Upload
shot-shot
View
222
Download
9
Embed Size (px)
DESCRIPTION
shot magazine N°1
Citation preview
1Nº
INDIEKRAJ KONTRASTÓW
SKETCHES FROM THE ROAD
WYWIAD z Alicją Janosz
START
W pierwszym odcinku…
Kochamy wiosnę i lato. Czas kiedy wszystko budzi się do życia, powietrze pachnie inaczej, a życie płynie przyjemniej. Zyskujemy siłę, aby eksperymentować, próbować i poszukiwać. Każdy początek to fala energii, inspiracji i motywacji, by coś zmienić, zacząć coś ekscytują-cego. Przedstawiamy Wam Shota, który jest naszym „początkiem” i jednocześnie marzeniem. Shot to zastrzyk mody, duża dawka inspiracji, szczypta życiowej ciekawości i tony pozytywnej energii, a przy tym chwila zapomnienia. Poprzez kolor, różnorodność chcemy wyrazić indywi-dualność i pasję do sztuki, mody, designu i życia! Pokazać Wam, że współczesny człowiek to przede wszystkim człowiek otwarty, pełen energii i pasji do życia.
W tym numerze znajdziecie mnóstwo modowych wskazówek i praktycznych rozwiązań. Poradzimy w co warto zainwestować, czego słuchać, jakiej książki na półce szukać. Zabie-rzemy Was na shopping w sieci – niepowtarzalnej skarbnicy stylu. Poznacie ludzi, których pasja stała się ich sposobem na życie. Zajrzymy do Ali Janosz i jej bluesowego świata. . . Nie zabraknie modnej fotografii i zakręconych stylizacji. Na koniec zabierzemy Was do Indii – Bon Voyage!
Moda to obszar, w którym często można się pogubić nie mając mapy, ale trzymając się ściśle drogowskazów nie poznamy najciekawszych obszarów nieznanego, dlatego nie bójcie się eksperymentować i próbować, bo tylko wtedy moda będzie zabawą. Potraktujcie Shota, jako pomocnika, który wskazuje ciekawe ścieżki.
START
WYWIAD Z ALICJĄ JANOSZ
MODNE MIEJSCA - ART HOTEL
INSPEKTOR GADŻET
TRIBUTE TO ANNA MARIA PRZYBYSZ
TOP BLOG
ZA CHUDE - ZA GRUBE
BE A MAN!
OKIEM STYLISTKI
EVERYBODY WANTS TO BE CARRIE
15
SKETCHES FROM THE ROAD5
21
24
2628
3032
3840
MAKE UP
CO ZA SZYCIE
PORADNIK PERFEKCJONISTKI
FOLLOW ME
THE CANADIAN DREAM
PALCEM PO MAPIE
SESJA CHOCKATE
POLECAMY
VIVA LA MUSICAL!
CARTOON FLUO NOW
41
42
5054
55
586668
7476
REDAKCJA
SKŁADTHREEOFUS
OLGA ŁUĆANNA SZYMAŃSKAANITA BOHAREWICZANNA LOUEM EM SHOP
KOREKTAANITA BOHAREWICZ
ZDJĘCIE NA OKŁADCEKODOROTA KOROTKO wykonane dla XTREMEPHOTO
5 strona
strona 6
SKETCHES FROM THE ROAD
foto KOTY 2 PHOTOSTORYTELLERS www.koty2.comstylist www.billiejeanstyle.blogspot.com
7 strona
strona 8
9 strona
strona 10
11 strona
strona 12
foto: KOTY 2 PHOTOSTORYTELLERS www.koty2.commodel: KLAUDIA WCISŁOstylist: www.billiejeanstyle.blogspot.commake up: KLAUDIA W. / EEVI MAKEUP STUDIO hair: KLAUDIA W. / SYLWIA HUBICKA asystent: RÓŻENA GREY
Dziękujemy firmie samochodyslubne.com za udostępnieniesamochodu Cadillac DeVille 1962
13 strona
WYWIADZ ALICJĄ JANOSZrozmawiała ANNA SZYMAŃSKAfoto ANNA POWIERŻA
Alicja Janosz - wszystko czego jeszcze nie wiecie o tej młodej wokalistce!
Dom, rodzina, pasja, praca. Jak Ona to robi? Tylko u nas Alicja Janosz opowie o swoim życiu. Czy muzyka jest dla niej najważniejsza? Zapra-szamy na ekskluzywny wywiad z wrocławską artystką!
strona 14
Jesteś gotowa?
Alicja Janosz: Masz na myśli to, czy jestem gotowa na to, aby znów podpisać krążek swoim nazwiskiem i wziąć na siebie od-powiedzialność za to co na nim jest? Tak, bo tym razem to teksty i melodie, które wypłynęły z mojego serducha, bez pośpiechu i zewnętrznych nacisków, ale ze zwykłej potrzeby tworzenia.
Ciekawi nas jak sama siebie postrzegasz. Kim w Twoich oczach jest Alicja Janosz?
A.J.: Pierwsze co przychodzi mi do głowy to „poszukiwacz”. Mam w głowie bardzo wiele pytań, na które staram się odnaj-dywać odpowiedzi. Lubię poznawać nowe dźwięki, nowe smaki, nowe miejsca. Jestem pod wielkim wrażeniem mądrości jaką niesie w sobie buddyzm, a idąc jego tropem, powinniśmy po prostu być tu i teraz, a nie starać się kreować swój obraz we własnej głowie i w wyobrażeniu innych. To bardzo trudne, kiedy udziela się wywiadów i zawsze pada pytanie – jaka jesteś? Ale myślę, że to najlepszy sposób na bycie szczęśliwym.
Jeśli miałabyś ocenić swoją dziką naturę do jakiego zwierzę-cia byś ją porównała?
A.J.: Chyba do małej chichuachuy. Mimo tego, że wiele bym dała za to, by móc swobodnie latać nad lasami tropikalnymi jak raj-ski ptak, bardzo cenię sobie bezpieczeństwo, komfort i wygodę życia, a te pieski kojarzą mi się z tuleniem, ciepłem i bezpieczeń-stwem.
Patrzymy na Twoje zdjęcia i nie możemy wyjść z podziwu. De-likatna, subtelna! Jak Ty to robisz? Jesteś kokietką?
A.J.: Nie zawstydzaj mnie. Kiedy myślę o sobie jako małej dziew-czynce, to faktycznie byłam małą kokietką. Później miałam taki czas w życiu, w którym czułam się nieatrakcyjna. Ważyłam po-nad 10 kg więcej niż w tej chwili, miałam pryszcze i aparat na zębach. Typowy okres dorastania. Później stopniowo zaczęłam odkrywać swoją kobiecość i zaczęłam się uczyć, że niektórych rzeczy nie należy traktować jako wadę, lecz jako atut. Jak każ-da kobieta miewam dni, w których czuję się atrakcyjna i takie, w których nic mi się w sobie nie podoba. Ale wygląd nie jest najważniejszą rzeczą na świecie.
A jak jest z modą? Jest dla Ciebie ważna, może obojętna?
A.J.: Uwielbiam przesiadywać w Empiku i przeglądać wszystkie wydania Vogue’a. Uwielbiam bardzo wysokie szpilki. Torebek nigdy dość. Jednak od wydawania kroci na markowe ciuchy, o wiele bardziej cenię sobie „rodzynki” wyszperane w second handach oraz rzeczy handmade. Mimo to przejście obok Zary bez wchodzenia do środka, wciąż jest dla mnie rzeczą niewyko-nalną...
15 strona
strona 16
A w Twoim sercu jest miejsce tylko na muzykę?
A.J.: Ależ skąd! Jestem mała, ale mam „serce pojemne jak przedwojenna wanna”, jak śpiewa Kasia Nosowska. Poza muzy-ką są w nim przede wszystkim ludzie. Mam też kilka innych pasji.
Jakich?
A.J.: Główną z nich jest handmade, którym zaraziła mnie moja przyjaciółka – Patrycja. Metoda, jaką robię biżuterię, nazywa się sutasz. Jest bardzo praco- i czasochłonna, ale ogromnie mnie odpręża i daje mnóstwo satysfakcji. To taka mantra, kie-dy jestem w domu lub gdy jadę pociągiem przez sześć godzin. Oprócz tego bardzo lubię czytać, jeździć na rowerze, a ostatnio urządzać mieszkanie. Często z moim mężem spotykamy się ze znajomymi, chociażby na jam sessions, które też uwielbiam. No
i ważna rzecz – jedzenie. Daleko mi do tytułu dobrej kucharki, ale chętnie konsumuję, a czasem uda mi się nawet coś nowego wyczarować.
Od ponad sześciu lat występujesz wspólnie z HooDoo Band. Jak określiłabyś muzykę, którą gracie?
A.J.: To połączenie bluesa i funky. Niesamowicie pozytyw-na energia i moc. Ciężko to opisać, bo jestem nieobiektywna w opiniowaniu HooDoo. Więc jeśli czytelniczki miałyby ochotę się przekonać na własnej skórze, co takiego jest w tym zespo-le, że od dawna nie było takiego koncertu, podczas którego publiczność nie zerwałaby się z krzeseł i nie zaczęła pląsać pod sceną, to zapraszam do klubu Schody Donikąd, gdzie zagramy 5.02.2012 o godz. 20:00. HooDoo to po prostu magia!
17 strona
Uczestniczyłaś we wrocławskich muzycznych jamach. Jak to wspominasz?
A.J.: Wciąż biorę w nich udział, bo zjawiają się na nich moi zna-jomi i przyjaciele. To świetny pretekst do spotkania, a wspólne granie jest moim zdaniem bardzo rozwijające. Coraz więcej no-wych twarzy pojawia się na jamach, czy to we wspomnianych przed chwilą Schodach Donikąd, czy w klubie Apropos koło CS Impart, gdzie muzycy z HooDoo rozprowadzają jamy, czy też w Nietocie na Kazimierza Wielkiego.
Niedawno wydałaś swoją solową płytę Vintage. To blueso-wo-soulowo-jazzowa wycieczka po nieznanych dla większo-ści Polaków meandrach muzyki. Czy to jest właśnie prawdzi-wa Ala Janosz?
A.J.: Nie znoszę klasyfikowania i wstawiania w ramki, bo w ten sposób zamykamy sobie możliwość poznania tego, co jest poza nimi. Jak mawia Herbie Hancock – muzyka jest tylko jedna. Sama ewentualnie pokusiłabym się o stwierdzenia lepsza lub gorsza, ale to rzecz niezwykle subiektywna. W czasie tworzenia tej płyty, takie akurat dźwięki były mi najbliższe. Przypuszczam, że każda kolejna płyta będzie inna od poprzedniej i o to właśnie w życiu i w muzyce chodzi. Aby odkrywać, uczyć się i rozwijać. Odkrywać nowe lądy.
Wiem, że ludzki mózg ma potrzebę szufladkowania, bo gdy na-zywamy wszystko, czujemy się pewniej i bezpieczniej, ponieważ poruszamy się w przestrzeni, która jest uporządkowana. Ale mimo to nie chcę siebie traktować w ten sposób i koncentro-wać się na kreowaniu własnego wizerunku na podstawie jasnych i jednoznacznych sygnałów, które ułatwiają życie. Uważam, że otwartość serca i umysłu to właściwa postawa, a nie brak umie-jętności zadeklarowania się i określenia. Wiem, że wiele osób jest odmiennego zdania i przez takie działanie mogę być odbie-rana jako „nijaka”, ale ja czuję w ten sposób i pozostanę temu wierna.
Na koniec musimy zapytać co dalej? Jakie masz plany mu-zyczne, najbliższe koncerty?
A.J.: Oczekuję na koncerty promujące moją płytę. Pomagam też mojemu mężowi zorganizować wizytę w Polsce naszego przy-jaciela z Chicago, znakomitego bluesmana Carlosa Jahonsona. Będzie u nas gościł w lipcu tego roku i wspólnie z HooDoo za-gra kilka koncertów w różnych miastach. Wrocław oczywiście na trasie koncertowej również się znajdzie, tak więc już dziś za-praszam do śledzenia naszego profilu zespołowego na FB i na bardzo wyjątkowy koncert, bo każde spotkanie na scenie z Car-losem, jest czymś takim. Mamy już kilka nowych wersji demo piosenek na kolejny krążek i ogromną ochotę na kilka duetów, tak więc niebawem znów zabieramy się do pracy w studio. Za kilka miesięcy ukaże się również album HooDoo Umplugged, na co czekam z wielką niecierpliwością.
Czego Ci życzyć ?
A.J.: Zdrowia proszę, bo bez tego ani rusz, a gdy jest dobre, to wszystko inne możemy przy odrobinie szczęścia zrobić sami. I ja również tego życzę wszystkim czytelniczkom!
strona 18
19 strona
MODNE MIEJSCA
ART HOTELtext OLGA ŁUĆ foto www.lalala.lu
strona 20
21 strona
MODNE MIEJSCAŁóżko i toaleta przestały być wystarczającymi elementami w pokoju hotelowym. Staliśmy się bardziej wymagający i to wcale nie w kwestii wygody, nowinek technicznych, ale designu.
Trudno jest opisać miejsce, które jest nietypowe i oryginalne, ale jeszcze trudniej opisać takie, które ma tak wiele duszy na tak małej powierzchni. LALALA Art Hotel to mekka dla osób lu-biących przebywać w niesamowitych miejscach, dla osób, które ogromną wagę przywiązują do detali i dla tych, którzy marzą, aby oderwać się od codzienności, by zanurzyć się w nieco innej przestrzeni. Jeśli chcecie poczuć się jak w bajce, przy tym wypić dobre wino i zjeść domowe ciasto, a jednocześnie macie dosyć wszechogarniającego nas zewsząd banału – zapraszam do So-potu, do siedmiu magicznych światów LALALA Art Hotelu!
Wszystkie detale pamiętam bardzo dokładnie, choć byłam tam jakiś czas temu. Od razu również wiedziałam, że spośród sied-miu pokoi ciężko będzie wybrać ten jeden. Spacer po tym hote-lu to niesamowita podróż, na którą nie musimy zabierać mapy, nie potrzebujemy drogowskazów, ani przewodnika – wystarczy dać się ponieść emocjom. Najpierw odwiedzamy pokój dla dużych dzieci, czyli raj pełen niespodzianek! Na podłodze możemy pograć w klasy. Na jasno-błękitnych ścianach popodziwiać folkowe indyki, nad którymi kłębią się śnieżnobiałe chmury – śpimy pod gołym niebem. Biel i błękit tworzy delikatny nastrój, idealny do wypoczynku i ma-rzeń. Z kąta spogląda na nas grzechocząca lalka. W powietrzu unosi się zapach dzieciństwa, ciepłego mleka i gumy balono-wej Turbo. Tuż za rogiem mieszka chyba jakaś tancerka, o czym świadczą srebrne szpilki odstawione na podłodze. Jej partner chyba również jest tancerzem, skoro obok szpilek stoją męskie buty do stepowania. Mijając pokój tancerki widzimy międzywo-jenne drewno połączone z błękitem, które tworzy idealne roz-wiązanie, na zasłonach uciekające nie wiadomo dokąd żyrafy, dodające wnętrzu dozę humoru, a na ścianie naiwne malarstwo wpasowujące się w morską kolorystykę.
W hotelu znajdziemy wiele przepięknych mebli, elementów, przy czym żadne z nich nie jest bez znaczenia... Marzeniem jest przepiękne łóżko wspierane przez gipsowe stopy baletnicy czy łazienka w drobne, równomierne grochy – zwieńczona lampą, niczym dyskotekowa kula. Idąc dalej napotykamy pokój wypeł-
niony arktyczną bielą, uzupełniony ozdobnym czarnym żyrando-lem, pokój jak dla Królewny Śnieżki, którego centrum stanowi ogromne białe łoże.
Na ścianie za rogiem spotykamy dziewczynkę huśtającą się z pi-stoletem, nad którą lata samolot, a dalej wygrzewa się wielo-ryb. Skręcając w prawo spotykamy odpoczywającego flaminga. Dalej na ścianie zwisają folkowe wycinanki, jakby stworzone rękami Kasi Kmity. Mijając witającego nas flaminga i siedzącą w rogu lalę trafiamy do wyrafinowanego wnętrza – eleganc-kiego i bardzo gustownego. Czerń łącząca się z bielą dodaje przestrzeni tajemniczości i smaku. Czarne koronowe zasłony współgrają z białym puchatym dywanikiem. Dalej spotykamy czerwone rogi naścienne oraz obite sztucznym węglowo czar-nym futrem meble. Na koniec wędrówki spotykamy wygrzewa-jącego się pod szafą białego psa.
Tego miejsca nie da się opisać w kilku słowach. Tam trzeba poje-chać. To trzeba przeżyć. Odwiedzając Sopot zalecamy rezerwa-cje w hotelu LALALA Art Hotel, gwarantujemy niezapomniane sny i piękne koszmary…
MODNE MIEJSCA
Ułatwiają życie i sąpo prostu piękne. Designerskie połączenie piękna, często sztuki z użytecznością. Odkryciem ostatnich dni jest elektryczna zalotka do rzęs mar-ki Panasonic – niedroga (kosztuje ok 100 zł), piękna (dostępna w kilku kolorach), jakże potrzebna i jakże przyspieszająca wyko-nanie perfekcyjnego makijażu. Życia wnętrzu doda wyrazisty ga-dżet, którym z pewnością jest fotel inspirowany latami 70-tymi z lekkim powiewem nowoczesności, ujawniającej się w przezro-czystych oparciach, podpórkach. Najlepszą przyjaciółką kobie-ty w tym sezonie będzie torebka skrywająca niemierzoną ilość skarbów i niezbędników, w modnym landrynkowym kolorze. Na imprezowy wieczór proponujemy kocie okulary w kolorze czer-wonego wina...
23strona
1
2
345
78
6
1. Koszulka kelnera, pakamera.pl, 2. Fotel inspirowany latami 70-tymi, zoomzoom.pl, 3. Elektryczna zalotka marki Panasonic, panasonic.com, 4. Aparat, lomography.com, 5. Lenonki, warbyparker.com, 6. Lalka – Sonia Rykiel, zoomzoom.pl, 7. Kalendarz drewniany, ekodizajn.pl, 8. Łóżko dla psa, vurv.ca, 9. Spinacze do papieru, fafarafa.pl, 10. Ptasi termos, finishdesignshop.com, 11. Landrynkowy kuferek, mullhollanddrivestore.com, 12. Bielizna od Stelli McCartney, 13. Peeling, angelfacebotanicals.com, 14. Żółty kołnierzyk, wonderment.com, 15. Kufer na kłódkę, shopjessicabauman.com, 16. Czerwone kocie okulary, vintageshop.pl.
strona 24
910
11
1213
141516
W tym roku odeszła 25-letnia graficzka i ilustratorka współ-pracująca m.in. z magazynami Glamour, Twój Styl czy Przekrój. Doceniana, uzdolniona i wyjątkowa. Jej talent, charakter i kre-atywność były motywacją dla niezależnych artystów: fotogra-fów, grafików, a ilustracje gościły na łamach polskich i między-narodowych magazynów...Inspirowała wielu i inspirować będzie stale. Przedstawiamy Tribute to Anna Maria Przybysz czyli owoc współpracy grafika Grzegorza Wróblewskiego z fotografem Aleksandrą Macewicz, przy udziale modelki: Adrianny Myślickiej i wizażu Maji Bauer.
„ Let your soul flow in heaven, create a better heaven”RIP
Tribute to Anna Maria Przybysz
25 strona
Za sprawą Kasi Tusk blogi stały się w Polsce bardziej zauwa-żalne, medialne, pożądane. Każda młoda dziewczyna kochają-ca modę, chce pokazać światu swoje drugie oblicze. Czasami łatwiej wyrazić nam swoje uczucia poprzez zdjęcie, ubiór czy tekst, prawda? Pytanie tylko, o co tak naprawdę chodzi? Czy blogi stały się już kolejnym medium dotarcia do potencjalnego klienta, na którym można zarobić? Czy pozostają jeszcze suwe-renne i subiektywne? My nadal szukamy inspiracji na blogach nie tylko zagranicznych, ale też polskich, dlatego w rubryce TOP BLOG będziemy pokazywać Wam blog, który naszym zdaniem zasługuje na wyróżnienie.
Na pierwszy ogień bierzemy właścicielkę bloga Billijeanstyle - www.billiejeanstyle.blogspot.com. Klaudia ma 18 lat. Mieszka w Krakowie i obecnie przygotowuje się do matury. Swojego blo-ga prowadzi od dwóch i pół roku. Jestem naprawdę miło zasko-czona podejściem i dojrzałością Klaudii. Dziewczyna wie czego szuka w życiu, zna się na modzie! Pisząc „zna” nie mam na myśli chodzenia po lumpach i zabaw w przebieranki! Ta dziewczyna po prostu śledzi modę. Inspiruje się wielkimi nazwiskami, nie kopiuje i ewidentnie ma swój styl. Jej blog jest naprawdę dobry! Zresztą sami zobaczcie, co ma do powiedzenia.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z blogowaniem? Czym dla Ciebie jest Twój blog?
Latem 2009 zupełnym przypadkiem trafiłam na bloga młodziut-kiej Szwedki Lisy Olsson. Zauroczyła mnie totalnie! Z ciekawości zaczęłam przeglądać inne tego typu blogi, aż wkrótce sama zde-cydowałam stworzyć swój wirtualny ‘dom mody’.Z czasem moje zaangażowanie rosło, a wraz z nim liczba obser-watorów. Teraz nie wyobrażam sobie tak po prostu skończyć przygody z blogowaniem :)
Zainteresowanie modą to hobby czy styl życia?
Hobby. Aczkolwiek niewykluczone, że w przyszłości porzucę moją matematykę na rzecz kreowania i szycia :)Jakie jest Twoje największe modowe marzenie?
BLOGI MODOWEtext ANNA SZYMAŃSKA
Blogi modowe! Zjawisko społeczne, którego nikt chyba nie jest w stanie zbadać. Blogów przybywa jak grzybów po deszczu i to właśnie z nich trzeba wybrać te mniej trujące.
27strona
TOP BLOG
Chciałabym tworzyć rzeczy zarówno dla wielkich sław jak i “zwy-kłych” kobiet i dziewczyn.. sprawiać, żeby czuły się pięknie, ory-ginalnie, wyjątkowo!
Czym się kierujesz tworząc swoje stylizacje? Co Cię inspiru-je? Jak opisałabyś swój styl?
Inspiracje czerpię zewsząd! Mieszam, miksuję, przeplatam... w zależności od okoliczności i mojej chwilowej zachcianki. Szy-ję, przerabiam zwykłe szmatki na wzór ich znacznie droższych odpowiedników. Lubię być widoczna, ale nie oryginalna na siłę. Rzecz, której nigdy nie pozbyłabyś się ze swojej szafy to...Mam mnóstwo takich rzeczy, z którymi ze względu na sentyment nie mogłabym się rozstać. Począwszy od koszuli, która podczas każdego malowania służy mi jako wycieraczka do pędzli.. Przez strój halloweenowy albo koszulkę z reprodukcją obrazu Picassa, których wykonanie zajęło mi sporo czasu.. Po T-shirt, który do-stałam od Marco Santaniello podczas jego wizyty w Krakowie. W styczniu do tej listy dołączyła sukienka studniówkowa :)
Twoim modowym guru jest…? Dlaczego?
Uwielbiam niewymuszony styl Rumi Neely i nonszalancję Alexy Chung. Podziwiam Chicmuse za niesamowitą klasę i perfekcyj-ną figurę. Olivia Lopez imponuje mi niebanalnymi połączenia-mi a Maffashion różnorodnością i nieprzewidywalnością. Ko-cham Bobbiego Raffina za pomysłowość, pozytywną energię i uśmiech, a Marco Santaniello za sposób bycia, oryginalność i odwagę.
Jesteś zakupoholiczką? Nie. Raczej nie ;)
Gdzie najczęściej robisz zakupy?
Często modyfikuję ciuchy, dlatego szukam okazji w lumpeksach i sklepach internetowych. Zdarza mi się np. kupić marynarkę dla jednego guzika albo zasłony, z których szyję sukienkę... Aczkol-wiek sieciówkami też nie gardzę ;)
Gdybyś trafiła szóstkę w totka, jaki ciuch/dodatek kupiłabyś w pierwszej kolejności?
Gdybym trafiła 6 w totka.. w pierwszej kolejności zabrałabym przyjaciół w szaloną, niezapomnianą podróż! A jeśli zostałoby mi jeszcze parę ‘groszy’, sprawiłabym sobie geometryczne buty Finsk :)
Twój ulubiony trend w sezonie wiosna/lato 2012 to…?
Właśnie obejrzałam kulisy kampanii reklamowej Roberto Caval-li S/S 2012 i mam wrażenie, że tego lata zabłysnę złotymi ce-kinami! Kuszą mnie również malownicze, fruwające z każdym ruchem jedwabie oraz delikatne, białe koronki i wszelkie prze-zroczystości. Ponadto mam w głowie sporo własnych projek-tów, które tuż po maturce pragnę zrealizować i pokazać światu! :)
strona 28
Rozpropagowana przez media idea smukłości zrodziła się w ho-moseksualnej i artystycznej atmosferze świata mody. Wielcy kreatorzy hołdując wysublimowanej idei sztuki dla sztuki, sprowadzili kobietę do roli dyskretnego wieszaka, którego za-daniem jest zniknąć pod prezentowaną kreacją, dać się zapo-mnieć. Bo co to za sztuka – zaprojektować ubranie dla kobie-ty. Teraz wymyśla się kobiety dla ubrań. Lansowane przez nich hasła dość szybko zostały podjęte przez dziennikarzy piszących o modzie i urodzie. To oni nie pozwalają nam zapomnieć o mo-delkach, z którymi większość z nas nigdy nie będzie mogła się utożsamić. Robiąc z nich celebrytki, wpędzają nas w kompleksy. Wraz z projektantami pociągają za spust oznajmiający początek wyścigu do zasuszenia.
Anty-glamour
Zatrudnianie coraz młodszych i coraz chudszych dziewczyn sta-ło się normą w świecie mody. Nawet pomimo protestów zaka-zujących tego typu praktyk. Na wybiegach bardzo rzadko poja-wiają się modelki o krągłych kształtach. I jeśli się pojawiają, są to najczęściej pokazy bielizny. Koronkowe staniki o wiele lepiej prezentują się na bujnych, jędrnych piersiach niż na wychudzo-nych sylwetkach współczesnych boginek. Wiele dziewczyn, aby zaistnieć w tej branży, doprowadza swój organizm do stanu zupełnego wycieńczenia. Agencje modelek jak i same zaintere-sowane oczywiście temu zaprzeczają. Bo właśnie tak wyglądają normalne dziewczyny. Jedzą ile chcą. Swoją wagę zawdzięczają dobrym genom. Tyle w tym temacie.
Badania przeprowadzone przez organizację Model Allian-ce przeczą tym wyidealizowanym obrazkom serwowanym na szklanym ekranie czy w co drugim magazynie. Co trzecia z an-
ZA CHUDE ZA GRUBEtext ANITA BOHAREWICZ
Jest ich tysiące, jeśli nie miliony. Dziewczyn, które marzą o kanciastym ciele, małych piersiach, wąskich biodrach i smu-kłych udach. I trudno je za to winić. W końcu dążą do tego, co widzą. Gdzie? Na każdej stronie pism skierowanych do kobiet, w kobiecych portalach, na wielkich billboardach wiszących na każdym rogu czy na wybiegu.
29 strona
kietowanych dziewczyn nie tylko boryka się z problemami z od-żywianiem, ale też cierpi na stany lękowe i depresję. Połowa z nich miała kontakt z narkotykami. Prawie 55% rozpoczęło pracę w wieku 13-16 lat. 64% zostało poproszonych o schudnię-cie przez swoje macierzyste agencje. „Modelki maczają waciki w sokach i je jedzą. To zaspokaja ich głód na kilka dni. W ogóle nie przejmują się, że mogą się od tego pochorować, ale boją się, że jeśli nie będą chudnąć, stracą pracę” – wyznaje jedna z boha-terek wstrząsającego obrazu „Picture me”, wyreżyserowanego przez byłą modelką, 27-letnią wówczas Sarę Ziff.
Projektanci dobrze o tym wiedzą. I nic z tym nie robią. W dal-szym ciągu tną kobiece kształty, aby ich dzieło było bardziej wy-raziste, aby nosiło znamiona sztuki. Wraz z producentami odzie-ży narzucają rozmiary i modele. To przez nich trudno zmieścić się w żakiet o rozmiarze 36 mając zbyt obfity biust, a jeszcze trudniej ubrać się zgodnie z obowiązującymi trendami mając rozmiar 42. To oni podzielili kobiety na te, które mają prawo ubierać się modnie i z fantazją oraz na te, które powinny przy-wdziewać szare, bezkształtne worki. Dokonali swego rodzaju selekcji. Stworzyli gatunek i podgatunek kobiety. Co gorsze – nikt nie sprzeciwia się ich edyktom. Siedzące w pierwszych rzę-dach osobistości ze świata mody oraz celebrytki zachwycają się sukienką za kilkanaście tysięcy dolarów, smętnie powiewającą na przypominającym szkielet ciele modelki. Ot współczesna definicja luksusu. Po trupach do celu. Kreatorzy żyją w blasku fleszy projektując ubrania, szyte przez całe zastępy imigrantów z Chin. Pracujące dla nich modelki umierają z głodu. Zapatrzone w te nastoletnie dziewczyny zwykłe kobiety popadają w czarną rozpacz. Część z nich próbując sprostać narzuconemu wzorcowi wpada w sidła anoreksji i bulimii. Tak kończy się dążenie do osią-gnięcia rzeczy niemożliwych... Krągłe piękności?
Odpowiedzią na dziewczyny o figurze nastoletniego chłopca są modelki przypominające figurki Wenus z Willendorfu. Kobiety, które mogą w końcu trochę odsapnąć i przestać z niepokojem spoglądać na wagę i centymetr. Cechuje je obfity biust. Krągłe biodra. I etykietka „prawdziwych” kobiet, które żądają takich sa-mych praw, jakie przysługują szczupłym. Trudno nie przyznać im racji. Bo dlaczego krągłe dziewczyny muszą oglądać ciuchy na modelkach, które noszą rozmiar zero, skoro mogą je zaprezen-tować na sobie? Agencje rekrutujące dziewczyny o rozmiarach 40+ próbują przełamać stereotyp grubych kobiet, które bar-dzo często postrzegane są jako nieudolne, leniwe, zaniedbane, mniej aktywne zawodowo oraz wiecznie „okupujące” lodówkę. Chcą zwrócić uwagę na problem dyskryminacji osób z nadwagą oraz zachęcić kobiety o nieco większych gabarytach do poko-chania własnego ciała. Szczytne idee, ale czy prawdziwe?
Takie popadanie ze skrajności w skrajność jest świetnym spo-sobem na rozgłos. Postawmy korpulentną dziewczynę obok wychudzonej modelki, a nikt nie przejdzie obok nich obojętnie. Jedną będzie chciał odchudzić. Drugą nakarmić. Owe „prawdzi-we” kobiety są tak samo dobrą pożywką dla mediów, jak chodzą-ce po wybiegach wieszaki. Dobrym przykładem są Marta Grycan i jej córki, które robią zawrotną karierę w polskich mediach nie tylko dzięki swojej tuszy, ale też hasłom, które wszem i wobec ogłaszają, jakoby anorektyczne 34 nie było sexy. Dochodzi do walki między „prawdziwymi” a wychudzonymi. Jedne uważają, że mężczyzna nie pies, na kości się nie rzuca. Drugie, że znacznie więcej osób umiera na otyłość niż niedojadanie. Prawda leży po środku. Mężczyźni nad wychudzoną sylwetkę na pewno przed-kładają apetycznie zaokrąglone piersi, biodra i uda. Apetycznie zaokrąglone, lecz nie opasłe.
Promowanie modelek plus size jest tak samo niezdrowe, jak promowanie kobiet przeobrażonych w zagłodzonych chłopców. Kobiece kształty to nie wylewające się zewsząd fałdy tłuszczu, lecz odpowiednio zachowane proporcje między talią a biodra-mi, zgrabne nogi i kształtna pupa. Modelka nosząca rozmiar 46 wcale nie musi mieć kobiecych kształtów, lecz nie zweryfikuje-my tego, skoro przed trafieniem na okładkę zostaje poddana ostrej obróbce przy pomocy Photoshopa. Opatrywanie tego wszystkiego hasłem „chudość jest niezdrowa” trąci hipokryzją. Bo czy otyłość jest zdrowa?
Healthy is the new skinny
Moda powinna być przyjemnością, pięknem i przedmiotem pożądania. Czy jest? Nie. Wszystko w rękach agencji, które za-trudniają dziewczyny o rozmiarach 36–40, takie, dla których nie ma miejsc w agencjach dla super chudych, ani zbyt krągłych. Choć ich figura nie determinuje doboru ubrań i można na nich pokazać rozmaite kreacje, w chwili obecnej nie mają one szans w starciu z modelkami high fashion. Moda zmienną jest. Za cza-sów Rubensa królowały kobiety o obfitych kształtach. Obecnie prym wiodą dziewczyny noszące rozmiar zero (nawet pomimo tego, że coraz częściej powstają agencje dla modelek plus size – co również podlega dyskusji). Warto zauważyć, że nie chudną one z wyboru. Po prostu starają się sprostać normom narzuca-nym przez świat mody, aby dostać się do tego elitarnego grona wybrańców. Pora to zmienić. Czas, aby do głosu doszły normal-ne kobiety. Tak. Nie bójmy się tego określenia. Normalne. Takie, które mogą poszczycić się proporcjonalną sylwetką z biustem, pupą, smukłą talią i zgrabnymi nogami. Bez tłustych fałd wyle-wających się spod bluzki. Zdrowe, uśmiechnięte, szczęśliwe. Bę-dące wzorem do naśladowania.
Moda jest iluzją. Zamiast frustrować się na widok Anji Rubik, skierujmy swe oczy na gwiazdy srebrnego ekranu, kobiety po-kroju Marilyn Monroe, Scarlett Johansson, Kate Winslet czy Monici Bellucci. Trudno doszukiwać się wśród nich szkieletów, ponieważ nikt z nas nie chciałby po raz setny oglądać „Nocy ży-wych trupów”. Anita Boharewicz
* do napisania artykułu zainspirowała mnie książka „Mężczyźni wolą krągłości” dr Pierre’a Dukana
strona 30
foto ALEKSANDRA MACEWICZwizaż i stylizacja ADRIANNA KUBIENIEC modelka ALEKSANDRA NERKOWSKA
Każda kobieta ma w sobie pierwiastek Carrie Bradshaw. Każda z nas chciałaby posiadać ogromną garderobę, dokładnie taką jaką miała felietonistka z Nowego Yorku – główna bohaterka „Seksu w wielkim mieście”. Garderobę zajmującą powierzch-nię pokoju wielkości 100 m2, przestronną i kryjącą modowe rarytasy na każdą okazję: na zakupy, randkę, spotkanie bizne-sowe – wchodzisz do niej i wybierasz! Pośród milionów butów, dodatków, torebek czujesz się jak w raju. . .
“EVERYBODY WANTS TO BE
CARRIE”
31 strona
strona 32
35 strona
Prawdziwy mężczyzna to mężczyzna z klasą i wyczuciem stylu. Mężczyzna dbający o siebie, który zdaje sobie sprawę, że nie tylko dłonie i włosy są jego wizytówką, lecz także dobrze skro-jone ubrania i odpowiednio dobrane dodatki.
BE A MAN!
Lubimy, gdy Panowie potrafią zaprezentować swój styl, nawet jeśli nie przywiązują wielkiej wagi do mody. Co więcej – styl, któ-ry prezentują niekoniecznie musi być modny. Miarą męskiej ele-gancji są dodatki. Dlatego polecamy zainwestować w zegarek, im prostszy tym lepszy, choć nie do końca… Na dużej męskiej ręce dobrze prezentują się też zegarki a’la Indiana Jones – na grubym skórzanym pasku w formie busoli czy kompasu. Jeśli wybieracie strój klasyczny, zainwestujcie w tajemniczy szczegół (niekoniecznie widoczny na pierwszy rzut oka) – fikuśne skar-petki, zabawna muszka czy nietypowa marynarka dodadzą cha-rakteru całości.
1 2
3
45
37 strona
BE A MAN
6 7
89
10
11
12
13
1415
1. Marynarka, topman.com, 2. Czapka z daszkiem, onlynylives.com, 3. Okulary, warbyparker.com, 4. Mucha, topman.com , 5. Buty, mrporter.com , 6. Pokrowiec na iPhone’a, mrporter.com l, 7. Pokrowiec na iPada, mrporter.com, 8. Zegarek, chronomaster.co.uk , 9. Stylizacja włosów, toniandguy.com 10. Pasek, diesel.com, 11. Kurtka, parkaandbond.com, 12. Skarpetki, topman.com , 13. Koszulka, mrporter.com, 14. Kurtka, mrportercom, 15. Torba, asos.com.
strona 38
OKIEM STYLISTKI
Znalezienie torebki idealnej nie jest takie trudne, jakby się mogło wydawać. Wystarczy wiedzieć na co zwracać uwagę. Bo nie zawsze to co modne musi być dobre.
TRIK Z TOREBKĄ
Zanim wybierzesz się do sklepu – stań przed lustrem. Uważnie przyj-rzyj się swojej sylwetce. Jeśli linia bioder jest szersza od linii ramion, oznacza to, że masz figurę gruszki. Nie przewieszaj toreb ukośnie. Nie pozwalaj, aby opierały się na biodrze, ponieważ je uwydatnią i poszerzą. Nie inwestuj w torebki na długich paskach i łańcuszkach. Zdecydowa-nie lepsze będą te na krótkim pasku. Przerzucone przez ramię, powinny kończyć się na linii talii – dzięki temu podkreślą ją oraz odwrócą uwagę od bioder. Zabieg ten wskazany jest też u kobiet, które mają prostą sylwetkę, bez wcięcia w talii. Torebka noszona w ten sposób – tworzy talię. Takie małe czary mary. Jeśli linia bioder jest węższa od linii ramion, oznacza to, że masz figurę odwróconego trójkąta. Twoim sprzy-mierzeńcem będą torebki opierające się na biodrze. Powiększą optycznie tę część ciała, a co za tym idzie – wy-równają proporcje sylwetki. Możesz przewieszać je przez ramię bądź
ukośnie. Torebki z krótkim uchwy-tem są wskazane, ale tylko wtedy, gdy będziesz je nosiła w ręce. Wtedy odciążysz górną część ciała. Będziesz wydawać się smuklejsza. Jeśli prze-rzucisz taką torebkę przez ramię… Cóż… Jak bardzo lubisz Arnolda Schwarzeneggera?Zanim zakupisz torebkę – pamiętaj o jeszcze jednej zasadzie. Jeśli je-steś drobną kobietką nie inwestuj w duże torby, ponieważ cię przytło-czą. O wiele lepszy duet stworzysz z delikatną kopertówką, małą to-rebką przewieszoną przez ramię (na długim pasku, żeby poszerzyć lekko biodra, albo na krótkim pasku, żeby podkreślić talię) bądź niewielką to-rebką trzymaną w ręce. Jeśli jesteś wysoka bądź masz trochę ciałka wzrok skieruj w stronę wielkich to-reb, takich, w których pomieścisz do-słownie wszystko!Mając tę podstawową wiedzę o to-rebkach nie zbłądzisz. Życzę owoc-nych torebkowych łowów!
39 strona
MAKE UPOKIEM STYLISTKI
Tegoroczna wiosna stoi pod znakiem pasteli i neonów. Nie będę jednak podążać za trendami. Zaproponuję coś innego. Makijaż oka ograniczony właściwie do dwóch kolorów – czerni i cie-listego beżu. Czarna kreska ciągle w modzie. Retro look też. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
MAKE UP!
1. Brwi przyciemniamy brązowym cieniem. Powiekę ruchomą po-krywamy cielistym matowym cieniem.
2.Za pomocą czarnego eyelinera rysujemy dwie kreski – jedną nad załamaniem powieki, drugą – wzdłuż linii rzęs. Łuk brwiowy rozświetlamy błyszczącym jasnym cieniem. Rzęsy podkręcamy zalotką i starannie tuszujemy. Po wytuszowaniu przyklejamy sztuczne rzęsy.
3.Wzdłuż dolnej linii rzęs prowadzimy czarną kreskę.
Policzki podkreślamy różem. Usta malujemy różowym błyszczy-kiem.
1
23
Lista kosmetyków:Podkład: Bourjois Healthy Mix, Korektor: Rimmel Match Perfection , Puder: Max Factor Professional Loose Powder, Róż: Mary KayCienie: cielisty Kobo 117, rozświetlający Urban Decay (paletka Naked – kolor Virgin) Cień do brwi: Bobbie Brown (Mahogany 10)Eyeliner: MAC, Kredka do oczu: Victoria’s Secret, Maskara: MAC False Lash Effect , Błyszczyk: Bourjois
text ANNA LOU
strona 40
Sesja jest inspirowana szeroko pojętym kolorem i wariacją na temat trendu fluo. Zabawne, kreskówkowe postacie wyświetlane na modelce i modelu zostały połączone z pozytywnymi, wyrazistymi i intensywnymi fluorestencyjnymi barwami. W obiektywie Doroty Korotko moda przestaje być oczywistym i banalnym przekazem, sesja “CARTOON FLUO NOW” w myśl tej idei przedstawia nowatorskie oblicze mody i koloru.
CARTOONFLUO NOWfoto DOROTA KOROTKO wykonane dla XtremePhotostylizacja ALEX KAWAŁKO | LOVagency
41 strona
strona 42
strona 44
45 strona
47 strona
foto: DOROTA KOROTKO wykonane dla XtremePhoto www.xtreme-photo.plMake-up: ANNA ORONOWICZ
Włosy: DANIEL GRYSZKE / Akademia Berendowicz & Kublin OpoleModel: WOJTEK CZERSKI / AMQ
Modelka: RENATA MOLENDAStylistka: ALEX KAWAŁKO / LOVagency
W sesji zostały wykorzystane kolekcje marek: NIFE / www.nife.pl
H&M / hm.comoraz prywatna własność stylistki
strona 48
CO ZA SZYCIE
Nie będę pokazywać jak uszyć idealnie skrojoną bluzkę, spód-nicę czy spodnie. Zapewne nie dowiecie się, jak używać goto-wych wykrojów. Chociaż, kto wie! Nie znajdziecie też profesjo-nalnych porad krawieckich – od tego są magazyny branżowe. Co więc tu zobaczycie? Indywidualne projekty, które może uszyć każda z Was!
Przeróbki, materiały, nowe stylizacje, dodatki – jak to zrobić? Tu znajdziecie porady krok po kroku jak zmienić swoje stare ciuchy w nowe za pomocą kilku drobnych trików. Stojąc przed szafą na pewno nie raz zadałyście sobie pytanie – w co się dziś ubrać? I pewnie często padała odpowiedź nie mam w co. To „nie mam w co” w 99% przypadkach oznacza shopping. Gdybyśmy jednak chciały spełnić każdą naszą modową zachciankę, dość szybko popadłybyśmy w finansową ruinę! Właśnie dlatego pokażę Wam jak tanio i niewielkim wysiłkiem uzyskać nową sty-lizację. Po co kupować nową bluzkę, skoro podobna zalega na dnie szafy? Wystarczy ją nieco „podrasować” i będzie jak nowa. Wierzcie mi, wbrew pozorom to wcale nie jest takie trudne!
Zanim przystąpimy do szycia przygotujmy sobie wszystkie niezbędne narzędzia. Będziemy potrzebowały:
1,2 metra materiału – elanobawełna, czerwona w białe kropki, zaku-piona w hurtowni online - www.tkaniny-hurtownia.pl
zielony filc na kieszenie – można go kupić w sklepie plastycznym na sztuki. Będą potrzebne cztery ….. Czerwone i białe nici, nożyczki, szpilki, mydełko krawieckie, biała gumka o grubości 5 cm, taśma kle-jąca do tkanin.
maszyna do szycia (w tym przypadku używałam zwykłej stębnówki Łucznika i overlocka Janome). Polecam zabrać mamie, babci lub cioci. Na początku w zupełności wystarczy.
Materiał składamy na pół. Na lewej stronie spinamy szpilkami, żeby nam się nie przesuwał i rysujemy spódnicę. W tym momencie powin-nyśmy użyć gotowej formy spódnicy standardowej wykrojonej na pa-pierze pod swoje wymiary i dopiero wtedy ją modyfikować. Ja tego nie zrobiłam. Nie posługiwałam się gotową formą ani też żadną ze spód-nic, które zalegają w mojej szafie. To była czysta zabawa materiałem!
Po zaznaczeniu długości talii i linii bioder możemy przystąpić do robie-nia zakładek. Zależało mi na tym, aby spódnica była w miarę sztywna i nabrała objętości. Im więcej zakładek tym bardziej widoczny efekt. Na zakładki (inaczej fałdy) potrzebujemy więcej materiału, dlatego lepiej najpierw je udrapować, a dopiero później wyciąć formę z mate-riału. Spódnica powinna mieć krój tulipana (swoją drogą Dramatyczna Truskawka - tulipan – wybuchowe połączenie) – poszerzamy biodra i zwężamy dół. Przy tego typu działaniach często korzystam z pomocy manekina (możecie go zakupić na aukcjach internetowych za 50 zł.). Na manekinie lepiej widać jak układa się materiał. Po upięciu zakładek i spięciu boków sprawdzamy na sobie czy wszystkie wymiary pasują. Jeśli jest ok – możemy szyć! Najpierw zszywamy boki zostawiając miej-sce na kieszenie. Jeśli jest Wam wygodniej możecie je najpierw zszyć i dopiero później przymocować do spódnicy, a następnie zszyć boki razem z workiem kieszeniowym.
Pozwólcie, że zaprezentuję „Dramatyczną Truskawkę”. Spód-nica wykonana z elanobawełny, czerwona w białe groszki, z zielonymi filcowymi kieszeniami. Skąd pomysł? Na zajęciach z Podstaw Projektowania Ubioru, na które uczęszczam, oma-wialiśmy styl dramatyczny. Po krótkim omówieniu przyszedł czas na zrobienie projektu. Dramatyczna Truskawka spisała się idealnie! Szkoda tylko, że nie była na temat… Wywarła jednak tak duży wpływ na całej grupie, że po przyjściu do domu od razu siadłam do maszyny. Spódnica wygląda świet-nie. Nosi się ją rewelacyjnie. Właśnie dlatego dzielę się nią z Wami!
51 strona
zaczynamy?
CO ZA SZYCIE
szyjemy!
Kolejnym elementem jest pasek. Przyszywamy górę spódnicy do gumki o grubości 5cm, dzięki temu jest bardziej elastyczna, po czym odwijamy gumkę do środka i znowu stębnujemy po ze-wnętrznej stronie, tak aby gumka się nie wywijała.
Kiedy mamy przyszyty pasek pozostaje nam jedynie podszyć dół spódnicy. Ja użyłam specjalnej taśmy klejącej, która pod wpływem ciepła roztapia się i skleja materiał, dzięki temu nie mamy widocznych szwów.
Niech się dobrze nosi! A jeśli macie dodatkowe pytania piszcie: [email protected]
strona 52
Jeśli wszystkie kroki zrobiłyście według moich wskazówek wła-eśli wszystkie kroki zrobiłyście według moich wskazówek wła-śnie teraz powinna objawić się wam Dramatyczna Truskawka. Ostatni element to prasowanie (o czym warto pamiętać rów-nież w trakcie szycia np. rozprasowując lub zaprasowując szwy). Spódnica jest! Do tego czarna bluzka, korale i stylizacja gotowa.
szyjemy!
53 strona
PORADNIK PERFEKCJONISTKI
GWÓŹDŹ PROGRAMUPoprawnie wbity gwóźdź buduje. Niepoprawnie wbity rujnuje. I to by było na tyle, jeśli chodzi o moją wiedzę z zakresu wbijania gwoździ. Ale nie poddam się. W końcu – co w tym trudnego? Skoro mój luby to potrafi. To ja też. Nie będę go prosić o pomoc. Od czego zaczyna-my? Może od wzięcia gwoździa w rękę (dobry plan!). Do tego młotek i apteczka. Tak na wszelki wypadek, co by nie upaćkać krwią paneli, ściany oraz nowych jeansów. No dobrze. To gdzie go wbijemy? Może tutaj? Tak, tutaj - to bardzo dobre miejsce. Trzy głębokie wdechy. Trzy głębokie wydechy. Zaczynamy! Końcówkę gwoździa opieram o ścianę. Ustawiam go prostopadle do powierzchni. Energicznym ruchem uderzam główkę i.... aua! Muszę ponowić próbę i ponowię, gdy palec przestanie mi pulsować z bólu. Nie krwawię. Jest dobrze. Palec dochodzi do siebie. Kolejny głęboki wdech i kolejne uderze-nie. Udało się! Gwóźdź zagłębił się nieznacznie w powierzchnię ścia-ny. No to jesteśmy w domu! Jeszcze tylko kilka uderzeń... No nie! Gwóźdź się skrzywił. Co zrobiłby w takiej sytuacji MacGyver? Pew-nie wyprostowałby go zębami. Nie, to bardzo zły pomysł. Idę po kombinerki. Ciągniemy na trzy. Raz, dwa, trzy - sukces! Biorę nowy gwóźdź. Ponawiam wszystkie kroki. Prawie... Tym razem zamiast przytrzymać gwóźdź palcami, sięgam po spinkę do włosów. Uczmy się na własnych błędach, oj uczmy. Kilka uderzeń młotkiem i voilà. Wiedziałam, że wbijanie gwoździ to pikuś! Tylko, gdzie się podział obraz, który zamierzałam powiesić?
strona 54
rozmawiała ANNA SZYMAŃSKA
FOLLOW ME
PORADNIK PERFEKCJONISTKI
Piszecie, że Follow me jest spełnieniem waszych marzeń, czyli…?
Możemy spokojnie powiedzieć o sobie, że pasją każdej z nas jest spełnianie marzeń! I tak się wspaniale złożyło, że ta nasza pasja do mody, butów, ale i do ludzi przerodziła się w Follow me. Fol-low me to nasze marzenie o miejscu, do którego kobiety przyjdą nie tylko po to, by zasmakować w pięknych i bajecznie koloro-wych butach. Ale też po to, aby spotkać inne wspaniałe kobiety. Śmiejemy się, że jesteśmy sklepem, w którym czas poświęcony poszczególnej klientce jest najdłuższy w Warszawie. Niezwy-kle ważne dla nas jest to, aby każda z odwiedzających nas pań, panów zresztą też, czuła się wyjątkowo dobrze i komfortowo. Follow me tworzą trzy kobiety, które na co dzień zajmują się marketingiem, sprzedażą i eventami. Nie prowadzimy naszego miejsca dlatego, że musimy, ale dlatego, że kochamy buty!
Skąd się wzięła nazwa? Wiąże się z tym jakaś dłuższa histo-ria? Mając tak niesamowity produkt jak buty włoskiej rodzinnej ma-nufaktury Mauro Leone, wiedziałyśmy, że nazwa naszego pro-jektu musi odzwierciedlać jego charakter. Wiedziałyśmy, że nie chcemy być kojarzone z masowymi markami, że proponowane przez nas buty będą zaskakiwały kolorami, formami. Tę pięk-ną nazwę Follow me wymyśliła Karolina Kardas i to był strzał w dziesiątkę. Pokochałyśmy ją! Dziś otaczają nas marki global-ne, których i w Polsce mamy już mnóstwo. Od samego początku wiedziałyśmy, że Follow me będzie miejscem, do którego trzeba dotrzeć i za którym chce się podążać. Udało się nam w kilka mie-sięcy stworzyć miejsce, do którego chce się wracać. Niezwykle ważną platformą komunikacji z naszymi klientami jest Facebo-ok. Wszystkie zdjęcia modeli są umieszczane na naszym profilu na bieżąco. Staramy się odpowiedzieć osobiście na każdy post. Doskonałą pracę wykonali dla nas Szymon Celej, który stworzył to piękne logo i Julka Gaudyn, która tak kusząco fotografuje nasze buty!
Co takiego wyjątkowego mają w sobie buty z manufaktury Mauro Leone? Dlaczego akurat nimi chcecie zauroczyć Polki?
Buty Mauro Leone to buty, które wzbudzają emocje! To chyba najbardziej kolorowe buty jakie widziałyśmy w naszym kraju, w którym łamiemy stereotyp, że moda polskiej ulicy jest szara, a Polki boją się odważnych modeli i kolorów. Nasze Klientki udo-wodniły nam, że lubią bawić się kolorem i z przyjemnością decy-dują się na zwariowane modele. Marka Mauro Leone to historia włoskiej rodzinnej firmy, której już drugie pokolenie pracuje na rozwój tej firmy. To buty, które są tworzone z myślą o wygodzie
Karolina Kardas i dwie Anie – Kisielewska-Szymczyk i Wodzyń-arolina Kardas i dwie Anie – Kisielewska-Szymczyk i Wodzyń-ska to skład Follow Me! Dziewczyny z pasją, miłością do mody i butów! Dzięki nim na mapie Warszawy pojawiło się miejsce, w którym ekskluzywność odnosi się do tego jak traktowane są klientki, a nie do cen znajdujących się tam produktów. Miejsce, w którym zakocha się każda kobieta!
55 strona
i komforcie, ale też z mocnym naciskiem na jakość wykonania i skór z jakich są wykonane. To buty ręcznie produkowane, któ-re są bardzo kobiece. Szpilki czy wysokie platformy są bardzo dobrze wyprofilowane tak, że mimo wielu godzin spędzonych w naszych butach, nie czuje się zmęczenia. Oferowane przez nas buty to też zabawa modą. W naszej ofercie znajdują się dopi-nane osobno skórzane kokardki, które idealnie pasują do wielu modeli butów, albo też same mogą stanowić dodatek biżuteryj-ny. Mamy wspaniałe klientki, które zaskakują nas swoimi pomy-słami. W poprzedniej kolekcji wiosna-lato, z którą wystartowało Follow me, dużym zaskoczeniem dla nas była ilość kolorowych czółenek – różowych, czerwonych, miętowych, beżowych zaku-pionych przez przyszłe panny młode do swoich ślubnych kreacji. Klasyczne białe czy ecru suknie ślubne w zestawieniu w kolo-rowymi obcasami to niezwykle piękne i oryginalne połączenie.Przed nami kolekcja wiosna-lato 2012, która już za kilka dni obejrzymy wraz z przedstawicielami Mauro Leone. Nie możemy się doczekać nowych modeli i kolorów
Czy Follow me to tylko buty?
Follow me to połączenie pasji, naturalności, a przede wszystkim szacunku dla każdego naszego klienta. W naszej stałej ofercie są buty Mauro Leone, ale jeśli tylko gdzieś na świecie znajdzie-my coś, co nas urzeknie z olbrzymią przyjemnością zaoferujemy to naszym klientkom. Eventowo, w krótkich seriach pojawiają się i będą pojawiać sukienki oraz dodatki.
Jak wygląda przedział cenowy butów, które możemy znaleźć w Follow me?
Baleriny kosztują 279 zł, czółenka 399 zł, botki 439 zł, kozaki od 539 zł
Czy istnieje możliwość zamówienia tych butów z każdego za-kątka świata, czy można je nabyć tylko i wyłącznie w butiku? Nasze buty wysyłamy pod każdy adres na całym świe-cie. Wystarczy skontaktować się z nami mailowo [email protected] lub telefonicznie 669295567, wy-brać na naszym facebookowym profilu model i rozmiar buta, a po potwierdzeniu dostępności, buty trafiają w ręce swoich nowych właścicielek.
Które buty lubicie najbardziej: baletki, trampki, obcasy?
Mauro Leone póki co nie posiada jeszcze w swojej ofercie tram-pek … Kochamy piękne i wygodne buty i tylko charakter wyjścia deter-minuje rodzaj butów, które wybieramy!
strona 56
PALCEM PO MAPIE
text ANNA NOWICKAfoto RADOSŁAW NOWICKI
lndieKRAJ KONTRASTÓW
PALCEM PO MAPIE
Indie są drugim państwem na świecie pod względem liczby lud-ności i, jak dumnie mówią Hindusi, największą światową demo-kracją. W tym wielkim, prawie półtora miliardowym kraju, obok siebie żyją hinduiści, muzułmanie, chrześcijanie, sikhowie, dżi-niści i animiści. To jeden z niewielu krajów na świecie, gdzie jednocześnie można usłyszeć bicie kościelnych dzwonów, na-woływanie muezina i zobaczyć pielgrzymów, zmierzających na modlitwę do hinduskiej świątyni.
Mieszkańcy Indii mówią 415 różnymi językami. Istnieje też około 1000 dialektów i języków plemiennych. Niektóre języki, jak np. marathi i andamański różnią się od siebie tak bardzo jak polski i chiński. Języki oficjalne, hindi i angielski, którymi włada więk-szość hindusów, pozwalają mieszkańcom 28 indyjskich stanów
59 strona
strona 60
porozumiewać się między sobą.Mimo, że współczesne Indie szybko się zmieniają a ich miesz-kańcy chętnie wzorują się na Europejczykach czy Amerykanach, większość hinduskich małżeństw wciąż jest aranżowana. Rodzi-ce, chcąc zapewnić synowi czy córce jak najlepszą przyszłość, sami szukają kandydatów na męża czy żonę, kierując się kryte-riami takimi jak zarobki, wykształcenie i przynależność do od-powiedniej kasty. Matki dorosłych synów często same zamiesz-czają ogłoszenia matrymonialne w gazetach lub korzystają z usług swatek. W bardziej nowoczesnych rodzinach młodemu mężczyźnie przedstawia się kandydatkę na żonę. Młodzi mają okazję chwilę ze sobą porozmawiać. Potem mężczyzna ma kilka godzin na podjęcie decyzji. Jeśli nie chce poślubić przedstawio-nej mu kandydatki, szuka się nowej. Nie jest jednak dobrze wi-dziane, żeby kandydat na męża odmówił poślubienia drugiej lub trzeciej przedstawionej mu panny.
Bombaj (niedawno nazwa została zmieniona na tradycyjną in-dyjską nazwę Mumbai) liczy około 20.000 mieszkańców, czyli tylu, co połowa Polski. Jest to szósta co do liczby mieszkańców metropolia na świecie. Miasto jest stolicą finansową Indii a tak-że największym centrum indyjskiej rozrywki i kinematografii: korzenie bombajskiego Bollywood sięgają czasów sprzed II wojny światowej. Bombaj to miasto kontrastów. Widok wyso-kich wieżowców i businessmanów w markowych garniturach kontrastuje ze śpiącymi na ulicy biedakami czy widokiem kobiet gotujących skromny posiłek na ognisku przed domem zbudo-wanym z kartonów. To również miasto nieporządku i hałasu, samochodów trąbiących bez powodu i kierowców riksz, którzy nie znają zasad ruchu drogowego. Najszybszym środkiem trans-portu w Bombaju jest zatłoczony miejski pociąg, w którym są osobne przedziały dla bogatych oraz osobne dla kobiet. Mimo, że w 2009 roku zakazano jazdy na dachach bombajskich pocią-gów, pod ich kołami nadal ginie codziennie 20 osób.
61 strona
text OLGA ŁUĆfoto www.lovejulesleather.com
Każdy chłopiec marzy, aby być Jamesem Deanem, Marlonem Brando czy Clintem Eastwoodem. Mieć swoją Jane, ratować damy z opresji, zamykać za kratkami cwanych złodziejaszków, wieczorami na tarasie palić fajkę i popijać whisky, czy uciekać na koniu wśród tumanów kłębiącego się kurzu. Może trochę mnie poniosło, ale zawsze lubiłam patrzeć na nonszalancki look Johna Wayne’a – lekko niedbały, ale zawsze stylowy.
THE CANADIANDREAM
Kto z nas chociaż przez chwilę nie chciał mieć kowbojskich bu-tów? Zainspirowana Dzikim Zachodem marka Love Jules tworzy rzeczy z duszą i historią wplecioną w teraźniejszość. W małym garażu w Kanadzie powstają dzieła sztuki, ręcznie szyte i ma-lowane, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Skład mo-dowego duetu to Julia, która postanowiła być businesswoman i założyć markę Love Jules oraz księgowy Joshua (chcę księgo-wego z takimi zdolnościami!) o nietypowych umiejętnościach artystycznych.
Jak sami o sobie mówią: „We live where we do” – co oznacza, że uwielbiają tworzyć w nietypowych miejscach – nie tylko we własnym garażu, pełnym modowych rarytasów (skórzane paski, nerki, torby, breloczki) i zapachów z Dzikiego Zachodu. Co wię-cej tworzą nie tylko siedząc przy biurku w pracowni, ale również jeżdżąc na nartach czy rowerze, bo również wtedy szukają inspi-racji, obserwują świat i zbierają doświadczenia, które następnie przelewają na swoje projekty.
Dwa ulubione słowa tego duetu to handmade i vintage, czyli au-tentyczność, imperfekcja łącząca się z perfekcją i przepływająca w kontrolowany mix.
65 strona
foto PAULINA KANIAstyling ANASTAZJA BROWARSKA
Słodkości nigdy za wiele. Gorąca czekolada z bitą śmietaną, mleczne herbatniki, lukrowane ciasteczka, aksamitne praliny, jedwabne i chrupiące bezy, pierniki w czekoladzie, pianki mar-shmallow, cynamonowe serducha - to wszystko zjadamy bardzo chętnie, ale tym razem prezentujemy inną funkcję tych wszyst-kich smakołyków. Piękna i oryginalna biżuteria by Chocokate w połączeniu z ciekawymi stylizacjami, prostymi, ale na pewno niebanalnymi. Outfity urozmaicone słodkościami, niczym z Ja-sia i Małgosi, prezentują się niesamowicie, makijaż i fryzury a’la Jackie Kennedy dodają dodatkowej pikanterii.
I AM THE CAKE
67 strona
69 strona
strona 70
foto: PAULINA KANIAstylist: ANASTAZJA BROWARSKAmake up: MAGDALENA SOMMERFELD-BENROThair: KAROLINA ZGOŁAClothes: BIZUUJewelry: CHOCOKATEEditorial: PIOTR BUCZKOWSKI
71 strona
POLECAMY text ANITA BOHAREWICZ
Nie powinno oceniać się książki po okładce. A mimo to zrobiłam to. I nie żałuję tego. Z góry zakładałam, że będzie to coś dobrego i… nie myliłam się. Okładka przywodząca na myśl „Milczenie owiec” Thomasa Harrisa okazała się świetnym wabikiem. To, co zastałam wewnątrz niej, okazało się zręcznie poprowadzonym kryminałem, choć nie bez skazy.
Reilly Steel, urodzona i wychowana w Kalifornii absolwentka Akademii FBI w Quantico, opuszcza gwarne San Francisco na rzecz sennego Dublina, by jako doskonały w swej profesji śled-czy sądowy wprowadzić irlandzkie laboratorium kryminalistycz-ne w XXI wiek, mieć oko na ojca, który po rodzinnej tragedii wpadł w sidła alkoholizmu, a przy tym spróbować odciąć się od traumatycznych zdarzeń z przeszłości i zacząć nowe życie. Marzenie ściętej głowy... Plany Reilly niweczy pojawienie się mordercy, który za cel obrał sobie łamanie moralnych zakazów powszechnie funkcjonujących w społeczeństwie. Trupów przy-bywa. Demony przeszłości powracają. Czy Steel stawi im czoła? Czy uda się jej schwytać mordercę?
Choć miejscami czułam znużenie, zwłaszcza wtedy, gdy w prze-łomowym dla książki momencie tylko bohaterowie zdawali się nie wiedzieć, kto stoi za wszystkimi zbrodniami, uważam, że skrywające się pod pseudonimem Casey Hill małżeństwo bar-dzo mądrze i do pewnego momentu zupełnie niespodziewanie wykładało na stół kolejne karty. Akcja nabierała impetu wraz z rozwojem śledztwa. Powieść czytało się bardzo dobrze. Wy-jątkowo szybko i przyjemnie. Nawet pomimo tego, że wszystkie poszlaki bezbłędnie prowadziły do celu, a co za tym idzie zabra-kło elementu zaskoczenia, tak istotnego dla miłośników wszel-kiej maści kryminałów i thrillerów. Siłą tej książki są odniesienia do psychoanalizy Freuda, brzytwy Ockhama oraz sam pomysł wykorzystania kulturowego tabu, które stało się głównym mo-torem napędzającym działania seryjnego mordercy. Niektóre sceny wstrząsają. Chwilami trudno pojąć, jak działa umysł tego psychopaty, dlaczego jego działania są tak brutalne, dlaczego zmusza ludzi do robienia naprawdę obrzydliwych rzeczy. I wła-śnie to czyni go najbardziej intrygującym bohaterem „Tabu”, niezmiernie ciekawym, można by rzec ulubionym.
Debiutancka powieść duetu Kevina i Melissy Hill dobrze roku-je. Jest to pierwsza część serii thrillerów o śledczej Reilly Ste-el. Miejmy nadzieję, że kolejna nie będzie tak przewidywalna, a ponadto, że z każdej jej strony będzie wyzierać groza, która powoli spłynie na oniemiałego z wrażenia i strachu czytelnika, przenikając go do szpiku kości.
TabuCasey Hill, wyd. Prószyński i S-ka
text MARTA KAPRZYK
„Martha Marcy May Marlene” to film niesamowicie pociąga-jący, elektryzujący, a jednocześnie niełatwy i trochę nieprzy-jemny. Długometrażowy debiut Seana Durkina jest mieszanką wybuchową, która na długo nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Martha, Marcy May oraz Marlene to trzy różne wcielenia tej samej bohaterki (Elizabeth Olsen). Dziewczyna ucieka z sekty i szuka schronienia u swojej siostry Lucy i jej męża, Teda. Oka-zuje się jednak, że długie miesiące na oddalonej od świata far-mie po pierwsze sprawiły, że Martha nie potrafi funkcjonować w normalnym społeczeństwie (ani nawet mikrospołeczeństwie własnej rodziny z którą nie widziała się od niemal dwóch lat), a po drugie zostawiły Marcie bolesne wspomnienia. Historię jej pobytu na farmie sekty od przybycia przez każdy ważniejszy moment aż po ucieczkę oglądamy jako serię epizodów, które z prawdziwą wirtuozerią zostały poprzeplatane ze scenami któ-re rozgrywają się już w domu siostry.
Znakomita reżyseria (nagrodzona na festiwalu Sundance) spra-wia, że film trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny nie tanimi sztuczkami, ale bardzo wnikliwym, bezkompromiso-wym i emocjonalnym podejściem do bohaterki. Jej próba przy-stosowania się do życia z bliskimi zakłócana jest skojarzenia-mi z tym, co wydarzyło się we wspólnocie. Jej lęki, niepokoje i wspomnienia są więc pretekstem do odkrywania tajemniczych dwóch lat jej życia, kawałek po kawałku. Co najważniejsze, re-żyser podejmując temat funkcjonowania w sekcie ucieka od na-chalnego moralizatorstwa, bardzo delikatnie traktuje zarówno sytuacje ekstremalne, jak i skrajne emocje. Kamera prowadzona jest tak, że widz często staje się podglądaczem, zaglądając do domu przez okna czy podsłuchując przez półotwarte drzwi.
Film Seana Durkina jest też świetnie obsadzony. Na uwagę za-sługuje przede wszystkim diabelnie charakterystyczny (mam wrażenie, że ostatnio dosyć modny) John Hawkes o wyglądzie psychopatycznego heroinisty, który znakomicie wpisuje się w profil nihilistycznego guru sekty. Elisabeth Olsen w swojej pierwszej poważnej roli z dużym talentem portretuje zagubio-ną w rzeczywistości tytułową bohaterkę i pokazuje, że warto nie tylko zapamiętać jej nazwisko, ale również z uwagą śledzić jej filmową karierę. Bardzo dobre tło stanowią dla nich Sarah Paulson jako Lucy, Hugh Dancy jako Ted oraz Brady Corbet jako Watts, znajomy Marthy z sekty.
Atmosfera w „Martha Marcy May Marlene” jest gęsta jak mgła. Napięcie, jakie tworzy się pomiędzy poszczególnymi epizodami może wręcz irytować, ale jest to uczucie, wbrew pozorom, po-zytywnie stymulujące. Ważne tym bardziej, że wiele pytań pozo-staje w filmie bez jednoznacznej odpowiedzi.
Martha Marcy May Marlenereż. Sean Durkin
film
73 strona
książka
text ANITA BOHAREWICZ
Pomimo bardzo młodego wieku doskonale wie czego chce. Swoim zmysłowym, głębokim głosem i wybitną zdolnością operowania nim – zahipnotyzowała nie tylko Wyspy Brytyjskie, ale też mnie. Nie przeszkadza mi nawet fakt, że póki co Birdy wykonuje covery. Bo nie są to zwykłe covery. Są to przecudne utwory, które przeszywają na wskroś. Czasem lepsze od orygi-nału…Kryjąca się pod pseudonimem Birdy – 16-letnia Jasmine Van Den Bogaerde – na warsztat wzięła piosenki Phoenix, Cherry Ghost, The National, The Postal Service czy Jamesa Taylora. Zinterpretowała je na własny sposób, ukazując swój styl i dając przedsmak tego, co znajdzie się na kolejnych krążkach, bo jedno jest pewne – Birdy nie poprzestanie na tym albumie. To dopiero początek jej drogi na szczyt. Choć na mój gust – już się na nim znalazła. Niektóre ze znajdujących się na tej płycie coverów cie-szą się na YouTube większą oglądalnością niż oryginały. Birdy nazywana jest drugą Adele. Dlaczego? Bo jej anielski głos koi. To niesamowite w jaki sposób ta młoda dziewczyna śpiewa o smut-ku, żalu, miłości, która się skończyła. W jaki sposób przekazuje emocje. Słuchając jej odnosi się wrażenie, jakby już to wszystko przeżyła, jakby miała ogromny bagaż doświadczeń. A przecież to jeszcze dziecko.
Jej debiutancki album nie ma słabych punktów. Wszystkie utwory są tak samo dobre. Wszystkie powodują przypływ me-lancholii. Wszystkich można by słuchać w nieskończoność. Jeśli jednak musiałabym się zdecydować na jeden – wybrałabym Fire & Rain. Może z sentymentu do Jamesa Tylora. Może dlatego, że podoba mi się to, w jaki sposób Birdy go zinterpretowała – nie-co przyspieszyła, ożywiła, lecz nie zatraciła jego ducha. Warty-mi przesłuchania są też na pewno Skinny Love czy People Help The People. Zresztą trudno ich nie znać. To właśnie te utwory wespół z Shelter promują debiutancki album piosenkarki. Jesz-cze – nie artystki. Bo na to miano trzeba zasłużyć. Birdy jest na dobrej drodze. Już dawno nie było tak dobrego debiutu. Ta za-ledwie 16-letnia wokalistka jest bez wątpienia wyjątkowym zja-wiskiem na współczesnej scenie muzycznej. Oby czarowała nas swym głosem przez długi czas.
Birdywytwórnia Warner Music Poland
film muzyka
strona 74
75 strona
text ANITA BOHAREWICZ
“When you know the notes to sing. You can sing most anything”. To lekcja, któ-rej swego czasu udzieliła nam Maria, opiekunka niesfornych dzieci Kapitana von Trappa. I coś w tym jest, a na dodatek daje początek czemuś pięknemu. Bo gdy poskłada się te do-re-mi w całość. Co więcej wsadzi do jednego worka z utalentowanymi aktorami, dobrym scenariuszem i wyśmienitą scenografią, następnie wstrząśnie i wymiesza, powstanie musical – najbardziej magiczny spośród wszystkich filmowych gatunków!
VIVA
strona 76
LAMUSICAL!
Musical jako gatunek filmowy rozwijał się dosyć długo z uwagi na początkowe ograniczenia techniczne. W końcu pierwszy film dźwiękowy na ekrany kin wszedł dopiero w 1927 roku. Warto nadmienić, że było to coś na kształt musicalu. W „Śpiewaku jazz-bandu” Alana Croslanda znalazło się jednak zbyt mało piosenek, żeby uznać go za pioniera gatunku. Za pierwsze w pełni autono-miczne dzieło nie będące repliką brodway’owskiego musicalu, z którego gatunek ten wywodzi swoje korzenie, można uznać „Melodię Brodway’u” Harry’ego Beaumonta. Jako, że latach 20-tych i 30-tych wielu twórców wywodziło się z kręgu sceny, ówczesne musicale były ściśle związane z tradycją teatralną. Dominującym nurtem był tak zwany „backstage musical”, opo-wiadający melodramatyczną historię rozgrywającą się w środo-wisku rewii, a więc silnie splatającą się z wątkami związanymi z kulisami przygotowania spektaklu. Choć w latach 30-tych Fred Astaire oraz Ginger Rogers wprawiali widzów w zachwyt swoimi długimi sekwencjami tanecznymi („Wesoła rozwódka”, „Lekko-duch” oraz „Panowie w cylindrach”), ten swoisty przegląd mu-sicali zacznę od cudownego obrazu Victora Fleminga. To on dał początek złotej erze musicali.
Złota era musicali
„Czarnoksiężnik z krainy Oz” z pamiętną rolą Judy Garland i sła-wetnym utworem „Somewhere Over the Rainbow” był pierw-szym kompletnie oderwanym od rzeczywistości musicalem, w którym piosenki i sekwencje taneczne stanowiły integralną część opowiedzianej w nim historii. Ta czarująca bajka o dziew-czynce w czerwonych pantofelkach, która porwana przez trą-bę powietrzną odbywa podróż do fantastycznej krainy, dzięki musicalowym sekwencjom i urzekającej warstwie wizualnej ma w sobie coś ponadczasowego. Coś co sprawia, że z dużą przy-jemnością oglądają ją kolejne pokolenia. Coś, dzięki czemu spi-sane przez L. Franka Bauma przygody Dorotki i jej niezwykłych przyjaciół, przeszły nie tylko do historii literatury, lecz też kine-matografii.
W 1942 roku na musicalową scenę fabryki snów wkroczył Gene Kelly. Debiutując w obrazie „Dla mnie i mojej dziewczyny” Busby Berkley’a rozpoczął erę bohaterów z nizin społecznych, dzięki którym musicale nabrały więcej „realizmu”, choć paradoksalnie to właśnie w latach 40-tych ugruntowała się strategia umow-nego przedstawiania rzeczywistości. W latach 50-tych kontynu-owano doświadczenia poprzedniej dekady. Wprowadzono też kilka innowacji, jak np. wykorzystanie plenerów („Na przepust-ce” Stanley’a Donena). Musicale w końcu przestały zasilać sze-regi filmów kategorii B! Najlepszym tego przykładem są „Ame-rykanin w Paryżu” i „Gigi” Vincente Minelli, a także, i przede wszystkim, „Deszczowa piosenka” w reżyserii Stanley’a Donena i Gene’a Kelly.
Film ten w dość karykaturalny sposób opowiada o problemach gwiazd kina niemego, które nie potrafią sprostać nowym wy-mogom nałożonym przez film dźwiękowy (co w gruncie rzeczy nie było aż tak zabawne, bo zgasiło blask wielkich gwiazd z Glo-
rią Swanson, Marceline Day i Clarą Bow na czele). „Deszczowa piosenka” dostarcza pierwszorzędnej rozrywki zarówno w war-stwie fabularnej, jak i niektórych partiach muzycznych, zwłasz-cza wtedy, gdy Gene Kelly pobiera lekcje dykcji („Moses Sup-poses”), gdy Donald O’Connor nawołuje do tego, by rozbawiać ludzi („Make ‘Em Laugh”), gdy Kelly wraz z O’Connorem i Debbie Reynolds witają nowy dzień („Good Morning”). No i „Singing In the Rain”, po wysłuchaniu którego, aż prosi się o to, by w desz-czowy dzień wyjść na dwór bez parasola, skakać po kałużach i cieszyć się życiem…
Sztandarowym musicalem lat 60-tych jest luźna adaptacja „Ro-mea i Julii”, czyli „West Side Story” Roberta Wise’a oraz Jerome-’a Robbinsona. Obraz ten łączy w sobie świetną choreografię z przenikliwą obserwacją obyczajową, zrywa z rewiowym kli-matem tak charakterystycznym dla musicali z udziałem Freda Astaire’a i Ginger Rogers. Do dziś nie traci nic ze swojego uroku, tak samo jak „My Fair Lady” z Audrey Hepburn czy porywający obraz Wise’a „Dźwięki muzyki” z niezapomnianą kreacją Julii Andrews. Choć Audrey Hepburn w „My Fair Lady” z doskonałym wyczuciem wcieliła się w Elizę Doolittle, nie otrzymała żadnej nominacji do Oscara. Trudno bowiem wyróżniać aktorkę, która grając w musicalu i to jedną z głównych ról, nie wykonała sa-modzielnie ani jednego utworu. Wspierana dubbingiem, niczym Lina Lamont w „Deszczowej piosence”, poradziła sobie całkiem dobrze, lecz jej gwiazda blednie w starciu z cudowną panną An-drews. Rola Marii do dziś uznawana jest za największą w jej ka-rierze. Losy rodziny von Trappów okraszone tytułowymi dźwię-kami muzyki, tymi niepozornymi Do Re Mi Fa Sol La Si, wpisały się już w klasykę gatunku, inspirując do dziś. So long, farewell, auf Wiedersehen, adieu. Trudno się z nim rozstać, lecz trzeba ruszyć dalej. Choć film ten w gruncie rzeczy kończy tzw. złotą erę musicali, jestem zdania, że te najciekawsze obrazy narodziły się dopiero w kolejnej dekadzie.
Dekadentyzm i antywojenne songi lat 70-tych
Trudno jednoznacznie sklasyfikować musicale lat 70-tych. Z jednej strony mamy dekadencki, przesiąknięty zapachem pa-pierosowego dymu i wysokoprocentowego alkoholu „Kabaret” Boba Fosse z fenomenalną Lizą Minelli w roli egocentrycznej Sally Bowles. Z drugiej strony – do bólu cukierkowy obrazek z życia amerykańskiej młodzieży lat 50-tych, który przyniósł roz-głos Johnowi Travolcie i Olivii Newton-John, a także dostarczył wielkich wakacyjnych przebojów z „Summer Nights” na czele. Nie możemy zapomnieć tez o słynnych rock-operach: „Jesus Christ Superstar” Normana Jewisona, „Hair” Miloša Formana, nie mówiąc już o kultowym „The Rocky Horror Picture Show” w reżyserii Jima Sharmana, który podobnie jak „Skrzypek na dachu” Normana Jewisona czy „Grease” Randala Kleisnera jest filmową adaptacją słynnego brodway’owskiego widowiska. Ów-czesne musicale przestały propagować amerykański styl życia. W „Kabarecie” i „Całym tym zgiełku” Boba Fosse poruszano pro-blemy zarezerwowane dla kina autorskiego. W „Hair” śpiewano antywojenne songi. „Grease” zdaje się zaś stanowić ucieczkę
77 strona
przed wietnamskim koszmarem, który trwał przeszło 18 lat, pozbawiając życie nie tylko milionów Wietnamczyków, lecz, co z punktu Amerykanów miało zdecydowanie większe znaczenie, ich rodaków. Dlatego też choć na chwilę cofnięto się w czasie do beztroskich lat 50-tych, dając początek musicalom, których akcja dzieje się w dużej mierze na szkolnych korytarzach. Czy gdyby nie Grease powstałby w ogóle uwielbiany przez nastolat-ków High School Musical? Oto jest pytanie!
Współczesny musicalowy miszmasz
Jestem zdania, że najlepsze musicale powstały w latach 70-tych. Niemniej jednak pragnę zauważyć, że również wiele współcze-snych obrazów zasługuje na uwagę. Z pewnością należą do nich muzyczne biografie: „Evita” Alana Parkera z doskonałą kreacją Madonny, która zanim wcieliła się w postać żony argentyńskie-go prezydenta Juan Peróna, pobierała regularne lekcje śpiewu oraz „Chicago” Roba Marshalla – obraz będący filmową adapta-cją słynnego brodway’owskiego musicalu Boba Fosse z muzyką Johna Kandera, opartego na prawdziwej historii Beulah Annan (pierwowzór Roxy Hart) i Belvy Gaertner (pierwowzór Velmy Kelly). Pięć lat temu podjęto dość ciekawą próbę zreinterpreto-wania największych przebojów The Beatles. Choć „Across The Universe” Julie Taymor podobnie jak niegdyś „Hair” Formana zawiera antywojenne hasła, w gruncie rzeczy jest pięknym fil-mem o miłości opakowanym w wyśmienitą muzykę chłopaków z Liverpoolu. Patent ten próbowano powtórzyć biorąc na tapetę utwory Abby. Niestety z dość marnym skutkiem, nawet pomimo naprawdę dobrej obsady. „Mamma mia!” Phyllis Lloyd to jedyny film z udziałem Meryl Streep, który powinniśmy wymazać z na-szej pamięci, podobnie jak „Nine” Roba Marshalla czy „Burle-skę” Steve’a Antina, które nie dość, że powielają znane schema-ty, to na domiar złego są nudne jak flaki z olejem. Ich totalnym przeciwieństwem jest czarujący obraz Baza Luhrmanna „Moulin Rouge!”. Rozśpiewani Nicole Kidman i Evan McGregor, a nawet Jacek Koman (ot, taki polski akcent) żonglując wielkimi przebo-jami Marilyn Monroe, Queen, The Police czy Madonny zabierają nas w okraszony blichtrem świat paryskich kurtyzan i zielonej wróżki, którego nie sposób zapomnieć. Podobnie zresztą jak wyreżyserowanego przez Tima Burtona wiktoriańskiego Lon-dynu, w którym iście demoniczny duet w składzie Johnny Depp i Helena Bonham-Carter serwuje widzom „The Worst Pies in London”. Obraz ten z pewnością można uznać za jedno z cie-kawszych zjawisk musicalowej sceny L.A. Zamykając fabularny przegląd musicali wspomnę jeszcze o „Tańcząc w ciemnościach” Larsa von Triera. Jest to film inny niż wszystkie, bo nie przy-kuwający naszej uwagi warstwą wizualną, a piekielnie dobrą kreacją Björk! Piosenkarka wciela się w matkę samotnie wy-chowującą dziecko, kobietę obdarzoną potężną wyobraźnią, za pomocą której przenosi się chwilami w cudowny i bezpieczny świat musicalu, po to, aby choć na chwilę nadać swemu życiu odrobiny barw.
Rozśpiewane animacje Disney’a
Pisząc o musicalach nie sposób pominąć pełnometrażowych animacji ze stajni Disney’a. Chodzi o te najbardziej klasyczne z najbardziej klasycznych opowieści, mniej więcej do momentu pojawienia się „Mulan”, po której nawet te doskonałe dotych-czas animacje znacznie straciły na musicalowych sekwencjach. Myślę, że „Zaplątani” są tego najlepszym przykładem. Jedyną piosenką, która zapada w pamięć jest ta śpiewana przez Julię Kamińską i to nie za sprawą samej animacji, a tego, że obiła się o uszy przy okazji kinowej premiery i towarzyszącej jej rozległej promocji. Te niepozorne bajki oddziaływały i dalej oddziałują na wyobraźnię widzów. Choć oparte na banałach, wszak to produk-cje w pierwszej kolejności skierowane do dzieci, zawierają wiele świetnie skomponowanych melodii i wiele rewelacyjnie wple-cionych w fabułę piosenek, od których trudno opędzić się po zakończonym seansie. I tak dzięki „Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach” pół świata, a nawet gremliny śpiewało „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło”.
Nowe życie w animacje Disney’a tchnął oczywiście Alan Men-ken, można by rzec – nadworny kompozytor tej wytwórni. To on wprowadził jej produkcje na zupełnie nowy, zdecydowanie wyż-szy muzyczny poziom. To dzięki niemu za najpiękniejsze anima-cje Disney’a do dziś uchodzą „Mała syrenka”, „Piękna i Bestia”, „Pocahontas” oraz „Aladyn”. Warto, a nawet trzeba wspomnieć też o „Królu lwie”, do którego muzykę skomponowali Hans Zim-mer i Elton John. To dzięki nim walentynkowa lista przebojów wzbogaciła się o „Can You Feel the Love Tonight”.
Nierozerwalnie związane z muzyką animacje Disney’a należą do klasyki gatunku. Mamy tu ponadczasowe melodie połączone z zapadającymi w pamięć piosenkami, które idealnie komponu-ją się z fabułą. Czego chcieć więcej? Nic dziwnego, że twórcy So-uth Park wypuszczając na duży ekran pełnometrażową wersję przygód czwórki przyjaciół z małej amerykańskiej mieściny, się-gnęli po ten sam wzorzec. Nawet, jeśli ich głównym zamierze-niem było wyśmianie musicali, wplatając w „Miasteczko South Park” musicalowe sekwencje uratowali ten obraz przed całko-witym zapomnieniem. Bo choć film ten ma się nijak do serialu, w związku z czym zebrał baty zarówno od krytyków jak i fanów, dzięki piosenkom Cartmana, Kyle’a, Stana czy nawet Szatana gdzieś tam pobrzękuje w naszej głowie za każdym razem, gdy sobie o nim przypomnimy.
The End
O musicalach można by rozprawiać godzinami. Można by nawet napisać książkę. W moim odczuciu to najwdzięczniejszy gatunek filmowy. Pozwala oderwać się od szarej rzeczywistości. Jak ża-den inny pozwala pogrążyć się w świecie marzeń i zapomnieć o całym bożym świecie. Muzyka, taniec i śpiew. Ot, takie trzy niepozorne elementy, które potrafią zdziałać cuda!
strona 78
Youthank
1