256
TOM I

PL Mniszek Helena - Trędowata 01

Embed Size (px)

DESCRIPTION

El primer acto del libro Leprosa de Helena Mniszek, está en polaco.

Citation preview

  • TRDOWATA TOM I

  • ._ -: .

    .

    -

    -

    .

    Teje autorki: Ordynat Michorowski . . . . . Wydanie Gehenoa 2 tomy .

    " Panicz . . . I " V::rte . . ~ " Pustelnik . . . . . . " Krlowa GizeJJ.a, 2 tomy. . . . , Zaszumiay Pira, nowele .

    Ksita Boru, nowele . " Dziedzictwo . . . . . . . .

    Pluton 1 Persefona, ba fantastyczna Czciciele szatana, nowela Prymicfa, nowelka

    12-te 9-te 7-me 5-te 4-te 3-cie 3-cie 3-de 2-gie

    .

  • HELENA MNfSZEK

    TREDOWATA ' POWIEC

    WYDANIE PITNASTE SZEDZlESITYPITY TYSIC

    TOM I.

    POZNA~ WIELKOPOLSKA KSIGARNIA NAKADOWA KAROLA RZEPECKIEGO

    1928

  • CZCIONKAMI DRUKARNI DZIENNIKA POZNANSKIEOO TOW. AKC., POZN.AR

  • Dniao. Wstawa wit. Jasna s111uga na wschodz. rozs1erzafa si dalej dalej. Z rowe), ~dala w tony blade, coraz wietlistsze, prawie przejrzyste, haftowane na tle zotogowiu.

    Po\vietrze, pene suro,vych powieww necnych, wchaniao stoneczne smugi, wilgoci mgy op3dajc na d, z kad chwil~ byo rzewiejsze. Jak brylantowe.

    Zbudzone ptaki dzwoniy niezl,iczon ioci wdergotw. Drzewa, otulone puchami zieleni maj.owej, szemray na powitanie Jutrzenki -przedniej stray sloca.

    Paac w Sodkowcach sta cichy, by~zc w rowych topielach wsahodu biaem1i muraml cian I jaskraw zJelonoci strzyonych Up. ktre wict1cem stroiy fasad.

    Za ogrodem i parkiem przedwicza ju dzwonek gospodarski. \V ciszy poranku brzmia dononie, koata, roznoszc echo po i~bach

    mieszka folwarcznych. Ostrym glosem zryWa czeladt, z J)OClel1t do roboty.

    Mieszkai1cw paacu dwik ten ne obudzi. Po chwili jednak na lewem skrzydle parterowem otworzono wene-

    okie okno. wiey ,odde.ch viosny amuchnaJ na delikatne zasony szyb, muskajc puszyste soholowo zfiote wosy Stefci Rudeckiej, ciekawie WY-chylonej na wiat.

    Bya w bielinie, z warkoczem troch roztarganym. Obudzi J odgos dzwonka i kukuki, , woajcej w parku.

    Dziewczypa podskoczya do okna. Ranek zachwyci j, powietrze orzewUo, wcigala je w p.ers

    z luboci. Widok kwiat,v, pokrytych blaskiem rosy, wiergot ptakw oczaro-wa j, rozmarzy troch.

    Ponsowe usta umi1echaty si m.t;iowo, . ja:k poranek, ale w duych fiokowych oczach pozosta smutek, niezgodny z modziecz postaci~ wesoym gosem, jakim zawoaa:

    - Cudny wiat! Ju nie zasn, pj de do lasu! Odbiega cf.d okna i zaczta si ubiera. Wosy splota w warkocz i zwina w ciki wzet z tyu gowy;

    z natury faloway puszysto, osaniajc mikkiem.i zwojam~ drobne uszy l kty adnie zarysowanego czoa. Narzucia na siebie skromn sukni .z szarego batystu, ozdabiajc J smurem rowych korali, byszczcych Jak due czerenle.

    Ubrana zajrzaa do ssiedniego pokoju. Ciemny od zapUszczonych firanek. wyglda, Jakby sam spat

  • Stefcia szepna: - Lucia pi smacznie.. Sama pjd. Na palcach przeszfa par pokoji bogaifo i gustownie urzazonych.

    W ogro111nej sieni paacowej z..atrzymaa si bezradnie, ujrzawszy cikie oszklone drzwi zamknite na klucz.

    Pomg jej sucy, ktry wanie szed po schodach ze szczotkarni w rku. Szer oko otworzy zaspane oczy na Jej widok, ale uJ)rzejmie

    pospieszy odkrci zamek. Po ch\vil1 wbiega do parku.

    Chodzc po wirowanych uliczkach, zrywaa biae smuke narcyzy. LUjo\vy bez w bujnych kiciach opada z krzakw, rozkoysany, pachncy. Kielichy narcyzw, przeczysto biae, wonne, pene byy chodnej rosy, zUt: oczy kwiatw w czerwonej. rzsie wyglday jak zazawione.

    Dzie\vczyna przychylaa do ust biale czarki i pila te lzy ze swa-"oln~m umieche.m.

    Pierwsza modo jej yc:ia i pierwsze poranne blaski soca z~oyy si w potny hejna szczcia, splynly do duszy stubarwn tcz.

    Podskakiwaa do wikszych bukietw bzu, strzsajc z pachnoych piropus.zw kroplisty de&icz na swe lnice wosy. W w'ietle sonecznych jani glowa jej mig9tala, niby w srebrzystej rosie.

    Z wizi kwiatw wysz.ta z parku do ogrodu owocowego i 'tu krzy-kna z zachwytem. Wspa!Iliale przystrojone kwieciem drzewa stay uro-czyste. Jabonie, w rZowych pkach, miaty wygld mody, p,iesz,czcy wzrok. Winie stay .osypane biel kwiatw, niby szeregi dziewczt,

    id~cych do lubu w bJaych welonach. Z!pach pyn duszcy, gazie sypay potoki woni. Soce malo-wao zlotem kw'iaty, wiatr nis szumy, brzczay pszczoy. Czasem. ode.z;wany z dn~ewa, b!aly motyl unos.il si w gr, jak strznity kwiat.

    Stefcia, upojona- zapachem, odamaa par gazek winowych, p,rzypinajc je do wosw, do paska, i tak Ukwiecona, sza wsk ulfczk. wys.adz.on krzewami porzeczek.

    Uliczka wioda do lasu za ogrodem, zwalllego borkiem. Stefcia odchylaa zroszone gazie, okryte nikym, jakby spowiaym kwiatem; mnstwo tych seledynowych liszek zwisal-0 na ciemnie]sze

    licie, tworzc malownicz gr kolorw. Szary batyst pokrywaa byszczca mgiieka rosy, pryskaa na twarz i rce dlziewozyny, lecz j o bawio.

    Biega do malej bramki w sztachetach, otworzyta j i brodzc w mokrej obfitej tra.wie, przesza skra\vek kJ, przedzielajcej ogrd OWQcowy od lasu. W rd wysoki~ sosen i rozroystych drzew liciastych zaczia piewa.

    Kolo ng jej mignla wie\v.i6rk,a i prdka wsk

  • ieste brwi zsuna na czole i opuszczajc na mokry m1ech suknie. rzeka a niechci:

    - Mam si te czego cieszy! . Przypomniaa sobie, e min m,iesic, jak jest nauczycielk w Slod-

    ko\vcach. Jak ten czas d~ugo pynie!

    Nigdy nie my la_a o zajmowaniu posady, nie potrzebujc, pracowa na siebie. Ale stao si inaczej.

    1\'laterjalnrle nic jej do nauczycielstwa nie zmuszao. Bya crk zamonych obywateli z Krlestwa, ktrzy oprcz ctiej

    mieli jesz.cze dwoje modszych dzieci. Ona koczya dziewitnacie lat. Chodzc po J.esie, Stefcia wspominaa okolicznoci, jakie j wygnay z don1u.

    Pjkna posta Edmunda Prtnickiego uwypuklaa si gwnie i jej dziednne uczucia dla tego czo\vieka.

    Kiedy powrci ze szkoy dublaskiej, porwa Stefci si urody. Nie badajc treci, zakochaa si, pierwszy raz w yciu, gwatownie, na lepo, bez odrobiny prawdziwej inioci. Prtnicki odurzy' jej gow uieco romantyczn i egzaltowan.

    Stefcia, skoczywszy pensj. w Warszawie, uczszczaa na kursa zbiorowe. \Vwczas miaa sposobno pozna troch modz.iey ze sfer uczcych si.

    Przewanie byli to chopcy szlachetni, o idealnych porywach. Stefcia n.ie wyobraaa sobie innych. Pr tnicki wyzyska jej atwowierno, a podniecony urod dziewczyny, chcia J zdoby' i rnaskowa s.i zrcznie. Potrafi nawet z}ednywa sobie pastwa Rudeckich. l trwaa sielanka.

    ,\le ojciec Stefci, jakkolwiek wiedzia, e modzi wyznali sobie wza-jemnie uczucia, jednake .na urzdowe owiadczyny nie pozwala. Prze-czu\va, e ~i tu spotkay dwie natury cakiem odmienne ... \V pi(L:kne b~rwy Edmunda stary obywatel n.ie wierzy. Zna pap Prtnickiego', a ten w mtach spoecznych mia pewne zasiosovvanie.

    W swej crce Rudecki widzia tyle idealnego zapau, takie bogact\,vo uczu, e z obaw wyczekiwa zakoczenia tej sielanki. Nie wtpi, e to nastpi i ba si o Stefci ...

    Przeczu_cia go nie zawiody. Papa Prtnicki'\ 5przyjajc zam1iarowi syna, zacz jednak z u1nie-jtnoci sdzjego ledczego wywiadywa si o posag ~tefci. Sun1a kilkunastu tysicy oburzya go.

    S~ nowi wyt{maczy bezzasadno takiego zwizku i namawia do zerwania. Dowodzi mu, e ze sw urod~ nazwiskien1 po\vinien oeni si z cyfr stutysiczn.

    Stefcia w owym czasie zaczynaa ju wtpi w olepiajcy bla~k swego ideau. Robia prby, szukajc na nim plam. Jej inteligen:ja i wraliwo popychay j do tego. I nastpi przewrt.

    Okopcone szko da jej w rk -.sam papa Prtnicki", rozpoczql bowiem O\viadczyny jej ojcu od pytania, ile crka dostanie posagu.

    Slowa te zniweczyy wszystko. Pan R!l.~icki odmwi stanowczo, zado\\olcny, e do wczenie odkry istotne zamiary Prtnickich.

    Ale Stefcia, prag;nc upewni si o szlachetnoci Edmunda, sp9j-rz.aa n11at.o w jego blask duchowy, czarujcy j peni uroku. J ujrzaa zamienie na wi,et1nej tarczy swych marze.

    7

  • Ujrzaa \vielkie pitna cynizmu- i prnoci. a zamiast wzniosvch uczu. spostrzega brutaln natur, dc jedynie do wasnego uycia.

    Edmund przedstawi si jak w kwiat krwioerczy, ktry 4

    urod l slnym zapache:m zwabia ku Sobie a twowiern~ owady, a gdy zludzone

    poddadz si magnetycznej sile. wwczas zamyka nad nimi kielich i bezwstydnie odkrywa prawdziw warto wewntrzn. Zabija owady

    trucizn swych namitnoci, wchania je, aby ywi si ich kosztem. Ona 'by:a zaledwie na brzegu zdradnego k:ielicha. Uratowano j wczenie od zguby.

    Stefcia, mylc o tern, usiada na pniu i objwszy kolana, zwiesia smutnie go\ve.

    Pier"rszy zawd ycia pozostawi w jej duszy wiele goryczy! Dawna, bezgraniczna wiara w ludzi osaba, znik zapa oo gbokich poryww.

    We wasnem pojciu dziewczyna nie czua si ju zdoln do uczu i'Ort~zych, zapominaic, e ma lat dziewitnacie i bujny temperament.

    Delikatny szron pesym.izmu osiad nik warstw na jej idealnych marzeniach, ale zwiksza si, nawet ju w Stodkowcach.

    Po zerwaniu z :Edmundem Stef~ia postanowia wYjecha z domu. Pali j \v~tyd i al,. chciaa uciec Jaknajdalej. nia o szerokich wiatach, datekich pr.zestrzeniach, rwao j naprzd! ...

    Powodowana yw natur, tworzya w mylach barwne obrazy, pene fantazH. Bujaa w lnicych wizjach, czujc pewn ciasnot w dotychczaso\Vych warunkach. Po krtkiej walce, wyjechaa z ojcem

    szuka posady nauczycielki. Wszelkie tmaczen.ia rodzicw. nie od-niosy skutku. V./ koli.~u ulegU, sdzc, e to krtkotrway kaprys, spo-wodowany pierwszym zawodem yciowym, ale obawiali si . o wybr p'i;po\\iedniego miejsca.

    Szo dosy trudno. Grymasia Stefcia i pan Rudecki. Stefcia \VY

  • Lucia miaa rok szesnasty. Do wta. wydelikacona i adna diiie\\l-, czynka. o bardzo jasnych wosach i niebieskich oczlch, r-nita si od matki powierzchownie i usposobieniem. Ze Stefci zgodziy si. \Vkr6t\::e n~t:pia koleeska przyja.

    Stefcia podniosa si z pnia i posza w gb lasu. - Czy ja tu wytr\\'am do koca? Oj wtpi! - szepna. Jej mio do Prtn1ckieg, byskotliwa i wta, jak motyl yjcy

    krtko, zgasa. Niepoko.io j teraz co innego. Wszyscy byli dla niel dobrzy, szczeglniej stary dziadek Luci pa.n Maciej Michorowski, typ niagnata, ale miy typ. Okazywa on jej wiele serca, nazywajc j Stenia.

    Mwi, e mu takie spieszczenie jej imienia przypomina dobre czasy z modoci. Stefcia nie \viedziaa, jaki to rodzaj wspomnie, ale czua dla starca \vdziczno za sympatj i ojcowsk dobro. Nie lubia jego. wnuka, waciciela Stodkowic. modego ordynata, Waldemara Micho-

    r_ow~iego. Mieszka o dwie mile w ordynacji Gbowiczach a w Sd4k0w.cach bywat czsto. Nie omin nflg.dy sposobnoci, aby si z ni nie drani zuch\vale" Ile razy on przyjeda, Stefcia wpadaa w naj-gorszy humor. zoliwe Jego zaczepki zby\vaj~c milczeniem i gniewem.

    -- Ten mnie zmusi dr> opuszczenia Sodkowie - mylaa z alem. Stefcia. syszc o nin1 same pochway. zdzhvia si. - Wic tylko dla mnie jest takim?... Przypomina 1 Prtnickiego,,

    ale po zc!emaslffp\vaniu. Ten si nie krpuje. nie udaje idealnego; brutalno swej natury odsania jawnie. A co !epsze: czy wiat zudze, czy wiat marze, czy

    wiat rzeczywistoci?... To \Y~zystko jak kwiat o piknej barwie i cza-rownej \VOni.

    Bar,va - to marzenie. Wo - to zudzenie.

    Rzeczy\visto - to prosta odyga i szara ziemiia, z jakiej wKrasta. Mody Michorowski jest wanie rzeczywistoci, bez upiksze. Stefcia biegaa w lesie, unoszc si wasne1ni mylami.

    -Kada sosna, polanka, nawet wiewirka i kukuka przypomiinay jej Ruczajew i tsknota do do~mu rosa... Pierwszi raz przeraona zapytaa siebie, jak moga zgodzi si na warunek, aby na wakacje nie powraca do rodziny.

    W baginistym zaktku lenym znalaza mnstwo niezapominajek, jaskrw, gorco tych penikw kowych i ze zami w oczach zacza je zry\va. Caowaa niezapominajki, bo jej przyp,omnay olszynk

    ruczajewsk. Z pkiem 7? es zony eh kwiatw zawrcia do ogrodu.

    Soce, wzniesione ju wysoko, W'Sikao w szcze.linki pomidzy limi, rzucajc na puszyst traw olbrzymd zloty niewd.

    W tern na drodze rodkowej w berku Stefcia ujrzaa suncego wolno jedca.

    A drgna z gniewu. By to Waldemar MichorowskL

    Jecha na pysznym, czarnym Jak lawa, wierzchowcu. t:aanie wy-gldao na nin1 zamszowe siodo, ty czaprak i uzdeczka.

    Ko arabski szed~ z fantazj. nogi stawia klasycznie, z wdzicznie przegit szyj. niespokojnie gryzt wdzida.

  • Ordynat siedzit1 jak przymurowany, 01>ity w elegancki strj do konnych wycieczek, w tlugich botfortach. Wyglda zgrabnie i po-stawnie.

    Jadc stpa, n1ody pan, widocznie zamylony, patrza przed siebie. uderzajc pejczem po kocach butw. Soce niecio iskierki na by

    szczcych ostrogach. Stef ~ia co-fnda si za drzewa, lecz nagym ruchem sposzya z ga-lzki krask. Ptak zatrzepota skrzydami, kwile gf,ono.

    Michorowski ~poj rza~ w t stron. Stefci uderzya krew do gowy. - Zobaczy rrmie !. .. Boe! ... e te ja go zawsze svotka musz!

    Przyklka po rozsypane kwiaty, udajc, e go nie widzi. Ale on ju podjecha blisko, zdj czapk i zawoa artobliwie: - Dz i e dobry. pani! Co pani tu robi tak rano? Gdzie .pani zdo-hJia tyle kwiatw? P'or6d tych drzew jest pani jak rusa:ka. - To te spotkaarr1 Vvilkoata - odpara z gniewem bez namysu. On 'podnis brwi i9 zoliwie umiechnity, odrzek: - Owszem. chc by wilkoakiem przy pani, jako rusace. Stefcia poczerwieniaa gwatownie. - Czy pan jedzie do Sodkowie? - zapytaa chodno. - Tak. Mam zarnJar pani tam odprowadzi. - Ja sama trafi do dorrm. - Bardzo wtpi! Przedewszystkiem nie udwignie pani tego

    zielska. To way ca!y pud. 1\itusz pani uly. Zeskoczy z konia i wytwornym ukonem czeka na podanie rki. Stefcia za\vahaa si lecz podaa mu J wzburzona i prdko si cofna.

    - Ale nie objem palcw pani... Nie! Staoowczo jestem za-dumiony! - zawola9 ~kadajc rce komicznym ruchem.

    Mia.ta go achot bi. Michorowski patrza na ni z ironicznym umiechem. Ona draa

    z gn.iewu pod spojrz.euiem jego szarych oczu. Zebrawszy kwiaty, kiwna mu dumnie gow i rzeka odchodzc: - egnam pana. - Hm, pani jest energiczna, ale i ja musz jecha do Slodkowic.

    Inna droga nie istnieje. Stefcia skrcia w las, wskazujc na bielcy pas drogi - Prosz. niech pan jedzie. - A pani? - Ja id lasem. - Nie 111og pani zostawi w tej puszczy. Pani jest dzi tak ner-wow, e zabdziaby la hvo.

    Postpo\val obok niej, prowadzc konia za uzd. Stefcia zaci~a wargi. Sza prdko, mHczc. On rnwi wci gosem, przesiknitym zoliwoci: - Wie paini co? Niech pani s.idzie na mego konia, a ja pjd

    obok, jak pa. Albo jeszcze lepiiej: sidmy razem. Na rusak i wil-koaka tak stosowniej.

    Stefcia nie odpowiedziaa, pr~ypieszajc kroku. .. - Pani odemnie ucieka, jak od straszyda lenego. Przecie ze

    rnnie wcale adny chopczyk, co~? Nie uwaa pani? adnej odpowiedzi.

    t.O

  • - Aha! milczenie jest znakiem potwierdzenia. Bardzo mi tl ceszy ! Oddaa mi pani nareszcie sprawiedliwo.

    Skoni .si gow artobliwie i z umyln unionoci. -- Przedewszystkiem jest pan le wychowany wYbuchna

    Stefcia. - Doprawdy? Pierwszy raz sysz! Zawsze uchodziem za gen,.

    tlemana. - Pan gentleman?! - zawoaa ze m,iechem. Gniew zawieci w jego oczach. Zmarszczy brwi i, szarpic konla. przeszy j .oczyma. Ale trwao to chwilk. Odpar z ironj:

    .....

    - W takim razie matemy sobie po koleesku poda rce, bo i pan nie uprze1ma.

    - Panie ordynacie, czy pan uwolni mnie dzi od swego towa-rzystwa?

    - O tak, pani: w Sodko\vcach. - Boe! za co m~ie karzesz! - szepna do siebie. Ordynat wybuchn miechetn. - Z czego si pan mieje? Czy ze swej niedelikatnoc,i? - O nie, pani! Ale pierwszy raz widz_ mod pann, ktr wi-

    docznie przeraam. Jak mi Bg miy, tak to dla mnie nowy ob}aw. - Pierwszy raz jest pan tak niegrzeczny dla modej panny. Za.

    wiele pan sobie pozwala. -=:. tee ! pozwalam sobie czsto vvicej, ale w adnej nie wzbudzatem

    tak panicznego strachu~ jak w pani. - Ja si pana boj? Pyszny pan jest! Ja pana .... - Nie c}erpf\: - dokoczy. - Tak!. > - Dzikuj! Przynajmniej szczerze! Nikt na spowiedzi wikszej

    prawdy nie powiedzia. Pani utopiaby mnie w yce wody. Ktoby po-myla, e w tak delikatnem stworzeniu tyle siedzi zoci. Skandal! Pani -mnie nie cierpi... Ha! c robi! MO.erny si pomordo,va w tym: lesie, wol odjecha samotnie. Gdyby mi pani wydrapaa oczy, co po-

    wiedziaby . na Jo cay wiat kobiecy? Zabrakoby krepy aobnej w sklepach~ liczba samobjczy wzrosaby zastraszajco, a pani ska-zayby moje wielbicielki na 2'ilotyn.

    Wskoczy na konia i, wznoszc do gry czapk, zawoa: - Do widzenia! Umykam!

    Zawrci do drogi, uderzy konia Qstrogami i pocwao~a, roznoszc. gony ttent po lesie.

    Steicia odetchna. Nar

  • 1 I. W ogrodowej altanie przy stoliku siedziaa Lucia Elzonowsla ze ~w nauczycielk i suchaa z zajciem wykadu literatury. Stefcia opo-

    .wadaa ba~wnie najwietniejsze czasy pimiennictwa w Polsce, przyta-czajc najciekawsze ustpy z dzie sawnych poetw. Wymow i zapa-1em umia.a porwa uczenic.

    - Czy ty, Luciu, nigdy nie uczya si literatury ojczystej? -.;pytaa ~tefcia. widzc zaciekawienie dziewczynki.

    - Owszem, co tam, ale bardz,o m1ao - odpara Lucia. Poprze-nniczka pani, pan.na Klara, dowodzia, e w naszej sferze trzeba umie iuo jzykw obcych i obc literatur, o polskiej za mwUa, e mi si 1a nic nie przyda.

    - Czy panna Klara jest Polk? - Tak, ale to wielka arystokratka, przesiknita naszem1i pogldami. - Jakiei s wasze p-0gldy? - N-ie wiem, czy potrafi wytumaczy, ale sdz, e chyba polegaj

    1a.... Nie, nie umiem tego powiedziie. - Ja ci pomog. Polegaj na tern, aby mie cze dl.a wszystkiego,

    .co francuskie, nie,mieckie, sowem obce, byle nie dla tego, co nasze ~polskie. Nieprawda?

    - Skd pani o tern tak dobrze wie? - Domylam si. Czy twoja mama tak samo si zapatruje? - Naturalnie! Mama nie czyta nic po polsku, z.e mn. rozmawia

    IYlko po francusku i wierzy jedynie w zagranic. - A dziadzio? - spytaa Stefcia. - O dziadzio prze:ciwnie! Zawsze o to sprzeczki z mam. Dzla-

    :dzio mwi, 7e to wstyd zapomina o swej narodowoci - e kady po-winien~najwicej ceni i kbcha to, co wasne. Ale mamy te argumenty tle przekonuj.

    - Twj dziad~io bardzo zacny czowiek. - .Pani kocha dziadzia? - Szanuj. go, ufam w jego rozum. - I dziadzio pani lubi, ja to widz. Ale i Waldy jest tych samych Ogldw. Dlaczego pani go nie znosi?

    - Moja Luciu, c mnie pan Waldemar obchodzi? Lucia odrzeka ze miechem: - Wie pani, e midzy mam a Waldym wieczne ktnie. Teraz

    leszcze pani przybya. Biedny Wal dy! - Koczmy lekcje - przenvaa Stefcia. - Masz jeszcze napisa wypracowanie.

    Lucia zarzucia jej rce na szyj i rzeka p1ieszczotliwie: - -To jutro. moja dr_gga pani. Dzi nic nie napisz, czuj to. Tak

    1mnie pani zachwycia literatur, e o niczem 'vlcej nie mog myle. Musi mi pani da do czytania co naszego, a wszystkich Niemcw i Frain-CUzw schowam na dno szafy, niech ich tam mole jedz.

    -- Nie mona wpada z jednej ostateczinoci w drug, moja Luciu. I obcych pozna powinna lepcrej.

    - Ale naszych wicej, prawda? Dzi powdem o te:m dziadziowi t \Valdemu, bda radzi. Walay zawsze nazywa mnie papuk ... Czsto,

    przyjedajc, pyta: Cz tam papuk nauczyli nowego?" Mama ~araz w dsy, a panna Klara z milutkim u!11e-chem mwia: . Vous ipl.isantez, monsieur le comte". Bo ona go nazywaa hrabi. Ale Waldv

    12

  • odpowiada niby grzecznie, lecz z j?'tliewem: Nie jestem adnym com-tem. Raczy pani zapamita~.

    - A ci na to panna Klara? - Obraaa si. Do mnie 1nwia: Votre cousin est detestable. rn

    n'est pas sage0 i przez par dni nie wychodzia do niego. Ale poten1 byo znowu: monsieur le comte", a Waldy .ia, przestrzeg. Tak trwao cigle

    - Widocznie pan Michorowski uwaa za ulubiony sport d-0kuczanie nauczycielkorr1 - rzeka Stefcia z przekasem.

    - Ale co znowu! Wa.Idy nienawidzi panny Klary, a ona si w nun kochaa, ja wiem. Panna Klara to ju zupenie stara panna, ale w pre-tensjach. Jak tylko Waldy przyjecha, fryzowaa wosy i pudrowaa si

    a na sukni puder opada. Waldy j ogromnie wymiewa. Razu jed-nego na obiad przysza upudrowana niemoliwie i opowiadaa, e zwie--

    dzaymy rnyn turbinowy. Waldy. wwczas czego zy, rzek bez wa-hania: ,Zna po pani". - Dlaczego? - spytaa. - Bo pani caa w mce".. \\/tedy gniewaa si na niego przez tydzie.

    StefCia wzruszya ramionami, pomagajc Luci skada ksiki i ka-jety, i mylaa o smutnej doli nauczycielki, ktra w dodatku jest star_

    pann. O pannie Klarze slyszaa ju wiele rzeczy: kpili sobie z niej( \vszyscy, ile chcieli. Kiedy moe i ja, bd wymiewali, cho nie jest

    star pann. A Lucia powolnym gosem mwia dalej, krecc jasn gtow: - Chciaabym si kiedy zakocha, wie pani? To musi by przy-jemne. Ale w kim? W Sodkowcach niema kandydata. Chyba pa1t

    Ksawery. t Ja! ha! On ma za du ysin i mwi do mnie: moje dziocko". Bardzo tego nie lubi~ Jest tu w Oarowie hrabia Trestka, ale w nim si nie zakocham, bo ma tak gapiowat min. Zresztit on stara. si o p.aD.n Rit. Ot! szalaabym na pewno za Wadym, ale on jest moim wujecznym bratem. On bardzo przystojny i elegancki, ale za powany czasem si tylko rozdokazuje.

    - Moja Luciu, nie myl o takich rzeczach - wtrcia Stefcia. --Jeste za mtoda. Pr~yjd.zie czas i na to. lm pniej, tern lepiej.

    - Pani tak mwi, bo sama z tego powodu miaa duo smutkw. - Skd wiesz? - Wiem od mamy. Stefcia ~oruszy a gow. - Mama czasem wszystko mi mwi, ale czasem nic. Zreszt ct

    w tern zego? Prze.cie nie zawsze bywa taki koniec rozpaci;liwy zwykle d-0znaje si duo szczcia. ,

    - Ty jui o tern wiesz? - spytaa Stefcia ubawiona. - Ja. czytajc duo powieci francuskich. wiem, co znaczy mio,..

    lecz na sobie jej nie dowiadczyam. Kiedy zapytaam Waldemara. co si wwczas czuje - bo on moe by dowiadczony.

    - I c ci odpowiedzia? Lucia machna rk. - Ech, Waldy zawsze artuje. Powiedz.ia mi tak: Kocha si o jest zupenie to samo, co odrabia lekcj arytmetyki" - bo wie, e najgorzej ne -lubi rachunkw. Pani mogaby mi co powiedzie, ale pani nie powie. Bd czekaa na podobne \viadomoci z wasnej praktyki.

    - Tylko nie zaprztaj gowy oczekiwaniem. Powtarza1n: t9 za Y/czenie.

    Il

  • Lucia zrobia ruch, jakby sobie co przypominajc, i z weso mt-mik, szepna:

    - Ju \Viem ! Ot i zakocham si I'l'awet prdko, moe za tydzie ub za dwa. Ma tu przyjecha praktykant, mwH Waldy. On ma takich kilku W Gebo\viczach, z dobrych rodzin. I ten, co tu przyjdz1ie, jest podobno z dobrej rodziny, taki, co mu nic nie pac i on nic nie paci. Bdzie mieszka w pawHonie, ale jada z namii. Chda si tu dosta hrabia S., lecz podobno okropny lalu, wic Waldy odmwi.

    - A ten moe nie zadowoli twego gustu? - rzeka Stefcia, mylc o czen1 inneni

    - N, z31Pewne ! Ale jeli adny. to si zakocham. W tej chwili wszed do altany mody pokojowiec i rzek subowo: - Janie pani prosi do stoht. Poczen:, nie czekajc rozkazu, zabra ksiki i nis do paacu

    z wielk czc,i. W sali jadalnej, stylowej, z sufitem w pyty mahoniowe, wszyscy ju byli ;:ebrani. Pani Elzonowska, siedzc \V krzele, czekaa na crk.

    \V rce gniota serwetk, miaa wygld zirytowany. Poruszaa ustami z grymasem i podnosia jedn brew prdko, co u niej oznaczao niezado\volenie. Obok niej siedzia pan Maciej Michorowski, starzec omdziesicioletni. Szczupy i troch pochylony, robi sympatyczne

    wraenie rozutnnym wyrazem t\varzy bladej, ozdobionej siwym wseln i dwojgiem n1iych szarych oczu. Rysami hvarzy przypomina cesarza Pranc.iszka Jzefa i dz.iwn ufno \vzbudza w kadym. Pocigajcym

    umiechem ujmowa wszystkich, jakby mwic: Szanuje.ie mnie i ko-chajcie'4.

    Teraz ~uchal wnuka, roz\~aajc kade jego sowo. Staruszek wi dzia w nim swe odrodzenie, modo.

    Walden1ar oparty o wysok porcz krzesa, rozdraniony, ze zmar-szczonemi brwiami, dowodzi czego, na co si nie zgadza, co oburzao

    panir Elzono\vsk. Czwart osob przy stole by pan Ksawery, emeryt, stary i ysy.

    wielki smakosz. Ten widzc, e ordynat nie siad, sta rwnie, z mina n1ies'Zczliw. Nie zajmowaa go roz,mowa Waldemara z ciotk: nn

    poera oczyma waz, stojc na bocznym stole, z ktrej ulatywaa wo zupy a la reine. Zerkat strapiony na baronow i na wyfrakowanego lokaja. Lecz i ten oczekiwa hasa rozlewania zupy. Nareszcte Stefcia i Lucia weszy. Pani lqalja spojrzaa bystro na Waldemara, dajc mu do zrozumienia, e czas zakoczy rozmow. Ale ordynat sam umHkL Prdko poszed do panien i, ucaowawszy Luci, skoni si ste.fci z WY

    szukan elegancj. lronlczltY umiech ,od razu osiad mu na ustach. - Po takiej poezji, jak las i kwiaty, spotkamy si przy prozai.cznym

    obiedzie. Czy to pani nie razi? - spyta. Stefcia poczerwieniaa. Jego sowa zniweczyy jej humor w Jednej

    chwili. - Nie mylaam o tern - odpara chodno. - Szkoda! A ja wtpiiem, czy pani zobacz. W tej puszco/ mgby pani porwa jaki szczliwy wilkoak, pokni ywcem lub unie do s':vych komyszy. Bardzo rad jestem, e pani ocalaa.

    - Czy i tyt Waldy, bye rano w borku z pann Stefanj?, ~ $PY taa Luda. 14

  • Pani flzo:r~owska popatrzya na Stefci zmruonemi oczyma, jak szpareczkami, i z odpowiednim grymasetn ust spucia je znowu na talerz.

    Waldemar zauway przykro na twarzy Stefci. spojrza bystro na Luci i odpO\viedzia swobodnie:

    - Jadc przez las, widzia.tem pann Stefanj spacerujc. Stefcia odczua wdziczno dla niego.

    Sucy obnis zup. Zaczto j spoywa w milczeniu. Takie ciche obiady zdarzay si tu rzadko, ale byway cikie, jak gradio\va chmura.

    Stefcia poznaa, e chmura dzi wisi Had stoem. Pani Idalja. siedzc bez sowa. wygldaa, jak gdyby pokna kij.

    Sztywna jej posta, chd bijcy z twarzy ozibia i pana Macieja. Sta-ruszek chcia rozweseli wszystkich, rzuca od czasu do czasu jakie zdanie, ale rozmowa nie kleia si. Zy humor pani domu dziaa przy-

    gnbiajco. Nawet pan Ksawery, chocia nie traci apetytu, spoglda na baronow z obaw.

    Tylko ordynat zacho\va swobod, lecz take milcza. Wypi dwa kieliszki starki. Po zupie lokaj cigle dolewa mader, zdziwiony, e mody pan ma tak \vyjtkowe pragnienie. Po poldwicy Waldemar pi na umor burgunda, lecz zdziwienie sucego wzroso, gdy podano sz.piaragi. Zwykle ordynat nie lubi tej potrawy, ale dz.i drugi raz kaza sobie podawa.

    Pani Flzonowska spojrzaa na niego z min istoty wyszej, ktraby nie potrafia dobiera jednej potrawy. Uwaaa to za nieestetyczne, w ich sferze niesychane. Jej zy hutnor znalaz ujc.ie, nie wytrzymaa. Bez podniesienia oczu rzeka po francusku, gosem troch syczcym.

    cignc \vyrazy : - Nie rozumiem, jak mona dwa razy bra z pmlska. Bierze si

    tylko raz odpowiedQi ilo dla zaspokojenia apetytu. Pan 1"1aciej patnza na crk z wymwk w oczach. Nie rozumia rozdranienla. posunitego a do niegrzecznoci. Ale Waldemar nie za-

    wstydzi sic. przeciwnie, rozweselio go to. Zerkn na ciotk zoliwie, na Stefci figlarnie umiechn si i zawoa do lo]saja:

    -- Jacenty! podaj mi szparagi. Pani Idalja zacia usta. Pan Maciej teraz na wnuka spojrza z wy-mwk.

    Stefcia i Lucia wstrzymay umiech, tylko lekkie drganie kcikw ust Stefci \Vskazywao, e j ta scena ubawia.

    Jedvake Waldemar to zauway. Zacz dowcipkowa z panem K-sawerym. wreszie rzek:

    - Zapraszam pana do Gbowicz na cae lato, dobrze? Bdzie pan m.ia wszystko, czego dusza zapragnie. Codzie- zupa A la reine, szpa-ragi, bo ja pasjami polubiem szparagi - codzfe gra w szachy, dzienniki ilustrowane. Nawet na pask intencj urzdz iluminacj, ktr pan tak lubi. C, zgoda?

    Pan Ksawery wyj z przepacistej kieszeni surduta ogromn chustk, dokadnie \vytar sobie ysin i dopiero w,vczas odPo,vedzia: - Co panu po mnie, panie orqynaoie? Dobede Jut w S.fodkowcach. - \V Sodkowcach bedz.Je kto~ nny ... mlodsz~. Pan nJe ootrafi~z bawi dam! To widzi pan. wyt~cwa zdolno. y obaj. aJ)Ostolow1e

    celibatu, trzy1najmy sie razem v. O~cll. mole t>MJ ciotka yczy sobie kogo~ zabawniejszego.

    15

  • Pani ldalja wzruszya ramionami. - Zechcie.i askawie nie narzuca mi wasnych kaprys6w - rzeka kwano.

    Waldemar powanie pochyli gow. - Zawsze jes tern na twoje usluj{i. kochana ciociu. Poczem rzek d-0 Stefci: - Pani wyroczni, pani gosu;.e, czy pan Ksawery ma wsta

    w Slodkowcach, czy go mam zabra do Gbowicz? - Moje zdanie zbyteczne - odpara Stefcia podraniona. Waldemar utkwi w niej szare, przenikliwe oczy z wyrazem troch szataskin1. Potrzsn gow i zawoa z udanym alem:

    - Desperacja! Nie mam weny do pani. Co krok to rekuza J Pani je,St dla mnie okrutn~ Lucia, czemu nie nawrcisz panny Stefainji na

    moj stron 't Powinna tego dokaza. Dziewczynka spojrzaa na matk i spucia Qczy. Widocznie chciaa ~e po\vicdzie. lecz surowa twarz matki oniemielia j.

    W tein przemwi pan Maciej, chcc nada inny kierunek rozmowie: - Czy b~dziesz nocowa. Waldy? - Bror'1 Boe! A to p0 co? Wydam ostatnie poleceinda Kleczowi

    I jad. Spojrza na Stefci i doda: - Chyba panna Stefanja zechce, abym zosta jako partner do tenisa.

    'W' takitn razie zapominam dzi o Gbowiczach i ... - Wal dy, prosz ci, nie artuj - przerwa pan Maeiej. bardzo niezadowoloy.

    - Ale ja wcale n.ie artuj! Panna Stefanja moe mnie skoni do zostania. Wic ... sucham wyroku?

    I po~hylony patrza na Stefci zuchwaym wzrokiem. - Sucham wyroku! - powtrzy.

    Stefci oblaa gorca krew oburzenia. Z jak przyjemnoci cisnaby w twarz tego magnata serwetk lub

    talerzem. Podniosa na niego oczy pene gniewu i odrzeka: - i\riwiam panu, e nie grywam w tenisa, i jeszcze raz to po

    \V tarzam. Waldemar mwi dalej: - Ach! wic zostan nauczycielem pani. Rcz za wietne rezultaty. - Zbytek aski - rzucia gniewnie. - Pani jest niesychanie do twarzy w koralach; Wygldaj apety.

    cz.nie, jak dojrzale winie. Gdybym by wrblem, nie odudziaby. ami~ pani od siebie, obiadbym wszystkie. Tymczasem tylko llnk ykam.

    Stefcia zblada, zagryza usta i, obrzuciwszy Waldemara chodnym wzrokiem, spucia oczy.

    Obiad skoczy si. Baronowa wstaa, nie spojrzawszy na nikogo; i prdko wysza z sali.

    W Sodkowcach przy powstaniu od stolu n,ie dz.ikowali sobie. Taki panowa z,vyczaj. Stefci on razi i stale oddawaa wszystkim oglny ukon.

    Pani ldalja z zasady na ukon taki nie odpowiadaa, a pan Maciej za\vsze nawet podawa Stefci rk, co j krp,orwao z.e wzgldu n.a pania

    ldalj.

  • Dziewczyna podskoczya do okna. Cudny wiat! Ju nie zasn, pjd do lasu! . . . . str. 5,

  • Orctynat dla dokuczenia ciotce i dla wasnej przyjemnoci rwniez podawa Stefci rk wiedzc, e j tern rozgniewa. Ale dzi Stefcia~.

    chcc unikn podziko\vania, powstaa prdzej od bronowej i, skonl'wszy si adnie gow panu Maciejowi, podya w stron drzwi.

    'Nalpemar zrcznie zastpi jej drog i, wycigajc do, przemwi: - l)zikuj pani za mie vis-a-vis. Stefcia cofna si, i nie podajc mu rki, przesza, nawet na niego.

    nie patrzc. Mody magnat patrza na Stefci zdumiony. Kiedy znika za

    drzwiami, szarpn adne :totawoblond wsy i, nic nie mwic, poszedt do swego gabinetu.

    Usiad na fotelu przed biurkiem, wyj z kieszeni kosztown cygar-niczk, \vydoby cygaro i zacz zapala z nadzwyczajn uwag i na-1naszczeniem. Pene, barwne, zmysowe usta, \vydyma lekko, pykajc z cygara bkitnym dymkiem.

    Z brwi namarszczon siedzia, z wldocznem skupieniem w szarych ociach. Po chwili poruszy si, wsun rce w kieszenie, zaoy nog na nog i, rozparty wygodnie w fotelu, rzek gono, nie wyjmujc z ust cygara:

    - Poprostu daa mi w pysk. Ubawiony wasnemi sowami, szepn znowu: -- Zuch dziewczyna! Ale temperament ma p1iekielny ! ...

    III. Vl par godzin potem ordynat powsta od biurka i, podajc rk rzdcy, rzek grzecznie:

    - Skoc~ylimy. Jeliby zaszo co niespodziewanego, prosz tele-fonowa, bd(;' cay czas \V domu.

    Rzdca Klecz skoni si z uszanowaniem, z pewn czci dvtykajc. rki Michorowskiego, zapyta zdziwiony:

    - Pan ordynat nieprdko bdzie w Sodkowcach? - O tak! do tygodni~ moe duej. - W takim razie musz jeszcze trudzi pana w jednej kwestjt - Prosz. - Chc mianowicie spyta, jak czwrk przeznacza pan ordynat

    na wycz.ny uytek paacu: kar, kasztany, czy gniade? - i)laczego pan o to pyta? - Bo kare s to konie bardzo delikatne. Pani baronowa czsto jed~i do Szal, do hrabstwa Cwileckich. To jest przecie cztery mile

    i nietga droga. Konle do naszych drg nie przyzwyczajone,. przy-chodz jak hald. Pani baronowa ostro jedzi. Ja sam nie mog przed-stawi, ale wolabym, eby jedna czwrka bya wycznie przeznaczona c!o rozjazd6w, bo wwcz~ jubym nie odpowiada za konie.

    Waldemar sucha prdkiej mewy rzadcy, przekadajc papiery na biurku. Podnis gow, SPojrza na l

  • - Prosz pana, czy mojej ciotce wszystko jedno, jakiemi komi jedzie?

    Klecz zmiesza si mocniej. - Nie, pant' baronowa zawsze sama dysponuje i rozmaicie: czasem

    kare, czasem kasztany. - A wic musi pozosta tak jak jest. Klecz zrozumia, e niezrcznie poruszy t spraw, i e po\iv1n1en ju o-dej'. Spojrza na ordynata: widok jego zsunitych brwi i wy-

    dtych ust dotkn rzdc niemile. Oczw ordynata nie widzia, gdy byy spuszczane na papiery, ale domyla si, e wyraz ich nie jest

    zachcajcy. Klecz zawsze podziwia grzeczno tego magnata wzgldem pod-wadnych. Lecz wiedzia, e zmarszczenie brwi, charakterystyczne wy-

    dcie ust i wielkopaf1skie zaniedbanie w caej postaci nie jest u niego oznak zbyt dobrego humoru. Rzek z uko~:

    -- Przepraszam, e si omieliem. - O prosz pana! - odrzek Michorowski szczeglnym tonem,

    jakby przebaczenia i zarazem oburzeniia za te przeprosiny. Wypowie-dzia te slcnva wspaniaomylnie i karcco.

    Podnis przytetp gow i byskawicznie spojrza na Klecza.- Ten pragn ju nie by w gabinecie.

    - !Vloje uszanowanie - rzek, kaniajc si powtrnie. - Do \vidzenia - rzuci ordynat krtko, z odpQwiedniem kiwni-

    ciem gowy. Podnis przytem brwi nerwowym ruchem. Klecz wyszed. Ordynat odetchn. - \Viecznie skargi na ciotk - mrukn zty - i zawsze Klecz. ~ No~ ale ju dzi zrozum1ia. Nie lubi dawa takich nauk.

    Przeszed si po gabine.cie i pokrci gow. - Teti j lubi! - rzek prawie gono.

    Zjawi s.i kamerdyner Jacenty. - Starszy pan prosi janie pana do siebie. - Dobrz,e. Ka sioda konia. Pan Maciej czyta u siebie w gabineoie, zagbiony w starowiec

    kin1 fotelu. Na widok \vchodzcego wnUka pooy ksig na stQliku. - Przepraszam, e oi wezwaem. Chc z tob pomwi. Moe bye zajty?

    Waldemar umiechn si. - Choby nawet. Czy nie uwaasz, dziadzdu, e jeste pierwszym? Staruszek poda mu rek. - Dobry jeste, bardzo dobry. Tembardziej mi p1rzykro, e e n1usz da bur. Siadaj tu nieznony chopcze.

    Wskaza mu fotel, stojcy naprzeciw. v,. aidemar nie usiad. Przez okno zaglda do parku, gdzie pie-way ~owiki Spyta z artobliwyn1 odcieniem w gosie:

    - Ach, wic ju ciotka dziadzi pr-zekabacia. Winszuj! - Nij drogi chopcze, niepotrzebnie dranisz ldalk. - Doprawdy? C awinieni? - Ale c znov1u, mj Waldy ! Tylko widzisz, ja nie lubi nerww.

    ,a ona je posiada w wysokim stopniu. Gdy je podranlsz. ma.my takle Dbiady, jak dzisiejszy, co mitem nie jest. J8

  • - No aobrze. Ale. ostatecznie Jakiego Jest zdania dziadzio? -spyta Waldemar porywczo.

    - Ja stanowczQ trzymam twoj stron. Ten hrabia S. jest niepo-czytalny. ldalka sdzi inaczej. Ona mwi, e powinnimy zawsze

    trzyma si naszej sfery i dopomaga jedni 9:rugim, zamiast szuka obcych bogw. Po czci mwi prawd, ale w tym wypadku ...

    V..' aldenJar wybuchn ironicznym miechem. - Wspaniaa teorja' ! Altruiz.m ciotkr rozczula mnie! Ale to pseudo-

    altruizim. Ciotce ten hrab~z zaimpono.wa, jakby sama *bya parwe-njuszk. irabia S. praktykantem w Slodkowcach, - to ciotk echce. 'Ale ja jestem kracowym egoist i takiego poLiszynela nie wezm na praktykanta. po czci swego pomocnika. Ja szukam nie sfery, lecz tgoci, energjl, p czem ten pan pojcia nie ma. e jeden z praktykan-tw w Gbowiczach jest hrabi, to nie dbwodzi, bym szuka drugiego i bra bez wzgldu, jaki on. Ta.mten w Gbowiczach pracuje, jak kady inny, a hrabia S. jest do niczego. Moe ciotka myli, e p~raktykant bdzie tu odgrywa rol panicza na wodach, bdz.ie grywa w tenisa, w bilard i czyta gono romanse francuskie, ale ja wymagam prakty-kanta innego i takiego mie musz. Zreszt ju mam~ jest umwiony t a umowy nie zerw dla ... idjosynkrazji ciotki.

    Mwi ywo, gestykulujc I chodzc po gabinecie. Stan przy .oknie, - Czy dziasfzio wie, jak ja odbywaem praktyk u ksit ozi

    skich po skoczeniu Halli? - spyta gwato:w~ie. - Jeli hrabia S. Jest zdolny do podobnej, niech przyjdzie zadowoli ambicj cioci.

    Pan Maciej machn rek. - Daje spokj, znam dp_brze tego gagatka. Uperfumowany lalu,

    mra d\vadziecia kilka lat i ju spor ysin. Sama toaleta zajmuje n1n pl dnia czasu. Byby ci zawad, nie pomoc.

    - Ee!e l jabym n:ie robi ceremonji. Nie chpesz., paniczu, wstawa o pitej, to jazda do Monte-Car1o na ruletk. Ja' chc, aby moi prakty-kanci korzystali. W Spdkowcach i Ghowiczach maj do tego wielkie IJ>(>le. Ale bra pierwszego dudka nie inam zamiaru. Ten S. nie sko

    czy adneJ szkoy rolniczej. C on chce, ebym mu -wykada agro-~omj od a do z, i to wtedy, jak przyjdzie ochota, lub jak znudzi tenis? Pop;6bnym filantropem dla sfery nie jestem. N.fech ciotka zaoy tu

    szko dla takich filistrw, aferzystw, gogw, tenisistw, a wwczas ja pol karet po hrabiego obit poduszkami, eby si nie rozbi, Jak pusty flakonik od perfuma.

    Pan Iv1aciej zamia si. - Tegoby tylko brakowato, eby tO" ldalce powiedzia. - A powiem! Jeli ciotka zaczn:ie mi wmawia mio do naszej wyysiaej sfery, to po\viem, Na szczcie, mieszkam w Gbowiczach, mog tu rzadziiej bywa, jeli tak ciotk irytuj.

    I

    - No, mj drogi, nie myl o tern. Ale wiesz co? Ten pan prakty-kant mgby naprawd mieszka w Glbowiczacb i byby spokj. J'ak

    mylisz? - Ale w Gbowiczach mam trzech praktykantw, a tu adnego.

    Wreszcie z Gbowicz do Sodkowie jest z gr dwie mile, wic tam jedziby na obiady i noclegi? Gupstwo! to jest nie:rrK>liwe 1

    - \Vic moe niech jada u Klecza?, 19

  • \\'aldemar usiad i pochylony do pana Macieja rzek, powanie biorc go za rk:

    - J)ziadziu, prosz by szczerym: czy dziadzio to mwi pod wpywem ciotki, czy z wasnej niechci, aby ten praktykant przebywa z nami i

    Jeli dziadzip sam tego nie yczy, jeliby mu to sprawio przykro, prosz 1nwi otwarcie. Cofn umow z tym panem i rzecz skoczQna. Tobie, dziadziu, nie chc przyczynia przykroci.

    Pan Madej obj wnuka, ucaowa go ierdecznie i rzek: - Jeste Waldy, bardzo kochanym chopcem. Dzikuj ci za troskliwp. Bd szczerym: ten pan nie sprawi mi najmniejszej przy-kroci, owszem lubi towarzystwo modych. Zreszt wiem, e nie przyj-1nujesz czowieka bez wychowania, bo ci na to nie pozwoli twj wasny smak, dobry wytworny .gust. Ja nic nie mam przeciw temu, nawet p0-dzielam twe zdanie. My powinnimy cywilizo\va, wszczepia dobr ras w tnniej rasowych~ podnosi kultur, - a skoro jestemy do tegq

    z.olni i po\voani, nie moemy si usuwa, to nasz opowizek jako prze~ w6dnikw \V spoeczeshvie. Hrabia S. nie skorzystaby u nas, a ten z pobytu \V naszem gronie moe \vynie duo atomw, ktre z czasem n1og by dla niego poytkiem, upikszeniem w yciu, za co po~ostanf e narn wdziczny.

    \Valdemar wiedzia, e dziadek, mimo trzezwoci i rozsdku, by zagorzaym fanatykiem wasnej sfery i cze dla niej posuwa a ~o fetyszyzrnu. Wyobraa sobie, e arystokracja jest batut w rku Boga; e kieruje ras ludzi niej umieszczonych, orkiestr ludzkich wrae;

    e riadaje im odpowiednie hasto, kae tumom patrze na siebie, zmusza do kierowania si ladem jej ruchw.

    Jednej wady nie mg pan Maciej darowa swej fikcyjnej batucie, to jest zamiowania do cudzych farb, co j czynio podobn do maskara-dowej pstrokacizny, zakrywajcej waciwy grunt.

    Na wzmiank pana Macieja, e, obcujc z nimi, ludzie innych sfe~r mogt\ korzysta wiele, Waldemar zawoa z humorem:

    - A tak, skorzysta, bdz.ie nam wdziczny. Po co mia nabywa aton1ami? Moe przej gremjalnie nerwy i kwasy ciotki, jej wytworn~ i dystyngowane minki. Nauczy si makaronizowa, uwaa zagranic za \Vyroczni, dowie si, e czowiek, ktry szanuje sw godno, powi-nien uwaa liter r" za barbarzyski zabytek w alfabe.cie; wreszcie przekona1ny go, e rnona by skazanym na utrat czci i honoru nietylko po spenieniu podoci, ale i za ... dobieranie drugi raz z pmiska. Wspa-

    niae nabytki cywilizacji, in summo gradu t Pan Maciej, zaraony artobliwym gosem wnuka, mia si rwnie.

    \V szystkie punkta, \vyszydzane przez Waldemara, raziy go w crce. Zgadza si z ni jedynie w bawochwalczej czci dla arystokracji, lecz i te pojn1owa inaczej.

    - Mj chopcze - rzek z umiechem - mwie tylko o ldalce, a czeme ja cywUizowabym potrafi?

    - Och! dziadzio wy\vouje komplimenty. Gdybymy byli wszyscy do dziadzia podobni i do babci Podhoreckiej, sdzdbym o nas inaczej. \Vwczas rnoe stabym si kapanem, skadajcym ofiary na otarzu naszej sfery. piewabym na nasz cze hejnay i bybym pionierem naszych czcigodnych hase, ultrahumanitamych zasad, wyborowej etykt. Lecz poniewa u innych nie widz nic p,odobnego, wic nie piewam wraz z ciotk hymnw pochwalnych. 20

  • Wysokie czato slaregd magnata zmarszczyo si, spuci gow i we-stchn ciko. Sowa wnu..1
  • - Za co? Takie to pikne, dobre, inteligentne! \Valdemar wzruszy ramionami. - Prawdopodobnie za to samo, za oo i ona mnie. Czy- 'ja we1m za

    oo? Mniejsza o to. Musz jecha, konia 'dawno oprowadzaj. W nocy zajad do Cibowicz. Za tydzie przyjedam z praktykantem, ku welkiem~1 zadowoleniu cioci.

    - Ja kto! wczeniej nie bdziesz? - Zapewne. Mam duo zajcia. Pan l\1ac.iej ucisn serdecznie wnuka. - Jake ty sam pojedziesz? Cze.mu nigdy nie wem1esz maszta-

    lerza? - Nit lubi mie ze sob gapia. - We stajenne.go. - Ale~ dziadziu! czy jestem dzieciak, ebym si m:ial ba nocy?

    Ucisna dziadka, wyprostowa sw msk posta i zamia si gono. - Id poegna ~ci. Ale czy mnie nie zrzuci ze schodw? - J)aje spokj. Ida.ka pd. Poegnam j od ciebie. - Tern lepiej. Do widzenia! Waldemar wyszed z gabinetu. Pan Maciej widzia przez okno, jak wskoczy na konia 1 rus.zy kusem. Za nim w podskokach bieg duy, pyszny dog Pandur, ulubie-niec ordynata.

    W bramie Waidemat spotka Stefcie i uci, wracajce ze spaceru. Lucia zacza co mwi, a Stefcia na jego ukon odpowied~ata skinie-niem gowv i szla wolno w gb dziedzica, nie uwaajc na nlego. Lucia wkrtce podya za ni.

    Waldemar sta w bramie, patrzc uporczywle na Stefci, dopki nie znika mu z oczu. Wwczas uderzy konia sl)icrzg, wisn na psa I pomkn, jak wicher.

    Pan Maciej umiechn si. - 1\1.\vi, e jej nie cierpi, a je0nak inte.resuje g0 - sz~n 'do

    iiebie.

    IV. ycie Stefci plynt0 w Stod:kowcach spokojnie. . Lekcje, rozmmvy

    z Luci, muzyka, spacer i czytanie wype.nialo ka.dy dzie. Pani ldalj Ste.fcia widywaa naJczCiej przy. stole., w innych go-

    dzinach dnia, mona j byo spotka w gabdnecie. Rozoona wygodnde. na szeslongu~ lub na bujaJcym fotelu, czytaa, cigle czyta1a. Na ston-kach, kons.qlach, krzest;ach walao si peno dz;ie Jakba Rousseau'a, Z(>U, Dumasa, Bourgeta, qawet Voltafra obok Rochefoucaud'a i Chateau-brianda. Najwicej ksiek francuskich - czasem bysn]~ Dickens, \Valter Scott lub zamajaczy Shakespeare. Nieini.eclde fumy spotyka.ty ~i rzadko, z polskich ani j,ednego. Pani Elzornow,ska wystarczaa sobie

    najzu~eniej. Crk oddaa pod oplek Stefci, rzaako udzielajc jej p0. suchania. Ojca pand ldalja odwiedzaa jedynie w chwilach dobrogo humoru, grywaj_c z nim w szachy. W takich raza.eh znosia naiwef

    obecn pana Ksawerego, codiziennego partnera. Byway dnie, e pod wpywem w.rae, zabzerpn:itych z literatury; stawaa si przesadnie czul dla crki, ojca, nawet dla StefoL Z mYb utnieszkiem wypytywa,ta jej, c2y jej czegio ule brak i P.O tarld.m. w.rst-tP.fe 22

  • bya przekonan o S\vej anielskoci. Wyjezdaa czsto do Szal, do siostry tna, hrabiny Cwileckiej, lub do Obronnego, gdzie mieszkaa ksina Podhorecka, babka Waldemara po kdzieli.

    Wicej ssiedztw Sodkowce nie }!Osiaday, ~dzieby pani ldaJja moga bywa bez uchybienia sobie w jej przekonaniu. Kilka dom\V obywatelskich odwiedzao Slodkowce, uwaajc to za obowizek towa-rzyski, a gwnie dla dogodzenia wasnej ambicji. Pan Maciej przyj-n1owa ich uprzejmie, pani ldalja grzeciinie, ale rewizytowa ich tylko Waldemar. Pana Macieja tmaczy wiek, pani ldalj \Vasny pewnik pas pour moi", co wszyscy rozumieli, wmawiajc w siebie, e pani Idalja czsto cierpi na nerwy.

    Jadc do Szal lub Obronnego, wstpowaa czasam.i do ssiadw bdcych poza obrbem jej de. Ale nie zapomniaa nigdy nadmie-ni, e tylko wstpia, co w jej sowniku brzmiao par p-0litesse". Pani ldalja miaa swe zasady wyczne.

    \V ~odkowcach gocie zdarzali si czsto, z nieuprzywilejowanych jedni dyli tam w celu odwiedzenia pana Macieja, innych wioda pr-no, a jeszcze innych nadzieja zastania ordynata. Ten mody magnat i miljoner mia na siebie zwrcone oczy caej okolicy. Przedstawia partj jedn z najpierwszych w kraju, dla wielu niedocignion. To tmaczyo u niektrych yw sympatj pana Macieja, oraz atwe skadanie na nerwy i. migren niechci pani ldalji do ycia towarzyskiego.

    Stefcia, pomimo pracy, tsknia za domem. Listy jej niie wystar-czay, ogarnia j sm.utek. Obie z Luci czsto widyway pana Macieja, odwiedzajc go w jego

    gabinecie. Stary ten czlowiek dziwnie j rozrzewnia. Mia nadzwy-czaj miy umiech. Roz,mawiajc z nim dozn.awaa zudzenia, e to nie arystokrata z tej samej sfery, c0 pani ldalja. Na\vet urzdzenie jego mieszkania rnio si od urzdzenia paacu.

    \Vszystko tu byo starowieckie, ale wesoe i bez sztywnoci, panu-jcej w wytwornych salonach, przesiknitych etykiet. Pan i\1aciej czsto siadywa w ogrodowej altanie, suchajc Stefci. Lubi jej muzyk. O szarej godzinie grywaa mu Chopina i ulubione arje z oper. Stefcia dogadzaa staruszkowi, z kadym dniem przywizujc

    si do niego wicej. Ale pan Maciej wpada w melancholj, gdy Walde-mar dugo nie przyjeda. Tsknii do wnuka, bo jego wesoo, mo

    dziecza posta petna ycia oy\viaa starca. Cieszy go widok jedy-nego potornka ich rodu z linji gbowickiej.

    Po tygodniu nieobecnoci swego ulubieca pan Maciej zacz ju wpada \V smutny n~strj. Nie bawiy go szachy, ani czytanie, nawet muzyka Stefci . Sucha z roztargnieniem nocturnu Chopina, krcc si niespokojnie w fotelu, posya Luci do okna, czy nie jedzie Waldema.r. Na przeczc odpo\vied mrucza:

    - Co to jest? Co to znaczy? .... Gdy Stefcia skof1czya gra, podz.ikowa jej i poszed do siebie. - Dziadzio dzi smutny - rzeka Lucia - a czy pani wie dlaczego?

    Bo Waldy rnarudzi z przyjazdem. Dziadzio go okropnie kocha. - Niechby ju przyjecha - odrzeka Stefcia.

    __

    Lucia posza do matki, Stefcia do swego pokoju. Stanl~ w ofwar~ tern oknie i z rozkosz pochaniaa oczyma gr promieni sonecznych~ dziergajcych w zote nitki rozpylon wod fontanny. Z cichym szumem spadaa fala do kamiennego basenu, jak row.ozota chmurka, stn:epujc

    '23

  • drobne kropelki na rosnce obok kwiaty. A one zdaway si podnosi .spragnione g\vki, barwne, pachnce. Soce przesuwato czerwony

    krg ku zachodowi, pysznie rozwinite d.rzewa i wspaniae dywany a~amitnych rolin.

    Bya \V po\vietrzu promienno, lenistwo nadchodzcego wieczoru, rozmarzajca ociao. Spokj wia z natury w powodzi gorcego wiata, bez podmuchu wiatru. Nagle w cisz, mcOin jedynie chran1i ptakw i szeptem fontanny wpad inny gos.

    Najpier\v rozleg si turkot k, tupot wielu konj, wreszcie zagrzmiay \vesoe gosy ludzkie I z za gstwiny krzeww wjechao na wirowany podjazd paacu kilka pojazdw. Pierwsze powozy zaprzone w czwrki byy po-~1ani,ejsze, wolant i brek wypeniony po brzegi wyglday we-selej. Rozmowy i miechy dochQ.dzity gwnie z breku. Tam jasne k~:.pelusze i suknie pa zamieway sob ciemne sylwetki panw.

    Stefcia, cofnita w gb pokoju, patrzaa ciekawie. Powozy stany przed gankiem. brek i wolanty zatrzymay si

    "W szeregu ! na.przeciw jej okna towarzystwo iaczto wysiada. W tern spojrzeli w stron wjazdu. Panie, wymachujc parasolkami, wotaty:

    - Spniony! Spniony! pobilimy pana. Po bieleja.cej wrd trawnikw drodze pdzia wyc:ign[tym kusem

    ,cz\X1rka \v lejc karych lnicych koni, kierowana przez ordynata. Sie-dzia na, kole maego. jak cacko, wolancika i, unoszc w ~r kapelusz, wymachiwa nim na powitanie. Na siedzeniu przycz.ep,i'Ony jecha stan-gret w czarnej liberji z czerwonem.

    \Valdemar obok breku zatrzyma konie prawie na miejscu a agodnie. - Przecignlici mnie pastwo, - woa, rzucajc lejce stangre-

    to\vi. - Ale prosz pamita, e jad cztery mile. To co znaczy. Przy-ten1 Brunon laz jak w, musiaem go zsadzi z kaza i wwczas za-czera was dopdza. To mi musicie przyzna.

    - Konie paskie ogrzeway nam plecy oddechem - zawoaa moda przystojna panna o minie zuchwaej i wesoych oczach. - Prbowalan1 je gadzi. ale zbrudziam tylko rkawiczk. O, niech pan patrzy!

    I wycigna do Waldemara rk, opit w jasn dunk. - Pr7epraszam, to nie brud, tylko pot koski. Moje konie s zawsze

    przeczyste - odrzek Waldemar. - Pan si kocha w swych koniach, prawda? - Tak, to jedyna moja mio. - ffez w1.ajemnoci - dodaa moda panna z wdzicznym um1ieszkie1n.

    -- Voyons, monsieur, vous avez de la chance! - zawoaa jedna z pa.

    WaldGmar ukoni si artobliwie. - Jestem rozczulony, szanowne panie .. Nie rozum.iem tylko, po ce

    tu stoimy. I(ada starszych dawno w objciach ciotki. Chodmy rwnie. Towarzvshvo zniko w ogromnych drzwiach gwnej sieni. Waldemar szed ostatni, troch si ocigajc. Kiedy mija okno Stefci, z\volnU kroku i z poza lip rzuci prdkie, ciekawe spojrzenie.

    Stefcia. mylc, e \VSzyscy przeszli, wyjrzaa rwnie i spotkali si oko w oko.

    Dostrzega jego zaciekawienie. Na jej widok spowania, zdj ka-pelusz i poszed dalej; 24

  • Sfef.;ia postanowia nie wychodzi. Nikt jej nie zna, a przynajmniej uniknie artw \Valdemara, moe i docinkw pani Idalji, bo to by dzie1i Jej z.le.go humoru.

    Uszczliwiona wasnym pomysem Stefcia zacza nuci. Z gry dochodzi przytumiony gwar gosw mskich i kobiecych. Czasern dwikn fortepjan krtko, urywanie, jakby kto przechodzc uderzy

    par akordw. Njekiedy zabrzmia gos dominujcy, a piotem gony wy-buch miechu. \\~idocznie bawiono si tam doskonale.

    Po godzinie do pokoju Stefci wpada Lucia zdyszana, zanunieniona zaczta mwi z n!eby\\aem oywieniem:

    - Czy wie pani? Szesnacie osb przyjechalo, liczc z Waldym. Jest l ciocia Cwilecka z crk Micha, ho Pauli niema w domu i ksina Podbor~cka, babka \\lalde?na.ra, i modzi ksistwo Podhore,c.cy i y

    emscy i hrabia Trestka i duo. duo goci. - Skde tak nagfy 1.jazd? - A tak sobie, taki traf. Wszyscy do nas jechali osobno i na drodze

    dopiero poczyli si . Nahvicej osb z Obronnego: jeden powz i brek. Wady jech take do na3 i jego spotkali. On nawet chC!ial przecign~ br~k ale przegra. Teraz sie z vJego panna Rita wymiewa.

    - Kt to ta pan!}a Rita? --- Szelianka. To jak~ kuzynka czy przyatana siostrzenica ksinej

    Poc!horeckiej, ale e sierota, wic stale mieszka w Obronne:m. Ona tu bardzo czsto przyjeda, tylko teraz dugo bawia w Wiedniu i dlatego jej pani nie zna. Bardzo mia i wesoa.

    Stefcia pomylaa, e to ta sama szykowna panna, ktra pokazywata \Valden1arowi zbrudzo:n rkawiczk.

    - To przystojna panna. Prawda? - Tak. adna. Waldy tego nie uznaje, ale mu trudno dogodzi. Pani J

  • I~ozbawiona, nie syszay dwukrolnego pukania do drzwi, nie spo-strzegy, 2:e je kto otwiera. Dopiero po chwili w zawrocie taca Stefcia

    osupiaa z przeraenia. We drzwiach sta Waldemar. Z umiechem parJa na taczce pa-

    nienki i na zmieniony wyraz twarzy Stefci. Patrza na jej rum1iece, na byszc7'l,ce oczy, na rozrzucone w tacu wosy i dziwia go ta przemiana.

    Nie \vidywal jej dotychczas tak wesoej. Umylnie stal cicho, chcc, by go sama spostrzega. Wyobraa sobie jej przestrach I bawio go oczekhvanie Jak te bdzie wygldaa?

    Nie czeka dugo. Stefcia na jego widok oniem1iaa. Ogmista una zapalita jej twarz, \V oczach zalni gniew, kady nerw zadygota w niej z irytacji.

    \Valdemar z przyjemnoci napawa si gr jej rysw i byska\vlcami w oczach. Patrzat na ni z zachwytem.

    Lucia prz:er,vaa niem scen, wybuchajc miechem. Podbiega do \Valdemara i cignc go za rkaw na rodek pokoju, zawoaa:

    -- Zapae nas, Waldy, na gorcym uczynku. Mymy sobie tak pysznie taczyy, jakby nam orkiestra przygrywaa.. Ale eby ty wie-dzia jak panna Stefanja taczy! Jak baletnica.

    Waldemar ukoni si Stefci wytwornie i rzek, przerywajc m

  • - ,N.ie. Waldy. Jeli chcesz i razem z nami, to poczekaj w salo-niku. Musimy sobie poprawi wosy. Wygldamy jak strachy.

    - Ty :__ tak, ale painnie Stefanji bardzo z tern do twarzy. - Ach niegodziwcze! - zawoaa Lucia, wycigajc go za drzwi~

    tak 9al11.0 za rkaw, jak go wcigna. Stefcia spojrzaa na modego pana z niechci. Gniewa j na ka

    '1ym kroku. On to spostrzeg i, podnoszc ra.m,iona z komiczn min szed dQ drzwi, woajc:

    - ianibal ante portas! Mwi mi to pani oczy... Uciekam, jut mne niema!

    Wysz.edl. Lucia zamkna drzwi za nim.

    V. W r.~ewielkim saloniku w stylu cesarstwa kilkanacie osb bawil()

    sk; wesoo. Lokaje roznosili herbat i ciastka. Gocie, kady z filiank, siadaU,

    f pit, gdzie ktn chcia. Gwne siy towarzystwa zajmoway jeden wikszy st, otaczajc pa.ni 'Qomu i pana Macieja. Pani Elzonowska w wietnym humorze, zachwycona gomi, bawia gwnie ksin Podhoreck.

    sw szwagierk hrabin. Te za dwie damy rniy si znamiennie. Patrzc na fite, mona byo myle, e pochogz z innych planet. Ksh:na, wysoka i szczupa, o klasycznym profilu wielkiej damy, arysto;.. kratyome pitno miata jak wszczepione. Uwydatntiao si ono w kadym rysie, w ruchu, nawet w fadach cikiej cza.niej sukni. Wyidealizowana dystynkc.fa otaczaa j, nadajc powany a pocigajcy w'dz.ik. Blae wosy mlaa zaczesane gadko nad CZ:oem, pokryte drogocenn czarn

    koronk. adnych klejnotw, oprcz obrczek i piercienia z ogromnym szmaragoem z wyrytym herbem Podhoreckich. Zegarek ta wielka dama nosia na czarnym sznurec~ku. Twarz miafa drobn, bladaw, o deli-katnej cerze1 prawie bez zimarszczek, wyra.iste rysy, due czarne oczy. Pikno miniona wldniata wyranie. Ks,ina mwia niewiele, dwicznym gosem I potrafUa zjednywa s-0bie wszystkich.

    iirabina C,vilecka by to typ zupenie inny. W zrostu rednieg.o, po-kanie tga i rubaszna, miaa w sobie co z buruazji, niczem nie przy--

    pominajc arystok1racji. Ubrana bez gustu, obsadzona bry1antam1i, caa w zotych acu.ehach, gestykulujc, prdka i nerwujca, gfona, wYgl

    daa jak republikanka, ple.bejuszka, wygraajca piciami przedsta\Vi-cielce arystokracji za czasmv rewolucji. Nie lubia ksinej, nazywajc j ironiczr1ic Spartak, i chciaa zawsze wYkaza sw wysZ1o, poie~

    gajc z~pewne na iloci klejnotw. Pomimo wewntrznej niechci, by ta jednak dla ksinej uprzedzajco grzeczn, prawie nadskakujc. Ale ksina wledziaa, eo o tern sdzi. Ona miaa wnuka, a hrabina ..

    dwie crki, z ktrych starsza~ panna Micha:Ia, przekroczya ju trzydzie-stk. To tumaczyo wygrowan uprzejmo hrabiny w1zgldem ksi.;neJ.

    Teraz obie panie roz1mawiafy z parti Idalj i z panem Maciejem,. w towarzystwie kilku osb.

    Mlodz.i, porozrzucani grupami, bawHi si kade po swojemu. Panna Rlta Selianka w fularowej sukni czarnej w secesyjny niebie.sk1i dese~. z 'duym konierzem z kremowej koronki, pirzodowaa w rozm1owach i do~ .. wefpach. Wosy ciemnoblond wytwornie zaczesane ozdobia koikb.rd:~ 1 nlebl&Sldei wstki, P1~zypitj wY~o. Wyglt\ao to cokolwiek: Q.i.l!ii

    17

  • wacznie, ale pannie Ricie byo do twarzy. Ona zawsze ubieraa sf Ina-czej ni wszyscy, jej uczesania mogy w:i1eu raz,i. Miaa ruchy miae, i pene wdz;iku. Ka'da rzecz, bdca dla innych niemoliwoci, z ni kojarzya si jaknajlep-iej. Szczera, zabawna, dowcipna, bya przytem syn1patyczna i zaraajca wszystkich wesooci.

    Ksina miaa dla niej sabo, cho czsto raziy j dziwactwa wy-chowanki. Panna Rita z zami'owaniem uprawiaa sport. W Obr.onnem,, n1ajtku ksinej, miaa wasn stajni, gdzie najczciej lubia przesia-

    dy,;va. O koniach moga mwi bez -prz.erwy, i teraz siedzc na stylo-wym foteliku z filiank w rku, rozmawiaa z modym panicze1n, uzbro-jonym \V binokle.

    D_owodzia mu czego z zapaJem, wreszcie, stawiajc energicznie fili ank na stoliku, rzeka:

    - Ach pan si nie zna na koniach, jeli moim zarzuca pan bralC czystoci krwi. Moje konie importowane prosto z Anglji. To s folbluty. Niech pan zapyta ordynata: on koneser pierws2ej wody.

    - Za\vsze grdynat! Zawsze mnie pani dio niego odsya. Czy to wyrocznia?

    ,.._ W kwestji koskiej napewno. - Czy dlatego, e ma dziewi muz z Apollinem? - Nie, ale jest prawdziwym i bezstronin~m znawc. -- Wic mnie pani odmawia tych cnt? - Po czci. Pan jest zalepiony w swoich perszeronach i ws~ystk.

    dobre \vidzi tylko w swej stajni. - Chyba pani raczy przyzna, e moja stajnia nie jest byle jak. Panna Rita skrzywia si. - Nie lubi perszeronw. - Nie lubi pani? tla ! to kwestja gustu. Tal{ samo ja nie cierpi

    .an glik \v. Panna Rita zmierzyta go ironicznem spojrzeniem. - \Vic niech pan tak mwi, ale poco wylicza wady, ktre nie istniej.

    - _Dla mnie istniej choby w anglezowaniu, ktre, pani doprowadza do granic najwyszych.

    - To nie wada. Jeli tylko takie pan widzi, jestem spokojna. Zre-szt ta rasa koni zawsze bywa anglezowan.

    - Ale u pani bajecznie! -- Ech! co pan mwi! Szkoda, e znik ordynat, pro.sitabym go

    o Interwencj. - Pan Michorowski poszed po Luci I jej nauczycielI

  • - Nie znam je.j, ale Lucia ni zachwycona. Jeli naprawd adna; strze si, panie hrabio.

    Trestka spojrza na mwic obraony. - Voila une idee! Pani ma czasami pomysy bajeczne. Ja na

    osoby tego rodzaju nigdy nie patrz. - Chciabym, eby si pan iak9cha w tej wanie. - Mog j najW}f ej osdzi po sports1nesku i \vykaza wady. - O panie! o kobietach w ten sposb mwi nie mona. - O nauczycielkach wolno.

    Take nie. Wzbronione jest bez zastrzee. Zreszt panna Rudecka jest z dobrej rodziny.

    - Chut I id ju - przerwa hrabia i, poprawiajc binokle, spojrza badawczo w stron drzwi.

    Wesza Stefcia z Luci i Waldemar. Stefci p.ociemniao w oczach. Tyle gw zwrcio si do niej, tyle

    badawczyc4 oczu. Staa jak pod prgierzem. I~oz1nowy umilky. Wszyscy obrzucili mod nauczycielk krytycz-

    nem spojrzeniem. Pani I:Joonowska popatrizya na ni prz,ez swe szpareczki i do po-bienie \\1skazala j towsrzystwu -0krglym ruchem rki.

    - Panna Rudecka ._ rzeka krtko. Kilka gw skino nieznacznie. Stefcia, zmiieszana, skonia sie

    \VSZY stkiln, nie wiedzc co ze sob pocz. Pierwszy raz odczua bole-nie \vasne pooenie. Darpwa sobie nie moga przyjcia do salonu.

    - Intruz - przemkno jej przez gow i gdyby nie panowanie nad sob, wybuchnaby placzem.

    Ale v.1' tej chwili podszed do niej Waldemar, widocznie wzburzony, jednak z dobrze udanym spokojem poda jej rami i rzek z wytworn uprzejmoci.

    - Pozwoli pani, przeds_tawi j mej babce. Stefcia machinalnie pozwolia si prowadzi do odlegej kanapkL Pot!nisszy oczy, zobaczya pogodn twarz pana Macieja i powan ary-stokratyczn ~ta ksinej.

    W ten1 zabrzmia znowu niski glos ordynata. - l)roga babciu, ,przedstawiam ci pann tefanj :Rudeck, o k1trej syszaa od Luci.

    Ksina wwstaa z kanapki i, podajc Stefci rk, rzeka: - Bardzo mi mio pani pozna. Istotnie Lucia mi o pani opowia-daa. Jest zachwycona sw kieroWJ;liczk.

    Stefcia zrcznie pochylia si i ucaowaa rk staruszkii, prze,pojona wdzicznoci i dziwn otuch.

    W oczach starej kobiety zamigotao zdziwienie. Umiechnita do-tkna ustami wosw dziewczyny, poczem usJadta, wskaz.ujc jej obok

    stoj cy fotelik. Rozpytywaa j uprzejmle o rodzin i czy jest. zadowolona z LucL Rozmow podtrzymywa pan Maciej.

    Na wszystk,ich obecnych zachowanie si ordynata i powitanie z ksfl zrobio wraenie.

    Spojrzeli po sobie zdziwieni. Ksina Podhorecka wstaa podajc rk nauczycielce. Co t~ Jest

    f czemu si sufit nie wa~? Zwaszcza hrabia Trestka i hrabina Cwieck~ nie mogli tgo .poj. Hrabina. ,patrzc na ks1in, rozmawiajc z jak-

    29

  • itam nauczycielk, wtruszya ramionami. Gniewaa s. ~e Waldema~ j pomin, nie przdstawiajc Stefci. Nie szo jej o osob, lecz pomi-:nlcie siebie uwaaa za lekcewaenie. Podanie ramienia nauczycielce [przez ordynata wydao si hrabinie racem. Rzucia kilka spojrze na

    :stefoi, a widzc, e jest bardzo adna, zacza szepta do siedzcego, jak mumia ma. Na duych ustach mial,a zjadliwy umiech. Do uszu pan_i ldalji dolecia jeden wyraz: maitresse", lecz udaa. e go nie syszy: poruszajc nerwowo brwi koczya rozmow ze S\vym ssiadem.

    Tymczasem przy maym stoliku panna Rita opowiedziawszy Wahle-marowi spr z. Trestk, usyszaa pochwal swych koni. Hrabia zacz

    rozmawia z ordynatem, a Rita podesza do ksinej i, ywo podajc rk Stefci, rzeka z wesoym umiechem:

    - Poniewa nikt nas nie zapozna z sob, wic ja sama dopclniam tej ceremonji. Margeryta Szeliga we wasnej osobie. P.ewno pani o mnie Jezczc nie syszaa, bo dugi czas awanturowaam si w Wiedniu.

    Stefcia powstawszy, ucisna rk modej panny. - O\vs.zem. Lucia mi o pani mwia z wielkim zachwytem. - Tak? Widz, e Lit-cia to mafy rePQrter okolicy, wszystkich

    l.nformuje. Zabieram pani do naszego towar-zystwa. Tu grono bardzo szanowne, lecz tam chyba weselsze. Ciocia i dziad~io nic nie bd miel1 przeciw temu, prawda?

    Ksina uprzejmie skina wytworn gow, a pan Maciej rzek: - ()wszem, wierny, e pani potrafi zabawi i tein mielej po1eoamy

    jej pann Stefanj~ Po chwili Stefcia siedziaa przy maym stolik~ gdzie zebrao si wicej osb. W rd wesoej rozmowy przywykala do towarzystwa.

    l)raniy j byszczce binokle Trestki wci na ni slder,owane, za-oiekawiaa zJi:nna posta hrabianki Cwileckiej.

    Panna Rita wcigna j do oglnej rozmowy tern atwiej, e Sief-cl nie zbywao na dowcipie. Wygldaa najskrQmniej, ale bardzo adnie, 'v jasnopopielatej batystowej suknd. ubrateJ granatow wstk. Na twarzy n1iaa ywe rumie~, oczy w pysmych ~onach rzs bbnJz-czay \y_esoo, kwity pemsoiWe usta.

    Panna Rita spogldaa na ni z pr.zyjemnbci, reszta osb muiel wlcej ob9jtnie. Trestka ciekawie przyglda si Stefci, jakby chca

    ~ojrze jej wady. Zbada dokadnie jej rysy, oczy, sposb mwtenia, uczesania i przyzna w duchu, e jest moliwa.

    ,,Pas mal, pa.s mal" mrucza do siebie, uwaajc to za wielk po chwa. Obejrza krj sukni i P!Okrci gow zdziwiony, e nauczycielka moe by tak gustQwnie ubrana. Zajty ogldz:fnam zapomnia chwi-lowo, e przegra s;praw o konie. Panna Rita przypomniaa mu j znowu, pytajc ordynata:

    - Pane Waldemarze, tak si maj paskie muzy ~,_Ap.olJ~i111? - Doskonale - _odrzek ordynat, siadajc ohok I~. - One maj(f plf)mo prawdziwie olimpijsk, niezmienn.

    - Jakie to muzy? - spytaa Stefcia. - Towarzyszki Apolla - wi~ ~ Tres,tka. - Czy pan nie wie? - Ows~em, panie hrabio, znam dobrze mUologJt.

    Zwrcia si do Waldemara: -.. Czy to paskie konie nosz nazw mu~?

    IO

  • - Tak. Panl nawet z.na te Konie. - A ktrerni pan dzi przyjecha? Nigdy nie mog ich dokta(lnie cozpozna. Wszystkie s czarne, jak aksamit.

    Waldernar umiechn si. - Dzi przycigny mnie: Clio, Mepomene, Uranja i Terpsychora. - Pnrwda, jak to adnie brzmi? - za wolaa pannft Rita - w dru-

    giej cz\vrce jest Talja, Kaljopa, Euterpe i Polihymnja. a Erato jest \vierzchwkft pana.

    -- T znam dobrze - odrzeka Stefcia - na niej pan najczciej przyjeda.

    - Pani j zauwaya? Prawda, e cacko? -- Bardzo adna. - To nic. Nie widziaa jeszcze pani Apollina. Ja go po.prostu kocham~ egzaltowaa si panna Rita.

    Zamiali si wszyscy. - Tylko sportsmenk mog nawiedza podobne uczucia - rzek kto z grupy towarzystwa rozmawiajcego dalej.

    -- Musz go przyprowadzi d-0 Sodkowie: bdziemy mieli czciej wizyty pani - artowa ordynat.

    - Powinien pan pannie Ricie ofiaruwa jego portret. ._.. Albo odla z bronzu. - Co znowu! Straciby, nie majc waciwej barwy. - No wic z czarnego marmuru. - tniejcie si pastwo, m1iejcie, a wszyscy go podziwiacie.

    ~ Prcz, mnie - rzek hrabia Trestka, poprawiajc bi'nokle. - Bo pan ma limfatyczne gusta i dlatego wystarczaj panu persze-

    .rany i te obrzyde meklemburgi. Apollo w stajni paskiej \vygldaby Jak najezdnik.

    - To samo powiem o pani anglikach. Panna Rita rozpocza ktni na dobre. Waldemar popatrzy w oczy Stefci i rzek wesoo: - Teraz mog SndkQwce wylecie w powietrze, a ta para nie prze-

    stanie debatowa o stajni. Jak si tych :dwoje sportsmenw spotka, ju -Q- .niczel!l innem nie mwi i zawsze si kc, tak jak pani ze mn.

    ~ Ja si z panem nie kc. - Ale mnie pani tyranizuje. Baem si tu jecha prz.ez cay tydzie. ~ Ach, jaki pan bojaliwy! -- No c? Tak mnie pani energicznie wyprawia z lasu, poten1

    przy obiedzie zostaem zly11chowany, nie chciaa mnie pani poegna. ,(;zy to \\7Szystko nie mogo odstraszy?... Ale za~skniem do swego tyrana i oto jestem.

    Stefcia przygryza wargi. Postanowia nie odpowiada na zaczepki w oba\vie, by kto nie usysza. Ale w salonie panowa gwar licznych rozmw, a siedzca obok

    panna l~ita fechtowaa sl na sowa z Trestk tak zavvzicie, ze_ nic ich \vlcej nie obchodzio.

    ~Valdemar zauway niepokj Stefci, spostrzeg wzrok szukajcy Lttci i rzek z przeksem:

    - Chce si pani uzbroi przeciw minie w niewinno, jak Twardol\v-skl przed Mefistofelesem, ale Lucia ju, niestety, za dua na rol, jak P.ani chce jej w tej chwili przeznaczy.

    Stefci zadrgay usta dQ miechu.

  • Waldemar mwi aatej: - Ja tskniem za s\v przeladowczyni, ale pani pewno bagaa

    Boga, abytn jak najduej si nie zjawia. - Przeciwnie, chdaam, aby pan prtlzel przyjecha. Na twarzy Waldemara bysno zaciekawienie. - 1>oprawdy !... O Boe! czemu nie wiedziaem! Stefcia spojrzaa mu prosto w oczy. - ()czekiwalam paskiego przyjazdu, poniewa dziadek pana tskni

    i zaczyna ju dosta\va melancholji. - To znaczy, e pani pragna mego przyjazdu dla dziadka, nie

    dla siebie. - Spodziewam si, i .,pragna'' - .to za silne. Po.prostu ocze-kiwaam.

    - Oto rozczarowanie! lVlialem ju zudzenie raju, tymczasem jestem, jak dawniej, w czycu. Stefcia !amiaa si. On patrza n,a ni badawczo. z umieszkie1n

    na penych zmysowych ustach. Po chwili rzek przyciszonym glosenr. - Pani dzi cudtownie wyglda. Czuj, e trac gow. - Panie ordynacie! - za wolaa rozgniewana dziewczyna. - Sucham pani! - podchwyci z artobliwemi ogaikamd w oczach. Stefcia zacia usta. Dawniej odpowiedziaaby mu z gniewem, lecz

    teraz bya wzgldem niego dobrze usposobiona... Przy..tem bawia i'\ jego mina. Brwi ma PQ~niesione, szybko poruszay mu si nozdrza, z kadego rysu twarzy wyziera tumiony m,iech.

    Odpowiedziaa: - Z a czyn am aowa. e prosia.m Boga o paski przyjazd Przez sympatj dla starszego pana Michorowskiego zaszkodziam sobie ...

    -- Modym Michorowskim, jak mikstur - dokoczy. - Z1-radi pan - zam-iaa si. - Ja za jestem pewny, e pani mnie oczekiwaa nie dla melan-

    cholji dziadka, lecz z powodu wasnej tsknoty. Czy tak? Zajrza jej w oczy zuchwale. -- \Vidz. e w paskiem towarzystwie najbezpieczniej dla mnie by milczc, gdy inaczej pan staje si zbyt wesoym.

    - A pani zaraz wysuwa pazurki, apita liczne, ale ostre - odrzek z gryn1aser11.

    - O czem pastwo tak poufnie rozmawiaj? - spyta z Ironj~ hrabia Trestka. skierowujc na Stefci binokle.

    \Valdemar odrzek swobodnie: ~ A'lwilimy o innym sporcie. Prosiem wanie pann Stefan)t

    aby nam zagraa . ..:-. Pard grywa na cymbakach? - zapyta Trestka kp1icym tonem. - Nie, panie, nie grywam na cymbakach - odpara Stefc.fa z tak sam inton_acj gf~su.

    _.:_ A to szkoda, bo to ma adny ton. Waldemar cign brwl. Zakjpiato w nim. STJoj~ na Trestl{Q

    z gry i rzek z odpowiednim akcente~: - Posdzaem pana o lepszy smak wiksz subtelno... ucha Trestka zrozumia. Zblad ze zoci. Pan~a Rita umlechna si i, widzc zakopotanie hrab:igo, tz.eka

    do -s tef c1: 3'.2

  • Przedewszystkiem jest Pan le wychowany Stefcia. - Doprawdy? Pierwszy raz sysz! . .

    wybuchn/a . . str. 11.

  • - Popieram prob pana Waldemara. Stanowczo nam pani oo zagra. Ja, niestety, nie grywam, lecz pasjami lubi muzyk.

    - Owsze1m, pani, ale troch pniej. -- Tak, zbyt jest gono, a muzyka lubi C'isz. - Bo atwiej wwczas odnajduje nerwy i gra na nich - doda

    \Va1demar. Ka1nerdyner zapali lampy. Panna .Rita stana w okinie, patrzc na wski wietlano-zoty pasek wschodzcego ksiyea. Na tle szarych barw wieczornego nieba piknie wygldaa czarna wstga lasu z tym

    odamkiem zota, strojcym czuby drzew, jak byszczcy ryngraf na piersi zakutego w cik zbroj rycerza.

    Panna Rita zachwycaa si gono. Stefcia i par osb jeszcze PO-de5zo do o}g1a. Waldemar wezwany przez Luc.i, pG>szed do sali jadal-nej, gdy pani- Elzonowska chciaa go widzie.

    VI. Iuy st, przykryty obrusem holenderskim, z wytkanym na rodku

    herbem Mkhorowskich, zastawiony by do kolacji. Po brzegach stay talerze z pysznej porcelany, malowanej w nike wzory, jak onierze w galowych mundurach. Obok na podstawkach spoczyway z godno-cio. srebrne noe, widelce i wydatne ksztaty yek deserowych. Po drugiej stronie sterczay sztywne serwety, niby budki szyldwachw, z ciemniejszymi plasterkami chleba 1 wewntrz. Krysztaowe kosze z owocami, szklanki, kieliszki, par wspaniaych bukietw uzupeniao zastaw. Przy kadem nakryciu leay wizanki kwiatw. K\viaty. rozrzucone po stole nadaway mu wygld majowy.

    Kamerdyner Jacenty i modsi l_kaj.e w czarnych fraka~h. zdobnych w zQte guzy, z ponsowemi kamizelkami, oraz lokaJ ksinej Podhorec-kiej w tej kurtce liberyjnej krztali si pomidzy gwnym stoJem a kredensem i bocznym stolikiem, gdzie stay kompoty.

    Na cianach wieciy biae kule lamp, nad sto.em zwieszony bron-zowy yrandol, promieniejcy ognikami krysztaowych sopli, la wiato na srebra i krysztay. Kwiaty w t~j powodzi, nabierajc ycia, pachniay

    odurzajco. Do sali weszJa pani ldalja z ordyrra te.m i rzeka do n4ego po fran-

    CU')ku: - Pierwsze miejsce zajm kst;na z ojcem, ktry j PQprowadzt

    Reszta osb ni1ch si sama dobiera. To nie obiad uroszony. Moe by swoboda. Al~ ty, Waldy, powiniene poda rami wileckieJ. W takim razfo jej m mnie poJ)"rowadzi.

    \Valdemar, niez1niernie wesoy, odrzek: - Czyli e dla mnie przeznacza cioeia k0paim djamentw. Zamie-nibym j z ochot na jedn tylko per ...

    - Nie artuj. Wiem, o kim mwisz... Dziwi si, e ci tak zaf-tnuje ta dziewczyna.

    Waldemar cign brwi. - l\1ylaby kto, e ciocia mwi o swej pannie sucej. Panna

    Stefanja nir jest z tych, ktre mona zbaamuci - odpar podraniony. - Ale po takiem wystpieniu, jak twoje dzisiejsze, moe myle, te

    jest czem nadzwYczajnem. Moja pre zen t.acja wystarczaa. Twj wy. $kok by zbyteczny( jewata t. L

    33

  • - Ja na t kwestj inaczej si zapatruj. Zreszt odrazu wida, z kini ma si do czynienia. Zwaszcza ciocia nie powinna o niej mwi w ten sposb, choby ze wzgldu na Luci.

    - \Vymowny jeste, mj drogi - sarkna pani Idialja ._ lecz ostrzegam ci, e mog wynikn plotki. Sama syszaam jakie nie-

    ~orzecz.ne domysy Lory. -- Och! pani hrabina" mo_e opowiada, co cheie. Niewielu znaj-

    dzie chtnych suchaczy. Niech jej ciocia po-wie, aby nie p1rbowaa robi przy mnie swych domysw, bo wwczas nawet jej wyimagino-wany hr ab ski maj es ta t nie zamknby mi ust.

    - Jakto wyimaginowany? - No chyba nie potrzebuj wykada cioci o istotnoci tytuu Cwi-

    leckich .. \Vied o nim wszyscy, zwaszcza ich wasne karety z koro-nami i stary kamerdyner, ktry si bardzo zadziwi, gdy mu wsadzili na guzy liberyjne dziewi paek. Wszystkie herbarze i kironiki milcz o tym tytule wcale nieupifzejmie.

    Pani i dalj a zacia us ta. ~ l d1ny do salonu, zaraz podaj. Vv' salonie do Stefci podesza hrabina Cwilecka, usiada na stylowym

    foteliku i popatrzaa na Stefci z wysoka. - Pani skd pochodzi? - spytaa sztywnym tonem. - Z Krlestwa, pani hrabino. - Jak da\vno pani zajmuje si nauczycielstwe1m? - To moje pierwsze i ostatnie miejsce. - Tak? pierwsze? I bratowa powierzya pani Luci? C'est une

    absurdite ! Moda nauczycielka poczerwieniaa. - \Vidocznie potrafiam w~budzi zaufanie - odrzeka z umie-chen~.

    - Ile pani ma lat? Stefc.ia spojrzaa na hrabin zdumiona. - Dwadziecia pi - odpara bez namysu. Hrabina popatrzaa na ni przez lorne1tk, osadzon na dlugiej zlotej rczce.

    -Tak! - rzeka z przekonaniem - wyglda pani na to. Lucia ini mwia, e pani ma dziewitnacie. Odrazu wiedz,ialam, e to omyka. Co1nment donc ! Bardzo dobrze, e pani nie ukrywa swoich lat. Moja

    Michaa jesl w takim razie w wieku pani, chocia ws.zyscy myl, e jest modsza. Stefci zadrgay usta miechem, w oczach bysny isfoierki alu. Spojrzaa na si1edzc opodal hrabiank, zaws.ze powan, apatyczn. wygldaj

  • - Oboje z m~em uwaalimy, ie to nemoliwe. Waldemar spyta porywczo: - O czem tu miowa? Nie rozumiem. - O moich latach. Dodaam sobie powagi - miara si Stefcia. - Niech pani ten wywiad zapisze w dz.ienniku. Niesychane! Waldemar m\vi. jakby od niechcenia, ale z widocw ironj.

    irabia, dotkniJy, spojrza z niechci na on i rzek wolno. jak zwykle:

    - 1'1ylisz si, Loro. Nigdy nic podobnego o latach panny Rudec kiej nie n1wilem.

    -- 1\iais. mon cher, zapomniae. -firabia nie zdy odpowiedzie. W szed kamerdyner, oznajmiajc, e podano do stou.

    W salonie zrobi si ruch. Ordynat poda rami hrabinie i po\vie-dzia z widoczn irytacj:

    - I\ westj chronologji trzeba odoy na czas nieograniczony, teraz su pani.

    Hrabina mwia mu co ze miechem, czego ju Stefcia nie syszaa. Odeszli. Iirabia spojrza bystro dokoa i ruszy do pani Idalji. Stefcia zostaa

    sarnia. Widziaa pary, idce do sali jadalnej, i bya to dla niej zno\VU rprzykra chwila. Wyrzucaa sobie, i nie wysza wczeniej, gdy wten-czas ominoby j piowtrnie wchodzenie przy wszystkich.

    W tej chwili podbiega Lucia i, wsuwajc rk pod rami Stefci, zawoaa ze miechem:

    - Wszystkie panie maj swoich rycerzy, a my pjdziemy z scb. z"~i:o(i1am pana Ksawerego. Mama polecia mu, eby pani prowadzi, ale mu powiedzialam, e pana idzie z kim irnnym. Bo chyba pani woli

    i ze inn. Prawda, panno Stefanj.o? - Ale naturalnie! Doskonale zrobia. Zreszt moemy sobie wyobrazi, e naprzykad ja jestem kawalerem.

    - Oho! pani do kawalera niepodobna, prdzej panna Rita, tylko bez tej kokardy na gowie i gdy jest w amazonce.

    Weszli do sati jadalnej. Znowu kilka piar oczu obrzucio Stefci ciekawerri spojrzeniami. Na kpcu stou siedzia pan Ksawery, m:ajc pu obu stronach dwa miejsca dla Stef ci ! Luci.

    Gdy Stefcia usiaca, pani .Elzonowska spojrzaa na ni ,z pod z.rnru-onych p.owiek i rzeka z intonacj w glosie:

    - M~ylaam, e ju pani nie przyjdzie. Stefcit; ob1ala gorca fala krwi. Zawahaa si, oo ma odpow,iedzie. Przv~z.ed jej z pomoc i tym razem Waldemar. Zagadn o co i>ant ldalj. Pooenie modej dziewczyny zostao uratowane.

    Gwar przy stole ody na nowo. Rozmowy, miechy, dowcipy pyny coraz gciej. Ale dobre usposobinie Stefci mino. Siedziaa milczco, proszc Boga, aby kolacja skoczya si jaknajp1rdzej.

    Wszy~cy rozmawiali, milczaa tylko ona i pan Ksawery. Ten by ,pochonity widokiem roznos:oonych pmiskw i tem, oo n1ia na talerzu. Stefcia natom1i,ast mylaa cigle, e jest intruzem, czu1a si samotnrjaf pomidzy wrogami. W gowie wirowaty jej beztadne ma L:c:~i2. wic: Ruczajew, przyjazd do Sl0dkowic, sprzeczki z Waldemaren1, jej dzis-lejsza r~ozmowa z hrabin.

    35

  • Gdyby nie E.d1nund, nie poznataby tego wiata, nie byaby naraona na docinki, klujce j dotkliwie. Wszyscy tu patrz na ni, jak na

    istot, pozbawion praw ludzkich, nie nalec do wiata. Patrz, jak wspaniae roliny egzotyczne na skromny bawatek mimowoi zbkany w cieplarni.

    Stefcia spojrzaa na wizank kwiatw, lec przed jej talerzem. Dz!wnym trafem byy to kwiaty polne: pierzasta bronzowa trawka

    i biae niargerytki z tymi rodkami. Wzia bukiecik do rki, mylc. e to jej symbol: palne, wte rolinki, rzucone midzy srebra i kry-sztay. Cho je olni blask i przepych, zwidn i \viat zginie dla nich.

    Podnios~a gow i nagie drgna. Patrzao na ni kilka par martwych oczu z rzebionych ram Por-

    tretw. zdobicych sal. Oczy przo4kw Michorowskich, szare jak u Waldemara, przenikliwe, grone, zdaway si wpija w jej twarz, pytajc: Skd si tu wziat plebejuszko, w tern gniedzie senatorw i hetmanw? Czego tu chces.z ?" Stefci przeJmowa dreszcz. Surowe spojrzenia, spoczywajce na niej ze wszystkich stron, mczyy j ... Spojrzenia nieprzyjazne, odpychajce.

    - Co mnie od nich dzieli tak potnie!' Owi sawni rycerze-przod-kowie? - mylaa. - Odgradzaj mnie od nich korony dziewicio

    pakowc, n1itry ksice i nazwa arystokracji, uwicona przez tradycj rozpoeierajc si zawsze. na szczycie gmachu spoeczestwa. I C'bY ten szczyt tonc\ w stocu, czy w chrnurach, nigdy nie przestawa by

    naj"ryszy n1. Oni przywykli spoglda z gry na ludzi, zajmujcych nisze pitra, chociaby rwnie sawnych, czsto wicej zasuonych. lhvaali ich za pod\valin, na ktrej mogli roztacza sw magnack

    wietno i wywiesza chorgwie z hetbami. A ci mniejsi niech piewaj hym.ny na ich cze.

    Jednak w tej uprzywilejowanej rasie jest jaki urok nieuchwytnyt dziaajcy na wytworne natury. Stefcia pomylaa, e powodem tego moe by niajestat ich wiekowego monowadztwa. Cho nie wida na nich znakw podniolejszych. ani bujnych polotw, jednak otacza ich

    jaki uroh pikna zewntrznego. s oni w spoeczestwie jakby deko-racj. Niektrzy z nich, jak staruszka ksina, pocigaj ku sobie sil4

    nieprzepart. W ksinej przebija wyszo. rasy; wida, e to ma-gnatka w kadej kropli krwi, prawnuczka karmazynw. Jest w calej

    peni wielk pani, rozumiejc swe zadanie. Stefcia styszaa o jej dziaalnoc~ i wielkien1 sercu. Pan Maciej, do niej podobny, ma dlusz.t subtelnego arystokraty; ale jest znacznie starszy, troch ociay. .

    Stefcia spoj.rzaa na Waldemara. A ten?... Jest wielkim panem, rodowym karmazynem. Nie roW

    ujmy swyn1 przodkom. Przegiwnie. mog si nim szczyci. CzynTlY; energiczny, prawdziwy pan, magnat i miljoner, pojm-0wa powamde stv1 zadanie w spolecze.stwie. Pan Maciej, wielki gadua, opdwiiada Stefci,

    e nie sdzi nigdy, aby Waldemar potrafi si tak zmieni. Dawniej y inaczej. Po skoczeniu uniwersyte~ w onn i szkoy 11olnioz.ej w Halli. \vpadl w wir ycia, s.zala. Przesiadywa za granic, podr-owa. Zna ca Europ. Zwiedza Algier i .Egipt. Polowa w Indjacn 1 w $tepach amerykaskich, wdrapywa. si na szczyt gr, marzy na fjordach norweg,skich. Zwiedza kliniki, miewa dysputy z ~crony111l, ciekawie zagldal do wielkich laboratorjw chemicinych, w obserwa torjach rneteorologicznych robi dowiadczenia. P9cigiay gQ fabrYkt 36

  • w dokach nowojorskich wtajemnicza si drobiazgowo w prac robotni-kw. Jego stosunki i mUjony otwieray mu wszelkie instytucje. Mia

    wstp do zakadw Kruppa w Essen, w odlewniach armat prracowa kilka dni powodowa.ny nieprzel?art chci poznania wszystkiego. RobH prby ze ~awnym ml otem Frycem, mia re.wolwer, z.mielony na proch przez olbrzyma fabryk essen~Jdch i zoty piercie z brylantem, na ktry Pryc spuci~ si i dotkn go, nie uszkodziwszy zupenie. Na Wezuwju-szu zapala cy~aro, zwiedza dom Napoleona I-go na wys.pie \V. tteeny. w galerjach Louvre'u i w drezdes}\jch przesiadywa godzinRmi, wpa-trzony \V dziea sztuki. Rozrzuca pienidze, miewa awantury i skan-'daliki prze\vanie na tle erotycznem, bv ulubiecem najwykwintniej-szych k towarzyskich. Obraca sie w sferach dworskich w Wiedniu, gdzie 'vvr6d magnaterji wgierskiej zyska wielk popularno, bdc SDQkrewniony z kilkoma najpotniejszymi dom~tmi przez sw prababk. Traci na kobiety. nawet troch gra w karty, lecz to nie wchodzio w zaJsres jego namitnoci. Odby kilka pojedynkw. zakoczonych

    zwycistwem, zawdzieczaJc to swej odwadze i wiczeniom w fechtunku i strzelaniu. W Jockey Clubie wiedeskim zrobi raz awantur jednemu z arcyksit za to, e ten naz\va Polsk krajem p1odgolooych bw i grzmicych jzykw. Sprawa opara si o dwr i arcyksi jak nie-pyszny mtffia przeprosi polskiego magnata. Kob'iety szalay za nim: jedne olniewa blask miljonw i wietna partja, inne kochay go pra-wdziwie. Le-cz on cho wiedzia, e jest wszdzie Podany, jednak nie

    znalaz sob fe ony. Po piciu latach hulanki, nastpi przesyt, znudziy go triumfy, miostki. nawet podre, powrci na stae do kraju.

    Pan Maciej opowiada Stefci, e Walde.mar ma trzy na.m,itnoci: Ironie, polo\vanie i kobiety, cho te ju mu troch zobojtniay. Polo-wania urzdza wspaniae, nawet w czasach swych podry; zjedali wwczas do Gbowicz magnaci z caego wiata. On sam wyjedat

    czsto na polowa.ni.a do swych przyjacil, prawie do wszystkich domw arystokratycznych, gdzie go zawsze mile \vidziano. W koniach lubowa

    si, lecz nie puszcza na wycigi, mwic, e nazbyt je lubi, aby oddawa w rce dokejw i patrze. jak nogi am:i.

    Stefcia wiedziaa to wszystko od pana Macieja, troch od pana Ksa-werego i sama ju miaa par przykadw szlachetnoci i dobroci s.erca ordynata. Dwoisto jego charakteru przebijaa wyranie; mia dobre serce i jednoczenie duo zoliwoci; w gniewie gwatowny, najczciej ironiczny, miat delikatny i subtelnie rozwinity dobry smak. Przy sweJ

    s,zlachetnoci by troch egoist, nie pozwala nikomu dotkn jej nie-stosownym artem, ale sam gniewa j stale i lubowa si tem. Stefcia nie lubia go, jednake spostrzega, e je.st on wicej wart od innych i od pani Idalji w pierwszym rzdzie. Zrozumiaa jego wyszo nad Edmundem.

    Tamten zapewnia, e j kocha, przysiga jej przecie, a .opuci tak lekko, jakby nie wiedzc. e i ona ma serce, ktre mogoby cierpiie.

    Waldemar nie lubi jej, moe nawet nienawidzi, jednak wyratowa i z przykrej chwili w salonie, a uczyni to naturalnie i wykwintnie.

    Stefci spojrzaa na niego po raz drugi. Rozm.awia z paniami ze zwyk swobod i pewne:m zaniedbaniem, czas_m kpif\CO. Ruchy mia cokolwiek ro.zrzucone, lecz to na'dlawah)

    waciwy jemu wdzik. W zaniedbaniu jego przebija szyk i dystynkcja zupenie odrbna, jego wasna. Nie by piknym, ale mia w ~obie oo

    37

  • I1ieokrelonego, co robio wraenie. Smuky i bardzo zg.rabny, posiada rysy \Vyraziste. i pe smagaw, wosy ciemno-blond, adnie rozdzielone z boku gowy; mae wypukoci nad pysznie zagitymi brwiam zdaway si skupia w sobie energj, sU woli i zdolnoci. Oczy mia szare, prze-ni~liwe. o rozumnym i stainowczym wyraz,ie, zawsze prawi1e drwice,

    czsto figlarne; niesychanie pikne usta, wydatne, ponsowe, ocienione eleganckim. w miar bujnym, zotawo-blond ws,em, troch najeonym i r(i)zczesanym na kocach. , Na twarzy widniala gboka myl w poczeniu z Qdrobin nudy; w oczach gwatowno, czasem duma, lub te byskay \V nich iskry - artu. Z ust poznawao si epikurejczyka, umiech, jeli nie by ironiczny, mia w sobie duo agodnoci.

    Stefcia, patrzc na niego, spotkaa jego wzrok, le,cz nde spucia oczu. On bysn umiechem, ona zagadna o co pana Ksawerego.

    Nie miaa nawet z kim rozmawia. Lucia bawia si dobrze ze swym ssiadem, pan Ksawery myla o potrawach, a jej ssiad z dru.g1ej strony, pan o pokanej tuszy, ro~mawia bez przerwy z ca1em towarzystwem, zgromadzonem przy stole. Stefcia widziaa przed sob jego rke bia' i pulchn, jakby zrobion z waty; w palcach krci wizank kwiatw. Nikt na Stefci nie uwaat Siedziaa na kocu stou i moga pozosta

    odosobnion. Wola.a sucha rozmawiajcych. Spogldaa czsto na oywion twarz p1aini Idalji i jej due piwne

    oczy, ktre tylko na ni patrzc, staway si szipareczkami. Przesuwaa wzruk po jej zielonej bluzce i grubym zotym acuchu od Z1egarka; pa-

    trzaa na pann Rit, rozbawion i z apetytem zajadajc indyka. \Vi-dziaa zadart gow i bys.zczce s~ka Trestki, kolosaln posta ksicia Franciszka Podhoreckiego, sympatyczn drobn osbk jego ony, po-

    spn twarz Cwileckiego, ordynarn hrabiny. Par razy, za przykaden1 wszystkich, podniosa przy ,toastach kielisze:k w gr, ale nlie pia nic

    jada mao. Waldemar, rozlewajc w1ino, podszed do niej. Podniosa na niego

    oczy i odsuna kieliszek. We wzroku Waldem1aira dostrzega wyrany bysk yczliwoci, Co us~u jej dolecia leciuchny s~ept: nBiied1rue dziecko!"

    Stefcia zdumiaa si. Jakto? On jej nie wymiewa, on nie krytykuje? - Widocznie bardzo biednie wYgldam, s~oro wzbudzitam jego lito - pomylaa z alem.

    Po lodach pani Elwnowska powsta.a. Zrobi si ruch oglny. W pierwszej parze odszed od stou pan Maciej, prowadzc pod rk ksin, w drugiej Wa1ldem:ar z hrabin CwHeck, dalej k:sr Podho-recki z pann Zye!msk, Cwilecki z pani Idalj, Trestka z pann Rit, Stefcia chwycia pod rk Luci i szy na kocu tej wielkopaskiej pro-cesji. Pan Ksawery korowd ~myka.

    I zno\1\ru w salonf:e pyny rozmowy, przeplatane wesoemi 1niechami. W kocu mtodsze towarzystwo zaczto dokazywa. Panna Rita i Waldemar wiedU rej, dowcipkowali, pletlri gupstwa, pobudzajc do cigej wesooci.

    Pannie Ricie towarzys~y Trestka, co j W1idocznie dranUo. Walde-mar natomiast, w niesychanym humorze, bawU Stefci, prawic Jej .grl)eczne swka, potem zaczli si po swojemu klci. Gdy jednak

    kto inny podszed 'd:o nich, Waldemar zmieni ton I przedmiot rozmowy tak zrcznie, e Stefcia nie moga porwstrzyrna umiechu, ubaiwiQna, ale

    wdziczna za jego krytyk. Po raz drugi prosi j o muzyk. aa

  • - Prosz. niech mnie pan uwolni od tego - szepna. - Jak pani kae - odrzek, skaniajc gow - ale w zamian prosz, ab:v pani za.graa kiedy wycznie dla mnie. Czy dobrze?

    ~ Owszem - odpara. ujta jego ustpstwem. - Przepadam za Beethpvenem. a pani podobno wykonywa go po

    mistrzowsku. l\.\wi mi o tern dziadek. - Jednak paskiemu dziadkowi grywam najczciej Chopina. Naj-

    hardziej lubi jego nokturny. - Bo dziadek mj jest marzycielem, a ja przeciwnie - odrzek Walemar.

    Dochodzia druga po pncy, jak si gocie zaczli rozjeda. Noc bya ja~ma. clepa, pena \voni, p-anowaa cisza gboka. upajajca i cza-rowna w swych matowych blaskach, jakiemi obsypywaa wiat, spo\vi-jajn,c go w srebrzyst tkanin. usiana djamentami.

    Po g\varnych p,oegnaniach wolanty i powozy ruszyy, za niemi po-sun brek.

    Po ch\vili ciemne sylwetki koni i zaprzgw zniky w przeczystej ja~nej topieli. zalewajcej pola i oparami otulone ki. ,

    Stefcia na ganku oddawaa dobranoc pani ldalji i \Valde1narowi. On n1ocno cisn jej rk i przytrzyma w swej gorcej doni.

    Spojrzaa zdziwiona, ale widzc jego palce oczy u tkwi one w siebie, prdko 'vysuna rk; sza jeszcze odda d8branoc panu 1\-\aciejowi, pozostaemu w salonie. Waldemar zauway, e przy bladem wietle ks!yca jest adniejsza, ni zwykle, i bardzo pontna. Zagraa w nin1 krew. Odchodzc do swych pokoi zaciska zby z wciekoci i mru-cza do siebie :

    - l\'1usz j mie, musz! Drazni mnie. dziaa jak haszysz. Chc . . . " si nia upie.

    I dugo chodzc po sypialni, ukada plany oblnicze.

    vn. Na drugi dzie rano Stefcia wstaa z blem gowy i _dziwnie p.rzy-

    krem uczuciem. Byo jej smutno. Ciar niezmierny przygniata ja. odbierajc swobod myli.

    Lucia inwia, e posano ju na kolej po praktykanta, e jest bardzo ciekawa, czy adny i... czy dobrze urodzony.

    W Sod!kowcach jadano obiad o drugiej. Zaraz po skoflczeniu lekcji wszed do klasy lokaj, proszc do stou.

    - Czy pan ordynat powrci - spytaa go Lucia. - Tak jest, przyjecha janie pan z drugim panem z kolei, co ju

    tu ma by na stae. -- Praktykant! - zawoaa Lucia i po odejciu lokaja stana przed

    lustrem, poprawiajc bluzk i wosy. - Jak to dobrze, e ju przyjecha! Ciekawam, gdzie go mama posadzi przy stole. O! bdzie teraz vv2selej w Sodkowcach, a tak tylko wtedy wesoo, jak przyjeda Waldy.

    C-~h d. . o zmy JU Przed drzwiami jadalnej sali Stefcia doznaa wraenia lku. Wesz'a

    szybko i zbliya si do stou. W tern spojrzaa na Walden1ara, podcho-d.zcego do niej z powitaniem, I dusza zdrtwiaa w niej z przeraenia.

    Obok Waldemara sta Edmund Prtnicki..

  • Stefci zaszumiao w gowie, cienie zaczy jej skaka przed oczyma, jakby pada czarny nieg. Doznaa wraenia, e kto cisn na ni ciki

    rozp~lony przedmiot. Jej twarz w jednej chwili zbielaa. Stefcia in-stynktownie cofna si, jak na widDk szerszenia, ktry ucit j raz a do krwi. Nie-przytomnie podaa rk Waldemarowi, spostrz,e.ga iego oczy szeroko otwarte ze zdziwienia i usyszaa jego sow.:

    - Pozwoli pani przedstawi sobie pana Edmunda Prtnickiego ... Panna Stefanja Rudecka - dokoczy.

    - Witam pani - zawoa Prtnicki z zupen swobod, podajc jej rk zamaszycie. - Nadzwyczajne SJ)otkanie ! - doda wesoo.

    - Pastwo si znaj? - spytaa pani Idalja. - Do~~konale ! Ssiadujemy z sob. Prawda, panno Stefanjo? - Tak - odpara zapytana i usiada cicho na krzele.

    Byo jednak w niej co takiego, e pani Idalja nie pytata wicej, na-tomiast odgada, e midzy Stefci a mlodym praktykantem co kiedy rnusiao zaj. Zacza ich nieznacznie bada. Pan Maciej, zdziwiony zachowaniem s! nauczycielki, milcza. Luci.a nie moga usiedzie z cie-kawoci. Tylko Waldemar zrozumia wszystko. Zmieniona twarz Stefci, sita wraenia, jakiej ulega, wreszde jej mHczenie utwierdzio go w prze-konani11t, e mody praktykant jest niedoszym jej narzec~onym. Walde-inara drania jego swoboda. Prtnicki sam jeden mwi duo i wesoto, zerkal na Stefci z umiechem niesmacznym, wogle zachowywa sie

    haaliwie. Zda\val si nie rozumie, e prosta delikatno nie poz\va-laa by swobodnym wobec takiego spotkania.

    11\Uody Michorowski odrazu powzi niekorzystne wyobraenie o \vycho\vaniu, n.wet o charakterze swego praktykanta. Poleca go wpywowy obywatel. Waldemar zna Prtnickiego jedynie z list\v, w ktrych przedstawia si zupenie inaczej. Ordynata gniewao nie-spodziewane spotkanie Stefci z Prtnickim, jego rubaszno i odcie

    lekoewaenia. oraz drwice umieszki, jakiemi j obrzuca. -- Jak on mie? - mylat z' oburzeniem i siedzia zy, nie chcc podtrzymywa rozmowy.

    Dranila go pani Idalja, badajca Stefci, nawet gniewata go Lucia, wpttrzona z za.chwytem w adn twarz przybyego.

    Waldemar wyrzuca sobie, e nie mwi przy Stefci nazwiska prakty-kanta, ho gdyby spostrzeg najmniejsze wraenie, zbadaby pr