1
piątek - niedziela, 11 - 13 maja 2012 www.gazetagazeta.com Strona 21 Monte Cassino W drodze Podczas postoju skiego posiołka i ta o tworzeniu się Polskich Sił Zbrojnych pod dowództwem Władysława An- dersa. Ruszyli więc Polacy z od- ległych stron w kierunku Buzu- łuka, miejsca, wokół którego roz- poczęło się formowanie polskiej armii. Ruszył we wschodnim kie- runku również pan Edward zo- stawiając swoich najbliższych już jako wolnych ludzi w posiołku Hmielicha, mając oczywiście na- dzieję, że ich los kiedyś połączy. Na początku 1942 roku dotarł na miejsce zbiórki. Przydzielony zo- stał do jak już wspomniałam Puł- ku 6 Pancernego - "Dzieci Lwow- skich" i z nim to rozpoczął swą wędrówkę ku prawdziwej wolno- ści. Do wojska docierali wtedy lu- dzie w różnym wieku, ważna była chęć walki, a nie kto ile ma wiosen. Ochotnicy zakwaterowa- ni byli pod namiotami, a niektó- rym większym szczęściarzom trafiły się ziemianki. Warunki życia były bardzo trudne. Zima była tego roku wyjątkowo sroga. Mróz spadał często poniżej 40C. Jak wspomina pan Edward, żoł- nierze uszczelniali namioty czym się dało - siano, mech, liście, ga- łęzie, no i oczywiście śnieg. Ze wspomnień pułkowych: 17 styczeń 1942 - ....Wieczorem termometr wskazuje -40C. Myszy z mrozu biegają po pryczach żoł- nierskich, chowają się w sianie, którym uszczelniliśmy namioty. Chłopcy gawędzą o wyjeździe i palą drzewo ile się da. 21 styczeń 1942 - Mróz -52C. Strzelcy niechętnie wychodzą z namiotów, nawet, gdy muszą. Wielu odmroziło sobie nosy i po- liczki...* Docierający do Buzułuka ochotnicy są wyczerpani, nie tyl- ko daleką podróżą i warunkami meteorologicznymi. Ciężka nie- wolnicza praca oraz nieodpo- wiednie wyżywienie przez mie- siące, a czasami i lata zsyłki dają się wszystkim mocno we znaki. Ważny jest jednak duch, z tym nie ma kłopotu. Nowo przyjęci żołnierze nie mogą się doczekać kiedy dostaną prawdziwe mun- dury oraz broń. Czas oczekiwa- nia wypełniany jest ćwiczeniami. Najpierw oczywiście te podsta- wowe, bez których żaden pobo- rowy nie mógłby dostać broni do ręki. Jest więc musztra i podsta- wy wojskowego szkolenia. W sierpniu 1942 roku nastę- puje ewakuacja, żołnierze prze- rzuceni zostają do Krasnowodz- ka, skąd statkiem przedostają się przez morze Kaspijskie do miej- scowości Pahlew na terytorium Iranu. Panu Edwardowi udaje się skontaktować z rodziną, do któ- rej wysyła informację o możliwo- ści wyjazdu dla ludności cywil- nej tą właśnie drogą. Rodzina państwa Barańskich za wyjąt- kiem Józka, najmłodszego z ro- dzeństwa, który został w szkole kadeckiej w Rosji, wraz z inny- mi zesłańcami przedostaje się do Krasnowodzka. Stamtąd po ogól- nej rejestracji wszystkich przyby- łych i przeglądzie lekarskim wraz z oddziałami wojska ewakuowa- na jest na przeciwny brzeg. Po 24-godzinnej podróży statkiem wszyscy stają na perskim brze- gu, gdzie kończy się ich wspól- na wędrówka. W Teheranie umiera na tyfus, który w tym cza- sie zbierał swoje okrutne żniwo mama pana Edwarda. Pozostali przy życiu decydują się na roz- stanie. Siostry Stanisława i Jani- na udają się do Rodezji, w której młodsza kontynuuje naukę, a starsza podejmuje pracę u angiel- skiej rodziny. Natomiast męż- czyźni Andrzej - ojciec, oraz Hen- ryk wstępują do polskiej armii i każdy w różnych jednostkach walczy w barwach biało-czerwo- nych. Pomimo jednak wojennej za- wieruchy wszyscy utrzymują ze sobą kontakt i to dzięki tej stałej łączności uda im się spotkać już w wolnej Anglii, ale o tym za chwilę. Powróćmy do Iranu, jest rok 1942, aby przybliżyć atmosferę tych dni w książce R. Bojakow- skiego pod datą 24 sierpnia zna- lazłam taki oto zapisek: "Dziś wystawiamy wartę. Potrzeba na to pół szwadronu, ale cóż zrobić, kiedy do lekarza zgłosiło się 200 ludzi. Widać jak wojsko było i jest wyczerpane. W Rosji zostawili- śmy 34 chorych, a w Krasno- wodzku siedmiu. Myślimy, że przyjadą ostatnim transportem ze szpitalem. Dr Czeladzin i per- sonel Izby Chorych otrzymał słuszną pochwałę za ofiarną pracę. Dziś mieliśmy dziesięciu rzeźników do bicia baranów. Życie jednak nadal jest prymi- tywne. Śpimy na piasku, pod go- łym niebem".* Mijają kolejne dni, po jakimś czasie sytuacja armii poprawia się na tyle, że otrzymuje ona nowe umundurowanie oraz - co najważniejsze - długo wyczeki- wany sprzęt. Rozpoczynają się szkolenia, pan Edward zgłasza się na kurs prawa jazdy, a następ- nie uzupełnia swoje wiadomości z dziedziny radiowej. Jako ope- rator radia zasiada w jednym z amerykańskich czołgów i rusza wraz z "Lwowskimi Dziećmi" w dalszą drogę na pomoc walczą- cej Europie. W kwietniu 1944 roku Armia Polska w dwóch rzutach zostaje przetransportowana z Aleksan- drii do Neapolu i Taran we Wło- szech. Przeprawa ta była wyjąt- kowo pracochłonna ze względu na ciężki sprzęt i wymagała sprawnej organizacji ze strony współpracujących ze sobą armii. Całość konwoju strzeżona przez okręty wojenne i torpedowce, szczęśliwie dopływa na przeciw- ny brzeg skąd kolumny wojska przemieszczają się w kierunku tzw. linii Gustawa, gdzie obie for- macje łączą się. Teren staje się wyjątkowo trudny szczególnie dla przeprowadzenia czołgów i innego ciężkiego sprzętu. Do najcięższych walk dochodzi w dniach między 20 a 25 maja. W nieprzystępnych warunkach, bez odpowiedniego wsparcia ze stro- ny innych walczących oddziałów żołnierze 6 Pułku zaciekle wal- czą pod Piedimonte. Miejsco- wość ta położona na wzgórzu wyraźnie odcina się od otacza- jącego go terenu. Wyboiste i stro- me stoki jak również droga do miasteczka zostają prze Niem- ców zaminowane. Z dziennika kompanii 21 maj 1944 - .... Dowódca kom- panii po przeprowadzeniu ognia zbiorowego na cele wskazane przez Ułanów Podolskich, wydał rozkaz posuwania się w kierun- ku pierwszych zabudowań. Stro- ma droga biegnąca tuż nad urwi- skiem. Pojechały trzy czołgi , któ- re dotarły do domów. Czołgi zo- stają unieruchomione na skutek czego natarcie utyka. Poza tym brak piechoty i saperów, którzy by oczyścili miasto i teren. Czoł- gi ubezpieczają się na noc. Trzy na skraju zabudowań, dwa na stokach wzgórza, oraz trzy czoł- gi u stóp wzgórza, dwa z nich uszkodzone.* Oddziały posuwają się więc bardzo powoli, nieprzyjaciel bro- ni się ze wszystkich sił, niszcząc w nocy z 22 na 23 maja ogniem moździerzy położone na skar- pach składy amunicji, której wy- buch trwa przez kilka godzin. Bi- twa o wzgórze przynosi wiele strat w ludziach jak i w sprzęcie. To właśnie tutaj, pod Piedimon- te 24 maja pan Edward zostaje ranny i wraz z innymi przetrans- portowany do polowego szpita- la, skąd wysłany zostaje na dal- sze leczenie. Po dojściu do sie- bie wraca dalej do swojej jednost- ki, z którą dociera do Bolonii, gdzie kończą się jego zmagania wojenne. Na tym jednak nie koniec tej historii. Jak większość pułko- wych kolegów, pan Edward po- stanawia skorzystać z możliwo- ści wyjazdu i przedostaje się z innymi do Anglii, w której żołnie- rze poddawani są stopniowej de- mobilizacji. W między czasie udaje mu się skontaktować ze swymi najbliższymi, z którymi szczęśliwie spotyka się na brytyj- skiej ziemi. Przyjeżdżają wszy- scy: Stasia, Jadzia, Józek, Hen- ryk no i oczywiście ojciec An- drzej. Rodzina po wielu wojen- nych przejściach nareszcie jest razem! Zjednoczeni, zgodnie po- dejmują decyzję o wyjeździe do Kanady. Aby go przyśpieszyć proszą więc siostrę pana Andrze- ja, która po I wojnie światowej tam wyemigrowała, o zaprosze- nie. Czekając na nie nie próżnu- ją, każdy z nich łapie się jakie- goś zajęcia i stara się odłożyć trochę pieniędzy koniecznych do zrealizowania wspólnego zamie- rzenia. Po otrzymaniu przez nich zaproszenia i wizy, statek "Aqu- itania" przewozi ich z Nottin- gham do Halifaksu, skąd pocią- giem przedostają do Montrealu, gdzie wszyscy razem, a zarazem każdy z osobna rozpoczyna swo- je nowe życie. Myśląc o dziesiątkach tych, którzy nie mieli tak wiele szczę- ścia w swej wojennej drodze ku wolności, którzy zostali pocho- wani gdzieś w skostniałej sybe- ryjskiej ziemi, w pustynnych pia- skach Bliskiego Wschodu, czy pod słonecznym niebem Italii, zebrane przeze mnie relacje pra- gnęłabym zakończyć słowami pieśni napisanej przez Maksymi- liana Baranowskiego, która sta- ła się marszem pułkowym: Przez śnieżne pola północy, przez Tock i przez Szachriziabs Idziem na przeciw przemocy, trud żaden nie wstrzyma nas! ... Żołnierz polski - to twarda stal, której nie skruszy los! Pójdziem na wroga śmiało śmier- telny zadać cios!!! Prowadź, Wodzu, w bój, do wol- ności bram ... Bliska chwila zwycięstwa, Bóg dopomoże nam! Śladem orlich dróg, sztandar wzniesiem swój Znak i godło żołnierza wyryje walki znój!!! Przeszliśmy Azję i tundry, prze- szliśmy Uzbekistan Persję i Irak piaszczysty żołnier- ski pokrywa łan Czołgi nasze potęgą lśnią, śmierć patrzy z naszych luf Odwet i krwawą zemstę pancer- ny niesie huf! Wyrzucim wroga z Pomorza - zabłyśnie wolności kwiat! Polska od morza do morza spoj- rzy radośnie na świat! Lwów powita znów synów swych ze wszystkich świata stron.... Wrócą Lwowskie Orlęta- za- brzmi radośnie dzwon Opracowała Jolanta Walkowiak * Urywki zaczerpnięte z książki Ro- mana Bojakowskiego "Pułk 6-Pan- cerny - Dzieci Lwowskich" HISTORIA

Strona 21 piątek - niedziela, 11 - 13 maja 2012 www ... filez oddziałami wojska ewakuowa-na jest na przeciwny brzeg. Po 24-godzinnej podróży statkiem wszyscy stają na perskim

  • Upload
    ngobao

  • View
    220

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

piątek - niedziela, 11 - 13 maja 2012 www.gazetagazeta.com Strona 21

Monte Cassino

W drodze Podczas postoju

skiego posiołka i ta o tworzeniusię Polskich Sił Zbrojnych poddowództwem Władysława An-dersa. Ruszyli więc Polacy z od-ległych stron w kierunku Buzu-łuka, miejsca, wokół którego roz-poczęło się formowanie polskiejarmii. Ruszył we wschodnim kie-runku również pan Edward zo-stawiając swoich najbliższych jużjako wolnych ludzi w posiołkuHmielicha, mając oczywiście na-dzieję, że ich los kiedyś połączy.Na początku 1942 roku dotarł namiejsce zbiórki. Przydzielony zo-stał do jak już wspomniałam Puł-ku 6 Pancernego - "Dzieci Lwow-skich" i z nim to rozpoczął swąwędrówkę ku prawdziwej wolno-ści.

Do wojska docierali wtedy lu-dzie w różnym wieku, ważnabyła chęć walki, a nie kto ile mawiosen. Ochotnicy zakwaterowa-ni byli pod namiotami, a niektó-rym większym szczęściarzomtrafiły się ziemianki. Warunkiżycia były bardzo trudne. Zimabyła tego roku wyjątkowo sroga.Mróz spadał często poniżej 40C.Jak wspomina pan Edward, żoł-nierze uszczelniali namioty czymsię dało - siano, mech, liście, ga-łęzie, no i oczywiście śnieg.

Ze wspomnień pułkowych:17 styczeń 1942 - ....Wieczoremtermometr wskazuje -40C. Myszyz mrozu biegają po pryczach żoł-nierskich, chowają się w sianie,którym uszczelniliśmy namioty.Chłopcy gawędzą o wyjeździe ipalą drzewo ile się da.21 styczeń 1942 - Mróz -52C.Strzelcy niechętnie wychodzą znamiotów, nawet, gdy muszą.Wielu odmroziło sobie nosy i po-liczki...*

Docierający do Buzułukaochotnicy są wyczerpani, nie tyl-ko daleką podróżą i warunkamimeteorologicznymi. Ciężka nie-wolnicza praca oraz nieodpo-wiednie wyżywienie przez mie-siące, a czasami i lata zsyłki dająsię wszystkim mocno we znaki.Ważny jest jednak duch, z tymnie ma kłopotu. Nowo przyjęciżołnierze nie mogą się doczekaćkiedy dostaną prawdziwe mun-dury oraz broń. Czas oczekiwa-nia wypełniany jest ćwiczeniami.Najpierw oczywiście te podsta-wowe, bez których żaden pobo-rowy nie mógłby dostać broni doręki. Jest więc musztra i podsta-wy wojskowego szkolenia.

W sierpniu 1942 roku nastę-puje ewakuacja, żołnierze prze-rzuceni zostają do Krasnowodz-ka, skąd statkiem przedostają sięprzez morze Kaspijskie do miej-scowości Pahlew na terytoriumIranu. Panu Edwardowi udaje sięskontaktować z rodziną, do któ-rej wysyła informację o możliwo-ści wyjazdu dla ludności cywil-nej tą właśnie drogą. Rodzinapaństwa Barańskich za wyjąt-kiem Józka, najmłodszego z ro-dzeństwa, który został w szkolekadeckiej w Rosji, wraz z inny-mi zesłańcami przedostaje się doKrasnowodzka. Stamtąd po ogól-nej rejestracji wszystkich przyby-łych i przeglądzie lekarskim wrazz oddziałami wojska ewakuowa-na jest na przeciwny brzeg. Po24-godzinnej podróży statkiemwszyscy stają na perskim brze-gu, gdzie kończy się ich wspól-

na wędrówka. W Teheranieumiera na tyfus, który w tym cza-sie zbierał swoje okrutne żniwomama pana Edwarda. Pozostaliprzy życiu decydują się na roz-stanie. Siostry Stanisława i Jani-na udają się do Rodezji, w którejmłodsza kontynuuje naukę, astarsza podejmuje pracę u angiel-skiej rodziny. Natomiast męż-czyźni Andrzej - ojciec, oraz Hen-ryk wstępują do polskiej armii ikażdy w różnych jednostkachwalczy w barwach biało-czerwo-nych.

Pomimo jednak wojennej za-

wieruchy wszyscy utrzymują zesobą kontakt i to dzięki tej stałejłączności uda im się spotkać jużw wolnej Anglii, ale o tym zachwilę.

Powróćmy do Iranu, jest rok1942, aby przybliżyć atmosferętych dni w książce R. Bojakow-skiego pod datą 24 sierpnia zna-lazłam taki oto zapisek: "Dziśwystawiamy wartę. Potrzeba nato pół szwadronu, ale cóż zrobić,kiedy do lekarza zgłosiło się 200ludzi. Widać jak wojsko było i jestwyczerpane. W Rosji zostawili-śmy 34 chorych, a w Krasno-wodzku siedmiu. Myślimy, żeprzyjadą ostatnim transportemze szpitalem. Dr Czeladzin i per-sonel Izby Chorych otrzymałsłuszną pochwałę za ofiarnąpracę. Dziś mieliśmy dziesięciurzeźników do bicia baranów.Życie jednak nadal jest prymi-tywne. Śpimy na piasku, pod go-łym niebem".*

Mijają kolejne dni, po jakimśczasie sytuacja armii poprawiasię na tyle, że otrzymuje onanowe umundurowanie oraz - conajważniejsze - długo wyczeki-

wany sprzęt. Rozpoczynają sięszkolenia, pan Edward zgłaszasię na kurs prawa jazdy, a następ-nie uzupełnia swoje wiadomościz dziedziny radiowej. Jako ope-rator radia zasiada w jednym zamerykańskich czołgów i ruszawraz z "Lwowskimi Dziećmi" wdalszą drogę na pomoc walczą-cej Europie.

W kwietniu 1944 roku ArmiaPolska w dwóch rzutach zostajeprzetransportowana z Aleksan-drii do Neapolu i Taran we Wło-szech. Przeprawa ta była wyjąt-

kowo pracochłonna ze względuna ciężki sprzęt i wymagałasprawnej organizacji ze stronywspółpracujących ze sobą armii.Całość konwoju strzeżona przezokręty wojenne i torpedowce,szczęśliwie dopływa na przeciw-ny brzeg skąd kolumny wojskaprzemieszczają się w kierunkutzw. linii Gustawa, gdzie obie for-macje łączą się. Teren staje sięwyjątkowo trudny szczególniedla przeprowadzenia czołgów iinnego ciężkiego sprzętu. Donajcięższych walk dochodzi wdniach między 20 a 25 maja. Wnieprzystępnych warunkach, bezodpowiedniego wsparcia ze stro-ny innych walczących oddziałówżołnierze 6 Pułku zaciekle wal-czą pod Piedimonte. Miejsco-wość ta położona na wzgórzuwyraźnie odcina się od otacza-jącego go terenu. Wyboiste i stro-me stoki jak również droga domiasteczka zostają prze Niem-ców zaminowane.

Z dziennika kompanii21 maj 1944 - .... Dowódca kom-panii po przeprowadzeniu ogniazbiorowego na cele wskazaneprzez Ułanów Podolskich, wydał

rozkaz posuwania się w kierun-ku pierwszych zabudowań. Stro-ma droga biegnąca tuż nad urwi-skiem. Pojechały trzy czołgi , któ-re dotarły do domów. Czołgi zo-stają unieruchomione na skutekczego natarcie utyka. Poza tymbrak piechoty i saperów, którzyby oczyścili miasto i teren. Czoł-gi ubezpieczają się na noc. Trzyna skraju zabudowań, dwa nastokach wzgórza, oraz trzy czoł-gi u stóp wzgórza, dwa z nichuszkodzone.*

Oddziały posuwają się więcbardzo powoli, nieprzyjaciel bro-

ni się ze wszystkich sił, niszczącw nocy z 22 na 23 maja ogniemmoździerzy położone na skar-pach składy amunicji, której wy-buch trwa przez kilka godzin. Bi-twa o wzgórze przynosi wielestrat w ludziach jak i w sprzęcie.To właśnie tutaj, pod Piedimon-te 24 maja pan Edward zostajeranny i wraz z innymi przetrans-portowany do polowego szpita-la, skąd wysłany zostaje na dal-sze leczenie. Po dojściu do sie-bie wraca dalej do swojej jednost-ki, z którą dociera do Bolonii,gdzie kończą się jego zmaganiawojenne.

Na tym jednak nie koniec tejhistorii. Jak większość pułko-wych kolegów, pan Edward po-stanawia skorzystać z możliwo-ści wyjazdu i przedostaje się zinnymi do Anglii, w której żołnie-rze poddawani są stopniowej de-mobilizacji. W między czasieudaje mu się skontaktować zeswymi najbliższymi, z którymiszczęśliwie spotyka się na brytyj-skiej ziemi. Przyjeżdżają wszy-scy: Stasia, Jadzia, Józek, Hen-ryk no i oczywiście ojciec An-

drzej. Rodzina po wielu wojen-nych przejściach nareszcie jestrazem! Zjednoczeni, zgodnie po-dejmują decyzję o wyjeździe doKanady. Aby go przyśpieszyćproszą więc siostrę pana Andrze-ja, która po I wojnie światowejtam wyemigrowała, o zaprosze-nie. Czekając na nie nie próżnu-ją, każdy z nich łapie się jakie-goś zajęcia i stara się odłożyćtrochę pieniędzy koniecznych dozrealizowania wspólnego zamie-rzenia. Po otrzymaniu przez nichzaproszenia i wizy, statek "Aqu-itania" przewozi ich z Nottin-

gham do Halifaksu, skąd pocią-giem przedostają do Montrealu,gdzie wszyscy razem, a zarazemkażdy z osobna rozpoczyna swo-je nowe życie.

Myśląc o dziesiątkach tych,którzy nie mieli tak wiele szczę-ścia w swej wojennej drodze kuwolności, którzy zostali pocho-wani gdzieś w skostniałej sybe-ryjskiej ziemi, w pustynnych pia-skach Bliskiego Wschodu, czypod słonecznym niebem Italii,zebrane przeze mnie relacje pra-gnęłabym zakończyć słowamipieśni napisanej przez Maksymi-liana Baranowskiego, która sta-ła się marszem pułkowym:

Przez śnieżne pola północy, przezTock i przez SzachriziabsIdziem na przeciw przemocy,trud żaden nie wstrzyma nas! ...Żołnierz polski - to twarda stal,której nie skruszy los!Pójdziem na wroga śmiało śmier-telny zadać cios!!!

Prowadź, Wodzu, w bój, do wol-ności bram ...Bliska chwila zwycięstwa, Bógdopomoże nam!Śladem orlich dróg, sztandarwzniesiem swójZnak i godło żołnierza wyryjewalki znój!!!Przeszliśmy Azję i tundry, prze-szliśmy UzbekistanPersję i Irak piaszczysty żołnier-ski pokrywa łanCzołgi nasze potęgą lśnią, śmierćpatrzy z naszych lufOdwet i krwawą zemstę pancer-ny niesie huf!

Wyrzucim wroga z Pomorza -zabłyśnie wolności kwiat!Polska od morza do morza spoj-rzy radośnie na świat!Lwów powita znów synów swychze wszystkich świata stron....Wrócą Lwowskie Orlęta- za-brzmi radośnie dzwon

Opracowała Jolanta Walkowiak

* Urywki zaczerpnięte z książki Ro-mana Bojakowskiego "Pułk 6-Pan-cerny - Dzieci Lwowskich"

HISTORIA