20
PRACOWNIA STRUKTUR MENTALNYCH zeszyt 4 styczeń 2012 Warszawa

Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Tematem czwartego zeszytu jest czas wolny.

Citation preview

Page 1: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

PRACOWniAStRuktuR

MentAlnyCh—

—zeszyt 4

styczeń 2012Warszawa

Page 2: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych
Page 3: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych
Page 4: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

proj. Łukasz Walendziuklistopad 2011

walendziuk.com

Plansza 1Plakat do znalezionego w internecie nagrania

z telefonu komórkowego pt. „Człowiek panda”

Do obejrzenia – youtu.be/tT4BGskbwE4

Page 5: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

WStĘP—

—Łukasz Izert,

Kuba Maria Mazurkiewicz

W czwartym zeszycie Pracowni Struktur Men-talnych rozpoczynamy serię tematów, która określa pole naszych zainteresowań. W kolejnych zeszytach będziemy odnosić się do wybranych problemów-te-matów wywodzących się z naszego otoczenia, z sy-tuacji tu i teraz.

Symbol okna odtwarzacza filmowego, widniejący na okładce jest pretekstem do rozważań o wolnym czasie. Czy potrafimy nie być w pracy? Kiedy tam nie jesteśmy? Czy obcowanie z kulturą daje poczu-cie wolności i niezależności mentalnej? Czym jest wolność?

Na kolejnych stronach, na podstawie własnych doświadczeń, staramy się określić, swój wolny czas. Kiedy go doświadczamy?

W czwartym zeszycie publikujemy wybór mate-riałów dotyczących czasu wolnego, powstałych w ra-mach Pracownii Struktur Mentalnych. Pozostałe ar-tykuły dostępne są w internecie, na Facebooku PSM – facebook.com/PracowniaStrukturMentalnych

Page 6: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

Co pewien czas jadę gdzieś dalej na rowerze. Choć-by 80 kilometrów – ze stolicy, gdzie teraz mieszkam, do domu rodzinnego w  Dąbrowicach. Za każdym razem, kiedy jestem trochę dłużej na szosie, mam poczucie odklejenia od normalnego biegu wydarzeń. Nabieram dystansu do codzienności, co pomaga w głębszym zastanowieniu nad wartościowością rze-czy, którymi się zajmuję.

W mieście z  rowerem jest inaczej; służy raczej do szybkiego przemieszczania się między punk-tami, usprawnia poruszanie się. Momentów dłu-giej jazdy w kontemplacyjnym nastroju jest może mniej, ale za to silne jest poczucie samodzielności (dawania sobie rady) i niezależności (polegania na sobie).

Miejską odmianą długodystansowej jazdy na rowerze jest chodzenie. Szczególnie w  większych miastach. Prawie dzień w  dzień przemierzam trasę z Ochoty na Wolę. Wybitnie „żadną” częścią miasta: przy filtrach, potem Okopową i kawałek za skrzyżo-wanie z Aleją Solidarności. Wybór spaceru zamiast tramwaju, autobusu, czy metra przez długi czas nie był dla mnie czymś oczywistym. Odcinki między kolejnymi miejscami – domem a szkołą, spotkaniem a spotkaniem – poświęcałem na czytanie książki czy gazety.

Wydawało mi się, że w ten sposób dobrze wyko-rzystuję nawet najmniejsze drobiny wolnego czasu. Powoli jednak zacząłem zdawać sobie sprawę, że chwile pomiędzy wydarzeniami są najlepszymi mo-mentami na zastanawianie się, przemyślenia, bycie wprost w wolnym czasie. Chwile te może najbardziej zasługują na nazwanie ich wydarzeniami właśnie. Są przerwami od nieustannego przyswajania kultury.

Włączanie komputera jeszcze przed zdjęciem bu-tów po wejściu do mieszkania i zasiadanie za chwilę przed ekranem, czytanie książek, pracowanie, oglą-danie filmów. Wszystko to wiąże się z  ciągłym za-pośredniczaniem wiadomości, opinii, faktów. Jednak przetrawianie informacji odbywać się może dopiero w  chwili skupienia. Na przykład podczas spaceru, jazdy na rowerze. Przemieszczanie się poprzez mo-notonię i określony, prosty cel, do którego się dąży, jest sytuacją szczególnie sprzyjającą myśleniu. Jest to rzadki moment prawdziwie wolnego czasu, który daje poczucie wolności.

Moim zdaniem wartość ta ma wiele wspólnego z czasem wolnym. Powyżej opisałem sytuacje, w któ-rych szczególnie wiem, że nie mam obowiązków, za-dań i spraw. Momenty, kiedy mam wolne. Zarówno spacer, jak jazda na rowerze generują specyficzny rodzaj nudy dający wytchnienie. Zawierają ponadto

WOlnOŚĆZWAnAWARChOl-StWeM—

Page 7: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

jeszcze dwa fundamentalne elementy wolności – sa-modzielność i niezależność. Taka wolność jest niero-zerwalnie złączona z czasem wolnym. Nie ma wolno-ści bez czasu wolnego i czasu wolnego bez wolności, czyli umiejętności i  siły do stanowczego odłożenia spraw na bok. Nawet wbrew zobowiązaniom. Może się wydawać to pójściem na łatwiznę, ale obecnie często jest niedocenioną umiejętnością. Istotniej-szą niż największa obowiązkowość, prowadząca do zgubnego zajmowania się wszystkim, nawet rzecza-mi faktycznie nieistotnymi.

Jakiś czas temu natknąłem się na wycinek praso-wy o zwolnieniu dziennikarza Michała Karnowskie-go z  radiowej „Trójki”. Różne redakcje od razu do-patrywały się w tym sprawy politycznej, co całkiem możliwe. Jednak bardziej interesująca była bezpo-średnia przyczyna zwolnienia, z której tłumaczył się Karnowski: Dwa razy zdarzyły mi się wypadki lo-sowe – raz miałem wypadek samochodowy, innym razem wbrew wszelkim regułom zawiódł sprzęt bu-dzący. Mam poczucie, że zawsze solidnie pracowa-łem, starałem się o najlepszych gości do audycji za naprawdę symboliczne pieniądze. Wiem też, że pani dyrektor miała naciski by mnie zwolnić. Pretekstu niestety dostarczyłem. Za zaistniałą sytuację prze-prosiłem szefostwo radia i przepraszam słuchaczy1.

Budzik przestał dzwonić. Bardzo znajomy pora-nek. Muszę BIEC. Muszę być na spotkaniu. Muszę napisać dwadzieścia emaili, stos nieprzeczytanych

lektur piętrzy się pod nogami, kolejne wybitne filmy schodzą z  afiszy, a  nie było nawet chwili na kino. Tyle pomysłów. Tyle rysunków chciałbym zrobić. Tu zerknąć i tu się pokazać.

Niezbędna staje się umiejętność wyboru, której uczą momenty kontemplacji. Skłaniają do budowania hierarchii wartości. Zastanowienia, które działania mają naprawdę znaczenie. Z pełną powagą, biorąc pod uwagę cały swój czas. Współczesna kultura wca-le nie jest domeną wolności. Coraz bardziej staje się głównym pożeraczem czasu. Zajmuje uwagę udając niszę odpoczynku. Rzeczywiście, zamiast skłaniać do zastanowienia nad sobą i swoim czasem, proponuje w  dużych ilościach gotowe pakiety odpoczywania. Sprzeciw wobec założonego z  góry modelu kultury uznawany jest często za szukanie dziury w  całym. Kultura jest przecież dobra, wzniosła, potrzeba na nią jednego procenta, a może i więcej! Nie ma co siać zamętu i warcholstwa w słusznej sprawie!

1. rp.pl/artykul/118849,723844.html

—Kuba Maria Mazurkiewicz

styczeń 2012mazurkiewicz.gablotakrytyki.pl/959

fot. 1, Dąbrowice-Foligno-Dąbrowice, KMM fot. 2, Ochota-Wola, KMM

Page 8: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

Ósmy raz dzwoni.Ósmy raz wyłączam.Wstaję.Za późno.Śniadanie?Coś po drodze?Nerwowo.Gaz.Krany.Wychodzę...Służew – Centrum.Autobus – Metro.A zamknąłem?Nerwy.Spóźniony.Gdzie lista?Francuska – Wiatrak – Foksal.Wszystko naraz.Wszystko dziś.

WRuRyi WChMuRy—

Sprawy.Sprawy.Sprawy.Obiad?Nie.Szybciej.Bułka, kiełbasa.Lecę...Nowy Świat – Krakowskie.Sprawy.Sprawy.Spra... nagle chwyta.Skręca kichy.Wszystko znika...Dokąd iść?Jest kilka dobrych miejsc...Gdzie bliżej?Siadam.

Page 9: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

—Łukasz Izertstyczeń 2012

izert.gablotakrytyki.pl/58

Kupa to najlepsze alibi na świecie. Gdy byłem mały notorycznie grałem na zwłokę uciekając do toalety, kiedy mama zlecała mi prace domowe albo sięgała po pasek. Czy z chęci czy z potrzeby, dzisiaj kibel to wciąż najlepsza kryjówka. W tych dniach, w których mój czas wolny jest bezwzględnie reduko-wany, a zadania dnia nie mieszczą się w jednej dobie, toaleta urasta do rangi podręcznej pustelni. Cisza, spokój i najważniejsze, zamek w drzwiach.

Tak jak w przypadku ciała, które przyjmując po-karm przetwarza go na energię, która w różny sposób wraca z  powrotem do otoczenia, tak umysł zebra-ne informacje musi przetworzyć i  oddać w  postaci wiedzy i pomysłów. Gdy nie dam szansy umysłowi w postaci czasu na uwolnienie się od efektów swoich procesów, a tylko wciąż i wciąż dokładam mu pracy, mogę doświadczyć analogicznego, jak w przypadku gastrologicznym1 zatwardzenia, tyle że umysłowego. Na szczęście parcie na stolec nie wybiera i działa jak bezpiecznik dla zdrowia psychicznego, odrywając mnie regularnie od  wszystkich spraw.

Nie wiele jest czynności w  moim życiu tak po-rządkujących rzeczywistość, jak siedzenie na kiblu. Siadając na muszli z zamiarem zrobienia kupy, wstę-puję w czynność niezależną ode mnie, której przebieg mogę jedynie obserwować, ewentualnie skracając go lub wydłużając, ale przeważnie poddając się jego na-turalnemu rytmowi. Nie ma tu planowania i strategii. Mogę rozmyślać i  być zupełnie wolny. Celebruję tę

a

t

1 2 21

a

t

1 3

Krzywa prawidowej aktywności Krzywa nieprawodłowej aktywności

a - aktywnośćt - czas1 - czas pracy2 - czas wolny3 - zatwardzenie umysłowe

chwilę. Ten czas, w którym moje ciało się rozluźnia, jest znakomitą okazją, dzięki której mój umysł uwol-niony od natłoku bodźców, gonitwy myśli i napięcia spowodowanego planem dnia, odpoczywa i  swo-bodnie błądząc ujawnia mi dotąd niedostępne efekty swojej pracy w postaci pomysłów, idei i  rozwiązań dla problemów. Dziwnym zrządzeniem losu moment, w którym oczyszczam swoje ciało, staje się też mo-mentem oczyszczania umysłu.

1. zatwardzenie umysłowe – stan dużego napięcia psychicznego

spowodowany ambicjami, natłokiem informacji i planów. Ob-

jawia się poprzez obniżenie produktywności i poczucie winy.

Jest to stan, w którym nie można dobrze pracować, ani napraw-

dę odpoczywać

Page 10: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

Ósmy raz dzwoni.Ósmy raz wyłączam.Wstaję.Za późno.Śniadanie?Coś po drodze?Nerwowo.Gaz.Krany.Wychodzę...Służew – Centrum.Autobus – Metro.A zamknąłem?Nerwy.Spóźniony.Gdzie lista?Francuska – Wiatrak – Foksal.Wszystko naraz.Wszystko dziś.

WRuRyi WChMuRy—

Sprawy.Sprawy.Sprawy.Obiad?Nie.Szybciej.Bułka, kiełbasa.Lecę...Nowy Świat – Krakowskie.Sprawy.Sprawy.Spra... nagle chwyta.Skręca kichy.Wszystko znika...Dokąd iść?Jest kilka dobrych miejsc...Gdzie bliżej?Siadam.

Page 11: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

—Łukasz Izertstyczeń 2012

izert.gablotakrytyki.pl/58

Kupa to najlepsze alibi na świecie. Gdy byłem mały notorycznie grałem na zwłokę uciekając do toalety, kiedy mama zlecała mi prace domowe albo sięgała po pasek. Czy z chęci czy z potrzeby, dzisiaj kibel to wciąż najlepsza kryjówka. W tych dniach, w których mój czas wolny jest bezwzględnie reduko-wany, a zadania dnia nie mieszczą się w jednej dobie, toaleta urasta do rangi podręcznej pustelni. Cisza, spokój i najważniejsze, zamek w drzwiach.

Tak jak w przypadku ciała, które przyjmując po-karm przetwarza go na energię, która w różny sposób wraca z  powrotem do otoczenia, tak umysł zebra-ne informacje musi przetworzyć i  oddać w  postaci wiedzy i pomysłów. Gdy nie dam szansy umysłowi w postaci czasu na uwolnienie się od efektów swoich procesów, a tylko wciąż i wciąż dokładam mu pracy, mogę doświadczyć analogicznego, jak w przypadku gastrologicznym1 zatwardzenia, tyle że umysłowego. Na szczęście parcie na stolec nie wybiera i działa jak bezpiecznik dla zdrowia psychicznego, odrywając mnie regularnie od  wszystkich spraw.

Nie wiele jest czynności w  moim życiu tak po-rządkujących rzeczywistość, jak siedzenie na kiblu. Siadając na muszli z zamiarem zrobienia kupy, wstę-puję w czynność niezależną ode mnie, której przebieg mogę jedynie obserwować, ewentualnie skracając go lub wydłużając, ale przeważnie poddając się jego na-turalnemu rytmowi. Nie ma tu planowania i strategii. Mogę rozmyślać i  być zupełnie wolny. Celebruję tę

a

t

1 2 21

a

t

1 3

Krzywa prawidowej aktywności Krzywa nieprawodłowej aktywności

a - aktywnośćt - czas1 - czas pracy2 - czas wolny3 - zatwardzenie umysłowe

chwilę. Ten czas, w którym moje ciało się rozluźnia, jest znakomitą okazją, dzięki której mój umysł uwol-niony od natłoku bodźców, gonitwy myśli i napięcia spowodowanego planem dnia, odpoczywa i  swo-bodnie błądząc ujawnia mi dotąd niedostępne efekty swojej pracy w postaci pomysłów, idei i  rozwiązań dla problemów. Dziwnym zrządzeniem losu moment, w którym oczyszczam swoje ciało, staje się też mo-mentem oczyszczania umysłu.

1. zatwardzenie umysłowe – stan dużego napięcia psychicznego

spowodowany ambicjami, natłokiem informacji i planów. Ob-

jawia się poprzez obniżenie produktywności i poczucie winy.

Jest to stan, w którym nie można dobrze pracować, ani napraw-

dę odpoczywać

Schemat 1, ŁI

Page 12: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

Wejście. Ma być początkiem. Chociaż cały cykl za-czyna się znacznie wcześniej i  trwa o  wiele dłużej. Proces tworzenia nie odbywa się wyłącznie w trak-cie przebywania w pracowni (miejscu pracy). Na wy-rzeźbienie czegoś z niczego potrzeba więcej czasu niż by się mogło wydawać. Cezura od-do nie wystarcza. Istotne jest też przed i  po. Czas fizyczny, spędzony na pracy twórczej okazuje się być umowny – jest (powinien być) chwilą całkowitego skupienia – prze-tworzenia tego, co wcześniej i później. A jednak, jest momentem wyjętym z oczywistości, z codzienności.

Pisząc o tym twórczym czasie, o funkcjonowaniu w pracownianej przestrzeni, chciałabym odwołać się do sformułowanego przez Michela Foucaulta zagad-nienia heteretopii (hetero- gr. inny, topos- gr. miejsce). Można rozumieć je jako pojęcie abstrakcyjne, doty-czące przebywania w stanie odmienionym lub jako przestrzeń realną – miejsce wydzielenia społecznego. W odróżnieniu od utopii, heterotopia posiada zako-twiczenie w rzeczywistości materialnej. Często poda-wanym przykładem heterotopii jest lustrzane odbi-cie. Jest to obraz nienamacalny, a doświadczamy go chociażby poprzez obiekt, jakim jest lustro. Nie bez znaczenia jest fakt, że to co w nim odbite w sposób bezpośredni powtarza tak dobrze znaną nam prze-strzeń. Heterotopie to miejsca wydzielone, miejsca inne – będące urzeczywistnieniem pewnej konwencji lub będące z  danej konwencji wyzwoleniem. Hete-rotopią może być ogród jako wynaturzone zgroma-dzenie roślin rozmaitego pochodzenia albo więzienie – jako obszar odizolowania.

Mój postulat jest taki, że czas odosobnienia po-świecony na pracę twórczą jest właśnie rodzajem heterotopii. Zaszycie się w zaciszu nory, przebywanie w spokoju ducha lub w ferworze emocji – jednakowo oznacza całkowitą koncentrację. Ciało w tejże norze

czuć ma się komfortowo, wówczas struktury men-talne zaczną się uruchamiać. Jest to dobry stan, bo ciało i  umysł współgrają. Ręka śledzi myśl, a  myśl biegnie dalej. Otoczenie materialne przestaje istnieć jako takie, staje się tylko oprawą – wskutek odwie-dzin w  świecie introwertyczności, jedyną realną przestrzenią pozostaje powierzchnia kartki, jedynym wymiarem – gabaryt drewnianego klocka. Stosowa-ne materiały są wtedy wspomnianym zahaczeniem w rzeczywistości, a jednocześnie – wyrzutnią w miej-sce odmienne.

Należy być ostrożnym, ponieważ zaszywanie się w  norze niekiedy prowadzi do przekształceń. Na-stępuje dziczenie, w ciszy. Komunikacja ze światem zewnętrznym coraz bardziej się utrudnia: heteroto-pia – inne miejsce – rzutuje na zachowanie osoby w  niej przebywającej lub ją opuszczającej. Ciągła chęć powrotu do błogostanu twórczego sprawia, że funkcjonuje się w półśnie, częściowej izolacji. Wtedy posługiwanie się językiem werbalnym okupione jest pewnym wysiłkiem, bo to przecież system znaków wizualnych, sekwencja gestów na papierze stały się najbardziej oczywistą formą ekspresji, a  narzędzia i receptory mowy – chwilowo porzucono.

I znowuż – wyjście z  pracowni trwa dłużej niż moment przekraczania jej progu – jest postępującym przebudzaniem, mozolnym powrotem do świata ze-wnętrznego. Wyjście. Okazuje się być aktem nieskoń-czonym – bo dokonanym jedynie w sferze fizycznej, podczas gdy sfera mentalna zdaje się tkwić w  tym samym miejscu. Tak, jak heterotopia zakotwiczona jest w rzeczywistości, tak twórca – funkcjonując już w codziennym otoczeniu – swoją kotwicę pozostawia zarzuconą w głębi nory.

Z gŁĘbinORy

—Olga Micińska

styczeń 2012

Page 13: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

—Michał Zając

styczeń 2012teksty.gablotakrytyki.pl/271

Masz trochę wolnego czasu? Dosłownie kilka mi-nut... tak, żeby przeczytać ten tekst?

Właśnie. Co z tym naszym czasem wolnym? Czym on w ogóle jest? Okresem pomiędzy pracą a snem? Błogim nicnierobieniem? Czasem na refleksję? Oka-zją do rozwoju? Momentem samotności? Wszystkim po trochu? Na pewno, ale od czego to zależy?

Jak byłem młodszy cieszyłem się mocno ze swo-jej wolności i buntowałem przeciwko ramom, jakie narzuca tzw. system. Nie chciałem nigdy żyć „byle do weekendu”, nie zamierzałem odliczać tego co ro-bię miarką tygodnia, a już na pewno nie pragnąłem popadać w  rutynę codzienności. Obserwowałem swoich rodziców, którzy zmęczeni po pracy siadali na kanapie i leniwie oglądali telewizję. Nie chciałem tego. Nie codziennie. Potrzebowałem sensu, smaku życia, przygody, czegoś nowego, zaskakującego, cze-goś więcej. W czasie wolnym wychodziłem więc na dwór, spacerowałem, czytałem książki, słuchałem muzyki, spotykałem się ze znajomymi, poznawałem świat i  sprawdzałem jego granice. Mogłem robić to co chciałem... i przez to popadłem w rutynę. W pew-nym momencie czas wolny przestał należeć do mnie. Zamiast szukać nowych bodźców leniwie poddawa-łem się wpływom środowiska. Grupa znajomych zapewniała mi rozrywkę i odpoczynek, stymulowała – prawie tak, jak telewizor moich rodziców.

Teraz będąc bardziej świadomym staram się po-święcać swój czas wolny na zajęcia, które mnie roz-wijają. Rozumiem już, że uciekanie przed ramami czasowymi i rutyną jest bezcelowe. Wiem, że mogę je odpowiednio wykorzystać planując swoją pra-cę i  ucząc się dyscypliny. Umiem wyznaczać sobie konkretne zadania na poszczególne dni, co pozwala mi realizować plany i osiągać cele. Dbam jednocze-śnie o  to, żeby zapewniać sobie czas w którym nic

od siebie nie wymagam i mogę się zwyczajnie pole-nić, spotkać ze znajomymi, napić, obejrzeć jakiś lekki film i odpocząć. Brzmi to wszystko bardzo prosto, ale w praktyce jest to ciężka walka. Zachowanie odpo-wiedniej równowagi, trzymanie dyscypliny, bycie dla siebie surowym i  jednocześnie wyrozumiałym jest bardzo trudne. Często wybieram lenistwo i  pozwa-lam innym decydować o tym, co będę robić, co oglą-dać, gdzie iść. Często też, na wzór moich rodziców, włączam telewizor lub bez sensu siedzę w Internecie. W małej ilości nie jest to nic złego, ale złapałem się już wiele razy na tym, że dysponując wolnym wieczo-rem nawet nie myślę o tym, jak go dobrze wykorzy-stać samemu tylko automatycznie sięgam po telefon. Uciekanie przed sobą nie jest chyba najlepszym spo-sobem spędzania czasu.

W tygodniu normalnie pracuję. Na pełen etat. Dążę do tego, żeby moja praca łączyła się z moimi zainteresowaniami, tak żeby czas, który na nią po-święcam był w istocie czasem wolnym. W tej chwili jest chyba tylko pewnym obowiązkiem, który jest ko-nieczny, żebym mógł zaspokoić swoje potrzeby i dalej się rozwijać. Obowiązkiem, który pochłania ogromną ilość czasu, którym dysponuję. Ogromną ilość czasu wolnego, bo w sumie całe nasze życie nim jest. Jeste-śmy wolni w swoich wyborach. To jak chcemy spę-dzić wieczór. Z kim go chcemy spędzić. Co robimy na wakacjach. Gdzie pracujemy. Czym się zajmujemy na co dzień. Jak się bawimy w weekendy. Jak długo śpimy. To wszystko jest naszym wolnym wyborem. Każda minuta, godzina, każdy dzień, tydzień, miesiąc, rok – to okresy, w których podejmujemy decyzje. By-cie świadomym swojej wolności i odpowiedzialności jaka z niej wynika często jest przytłaczające. Wygod-niej jest uciec od wyboru i zdać się na coś lub kogoś, kto za nas podejmie decyzje. Tylko, że wtedy istnie-je poważne ryzyko, że na koniec życia powiemy to samo, co po przepitym weekendzie: „Kurwa, znowu nic nie zrobiłem”.

O WOlnyMCZASie

Page 14: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

1.Są dwie Rosje. Jedna centryczna, druga linearna.Minąłem Moskwę wielkim łukiem, ale jej siłę

przyciągania czuć na tysiąc i  więcej kilometrów. Gdzie by się nie znaleźć, ciągle z  Moskwy albo do Moskwy. Nagle magnes puszcza i wpadam w koleinę transyberyjskiego szlaku.

Przesuwam się przez te rozległe rejony duktem, którego równoleżnikowy układ trzyma mnie w garści zapętlonej rzeczywistości. Budzę się codziennie z tym samym kaprysem twarzy, otwierając oczy, widząc każdego dnia to samo. Nic się nie zmienia. Jadę czterdzieści dni zamknięty w pętli czasu.

Najtrudniejsze staje się poskromienie ambicji. Aby coś zrobić. Aby dziś zacząć, skończyć jutro. Ju-tra nie będzie, bo prowadzony przez linię transsy-biru daję się zamykać w pułapkę pętli dnia dzisiej-szego. I tak zaczyna się swoboda. Wolność, o którą wołali zamknięci w  tym więzieniu bez krat zesłani łagiernicy, a której szukają tu od zawsze outsiderzy, wykolejeńcy i wszelkiej maści wolne duchy.

Gdzieś koło Nowosybirska pierwszy raz spotkałem chłopaka w  dresie. Miał złamany nos i  nic więcej. Ani grosza. Widziałem go również parę tysięcy kilo-metrów dalej, pod Irkuckiem i za Ułan Ude. Jechał na wschód, tak jak ja – stopem. Ale podczas gdy ja zdoby-wałem się na szczyty elokwencji i retoryki, gaworząc z  kierowcami Kamazów, przekonując do zabrania mnie w  dalszą podróż, on siedział i  sam jak palec drwił z jakiegokolwiek personalnego zaangażowania w sprawy własnego losu.

I zawsze był pierwszy. Te kilka razy udawało mi się go doścignąć i chwilę pogadać, to on zawsze na mnie czekał, jakby to było oczywiste, że skoro widzieliśmy się wcześniej, to teraz też się spotkamy. Nic nie chciał. I nie wiem jakim cudem żył i przemieszczał się. Dla mnie uwięziony był po prostu w paradoksie pętli sy-birskiego traktu.

Na tej nitce szlaku nic nie da się ukryć. Wszyscy jadący z Omska wiedzą co się stanie w Krasnojarsku, bo ci jadący z Czyty nie mogą go ominąć. Nadchodzą wieczory i  siedzę na tych stajankach, gdzie cumują karawany Kamazów ze wschodu i zachodu, jem kar-toszki i piję czaj, opowiadam o sobie setny raz.

Równoleżnik to niesamowita linia. Wyszedłem z  domu dziewięć tysięcy kilometrów temu, a  kra-jobraz ciągle jak na poligonie w Wesołej, gdzie ba-wiłem się jako dziecko. Sosny i brzozy. Ale nie linia wschód-zachód i  prześlizgiwanie po niej jest tutaj kluczem. Tu sprawa rozchodzi się o brnięcie wgłąb.

2.W czołówce filmu Szczęśliwi Ludzie1 pojawiają się

słowa: „Są takie miejsca, gdzie oligarchy nie trugajut”. Rzeczywiście, czas moskiewski jawi się jako abstrakt, a jego realia są równie kosmiczne, jak gwiazdy nad głowami. Są takie miejsca, jest takie miejsce, gdzie pewne ważne dla świata zdarzenia i decyzje są kom-pletnie nieistotne.

Na Syberii mieszają się dwa porządki –  wyobrażony, czyli państwowy i  cywilizacyjny oraz ten ekstremalnie namacalny, właściwy tylko

MOjePARAdOkSyCZASuWSChOdniegO

Page 15: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

temu miejscu, wyznaczany przez prawa przyrody, prawa ziemi. Nicolas Bouvier zauważył bardzo cie-kawie2, że kolonizacja Syberii jest największą zmianą terytorialną w historii świata. Zauważył również, nie ukrywając ekscytacji, że nie pociągnęło to praktycz-nie żadnych konsekwencji.

Miejsce to traktowane jest zatem jako margi-nes, nawet jako śmietnik. Już przejeżdżając Wołgę – nota bene najpotężniejszą rzekę Europy – prze-biegła mi przez głowę myśl, że gdyby to co na wschód od Moskwy zostało zagospodarowane w  jakikolwiek sposób, zmieniło by to całkowicie równowagę świata.

Co więcej, podróżując rok później po Azji Środkowej, czyli tym geograficznym centrum największego lądu świata, faktycznym centrum glo-bu, uświadomiłem sobie jak bardzo ten środek jest pusty. Ale ta pozorna pustka to chyba najwspanialsza rzecz jaką mamy.

3.Stałem gdzieś na rogu ulic w Symferopolu. Pró-

bowałem przejść przez ulicę. Zegar odliczający czas do zmiany świateł pokazywał, że zielone dla pieszych będzie jeszcze siedem sekund, a czerwone dla samochodów potrwa sześć. Samochody dostają sygnał start, gdy trwa zielone dla pieszych i ruszają z piskiem.

Oto ten niesamowicie intrygujący aspekt: ze wszystkich, nawet najprostszych układów, założeń, umów, zasad można wydusić coś innego, zrobić coś inaczej, przekornie. Przecież z  perspektywy perfek-cjonizmu i ordnungu to musi prowadzić do katastro-fy. Ale nie tutaj.

Tutaj nie ma sprzeczności, nie ma w tym niekon-sekwencji. Jest pewna umowność, uznaniowość. Przecież gdyby człowiek miał super dokładnie przestrzegać tych wszystkich zasad, które regulują nasze życie, to wszystko by się zawaliło. Gdyby żył tylko ideałem, wzorem, perfekcją – przewróciłby się na pierwszym schodku. Od razu wszystko by się za-waliło, bo gdy jeden trybik w mechanizmie się psuje, wszystko staje.

Ale w  pewnym stanie mentalnym, nawet w  sy-tuacji najbardziej serio, gdy coś się wali, wystarczy postukać młotkiem i  nie wiedzieć czemu wszystko

zadziała od nowa. Nie można wszystkiego literalnie traktować, każda zasada jest tylko swobodną umową, za której złamanie czasem należą się konsekwencje, ale mechanizm całości nie padnie.

Gdyby człowiek miał przywiązywać wagę do tej jednej marnej sekundy różnicy w  światłach organizujących ruch, musiałby też zobaczyć cały ten syf wokół. Musiałby również spojrzeć na chodnik, że jest dziurawy, że co drugiej, trzeciej płyty nie ma, a w dziurze po niej leżą śmieci. Musiałby zobaczyć, że wybetonowany plac jest popękany, częściowo zapadnięty, a  przez szczeliny wychodzą korze-nie tworząc wielkie muldy. Gdyby kierowca miał respektować prawa pieszych, gdyby chciał postawić na wyższą kulturę jazdy, musiałby zacząć również zauważać, że 30% asfaltu z drogi zniknęło i jedzie po szosie nieremontowanej od 30 lat, na której znajduje się kilka generacji marnych łat.

4.Urodziłem się w  1985 roku. Moje pierwsze odru-

chy kojarzenia jakichkolwiek mechanizmów świata są wykształcone na podstawie obserwacji legnącego

w gruzy socjalistycznego państwa. Ludzie urodzeni później już tego nie znają. Ci starsi absurdy czasów sowieckich zdążyli oswoić. Ja zapamiętałem je jako pierwsze błyski, po czym wszystko zniknęło.

1. Film w pełnej wersji: video.meta.ua/3604658.video

Na podstawie oryginału Werner Herzog stworzył pełnometra-

żowy dokument Rok w tajdze. Trailer: vimeo.com/11748311

2. Bouvier, Nicolas: Drogi i manowce. Z autorem rozmawia Irene

Lichtenstein-Fall. Warszawa: Noir sur blanc, 2002

—Michał Chojecki

rys. 3, Rosja linearna, MCh

rys. 2, Rosja centryczna, MCh

Plansza 2

Page 16: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

1.Są dwie Rosje. Jedna centryczna, druga linearna.Minąłem Moskwę wielkim łukiem, ale jej siłę

przyciągania czuć na tysiąc i  więcej kilometrów. Gdzie by się nie znaleźć, ciągle z  Moskwy albo do Moskwy. Nagle magnes puszcza i wpadam w koleinę transyberyjskiego szlaku.

Przesuwam się przez te rozległe rejony duktem,

którego równoleżnikowy układ trzyma mnie w garści zapętlonej rzeczywistości. Budzę się codziennie z tym samym kaprysem twarzy, otwierając oczy, widząc każdego dnia to samo. Nic się nie zmienia. Jadę czterdzieści dni zamknięty w pętli czasu.

Najtrudniejsze staje się poskromienie ambicji. Aby coś zrobić. Aby dziś zacząć, skończyć jutro. Ju-tra nie będzie, bo prowadzony przez linię transsy-biru daję się zamykać w pułapkę pętli dnia dzisiej-szego. I tak zaczyna się swoboda. Wolność, o którą wołali zamknięci w  tym więzieniu bez krat zesłani łagiernicy, a której szukają tu od zawsze outsiderzy, wykolejeńcy i wszelkiej maści wolne duchy.

Gdzieś koło Nowosybirska pierwszy raz spotkałem chłopaka w  dresie. Miał złamany nos i  nic więcej. Ani grosza. Widziałem go również parę tysięcy kilo-metrów dalej, pod Irkuckiem i za Ułan Ude. Jechał na wschód, tak jak ja – stopem. Ale podczas gdy ja zdobywałem się na szczyty elokwencji i  retoryki,

gaworząc z  kierowcami Kamazów, przekonując do zabrania mnie w  dalszą podróż, on siedział i  sam jak palec drwił z  jakiegokolwiek personalnego zaangażowania w sprawy własnego losu.

I zawsze był pierwszy. Te kilka razy udawało mi się go doścignąć i chwilę pogadać, to on zawsze na mnie czekał, jakby to było oczywiste, że skoro widzieliśmy się wcześniej, to teraz też się spotkamy. Nic nie chciał. I nie wiem jakim cudem żył i przemieszczał się. Dla mnie uwięziony był po prostu w paradoksie pętli sy-birskiego traktu.

Na tej nitce szlaku nic nie da się ukryć. Wszyscy jadący z Omska wiedzą co się stanie w Krasnojarsku, bo ci jadący z Czyty nie mogą go ominąć. Nadchodzą wieczory i  siedzę na tych stajankach, gdzie cumują karawany Kamazów ze wschodu i zachodu, jem kar-toszki i piję czaj, opowiadam o sobie setny raz.

Równoleżnik to niesamowita linia. Wyszedłem z  domu dziewięć tysięcy kilometrów temu, a  kra-jobraz ciągle jak na poligonie w Wesołej, gdzie ba-wiłem się jako dziecko. Sosny i brzozy. Ale nie linia wschód-zachód i  prześlizgiwanie po niej jest tutaj kluczem. Tu sprawa rozchodzi się o brnięcie wgłąb.

2.W czołówce filmu Szczęśliwi Ludzie1 pojawiają się

słowa: „Są takie miejsca, gdzie oligarchy nie trugajut”. Rzeczywiście, czas moskiewski jawi się jako abstrakt, a jego realia są równie kosmiczne, jak gwiazdy nad głowami. Są takie miejsca, jest takie miejsce, gdzie pewne ważne dla świata zdarzenia i decyzje są kom-

MOjePARAdOkSyCZASuWSChOdniegO

zadziała od nowa. Nie mozna wszystkiego lite-ralnie traktowac, kazda zasada jest tylko swobodną umową, za której złamanie czasem nalezą sie konse-kwencje, ale mechanizm całosci nie padnie.

Gdyby człowiek miał przywiązywac wage do tej jednej marnej sekundy róznicy w swiatłach organizujących ruch, musiałby tez zobaczyc cały ten syf wokół. Musiałby równiez spojrzec na chodnik, ze jest dziurawy, ze co drugiej, trzeciej płyty nie ma, a w dziurze po niej lezą smieci. Musiałby zobaczyc, ze wybetonowany plac jest popekany, czesciowo zapadniety, a przez szczeliny wychodzą korze-nie tworząc wielkie muldy. Gdyby kierowca miał respektowac prawa pieszych, gdyby chciał postawic na wyzszą kulture jazdy, musiałby zacząc równiez zauwazac, ze 30% asfaltu z drogi znikneło i jedzie po szosie nieremontowanej od 30 lat, na której znajduje sie kilka generacji marnych łat.

4.Urodziłem sie w 1985 roku. Moje pierwsze odru-

chy kojarzenia jakichkolwiek mechanizmów swiata są wykształcone na podstawie obserwacji legnącego w gruzy socjalistycznego panstwa. Ludzie urodzeni pózniej juz tego nie znają. Ci starsi absurdy czasów sowieckich zdązyli oswoic. Ja zapamietałem je jako pierwsze błyski, po czym wszystko znikneło.

1. Film w pełnej wersji: video.meta.ua/3604658.video

Na podstawie oryginału Werner Herzog stworzył pełnometra-zowy dokument Rok w tajdze. Trailer: vimeo.com/11748311

2. Bouvier, Nicolas: Drogi i manowce. Z autorem rozmawia IreneLichtenstein-Fall. Warszawa: Noir sur blanc, 2002

—Michał Chojecki

styczeń 2012chojecki.gablotakrytyki.pl/454

rys. 3, Rosja linearna, MCh

rys. 2, Rosja centryczna, MCh

Plansza 2

Page 17: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

temu miejscu, wyznaczany przez prawa przyrody, prawa ziemi. Nicolas Bouvier zauważył bardzo cie-kawie2, że kolonizacja Syberii jest największą zmianą terytorialną w historii świata. Zauważył również, nie ukrywając ekscytacji, że nie pociągnęło to praktycz-nie żadnych konsekwencji.

Miejsce to traktowane jest zatem jako margi-nes, nawet jako śmietnik. Już przejeżdżając Wołgę – nota bene najpotężniejszą rzekę Europy – prze-biegła mi przez głowę myśl, że gdyby to co na wschód od Moskwy zostało zagospodarowane w  jakikolwiek sposób, zmieniło by to całkowicie równowagę świata.

Co więcej, podróżując rok później po Azji Środkowej, czyli tym geograficznym centrum największego lądu świata, faktycznym centrum glo-bu, uświadomiłem sobie jak bardzo ten środek jest pusty. Ale ta pozorna pustka to chyba najwspanialsza rzecz jaką mamy.

3.Stałem gdzieś na rogu ulic w Symferopolu. Pró-

bowałem przejść przez ulicę. Zegar odliczający czas do zmiany świateł pokazywał, że zielone dla pieszych będzie jeszcze siedem sekund, a czerwone dla samochodów potrwa sześć. Samochody dostają sygnał start, gdy trwa zielone dla pieszych i ruszają z piskiem.

Oto ten niesamowicie intrygujący aspekt: ze wszystkich, nawet najprostszych układów, założeń, umów, zasad można wydusić coś innego, zrobić coś inaczej, przekornie. Przecież z  perspektywy perfek-cjonizmu i ordnungu to musi prowadzić do katastro-fy. Ale nie tutaj.

Tutaj nie ma sprzeczności, nie ma w tym niekon-sekwencji. Jest pewna umowność, uznaniowość. Przecież gdyby człowiek miał super dokładnie przestrzegać tych wszystkich zasad, które regulują nasze życie, to wszystko by się zawaliło. Gdyby żył tylko ideałem, wzorem, perfekcją – przewróciłby się na pierwszym schodku. Od razu wszystko by się za-waliło, bo gdy jeden trybik w mechanizmie się psuje, wszystko staje.

Ale w  pewnym stanie mentalnym, nawet w  sy-tuacji najbardziej serio, gdy coś się wali, wystarczy postukać młotkiem i  nie wiedzieć czemu wszystko

zadziała od nowa. Nie można wszystkiego literalnie traktować, każda zasada jest tylko swobodną umową, za której złamanie czasem należą się konsekwencje, ale mechanizm całości nie padnie.

Gdyby człowiek miał przywiązywać wagę do tej jednej marnej sekundy różnicy w  światłach organizujących ruch, musiałby też zobaczyć cały ten syf wokół. Musiałby również spojrzeć na chodnik, że jest dziurawy, że co drugiej, trzeciej płyty nie ma, a w dziurze po niej leżą śmieci. Musiałby zobaczyć, że wybetonowany plac jest popękany, częściowo zapadnięty, a  przez szczeliny wychodzą korze-nie tworząc wielkie muldy. Gdyby kierowca miał respektować prawa pieszych, gdyby chciał postawić na wyższą kulturę jazdy, musiałby zacząć również zauważać, że 30% asfaltu z drogi zniknęło i jedzie po szosie nieremontowanej od 30 lat, na której znajduje się kilka generacji marnych łat.

4.Urodziłem się w  1985 roku. Moje pierwsze odru-

chy kojarzenia jakichkolwiek mechanizmów świata są wykształcone na podstawie obserwacji legnącego w gruzy socjalistycznego państwa. Ludzie urodzeni później już tego nie znają. Ci starsi absurdy czasów sowieckich zdążyli oswoić. Ja zapamiętałem je jako pierwsze błyski, po czym wszystko zniknęło.

1. Film w pełnej wersji: video.meta.ua/3604658.video

Na podstawie oryginału Werner Herzog stworzył pełnometra-

żowy dokument Rok w tajdze. Trailer: vimeo.com/11748311

2. Bouvier, Nicolas: Drogi i manowce. Z autorem rozmawia Irene

Lichtenstein-Fall. Warszawa: Noir sur blanc, 2002

—Michał Chojecki

styczeń 2012chojecki.gablotakrytyki.pl/454

Page 18: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

—Jaś Domicz

grudzień 2011trzepak.tumblr.com

nevinemahmoud.comjas12domicz.tumblr.com

Szukaliśmy* idealnego trzepaka**.Był na zamkniętym podwórku***, więc użyliśmy

trzepaczki****, jako klucza.Zbudowaliśmy fort*****.

*Szukaliśmy my – Nevine Mahmoud i Jaś Domicz. Poznaliśmy się

kilka dni wcześniej. Nevine przyleciała do Poznania z Londynu.

Rozmawialiśmy o różnych rzeczach podczas spaceru, pokazywa-

łem jej prace, które robiłem wcześniej. Jedna z  nich działa się

zaraz koło

**trzepaka (jas12domicz.tumblr.com/place/). Nevine nigdy nie wi-

działa czegoś takiego. Dla wszystkich, którzy potrafią zapomnieć,

jaką trzepak pełni funkcje, wygląda jak smutna konstrukcja z pla-

cu zabaw. Choć nie trzeba nic o nim wiedzieć. Zwiedziliśmy wiele

miejsc, ale ten był najbliższy naszym wyobrażeniom i  ideałom.

Wypatrzyliśmy go zza

***zamkniętej bramy. Za kratą-drzwiami widać było przycisk,

którym otwierali je wychodzący mieszkańcy. Postanowiliśmy, że

zbudujemy taką długą

****trzepaczkę, która nie mieściła się w tramwaju, ale sięgała do

przycisku, przełożona przez kraty.

*****Fort (nazywany też bazą) zrobiony był z szarej folii owiniętej

wokół dolnej rury trzepaka, tak aby swoją konstrukcją przypomi-

nał o fikołku, który można zrobić przed wejściem.

tRZePAk

fot. 3-4, trzepak, JD

Page 19: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

Zeszyt 4 wydany przez Pracownię Struktur Mentalnychstyczeń 2012, Warszawa

Redakcja:Kuba Maria Mazurkiewicz ([email protected])Łukasz Izert ([email protected])

Współpraca:Michał Chojecki, Jaś Domicz, Olga Micińska,Łukasz Walendziuk, Michał Zając,Gablota Krytyki (www.GablotaKrytyki.pl),Fundacja Propaganda (www.WeArePropaganda.org)

Opracowanie graficzne, skład i łamanie:Kuba Maria Mazurkiewicz

Na okładce znak graficzny (odtwarzacz) projektu Kuby Marii Mazurkiewicza

Korekta:Michalina Dąbrowska

Oprawa:Michalina Dąbrowska i Łukasz Izert

Druk:Drukarnia Uczelnianego Centrum Przedsiębiorczościna ASP w Warszawie (www.ucp.asp.waw.pl)

Wydanie 1

Nakład:100 egzemplarzy

Tekst główny złożono krojem Antykwa Półtawskiego 10 pt (www.jmn.pl)

Page 20: Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych