16
JM 45. Warszawa, d. 9 Listopada 1890 r. Tom IX . PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA" W Warszawie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie 5 Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą. Komiteł Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie: Aleksandrowicz J., Bujwid O., Deike K„ Dickstein S., Flaum M., Jurkiewicz K., Kwietniewski Wł., Kram- sztyk S., Natanson J. i Prauss St. „Wszechświat11 przyjmuje ogłoszenia, których treść ma jakikolwiek związek z nauką, na następujących warunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7'/j> za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5. -A-dres DRedalscyi: Klralsro-wrslsie-^rzed.rriieście, USTr©3. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. List do Redakcyi Wszechświata. W SPRAWIE BADANIA GRUNTÓW. Na ogłoszoną, w 38 n-rze naszego pisma propozycyją zajęcia się zbadaniem grun- tów, ogół zainteresowanych i specyjalistów odpowiedział głębokiem milczeniem, a kil- ku zaledwie próbek, nadesłanych do wyda- wnictwa Pamiętnika Fizyjograficznego, nie- podobna uważać nawet za początek po- wszechniejszego zajęcia się tą. kwestyją. Tem chętniej przeto dajemy głos wytraw- nemu znawcy tych rzeczy w nadziei, że mo- że tym sposobem zostanie Otworzona dy- skusyja nad temi ważnemi badaniami. Szanowny Redaktorze. Od lat kilkunastu śledząc postępy nauki 0 gruntach, bardzo się ucieszyłem,że w osta- tnich latach równolegle z rozwinięciem się 1 wyjaśnieniem jej zasad zaczęło się też ogólniejsze zainteresowanie się tą tak waż- ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je- dnocześnie z niemi w różnych miejscach spotykamy się z projektami badań gruntów wskutek inicyjatywy korporacyj i oddziel- nych jednostek zainteresowanych w dokła- dniej szem określeniu gruntów. Prace tych uczonych wlały w nas wygasłe przedtem, wskutek niedokładnego jeszcze wyrobienia metod analitycznych, przekonanie, że ana- liza chemiczna w połączeniu z badaniem mechanicznego składu i fizycznych własno- ści gruntów może nam wskazać przyczyny ich większej, lub też mniejszej urodzajności i jako rezultat takiego przekonania widzi- my odpowiednie prace poczęści wykonywa- ne, jak to miało miejsce w gub. Niżegrodz- kiej i Połtawskiój, poczęści zaś projekto- wane. Do tych ostatnich należy projekt p. Bakszewicza, żeby Bank Ziemski wileń- ski zbierał wiadomości o ziemi majątków zastawianych na podstawach naukowych, projekt podobnych robót przy warszaw- skiem Towarzystwie Kredytowem, jakoteż projekt Szanownej Redakcyi, ogłoszony w Nr 38 i debaty w sekcyi Popierania prze- mysłu i handlu. Jestem przekonanym, żę

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

  • Upload
    others

  • View
    6

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

JM 4 5 . Warszawa, d. 9 Listopada 1890 r. T o m I X .

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A "W W a rs za w ie : roczn ie rs. 8

k w a rta ln ie „ 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: roczn ie „ 10

półroczn ie „ 5

P renum erow ać m o żn a w R ed ak cy i W szechśw iata i w e w szy stk ich k s ię g arn iac h w k ra ju i zagran icą .

K om ite ł Redakcyjny W szechśw iata stanowią panowie: Aleksandrowicz J ., Bujwid O., Deike K„ Dickstein S., F laum M., Jurkiew icz K., Kwietniewski W ł., K ram -

sztyk S., N atanson J . i Prauss St. „W szechśw iat11 p rzy jm u je og łoszenia, k tó ry c h treść m a jak ik o lw iek zw iązek z n au k ą , n a n astęp u jący ch w aru n k ach : Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie a lb o jego m ie jsce p o b ie ra się za p ierw szy ra z kop . 7'/j>

za sześć n astęp n y ch ra zy kop. 6, za dalsze kop. 5.

-A-dres DRedalscyi: Klralsro-wrslsie-^rzed.rriieście, USTr ©3.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

List do Redakcyi Wszechświata.

W S P R A W IE

BADANIA GRUNTÓW.

Na ogłoszoną, w 38 n-rze naszego pisma propozycyją zajęcia się zbadaniem grun­tów, ogół zainteresowanych i specyjalistów odpowiedział głębokiem milczeniem, a kil­ku zaledwie próbek, nadesłanych do wyda­wnictwa Pamiętnika Fizyjograficznego, nie­podobna uważać nawet za początek po­wszechniejszego zajęcia się tą. kwestyją. Tem chętniej przeto dajemy głos wytraw­nemu znawcy tych rzeczy w nadziei, że mo­że tym sposobem zostanie Otworzona dy- skusyja nad temi ważnemi badaniami.

Szanowny Redaktorze.Od lat kilkunastu śledząc postępy nauki

0 gruntach, bardzo się ucieszyłem,że w osta­tnich latach równolegle z rozwinięciem się1 wyjaśnieniem je j zasad zaczęło się też ogólniejsze zainteresowanie się tą tak waż­

ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je ­dnocześnie z niemi w różnych miejscach spotykamy się z projektami badań gruntów wskutek inicyjatywy korporacyj i oddziel­nych jednostek zainteresowanych w dokła­dniej szem określeniu gruntów. Prace tych uczonych wlały w nas wygasłe przedtem, wskutek niedokładnego jeszcze wyrobienia metod analitycznych, przekonanie, że ana­liza chemiczna w połączeniu z badaniem mechanicznego składu i fizycznych własno­ści gruntów może nam wskazać przyczyny ich większej, lub też mniejszej urodzajności i jako rezultat takiego przekonania widzi­my odpowiednie prace poczęści wykonywa­ne, jak to miało miejsce w gub. Niżegrodz- kiej i Połtawskiój, poczęści zaś projekto­wane. Do tych ostatnich należy projekt p. Bakszewicza, żeby Bank Ziemski wileń­ski zbierał wiadomości o ziemi majątków zastawianych na podstawach naukowych, projekt podobnych robót przy warszaw- skiem Towarzystwie Kredytowem, jakoteż projekt Szanownej Redakcyi, ogłoszony w N r 38 i debaty w sekcyi Popierania prze­mysłu i handlu. Jestem przekonanym, żę

Page 2: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

706 WSZECHŚWIAT. Nr 45.

ogół wykształconych rolników szczerze bę­dzie wdzięcznym Szanownój Redakcyi Wszechświata i Redakcyi Pam iętnika Fi- zyjograficznego za poruszenie tój sprawy. Szczerze życzę jój powodzenia i w tym celu pozwolę sobie zrobić kilka uwag co do projektu; bo od postawienia lcwestyi, szcze­gólnie tak skomplikowanój i ściśle wiążącćj się z praktyką, rolniczą, zależy nietylko jój powodzenie lub upadek nateraz, ale jeszcze i zachęta, lub zniechęcenie ogółu do zajęcia się podobnemi kwestyjami na przyszłość. To tembardzićj uwzględnić trzeba w naszem społeczeństwie, że już i teraz, kiedy świat

. cały tak silnie jest zainteresowany kwe­styjami teoretycznemi, mającemi związek z rolnictwem, kiedy w najdalszych zaką- tach Rossyi, w Syberyi, Turkiestanie prze­prowadzają, się badania gruntów, urządzają się muzea, u nas rzeczy takie uważane są za przedwczesne i to przez ludzi, którzy mają pretensyją do uchodzenia za postępo­wych, ja k o tem miałem sposobność prze­konać się, będąc powołanym przez zarząd Banku Ziemskiego wileńskiego do rospa- trzenia projektu p. Bakszewicza.

Zaczynam od nazwy projektowanych przez Szanowną Redakcyją robót. Szano­wna Redakcyja projektuje „badania ziemi ornój” *). Otóż muszę zauważyć, że „zie­mia orna” jest rzeczą, zanadto skompliko­waną, żeby od nićj zaczynać. Pierwój nim mamy badać ziemię orną trzeba zbadać ziemię w jćj stanie naturalnym , bo inaczćj nie będziemy mogli określić, co jest wyni­kiem warunków naturalnych, a co wyni­kiem uprawy, lub nawożenia. Więc zapro­ponowałbym pomieniony projekt nazwać „kwestyją, badania gruntów ”. Prace prof. Dokuczajewa wyjaśniły, że w badaniach

') P oniew aż -wydawnictwo Parn. F iz. n ie posiada ż ad n y ch organów do p rz ep ro w ad zen ia swego p ro ­je k tu w k ra ju , w odezw ie sw ej m usia ło liczyć n a pom oc z iem ian i ty ch p ra g n ę ło za in tereso w ać, d a ­ją c im m ożność p o zn an ia naukow ego teg o m ate ry - ja łu , z k tó ry m besp o śred n io m a ją do czynien ia w swej p ra k ty c e . S tą d w ty tu le odezw y użyto w y rażen ia „z iem ia o rn a* , licząc, że p rz y dalszem opracow aniu p ro je k tu i fak ty czn em je g o w y k o n a­n iu o g ran iczan ie sig do sam eg o g ru n tu u p ra w n e ­go sam o p rzez się is tn ie ć p rzestan ie .

(P rz y p ise k R edakcy i).

tych trzeba uważać za główne czynniki, składające się na wytworzenie pewnego gruntu: klimat, podłoże i konfiguracyją miejscowości. W zależności od klimatu dzieli on grunty na 3 strefy, odpowiednio do klimatu rozmaitych części Cesarstwa Rossyjskiego. Gatunek podłoża służy do dalszój klasyfikacyi, dając rubryki glinia­sty, piaszczysty i t. p. Nareszcie charakter konfiguracyi służy za podstawę do podzia­łu gruntów na normalne, t. j. takie, które powstały przez wietrzenie podłoża pod wpływem działania atmosfery, roślinności, zwierząt na tem samem miejscu, gdzie leżą obecnie i anormalne, powstałe przez znie­sienie, lub wypłókanie pierwszych. Dla uwzględnienia tych warunków powstawa­nia gruntów potrzebne jest pewne przygo­towanie teoretyczne i praktyczne. Pozwo­lę więc sobie zwrócić uwagę Redakcyi, że nietylko gruntów ornych, ale wogóle grun­tów, przy analizach należy uwzględniać takie tylko okazy, które będą przesłane przez ludzi, umiejących je zbierać, inaczój prace wykonane nie będą miały żadnej wartości ani dla praktyki, ani też dla nauki. Wskazówki, jak zbierać okazy, bardzo jasno i systematycznie podane są w instrukcyi, wydanćj przez St.-Petersburskie Towarzy­stwo naturalistów. Należałoby, zdaniem mojem, przyjąć ją i poznajomić z nią szer­sze koła naszej publiczności. Co zaś do programatu Szanownój Redakcyi, to po­zwolę sobie zauważyć: co do punktu 1-go, że gleby typowe niezawsze są najbardzićj rospowszechnionemi w danój okolicy i że przeciętny rolnik nie będzie w stanie zdać sobie sprawy z tego, dlaczego on pewien grunt za typowy uważa, ani też innym, a zatem i Szanownej Redakcyi tego wy­tłumaczyć. Uważam także, że wymaga­nia Szanownej Redakcyi, żeby brać w każ- dem miejscu dwie próbki: jednę z powierz­chni, a drugą z głębokości l ' / 2 stopy nie da się umotywować, bo charakter i głębokość gruntu ornego, jako też charakter i odle­głość od powierzchni podłoża zależy nie­tylko od uprawy i mierzwienia, które mogą dosięgać rozmaitój głębokości, ale także i od klimatu i podłoża i konfiguracyi miej­scowości, wskutek czego podłoże może się znajdować na rozmaitych głębokościach.

Page 3: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

WSZECHŚWIAT.

Wogóle jabym uważał, że szablonowe rady nie mogą dać tutaj żadnego dodatniego re­zultatu i dlatego raz jeszcze powtarzam, że zbierać okazy gruntów do analizy może ten tylko, kto w każdym danym razie jest

, w stanie wyjaśnić sobie przy jakich warun­kach pewien grunt powstał i co mianowicie trzeba zebrać i przesłać analitykowi dla ilustracyi tych warunków. Jak już wspo­mniałem wyżej, w roku przeszłym przez p. Bakszewicza, akcyjonaryjusza Banku wi­leńskiego, był wniesiony projekt zbierania przez członków Komisyi szacunkowej, ma­jących specyjalne wykształcenie gieologi- czne, okazów typowych gruntów tych miej­scowości, gdzie Bank wykonywa swoje ope- racyje. Dla zbadania tój kwestyi Bank naznaczył Komisyją, która wypowiedziała o niej swoje zdanie. Ponieważ kwestyja to niezmiernie ważna, gotów jestem, na ży­czenie Redakcyi, zapoznać z nią koło czy­telników Wszechświata, a to w celu wywo­łania odpowiedniej dyskusyi pomiędzy za­interesowanymi i specyjalistami.

Proszę przyjąć i t. d.Ant. ks. Giedrojć.

Hajtańsze światło.

Żadna może gałąź techniki nie uległa w ciągu stulecia tak znacznemu przeobra­żeniu i udoskonaleniu, jak oświetlanie sztu­czne, pomimo to wszelkie metody otrzymy­wania światła są dotąd nader marnotrawne i nieskuteczne. W ypływa to z samej istoty światła. Jest ono bowiem objawem drgań nader szybkich, ale oko nasze wrażliwe jest jedynie na drgania, zawierające się w g ra­nicach bardzo szczupłych. Zaczynamy do­znawać wrażenia światła dopiero, gdy licz­ba drgań na sekundę dochodzi do czterech trylijonów, a skoro liczba ich przechodzi siedem trylijonów na sekundę, nie oddzia­ływają już na siatkówkę. Cały obszar za­tem drgań świetlnych nie obejmuje nawet ani jednćj oktawy, biorąc ten ostatni ter­min w znaczeniu, w jakiem się przyjmuje

co do drgań głosowych. Drgania wolniej­sze zdradzają się objawami cieplikowemi, drgania szybsze ujawniają swą obecność działaniami chemicznemi, dla oka wszakże jedne i drugie są zgoła bezużyteczne, szko­dliwe nawet często. Nie umiemy wszakże dotąd otrzymywać wyłącznie drgań świetl­nych, niepowodując zarazem i powolniej­szych drgań cieplikowych.

Zgoła inaczej dzieje się ze wzbudzaniem dźwięków, to jest z wytwarzaniem drgań, których ilość wynosi od kilkudziesięciu do kilku, lub kilkudziesięciu tysięcy na sekun­dę. Ton danej wysokości, czyli ton o ozna­czonej liczbie drgań umiemy, zapomocą fu­jarek lub strun, wzbudzić zupełnie nieza­leżnie od wszelkich innych tonów, niższych lub wyższych, a ton tak wzbudzony, lub cały szereg takich tonów utrzymywać mo­żemy w niezmiennej wysokości przez do­wolny przeciąg czasu. Aby zaś wywołać drgania świetlne, wprawić trzeba w ruch najdrobniejsze cząsteczki ciała, a to osię- gnąć możemy przedewszystkiem przez pod­niesienie ich temperatury. W miarę jak ciało się ogrzewa, jak temperatura jego wzrasta, drgania cząsteczek stają się coraz szybsze, ilość ich w ciągu sekundy coraz się wzmaga. W zbitej wszakże masie atomów drgania pierwotne nie ustępują wobec no­wych, wibracyje powolniejsze i szybsze za­chodzą współcześnie. Nie przeobrażamy drgań powolnych w szybsze, ale dokładamy drgania szybsze do wolniejszych, aż do chwili, gdy oddziaływają już na naszę siat­kówkę i wywołują wrażenia świetlne.

Przy wytwarzaniu więc światła sztucz­nego trwonimy niezmierny zasób energii. Potrzeba nam niezbyt rozległej skali drgań szybkich, a aby je otrzymać, wzbudzać mu­simy cały szereg drgań od samego począt­ku. Jestto, według porównania, jakiego użył Lodge w swych odczytach o elektry­czności, jakbyśmy, chcąc wywołać ton wy­sokiej oktawy organów, byli zmuszani do naciskania wszystkich kluczy i wszystkich pedałów, wywiązując tym sposobem cały huragan dźwięków.

Szczególniej znaczną jest ta utrata ener­gii, gdy posługujemy się źródłami niskiej stosunkowo temperatury, jak świecami, lampami lub nawet płomieniem gazowym,

Page 4: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

708 W SZECHŚW IAT. Nr 45.

przy tych bowiem prostych sposobach oświe­tlenia, jak wykazał Langley w roku 1883, ginie bezużytecznie około 99 odsetek wyło­żonej na produkcyją światła energii. Drga­nia użyteczne, które nam umożebniają wi­dzenie, stanowią tu nieznaczny zaledwie ułamek wszystkich drgań przez palenie powodowanych, które nadto są. ze wzglę­dów higijenicznych szkodliwe. Światło elektryczne, bądź łukowe, bądź żarzące, po­woduje mniejszą wprawdzie utratę energii, ale i tu jest ona bardzo jeszcze znaczna. Spójrzmy na piece i na kotły wielkiej ma­chiny parowej, wprawiającej w ruch grupę machin elektrodynamicznych i oceńmy wy­datkowaną ilość energii; spójrzmy na roz­żarzone włókienka lamp, zasilanych przez te machiny dynamoelektryczne i spróbujmy ocenić część wytworzonej energii promie­nistej, istotnie dla oka użyteczną: Będzie­my ją mogli porównać do słabego tonu w całej orkiestrze. Nie będzie to zawiele, jeżeli powiemy, że chłopiec obracający kor­bę, gdyby energija, jak ą wydatkuje, dobrze była zużytkowaną, mógłby wywołać tyleż światła użytecznego, co wszystek ten zbiór mechanizmów i cały ten nakład paliwa.

U trata energii jest tu równoznaczną z utratą ciepła; ponieważ zaś dana ilość cie­pła wytwarza się przez nakład odpowie­dniej ilości m ateryjału opałowego, wszyst­kie przeto nasze metody otrzymywania światła są nader kosztowne. Uwagi powyż­sze uczą, że nakładem ciepła zużywanego na oświetlanie sztuczne powinnibyśmy osię- gać jasność stokrotnie silniejszą, stokrotnie większą ilość światła, aniżeli to ma miejsce przy użyciu najdoskonalszych nawet, obec­nych metod.

Ezecz jasna, że wytwarzania promieni cieplikowych przy produkcyi światła zu­pełnie uniknąć niepodobna. Niema bowiem dwu odrębnych rodzajów energii promie­nistej, niema dwojakiego drgania eteru, cieplikowego i świetlnego; są tylko promie­nie jasne i ciemne. Piec rozgrzany wysyła tylko promienie ciemne, gdy pręt metalowy rozżarzony jest już do jasności, do poprze­dnich promieni ciemnych przybywają ja ­sne. Przez stosowne przegrody możemy po­wstrzymać promienie jedne lub drugie, mo­żemy oddzielić ciemne od jasnych, w je ­

dnym i tymże samym wszakże promieniu jasnym nie możemy oddzielić działalności jego cieplikowej od świetlnej. Jestto jedna i taż sama energija, jeden i tenże sam ruch wibracyjny, który w naszych nerwach czu­ciowych sprawia wrażenie ciepła, działając zaś na nasz nerw wzrokowy, budzi w nim poczucie światła. Nie potrafilibyśmy za­tem ocalić objawów świetlnych promienia, usuwając jego działalność cieplikową, są to bowiem objawy jednój i tejże samej energii promienistej; marnotrawstwo przy produk­cyi światła sztucznego nie tyczy się też by­najmniej tego jasnego ciepła promienistego, jest ono bowiem niezbędne i pokonać go niepodobna. Może tu iść tylko o usunięcie promieni ciemnych, polegających na drga­niach wolniejszych, promieni, które grzeją, a nie świecą. Zadanie przeto polega na zdobyciu środków, któreby nam pozwoliły wzbudzać bespośrednio drgania oznaczonej wysokości, nieprzekraczając drgań niż­szych, tak jak, potrącając o klawisz instru­mentu muzycznego, wzniecamy tylko ton pożądany, gdy wszystkie inne struny mil­czą.

Czy wszakże nadzieja taka nie jest płon­na, czy nie jest przeciwna prawom natury, czy usprawiedliwiają ją znane nam zjawi­ska przyrody? Na pytanie to przyroda daje rzeczywiście odpowiedź przychylną, wskazując nam objawy fosforescencyi, któ­ra jest właśnie blaskiem bez ciepła, świece­niem bez grzania. Szczególniej zaś ude­rzające są przykłady świecenia istot ży­wych. Nikt przecież nie przypuszcza, by świeceniu robaczka świętojańskiego towa­rzyszyła temperatura 1000° C, któraby by­ła nieuniknioną, gdybyśmy światło jedna­kiego natężenia sztucznie wzbudzić chcieli. P rzy świeceniu owadów nie dostrzegamy bynajmniej wyraźnego wzrostu ich tempe­ratury, można więc było przypuszczać, że światło przez nie wysyłane nie zawiera promieni ciemnych pozaczerwonych. Do­mysł ten znajdował nawet poparcie w wi­dmie tego światła, ku końcowi bowiem czerwonemu słabnie i urywa się ono nagiej, aniżeli widmo płomieni zwykłych; był to wszakże domysł tylko, który potwierdzić należało, a to przez dokładną ocenę ciepła, towarzyszącego światłu owadów.

Page 5: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

Nr 45. WSZECHŚWIAT. 709

Ze względu na niewypowiedzianie słabe natężenie tego ciepła, dochodzenia te przed­stawiają, oczywiście znaczne trudności, mógł się niemi wszakże zająć głośny badacz ame­rykański, Langley, rosporządzając przyrzą­dami, zapomocą których w widmie pozaczer- wonem słońca i w widmie księżyca wykazał promienie, odpowiadające temperaturom niższym od punktu krzepnięcia wody (ob. Wsz. zr. 1889, str. 288). Temiż samemi więc przyrządami, przy współudziale p. Yery, przeprowadził dokładnie pomiary widma światła owadów. Służyły mu do tego świe- ciele, Pyrophorus noctilucus Linn., które na­tężeniem swój fosforescencyi przechodzą in ­ne owady. Sprężyki te mają około 37 mili­metrów długości przy 11 mm szerokości i posiadają trzy przyrządy świecące, dwa umieszczone na przedkarczu, czyli w prze­dniej części tułowia, trzeci zaś w odwło­ku *). P. Langley otrzymał je z Hawany i z Santiago.

Badania obejmowały pomiary fotometry- czne i termometryczne. Pod względem fo- tometrycznym światło pyrophorusa, rospa- trywane przez pryzmat, przedstawia szeroką smugę świetlną, przypadającą w barwie zie­lonej i żółtój i rosciągającą się cokolwiek w obie strony, do barwy czerwonej i niebie­skiej, ale bardzo nieznacznie; w każdym ra ­zie tu przypadają ostateczne jój kresy. Za­chodzi wszakże pytanie, czy smuga nie ros- postarłaby się szerzej, gdyby światło owadu zyskało natężenie silniejsze, czy zatem cha­rakter światła owadów li tylko od jego na­tury, a nie od natężenia zależy. Nie posiada­my oczywiście możności podsycenia światła owadów, trzeba więc użyć drogi niejako od­wrotnej, to jest, osłabić światło słoneczne środkami optycznemi tak dalece, by nie przewyższało światła owadu, a po osięgnię- ciu takiej równości zestawić ich widma, by poznać, czy w tym razie jeszcze widmo sło­neczne rosciąga się dalej. Otóż, porównanie takie okazało, że światło słoneczne, zredu­kowane nawet do słabszego jeszcze, aniżeli światło owadu, rosciąga się jednak nieco dalej ku czerwieni, a znacznie dalej ku bar*

') Bliższy opis tych owadów podat p . A- Ślósar- sk i (W szechśw ia t z r . 1886 str. 42).

wie fijoletowej; nadto, w barwie zielonej światło owadu posiada blask silniejszy, ani­żeli światło słoneczne doprowadzone do je ­dnakiej z niem siły.

Dalsze badania wykazały, że światło po­chodzące z organów tułowia owadu dwa ra­zy słabsze jest, aniżeli światło pochodzące z organu odwłokowego, jeżeli porównanie opiera się na jednakich powierzchniach przyrządów świecących; pomimo takiej róż­nicy blasku widmo obu zajmuje jednaką rozległość, składając się, jak powiedzieliśmy jedynie z barwy żółtój i zielonej. W szcze­gólności rospoczyna się ono nieco poza li- niją F, a kończy w pobliżu linii (J, czyli obejmuje około trzeciej części świetlnego widma słonecznego. Światło zatem, jakie wysyła Pyrophorus, zawiera promienie od­powiadające długościom fal od 0,468 [J. do 0,640 [A ([i oznacza mikron, to jest tysiączną część milimetra).

Ponieważ zatem widmo owadów nie za­wiera już promieni czerwonych, które naj­silniej grzeją, możemy zatem twierdzić, że mamy tu „światło bez ciepła”, jeżeli oczy­wiście odrywamy uwagę od ciepła, które to­warzyszy promieniom świecącym. Może się tu wszakże nasunąć jeszcze wątpliwość, że widmo to, choć się kończy w części poma­rańczowej, posiada jeszcze promienie nie­widzialne w części pozaczerwonej, gdzie według dawniejszych badańLangleya, przy­pada część główna ciepła, dostarczanego nam przez słońce i inne zwykłe źródła światła. Domysł ten słabe wprawdzie ma za sobą prawdopodobieństwo, by wszakże rzecz dokładnie rosstrzygnąć, zbadał pan Langley roskład ciepła w widmie owadów zapomocą swego bolometru, który jest wła­ściwie nader czułym przyrządem termo­elektrycznym. Tylko tak czuły zresztą przyrząd mierniczy mógł się nadać do oce­ny niewypowiedzianie drobnych ilości cie­pła, jakie się tu nastręczały, promienie bo­wiem pyrophorusa dostarczają na powierz­chnię jednego centymetra kwadratowego i przy działaniu 10-sekundowem zaledwie 0,0004 ciepłostki; w rzeczywistości wszakże

j przyrządy świecące owadu mają powierz­chnię o wiele mniejszą, jaśniejszy zatem organ odwłokowy w ciągu przytoczonego czasu daje niewięcój nad 0,000U07 cie-

Page 6: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

710 WSZECHŚWIAT. N r 45. ^

płostki. Przez ciepłostkę zaś rozumie się tu ciepłostkę małą, t. j. ilość ciepła, potrze­bna do ogrzania jednego grama wody o 1° C. Gdyby na działanie tych promieni zamiast bolometru wystawiony był zwykły termometr rtęciowy, mógłby się on w tym ­że czasie ogrzać zaledwie na 0,0000023° C.

Nadzwyczajnie ta drobna ilość ciepła po­chodzi nadto z dwojakiego źródła, oprócz bowiem ciepła związanego z promieniami świecącemi, wysyła jeszcze owad promienie zwykłego swego ciepła zwierzęcego. Dru-

nie, odpowiadające długościom fal mniej­szym od 0,003 mm, a zatem te promienie, które pospolite źródła światła wraz z pro­mieniami jasnemi wysyłają.

Badania bolometryczne potwierdziły w zu­pełności, że w świetle owadów ostatnich tych promieni zupełnie nie dostaje, że jestto więc rzeczywiście światło bez ciemnych promie­ni ciepła, a załączona rycina pozwala oce­nić, jak odrębnie roskłada się energija w wi­dmie tego chrząszcza świecącego, aniżeli w widmach innych źródeł światła, widmie

gie to wszakże źródło posiada oczywiście temperaturę bardzo niską, a w każdym ra ­zie niższą od 50°; promienie zaś, pocho­dzące ze źródeł tak niskiój temperatury, przypadają w innój zgoła części widma, aniżeli promienie ciemne, związane z pro­mieniowaniem światła. Można je zresztą od innych promieni łatwo oddzielić, nie przechodzą bowiem przez szkło, które do­syć dobrze przepuszcza wszystkie promie-

płomienia gazowego, łuku elektrycznego oraz w widmie słonecznem. Roskład mia­nowicie energii wskazuje tu linije krzywe, obejmujące rozległą skalę promieniowania, od promieni o długości fali 0,4 [i do 3 [i t. j. od 0,0004 mm do 0,003 mm ; z obszaru tego tylko promienie od 0,4 do 0,7 przypadają w części jasnćj widma, która na rycinie jest zacieniowana. Na linijach pionowych od­cięte są długości proporcyjonalne do energii

Page 7: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

Nr 45. WSZECHŚWIAT. 711

która odpowiada promieniom danego rodza­ju , czyli promieniom oznaczonej długości fali, każda zatem linija krzywa wznosi się najwyżćj w tem miejscu, gdzie energija pro­mieniowania przedstawia największe natę­żenie. Linija krzywa 1 daje obraz r o skła­du energii w widmie płomienia gazowego, krzywa 2 w widmie łuku elektrycznego, krzywa 3 w widmie słonecznem, krzywa 4 wreszcie w widmie badanego sprężyka, Py- rophorus noctilucus.

Samo spojrzenie na rysunki te uczy, że płomień gazowy bardzo mało tylko dostar­cza nam płomieni świecących, że stanowią, one nieznaczną tylko część ogółu promieni przez gaz płonący dostarczanych; korzy­stniejszy jest już nieco stosunek w świetle łuku elektrycznego, ale co się tyczy owadów świecących, to, jak nam uwidocznia wysoko w górę wybiegająca linija krzywa w części zacienionej fig. 4, wszystkie promienie za­wierają się w jasnej części widma. W idzi­my tu dalej, że w płomieniu gazowym największa energija przypada promieniom o długości fali 1,6 {i, w łuku elektrycznym promieniom o długości fali 1,17 jł, zatem bliższym już jasnej części widma, gdy w świetle słonecznem maximum to okazują jeszcze promienie jasne o długości fali 0,62 [i.

Dotychczasowe zatem nasze sposoby otrzymywania światła sztucznego są bardzo niedołężne, przyroda wytwarza światło owa­du nakładem zaledwie czterechsetnej części tej ilości energii, jak ą się zużywa w płomie­niu świecy. Produkuje ona istotnie świa­tło najtańsze, wysyła jedynie promienie zdolne do oddziaływania na siatkówkę, a do ich wywołania potrzebuje niewielkiej ilości energii.

Promienie słoneczne obejmują wprawdzie wszelkie rodzaje drgań, ale też służą one nietylko do oświetlania. Spełniają one je ­szcze mnóstwo innych czynności, roznoszą ciepło, utrzymują życie. P rzy oświetlaniu sztucznem idzie nam wyłącznie tylko o świa­tło; gdy potrzebujemy ciepła, otrzymujemy je oddzielnie przez palenie.

Dalszy zatem postęp sztuki oświetlania polegać winien na odkryciu metody, która­by nam dozwoliła otrzymywać wyłącznie promienie jasne, to jest promienie o długo­

ści fal od 0,4 [A do 0,0 [J., bez udziału wszel­kiego innego promieniowania. Niema po­wodu, któryby nam nadziei tej wzbraniał, skoro przyroda w ten sposób działać umie, A nawet już obecnie metody fizyczne do­zwalają nam wywoływać blask jaśniejszy jeszcze aniżeli światło owadów bez wyraźne- do wywiązywania ciepła, są to znane obja­wy fosforescencyi elektrycznej w rurach Geisslera. Rozwijają się zwolna pojęcia, że światło jest jedynie drganiem elektrycznem, a to jest może droga, sądzi Lodge, która ma nas do celu doprowadzić. Gdy potrafimy wzbudzać i utrzymywać drgania elektrycz­ne dostatecznej szybkości, zadanie oświetla­nia sztucznego będzie rozwiązanem.

S. K.

Z A M I A R N A N S E N AZ BA D A N IA

BIEGUNA PÓŁNOCNEGO.

Nieustraszony podróżnik norweski, pan Nansen, który zaledwie przed rokiem po­wrócił z niebespiecznój wyprawy do lodo­watych okolic Grenlandyi, przedstawił świe­żo na zebraniu Towarzystwa gieograficzne- go norweskiego obmyślany przez siebie plan przyszłej wyprawy do bieguna północnego. W ykład swój p. Nansen rospoczął od wyli­czenia dotychczasowych prób zbadania oko­lic arktycznych. Przypomniał, że według powszechnego mniemania, pierwszą drogą, którą wybrano dla usiłowań przedostania się aż do bieguna północnego, była część oceanu Lodowatego, znajdująca się pomię­dzy Szpicbergiem a Grenlandyją. Hudson w podróży, odbytej w 1707 r. pierwszy do­tarł w tych stronach aż do 80° szerokości północnej. Tą samą drogą w 1827 r. Parry posunął się do 82° 45' szer. płn.

Najliczniejsze jednak próby były przed­siębrane w innym kierunku, a mianowicie przez cieśninę Smitha w północnej części zatoki Baffińskiej. W yprawa posłana na po­szukiwanie Franklina dosięgła tutaj 80° 56° szer. płn., a jeden z członków załogi sądził,

Page 8: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

H 2 w s z e c h ś w i a t . Nr 45.

że z miejsca wyniesionego dostrzega wolne morze polarne pod 81° 29'. Tą samą drogą doszedł późnićj Greely do 83° 24', to jest do punktu najbardziej na północ posuniętego na naszym globie, do jakiego wogóle dostać się ludziom udało aż do chwili obecnej. Sil­ne prądy, które tutaj dążą ku południowi w małój odległości od brzegów, według Nansena, mało pozostawiają nadziei, żeby tą drogą można było posuwać się dalój ku pół­nocy.

Usiłowano też wynaleść drogę do bieguna przez ziemię Franciszka Józefa. W yprawa duńska pod wodzą Hoogaarda w ostatnich czasach próbowała posunąć się ku północy przez zachodnią część tój ziemi, została je­dnak zatrzymana przez lody i musiała za­wrócić. I z tój przeto strony, sądzi Nansen, trudności są wielkie.

Należy wspomnieć jeszcze o cieśninie Behringa. De Long probował tój drogi w 1879 r., a wybór swój opierał na przypu­szczeniu, że prąd ciepły, który wychodzi z cieśniny, uniesie statek za sobą ku półno­cy, a następnie, że oczekiwać można dalój morza wolnego od lodów. Jeannette (statek de Longa) została jednak uwięziona przez lody i przez nie ciągana całe dwa lata od 1879 do 1881 r.

Nansen nie widzi możliwości bliskiego przystępu do bieguna na drodze lądowćj. W edług wszelkiego prawdopodobieństwa północna część Grenlandyi nie rosciąga się tak daleko ku biegunowi, żeby można było trwać w nadziei osięgnięcia celu na tój drodze.

Pomimo znacznych trudności, stawianych przez lody na każdym prawie kroku, p. Nan­sen sądzi, że jedynie na morzu uczyniona nowa próba ma widoki urzeczywistnienia i żywi przekonanie, że próba taka byłaby uwieńczona powodzeniem, gdyby w najlep­szy sposób umiano wyzyskać okoliczności i środki, jakie są do rosporządzenia. W e­dług niego, głównem zadaniem byłoby wy­szukanie prądu, skierowanego w stronę, do­kąd dążyć się zamierza, to jest ku północy, a de Long w tym względzie miał słuszność zupełną i wskazał jedyną możliwą drogę. Prawda, że Jeannette dwa lata była więzio­na przez lody i zaciągnięta przez nie od zie­mi W rangla do wysp Nowój Syberyi, ale

we trzy lata późnićj, w 1884 r., na zacho­dnich wybrzeżach Grenlandyi znajdowano narzędzia, które bez żadnego wątpienia na­leżały do owego statku. P. Mohn wykazał zaraz w 1884 r., że trudno wyobrazić sobie, żeby te narzędzia dostały się na brzeg gren­landzki inną drogą, aniżeli po szlaku, który wytknąć można prawie ściśle przez biegun północny. Przy dzisiejszej naszój znajomo­ści kierunków i szybkości prądów w tych okolicach, napewno twierdzić można, że te przedmioty nie mogły dostać się przez cie­śninę Smitha. Musiały one przepłynąć po­wyżej Szpicberga, żeby dostać się do Gren­landyi i następnie skierować się ku półno­cy, żeby wreszcie wylądować na zachodnim brzegu tój ziemi. Przypuszczenia wypowie- dziane w tym względzie, są potwierdzone, o ile się zdaje, przez obliczenie czasu, po­trzebnego owym przedmiotom na przebycie drogi z jednój okolicy do drugiój.

P. Nansen okazał słuchaczom kawałek drzewa, znaleziony na wybrzerzu gren- landzkiem i który, w jego mniemaniu, sta­nowi jeszcze jeden dowód istnienia prądu, kierującego się z morza Behringa do ocea­nu Atlantyckiego i przechodzącego około bieguna północnego. Ów kawałek drzewa jest identyczny z temi, które służą Eskimo­som, zamieszkującym wybrzeża półwyspu Alaska, do miotania strzał. Niepodobna przypuścić, żeby ta broń była pochodzenia grenlandzkiego.

Drzewa pływające (modrzewie sybirskie, sosny, jodły), zbierane przez Eskimosów na brzegach Grenlandyi, są także dowodem istnienia prądu, przechodzącego przez bie­gun. Drzewa te mogą pochodzić tylko z wy­brzeży Ameryki i z Syberyi i niepodobna przypuszczać, żeby one przechodziły na po­łudnie od ziemi Franciszka Józefa i Szpic- bergu, zarówno jak przedmioty pochodzące z Jeannetty nie mogły przebywać tój drogi. Trzeba razem z mówcą przypuszczać, że drzewa, o których mowa, były unoszone przez prąd stały, kierujący się ku Gren­landyi.

Nansen mówi, że sam zauważył w cieśni­nie Duńskiój osady mułu rzecznego przynie­sione według wszelkiego prawdopodobień­stwa przez rzeki północno-amerykańskie i sybirskie. Wskazówka ta jednak nie wy­

Page 9: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

Nr 45. WSZECHŚWIAT. 71-3

daje się mu równie stanowczą, jak fakty, o których wspominaliśmy powyżej. Może być bowiem, że osady te zostały złożone przez strumienie, wypływające z lodowców Grenlandyi północnej.

Ostatecznie p. Nansen jako wniosek z po­wyższego wyprowadza istnienie prądu, któ­ry, kierując się ku zachodniemu brzegowi Grenlandyi, przebywa przestrzeń pomiędzy biegunem a ziemią Franciszka Józefa, a za jego ciąg dalszy uważa prąd, płynący po­między Szpicbergiem a Grenlandyją. Ba­dania w głębiach morza, dokonywane w tych okolicach, o ile się zdaje, stwierdzają to przypuszczenie.

P. Nansen pragnie zbudować okręt, któ­rego konstrukcyja byłaby obliczona na szcze­gólniej silny opór działaniu lodów. Głó­wnym punktem w budowie ma być nadanie bokom statku możliwie największego na­chylenia. W edług mniemania p. Nansena, budowa taka zabespieczy napewno statek od losu Jeannetty i wszystkich innych okrętów zniweczonych przez lody w stronach pod­biegunowych, ponieważ okręt, dostawszy się pomiędzy góry lodowe, popychane przez bu­rzę, albo też przez prądy, nie zostanie przez nie zmiażdżony, lecz tylko podniesiony w górę, a tem samem zabespieczony od nie­szczęścia. Na okręcie więc, zbudowanymspeeyjalnie w tym celu, Nansen chce prze­być cieśninę Behringa, dotrzeć, o ile się da, najprędzój do wysp Nowej Syberyi i stąd odważnie puścić się między lody. Według wskazań, danych przez członków wyprawy de Longa, a potem przez Nordenskiolda, można będzie dostać się do wysp Nowej Sy­beryi leżących najdalej na północ. Z tego punktu skierowanoby się ku północy i po- suwanoby się dopóty dopóki na to pozwoli­łyby lody, poczem przycumowanoby, przy­twierdzono nieruchomie okręt do lodów. Im bardziej te ostatnie ścieśniać się będą. tem bardziej będą podnosiły i podtrzymy­wały statek. Od tej chwili nie zwracanoby już zbyt wiele uwagi na posuwanie się dal­sze; lecz poprostu dążonoby za prądem, m a­jąc dość swobody do czynienia ciągłych spostrzeżeń naukowych. W ciągu dwu lat może w krótszym nawet przeciągu czasu, twierdzi Nansen, wyprawa unoszona przez prąd razem z lodami, dostanie się na wolne

morze pomiędzy Szpicbergiem a Grenlan­dyją.

Autor nie obawia się zniweczenia wy­prawy, gdyby nawet okręt został zmiażdżo­ny przez lody. Doświadczenie własne i in­nych podróżników dowodzi mu, że w podo­bnych okolicznościach nienazbyt ryzyko­wną jest rzeczą opuszczenie statku i powie­rzenie się płynącej wyspie lodowej. Dwa tu są tylko pierwszorzędne warunki: dobra odzież i wielkie zapasy żywności.

Trzy okoliczności, powiada Nansen, za­pewnić mogą proponowanej wyprawie po­wodzenie, nieosięgnięte przez żadną z wy­praw poprzednich. Są niemi: wybór ludzi bez zarzutu pod względem odwagi, wy­trwałości i karności, doprowadzeni? liczby tych ludzi do minimum i pierwszorzędne wyekwipowanie wyprawy.

P. Nansen zwraca się następnie do uży­teczności wypraw podobnych. Jeżeli wo­góle uznajemy korzyści badań naukowych, zgodzić się musimy, że wyprawy podbiegu­nowe dały już i dadzą w przyszłości wyso­ce ważne plony dla wszystkich gałęzi nau­ki. Przestrzenie arktyczne, dotychczas nie­znane, przedstawiają bez żadnej wątpliwo­ści daleko dogodniejsze miejsce do pomia­rów gieodezyjnych, aniżeli jakiekolwiek in ­ne okolice globu. Nieznając punktu, po­siadającego najniższą temperaturę, nie umie­my ściśle obliczyć ilości ciepła, dostarcza­nego ziemi przez słońce, zbadanie więc tem­peratury strefy biegunowej byłoby nadzwy­czaj ważnem dla meteorologii. Poznanie kierunku i szybkości prądów stanowiłoby niesłychanie ważną zdobycz dla gieografii fizycznej. Te okolice ziemi sprzyjałyby niezmiernie spostrzeżeniom nad elektrycz­nością i magnetyzmem ziemskim i t. d. i t. d. A gdybyśmy nawet nie zwracali uwagi na stronę naukową sprawy, to czyż może być dla człowieka dążenie właściwsze nad chęć zbadania nieznanych części tego świata, który jest jego siedliskiem?

Przypominając w kilku słowach udział norwegczyków w dawniejszych wyprawach podbiegunowych, Nansen dodaje, że rodacy jego są szczególnie przez naturę usposobie­ni do przedsięwzięć tego rodzaju i kończy swoję przemowę życzeniem, ażeby im przy­

Page 10: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

714 WSZECHŚWIAT. Nr 45.

padła w udziale sława zatknięcia swego sztandaru na biegunie północnym.

Dodajmy od siebie, że przedsięwzięcie pa­na Nansena zostało przyjęte w Norwegii z największem współczuciem. „Morgen- blad”, najpoważniejszy dziennik tego kraju, powiada, że urządzenie tej wyprawy publi- cznemi i prywatnemi środkami narodu jest kwestyją honoru Norwegii.

Rząd norweski dzieli te przekonania i wniósł już w Zgromadzeniu narodowem kredyt 280000 franków na zapomogę dla wyprawy biegunowej Nansena. Dwaj lu­dzie prywatni zapewnili na ten cel 30000 koron.

Można więc pi^zypuszczać, że wyprawa, stosownie do pragnień Nansena, zostanie urzeczywistniona w 1892 roku.

B. S.

DO STA RCZAJĄCE W EZYKATORYJ.

przez dra H. Beauregarda,

p ro feso ra Szkoły wyższej fa rm a ce u ty cz n e j.

(D okończen ie).

IV.

Powiedzieliśmy, że majówkowate są pa- sorzytami w czasie rozwoju pozarodkowego. Gatunki rodzajów MeloS, Sitaris i Ionitis, które zbadano najwcześniej, znajdowano w komórkach woskowych owadów błonko­skrzydłych. Żywią się one miodem, ale pożerają wprzódy jajka nagromadzone wko- mórkach owadów pszczołowatych. To pier­wsze pożywienie wystarcza rodzajowi Si­taris, aby doprowadzić gąsienice pierwszćj formy do stadyjum larwy formy drugiej, będącej w stanie pływać na powierzchni miodu odżywczego, na którój gąsienica pierwsza nie mogłaby się utrzymać i zginę­łaby pogrążona w lepkim pokarmie. Fabre opisał ze wszelkiemi szczegółami zajmującą historyją żwawój owej gąsienicy pierwszej Sitari-, która podczas wiosny czatuje przy

wejściu do galeryj, zaamieszkiwanych przez owady błonkoskrzydłe (Antophora) i trzmie­le, a następnie wskakuje na grzbiet owadu błonkoskrzydłego, przyczepia się do w ło­sków i tym sposobem dostaje się do gnia zda swoich gospodarzy. Tu gąsienica cze­ka spokojnie, aż samica napełni żywnością komórkę, którą zbudowała, następnie zaś przechodzi na powierzchnię jajka w chwili, w którćj owad składa je na przeznaczony dla przyszłej gąsienicy pokarm. Zdaje się, że mniej więcej w podobny sposób zacho­wują się pierwsze formy gąsienic majówek i można było mniemać, że wszystkie majów­kowate w czasie rozwoju pozarodkowego żyją jako pasorzyty, w komórkach rozmai­tych błonkoskrzydłych. Praca Rileya, na­stępnie nowe badania Fabrea i nasze do­wiodły, że się rzecz ma inaczej. Gatunki rodzajów amerykańskich Epicanta, Macro- basis i Henous, dość zbliżonych do kanta- rydy, jako larwy, są pasorzytami gniazd niektórych gatunków szarańczy. Owe gnia­zda są to woreczki kształtu walcowatego0 ściankach pargaminowatych, zawierające ja ja symetrycznie ułożone, z wejściem za- mykanem rodzajem korka z materyi gąbko- watej, dość podobnej do rozbitego i ugoto­wanego białka jaj ptasich. Gąsienica pier­wsza pomienionych majówkowatych po wy­kluciu się z jaja pogrąża się w ziemię, po­szukując jaj szarańczy, przegryza gąbcza­sty korek i dostaje się do wnętrza gniazda. Tu przeobraża się wkrótce w drugą gąsie­nicę, którą można widzieć pływającą w po­wodzi żółtka, pochodzącego ze znacznej ilości jaj, otwartych przez tę gąsienicę. Po­stanowiłem zbadać, czy gatunki europejskie rodzaju Epicanta (E. yerticalis) zachowują się w ten sam sposób. Znalazłszy gąsienicę pierwszą tego gatunku, besskutecznie stawia­łem przed nią miód rozmaitych błonkoskrzy­dłych. Następnie zamiast miodu postawi­łem przed larwą gniazdo jednego z prosto- skrzydłych, których znalazłem znaczną ilość (Oedipoda caerulescens). Gąsienica pierwsza rzuciła się chciwie na owe gniazda1 zjadłszy zawartość kilku jaj uległa przeo brażeniu w gąsienicę drugą. Jestto więc faktem stwierdzonym, że Epicanta i rodzaje blisko z nim spokrewnione są pasorzytami gniazd niektórych gatunków szarańczy. M o­

Page 11: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

Nr 45. W8ZECHŚWTAT. 715

żna nawet powiedzieć, że są one pasorzy- tami gniazd owadów błonkoskrzydłych wo- góle, o ile gniazda te nie są dla gąsienic niedostępne i o ile skorupa zawartych w nich jaj nie jest zbyt twardą. Tak więc zdołałem wyhodować Epicanta yerticalis, żywiąc ją jajami Ampusa i modliszki. Trze­ba było jednak otworzyć gniazda, zawiera­jące liczne przegrody, zbyt twarde dla gą­sienicy pierwszćj.

Poszukiwania p. Fabrea nad Cerocoma Schaefferi doprowadziły do i-ezultatów dość niespodzianych. Znakomity zoolog znalazł gąsienicę tego owadu w komórkach wosko­wych jednego z błonkoskrzydłych (Tachyta), który żywi swą dziatwę młodemi modliszka­mi. Fabre zdołał obserwować rozmaite sta- dyja rozwoju Cerocoma i stwierdził, że cały zapas żywności, złożony z młodych modliszek,

tis), inne mięsożerne (Epicanta, Cerocoma, Macrobasis etc.). Ciekawą jest rzeczą, ja ­kie miejsce w tych grupach zajmuje kan- taryda pospolita i gatunki rodzaju Myla- bris, które są najwcześnićj poznanemi owa­dami z rodziny majówkowatych. Co do kantarydy aż do ostatnich lat istniały tylko domysły. Lichtenstein z Montpellier po­stanowił wyjaśnić tę kwestyją i zdołał wy­kazać doświadczalnie, że gąsienice tego owadu karmią się miodem. Znalazłem moż­ność sprawdzenia tego faktu i stwierdzenia go w sposób ostateczny, zbadałem bowiem przebieg naturalny rozwoju tego owadu. Wykazałem też i to musi być zasadą ogól • ną, że gąsienica kantarydy nie pasorzytuje w komórkach jednego, określonego gatun-

F ig . 6. M eloe c icatrico su s (w edług N ew p o rta) w kom órce A n th o p k o ra refusa.

zjada larwa tego owadu. Jestto dość cie kawe, jak się wyraża p. Fabre, że majów- kowate mają tak wyraźny gust do prosto- skrzydłych. Epicanta, Macrobasis i inne zjadają jaja , Cerocoma zaś przekłada nad nie młode owady. Cerocoma Schreberi, gatunek, nad którym robiłem pierwsze ob- serwacyje nad przemianą nadzwyczajną te­go rodzaju, posuwa się może jeszcze dalćj i nie byłoby to dla mnie niespodzianką, gdybym zauważył, że owad ten napada na duże, dorosłe prostoskrzydłe, które pewne gatunki rodzaju Tachyta dają na pokarm swćj dziatwie. Stwierdziłem, że w miej­scowości, w którój znalazłem Cerocoma, były też gniazda rodzaju Tachyta.

Wogóle, jest to dziś faktem stwierdzo­nym, że jedne majówkowate mnją gąsienice, karmiące się miodem (Meloe, Sitaris, Ioni-

Fig . 7. E p ic a n ta v i tta ta (w edług R ileya) a stad y ju m carab id io id es d rug iej gąsien icy , b sta- d y ju m w łaściw e te jże 2-ej g ąsien icy , c żuw aczki 2 ej g ąsien icy , d n ib y p o czw ark a tegoż gatunku ,

e poczw arka E p ic a n ta c inerea .

ku, należącego do błonkoskrzydłych, ale w komórkach różnych owadów tego rzędu, wyrabiających miód, posiadający pewną, określoną gęstość i skład i zamykających go w komórkach o cienkich ściankach* Tak więc, zawsze znajdowałem larwy kantarydy w stadyjum czasowój poczwarki (Pseudo- chrysalis) w pobliżu komórek woskowych rodzaju Colletes, których ścianki pargami- nowate a cienkie łatwo ulegają szczękom gąsienicy pierwszój, która u kantarydy za­chowuje się, jak larwa tegoż stadyjum ro­dzaju Epicanta. Daleka od poszukiwania kwiatów, jak larwa majówki, aby tu cze­kać na jednego z błonkoskrzydłych, do któ­rego włosów mógłby się przyczepić, unika światła, pogrąża się w ziemię i naj wyraź­

Page 12: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

WSZECHŚWIAT. Nr 45.

ni(5j skrzętnie poszukuje komórek wosko­wych, napełnionych przydatnym dlań po­karmem.

Nic jeszcze nie wiemy o rozwoju rodzaju Mylabris. W każdym razie budowa gą­sienicy pierwszej pozwala domyślać się, że rodzaj ten należy do tej grupy majówko - watych, których larwy są, mięsożerne i nie byłbym zdziwiony, gdybym zauważył, że nawiedzają one, jak Cerocoma, komórki ja ­kiego owadu błonkoskrzydłego, który żywi swe larwy prostoskrzydłemi.

Y.

Jeżeli rzucimy okiem na rozwój pozarod- kowy majówkowatych wogóle, zauważymy, że można podzielić je na dwie grupy, we­dług tego, czy gąsienica jest osiadłą, czy

wędrowną. Osiadłą nazywam taką gąsie­nicę, która, dostaw­szy się do komórki obfitującej w żywność, odbywa tu całe przeo­brażenie aż do owa­du doskonałego. Ta-

Fisr- 8. Meloe cy an en s k 5 e “ * si* g ą s i e n i c e r o - nibypocz w ark a pow iek- d z a j ó w S i t a r i s , I o n i - szona trzy ra zy , m sk ó r- , . . . , , , , . ,ka p o k ryw ająca 2 ej gą- 1 n i e k t O i y c h m a jo -

eienicy. w e k .

Gąsienica wędrow­na pod koniec drugie­

go stadyjum opuszcza komórkę woskową, lub gniazdo owadu prostoskrzydłego, które było dla niej rogiem obfitości i zakopuje się w ziemi w pewnej odległości, gdzie przeo­braża się wkrótce w poczwarkę czasową (Pseudochrysalis) i przechodzi ostatnie sta- dyja przeobrażenia. Takiemi są gąsienice kantarydy oraz rodzajów Cerocoma i Epi- canta. W pierwszym wypadku (Sitaris i Ionitis) poczwarka czasowa pozostaje zamkniętą w skórce zrzuconej drugiej gą­sienicy, trzecia zaś gąsienica w skórce zrzu­conej stadyjum poczwarki czasowej i osta­teczne przemiany odbywają się w tem po- dwójnem pokryciu. W drugim wypadku (kantaryda, Cerocoma, Epicanta) rzecz się ma inaczej. Skórka zrzucona drugiej gą­sienicy pęka, aby mogła wyjść poczwarka czasowa, która nosi jakiś czas po wyjściu

na tylnym końcu ciała skórkę drugiej gą­sienicy pustą i skurczoną. Trzecia gą­sienica wychodzi też zupełnie ze skórki poprzedniego stadyjum i skórkę tę moż­na znaleść w pobliżu zwierzęcia, dzięki twardości, którą się odznacza, zachowującą kształt zewnętrzny poczwarki czasowej.

Tu właściwem będzie nadmienić o obser- wacyi, odnoszącej się do rodzaju Meloe, która zdaje się świadczyć, że rodzaj ten zajmuje środek pomiędzy dwiema wymie- nionemi grupami. Z jednój strony u ma­jówek poczwarka czasowa wychodzi albo tylko w połowie ze skórki drugiej gąsieni­cy, albo też zupełnie (Meloe cyaneus), sama zaś gąsienica trzecia w większości wypad­ków wychyla tylko głowę i przedkarcze ze skórki poprzedniego stadyjum, czasami je ­dnak zupełnie pozbawia się tego okrycia. Z innej strony zaobserwowałem, że gąsie­nica druga niektórych gatunków (Meloe cyaneus, M. autumnalis) jest wędrowną nie zaś osiadłą, jak toż samo stadyjum M. cica- tricosus i zdała od plastra owadu błono- skrzydłego wydrąża sobie jamkę, w którój przeobraża się w poczwarki czasowe i ule­ga przemianom ostatecznym.

Miejsce, które mi dano na tę analizę hi- storyi naturalnej majówkowatych, nie po­zwala mi przytoczyć wniosków ogólnych, które możnaby wyprowadzić, rozważając fakty w krótkości opowiedziane. Z opo­wiadania tego wynika, że pozostaje jeszcze wiele do zbadania i że mamy do wyjaśnie­nia znaczną ilość kwestyj, odnoszących się do rozwoju owadów kantarydowatych. Mo­żemy powiedzieć z Geblerem: „w dodatku potomność nie będzie się skarżyć, żeśmy jój nic nie zostawili do obserwowania”.

tłumaczył F. U.

Wiadomości bibliograficzne.

— as. D r z o o l. J. Nusbaum. S tu d y ja n ad m orfo- lo g iją zw ierząt. 1. P rzy czy n ek do em b ry jo log ii rna ika (Meloe p ro sca rab aeu s , M arsham ). Z 7-m a podw ójnem i tab lica m i, zaw ie raiącem i 115 ry s u n ­ków , str. 106 Lwów, 1891 r.

Page 13: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

Nr 45. WSZECHŚWIAT. 717

P ra c a d ra J . N . zaw iera: w stęp , m etody b a d a ­n ia , czas i okres rozw oju, zm iany zew nętrzne (p a ­sek p ierw o tn y i jeg o segm entacy ja, kończyny za­rodka), tw orzen ie się osłon zarodkow ych, czyli ek topygm y i en to p y g m y (surow icznej i owodni) i zam ykan ie się g rzb ie tu zarodka; dalej segm en­ta c y ja ja jk a , tw orzen ie się lis tk ó w zarodkow ych i zaw iązki organów . W końcu tab e lla ru m expli- catio . R y su n k i p rzew ażn ie kolorow ane (ty lko je ­dna tab lica cza rn a) b a rd zo s ta ra n n ie w ykonane w zak ładzie litograf. W . G łówczewskiego.

— as. Amerika. D ie G eschichte se iner E n td e - kung yon d e r a lte s ten b is au f d ie neuste Z e it.— Befasst u n d i l lu s tr ie r t von R udolf Oronau. (400— 500 Illu s tr . zu 30 L iferuD g a 60 Pf.). E ine FeBt- sch rift zu r 400-jahrigen F e ie r d e r E n td ek u n g Ame- rik as du rch Columb.

P ierw szy zeszy t (32 s tr .) obejm uje „Die V orzeit A m erika8 tl; w ro zd zia le ty m opisane są i w yilu- s trow ane n a jw ażn ie jsze zw ierzęta k opalne z n a le ­zione w A m eryce; da le j w rozdziale die B ew ohner A m erik as w ah ren d d e r V orzeit w yrysow ane i p o ­k ró tce o p isane narzęd z ia k am ienne (p rzew ażn ie), u żyw ane przez ludy p ierw otne , p rzy tem podany je s t opis czaszek lu dzk ich k o p a ln y ch . W końcu zeszytu p ierw szego rospoczęty je s t rozdział p. t. , D ie M ound b u ild e rs“ .

KfiONIKA NAUKOWA.

— sk. W yładow yw an ie e le ktry c zn o ś ci w gazach . Obja­wy w yładow yw ania e lek try czn o śc i w g a z a c h , a zwłaszcza z jaw iska w y stęp u jące w ru ra c h , zaw ie­ra ją cy c h gazy rozrzedzone , d o tąd d o sta teczn ie w y­jaśn io n e n ie zostały, lubo w c iąg u osta tn ich la t s tan o w iły one p rz ed m io t licznych bad ań . N ie k tó ­rzy au to row ie w yrazili pogląd, że p rzenoszen ie e lek trycznośc i p rzez gazy dokonyw a się w sposób podobny do p rzechodzen ia e lek try czn o śc i p rzez e le k tro lity . W ed ług pog lądu teg o zatem gazy p rzenoszą e lek try czn o ść w sk u tek ro sp a d u sw ych cząsteczek czyli m olekuł n a atom y, k tó re tu s ta ­now ią ted y ja k b y jo n y elek tro litów . T eo ry ją tę szczególniej o p raco w ał i u zu pełn ił p. A. S ch u ste r i wyłożył j ą n iedaw no w odczycie w ygłoszonym w L o ndyn ie (B a k e rian L e c tu re ) . T eo ry ja jego polega n a tem , że w stan ie n o rm aln y m gaz wol­n ych jonów n ie zaw iera, skoro wszakże dz ia łan iem p rzyczyn fizycznych, lub chem icznych cząsteczk i w polu e lek try czn em rosszczep iają się, po w sta ją jo ny , a gaz s ta je się p rzew odnik iem . D ajm y , że ró żn ica p o ten cy ja łu m iędzy obu e le k tro d am i zwol­n a w zras ta , to w reszcie dochodzi ona sto p n ia , p rzy k tó ry m p rz esk a k u je isk ra , co znaczy , że c zą ­steczk i ro sszczep iają się pod w pływ em sił e lek try

cznych; jo n y d o d a tn ie p rzen ik a ją , czyli dy fundu ją do k a to d y i d ążą do u tw orzen ia tam w arstw y oznaczonej grubości, k tó rej rozległość w zrasta w raz ze zm niejszaniem się c iśn ien ia gazu. Je ż e li w yła­dow yw anie dokonyw a się sposobem ciągłym , ros- k ła d p o d trzy m u je sta teczn ie n a k a to d z ie , a jony odjem ne zostają od niej ze znaczną p ręd k o śc ią o d ­rzu can e. Przez ta k zw aną p rzestrzeń c iem n ą jo ­ny te p rzeb iegają , n iedoznając zby tn ie j u tra ty energ ii przez uderzen ia ; gdy wszakże, p raw d o p o ­d obn ie w sku tek dostatecznego u b y tk u siły e le k try ­cznej, w zajem ne u d erzen ie s ta je się częstsze, e n e r­g ija p rzenoszen ia p rzeo b raża się w d rg an ia św ie tl­ne . Jo n y d o d a tn ie , któro tw orzą atm osferę dokoła k a to d y , posiadać m uszą p ręd k o ść tem w iększą, im bliżej są katody , gdzie en erg ija ich u jaw nia sig w pierw szej w arstw ie św ia tła . W części ciem nej g rom adzą się jo n y u jem ne i sp o ty k a ją z dodat- n iem i, k tó re w ychodzą z części dodatn ie j w y ład o ­w yw ania. P ew n a część jonów łączy się tu znów p raw dopodobnie w cząsteczki; jeże li zaś w arunk i ru ry są tak ie , że gaz dzie lić się m oże n a w arstw y tego rodzaju , że w jed n y c h odstępach ilo ść ros- k ładów p rzem aga n a d ilo śc ią połączeń, gdy w in ­n y ch stosunek je s t p rzeciw ny, tw orzą się w arstw y św ia tła , jak ie znam y w ru rac h G eisslera. P o g lą ­dy sw e pop iera p . S ch u ste r licznem i dow odam i i dośw iadczeniam i.

— f i j . Wzajemność działania bakteryj. W alka o by t, k tó rej ty le p rzy k ład ó w w idzim y m iędzy p rz ed s ta ­w icielam i w yższego św ia ta zw ierzęcego i ro ś lin ­n ego w re i po śró d d ro bnoustro jów ; n iedaw no w y ­k o n an e dośw iadczenia L ew eka w y k ry ły , że z dwu np . rodzajów ro sn ący ch obok siebie b ak te ry j jed en m oże w yw ierać w pływ n a p ręd k o ść rozw oju i w iel­kość kolonij d rug iego ro d za ju do skarłow acenia , a n aw et zab ija o ddzie lne ko lon ije . N arów ni z po- w yższem zjaw iskiem spo tykam y i in ne, całk iem odm ienne a polegające na tem , że jed n e b a k te ry je dopom agają do rozw oju d ru g ich i co ciekaw sza, zm ien ia ją w łasności, czyniąc n ap rzy k ład g a tunek ca łk iem dla danego zw ierzęcia nieszkodliw y, z a ­bójczym d la n iego . F a k t ta k i zauw ażył R oger w stosunku do lasecznika zgorzeli gazow ej. L a- secznik ten w strzykn ięty k rólikow i sam n ie w y ­w ołu je na jm niejszych zm ian chorobow ych , tym cza­sem w strzyknięty razem z rów nie nieszkodliw ym lasecznikiem cudow nym (Bacillusi p rod ig iosus) ży­w ym , lub w yja łow ioną hodow lą jego, a lbo n aw et z w odnym z n ie j w yciągiem sp row adza śm ierć zw ierzęcia. Ja d o w ito ść lasecznika zgorzeli gazo­wej w zrasta , jeże li laseczn ik cudow ny w strzy k n ię ­ty zostaje do m ie jsca b a rd z ie j oddalonego i do­chodzi do m ax im u m po w strzykn ięc iu do żyły: w te­dy zw ierzę p a d a w śród objaw ów zgorzeli ju ż po up ływ ie 24 godzin.

— mfl. T ru ją c e w łasności wydychanego p o w ie trza .B row n-S equard i d 'A rsonval ogłosili p rz ed rok iem m n ie j więcej następ u jące w y n ik i sw ych dośw iad­czeń:

Page 14: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

718 WSZECHŚWIAT. Nr 45.

1) W oda, o trzy m an a p rzez skondensow anie p o ­w ie trza w ydychanego , a rów nież w oda, k tó ra przez pew ien czas zn a jd o w a ła się w tch a w icy zw ierzgcia posiada w w ysokim s to p n iu w łasności tru ją c e , gdy w s ta n ie w yjałow ionym , lu b n iew yjałow iona zo­s ta je w s trz y k n ię tą k ró likom , św inkom m orskim i t. p. do naczyń k rw io n o śn y ch , pod skórę , do żo ­łą d k a i t. d ; około 12—20 cm3 tak ie j wody n a 1 kg zw ierzęcia zab ija je n iech y b n ie .

2) Objaw y o tru c ia w części m a ją c h a ra k te r n e r ­wowy; d rżen ie , k u rcze , p rzysp ieszen ie tę tn a i t. p. w części s tanow ią silne b iegunki.

3) O bjaw y te w yw ołane zo sta ją p rzez c ia ła o r ­ganiczne, pok rew n e z p to m a in am i, ilość ich , w e ­d łu g w spo m n ian y ch au to rów w ynosi okoto 1 mg n a 100 cm3 skondensow anej cieczy.

W nioskom pow yższym zaprzeczy li w kró tce po ich og łoszen iu pp . D a s tre i L oye, a o s ta tn io zna' n y fizyjolog K. B. L eh m an n , k tó ry w raz z d r Jes- senem po w tó rzy ł d o św iad czen ia B ro w n -S eq u ard a, p rzy chodzi do p rz e k o n a n ia , że te n o s ta tn i u leg ł ch y b a m istyfikacy i. D odać trz e b a , że tak ż e p. W el- lenhofow i, ja k o też pp. G ilib e rtiem u i A lessiem u w P a le rm o n ie u d a ło się stw ie rd z ić rezu lta tów , o trzy m an y ch p rzez B row n • S eąu ard a . (Schm id ts Ja h rb . d. M edic.).

— as. N epenthes. P. R. D ubois p o d a ł w C om ptes R en d u s (N r 6, 1890, tom 111) re zu lta ty b a d a ń nad płynem zb ie ra jący m się w dzb an u szk o w aty ch li­śc iach d zb an eczn ika N ep en th es. D ośw iadczen ia te p rzep ro w ad z ił w celu w y k azan ia , czy p ły n w spo­m n ian y m a w łasności tra w ią c e . D zięki u p rze jm o ­ści pan a G ó rarda, d y re k to ra w span iałego ogrodu T e te -d ’O r w L y o n ie , p. D ubois m ia ł bardzo p ię­kny m a te ry ja ł do sw oich dośw iadczeń , a lbow iem k ilk a n a śc ie g a tunków N ep en th es w n a jlep szy m s ta n ie ro sn ący ch . G łów nie do dośw iadczeń sw oich używ ał N ep en th es R afflesiana , N. H o o k e rian a , N. co cc inea , N. p h y llam p h o ra , N. d is til la to r ia , N. h y - b r id a i N. m ac u la ta .

P . D. p rz ek o n a ł się, że w dzb an u szk o w aty ch l i ­śc iach ró żn y ch g a tu n k ó w N e p en th e s , zam k n ięty ch szczelnie n a tu ra ln e m i p rz y k ry w k am i, p ły n by ł p rz e ­zroczysty , rz ad k i, lekko kw aśny . W dzbanuszkach o tw arty ch p ły n w ogóle b y ł m ę tn y , z n a jd o w a ły się w n im całe ow ady i re sz tk i ich i p ły n te n w y d a­w ał n iep rzy jem n ą woń, pochodzącą z ro sk ład u owadów.

P łyn zaczerp n ię ty z z am k n ię ty ch dzbanuszków i p rze lan y z zachow aniem o strożnośc i do n aczyn ia szk lanego ste ry lizow anego , p o zo sta ł p rz e jrz y s ty m w c iągu k ilk u m iesięcy . P ły n zacze rp n ię ty z z am ­k n ię ty c h dzbanuszków i n a la n y n a kaw ałeczk i śc ię ­teg o b ia łk a , n ie d z ia ła ł n a b ia łk o , an i p rz y te m ­p e ra tu rz e zw ycza jne j, an i też p rzy o g rzew an iu do 35° lu b 40° C., p rzy czem pozo staw ał p rz ez ro cz y ­sty; p rzefiltro w an y po k ilk u g o d z in ach , n ie o k a ­zyw ał ś lad u p ep tonów . T oż sam o d o św iad czen ie pow tórzone w p ro s t z p ły n em zam k n ię ty m w dzba"

nuszkow atych liściach , do k tórego było w prow a­dzone b ia łko , dało podobne re zu lta ty , p ły n b a d a ­ny po upływ ie k ilk u dn i, nie zaw ierał m ik ro o rg a ­nizm ów i n ie okazyw ał na jm niejszego śladu g n ic ia .

P ły n n aczerp an y z dzbanuszków o tw arty ch od p ew nego czasu, przezroczysty , n a lan y n a kaw ałek b ia łk a , p rzy tem p e ra tu rze zw yczajnej lub p o d w y ż­szonej, d z ia ła ł n a k aw ałk i b ia łk a , k tó re pęczn iały s taw ały się p rzezro czy stem i, g a la re to w a tem i i zmie­n ia ły form ę; przyczem p ły n staw a ł się m ę tn y i w ydaw ał n iep rzy jem n y zapach , dow odzący ro s ­k ładu . P ły n ten m ętn y zaw ierał b a rd zo wiele m ikroorgan izm ów różnych g a tunków , a po prze- filtrow aniu okazyw ał p ep to n y . W ie le dzban u szk o ­w atych liśc i o tw artych , zaw ierało ow ady, k tó re n ie podlegały traw ien iu , lecz w prost g n iciu . O sta­teczn ie p. D ubois z zachow ania się b ia łk a w obe­cności p łynu zebranego z dzbanuszkow atych liści N epen thes p rzychodzi do wniosków ;

1. Ż e p łyn w spom niany n ie zaw iera w cale soku traw iąceg o , k tó ry b y m ożna porów nać do pep sy n y ’ ’ że ty m sposobem N ep en th esy n ie są ro ślin am i ow adożerczem i.

2. Że z jaw iska obserw ow ane p rzez H ookera i uw ażane ja k o w yw ołane traw ien iem , b y ły gniciem , spow odow anem , bez żadnej w ątpliw ości p rzez m i­kroorg an izm y , k tó re do sta ły się zzew nątrz .

— w łk. Rośliny z la k ie rc w a n e m i liśćm i. B adając ro ślin y ch iń sk ie G. Volkens zauw ażył, że m iędzy n iem i w iele się z n a jd u je tak ic h , k ó ry ch liśc ie w yglądają, ja k gdyby b y ły lak ie rem p o c iągn ięte . B liższe poszukiw anie w ykazało, że lak ie r ów albo zo sta je z g ruczołków n a sk ó rn y ch w ydzielony, albo w y tw arza się w osobnej tk an c e pod n ask ó rk iem n ap e łn ia jące j się substąncy ją żyw iczną, lu b w in ­ny ch ra za ch w ydzielina pochodzi z p rzy listków i p o kryw a liście, g d y te n ie są jeszcze rozw in ię­te ; lu b w reszcie w łoski gruczo łkow e, zn a jd u jące się n a liśc iach , p o k ry w ają je sw oją w ydzieliną.

P raw ie w szystk ie rośliny , posiadające ta k ie żyw i­cą pow leczone liście należą do m ieszkańców b a r ­dzo suchego k lim atu ; znaczenie więc te j pow łoki d la rośliny polega n a zm niejszen iu nad m iern eg o w ta k im k lim a c ie pocenia. R o zm aite p rzystoso ­w an ia zap o b ieg a ją tem u , a b y m asy żyw iczne n ie za ty k a ły szp arek ; często p o w ierzchn ia , n a k tó re j zn a jd u ją się szp ark i, n ie je s t pow leczona żyw icą. G dzieindziej (u B acch eris R ich ard ifo lia ) szparki ro zw ija ją się na m łodych liśc iach p o siadających w a r­stw ę żyw iczną lepką i n aw p ó ł p ły n n ą , lecz o tw ie­r a ją się d o p iero w tedy, gdy w ydzielina ta zaczyna w ysychać i pękać . In n e znowu m ają szp ark i um ie­szczone n a podw yższen iach b rodaw kow atych , tak że w znoszą się one ja k w ysepki w śród m asy żyw icznej. (B er. d. d. bot. Ges.).

— / « . N e rk a ra k ó w dz ies iec io n o g ich . W zeszycie w rześniow ym S praw o zd ań z posiedzeń akadem ii p a ry sk ie j (C om ptes ren d u s N r 12, 1890) z n a jd u je ­

Page 15: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

Nr 45. WSZECHŚWIAT. 719

m y p racę m łodego zoologa Paw ła M archala, o b u ­dow ie n a rzą d u w ydzieln iczege (zw anego p rzez zoo­logów n iem ieck ich gruczołem rożkow ym , u rak a rzecznego gruczo łem zielonym ) n iek tó ry ch raków dziesięcionogich d ługoogon iastych , ja k ho m ar, Pa- laem o n se rra tu a , P ag u ru s B e rn h ard u s , G alathea strigosa , oraz k ró tk o o gon iastych (krabów ), jak Ste- no rhynchys p h a lan g iu m , P la ty c a rc in u s pagurus, C arcinus m aenas, P o rtu n u s p u b e r i inne. Organ ten , pom im o bardzo zaw iłej pozorn ie budow y, d a ­je się sprow adzić, zd an iem M arch a la , do nad er p ro steg o schem atu ; sk łada się on u w szystkich wy­m ien io n y ch raków z w oreczka końcow ego, kom u­n ik u jącej się z n im części środkow ej i połączone­go z tą o sta tn ią , a o tw iera jąceg o się nazew nątrz pęcherza . W oreczek końcow y w ysłany je s t n a ­b łonk iem gruczo łow ym , u h o m ara i innych d łu ­googon iastych m a k sz ta łt ja jo w a ty lub kulisty , u w iększości zaś k rab ó w podzielony je s t n a licz­ne p ła ty , tw o rzące zaw iłe ro zg ałęz ien ia . N atom iast część środkow a, u k rabów m ająca k sz ta łt w orka w ysłanego n ab ło n k iem , u d ługoogon iastych m a b u ­dow ę n a d e r zaw iłą i z tego pow odu au to r n ad a ł je j nazw ę lab iry n tu . S k ład a się on z n iezliczonej ilości c ienk ich ru rec z ek , sp lą tan y ch w ro zm aity ch k ie ru n k ach i tw orzących ty m sposobem m asę g ąb ­czastą , k tó rej oczka w y ście ła nab ło n ek . Pęcherz m oczowy u h o m ara , G alathea i n iek tó ry ch k rabów je s t w oreczk iem k u lis tym , um ieszczonym w n a sa ­dow ym członku rożków zew n ę trzn y ch i o tw ie ra ­jący m się nazew n ą trz ; u P a laem on i P a g u ru s le ­wy i p raw y p ę c h e rz tw o rzą rozgałęz ien ia , kom u­n ik u jące się z sobą i tw o rzące tym sposobem śro d ­kow y p ęch e rz n iep a rzy s ty , um ieszczony u P a la e ­m on p rz ed żo łądk iem , u P ag u ru s zaś w odw łoku; u k rab ó w P la ty c a rc in u s pagurus, C arcinus m aenas, P o rtu n u s p u b e r i in . p ęch e rz sk ład a się z dw u części: o lb rzym iego stosunkow o p ęcherza ty lnego i p rzed n ieg o , o ro zm iarach znaczn ie m niejszych , kom u n ik u jąceg o się z p o p rz ed n im zapom ocą w ąs­k iego k a n a łu i o tw iera jącego się n azew nątrz .

— f u . Tryb ży c ia P hysalii opisał B igelow w te ­gorocznych sp raw o zd an iach u n iw e rsy te tu H o p k in ­sa (B erich te d e r J o h n ’s H opkins U n iv ersity , 1890). W iadom o, że zw ierzę to , n a leżące do k lasy cewio- p ław ów (S ip h o n o p h o ra ), sk ła d a się z o lbrzym iego stosunkow o p ęch e rza p ływ nego i przym ocow anych do jego dolnej p o w ie rzch n i w o reczk o w aty ch po li­pów odżyw czych, pączków p łc iow ych i d ług ich n ic i chw ytnych . Pod w zględem m orfologicznym polipy odżyw cze i n ic i chw ytne są zm ienionem i osobn ikam i p o lipow atem i, pączk i zaś p łciow e n ie- w ykszta łconem i m ed u zam i. A le pod w zględem fizyjologicznym n ie je s tto ko lo n ija osobników , lecz je d e n organ izm , w k tó ry m osobn ik i m orfologiczne o dgryw ają ro lę o rganów , p e łn iący ch w łaściw e im fuukcy je . B igelow u trzy m u je , że P h y sa lia żyw i się w y łączn ie d ro b n em i ry b am i. N ic i chw ytne ło ­w ią zdobycz, p a ra liż u ją j ą w skutek zetk n ięc ia z li- cznem i, zna jd u jącem i sie w n ich p a rzy d e łk am i

i k u rcząc się podnoszą do wysokości, z k tó re j po­lipy odżyw cze m ogą ją dosięgnąć; te o sta tn ie w n e t p rzy czep ia ją się do ry b y i traw ią c ją n astęp n ie odżyw iają całą koloniją.

— f u . D w uk s zta łtn o ś ć (dim orfizm ) u n iek tó ry ch gatunków ro d z in y A n tip a th id ae (korale czarne) o p isa ł w roku zeszłym B rook (P ro c . R. Soc. E d in - bu rg h , 1889). Oprócz zw ykłych, op a trzo n y ch gę ­bą i sześciu m ackam i osobników, w k o lon ijach n ie ­k tó ry ch ga tu n k ó w is tn ie ją po lipy dw um ackow e, z k tó ry c h jed n e pozbaw ione są otw oru gębow ego i są w yłącznym i w kolonii d o starczycie lam i p ro ­duktów płciow ych, in n e m ają otw ór gębow y i p e ł­n ią fuukcy je odżyw cze. Oba ro d za je polipów dw u- m aekow ych pow sta ją z sześciom ackow ych: każdy z ty c h o sta tn ich m oże podzie lić się na trz y o so ­b n ik i dw um ackow e, z k tó ry ch środkow y odziedzi­cza po osobniku m acierzystym o tw ór gębow y, dwa zaś boczne są tego otw oru pozbaw ione. B rook dzieli ro d z in ę A n tip a th id a e n a dw a poddziały : A nti- pa th in ae , do k tó reg o n a leżą g a tn n k i o po lipach w yłączn ie sześciom ackow ych i Sch izopath inae o p o ­lip ach dw um ackow ych, p o siadających o tw ór gę­bow y, lub pozbaw ionych go zupełnie.

— fu . Nową a k ty n iją Hoplophoria c o ra llig e n s , opisał W ilson w IV to m ie S tudyjów z b ijologicznego la- b o ra to ry ju m u n iw ersy te tu H opkinsa . A k ty n ija ta zb liżona je s t pod względem organ izacy i w ew n ętrz ­nej do ro d z in y S ag artidae , ale tak od te j, jak od w szystk ich in n y ch ro d z in te j g ru p y jam och łon- ny ch ró żn i się c z te rem a osadzonem i tuż p o d t a r ­czą gębow ą w yrostkam i znacznej d ługości, k tó ry ch gó rne , zakrzyw ione końce m ieszczą się pom iędzy m ack am i, o tacza jącem i o tw ór gębowy. W y ro stk i te są opa trzo n e znaczną ilością p a rzy d e łek i zd a. ją się być narzęd ziam i o ch ro n n em i.

ROZMAITOŚCI.

— tr. N a jw ię k s z y na z iem i ze g a r, ja k p o d a je „La N a tu rę ”, do tąd zupełn ie n iew ykończony , m a być um ieszczony n a ra tu szu F ilade lfii. T arcza o ś re ­dn icy w ynoszącej dz iesięć m etró w i o św ietlana w nocy e lek try czn o śc ią , osadzoną będzie w wyso­kości tak ie j, aby b y ła w idzianą ze w szystkich punktów m iasta . Skazów ka m inu tow a m a m ieć 4 m e try , godzinow a zaś 2,5 m e tra długośoi. Dzwon b ijący godziny w ażyć m a 25000 k ilog ram ów , a m niejszy dzw on bić będzie kw adranse . N a k rę ­can ie tego o lbrzym iego zeg ara dokonyw ać się b ę ­

Page 16: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie

720 WSZECHŚWIAT. Nr 45.

dzie codziennie zapom ocą m ach in y parow ej, zn a j­du jącej sig w wieży.

— ir. Sposób zachow yw an ia bukietów . G ałązki r o ­ślin śc ię ty ch , k tó re sig um ieszczają w naczy n iach n ap e łn io n y ch wodą zw y k łą , j a k w iadom o, w iędną szybko, a w oda w yw iązu je siarkow odór. Gaz te n pochodzi z ro sk ład u sia rczanów , k tó re w oda zaw iera w rospuszczeniu; g d y n a to m ias t ro ślin y te p o g rą ­żone są w w odzie d y sty low anej, s ia rkow odór zgo­ła n ie w ystępu je , ro ślin y p rzeo h o w u ją się d łuże j, a woda p rz y b ie ra woń ty lk o p leśn i. W ed ług p. D e lau rie r b u k ie t zachow uje się cz tery do p ięc iu ra z y dłużej w w odzie dysty low anej, an iżeli w zw y­k łe j; trw a ło ść bu k ietó w jest te m w iększa, im w ię­kszą je s t ob ję tość wody i im siln ie j n ap o jo n a je3t p ow ie trzem . Je ż e li w w odzie zw ykłej strącam y s ia rczan y azo tanem ołow iu, m ożna w n ie j b u k iety p rzechow yw ać rów nież d ługo, ja k w w odzie dysty ­low anej. „Revue de ch im ie in d u s tr ie l le 11 podaje n a d to sp ostrzeżen ie , że p rzep u szcza jąc p rą d p o ­

w ie trza ozonizow anego p rzez wodę, w k tó rej się m ieści b u k ie t, m ożna go u trzy m ać przez 20, a na ­w et 25 dni.

Hekrologija.

W K rakow ie zakończył życie ś. p. M a k sy m ili- jf iii N o w ick i, d ługo le tn i p rofesor n a k a te d rze zoo­logii tam ecznego u n iw ersy tetu . O zasługach n a u ­kow ych i pedagog icznych zm arłego pom ówim y w kró tce obszern ie j. Cześć i spokój jego pam ięci.

Z m a rł s ir R y s z a r d I tn r to ii , konsu l b ry tań sk i w T ry je śc ie od ro k u 1872, te n sam , k tó ry w roku 1858 w espół ze Spekiem o d k ry ł jrz io ro T anganika.

B u l e t y n m e t e o r o l o g i c z n yza tydzień od 29 Października do 4 Listopada 1890 r.

(ze sp o strzeżeń n a s ta c y i m eteo ro log icznej p rzy M uzeum P rzem y słu i R o ln ic tw a w W arszaw ie).

•fl‘SQ

B a ro m e tr 700 mm -j- T e m p e ra tu ra w sl. C.

'OOJ&)%

K ieru n ek w ia truSum a

opaduC w a g i.

7 r. 1 p. 9 w. 7 r. 1 p. | 9 w. Najw. N ajn.

29 Ś. 53,2 54,5 54,7 1,8 6,01 1,6 6,4 0,0 83 W ,W ,W S 0,0 R ano szron i m gła30 C. 52,1 50,6 50,2 - 0 , 4 2,2 4,8 5,0 —2,1 82 S,SW ,W S 0,0 R ano m gła31 P. 52,9 52,6 48,7 4,4 4,8 5,8 6,2 3,8 91 W ,W .ES 0,2 Popoł. k ró tk i deszcz

1 S. 45.1 45,3 45,6 5,8 10,7 8.5 11,3 5,0 87 SW ,SW ,SW 0,02 N. 4 6 5 46,5 45,7 3,6 9,7 1 6,2 11,0 3,5 85 SW ,SW ,SW 0,0 R ano m gła3 P. 43,2 43,1 44,0 3,1 8 ,6 1 8,4 10,0 2,8 84 s sw .sw 0,0 R ano m gła4 W. 43,9 42,5 41,1 4,8 8,8 7,7 8,9 4,0,87 w ,sw ,sw 0,1 Popoł. deszcz d r . pot. mg.

Ś red n ia 47,7 5,7 86 0,3 mm

DW AGI. K ie ru n ek w ia tru d an y j e s t d la trz e c h g o d z in obserw acyj: 7-ej ran o , 1-ej po p o łu d n iu i 9-ej

w ieczorem . S zybkość w ia tru w m e trac h n a sekundę, b . znaczy b u rz a , d. — deszcz.

T R E Ś ć . L is t do R ed ak cy i W szechśw ia ta : W spraw ie b ad an ia g ru n tó w , n a p isa ł A nt. ks. G iedrojć.— N a jtań sze św ia tło , przez S. K. — Z am ia r N an sen a zb ad a n ia b ieg u n a północnego, n ap isa ł R. S. — Owa­dy d o sta rcza jące w ezy k a to ry j, p rzez d ra H. B eau re g ard a , p ro feso ra Szkoły W yższej fa rm aceu tycznej, tłu m aczy ł F . U. — W iadom ości b ib lio g ra fic zn e . — K ro n ik a naukow a. — R ozm aitości. — N ekro log ija . —*■

B u le ty n m eteoro log iczny .

W ydaw ca A. Ś IÓ sarsk i. R e d a k to r B r. Z n a ło w ic z .

flo3BQJieao IJeH3ypoio. BapmaBa. 26 OftTafipa 1890 r. D ruk Em ila Skiwskiogo, W arszawa, C hm ielna, J\6 26.