Upload
duongkhanh
View
231
Download
0
Embed Size (px)
Citation preview
Wyprawa „Śladami ormiańskiej przeszłości” 24.07 – 01.08 2004 r.
Lwów – Stanisławów – Krzyworównia – Czerniowce – Kamieniec Podolski – Lwów
Wyjazd zorganizowało Koło Zainteresowań Kulturą Ormian przy Polskim Towarzystwie Ludoznawczym w Warszawie, ale przede wszystkim dzięki Marcie i Maciejowi Bohosiewiczom, organizatorom wycieczki.
Wczesnym rankiem, 24 lipca (sobota), zbieramy się na placu przed „Salą Kongresową”. Jest nas 30 osób, reszta z pilotem wycieczki dosiądzie po drodze. Jedziemy w kierunku granicy z Ukrainą, do Hrebennego. Wczesna godzina nie sprzyja rozmowom, ale stopniowo w miarę upływu czasu i kilometrów nawiązują się sąsiedzkie znajomości, uczestnicy wycieczki są przecież z całej Polski, nie znamy się jeszcze dobrze.
Na stopniach pomnika Adama Mickiewicza we Lwowie
Granicę w Hrebennem osiągamy po 6 godzinach. Formalności z dokumentami po polskiej stronie zajęły kilkanaście minut, pierwsze emocje pojawiły się podczas kontroli po ukraińskiej stronie. Pan z nakryciem głowy typu lotnisko i z surowym obliczem, zebrał paszporty i zniknął na 3 godziny. Autokar skierowano na plac zalany słońcem, temperatura na zewnątrz sięgała 30o C, w autokarze pewnie 40o C – mamy siedzieć w autokarze do zakończenia odprawy. Gdy pojawiła się lekko uśmiechnięta pani celniczka, wiemy, że gościnna ziemia ukraińska przyjmuje nas legalnie – ruszamy do
Lwowa. Tych niespodzianek na plus i na minus będzie jeszcze dużo, bo większość osób jedzie po raz pierwszy w swoje strony rodzinne, znane tylko z opowiadań dziadków czy rodziców i nie miało jeszcze okazji spotkać się z siermiężnością „władzy radzieckiej”.
Lwów, hotel „Wlast” tuż obok stadionu „Karpaty Lwów”. To dawny sprywatyzowany hotel robotniczy, właścicielami jest małżeństwo ukraińskopolskie (Wlada i Stanisława – stąd nazwa). Trzygwiazdkowy obiekt przypominający standardem i wyposażeniem osiągnięcia „wczesnego Gierka”.
Po szybkim rozlokowaniu się w hotelu, ruszamy na krótki rekonesans po Lwowie. Zaczynamy od głównej alei, Wałów Hetmańskich (dziś Prospektu Swobody), od Teatru Miejskieg Skarbków do pomnika Adama Mickiewicza. Jakby spod ziemi, obok nas wyrósł Pan Stanisław – kontynuujący tradycje miejskiego lwowskiego folkloru, tak miłego dzisiejszym turystom z Polski. Pan Stanisław jest zawodowcem, wyczuwa sentyment wycieczek polskich do lwowskiego folkloru, a że nos ma trochę czerwony – no cóż, lata pracy.
Lwów zaskakuje intensywnym życiem na ulicach i w piwnych ogródkach. Wszędzie gwar i muzyka, mieszanka wpływów pop kultury i post sowieckiej w strojach, zachowaniu, usługach i handlu. Zwiedzanie kończymy w hotelu „Georgie”, i tu dla wielu szok, brak wody, w najsłynniejszym hotelu, legendzie Lwowa. Lwów leży nad Pełtwą, dziś trudno turyście znaleźć koryto rzeki a z brakiem wodą miasto boryka się już od stulecia, był nawet projekt by wodę doprowadzić z odległego o 60 km Bugu.
Dzień drugi – niedziela. Najważniejszy punkt programu – Katedra Ormiańska i msza. Katedra – magiczne miejsce, Wawel Polskich Ormian. Nie ma proboszcza, nie będzie Mszy św. W zastępstwie proboszcza, który wyjechał do innej parafii (na Ukrainie są parafie, ale brakuje księży) jutrznię celebruje, wyśpiewując w języku staroormiańskim diakon. Tu też spotykamy się z naszą przewodniczką po Lwowie Panią Jadwigą Smirnow, która piękną polszczyzną, z lwowskim akcentem, będzie nam opowiadać historię miasta, zamkniętą w kamieniach i dzieje ludzi tworzących miasto.
Zwiedzamy katedrę, otaczający dziedziniec, to dawny cmentarz mówi żona proboszcza. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na dziedzińcu i możemy iść dalej, prowadzeni przez Panią Jadwigę do Opery (dawnego Teatru Miejskiego Skarbków) by zobaczyć wnętrze teatru i kurtyną namalowaną w 1900 r. przez samego mistrza Henryka Siemiradzkiego (1842 – 1902).
Po silnych pierwszych emocjach przyszedł czas na obiad i indywidualne zwiedzanie. Po południu zwiedzamy Cmentarza Łyczakowski i Cmentarz Or
ląt Lwowskich. Oprowadzała nas nieodzowna Pani Jadwiga – prezentując piękne przykłady sztuki sepulkralnej, pomniki wybitnych Polskich Ormian i Polaków. Szczególnie przy głównej alei, widać przykłady mieszania się doraźnej polityki i historii Lwowa. Obowiązkowy punkt polskich wycieczek, połączony był w sposób szczególny z odkrywaniem śladów ormiańskiej przeszłości – spoczywa tu wielu wybitnych osób pochodzenia ormiańskiego – artystów, działaczy, księży, społeczników czy naukowców. A dla uczestników wycieczki są to także ich przodkowie dziadkowie i pradziadkowie, bliscy i dalsi krewni. Według wcześniej przygotowanego planu i wskazówek zajmujemy się wyszukiwaniem znanych ormiańskich nazwisk – Abgarowicz, Agopsowicz, Axentowicz, Barącz, Bogdanowicz, Bohosiewicz, Isakowicz, Kajetanowicz, Krzeczunowcz, Nikorowicz, Ohanowicz, Romaszkan, Sakowicz, Stefanowicz, Torosiewicz, to zaledwie kilkanaście z wielu wyrytych na tamtejszych kamieniach.
Następnie idziemy na cmentarz Orląt lwowskich, by poznać tragiczne losy obrońców Lwowa z lat 19191921, spoczywających na cmentarzu i losy samego cmentarza zamienionego w latach 70 XX wieku w wysypisko śmieci i przywracanego do pierwotnego stanu po upadku ZSRR w atmosferze niechęci i wzajemnych uprzedzeń. Intensywny dzień zakończył koncert muzyki ormiańskiej w kościele Marii Magdaleny, obecnie zamienionym na salę koncertowa, w wykonaniu artystek ormiańskich Gajane Hasjan – śpiew i Anahit Sahakian fortepian, na który byliśmy specjalnie zaproszeni.
Dzień trzeci. Jedziemy na południe do Stanisławowa, a po drodze Drohobycz – miejscowość związana z Brunonem Schultzem. Miasto, tak sugestywnie przedstawione przez pisarza, zachowało coś z tamtej atmosfery tonącego w błocie, oparach nafty, zapachów korzennych i ulicy krokodyli. Zwiedzamy gotycki kościół pw. św. Bartłomieja podniesiony z ruiny po gospodarzach sowieckich – magazynie chemikaliów, sklepie, wreszcie muzeum ateizmu. Wyjeżdżamy z miasta, po drodze zwiedzamy największą w tej części Ukrainy drewnianą cerkiew obronną z początków XVII w.
Borysław – dawne centrum wydobycia i przetwarzania ropy naftowej. Miasteczko dziś zupełnie wymarłe ugościło nas pszenicznym piwem „Obłoniem” – niedostępnym we Lwowie. W miejscowym parku rekreacyjno wypoczynkowym ciekawostką są, nieczynne od kilku lat szyby naftowe. Maciej Bohosiewicz ze wzruszeniem pokazuje budynek banku, którego dyrektorem był jego dziadek, Bronisław Bohosiewicz. Budynek na zdjęciu z przed 100 lat i dziś tak samo wygląda.
Jedziemy do Truskawca – słynnego przed wojną polskiego uzdrowiska, dziś także „zdrowotnica” na Ukrainie. Mamy już pierwsze wrażenia za sobą, możemy swoje spostrzeżenia dzielić między sobą. Mnożą się dowcipy, obyczajowe anegdoty ormiańskie. Maciej Bohosiewicz i dr Tomasz Marciniak prezentują historie zwiedzanych miast czy historię, geografię, stosunki obyczajowe Armenii. Wieczorem zmęczeni całodzienną podróżą docieramy do Stanisławowa, czyli dzisiejszego IwanoFrankowska. Trafiamy do hotelu o ciekawej przedwojennej architekturze ze współczesnymi problemami Ukrainy, brakiem wody w łazienkach.
Dzień kończy wieczorny spacer po centrum Stanisławowa, kościół ormiański dziś cerkiew, odpoczynek w piwnym ogródku, przerwany o godzinie 22 zamknięciem lokalu. By nie tracić ducha rozmowy, spotkanie ma swoją drugą część w pokoju hotelowym, podczas której dochodzi do całkowitego zintegrowania Polskich Ormian i kilku towarzyszących wycieczce młodych naukowców, socjologów.
Dzień czwarty był podróżą do polskiej ormiańskiej przeszłości. Przekornie – nazwany przez nas etapem cmentarnym, zagłębiliśmy się w tereny, na których Ormianie mieszkali, pracowali, tu się rodzili i umierali przez kilkaset lat do II wojny światowej, a nazwy miejscowości to symbole poczucia tożsamości, małe ojczyzny. Łysiec z odbudowywanym kościołem ormiańskim (miejsca,
z którego wywieziono przed sowietami obraz Matki Bożej Łysieckiej) i pobliskim cmentarzem, jest pierwszym z kilku miejscowości na naszej trasie. Wyprawa z poznawczej przemieniała się powoli w badawczą – zainicjowana na cmentarzu Łyczakowskim, kontynuowana przez Martę i Macieja Bohosiewiczów w Stanisławowie (wyszli samodzielnie o 6 rano na cmentarz). W Łyścu większość uczestników – przedzierała się przez gąszcz zarośli porastający kwatery w odszukiwaniu zatartych napisów, połamanych elementów nagrobków, zniszczonych i zaniedbanych kwater ormiańskich przodków. Następnie Tłumacz, Tyśmienica i Czerniowce, smutna refleksja: porzucone i zaniedbane mogiły, zniszczone kościoły ormiańskie, historia i pamięć często nie dająca się już odtworzyć, choć miniona świetność tych miejsc żyje w pamięci Polskich Ormian. To tego dnia zrodził się projekt „ratowania pamięci”, inwentaryzacji ormiańskich cmentarzy i kwater przed całkowitym zniszczeniem.
Następnym punktem była Kołomyja, jeden z ważniejszych ośrodków życia ormiańskiego. W drodze do miasta odkrywamy uroki bezkresu dzikich pól – Pokucia. Obertyń zatrzymujemy się na chwilę przy pomniku, w miejscu bitwy z 22 sierpnia 1531 r. wygranej przez wojsko polskie, pod wodzą hetmana Jana Tarnowskiego, nad wojskami hospodara mołdawskiego.
W autokarze toczy się prawdziwe życie – posiłki, rozmowy, ustalanie planów działania – doktorant Łukasz zdecydował się przedstawić ankietę dotyczącą Ormian.
Do Kołomyi przyjeżdżamy późno, mamy niewiele czasu na posiłek i drobne zakupy. Miasto wielokulturowe zaskakuje schludnością, jakby nie ukraińskie. Krótki spacer i jedziemy w głąb Karpat Wschodnich,– Paweł, pilot wycieczki przygotował niespodziankę.
Jedziemy do Krzyworówni, wioski huculskiej leżącej wysoko w górach – tu mamy nocleg w chatach hucułów. Przyjaciel Pawła, Wasal hucuł, doktor historii i nauczyciel w tutejszej szkole, zaprasza na poczęstunek – barszcz, mamałygę ze sztuką mięsa, ziołową herbatę, warzywa i sołon czyli wędzoną słoninę. Gościna
trwa do późna w nocy, w ciemnościach nowiu szczęśliwie docieramy do naszych kwater.
Dzień piąty - Poranek zaskakuje wszystkich wspaniałym, rześkim, gór
skim powietrzem. Huculskie śnidanie, przygotowane przez gospodarzy, widok zalesionych gór, szumiący niżej Czeremosz – nastrajają optymistycznie. Na pożegnanie huculski napój, z podwyższoną normą procentów, cierpliwie skraplany w ciemnościach nocy, specjalnie dla uczestników wycieczki.
Przed nami KUTY! Część uczestników z Wasylem idzie w góry by wejść na któryś z okolicznych szczytów, druga połowa jedzie do Kut, miasteczka słynącego z przechowania przez żyjących tam Ormian swojej kultury. Na miejscu czekają panie: Nina, Antonina Dawidowicz i Nusia, Anna Kriwcowa.
Historia Kut to historia dramatycznych przeżyć w czasie II wojny światowej Żydów, Polaków i Ormian, na kresach południowowschodnich Rzeczpospolitej. Właśnie w Kutach bestialstwo ukraińskich nacjonalistów miało swoje apogeum. W dniach 1921 kwietnia 1944 r., bandy UPA wymordowały kilkuset mieszkańców Kut, swoich sąsiadów, z którymi wcześniej od wielu pokoleń żyli przykładnie. Palono domy Ormian i Polaków w imię oczyszczanie Ukrainy z obcych. Smutne nastroje potęgowała świadomość, że pomiędzy nami jest rodzeństwo, które przeżyło te straszne wydarzenia.
W Kutach zwiedzaliśmy kościół rzymskokatolicki, kościół ormiański przejęty przez cerkiew, a z którego usunięto dekoracje i
elementy wyposażenia. Równie ciężkim doświadczeniem było przeszukiwanie cmentarza w Kutach. Piękne, niszczejące pomniki popadające nieuchronnie w ruinę, grobowce zmieniające swoich właścicieli. Grobowce przodków wielu uczestników wycieczki znakomite nazwiska. Uczestnicy wyprawy zaopatrzeni w drobny sprzęt do porządkowania, z wielkim zaangażowaniem sprzątają i odchwaszczają nagrobki, zapalają znicze. Na koniec przechodzimy nad rz. Czeremosz, na most, którym we wrześniu 1939 r. ewakuował się Rząd II RP (Most został wysadzony, a na jego filarach jest wisząca
kładka.) oraz miejsce zastrzelenia Tadeusza Dołęgi – Mostowicza. Jedziemy do Czerniowiec, po drodze zatrzymując się w Baniło
wie, dawnym majątku rodziny Bohosiewiczów, pada deszcz. Maciej prowadzi na miejscowy cmentarz z rodzinnymi grobow
cami, całkowicie porośnięty krzewami. Dokumentację, jaką wykonał dwa lata wcześniej, potwierdzają – miejsca pochówków pozostawione same sobie niszczeją i popadają w całkowitą ruinę. Dojeżdżamy do hotelu w Czerniowcach, który w porównaniu od wcześniejszych hoteli funkcjonuje normalnie i ma bieżącą wodę.
Dzień szósty. – Słoneczna pogoda, fala opadów minęła. Wyruszamy wcześnie, by zdążyć z planem wycieczki. Na początek Zaleszczyki i most na rz. Czeremoszem ukryty między wzgórzami, w 1939 należał do Rumunii. Horodenka miejscowość, w której była parafia ormiańska, oryginalny budynek kościoła, nazywany „perłą Pokucia”, fundowany w XVIII w. przez Mikołaja Potockiego. Nieco dalej ogromny, zrujnowany klasztor i mały cmentarz na wzgórzu, na którym z nagrobków ormiańskich pozostały trudne do zidentyfikowania napisy. Jedziemy do Śniatyna, bardzo ważnej miejscowości na ormiańskiej mapie kresów Rzeczpospolitej. Bardzo sugestywnie odmianę nazwy miejscowości przedstawił Andrzej, na pytanie, gdzie?: mówi się w Śniatynie, błędnie Śniatyniu, tak jak mówi się w dupie, a nie w dupiu. Śniatyn to stosunkowo duża miejscowość, tu znaleźli chwilowe schronienie uchodźcy z pogrom w Kutach. Dla uczestników wycieczki z rodzin: Agoposowiczów, Amirowiczów, Axentowiczów, Nikosiewiczów to miejscowość, w której żyli ich przodkowie. Zwiedzamy miasteczko, oglądając dawny budynek „Sokoła” i pozostałości ormiańskiej świątyni zamienionej w salę gimnastyczną. Na zakończenie pobytu w Śniatynie, obowiązkowa lustracja cmentarza, który wyróżnia się zadbaniem i schludnością.
Wracamy do Czerniowiec – miasta nie bez powodu nazywanego małym Wiedniem. Przepięknie położone na wzniesieniach, zachowało swą zabudowę z przełomu XIX i XX wieku. Zaczynamy zwiedzanie od cmentarza, dorównujący wspaniałymi przykładami sztuki sepulkralnej cmentarzowi Łyczakowskiemu. O wspaniałej przeszłości miasta świadczą nagrobki z nazwiskami polskimi, ormiańskimi, niemieckimi, węgierskimi, rumuńskimi, rosyjskimi i najświeższymi ukraińskimi. Szczególnie zadowolone były: Marta Bohosiewicz z domu Axentowicz i Monika Agopsowicz, które bardzo szybko odszukały nagrobki przodków.
Kościół ormiański – zamieniony na salę koncertową, jedyny spotkany przez nas przypadek zachowania wystroju. Po mieście oprowadzają nas – Wiktor Dawidowicz, jeden z ostatnich już potomków dawnej diaspory ormiańskiej i Ihor Czchowski – pracownik naukowy miejscowego uniwersytetu. Idziemy ulicami pięknego
miasta do kościoła Podwyższenia Św. Krzyża, gdzie czeka nas niespodzianka, koncert organowy zagrany specjalnie dla nas przez organistkę.
Czas indywidualny, duża grupa znajduje miejsce, w którym można spróbować tutejszego wina czy kawy. Skrupulatni Ormianie dopatrzyli się zbyt wygórowanego rachunku, ale nie zmąciło to znakomitego nastroju tego wieczoru.
Dzień siódmy. Pobudka o wczesnej porze. Na początek zwiedzamy Uniwersytet w Czerniowcach wyróżniający się stylizacją orientalną, przed wojną pałac arcybiskupi. Oprowadza Ihor Czechowskij, wymienia wybitnych Ormianach, którzy zapisali się w dziejach miasta.
Jedziemy do Chocimia, przepięknie położonej twierdzy, trwa restauracja twierdzy. Dalej do Żwańca, gdzie udało się wejść do
dawnego kościoła ormiańskiego, dziś służy wszystkim katolikom. W środku fragment kamiennej płyty z inskrypcją w języku ormiańskim. Płytę znaleziono w ziemi niedaleko kościoła. Upał, jedziemy do Okopów św. Trójcy.
Okopy św. Trójcy to obóz warowny wojsk polskich, kluczowy punkt w czasach, gdy Kamieniec Podolski był w rękach Tureckich. Dwie bramy, resztki umocnień i zrujnowany kościół św. Trójcy zamieniony przez okolicznych mieszkańców na stodołę. W drodze do Kamieńca Podolskiego, z okien autobusu, oglądamy malowniczą przeprawę w
widłach rzek Dniestru i Zbrucza. Kamieniec Podolski – jedna z najstarszych koloni ormiańskich
na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Miejsce obfitujące w zabytki, trwale osadzone w historii Polski i Polskich Ormian, z marszu ruszamy do „zdobywania” imponująco rozbudowanej kamienieckiej fortyfikacji. Zwiedzamy zamek i miejsce po baszcie, w której wysadził się Michał Wołodyjowski. Idziemy na stare miasto.
Katedra rzymskokatolicka z minaretem, ratusz, kościół dominikanów, brama miejska, dawne składy ormiańskie przy kościele św. Mikołaja oraz studnia ormiańska przed ratuszem na Rynku Polskim, dawny dom probostwa ormiańskiego, ruiny kościoła św. Mikołaja, kościół ormiański NMP. Miasto, twierdza kre
sowa, jakby przed chwilą opuszczonego przez wojska Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
Wracamy do hotelu, budynek w budowie przypomina trochę zamek Gargamela. Po kolacji spotkanie Ormian i ustalanie na najbliższe miesiące, działalności społeczności ormiańskiej, po powrocie do Polski.
Dzień ósmy. – Jedziemy do Jazłowca, do sióstr niepokalanek. W klasztorzepałacu jest dom pomocy społecznej i sanatorium, pięknie zachowany park z katakumbami sióstr. Był projekt by pałac zamienić na obiekt pojednania polsko – ukraińskiego, na wzór Krzyżowej.
Nieco dalej dawny kościół ormiański obecnie cerkiew w Jazłowcu. Drogi na Ukrainie są fatalne, kierowca wielokrotnie zatrzymuje się by sprawdzić głębokość dziury w jezdni zalanej opadami deszczu. Dojeżdżamy do Buczacza do ks. proboszcza Rutyny, który wzruszająco opowiadał o swojej misji i dziejach miasta i okolic. Jeszcze podziwiamy piękny barokowy ratusz w rynku i jedziemy do Brzeżan. Szybkie spojrzenie na ruiny zamku Sieniawskich, na kościół ormiański, obecnie cerkiew (niestety zamknięty – nie było proboszcza). Późnym wieczorem docieramy do Lwowa, do hotelu „Vlast”.
Dzień dziewiąty – ostatni. Zwiedzanie zaczynamy bardzo wcześnie, czeka już na nas pani Jadwiga Smirnow. Park Stryjski, Uniwersytet, Politechnika, zabytkowe budynki, Pasaż Romaszkanów z apteką, kasyno, kościół dominikanów, kościół bernardynów, katedra rzymskokatolicka, kaplica Boimów, muzeumarsenał to kolejne z wielu miejsc we Lwowie.
Zostają jeszcze szybkie zakupy i jedziemy w kierunku granicy. Ostatni przystanek na Ukrainie to Żółkiew, miasto założone przez Żółkiewskich, mocno związane z Janem III Sobieskim. To tu, do miejscowej kolegiaty zostały przywiezione wojenne trofea z Wiktorii Wiedeńskiej.
Granicę przekraczamy ku naszemu zdziwieniu, bez problemów. Wycieczka dobiegła końca, jeszcze krótka przerwa na obiad w Zamościu – z obowiązkowym spojrzeniem na renesansowe kamieniczki kupców ormiańskich i bez zatrzymywania się dojeżdżamy do Warszawy. Jest godzina 21. Rozstajemy się ze śpiewem „szumprutu”.
Pożegnania po tak rewelacyjnych przeżyciach są trudne. Rozstajemy się wiec z obietnicą szybkiego spotkania wspo
mnieniowego i co ważne wprowadzenia w czyn projektów, powstałych podczas wycieczki.
Paweł Korczewski Longin Graczyk