76
MAGAZYN z Beskidu Niskiego ZIMA 2015/2016 - NUMER 6

Magazyn z Beskidu Niskiego 6

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Historie z Beskidu Niskiego, cerkwie, zabytki, wsie, fotografie, podróże, kuchnia, zwyczaje, Łemkowszczyzna

Citation preview

MAGAZYNz Beskidu Niskiego

ZIMA 2015/2016 - NUMER 6

DZIEŃ DOBRY!

[email protected]

Magazyn z Beskidu NiskiegoPark Zdrojowy 12

38-316 Wysowa-ZdrójBeskid Niski

Polska

JESTEŚMY ONLINE

www.zbeskiduniskiego.pl

PISZ RAZEM Z NAMI

[email protected]

BĄDŹ NA BIEŻĄCO

/towarzystwozbeskiduniskiego

REDAKTOR NACZELNAKatarzyna Miernik-Pietruszewska

PROJEKT - SKŁADKatarzyna Miernik-Pietruszewska

KOREKTABarbara Piech

FOTOGRAFWiesław Plata

MAGAZYNz Beskidu Niskiego

ZIMA 2015/2016 - NUMER 6

okładka: Wiesław Plata

Copyright © 2015 Magazyn z Beskidu NiskiegoWszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, rysunki, zdję-cia itp. dostępne w Magazynie z Beskidu Niskiego, www.magazynwysowa.pl nie mogą być publikowa-ne i redystrybuowane bez pisemnej zgody. Materia-ły są ograniczone prawami autorskimi oraz innymi prawami i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.

Kopiowanie, przedruk tekstów zamiesz-czonych na łamach magazynu oraz ich udostępnianie w mediach elektronicznych jak również w innej formie jest możliwe wyłącznie za pisemną zgodą właściciela serwisu.

W celu uzyskania zgody na wykorzystanie materiałów zamieszczonych na łamach magazynu,

Kopiowanie, przedruk tekstów zamieszczonych na łamach magazynu oraz ich udostępnianie w me-diach elektronicznych jak również w innej formie jest możliwe wyłącznie za pisemną zgodą właścicie-la serwisu.

W celu uzyskania zgody na wykorzystanie materia-łów zamieszczonych na łamach magazynu, proszę pisać: [email protected]

BESKID NISKI

MAGAZYNZ BESKIDU NISKIEGO

Magazyn z Beskidu Niskiego powstał z naszej pasji. Pasji tworzenia, gotowania, podróżowania, fotografowania.

Inspiracje czerpiemy z życia i otaczającej nas przyrody Beskidu Niskiego.

Każdy kwartalny wolumen poświęcony danej porze roku, pokazuje to, co nas „porywa”. A na jego łamach magazynujemy ulotne chwile

poznawania, odkrywania, smakowania.

Zapraszamy do nadsyłania materiałów związanych z Beskidem Niskim,

turystyką, rękodziełem, kulinariami czy tematyką dziecięcą.

Niepublikowane wcześniej teksty, ilustrowane dobrej jakości fotografiami lub rysunkami

prosimy nadsyłać na adres:

[email protected]

ZIMA W PRACOWNI BAJKOWO

DO POBRANIA, WYDRUKOWANIA I KOLOROWANIA!

zdjęcie: Wiesław Plata

REDAKCJA

Katarzyna Miernik-Pietruszewska/Stary Dom Zdrojowy/

Agnieszka Grygierek-Adamkiewicz/Dom na Łąkach/

Barbara Miernik/Stary Dom Zdrojowy/

Barbara Mirek-Michalska/Lasy Państwowe/

Barbara Piech/Stowarzyszenie Na Grzyby/

Joanna Broniewska

Kinga Kulawiecka/Pracownia Bajkowo/

Małgorzata Skórska/Chatka Margot/

Wiesław Plata/Fotograf/

Edward Rysiewicz

zdjęcie: Katarzyna Miernik-Pietruszewska

01 // ZIMA

Zima? W Beskidzie Niskim ma się świetnie!

Od listopada co dzień, przez okna swojego mieszka-nia, obserwuję jak zalesione szczyty okolicznych gór srebrzą się we wschodzącym lub zachodzącym słońcu.

I tak aż do marca. Kwietnia. Czasem i maja.

W lesie unoszę twarz do nieba i na policzki łapię wiru-jące płatki śniegu. Chodzę wśród zamarzniętych traw, oszronionych krzaków tarniny i nie liczę na szybkie przyjście wiosny.

Nie tu.Nie w Beskidzie Niskim.

Wieczorami do domu odprowadza mnie lis. A może jenot. Tak przynajmniej mówią sąsiedzi. Wystawiam jeszcze marchew i jabłka dla łań i saren.

Wracam do ciepłego łóżka, gorącej herbaty z imbirem i domowym sokiem malinowym. Do książek. Do chwili ciszy.

zdjęcie: Katarzyna Miernik-Pietruszewska

02 // BIELICZNAtekst: Katarzyna Miernik-Pietruszewska

zdjęcia: Wiesław Plata

Stoi samotnie na dnie doliny, wśród świerków, jo-deł i leciwych lip. Nad nią dostojnie góruje Lackowa. Wszystko wokół spowija cisza. Wszechogarniają-ca. Nieważne, czy w upalny wakacyjny wieczór, czy w mroźny, zimowy poranek. Nieopodal szemrze po-tok. Czasem zaskrzeczy wrona. Do najbliższej wsi go-dzina drogi piechotą.

Oto Bieliczna.Historia tej nieistniejącej dziś wsi rozpoczyna się w 1595 roku, gdy Iwan Izbiański z sąsiednich Izb lo-kował ją na mocy przywileju kardynała Jerzego Ra-dziwiłła, sprowadzając osadników.Między 1725 a 1727 zbudowano tu murowaną cer-kiew, co świadczyło o sporym rozwoju miejscowości. Przed II wojną światową liczyła jednak zaledwie 34 gospodarstwa.Zaledwie, albo aż, bo od Akcji Wisła, Bieliczna to jed-no z bardziej zapomnianych miejsc w Beskidzie Ni-skim.Nie znajdzie się tu oznak życia. Nie ma domów, studni, ani nawet rozsypujących się fundamentów domostw, które mogłyby świadczyć o istniejącym tu kiedyś ży-ciu. Jedynie wiosną, kwitnące gdzieniegdzie, zdziczałe

drzewa owocowe przypominają, że przed dziesiątka-mi lat dawały owoce i cień swoim gospodarzom.Rok 1947 przyniósł wysiedlenia Łemków. Wieś spa-lono, podobnie jak starą, drewnianą cerkiewkę. Osta-ła się tylko murowana świątynia. I cmentarz ukryty w cieniu drzew.Dzięki staraniom proboszcza i parafian z pobliskiej wsi Banica, w latach 80. cerkiew i cmentarz zostały odremontowane. Dziś służy ona zarówno katolikom obrządku rzymskiego, jak i greckiego. W rzeczywi-stości, najczęściej korzystają z niej wędrowcy. Stale otwarta – jest schronieniem przed deszczem, śnie-giem czy nocą; szczególnie, że Bieliczną otaczają Lackowa (wcale niełatwa), Ostry Wierch, Biała Skała i przełęcz Prehyba.Wewnątrz nie ma ikonostasu, a jedynie niewielki oł-tarz, z dwoma obrazami. W centrum umieszczono wizerunek patrona cerkwi – św. Michała Archanioła zwyciężającego Lucyfera, a powyżej niego Matki Bo-żej Nieustającej Pomocy.Naprzeciw świątyni stoi kamienny cokół pozbawiony żeliwnego krzyża. Według lokalnej opowieści krzyż spadł na niemieckiego żołnierza, strzelającego doń dla zabawy. Żołnierz zmarł, a historia ma przypomi-nać, by nie strzelać do symboli świętości. Niektórzy dodają – i by hałasami nie burzyć harmonii przyrody.

03 // WYSZOWATKAtekst i zdjęcia: Joanna Broniewska

W cieniu kolorowego parasola

Jak wszędzie na pograniczu, telefon „łapie” na zmianę zasięg polski i słowacki. Szuter trzeszczy pod kołami, małe kamyczki bez pardonu uderzają w karoserię sa-mochodu. Hałas milknie, zaczyna się europejski as-falt. Kilka domów, każdy w innym kolorze; obok sza-re klocki z talerzami satelitarnymi na każdym oknie, po drugiej stronie ulicy zniszczone popegeerowskie stajnie. Przed sklepem kolorowy parasol, a pod nim lokalna elita obserwuje każdego, kto przez wieś prze-jeżdża. W blaszanej budce królują polskie specjały; piwo, papierosy, jest też chleb i ciasteczka na wagę. Ze Słowacji się już nie przemyca; granicy nie ma, euro wprowadzili, nikomu biznes się nie opłaca. Europa.

Wyszowatka (po ukraińsku Вишоватка) do 1968 roku nazywała się Wyszowadka. Przed wojną tętniła ży-ciem. Może nie była wielka, jednak gospodarzyło tam 225 mieszkańców. Zamieszkiwali w 38 drewnianych chyżach. We wsi była cerkiew, szkoła i murowana ka-pliczka przy wjeździe od strony miejscowości Grab.W 1947 roku były już tylko puste chyże, cerkiew, szkoła i murowana kapliczka przy wjeździe do wsi, do

otoczenia betonowe klocki. Wieś zostaje podzielona na wzór łemkowskiej chyży: pomieszczenia dla zwie-rząt po jednej stronie domu (po jednej stronie drogi wielkie pegeery), część mieszkalna po drugiej stronie (po drugiej stronie jedno- i dwupiętrowe bloki). Cerkwi już nie ma, a przykryty betonem cmentarz zmienił swoją funkcję na parking.Murowana kapliczka wciąż pilnuje wjazdu do wsi. To obraz Wyszowatki z lat 50. ubiegłego wieku.

Nikt nie chce mieszkać w betonowej wsi na końcu świata. Nowe budynki niszczeją, ziemia stoi odło-giem. Władze komunistyczne otwierają w tym miej-scu zakład karny; pegeer od razu wypełnia się ludź-mi. Dwadzieścia lat później zakład zostaje zamknięty, a więźniowie zamieszkują pod jednym dachem z klawiszami, za dnia robiąc na tym samym polu, wie-czorami pijąc przy jednym stole. I tak życie biegnie do końca komuny, tak biegnie po upadku Muru Ber-lińskiego, od takiego życia zaczyna się w Wyszowat-ce dwudziesty pierwszy wiek. Na oknach stopniowo pojawiają się talerze odbierające kanały z Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Ameryki, kilka domów przybie-ra kolory. Po drugiej stronie drogi czas stoi w miejscu.Unia asfaltuje jezdnię, mieszkańcy odnawiają kaplicz-kę.

Ci którzy mogą, z Wyszowatki wyjeżdżają. Łemkowie nie wracają, bo do czego? Do sztandarowych pege-erów zbudowanych na rozkradzionych chyżach? Do cerkwi, której nie ma? Do dziadków na cmentarzu pod popękaną betonową płytą?

Przed sklepem codziennie spotyka się to samo towa-rzystwo; nowych tutaj nie ma, tylko w lecie przewinie się kilku turystów – witają się z miejscowymi jak z ele-mentem folkloru, ściągają ciężkie plecaki i z butelką zimnego piwa zajmują miejsce na „podsklepowej” ła-

weczce (jak w loży) i zagadują lokalnych o życie. Życie jak życie – od lat bez zmian, bez szans na coś lepszego. Kto z Wyszowatki nie wyjedzie – kończy miesiąc „na kresce”, siedząc pod blaszanym spożyw-czakiem. Dzieci się rodzą, psy biegają bezpańsko, bieda skrze-czy pod podłogą…

Przejeżdżamy przez wieś z dwudziestką na liczniku. Przez otwarte okno wpada zapach gnoju. Krowy spo-kojnym krokiem schodzą z drogi zostawiając nam chmarę much, które teraz osaczają nas w samocho-dzie.Mijamy blaszak, rozmowy przed sklepem milkną. Parking na dawnym cmentarzu porasta trawą, któ-ra przebija się pomiędzy popękanym beronem. Po stronie pegeerów pojawia się zadbana, ogrodzona kapliczka kryta gontem. Za kapliczką kroczy bocian w poszukiwaniu żeru.

Życie jak życie, od lat bez zmian.

zdjęcie: Joanna Nowak // stylizacja: Bello Matrimonio

04 // DZIKIE STOŁYtekst: Kasia Miernik-Pietruszewska

Przejść parę kilometrów górskim szlakiem, przesko-czyć przez strumień, zatrzymać się na chwilę, by ode-tchnąć i poobserwować kołującego orła bielika.Na chwilę, bo na końcu wycieczki czekają nakryte już stoły. W cieniu starej cerkiewki w Bielicznej, wśród pastwisk Regietowa Wyżnego, na końcu wsi Blech-narka czy przy zdziczałych sadach na Odernem.W Beskidzie Niskim przyroda i krajobrazy oszałamia-ją o każdej porze roku. Zimą zapierają dech w pier-siach ośnieżone buczynowe i jodłowe lasy, latem cie-płe wieczory, pachnące ziołami, zachęcają do łapania w słoiki świetlików.I rozkoszowania się lokalnymi przysmakami, które po spacerze, smakują jak mało co!Kozia bryndza, owczy bundz, kiełbasy z blaszanej wę-dzarni, wszelakie smarowidła, warzywa z przydomo-wego ogródka, marynowane borowiki, kiszone rydze, chleb na zakwasie, podpłomyki z blachy. Owsiany żur, bigos z suszonymi podgrzybkami, pieczony indyk i… dzikie doły. Doprawione świeżymi ziołami mięso i warzywa - przykryte darnią i upieczone w ziemnym dole.Lemoniada z kwiatów czarnego bzu, źródlana woda z miodem spadziowym, kompot doprawiony korze-

niami. Tarty z jagodami i marcepanem, drożdżowe ze śliwkami, ciasto czekoladowe. Grybowskie piwo chło-dzone w strumieniu.I koce na trawie. Ognisko. Muzykanci z sąsiedniej wsi. Śpiewy. Rozmowy. Nowe przyjaźnie.Wspomnienia na cały rok.Na całe życie.

Towarzystwo z Beskidu Niskiego tworzą:

Stary Dom Zdrojowy w Wysowej-Zdroju

Dom na Łąkach w IzbachSwystowy Sad w RopkachBeskid Masala w Ropkach

Malowane Wierchy w Gładyszowie Nowica 21 w Nowicy Szpilkowo w Nowicy

Trzy potoki w NowicyOpalówka w Banicy

ZIMOWE DZIKIE STOŁY

11 LUTEGO 2016

WYSOWA-ZDRÓJ

SZCZEGÓŁY:

www.dzikiestoly.pl

zdjęcie: Wiesław Plata

05 // ŚWIĄTECZNE DRZEWKOtekst: Barbara Mirek-Michalska

zdjęcia: Wiesław Plata

Już niedługo święta Bożego Narodzenia. Razem ze świąteczną radością i noworoczną nadzieją w naszych domach pojawi się choinka. Jakie drzewo kryje się za tą ciepłą sercu nazwą?

Drzewko pojawiające się w naszych domach w ma-gicznym czasie Bożego Narodzenia, tak oczekiwane przez dzieci, jest zazwyczaj jodełką, która wraz z za-pachem lasu wnosi ze sobą niepowtarzalną atmosfe-rę. Dom zmienia się na kilka tygodni, panuje w nim ciepła atmosfera, a rodzina „pod choinką” wzmacnia swoje więzi. Po świętach drzewko wysycha i staje się niepotrzebne. Pojawia się także pytanie, co z nim zro-bić?

W tradycji mojej rodziny zachowało się przekonanie, że bożonarodzeniowego drzewka, które dało nam tyle radości i pozytywnych emocji, nie wolno tak po prostu wyrzucić! Aby złagodzić moment pożegnania świąt, choinkę pozostawiamy w ogrodzie (można na balkonie, tarasie) i do wiosny wieszamy na niej sło-ninkę dla ptaków. Czasem z nostalgią popatrzymy na pozostałe fragmenty papierowych ozdób, czy aniel-skich włosów.

Potem śnieg oprószy drzewko, czasem przysiądą na nim ptaki… Wiosną można je wysuszyć, pociąć na kawałki i wykorzystać np. do rozpalenia ogniska, przy którym znów zasiądzie cała rodzina.

Jaki wpływ na las, jego trwałość i przyszłość mają świąteczne choinki?

Czasy się zmieniają, upodobania „choinkowe” rów-nież. Dawniej po drzewko szło się po prostu do lasu, kupowało je od leśniczego lub na targu. W latach 70. ubiegłego wieku pojawiły się sztuczne choinki. Więk-szość z nas tęskniła za zapachem prawdziwego drzew-ka, ale ze względu na konieczność ochrony lasów ak-ceptowała sztuczne drzewko. Jednak z czasem nasza dyżurna, domowa choinka się zestarzała i powstał problem. Stała się trudnodegradowalnym odpadem. Z czasem zaczęliśmy wracać do naturalnych choinek (jodły, świerka, czasem sosny), z których najcenniej-sze nie są te z importu, ale nasze rodzime, jeszcze pachnące lasem.

No właśnie, może patrząc na jodłową choinkę warto pomyśleć o lesie?

Jodła zwyczajna Abies alba jest rodzimym gatunkiem lasotwórczym. Występuje na wyżynach i w górach Polski. Tworzy lite drzewostany z niewielką domiesz-ką innych gatunków. Szczególnie lubi towarzystwo buka; w Karpatach jest ważnym gatunkiem w drze-wostanach tzw. buczyny karpackiej.

Łatwo rozpoznajemy jodłę. Gdy ściśniemy w ręce ga-łązkę, nie kłuje jak świerk. Igły są zwykle spłaszczo-ne, zakończone małą stopką, wierzchołki wycięte. Na gałązce nie osadzone spiralnie, ale zebrane w boczne, dwustronne grzebienie. Górna strona igieł jest ciem-nozielona, błyszcząca, z wgłębieniem pośrodku; dol-na z dwoma białymi paskami woskowego nalotu.

Jodła stosunkowo łatwo odnawia się w sposób natu-ralny. Tworzy niewielkie biogrupy czyli kępy drzewek o zróżnicowanej strukturze. Środkowe drzewka są najwyższe, zewnętrzne niższe, więc kępy mają kształt stożków. Odnowienia sztuczne tworzą młodniki jo-dłowe, czyli zwarte młode drzewostany. W biogru-pach i młodnikach występują naturalne procesy, w których z czasem wypada część drzew. W wielu przy-padkach gospodarka leśna wspomaga i przyspiesza naturalne procesy. Wieku sędziwego dożywają drze-wa tworzące najczęściej drzewostany o zróżnicowanej strukturze pionowej i wiekowej. Pod nadzorem leśni-ków, w ramach zabiegów pielęgnacyjnych, wycinane są młode jodełki. Przerzedzenie kęp odnowieniowych i młodników ułatwia i przyspiesza wzrost pozostałych drzew. W cięciach rębnych, które w drzewostanach jodłowych odbywają się stopniowo, wycinane są na surowiec drzewny dojrzałe jodły. To trwające od wie-ków mądre gospodarowanie człowieka w lasach.

Korona młodych drzewek jest stożkowata, ugałęziona w regularnych okółkach - stanowi piękną świąteczną choinkę. Gałęzie z koron dojrzałych jodeł są pięknym stroiszem. Choinka przybrana ozdobami, stroiki na

wigilijnych stołach to tradycja i wyjątkowa oprawa świąt Bożego Narodzenia. Umiejmy się cieszyć tą at-mosferą i tradycją, zaśpiewajmy przy choince wspól-nie kolędy, złóżmy życzenia i pomyślmy o lesie.

Choinka to dar lasu dla nas, na najpiękniejsze Święta w naszej tradycji. A jeśli spadnie śnieg i dopisze pogo-da – wybierzmy się na spacer do lasu. Jodły w lasach otaczających Wysową zaszumią, zapachną i zadziwią nasze oczy potęgą i pięknem. Będzie to kolejny, wyjąt-kowy, świąteczny podarunek dla nas.

Kochani!W okresie przedświatecznym, w lasach trwa nielegal-ne pozyskiwanie stroiszu jodłowego i choinek. Bez-myślne podkrzesywanie (pozbawianie gałęzi wzdłuż całego pnia kilkunastometrowych drzewek), ucina-nie wierzchołków i handel tak pozyskanym materia-łem – to proceder traktowany jako szkodnictwo le-śne. Niszczy las i radość świętowania. Leśnicy proszą o wsparcie i reagowanie na wandalizm poprzez szybki kontakt z Policją lub Strażą Leśną Nadleśnictw.Posterunek Straży Leśnej Nadleśnictwa Łosie 18 353 47 19 w. 104 lub 18 353 47 22 w. 10

06 // KALENDARZ ADWENTOWY

tekst i zdjęcia: Agnieszka Grygierek-AdamkiewiczDom na Łąkach

Gdy moja starsza córka była malutka, przyjaciółka domu, profesor Smoczyńska, opowiedziała mi histo-rię, która przydarzyła jej się w Niemczech. Była tam ze swoim najmłodszym synem na stypendium nauko-wym. Pewnego wieczoru, na początku grudnia, za-pukała do jej drzwi sąsiadka trzymająca w ręku patyk z zawieszonymi na nim 24 maleńkimi paczuszkami. „Robiłam dla swojego syna i pomyślałam, że zrobię też dla twojego. To kalendarz adwentowy” – powie-działa. Od tamtej pory, zainspirowana tą piękną histo-rią, co roku robię dla moich dziewczyn taki kalendarz. A one już od listopada zadają mi pytanie: „Mamo, czy przygotowałaś już paczuszki?”Tradycja kalendarza adwentowego narodziła się wła-śnie w Niemczech i, jak pisze Katarzyna Grabowska na portalu dziecisawazne.pl, sięga podobno 1851 roku. Kalendarz adwentowy miał wzmacniać radość oczekiwania na Boże Narodzenie. Już wtedy, każde-go dnia, wieszano w domach obrazek dotyczący świąt i przyjścia na świat Jezusa. Innym wariantem było za-palanie codziennie jednej z 24 świeczek lub skreślanie jednej z 24 kresek narysowanych kredą na drzwiach. W domach katolickich najczęściej wkładano do szop-ki po jednym źdźble słomy (aż do Wigilii). Pierwsze

drukowane kalendarze adwentowe pojawiły się w 1902 r. w Hamburgu i były w kształcie zegara z cyframi od 13 do 24 (po 20 latach wprowadzono 24 cyfry). W 1903 r. w Monachium powstała również drukowana wersja: 24 obrazki do wycięcia i specjalny arkusz z okienkami do naklejania.Małgorzata Grabowska podaje anegdotę, która wiąże się z powstaniem słodkiego kalendarza adwentowego. Pewien drukarz, Gerhard Lange, jako mały chłopiec nie mógł się doczekać Wigilii. Ciągle zamęczał mamę pytaniami: „kiedy?, czy to już dziś?”. Zniecierpliwiona mama narysowała na kartonie 24 cyfry i doszyła do nich „Wibele” – rodzaj podłużnych biszkoptów. Mały Gerhard mógł zjadać jedno ciastko każdego dnia. Kie-dy dorósł, w 1930 r., rozpoczął produkcję kalendarzy z czekoladkami w środku.To był właśnie moment, kiedy nastąpiła komercjali-zacja kalendarza adwentowego. Mimo to wciąż były wymyślane nowe wersje, które miały zachować praw-dziwy jego cel – przygotowanie do świąt, tworzenie atmosfery, przypominanie scen biblijnych. Bardzo popularna była wersja z otwieranymi okienkami, za którymi kryły się wizerunki najpiękniejszych szopek. Nierzadko pojawiały się malowane ręcznie przez wy-bitnych artystów – te osiągały niebotyczne ceny.W tworzeniu kalendarzy adwentowych prześcigają się obecnie koncerny zabawkowe; można kupić kalen-darz lego, playmobil i wiele innych. Ja namawiam do zrobienia kalendarza samemu. To naprawdę jest bardzo proste, choć zdecydowanie wy-maga większego zaangażowania niż kupienie gotowe-go. Ponieważ nie chcę, aby moje dzieci w kalendarzu miały same słodycze, w listopadzie gromadzę wszel-

kiego rodzaju drobne niespodzianki jak ołówki, na-klejki, elementy do wykonania jakiejś ozdoby, koraliki, malutkie notesiki. W każdym razie nic kosztownego, po prostu drobiazgi. Tylko co kilka dni w kalendarzu pojawiają się czekoladki. Każdego dnia moje dzie-ci znajdują również zadanie do wykonania. Zróbcie ozdobę na choinkę, pomóżcie w kuchni, posprzątajcie w pokoju, ale także zróbcie sobie przyjemność, albo pomódlcie się za naszą rodzinę – oto zadania, jakie umieszczam w kalendarzu. Sam kalendarz w prosty sposób możecie zrobić z tore-bek papierowych, na które oznaczycie od 1 do 24. Ta-kie torebki z zawartością można powiesić na sznurku lub patyku. Można też uszyć woreczki lub po prostu zapakować osobno każdy prezencik. Możliwości jest wiele, a Internet kipi inspiracjami. W tym roku zrobi-łam kalendarz z kopert, które ozdobiłam kolorowymi papierami.

źródło: http://dziecisawazne.pl/historia-kalendarza-adwentowego/

07 // ROLNICZE ŹRÓDŁAutrzymania Łemków sądeckich na przełomie XIX i XX wieku

tekst: Edward Rysiewiczzdjęcia: Katarzyna Miernik-Pietruszewska

Na przełomie XIX i XX wieku po północnej stronie Karpat, w Galicji mieszkało ok. 80 000 Łemków, góra-li pochodzących od Wołochów, zasymilowanych z ludnością ruską, osiedlających się na tym terenie od drugiej połowy XIV wieku. Wiele pokoleń osie-dleńców funkcjonowało w trudnych warunkach kli-matycznych, na mało żyznych i trudnych w uprawie, pełnych lasów ziemiach dolin beskidzkich. Otoczeni przez znacznie liczniejsze grupy etniczne zdołali za-chować swoją odmienność językową i kulturową. Jedną z charakterystycznych cech wyróżniających wsie łemkowskie był układ przestrzenny zagród i pól. Lokowane na prawie wołoskim wsie charakte-ryzują się zabudową usytuowaną najczęściej w do-linach, wzdłuż dróg lub potoków. Zasadźca będący później najczęściej sołtysem (kniaziem) otrzymywał zazwyczaj 2 łany gruntu czyli ok. 40 ha. Był on or-ganizatorem wsi, jej zarządcą oraz sędzią miejscowej społeczności. Pierwsi osadnicy otrzymywali zwykle jeden łan gruntu. Ziemia nadana osadnikom składała się z gruntów ornych, łąk, pastwisk, nieużytków oraz lasów. Wyodrębnione pasy gruntów były położone w poprzek doliny od grzbietu do grzbietu. Centralnym punktem takiego pasa były zabudowania osadnika po-łożone w najniższej strefie doliny, wzdłuż drogi. Tego

zdjęcie: Kasia Miernik-Pietruszewska

typu i rozmiarów gospodarstwo nazywane było „dwo-rzyszczem wołoskim”. Zdarzały się także mniejsze go-spodarstwa nazywane „półdworzyszczami”. Wielkość nadań ziemskich uzależniona była od ukształtowania terenu oraz od potencjału i mocy wytwórczej osadni-ków. Obszar gospodarstw nadanych osadnikom pod-legał częstym zmianom. Wynikały one z podziałów na skutek dziedziczenia lub były konsekwencją transakcji kupna-sprzedaży ziemi. Łemkowie posiadali swój sys-tem miary powierzchni funkcjonujący w odniesieniu do systemu istniejącego na terenie Polski. Podstawową jednostką była „rila” (rola), mogła się dzielić na dwie „piłrilki”, cztery „szczwerty” lub osiem „półszczwer-tek”, te z kolei dzieliły się na „pruty”. Używana także była jednostka zwana „piwosmyna”. Był to zazwyczaj pas ziemi o szerokości ok. 5 metrów, biegnący wzdłuż roli. Jako punkty graniczne jednostek powierzchni służyły głazy, kopce kamienne bądź drzewa, najczę-ściej dzikie grusze. Głównym źródłem utrzymania Łemków było rolnic-two i pasterstwo. Ziemia, na której gospodarowali była jałowa i trudna do uprawy. Skaliste lub podmo-kłe podłoże nie pozwalało na efektywne uzyskiwanie plonów. Problemem było także nawożenie. Łemkowie radzili sobie z nim stosując system gospodarki dwu-polowej nazywanej potocznie „caryny i tołoki”. Pola położone najwyżej, w pobliżu strefy lasów po jednej stronie doliny wykorzystywali do uprawy roślin (ca-ryna), a po drugiej do wypasu bydła i owiec (tołoki). Po roku pola nawożone naturalnie przez zwierzęta przeznaczali do uprawy roślin natomiast te wcześniej uprawiane użytkowali jako pastwiska. Na gruntach żyznych, położonych w niższej strefie dolin stosowali

tradycyjną trójpolówkę. Na polach uprawnych Łemkowie siali zboża, które były w stanie dać plony w tak surowym klimacie czy-li: owies, jęczmień, tatarkę i proso. Sporadycznie za-siewano jare żyto i orkisz. Zboża ozime, ze względu na długą zimę i grubą pokrywę śniegu, nie były siane. Wyjątkiem była krzyca nazywana też „świętojańskim żytem”, która była zasiewana głównie w porębach i na polanach leśnych. Grunty orne były wykorzystywane przez Łemków także do uprawy roślin okopowych. Do połowy XIX wieku uprawiano głównie rzepę, później upowszech-niły się ziemniaki, karpiele (brukiew) i len. Ziemniaki i brukiew były wykorzystywane jako produkty typo-wo spożywcze, natomiast len, oprócz walorów spo-żywczych (olej), był ceniony jako surowiec do wyrobu tkanin.Trudne warunki klimatyczne, mało wydajne gatunki roślin, kiepska gleba, prymitywne narzędzia i przesta-rzałe techniki uprawy powodowały, że plony uzyski-wane z gospodarstw często nie wystarczały do wyży-wienia rodzin. W latach szczególnie nieurodzajnych za pożywienie służyło to, co dawała otaczająca przy-roda. Znane są przykłady pieczenia placków z mchu, kory drzew, korzonków, miazgi drzewnej, trocin, gliny. Zupy z pokrzywy, lebiody czy też szczawiu to nie są wynalazki współczesnych dietetyków, ale stare, sprawdzone sposoby na zaspokojenie głodu i dostar-czenie organizmowi niezbędnych składników odżyw-czych.Hodowla i pasterstwo były drugim co do ważności sposobem pozyskiwania pożywienia. Łemkowie ho-dowali głównie woły i owce. Ubogie pastwiska nie

zdjęcie: Kasia Miernik-Pietruszewska

pozwalały na hodowlę dużej ilości bydła i owiec. Pro-blem z nawożeniem oraz warunki klimatyczne ogra-niczały ten rodzaj działalności. Owce oprócz produk-tów mlecznych dawały możliwość uzyskania wełny i skór. Z wełny tkano sukno, które wykorzystywano zarówno dla potrzeb własnych jak i na handel. Nad-wyżki skór owczych także były często przeznaczane na sprzedaż. Owce wypasano na własnych pastwi-skach, bądź stosowano zbiorowy wypas na halach, tak jak miało to miejsce u polskich górali. Od maja do września stada owiec pod opieką juhasów pasły się na halach, polanach leśnych i pastwiskach serwituto-wych. Zniesienie serwitutów (prawa do korzystania z dworskich łąk, pastwisk i lasów) w drugiej poło-wie XIX wieku zmniejszyło obszar wypasu i znacznie ograniczyło możliwości hodowlane Łemków. Krowy i woły były wykorzystywane jako siła pociągowa do transportu oraz do prac polowych. Podobnie jak w przypadku owiec, mleko krów w stopniu minimalnym było używane na potrzeby własne. Produkty mleczne takie jak ser i masło najczęściej były sprzedawane, a za uzyskane za nie pieniądze Łemkowie nabywali sól, naftę, zapałki i inne produkty niezbędne w gospodar-stwie domowym. Zniesienie serwitutów także moc-no ograniczyło hodowlę bydła. Stale występujące u Łemków ograniczenia w pozyskiwaniu paszy na zimę uniemożliwiały przezimowanie bydła i owiec. Jesienią gospodarze sprzedawali woły i barany pozostawiając na zimę tylko zacielone krowy i kotne owce. W bogatszych gospodarstwach hodowano trzodę chlewną. Ubijane najczęściej w okresie świąt Boże-go Narodzenia i Wielkanocy świnie, dawały tłuszcz i mięso tak rzadkie w diecie Łemków. W ubogich

gospodarstwach hodowano kozy. Niezależnie od sta-tusu gospodarstwa w przydomowych zagrodach spo-tkać można było kury, natomiast na położonych nad potokami łąkach, pasiono stadka gęsi. Drób i jego produkty wykorzystywano najczęściej w celach han-dlowych. Zupełnie marginalna była hodowla koni. Drogie w utrzymaniu i używane tylko jako siła pocią-gowa nie znajdowały uznania w oczach łemkowskich gospodarzy. Niewielki udział w żywieniu Łemków miało ogrod-nictwo i sadownictwo. W przyzagrodowych ogród-kach zwanych „zahradkami” sadzono jarzyny, zioła i kwiaty. Nie były to jednak wielkie obszary upraw-ne, więc nie stanowiły dostatecznego udziału w die-cie Łemków. Podobnie rzecz miała się z sadami. W zasadzie nie funkcjonowały sady w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Działalność sadownicza ograniczała się do zasadzenia kilku drzew w pobliżu domostwa. Najczęściej były to grusze, śliwy i jabłonie. Odmiany jakie stosowano, ze względu na krótki okres wegetacji oraz lichą glebę, słabo owocowały, a owoce były ni-skiej jakości.

Korzystałem m.in. z: Piotr Mikołajczyk „Łemkowszczyzna sądecka przed I wojną światową”, Rocznik Sądecki 2013. T41, s:109-131. Franciszek Bujak „Galicya” Wydawnictwo Libra PL, Rzeszów 2014; reprint wydania z 1910 r.

08 // ŚWIĘTO JORDANUtekst i zdjęcia: Katarzyna Miernik-Pietruszewska

Epifania, to jedno z najbardziej rozpoznawalnych świąt Prawosławia. Zwana jest też Świętem Jordanu lub po prostu Jordanem, to uroczystość na upamięt-nienie Chrztu Pańskiego. Co roku 6 stycznia, czyli 19 dnia miesiąca wg kalendarza gregoriańskiego, telewi-zje relacjonują jak tysiące prawosławnych we Wschod-niej Europie zanurzają się w lodowatych wodach rzek, jezior czy chrzcielnic, by zmyć swoje grzechy.Tymczasem święto to jest jednym z najważniejszych w Cerkwi. Uroczyste procesje wiernych udają się nad rzekę lub jezioro, a gdy to nie jest możliwe – choćby do studzien czy chrzcielnic, by zwyczajowo poświęcić wodę.Jeśli zima jest sroga, uroczystości odbywają się nad przeręblami w kształcie krzyża. Widowiskowe świę-cenie wody jest jednak tylko częścią obchodów świę-ta, które rozpoczyna się już poprzedniego dnia. Obej-muje ono całonocne czuwanie i uroczystą liturgię św. Jana Złotoustego.

W Wysowej Zdroju, mnisi – o. Pafnucy i o. Mojżesz z monasteru pod Opieką Matki Bożej, podążają wraz z wiernymi nad rzekę Ropę, by przy drodze wiodącej na Świętą Górę Jawor zakończyć świętowanie Naro-dzin Chrystusa. Odmawiają modlitwy przy śpiewie rodziny Dubeców, znanych z talentów i umiejętności muzycznych. Członkowie Cerkwi obmywają w rzece twarz i ręce, nabierają poświęconą wodę do wiader, słoi i innych naczyń, aby ta chroniła ich przez kolejny rok.

zdjęcia: Kasia Miernik-Pietruszewska

zdjęcie: Anna Hreczka/ Stowarzyszenie Na Grzyby

09 // GRZYBY ZIMĄ?tekst: Barbara Piech / Stowarzyszenie Na Grzyby

Oczywiście!

Po wyjątkowo upalnym w tym roku lecie, temperatura wreszcie się obniżyła, w terenach górskich pada już śnieg, gdzie indziej deszcz. To napawa optymizmem, bo wilgoć jest potrzebna nie tylko grzybom. Przy naj-bliższych wypadach do lasu będziemy się rozglądać za gatunkami charakterystycznymi dla tej pory roku. Pojawiają się już czarki, uszaki, czas na płomienni-cę zimową. Gatunek ten w wielu drukowanych po polsku atlasach znaleźć można pod nazwą zimówka aksamitnotrzonowa. Obie nazwy są związane z wy-glądem i porą występowania (od października do marca). Zimówka i zimowa nie wymaga komentarza. Ale płomiennica i aksamitnotrzonowa już tak. Grzy-by te zwykle rosną kępkami. Na tle bezlistnych gałęzi i suchych liści, niekiedy przysypanych śniegiem, taka kępka przez charakterystyczne wybarwianie (jasno-żółte, pomarańczowożółte do rdzawopomarańczowe-go) z daleka wygląda jak płomień. Stąd pewno wzięła się płomiennica. Pojedyncze grzyby nie są duże, kape-lusze osiągają średnicę do 5 cm. Trzony zaś, zwłaszcza przy podstawie, wyglądają, jakby były pokryte brązo-

wym aksamitem, czy zamszem. Płomiennica zimowa jest gatunkiem, który od dawna z powodzeniem jest hodowany. Chińskie źródła po-dają informacje o hodowli już w VIII-IX w. Hodowla płomiennicy jest bardzo popularna w Japonii. Dla potrzeb hodowli przygotowuje się podłoże z wy-mieszanych w proporcji 1:1 trocin z drewna liściaste-go i iglastego (drewno iglaste musi przynajmniej rok leżakować, dla rozpadu żywicy) wzbogaconych przez 10-25% otrębów pszennych, ryżowych, żytnich lub kaszy czy prosa. Mieszankę sterylizuje się w żarood-pornym naczyniu, a następnie wkłada do 800 ml po-lipropylenowych naczyń (jak wydłużony słoik) i za-szczepia grzybnią.Podłoże wymaga sterylnych warunków i temperatury 18-20˚C. Przerastanie zaczyna się najpóźniej po 20-25 dniach. Żeby utworzyły się owocniki potrzebna jest niższa temperatura (5-8˚C) i wysoka (85-90%) wil-gotność. Na azjatyckim rynku poszukiwane są grzy-by o długich, nitkowatych trzonach, długości 13-14 cm. Japończycy opracowali technologię pozwalającą na wyhodowanie tak długich trzonów. Ponieważ pro-cesowi wzrostu sprzyja wysoka zawartość dwutlenku węgla, dlatego na szczycie naczyń hodowlanych na-kłada się specjalne (wysokości ponad 10 cm) kołnie-rze z woskowanego papieru i podnosi temperaturę do idealnego poziomu (10-15˚C).Kiedy trzony uzyskują pożądaną długość zdejmuje się papierowe kołnierze i następuje zbiór. Po zbiorze ho-dowla jest likwidowana; nie czeka się na drugi rzut, ponieważ jest mały i słabej jakości, co czyni go nie-opłacalnym.Świeże grzyby sprzedaje się w pęczkach, sprzedaje się

również grzyby przetworzone i konserwowane (te też są poszukiwane). Grzyby znane są pod japońską na-zwą enokitake, która prawdopodobnie pochodzi stąd, że gatunek najczęściej występuje na wiązowcu (Celtis sinensis), po japońsku enoki.Najsłynniejsze japońskie hodowle zlokalizowane są w Nagano i jego okolicach. W 2009 r gospodarstwa te wyhodowały 40 000 ton płomiennicy i boczniaka mikołajkowego (Pleurotus eryngii). Według badań le-karskich, w mieście i okolicy notuje się bardzo niski poziom zapadalności na choroby nowotworowe.Słów kilka o właściwościach leczniczych płomiennicy zimowej. Jak podaje węgierskie opracowanie Leczni-cze właściwości grzybów (Attila Fődi, Gyógyhatású gombák a Kárpát-medencében, Corvin Kiadó, Deva, 2014), potwierdzono naukowo (badania na zwierzę-tach) działanie antynowotworowe, immunosupresyj-ne i trombolityczne substancji zawartych w płomien-nicy zimowej. Potwierdzono też zawartość witamin (A, B1, B2, B3, C, D, E) i mikroelementów (potas, fos-for, magnez, sód, żelazo, miedź, mangan, selen).

Dawniej używano płomiennicy zimowej jako lekar-stwa w egzemach, chorobach reumatycznych zwią-zanych z chorobami serca. Z publikacji węgierskich naukowców (dr János Vetter i dr Erzsébet Jakucs) wia-domo o właściwościach rozcieńczających krew. Dla-tego grzyb ma zastosowanie przy operacjach wszcze-piania sztucznych naczyń krwionośnych. Substancje uzyskiwane z płomiennicy zimowej mają znaczenie dla obniżania poziomu cholesterolu. Zawarta w grzy-bie flammulina rozpuszcza polisacharydy, a według badań klinicznych, ma 80-100% skuteczność przeciw

sarkoma-180 i rakowi wysiękowemu Ehrlicha.Chińskie źródła proponują stosowanie przy choro-bach układu pokarmowego, wątroby, wrzodach i raku żołądka.

Występująca w naszych lasach płomiennica zimowa jest wykorzystywana kulinarnie jako materiał na sosy, zupy i marynaty. Ma nieco rybi zapach, ale ten ulat-nia się w czasie obróbki termicznej. Nie jest wskaza-ne spożywanie grzyba na surowo, ze względu na za-wartość toksyny, która rozpada się po 20 minutach w temperaturze 100˚C. Zastanawiające jest, że europejskie atlasy zalecają spo-żywanie samych kapeluszy, a w Azji hoduje się grzyby o bardzo długich trzonach. Ciekawe dlaczego Europa i Azja mają tak różne podejście do tego samego ga-tunku? W opracowaniu węgierskim znalazłam zalecaną daw-kę dzienną: 8-9 g suchego proszku grzybowego. Nie ma informacji jak go przyjmować. Zwykle proszek grzybowy powstaje po zmieleniu (albo utłuczeniu w moździerzu) suszonych grzybów. Przed suszeniem grzybów się nie gotuje, czyli w proszku pozostaje tok-syna. Tak więc pozostają wątpliwości co do przydat-ności spożywczej proszku z tego gatunku grzybów.Tak czy inaczej, warto się przespacerować i poszukać tych pięknych grzybków. Potrawa ze świeżych grzy-bów bardzo cieszy w zimie. A sezon na płomiennicę zimową trwa tylko do marca.

zdjęcia: Waldemar Czerniawski (górne), Anna Hreczka (dolne) / Stowarzyszenie Na Grzyby

10 // DAMSKI ŚLEDZIKtekst: Barbara Miernik

przepisy i zdjęcia: Katarzyna Miernik-Pietruszewska

„Ryby morskie są tańsze od rzecznych, a równie po-żywne. Dla nieprzyzwyczajonych jest trochę niemiły zapach tych ryb. Znanym i rozpowszechnionym ogól-nie jest solony śledź. Morskie ryby w stanie świeżym od bardzo niedawna pojawiać się zaczęły w większych miastach, prowincja nie zna ich jeszcze” – tak pisze Marja Disslowa, dyrektorka Lwowskiej Szkoły Gospo-darstwa Domowego, w książce „Jak gotować” (Roz-dział XII, 3. Ryby morskie). Wydano nakładem Wy-dawnictwa Polskiego R. Wegnera, Poznań. Reprint 2003 r.

Ryby, a śledzie przede wszystkim, zajmują główne miejsce w przedświątecznych poradnikach kulinar-nych. Nazajutrz po Zaduszkach, zanim wygasną zni-cze na nagrobkach, jesteśmy zobligowani do czytania o rodzajach śledzi, ich nazwach, morzach w których są wyławiane. Znajdujemy setki przepisów na śledzie: śledzie w kuchniach różnych narodów, śledzie na zimno, śledzie na ciepło, śledzie solone, marynowa-ne, pieczone, duszone, wędzone, matiasy, a’ la matiasy, uliki, pocztowe, zielone… Kulinarni celebryci gotują dla nas na żywo; oglądamy ich w różnych porannych, południowych i wieczornych programach. Na księ-garskich półkach pojawiają się nowe opracowania o śledziach. Przy niejednej próbie połączenia z Inter-

netem wyskakują hasła w stylu: przed świętami nie musisz się martwić, nie daj Boże oszczędzać. Przecież możesz (czytaj: powinieneś!) wziąć pożyczkę. Do tego obrazek: śledź na półmisku, albo karp i choinka.Henryk Sawka opisując polityczne igrzyska też bły-śnie śledzikiem (pozdrawiamy Panie Henryku i za-praszamy do Starego Domu Zdrojowego na tatara ze śledzia na gryczanych blinach).Mój tato znów, jak każdego roku, przez cały tydzień będzie poszukiwał, we wszystkich niepołomickich sklepikach, mleczaków. Bo tylko te, w jego opinii, na-dają się na wigilijnego śledzia jedzonego na śniadanie.Mój mąż, jak co roku się zdziwi, że znów jadę na dam-skiego śledzika. Pokiwa głową i szczerze zdumiony zapyta: to już kolejny rok minął? A gdzie się jutro spo-tykacie? Wszystkie dziewczyny będą? A jak wrócisz do domu? Może Gienek po Ciebie pojedzie? Przecież śledzik lubi pływać…Tak damski śledzik to nasz coroczny, przedświątecz-ny rytuał. Spotykamy się w restauracji na krakowskim Rynku i co roku jemy tę samą zupę rybną. Obdaro-wujemy się świątecznymi drobiazgami, i nie są to ani śledziki, ani broń Boże, broszki o śledziowym kształ-cie. (Tym razem mam dla dziewczyn przygotowaną żurawinę z gruszką, można ją dodać do świątecznego pasztetu albo do śledzia z żurawiną). I rozmawiamy… O mężach, dzieciach i wnukach, o śledziach i polityce.

Tego wieczoru zaczynają się dla mnie święta.Następne nasze damskie spotkanie też zdominuje ryba. Tym razem rzeczna. Nasz polski karpik.Jak co roku, w ostatni tydzień kolędowania Jadzia urządzi Wigilię. Paweł usmaży karpia, kupionego na Nowym Kleparzu. Kieliszki napełni dobrym wi-nem. I będziemy śpiewać kolędy, wzruszać się do łez i wspominać. Znowu przyjedzie po mnie Gienek, bo przecież rybka lubi pływać. A mój mąż znów się zdzi-wi i powie: niesamowite jesteście. My (czytaj: faceci) też tak powinniśmy się spotykać.

I wcale mnie nie gorszy ten cały zgiełk śledziowo-kar-piowy. Bo służy przyjemności, a o przyjemności trze-ba dbać.Dlatego co roku przygotowuję w Starym Domu Zdro-jowym, specjalnie dla naszych gości, śledzie na różne sposoby. A wstępem do tych przygotowań każdego roku jest własnoręczne ich marynowanie. Z tak przy-gotowanych śledzi, nieważne czy matiasów czy uli-ków, potrawy wychodzą zawsze niepowtarzalne.

Smacznego i Wesołych Świąt!

ŚLEDZIE

ŚLEDZIE W SOSIE MUSZTARDOWYM

WYKWINTNE ŚLEDZIE Z CYTRYNĄ

ŚLEDZIE Z SUSZONĄ ŚLIWKĄ I ORZECHAMI WŁOSKIMI

RÓŻOWE ŚLEDZIE Z ŻURAWINĄ

ŚLEDZIE KORZENNE

MARYNATA DO ŚLEDZI ŚWIEŻYCH

składniki:1 kg świeżych śledzi (filetów, wypatroszonych tuszek)2 duże cebule2 liście laurowe4 ziarna ziela angielskiego6 ziaren pieprzu1 łyżka gorczycy2-3 łyżeczki cukru3 szklanki wody3/4 szklanki octu 10%3 łyżeczki soli

przygotowanie:Śledzie opłukać w zimnej wodzie. Cebulę pokroić w pióra. Wszystkie składniki oprócz śledzi i cebu-li zagotować. Do gorącej marynatywłożyć cebulę i odstawić do ostudzenia. Umyte śledzie ułożyć w kamiennym naczyniu (lub słoju) i zalać maryna-tą. Odstawić na co najmniej 3 dni.

RÓŻOWE ŚLEDZIE Z ŻURAWINĄ

składniki:400 g matiasów1 szklanka czerwonego barszczu lub zakwasu1 średnia cebula cukrowa1/3 szklanki suszonej żurawiny1 łyżeczka nasion kopru włoskiego (niekoniecznie)1/2 łyżeczki płatków chilli lub pieprzu kajeńskiego100 ml oleju rzepakowego25 ml oleju rydzowego lub lnianego1 łyżka octu jabłkowego

ŚLEDZIE W SOSIE MUSZTARDOWYM

składniki:250 g matiasów2 łyżki gęstej śmietany lub jogurtu2 łyżki majonezu1 łyżka delkiatnej musztardy Dijon2 łyżeczki musztardy ziarnistejszczypta suszonego tymiankuszczypta czarnego pieprzu świeżo zmielonego

przygotowanie:Śmietanę, majonez i obie musztardy dokładnie wymieszać. Doprawić tymiankiem i pieprzem. Pokrojone na kawałeczki śledzie połączyć z so-sem, szczelnie przykryć i odstawić do lodówki na 48 godzin.

WYKWINTNE ŚLEDZIE Z CYTRYNĄ

składniki:400 g matiasów1 mała cebula cukrowa2 cytryny, najlepiej niewoskowane, ekologiczne100 ml delikatnego oleju np. z pestek winogron1-2 łyżeczki miodu wielokwiatowegogarść natki pietruszkisól i świeżo zmielony pieprz

przygotowanie:Śledzie pokroić w ukośne paseczki. Cebulę po-kroić w drobną kosteczkę. Cytryny wyszorować i wyparzyć. Skórkę zetrzeć na tarce o drobnych oczkach. Natkę drobno posiekać. Wycisnąć sok z jednej cytryny, wymieszać ze skórką, miodem i olejem, aż powstanie delikatna emulsja. Do-prawić solą i pieprzem, w razie potrzeby dodać więcej miodu. Drugę cytrynę pokroić na plasterki. Śledzie, pietruszkę i plasterki cytryny wymieszać w naczyniu i zalać sosem. Przykyć i odstawić do lodówki na 48 godzin.

ŚLEDZIE ZE ŚLIWKAMI I ORZECHAMI

składniki:300 g matiasów100 g suszonych śliwek, najlepiej kalifornijskich150 g orzechów włoskich2 łyżki octu jabłkowegopół szklanki oliwy z oliwekpół łyżeczki suszonego tymiankuszczypta płatków chilli

przygotowanie:Śledzie pokroić na dwucentymetrowe kawałki. Orzechy podprażyć na suchej patelni i z grubsza posiekać. Śliwki pokroić w paseczki. Przygotować sos: oliwę wymieszać z octem, tymiankiem i chilli. Śledzie, śliwki i orzechy ułożyć w naczyniu, wy-mieszać delikatnie z sosem. Odstawić do lodówki na 48 - 72 godzin.

RÓŻOWE ŚLEDZIE Z ŻURAWINĄ

składniki:400 g matiasów1 szklanka czerwonego barszczu lub zakwasu1 średnia cebula cukrowa1/3 szklanki suszonej żurawiny1 łyżeczka nasion kopru włoskiego (niekoniecz-nie)1/2 łyżeczki płatków chilli lub pieprzu kajeńskiego100 ml oleju rzepakowego25 ml oleju rydzowego lub lnianego1 łyżka octu jabłkowego

przygotowanie:Śledzie pokroić na 2-3 cm kawałki, włożyć do słoika i zalać zimnym barszczem, wymieszać i włożyć do lodówki na noc. Po tym czasie śledzie odcedzić z barszczu, włożyć do czystego naczynia, dodać pokrojoną i sparzo-ną na sitku cebulę, namoczoną w gorącej wodzie (przez kwadrans) żurawinę, koper włoski i chilli lub pieprz. Wlać ocet i olej, wymieszać i odstawić na 24 godziny do lodówki.

ŚLEDZIE KORZENNE

składniki:400 g matiasów2 łyżki whisky2 łyżki musztardy1 łyżeczka miodu2 łyżki sosu sojowego1/2 łyżeczki świeżo zmielonego czarnego pieprzu2 łyżeczki soku z cytryny3/4 szklanki oleju np. rzepakowego1 mała cebula cukrowaprzyprawy: listek laurowy, 2 gwiazdki anyżu, 5 goździków, 1 łyżeczka mielonego cynamonu, 2 łyżeczki ziaren kolendry, 1 łyżeczka mielonego imbiru, 4 nasiona kardamonu (lub 2 łyżeczki mie-lonego), 1/2 łyżeczki kminu rzymskiego

przygotowanie:Śledzie pokroić na kawałki. Whisky wymieszać z musztardą, miodem, sokiem z cytryny, sosem sojowym, pieprzem i połową oleju. Odstawić.Wszystkie przyprawy podgrzać na suchej patel-ni, aż zaczną delikatnie pachnieć. Przełożyć do zalewy. Śledzie ułożyć w półmisku, przekładając je cebulą i zalewą. Na koniec wlać pozostały olej. Szczelnie przykryć i odstawić do lodówki na 24 - 48 godzin.