23

W sercu kraju

Embed Size (px)

DESCRIPTION

John Maxwell Coetzee W sercu kraju: Studium psychozy. Obsesyjny, momentami deliryczny monolog wewnętrzny pogrążającej się w szaleństwie kobiety, która mieszka na podupadłej farmie razem z apodyktycznym ojcem i dwojgiem czarnych służących. Nic w tej powieści nie jest jasne ani oczywiste: prawda miesza się ze zmyśleniem, rzeczywistość przeziera spomiędzy natrętnie powracających obrazów, będących projekcjami chorego umysłu, miłość podszyta jest nienawiścią, a pragnienie bliskości rodzi żądzę zemsty.

Citation preview

Page 1: W sercu kraju
Page 2: W sercu kraju

4

Zamówienia: Dział Handlowy, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37Bezpłatna infolinia: 0800-130-082Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: www.znak.com.pl

Tytuł oryginałuIn the Heart of the Country

Opracowanie graficzneWitold Siemaszkiewicz

Fotografia na okładceHebena Kvarnström

Fotografia Autora na czwartej stronie okładkiJerzy Bauer

KorektaKatarzyna Onderka

ŁamanieRyszard Baster

© Copyright for the Polish translation by Magdalena KonikowskaISBN 83-240-

Społeczny Instytut Wydawniczy Znakul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków 2003. Wydanie IDruk: Drukarnia Narodowa S.A., Kraków, ul. Marszałka J. Piłsudskiego 19

Page 3: W sercu kraju

5

1. Dzisiaj mój ojciec przywiózł do domu nową, świeżopoślubioną żonę. Nadjechali – klik-klak – przez równinędwukółką zaprzężoną w konia, któremu nad czołem po-wiewało strusie pióro, cali zakurzeni po długiej podróży.A może dwukółkę ciągnęła para przystrojonych pióramiosłów, to też możliwe. Ojciec miał na sobie czarny fraki cylinder, jego żona szerokoskrzydły kapelusz i białą suk-nię obcisłą w talii i przy szyi. Nie umiem podać więcejszczegółów, chyba że zacznę koloryzować, ponieważ nanich nie patrzyłam. Byłam w swoim pokoju, w szmarag-dowym półmroku późnego popołudnia za zamkniętymiokiennicami, czytając książkę lub, co bardziej prawdopo-dobne, leżąc na wznak z wilgotnym ręcznikiem na oczach,żeby zwalczyć migrenę. Jeśli chodzi o mnie: siedzę w swo-im pokoju, czytam albo piszę bądź walczę z migreną.W koloniach jest mnóstwo tego rodzaju dziewcząt, ależadna oprócz mnie, jak sądzę, nie wpadła w aż taką skraj-ność. Jeśli chodzi o mojego ojca: spaceruje z wolna w czar-nych butach z cholewami, tam i z powrotem, tam i z po-wrotem po deskach podłogi. I jeszcze nowa żona: ta dopóźna się wyleguje. Oto trójka przeciwników.

2. Nowa żona. Nowa żona jest grubokoścista, leniwai zmysłowa, ma w sobie coś z kota; na szerokich ustach

Page 4: W sercu kraju

6

ospały uśmiech. Oczy ma bystre i czarne jak dwie jagody,dwie bystre czarne jagody. Postawna kobieta o ciemnychnadgarstkach i długich, pulchnych, stożkowatych palcach.Je z apetytem. Je, śpi i leniuchuje. Wysuwa długi czerwo-ny język, oblizując z warg słodki tłuszczyk barani. – O, todobre! – mówi i uśmiecha się, przewraca oczami. Jak za-hipnotyzowana przyglądam się jej ustom. Później zwracaku mnie te szerokie, uśmiechnięte usta i bystre czarne oczy.Z trudem znoszę jej uśmiech. Nie tworzymy razem szczęś-liwej rodziny.

3. To nowa żona, a zatem stara nie żyje. Stara żona byłamoją matką, ale umarła już tak dawno, że ledwie ją pamię-tam. Musiałam być wtedy bardzo mała – ot, prawie nie-mowlę. Z najgłębszych lochów pamięci wydobywam nie-wyraźny, szary obraz, obraz niewyraźnej, szarej, krucheji subtelnej kochającej matki skulonej na podłodze, takiejmatki, jaką każda dziewczyna w mojej sytuacji najpewniejby dla siebie wymyśliła.

4. Pierwsza żona ojca, moja matka, była kruchą i sub-telną kobietą, która żyła i umarła pod mężowskim pan-toflem. Mąż nigdy jej nie wybaczył tego, że nie dała musyna. Jego bezlitosne wymagania seksualne doprowadzi-ły ją do śmierci przy porodzie. Była zbyt krucha i subtel-na na to, żeby powić krzepkiego, nieokrzesanego chłop-ca, następcę, jakiego życzył sobie ojciec, i dlatego umar-ła. Doktor zjawił się za późno. Wezwany przez posłańcana rowerze, musiał przejechać ponad sześćdziesiąt kilo-metrów wyboistym traktem, w swoim wózku zaprzężo-nym w osła. Kiedy dotarł na miejsce, matka leżała jużspokojnie na łożu śmierci, cierpliwa, bez kropli krwi, skru-szona.

Page 5: W sercu kraju

7

5. (Dlaczego jednak nie przyjechał konno? I czy wtedybyły już rowery?)6. Nie patrzyłam, jak ojciec wiezie żonę do domu przezrówninę, gdyż siedziałam w swoim pokoju, w mrocznymzachodnim skrzydle, umierając z tęsknoty i czekając sto-sownej chwili. Powinnam już stać gotowa, żeby ich przy-witać uśmiechami i propozycją wypicia herbaty, ale taknie zrobiłam. Byłam nieobecna. Nikt tego nie spostrzegł.Ojciec nie zwraca uwagi na moją nieobecność. Dla niegobyłam nieobecnością przez całe swoje życie. Toteż zamiastpromieniować kobiecym ciepłem w sercu tego domu, zna-czyłam tyle co nic, zero, próżnia, w którą wszystko się za-pada, tyle co bunt, stłumiony, posępny, niczym lodowatyprzeciąg wirujący w korytarzach – lekceważona, mściwa.

7. Zapada noc, mój ojciec ze swoją nową żoną barasz-kują w sypialni. Ręka w rękę pieszczą łono kobiety, wy-czekując, aż zadrży i zakwitnie. Oplatają się nawzajem; onaotula go swoim ciałem. Chichoczą i jęczą. To dla nich pięk-ne chwile.

8. Przez całe życie mieszkałam w domu, mocą przezna-czenia wzniesionym w kształcie litery H, mieszkałam w te-atrze z kamienia i słońca ogrodzonym całymi milami dru-tu, krążąc z pokoju do pokoju, wisząc jak cień nad służbą:ponura córka-wdowa, dziecko posępnego ojca. Dzień podniu o zachodzie słońca spotykaliśmy się twarzą w twarznad baraniną, nad kartoflami, nad dynią – prostym jedze-niem przyrządzonym prostymi rękami. Czy to możliwe,żebyśmy rozmawiali? Nie, na pewno nie rozmawialiśmy,tylko stawialiśmy sobie czoło w milczeniu, kęs za kęsemprzegryzając się przez czas, a nasze oczy – jego czarne i mojeczarne odziedziczone po nim – błądziły obojętnie po włas-

Page 6: W sercu kraju

8

nym polu widzenia. Później szliśmy spać, aby wyśnić ale-gorie niezaspokojonego pożądania, których szczęśliwie niepotrafimy zinterpretować; po czym każdego ranka, pełnilodowatego ascetyzmu, rywalizowaliśmy o to, kto wsta-nie pierwszy, kto roznieci ogień na zimnym palenisku.Życie na farmie.

9. W cienistej sieni dzień i noc tyka zegar. To ja go stalenakręcam i raz w tygodniu reguluję według słońca i alma-nachu. Czas na farmie to czas szerokiego świata, anio krztynę mniej czy więcej. Stanowczo kiełznam ślepy, su-biektywny czas serca z jego wybuchami podniecenia i wlo-kącą się nudą: moje serce będzie biło do niezmiennego,jednosekundowego taktu cywilizacji. Pewnego dnia jakiśnie narodzony jeszcze uczony uzna, że ze wszystkich urzą-dzeń właśnie zegar ujarzmił głuszę. Czy jednak kiedykol-wiek pozna pustkę godziny sjesty, godziny wybijanejw chłodnych zielonych domach o wysokim stropie, w któ-rych córki kolonii leżą z zamkniętymi oczami, licząc ude-rzenia zegara? Ta ziemia jest pełna smętnych starych pa-nien takich jak ja, zapomnianych przez historię, granato-wych niczym karaluchy w naszych rodowych gniazdach,polerujących do blasku miedziane rondle i robiących za-pasy dżemu. Napastowane przez władczych ojców, kiedy-śmy były małe, stałyśmy się zgorzkniałymi westalkami,okaleczonymi na całe życie. Gwałt w dzieciństwie: ktośpowinien zbadać jądro prawdy w tej fantazji.

10. Żyję, cierpię, jestem tutaj. Przebiegłością i zdradą,jeżeli trzeba, walczę o to, by się nie stać jedną z tych istotzapomnianych przez historię. Jestem starą panną, któratrzyma pamiętnik pod kluczem, lecz także czymś więcej.Jestem niepewną świadomością, ale i to nie wszystko. Kie-

Page 7: W sercu kraju

9

dy gasną ostatnie światła, uśmiecham się w ciemności. Zębymi lśnią, chociaż nikt by w to nie uwierzył.

11. Zachodzi mnie od tyłu, w smudze woni kwiatu po-marańczowego i rui, bierze mnie za ramiona. – Proszę cię,nie bądź zła. Rozumiem, że się niepokoisz i martwisz, alenie ma powodu. Chciałabym, żebyśmy byli razem szczę-śliwi. Zrobię wszystko, naprawdę wszystko, żeby to sięudało. Czy mi wierzysz?

Wbijam wzrok w uskok komina; nos mi nabrzmiewai czerwienieje.

– Chcę stworzyć szczęśliwą rodzinę – mówi ona, krą-żąc – z nas trojga, razem. Chcę, żebyś mnie uważała zasiostrę, nie za wroga.

Obserwuję pełne wargi tej zaspokojonej kobiety.

12. Niegdyś wyobrażałam sobie, że jeśli tylko będę mó-wić dostatecznie długo, objawi mi się wreszcie, co to zna-czy być gniewną starą panną w samym sercu pustki. Cho-ciaż jednak obwąchuję każdą anegdotę jak pies lubą sucz-kę, nie trafiam na żaden gwałtowny rozrost w sferę„gdybania”, co dałoby początek prawdziwie podwójne-mu życiu. Pragnąc nade wszystko złożyć słowa, które prze-niosą mnie żywcem na ziemię mitów i herosów, oto nadaltkwię we własnej nędznej jaźni pośród tępego letniegoskwaru, a ta nie chce sama siebie przerosnąć. Czego mibrakuje? Płaczę i zgrzytam zębami. Czy tylko pasji? Czyzaledwie wizji drugiego życia na tyle żarliwej, żeby mnieprzenieść z doczesności bytu w podwójność znaczeń? Czyż-by każda żyłka nie drżała we mnie z żarliwego wzburze-nia? Czy może mojej pasji brakuje woli? Czy jestemgniewną, a mimo wszystko poniekąd zadowoloną z siebiewiejską starą panną, którą pochłania i trzyma w uścisku

Page 8: W sercu kraju

10

własna furia? Czy naprawdę chcę siebie przerosnąć? Hi-storia mojej wściekłości i jej straszliwe następstwa: czy mamwsiąść do tego wehikułu i pozwolić się unieść z prądem,przez bystrzyny i wzburzoną wodę, aby na koniec obudzićsię odświeżona w spokojnym ujściu rzeki? Cóż to za auto-matyzm, jakie mi przyniesie wyzwolenie – a bez wyzwole-nia jaki właściwie sens ma moja historia? Czy w najgłębsząfurię wprawia mnie los starej panny? Kto stoi za moimuciemiężeniem? Ty i ty, mówię, kuląc się wśród popio-łów, dźgając palcem w stronę ojca i macochy. Ale dlacze-go od nich nie uciekłam? Dopóki istnieje jakieś inne miej-sce, gdzie mogę żyć, również i na mnie wskazują niebiań-skie palce. Czy też, czego dotychczas nie wiedziałam, leczteraz niestety wiem, przypisano mi bardziej złożony los:ukrzyżowanie głową w dół, w charakterze przestrogi dlatych, którzy się lubują we własnej wściekłości i w żadensposób nie dostrzegają innego wątku? Ale jaki mi pozosta-je inny wątek? Małżeństwo z drugim synem sąsiada? Niejestem radosną wieśniaczką. Jestem nieszczęsną, ponurądziewicą, a moja historia jest moją historią, nawet jeżeli tonudna, czarna, ślepa, głupia i nieszczęsna historia, nie zna-jąca swojego znaczenia i swoich wielu możliwych, niewy-korzystanych radosnych wariantów. Ja jestem ja. Charakterto los. Historia to Bóg. Uraza, uraza, uraza.

13. Anioł – tak ją czasem nazywają, Czarny Anioł, któryprzybywa, żeby ocalić ich brązowoskóre dzieci od krupui gorączki. Kiedy przychodzi do opieki nad chorymi, całajej domowa surowość zmienia się w niesłabnące współ-czucie. Noc po nocy, odpędzając sen, czuwa przy kwilą-cych dzieciach albo rodzących kobietach. – Anioł z nieba!– mówią, łypiąc gorliwie tymi swoimi oczami pochlebców.Serce jej rośnie. Podczas wojny pewno by rozjaśniała ostat-

Page 9: W sercu kraju

11

nie godziny rannym. Umieraliby z uśmiechem na ustach,wpatrzeni w jej oczy, ściskając ją za rękę. Ma w sobie nie-wyczerpane pokłady współczucia. Musi się czuć potrzebna.Jeśli nie widać nikogo, kto by jej potrzebował, jest zakłopo-tana i zbita z tropu. Czy to nie tłumaczy wszystkiego?

14. Gdyby mój ojciec był słabszym człowiekiem, miał-by lepszą córkę. Ale on nigdy niczego nie potrzebował.Zniewolona przez własną potrzebę bycia potrzebną, krą-żę wokół niego jak księżyc. Tylko na ten jeden, śmiechuwart sposób zapuszczam się w psychologię naszego débâcle.Wytłumaczyć znaczy przebaczyć, być wytłumaczonym zna-czy uzyskać przebaczenie – lecz ja, jak myślę z nadziejąi lękiem, jestem niewytłumaczalna, nie do wybaczenia.(Cóż to jednak takiego we mnie cofa się przed światłem?Czy naprawdę ukrywam jakąś tajemnicę, czy cały ten we-wnętrzny zamęt mierzy tylko w moją lepszą, poszukującąpołowę? Czy naprawdę wierzę, że gdzieś w szczelinie po-między łagodną matką a mną-dzieckiem leży klucz do tejponurej, znudzonej starej panny? Wyjdź poza siebie, wyjdźpoza siebie – taki szept słyszę w swoim najtajniejszym wnę-trzu).

15. Inna strona mojej natury – skoro już mówię o sobie– to umiłowanie przyrody, zwłaszcza życia owadów, roz-bieganego, celowego życia, które się toczy wokół każdejkulki łajna i pod każdym kamieniem. Kiedy byłam małądziewczynką (snuj wątek, snuj!) w ozdobionym falbanka-mi czepeczku, podobno całymi dniami siadywałam w pia-sku, bawiąc się ze swoimi przyjaciółmi żukami – szarymii brązowymi, i dużymi czarnymi, których nazwy zapomnia-łam, ale bez trudu mogłabym odnaleźć w encyklopedii –i z przyjaciółmi mrówkolwami, budującymi te małe, wy-

Page 10: W sercu kraju

12

tworne lejkowate pułapki z piasku: po ich bokach toczy-łam w dół pospolite czerwone mrówki, a czasem pod pła-skim kamieniem znajdowałam też młodego skorpiona, bla-dego, ogłupiałego, sflaczałego, którego miażdżyłam paty-kiem, bo już wtedy wiedziałam, że skorpiony są złe. Nieboję się owadów. Zostawiwszy gospodarstwo za plecami,idę boso korytem rzeki, gorący, ciemny piasek skrzypi podstopą i wciska się między palce. Przy brodzie siadam, roz-pościerając spódnicę, czując na udach ciepły dotyk czarno-ziemu. Na pewno bym się nie zawahała, gdyby w nagłejpotrzebie – chociaż nie mam pojęcia, jak mogłabym w ta-kiej potrzebie się znaleźć – przyszło mi zamieszkać w gli-nianej chacie czy nawet w szałasie z gałęzi, gdzieś na ste-pie, i żywić się dosłownie byle czym, rozmawiać z owada-mi. Już w małej dziewczynce musiały przebłyskiwać cechyszalonej staruchy; czarni, którzy chowają się po krzakachi wiedzą wszystko, na pewno śmiali się w kułak.

16. Dorastałam razem z dziećmi służby. Mówiłam jakone, zanim się nauczyłam mówić tak jak teraz. Bawiłamsię z nimi patykami i kamykami, zanim się dowiedziałam,że mogę dostać dom dla lalek z Tatą, Mamą, Piotrusiemi Janeczką śpiącymi każde we własnym łóżku i z czystymiubrankami przygotowanymi w komódce, której szufladywysuwają się i wsuwają, podczas gdy suka Nan i kot Fe-liks drzemią przy ogniu w kuchni. Z dziećmi służby bu-szowałam po stepie w poszukiwaniu kłączy khamma, kar-miłam krowim mlekiem osierocone jagnięta, zawisałamna wrotach, przyglądając się pławieniu owiec i zabijaniuświni na Boże Narodzenie. Wdychałam kwaśną woń za-kamarków, gdzie wszyscy oni spali bez ładu i składu ni-czym króliki, siadywałam u stóp starego, ślepego dziadka,a on strugał spinacze do bielizny i opowiadał o minionych

Page 11: W sercu kraju

13

dniach, gdy ludzie i zwierzęta wędrowali z zimowych pa-stwisk na letnie i żyli sobie razem na szlaku. U stóp stare-go człowieka wchłonęłam mit przeszłości, kiedy to zwie-rzę, człowiek i pan wiedli zwyczajne życie, tak niewinnijak gwiazdy na niebie – i wcale mi nie do śmiechu. Jakżemam znieść ból utraty, cokolwiek utraciłam, bez snu o pier-wotnej erze, być może zaprawionego fiołkową melancho-lią, i bez mitu o wygnaniu, w którym znalazłabym wytłu-maczenie swojego bólu? Moja mamo, moja łagodna, pach-nąca, kochająca mamo, co jak narkotykiem oszołomiłaśmnie mlekiem i drzemką w puchowych piernatach, a po-tem, przy dźwięku dzwonów nocą, zniknęłaś, zostawiającmnie samą pośród szorstkich rąk i twardych ciał – gdziejesteś? Mój utracony świat to świat mężczyzn, zimnychnocy, płonących polan i błyszczących oczu, a także długaopowieść o martwych bohaterach, w języku, którego sięnie oduczyłam.

17. W domu, gdzie żyją dwie gospodynie-rywalki, służą-cy krzątają się przygarbieni, uchylając się przed resztkamizłości, które niechybnie ktoś na nich ciśnie. Znudzeni ha-rówką, wyglądają kłótni, z ich barwnością i dramatyzmem,chociaż wiedzą, że dla służby nie ma chyba nic lepszego niżzgoda. Jeszcze nie nadszedł dzień, gdy olbrzymy toczą mię-dzy sobą wojnę, a karły umykają w noc. Doznając wszel-kich uczuć nie kolejno, falami przeciwieństw, lecz równo-cześnie, jako mieszaniny wściekłości, żalu, urazy i wesoło-ści, odczuwają zawrót głowy, który sprawia, że tęsknią zasnem. Chcą być w wielkim domu, a zarazem chcą zostaćwe własnej izbie, udając chorobę, drzemiąc na ławce w cie-niu. Filiżanki wyślizgują im się z palców i tłuką na podło-dze. Szepczą pospiesznie po kątach. Bez wyraźnej przyczy-ny karcą dzieci. Mają złe sny. Psychologia służących.

Page 12: W sercu kraju

14

18. Nie żyję ani samotnie, ani w społeczności, lecz jakgdyby wśród dzieci. Mówią do mnie nie słowami – te brzmiądziwacznie i niejasno – lecz znakami, konfiguracją twarzyi rąk, postawą ramion i stóp, subtelnością melodii i tonu,przerwami i lukami, których gramatyki nigdy nie spisano.Rozszyfrowując czarnych, szukam po omacku, tak samo jakoni rozszyfrowując mnie: także bowiem dla nich moje sło-wa są przytłumione, wsłuchują się więc w alikwoty głosu,w niuanse brwi, które powiedzą im, o co mi naprawdę cho-dzi. „Uważaj, nie rozzłość mnie”, „To, co mówię, nie wy-chodzi ode mnie”. Oddzieleni wieloma dolinami przestrze-ni i czasu, ze wszystkich sił staramy się pochwycić bladydym wzajemnych sygnałów. Właśnie dlatego moje słowa sąinne niż te, które człowiek wypowiada do drugiego czło-wieka. Samotna w swoim pokoju, kiedy obowiązki mamjuż za sobą, a lampa pali się równym płomieniem, wpadamwe własny zgrzytliwy rytm, potykam się o kamienie słów,jakich dotąd nie słyszałam w żadnych innych ustach. Stwa-rzam się w słowach, które stwarzają mnie, ja, co żyjąc po-między nieszczęśliwymi, nigdy nie uważałam siebie za taką,jaką widzieli mnie inni, nigdy nie uważałam drugiej osobyza taką, jaką ja ją widziałam. Dopóki wolno mi być sobą,nic nie jest niemożliwe. W tym pokoju, w mojej klasztornejceli, jestem szaloną wiedźmą, tak jak mi pisane. Ubraniezlepia mi cieknąca ślina, garbię się i skręcam, na stopachwykwitają zrogowaciałe odciski, a ten pedantyczny głos, bezpowodu rozciągający zdania, zionący nudą, bo na farmienic się nigdy nie dzieje, łamie się i sączy zrzędne, wariackiemyśli, co przynależą do głuchej nocy, gdy cenzor chrapie,do szalonej polki, którą tańczę sama ze sobą.

19. Jaką pociechą są cyzelowane paradoksy w zamianza miłość cielesną? Obserwuję pełne wargi zaspokojonej

Page 13: W sercu kraju

15

wdowy, słyszę skrzypienie podłogi na zamilkłej farmie,ciepły szept z wielkiego łoża, czuję na sobie balsam ko-chającego ciała, zasypiając, pogrążam się w parujących cie-lesnych woniach. Lecz jak wypuścić z rąk to, co rzeczywi-ste, na rzecz tak pożądanej mrocznej otchłani? Stojęw drzwiach – kostropata dziewica, naga, pytająca.

20. Do tych pełnych, ciemnych warg zaspokojona wdo-wa podnosi palec w wieloznacznym geście. Czy mnieostrzega, żebym była cicho? Czy moje jasne ciało ją bawi?Przez rozsunięte firanki promienie księżyca w pełni pada-ją jej na ramiona, na pełne, ironiczne wargi. W cieniu bio-der leży uśpiony mężczyzna. Ona podnosi do ust tę wielo-znaczną dłoń. Czy jest rozbawiona? Przestraszona? Przezrozchylone firanki tchnie nocny podmuch. W pokoju ciem-ność, sylwetki śpiących są tak spokojne, że w dudnieniuwłasnego serca nie słyszę ich oddechów. Czy powinnamdo nich pójść ubrana? Czy to zjawy, które znikną pod moimdotknięciem? Ona przygląda mi się pełnymi, ironicznymiwargami. Przy drzwiach upuszczam ubranie. W blasku księ-życa kobieta taksuje moje biedne, błagalne ciało. Płaczę,chowając oczy, pragnąc historii życia, która przewali sięnade mną spokojnie, jak to się dzieje u innych kobiet.

21. Kiedy ojciec wracał zgrzany i brudny po całym dniupracy, oczekiwał, że zastanie przygotowaną kąpiel. Domoich obowiązków w dzieciństwie należało rozpalenieognia na godzinę przed zachodem słońca, żeby można byłonalać gorącej wody do emaliowanej nasiadówki, gdy tyl-ko ojciec ciężkim krokiem wejdzie przez drzwi frontowe.Potem się wycofywałam w cień, za parawan w kwiaty, abywziąć od ojca ubranie i wyłożyć czystą bieliznę. Wymyka-jąc się na palcach z łazienki, słyszałam chlupot, kiedy wcho-

Page 14: W sercu kraju

16

dził do wanny, cmokanie wody pod pachami i między po-śladkami, wdychałam też słodkie, wilgotne, ciężkie wy-ziewy mydła i potu. Później ten obowiązek ustał. Lecz ile-kroć myślę o męskim ciele – białym, masywnym, niemym– czyje to ciało, jeśli nie jego?

22. Obserwuję ich przez szparę w firankach. Biorąc goza rękę i unosząc spódnicę, ona zsiada z dwukółki – jedenkrok, drugi. Rozpościera ramiona, uśmiecha się, ziewa,z palca obciągniętego rękawiczką zwisa mała zamkniętaparasolka. On stoi tuż za nią. Wymieniają ciche słowa.Wchodzą po stopniach. Jej oczy są syte i szczęśliwe, tooczy z gatunku tych, które nie zauważają palców na ko-ronkowych firankach. Nogi kroczą rytmicznie, bez wysił-ku, w zgodzie z resztą ciała. Przestępują próg i znikają, idącbez pośpiechu: mężczyzna i kobieta wracający do domu.

23. Pod wieczór, kiedy cienie najpierw się wydłużają,a potem okrywają wszystko, stoję w oknie. Hendrik prze-cina podwórze w drodze do składziku. Z koryta rzeki do-biega coraz głośniejszy, połączony w jeden chór świergotptaków, potem cichnie. W ostatniej poświacie jaskółki pi-kują do gniazda pod okapem, przemykają pierwsze nieto-perze. Ze swoich najróżniejszych nor wyłaniają się drapież-niki: muishond, meerkat. Co robią ból, zazdrość i samot-ność w afrykańskiej nocy? Czy cokolwiek znaczy kobietaspoglądająca przez okno w mrok? Opieram wszystkie dzie-sięć palców o chłodne szkło. Rana w piersi otwiera się gład-ko. Jeżeli jestem emblematem, to trudno. Czegoś mi bra-kuje, jestem istotą dziurawą w środku, coś znaczę, ale niewiem co, jestem niema, wpatruję się przez szklaną taflęw ciemność, której niczego nie brak, która żyje sama w so-bie – z nietoperzami, zaroślami, drapieżnikami i całą resz-

Page 15: W sercu kraju

17

tą – która na mnie nie zważa, która jest ślepa, która nic nieznaczy, a jedynie jest. Jeśli nacisnę mocniej, szkło pęknie,pocieknie krew, cykanie świerszczy na chwilę umilknie,potem rozlegnie się znowu. Żyję wewnątrz skóry, we-wnątrz domu. Nie znam żadnego uczynku, który mniewyzwoli i wyprowadzi w świat. Nie znam żadnego uczyn-ku, który wprowadzi świat we mnie. Jestem potokiemdźwięków rwącym w głąb wszechświata, całymi tysiącamicząsteczek łkających, jęczących, zgrzytających zębami.

24. Pocą się i męczą, cały dom trzeszczy jak noc długa.Nasienie z pewnością zostało już posiane, wkrótce ona za-cznie polegiwać rozwalona, grzejąc się bezmyślnie, zaczniepęcznieć i dojrzewać w oczekiwaniu, aż zastuka jej różo-we prosiątko. Natomiast moje dziecko, zakładając, że ta-kie nieszczęście mogłoby mi się kiedykolwiek przytrafić,byłoby chude i blade, płakałoby bez ustanku, boby je bo-lała główka i brzuch, dreptałoby z pokoju do pokoju nachwiejnych nóżkach, ściskając troki matczynego fartuchai chowając buzię przed obcymi. Ale kto by mi dał dziecko,kto by się nie zamienił w bryłę lodu na widok moich ko-ścistych kształtów w ślubnym łożu, tej sierści zarastającejaż po pępek, pach jak kwaśno pachnące jamy, tej czarnejkreski wąsika, oczu czujnych, wciąż w defensywie, oczukobiety, która nigdy się nikomu nie oddała? Ile by trzebadyszenia i sapania, zanimby się zawaliła moja forteca? Ktoby obudził moje drzemiące jajeczka? Kto czuwałby przymnie w połogu? Mój ojciec, gniewny, z batem? Czarni –zastraszeni słudzy – przyklękający, żeby mi ofiarować po-rwane jagnię, pierwsze owoce i miód dzikich pszczół, chi-choczący z powodu tego cudu dzieworództwa? Oto wy-suwa ryj ze swojej jamy, syn swego ojca, Antychryst z pu-styni, który przybył, aby poprowadzić roztańczone hordy

Page 16: W sercu kraju

18

do Ziemi Obiecanej. Wirują i biją w bębny, potrząsają sie-kierami i widłami, podążają w ślad za dzieckiem, podczasgdy matka w kuchni odprawia czary nad ogniem albowyrywa wnętrzności kogutom, albo śmieje się dziko, usa-dowiona w zakrwawionym fotelu. Umysł na tyle szalony,żeby wymyślić ojcobójstwo i pseudomatkobójstwo, a ktowie, jakie jeszcze okropności, z pewnością może objąć takżeführera epileptyka i zgraję bezczelnych niewolnikówmaszerujących na miasteczko, na którego srebrnych da-chach migocze słoneczny ogień i z którego okien zostanąbezzasadnie porozrywani kulami na strzępy. Leżą w pyle,synowie i córki Hotentotów, muchy pełzają im po ranach;potem ich się wywiezie i pogrzebie w jednej stercie. Ugi-nając się pod ciężarem ojca, wytężam siły, by dać życieświatu, ale rodzę chyba tylko śmierć.

25. W świetle latarni sztormowej widzę, że śpią snembłogo zaspokojonych, ona na plecach, z koszulą sfałdo-waną wokół bioder, on twarzą w dół, wtula lewą rękę w jejdłoń. Nie wzięłam ze sobą tasaka do mięsa, tak jak myśla-łam, tylko topór, broń walkirii. Wzbogacam siebie w tejciszy niby prawdziwa miłośniczka poezji, oddycham ichoddechem.

26. Ojciec leży na plecach, nagi, palce prawej ręki splótłz palcami jej lewej, szczęka mu obwisła, ciemne oczy, z ca-łym ich ogniem i błyskawicami, ma zamknięte, z gardławydobywa się płynne rzężenie, znużona ślepa ryba, przy-czyna mojej niedoli, zwisa w kroczu (oby już dawno temuwydarto to do ostatniego korzenia i ostatniej bulwy!). Sie-kiera sunie łukiem ponad mój bark. Przede mną robili tojuż najróżniejsi ludzie – żony, synowie, kochankowie, spad-kobiercy, rywale – nie jestem sama. Jak kula na sznurku

Page 17: W sercu kraju

19

topór spada na końcu ręki, zagłębia się w gardło – i naglewszystko jest jednym tumultem. Kobieta się podrywa i sia-da wyprostowana, rozgląda się z furią, cała zakrwawiona,zdezorientowana gniewnym charkotem i chluśnięciem przyswoim boku. Jakie to szczęście, że w takich chwilach wy-padki zaczynają toczyć się same i wymagają od sprawcytylko przytomności umysłu! Ona skromnie obciąga ko-szulę nocną na biodra. Pochylając się w przód i coś chwy-tając, zapewne jedno z ich czterech kolan, wymierzamo wiele lepszy cios, głęboko w czubek jej głowy. Kobietaopada do przodu, w kołyskę kolan, a potem skulona prze-wraca się na lewo; wciąż w niej tkwi mój dramatycznytomahawk. (Kto by pomyślał, że taiłam w sobie takie cio-sy?) Jednakże z tej strony łóżka coś mnie drapie, tracę rów-nowagę, muszę zachować zimną krew, muszę oderwaćpalce, jeden po drugim, odzyskać (z niejakim wysiłkiem)siekierę i ze wstrętem rąbać te ręce, te ramiona, aż wresz-cie mam wolną chwilę, aby naciągnąć prześcieradło na całeto dygotanie i waleniem wymusić spokój. Oto tłukę w rów-nym rytmie, być może dłużej niż to konieczne, ale jedno-cześnie staram się uspokoić, przygotowując się do niewąt-pliwie nowego etapu w życiu. Bo też już dłużej nie muszęsię martwić, czym wypełnić dni. Złamałam przykazanie,a winni nie odczuwają nudy. Muszę się pozbyć dwóchmasywnych ciał, oprócz wielu innych śladów przemocy,jakiej się dopuściłam. Muszę przybrać odpowiedni wyraztwarzy, wymyślić stosowną historię – a wszystko to jesz-cze przed świtem, zanim Hendrik przyjdzie przed udojempo wiadro!

27. Pytam siebie: Dlaczego od chwili kiedy nadjechała– klik-klak – przez równinę dwukółką zaprzężoną w ko-nia, którego uprząż przystrojono strusimi piórami, cała

Page 18: W sercu kraju

20

zakurzona po długiej podróży, w swoim szerokoskrzydłymkapeluszu – dlaczego odmawiałam jej rozmowy, uparciei ze wszystkich sił pragnąc zachować dla siebie monolog,monolog mojego życia? Czy potrafię sobie wyobrazić, jakby to było, gdybyśmy razem odwracały stronice poran-ków nad parującymi filiżankami herbaty – na podwórzupopiskiwałyby kurczęta, w kuchni cicho paplała służba –nieważne, w jakim nastroju, mając się na baczności albocałkiem spokojne? Czy potrafię sobie wyobrazić, jak wy-cinamy wspólnie wykroje albo spacerujemy po sadzie, trzy-mając się za ręce i chichocząc? Czy to możliwe, że nie je-stem więźniem tej samotnej farmy i kamiennej pustyni,tylko własnego kamiennego monologu? Czy moje ciosymiały na celu zamknąć te przenikliwe oczy, czy uciszyć jejgłos? Czy nie mogłyśmy, pochylone nad swoimi filiżanka-mi, nauczyć się gruchać jak dwa gołąbki albo przepływającobok siebie w ciemnym korytarzu, zgrzane i niezdolnezasnąć w porze sjesty, dotknąć się, objąć i przytulić? Czyżbyte drwiące oczy nie mogły złagodnieć, czyżbym ja nie mogłasię ugiąć, czyżbyśmy nie mogły całe popołudnie leżeć ob-jęte i szeptać, dwie dziewczyny razem? Głaszczę ją po czo-le, ona trąca nosem moją rękę, ogarniają mnie mrocznegłębiny jej oczu i nie mam nic przeciwko temu.

28. Pytam siebie: Cóż takiego siedzi we mnie, co mniezwabia do zakazanych sypialni i każe popełniać zakazaneczyny? Czy całe życie na pustyni, uwikłane w ten lej z czar-nej materii, skręciło mnie w taki zwój nienawistnej ener-gii, że byle domokrążca albo daleki kuzyn przybyły w od-wiedziny ma się spodziewać trucizny w jedzeniu bądź cio-su toporem, kiedy leży w łóżku? Czy życie sprowadzonedo swoich podstaw wypala w ludziach wszystko prócz sta-nów najprostszych – czystego gniewu, czystej żarłoczno-

Page 19: W sercu kraju

21

ści, czystego lenistwa? Czy przez swoje wychowanie niejestem zdolna przeżywać bardziej złożonych uczuć? Czywłaśnie dlatego nigdy nie opuszczam farmy, obce mi jestmiejskie życie, gdyż wolę się pogrążyć w symbolicznymkrajobrazie, gdzie proste namiętności mogą wirować i kłę-bić się dookoła własnego środka, w przestrzeni bez gra-nic, w nieskończonym czasie, wypracowując własne for-my potępienia?

29. Pytam siebie: Czy jednak oddaję sprawiedliwość mia-stu? Czy nie można wyobrazić sobie miasta, nad któregodachami ciągną wstęgi tysiąca sekretnych ogni, z któregoulic wzbija się szmer tysiąca trajkoczących potępionychgłosów? Możliwe; ale to zbyt malarskie, a ja nie jestemmalarką.

30. Pytam siebie: Co zrobię z ciałami?

31. Głęboko pod ziemią płyną podskórne rzeki, przezociekające kryształową wodą mroczne groty, przez groby– gdyby tylko dało się do nich dotrzeć – wszystkich ro-dzinnych sekretów świata. Wchodzę w letnią wodę, szu-kając ponika, który w naszych marzeniach kiwa na nasz głębokości i prowadzi do podziemnego królestwa. Spód-nica faluje i unosi się na wodzie wokół mojej talii niczymczarny kwiat. Czerwony szlam i zielona rzęsa koją mi sto-py. Z brzegu przyglądają się moje buty, jak porzucone bliź-nięta. Samobójstwo to najbardziej literacka z przygód, podtym względem przerasta nawet morderstwo. W miarę jaksię zbliża kres opowieści, wyzwala się potok naszej ostatecz-nej, kiepskiej poezji. Rzucam spokojne, długie pożegnalnespojrzenie na niebo i na gwiazdy, które prawdopodobnieteż odpowiadają spokojnym, długim i bezmyślnym spoj-

Page 20: W sercu kraju

22

rzeniem, wypuszczam ostatni luby oddech (żegnaj, duchu!)i nurkuję w otchłań. Po czym mija elegijny trans – a resztato zimno, wilgoć i farsa. Bielizna wydyma się w wodziejak balon. Zbyt prędko uderzam o dno, mityczny wir jestrównie odległy jak zawsze. Pierwszy rozmyślny haust wodyw nozdrza wywołuje kaszel i atak ślepego przerażenia or-ganizmu, który chce żyć. Nogami i ramionami winduję sięku powierzchni. Głowa wynurza się w nocne powietrze,dyszę i pluję. Próbuję się ułożyć płasko, ale jestem znużo-na, taka znużona. Może jeszcze raz czy dwa walę drewnia-nymi rękoma. Może ponownie tonę, smakując teraz wodęz mniejszym obrzydzeniem. Może znowu wypływam napowierzchnię, wciąż się miotając, lecz także oczekując spo-kojnego interludium, by wystawić na próbę i pokoszto-wać ospałość mięśni. Może tłukę o wodę już tylko w jed-nym miejscu, dobijając ostatniego targu, rezygnując z od-dechu w zamian za jedno słowo, na pół wodę, na półprośbę do nieobecnych, do wszystkich nieobecnych, któ-rzy teraz zbierają się na niebie niczym trąba powietrznanieobecności, usunięci, ślepi – proszę, żeby przywołali psy,żeby odwołali ten żart, aż wreszcie znów tonę i przystępu-ję do gruntownego zgłębiania swoich ostatnich chwil.

32. Co ja jednak wiem o zgłębianiu takiej bezdni, ja, po-pychadło, które spędzało dni nad garnkami w czarnym odsadzy kącie, a nocami wciskało pięści w oczy, obserwującświetlne kręgi, ich wiry i kaskady, czekając na wizje? Po-dobnie jak zabójstwo, umieranie to zapewne bardziej po-nura historia od tej, którą tu opowiadam. Wyobcowanaz ludzkiej gromady, nieuchronnie przeceniam wyobraźnięi oczekuję, że dzięki niej doczesność rozjarzy się w aureoliwłasnej transcendencji. Lecz po co, pytam siebie, te wspa-niałe zachody słońca, jeżeli przyroda nie przemawia do

Page 21: W sercu kraju

23

nas ognistymi językami? (Nie przekonuje mnie wywódo zawieszonych drobinkach pyłu). Po co świerszcze jak nocdługa i ptasia piosenka o świcie? Ale robi się późno. Jeślijest czas na przemyślenia, jest również czas na to, żebywrócić do kuchni, a w tej chwili muszę się zająć poważnąsprawą, mianowicie usunięciem zwłok. Wkrótce bowiemHendrik otworzy drzwi od podwórza i chociaż to praw-da, że samą esencją kondycji służącego jest jego zażyłośćz brudami pana, i chociaż w istocie z pewnego punktu wi-dzenia zwłoki można uznać za brudy, Hendrik to nie tyl-ko esencja, lecz także substancja, nie tylko służący, leczrównież ktoś obcy. Najpierw przyjdzie Hendrik po wia-dro, potem, nieco później, Anna, żeby pozmywać naczy-nia, zamieść podłogę, żeby zasłać łóżka. Co pomyśli, kie-dy zastanie cały dom cichy, prócz miarowego odgłosu szo-rowania dobiegającego z małżeńskiej sypialni? Waha sięnasłuchując, nim zapuka. Wykrzykuję w przestrachu, przezmasywne drzwi Annę dochodzi mój przytłumiony głos: –Nie, dzisiaj nie! Anno, to ty? Dzisiaj nie... przyjdź jutro.A teraz proszę, idź już. – Odchodzi. Stojąc z uchem przyszparze, słyszę, jak zamykają się za nią tylne drzwi, a póź-niej, choć powinna już być poza zasięgiem słuchu, szybkitupot jej stóp po żwirze. Czyżby wywęszyła krew? Czypobiegła donieść?

33. Kobieta leży na boku, z kolanami podciągniętymipod brodę. Jeżeli się nie pospieszę, stężeje w tej pozycji.Włosy opadają jej na twarz, podobne do lepkiego ciemno-czerwonego skrzydła. Mimo że ostatnim ruchem uchylałasię od straszliwej siekiery, zaciskając powieki, zaciskajączęby, teraz twarz jej się odprężyła. Natomiast mężczyzna,tak przywiązany do życia, przesunął się. Jego ostatnie do-znania z pewnością nie należały do przyjemnych – to szu-

Page 22: W sercu kraju

24

kanie na oślep, wiotczejącymi mięśniami, złudnej strefybezpieczeństwa. Leży z głową i ramionami zwieszonymiprzez krawędź łóżka, czarny od zgęstniałej krwi. Byłobydla niego lepiej, gdyby oddał łagodnego ducha, podążającza nim jak najdalej w wędrówce z ciała, unosząc pod po-wiekami obraz jaskółki, która pikuje, wzbija się w niebo,szybuje wysoko.

34. Co za szczęście, że w takich chwilach istnieje tylkojeden problem, problem czystości. Dopóki nie znikną tekrwawe resztki porodowe, nie ma dla mnie nowego życia.Pościel cała nasiąkła, trzeba będzie ją spalić. Trzeba teżspalić materac, ale już nie dzisiaj. Na podłodze grzęzawi-sko krwi; kiedy poruszę ciała, tej krwi przybędzie. Co z cia-łami? Można je spalić albo pogrzebać, albo zatopić. Żebyje grzebać lub topić, muszę opuścić dom. Jeżeli zakopać,to tylko tam, gdzie ziemia jest miękka, czyli w korycie rze-ki. Jednakże zwłoki pogrzebane w korycie rzeki wodawypłucze przy najbliższym – czy też drugim z kolei – przy-borze i wrócą do świata objęte zgniłymi ramionami, trą-cając leniwie ogrodzenie, tam gdzie przecina ono rzekę.Jeśliby je obciążyć i zatopić w zbiorniku, zatrują wodę,a podczas najbliższej suszy pojawią się znowu, skute łań-cuchem szkielety szczerzące zęby w stronę nieba. Czy jed-nak zostaną pogrzebane, czy zatopione, trzeba je ruszyćz miejsca, bądź w całości taczkami, bądź w paczkach. Jakjasno pracuje mój umysł, zupełnie jak u maszyny. Czy mamdość siły, żeby bez niczyjej pomocy przewieźć trupa nataczkach, czy też muszę go pociąć na poręczne kawałki?Czy zdołam unieść choćby jeden nie podzielony tułów?Czy można taki rozebrać na części bez popadania w spro-śność? Powinnam była zwracać baczniejszą uwagę na sztukęrzeźniczą. A jak przykuć ciało do kamienia, nie wiercąc

Page 23: W sercu kraju

25

dziur? I czym drążyć? Świdrem? Korbą z wiertłem? A mo-że, wybierając inne wyjście, porzucić zwłoki na mrowiskulub też ukryć w grocie gdzieś w odległym zakątku farmy?Może stos pogrzebowy na kuchennym podwórzu? Możepodpalić dom, aż nam wszystkim się zawali na głowę? Czydam radę tego dokonać?

35. Oczywiście, prawdę rzekłszy, dam radę zrobićwszystko, jedynie onieśmiela mnie ta swoboda; takie za-dania wymagają tylko cierpliwości i skrupulatności, któ-rych, podobnie jak mrówka, mam w nadmiarze, mam teżniewrażliwy żołądek. Jeśli wybiorę się na wzgórza, z pew-nością dostatecznie prędko znajdę głazy z dziurami nawylot, wydrążonymi przez krople wody w minionej erzelodowcowej albo wykutymi podczas wulkanicznego kata-klizmu. W szopie na pewno są całe metry opatrznościo-wego łańcucha, dotychczas niewidoczne, teraz nagle rzu-cające się w oczy, a także baryłki prochu i wiązki drewnasandałowego. Ale właśnie zaczynam się zastanawiać, czyjuż nie czas znaleźć silnego, muskularnego wspólnika, któryo nic nie pytając, zarzuci sobie zwłoki na plecy i ruszyżwawo, żeby się ich pozbyć w jakiś szybki, skuteczny spo-sób, na przykład wepchnie ciała do wyschniętej studnii przykryje ją potężnym głazem. Bo przyjdzie taki dzień,kiedy nie będę mogła się obejść bez drugiego człowieka,kiedy będę musiała słyszeć inny głos, nawet obrzucającymnie wyłącznie obelgami. Monolog mojego „ja” to słow-ny labirynt, z którego się nie wydostanę, póki ktoś mi niepokaże jak. Przewracam oczami, sznuruję usta, nastawiamuszy, ale twarz w lustrze jest i będzie moja, nawet jeśli po-trzymam ją w ogniu, aż zacznie topnieć. Obojętne, jak go-rączkowo przeżywam sprawę śmierci bądź nurzam się wekrwi i mydlinach, obojętne, jakie wilcze wycia miotam