Upload
wydawnictwo-replika
View
181
Download
1
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Niezwykłe przygody woja ze słowiańskiego grodu, zbiega oraz księżniczki Wikingów!
Citation preview
9
Prolog
M
nich siedział nad księgą, starając się ze wszystkich sił skupić na powierzonej
mu pracy. Nie było to jednak łatwe. Pióro skrzy-piało po karcie pergaminu, a on co chwilę gubił wątek. Czuł na plecach wpatrzone w niego dwie pary oczu, śledzące każdy jego ruch. Mnich pisał, mrucząc pod nosem:
— Roku Pańskiego dziewięćset dziewięćdzie-siątego dziewiątego dopiero kształtującym się państwem polskim włada syn Mieszka — Bole-sław. Trudne to czasy i niespokojne. Książę Bo-lesław osadza na okolicznych gródkach swoich drużynników, nadając im godność żupanów. Mają wprowadzać ład i porządek w umęczonym za-wieruchą księstwie. Dzięki nim wreszcie znikają z lasów bandy rabusiów i maruderów, których
10
zostawiły po sobie wojny. Powstają nowe grody i osady.
— Wujku, jestem głodny — głos zza pleców oderwał skrybę od pracy.
— Wujku, co to znaczy zawierucha? — dodał drugi głos. Zakonnik cisnął pióro o ziemię i od-wrócił się gwałtownie.
— Przecież mówiłem wam, że macie siedzieć cicho. — Dwójka małych chłopców, może pięcio-letnich, pyzatych, ze sterczącymi na wszystkie strony przeraźliwie rudymi czuprynami, patrzyła na niego z zaciekawieniem i lekkim przestrachem.
— Ustalmy to jeszcze raz, Mirku i Sławku — prychnął skryba. — Wczoraj uciekliście z domu mojej nieszczęsnej siostry, a waszej matki.
— Nie uciekliśmy, wujku! — zaprotestował oburzony Mirek. — Wyruszyliśmy na spotkanie przygód!
— Chcemy zostać rycerzami! — dodał Sła-wek. — Nosić lśniące zbroje i walczyć!
— Rycerzami? Macie dopiero po kilka lat! Najzwyczajniej uciekliście z domu! — krzyknął gniewnie mężczyzna. — Na szczęście szybko was złapano, rozpoznano i przyprowadzono do mnie!
11
Jutro odwożę was do domu! A dzisiaj musicie spędzić noc w mojej celi, więc siedźcie grzecznie i cicho, bo zawołam furtiana z rózgą! Nie jestem przyzwyczajony do dzieci! A poza tym pracuję! Spisuję historie! Kroniki! I nie nazywajcie mnie wujkiem! Mówcie do mnie jak wszyscy — bracie Tomaszu!
— Piszesz historie, wujku? — zaciekawił się jeden z malców. — A o czym? Opowiesz nam?
Brat Tomasz westchnął ciężko z rezygnacją. A co tam! Dzisiaj już nic nie napisze. To będzie długa i, zapewne, bezsenna noc. Jutro pozbędzie się tych małych intruzów. Ale skoro już tu są, to może warto by im to i owo opowiedzieć. W bracie Tomaszu zapaliła się na nowo już od lat przytłu-miona iskra gawędziarza.
— Dobrze, opowiem wam trochę, ale macie być cicho i słuchać!
— Dobrze, wujku — malcy radośnie rozsiedli się na łóżku.
— Opowiem wam o czasach, o których pi-szę. — Brat Tomasz wysunął dłonie z rękawów czarnego habitu. Wskazał na biały krzyż naszyty na wysokości piersi.
12
— Były to czasy początków chrześcijaństwa! Przyjął je Mieszko I, ojciec Bolesława. Nowa wiara zaczęła się umacniać w całym kraju, szczególnie w grodach i podgrodziach. W głębi nieprzebytych lasów ludzie nadal żyli według swych starych praw i dawnych wierzeń.
— A w co wtedy wierzono? — spytał Mirek. — Tam, w lasach?
— W różnych bogów — odparł mnich. — Było ich tak wielu, że nikt już nie pamięta ich wszyst-kich imion. Dawna wiara stanowiła siłę i ludziom wcale nie było łatwo ją porzucić. Oj, nie było ła-two…
— A co z rycerzami? — dopytywał Sławek. — Ja chcę usłyszeć o rycerzach.
Brat Tomasz popatrzył na chłopca z roztar-gnieniem.
— Rycerze? To nie był jeszcze czas rycerzy. Byli za to wojowie! I Wikingowie! Książę Bole-sław, zwany przez sprzymierzeńców Chrobrym, a przez wrogów Okrutnym — brat Tomasz za-wiesił głos i dalej mówił szeptem dla większego efektu — sprowadził z dworu Jelling w Danii od-dział normańskich najemników, aby strzegli szla-
13
ków wodnych. Zamieszkali w przyrzecznej wiosce rybackiej w pobliżu jednego z głównych grodów państwa, niedaleko Poznania. W Luboniu, to nie-daleko stąd.
— Ale też mieli zbroje, ci Wikingowie i wojo-wie? — dopytywał się malec. — I miecze?
— Tak, mieli miecze! I dzielnie walczyli! Byli straszni w swoim gniewie! Wszyscy się ich bali!
— I co dalej? — Sławek nie mógł się doczekać reszty opowieści.
— Ano, dalej było tak, że daleko stąd mieszkał cesarz! Był młodym chłopakiem i miał na imię Otton. Tak jak wy, chciał być rycerzem. Chciał być też władcą i świętym jednocześnie.
— Mama nam opowiadała o tym Ottonie — pochwalił się jeden z chłopców.
— Nie przerywajcie mi! — huknął brat To-masz. — Chcecie słuchać dalej czy wolicie iść spać?
— Będziemy słuchać cichutko jak myszki — obiecał Mirek.
— Otton pragnął zjednoczyć otaczające go ludy nie siłą, jak czynili jego poprzednicy, ale mądrością, wiarą i wspólnymi celami. Zachwy-
14
cił się życiem świętego Wojciecha i pragnął od-być pielgrzymkę do jego grobu, znajdującego się w Gnieźnie. Posłał więc do księcia Bolesława list z informacją o swym planowanym przybyciu — było to wiosną roku tysięcznego. Nie wszystkim jego podwładnym podobał się ten pomysł. Niektó-rzy z nich postanowili zrobić wszystko, co w ich mocy, aby nie doszło do spotkania księcia Bole-sława z młodym cesarzem.
— A nie było tam żadnych dzieci? — ziewnął Sławek. — Taka trochę nudna ta historia, wujku. Dorośli zawsze się o coś kłócą. Wysyłają listy, ro-bią przyjęcia i masę niepotrzebnych rzeczy!
Brat Tomasz poczuł się zupełnie bezradny. — To jest nudne? — spytał, przełykając śli-
nę. Zaczął wpadać w panikę, czuł, że sytuacja go przerasta. Pomyślał, że wolałby jeszcze raz uczyć się na pamięć całej gramatyki łacińskiej, a do tego greki, niż opowiadać historie tym dwóm nie-znośnym malcom.
— Oczywiście, że nudne, w twojej historii nie ma dzieci! Nie ma przygód i się nie biją — odparł Sławek z powagą, kiwając głową.
— Jestem głodny — dodał Mirek.
15
— Chcesz jabłko? — Mnich sięgnął do kosza stojącego na parapecie okna.
— Jestem mały — odparł chłopiec. — Zjem tylko pół.
Brat Tomasz wyciągnął z zanadrza nożyk z kościaną rękojeścią. Widniał na niej wypalo-ny kształt ryby. I nagle Tomasz doznał olśnienia! Przecież ma dla tych dzieci niesamowitą histo-rię. Historię, w którą zaplątany był właśnie ten nóż, a także książę Bolesław, cesarz Otton i jego przodkowie. Przodkowie, którzy wtedy byli jesz-cze dziećmi! Mnich podał połówki przekrojonego jabłka zniecierpliwionym słuchaczom.
— A właśnie, że w tej historii są dzieci, walka i przygody! — krzyknął rozradowany. — I wyda-rzyła się naprawdę! Waszemu prapraprapradziad-kowi!
— Naprawdę? — Chłopcy zastygli z nadgryzio-nymi jabłkami w ustach.
— Tak! — Tomasz wielkimi krokami zaczął przemierzać celę. — Wasz przodek miał na imię Leszek i ten nóż należał do niego. Jak widzicie, jest na nim znak podobny do naszego herbu! Ryba! Ale to nie wszystko, jest w tej historii pew-
na księżniczka wikińska — wasza prapraprapra-babka, po której zresztą macie te rude czupryny. I był też młody chłopak, miał na imię Hans. I to od niego wszystko się zaczęło. Posłuchajcie.
19
Rozdział pierwszy
Zbieg
Ż ycie małego Hansa nie było godne po-zazdroszczenia. Maleńkiego chłopca i jego
matkę porwano w czasie napadu na słowiańską wioskę i wywieziono w głąb cesarstwa. Takie były czasy i takie zwyczaje. Jeńcy wojenni pracowali jako niewolnicy i choć kolejni władcy próbowali znieść ten proceder, w tamtych latach kwitł jesz-cze w najlepsze. Ludzi zaliczano do łupów, więc należeli do swoich panów. Johan, ten sam, który porwał Hansa i jego matkę, postanowił, że piękna słowiańska niewolnica zostanie jego żoną i bę-dzie się mógł nią chwalić. Jednak przez cały czas traktował żonę jak przedmiot, jak służącą, a przy-branego syna wręcz nie cierpiał. Johan liczył na to, że młoda słowiańska żona da mu rozlicznych
20
potomków, jednak mijały lata i w ich domu nigdy nie rozległ się płacz nowo narodzonego dziecka. Ludzie zaczęli mówić, że Johan odda swój mają-tek potomkowi nie swojej krwi. Mężczyzna gorzko przyjmował tę prawdę i z coraz większą niechęcią spoglądał na młodego Hansa, który różnił się od niego w każdym calu.
Johan nie był ani dobry, ani zbyt mądry. Umiał żyć wyłącznie walką, w boju czuł się naj-szczęśliwszy. Kiedy skończyła się wojna z pań-stwem Słowian, prosił dowódców, aby wysłali go tam, gdzie cesarstwo jeszcze walczy. Przecież jest tyle wojen. Jednak dowódcy odmówili mu zdecy-dowanie.
— Potrzebujemy takich jak ty na wschodnich granicach. Znasz język Słowian. Jesteś zbyt cen-ny i doświadczony — usłyszał. — Zostaniesz do-wódcą straży w jednym z przygranicznych fortów cesarstwa.
— Ale ja chcę walczyć — próbował bronić się mężczyzna.
— Teraz masz rodzinę! Piękną żonę i syna na dodatek. Powalcz w domu — rzekł dowódca i uśmiechnął się z przekąsem.
21
I tak wojownik został szefem straży. Nie znosił tej służby z całego serca. Dusił się w ciasnych uliczkach fortu. Czuł się zdegradowany i poni-żony. A za wszystko winił swoją słowiańską żonę i jej dziecko. Może w innych warunkach byłby dla nich lepszy, ale nagromadziło się w nim przez lata zbyt wiele goryczy i… zbyt dużo piwa przelało się przez jego gardło.
Fort górował nad małą osadą, a ojczym Hansa częściej przebywał w oberży, niż w domu. Kiedy wracał, w domu rozpętywało się piekło i zarówno domownicy, jak i słudzy czy niewolnicy, chowali się po kątach, aby uniknąć razów. Hans, często brudny i zawsze głodny, chował się na ulicy. To był jego prawdziwy dom.
Jakby nie dość było nieszczęść w życiu chłop-ca, matka przedwcześnie postarzała się i zaczęła chorować. Zmarła wkrótce, którejś mroźnej zi-mowej nocy. Jak mówili sąsiedzi — ze zgryzoty.
— Odeszła i pewnie jest jej sto razy lepiej teraz niż w tym życiu. Bo z takim, co tylko bije i krzy-czy, nie miała lekko — dodawali.
— I co będzie z tym biednym chudzielcem, jej synem? Przecież teraz już nikt nie stanie w jego
22
obronie! Nikt mu nie pomoże — słyszało się ze-wsząd.
Ludzie w osadzie całą zimę gadali ze sobą o losie chłopca. Jednak na gadaniu się kończyło. Zresztą jak zwykle.
Hans został sam. Boleśnie odczuł stratę mat-ki. Długo płakał w samotności. Jednak z czasem w jego sercu pojawiły się inne uczucia. Teraz wy-pełniał je strach i złość. Był zły. Zły na los — na wszystko, co go w życiu spotkało. Zły na ojczyma, że bił, zły na matkę, że dawała się bić. Zły na siebie i sąsiadów, że nikt nic w tej sprawie nie zrobił. Hans chodził po domu zamyślony i pełen żalu, a stary Johan uznawał to za krnąbrność i nie żałował razów.
W tych czasach otuchą napawały chłopca je-dynie rzadkie odwiedziny w pobliskim kościele. Stary i chudy jak szczapa mnich uprosił Joha-na, aby ten za kilka miedziaków (dorobi sobie chłopak, przyda się, a jakże) i butelek klasztor-nego wina, pozwolił chłopcu pracować w przy-klasztornym ogrodzie. Kiedy Hans, klęcząc nad zagonkami fasoli i rzepy, trudził się ogrodnic-twem, stary brat Dagobert potajemnie uczył go
23
trudnej sztuki czytania i pisania. Za tablicę słu-żyła ziemia, za kredę — patyk. Hans okazał się chętny do nauki, więc brat Dagobert z chęcią widziałby go w przyszłości w roli skryby. Jednak poza ogrodem czekał na chłopca świat razów i poszturchiwań.
Pewnego pochmurnego dnia Hans wracał do domu. Wlókł się powoli, noga za nogą, bo nie spieszyło mu się tam, szczególnie że jego ojczym wrócił już pewnie z warty i jak zwykle legł pijany na barłogu ze skór. Chłopiec ostrożnie otworzył drzwi.
— Gdzie byłeś? — usłyszał warknięcie i za-marł z przerażenia.
— Pytam, gdzie byłeś, chuda niedojdo?! — po-wtórzył wściekle jego ojczym.
— W klasztorze, pomagałem bratu Dagober-towi.
— Znowu byłeś u tego wariata? Co to ma być za pomoc? Co ja będę z tego miał? Co z ciebie za mężczyzna? Tylko klęczysz i wyrywasz zielsko! — Ojczym wstał i kopnął zydel. Ten przeleciał przez całą izbę i uderzył Hansa w kolano. Chłopiec jęk-nął z bólu i skulił się na podłodze.
24
— Mały słowiański niewolnik. Mały szczur! Jak jego matka, jak oni wszyscy. Dzikusy z lasu. Ot co! Dzikusy z lasu!
Zapominasz tylko, że te dzikusy nieźle was niejeden raz pobiły. Choćby pod Cedynią — od-powiedział mu w myślach chłopiec, wspominając opowieści matki.
Mężczyzna rzucił chłopcu pod nogi garść mie-dziaków.
— Idź do kramu i przynieś mi piwa! Byle szyb-ko! — rozkazał.
Hans wyszedł z domu i ruszył przed siebie. Miał pójść tylko do kramu. Jednak zamyślony ani się spostrzegł, jak dotarł na koniec osady, pod sam las. Popatrzył na drzewa. Na obłoki. Nagle zro-zumiał, że chce odejść. Że nic go tu nie trzyma. Ale bał się za bardzo, by przekroczyć linię drzew. Zawsze obawiał się razów Johana, śmiechu sąsia-dów, dokuczania kolegów. Ale najbardziej bał się nieznanego. Zostały mu więc tylko wegetacja i ma-rzenia o leśnych polanach. Nie wiedział jednak, że wkrótce nadejdzie taki czas, że będzie zmuszony podjąć decyzję o odejściu w nieznane, i to już nie-długo. Od tego bowiem mogło zależeć jego życie.
25
× × ×
Zaczęło się od tego, że pewnego dnia Johan wrócił w nastroju gorszym niż kiedykolwiek. Zasnął na warcie i zarządca osady złajał go okrutnie przy wszystkich. Mężczyzna nie mógł znieść obrazy i rzucił się na przełożonego. Za to usunięto go ze służby w straży. Cud, że nie dał głowy. Ale że był starym weteranem, dobrym wojownikiem, więc w imię zasług skończyło się na utracie posady i grzywnie. Wracając do domu, Johan zaczepił o karczmę, tam wylał wszystkie żale, wlewając w siebie ogromną ilość piwa. Wracał chwiejnym krokiem, wymachując pięściami, a kto żyw, usu-wał mu się z drogi. Kopniakiem wyważył drzwi.
— Hans! Gdzie jesteś? — ryknął. — To wszyst-ko twoja wina!
Chłopiec skulony za stołem starał się być nie-widzialny. Zamknął oczy. Na nic się to zdało. Po-czuł potężne uderzenie w kark. Ojczym chwycił go i podniósł wysoko.
— Tu jesteś, mały robaku — wysyczał.— Nie bij mnie — zaszlochał Hans.
26
— Nie bić? — uśmiechnął się mężczyzna. — Nie bić? A właśnie, że będę! — ryknął.
Cisnął chłopcem jak szmacianą lalką. Hans na chwilę stracił świadomość. Przed oczami przemknął mu obraz matki, zobaczył drzewa pobliskiego lasu, a później usłyszał słowa sta-rego mnicha: „Nie bój się, strach można zwy-ciężyć!”. I nagle strach minął. Hans podniósł oczy. Jego prześladowca był tuż-tuż. Chłopiec, pochylając głowę, rzucił się w kierunku drzwi i z całej siły pchnął Johana. Ten potknął się o pieniek stojący w progu. Wino i piwo zrobiły swoje. Tym razem alkohol był sprzymierzeńcem Hansa. Przeciwnik zwalił się na podłogę, jak ścięte drzewo. Podniósł się jednak błyskawicz-nie i potrząsnął głową.
— Ty mały psie! — ryknął. — Zabiję cię!Chwycił miecz ze ściany i rzucił się na Han-
sa. Jednak izba była mała, zbyt mała, żeby za-dawać w niej ciosy. Hans wił się jak piskorz pomiędzy ławami i taboretami, na które sypał się grad ciosów. Furia mężczyzny była strasz-na. Hans widział już oczami wyobraźni swoją śmierć. W desperacji podniósł leżący na ziemi
27
topór i starał się nim zasłonić. Nic już nie mogło go uratować.
I wtedy zdarzył się cud. Wywijając mieczem, Johan przebił worek z orzechami, a te rozsypały się po podłodze. Mężczyzna poślizgnął się, za-chwiał i całym ciężarem ciała runął na podłogę. Stróżka krwi pociekła mu z ust. Stracił przytom-ność. Hans popatrzył na swojego prześladowcę szeroko otwartymi oczami.
Zabiłem go — pomyślał. — Powieszą mnie za to!
W tej samej chwili ranny jęknął. Do chłopca dotarło, że może go spotkać coś znacznie gorszego niż śmierć ojczyma. Rzucił się w kierunku drzwi i wybiegł z chaty. Uciekał ile sił w nogach. Wąska uliczka kończyła się przy małej chatce strażni-ków. Jeden z nich zobaczył biegnącego chłopca.
— To Hans — westchnął jeden z nich.— Pewnie znowu wkurzył starego Johana —
dodał drugi.— Trzeba go złapać! Przecież ucieka! To jasne!
Biegnie do lasu! — Zostaw — powiedział Armin, młody dowód-
ca oddziału. — Co ci do tego?
28
— Jak to? Pozwolimy mu zbiec? — zdziwił się strażnik.
— Przecież tak czy inaczej zginie! Albo zabije go stary, albo zjedzą go dzikie zwierzęta.
— To co robimy?— Jak to co? Nie widzieliśmy go! Patrolowali-
śmy inny odcinek drogi — rzekł Armin i podrzucił w górę kilka miedzianych monet.
— No dobrze. Właściwie masz rację… Co nam do tego — odparł strażnik, zbierając w pośpiechu pieniądze.
Armin długo patrzył na skraj lasu, w którym przed chwilą zniknął Hans. Przypominał sobie swoją służbę pod ciężką ręką starego Johana.
Leć mały — pomyślał. — Leć do swoich. Może ci się uda.
A Hans biegł przez ciemny las, przedzierając się przez chaszcze. Biegł i płakał. W końcu znu-żony upadł na polanie i zasnął kamiennym snem. Las otoczył go zielonością jak kołdrą, i schował w swoim cieniu. Tymczasem w przygranicznej osadzie cesarstwa stary mnich Dagobert usły-szał wrzawę i krzyki. Zrozumiał wściekłe wrzaski Johana i uświadomił sobie, co się stało. Upadł na
kolana przed kamiennym ołtarzem swojej kaplicy i wzniósł gorącą modlitwę do Boga za powodzenie ucieczki małego chłopca. I całkiem możliwe, że nie był w tym osamotniony.