Upload
centrum-dialogu
View
254
Download
0
Embed Size (px)
DESCRIPTION
"Naród zatracenia" wpisuje się w tradycję innego sposobu mówienia o zagładzie. Forma zbliżona do komiksu, skojarzeniowo jest najbliższa "Mausowi" Arta Spiegelmana, nawiązująca do konkretnych przedstawień z historii sztuki, pełni dziś niezwykle ważną rolę w mówieniu o ludobójstwie. Bohater powie o Łodzi: "Wyobrażałem je sobie jako wielki statek, także dlatego, że w naszej dzielnicy ulice były wykładane kocimi łbami, które w moich oczach przypominały fale. Byłem ciekawy, czy ulice można wykładać też głowami ludzi".
Citation preview
NARÓD ZAtracenia
Maciej Świerkocki / Mariusz Sołtysik
NARÓD ZAtracenia
tekst:
Maciej Świerkocki
rysunki:
Mariusz Sołtysik
4 5
Na początku były bezkres i bezczas.
Brakowało światła, mroku, miłości,
nienawiści, dobra i zła.
Nie było Esterki. Poczułem siebie
i świat dopiero, kiedy pojawił się ból.
Otworzyłem oczy, ale długo
widziałem tylko amorficzne,
jednobarwne plamy w różnych
odcieniach, których nie umiałem
jeszcze nazwać.
6 7
Nie znałem swoich rodziców.
Nie wiem, czy w ogóle ich mam.
Mój przybrany ojciec, perukarz Rum,
wdowiec, dał mi na imię Dawid,
ale to nie jest moje imię.
Raz nazwał mnie przy Esterce
sierotą i podrzutkiem, a czasami
mówił, że jestem dybukiem – duchem
umarłego, który wstąpił w dziecko.
Wychowywał mnie na Żyda,
ale nie był pewien, czy nim jestem.
I chyba miał słuszność…
8 9
Chyba coś przeczuwał… Z początku
nie chciał mnie wziąć do swojego
ubogiego domu. Zgodził się przyjąć
mnie pod swój dach tylko dzięki
Esterce. Wiem, bo powiedział
mi to kiedyś w gniewie.
Leżałem w koszyku
na ulicy na progu
jego domu. Nie wiem,
skąd się tam wziąłem
i kto mnie w nim
położył. Byłem
owinięty w brudną
pieluchę i koc.
Płakałem. Esterka
usłyszała mój
płacz i ubłagała
ojca, by ulitował się
nad bezbronnym,
niewinnym dzieckiem.
Ale przekonała
go dopiero, mówiąc,
że chciałaby
tego jego niedawno
zmarła żona…
10
Rum często się
we mnie wpatrywał,
w moją twarz,
jak gdyby chciał
z niej coś wyczytać,
dowiedzieć się,
kim jestem.
Miał krótki wzrok
i mrużył oczy,
w których widać
było strach.
Kiedy umiałem
już myśleć,
myślałem naiwnie,
że boi się mnie.
Czułem wtedy
w podbrzuszu
skurcz dziecinnej
rozkoszy, jak gdy się
wypróżniałem.
Chociaż nigdy nie zaznałem kobiecego
mleka, a Esterka śmiała się i odpychała
mnie, kiedy próbowałem dosięgnąć
jej piersi, szybko rosłem i coraz częściej
wychodziłem z domu. Mieszkaliśmy
w mieście, które nazywało się Łódź.
Wyobrażałem je sobie jako wielki
statek, także dlatego, że w naszej
dzielnicy ulice były wykładane
kocimi łbami, które w moich oczach
przypominały fale.
Byłem ciekawy, czy ulice można
wykładać też głowami ludzi.
12
Lubiłem się bawić z Esterką, bo wtedy czasami
mogłem jej zaglądać pod spódnicę.
Chciałem zobaczyć, czy ona też ma tam flaczek,
którego koniuszek odgryzł mi brodaty mohel,
znajomy Ruma, kiedy postanowili zrobić
ze mnie Żyda. Najbardziej lubiłem jednak
patrzeć, oglądać świat, więc nie każda zabawa
sprawiała mi przyjemność.
W ciepłe, letnie dni Esterka
zabierała mnie czasami na spacer
i kupowała hamantasze, chałwę
albo lody. Chodziliśmy do parku
i na ulicę Piotrkowską,
która zupełnie nie przypominała
naszej dzielnicy. Choć wszędzie byli
Żydzi, mieszkali tu też Polacy,
Niemcy i Rosjanie.
Nie podobało mi się, że Żydzi nie mają
swojego kraju ani nawet miasta.
14 15
Bogobojny, ale surowy Rum
tłumaczył mi, dlaczego
tak musi być i dlaczego Żydzi
muszą czekać na Mesjasza.
Ciągle się modlił, czytał
mi na głos Torę, uczył mnie
hebrajskich liter i czasami
zabierał do synagogi.
Nie lubiłem tego. Nie mogłem
pojąć, jak to możliwe,
że Jahwe, który mieszka
w takim pięknym domu,
nie chce dać swojemu ludowi
kawałka ziemi, chociaż Żydzi
już tyle wycierpieli
za swoje grzechy.
16 17
Oprócz synagog były w Łodzi
kościoły katolickie, ewangelickie
i inne. Mieszkali w nich inni
bogowie, do których też czułem
pogardę. Może dlatego wszystkie
świątynie przyprawiały mnie
o niemiłe dreszcze.
Najpiękniejszymi domami
bożymi wydawały mi się
dymiące kominy fabryczne.
18 19
Słyszałem od Ruma,
że Żydzi zawsze
byli prześladowani,
lecz nie wiedziałem jeszcze,
że w naszym mieście
też mieszkają ludzie,
nienawidzący plemienia
Izraela.
Urządzali manifestacje.
Raz przechodzili pijani
wieczorem koło naszego
domu. Gdy zobaczyli
perukarnię Ruma,
ktoś krzyknął: „Precz
z Żydami!”.
Kiedy pękła szyba, byłem
na dole, w pracowni Ruma.
W świetle lampy naftowej
bawiłem się włosami
i przymierzałem peruki.
Nie wolno mi było tego robić,
ale uwielbiałem się przebierać.
Za butelkami poleciały
kamienie. Na chwilę ujrzałem
wykrzywioną twarz
jednego z demonstrantów.
Przeraziłem się, szarpnąłem
i przewróciłem lampę.
Słyszałem krzyki z ulicy,
a potem z góry, gdzie spali
Rum i Esterka.
20 21
22 23
Och, jak paliły się
te włosy w perukarni!
I zasłony! I klej!
Rozpętało się piekło.
Nie mogłem oderwać
oczu od płomieni
i pewnie bym się
usmażył, ale uciekłem
na górę, bo wołała mnie
Esterka. I Rum.
Dom płonął jak pochodnia.
Esterka objęła mnie
i przytuliła tak mocno,
jak chyba nigdy dotąd.
Płomienie sięgały już
piętra i wydawało się,
że nie ma dla nas
ucieczki. Popatrzyłem
na Ruma. Zobaczyłem
w jego oczach strach
i łzy. Pomyślałem,
że to pewnie od dymu.
24 25
Na pomoc zbiegli się sąsiedzi,
przyjechała straż. Zaczęli gasić
ogień, ale na piętrze trzeszczała
już podłoga, a dom zaczynał się walić.
Strażacy rozłożyli płachtę ratunkową.
Rum wypchnął najpierw przez okno
przelęknioną Esterkę, a potem chciał
wyrzucić mnie, ale ja tak się tego
przeraziłem, że zacząłem się z nim
szarpać i bić go po twarzy.
W końcu oderwał mnie od siebie
i wyrzucił, ale dla niego było już
za późno. Chwycił jeszcze Torę
i już miał skoczyć za mną, kiedy
ściana runęła i Rum zapadł się
wraz z nią w płomienie.
Podniósł się okropny krzyk i lament. Najgłośniej
płakała Esterka, ale ja siedziałem jak skamieniały,
z zamkniętymi oczami, w szoku i śmiertelnym strachu.
Pod powiekami widziałem wciąż twarz Ruma,
który, jak mi się wydawało, tuż przed śmiercią popatrzył
na mnie z żalem i wyrzutem, ale bez złości.
Kto raz w życiu widzi takie spojrzenie,
już na zawsze staje się twardy jak skała.
26 27
Kiedy strażacy ugasili ogień,
przybiegła ciotka Esterki,
przyrodnia siostra Ruma. Nie lubiła
mnie. Powiedziała, że Rum zginął
przeze mnie i że sprowadziłem na niego
nieszczęście. Esterka zanosiła się
od płaczu. Trzymała mnie za rękę,
ale ja wiedziałem, że nic już
nie będzie tak, jak dawniej.
Chciałem wszystko
wytłumaczyć,
powiedzieć, że najpierw
to była tylko zabawa,
a potem bałem się
wyrzucenia przez
okno, ale nie mogłem
wydobyć z siebie
głosu.
Ciotka zabrała
Esterkę do siebie,
a mnie, przybłędę,
oddała do sierocińca.
Jak mógłbym się
jej przeciwstawić?
Byłem przecież nikim
i straciłem mowę.
Nie mogłem nawet
powiedzieć Esterce:
„Do widzenia…”.
28 29
Od tej pory na zawsze zostałem
sam, chociaż w sierocińcu mieszkało
dużo dzieci. Wciąż nie mogłem
mówić, więc uznali mnie za słabego
na umyśle i zapisali do grupy
chorych i upośledzonych.
Uczyłem się jednak szybciej
i rozumiałem więcej, niż im się
wydawało…
Sierocińcem rządził stary Żyd,
którego wszyscy nazywali
Prezesem. Nie miał własnych
dzieci, ale dobrze się nami
opiekował, chociaż bały się
go i sieroty, i personel zakładu.
— Pan Prezes jest nieszczęśliwy,
ale i nieszczery — powiedziała kiedyś
jedna z naszych kucharek.
— Prowadzi sierociniec nie z potrzeby
serca, tylko dlatego, żeby mieć
z czego, a raczej z kogo żyć.
30 31
Ciotka łożyła na moje
utrzymanie. Nie żałowałem,
że nie przychodzi,
ale nie wiedziałem, dlaczego
nie odwiedza mnie Esterka,
o której nie mogłem zapomnieć
– nie tylko dlatego, że nikt
inny nie był dla mnie dobry…
Wśród dziewcząt w sierocińcu
mieszkała Sara. Lubiłem
na nią patrzeć, bo była bardzo
podobna do Esterki.
Sara wieczorami
pomagała Prezesowi
w jego gabinecie.
Nie wiem, co robiła,
widziałem tylko
cienie w szparze
pod drzwiami
i słyszałem szelesty,
niewyraźne głosy,
a czasami śmiech,
ale nie mogłem
znieść, że Prezes
ma ją dla siebie
na każde skinienie,
a ja nie mogę
nawet się do niej
odezwać.
32 33
Którejś nocy,
gdy Sara długo siedziała
w gabinecie Prezesa,
zrobiło mi się ciemno przed
oczami. Skończyłem
dziewięć lat i musiałem
pokazać, że nie jestem
już taki bezsilny, jak
kiedy ciotka oddała mnie
do sierocińca.
Źle życzyłem kolegom,
którzy nazywali mnie
niedojdą i niemową
i wyśmiewali się ze mnie,
ale tego starca chciałem
zobaczyć w żywych
płomieniach, jak Ruma.
List wrzuciłem do skrzynki następnego
dnia, gdy poszliśmy na wycieczkę
do parku. Często pomagałem w kuchni
i kiedyś, rozpakowując śledzie z gazety,
przeczytałem, że policjanci zabrali
do więzienia pewnego nauczyciela,
który dotykał swojej uczennicy, a ona potem
miała różne kłopoty i w końcu umarła
w szpitalu.
Kilka dni później
w sierocińcu zjawiła się
policja, żeby „wyjaśnić
sprawę”. Okazało się,
że Prezes ma kilku wrogów,
którzy skorzystali z okazji
i zaczęli rzucać na niego
podobne podejrzenia, jak ja.
Zostało wszczęte śledztwo.
34 35
Triumfowałem. Oczami swojej dziecięcej
wyobraźni widziałem już przerażonego
Prezesa na ławie oskarżonych,
a potem w więzieniu albo jeszcze
lepiej – na szubienicy.
Rozpoznali mój charakter pisma,
ale nigdy nie przyznałem się do napisania
donosu i nie odpowiadałem na pytania;
zresztą i tak nie mogłem przecież mówić. Wtedy stało się
coś niezwykłego:
dzieci, Prezes,
nauczyciele,
personel,
a nawet ludzie,
których, jak
mi się
wydawało,
w ogóle
nie znałem,
zaczęli się
ode mnie
odwracać,
traktować mnie
jak powietrze.
Jakby mnie
nie widzieli.
36 37
Było mnie jak gdyby coraz
mniej, ale przecierpiałbym
wszystko, byle doczekać
upokorzenia Prezesa.
Wówczas jednak
na ciepłym, letnim
niebie rozpętała się burza
i wszyscy zapomnieli
o procesie, a ja po raz
pierwszy zrozumiałem,
że człowiek nie jest
w stanie kierować swoim
życiem.
Wojna! Jak podniecająco
brzmiało dla mnie
to słowo, które znałem
dotąd tylko
ze Starego Testamentu
i podręczników.
38 39
Pewnego wrześniowego
dnia na Piotrkowską
wjechały samochody
wojskowe, a w nich
postawni, schludni
i karni żołnierze.
Niemcy! „Rasa panów”,
jak o sobie mówili.
Wszyscy się ich bali,
nawet Prezes.
Niewiele wiedziałem
o Niemcach, ale od razu
mi się spodobali.
Szybko wprowadzili
nowe, prawdziwe
porządki w mieście,
które włączyli
do Rzeszy
i nazwali potem
Litzmannstadt.
Ale Żydami
zajęli się
od razu.
40 41
Nie lubili ich. Burzyli i palili synagogi, zamykali
szkoły, rabowali sklepy, warsztaty i fabryki
i zakazali nawet chodzić Żydom po Piotrkowskiej.
Rzadko widywaliśmy teraz Prezesa. Niemcy
mianowali go przewodniczącym rady żydowskiej,
czyli jakby przełożonym wszystkich Żydów
w mieście.
42
Przyszła zima
1940 roku.
Pewnego dnia
obudziłem się rano
i uderzyła mnie
cisza jak po potopie.
Sierociniec
był pusty.
Niemcy wypędzili Żydów i utworzyli
dla nich coś w rodzaju rezerwatu – w tej
dzielnicy, w której mieszkałem kiedyś
z Rumem i Esterką, na Bałutach. Nazywał się „getto”.
Wyszedłem na ulicę. Dziwny widok,
który zobaczyłem, wydał mi się znajomy.
„Exodus na wspak…” – pomyślałem.
44 45
Getto zostało ogrodzone. Spędzono do niego sto sześćdziesiąt
tysięcy Żydów! Ale dlaczego nie zabrali i mnie?
Czy dla Niemców także byłem nikim?
Czy nie stanowiłem dla nich zagrożenia?
Żydów, jak mówiono, trzeba było
odseparować, bo byli aspołeczni,
zdegenerowani, brudni
i roznosili choroby.
Ale Żydzi też nie
zabrali mnie ze sobą.
46 47
Przez kilka miesięcy błąkałem się
po mieście i getcie, kradłem
jedzenie, spałem, gdzie popadło.
Nikt nie zwracał na mnie
uwagi. Nie wiedziałem, co robić.
Zakwitły bzy i getto zostało
zamknięte. Tylko ja wchodziłem
i wychodziłem, kiedy chciałem,
chociaż strażnicy mogli zabić
każdego podejrzanego,
który kręcił się przy ogrodzeniu.
48 49
Wtedy mnie olśniło: skoro wszyscy
łódzcy Żydzi są w getcie, jest z nimi
na pewno i moja kochana Esterka!
A więc moje miejsce też jest w getcie
i nie opuszczę go, dopóki jej nie znajdę.
Widziałem ją na każdej ulicy
i na każdym podwórku. Wszystkie
młode dziewczęta wyglądały jak ona,
ale żadna nie była moją siostrą,
tylko moją wyobraźnią.
Pewnego wieczoru znów bawiąc się
w detektywa, natrafiłem na gettowy
sierociniec. Ucieszyłem się,
bo chociaż nie miałem przyjaciół,
to chętnie zobaczyłbym znajomą
twarz. Wydało mi się, że ktoś stoi
w uchylonych drzwiach.
Tak: to był mały Arnold, chłopiec
z naszego dawnego sierocińca.
Uradowany podbiegłem,
żeby go uściskać, ale on zatrzasnął
mi drzwi przed nosem…
50 51
Wszedłem do pierwszego lepszego
domu. Schowałem się w piwnicy,
ale wyszedłem na górę, do pokoju,
bo byłem głodny. Przy stole siedziało
smutne małżeństwo w średnim wieku.
Naprzeciwko nich stał pusty talerz.
Usiadłem przy nim.
Bałem się. Wiedziałem, co może się
stać, jeżeli jakiś Niemiec jednak
mnie zobaczy, i to bez gwiazdy
Dawida na ubraniu. Musiałem
znaleźć jakieś stałe schronienie.
Nazywali się Sal i Sala.
Mieszkałem w ich piwnicy
przez prawie dwa lata.
O jedzenie musiałem się
starać sam. Kradłem.
Oni dostawali racje
żywnościowe, bo pracowali.
Kiedy wracali po długich
godzinach harówki,
rozmawiali cicho i często
płakali – ale oni mieli
przynajmniej siebie.
52 53
— Żeby objawiło się zło, nie trzeba
go przywoływać. Ono zwykle działa
samoistnie — powiedział kiedyś Sal.
Nie mogłem tego zrozumieć.
Zło przecież nie mogłoby działać,
gdyby ktoś tego nie chciał.
Sala czasem przeglądała się
w lusterku. Myślę, że widziała
w nim siebie z młodości,
a jednocześnie patrzyła,
jak codziennie przybywa jej
zmarszczek, siwych włosów i lat.
Wychodziłem po żywność,
odzienie, a zimą paliwo
do „kozy”. Kradłem,
żeby żyć. Czy to było
„samoistne” zło?
Czy to w ogóle było zło?
Wszyscy tak robili.
Wciąż też szukałem
Esterki i coraz lepiej
poznawałem życie getta.
54 55
Chłonąłem wszystko wokół
niczym film w kinie,
do którego zabrała mnie kiedyś
Esterka. Oglądałem – och,
jak oglądałem! – okrucieństwo,
niesprawiedliwość, głód, nędzę,
poświęcenie, bezradność i śmierć.
Ludzi zamienionych w zwierzęta
pociągowe. Psy żyjące lepiej
niż ludzie, bo przynajmniej
dobrze karmione przez esesmanów.
To było lepsze niż kino.
56 57
Przerażający i frapujący świat.
Jak w baśni, tylko że tutaj
wszystko było prawdziwe:
zmarły na tyfus mężczyzna,
trzymający się framugi
niczym nadziei, dziewczyna,
która z głodu wyskoczyła
przez okno, dom kolonijny
dla dzieci na Marysinie,
niewolnicza praca i „życie getta”,
czyli nadgniłe kartofle,
o które Żydzi bili się na oczach
swoich współziomków, a czasami
roześmianych Niemców,
którzy bez powodu rzadko
wchodzili do getta.
Z czasem mój podziw dla nich
zaczął dorównywać strachowi.
Byli czyści, syci, władczy,
zdrowi, dobrze zorganizowani,
uśmiechnięci – stanowili całkowite
przeciwieństwo Żydów.
Ja jednak nie mogłem być
Niemcem, a Żydem być
nie chciałem. Nie pasowałem
do nikogo. W każdym otoczeniu
czułem się obcy, inny,
wyjątkowy, od pierwszego dnia,
od pierwszej chwili.
58 59
Moc, jaką daje władza, podobała się nie tylko mnie.
Przekonałem się o tym na placu, kiedy zobaczyłem,
jak mój rówieśnik, przebrany w mundur
żydowskiego policjanta, zatrzymuje swojego
kolegę, niby po godzinie policyjnej. W tej samej
chwili z bramy wyszli na służbę prawdziwi
policjanci, jak gdyby po to, by też wziąć udział
w zabawie. Tylko że dla nich stawką
w tych igraszkach naprawdę było życie.
60 61
Byli bowiem tylko trybikami w ogromnej
i coraz sprawniej funkcjonującej maszynie.
Obsługiwał ją Prezes, wykonujący polecenia Niemca,
Amtsleitera Biebowa, pana życia i śmierci w getcie
Litzmannstadt. Jeśli Prezes był królem, jak mówili
niektórzy Żydzi,to Biebow był cesarzem,
którego król musiał słuchać. I żywić.
Poddani byli jego mięsem.
62
Mniej więcej wtedy zaczęły się
moje sny. Były tak realne,
że czasem nie odróżniałem ich od
rzeczywistości. Widziałem ludzi,
jedzących z głodu ziemię. Zwłoki,
rozkładające się w nędznych izbach.
Dom wypoczynkowy z czystą
pościelą i kwiatami w oknach.
Wychudzone trupy na cmentarzu.
Dom kultury. Człowieka,
który ściągnął z nóg umierającemu
dziurawe buty. Widziałem fabryki,
resorty, wydziały, banknoty
i znaczki pocztowe z podobizną
Prezesa. Kabaret.
64 65
Bałem się, że tracę zmysły.
Żeby nie oszaleć, czytałem
Stary Testament, jedyną księgę
w domu Sala i Sali.
Kiedy nie mogłem zasnąć,
powtarzałem w myślach
te fragmenty, które już
znałem na pamięć.
„Według rozkazu, jaki otrzymał
Mojżesz od Pana, wyruszyli
przeciw Madianitom i pozabijali
wszystkich mężczyzn.
Zabili również królów
madianickich. […] Następnie
uprowadzili w niewolę kobiety
i dzieci madianickie oraz zagarnęli
jako łup wszystko ich bydło,
stada i cały majątek. Spalili
wszystkie miasta, które tamci
zamieszkiwali, i wszystkie
obozowiska namiotów. Zabrawszy
następnie całą zdobycz, cały
łup złożony z ludzi i zwierząt,
przyprowadzili jeńców, zdobycz
i łup do Mojżesza […].
I rozgniewał się Mojżesz […].
Rzekł do nich: «Jakże mogliście
zostawić przy życiu wszystkie
kobiety? […] Zabijecie więc spośród
dzieci wszystkich chłopców,
a spośród kobiet te, które już
obcowały z mężczyzną.
Jedynie wszystkie dziewczęta,
które jeszcze nie obcowały
z mężczyzną, zostawicie
dla siebie przy życiu»”.
66 67
Powoli odpływałem w senne
mary, ale wiedziałem, że to było
dobre i że ja zostawiłbym
przy życiu Esterkę – dla siebie.
I powtarzałem dalej: „Skoro
ci miasto Pan, Bóg twój, odda
w ręce – wszystkich mężczyzn
wytniesz ostrzem miecza.
Tylko kobiety, dzieci, trzody
i wszystko, co jest w mieście,
cały łup zabierzesz i będziesz
korzystał z łupu twoich wrogów
[…]. Tak postąpisz ze wszystkimi
miastami, daleko od ciebie
położonymi […]. Tylko
w miastach, należących
do narodów, które ci daje Pan,
twój Bóg, jako dziedzictwo,
niczego nie zostawisz przy życiu”.
„I na mocy klątwy przeznaczyli
na zabicie ostrzem miecza
wszystko, co było w mieście:
mężczyzn i kobiety, młodzieńców
i starców, woły, owce i osły”.
68 69
Śniło mi się, że pływam w morzu
krwi, że zachłysnąłem się nią
i idę na dno bez ratunku...
71
Gdy spałem, przyszli
żołnierze. W skrytce pod
podłogą znaleźli łupy
– pieniądze i kosztowności,
które wszyscy Żydzi,
z wyjątkiem Prezesa
i jego najbliższych, musieli
oddawać Niemcom pod karą
śmierci. Żołnierze
zabili Sala, a Salę zabrali
żydowscy policjanci.
...kiedy
obudził mnie
huk wystrzału
i krzyk.
72 73
Niemcy zeszli także do piwnicy.
Szukali innych skarbów,
które mogli ukrywać Sal i Sala,
ale znaleźli tylko Stary Testament.
Podeptali go i podarli, a potem
wrzucili do piecyka na górze.
Zmoczyłem się ze strachu,
bo oficer wyciągnął pistolet i byłem
pewny, że zaraz mnie zastrzeli,
ale on tylko długo patrzył na mnie
z uśmiechem. Wyjął magazynek,
zostawił w nim jeden nabój, włożył
magazynek z powrotem i położył
pistolet przede mną na ziemi.
— Tu nikogo nie ma — powiedział
w końcu i wyszedł.
Ukradłem kartofel – nie
po kryjomu jak dotąd,
ale na oczach wszystkich,
i nikt mnie nie zatrzymał.
Ośmielony, naplułem w twarz
policjantowi – wytarł się
i nie popatrzył nawet w moją
stronę. Chciałem dać kawałek
chleba wygłodniałej
kobiecie – patrzyła chciwie,
ale nie wyciągnęła ręki
po jedzenie.
Widziały, a raczej
wyczuwały mnie tylko
esesmańskie psy.
Patrzył wprost na mnie,
a przecież mnie nie widział!
Może nie chciał mnie zobaczyć,
jak człowiek, który nie chce
widzieć swoich grzechów?
A może naprawdę byłem
niewidzialny? Postanowiłem
to sprawdzić.
74
Rozpłakałem się. Jeżeli nikt mnie
nie widzi, to może nie istnieję?
Bardzo bałem się spojrzeć
w lusterko Sali, ale kiedy się
w nim przejrzałem, zauważyłem
coś dziwnego – wszyscy wokoło
chudli, marnieli i więdli,
a ja miałem rumianą, zdrową
twarz, chociaż odżywiałem się
jak wszyscy mieszkańcy getta.
Urosłem. Byłem silny.
Odczułem teraz dumę ze swojej
niewidzialności. Zaczęła mnie
fascynować. Wyobraziłem sobie,
że daje mi władzę, że mogę ją
wykorzystać do szukania Esterki,
do zemsty i zdobycia potęgi
większej nawet niż niemiecka.
Wyobraziłem sobie, że jestem
gigantem.
76 77
Jesienią zaczęły przyjeżdżać do getta
duże transporty Żydów z Austrii,
Czech, Luksemburga i Rzeszy.
Byli inni niż miejscowi – bogaci,
przywykli do luksusu, wykształceni.
Przypomniała mi się wieża Babel,
bo na ulicach słyszało się teraz
wiele różnych języków, a mieszkańcy,
choć wszyscy byli Żydami, często
nie mogli się ze sobą porozumieć,
jak gdyby ktoś pomieszał im języki.
Przybysze nie byli lubiani.
Miejscowi mówili, że tamci
zadzierają nosa, odbiorą im pracę
i chleb.
Jakież było moje zdumienie,
gdy pewnego już zimowego
dnia zauważyłem
na ulicy ciotkę! Poszedłem
za nią do wielkiej noclegowni
dla przyjezdnych,
podsłuchiwałem jej płacze
i rozmowy i dowiedziałem się,
skąd się tu wzięła.
Tuż przed wojną wyjechała
z Esterką do Luksemburga,
„do rodziny”, a dwa miesiące
temu Niemcy przywieźli
je z powrotem! Mówiła jeszcze
dużo innych rzeczy,
ale ja chciałem wiedzieć tylko
jedno: gdzie jest teraz
Esterka. O tym jednak ciotka
długo nie wspominała.
— Dla mnie Estera umarła
— powiedziała dopiero po kilku
dniach do znajomej z transportu
i zalała się łzami.
Od razu pobiegłem na cmentarz,
ale nie mogłem znaleźć grobu
ukochanej siostry. Spotkałem
jednak grabarzy. Rozmawiali
o nowej asystentce i tłumaczce
Prezesa, która „podobno
pomaga ludziom”.
Nazywała się Estera Rum!
78 79
Ale z Zarządcą Prezes rozmawiał
sam. Z trudem, bo słabo znał
niemiecki, jak ja. Zrozumiałem
tylko, że dzieci do 10 roku życia,
chorzy, starcy i Żydzi
z zagranicy mają zostać niedługo
wywiezieni z getta i Prezes błaga
Zarządcę, żeby tego nie robił.
Zarządca wpadł
we wściekłość.
— Wydaje ci się, że wolno
ci o coś prosić?! Że jesteś
Mojżeszem? Żydowski bóg
umarł! Ja jestem twoim bogiem.
To moje getto. I moi Żydzi!
— I pański pieniądz… A pan byłeś
kupiec, pan umiesz liczyć…
Pan lubisz wygoda… Lepiej
siedzieć w getto niż na front.
Ja jestem zależny od panu,
ale pan jesteś zależny od getto.
A tylko ja umiem robić w getto…
taka praca. Porządek.
Wtedy Zarządca
rzucił się na Prezesa.
I tak Esterka umarła i ożyła
w ciągu kilku godzin!
Nie posiadałem się z radości.
Usiadłem na ulicy
i zastanawiałem się, co teraz
robić, kiedy zauważyłem,
jak do zarządu getta wchodzi
Prezes. Pomyślałem, że Esterka
jako tłumaczka może już tam
jest, i wszedłem za nim.
80 81
Pobił go tak, że trzeba
było odwieźć go do szpitala.
Nie współczułem Prezesowi,
ale znowu martwiłem się o Esterkę.
Jeżeli zagranicznym Żydom
grozi wywózka, to i ona jest
w niebezpieczeństwie. Nikt nie
wiedział, dokąd zabierają
wywożonych, krążyły o tym
jednak różne straszne opowieści.
Jeżeli były prawdziwe, to tylko
ja mógłbym jej pomóc, bo dzięki
niewidzialności mogłem wchodzić
tam, gdzie nie mógł wejść nikt
inny. Coraz lepiej pojmowałem,
jaki jestem jedyny i wyjątkowy.
A dla niej zrobiłbym wszystko.
Gdy przyszła odwiedzić Prezesa,
ledwie ją poznałem. Nie wierzyłem
własnym oczom: była jeszcze
piękniejsza niż dawniej,
ale zmieniła się w dorosłą, smutną
i poważną kobietę. Chciałem do niej
podbiec, rozweselić ją, powiedzieć,
jak bardzo ją kocham i jak
bardzo się cieszę, że wreszcie się
odnaleźliśmy, że zawsze będziemy
już razem – ale kiedy otworzyłem
usta, nie wydobył się
z nich żaden dźwięk. Patrzyła
na mnie, ale mnie nie widziała,
nawet kiedy próbowałem szarpać ją
za rękaw albo dotknąć jej dłoni.
Moja niewidzialność była
też moim przekleństwem.
82 83
Nie dawałem jednak za wygraną.
Za bardzo kochałem Esterkę,
chodziłem więc teraz codziennie
do Judenratu, czyli do siedziby rady
Żydów, w nadziei, że w końcu uda
mi się z nią porozumieć. Wierzyłem,
że miłość zwycięży, bo Esterka
przecież też mnie kocha
i wreszcie mnie zauważy.
Przychodziły do niej dziesiątki
wychudzonych, wycieńczonych
petentów. Prosili głównie o spotkanie
z Prezesem albo o dodatkowy
przydział żywności i opału.
Niektórzy, zwłaszcza dawni znajomi
Ruma, wiedzieli już, że co się święci,
i błagali Esterkę, żeby wystawiała
fałszywe dokumenty im albo
ich bliskim, dzięki czemu mogli
uniknąć wywózki.
Ci, którym nie mogła albo
nie chciała pomóc, zwykle
jej złorzeczyli. Mówili,
że jest kochanką Prezesa
i że wyrzekła się jej
za to własna ciotka. To drugie
było prawdą, ale to pierwsze nie.
Kochankiem Estery był
Leon, którego znała
jeszcze sprzed wojny, wysoki
urzędnik administracji getta.
To on załatwił Esterce pracę,
kiedy tylko zobaczył
ją w transporcie z Luksemburga.
Była potrzebna Prezesowi, bo dobrze
znała getto – i kilka języków.
Żaden język nie wyrazi jednak
oślepiającego bólu, jaki odczułem,
gdy zobaczyłem ich razem
i usłyszałem, co mówią. Esterka
powtarzała Leonowi, że go kocha.
Jego jedynego na świecie! Powiedziała
też, że to ja jestem winien strasznej
śmierci Ruma i że od tamtego
dnia nie mogła na mnie patrzeć.
84 85
Nie mogłem sobie poradzić ze swoim gniewem.
Nie życzyłem jej śmierci, ale teraz chciałem,
żeby została wywieziona – tam, skąd nikt
nie wracał. Miała potężnego opiekuna,
ja jednak za dużo już widziałem w getcie,
żeby nie wiedzieć, że tutaj z dnia
na dzień każdy może stracić
nie tylko stanowisko,
ale i życie.
Wywózki tych z zagranicy już się
zaczęły. Każdego dnia chodziłem teraz
na stację Radegast i chciwie przyglądałem
się transportom, wypatrując Esterki.
Nie, to niemożliwe! Nie mogłem
dłużej wytrzymać, nie mogłem
słuchać, jak mówi o mnie
„ten znajda”. Wypadłem
z płaczem na ulicę i biegłem
przed siebie jak błędny.
Nie chciałem zrozumieć,
że właściwie nic nas nie
łączyło i nie łączy.
Tak podle mnie zdradziła,
a ja ją chciałem ratować!
86 87
Patrzyłem na niekończące się
szeregi ludzkiego nieszczęścia
i myślałem z żalem, jak byłoby
pięknie, gdybyśmy uciekli stąd
z Esterką. Byłem już duży,
zdrowy i zmężniałem…
Moglibyśmy gdzieś zamieszkać
razem i żyć już nie jako rodzeństwo,
ale tak jak Prezes i jego żona.
Moglibyśmy znaleźć nowe, wielkie,
czyste getto, w którym to my
byśmy rządzili. A gdyby
powiększyć Getto Litzmannstadt
dziesięć, sto, tysiąc razy,
to nie byłoby na świecie
większego mocarstwa!
Bo praca w getcie nadal
szła wydajniej niż w najlepszej
fabryce.
A miała iść jeszcze sprawniej i taniej,
Zarządca spełnił bowiem swoją groźbę
i zaczął usuwać z getta chorych,
starców i dzieci. Czasami wydawało
mi się, że znowu jestem w jednym
ze swoich snów, ale nie bałem się
i nie odczuwałem emocji, jak we śnie.
Została mi tylko ciekawość.
Od dawna zadawałem sobie pytanie,
dlaczego Żydzi się nie bronią,
nie walczą, choćby za cenę życia.
Odpowiedź była przerażająco prosta:
bo nie mogą. Bo świat i getto są
tak urządzone, że jedni mogą prawie
wszystko, a drudzy prawie nic.
88 89
Esterkę widziałem jeszcze tylko dwa
razy. Najpierw na Placu Strażackim,
u boku Prezesa, przemawiającego
do swoich poddanych.
— Bracia i siostry! Żądają od nas
tego, co najcenniejsze: dzieci i starców.
Nie miałem własnych dzieci i dlatego
najlepsze lata życia poświęciłem
dzieciom. Nie sądziłem nigdy,
że na własnych rękach będę musiał
zanieść ofiarę z dziecka na ołtarz.
Na stare lata muszę wyciągnąć do was
dłoń i błagać: bracia i siostry, dajcie
mi je! Ojcowie i matki, dajcie mi swoje
dzieci! Rozkazano mi deportować
z getta ponad dwadzieścia tysięcy
ludzi, dzieci, starców i nieuleczalnie
chorych. Powiedzieli: „Jeżeli tego nie
zrobicie, zrobimy to sami”.
90 91
Ale nie mogli tego zrobić sami,
więc akcją kierowali żandarmi
niemieccy. Komendant getta
zarządził trwającą tydzień „Wielką
Szperę” i mieszkańcy nie mogli
opuszczać swoich mieszkań.
Potem przychodzili niemieccy
żołnierze, wypędzali wszystkich
na podwórka i wybierali ofiary.
Na lewo wywózka, a na prawo życie
– życie w getcie, czyli powolna śmierć.
Tych, którzy stawiali opór
albo próbowali uciekać, zabijano
na miejscu.
Starcy szli zwykle spokojnie,
ale nie zapomnę krzyków i histerii
matek, którym siłą odbierano
dzieci. Żołnierze uciszali je kolbami
karabinów albo kopniakami. Dzieci
płakały, ojcowie wyli czasem
jak potępieńcy, ale w takich scenach
w getcie nie było nic nadzwyczajnego.
Mnie najbardziej fascynowali
ci rodzice, którzy stali w bezruchu
i mieli twarze jak maski, a czasami
jakby lekko uśmiechali się oczami
– jak gdyby przekroczyli ostateczną
granicę cierpienia, poza którą jest
tylko bezbrzeżna wolność.
92 93
W czasie Szpery żandarmi
i policjanci legitymowali na ulicach
ludzi, którzy znaleźli się tam
mimo zakazu opuszczania domów.
Wiedziałem, że Niemcy przetrząsnęli
już wszystkie sierocińce, więc bardzo
się zdziwiłem, widząc, jak policjant
zatrzymuje Arnolda, ogląda jego
kartę i przepustkę i puszcza go wolno.
Arnold miał dopiero 9 lat…
Domyśliłem się, że to Esterka
załatwiła mu fałszywe dokumenty.
Swojego przybranego brata nie
próbowała nawet szukać, a temu
obcemu dziecku, które nie wpuściło
mnie kiedyś do sierocińca, pomogła.
I pomagała podobno wielu innym.
W nocy zakradłem się do sekretariatu
Prezesa, znalazłem kartkę i ołówek
i napisałem Esterce, że wiem,
co robi, i że pomogła mojemu
dawnemu koledze. Kartkę położyłem
na jej biurku. Podpisałem się nawet:
„Twój brat”.
Skąd mogłem wiedzieć, że rano
do sekretariatu pierwsza wejdzie nie
Esterka, tylko ktoś inny, i że to on
znajdzie moją wiadomość?
Byłem ciekawy, gdzie mieszka
teraz Arnold, i następnego dnia
poszedłem go poszukać na Marysin.
Nie znalazłem, ale trafiłem na dom
pełen małych dzieci. Było ich dużo.
Nosiły dziwne drewniane kółka
na piersiach, lepiej jadły i lepiej
wyglądały niż inne dzieci z getta.
Były to dzieci policjantów
i dostojników gettowych, które
uniknęły wywózki. A więc Prezes
jednych wywoził z getta, ale innych
ratował. Tylko dlaczego ratował
tych, a nie tamtych?
94 95
Arnolda zobaczyłem ostatniego
dnia Szpery – na stacji, w grupie
przeznaczonej do transportu.
Wiedziałem, że mnie nie widzi,
ale kiedy odwrócił się w moją stronę,
rzucając ostatnie, pełne nierozumnej
tęsknoty spojrzenie na getto,
przebiegł mnie dreszcz i uciekłem.
Tłum zauważyłem już
z daleka. Żandarmi
z psami i policjanci
spędzili okolicznych
mieszkańców na plac.
Dlaczego? Strach
ścisnął mnie za gardło.
Przeciskałem się przez
tłum w upiornej ciszy,
żeby zobaczyć, na co ci
ludzie tak patrzą…
96 97
żołnierze zapędzili mieszkańców
z powrotem do domów i zostałem
sam. Ale nawet niepostrzeżony
wśród nich jeszcze nigdy
nie czułem się taki samotny.
Esterkę powieszono za fałszowanie
dokumentów, łamanie rozkazów
zarządu getta i bezprawną pomoc
dla mieszkańców.
Ktoś niepowołany znalazł moją
kartkę… Ktoś, kto nienawidził
Esterki i pewnie chciał się wkraść
w łaski Amtsleitera.
Rzuciłem się na ziemię, łkając
bezgłośnie. Nie! Przecież
ja tego nie chciałem! Nie tego!
Nie wiem, jak długo tak siedziałem.
Nie zauważyłem nawet, kiedy
98 99
Długo błąkałem się potem
bez celu po pustych ulicach,
aż usłyszałem szczekanie
psów, straszliwe lamenty
i krzyki. Trafiłem
na podwórko, gdzie jeszcze
trwała Szpera.
Ujrzałem w wyobraźni,
jak Rum próbuje mnie wyrzucić
przez okno z płonącego
domu, zobaczyłem, jak lecę,
i rzuciłem się na oślep
przez podwórko,
by uratować sam siebie.
Rozwścieczeni oporem
mieszkańców Niemcy bili
ich bez pardonu – a małe
dzieci wyrzucali prosto
z okien na bruk!
100 101
Złość i strach dodały mi sił.
Przebiegłem wśród żandarmów,
chwyciłem przerażoną małą
dziewczynkę, złagodziłem
jej upadek i ocaliłem ją. Przez
chwilę nie wiedziałem, co się dzieje.
Zapadła cisza. Wszyscy
– rodzice, ja, dziewczynka
i Niemcy – zamarli
w bezruchu. Po chwili
dowódca spojrzał na mnie.
Jego twarz pod czapką
wydała mi się znajoma…
Pozostali żandarmi
także odwrócili się w moją
stronę. Patrzyli na mnie.
Przestałem być
niewidzialny. Zauważyli
mnie! Dowódca ruszył
biegiem w moją stronę!
— Verfluchte Jude! —
wrzasnął.
102 103
Zabił dziewczynkę strzałem
w głowę, na moich rękach.
Obryzgały mnie jej mózg i krew.
Poczułem, jak przestaje bić jej małe
serce, kiedy echo wystrzału odbijało
się wśród ścian podwórka.
Upadłem na kolana. Wiedziałem,
że będę następny. Podniosłem
ręce, żeby zasłonić twarz,
i wtedy stał się cud, bo otworzyłem
usta i krzyknąłem: — Nie!
A zatem odzyskałem także mowę.
Moje usta wydawały mi się drętwe,
jakby obce, ale wydobywały się
z nich rozpaczliwe słowa i łamaną
niemczyzną zacząłem błagać swoich
oprawców o życie.
Powiedziałem dowódcy,
że nie jestem Żydem, że przecież
nie mam żadnych dokumentów ani
nawet gwiazdy Dawida, ale że wiem,
gdzie jeszcze ukrywają się dzieci
żydowskie przed Szperą, i pokażę mu
to miejsce, jeżeli mi daruje.
Uśmiechnął się, i to mi nasunęło
pewien pomysł.
104 105
Zaprowadziłem go do domu Sali
i Sala, do piwnicy. Znałem kilka
kryjówek, gdzie żydowscy rodzice
naprawdę ukrywali swoje dzieci
– ale nawet gdybym je wydał,
zginęłyby na darmo. Nie łudziłem
się: wiedziałem, że za to,
co zrobiłem na podwórku, ten
Niemiec mnie potem zabije.
Pokazałem mu ścianę
i powiedziałem,
że za nią jest kryjówka.
Zaśmiał się, ale podszedł
do ściany i próbował
wyjąć jedną z cegieł,
a ja szybko wyciągnąłem
leżący w szparze podłogi
pistolet, który zostawił
mi wtedy tamten
oficer, i strzeliłem mojemu
Niemcowi w plecy.
Zabiłem go.
Poznałem go dopiero, kiedy spadła
mu czapka, a rysy jego twarzy
jakby nieco odmłodniały po śmierci.
To był ten sam człowiek, który jeszcze
przed wojną wybił szybę w domu
Ruma. Człowiek, od którego zaczęło się
dla mnie zło. Który mnie nim zaraził.
Teraz ja się uśmiechnąłem.
Odczułem ulgę i wielką satysfakcję,
jak gdybym został królem.
Znów byłem silny, nadludzki;
nie taki, jak kiedy rzuciłem się
ratować dziewczynkę w chwili słabości,
którą głupcy nazywają dobrem.
Po co uratowałem to dziecko?
Po co ratować kogokolwiek, skoro
nikomu nie można pomóc,
nawet sobie? Poznałem tajemnicę
swojej niewidzialnej mocy
i wyszedłem na ulicę pewny siebie,
jak dawniej. Znowu nikt mnie
nie widział. I więcej już nie zobaczy.
Mogłem znów spróbować
kogoś ocalić, ale nie chciałem.
Stałbym się widzialny i bezradny,
znów ryzykowałbym własnym
życiem i tym razem na pewno
już bym zginął. Zresztą dlaczego
miałbym uratować to, a nie tamto
dziecko? Nie byłem po niczyjej
stronie, tylko po swojej. Znów
chciałem już tylko patrzeć.
108 109
Nie musiałem robić nic, żeby żyć,
a po śmierci tej zdrajczyni, Esterki,
nic już nie trzymało mnie
w tym getcie. Postanowiłem zacząć
wędrować po świecie, poszukać nowej,
wiernej mi Esterki i nowych,
równie fascynujących,
niewyobrażalnych, nieludzkich
miejsc, które, jak mówił Stary
Testament i mieszkańcy getta,
można znaleźć pod każdym niebem.
Na początek wybrałem się
do Chełmna, bo podobno tam trafiały
transporty. Chciałem zobaczyć,
co się z nimi dzieje.
Najpierw była niezupełnie
dla mnie zrozumiała selekcja
– niezupełnie, bo i tak wszyscy
kończyli potem tak samo.
Czułem się radośnie wolny,
jak mocarz, który może wiele, póki
nie zacznie działać, bo wtedy grozi
mu śmierć. Było mi lekko na duszy:
ja przecież niczego nie muszę!
Bezsilność to najlepsza wymówka
dla niedziałania. A jeśli ktoś mnie
zapyta, czy bierne patrzenie
na zło samo nie jest złem, to odpowiem
pytaniem: a czy przyglądanie się złu
to naprawdę to samo, co czynienie zła?
Każdy codziennie patrzy na jakieś
zło, jak ja, bo nie może albo nie
chce mu się przeciwstawić – tylko że ja
nie udaję, że oglądanie zła sprawia
mi przyjemność.
Niemcy byli szatańsko
wyrafinowani. W pałacu przebierali
się za lekarzy. Robili Żydom
„badania”, a potem zapraszali ich
do ciężarówek, które miały wywieźć
ich do pracy.
110 111
Kierowca też lubił patrzeć. Odwracał się
i przez szybkę w kabinie przyglądał
się, jak jego ofiary płaczą, próbują się
wydostać, biją pięściami w drzwi,
a potem duszą się, oddają kał i mocz
i umierają. Zwykle trwało to 15 minut.
Potem ciężarówka jechała do pobliskiego
lasu. Tam komando więźniów,
Żydów albo Polaków,
otwierało drzwi i wyciągało martwych.
Zamykali drzwi. Kierowca
uruchamiał silnik, wciskał czerwony
przycisk i wpuszczał spaliny
do „budy” pełnej ludzi.
112 113
Przez dwa lata oglądałem
najprymitywniejsze i najbardziej
wymyślne tortury, bestialstwa
i zabijanie – w całej Europie.
Widziałem ludzi wieszanych
na strunach fortepianowych,
katowanych na śmierć i rozrywanych
pociskami, ale latem 1944 roku
wróciłem do Polski. Doszły mnie
słuchy, że Niemcy likwidują Getto
Litzmannstadt, a jednym z ostatnich
transportów przybędzie do obozu
w Oświęcimiu, nazwanym przez nich
Auschwitz, sam Prezes z rodziną.
Wybrałem się tam tym chętniej,
że tego obozu jeszcze nie zwiedziłem.
Wyrywali trupom
złote zęby
i oddawali je Niemcom.
Zwłoki wrzucali do dołów
i zakopywali.
Kiedy kończyli robotę,
żołnierze zabijali
ich i wrzucali do tych
samych dołów.
Nie musieli się
wiele napracować,
żeby je zasypać,
i byli z tego powodu
bardzo zadowoleni.
114 115
Ten obóz nie był wytworem
rozumu, lecz jego zaprzeczeniem,
szyderstwem z człowieczeństwa.
Straszniejszego i bardziej
beznadziejnego miejsca
nie widziałem nigdy wcześniej
ani potem – chociaż widziałem
jeszcze bardzo wiele.
Nowo przybyłych do obozu
witała orkiestra.
W grupie więźniów,
tworzących kolejkę do łaźni,
a w rzeczywistości do pieca,
gdzie zabijał ich gaz,
zauważyłem Prezesa
i jego najbliższych.
Legenda mówi, że inni
więźniowie,
którzy go rozpoznali, wrzucili
Prezesa do pieca własnymi
rękami, ale to nieprawda.
Czekał razem z innymi.
Złamany starzec,
którego wszystkie
złe i dobre wysiłki poszły
na marne,
jak moje. Może dlatego jego widok
nie sprawił mi przyjemności.
Bardziej spektakularne
były dla mnie dymy
nad Birkenau, bijące
z krematoriów,
w których dzień i noc palono
zwłoki zagazowanych ludzi.
Zrobił na mnie
imponujące wrażenie.
Getto ze swoją groteskową
imitacją autonomii
przypominało diaboliczną
zabawkę, makietę
miasta-państwa,
i zdarzały się w nim
pozory normalności,
ale Auschwitz okazał się
gigantyczną ludzką
rzeźnią.
116 117
Ze śmiercią cielesną zdążyłem
się już jednak oswoić.
Znacznie ciekawsza wydała
mi się w Auschwitz tak zwana
„Kanada”, czyli baraki,
gdzie przed wywózką
do Niemiec sortowano
i przechowywano osobiste
rzeczy ofiar.
Tu śmierć była oszałamiająco
symboliczna: proteza, walizka,
but, książka…
Jedna z więźniarek upuściła książkę.
Podniosłem ją z ciekawości, bo miała
oprawę podobną do Starego Testamentu
z piwnicy u Sali i Sala. Otworzyłem
książkę na chybił trafił i przeczytałem:
„Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki”.
To nie była Biblia. Autor
nazywał się Dante Alighieri.
118 119
Kiedy później przyglądałem się
panoramie obozu, który trochę
przypominał mi pejzaż ze szczęśliwego
dzieciństwa, wybuchnąłem
śmiechem, bo ten poeta, powołujący się
na sprawiedliwość, jak Niemcy,
sugerował, że może istnieć straszliwsze
piekło, niż to, na które patrzyłem,
i to straszliwsze dlatego,
że nieskończone. Co za głupiec!
Tutaj, w tym piekle, najgorsze było to,
że człowiek do ostatniej chwili
łudził się, że może zdarzy się cud,
który go ocali. Kto żywi nadzieję,
cierpi boleśniej niż ten, kto ją porzuca,
i kaci o tym wiedzieli: dręczyli
nie tylko ciało, lecz i ducha, do końca
podsuwając mu nadzieję na przeżycie.
Śmiałem się więc długo i serdecznie,
jak na pewno śmiał się diabeł,
kiedy dowiedział się o śmierci Hioba.
120 121
122 123
Lata mijają mi powoli i spokojnie…
Ludzie ciągle udają, że mnie nie
widzą, a ja wciąż lubię patrzeć na
to wszystko, czego nie da się uzasadnić
sprawiedliwością ani usprawiedliwić
żadnym uzasadnieniem. I wciąż
mam co oglądać, chociaż dzisiaj
nie muszę już w tym celu tyle
podróżować. Niczego więcej nie chcę
i nie martwię się, bo wiem, że będę miał
co podziwiać, dopóki to nieznane
łono, z którego i ja wyszedłem,
wydaje na świat architektów gett
i ich żołnierzy.
Nie rozumieją, że oni sami żyją
w jednym wielkim getcie,
i niestrudzenie będą robić
swoje – nawet jeżeli postanowię
udawać, że ich nie widzę.
projekt graficzny i skład: Mariusz Sołtysik
Teksty złożono czcionkami: Bradley Hand ITC TT
oraz FA Szczuka Extended / FONTARTE s.c
Druk i oprawa: CENTRUM USŁUG DRUKARSKICH
HENRYK MILER, 41-709 Ruda Śląska
ul. Szymały 11, tel.:/fax: 32 244 38 39
ISBN: 978-83-63182-30-4
© Text copyright for the Polish
edition by Maciej Świerkocki
© Artwork copyright for the Polish
edition by Mariusz Sołtysik
© Copyright for the Polish
edition by Centrum Dialogu im. Marka
Edelmana w Łodzi
Redakcja i korekta: Maja Wójcik
Wydawca: Centrum Dialogu
im. Marka Edelmana w Łodzi,
ul. Wojska Polskiego 83,
91-755 Łódź
(+48 42) 636 38 21, 506 155 911
www.centrumdialogu.com
Biblioteka Centrum Dialogu
Dofinansowano
ze środków Ministra
Kultury i Dziedzictwa
Narodowego
Współfinansowano
ze środków z Urzędu
Miasta Łodzi
“Mieszkaliśmy w mieście, które nazywało się Łódź.
Wyobrażałem je sobie jako wielki statek,
także dlatego, że w naszej dzielnicy ulice były
wykładane kocimi łbami, które w moich oczach
przypominały fale. Byłem ciekawy, czy ulice można
wykładać też głowami ludzi”.