899
Terry Goodkind Miecz prawdy Tom 02 Kamień Łez (Stone of Tears) Przełożyła Lucyna Targosz

Terry Goodkind - Miecz prawdy(02)Kamień łez

  • Upload
    virco25

  • View
    709

  • Download
    5

Embed Size (px)

Citation preview

Terry Goodkind Miecz prawdy Tom 02 Kamie ez (Stone of Tears) Przeoya Lucyna Targosz

Dla moich rodzicw, Natalie i Leo

PODZIKOWANIA Chciabym podzikowa mojemu wydawcy, Jamesowi Frenkelowi, za to, e domaga si ode mnie najlepszego i nie zadowala si niczym mniejszym; mojemu brytyjskiemu wydawcy, Caroline Oakley, za wsparcie i sowa zachty; moim przyjacioom, Bonnie Moretto i Donaldowi Schassbergerowi MD, za cenne rady, a take Keithowi Parkinsonowi za znakomit okadk.

ROZDZIA 1 Rachel mocniej przytulia lalk i wpatrzya si w ciemnego stwora, ktry przyglda si jej z krzakw. Prawd mwic - podejrzewaa, e si jej przyglda. Nie wiedziaa tego na pewno, bo oczy bestii byy rwnie ciemne jak caa reszta i tylko czasem zocicie poyskiway, odbijajc wiato. Dziewczynka widziaa ju przedtem lene zwierzta: krliki, szopy, wiewirki i jeszcze inne, lecz ten stwr by od nich wikszy. By tak duy jak ona sama, a moe i wikszy. Niedwiedzie byy ciemne. Rachel zastanawiaa si, czy to aby nie niedwied. Poza tym to nie by przecie prawdziwy las, bo rs pod dachem paacu, w jednym z pomieszcze olbrzymiej budowli. Rachel nigdy wczeniej nie bya w takim wewntrznym lesie. Czy yj tu takie same zwierzta jak w prawdziwym? Dziewczynka na pewno by si wystraszya, gdyby nie obecno Chasea. Wiedziaa, e przy nim jest bezpieczna. Chase to najdzielniejszy ze znanych Rachel mczyzn. Ale i tak troch si baa. Stranik powiedzia maej, e jeszcze nigdy nie widzia dziewczynki tak dzielnej jak ona. Tote Rachel nie chciaa, eby pomyla, e si wystraszya jakiego sporego krlika. Bo moe to i by tylko spory, siedzcy na kamieniu krlik. Ale krliki maj dugie uszy. Wic moe to jednak niedwied. Dziewczynka wsuna do buzi nk lalki. Rachel odwrcia si i popatrzya w d, wzdu drki - ponad adnymi kwiatami, niskimi murkami i zielon traw - na Chasea, rozmawiajcego z Zeddem, tym czarodziejem. Stali obaj przy kamiennym stole, przygldali si szkatuom i zastanawiali, co z nimi zrobi. Rachel cieszya si, e nie dosta ich ten paskudny Rahl Pospny i e okrutnik ju nigdy nikogo nie skrzywdzi. Dziewczynka obejrzaa si, sprawdzajc, czy ciemny stwr nie podszed bliej. Znikn. Rozejrzaa si, lecz nigdzie go nie dostrzega. - Gdzie si podzia, Saro? - szepna. Lalka nie odpowiedziaa. Rachel przygryza stopk Sary i ruszya ku stranikowi granicy. Chtnie by pobiega, ale nie chciaa, eby Chase pomyla, i si wystraszya; ona, taka dzielna. Przecie powiedzia, e jest dzieln dziewczynk, i bardzo bya zadowolona z tej pochway. Maa zerkaa przez rami, lecz nigdzie nie spostrzega ciemnego stwora. Pewno mieszka w jakiej norze i tam si teraz schroni. Bardzo chciaa pobiec, jednak nie zrobia tego. Dziewczynka dotara wreszcie do stranika i przytulia si do jego nogi. Chase rozmawia z Zeddem, a Rachel wiedziaa, e niegrzecznie jest przerywa rozmow, wic ssaa

stopk lalki i czekaa, a skocz. - A co by si stao, gdyby po prostu opuci wieko? - spyta Chase czarodzieja. - Skd niby mam to wiedzie!? - Zedd wyrzuci w gr kociste ramiona, przygadzi siwe wosy, ale i tak sterczao kilka niesfornych kosmykw. - Wiem, czym s szkatuy Ordena, lecz to wcale nie znaczy, e mam pojcie, co z nimi teraz zrobi, zwaszcza kiedy Rahl otworzy jedn z nich. I magia Ordena zabia go za to. Moga zniszczy wiat. Moe zginbym, gdybym zamkn szkatu? A moe staoby si co jeszcze gorszego? - Nie moemy ich przecie tak zostawi, nieprawda? - westchn Chase. - Chyba powinnimy co z nimi zrobi? Czarodziej zmarszczy brwi. Wpatrywa si w szkatuy i zastanawia. Przez chwil panowaa cisza. Rachel pocigna stranika za rkaw i Chase spojrza na ni. - Chase... - Chase? Przecie wyjaniem ci zasady. - Wspar si pod boki i zachmurzy twarz, udajc gniew, a maa chichotaa i mocniej tulia si do niego. - Dopiero od kilku tygodni jeste moj crk, a ju amiesz zasady! Mwiem ci, e masz si do mnie zwraca ojcze. adnemu z moich dzieci nie wolno mwi do mnie Chase. Rozumiesz? - Tak, Ch... ojcze. - Rachel umiechna si i kiwna gow. Stranik przewrci oczami i potrzsn gow. Zwichrzy czupryn Rachel. - O co chodzi? - Tam, wrd drzew, jest jakie due zwierz. Pewno niedwied albo i co gorszego. Powiniene doby miecza i sprawdzi, co to. - Niedwied! - Chase zamia si. - Tutaj? - Znw si rozemia. - To wewntrzny paacowy ogrd, Rachel. W takich ogrodach nie ma niedwiedzi. To musia by jaki cie. wiato pata tu rne figle. - Raczej nie, Ch... ojcze. - Dziewczynka potrzsna gwk. - To mnie obserwowao. Chase si umiechn, zwichrzy jej woski i wielk doni przytuli gwk Rachel do swojej nogi. - No to zosta przy mnie i ten stwr nie bdzie ci ju niepokoi. Maa przygryza stopk Sary i potakujco skina gow. Dotknicie wielkiej doni stranika uspokoio j, wic znw spojrzaa midzy drzewa. Ciemny potwr, niemal skryty za jednym z obronitych pnczami murkw, przyskoczy bliej. Dziewczynka mocniej przygryza stopk Sary i pisna cicho, zerkajc na Chasea. Akurat wskazywa na szkatuy. - A c to za kamie, a moe klejnot? Wypad ze szkatuy?

- Tak - potwierdzi Zedd. - Ale nie powiem, co to, dopki si nie upewni. A przynajmniej nie powiem tego gono. - On jest coraz bliej, ojcze - jkna Rachel. - No dobrze. - Chase spojrza na dziewczynk. - Obserwuj to co dla mnie. - I znw rzek do Zedda: - Dlaczego nie chcesz powiedzie? Sdzisz, e ma to co wsplnego z ewentualnym rozdarciem zasony zawiatw? Czarodziej zmarszczy brwi, pocierajc rwnoczenie kocistymi palcami gadk brod i patrzc na czarny klejnot lecy przed otwart szkatu. - Tego si wanie boj. Rachel rzucia okiem na murek, eby sprawdzi, gdzie jest w stwr. Zadraa, widzc wysuwajce si zza krawdzi rce. By duo bliej. I to nie byy rce, a szpony. Dugie, zakrzywione szpony. Spojrzaa na stranika, na bro, ktr by obwieszony, by si upewni, i mu wystarczy ora. Chase mia za pasem noe, mnstwo noy, zza ramienia stercza mu miecz, u pasa wisia topr i maczugi nabijane ostrymi szpikulcami, a przez plecy przewiesi uk. Rachel miaa nadziej, e to wystarczy. Caa ta bro odstraszaa ludzi, lecz nie robia adnego wraenia na potworze - by coraz bliej. A czarodziej nie mia nawet noa. Odziany by w skromn, brzow szat. I okropnie chudy. Wcale nie tak wielki jak Chase. Ale czarodzieje znaj czary. Moe jego zaklcia odstrasz intruza. Magia! Rachel przypomniaa sobie ogniow paeczk, ktr dostaa od czarodzieja Gillera. Signa do kieszeni i zacisna paluszki na magicznym patyczku. Moe Chase bdzie potrzebowa pomocy. Rachel nie pozwoli, eby ten stwr zrani jej nowego ojca. Bdzie dzielna. - Czy to niebezpieczne? - Jeli to jest to, o czyrn myl - Zedd spojrza na stranika - i jeeli si dostanie w niepowoane rce, to sowo niebezpieczne bdzie o wiele za sabe. - No to wrzumy to do jakiej gbokiej jamy lub zniszczmy. - Nie. Moe si nam przyda. - A gdybymy to ukryli? - O tym wanie myl. Lecz gdzie? Trzeba si nad tym dobrze zastanowi. Najpierw udam si z Adie do Aydindril, wsplnie zbadamy przepowiednie i dopiero potem zdecyduj, co uczyni z kamieniem i ze szkatuami. - A co przedtem? Zanim bdziesz wiedzia? Rachel obejrzaa si na mrocznego stwora. Znw by bliej, tu za pobliskim mur-

kiem. Opar na nim szpony, unis eb i spojrza dziewczynce w oczy. Wyszczerzy si do niej w umiechu, ukazujc dugie i ostre zbiska. Wstrzymaa oddech. Ramiona potwora dygotay. mia si. Przeraona Rachel szeroko otwara oczy, syszaa szum wasnej krwi. - Ojcze... - pisna cichutko. Chase nawet na ni nie spojrza. Po prostuj uciszy. Stwr przeskoczy przez murek i opad na ziemi, wci spogldajc na Rachel i rechoczc. Byszczce lepia ypny na Chasea i Zedda. Zasycza, znw si zamia i przygarbi. Dziewczynka pocigna stranika za nogawk. - Ojcze... to si zblia - wykrztusia z trudem. - Dobrze, dobrze, maa. Dalej nie wiem, Zeddzie... Ciemny potwr z wrzaskiem wyskoczy na otwart przestrze. Gna tak szybko, e wyglda jak smuga czerni. Rachel krzykna. Chase obrci si; w tym momencie stwr uderzy. Szpony migny w powietrzu. Stranik upad, a napastnik skoczy ku Zeddowi. Czarodziej unis ramiona; z palcw strzelay byskawice, odbijay si od mrocznej istoty i uderzay w ziemi, wzbijajc kurz i rozrzucajc odamki kamieni. Monstrum powalio Zedda na ziemi. Bestia zamiaa si dziko i skoczya na Chasea, sigajcego po wiszcy u pasa topr. Szpony znw spady na stranika. Rachel wrzasna. Jeszcze nigdy nie widziaa tak szybkiego stworzenia. Z przeraeniem patrzya, jak rani jej ojca. Z ohydnym rechotem wyrwao mu z doni topr i szarpao Chasea pazurami. Dziewczynka zapaa ogniow paeczk, przyskoczya do stwora i przytkna do jego plecw. - Zapal to dla mnie! - wykrzykna magiczn formuk. Mroczne monstrum stano w pomieniach. Z przeraliwym wrzaskiem okrcio si ku Rachel. Szeroko rozwaro paszcz, kapao zbiskami, cae w ogniu. Znw si zamiao, ale nie tak, jak si miej ludzie, kiedy ich co rozbawi. Ten rechot wywoa u dziewczynki gsi skrk. Stwr skurczy si i ponc, ruszy ku cofajcej si przed nim Rachel. Chase rzuci jedn z nabijanych ostrzami maczug. Wbia si stworowi w plecy. Bestia obejrzaa si na stranika, zamiaa i wyszarpna sobie maczug z plecw. Zawrcia i znw sza ku stranikowi. Zedd zerwa si gwatownie. Z jego palcw strzeli ogie i okry stwora jeszcze wikszym pomieniem. Tylko zarechota. Pomienie znikny. Ciao potwora dymio, lecz wygldao tak samo jak przedtem - ogie go nie tkn. Prawd powiedziawszy, jeszcze zanim Rachel go podpalia, wyglda jak zwglony. Pokrwawiony Chase poderwa si na nogi. Rachel patrzya na ze zami w oczach.

Stranik zdj z plecw uk i strzeli. Grot utkwi w piersi stwora. w zamia si straszliwie i wyszarpn strza. Chase odrzuci uk, doby miecza, rzuci si ku bestii i ci. Istota poruszaa si tak szybko, e stranik chybi. Zedd uczyni co, co powalio j na muraw. Chase stan przed Rachel; jedn rk przytrzymywa dziewczynk za sob, w drugiej dziery miecz. Stwr poderwa si na nogi, ypic na nich. - Idcie! - rykn Zedd. - Nie biegnijcie! Nie stjcie! Chase zapa ma za rk i zacz si cofa. Czarodziej rwnie. Ciemny potwr przesta si mia i przyglda si im, mrugajc lepiami. Stranik ciko dysza. Jego kolczug i skrzan bluz znaczyy lady szponw. Rachel, widzc rany ojca, z trudem powstrzymywaa pacz. Krew, spywajca mu z ramienia, plamia do dziewczynki. Maa nie chciaa, eby cierpia. Bardzo go kochaa. Mocniej cisna Sar i ogniow paeczk. Zedd przystan. - Nie zatrzymuj si - poleci stranikowi. Stwr spojrza na stojcego bez ruchu czarodzieja i wyszczerzy w umiechu ostre zbiska. Znw si ohydnie zamia i skoczy ku Zeddowi jak byskawica. Czarodziej wyrzuci ramiona w gr. Ziemia i trawa uniosy si wok bestii, ona take. Bkitne byskawice uderzyy w mroczn istot. Rykna miechem i gucho uderzya o ziemi; dymia. Wydarzyo si co jeszcze. Rachel nie wiedziaa co, lecz monstrum zamaro z wycignitymi ramionami, jakby prbowao biec i nie mogo oderwa stp od murawy. Zedd zatoczy ramionami koa i znw wyrzuci je w gr. Ziemia zadraa jak przy uderzeniu pioruna, stwora ugodziy strzay ognia. Istota zamiaa si tylko, co trzasno niczym amane drewno, znw ruszya ku czarodziejowi. Zedd zacz i. Potwr stan i zmarszczy brwi. Czarodziej zatrzyma si, unis ramiona. Kula ognia pomkna ku biegncej do Zedda bestii. Mkna z przeraliwym rykiem, coraz wiksza i wiksza. Uderzya z si, od ktrej zadraa ziemia. Bkitne i zote wiato byo tak jaskrawe, e cofajca si Rachel musiaa zmruy oczy. Kula ognia pona z rykiem. Dymicy stwr wyszed z ognia, trzsc si ze miechu. Pomienie rozwiay si malekimi iskierkami. - O kurna! - wyrwao si Zeddowi. Zacz si cofa. Rachel nie wiedziaa, co to znaczy kurna, ale Chase zwrci kiedy czarodziejowi uwag, eby nie uywa takich sw przy niewinnych dzieciach. I tego te nie zrozumiaa. Siwe, zmierzwione wosy Zedda sterczay na wszystkie strony. Rachel i Chase cofali si drk wrd drzew, byli ju blisko wrt ogrodu. Czarodziej szed ku nim tyem, a stwr przyglda si temu. Zedd przystan i bestia znw ruszya. Przed mroczn istot pojawia si ciana pomieni. Sycha byo huk i oskot, w powietrzu unosia

si wo dyrnu. Potwr przeszed przez ogie. Zedd wywoa kolejn cian ognia. Bestia znw przesza przez ni bez szwanku. Czarodziej ponownie zacz i i monstrum zatrzymao si obok niskiego, poronitego pnczami murku; obserwowao. Grube pncza zsuny si z murku i wyduyy. Oploty, omotay mrocznego stwora. Zedd by ju blisko stranika i Rachel. - I co teraz? - spyta Chase. - Przekonajmy si, czy zdoamy go tu zamkn - odpar zmczony czarodziej. Pncza przygniatay besti do ziemi; szarpaa je ostrymi pazurami. Trjka uciekinierw mina wielkie wrota. Chase i Zedd zatrzasnli je. Z wntrza dobieg ryk i gony trzask. Zote drzwi wybrzuszyy si, powalajc czarodzieja na ziemi. Chase wspar donie o oba skrzyda wrt i napar na nie caym ciarem, gdy stwr dobija si od wewntrz. Szarpa je pazurami, wrzeszcza, a metalowe wrota jczay i trzeszczay pod uderzeniami jego szponw. Chase spywa potem i krwi. Zedd poderwa si i pomg stranikowi przytrzymywa podwoje. W szparze pomidzy skrzydami wrt ukaza si pazur i przesun si w d, drugi pojawi si od spodu. Rachel syszaa rechot stwora. Chase stka z wysiku. Wrota skrzypiay i trzeszczay. Czarodziej cofn si, unis rce, jakby napiera na powietrze. Trzaski ustay. Stwr zawy goniej. Zedd zapa stranika za rkaw. - Uciekajcie. - Czy to go powstrzyma? - spyta Chase, cofajc si. - Wtpi. Jeli znw si na was rzuci, idcie spokojnym krokiem. Ten, kto biegnie lub stoi, przyciga jego uwag. Powiedz to kademu, kogo spotkasz. - Co to za stwr, Zeddzie? Rozleg si omot i w skrzydle wrt pojawio si nowe wybrzuszenie. Zot pyt przebiy czubki pazurw, krojc j jak noe. Rachel a uszy bolay od tego trzasku i huku. - Uciekajcie! Natychmiast! Chase podnis dziewczynk i pobieg przez westybul.

ROZDZIA 2 Zedd patrzy na szpony szarpice zote pyty wrt i machinalnie dotyka poprzez grub tkanin swej szaty tkwicego w wewntrznej kieszonce kamienia. Obejrza si na nioscego Rachel stranika granicy. Chase nie zdy odej zbyt daleko, kiedy jedno ze skrzyde z okropnym omotem zostao wyrwane z rarn. Potne zawiasy puciy, jakby byy z gliny. Czarodziej w ostatniej chwili uskoczy, gdy stalowa, pokryta zotymi pytami poowa drzwi przeleciaa przez westybul i upna w granitow cian. Rozprysny si kamienne i metalowe odamki. Zedd poderwa si i pobieg. Screeling wyskoczy z Ogrodu ycia. Wyglda jak szkielet obcignity wysuszon, sczernia skr. Jak trup przez lata palony sonecznym arem. Biae koci sterczay przez porozdzieran w walce skr, lecz stworowi to nie przeszkadzao. Nie zwraca na to uwagi: by istot z zawiatw i nie obchodziy go takie drobnostki. Nie mia w sobie ani kropli krwi. Pewno daoby si go unieszkodliwi, gdyby zosta rozdarty lub posiekany na kawaki, ale porusza si zbyt szybko, by kto zdoa go dosign. A magia mu najwyraniej nie szkodzia. By istot podleg magii subtraktywnej, tote bez adnej szkody wchania magi addytywn. Moe magia subtraktywna pokonaaby screelinga, jednak Zedd nie by ni obdarzony. Przez ostatnie kilka tysicy lat aden czarodziej nie mia daru magii subtraktywnej. Niektrzy mieli skonno - Rahl Pospny na przykad - lecz nikt nie mia daru. Hm, moja magia nie powstrzyma tej istoty, duma Zedd. Przynajmniej nie wprost. A moe by tak sposobem? Czarodziej cofa si powoli, a screeling w oszoomieniu mruy lepia. Teraz, pomyla Zedd, dopki stoi bez ruchu. Skupi si, zagci powietrze, tak by unioso i utrzymao cikie wrota. By zmczony, wic wymagao to znacznego wysiku. Si woli pchn powietrze, a skrzydo wrt runo stworowi na plecy, przygniatajc go i wzbijajc chmur pyu. Screeling zawy. Czarodziej nie wiedzia, czy by to ryk blu, czy zoci. Cikie wrota uniosy si, zsuny si z nich odamki kamieni. Screeling podnis je jedn szponiast ap i mia si; wok szyi mia nadal okrcone pncze, ktrym Zedd usiowa go udusi w ogrodzie. - O kurna! - mrukn czarodziej. - Nic nie jest atwe. Znw si wycofywa. Wrota uderzyy o podog - to screeling wydosta si spod nich i ruszy za Zeddem. Zaczyna pojmowa, e idcy czowiek jest t sam istot, ktra stoi lub biegnie. Ten wiat by dla zupenie obcy. Czarodziej musia co wymyli, zanim stwr nauczy si czego jeszcze. Gdyby tylko Zedd nie by tak zmczony.

Chase schodzi szerokimi marmurowymi schodami. Czarodziej szybkim krokiem za nim. Gdyby by pewien, i screeling nie ciga ani stranika, ani Rachel, wybraby inn drog i odcign od nich zagroenie. Stwr mg jednak pj za nimi, a Zedd nie chcia, eby Chase samotnie walczy z istot z zawiatw. Po schodach wchodzili kobieta i mczyzna w biaych szatach. Chase prbowa ich zawrci, ale bez powodzenia. - Idcie powoli! - wrzasn do nich Zedd. - Nie biegnijcie! Zawrcie, bo zginiecie! Spojrzeli na ze zdumieniem. Screeling czapa ku schodom, szurajc i drapic pazurami o marmur. Czarodziej sysza jego zduszony, szarpicy nerwy rechot. Para ludzi w biaych szatach dostrzega ciemnego stwora i skamieniaa; szeroko otworzyli ze zdumienia bkitne oczy. Zedd popchn ich, obrci i zmusi do schodzenia po schodach. Nagle poderwali si i pognali w d, po trzy stopnie naraz; biae szaty i zote wosy rozwiewia pd. - Nie biegnijcie! - wrzasnli chrem Zedd i Chase. Screeling wyprostowa si na zakoczonych pazurami apach, gwatowny ruch przycign jego uwag. Zarechota i skoczy ku schodom. Czarodziej uderzy stwora w pier powietrzn kul, ale ten ledwo zwrci na to uwag. Wyjrza za rzebion balustrad i zobaczy biegncych ludzi. Zamia si zgrzytliwie, przeskoczy przez porcz i opad dobre sze metrw niej, na biegnce, biao odziane postacie. Chase natychmiast zakry Rachel twarz i zawrci. Stranik dobrze wiedzia, co si stanie, a nic nie mg na to poradzi. Zedd czeka na u szczytu schodw. - Szybko - powiedzia. - Szybko, dopki nie zwraca na nas uwagi. Poniej zawrzaa krtka szamotanina, rozlegy si krzyki, ktre wkrtce umilky. Gromki, ohydny rechot zahucza echem w przepastnej klatce schodowej. Krew trysna wysoko, plamic biay marmur niemal u stp gnajcego w gr schodw stranika. Rachel mocno trzymaa go za szyj i wtulaa buzi w jego rami. Nawet nie pisna. Zedd by peen podziwu dla maej. Jeszcze nigdy nie spotka dziecka tak rozumnego jak Rachel. Bya bystra. Bystra i odwana. Rozumia, dlaczego Giller jej wanie powierzy ostatni szkatu Ordena, kiedy prbowa ukry puzderko przed Rahlem Pospnym. Metoda czarodziejw, pomyla Zedd - wykorzysta ludzi do tego, co musi by zrobione. Biegli westybulem i zwolnili dopiero wtedy, gdy screeling pojawi si u szczytu schodw. Stwr wyszczerzy w umiechu okrwawione zbiska, martwe czarne oczy zalniy na chwil zocicie

we wpadajcym przez wysokie, wskie okno sonecznym blasku. wiato sprawio, e skrzywi si z blu. Zliza krew ze szponw i skoczy za Zeddem i stranikiem. Ruszyli innymi schodami - screeling za nimi. Czasem przystawa na chwil, niepewny, czy to ich ma ciga. Chase jedn rk przytrzymywa Rachel, w drugiej dziery miecz. Zedd trzyma si pomidzy nimi a screelingiem. Wycofywali si maym korytarzem. Stwr wspina si na ciany, orzc pazurami gadki kamie i rozrywajc gobeliny. Screeling przewraca stojce pod cianami bogato zdobione, trjnogie konsolki z orzechowego drewna, mia si i cieszy, syszc brzk krysztaowych waz, rozbijajcych si na kamiennej posadzce. Woda rozlewaa si, a kwiaty spaday na dywany. Screeling rozerwa na strzpy bezcenny, bkitno-zoty tanimuraski kobierzec, rykn miechem i wdrapa si po cianie na sufit. Szed nim niczym pajk, obserwujc uciekinierw. - Jak on to robi? szepn Chase. Zedd tylko potrzsn gow. Dotarli do olbrzymiego gwnego westybulu Paacu Ludu. Strop skadajcy si z czterodzielnych ebrowanych przse, wsparty na kolumnach, znajdowa si dobre pitnacie metrw w grze. Stwr nagle pomkn sufitem bocznego korytarza, z ktrego tamci ju wyszli, i skoczy na uciekinierw. Zedd posa w stron szybujcej bestii strza ognia. Chybi: strzaa trafia w granitow cian i osmalia j. Za to Chase tym razem trafi. Potnym uderzeniem miecza odci screelingowi rami. Stwr po raz pierwszy zawy z blu, zachwia si, zatoczy i mign za kolumn z szarego, zielono ykowanego marmuru. Odcite rami leao na posadzce, wijc si i zaciskajc do. Z gbi olbrzymiego westybulu nadbiegli onierze z mieczami w doniach. Szczk ora i zbroi odbija si echem od wysokiego sklepienia, buty dudniy na pytach okalajcych sadzawk modlitewn. Dharanscy wojownicy byli waleczni i groni, tym groniej wic wygldali teraz, kiedy do paacu wtargn wrg. Wzbudzili w Zeddzie przelotny lk. Jeszcze przed paroma dniami zawlekliby go przed wczesnego mistrza Rahla, na mier. Teraz byli lojalnymi stronnikami nowego mistrza Rahla - Richarda, wnuka Zedda. Czarodziej zobaczy nadbiegajcych onierzy i w tej samej chwili zda sobie spraw, e westybul jest wypeniony ludmi. Wanie skoczyy si popoudniowe mody. Screeling mia tylko jedno rami, ale i tak grozio to krwaw ani. Stwr mgby zabi mnstwo ludzi, zanim pomyleliby o ucieczce. I jeszcze wicej, gdyby zaczli ucieka. Trzeba ich wszystkich jak najszybciej std usun.

onierze byli ju obok Zedda, ich twarde, bystre oczy wypatryway przyczyny zamieszania. Czarodziej obrci si ku dowdcy, potnie uminionemu mczynie w skrzanym uniformie. Na jego lnicym napierniku widniaa ozdobna litera R, znak domu Rahlw. Na przedramionach okrytych jedynie rkawami kolczugi byo wida nacicia wiadczce o randze. Spod byszczcego hemu spojrzay na Zedda czujne niebieskie oczy. - Co tu si dzieje? - spyta dowdca. - O co chodzi? - Usu tych ludzi z holu. Grozi im niebezpieczestwo. - Jestem onierzem, a nie jakim cholernym pastuchem! - Tamten zdenerwowa si, a twarz mu poczerwieniaa. - A pierwszym i najwaniejszym obowizkiem onierza jest obrona ludzi. - Zedd a zgrzytn zbami. - Jeli nie usuniesz ich wszystkich z holu, dowdco, to ju ja si postaram, eby zosta pastuchem. onierz zasalutowa, kadc pi na sercu. Opanowa si, gdy zda sobie spraw, z kim si sprzecza. - Wedle rozkazu, czarodzieju Zoranderze - rzek potulnie i wyadowa gniew na swoich ludziach: - Wyrzucie std wszystkich! Ale ju! Rozwin szyk! Oczyci hol! onierze ustawili si w wachlarz i ruszyli, wypychajc z holu wystraszonych ludzi. Zedd mia nadziej, e zdoaj usun wszystkich i e potem uda si im osaczy screelinga i rozsieka go na strzpy. Wtem stwr niczym czarny cie wyskoczy zza kolumny i wpad w stoczon grup wypdzanych przez onierzy ludzi; wielu upado. W holu rozlegy si wrzaski, zawodzenia i ohydny rechot bestii. onierze rzucili si na potwora i cofnli, okrwawieni. Ruszyy ku nim posiki. Lecz w takim cisku nie mogli si posuy mieczem ani toporem, a screeling torowa sobie krwaw ciek. Nie dba, czy to zbrojny onierz, czy bezbronny czowiek - rozszarpywa kadego, kto mu stan na drodze. - Kurcz blade! - zakl Zedd i popatrzy na Chasea. - Trzymaj si blisko mnie. Musimy go std odcign. - Rozejrza si. - O, tam. Sadzawka modlitewna. Pobiegli ku kwadratowemu zbiornikowi wodnemu umieszczonemu pod otworem w dachu. Z gry wpada snop sonecznego wiata i na jednej z naronych kolumn odbija si falujcym, nieregularnym wzorem. Wystajca z wody, pooona z boku czarna skaa unosia dzwon modlitewny. W pytkiej wodzie migna pomaraczowa ryba, obojtna wobec krwawej jatki w holu. Czarodziejowi zacz wita pewien pomys. Screeling na pewno by odporny na

ogie: nieco si tylko osmali, kiedy spad na czarodziejski pomie. Zedd oguch na docierajce z holu jki i krzyki i wycign rce nad wod: zbiera jej ciepo, przygotowujc do tego, co chcia uczyni. Tu nad powierzchni dostrzega migotliwe fale ciepa. Utrzymywa narastajcy ar na granicy wybuchnicia pomieniem. - Kiedy screeling si tu zjawi - odezwa si do stranika granicy - musimy go zepchn do wody. Chase potakn. Czarodziej by zadowolony, e stranik nie nalea do osb, ktre wci daj wyjanie, i e nie marnowa cennego czasu na pytania. - Sta za mn - nakaza Chase Rachel, stawiajc ma na pododze. Dziewczynka take nie zadawaa zbdnych pyta. Skina potakujco gwk i mocniej przytulia lalk. Zedd dostrzeg, e w drugiej rczce ciska ogniow paeczk. Naprawd odwana i zmylna dziewuszka. Czarodziej zwrci si w stron holu, ku tumultowi i wrzawie, unis do i posa jzyki pomieni ku czarnemu stworowi. onierze si cofnli. Screeling wyprostowa si i odwrci, wypuszczajc przy tym z zbisk oderwane komu rami. Dym buchn z munitej pomieniem skry stwora. Straszydo zarechotao urgliwie ku stojcemu przy sadzawce Zeddowi. onierze spychali ocalaych w gb holu, cho tym razem ludzi nie trzeba byo zachca do wycofywania si, Zedd posa w kierunku screelinga toczce si po pododze kule ognia. w odrzuca je na bok i rozpaday si na snopy iskier. Czarodziej wiedzia, e ogie nie zrani stwora: po prostu chcia zwrci na siebie jego uwag. I udao mu si. - Pamitaj, do wody z nim - przypomnia Chaseowi. - Chyba si nie zmartwisz, jeli chlupnie ju martwy? - Nawet byoby lepiej. Screeling gna ku nim, zgrzytajc pazurami po kamiennej posadzce. Cign za sob smug kamiennego pyu i odamkw, zdzieranych w pdzie z posadzki. Zedd bi w stwora kulami zagszczonego powietrza, rozpraszajc tym jego uwag i starajc si na tyle przyhamowa jego pd, eby wraz ze stranikiem atwiej mg sobie poradzi ze straszydem. To za kadym razem natychmiast si podrywao i pdzio ku nim. Chase ugi lekko kolana, w garci trzyma maczug wzmocnion szecioma ostrzami. Screeling jednym niesamowitym susem spad na Zedda, zanim ten zdoa go odepchn. Czarodziej upad, tkajc powietrzn sie wic ap stwora, gdy ky monstrum sigay ju chciwie do jego garda. Czowiek i bestia potoczyli si po pododze. Kiedy screeling znalaz si na grze, Chase zdzieli go maczug. Stwr okrci si ku niemu i wtedy stranik uderzy ponownie, strcajc go z czarodzieja. Zedd usysza trzask pkajcych koci,

lecz screeling zdawa si tego nie czu. Wyrzuci rami, podbi stranikowi nogi, a gdy Chase pad na podog, wskoczy mu na pier. Czarodziej stara si jak najszybciej pozbiera. Rachel przytkna ogniow paeczk do plecw potwora, buchny pomienie. Zedd tymczasem zagszcza powietrze, starajc si zepchn besti do wody, ale ta krzepko trzymaa si stranika. Wrd pomieni byskay wcieke czarne lepia, wykrzywione wargi. Chase unis oburcz maczug i z caej siy trzasn stwora w plecy. Uderzenie zmioto screelinga do sadzawki. Buchny kby pary. Zedd natychmiast zapali powietrze nad powierzchni wody, wykorzystujc zawart w niej energi. Czarodziejski pomie pozbawi wod caego ciepa. Sadzawka w mgnieniu oka zmienia si w twardy lodowy blok ze screelingiem w rodku. Ogie zuy cae ciepo i zgas. Zapada cisza, sycha byo tylko jki rannych. Rachel przypada do stranika. - Nic ci nie jest, Chase? - dopytywaa si poprzez zy. - Nic mi nie jest, maa - uspokaja j, siadajci tulc dziewczynk. Zedd widzia, e wcale tak nie byo. - Usid na tamtej awce, Chase - poleci. - Musz si zaj rannymi i nie chc, by oczy dziecka widziay, co si tam stao. Czarodziej dobrze wiedzia, e te sowa odnios lepszy skutek ni namowy, aby stranik siedzia spokojnie, dopki on, Zedd, nie bdzie si mg zaj jego ranami. Troch si jednak zdziwi, i Chase przysta na to bez adnych protestw. Nadbieg dowdca z omioma onierzami. Kilku z nich odnioso rany, na metalowym napierniku jednego widniay lady pazurw stwora. Popatrzyli na zakutego w blok lodu screelinga. - Dobra robota, czarodzieju Zoranderze. - Dowdca lekko skoni gow i umiechn si z uznaniem. - Troch ludzi przeyo. Czy mgby im jako pomc? - Obejrz ich. Czy twoi onierze, dowdco, mogliby rozsieka tego stwora, nim wymyli, jak stopi ld? - To on wci jje!? Zedd burkn potakujco i doda: - Im szybciej to zrobi, tym lepiej. onierze ju odczepili od pasw topory o pksiycowatych ostrzach, czekajc na rozkaz. Dowdca kiwn przyzwalajco gow i skoczyli na ld. - Co to za stwr, czarodzieju Zoranderze? - spyta cicho dowdca. Zedd przenis wzrok na stranika, ktry bacznie si im przysuchiwa. Spojrza mu prosto w oczy.

- To screeling. Twarz Chasea ani drgna, zreszt prawie nigdy nie reagowa na to, co sysza. Czarodziej znw patrzy na dowdc. W szeroko otwartych, bkitnych oczach byo zdumienie i strach. - To screelingi grasuj??? - wyszepta. - Nie... nie artuj sobie, czarodzieju Zoranderze. Zedd wpatrywa si uwanie w twarz onierza. Dostrzeg blizny, ktrych wczeniej nie zauway, pozostaoci walk na mier i ycie. Dharanscy onierze rzadko walczyli inaczej. Ten czowiek nie zwyk okazywa strachu. Nawet w obliczu mierci. Czarodziej westchn. Nie spa od kilku dni. Od czasu, kiedy bojwki prboway pojma Kahlan, a ona uwierzya, e Richard nie yje, wpada w Con Dar, Krwawy Gniew, i zabia napastnikw. Potem ona, Zedd i Chase szli przez trzy dni i trzy noce do Paacu Ludu, eby Kahlan moga si zemci. Nie mona powstrzyma Spowiedniczki w Con Dar, w mocy staroytnej magii. Na koniec schwytano ich i odkryli, e Richard yje. To byo wczoraj, a zdawao si, i wieki temu. Rahl Pospny przez ca noc pracowa nad uwolnieniem magii Ordena z trzech szkatu, a oni patrzyli na to bezsilnie. Dopiero tego ranka Rahl zgin, otworzywszy niewaciw szkatu. Zabio go pierwsze prawo magii, ktrym posuy si Richard. Niezbity dowd na to, e mia dar - cho chopak nie chcia w to wierzy - bo tylko kto z wrodzonym darem mg si posuy pierwszym prawem magii przeciwko takiemu czarnoksinikowi jak Rahl Pospny. Zedd zerkn na onierzy rbicych ld ze screelingiem. - Twe imi, dowdco? - Naczelny dowdca Trimack, Pierwsza Kompania Gwardii Paacowej - pada dumna odpowied. - Pierwsza Kompania? Co to takiego? Dowdca wyprostowa si jeszcze dumniej. - Otaczamy elaznym piercieniem samego mistrza Rahla, czarodzieju Zoranderze. Dwa tysice gwardzistw gotowych umrze w jego obronie. - Tusz naczelny dowdco Trimacku, e zdajesz sobie spraw, i jedn z powinnoci wyszego oficera jest dwiganie brzemienia wiedzy w samotnoci i milczeniu. - Wiem to. - Owym brzemieniem jest te wiadomo, e ten stwr to screeling. Zamilcz o tym, przynajmniej na razie. Trimack ciko westchn i potakujco skin gow.

- Rozumiem. - Obejrza si na lecych na posadzce ludzi. - A co z rannymi, czarodzieju Zoranderze? Zedd szanowa onierza troszczcego si o rannych cywili. Pocztkowe lekcewaenie wypywao z poczucia obowizku, nie z braku serca i gruboskrnoci. Wpojone zasady nakazyway najpierw odeprze atak. Czarodziej ruszy z Trimackiem przez hol. - Wiesz, e Rahl Pospny nie yje? - Tak. Byem rankiem na wielkim dziedzicu. Widziaem nowego lorda Rahla, zanim odlecia na czerwonym smoku. - I bdziesz suy Richardowi rwnie lojalnie jak jego poprzednikowi? - Jest Rahlem, czy nie? - Tak, jest Rahlem. - I ma dar? - Tak. - Wic bd. Bdziemy, ja i moi ludzie. W razie potrzeby umrzemy w jego obronie. - Moe nie by atwo suy pod jego rozkazami. Jest twardy i uparty. - Jak kady Rahl. Zedd nie zdoa powstrzyma umiechu. - No i jest moim wnukiem, cho jeszcze o tym nie wie. Nawiasem mwic, nie ma te pojcia, e jest Rahlem. Czyli mistrzem Rahlem. Richardowi moe si to wcale nie spodoba. Lecz pewnego dnia bdziesz mu potrzebny. Bybym wdziczny, naczelny dowdco Trimacku, gdyby by dla niego cierpliwy i wyrozumiay. - Umr za, jeli bdzie trzeba - rzek Trimack, bacznie obserwujc hol, jak zawsze gotw na spotkanie z niebezpieczestwem. - Na pocztku bardzo mu si przyda twoja cierpliwo i wyrozumiao. On myli, e jest zwykym lenym przewodnikiem i nikim wicej. Urodzenie i charakter czyni ze wadc, ale on si uwaa za zwykego czowieka. Nie chce mie nic wsplnego z wadz, a ona mimo to zostaa mu dana. - Zgoda. - Trimack umiechn si leciutko. Zatrzyma si i popatrzy na czarodzieja. Jestem dharanskim onierzem. Su mistrzowi Rahlowi. Ale i mistrz Rahl musi suy nam. Ja to elazo przeciwko elazu. On powinien by magi przeciw magii. On bdzie y bez mego miecza, lecz my zginiemy bez jego magii. A teraz powiedz mi, co porabia screeling poza zawiatami. - Twj poprzedni lord Rahl - odpar z westchnieniem Zedd - bawi si gron magi. Magi zawiatw. Rozdar zason pomidzy nimi a naszym wiatem. - Skoczony gupiec. Powinien nas ochrania, a nie wydawa wiecznemu mrokowi.

Kto go powinien zabi. - I kto go zabi. Richard. - A wic lord Rahl ju nam odda przysug - umiechn si Trimack. - Kilka dni temu uznalibycie to za zdrad. - Jeszcze wiksz zdrad byoby wydanie ywych umarym. - Wczoraj zabiby Richarda, gdyby chcia zrani Rahla Pospnego. - Wczoraj i on by mnie zabi, eby dopa tamtego. Lecz dzisiaj si wspomagamy. Tylko gupiec ma oczy na plecach. Zedd potakn i umiechn si z uznaniem, a potem nachyli si ku dowdcy. - Jeli zasona nie zostanie scalona i Opiekun si tu przedostanie, to wszystkich nas czeka ten sam los. Zginie nie tylko DHara, zginie cay nasz wiat. Przepowiednie mwi, e jedynie Richardowi moe si uda scalenie zasony. Pamitaj o tym, gdy co mu zagrozi. - elazo przeciw elazu - powtrzy z lodowatym spojrzeniem Trimack. - eby on mg by magi przeciwko magii. - wietnie to uje.

ROZDZIA 3 Zedd ogarn spojrzeniem rannych i umierajcych. Caa posadzka bya zalana krwi. Bl przeszy serce czarodzieja. Dokona tego tylko jeden screeling. Co bdzie, jeli si ich pojawi wicej? - Polij po uzdrowicieli, dowdco. Sam nie zdoam wszystkim pomc. - Ju posaem, czarodzieju Zoranderze. Zedd skin gow i zacz bada rannych. onierze Pierwszej Kompanii odcigali na bok zmarych i pokrzepiali rannych. Czarodziej dotyka skroni poranionych ludzi - bada ich obraenia, wyczuwa, z czym poradzi sobie uzdrowiciel, a co wymaga wikszej mocy. Dotkn skroni modego onierza, duszcego si wasn krwi. Zedd stumi jk, spojrza w d i zobaczy ebra sterczce z wybitej pici screelinga dziury w pancerzu. odek czarodzieja zacz wyczynia dziwne harce. Trimack uklkn przy drugim boku rannego. Zedd popatrzy znaczco na dowdc, tamten da znak, e rozumie. Chopakowi pozostao ledwie kilka chwil ycia. - Id do innych - powiedzia spokojnie Trimack. - Ja z nim zostan. Czarodziej odszed, a dowdca cisn do chopaka w swoich i pokrzepia go pocieszajcymi sowami. Nadbiegy trzy kobiety w dugich brzowych spdnicach z mnstwem kieszeni. Ze stoickim spokojem przyjy to, co zobaczyy. Wydobyy z obszernych kieszeni bandae i kataplazmy, zaczy opatrywa rannych i poi ich wywarami. Mogy zaradzi wikszoci obrae, na niektre rany i czarodziej nie zna leku. Zedd poprosi najsroej wygldajc spord trzech kobiet, eby obejrzaa Chasea. Stranik siedzia na awce z brod opuszczon na piersi. Rache przycupna na posadzce i tulia si do jego nogi. Czarodziej i dwie uzdrowicielki szi pomidzy ludmi, pomagajc tym, ktrym jeszcze mona byo pomc. Jedna z kobiet przywoaa Zedda. Nachylaa si nad niewiast w rednim wieku, ktra usiowaa j odpdzi. - Lepiej zajmij si innymi - protestowaa sabym gosem. - Mnie nic nie jest. Po prostu musz odpocz. Pomagaj innym. Zedd uklkn przy lecej i poczu pod kolanami krew przesikajc przez szaty. Odepchna jego do. Drug rk przyciskaa do rozdartego brzucha. - Zostaw mnie, prosz. Inni bardziej potrzebuj pomocy. Czarodziej spojrza ze zdumieniem na poszarza twarz. Na czole kobiety widnia bkitny kamie, zawieszony na okalajcym gow delikatnym zotym acuszku. Bkit kamienia tak odpowiada barwie oczu rannej, i zdawao si, e ta ma troje

oczu. Zedd wiedzia, co to za kamie, zastanawia si tylko, czy istotnie jest prawdziwy, czy to aby nie czcza byskotka. Od bardzo, bardzo dawna nie widzia kogo, kto nosiby kamie jako symbol swych talentw. Kto tak mody jak ona nie mg wiedzie, co oznacza w klejnot. - Czarodziej Zeddicus Zul Zorander - przedstawi si. - A kime ty jeste, dziecko, eby mi rozkazywa? - Wybacz mi, czarodzieju... - Dziewczyna jeszcze bardziej poblada. Zedd pooy palce na czole rannej i uspokoia si. Bl by tak wielki, e mimo woli cofn rk. Z wysikiem powstrzymywa zy. Teraz ju nie mia wtpliwoci: dziewczyna nosia kamie jako symbol swego daru. Kamie koloru jej oczu, noszony na czole jako trzecie oko, symbolizowa wewntrzny wzrok dziewczyny. Czyja do szarpaa szat Zedda. - Mn si najpierw zajmij, czarodzieju! - nakaza cierpki gos zza jego plecw. Odwrci si i zobaczy twarz odpowiadajc gosowi, a moe i paskudniejsz. - Jestem lady Ordith Condatith de Dackidvich, z rodu Burgaass. Ta dziewucha jest tylko moj suk. Gdyby bya tak szybka, jak powinna, to bym tak nie cierpiaa! Mogam zgin przez jej powolno! Najpierw zajmij si mn! Lada chwila mog umrze!!! Czarodziej doskonale widzia, e owe miertelne rany to tylko banalne dranicia. - Wybacz mi, o pani - rzek dwornie i pooy do na jej czole. Tak jak myla: mocno potuczone ebra, sabiej nogi oraz ranka na ramieniu wymagajca ledwo kilka szww. - I c? - Zacisna do na srebrzystych koronkach u szyi. - Czarodzieje! - burkna. aden z nich poytek! A ci gwardzici! Chyba posnli na posterunkach! Ju lord Rahl si o tym dowie! I c? Jak moje rany? - Nie wiem, czy zdoam ci pomc, o pani. - Co takiego!? - Zapaa szat Zedda tu przy szyi i potnie szarpna. - Lepiej si postaraj! Postaraj si albo lord Rahl kae ci ci gow i zatkn j na wczni! I jaki poytek z twojej ndznej magii!? - Zrobi, co w mojej mocy, o pani. Zdecydowanym szarpniciem rozdar malekie pknicie w rkawie ciemnej atasowej sukni i pooy do na ramieniu kobiety noszcej bkitny kamie. Jkna, kiedy powstrzyma czciowo bl i doda jej si. Zacza spokojniej oddycha. Zedd jeszcze przez chwil nie cofa rki, posugujc si kojc magi. - Moja szata! - wrzasna lady Ordith. - Zniszczye j!

- Wybacz mi ten czyn, o pani. Nie mogem przecie pozwoli, eby twa rana si zaognia. Chyba lepiej straci szat ni rami. Nieprawda? - Hramm, c, tak... - Powinno wystarczy dziesi, pitnacie szww - powiedzia czarodziej do krzepkiej uzdrowicielki, pochylajcej si nad obiema kobietami. - Jestem pewna, e masz racj, czarodzieju Zoranderze - odpara spokojnie, spojrzawszy najpierw twardymi szaroniebieskimi oczami na niewielk rank. Jedynie bysk w oku wiadczy, e waciwie poja intencje Zedda. - Co takiego!? Chcesz, eby ta baba wykonaa za ciebie twoj robot!? - Jestem ju za stary, o pani. Rce mi si okropnie trzs, poza tym nigdy nie umiaem zbyt dobrze szy. Lkam si, e przynios wicej szkody ni poytku, ale skoro nalegasz... - Nie - parskna lady Ordith. - Niech ta baba to zrobi. - Wedle twego yczenia. - Zedd spojrza na uzdrowicielk, ta zachowaa spokj, ale si zarumienia. - Obawiam si, i tylko jedno moe zagodzi bl, jaki sprawiaj dostojnej damie pozostae rany. Czy znajdziesz w ktrej ze swoich kieszeni korze akacji? - Tak, ale... - stropia si. - To dobrze - przerwa jej. - Sdz, e dwie kostki wystarcz. - Dwie??? - zdumiaa si uzdrowicielka. - Nie wa si aowa mi leku! - wrzasna lady Ordith. - Jeli masz go za mao, to najwyej zabraknie dla kogo mniej wanego ni ja!!! Musisz mi da pen dawk!!! - Ale oczywicie. - Zedd zerkn na uzdrowicielk. - Podaj dostojnej damie ca dawk. Trzy kostki. Rozdrobnione. - Rozdrobnione? - spytaa cicho, ze zdumienia otwierajc szeroko oczy. Czarodziej mrugn i kiwn gow. Kciki ust uzdrowicielki uniosy si w tumionym umiechu. Korze akacji umierza bl niewielkich ran, ale naleao go poyka w caoci. Wystarczaa jedna maa kostka. Trzy - i to rozdrobnione - wprost przenicuj lady Ordith. Szanowna damulka spdzi wikszo tygodnia w wygdce. - Jak si nazywasz, moja droga? - spyta Zedd. - KelleyHallick. - Czy s tu jeszcze inni, Kelley - spyta z cikim westchnieniem czarodziej - ktrymi powinna si zaj? - Nie, panie. Middea i Annalee kocz ju opatrywanie rannych. - Zabierz wic, prosz, lady Ordith tam, gdzie... gdzie mogaby si ni spokojnie zaj.

Kelley zerkna na kobiet, na ktrej ramieniu Zedd nadal trzyma do, na jej rozszarpany brzuch; spojrzaa czarodziejowi w oczy. - Oczywicie, czarodzieju Zoranderze. Wygldasz na bardzo utrudzonego. Zechciej potem przyj do mnie, zaparz ci lubczykow herbatk. - Leciutki umieszek unis kciki ust uzdrowicielki. Zedd rwnie nie zdoa powcign umiechu. Taka herbatka nie tylko wzmacniaa siy spracowanym ludziom, ale i dodawaa wigoru kochankom. Bysk w oczach Kelley wiadczy, e naleaa do koneserw lubczykowej herbatki. - Moe i skorzystam z zaproszenia. - Zedd mrugn do niej. W innych okolicznociach z pewnoci przyjby t propozycj, bo Kelley bya adn kobiet, ale teraz jego myli zaprztay inne sprawy. - Jak si nazywa twoja suka, o pani? - Jebra Bevinvier. Nic z niej dobrego. To leniwa i bezwstydna dziewucha. - Ju nie bdziesz musiaa tolerowa jej niefachowych usug. Czeka j dugie leczenie, a ty, o pani, wkrtce opucisz paac. - Opuszcz paac? Co masz na myli? - Dumnie zadara nos. - Wcale nie mam takiego zamiaru. - Paac przesta by miejscem bezpiecznym dla tak dostojnej damy jak ty. Dla wasnego dobra powinna wyjecha. Sama mwia, e stranicy gwnie pi na posterunkach. Musisz std wyjecha. - Hmmm, po prostu nie mam zamiaru... - Kelley - Zedd spojrza znaczco na uzdrowicielk - zaprowad lady Ordith tam, gdzie bdziesz si ni moga odpowiednio zaj. Kelley zdecydowanie odcigna lady Ordith niczym toboek, zanim ta zdya bardziej zaszkodzi. Zedd umiechn si ciepo do Jebry i odgarn rudoblond wosy z jej twarzy. Dziewczyna wci przyciskaa do do bolcej rany. Czarodziej prawie cakowicie powstrzyma krwotok, ale to nie uratowaoby Jebry. Naleao jeszcze wtoczy do rodka to, co si wydostao na zewntrz. - Dzikuj, panie. Czuj si teraz o wiele lepiej. Pom mi si podnie, a odejd. - Le spokojnie, dziecko - powiedzia delikatnie Zedd. - Musimy porozmawia. Spojrzeniem nakaza innym, eby si cofnli. onierzom Pierwszej Kompanii wystarczyo to jedno spojrzenie - natychmiast odsunli gapiw. - Umr, prawda? - Wargi jej dray, szybciej oddychaa. - Nie chc ci okamywa, dziecko. Z trudem bym ci uleczy i wtedy, gdybym by

wypoczty. A nie moesz czeka, a odpoczn. Umrzesz, jeli nic nie zrobi. Jeeli za zaryzykuj, mog przyspieszy twj koniec. - Ile czasu mi pozostao? - Moe par godzin, jeeli nic nie zrobi. Moe i caa noc. Mgbym umierzy bl i zagodzi dziki temu ostatnie chwile. - Nigdy nie sdziam, e chc tak y. - zy spyny z kcikw zamknitych oczu Jebry. - Przez ten Kamie Jasnowidzenia? - To ty wiesz!? - Szeroko otwara oczy. - Rozpoznae kamie!? Wiesz, kim jestem? - Wiem. Dawno miny czasy, kiedy ludzie rozpoznawali widzcych dziki kamieniom, ale ja jestem stary. Tak stary, e pamitam te czasy. To dlatego nie chciaa, bym ci pomg? Baa si, co poczuj, kiedy ci dotkn? - Tak - potakna sabo. - Ale nagle stwierdziam, e chc y. - Wanie to chciaem wiedzie, dziecko. - Zedd poklepa Jebr po ramieniu. - Nie martw si o mnie. Jestem czarodziejem pierwszego stopnia, nie jakim tam nowicjuszem. - Pierwszego stopnia? - zdziwia si. - Nie wiedziaam, e jeszcze jaki pozosta. Nie marnuj si dla tak mao wanej istoty jak ja, panie. - To tylko troch blu - umiechn si czarodziej. - A, mam na imi Zedd. Jebra milczaa przez chwil, potem zacisna do na ramieniu Zedda. - Jeli mog wybra, Zeddzie... to wybieram ycie. Starzec umiechn si i pogadzi zimne, spocone czoo dziewczyny. - Przyrzekam, e zrobi, co w mojej mocy, by ci uratowa. - Kiwna gow, czepiajc si jego ramienia, czepiajc si swojej ostatniej nadziei. - Czy moesz stumi bl towarzyszcy wizjom? Jebra przygryza warg i przeczco potrzsna gow, zy znw popyny z jej oczu. - Niestety - szepna ledwo dosyszalnie. - Moe nie powiniene... - Ciiicho, dziecino. Zedd gboko zaczerpn powietrza i pooy do na ramieniu Jebry, przytrzymujcym wypywajce z rany trzewia. Drug doni delikatnie zasoni oczy dziewczyny. Tu nie wystarczao dziaanie z zewntrz. Umys cierpicej musia naprawi szkody. To mogo j zabi. I jego, Zedda, take. Czarodziej zebra siy i otworzy swj umys. Uderzenie blu zaparo mu dech w piersiach. Ba si marnowa energi na gbokie oddechy. Zacisn zby, minie mia jak z kamienia. A przecie nie dotkn jeszcze blu pyncego z rany. Najpierw musia sobie

poradzi z bolesnoci wizji Jebry, dopiero potem za bdzie si mg zaj tamt spraw. Udrka wtrcia umys Zedda w rzek czerni. Przemykay cienie wizji dziewczyny. Czarodziej ledwo mg si domyla ich znaczenia, za to a nazbyt ostro odczuwa zwizany z nimi bl. zy pyny spod zacinitych powiek Zedda, dra, walczc z nawa udrki i rozpaczy. Wiedzia, e nie moe da si im ponie, bo zginie. Coraz gbiej i gbiej wnika w umys Jebry, atakowany przez jej wizje. Mroczne myli czajce si tu pod granic wiadomoci czepiay si woli czarodzieja, usiujc wcign go w otchanie beznadziejnej rezygnacji. Fal szaleczej udrki wypyny jego bolesne wspomnienia i poczyy si z drczcymi wspomnieniami dziewczyny. Gdyby nie dowiadczenie i zdecydowanie, Zedd straciby zmysy i wol, zapadby si w niezgbion otcha smutku i aoci. W kocu czarodziej dotar do spokojnego, biaego pomienia, do centrum jestestwa Jebry. Odczu stosunkowo niewielki bl pyncy z gronej rany. Rzeczywisto rzadko potrafi dorwna imaginacji, a w wyobrani bl by prawdziwy. Spokojne jdro umysu otaczaa lodowata czer wiecznej nocy. Coraz bardziej zaciskaa si wok sabncego ycia, pragnc na zawsze zdmuchn jego pomie, zniszczy ducha dziewczyny. Zedd odepchn w czarny caun, moc czarodzieja oywia i wzmocnia ducha Jebry. Cienie cofny si przed potg magii addytywnej. Jej sia, dziaajca dla dobra kadej ywej istoty, sprawia, e trzewia rannej wrciy na miejsce, ktre wyznaczy im Stwrca. Zedd nie omieli si powici ani odrobiny energii na stumienie blu. Jebra wygia si w uk. Jczaa w udrce. Czarodziej czu cierpienie dziewczyny. Dra w tej samej mce. Kiedy skoczyo si to, co najtrudniejsze, co wykraczao poza jego rozumienie, Zedd ukoi bl widzcej. Opada na podog z westchnieniem ulgi, ktr poczu i czarodziej. Teraz Zedd mg dokoczy dziea uzdrowienia. Moc magii 2etkn brzegi rany: warstwa po warstwie, a do skry, jakby ciao nigdy nie zostao przecite. Skoczone. Pozostawao wydosta si z umysu dziewczyny. Byo to rwnie niebezpieczne, jak wniknicie we, a czarodziej straci niemal ca si, oddajc j Jebrze. Nie marnowa czasu na martwienie si tym, pozwoli si unie strumieniowi udrki. Zedd spdzi w umyle Jebry niemal godzin. Klcza teraz obok dziewczyny i ka. Ona ju siedziaa. Oplota czarodzieja ramionami, tulia jego skoatan gow do swego ramienia. Zedd uwiadomi sobie, e wydosta si z umysu Jebry, i natychmiast wzi si w gar. Rozejrza si wok. onierze odsunli wszystkich odpowiednio daleko; nikt niczego nie sysza. Nikt nie powinien by w pobliu czarodzieja, kiedy ten czyni czary zmuszajce ludzi do takich wrzaskw. - No i ju po wszystkim - rzek godnie, powoli dochodzc do siebie. To nie byo nawet

takie straszne. Sdz, e ju wszystko w porzdku. Jebra zamiaa si cicho i mocno uciskaa Zedda, - A mwiono mi, i czarodziej nie potrafiby uleczy widzcej. - Jaki tam czarodziej na pewno by tego nie dokona. - Zedd zdoa znaczco unie kocisty palec. - Lecz jestem Zeddicus Zul Zorander, czarodziej pierwszego stopnia! - Czym ci si odwdzicz? - Jebra otara z z policzka. - Nie mam nic wartociowego, tylko to. - Odpia zoty acuszek okalajcy jej wosy i zoya go na doni czarodzieja. - Przyjmij, prosz, ten skromny dar. Zedd popatrzy na acuszek z bkitnym kamieniem. - To bardzo miy gest, Jebro Bevinvier. Jestem wzruszony i zaszczycony. - Poczu leciutkie ukucie winy, e podsun jej w pomys. - To pikny acuszek, przyjmuj go jako wyraz wdzicznoci. Uy swej mocy, wyj kamie z oprawy i odda dziewczynie; tylko acuszek by Zeddowi potrzebny. - Sam acuszek wystarczy, zatrzymaj kamie. Jest twj. Jebra zamkna klejnot w doni, skina gow i cmokna Zedda w policzek. Przyj to z umiechem. - Powinna teraz wypocz, kochanie. Zuyem sporo twoich si, eby ci uratowa. Kilka dni w ku i bdziesz jak nowo narodzona. - Co mi si zdaje, i nie tylko mnie wyleczye, ale i pozbawie pracy. Musz poszuka jakiej posady, eby si wyywi - zerkna na zakrwawione rozdarcie zielonej sukni i ubra. - Czemu nosia kamie, bdc suc lady Ordith? - Niewielu wie, co on oznacza. Lady Ordith nie ma o tym pojcia. Za to jej m, diuk, tak. Chcia wykorzysta moje zdolnoci, ale jego ona nigdy by si nie zgodzia na zatrudnienie jakiej kobiety. Umieci mnie wic wrd jej sucych. Wiem, e to nie honor dla widzcej dziaa w ukryciu, lecz w Burgalass wielu cierpi gd. Rodzina wiedziaa o moich zdolnociach i odrzucia mnie, obawiajc si tego, co wizje mogy o niej powiedzie. Babka daa mi swj kamie, zanim zmara, mwic, i bdzie zaszczycona, jeli zechc go nosi. Jebra przycisna do z kamieniem do policzka i szepna: - Dzikuj, e go nie przyje. e zrozumiae. - Wic ten diuk - Zedd znw poczu ukucie winy - wzi ci na dwr i korzysta z twego daru? - Tak. Ze dwanacie lat temu. Poniewa zostaam osobist dwork lady Ordith, uczestniczyam w kadej prawie uroczystoci czy spotkaniu. Diuk przychodzi potem do mnie

i mwiam mu, co widziaam o jego przeciwnikach. Wikszo swojej potgi i bogactw osign dziki mojej pomocy. Nikt oprcz niego nie wie, czym jest Kamie Jasnowidzenia. On za gardzi tymi, ktrzy zatracili dawn wiedz. Drwi z ich ignorancji, kac mi jawnie nosi kamie. Chcia te, ebym miaa oko na lady Ordith. No i nie udao si jej owdowie. Pociesza si, znikajc z paacu diuka, kiedy tylko zdoa. Lady nie bdzie po mnie paka; jej m pociga za sznurki i dba o to, by mnie nie zwolnia. - Czemu lady nie podobay si twoje usugi? - Zedd si umiechn. - Czyby istotnie bya leniwa i le wychowana? - Nie. - Jebra odwzajemnia umiech, ktry pogbi delikatne zmarszczki w kcikach jej oczu. - To wizje. Czasami... sam zreszt to odczue, kiedy leczye moj ran. Mam tylko nadziej, e nie drczyy ci tak jak mnie. Niekiedy nie mogam usugiwa lady Ordith. - Hmmm, skoro jeste teraz bez pracy - Zedd potar policzek - to do czasu wyzdrowienia bdziesz w Paacu Ludu na prawach gocia. Mam tu jakie wpywy. - Pomyla sobie, e to szczera prawda. Wycign z kieszeni sakiewk i potrzsn ni. - Oto twoja zapata, jeli ci przekonam do nowego pracodawcy. Jebra zwaya sakiewk w doni. - Jeeli to mied, przyjm j wycznie za prac dla ciebie. - Umiechna si i przysuna bliej. Oczy miaa wesoe i gniewne zarazem. - Jeli za to srebro, to o wiele go za duo. - To zoto - rzek z powag Zedd, a ona zamrugaa, zaskoczona. - Ale to nie dla mnie bdziesz gwnie pracowa. - A dla kogo? - Wpatrywaa si chwil w wypenion kruszcem sakiewk i znw spojrzaa na czarodzieja. - Dla Richarda. Nowego mistrza Rahla. - Nie. - Jebra zblada i gwatownie potrzsna gow, kulc ramiona, po czym wcisna sakiewk w do Zedda. - Nie. - Zblada jeszcze bardziej i znw potrzsna gow. - Nie. Przykro mi, lecz nie. Nie chc dla pracowa. Nie. - On nie jest zym czowiekiem. - Czarodziej zmarszczy brwi. - Ma dobre serce. - Wiem. - Znasz go? - Widziaam go wczoraj. - Spucia oczy. - Pierwszego dnia zimy. - I miaa wizj, kiedy go zobaczya? - Tak - odpara sabo, przez zy. - Powiedz mi, co widziaa, Jebro. Kady szczeg. Prosz ci oto. To bardzo wane.

Spojrzaa spod oka na czarodzieja, potem znw opucia wzrok i zagryza wargi. - To byo wczoraj, podczas porannych modw. Poszam na plac, kiedy zabrzmia dzwon, i on tam sta, zapatrzony w sadzawk. Zwrciam na uwag, bo mia u pasa miecz Poszukiwacza. By wysoki i przystojny. I nie klcza jak pozostali. Sta tam i patrzy na zbierajcych si, a nasze oczy spotkay si na moment. Emanujca ze moc zapara mi dech w piersiach. Widzca moe wyczu niektre rodzaje mocy, na przykad wrodzony dar. - Jebra popatrzya na Zedda. - Ju wczeniej widziaam tych z darem. Widziaam ich aury; byy podobne do twojej: ciepe, serdeczne i agodne. Twoja aura jest pikna. Jego bya zupenie inna - byo w niej to, co w twojej, ale i jeszcze co. - Gwatowno - wtrci Zedd. - On jest Poszukiwaczem. - Pewno tak - przytakna - sama nie wiem. Nigdy przedtem czego takiego nie widziaam. Mog ci powiedzie, jak to odczuam. Zdawao mi si, e zanurzono mi twarz w lodowatej wodzie, zanim zdoaam zaczerpn powietrza. Czasem nie mam adnej wizji na czyj temat, czasem mam. Nigdy nie wiem, kiedy wizja si pojawi. Strapieni i nieszczliwi silniej emanuj aur i swoje myli. Jego byszczaa jak byskawice w czasie burzy. Bardzo cierpia. Niczym zapane w puapk zwierztko, ktre usiuje odgry sobie ap, eby si uwolni. Drczy si, e musi zdradzi przyjaci, by ich ocali. Nie pojmowaam tego. Nie miao to dla mnie adnego sensu. W jego mylach by te obraz kobiety, bardzo piknej dugowosej kobiety. Moe Spowiedniczki, cho nie wiem, jak to moliwe. Tak si o ni zadrcza, i dotknam twarzy, bo zdawao mi si, e jego aura pali mi skr. Nawet gdybym nie bya na modach, jego udrka i tak powaliaby mnie na kolana. Ju miaam do podbiec i go pocieszy, kiedy zjawiy si dwie Mord-Sith i zobaczyy, e stoi, a nie klczy. Nie ba si ich, lecz uklk, rozpaczajc nad zdrad, do ktrej by zmuszony. Z ulg przyjam to, co zrobi; sdziam, e to ju koniec. Dostrzegajc tylko aur, cieszyam si, e to nie byy prawdziwe wizje. Nie chciaabym mie wizji na temat tego czowieka. - Jebra zapatrzya si przed siebie, najwyraniej zatopiona we wspomnieniach o tamtej chwili. - Ale to nie by koniec? - Nie. Sdziam, e najgorsze ju mino, ale to, co widziaam, nie dorwnywao temu, co nadeszo. - Przez chwil tara donie. - Zanosilimy mody do Ojczulka Rahla, kiedy w modzieniec nagle si poderwa. Umiecha si. Rozwiza trapic go zagadk. Ostatni fragment wlizn si na waciwe miejsce. Twarz kobiety i mio do niej przepoiy jego aur. - Jebra potrzsna gow. - Wspczuj osobie, ktra kiedykolwiek sprbuje wsun cho czubek palca pomidzy tych dwoje. Straci palec, do, a moe i cae rami, zanim zdy pomyle, eby si cofn.

- Ona ma na imi Kahlan - umiechn si Zedd. - A co si stao potem? - Potem zaczy si wizje. - Dziewczyna skrzyowaa rce na brzuchu. - Widziaam, jak zabija jakiego mczyzn, cho nie wiem, w jaki sposb. Nie byo krwi, lecz go zabi. Potem zobaczyam tego, ktry mia zgin: Rahla Pospnego. I dostrzegam, e to jego ojciec, ale e on o tym nie wie. Wtedy pojam, kim jest: synem Rahla Pospnego, a wkrtce nowym mistrzem Rahlem. Aura mienia si straszliwymi sprzecznociami. Z chopa krl. - Rahl Pospny chcia rzdzi wiatem dziki przeraajcej magii. Richard zapobieg temu, ocali cae rzesze od tortur i mierci. Zabicie kogo to straszliwy czyn, ale zabijajc Rahla, ocali od mierci wielu ludzi. Myl, e na pewno nie to tak ci przerazio w Richardzie. - Nie. - Potrzsna gow. - Chodzi o to, co stao si potem. Chcia odej, lecz dwie Mord-Sith zastpiy mu drog. Jedna z nich grozia mu Agielem. Zdziwio mnie, e i on mia zawieszonego na szyi Agiela, czerwonego jak i tamte. Zacisn na nim do. Powiedzia Mord-Sith, e je zabije, jeeli go nie przepuszcz. W jego aurze bysna taka gwatowno, taka ch uycia siy, i na moment straciam oddech. Chcia, by sprboway go powstrzyma. Wyczuy to i pozwoliy mu przej. Odwrci si, eby odej i... i wtedy miaam inne wizje. - Przycisna do do serca, pakaa. - Moje wizje... moje wizje nie zawsze s wyrane, Zeddzie. Czasami nie wiem, co oznaczaj. Kiedy miaam wizj jakiego rolnika. Ptaki dziobay brzuchy jego i jego rodziny. Nie wiedziaam, co to znaczy. Okazao si potem, e przyleciao stado kosw i wydziobay ziarno, ktre w rolnik dopiero co zasia. Na szczcie mg zasia ponownie i pilnowa pola. Gdyby nie mia na ponowny zasiew, to on i jego rodzina umarliby z godu... - Dziewczyna otara palcami zy z policzkw. - Czasami nie umiem powiedzie, co znacz moje wizje albo czy si speni. Nie wszystkie si speniaj. - Skubaa kosmyk wosw. - Lecz czasem dzieje si dokadnie to, co widz. Wiem, e s prawdziwe i e na pewno si speni. - Rozumiem, Jebro. - Zedd poklepa j pocieszajco po ramieniu. - Wizje to rodzaj proroctwa, a dobrze wiem, jak proroctwa potrafi by zagmatwane. Jakie byy wizje dotyczce Richarda? Zagmatwane czy wyrane? - I takie, i takie. - Dziewczyna patrzya czarodziejowi w oczy.Miaam wszelkie rodzaje: zagmatwane i jasne, prawdopodobne i cakiem pewne. Przepyway szybko. Nigdy przedtem mi si to nie zdarzyo. Zwykle marn tylko jedn wizj i albo wiem, co znaczy i czy si speni, albo jej nie rozumiem i nie wiem, czy si wypeni. Wizje o tym modziecu pyny jak rwcy strumie. Jak niesione huraganem krople deszczu. W kadej by bl, cierpienie, niebezpieczestwo. Te najwyra-

niejsze, a wiem, e s prawdziwe, byy najgorsze. Jedna dotyczya czego wok szyi Richarda. Nie wiem, co to, ale sprowadzi na wielki bl i oddzieli go od tej kobiety... Mwie, e ma na imi Kahlan... Oddzieli go od wszystkich, ktrych kocha. Uwizi go. - Mord-Sith pojmaa Richarda, wizia go i torturowaa. Moe to wanie widziaa podsun Zedd. - Nie, to nie to - Jebra gwatownie zaprzeczya. - Tu nie szo o to, co ju byo: to si ma dopiero wydarzy. I to nie bl sprawiany przez Mord-Sith. Zupenie inny. Jestem tego pewna. - I co jeszcze? - Czarodziej w zadumie skin gow. - Widziaam go w klepsydrze. Klcza w dolnej czci, paczc z udrki; wok sypa si piasek, lecz ani jedno ziarenko nie spadao na Richarda. W grnej poowie klepsydry byy nagrobki tych, ktrych kocha, ale sypicy si piach broni mu tam dostpu. Widziaam n w jego sercu, n zadajcy mier, zacinity w jego wasnych drcych doniach. Pojawia si inna wizja i nie wiem, co si stao, bo obrazy nie zawsze s chronologiczne. Richard by odziany we wspaniay czerwony paszcz ze zotymi guzikami i brokatowym przybraniem. Lea twarz w d... w plecach mia n. By martwy i zarazem nie by. Jego wasne rce signy, eby odwrci lecego, lecz zanim zobaczyam jego martw twarz, nadpyna inna wizja. Najgorsza. Najwyraniejsza. - Z oczu Jebry znw popyny zy. kaa cicho, a Zedd cisn jej rami, dodajc otuchy i zachcajc, by mwia dalej. - Widziaam, jak ponie. - Ocieraa zy i koysaa si, szlochajc. - Krzycza. Czuam swd przypiekanej skry. Potem cofnito to co, nie wiem co, co go palio, i by nieprzytomny, naznaczony. Wypalono na nim znami. - Widziaa ten znak? - Zedd porusza jzykiem, usiujc zwily wyschnite nagle usta. - Nie, nie widziaam. Ale wiem, co to byo, wiem rwnie pewnie, jak rozpoznaj soce. To by znak mierci, znak Opiekuna zawiatw. Opiekun naznaczy go jako swoj wasno. - Byy jeszcze jakie wizje? - Zedd ze wszystkich si stara! si zapanowa nad oddechem i dreniem rk. - Tak, ale mniej wyrane i niezrozumiae. Przemkny tak szybko, e wyczuam tylko zawarty w nich bl. Potem Richard odszed. Skorzystaam z tego, e Mord-Sith patrzyy za nim, i pobiegam do swojej komnaty. Dugie godziny leaam w ku, paczc, udrczona tym, co widziaam. Lady Ordith walia w drzwi, woajc mnie. Krzyknam, e jestem chora, i w kocu odesza rozelona. Pakaam, dopki starczyo mi ez. Widziaam zalety

owego modzieca i pakaam, przeraona zem, ktre po niego sigao. Wizje byy rozmaite, a mimo to podobne. Wszystkim towarzyszyo to samo odczucie: niebezpieczestwo. Niebezpieczestwo otacza tego chopaka rwnie szczelnie jak woda ryb... - Jebra zdoaa si troch opanowa, a Zedd obserwowa j w milczeniu. - To dlatego nie chc dla niego pracowa. Nie chc mie najmniejszego kontaktu z grocym mu niebezpieczestwem i brocie mnie przed tym, dobre duchy. Nie chc si naraa na dotknicie zawiatw. - Moe mogaby mu pomc, moe twoje zdolnoci pomogyby mu unikn niebezpieczestwa. Wanie na to liczyem - powiedzia cicho Zedd. - Za adne skarby wiata nie pjd na sub do mistrza Rahla. - Jebra osuszya twarz rkawem. - Nie jestem tchrzliwa, lecz nie jestem te heroin z opowieci czy idiotk. Nie po to moje trzewia wrciy na miejsce, eby mi je znowu kto wypru i przy okazji zabra dusz. Zedd spokojnie patrzy, jak dziewczyna odzyskuje kontrol nad sob, jak odsuwa przeraajce obrazy. Wzia gboki wdech i westchna. Bkitne oczy napotkay wzrok czarodzieja. - Richard jest moim wnukiem - powiedzia jej. - Wybaczcie mi, dobre duchy. - Gwatownie zamkna powieki, zasonia usta doni, a potem otworzya oczy, przeraona. - Zeddzie... tak mi przykro, e ci to wszystko opowiedziaam. Wybacz mi. Gdybym wiedziaa, e to twj wnuk, to nigdy, nigdy bym ci tego nie wyjawia. - Rce trzsy si jej. - Wybacz mi, wybacz. Bagam. - Prawda jest prawd. A ja nie nale do tych, ktrzy winiliby ci za to, e j widziaa. Jestem czarodziejem i wiem, e grozi mu niebezpieczestwo. Dlatego prosiem ci o pomoc. Stwr, ktry ci zrani, dosta si do wiata ywych przez rozdarcie w zasonie. Jeeli zasona bdzie nadal pka, Opiekun wydostanie si z zawiatw. Richard dokona czynw, ktre wedug proroctw wiadcz, e tylko on jeden potrafi scali zason. Zedd znw pooy sakiewk ze zotem na kolanach Jebry, ktra si temu przygldaa. Cofn pust do. Dziewczyna patrzya na sakiewk, jakby bya to gotowa uksi j bestia. - Czy to bdzie bardzo niebezpieczne? - spytaa w kocu sabiutkim gosem. - Nie bardziej ni popoudniowy spacerek w paacu. - Zedd umiechn si, kiedy na spojrzaa. Jebra odruchowo przyoya do do brzucha, tam gdzie bya rana. Rozejrzaa si po rozlegym, wspaniaym holu, jakby szukaa drogi ucieczki albo obawiaa si ponownego ataku. Potem powiedziaa, nie patrzc na czarodzieja: - Moja babka bya widzc i moj jedyn mentork. Powiedziaa mi kiedy, e wizje

naznacz cierpieniem cae moje ycie i e nigdy nie zdoam powstrzyma ich napywu. Powiedziaa te, ebym nie odmawiaa, kiedy trafi mi si sposobno wykorzystania tego, co widz, dla czyjego dobra. e to cho troch zmniejszy przygniatajce mnie brzemi. Usyszaam to, gdy daa mi swj kamie... - Jebra oddaa sakiewk Zeddowi. - Nie zrobiabym tego za cae zoto DHary. Ale zrobi to dla ciebie. - Dziki, dziecinko. - Czarodziej umiechn si i pogadzi policzek dziewczyny. Znw da jej sakiewk. - Przyda ci si. Bdziesz miaa wydatki. To, co zostanie, naley do ciebie. Takie jest moje yczenie. - Co mam zrobi? - spytaa, z rezygnacj kiwajc gow. - Najpierw oboje musimy si porzdnie wyspa. Potem odpoczniesz par dni, eby odzyska siy. Dopiero pniej czeka ci podr, lady Bevinvier. - Rozbawia go jej mina. Oboje jestemy bardzo zmczeni. Jutro wyruszam w wanych sprawach. Ale najpierw przyjd do ciebie i porozmawiamy. Od razu ci jednak prosz, eby nie nosia kamienia na widoku. Nie ujawniaj swoich talentw podpatrujcym oczom. - Wic i nowemu panu bd suya z ukrycia? Niezbyt to zaszczytne. - Tym, ktrzy by ci teraz rozpoznali, nie zaley na zocie. Su Opiekunowi. Podaj czego cenniejszego ni kruszec. Jeli ci wypatrz, poaujesz, e ci dzi ocaliem. Jebra zadraa, lecz daa znak, i si zgadza.

ROZDZIA 4 Zedd przyklkn, podpar si doni o kolano i wsta. Pomg si podnie Jebrze. Nie moga sta o wasnych siach, co wczeniej podejrzewa, i mocno si na nim opieraa. Przeprosia go za to. Rozbawi j, twierdzc, e i tak wykorzystaby kady pretekst pozwalajcy mu otoczy ramieniem kibi licznej panny. Ludzie zaczynali wraca do swoich spraw; rozmawiali cicho i rozgldali si po nagle wcale nie tak bezpiecznym paacu. Rannych przeniesiono, ciaa zabitych zabrano. Suce zmyway krew z posadzki. Wszdzie peno byo onierzy Pierwszej Kompanii. Zedd skin do stojcego po drugiej stronie holu dowdcy Trimacka. - Tak czy owak, ciesz si, e std odejd - odezwaa si Jebra. - Widziaam tu aury, przez ktre bij na mnie sidme poty. - Czy widzisz co wok niego? - spyta Zedd, gdy oficer ruszy ku nim. Dziewczyna przygldaa si przez chwil Trimackowi, sprawdzajcemu po drodze rozmieszczenie onierzy. - Saba aura. Obowizek. - Zmarszczya brwi. - Zawsze mu ciy. Ma nadziej, e teraz si to wreszcie odmieni, e stanie si powodem do dumy. Czy to ci jako pomogo? - O, tak - umiechn si czarodziej. - Jakie wizje? - Nie. Tylko saba aura. Zedd w zamyleniu pokiwa gow, a potem si rozpogodzi. - A jak to si stao, e taka adna panna nie znalaza sobie ma? - Trzech mnie prosio o rk. - Dziewczyna zerkna na spod oka. - I za kadym razem widziaam, jak klczcy akurat przede mn mczyzna ley z inn kobiet. - Spytali, dlaczego ich odrzucia? - zamia si Zedd. - Wcale im nie odmwiam. Po prostu tak im przyoyam, e a im w gowach zadudnio. Czarodziej tak si mia, e i Jebra nie moga si powstrzyma. Trimack wreszcie do nich podszed. - Naczelny dowdco Trimacku, oto lady Bevinvier. - Oficer skoni si. - Lady, podobnie jak ty i ja, czuwa nad tym, eby zo nie miao dostpu do mistrza Rahla. Chc, by gwardzici jej strzegli, dopki bdzie przebywa w paacu. Lord Rahl potrzebuje jej, wic nie ycz sobie, aby znw, tak jak dzisiaj, grozio lady Bevinvier jakie niebezpieczestwo. - Bdzie w paacu rwnie bezpieczna, jak dziecko w ramionach matki. Rcz za to honorem. - Trimack odwrci si i da umwiony znak; byskawicznie przybiego dwudziestu kilku ludzi Pierwszej Kompanii; stanli na baczno, wcale nie zadyszani. - Oto lady Bevi-

nvier. Odpowiadacie za ni yciem. Zacinite pici jak jedna stukny w opancerzone piersi. Dwch onierzy uwolnio Zedda od ciaru Jebry. Dziewczyna mocno zaciskaa kamie w doni. Sakiewka ze zotem wypychaa kiesze jej zielonej spdnicy, niemal w caoci pokrytej zaschnit krwi. - Potrzebne jej odpowiednie komnaty i posiki - pouczy ich czarodziej. - Dopilnujcie, eby nie mia do niej wstpu nikt poza mn. Wypocznij dobrze, dziecinko - doda, patrzc w zmczone oczy Jebry i agodnie dotykajc jej ramienia. - Odwiedz ci rankiem. - Dzikuj, Zeddzie - umiechna si blado. onierze zabrali Jebr i Zedd powiedzia do Trimacka: - W paacu znajduje si pewna dama, lady Ordith Condatith de Dackidvich. Lord Rahl bdzie mia do kopotw i bez takich jak ona. Chc, by wyjechaa, zanim dzie si skoczy. Gdyby odmwia, ka jej wybra midzy karoc a stryczkiem. - Zajm si tym osobicie. - Trimack umiechn si zoliwie. - Jeeli w paacu znajduj si jeszcze inne osoby o podobnym charakterku, moesz im zaofiarowa ten sam wybr. Nowa wadza przynosi zmiany. - Zedd nie widzia aury, ale by pewien, e Jebra zobaczyaby, jak aura oficera pojaniaa. - Niektrym zmiana si nie spodoba, czarodzieju Zoranderze. To nie bya czcza uwaga. - Czy w paacu s wysi rang od ciebie oprcz mistrza Rahla? - Jest Demmin Nass - Trimack splt donie za plecami i omiata wzrokiem hol - dowdca bojwek, ktry rozkazuje wszystkim poza lordem Rahlem. - Nie yje. - Zedd westchn ciko na wspomnienie o tym czowieku. Trimack kiwn gow, chyba poczu ulg. - Pod paacem, w wydronych w paskowyu pomieszczeniach kwateruje blisko trzydzieci tysicy onierzy. Ich dowdcy przewyszaj mnie rang w polu, lecz w paacu prawem jest rozkaz naczelnego dowdcy Pierwszej Kompanii. Niektrzy z nich uciesz si ze zmiany, inni nie. - Richard bdzie wystarczajco zajty walk z magi zawiatw, niepotrzebne mu kopoty z elazem. Masz woln rk, dowdco: czy w jego obronie, co uwaasz za honieczne. Choby i z przesad. Trimack da znak, e rozumie, i rzek: - Paac Ludu to miasto pod jednym dachem. Mieszkaj tu tysice ludzi. Kupcy, domokrcy, ywno. Cae kolumny wozw wjedaj tu i wyjedaj std we wszystkich kierunkach, wyjwszy jedynie rwniny Azrith na wschodzie. Drogi tu wiodce to arterie odywiaj-

ce serce DHary, Paac Ludu. W paskowyu jest dwa razy tyle pomieszcze, ile nad ziemi. Nie jestemy w stanie waciwie oceni motyww napywajcych tumw. Zamknbym wielkie wewntrzne wrota i odci naziemn cz paacu. Nie czyniono tego od kilkuset lat; zaniepokoi to i zmartwi lud DHary, ale i tak zrobibym to. Wtedy do paacu bdzie si mona dosta jedynie od wschodu, drog w gr urwiska. Zadbam, eby most by podniesiony. I tak bdziemy mie do czynienia z licznymi mieszkacami waciwego paacu. Kady z tych ludzi moe mie zamiary sprzeczne z naszymi. Co gorsza, s tu tysice zaprawionych w bojach onierzy, a nie chciabym, by niektrzy z ich dowdcw cho spojrzeli na mistrza Rahla. Co mi si zdaje, e nowy lord Rahl jest inny ni ci, z ktrymi mieli dotd do czynienia, i e ta zmiana wcale im si nie spodoba. DHara to olbrzymie imperium, drogi tu dugie. Moe nadszed czas, by niektre z dywizji opuciy paac i zadbay o ich bezpieczestwo, zwaszcza tych lecych na dalekim wschodzie, w pobliu Dziczy. Syszaem, e jest tam niespokojnie. Za ci, ktrym ufam, trzykrotnie powikszyliby szeregi Pierwszej Kompanii. Zedd obserwowa twarz rozgldajcego si po holu Trimacka. - Nie jestem co prawda onierzem, ale dla mnie brzmi to cakiem sensownie. Paac musi by miejscem tak bezpiecznym, jak to tylko moliwe. Czy, co uwaasz za stosowne. - Dobrze. Rano dam ci list tych dowdcw, ktrym mona ufa, i tych mogcych przysporzy kopotw. - Po co mi ona? - Bo takie rozkazy powinien wyda kto, kto ma dar - odpar stanowczo Trimack. - Czarodzieje nie powinni rzdzi ludmi - mamrota Zedd, potrzsajc gow. - To nie w porzdku. - Takie s w DHarze zwyczaje. Magia i elazo. Chc chroni lorda Rahla. W tym celu naley zrobi to, o czym mwiem. Zedd patrzy przed siebie; coraz bardziej odczuwa zmczenie. - Czy wiesz, Trimacku, e walczyem i zabijaem czarodziejw, ktrzy chcieli rzdzi? Cisza. Zedd odwrci si ku oficerowi. Trimack bacznie go obserwowa. - Gdybym mia wybr, czarodzieju Zoranderze, to wolabym suy temu, dla ktrego wadza jest brzemieniem, ni temu, kto jej pragnie. Czarodziej westchn i kiwn gow. - No, to do rana. A, i jeszcze najwaniejsze: chc, eby strzeono wej do Ogrodu ycia. Wanie tam screeling zaatakowa po raz pierwszy. Nie wiem, czy nie pojawio si ich wicej. Gwne wrota trzeba naprawi. Otocz ogrd stalowym piercieniem. Ustaw ludzi

gsto; wystarczy, eby si mogli zamachn toporem. Do rodka mog wej wycznie ja, Richard albo kto przez nas upowaniony; poza tym nikt, absolutnie nikt nie ma tam wstpu. Kady, kto si tam sprbuje dosta, powinien by traktowany jako zagroenie dla mistrza Rahla. Nawet ten, kto powie, e przyszed jedynie powyrywa chwasty. Wiedz, e to wszystko, co si bdzie chciao stamtd wydosta, to najgorsze zo. - Bdziemy broni mistrza do ostatniego czowieka. - Trimack uderzy pici w opancerzon pier. - Znakomicie. Lord Rahl moe potrzebowa tego, co tam zostao, Wol na razie nie przenosi tych rzeczy. S niesychanie niebezpieczne. Pilnie strze ogrodu, dowdco. Mog si pojawi nastpne screeingi. Albo co jeszcze gorszego. - Kiedy? - Sdziem, e pierwszy pojawi si po roku lub pniej. A przynajmniej po wielu miesicach. To niedobrze, e Opiekun tak prdko przysa jednego ze swoich zabjcw. Nie wiem, po kogo go wyprawi. Moe mia po prostu zabi kadego, kto bdzie w pobliu. Opiekun nie potrzebuje powodw do zabijania. Jutro opuszcz paac i sprbuj si jak najszybciej dowiedzie, zanim znowu nas co zaskoczy. Trimack, zaniepokojony, rozwaa sowa Zedda. - Czy wiesz, kiedy powrci lord Rahl? - Nie wiem. - Czarodziej potrzsn gow. - udziem si, e bd mia do czasu, aby go nauczy wszystkiego, co powinien wiedzie. Lecz teraz musz posa po niego, by si ze mn spotka w Aydindril. Obaj musimy odkry, co naley teraz zrobi. Grozi mu wielkie niebezpieczestwo, a on nic o tym nie wie. Wszystko dzieje si szybciej, ni przewidywaem. Nie mam pojcia, co Opiekun teraz uczyni, ale zaczynani si obawia, e zdoa zapuci macki daleko. To, i tak oplt Rahla, jeszcze zanim zasona pka, a ja nie wiedziaem, e sign a tu, wiadczy, jakim byem bezmylnym gupcem w tej sprawie. Gdyby Richard nieoczekiwanie powrci lub gdyby mi si co przytrafio... to pom mu. On si uwaa za lenego przewodnika, nie za mistrza Rahla. Bdzie nieufny. Przeka mu, i kazaem, by ci zaufa. - Jak go przekonam, eby mi zawierzy, skoro jest taki nieufny? - Powiedz mu, e mwiem, e to prawda - umiechn si Zedd. - Prawdziwa jak szczere zoto. - Chcesz, eby naczelny dowdca Pierwszej Kompanii mwi takie rzeczy mistrzowi Rahlowi??? - zdumia si Trimack. Zedd odchrzkn i przybra powan min.

- To szyfr, dowdco. On to rozumie. Tamten skin gow, lecz cigle mia wtpliwoci. - Lepiej zajm si Ogrodem ycia i ca reszt. Omielam si powiedzie, e przydaby ci si wypoczynek. - Spojrza tam, gdzie armia sucych nadal zmywaa krew. - Cae to uzdrawianie ogromnie ci wyczerpao. - To prawda. Dziki, dowdco Trimacku. Skorzystam z twojej rady. Pi dowdcy uderzya w napiernik, a umieszek zagodzi surowo salutu. Zacz si odwraca, lecz zmieni zdanie. Niebieskie oczy znw spojrzay na Zedda. - Pozwol sobie zauway, czarodzieju Zoranderze, e to przyjemno mie wreszcie w paacu kogo z darem, kto woli leczy ludziom brzuchy, ni je rozpruwa. Nigdy przedtem si z tym nie spotkaem. - Bardzo auj, dowdco, i nie mogem pomc tamtemu chopcu - powiedzia z powag Zedd. - Wiem, e to prawda, czarodzieju Zoranderze - ze smutkiem potakn Trimack. Prawdziwa jak szczere zoto. Zedd patrzy, jak dowdca idzie poprzez hol, przycigajc do siebie zbrojnych niczym magnes. Czarodziej unis rk i spojrza na zoty acuszek owinity wok kocistych palcw. Westchn bolenie. Dola czarodzieja - posugiwanie si ludmi. Trzeba zrobi to, co najgorsze. Z dobrze ukrytej w szatach kieszeni wyj czarny kamie majcy ksztat zy. Niech bd przeklte duchy za to, co musi czyni czarodziej. Uj oprawk po bkitnym kamieniu i przytkn do niej czubek tego gadkiego, czarnego. Moc popyna z palcw czarodzieja i spoia kamie z opraw. Majc nadziej, e si myli, Zedd przywoa bolesne wspomnienia dawno zmarej ony. Jebra zniosa blokady w jego umyle, wic nie byo to trudne. za spyna mu po policzku; otar j i z najwyszym wysikiem odpdzi te myli. Umiechn si leciutko, stwierdzajc, e czarodzieje wykorzystuj nawet siebie samych i e owe straszliwe wspomnienia wreszcie przyniosy ze sob jedno przyjemniejsze. Czarodziej mocno uj czarny kamie i potar jego powierzchni kciukiem zmoczonym z. Kamie przybra barw jasnego bursztynu. Serce Zedda zamaro na chwil. Ju nie mia wtpliwoci, co to takiego. Wiedzia, co musi uczyni. Oplt klejnot zaklciami - teraz tylko Richard dojrzy prawd o nim. Co wicej, zaklcia przycign uwag Richarda. Jeli go kiedykolwiek zobaczy, czar zadziaa i zaszczepi w umyle chopaka zainteresowanie tym kamieniem. Zedd popatrzy na stranika granicy - Chase lea na awie, jedn nog opuci i wspar o podog. Rachel siedziaa na posadzce, gwk pooya na kolanie mczyzny,

a ramieniem oplota jego ydk. Chase pooy sobie na czole obandaowane rami. Czarodziej westchn i ruszy ku nim przez wykadany marmurem hol. Zastanawia si, czeg to bdzie teraz strzeg stranik granicy, skoro granica znikna. Dotar do tamtych dwojga. - Zeddzie, stary przyjacielu - odezwa si Chase, nie odsaniajc oczu - jeli jeszcze raz przylesz jak krzepk wiedm-uzdrowicielk, ktra wleje mi w gardo ohydn ciecz, to ci okrc gow tak, eby musia chodzi tyem. Czarodziej umiechn si z zadowoleniem. Przysa stranikowi waciw uzdrowicielk. - Czy lekarstwo naprawd byo tak niedobre, Chase? - spytaa Rachel. - Popamitasz, jeli jeszcze raz powiesz do mnie Chase - zagrozi, ypic na ma spod obandaowanej rki. - Przepraszam, ojcze - zachichotaa. - Przykro mi, e kazaa ci wypi to paskudne lekarstwo. - Skrzywia si. - Ale bardziej mnie przeraa ta krew na tobie. - Stranik co mrukn. - Moe nastpnym razem - Rachel zerkna na niewinnie - dobdziesz miecza, kiedy ci ostrzeg. Wtedy ani ci nie porani, ani nie bdziesz musia pi paskudnych mikstur. Zedd podziwia dziecinn niewinno, z jak wbia stranikowi t dobrze wymierzon, ostr szpil. Chase unis nieco gow - skamieniae rami nadal osaniao oczy i spiorunowa ma wzrokiem. Czarodziej jeszcze nigdy nie widzia czowieka, ktry z takim trudem powstrzymywaby miech. Rachel marszczya nosek i chichotaa, rozbawiona min ojca. - Niech dobre duchy oka si litociwe dla twojego przyszego ma - wykrztusi Chase - i podaruj mu cho par spokojnych lat, zanim wpadnie w twoje apki. - Co to znaczy? - zaciekawia si. Stranik opuci z awki drug nog i usiad. Podnis dziewczynk i posadzi sobie na kolanie. - Powiem ci, co to znaczy. To znaczy, e obowizuje nowa zasada. Nowe prawo. I lepiej go nigdy nie am. - Dobrze, ojcze, nie zami. Jak ono brzmi? - Od teraz - powiedzia gronie, przysuwajc twarz do buzi Rachel - jeeli bdziesz chciaa mi powiedzie co wanego, a ja ci nie wysucham, to masz mnie kopn. Kopn tak mocno, jak tylko zdoasz. - Tak, ojcze. - Maa umiechna si. - Wcale nie artuj. Mwi cakiem serio.

- Obiecuj, Chase. - Rachel energicznie pokiwaa gwk. Wielkolud przewrci oczami i przytuli dziewczynk rwnie mocno, jak ona tulia swoj lalk. Zedd z trudem przekn lin. Nie lubi siebie za to, co musia zrobi, a jeszcze mniej mu si podobao to, co staoby si, gdyby tego nie zrobi. Przyklkn obok dziewczynki; szaty mia sztywne od zaschnitej krwi. - Musz ci o co poprosi, Rachel. - O co, Zeddzie? Czarodziej unis rk; trzyma w palcach zoty acuszek, na ktrym koysa si klejnot. - To czyja wasno. Czy mogaby j nosi przez jaki czas i chroni? Pewnego dnia zjawi si Richard, zabierze to i odniesie, dokd trzeba, ale nie wiem, kiedy to bdzie. Oczy stranika, zwykle dumne i bystre, miay dziwny wyraz. Tak chyba patrzy mysz tu przed kocem w pyszczku kota, pomyla Zedd. - Jakie to adne, Zeddzie. Nigdy nie nosiam takiej licznoci. - To nie tylko adne, ale i wane. Tak wane, jak szkatua, ktr ci powierzy Giller. - Przecie Rahl Pospny ju nie yje. Sam to powiedziae. On ju nic nam nie zrobi. -Wiem, dziecinko, lecz to nadal jest wane. Tak dzielnie strzega szkatuy, wic pomylaem, i najlepiej bdzie tobie powierzy naszyjnik, zanim waciciel zgosi si po niego. Do tego czasu musisz go stale nosi. Nie pozwl nikomu przymierzy naszyjnika dla zabawy. To nie zabawka. - Skoro to takie wane, Zeddzie - Rachel spowaniaa na wspomnienie szkatuy - to si tym zaopiekuj. - Co ty sobie mylisz, Zeddzie? - sykn Chase, przytulajc do siebie gwk maej i zasaniajc doni jej uszko. - Co ty wyprawiasz!? Czyby to byo to, o czym myl? - Staram si uchroni wszystkie dzieci wiata przed straszliwymi koszmarami. - Czarodziej popatrzy na ponuro. - Trwajcymi ca wieczno. - Nie chc, Zeddzie... - wysycza stranik przez zacinite zby. - Jak dugo mnie znasz, Chase? - przerwa mu Zedd. Stranik milcza, tylko ypn gronie. - Czy widziae, ebym kiedykolwiek kogo skrzywdzi, a zwaszcza dziecko? Czy widziae, bym kogo wystawia na niepotrzebne, gupie ryzyko? - Nie - wychrypia Chase. - I nie chc patrze, jak teraz chcesz to zrobi. - Musisz ufa, e wiem, co czyni - rzek twardo Zedd, a wzrokiem wskaza miejsce, gdzie screeling zabi tylu ludzi. - To, co si dzisiaj stao, nawet odrobin nie dorwnuje temu, co nam zagraa. Mki i zabijanie przekrocz wszelkie twoje pojcie, jeeli zasona nie zosta-

nie zapiecztowana. Czyni to, co powinienem uczynijako czarodziej. Jako czarodziej rozpoznaj t ma, tak jak to zrobi Giller. Ona jest zmarszczk na powierzchni wody, jzyczkiem u wagi. Jest przeznaczona do wielkich czynw. Przyjrzaem si runom na cianach, kiedy poszlimy sprawdzi, czy dobrze zapiecztowuj grobowiec Panisa Rahla: jeszcze nie wszystkie znikny. Byy w grnodharanskim; nie znam zbyt dobrze tego jzyka, ale wystarczajco duo zrozumiaem. Mwiy, jak si dosta do zawiatw. Pamitasz ten kamienny st w Ogrodzie ycia? To otarz ofiarny. Rahl Pospny korzysta ze, eby si dosta do zawiatw, przechodzi pod granicami. - No, ale on nie yje. Co to... - Rahl zabija dzieci i ofiarowywa ich niewinne duszyczki Opiekunowi, by ten pozwoli mu przechodzi przez zawiaty. Pojmujesz, co mwi? Rahl Pospny zawar pakt z Opiekunem. A to oznacza, e Opiekun wysugiwa si ludmi z naszego wiata. Skoro korzysta z usug Rahla, to bez wtpienia korzysta rwnie z usug innych. A teraz zasona jest rozdarta. Dowodzi tego pojawienie si screelinga. Uwaam, e wiele dawnych proroctw dotyczy Richarda i tego, co si wanie zaczyna dzia. Ten, kto je napisa, usiowa wspomc Richarda poprzez czas. Pomc mu w walce z Opiekunem. Lecz przez ostatnie par tysicy lat przesania te stay si niejasne i zagmatwane. Boj si, e to podstpne knowania Opiekuna zaciemniy znaczenie wyroczni. Cierpliwo to najwaniejsza cecha Opiekuna. Ma przecie ca wieczno. Pewnie ostronie zapuszcza macki do naszego wiata, kusi ludzi, czarodziejw podobnych Rahlowi Pospnemu, eby go suchali. To nie przypadek, e nie ma czarodziejw potraficych zrozumie przepowiednie, e brak ich wanie teraz, kiedy s tak potrzebni. Nie mam pojcia, gdzie si czaj szpiedzy Opiekuna i co on dalej zamierza. Oczy stranika dalej pony, lecz by to ju inny ar. - Powiedz, jak mam pomc? Co mam zrobi, Zeddzie? - Chciabym, eby to dziecko stao si podobne do ciebie. Naucz j tego. - Czarodziej umiechn si i poklepa rami wielkoluda. - Ona jest bystra. Spraw, by si staa jeszcze bystrzejsza. Niech si od ciebie uczy. Niech si nauczy posugiwa kadym orem, ktry znasz. Niech bdzie mocna i szybka. - Dziecko-wojownik - westchn Chase, lecz da znak, i si zgadza. - Rankiem wyrusz po Adie i zabior j do Aydindril. Chciabym, eby si uda do Botnych Ludzi. Dotrzyj tam najszybciej, jak zdoasz. Richard, Kahlan i Siddin bd dzi u smoczycy, a ta jutro zaniesie ich do wioski. Tobie droga zajmie cae tygodnie. Nie wolno nam zmarnowa ani chwili. Powiedz Richardowi i Kahlan, eby natychmiast doczyli do mnie w Aydindril. Opowiedz im to, co ja opowie-

dziaem tobie. Potem, jeeli zdoasz, umie to dziecko w bezpiecznym miejscu. Jeli jest jeszcze jakie bezpieczne miejsce. - Czy mog zrobi co jeszcze? - Najwaniejsze to dotrze do Richarda. Byem gupi, udzc si, e mamy jeszcze czas. Nie powinienem by go spuci z oka. - Zedd w zadumie tar brod. - Moe mgby mu powiedzie, e jestem jego dziadkiem, a Rahl Pospny by ojcem. Bdzie ju mniej wcieky, kiedy do mnie dotrze. - Zedd si umiechn. - Czy wiesz, jak go nazywaj Botni Ludzie? Richard Popdliwy. Pomyl tylko. Wanie Richarda tak nazwali. Jednego z najagodniejszych ludzi, jakich znam. Boj si, i Miecz Prawdy ujawni drug stron jego charakteru. - Na pewno si nie wcieknie, kiedy si dowie, e jeste jego dziadkiem - pociesza czarodzieja Chase. - Kocha ci. - Moe i tak - westchn Zedd - ale z pewnoci nie ucieszy go wiadomo, kto jest jego ojcem, jego prawdziwym ojcem. I e to przed nim ukryem. Wychowywa go George Cypher, kochali si jak ojciec i syn. - To prawda, ktrej nic nie zmieni. Czarodziej przytakn. Unis naszyjnik. - Zaufasz mi? Chase przez chwil patrzy na Zedda, potem prociutko usadowi Rachel. - Sam zapn klamerk acuszka. Stranik zamocowa acuszek, a dziewczynka wzia w rczki bursztynowy kamie i pochyliwszy si, przyjrzaa si mu. - Bd go strzec dla ciebie, Zeddzie. - Pewnie, pewnie. Jestem o tym przekonany. - Czarodziej zwichrzy woski maej. Zedd pooy palce na skroniach Rachel, popyna magia. Przekaza dziewczynce, jak wany jest w naszyjnik, e nie powinna nikomu o nim wspomina ani mwi, skd go ma; e ma strzec klejnotu jak przedtem szkatuy Ordena. Cofn palce, a Rachel otworzya oczka i umiechna si. Chase podnis ma i postawi obok siebie na awce. Stranik przejrza wiszcy u jego pasa arsena noy i wybra najmniejszy. Odwiza skrzany rzemyk, wysun ostrze z pochwy i zawieci nim Rachel w oczy. - Skoro jeste teraz moj crk, to bdziesz nosi n jak ja. Ale pamitaj, nie dobywaj go, dopki ci nie naucz, jak si nim posugiwa. Mogaby si paskudnie pokaleczy. Naucz ci bezpiecznie nim wada i broni si. Zgoda? - Nauczysz mnie, ebym bya taka jak ty!? - rozpromienia si dziewczynka. - Bardzo tego chc, Chase. Stranik, pomrukujc, przypasa jej n.

- Noo, nie wiem, jak mi pjdzie to szkolenie. Nawet nie potrafi ci nauczy, by mi mwia ojcze. - Chase i ojciec to dla mnie to samo - umiechna si wstydliwie. Chase potrzsn gow, zrezygnowany. Zedd wsta i wygadzi szat. - Jeeli czego potrzebujesz, Chase, to zajmie si tym naczelny dowdca Trimack. We tylu ludzi, ilu ci potrzeba. - Nikogo nie wezm. Bd si spieszy, wic po co mi zbdne towarzystwo, o ktre na dodatek musiabym dba. Poza tym uwaam, e ojciec z crk bd mniej zwraca na siebie uwag, a przecie chyba o to chodzi? - Spojrza wymownie na klejnot zawieszony na szyi Rachel. Zedd podzikowa mu umiechem; doceni bystro umysu stranika granicy. Tych dwoje - Chase i Rachel - wietnie do siebie pasuje; nie dadz sobie w kasz dmucha. - Pojad razem z wami a do drogi ku domkowi Adie. Zaatwi tylko rankiem pewne sprawy i moemy rusza. - Dobrze. Wygldasz, Zeddzie, jakby ci si nalea solidny wypoczynek przed podr. - O, tak. Czarodziej zrozumia nagle, dlaczego jest taki zmczony. Sdzi, e dlatego, i nie spa od wielu dni - ale to nie byo to. Chodzio o to, e cae miesice walczyli o powstrzymanie Rahla Pospnego i udao im si to, wic sdzi, e zwyciyli. Okazao si jednak, i prawdziwa walka dopiero si zaczyna. I tym razem nie szo o pokonanie niebezpiecznego czarnoksinika. Obecnie ich przeciwnikiem by Opiekun zawiatw. W czasie pojedynku z Rahlem Pospnym Zedd zna wikszo zasad, wiedzia, jak dziaaj szkatuy Ordena, ile maj czasu. Teraz nie wiedzia nic. Opiekun mgby zwyciy w par minut. Rozpaczliwa niewiedza. Czarodziej westchn w skrytoci ducha. Podejrzewa, e co nieco jednak wie; musi si na tym oprze. - A przy okazji - odezwa si Chase, gdy przypasa ju n Rachel. - Jedna z tamtych uzdrowicielek, mwia, e ma na imi Kelley, przekazaa mi wiadomo dla ciebie. - Sign do kieszeni, wyj ma karteczk i poda Zeddowi. - Co to takiego? - Na karteczce widnia napis: Zachodni Krg, North Highland Way, trzecia kondygnacja. - Mwia, e tam j znajdziesz - wyjani stranik. - Kazaa ci powiedzie, i wedug niej potrzebujesz wypoczynku i e jeeli do niej przyjdziesz, to zaparzy lubczykow herbatk;

przygotuje saby napar, by si dobrze wyspa. Rozumiesz, o co jej chodzio? - Mniej wicej. - Zedd umiechn si do siebie i zmi karteczk w doni; w zamyleniu przygryz warg. - I ty take solidnie wypocznij. Gdyby rany nie daway ci spa, to jedna z uzdrowicielek zaparzy ci... - O, nie! - zaprotestowa Chase. - Zasn bez tego. - To wietnie. - Zedd poklepa rczk Rachel i rami stranika. Mia ju odej, kiedy co sobie przypomnia. - Widziae kiedykolwiek Richarda w czerwonym paszczu? Czerwonym paszczu ze zotymi guzikami i brokatowymi ozdobami? - Richarda!? - zamia si Chase. - Przecie go wychowywae, Zeddzie. Wiesz lepiej ode mnie, e Richard nie ma takiego paszcza. Jego odwitne okrycie jest brzowe. On jest lenym przewodnikiem, lubi kolory ziemi. Nigdy nie widziaem go w czerwonej koszuli. A co? - Kiedy go zobaczysz - Zedd zignorowa pytanie stranika - przeka mu ode mnie, eby nigdy nie nosi czerwonego paszcza. Nigdy! To bardzo wane, nie zapomnij mu o tym powiedzie. adnego czerwonego paszcza. - Dobra - obieca Chase. Wiedzia, kiedy nie naciska starca. Czarodziej umiechn si do Rachel i ucisn j, po czym odszed. Zastanawia si, czy znajdzie jadalni. Pora obiadowa niemal ju mina. A co potem? Gdzie bdzie spa? Eee tam, pomyla Zedd, w paacu s przecie gocinne komnaty. Sam o nich mwi stranikowi. Moe tam pj. Rozwin zmit w doni karteczk i przeczyta wiadomo. Akurat przechodzi obok jaki dostojny mczyzna ze starannie przystrzyon siw brod, odziany w zociste szaty. Czarodziej zagadn go uprzejmie: - Czy mgby mi powiedzie, gdzie... - spojrza na karteczk - gdzie si mieci Zachodni Krg, North Highland Way, trzecia kondygnacja? - Oczywicie, panie. - Brodacz uprzejmie skin gow. - To kwatery uzdrowicielek. Le niedaleko std. Podprowadz ci, a potem wska dalsz drog. Zedd si umiechn. Nagle nie czu si ju tak zmczony. - Dziki. To bardzo uprzejmie z twojej strony - powiedzia.

ROZDZIA 5 Siostra Margaret wysza zza naronika u szczytu kamiennych schodw. Stara suca, niosca kube wody i cierk, zobaczya j i pada na kolana. Siostra przystana na chwil, dotkna gowy pochylonej kobiety. - Niech bogosawiestwo Stwrcy spynie na jego dzieci. - Dziki ci, Siostro. - Kobieta spojrzaa na ni, a jej pomarszczon twarz rozjani ciepy, bezzbny umiech. - Pomylnoci w zbonym trudzie. Margaret odwzajemnia umiech i patrzya, jak staruszka z trudem taszczy cikie wiadro. Biedna, pomylaa Siostra, musi pracowa do pna. No c, w kocu i ona sama bya na nogach w rodku nocy. Szata Siostry marszczya si na ramieniu. Margaret sprawdzia dlaczego? Okazao si, e w popiechu krzywo zapia trzy grne guziki. Poprawia je, po czym pchna cikie dbowe drzwi i wysza w mrok. Wartownik spostrzeg j i przybieg popiesznie. Margaret przysonia usta ksig, skrywajc ziewnicie. onierz zatrzyma si przed ni. - Siostro! Gdzie Ksieni? On j gwatownie przyzywa. Tak krzyczy, e a mnie ciarki przechodz. Gdzie ona? Siostra Margaret spiorunowaa go wzrokiem; stranik przypomnia sobie dobre maniery i opad na kolana. Kiedy si podnis, ruszy za kobiet wzdu wau obronnego. - Ksieni nie pofatyguje si tylko dlatego, e Prorok si wydziera. - Ale on si dopomina wanie o ni. Margaret przystana, zacisna do na drugiej, w ktrej trzymaa ksig. - A moe sam chciaby zaomota w rodku nocy w drzwi sypialni Ksieni i zbudzi j tylko dlatego, e Prorok j woa? - Nie, Siostro. - Twarz mu poblada. - Zupenie wystarczy, e z powodu takiego gupstwa wyciga si z oa Siostr. - Przecie nie wiesz, co on mwi, Siostro. Rycza, e... - Dosy - ostrzega go cichym gosem. - Czy musz ci przypomina, i stracisz gow, jeeli powtrzysz cho jedno jego sowo? - Nie, Siostro. - Pooy odruchowo do na gardle. - Nigdy nie powtrz ani swka. Chyba, e ktrej z Sistr. - Nawet adnej z Sistr. Nie wolno ci powtrzy nawet sowa. - Wybacz, Siostro - poprosi pokornie. - To dlatego, e nigdy jeszcze nie syszaem, by tak krzycza. Przedtem jego gos dociera do mnie tylko wtedy, kiedy przyzywa Siostr. Zaniepokoio mnie to, co mwi. Nigdy go nie syszaem, a opowiada takie rzeczy.

- Zdoa si przedrze gosem przez nasze osony. To ju si zdarzao. Dlatego wartownicy skadaj przysig, i nigdy nie powtrz nic z tego, co zdarzyoby si im usysze. Zapomnij o wszystkim, co syszae, jeszcze zanim skoczymy rozmawia, chyba e chcesz, bymy ci pomogli zapomnie. onierz potrzsn przeczco gow, zbyt przeraony, eby cokolwiek powiedzie. Siostra Margaret nie lubia straszy ludzi, lecz przecie nie mona dopuci, aby ten czowiek papla z kolekami nad kuflem piwa o sowach Proroka. Proroctwa nie s dla pospolitych umysw. Dotkna agodnie ramienia onierza. - Jak si nazywasz? - Jestem zbrojny Kevin Andellmere, Siostro. - Jeli mi przyrzekniesz, Andellmere, e a do mierci nie piniesz swka o tym, co tu usyszae, to si postaram, eby dosta inny przydzia. Najwyraniej nie nadajesz si do tej suby. - Dziki ci, Siostro. - onierz przyklkn. - Stokro wol stawi czoo i setce pogan z Dziczy, ni sucha gosu Proroka. Przysigam na me ycie, e bd milcze. - Dobrze wic. Wracaj na posterunek, a po subie powiedz kapitanowi wartownikw, e Siostra Margaret rozkazaa, by dosta inny przydzia. - Dotkna jego czoa. - Niech bogosawiestwo Stwrcy spynie na jego dzieci. - Dziki za twoj dobro, Siostro. Odesza. Idc wzdu wau obronnego, przez niewielk kolumnad i w d po krtych schodach, dotara do owietlonego pochodni westybulu przed wejciem do pokojw Proroka. Drzwi strzegli dwaj wartownicy uzbrojeni we wcznie. Skonili si jednoczenie. - Dowiedziaam si, e Prorok przemwi poprzez osony. - Naprawd? - Zimne, ciemne oczy stranika napotkay jej spojrzenie. - Nic nie syszaem. A ty? - spyta drugiego, nadal patrzc Siostrze w oczy. Drugi wartownik wspar si na wczni, odwrci gow, splun. Potar brod wierzchem doni. - Ani swka. Milcza jak grb. - Ten dzieciak na grze me jzykiem? - spyta pierwszy. - Wiele czasu mino, od kiedy Prorok zdoa przekaza poprzez osony co wicej ni prob o przyjcie Siostry. Chopak nigdy nie sysza gosu Proroka i to wszystko. - Czy yczysz sobie, bymy sprawili, e ju nic nie usyszy? I nie rozpowie? - To nie bdzie konieczne. Mam jego przysig oraz rozkazaam, eby mu zmienili przydzia.

- Przysiga - skrzywi si wartownik. - Przysiga to tylko paplanina. Prawdziwsze jest krwawe lubowanie. - Doprawdy? Mame wic uzna, e twj lub milczenia to jedynie paplanina? Powinnimy sobie zapewni twoje milczenie w prawdziwszy sposb? - Siostra Margaret wpatrywaa si w ciemne oczy, a ucieky w bok. - Nie, Siostro. Moja przysiga jest prawdziwa. Spokojnie skina gow. - Czy kto jeszcze mg usysze wrzaski Proroka? - Nie, Siostro. Sprawdzilimy, czy nikt si tu nie krci, jak tylko zacz dopomina si o Ksieni. Wszystko byo w porzdku; postawiem wartownikw przy dalszych wejciach i posaem po Siostr. Wczeniej nigdy nie wzywa Ksieni, zawsze tylko Siostr. Uznaem, e to Siostra, a nie ja, powinna zadecydowa, czy budzi Ksieni w rodku nocy. - Dobry pomys. - Skoro ju tu jeste, Siostro, to pjdziemy skontrolowa pozostaych. - Znw spochmurnia. - Upewnimy si, e nikt nic nie sysza. - Dobrze. Lepiej uwaaj, by zbrojny Andellmere nie spad z muru i nie skrci karku, bo si tob zajm. - onierz mrukn z irytacj, syszc to. - A jeeli usyszysz, e powtarza cho swko z tego, co tu usysza, natychmiast zawiadom o tym ktr z Sistr. Wesza do wewntrznego holu; w poowie pomieszczenia przystana, po czym sprawdzia bariery ochronne. Oburcz przycisna ksig do piersi i skoncentrowawszy si, szukaa wyomu. Znalaza go i umiechna si: malekie zwichrowanie w splocie oson. Prawdopodobnie zabrao to Prorokowi cae lata. Margaret zamkna oczy i zaataa szczelin; opiecztowaa j takim adunkiem mocy, ktry na pewno odstraszy Proroka, jeli znw sprbuje tego samego. Zadziwia j jego spryt i upr. No, a niby c innego ma do roboty, westchna w duchu. W przestronnych pokojach paliy si lampy. Na jednej ze cian wisiay gobeliny, a barwne, bkitno-te miejscowe dywany zacielay posadzki. Pki na ksiki byy pustawe, za to otwarte woluminy leay wszdzie - na fotelach i kanapach, na poduchach na pododze, grzbietem do gry: ustawione w stosy przy ulubionym fotelu Proroka, przy wygasym kominku. Siostra Margaret podesza do wytwornego biurka ze lnicego ranego drzewa. Usiada na wycieanym krzele i otworzya lec na blacie ksig; przekartkowaa j, a dotara do czystej strony u ko