Upload
others
View
2
Download
0
Embed Size (px)
Citation preview
STRZECHA RODZINNAC Z A S O P I S M O P O Ś W I Ę C O N E P O L S C E O D R O D Z O N E J
ADRES REDAKCJI I ADMINISTRACJI: KATOWICE II, ULICA KRAKOW SKA NR. 46. K O N T O C Z E K O W E P. K O. K A T O W IC E NR. 304032 — T E L E F O N 1695
NR. 12. W Y C H O D Z I K A Ż D E G O 1 i 15 W M IE SIĄ C U ROK V.
Ideał społeczny w wychowaniu.Myślą przewodnią, wychowania jest pewien cel do
którego wychowawca dąży, pewien ideał, który winien przyświecać pracy na lej niwie. Na pytanie co jest tym ideałem nad którego urzeczywistnieniem będzie się obracać praca wychowawcza, nie łatwo dać odpowiedź. Problem ten nie da się ująć jako stały i niezmienny, lecz można go rozpatrywać w pewnym momencie rozwoju danego społeczeństwa, które stwarza sobie pewien ideał do którego zdąża. Sama dążność do urzeczj^wistnienia ideału mieści w swem pojęciu pewien cel w wychowaniu.
Wyobrażenie tego pojęcia pozostaje w zależności od rozwoju danego społeczeństwa. W prymitywnych stosunkach człowiek nie wiele zastanawiał się nad tym celem, gdyż wynikał on raczej z oddziaływania przyrody na życie jednostki. Celem życiorysu człowieka żyjącego w stanie natury było zabezpieczenie się przed wrogim wpływem nieokiełzanej przyrody. Człowiek staczał na każdym kroku walkę z przemożnym żywiołem natury, co prawie w zupełności absorbowało władze umysłowe danego osobnika.
Dopiero w miarę jak człowiek wspinał się na wyższy stopień organizacji społecznej, wówczas odczuwał potrzebę udogodnienia życia, budziło się w nim pragnienie zaspokojenia pewnych aspiracji duchowych nieznanych przedtem.
Rozszerzenie widnokręgu życiowego powoduje powstanie ideałów oderwanych w części od potrzeb ma- terjalnych, a odpowiadających potrzebom ducha. P o czątkowo tworzyły się mało skomplikowane hasła, ideały, które nabierały rozmachu i traciły go, by ustąpić nowym potężniejszym hasłom, które więcej odpowiadały społeczeństwu w danej chwili.
Cofnąwszy się w minione wieki widzimy, jak rysują się przed nami idee wychowawcze, ulegające zmianom zamierające to znów ukazujące nowe kierunki, które nieraz potrafiły całe narody pędzić na bój, na śmierć i do zwycięstwa.
W Grecji, zróżniczkowanej na wolnych i niewol
ników w państwie militarnem, jednostka była popo- rządkowana państwu.
Ideałem greckim było wychować obywatela dziel- nego fizycznie, o szlachetnym charakterze i rozwiniętego umysłowo. Wychowanie było zastowane do ustroje społecznego w którym pracą fizyczną trudnili się niewolnicy, a wolny człowiek poświęcał się zajęciom publicznym, do których należała wojna, sprawowanie urzędów, polityka i inne śpiawy umysłowe.
W organizacji systemu wychowawczego militarnego najdalej poszli Spartanie, gdzie w domach państwowych, podług jednego szablonu, nieuwzględniają- cego indywidualnych zdolności jednostki wychowywano młodzież w surowej karności, główny nacisk kładąc na rozwój fizyczny, obok kształcenia charakteru. Zaniedbano jednak kształcić umysł w kierunku zagadnień umysłowych, jak artystycznych i literackich.
W Atenach natomiast obok kultu dla tężyzny i piękności fizycznej, ideału każdego Greka, starano się wychować umysły subtelne, mające pociąg do zagad- nienień kulturalnych, naukowych i artystycznych, umysły sharmonizowane i wrażliwe na piękno.
U Rzymian aż do podboju Grecji ideałem było wychować ludzi czynu, dzielnych wojowników, miłujących oręż i sławę wojenną. Dopiero wpływ kultury helleńskiej spowodował przewrót, wraz z językiem greckim przejęli Rzymianie i pedagogikę grecką. Rzymianie jednak niewiele nowego wnieśli w tej dziedzinie, zaznaczyć należy to, że kobiety kształciły się więcej jak w Grecji i zapoznawały się z kulturą grecką (Sawantki).
W wiekach średnich po upadku kultury grecko- rzymskiej kościół przejął w swe ręce wychowanie. Ideał chrześcijański znamionował ascetyzm, negacja życia doczesnego, rozwój cnól moralnych, życie dla Boga, pobożność. Pogarda dla wszystkiego co ziemskie kazała zerwać z dawnemi tradycjami, obecnie celem było osiągnięcie życia wiecznego.
Reakcją przeciw temu są czasy odrodzenia, któ
/ 169
rych znamieniem, nawrót do doczesności, zajęcie się przyrodą w której na pierwszy plan wysunięto człowieka, stąd nowy kierunek nazwany humanizmem.
Kierunek ten był przeciwstawieniem średniowiecznego scholastycyzmu, dawał pole do rozwoju indywidualizmu, odsuwające w cień ideały średniowieczne.
W pływ reformacji, który dom agał się swobodnego myślenia jednostki zaznacza się w wieku 17-tym, Pod wpływem badań przyrodniczych i m etody Bacona filo- zofji Descartes‘a i teorji pedagogicznej Komeńskiego zrodziły się wielkie myśli pedagogiczne. Jest to wiele metody poglądowej, której wartość do dzisiejszego dnia nie zmalała.
Ustalonym w opinji publicznej ideałem był typ człowieka — (galant-hofnme). Oczywiście, że ideał ten dotyczył tylko grupy uprzywilejowanego stanu, przeznaczonego do służby rycerskiej, inaczej wychowywano wieśniaka, inaczej mieszczanina.
W dobie oświecenia i racjonalizmu prądy huma- nitarno-utylitarne — stawiają ideał wychowawczys „Uczynić z jednostki narzędzie szczęścia dla niej samej i dla bliźnich.*
Apostołem nowego wychowania jest J. Rousseau,
KAMIENIECŻycie jest poezją. Poezją życia jest piękno, lecz
szczytem piękna nie jest sztuka lecz natura. Cudne widoki natury są treścią piękna, są natchnieniem, są duszą artyzmu sztuk, są źródłem piękna na ziemi. Ze źródła tego , czerpie swój by t poezja, rzeźba, m alarstwo, muzyka i architektura.
Do najpiękniejszych okolic w naszej Rzeczypospolitej, prócz cudnych jarów Prądnika i skał Ojcowa, należą okolice Kamieńca podolskiego. Piękno Podola, tylko poezja objąć zdoła. Całe bowiem Podole to kraj pełen piękna natury. — Czegóż to nie ma Podole?
— Są tam zielone świeżością pachnące gaje, są wartkie szemrzące strumyki, są zaczarowane groty i skały, są szerokie zielone lany przeniczne, są skaliste pełne dziwnych kształtów kamienne stoki, są ruiny s ta rych zamków, które baśń i legenda straszna, dziwna, pełna tragedji osnuwa, są staropolskie dworki, pełne tej naszej gościnności i prosto ty serdecznej, są tam owe cudne jak rajskie kwitnące ogrody, kwitnące sady wiśniowe, śliwowe i t. p., są ciche w zieleni pól tonące futory, są te legendarne pasieczników barcie leśne, Są zbójeckie zamki, kurhany, uroczyska, słowem jest tam cała trylogja naszej przeszłości, cała baśń ludowa.
Podole chociaż na pozór zdaje się być jednostajną wyżyną, równą i nudną, co krok jednak odsłania wędrowcowi nowe, ciekawe, a pełne uroku i fantazji widoki. Albowiem Podole jest wysoko położoną wy-
którego hasło pow rót do natury, znalazło żywy oddźwięk w w ychowaniu; chciano wychować „człowieka*. Idea ta „doskonałości rozwoju1' całego człowieka przyświecała w wieku 19-tym, ale przeznaczona tylko dla garstki „wybranych* musiała pod wpływem przemiany stosunków chroniczno-politycznych upaść.
W ostatnich czasach dem okratyzacja życia, wypłynięcie na widownię polityczną warstw ludowych, które przedtem nie odgrywały żadnej roli wysunęły ideał w wychowaniu wspólny wszystkim warstwom. Celem współczesnego wychowania jest „uspołecznienie* młodego pokolenia, uzdolnienie go do wchłonięcia nagromadzonej wiedzy i do dalszego rozwoju.
W interesie społecznym leży rozwój zarówno fizycznych jak i duchowych właściwości danej jednostki, rozwój przyrodzonych sił i zdolności. Ideał ten odpowiada potrzebom chwili.
Dla nas Polaków jest bardzo widoczne, że znaczenie jednostki wzmaga się ze znaczeniem państwa, a w układzie dzisiejszych stosunków polityczno-społecznych trzeba potrzeby jednostki podporządkować potrzebom państwa.
Dr. F r a n c i s z e k D z i a d k o w i e c .
PODOLSKI.żyną, która z jakiegokolwiekbądź szczytu pagórka przedstawia się wielką równiną, której widnokrąg gubi się w mrocznej dali. Tymczasem tę ogromną, jak stół świata, równinę, przeszywają gęsto szerokie całemi milami, a głębokie na kilkaset nawet metrów jary, zielone, których brzegi są albo skaliste, a wtedy skały te przybierają dziwaczne kształty, lub pokryte są zielo- nemi gajami, w dole zaś, na równinie zwykle rozsiadła się wioska, a środkiem jaru płynie wartki, srebrny potok. Gra barw roślinności, tworzy cudną mozaikę, z której tryska świeżość życie i poezja.
Podole, to poezja, to muzyka, to nigdy nie milknący śpiew miłości i życia. Niema bowiem kraju w Europie, w którymby lud prosty w takim wysokim stopniu posiadał instykt poetyczny, jak na Podolu. Niema w Europie takiego drugiego kraju, by lud pojmował życie tak szczytnie, jak na Podolu. — Bez pieśni, bez wesela i tęsknej dumki, nie obejdzie się ani pan, ani inteligent ani wieśniak na Podolu. Pieśń i muzyka jest dla podolanina, niezbędną karm ą codzienną, bez której życie jego nie byłoby życiem, nie miałoby żadnej wartości.
Przyczynia się do tego niezwykła urodzajność ziemi, — łagodny ciągle świeży a czarodziejski klimat, oraz prostota życia, aczkolwiek nie prostota brudna i chropowata, lecz szczera i łagodna. Ziemia podolska najżyźniejsza w świecie, nie wymaga tyle trudnej uprą- wy co u nas i dlatego życie tam tego ludu jest łatwem.
170
Pom iędzy tamtejszym ludem prostym a inteligencją i szlachtą niema tego separatyzm u co, u nas. Tam lud wiejski i miejski kocha się nawzajem i szanuje, bo łączy ich szczytna idea — poezja życia. W yraz „nieurodzaj0 w pełnem słowa znaczeniu głodu i nędzy, nie jest tam znany. Paszne stepy, stoki jarów, przez cały rok karmią bydło w ieśniaka podolskiego, które jest nadzwyczaj mleczne. Duże sady obok każdego futoru, czy nawet ubogiej chatki zarobnika, dostarczają swemu wychowawcy smacznych, soczystych wiszeń, z których hoże gosposie przyrządzają wiśniak, smacznych jabłek, grusz i śliw przez cały rok, albowiem każdy tamtejszy gospodarz nie sadzi obok chaty grupy wierzb, czeremchy lub jedyną „papierówkę” i dziczkę, ale różne szlachetne owocowe drzewa, z których ma owoc dla siebie przez całe lato, schowa na zimę aż do drugiego lata. W sadach zaś stoją całe szeregi pszczelnych uli, z których miód przyrządza do picia, używa do smacznych kukurudzianych placków i na sprzedaż. Obok domków czystych, białych, rosną śliczne róże, bzy, jaśminy, lilje białe, narcyzy, tulipany i różne inne kwiaty, które córka gospodarza, hoża jak lilja, hoduje i podlewa. Każdy dom tonie w zieleni sadów i łanów przenicy, kukurudzy i tytoniu.
Praca na roli nie zajmuje podolskiemu wieśniakowi tyle czasu co u nas, gdyż ziemia podolska jest lekka, nie potrzebuje nawozu tyle co u nas. Jak dalece uproszczona jest tam praca gospodarza, określi sam za siebie ten obrazek. — Podczas mego trzyletniego pobytu na Podolu, mieszkałem w lecie u jednego zawsze gospodarza, któremu też nieraz pomagałem przy pracy. Pew nego dnia jesiennego, tuż pod wieczór, wybieramy się w pole, odległe o jakie dwa kilometry od domu. Zdziwiłem się bardzo, gdy gospodarz mój, wziął na wóz pług bronę i pszenicę do siewu. Co to będzie pomyślałem, wszak tam niema ani oranej skiby — kiedyż my to zorzemy, zbronujemy i zasiejem y? P rzy
zwyczajony jednak nikomu w zamysłach nie przeszkadzać, nie pytałem o nic i pojechałem z gospodarzem w pole. Gdyśmy stanęli na miejscu, gospodarz mój, zapaliwszy papierosa, wziął pszenicę i tak po skoszo- nem jęczmiennem ściernisku rozsiewać począł. Po rozsianiu, przeoraliśm y płytko, jakkolwiek i zabrono- wali. Całe to pole wyglądało jak jesienna podorów- ka. Oburzyłem się na gospodarza za jego prostactwo, powróżyłem mu, że nawet nasienie mu się nie wróci. Chciał się założyć, o to, że pszenica będzie jak morze. I rzeczywiście, — że byłbym przegrał, gdyż pszenica była cudna. U nas ten sam kawałek za jeden dzień by nie obrobił, a tam za parę godzin i z lepszym skutkiem. Nic dziwnego, że lud tamtejszy jest zamożny, wesoły, gościnny i ma więcej czasu, do bratania się z naturą, do hodowania sadów i pszczół.
Kraina to mlekiem i miodem płynąca, pełna czaru i poezji. Teteż wyobraźnia tam tego ludu jest jasna, żywa i obszerna. Szerokie przestrzenie łanów, ożeźwiający ciepły wietrzyk, wywiera na jego umysł wpływ, rozszerza pojęcia, pobudza pragnienie piękna i dobra i wlewa w jego serce takie uczucia, jakie gdzieindziej wysoko wykształceni odczuwają. Taka jest tajemnica Podola, taka treść życia jego m ieszkańców, pieśń, poezja, muzyka, miłość, tęsknota i czar. —
Tam człowiek pojmuje życie inaczej i żyje inaczej. Nie dziwię się wcale, że język poetów naszych, jak Zaleskiego, M alczewskiego, Goszczyńskiego, a nade- wszystko Słowackiego jest tak subtelny, tak cudny, tak dźwięczny. Przedewszystkiem dusza ich poiła się pięknem przyrody podolskiej, oddychała tym słodkim aromatycznym powietrzem i miała przed sobą te cudne widoki i obrazy natury wszechpiękna. Na Podolu jest mnóstwo pięknych wiosek i m iasteczek. Stolicą całego Podola jest sławne w historji miasto — KAM IEN IEC PODOLSKI. —
(Ciąg dalszy nastąpi.) Józef Kapuściński.
Kwiat paproci.W o d lu d n y c h o s tę p a c h g d z ie ś w y k w ita C udow nym czarem szczęśc ia k w ia t,A k ra sn o lu d k ó w s trz e ż e g o św ita I czaró w m oc — o d la t . . . od la t!
W noc św ię to jań sk ą , g d y c iem ność g łu ch aD z iw n y ro z k w ita ten p ą kD la z b łą k a n e g o w k n ie i p a s tu c h a —Co n ie w ie ja k w ziąść do rą k .
I m a p rz e d so b ą c u d - k w ia t p a p ro c i K tó ry z a k w ita ty lk o raz ,K w ia t k tó ry szczęściem m oże ozłocić — T y lk o trz a ze rw ać p ó k i cz as!
czas p ły n ieO n z b y t o lśn io n y — a czas M ija p o ra z e rw a n ia —P a p ro ć p rz e k w ita — i szczęśc ie g in ie — N iedo la o d z a ra n ia . . .
K a ż d y je s t ta k i p a s tu c h sw ej doli, K a żd em u p a p ro ć zak w ita ,Z e rw ać ją ty lk o n ie u m ie — b o boli.N ie w ie — n i e u m ie i k w i t a ! —
I p rz e k lin a ją c n ied o lę w ła sn ą W ży c iu — m ó w ią — p rz y czy n y ,G dy k w ia t p a p ro c i — chw ilę d ro g ą , ja s n ą Z m a rn u ją z w łasn e j w in y ! —
C zerw iec 1928 roku- Michał A. Wodecki
Równica.Rzadko która dolina w Beskidzie Zachodnim jest
tyle zwiedzana, co dolina Wisły. Rzadko która ma ty le widoków na pomyślny rozwój co dolina Wisły od okolic Zadniego Gronia począwszy aż pod Ustroń-Her- manice. Jest właściwie tylko jedna ku temu przyczyna, jest nią piękno jej przyrody. Istne piękno przyrody! Flora i fauna, klimat i pejsaż harmonijnie tworzą jed ną całość, która rok rocznie wabi mnóstwo letników z wszystkich stanów i i wszystkich okolic Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej. Znaczna ich liczba nietylko przybywa tudotąd na kilka dni dla odpoczynku lecz osiedla się w pięknej dolinie Wisły, budują domki dla siebie, powstają wille i pensjonaty. Rozwój poszczególnych dzielnic Wisły przybrał w ostatnich 2 latach tentno wyścigowe. Zameczek myśliwski arcyksięcia Fryderyka na Zadnim Groniu stał do roku 1927 odłogiem. Obecnie pod koniec roku 1927 prace adepta- cyjne w celu przygotowania go na letnią rezydencję pana Prezydenta są na ukończeniu, rzeka została uregulowana a szosy ponaprawiane.
Z łączną korzyść dla doliny Wisły płynie z uproszczonego połączenia górnośląskiego obwodu przemysłowego nową linją kolejową przez Chybie - Skoczów. Zrealizowanie projektu uruchomienia wagonów motorowych bezpośrednio z Katowic przez Ustroń do Wisły kursujących, udostępni dla ludności górnośląskiego obwodu przemysłowego ten piękny zakątek i legendarni owianą dolinę górnej Wisły. Słowo „ górnej “ należy rozumieć w sensie * górzystej bo tutaj rzeka Wisła wije się pomiędzy górami od swych źródeł począwszy aż pod Ustroń, gdzie przerywa się po raz ostatni przez górzystą bramę — po prawej Czantorję a po lewej Równicę. Tutaj Wisła żegna się z góram<, a jej wody przyjmują wyraz jakby w smutku pogrążone i powolny rozpoczynają bieg do płaszczyzny Śląskiej i dalej do morza polskiego. Równica jest więc ostatnią górą Beskidu Zachodniego, która zarazem po raz ostatni wita naszą królowę rzek polskich, a ona jak do żadnej innej góry blisko się do jej stoków na chwilkę jeszcze przytula. Równicy więc poświęcić chcę kilka słów.
Równica ma dużo miłych wspomnień i dużo ma. piękna. Jest stosunkowo niska, bo najwyższy jej punkt sięga niecałe 900 metrów ponad poziom morza. Jest typową górą Beskidową, Nie stanowi bowiem góry odosobionej lecz ze wszechstron jest podparta mniej- szemi górami, tworząc wielki kompleks mniejszych lub większych gór, a najwyższy szczyt sterczący ku niebu to Równica. Typowe jest łączenie się tych niby jeszcze niedorosłych cór Równicy do niej. Na imię im Kępa, Wyżna, Żar, Budowski, Beskidek, Orłowa, Skalica i wiele jeszcze innych różnie zwanych przez tu bylców. Wzsystkie wznoszą się stromo nad Wisłą lub
Brennicą, by, osiągnąwszy swoje najwyższe podniesienie w niedalekim oddaleniu od Równicy w lekkim u- kłonie ku niej się niecoś pochylić i w tej postaci się złączyć w jedną górę rozległą i potężną. Córy Równicy tak więc wiecznie kłaniają się jej jakby ich matce i opiekunce i przytulają się do niej niby z żalu, że Wisła je odtąd opuszcza, obierając sobie inną lubą płaszczyznę śląską. Najmilsze i dla Polaków najwspanialsze przypomnienia datują się od niedawna, bo od czasów walk powstańczych o przynależność Śląska Cieszyńskiego do macieży polskiej. Na linji rzeki Wisły głównie oparli się polscy bojownicy ideałowi. Czech stał po tam tej stronie rzeki Wisły. Główną oporą była mu Czantorja i do niej przyległe góiy. Nasi mieli swą główną oporę na przeciwległej Czantorji górze czyli na Równicy i na jej przyległych stokach. Dwa więc wrogie obozy walczyły tutaj ostro przeciw sobie. Dzieliła ich spokojna Wisła. Równica służyła pokornie naszym za znakomity punkt obserwacyjny i za naturalną fortecę. Czechom Czantoja. Tutaj oczekiwano decydującej bitwy. Łatwo by mieli Czesi pójść na Bielsk, jeżeliby Równica nie stawiła oporu. Ona decydowała! Nasi gotowi byli ponieść śmierć niż ją opuścić. Potrzym yw ała ich na duchu niemało rzeka płynąca u stóp Równicy — Wisła. Przybyła Komisja koalicyjna. Obcy ci ludzie, bez przywiązania do naszej ziemi, niemogli jednak ani w duchu ani czynem lekceważyć tej ideowej podstawy i silnie im Równica szeptała do dusz, że nie wolno jej tknąć, bo ona zostanie przy macierzy. I tak się też s ta ło ! Czech ówczas w obliczu jej uroku i zmuszony niespodziewanym rozkazem cudzych wodzów koalicyjnych wycofał się z pod niej aż na dzisiejszą granicę. Rzadkie tylko ślady świadczą obecnie o tych doniosłych chwilach.
Piękne i prastare wspomnienia m ają tubylcy o „kamieniu". Miejsce to znajduje się przy źródle rzeczki Rówianki zwaną także „Gościradowiec", o kilka metrów poniżej schroniska na Równicy tuż przy rozdrożu ścieżek znaczonych m odrym i czerwonym kolorem, prowadzących z Równicy do Ustronia.Tu niegdyś składano bożkom ofiary, później wierni0 tym miejscu nie zapomnieli i rok rocznie się tu gromadzili, by odprawiać obrzędy religijne. Niegdyś miejsce to otaczano szczególną opieką, bo świadczy o tem ujęte w mur źródełko, wzniesiony olbrzymi kamień zręcznie na mm wyryte insygnia wiary, nadziei1 ofiary. Do wspomnień i wrażeń niemało przyczyniają się na tem miejscu i w pobliżu stojące stare buki, dęby i olsze. Zwłaszcza ostatnie zasłaniają upiornie urwiste spady i stoki tego zakątka Równicy. Czyste iródełko nieustannie płynie, na chwilkę tylko pokazuje się, by odtąd stromo wpaść w dół i spiesznie pobiedz do królowej rzek polskich — do Wisły
172
z pozdrowieniem i ukłonami Równicy i jej cór.Wspaniały roztacza się widok z polan i hal Rów
nicy. Największą i bardzo typową to polana „Bujo- kowa" pomiędzy Kępą Wyżną a szczytem Równicy. Ozdobą nielada dla niej i Równicy jest piękne schronisko średniogórskie Oddziału Górnośląskiego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Katowicach.
Okazały ten i wspaniały gmach o czystym stylu beskidowym, to jełst w rodzaju „koliby" (hata owczarzy na halach) powstał w miejsce nieforemnej chatki, od roku 1922 urządzonej jako schronisko. Do zapoczątkowania schroniska przyczynili się najwięcej sędziwy radca leśny Szettner i ruchliwy Karol Hohei- sel, obaj Ustroniacy i zamiłowani turyści. Z ich rąk nabyło schronisko na Równicy w końcu roku 1926 Oddz. Górnośl. Polsk. Tow. Tatrzańskiego i niebawem przystąpił do rozbudowy względnie do przebudowy go. Dziś stoi tam stylowy gmach, godnie i ozdobnie dla tak pięknej okolicy i niby rubież rzeki Wisły nad Śląskiem ku chwale górom i narodowi polskiemu.
Dwie gminy podzieliły się w szatę Równicy, (graniami przez sam jej szczyt prowadzi granica gminy Ustroń i gminy Brenna. Pierwsza jest szeroko znaną i opisywaną, bo jest miejscem kąpielowem, ma stację kolejową, pocztę, telegraf, fabrykę i wiele innych nowoczesnych urządzeń. „Gwarną" zwiemy zatem Równicę, po części Ustronia. Latem tędy chodzi mnóstwo wycieczkowiczów na nią, a zimą stąd narciarze udają się na polany po stronie Brenny czyli „Cichą" Mało kto zna tą „Cichą". Skromna i ukryta w raju górskim jak fijołek daje prawdziwą woń piękna przyrody górskiej. Łagodne, słoneczne stoiki schylają się lekko do podnóża Brenny, a na jej rozległych halach kwitnie życie góralskie, co po części „gwarnej11 Równicy zupełnie iuź zanikło. Brennie więc warto poświęcić kilka słów.
Z pośród 91 gmin na poi. Śląsku Cieszyńskiem jest Wisła największą gminą. Po niej Brenna, mająca 78.2 km. kw. obszaru. Graniczy ona na zachód z Mał. Górkami i Lipowcem, na północy z Grodźcem, Jaworzem i Wapienicą, na wschodzie ze Szczyrkiem i Salmopolerr, na południu z Wisłą i Ustroniem. Jes t to jeden z najpiękniejszych zakątków Woj. Śląskiego. Malowniczy krajobraz górski, upiększony obficie zna- nemi potokami i ciemną zielenią świerków, jodeł i buków, harmonijnie uzupełniają hale i szałasy.
Tutaj wyrabiają bryndzę (ser owczy), a z wełny owczej górale wyrabiają sukno, zwią je suknem wa- łaskim i sporządzają zeń dla siebie typowe ubrania góralskie. Je s t to ozdobny strój góralski, który niestety powoli zanika.
Mnóstwo potoków górskich, zdążających śpiesz- nie do Brennicy obfitują jak rzadko gdzie w pstrągi inne ryby, żyjące w czystei szybko płynącej wodzie górskich potoków.
Brenna tonie w morzu gór i lasów. Blatnia i Sto
łów na północ. Jest Klimczak na wschód, Równica n a zachód i Malinów (1095 m) na południe od Bren- nej. W środku wsi w pobliżu kościoła wznosi się stromy Kotarz. Je s t jeszcze mnóstwo „groni", które nie mają większego znaczenia, bo są niskie. Bita droga przez wieś prowadzi do najbliższego miasta i najbliższej stacji kolejowej do Skoczowa, dokąd wywożą górale drzewo opałowe i budulcęwe z breniań- skich lasów. W kierunku na wschód prowadzi taka sama droga przez przełęcz „Karkoszczonkę“ do Szczyrku i Żywca.
Bujne lasy państwowe obfitują w grzyby, borówki, poziomki i maliny. Żyją w lasach rogacze, sarny, zające, bażanty i głuszcze. Ogólna powierzchnia lasów wynosi 4100 ha i zarządza nimi nadleśnictwo w Bren- nej, podzielone na trzy leśnictwa a, t o : Leśnictwo Bukowa, leśnictwo Leśnica i leśnictwo Górki.
Brenna ma 3000 mieszkańców, 2600 katolików i 400 ewangelików. Ludność jest narodowości polskiej.. Mieszkańcy trudnią się chowem bydła i rolnictwem, a ludność uboższa pracuje w. lasach państwowych i w kamieniołomach,
•Brenna posiada trzy szkoły, są trzy tartaki, 1 p arowy i 2 wodne, śą trzy kamieniołomy, jest Nadleśnictwo państwowe. Posterunek Policji Wojew. 81., 1 komendant i 3 posterunkowych, agencja pocztowa i Kat. Urząd parafjalny. Z stowarzyszeń przypada wymienić: Stowarzyszenie Młodzieży Kat. 'męzkiej i żeńsk ie j; posiadające własny dom z dużą salą na zabawy i przedstawienia. W domu Kat. Ludowym znajduje się sklep spółdzielczy i Kasa Reiffeisena. Dalej istnieje w Brennej Związek Śl. Katolik. T. S. L., Kółko rolnicze, Koło Macierzy szkolnej i Czytelnie Kat. '
Brenna należała przed wojną do powiatu bielskiego ; po podziale Ś !ąska przyłączono ją do powiatu cieszyńskiego.
Co do piękności przyrody Brenna wcale nie ustępuje sąsiadującej Wiśle, któ ą licznie zwiedzają zwłaszcza Warszawiacy.
Górnoślązacy ciągDą ku Brennie, jako klimatycznie piękniejszej cd Wisły lecz niestety trudniej dostępnej, bo jest tylko omnibus i są zwykłe furmanki góralskie z stacji kolejowej Skoczów do Brenny,'a do Wisły są z Ustroń a autobusy. Ponadto kolej łącząca Ustroń z Wisłą jest na uk ńczrniu-. W środku trójkąta U s t ro ń —Brenna i Wisła leży Równica.
Ze schroniska ną Równicy i niemniej z hali „Bu- jokowej" i „Bukowskie)" roztacza się niezwykle piękny widok. Na horyzoncie widzimy w k o ł o sporo szczytów gor. Są to : : Sfrzycżj iy , i j ego długie pasmo, Barania, Beskidek, Orłowa, Stożek, Czantorja a przy dobrej pogodzie zau yażamy dzikie szczyty Kozchudeca i ociężałego „A!tvatra". Po jednej tylko stronie spostrzegamy daleką płaszczyznę, przecinaną bielejącemi drogami, obsianą dońikami, miastami i osadami. Tuż u stóp leży Ustroń «. płynie Wisła. Oko traci się w
I173
zieleni lasów i w poniżej schroniska i polan usłanej ma ona różnie strome stoki. Jej polany są pokryterówninie wierzchołków drzew leśnych. Cudny widok, grubą warstwą śniegu. Dla narciarzy są więc wspaniałeczarujące wrażenia. Dreszcze radości i uwielbienia dla tereny i zjazdy. A pozatem blisko kolei. Równicatego wspaniałego otoczenia, przenikają spoglądają- zyskuje pozatem dla Górnego Śląska o tyle na zna-
S ch ro n isk o n a R ów nicy , wybudowane staraniem Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Katowicach.
A d w o k a t K a ź m ie rc z a k ,sekretarz Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego
w Katowicach.
cego na to człowieka. Czy to nie zaplata za poko- czeniu, że po rozbudowie sieci kolejowej w Woje- nanie trudu by dostać się na ten szczyt? O pięknie je- wództwie Śląskim, stała się ona najbliższą i najłatwiej sieni i zimy na Równicy mówić by trzeba przez kilka go- dostępną gór dla mieszkańców śląskiego obwodu dzin, Równica jest zimą łatwo dla narciarzy dostępna, przemysłowego. A n t o n i K ę s a .
174
Związek „Promienistych” w Krakowie.Dnia 2. czerwca br. odbyło się W alne Zebranie
Lud. Związku art. lit. „Prom ienistych0 w Krakowie, na którem wybrano prezesem Związku dra Stanisława Kulpę, wiceprezesem poetę Roberta Rydza, sekretarzem Franciszka Lipińskiego poetę, zastępcę sekretarza Wilhelma Rośka literata, skarbnikiem Józefa Sadulskiego literata, zastp. skarb, dra Franciszka Dziadkowca publicystę, gospodarzem Michała Rusinka poetę.
Po przywitaniu zebranych przez kol. Rośka, wypowiedział o ideologji związku kol. Lipiński mowę, k tórą tu w całości przytaczam y:
Prób nad zjednodnoczeniem literatów ludowych było dwie: Jedną z nich był związek pod nazwą „Tow. Lit. Lud.“, który powstał w Katowicach, drugi założono w W arszawie, pod t. „ T o w a r z y s t w o P r z y j a c i ó ł L u d o w e j T w ó r c z o ś c i * . Oba te związki z powodu zbyt nikłych funduszów materjalnych i z braku poparcia ze strony samych literatów i społeczeństwa,' upadły. Działalność ich objawiła się tylko na wydaniu parę numerów pisma, które zakończyły wkrótce swój żywot. Literaci również przyczynili się do upadku tych towarzystw, przez brak wiary w siebie, brak zainteresowania się związkiem, wpłacanie wkładek, szerzenie idei związku i, przez brak popierania tegoż.
W tych dniach, po długich rozważaniach, czy takie zjednoczenie literatów jest konieczne, stw orzyliśm y Związek liter, ludowych „Promienistych*.
Długoletnie marzenia nasze, aby twórczość ludowa, zrodzona pod strzechą wiejską, na poddaszach miast— trafiła do szerokich rzesz ludu ziściły się nareszcie.
Rzucono myśl, by stworzyć z nas spoisty chór, by tym, co siły swe sterali w tej pracy, przyjść z pomocą i pociechą, by pieśni ich z pod strzechy — zbłądziły drukowane pod strzechy — i aby się rozeszły po całej polskiej ziemi, a za niemi zaklęte skarby Słowackich, Mickiewiczów, Reymontów, Konopnickich i innych, by tym , którzy lotu próbują, dać pom oc,t wskazać kierunek i uchronić od złamania przez burzę życia. O prawo do życia o swojej twórczości woła lud polski! Po całej ziemi rozlewa się piękna i zdiowa melodja ludu, z pod strzech zakwitają pieśni — p ierwiosnki. Ta pieśń błąka się jeszcze okolu chat a niema dostępu do miast, którą miasto musi poznać i pokochać.
Lud polski na przestrzeni dw utysiąca lat jest jeszcze nieznany. Nikt nie zajął się nim szczerze i po ludzku, żyje prawie w odosobnieniu i kiedy zaczyna się budzić w odrodzonej Polsce, trzeba go poznać należycie i wydobyć, wskazać mu słońce oświaty, otworzyć oczy na życie przyszłe i dać mu kulturę. Ludu, tej krainy przedziwnej, egzotycznej, tego lasu dziewiczego nie tknął od wieku nikt z wielkich pisarzy, a jeśli się zbliżyli ku niemu, dobywali ton fałszywy i przedstawiali
go w ujemnym świetle. Dusza chłopa, serce chłopa, jest czyste, nieskalane, proste uczuciem. To zakwitające zorze, niespostrzeżone przez twórców wielkich. Tę duszę czystą, trzeba pielęgnować i wprowadzić w nią światło rzetelnej kultury, bo na to w pełni zasługuje. Lud polski trzeba wprowadzić do narodu, uczynić go narodem, bo jest jeszcze poza nawiasem narodu. Zdany jest na własne życie, mało zwraca się uwagi na jego życie, zwyczaje i obyczaje i gdy od czasu do czasu, który z artystów dosięgnie do tego tem atu, budzi entuzjazm i zyskuje sławę. Lud trzeba rdobyć, ująć go w pieśń żywą, przekazać teraźniejsze jego życie potomnym, nieść mu oświaty kaganiec, dać mu dobrą, zdrową i pożyteczną książkę, umoralnić, podnieść duchowo i patrjotycznie i uczyć go Polski. Trzeba mu dać literaturę piękną do ręki, aby kulturalnie dorósł do innych ludów zachodu.
Wieś polska przechodzi obecnie okres wiejskiego rozwoju. O d okresu, kiedy na wsi jednostki czytały gazety, książki do nabożeństwa, czy powiastki, do chwili obecnej zatoczyła wieś wspaniały łuk rozkwitu. W ieś polska, po wojnie, jest inna, zmieniła się jej oblicze, przejrzała na oczy i zaczyna patrzeć. Budzi się w ludzie świadomość narodowa, czuje się wolnym obywatelem i chętnie spełnia nakładane nań powinności. Łaknie oświaty, garnie się do książek i gazet, śledzi bieg wypadków nie tylko we własnej Ojczyźnie, ale obchodzą go sprawy zagraniczne. Dziś wieś żyje, rusza się, tworzy karne zastępy młodych zjednoczonych w „Kołach M łodzieży11, k tóre są syntezą jej poczynań kulturalnych. Z łona wsi wychodzą ludzie wielcy i stają się współtwórcami nowej państwości polskiej. Młodzi zaczynają pisać i, przez to samo powoli tworzą literaturę Ludową. Wieś polska zaczyna odgrywać wielką rolę w dziejach narodu. Trzeba tylko siać w sercach ludu zdrowe ziarna, a plon będzie nadspodziewanie bogaty.
Ktoby się był spodziewał, że na czele 30-miljo- nowego narodu stanie chłop polski od pługa? Gdyby to był ktoś powiedział przed wojną, nazwanoby go szaleńcem. Lud polski wyda nie jedne jeszcze gen- jalne jednostki, bo stać go na to, przez swą tężyznę duchową, zdrowie m oralne i trzeźwość rozumu.
Wieś polska jednak nie jest taką, jaką pragniemy ją widzieć. Niema ona kierowników kulturalnych, kló- rzyby jej nieśli oświatę, rozwijali ją kulturalnie i posuwali naprzód. W prawdzie niema już wsi, gdzieby nie było szkoły, czy kółka dram. lub jakiegoś związku, ale zboczono linję jej rozwoju. Pozostała osierocona i żyje bez światła. Wieś rozfermentowano politycznie, zbałamucono, zmącono umysły, wciągniono ją w wir polityczny. Całe wsie prowadzone są na pasku dem agogów politycznych, którzy wiodą ją na manowce,
175
nic nie dając wzamian temu ludowi. Jes t to jarmarkduszami. Lud kupują za grosze, a ten idzie ślepo za niemi, nic z tego nie korzystając i przez to samo zatraca się go dla narodu. Chłop, żyjąc w tym chaosie gubi temsamem orjentację i, nie wie, czy szerzone hasła polityczne są dobre, czy zgubne dla niego. Polityka rozwinęła się na wsi do niebywałych rozmiarów, kłótnie i swary są na porządku dziennym, przez co wykoleja się i^eraz szlachetne jednostki.
Wieś przechodzi obecnie kryzys, gdyż zbałamucona przez prowodyrów, nie wie gdzie pójść i szuka ratunku. Nie tylko polityką trzeba go karmić, bo ta nie uświadamia go w tym stopniu jak oświata. Osieroconej wsi polskiej trzeba opiekunów kulturalnych, którzyby mogli uleczyć jej schorzałe dusze i wprowadzić na jasną drogę słońca i rozwoju. Trzeba przeobrazić ten lud, wywieść go z błędnego koła polityki i zwrócić ku oświacie, która jest jedynem jego wybawieniem. Oto nasz cel, nasza droga i wskazania na przyszłość.
Przyszła obecnie chwila, że na czele tego ludu staną przywódcy ideowi, zrzeszeni w naszym związku My „Promieniści", stajemy przed ludem polskim w celu uchronienia go od upadku, bogaci doświadczeniem okresu przedwojennego i powojennego, jako heroldowie promienni, chcemy ten lud leczyć i wznosić na wyżyny czynów, prowadzić go w przyszłość triumfującą 1 Doświadczeni dawnemi laty, pełni zapału i poświęcenia, będziemy się starali dotrzymać mu przyrzeczenia, że go na drogę ideału prowadzić będziemy, bo ten zgubili polityczni przywódcy. Wieś nasza jest morzem wchła- niającem potężne strumienie słowa drukowanego, zaś przyszłość wsi, to okres rozwoju piśmiennictwa wsi samej. Roje pisarzy ludowych muszą stworzyć kadrę szermierzy pióra, kadrę potężną, łakomą myśli twórczych i przeżyć najróżnorodniejszych. Do tego służyć nam będzie nasz język bogaty i piękny. Słowo, które potrafi upajać, wzruszać i zbawiać. Te kadry stworzą ludową literaturę. Literatura zaś, już z racji swej istotnej roli, jako instrument uszlachetniający uczucia obywateli, jako więc głęboki korektyw sumienia społecznego, może z czasem i musi nawet znajdować się w ,sprzeciwieństwie z tem, co dyktuje Państwu praktyka życia. Dopiero z wzajemnego wyrównywania tych sprzeciwów, z niezależności tego wzajemnego procesu buduje się w społeczeństwie owo najwyższe dobro, które nazwać można niezależnością sądu i, co za tem idzie — prawdziwą kulturą. Wieś polska musi być kulturalna, wznieść się na wyżyny kultury — oto cel literatów ludowych 1
Polska twórczość ludowa rozrosła się w ostatnich latach w potężne drzewo, które wydaje coraz lepsze i coraz obfitsze owoce. Usiłowania nestorów ludowego ruchu literackiego nie poszły na marne. Jakżeż dalecy dzisiaj jesteśmy od tych czasów, kiedy Anczyc pisał swoje ^obrazy dramatyczne ludowe", kiedy w dzie
wiczej jeszcze puszczy poezji ludowej rozległy się pierwsze dźwięki liry chłopskiej?
Po wojnie ukazało się parę pięknych talentów, którzy przy braku poparcia ze strony odpowiednich czynników, utonąć mogą w niepamięci. Brak także odpowiednego organu, w którymby mogli s :ę wypowiedzieć twórcy ludowi i dali dowód istnienia, a temsamem przyczynili się do szerzenia poezji ludowej w Polsce, której nieznają zawodowi literaci i społeczeństwo. —
Dziś literatura ludowa poszczycić się może talentami wyczarowanemi wiejskiem słońcem, poszumem zbóżi wonią łąk. Dzisiaj pisarzy ludowych czysto chłopów, czy tych, co z ludu wyszli i dla tegoż ludu talent swój i siły poświęciły, liczyć trzeba na tysiące. Stanowią oni siłę, z którą liczyć się należy. Ruch ten zatacza coraz szersze kręgi, obejmuje coraz to nowe dziedziny.
Ruch ten jednak ma dotychczas wszystkie cechy spontanicznego wybuchu, jest to wylew olbrzymiej rzeki uczuć, rzeki drzemiącej przez całe wieki, gnębionej przez wieki tamami srogich praw. Toteż, gdy nadeszło wyzwolenie, rzeka ta rozerwała odrazu wszelkie krępujące ją więzy i rozlała się szerokiem korytem.
Twórczość ludowa jednakżeż powinna być skonsolidowana w jednem wielkiem ognisku, skąd dopiero mogłaby na wsze strony tryskać iskrami swych myśli i uczuć. Ogniska takiego dotychczas nie było. Powstaje Związek „Promienistych11. Ma on na celu skoordynowanie wszystkich twórców ludowych w jeden wielki szereg, założenia własnego organu, w którymby dla każdego pisarza znalazło się miejsce odpowiednie dla miary jego talentu. Związek ma być łącznikiem między wszystkimi tymi pisarzami, którego brak dawał się dotkliwie uczuwać. A wreszcie najgłówniejszym celem Związku ma być dostarczenie ludowi dobrej zdrowej karmy duchowej, niesienje wśród ludu pochodni oświaty. Ideę Związku powinni odczuć wszyscy ci poeci, którzy na swych sztandarach wypisali jedno tylko s łow o: „ L u d " i powinni wszyscy, jak jeden mąż, stanąć w jego szeregach.
O ludzie polskim piszą przeważnie twórcy, którzy go nie znają. Ludem zajął się dopiero Reymont w swych „Chłopach11, przedstawiwszy go pięknie a nawet w ujemnem świetle, jednak dzięki niemu, dopiero pierwszy świat, a potem społeczeństwo polskie dowiedziało się o jego życiu, cierpieniu i porywach. Mickiewicz nie zajął się nim, a powinien był zbudować na ludzie arcydzieła. Konopnicka śpiewała o nim z litością, a jak ostatnie badania nad jej twórczością wykazały, była to w niej fałszywa struna społeczna. Laskowski znał duszę chłopa, lecz wczuć się w nią nie potrafił. Kasprowicz ten syn ludu, wzniósł ją na szczyty. Lenartowicz okazał dlań wiele sentymentu, Wyspiański utożsamiał go z herosem greckim, obydwaj Tetmaje
rowie wyczarowali z duszy ludu wspaniałe misterja. Zegadłowicz śpiewa o ludzie cudowne ballady. Próby jak widzimy, były dodatnie i piękne, lecz nie dały nam arcydzieła takiego, w którem by był ukazany lud takim, jakim jest istotnie i w swej oryginalnej prawdzie.0 ludzie pisać może człowiek wyrosły z tego ludc, który pił jego czarną poezję bólu, troski, czy piękna. Lud jest przyszłą pieśnią n a ro d u ! Z niego powstanie Polska przyszła, mocna, potężna i zdrow a. Z podań, bajek i legend pow staną arcydzieła, stworzone przez poetów, artystów, muzyków i rzeźbiarzy ludowych. Będzie to naprawdę Sztuka ludowa I
L iteraci ludowi to uczynią, że nienawiść miasta do wsi zatrze się w przyszłości i nie będzie antagonizmów. Lud będzie nietylko dostawcą zboża, masła1 jaj, lecz także wzniesie własną, bogatą i różnorodną kulturę, przynoszącą Polsce zaszczyt i sławę. Poezja ludowa wejdzie w księgi historji literatury, a utwory te czytać będą z równą czcią uczeni i społeczeństwo. Literatura już istnieje i jest bogata. Tworzyli ją przed wojną wielcy wychowawcy ludu, jak jego gorący wielbiciel Józef Chociszewski, Stallmach, Miarka, Bojko, redaktorzy wielu pism ludowych, poeci, Szymon Cheł- pińskij—Kuraś, Jan tek z Bugaja, Ligoń, Sikora Adam, Sawczuk, Rydz i inni. Dorobek ten jest różnorodny i bogaty i ma historję, którą powinno się kontynuować dalej, co jest naszem naczelnem zadaniem. Pójdziemy w ślady wielkich pedagogów i wychowawców ludu, a nie na służbę partji, do żadnej należeć nie chcemy, pragniemy służyć P o l s c e i l u d o w i , c a ł e r a s e r c e m !
Nasza literatura ludowa tak jeszcze niezrozumiana i nie ujęta syntetycznie przez historyków literatury jest światem artystycznym samym w sobie wspaniałym. My ją będziemy dalej rozszerzali i przekazywali potomnym. Lud złączy w spoistą masę przez pieśń nasze Tow., którego celem jest ujęcie w pewne normy twórczości
poetów i literatów ludowych. Będzie ono stało na straży piśmiennictwa ludowego i broniło interesów piszących.
Głównem jego zadaniem jest szerzenie kultu pieśni polskiej na wsi, stworzenie kadr poetów, popieranie utalentowanych jednostek, stworzenie"prawdziwego teatru ludowego, przez dramat, rozpisywanie konkursów na sztuki dram atyczne poematy, artykuły, powieści, nowele, legendy i bajki. Niesienie ludowi, jak zaznaczyliśmy poprzednio oświaty, tego promienia kultury, uświadamiać go przez danie mu dobrej i pięknej książki. Popieranie interesów materj. i moralnych członków, organizowanie kół kulturalno-oświatowych, zjazdów rocznych, związanych z twórczością literacką i pracami tow., budowa własnego domu, drukarni, wydanie pisma, książek i udzielanie pomocy finansowej członkom.
Czeka nas wielka praca, do której powinniśmy przystąpić z zapałem, kontynuować ją dla przyszłych, przekazać innym, aby oni należycie ją ocenili, Jeżeli poczynania nasze nad stworzeniem literatury przyniosą owoce, będziem y mieli zasługę u potomnych.
Zjednoczenie nasze musi być karne, związek nasz silny, każdy winien z honorem bronić idei „Promien is ty ch ', jaką ma wypisaną na sztandarze. Siła naszych serc złączonych jednem ogniwem w pracy nad budową kultury ludowej, musi promieniować na całą P o lskę! Pieśni nasze rozniosą po Ojczyźnie sławę ludu polskiego i dotrą do obcych ! Z naszego związku wyjść muszą ludzie wielcy i sławni, muszą się stać chlubą Polski odrodzonej, oto nasz największy punkt honoru 1
W rota gościnne związku otw arte dla każdego z was. Macie być budowniczemi nowej pieśni ludowej 1 Jak Polska długa i szeroka niech zabrzmi pieśń lu d u ! Bądźcie siewcami piękna, prawdy, miłości i braterstwa ! Idźcie w ślady wielkich pieśniarzy ludowych! Dążcie do sławy! W zywamy wszystkich do czynu i pieśni. Niech cała Polska nas słyszy !
Teatr na Podhalu.Towarzystwo dram atyczne w Nowym Sączu 1918
1928. Nakładem Towarz. Dram. w N. Sączu, odbito w drukarni „Secesja* w Bochni.
Książkę wydano ku uczczeniu 10 letniej działalności teatralnej zasłużonego dla kultury polskiej kółka dramatycznego w N. Sączu. W ydano ją bardzo pięknie i w ograniczonej ilości egzemplarzy (600 sztuk) a szkoda, bo książkę tę powinni przeczytać wszyscy w Polsce, aby dowiedzieli się o szlachetnym zapale kilku kulturalnych jednostek na prowincji, których celem było stworzenie prawdziwego teatru.
Książka ta będzie miłym upominkiem dla amatorów artystów w tam tejszem mieście, a społeczeństwo przekazuje bogaty plon 10 letniej działalności w szerzeniu zamiłowania teatru i pielęgnowania mowy polskiej na scenie.
Książka posiada wartość dokumentu w chwili kiedy teatry stołeczne nie cieszą się zbytnią frekwencją publiczności, w dobie powolnego upadku teatru i kiedy X Muza bierze górę nad teatrem .
Przyznam się otwarcie, że teatru amatorskiego nie lubię i jako takiego nie biorę nigdy na serjo. Utarło się już wśród aktorów zdanie, że ze sztuki robi się cza
177
sami „szmirę prowincjalną*. Sztuka zagrana źle w tea trze, bywa zdefinjowana stale tem powiedzeniem. (Na to słowo powinni się obrazić kochani artyści z N. Sącza i zapro testow ać!)
Teatr amatorski nie jest sztuką, nie m oże nią być z tego powodu, że nie posiada zawodowych sił aktorskich, odpowiedniego aparatu technicznego, sceny itp. zaś amatorzy grający nie widzieli nigdy prawdziwego teatru może w przejeździe przez duże miasto dlatego przedstawienie am atorskte uważam za zabawę w teatr. Nie robi ono wrażenia mimo najlepiej zgranych amatorów i stoi na poziomie treciorzędnego teatru w wielkim mieście. Amatorzy „zgrywają się“ na całego seplenią, wypaczają tekst, dorabiając inne lokalne pow iedzenia, nadmiernie gestykulują — słowem jest to bujda, której się nie bierze poważnie i nie krytykuje.
Nie lubię prowincji, tego bezgranicznego m ałostkowego regime, typów, typków ze sztuk Bałuckiego, Blizińskiego, Zapolskiej itd . Prowincja żyje małością i plotką, naśladowaniem karykaturalnem wielkiego miasta. Przeraża mnie zawsze jazda drogą do małego m iasteczka, w którem nie spotkam nic, mnóstwo rożczarowań i czającą się na mnie nudą.
Teatr na prowincji jest esencją jej poczynań artystycznych. To też z radością trzeba pow itać tej miary Tow. Dramat, jakie posiada N. Sącz, k tóre szerzyło napewno zdrową kulturę artystyczną na południowych kresach.
Działalność tu ogromnie bogata i różnorodna. Nie widziałem tego teatru — ale przeczytawszy książkę jednym tchem, odniosłem wrażenie, że tej miary ludzie jak p. Barbaccy, Fyda, Komar, Jarosz i inni, stanęli na wysokości zadania i obdarzali tamtejszych m ieszkańców strawą artystyczną i dawali im w przybliżeniu prawdziwy teatr.
Sam dobór sztuk (wyszczególniony) na końcu książki) przeważnie z repertuaru polskiego a potem obcego, świadczy o inwencji twórczej, i estetyce inicjatorów.
Jak te sztuki wystawiano, jak grano, jak wyrażano tekst, nie wiemy, ale zasługę wielką mają sami twórcy teatru, że mimo trudów i walk w środkowisku pracy potrafili żelazną wolą, hasłem i kulturą przełamać wszystko, wywalczyć sobie zwycięstwo trwania za co niech będzie im uznanie i cześć.
Z książki tej, która jest spowiedzią przed narodem (jakże zapładniającej i pięknej!), dawiadujemy się ciekawych rzeczy, które krzepią i umacniają nas w tem, że w Polsce są jeszcze jednostki na zapadłej prowincji, którym sprawa szerzenia idei teatru leży na sercu. One nie pozwolą nigdy na upadek teatru.
Koło to nie spocznie na laurach, ale będzie dalej kontynuow ać sztukę polską i dążyć będzie zapewne do stworzenia prawdziwej placówki teatralnej, opartej na trwałym bycie. Teatr przenosi się powoli do m iasteczek i miast mniejszych i na wieś.
W niedługiej przyszłości staną w nich gmachy tea
tralne. Jes t to objaw bardzo pocieszający, że teatr jednakże nie upadnie. Żywego słowa będą zawsze pożądali ludzie. Reformacja teatru, teatralizacja teatru itp. k tórą obecny teatr przeżywa, będzie nadal trwała lecz słowo pozostanie słowem i ono przemawiać będzie do pragnących jego dźwięku. W racając do sympatycznego koła dram atycznego, ttrzeba podziwiać reżyserów i kierowników tegoż, że ważyli się [na wysławianie tak trudnych sztuk dram atycznych jak złoty wiek rycerstwa, Balladynę, Kościuszko pod Racławicami, zaczarowane koło, Balladynę, Tajfuna, itp. stuki.
Jedno tylko można zarzucić zasłużonemu tow arzystwu, że odrazu przystąpiło do wystawiania trudnych sztuk, sanim nie wyszkolono i nie wypróbowano personelu aktorskiego na sztukach ludowych. Był to ogromny skok bez przygotowania się. Repertuar ludowy, jak zauważyliśmy, nie był zupełnie uwględniany. Sztuka ludowa ze śpiewami i tańcami ma zazwyczaj duże powodzenie, jest łatwa do reżyserji. Sztuki An- czyca, Dominika, Staszczyka, Rydza i innych czyż nie są piękne i niegodne sceny?
Powodzenie tych sztuk byłoby zapewnione, kiedy się posiadało już tak wyrobiony personel artystyczny. Obok poważnej sztuki m ożna śmiało wystawić ludową sztukę.
Są to lekkie ty lko uwagi, z których w przyszłości skorzysta Tow. Dramatyczne. Żałować tylko wypada, że książkę wydano w ograniczonej ilości egzemplarzy, jakby dla swoich. Dlaczego nie wydano z 2000 egzemplarzy, aby dotarła do szerszego ogółu, aby cały naród dowiedział się o istnieniu teatru w Nowym Sączu ?
Sympatycznemu Tow, Dram at, w N. Sączu „Szczęść Boże" w dalszej owocnej p racy !
Tego życzę im z całego se rc a !
Franc. Lipiński.
DRUKARNIA STELLA| KSIĘGARNIA — 1NTROLIGATORN1A — SKŁAD PAPIERU
* !s
§
Przybory szkolne, książki kupieckie. :: Wykonuje się wszelkiego rodzaju diuki dla handlu, przemysłu itd.
s:s
* i|
K A T O W I C E I I TELEFONKf695
178
Łódź podwodna.Drżyjcie! Przestrachem pomalujcie tw arze!Za starej waszej eskadry tonażem, za drednutami żerujemy młodzi!
Oto walimy na podwodnej łodzi, mamy z żelaza kutą pierś i skronie, błyskawicą nas pędzą maszynowe konie.
Tysiącami atmosfer wzdymają się płuca, młody m ózg elektryczny naszą łodzią rzuca. Mamy poziome i pionowe stery i cztery propellery!
Drżyjcie na krążownikach i drednutach!Niechaj wam marznie trwogą twarz oplutaa starą mową spopielałe wargilęk niech oślini całowaniem drzącem.
W net was ze śmiechem połkną fal tysiące a pośród załóg wstanie jęk i sk a rg i!Znikną z pokładów waszych wszystkie maszty, sztorm się naleje w pociskowe baszty, a na pom osty wjedzie dumne morze i chciwe trupów, wygłodniałe nurty!
Torpeda na was czeka już w otworze, w dłoniach ją rura wyrzutowa pieści. Śmiechem są dla niej pancerzone burty, Śmiechem stalow e na kadłubach sieci.Za chwilę na was piorunem wyleci, wyrwie wam dziurę na m etrów trzydzieści, centnarem prochu siędzie na motorach!
Słyszycie ?W ywieście flagę na fokmasztu szczycie, lub dajcie sygnał świetlny z semafora! Jesteśm y od was o ćwierć węzła blizcy, wywieście flagę, lub zginiecie w szyscy !
— Kapitanie!Starzy nie słyszą wołania, ja przez periskop nie dostrzegam flagi. Każdy m aszt u nich, jak był, tak jest nagi, nie poddaje się widać okręt ani jeden.
— Nie poddaje się? Dobrze! Rzuć torpedę!
NagrodaNa wprost pas wody —Dwa długie sznury kreślą granicę —W oda cicha jakby tajemnicęJakąś — skrywała w czarnej głębi . . .
A on — śmiały i młodyMierzy wzrokiem przestrzeń tam do brzegul ocenia rywali stojących w szeregu —Dla jakiej — startu ją nagrody ?
M ich a ł O rd o n R u sin ek
pływaka.Jeszcze czas! — tam tłumy Niecierpliwie zawodników śledzą —Jeszcze chwilę, nim hasło powiedzą —Już 1 — na m iejsca! gotowi 1 s k o k ! 1 — szumy
W śród w ody plusk i bulgotanie,Kilkanaście par rąk wodę pieni —Płynąc śledzą — daleko do ziemi —Ten śni sławę, ten chołd i uznanie . . .
M ic h a ł A W o d e c k i
Jeszcze wytężeń kilka — ną uboczu W rzawa — już taśm a niedaleko 1 Dopłynął 1 — zerwał taśmę ręką —I . . . ujrzał spojrzenie cudnych oczu! —
179
Ważna sprawaWśród wiru wyborczego, bez echa prawie prze
brzmiało przygotowanie Rządu do uchwalenia ustawy0 niepodzielności gruntów. Pomysł tej ustawy jest dobry, gdyż zmusi ludność do szukania pracy na innem polu, ochroni od waśni rodzinnych przy podziałach spadkowych i doda bodźca do przeprow adzenia scalenia gruntów. Rozdrobienie gruntów w pewnych okolicach naszego kraju doszło do tego, że V2 m orgę dzieli się na cztery części, a tuż obok ciągną się kilkutysięczne łany dworskie.
Dobrze przeprowadzona reforma rolna nie usunie zła na długo. Walka o byt z chwilą przyrostu ludzi wzmaga się. Ziemi nie przybywa, a chleba dużo potrzeba. Trzeba się nad tą sprawą dobrze zastanowić1 zacząć w tym kierunku pracować. — Należy więc w pierwszym rzędzie dokonać komasacji i melioracji gruntów, aby dać im większą plenność i wartość. Dokonać sprawiedliwego rozdziału terenów leśnych, przez zakaz karczowania lasów w wielu okolicach, aby okolice te nie zostały pustyniam i bezleśnetni. Następnie wszelkie nieużytki gm inne i pryw atne zalesić. Zmienić system pastwisk gminnych ew entualnie rozparcelować pomiędzy członków gminy, a w końcu dokonać podziała pracy. Obecnie jeden gospodarz jest wszyst- kiem — i hodowcą koni, bydła, trzody, kur i sadownikiem, pszczelarzem, rybakiem oraz wytwórcą wszelkich gatunków zbóż i warzyw. Ponieważ nie jest specjalistą jednej gałęzi produkcji czy hodowli, jes t p artaczem we wszystkiem. — Należy więc zmienić system gospodarstw rolnych z różnych na specjalne i fachowo urządzone. — Okolice o bogatych i dobrych pastw iskach niech specjalnie zajmują się hodowlą bydła, inne hodowlą koni, trzody drobiu i tp. Tak samo w uprawie zbóż i warzyw, niech stosow nie do gleby nastąpi podział, a w tedy zboże nasze, bydło, drób, jaja, jednym* słowem wszystko podniesie się w cenie i to będzie naprawdę podstawą bytu drobnego rolnika. —
Taki podział fachowy byłby pierwszą częścią programu tej pracy na przyszłość, a teraz druga część.
Tą drugą częścią jest ujęcie każdego działu pracy w system spółdzielczy. Kury, mleczarnie, to dopiero dwa pierwsze ogniwa, a łańcuch, aby był silny, musi być długi. — A gdzie są spółdzielcze zbiornice jaj, spółdzielnicze piekarnie, spółki maszynowe, budowlane organizacje sadowników, pszczelarzy, rybaków, związki przemysłu ludowego, Hodowców drobiu, jedwabników i tp. Tych rzeczy niema, bo nasz lud nie ma w sobie wiary i ciągle patrzy na ten coraz to węższy zagon roli. A co będzie, gdy tę rolę dzielić i krajać nie będzie w o ln o ! Będzie się coraz liczniejsza rodzina dusiła w ciasnej chacie, będzie głodowała, a w końcu biła na kupę. Em igracja do zamorskich krajów ustaje — szóstej części świata niema i będzie coraz większa nędza na wsi. — Trzeba lud o tem uświadomić i na gwałt iść naprzód z temi różnemi sposobami pracy. A kto ma iść z tem do ludu? W pierwszym rzędzie ci, co z tego ludu wyszli, ci co są synami wsi, następnie wszyscy inni, bo to, co będą robić, to będą robić dla całej Ojczyzny, dla Wielkiej Przyszłości. Niech nie na czas wyborczy tylko, ale ciągle zjeżdżają do wsi właśnie ci wszyscy, którzy z hasłem „lud“ idą do tego ludu w czasie wyborczym, Czas szybko idzie naprzód, ale nasza praca spółdzielcza idzie bardzo powoli. Zapominamy o tem stale, że inne narody system pracy, o jakiej my dopiero myślimy, ciągle doskonalą, a my kłócimy się o byle marną rzecz, — o dzielnicowe nastroje, o tytuły systemu pracy i to w chwilach, kiedy potrzeba najwięcej zgody i jedności, a przez to tracimy dużo tak moralnie jak i realnie. Niech w pracy spółdzielczej przewodnią myślą będzie nam dobro powszechne, praca dla ludu z miłości ku niemu podejm owaną. Niech zamiast partyj nastaną coraz liczniejsze i silniejsze organizacje rolniczo - gospodarcze, organizacje ludowe i niech do tego ludu z dobrą nowiną przychodzą, nietylko kandydaci na posłów i płatni najemnicy, ale ludzie dobrej woli, synowie tych wsi i miasteczek, a w tedy naprawdę pójdziemy dobrą drogą, do szczęśliwej Przyszłości. —
J . Kapuściński
Zakład introligatorski
Antoni Dalewskiw Krakowie, ulica Kopernika 6
P rz y jm u je w sze lk ie r o b o t y w z a k re s ▲ in tro lig a to rs k i w chodzące — O p raw ia
k s ią ż k i m aso w o i p o jed y n czo .
W y k o n a n ie s o l i d n e i p u n k t u a l n e
C eny p rz y s tę p n e .
180
Witold Radziulewicz
i jej stosunek do dawnej Polski.(S zk ic e tn o g ra f ic z n o - h is to ry czn y .)
Wyspa Cypr
Prasa codzienna donosi, źe mieszkańcy wyspy Cypru na zgromadzeniu narodowem w m. L i m a s- s o l u z okazji święta urodzin króla angielskiego i 50 rocznicy panowania angielskiego nad tą wyspą, powzięli uchwałę, domagający się połączenia Cypru z Grecją. Ponieważ wyspę Cypr, jej mieszkańców i ich monarchę łączyły niegdyś bardzo serdeczne stosunki z Rzeczypospolitą, Polską, przeto nie od rzeczy będzie szczegółowiej zapoznać się z tą daleką krainą i naszemi z nią stosunkami, świadczącemi faktami historycznemi ó wielkiej łączności Polski z dalekim wschodem.
W yspa Cypr, zwana po grecku K y p r o s , a po turecku K i b r i s , położona jest w północno-wschodniej części morza Śródziemnego i zajmuje obszar koło 150 mil kwadratowych. Przerżnięta jest ona dwoma pasmami gór z wierzchołkami częściowo wulkanicznemu
Naj wyższy szczyt tych g ó r : O r o s-S t a w r o s, albo M o n t e - N o c e , dosięga 1800 metrów. M ieszkańcami w yspy są przeważnie Grecy. Ogólna ilość mieszkańców wynosi koło l/2 miljona. Gleba tego kraju jest bardzo urodzajna i wydaje bogate płody rolne, jak t o : bawełnę, wino z którego przygotowują się znane, cenne ' w handlu wina Cypryjskie i Comandaria, owoce południowe, kalafjory i inne. O jczyzną kalafiorów jest właściwie Cypr, skąd zostały przywiezione do Europy i innych krajów.
Znaczna część wyspy pokryta jest bujnemi cypro- wemi, sosnowemi, dębowemi i bukowemi lasami. Z bogactw mineralnych znajduje się w znacznej części miedź, żelazo i sól. Klimat na Cyprze jes t łagodny i zdrowy.
Cypr, jako wyspa na morzu Śródziemnym, w kolo którego to morza ogniskowało w starożytności naj- potężniej życie kulturalne licznych narodów, posiada swoją bogatą historję. Pierwotnemi mieszkańcami jej w głębokiej starożytności byli Fenicjanie. Po wojnie Trojańskiej w r. 1184 przed narodzeniem Chrystusa prjsybyli tutaj również i Grecy. Ci to nowi mieszkańcy, posiadający wysoką ówczesną kulturę, przyczynili się wielce do podniesienia do kwitnącego stanu. Starożytnych nadbrzeżnych m ia s t: S a l a m i s, K i t i o n , A m a t h u s , P a f o s i innych.
Miasta te, aż do roku 550 przed nar. Chrystusa stanowiły samodzielne państwa pod rządami udzielnych książąt. Od tego czasu, aż do roku 831 przed nar. Chrystusa. Cypr przechodził to pod panow anie Egipcjan, to pod — Persów. W r. 331 zawojował go król macedoński Aleksander Wielki, utrzymując kraj ten w swych rękach, aż do swej śmierci, t. j. do 13 czerwca 323 r. przed nar. Ch.. Poczem zawładnęli Cyprem znowóż Egipcjanie. Od roku 57 przed nar. Chr. opanowali tę wyspę Rzymianie i cała ta kraina, jako odrębne państwo przestało istnieć
Dopiero po przeszło 1000 latach, bo od roku 1192 na wyspie Cyprze znowóż powstaje niezależne odrębne państwo monarchiczne ze swoją dynastją L u s i g n a n .
Pierwszym monarchą z tej dynastji był Gwido de
Lusignan, potom ek szlacheckiej rodziny z P o i t o n (prowincja Francji) ożeniony z Sybillą, córką króla Jerozolim y — Amatryka. Gwido po śmierci swego pasierba Baldwina z M ontferratu w r. 1182 zostaje królem Jerozolimy. Wkrótce jednak w wybuchłej wojnie z Sułtanem egipskim, Saladynem , w r. 1187. dn. 2 li- pca na równinach T y b e r y j a d y (miasto w Palestynie nad jeziorem Genezaret) Gwido zostaje pobity i wzięty do niewoli przez tegoż sułtana Saladyna. Królewstwo jerozolimskie przestaje istnieć. Gwido zostaje zmuszonym zrzec się korony jerozolimskiej, na skutek czego otrzymuje zwolnienie z niewoli i uzyskuje wzamian wyspę Cypr, którą musiał jednak odkupić od Templa- ryjuszów, zakonu rycerskiego, powstałego za czasów wojen krzyżowych — „ F r a t r e s m i l i t i a e t e m p l i , T e m p 1 a r i e
W ten sposób Gwido de Lusignan stał się monarchą Cypru i założycielem nowego chrześcijańskiego państwa na tej wyspie. Dynastja Lusignan przetrwała aż do roku 1473.
Z tej to dynastji, król cypryjski Jan w roku 1432 wysłał swego posła Baldwina de Noris z bogatemi darami do króla Polski, W ładysława Jagiełły, prosząco rękę córki Jadw igi Jagiellonki dla swego syna, oraz0 pożyczkę 200.000 dukatów z propozycją oddania dla Polski 1/s części Cypru, jako zastaw. Poselstwo m onarchy cypryjskiego zjechało do Wiślicy, dokąd również został w tym czasie zwołany zjazd stanów z całej Rzeczypospolitej, celem powzięcia uchwał w tych w ażnych propozycjach króla cypryjskiego. Jak wiadomo propozycje te nie zostały przyjęte przez króla Polski1 stany, mimo usilnych zabiegów i starań poselstwa cypryjskiego.
Podkreślając ten fakt historyczny, należy stwierdzić, że w dawnej Polsce być może te stosunki nie były należycie doceniane, jako otwierające nam nowe drogi i rynki handlu zam orskiego; to też wyspa Cypr po wygaśnięciu dynastji Lusignan, wkrótce, w r, 1483 została całkowicie opanowana przez W enecjan, a potężne ongiś wpływy i stosunki polskie z tą krainą poszły w niepamięć.
W r. 1571 Cypr został zdobyty przez Turków i wcielony do państwa Otomańskiego. W r. 1628 we Francji pow stała była myśl i plan odebrania tej wyspy Turkom dla H agonotów francuskich, jednak plan ten nie doszedł do skutku. Ostatecznie w r. 1878 wyspa Cypr trafiła pod panowania Anglji. Cypr dzisiaj s ta nowi jedną z licznych kolonji brytyjskich, a mieszkańcy jego obchodzą 50-lecie tej przynależności, wyrażając żywiołowo swe nowe dążenia i aspiracje.
Ten odgłos z dalekiej krainy, pozostającej ongiś w przyjaznych stosunkach z Polską, mimo woli nasuwa miłe reminiscencje, które dzisiaj wskazują nam, że była możliwość posiadania części tej wyspy i ugruntowania tam naszych wpływów pod względem kultu ralnym i handlowym.
181
Z ciężkiego przemysłu.Dyrekcja Kopalń i Hut Księcia Donnersmarcka
w Świętochłowicach.
Do dyrekcji tej należą 4 kopalnie węgla, a to „BlficherB 146.15.25 ha czyli ogółem 467.77.47 ha roli. kopalnia „N iem cy” w Świętochłowicach o powierzchni Rolę tę uprawiają przy pomocy koni kopalnianych gór- pola kopalnianego 5,410.547 m2, kopalnia „Ś ląsk“ nicy dla siebie, na w łasny rachunek, na części tej roli w Chropaczowie o powierzchni pola kopalnianego są założone ogródki szreberowskie dla robotników 3,227.683 m \ kopalnia „D onnersm arck“ w Chwałowi- cach, w powiecie rybnickim i szyby Bliicher w Bogu- szowicach o łącznej powierzchni pola kopalnianego 44,965.117 m*. Do dyrekcji tej należy także huta cynku „G uidotto“ w Chropaczowie jak również cegielnię „Falw a“ i „Zgoda11 w Zgodzie w powiecie Świętochłow icom i cegielnia „Donnersm arck“ w Chwałkowicach, w powiecie rybnickim.
Przedsiębiorstwa te są współwłasnością księcia Donnersmarcka w Świerklańcu i hrabiego Krafta Henckla Donnersmarcka w Reptach Starych. Do współwłasności tej należą jeszcze m ajątki ziemskie i leśne.
W szystkie te zakłady podlegają Dyrekcji Kopalń i urzędników, w których przepędza czas po ukończonej pracy robotnik albo urzędnik z rodziną. Ten kawał roli albo ogródka dostarcza rodzinom pracowników jarzyny, a wypełnia także i dobry cel, gdyż robotnik uprawiający rolę spędza czas na świeźem powietrzu a nie w dymnej karczmie, a dzieci jego zamiast wałęsać się po ulicy, uczą się ogrodnictwa i wdrażają się do pracy, co m a w dzisiejszych czasach pow ojennych wielki wpływ wychowawczy.
Kopalnie posiadają także dom y mieszkalne dla robotników i urzędników, w których płacą pracownicy za mieskanie bardzo niski czynsz. M ieszkania w do mach robotniczych mają zwykle kuchnię i 2 pokoje,
H u ta cy n k u „ G u id o tto " mieszkania w domach urzęniczych kuchnię i 3 - 5 pokoi wraz z łazienką. W szystkie mieszkania, tak urzęd-
i Hut Księcia Donnersm arcka w Świętochłowicach, Ge- nicKe jak też f robotnicze mają światlo elektryczne neralnym dyrektorem tej dyrekcji jest pan Oskar Vogt, a naczelnym dyrektorem technicznym pan inżynier górniczy Brunon Buzek.
Kopalnie produkują rocznie 8,000.000 ton węgla (węgiel kamienny, płomienny, tłusty i gazowy.)
Huta cynku rocznie : przerabia rudy w prażelni 21.000 ton rocznie, kwasu siarkowego 60% 18.000 ton, kruszcu w hucie 42.000 ton, a produkuje 14.000 ton cynku surowego i 1.200 ton pyłu cynkowego.
Cegielnie produkują 15,000.000 sztuk cegły i 5000 ton produktów ogniotrwałych.
Ogólna ilość za ło g i: 10.000 robotników , pracowników i urzędników. i wodociąg. M ieszkań takich jest na kopalni „Niem-
Do każdej kopalni należy większy obszar ziemski cy “ dla urzęników 84, dla robotników 1133, na ko- a rolę tego obszaru wydzierżawia dyrekcja robotnikom palni „Śląsk" dla urzędników 90, dla robotników 891, za niską cenę. I tak wydzierżawiono przy kopalni na kopalni „Donnersmarck" dla urzędników 67, dla „Niemcy" 222.38.55 ha roli, przy kopalni „Śląsk“ robotników 466, na szybach „Bliicher11 dla urzędników 101.23.63 ha, przy kopalni „Donnersmarck“ i szybach 21, dla robotników 157, na hucie „Guidotto* dla urzęd-
182
ników 10, dla robotników 272. Razem więc jest mieszkań urzędniczych 272, a robotniczych 2.919. Robotnicy kąpią, się po pracy w łazienkach (natryski z ciepłą wodą i wanny) na kopalni; z łazienek tych korzystają również ich rodziny.
o ras tta kopalniach samych istnieją kantyny, w których mogą kupować sobie robotnicy posiłek i napoje bezalkoholowe za bardzo niskie ceny.
Każdy górnik jest ubezpieczony na starość, a w razie w ypadków i na w ypadek choroby w myśl obo-
K o p a ln ia szyby „B liich er"
Oprócz tego istnieją dla nieżonatych dom y sypialne, w których mieszkają robotnicy stanu wolnego, jak też robotnicy pozamiejscowi, którzy nie dojeżdżają codziennie do swych rodzin. W domach sypialnych
K o p a ln ia „Ś Iąsk“
wiązujących ustaw w Spółce Brackiej w Tarnowskich Górach, w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych i w Zakładzie Ubezpieczeń od wypadków w Królewskiej Hucie.
Konstrukcje żelazne - budowa maszyn.„Elewator" S. A. w Katowicach.
Egzystująca od roku 1889 fabryka „Kania i K untze“ w Bogucicach, odlewnia stali i konstrukcji żelaznych oraz założona w roku 1907 fabryka maszyn „Teodor Holtz" w Katowicach, połączyły się w roku 1923, tworząc spółkę pod nazwą „Elewator11 Ska Akc, w Katowicach.
Kapitał zakładowy tow arzystw a wynosi 100.000 zł.Na czele przedsiębiorstwa stanął p. Teodor Holtz,
jako prezes rady nadzorczej do której w eszli: pp. dyr. Raźniewski, dyr. Stadnikiewicz, i n i. Gkabianowski, dyr. Ebeling, członkiem zarządu jes t p. Axel Holtz, dyplo m owany kupiec.
Fabryka zajmuje sif budową konstrukcji żelaznych, maszyn do potrzeb górnictw a i hutnictwa, odlewnictwem stali i td.
W dziale konstrukcji żelaznych fabyka produkuje: hale, mosty, słupy, zbiorniki wszelkiego ro ( ; ; , i . pom osty.^klatki szybowe, wózki kopalniane i td.
W dziale budowy maszyn, główną czynnością, jest budowa elewatorów, a nadto produkuje się taśm y tran sportowe, przenośniki pasowe, kolejki wiszące, urządzenia ładownicze, urządzenia do naw ęglania, dźwigi, żórawie, seperacje koksu i td.
W dziale odlewów stalowych wyrabia fabryka zestawy kół do wózków kopalnianych, koła zębate, zwrotnice, koła linowe, koszyczki rolkowe własnego patentu i td.
W ostatnich czasach fabryka poczyniła bardzo poważne inwestycje w dziale swych urządzeń m aszynowych, między innemi sprow adzono kilkanaście obrabiarek do metali z własnemi silnikami elektrycznemi,, obrabiarki te o trzykrotnej zdolności wytwórczej, w ymagają trzykrotnie mniejszej obsługi. Również i w innych działach, stare m aszyny zostały zastąpione no- wemi, najwięcej udoskonalonemi, jak wiertarki radjalno, piła tarczowa, nożyce do blach stalowych, elektryczne nagrzewacze do nitów, i td. W ogóle cały sposób produkcji został gruntownie zreorganizowany, a robota odbywa się w trzech halach systemem płynnej pracy, tak, że w hali ostatniej odbywa sif już tylko montaż
Miesięczna produkcja fabryki w dziale mechanicz nym i konstrukcji żelaznych dosięga 800 ton, w od lewach stalow ych 150 ton. Fabryka zatrudnia obecnie 900 robotników i 90 urzędników biurowych. Przed siębiorstw o rozwija się we wszystkich swych działach bardzo pomyślnie, zdobyw ając coraz większy krąg o d biorców . Fabryka posiada własną bocznicę kolejową, przechodzącą przez halę fabryczną, w której odrazu ładuje się do w agonów konstrukcje, przeznaczone na wysyłkę.
W spaniały rozwój przedsiębiorstwa widać w p u n ktualnej, szybkiej i niezawodnej dostawie zamówień.
183
Z RUGHU WYDAWNICZEGO.„Pieśń o miłości zwycięzkiej.”
(Z a m ia s t re cen z ji.)„Pieśń o miłości zwycięzkiej“Kiedyż wyśpiewa zrozumie,świat, jako ci przed wiekami,w pierwszym chrześćjaństwa tumie . . .Pieśń tę, która się zrodziła,w Betleemskich skał pieczarze . . ,co ją pierwsi usłyszelibiedni ugorów owczarze,i rybacy na jeziorzeod Twojego Syna, BożelKiedyż Boska jej kantata,ludzkich piersi serca zbrata?że nie będzie już Kainów,ni szatańskich czarnych czynów,przy objatach trucizn w czaszy,i całowań tych Judaszych . . .ni serc, duszy ludzkich smutnych,tych od bliźnich ran okrutnych,ni tych którzy świętą cnotęwloką na krzyż na Golgotę!Pieśń o miłości zwycięzkiej którą ziemi Boskie Dziecię, wyśpiewało w Nazarecie,
Katalog Prasowy „Para“Ukazał się czwarty rocznik Katalogu Prasowego
Para, obejmujący wykaz wszystkich pism w Polsce oraz prasy polskiej poza granicami Rzeczypospolitej. Podzielony w części oficjalnej na sześć części, wykazuje w pierwszej wszystkie czasopisma w Polsce według województw, w drugiej prasę polską na wychodź- ctwie, w trzeciej wszystkie pisma w porządku alfabetycznym według nazw, w czwartej daje nam Katalog Prasowy Para wykaz miejscowości w Polsce z liczbą mieszkańców ponad 3000, w piątej wykaz pism zawodowych a raczej specjalnych. W szóstej wreszcie części znajdujemy pisma obcojęzyczne. Dalej zamieszczono ogłoszenia dużej ilości pism, a pozatem ciekawą „Mapę Gazetową*, na której uwidocznione są te wszystkie miejscowości, w których wychodzą jakiekolwiek czasopisma. Największą liczbę takich miejscowości zauważamy w województwach zachodnich, mniejszą w województwach środkowych, a szczupłą wciąż jeszcze na wschodzie.
Katalog obejmuje ogółem 1933 pisma, których przypada na wydawnictwa polskie 1639, niemieckie 118, żydowskie 89, ukraińskie 58, białoruskie 5, angielskie 4, francuskie, litewskie i rosyjskie po 3, oraz jedno włoskie. Z ogólnej tej liczby przypada na większe miasta : Warszawę 410, Lwów 165, Poznań 157, Kraków 147, Wilno 66, Łódź 59, Katowice 54 itd.
Poza materjałem statystycznym, Katalog Prasowy
i na krzyżu z piersi męzkiej . . . w rozkrzyżowane ramiona, przez katów przyszła do łona, ganiąc onych do Ogrojca niebieskiego, swego Ojca . . . kiedyż wyśpiewasz zrozumiesz nieszczęśliwy ludzki tłumie?
Nigdy? nigdy?! wtedy może gdy pochłonie ludzkość morze nienawiści złości bliźniej . . . a na ziemskiej jej ojczyźnie, parę osób się ocali . . .One zaś pełne tęsknoty, wzajem będą się szukały, gdy się znajdą te sieroty . . . rzucą wzajem się w ramiona; pieśń miłości a pieśń łona, wyśpiewają 1 . . . Wtedy, wtedy, Ojciec Bóg, niebo otworzy . . . zejdzie do nich znów Syn Boży, nie po męki i skonanie . . . lecz po wieczne ukochanie! . . .
Jantek z Bugaja.
Para przynosi szczegółowe informacje o poszczególnych wydawnictwach perjodycznych j a k : kierunek pisma, rozmiary tegoż, ceny ogłoszeń, reklam itd.
Całość, przedstawiająca się bardzo estetycznie, opracowana jes t nader starannie, dlatego też Katalog jest cennym nabytkiem w rękach wszystkich kupców i przemysłowców, korzystających z reklamy gazetowej. Katalog Prasowy Para nabyć można we wszystkich księgarniach oraz w oddziałach Para w Warszawie, Krakowie, Katowicach, Bydgoszczy i Toruniu, a wreszcie w Centrali Para w Poznaniu, Al. Marcinkowskiego 11.
Dodać przy tej sposobności należy, że Biuro Ogłoszeń „Par“ jest wydawcą „Echa Powszechnej Wystawy Krajowej", która odbędzie się w Poznaniu w r. 1929, oraz czasopism zawodowych: Powszechna Gazeta Fryzjerska, Przegląd Krawiecki, Przegląd Stolarski, Warsztat Metalowy i Gazeta Malarska.
„ S tr a ż n ic a B a ł ty c k a " Ukazał się nr. lipcowy „Strażnicy B a ł ty c k ie jw y c h o d z ą c e j piąty rok w Grudziądzu jako organ Powstańców i Wojaków oraz Oficerów Rezerwy na Pomorzu. Całość redagowana jest bardzo starannie przez Tadeusza Ziółkowskiego.
W dziale ilustracyjnym, obejmującym 10 stronic, znajdują się fotografje członków Zarządu Związku Powstańców i Wojaków, fotografje z Grudziądza, Ra- dzyna, i sztafety majowej. Wśród licznych artykułów znajdują się: Bitwa pod Grunwaldem — Rada Żołnie- ży Polaków zaczątkiem ruchu wojackiego w Grudziądzu — „Straż Ludowa" w Grudziądzu — Kościół św. Mikołaja w Grudziądzu — Polityka Jagiełłów na Bałtyku. Piękna okładka trójbarwna dopełnia całości.
184
Mały Fejleton.
Poeta, rębacz i kupiec . . .Było to święto Matki Boskiej Zielnej. Dzień buzetsko w oczy. Przypominam sobie piękną legendę
śliczny, pogoda przecudna. Po ulicach miasta gwarno Plutarcha. Raz pokonało słońce wiatr. Gdy wiatri rojno. . . chciał człowiekowi zerwać jego płaszcz i dlatego dął
Odpust to był, więc ludzi z okolicznych wsi i gwałtownie, człowiek jeszcze bardziej przycisnął płaszczmiasteczek zjechała moc wielka. Panna Zosia czato- do siebie. Kiedy zaś słońce ogrzało powietrze i zro-wała na mnie oddawna. Panie Stachu — może pój- biło się ciepło, człowiek nie tylko zdjął płaszcz aledzie pan z nami na wycieczkę? Daleko? Ot, za mia- także i kaftan. Tak samo postępuje przeważna częśćsto, do parku studenckiego! Owszem, ale kto będzie? kobiet. Jeżeli im się gwałtownie chce odebrać zby-Niby pan nie wie. Nic podobnego nie słyszałem. Będzie Kamilla, Hela, Maryla i Janka. A pani? Rozumie się! Obiecał przyjść Julek, Mieczek i ten man- dolinista Władek. Wspaniale 1 Punktualnie o godzinie 4-tej popołudniu stawiłem się na oznaczonem miejscu.
Koledzy ściągali się jakoś leniwo. Dworowałem sobie z nich i sypałem docinkami. Odcinali się, jak mogli, ale w duchu przyznawali mi rację . . .
U nas punktualność jeszcze- bardzo kuleje. Nie mamy czasu i spaźniamy się nawet do obowiązków. Nie możemy się jakoś pozbyć niezdrowej formułki i złych nawyczek „za godzinę, za dwie, a na trzecią ledw ie!“ — To również jedna z naszych wad narodowych ! Panna Hela obruszyła się i zagadnęła : Ależ to się każdemu przytrafi . . . i zresztą czy warto znowu być tak bardzo obowiązkowym, jeżeli u nas praca rzetelna nie jest uznawana i nagradzana. Racja panno Heleno, lecz przecież ta kwestja zmieni się na lepsze, bo u nas spaźnianie się stało nawyczką . . .
Czekaj, koniu, nim trawa urośnie . . odcięła. Nam właśnie trzeba te błędy wykorzeniać . . a pani, panno Heleno musiała upudrować tę śliczną buzię? Nie podobam się panu, to proszę na nmie nie patrzeć— odrzekła trochę zapłoniona ale też i poirytowana.
Tu nie chodzi o podobanie się lecz o nagą prawdę. Właśnie wszelkie pudry i szminki przyczyniają się do prędkiej starości. Zaperzona odeszła . . . Ukradkiem tylko zobaczyłem, jak chusteczką ścierała z twarzy puder. Po chwili rzekła. Już pan zadowolony? Ach, jak pani teraz cudnie wygląda! Uśmiechnęła się lekko i byłaby się ochotnie popatrzyła w lusterko lub nawet w szybę u okna. Do rozmowy wmieszała się Maryla.
A jabym pana nie usłuchała. Z nami byłaby ustawiczna wojna o te drobnostki. Być może, ale pani jest w błędzie. Nawyknień do rzeczy próżnych a nawet szkodliwych nie odejmuje się gwałtownie. Czyni się to arcy-sprytnię i powóli. Opowiem zresztą pani coś ciekawego.
Owszem, słucham, ponieważ mówi pan interesująco. I filozoficznie — dodaje Janka. Tylko bez komplementów, moje panie! Prawda nie może być ani komplementem ani pochlebstwem, tylko zawsze prawdą pozostaje — poprawiła Zosia, patrząc mi ło-
teczne ozdoby i kosmetyki lub inne środki i sposoby, podniecające ich prożność, opierają się i gniewają! J e żeli zaś się je powoli i rozumnie przekona, że to lub owo jest niepotrzebne, śmieszne lub uwłaszczające czci albo ich godności, dobrowolnie zaniechają tego i poprzestaną na umiarkowaniu . . . A jabym tego nie zrobiła — odezwała się Maryla. W takim razie opowiem pani również coś zajmującego. Prosimy . . .
Szedł raz rybak brzegiem rzeki, prądem do góry, jakby czegoś szukał. Nadszedł myśliwy, a rybak zapytał : Panie, nie widzieliście tam mojej żony, bo ludzie mówili, że się utopiła, a nie mogę jej znaleźć?
Myśliwy zdziwił się wielce i rzekł po chwili:Przyjacielu, trzeba iść w dól rzeki, ponieważ prąd
uniósł Ciało daleko. — Ej, panie — przerwał rybak — kiedy niehoszka całe życie robiła na przekór, to myślałem, że i po śmierci tak będzie, dlatego szedłem bo góry prądu . . . Aha, to znaczy, że ja uparta — mruknęła Maryla. Nie wiem . . . ale już i park! Bawiliśmy się doskonale: jedni w tenisa, drudzy w łapankę 1 „farby".
Tymczasem poszedłem z Julkiem nad rzekę. Z daleka obserwowałem, jak nasze panny posiadały na murawę a Zosia im coś ciekawego opowiadała. Gdyśmy wrócili, wszczął się między niemi niemały hałas.
Każda z nich coś udowadniała. Trudno było o zgodę. Natenczas zapytałem, coby to mogło zajść ważnego. Dałam im, rzecze Zosia, zagadkę do rozwiązania. Nie mogłaby pani jeszcze raz ją powtórzyć? Owszem! Widzi pan tę polanę? Tak. A dąb rozłożysty? Również. Wyobraźmy sobie, że koło tego drzewa przechodziło pewnego dnia trzech mężczyzn: poeta, rębacz i kupiec.
Wszyscy trzej popatrzyli na drzewo i każdy z nich wydał o niem inną opinję. Poeta mówił: Boże, co za prześliczny kilkusetletni dąb rozłożysty! Jaki ma gruby i wspaniały pień, jakie konary i gałęzie rozliczne 1 Ach, co za moc i potęga bije od tego drzew a! Ile tu liści szemrze pod wpływem zefiru wieczornego, ile tu ptasząt wyśpiewuje swe trele wiosenne, ile w tym dębie skrytek, ile mieszkań dla istot żyjących — któż to policzy? W poszumie dębu słychać jakąś zadumę bolesną, jakiś szept cichy i westchnienia żałosne albo czarowne słowo „kocham" lub zgodne bi
185
cie serc dwojga isto t.A rębacz, patrząc na ogrom ne drzewo, pom yślał,
żleby to czasu potrzebował na jego ścięcie i porąbanie. Kupiec zaś, obserwując poetę, rębacza i drzewo, przeliczał w myśli pieniądze, ileby mógł za nie o trzymać. Pytam więc wszystkich tu obecnych, który z tych trzech ludzi może się najlepiej podobać? Cisza, bo nikt nie chciał się pierwszy wyrywać. Sam przeto zabawiłem się w egzaminatora.
Panna Maryla i pan W ładysław m ów ią: Najlepiej podoba się nam poeta — a wtóruje im Hela i Julek, k tóry prócz poety dodał jeszcze rębacza 1 A cóż na to panna Janka i Kamilla? Ej, proszę pana — nam podoba się kupiec, bo ma spryt i . . . pieniądze, a dzisiaj życie jest tak trudne i ciężkie . . . Jakżesz pani zapatruje się na ową kwestję, panno Ludm iło? Mnie, mówi Ludka, która nieco później przyszła do parku, podoba się poeta i rębacz.
Pierwszy jest symbolem ideału, drugi zaś znojnej pracy! Nie, proszę państw a — zabrawszy głos — wszyscy ci trzej ludzie muszą się podobać i wszyscy oni są potrzebni. Każdy z nich przecież przedstawia pewien symbol życiowy.
A więc poeta je!st symbolem ideałów, które stara się zaszczepić ludzkości lub swemu narodowi. On tworzy piękno i dobro. Życie bez ideałów nie miałoby żadnego sensu i żadnej wartości. Nie m ożna jednak żyć samemi tylko ideałami, nie można bujać jeno po błękitach i gór szczytach. Trzeba również zejść na ziemię, do krainy łez i nieraz ugodzić o twarde granity lub stąpać po cierniach i głogach, które w życiu są
konieczne.Trzeba tu na ziemi wiele trudu, mozołu, żmudy i
pracy — a te pierwiastki symbolizuje doskonale rębacz ! Jak on wali siekierą w drzewo, aby je rozłupać, tak człowiek w życiu musi wykuwać swój los jaśniejszy, swoją dolę i przyszłość znośną, nie zważając na przeszkody, tu i ówdzie się ujawniające. Ale nie wystarcza w życiu sam tylko ideał i praca. Trzeba umieć te czynniki zastosow ać praktycznie i wyciągnąć jak największą korzyść dla siebie, bliźnich, narodu i ojczyzny t Jakżesz to uczynić ? Bardzo łatwo — ale trzeba mieć zawsze dobrą i zdrową głowę na karku. Trzeba mieć pełną świadomość celu i dróg, umieć odróżnić, co jest m oralnie dobre, a co złe, umieć wykorzystać każdą chwilę, każdą niemal konjukturę czy to indywidualną lub kolektywną, bez względu na to , o jaką rzecz idzie, gospodarczą czy też polityczną . . . My zaś umiemy się jeno dobrze kłócić, winę zwalać jedni na drugich i . . . ustawicznie narzekać, że nam bieda doskw iera!
Aby więc z ideału i pracy wyciągnąć jak najwięcej korzyści i umieć te pierwiastki praktycznie zastosować, trzeba mieć dużą dozę uczciwego sprytu kupieckiego „ . ..
Brawo — ślicznie pan wytłumaczył — mówiła Zosia! Nikt więcej nie zabierał głosu. Nawet sceptycznemu Julkowi i lodowatej Jance podobała się taka odpowiedź i takie wyjaśnienie.
W istocie więc poeta jest symbolem ideału — rębacz symbolem pracy — a kupiec symbolem spry tu ...
F r a n c i s z e k J. T r y s z c z y ł a .
J. Pobratymiec.
II.ICH KOCHANIE.
A ptaszęta w gąszczach wtórowały im kantyleną i cała natura zdawała się omdlewać, jakby podobnie szałem miłosnym upojona.
Marynka ani nie wiedziała kiedy znalazła się na drugiej stronie rzeki Raby.
Tam ją objął znowu ramieniem jak swoją własność i tak złączeni w uścisku, szli ścieżyną ku chatom położonym pod Uklejną, wśród powodzi zieleni, a kłaniały się im w pas zaróżowione pęki kwiecia u kalin przydrożnych i białe pióropusze grusz kwitnących po sadach, a czeremchy tu i owdzie rosnące przy opłotkach, słały za nimi odurzające wonie, słodkie jak miody do upicia sposobne.
Cały horyzont pokryły chmury, a z za boru od południa, od czasu do czasu, słyszeć się dawało echo oddalonego grzmotu.
Parno było straszliwie, a znikąd ani wiaterku. Żadna gałązka na drzewie, żaden listek na krzewach ani nie drgnął; żadna traw ka na zielonym kobiercu łąk
ani się poruszyła. Odnosiło się wrażenie że cały świat znieruchomiał jakby w oczekiwaniu czegoś nadzwyczajnego.
Z pól na gwałt zwożono zboże do sąsieków, a w części układano je w kopy, aby ochronić przed zamoknięciem wobec spodziewanej burzy i ulewy.
Drogą na Porabiu, co chwilę z pośpiechem, przejeżdżała coraz to inna fura wyładowana popod wasąg snopam i sprzątniętymi z pagórkowatych gruntów, a przyprzężone do nich konie, pobrzękując mosiężnemi kółeczkami u homont, pracowały wytrwale wraz z ludkiem, aby pcrdołać zadaniu. Furmani stąpając obok wozów, kierowali długiemi lejcami i trzaskając głośno z batów dodawali koniom ochoty do pracy i pospiechu.
Obok takiej wyładowanej fury, w ów pochmurny dzionek sierpniowy, postępow ał też z pośpiechem Kuba Jabłończyk, podpierając tu i owdzie wóz, ile razy tego potrzeba wymagała, kiedy przejeżdżać miano miejsce nierówne i niebezpieczne, gdzie wskutek w y
186
bojów i kałuży wóz kolebał się na s trony i groził przewróceniem, — gdyby w porę temu nie zapobieżono.
Pod wystąpił mu na uznojone czoło, koszula przemoczona szczelnie przylegała do pleców, a od trudówi ciężkiej pracy ledwo powłóczył nogami.
W łaśnie mijali figurę przydrożną, gdy jadący naprzeciwko z próżnym drabiniastym wozem jakiś jego znajomy parobczak, rzucił mu parę słów w przejeździe.
— Kuba I toś ty tu, a nie u Sm olika?— Je po co ?— Nie wiesz to ? — Tłukę (dożynki) urządzają.— Ale?— Jest tam i Marysia Klimaszonka. T ańczy, że
strach boski.— Je z kim ?— Je z W ojtkiem Wargatym.W ypowiedziawszy tych słów parę minął go i po
jechał w swoją stronę, a Kuba jakby go kto w tej chwili z całych sił obuchem w głowę ugodził, zachwiał się na nogach, jak ryba nagle z wody wyjęta, począł ustami łapać powietrze, bo mu tchu w piersi zabrakło,i o ile był przedtem cały czerwony od gorąca i od wytężonej pracy, tak teraz nagle pobladł i począł drzeć na ciele, jak z zimna.
Jego umysł zaczął uparcie pracow ać: oczy zaczęły mu nagle gorzeć, jak u wilka, ciało prężyć się pod falą pobudzonej do działania energji, przybladłe wargi na nowo stały się purpurowe, a z poza nich białe zęby wyglądały jak kły u rozjuszonego odyńca.
— W ałek! jedź prosto do domu. Ja muszę wracać za Rabę.
— Czy wos licho opętało, czy jak ? — odpowiada na to furman. Przecie deszcz ino lunie, a wy przez odzienio.
— G łupiś!Przysiadł nad brzegiem Raby, pospiesznie zdjął
z nóg buty i onóżki, płócienne spodnie podwinął wyżej kolan, i począł się przeprawiać przez rzekę.
Furm an ze zdumieniem wzruszył ramionami, a zwró- J ciwszy wzrok na niebo, na btórem chmury coraz więcej
się kłębiły, śmignął na konie, aby je zniewolić do tym większego pośpiechu, bowiem burza zbliżała się z każdym momentem, pomrukując w chmurach coraz groźniej i coraz częściej, a tum any kurzu poczęły się tarzać po drodze.
Tymczasem Kuba znalazł się już po drugiej stronie rzeki, gdzie na nowo się obuł, i jakby go furje gnały przebiegł pospiesznie rozległy kamieniec, potem spoiy kawał gruntu porosły wiklinami, i nie zważając, że gałęzie tam ują mu przejście przy tym gwałtownym marszu tłuką go po twarzy, wydostał się w tej chwili na orne pola, a stam tąd przez ściernie, z których zboże już sprzątnięto — znalazł się tuż przy ogrodzie.
Tam rzeczywiście obchodzono dożynki.Wysokawa ściana pagórka, zarosła od góry do
dołu chojakami, zasłaniała od wichru i przeciągów
domostwo niżej położone, a równy teren ogrodu obok- ległćgo, nadaw ał się wybornie na miejsce tanów, podczas gdy orkiestra, złożona z klarnecisty, skrzypkai basującego, zasiadła na ganeczku, stanowiącym wejście do tego domu, nie bardzo obszernego i po gospo- darsku .różnymi sprzętam i zastawionego.
Tutaj zbliżającej się burzy wcale nie odczuwano, najprzód dla tego, że miejsce to osłonięte było ze wszystkich stron, tak iż tylko mały skrawek nieba widać było po nad głowami, ten zaś wcale nieprzed- stawiał się groźnie, a potem, że pomruki burzy ginęły wśród gwaru tylu zgromadzonych ludzi, oraz wśród dźwięków prawie wcale nie milknącej muzyki. Zresztą miano dach i bezpieczne schronienie w pobliżu.
W łaśnie zmęczone tańcem pary chłodziły się piwem, jakie im z beczki do różnych naczyń nalewano, kiedy Jabłończyk staną ł koło płotu, w pobliżu furtki, prowadzącej do ogrodu.
Jego ukochana — w tow arzystw ie rówieśnic — siedziała na ułożonych na kupę drzewach i baraszkowała wraz z innemi, kiedy jej wzrok spotkał się z pło- nącem okiem Kuby.
Zerwała się z siedzenia jak kamień wyrzucony z procy i z okrzykiem radosnym zaczęła biedź ku furtce, a w szyscy obecni zwrócili za nią wzrok w tę stronę.
Postępek ten jej wpłynął jakoś uspokająco na rozdrażnionego Kubę. Słysząc radosny okrzyk Marynki na jego widok i to zainteresowanie się jego osobą, powinien był przyjść do przekonania, że nie miał powodu czuć się dotkniętym i zaraz bić głową o mur, choćby, jego dziewczyna rzeczywiście tańczyła przed chwilą z owym W ojtkiem W argatym ; ale zarazem też poznał, jak śmiesznym musiał się wydać w tem ubraniu zaniedbanem, z tą rozczochraną czupryną, i wzrokiem rozognionym jakim ugodził w zebranych, podczas gdy wszyscy uczestnicy zabawy jakoś inaczej się przedstawiali. Przypadkowem najściem w tem miejscu nie mógł się tłumaczyć, bo wiadomo było powszechnie, że grunta jego położone były z drugiej strony rzeki Raby, tak, jak i dom w którym mieszkał z rodziną, więc znalezienie się jego w tem miejscu musiało być rozmyślnem, a znając jego burzliwy tem peram ent i zazdrośćo dziewczynę, zaraz każdy wysnuł stąd domysł, dlaczego tak nagle zjawił się przy płocie.
Widocznie tak samo pomyślała Klimasówna, bo jak prędko przedtem zerwała się zobaczywszy Kubę, tak potem nagle przystanęła na ścieżce, niezdecydowana co począć dalej, gdyż tak samo zauważyła ten strój jego niewłaściwy i wzrok nieprzyjazny, zwrócony w ich stronę, a zarazem stropiła ją salwa śmiechu, jaka zawtórowała jej okrzykowi.
Najgłośniej zaś i najprzekorniej zaśmiał się ów W ojtek zwany W argatym, k tóren uparcie asystował Klimasównie, i nie zwracając uwagi na zazdrość i gniew- Kuby, koniecznie chciał zaskarbić sobie jej względy,
187
wcale tego nie ukrywając, źe Marysia Klimasówna bardzo mu się podoba i że jest w niej zakochany po same uszy.
Dosłyszał ten śmiech i dostrzegł to jego wzgardliwe wydęcie ust — Kuba Jabłończyk, i znowu uczuł po raz wtóry jakby uderzenie obuchem w głowę.
Marysia widać sercem zakochanem odczula co się w nim działo, bo już nie zważając na nikogo, przybiegła ku niemu, i przymilając się, położyła obie ręce na jego ramionach.
— Kubuś 1 co ci ? co ci ?
Jabłończyk warknął coś niezrozumiałego, jak zły pies łańcuchowy, gdy mu na wolności chcą założyć obrożę, a wzrokiem nienawistnym ścigał uparcie Wojtka, któren rozmyślnie, chcąc wyprowadzić z równowagi swego rywala, obie ręce uwięził w kieszeniach,i wyzywająco rozkroczony, z papierosem w ustach, uśmiechał się do niego drwiąco i urągliwie.
Kuba kurczowo zacisnął pięście, i złe ognie poczęły mu migotać w źrenicach. W sercu uczuł tyle jadu, żeby mógł nim zatruć całe towarzystwo jakie miał przed, sobą. (Ciąg dalszy nastąpi.)
WIELKI PIEC.Zdawało się, że świat zamarł i że zamarło życie
kiedy w sobotę stanęła fabryka.Żywioł — pełen rozhoworu — umilkł, a echo
tylko porywało krzyk robotników i kołysało u szczytów rozległych hal, gdzie przedziwnie jakoś brzmiało, zlewając się z ustającym zgrzytem maszyn i ginąc w przestworzu.
Tylko około wielkich pieców uwijała się garstka robotników i ryczał i stękał parowóz, ciągnąc koliby pełne rudy.
To było serce fabryki, serce nie stygnące nigdy ni dniem, ni nocą. Podsycane gazem i ogniem, to serce gorące przetapiało każdą myśl, która płonęła w wiekowym pochodzie ludzkości, myśl wielkiej kuźni stalowych serc i dusz.
Płomień buchający otworami, oświetlał mroki nocnei rozpływał się po obłokach jasnowiem pracy . . . W głębi zakamarków fabrycznych przewijały się nocami około maszyn dziwaczne cienie robotników, przybranych w szare bluzy i trajkotał w dziwnym tanie m aszyny. U sklepienia niebios zdawało się że stoi olbrzymia postać robotnika-tytana, obejmującego musku- larnemi ramionami cały świat, pogrążony w otchłani mroku . . .
Co chwila od pieca dolatywał łoskot spadających brył rudy, koksu i kamienia i dziwnym echem brzmiał wśród opustoszałych hal. Każda bryła — to było serce, które po przetopieniu miało stać się ogniwem nieskończonego łańcucha, mogącego opasać świat ryt- micznem koliskiem, by spoić w jedną bryłę serca ludzkie, rozproszone w mrocznej, zimnej otchłani przestarzałych form i obyczajów.
Dym i czad jak zła dola, ścielił się po ziemi i włóczył się po osadach robotniczych. Od czasu do czasu jęczały złowrogo potwory stalowe maszyn wiatrowych. W nieustającej powodzi światła płynęły myśli rozpylone, myśli, co od wieków szukają drogi do wyłonienia wielkich prawd o człowieku.
Na pomoście, wsparty o rydel, stał palacz zamyślony. Na twarz jego osmoloną spływała łuna od ognistych błysków, wydobywających się z pieca, wypalając na niej rumieniec mozołu i trudu. Był to prawy
bohater znojnej, wielkiej pracy — pracy twórczej. Na jego czole linje przecinających się zmarszczek, jakby wyryły głęboko myśl nowych dziejów. Czuł w sobie wiele mocy) i siły i był zrośnięty z tym kolosem mechanicznym, nad którym stał. W całej jego postaci, w tych prężących się mięśniach i kroplami potu zroszo- nem czołe, w tych oczach głębokich i błyszczących było tyle energji i niezwykłej mocy, że zdawało się, iż w jednej chwili potrafi pochłonąć w to piekło odkupienia cały świat i lućfzkość, by z niej wydobyć perły i /przetopić w metal twardy jak stal, czyisty jak kryształ i odporny na zło ludzkie, któremu na imię — sprawiedliwość.
W piecu gotowało się żelazo i czyściły się grzechy proletarjatu. Ta potężna machina nasycona ogniem i ziejąca żarem — zdawało się — źe jest pochodnią wieku, płoszącą mary, wrogie zwycięskiemu pochodowi Postępu.
Wreszcie coś niesamowicie zawyło i zajęczało . . , Huragan wiatru zakołysał całą fabryką. Na dole — u "Stóp pieca — robotnicy stali z przygotowanemi dzidami, by nadać kierunek potokom mającego wytrysnąć roztopionego żelaza. Otwarto lukę i oto wąskim, ale szybkim strumieniem potoczyła się posoka żelazna kilkoma strugami, którym uwijający się robotnicy drogę torowali.
W przestworzu zrobiło się parno i duszno. — Przez gęstą mgłę pary i dymu mc nie było widać, a objęła fabrykę krwawa łuna ognia, buchającego z otworów pieca.
W izbach robotniczych i w apartamentach inżynierskich dawno już spali, kiedy garstka tych ludzi kierowała sercem fabryki, w pełnern zaufaniu sobie po- wierzonem, i w mrocznej powodzi ulewała nowe wartości myśli genjusza.
Po spuście żelaza zaległa cisza. Tylko bryły rudy, sypane z pomostu, melodyjnie wybijały swój jed- flostajny, prędki rytm pracy, — rytm życia nieustającej myśli wiecznego postępu, myśli wyzwoleńczej, przelewającej rudę na łańcuch stalowych serc i dusz, by w zestrzelonym kolisku ruszyć w świat na nowe tory pracy, myśli i ducha . . .
D o n a t L e s i o w s k i .
188
Pierwszy match— Mondryś Wicuś, m o n d ry !Przyszła niedziela, która zwycięstwo miała wy
śpiewać. Wieś 2 drzewami była upita cfszą, jakby przed burzą i lada chwila miała wybuchnąć zwycięstwem. W każdym domu prawie był przyszły gracz, podpora drużyny Wiekowej — czekający tylko na gwizd kolegów, a już go w domu nie będzie.
— M atusiu! bedziema grać 1— Co ty plecies?— Bedziema grać w piłkę.— W co to ?— Kopać piłkę na łonce, Przydziecie ku nom ?— Idź guptoku. Ni miałabyk na co patrzeć, jak
na warjotów!Tak mówiono w Julka domu. To samo w każdej
chałupie i tak bez końca. Ludzie byli zaniepokojeni L bojąc się bitwy w „kamienie", niektórzy zdecydowali się pójść, przyglądnąć się tej walce. Nadchodziła chwila mocna, sensacyjna, wspaniała. Wicek nie jadł obiadu. Co tam po ob iedzie! Całą niedzielę nosił na ręku piłkę, spał z nią w nocy, kulał po podłodze, i tak sobie nią zawrócił głowę, że nie daj Boże było mu ją odebrać. Pod dom przyszło kiłku chłopców. Był Wałek, Julek, Józek i wiele innej „rabiaty“, chcących przyczynić się do zwycięstwa i dodać otuchy przygotowującym się na srogą walkę. Widok takiej „wiary“ zagrzał Wicka. Paliła go duma niewyslowiona. Co to on potrafił dokazać we wsi, że wszyscy o nim m ówią. Urósł jakby drożdży się najadł!
— Wicek ! zawołali 1Nie chciało mu się wyjść jeszcze z domu. Patrzał
tylko z za białej firanki na chłopców, chciwie wycze-. kujących na jego wyjście.
— Co te chopcyska tak cie prześladują — zapytał ojciec.
— Chcom grać?— To idź juz, niek mi nie wrzescą jak zydy w
hejderze przed chałpą.— A wy tyz pódziedzie?— Ka?— S nami.
— Idź guptoku jeden — nie miołbyk na co patrzeć, jak na wos, wole przecytać se „Konstytucyją".
— To wy matuś poćcie 1— Dej pokój — nie póde. Wole iś na niespory.— A to sługa podzie. Maryś, podzies s nami?— A nimom co robić, to póde.— A zaroz — bo idem j u s !Wyleciał jak strzała i znalazł się jak zjawa śród
kolegów.— A !! a l ! je z d e ś ! Podziemy prosto na łonkę.— P o ćc ie ! A mocie poliki, jakem wora godoł. E
— rzekł z niezadowoloną miną — ni mocie. Biegnij
Wałek wartko do wikli i utnij śtyry duze kije. A śpagat je s ? Tyz ni mocie. Z wos to są debły zatracone ! S wami iś na wygry ?
Chłopcy uczuli wyrzuty sumienia, że nie zrobili tego, o co ich Wicek prosił. Jónek poleciał do chałupy. W ałek do wikliny i, nim cała grom ada doszła do łąki, dobiegli ich z potrzebnem i przyrządami. Idą ławą zwycięską naprzód, niczem gladjatorzy, unosząc w sobie słońce zapału, siłę do walki nieugiętej, mocnej jak życie I Na twarzach ich malowało słońce imię zwycięstwa. L ada chwila a ziemia pod, niemi wybuchnie kraterem 1 Stońce ich wiodło młode — wesołe, a oni w rmljonie promieni przebijali się, niczem przez deszcz złoty i siali bujną młodość, k tóra tętniła w nich. Idą, a za niemi pędzi gawiedź, wyrostki, gapiowie, gaździny bezdufne, zacofane w pesymizmie, jakoby ci chłopcy w tym boju mieli polec. Na przodzie Wicek z piłką, a zanim reszta graczy.
Zaczęła się robota. Chłopcy powbijali paliki w ziemię z dwu stron, na gwoździach uwiązali sznury i gotow e bramki czekały na policzki. M łodość czekała na wypowiedzenie się — bez niej nie m ogłaby rosnąći kwitnąć zielono w obłokach słońca. Wicek był tak przejęty tą walką, że głowa nie mogła pracować. Począł się wkońcu gubić w szczegółach i wskazówkach dawanych graczom. Na łące tymczasem zebrało się kilkadziesiąt ludzi świdrujących oczami każdy ruch Wicka, Walka, Jonka i innych zawodników. Gniewało go to, bo zajmowali miejsce, biegali za tym to za owym graczem, wypytując się o szczegóły. Gracze niektórzy byli pouczeni przez Wicka, jak mają grać.
— Zacynojmy wiara 1 krzyknął.— Zacynojmy 1— Ka mos gw izdek?— Nie turbój się, mora, Bede świstoł.— Ponknijcie sie, ka leziecie 1 Dalej 1 dalej! nie
zawodzojcie nom !! ! wrzeszczał W icek do łudzi.Gawiedź nie chciała się cofnąć. W śród niezado
wolenia posunęli się w tył, śmiejąc się i dowcipkując, obmawiając poszczególnych chłopców.
Gracze podzielili się na dwie grupy, i stanęli naprzeciw siebie. Będą bronili własnych pól tak zaciekle— jak chłop zaoranej roli. Ręce i serca drżały im, a zapał do gry ponosił, że ta piłka wobec ich siły była niczem, d robnostką! Słońce zachodnie oświetlało im twarze, niebo było pogodne, swobodne, jednakiei piękne.
W icek świstnął. Zerwali się wszyscy jak do lotu. Rzucono piłkę — zatańczyła. Rozpoczęła się bieganina szalona.
— Do m nie!— W al!!!— T u !! !
189
— Chorobo ! nie tam !— Józek! podaj ją!— Jak wyrne cie w klubę, to nie zipnieś 1— Wal w bramkę! Prosto!— Bij 1 Bij 1 T u ! T u !— Grzmotnij w dziób!— A żeby cię śmierć wyciągła — ka walis?— Wicuś, do bramki!— K a tn y ! wrzasnął Wicek i zaświstał.Poleciał — wstrzymał grających, i sam kopnął
w bramkę przeciwnika. Piłka zahuczała nad głową bramkarza.
— Lo! ło, ło, zrobili mi bramkę, o Jezusie!! zawołał płaczliwym głosem Wawrzek.
— Jak bronis?— O ty okrztoniu 1— Ty w ilku !— Ś niego żoden bramkorz — odrzekł zły Ka
sper. Jo póde do bramki.Pchnął płaczącego Wawrzka i czekał na przylot
piłki. Wrzaski grających napełniały całą wieś. Przyglądający się naśmiewali z graczy, kpili z nich, doein- kowali, a niektórym z wrażenia — chciały pękać słabe serca.
— Warjoty ja k ie ś !— Cóz to jes ?— Lepi, żeby hybali tą kulą do siebie.— Kiej ta kula jes ciensko —— Cóz to jes, c o !— E, w arjo ty! Co niepile wymyślą, to nasi
małpują.Zainteresowanie było jednak ogromne.Walka na boisku była zacięta, sroga. Strony
przemocą wydzierały sobie z rąk piłkę, chcąc zrobić jaknajwięcej goli.
Wicek stracił oczy w tej bezkształtnej bieganinie. Tu Wałek kuleje, Jacka Wałek skaleczył w czoło, Wawrzkowi z nosa krew kapie, w tej orgji krzyku, że ludzie zaczęli się denerwować i chcieli wystąpić czyn
nie przeciw grającym . Zagniewane słońce na tę zabawę schowało twarz za nowe chmury i nie wyjrzało więcej. Niektórzy poczęli się bić w gniewie. Burza zawisła nad nimi. W icek zapalczywie liczył tylko gole zadane stronie przeciwnej.
Naliczył 27 bramek. Był to triumf niezwykły. Po jego stronie tylko 3 bramki. Wyszli zatem zwycięsko. Ogłosił wynik. Stanęli wszyscy kogo niego zdyszani, umęczeni, a za nimi „publiczność".
— My wom dali 27 goli.— C ygan is! Było tylko 25 g o li!— Jo licyłek wyraźnie.— Nieprowda l— My wom dali 13 b ram ek!— Nie, daliście nom tylko 3 bramki. W ygra jes
po nasej stronie.W racali do chałup, sprzeczając się, ile i kto komu
dał więcej bramek.Zwyciężyła jednak drużyna Wicka.W ieść o tern zwycięstwie niosła się na inne wsi.
Sławiono ich grę i podziwiano.Chłopcy jednak odczuli ten „prawdziwy11 match.
Bolały ich kończyny nóg, ręce, nosy, czoła, że niektórzy nie chieli już grać w piłkę nożną. Przy Wicku pozostali nadal starzy kompani — z którymi grał później. Wkrótce mniejsze dzieci poszyły sobie ze szmat piłki i kopały zaciekle przed chatami, na łące przy krowach, w domu i na szkolnem podwórzu.
Inni kopali ziemniaki, karpiele, dynie, jabłka. T akiej „zadymy" potrafił Wicek narobić w swej wsi, a za jego śladem poszli inni.
Ale takiej piłki jak Wicek, nikt nie miał w całej wsi. On miał prawdziwą piłkę ze skóry, piękną, nadym aną — a jak se kopnął — to leciała w powietrze, aż hej 1 Na ziemi była tylko piłka Wicka, a na niebie piłka słoneczna, która sama kulała się po niem pędzona w wichrze wszechświatów.
Taki ci to był pierwszy match.K O N I E C .
Franciszek Lipiński.
Ostatnie spojrzenie W ładka.Długo jeszcze czekać musiał tej upragnionej chwili,
kiedy zaopatrzony w sygnały, torbę z jadłem do podróży i w mundurze konduktorskim siedzi na hamulcu. Jakżeż nieraz zazdrośnie patrzał na przejeżdżających konduktorów, którzy siedzieli na wyznaczonych im hamulcach i w przejeździe przez stację salutowali dyżurnemu ruchu.
Byli to w jego mniemaniu wielcy, niedostępni panowie, z którym i byłoby mu lepiej obcować, niźli z partją robotników na przestrzeni, którzy nie mogli go „znieść11 przy sobie. Napewno lepiej się wyrażają,
inaczej obcują z ludźmi, znają świat (bo jeżdżą pociągami), czytają napewno dużo książek i jeszcze piękniejszych ! Ich gaże i godzinowe wynosi bardzo pokaźną sumę. W sekcji liczono mu „dniówki11, niedziele odpadały, tak, że zarobek całoiniesięczny był mały.
Całą zarobioną gażę oddaw ał ojcu. Ojciec był chciwy na pieniądze. Każdego pierwszego czekał z utęsknieniem jak „harpagon". Jeszcze „ciepłe" pieniądze, które W ładek otrzymał z rąk objeżdżającego kasjefa miał przy sobie, a już ojciec śledził go, aby mu je odebrać!
190
Co robił z temi pieniądzmi stary W olski, nie wiedział W ładek. Było mu to obojętnie, czy składał je do „pończochy", czy też kupował za nie majątek. W domu nie było dostatku, nie ubierano się dobrze; jadło było proste, naw et skrom ne.
W ładek po paromiesięcznej pracy zaledwie zdołał uprosić ojca o kupienie mu porządniejszego ubrania.
Do pracy ubierał ubrania stare, zniszczone. Czasami wziął do roboty guńkę ojcowską, bo ta była już „prawie" na niego. Nie odróżniał się ubiorem od innych robotników, chodził taksamo jak oni ubrani. Tylko twarz jego, oczy pełne jasnego spojrzenia m ówiły wiele o jego inteligencji.
Czuł się obco i nieswojo w otoczeniu robotników, którzy naśmiewali się z jego powidzeń. Nikt go nie zrozumiał i, czem więcej pragnął się zbliżyć do nich, tem więcej oddalał się. Dziwił się czasem, że ón, wyszedłszy z ludu, wychowany w twardej pracy, śród gór i tylko pr?ez pewne oczytanie, stał się inny i daleki od nich, jest tak znienawidzony. Dlaczego ci ludzie pałają doń coraz większą nienaw iścią? Czyżby nie nawidzili kultury, ośw iaty?
Z rozmowy prowadzonej z nimi wynikało, że nie lubią ludzi z m iasta, nie czytają nigdy książek, a co drugi z nich ledwo podpisać się umie trzęsącą się ręką z pracy. Pogwarka południowa, jeżeli nie przemęczeni byli pracą, była tego dowodem, źe to było prawdą.
Jesienny dzień ubrał się w złoto i bronz. P o wietrze niosło chłód, słońcu brakowało ciepła. W g ó rze nie słyszano ptaków, k tóre w iecie śpiewem darzyły jadących. Pustać objęła wszystko. Smutek pło
nął na ziemi. Jeszcze na niektórych drzewach (dębach) stojących bliżej toru, przyczepione do ciemnych konarów zmarszczone złote liście, dygotały na wietrze.
Inne drzewa stały bezbarwne, nagie, jakby je ktoś rozebrał z sukien pięknych. Przeszumiało, przeszło ich życie, odbiegło jak echo pieśni. Człowiek w jesieni jest sm utny. To jesień tak nastraja. Jesień jest naj- sm utniejszem szczęściem roku bożego. To smutna modlitwa natury do Boga. A najsm utniejsze jest czekanie do wiosny, która przynieść może życie lub śmierć.
Dni były krótkie. Noc nadebrała sobie parę go dzin dziennych. Dłużyła się do nieskończoności. Każdy dzień biały cbowal się w otchłań czarnej nocy jak nurek, by w świetle słabej jutrzni wypłynąć dniem drugim. Podobne są dni do siebie, jak duże gwiazdy, jak dwoje oczu W ładka do siebie.
Pod czarnemi brwiami, w rozchylonych rzęsach ukazywały się oczy W ładka siwe, jak niebo. Było w nich niebo. Był smutek. Nigdy nie było prawdziwego szczęścia ani w oczach ani w sercu. Każdy dzień barwił je swojem życiem, tak samo, jak serce czułe, wrażliwe.
Kto spojrzał w oczy Władka, patrzał w niebo. Kto tych oczu nie widział, nie spostrzegł nieba w oczach człowieka. Widział nad sobą tylko trwale martwe niebo, jak ubierało się w obłoczne suknie. Latem w białe fularowe suknie, balowe, w czasie burzy w czarne welony, zimą w popielate płaszcze, a je- sienią — kiedy smutek jest wszędzie — rzucało srebrny deszcz na ziemię. Smutek nie ma oblicza.
(Ciąg dalszy nastąpi.)
Złote myśli.Ludzie giną z tem przekonaniem, że to, co pozo
stawiają za sobą, to nie było życie, czują, że nie żyli, że zostali oszukani o całe życie.
Człowiek nowoczesny nie powinien się łudzić — życie cywilizowanych społeczeństw jest taką samą walką, jak życie zwierząt.
Istnieją u nas sfery wzruszeń do zgonu pozostajemy dziećmi.
uczuć, w których Nigdy nie odczuwamy tak straszliwie i boleśnie sam otności i zatracenia samego siebie, jak właśnie w tłumie.
mmmm mmmmmmPRENUM ERATA: abonam ent kw arta lny — 3 złote, półroczny — 5 zło tych i roczny — 8 zło tych ;Cena pojedynczego num eru oraz w sprzedaży detaliczne] — 60 groszy . Egzem plarze okazowe na żądanie g r a t i s .
TARYFA OGŁOSZENIOW A: Strona dodatkow a, w ykonana spec ja ln ie (m niej n iż jed n ą s tron icę nie p rzyjm uje s ię ) — 180 zł. O kładka (2, 3 i 4 s tro n ice ) : 1 strona — 160 zł., 1|2 stro n y — 85 z ł., 1|4 — 45 zł., 1|8 — 25 zł., 1|16 — 15 zł. - S trony ogłoszeniow e : 1 s trona — 150 zł., 1|2 s tro n y — 75 z ł., 1|4 s tro n y 40 z ł., 1|8 s tro n y — 20 z ł., 1|16 stro n y — 12 z ł.. O głoszen ia w tekśc ie - tak jak za og łoszen ia na okładce p lus 50 proc. O głoszenia w ykonane p e titem — o 50 proc., nonparelem — o 100 proc. d rożej. U lotki luźnej dostarczane przez zam aw iające lirm y, celem włożenia do poszczególnych egzem plarzy czasopism a, n iezależn ie od w ielkości, od 1000 (ty s iąca ) sz tuk — 20 zł.; m inim alna ilo ść przyjm ow ana przez wydawnictw o — 3000 (trzy ty s iące ) sz tuk . U lotki (w lep iane w zgl. w szyw ane) do poszczególnych egzem plarzy o 50 proc, drożej. W kładki t. j. kata logi, p rospek ty i druki na grubym pap ierze w zgl. tek tu rze , zatem objekta w iększej objętości 1 w agi n iż u lo tk i — 20 zł. za 1 kg. netto; m inim alna ilo ść przyjm ow ana p rzez w ydaw nictwo — 5 Cpięć) kg. netto . P rzy w iększej ilo śc i o g łoszeń , -- raba t
ooaaoaooaeoooaaaaeaeeoaooooaooooooooooaooaaaaaaaooooooaoooeoooeooooooaeooeooaeooooooooeaooaoeaeoooooaoaoooooooooooooeoooaor
Odpowiedzialny za treść: Stanisław Krywult. Katowice II. Nakładem i czcionkami drukarni „Ste lla" w Katowicach
191
N a jtań sz e p ism o m u zy czn e w P o lsc e
ŚPI EWAK(S) naJP otężn iejszy , najstarszy , jed y n y s to łe c z n y d w u ty g o d n ik ilu strow an y
(§) z d w o m a d o d atk am i
| | „Róża<£ i „Mady B®spodarskie“P0^ redakcją W . J . Z ie liń sk ieg o .
(5) W szy stk ie d z ia ły o g ro d n ic tw a .
>=< Hodowla amatorska w o g r o d z i e ,( 5 ) .<2: m ieszk a n iu i n a b a lk o n ie .>Ę ̂ Rada i odpowiedź na Ii a/de pytanie.
>|\ Premjum 10 R Ó Ż k r z a c z a s t y c h<S') z pierwszorzędnego zakładu szkółkarskiego
Qs£ w p ła c a ją c y c h z g ó ry b e z p o ś re d n io^S) d o A d m in is tra c ji „ O g r o d n i k a " p e łn ą( i ) c a ł o r o c z n ą p r z e d p ł a t ę n a 1928 ro k .
Rocznie 28 z ło ty ch , półrocznie 14 z ło ty ch ,Cs) kwartalnie? z ło ty ch , z dodatkiem i przesyłką.
M iesięczn ik l i te ra c k o - m uzyczny,
Doskonały informator o ruchu śpiewaczym w Polsce. Przedpłata: rocznie zł. 3.60, półrocznie zł. 1.80 z przesyłką. Zamawiać można w każdym Urzędzie pocztowym, przez P. K- O. Nr. 300151 lub wprost w Redakcji i Adm.
Katowice, ul. K s . Dam r o t a 4 .Wydawca
Z w iąz ek Ś ląsk ich Kół Ś piew aczych .A d m in is tra c ja
Warszawa, Bodnena 2. P. E 0.9930
P rzym ieszka do kaw y w pudelkach
niezrównana w dobroci i sm a k u z aromacie!
192