Upload
blakol
View
251
Download
4
Embed Size (px)
DESCRIPTION
WIERSZE RÓŻEWICZA NIE TŁUMACZONE
Citation preview
WIERSZE RÓŻEWICZA NIE TŁUMACZONE KONKURS (10 WIERSZY + POEMAT)
z tomu Wyjście
słowa
słowa zostały zużyteprzeżute jak guma do żuciaprzez młode piękne ustazamienione w białąbańkę balonik
osłabione przez politykówsłużą do wybielaniazębówdo płukania jamyustnej
za mojego dzieciństwamożna było słowoprzyłożyć do ranymożna było podarowaćosobie kochanej
teraz osłabioneowinięte w gazetęjeszcze trują cuchnąjeszcze ranią
ukryte w głowachukryte w sercachukryte pod sukniamimłodych kobietukryte w świętych księgachwybuchajązabijają
2004
taki to mistrz
budzi sięrozgląda dokołaz rzeczy świata tegopowinno coś zostaćale co?
odfrunęły anioły
Trochę pijanysnem winemnapojony żółciąi octemstary poetausiłuje sobie przypomniećco miało pozostaćz rzeczy tego świata
poezja i miłośća może poezja i dobroćbezzębny przeżuwa słowadobroć chyba dobroći piękno?a może miłosierdzie?
oddala siężeby lepiej zobaczyć Warszawę
Tamta była piękna i złajej „siostra” dobra i brzydka
taki to mistrzco gra choć odpychazaciemnia aby wyjaśniać
zamyka oczy widzi stopy dwiegwoździem przebite
te odlatują z planety
serce podchodzi do gardła
w roku 1945w październikuwyszedłem z podziemia
zacząłem oddychać
słowo za słowemodzyskiwałem mowę
zdawało mi sięże „Wszystko” układa siędobrzenie tylko w mojej głowieale na świeciew domu w ojczyźnie
razem z Przybosiem szukałemmiejsca na ziemirazem ze Staffem zacząłemodbudowę od dymuz kominarazem z profesorem Kotarbińskimgłosowałem „3 x tak”
studiowałem na proseminariumprofesora Ingardenawstęp do teorii poznaniaHume pomagał miw uporządkowaniu myśli
referendum zostało sfałszowane
odbudowa świątynipostępowała zgodniez planem i marzeniamiBóg zostawił mnie w spokojurób co chcesz jesteś dorosłypowiedziałnie trzymaj mnie za rękęnie zwracaj się do mniez każdym drobiazgiemmam na głowie dwa miliardy ludziza chwilę będę miał dziesięć miliardówpomogłem Ci w roku 1935przy rozwiązywaniu równańz jedną niewiadomą powiedział Bóg
z płonącego krzakaktóry zamienił się w popiół
wiek XXI skradał się jak złodziej
moja głowarozleciała się na cztery strony światana ścianie zobaczyłemnapis Mane Tekel Faresw Babilonie nóż na gardle człowieka
wieczny powrót…
Nietzsche jest znów modnywraca do Niemiec (i do Polski)drogą okrężnąprzez Paryżw kostiumie francuskiego filozofarumuńskiego pochodzenia
Zaratustra z okolic Naumburgatrochę polski szlachcictrochę Übermensch
pyta siebiematkęsiostrę
dlaczego jestem taki mądryodważny jedyny ukrzyżowany
najlepiej nie myśl o tymradzi mamazajmuj się swoimi Grekamialbo coś skomponuj
Siostra „liebes Lama”właśnie wróciła z Ameryki Południowejjest trochę zaniepokojona ale dumnaże brat trzyma się prostoi ma wygląd żołnierza (fast)„auch Magen und Unterleib in Ordnung“
Frycek wyszedł na dworzec kolejowy
z kwiatami ale bez tej wielkiej szabliz którą wybrał się do fotografai na wojnę (w roli „łapiducha”)
potem jak przystoi orłowiszukał gniazda na szczytachw Genui i okolicach„sono contento”pisał do domu
poczciwi mieszkańcy Genuinazywają go „il piccolo santo”„il santo”pożegnał z żalemideę wiecznego powrotugotuje sobie risotto maccaroni(bez cebuli i czosnku)karczochy z jajkami i pomidorydieta jest istotą filozofiito co się zjada wydala sięw formie myśli„die ewige Wiederkunft”
pytał Mamę co jedzą„zwykli” „prości” ludzieco je nasza biedota
„samotny Nietsche”nie znał „prostych” ludzinie stykał się z biedotą
nasi ludziemój Fryckujedzą od rana do nocy kartofletłuste mięsoświninęzalewają sznapsempiją luręktórą nazywają kawą
ach! Mamoi tak w koło wieprzowinękartofle lurękapustę kiszoną?
tak mało znam nasz ludjadałem zawsze w samotności
ale wszystkiemu winni sąprzywódcy Socjaldemokracji
Mamo…mężczyzna powinienbyć hodowany na żołnierzakobieta na żonę żołnierza
ze łzami w oczachrozstał się z ideąwiecznego powrotuzrozumiałże wieczne powroty do Naumburgato nic ciekawego
i klimat „nie ten” i kuchniai sąsiedzii siostra Lama i mamachoć kochanano i ciotki!czy orzeł może mieć ciotki?nawet jeśli są dobre i czułe
„das Meer liegt bleichund glänzend daes kann nicht reden“
co zobaczył Akwinata
Notatka na marginesieartykułu ks. Tadeusza Bartosia„Przedziwny światTomasza z Akwenu”
6 grudnia 1273 rokupodczas mszy doznaje przeżyciaktóre sprawia, że nie chce już pisać„Nie mogę już więcej pisać,widziałem rzeczy, przy którychwszystkie moje pisma są jak słoma”
Co zobaczył Akwinata?„widziałem rzeczy” powiedziałi przestał rozmawiać
jakie rzeczy?
Akwinata nie rozumiałkobiet dzieci i sztuki− tak mówią − może się bałmoże nie chciał zrozumieć
„widziałem rzeczy”
może zobaczył kobietę aniołaktóra rodzi dzieckoboga i odkupiciela
może zobaczył BogaOjca i Matkę
a może zobaczył kapłanakobietęktóry uśmiechał siędo niego zalotnie
a może zobaczył swojepoczęcie i narodziny
i zrozumiał że kobietanie jest błędem naturyale jest samą naturą
przez Arystotelesa czujępewien związek niezbyt jasnyz Tym Ojcem Kościoła
imponuje mi wagajego ciała ducha i rozumu
przypomina mi fizyczniedoktora Marcina Lutra
ten gatunek hipopotamówprzywrócił Kościołowi ciężar
Widzę ich ogromne ciałaktóre zanurzają sięw żywej wodziewiary nadziei i miłości
31 stycznia 2003 r.
na oczy Nieznajomej
cóż to za oczyzasnute cieniemnieprzytomneobudzone czujnezasnute snemwszystko jest w tym spojrzeniuskryte półmrok i tajemnicapłci i pulsujące w białejszyi stłumione krzykii westchnienie
siedzimy obok siebierośnie oddalenie i uśmiechco ginie po drodze do mnietrochę niedbały (śmieszny staruszek)roztargniony (zgubił okulary)pisze wierszykiale ja jestem starymłowcą motylii puchów marnychjuż jako dziecko i młodzieniecmiałem na opuszkach palcówpyłek z błękitnych skrzydełekwiecznie kobiecego
złowiłem twój uśmiechtrochę rozbawionyi spojrzeniejak lodu odpryskjak żelazorozpalone do białości
wiem jesteś jak polne kwiatymojej anielskiej młodościbławatki chabryodpływa z namidalekie polezamknięte oczy
z tomu zawsze fragment
W świetle lamp filujących
w świetle lamp filującychświat wyglądał inaczej
twarze żywych umarłychi śpiącychtwarze odwrócone
młode głowy ku sobieskłonione
w świetle lamp kopcącychczłowiek był zadomowionymocniej w radościgłębiej w troscecienie rozchwianeodchodziły wracały rosłysłowa były cieplejszecichszedom kołysał sięodpływał z trumną i kołyską
w świetle lamp filującychnieskończoność była skończonaczas był uchwytnyprzestrzeń zamkniętaw czterech ścianachwystarczyło zamknąć oczyaby znaleźć się
w czwartym wymiarzewystarczyło otworzyć drzwiżeby znaleźć sięw drodze do Emausspotkać Jezusa żywegoktóry jeszcze nie rozpoznanyjadł rybę pieczonąchleb plaster miodu
życie przeżywa sięidąc spotykając
w świetle lamp naftowychkiedy nakręcano zegary
pojawiły się na ścianie znakipoezja rysowana Bruna„Mane − Tekel – Fares”
o tych lampachprawie wszystko wiedziałpoeta z Drohobycza„prawie”bo wszystkiegonikt nie wieani o swoich narodzinachani o śmierci
kiedy myślę o nimi jego księdzewidzę gow świetle lampy kopcącejz rosnącym cieniemprzestrzelonej głowyna ścianie
klocek
W Śmiełowie
Ciastosia parzy kawęktórej zapach boskisnuje się po domupaństwa Kostołowskich
z dębu Mickiewiczazostał klocek
klocek
z którego wyrastaza oknem dąbmchami brodatywłożywszy pięć wiekówna swój kark garbaty
zamykam oczysłyszę skrzyp drewnianej podłogi
to do pana Mühlaskrada się nocąPani Konstancya
uśmiecham siębroń Boże nie myślęnic złegopotem… chciał Adamwejść do stanu duchownego
z dębu został klocektrzymam go na dłoniza oknem szumi dąb zielony
to żyje wielki Baublisw którego ogromiewiekami wydrążonymjakby w dobrym domiedwunastu ludzimogło wieczerzać za stołem
oddaję klocekzamykam dłońwychodzę
drogę mi przebiegłkot uczonyspada liście z drzewai czasu zasłony
z tomu szara strefa
budzik
jak ciężko jest byćpasterzem umarłych
co ruszżywi prosząabym napisał „coś” „drobiazg”o kimś kto umarłodszedł zasnąłspoczywa
a ja jestem ten co pisze żyjeżyje i znów pisze
niech umarli grzebią swoich umarłych
słucham „tykania” zegarato jest stary budzikwyprodukowany w Chinach(Shanghai − China)jeszcze za życia Wielkiego Sternikaktóry pozwolił kwitnąć stu kwiatomi sto szkół artystycznych wezwałdo współzawodnictwapotem była rewolucja kulturalna
mój budzik jest jak traktortrzeba go „kłonicą nakręcać”(pamiętacie to powiedzonko polskich
kołtunów pseudointeligentów ekonomów„gówno chłopu nie zegarekbo go będzie kłonicą nakręcał”chłopi już zapomnieli… ale „poeta pamięta”)nakręcam go jak Gerwazybudzik budzi mnie o piątejjest niezawodnyto stary chińczyk który kiwał głowąna wystawie sklepu kolonialnegonad blaszanym pudełkiem herbatybudzik kilka razydo roku budzi mniei przypomina że mamgdzieś jechać lecieć gdzieśna północ na południena zachód na wschódalbo że mam wstać o świciei skończyć jakiś „wiersz”hundert Blumen blühen(czerwoną książeczkęPrzewodniczącego Maokupiłem w Monachiumz przedmową Lin Biao)
ja poeta - pasterz życiazostałem pasterzem umarłych
Zbyt długo pasłem się na łąkachWaszych cmentarzy Umarliodejdźcie zostawcie mnie
w spokoju
to jest sprawa między żywymi
Tajemnica filozofa
„ich werde von Zeit zu Zeitzum Tier − da kann ichan nichts denken als anEssen, Trinken, SchlafenFurchtbar!“
wyznał tow swoich tajnych dziennikachfilozof
teraz egzegeci wydawcyhandlarze żywym towarem krewnisprzedaliczłowieka
zemściło się jegosłynne twierdzenie(domniemanie?)„Wovon man nicht sprechen kanndarüber muß man schweigen“
powiedzenie równie popularne i rozmytejak uśmiech Giocondyjak język który pokazałAlbert Einstein dziennikarzom
„5 września 1914 rokuleżę na słomie − na ziemi −
czytam i piszęna małym drewnianym kuferku(preis 2,50 kronen)”pisał filozof„dziś znów się o…”
tak mi ciężko − pisał filozof
Boże zmiłuj się nade mnąjestem robakiemale z pomocą Bożą zostanęczłowiekiemi pisałże musi sobie odebrać życie
piekielne przeżywam męki
Boże niech ten kielichmnie ominiemyśl zasnęła w głowiepisałfilozofpotem pisał że się boi
a teraz źli ludziesprzedali filozofai jego wielką tajemnicęże się o…jak chłopiec albo rekrutjak milion sto milionów chłopcówto wszystko jest straszne i śmiesznejak tygrys w cyrkualbo małpka która onanizuje sięw ogrodzie zoo
na oczachswoich wielkich braciz ginącego gatunku„Homo sapiens”
ochotnik Wittgensteinsłużył na stateczku „Goplana”stateczek ten pływał jeszczemiędzy Krakowem i Sandomierzempo drugiej wojnie światowejkiedy byłem studentema może mi się to tylko śniło?„Goplana” z wielkim kołem łopatkowym
Der Wachtschiff „Goplana”
In KrakauTrakl vor wenigen Tagengestorben ist
poemat z tomu Wyjście
tempus fugit(opowieść)
Mroźną mieliśmy podróżToż to najgorsza w roku porana wędrowanie, na tak daleką wędrówkęOgniska nocne gasnące, bezdomnośćte miasta wrogie, grody nieprzyjazne,te wioski brudne a drożące się…„czyli nas wiodła tak daleka drogapo Narodziny, czy po Śmierć?”
pustelnia brata Ryszardapołożona na wysokościachczwartego piętrawykuta jest w stoku Góry Betonowejza oknem Stepy Akermańskietysiące domowych ogniskzapala się i gaśnie
pustelnia brata Ryszardajest niedostępna dla bałwanówpewnegogatunku literatów „artystek”
przed końcem światapielgrzymuję z bratem Piotremna Akermańską Góręmors certa hora incerta
w tym roku wędrowali z namiKacper Melchior i Baltazarale drogi nasze rozeszły sięna ulicy Bonifacego (papieża?)
…mijamy Kaukaską pozdrawiamyPrometeuszabłądzimy w labiryncie ulicwreszcie jesteśmy na miejscumagicznym
(wszystkie miejsca w tym kraju są magiczne)
w koszu mechanicznymwciąga nas energia niewidzialnana siódme piętroopuszczamy się na czwartew między-czasie siła fatalnaprzerobiła nas − zjadaczy chlebaw anioły („lewe” − oczywiście!)
często w naszej wędrówcebłądzimyczęsto siła nieczysta strącanas na parterdo piwnicy a nawet do pralnipytamy tubylcówo pustelnię starcaZosimy „taki tu nie mieszka”odpowiadają nam mazurząca czy pan pani nie wiedząna którym piętrze mieszkaProfesor Ryszard Przybylskipatrzą na nas i mówiąże „o takim nie słyszeli”
po jakimś czasie stoimyprzed kratą
krata unosi się i już siedzimyw celi śmierci nr 20która jest (jak plaster miodu)ulepiona z tysięcy książekuśmiechamy się milczymynie-wymownie
Ryszard podnosi do uchatrąbkę dłoni mówcie głośniejod wczoraj nie-dosłyszę
wymieniamy kilka zdawkowychsłów na temat aniołówktóre jako „byty subtelne” wcieliłysię w obrazy mistrza Jerzego z Krakowakilka takich subtelnych bytówotacza głowę brata Ryszardakiedy śpi snem nie-spokojnym
przespałeś bracie narodzinynowego Anioła StróżaŚwiętego Anioła Polski
widzę zdziwienie nie-dowierzaniena twarzy Ryszardajest już projekt pomnikafundacja nominacja jurorzystała się cisza jak makiem zasiał
Aniołystrąconesą podobnedo płatków sadzydo liczydełdo gołąbków nadziewanychczarnym ryżemsą też podobne do gradupomalowanego na czerwonodo niebieskiego ogniaz żółtym językiem
anioły strąconesą podobnedo mrówekdo księżyców które wciskają sięza zielone paznokcie umarłych
anioły w rajusą podobne do wewnętrznej strony udaniedojrzałej dziewczynki
są jak gwiazdyświecą w miejscach wstydliwychsą czyste jak trójkąty i kołamają w środkuciszę
strącone aniołysą jak otwarte okna kostnicyjak krowie oczyjak ptasie szkieletyjak spadające samolotyjak muchy na płucach padłych żołnierzyjak struny jesiennego deszczuco łączą usta z odlotem ptaków
milion aniołówwędrujepo dłoniach kobiety
są pozbawione pępkapiszą na maszynach do szycia
długie poematy w formiebiałego żagla
ich ciała można szczepićna pniu oliwki
śpią na suficiespadają kropla po kropli
W celi nr 20jestem najstarszym skazańcemsiedzę już 83 lata (podobniejak wszyscy żywi skazany jestemna dożywocie) − bez widoków nażycie wieczne patrzę w sufit
Ryszard i Piotr milcząile masz lat Rysiu? zagajamPiotr też ma swoje latapewnie przekroczył sześć-dziesiątkę?mam 69 mówi Piotr69 to liczba magicznaa nawet erotycznafigura
Piotr używa komórki maila kompiutera i wirusaon jeden umie prowadzićsamo-chóda także teatr Poza(poza czym Piotrze?) Piotr mówi z troskąże Hoene-Wroński sprzedał jakiemuś FrancuzowiAbsolut
patrzę na grzbietyksiążek (Mandelsztam Levinas…)
powoli otwiera się książkaza książkąPiotr mówi do Ryszarda„wiesz, Tadeusz powiedział mi dzisiaj− w zaufaniu − że teoria Kopernikabyła szkodliwa nie tylko dlakościoła, ludzieżyli na płaskiej nieruchomej Ziemii byli szczęśliwiwystarczy jeśli o obrotach ciał niebieskichwie wybrana grupa… kapłanów i polityków”Tu wtrąciłemproszę nie mów o tym ani Marysiani Hani ani Joli ani Ani… dla mnie
Ziemia była i jest centrum Kosmosuczłowiek jest jedynym stworzeniemktóre stworzyło Boga który stworzyłczłowieka
Ryszard przyłożył trąbkę do uchai wyszeptał
„mnich który liczył ziarnka zjedzonejw ciągu dnia fasoli, chociaż marzył o tym,aby stać się już teraz aniołem,w głębi serca przejęty był swoim ciałem”poruszyłem się niespokojniewe Vrsackiej elegii pisanej dlazmarłego poety Vasco Popy powiedziałem„chodźmy na obiad lubię fasolową zupę”
ale Vasco umarła Jugosławia została rozebranaikonom prawo-sławnymjeszcze raz wyłupiono oczyna Kosowym Polubób i fasola to moje ulubioneziarna nie-jedną miskę bobuzjadłem z Mistrzem Jerzym…fasolka po bretońsku… przysmaknaszej młodości…młodości podaj mi skrzydłaa nad martwym wzlecę światemrazem młodzi przyjaciele!
Ryszard i Piotr spojrzelipo sobie i na mnieja to on to ty ty to ja (odbiło mi się Levinasem!)zacząłem rozmawiać z Rysiemo Mandelsztamie i pani Nadieżdieo Annie Achmatowej o obozieprzejściowym Wtoraja Rieczkadosiadłem mojego konikamówiłem o Dostojewskimo uniewinnieniu Wiery Zasuliczo Placu Siemionowskimi o tym że byłem w zeszłymroku w twierdzy „Orzeszek”w celi Waleriana Łukasińskiego
na stole zjawiło się czerwone winochleb ser poprosiłem o wodęin vino veritas in aqua sanitasw winie prawda w wodzie zdrowie
zacząłem atakować Levinasaktóry staje się „modny” byłemzły… że zabrał mi„twarze” (sprawa do wyjaśnienia)
Piotr wie o co chodzi a naweto co się roz-chodzi…
Zaczęliśmy milczeć po milczeniuPiotr opisał nam scenęktóra „rozegrała się”przed wielu latyw paryskiej kawiarnimiędzy Jarosławem Iwaszkiewiczemi nieznajomą kobietąktóra siedziała samaprzy stoliku i płakałanikt się tym „zjawiskiem”nie interesowałbyć może była to modnakawiarnia egzystencjalistówczłonków „ruchu oporu”(ho! ho!)kolaborantówkobieta płakałanie ukrywała twarzy
Jarosław wstałpodszedł do kobietypochylił się nad niąmówił coś szeptał do uchaobjął ramieniem mówił dalej
kobieta przestała płakaćotarła łzy wyszła
Jarosław wrócił na swoje miejscei powiedział (do Piotra)
„kiedy ktoś płaczetrzeba go czasem dotknąćobjąć”
Wypiliśmy po kieliszkuczerwonego wina
pamiętacie − odezwał się Ryszardjak Nietzsche objął za szyjędorożkarskiego koniai zapłakał… to było w Trieście?
To było w Turyniei było inaczejwoźnica bił konia po głowieNietzsche objął torturowane zwierzęi zapłakałwenige Augenblicke spätertaumelte er von einem Gehirnschlag gerührt,zu BodenNietzsche wiedział że końnie będzie mówił banałównie będzie pocieszał
nad-człowiek i filozofszukał pociechy u koniaa nie u PlatonaRyszard: z czego się śmiejecie?Nietzsche zwariował ale co sięstało z koniem?ja wiem… koniazjedli Włosi onizjadają polskie konie a nawetskowronki (pisałem o tym w sztuceSpaghetti i miecz) trzeba ichEwangelizować… wszystkich…Moskwę… Rzym… Paryż…
mieliśmy rozmawiać o Boguprzypomniałemwiecie co odpowiedział Mickiewiczfrancuskiemu pisarzowiktóry zapraszał do swojego „Salonu”na rozmowy o Bogu?
„o Bogu przy herbacie nie rozmawiam”
przecież to dużo mądrzejsze niżpowiedzenie Nietzschego „Bóg umarł”
albo Dostojewskiego „jeśli Boga nie mato wszystko wolno”
Hora est… powiedziała do nas Cisza
Levinasa oddam Ci jeszczeprzed odlotem z Warszawy
Bóg jest modny Modny jest też absolutBoga zapraszają do telewizjiBóg Levinasa Bóg Bubera
Bóg Hegla Pascala BlochaHeideggera Rosenzweigawystępuje między Telenowelą argentyńską kawą i herbatą
Levinas myśli że Boga możnaodmieniać przez przypadkizamienili teologię na gramatykę
Levinas!Levinas o tym że musi umrzećdowiaduje się od Jankelevitschajeśli Bóg jest filozofia jest niepotrzebnafilozofia Heideggera i Rosenzweiga
Hora est… rozległo się milczenie(dalszego ciągu nie będzie)
ale Piotr poruszył wodęi zacytował Hegla szeptempo niemiecku…„es ist der Schmerz, der sichals das harte Wort aussprichtdaß Gott gestorben ist“
Konstancin - Wrocławstyczeń - marzec 2004 roku
Wiersze do tłumaczenia, wystawione na konkurs 26 maja 2013 r.
poeta emeritus
Czesławowi Miłoszowi
siada na ławcezdejmuje okularyzamyka oczy
przeciera okularyotwiera gazetę rozgląda się po świecieskłada gazetę wstaje
traci równowagępodpiera się laskączyta napisyna oparciu ławki
idzie mówi do siebie
rozmawia z umarłymipoetami
podchodzą do niegodwie kobietypytają czy czyta biblięczy wierzy w piekłokoniec świata raj na ziemi
uśmiecha się kiwa głowąna stare lata wolirozmawiać z ludźmiktórzy milczą
odchodzisiada na ławcepatrzy na chmury
wtedy przylatujekrukprzeciąga czarnym piórempo jego ustachzamyka jei odlatuje
1996 r.
w hotelu
skowronka słyszępod sufitem
na strunieczłowiek się kołyszeczarny
to taka byłajesień zimawiosnajesienina
wszystko dalekiejak mgławica
jak staroświeckamiłość do kobiety
której usta
przysiadły na dłoni poety
usta ulotnejak skrzydło motyla
nic nie trwa wieczniemija każda chwilapięknai straszna
Widziałem Go
spał na ławcez głową złożonąna plastykowej torbie
płaszcz na nim był purpurowypodobny do starej wycieraczki
na głowie miał czapkę uszatkęna dłoniach fioletowe rękawiczkiz których wychodził palecwskazujący i ten drugi(zapomniałem jak się nazywa)
zobaczyłem go w parku
między nagim drzewkiemprzywiązanym do palikablaszaną puszką po piwiei podpaską zawieszonąna krzaku dzikiej róży
ubrany w trzy swetryczarny biały i zielony(a wszystkie straciły kolor)spał spokojnie jak dziecko
poczułem w sercu swoim(nie pomyślałem lecz poczułem)że to jest NamiestnikJezusa na ziemi
a może sam Syn Człowieczy
chciałem go dotknąći zapytać
czy ty jesteś Piotr?
ale ogarnęło mniewielkie onieśmieleniei oniemiałem
twarz miał zanurzonąw kłakach rudej brody
chciałem go obudzići spytać raz jeszczeco to jest prawda
pochyliłem się nad nimi poczułem zepsuty oddechz jamy ustnej
a jednak coś mi mówiłoże to jest Syn Człowieczy
otworzył oczyi spojrzał na mnie
zrozumiałem że wie wszystko
odchodziłem pomieszanyoddalałem sięuciekałem
w domu umyłem ręce
* * *
mój krótki wierszczasem się wydłużadłużywymyka spod ręki
więc go przycinamprzeważnie u dołurzadziej od górybo w górze jest światłojest niebosą chmury
są kłopoty z końcemwiersz nie chce
się kończyćciągnie się dalej
nudzi marudzimnoży słowaswój koniec odwleka
co zrobić z tym końcem
utopić go w ciemnościna modłę Celanaalbo w kokardkę zawiązaćpiękną jak motylek
albo w puentęi tak zostawićna przynętę
Zwierciadło
po latach zgiełkuniepotrzebnych pytańi odpowiedziotoczyła mnie cisza
cisza jest zwierciadłemmoich wierszyich odbicia milczą
Rembrandtw powijakach starościbezzębnyprzeżuwa mnieśmieje sięodsłoniętyw Wallraf Museum
czemu nie zostałeśniemową malarzemNikiforem Krynickim
wyniszczone przez czas rysyrysują naszą wspólnątwarz
twarz którą widzę terazwidziałem na początkuale jej nie przewidziałemlustro ukryło ją w sobieżywe młode
teraz poczerniałemartweumierabez odbiciaświatłaoddechu
Od jutra się zmienię
To się zaczęło 28 września 1992 roku
Od jutra się zmienięTak! od jutra
a więc od jutrajest to postanowieniedo którego się przygotowaprzygotowywa… no! nie! tak nie możnadalej żyća także bliżej
a więc jest to postanowieniedo którego wprawdzie przygotowya raczej się przygotujęnie przygotuję tylko przygotowujęod wielu lat a nawet przygotowywuję się
i wreszcie dziś nieodwołalniepostanowiłemże od jutra się zmieniętak sobie postanowiłem dziśw nocypo przebudzeniu
przed zaśnięciem czytałemw książce tytułu nie pamiętama może to była księgaże można iść w dwóch kierunkachdobry: strona prawa przód i górazły: strona lewa tył i dół
ale dziś już za późnoaby stronę lewą zamienić na prawątył na przód też nie będzie łatwood biedy dół mogę zmienić na góręnawet leżąc w łóżkuprzyjdzie mi to łatwiejniż przy stole lub stolikulub na wieczorze poetyckim„przy świecach”pęknę ze śmiechu
i jeszcze czytałem w tej księdzeinne słowadobro złojasność ciemnośćmądrość głupotapiękno brzydotawysokość niskośćciepło chłódsiła słabość
autor może filozof a nawet proroknie pamiętam bo zasnąłemnapuszczał te słowa na siebieszczuł na siebie
z jego wysokiej gadaninywynikało żemuszę zło wymienić na dobrociemność na jasnośćgłupotę na mądrośćbrzydotę na pięknoniskość na wysokośćchłód na ciepłosłabość na siłę
jeśli tego nie dokonamto nigdy się nie zmienięna lepsze
ale przecież nie mogętego dokonać w łóżkuprzed zaśnięciem
ta zmianamusi się dokonać nie tylko we mniebo tego nikt nie zauważya jeśli nie zauważyto nie będzie wiedział że się zmieniłem
nawet ja sam mogęnie zauważyćże się zmieniłemz gorszego na lepsze
jakże daleko odbiegamod tematuwróćmy do naszych baranówwracam więcdo moich baranówdo czarnych baranówi do białych baranówi do pierwotnego tekstuz 28 września 1992 roku
zasypiam ze stanowczymnie-odwołalnym(proszę mi darować to dzieleniesłowa na dwie części ale to takie modnei głębokie heideg-gerowskielub hei-deggerowskie −Heide poganin Heide wrzosowiskoHeide postaćdürHeide − moor −Heide − angst heikel heilmoja składnia po przebudzeniuist nicht heideggerianisch)
a więc zasnąłemz postanowieniem że zmienię sięod jutra
ach! to słynne „się”u kogo gdzie kiedy do diabłanaczytałem siętyle mądrości na temat „się”już mi to bokiem wychodzia więc stało sięod jutra się zmienię
dziś jest już za późnoleżąc w łóżku nie mogę „się”zmienića przy tym to „się” zaczynamnie śmieszyć i moje postanowieniemoże się ośmieszyćnie można tego uczynićprzewracając się z lewego bokuna bok prawy
opanowały mnie poważne wątpliwościczy mogę się zmienić w łóżku
wstałem i usiadłem na krześleprzy biurku„tu się nowe życie rozpoczyna”
Vita Nuova
To się zaczęło 28 września 1992 roku(a dziś mamy już sobotę 7 listopada)a zaczęło się tak:powiedziałem (sobie)„od jutra się zmienię”wprawdzie „jakiś Głos”powiedział„czemu od jutrazmień się dziśteraz”
zawsze są dwie możliwościmożna się zmienić na lepszealbo na gorsze
oczywiście ja chciałem sięzmienić na lepsze
ale się nie zmieniłem
zamiast czytać Króla-Duchaoglądałem Dynastię
zamiast myśleć o zbawieniu duszyczytałem gazety
zdaje mi sięże już się nie zmieniędo końca życia
bo mamy już pierwsze dnilata 1993 rokua ja… (ale to już moja tajemnica)
na obrzeżach poezji
po stworzeniu wierszajestem wymiatanyusuwanyna obrzeża poezji
w sam środek życia
na starość zrozumiałemże świat jest „dziwny”ale życie nie jest snemwariata
ktoś − to było na początku −chciał mnie wyprowadzićz tego labiryntudaj tu rękę swojąi włóż w bok mója nie bądź bez wiarypowiedział do mnieale ja już zapomniałemkto to byłkiedy to było
po skończeniu wierszajestem wydalanyusuwanyna obrzeża poezji
na obrzeżach panujegorączkowe ożywieniezgiełk i zamieszaniekipi życie
tylko wnętrze poezjijest nieruchome puste
wejście do wnętrzajest otwartedla wszystkich
wyjścia nie ma
dlatego poeci szukającwpadają w pułapkę
na przynętę„piękno” „dobro ludzkości”
sława wieczory przy świcachoczy kobietlaury wstęgi wieńce
poeci gubią sięwpadają w obłęd w szałw politykęstają się tajnymi radcamimłodszymi szambelanami dworukamerlokajamiministramirzecznikami „prawdy”a nawet nie-rządusłyszą głosy syrenwyskakują z okienroztrzaskują się na brukujak muzyczne instrumentymłodzi nie wiedzągdzie się znaleźligdzie Krym gdzie Rzym(o! k…a! gdzie szmal?)poezja śpiewana i śpiewająca
pośredniczącmiędzy górą i dołemwykonuję od wielu latten zawóddo którego zostałem wybrany ipowołany„a który nazywa się poezją”
oddałem się z ociąganiem„tej najosobliwszejze wszystkich czynności ludzkich,jedynej, co służyuświadamianiu śmierci”
rzecz to trochę wstydliwabyć może nie nadawałem siędo niczego − byłem do niczego −miałem dwie lewe ręcedo dziś piszę tylko rękąręką stawiam literyoszczędzam na kropkach
moja ręka lewato mój anioł lewyten co nie wiedziałten co odlatuje
moja ręka prawato tylko narzędzie pracysłuży do ocierania potu z czołapisania wierszy
na obrzeżach poezjipod pokrywką śmiercisenty-mentalnejkipi życie i poezjapełna smakudobrego i złego
wietrzeje sól ziemisłowastają się bezdomne
1997
Statek widmo
dzień jest krótszyzegar słoneczny stoiw deszczu bez godziny
sanatorium wynurza sięz chmurjak olbrzymi pasażerski statek
kolumny czarnych drzewociekają wodą i światłem księżyca
sanatorium odpływaz listopadowymi mgłami
kołysze sięgaśnie okno za oknempogrąża w ciemnościwe śnie
tylko na dolepod ziemiąw starym piecu djabeł paliw „Piekiełku”
proszę się nie baćto tylko nocny lokalkawiarenka
zbawieni i potępieniz wypiekami na twarzachwylizują resztki życia
gorączka się podnosii wszystko wirujew tańcu śmierci„um die dunklen Stellen der Frau“
statek widmoosiada na mieliźnie
nic o tobie nie wiem
nie wiem kogo kochałaśnie wiem jakim byłaś dzieckiem
jesteś młodą kobietąmasz piękną twarzobiecujące oczyi usta które temu przeczą
nie wiem co śniłaś w nocygdzie byłaś dziś rano
spóźnionaz rumieńcem na twarzyzdyszanausiadłaś przy stoliku
pojawił się ktoś trzeci
młody mężczyznaw krzyczącym swetrze
jadłaś ze smakiem żureka może czerwony barszczykja byłem po obiedziepiłem herbatępalcem rysowałem sercana białej serwetce
Pani Mariadziś kończyła 92 lataopowiedziała mi wczoraj żespotkała w pociągu
Zofię Andriejewnę Tołstojwidziała cara Mikołaja i Rasputinanie wie do tej poryczy rewolucja październikowamiała sensprzecież inteligencja rosyjska byłanajbardziej postępowa w Europie− panie Tadeuszu, mówię to tylko Panu −i właśnie została pożartaprzez rewolucję− niech Pan nie zapomnio gazecie i mlecznych krówkach− napisałam artykuł o Białym małżeństwie„Kto się boi Różewicza”
pada śniegmyślałemże mi powiesz „do widzenia”ale Ty rozmawiasz na schodachz tym facetem
miałem ciężką noczły czarny dzieńmój syn usłyszał głosyzostał porwanybóg przyszedł do niego pod postacią światładobry spokojny chłopiecznalazł się w środkuKrzaka ognistego
Krwawiącszedłem przez ścianę śniegusłyszałem głos:„mein Vater, mein Vater, und hörest du nicht,was Erlenkönig mir leise verspricht?Sei ruhig, bleibe ruhig, mein Kind!In dürren Blättern säuselt der Wind…”
w tym mieściepo którym chodzi biały niedźwiedźw którym słyszę śpiew Kiepury„la donna é mobile”gdzie żyją białe niedźwiedziektóre piją wódkę i mówią „o kurwa!”a kiedy podnoszą paszczęwidzimy fioletowąjak denaturat twarzrodaka
Pozbawiony poczucia rzeczywistości
oblepiony mokrym śniegiemszedłem przed siebieszedłem na cztery stronyświata
i to już wszystkomoja daleka bliskai obcaaż do końca
ostatnia rozmowa
zamiast odpowiedziećna moje pytaniepołożyłeś palec na ustach
powiedział Jerzy
czy to jest znakże nie chceszże nie możesz odpowiedzieć
to jest moja odpowiedźna twoje pytanie„jaki sens ma życiejeśli muszę umrzeć?”
kładąc palec na ustachodpowiedziałem Ci w myślach„życie ma sens tylko dlategoże musimy umierać”
życie wieczneżycie bez końcajest byciem bez sensuświatłem bez cieniaechem bez głosu
luksus
wtorek 23 kwietnia113 dzień roku 2002
dzisiajmam dzień wolny
słucham jak pada deszczczytam wierszeStaffa i Tuwima
„Będę ja pierwszym w Polsce futurystą.A to nie znaczy, bym się stał głuptasem,Co sport z poezji czyni, i z hałasemUdaje maga…”
czytam kartkę z kalendarzaArcydzięgiel litworto znana już w starożytnościbardzo aromatyczna roślinaczy można sobie przypomniećsmak życiasmak dzięgielówki
słucham jak pada deszcz
na taki luksus nie mogąsobie pozwolićmożni tego światamuszą ściskać niezliczonespocone dłonie całować sztandarymuszą głaskać dziecipo główkach i staruszeczkiwycierać garnitury i twarzewycieraćfarbę z twarzyżal mi„wielkich” (tego świata)że nie mogą nikogougodzić pomidoremże nie mogągówniarzazłapać za ucho
dziękuję Boguże nie muszę ubiegać się o „głosy”idiotów
słucham deszczu
tak mało potrzebaczłowiekowido szczęścia
Kwiecień 2002 - lipiec 2003 r.
Elegia
Pamięci Cz.M.
za pięć dwunasta!
pytam siebiekiedy napiszesz Elegięo winie i chlebie
chciałem wykręcić się rymemi odpowiedzieć „w niebie”ale ze wstydu zapadłem sięw ziemię
od tego czasu żywot pędzę kretai nie pamiętamco to śpiewwino i kobieta
te czarne kopczykina zielonej łąceto jedyne pamiątkipo pracy bez końcato moje pomnikitęskniące do słońca
a co z nami?co z naszymi sporamiprzyjacielskimiTy zmarłeś więc nie pytaszco ze mną? pewnie odrzucę starąformę szatęi z Orfeusza zmienię sięw łopatę
Szkoda
nie przeczytałem do końca„Raju” mea culpa!nudziłem się w „Purgatorium”mea culpaTylko „Piekło” czytałemz wypiekami na twarzymea maxima culpa
Ezra Poundprzeczytał nie tylko całegoDantego i Konfucjuszaale i poetę z Predappio(la Clara a Milano!)którego uwielbiał
ten Pound to był wariat geniuszi męczennikJego umiłowany uczeńPossumpisał piękne wiersze o kotachnosił gustowne krawatyi był bardziej powściągliwy w słowachod swojego mistrzaotrzymał za to Nagrodę Nobla
Poundmiał racjęże nie darzył sympatiąkapitalistów i lichwiarzy
chciał wypędzić kupcówze świątynizałożono mu kaftanbezpieczeństwachodzi w tym strojupo Parnasiegdzie rozmawia z wielbicielemDanta Ariosta SchilleraKlopstocka Platenai Weiblingera…z poetą kompozytorem wodzemtłumaczem i autorem wierszaDie Wörte vom Brotz samym Benito Mussolinim!(dobrze ci tak! Ty głupcze poeto)
PSszkoda że Pound nie przeczytałMein Kampfzanim zaczął chwalićFührera