33

Klub racjonalistek

Embed Size (px)

DESCRIPTION

38-letnia Ewa Jaworska, redaktor działu psychologii w Kobiecie Modnej, jest w ósmym miesiącu ciąży z młodszym od niej o 10 lat drugim mężem, dziennikarzem motoryzacyjnym Marcinem Zarembą, marzącym o szybkim zarobieniu dużych pieniędzy. Tymczasem adoptowany syn Ewy, 15-letni Kuba, przechodzi okres buntu i... zakochuje się w tancerce Natalii. Zmęczona ciążą Ewa ma poważne wątpliwości, co do dalszego życia. Czy jej obecne małżeństwo ma w ogóle sens? Autor: Sergiusz Pinkwart Liczba stron: 339 Wydawca: Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz ISSN: 978-83-7885-089-2

Citation preview

Page 1: Klub racjonalistek
Page 2: Klub racjonalistek

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta.

Page 3: Klub racjonalistek

Wydanie elektroniczne

Page 4: Klub racjonalistek

Sergiusz Pinkwart(ur. 1973).

Pisarz, muzyk, dziennikarz, podróżnik. Ukończył Akademię Muzyczną im. F. Chopinaw Warszawie. Był szefem działów zagranicznych w „Vivie!”, „Gali” i „Pani”. Od 1994 jestczłonkiem orkiestry Teatru Muzycznego „Roma”. Autor powieści Cień Kilimandżaro i Klubracjonalistek, a także książek dla dzieci. Jego pasją są podróże. To co zobaczy i przeżyje,opisuje na swoim blogu.

www.miculapinkwart.nate mat.pl

Page 5: Klub racjonalistek

Tego auto ra

CIEŃ KI LI MAN DŻA RO

KLUB RA CJO NA LI STEK

Page 6: Klub racjonalistek

Co pyright © Sergiusz Pinkwart 2013All rights re se rved

Po lish edition co pyright © Wydawnic two Albatros A. Kuryło wicz 2013

Re dak cja: Be ata SłamaIlustracja na okładce: Geo rge Mayer/Shut terstock

Pro jekt graficzny okładki: Andrzej Kuryło wicz

ISBN 978-83-7885-089-2

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ

Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.com

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytkuosobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonymadresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub

podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Skład wersji elektronicznej:Virtualo Sp. z o.o.

Page 7: Klub racjonalistek

Spis treści

O autorze

Tego autora

PROLOG

CZĘŚĆ I

ROZDZIAŁ I

ROZDZIAŁ II

ROZDZIAŁ III

ROZDZIAŁ IV

ROZDZIAŁ V

ROZDZIAŁ VI

ROZDZIAŁ VII

ROZDZIAŁ VIII

CZĘŚĆ II

ROZDZIAŁ IX

ROZDZIAŁ X

ROZDZIAŁ XI

ROZDZIAŁ XII

ROZDZIAŁ XIII

ROZDZIAŁ XIV

CZĘŚĆ III

ROZDZIAŁ XV

ROZDZIAŁ XVI

ROZDZIAŁ XVII

Page 8: Klub racjonalistek

ROZDZIAŁ XVIII

ROZDZIAŁ XIX

ROZDZIAŁ XX

ROZDZIAŁ XXI

ROZDZIAŁ XXII

CZĘŚĆ IV

ROZDZIAŁ XXIII

ROZDZIAŁ XXIV

ROZDZIAŁ XXV

ROZDZIAŁ XXVI

ROZDZIAŁ XXVII

ROZDZIAŁ XXVIII

ROZDZIAŁ XXIX

ROZDZIAŁ XXX

ROZDZIAŁ XXXI

EPILOG

Przypisy

Wszystkie rozdziały dostępne w pełnej wersji książki.

Page 9: Klub racjonalistek

PROLOG

Ewa z całej siły wdepnęła hamulec i szarpnęła kierownicą. Samochód zatańczył na mokrymasfalcie, ale nie zmienił ani na milimetr kursu i sunął wprost na furgonetkę jadącąz naprzeciwka. Zbliżające się z ogromną prędkością przednie światła vana oślepiły Ewę.Odruchowo zamknęła oczy, puściła kierownicę i skuliła się na siedzeniu, czekając nauderzenie. Wszystko trwało ułamki sekund, choć gdy później wracała myślami do tegomomentu, rozciągał się w czasie niczym bezsenna zimowa noc. Furgonetka odbiła na pobocze,ale i tak zahaczyła o renault Ewy. Urwane lusterko poszybowało ostrą parabolą w stronęrosnącej przy drodze kępy leszczyny. Zgrzytnęła blacha, a Ewa krzyknęła rozpaczliwie. Światwokół niej zawirował. Samochód obrócił się dwa razy wokół własnej osi, a potem przeciąłpobocze i uderzył w spróchniały pień olchy. Drzewo pękło na pół i z grzechotem suchych gałęzizwaliło się na dach, wgniatając blachę. Wszystko nagle znieruchomiało i właśnie w tymmomencie z hukiem wyskoczyła z kierownicy poduszka powietrzna, przyciskając głowę Ewy dooparcia fotela. Silnik zakrztusił się i zgasł, ale radio wciąż grało. Ewa niezdarnie uwolniła twarzz flaczejącej już powłoki i sięgnęła do stacyjki. Wyjęła kluczyk i Rolling Stonesi przestaliirytująco narzekać na brak satysfakcji. Pchnęła drzwi, które – o dziwo – odskoczyły bezproblemu. Chciała wstać, wyrwać się, uciec z tej pogiętej konserwy, jednak zapięte pasyunie moż liwiały jakikolwiek ruch.

– Dziec ko! O Boże! Moje dziec ko!Serce załomotało jej w piersi, a po plecach pociekła strużka potu. Tłumiąc strach,

przycisnę ła obie dłonie do zaokrąglone go brzucha.Jaki jest najczęstszy powód śmierci kobiet w ciąży? – przypomniała sobie artykuł

w kolorowym magazynie. Tekst był jej autorstwa, a napisała go zaledwie trzy miesiące temu,więc doskonale znała odpowiedź na to pytanie.

– Wypadki samochodowe – powiedziała półgłosem. – Cholera! Że też mnie to musiałospotkać…

Szarpnęła rozpaczliwie pas, który zablokował się, napięty do granic możliwości. Czuła, żeniemal przecina ją na pół. W końcu przekręciła się na bok i prawą ręką wymacała zapięcie.Usłyszała trzask zapadki i nareszcie mogła głębiej odetchnąć. Poruszyła niepewnie nogami.Wyglądało na to, że nic sobie nie złamała. Bolała ją szyja, a z rozbitego uderzeniem poduszkipowietrznej nosa sączyła się strużka krwi. Większych obrażeń na razie nie zauważyła.Zresztą nie jej stan był w tej chwili najważniejszy. Liczyło się tylko dziecko, które nosiław brzuchu od ośmiu mie się cy.

– Na co cze kasz? Wysiadaj!Ewa, krzywiąc się z bólu, odwróciła głowę. Obok samochodu stała dziewczyna w skórzanym

kombine zonie motocyklowym. Zdję ła kask i potrząsnę ła grzywą kasz tanowych włosów.– Wysiadaj wreszcie. Nic ci nie jest, ale samochód za chwilę trafi szlag! – powiedziała głośno

i stanowczym gestem wzięła Ewę za ramię. – Jeśli zostaniesz tu jeszcze minutę, zginiesz. Cobę dzie bez sensu, skoro prze żyłaś ostat nie sto dwadzie ścia se kund.

Page 10: Klub racjonalistek

Dziewczyna wywlekła ją z auta, nie bacząc na nieśmiałe protesty i prośby, by zostawiła jąw spokoju i we zwała pogotowie.

– Nie pieść się ze sobą. Trochę naciągnęłaś sobie mięśnie, to wszystko. Kierowca furgonetkiocalił ci życie, ale chyba tylko po to, żeby nie narobić sobie jesz cze większych kłopotów.

Ewa spoj rzała nie przytomnym wzrokiem na kobie tę w skórzanym kombine zonie.– O czym pani mówi? Skąd…– Rozejrzyj się, sieroto! – przerwała jej nieznajoma. – Facet zwiał, choć to ty mu

zajechałaś drogę i zapewne solidnie porysowałaś lakier. Miał swoje powody, by machnąć rękąna odszkodowanie. To nie była jego bryczka. Ukradł ją kilka godzin temu w Pułtusku. Nie… –ściągnęła brwi i zamyśliła się na chwilę. – Nie w samym Pułtusku, ale gdzieś w tamtychokolicach. To nie istot ne…

Powietrzem targnął głuchy odgłos wybuchu. Ewa zamknęła oczy. Na plecach poczułaude rze nie gorąca.

Motocyklist ka się zaśmiała.– Wie działam! Zawsze wiem… Chodź, bo się tu usmażysz.Złapała zdezorientowaną Ewę za łokieć i zmusiła do zrobienia kilku kroków, by oddaliły się

od płonącego wraku. Podeszły do zaparkowanego na poboczu wielkiego, obwieszonegokuframi motocykla. Ewa wciąż była w szoku. Z zawodowego przyzwyczajenia zanotowaław pamięci drobne szczegóły: niebo zaciągnęło się biszkoptowymi chmurami i zaczął siąpićdrobny jesienny deszczyk. W oddali przejechał ze stukotem pociąg towarowy. Na mokrejdrodze z dużą prędkością minęło ich kilka samochodów, nie wykazując najmniejszegozainteresowania dwiema kobietami stojącymi nieopodal płonącego renault, jakby taki widok byłdla kie rowców nużącą codziennością.

– Muszę zadzwonić do męża. – Wyszeptała Ewa, odgarnęła włosy z twarzy i zaczęłamasować sobie obolały kark. – Mój telefon… – Wykonała nieokreślony gest, wskazującpłonące auto.

– Proszę. – Motocyklistka podała jej swoją komórkę. – Jeśli chcesz, zadzwoń do tegofaceta, choć rozwiedliście się pół roku temu i od tamtego czasu rozmawialiście może ze dwarazy. On ci nie pomoże. Zresztą nigdy nie mogłaś na niego liczyć. Możesz spróbowaćzadzwonić do tego drugie go, ale… Nie, to też bez sensu. Dobrze ci radzę, licz na sie bie.

Ewa spojrzała na nią bezgranicznie zdumiona. Rzeczywiście, z przyzwyczajenia chciałazatelefonować do Tomasza. Jest lekarzem i zawsze spokojnie wysłuchiwał jej nerwowychmonologów, a potem wzruszał ramionami i wracał do swoich zajęć. Ale nie są jużmałżeństwem. Powinna zadzwonić do Marcina. On musi jej pomóc. Przecież nosi pod sercemjego dziec ko.

Ewa bezradnym gestem przeczesała ręką sięgające do ramion proste blond włosy. Miałaregularne rysy i dyskretny makijaż podkreślający głębię tęczówek o barwie akwamaryny.Ciąża wypełniła jej do niedawna płaski brzuch, ale tym szczuplej wyglądały długie nogiw butach na zdecydowanie zbyt wysokim obcasie. W redakcji nogi Ewy były stałym tematemdocinków zazdrosnych koleżanek, które nie mogły jej wybaczyć wspaniałej figury. Nawetnajbliższe przyjaciółki czekały z niecierpliwością, kiedy wreszcie uzna, że przeminął czaskrótkich spódniczek i zwiewnych sukienek, które więcej odkrywają, niż zasłaniają.Tymczasem dobijająca czterdziestki Ewa, zamiast zgodnie z metryką stać się niewidzialną,

Page 11: Klub racjonalistek

związała się z dużo młodszym facetem i czerpała z życia pełnymi garściami. Przy Marcinieczuła się czasem jak nastolat ka. Marcin… Musi do nie go zadzwonić. Natychmiast!

Motocyklist ka uśmiechnę ła się i pokle pała ją po ple cach, dodając otuchy.– Nic się nie bój, słonko. Urodzisz wkrótce zdrową śliczną córeczkę. To najważniejsze.

Miałaś wątpliwości, rzucając męża. I słusznie! Ten drugi to też nie jest mężczyzna dla ciebie.Przecież dobrze wiesz. Tylko że ty nie chcesz słuchać intuicji. Moich rad też nie posłuchasz…A powinnaś. Ja się nigdy nie mylę. Pamię taj. Nigdy!

– Skąd pani to wszystko wie? – Ewa przerwała wybieranie numeru. – Kim pani jest? Czy mysię znamy? Nie sądzę… Mam dobrą pamięć do twarzy.

– Mam na imię Kalina. – Motocyklistka podała jej rękę w grubej rękawicy. Ewa z trudem jąuścisnęła. – Kim jestem, nie ma chyba większego znaczenia. W każdym razie wiedziałam, żebędziesz miała wypadek i że trzeba cię wyciągnąć z samochodu, zanim zapali się benzyna,która sikała z przebitego baku. Nie pytaj, skąd to wiedziałam. Sama pewnych rzeczy nierozumiem. Mam taki dar. – Zaśmiała się. – Wiem o różnych rzeczach, i pamiętaj… nigdy się niemylę.

– Wróż ka? – Ewa uniosła brwi.Dziewczyna skrzywiła się z nie smakiem.– Wróżki rozkładają karty, patrzą w szklane kule, analizują układ linii na dłoniach… To

wszyst ko bzdury!– Ty po prostu… wiesz? – domyśliła się Ewa.Kalina pokiwała energicz nie głową z wyraź ną satys fakcją.– Czasem udaję, że się waham. Stawiam tarota i robię te idiotyzmy, których klienci

oczekują od wróżek. To po to, by zdobyć zaufanie albo zachować wiarygodność. Ale niezwracam uwagi na karty. Intuicyjnie wiem, co się stanie. Przyszłość nie ma dla mnie tajemnic.To dar, ale i przekleństwo. Uwierz mi… Dziś miałaś sporo szczęścia, że trafiłaś właśnie namnie.

– Przyszłość nie ma dla ciebie tajemnic? – zaczęła Ewa. – To powiedz mi… – sięgnęła pote le fon i zaczę ła wstukiwać numer – po ilu sygnałach Marcin odbie rze?

Kalina wzruszyła ramionami.– Sprawdzasz mnie? Nie lubię niedowiarków, ale dobrze. To akurat banalnie proste. W ogóle

nie odbie rze.Miała rację. Po kilkunastu sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Ewa rozłączyła

się i zrezygnowana oddała komórkę. Kalina wrzuciła ją do małego plecaczka i wskoczyła nasie dze nie motocykla.

– Poczekaj! – wykrzyknęła Ewa. – A policja? Pogotowie? Nie zostawisz mnie chyba tutajsamej?

Kalina założyła kask i włączyła starter. Silnik zaskoczył i zaczął mruczeć równym głębokimbasem.

– Nic się nie bój. Ktoś już zadzwonił na sto dwanaście. Za chwilę będzie tu pomoc drogowa.Wiesz… laweciarze zawsze są pierwsi, jakby trzymali na etacie jasnowidzów. – Zaśmiała sięz własnego żartu. – A potem przyjedzie straż pożarna, karetka i policja. Właśnie w takiejkolej ności.

– Popisujesz się! – rzuciła przez zęby Ewa, czując, jak rośnie w niej złość.

Page 12: Klub racjonalistek

– To samo zawsze mówił mi mój były chłopak. – Kalina uśmiechnęła się z nostalgią,kopnięciem złożyła podnóżek i wrzuciła pierwszy bieg. Zanim puściła sprzęgło i motocyklwyskoczył na mokrą od deszczu jezdnię, zdążyła jeszcze powiedzieć: – Radzę ci wracać jaknajszybciej do pracy. Urwij się ze szpitala, do którego zawiozą cię karetką, i gnaj do roboty.Powinnaś już tam być, bo zapowiada się cie kawy dzień…

Page 13: Klub racjonalistek

CZĘŚĆ I

Page 14: Klub racjonalistek

ROZDZIAŁ I

– Spóź niłaś się – syknął Konstanty. – Ominę ło cię łzawe poże gnanie.– Co się dzieje? – Ewa, która wpadła do redakcji przekonana, że to ona będzie tematem

dnia, nie kryła rozczarowania. Konstanty, szef działu mody, siedział z nogami na biurku i piłzieloną herbatę, bawiąc się frędzelkami długiego, fantazyjnie zawiniętego szalika. Odmikroskopijnej kuchni aż po newsroom wyczuwało się napięcie, charakterystyczne dla czasuwielkich zmian.

– Kto wyle ciał? – zapytała wprost Ewa.Konstanty wzruszył ramionami.– A co ci podpowiada twoja kobie ca intuicja?Spojrzała na niego i pokręciła głową. Szef działu mody wkurzał ją już od sześciu lat, ale był –

o czym nigdy nie zapominała – jej naj lepszym przyjacie lem.– Sam Naj wyż szy? – zaryzykowała.– Najwyższy to jest prezes – stwierdził autorytatywnie Konstanty. – A Stary był tylko

redaktorem naczelnym. Ale to i tak wysokie C. Zwykle zwolnienia zaczynają od dołu, nie odgóry, a tu proszę…

– Nie masz się z czego cieszyć – wtrąciła się Sandra z działu graficznego. – Przyjdzie nowamiotła i wymie cie… Zacznie od funkcyj nych, zobaczycie…

Ewa i Konstanty wymienili znaczące spojrzenia. Sandra miała rację. Nowy naczelny rzadkozjawiał się sam. Z poprzedniej pracy zabierał zaufanych współpracowników i obdzielał ichintratnymi etatami w nowym miejscu. A tak się złożyło, że Ewa pełniła w „Kobiecie Modnej”funkcję redaktora działu psychologii. Konstanty odpowiadał za modę i urodę. Zmiananaczelne go mogła mieć dla nich poważ ne konse kwencje.

– Marietta Szuster zmieni na pewno dyrektora artystycznego i zastępców, ale was raczejzostawi… – Sandra się uśmiechnęła. Nie do końca wierzyła w to, co mówi, ale starała się byćmiła.

– Marietta Szuster?! – wykrzyknęła Ewa i aż przysiadła na skraju biurka, uważając jednak,by ostry róg nie zaciągnął jej pończoch. – To ona bę dzie nową naczelną? Prze cież…

Urwała, ale Konstanty zrozumiał, co miała na myśli. Pokiwał z re zygnacją głową.– Położyła już dwa miesięczniki i jeden tygodnik, ale wciąż ktoś daje jej kolejną szansę.

Nasz Stary minął się z nią dziś przy windzie. Zobaczysz, że to ona. Zresztą… – spojrzał nazegarek – przekonamy się już za piętnaście minut. Prezes w e-mailu zapowiedział się naczternastą. Przyjdzie i przedstawi nam nowe władze. Która to już będzie zmiana? – zwrócił siędo starszej korektorki w okularach grubych jak denka od bute lek.

Lena oderwała się od wielkiego arkusza papieru, na którym wydrukowano tekst z działure portażu, i spoj rzała na Konstante go.

– Szósta! – stwierdziła krótko. – To będzie moja szósta naczelna, odkąd pracujęw „Kobiecie Modnej”, to jest od dwudziestu lat. Nawet pasuje: „Szuster” i „szósta”.Zgadzałoby się, gdyby nie to „u”, otwarte u naczelnej i zamknięte… no, nieważne. Zresztą

Page 15: Klub racjonalistek

wcale się nie zdziwiłam. Czułam pismo nosem. Przyznam wam się, że postawiłam rano tarotai wyszła mi „Śmierć”.

– To kiepsko. – Konstanty wzruszył ramionami. – Wywalą cię…– Niekoniecznie – zaprotestowała Lena. – W tarocie śmierć nie musi oznaczać czegoś złego.

To może być po prostu nowy początek. Ludzie prze waż nie boją się zmian, dlate go…– To zabawne, że mówicie o magii i wróżeniu – przerwała jej Ewa i już miała na końcu

języka opowieść o swoim porannym spotkaniu z Kaliną, gdy drzwi do newsroomu otworzyły sięgwałtownie i wszedł wysoki starszy mężczyzna w grafitowym garniturze i białej koszuliz szykownym, wściekle różowym krawatem. Prezes Przytocki emanował pewnością siebiei autorytetem. Za nim, skromnie spuściwszy wzrok na czubki eleganckich butów od ChristianaLouboutina, drobiła trzydziestoletnia kobieta o krótkich czarnych włosach i grzywce podciętejewident nie przez jedną z naj popularniej szych warszawskich fryzje rek.

– Mariet ta Szuster. Oczywiście… – syknął Konstanty.Ewa cofnęła się o krok i oparła o ścianę. Jej serce biło niespokojnie. Pochyliła się nieco do

przodu, by luźny sweterek choć odrobinę zamaskował zaokrąglony brzuch. Poprzedni naczelnyszybko pogodził się z tym, że zaszła w ciążę. Teatralnym szeptem napominał ją czasem, by niezapuściła się, i zapowiedział, że nie toleruje „ciężarówek w ogrodniczkach”. Dał Ewie dozrozumienia, że dopóki ubiera się w krótkie, eksponujące nogi spódniczki i nosi buty nawysokim obcasie, to może sobie być w ciąży i mu to w ogóle nie prze szkadza.

Zwłaszcza że nie uszło jego uwagi, iż biust Ewy imponująco się powiększył. Teraz jednakEwa nie wiedziała, jak wygląda jej pozycja. O Marietcie krążyły sprzeczne informacje.Podobno określała się jako feministka. Co mogło oznaczać zarówno to, że ciężarną kobietębędzie traktowała przyzwoicie, jak i to, że wyrzuci ją bez sentymentów, bo nie może znieść,gdy po biurze pęta się baba z brzuchem.

– Sytuacja jest dobra, ale nie beznadziejna – mruknęła Ewa do Konstantego. – Wiedźma jestsama. Może uda nam się prze trwać pierwszy szturm?

Prezes dał im tylko tyle czasu, ile było niezbędne, by cała redakcja zgromadziła się wokółniego. Niektórzy rozsiedli się na krzesłach, ale większość podpierała ściany, starając się, takjak szefowa działu psychologii, nie rzucać się w oczy. Marietta, ochrzczona w poprzedniejredakcji ksywką Krwawa Mary, z udawanym spokojem kartkowała ostatni numer pismazabrany z biurka Konstante go.

– Kochani… – zaczął prezes swoim ulubionym, niby to przyjacielskim tonem – zapewnewie lu z was zadaje sobie dziś pytanie: gdzie je ste śmy i dokąd zmie rzamy…

Konstanty przewrócił oczami i ukryty za plecami korektorek zrobił gest, jakby chciałwsadzić sobie dwa palce do gardła i sprowokować wymioty. Stojąca obok niego Ewa dyskretniekopnę ła go w kost kę.

– Ale spieszę was uspokoić: zmierzamy w dobrym kierunku – ciągnął Przytocki. – Jestemo tym prze konany…

Przerwał, zdjął okulary i wytarł szkła irchową szmatką, którą wyjął z wewnętrznej kieszenimarynarki.

– Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego… – wypalił Maciek, dyrektor artystyczny, ale drugaczęść zdania nie prze szła mu przez gardło.

– Dlaczego? Chce pan wiedzieć, dlaczego zdecydowałem się powierzyć stanowisko

Page 16: Klub racjonalistek

redaktora naczelnego innej osobie? Cóż… – uśmiechnął się nieszczerze – zrobiłem to tylkoi wyłącznie dla dobra pisma. Pani Marietta Szuster to wybitny fachowiec, powiedziałbymnawet, że fachowiec światowego formatu. Wyniki sprzedaży i nakład „Kobiety Modnej”…hm… nie były tragiczne, ale od pewnego czasu stały w miejscu. A poziom, co tu gadać…I dlatego zarząd podjął decyzję o powierzeniu sterów gazety pani Szuster. – Wziął Mariettę zarękę i wycisnął na jej dłoni czuły pocałunek.

– Normalnie zaraz pój dą w ślimaka – szepnął Konstanty. – Co za szopka…– Pani Szuster – podjął prezes – zobowiązała się do znacznego podniesienia poziomu

tekstów i do opracowania bardziej wysmakowanej formy graficznej naszego magazynu,a także do zwiększenia sprzedaży z obecnych stu dwudziestu tysięcy egzemplarzy do dwustutysię cy.

– To nierealne! – zaprotestował Maciek. Chyba już zdał sobie sprawę, że i tak nie utrzymasię na stanowisku dyrektora artystycz ne go, i szedł na całość, nie mając nic do strace nia.

– Tak? – zdziwił się prezes z wystudiowanym zaskoczeniem. – Chce nam pan cośpowie dzieć?

– Przecież… – zająknął się Maciek – to oczywiste. Albo robimy tytuł dla masowegoczytelnika, a wtedy musimy zejść z poziomu, albo idziemy w ekskluzywną niszę, ale wtedymożemy zapomnieć o wysokim nakładzie. A to dlatego, że struktura czytelnictwa ma kształtpiramidy. Naj wię cej jest baranów, którzy się gają po…

Maciek już po sekundzie zrozumiał, że popełnił straszny błąd. Zrobił się czerwony. Natwarzy pre ze sa pojawił się jadowity uśmiech.

– A więc, jeśli słuch mnie nie myli, traktuje pan naszych drogich czytelników jak stadobaranów?

– Nie. Nie to miałem na myśli. Ja tylko chciałem…Przytoc ki nie pozwolił mu dokończyć.– No cóż… teraz jest dla mnie jasne, dlaczego „Kobieta Modna”, tytuł o takim potencjale,

pomimo wielkich nadziei i inwestycji, które poczyniliśmy w ostatnich latach, stał w miejscu.Skoro najważniejsze osoby w redakcyjnej hierarchii mają tak lekceważący stosunek doczytelniczek, to po prostu nie da się zrobić dobrego pisma. Czy jeszcze ktoś… – powiódł pozgromadzonych piorunującym wzrokiem – czy jeszcze ktoś uważa, że czytelniczki, które comiesiąc wydają prawie dziesięć złotych na nasz magazyn, to idiotki, debilki i kretynki? Śmiało!Powiedz cie mi to prosto w oczy. Nie ma się cze go bać!

Ewa o mało się nie roześmiała. Rzeczywiście. Nie ma się czego bać, pomyślała. To jedenz najlepszych żartów, jakie ostatnio słyszałam. Kątem oka spojrzała na Konstantego. Trochęsię obawiała, że przyjaciel powie na głos to, co wszyscy musieli już pomyśleć, ale tym razemkierownik działu mody zachował resztki instynktu samozachowawczego i po prostukontemplował połysk bez barwne go lakie ru, który nałożył sobie rano na paznokcie.

– Jestem przekonana, że wszyscy żywimy do naszych ukochanych czytelniczek jaknajcieplejsze uczucia… – Marietta Szuster odezwała się po raz pierwszy. Głos miała cichy, aledźwięczny, o bursztynowomiodowej barwie, przywodzący na myśl letnie niedzielne popołudnie.Pre zes spoj rzał na nią nie mal z czułością.

– Marysiu! Potrzeba nam tu właśnie takich ludzi jak ty. Wiem, że chciałabyś wszystkimnieba przychylić, ale nie powinnaś nikogo bronić ani usprawiedliwiać. Dziennikarstwo to nie jest

Page 17: Klub racjonalistek

zwykły zawód, tylko powołanie. Po-wo-ła-nie! – Przytocki, gdy się unosił, zaczynał niemalkrzyczeć, skandując każdą sylabę. – Dlatego nie ma u nas miejsca dla karierowiczów, którzyprzychodzą wyłącznie po to, by zarabiać pieniądze, a tak naprawdę nami i naszymiczytelnikami gardzą. Nie ma…

– Panie prezesie! Z całym szacunkiem… – zaczął Maciek, ale Przytocki już surfował naswojej ulubionej fali i nikt nie miał szans, by mu w tym prze szkodzić.

– Nie ma u nas miejsca dla kogoś, kto nie grzeszy talentem, a potrafi tylko siać ferment –grzmiał prezes. – Miejsce cynicznych drani jest w agencjach reklamowych albo i…towarzyskich.

– Panie pre ze sie! – Maciek podniósł głos. – Pan mnie obraża.– Doprawdy? – zdziwił się teatralnie Przytocki. – Ja pana obrażam! To już, doprawdy,

bez czelność! Więc co pan tu jesz cze robi, skoro czuje się obrażony?Maciek podszedł do niego z zaciśniętymi pięściami. Ewa przymknęła powieki. Dużo by dała,

by nie uczest niczyć w awanturze, która wisiała już w powie trzu i wydawała się nie unikniona.– Co ja tu robię? – powtórzył Maciek i roześmiał się, ale pięści wciąż miał zaciśnięte. –

Dobre pytanie. Bo z tego, co się zorientowałem, to pewne decyzje zostały już podjęte.Prawda?

Prezes spojrzał mu w oczy. Wzrok miał twardy, a na twarzy ironiczny uśmieszek. OwionąłMać ka zapach dobrej wody kolońskiej i dominikańskich cygar.

– Na pana miejscu już bym się nad tym nie zastanawiał. – Prezes podniósł lewą rękęi podciągnął mankiet koszuli. Rzucił okiem na gruby, srebrny zegarek marki Patek Philippei ściągnął brwi. – Za pięć, nie… już za cztery i pół minuty ochrona odprowadzi pana na dół, dotaksówki.

– Ble fuje pan… – Maciek poszarzał na twarzy – nie ma pan prawa. Ja się odwołam! Sąd…– Marnuje pan czas. – Przytocki wzruszył ramionami. – I nie radzę dotykać komputera. Od

piętnastu minut jest zablokowany, a wszystkie pliki, ze szczególnym uwzględnieniem historiiw prze glądarce interne towej zarchiwizowane. Wszyst kie – podkre ślił. – Rozumie pan?

Maciek rozumiał. Wyglądał jak balon, z którego ktoś wypuścił powietrze w samym środkupodróży nad Oce anem Spokoj nym.

Ewa pokręciła głową. W newsroomie zapadła martwa cisza. Wszyscy orientowali się mniejwięcej, czym Maciek zajmował się w wolnych chwilach. Internetowe czaty i przeglądaniewiadomości na portalach randkowych zajmowało mu – bywało – więcej czasu niż praca. Jeślimonitorowano jego komputer od dawna, musiało się nazbierać na niego tyle haków, żeewentualna batalia sądowa była przegrana już na starcie. Dlatego Maciek obrócił się tylko napięcie, a po chwili z pokoju grafików zaczęło dochodzić wściekłe trzaskanie szufladami i odgłoswrzucanych do tekturowego pudła szpargałów. Po trzech minutach na piętrze pojawili sięochroniarze. Nieco speszeni, ale nadrabiający minami – przecież patrzył na nich prezes –odprowadzili Maćka do windy. Maciek, wbrew oczekiwaniom Przytockiego, nie szarpał się i niewyrywał. Nawet nikomu nie ubliżał. Przemaszerował przez newsroom z dumnie podniesionągłową. Próbował nawiązać kontakt wzrokowy z którymkolwiek z niedawnych kolegów, alewszyscy, milcząc, wpatrywali się w przestrzeń. Tylko Marietta Szuster przyglądała mu się zeźle skrywaną satys fakcją.

Gdy za Maćkiem zamknęły się drzwi windy, Ewa odetchnęła, a na twarzy prezesa pojawił się

Page 18: Klub racjonalistek

grymas imitujący łagodny uśmiech.– No, kochani… – zaczął, zacierając z rozmachem ręce – do roboty. Do robo-ty! Czytelnicy

cze kają na wasze doskonałe teksty, więc…– Panie prezesie! – przerwała mu, uśmiechając się przymilnie, Marietta. – Z pewnością

wszyscy chcie liby nie co ode tchnąć i omówić nową sytuację.Przytoc ki pokiwał energicz nie głową i otoczył Mariet tę ramie niem.– A więc, pani redaktor, zostawmy zespół w spokoju, żeby nasze drogie dziennikarki mogły

swobodnie poplot kować, i chodź my do moje go gabine tu napić się herbaty…Konstanty zmrużył oczy, z miną niewiniątka wsunął do ust czubek ołówka i zaczął go

oblizywać.– Przestań! – syknęła Ewa. – Zaczekaj chociaż kilka sekund, zanim znikną, bo zwrócą na nas

uwagę i…– I co? – Jej przyjaciel wzruszył ramionami. – Przecież ciebie nie zwolnią, bo jesteś w ciąży.

A mnie… Będą się bali, bo je stem ge jem. Mogę ich pozwać za mobbing i nie tole rancję.Ewa pokręciła głową i usiadła przy swoim biurku. Była bardzo zmęczona i czuła bolesny ucisk

z tyłu głowy. Zastanawiała się, czy popełniła błąd, rezygnując ze specjalistycznych badańw szpitalu, do którego podwiozła ją karetka pogotowia. Sięgnęła po stojący na biurku telefoni wybrała numer Marcina. Gdy włączyła się automatyczna sekretarka, odłożyła słuchawkę. Niemogę na niego liczyć, pomyślała z goryczą po raz nie wiadomo który tego dnia i z trudemopanowała wzbierający w niej gniew. Gdyby nie to, że nosi w sobie jego dziecko… Dziecko…Bo przecież to musi być jego dziecko! Zaczęła kolejno odginać palce. Teraz jest październik,a jestem w ósmym miesiącu. Czyli wrzesień to siódmy, sierpień – szósty, lipiec – piąty,czerwiec – czwarty, maj – trzeci, kwiecień – drugi, marzec… Kiedy ostatni raz kochała sięz Tomaszem? Niespokojnie poruszyła ręką, trąciła myszkę i na monitorze komputera, zamiastwędrujących po ekranie rozbłysków wygaszacza, ukazał się trójkąt ułożony z kart tarota.Wstała, gwałtownie odsuwając krze sło.

– Kto sie dział na moim miej scu?! – zapytała wzburzona. – Leno? To ty?Korektorka wychyliła się ze swoje go boksu i pokrę ciła głową.– Nie używam do wróżenia komputera, tylko staromodnie rozkładam karty. A i tak robię to

w domu, nigdy w pracy – zapewniła zde cydowanie.Jednak Ewa nie do końca jej uwierzyła. W środek trójkąta składającego się z trzech kart

zawsze wpisana była jedna. I ta, w przeciwieństwie do pozostałych, była ułożona efektownymrysunkiem do góry. Konstanty stanął za ple cami Ewy i cicho zagwiz dał.

– No, no… I to ci wyszło?– Nie mnie. To już było…Ewa usiadła ciężko na obrotowym krześle. Dziecko wierciło się w jej brzuchu, jakby miało

już dość ciasnej bez piecz nej kryjówki i postanowiło wyrwać się na wolność.– Nie przejmuj się. – Szef działu mody poklepał ją po plecach. – Nie znam się na tarocie, ale

z tego, co mówiła Lena, nie jest tak źle. Śmierć to symbol jakiejś przemiany. Mam nadzieję, żenie tylko tej naj bardziej oczywistej… w proch…

Page 19: Klub racjonalistek

ROZDZIAŁ II

– Dale ko jesz cze?Zanie pokojony Marcin po raz kolej ny rzucił okiem na komórkę – wciąż brak zasię gu.– Spokojnie, już prawie dojeżdżamy… – Jacek, siedzący za kierownicą, zmienił stację

radiową. – Tutaj nic nie odbie ra, tylko Radio Maryja – mruknął prze praszająco.Ciemna, lśniąca od deszczu ściana lasu zaczęła się przerzedzać, a polna droga, którą jechali

już dobre pół godziny, zrobiła się jesz cze bardziej wyboista.– Jacek, nie mam tu zasięgu… – zaczął niepewnie Marcin – …a jeśli zadzwonią z gazety?

Jesteś pewny, że to dobry pomysł, żeby pakować się w ten biznes? Wywalą nas z robotyi jesz cze uruchomią GPS-a w samochodzie, i bę dzie my mie li na głowie kryminalnych…

Jacek, zwalisty trzydziestolatek w szarej bluzie z wyszytym srebrną nicią napisem„Incre dible Hero”, machnął ręką.

– Za miesiąc będziesz się śmiał z tego, że tak długo siedziałeś w tej dziadowskiej firmie.Kasa, misiu! Kasa cze ka!

– Wzię liśmy brycz kę bez pytania.– I co z tego? – Jacek wzruszył ramionami. – Nikt się nie zorientuje. Pojechaliśmy na testy

i zrobić zdję cia, nie? Ty piszesz, ja robię zdję cia. Tak wygląda nasz układ. Nie pamię tasz?– Nie wie dzą, dokąd nas poniosło.– A bo to pierwszy raz?Marcin pokiwał głową. Nie dalej jak miesiąc temu wyskoczyli z Ewą, Jackiem i jego

najnowszą dziewczyną do Zakopanego. Zdjęcia terenowego nissana zrobili w pół godziny,a resztę weekendu spędzili miło, na koszt redakcji „Świata Aut”. Dziś problem polegał na tym,że wzięli z parkingu przeznaczone do testów Audi Q7 za ponad pół miliona złotych i mieli,według tego, co powiedzieli naczelnemu, „pokręcić się po okolicy”. Od wyjazdu z redakcjiminęły już dwie godziny, a oni błądzili gdzieś po puszczy pod Wyszkowem. Na domiar złego,gdy przez moment telefony złapały zasięg, Marcin odkrył, że ma kilkanaście nieodebranychpołączeń z kilku nieznanych mu numerów. Bezskutecznie próbował oddzwonić. Natychmiast teżwystukał numer komórki Ewy, ale nie odebrała. Zdenerwował się tym, bo wiedział, że w ósmymmiesiącu ciąży mogą się przytrafić różne rzeczy, mogła się źle poczuć albo zemdleć. A jeśliode szły jej wody i zaczął się poród?

– Słuchaj… a może jednak sobie darujemy? To jakieś dziwne klimaty. Pachnie mafią.Dlaczego gość nie chciał się spotkać w jakimś cywilizowanym miejscu? Dlaczego kręcił,zamiast powie dzieć, o co chodzi?

– Pachnie pieniędzmi, misiu. Dużymi pieniędzmi. A te, jak mówi przysłowie, nie lubią tłoku niroz głosu.

– Ale nie wydaje ci się dziwne, że… – zaczął Marcin.– Dziwne mi się wydaje, że pękasz – ostro przerwał mu Jacek. – Nie takiego Marcina

znałem. Zawsze byłeś ostry gość. Ta laska cię wykrę ciła.– Przystopuj! – warknął Marcin – bo się wkurzę…

Page 20: Klub racjonalistek

– No! – Jacek się roześmiał i klepnął skórzaną deskę rozdzielczą. – Od razu lepiej! Taktrzymaj, a dale ko zaje dziesz.

– Nie wiesz nawet, co to za biz nes! – utyskiwał Marcin.Jacek wzruszył ramionami.– Polecił mi tego gościa facet, do którego mam zaufanie. I nic nie ryzykujemy, bo jeśli nam

się nie spodoba, to grzecz nie mówimy „do widze nia” i wychodzimy.– A oni posyłają za nami kilka poże gnalnych se rii z kałasz nikowa…Jacek zaśmiał się nerwowo.– Okropnie się zrobiłeś strachliwy. Jak nie chcesz zaryzykować, twoja sprawa. Ale uwierz

mi, kasa normalnie leży na ulicy. Amerykańska firma wchodzi do Europy. Kto się załapie napoczątku, łatwo zarobi. Wystarczy wciągnąć do biznesu parę osób, a potem samo się będziekrę cić.

– Zalatuje mi to jakimś Amwayem. Zobaczysz, skończy się na tym, że facet będzie chciałnam wcisnąć jakiś kit, z którym mamy latać po domach.

– Żadnej akwizycji! – Jacek pokręcił głową. – Do tego nie mam nerwów. Jeśli się okaże, żemam wbić się w garniak i bujać po wioskach, żeby zarobić jakąś nędz ną prowizję, to roz walę imtę budę… A swoją drogą… – przejechał przez otwartą bramę z kutego żelaza i zaparkowałprzed elegancką rezydencją utrzymaną w stylu staropolskiego dworku – niezła hawira. Chatajak z tego filmu… no wiesz… z Pana Tade usza?

Wysiedli i odetchnęli świeżym powietrzem pachnącym deszczem i rumiankiem. Z uznaniemotaksowali stojące na podjeździe samochody. Sportowe porsche, limuzynę mercedesai dynamicz ne subaru. Nie co skrzywili się na widok poobijanej bez barwnej vec try.

– Dziwne towarzystwo… – mruknął Marcin. – To co, wchodzimy? Bo to chyba ostatnimoment, w którym jesz cze…

Drzwi willi otworzyły się i stanął w nich przystojny mężczyzna koło czterdziestki, typpołudniowca z długimi włosami układającymi się w niesforne loki. Uścisnęli sobie dłoniei długowłosy wprowadził ich do salonu. Przy stole siedziało czterech mężczyzn i kobieta, którejtwarz wydała się Marcinowi znajoma. Nie mógł sobie przypomnieć, skąd ją zna, ale gotów byłsię założyć, że widział ją w te le wizji.

– Poznajcie się państwo. – „Południowiec” najwyraźniej wcielił się w rolę gospodarza. –Jacek i Marcin… a to nasz gość z Niemiec i mistrz, że tak się wyrażę… ceremonii, Johann. –Wskazał dostojnie wyglądającego grubasa z kozią bródką i okularami w drucianychoprawkach.

– Mam na imię Mirek. – Dwudziestoparoletni chłopak o rozbieganych oczach i w bardzodrogim garniturze od Armaniego się ukłonił. – A to moja przyjaciółka, Marta. – Przytuliłgwiaz dę te le wizyj ną, która spoj rzała na nie go z mie szaniną nie chę ci i znudze nia.

– Zdzisiek! – Mężczyzna pod pięćdziesiątkę, o muskularnej budowie i szczerej twarzyakwizytora Biblii, potrząsnął moc no ich dłońmi.

– Marek – przedstawił się ostat ni uczest nik spotkania, wyblakły łysie jący eme ryt.– Mnie już poznaliście – długowłosy się uśmiechnął – jestem Krystian Borek i mam fajny

dworek… – Zaśmiał się ze swojego żartu. – Myślę, że możemy przejść do rzeczy. Johann…a właściwie pan Janek… Ile to już lat na emigracji? – rzucił pytanie w stronę mężczyzny,które go nazwał „mistrzem ce re monii”.

Page 21: Klub racjonalistek

– Zwanzig… Dwadzie ścia – mruknął gość z Nie miec.– No proszę… – zdziwił się Krystian. – Jak pan mógł! Ledwo ojczyzna odzyskała wolność,

a pan wyje chał?– Miałem swoje powody.– Nie wątpię, nie wątpię… – Gospodarz pokiwał głową z szelmowskim uśmiechem, dając do

zrozumie nia, że wie coś wię cej, ale nie roz wijał te matu.– Przejdźmy do rzeczy – powiedział Johann. Wstał z fotela i powiódł ciężkim wzrokiem po

twarzach zebranych. – Ze it… Czas to pieniądz. A o pieniądzach właśnie chciałem wamopowiedzieć. O pieniądzach, które możecie zarobić, jeśli wysłuchacie mnie do końca i zrobiciege nau to, co wam powiem.

– A ile moż na stracić? – zapytał part ner gwiaz dy, udając żydowski akcent.Mistrz ce re monii spoj rzał na nie go z pogardą.– Mirosław Dąbrowski – wycedził przez zęby. – Z tych Dąbrowskich. I to wszystko, co

można dobrego o tobie powiedzieć. Vater kazał ci wziąć się do jakiejś pracy, bo nie ma ochotyutrzymywać smarkacza do czterdziestki, recht? Powiedział to pół roku temu, recht? I odtamte go czasu standard życia wyraź nie ci się pogorszył, recht?

Mirek spuścił wzrok, starając się uniknąć wście kłe go spoj rze nia gwiaz dy te le wizyj nej.– Oczywiście, że prawda – bezlitośnie ciągnął Johann. – Powiem ci coś jeszcze, panie

Dąbrowski. Znalazłeś się tu dlatego, że wreszcie do ciebie dotarło, że jesteś niczym. Jesteśzerem. Du bist Null! Jesteś spłukany! – Ostatnie zdanie mistrz ceremonii wykrzyczał muw twarz.

– Tylko mięczak daje sobą pomiatać byle komu – powiedziała jadowitym tonem gwiazda doczerwone go z wście kłości Mirka.

– Ty nie je steś lepsza – prychnął Johann. – Gwiazdką zostałaś dzię ki temu, że wślizgnę łaś siędo łóżka znanemu aktorowi. Ale on cię po paru latach puścił kantem, a prawnicy wzięliwiększość kasy, którą wyrwałaś mu w trakcie roz wodu.

Te n Tanzshow, Taniec z gwiazdami , miał podreperować twoje finanse, tylko że ty nieprzyłożyłaś się do roboty i wyleciałaś już w pierwszym odcinku. Marzenia o dużychpieniądzach szlag trafił. Na dodatek ośmieszyłaś się, wiążąc się z młodszym o dziesięć latgołodupcem. Błąd! Powinnaś celować w jego tatusia. Chociaż nie… – potarł ręką kozią bródkę– …nie miałabyś szans. Dąbrowski se nior woli młodsze.

– Świnia! – wrzasnę ła Marta i ze rwała się z fote la.– Siadaj! – warknął Johann. – Jeszcze nie skończyłem. Możesz robić sceny, jeśli chcesz, ale

przyje chałaś tu z jedne go powodu…– Niech zgadnę… Jestem w chwilowych tarapatach finansowych? – ironicznie zapytała

gwiazdka te le wizyj na.– Tarapaty? Sche is se! Jesteś spłukana! I ty też… – Grubym jak parówka palcem wskazał

muskularne go pięć dzie się ciolet nie go męż czyznę, który przedstawił się jako Zdzisiek.– Owszem – potwierdził Zdzisiek bez cienia wahania. – Przegrałem sporo w kasynie. Ale

mam plan, jak się ode grać, potrze buję tylko małej pożycz ki. Zwrócę co do…– Sche is se! Gówno! – wrzasnął Johann. – Gówno! Potrzebujesz górę kasy, a nie małej

pożyczki. Masz oddać półtora miliona, i to nie jakiemuś głupiemu bankowi, tylko ruskiej mafii.I masz na to zdecydowanie za mało czasu. Szczerze mówiąc, nie masz w ogóle czasu. A te

Page 22: Klub racjonalistek

półtorej bańki, to nie są twoje je dyne długi, prawda?Zdzisiek kiwnął głową, ale nic nie powiedział. „Mistrz ceremonii” z sadystyczną

przyjemnością patrzył, jak mężczyzna czerwienieje i drżącymi rękami rozluźnia węzełkrawata.

– Zastawiłem mieszkanie – mruknął Zdzisiek – próbowałem sprzedać parę rzeczy, ale torze czywiście tylko kropla w morzu.

– Powiem ci coś: ty też je steś spłukany! – krzyknął mu Johann prosto w twarz.– Wygląda na to, że wszyscy jesteśmy spłukani – powiedział spokojnie emeryt. – Jeśli chodzi

o mnie, to po latach wiernej służby w hm… pewnym resorcie siłowym, pożegnano się ze mnąmało ele ganc ko. Nie mogę nigdzie znaleźć pracy, a lat ka lecą…

– Kim pan jest z zawodu? – zainteresowała się gwiazdka telewizyjna. – Bo ja znam sporoosób, które chętnie zatrudniają byłych milicjantów jako ochroniarzy albo detektywów. Pan był,sądząc z postury, raczej de tektywem niż zomowcem, prawda?

Eme ryt chrząknął i uciekł wzrokiem w bok.– Raczej nie, proszę pani, pracowałem w resorcie spraw wewnętrznych jako… Zresztą

nie waż ne.– Szczerość! Panie Mareczku! – upomniał go Długowłosy. – My, ludzie interesu, nie mamy

przed sobą tajemnic. To zresz tą zabawne, że pracował pan jako kat…– Adwokat? W Ministerstwie Spraw We wnętrz nych? – zdziwiła się Marta.Emeryt spojrzał na Krystiana Borka z mieszaniną zdziwienia i niechęci, po czym odwrócił się

do gwiazdki te le wizyj nej i nie śmiało uśmiechnął.– Nie… Po prostu kat. W resorcie, a nie… zresztą to nie jest dziś istotne. Wykonywałem

egzekucje. Oczywiście dopóki Polska nie podpisała odpowiednich konwencjimiędzynarodowych i na karę śmierci wprowadzono moratorium. A później w ogóle jązlikwidowano. A ja straciłem pracę… Trochę liczyłem na to, że karta się odwróci po wyborachw dwa tysiące piątym, gdy do władzy doszła prawica, a ministrem sprawiedliwości został tenmiły młody człowiek w okularkach…

Zapadła nie zręcz na cisza.– A tych dwóch? – Marta wskazała Marcina i Jac ka.– Oni również są spłukani – wyręczył Johanna gospodarz dworku. – To dwaj dziennikarze

z magazynu samochodowego. Zarabiają podle, a chcieliby żyć ponad stan. Ten gruby…– wskazał Jac ka.

– Nie je stem gruby, tylko dobrze zbudowany – oburzył się Jacek.– Ten gruby – kontynuował Krystian, nie zwracając uwagi na jego protest – jest fotografem,

ale jego talent nie rzucił do tej pory na kolana żadnej porządnej gaze ty. A skoro do tej pory nierzucił, to już raczej nie rzuci, a naszemu gościowi grozi, że do końca życia będzie fotografowałuwalane smarem silniki. Jego aspiracje, przynajmniej jeśli chodzi o styl życia, są dużo wyższe.Powiedz państwu, dlaczego puściła cię kantem ostatnia dziewczyna… Jak ona się nazywała…Mariola?

– Marlena – odruchowo poprawił Jacek. – Cóż… chciała, żebym jej kupił jakąś firmowąszmatę, a ja akurat nie byłem przy kasie i…

– …I pozwoliłeś odejść kobiecie swego życia, bo nie stać cię było na kupno seksownejsukienki za marne tysiąc złotych – wes tchnął Krystian.

Page 23: Klub racjonalistek

– Jest spłukany – skwitował eme rytowany kat.– Ten chudy też. – Długowłosy wskazał Marcina. – Wplątał się w romans z dość wymagającą

kobie tą. A za chwilę urodzi mu się dziec ko.– No toś się bracie wpakował. – Zdzisiek klepnął Marcina w ramię.– Nie po to tu przyjechaliście, żeby sobie współczuć – gromkim głosem upomniał ich Johann –

tylko żeby stanąć na nogi i zacząć zarabiać duże pieniądze. Grosse Geld! Verstehen?Rozumie cie?

– Dlaczego my? – zapytał podejrzliwie emeryt. – Nie jest pan naszym aniołem stróżem anidobrą wróż ką, tylko biz nes me nem. Gdzie haczyk?

Johann oparł się o stół i popatrzył na nie go znużonym wzrokiem.– Nie jestem Świętym Mikołajem. Das ist Klar. Ale mogę być twoją dobrą wróżką, która

pokaże ci drogę do bogactwa, a przy okazji sam chcę dobrze zarobić. Nie jestem… jak to sięmówi… charytatywny. Im szybciej zbuduję przy waszej pomocy sieć marketingową, tymwięcej zarobię. Mein Freund Krystian zebrał was tu nieprzypadkowo. Macie dużo kontaktów,je ste ście lubiani w swoich środowiskach i…

– Spłukani – podpowiedział Długowłosy z uśmiechem magika wyciągającego triumfalniekrólika z kapelusza. – Macie, że się tak wyrażę, dobrą motywację do pracy. Takich ludzi namtrzeba, a nie zblazowanych bogaczy, których mam sporo wśród znajomych… – Zmrużył oczyjak kot drapany za uchem. Ewident nie de lektował się skalą swoich koneksji.

– Sporo pan o nas wie, panie Krystianie Borku. – Emerytowany kat pokiwał głowąz uznaniem. – À propos, czy to prawdziwe nazwisko?

– Nomina sunt odiosa, jak mawiał Cyceron. – Długowłosy się zaśmiał. – W pewnych kręgachlepiej nie wymieniać nazwisk. Dlatego wolę, gdy mówimy sobie po imieniu. To niwelujedystans. A zresztą nie chodzi o zachowanie anonimowości, bo każdy z nas i tak, przystępującdo biz ne su, bę dzie musiał podać wszyst kie dane. W końcu uczciwie płacimy podat ki, prawda?

– To całkowicie legalne – potwierdził poważnie Johann. Z czarnej skórzanej teczkiwyciągnął plik kartek i wieczne pióro. Zdjął skuwkę i zamaszystymi ruchami nakreślił naczystej stronie kilka pionowych i poziomych kre sek.

– Zbliż cie się, proszę. Wytłumaczę wam, o co chodzi.Sie dem głów pochyliło się nad rysunkiem.– To w przybliżeniu struktura sieci, którą zbudujemy. Tu jestem ja… – Na górze kartki

Johann postawił precyzyjnie dużą, idealnie okrągłą kropkę. – A tu będziecie wy… – Zaznaczyłpunkty na kreskach rozchodzących się koncentrycznie od „jego” kółka. – Każdy z was będzieszefem swojej struktury i będzie dostawał prowizję za wszystkie osoby, które zwerbuje.A także za tych, których zwerbują ludzie zwerbowani przez was. Ist das Klar? Dzięki temunowatorskiemu rozwiązaniu wasze konto będzie puchło w postępie geometrycznym. Jeden,dwa, czte ry, szes naście…

– Zaraz… Wolniej, proszę. Ile będziemy zarabiali? – Zdzisiek hazardzista złapał się zagłowę. – O co w tym chodzi?

Johann wytarł czoło białą batystową chusteczką, którą wyjął z wewnętrznej kieszenimarynarki.

– Pokażę wam to na przykładzie. Ty – wskazał palcem Marcina – wciągasz do naszej siecidziesięcioro znajomych. Zajmuje ci to, powiedzmy… tydzień. Masz za nich prowizję sto euro

Page 24: Klub racjonalistek

od łebka. Ci ludzie to twoi koledzy, rzutcy, przebojowi, pozytywnie nastawieni do życia,zdecydowani, by przestać martwić się o debet i skąd wziąć pieniądze na kolejną ratę kredytu.W ciągu tygodnia każdy z nich przyciągnie do nas kolejne dziesięć osób. Ile masz już osóbw strukturze? – Zawie sił głos, patrząc na Marcina.

– Dwadzieścia? – bąknął dziennikarz. Nigdy nie był dobry z matematyki i czuł, że robiz sie bie durnia.

– Sto dziesięć! – wykrzyknął triumfalnie Johann. – A ponieważ to też są osoby rzutkie i mająspore grono przyjaciół i znajomych, to sieć rozszerza się błyskawicznie. Ile zarobisz pomie siącu?

– Je de naście tysię cy euro – powie działa szybko gwiaz da te le wizyj na.– Brawo! – „Mistrz ceremonii” złożył dłonie jak do oklasków. – Widzę, że jest pani

przyzwyczajona do wysokich nominałów. Ale pytałem o zysk po miesiącu, a nie po dwóchtygodniach.

Kobie ta nerwowym ruchem zmierz wiła sobie włosy.– Oczywiście… – Sięgnęła do torebki i wyciągnęła iPhone’a w eleganckim różowym etui.

Stuknęła palcem w ekran i uruchomiła kalkulator. Po chwili uniosła brwi i zdziwiona spojrzałana Johanna.

– Zgadza się. – Johann uśmiechnął się łaskawie. – Okrągły milion euro. Magia matematykiużytej w szlachetnym celu powiększania majątku. Pieniądz lubi pieniądz. Recht? Napociliściesię kilka dni, spotykając z ludźmi, których znacie i lubicie. Wypiliście z nimi kawę,opowiedzieliście o tym i o owym i… – zrobił gest liczenia pieniędzy – wpada wam za to dokie sze ni milion euro.

– Jak to moż liwe? – Marcin pokrę cił z nie dowie rzaniem głową.Johann odkręcił pióro i na kartce, obok narysowanego wcześniej schematu sieci, napisał:

„10”.– Tyle osób zwerbujesz w pierwszym tygodniu. – Podkreślił dziesiątkę i poniżej napisał:

„100”.– Wiem – wyrwał się Jacek – każ dy z tej naszej dzie siąt ki przyciągnie kolej nych dzie się ciu!Johann pokiwał głową, podkre ślił prostą linią „100” i napisał poniżej „1000”.– Każdy z tej setki również przyprowadzi dziesięciu chętnych i mamy już tysiąc! – Zdzisiek

hazardzista zatarł ręce. – Magia mate matyki! Wielkich liczb, człowie ku!Johann podkre ślił „1000” i poniżej, starannie kaligrafując, napisał: „10 000”.– Dziesięć tysięcy razy sto euro to okrągły milion – potwierdziła Marta. – Nie licząc nawet

tego marne go tysiąca zarobione go za pierwszą dzie siąt kę.– A i to przy założeniu, że na tej dziesiątce poprzestaniemy – zgodził się z nią Johann. –

Choć przecież na dziesięciu znajomych świat się nie kończy. Możemy popracować dwatygodnie. Albo i miesiąc… W końcu każdy z tych ludzi, których ściągną znajomi waszychznajomych, to dla was kolej ne pie niądze.

– Brzmi pięknie – emeryt był wyraźnie sceptyczny – ale o co w tym chodzi? Przecież nikt niepłaci takiej kasy za stworze nie sie ci znajomych. Skąd się w tym sys te mie biorą pie niądze?

Johann uśmiechnął się sze roko.– Zastanawiacie się teraz, co takiego będziecie musieli sprzedawać. Wciskać ludziom kit.

Baje rować…

Page 25: Klub racjonalistek

Machinalnie pokiwali głowami.– Nic z tych rze czy! Żadne go targania walizek z dupe re lami. Żadnej akwizycji!Marcin i Jacek spoj rze li na sie bie.– Jeśli niczego nie sprzedajemy, to skąd są pieniądze? – drążył spłukany hazardzista. – To

się kupy nie trzyma!– Nie powiedziałem, że niczego nie sprzedajemy – sprostował łagodnie Johann. – Mówiłem,

że nie nosisz ze sobą towaru jak obwoźny handlarz. Nasza praca polega na poszerzaniu sieci.To, co dostają klienci, jest tak naprawdę sprawą uboczną. Wszystkie sprawy finansowezałatwiane są przez internet. Co najmniej raz w miesiącu trzeba dokonać zakupu za sto euro.Sami widzicie, że to grosze w porównaniu z zarobkami.

– A więc jednak! – wykrzyknął Mirek. – Mówiłem ci, Marta, że to nie jest czysty PR.– Idiota – skwitowała gwiazda. – W przeciwieństwie do ciebie nie miałam bogatego tatusia.

Nie od dziś wiem, że nie ma darmowych obiadów. – Odwróciła się do Johanna i uśmiechnęłapromiennie. – Niech pan mówi dalej. Zaczyna robić się cie kawie.

– W internecie znajdziecie dokładny opis naszego produktu. Zakładam, że umiecie czytać poangielsku… Gdy wejdziemy do Polski, ruszy również we bsite w waszym… naszym języku. Alewtedy chętnych do zajęcia dobrych miejsc w networku… w sieci sprzedaży, będzie tylu, żepieniądze będą do mnie płynąć całymi workami. Jeśli chcecie się załapać na odpowiednimoment, to te raz jest ostat nia chwila.

– Może powiesz naszym gościom w dwóch zdaniach, co powinni zrobić? – zaproponowałKrystian.

– To proste. – Johann wzruszył ramionami. – Zapiszę was jako moich klientówi protegowanych na stronie internetowej firmy. A każdy z was kupi produkt. Potem zrobicie tosamo co ja: opowiecie o firmie jak największej liczbie znajomych i namówicie ich, żebyprzystąpili do sieci, dokonali zakupu i poprowadzili dzieło ewangelizacji. W każdej chwili nastronie internetowej możecie sprawdzić postępy pracy swoich podopiecznych i stan konta.Kontrolujecie swoich „apostołów” i delikatnie, albo i stanowczo, motywujecie do bardziejwytężonej pracy. Pamiętajcie: Arbeit macht Frei! Za dwa miesiące kupujecie miłą willę nadciepłym morzem, resztę kasy wrzucacie na dobrze prosperujący zamknięty fundusz, któryprzynosi pięćdziesiąt procent zysku rocznie, i wyjeżdżacie na dożywotni Urlaub. Japrzynajmniej mam takie plany.

– No dobrze, a co de aluje my? – chciał wie dzieć Jacek. – Konkret nie…– Rzeczywiście, czas, żebym pokazał wam, czym się zajmuje nasza firma – zreflektował się

Johann.Z teczki wyciągnął małe zawiniątko i położył na stole. Siedem osób pochyliło się nad nim

w skupieniu. Emerytowany kat zadziwiająco subtelnymi długimi palcami pianisty rozsupłałwęzeł wielkiej, czerwonej kokardy i rozerwał opakowanie z czerpanego papieru. Gwiazdate le wizyj na głę boko wciągnę ła do płuc powie trze i roz dzie rająco jęknę ła.

Page 26: Klub racjonalistek

ROZDZIAŁ III

– To była Karma! – oznaj mił Konstanty.– Znasz ją? – zdziwiła się Ewa.– Dziwię się, że o niej nie słyszałaś – prychnęła Sandra i wrzuciła jedynkę. Potoczyli się

kilkanaście metrów w kierunku ronda de Gaulle’a i znów utknęli w korku. W AlejachJe rozolimskich roz kraczył się jakiś samochód i prze jezdny był tylko je den pas.

Konstanty z trudem próbował wyprostować się na tylnym siedzeniu mini coopera graficzki,ale jego ponad metr dzie więć dzie siąt zde cydowanie nie pasowało do kanapy samochodu.

– To taka słynna persona? – Ewa kolistym ruchem pomasowała sobie brzuch na wysokościpępka. Maleństwo się roz pycha. To chyba nóż ka, pomyślała i uśmiechnę ła się do sie bie.

– Karmę zna każdy – powiedział Konstanty z przekonaniem. – Naprawdę dziwię się twojejignorancji. Nigdy nie interesowałaś się duchowością? Nie miałaś problemów, wątpliwości? Nieszukałaś porady wróż ki? Jasnowidza? Choć by i zwykłej podlaskiej szeptuchy?

– Szeptuchy? Przesadziłeś… – Ewa popatrzyła spod oka na przyjaciela, ale nie wyglądało nato, żeby żartował.

Ominęli wreszcie dostawczego forda, który stał na światłach awaryjnych, i ruszyli żwawo doprzodu. Wyglądało na to, że korek się skończył.

– W Warszawie są różne wróżki, ale Karma jest najskuteczniejsza. Choć niekoniecznienajlepsza – powiedziała Sandra, wpatrując się podejrzliwie w tył autobusu, który jechał przednią i ewident nie hamował, choć nie świe ciły mu się światła stopu.

– Skuteczna jest, to fakt. Sama jestem zaskoczona jej umiejętnościami – przyznała Ewa. –Ale dlaczego uważasz, że nie jest najlepsza, skoro umie wszystko przewidzieć? Od tego sąprze cież wróż ki, nie?

– Pogadaj z Małgosią z re klamy… – wymijająco odrze kła Sandra.Ewa prze wróciła oczami.– Masz na myśli tę blondynę z dużym cycem?– Nie, tę drugą… No wiesz… Margot. – Sandra wzruszyła ramionami. Dochodziło do

częstych pomyłek i nieporozumień, ponieważ w dziale reklamy pracowały aż trzy Małgosie. Dlaodróż nie nia nazywane: Gosia, Gocha i Margot.

– Margot była fanką Karmy. Latała do niej z każ dą pierdołą – potwierdził Konstanty.– Margot to ta świeżo rozwiedziona brunetka z przerwą między zębami, a cycata blondyna

to Gocha? – upewniła się Ewa.Sandra kiwnęła głową i z piskiem opon zahamowała tuż przed przejściem dla pieszych, na

które ułamek se kundy wcze śniej wje chał rowe rzysta.– Co za palant! W ogóle go nie widziałam, idioty! A potem dziwią się, że te pedały… Sorry,

Konstanty, nie bierz tego do siebie, chodzi mi o rowerzystów. – Odgarnęła z twarzy niesfornypukiel włosów. – Wracając do Margot… Wtedy nie była rozwiedziona. To znaczy jeszcze niebyła… Trochę przesadzała z tym pytaniem Karmy o wszystko. Doszło do tego, żeesemesowała do niej: Czy będzie po południu padać? Bo nie wiem, co na siebie włożyć. No

Page 27: Klub racjonalistek

i wróżka się wkurzyła. Wygarnęła jej, że stary ją zdradza, choć Margot wcale o to nie pytała.Ta do niej SMS: „Czy makaron mi się przypali?”, a ona: Za tydzień twój mąż w przerwie nalunch prze le ci sympatycz ną, dobrze zbudowaną blondynkę.

– I co, prze le ciał? – zainte re sowała się Ewa.– Owszem… – potwierdził Konstanty. – Naprawdę dziwię ci się, że o tym nie słyszałaś. To

była głośna sprawa.– Problem w tym, że… Karma wszystko zaaranżowała. – Sandra zaśmiała się nerwowo. – To

ona podsunę ła mę żowi Margot tamtą laskę.– Żartujesz! – wykrzyknę ła Ewa. – Jak to zrobiła?– Chodzi o to, że mąż Margot, Mariusz, taki blondyn ostrzyżony najeża… Na pewno go

kojarzysz. Se kre tarz re dakcji w „Świe cie Aut”. On też znał Karmę i…– Mariusz… – Ewa ze świstem wypuściła powietrze. Chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej

chwili ugryzła się w język. Nigdy nikomu o tym nie mówiła, ale kiedyś, w mikroskopijnejkuchni, która łączyła redakcję „Kobiety Modnej” i „Świata Aut”, wpadła na Mariusza.Zasiedziała się przy komputerze i poszła zrobić sobie ostatnią herbatę przed pójściem do domu.Przystojny sekretarz redakcji z magazynu motoryzacyjnego powiedział coś żartem na tematrozkwitającego romansu między Ewą a Marcinem. Ewa odgryzła mu się jakąś drobnązłośliwością. Prze gadywali się tak dłuż szą chwilę, a potem zaczę li się całować.

– Czy ty mnie słuchasz? – Sandra spoj rzała z naganą na przyjaciółkę.– Mówiłaś, że ten Mariusz też znał Karmę… – Ewa zatrzepotała rzęsami, jakby chciała

wykasować z pamięci to, co wydarzyło się później, gdy Mariusz zdecydowanym gestem zadarłdo góry jej spódnicę i kochali się oparci o cicho mruczącą zmywarkę. Często fantazjowałao takiej sytuacji, choć nie spodziewała się, że kiedykolwiek te fantazje się urzeczywistnią.Tomasz nie był skrajnym konserwatystą, lubił w łóżku delikatne eksperymenty, ale to Ewamusiała go naprowadzać na trop. A wtedy, z Mariuszem, trochę się zagalopowała. Wzajemnedocinki ją rozpaliły, a gdy on, zuchwale na nią patrząc, wsunął rękę pod jej spódnicę i odkryłsilikonową koronkę pończoch, nic nie mogło go powstrzymać. A ona nie miała zamiaru udawać,że jej to nie kręci. Zresztą nie dałoby się, bo wystarczyło, że jej dotknął, a poczuł, że jestwilgot na, gorąca i gotowa na przyję cie jego…

– Co się tak uśmiechasz? A wiesz, że w tej ciąży to ci jest bardzo ładnie? – Sandrapogłaskała Ewę po brzuchu.

– Mówiłaś o Mariuszu…– No tak… on też często prosił Karmę, żeby mu powróżyła – podjęła Sandra. – Więc ta

wiedźma zasugerowała mu, że czeka go „intymne spotkanie z interesującą kobietą”. Terazwystarczyło tylko tamtej blondynie wywieszczyć „romantycznego bruneta”. A że, jak jużwspominaliśmy, ta cholerna czarownica ma opinię nieomylnej, więc stary naszej Margot i tablond laska wierzyli, że ich seks. podobno w windzie… był zrządzeniem niebios. Nawet niepróbowali się przed tym uczuciem bronić.

Ewa pokiwała głową. Wyglądało na to, że Mariusz solidnie pracował na to, by proroctwowróżki się spełniło. Ciekawe, ile blondynek przetestował? I czy można ją było wtedy,oczywiście gdy jeszcze nie była w ciąży, określić jako „dobrze zbudowaną”? Czy chodziłoo grubaskę, czy o kobie tę z kształt nymi piersiami i wcię ciem w talii?

– I jak to się skończyło?

Page 28: Klub racjonalistek

Sandra wes tchnę ła głę boko.– Cóż… Mąż Margot i Gocha są już chyba po ekspresowym ślubie. Ktoś mi mówił, że ich

widział w Łazienkach. Szczę śliwi i zapatrze ni w sie bie jak para gołąbków.– Ta Gocha… Ta cycat ka? – Ewa bała się, że zaraz się w tym wszyst kim pogubi.Konstanty skinął głową, starając się nie zawadzić o sufit.– Więc jednak Karma miała rację?– Sprawa jest moralnie wątpliwa – orzekł kierownik działu mody. – Choć generalnie jestem

pod wrażeniem umiejętności tej wiedźmy, to w tym przypadku myślę, że intryga była szytagrubymi nićmi. Zatrzymaj się na przystanku… – Klepnął Sandrę w ramię. – Muszę jeszczezrobić zakupy na bazarku. Mój Jonasz uwielbia krówki z Milanówka, a można je dostać tylkotutaj.

Mini cooper zatrzymał się przy krawężniku, ale by Konstanty mógł wygramolić się z tylnegosiedzenia, Ewa musiała wysiąść, a Sandra przysunąć swój fotel do kierownicy. Gdy zostałysame, Ewa wyłuskała z torebki Sandry jej te le fon.

– Mogę? Nie chciałam tego robić przy Konstantym, bo wiesz, jak on reaguje na Marcina.Nigdy go nie lubił, a te raz nie mam siły wysłuchiwać złośliwych komentarzy…

Nie czekając na odpowiedź, wystukała numer i kilkanaście sekund w napięciu wsłuchiwała sięw ciszę w słuchawce.

– Może też miał wypadek i spaliła mu się komórka? – zasugerowała Sandra bezprze konania.

Ewa z zacię tą miną zamknę ła te le fon i wrzuciła go ze złością do torebki przyjaciółki.– Zawsze go bronisz. Może chcesz go sobie wziąć?Podoba ci się, to go bierz! Gdyby Tomek… – Nagle zamilkła.– Gdyby Tomek tu był, wściekałabyś się na niego, a mnie żaliłabyś się, że jesteś znudzona,

tygodniami nie uprawiasz seksu, a w domu rozmawiasz tylko o kredytach i niezapłaconychrachunkach.

Sandra była bez litosna, ale miała sporo racji i Ewa zdawała sobie z tego sprawę.– Uważasz, że popełniłam błąd?– Całą se rię błę dów. Po pierwsze: pięt naście lat temu pozwoliłaś mu do sie bie wrócić…Ewa pokiwała smut no głową. Nigdy nie zapomni tamte go dnia, gdy dostała list od Tomka – był

wtedy jej narzeczonym – który po skończeniu medycyny wyjechał na czteromiesięczny staż doszpitala w Tanzanii. Tomek pisał, że zakochał się w Basi – wolontariuszce pracującejw szpitalu w Arushy – będzie miał z nią dziecko i zamierza zostać w Afryce na zawsze. Światjej się zawalił, ale była młoda, nie mieli dzieci, nie łączył ich sakrament. Gdyby nie urażonaduma i uczucie, którego nie umiała zgasić, tak jak gasi się nocną lampkę… W każdym razieczekała na niego przez rok. Czuła, że to, co było między nimi, jeszcze się nie wypaliło. Miaław tamtym czasie kilka ciekawych propozycji. Była atrakcyjna i inteligentna… Faceci się za niąoglądali. Ona jednak czekała. I doczekała się. Rok po tamtym liście Tomek stanął w drzwiachich wspólnego niegdyś mieszkania. Na rękach trzymał kilkumiesięcznego chłopca. Tamtadziewczyna zachorowała na malarię i umarła. Ewa nie miała złudzeń – nie wróciłby do niej,gdyby nie… Gdyby tamta żyła. Ewa wpuściła Tomka do domu, ale czy wybaczyła zdradę?Postawiła twarde warunki. Miał na zawsze zapomnieć o Basi, wymazać ją z pamięci swojeji syna. Kubę adoptowała i wychowywała jak własne dziecko. Może była tylko nieco zbyt

Page 29: Klub racjonalistek

surowa, gdy widziała w nim ślady cech, które nieomylnie określała jako cechy rywalki.Rywalki, która ją pokonała w pierwszym starciu. To, że Basia nie żyła, paradoksalnieodbierało Ewie szansę na rewanż. Ten rachunek nie był zapłacony, dlatego Ewa nigdy nieprzestała być podejrzliwa. Brak zaufania zatruł jej małżeństwo. Szalała z zazdrości, gdywracał spóźniony z dyżurów. Była wściekła, gdy – jej zdaniem – poświęcał zbyt dużo uwagisynowi. Choć przecież kochała ich obu. I Tomasza, i Kubę. Kubę może nawet bardziej. Bywało,że na długie miesiące zapominała, że nie jest jej biologicznym dzieckiem. Była jego matką,najprawdziwszą z możliwych. Za to z napiętą uwagą czuwała, gdy mąż płakał przez seni mówił coś w niezrozumiałym dla niej języku. Oddalali się od siebie coraz bardziej. Jeślikiedyś tworzyli – według ich przyjaciół – zgraną, dobrze dobraną parę, teraz byli dwójkąsamotnych ludzi mieszkających pod wspólnym dachem. To wtedy Tomasz wpadł na pomysłwspólnego wyjazdu do Afryki. Ewa dostawała dreszczy na samą myśl o Czarnym Lądzie.Kojarzył jej się z wampirem, który skradł duszę i serce mężczyzny, jej mężczyzny. Niewierzyła, by – jak z entuzjazmem zapewniał Tomek – ta podróż pod Kilimandżaro miała imprzynieść oczyszczenie i ukojenie. Im bardziej zapewniał ją, że wspólny urlop w miejscu,w którym ich ścieżki się rozeszły, będzie jak katharsis, z tym większą złością reagowała najego proś by. W końcu ule gła. Wie le razy zadawała sobie pytanie „dlacze go”?

– To był twój kolej ny błąd – zawyrokowała Sandra. – Prze straszyłaś się miłości!Ewa odwróciła głowę i spojrzała przez zamazaną deszczem szybę na lśniące od wody ulice.

Tak, przestraszyła się. Marcin był sporo od niej młodszy i pochodził z zupełnie innegośrodowiska. Poznali się dzięki temu, że redakcja „Świata Aut”, w której pracował, mieściła sięna tym samym piętrze biurowca co jej „Kobieta Modna”. Spotykali się najpierw przypadkowo– na lunchach, w windzie, na parkingu… Ich romans szybko stał się w redakcji tajemnicąpoliszynela. Sandra dopingowała przyjaciółkę. Podpowiadała: „Zrób to! Rzuć męża, pusty domi zaufaj swojemu sercu. Ten facet cię kocha, a ty jego, więc…”. Ewa spojrzała na Sandrę,która mocno trzymała kierownicę i kiwała głową w rytm muzyki płynącej z radia. Jejnajbliższa przyjaciółka miała pecha do facetów. Zawsze wybierała tych niewłaściwych, więc jejrekomendacja tym bardziej zapaliła w głowie Ewy ostrzegawcze światełko. Tomek byłzdecydowany zabrać Kubę do Afryki, nawet wtedy, gdyby Ewa postanowiła zostaćw Warszawie. Po raz ostatni się wtedy pokłócili. W końcu Tomek i Kuba wyjechali, a ona wciążsię wahała. Marcin o nią walczył. Nawet jej się oświadczył, ale ona postanowiła dać swojemumałżeństwu jeszcze jedną szansę. Rzuciła wszystko i wyjechała do męża. Afryka rzeczywiścieodmieniła Tomka. Ewa po raz pierwszy od wielu lat zobaczyła w nim tego samego mężczyznę,którego pokochała, gdy się poznali. Był tryskającym złośliwym humorem, ale cholernieodpowiedzialnym młodym lekarzem. Zrzucił ogromny ciężar, który nosił w sercu przez tyle lat.Ciężar, który kładł się cieniem na ich relacjach. Tomek powiedział Kubie o jego prawdziwejmatce. Chłopiec zniósł to dzielnie. Być może domyślał się już czegoś wcześniej. Wszyscyodczuli ulgę. Mogli zacząć nowe życie. Razem.

– I wtedy popełniłaś największe głupstwo – surowo oceniła ją Sandra. A Ewa odruchowoprzycisnę ła dłoń do brzucha.

– Nie mam poję cia, jak to się stało…– Nie roz śmie szaj mnie! Przypomnij mi, bo nie pamię tam… Kim ty właściwie je steś?Ewa ukryła twarz w dłoniach.

Page 30: Klub racjonalistek

– Nie znę caj się nad kobie tą w ciąży.– Nie pamiętasz, to pozwól, że ci przypomnę – ciągnęła niezrażona Sandra. – Jesteś kobietą

przed czterdziestką, dziennikarką, która przez ostatnie dwanaście lat prowadziła działpsychologii w „Kobiecie Modnej”. W każdym numerze pisma miałaś felieton o seksie. Tysiącerazy pisałaś o antykoncepcji…

– Nie dobijaj mnie. Wiem, że zrobiłam głupstwo, ale stało się.Surowa twarz Sandry złagodniała.– Tylko tobie mogła się zdarzyć taka rzecz. W gruncie rzeczy myślę, że wciąż jesteś

nastolat ką. Przynajmniej mentalnie. Nie wiem, jak ty napisałaś te wszyst kie…Przerwała jej skoczna melodyjka z dobranocki o Reksiu – dzwonek komórki. Sandra

wprawnym ruchem przytrzymała kierownicę kolanem i przekopała torbę w poszukiwaniuaparatu. Odebrała i ostro zahamowała, unikając o włos zderzenia z tyłem wielkiegote re nowe go audi.

– Idiota! – wrzasnęła do słuchawki. Jakiś męski głos coś jej tłumaczył. Z wyrazu twarzySandry Ewa próbowała odgadnąć, o co chodzi. Przyjaciółka rzuciła do telefonu kilka mocnychsłów, a potem bez kie runkowskazu skrę ciła na parking przy małych de likate sach.

– Ojciec twojego najnowszego dziecka życzy sobie, żebyś przesiadła się do jego karocy –rzuciła przez zęby. – Jechał przed nami w tej mafijnej bryce, której o mało nie trzasnęłamw kuper.

Ewa popatrzyła na nią zdziwiona.– Dlaczego zadzwonił do ciebie, a nie… – Machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę. –

No tak, moja komórka spłonę ła razem z samochodem.Marcin otworzył drzwi mini coopera i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, mocno pocałował ją

w usta. Znie smaczona Sandra odwróciła wzrok.– Kochanie! – krzyknął wesoło, gdy wreszcie oderwał się od Ewy. – Powiem ci krótko:

dokonałaś dobre go wyboru! Je steś dziewczyną przyszłe go milione ra!

Page 31: Klub racjonalistek

ROZDZIAŁ IV

Wciąż się kłócą?:-(Kuba postukał nerwowo w klawiaturę komputera i odczekał kilkanaście sekund, wpatrując

się w wolno pulsujący kursor. Jeszcze niedawno wydawało mu się, że on i ojciec to dwieplanety wirujące na zupełnie innych orbitach. Gdy kilka miesięcy temu małżeństwo Tomaszaz Ewą się rozpadło, a Kuba postanowił zamieszkać z mamą… Tak, ojciec mu powiedział, żeEwa nie jest jego biologiczną matką, ale prawda była taka, że innej nie znał. To ona gowychowała. Przez piętnaście lat ani przez chwilę nie podejrzewał, że jego przeszłość skrywajakieś tajemnice. Dlatego wtedy, na lotnisku w Dar es-Salaam, gdy musiał dokonać wyboru,wybrał Ewę i powrót do Polski. Tu było jego życie. Szkoła, koledzy i dziewczyny… Tu był jegoświat. Związek mamy z nowym mężczyzną zaakceptował bez oporów. Po raz pierwszy odwielu lat widział ją szczęśliwą. Jednak ostatnio atmosfera w domu zaczęła gęstnieć. Dziś czułsię właściwie tak samo jak wtedy, gdy mieszkali z ojcem. Ta sama elektryczność w powietrzui podnie siony głos mamy…

O co poszło tym razem?Mama rano roz biła samochód.O cholera! Jak ona się czuje? Jak dziec ko?Kuba bezwiednie wzruszył ramionami. Internetowy czat na Facebooku miał tę zaletę, że

o pewnych rzeczach można było powiedzieć bez emocji. Próbował kiedyś rozmawiać z ojcemprzez Skype’a, ale obaj czuli dyskomfort, gdy zapadało milczenie. Dlatego po okresie różnycheksperymentów wybrali stukanie w klawiaturę. Dawało im to złudzenie swobody,a jednocześnie pozwalało na spokojną rozmowę. W gruncie rzeczy Kuba nigdy wcześniej niemiał okazji tak szczerze i długo rozmawiać z tatą. Wyskakujące na ekranie literki sprawiały,że czuli się sobie równi. Re lacja oj ciec – syn ewoluowała w stronę przyjaź ni.

W porządku. Mama jest cała i zdrowa. W szpitalu nawet jej nie zatrzymali na obserwację. Tylko bryka nadaje się dokasacji. Spaliła się.

Jej facet… Mar cin się wścieka?No coś ty!Kuba się zaśmiał. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić Marcina wście kające go się na mamę.Pochylił się nad klawiaturą.

To mama się na niego wydziera, bo nie odbierał telefonu, gdy dzwoniła do niego po wypadku. A on tłumaczy, że nie miałzasięgu, bo spotkał się w jakimś lesie z ludź mi, którzy mają z niego zrobić milionera.

Poczekaj… Trochę za szybko. Nie kojarzę, o co chodzi.Ja też nie bar dzo ogar niam. Mama się drze, a on mówi cicho.Potrafię to sobie wyobrazić…No jasne. Kuba dobrze pamiętał ostatnie dwa lata małżeństwa rodziców. Mamę do

szewskiej pasji doprowadzało niemal wszystko. Światło zostawione w przedpokoju,niezakręcona tubka pasty do zębów, kubek po kawie odstawiony do zlewu, a nie dozmywarki… Tata bronił się bez przekonania. Jakby pogodził się z tym, że nie ma szans wygraćpojedynku na słowa. Właściwie ograniczał się do biernego oporu, który w Ewie wywoływałjeszcze większą furię, a pod koniec ich związku już tylko pogardę. Nowa miłość tylko na

Page 32: Klub racjonalistek

krótko wprowadziła zawieszenie broni w tej niekończącej się wojnie domowej. Ewa, kuswojemu zdumieniu odkryła, że Marcin w relacjach z nią z każdym dniem bardziej upodabniasię do Tomasza. Jeszcze miał siłę i ochotę, by się z nią spierać, czasem podnieść głos, walnąćpięścią w stół, ale były to tylko puste gesty, dowody jego bezradności. Ewa bezbłędnieodczytywała te sygnały i wykorzystywała każde potknięcie, szczelinę w argumentacjiMarcina, by rozłożyć go na łopatki. Ich kłótnie stały się meczem do jednej bramki, a łatwezwycięstwa dziesięć do zera zaczęły Ewę nużyć. Z tym większą energią wdała się dziśw dyskusję, bo zauważyła, że jej mężczyzna ma więcej wigoru i pewności siebie niż zwykle.Znów miała godnego siebie przeciwnika, a iskry latające w powietrzu zapowiadały – oboje toczuli – gorącą i namięt ną noc.

A co u ciebie w Afryce? – wystukał na klawiaturze Kuba, starając się wychwycić poszczególnesłowa z ciche go monologu Marcina, dochodzące go zza zamknię tych drzwi.

Codziennie leje. Pora deszczowa. Mamy więcej pacjentów, bo komary strasznie tną. Nie ma dnia, żeby ktoś nieprzyszedł do mnie z malarią albo gruź licą. Niewesoło.

Tęsknię za wami.Kuba prze łknął ślinę.

Za mamą też?Też. Wiem, że to idiotycz ne, ale mówię ci, jak jest. Ale nie musisz jej tego powtarzać.Spoko…Zastanawiał się przez chwilę.

Wiesz… Mama w tym wypadku straciła telefon. No, a ona nie potrafi żyć bez komór ki…Więc wzięła twoją?Skąd wiesz?Domyśliłem się. Prześlę ci pieniądze. Kupisz sobie w mar kecie jakiś w miarę tani aparat, dobrze?Kuba się uśmiechnął.

Dzięki tato. Kiedy do nas przyjedziesz?

Page 33: Klub racjonalistek

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta.