Upload
magnifier
View
228
Download
0
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Szósty numer Magnifier w tym roku, a w nim m.in. wywiad z Moniką Stpiczyńską o jej Zlepkach.
Citation preview
REDAKTOR NACZELNA: Klaudia Chwastek
REDAKCJA: Tomasz Jakut, Grzegorz Stokłosa, Mundek Koterba, Mateusz Demski, Adrian Bryniak, Emilia
Gwóźdź, Daniel Antropik, Natalia Stasiowska, Magdalena Olchawa, Anna Chomiak, Monika Ziembińska
MARKETING I PROMOCJA: Kinga Ziembińska
GRAFIKI: Kinga Ziembińska
KOREKTA: Tomasz Jakut
SKŁAD: Klaudia Chwastek
Na okładce kolaż autorstwa Moniki Stpiczyńskiej
STRONA INTERNETOWA: www.emagnifier.pl
KONTAKT: redakcja@emagnifier.pl
SOCIAL MEDIA:
https://www.facebook.com/czasopismomagnifier/
https://instagram.com/czasopismomagnifier/
https://twitter.com/magnifier__
Poglądy wyrażone w artykułach są wyłącznie poglądami ich autorów i nie mogą być uznane za poglądy Redakcji
Czasopisma Magnifier.
Przedruki, kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie dozwolone jest tylko za uprzednią zgodą
wydawcy.
WYDAWCA: Klaudia Chwastek, Kraków
2
Myślę, więc jestem – powiedział Kartezjusz. I nie da się ukryć, że tesłowa są pewnego rodzaju kwintesencją bycia człowiekiem. Bez myślenia dalekobyśmy nie zaszli. Każdy z osobna reprezentuje też różnorodne punkty widzenia,a z częścią z nich możecie się zapoznać w tym numerze Magifier. Żadne z nas nie
jest takie samo, mamy różne poglądy, zainteresowania. Dlatego w tym numerzemożecie przeczytać między innymio dwóch fotografkach – Stefani Gurdoweji Vivian Maier. Znajdziecie też co niecoo hazardzie, czy motywacji. Za FelietonBlogera tym razem odpowiada Anna Chomiak, zaś Tomasz Jakut zabierze Wasw nietypową podróż przez Piekło Dantego.A oprócz tego jak zwykle film, muzykai wywiad – tym razem o kolażach MonikiStpiczyńskiej.
Polecam i życzę dobrej lektury!Klaudia Chwastek
Redaktor Naczelna Magnifier
Fot. Dominika Mosiewska
SPIS TREŚCISPOŁECZNIK
RUMO(U)R
FELIETON BLOGERA
DOBRY ADRES
BERET BASKIJSKI
Podróże w czasie 6Człowiek - istota myśląca? 8Kilka pytań do nas 10Motywacyjny bełkot 12
Uniwersytet imienia Dantego Alighieri 16Kwestia przypadku 19Używać książek 22Walka o pokera 24Obwarzanek 26Niemcy - z czym to się je? 28Posklejany świat 30
Blogosfera od podszewki 38
Fundacja Sztuk Wizualnych 44
Rewolucja (przemysłowa) we wnętrzu 48My name is B. 51Nowe oblicze hip-hopu 58Piękny umysł 60W kinie jak w życiu. Natura zawszezwycięża 63
3
Podróżew
czasieChroniczny brak czasu. Gdyby
włączyć to zjawisko w szereg chorób (powiedzmy, że prawie wpasowują się w ich definicję), z całą pewnością co trzeci z nas –sądząc po tym, co często chętnie powtarzamy – przez brak czasu wylądowałby u lekarza.
A przecież każdy z nas dysponuje takąsamą liczbą godzin każdego dnia. Jak to jest,że nasz znajomy jest w stanie pracować (wydajnie!), wyjść z ukochaną na kolację i pójśćna siłownię, a nam doskwiera brak czasu dlasiebie i z trudem znajdujemy chwilę, by odpocząć?
Philip Zimbardo, amerykański psycholog społeczny prowadzący badania dotyczące modelowania teraźniejszościwywnioskował, iż całe nasze życie podporządkowane jest jednej perspektywie czasowej. Tak jest, możemy podróżować w czasie!I robimy to z chęcią, codziennie, bez większego zastanowienia nad znaczeniem tegozjawiska. Co najistotniejsze – w każdym
człowieku tkwi tendencja do rozwijania jednej perspektywy czasowej bardziej niż pozostałych. Co to oznacza w praktyce?
"Przeszłościowcy" kierują większośćswych myśli wstecz. I na pozór wszystko byłoby w porządku, gdyby w swych wspomnieniach znajdowali same przyjemneobrazy. Taki człowiek z nutką nostalgii, alei uśmiechem na ustach wspominać będzieto, co minęło. Gorzej, jeśli dzieciństwoi młodość kojarzy mu się ze strachem, przeżytą traumą, bólem, utratą lub niezaspokajaną potrzebą miłości i czułości. W tejsytuacji tylko krok dzieli nas od bezustannego zadręczania się i tkwienia w martwympunkcie, bez możliwości ruszenia do przoduz własnym życiem.
"Teraźniejszych" dzielimy na hedonistycznych i fatalistycznych. Pierwszych charakteryzuje odważna, często brawurowai ryzykowna postawa – "carpe diem" ze sporą domieszką innego, sławetnego powiedzonka "you only live once". Ta drugaodmiana zaś funduje tym, którzy się z niąidentyfikują, poczucie uwięzienia i niemoż
6
ności zmiany stanu obecnego, który to postrzegany jest jako mało pozytywny.
"Przyszłościowcy" zaś to ludzie gnający przed siebie. Skrupulatnie planujący każdy dzień ludzie sukcesu. Ciągle w biegu, tooni najczęściej zauważają brak czasu,zwłaszcza dla bliskich i siebie samego.
Ogromne znaczenie ma dla nas fakt,która z powyższych perspektyw jest namnajbliższa. Jest to niemalże tak istotne, jakposzczególne cechy osobowości. Prosty przykładpodejmowanie decyzji. Osoba przywiązana do przeszłości będzie ją przyrównywaćdo minionych zdarzeń, przyszłościowiec zastanowi się nad ewentualnym zyskiem, zaśżyjący "tu i teraz", nie dbając szczególnie anio przeszłość, ani o przyszłość, skłonni są zaryzykować, podjąć decyzję pod wpływem impulsu, bez rozmyślania nadkonsekwencjami.
Nadmierne poleganie na jednej z perspektyw czasowych często ma podłoże kulturowe, religijne lub zostało ukształtowaneprzez najbliższych w dzieciństwie. Nietrudnojest odgadnąć jaka perspektywa królujewśród Polaków starszego pokolenia. Wśród
młodych można zaś zaobserwować tendencję przeciwną – nastawienie na cel i karierę.Złoty środek jest w tym przypadku słowemkluczem (jak to się zresztą często i w wieluprzypadkach zdarza). Krok pierwszy: zdaniesobie sprawy z tendencji do którejś ze "stref"czasowych. Krok drugi: poszukiwanie harmonii między trzema perspektywami czasowymi. Nie jest to łatwe, jak każda innazmiana, ale zdecydowanie warte wysiłku.Małymi kroczkami, łatwym ćwiczeniem każdego dnia z pewnością uda nam się ograniczyć dominującą tendencję. Hedonisto –kup kalendarz i zaplanuj kolejny tydzień.Przyszłościowcu – zwolnij, obdaruj czasembliską osobę, zabierz ją na spacer, posłuchajmuzyki siedząc wygodnie z zamkniętymioczami. Przeszłościowciu – popatrz, życieprzemyka Ci między palcami, spróbuj oddziś co wieczór zapisać przynajmniej jednądobrą rzecz, która Cię spotkała.
I pamiętajmy wszyscy, że umiar todroga do szczęścia, jakkolwiek banalnie byto nie brzmiało.
NATALIA STASIOWSKA
7
Ponoć to, co nas wyróżnia od innych, to właśnie myślenie. Mówiąc innych,mam na myśli zwierzęta. Nie będę tu oczywiście przytaczać różnorakich teorii kulturowych, bo na przestrzeni dziejów powstałoich wiele, a gdyby przytoczyć wszystkie, niewiem, czy starczyłoby mi stron w Magnifierze, bo prawdę powiedziawszy kultura to pojęcie bardzo szerokie i każdy mógłbystworzyć swoją własną jej definicję.
I choć z biologicznego punktu widzenia jesteśmy gatunkiem zwierzęcym, to różnimy się od zwierząt, między innymipionową, dwunożną postawą, ale mamy także zwolnione tempo rozwoju, myślimy symbolicznie… Jeszcze przed I wojną światowąprowadzono badania na małpach człekokształtnych i okazało się, że zachowania narzędziowe nie są im obce. Za to w połowieXX wieku prowadzone były badania z wychowywaniem krzyżowym na szympansachwłaściwych: czy byłyby w stanie funkcjonować jak człowiek, czy nawet mówić. Natomiast od lat 70. XX wieku w StanachZjednoczonych były prowadzone badania naszympansach karłowatych – bonobo, którepod względem genetycznym są nam bliższeniż szympansy właściwe. I okazało się, że sązdolne do językowej symbolizacji.
Z naszymi kuzynami powstał nawetniejeden film, gdzie te szympansy staranosię „uczłowieczyć”. Jednak, gdy teraz spojrzymy na nas, na nasz gatunek homo sapiens… Na przestrzeni dziejówwyprostowaliśmy się, choć teraz niektóreobrazki w internecie pokazują, że ta naszawyprostowana postawa odeszła w siną dal.W końcu siedzimy zgarbieni przed swoimikomputerami.
Niby posiadamy rozum, możemyabstrakcyjnie myśleć. Dzieje ludzkości pokazują, że z wieku na wiek radzimy sobiecoraz lepiej. Wystarczy spojrzeć na zawartość naszych toreb czy kieszeni – smartphone'y, tablety, coraz lepsze laptopy. Niespadło to z nieba, a wymyślił i dopracował –i dopracowuje to cały czas – człowiek –człowiek myślący. I choć większość z nas niema zielonego pojęcia co znajduje się w środku i jak to jest, że to działa, liczy się jedno –że to działa i w ten sposób ułatwia nam życie. Jednak niektórzy mam wrażenie, że niemyślą…
Postęp techniczny rzeczywiścieznacznie ułatwił nam życie, jednak spowodował, że bardzo często bardziej zdajemy sięna technologie niż na własny rozum, nierozwijamy się, nie pobudzamy naszych szarych komórek… Nie myślimy i nie wykorzy
CZŁOWIEK-ISTOTA
MYŚLĄCA?
8
stujemy potencjału naszego mózgu. Nie potrafimy już nawet obliczyć prostych rzeczy.Nawet dzieci w szkole podstawowej korzystają z kalkulatorów i nie potrafią wykonaćprostych obliczeń (nie wspomnę już o nauczycielach, gdzie okazało się, że 20% nierozumie matematyki, której uczy, ale to innytemat).
Można na to popatrzeć też od innejstrony. Postęp techniczny spowodował, żenie musimy kuć już nic na pamięć. Tylko powinniśmy być uczeni jak zdobyć informacjei przede wszystkim jak je wykorzystać. Bo natym właściwie będzie się opierać nasza dalsza egzystencja w tym świecie.
Co innego jestjednak z wiedzą,którą powinniśmynabyć na etapienaszego wychowania, wiedząpodstawową, takąo świecie, niezbywalną… A to,mam wrażenie, żeznacznie podupada. Są podstawowewartości, na których opiera sięnasza kultura,czyli Europa, czyograniczmy to jużdo minimum,czyli do Polski.I owszem, wartości się zmieniają, kulturateż… Ale każdy winien posiadać kulturę osobistą, własną godność. Powinien wiedzieć,jak się zachować i co mówić – zarówno w realnym życiu, jak i w tym wirtualnym. A tegoniektórzy nie potrafią, i to zwłaszcza w internecie. I nie mam tu na myśli hejtu, zwłaszcza takiego zorganizowanego, którymogliśmy obserwować w drugiej połowie2015 roku i obserwujemy go nadal.
Niektórzy dzielą się swoim życiemz innymi i to w nachalny sposób, pokazująsiebie – świadomie, bądź i nie – jako (delikatnie mówiąc) osoby pozbawione rozumu.
I nie mam tu na myśli instagramowego czysnapchatowego ekshibicjonizmu. Bo zwykłe,jedno zdanie na głupim Facebooku możepokazać ludzką głupotę, wystawić na pośmiewisko dla innych. A normalny odbiorcabędzie miał ochotę tylko przyblokować wyświetlenia danej osoby u siebie w news feedzie. Niektórzy nie potrafią znaleźć tejbariery i postawić jej sobie: to co jest moje,prywatne, intymne – jest moje. Nie możnawszystkim się dzielić z innymi.
A przecież głupota ludzka to nie tylkoFacebook. Niby wszystko potem sprowadzasię do poziomu „dzieci z gimbazy”, a w rzeczywistości te głupoty wypisują dorośli lu
dzie,niewykształceni,którym brakpodstawowejwiedzy. Wiedzajest tu kluczowa– ankiety uliczne pokazująbrak wiedzywielu młodychPolaków, jednaknie o taką konkretną wiedzęmi chodzi. Każdy powinienmieć, jak tomówią, niecooleju w głowiei sam odpowia
dać za siebiei swoje czyny. Nie każdy bowiem ma ochotęwidzieć tę ludzką głupotę, a właściwie jestponiekąd do tego zmuszony.
Bonobo potrafią myśleć abstrakcyjnie. Dlaczego więc niektórzy nie potrafiąwykorzystać tego abstrakcyjnego myślenia,które tak właściwie jest przypisane człowiekowi, jako gatunkowi homo sapiens? Zastanowić się: "co będzie, jeśli…"
KLAUDIA CHWASTEKGRAFIKA: KINGA ZIEMBIŃSKA
9
Syryjscy uchodźcy – temat numerjeden w ostatnich tygodniach chyba w całejEuropie, w Polsce przypomina nam przedewszystkim o jednym; mianowicie o tym, żepo ponad dekadzie od naszego przystąpieniado wspólnoty europejskiej mentalnie wciążpozostajemy raczej w Europie ŚrodkowoWschodniej. Sam termin „Europa ŚrodkowoWschodnia” jest wieloaspektowy i –oprócz zasugerowanej już ujemnej wartości– ma też swoje plusy. Za jeden z nich możnauznać osiągnięcia polskiej szkoły reportażu,która zarówno dawniej jak i dziś docenianajest w wielu zakątkach świata. 23 października w kawiarni Bonobo na Małym Rynkuw Krakowie, w ramach festiwalu Conradaodbyło się spotkanie z autorem literaturynonfiction Wojciechem Tochmanem. Czytałon na nim fragmenty swojej najnowszejksiążki Kontener, napisanej wspólniez Aleksandrą Boni. Książka jest owocem pobytu tej pary reportażystów w jednym z obozów dla uchodźców z ogarniętej wojną Syrii.Tochman rozpoczął spotkanie od odczytaniafragmentów tekstu. Dały one przedsmak tego, co czeka nas, czytelników, w trakcie lek
tury Kontenera. Świadomość tego, iż książkata nie jest ani literaturą fikcjonalną, aninarracją o przeszłości każe nam odbierać jąjako coś bardzo teraźniejszego i aktualnego.Czy jednak wojna w Syrii i tragiczna codzienność uchodźców obchodzi Polaków?
Jeden z fragmentów, który utkwiłw pamięci – jak sądzę – nie tylko mnie, alei wielu pozostałym uczestnikom spotkania,to historia kobiety, która w trakcie ArabskiejWiosny – w okresie walki znacznej częściświata arabskiego o wolność i godne życie –bezinteresownie niosła pomoc żołnierzomi cywilom. W trakcie jednej z takich niebezpiecznych wypraw została ciężko ranna.W wyniku obrażeń część jej ciała zostałasparaliżowana. Czym wobec takiego świadectwa odwagi tej kobiety jest nasza mniejlub bardziej skrywana niechęć pomocy Syryjczykom, nasza chłodna kalkulacja czy„biznes” ten nam się opłaci, nasze dzielenieludzi na kwoty?
W dalszej części wieczoru w kawiarniBonobo na Małym Rynku w Krakowie,wśród publiczności, której wiek przekonuje,iż żadnej wojny w swoim życiu nie przeżyli,Wojciech Tochman, zachęcony pytaniamitychże młodych ludzi, opowiadał o życiu
KILKA PYTAŃDO NAS
10
w obozie Zaatari położonym w północnejczęści Jordanii. Dowiedzieliśmy się m.in.o tym jak w mocno podzielonym ze względuna płeć, patriarchalnym społeczeństwie islamskim radzą sobie mężczyźni i kobiety.Otóż, mężczyźni wydają się zachowywać –co może zaskakiwać – bardziej biernie odkobiet. Piją kawę, palą papierosy, rozmawiają o polityce. Kobiety podejmują jakby bardziej świadome działania, wykazujądalekowzroczność. Uczą się języka angielskiego, coraz chętniej, choć nie bez oporów,korzystają z pomocy psychologów. Ich zachowanie wyraźnie pokazuje, iż chcą przełamać bariery swojej kultury i bardziejotworzyć się na świat. A jednak to wciąż onesą najbardziej narażone na poważne niebezpieczeństwa ze strony mężczyzn. Tochman,rysując tragiczne położenie samotnych matek, wspomniał o tym, iż te po zmroku niewychodzą ze swoich namiotów w obawieprzed gwałtami. Niemniej tragiczny jest losdzieci, na oczach których ginęły najbliższeim osoby. Reportażysta wspomniał, iż widział kilkunastoletnich siwych chłopców,półsieroty i sieroty, dzieci poczęte z gwałtów,znienawidzone przez matki.
Inne spostrzeżenia jakimi Tochmanpodzielił się z widzami, obalają dwa mity dotyczące uchodźców – mity, które zasadniczowpływają na nasz do nich stosunek. Popierwsze, przebywający w obozie przejściowym w Zaatari syryjscy mężczyźni – w trosce o polepszenie swojego bytu – podejmująsię pracy na czarno. Ich pracodawcami sąmieszkańcy Jordanii. Znane są jednak przypadki, iż nieuczciwi pracodawcy wykorzystują fatalną sytuację uchodźców, nakazującim pracować za bardzo niskie stawki lubw ogóle nie płacąc. Trudno zatem nazwaćtych uchodźców „ekonomicznymi emigrantami jadącymi do Europy po socjal”. Jest todaleko idące i w bardzo wielu przypadkachpo prostu nieuczciwe uogólnienie. Drugakwestia dotyczy stosunku do Europy przebywających w obozach przejściowych uciekinierów. Otóż Tochman stwierdził, iżzdecydowana większość przebywającychw odwiedzonym przez niego obozie przej
ściowym w Zaatari Syryjczyków nie chcewcale jechać do Europy. Ich marzeniem jestpowrót do domu.
W pewnym momencie spotkaniaz sali padło pytanie: „Czy możliwe jest pisanie reportaży bez emocji?”. Odpowiedź reportażysty była do przewidzenia: „Nie”.Niemożliwe jest pisanie bez emocji, tak jakniemożliwe jest – cokolwiek się sądzi o całejtej sytuacji – patrzenie na nędzę ludziz obojętnością, pogardą czy ulgą, iż „naszczęście to nie nasz problem”. W ogóle kiedy człowiek staje się dla drugiego człowieka„problemem” – zawsze trzeba mieć nadzieję,że jest to tylko niefortunne sformułowanie,problem językowej komunikacji a nie kwestia braku empatii.
A dla nas kim są ci ludzie gnieżdżącysię w barakach bez domu, pracy, edukacji,wolności?
Ze spotkania z Wojciechem Tochmanem nie można było wyjść bez poczucia, żegłos tego reportażysty – mającego bezpośredni kontakt z uciekającymi przed wojnąludźmi – jest wartościowym głosem w debacie o uchodźcach i zbrojnym konflikciew Syrii. Jest właściwie cichym, ale jakżeważnym apelem o rozsądek do nas wszystkich. Histeria antyimigracyjna jaka w ostatnich tygodniach została rozpętana przezskrajne środowiska, a której znaczna jak sięwydaje część społeczeństwa uległa, sprawia,iż mądrość reportażystów odwiedzającychuchodźców w obozach przegrywa z narracjąlansowaną przez polityków w specjalnychdla nich warunkach – tj. w trakcie kampaniiwyborczej. Wybory już za nami. Czy terazwzniesiemy się poza te podziały i zachowamy godnie pamiętając o tym, iż w przeszłościto my otrzymywaliśmy schronienie?
Podsumowująca myśl WojciechaTochmana dotycząca prezentowanej książkibyła następująca: „Chcieliśmy pokazać, żeludzie na całym świecie są do siebie podobni”.
A my – czy jesteśmy w stanie spojrzećw lustro i zobaczyć tam twarz uchodźcy?
MUNDEK KOTERBA
11
DĄŻENIE DO IDEAŁU
Jak żyć, gdy zewsząd nawołują nas dozmiany na lepsze? Bądź najlepszą wersjąsiebie, nic samo się nie zrobi – i ty możesz,jak nie ty to kto i inne slogany, które bombardują telewizję, Internet, a nawet prasę.Dokąd nie pójdziesz, wszędzie widzisz reklamy z Ewą Chodakowską – trenerką całejPolski, która próbuje cię namówić na 40 minut ćwiczeń dziennie. Tuż za rogiem czai sięAnna Lewandowska, żona naszego zdolnegopiłkarskiego „Lewego”, która ma plan jakodmienić twoje życie i zmienić dietę nazdrową. Do tego wszystkiego pod naciskiemznajomych kupiłeś karnet na siłownię, a tamdokoła filmy, broszury i plakaty z Natalią
Gacką, która z uśmiechem pręży swoja boskie ciało i przekonuje, że w „180 dni” narodzisz się nowy ty.
BYCIE FIT TO PODSTAWA
Kiedy uporasz się z pierwszą falą motywacyjnego bełkotu o tym, jaki wpływ natwoje życie ma dieta (wegańska, paleo, Dukan, bezglutenowa i moja ulubiona dietacud) możesz śmiało zrobić krok naprzódi przyjrzeć się swojemu odbicie w lustrze.Jeśli osoba, którą tam dostrzegasz nie zadowala cię w stu procentach, bądź pewien, żejesteś na najlepszej drodze do tego, byzmienić się na lepsze.
MOTYWACYJNYBEŁKOT
Ile razy zdarzało ci się obiecywać, że od poniedziałkuzabierasz się za dietę. Od następnego tygodnia zaczy
nasz intensywny kurs angielskiego, włoskiego czy chociażby niemieckiego. W nowym roku zrobisz prawojazdy, przeczytasz 52 książki, zgłębisz tajniki kuchni
azjatyckiej i pojedziesz w podróż dookoła świata. A i jutro na pewno ci się uda. Od jutra zmotywowana, czy teżzmotywowany zaczynasz pełną parą twoje nowe, lepsze
życie. Brzmi znajomo?
12
Pierwszym krokiem będzie zmianawspomnianych wyżej nawyków żywieniowych. Tutaj pełna dowolność: im dieta mabardziej egzotyczną nazwę, tym lepiej. Imbardziej wysublimowane i skomplikowaneprodukty – tym lepiej. Wtedy masz pewność, że twoje notowania towarzyskie nafejsbuku i instagramie natychmiastowowzrosną. Tylko nie zapomnij codziennie dodawać zdjęć z nasionami goi, ekologicznymkurczakiem i mlekiem sojowym, najlepiejwłasnej roboty przygotowanym w zaciszudomowych pieleszy.
Po drugie: koniecznie zacznij ćwiczyć.Tutaj absolutnie nie ma znaczenia ani twójwiek, ani płeć, ani obecny stan zdrowiai kondycja. Należy postępować w myśl: „ćwiczyć każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej”. Tutaj do wyboru masz dwie strategie:ćwiczenia w domu lub opieka z trenerempersonalnym, koniecznie w najbardziej bananowym klubie fitness w mieście.
Decydując się na ćwiczenia z jednąz popularnych trenerek w domu, konieczniedokumentuj swoje postępy na kontach społecznościowych. Rób masę zdjęć, kręć filmikii nakup wszelkie możliwe sportowe akcesoria, które uda ci się zdobyć w Lidlu lub Biedronce. Pamiętaj, że po pierwszym odbytymtreningu masz prawo apelować na swoimwallu do znajomych, by nawrócili się na jedyną słuszną drogę i zaczęli ćwiczyć razemz tobą. Natchniony wpisami Ewy Chodakowskiej szerz ideę ruchu, wszędzie gdzie sięda.
Niech twojego szefa nie zdziwią twojenotoryczne spóźnienia, gdyż od teraz piętnaście pięter w korporacji pokonujesz schodami, gardząc pracowniczą firmą. Piwo zeznajomymi z uczelni odpada, gdyż od tejpory nosisz ze sobą lanczboxy wypchane pobrzegi kiełkami mung, soczewicą i tofu.A w swoim lanserskim kubeczku ze Starbucksa nosisz świeżo zaparzoną zieloną kawę o smaku trawy, twierdząc, że smakuje cii dodaje energii.
13
W przypadku podjęcia decyzji o treningu pod opieką profesjonalnego trenerapersonalnego, szykuj się na prawdziwy wycisk. Od tej pory do twojego słownika na stałe wejdą takie słowa jak: cardio, interwały,redukcja, masowanie, koktajl proteinowyoraz cheat meal. Chodząc na siłownię nie zapomnij o korzystaniu z Endomondo, abymóc chwalić się przebytymi kilometrami nabieżni w sieci. Dla ulepszenia swojego wizerunku możesz masowo lajkować wszelkiewydarzenia o tematyce sportowej typu: biego pączki, joga dla seniorów, maraton kulawych i pięciobój recydywistów – grunt tobyć na czasie i pójść całym sercem w swojąpasję. Nie od dziś wiadomo, że maksymalnezaangażowanie to podstawa sukcesu, a twojąaktywność być może dostrzeże sam FilipChajzer i od tej pory staniesz się pierwszymsportowym bohaterem Rzeczpospolitej?Szanse są naprawdę wielkie, wystarczychcieć…
W ZDROWYM CIELE ZDROWYDUCH
Ale warto pamiętać że nie samymsportem i dietą człowiek żyje. Co w takim razie z naszym wewnętrznym rozwojem? Koniecznie trzeba zaangażować się we własnyrozwój osobisty. Tutaj na pierwszy ogieńpójdą wpisy na blogach poświęcone motywacji, sukcesowi i spełnieniu marzeń. Jeśliwydaje ci się, że za rogiem nie kryje się sukces, to oznacza, że chadzasz nie odpowiednimi ścieżkami. Od tej pory twoja porannatrasa po kajzerki lub popołudniowy spacerz Azorem powinna przebiegać inaczej. Jeślirobisz zawsze coś tak samo, jak masz zmienić swoje życie?
No właśnie, idee, które bombardująnas z każdej strony tworzą powoli w twojejgłowie mętlik. Co wybrać?! Spokojnie,zgodnie z modą na slow, od tej chwili możesz nie śpieszyć się jedząc, biegnąć, a nawetpracując. Najnowsze trendy wykazują, żesztuką jest minimalizm, czyli gonitwa w wyścigu szczurów, za pieniądzem nie jest również wskazana. Jeśli marzy ci się kariera jaku Wilka z Wall Street, wiedz że wystarczytylko chcieć, a wszystko może się zdarzyć.
UWIERZ W „DUCHA”
Zatem w czym tkwi sekret byciaszczęśliwym? Którą ścieżkę motywacji wybrać, by nie zwariować? Czy naprawdę dziśkażdy musi ćwiczyć, liczyć kalorie i znaćbiegle siedem języków, żeby czuć, że nadążasię za współczesnym światem? Odpowiedźna powyższe pytania jest banalna. Ty. Ty jesteś kluczem do własnego sukcesu. Nie żadni trenerzy (ani ci od ćwiczeń, ani od życia),tylko ty jesteś siłą napędową swojego sukcesu. Sukces to twoja osobista miara własnych potrzeb i wskaźnik realizacji marzeń.To prawda, że „możesz wszystko, jeśli tylkobędziesz chciał”. Człowiek to niesamowita„maszyna”, która funkcjonuje na różnychpoziomach wydajności i świadomości. Ludzie mają ogromny potencjał, umiejętność,samodzielnego myślenia i abstrakcyjnegopostrzegania świata. To właśnie w nas samych tkwi magiczna siła, która się nazywasilna wola. Silna wola, chęć, motywacja, determinacja – to wszystko to pochodne naszego własnego sukcesu. Wszystko inne totylko motywacyjny bełkot.
ANNA CHOMIAK
14
Witaj, strudzony wędrowcze!Widzę, że nasz kotek przed wejściem cięprzestraszył, wystawiając pazurki… No nic,zapraszamy dalej. Ach, zapomniałbym – dajdrobny datek naszemu woźnemu, inaczej cięnie przepuści!
Dobrze, ja dzisiaj będę twym przewodnikiem po długich i mrocznych korytarzach naszego uniwersytetu. Jestem W.Ergiliusz, twórca najstraszliwszych kolokwiów. Niestety, nie dostąpiłem dobrej nowiny punktów ECTS i nie mogę wciąż odejśćna spokojną emeryturę… Dlatego też dzisiajwybrano mnie na twojego przewodnika.
Zatem nie traćmy więcej czasu, bomamy dużo do zwiedzenia! Dzięki dotacjomz Unii Europejskiej wybudowaliśmy najdoskonalszy budynek uniwersytecki w Polsce.Ma unikalną konstrukcję: piętra są budowane w dół, nie do góry. Ha! Przyznać trzeba,że to niezwykła innowacja. Przejdziemy siępomału po każdym z nich. To co, zaczynamy?
Teraz jesteśmy na 1. piętrze. Słyszyszten cichy szloch? Te klątwy rzucane przeciwko całemu światu? Widzisz tych zapłakanych, zasmuconych ludzi? To ci, którzyupadli i nie dokończyli zaszczytnej wędrówkistudenta. Pokonała ich sesja! Zhańbili sięi już nigdy nie przestąpią progów przybytkupracy! A tam, za nimi, ci siedzący przy ognisku, w obdartych ubraniach, to ci, którzyzhańbili nie tylko siebie, ale także i dobreimię swojego uniwersytetu. To absolwenci,którzy nie znaleźli wejścia do przybytkupracy!
Nie patrzmy już więcej na ich sromotę. Zejdźmy na 2. piętro. Przejdźmy tymdługim, ciemnym korytarzem. Tylko pamiętaj: nie otwieraj żadnych z tych licznychdrzwi! I nie zwracaj uwagi na te głośnewrzaski i krzyki. To okrzyki dzikiego, barbarzyńskiego ludu, który za swój plemiennyzwyczaj obrał picie alkoholu. Ci odrażającytubylcy zwą swój ląd akademikiem…
Ach, a teraz moje ukochane piętro!Widzisz tych ludzi, z długimi, siwymi brodami, z namaszczeniem pochylających się
Uniwersytetimienia
Dantego Alighieri
16
nad zwojami papieru? Widzisz jak przeglądają te opasłe tomiszcza, szukając czegoś zawzięcie, by potem zapisać coś na swychpergaminach? To ci wielcy tego uniwersytetu, którzy przygotowują kolokwia dla adeptów wiedzy! Pytasz co tam płonie w piecu?To indeksy studentów, którzy nie zaliczyli –płoną wiecznym, nieugaszonym ogniem…
A na tym piętrze dbamy o dobrą formę naszych studentów! Oto tu, tuż obok naswłaśnie wychodzą z sali po zajęciach skończonych. A teraz patrz: czy widzisz tam, zahoryzontem niknące drzwi do sali kolejnej?Nie widzisz? Wierz mi – jest tam, hen, henza lasami. I tylko 15 minut na wędrówkę –inaczej kara ich spotka!
Chodźmy dalej. Widzisz tą biednądziewczynę, z książką w ręku, siedzącąwśród tłumu dzieci? Ach, jak szarpią ją zawłosy, jak rozrabiają, jaki harmider robią…Pytasz co robi? Inicjację przechodzi. Ten tylko do przybytku pracy wejść może, ktowpierw do przybytku praktyk wszedł!
To zaś piętro szóste. Jakbym mógło ciszę cię prosić. Spójrz – wszyscy pracująw pocie czoła i piszą w swych zeszytach. Niechcą żadnego słowa uronić z nieskończonego zdroju mądrości Profesora. Czysłyszysz wielkość tych słów?Czy dostrzegasz ich mądrość? Nie, nie budźtych, co posnęli: ci, conie umieją słuchać, niesą godni tego zaszczytu!
Kolejne piętro.Cóż za kolejka! Niknieza widnokręgiem i jakwąż się wije… Kilometry grubego, gadziegocielska, które wolnopełznie do przodu…Dokąd? Jakże to – niewiesz? Toż to nasz sekretariat!
Teraz zachowajostrożność. Widzisz temroczne postacie, jak stoją w rzędzie? Ich zadanie
wielce odpowiedzialne jest! Jeśli student tuzawędruje, do każdej musi po kolei się udać.One zaś mają prawdę z niego wydobyć i głupotę wykazać, czasami zaśmiać się szyderczolub zwiesić głowę ponuro… Jak jedna kończystudenta maglować, już następna go bierzew obroty. One są Sesją, bo gnębią wielu.
I wreszcie: piętro ostatnie, dziewiąte!Oto i tron króla naszego uniwersytetu. Niebój się, podejdź swobodnie – zbyt on wielki,by dostrzec marnego człowieka. Starczy!Widzisz? Oto trzy paszcze jego, w którychprzeżuwa przez wieczność Studenta, Wykładowcę i Panią Z Dziekanatu. Rządzi okrutniei jedynie wedle swej woli. Tyran i sadysta!Pytasz jak brzmi imię jego? USOS!
Drżysz… Ze zmęczenia czy przerażenia? Nieważne… Patrz, u stóp USOSa jestklapa w podłodze. Otwórz ją i znajdź nakońcu korytarza schody ku górze. One ciędoprowadzą tam, gdzie zmierzasz: do przybytku pracy…
TOMASZ JAKUTGRAFIKA: KINGA ZIEMBIŃSKA
17
Dwa tysiące ludzkich twarzy
Lata 90., Dębica. Stara kamienica i jejnowy właściciel porządkujący strych. Wśródrupieci znajduje jednak skarb – pudło,a w nim ponad 1200 szklanych negatywów.
Mimo niesprzyjającej aury i praktycznie zerowego zabezpieczenia negatywy przetrwały – w większości były to portrety ludzi zlat 20. i 30. ubiegłego wieku. Ich autorkąbyła nieznana dotychczas Stefania Gurdowa,która na swoich kliszach zostawiła niezwykłyprzekrój społeczeństwa dwudziestoleciamiędzywojennego.
Gurdowa była nadzwyczajną kobietą,biorąc pod uwagę czasy, w których żyła. Niezależna, dążąca do upatrzonego wcześniejcelu, przedsiębiorcza i nieuległa, stanowiłaniemalże przeciwieństwo ideału ówczesnejkobiety. Krótko po urodzeniu swojej córkiZofii postanowiła zakończyć nieudane małżeństwo i żyć na własną rękę. Razem z dzieckiem wyprowadziła się ze Lwowa i osiadław Dębicy, gdzie w 1921 roku otworzyła swojestudio fotograficzne. Interes prosperował,przynosząc spore zyski. Stefania zdecydowa
ła się więc otworzyć dwie filie: w Mielcui Dobczycach. Niespokojne czasy lat trzydziestych przyniosły jednak wiele strat finansowych. Stefania podejmuje kolejnyodważny krok: zamyka swoje studio i znówpakuje walizki, by przenieść się na Śląsk,gdzie otwiera dwa kolejne zakłady. Po wybuchu wojny fotografka straciła jednak niemal cały dobytek. Jej studio zostało przejęteprzez hitlerowców, ją natomiast zdegradowano do zwykłego pracownika. Nigdy nieodzyskała ani atelier, ani negatywów swojego autorstwa. Nieco zapomniana zmarław 1968 roku, a zdjęcia, które udało jej sięzachować w swoim mieszkaniu zostały wyrzucone.
Zbieg okoliczności sprawił, że jej talent został doceniony po raz kolejny. Jedenaście lat po odnalezieniu negatywów,z inicjatywy krakowskiej fundacji ImagoMundi, zostają one stosownie odrestaurowane i zabezpieczone, a fotografie wywołane. Ponad 1200 negatywów, na którychw większości zestawione są dwa portrety,stały się przedmiotem wystaw, które wzbudzają zachwyt na całym świecie. Możemy jepodziwiać również w albumie Klisze przechowuje się, wydanym w 2008 roku.
KWESTIAPRZYPADKU
Karolina Przywara
19
Z pozoru proste portrety zachwycająmnie niezwykłą głębią. Każda postać przedstawiona jest w sposób, dzięki któremu mogę niemal dostrzec cechy charakterumodela. To coś więcej niż tylko fotografie nazamówienie, to antropologiczny przekrójpolskiego społeczeństwa tamtych lat. Gurdowa nie traktowała fotografii tylko jakoźródła dochodu, na zdjęciach uwieczniaławszystkich bez względu na zawód, pochodzenie, płeć czy wiek. W ten sposób zbudowała niezwykły obraz, który zachwyciłtysiące ludzi na całym świecie.
Patrząc na fotografie Stefani Gurdowej wyłapuje spojrzenia postaci na nichprzedstawionych. Zastanawiam się kim byli ijak znaleźli się w studiu fotografki, bo choćciężko jest mi znaleźć jakiekolwiek kryterium doboru modeli, to łączy ich jedno: anonimowość. Ciekawi mnie też sposób łączeniaze sobą portretów dwóch osób. Może Gurdowa kierowała się po prostu oszczędnością,a może w tym z pozoru losowym doborzeukryte jest jakieś głębszy sens, którego nie
potrafię dostrzec. Zawarta w zdjęciach Stefanii tajemnica sprawia, że są niemal magiczne w swojej prostocie.
Homer pracuje w biurze statystycznymNikt nie wie, co robi w domu1.
Vivian Maier była nianią. Żyła w Nowym Jorku i Chicago i nie wyróżniała się niczym, co przyciągałoby wzrok na dłużej niżkilka chwil. To, co sprawiło, że zapisała sięw historii fotografii zostało odkryte dopierogdy miała 81 lat. Nie dane jej było jednakdoczekać chwili, w której cały świat obiegłyjej genialne fotografie: zmarła tuż przedtym, jak ich odkrywca poznał jej nazwisko.
Niektórzy nazywają ją „PrawdziwąMarry Poppins”. Często zabierała swoichpodopiecznych na spacery do najgorszychdzielnic Chicago, by uwieczniać proste,uliczne scenki, które po wielu latach zachwyciły krytyków. O niej samej niewielewiadomo: urodzona w Nowym Jorku z matki Francuzki i ojca Austriaka. Dzieciństwo
Fot. Stefania Gurdowa
20
spędziła na podróżach między USA a Francją. W końcu osiedliła się w Chicago. Jejprace nie ujrzały światła dziennego do czasu,gdy w 2007 roku 26letni John Maloof kupiłna aukcji pudło z 30 tysiącami negatywów.Zdjęcia, które w nim odkrył zafascynowałygo do tego stopnia, że postanowił podzielićsię nimi ze światem, usilnie starając się znaleźć autora. Udało mu się w 2009 roku, nakilka dni po śmierci Vivian.
Fotografie Maier stawały się corazbardziej popularne, a ich ceny rosły z zawrotną szybkością. Znajomi fotografki,w tym również dzieci, którymi się opiekowała, nie mieli pojęcia o jej niezwykłym talencie. Określenia, jakie padały przy próbie jejcharakterystyki to najczęściej: ekscentryczna, tajemnicza czy po prostu dziwaczna.Swoje zdjęcia zachowywała tylko dla siebie.Pewnie nie dowiedzielibyśmy się o tej niezwykłej postaci, gdyby nie zadziałała – poraz kolejny – siła przypadku.
Jestem jednak pewna, że to nie przypadek sprawiał, że zdjęcia Vivian są tak niesamowite. Zawsze czarnobiałe, o niemalperfekcyjnej kompozycji, godnej najwybitniejszych fotografów ulicznych. To niesamowite, że amatorka mogła tworzyć takie dziełasztuki. Wychwytywała z pozoru banalnescenki, nadając im charakter i znaczenie,znakomicie reprezentując tym samym nurt fotografii ulicznej. Fakt,że nie posiadała żadnego wykształcenia w tym kierunku, sprawia, że –chcąc, nie chcąc – nadajemy jejzdjęciom nieco inne znaczenie, widząc w nich nie tylko świetnywarsztat i styl, ale również niezwykłość, jaką nadała im sama postaćich autorki.
Ona sama nigdy nie publikowała swoich zdjęć. Wszystkie zamknięte były przed światem w jejpokoju na poddaszu, gdzie marnował się ich niezwykły potencjał.
Vivian fascynuje mnieswoją ekscentrycznością. Na jej fotografie mogę patrzeć się bez końca iwciąż odkrywać nowe szczegóły, do
powiadając własną historię do jej ujęć. Zastanawia mnie, jakie podpisy mogłaby imnadać. Pewnie oryginalne, może nawet dziwaczne jak ona sama. Czyżby nie zdawałasobie sprawy z wielkiego talentu, który posiada? Co sprawiło, że nigdy nie zdecydowała się opublikować swoich zdjęć?
Wielu mówi, żeby powstrzymać się narazie od wpisywania jej do podręcznikówfotografii. Porównując jednak jej zdjęcia dotych autorstwa znanych fotografów, nie mogę powstrzymać się od stwierdzenia, że jestto nieuniknione. Niezwykła forma i treść,jaka za sobą niesie sprawiają, że nie sposóbjest przejść obok nich obojętnie, a fascynująca historia Vivian dopełnia tego obrazu.
Kolekcjoner starych aparatów ChrisA. Hudges zbiera tylko te okazy, które mająw środku niewywołaną kliszę. Może jest tosposób na odkrycie kolejnego wielkiego talentu, którego owoce będziemy mogli podziwiać na wystawach i w albumach? Pozostajemi czekać na kolejne objawienie, które trafi– dzięki przypadkowi – na języki krytyków.
MAGDALENA OLCHAWA
1 Wisława Szymborska, Spis ludności.
Fot. Vivian Maier
21
Wydawać się może, że w polskim humanizmie akademickim dostrzecmożna pewną niepokojącą, schizofrenicznątendencję. Z jednej strony, zwłaszcza wśródnowego pokolenia, szerzy się przekonanie,że tekst można interpretować w sposób dowolny, swobodnie wybrany przez interpretatora, z drugiej zaś strony, głównie wśródstarszej generacji humanistów, pokutuje pogląd, że określone teksty należy odczytywaćprzy pomocy ściśle określonych narzędzi interpretacyjnych.
Różnicę pomiędzy obydwoma poglądami najprościej wyjaśnić na podstawie prostego przykładu. Wyobraźmy sobie, że udałonam się zebrać zespół kompetentnych badaczy literatury, by raz na zawsze przygotowaćjedyną i właściwą interpretację Wielkiej Improwizacji Konrada z Dziadów, cz. III.Znawcy romantyzmu niemal od razu wyjaśnią wszystkie symbole tego wiekopomnegomonologu przy użyciu pojęć przez lata wypracowanych na podstawie dokładnych badań hermeneutycznych i przy niepominięciujakiegokolwiek elementu bogatego kontek
stu kulturalnospołecznego epoki. Usłyszymy o romantycznej teorii sztuki, o micieprometejskim, o demonach i bluźnierstwie.Zobaczymy Konrada jako wielkiego buntownika, który odrzuca swoje przeznaczeniejako Boży pomazaniec. Dostaniemy wizjęspójną i logiczną – każdy wniosek będziepoparty odpowiednimi wręcz matematycznie precyzyjnymi argumentami. Stara, dobraszkoła!
I po tej skrajnie ułożonej interpretacjiistnieje szansa, że bardziej liberalni badaczecałkowicie odrzuciliby kontekst historyczny,wiedzę o pozostałej twórczości danego autora czy nawet ogólne informacje o epoce romantyzmu. Całkiem możliwe, żestwierdziliby, iż dzieło to należy interpretować jako autonomiczną całość, w oderwaniuod wszystkiego innego – jako tekst istniejącydla samego siebie. Jeszcze dalej pójść mogliby miłośnicy nowych teorii i wkrótce okazałoby się, że Konrad jest symbolemmęskiego dążenia do dominacji nad światemkobiecym, uosobionym przez zdeifikowanąformę kobiecej płodności. Pasuje? No przecież!
UŻYWAĆKSIĄŻEK
22
Spory na temat możliwości i poprawności konkretnych interpretacji toczą się odlat i prawdopodobnie toczyć się jeszcze będąprzez wieki. Jedna, jak i druga strona konfliktu nieustannie twierdzą, że mają rację –i jak dotąd żadnej z nich nie przyszło do głowy, że być może obydwie mają rację równocześnie…
Zostawmy jednak ten nierozwiązywalny konflikt na boku, gdyż jest jeszczetrzecia droga cieszenia się z literatury. Droga, która być może jest najbardziej humanistyczna. Dzięki niej nie pozostajemy jedyniebiernymi odbiorcami literackich treści, leczstajemy się czynnymi użytkownikami literatury. Biorąc książkę do ręki, rozumiemy, żeksiążka ta ma nam służyć.
Wśród niektórych wierzących chrześcijan wytworzył się ciekawy sposób rozwiązywania codziennych problemów. W chwili,gdy mierzą się z trapiącą ich kwestią i niepotrafią znaleźć sensownego rozwiązania,sięgają po Pismo Święte, otwierają je na losowej stronie i czytają, a następnie odnosząte słowa do swojej obecnej sytuacji. Tym sa
mym nie jest to bezmyślna, bezowocna lektura. Ba, nie jest to nawet jedynierefleksyjne wczytanie się w słowa mądrości.To zdecydowanie coś więcej. To poczucie, żesłowa przeczytane przed chwilą zostały napisane specjalnie dla nas, by rozwiązać naszproblem, który trapi nas w tej właśnie chwili. To tak, jakbyśmy zaprosili do domu najlepszego przyjaciela i zapytali się go o radę,a on nam by jej udzielił. Tym samym wyrywamy książki z ich zastanego świata i przenosimy do mitycznego „tu i teraz”, robimyz nich równorzędnych partnerów do dyskusji i pozwalamy wpływać na nasze życie.
Używanie książek stoi w sprzecznościz dążeniem do ich interpretacji. Niemniejdobrze użyta książka może zdziałać cuda.Może stać się przewodnikiem po górskichszlakach albo powiernikiem tajemnic. Możebyć asystentem w kuchni albo psychoterapeutą. Trzeba tylko uważać, żeby nie natknąć się na książkętyrana, bo wówczas tomy możemy zostać użyci…
TOMASZ JAKUT
23
Czy graliście kiedyś w jakąkolwiek odmianę pokera? Jeżeli odpowiedźbrzmi „tak”, to możecie przeczytać ten artykuł. Jeśli zaś nigdy wam się to nie zdarzyło –tym bardziej zachęcam do przeczytania go.Nie będzie tutaj bynajmniej wzmianki o zasadach gry: te bowiem są powszechnie znane, a jeśli nie, to łatwo można je wyszukaćw Internecie. Ten tekst będzie o spojrzeniuludzi na tę grę. O nerwowym ocieraniu czołaz potu za każdym razem, kiedy słyszą słowo„poker”.
Poker to hazard – tak stanowi prawoRzeczypospolitej Polskiej. Co ciekawe jednak, powszechnie znana (chociaż nie ciesząca się dobrą sławą) Ustawa Hazardowa niedefiniuje czym właściwie jest poker. I takpolitycy uznają ją jako grę hazardową. Pokerzyści zaś uważają, że jest to gra strategicznapołączona ze sportem. Zgaduję, że żadnej zestron nie można przyznać racji, skoro grao nazwie poker nie została zdefiniowana.
Jednak słowo „poker” wywołuje dużo emocji. Na tyle dużo, że toczy się o niego – o jegolegalizację – coraz głośniejsza walka.
Ustawa z dnia 19 listopada 2009 rokuo grach hazardowych definiuje gry losowejako „gry o wygrane pieniężne lub rzeczowe,których wynik w szczególności zależy odprzypadku, a warunki gry określa regulamin” (Art. 2.). Ustęp 5 tegoż artykułu jakoprzykład podaje „gry w karty: black jack,poker, baccarat”. Strona, która jest za legalizacją pokera w Polsce, absolutnie nie zgadza się z podawaniem swojej ukochanej gryjako przykładu gry losowej. Ich dowodem sąbadania kanadyjskich naukowców z Uniwersytetu Alberta, którym udało się stworzyć „gracza idealnego”. Jest to komputer,który do minimum ogranicza możliwośćprzegrania rozdania poprzez nic innego jakkalkulację ryzyka. Wobec tego można uznaćpokera jako bardzo skomplikowaną matematykę, co z kolei eliminuje go z grupy gierlosowych, „których wynik w szczególności
WALKAO POKERA
24
zależy od przypadku”. Fani pokera zgadzająsię co do tego jednogłośnie, osoby jemuprzeciwne są zupełnie innego zdania. A coz resztą społeczeństwa?
Nie ukrywajmy – spojrzenie na pokera wśród większości Polaków jest jedno: jestto gra, w której można przegrać wielkie pieniądze i dlatego lepiej w nią się nie bawić.W tym momencie warto zapytać: a co z grączysto rozrywkową, bez stawiania na szaliżadnych pieniędzy? Zapewne wówczas moglibyśmy usłyszeć sławetne już „od tego sięzaczyna…”. Jeśli ktoś stracił dom, rodzinęi normalne życie przez nadużywanie narkotyków, to zapewne jego okres przed braniemzakazanych środków wypełniało „eksperymentowanie” z różnymi tabletkami, wywołującymi takie a nie inne efekty. Tak samojest tutaj: ktoś stracił swój majątek, grającw pokera, dlatego, że zanim grał na poważnesumy, to uczył się zasad gry i urządzał wieczorki ze znajomymi, spędzane przy „zielonym stole” gdzie stawką były plastikoweżetony. Oczywiście, odpowiedzią na pytanie:
„Jaki jest bezpośredni powód strat finansowych naszego „ktosia” z przykładu?” jest„nierozważna gra” a nie „rozpoczęcie karierypokerzysty”. Jednak przyszło nam żyćw kraju, w którym poker nie jest akceptowany przez przeciętnych Kowalskich, bojących się jedynie o straty finansowe. Corazwięcej obywateli ucieka od takiego myślenia.Poker przybiera w Polsce na sile. Walkaz ustawą hazardową może okazać się skuteczna, gdyż jeszcze częściej słyszy się o jejwyrzuceniu. Sytuacja na tym polu robi sięciekawa.
Są ludzie, którzy mówią, że poker togra bardziej przypominająca strategiczne„planszówki”. Inni zaś uważają, że jest toczysto hazardowa sprawa, w której zwycięstwo zawdzięczamy wyłącznie szczęściu.Rodzi się jednak pytanie: ile spośród tychosób zawdzięcza swój osąd wychowaniuw takiej a nie innej kulturze obyczajowej?I czy przypadkiem nie jest to sąd a priori?
ADRIAN BRYNIAK
25
Dosłownie kilka dni temu zmuszony byłem udać się do Krakowa w niezwykle ważnej sprawie: broniłem swojegolicencjatu. Padło kilka pytań, z niektórymiporadziłem sobie dobrze, z innymi nieco gorzej. Wśród celnych pocisków mającychsprawdzić moją wiedzę trafił się także tenz wygrawerowanym imieniem „Kordian”.Również i z nim sobie poradziłem, niemniejusłyszałem, że mój Kordian to Kordian stereotypowy. Nie przeczę – zaintrygowałomnie to.
Po zdanym egzaminie, jak to każdystudentabsolwent ma w zwyczaju, poszedłem… No właśnie nie tam, wy przywiązanido stereotypów czytelnicy! Poszedłem se kupić obwarzanka. I żując go, rozmyślałem nadtym, co usłyszałem kilka chwil wcześniej.Stereotypowy Kordian uparcie pałętał się po
mojej czaszce, wprowadzając popłoch i zamęt wśród moich (mam nadzieję wciąż licznych) szarych komórek. Zmuszał doszukania odpowiedzi na pytanie, którego nieumiałem do końca sformułować. I wówczas,przełykając kolejny kęs zakalcowatego ciasta(kolejny punkt w Krakowie, który należywpisać na czarną listę antyobwarzankowejabominacji), doznałem olśnienia: OBWARZANEK! To on był wszystkiemu winien.
Nie, nie martwcie się – wasz ulubiony(bo jestem ulubiony – prawda?!) redaktorMagnifiera nie oszalał (do reszty…) i wciążjest świadomy tego co pisze. Obwarzanek byłwinny. I doskonale to obaj wiedzieliśmy. Towłaśnie przez niego mój Kordian stał sięstereotypowy. I nie tylko zresztą on. Z wnętrza mojej czaszki wyłaniać zaczęły się innepostacie, rzeczy i zjawiska, które uznać musiałem za czysto stereotypowe wyobrażenia.Dużo ich było, dużo.
OBWARZANEK
26
„Ale zaraz zaraz – jak kawałek zakalcowatego ciasta może być czemukolwiek winien?” – zapyta co bardziej rozgarniętyczytelnik. Już tłumaczę: obwarzanek jest archetypem stereotypizacji. I tym, jakże mądrze i podniośle brzmiącym, stwierdzeniemzakończyła się moja krótka znajomość z zakalcem, zakończona dla niego niezbyt miłymnurkowaniem w jeziorku kwasu solnego.
Tak, od obwarzanka zaczyna się historia mojego stereotypowego patrzenia naświat. Pamiętam czasy, gdy byłem jeszczemałym, niewinnym chłopcem, który wrazz babcią udał się do miasta polskich królów.Wówczas to zostałem zepsuty przez wielkomiejski hedonizm kulinarny, jakim były cudowne obwarzanki (przynajmniej tak jepamiętam!) sprzedawane w bliżej nieokreślonej części Krakowa. Ten obraz tak mocnowrył się w moją pamięć, że odtąd biednemiasto nad Wisłą stało się synonimem„miejsca, w którym sprzedają to dobre,
okrągłe coś”. W przezwyciężeniu tej krzywdzącej opinii na pewno nie pomogła postawamatki, która jedyne co chciała bym przywiózł z Krakowa po obronie, były obwarzanki (najlepiej z serem). Tym sposobem, gdyktoś mnie kiedyś zapyta z czym kojarzy misię Kraków, bez zająknięcia odpowiem, żez obwarzankiem.
Z tego samego powodu mój Kordianto spiskowiec i niedoszły królobójca, a Amerykanin to gruby miłośnik fastfoodów.I chyba nic już tego nie zmieni. Dzięki stereotypom uporządkowałem cały swój świat– i prawdę mówiąc, wygodnie mi w nim.Dlatego w weekend pojadę do Krakowa naobwarzanka, by jedząc go w świetle zachodzącego słońca pomyśleć o zamerykanizowanym Kordianiespiskowcu.
TOMASZ JAKUTGRAFIKA: KINGA ZIEMBIŃSKA
27
Kuchnia niemiecka przeszław ostatnich latach sporą metamorfozę. Jestto spowodowane głównie wzbogacaniem siękulturowym tego kraju. Tendencje kulinarneNiemców uległy zmieszaniu z kuchnią włoską, turecką, rosyjską czy chińską. Co jednakcharakteryzuje tę prawdziwą, rdzenną kulinarną kulturę naszego sąsiada? Czy różni sięona znacząco od tej znanej nam z wnętrz naszych domów, której królowymi są naszemamy i babcie?
Kiedy przed kilkoma laty po razpierwszy wybrałam się na festyn niemiecki,w Neukloster, na północy Niemiec, uderzyłamnie prostota oraz tłustość serwowanychtam dań. Piwo, frytki i wszelkiej maści kiełbasy, serwowane prosto z grilla lub w postaci słynnej Currywurst. Ponownie spotkałamsię z tym rozpoczynając tu pracę i dzieląc
stół z moją Gastfamilie. Kuchnia niemieckacharakteryzuje się stosunkowo małą ilościąwarzyw i dużą ilością mięsa, zwłaszcza czerwonego. W Baden Wurtembergii bardzo popularne są pochodzące stąd Spätzle, czylimakaron przypominający nasze polskie laneciasto. Je się go najczęściej w połączeniuz sosami i (a jakże!) mięsem. Niemcyupodobali sobie również Maultaschen, którewyglądają nieco jak pierogi. Są one wypełnione szpinakiem i cebulą, a czasem teżmielonym mięsem bądź kawałkami szynki.Spożywać je można na kilka sposobów. Jaosobiście próbowałam dwóch: ugotowanychw rosole, pełniących w nim funkcję makaronu oraz przysmażanych z jajkiem. Ciekawajest również legenda, która opowiada o okolicznościach powstania tego dania. Otóżniemieccy zakonnicy, chcąc oszukać posti móc spożywać mięso, zawijali je wraz z dużą ilością szpinaku do ciasta. Dzięki ich
Niemcy-
z czym to się je?
28
sprytowi mieszkańcy Baden Wurtembergiido dzisiaj mogą delektować się ich smakiem.Dużą sympatią wśród Niemców cieszy sięteż podawana na zimno Kartoffelsalat, którajest ugotowanymi ziemniakami z dodatkiemoleju, octu i majonezu. Ze słodkich dań niezaprzeczalnymi książętami są jabłecznik(Apfelkuchen) oraz naleśniki (Pfankuchen),które niejednokrotnie osładzały mi tęsknotęza naszą polską, domową kuchnią.
A teraz zgadnijcie co jest obowiązkowym elementem każdej niemieckiej imprezyi spotkania ze znajomymi… Tak! Piwo.W całych Niemczech jest sporo piwnych marek godnych polecenia, choć nasi zachodnisąsiedzi doceniają też Tyskie czy Żywca, które na stałe goszczą w tutejszych sklepach.Bardzo dużą popularnością, zwłaszcza naświątecznych festynach, cieszy się Glühwein,który jest niczym innym jak dobrze znanym
nam grzańcem. Jednym z ulubionych bezalkoholowych napoi Niemców jest Apfelschorle. Jest to sok jabłkowy rozcieńczonyz wodą gazowaną, zwaną tutaj Sprudlem.
Chociaż jestem zdania, że człowiekw każdym miejscu i sytuacji, a więc równieżwe wszystkich kuchniach świata znajdzie dlasiebie coś, co chętnie doda do swojego osobistego zeszytu z przepisami, osobiście nieprzepadam za kunsztem kulinarnym Niemców. Gorąco polecam jednak wyprawę natutejsze tereny, zwłaszcza przy okazji odbywających się tu często festynów, gdzie zaniewielkie pieniądze można wyrobić sobiewłasne zdanie, a może i zasmakować czegoś,co na stałe zagości potem na naszym stole.
EMILIA GWÓŹDŹ
Fot. Dennis Ottink
29
Klaudia Chwastek: Robisz niesamowite kolaże. Składasz obraz, do tego dobierasz tekst, a w całości, gdy się na topatrzy, wygląda na coś niesamowitego. Twój dobór obrazu do tekstu wydaje się wręcz perfekcyjny i idealnieskomponowany. Jednak jak Ty byśokreśliła to, co robisz?Monika Stpiczyńska: To, co robię nazwałabym dokładnie tak, jak Ty to nazwałaś –składam obraz z tekstem. Na portalach internetowych, na które wrzucam kolaże zawsze opisuję to takimi słowami: zlepiamobrazki i słowa. I to jest dokładnie to, co robię. Przeglądam dziesiątki gazet i szukamw nich wycinków: fragmentów zdjęć, obrazów, grafik, które mnie zainteresują, ale także tekstów – pojedynczych słów, czy całychzdań, wypowiedzi. A potem próbuję tym wycinkom, tym fragmentom zdjęć i tym sło
wom wyrwanym z kontekstu dać drugieżycie, przekształcić je w coś nowego, w cośmojego, poukładać na swój sposób. Takimizlepkami staram się opowiedzieć o emocjachi o takim naszym życiu wewnętrznym.
Skąd czerpiesz inspiracje na swojezlepki?Jeśli chodzi o inspirowanie się innymi artystami, to staram się tego unikać – w miaręmożliwości w ogóle nie oglądam kolaży innych osób, bo nie chcę nawet przypadkiemi nieświadomie przenieść czegoś z ich sztukido mojej. Inspiracje i natchnienie same domnie przychodzą, kiedy tylko zobaczę jakiśfajny wycinek albo tekst. Siadam przy biurku, otwieram swój umysł, mówię sobie, żenie mam tu ograniczeń i mogę wszystko, łapię za klej i kleję.
POSKLEJANY
ŚWIATSklejać obrazy i słowa, tworząc przy
tym sztukę. Realizować marzeniai swoje pasje, zarazem bawiąc się przy
tym. Z Moniką Stpiczyńską o jejkolażach i zlepkowym świecie
rozmawiała Klaudia Chwastek.
30
Z tego co wiem, korzystasz tylko i wyłącznie z tego, co znajdujesz w gazetach. Nie drukujesz żadnych innychobrazków czy treści. Łatwo ci jest znaleźć odpowiedni element i dobrać docałej wizji, którą masz w głowie, czywręcz przeciwnie?To ciekawe, bo większość osób zakłada, żerobiąc kolaż, zaczynam od tego, że mamw głowie pomysł i szukam już konkretnychelementów. Jest całkiem odwrotnie – kiedysiadam do pracy nie mam zupełnie żadnegopomysłu i żadnego pojęcia o tym, co uda misię dzisiaj stworzyć. To, co powstanie zależyod tego jakie wycinki wpadną mi w oko.Znajduję jeden element, który mi się podobai który będzie centralnym punktem kolażui dobieram do niego pozostałe, na koniec napis. Lub odwrotnie – czasem, jeśli wymyślę
wyjątkowo dobry tekst, to od niego zaczynam i do niego doklejam resztę. Pracuję faktycznie tylko na tym, co uda mi się wyciąćz gazet – czasem z ulotek, katalogów, albumów – więc muszę zadowolić się tym, coznajdę. Nie drukuję elementów, których mibrakuje – wtedy całe to moje robienie kolażystraciłoby sens.Parę miesięcy temu robiłam kolaż urodzinowy w prezencie i całe tygodnie zajęło miznalezienie zdjęcia dzika. Ostatnio szukałamzdjęcia rewolweru, którego pilnie potrzebowałam, ale nie znalazłam. Wtedy muszęz czegoś zrezygnować i użyć elementów, które mam na biurku. Co wcale nie jest problemem, bo często okazuje się, że nowy pomysłjest lepszy od poprzedniego.
MONIKA STPICZYŃSKA
31
Ile czasu zajmuje Ci zrobienie jednejzlepki? Z jednej strony to w końcu tylko sklejenie ze sobą poszczególnychelementów, jednak z drugiej strony,efekt końcowy jest powalający i można uznać, że to trwa bardzo długo.Tworzenie takich zlepek jest czasochłonne?Zawsze najwięcej czasu muszę poświęcić –poza oczywiście samym zdobyciem dobrychi ciekawych gazet – na przeglądanie ich
i wycinanie. Trzeba przejrzeć dokładniewszystkie obrazki i zdjęcia, przeczytać wywiady w poszukiwaniu słów. Jeśli mam dozrobienia kilkanaście gazet, to zajmie mi tokilka godzin. Potem bywa już różnie. Słowodaję, że są zlepki, które złożyłam w dosłownie piętnaście minut. Nad innymi siedzę godzinę, a są też takie, które zlepione czekająkilka dni aż ułożę do nich dobry tekst. Takimój wymarzony wynik, którego bym sobieżyczyła, to kolaż dziennie, ale niestety nie
MONIKA STPICZYŃSKA32
zawsze mi się to udaje. Wszystko zależy odnatchnienia i wycinków – czasem zlepekskłada się prawie sam i po kilkunastu minutach jest gotowy, a czasem jest bardziej podgórkę i muszę siedzieć i głowić się co z czymzłożyć, tak żebym była zadowolona.
Masz jakieś swoje ulubione gazety czyczasopisma, z których najchętniej korzystasz? Są to magazyny modowe, tabloidy… Czy korzystasz z tego, co poprostu wpadnie Ci w ręce?Tak, mam swoje ulubione tytuły – miesięczniki, które kupuję na bieżąco. Najczęściej sąto właśnie magazyny modowe i gazety w stylu „K MAG”, „Zwierciadło”, „Pani”, „MaleMen”. Często po prostu będąc w sklepieprzeglądam w szybkim tempie nawet jakieśnieznane mi tytuły i je kupuję, jeśli cośw środku mnie interesuje. Ale tak naprawdęwycinam z czego się da, bo wycinków i gazetjest zawsze za mało. Zdarzało mi się znaleźćkilka interesujących wycinanek w ulotkachz poczty i w katalogach ze sklepów budowlanych. Jednak kiedyś wpadło mi w ręce kilkanaście numerów gazet z latsiedemdziesiątych i znalazłam tam najlepszewycinki, na jakie do tej pory trafiłam.
Skąd w ogóle pomysł nato, aby tworzyć takiezlepki?Od bardzo dawna, prawie odzawsze, chciałam zajmowaćsię jakąś formą sztuki i mócwyrażać się artystycznie. Coprawda na co dzień zajmujęsię filmem i fotografią, aleszukałam dla siebie czegośbardziej twórczego i artystycznego. Marzyło mi sięmalarstwo albo rysunek,niestety w tych dziedzinachzdecydowanie brakuje mitalentu. Ponad rok temu,całkiem przypadkowo i napróbę, zrobiłam swój pierwszy, bardzo prosty kolaż,który nawet wizualnieznacznie różnił się od tych,które robię teraz. Spodobał
mi się i pomyślałam, że chętnie zajęłabymsię czymś takim, ale – nie wiem nawet dlaczego – odłożyłam to i nic z tym nie zrobiłam. Dopiero kilka miesięcy temu – w lipcu– przeglądając gazety postanowiłam całkiemspontanicznie, że coś wytnę i spróbuję skleić. Po pół godziny czułam się już w swoimżywiole, wokół mnie na podłodze leżaływszystkie gazety, jakie miałam zgromadzonew mieszkaniu i kilka stosików powycinanychelementów. Tak zaczęły powstawać mojekolaże. Po tygodniach czy miesiącach obawiałam się, czy mój entuzjazm nie zniknie,ale minęło prawie pół roku, a moja pracawciąż daje mi ogromną satysfakcję i radość.To jest dla mnie najlepszy dowód na to, żeznalazłam dziedzinę sztuki, w której mogęsię spełniać.
Wyobrażałaś sobie kiedyś swoją idealną, wymarzoną zlepkę? Jak by wyglądała?Bardzo spodobało mi się to pytanie. Niemyślałam o idealnym kolażu, nie zastanawiam się nad takimi rzeczami, raczej skupiam się na tym, co dobrego mogę zrobićz wycinków, które mam. Teraz jednak myślęo tym i jestem pewna, że w moim wymarzo
MONIKA STPICZYŃSKA
nym kolażu na pewno musiałby znaleźć sięmotyw dłoni – to ulubiony element moichkolaży, który według mnie jest bardzo wymowny w różnych kontekstach. Oprócz tegojakiś trafny, błyskotliwy tekst – trochę przewrotny, taki który każdy mógłby odnieśćw jakiś sposób do siebie i do swojego życia.
Spodziewałaś się, że Twoje kolaże będą mieć tylu fanów? Na Instagramiemasz ponad 4 tysiące obserwatorów!Mówiąc szczerze nigdy nie sądziłam, że tyleosób będzie śledzić w Internecie mnie i mojeprace. Kiedy zaczęłam robić zlepki, to musiało minąć kilka tygodni zanim odważyłamsię wrzucić na Instagram i inne portalepierwszy kolaż. Bałam się, że w ogóle nikttego nie zobaczy. Zakładałam sobie, że jeślisto osób mnie zaobserwuje na Facebookuczy Instagramie, to to już będzie wielkieosiągniecie i szczyt tego, co może mnie spotkać w internetowym świecie. Teraz faktycznie – mam ponad 4 tysiące obserwującychna Instagramie i totalnie nie mogę w touwierzyć. Z każdym dniem przybywają noweosoby, dostaję dużo przemiłych wiadomościi komentarzy – i za to jestem każdej z tychosób szalenie wdzięczna, bo daje mi toogromną radość i motywację do działania.
Masz jakieś marzenia związane zeswoimi zlepkami? Gdzie chciałabyśbyć za jakiś czas?Podstawowym marzeniem jest to, żeby nigdy nie brakowało mi gazet do wycinania! A poza tym bardzo bym chciała kiedyśilustrować zlepkami artykuły w gazetach. Tojest chyba takie moje największe marzenie,które mam nadzieję w przyszłości uda mi sięspełnić.
Zdecydowałaś się jednak realizowaćswoje marzenie. A co najważniejsze,odniosło ono już nie mały sukces.Uważasz, że warto realizować swojemarzenia mimo wszystko? Co powiedziałabyś osobom, które nie są w pełniprzekonane, czy w ogóle warto?Powiedziałabym, że zawsze lepiej robić coś,niż nie robić nic, i że lepiej potem żałować,że się coś zrobiło, niż że się tego nie zrobiło.Warto próbować nowych rzeczy, więc jeśliktoś ma ochotę sklejać kolaże, malować obrazy, kręcić filmy czy pisać książki – powinien zacząć to robić!
MONIKA STPICZYŃSKA
34
Twórczość Moniki znajdziecie na:
https://www.facebook.com/zlepki.collages
https://www.instagram.com/zlepki.collages/
W dzisiejszych czasach bycieblogerem to coś więcej niż prowadzenieelektronicznego pamiętnika w wirtualnejprzestrzeni. Blogerzy to osoby mające do powiedzenia „coś” na każdy temat. To baczniobserwatorzy życia społecznego, ba! Powiemwięcej: to komentatorzy otaczających nasspraw i zdarzeń, a często kreatorzy i dyktatorzy nowych zachowań, mód i trendów.Bloger to ktoś, kto łączy w sobie cechy Inspektora Gadżeta (wie, co w blogosferzepiszczy), jest trochę jak duet WojewódzkiFigurski (kontrowersyjny, ale zna granicędobrego smaku) i do tego wszystkiego przyciąga wzrok czytelnika niczym uroda legendarnej Marylin Monroe, a to wszystko zasprawą wypasionego szablonu na blogu.
Obecnie nie wystarczy pisać, by zaistnieć w Internecie. Stwierdzenie, że „dobrytekst sam się obroni i nie potrzebuje promocji”, to nic bardziej mylnego. Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że w tej chwiliprawie każdy może pisać, publikować swojeprzemyślenia w sieci i uważać się za blogerawłaśnie. Bycie blogerem to przede wszystkim bycie osobą bardzo wszechstronną. Toumiejętność pisania, fotografowania, robienia grafiki czy ilustracji, to trochę bycie artystąrzemieślnikiem, który z każdej glinypotrafi ulepić coś niezwykłego.
W dżungli zwanej blogosferą trzebazaufać swojemu pierwotnemu instynktowii kierować się intuicją. Tropiąc ciekawe tematy nie zaszkodzi czasem zastosować trików stosowanych przez Sherlocka Holmesa– w końcu dedukcja to coś, co pozwala namrozwinąć skrzydła i osiągnąć sukces przezduże „S”. Dozwolone są wszystkie „kobiecegierki”: flirtowanie z czytelnikiem, kokietowanie tekstem, kuszenie odważnymi zdjęciami… A wszystko po to, by sprytnie złowić„rybki”, które na stałe pozostaną w naszymblogowym „stawie”.
BLOGOSFERAOD
PODSZEWKI
38
BLOGOWANIE KROK PO KROKU
Mało tego, bloger również musi byćniezłym marketingowcem – jego praca polega na zbudowaniu całej „kampanii” od zera.Nie wystarczy tylko wymyślić tekst, dodaćzdjęcia i opublikować go w Internecie. Jeślichcesz być dobrym, wiarygodnym i poczytnym blogerem, przede wszystkim musiszmieć dobrą strategię i dużo cierpliwości.
Żeby nie zginać w gąszczu innych blogów, powinieneś czymś się wyróżniać. Jesttylko jedno ale – bycie charakterystycznymmusi iść w parze z byciem wiarygodnym, beztego prędzej czy później poniesiesz fiasko.Jeśli codziennie na śniadanie jesz sałatęi tylko sałatę, bo jesteś vege świrem, to niepróbuj przekonywać czytelników, że jesteśfanem parówek (w końcu Morlinki zaproponowały ci umowę banerową). Rozumiesz, comam na myśli? Bycie prawdziwym w blogosferze to podstawa, właściwie pierwszykamień milowy w przygodzie zwanej blogowaniem. Jest to bardzo istotne ponieważczytelnicy, prędzej czy później, zorientująsię, że „coś tu nie gra” i najzwyczajniejw świecie przestaną cię odwiedzać, czytać,lajkować itd.
Twoja strategia powinna zatem byćzgodna z twoim profilem, nie powinieneśudawać kogoś kim nie jesteś, blefować lubnaśladować innych. Nie możesz bać się mówić to, co myślisz wprost. No dobrze, ostatnio cała blogosfera dostała gęsiej skórkiz podniecenia, bo „bóg blogosfery” Kominek,przepraszam, aktualnie Jason Hunt wydałksiążkę. Po przeczytaniu tryliona opinii,obejrzeniu setek zdjęć na Instagramiez jeszcze ciepłą „Biblią Internetu” zniechęciłam się tak mocno do tej książki, że nadal jejnie przeczytałam. I naprawdę nie wiem, jakja, biedna blogerka, to teraz przetrwam?
Ten, kto zaczyna pisanie i publikowanie w sieci doskonale zdaje sobie sprawę,że, by zdobyć popularność, innymi słowy bymieć czytelników i obserwatorów, potrzebaczasu. W tym przypadku pomocne okazująsię liczne grupy wsparcia, z których blogosfera hojnie korzysta. Nikt tak wspaniale niezrobi „ruchu” na naszej stronie jak inny odwdzięczający się bloger, przychodzący donas z tzw. rewizytą. W praktyce oznacza to,że blogerzy tworzą kółeczka wzajemnej adoracji i dzięki nim właśnie się rozkręcają.Mam nadzieję, że zdradzenie tej wiedzy tajemnej nie ściągnie na mnie gniewu blogosfery, dlatego ten ujawniony fakt niechzostanie między nami, okej?
39
VENI, VIDI, VICI
By na dobre rozgościć się w siecii stworzyć kawałek swojej, charakterystycznej dla czytelników przestrzeni musimy zainwestować – głównie nasz czas.Powiedzenie „karma wraca” ma tutajogromne znaczenie, gdyż to ile damy od siebie, prędzej czy później wróci do nas (niekoniecznie z nawiązką). Bycie blogerem tociężki kawał chleba – prócz pisania tekstów,trzeba na bieżąco śledzić i komentować inneblogi (w ten sposób budujemy wzajemnąsieć kontaktów i zdobywamy stałe grono odbiorców). Do tego wszystkiego dochodzispójne działanie wspomagające w różnychkanałach social media. Tutaj reguły gry odwieków się nie zmieniły: niczym Cezar trzeba przybyć na bloga, zobaczyć i ocenić przeciwnika i zwyciężyć, czyli okazać sięlepszym, bardziej kreatywnym i oryginalnym.
MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ
W przypadku promowania swojegobloga w social mediach, nie należy ulegaćzłudzeniu, że więcej znaczy lepiej, wręczprzeciwnie – w tym przypadku obowiązujezasada „mniej znaczy więcej”. Dlaczego?Dlatego, że lepiej postawić na aktywne prowadzenie dwóch lub trzech kanałów wspomagających promocję naszego bloga np.fanpage na Facebooku lub profil na Instagramie, niż wrzucać do sieci „po łebkach”,wszędzie gdzie się da, wszystko co nam dogłowy przyjdzie, w rezultacie z marnym odzewem ze strony publiczności.
Aktywne kanały social media są równie czasochłonne jak prowadzenie samegobloga. Trzeba mieć pomysł na to jak zainteresować odbiorcę do komentowania, udostępniania czy po prostu obserwowanianaszego profilu. To, co w teorii wydaje sięłatwe, w praktyce nie już takie proste. Blogerzy muszą uważać, by nie publikować tychsamych treści na wszystkich swoich portalach społecznościowych, gdyż czytelnikowisię to znudzi. Warto mieć własny, oryginalnystyl – który od razu będzie kojarzył się z naszym blogiem. Do przemyślenia jest kwestia,czy nasz profil na Facebooku, Instagramie,Pintereście lub Snapchacie będzie miejscem,gdzie dzielimy się z naszymi obserwatoramiżyciem prywatnym, czy też nie. Wszystkozależeć będzie od tego jaki efekt naszymidziałaniami w przestrzeni social mediachchcemy uzyskać. W tym przypadku warto„podglądać” innych znanych blogerów, anawet celebrytów. Może nie do końca wartospamować użytkowników treściami co 5 minut, w stylu jadłam, jechałam, siedzę – jestem Ewa Chodakowska. Szokowanie na siłęw stylu Czesława Mozila, który wrzucazwłoki uchodźców na swojego walla, wydajesię być też ciut odrobinę pretensjonalne.Tutaj raczej warto wzorować się na gurupolskiego Internetu, czyli Mateuszu Grzesiaku, naszym polskim coachu od wszystkiego, który w sposób przystępny i naturalnykreuje wirtualną rzeczywistość.
By odnieść sukces blogowy należyrównież pamiętać, że każdy profil social media rządzi się swoimi prawami. Na przykładalgorytm na Facebooku działa według pewnego schematu, który „ułatwi” lub „utrudni”
40
nam naszą promocje w Internecie. A imwiększe grono osób zobaczy naszą notkę,tym większe prawdopodobieństwo, że dotrzemy do szerszego grona, zdobędziemynowych obserwatorów i tym samym uzyskamy większy zasięg naszej publikacji. Todziała na zasadzie efektu domina, jedno niewinne zdarzenie powoduje lawinę zmian.
JEDZ, MÓDL SIĘ I KOCHAJ
Zaczynając swoją przygodę z blogowaniem nie wystarczy pisać i mieć pomysłna siebie. Bloger musi również aktywnieczytać i udzielać się u innych blogerów,w ten sposób ma szansę na zdobycie stałejpubliczności. Z blogowaniem jest jak z filmem Jedz, módl się i kochaj. Jedzenie topodstawa naszego jestestwa, bez pokarmui wody człowiek nie wytrzyma zbyt długo.W przypadku blogowania musimy pisać, żeby w ogóle ktoś się o nas dowiedział. Modlitwa to nic innego, jak prośba o pomocw spełnieniu naszych pragnień, czyli prośbainnych blogerów o wsparcie komentarzem,udostępnieniem itd. Kochać to blogowaćz pasją, z potrzeby serca, a nie dla zarobku,prestiżu czy innych pobudek, które nie sąszczere. Do tego wszystkiemu powinniśmyprzygotować się na to, że blogowanie to zabawa na cały etat, przez całą dobę, praktycznie 365 dni w roku. To wiele schodów,wzlotów i upadków, to czasem marazm, czasem kreatywny rozkwit. Blogowanie to odnalezienie kierunku, w którym chcemypodążać i przygoda życia, która trwa tak długo, jak jesteś w stanie sobie na nią pozwolić.
Nieidealnaanna to kultoromaniaczka żywiąca się książkami na śniadanie, filmem naobiad, a zamiast kolacji wybiera różne formyaktywności sportowej. Zakochana po uszyw E.E. Schmicie z uporem maniaka kolekcjonuje jego książki. Płyty Lykke Li zna napamięć, a za ideał kobiety uważa ponadczasową Tamarę Łempicką, koniecznie w zielonym Bugatti. Prywatnie mama, żonai posiadaczka dwóch czarnych kotów.
Bloguję od trzech lat. Moją misją jest przekonanie Ciebie, że z kulturą jest nam dotwarzy i żyje się po prostu lepiej. Jeśli lubiszwyzwania, interesuje cię inna, optymistyczna, ale zarazem szczera opinia na temat tego, jak polubić swoje życie zostań ze mną nadłużej.
Adres bloga: http://nieidealnaanna.com/
41
FundacjaSztuk
WizualnychTen, komu wydawało się, że
miejsce prezentacji fotografii przeniosło siędo internetu, albo że fotografia jako sztukaskończyła się wraz z uzyskaniem dostępu domożliwości robienia zdjęć przez wszystkich,nie może mylić się bardziej. Mylne wrażenie, że wszystko przeniosło się do internetujest tylko skrótem myślowym wynikającymz lenistwa. Lenistwo to przejawia się brakiem chęci eksplorowania i poznawania nowych przestrzeni, obojętnie czy będzie tonowa lodziarnia za rogiem naszego mieszkania, czy miejsce związane z fotografią. Zabłocie w maju tego roku dostało miejscedogłębnie związane z fotografią, a z miejscatego mogą korzystać wszyscy. Oczywiściewszyscy, którzy wiedzą, gdzie je znaleźć.Miejsce to nosi nazwę Fundacja Sztuk Wizualnych i znajduje się przy ul. Ślusarskiej 9.
Oczywiście nie jest to miejsce, gdziemożna przyjść sobie na kawę, usiąść ze znajomymi i gadać o niczym. Radziłbym raczejoszczędzenie kilku groszy i wybranie się nazwiady i późniejszy zakup jakiegoś albumufotograficznego albo książki o fotografii.
44
Ślusarska 9 mieści nie tylko biuro FSW, aletakże małą księgarnię, nad którą pieczęsprawuje magazynier Rafał, który wiewszystko o książkach posiadanych w sprzedaży przez FSW i chętnie doradza, byś wyszedł z tym czego potrzebujesz.
Najbardziej industrialna część Krakowa, czyli Zabłocie przeżywa ostatnio kryzys.Do szerszego grona odbiorców dotarła jużinformacja, że w kwietniu 2016 roku zostanie wyburzony dzisiejszy klub Fabryka,miejsce przyjazne dla muzyki, miłośnikówjedzenia (Foodstock) i innych zakręconychosób, a także jedna z dwóch krakowskichpalarni kawy – Coffee Cargo. W ich miejscupowstaną obiekty mieszkalne najwyższejklasy, czyli popularna, niekontrolowana deweloperka. Oczywistym jest, że przemysłowaczęść Krakowa przyciągnie deweloperówwciąż pragnących zbudować klientom własne jakże upragnione lokum. I to takie, naktóre będzie ich stać i to w najbardziej popularniej części miasta, gdzie jest dostęp dosztuki (MOCAK), rozrywki (Fabryki nie będzie, ale dalej będzie blisko do centrum)i zapewnione poczucie wyższości nad innymi
mieszkańcami Krakowa, bo oni nie mieszkają na Zabłociu. Wróćmy jednak do fotografii.
Fundacja Sztuk Wizualnych działa od2001 roku. Od tego czasu może pochwalićsię wieloma sukcesami. Należy do nich między innymi Miesiąc Fotografii w Krakowie.Jest to chyba najlepsze i najlepiej zorganizowane święto fotografii w Polsce, gdzieprzez tytułowy miesiąc dostajemy możliwośćobcowania z najwyższej klasy fotografiąuprawianą zarówno przez największychświatowych i polskich fotografów, jak i debiutantów w ramach sekcji ShowOFF. Następny Miesiąc Fotografii w maju i będzie naco czekać. FSW był także współtwórcą, razem z z Okręgiem Krakowskim ZwiązkuPolskich Artystów Fotografików, galeriiZPAF mieszczącej się przy ul. Św. Tomasza.Od 2007 roku galeria gościła uznanych fotografików z Polski i ze świata, pokazując ichdotychczasowe dokonania. Warto wspomnieć o inauguracyjnej wystawie Autoportret Martina Parra, a także wystawach wielupolskich artystów, tj. Kuby Dąbrowskiego,Jana Diaczkowskiego (o nim więcej niżej),Magdaleny Krajewskiej i wielu innych.
45
Praca Fundacji przez resztę roku, gdynie ma gorącego okresu Miesiąca Fotografii,skupia się na realizacji projektów archiwizacyjno – dokumentacyjnych, organizacji wystaw, działalności wydawniczej, czy pracyz artystami w celu przygotowania ich portfolio lub pomocy w wydaniu książek. Aktualnie w Warszawie (Zachęta – trwa do 22.11)odbywa się największa dotychczas wystawaJana Dziaczkowskiego, krakowskiego artysty, malarza, fotografika, tragiczne zmarłegow Tatrach w 2011 roku. Zobaczenie kolażyDziaczkowskiego daje wrażenie obcowaniaze sztuką klasyczną, dzięki jego perfekcjitechnicznej, zastosowanych środków wyrazu, a zaburzone jest jedynie ich aktualnościąi korespondencją z dzisiejszą rzeczywistością(Dziaczkowski dał góry Warszawie, a wrazz nimi wszystkie górskie przypadłości). Dodatkowo, Fundacja pracuje nad archiwizacjąi digitalizacją największego polskiego projektu fotograficzno – socjologicznego Zapisusocjologicznego Zofii Rydet. Tych, którzynie wiedzą na czym polegał zapis socjolo
giczny Zofii Rydet odsyłam na stronęwww.zofiarydet.com, gdzie można dowiedzieć się właściwie wszystkiego o swoichprzodkach, a pośrednio też i o samym sobie.
Zabłocie to miejsce inspirujące na tyle, że każdy chciałby tam mieszkać. Jednaknie każdy chciałby mieszkać w nowo wybudowanym, błyszczącym i pachnącym tynkiem bloku, z deweloperskim wnętrzemkupionym na kredyt. Każdy (a przynajmniejja) chciałby mieszkać w lofcie, przy samymdachu, a przynajmniej w starej, opuszczoneji nikomu niepotrzebnej fabryce, którąmógłby przekształcić we własny kąt. Wysokikąt, zimny zimą i letni latem. Industrialnykąt. Namiastkę takiego kąta możecie zobaczyć odwiedzając na przeszpiegi książkowofotograficzne Fundację Sztuk Wizualnych.Ja wyszedłem mocno zainspirowany. Szukam opuszczonej fabryki.
TEKST I ZDJĘCIA:
DANIEL ANTROPIK
46
Denis Diderot w Encyklopedii zawarł dokumentacjęzaawansowania technologicznego w XVIII wieku. Ilustracje encyklopedycznych haseł ukazują techniki produkcji szkła, budowystatków, wytwarzania mebli i wiele innych. Nie istniała wtedy produkcja taśmowa ani maszynowa – wszystkie przedmioty wykonywane były ręcznie1. Wszystko zmieniła rewolucja przemysłowa –czyli proces zmian technologicznych, gospodarczych, społecznychi kulturalnych, który został zapoczątkowany w XVIII wieku w Angliii Szkocji2.Pierwsza fala uprzemysłowienia była rezultatem kilku wynalazków,m.in. maszyny parowej, która była poprzedniczką silnika parowegooraz znalazła zastosowanie do napędzania maszynerii urządzeńtkackich. Produkcja maszyn parowych zwiększyła popyt na żelazo –jego produkcja wymagała ogromnej ilości kopalń, pieców, odlewnii stalowni. Transport węgla i żelaza wymagał nowoczesnych środków transportu – powstały lokomotywy i statki parowe, nastąpiłrozwój komunikacji3. Jak pisze John Pile w Historii wnętrz, początkowo wpływ rewolucji przemysłowej na projektowanie wnętrzmiał charakter bardziej techniczny niż estetyczny. Zaczęły powstawać pierwsze instalacje wodne, oświetleniowe, grzewcze. Zaczętoprodukować tanie w produkcji piece z lanego żelaza, które wkrótce
Rewolucja(przemysłowa)
we wnętrzu
DE
SIG
NPO
DLU
PĄ#1
48
zastąpiły otwarte paleniska kominków.W kuchniach montowano żeliwne zbiornikina wodę, którą ogrzewał ogień. W miastachwybudowano centralne systemy wodociągów. W XIX wieku powszechny stał się dostęp do bieżącej wody – początkowo wannai prysznic były luksusem, z czasem jednakznalazły się wśród standardowego wyposażenia domów w mieście. Piece zostały zastąpione przez system centralnego ogrzewania.W piwnicy umieszczano piece węglowe, które ogrzewały powietrze rozprowadzane rurami do poszczególnych pomieszczeń. Świece,którymi dotychczas oświetlano wnętrza zostały zastąpione przez lampy olejowe na olejrzepakowy, później wprowadzono lamy naftowe i gazowe4.Zmiany ekonomiczne i społeczne wywołaneprzez rewolucję przemysłową spotkały sięz krytyką ze strony estetów i krytyków sztuki, takich jak John Ruskin a następnie William Morris. Nie zaszkodziło to jednakprzemysłowi w ugruntowaniu swojej pozycjipoprzez tworzenie niedrogich towarów produkowanych fabrycznie i poszerzaniu kręguodbiorców.
CZTERNASTKA
Firma Braci Thonet pokazała, jak wielka siłatkwi w produkcji fabrycznej – „Thonet wyprzedził swoją epokę i odkrył nowy rynek dlaniedrogich mebli produkowanych w długichseriach przeznaczonych zarówno dla mieszczaństwa, urzędów, czy kawiarni”5. W 1830roku niemiecki stolarz – Michel Thonet –pracował nad obniżeniem kosztów produkcjimebli związanych z frezowaniem. Szczególnie interesowała go możliwość gięcia drewna. Cienkie warstwy forniru połączonew płaty drewna zanurzane były w kadziachz wrzącym klejem. Otrzymana w ten sposóbmasa – „sztuczne drewno” – była wyginanaw specjalnych formach za pomocą prasy. Doprodukcji mebli z giętych prętów drewnianych używano głównie buczyny, gdyż w warunkach przemysłowych łatwo poddawałasię opracowanej przez Thoneta technologii.Produkcja mebli była tania, gdyż nie wymagała od wykonawców szczególnych uzdolnień czy umiejętności w procesie produkcji.W 1849 roku we Wiedniu rozpoczęto masową produkcję mebli z giętego drewna – byłyto fotele, łóżka i fotele bujane, komplety do
49
salonów i jadalni. Jednak fabryce Thonetapopularność przyniosła produkcja krzeseł –krzesło Czternastka w ciągu 40 lat zostałowyprodukowane w ponad 45 milionach egzemplarzy6. Czternastka, nazywana równieżkrzesłem wiedeńskim czy thonetowskim,powstała w 1859 roku i należy do najbardziej rozpoznawalnych mebli wyprodukowanych przez firmę Thoneta. Krzesło złożonejest z sześciu elementów: okrągłego wyplatanego siedzenia oraz czterech lekko wygiętych u dołu nóg spiętych kabłąkiem. Oparciezłożone jest z dwóch koncentrycznie wygiętych prętów7. Wszystkie elementy połączonesą dwunastoma śrubami. Siedziska krzesełbyły dostępne w trzech wersjach: ze sklejkiz wypalanym wzorem lub ozdobnie wywierconymi otworami, wyplatane trzciną oraztapicerowane skórą lub tkaniną. We wcześniejszym modelu krzesła wykonanymw 1855 roku nie wszystkie elementy były wykonane w technice gięcia drewna. DopieroCzternastka jest stylowo jednolita, wykonana z zastosowaniem technologii gięcia drewna przy pomocy metalowej formy. Jegokonstrukcja jest lekka i trwała, dzięki eliminacji niektórych połączeń tak, aby jeden element pełnił kilka funkcji. Meble można było
rozłożyć przed transportem dzięki zastosowaniu złącz czopowych z gwintowanym czopem i wkrętami. Meble oznaczano nalepkąz nazwą firmy: Thonet, Bracia Thonet –Wiedeń (od 1853) lub Thonet Mudus (od1923)8.Jak pisze Izydor Grzeluk – krzesłoCzternastka jest meblem o „idealnej konstrukcji i formie plastycznej; wygodnei mocne jest pierwszym udanym przykładempołączenia technologii wielkoprzemysłowej,funkcji i estetyki”9. Krzesło Model nr 14 jestwyrazem zmieniających się czasów i podejścia do produkcji mebli oraz inspiracją dlapóźniejszych projektów mebli wykonanychz giętego drewna.
MONIKA ZIEMBIŃSKA
1 J. Pile, Historia wnętrz, tłum. B. Mierzejewska, Arkady,Warszawa 2004, s. 183.2 A. Chwalba, Historia Powszechna. Wiek XIX. WydawnictwoNaukowe PWN, Warszawa 2008, s. 68.3 J. Pile, dz. cyt., s.184.4 Tamże, s. 185.5 http://www.meble.swarzedz.pl/index.php?id=57 data dostępu :01.02.2015.6 Tamże.7 I. Grzeluk, Słownik terminologiczny mebli, WydawnictwoNaukowe PWN, Warszawa 2000, s. 99.8 Tamże.9 Tamże.
By Yelkrokoyade (Own work) [CC BYSA 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/bysa/3.0)], via Wikimedia Commons
50
ZACZĘŁO SIĘ OD FLEMINGA...
W listopadzie tego roku, fanom kinazostanie zaserwowana kolejna dawka superprodukcji. Jedną z nich jest Spectre – prawdopodobnie ostatnia część przygód o agencie 007, z Danielem Craigiem w roli głównej.Z tej okazji słusznie byłoby przypomnieć sobie nieco, lub zwyczajnie przyswoić kilkapodstawowych informacji.
Twórcą serii o Bondzie był brytyjskipisarz – Ian Fleming. Skąd pomysły na tewszystkie historie? Fleming służył w wywiadzie i wedle popularnej wersji zdarzeń wydarzenia z jego dzieł są efektem osobistegodoświadczenia. Pierwsza z jego powieści,Casino Royal doczekała się ekranizacji kilkalat temu. Kariera pisarza pozwoliła mu zgromadzić spory majątek, dzięki któremu mógłresztę życia spędzić w swojej luksusowej posiadłości na Jamajce. Zmarł w Anglii, w wieku pięćdziesięciu sześciu lat.
Chcąc w jakiś sposób usystematyzować, tudzież podzielić serię o Bondzie na
okresy, postanowiłem skupić się na aktorach, wcielających się w Agenta 007. Byłoich sześciu. Nie każdy z nich zagrał w podobnej liczbie odcinków serii. George Lazenby wcielił się w Jamesa tylko raz, jednakbyła to na tyle istotna część, że i tak zapisałasię w pamięci fanów. Mimo, że opinie na temat Lazenby'ego są podzielone. Ale o tymnieco później.
CHCECIE BONDA? NIECH GO ZAGRASZKOT!
Pierwsza opowieść o Bondzie, któraukazała się na wielkim ekranie nosiła tytułDoktor No. Ukazała się w 1962 roku, jeszczeza życia Fleminga. Sam autor widział w rolitytułowego Doktora swojego kuzyna – Christophera Lee, wybitnego aktora, który zmarłw tym roku. Ostatecznie rola trafiła do Josepha Wisemana.
Wielu ludzi do dziś utożsamia JamesaBonda, z pierwszym aktorem, którym byłSean Connery. Artysta szkockiego pochodzenia, który związał się z z numerem 007na długi czas, bo aż na sześć produkcji!
My nameis B.
51
Pierwszą z nich był wspomniany już DoktorNo. Agent brytyjskich służb wyruszył wtedyna Jamajkę, by rozwikłać zagadkę morderstwa. Natrafił tam na tytułową postać, szalonego naukowca, który postanawiazaszkodzić programowi kosmicznemu Stanów Zjednoczonych. Warto również wspomnieć, że poznajemy tu kolejny ważnyelement serii – kobietę Bonda. BowiemAgent 007 jest niepoprawnym kobieciarzem,który w każdej części uwodzi inną piękność.Pierwszą kobietą Bonda była Ursula Andress.
Drugi film z udziałem sir Conneregoto Pozdrowienia z Rosji. Film miał swojąpremierę dokładnie rok po pierwszej części.Po tytule nie trudno się domyślić, jaka tematyka będzie poruszana w fabule. W tej częściprzeciwnikiem Bonda okaże się tajemniczaorganizacja WIDMO, która za cel obrała sobie zdobycie radzieckiej maszyny dekodującej. Legendarna scena walki w pociągu jestkojarzona niemal przez wszystkich fanówserii. W roli pięknej Tatiany zobaczyliśmyDanielę Bianchi.
Kolejna produkcja pierwszy raz została pokazana na ekranach w 1964 roku.Goldfinger. Tak jak w części pierwszej tytułto nazwisko wroga 007. Goldfinger (GertFröbe) to multimilioner, którego cechujeniepohamowana chciwość. Decyduje się narabunek największego skarbca świata –Fortu Knox. Tylko James Bond jest w staniego powstrzymać. Również w tej części znajdziemy wiele charakterystycznych elementów wielki Azjata i jego zabójczy kapelusz,czy też kobieta cała w złocie. W tej części,„kobietą Bonda” została Honor Blackman,znana z takich produkcji jak Dziennik Bridget Jones, lub kultowy serial z lat sześćdziesiątych – Columbo.
Bez zmian, w odstępie kolejnego roku, miłośnikom przystojnego bohaterasprezentowano kolejną historię z Bondem wroli głównej. Operacja Piorun, to historiaprzynosząca jeszcze większe emocje od pozostałych. Stawka jest naprawdę wysoka,bowiem jego przeciwnik, Emilio Largo, groziatakiem nuklearnym, mającym na celuzniszczyć Miami, wraz z jego mieszkańcami.
52
Wraz z piękną Claudine Auger Bondmusiuratować miliony istnień.
Rok 1967 to również czasy konfliktumiędzy Stanami i Związkiem Radzieckim.Tematyka akcji wciąż pozostaje związanaz tymi dwoma narodami. Amerykanie sązdania, że ZSRR skradło należący do nichstatek kosmiczny. Pojawia się zagrożeniewybuchem III wojny światowej. Tytuł nawiązuje do poczynionego przez brytyjski wywiad kroku – upozorowania śmierci 007. Poraz kolejny jego wrogiem okazuje się tajemnicza organizacja WIDMO.
Kolejną część zatytułowano W służbieJej Królewskiej Mości. Trudno jest uznać jąza osobną epokę w historii „bondologii”, bowiem aktor który wcielił się w tytułowegoagenta, George Lazenby, dostał angaż tylkow jednej produkcji. Jednak szósta odsłonaopowieści o brytyjskim tajnym agencie, jest na tyleistotna, że trzeba poświęcićjej choć trochę uwagi.
Albowiem Lazenbyw opinii wielu był najmniejprzekonującym Bondem.Mówiąc wprost był słaby.Fabularnie W służbie JejKrólewskiej Mości stara siębyć swego rodzaju kontynuacją poprzednich części.Jest do nich wyraźne nawiązanie, gdy 007 w Portugalii trafia na śladorganizacji WIDMO. Idąctym tropem, Bond docierado Ernsta Blofelda. Przestępca okazuje się być niemniej groźny i obłąkany niżpoprzedni wrogowie.W tajnym laboratoriumBlofeld stworzył wirus, który odbiera płodnośćwszystkim żywym organizmom. Tym sposobem może zatrzymać całkowiciewalkę o przetrwanie gatunków. W tym filmie JamesBond poznał Tracy di Vincenzo (Diana Rigg), którastała się kimś więcej niż tyl
ko kolejną kobietą tajnego agenta. Tracy iBond wzięli ślub. I choć przed napisamikońcowymi świeżo poślubiona pani Bondginie, to przeszła do historii jako jedyna żona 007.
W roku 1971 na ekrany trafił kolejnyodcinek serii. Ponownie w rolę Bonda wcieliłsię Sean Connery. Fabuła Diamenty sąwieczne kręcą się wokół tytułowych kamieniszlachetnych. Zaginęła bowiem spora ilośćdiamentów z afrykańskich kopalni. Bondmusi zbadać sprawę i odnaleźć bogactwo.W swoim śledztwie natrafia na swojegowielkiego wroga – Ernsta Blofelda. Szaleniecstworzył laserowy generator mocy i umieściłgo na orbicie okołoziemskiej. Diamenty potęgują jego moc, czyniąc urządzeniem zdolnym przynieść właścicielowi władzę nadcałym światem.
53
I tu kończy się era Szkota. Sean Connery zagrał w sześciu częściach opowieścio agencie 007. Tak jak wspomniałem wcześniej – dla wielu to właśnie on jest prawdziwym wzorem Bonda. Jednak nie jestrekordzistą, bowiem znalazł się aktor, którywcielił się w „agenta z licencją na zabijanie”o jeden odcinek więcej. Ale o tym później.
PANICZNIE BAŁ SIĘ BRONI,A STRZELAŁ...
To nie legendy. Roger Moore, kolejnyodtwórca roli Jamesa Bonda, w istocie żyłw lęku przed bronią palną. Niejednokrotnieprzyznawał się do tego. Jak to się stało, żebojąc się pistoletów Moore związał się z 007na najdłuższy czas, bowiem na siedem produkcji?
Żyj i pozwól umrzeć to pierwszy z filmów z Moorem. Co prawda proponowano tęrolę Connery'emu, ale aktor odmówił mimowysokiej gaży. Jeżeli wcześniejsze serie wydały się fanom niezwykłe, to fabuła „ósemki”bynajmniej ich nie rozczaruje. Giną brytyjscy agenci. Tylko ktoś o zdolnościach 007może sprostać zadaniu. Jednak co w chwili,gdy przeciwnikiem okazuje się sekta Vo
odoo? Wciągająca akcja, pełne zwrotów wydarzenia. Jednak to nadal przeciwnik, któryjest ścigany. Co w chwili gdy to Bond stajesię celem kryminalistów?
Francisco Scaramanga to najskuteczniejszy płatny zabójca na świecie. Słynie, zeswojego szczególnego narzędzia zbrodni złotego pistoletu. Bond musi wyśledzićmordercę i udaremnić jego próby zamachu,zanim tytułowy Człowiek ze złotym pistoletem, zabije jego. Wyścig na śmierć i życie, pocałym świecie, to jak dotychczas najtrudniejszy pojedynek 007 – jest nie tylko łowcą.Jest również ofiarą.
Zapewne wszyscy fani Bonda w pamięci mają Buźkę milczącego olbrzymao stalowym uśmiechu, którego zęby potrafiłyprzegryźć niemal wszystko. O dziwo dlawielu, w tym mnie, to właśnie Buźka orazLotus Esprit są elementami, które najlepiejpamiętam z kolejnego tytułu, czyli Szpiegktóry mnie kochał. Z piękną Barbarą Bachu boku, Bond musi rozwiązać sprawę zaginionych łodzi podwodnych, zaopatrzonychw pociski atomowe. Szaleńczy wyścig z czasem, zabierający widza w liczne, oddaloneod siebie miejsca z całego świata.
54
Skoro 007 ratował już świat, walczącpod wodą, w górach, w śniegach – nadszedłczas by zmierzyć się z wrogiem w kosmosie.Tam właśnie ma miejsce akcja Moonrakera,jedenastego odcinka serii. Bond zostaje wysłany w kosmos, by rozwikłać zagadkę znikających promów kosmicznych. Wielewskazuje na to, że za wszystkim stoi szaleniec – Hugo Drax, który ma tylko jedno marzenie wyeliminować ludzką rasę. Jeszczewięcej akcji, jeszcze więcej emocji, a przyokazji – powrót starego znajomego.
Budżet Tylko dla twoich oczu był nieco niższy od poprzednika. Mimo to, udało sięstworzyć bardzo dobryfilm, bogaty w sceny kaskaderskie. Nie trudnojest się domyślić, że jakna tamte czasy przystało(1981!), ponownie uwidoczniona zostanie niechęć Rosji i StanówZjednoczonych. Bondmusi odnaleźć supertajnysprzęt, który umożliwiaposiadaczowi sprawowanie kontroli nad łodziamipodwodnymi wyposażonymi w potencjał atomowy. Przyznamszczerze, że Carole Bouquet w roli dziewczynyBonda była dość małowyrazista, jednak nieodejmuje jej to piękna.
No i nadszedł czas na część w zasadzie legendarną. Słynna Ośmiorniczka tobardzo znany tytuł. Z ciekawostek – tytułowa Ośmiorniczka, była grana przez MaudAdams, która wystąpiła nie w jedneja w trzech częściach przygód o 007. W jednej co prawda była tylko „kobietą z tłumu”,lecz w Człowieku ze złotym pistoletem jejrola była dość istotna. W Ośmiorniczce, James Bond musi wyjaśnić sprawę śmierci innego agenta brytyjskiego wywiadu – 009.Przy okazji napotka szereg przeszkód i niespodziewanych powiązań, a finał może okazać się bardziej skomplikowany niżwydawało się na początku.
No i nadszedł czas na ostatnią częśćz Moorem w roli głównej. Bardzo widowiskowy film Zabójczy widok. Pojawiają sięmotywy nazizmu, bowiem przeciwnikiemBonda jest „efekt nazistowskich eksperymentów”. Cholernie inteligentna postać,w którą wcielił się znany aktor – ChristopherWalken, okaże się być bardzo groźnymprzeciwnikiem. 007 musi stawić czoła jemui jego towarzyszce May Day. Wszystko tozaowocuje pościgami i brawurowymi scenami akcji, których obszar obejmie niemal całyświat.
I tu kończy się epokaRogera Moore'a. Wieluzarzuca mu, że był nieco„zniewieściały” jak naagenta 007. Mimo to niepodlega dyskusji, że to onzwiązał się z serią o Bondzie na najdłuższy czas,bo aż na siedem filmów.Bał się broni, w zasadzieboi się do dziś. Mimo tow każdej części w jegodłoni niejednokrotnie pojawiaj się pistolet. Naczym tak naprawdę polegał jego fenomen? Trudnopowiedzieć. Ja osobiściewidząc go w produkcji innej niż te o 007, nie mogęcieszyć się filmem, bo onzwyczajnie mi tam nie pasuje. Każda inna granaprzez niego postać nie daje
mi się polubić bo nie jest Jamesem Bondem.Czy to kwestia wąskiego warsztatu aktorskiego? Może faktycznie wszędzie gra taksamo. Sean Connery niemal w każdym filmie gra po mistrzowsku.
DALTONIZM? MAŁO BRAKOWAŁO...
Naprawdę mało brakowało by Timothy Dalton nigdy nie zagrał Bonda. Zaproponowano mu rolę we W tajnej służbie JejKrólewskiej Mości, jednak odmówił twierdząc, że jest za młody by grać agenta 007.Finalnie zagrał dobrych kilka lat później,występując w dwóch częściach, lecz tu też
55
niewiele brakowało by z angażu wygryzł gokolejny Bond, a era Pierce'a Brosnana nastąpiła wcześniej niż w rzeczywistości.
Dalton wystąpił w dwóch tytułach.Zarówno W obliczu śmierci jak i Licencja nazabijanie są zupełnie inne od wcześniejszychprodukcji. Nie tylko z racji zmiany odtwórcygłównej roli. Również fabuła, jak i podejściedo niektórych tematów diametralnie sięzmieniło.
W obliczu śmierci co prawda znowukręci się wokół ZSRR i żelaznej kurtyny, jednak tym razem Bond ma za zadanie ochronić generała KGB, przed czyhającymi najego życie zamachowcami. Jest akcja, jest litość, jest bezwzględność. Wielowątkowa, bogata w zwroty akcji fabuła przeniosła fanóww inne kino niż dotychczas.
Drugi i ostatni film z Daltonem to Licencja na zabijanie. Przyjaciel Bonda zostaje ciężko ranny. Tym razem 007 pokazał, żenie jest tylko pieskiem na posyłki brytyjskiejkrólowej, a lojalność zawsze wygrywa. Porzuca przywileje wynikające z jego pozycji
w służbach i rozpoczyna prywatną misję,mającą na celu jedno – zemścić się. Czy tonajlepszy Bond? Bardzo ciężko to określić,zwłaszcza, że był to najgorzej sprzedający sięBond. Jednak z pewnością duże brawa należą się Timothy'emu Daltonowi, bowiem zagrał naprawdę dobrze. Tym samym grającw zaledwie dwóch częściach Bonda, zaskarbił sobie miłość wielu bondomaniaków, których znacząca część uznała go za najlepszegoz odtwórców roli agenta.
ZACZĄŁ W ŚWIETNYM STYLU, POTEM BYŁO JUŻ TYLKO LEPIEJ
Nie jestem wyznawcą PierwszegoKościoła Brosnana. Mało tego, nie uważam,żeby był on tak wybitnym aktorem, na jakiego kreują go niektóre media. Owszem,ma na koncie kilka fajnych ról, jednak nie sąto żadne legendarne kreacje. Mimo to PierceBrosnan jako James Bond przypadł mi dogustu. Dlaczego? Być może dlatego, że takijest właśnie 007. Spokojny, pewny siebie,
56
z wybitnie słabym dowcipem, z którego niktsię nie śmieje. I właśnie dlatego, widząc Brosnana, jego wyraz twarzy, mówiący „jestemnaj naj” w połączeniu z kiepskim żartem, todociera do mnie, że twórcy całkiem dobrzewybrali.
Po kolei. Siedemnasta odsłona bondanosi tytuł GoldenEye. Wiele zmian czeka tutaj klasycznego fana Bonda. Nie zobaczymyw nim DB5, a BMW. Nakręcono go po upadku ZSRR, jednak komunistyczna Rosjawciąż jest tłem wydarzeń. Ale jest też jedenz największych hitów w historii muzyki filmowej – Tina Turner w piosence o tym samym tytule co film. Złote Oko to świeżoopracowana rosyjska broń, mająca na celuzniszczyć wszystkich wrogów Matki Rosji.I to jest naprawdę świetny film! Dynamiczny, nie pozwalający się nudzić, o genialnejfabule! Jest nawet polski akcent – IzabellaScorupco, jedyna Polka, która wcieliła sięw „dziewczynę Bonda”. Ponadto w filmie zobaczymy świetnego aktora – Seana Beana.Raczej nikt nie ma wątpliwości, czy granejprzez Beana postaci uda się przeżyć. Niektórzy nawet mówią tu o klątwie tego aktora.
Jutro nie umiera nigdy, to drugaczęść z udziałem Brosnana. Porusza onapewną ciekawą tematykę. Jest szaleniec,w którego wcielił się Jonathan Pryce. Ówszaleniec marzy tylko o sensacji, tak bardzodał się omamić „dziennikarskiemu fanatyzmowi”. Skupia swoje siły na jednym – wywołaniu kolejnej wojny światowej. W tymcelu, za wszelką cenę usiłuje skłócić największe mocarstwa świata.
Kolejna część przygód Bonda, Światto za mało, to prawdopodobnie jeden z najlepszych Bondów. Świetna fabuła i gra psychologiczna pomiędzy poszczególnymibohaterami. Bond musi chronić spadkobierczynię majątku potentata naftowego, Elektrę. Zagraża jej terrorysta, który porwał ją
i przetrzymywał przez długi czas. Niestety,nic nie jest takie jak się wydaje. Dużo wybuchów, film nie zwalniający tempa nawet nachwilę, oraz śliczna dr Christmas Jones togwaranty fantastycznych wrażeń. Smutnejest to, że Świat to za mało, jest ostatnimBondem, w którym zobaczymy odtwórcę roliQ, Desmonda Llewelyna.
Ostatnią odsłoną Bonda z udziałemPierca Brosnana jest film o przewrotnymw stosunku do poprzednich tytule – Śmierćnadejdzie jutro. Poruszany zostaje tematkonfliktu w Korei. Jest to kolejny Bond,w którym 007 buntuje się swoim przełożonym i rozpoczyna działanie na własną rękę.Od niego zależy, czy słońce dnia następnegowstanie dla Amerykanów.
NOWY, ŚWIETNY, KONTROWERSYJNY
Nie chcę się przesadnie rozwodzićnad serią filmów z Danielem Cragiem z prostej przyczyny. Ta epoka wciąż trwa. W tymmiesiącu do kin trafia Spectre – czwarta odsłona Bonda, z owym Brytyjczykiem w roligłównej. Czy będzie dobry? Dla twórców tochyba nieistotne. Biorąc pod uwagę CasinoRoyal, Quantum of Solace oraz Skyfall,najnowszy Bond choćby był najgorszą odsłoną w dziejach i tak przyniesie kolosalnezyski. Przyciągnie wszystkich – fanów serii,fanów kina akcji, fanów Craiga. Jedynie ci,którzy nie akceptują Bonda w mężczyźnieo jasnych włosach spędzą te dwie godzinyw domu, zamiast udać się do kina. Póki co,Daniel Craig nie dał powodów do krytyki.Jest świetny, a Bondy z jego udziałem wybitne. Zobaczymy, co przyniesie jutro.
GRZEGORZ STOKŁOSA
57
„Kontrowersyjne małolaty” – to najczęstszy opis tejdwójki. Niektórzy idą dalej, mówiąc, że „te dzieci nie mająpojęcia o czym właściwie śpiewają. Oni nic o życiu nie wiedzą”. A jednak coś sprawia, że ich debiut przyjął się wśródkrytyki. Na mieście słyszy się nawet o możliwej nominacjido Grammy. Na to jeszcze przyjdzie nam poczekać, faktem
jest jednak, że Rae Sremmurdprzebojem wdarli się na listy.Zarówno najlepiej sprzedających się albumów, jak i najbardziej znienawidzonych duetów.
Rae Sremmurd stanowiądwaj bracia: Khalif „Swae Lee”Brown i Aaquil „Slim Jxmmi”Brown. Obydwaj są jeszczemłodzi (odpowiednio: rocznik95 oraz 93) i poza nagrywaniemhiphopu zajmują się dobrą zabawą i imprezowaniem: czasami nawet zbyt ostrym, bowiemmugshot Khalifa można jużpodziwiać w Internecie. Alewiadomo – młodość nie wieczność, raz na jakiś czas zaszalećtrzeba. Zwłaszcza, że tego typu
Nowe obliczehip-hopu
58
swawole stanowią całkiem przyzwoitą bazętekstową do kawałków Rae Sremmurd. Naich debiucie zatytułowanym SremmLife znalazło się ich jedenaście – stosunkowo małojeśli chodzi o album hiphopowy, jednak nagrany materiał to „samo mięso”, same konkrety. Ich (prawdopodobnie) najbardziejznana propozycja – No Flex Zone – to prawdziwa impreza przez duże „I”, co chłopakichcieli potwierdzić w teledysku do utworu.Pozostałe piosenki także opatrzone są prawdziwym młodzieńczym duchem oraz przyciągającymi bitami autorstwa Mike’aWilliamsa aka. Mike Will Made It.
W każdej branży jest jedna rzecz, która może bardzo ułatwić osiąganie pożądanych rezultatów – to tzw. „plecy”. Mającdobre kontakty z wyżej ustawionymi ludźmio sukces może być dużo łatwiej. W hiphopowym biznesie większość ludzi zna się zesobą. Już od lat jest tendencja na wspólnenagrywanie kawałków, nie zważając na żadne personalne widzimisie. SremmLife zawiera wstawki takich artystów jak NickiMinaj czy Big Sean oraz produkcję ww. Mike’a Williamsa, współautora sukcesu Miley
Cyrus. Rae Sremmurd już na tym etapiemają całkiem spore znajomości, co owocujechoćby zaproszeniami do wykonania innychkawałków – duet pojawił się w utworze TyDolla $ign pt. Blase. Przed braćmi Brownprzyszłość stoi zatem otworem. Ich charakterystyczny wokal oraz agresywne bity to cośco przykuwa uwagę i nie daje się łatwo zapomnieć. Jeśli ich młodzieńczy duch niepchnie ich do częstszego łamania prawa, tobędziemy mogli być świadkami nowej eryw dziejach muzyki rozrywkowej. Sam duetna razie szykuje materiał na drugi album –SremmLife 2. Sequel ma ukazać się jeszczew tym roku. Poza tym, Rae Sremmurd takżekoncertują – 26 listopada zawitają do klubuProxima w Warszawie.
ADRIAN BRYNIAK
59
Historia Leslie Lemkego przypominaopowieść rodem z amerykańskiego filmu.Oto chłopak z przeciętnej rodziny, urodzonyw przeciętnym amerykańskim miasteczkuotrzymuje od losu niezwykły dar. Dar o tyleistotny, że Leslie od urodzenia jest niewidomy, cierpi na nieuleczalne porażenie mózgowe. W konsekwencji nauczył się chodzićdopiero w wieku 15 lat. Dziś jest w stanie zagrać bezbłędnie kilka tysięcy utworów – nawet te, które usłyszał po raz pierwszyw życiu. Co ciekawe Leslie nie jest jedyny.Współczesna medycyna odnotowała około110 podobnych przypadków, gdzie pośróddzieci cierpiących na autyzm średnio codziesiąte wykazuje objawy tzw. zespołu sawanta.
RAIN MAN
Kojarzymy ich głównie za sprawą bohaterówsymboli współczesnej popkultury.Raymond Babbit (Rain Man), John Nash(Piękny Umysł), Simon Lynch (Kod Merkury), Prot z planety KPAX, a nawet ForrestGump to sawanci, czyli osoby o mocnoograniczonych możliwościach poznawczych,jednocześnie posiadające mniej lub bardziejunikatowe umiejętności związane z encyklopedyczną wiedzą w danej dziedzinie.Niektórzy z nich znają na pamięć całe rozkłady jazdy i książki telefoniczne, zaś inni sąw stanie zapamiętać pogodę z każdego dniaswojego życia. W wielu przypadkach docho
Piękny UmysłObudził się w środku nocy. Nagły impuls
kazał mu zejść po schodach na dół i podejść dostojącego w salonie fortepianu. Nie wiadomo co
skłoniło go do podobnego działania, ale tymsposobem niepozorny szesnastolatek
z Milwaukee dokonał niemożliwego – zagrałw całości I Koncert fortepianowy
Czajkowskiego. Co w tym niezwykłego? Chłopiecnigdy nie uczył się grać, a ponadto słyszał tenutwór zaledwie raz w życiu. W lokalnej stacji
telewizyjnej.
60
dzi do tego, że potrafią oni określić, jakiegodnia tygodnia wypada konkretna data naprzestrzeni kilkuset kolejnych lat. A to przecież jedna z ich najbardziej błahych zdolności.
Ludzie, którzy go spotkali, mówili, żeto człowiek Google, Mount Everest ludzkiejpamięci, chodząca encyklopedia, żywa bazadanych. A to tylko niektóre z określeń opisujące najbardziej rozpoznawalnego sawantaświata. Kiedy przyszedł na świat w 1951 roku, nikt nie przypuszczał, że będzie interesowała się nim nawet NASA. Przez długi czasnie potrafił mówić. Chodzić nauczył sięw wieku czterech lat, kiedy to lekarze zdiagnozowali u niego wrodzone upośledzenieumysłowe. Mimo to przez całe swoje życiezdołał przeczytać ponad dwanaście tysięcyksiążek, zapamiętując 98 proc. ich treści.Jednocześnie protoplasta filmowego RainMana był w stanie błyskawicznie odpowiedzieć na niemal każde pytanie z zakresu wiedzy ogólnej; znał nazwy wszystkich miast,autostrad przechodzących przez każde amerykańskie miasto, miasteczko i okrąg, a ponadto numery kierunkowe, kody pocztoweoraz przypisane do nich sieci telekomunikacyjne i telewizyjne.
PAMIĘĆ ABSOLUTNA
Wielu z nich nie odróżnia prawejstrony od lewej. Nie potrafią samodzielniewłożyć na siebie ubrania. Nie są zdolni odróżnić twarzy pielęgniarki od twarzy rodzonej matki, a mimo to wykazują nadludzkieumiejętności. Z czego to wynika? Zdolnościsawantów związane są przede wszystkimz uszkodzeniem lewej półkuli mózgui nadaktywnością jej prawej części. Gdy lewaczęść naszego mózgu – odpowiedzialna zalogiczne myślenie, budowę skojarzeń i metafor – przestaje działać, prawa część próbuje zrekompensować tę stratę. Tym samymdo głosu dochodzi mechanizm odpowiedzialny za zdolności artystyczne i posługiwanie się wyobraźnią, łudząco podobny doodruchu Pawłowa. Stąd też często spotykanaobsesja dat i liczb.
Jest uważany za niedoścignionegotytana matematyki. Bo kto na Ziemi potrafiwyrecytować bezbłędnie z pamięci liczbę pido 22 514 miejsc po przecinku? Tylko DanielTammet. To właśnie do niego należy ten rekord. Tammet od urodzenia cierpi na zespółAspergera – nieuleczalną odmianę autyzmu.Co ciekawe jest synestetykiem, dzięki czemu
61
Kim Peek
jego umysł samowolnie nadaje wszystkimliczbom niepowtarzalną fakturę, konsystencję, kolory, a nawet emocje. „Liczby są piękne niczym dzieła sztuki. Jedynka toogromny rozbłysk, eksplozja białego światła. Natomiast szóstka jest bardzo zimnąi mroczną liczbą” – twierdzi Tammet. Jednak w pewnym momencie lista jego życiowych priorytetów uległa nagłej zmianie.Daniel skupił się na zamiłowaniu do lingwistyki, zabawy słowem. Obecnie posługuje siębiegle 11 językami, jest również twórcą swojego własnego unikatowego dialektu – Manti, opartego na zaawansowanej kombinacjiestońskiego i fińskiego. Daniel zasłynąłgłównie za sprawą głośnego eksperymentu,w którym to podjął się nauczenia dialektu islandzkiego… w tydzień. Ku zaskoczeniu całego świata, podczas ostatniego dniaeksperymentu wystąpił na żywo w islandzkiej telewizji, gdzie rozmawiał z redaktoramiw ich ojczystym języku.
Pamięć absolutna sawantów nie sprowadza się wyłącznie do mechanicznego systemu zero jedynkowego. Jest ona pełnażarliwej pasji, uczuć i wrażliwości. Bo chorobliwa obsesja liczb wiąże się często z rozwo
jem duchowym. Stephen Wiltshire potrafiodtworzyć z pamięci niepowtarzalne panoramy miast, uwzględniając przy tym każdyich najmniejszy szczegóły z istnie matematyczną precyzją. Dziś jest uważany za wielkiego artystę. Richard Wawro tworzyłwizjonerskie, odznaczające się niespotykanątechniką, pełne głębokiej poetyki dzieła malarskie. Jego prace zdobiły ściany gabinetówMargaret Thatcher, Jana Pawła II i najbardziej prestiżowych galerii sztuki.
Tym sposobem sawanci udowadniajądwie istotne sprawy. Po pierwsze: fikuśnibohaterowie kultowych komiksów Marvelanie mogą się równać z potęgą ludzkiegoumysłu, a po drugie, że niepełnosprawnośćnie oznacza wcale bezapelacyjnego wyroku.Wprost przeciwnie. Może ona być naznaczona wyjątkowością, stając się kluczem dodokonywania wielkich rzeczy, które w przyszłości będą zgłębiać miliony. Wystarczytylko trochę wiary. Wiary w samego siebie.
MATEUSZ DEMSKI
62By jurvets (Born on a Blue Day) [CC BY 2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], via Wikimedia Commons
Daniel Tammet
W ostatnim czasie zadumałemsię nad pewnym w zasadzie gatunkiem filmowym. Mam na myśli tragiczne, katastroficzne filmy, oparte na rzeczywistychhistoriach. Prawdziwe wydarzenia, zawszekończące się w smutny, wręcz dramatycznysposób. Produkcje na których wielu płacze,często odwracając wzrok, nie mogąc dłużejspoglądać na cierpienie drugiego człowieka.Ale do jasnej cholery, te filmy zgarniająświetne oceny, przynoszą niebagatelne zyski, nie mówiąc o tym, że zwyczajnie jeuwielbiam! Nie chodzi tu o żaden sadyzm,czy czerpanie przyjemności z widoku znoszących różne katorgi ludzi. Zazwyczaj sam,po odbytym seansie, przez długie minuty,a czasem godziny, nie odzywam się słowem,powoli trawiąc zaprezentowane mi wydarzenia. Bez zbędnego pośpiechu dochodzą domnie kolejne fakty. Finalnie, wiele z tych filmów wywiera na mnie wpływ na kolejne lata. Kształtują mnie.
Jest kilka tytułów, które przez tewszystkie lata utkwiły mi w pamięci. Wywarły na mnie wrażenie tak potężne, że dodziś na samo wspomnienie wydarzeń z tychfilmów wpadam w zadumę, czując czasemżal, czasem niepokój, czasem niezrozumienie. O nich właśnie chcę napisać. Chcę przypomnieć kilka produkcji, które wciąż mamprzed oczami. Które w różnych sytuacjachprzychodzą mi z powrotem do głowy. Byćmoże, nie tylko na moim życiu się odbiły...
ŁOWILI RYBY, LECZ OCEAN BYŁ IMWROGIEM...
Być może znany jest komuś film podtytułem Gniew oceanu. Film sprzed piętnastu lat, z gwiazdorską wręcz obsadą. Podczasfilmu, przed naszymi oczami przewiną siętakie nazwiska jak Clooney, Wahlberg,Fichtner. O czym właściwie jest ten film?O rybakach. O zwykłych prostych ludziach,którzy spędzają większą część życia na mo
W kinie jak w życiu.Natura zawsze
zwycięża.
63
rzu, na mniejszych lub większych kutrach,ciągnąc całymi dniami sieci. Od tego, jakwiele złapią w nie ryb, zależy reszta życia –ich i ich rodzin.
Załoga, dowodzona przez szypra –Billa, wyrusza po raz kolejny, by raz jeszczespróbować sił w połowie. Ostatnie wyprawynie były dla nich owocne, a przeraża ich perspektywa powrotu do domów z pustymi niemal rękami. Dlatego wszyscy decydują się najeszcze jeden atak na morskie żywioły. Niemogą jednak wiedzieć, że będzie to ostatniwypad w ich życiu.
Z początku wszystko wydaje się układać idealnie. Sielanka, ryby same wręczwpadają im do kutra. Niestety, nie trwa todługo. Jest to bowiem czas, gdy w tamtejszym rejonie szalał huragan. Gdy zderzył sięz dwoma innymi frontami pogodowymi, doszło do legendarnego zjawiska. „Sztorm Halloween” lub „Sztorm bez imienia” towydarzenie, które zapisało się w historii jakolegendarna burza. Powstała tak szybkoi miała tak niszczycielską siłę, że meteorolodzy nie zdążyli nadać jej odpowiedniegoimienia, ani rozesłać skutecznych sygnałówalarmowych. W efekcie w samym środku
sztormu zostaje kuter Billa, wraz z jego załogą. Zaczyna się walka o przeżycie. Jednaksiły nie są wyrównane.
Chciało by się tu mówić o bohaterstwie, niezłomnej walce, która zakończyłasię w piękny, ciepły sposób. Niestety, łzy,które popłynęły, nie miały nic wspólnego zeszczęściem. Wszyscy bowiem zginęli. Legendarny połów Andrea Gail, kończy siętragicznie. Statek zaginął, nie pozostawiajączłudzeń co do losu załogi. Film w reżyseriiPetersena, to nic innego a fabularyzowanyhołd, oddany rybakom, którzy tam zginęli.I choć znałem historię która miała miejscew 1991 roku, to i tak do ostatniej chwili wierzyłem, że zakończenie będzie w jakimkolwiek stopniu różne od wydarzeńz rzeczywistości. Niestety. Myliłem się. Ocean zabiera ich po kolei.
OSIĄGNĄĆ SZCZYT I NIGDY Z NIEGONIE WRÓCIĆ
Tegoroczna premiera, dość głośnegofilmu Everest przez wielu była wyczekiwana.Osobiście czytałem książkę opowiadającąhistorię przedstawioną w filmie. Jako osoba
64
lubiąca chodzić po górach żyłem w pewnymprzekonaniu, że nie warto jest się smucići rozpaczać, bo nie ma dla wspinacza piękniejszego grobowca niż górska dolina. Zarówno książka jak i produkcja z dużegoekranu zweryfikowała mój pogląd. Ale pokolei.
Rob Hall był uznanym autorytetemw himalaizmie. Odbywszy wiele wybitnychwspinaczek na najwyższe szczyty świata,straciwszy podczas jednej ekstremalnej wyprawy przyjaciela, zdecydował się na organizowanie „w miarę bezpiecznych”,komercyjnych wypraw na czubek świata –Mount Everest. Za niemałe kwoty, oferowałludziom wprowadzenie na sam szczyt najwyższej góry świata. Oczywiście, nie każdy,nawet najbogatszy, mógł sobie na to pozwolić, bowiem trzeba było spełnić jeszcze kilkakryteriów związanych z doświadczeniemi sprawnością fizyczną. Zdobyć szczyt 10maja 1996 roku zdecydowało się ośmiuklientów. Wyprawa liczyła również trzechprzewodników. Wśród ekipy był John Krakauer, który opisał swoje wspomnienia w artykule i we wspomnianej wcześniej książce.Oba dzieła były źródłem wiedzy, niezbędnym do powstania filmu Everest. Chwilę pozdobyciu szczytu, w Czomolungmę uderzyłaburza śnieżna. Wyczerpanie, brak tlenu, odmrożenia przyczyniły się do śmierci RobaHalla, a także czternastu innych wspinaczy.Czy aby ich śmierć była w rzeczywistości takwymarzona? Bynajmniej.
Kiedyś spotkałem się z opinią, że niema „przyjemniejszej” śmierci niż zamarznięcie. Ludzie którzy byli temu bliscy wspominają, że robi ci się ciepło, jesteś wśródbliskich, czujesz spokój i nie odczuwasz bólu. Być może tak jest, jednak uczestnicy wyprawy Halla dosłownie zdychali. Usiłowaliprzetrwać i wrócić do obozu, jednak mróz,brak tlenu i skrajne wyczerpanie odbierałoim szanse. Dramatyczna walka o życie, któraw wielu przypadkach była z góry skazana naprzegraną. Krzyczeli, błagali o pomoc,a w końcu padali z wycieńczenia. Najdłużejwytrzymał przewodnik – Rob Hall. Przeżyłnoc, a następnego dnia wciąż był w stanierozmawiać przez telefon. Prosił o wsparcie,by ktoś przyszedł po niego. Niestety, gdy wy
dawało się, że ekipa ratunkowa zdoła doniego dotrzeć, warunki atmosferyczne odebrały im tę szansę. Ostatkiem sił pożegnałsię z żoną i odszedł.
Chciałbym tu powiedzieć coś budującego ducha, coś co przywodzi na usta smutny, ale jednak uśmiech. Niestety. Nic nieprzychodzi mi do głowy. Bo jednak gdzieśw odległym krańcu moich myśli budzi sięprzekonanie, że wszyscy Ci ludzie mogliprzeżyć. Ich legenda przetrwała, ale onimogli wciąż stąpać po naszym świecie. Czego zabrakło, gdzie popełniono błędy, którezaowocowały ich śmiercią? Ktoś powie nieoni jedni” tak, lecz w tej opowieści to właśnie o nich się rozchodzi. Głupota? Brawura? Desperacja? Szacunek każe mówićo odwadze, całkowitym oddaniu pasji, chęcidopięcia celu. Lecz wciąż budzą się wątpliwości.
Tego typu filmów mógłbym wymieniać bez liku. Titanic, Pompeje. Nie przypadkowo wspominam tylko te filmy,w których człowiek przegrywał ze swoimnajwiększym wrogiem, rywalem, a zarazemsojusznikiem. Z naturą. A co jeżeli wszystkiete wydarzenia nie są przypadkowe? Co jeżelito właśnie Matka Ziemia zbiera żniwo, rozeźlona naszą postawą? Bo jak można rzucaćwyzwanie siłom, które równie łatwo jak dająnam życie, odbierają je? Ktoś powie, że wybierając te dwie historie odbieram szacunekwszystkim innym. Ale tą są dwa dość głośnefilmy. Produkcje, opowiadające o niezwykłych sytuacjach. Opowieści o ludziach którzy napełnieni byli odwagą, całkowicieoddali się pasji i za wszelką cenę chcieli dopiąć założonych celów. Niestety, przy okazjizwyciężyła brawura i desperacja, która zaowocowała głupim posunięciom. Mimowszystko – cześć ich pamięci.
GRZEGORZ STOKŁOSA
65