz „śladem” (kopią), otrzymanym
cudowną drogą dawno temu, kiedy to do starożytnego płótna lnianego przyłożono nowe. Na temat
„autentycznego” Całunu mistyczka wypowiada się w sposób następujący: „Widziałam oryginał, nieco
zniszczony i rozdarty, czczony w jakimś miejscu w Azji przez niekatolickich chrześcijan. Zapomniałam
nazwy miasta, położonego w pobliżu ojczyzny trzech królów (mędrców)”.
Według tajemniczych wizji służebnicy Bożej (wizje te wielokrotnie wyprzedzały odkrycia współczesnej
archeologii biblijnej), Ukrzyżowanego owinięto opaskami i w ten sposób opasanego ułożono na
prześcieradle. Posłuchajmy: „Przed moimi oczami dokonał się wzruszający cud. Jezus, jakby chciał po
swoim odejściu zrekompensowad niepokój i miłośd, ukazał swoje najświętsze Ciało ze wszystkimi
ranami, odbitymi w ciemnoczerwonym kolorze na prześcieradle, pozostawiając swój «wizerunek» na
płótnie, w które był owinięty (…). Cudownośd zdarzenia była wielka, kiedy prześcieradło rozwinęło
się, i jeszcze większa, kiedy okazało się, że opaski owijające Jego Ciało były tak białe jak przedtem (…).
Na spodniej części prześcieradła odbiła się jedna częśd ciała Odkupiciela, druga zaś na tej, którą była
przykryta”.
101
„Bolesna Męka Naszego Pana, Jezusa Chrystusa” (wł.) *przyp. tłum.+. 102
Zob. przyp. 69 103
Dzisiejszy Regensburg.
98
Emmerich kontynuuje mówiąc, że „widziała wiele rzeczy powiązanych z późniejszą historią tego
płótna”, jak na przykład, że „było czczone w różnych miejscach”. Dodaje też niezwykłe szczegóły:
„Któregoś razu przyczyną była kłótnia i aby położyd jej kres, podpalono płótno”. To uderzające
podobieostwo do wspomnianego już wcześniej „sądu Bożego”, któremu rzeczywiście poddano Całun,
o czym jednak nieoświecona zakonnica nie mogła wiedzied. Zadziwiający jest także fakt, że nie
opuszczając nigdy swego miejsca zamieszkania, umiała dokładnie opisad kolor wizerunku na
prześcieradle („ciemnoczerwony”), jak i powiedzied, że zostały na nim odbite „wszystkie Jego rany”,
co można było stwierdzid dopiero osiemdziesiąt lat później, dzięki pierwszym fotografiom.
I ten zaskakujący fragment, o którym już wspominaliśmy: „Dzięki modlitwie pewnej świętej osoby,
otrzymano odbitki, zarówno części przedniej, jak i tylniej, przez zwykłe przyłożenie innego kawałka
płótna. Tak otrzymane reprodukcje, które Kościół zechciał uznad, uświęcone przez ten kontakt,
dokonały wielkich cudów”. Potem następują zdania poświęcone losom oryginału ukrytego w Azji.
I na koniec – największe zaskoczenie, ponieważ pojawia się nazwa „Turyn”: „Także widziałam w tych
wizjach inne rzeczy dotyczące Turynu…” Te „inne rzeczy” wydają się nawiązywad, we fragmencie, w
którym jest mowa o niezwykłych „reprodukcjach”, do owego miasta (które wcześniej nie zostało
wymienione).
Do „świadectw”, byd może przyszłej świętej, trzeba podejśd z pewną „religijną” rezerwą, ale nie
można ich odrzucid a priori, ponieważ pamiętamy, że o podobnych zdarzeniach mistyk „wie” więcej
niż naukowiec, a w Kościele istnieje już znany precedens „wizerunków”: opoocza meksykaoskiego
Indianina, na której w XVI wieku Najświętsza Maryja Panna odbiła, także w cudowny sposób,
wizerunek czczony w całej Ameryce Łacioskiej. Czy Turyn jest Guadalupe? Pytanie takie może
postawid tylko ktoś, kto stracił respekt dla Misterium.
Święty Całun 6
Z natychmiastowych reakcji czytelników wnioskuję, że pożyteczne było wspomnienie służebnicy
Bożej, Anny Katarzyny Emmerich, stygmatyczki, której proces beatyfikacyjny trwa już od 170 lat, a
która miała „widzied” zaginiony oryginalny Całun oraz prześcieradło z Turynu, jako jedną z trzech
kopii otrzymanych „o wiele później” (w średniowieczu?), w wyniku cudu. Równie cudowne byłoby
pochodzenie pierwotnego Całunu, otrzymanego „przez projekcję”, a nie przez kontakt, jeśli trzymad
się wersji mistyczki, opublikowanej z normalną w takich sytuacjach przestrogą, mówiącą o „wyłącznie
ludzkiej wierze”, chociaż z imprimatur dwóch biskupów.
To niezwykłe, że nauka mówi dziś o niewytłumaczalnej „projekcji”, jako o jedynie możliwym
pochodzeniu wizerunku. Tak samo niezwykły jest fakt, że niewykształcona wieśniaczka „widziała”
dokładnie kolor wizerunku oraz szczegóły, które dopiero znacznie później zostały potwierdzone przez
badania, przeprowadzone w archiwach, jak chociażby „sąd Boży”, czyli poddanie relikwii próbie
ognia.
Dodatkowym dowodem na to, że temat nie trafił w próżnię, są stosy listów, a także prasa, która
podjęła ten temat. Gdyby te cuda miały swój początek w Świętym Całunie, Kościół nie zignorowałby
żadnego szczegółu. „Średniowieczna relikwia” z Turynu byłaby podobna do tilma z Guadalupe,
opooczy biednego Indianina, na której Maryja odbiła swój wizerunek, co miało decydujące znaczenie
w ewangelizacji Ameryki Łacioskiej. Do dziś przed tym wizerunkiem defilują i klękają miliony
pielgrzymów. Wiadomo także, że badania naukowe, którym została poddana tilma, zakooczyły się
stwierdzeniem, że jest to „rzecz niemożliwa”. Ponadto roślinna tkanina, z której zrobiona była
opoocza, ulega zniszczeniu w ciągu kilku lat, podczas gdy ta, z Guadalupe, jest całkowicie świeża po
99
niemal czterech wiekach (z których dwa przebywała na wolnym powietrzu), jakby była zrobiona
wczoraj, odznaczając się szczególnymi właściwościami, między innymi odpornością na pył. Badania
pod mikroskopem elektronicznym ujawniły niesamowite rzeczy, jak chociażby „fotografię” w źrenicy
oka Maryi, ukazującą scenę (biskupa oraz innych dostojników) z momentu formowania się wizerunku.
Spodziewając się, że w Guadalupe także zwyciężą jakieś anachroniczne prądy oświeceniowe,
pozbawione szacunku dla tajemnicy i wierzących, którzy nie odwiedzają ośrodków, w których króluje
„dojrzała” wiara (czyż jednak Ewangelia nie nakazuje nam „byd jako dzieci”, aby w ogóle cokolwiek
zrozumied?); spodziewając się dalej, że jakiś Rambo, wśród czarów i przesądów, przemocą otworzy
drogę C 14; spodziewając się wreszcie, że także w Guadalupe szybko rozprzestrzenią się liczne wyniki
interdyscyplinarnych badao naukowych, które trwały niemal cały wiek w imię innej „naukowej”
danej, przyjętej jako absolut sam w sobie, a która powinna ośmieszad wszystko inne, spróbujemy z
tego, co powiedzieliśmy, wyłuskad prowizoryczne rezultaty refleksji w kwestii, która tak nas
interesuje, ponieważ nie są one tylko po to, aby „spokojnie” odłożyd je do archiwum.
Powtórne odczytanie tego, co zostało napisane, sprawia, iż niepotrzebna wydaje się zmiana tego, co
powiedziano już wiele miesięcy wcześniej na temat rozprzestrzeniania się wyników
nieuporządkowanych analiz, poczynając od słów: „Niech ulegają złudzeniom ci, którzy uważają, że
jesienią wyniki badao przeprowadzanych przy użyciu węgla aktywnego «w koocu powiedzą nam
prawdę»”. Przypominaliśmy, że tajemnicza strategia biblijnego Boga polegała, jak powiedziałby
Pascal, na „jednoczesnym odkrywaniu i zakrywaniu”, „obdarzania wiary światłem a niewiary
ciemnością”. W sumie chodzi o ostoję naszej wolności, aby wiara mogła byd „darem, wyborem,
założeniem, a nie poddaniem się ludzkiej pewności”. Powiedzieliśmy, że „jeśli Całun rzeczywiście jest
związany z misterium Chrystusa, musi byd przestrzegana Jego logika, złożona z dwuznaczności, a nie
oczywistości. Deus absconditus104, o którym prorokował Izajasz, a który objawia się i ukrywa w
Jezusie Chrystusie, nie pragnie nikogo zniewalad, ani też odbierad człowiekowi prawa do wątpienia”.
Powiedziałem sobie, iż rzeczywiście ta „jasnośd-ciemnośd” pozwala na to, aby wiara mogła byd
wspomagana przeciwieostwami, dotyczącymi dat. Oczekiwałem trzech różnych wyników,
niemożliwych do pogodzenia ze sobą, w żadnym jednak wypadku nie spodziewałem się zgodnej
decyzji, potwierdzającej pochodzenie Całunu dokładnie z I wieku. Nie wziąłem jednak pod uwagę
tego, iż w trzech laboratoriach użyto tych samych metod oraz instrumentów tego samego typu.
Sprzeczności, których spodziewałem się jedynie z prostej logiki wiary, pojawiły się jednak jako
nieuniknione spory między różnymi dyscyplinami w łonie samej nauki. I tak, z jednej strony nauka
mówi „średniowiecze”, a z drugiej powiada, że „nie jest to możliwe, gdyż wówczas prawdziwy cud
byłby falsyfikatem”.
Metoda węgla aktywnego należy do nauki, oczywiście z pewnymi ograniczeniami, których chyba nie
wzięto pod uwagę, chociaż też jest „całunologią” (a ponadto jest nauką dotyczącą wielu dyscyplin,
ponieważ odwołuje się do fizyki, chemii, botaniki, medycyny, archeologii eta), wypracowaną przez
dziewięddziesiąt lat niekoniecznie przez profanów i wizjonerów. Gdy chodzi o Całun, ktoś, kto chce go
„zanegowad”, da pierwszeostwo nauce posługującej się węglem radioaktywnym; jeśli zaś ktoś zechce
go „potwierdzid”, skieruje się w stronę ogromnej ilości wyników, dostarczonych przez inne dyscypliny
naukowe, przeczące tamtemu werdyktowi. W ten sposób, jak we wszystkim, co dotyczy Chrystusa,
każdy powołany jest do podjęcia własnej decyzji, ponieważ zarówno dla jednych, jak i drugich istnieją
oczywiste (albo przynajmniej jasne) dowody.
104
„Bóg ukrywający się” (łac.) *przyp. red.].
100
Oczywiście, ktoś, kto chciałby w dalszym ciągu „potwierdzad” autentycznośd, nie może zapominad,
jako o ostatnim pocieszeniu, o tym wszystkim, co staraliśmy się powiedzied, zaczynając od
stwierdzenia, że jeśli ów skrawek płótna jest „prawdziwy”, wówczas jest też unikalny, bowiem na
zawsze zapisał jedyny akt Zmartwychwstania, i to w sposób całkowicie nam nieznany. Nie zapomni
też, że z punktu widzenia wiary, „wiedza świętych”, to znaczy mistyków, jest bardziej godna zaufania
niż „wiedza naukowców”, których instrumenty są ślepe i dezorientujące w spotkaniu z cudami „typu”
Emmerich lub Guadalupe.
Czego możemy oczekiwad od tego Wizerunku? Żeby w swojej dwuznaczności zachował tę tajemnicę,
która sprawia, że Bóg Jezusa nie jest Bogiem Mahometa, dla którego niewierzący nie ma prawa
obywatelstwa i jest szalony, ponieważ sprzeciwia się temu, co oczywiste. Nawet jeśli w swojej
krótkowzroczności (co zresztą jest naturalne, ponieważ „Moje drogi nie są drogami waszymi”)
oczekiwano czegoś więcej, Misterium nie tylko pozostało nietknięte, ale stało się jeszcze bardziej
tajemnicze, ukazując rozbieżności naukowe, które przeczą samej nauce. Naszym zadaniem nie jest
zamykanie sprawy bez dalszego prowadzenia badao całunologicznych i zbierania coraz większej ilości
danych, wysławiających Misterium, które jest gwarancją wolności. Trzeba umied powiedzied „nie”,
ale również i „tak”. W imię wiary i rozumu.
Święty Całun 7
Wina, jeśli w ogóle jest czyjaś, nie we wszystkim jest nasza. Są czytelnicy, którzy niemal zalewając nas
gorącymi prośbami, domagają się powtórnego przeanalizowania owej Zagadki, którą pokazuje się
zawiniętą w rulon i strzeżoną przez potrójną kamerę pod fascynującą turyoską kopułą, wymalowaną
przez zakonnika i matematyka, Guarino Guariniego.
Ten „lud Boży”, który słusznie czyni wszelkie wysiłki, aby znaleźd wyjście ze sprzeczności naukowych
badao (dowody zebrane przez dziewięddziesiąt lat badao całunologów przeciwko węglowi
aktywnemu C 14), jak o tym świadczą pękate teczki korespondencji, zdaje się „myśled o wszystkim”.
I tak niektórzy domagają się poświęcenia większej uwagi pewnej sprawie, którą dotąd spychano na
margines. Ja także mało interesowałem się tym tematem, chociaż byłem dośd uważnym czytelnikiem
wszystkiego, co w tym względzie napisano. (A propos, Wydawnictwo San Paolo posiada w swojej
ofercie Akta IV Zjazdu Całunologów, pod tytułem La Sindone. Indagini scientifiche105. To książka, na
którą trzeba rzucid okiem, aby móc się przekonad o bogactwie studiów, które nie mogą zostad
unieważnione z powodu jednego przeciwnego orzeczenia).
Po niepewnych wynikach, uzyskanych za pomocą węgla radioaktywnego, które mówią o
„średniowiecznym” pochodzeniu Całunu, możemy sformułowad zasadnicze pytanie: Czy da się
udowodnid istnienie Całunu jeszcze przed wiekiem XIII lub początkami wieku XIV? Wiadomo, że wielu
ekspertów uważa za niewystarczające teksty, którymi dysponujemy. Archiwa Kościołów Wschodnich
dotąd nie zostały zbadane. Dlaczego, mając do dyspozycji ponad sześdset towarzystw naukowych,
uniwersytetów i katolickich instytutów uniwersyteckich, pozostawiono dotąd badania nad Płótnem w
rękach „prywatnej” inicjatywy dobrej woli? Dlaczego nie zaprogramowad systematycznych studiów
historycznych, archeologicznych oraz tych opartych na naukach ścisłych?
Od chwili, kiedy zaczęliśmy dysponowad nie tylko pisanymi dokumentami, niektórzy badacze weszli
na płaszczyznę sztuki, dowodząc, że na Wschodzie, począwszy od IV wieku, zaczęły pojawiad się
wizerunki Jezusa Chrystusa o takich rysach, jakby były one kopiami, bardzo często idealnie
105
„Święty Całun. Badania naukowe” (wł.) *przyp. tłum.+.
101
dokładnymi, Całunu. Możliwe, że w pierwszych wiekach Zachód bardziej liczył się z autorytetem
Wschodu i według jego kanonów przedstawiał Jezusa bez zarostu, może z kędzierzawymi włosami,
nie zaś z długimi i prostymi oraz z brodą i wąsem, co dziś uważamy niemal za „pewnik”. Co jednak
mogło zasugerowad taki wizerunek, jeśli nie jakiś „prototyp”?
Dośd znany jest fakt, że starożytni Ojcowie Kościoła Wschodniego (i tylko oni oraz ci, którzy mieli z
nimi kontakt) uważali, że Jezus był chromy czy wręcz kulawy. Uważa się, że pomysł ten wzięto z Księgi
Izajasza („Nie miał On wdzięku ani też blasku” *Iz 53,2+) lub z Psalmu („Ja zaś jestem robak, a nie
człowiek” *Ps 22,7+). Jednakże nigdzie w Ewangeliach nie jest powiedziane, że Mesjasz kulał.
Przekonanie to było tak głębokie, że w sztuce greckiej, a potem także rosyjskiej oraz na całym
słowiaoskim Wschodzie rozpowszechnił się krzyż z suppedaneum, podstawką pod nogi, pochyloną
jakby dla człowieka z jedną nogą dłuższą, a drugą krótszą. I nie tylko to: bardzo często przedstawia się
Chrystusa w znanej pozycji „skrzywienia bizantyjskiego”, to znaczy z ciałem bocznie skręconym, jak to
ma miejsce w przypadku człowieka kulawego. W stylizowanych wizerunkach, które można spotkad po
dziś dzieo, krzyż grecko-słowiaoski zachowuje pochyloną podpórkę pod nogi.
Tłumaczenia, że chodziło o wyjaśnienie tego szczegółu przy użyciu symboliki, jak np. wagi
sprawiedliwości, jako mocy Chrystusa, która została wyobrażona w drzewie, pochodzą z późniejszego
okresu i nie są wystarczające. Wiemy o tym dzięki badaniom dotyczącym najstarszych ikon, na
których Maryja często trzyma w ramionach Dzieciątko Jezus ze zdeformowanymi nogami i stopami.
W pewnym klasztorze znaleziono wzruszający obraz Najświętszej Panny ze smutkiem kontemplującej
swoje niemowlę, chrome od urodzenia.
Nie istnieje żadne wytłumaczenie dla tych przekazów, pochodzących od Ojców oraz ze sztuki
wschodniej. Żadne, chyba że sam Całun pochodzi ze Wschodu. To nie jeden z wielu apokryfów, lecz
ten właśnie Całun – jeśli popatrzed nao z tyłu – ukazuje Jezusa chromego, z prawą nogą sporo
centymetrów dłuższą od lewej. Co więcej, nie tylko chromego, ale i skręconego z powodu zwichnięcia
biodra i deformacji barku, spowodowanych ciężarem krzyża. Liczni medycy, którzy badali Całun, nie
mają w tym względzie wątpliwości: najpierw przybito prawą stopę, zaś skręconą lewą przybito nieco
wyżej i z boku. Kiedy zdjęto ciało, rigor mortis106 sprawił, że nogi pozostały zdeformowane, podczas
gdy biodro było wzniesione, a bark opuszczony. Takie też ślady pozostawiło Ciało na Całunie,
wprowadzając w błąd ludzi Wschodu, którzy przyjęli to jako wrodzone deformacje.
Oczywiste jest, że Całun, który znamy, jest starszy niż na to wskazuje C 14 i przez całe wieki był gdzieś
ukryty. Najpierw z powodu sprzeciwów żydowskich (w swoich wizjach Emmerich mówi o dwóch
przypadkach „porwania” Płótna przez Żydów), następnie z powodu wojny obrazoburczej, a kiedy ta
minęła – ze strachu przed kradzieżą (ten usprawiedliwiony strach skooczył się w Europie dzięki jednej
z wypraw krzyżowych). Wszystko to nie przeszkodziło dyskretnej, ale i trwałej wizji Ojców, którzy
przedstawiali Jezusa jako chromego i zdeformowanego, ani też sztuce ikonograficznej, która, jak
wiadomo, nie podlegała wyobraźni zakonnika-malarza, lecz oficjalnym i skrupulatnym przepisom
Kościoła.
Dane te sprzeciwiają się hipotezie „średniowiecznego falsyfikatu”. Jak o tym napisało czasopismo
Civiltà Cattolica, dedykując Całunowi głęboką myśl Eliota: All our knowledge bring us nearer to our
ignorance („Cała nasza wiedza zbliża nas do naszej ignorancji”), otwierając nam drogę do misterium.
Dziwi także fakt, że pomimo badao i poszukiwao, nie znaleziono innych wizerunków porównywalnych
z Całunem. Z jednym wyjątkiem: w roku 1898 (właśnie w roku pierwszych fotografii turyoskich
106
med. stężenie pośmiertne mięśni (łac. „sztywnośd śmierci”) *przyp. red.+.
102
wykonanych przez adwokata Secondo Pia), umierał libaoski eremita, Charbel Makhlouf. Jego
śmiertelne resztki pozostały nietknięte, zachowując temperaturę ciała żyjącego człowieka. Pocił się
do tego stopnia, że dwa razy w ciągu tygodnia zmieniano mu habit. Trwało to aż do roku 1950, kiedy
przedstawiciele komisji beatyfikacyjnej położyli mu na twarz chustkę, na której odbiła się jego twarz
w podobny sposób jak na Całunie. W grudniu 1965 roku, w obecności wszystkich uczestników Soboru
Watykaoskiego II, Paweł VI ogłosił go błogosławionym107. Był to pierwszy wschodni święty od XIII
wieku. Cóż to może oznaczad? Przypadek? Czyż jednak w tym wymiarze istnieją przypadki?
107
W 1977 roku ten sam papież kanonizował Charbela Makhloufa *przyp. red.+.
103
Rozdział IX. Inne historie
Czarni niewolnicy
Przypadkowo miałem okazję zobaczyd niektóre sekwencje z pokazywanego przez telewizję filmu o
wielkim mistrzu bokserskim, Cassiusie Clayu, który zostawszy przywódcą murzyoskich muzułmanów,
przyjął imię Muhammad Ali. W filmie (który, według tego, co mi powiedziano, wiernie odtwarza
rzeczywistośd) gwałtownie atakuje się złych chrześcijan, którzy jego przodków uczynili niewolnikami i
wychwala się dobrych braci – wyznawców islamu.
Spadam z obłoków: bokser może nie znad historii, nie można jednak przyjąd, aby takimi samymi
ignorantami byli wszyscy biali występujący w filmie (ukazującym ponod rzeczywistośd – powtarzam),
zawstydzeni i niemi wobec huraganu zniewag. Warto się nad tym zastanowid, ponieważ chodzi o
któryś z kolei przykład czystego manipulowania prawdą.
Przede wszystkim Muhammad Ali zdaje się ignorowad fakt, że jedynymi miejscami na świecie, gdzie
nie tylko toleruje się niewolnictwo, ale jest ono legalne (co jest pogwałceniem praw
międzynarodowych) są te, w których szarijat108, prawo pochodzące bezpośrednio z Koranu, jest
uznawane w całej pełni.
Dla żyjących tam ludzi niewolnictwo nie stanowi żadnego problemu, co więcej, jest uznaną instytucją
społeczną. Według Mahometa, wierzący może ją złagodzid, ale nie może jej znieśd. Obecnie
najczęstszymi ofiarami łapanek muzułmaoskich są, jak zawsze, Murzyni, nawet jeśli wyznają islam jak
Glay. W krajach, w których żyją i Arabowie, i Murzyni, na przykład w Sudanie, powszechnym
zjawiskiem jest okrutne traktowanie tych ostatnich.
Jean-Francois Revel, świecki człowiek, godny całkowitego zaufania, pisze: „Zawsze pamięta się o tym
niewolnictwie z Ameryki. Historia zapomniała o zbrodni niewolnictwa w świecie muzułmaoskim, o
dwudziestu milionach Murzynów wyrwanych z ich krajów i siłą przetransportowanych do świata
muzułmaoskiego w wiekach od VII do XX. Zapomina się na przykład, że pod koniec XIX wieku w
Zanzibarze, na 300 tysięcy mieszkaoców było 200 tysięcy niewolników. Nie pamięta się także, że w
Mauretanii niewolnictwo było legalne aż do 1981 roku. Oficjalnie zostało zniesione w rok później,
chociaż i tam, podobnie jak w wielu innych misjach, bez przeszkód trwa nadal”.
W związku z 40. milionami Afrykaoczyków deportowanych do Ameryki od XVI wieku po rok 1863
(data zniesienia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych) trzeba bez najmniejszych wątpliwości
przyznad, że była to straszliwa tragedia, za którą winni wstydzid się holenderscy kalwini, niemieccy
protestanci, brytyjscy anglikanie oraz hiszpaoscy i portugalscy katolicy. (Trzeba nadmienid, że tym
ostatnim, czyli „złym” katolikom z Rzymu, handlu niewolnikami zabronił sam Rzym już pod koniec XV
wieku; Paweł IV ratyfikował zakaz niewolnictwa w roku 1537, a Pius V w 1568; Urban VIII powtórzył
to samo w 1639 roku, używając bardzo znaczących słów o „niegodnym handlu ludźmi”; w 1714 roku
Benedykt XIV krytykował zniewalanie ludzi przez ludzi. Tej samej „oficjalnej linii” trzymali się święci,
jak chociażby św. Piotr Klawer, którzy dokonywali niezwykłych czynów miłosierdzia dla murzyoskich
braci. Mało kto też pamięta, że niewolnictwo w koloniach francuskich wprowadził w 1802 roku
umiłowany syn Rewolucji, Napoleon Bonaparte.)
Z powodu „chrześcijaoskiej” Ameryki powinni wstydzid się także niektórzy czarni animiści i wielu
arabskich muzułmanów. Tym ostatnim przypisuje się porywanie niewolników i transportowanie ich
108
Religijne prawo muzułmaoskie zawarte w Koranie i hadisach, tzn. zbiorach wypowiedzi Mahometa i opowieściach o jego czynach (arab. szari`a „właściwa droga”) *przyp. red.+.
104
do portów. Jeśli zaś chodzi o Murzynów, to niestety pewne jest, że często sami szefowie plemion
wystawiali na sprzedaż własnych współbraci. Historia (która o tyle jest zła, że zwykle stara się
wprowadzid próby dzielenia ludzi na dobrych i złych) przypomina również o innych smutnych
wydarzeniach. Jak na przykład o tym, że wielu niewolników, uwolnionych w XIX wieku – nie mając
zawodu – ofiarowywało innym swoje ciała… Albo o tym, że Murzyni, wyzwoleni przez niektórych
filantropów, osiedlili się w paostwie o nazwie Liberia i od 1882 roku do dziś uciskają innych
Murzynów, już dawniej mieszkających na tych terenach, uważając ich za „gorszych”.
To chyba wystarczy. Pisząc to, powodowała nami chęd przypomnienia, że grzech dotyka nas
wszystkich: oczywiście chrześcijan, ale także i „pobożnych muzułmanów”, i „dobrotliwych
Murzynów”.
Pas cnoty
Bilet wstępu jest drogi, a ja chciałbym mied swój udział w inicjatywie wyjaśniającej pewne sprawy.
Skoro jednak wejście dla dziennikarzy jest darmowe, bezpłatnie przeciskam się na wystawę
przedstawiającą stare, europejskie narzędzia tortur. Tytuł „Inkwizycja” brzmiący – ça va sans dire109 –
jakby „gorsze oblicze człowieka” (taki zresztą był podtytuł ekspozycji), miał byd echem okrucieostwa
dawnych trybunałów. Te jednak – aby powiedzied prawdę – w ciągu pół tysiąca lat nie spowodowały
tylu ofiar, co w ciągu jednego roku takie reżimy, jak stalinowski, hitlerowski, południowoamerykaoski
lub iraoski. Jeśli chodzi o tortury, wiadomo, że oskarżano o nie jedynie fanatycznie nietolerancyjnych
chrześcijan. Uwolniwszy się od nich, „nowy człowiek” zawsze odżegnywał się od tortur… Jak o tym
świadczą roczne sprawozdania Amnesty International110!
Wśród eksponatów znajduje się między innymi kilka pasów cnoty, które – według katalogu wystawy –
wcale nie były „narzędziami tortur”. Systematyczna kampania, zniesławiająca średniowiecze,
przypisuje ich używanie przede wszystkim krzyżowcom („niesłusznie, gdyż nie ma na to
najmniejszego dowodu” – piszą organizatorzy wystawy). Chodzi o zwykłe zniesławianie epoki, znanej
z wiary i niezwykłego ruchu wypraw krzyżowych. Trzymając się pewnego stylu opowiadania
historycznego, powiedzmy, że ktoś, kto chciał wziąd udział w wyprawie, musiałby byd nie tylko
krwiożerczym rozbójnikiem, ale także katolikiem nienawidzącym kobiet, i byd może rogaczem; aby się
nim nie stad, nie znajdował lepszego sposobu niż zamknięcie kobiety w żelaznym potrzasku.
W rzeczywistości – jak informuje wspomniany katalog – wystarczyłoby nieco pomyśled, aby
zauważyd, że podobna praktyka w krótkim czasie doprowadziłaby do śmierci kobiety wskutek
zakażenia lub tężca. O cóż więc chodzi? Udowodniono, że prawie zawsze same kobiety zakładały
sobie owe rynsztunki, przede wszystkim na czas podróży, pobytu w gospodach lub na wypadek
niebezpieczeostwa napadu uzbrojonych band. W sumie więc chodziło o sposób obrony przed
gwałtem, z którym mężowie (nawet krzyżowcy) nie mieli nic wspólnego. Coś szczególnie aktualnego
dzisiaj, w czasach rosnącej przemocy seksualnej…
Zgadzam się, że to zaledwie małe opowiadanko, chociaż stanowiące jedną z fałszywych części
przesadzonej mozaiki. I nie wydaje się, abyśmy je wyolbrzymili.
109
„to się rozumie samo przez się” (fr.) *przyp. red.+. 110
Zob. przyp. 49
105
Ius primae noctis111
„Ius primae noctis. Wobec niektórych błędnych interpretacji, opartych na grze słów – wśród których
owo domniemane «prawo» stanowi krzykliwy przykład – wypada postawid pytanie, czy
średniowiecze nie padło ofiarą zmowy historyków”.
Tak pisze Régine Pernoud w małym słowniku na temat komunałów (niemal zawsze fałszywych),
dotyczących średniowiecza.
W rzeczy samej, nie ulega wątpliwości, że chodziło o „zmowę”, przynajmniej w sensie ukazania w jak
najmniej pochlebnym świetle okresu nie lubianego przez przedstawicieli oświecenia, którzy chcieli
widzied go zdominowanym przez „ciemności zabobonu”, a nie przez rozum, a także przez
protestantów, którzy z kolei tę epokę odbierali jako triumf Kościoła katolickiego, utożsamianego z
samym Antychrystem.
Tym razem zatrzymajmy się na jednym ze szczególnych aspektów tych potwarzy, a mianowicie, na
czym w rzeczywistości polegało ius primae noctis, to „prawo”, co do którego wielu ludzi do dziś jest
przekonanych, że było ono praktykowane w „chrześcijaoskiej” Europie? Byd może opierając się na
wiadomościach ze szkolnych podręczników uwierzono, że feudał miał przywilej dokonywania
„inicjacji” dziewczyny w noc poślubną, jeśli pochodziła ona z podlegających mu terenów. Zakłada się,
że biedni wieśniacy, chłopi paoszczyźniani, musieli znosid największe upokorzenie, towarzysząc
swoim młodym żonom aż do zamku, gdzie do rana pozostawały one w łożu lubieżnego feudała.
Nie brakuje pospolitych powieści – a także hélas112 tekstów nazywanych „historycznymi” –
starających się przekonywad, że z prawa tego korzystali nawet biskupi, będący właścicielami
ziemskimi. W każdym razie panuje opinia, że jeśli „dopełnienie” cudzego małżeostwa dotyczyło
jedynie świeckiego feudała, Kościół, który dysponował dostateczną mocą, aby nie dopuścid do tego,
albo się nie sprzeciwiał, albo je tolerował, stając się w ten sposób wspólnikiem feudała.
Wszystko to jest kompletnym fałszem, przynajmniej w odniesieniu do christianitas katolickiej Europy
Zachodniej. Podkreślamy „Zachodniej”, ponieważ w Europie Wschodniej, o grecko-słowiaoskiej
tradycji (chociaż i to mogłoby zostad wyjaśnione jasnym sprzeciwem Kościoła ortodoksyjnego), aż do
kooca XVII wieku wielcy posiadacze ziemscy rzeczywiście próbowali stosowad wobec swoich
poddanych to „prawo”. Mogło też ono byd egzekwowane przez kasty kapłaoskie niektórych religii
niechrześcijaoskich. Między innymi było praktykowane wśród niektórych plemion afrykaoskich i,
przede wszystkim, w Ameryce przedkolumbijskiej. Z owego ius seksualnego korzystał także kler
buddyjski w rejonach azjatyckich, jak np. w Birmie. Nie ma natomiast najmniejszych śladów, które
potwierdzałyby takież postępowanie w katolickiej Europie.
Jak jednak mogła powstad legenda do dziś jeszcze tak powszechnie akceptowana?
Aby zrozumied jej powstanie, wpierw trzeba sobie przypomnied, co znaczy określenie „chłop
paoszczyźniany”. Nazwa ta zwykle bywa wymieniana z taką zgrozą, jakby chodziło o kontynuację
starożytnego niewolnictwa. Tymczasem było zupełnie inaczej: „chłopi paoszczyźniani” byli
wieśniakami, którzy od swego pana, feudała, otrzymywali w formie nadania działkę ziemi,
wystarczającą do utrzymania siebie samych i swoich rodzin. Za używanie ziemi wieśniak płacił częścią
plonów, czasem pieniędzmi albo różnymi świadczeniami na rzecz feudała (osławiona paoszczyzna,
która – wbrew oszczerczej propagandzie rewolucyjnej – miała zazwyczaj charakter społeczny, była
111
„prawo pierwszej nocy” (łac.) *przyp. red.+. 112
„niestety” (fr.) *przyp. red.+.
106
pożyteczna dla wszystkich, bowiem dotyczyła takich prac, jak budowa i utrzymywanie mostów, dróg,
przygotowywanie pod uprawę nieużytków).
Pernaud pisze: „Wyraz «paoszczyzna» zrozumiano źle, ponieważ pomylono średniowieczne
poddaostwo z zasadniczą bazą społeczeostw starożytnych, a mianowicie z niewolnictwem, którego
żadnego śladu nie znajdujemy w społeczeostwach średniowiecznych. Pozycja chłopa diametralnie
różniła się od pozycji starożytnego niewolnika: niewolnik był rzeczą, a nie osobą; podlegał absolutnej
władzy właściciela, który był panem jego życia i śmierci; nie miał prawa do żadnego działania
osobowego; nie posiadał ani żony, ani rodziny, ani dóbr”.
Francuska uczona kontynuuje: „Chłop paoszczyźniany jest osobą, a nie rzeczą: posiada rodzinę, dom,
pole. I jeśli oddał feudałowi to, co mu się należało, nie miał już wobec niego innych zobowiązao. Pan
nie jest jego właścicielem; chłop związany jest z ziemią, co jednak nie jest poddaostwem osobowym,
lecz materialnym. Jedynym ograniczeniem jego wolności jest zakaz opuszczania ziemi, którą uprawia.
Trzeba jednak zauważyd, że zakaz ten miał i swoje dobre strony, ponieważ jeśli nie wolno mu było
opuścid tej ziemi, to również nie można mu jej było odebrad. Dzisiejszy rolnik z Europy Zachodniej
zawdzięcza swój rozwój swoim przodkom, którzy byli «chłopami paoszczyźnianymi». Żadna inna
instytucja nie przyczyniła się bardziej do obecnej pozycji na przykład rolników francuskich. Wieśniak
francuski, od wieków siedzący na swojej ziemi, nie ponoszący żadnej odpowiedzialności cywilnej i nie
obarczony obowiązkami militarnymi, które miał okazję poznad po raz pierwszy w związku z masowym
powołaniem do wojska przez Rewolucję, stal się prawdziwym panem ziemi. Tylko średniowieczna
paoszczyzna zdolna była stworzyd tak ścisłą więź człowieka z ziemią. Jeśli sytuacja wieśniaka z
niektórych obszarów Europy Wschodniej jest godna pożałowania, to dlatego, że nie istniała tam
podobna więź między protektorem a chłopem paoszczyźnianym. Drobny właściciel podlegał tam
różnym szykanom, zaś po wykorzystaniu wszelkich jego możliwości, kiedy już nie potrafił utrzymad
skrawka swojej ziemi, był wywłaszczany, co pozwalało na tworzenie olbrzymich latyfundiów”.
Są to szczegóły domagające się większej roztropności od tych, którzy ogarnięci przesądami
ideologicznymi lub sugestią słów (chłop paoszczyźniany, feudał, feudalny…) nie rozumieją pozytywnej
strony instytucji tak potrzebnej samym zainteresowanym, że kiedy z inicjatywy monarchii chciano ją
znieśd, spowodowane sprzeciwem rozruchy miały miejsce jedynie wśród chłopów paoszczyźnianych…
Z tych korzeni, społecznie opłacalnych, pochodzi domniemane ius primae noctis. W początkach epoki
feudalnej, wieśniak nie mógł zawrzed małżeostwa poza granicami ziem feudała, ponieważ oznaczało
to zmniejszenie się populacji w rejonach, których największym problemem było małe zaludnienie.
Pernaud pisze: „Jednakże Kościół nie przestawał protestowad przeciwko takiemu gwałceniu praw
rodziny, skutkiem czego od X wieku zakaz ten stopniowo łagodzono. W zamian za to od wieśniaka,
który chciał opuścid teren swego pana i przenieśd się na ziemie innego, domagano się wypłacenia
odszkodowania. W ten sposób narodziło się ius primae noctis, o którym powiedziano już tyle
głupstw, podczas gdy w rzeczywistości chodziło tylko o zgodę na zawarcie małżeostwa poza
terytorium feudała. Zauważmy, że w średniowieczu wszystko wymagało odpowiedniej ceremonii;
wspomniane pozwolenie dało początek symbolicznym gestom, takim jak np. położenie ręki lub nogi
na łożu małżeoskim, przy jednoczesnym użyciu specjalnych terminów prawnych, które sprowokowały
złośliwe lub mściwe, całkowicie mylne interpretacje”.
Tak więc domniemane „prawo” nie ma nic wspólnego z defloracją poddanki, a tym bardziej z
całkowitą władzą seksualną, jaką w pogaoskiej starożytności posiadał pan wobec swoich poddanych,
uważanych jedynie za przedmiot służący do pracy lub przyjemności.
107
Warto też zacytowad niemal przypominającą żart, ale przecież zgodną z prawdą uwagę autorki:
„Średniowieczni wieśniacy wszczęli stanowcze protesty. Sprzeciwiali się zamiarowi «uwolnienia» ich,
ponieważ w ten sposób tracili bezpieczeostwo, gwarantujące im oraz ich następcom spokojne
uprawianie swoich ziem; pozostawieni samym sobie, bez wojowników feudała, zostali pozbawieni
obrony przed bandami rabusiów. To zaś przyczyniło się do całkowitej zależności od właścicieli
wielkich latyfundiów i zwykłych wykorzystywaczy: oni przekazali chłopów w ręce urzędników
paostwowych, rekrutujących ich do wojska i ściągających podatki”.
Watykańskie bogactwa
Powiemy tylko o dwóch rzeczach – małych, ale znaczących i nie do odparcia – w związku z plotkami
dotyczącymi domniemanych „bogactw Kościoła”. Budżet Stolicy Apostolskiej – to znaczy niezależnego
paostwa, w którym znajduje się między innymi sto ambasad, nuncjatury oraz wszystkie
„ministerstwa”, którymi są kongregacje, dodatkowo jeszcze sekretariaty i niezliczone biura – na rok
1989 wynosił mniej niż połowa wydatków parlamentu włoskiego. Oznacza to, że sami deputowani i
senatorzy, którzy poruszają się w obrębie dwóch rzymskich budowli (w innych czasach należących do
papieży) Montecitorio i Palazzo Madama, kosztują podatników dwa razy tyle, ile wynoszą wydatki
Watykanu, kierującego ośmiuset milionami katolików na całym świecie.
Czy ci katolicy są bardziej hojni? Nie wydaje się, skoro te osiemset milionów chrześcijan co roku
ofiaruje na swój Kościół mniej niż to, co na swój zbiera zaledwie dwa miliony amerykaoskich
członków Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Nie wspominając już o Świadkach Jehowy lub
innych sektach, na przykład o Zjednoczonym Kościele Sun-Moon, dysponującym kapitałem
inwestowanym na całym świecie i przynoszącym krociowe zyski. W porównaniu z nim, watykaoskie
„bogactwa” są śmiesznie małe. A jednak, niestety, o tych ostatnich mówi się z wielkim oburzeniem.
Zbulwersowani zapominają o drobnym szczególe, że te bogactwa (w odróżnieniu od nowych
kościołów, sekt i grup modlitewnych, które nic takiego po sobie nie pozostawiają), z biegiem wieków
zaczęły „przekształcad się” w nadzwyczajny zysk. Chodzi o „przekształcanie się” w sztukę, której
zawdzięczamy rozwój niezliczonych miast Europy, przede wszystkim zaś Włoch.
Czym byłby Rzym, liczący jedynie na pozostałości ruin imperium, gdyby nieprzerwana seria papieży
nie przyczyniła się do stworzenia słynnych i krytykowanych „bogactw”, które stanowią chyba
największy na świecie zespół artystycznych dzieł, rozsianych po wszystkich miejscach miasta? Ktoś
powinien przypomnied politykom, dziennikarzom i różnym demagogom, którzy w Rzymie uprawiają
moralizatorstwo na temat „pieniędzy Watykanu”, że połowa jego mieszkaoców żyje z turystyki
właśnie dzięki temu, że Kościół przez wieki „zużywał” pieniądze na dzieła sztuki. Jeśli tutaj – podobnie
jak gdzie indziej – poznaje się drzewo po owocach, to trzeba przyznad, że tyle wieków papieskiego
zarządzania Rzymem, nawet biorąc pod uwagę także cienie tych rządów (nie większe niż inne w tych
czasach), wyposażyło to miasto w niesamowitą zdolnośd nie kooczącego się przynoszenia nowych
dochodów.
À propos pieniędzy, w skandalicznej kampanii przeciwko ośmiu promilom z podatków, które osoby
fizyczne dobrowolnie mogą deklarowad na Kościół włoski, ignoruje się (albo przynajmniej chce się
ignorowad) historyczne pochodzenie tej ofiary.
W 1860 roku piemontczycy, aby na Południu pokonad (albo chociaż powstrzymad) Garibaldiego,
chcąc siłą zniszczyd nowe królestwo, napadli na Marcas i Umbrię, regiony należące do papieży
rzymskich. Z wszystkich tamtejszych posiadłości Kościołowi pozostało jedynie Lacio, które później, w
roku 1870, też zostało napadnięte i zagarnięte przez rodzinę Savoia. Historycy, znawcy prawa
108
międzynarodowego, i to nie tylko katoliccy, uznali to za całkowitą i najprawdziwszą grabież; nawet
wielcy prawnicy luteraoskich Niemiec Bismarcka uznali to za bezprawie. Towarzyszył temu inny
głośny gwałt, a mianowicie skonfiskowanie wszystkich włoskich dóbr kościelnych, od klasztorów po
instytucje dobroczynne, od pól po kościoły. Była to konfiskata, która nie pociągnęła za sobą żadnego
odszkodowania.
Próbując uratowad twarz na arenie międzynarodowej – a także, aby uspokoid katolickie masy, które
stanowiły olbrzymią większośd wyciszonej, ponieważ pozbawionej głosu, ludności, poddanej nowemu
Królestwu Włoch – natychmiast po otwarciu Porta Pia, liberalny rząd zatwierdził tzw. Prawo
Gwarancji (Guarentigie). Prawo to implicite uznawało, że zagarnięcie, bez wypowiedzenia wojny,
wszystkich ziem papiestwa było pogwałceniem prawa i przyznawało papieżowi „odszkodowanie” jako
usuniętemu władcy. Ustalono rentę w wysokości prawie trzech i pół miliona lirów w złocie. Była to
ogromna suma dla paostwa, którego budżet wynosił zaledwie kilkaset milionów lirów. Suma
rzeczywiście olbrzymia, potwierdzająca jednak wielkośd dokonanego „bezprawia”.
Jednakże Prawo Gwarancji nie zostało zaakceptowane przez żadną ze stron, ponieważ było to
jednostronne prawo rządu sabaudzkiego: papieże nigdy go nie uznali, ani też nie przyjęli grosza z
wymienionej sumy. Aby pokryd wydatki Stolicy Apostolskiej woleli zaufad ofiarności wiernych,
ustanawiając „datek na św. Piotra”.
Niemal w sześddziesiąt lat później, bo w roku 1929, ustalono Pakty Lateraoskie, w które włączono
konkordat oraz traktat regulujący sprawy finansowe. Traktat ustanawiał zasady „odszkodowania” za
konfiskatę Paostwa Watykaoskiego oraz dóbr kościelnych, co sam rząd włoski w roku 1870 uznał za
konieczne. Postanowiono więc, że Włochy zapłacą 750 milionów w gotówce oraz zobowiążą się do
pokrywania niektórych wydatków, jak np. utrzymywanie kapłanów pracujących „dla dobra dusz”.
Chodziło między innymi o spłatę kredytów, przelewanych przez Kościół na paostwo włoskie, oraz o
opłaty za sprawowanie nowych funkcji, takich jak niektóre ceremonie oraz rejestr małżeostw
religijnych, które jednocześnie miały obowiązującą moc cywilną, przyznaną Kościołowi przez Pakty.
Tak więc nadania ekonomiczne z 1929 roku, powód oburzenia i polemiki antyklerykalnej, nie były
„prezentem”, łaską „konstantyoską”, lecz uznaniem (częściowym) długu pochodzącego z grabieży w
XIX wieku.
Ostatnią rewizję Paktów Lateraoskich, dzieło rządu socjalistycznego, kierowanego przez Bettino
Craxiego (niechrześcijaoskiego demokraty, jakby się tego można było spodziewad), trzeba osądzad
właśnie z perspektywy historycznej. W owej rewizji ignoruje się w świetle prawa międzynarodowego
całkowicie usprawiedliwioną „koncepcję” odszkodowania i ustanawia się dobrowolny podatek, przy
czym rola paostwa ogranicza się jedynie do jego ściągania. Słynne „osiem promili” jest dobrze
umotywowane w ostatniej, ponad stuletniej, złożonej historii Włoch. Któż jednak o tym pamięta?
Dobrze. Spróbujmy sprzedad – aby pomóc, nie wiem komu, może biednym Murzynom – skarby
Watykanu. Na początek zacznijmy od Piety Michała Anioła, która znajduje się w Stolicy Piotrowej.
Cena wywoławcza, według kogoś, kto spróbował ją wycenid, nie mogłaby byd niższa niż miliard
dolarów. Na taki wydatek mogłyby sobie pozwolid jedynie międzynarodowe, amerykaoskie lub
japooskie, konsorcja bankowe. Pierwszą konsekwencją byłoby wywiezienie tego cudownego dzieła z
Włoch.
Następnie, arcydzieło, które bezpłatnie może podziwiad cały świat, zostałoby uzależnione od decyzji
prywatnego właściciela – jakiejś grupy ludzi lub multimiliardera – który mógłby jego piękno zachowad
tylko dla siebie, pozbawiając świat możliwości podziwiania go. Oznaczałoby to, że piękno, zamiast
109
przydawad chwały Świętemu Piotrowi, dostarczałoby jej jakiemuś prywatnemu bankowi,
pozostającemu pod władzą pieniędzy, czyli tego, co Pismo Święte nazywa „mamoną”. Byd może
mielibyśmy w Trzecim Świecie jeden szpital więcej, ale czy dzięki temu świat naprawdę byłby
bogatszy i bardziej ludzki?
Islam
Jakiś czas temu zadawaliśmy sobie pytanie, jakie było znaczenie islamu w tajemniczym planie Bożym.
Dlaczego po Jezusie Chrystusie pojawił się Mahomet? Jaką misję miała spełnid ta opatrznościowa
społecznośd, która powstała tak niespodziewanie i nieoczekiwanie?
Rozważając te sprawy, warto wspomnied o wojnie w Zatoce Perskiej, przeciwko Irakowi Saddama
Husseina.
Zgromadzenie niesamowitej ilości wojska na Pustyni Arabskiej, o sile wielokrotnie większej niż ta,
którą dysponowano w czasie drugiej wojny światowej, co dotąd nie miało miejsca w historii, byłoby
całkowicie niezrozumiale wyłącznie z czysto politycznego punktu widzenia. Czy dokonano tego
gigantycznego wysiłku tylko po to, aby pozwolid na powrót do ojczyzny emirowi, multimiliarderowi,
oraz jego dworowi żon, konkubin, eunuchów i pozostałych dworzan? A może sprawiła to zachodnia
demokracja, wykorzystując wojnę – i jakby tego było za mało, motywując to idealizmem – w celu
przywrócenia półfeudalnego reżimu? Czy świat mógł pozwolid na zniszczenie Kuwejtu, który
praktycznie nie „istniał”, ponieważ był tworem europejskiego kolonializmu, terenem sztucznie
wyznaczonym na nieurodzajnej pustyni i niemal bez „miejscowej” ludności, gdyż prawie wszyscy
mieszkaocy byli emigrantami?
Po zwycięstwie Iraku nikt właściwie specjalnie nie wzruszał się losem emirów i dworzan z grubymi
pierścionkami i zegarkami ze szczerego złota, przebywających w hotelu w Arabii Saudyjskiej,
zamienionym na „rezydencję rządu na emigracji”, z której wrócili do Kuwejtu konwojem Rolls
Royce'a. Z drugiej strony Kuwejt znany był (i krytykowany) w świecie za odrzucenie współpracy z
„bradmi muzułmanami”. Żaden datek, nawet ten na budowę meczetu w Rzymie, nie umniejszył jego
złej sławy egoistycznego skąpca. Czyżby posłano zachodnią młodzież, aby cierpiała i ryzykowała
życiem z powodu miłości do owych rozpieszczonych satrapów?
Ropa naftowa tłumaczy tylko niektóre sprawy. Stany Zjednoczone oraz Anglia, liderzy prokuwejckiej
koalicji, posiadają na swoich terytoriach dostatecznie dużo szybów naftowych, aby byd
samowystarczalnymi. Mały kraj w Zatoce Perskiej nie interesuje ich jako dostawca ropy, lecz z
powodów finansowych: od jego miliardów dolarów (z których tylko drobna częśd inwestowana jest
we własnym kraju) zależą niesamowite operacje na giełdach w Londynie i Nowym Jorku. Stany
Zjednoczone (a po części także Wielka Brytania) mają alarmujące długi wobec społeczeostwa, których
spłatę gwarantują uzyskiwane bez wysiłku środki finansowe kuwejckich magnatów z owych
dziewięciuset szybów podpalonych przez Irakijczyków.
Prawdopodobnie międzynarodowa wyprawa, zwołana przez Stany Zjednoczone, pod przykrywką
ONZ, w celu niesienia pomocy pustynnemu krajowi, jest jednym z nielicznych przypadków, w których
toporny schematyzm marksistowski (wojna jako sposób obrony i ataku kapitalizmu) zbliżył się do
rzeczywistości. Ale i w tym przypadku, jak zwykle, nie wszystko może wytłumaczyd ekonomia. W tej
wojnie chodziło o „coś” więcej. Owo „coś” ukrywa się za „Nowym Porządkiem Świata”, o czym
wielokrotnie mówił amerykaoski prezydent Bush, podobnie zresztą jak lider Wielkiej Brytanii oraz
prezydent Francji. Czyż nie wydaje się przesadzone powoływanie się na „Nowy Porządek Świata” przy
regionalnej wojnie przeciwko paostwu, którego wojsko uzbrojone nie tylko przez Rosjan, ale i przez
110
Zachód, praktycznie niczego nie mogło dokonad? Liczba ofiar po stronie zachodniej koalicji stanowiła
zaledwie małą częśd śmiertelnych wypadków na drogach w czasie jakiegokolwiek weekendu.
Wyjaśnieniem może byd fakt przypomniany explicite przez Wielkiego Mistrza włoskiej masonerii, Di
Bernarda, w wywiadzie do La Stampa w marcu 1990 roku. George Bush, podobnie jak niemal wszyscy
jego poprzednicy od czasów George'a Washingtona, zawsze był członkiem lóż. Co więcej, jest
„wtajemniczonym 33 stopnia Starożytnego Rytu Szkockiego”. Innymi słowy, zajmuje najwyższy
stopieo w piramidzie „braci”. Bóg, tyle razy wzywany przez prezydenta przed, w czasie i po wojnie,
bez wątpienia jest – co zresztą leży w amerykaoskiej tradycji siły – Wielkim Architektem, którego
działanie bardziej oparte jest na dolarze niż na Bogu Jezusa Chrystusa.
Chodzi o bardzo kompleksowe idee i wypada, aby były one eksponowane z wielką roztropnością,
ponieważ istnieje niebezpieczeostwo popadnięcia w ezoteryczny „okultyzm” lub obsesję, która w
historii widzi jedynie „wielki splot” tajemniczych wspólnot. Jest oczywiste, że termin „Nowy Porządek
Świata” od zawsze był wyrażeniem masooskim, co więcej, określa punkt docelowy. „Nowy” świat,
„nowa” ludzkośd, „nowa” synkretyczna religia – i właśnie dlatego uniwersalna i tolerancyjna,
zbudowana na ruinach „dogmatycznych” wyznao, największych nieprzyjaciół, przeciwko którym
masooski „humanizm” walczy od 1717 roku.
Ich „wielkimi nieprzyjaciółmi” są chrześcijaostwo oraz islam. Pierwsze, przynajmniej w swojej wersji
protestanckiej, nie mówiąc już o apostazji, przyłączyło się do walki lóż: obecnośd wielkich dygnitarzy
anglikaoskich (naśladowanych potem przez inne wyznania) w masonerii jest stała od samych jej
początków. Z czymś podobnym mamy do czynienia we wschodniej ortodoksji, zamkniętej po części w
swoim archeologizmie, a po części, na szczeblu wyższej hierarchii, będącej zwolenniczką Wielkiego
Architekta. Na przykład jest całkiem pewną wiadomością, że szanowany patriarcha Konstantynopola,
Atenagoras, należał do masonerii. W odniesieniu do katolicyzmu, oczywista jest obecna skłonnośd,
przynajmniej pewnej części inteligencji kościelnej na Zachodzie, do „humanizmu” zmieszanego z
synkretyzmem i bronionego w imię „tolerancji”.
Islam trwa jak niewzruszona twierdza, opierając się religijnemu „dogmatyzmowi”. Jak już
powiedziano: „Jedyną poważną i aktualnie nieprzezwyciężalną przeszkodą dla Nowego Porządku
Świata, głoszonego przez rząd masooski, jest islam: chociaż najwyżsi dostojnicy tych ludów też są
wtajemniczeni, to jednak muzułmaoskie masy nie są gotowe zaakceptowad prawa, które nie
pochodziłoby z Koranu, ani też władzy politycznej opartej na nieokreślonym «Bogu», nie zaś na
Allachu, z którym rozmawiał Mahomet. Jeśli ma byd jakiś światowy rząd, to islam nie zaakceptuje
żadnego, który nie byłby potwierdzony przez Koran i jego przykazania”.
Może właśnie stąd pochodzi opatrznościowe znaczenie (które dopiero teraz wydaje się jasne)
powstania i trwania islamu? Może radykalnie opiera się on światu zjednoczonemu przez zachodnią
ekonomię, pusty spirytyzm, bazujący na boskości pozbawionej jakiejkolwiek prawdy objawionej,
dzięki czemu z wszystkimi dochodzi się do porozumienia? Może wyznawcy islamu są tymi, którzy
dalej chcą wyznawad monoteizm objawiony w semickich Świętych Pismach, nie zaś ten, który stał się
podstawą Karty ONZ? Może są tymi, którzy stanowiąc prawdziwą przeszkodę dla realizacji programu
masonerii spełniają rolę ab aeterno113 ustanowioną przez Opatrznośd?
Nie można zapominad, jeśli już mowa o Zatoce Perskiej, o kampanii gniewu i oszczerstw,
prowadzonej przez Zachód, przeciwko iraoskiej teokracji Chomeiniego. Właśnie w celu zniszczenia
tegoż reżimu, Stany Zjednoczone uzbroiły Irak, z którym walczą, odpłacając mu za jego „laickiego”, a
113
„od wieków” (łac.) *przyp. red.+.
111
nawet „agnostycznego” ducha. Byd może świadomośd tego tłumaczy silny opór papieża przeciwko
wojnie, który z powodu swej pokojowej postawy ściągnął na siebie falę pomówieo ze strony liderów
„atlantyckich” oraz ich środków przekazu.
Czy Torquemada114 był lepszy?
Salman Rushdie rzucił desperacki apel, który wydrukowały ostatnio najważniejsze wydawnictwa
zachodnie. We Włoszech został rozpowszechniony jako Panorama.
Rushdie, jak wszystkim wiadomo, jest pisarzem angielskojęzycznym pochodzenia hindusko-
muzułmaoskiego, którego iraoski despota Chomeini skazał zaocznie na śmierd za książkę uznaną jako
ubliżającą Mahometowi. Świat muzułmaoski, przezwyciężając wewnętrzne konflikty i podziały
teologiczne, zaakceptował „wyrok” polityczno-religijnego przywódcy islamu. We wszystkich krajach,
w których żyją wyznawcy islamu, podniesiono jednomyślny krzyk: „Zabid bluźniercę!” Nawet w
Londynie i innych stolicach doszło do manifestacji emigrantów muzułmaoskich, domagających się
głowy Rushdiego.
Dla podsycenia wiary w to, że usunięcie bluźnierczego pisarza jest stanowczym obowiązkiem każdego
wiernego, wyznawcy islamu i rząd iraoski wyznaczyli wysoką nagrodę dla tego, kto tego dokona.
Dzięki składkom ludu, „rekompensata” za zabójstwo wzrosła tak bardzo, że jeśli dziś ktoś zdoła zabid
Rushdiego, na zawsze zabezpieczy swoją pozycję materialną oraz swego potomstwa.
Jeśli do tej pory skazany zdołał uniknąd tragicznego finału, to tylko dzięki brytyjskiemu rządowi, który
trzyma go w ukryciu, zmieniając ciągle miejsce jego pobytu i zapewniając ochronę najlepszych grup
antyterrorystycznych. Za to w tym samym czasie miały miejsce zamachy na tłumaczy i wydawców.
Po ponad trzech latach takiego życia Rushdie wystosował apel, o którym wspominaliśmy. Mówi, że
już nie może żyd w taki sposób, że próbował wszystkiego, aby uzyskad od swych współbraci w wierze
„przebaczenie”, ale zawsze spotykał się z gniewnymi odpowiedziami, zaopatrzonymi w uwagę, że
obraza reputacji Proroka jest grzechem niewybaczalnym w tym życiu i nie do odpokutowania w życiu
przyszłym.
Nie pomogła nawet jego deklaracja, że jest praktykujący, że został źle zrozumiany i chciałby się
wytłumaczyd z intencji, które spowodowały napisanie książki.
Obecnie Rushdie oświadcza, że stracił wszelką nadzieję i zrezygnowany widzi, że słowo „muzułmanin”
nabiera coraz bardziej przerażającego znaczenia. Na temat islamu wypowiada się ponadto w takich
oto słowach: „w żadnym miejscu na świecie nie zdołał stworzyd wolnej społeczności i z całą
pewnością nie pozwoli mi na to, abym przyczynił się do nastania takiej właśnie wolnej społeczności”.
Mówi też o pewnym muzułmaninie, do którego zwrócił się z prośbą o pośrednictwo: „Z dumą
odpowiedział mi, że podczas gdy mówił ze mną przez telefon, jego żona obcinała mu paznokcie u nóg
i zaproponował mi, abym spróbował znaleźd tak posłuszną i pokorną żonę poza Koranem, który ja
zlekceważyłem”.
Rushdie zauważa, że to, co na podobieostwo zmarłego „realnego socjalizmu” można by nazwad
„Realnie Istniejącym Islamem”, „uczyniło ze swego Proroka boga, a religię bez kapłanów zastąpiło
religią przeciążoną kapłanami, zaś z literalnego interpretowania tekstów stworzyło broo
uzasadniającą przestępstwo: dlatego islam nigdy nie pozwoli przeżyd osobie takiej jak ja”.
114
Zob. przyp. 12
112
Byłoby błędem wzruszanie ramionami i mówienie: „To ich sprawy. Niech muzułmanie załatwią je
między sobą”. Tym bardziej, że niedawno ukazała się wiadomośd, której przynajmniej we Włoszech
nie poświęcono większej uwagi. W Paryżu wydano następny wyrok śmierci, tym razem po raz
pierwszy na pisarza, który nie jest muzułmaninem. Co więcej, chodzi o znanego eseistę katolickiego,
cenionego także u nas, zwłaszcza w „postępowych środowiskach”, tych, które teoretyzują na temat
konieczności „dialogowania” zawsze i wszędzie.
Skazany nazywa się Jean-Claude Barreau, zaś jego ostatnie dzieło nosi tytuł De l'Islam en général et
du monde moderne en particulier115. Propozycje katolickiego „progresisty” Barreau, dotyczące
otwarcia się islamu na pluralistyczne i demokratyczne społeczeostwo, tak mało spodobały się
olbrzymiej i wciąż wzrastającej masie emigrantów muzułmaoskich we Francji (obecnie ponad trzy
miliony), że postanowiono zlikwidowad nieostrożnego pisarza. Jak poinformowała francuska prasa,
Barreau musi ukrywad się, podobnie jak Rushdie. Dom, w którym przebywa, dzieo i noc strzeżony jest
przez uzbrojonych policjantów, zaś sam pisarz nie może z niego wyjśd bez ochrony.
To niepokojąca zapowiedź tego, co może nas czekad. W ten sposób inteligencja, która od ponad
dwóch wieków walczy z chrześcijaostwem o wolnośd słowa, zaczyna rozumied niebezpieczeostwo
wypowiadania się w sytuacji ciągłego zagrożenia śmiercią dekretowaną przez Umma, czyli wspólnotę
islamską.
Podkreślamy, że wyrok islamski, w przeciwieostwie do wyroku inkwizycji, jest anonimowy, nie
podlega apelacji, nie bierze pod uwagę żadnej możliwości przebaczenia, nawet za pośrednictwem
najcięższej pokuty. Tak jak to przepowiadał na początku naszego wieku Leon Bloy: „Przyjdzie czas, że
zatęsknimy za Torquemadą”.
Nietolerancyjni
O nietolerancji (już niemal z definicji „katolickiej”) tak pisze w swojej pracy Arnold Toynbee, wielki
historyk wyznania anglikaoskiego, zmarły w 1975 roku: „Jeszcze w początkach XVII wieku atmosfera
duchowa panująca w Europie nie pozwalała studiowad w danym kraju komuś, kto nie był wyznawcą
jego oficjalnej religii: katolikiem, protestantem lub ortodoksem. Uniwersytet w Padwie, protegowany
przez Republikę Wenecką, był jedynym wyjątkiem na Zachodzie; mogli w nim się kształcid studenci
innych wyznao, nie tylko katolicy. W Padwie studiował angielski protestant, Harvey, odkrywca
krążenia krwi oraz wyznawca prawosławia, Aleksander Mavrogordato, autor traktatu na temat
odkrycia dokonanego przez Harveya, jeszcze przed jego przejściem na usługi imperium
otomaoskiego. Liberalizm uczelni w Padwie był przypadkiem wyjątkowym. Dla przykładu, uniwersytet
w Oksfordzie, aż do roku 1871, akceptował jedynie tych kandydatów do tytułów naukowych, którzy
byli zwolennikami Trzydziestu Dziewięciu Artykułów wyznania wiary episkopalnego Kościoła
Anglikaoskiego”.
To jeszcze jeden przykład na to, że te publiczne miejsca nie wytrzymują próby „prawdziwej” historii.
Rządzić ludźmi
Skoro już tyle mówi się o reformach instytucji, o konieczności zmiany systemów, interesujący w tym
względzie może byd katolicki punkt widzenia.
Wiadomo, że ludzie mogą organizowad się według trzech zasadniczych modeli, rozdzielonych,
zmieszanych lub połączonych: monarchii, arystokracji i demokracji.
115
„O islamie w ogólności i o świecie współczesnym w szczególności” (fr.) *przyp. tłum.+.
113
Kościół zawsze unikał zarówno teoretycznego preferowania, jak i potępiania któregokolwiek z nich:
wybór zależy od czasów, historii i złożoności poszczególnych ludów. Niemniej ostatni papieże
(pierwszy uczynił to Pius XII w przemówieniu radiowym na Boże Naradzenie w 1944 roku, którego
rozpowszechnianie, nie bez powodu, zostało zabronione przede wszystkim w Niemczech) zdawali się
chcied dla współczesnego Zachodu raczej systemu parlamentarnego, chociaż bardzo wystrzegali się
zdogmatyzowania tej opinii, aby nie sądzono, że tylko ten rodzaj systemu może byd zaakceptowany
przez katolika. Mimo iż w tych czasach uważano go za najodpowiedniejszy dla Zachodu. Z tych
samych powodów Kościół nie musi bid się w piersi ani prosid o przebaczenie za utrzymywanie swoich
kapelanów na dworach królewskich starego porządku, czy też za uznanie weneckiej Res publica
christiana (mimo pewnych kontrowersji, nie związanych jednak z systemem rządzenia), która
odznaczała się najbardziej oświeconym ustrojem arystokratycznym.
W tamtych czasach i w tamtych miejscach, biorąc pod uwagę ówczesną historię i temperament ludzi,
ten właśnie system był najbardziej odpowiedni. Przede wszystkim chodziło o prawowitą władzę, taką,
o której mówił Apostoł, nakazując surowo: „Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym
rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały
ustanowione przez Boga. (…) Należy więc jej się poddad nie tylko ze względu na karę, ale ze względu
na sumienie. (…) Oddajcie każdemu to, co mu się należy: komu podatek – podatek, komu cło – cło,
komu uległośd – uległośd, komu cześd – cześd” (Rz 13,1.5.7).
Kościół nie może czynid „co mu przyjdzie do głowy”, nie może „wymyślad” sobie Objawienia,
dostosowanego do mody i ciągle zmieniających się wymagao ludzi, ponieważ jest niewolnikiem słowa
Bożego (czy ono się komuś podoba, czy nie), zatem „katolickie” stanowisko, dotyczące różnych
systemów rządzenia winno opierad się na cytowanym fragmencie z listu św. Pawła oraz na innych,
rozsianych po Nowym Testamencie. Wśród nich znajduje się Pierwszy List św. Piotra, a w nim rada
równie krótka, co zobowiązująca w chrześcijaoskiej praktyce: „Wszystkich szanujcie, braci miłujcie,
Boga się bójcie, czcijcie króla!” (1P 2,17).
Wobec tych, jak i wielu innych cytatów, które można by przytoczyd, sprawy nie da się zawęzid do
„oficjalnego” problemu Kościoła oskarżanego z powodu swojej historii o „asymilację z władzą” lub
„służalczośd wobec rządów bez zwracania uwagi na ich charakter”. Niektórzy problem ten zmienili tak
dalece, że uczynili Pismo nauką „kontestujących” lub „rewolucjonistów”. Utrzymywali – wielu do dziś
jeszcze to czyni – że prowadzenie walki politycznej inspirowane było i jest Pismem Świętym, podczas
gdy właśnie Pismo mówi coś zupełnie przeciwnego.
Nie kwestionuje się więc „chrześcijaoskiego” prawa do tego, aby na przykład w XVII wieku jezuita był
doradcą króla w Wersalu, kapłan brał udział w partyzantce, a katecheta był rewolucjonistą. Jest to
jednak niemile widziane, dlatego nim się ktoś na to zdecyduje, musi zadad sobie pytanie, czy chce to
czynid zgodnie ze słowem Bożym; jeśli nie, niech sobie znajdzie inne oparcie dla swojej ideologii.
Myśl katolicka z żadnego systemu politycznego nie uczyniła więc absolutu, jak to obecnie (po
przebudzeniu się z „czerwonego” jarzma i „ludowej” bzdury) dzieje się w Stanach Zjednoczonych,
świętujących niepokojący triumf systemu demokratyczno-liberalno-kapitalistycznego.
Myśl katolicka zawsze uważała, że wszystkie formy rządzenia – nawet te najbardziej doskonałe na
papierze i najbardziej szlachetne w teorii – sprawowane są przez ludzi, którym grzech pierworodny
pomieszał odwagę z tchórzostwem, altruizm z egoizmem, wielkośd z małością.
Tak więc w przeciągu wieków wysiłki ludzi Kościoła mniej koncentrowały się na strukturach, a
bardziej na doskonaleniu człowieka. Bardziej niż w konstruowaniu „dobrych rządów” starano się
114
uczestniczyd w formowaniu „dobrych rządzących”. Bowiem nawet najlepsza w teorii struktura
społeczno-polityczna może zmienid się w koszmar, jeśli władzę będą sprawowali ludzie niegodni.
Chrześcijaostwo to nie spotkanie światłych ideologów, zamykających się w swoich mieszkaniach,
spędzających czas na salonowych rozmowach lub opracowywaniu konwencji, mających na celu
ustalenie projektu „najlepszego z możliwych światów”. Wierzący musi zastąpid śmierd teoretycznych
pryncypiów rzeczywistością żywą, pragmatyzmem, którego nie można znaleźd w anonimowych
strukturach, lecz w osobach, z całą mieszaniną ich ludzkich sprzeczności. Polityki nie naprawia się
„manifestami”, lecz raczej doskonaleniem polityków i „oczyszczaniem serca” narodu, który wynosi
ich do rządu oraz ich wspomaga.
W związku z tym, wypadałoby także docenid ogromne wysiłki zakonów religijnych, przede wszystkim
tych, które powstały po reformacji i starały się odnowid rozdartą społecznośd. Chodzi o wysiłki
jezuitów, pijarów, barnabitów i wielu innych, starających się zapewnid katolicką formację klasie
rządzącej.
Jedynie stary, powierzchowny kontestator może zgorszyd się faworyzowaniem przez wymienione
zakony dzieci bogaczy i możnych, na których potem można było „liczyd”. Nie wolno jednak
zapominad, że dzieci biednych nie pozostawały opuszczone, gdyż obok „kolegiów dla szlachty”,
prowadzonych przez jezuitów lub barnabitów, powstawały liczne kolegia, domy i warsztaty dla
biednych. Kto się tym gorszy, nie rozumie punktu widzenia, jaki powinien przyjąd wierzący:
priorytetem nie jest walka o zmianę teoretycznego systemu rządzenia, który zawsze jest relatywny,
niedoskonały i niezadowalający, ponieważ w tej materii nie istnieje dobro absolutne, zaś najwyższym
osiągnięciem polityki może byd czynienie jak najmniej szkód. Priorytetem jest raczej rezultat
kompromisu, pozwalającego umieścid w strukturach rządowych ludzi umiejących jak najlepiej rządzid.
Tym sposobem kształtowanie w latoroślach rodzin szlacheckich, przeznaczonych do pełnienia
obowiązków publicznych, poczucia obowiązku, solidarności i umiarkowania było najskuteczniejszą
formą zabezpieczenia na przyszłośd lepszego życia wieśniakom, robotnikom i rzemieślnikom, którzy
mieli doświadczyd praktycznych skutków sprawowanej przez nich władzy.
Z tej też przyczyny nie wzywano do buntów (ich rezultaty już mieliśmy okazję widzied; na dodatek są
one całkowicie odrzucane przez Pisma). Raczej uważano, że oddziaływanie na tych „z góry” za
pomocą ewangelicznej formacji polityków, a w konsekwencji na chrystianizację polityki, mogło
przynieśd lepsze wyniki społeczne niż odwoływanie się do tych „z dołu”, połączone z demagogicznym
oddziaływaniem na masy. Dodatkowo jeszcze towarzyszyła temu świadomośd relatywizmu
wszystkich struktur ziemskich: „Nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy tego, które ma przyjśd”
(Hbr 13,14); „Nasza bowiem ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana
naszego Jezusa Chrystusa…” (Flp 3,20).
Są to zaledwie notatki na tematy, które jeszcze do niedawna człowiek wierzący pomijał wstydliwym
milczeniem, podczas gdy wcale nie było i nie ma takiej potrzeby. Istnieją dane, na wiele sposobów
pomagające zrozumied przeszłośd, oddziaływad na teraźniejszośd i tworzyd wizję przyszłości bez
odżegnywania się od ścieżki milenijnej tradycji.
Chorzy Papieże
Podniecenie spowodowane ostatnią hospitalizacją papieża pobudziło dziennikarzy do mnożenia
artykułów na temat „historii chorób papieskich”. Czy to się komuś podoba, czy nie, dziennikarskie
prawo jest następujące: każdego dnia, który dał nam Pan, musi pojawid się gazeta z nadmierną ilością
wypełnionych po brzegi stron, chociażby nie wydarzyło się nic takiego, co usprawiedliwiałoby jej
115
ukazanie się. Niektórzy koledzy telefonowali nawet do mnie, aby zadad mi kilka pytao na „temat
dnia”.
Zauważyłem, że od czasu, kiedy medycyna zaczęła nam dostarczad coraz to nowych środków
leczenia, wszyscy papieże na coś tam „chorowali”, nawet gdyby tą chorobą miała byd jedynie
(powtarzając łacioskie powiedzenie) sama starośd.
W rzeczy samej, dynastia papieska jest najstarszą w historii: tajemniczy łaocuch, rozpoczęty od
Szymona Piotra, rybaka z Kafarnaum, trwa bez przerwy aż do Karola Woj tyły. Warto zatrzymad się
przy stronach rozpoczynających Annuario pontificio, zawierających imienną sukcesję 270 papieży,
następujących po sobie w ciągu wieków historii. Nie jest to jednak taka zwykła dynastia, ponieważ
dotyczy albo ludzi stojących u progu starości, albo wręcz starych już w momencie ich wyboru.
„Urząd” papieża jest jedynym, dla osiągnięcia którego młodośd uważana jest za nieprzezwyciężalną
przeszkodę. Liczni i zasłużeni kardynałowie byli przez swych kolegów wykluczani z kandydowania,
ponieważ byli „zbyt młodzi”. Stąd też cała seria starczych niedomagao papieży oraz ważna pozycja
osobistych lekarzy tychże dostojnych starców.
Pytającym mnie kolegom wskazałem na zaskakujący fakt: w przeciągu dwóch tysięcy lat papieże
ulegali wszystkim chorobowym patologiom, z wyjątkiem jednej: choroby psychicznej. O ile nam
wiadomo, nie było obłąkanych papieży, a nawet gdyby (chociaż nic takiego nie stwierdzono), nie
miało to żadnego wpływu na ich nauczanie. Nawet starcza arterioskleroza, która z pewnością
dotknęła niektórych z nich w ostatnich latach ich życia, w żadnym stopniu nie wpłynęła na
dogmatyczne nauczanie. Stąd też dla wierzącego – mówiłem moim kolegom – jest to potwierdzeniem
szczególnej asystencji Ducha Świętego.
Rzeczywiście, władza papieża in spiritualibus116 jest absolutna: Kościół widzi w nim najwyższego
nauczyciela wiary. Co by się stało, gdyby z powodu jakiejś choroby psychicznej chociażby tylko jeden z
owych „wikariuszy Chrystusa” zaczął głosid coś przeciwnego wierze katolickiej, której jest stróżem?
Co by się stało z Kościołem, gdyby któryś z papieży zredagował i promulgował oficjalne dokumenty
opatrzone powagą jego pieczęci – ponieważ kodeks kościelny przyznaje mu wszelkie prawa –
zawierające deliramenta117, herezje, ekstrawagancje, błędy dogmatyczne czy chociażby ryzykowne
opinie teologiczne?
Coś takiego nigdy się nie stało i wierzący są przekonani, że nigdy się nie stanie. Byli papieże – według
naszych obecnych norm etycznych – niemoralni i niegodni tego najwyższego stanowiska. A jednak –
co z religijnego punktu widzenia potwierdza tajemnicę Opatrzności – właśnie ci papieże, którzy
niezbyt gorliwie spełniali wymagania wiary, byli najbardziej stanowczy w proklamowaniu prawd
wiary.
Już przy innej okazji wspomnieliśmy, że Aleksander VI Borgia, uważany – byd może ze zbytnim
uproszczeniem – za przykład niegodziwości moralnej, w jaką popadło papiestwo okresu odrodzenia,
był nienagannym nauczycielem wiary. Nawet jeśli zarzuca się mu złe zachowanie, nie można mu
odmówid wspaniałego głoszenia doktryny wiary i właśnie tegoż głoszenia doktryny oczekuje się od
następców Piotra, powołanego przez samego Jezusa do tej zasadniczej funkcji „utwierdzania braci w
wierze”.
Nauczanie papieskie ma pierwszeostwo nawet przed pożądanym przykładem moralnym. Czystośd
tejże nauki zawsze więcej zyskiwała na krzykach o arteriosklerozie czy objawach obłąkania, niż traciła
116
„w sprawach wiary” (łac.) *przyp. red.+. 117
„urojenia, brednie” (łac.) *przyp. red.+.
116
z powodu niemoralnych zwyczajów, które, nawet jeśli były praktykowane, nigdy nie były ani w
„teorii”, ani w „sposób radykalny” przedstawiane jako dobro. Przeciwko takiemu myśleniu można
wysuwad wiele zarzutów. Nie da się jednak ukryd, że zarówno wtedy, jak i teraz najważniejsze jest
głoszenie prawd wiary.
Nawet „watykanolog” pewnego liczącego się czasopisma, znany jako walczący laik, napisał artykuł na
temat chorób papieskich. Wśród chorych trafnie umieścił Innocentego VIII, który był papieżem od
1484 do 1492 roku i bezpośrednim poprzednikiem Borgii. Cytowany dziennikarz pisze: „Mówi się, że
lekarz papieski, widząc go wyczerpanym i upadłym na duchu, chciał mu dostarczyd nowych sił
poprzez wszczepienie w żyły krwi młodych chłopców. (…) Aby dokonad eksperymentu, kupiono z
plebejskich rodzin trzy pulchne maleostwa, płacąc po dukacie za każde, które oczywiście zmarły z
powodu wykrwawienia, podczas gdy zdrowie papieża wcale się nie polepszyło”.
W największym skrócie można powiedzied, że są to infamie przewrotnego człowieka. Chociaż można
mied obawy, iż czytelnicy jego pisma te ciężkie oskarżenia wezmą za prawdę. Podobnie jak przełkną
inne „oszukaostwa” dziennikarzy, niezależnie od tego, czy będą natury religijnej, czy świeckiej.
Dobrze byłoby zobaczyd, jak naprawdę rzeczy się miały. Aby to uczynid, odwołamy się do źródła dziś
najbardziej wiarygodnego: szesnastu tomów Storia dei papi dalia fine del Medio Evo118, autorstwa
austriackiego barona, Ludwika von Pastora. Przytaczamy dokładny tekst doskonałego historyka:
„Stefano Infessura opowiada, że żydowski lekarz Innocentego VIII zabił trójkę dzieci w wieku około
dziesięciu lat, ofiarując papieżowi otrzymaną z tego procederu krew, jako jedyne lekarstwo mogące
utrzymad go przy życiu. Kiedy jednak papież sprzeciwił się przyjęciu krwi, przestępczy lekarz uciekł.
Aby udowodnid pewnośd tego wydarzenia (w które zdaje się wierzyd Gregorovius), trzeba by uzyskad
wiarygodne dane na temat ewentualnego używania przez Żydów krwi dla celów medycznych.
Niestety, dostępne mi i dotąd nie publikowane dokumenty, które osobiście przestudiowałem, o
niczym podobnym nie wspominają. Nawet w kronice Valoriego nie mówi się o czymś podobnym.
Kronikarz zapisujący dokładnie lekarstwa przyjmowane przez papieża (por. Thuasne I, 571) z całą
pewnością nie mógłby pominąd tak straszliwego medykamentu” (Dz. cyt. 1942, t. III, s. 273).
Od razu można się zorientowad, iż rzeczywistośd nie ma nic wspólnego z tym, o czym pisze
dziennikarz: „Byłaby to pierwsza transfuzja krwi w historii medycyny”. Najwyżej można było podad
papieżowi krew do picia i to bez jego wiedzy, skoro (odwołując się do tych, którzy potwierdzają
nieprawdziwośd tej podejrzanej historii) odrzucił niegodne „lekarstwo”, i to tak stanowczo, że lekarz
musiał ratowad się ucieczką.
I nie tylko to: co powiedzieliby żydowscy czytelnicy o owym piśmie, gdyby zrozumieli, że pod
płaszczykiem donoszenia o jednym z wielu przewinieo Kościoła ukrywa się jedno z najbardziej
podstępnych i złośliwych oskarżeo przeciwko hebrajskiemu Talmudowi, dotyczące zabijania dzieci w
celach liturgicznych (św. Simoncino z Trydentu oraz inni) i „terapeutycznych”? Doskonały bumerang:
atakuje się katolicyzm, a tak naprawdę rani się judaizm…
Jeśli o nas chodzi (biorąc pod uwagę dokumenty opublikowane później przez von Pastora) jesteśmy
przekonani zarówno o niewinności papieża, jak i żydowskiego lekarza, który był jednym z wielu ludzi
wybranych przez papieża, ufającego całkowicie ich wiedzy i wierności. Nie ma przesłanek ku temu, że
którykolwiek z nich celowo szkodził głowie Kościoła, której życie znalazło się w ich rękach. To dobry
przykład, o którym nie należy zapominad.
118
„Historia papieży od kooca średniowiecza” (wł.) *przyp. red.+.
117
Monte Cassino
W czasie wakacyjnych podróży nigdy nie brakuje okazji do owocnych refleksji. Na przykład ci, którzy
udają się na południowe plaże, zbliżając się do Rzymu od południa, winni pomyśled nieco o tym,
dlaczego opactwo na Monte Cassino, niczym historyczny fałsz, nawet jeśli jest tylko całkowitą
rekonstrukcją, góruje jeszcze na tym wzniesieniu.
W ciągu następujących po wojnie światowej dziesięcioleci zaczęto przyjmowad niezwykłą postawę,
która wcześniej miała miejsce jedynie w manicheizmie: dobro istnieje tylko po jednej stronie, po
stronie demokracji anglosaskiej, zawsze i wszędzie wprowadzającej cywilizację; zło przyszło z drugiej
strony, z faszystowskich Niemiec, siedliska barbarzyostwa i zła.
Oczywiście, istnieją szczególne przesłanki motywujące ten podział na światłośd i ciemnośd. W koocu i
Włochy umiały potwierdzid swoją opatrznościową funkcję historyczną, przyczyniając się – chociaż
może nie z własnej woli – do upadku Trzeciej Rzeszy. Hitler, w swoich ostatnich Tischreden,
„rozmowach przy stole”, które zawsze dokładnie były spisywane (zaiste niemiecki to zwyczaj: Marcin
Luter oraz jego uczniowie też zostawili nam podobne rozmowy), w czasie, kiedy wojska sowieckie
niemal już atakowały jego bunkier, stwierdził, że to unia z Włochami przyczyniła się do klęski. Myśląc
o zajęciu Grecji, spotkali się z atakiem Albanii i niemal zostali zepchnięci do morza przez nieliczne, ale
waleczne wojsko greckie.
Zaatakowanych w ten sposób na Bałkanach Włochów mógł uratowad jedynie zaskakujący Greków
niemiecki Blitzkrieg119 z Jugosławii. Była to kampania nieprzewidziana i niechciana przez Sztab
Berlioski, ale konieczna dla wyciągnięcia niepewnych i kiepskich aliantów z awantury, w którą sami
się wplątali.
Akcja ta miała dwie znaczące konsekwencje: niesamowicie powiększyła linię frontu, jednocześnie
prowokując krwawą partyzantkę na okupowanych Bałkanach. Przede wszystkim jednak opóźniła o
kilka tygodni „Operację Barbarossa”, czyli atak na Związek Radziecki. Zwłoka ta okazała się fatalna dla
żołnierzy niemieckich, którzy dotarli już do przedmieśd Moskwy (oficerowie mogli przez lornetki
obserwowad kopuły Kremla), gdzie zaskoczył ich „generał zima”. Okupacja stolicy, w której nie było
już radzieckiego rządu oraz koniecznośd wycofania się z Uralu – gdzie Hitler miał zamiar zatrzymad się
na czas nie określony – nie doszły do skutku z powodu owych niewielu dni straconych na udzielanie
pomocy Włochom w Grecji.
Według analiz Führera, zwłaszcza tych ostatnich, koniecznośd pomagania lękliwym aliantom na
Bałkanach oraz w Afryce Północnej spowodowała przesunięcie do Libii i Egiptu uzbrojenia i ludzi,
uniemożliwiając tym samym spełnienie się planu faszystowskiej dyplomacji, polegającego na
antykolonialnej propagandzie zmierzającej do sprowokowania powstania świata arabskiego
przeciwko Wielkiej Brytanii. Reich chciał stworzyd swoje kolonie na Wschodzie Europy, dlatego nie
bardzo zależało mu na Afryce i Azji. Inaczej patrzyli na to Włosi, którzy zamierzali zastąpid na tych
terenach Imperium Brytyjskie.
W ten więc sposób Włosi przeszkodzili Niemcom w głoszeniu powstania Trzeciego Świata przeciwko
„plutokratycznej i kolonialnej” Europie. (Nie zapominajmy, że w czasie wojny, w Berlinie gościli
przywódcy islamscy, jak np. wielki mufti Jerozolimy; chodziło też o unię pomagającą zrozumied
aktualną sytuację na Bliskim Wschodzie.) W swoich ostatnich żalach Hitler nie zapomniał włoskiej
„zdrady” z 8 września 1943 roku, która w sposób nieoczekiwany stworzyła nowy front.
119
Zob. przyp. 76
118
Mamy więc do czynienia z nie zamierzonymi zasługami Włoch Mussoliniego, większymi nawet od
zasług aliantów, które przyczyniły się do upadku straszliwego projektu hitlerowskiej Europy, poddanej
Herrenvolk, teutooskiemu „narodowi panów”.
Przypominamy te wydarzenia, aby potwierdzid, że Opatrznośd często korzysta z naszego półwyspu,
aby osiągnąd swoje dobroczynne cele. Trudno bowiem zaprzeczyd, że właściwie sabotażem było to,
co uważano za pomoc udzielaną siłom faszystowskim, aby cały świat poddad złamanemu krzyżowi-
swastyce. Według słów Hitlera, my, Włosi, w większym stopniu niż alianci byliśmy przyczyną jego
niepowodzeo. Może to i jeden z niezliczonych „przywilejów” Opatrzności, która, wbrew pozorom,
zawsze wie, co czyni.
Wródmy jednak do Monte Cassino, gdyż od niego zaczęliśmy naszą refleksję. Na wstępie zaznaczmy,
że nienawiśd antykatolicka (nie ma innego wytłumaczenia) doprowadziła do złamania schematu o
„cywilizacji anglo-amerykaoskiej przeciwko niemieckiemu barbarzyostwu”.
Na tym sławnym wzgórzu, położonym na południe od Rzymu, właśnie faszyści okazali się
„przyjaciółmi ludzi i kultury”. W tym bowiem rejonie Niemcy – między Włochami i aliantami – w
pośpiechu utworzyli „Linię Gustawa”. Monte Cassino, pojedyncze, skaliste wzgórze, wznoszące się
nad równiną, było idealnym miejscem na bazę, ale marszałek polny, Albert Kesselring, bawarski
katolik, pochodzący ze starej, przednazistowskiej kasty wojskowej, która łączyła wojskowy dryl ze
szczególnym pojęciem honoru, nie umiał się zdecydowad na ufortyfikowanie tego miejsca, ponieważ
byłoby to równoznaczne z wystawieniem go na zniszczenie.
Niemcy (mimo wszystko potomkowie jednego z najbardziej oświeconych krajów świata i katoliccy
przynajmniej w jednej trzeciej swej ludności) dobrze wiedzieli, co oznacza dla powszechnej cywilizacji
miejsce, w którym razem ze św. Scholastyką spoczywają szczątki Benedykta z Nursji, nie bez
przyczyny głównego patrona Europy.
Tutaj powstała Reguła, która w czasie załamywania się klasycznej kultury w wielkim stopniu
przyczyniła się do zachowania tego, co było najlepsze w starożytnym świecie i do zainaugurowania
nowego. Tutaj, w wielkich skryptoriach120, zakonnicy przepisywali nieśmiertelne dzieła, dzięki czemu
nie uległy one zniszczeniu i zapomnieniu. Tutaj biło serce prawego rycerstwa, które od Szkocji po
Sycylię przez ponad tysiąc lat poświęcało się wiecznemu zbawieniu człowieka oraz polepszaniu jego
życia na ziemi.
Tak więc wbrew wszelkiej taktyce i strategii, Kesselring wyłączył Monte Cassino z linii obronnej,
pozwalając we wnętrzu klasztornych murów znaleźd schronienie wielkiej liczbie uciekinierów,
rannych, chorych oraz starców i kobiet przygarniętych przez zakonników.
Dziś znany jest fakt, że alianci, przede wszystkim Amerykanie, wiedzieli, że na górze i w klasztorze nie
było niemieckiego wojska. Wiadomo także, że zadecydowali o zniszczeniu klasztoru nie z powodów
wojskowych, lecz dla samego zniszczenia, co można wytłumaczyd jedynie pragnieniem usunięcia z
oblicza ziemi jednego z bardziej znaczących symboli tzw. „katolickiego papizmu”. Barbarzyoska
operacja miała cele inne od tych, które publicznie ogłoszono w godzinie bombardowania.
W ten sposób zaoferowano Niemcom okazję, przynajmniej w tym przypadku, zrehabilitowania się
jako „przyjaciół” cywilizacji. Mimo dramatycznych trudności z transportem, Wehrmacht121 znalazł
potrzebne ciężarówki, aby przewieźd do Watykanu przynajmniej częśd artystycznych i kulturalnych
120
skryptorium – pomieszczenie w średniowiecznych klasztorach lub katedrach, w którym kopiowano księgi rękopiśmienne (łac. scriptorium) *przyp. red.+. 121
Niemieckie siły zbrojne w okresie III Rzeszy (1935-1945) (niem.) [przyp. red.].
119
skarbów z klasztoru, poczynając od niezwykłego archiwum, w którym znajduje się pierwszy
dokument napisany w języku włoskim.
Kiedy z klasztoru wywieziono już wspomniane osoby i rzeczy, 15 lutego 1944 roku, punktualnie o
zapowiedzianej godzinie, pod niebem Monte Cassino ukazała się chmura amerykaoskich samolotów,
które rozpoczęły „precyzyjne” bombardowanie, zaś z równiny odezwały się alianckie działa ciężkiego
kalibru. Bombardowanie i ostrzeliwanie trwało trzy dni, dopóki nie było pewności, że z klasztoru
pozostały jedynie ruiny (później okazało się, że zniszczono wszystko oprócz krypty z relikwiami św.
Benedykta i św. Scholastyki). Z całego wydarzenia zrobiono „spektakl”, filmując go przy pomocy
zawodowych kamerzystów.
Kiedy skooczyło się bombardowanie i niczego już nie można było ocalid, Wehrmacht zajął górę i
ufortyfikował się w rumowisku. Barbarzyoska strategia Amerykanów okazała się cenna dla Niemców,
ponieważ ruiny stały się tak doskonałym miejscem obrony, że można było w nich przez całe miesiące
odpierad najbardziej zaciekłe ataki. Trzydzieści tysięcy poległych aliantów, wśród nich wielu Polaków,
spoczywa na tamtejszym cmentarzu z powodu amerykaoskiej decyzji zburzenia klasztoru.
Z wojskowego punktu widzenia było to szaleostwo, a z kulturalnego – zbrodnia. A może był to
niejasny i nie do powstrzymania wymóg, koniecznośd wynikająca z owego połączenia radykalnego
protestantyzmu i masooskiego oświecenia, którym od początku charakteryzowała się amerykaoska
klasa kierownicza? Byd może ten płomieo gniewu pomoże lepiej zrozumied wielką klasztorną
awanturę, ukazując jej historyczną ważnośd, nawet za cenę rozpętania tak wielkiej destrukcyjnej furii.
Gdyby znalazł się ktoś, kto wątpi w nasze podejrzenia co do pozamilitarnych celów zbombardowania
szacownego klasztoru, uważając nas za ogarniętych wyolbrzymioną manią prześladowczą, niech
przeczyta, co na ten temat ma do powiedzenia między innymi Giorgio Spini. Można mu ufad, skoro
nawet on, będąc waldensem i obroocą protestanckiej dominacji, pisze o „wzrastającej w Stanach
Zjednoczonych fali ruchów antykatolickich, niejednokrotnie połączonej z brutalnymi manifestacjami”.
Wspomniany reformowany historyk dodaje: „Nawet pomijając już przykłady nietolerancji i histerii,
bez wątpienia istnieje w historii północnoamerykaoskiej stan alarmowy, spowodowany liczną
migracją katolicką, która mogłaby stanowid zagrożenie dla głównych instytucji amerykaoskich”.
Samobójstwa
„Dawniej samobójcom nie odprawiano ceremonii pogrzebowej w kościele!” – krzyczy pewien
staruszek, oglądając wiadomości w kawiarni, w której każdego ranka czytam prasę. Na ekranie
wnętrze jednego z kościołów w Brescii: to retransmisja uroczystej mszy świętej. W głównej nawie
można zobaczyd trumnę pokrytą czerwonymi goździkami oraz partyjną flagą. Spoczywa w niej
deputowany socjalista, który strzelił sobie w głowę z powodu znanego „skandalu prowizji”.
„A pan co o tym sądzi? Dlaczego teraz pozwala się na odprawianie mszy za samobójców?” – pyta
mnie właściciel baru.
„No cóż, wiele rzeczy zmieniło się w Kościele, także i ta” – odpowiadam nieco skrępowany. Podobną
niezręcznośd odczuwam, kiedy pytają mnie, dlaczego mają kościelny pogrzeb ci, którzy zdecydowali
się na spalenie swoich resztek, skoro przez tyle wieków (albo lepiej, przez dwa tysiąclecia) Kościół,
podobnie jak samobójcom, odmawiał im katolickiego pogrzebu. To „nowości”, które znalazły się w
nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1983 roku.
Jeśli chodzi o samobójstwo, jego stanowcze potępienie świadczyło o radykalnym odróżnieniu
chrześcijaostwa od pogaostwa (dla pogan – w pewnych sytuacjach – odebranie sobie życia
120
poczytywane było za czyn szlachetny) oraz od tradycji hebrajskiej. Warto zauważyd, że Stary
Testament nie zawiera żadnego prawa dotyczącego tej kwestii. Podobnie też pisarz natchniony nie
wypowiada się jasno co do moralności lub niemoralności czynu samobójczego.
W chrześcijaostwie natomiast, i z pewnością nie jest to sprawa przypadku, mamy do czynienia ze
zdrajcą Jezusa, Judaszem, samobójcą przedstawionym jako przykład ekstremalnej degradacji, do
jakiej może człowieka doprowadzid grzech. Koniecznośd potępienia jego czynu była tak oczywista, że
w średniowiecznym christianitas surowo karano kogoś, kto wyszedł żywy z próby odebrania sobie
życia. Współczesne zachodnie kodeksy karne usunęły próbę popełnienia samobójstwa z listy zbrodni.
Wyjątek stanowi prawo angielskie. Wielka Brytania miała szczęście uwolnid się od jakobinów oraz ich
„praw człowieka”, które były jedną z tajemnic ich stopnia cywilizacji i zachowuje średniowieczny
zwyczaj sądzenia niedoszłego samobójcy, oskarżając go o „zdradę siebie samego”. W sumie więc
chodzi o tchórzostwo.
Sankcje przeciwko podejmującym próby popełnienia samobójstwa znajdowały się także w Kodeksie
Prawa Kanonicznego, zanim nowy Kodeks nie usunął ich wraz z wieloma innymi przepisami przez
wieki gromadzonymi przez tradycję, doświadczenie i uczucie. I tak przed rokiem 1983 katolik, który
próbował popełnid samobójstwo, nie mógł przyjąd święceo kapłaoskich; jeśli już był kapłanem,
karano go na różne sposoby; jeśli był świeckim, pozbawiano go niektórych praw wynikających z
przyjęcia chrztu świętego.
Jeśli zaś chodzi o tych, którym, niestety, powiódł się zamiar samozniszczenia, kara wobec nich
polegała na pozbawieniu ich wszelkich katolickich, publicznych ceremonii pogrzebowych. Jeżeli
oczywiście nie udowodniono, że ofiara w chwili popełniania tego desperackiego czynu była w stanie
ciężkich zaburzeo psychicznych. Nie zawsze jednak stwierdzano tego rodzaju chorobę, jak to ma
miejsce dziś.
Wszystko to usunięto z Kodeksu z 1983 roku, w którym nawet nie wspomina się o samobójstwie:
słowo to nie figuruje też jako hasło w obszernym „skorowidzu tematycznym” oficjalnego wydania.
Milczenie to przeciwne jest ciągłej tradycji (która, jak wspomnieliśmy, pochodzi z samych początków
chrześcijaostwa), stanowiąc taki sam wyznacznik rozgraniczający epoki jak kremacja zwłok w
doktrynie Kościoła i obecnej praktyce. Romano Amerio widzi w tym jedną ze „zmian” strukturalnych,
wprowadzonych przez współczesnych kapłanów i przypomina: „Nauka katolicka rozróżniała w
samobójstwie trzy braki: brak siły moralnej, ponieważ samobójca kapituluje wobec nieszczęścia;
niesprawiedliwośd, gdyż wydaje wyrok śmierci na siebie samego wbrew własnemu interesowi i bez
posiadania ku temu właściwych kwalifikacji oraz obrazę religii, jako że życie winno byd służeniem
Bogu, z którego to obowiązku nikt z własnej woli nie może się wykluczyd”.
Po głębszym zastanowieniu, rzecz wydaje się kuriozalna: Kościół wiele energii wkłada (i słusznie) w
walkę z aborcją, uważając ją za uzurpowanie sobie przez człowieka prawa do życia i śmierci, które
należy do Boga. Wspomniany już „nowy” Kodeks karze ekskomuniką tych, którzy dopuścili się aborcji.
W tym względzie surowośd Kościoła jest usprawiedliwiona, ponieważ chodzi o życie bezbronnego
płodu, niemniej może budzid obawy brak zainteresowania samobójcami. Przecież wspomniana
surowa postawa wobec obecnych „tendencji” winna także rozciągad się na ochronę życia tych, którzy
chcieliby je sobie odebrad. Jak wiadomo, samobójstwa są zaraźliwe: jak ogniwa w tragicznym
łaocuchu jedno trzyma się drugiego. W ten sposób do trzech wymienionych przez Ameria powodów,
dla których Kościół potępiał samobójstwo, dochodzi jeszcze jeden, mianowicie skandal, zły przykład
dawany tym, którzy żyją: „Jeśli on to uczynił, to dlaczego nie mógłbym i ja?”
121
Wracając do „starego” Kodeksu (który jeszcze do niedawna był przestrzegany), dla uniknięcia
skandalu n i e odmawiano samobójcy pogrzebu religijnego w takim przypadku, kiedy o fakcie
popełnienia samobójstwa wiedziała wyłącznie rodzina. W ten sposób ograniczano zasięg skandalu. W
tej sytuacji Kościół zezwalał na pogrzeb religijny. Uważał jednak, iż pozbawienie innych takiej
możliwości spowodowane jest bardziej odpowiedzialnością za obronę trzody wiernych (i nie tylko)
przed niewłaściwymi wpływami, niż chęd przyspieszenia sądu Bożego. Wówczas wszyscy mogli
przekonad się, że jeśli ktoś chciałby poddad się tej niegodnej pokusie, wyłączając się w ten sposób z
Ciała Kościoła, nie zasługiwałby na godny, chrześcijaoski pogrzeb.
Dziś, jak to podkreśla cytowany Amerio, doszliśmy aż tak daleko: „Już nawet stało się zwyczajem
wychwalanie samobójcy w czasie mszy pogrzebowej. Przy pewnej nawet okazji, po samobójstwie
młodzieoca w wieku około dwudziestu lat, rektor instytutu religijnego, którego chłopak był uczniem,
w czasie uroczystości pogrzebowej dziękował martwemu samobójcy za dobra, jakie wyświadczał
wszystkim wokół siebie i prosił go o wybaczenie win tym, którzy dzięki jego czynowi mogli przeżyd!”
Jest to próba przerzucenia odpowiedzialności osobistej na społeczeostwo, to znaczy, nie miałby to
byd grzech indywidualny, lecz społeczny.
Arcybiskup Pragi, w czasie uroczystości pogrzebowej Jana Palaha (który na znak protestu spalił się
żywcem w czasie inwazji radzieckiej w 1968 roku), oświadczył: „Podziwiam heroizm tych ludzi,
chociaż nie mogę pochwalid takiego czynu”. Szwajcarski naukowiec komentuje te słowa następująco:
„Kardynał zapomniał, że heroizm i desperacja (czyli brak wytrwałości) nie idą w parze”.
Wszystko to nawet w najmniejszym stopniu nie przyczynia się – co jest oczywiste samo przez się – do
zmniejszenia współczucia względem tych, których desperacja (Bóg jej nie chce) może udzielid się
także nam. Nie zmienia to także naszego przekonania, że w bardzo wielu przypadkach wolnośd i
jasnośd oceny sytuacji u samobójcy są poważnie ograniczone, chociaż prawdziwy stopieo ich
odpowiedzialności znany jest tylko Bogu. Dlatego nie dozwala się nam osądzad innych, natomiast
zaleca się nam milczenie i modlitwę w ich intencji.
Istnieje pewien rodzaj „litości”, podobny do tego, jaki przeżywa lekarz, który nie chce ujawnid
zakaźnej choroby u swego pacjenta, aby nie spowodowad podstawowej prewencji, czyli odizolowania
chorego od innych. Kościół nigdy nie chciał ustępowad przed tego rodzaju „miłosierdziem”, nawet za
cenę uniknięcia surowego osądu tych, którzy zdają się nie rozumied, że to obrona człowieka, jego
życia oraz życia całych społeczeostw stoi za niektórymi decyzjami, niezależnie od tego, jakie byłyby
one bolesne. Są to gorzkie lekarstwa, które jednak przynoszą dobre owoce.
Obdżektorzy122
Obecna sytuacja religijna wciąż nas zadziwia. Na przykład pewna wiadomośd z całkowicie pewnego
źródła, a mianowicie podana przez agencję SIR, bardzo bliską Konferencji Episkopatu. Można się z niej
dowiedzied, że w Asyżu odbyła się Trzecia Narodowa Konferencja Obdżektorów Caritas. Tysiąc
dwustu uczestników otrzymało listy od najwyższych władz kościelnych, a dwóch biskupów przesłało
im oficjalne pozdrowienia i życzenia powodzenia.
Przy tej okazji zaprezentowano także obszerne studium na temat „stylu życia” młodych
„obdżektorów Caritas”. Między innymi skierowano do nich pytanie: „Przykłady jakich ludzi
122
obdżektor – człowiek odmawiający pełnienia służby wojskowej ze względu na przekonania lub wyznawaną religię (ang. conscientious objector, od object – przeciwstawiad się; wł. obiettori di coscienza) *przyp. red.+.
122
naśladujecie w waszych działaniach?” Wśród wielu imion podawanych przez ankietowanych,
pojawiało się także imię Jezusa Chrystusa.
Fakt ten ewidentnie narusza pewien porządek: dla chrześcijanina Jezus nie może byd ani pierwszym z
wszystkich, ani też jedynie „przykładem”. Przykładem mogą byd ci Jego naśladowcy, którymi są
święci, ale nawet oni są kimś więcej niż zwykłymi przykładami, jako że spełniają też cenną i
tajemniczą rolę pośredników. Co zaś dotyczy Chrystusa, zbyteczne wydaje się przypominanie, że
wierzący w Niego widzą w Nim tego, który wskazuje drogę („Co ja uczyniłem i wy czyocie”),
całkowicie złączoną i nieskooczenie przewyższającą wszystkie inne, dzięki Jego uczestnictwu w
tajemnicy trynitarnej, która sprawia, że bez Niego „nic nie możemy uczynid”.
Posłużymy się tekstem z Pierwszego Listu św. Jana, jako jednym z tysięcy cytatów z Nowego
Testamentu: „Któż zaś jest kłamcą, jeśli nie ten, kto zaprzecza, że Jezus jest Mesjaszem? Ten właśnie
jest Antychrystem, który nie uznaje Ojca i Syna. Każdy, kto nie uznaje Syna, nie ma też i Ojca, kto zaś
uznaje Syna, ten ma i Ojca” (1J 2,22-23). A więc chodzi o coś znacznie więcej niż o „przykład”!
Jeśli już samo pytanie z kwestionariusza, dotyczące Tego, który dla wierzącego nie jest tylko
głosicielem wiary, lecz jest samą wiarą, nie jest do zaakceptowania, to jeszcze bardziej mogą dziwid
wyniki odpowiedzi udzielonych przez 658 „obdżektorów Caritas”.
Dla tych młodych ludzi Jezus znajduje się dopiero na czwartym miejscu (6,5%) wśród przykładów
inspirujących wybór modelu życia. Pierwsze miejsce zajął z triumfalnym wynikiem 49,2% Gandhi. Na
drugim miejscu, już z wielką różnicą (8,1%) znalazł się Lorenzo Milani, na trzecim (7,3%) Marcin Luter
King, dopiero na czwartym – jak już zaznaczyliśmy – Jezus Chrystus, a po nim Nelson Mandela (2,9%) i
na koocu Matka Teresa z Kalkuty (2,7%).
Kierownictwo, które udostępniło nam tę statystykę, wyklucza możliwośd manipulowania danymi. Jest
jednak prawdą, że ten sam dokument, analizując polityczne opcje, stwierdza iż spora częśd
ankietowanych uważa się za „zielonych”, a 5,5% to ni mniej, ni więcej komuniści (piszemy „ni mniej,
ni więcej”, ponieważ nawet ten procent „towarzyszy” wyższy jest od uzyskanego w pierwszych
wolnych wyborach w wielu krajach Europy Wschodniej). Wypada jeszcze dodad, że 75%
ankietowanych deklaruje swoją obecnośd na niedzielnej mszy świętej, zaś 29% „uczestniczy w niej
codziennie lub ponad jeden raz w tygodniu”.
Trudno zatem zrozumied, jakie znaczenie ma msza święta dla owych dziewięddziesięciu trzech
młodych, którzy nie widzą w Chrystusie przykładu, nawet jeśli został on zredukowany zaledwie do
„przykładu życia”. A pozostają jeszcze inne pytania, na które trzeba odpowiedzied, ponieważ połowa
tych młodych ludzi to katecheci, członkowie stowarzyszeo religijnych lub rad parafialnych. „Pozostali
zaś – cytujemy tekst SIR – pełnią różne funkcje we wspólnocie katolickiej”.
W naszej refleksji nie mamy zamiaru polemizowad z tymi danymi, chociaż nas niepokoją. Pytamy
tylko, co stało się z wiarą młodych, tak często podziwianych (co możemy powiedzied po kilku
spotkaniach z nimi), w których szlachetnośd i humanitarne poświęcenie nie można wątpid, a którzy
jednak – nazywając siebie chrześcijanami – stawiają Gandhiego za przykład osiem razy częściej niż
Jezusa Chrystusa. Co więcej, Bohaterowi Ewangelii otwarcie przeciwstawiają przewielebnego Kinga,
od którego – z zakłopotaniem – dystansują się jego współwyznawcy.
Niepokój budzi także ich odpowiedź na pytanie: „Co oznacza dla ciebie służenie społeczeostwu?”
Ponieważ dawanie „świadectwa wierze” pozostaje na czwartym miejscu, po trzech innych:
„formowaniu humanitarnego doświadczenia”, „przeciwstawianiu się przemocy” oraz „niesieniu
pomocy potrzebującym”. Chcielibyśmy się upewnid, chcielibyśmy, aby rozwiano nasze wątpliwości,
123
które boleśnie nas dotykają, czy to, co dzieje się w pewnym „świecie katolickim”, nie jest kryzysem
wiary, ukrywającym się wśród młodzieży za parawanem humanistycznych i filantropijnych motywacji.
Byłby to szlachetny impuls, który jednak, wbrew temu, co by się mogło wydawad, niewiele ma
wspólnego z autentyczną miłością chrześcijaoską, która nie jest nią z racji uzewnętrzniania miłości
tkwiącej w człowieku (zresztą nawet to nie jest pewne, poczynając od nas samych), lecz dlatego, że
wszystkich nas, mających tego samego Ojca, oświeca zbolałe oblicze Chrystusa, który zbawił nas
kosztem krzyża.
Gandhi
Gandhi to „superstar” – tak można by go nazwad, skoro w ostatnich dziesięcioleciach był wzorem dla
młodych obdżektorów Caritas i w ogóle dla świata katolickiego.
Wraz z upływem czasu opinie na temat mitycznego „oszusta” (takie jest właściwe znaczenie imienia
tego człowieka w jego języku guajarati) są coraz bardziej podzielone. Dla wielu jest on świętym, jedną
z największych postaci naszego wieku. Dla innych – przede wszystkim dla historyków, którzy znają
złożonośd jego biografii – jest człowiekiem budzącym coraz więcej zastrzeżeo. Wśród „najbardziej”
krytycznych można wymienid znanego współczesnego historyka angielskiego, Paula Johnsona, który
porzucił młodzieoczą postawę marksistowsko-leninowską i przeszedł do obozu liberalnych
demokratów. Według Johnsona, wokół Gandhiego zaistniał dwór „szarlatanów”, zaś sam Mistrz
(Mahatma, tzn. „Wielka Dusza”) nie stronił od ekstrawaganckich zachowao.
„Podobnie jak matka, po której odziedziczył skłonnośd do zapard – zauważa angielski historyk – miał
obsesję na punkcie przyjmowania i wydalania pokarmów. Mieszkał w swojej aśramie123 otoczony
dworem służących mu dewotek. Pierwszym pytaniem kierowanym do nich po przebudzeniu się było:
«Wypróżniłyście się dobrze tego ranka?» Jego stałą lekturą była książka pt. „Zaparcie a nasza
cywilizacja”. A ponieważ jadł z łapczywością – jeden z jego uczniów powiedział: «Był najbardziej
żarłocznym człowiekiem, jakiego znałem» – posiłki przygotowywano mu z największą starannością.
(…) W jego «skromnej» aśramie nie brak było kosztownych upodobao, niezliczonych «sekretarek» i
służących, opłacanych przez trzech bogatych przemysłowców. Jeden z kręgu jego ludzi zauważył:
«Biedne życie Gandhiego kosztuje wielkie pieniądze!»”
Johnson nie odmawia sobie przyjemności przypomnienia, że chociaż bardzo złagodzono jego pogląd
na wyzwalające działanie seksu, „prawdziwy” Mahatma dawał przykłady seksofobii, które poróżniły
go z własną żoną. Chociaż z kobietami praktykował jedynie Brahmachatya, to znaczy spał otoczony
nagimi dziewczętami, aby napełnid się ich ciepłem i energią.
W koocu jednak nie to jest tak bardzo istotne. „Poważne” pytanie jest inne: Czy Gandhi rzeczywiście
jest najlepszym nauczycielem, przewyższającym nawet (według cytowanych wyżej chrześcijan) Jezusa
Chrystusa? Odpowiedź jest równie trudna co delikatna.
Bez wątpienia był postacią wyjątkową (mimo pewnych ekstrawagancji, które mają swoje
wytłumaczenie we wschodnich obyczajach) i całkowitym przeciwieostwem szarlatana. Nawet jeśli w
jego otoczeniu byli szarlatani, przede wszystkim zaś wśród jego obecnych, domniemanych uczniów,
poczynając od włoskiej partii fałszywych postów, opartych na kawie cappuccino, poprzez
kandydowanie do parlamentu terrorysty i gwiazdy porno, aż po ludzi podniecających się narkotykami
i różnymi dewiacjami seksualnymi.
123
W Indiach – pustelnia, rodzaj klasztoru [przyp. red.].
124
Aby spróbowad zrozumied „prawdziwego” Gandhiego nie można zapominad o pewnych szybko
wymazanych z pamięci wydarzeniach, jak np. feeling124 hindusa do włoskiego faszyzmu. W 1931 roku
Ghandi przybył do Rzymu, aby spotkad się z Mussolinim, któremu wyraził nie tylko swoją sympatię,
ale i podziw, odwzajemniony przez dyktatora, który finansował ruch Gandhiego, przede wszystkim z
powodów – jeśli nie wyłącznie – antybrytyjskich. Duce i Mahatma – para, która nie bez powodu
stwarza kłopoty każdemu, kto w Gandhim chce widzied kwintesencję pacyfizmu. Jednakże prawda
historyczna – zawsze, nie tylko w tym przypadku – jest bardziej złożona niż jakikolwiek mit czy
legenda.
Na ogół zapomina się także iż – cytując Paula Johnsona – „Postad ta jest porównywalna z egzotyczną
rośliną, zdolną kwitnąd jedynie w protegowanym środowisku angielskiego liberalizmu”. Pomimo
pewnych ciemnych epizodów, zachowanie się Wielkiej Brytanii w stosunku do niego nie było,
generalnie rzecz biorąc, niegodziwe: obaj przeciwnicy okazali się godni siebie, wypełniając z
godnością swoje role. Jeśli jednak w ciągu wielu lat konfrontacji, a nawet stard, tak właśnie było, to
dlatego, że Gandhi przybrał w orientalny ornament swoją niemal całkowicie zachodnią formację.
Pewien romantyczny tercermundysta125 wyobraża go sobie jako obroocę azjatyckich wartości
religijnych przeciwko brutalnemu grubiaostwu kolonialnych sił „chrześcijaoskich”. W rzeczy samej, po
uzyskaniu dyplomu z prawa w Anglii, młody Gandhi sporo czasu spędził w Londynie w kapeluszu i pod
parasolem, tak jak to można zobaczyd na niektórych fotografiach. Ta asymilacja nie ograniczała się
jedynie do kwestii ubioru.
On nie przybył do Europy, aby przynieśd jej wartości indyjskiej tradycji, przeciwnie, przyjechał, aby
odkryd samego siebie w spotkaniu z chrześcijaostwem. Najbardziej zadziwiający jest wynik
zaadaptowania orientalnej mentalności do zasad wypływających wyłącznie z Ewangelii.
Hinduizm stworzył piekielny system kast, z których wykluczył ludzi „bez kasty”: „pariasów” i
„niedotykalnych”.
Z czterystu milionów hindusów niemal sto milionów żyło w nieludzkich warunkach: nie wolno im było
wejśd do świątyni, podróżowad pociągami, jeśd w restauracjach, brad wody z publicznych studni,
wysyład dzieci do szkoły, grzebad swoich zmarłych na cmentarzach dla „innych”. Sami pariasi między
sobą dzielili się jeszcze dodatkowo na trzy grupy o znaczących nazwach: „przeklęci”, „wyklęci” i
„odrzuceni”. Co wiedziały o tym „dobre dusze” z Zachodu, podziwiające „wartości” tradycyjnych
religii orientalnych?
Gandhi zdefiniował ten tysiącletni system jako „monstrualne przestępstwo przeciwko ludzkości” i
walczył o jego zniesienie. I został on zniesiony, ale tylko na papierze. Co więcej, wprowadzenie
specyficznego rodzaju demokracji spowodowało, z odwrotnym w takich przypadkach skutkiem,
wzmocnienie systemu kastowego, jako że każda z kast zmieniła się w ugrupowanie polityczne, nieraz
krwawo wojujące z innymi. W wielu przypadkach, jak przekonamy się o tym później, najlepsze
intencje Gandhiego stały się przeciwieostwem siebie samych (jakby nie była znana złośliwośd
„niejednorodności czynników”, która tak często pojawia się jako odwrotnośd godnych pochwały
„walk” ludzkich).
Cokolwiek by jednak powiedzied, to idea Gandhiego, dotycząca zniesienia niehumanitarnego
systemu, nieustannie trwa, mimo że hinduistyczny system społeczno-religijny, za syna którego
Gandhi uważał się do kooca, pozostał taki sam. A jeśli Gandhi i zwolennicy jego idei walczyli i
124
„uczucie, emocja” (ang.) *przyp. red.+. 125
Zob. przyp. 6
125
przynajmniej teoretycznie zwyciężyli, to dzięki wartościom obcym hinduizmowi, czyli dzięki
chrześcijaostwu.
Czyż Gandhi w pierwszym z czterech artykułów swojej „doktryny” nie domagał się wierności wobec
Świętych Ksiąg Indii, chociaż Księgi te czyniły z ludzkich mas więźniów, co sam Gandhi zakwalifikował
jako „monstrualne przestępstwo”? I czyż nie musiał odwoład się do innych Pism, do monoteistycznej
Biblii (przede wszystkim do Nowego Testamentu, ale także i do Koranu), aby przełamad ten „zaklęty”
krąg?
Są to pytania, na które „niedotykalni” dali logiczną odpowiedź, rezygnując z religii odpowiedzialnej za
ten ucisk i przechodząc na chrześcijaostwo lub islam. Wielka religijnośd Mahatmy jest orientalna
jedynie w tym, co nie sprzeciwia się wrażliwości Zachodu, przesyconej dwoma tysiącami lat głoszenia
Ewangelii. To właśnie Ewangelia posłużyła mu za kamieo probierczy jego poczynao.
Gandhi nie został zamordowany rękami angielskich kolonialistów, ani też przez żadnego innego
„złoczyocę”, jakby sobie tego życzył masochistyczny i manichejski wschodni schemat. Wystrzelił do
niego z pistoletu pobożny hindus, oskarżający go o „modernizm” i „wpływy zachodnie” oraz o
skażenie Biblią autochtonicznej tradycji Świętych Ksiąg.
Nie jest to powierzchowny przykład apologetyczny, lecz prawda nie podlegająca dyskusji: Gandhiego
nie można porównywad z Chrystusem, a tym bardziej uważad, że Go „przewyższa”, jak to powiedział
ktoś w ankiecie i ku czemu skłania się wielu chrześcijan.
W rzeczywistości Gandhi bez Jezusa nie byłby Gandhim, jak zresztą to sam przyznawał przy wielu
okazjach. W znanym wywiadzie, udzielonym misjonarzowi protestanckiemu, korespondentowi
jednego z angielskich czasopism, powiedział, że koncepcje „bez przemocy”, „biernego oporu” i
„zaprzestania współpracy” zaczerpnął bezpośrednio z Ewangelii. W rzeczy samej, jego „pacyfizm”
zachowuje silny posmak Nowego Testamentu i nie ma nic albo niewiele wspólnego z nierealną i
szkodliwą utopią wielu ludzi Wschodu, próbujących identyfikowad się z jego przesłaniem.
Oto dosłowna wypowiedź Gandhiego: „Gdybym miał wybierad między przemocą a nikczemnością,
wybrałbym przemoc. Osobiście staram się pielęgnowad wartośd szlachetnej śmierci, a nie zabijanie.
Kto jednak nie posiada tej zalety, niech raczej zgodzi się zabijad i byd zabitym, niż niegodziwie uciekad
przed niebezpieczeostwem. Dezerterzy dokonują myślowego aktu przemocy: uciekają, ponieważ nie
potrafią stanąd oko w oko ze śmiercią”. I następnie dodaje: „Lepsza jest przemoc niż tchórzostwo:
owo «bez przemocy» nie jest służalczym uniżaniem się wobec zła”. Brzmi w tym echo Ewangelii,
która łączy pokój ze sprawiedliwością; to mocny głos Chrystusa, który chce „spokojnych”, a nie
„uspokajających” (co nie oznacza tego samego).
Interpretowanie przesłania Gandhiego z perspektywy laicko-wyzwoleoczej i hedonistycznej – co
charakteryzuje tyle dzisiejszych ruchów, począwszy od radykalnych, a na coraz liczniejszych ruchach
postkomunistycznych skooczywszy – byłoby karykaturą nauki Gandhiego. Mahatma uczy: „Zasada
«bez przemocy» musi narodzid się z satyagraha (siły duchowej). Tę zaś osiąga się jedynie na drodze
nieustannej walki o czystośd i wolnośd od wszelkich fizycznych i egoistycznych pragnieo”. Jest to
koncepcja surowej ascezy, przeciwnej teorii i praktyce ludzi dziś nazywających się uczniami
Gandhiego. Zdziwiliby się oni jeszcze bardziej, gdyby wiedzieli, że słynna tolerancja Mistrza miała
swoją nieprzekraczalną granicę: „Nigdy nie wolno nam tolerowad braku religii”.
Bluźniłby imieniu Gandhiego ktoś, kto czułby się przez niego inspirowany, a Bóg nie zajmowałby
centralnego miejsca w jego życiu (nieprzypadkowo na jego grobie wypisano jedynie te słowa: „Bóg!
Bóg!”). Bluźniłby także jego imieniu ktoś, kto podawałby się za jego ucznia, a jednocześnie
126
sytuowałby swoje życie na – jak to nazywał Mistrz – „przeklętej pustyni ateizmu”, niezależnie od
tego, czy byłby to ateizm teoretyczny czy praktyczny.
„Gandhi był kosztowny zarówno w tym, co dotyczyło pieniędzy, jak i ludzi. Umiał poruszyd masy, ale
nie umiał ich kontrolowad. Zachowywał się jak «uczeo czarnoksiężnika», podczas gdy lista ofiar rosła
najpierw do setek, następnie do tysięcy i wreszcie do setek tysięcy ludzi, co groziło wybuchem
gigantycznej bomby wśród różnych sekt religijnych. Ta ślepota ukazywała absurd deklaracji
przeczących konieczności zabijania z jakiegokolwiek powodu”.
W ten sposób wyraża się Paul Johnson, już wcześniej cytowany historyk angielski. Nie jest to
odosobniony osąd, przeciwnie, zgadza się z nim wielu podziwiających (czy mogłoby byd inaczej?)
osobiste cnoty i naukę Gandhiego, a nawet jej owoce.
Tymczasem ktoś nawet odważył się podejrzewad, że w praktyce dzieło Gandhiego było bardziej
szkodliwe niż dobroczynne dla Indii, z powodu wielkich strat w ludziach i zniszczeo. Ponadto z
powodu pozostawienia po sobie spadku politycznego, o którym można powiedzied wszystko oprócz
tego, że był chlubny. W sumie, jeszcze raz spotykamy się z „kijem o dwóch koocach”, to znaczy z
pięknymi teoriami, w praktyce prowadzącymi jednak do zniszczenia.
Indie, które Gandhi postanowił wyzwolid, były jedynie pojęciem geograficznym czterystu milionów
mieszkaoców, z których dwieście pięddziesiąt było „hinduistami”, nazwą oznaczającą nie
zdefiniowaną i enigmatyczną rzeczywistośd, w której było miejsce na wszystko i na nic z powodu
niezliczonych sekt walczących między sobą. Było tam dziewięddziesiąt milionów muzułmanów, sześd
milionów Sikhów, miliony buddystów i chrześcijan, podzielonych na protestantów i katolików.
Politycznie terytorium to było podzielone między ponad pięciuset książąt i maharadżów,
posiadających daleko idącą niezależnośd. Istniało 2.000 kast, używano 32 języków i 200 dialektów.
Tę mieszankę wybuchową scalała brytyjska administracja, mająca do dyspozycji zaledwie kilkadziesiąt
tysięcy ludzi, w związku z czym ograniczała się jedynie do unikania rozpadu tego ogromnego kraju,
którego jednośd istniała tylko na papierze. Owa jednośd istniała także w najszlachetniejszych snach
Gandhiego, który swoim polityczno-religijnym nauczaniem posłużył za detonator tej mieszanki
wybuchowej. Dokładnie tak samo jak „uczeo czarnoksiężnika”, co zresztą sam przyznał w swojej
publicznej „skrusze”.
W rzeczywistości skrzynka Pandory otworzyła się już na samym początku politycznej agitacji: zaczęło
się od strajku generalnego, ogłoszonego 6 kwietnia 1919 roku, który oczywiście miał się odbyd „bez
przemocy”. Oznaczało to nieliczenie się z naturą ludzką, a przede wszystkim ze specyficzną sytuacją w
Indiach.
W rezultacie doszło do gwałtów i zamieszek. Aby im zapobiec, 13 kwietnia wojska angielskie
otworzyły ogieo, zabijając 379 ludzi i raniąc tysiące. Konsekwencje tego wydarzenia szybko dały znad
o sobie w całych Indiach i pojawiły się pierwsze oznaki nieszczęścia: groźba zbliżającej się wojny
wszystkich przeciwko wszystkim.
Gandhi ogłosił ludowi: „To, co się stało, stało się z waszej i mojej winy. Tak, jestem winny, ponieważ
myślałem, że Indie były przygotowane do pokojowej niepodległości. Szukajmy w nas samych przyczyn
szerzących się gwałtów”.
Następnie rozpoczął „pokutny post”, zapraszając do niego także swoich uczniów. I znowu – jak to
miało miejsce w przypadku Gandhiego – spotykamy się z bardzo szlachetnymi słowami i działaniami z
127
samego wierzchołka idealizmu tak odległego od rzeczywistości, o której doskonale powinien wiedzied
ktoś, kto chciał byd moralnym i politycznym przewodnikiem mas.
Równie fascynujące, lecz niemożliwe do zrealizowania (jak później się okazało), były idee
ekonomiczne, streszczające się w haśle „małe jest piękne”, tzn. oparte na rękodzielnictwie i
tradycyjnych metodach produkcji oraz ich między-plemiennej wymianie.
Po nasileniu się gwałtownych manifestacji – wywołanych głoszeniem hasła „bez przemocy”! – w 1947
roku doszło do katastrofy, Anglicy bowiem pozostawili Indie samym sobie, przyznając im, z wielką
ulgą dla siebie, niepodległośd. Spełniło się marzenie życia Gandhiego, ale także zaczęło się jedno z
jego największych cierpieo. Pisze Johnson: „Ten, który sprawił, że stało się to możliwe, powiedział do
lady Mountbatten, żony ostatniego wicekróla Wielkiej Brytanii: «Wydarzenia te nie mają żadnego
precedensu w historii świata i sprawiają, że muszę opuszczad głowę ze wstydu»”. W rzeczywistości –
jak to przewidywali wszyscy z wyjątkiem utopistów „pięknoduchów”— kiedy zabrakło brytyjskiej
kontroli, Indie pogrążyły się w starciach między niezliczonymi grupami etnicznymi i religijnymi.
Gandhi zawsze utrzymywał (wbrew wszelkiej oczywistości), że wyzwolenie kraju mogłoby przyczynid
się do pokojowego współżycia hindusów i muzułmanów. Tymczasem ci drudzy wykorzystali okazję i
stworzyli Pakistan. Francis Tuker, jeden z generałów angielskich, powiedział: „Wszędzie rozpętało się
straszliwe barbarzyostwo; ludzie z predyspozycjami morderców wieszali i torturowali innych ludzi.
Nie kooczące się kolumny kalek, przemierzające kraj, były atakowane przez religijnych i politycznych
fanatyków”.
Gandhi, „zawstydzony z powodu Indii”, poprosił o pomoc spakowanego już wicekróla, mając
nadzieję, że zdominuje sytuację. Jednakże Anglicy nie chcieli mied już nic wspólnego z tym
gigantycznym, jakby rozszalałym rojem pszczół. Tragedia pogłębiała się, zaś liczba zabitych doszła do
niemal dwóch milionów. Krwawa łaźnia miała swoje przedłużenie w dwóch wojnach między Indiami i
Pakistanem (wtedy także odłączył się Bangladesz) i obecnie przejawia się w nieustannych
wewnętrznych starciach. Sam Mahatma stał się ofiarą przemocy, której (nawet jeśli jego intencje były
jak najbardziej szlachetne) dał początek.
Miał też złą spuściznę polityczną: jego najbliższy uczeo, Pandit Nehru, objął władzę i rządził
siedemnaście lat. Gandhi sprzeciwiał się wszelkim formom socjalizmu, a Nehru był „marksizującym
braminem”, stale kokietującym Związek Radziecki i na jego wzór budującym paostwowy przemysł
ciężki, co było całkowicie przeciwne ekonomicznym założeniom Gandhiego. Córka Nehru, Indira,
bezprawnie używając czczonego imienia Gandhiego, propagowała politykę mocarstwową (dzięki
bombie atomowej), całkowicie przecząc orędziu „Wielkiej Duszy”. Tak samo postępował jej syn, Rajiv.
Jeśli – jak się mówi – drzewo poznaje się po jego owocach, to drzewo Gandhiego (zachwycające w
aspektach etycznych i teoretycznych) wydało gorzkie owoce. Byd może było to jedno z wielu
potwierdzeo realizmu chrześcijaostwa, które, oczekując przyszłego królestwa, nie traci z pola
widzenia „rzeczywistości” tego świata, w którym dobre ziarno aż do sądu ostatecznego będzie
mieszad się z chwastami. Realizm ten podpowiada nam, że winniśmy doskonalid cnoty, ponieważ
wszyscy zostaliśmy powołani do świętości. Z drugiej jednak strony jest to także realizm
przypominający nam, że grzech w każdej chwili i w każdym z nas może zwyciężyd.
Gandhi oczekiwał, że swoim heroicznym przykładem osobistym i szlachetnymi słowami sprawi, iż
zniknie bestia grzechu, pożerająca ludzkie istnienia. Jednakże nadzieja okazała się płonna, dobre
chęci Gandhiego przyczyniły się do śmierci milionów ludzi i ostatecznie przyniosły godną
128
pożałowania, bezwzględną Realpolitik126. Jak to często bywa w polityce: cudowna utopia zamieniła
się w koszmar.
Don127 Franco
Wraz ze śmiercią don Franco Molinariego, profesora historii Kościoła na Katolickim Uniwersytecie,
straciliśmy jednego z najbardziej wiernych i wręcz entuzjastycznych czytelników. Jego przychylnośd
była dla nas tym bardziej ważna, że przecież chodziło o specjalistę, autora czterdziestu książek i
ponad dwustu prac naukowych. Jego pozytywna opinia była pocieszającym potwierdzeniem naszego
stanowiska w starciu ze skomplikowanymi problemami historycznymi.
Z okazji jego sześddziesiątej rocznicy urodzin zadedykowaliśmy „don Franco” (mimo że miał wiele
tytułów naukowych i kościelnych, zawsze cieszył się, kiedy nazywano go w ten sposób) coś w rodzaju
wspomnieo o jego odkrywczej działalności w archiwach i bibliotekach. To z kolei dało początek
długiemu wywiadowi, opublikowanemu najpierw w Jesus128, którego Molinari użył jako przedmowy
do jednego ze swych małych bestsellerów, Mille e una ragione per credere129, opublikowanego przez
Wydawnictwo San Paolo.
„Im bardziej studiuję historię Kościoła – mówił mi wówczas – tym bardziej przekonuj się do
chrześcijaoskiej prawdy. Po trzydziestu latach badao i refleksji mogę tak po prostu stwierdzid, że nie
brakuje mi wiary w to, że Jezus jest Chrystusem: widzę Go działającego w zmiennych kolejach
historii”.
Oczywistym było dla niego, że Bóg „gra” z ludźmi (lub „śmieje się do nich”, aby zacytowad psalm).
Gra, ponieważ „zdaje się chcied dawad światło, używając wypalonych lamp”, a także wydaje się bawid
upraszczaniem naszych schematów, mieszaniem naszych planów, prowadząc do niespodziewanych
rezultatów, często całkowicie odmiennych od zamierzonych.
Don Franco dysponował wielką ilością anegdot na temat tego tajemniczego paradoksu historii.
Jeden z przykładów, które lubił przytaczad, dotyczył Rodriga Borgii, Katalooczyka, który został
papieżem i przyjął imię Aleksandra VI, powszechnie znanego z rozwiązłego życia, stanowiącego dla
wielu symbol zbłądzenia Kościoła, bardziej zakochanego w artystach niż w świętych, w pogaoskich
bożkach bardziej niż w proroku z Nazaretu.
A jednak – co jest tajemniczym „żartem” Opatrzności – właśnie ze skandalicznych romansów owego
papieża powstał zasiew reformacji katolickiej. Jeszcze kiedy Rodrigo Borgia był kardynałem, miał
kochankę, faworytę, imieniem Julia Farnese, o przydomku „Piękna”. Julia wykorzystała romans z
potężnym purpuratem, aby zadbad o karierę swego brata, Aleksandra, który rzeczywiście stał się
protegowanym Borgii. Ten, kiedy wybrano go papieżem (dzięki kupionym wyborom i symoniackim
poczynaniom), mianował Aleksandra kardynałem.
Aleksandrowi nie były obce zwyczaje tamtych czasów. Już jako dostojnik Kościoła miał czterech
synów z rzymską damą. Trzeba jednak nadmienid (nie tyle dla usprawiedliwienia, co dla zrozumienia),
że podówczas tytuł kardynała nie zawsze był łączony ze święceniami kapłaoskimi: był to tytuł
126
„politykę realną” (niem.) *przyp. red.+. 127
don – w Hiszpanii, Portugalii i we Włoszech tytuł grzecznościowy księży, odnoszony także do królów i książąt, a w południowych Włoszech do wszystkich osób obdarzanych szacunkiem, łączony tylko z imieniem (nie z nazwiskiem) [przyp. red.]. 128
Czasopismo wydawane przez Wydawnictwo San Paolo [przyp. red.]. 129
„Tysiąc i jedna racja, aby wierzyd” (wł.) *przyp. tłum.+.
129
honorowy, nadawany również możnym świeckim, a nawet dzieciom. Tak więc purpura i
„konsekrowana czystośd” nie zawsze były ze sobą związane.
W przypadku Aleksandra Farnese kardynalat złączył się w pewnym momencie z kapłaostwem i sakrą
biskupią. Od tej chwili w jego życiu nastąpiła radykalna i wciąż pogłębiająca się zmiana. Kiedy w 1534
roku został wybrany papieżem, przyjął imię Pawła III. Mimo ogromnych trudności, przez piętnaście lat
konsekwentnie zmierzał do jednego celu: zwoład sobór powszechny, który zreformowałby Kościół i
dał odpór protestanckiemu przewrotowi.
Po wielu nieudanych próbach, dopiero 15 grudnia 1545 roku w Trydencie – małym alpejskim
miasteczku, które wybrano dlatego, że stanowiło granicę między latynizmem i germanizmem –
zainaugurowano sobór, który stał się wydarzeniem, decydującym o losach Kościoła katolickiego.
W związku z powyższym Molinari komentuje: „Paweł III, wcześniej Aleksander Farnese, był
właściwym człowiekiem we właściwym czasie, papieżem, którego desperacko potrzebowało
chrześcijaostwo. A nie mielibyśmy go, gdyby siostra Aleksandra poprzez sypialnię nie podbiła serca
Borgii. Jakże nie widzied w tym tajemniczego i ironizującego palca «żartującego» Boga?”
Cała historia Kościoła – dodawał historyk – pełna jest tego rodzaju „żartów”. Nawet ludzie, których
publiczna aktywnośd owocna była w sprawach religijnych, bywali okropni w życiu osobistym.
Dwa przykłady wystarczą za wszystkie inne: imperator Konstantyn, który z Kościoła uczynił nowego
protagonistę historii, odznaczał się wielkim głodem władzy, który pchnął go do mordowania nawet
swoich najbliższych krewnych. Podobnie inny imperator, Karol Wielki, którego działanie przyniosło
Kościołowi pozytywne i trwałe owoce, z zimną krwią kazał wymordowad tysiące saksooskich
więźniów.
Don Franco stwierdza: „Jest to Bóg, który «uśmiecha się», nie oszczędzając swojemu Kościołowi
problemów i trudności, udzielając mu jednak w tym samym czasie odpowiednich środków
zaradczych. I tak po wiekach żelaznego feudalizmu, który zdawał się paraliżowad chrześcijaostwo,
pojawiają się św. Franciszek i św. Dominik, aby dad początek ruchom, przypominającym Kościołowi o
jego obowiązkach ubóstwa, pokory i teologicznej refleksji. Następnie w wieku XVI, kiedy wydawało
się, że chrześcijaostwo całkowicie się rozpadnie, obok Lutra i Kalwina pojawił się ruch obserwantów,
a następnie całe bogactwo nowych rodzin zakonnych, których formuła innego niż dotąd życia
zakonnego była odpowiedzią na trudne czasy. «Zakonnicy regularni», (czyli ci, którym reguła
nakazywała także aktywnośd pastoralną), od jezuitów po barnabitów, kamilianów, bonifratrów i
wielu innych, byli skutecznymi narzędziami reformy i odnowy. A wiek XIX, charakteryzujący się
gwałtownym kryzysem wspólnot religijnych, czyż nie był także wiekiem, w którym w samych
Włoszech powstały 183 nowe zakony żeoskie, z których każdy był odpowiedzią na aktualną,
konkretną potrzebę?”
Dla don Franco tajemnice, jakie widział w zawirowaniach historii (i za każdym razem bardziej
potwierdzał to swoją wiarą) jednocześnie zawierały możliwości odnowy Kościoła poprzez nowe
sposoby przeciwdziałania problemom, dzięki „uruchomieniu wewnętrznych systemów obronnych,
wzrostowi produkcji takich antyciał, jak chociażby nieprzewidziane wykorzystanie całego grona
mężczyzn i kobiet, zdolnych skutecznie opierad się niebezpieczeostwu i jednocześnie zdolnych służyd
za odpowiedni dla swoich czasów przykład chrześcijaoskiego życia”.
To samo widział w swoich czasach, o których mówił, że są „wiosennym wybuchem nowych ruchów
posoborowych”.
130
Jednakże historyk ten, daleki od triumfalizmu i poświęcający wiele uwagi dialogowi z wierzącymi,
wahał się nawet z tego punktu widzenia podkreślad różnicę między celem Kościoła i „świata”. Według
niektórych opracowao historycznych perypetie chrześcijaostwa, szczególnie katolicyzmu, miały
świadczyd o nieustannej dekadencji, o niemożliwym do powstrzymania odchodzeniu od pierwotnych
ideałów. Don Franco wskazywał na inną rzeczywistośd ostatnich wieków: „Właśnie począwszy od
Trydentu, historia wykazuje nieustannie wzrastający prestiż papiestwa. Wszystkich papieży naszego
wieku uważam za godnych figurowania wśród świętych. Zaś przyczyny widocznego upadku kultury
upatruję w jej oderwaniu się od Kościoła: kultury, która w wiekach XVIII i XIX zaczęła od wielkich
obietnic i nadziei, a skooczyła na samobójczych wojnach, masakrach, a w koocu narkotykach i
poważnym kryzysie postaw”.