84

Herbasencja - marzec 2014

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Ze wstępu: "I znowu wtopa z okładką... Ja tu kotki, wiosna i nowe życie, a w środku? Horror. A nawet trzy, w porywie do czterech. Upraszam więc wszystkich czytelników, aby uznali, że okładka tym razem odnosi się w większej mierze do poezji. Nieusatysfakcjonowani mogą sobie dopowiedzieć, że pod krzaczkiem zakopany jest trup. O! Jak zawsze w prozie dominuje tematyka okołofantastyczna z mocnym przechyłem w stronę grozy. Pierwszy raz możecie u nas przeczytać Karola Mitkę, którego debiutancka powieść, „Śmieciowisko“, już niedługo ukaże się nakładem wydawnictwa Horror Masakra. W poezji sensacja - dominują panie! Wśród nich dwoma haiku debiutuje na naszych łamach Mariola Grabowska, a jako wisienka na torcie występuje przewrotna miłosna miniaturka Laurie Kraaikamp, która przebojem wygrała konkurs walentynkowy."

Citation preview

Page 1: Herbasencja - marzec 2014
Page 2: Herbasencja - marzec 2014

2 Herbasencja

Marudzenie HelliMarudzenie Helli 3Kalendarz 3PoezjaAleksAndrA Guzik

nie-bo-bez-nas 5AnnA Chudy

z życia mieszkańca przedmieść 6MArCin sztelAk

Półśrodki 7Powijaki 7

MAriolA GrAbowskAhaiku 1 8haiku 2 8

Jerzy edMund sobCzAkwalc nocnych tramwajów 9

neJ trybAsylvia Plath cała jest wierszem 10

włAdysłAw ryśChłodu ślad 11Jubileuszowe przymglenia 11

KonKurs walentynKowy lAurie krAAikAMP

bo alkoholicy też lubią walentynki 12

ProzaAntoni nowAkowski

Jastrząb 14kArol MitkA

rytuał 31JAn MAszCzyszyn

szklane głosy 40testimonium 51

PrzeMek MorAwskiCień salamandry 62

w saloniKuwuJek Julek, nAthien, unPluGGed, bury_wilk

salonikowe opowieści 76

recenzjestanisław srokowski „strach“ (Monika) 78 Magdalena witkiewicz „szkoła żon“ (katarzyna sternalska) 78

stoPKa redaKcyjna 83

Spis treści

Page 3: Herbasencja - marzec 2014

3Marzec 2014

Marudzenie Hellii znowu wtopa z okładką... Ja tu kotki, wiosna i nowe życie, a w środku? horror. A nawet trzy,

w porywie do czterech. upraszam więc wszystkich czytelników, aby uznali, że okładka tym razem odnosi się w większej mierze do poezji. nieusatysfakcjonowani mogą sobie dopowiedzieć, że pod krzaczkiem zakopany jest trup. o!

Jak zawsze w prozie dominuje tematyka okołofantastyczna z mocnym przechyłem w stronę grozy. Pierwszy raz możecie u nas przeczytać karola Mitkę, którego debiutancka powieść, „śmieciowisko“, już niedługo ukaże się nakładem wydawnictwa horror Masakra.

w poezji sensacja - dominują panie! wśród nich dwoma haiku debiutuje na naszych łamach Mariola Grabowska, a jako wisienka na torcie występuje przewrotna miłosna miniaturka laurie kraaikamp, która przebojem wygrała konkurs walentynkowy.

na zakończenie tym razem zaproszę na portal: wciąż trwa u nas „Marzec dla debiutantów“ - okazja, żeby zaprezentować się z tej najlepszej strony i przy okazji zgarnąć książkę. do końca miesiąca czekamy też na prace konkursowe „kryminału z herbatą w tle“. A potem będą kolejne konkursy: fotograficzny, komentatorski, urodzinowy... A w wolnych chwilach można się dodat-kowo sprawdzić w konkursach cyklicznych na drabble i haiku (bo takich haiku, jakie się u nas pisze, to nie przeczytacie nigdzie indziej, serio serio...).

Prawie bym zapomniała. słyszycie to „tup tup tup“? to wielkimi krokami zbliża się premiera naszego trzeciego „tea booka“, tym razem z fantastyką. i już w tym momencie mogę wam zdradzić, że będzie to naprawdę duuuuużo świetnej literatury.

helena Chaos

Kalendarz12.03.2014 (środa) o 21.00 koniec zbiórki drabbli w Po-sto-słowiu, temat „Kaduceusz“

15.03.2014 (sobota) ostatni dzień przyjmowania haiko na ohayo Gozaimasu, temat „Sito“

31.03.2014 (poniedziałek) ostatni dzień przyjmowania opowiadań na „Kryminał z herbatą w tle“ostatni dzień kwalifikowania tekstów do „Marca dla debiutantów“

We‘re all mad here

Page 5: Herbasencja - marzec 2014

5Marzec 2014

nie-bo-bez-nas z serii: nibywiersze

głód zagłusza niepozorne dźwięki bezsnu

gdybyśmy mieli umrzeć jutrobyłoby więcej odwagina szaleńczy bieg za wiosną życia

nieostrożne stąpanie po malinowympiasku co niepostrzeżeniewylewa się z tych pocałunków na wietrze

co ich nie ma – powstrzymują nas cząsteczki powietrzaktórego jesteśmy pewni

Aleksandra Guzik(Anaris)

rocznik 1994. Już od października studentka filologii an-gielskiej na specjalizacji translatorycznej. swoje pisarskie korzenie zapuściła na portalu pisarskim, potem przeniosła się na herbatkę u heleny, gdzie pełni funkcję recenzentki. Absolutnie zakręcona na punkcie przecinków stawianych w odpowiednich miejscach. lubi zaszywać się w lesie i korzystać tam z nagłego przypływu weny, tworząc niestworzone historie. Jej drugą miłością zaraz po jedzeniu jest czytanie książek.

g d y b y ś m y m i e l i u m r z e ć j u t r ob y ł o b y w i ę c e j o d w a g i

Page 6: Herbasencja - marzec 2014

6 Herbasencja

anna chudy(Tjereszkowa)urodziła się w roku Ajatollaha Chomeiniego – przynajmniej tak twierdzi magazyn time.Mieszka w opolu, gdzie oddaje się nienawiści do tępych noży. namiętnie grzebie w akwarium, cza-sem pisuje prozę. Jest ofiarą spisku, mającego przedstawić ją jako autorkę poezji – co oczywiście jest wierutnym kłamstwem.

Z życia mieszkańca przedmieść w moim mieście Gwiazda Polarna prowadzi do nocnego. Mówią, że to niedobrze i przeliczają chciwość na centymetry sześcienne tkanki.najgorzej wypadają chude karły.

w parkach coraz mniej psiego błonnika.dbamy o pszczoły i uprawiamy samorealizację.Cudowna równowaga ekosystemu.

Czasem w uszach dzwoni na pobudkęcisza z kościelnej wieży.na próżno.tu i tak nikt już nie sypia.

W parkach coraz mniej psiego błonnika.Dbamy o pszczoły i uprawiamy samorealizację.

Cudowna równowaga ekosystemu.

Page 7: Herbasencja - marzec 2014

7Marzec 2014

Marcin Sztelak(Marcin Sz)

urodzony w 1975 roku, obecnie mieszka we wrocławiu.interesuje się poezją i ogólnie literaturą, historią, szczególnie starożytną.Pisze od zamierzchłych czasów podstawówki, ale na ujawnienie zdecydował się około 4 lat temu.

Członek Grupy Poetyckiej wars, uczestnik ii warsztatów Poetyckich salonu literackiego w turo-wie oraz 18 warsztatów literackich biura literackiego we wrocławiu.

Jak na razie najpoważniejszym osiągnięciami są: wyróżnienie w XVii konkursie Poetyckim im. Marii Pawlikowskiej-Jasnorzew-skiej i Vi ogólnopolskim konkursie „o wawrzyn sądecczyzny“, oraz wyróżnienie w iii ogólnopolskim konkursie Poetyckim „o granitową strzałę”, wyróżnienie w Viii ogólnopolskim konkursie literackim „o kwiat Azalii”, wyróżnienie w Vii ogólnopolskim konkursie Poetyckim im. zdzisława Morawskiego. Jeden z ośmiu finalistów V okP „o granitową strzałę”. Jego wiersze drukowano w tomikach pokonkursowych oraz almanachach.

w grudniu 2012 roku został wydany jego debiutancki tomik pt. „nieunikniona zmiana smaku” (nakładem krakowskiego wydawnictwa Miniatura).

PółśrodkiI ćwierć obrotu w lewo.Planeta ciągle drży na zakrętach, pewnie stąd niepokój.

oto całkiem nowy człowiek – myślący, klękajcie narody.wróć, ich jeszcze nie ma, dopiero się narodzą.w pocie i żądzy.

Jednak już pachnie obietnicą ameryki, snem o el dorado.Przyszłe poczęcie w kraju największego;głupcy mówią – zbrodniarza;zobowiązuje.

do kajania się na każdym kroku, zawsze z wyciągniętymkciukiem. tym od odróżnienia.Plus postawa wyprostowana.

I ćwierć obrotu w prawo.Z krwi i kości – Człowiek Myślący.

Powijaki Pada – to moja wina – umyłem okna.zachciało się jaśniejszej perspektywy,głębi horyzontu.

na myśl przychodzi soczystość słowa dupa.

będzie dobrze – umarłem przedwczoraj,a może dziś wieczorem – nie sięgam pamięciąpoza zasłonę. świata nie widać.

Ale nadal się kręci – także mea culpa.i trzy razy w piersi.Pięścią.

Page 8: Herbasencja - marzec 2014

8 Herbasencja

Mariola Grabowska(Ania Ostrowska)

urodziła się na Podlasiu w rodzinie o pochodzeniu ani chłopskim, ani robotniczym, ani inteligenckim - w czasach, gdy było to dość niefortunne. od trzydziestu lat mieszka w warszawie. za-wodowo związana z sektorem finansowym. Prywatnie matka dwóch dorosłych synów, sporo czyta, lubi mocną kawę i kolor zielony, nie znosi hałasu. spontaniczna. niecierpliwa. od kiedy w 2007 roku odkryła w sieci portale literackie, stała się Anią ostrowską. Próbu-je sił w różnych formach, ale wyłącznie krótkich. spektakularnych osiągnięć brak.

haiku 2schadzka po latachprzy kawiarnianym blaciekółko i krzyżyk

haiku 1na ranną zmianęchrapanie pasażerówbudzi gołębie

Page 9: Herbasencja - marzec 2014

9Marzec 2014

Jerzy Edmund Sobczak(Smaug)

Jestem sopocianinem, a to szczególna nacja, ani Gdańszczanin, ani Gdynianin. Prawdę mówiąc, wiersze piszę od niedawna. Gdzieś tak od roku. no i już na początku skłamałem. Pierwszy wiersz napisałem w przedszkolu w wieku sześciu lat. Pamiętam go do dziś. to był wiersz o kasztanie, a właściwie kasztanowcu. w wieku czte-rech do pięciu lat umiałem już płynnie czytać. toteż czytałem wszys-tko co mi wpadło w ręce. nieważne czy rozumiałem czy nie. Moje pierwsze zetknięcie z poezją, pomijając brzechwę czy tuwima dla dzieci, to był Gałczyński. znajdował się na półce obok „słówek“ boy Żeleńskiego i wydania wszystkich dzieł Mickiewicza. na rozwijającym się umyśle dziecka musiało to odcisnąć swoiste piętno.

to prawda, że napisałem kilka wierszy w liceum, głównie, żeby zaimponować dziewczynom. zaginęły gdzieś, ale przypuszczam, że teraz czytałbym je z zażenowaniem. Głównie rymuję, to te doświadczenia z dzieciństwa. A moje wiersze nieco trącą myszką.

Walc nocnych tramwajówz zapętlonych rozstajów, pędzą nocne tramwaje.wydzwaniają melodię,to walc.

Już do tańca cię proszę, wgryzam się w ciemne moce,zagłębiając się w srebro i mrok.

księżyc, niby latarnia, sny srebrzyste uwalnia.tutaj można cię spotkać,nie raz

wczoraj miękka jak kotka, dzisiaj wciąż jeszcze słodka,nie rozdaje miłości;chcesz - płać.

A w zaułku przechodzień, skrada się niczym złodziej,i strzęp mroku przysłonił mu twarz.

rtęcią brzytwa skapuje, gdy księżycem filuje,może rtęcią, a może też krwią.

uwierz, nie chcesz go spotkać, więc uciekaj stąd, kotko.on w piwnicy trofeaswe ma.

niedaleko w kartonie humpty dumpty już drzemie,bo wszak nie ma, jak własny mieć dom.

trzej amigos w potrzebie, w butelkowej zalewie.treść wyssali i gryzą już szkło.

Gdzieś w wieczności, za murem, pogrążeni w sny bure,kumple trzech muszkieterówpiach żrą.

oknem zaglądam w ciszę, w walcu wagon kołysze.A ta cisza za oknem aż łka.

Pędzi nocnym tramwajem, pisze wiersz na kolanie,bardzo smutny poeta.to ja.

J.e.s.

Page 10: Herbasencja - marzec 2014

10 Herbasencja

Nej Tryba(Nej)

nej, a dokładnie natalia ewa Julia tryba, urodziłam się 10 grudnia 1994 roku w tarnowie. tutaj też się uczę.

Pierwsze publikacje rozpoczęłam w Almanachu Młodych „Aspiracje” oraz na portalu literackim. Jestem współzałożycielką tarnowskiej nieformalnej Grupy Aspiranci. oprócz literatury in-teresuje mnie muzyka, fotografia i malarstwo. sztuką wypełniam życiową przestrzeń.

Sylvia Plath cała jest wierszem okno otwiera się na pusty pokójopada mgła w londyniesylvia zapala papierosa wkręconego w długą fifkęza chwilę zapłaczeze strachuże jeśli nikt jej nie kochapękną rury albo

ogłoszą awarię w dostawie gazu

opada mgła w LondynieSylvia zapala papierosa wkręconego w długą fifkę

Page 11: Herbasencja - marzec 2014

11Marzec 2014

urodził się w zawadzie k/nowego sącza jeszcze przed ii. wojną światową. wyrósł w beskidzie wyspowym, studia rolnicze skoń-czył w krakowie, mieszka w tarnowie. na emeryturze zamarzył mu się powrót w czasy dzieciństwa, strony rodzinne, górskie krajob-razy. Czyni to pisząc rymowane wiersze, sto-sowane często w poezji ludowej, mające zna-miona użytkowości i okazjonalności. wiele w nich pogody i prostoty, także wrażliwości na szczegóły topograficzne i kulturowe. Część z nich dedykowana jest konkretnym osobom, członkom rodziny, przyjacielowi, później także poetom, których twórczość jest mu szczególnie bliska. w tym stylu wydaje dwa tomiki wierszy, w 1999 roku „Położę kwiat skromny“, zaś rok później „Mlecz to mniszek, mniszek - maj“.

otwarty na krytykę, publikuje swoje utwory m. in. w „nieszufladzie“, „Poezji polskiej“, także w „Fabrica librorum“. w roku 2003 wydaje zbiorek wierszy „rozpogodzenia“ i wreszcie w 2007 - „dwugłos“. Jego utwory drukowane były też w czasopismach, jak Akant, Angora, iskra czy kozirynek oraz w almanachach kon-kursowych czy zbiorowych antologiach, firmo-wanych przez internetowe portale poetyckie i literackie. najchętniej wkleja jednak swoje wiersze na literackich forach, gdzie spotyka się z podobnymi pasjonatami poezji i innych, krót-kich zwłaszcza form literackich.

Władysław Ryś(stary krab)

Chłodu śladpołożę rękę na twym udziedrugą przygarnę bery obiei ty mi będziesz tchnieniem wiosny ciepłem, wilgocią, kiełkowaniem

nie żądaj tylko zapewnieniaże już się nigdy między naminie zjawi nawet we śnie

bo czy się przyznam czy odgadnieszi czy przemilczysz czy wybaczyszzawsze dosięgnie nas szron

Jubileuszowe przymgleniaJesteśmy z sobą już pół wieku.Miałem marzenia w fakty przekuć,w świetliste zorze i ogrody.Czas był ku temu, byłem młody.

Gdy los twój toczy się uwrociem,walczysz o wigwam dla swych pociech,a kiedy biegnie głównym traktem,sam się popędzasz, śmigasz batem.

dzieci pracują, wnuk się żeni.Czy coś się jeszcze w życiu zmieni?Jesień się ściele alejami,my przygaszeni, trochę sami.

ogród, altanka. za jej progiem Adamem jestem, lecz i bogiem,złote renety tnę po sękach,los ziół i bylin w moich rękach.

śpiewają traw i turzyc łany,śmieje się oset pogłaskany,w słońcu pszczół roje, żuki w cieniu.(Żona jest z nimi po imieniu).

być może ci, co środkiem szosy,widząc sylwetki, w srebrze włosy,określą niestosownym figlempromienne treści naszych przymgleń.

tarnów, 24 kwietnia 2011 roku.

Page 12: Herbasencja - marzec 2014

12 Herbasencja

Bo alkoholicy też lubią walentynki miłość jest jak denaturat dla mej wątroby parzy i tnie jak szalona a jednak

wciąż i nieodmiennie stać mnie na nią

Laurie Kraaikamp (Anna Onichima )lat siedemnaście i trochę. serce oddała muzyce, a zdrowie wenie twórczej.

Błyskawiczny konkurs walentynkowy1. miejsce

Page 14: Herbasencja - marzec 2014

14 Herbasencja

JastrząbMartwa strzyga miała spieczone usta, wyszczerzone kły, bezsilnie zastygłe ręce z potężnymi

szponami i wyraz cierpienia na twarzy. otaczał ją rój much. Chude ciało, przebite piką, wisiało na pniu sporej brzozy, utrzymywane przez drzewce oręża.

hart trącił tors niepozornego potwora ostrzem włóczni. Pokiwał głową. – wypijałaś krew i wyżerałaś wnętrzności… – mruknął pod nosem. – teraz obgryzają cię mrówki,

ścierwniki i robaki. nawet nie zakopali ciała w ziemi, tylko zostawili na zatracenie. Marny koniec. wyciągnął z sakwy sporą śliwkę, pokrytą syropem, i nadgryzł kawałek. bardzo lubił kandyzowa-

ne owoce, a ta okazała się wyjątkowo słodka. – Pośledniej dobroci kolczuga wystarcza, żeby ochronić przed tobą wojownika, pod warun-

kiem, że nie narobi w gacie ze strachu – ciągnął. w czasie drogi spotykał mało ludzi, a miał ochotę wypowiedzieć kilka zdań. uznał, że strzyga jest tak samo dobrym słuchaczem, jak jego koń. Często do niego przemawiał. – Jeżeli się zbliżasz, oszczep, rzucony z parunastu kroków, przeszyje cię na wskroś, tak jak tobie się przydarzyło. straszydło dla pospólstwa.

starannie żując gęsty miąższ, grotem dzidy podniósł do góry włosy upiora. nie dostrzegł na skórze oznak rozkładu.

– Mumifikacja. – hart wypluł pestkę na ziemię. – Albo możliwość ponownego przywołania do życia. Ciekawe, komu służyłaś.

Jeszcze raz dokładnie przyjrzał się strzydze. – Jakby na to nie patrzeć, dobry oszczep zawsze się przyda – stwierdził z zadowoleniem. schylił się w siodle i wyszarpnął broń, tkwiącą w ciele. trup runął na trawę. – nie stać mnie teraz na to, co najemny rycerz mieć powinien. bieda, powiadam ci, prawie tak

wielka, w jaką ty wpadłaś. w trzosie brzęczą nędzne resztki – ledwo starczy na wieczerzę i nocleg w zajeździe. niepojęte, ale prawdziwe.

uważnie oglądał broń wyciągniętą ze zwłok. nie została uszkodzona. należało tylko wytrzeć część, pokrytą gęstą i lepką mazią.

fantasy

Antoni Nowakowski (RogerRedeye, FortApache)

Prawnik i politolog, miłośnik i admirator papierosów, cygar, kawy rozpuszczalnej, brandy, whisky i koniaku – w ilościach nieo-graniczonych… w chwilach wolnych od oddawania się swojej pasji konsumpcyjnej czyta opowiadania raymonda Chandlera, niekiedy powieści marynistyczne, a także dzieła już przestudio-wane, ale rozpoczynane ciągle od nowa – „wojnę i pokój” lwa tołstoja i wszystkie książki Fiodora dostojewskiego. ogląda też filmy z Clintem eastwoodem i ”dyliżans” Johna Forda – no i coś pró-buje samemu napisać, zwykle z bardzo miernym skutkiem… zdarza się, ze tworzy wiersze. Całe szczęście, ze powstały tylko cztery.

Page 15: Herbasencja - marzec 2014

15Marzec 2014

uznał, że długie włosy strzygi przydadzą się do wykonania tej czynności. koń schylił łeb i zaczął się paść. Poklepał go czule po szyi. – leżysz teraz twarzą do ziemi, więc pewnie nie pojawisz się drugi raz – mówił do siebie hart,

przecierając grot. – Jeżeli nie ulegasz rozkładowi, kmiecie wykorzystają twoje truchło jako stracha na wróble. Życzę ci jednak, abyś ożyła.

włożył oczyszczoną pikę w tuleję przy kulbace. – raz, że bycie polnym straszydłem to nędzny kres żywota upiora, budzącego umiarkowaną, ale

jednak trwogę – ciągnął z namysłem. – dwa, że miałbym zajęcie, walcząc z twoim władcą. Prawdą jest, że ten, komu służyłbym, trzymałby w swoim zastępie, oprócz różnorakich wojowników, takie jak ty strzygi, demony, harpie i inne paskudztwa. staliby się jednak moimi dobrymi towarzyszami.

wsiadł na konia. Gospoda znajdowała się niedaleko, zapadał wieczór, a hart po dniu jazdy czuł coraz większy głód, szarpiący trzewia.

***

– wielkie starcie magów i czarnoksiężników już się skończyło, panie rycerzu. – karczmarz uśmiechnął się radośnie.

hart westchnął – usłyszał bardzo złą wiadomość. nadzieje na intratne zajęcie rozwiewały się, jak dym z gasnącego obozowego ogniska.

– znaczny już czas temu – uzupełnił szynkarz, dolewając gościowi wina do kubka. – nie wiado-mo, czy wszyscy władcy czarów poginęli. Mniemam, że nie. Jednakże ich ziemie zieją pustką.

hart zaczął jeść gorącą kaszę z kawałami mięsa. z uznaniem stwierdził, że jest wyjątkowo smaczna. – nikt tam już nie walczy? – zapytał w przerwie między jednym a drugim kęsem. Gospodarz podrapał się po głowie. Jego twarz wyrażała zwątpienie.– nie widziałem jeszcze tak zaciętej i długiej rzezi, dobry panie rycerzu. okrutnej strasznie

– perorował z ożywieniem, machając rękoma. – władcy duchów unicestwiali się wzajemnie, wykorzystując wszystkie dostępne moce. Przywoływali potwory, demony, upiory, latające smoki plujące ogniem. Palili lasy i zasiewy, a grad i pioruny po wielokroć biły z nieba.

hart upił łyk wina. też smakowało nie najgorzej. – na największe nawet kule zmarzniętego lodu wystarczy mocno dzierżyć tarczę, tuż nad

głową, aby nie uczyniły krzywdy – zauważył, zbierając łyżką sos z talerza. – Jeżeli uderza nawałnica błyskawic, trzeba stać w bezruchu. uszy puchną od huku, jednak rzadko ktoś zostaje powalony oślepiającym oczy ciosem z chmur. A i śmierć lekka... Czarnoksiężnicy i magowie stosują taką broń przeciwko sobie, ale ich ludzie zabijają się mieczami, maczugami i toporami. Czymkolwiek, co wpadnie im w ręce, chyba, że uciekają.

Przeszukał dłonią sakwę i wsadził od ust następną śliwkę. z żalem stwierdził, że owoców zostało niewiele.

– Żaden z władców mocy tajemnych się nie ostał? – zapytał ponownie z uśmiechem nadziei na twarzy. nie mógł uwierzyć, że nie ma nawet jednego maga albo czarnoksiężnika, mogącego wykorzystać

jego umiejętności, sprawność i doświadczenie w walce. bardzo na to liczył.– wszyscy tak powiadają. – karczmarz potrząsnął głową. – też w to nie wierzyłem. Ale niedaw-

no chłopi ze wsi znaleźli na polu harpię, bardzo osłabioną głodem. wyżerała surowy bób. Jakby miała w swoim zamku strawę, nie czyniłaby tego. A parobcy takich istot opuszczonych i bezdom-nych widzieli więcej.

– Cóż się z nią stało? – zainteresował się hart.kilka razy walczył z harpiami i miał z tych potyczek dość niemiłe wspomnienia.– kmiecie zatłukli ją cepami. – karczmarz pokiwał głową. – Potem obdarli ze skóry. wszyscy

wiedzą, ze jest niebywale twarda – przydała się na podeszwy skórzni. bardzo mocne – panie, po-patrz tylko! Jeżeli chcesz, za kilka monet z brązu odstąpię jedną parę.

Page 16: Herbasencja - marzec 2014

16 Herbasencja

Postawił na ławie nogę obutą w chodak z grubym, czarnym podbiciem. hart pokręcił przecząco głową. nowe skórznie bardzo by mu się przydały, ale w trzosie brzęczało

zaledwie dziesięć nędznych drachm i paręnaście oboli. – Jedna głodująca harpia to za mało, żeby twierdzić, że władcy czarów opuścili swoje włości –

z uśmiechem wyższości skwitował usłyszane słowa. – z pewnością pozostało tam kilku potężnych umysłem mężów.

nie za bardzo wierzył w prawdziwość twierdzeń szynkarza – wydawały się nieprawdopodobne. – takich stworów napotykamy coraz więcej! – stanowczo zaprzeczył gospodarz. – włóczą się,

chude i zabiedzone. rzucają na najmniejsze nawet kawalątko strawy. łatwo wtedy je uśmiercić. ich panów już nie ma… strach iść do tej wielkiej doliny, chociaż sporo chłopów się tam wybiera. zamierzają zerknąć, czy jakiegoś cennego dobra nie przyniosą. Czekają jeszcze, aż potwory wymrą z głodu albo wzajemnie się wybiją.

hart zastanowił się – i niespodziewanie ucieszył z tego, co przed chwilą usłyszał. karczmarz przekazał dobrą wieść, podnoszącą na duchu.

zamysł, nagle zrodzony w umyśle harta, wydawał się łatwy do wykonania. doszedł do wniosku, że trzeba powstrzymać rabusiów przed podejmowaniem wypraw do kra-

iny czarnoksiężników.nadał głosowi surowe brzmienie. – lepiej nie włóczyć się tam po próżnicy, bo na pewno istnieją jeszcze demony, lubiące ludz-

kie mięso – zaznaczył z naciskiem, wyciągając się na ławie. –widywałem je wielokrotnie. Jeżeli głodują, podwójnie im smakuje.

zdecydował się zjeść jeszcze jedną śliwkę. – kilka potworów prędko rozerwie każdego człeka na strzępy – ciągnął surowym tonem. – Pew-

nie teraz polują wzajemnie na siebie. Ale, jeżeli zjawią się tam ludzie, zespolą się, a chęć nasycenia spowoduje, że nic ich nie powstrzyma. Może nawet zdecydują się uderzyć na jakąś wioskę. ludzkie ślady ich zaprowadzą.

karczmarz przełknął ślinę. Przetarł dłonią czoło, zroszone kropelkami potu. – ruszę rano do najbliższego grodu – obwieścił hart, układają broń na polepie. – Może

potrzebują kogoś wprawnego w walce, doświadczonego w potykaniu się i z ludźmi, i z istotami czarnoksięskimi. Przygotuj strawę na drogę i obrok dla konia. Mięso dobierz i wędzone, i gotowa-ne, pół na pół. Może masz suszone śliwki?

szynkarz podrapał się po głowie.– będzie ich trochę, bo latoś obrodziły, choć wiele czarnoksięskie istoty wyjadły. hart ziewnął szeroko. opowieści szynkarza o zagłodzonych potworach zaczynały go nużyć. Myślał o swoim zamiarze, a ten coraz bardziej mu się podobał.

***

ranek okazał się cudownie piękny. słonce świeciło łagodnym blaskiem, wyostrzając wielorakie odcienie błękitu, szarości i bieli wypiętrzonych obłoków, podobnych do wielkich zamków, leniwie wędrujących po niebie. dmuchał lekki wietrzyk, przynoszący zapach porannej rosy, trawy i kwiatów.

harta cieszyła orzeźwiająca aura. otaczający go przejrzysty blask poranka odbierał jako dob-ry prognostyk dla swoich zamiarów. raźno przejechał długi i szeroki górski wąwóz, wiodący do rozległej krainy wróżów, magów i czarnoksiężników.

rozkoszując się smakiem kolejnej śliwki, jeszcze raz rozważał wczorajszy zamysł. nie wierzył, że wszyscy władcy rozciągającej się przed nim rozległej doliny opuścili włości.

któryś z nich jednak odniósł zwycięstwo. tryumfatorami mogło stać się kilku, pokonanymi – znacz- nie więcej. Czarnoksiężnicy, smakujący gorycz klęski, pewnie zbiegli, pozostawiając puste forty, dworzyszcza i podległe wioski. sądził, że wycieńczeni krwawą zawieruchą zwycięzcy nie mogli ich szybko przejąć i obsadzić.

Page 17: Herbasencja - marzec 2014

17Marzec 2014

Pewnie zabrakło im zbrojnych – myślał leniwie, śledząc wzrokiem stadko gołębi kręcących w powietrzu dziwaczne zawijasy. – Uczynię tak za nich. Zajmę mały gródek lub zameczek. Może go wypatroszę z kosztowności i precjozów – i prędko odjadę. Jeślibym ich nie znalazł, poczekam, aż wróci prawowity władca – taki czy inny. Powiem, ze chroniłem jego dobra, strzegąc przed splądrowaniem. Gotów także jestem dalej mu służyć – za dobrą zapłatę.

wąski gościniec w wielu miejscach porastała wysoka już trawa. nadzieje harta rosły. świadczyło to o tym, że z traktu od dawna nikt nie korzystał.

– Powybijali się w swojej głupiej furii, a ci, co ocaleli, siedzą w swoich dworzyszczach, liżąc rany. tak niekiedy bywa, nawet z czarnoksiężnikami – mruczał, pieszczotliwie klepiąc konia po grzywie.

na zakręcie szlaku minął martwego potwora. wielki i kosmaty stwór, przypominający niedźwiedzia, leżał na boku z podkulonymi kończynami. w przednich łapach trzymał jeszcze pęk zeschniętego zielska, podobnego do rozrośniętych pokrzyw. w ułożeniu ciała i niedomkniętej paszczęki z czarnymi zębiskami hart odczytał dziwny wyraz ulgi, a zarazem bezradności.

istota wyglądała tak, jakby nagle pojęła, że najlepsze rozwiązanie przedstawia się prosto – wy-godnie ułożyć się i spokojnie umrzeć.

– brak spyży, rozpaczliwe poszukiwanie strawy, szarpiący trzewia głód. tak się wojny nie pro-wadzi. durnowata bezmyślność.

hart przyglądał się uważnie demonowi. wydawało mu się, że w niedomkniętych szczękach kos-matego olbrzyma tli się jeszcze cień dziwnego uśmiechu ukojenia.

– wyciągnąłbym cię na środek tego podłego gościńca, żebyś odstraszał nieproszonych gości. – Pokiwał głową. – niebawem się tu zjawią. to, co powiedziałem oberżyście, powstrzyma ich, ale na krótko. Pozostaniesz jednak tam, gdzie leżysz, bo mogłeś zostać moim druhem i wspierać w walce. zdecydowałeś, że skonasz tutaj. śpij spokojnie, dobry przyjacielu, bo mogłeś się nim stać.

rozglądał się uważnie, ale nigdzie nie dostrzegał śladów życia. Mijał puste spłachetki pól, porośnięte wybujałymi trawami i wielkimi kępami chwastów. Przyglądał się czarnym połaciom ziemi, nadal śmierdzących spalenizną. obojętnie rzucał okiem na zielone kiełki nielicznych roślin, próbujących przebić grudy ziemi, zamienionej w siny popiół. stare drzewa rosnące przy szlaku nadal otulała gęstwa zielonych liści, nieco już żółciejących. z mniej wyrośniętych często pozostały cienkie pniaki, tak, jakby ktoś przełamał je tuż nad ziemią, chcąc użyć jako wielkich maczug.

z gruszy zerwał garść soczystych ulęgałek. rozpływały się w ustach i z przyjemnością je jadł. nie zwracał uwagi na mijane wioski. z wielu pozostały wypalone zgliszcza. o tym, że kiedyś

żyli tu ludzie, świadczyły tylko spękane od żaru kikuty kominów, pokryte grubą warstwą sadzy. w innych ledwie z kilku zagród unosiły się wątłe smużki dymu. nikt nie wyszedł zobaczyć, kto przemierza wąską drogę.

w jednym z przysiółków stojąca za płotem drobnej postury dziewczynina o skudlonych włosach i zabiedzonej twarzy, trzymając palec w ustach, przez dłuższą chwilę przyglądała się wysokiej posta-ci, siedzącej na wielkim gniadoszu. kryjąc się za żerdziami ogrodzenia, szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w suty płaszcz, okrywający harta, błyszczący w słońcu hełm, emaliowany złotem, jasny połysk stalowego naczółka, chroniącego koński łeb – i grotowi długiej włóczni, migoczącemu w słońcu.

kiedy twarz jeźdźca zwróciła się w jej stronę, odwróciła się i uciekła.hart obojętnie spojrzał na dziecko, w popłochu biegnące w stronę chaty. widział już wiele razy,

jak kobiety i niemowlęta chroniły się w domostwach, niebawem stających się pastwą płomieni. sam nieraz rzucał żagwie w strzechy chłopskich chałup – i słuchał obłąkańczych wrzasków ludzi palonych żywcem. tak zawsze wyglądała wojna – dobrze ją znał i dawno się do niej przyzwyczaił.

ożywiał się, kiedy na widnokręgu ukazywał się zarys tego, czego szukał. Jednak dopiero piąte dworzyszcze uznał za godne zainteresowania. wszystkie poprzednie okazały się za duże. stały ciche, bez oznak życia, a na dwóch zobaczył ślady

ognia, pokrywające mury czarnymi plamami. z jednego z zamków emanował jeszcze zatykający płuca fetor gnijących ciał. wszystkie fortalicje miały wysokie mury zwieńczone blankami, szero-kie baszty, a dachy budynków za obwałowaniami prezentowały się okazale. hart miał pewność,

Page 18: Herbasencja - marzec 2014

18 Herbasencja

że zwycięzcy wojny czarnoksiężników w tych miejscach zatkną swoje proporce. Przybędą z liczną świtą zbrojnych, potworów i demonów, a jego osobę potraktują nieufnie. nie miał ochoty zostać pospolitym wojownikiem w drużynie nowego pana potężnego zamczyska.

ten gródek nie imponował wielkością. dwa nasypy ziemne i mur tworzyły trójkąt, bowiem dworzyszcze wzniesiono w widłach dwóch potoków, łączących się w rzeczkę. wzdłuż strug usypano wysokie wały, licowane ceglanymi ścianami, szczerzącymi u szczytów szpice grubych pali częstokołów. z przodu pysznił się kamienny mur ze szczelinami strzelnic, a niewysoka wieża chroniła bramę.

szeroka fosa łączyła dwie strugi. zwodzony most został opuszczony, a wierzeje wrót uchylone. – umykano stąd w pośpiechu wielkim… – hart plasnął w dłonie. tak, jak miał w zwyczaju,

przemawiał do konia. – zobaczmy, co czeka nas w środku. bezwłose ciało jakiejś istoty leżało na grubych balach pomostu, łączącego brzegi rowu z wodą.

wierzchowiec harta zaczął zapierać się nogami i chrapać lękliwie na widok smukłej sylwetki z długim pyskiem i stożkowatymi zębami, podobnej do wyrośniętego psa.

nieruchome ślepia zwierza zdawały się z tęsknotą wpatrywać w spokojną toń. – nie lękaj się tego przegryzacza pęcin, nóg i gardeł – hart mocno ściągnął wodze i ścisnął kolana-

mi koński brzuch. – Jest martwy. nie rzuci się przełamać ci kości powyżej kopyta i powalić na ziemię. wiesz, koniku, w bitwie, jeżeli mu się to udawało, biedny rumak niechybnie zostawał dobity.

tylcem włóczni trącił stwora. twarda skora zapadniętego cielska zabrzmiała dźwięcznym pogłosem. – Ma boki i grzbiet twarde i grube jak kirys. Ciężko ubić takie czarnoksięskie ścierwo.z boku bramy zwieszała się spora pajęczyna. – nikt jeszcze nie przestąpił progu tej fortalicji! – rycerz zaśmiał się. – nic lepszego nie mogło

mi się trafić. budynek pośrodku podwórca obrastały pnące się krzewy o bujnie się pleniących, postrzępionych

liściach o czerwonawej barwie. z tyłu, obok złączenia dwóch wałów, rosła rozległa kępa wysokich jodeł, sosen i dębów. obok wieży leżały kusze, łuki, rohatyny, miecze i berdysze, najwidoczniej porzucone podczas ucieczki.

– sporo srebra trzeba wydać, aby nabyć tyle oręża, a wszystko ciśnięto jak robaczywe gruszki. – rycerz pokręcił głową. – Głupcy. Jeżeli wysieczono ich potem do szczętu, zasłużyli na taki los.

zebrał i poukładał broń w jednym miejscu, po czym zaprowadził konia do stajni. w sąsieku znalazł sporo siana, w skrzyni odkrył spory kopczyk owsa.

– Jedz, jednakże nie nabieraj ciała. – Poklepał rumaka po zadzie. – odetchniemy tutaj od trudów. obchodził teraz komnaty budowli pokrytej liśćmi. Miała wysoką, piętrową dobudówkę – hart

sądził, że przebywał tam pan zamku. nigdzie nie napotkał żywej duszy. otwierał wieka skrzyń i zerkał do środka. uderzeniem pięści

sprawdził miękkość łoża w jednej z izb. wziął sobie cynowy pucharek z kuchni i nalał wina z gąsiorka. w załamaniu narożnych ścian znalazł strome i wąskie schody, wiodące na górę. tutaj izby,

wysłane skórami i kobiercami, wyglądały okazalej. bogato rzeźbione, pokryte kurzem liczne ko-mody, sepety, krzesła z wysokimi oparciami wzbudziły podziw harta.

w ostatniej komnacie środek zajmował wielki stół z wygiętymi, masywnymi nogami. w rogu stało szerokie i niskie loże przykryte skórami, obok drewniany fotel. Przez otwór okienny do rozległej izby wlewał się strumień światła.

z boku stołu siedział jastrząb. hart często widywał te ptaki i łatwo je rozpoznawał. długi łańcuch łączył pokrytą strupami nogę powietrznego drapieżcy z żelaznym pierścieniem

umocowanym wysoko na ścianie. ze świeżo wygojonych ran sączyła się jeszcze ropa. Powierzchnię mebla w wielu miejscach pokrywały zaschnięte pasma ekskrementów i krwi.

dziwny więzień komnaty gwałtownie się cofnął. załopotał szerokimi, prostymi skrzydłami, jakby zamierzał odlecieć, ale zaraz przestał, może zdając sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Przekrzywiał małą głowę z długim dziobem, najpierw jednym, a potem drugim okiem łypiąc na harta.

obłoczek kurzu, uniesiony z piór ruchem skrzydeł, powoli opadał na kamienne flizy posadzki.

Page 19: Herbasencja - marzec 2014

19Marzec 2014

rycerz omiótł wzrokiem rozległą izbę. nie zdziwił go już widok gniazda z gałązek, położonego na dwóch metalowych kotwach w ścianie, podobnie jak długi pręt, sterczący obok okna.

– Pewnie popełniłeś ciężkie przewinienie… – hart postawił kubek na rogu stołu. – twój władca zostawił cię na zatracenie. Pokrył cię pył… Powiedz mi, szara paskudo, czemu wszyscy w tej krainie muszą zemrzeć głodową śmiercią?

Położył sakwę obok pucharka. karczmarz przed wyruszeniem w drogę nakroił sporo płatów suszonego mięsa, dołożył gotowaną nogę baranią, parę bochnów chleba, główki cebuli i czosnek. hart zamierzał zjeść obfity posiłek.

Ptak cofnął się do tyłu. stał nieruchomo z nisko opuszczoną głową, wpatrując się w przybysza. – Głodnyś, jastrzębiu czarnoksięski, sługo ciemnych mocy – mruczał rycerz, krojąc bochenek.

– Głód wywraca ci wnętrzności. znam to uczucie. wpakował sobie do ust spory kęs. świeży chleb bardzo mu smakował, podobnie jak suszone mięso. – służyłeś czarnoksiężnikowi, to pewne. – hart mlasnął. – nikt inny nie przykułby cię do tych cegieł. Żując grubą kromkę, przypatrywał się okowom więżącym ptaka. łańcuch umożliwiał jastrzębiowi

chodzenie po części blatu mebla. Gdyby jednak ptak próbował zejść na posadzkę, zawisłby na ścianie. – Mogłeś tylko dreptać w miejscu albo latać blisko okna, daremnie wypatrując ocalenia –

mruknął, krojąc następną pajdę. – Przemyślne i okrutne. na okapie okna stały dwie cynowe miski. hart zajrzał do środka jednej z nich. na dnie zalegała

gruba warstwa brudu. Pogrzebał palcem w uchu. – Myślę, że do tych cuchnących skopków wkładano, nieszczęśniku, pożywienie dla ciebie. Jesteś,

a przynajmniej byłeś, wojownikiem, jak ja. Podzielę się z tobą, szara paskudo. włożył do naczynia kilka kawałków suszonego mięsa i podsunął w stronę jastrzębia. Ptak zaczął

łapczywie dziobać, łomocząc o dno. – władca tego miejsca przywiązywał duże znaczenie do dobroci wina – zauważył hart, wypijając

kolejny łyk. – Przednie.Głowa jastrzębia zwróciła się w stronę rycerza. okrągłe oko mrugało, wpatrując się w kubek

stojący na brzegu stołu. Ptak, brzęcząc ogniwami łańcucha i powłócząc łapą, nieporadnie zrobił kilka kroków naprzód.

– tego ci nie dam. – hart odsunął cynowy puchar. – słusznie jednak uważasz mnie za głupca – przecież jesteś też spragniony. dobrze, przyniosę ci wody. ileż ty, nieszczęśniku, wymagasz zabiegów…

Ptak pil łapczywie. Przy każdym łyku zwracał smukłą głowę w stronę rycerza. oczy jastrzębia pobłyskiwały czerwonymi ognikami.

– Przetnę jutro okowy i uwolnię cię. – hart ziewnął i wyciągnął się na szerokim łożu. – nie mam topora przy sobie, a byłby do tego najsposobniejszy, ale nie zamierzam złazić w dół. ulecisz stąd niebawem, ciesząc się wolnością. drobna przysługa, wyświadczona przez wojownika drugiemu wojownikowi, choć ptasiemu.

wzruszył ramionami. – Poza tym – ciągnął, rozsupłując rzemienie kolczugi – lepiej będzie, abyś pożegnał to miejsce.

Mógłbyś po uwolnieniu nocą wydziobać mi oczy. Paskudo czarnoksięska, twój władca mógł rzucić na ciebie taki czar, albowiem duszą walki jest podstęp. w okamgnieniu obezwładniłbyś mnie na zawsze.

– Mógłbyś jeszcze dolać wody? Głos jastrzębia brzmiał skrzekliwie, ale słowa sączące się z długiego dzioba padały wyraźnie. – nadal chce mi się pić – stwierdził skarżącym się tonem. hart zamarł. Pokręcił głową. Pokręcił nią jeszcze kilka razy. Przez długą chwilę wpatrywał się

w jastrzębia. – umiesz mówić – powiedział w końcu wolno. – z tym jeszcze się nie spotkałem. Pojmujesz

także to, co powiedziałem do ciebie, to oczywiste. – w istocie tak jest. – Czarne źrenice jastrzębich oczu wpatrywały się w twarz rycerza. – ludzka

mowa i jej rozumienie jest darem, otrzymanym od mojego władcy.

Page 20: Herbasencja - marzec 2014

20 Herbasencja

– on przykuł cię do ściany i zostawił na śmierć głodową? – hart dolał wody do miski. – zaiste, niezwyczajnie opiekuńczy człowiek.

– dzięki. – Jastrząb zatrzepotał skrzydłami. Pił wolno, jakby smakował każdy łyk. – nasyciłem się. Ale nie mów, że jestem szarą paskudą. obrażasz mnie.

– dobrze. – hart podrapał się po głowie. – więcej o tym nie wspomnę. nie wyglądasz już jak zabiedzona kura – zaczynasz przypominać ptaszysko, bez ochyby chwytające gołąbka w locie. Jutro przemyślę, co z tobą zrobię.

***

rankiem hart przyniósł topór, zwykle zawieszony u łęku siodła. – sądzisz, że nie przerąbiesz mnie na pół? – w skrzekliwym głosie jastrzębia wyraźnie

brzmiała niepewność. lekko zamachał skrzydłami. – Mam pewne oko i wprawną rękę – bez wahania odpowiedział hart. – zwykle w zamęcie star-

cia jednym ciosem rozłupuję szyszak wraz z ludzką czaszką. nie jest to łatwe, jeżeli jedzie się konno, a czynię to nieomylnie. tylko się nie kręć. – Jednakże – kciukiem sprawdził, czy topór jest dobrze wy-ostrzony – najpierw przyrzeknij, że jeżeli cię uwolnię, nie zaatakujesz mnie. odlecisz, jako wolny ptak.

– obiecuję. – Jastrząb wysunął głowę z długim dziobem. Pokuśtykał na środek stołu. – zaklęcie nie zmusza mnie, abym został twoim wrogiem. uderzaj.

Cięcie przerąbało łańcuch. – Jak zwykle, zadałem cios pięknie i celnie... – hart wyciągnął puginał. – rozerwę okowy nad

szponem. rozegnę to żelastwo – w pełni odzyskasz swobodę. – zważaj na rany. – Ptak zwiesił łebek. – wiele razy próbowałem wyrwać łapę z uwięzi i dotkli-

wie ją poharatałem. nadal sprawia mi wielki ból. hart mocno się natrudził, zanim metalowe pęta pękły. Jastrząb pokuśtykał na środek stołu. Przekrzywiając smukłą głowę, wpatrywał się w rycerza. – zrobiłbyś coś jeszcze? nakroisz trochę mięsa? bacz jeno, abyś ucinał jednakowe kawałki.w chrypiącym głosie brzmiała nuta błagania.– Jesteś głodny i nie możesz polować, więc odstąpię trochę moich zapasów, okaleczały

rabusiu kurników. rycerz wzruszył ramionami. ułożył worek na stole. – Poćwiartuj tę dużą łapę. – Jastrząb nachylił się nad sakwą. – wczorajsze kęsy zostały przesolone. – Grymaśnik z ciebie, łupieżco czarnoksięski. – brwi rycerza uniosły się – wybredniś.- nie pojmuję ostatniego słowa. - oczy ptaka śledziły ruchy dłoni harta. – Pewnie mówisz

o mojej staranności i trosce. tnij mniejsze, jeśli łaska. Ptak uchwycił jeden kęs i pokusztykał do okiennego okapu. zamachał skrzydłami i odleciał. hart ziewnął. Miał ochotę jeszcze się zdrzemnąć.– Przesolone mięso… – spróbował wędzonej tuszy. – nie smakuje mu. kulawy, polować nie

może, a jeszcze wydziwia. ze smakiem zajadał się kupionymi u karczmarza owocami, obserwując jastrzębia, w regular-

nych odstępach odlatującego z kolejnymi kęsami pokarmu. rękojeścią puginału roztrzaskał pestki zjedzonych owoców na małe cząstki. uwielbiał gryźć

brązowawe nasiona śliwek i czuć ich mocno gorzkawy smak.– dałbyś mi kilka? – Ptak z uwagą przypatrywał się ruchom dłoni. znowu przysiadł na stole. –

lubię je, chociaż jastrzębie ich nie jedzą. zasmakowały mi przy moim władcy. – Mógłbym, jeżeli wyjaśnisz mi parę spraw. – hart mocno uderzył w kolejną pestkę. – Czemu

nie odleciałeś? – więzi mnie zaklęcie. – Ptak zmiażdżył pestkę klapnięciem dzioba i połknął. –słabnie i nieba-

wem ustanie, ale nadal działa. istnieje jednak jeszcze inna sprawa, przykuwająca mnie do warowni.

Page 21: Herbasencja - marzec 2014

21Marzec 2014

– Może jabłko? – hart zatopił zęby w miąższu jednego z zebranych rankiem owoców. – naprawdę niezwykle smaczne.

z gardła jastrzębia wyrwał się przeraźliwy, świdrujący uszy okrzyk. rycerz zatkał uszy. – dziwacznie się śmiejesz… – zauważył. – Powiedz jeszcze, ile masz tych piskląt?– skąd wiesz? – Żółte oczy z czarnymi tęczówkami patrzyły wprost w twarz harta. – skąd to

wiesz? Jesteś czarnoksiężnikiem?– szybko się domyśliłem. – hart wyjął kawałek skórki spomiędzy zębów. – latasz gdzieś z kawał-

kami mięsa w dziobie. Grymaśniku, żądasz świeżej strawy, a nie wędzonej. oznacza to tylko jedno.wybrał kolejne jabłko. – Myślę, że twoje ptaszyny są jeszcze młodziakami. – z chrzęstem zębów nadgryzł owoc. –

sądzę też, że mają gniazdo w kępie drzew w załomie wałów. – Mam dwa jastrząbki i jedną jastrzębicę. otroki z nich jeszcze, mocno wyrośnięte, lecz nadal

się nimi opiekuję. – w skrzekliwym glosie ptaka brzmiało coś, co hart poczytał za troskę. – A jakie są bystre! nie uwierzysz, jakie bystre!

– nie znam się na gadających ptaszyskach i ich młodych następcach. – hart rękawem wytarł twarz – sok z jabłka pociekł mu po brodzie. – Ale wierzę ci. Chciałbym jeszcze poznać odpowiedź w jednej sprawie: do czego służyłeś swojemu władcy? Polowałeś na żurawie? Ptakowi łownemu ludzka mowa nie jest potrzebna.

– domyśl się, mądralo… – Jastrząb dziobem czyścił jasne pióra na piersi. – latam nisko. trudno mnie dostrzec. zwykle przysiadam w głębi korony drzewa, żeby nikt mnie nie ujrzał. widzę zaś i słyszę wszystko.

Pokręcił głową. – Posłyszę, jak myszka grzebie łapką – ciągnął coraz bardziej wyraźnie. – zwierzątko cieszy się,

że wyjdzie na rżysko i schrupie ziarno, ale nie wie, że ledwo minie parę uderzeń jej serca, uderzę, rozrywając szponami jej ciało. Jeszcze żyje, a ja za chwilę wypiję jej krew. domyśl się, czemu wielki mag tak mnie cenił.

w chrapliwym głosie wyraźnie brzmiała duma.– Powiem jeszcze, że gaduła z ciebie – podjął po chwili. – Prawdą jest, że jastrzębie są milkliwe.

Jednakże tobie usta się nie zamykają.hart strzelił palcami.– wszystko widzisz i słyszysz… – powtórzył z namysłem. – skradasz się, a jeżeli gdzieś

przysiądziesz, trudno cię spostrzec. nikt na ciebie nie zwraca uwagi, jeśli cię widzi. ot, jastrząb zasadził się na drzewie. stałeś się ptakiem zwiadowczym? Cenny sprzymierzeniec.

wyrzucił ogryzek przez okno. – to istota czaru, stworzonego przez mojego pana, earvena. oddałem mu wielkie usługi. –

Jastrząb przestąpił z łapy na łapę. – wszystko wiedział i dzięki mnie odniósł wiele zwycięstw.– Jednakże w końcu przegrał, a ciebie przykuł do muru. – hart wziął następne jabłko. – Czemu

tak z tobą postąpił? oczy ptaka zapłonęły czerwienią. białe brwi zbiegły się tuż nad dziobem.– Musiałem dbać o swoje pisklęta! – wyrzucone z gardła skrzekliwe słowa przypominały krzyk.

– za to mnie ukarał. Przeszedł kilka kroków po stole. stanął przed hartem, patrząc mu w oczy.– Moja jastrzębica poleciała na łowy i już nie wróciła – ciągnął ciszej. – zastępowała mnie, bo

pofrunąłem nad gród innego czarnoksiężnika. Potem earven kazał oblecieć pobliskie zamki, drogi i leśne ostępy – kazał rozpoznać, czy nie grozi mu napaść. A ja zabijałem gołębie, jednego za dru-gim. Jastrząbki ledwie się już ruszały. Jakże się ucieszyły, kiedy nadleciałem ze zdobyczą w szpo-nach! earvenowi powiedziałem, że nic mnie nie zaniepokoiło.

– wkrótce nastąpił niespodziewany szturm? – hart wstał i przeciągnął się. zamierzał zabrać się za przeszukiwanie komnat. – szary rabusiu, jak ja jestem gadułą, to powiedz, kim ty jesteś? kłapiesz dziobem jak najęty.

Page 22: Herbasencja - marzec 2014

22 Herbasencja

– napadnięto nas następnego ranka. – Jastrząb pokiwał głową. – earven ledwo zdążył zbiec. Przedtem rzucił jednak na mnie zaklęcie uśpienia. z zemsty przykuł do ściany. zbudził mnie głód, żrący wnętrzności.

– zerknę teraz, co pan twój pozostawił. – hart zajrzał do sakwy, sprawdzając zapas żywności. doszedł do wniosku, że jeszcze przez kilka dni nie musi wybierać się na polowanie. – Jak twoje pociechy przeżyły, jeśli nie mogłeś im nic przynieść?

– są bystre… – Ptak dumnie rozcapierzył skrzydła. – Chodziły po gałęziach, później po ziemi. Jadły wszystko, co wpadło im do dzioba. wychudły strasznie, lecz dały sobie radę, jednak bardzo osłabły. Żebyś wiedział, jak się ucieszyły, kiedy przyniosłem twoje mięso. Pewien jestem jednego. – ściągnął wypukle białe brwi. – Życie poniekąd tobie zawdzięczają. sprawnie mówią już ludzkim językiem – same ci podziękują.

– bardzo to zacnie z ich strony. – hart wzruszył ramionami. – teraz spenetruję komnaty, izby, lamus, spichrz, a nawet wygódkę earvena. trzos mam leciutki niczym piórko i chcę zapełnić go krążkami dobrego kruszcu. znasz miejsce, gdzie czarnoksiężnik je przechowywał?

– wskażę. – Jastrząb pokiwał głową. – uwolniłeś mnie i nie poskąpiłeś strawy jastrząbkom. wiem, gdzie mieści się skarbczyk, ale niczego w nim nie znajdziesz. nic tam nie ma oprócz szczurzych bobków. earven rwał włosy z głowy, rachując, ile wydatkuje na utrzymanie zbrojnych. Ci ciągle pili i jedli, oglądali się za dziewkami, bili się zaś ospale, a w końcu zbiegli.

rycerz prychnął z rozbawieniem.– szczurów też nie mógł schwytać. – Ptak znowu wydał z siebie świdrujący powietrze wrzask. –

Mnie zaś szło to sprawnie. – zgodzę się z tobą, ze wojowanie jest kosztowne. – hart westchnął. – oręż, strawa, lafa dla lu-

dzi... trzeba też pamiętać o potworach – stwory czarnoksięskie trzeba żywić, a apetyt często miewają bardzo wymyślny. władca fortalicji dobrał kiepskich wojowników, jeżeli opuścili go w potrzebie. Powiedz jeszcze jedno…

hart zamyślił się. Przez chwilę milczał. – Jeżeli podjęto szturm – podjął – a earven czmychnął niczym zając, czemu nie splądrowano

i spalono tej warowni? Ptak machnął skrzydłem. hartowi zdawało się, ze gestem zniecierpliwienia.– Mogłeś się domyśleć. niebawem przybyli zbrojni innego maga. rozpoczęła się walka miedzy nimi.

walczono zaciekle i długo, lecz żaden z dwóch przeciwstawnych sztandarów nie okazał się zwycięski. – odstąpili i wrócili do siebie… – hart przetarł palcem wargi. – Mądrze. Co znaczy pokonanie

wroga, jeżeli zdziesiątkowano tryumfujący zastęp? w następnym boju czeka go klęska. – Polecę teraz coś upolować. – w chrypliwym głosie jastrzębia zabrzmiała radość. – nadal lubię

łowy, a jastrząbki ciągle są głodne! tak to jest z młodziakami. Gdyby nie chroma łapa, z łatwością złowiłbym kilka gołębi lub szczurów. Ale teraz pokażę ci miejsce przechowywania czegoś, co ludzie nazywają drachmami i obolami.

Ptak machnął skrzydłami. wleciał w wąski i kręty korytarzyk wiodący do sąsiednich pomieszczeń. hart poszedł za nim, przecierając dłonią kolejne jabłko.wrócił dopiero późnym popołudniem. Poszukiwania przyniosły mizerny łup niewielu sreb-

rnych krążków, bitych z lichego srebra. Ale czuł zadowolenie – w stajni znalazł drugą skrzynię pełną jęczmienia, a spiżarni wisiało kilka wielkich połci wędzonego mięsa, nadal przyjemnych w smaku. Mąka w worku okazała się tylko lekko zatęchła, a w dzbanach zostało jeszcze sporo kaszy. w piwnicy odszpuntował sporą beczułkę. Popłynęło wino, będące rozkoszą dla podniebienia.

Pogwizdywał wesoło, podrzucając monety w dłoni. uznał, że poczeka na powrót earvena.Gdyby mag nie wrócił – myślał – rozważę, cóż dalej powinienem uczynić.szybkim krokiem wszedł na piętro. na pokiereszowanym ciosem topora stole jastrząb dziobem rozpruwał ciała dwóch wyrośniętych szczurów. – zapaskudziłeś miejsce do jedzenia. – hart potrząsnął głową. – szary rabusiu, nie możesz

przygotowywać posiłku na podwórcu?

Page 23: Herbasencja - marzec 2014

23Marzec 2014

– to dobre pożywienie nie jest dla mnie. – Jastrząb przerwał wyciąganie jelit z brzucha martwe-go zwierzęcia. – Ćwiartuję zdobycz dla jastrząbków. Jest tego za mało, dlatego wróciłem. Mógłbyś dołożyć trochę ze swoich zasobów? bez przesolonego mięsiwa.

hart prychnął. – wszystko przez moją kulawą łapę. – Ptak wydał z siebie odgłos przypominający westchnienie.

– uciekły mi trzy sztuki, ale za parę dni żadne szczurzysko mi nie ujdzie. – Mam sporo pożywienia, więc się podzielę. – rycerz sięgnął do sakwy. – twoi potomkowie są

istnymi głodomorami. długo będziesz je karmił? – niebawem zaczną polować. – z gardła jastrzębia też dobiegło jakby prychnięcie. – za paręnaście

dni całkiem się opierzą. wtedy przestanę się nimi opiekować. lepiej weź się za krojenie. schwycił dziobem kawałek obdartego ze skory zwierzęcego ciała i odleciał. hart rozejrzał się. – obarczył minie zebraniem okrawków i zmyciem pozostałości po smakołykach dla swoich potomków.

– wściekłym gestem rzucił sakwę. – Przebrzydła szara paskuda, pomost czarnoksięskich mocy. wybredniś.– strawa gotowana, bo wędzona za słona… – mruczał, rozkrawając resztki nogi baraniej. – Grymaśnik!

***

wieczorem hart znowu smakował wino earvena. Ptak siedział w swoim legowisku z głową wtuloną pod skrzydło. rycerz sądził, że się zdrzemnął.

– Jastrzębiu, twoje umiejętności są cenne. – rycerz pokiwał palcem. – Mając ciebie, wiele osiągnąłbym. – Mocno się dzisiaj zmęczyłem, a ty nie dajesz mi spać. – szara postać szeroko rozwarła dziób,

jakby chciała ziewnąć. – to niemożliwe. nadal więzi mnie czar, choć z każdym porankiem słabnie. Pogwarzymy o tym za parę dni.

– dobrze. – hart dopił resztę trunku. – Gadający dziwolągu, udajmy się na spoczynek. wyciągnął się na niezwykle wygodnym łożu, pokrytym dwiema wilczymi skórami. szeroka

futrzana opończa służyła za przykrycie. Często sypiał na stosie świeżo ściętych gałęzi, wymoszczo-nych liśćmi. teraz czuł zadowolenie, czując miękkość posłania.

– ten earven dogadzał sobie. – stwierdził, rozprostowując nogi i ręce.– to prawda. – Jastrząb leniwie machnął skrzydłem. – korzystałem z tego, bo suto śniadał

i wieczerzał. baczyłem, abym zbytnio nie nabrał ciała. Może z tego powodu przeżyłem niewolę, bo miałem dużo tłuszczu.

– Czemu umieścił w komnacie dodatkowe gniazdo? i do czego służy tp pręcisko? – hart przypomniał sobie niezadane rankiem pytanie.

– lubił ze mną gawędzić. – Ptak powoli kiwnął dwa razy głową. hart mógłby przysiąc, że zamyślił się. – tego wymagała istota rzuconego czaru. Prowadziliśmy różne rozmowy. dzięki nim lepiej wszystko rozumiałem – i lepiej mówiłem. Często spałem tutaj, a we dnie siadywałem przy ścianie.

Jastrząb przekręcił się w swoim legowisku.– te dysputy sprawiały mi radość – ciągnął. – Cieszyłem się, wykonując misje powierzone przez

earvena. zaklęcie mnie odmieniło... – słyszę: mówisz prawie jak człowiek. – hart poprawił podgłówek. – Jednak nadal jesteś

jastrzębiem i niebawem będziesz cieszył się dawnym życiem. w szarzyźnie zapadającego wieczoru hart zobaczył, jak w oczach jastrzębia zatliły się czerwone ogniki. – tego nie wiem. – Glos dobiegający z gniazda brzmiał coraz mniej chrapliwie i coraz bardziej

płynnie. – Jestem już inny. Jastrzębie mają pisklęta wiosną – teraz zbliża się jesień, a moje jastrząbeczki dopiero dojrzewają. nie powinny mówić, a przychodzi im to z łatwością. Pytają o ciebie, pragnąc cię poznać. nie pojmuję tego, a chciałbym… Może earven nie znał do końca istoty czaru?

– lepiej byłoby, gdybyś go nie spotkał. – hart założył dłonie pod głowę. – Ale tak się już stało. Ja żyję znacznie prościej, ciesząc się z tego. Ale ty, szary ptaku, niebawem odlecisz – wtedy o wszys-tkim zapomnisz.

Page 24: Herbasencja - marzec 2014

24 Herbasencja

ziewnął szeroko i zasnął. od dawna ciągle śnił ten sam sen. w nocnych rojeniach po wielokroć przeżywał groźne starcie

– całkiem niedawno wydarzyło się naprawdę. Po raz kolejny prowadził do uderzenia mały hu-fiec konnych i rozbijał w drzazgi silny zastęp toporników i oszczepników. Jeszcze raz uczestniczył w walce i tym, co wydarzyło się później – dnach obżarstwa i opilstwa, wyuzdanych orgii w zamtu-zach i domach schadzek. w nocnych przywidzeniach znowu cwałował na skos przez pole, uderzając w bok trójszeregu pieszych, zbyt wolno zmieniających ustawienie.

Cios w szłom niemal zwalił go z siodła. kiedy chciał podświadomie zaprotestować, że przecież tak nie mogło być, że zwarty klin jazdy tratował nieporadnych wojów o twarzach wykrzywionych strachem, otrzymał drugie uderzenie, wysadzające oczy z orbit. Poczuł się tak, jakby pękły mu kości czaszki.

Jęknął z bólu i przerażenia. otworzył powieki. w półmroku poranka zobaczył żółte oczy z czarnymi tęczówkami, znowu błyskające karmino-

wymi ognikami, płaski zarys głowy i dziób, celujący w skroń. instynktownym ruchem dłoni zakrył twarz. – w końcu się przebudziłeś. - Jastrząb machnął skrzydłami. długie pióra musnęły głowę rycerza.

– śpioch z ciebie. długo trwało przywoływanie cię do świata jawy, bo pukałem lekko, żeby nie zranić. – zaraz wypruję ci flaki i zrobię z twojego mięsa doskonałą potrawę! zjem ją ze smakiem, nawet

przesoloną! – hart chwycił sztylet, leżący na podłodze. Jastrząb śpiesznie podreptał pod stół.– Czemu mnie straszysz, walisz dziobem jak obuchem, budzisz po nocy, nie pozwalając dośnić

wspomnień? – hart wbił ostrze puginału w najbliższy kufer. – ba końcu są cudownie piękne! Prawdą jest, że dzięki temu, o czym przypominam sobie już wiele razy, trzos stał się leciuteńki jak brzozowy listek. nie żałuję jednak niczego z tego, co wydarzyło się na jawie.

Furkot szerokich skrzydeł ogłuszył rycerza. Przed jego nosem mignęły długie łapy i zakrzywio-ne, trójpalczaste szpony. Ptak wzbił się pod powałę, po czym wolno sfrunął z powrotem na brzeg stołu. siedzący na łożu hart na wprost swojej twarzy widział ściągnięte ptasie brwi.

– earven mnie wzywa… – Jastrząb przerwał i głośno kłapnął dziobem. – ogarnia mnie potężne zaklęcie, straszliwie mocno przyciągające do mojego pana. nie mogę poskromić siły czaru – muszę opuścić fortalicję. on wie, że przeżyłem i jestem wolny, wie, bo rzucił na mnie jeszcze zaklęcie strażnicze… Pragnął się rozkoszować moją męką... teraz to zrozumiałem.

– Przydałbyś mi się, ale, jeżeli nie możesz się oprzeć zaklęciu, i tak ulegniesz. – hart podrapał się po piersi. – będę miał spokój i przestanę kroić strawę dla twoich potomków.

skrzydła niespodziewanie załopotały. – nie po to cię zbudziłem, aby oznajmić tę nowinę. – Źrenice ptaka wpatrywały się w twarz

harta. – Mam wielką prośbę. błagam, abyś otoczył pieczą jastrząbki. nie na długo! niebawem same będą łowiły pożywienie, ale nieco czasu minie, zanim się tak stanie.

Głos brzmiał błagalnie. – Ale tego czasu mogą nie przetrwać… uwierz, jeżeli pomożesz, bardzo na tym skorzystasz. Codzi-

enne ćwiartowanie mięsa jest niczym wobec tego, co zyskasz. – Ptak kilkakrotnie kiwnął głową. – będą ci posłuszne – i dzięki moim pisklętom, tak jak earven, wszystko będziesz znał i wiedział. rozmawiaj z nimi, aby zapamiętywały ludzką mowę. najbystrzejsza jest jastrzębica. taka zmyślna z niej ptaszyna!

– Ptaszyna! – hart wzruszył ramionami i zaśmiał się. – taki sam rozbójnik, jak ty i ja. Gaduło, o niej już wcześniej opowiadałeś.

– Przyrzekniesz? – Głos jastrzębia ścichł. zwiesił głowę, wpatrując się w flizy posadzki, jakby czegoś szukał. – dawaj im równo spyżę, aby wszystkie się nasyciły.

– Czeka mnie niewielki wysiłek. Jadło wydzielić, pokroić… – hart lekceważąco machnął ręką. – rozmowy z nimi mogą umilić wieczory. dobrze, masz moje słowo.

– nie wiem, co to znaczy – earven o tym nie wspominał. – Ptak pokręcił głową. – ufam, że mnie nie zawiedziesz.

Page 25: Herbasencja - marzec 2014

25Marzec 2014

Czarne źrenice badały twarz rycerza, jakby szukały potwierdzenia prawdziwości jego słów.Ptak nagle odwrócił głowę w stronę okna. – earven przyzywa mnie coraz silniej. Pamiętaj, opiekuj się nimi! – Jastrząb rozłożył skrzydła. Frunął w kierunku otworu okiennego i przysiadł na chwilę. Potem szary kształt zleciał w dół. hart podszedł do okapu. Ptak, lekko przechylony w bok, przelatywał tuż na powierzchnią ziemi. Paręnaście kroków od

wału zaczął wznosić się w górę, zmierzając w stronę ostrokołu, przefrunął nad nim i zniknął w dole. nie wiedząc, czemu tak robi, hart wyciągnął rękę i parę razy nią machnął. na stole leżało kilka pestek śliwek. rycerz zaczął je rozbijać głowicą puginału. – Jakże on dba o swoich potomków – mruknął, wkładając zawartość jednej do ust. – szary

wybredniś… Może jeszcze dla jego latorośli zapoluję na gołębie? – byłoby dobrze. – w głosie jastrzębia zabrzmiało rozbawienie. – zakładaj wnyki na dachu.

Czemu mnie przywołałeś? Czarnoksiężnik się niecierpliwi. hart przesunął rozłupaną pestkę w stronę ptaka. – dlaczego twierdzisz, że cię przywołałem? – rzucił. – Machnąłeś kilka razy ręką... – w matowym glosie jastrzębia zabrzmiało zdziwienie. – Akurat

oglądałem się za siebie, choć rzadko tak robię. Mówiłem, że widzę i słyszę nawet najdrobniejszy ruch. zaklęcie earvena jeszcze to pogłębiło.

– Chciałem ci tylko powiedzieć.. – hart zawahał się – żebyś uważał na łuczników. wiesz – ciągnął z namysłem – widziałem wiele razy, jak strzała puszczona z odległości stu kroków przeszywała komuś gardło. łucznicy lubią się przechwalać, że któryś z nich ustrzelił jastrzębia w locie. sprzedają później ich truchła chłopom, a ci wieszają je na wrotach stodół. bacz na łuczników i lataj nisko.

– zapamiętam… – Źrenice jastrzębia znowu wpatrywały się w twarz harta. – rozpoznaję tych ludzi – earven mnie tego nauczył. dobrze, że przypomniałeś o nich.

– też nie cierpię wojowników ciskających oszczepy i wyrzucających grad strzał. – hart przesunął następne jądra pestek. – Może zjedz coś przed drogą. zostały też okrawki baraniny – prawie wszys-tko zżarły twoje dzieci.

Jastrząb przecząco pokręcił głową.– zmarnotrawiłem już za dużo czasu. Żegnaj. Ptasie powieki zamknęły się, a potem znowu podniosły, jakby jastrząb nad czymś się zastanawiał.

krótkie i szerokie skrzydła wykonały kilka gwałtownych machnięć w powietrzu. zanim hart doszedł do okiennego otworu, jastrząb zdążył już przelecieć za wał.

w rozświetlającym się poranku rycerz zobaczył niewyraźną sylwetkę, szybko zmierzającą przed siebie.

– Żegnaj, szary druhu. – hart, chcąc strząsnąć z powiek resztki snu, przeciągnął dłonią po twarzy. nie za bardzo wiedział, dlaczego wypowiedział te słowa. – nawet nie zdążyłeś zjeść ostatniej pestki, a tak, grymaśniku, je lubiłeś – dodał, wkładając sz-

tylet do pochwy. – nie zapytałem, czy masz jakieś imię. szkoda… Pamiętaj, uważaj na łuczników! świt rozjaśnił już komnatę. hart nie zamierzał kłaść się z powrotem, ale należało się obmyć. zszedł na dół. woda ze studni przenikała ciało przeraźliwym zimnem. Parskał i sapał, oblewając

chłodnym strumieniem twarz i ramiona. szybko wbiegł na schody, chcąc jak najszybciej wytrzeć się do sucha. Przed nim, w półmroku wąskich i krętych stopni wiodących na piętro, niepewnie poruszały

się trzy niewyraźne kształty, drapiące się z mozołem do góry. hart posłyszał łopot skrzydeł, kiedy pierwsza z istot niezdarnie przeleciała przez ciasne załamanie miedzy ścianami. na odgłos kroków ptaki przywarły do ściany.

– witaj, stryju. – Głos pierwszej postaci brzmiał rezolutnie. – Mamy się przenieść do twojej komnaty. Pamiętaj: dużo z nami rozmawiaj, żebyśmy nauczyli się wielu słów, mnie i moim braciom jeszcze nieznanych.

– stryju? – osłupiały hart pokręcił głową.

Page 26: Herbasencja - marzec 2014

26 Herbasencja

– rodzic powiedział, że jesteś naszym stryjem i otoczysz opieką. – Głos zabrzmiał śmielej. – Mamy być posłuszni. staniemy się wielce przydatni, jak tylko w pełni nauczymy się latać. Prawie już umiemy. zobacz.

Ptak machnął skrzydłami i wzbił się pod powałę. Ciemną przestrzeń zapełnił łoskot brązo-wawych skrzydeł.

– usiądę ci na ramieniu, stryju. – Głos jastrzębia, jak wydawało się hartowi, brzmiał teraz radośnie. – razem łatwiej wejdziemy na górę.

długi dziób zaczął muskać włosy rycerza. – Potargałeś się, bracie naszego rodzica.hart czuł, że jastrząb układa mu włosy na skroni. – My, jastrzębie, dbamy o siebie i o swoje pióra. – dziób delikatnie przesuwał się po skórze. –

zaraz wszystko doprowadzę do porządku.hart chciał pokręcić głową – uznał jednak, że lepiej tego nie robić.

***

kilka następnych poranków spędził przed stajnią, ucząc młode jastrzębie tego, co uznał za najważniejsze.

– włócznia, topór, miecz, kusza. najmniejszy jastrząbek nadal chropawo wymawiał poszczególne wyrazy. hart przyzwyczaił się już do skrzekliwego brzmienia słów wypowiadanych przez ptaki. z rozba-

wieniem pomyślał, że jemu też coraz łatwiej przychodzi zrozumienie tego, co mówią trzy istoty, siedzące na skraju dachu stajni.

– włócznia, topór o jednym ostrzu, długi miecz. – hart puginałem wskazywał części rynsztun-ku ustawione pod ścianą. – są też podwójne siekiery i krótkie miecze, partyzany i rohatyny. nau-czycie się je rozróżniać. Potem przyniosę oszczep, żebyście zapamiętali, czym rożni się od włóczni.

– oszczep jest znacznie krótszy, drzewce ma cieńsze, można rzucać nim w stronę wroga. – Jastrzębica zamachała radośnie skrzydłami. – Mówiłeś o tym, stryju, wczoraj, tuż po brzasku.

– twoje upierzenie to kolczuga. – najmniejszy z jastrząbków przestąpił z łapy na łapę. – nakładasz na nią jeszcze napierśnik. Musimy też wiedzieć, ilu zbrojnych nosi twarde skorupy, nazywane kiry-sami. zakonotujemy też, ilu ma pod sobą zwierzę, nazywane koniem. to jazda.

Ptak wydał z siebie odgłos, podobny do śmiechu. – szkoda wielka, ze nie umiecie rachować… hart wstał. ścierpły mu nogi od długiego siedzenia.– Chciałbym, żebyście pojmowali, co znaczy dziesiątka zbrojnych mężów – dodał z żalem

w głosie. – nie wiem, jak to wyjaśnić. – My to rozumiemy! – Głos jastrzębicy przepełniało oburzenie. – rodzic nam to wpoił. uczyliśmy

się liczenia na listkach drzewa. Pamiętaj, że jastrzębie są bardzo zmyślne. wszystkie, nie tylko my. Możemy posiąść umiejętność rachowania większą od jednej dziesiątki – ciągnęła z ożywieniem. – udamy się do puszczy i zaczniemy przeliczać drzewa.

hart westchnął. Coraz bardziej zdumiewały go niespodziewane umiejętności ptaków. nie spodziewał się, że tyle wiedzą.

niekiedy zastanawiał się nad istotą czaru earvena i skutkami, wywołanymi zaklęciem. Prędko jednak porzucił te rozważania. znał się na szykach i sposobach walki, zwycięskim rozstrzyganiu po-tyczek i wielkich starć. Prawie nikt nie mógł mu w tym dorównać. niechybnie i szybko rozstrzygał, kiedy należy wysunąć do przodu łuczników, a kiedy oszczepników lub toporników. instynktownie pojmował, kiedy należy ustawić głęboki lub płytki zastęp pieszych wojów. umiał nakazywać uda-wane ucieczki, a potem na czele jazdy atakować przeciwników z boku, bezlitośnie kładąc pokotem wrogów, jeszcze przed chwilą cieszących się ułudą zwycięstwa. znał wszystkie rodzaje oręża i ich przydatność. Jednym rzutem oka umiał ocenić, czy stoi na czele mężczyzn, gotowych do starcia,

Page 27: Herbasencja - marzec 2014

27Marzec 2014

czy też dowodzi tchórzami, idącymi w rozsypkę, kiedy usłyszą wrzask nadbiegających wrogich sze-regów. wiedział, jakim sposobem wygrywa się długotrwale i wyczerpujące walki, kiedy brakuje już jedzenia, a wojowników ogarnia zmęczenie i zniechęcenie. dobrze się znal na balistach, trebuszach i innych machinach oblężniczych. niewielu mogło stawić mu czoła w starciu twarzą w twarz. nie bał się czarnoksięskich stworów i demonów, bo umiał z nimi walczyć – albo ich unikać. Pojmował istotę wielu zaklęć i czarów i coraz bardziej je lekceważył.

teraz jednak nie potrafił zrozumieć zachowania trzech młodych jastrząbków. z niepokojem pomyślał, że tak samo, jak jemu prawie nikt nie może dorównać w wojennym rzemiośle, tak samo niewielu magów prześcignęłoby earvena w przemienieniu trzech młodych jastrzębi w istoty niepo-dobne do pospolitych powietrznych drapieżców.

dwa gołębie przeleciały nad podwórcem. kątem oka hart dostrzegł, że najmniejszy jastrząbek zrywa się do lotu.

w jednej chwili wzniósł się ponad parę podniebnych gości, lecących w stronę muru. zaatakował. długie szpony wbiły się w grzbiet jednego z przybyszy.

Żałosne kwilenie ofiary trwało krótko. na ziemię spadło kilka jasnych piórek zbroczonych kro-pelkami krwi. łagodnym łukiem jastrząbek wylądował przed wierzejami stajni. wściekle uderzał dziobem w grzbiet ptaka, rwąc i wypluwając upierzenie. z kawałka mięsa, w końcu wyszarpniętego, jeszcze ciekła krew.

ruchy głowy stawały się coraz szybsze. napastnik rwał i łykał ciało ofiary, przytrzymując je szponiastą łapą.

Pozostałe jastrząbki przysiadły tam, gdzie ucztował ich towarzysz. wyciągały szyje, przypatrując się dzielonemu na części martwemu już ptakowi.

z gołębia szybko pozostała kupka pokrwawionych piór. – odlećcie… – hart przyglądał się jastrzębiom, znowu siedzącym na rancie dachu. – załóżcie

gniazda w puszczy! stańcie się wolne i żyjcie swoim życiem. Jesteście już dorosłe… – dodał, wkładając miecz do pochwy. wcześniej chciał sprawdzić, czy ptaki dobrze go określą. – Jeżeli opuścicie mnie, będzie to najlepsze, co wam się przydarzy.

– stryju, jesteś pewien, że okaże się to dla nas korzystne? – Jastrzębica przekrzywiła głowę, wpatrując się w harta. oczy ptaka błyszczały.

– tak – bez wahania odpowiedział hart. – dotrzymałem słowa. nie muszę już sprawować nad wami pieczy.

Przez chwilę w milczeniu patrzył na trzy nieruchome sylwetki. – odfruńcie – powtórzył z naciskiem. – uwolnicie się od ludzi i ich spraw. łowca gołąbka zerwał się pierwszy. za nim natychmiast poleciał drugi. Młoda jastrzębica

poderwała się do lotu wolno i niechętnie. Po drugiej stronie podwórca stała drabina, używana do wspinania się na koronę wału. rycerz

szybko pokonał kolejne szczeble i stanął za częstokołem. trzy kształty leciały nisko nad ziemią, zmierzając do szaro-sinej linii drzew na łuku widnokręgu.

***

– Przegonię konia, żeby się nie zastał, żrąc ciągle owies – mruczał hart, nadal śledząc wzrokiem oddalające się sylwetki.

Potrząsał głową, idąc do stajni. – dokonały dobrego wyboru – przemówił do gniadosza, zakładając siodło. – staną się całkiem

dzikie – tak samo dzikie, jak my, ludzie, choć zupełnie o tym nie wiemy. i szczęśliwe, choć o tym nie będą wiedzieć.

stado kruków szarpało zwłoki bezwłosego stwora, leżące na balach zwodzonego mostu. z czar-nych oczodołów sączyła się dziwnie wyglądająca ciecz.

koń znowu chrapał i płoszył się, czując fetor rozkładającego się ciała.

Page 28: Herbasencja - marzec 2014

28 Herbasencja

– spokojnie, koniku dobry. – hart poklepał rumaka po grzywie. – wracając, paroma kopnięciami strącę tę poczwarę do fosy. raki będą miały z niej pożytek.

Ciągle wiał ciepły wietrzyk. hart zdjął szyszak, z przyjemnością wystawiając twarz na pieszczotę powietrza, muskającego czoło i policzki.

nie chciał jechać gościńcem, wiodącym do dworzyszcza earvena. znał tę drogę, a w dalekiej per-spektywie zobaczył szereg rozłożystych koron drzew. wyglądały tak, jakby obramowywały inny trakt.

koń kroczył żwawo, parskając radośnie, przebierając nogami i kręcąc łbem. – zaraz pogalopujemy. – hart poprawił się w siodle. Mocniej ujmując wodze, posłyszał lekki łopot skrzydeł. Coś usiadło na jego ramieniu. – znowu się potargałeś, stryju. – Głos brzmiał łagodnie. długi dziob gmerał we włosach ryce-

rza. – dbaj o swoje upierzenie. tak jest u jastrzębi. – tak dobrze mówisz ludzkim językiem, że aż dziw. – hart zatrzymał konia. niezadowolony

wierzchowiec grzebał kopytem w ziemi. – Czemu wróciłeś, ptaku szary?– dobrze mówię, bo szybko się uczę. – Jastrzębica wydala z siebie przeraźliwy, świdrujący uszy

okrzyk. – Przyleciałam, bo chcę coś przekazać. tam, dokąd zmierzasz, ujrzałam zastęp zbrojnych. idą w stronę warowni. Jeden mąż siedział na takim zwierzęciu, jak twoje. za nimi człapała jeszcze dziesiątka tych stworzeń, ale bez ludzi. Miały coś na grzbietach. dobrze się spisałam?

– doskonale… – hart kiwnął głową. – teraz odleć. Już to mówiłem. Poczuł, że ptak zmienia ułożenia ciała na ramieniu. – nie mogę zostać z tobą? wiem, że byłabym bardzo przydatna. Głos jastrzębicy brzmiał niepewnie. – Przejdź na koniec rękawa kolczugi. – hart wyciągnął ramię przed siebie.końcówki skrzydła lekko uderzyła go w policzek. Ptak posłusznie usadowił się tam, gdzie za nad-

garstkiem dłoni kończyły się grube ogniwa pancerza. Czarne źrenice wpatrywały się w twarz jeźdźca. – świat magii, czarów i zaklęć umiera. – hart pokiwał głową. – wielu już umie się mu przeciwstawić. Czarno-

księżnicy w boju okrywają się tumanami wirującego kurzu i piasku, zasłonami z mgieł albo płomieni, używa-ją fluidu niewidzialności. na nic to się zdaje, jeżeli dwie dziesiątki łuczników i kuszników wyrzucą mrowie strzał i bełtów w ich stronę. któryś z grotów trafi i powali na ziemię męża, ufnego w moc swoich zaklęć.

Jastrzębica przekrzywiła głowę, z uwagą słuchających wolno wypowiadanych zdań. – widziałem to już wiele razy – w zamyśleniu ciągnął hart. – najpierw rzadko, później coraz

częściej. Częstokroć oglądałem, jak konającego maga ćwiartowały na części ciosy berdyszy i siekier. niejednokrotnie rozszarpywały go też potwory, przez niego przywołane do życia, a potem stwory te ubijali w paroksyzmie gniewu ludzie, wrzeszcząc, że są wytworami niepojętej mocy.

Jastrzębica opuściła głowę, jakby rozważała słowa harta.– ty też należysz do tego świata, a mówisz, że odchodzi. – białe łuki kostnych brwi zbiegły się

nad dziobem. – nie lękasz się, że umrzesz wraz z nim? – nie, bo już dawno go opuściłem… Jednakże, ptaszku mój, zginiesz prędko, jeżeli pozostaniesz

cząstką dawnego czaru. – hart podniósł drugą rękę do góry. – ktoś niebawem pojąłby, komu i cze-mu służysz. twoje truchło przybiliby nad kmiecią zagrodą, aby odstraszało inne jastrzębie. to nie jest twoje życie. odleć i już nie wracaj.

– Żegnaj, stryju. – w głosie jastrzębicy brzmiało coś, co hart odczytał jako smutek. – uważaj na łuczników. Powiedz jeszcze, czemu pomogłeś naszemu rodzicowi?

– nie wiem. – hart pokręcił głową. – lubiłem z nim rozmawiać… Poza tym, jak wiesz, jestem waszym stryjem. Przynajmniej on tak uważał i chyba się nie mylił.

niewielka postać wzbiła się nieco w górę. Jeszcze przez chwilę hart widział skrzydła i korpus pta-ka, zmierzającego w stronę wstęgi puszczy na widnokręgu. Potem jastrzębica zniżyła lot i zniknęła za rozrośniętymi kępami krzaków.

kątem oka, daleko za niewyraźnymi koronami drzew, hart spostrzegł przesuwający się do przo-du tuman kurzu.

wstrząsnął wodzami. wypoczęty koń ruszył cwałem.

Page 29: Herbasencja - marzec 2014

29Marzec 2014

***

ukryty za grubym pniem drzewa, hart przyglądał się zastępowi wojów, równym krokiem zmierzających w jego kierunku. Gniadosz leżał w trawie, przygięty do ziemi naciskiem ramienia rycerza, strzygąc uszami i co chwilę próbując się podnieść.

hart patrzył na unoszone w jednakowym rytmie kroków grube chodaki, sięgające za kolana poły przeszywanic, krechy długich włóczni, pobłysk ciężkich grotów, białawe plamki twarzy prze-dzielonych grubymi sztabami osłon nosów. słyszał stąpnięcia wielu stóp, ubijających piach traktu.

kiwając z zadowoleniem głową, szukał i wyławiał wzrokiem z gęstwy włóczni płaskie żeleźca berdyszy i długich mieczy, niesionych na ramionach, lśnienie kirysów okrywających barki ludzi idących z przodu.

Proporzec, niesiony w środku zastępu, łopotał targany podmuchami wiatru. hart nie mógł rozpoznać umieszczonych na nim znaków.

uważnie przypatrywał się objuczonym koniom, człapiącym na końcu kolumny. Promień słońca odbił się od jasnożółtego korpusu dużego kotła z miedzi, wyczyszczonego do połysku, służącego do gotowania strawy. następny wierzchowiec dźwigał na grzbiecie wiklinowe kosze ze sterczącymi w górę wiązkami drzewc oszczepów, włóczni i pik.

Początkowo hart nie rozpoznał, czym są powiązane w pęczki małe przedmioty, uwiązane przy siodle następnego perszerona. trwało to jednak tylko chwilę. Patrzył na chodaki, parędziesiąt nowych skórzni różnej wielkości, powiązanych ze sobą tak, że przypominały wianuszki cebuli.

szyk zamykały katapulta i balista, ciągnione z wysiłkiem przez kilka par koni. – idą z daleka – stwierdził, pozwalając koniowi wstać. – znowu zaczyna się wojna. Maszerują

w nogę, w zastępie, w jednej chwili gotowym stanąć do bitwy. są przygotowani, nawet na to, że nikt nie zostanie na skraju drogi, gdy chodaki się zedrą, a bose stopy wojowników pokryją dziesiątki pęcherzy.

zaśmiał się radośnie. oczekiwał na szczęśliwy traf – i oczekiwanie się spełniało. rąbkiem płaszcza przetarł pozłacany szyszak, żeby wyglądał bardziej okazale. ruszył na spotka-

nie nadciągającej roty zbrojnych. wysoki jeździec na widok harta podniósł rękę. zastęp pieszych stanął i jednym ruchem szeregi

wojów zwróciły się w stronę przybysza. długie włócznie pochyliły się, gotowe do zadawania uderzeń. – kimże jesteś i jako cię zwą? – Głos człowieka jadącego na czele brzmiał niecierpliwie i władczo.

rzucił pytanie tak, jakby miał niezachwianą pewność, że jeździec skłoni się i posłusznie odpowie. tors mężczyzny okrywała gruba kolczuga z kapturem, teraz swobodnie odrzuconym na kark.

nie miał hełmu, a długie, szpakowate włosy rozwiewał wiatr. na czerwonej tunice, okrywającej pancerz, wyszyto duży emblemat w kształcie stojącego na tylnych łapach kosmatego potwora. z paszczy zwierza wydobywał się strumień ognia.

hart wytężył wzrok. kolor okrywającego konia kropierza przypominał ciemną barwę krwi. zręczny rzemieślnik zadał

sobie wiele trudu, żeby złotą nicią wyhaftować na osłonie końskiego tułowia dziesiątki splatających się ze sobą postrzępionych liści.

hart uśmiechnął się. wiedział już, kim jest nadjeżdżający mężczyzna o długich włosach, roz-wiewanych łagodnym podmuchem.

– Jestem roland, wolny rycerz. zwą mnie hart – odpowiedział mocnym głosem. – wiele o tobie słyszałem, sir rolandzie. – twarz jeźdźca rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.

błysnęły białe zęby. – napotkałeś, sir rolandzie, earvena, pana tych włości i pobliskiego zamku. w głosie brzmiała duma, może nawet pycha. – Jestem czarnoksiężnikiem, lecz przemyślałem wiele spraw. – uśmiech earvena stawał się coraz

bardziej radosny. – i wyciągnąłem właściwe konkluzje. z pomocą tego zastępu odzyskam władztwo nie tylko nad należną mi domeną, ale i nad całą doliną. Cóż sądzisz o mojej drużynie?

– nie rzucą oręża na ziemię i nie pierzchną niczym zające, widząc wrogów – odparł hart bez wa-hania. – utoczą im krwi. Mniemam jednak, że brakuje ci, panie, łuczników i kuszników do osłony

Page 30: Herbasencja - marzec 2014

30 Herbasencja

boków. nie masz także hufca jezdnych. oni przełamują wrogie szyki, a potem wycinają wszystkich w pień. wtedy wygrasz.

– ludzie tacy niebawem dołączą do nas. – Ciemne oczy earvena wpatrywały się w twarz harta. – Jesteś gotów wszystkich poprowadzić?

earven wyciągnął rękę przed siebie.– Powiodę ich do zwycięstwa. – hart także uniósł dłoń. – wcześniej objąłem pieczę nad twoim

dworzyszczem – nienaruszone czeka na ciebie. Palce earvena i harta splotły się ze sobą. – nie pożałujesz tej decyzji, lordzie rolandzie. – uścisk ręki earvena okazał się nadspodziewa-

nie silny. – dwa dni drogi stąd jest niewielki zameczek – też nim władałem. stanie się twoim, kiedy bez litości wyrżniemy wszystkich, ośmielających się nam przeciwstawić. Później poszukamy dla ciebie zacniejszej siedziby i lenna.

hart poczuł, że ogarnia go radość. Przez całe życie czekał na taką okazję. – wysieczemy albo kilkunastu obwiesimy ma konarach najbliższych drzew. – earven wybuchnął

szyderczym śmiechem. – resztę wcielimy do naszego zastępu. Pachołkowie też są potrzebni. to jedna ze spraw teraz dla mnie jasnych.

konie earvena i harta wolno ruszyły naprzód.– bardzo przydałby się nam, dobry mój lordzie, czarnoksięski jastrząb. wiernie mi służył.earven pogładził krótką, starannie przystrzyżoną brodę. – Miałem dwa takie ptaki – ciągnął – ale wysiadująca pisklęta jastrzębica zginęła. drugiego

przyzwałem do siebie, kiedy od nowa budowałem swoją moc. Jednak nie przyleciał. Jeden z moich łuczników – wkrótce tu przybędą – chwalił się niedawno, że ustrzelił jastrzębia w locie.

z niesmakiem splunął na ziemię. – Początkowo kazałem go wysmagać, lecz w końcu wynagrodziłem suto – zęby earvena znowu

błysnęły w uśmiechu. – w walce jego umiejętności mocno się przydadzą. Jednakże wiem, że mój ptak zostawił trzy pisklęta. obejmuje je mój czar, a byłyby użyteczne… Jestem pewien, że mogę je przywołać, jeżeli są blisko. nie napotkałeś ich, lordzie rolandzie?

oczy earvena, patrzące uważnie, wydały się hartowi bardzo podobne do jastrzębich źrenic. Mag uważnie wpatrywał się w twarz rycerza.

– w twoim dworzyszczu w jednej z komnat widziałem jedynie przecięty łańcuch, prawie rozrąbany stół, dwie brudne miski, puste gniazdo w kępie drzew i resztki szczurów i gołębi. – hart bez zmrużenia powiek odwzajemnił spojrzenie czarnoksiężnika. – nie pojmuję, o czym mówisz.

wiedział, dlaczego nie wyjawił prawdy. nigdy nie miał przyjaciół, tylko towarzyszy. nigdy ich nie opuszczał i nie zdradzał. Jastrząb stal się jego druhem, zaufał mu – i powierzył wyrośnięte pisklęta. Może nawet mówiący ptak myślał o nich jak o dzieciach, a on, roland hart, nagle został ich stryjem. nie mógł zdradzić martwego przyjaciela.

zmierzył pewnym wzrokiem earvena, tak silnym, że ten odwrócił głowę. Głuchy pogłos wielu stąpnięć nadal tłukł ziemię za ich plecami. – zdaje się, że nie ma to już znaczenia… – earven znowu wybuchnął śmiechem. odwrócił się

w siodle i spojrzał za siebie. – zapewne zgodzisz się, lordzie rolandzie, że jastrzębie są nic nieznaczącymi szarymi ptaszys-

kami. – dodał, machając ręką. – Panie mój dobry, tak niewątpliwie jest. – hart pokiwał głową. Coś wystającego z rękawa kolczugi zwróciło jego uwagę – jastrzębie piórko, przedzielone falisty-

mi prążkami. uwięzło w jednym z ogniw pancerza. Czułym gestem zrzucił na ziemię ostatni ślad rozmowy z młodą jastrzębicą. dostrzegł jeszcze trzy szare kreski, krążące w oddali tuż nad ziemią – i tylko przez krótką chwilę

miał wrażenie, że jednak coś utracił.

Page 31: Herbasencja - marzec 2014

31Marzec 2014

Karol Mitka(Fasoletti)rocznik 1986, urodził się i mieszka w olkuszu. Publikował mię-dzy innymi w nowej Fantastyce i Grabarzu polskim. Jego opo-wiadania ukazały się w zbiorach Goefikacje, Gorefikacje ii, zom-biefilia, bizarro bazar. współpracuje z portalem niedobre literki oraz magazynem horror Masakra. niedługo nakładem horror Masakry ukaże się jego nowelka bizarro pt. „śmieciowisko”. na wydaje.pl można pobrać jego darmowego ebooka pt. „z bizarro za pan brat”. do sieci wrzuca opowiadania pod nickiem Fasoletti.

Rytuał1Jacek obrzucił nauczycielkę pełnym pogardy spojrzeniem. nienawidził jej z całego serca, tak

samo jak nienawidził przedmiotu, którego uczyła. na sam dźwięk słowa matematyka dostawał mdłości. te wszystkie wzory, skomplikowane obliczenia, wykresy, wszystko to sprawiało, że odechciewało mu się żyć. zawsze uważał, że przeciętnemu człowiekowi w zupełności wystarczy jedynie znajomość tabliczki mnożenia. bo do czego, na przykład, kolejarzowi potrzebne są sinusy i cosinusy? Po co strażakowi umiejętność wyliczenia pola graniastosłupa? Co piłkarza obchodzi, ile czerwonych kulek znajduje się w zbiorze zamkniętym „A”?

Pani kowalska pobieżnie przeleciała wzrokiem po tablicy. zmrużyła oczy, co zwykle nie wróżyło niczego dobrego. Jacek wstrzymał oddech.

- niestety, Fajbusiewicz. nie zaliczyłeś – zawyrokowała oschle.Cyfry, które przed chwilą nabazgrał, zmieniły się w szczerzące kły demony, z satysfakcją patrzące

na jego klęskę.- Ale proszę pani! – zaprotestował. – w trzeciej gimnazjum mnie pani usadzi? Ja naprawdę się

uczyłem, żeby to dzisiaj poprawić! rodzice mnie zabiją!- Fajbusiewicz, w szkole trzeba pracować przez cały rok. Cóż z tego, że pod koniec wbiłeś sobie

do głowy kilka regułek i dwa wzory? Gdybym za tydzień wzięła cię do tablicy, z pewnością nie pamiętałbyś już nic. Matematyka uczy logicznego myślenia, chłopcze. tu nie chodzi o wkuwanie na pamięć, ale o umiejętność rozwiązywania problemów. ty nie potrafisz sobie poradzić z równaniem pierwszego stopnia. nie mamy o czym rozmawiać. do widzenia.

***

- oblała mnie! ta cipa mnie oblała! wyobrażacie sobie?! – krzyknął Jacek do czekających za szkołą kolegów.- spoko, nie ty pierwszy i nie ostatni powtarzasz klasę. w drugiej „b” jest sporo fajnych dup,

może uda ci się jakąś poderwać. – Maniek, długowłosy chudzielec ubrany w skórzane spodnie i ramoneskę, poklepał przyjaciela po ramieniu.

horror

Page 32: Herbasencja - marzec 2014

32 Herbasencja

- Marne pocieszenie – odparł Jacek. – Przecież starzy mnie zajebią! Mogę się pożegnać z wakac-jami nad morzem.

- Pierdol morze… – wtrącił się seba, młodszy brat Mańka. – Co tam jest ciekawego? Mewy srają ci na głowę, stare babki z obwisłymi cyckami paradują nago po plaży… Chujnia z grzybnią.

Jacek spojrzał na niego spode łba. seba był niskim, grubawym chłopcem o twarzy usianej masą pryszczy. kompletne przeciwieństwo Mariana.

- Cały rok czekałem na ten wyjazd. A teraz poszedł się jebać! kurwa, gdybym mógł, to ubiłbym tę spasioną szmatę taboretem! – Jacek zaczął wściekle tupać nogami niczym dziecko, któremu mat-ka odmówiła kupna wypatrzonej na wystawie zabawki.

- A gdyby tak powybijać jej szyby? – Maniek zatarł dłonie.Podniósł z ziemi spory kamień, po czym cisnął nim w stojący nieopodal znak stopu. Głośne

brzdęknięcie rozeszło się po ulicy.- widzicie? Jestem jak oczko z daredevila. nigdy nie chybiam!- tak? A ponoć jak pierwszy raz dupiłeś klaudię, to zamiast do cipki włożyłeś jej w tyłek! –

zakpił sebastian, zanosząc się śmiechem.Marian ze wstydu poczerwieniał jak burak.- to było celowe – bąknął. - Chciałem spróbować anala.- Pierdol, pierdol, będzie wiosna. Pomyliłeś dziury i tyle. Po tej akcji pewnie jeszcze przez tydzień

miałeś gówno pod napletem.- dajcie se już siana – mruknął zdołowany Jacek.niespodziewanie Marian szturchnął go łokciem w brzuch.- słuchaj, mam zajebisty pomysł, jak odegrać się na kowalskiej!- ta, ciekawe jaki. Pójdziesz do niej do domu, zgwałcisz ją, a na koniec zarżniesz czerstwym chlebem?- to coś o wiele lepszego. naślemy na tę kurwę ducha. Jak w zeszły weekend byłem z psem w lesie,

znalazłem jedno zajebiste miejsce. Ponoć w czasie wojny Ak-owcy odstrzeliwali tam kolaborantów. nieda-leko jest taki stary, opuszczony bunkier. w nim możemy odprawić rytuał. ściągnąłem ostatnio z neta nieco materiałów na ten temat, a ze strony ezoterycznej zamówimy potrzebne rekwizyty. Co wy na to?

- ty masz najebane pod sufitem – stwierdził seba.Maniek tylko dziwnie się uśmiechnął. zgłębianie tajemnic czarnej magii od dawna było jego

pasją. z zapałem buszował po forach tematycznych, na których różni zapaleńcy wymieniali się zaklęciami, przedziwnymi rytuałami i sekretnymi formułami.

- dlaczego nie? zamawiaj, co będzie potrzebne. Jak skołuję kasę, to ci oddam – odparł Jacek.oczyma wyobraźni widział panią kowalską rozerwaną na strzępy przez jakiegoś przybysza

z zaświatów. Flaki oplatające żyrandol niczym łańcuchy choinkowe, fragmenty mózgu skapujące z sufitu, ściany mieszkania zbryzgane krwią. Perspektywa wykończenia nauczycielki sprawiła, że od razu wrócił mu humor.

- zajebiście! – Marian cmoknął z zadowoleniem. - w takim razie jesteśmy umówieni. kiedy wszystko skombinuję, napiszę wam esemesa.

2dzień powoli chylił się ku końcowi. ostatnie promienie zachodzącego słońca delikatnie

muskały ściany starego, dwukondygnacyjnego bunkra, leżącego na skraju otoczonej gęstym lasem polany. budynek był w kiepskim stanie. Ciężkie, stalowe drzwi, mające uniemożliwić nieproszo-nym gościom dostanie się do wewnątrz kompleksu, zżarła rdza. zostały jedynie strzępy blachy, wiszące na czymś, co kiedyś było zawiasami. Całą konstrukcję porastał mech, maskujący lepiej niż najwymyślniejszy kamuflaż.

- Ja pierdolę! Ale to wielkie! – krzyknął seba z zachwytem. – tylko dlaczego mało kto wie o tym miejscu? Przecież można tu robić zajebiste imprezy! wyobrażacie sobie? Chlanie i dupczenie do białego rana, w rytm hymnu wermachtu, puszczonego ze starego gramofonu!

Page 33: Herbasencja - marzec 2014

33Marzec 2014

- to był polski bunkier, debilu. – Maniek sprowadził brata na ziemię. – A nikt tu nie przyłazi, bo ponoć jest nawiedzony. – wskazał palcem pogrążone w ciemności wejście i ściszył głos. – ktoś mi kiedyś mówił, że nocą dochodzą stamtąd odgłosy, od których wypadają włosy łonowe, a te na głowie stają dęba jak kutas.

Jacek parsknął śmiechem.- Pieprzysz jak potłuczony.- uuuuuuuuu!!! – zahuczał mu do ucha Maniek. – Jestem duchem Adolfa! Przerobię cię na mydło!seba wyciągnął z plecaka tanie wino, o wdzięcznej nazwie „sperma szatana”.- to jest to, co tygryski lubią najbardziej – westchnął.Chłopcy w kilka minut opróżnili butelkę. Po niej następną i jeszcze jedną. w międzyczasie po-

lana pogrążyła się w półmroku. opary gęstej mgły spowiły okolicę.- no to co, kurewki, zapraszam do mojego burdelu! – Maniek zamaszystymi ruchami rąk nakazał

towarzyszom wejść do bunkra.sam pozostał jeszcze przez chwilę na zewnątrz, by oddać mocz. tymczasem sebastian z Jac-

kiem, oświetlając sobie drogę kieszonkowymi latarkami, badali przedsionek.- Patrz – seba skierował snop światła na jedną ze ścian – nawet nie pobazgrane sprayem. Chyba

naprawdę nikt tu nie przychodzi. Przejebane miejsce…- no – mruknął tylko Jacek.Przez jakiś czas czekali w milczeniu. wyobrażali sobie, jak musiała wyglądać służba w takim obiekcie.- hej, dziewczynki! show must go on! – bełkotliwy wrzask Mańka wyrwał ich z zadumy.Chłopiec, zataczając się, wyrzucał na ziemię zawartość plecaka. było tam wszystko, czego praw-

dziwy czarownik potrzebował do przyzwania ducha. kreda, czarne świeczki, czerwona wstążka, stary widelec oraz postać pani kowalskiej, wycięta ze zdjęcia klasowego.

- A teraz, najlepsze – szepnął z dumą w głosie.ku przerażeniu Jacka i sebka, wydobył z kostki ludzką czaszkę.- tadam! – krzyknął.Chłopcy oniemieli. Pierwszy odzyskał głos sebastian.- Podupczyło cię, człowieku? skąd to wytrzasnąłeś? Ja pierdolę, przecież jakby to znaleźli przy

nas niebiescy, to idziemy do paki za bezczeszczenie zwłok!Marian wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu. liczył, że zrobi na bratu i koledze wrażenie,

ale ich reakcja przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Poczuł się podbudowany jak nigdy. był teraz kimś, panem sytuacji. widok Jacka, wpatrzonego w czerep wybałuszonymi oczami, bąkającego pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa – bezcenny.

- Pamiętasz jak opowiadałem, że byłem tutaj z burkiem na spacerze?sebek twierdząco kiwnął głową.- on to wykopał pod jakimś drzewem. zobacz – odwrócił trofeum.Czaszka była dziurawa.- o kurwa. ktoś strzelił mu w tył łba – ocenił fachowo Jacek, który nieco już ochłonął. – to pew-

nie jakiś szwab. ten, jak mu tam, kolaborant.- dobra, koniec tego pierdolenia – skwitował rozmowę Maniek. – trza brać się do roboty.Gestem dłoni nakazał towarzyszom by się rozstąpili i oświetlili podłogę latarkami. spojrzał na

kompas, po czym kredą wykreślił na betonowej posadzce prawoskrętny pentagram, zaczynając, tak jak nakazywał rytuał, od wschodniego wierzchołka. na rogach symbolu postawił świece, a w jego centrum czaszkę z przymocowanym do niej, za pomocą wstążki, zdjęciem pani kowalskiej.

- zwiążemy cipę z tym trupem na zawsze – wytłumaczył. – będzie ją straszył i nawiedzał. zoba-czycie, najdalej za miesiąc zawiną ją w kaftan i wypierdolą do wariatkowa.

Gdy skończył, zapalił świeczki.- Pogaście latarki – szepnął.Przedsionek pogrążył się w półmroku. długie cienie rzucane przez chłopców drgały niespo-

kojnie wraz z płomykami świec, poruszanymi wiatrem hulającym po wnętrzu bunkra. Maniek wydobył z kieszeni kurtki pomiętą karteczkę.

Page 34: Herbasencja - marzec 2014

34 Herbasencja

- Przeczytaj to na głos – szepnął, podając ją Jackowi.Chłopiec rozłożył zwitek. Przebiegł wzrokiem po tekście.- Co to kurwa ma być? Po jakiemu to?- Po łacinie – odparł Maniek. – nie mów, że teraz stchórzysz. to już zaszło za daleko.Jacek przełknął ślinę. Cała ta zabawa przestała mu się podobać. Alkohol już nieco wywietrzał

mu z głowy, więc przytomniej oceniał sytuację. w końcu jednak się przemógł. nienawiść do pani kowalskiej była silniejsza niż strach. Jednym tchem wydukał formułę. Maniek podał widelec.

- dźgnij zdjęcie i powiedz, czego jej życzysz.Jacek nabił podobiznę na sztuciec.- A żeby ci cipa zgniła! – palnął pierwsze co przyszło mu na myśl.Chłopcy zamarli w oczekiwaniu. w bunkrze zapadła cisza, jak makiem zasiał. słyszeli swo-

je przyspieszone oddechy, walenie serc, nawet kapanie wody gdzieś w głębi korytarza. tańczący w obiekcie wicher wyśpiewywał upiorną, huczącą melodię. Jednak oprócz tych odgłosów, jakże typowych dla starych, opuszczonych budowli, do ich uszu nie dotarło nic więcej.

spodziewali się potępieńczego wycia zwiastującego przybycie ducha z zaświatów, latających w powietrzu kamieni, wycia wilków, dziwnych kroków w oddali. nic takiego się nie wydarzyło. za to Jacek poczuł, jakby ktoś położył mu na piersi olbrzymi głaz. do jego świadomości dotarło, że zrobił coś okropnego, że coś się zmieniło. wszedł w konszachty z siłami, które powinny pozostać uśpione.

- Co ci jest? – zapytał Maniek, widząc jak jego kolega z trudem łapie oddech.- nic – odparł Jacek, ale głos miał słaby, jakby przytłumiony. – to już wszystko?- Chyba tak. tyle było w opisie rytuału. teraz musimy jedynie zostawić świeczki by same się dopaliły.- spierdalajmy stąd – wycharczał Jacek.- Myślę, że to dobry pomysł – poparł go seba. – zaczyna się tu robić kurewsko duszno. Jakby

powietrze gęstniało.- no to wio! – krzyknął Marian.Cała trójka szybkim krokiem opuściła bunkier i udała się w kierunku domów.

3rodzice Jacka już dawno spali. Chłopiec wmówił im, że idzie do Mańka pouczyć się matematy-

ki, by po weekendzie jeszcze raz prosić panią kowalską o możliwość poprawienia oceny. inaczej za nic w świecie nie wypuściliby go z domu.

kiedy wszedł do swojego pokoju, nawet nie zdjął ubrania. było mu zimno. w dodatku dalej czuł dziw-ny ciężar na piersi. Położył się na łóżku i zawinął w koc. kiedy tylko zamknął oczy, natychmiast zasnął.

obudził go cichy jęk. otworzył oczy. zaskoczony stwierdził, że znajduje się w jakiejś celi. wstał z drewnianej pryczy i zlustrował pomieszczenie. Przed sobą ujrzał otwarte drzwi. najciszej jak potrafił, przeszedł przez nie. stał teraz w długim korytarzu, oświetlonym migającymi żarówkami, które zwisały z sufitu na kawałkach kabli. słyszał przytłumione postękiwanie, dochodzące jakby zza ściany. niepewnym krokiem ruszył przed siebie. bał się, ale wiedział, że czekanie niczego nie zmieni. Musiał znaleźć wyjście z tego dziwnego miejsca. by być pewnym, że nie śni, zamknął oczy i uszczypnął się kilka razy w rękę. widział to na filmach, zwykle pomagało. Jemu jednak nie pomogło. dalej stał na zimnej, betonowej posadzce tajemniczego budynku. zaciekawiony, ale i nieco wys- traszony, posuwał się powoli na przód. tam, skąd dochodziły coraz głośniejsze jęki. kolejne drzwi. stalowe, wyglądające na bardzo ciężkie. naparł na nie całym ciałem. ku jego zdumieniu, ustąpiły bez problemu. za nimi ujrzał kolejne pomieszczenie. stół, na którym stało kilka kubków z gorącym napojem oraz talia kart. w rogu, w niewielkim piecyku, tliły się jeszcze szczapy drewna. na przy-bitym do ściany wieszaku wisiały mundury. nie potrafił rozpoznać do kogo należały. Przeszedł przez pokój i przystawił ucho do kolejnych drzwi, zza których dobiegały te dziwne dźwięki. Jakaś siła kazała mu je otworzyć, co natychmiast uczynił.

Page 35: Herbasencja - marzec 2014

35Marzec 2014

to, co za nimi ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. rozpoznał przedsionek bunkra, w któr-ym niedawno przyzywał z kolegami ducha. na pokrytej kurzem podłodze leżała naga pani ko-walska. była obwiązana sznurami jak baleron. nad nią stał żołnierz ubrany w niemiecki mundur i wbijał jej między nogi przyczepiony do karabinu bagnet. Pani kowalska wiła się z bólu niczym piskorz, otwartymi szeroko oczyma błagalnie wpatrywała się w swojego oprawcę. ten jednak nie przestawał. Powoli, miarowo unosił broń, po czym opuszczał ją z ogromną siłą. za każdym razem kiedy ostrze wchodziło w ciało, kilkakrotnie kręcił karabinem, jakby mieszał w wiadrze zaprawę murarską. na posadzkę bryzgały strugi krwi. Jacek chciał wrzasnąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Chciał coś zrobić, jednak ciało odmówiło posłuszeństwa. nie mógł nawet zamrugać. stał jak słup soli, obserwując upiornego żołnierza znęcającego się nad matematyczką. w pewnym momencie niemiec zaprzestał maltretowania kobiety i spojrzał na Jacka. widok twarzy pozbawionej skóry, spojrzenie pustych oczodołów sprawiło, że chłopiec popuścił w spodnie.

obudził się zlany potem. wstrząsały nim dreszcze. wspomnienie snu było tak żywe, że jesz-cze przez dobrych kilka godzin bał się wyściubić spod kołdry choćby czubek nosa. zasnąć też już nie potrafił. za każdym razem gdy zamykał oczy, widział te ziejące czernią oczodoły oraz bagnet oblepiony krwią i włosami łonowymi, poruszający się z góry na dół, niczym igła w maszynie do szycia, tyle, że w zwolnionym tempie. leżał więc i wpatrywał się w pustkę, myśląc o wydarzeniach poprzedniego dnia.

kiedy ktoś zapukał do drzwi, podskoczył jak oparzony. w gardle stanęła mu gula, uniemożliwiająca wypowiedzenie choćby jednego słowa. oczyma wyobraźni widział niemieckiego żołnierza bez twarzy, wchodzącego bezgłośnie do pokoju, unoszącego zakrwawioną broń do ciosu.

- Jacek, do cholery, ile będziesz się wylegiwał? śmieci ktoś musi wyrzucić! – krzyk matki sprowadził go na ziemię.

Poczuł ulgę. stwierdził, że to co zrobili z Mańkiem i sebą, zbyt mocno wryło mu się w pamięć i dlatego miał koszmary. Chciał wstać, jednak gdy tylko postawił nogi na podłodze, te ugięły się pod nim. zaskoczony, runął na łóżko. nadal trząsł się jak w febrze.

- Chyba jestem chory, mamo… - odparł.nie poznał własnego głosu. był chrapliwy i dziwnie przytłumiony, jak po przepiciu. Matka

weszła do pokoju.- ty leniu śmierdzący, ja ci… - nie dokończyła.widok bladego jak ściana, drżącego z zimna syna sprawił, że złość uszła z niej błyskawicznie.

Przyłożyła Jackowi dłoń do policzka.- Jezus Maria, ty jesteś rozpalony! ubieraj się, jedziemy do lekarza!

4Grypa. Jacek skrzywił się. Co najmniej przez tydzień będzie musiał leżeć w łóżku i łykać anty-

biotyki, zamiast imprezować z kolegami. Choroba była mu wybitnie nie na rękę. zastanawiał się tylko, jakim cudem zaraził się o tej porze roku. wirus grypy uaktywniał się z początkiem jesieni, a była dopiero końcówka czerwca. Czyżby zawiało go w bunkrze? stwierdził, że nie będzie wnikać. stało się, trudno. naciągnął kołdrę pod sam nos i zamknął oczy. o krwawym śnie już całkiem zapomniał. zmęczony i osłabiony gorączką pozwolił, by Morfeusz powiódł go do swej krainy.

tym razem nie pamiętał koszmaru, który sprawił, że obudził się z krzykiem. serce waliło mu jak młot, a po plecach spływały strużki potu. wystraszona matka wpadła do pokoju sprawdzić co się stało.

- Coś ci się śniło, już dobrze – powiedziała, przykładając Jackowi dłoń do czoła.było gorące. Podała synowi tabletkę Apapu, po czym pobiegła do kuchni przygotować kilka

zimnych kompresów z gazy, na wypadek, gdyby pigułka okazała się za słaba.

Page 36: Herbasencja - marzec 2014

36 Herbasencja

Jacek patrzył w sufit nieobecnym wzrokiem. oddychał szybko i chrapliwie, jak po wyczerpującym biegu. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że stało się coś złego i że to on jest temu winien. A może to tylko omamy? Przecież przy gorączce człowiek widzi i słyszy najróżniejsze rzeczy.

dwa dni później odwiedzili go seba z Mańkiem. Po ich minach od razu wywnioskował, że będą kłopoty. Marian ściskał w dłoni najnowszy numer lokalnej gazetki.

- Mamy przejebane – powiedział grobowym głosem, podając ją Jackowi.na pierwszej stronie widniał napisany dużymi, czerwonymi literami nagłówek: „sataniści

zbezcześcili zwłoki”.- o kurwa! – mruknął Jacek, szybko czytając artykuł. – Ale chyba nie jest tak źle. nic nie piszą

na temat fotki kowalskiej, więc pewnie jej nie znaleźli. Może wiatr ją gdzieś zwiał, albo coś…- to nie wszystko – dodał seba. – kowalska nie żyje.Jackowi momentalnie zrobiło się słabo.- Jaja sobie robicie? – zapytał, obrzucając kolegów podejrzliwym spojrzeniem. – Jeśli to jakiś

kurwa żart, to naprawdę nie jest śmieszny w tym momencie.Marian skrzywił się.- nie, żaden żart. znaleźli ją wczoraj, w mieszkaniu. rak jajników. w jedną noc wpierdolił tę

szmatę tak, że ważyła o połowę mniej. Podobno między nogami miała jedną, wielką ranę, jakby ktoś żgał ją po cipie jakimś nożem, czy czymś.

Jacek zbladł. w jego głowie rozbrzmiały słowa, które wypowiedział dźgając widelcem zdjęcie ma-tematyczki. Pomyślał, że chciałby aby to wszystko okazało się tylko złym snem. i wtedy przed oczyma stanął mu obraz niemieckiego żołnierza bez twarzy, rozpruwającego bagnetem panią kowalską.

- Pojebało cię, Jacek? – spytał Maniek, ze zdziwieniem patrząc, jak jego przyjaciel zaczyna płakać. – Przecież nie znosiłeś tej suki.

- kurwa, człowieku, to myśmy ją zabili! – jęknął Jacek, zalewając się łzami.- Jesteśmy morderca-mi, wezwaliśmy go, a teraz on przyjdzie po nas!

- Podupczyło ci się w głowie! kto po nas przyjdzie? o czym ty bredzisz? – seba złapał Jacka za ramiona i potrząsnął nim z całej siły.

ten spojrzał na przyjaciela nieobecnym wzrokiem.- ten niemiec bez twarzy. ten, którego czaszki użyliśmy do wezwania ducha. Pozabija nas tak,

jak zabił kowalską.sebastian z Marianem popatrzyli na Jacka jak na wariata. Maniek popukał się w czoło.- Masz gorączkę chłopie. wyśpij się, wypoć, zwal konia i przestań pierdolić głupoty, bo nor-

malnie mnie osłabiasz taką gadką. skąd ty żeś tego niemca wytrzasnął? Filmów się naoglądałeś? to wszystko to czysty przypadek. Miała raka, a rak potrafi zabić człowieka w przeciągu kilku dni. lepiej się martw, żeby nie pokapowali, że to my odprawiliśmy w bunkrze rytuał, bo będziemy mieli o wiele bardziej przedupczone niż gdybyśmy spotkali tego twojego szwaba. Choć seba, dajmy mu odpocząć, bo najwyraźniej chłopak jest przemęczony.

- siema – mruknął sebastian, po czym obaj wyszli.Jacek został sam.

5wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. leżał, wpatrzony w szare niebo za oknem, rozmyślając

o tym co zrobił. Przyczynił się do śmierci człowieka. nie zabijaj – tak brzmiało piąte przykazanie. Jacek je złamał. zabił. nawet, jeśli nie własnymi rękami, to z pomocą sił z tamtego świata, które sam sprowadził. ten żołnierz bez twarzy, kim mógł być? ss-manem, mordującym bez litości wieśniaków z okolicznych wsi? A może tajnym agentem wermachtu, zdekonspirowanym i rozstrzelanym przez żołnierzy Armii krajowej?

Poczuł przemożną potrzebę pójścia do spowiedzi. Czy jednak uzyskałby rozgrzeszenie? Czy jeśli wyjawi księdzu co zrobił, demon zostawi go w spokoju? Co do tego nie mógł mieć pewności.

Page 37: Herbasencja - marzec 2014

37Marzec 2014

Aby odgonić natrętne myśli, włączył telewizor. na jednym z kanałów nadawano właśnie program o oświęcimiu. Prezenter opowiadał o torturach, jakim niemcy poddawali ciężarne żydówki. Jedną z nich było dźganie bagnetem w brzuch kobiety i wyrywanie płodu. Jackowi włosy na głowie stanęły dęba. natychmiast zmienił stację. Jedynka, dwójka, trójka – na wszystkich leciało to samo!

Chciał wyłączyć odbiornik, jednak pilot przestał działać. Jak oparzony wyskoczył spod pościeli i wyciągnął wtyczkę z kontaktu. telewizor grał dalej. Jacek zwalił się na łóżko. zaczął płakać, bić pięściami w kołdrę i głośno się modlić.

- wieczne odpoczywanie racz im dać Panie, wieczne odpoczywanie racz im dać Panie, wieczne odpoczywanie racz im dać Panie… - powtarzał jak mantrę.

łudził się, że to pomoże. Że duch, w intencji którego wypowiadał te słowa, zlituje się i odejdzie.nagle w drzwiach wejściowych szczęknął klucz. odbiornik zgasł. to matka wróciła z pracy.- Jak się czujesz, kochanie? – zapytała, wchodząc do pokoju.Chłopiec spojrzał na nią czerwonymi od płaczu oczyma.- Chyba mam zapalenie spojówek – wyjąkał.Miał nadzieję, że dzięki temu zdoła jakoś wytłumaczyć, czemu wygląda jakby cały dzień

przeryczał. Matka łyknęła haczyk.- to pewnie od tej telewizji – stwierdziła. – Powinnam mieć gdzieś świetlik. zaparzę ci, to sobie

położysz na powiekach. A jak do jutra nie przejdzie, odwiedzimy okulistę.kiedy wyszła, odetchnął z ulgą. zamknął oczy i spróbował zasnąć, jednak natrętne myśli o ko-

walskiej napływały mu do głowy nieprzerwanym strumieniem.- zabiłeś ją! to twoja wina! Jesteś mordercą! A teraz on przyjdzie i po ciebie! – dziwny, meta-

liczny głos rozbrzmiewał w jego umyśle. Jacek dostał gęsiej skórki.Czemu się na to zgodził? dlaczego przystał na propozycję Mańka? tak, to wszystko przez Mańka. to

on był pomysłodawcą tego przeklętego rytuału i to on powinien teraz być dręczony wyrzutami sumienia.- to twoja wina! to twoja wina! to twoja wina! – głos nie dawał chłopcu spokoju.Jacek po raz trzeci tego dnia, zapłakał. łzy wielkie jak ziarnka grochu ciekły mu po policzkach

i skapywały na kołdrę.- nie chciałem, kurwa, ja naprawdę nie chciałem – łkał, szarpiąc włosy na głowie.nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Matka, która chwilę później weszła do pokoju z wacikami

nasączonymi naparem ze świetlika, okryła syna kocem.

6te oczodoły. Puste, ziejące czernią oczodoły. Jacek wpatrywał się w nie z przerażeniem. Mógłby

przysiąc, że niemiec uśmiechał się do niego z satysfakcją, choć było to przecież niemożliwe. nie posiadał na twarzy skóry ani mięśni, więc jakakolwiek mimika była wykluczona. Miał za to coś innego - ogromny, kamienny kafar, jakiego niewolnicy z obozów koncentracyjnych używali do wbijania w ziemię pali, na których rozciągano później drut kolczasty.

na stole operacyjnym, stojącym w głębi pomieszczenia, leżały dwie zakneblowane postacie. ich kończyny za pomocą pasów przymocowano do blatu. Jacek dokładniej przyjrzał się nieznajomym i nagle serce zamarło mu w piersi. rozpoznał Mańka i sebastiana. ogarnęła go wściekłość. Chciał skoczyć na żołnierza, by zatłuc go gołymi rękami, jednak tak jak poprzednim razem, nie mógł się poruszyć. był sparaliżowany. obserwował biernie, jak upiór podchodzi do stołu i unosi młot ponad głowę. Jak z ogromną siła uderza w nogi chłopców. trzask miażdżonych kości odbił się echem od kamiennych ścian celi. krew trysnęła na mundur. seba i Maniek wili się jak węże, jęczeli, próbowali wypluć kneble, ale nie byli w stanie. Po kilku ciosach ich golenie oraz stopy wyglądały, jakby ktoś przepuścił je przez maszynkę do mięsa. Jedna szkarłatna miazga.

ze snu wyrwał go dźwięk dzwonka telefonu. Po omacku sięgnął po leżącą na biurku komórkę. nie znał numeru, ale odebrał.

Page 38: Herbasencja - marzec 2014

38 Herbasencja

- Jacek, tu mama sebastiana! – głos kobiety łamał się. – Chłopcy… chłopcy mieli wypadek. są w szpitalu. Jesteś ich najlepszym przyjacielem, dlatego dzwonię, żeby cię poinformować. rozbili się samochodem, jest z nimi naprawdę źle, właśnie są operowani. Jeśli… Jeśli chcesz, to zadzwoń jutro, powinnam wiedzieć coś więcej. do widzenia.

do Jacka jeszcze przez dobrych kilka minut nie dochodziło to, co usłyszał. Jednak kiedy w końcu dotarło, wyskoczył z łóżka i ubrał się na chybcika. sebastian często podkradał rodzicom auto, ale zawsze jeździł ostrożnie. był dobrym kierowcą, choć z racji młodego wieku nie miał jes-zcze uprawnień. nie mówiąc nic zajętej gotowaniem obiadu matce, Jacek wybiegł z domu. Pędził w stronę szpitala jak szalony, robiąc jedynie krótkie przerwy na złapanie oddechu.

***

Pani Cielecka, matka chłopaków, siedziała na korytarzu i zanosiła się płaczem. twarz miała ukrytą w dłoniach. dookoła niej stało kilka innych osób, których nie Jacek nie znał.

- dzień dobry – wyszeptał, podchodząc do nich.obrzucili go podejrzliwym spojrzeniem.- Czego tu chciałeś? – zapytał starszy mężczyzna, ubrany w roboczy kombinezon utaplany farbą.widać było, że przyszedł tu prosto z pracy.- to Jacek, przyjaciel chłopców, tato – wyjąkała pani Cielecka. – sama do niego zadzwoniłam.Jacek uśmiechnął się krzywo.- Co z Marianem i sebkiem? – słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.staruszek zmrużył oczy.- nie wiem, czy powinieneś tu być młodzieńcze, ale skoro halina sama cię sprowadziła, to chyba mogę

powiedzieć. Marian z sebkiem są w bardzo złym stanie. wjechali w drzewo. obaj mają zmiażdżone nogi – tu obejrzał się na ich matkę, pocieszaną i tuloną przez pozostałych członków rodziny.

nachylił się do ucha Jacka. wziął głęboki wdech.- Prawdopodobnie już nigdy nie będą mogli chodzić – wyszeptał drżącym głosem.Jacek poczuł, że robi mu się niedobrze. Podbiegł do najbliższego kosza na śmieci, nachylił się

i zwymiotował. Przez kilka chwil targały nim torsje. dziadek chłopaków położył mu dłoń na ramieniu.- rozumiem jaki to dla ciebie szok – rzekł łamiącym się głosem.Jacek spojrzał na niego czerwonymi od łez oczyma. tego była za wiele. nie wytrzymał.- nic kurwa nie rozumiesz, nic… - wydukał.odtrącił rękę staruszka, po czym nie oglądając się za siebie zbiegł po schodach, do wyjścia.na dworze było szaro. Ciemne, burzowe chmury przesłoniły słońce. z oddali dochodziły

grzmoty odbijające się echem od ścian kamienic. Jacek pędził przed siebie na złamanie karku. lu-dzie których potrącał klęli na niego, grozili pięściami, ale nie zwracał na nich uwagi. wpadł do pierwszego lepszego sklepu monopolowego.

- Pół litra najtańszej wódki – wycharczał, sapiąc.sprzedawczyni zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.- A dowodzik jest?Powalił ją ciosem w nos, chwycił pierwszą z brzegu butelkę, po czym wypadł ze sklepu. kierował

się w stronę pobliskich górek, leżących nieco za miastem. swojego czasu zaczęto tam budować kanalizację, ale zabrakło funduszy i prace wstrzymano. Po inwestycji pozostały jedynie ogromne, betonowe rury wkopane w ziemię, przebiegające pod nasypem kolejowym. Jacek ukrył się w jednej z nich. dysząc ciężko wyciągnął flaszkę. odkręcił nakrętkę. duszkiem upił kilka łyków. Gorzała paliła w gardło, ale nie zwracał na to uwagi. Musiał coś zrobić, żeby zapomnieć, stłumić wyrzu-ty sumienia. sumienia, wciąż podsuwającego mu obrazy dźganej bagnetem pani kowalskiej oraz okaleczanych sebastiana i Mańka. w głowie słyszał chrzęst gruchotanych kości. Jęki przerażonych kolegów przyprawiały go o gęsią skórkę. Po raz kolejny przyłożył butelkę do ust i wychylił. niewiele brakło, by zwymiotował. nie nawykł do tak szybkiego picia. Jednak zaczynał już czuć przyjem-

Page 39: Herbasencja - marzec 2014

39Marzec 2014

ne mrowienie w dłoniach, co było dobrym objawem. kilkoma potężnymi haustami dokończył trunek. Myśli zaczęły przepływać przez jego umysł w zwolnionym tempie. w uszach szumiało, a obraz rozmywał się. niespodziewanie dostrzegł coś kątem oka. Jakiś ruch w głębi rury, cień, zbliżający się z każdą sekundą. Pchany nieznanym impulsem, z trudem wypełznął na zewnątrz. Czyżby szczur? na pewno szczur. Ale szczury gryzą, mogą zarazić groźnymi chorobami. od szczurów lepiej trzymać się z daleka. wstał. spojrzał przed siebie. Cały świat wirował. Prześwitujące zza chmur słońce rozdwajało się, tak samo jak słupy trakcji kolejowej czy drzewa. zgiął się w pół. zaczął rzygać. organizm przestał przyjmować alkohol. niespodziewanie ktoś z całej siły kopnął go w plecy. Chłopak zatoczył się i wymachując rękami jakby latał, runął twarzą w zwróconą przed chwilą zawartość żołądka. ktoś butem przewrócił go na wznak. kiedy Jacek otworzył oczy, zamarł z przerażenia. ujrzał stojącego nad sobą żołnierza bez twarzy, wznoszącego ponad głowę karabin uzbrojony w bagnet. Chciał wrzasnąć, ale nie zdążył. ostrze zagłębiło się w jego klatce piersiowej, przebijając serce.

Gdyby prawdą było, że na siatkówce umierającego człowieka pozostaje odbicie tego, co widział w chwili śmierci, badający zwłoki Jacka koroner ujrzałby ziejące czernią oczodoły oraz białą czaszkę, okrytą czapką z orłem stojącym na okręgu w który wpisano swastykę.

Jako przyczynę zgonu chłopca podano niewydolność serca, spowodowaną nadmierną ilością spożytego alkoholu.

To, co za nimi ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. Rozpoznał przedsionek bunkra, w którym niedawno przyzywał z kolegami ducha. Na pokrytej kurzem podłodze leżała naga pani Kowalska.

Page 40: Herbasencja - marzec 2014

40 Herbasencja

Szklane głosy

PrologPierwszy pojawił się sygnał radiowy. był dziwny… Pohukiwanie i charkot na zwykłych falach

ukF-u. odchodził i wracał. Przechodził godzinami poprzez burzę trzasków i znów brzmiał irytująco czysto. Później to „pi, pi, pi” gdzieś zaginęło, wybladło do pojedynczego „pi”, niemal walcząc z mocą tła o marne zaistnienie. i z tła wyłonił się szept. tyle że ów rodził się na dnie ludz-kich jaźni, nie mając już nic wspólnego z plątaniną kabli i nitowanym żelastwem. doprowadzał do wibracji podstawy małżowin usznych i wlewał się jak szybko stygnący klej wprost do aparatu słuchu. wypełniał usta tym samym niepokojem, co i duszę. budził zimne ciarki na plecach. rósł, potężniał jak ból ukruszonego zęba. Potem wibrował, hipnotyzował i wreszcie gubił osobę ludzką w szaleństwie. w swej prostocie przekazu nakazywał bierność. i wszyscy czekali.

Często szept przechodził poprzez fale dziwacznych zniekształceń. Miał swoje doły i swoje wzniesienia. dodajmy jeszcze długie trzaski w brzmieniach samogłosek, brzękliwość w słowach rozpoczynających się literą „g” i basowy warkot w spacjach.

Jakąś rolę w zakłóceniach odgrywały chmury. Gdy nadchodziły, wzmagał się niepożądany hałas na dnie jaźni. wraz z rozpogodzeniem sygnał przeradzał się w kojące kołysania niepokojąco nie-znanych melodii. Czy były to pieśni? wątpliwe.

Chaos sygnałów miał wpływ nie tylko na oszalałe urządzenia odbiorcze stacji dalekiego nasłuchu w Parkes i Forbes. Powodował skutki uboczne. Przewlekłą migrenę setek kobiet w okolicy shepar-

horror

Jan Maszczyszyn(jahusz)urodzony w 1960 roku w bytomiu. laureat pierwszego konkursu literackiego ogłoszonego przez miesięcznik „Fantastyka“ (obok sapkowskiego i huberatha). debiutował na łamach „nowego wyrazu“ w 1977 roku opowiadaniem „strażnik“. swoje teksty publikował w „Fantastyce“, „Politechniku“, „Faktach“, „Merkur-iuszu“, „odgłosach“, w fanzinach: „somnambul“, „Fikcje“, „kwa-zar“, „Feniks“, „spectrum“, kwartalniku literackim „Matafora” oraz w prasie Polonii Australijskiej. w roku 2013 ukazała się an-tologia jego opowiadań pt. : „testimonium”.

kilka opowiadań opublikował w antologiach „spotkanie w przestworzach” (1977), „ sposób na wszechświat” (1983), „Pożeracz szarości” (1991), „ dira necessitas” (1988) i „bizzaro bazar” (2013).

był jednym z założycieli pierwszego w Polsce klubu fantastyki „somnambul”, wydającego per-iodyk o tej samej nazwie.

w 1989 roku wyemigrował do Australii, gdzie mieszka do dzisiaj. Powrócił po latach do pisania sF, publikuje na różnych portalach fantastycznych i w czasopismach.

Page 41: Herbasencja - marzec 2014

41Marzec 2014

ton. i dalej wzdłuż rzeki, do echuca, ataki czarnych wymiotów. w Ardelthan zauważono u ludzi objawy niezwykłej rozciągliwości skóry. najbardziej narażone były dzieci. nie tylko ogromne wory pod oczami. również rozwlekła skóra dziecięcych pupci, sprawiająca kłopoty prawidłowej higienie wypróżniania. A nieujarzmiony przez neurofen straszliwy ból głowy?

szpitale aż po sydney wypełniały młode dziewczęta i gderające babcie. Co gorsza, wkrótce objawy tej samej choroby objęły całą planetę. dlaczego ból głowy? Co miał sygnał wspólnego z kobietami?

ludzkość, która od setek lat z nadzieją oczekiwała sygnału z kosmosu, zbagatelizowała symptomy. w domenie kontaktów z obcymi płeć piękna nie mogła się przecież wykazać niczym innym, jak tylko ignorancją. zwykłą kobietę bolała głowa nawet z powodów tak banalnych jak pusty portfel męża. tym bardziej upatrywano w tym powód o podłożu psychopatycznej zazdrości. trochę niepokojące wydały się jednak masowe ciąże. Miliony! Miliony ciężarnych matek nawet po osiemdziesiątce! brzuchy wyrastały do monstrualnych rozmiarów. Pulsowały i puchły. nadymały się i flaczały. Cza-sem uzyskiwały przeźroczystość bańki z krwistą siatką pulsujących żyłek. widok był obrzydliwy. ktokolwiek ujrzał wydział położniczy w Griffith, na hopper street, był od tego chory tygodniami. rzędy leżących, zawodzących kobiet. nocą milczących na prostych pryczach. rankiem zgryźliwych i obraźliwych. brzuchy, rozlewając się pod wpływem ciężaru, dotykały podłogi. nawet muchy unikały bliskości ich ciał. Płody prawie się nie ruszały. za to śpiewały i gaworzyły jeszcze wewnątrz organizmu matki. nic ludzkiego! nic łagodnego! Po takich pieśniach brzuchy z reguły eksplodowały.

szybka śmierć matki stawiała pytanie o sens procesu, a ciągłe pościgi za uciekającymi noworod-kami doprowadzały lekarzy do kompletnej furii.

1speals pokłócił się z sarą. wyszła z domu, niby na papierosa, a całą noc, przeklinając ciężarny

brzuch, grzebała w ogrodowej ziemi. wołana, warczała na dziwną i nieznaną nutę. Potem brud-nymi palcami grzebała w nosie, aż do pierwszej krwi. wróciła umazana śmierdzącym błotem po samo czoło. A jej dotąd wypielęgnowane dłonie? Poprzez poduszki palców przebiły się ostre drzaz-gi kości. Przypominały groźne narzędzia do pielenia chwastów.

– Co ty robiłaś?! – zapytał zaniepokojony. Miał dość jej papierochów i związanego z tym ryzyka dla dziecka.

– Pieściłam norcha…– norcha? Co to znaczy, kobieto?! Jak nasz tommy przeżyje poród z takim brudasem? Chodź!

trochę cię umyję. Przynajmniej twarz i wyleniałe od tej ciąży włosy.– Pierdol się!!! Powiedziałam, że to nie tom, tylko norch! – odwarknęła.zamilkł przerażony jej stanem. zmieniła się nie do poznania. w przeddzień rzygała. Cały dzień

od świtu. skąd w tak marnym, chudym ciele wzięło się tyle wody?w Coleambally porody odbywały się w domach. speals przygotował wszystko. Pożyczył wielką

miskę od sąsiada, boba Mastersona. kupił cały komplet nowych, chińskich ręczników. nazbierał gazików i znalazł stary bandaż. Miał też wielką łyżkę od ciotki, suzan troy. nawet powiesił kilka małych ścierek do naczyń na klamce drzwi w sypialni.

Mały urodził się bez pępowiny. Przepaliła się w tej straszliwej temperaturze. Prysła jak drut w bezpieczniku. strzeliła jak petarda. walnęła jak stara żarówka w wilgotnej piwnicy! speals oniemiał. stał unieruchomiony bezgranicznym przerażeniem. sara nie żyła.

ten nowy leżał spokojnie na rozciągniętym ręczniku pod fotelem. wygięty w skupionej po-zie. usta układał w krzyk, który nie nadchodził. Musiałby to być krzyk obcy i złowróżbny. bo przynależny upiorowi z dalekiej czerni kosmosu. bobas zdawał się być absurdalną połówką, a nie całym organizmem. Jakby mu odrąbano długi kark, zakończony malutką głową, tuż u nasady szyi, i nakazano tylko tej części przyjść na świat. Po paru kwadransach mały uniósł jakimś cudem łeb i uciekł przez otwór dla kota z warczeniem zamiast płaczu. klapka huśtała się przez moment, a drzwi długo trzeszczały od impetu uderzenia.

horror

Page 42: Herbasencja - marzec 2014

42 Herbasencja

speals ocknął się. Chwycił wielki widelec na indyka i wybiegł z domu. zobaczył ciało wciskające się do wykopanej przez sarę dziury. kiedy uderzał w ciemne dno ostrzem, mały był już głębiej, jakby drążył, odkrywając w tej ucieczce zapomniane przez wszystkich korytarze. speals usłyszał złowrogi syk. Pod stopami coś szarpało się ze skałą. Proces przypominał nagłe wiercenie, a od jego gwałtowności zadrżała ziemia.

2od rana ogród pełen był żałobnego zawodzenia wron. Przywoływał je zapach dołu i jego

przeraźliwe zimno. dlaczego? intensywnie pachniał gotowanym kalafiorem. brzmi dziwnie, ale to coś przyciągało ptaki. zlatywały się, pomimo że nie rozdziobały nawet marnego kęsa. Mięso boba-sa podsmażył poród, może dlatego tak strasznie zalatywało jarzynami?

speals stanął obok ławki. splunął kilkakrotnie. Ponad domami krążyły wrony. tak, tak. to wyda-rzenie nie tylko dotyczyło zwykłego hydraulika z Finley, ale wszystkich pozostałych mieszkańców Coleambally. A od tygodnia myślał, że to dziecko to wynik udanego zapłodnienia, pomimo że sara mówiła mu nie raz, że to za szybko, za dziwnie i boleśnie, żeby choć trochę przypominało produkcję potomka. A sąsiedzi? nie wyprowadzali go z błędu. sami się cieszyli. taki stephan, na przykład. siedemdziesiąt trzy lata, żona osiemdziesiąt siedem. Po fakcie palił papierosa jednego po drugim, choć dawno już rzucił palenie. zrobił się gadatliwy jak nigdy przedtem. dlaczego? bo żona wstała z inwalidzkiego wózka i przeryła starymi łapskami cały ogród. Przechwalał się fiutem. Mówił, że to nie tylko jej brzuch jest zdatny do użytku.

speals uniósł głowę. Ptaki wzbijały się chaotycznie. Chmura czarnych plam skrzydeł w szalo-nym wirze wzbudzonego huraganu. wznosiły się i opadały, nieprzerwanie, natrętnie. wzlatywały setkami ponad tajemniczymi śladami czołgających się nowych obywateli stanu nowa Południowa walia, prowadzącymi do okolicznych dołów i skalnych pęknięć w parkach. najczęściej była to jed-nak głęboka, perfekcyjnie okrągła dziura w ziemi, którą przezorne przyszłe mamuśki w tajemnicy przykrywały kawałkiem blachy czy kartonu z pudełka po butach.

Ptaki nieprzerwanie krążyły, zanim zjawił się ten okropny wrzask, po którym pierzchły we wszys-tkie strony ze złowróżbnym łopotem skrzydeł. wtedy trupy ludzi połączyły z niebem nieprzebrane wiązki elektrycznych wyładowań. Ciało sary skurczyło się po wybuchu, a spealsowi obwisła skóra na łokciu. tak jakby ubrał źle uszyty sweter.

3znaki drogowe na poboczu były tu rzadkością. stały, z reguły radośnie przestrzelone. dziury po

kulach zmieniały je w sito, w którym czerwieniała pustynia. kaliber był różny. łączyło je jedno – znudzenie kierowcy i kilka butelek alkoholu.

obok jednego z takich znaków siedziała skulona postać. kurz zlepił jej włosy, a krążące wokół muchy opowiadały już historię o leżącym trupie. speals wcisnął pedał hamulca. nie miał nic prze-ciwko zabawie z lokalną dziewczynką. nie pogardziłby nawet czarną. ostatnimi czasy trudno było nawet o zestarzałą prostytutkę bez zębów. nie znał powodów tej sytuacji. nie słuchał radia, te-lewizji. Gazet nie było, od narrandera do Coolamon, już od miesiąca. samoloty przestały latać. Przypuszczał, że problemy z nawalającą elektroniką były większe niż z wulkanicznym pyłem.

ta mała, nawet wpółżywa, wyglądała nieźle. na oko oceniał jej wiek na wczesne osiemnaście, a naciągając – nawet późne dziewiętnaście. zatrzymał samochód. wyszedł w piekielny skwar z zakłopotaniem i niewinnością na twarzy.

– hej, potrzebujesz pomocy? – zapytał.Pochylił się. Pod bujną czupryną zobaczył nos, a potem oczy. oddychała ciężko. zauważył, że

jej piersi interesująco falują.– Chcesz? Mogę cię podwieźć? Jadę w stronę leeton.

Page 43: Herbasencja - marzec 2014

43Marzec 2014

delikatnie pogładził jej ramię. skóra była świeża i gładka, mocno spocona. rozpalona, inten-sywnie pachniała kobiecym ciałem. Aż zadrżał, kiedy tak dojrzale o niej pomyślał. spojrzał wkoło. nic tylko te muchy i falujący od gorąca krajobraz pustkowia. w dal ciągnęły się postrzępione, czer-wone skały. delikatnie spróbował ją podnieść. niby przypadkowo dotknął jej piersi.

– Chodź, pomogę ci wejść do samochodu – zaproponował, myśląc gdzie się zatrzymać po drodze do miasteczka. najlepiej było skręcić w jedną z tych nieoznaczonych, bocznych dróg. Mała będzie klęczeć, prosić i szarpać błagalnie, żeby odwieźć ją z powrotem na highway.

dziewczyna podniosła się z trudem. wtedy zobaczył…– o, fuck! – wyszeptał. Poznał tę ciążę. nie była zwykła, proporcjonalna, ludzka. brzuch był

zdeformowany, jakby wewnątrz tkwił ogromny banan. ruchomy, gorączkowo ruchomy!odechciało mu się seksu. nawet odpychał ją, odczepiał małe palce od otwartych drzwi.– Mam na imię debbie… zabierz mnie stąd, proszę… – błagała.na jej dłoni widniały plamy zeschniętej gliny i krew, sporo krwi.– słuchaj… nie mam za dużo czasu…– zabierz mnie spod tego otwartego nieba. do leeton, Ardethan, Griffith… Gdziekolwiek

chcesz! – wrzasnęła. nic nie pozostało w niej z potulnej dziewczyny. ścisnęła krawędź drzwi aż pękła i posypała się szyba. w kącikach ust bielała ślina. w oczach paliła się dzika wściekłość. Pozwolił jej wsiąść. od razu się skuliła na fotelu. Milczała.

4droga przeżynała to płaskie pustkowie na pół. Asfalt wydawał się płynąć w gorącym powiet-

rzu. tylko odległe światła, zupełnie nierealne, wzniesione wysoko ponad powierzchnią szosy, zapowiadały nadjeżdżające pojazdy. to był ute spealsa. za nim podążała rozmigotana czerwienią i błękitem bryła policyjnego wozu. oba rwały słodkie sto siedemdziesiąt, co na tej drodze mogło oznaczać tylko rychłą śmierć. oba przedstawiały się jak obraz desperacji. szyba policyjnego samochodu zsuwała się raz po raz, owłosione ramię policjanta błyskało czernią rewolweru.

– na pobocze! na pobocze, sukinsynu! na pobocze, wale pierdolony!spod kół wystrzeliwały fale żwiru z pobocza, uderzając w samochód pościgu. Policjant

zamykał pospiesznie okno. wściekle przeklinał, kiedy ute wyrywał się do przodu z krańcowym jękiem przeciążonego silnika. szyba znów opadła i tym razem huknął strzał. kilka następnych zagrzechotało na drodze i tylne koło ute’a pękło. wirujące strzępy gumy wystrzeliły w powietrze. spod koła sypnęły iskry. samochód zawył i przekrzywionym bokiem zarył w pobocze. Ciągnął jesz- cze przez chwilę postrzelony odwłok, zanim zastygł na dobre.

speals kopnął drzwi. wypadł boso na rozgrzany asfalt. dłonie zaciskał na starym obrzynie ojca, bez któ-rego nie odważyłby się wypuszczać na highway. Gliniarz założył przeciwsłoneczne okulary. również wysko- czył z wozu. zrelaksowany, krzepki, zadziornie oczekujący awantury. Jego ciężkie kroki nadawały sens is-tnieniu asfaltu. na twarzy tłoczyły się blizny po wietrznej ospie, przy której księżyc nie miałby kompleksów.

Glina nie był stąd. w grę wchodziło jedynie Griffith. „wszystkie parszywe świniaki są z Griffith” – myślał speals. niemal przyłapali go na bocznej drodze z majtkami tej małej w ręku.

– odłóż pukawkę – rozkazał oficer. ostrzegawczo położył dłoń na kolbie służbowego rewolwe-ru. drugi gliniarz rozsiadł się wygodnie i wycelował w nogi spealsa.

„Czyli nie jest źle, chcą mnie żywego” – pomyślał ten z wyraźną ulgą. – nie wierzę w mundury. dzisiaj każdy robi showbiz na drodze! – wyjaśnił. – wy nawet twarze macie nieludzkie. Fałdy skó-ry z brody zwisają ci niemal do jabłka Adama. A strzelanie do opon nie jest w stylu policji nowej Południowej walii. to może zrobić ktoś urodzony na śmietniku w broadmeadows.

– dobra, dobra. Połóż to zardzewiałe kurewstwo na ziemi i kopnij w moją stronę.speals posłuchał niechętnie. Gliniarze patrzyli spokojnie. Chyba czekali, aż asfalt usmaży mu stopy.– wiem, że w środku siedzi piętnastoletnia czarna dziwka. szukamy jej – wycedził przez zęby

ospowaty. – Powiedz jej, żeby wyszła.

Page 44: Herbasencja - marzec 2014

44 Herbasencja

debbie jakoś sama wyczołgała się po siedzeniu na zewnątrz. na szosie jej ciężarne ciało wyglądało jak plażowa piłka na długich nogach. stali obok siebie. zupełnie do siebie nie pasujący. biel zabru-dzona czernią i czerń zapaskudzona bielą.

– no, widzę, że sąd nie będzie miał wątpliwości. to mi wygląda na pospolity gwałt na nieletniej – stwierdził ospowaty.

– nic jej nie zrobiłem. to obcy się transmitował.– takie bajki mógłbyś opowiadać w betlejem dwa i pół tysiąca lat temu. wiem, wiem, wszystkie-

mu winne są transmisje. – roześmiał się szyderczo. – tylko nie mów, że z nią tam przy zjeździe do farmy owdena grałeś w karty. na tym pustkowiu mokro się robi tylko w rozporku – lżył.

tymczasem drugi policjant zajął się inspekcją zdezelowanego wozu spealsa. silnik zawył na najwyższych obrotach i maszyna potoczyła się w głąb żwirowego pobocza. wrak zatrzymały do-piero kolczaste krzewy. speals nawet nie drgnął. debbie wbiła się małymi palcami w jego rękę. też czuła tylko strach przed tą pomyloną kontrolą drogową.

– właźcie do tyłu – rozkazał ospowaty, otwierając przed nimi skrzypiące w upale drzwi.kiedy przechodzili, przesunął po nich automatem do kodowania biologicznego.– hm… Mister daniel rodney speals… – Przyjrzał się czytnikowi. – Czterdzieści trzy lata,

rozwiedziony i bezdzietny – kontynuował. – Co jest dobre dla bydła, dobre jest dla więźniów. od momentu wstrzyknięcia impresorów nie zrobicie skurwiałego ruchu bez mojej wiedzy. wyglądasz nieludzko brzydko. Jesteś opalony na niebiesko od porodu – zauważył.

wcisnęli się w duszne wnętrze. na tylnej kanapie ktoś już siedział. zrobiło się niewygodnie. Poczuli miętową gumę i spotkali przeszywający wzrok mężczyzny. ospowaty ciężko zwalił się na siedzenie kierowcy. samochód jęknął i zakołysał się w takt cichej muzyki płynącej z radia. dru-gi gliniarz zajął miejsce obok. zajął się drobiazgowym przeglądem broni. Miał wyryty na twarzy ten wieczny wyraz rozbawienia zarezerwowany dla seryjnych morderców. syknął. lufa pistoletu sparzyła mu palce. była równie gorąca jak powietrze na zewnątrz. ruszyli gwałtownie z miejsca. drobny żwir zagrał werblem o podwozie.

– Mówiłem ci, doktorku, że znajdziemy tę ciężarną sukę. ten teren aż roi się od jej podobnych. stare, młode i niewyżyte. Może to wina tego kurewsko czystego nieba?

doktorek ziewnął przeciągle. – transmisja ma wszędzie podobne natężenie – powiedział. – szybkość ciąży zależy tylko od wydolności fizycznej organizmu kobiety. zgrają się czy nie? zwykle młode dziewczyny nie mają z tym problemu, a ta jest wieloródką. wiesz, niewielkie płody i krótkie ciąże. Może przysiąść w trawie i wydać na świat szybko poruszającą się bryłę mielonego mięsa. szukała akuszera, wiesz, co to oznacza?

– nie – odparł speals obrażonym tonem.– Miałem okazję poznać przed tobą faceta, który uciekał przed obecnym tu starszym sierżantem

royem brownem na czworakach. dotąd nie widziałem podobnej prędkości u człowieka. ten nowo narodzony twór przylepił mu się do pleców, rozlał i wyglądali razem jak dwustukilowy, zapierdalający nieziemsko żółw. Ale akuszerem może być wszystko. Pies, kot czy krowa. Co się nawinie. byle było mobilne.

– Co się stało się z tym człowiekiem?– hm. sierżant brown twierdzi, że się zakopał, grzebiąc rękami w twardej od stu lat glinie. nie

wiem, jak to zrobił i po co. nie mamy pojęcia, czemu wielorodne ciężarne dziesiątkami lezą do miasta i szukają tych zagrzebanych akuszerów. wyglądają jak obłąkane. Całe pielgrzymki. i zawsze dziesiątkami, jakby to była szczególna i magiczna liczba. Miałeś cholerne szczęście, że trafiłeś tylko na jedną i to tak niewinnie młodą.

– Autostopowiczce jeszcze nikt nie umknął – wyrzucił za siebie ospowaty sierżant. – dla niej byłbyś dwudziesty szósty na liście.

– to czemu nic nie robicie?!– Jak to nic?! My zbieramy puzzle do kupy. niech naukowcy w broken hill i sydney się martwią.

Page 45: Herbasencja - marzec 2014

45Marzec 2014

5dojeżdżali do miasta. Pojawiły się niskie zabudowania i wreszcie potężna wieża wodna w parku

Mountford. ta koło wade Avenue i roxy lane. szczyt poruszał się, jakby obleziony przez tysiące czarnych gąsienic. z oddalenia trudno było zinterpretować kształty, przypisać sylwetkę człowiekowi czy zwierzęciu, czy może… hm... czemuś.

– Czuć smród w powietrzu – zauważył ospowaty.– to pachnie kentucky Fried Chicken – ocenił autorytatywnie drugi gliniarz.– no chyba cię pogięło. taki odór z kFC? to może być tylko rozgrzana upałem rzeźnia…nie dokończył, bowiem debbie zaczęła się rzucać jak w ataku epilepsji. doktorek podskoczył.

Przygwoździł wielki brzuch kolanem. w jego ręku błysnął lancet, wyciągnięty nie wiadomo skąd. wprawnym ruchem przeciął brzuch. naciągnął skórę i jęknął, odepchnięty z potworną siłą. szybkość, z jaką to coś wyrwało się na świat, była przerażająca. Pępowina kopciła gęstym, gorzkim dymem. Paliła się jak lont.

– szybko, gaśnica! dajcie, do kurwy nędzy, jakąś gaśnicę!Płomienie lizały dłonie lekarza, pozostawiając brązowe plamy smolistej mazi. Gaśnica wypełniła

wnętrze samochodu pianą aż po sam sufit. to coś pierzchło między nogami pasażerów i wypadło przez otwarte drzwi na zewnątrz. Gwałtownie zatrzymali samochód. debbie darła się wszystkimi rodzajami wrzasku na raz. Piskliwie, jazgotliwe, zawodząco. spod piany wychyliła się jej głowa. tyl-ko usta się jeszcze paliły i w końcu przepaliły się, zapadły, nie pozostawiając nawet strzępu wargi na przykrycie zębów. Coś bełkotała. tłukła pięściami o dach samochodu i nagle wybuchła ogromnym blaskiem. Moc energii przepaliła lekarza wraz z sufitem. samochód na nowo stanął w płomieniach. wyskoczyli na drogę.

ospowaty sierżant złapał niemowlaka za coś podobnego do płetwy. Mały wyrywał się i wykręcał. wysuwał z wnętrza ciała drobne nitki i zaraz chował, z obawy o ich uszkodzenie. Pracowały szybko, próbując odnaleźć punkt zaczepienia i przeciwdziałać wysiłkom browna.

– Mick, otwieraj tył! – drugi policjant zareagował błyskawicznie.w zatłoczonym wnętrzu bagażnika znalazło się kilka pustych słojów i przez dobry kwadrans

męczyli się obaj, żeby wetknąć istotę do środka jednego z nich.speals nie patrzył. biegał, szukając debbie. znalazł ją pomiędzy śmietnikami, ciągle żywą.

Przypatrywała się mu z tym szkaradnym, wiecznym uśmiechem smutku ma twarzy. spróbował ją podnieść, ale opierała się, kopiąc i gryząc. Mimo to odciągnął ją siłą w stronę policyjnego wozu.

– w samą porę – mruknął Mick. – Jakim cudem przeżyła? lepiej zabierz mi ją z oczu, zanim obudzisz moją litość.

sierżant odbezpieczył broń. – nie wiem panowie, jak wy, ale ja mam dość – powiedział, celując w słoje.– speals, jeśli chcesz, to bierz małą i pryskaj. nie jesteś nam już potrzebny. Aha, i zabierz to –

dodał, podając mu pusty słój.– Po co mi to? Przecież nic nie urodzę.– to na głowę, durniu! w miastach używane są jako osłona przeciwko szeptowi. A gwarantuję, że śród-

mieście będzie wyjątkowo hałaśliwe. widzę to już po wieży wodnej. nawet na latarniach wiszą ludzie.– zanim pójdę… – zaczął speals, trzymając niepewnie brudne naczynie. – Powiedz, co chcesz

zrobić?w słoiku ktoś trzymał ścinki starego sera na pizzę. kawałki zaśmiecały dno. Gliniarz uśmiechnął

się do swego kompana.– zobacz te szklane pojemniki na niemowlaki. w każdym siedzi jeden skurwysyn. każdy jest

inny. każdy zachowuje się inaczej. nie rozumiemy tego. Ale zrobimy z nich całkiem jednolitą mielonkę, gwarantuję ci! idź już, nie ma za wiele czasu.

speals ruszył niechętnie, ciągnąc za sobą debbie.– biegnij, kurwa! – ryknęli za nim w potoku wystrzałów i brzęku tłuczonego szkła.

Page 46: Herbasencja - marzec 2014

46 Herbasencja

6Pomiędzy domami zrobiło się gorąco. nieziemsko duszno. Jakby odchylił niewidzialną kurtynę,

wszedł w strefę. Pojawił się szept. zawierał tysiące nierozszyfrowanych tekstów, od których dosłownie pękała głowa. Coraz więcej. naruszał logiczny ciąg myśli. dławił oddech. osłabiał aż do drętwej niemocy. lepił się do jaźni jak zwiędłe, obce liście. takie przezroczyste, gęsto utkane ze szkieletu żyłek, zawierające inny zapis, odmienny tok rozumowania. od intensywności konfron-tacji po głowie rozlewał się ból. zaczynało się od piekącego kłucia gdzieś w pobliżu nosa. lodowata martwica sięgała zatok, wypychała oczy. świat stawał się przekrwiony, jarzył się różem, od którego zasychały łzy. A mechanizm zamykania powiek? Psuł się, klinował, wreszcie zamarł ostatecznie. oczy zrobiły się suche i bolesne.

speals zdecydowanie wsunął głowę do wielkiego słoja. Powierzchnia szkła zaparowała od szyb-kiego oddechu. Poczuł nieprzyjemny zapach swoich zwykle krwawiących dziąseł. trochę starego sera przykleiło się do dolnej wargi. Ale gruba szyba odcięła go od męczącego świstu wiatru. wiat-ru? dopiero teraz zdał sobie sprawę z powolnej materializacji istoty. Przecież pchała tym swoim ględzeniem miliony litrów gorącego powietrza. Jak logicznie to wytłumaczyć? zbyt gwałtownie wciągane powietrze posiadało domieszkę paraliżującego umysł gazu albo, co zdawało się całkiem prawdopodobne, drobiny tej kreatury domagały się interakcji i zjednoczenia.

Choć debbie stawiała opór, dobiegli do wieży wodnej. Pod szkło wpadło kilka much. kręciły się w pobliżu oczu jak oszalałe. wokół rozciągał się Mountford Park. Posadził dziewczynę na reszt-kach rozpadającej się ławki. Jej nieruchomość przerażała. brzuch wciąż rozcięty, świeżo rozwar-ty… Chociaż nie! był spięty wielką agrafką. dziwną agrafką. z pewnością nie zrobioną na ziemi, noszącą, jak przypuszczał, norchańskie inskrypcje.

bardzo krwawy ślad po cesarskim cięciu wił się świeżą linią pod brudny, dziewczęcy stanik. brzuch zrastał się i na nowo pęczniał. w jej oczach zobaczył strach. w twarzy miała wielką, wypaloną jak w kartce papieru dziurę, przez którą przekradał się obraz nierówno zaciśniętych zębów. naprawdę była pełna bólu. Machnęła ręką, żeby sobie poszedł. Jej brzuch znów robił się ciężki i obrzmiały.

z wieży spadł cień. speals cofnął się. ten człowiek był Aborygenem. z ust toczył pianę. wściekle ujadając, skoczył na ścianę i wbił się pazurami w łączenia blachy. wdrapał się z szybkością kota. zrobił to z taką łatwością, jakby budowla stała w poziomie, a nie w pionie. na wieży wisiało kilka setek rozebranych czarnych mężczyzn i z tuzin białych. szczyt był wypełniony wyjącym tłumem po brzegi. wiszący rzęzili, bo ciężko było to nazwać oddychaniem.

następny kształt runął na ziemię wraz z kawałkiem oderwanego metalowego wspornika. speals cofnął się za późno. ten człowiek zaatakował z fiurą. uderzył w słoik. rozbił. drzazgi szkła wbiły się w czoło spealsa. upadając, widział winowajcę sprytnie wspinającego się szybkimi susami do miejsca, gdzie był poprzednio. rozpychał i kopał upartych sąsiadów, a kawałkiem znalezionego szkła rysował im gołe plecy.

speals jęknął przeciągle. dotarł do niego ból. był nie do wytrzymania. dopiero teraz zauważył chore drzewa. ich wykręcone zupełnie bez sensu liście i wyprostowane do granicy roślinnego obłędu konary. wpół oślepiony cierpieniem, pobiegł w stronę zagęszczenia budynków w nadziei, że znajdzie pustą uliczną latarnię, czy przynajmniej dostatecznie wysoką wolną ścianę, aby wspiąć się i uciec od bólu.

w centrum leeton panował półmrok. nie była to bynajmniej mgła. na pewno nie zwykły kurz. speals szedł, jedną ręką trzymając się ściany. Jak pijany wpadł do sklepu. Przemykał po omacku pomiędzy rzędami półek. szukał szklanych naczyń, wazy, nocnika, czegokolwiek, co potrafiłoby na chwilę odsunąć ból. Pragnął tylko odrobiny wytchnienia.

Półki były puste. wyobraził sobie tych wszystkich ludzi, biegnących, uciekających z miasta w szklanym naczyniu na głowie.

Page 47: Herbasencja - marzec 2014

47Marzec 2014

7znalazł się w przeciwległym kącie sklepu. tam ktoś już stał i chrząkał nerwowo tuż na krawędzi

podwyższenia wystawy. speals zobaczył mężczyznę, może w wieku lat czterdziestu, śledzącego wydarzenia w parku Mountford. dziwny typ. wysoki i chudy. Jeden ważny szczegół charakterysty-czny. ukryty łeb. wewnątrz słoika o średnicy najwyżej piętnastu centymetrów, długiego na metr, służącego poprzednio za flakon bądź naczynie do przechowywania makaronu. wciśnięta ciasno głowa z twarzą o zagmatwanych rysach, wymieszanych z liniami włosów przylepionych od wewnątrz do szkła. nawet oczy ledwo mrugały w tej ciasnocie. Mówił przytłumionym przez szkło głosem.

– tam, na górnej półce, zostało jeszcze kilka pasujących na twoją głowę pojemników – oznajmił i pokazał jeszcze na migi, by być pewnym, że został zrozumiany.

speals ledwo znalazł siłę, żeby zerknąć na wypełnione ogórkami konserwowymi naczynia.– nazywam się tom olsen. Jestem tu z ramienia la trobe university. badamy tę rasę – rzekł,

wskazując obiekt za oknem. – lepiej wrzuć coś na siebie – dodał, widząc, że speals ma trudności ze skupieniem uwagi.

wreszcie zeskoczył z wystawy i podszedł do regału. z wysiłkiem wspiął się na palcach. Przycią-gnął do krawędzi jeden z największych słoi z korniszonami. ledwo zdążył uchwycić naczynie balansujące na krawędzi półki. otwieranie zajęło mu dobrą chwilę. Przeciągły syk oznajmił wyd-much kwaśnego powietrza. Przechylił słój i wyrzucił zawartość na podłogę. Podał pusty spealsowi.

– teraz, jeśli chcesz żyć długo i szczęśliwie, załóż to szybko. Co tak głupio patrzysz? niemożliwe ze względu na średnicę szyjki? – tom zachichotał. brzmiało to jak przeciągły gulgot. – Pod wpływem tego natrętnego bólu coś dziwnego dzieje się z ludzkim ciałem. o naciągającej się skórze już wiesz? A zobacz to! – natarczywie próbował pochwycić rękę spealsa. był niecierpliwy i niespo-kojny. zapewne z powodu grubego szkła, deformującego obraz i utrudniającego prawidłową ocenę położenia. – Pokaż mi dłoń. no, nie ociągaj się. Podaj!

Chwilę naciskał gdzieś powyżej przegubu, potem natarł palce i wreszcie wygiął, jakby były zrobione z grubego, izolowanego drutu. Przypominały narzędzie ogrodnicze sary. speals syknął z bólu. zauważył, że nerwy reagowały impulsem z opóźnieniem.

– A teraz pokaż głowę – zażądał tom, odkładając śmierdzący słoik na stojące w pobliżu krzesło. Pogładził przerzedzone włosy spealsa. naciskał miarowo na czoło, mocniej i mocniej. Ciągnął za nos. bardziej, agresywniej, aż poddawany tym dziwnym zabiegom nagle krzyknął. Jednak nie z bólu, ale ze straszliwego przerażenia. tom spłaszczył mu łeb. oczy znalazły się z boku, a nos powędrował daleko do przodu, formując coś na kształt ptasiego dziobu. nagorzej, że uszy zetknęły się na szczycie głowy. Mógł nimi dosłownie klaskać. włosy pokleiły się, tworząc warkocze, potem niemożliwe do rozplecenia sznury.

speals nie dowierzał. ten facet z wciśniętą w długi słój na spaghetti głową wyglądał na dobrze popier-dolonego. tylko plakietka naukowca w klapie marynarki dodawała wagi wypowiadanym z troską radom.

– wiem, co zrobimy. Podjedź! o tak! – ustawił go dokładnie naprzeciwko drzwi. – teraz złap obiema rękami słoik. Przyłóż do framugi. rozłóż nogi. upewnij się, że masz dobre oparcie. teraz dosuń szczyt głowy w kierunku wejścia słoja i przyj. no, nie chichocz jak idiota, wciskaj. nie jęcz tak, przyj! zobacz, już weszło czoło. Mówię ci, jesteśmy teraz z innego materiału. ten sygnał nas zmienia, nie tylko psychicznie i nie tylko nas, cały ekosystem ma przebudowane parametry fizycz-ne. Musimy się wszystkiego na nowo uczyć. wszyscy. no już, już. kurwa! – zaklął zniecierpliwiony. – widzę, że nos ci krwawi. Ale spłynie po szkle i będzie git. no i jak? – zapytał na koniec, kiedy już szczyt głowy zgniótł jakiegoś uparcie przylepionego do dna korniszona.

– no nieźle. – równie stłumionym głosem odpowiedział speals. – tylko żeby jeszcze szyjka wylotu nie uciskała tak mocno zębów.

– będzie dobrze. zobaczysz, zmięknie ci jeszcze czaszka i wygodnie wypełni naczynie. ta ema-nacja komunikatu, czy cokolwiek to jest, ciągle ulega intensyfikacji. Jest coraz gorzej.

– okropnie śmierdzi ogórkami.

Page 48: Herbasencja - marzec 2014

48 Herbasencja

– tylko się nie zrzygaj, bo zostaniesz w takim sosie cały tydzień. widziałem takiego gościa, który wymiotował za każdym razem, jak spojrzał na siebie w lustro. i co? Morda mu zgniła. dobra, stań tu przy oknie i zobacz, co tam łazi po trawniku.

na centralnym klombie Mountford Park, tuż obok butelkowego drzewa, stał gigantyczny stwór. bardzo wolno, z metodycznym szuraniem i z wielkim namaszczeniem, wygarniał z ziemi zakopane małe ciała nowo narodzonych.

– widać sam ma problemy z doborem części. łazi tu już drugi tydzień. i wydawało się, że bez celu, ale jest za każdym razem większy. trochę niedorozwinięty. Chyba nie skompletował central-nego systemu nerwowego.

– o czym ty, człowieku, mówisz? – speals czuł się przez słoik co najmniej poirytowany. no dob-rze, ból stał się znośny, ale jak tu jeść i pić? nie mówiąc już o całowaniu.

– no co? nie rozumiesz? on się buduje z tych kawałków jak z klocków lego.– dlaczego tego nie zbombardujecie? zetniecie salwą z karabinu maszynowego, zatrujecie pesty-

cydami z samolotu, zdetonujecie zdalnie sterowanym robotem?– Czym? nawet do głupiej bomby dzisiaj potrzeba elektryczności! nie ma… rozumiesz! nie ma

elektryczności. ktoś zżarł nam prąd! – w gniewie zdawał się kompletnie szalony. kiwał się na boki, ryzykując roztrzaskaniem swojej szklanej głowy. to było absurdalne. Jak jakaś dziecięca zabawa w roboty. sen! od szczypania się od tygodnia w rękę spealsowi już wyrósł niegojący się siniec. – dlaczego boli cię głowa? twój układ neuronów jest wysysany z energii. nie ma koordynacji logicz-nej myśli. brakuje odwołań do pamięci. tracimy naszą wiedzę w zastraszającym tempie. widziałeś, człowieku, jak wyglądają wróble?

– nie. – nawet się zająknął. nie patrzył na wróble. widział mrówki chodzące tyłem. Motyle ze zlepionym skrzydłami skaczące jak świerszcze, połówki glist stojące na sztorc milionami w chod-niku w Coleambally.

– wróble nie mają dziobów.– i co z tego? – zapytał głupio.– no bo do czegoś jest potrzebny tej istocie? nie wiem. Chodzi, wybiera dzioby z trawnika

i używa jako łącznika w kompozycji organów. Ale jak sprowokowała schorzenie powodujące wypadnięcie dzioba u ptaków? biedne wróble używają do jedzenia języka.

– Jak jaszczurki?– Jak jaszczurki.– dlaczego to robi?– na całość składa się kilka faz. w pierwszej rodzą się luźne części i czasami specjalny moduł

koordynujący poszukiwania, w kształcie wielkiego banana. ośmielam się przypuszczać, że posiada wbudowany program syntezy. ten ostatni rozpoczyna fazę drugą. znajduje mobilny organizm, pasożytuje na nim, przekształca i wreszcie rozpoczyna trzecią fazę rekonstrukcji. kompletowanie. interesuje mnie, dlaczego podczas trwania całości procesu wyzwalana energia jest kumulowana w najwyższych warstwach atmosfery i pozostaje poza naszym zasięgiem? Jak można kontrolować przepływ poszczególnych elektronów i wpływać na jego prędkość? do cholery! totalnie nas sparaliżowali. dotąd nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszej ogromnej energetycznej zależności. elektryczność, elektryczność, wszędzie elektryczność! A ja się pytam, gdzie, do kurwy nędzy, jest nasza zawsze niezawodna mechanika? Praktycznie przestała istnieć nasza cywilizacja. nie latają samoloty, nie ma sprawnych samochodów, radia czy zwykłej pracującej latarki. A paluszkowe bate-rie są kompletnie suche. i zobacz jak wyglądają! – sięgnął na półkę przy kasie. wysypał zawartość plastikowego opakowania na dłoń. – Czy nie przypomina ci to twardej, nierozrobionej plasteliny?

– no tak.– widziałem wczoraj psa wyglądającego tak samo. ledwo chodził. nawet żaby wydają w sta-

wach jeden długi wrzask grozy.spojrzeli za okno. Potężne, obślinione monstrum grzebało w ziemi. dokładnie przeczesywało

cal po calu, wydobywając kawałki ruchliwego, kwilącego mięsa. speals nie potrafił w opisie stwo-

Page 49: Herbasencja - marzec 2014

49Marzec 2014

rzenia odnaleźć odniesienia do niczego, co do tej pory widział. Grzebień małych głów ciągnął się od ogona do ogona. nie wiadomo, gdzie istota posiadała jasno sprecyzowany przód czy tył. na pewno przesuwała się bokiem na czymś, co wyglądało jak gigantyczne kule od łożyska. w kilku miejscach na ciele ziały ogromne pulsujące dziury. i właśnie te ubytki uparcie uzupełniała. Żadnego ze zna-lezisk nie otrzepywała z ziemi. Jakby sama glina wystarczała za spoiwo. wewnątrz przezroczystego brzucha bulgotał płyn. rozlewał się cuchnącą breją pełną zbutwiałych liści otworami, w których osadzone były kule.

speals spojrzał na toma. Jego długi, oszklony łeb błyszczał w promieniach słońca.– ona nas widzi… – rzucił z niepokojem, szukając lepszego miejsca ukrycia.Mimochodem zauważył, jak tom szybko i uparcie rysuje w trzymanym notesie. Przyjrzał się

uważnie. to był perfekcyjnie uchwycony szkic obcego.– dlaczego nie zrobisz zdjęcia?– w dzisiejszych czasach nie ma aparatu, którego nie uruchamiałaby skomplikowana elektroni-

ka. widzę, że ty nic nie rozumiesz!– A co mam, do cholery, rozumieć?– ten obcy, na przykład…– Przylecieli, żeby odebrać nam planetę. Mamy tu niezmierzone skarby. dogadamy się w końcu

albo ich wykurzymy. Co tu jest do rozumienia?– to jest mało inteligentne bydlę. dokładnie takie jak ty. Przyjechałem tutaj, bo na całym konty-

nencie nie pojawił się jeszcze tak kompletny twór powstały z przekształcenia mobilnego akuszera. właściwie to jest ich w tym mieście kilka. stąd ta silna radiacja. Czekam aż kompletowanie osiągnie fazę zwieńczenia, czyli dojdzie do kopulacji albo czegoś podobnego. to są zwierzęta. nie mają nic wspólnego z cywilizacją. tak jak miliardy współczesnych nam ludzi. wegetują, żrą i rozmnażają się. Może gdzieś w ich świecie jest jakaś oświecona warstwa, która zaprogramowała tę sprytną międzygwiezdną ekspansję. Może istnieją ci, którzy projektują ich biologiczne komputery, zajmują się wynalazkami i układają systemy różniczkowego rozwiązania problemów rzeczywistości. Ale ci tutaj… Pfe. to zwykłe, niekomunikatywne, zapatrzone w siebie prostaki. nawet przez myśl im nie przejdzie, że tuż obok ktoś zbudował cywilizację, kulturę, sztukę, czy inne misterium percepcji emocjonalnej. to tak jak my wdzieramy się w dżunglę buldożerami i bez zastanowienia tworzy-my na roślinnych trupach poletko marnej sałaty. no dobra, może nasza kultura jest inna od tej, którą znają. Może reprezentują kategorię dla nas zupełnie niepojętą. Ale jacy są w tym podobni. reprezentują totalitaryzm człowieka i butę, arogancję, z jaką zużywa naturalne bogactwa tej pla-nety. bez ograniczeń czerpie i niszczy. tym razem właśnie nas, ludzi, kompletnie, bez opamiętania i chwili zastanowienia wyeksploatowali.

– Czy to są zwierzęta?– w naszej percepcji wszystko, co się rusza, to zwierzęta. Ale w ich sensie wartościowania przyrody to

właśnie my dla nich jesteśmy tłem, z którym się nie liczą. Po prostu nie wyróżniamy się organizacją, stop-niem rozwoju, z ogólnego pola widzenia. wiesz, co? irytujesz mnie. Jaka jest twoja definicja zwierzęcia?

– nie rozumiem.– no proszę. – Pomyślał chwilę. – wyjdź ze mną. Aha, weź z półki siekierę. tak, tak. tę ostrą jak piła.wyszli w parne powietrze późnego popołudnia. obcy nawet na nich nie spojrzał. był zajęty

uzupełnianiem dziury w prawym boku. nie minęła chwila, a zakończył swoją pracę. ryknął długo i przeciągle. kilka kamienic runęło, a szkło na głowach mężczyzn pękło z przeciągłym zgrzytem. speals zdarł z siebie koszulę. biegiem dopadł istoty i z całych sił machając siekierą próbował odciąć głowę po głowie. ostrze gięło się, jakby było zrobione z gumy, a nie z nierdzewnej stali.

istota ignorowała jego wysiłki. niewzruszenie toczyła się w kierunku wielkiego klombu z kwiatami. nieopodal pojawiła się druga. Pędziła przed sobą grupę nagich kobiet. wszystkie miały brzuchy spięte wielkimi agrafkami z inicjałami prowadzącego norcha. wszystkie wyły w przeciągłym płaczu. speals policzył. równe dziesięć. stanęły tak, z obwisłymi piersiami, patrząc z niedowierzaniem na mężczyzn.

Page 50: Herbasencja - marzec 2014

50 Herbasencja

– tom! Co robimy, tom?!naukowiec leżał na trawie. z jego oczu lała się krew.– nie widzę. nic nie widzę! Czuję drzazgi szkła w nosie i daleko pod czaszką. uciekaj, uciekaj, speals!kompletny potwór uniósł się w powietrze. natychmiast objęła go straszliwa, gwałtowna burza

elektrycznych wyładowań. z najdalszych regionów atmosfery nadchodziły błyskawice. Całe niebo wypełnił wzór zygzaków podobnych do bazgrania pierwszoklasisty.

– Co się dzieje, speals? zreferuj sytuację! narysuj… – Podał notes, wyrwał nerwowo kilka kar-tek. – rysuj i mów. będziesz bardziej precyzyjny w opisie!

– nos mi krwawi! słoik jest pęknięty i pełen krwi!– Pierdol słoik. walnij głową o jakieś drzewo i mów. Mów, człowieku!– on się rozmywa, dwoi się i troi, mój boże!– Co? Co?– każda z drobinek ciała mieni się kolorami. Jest ich miliony w gigantycznej chmurze, burzy

się, kondensuje w metaliczną strzałę, albo może roztopioną, długą kroplę, i strzela! strzela w niebo.– idą do następnego świata. to panspermiczna inwazja! Czy coś z niego zostało? Mów, mów,

człowieku! dlaczego w takich sytuacjach nie ma w pobliżu osoby dyplomowanej? Czemu w relac-jach tej wagi muszę zawsze polegać na prostaku?

speals spojrzał na niego wzrokiem pełnym nienawiści. – bo tak właśnie zbudowaliście naszą cywilizację, skurwysynie!

8Morderstwo na ociemniałym naukowcu było pierwszą rzeczą, jaką zrobił speals następnego

ranka. Jego głowa była nieomal niemożliwa do rozrąbania. impregnowana obcym sokiem, czy tymi strasznymi, odzwierzęcymi myślami. Mózg pełen był dziwnego proszku i odurzająco śmierdział kadzidlanym dymem. budził grozę. i speals wrzeszczał. i biegał wokół sklepu. i rzucał mięknącymi kamieniami. Potem uciekał dwa dni na południe i północ, i zachód. uciekał w stronę Finley z rękami zlepionymi białym proszkiem, w gaciach mokrych od soków. wreszcie zgubił się gdzieś w zwierzęcych norach spalonego buszu.

od tej pory ludzie opowiadali o istotach tylko obrzydliwe historie. o koszmarnych pieśniach wykonywanych chóralnie w przepastnych norach pod pustynią niedaleko Ardethan. o jękach zie-mi, ciągnących się echem od sheparton do Griffith. o skargach, które roznosił wiatr aż do Coleam-bally. nikt nie kontaktował się ze światem. świat również milczał.

istoty zużywały na bieżąco całe zasoby energetyczne ziemi. niezmiernie rzadko zdarzały się burze. z reguły tylko, gdy noc była gorąca, widywano zielone błyskawice przecinające niebo i biegnące do samego księżyca. Czy tam też istniała już kolonia?

z produkcją elektryczności był nie lada problem. ludzie zapomnieli o procesach jej wy-twarzania. Przynajmniej od Finley po narrandera i od leeton do deniliquin nikt nie wiedział nic o prądnicach i elektromagnetyzmie. ludzie zapomnieli wiele rzeczy. Przypominanie stało się bo-lesne, a myślenie dedukcyjne wprost niemożliwe. Cała sieć neuronalna człowieka uzależniona była od ładunków elektrycznych. ich niedobór powodował braki w pamięci, w koordynacji ruchowej i zakłócenia w rozwoju biologicznym organizmu. Już nie rodziły się normalne dzieci. niezwykle rzadko udało się wydać na świat zwał ohydnej, nieruchomej skóry, który ojcowie rzucali pokracz-nym psom na pożarcie.

A człowiek? woskowo białe ciała, podobne do świecowej kredki, poruszające się jak chodzące rzeźby, bo wysysane z elektronów, niewiele miały w sobie z dynamiki przeszłego życia. tylko słoiki zmieniały się na mniejsze. stopniowo, wraz z malejącymi głowami. Przynajmniej w obszarze od Forbes do broken hill i od leeton do sydney.

Page 51: Herbasencja - marzec 2014

51Marzec 2014

Testimoniumod skalistych szczytów itar toszanu, poprzez poprzecinane siatką wyschniętych rzek równiny

Fil loji, ciągnęła się osławiona buntami kraina zwana Aszeharią. nie rosło tu zbyt wiele. ziemia, odkąd przybył człowiek, stała się nieurodzajna i wręcz nieprzyjazna niskoenergetycznej wegetacji. sporadycznie pojawiały się dridotolerancyjne trawy, kolczaste krzewy czy rozlane na kamieniach suche porosty. nic przyjaznego dla oka, nic życzliwie strzelającego pąkami, nic, co przypominałoby rozzuchwaloną zieleń ziemi.

w okresie lata kergan poprzez planetę przetaczał się płomień dzikiego rozsadu. szalony wiatr mieszał kurz z nasionami i rozpalonym żarem bijącym z nieba. Miotał tą mieszanką w huraga-nie bez początku i końca, obejmującym glob jak żarliwa gorączka. temperatura gwałtownie rosła. wiatr potężniał. Falami nadchodziła duchota.

i wreszcie zapach stęchlizny pękających torebek nasiennych dridu tajemniczo uspokajał przyrodę. Jak gdyby tylko na to czekała.

w fazie rozsadu ziarna uzyskiwały mobilność i złośliwość owadów. szalały w poszukiwaniu wody. Mogły to być wilgotne usta, załzawione oczy, czy po prostu mokry, niechroniony odbyt. niewielki ładunek elektryczny, który niosły, mógł pozbawić przytomności królika, zabić szczura i oszołomić człowieka. nie trudno sobie wyobrazić, co robiła setka nasion. Pechowiec w mgnie-niu oka zamieniał się w ruchome, wrzeszczące sito, na którym nasiona natychmiast rozpoczynały błyskawiczny rozrost.

Po kilku godzinach formowały dziki, gotowy do podboju niot.

lato kergan stawało się więc dla mieszkańców hagunu czasem ukrycia. niewolnicy kulili się w na długo przedtem przygotowanych norach, dzicy w przypadkowych dziurach, mocno owinięci w szmaty dorho, a farmerzy z Północy w dobrze wentylowanych, podziemnych bunkrach z basena-mi i bieżącą wodą. wymiar sprawiedliwości usypiał zanurzony w luksusie braku skuteczności.

wtedy ogień walk ogarniał nawet miasta u stóp gór, dokąd oporni zmianom społecznym tes-timonium nomadowie schodzili po zaopatrzenie. Gdyby nie wprowadzona przymusowo ogólno-planetarna blokada mechanizmów strzeleckich, wyrżnęliby się w narkotykowej gorączce wszyscy. konflikty nawet dotyczyły ziemi. każdego podwórka, domu i sklepu.

Jeszcze pierwsi kartografowie planety wpisali odpowiednie rubryki przydziałowe specyficznym markerom kodu genetycznego osadników. z czasem wyparły te kody odręcznie pisane testamenty. A te ginęły, były fałszowane, a nierzadko palone.

Ale ludzie uwielbiali stare papiery. więcej, kochali krwawe mordy w imię pożółkłych tytułów własności, wytartych herbarzy i nadłamanych pieczęci. Czasem wojny dziko rozlewały się na cały kraj, poczynając od wyżyny kachamaszar, a kończąc na wybrzeżach wstrętnie kwaśnego morza Foszam bali, gdzie każda pożoga zamierała w trujących oparach.

tylko plantacje Północy w zagadkowy sposób unikały tego wiecznego rozdarcia i testamen-towej irytacji.

zima szonra przynosiła pokój. hagun niestety miał krótką i ciasną orbitę wokół swego słońca. Po czterech ziemskich miesiącach na nowo budził się wiatr, przynosząc ze sobą czas bezkarnych mordów, kiedy krew mieszała się z potem, a pot z kurzem i wreszcie błotem Jedynego deszczu.

science-fiction

Page 52: Herbasencja - marzec 2014

52 Herbasencja

1statek wylądował w miejscu szczególnym. na cokole uhonorowanym powitalnymi wieńcami

i zniczami pochwały. Piętnaście lat temu wyruszyli z hagunu niemal całą rodziną, z bohaterskimi dziećmi i oddanymi sługami. i właśnie wracali. na ten sam kontynent, do tego samego miasta, na-wet do tego samego doku, na północ od Aszeharii.

na kosmodromie krzątało się kilku dahajów. wychylali ciekawie swoje zabawne małe głowy. szybko wymieniali szczebiotliwym językiem uwagi i znikali na długie chwile w ładowniach. nigdy nie odpuściliby takiej gratki. samo wypróżnienie przestrzeni załadowczej, czyszczenie taśmociągów, a potem skomplikowanych dźwigów mogło zająć długie miesiące bezcennej, czystej pracy. towary, zdobycze wojenne, dzieła sztuki i kilkunastu półnagich niewolników z Farn hordu.

Ci ostatni szli w ponurym korowodzie, skuci podwójnym łańcuchem ciągniętym przez dwa zmutowane psy pociągowe. Przedtem, przez lata służyli storom. teraz los oddał ich w ręce nowe-go pana i jego potężniejszej rasy. dźwięczały ogniwa, szurały zniszczone podeszwy gormów, a ze spękanych ust wydobywał się przeciągły charkot nienawiści.

zawsze tu, na hagunie, było brudnej, niewolniczej pracy w bród. na niewolników czekało kilka tysięcy podziemnych nor i mnóstwo pitnej wody. tak szanowana i stara rodzina posiadała nioty ciągnące się od Głębokiego Jeziora aż po siny łańcuch górski Południa. kilka kolonii robotniczych na dalekim zachodzie i mnóstwo młynów wodnych na wschodzie, gdzie najbardziej paliło słońce.

Jak zwykle największy problem stanowił wyładunek ojca. Potrzebował pomocy kilku robotów protetycznych, pary platform i dźwigu osobowego. ledwo łapał oddech w porannej haguńskiej bryzie. Po bogatej w tlen mieszance pokładów zawsze niemałym szokiem była dzika normalność. szczególnie dla organizmu złożonego wyłącznie z komórek macierzystych.

wyglądał nieźle jak na swoje kilkaset lat. wzrostem dwukrotnie przewyższał średniej budowy mężczyznę. doskonale umięśniony, o gładkiej, niemal przeźroczystej skórze, paradował nago. nie-apetyczny, przerośnięty, ociężały nie wzbudzał zainteresowania. dlatego że w ogóle pozbawiony był płci. był tym trzecim. z przypisanym na stałe agresywnym malkontenctwem, ociężałością poglądów i zwykłym uporem starego dziada.

Po długiej ceremonii zapinania pasów wokół torsu i łydek wiozący ojca transportowiec wreszcie ruszył. w kurzu zawiózł go do rzędów pierwszych niotów. tam kilkunastu kucharzy uniosło starca w powietrze, żeby tradycyjnie przenieść przez próg pierwszego pomieszczenia i wstęgę powitalną drugiego. Ceremonii towarzyszyła dzika muzyka południowo-aszeharyjska. Piszczałki, flety i na wpół rozstrojone harfy.

wiele się tu zmieniło od ostatniego razu. Przede wszystkim interes kręcił się niesłychanie dy-namicznie. dzięki szwindlom wojennym, inwestycjom w polityków i ich frakcje udały się zakupy cennej ziemi uprawnej. A rosło na hagunie nie byle co… drid!

helrion dała pokaz egzaltowanego wzruszenia. Już tak miała. urodzona aktorka. wydęte, na-pompowane usta, migotliwe rzęsy i obleśne cycki ledwie mieszczące się w ramie obcisłej bluzki.

– bo się popłaczę – rzucił półgłosem Velcor. – zawsze musisz robić taki cyrk?– Przecież twój papcio przyjechał. – w oczach miała święte oburzenie, ironię, szyderstwo i bóg

wie, co jeszcze.– no i przywlókł całą tę hołotę – podsumował. – będą grzebać w księgach rachunkowych i na

nowo spisywać testamenty.– słuchaj, ojciec to wasza świętość inwestycyjna…– nic do niego nie mam… – podkreślił ze złością.Poruszali się tuż za robotami protetycznymi. śmierdziało starym moczem. widać serwisowi

daleko było do doskonałości.– Chyba stary ma odparzoną pupcię po tak długim locie – westchnęła ze współczuciem. – weź już przestań!

Page 53: Herbasencja - marzec 2014

53Marzec 2014

nie cierpiał tego typu uszczypliwych uwag. skąd brała tyle pewności siebie, wybuchów ironii i lekceważenia? Jej rodziny nigdy nie było stać na prawdziwego ojca. Musieli korzystać z serwisów odległych ciotek i wujków albo upychać zmarłych w tuby przechowawcze za kilka kredytów na miesiąc. Powinna pokornie milczeć.

w pokoju gościnnym zastali już Melkona i Fiadra. obaj palili cygara. Mordy im wyolbrzymiały po tym pobycie w innych światach. Czoła błyszczały dumnie. na gołych torsach pyszniły się ko-lorami rozległe tatuaże orderów armii. wojownicy, ich mać! helrion usiadła na taborecie tuż przy barze. zajęła się poprawianiem piersi. nigdy nie potrafiła pojąć różnicy pomiędzy tanim, ordynar-nym wystawiennictwem, a subtelnym uwypukleniem.

– hej, Velcor – obaj uścisnęli mu rękę prawie równocześnie.– no witam, panowie. Jak tam podróż?– A znośnie, znośnie – komentowali. nie wyglądali na bliźniaków, chociaż nimi w stu procen-

tach byli. – zmieniliśmy ostatnio stosowniki bocznego dopalacza podświetlnego. statek idzie dużo bardziej stabilnie.

– helrion mówiła mi o nowych działkach pokładowych? – dopytywał się lakonicznie.– A to… – Melkon westchnął. wygiął usta w wymuszonym uśmiechu. – taki mały kaprys starego.– to stary ma kaprysy za prawie pół miliona? wiesz, ile ja muszę się tu natyrać na taką kasę?– Przestań. trochę przywieźliśmy. dahajom miesiąc zajmie samo wyładowanie.– większość waszych cudów to zwykłe badziewie – ocenił ze śmiechem. – do czego są mi po-

trzebne obrazy w ramach ze świecących kryształów? Gdzie sobie to powieszę?obaj zarechotali na samą myśl. Fiadr porozumiewawczo mrugnął okiem. dopiero teraz

zauważył w ich dłoniach pełne szklanki jego ulubionej oliwy dymiandzkiej. nie miał siły na docin-ki. wyszedł, trzaskając drzwiami.

w gabinecie spotkał lejola. ten przynajmniej był na poziomie. za biurkiem siedział jegomość w czarnym skórzanym kombinezonie. Przedstawił się krótko.

– inspektor Mohany hotar. – Miał wąskie, niemal białe usta i przenikliwy wzrok sępa. Pachniał wysokiej jakości dridem.

– Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony Velcor. usiadł z wrażenia, kiedy lejol pokazał mu zawartość koperty.

wewnątrz znajdowały się oczy. nie takie zwykłe ludzkie z zamglonymi źrenicami, ale te, które po śmierci poruszają się w ciele ojca wraz z osobowością, do której należą.

– znalazłem to w kapciach papy – wyjaśnił z cieniem uśmiechu na twarzy inspektor. – Chyba próbował ten fakt ukryć.

– Jak można coś takiego ukryć? – obruszył się Velcor. – Czy wiadomo już, do kogo należały?– właśnie nad tym pracujemy – rzucił sucho hotar. Palił superkrótkiego papierosa. zaledwie

żarzył się pomiędzy palcami jak miniaturowa żarówka. – Jak wiadomo, po śmierci świadomość naj-bogatszych z was kopiowana jest do organizmu ojca. Pliki jaźni mogą zajmować dowolny fragment ciała. Poruszać się i dawać zlokalizować materialnie tylko dzięki obecności pary oczu. niezwykłej pary telepatycznych receptorów.

– Po śmierci i tak używamy normalnej percepcji zmysłów ojca – spróbował popisać się Velcor. – tak, żeby nie zabałaganić systemu – uciął krótko dalszy komentarz hotar. nie spodobało mu się

tego typu wcinanie w tekst. – telepatia jednak pozostaje. to nić komunikacji i środek zawezwania.– zawsze się tego bałem. Pamiętam babcię Avocardę. Często budziła mnie nocami. Musiałem

do rana siedzieć i trzymać kule jej wysychających oczu tuż pod skórą papcia. Albo te telepatyczne wezwania słyszalne w całym układzie słonecznym Gleese. Miały swoją odżywczą moc…

– daj spokój tym rzewnym wspomnieniom. Posłuchaj lepiej inspektora. – lejol stał twardo na ziemi.– Jak już wspominałem, ten chodzący cmentarz musi posiadać centralny system osobowości. Jest

stale kontrolowany z jednego miejsca, aby uniknąć chaosu i dezinformacji. to w końcu niezależny, samowystarczalny organizm. świadomość gości zajmuje naprawdę niewielkie fragmenty ciała. w sumie ojciec jest zdolny zmieścić około tysiąca ludzkich istnień.

Page 54: Herbasencja - marzec 2014

54 Herbasencja

– Czyli gwarantuje ciągłość rodzinnych kłótni i wieczną walkę o testamentową zawartość – zakpił Velcor.

– otóż to, panie Velcorze – podchwycił inspektor. wstał i zaczął się przechadzać po gabinecie. Miał dłonie zabawnie splecione z tyłu pleców. – Minęło piętnaście lat, podczas których rodzina brała czynny udział w kampanii farnhordzkiej. Chaos, walka, kilkunastu zabitych braci, kilka zjedzonych przez dzikie groule dziewczynek. wszyscy z sukcesem odnalezieni, ale nikt nieskopiowany. dlaczego?

– zawyżyliśmy limit konta? za biedni? za mało przychylności przodków? – pytał Velcor, wskazując potencjalne tropy.

– Może blokada, celowy odrzut, pomieszane dokumenty bankowe? – inspektor starał się być przenikliwy w tym spojrzeniu.

– Coś mi pan zarzuca?– wiem, wiem. był pan za daleko, żeby aż tak skutecznie działać w pojedynkę?– znów jakieś podejrzenia? tak zwykle bywa, kiedy ktoś haruje uczciwie od świtu do nocy!– Mnie irytuje brak kontaktu z pewną grupą pańskich testamentowych przodków.– A są jakieś braki?– i to spore. wstępne badania wykazują ubytek około dwustu wczesnych zapisów. – inspektor

postukał prętem deszyfratora o krawędź biurka.– dwieście brakujących linii świadomości? – Velcor był zdumiony albo tylko udawał. zamrugał

zabawnie oczyma.– tylu nie odpowiada. niech mi pan nie mówi, że śpią…– Może stary doznał jakiejś galopującej sklerozy? – wtrącił z głębi pokoju stojący przy oknie brat.– nie ma takich chorób w organizmie złożonym wyłącznie z komórek macierzystych, panie le-

jol. – hotar przeniósł spojrzenie na stojącego bliżej. niemal szeptał wprost do ucha Velcora. – Jest tylko jedno wytłumaczenie… – zawiesił głos. – Pański ojciec jest seryjnym mordercą testamen-towych figur…

zapanowała cisza i konsternacja. nie wiadomo, co miał na myśli inspektor, mówiąc o figurach. trochę zabrzmiało to jak niewydarzony żart o tematyce religijnej.

– Przecież to niemożliwe. nie ma takiej opcji w oprogramowaniu biologicznym.– nie ma albo nie znamy podobnego przypadku. – hotar rozsiadł się w fotelu, opierając nogi

o biurko. Czuł się nadzwyczaj swobodnie pomimo młodego wieku. – Miałem kiedyś do czynienia z ojcem rodziny welerod z dalekiego zachodu Aszeharii. stary drań przejmował jaźń obecnego w nim krewnego za pomocą wewnętrznej hipnozy. Jak zwykle chodziło o szwindle testamentowe. Jednak nikt dotąd nie pozbył się krewnego w sposób tak dosadny i, że tak powiem, materialny, jak ten wasz stary skurwiel.

Velcor przełknął jawną zniewagę. to było wygodne wytłumaczenie. Często Papcio wymykał się spod kontroli oprogramowania. Potrzeba było tylko całej fabryki papierów, żeby to udowodnić.

– Co zrobimy? – zapytał. – Jakiś ekspresowy trick?inspektor myślał się przez moment.– Jaka jest jego dawka dridu na dzień?– około ośmiu gramów. – osiem gramów? – inspektor gwizdnął z podziwem.– nic dziwnego. Przecież to opasły wieprz.– dobrze. wobec tego dajcie mu potrójną działkę. to na pewno go zmiękczy. będzie śnił o du-

pach na jawie…Cała trójka parsknęła zgodnym, szyderczym śmiechem.

2ojciec leżał na potężnym krześle wspornikowym. Jego wielki brzuch przypominał brzuch brze-

miennej słonicy. nogi gładkie jak u niemowlaka były wzniesione wysoko w powietrze. drgały nie-

Page 55: Herbasencja - marzec 2014

55Marzec 2014

ustannie. stopy śmierdziały rozdeptanymi, zgniłymi jabłkami. właśnie wrócił ze spaceru w sadzie. nawet fragmenty czerwonej skóry owoców przykleiły się do wielkiego palca.

– śpi? – zapytał Velcor.– usnął przed kwadransem – rzucił obojętnie inspektor. rozkładał sprzęt identyfikacyjny. to jest

kilka lamp kerfeira i wielki zwabiacz hoina. zwabiacz był przysunięty niemal do samego brzucha i jego gorący koniec prawie parzył ruchomą powierzchnię przepony brzusznej.

Pierwsze jak zwykle pojawiły się bliźniacze siostry Gejfert. skórzaste oczy były tak nienatu-ralne i obrzydliwe, że przyprawiały niemal o torsje. Próbowały komunikatów telepatycznych. Jak zwykle pytały o plany na weekend dalekich krewnych na ziemi, albo po prostu biadoliły pod no-sem. Mowa była o stylonowych pończochach i pomponach silikonowych na choinkę. nie mogły zapomnieć mu tego głupiego żartu z podpaleniem prezentów. inspektor dotykał powierzchni skóry małym jak długopis deszyfratorem osobowości i skrzętnie zapisywał dane.

– bardzo ciężko… – stwierdził po chwili.– o co chodzi? – Velcor zbliżył się ze swoim deszyfratorem. lubił pogadać ze zmarłymi krew-

nymi. zawsze można było przedyskutować sprawy paru punktów testamentowych. uszczknąć i udanie przekręcić fakty z przeszłości. siostry uwielbiały na przykład ploty z okolic drehenhort. zapominały wtedy o tych wiecznie potarganych pończochach.

– nie mogę złapać kontaktu. Jakieś szumy i pochrapywanie. Ma pan na swoim podobnie? – pytał poirytowany inspektor.

Velcor przysunął końcówkę do pary ruchomych oczu na lejącej się na bok prawej piersi ojca. bez przerwy ze środka organizmu napływały nowe i tłoczyły się obok siebie jak w kiści niedojrzałych winogron. tak naprawdę to nie miały nic z piękna owoców. wyglądały jak gule twardych nowot-worów, biegających po ciele jak rozwścieczone pasożyty. Czasem na skórze pojawiało się krwiste przebarwienie albo rozlany pieprzyk i wtedy oczy wyglądały jak żywe. zdawało się, że są przedziw-nie widzące i agresywnie wytrzeszczone.

– na moim to samo. Może stary się przepalił? za dużo tego dźwigał poprzez te lata.– niemożliwe. świadomość, indywidualizm, czy jaźń człowieka to tylko wiązka informacyjna.

ktoś by powiedział: dusza. taki plik może zaistnieć w mózgu człowieka, ale może równie dobrze zaistnieć w dowolnym punkcie organizmu, wykorzystując tkankę, jako bazę zapisu informatyczn-ego. tak zwany komputer biologiczny. nie sądzę, żebyśmy mieli do czynienia z dziką ekspansywną osobowością. nawet gdyby powstała w sposób incydentalnej ewolucji, to w systemie miliardów komórek jest tyle miejsca, że nie ma potrzeby morderstwa czy celowego wypychania ofiary poza system cielesnego hostingu.

– wie pan… – wydawało się, że w głosie Velcora pojawił się strach. słyszał w słuchawkach jakieś przeciągłe chrapanie i przerywane wersy nieznanych poematów. – takich rzeczy nigdy nie słyszałem z ust moich krewnych.

– i ja również – przełknął głośno ślinę inspektor. – Proszę pana, ja siedzę w tych sprawach od dwudziestu jeden lat i nie wierzę w historie o transmitujących siebie Praojcach. to dobre co najwyżej na historyjki do gazetki ściennej na kosmodromie.

Velcor przez długą chwilę przyglądał mu się dyskretnie. „Czyżby ten drań coś wywęszył?” – pomyślał.

3tłoczyli się w wielkiej sali zgromadzenia rodzinnego. Przez rolety zaledwie przeciskało się słońce,

a pokój pękał od gorąca i zawiesistego dymu cygar. brzękliwie krążyły jakieś przypadkowe muchy.– Przeliczyłem państwa krewnych. – inspektor wycierał pot z czoła. usta mu drżały jakby

nasłuchał się najgorszych horrorów albo wściekłych narzekań bezzębnych babci. – dokładnie bra-kuje wam stu sześćdziesięciu siedmiu osób.

– Aż tylu? A co z wartością testamentową? – zapytał ktoś spośród zgromadzonych członków rodziny.– dokumenty pozostają aktualne.

Page 56: Herbasencja - marzec 2014

56 Herbasencja

wszyscy odetchnęli z ulgą.– Ale zachodzi podejrzenie celowego przeładowania ojca danymi osobowymi.spojrzeli po sobie podejrzliwie. raczej słabo orientowali się w tego typu terminologii fachowej.

tylko Velcor potrafił sformułować sensowną uwagę.– to znaczy, że ojciec jednak jest przepalony.inspektor uśmiechnął się wyrozumiale.– to znaczy, że jest wypełniony w stu procentach. naładowany jak bateria po samą, najdalszą

krawędź ogniwa. tylko nasuwa się pytanie: czym? splotami sporadycznej programatyki? Może kimś?– Cholera…szemrali. w przypadku wymiany na nowszy model wyobrazili sobie ubytek kilkunastu milionów

na bankowych kontach. setek tysięcy wydanych na specjalistyczne oprogramowanie i jeszcze może kilkunastu tysięcy na skopiowanie danych ze starego sprzętu biologicznego. sama osobowość ojca, jego indywidualizm, wysiłek, wkład w budowę między generacyjnej harmonii, nisko im zwisały.

– Jaka jest państwa decyzja?– no, jeśli kasacja, to musimy mieć wszyscy wgląd w rekording. nie będę się potem tłumaczył

przed żoną i dziećmi, że dałem się wykołować chłopakom z psiarni. – Melkon patrzył na Fiadra z przemądrzałym uśmiechem. – Ciekawe, których krewnych zabrakło? Czy to był wirus strony euframów, czy hudolfów?

– zawsze szukasz problemów. inspektor już wyjaśnił, że stoimy w papierach w fazie neutralnej.– kasacja?wzruszyli ramionami. Jakie pozostało wyjście? i tak nikt nie zgodziłby się na skopiowanie

własnych danych osobowych po śmierci do tak nieodpowiedzialnego nosiciela. tym bardziej, że zachodziło podejrzenie o seryjnego mordercę plików osobowych.

4inspektor stał na polu dridu. wkomponowany w złote kwiaty, wyglądał jak strach na wróble.

Chudy z orlim nosem, w czapce z futra długiego ogona triota. nagle zauważył go.Podszedł i przywitał się z udawaną wylewnością. Potem bawił się w dłoni krótkim, sztylecikiem

do otwierania wielkich kopert.– widzi pan ten brezent na ziemi? – spytał z flegmą. – Pod spodem są zwłoki Fiadra.Velcor poruszył się niepewnie. dolna warga drgnęła mu nieznacznie. Przetarł nerwowo czoło. – nie, ja nie podejrzewam pana… – hotar splunął za siebie. – wczoraj uciekł nam z laborator-

ium wasz ojciec nosiciel. znalazłem też to…wielka żółta koperta zawierała kilkanaście par oczu. wszystkie z nitkami czerwonych żył.– też były ukryte w porannych pantoflach? – Velcor pozwolił sobie na grubiański żart. Miał dość

tego węszącego chudzielca.– no chyba pan żartuje. zabrakłoby pantofli w naszym więzieniu.– leżały na ziemi? – to już była kpina podszyta silną dozą ironii.– Ciekawe ma pan podejście… – inspektor przeciągnął ostatnie słowo. ściągnął usta w sposób,

w jaki się to robi pustej sakiewce. – Pyta mnie pan o rzeczy tak kurewsko banalne, że aż mnie to osłabia. Czemu nie zapyta pan o dane biograficzne ofiar?

– A powinienem?– wszystkie ofiary coś łączy. wszyscy mają w pewnym punkcie życia zbieżną historię, wspólne

konto i podobny testament.– i gdzie jest ten punkt zbieżności, jeśli wolno zapytać?– na Farn hordzie, planecie ostatniej kampanii wojennej ojca. Jakieś bohaterstwo, obiecanki

praciotek, telepatyczne pieśni pogrzebowe? Coś pan wie na ten temat?– Mogę tylko przypuszczać. rodzina ma specyficzne podejście do tubylców…– to znaczy? Ma pan na myśli, że nie przebiera w środkach?

Page 57: Herbasencja - marzec 2014

57Marzec 2014

– otóż właśnie. nie przebiera w środkach, można by rzec. wojna wojną, ale to, co oni wyprawiają przechodzi ludzkie pojęcie. Później nazywają to bohaterstwem.

– dobra. niech mi pan oszczędzi szczegółów. nie mogę go zastrzelić, bo wie pan, to podochodzi pod paragraf o ludobójstwie. wasz ojciec jest, że tak powiem, zasiedlony przez okupujących ciało przodków. lepiej jeśli wy to zrobicie.

– My? A co my mamy wspólnego z wymiarem sprawiedliwości?– Panie Velcorze, rodzina jest podstawową komórką nie tylko społeczną, lecz również fun-

damentalnym kamieniem węgielnym naszego wymiaru sprawiedliwości. rozstrzelanie przez re-prezentanta władzy niesie również wydźwięk polityczny, tak bardzo niechętnie widziany przez zarząd kolonizacyjny Planetarnej Federacji. Ja mogę zająć się sprawą dwóch, no trzech, zaginio-nych przodków. odkurzyć jakieś dane, przeładować pliki, wyczyścić biologiczne łącza. Ale niech pan ode mnie nie wymaga zajmowania się psychodelicznym mordercą, którego do czynu popycha nieznana choroba zniekształcenia plików osobowych. Ja się boję przejść obok własnych niotów.

– boi się pan rzędów samo rozsadowych? i pan jest policjantem? Pożałowania godne. – Velcor pokiwał z politowaniem głową.

– Proszę. tutaj są kluczyki od transportera, a te od miotacza rotonów. niech pan nie zapomni wyłączyć zgrzewnicy po wszystkim. to wasza rodzinna sprawa. Jest pan w końcu mężczyzną – krzyczał jeszcze hotar, kiedy Velcor już zapalał rzężący silnik.

5Poczuł gwałtowne szarpnięcie i ból, kiedy transporter przewrócił się na bok i zarył nadwo-

ziem w gliniastą skarpę. z trudem wydostał się na zewnątrz. nieopodal stał ojciec. wymachiwał w jakiś niesubordynowany sposób ogromnymi rękami. był nie do poznania. Aktywny, agresywny, wściekły. tylko chodzenie po polu bywało zabójcze. A zlizywanie soku z łodyg, przegryzanie na-sion? stary robił to cały dzień. ogarniało go szaleństwo. Prawie zbielał od proszku. był chodzącym dowodem na to, co narkotyk mógł zrobić w tak krótkim czasie z niemrawym, starym cielskiem.

Papcio zamruczał pod nosem, potupał gwałtownie w ziemię, odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem na pole dridu. Jakby tylko ruch maszyny przeszkodził mu w kontemplacji ciszy i zażywaniu spokoju. Velcor nie tracił czasu. szybko odnalazł broń. Przeładował kilkakrotnie i wsadził do zamka klucz zezwalający. lufa zajarzyła się czerwienią. i nic poza tym.

– Cholera! to był fałszywy klucz. Potrzebował satelitarnej akceptacji organów ścigania.karabin przez dobry kwadrans mógł buczeć jak zamknięta mucha, a Velcor używać go co

najwyżej jako lokówki, żeby opalić nią komuś tyłek. Pobiegł pomiędzy rośliny lekko pochylony, skupiony, gotowy na szybki odskok. odnalazł ojca

na polanie nieużytków. zatrzymał się i obserwował jego dziwną grzebaninę. ruchy były szybkie i widać bardzo bolesne.

stary wyciskał coś z nacięcia na ogromnej fałdzie brzucha. z troda kapała rozcieńczona krew. syczała, parując na rozgrzanej ziemi.

szybko operujące ręce na pewno nie przypominały ludzkich. były zbyt wielkie, płaskie i pokryte czerwonym śluzem. to, co wypadło w końcu na ziemię było wielkości dwóch mocno przerośniętych ziaren fasoli. niewielki zwój łączącej je tkanki – zestawem biologicznego obwodu pamięci. ojciec rozgniótł je bosą stopą.

– stój, nie ruszaj się! – krzyknął Velcor. zawahał się. nie strzelał, mimo że broń schłodziła się już na tyle, żeby być gotowa. Ciągle było mu szkoda tych kilku milionów udziału w zakupie nowego nosiciela. Poza tym lubił swoich zmarłych. były to w końcu najbogatsze ciotki i wujkowie. każdy chciał być po śmierci skopiowany. nie każdego było jednak na to stać. trzeba było być bogatym, żeby zasłużyć sobie na wieczność. Jak zwykle liczyły się pakiety testamentowe. kto i ile mógł zdeponować na koncie rodziny. zwykle na uwzględnienie mógł liczyć ten, który zgromadził najwięcej.

Page 58: Herbasencja - marzec 2014

58 Herbasencja

Jednak istniała jeszcze tak zwana przychylność przodków. i ta w zasadzie decydowała. niekończące się głosowania. kłótnie i masowe obrażanie. Czyli pieniądze i opinia biegłych. o jed-no i drugie trzeba było walczyć jak zwierz.

stary tylko wymruczał jakieś przekleństwo i jednym skokiem przygwoździł go do ziemi. Vel-cor wrzasnął przeraźliwie. ojciec pochwycił rozpaloną do czerwoności lufę broni. Ciągnął ze stękaniem. wreszcie urwał mu rękę w przegubie i z ogromną siłą wyrzucił karabin w powietrze. teraz ten trzystukilowy zwierz ścisnął mu gardło. Velcor poczuł, jak przełyk nieomal łączy się z podniebieniem. kopał, kopał jak szalony w ten na wpół otwarty brzuch. uścisk ojca na moment zelżał. wtedy Velcor wymknął się spod oślizłych rąk.

brocząc krwią, pobiegł na oślep w najgłębszy gąszcz. drid przypominał rosnącą kukurydzę. rośliny tłoczyły się w równych rzędach aż po horyzont. łatwo pękały od uderzeń biegnącego ciała. wtedy chlapały brązowym sokiem, który zlepiał ziarna kurzu i nasion w sztywną maskę, osadzającą się na twarzy. roślinne drzazgi doprowadzały do nieopanowanego kaszlu i krwawych wykrztusin. Jeszcze to piekielnie słońce, niemal stykające się ze skórą jak powierzchnia rozpalonego żelazka.

Velcor biegł i upadał. ojciec postępował tuż za nim. Czuł chłód jego cienia i parszywe, mecha-niczne sapanie. był coraz bliżej.

raptem zaśmierdziało jego wilgotnymi od moczu portkami, ostrym potem i oddechem zmieszanym z krwią. biegli przez chwilę obok siebie, równolegle, przeskakując stare śruby i beczki po oleju. stary odpychał się od ziemi. dla tak wielkiego ciała użycie rąk w biegu stało się koniecznością. nagle zaczął uderzać pięściami o ziemię, jakby wybijał w niej bokserski rytm groźnego ostrzeżenia. Jego ryk popłynął wzdłuż pola. odbił się od gór i powrócił echem. zaatakował. szybkim ruchem przewrócił Velcora i rozszarpał mu plecy. skóra zeszła wraz z materiałem, jakby miał w palcach miniaturowy zestaw noży.

Velcor wrzeszczał. Czuł, jak wraz z krwią wycieka z niego życie. Czołgał się przez chwilę, usiłując ściągnąć z siebie ciężką łapę. ojciec czołgał się tuż za nim. zerwał się i parł na niego szybkimi ruchami szarżującego niedźwiedzia. wyrywał okrwawionymi łapskami ziemię. Mielił ją z korze-niami. rzucał. ryczał krótko i chrapliwie.

Velcor zdobył się na ogromny wysiłek. stanął chwiejnie. krzyknął raz za razem, dodając sobie animuszu. zaledwie uszedł przed bryzgami ziemi. to zmusiło go do przerywanego biegu. kikut ramienia mocno krwawił. Pot zalewał oczy. Przez kilkanaście minut biegł samotnie, łamiąc kru-che łodygi. w szybkim ruchu kurz i drobne nasiona dridu dusiły. wtedy przystawał po oddech. Płakał i przeklinał siebie za głupotę. Po co dał się wciągnąć w te familijne rozgrywki? Po, co mu były potrzebne fałszywki przychylności testamentowych w kontraktach handlowych? Przecież nie bez powodu wkręcili go w to całe polowanie na ojca. siedzą gdzieś tam i żarzą skręta flamarskiego, naśmiewając się z jego naiwnej ofiarności widzianej w obrazie z satelitarnych kamer.

kombinezon wisiał w strzępach, więc słońce bezlitośnie spaliło mu grzbiet. tu, na hagunie, brakowało ochronnej warstwy ozonowej. tu istniał bezlitośnie rozciągnięty po horyzont haguński grill. smażył skórę bez dodatków oliwy. w kilka minut rozrzucał na niechronionym ciele pasma spieczonych skórnych pęcherzy.

Velcor nagle usłyszał groźne sapanie. z boku znów zaszarżował wściekły ojciec. Coś było z nim nie tak. Jakby mu pękło czoło. widział w tym pęknięciu roziskrzone oczy dziwacznych istnień. Przeszył go dziki strach i straszne podejrzenie… Ale już leżał i stary wyciskał z niego oczy wraz z tkanką przekazu świadomości. robił to profesjonalnie i z łagodnym porykiwaniem. Velcor zgasł bardzo szybko w wielkiej łapie starego. tylko po co go tak dokładnie kopiował? kto mu kazał? Poczuł otwierające się pliki, zobaczył rozbudzone z niepamięci obrazy. błysła świadomość, krystalicznie czysta jak nigdy dotąd. uruchomiła kalkulacje. wyrzucił telepatyczne łącza aż po granice układu. zrozumiał. szedł wprost do głównego personifikatora. bezpieczny na kilkaset następnych lat. ktoś mu zrobił niezwykłą przysługę. nie poprzestał na radosnym porykiwaniu. Pobiegł do nowego pana.

6– szanowna rodzino… – inspektor zaczął z oficjalnej stopy. w jego oczach paliły się iskry dobrego

humoru. – nie leży w moim zamiarze litowanie się nad ofiarą. Velcor zasłużył sobie na swój los.

Page 59: Herbasencja - marzec 2014

59Marzec 2014

Patrzyli na niego pytającym wzrokiem. tylko helrion siedziała półnaga na kolanie lejola, pieszcząc jego nieogolony policzek. dawno już zapomniała o zmarłym mężu.

– Już od pewnego czasu urząd podatkowy wysyłał nam informacje na temat zmiany nazw kont i danych osobowych pewnych ważnych podmiotów fiskalnych. wiedząc, że ojciec nosiciel jest na wojnie, zaczęliśmy być podejrzliwi. na froncie ze względów bezpieczeństwa nie działają przesyłacze osobowe. trup jest trupem. no chyba że ojciec dobrowolnie zrezygnuje ze swojej tożsamości na rzecz transmitowanego. do tego typu operacji potrzeba skomplikowanych kluczy genetycznych. zwykle dopiero w laboratoriach armii powstają materiały wszczepialne osobowości poległego człowieka. nierzadko z brzydkimi domieszkami propagandowymi.

– reklama jest nielegalna na cmentarzu ojca?– oczywiście. wpływa na humory testamentowe. również całodobowe łącze internetowe jest wbrew

panującym przepisom. Velcor posiadał login, który upoważniał go do sprawdzania stanów testamen-towych. Miał do tego prawo, bo prowadził wasz interes na planecie. w wypadku, gdyby nagle okazało się, że biznes jest nieopłacalny, bo dziedziczy ktoś inny, mógłby zakończyć operacje finansowe nie ponosząc strat. – spoglądał na nich z cierpkim uśmiechem. kilkaset osób, a żadnego zainteresowania. Puste oczy i słabe, zrezygnowane ręce. Po chwili kontynuował. – wasz brat szybko odnalazł najważniejsze dla siebie sznurki i sprytnie za nie pociągnął. zrobił coś jeszcze. Coś bardzo brzydkiego. – uśmiechnął się na myśl o wrażeniu, jakie zrobi. – wynajął wolną przestrzeń hostingu storom. Przedstawiciele tej rasy już wielo-krotnie usiłowali korzystać z naszej technologii. zawsze bez sukcesu. działał tak zwany system immunolo-gii informatycznej i odrzucał przeszczepy jaźni. Velcor znalazł na to haka. razem ze wspólnikiem sprytnie obeszli systemy zabezpieczające. Posiadali wszystkie typy kluczy kodowych do świadomości starego. kon-trolowali przesył danych i najmniejsze ruchy na rynku rodzinnej giełdy. tam też wprowadzili zasady nowej polityki. odrzut dotyczył tylko niewygodnych krewnych. odtąd oświadczenia majątkowo-testamentowe przemawiały tylko na jego korzyść, mimo że sprawiały wrażenie stałych niezmiennych.

– wpadł?– zdemaskowało go morderstwo Fiadra. to on był tym tajemniczym pomocnikiem. Ale naj-

bardziej zdradziła go osobowość ojca. Po dokonaniu psychoanalizy byliśmy pewni, że model przychylności testamentowej optuje w podejrzanie stabilnym kierunku.

– strony hudolfów?– dokładnie. szybko okazało się, że pamięć została zamknięta. nasi agenci nie mogli

transmitować się do środowiska cmentarnego pomimo ciągłych, skomplikowanych technicznie prób. A rozmowy z krewnymi przestały mieć jakikolwiek sens. Musieliśmy szybko działać w obliczu sytuacji wymykającej się spod kontroli. Firma ubezpieczająca oskarżyłaby nas o celowe zaniedba-nia procedury. A w takim wypadku przewiduje ona ubezwłasnowolnienie na podstawie diagnozy o chorobie psychicznej. stan testamentowy pozostał zamrożony w korzystnym dla Velcora punkcie.

– to znaczy, że wszyscy jesteśmy wykołowani przez tego brudnego hodowcę dridu?– dridu się nie hoduje. drid się uprawia. – helrion pośpiesznie schowała cycki pod koszulkę.

Pokazała Melkonowi język. – Potem się myje ręce – wyjaśniła. – Pozostawione same sobie mikros-kopijne spory i drobiny zainfekują ci skórę i zeżrą ją do zera. Porównaj sobie nasze dłonie. zobacz moje podziurawione paznokcie. Jak po wylaniu kwasu. A linie papilarne? dawno ich nie mam! Czego chcesz? nowego spadku? Może udziału?! Gdzie ty pracowałeś? walczyłeś? kupowałeś broń? nowe działka dziobowe za nasze pieniądze?! – wszyscy dotąd tolerowali ten wybuch gniewu. teraz podskoczył nawet lejol. odepchnął ją aż upadła na podłogę.

– wiedziałaś o tym dziwko! – krzyknął.– opanujcie się – uspokajał hotar, kiedy wszyscy zerwali się z miejsc z zaciśniętymi pięściami.

wrzask kobiet był nie do zniesienia. w ich twarzach widział tylko pałające czerwienią wyszminko-wane usta i rozwścieczone oczy. – Cisza, mówię! – zakrzyknął. Musiał jeszcze tupnąć kilkakrotnie nogą, żeby uspokoić szemranie.

– znalazłem klucze kodowe w telepatycznym przekaźniku Fiadra. Miał ten złom w kieszeni, kiedy leżał zasztyletowany.

Page 60: Herbasencja - marzec 2014

60 Herbasencja

wiadomość kompletnie ich zaskoczyła. klucze powinny być w sejfie. A do sejfu ma dostęp tylko Papcio. inspektor zaczął się przechadzać tam i z powrotem. wszystkie spojrzenia śledziły go w tym niespokojnym marszu.

– Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy – dorzucił, spoglądając z pobłażliwym uśmiechem. – w tej chwili siedzącego tu w fotelu ojca zasiedlają nowe ekspandujące byty. dusze storów mają to do sie-bie, że po śmierci ulegają ekspansji. bez obawy. Pozostają w granicach ciała organizmu hostującego. same wynajdują sobie miejsce.

– zabić dziada! – krzyczeli.– no, to akurat byłby niewybaczalny błąd.– dlaczego? – pytali jeden przez drugiego.– Ponieważ obcy, decydując się na zasiedlenie organizmu ojca, dobrowolnie oddali się pod

jurysdykcję rodziny. według prawa ziemi, wszystkie zobowiązania testamentowe, czy majątkowe, muszą pozostać wyegzekwowane w stosunku do żyjących jej członków, a z tego co wiem, dzięki tej na wpół legalnej operacji, większość akcji ogromnego bogactwa storów będzie należała do was. ostatnia kampania wojenna kompletnie ich wytrzebiła. dlatego tak błagali o zapis świadomości w tubach przechowawczych. stamtąd mogli operować w sieci. A w sieci robili wszystko, żeby odnaleźć kogoś takiego jak Velcor i Fiadr.

rozłożył ręce bezradnie.– trudno dziś odnaleźć gdziekolwiek żywego stora. tak więc ostrożnie postępujcie z waszym

Papciem. nabrał wartości precedensu.wzrok obecnych powędrował na wielkiego, dyszącego stwora w samym centrum rodzinnej sali.ojciec był przywiązany w gigantycznym fotelu do oparcia. Pęknięcie na jego czole ciągle się

powiększało. zamiast mózgu miał w głowie tylko jakąś smolistą masę, z której wyzierało kilkaset malutkich ślepi. na podłodze leżało kilkanaście par szybko wysychających oczu przodków. wciąż z fałdy skórnej troda na brzuch wypadały nowe. zaledwie pełgały w histerycznym, telepatycznym wołaniu o pomoc. nikt się tym faktem w tym momencie nie przejął. słuchali z otwartymi ustami i pełnym wytrzeszczem oczu. nawet nie zauważyli delikatnego uśmiechu Velcora na twarzy starego.

– to oznacza tylko jedno: dziedzictwo – podkreślił hotar z napięciem malującym się na twarzy. bał się, że zauważyli nić ich gruntującego się porozumienia. – wobec tego typu unifikacji, dziedzi-czymy wszystko to, co posiadali zmarli przodkowie storów.

– Mój boże… wszystkie ich kopalnie, mobilne kosmodromy, wieże wiertnicze i muzea?– dokładnie. Chyba że znajdzie się jakiś żywy stor, który zażąda swojej większej części testa-

mentowego łupu.Potraktowali tę wypowiedź jak dobry żart. Parsknęli szyderczym śmiechem. dzieci zawtórowały

piskliwym chórem. lubiły dorosłych w przychylnych nastrojach.

7inspektor wszedł do łazienki ostatni. kobiety poprawiały tu przedtem makijaż i lustro było upu-

drowane po samą uszczerbioną krawędź. Przemył twarz. Czuł niezwykłe gorąco. Już od jakiegoś czasu miał trudności z oddychaniem. Jeszcze ten szybko schnący język , poruszający się jak kawałek sztywnego drewna.

Przetarł lustro i przyjrzał się twarzy. Poprawił grzywkę, delikatnie przyklepując. lepiej, żeby nikt za wcześnie nie zauważył drobnego pęknięcia na czole. klauzula zasiedlenia dualistycznego mówiła jasno, że majątek należy do ostatniego w pełni fizycznie sprawnego członka rodu. A jego załadowany wprost do jaźni stor wykazywał ciągle rosnącą fizyczną aktywność. Pochodził z antycz- nej tuby przechowawczej Fiadra, przywiezionej wprost z linii frontu, o którą stoczyli tak zacięty bój na małe noże.

Page 62: Herbasencja - marzec 2014

62 Herbasencja

Przemek Morawski(podstuwak)

nie lubi pisać, ale bardziej nie lubi nie pisać. wciąż uczy się prawidłowo dobierać litery. lubi spać i jeść. Jest entuzjastą malarstwa Cecylli Gimenez. Pisanie nie jest jego hobby

Cień Salamandry- A jeśli wszyscy jesteśmy martwi? Może życie to tylko ułuda, diabelska sztuczka, na którą każdy

z nas dał się nabrać? – Głos stefana był słaby. Mężczyzna siedział na skórzanej sofie, obserwując scho-wany w dłoniach wisior w kształcie niewielkiej jaszczurki. Co chwilę łapały go napady ostrego kaszlu.

- A może to właśnie śmierć jest rozwiązaniem? – zapytał po chwili, prawie bezgłośnie.zajmujący miejsce przy biurku profesor szarzewski nie odpowiadał. notując coś, wsparty

o pulpit, przechylał się lekko, aby dopuścić więcej światła na zapisywaną kartkę. kwietniowe słońce, wpadające przez umieszczone za jego plecami okno, rzucało długi cień na blat i podłogę gabinetu. Pióro, którym się posługiwał skrzypiało piskliwie, wypełniając ciszę pokoju. kiedy notatka była skończona, profesor oparł się wygodnie i chwycił za poły swojego surduta, który przestał być mod-ny jeszcze przed zamachem na Franciszka Ferdynanda.

- Potrzebuje pan odpocząć, panie Grabiński – zwrócił się do swojego pacjenta ciepłym głosem. – Potrzebuje pan ukoić nerwy. Proszę tu zostać jeszcze przez jakiś czas, zrezygnować z pracy. Pana gimnazjum z pewnością poradzi sobie bez pana przez tydzień lub dwa.

stefan nie patrzył na profesora. wciąż siedział bez ruchu, ze wzrokiem utkwionym w trzymany w dłoniach medalion.

szarzewski z ciężkim sercem spoglądał na jego wynędzniałą, suchotniczą sylwetkę. twarz Grabińskiego, zupełnie pozbawiona wyrazu, przywodziła na myśl twarze katatoników. w jego pustych oczach można było dostrzec złowrogi zwiastun śmierci.

odrywając wzrok od tej smutnej postaci, profesor jeszcze raz obejrzał sporządzone przez siebie notatki, po czym złożył kartkę w pół i wstał.

- Muszę już pana zostawić – powiedział, podając stefanowi rękę. – spotkamy się w przyszłą środę.dłoń Grabińskiego była sina i zimna. szarzewski mimowolnie wzdrygnął się, gdy ją uścisnął.- Mam nadzieję, że do tego czasu dojdzie pan do siebie – powiedział na odchodne.w drzwiach gabinetu czekał już Franek. Gdy tylko profesor wszedł do salonu, od razu począł

wypytywać go o stan pacjenta.- wypisałem dla pana wszystkie zalecenia – odpowiedział szarzewski, podając mu złożoną

kartkę. – Proszę pilnować, by pański przyjaciel się do nich stosował.- oczywiście – odpowiedział Franek, chowając kartkę do kieszeni marynarki. – Ale proszę mi

powiedzieć, co z nim jest?- Pański przyjaciel jest w szoku. bardzo głębokim szoku. ostatni raz widziałem ludzi w ta-

kim stanie, kiedy trafili do mnie weterani ostatniej wojny. Ale wojna się skończyła, panie Fran-

horror

Page 63: Herbasencja - marzec 2014

63Marzec 2014

ku. – profesor spojrzał przenikliwie na swojego rozmówcę. – nawet walki z ukrainą doczekały już szczęśliwego końca. szok pana Grabińskiego musiało zatem wywołać coś innego. nie wie pan przypadkiem, co?

1Piekielna wrzawa, jaka rozpętała się wokół, świdrowała uszy pasażerów przenikliwym, dudniącym

chrzęstem. wylatując ze swoich miejsc, wyrzuceni jakąś niezrozumiałą siłą, wpadali na siebie nawza-jem, łamiąc kończyny o drewniane ławki i wybijając zęby z przeraźliwym szczęknięciem. niektórzy z nich padali bez przytomności, pocięci fruwającym wokoło szkłem, inni, na skraju zemdlenia, pró-bowali ratować się, osłonić przed wyrastającą wszędzie plątaniną rur, blach i strzaskanego drewna.

z przodu pociągu rozległ się głuchy huk eksplozji, któremu wtórował przeraźliwy zgrzyt druz-gotanych wagonów. Powoli cały ruch ustawał.

wszystko to jawiło się Grabińskiemu jako ciąg statycznych obrazów. zupełnie, jakby oglądał wyrzucony w górę plik zdjęć.

nagle przed oczami przeleciały mu obcięte ręce. z przerażeniem przeniósł wzrok na swoje ciało, by przekonać się, czy nie są to jego własne kończyny.

wśród zgiełku, jaki panował wokół, wśród lamentów i płaczu, usłyszał stłumiony krzyk, zdu-szony falą napływającej do ust krwi:

- karambol!k a r a m b o l.wtem uczuł, że ktoś go trąca. kiedy otworzył oczy spostrzegł starszą kobietę z dzieckiem.- Panie, co się pan tak drze? – spytała, patrząc na niego z marsową miną. - dziecko mi pan stra-

szysz. tylko karambol i karambol. A jak się przy tym wierci!stefan nie odezwał się. Przecierając czoło zmiętą chusteczką, nie zwracał uwagi na mierzącą go

podejrzliwym spojrzeniem babę. Aby nie patrzeć w jej stronę, wyjrzał przez niedomknięte okno.rozmokłe od marcowych roztopów łąki kończyły się właśnie murowanym peronem stacji. Po

platformie chodziło kilka osób.Grabiński znał to miejsce. zresztą doskonale wiedział, gdzie się znajduje. ten sen nawiedzał go zawsze

na tym samym przystanku. kiedy mijali budynek stacji, przyjrzał się ludziom wychodzącym na peron.i wtedy ją zobaczył.Jej milcząca, widmowa twarz prawie dotykała szyby pociągu.tym razem była zbyt rzeczywista, by stefan mógł uznać ją za przywidzenie. tym razem to

z pewnością była ona.Przepełniony nagłym wybuchem euforii opadł ciężko na ławkę i stłumił nagły atak kaszlu.kiedy maszynista zatrzymał pociąg, stefan bez zastanowienia zerwał się ze swojego miejsca

i ruszył w kierunku wyjścia.wyskakując w pośpiechu na peron, o mało nie przewrócił się na wytartych kamieniach platformy.szukając jej wśród zgromadzonych tu ludzi, nerwowo błądził między nimi wzrokiem.Jednak kiedy po chwili dworzec opustoszał, prócz Grabińskiego pozostał na nim jedynie siedzący

na ławce starzec i kolejarz, idący w kierunku zaplecza stacji.starzec, ubrany w dość solidne, choć mocno sfatygowane już odzienie, ściskał w rękach zawies-

zony na szyi krzyż i mruczał pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa.stefan, siadając obok niego, nie zauważył, że ten przygląda mu się nieufnie. Choć miarowy stu-

kot pociągu niknął już coraz bardziej, Grabiński wciąż nie potrafił zrozumieć tego, co staruszek nieustannie powtarza. do jego uszu dolatywał jedynie opętańczy bełkot, jakby wypowiadanych szybko modlitw, który budził niepokój i chorobliwa fascynację.

Próbując wyłapać powtarzane formuły, Grabiński wytężył słuch, jednak wtedy wyrwał go z zamyślenia dźwięk znajomego głosu.

- stefan? – ktoś wypowiedział nad nim jego własne imię i Grabiński był pewien, że zna tę osobę.

Page 64: Herbasencja - marzec 2014

64 Herbasencja

kiedy uniósł głowę, dostrzegł dawno niewidzianego przyjaciela.- Co ty tu robisz? – zapytał go nowo przybyły mężczyzna, kładąc mu rękę na ramieniu. – dawno

już tutaj nie zaglądałeś.- nie wierzę własnym oczom – powiedział Grabiński, wstając. – Popiołowicz! Myślałem, że już

tutaj nie mieszkasz.Przyjaciel uśmiechnął się z jakimś ukrytym wyrzutem. Jego przecięta blizną warga, pamiątka

z ubiegłej wojny, wygięła się w coś, co niekoniecznie musiało być uśmiechem.w tym czasie starzec popatrzył podejrzliwie na stefana i odsunął się lekko. Grabiński nie zwracał

na niego uwagi, odzyskując nieco humoru przez to niespodziewane spotkanie.- nigdzie się stąd nie ruszałem – powiedział Popiołowicz z tym samym wyrazem twarzy. – Mu-

sisz wymyśleć coś lepszego, żeby wytłumaczyć mi swoją absencję.- tego się już nie da wytłumaczyć – odparł stefan ze śmiechem. - zresztą, ty też się nie odzywałeś.

Ale nie ważne, posłuchaj - widziałem dzisiaj Annę! tutaj, na peronie!Popiołowicz spojrzał na niego wymownie.- nadal wierzysz, że ona się znajdzie? – zapytał.- Jestem tego pewien. Jestem pewien, że ona jest tutaj, że niedługo tu wróci. widywałem ją już

na tej stacji, ale myślałem, że to przywidzenia. Jednak teraz…siedzący na ławce starzec wstał, przeżegnał się i mierząc krzyżem w stronę Grabińskiego, odszedł

pospiesznie na tyły stacji.- nie zwracaj na niego uwagi – powiedział Popiołowicz, kiedy tamten się już oddalił. – to tutej-

szy jurodiwy. nie odszedł wraz z ukraincami i oszalał przez to do szczętu.Grabiński spoglądał jakiś czas za odchodzącym staruszkiem, po czym przeniósł wzrok na przyjaciela.- nie wierzysz mi? – spytał. - w to, że ona tu była.Popiołowicz milczał. zastanawiając się nad czymś, patrzył w rozentuzjazmowane oczy stefana.- Mam dla ciebie propozycję – powiedział po chwili. – zatrzymaj się u mnie. na jakiś czas. Może

to pomoże ci o niej zapomnieć. A może rzeczywiście ją znajdziesz?Grabiński ożywił się. ten prosty pomysł wydał mu się trafiony w samo sedno. Patrząc na

Popiołowicza z wyrazem wdzięczności na twarzy powiedział:- znajdę ją, przyjacielu. z pewnością ją znajdę.

2Franek spojrzał na trzymane w dłoni gazety i uśmiechnął się pod nosem. Przysłane przez jego

służącego tytuły coraz bardziej utwierdzały go w przekonaniu, że jednak nie uda mu się odpocząć.Już od pierwszej, spędzonej tutaj doby napotykał same trudności. za dnia męczyło go zmęczenie

wywołane brakiem snu, nocami natomiast nie mógł spać przez hałaśliwych sąsiadów, a kiedy już udawało mu się zasnąć, wciąż śnił o milczącej kobiecie z wisiorem w kształcie salamandry, zawie-szonym między na wpół obnażonymi piersiami.

A teraz prasa, którą mu przysłali mówiła właśnie o tym, od czego uciekał.o teatrze i duchach.Franek mimowolnie wyciągnął z kuriera ilustrowanego dodatek spirytystyczny i zajrzał do środka.Czesław Czyński przyjeżdża z wykładami do krakowa.kolejne medium zdemaskowane.Jan Guzik o rozmowach z duchami.- nie – powiedział sobie, odkładając gazety na ławkę. – Jeśli mam odpocząć, nie mogę tego czytać.oparł się wygodnie i pozwolił, by marcowe, poranne słońce ogrzało mu twarz. teraz mógłby

zapomnieć o wszystkim. Gdyby wciąż nie kołatała mu się w głowie melodia ze starej opery kurpińskiego – „szarlatan, czyli wskrzeszanie zmarłych”, mógłby nawet odpocząć.

niestety, jedną z arii do strudzenia wygrywał któryś z sąsiadów, nie zważając na porę dnia ani nocy i teraz ten natrętny motyw wciąż plątał mu się między myślami.

Page 65: Herbasencja - marzec 2014

65Marzec 2014

- ech, Franek, Franek – westchnął przeciągle - chyba nic z tego.- Pan mówi do siebie? - usłyszał dziecięcy głos, tuż przy swoim uchu.- Czy może rozmawia pan z duchami?obejrzał się. za nim, wsparta o deskę ławki, stała mała, uśmiechnięta dziewczynka w odświętnym stroju.- zgubiłaś się, dziecko? – spytał, nieco speszonym głosem.- nie. Moi rodzice są w kościele. o tam – wskazała palcem strzelistą wieżę.- A ty dlaczego z nimi nie jesteś?- nie wiem. nie mogłam tam wytrzymać. Mnie jest w kościele bardzo smutno.Przebiegła szybko wokół ławki i zaczęła oglądać leżące na niej gazety.- o, duchy! – krzyknęła, chwytając kurier Metapsychiczny. – Mogę zajrzeć?- to nie jest dla dzieci – powiedział Franek, wyrywając jej gazetę z dłoni. – weź tę, tę możesz pooglądać.- ta jest o teatrze – odrzekła rozczarowana. – Pana to interesuje?- interesuje mnie wiele rzeczy. na przykład, co sobie pomyślą twoi rodzice, kiedy zobaczą, że cię

z nimi nie ma?- nic nie pomyślą. oni już się chyba do tego przyzwyczaili.- Przyzwyczaili czy nie, muszę cię do nich zabrać.dziewczynka zrobiła naburmuszoną minę, jednak nie opierała się, kiedy chwycił ją za rękę

i ruszył w stronę kościoła.- A gazet pan nie bierze? – spytała jeszcze, oglądając się przez ramię.- nie, mnie się już nie przydadzą.- A mnie by było ich szkoda.- więc, jeśli rodzice ci pozwolą, możesz wrócić tutaj i je sobie zabrać.dziewczynka popatrzyła na niego z wyrzutem i dalej szła już w milczeniu.do kościoła dotarli po kilku minutach. nieduża, gotycka budowla była prawie pusta. Przez

uchylone drzwi widać było kilkunastu, zgromadzonych przy ołtarzu ludzi.Franek zastanowił się, którzy z nich są rodzicami tej małej. wchodząc do środka, przyglądał

się uważnie wszystkim biorącym udział w nabożeństwie. kiedy przekroczył próg kościoła poczuł przeszywający chłód.

Potem stracił przytomność.- Aleś pan wyrżnął orła!wracając do świadomości, zobaczył, że stoi przy nim jakiś mężczyzna.- A bladyś pan, jak po spotkaniu z duchem – powiedział nieznajomy, przytrzymując go.siedzieli na progu świątyni i Franek wciąż czuł zimno, jakie biło z jej wnętrza. kiedy przeniósł

wzrok na ołtarz, jego ciałem znów wstrząsnął dreszcz przerażenia.na ołtarzu, wśród płonących świec, stał, ustrojony w świeże chryzantemy, portret małej dziew-

czynki. tej samej, która przyszła z Frankiem do kościoła.Msza żałobna musiała skończyć się przed chwilą, bo świątynia opustoszała i teraz pozostał

w niej jedynie kościelny, zbierający kwiaty do wielkiego wazonu.- Czy pan jest z rodziny? – zapytał nieznajomy, podążając za wzrokiem Franka.ten zaprzeczył ruchem głowy.- ta mała to córka szamotów, zginęła w katastrofie kolejowej, niespełna rok temu, jeszcze przed

walkami z ukrainą. od tamtej pory, co miesiąc, wyprawiają jej mszę.- znał ją pan?- widywałem ją tutaj czasami. to małe miasteczko, tutaj się wszyscy znają.- Ale teraz już jej pan nie widuje?Przechodzień spojrzał na Franka zdziwiony.- Przecież mówiłem panu, że ona nie żyje.- A pan? – zapytał Franek. – Czy pan również jest martwy?

Page 66: Herbasencja - marzec 2014

66 Herbasencja

3- Patrz pan, panie wawer, co oni tu teraz w tej prasie wypisują. – Grot podsunął koledze pod nos

otwartą gazetę. – Podobno tera to ma wielkie wzięcie, te całe „wirujące stoliki”.- Pan w to nie wierzy?- Ja? oczywiście, że nie. Ja wierzę w postęp, panie wawer. w maszyny. w świecie postępu nie

ma miejsca dla ducha.kolejarze siedzieli na rozklekotanej ławce, ćmiąc papierosy zwijane z taniego tytoniu. ich duszący

dym unosił się wokół, powoli rozwiewając na ciepłym wietrze.w popołudniowym słońcu stojące na bocznicy wagony rzucały na torowisko podłużne cienie.- A ja tam już sam nie wiem – podjął po namyśle wawer. - weź pan na przykład tego Guzika.

Podobno rozmawia z duchami przy świadkach.- e tam, takie świadkowanie. Jak Molibda ostatnio pociągi na rauszu odprawiał, to też sobie

dwóch świadków na rozmowę z wernerem znalazł, że niby tego dnia nic a nic nie wypił.- Molibda?- Ach, zapomniałem, że pan dopiero zaczynasz. nie ma co teraz tłumaczyć, jeszcze pan nas

wszystkich pozna, bez obaw.Grot przerzucił dwie strony i zaczął oglądać zdjęcia Czyńskiego. Potem zamknął gazetę

i przyglądał się jakiś czas okładce.- skąd żeś pan w ogóle to wytrzasnął? Przecież to u nas nie wychodzi – zapytał, odkładając

gazetę na ławkę.- leżały w budynku poczekalni. - wawer zaciągnął się papierosem, spoglądając na towarzysza. -

Ale wie pan co, muszę coś panu powiedzieć – zaczął, wypuszczając z ust smużkę dymu. – ta gazeta pojawiła się tam jakby sama. wcześniej, kiedy zaczynałem przerwę, w ogóle jej tam nie było, a po chwili po prostu leżała na ławce, choć nie widziałem, żeby ktoś wchodził lub wychodził z budynku.

- Musiał pan to przeoczyć.- skądże! zresztą to nie wszystko. strony przewracały się w niej same.- Pewnie wiatr…- w pomieszczeniu?- Panie wawer – Grot spojrzał pobłażliwie na kolegę. - o co pan mnie w ogóle pyta? Powiedziałem

już, że ja nie wierzę w takie rzeczy.- w porządku. Ale to dość osobliwa historia.- to ją pan opublikuj. w tym szmatławcu z pewnością to kupią! –kolejarz roześmiał się, unosząc

zmięty już kurier.wawer popatrzył na niego z wyrzutem, ale nic nie powiedział.nagle Grot dostrzegł coś w oddali i jego uśmiech powiększył się.- Albo temu to opowiedz! – wskazał zbliżającego się do stacji mężczyznę. – Już drugi tydzień tu

przychodzi i wypytuje o takie rzeczy. niektórzy takich bajd mu nasmażyli, że nic, tylko drukować.- A czego on chce się tutaj dowiedzieć?- dokładnie nie wiem. Ja z nim nie rozmawiałem. szuka jakiejś kobiety. i wypytuje o katastrofę.- katastrofę?- Przed rokiem był tutaj niesamowity karambol. dwa pociągi całkowicie strzaskane. błyskawiczny

wjechał na boczny tor i zderzył się ze stojącym tam towarowym. Jak dla mnie to błąd dróżnika, ale szadera jakoś się z tej sytuacji wykpił. Pewnie przez zawieruchę z wojną. Pracę i tak stracił, ale kary żadnej nie poniósł.

- skąd pan wie, że to jego wina?- Panie wawer, ja jestem kolejarzem od lat i potrafię rozpoznać takie rzeczy.- A co się stało z tym szaderą?- zdziwaczał. rozpił się. wciąż mieszka w mieszkaniu dróżnika, bo po wojnie oddali dla jego następcy

nowe lokum. wciąż kręci się przy torach, zagląda czasami na stację. ten pewnie idzie do niego.

Page 67: Herbasencja - marzec 2014

67Marzec 2014

Grabiński minął dwóch podejrzliwie na niego spoglądających kolejarzy. widział ich już z daleka i miał wrażenie, że rozmawiają właśnie o nim. udał jednak, że tego nie dostrzega.

zresztą, zdążył się już przyzwyczaić do takich sytuacji. odkąd zamieszkał u Popiołowicza całe miasteczko wytykało go palcami jako dziwaka.

Gdyby miał się tym przejmować, z pewnością oszalałby naprawdę.zostawiając w tyle rozbawionych kolejarzy, kierował się do mieszkania dróżnika.szadera siedział na ławce przed domem i patrzył na pociągi. Grabińskiemu zdawało się, że

mężczyzna nie dostrzega go, jednak kiedy podszedł bliżej, dróżnik odezwał się.- one to czują – powiedział. - one wiedzą, co się stanie.- kto?- Pociągi. wystarczy na nie spojrzeć.Grabiński podążył za wzrokiem szadery. na bocznicy stały dwa wysłużone wagony. wiatr

wymiatał spod nich pył, jakby powoli pozbawiał je duszy.- one wiedzą, co się tutaj stanie. one to czują.- Co czują?- krew. zbliżającą się katastrofę. karambol.Grabiński drgnął. to ostatnie słowo pojawiało się w jego snach tak często, że teraz, słysząc je na

jawie, wzdrygnął się mimowolnie.- skąd pan to wie? – zapytał szadery.- one mi powiedziały. zupełnie jak przed rokiem. – szadera popatrzył na stefana po raz pierw-

szy, odkąd zaczęli rozmowę. – zresztą, świat żyje w cyklach, a podobne wywołuje podobne. to odwieczne prawa natury i tylko jedna rzecz może to przerwać. śmierć.

Po tych słowach szadera zamilknął i trwał w bezruchu przez kilka minut. w końcu wyjął kap-ciuch z tytoniem i zaczął zwijać sobie papierosa.

- Pojutrze nastąpi otwarcie nowej linii – powiedział, kiedy skończył. - Przejedzie tędy ekspres do lwowa. i wtedy się to stanie.

szadera przypalił papierosa i zaciągnął się głęboko.stojący przed nim Grabiński zastanawiał się, o co jeszcze mógłby spytać dróżnika, ale ten

odezwał się pierwszy.- Mnie jednak wtedy już tutaj nie będzie.stefan popatrzył na niego zdziwiony.- Co pan przez to rozumie? – zapytał.- to, co powiedziałem. dlatego chciałbym panu dać to. – kolejarz wyjął spod ławki zawinięta paczkę.

– to coś w rodzaju dziennika. Mojego dziennika. Może po tym pan wszystko zrozumie. Jednak zanim panu to dam, proszę mi coś obiecać. Proszę dać słowo, że nie otworzy pan tego do jutra rana.

- dlaczego?- za późno już na wyjaśnienia. Proszę po prostu obiecać.- dobrze więc, obiecuję.szadera podał mu zawiniątko i znów zaczął patrzeć na wysłużone pociągi.- teraz proszę już iść – powiedział, nie odwracając się do Grabińskiego.stefan ściskał w dłoniach paczkę i spoglądał na dróżnika. Chciał jeszcze o coś zapytać, ale po

zastanowieniu uznał, że jest to bezcelowe.schował dziennik pod pachę i odszedł bez słowa.

4Franek zerwał się ze snu. Przed oczami wciąż majaczył mu obraz kobiety z jego koszmarów.Jej widmowa twarz miała wyraz rezygnacji i wiecznego smutku.Jej usta poruszały się, ale nie padały z nich żadne słowa.na piersiach połyskiwał srebrny wisior w kształcie salamandry.

Page 68: Herbasencja - marzec 2014

68 Herbasencja

Franek wiedział, że tej nocy już nie zaśnie.z mieszkania na poddaszu dobiegały żywe takty granej na skrzypcach melodii. Franek znał je doskonale.kurpiński i jego „szarlatan”.Porwany napadem furii ruszył do przedpokoju i chwycił leżącą tam miotłę. Jednak zanim

uderzył nią w sufit, zdołał się opamiętać i odłożył narzędzie na swoje miejsce. oddychając ciężko, zastanawiał się, co powinien zrobić w takiej sytuacji.

Po chwili wzuł buty i w kąpielowym płaszczu ruszył na górę.wspinając się po skrzypiących schodach, nie od razu zauważył siedzącego na półpiętrze mężczyznę.nieznajomy, oparty plecami o okno, spoglądał w dół, jakby kogoś wyczekując. kiedy zobaczył

zbliżającego się Franka, podniósł się nieznacznie, a na jego twarzy widać było wybłysk nadziei, który zgasł bardzo szybko.

- Przepraszam, czy pan tutaj mieszka? – zapytał Franek, stając naprzeciw niego.- nie, nie. Ja jestem tylko znajomym.- Jest pan znajomym lokatora?- lokatorki.- to wyśmienicie! Proszę mnie do niej zaprowadzić.- niestety, nie ma jej w domu – odpowiedział mężczyzna, z jakimś niewypowiedzianym smut-

kiem w głosie.- więc to pan tak gra?- nie rozumiem…- na skrzypcach! Czy pan tam gra na skrzypcach?! Całymi nocami i dniami! nocami zwłaszcza!- Ja nie gram na skrzypcach…- więc to pewnie z patefonu! to dlatego to się tak w kółko powtarza. Pan wie, która jest godzina?- niestety, nie, ale…- więc ja panu powiem, która – wpół do pierwszej w nocy!Franek stał chwilę nad nieznajomym czekając jakiejś reakcji. ten jednak wyglądał na strapione-

go, jakby naprawdę nie rozumiał, o co się go tutaj oskarża.- Proszę mi powiedzieć – zaczął Franek po chwili, już nieco łagodniej. – Po co państwo tak łupią

mi tutaj w kółko tym kurpińskim? Czy to nie można tylko za dnia?- obawiam się, że zaszło jakieś nieporozumienie. nie bywam tutaj za dnia, a nocą tylko czasami.

Czekam na mieszkającą tutaj kobietę. ona… zaginęła przed rokiem, ale ja wierzę, że się odnajdzie. Jej rodzina jest tego samego zdania, dlatego wciąż opłaca mieszkanie i przysyła tu kogoś, aby raz na jakiś czas posprzątał.

- więc dlaczego wciąż słyszę stąd skrzypce?nieznajomy nie odpowiedział od razu. Jakby sobie coś przypominając, uśmiechał się do siebie.

Po chwili spojrzał na Franka i powiedział:- wie pan, to zabawne, ale Anna, kobieta, która tutaj mieszkała, bardzo lubiła grać na skrzyp-

cach. szczególnie kurpińskiego.Franek uczuł, że słabnie. łapiąc się poręczy, usiłował odzyskać równowagę.- Ma pan klucze do tego mieszkania? – zapytał, kiedy już doszedł do siebie.- nie, ale można spytać dozorcy…- nie ma na to czasu. Ja muszę tam wejść teraz.Podbiegł do drzwi i pociągnął za klamkę. nie ustąpiła.Mężczyzna stojący przy oknie ruszył za nim, nie wiedząc, czy ma mu pomóc, czy go powstrzymać.kiedy dotarł na górę chciał coś powiedzieć, jednak zanim otworzył usta usłyszał szczęk zamka.

obaj mężczyźni popatrzyli w stronę, z której dochodził dźwięk.klamka opadła i drzwi powoli uchyliły się.- szczególne – wyszeptał Franek, ostrożnie zaglądając do środka.wokół panowała niepokojąca cisza.Mieszkanie wyglądało na puste. kiedy jednak zapalił światło, zobaczył kobietę ze swojego snu.

Page 69: Herbasencja - marzec 2014

69Marzec 2014

A raczej tak mu się tylko zdawało.nad stojącym w rogu pianinem zawieszony był plakat z jej podobizną. „salamandra – największe

medium Polski”, obwieszczał umieszczony na nim podpis. Franek powoli obejrzał się na nieznajomego.- Czy to jest ta pańska przyjaciółka? – zapytał, wskazując plakat ręką.- tak.Franek podszedł do afiszu nie mogąc oderwać od niego wzroku.- Ma na imię Anna – powiedział jego towarzysz. - była niezwykle silnym medium. Jednym

tchem wymienia się jej nazwisko z Jadwigą domańską i stanisławą tomczykówną. ta ostatnia zresztą miała ją jakiś czas pod swoimi skrzydłami. Czy pan wierzy w takie rzeczy?

Franek zaśmiał się. Chciał odpowiedzieć, chciał się przedstawić, jednak kiedy mimowolnie wziął z pianina jedno z leżących tam zdjęć, jego ciałem targnął przeraźliwy spazm.

znów usłyszał tę muzykę. teraz niezwykle wyraźnie, jakby ktoś grał ją właśnie nad jego uchem.na podłogę spadły zawieszone na ścianie skrzypce.obecny przy nim mężczyzna próbował go przytrzymać. Franek widział, że tamten coś mówi,

jednak nie rozumiał wypowiadanych słów.trzymając się pianina robił wszystko, żeby nie upaść.z jego nosa i lewego ucha poczęła wydobywać się dziwna, jasna substancja o niespotykanej konsys-

tencji. wplątując mu się we włosy, wyrastała w górę, wyglądając jak piekielna roślina żywiąca się duszą.Franek doskonale wiedział, co to takiego.Półpłynna masa zaczęła układać się w kształt głowy i po kilku chwilach obojgu mężczyznom

ukazała się milcząca twarz Anny, taka sama, jaką Franek oglądał w swych snach.Jej nieruchome oczy nie patrzyły na żadnego nich.nieznajomy, wypowiadając jej imię, wyciągnął rękę, by dotknąć tego fantastycznego zjawiska.wtedy Anna znikła, a obaj mężczyźni zamarli, jakby pogrążyli się w katatonicznym śnie.- Pana przyjaciółka nie żyje – przerwał w końcu przedłużającą się ciszę Franek. – bardzo mi przykro.- Czy pan także jest medium? – zapytał Grabiński, spoglądając na niepozorną twarz nieznajomego.- tak, nazywam się Franek kluski – Franek wyciągnął w jego stronę dłoń.- stefan Grabiński. słyszałem o panu. szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach.- Ja również żałuję. i przykro mi, że to ja musiałem panu przekazać tę smutną nowinę.- domyślałem się tego już wcześniej. nie chciałem jednak przyjąć prawdy do wiadomości.Franek namyślał się przez chwilę, po czym spojrzał Grabińskiemu w oczy.- Pana przyjaciółka potrzebuje pomocy – zaczął niepewnie. – dusze nie objawiają się w ten

sposób, jeśli nie są w potrzebie. Musimy dowiedzieć się, czego ona oczekuje, inaczej nikt z nas nie zazna spokoju.

Grabiński wyjął z dłoni Franka fotografię Anny i przyglądał się jej przez chwilę.- Czeka nas więc pracowity dzień – powiedział.

5szadera zgniótł papierosa w popielniczce pełnej niedopałków. ściskając w rękach kolejarską

tarczę wskazującą sygnał zielony, patrzył w skupieniu na cyferblat zegara. dochodziła druga.- zrobię to dla was ostatni raz – powiedział szeptem.wstając poprawił mundur i założył czapkę.noc była ciepła. wyjątkowo ciepła, jak na marzec. wychodząc przed stację, stary dróżnik czuł

wilgotny powiew na swojej twarzy.Jednak było coś jeszcze w tym nocnym wietrze. Jakiś nieokreślony, metaliczny zapach, który

budził jego podniecenie.z tarczą pod pachą chwycił żelazną dźwignię i przerzucił szyny na torze. Potem wrócił na swoją

pozycję i stał wyprostowany, patrząc w dal, z której nadjechać miał pociąg.

Page 70: Herbasencja - marzec 2014

70 Herbasencja

nadając sygnał odjazdu doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dojdzie do katastrofy. Czekał na ten przeraźliwy zgiełk, jaki wypełni jego uszy. na ten potworny widok miażdżonych wagonów, urywanych kończyn, wszechobecnej śmierci.

i oto nadjeżdżał już ekspres. stłumiony stukot, jaki wydawał, łączył się w głowie szadery z bi-ciem jego własnego serca.

stojąc w pewnym oddaleniu, kolejarz wypatrywał kolizji.Maszynista nadjeżdżającego pociągu zaczął hamować. Jednak desperacka próba zatrzymania

rozpędzonej maszyny musiała skończyć się niepowodzeniem.szadera wiedział o tym aż nazbyt dokładnie. od roku oglądał tę scenę każdej nocy. od miesięcy

sprawiał, że każdej nocy to wszystko wydarzało się na nowo.Ale dziś miał to być ostatni raz.na drugi dzień Molibda zeznał, że widział, jak szadera bardzo długo stał na pustej platformie.

Że zachowywał się, jakby odprawiał nieistniejące pociągi. oczywiście, wydawało mu się to dziwne, ale szadera podobno robił to często. to był taki typ człowieka, który prawdziwie kocha i rozumie kolej i nie może żyć bez związanych z nią obowiązków.

Gdyby Molibda wiedział, że szadera powiesi się zaraz po powrocie do domu, z pewnością by go powstrzymał.

6tego ranka Franek wstał niezwykle wypoczęty. sen miał twardy i nie budziły go ani koszmary,

ani odgłosy z góry.dopiero podczas popołudniowej drzemki znów nawiedziła go postać Anny.Jak wcześniej była milcząca i tylko wpatrywała się w niego swoimi niebieskimi oczyma. Jej blada

skóra błyszczała jakimś nieokreślonym blaskiem, a rozpuszczone włosy falowały miarowo, jakby poruszone wiatrem.

Franek spojrzał na zawieszony między jej piersiami symbol salamandry.srebrna ozdoba pulsowała rytmicznie, nieznacznie zmieniając kształt. wyglądała jak rozlana

rtęć, uciekająca na wszystkie strony. Jak żywa materia usiłująca zerwać się ze swojej uwięzi.nagle wisior pękł, zmieniając się w płynne srebro.zaraz po tym głowa Anny przechyliła się w tył i upadła na deski podłogi.zalane krwią usta wypowiadały jakieś słowa, ale Franek nie słyszał ich już.zerwał się ze snu, mokry od zimnego potu.wokół walały się książki i notatki, które sporządzał, analizując opowiedzianą przez Grabińskiego historię.Gdy spojrzał na zegarek dochodziła szósta. tylko dwie godziny dzieliły go od spotkania ze ste-

fanem. Grabiński miał przyprowadzić ze sobą Popiołowicza.ekspres do lwowa odchodził przed pierwszą i do tego czasu musieli ustalić, co należy zrobić.

nie mieli jednak wątpliwości, że podczas jego przejazdu wydarzy się coś niebywałego. Mieli tylko nadzieje, że nie będzie to kolejny karambol.

dzisiejszy ranek kluski spędził w archiwum miejskim, szukając artykułów o nieszczęśliwym wypadku sprzed roku. znalazł jednak niewiele.

o Annie nie było ani słowa. nie wymieniano jej ani na liście ofiar, ani na liście osób zaginionych. Jednak nawet Grabiński przyznawał, że musiała zginąć podczas tej katastrofy.

zagadką pozostawało tylko to, co trzyma jej duszę w tym mieście.Choć w artykułach o karambolu nikt o Annie nie pisał, kluski znalazł inną informację, dość

szczególną jego zdaniem.Anna, nazywana w prasie salamandrą, była w konflikcie z jednym z najwyższych członków

ordo templi orientis. Jego nazwiska jednak nigdzie nie podawano. wspominano jedynie, że konflikt był dość ostry, a ów człowiek był kimś z jej najbliższego oto-

czenia. Podobno wszystko zaczęło się w czasie jednego z seansów.

Page 71: Herbasencja - marzec 2014

71Marzec 2014

zastanawiając się nad tą sprawą Franek spostrzegł, że Grabiński jest już spóźniony. Początkowo się tym nie przejął, ale kiedy spóźnienie zaczęło przedłużać się, we Franku z każdą minutą narastał niepokój.

nerwowo chodząc po salonie, zastanawiał się, czy jego nowy towarzysz nie zrezygnował aby z oferowanej mu pomocy.

dla Franka Grabiński był postacią dość osobliwą i trudno mu było przewidzieć jego zachowanie.niezwykle inteligentny, wykazujący się niemałą erudycją, stwarzał jednocześnie pozory

zamknięcia i wycofania.to właśnie te cechy przypadły tak Frankowi do gustu.kluski częściowo widział w nim siebie. nie mogąc znieść piętrzącej się niepewności, Franek wstał, założył marynarkę i poszedł złożyć

Grabińskiemu wizytę.Problem stanowił jedynie adres, pod którym stefan zatrzymał się tutaj. kluski nie znał dobrze

tego miasta i pamiętał tylko, że dom Popiołowicza ulokowany jest gdzieś w dzielnicy willowej.na szczęście Franek wiedział, gdzie znajduje się ta dzielnica.Przynajmniej mniej więcej.krążąc po uśpionym mieście czuł na twarzy pierwsze powiewy zbliżającej się wiosny. Powietrze

było wilgotne i pachniało spęczniałą ziemią. Gdyby nie okoliczności, Franek z pewnością czerpałby radość z tego nocnego spaceru.

nagle, kiedy wchodził do parku z ulicy katedralnej, w jego twarz uderzyła przywiana wiatrem gazeta. schylając się, by ją podnieść, kluski ze zdziwieniem stwierdził, że jest to kurier Metapsy-chiczny, ten sam numer, który przysłano mu wczoraj.

oglądając gazetę w rozmigotanym świetle latarni uczuł, że coś wyrywa mu ją z dłoni. Choć wiatr był lekki, pismo poszybowało przez park, niknąc mu z oczu.

zafascynowany kluski ruszył za nim. zatracając się w pełni w tej dziwacznej pogoni, nie zauważył nawet, kiedy zgubił drogę. dostrzegł to dopiero po kilkunastu minutach i ze zdziwieniem stwierdził wtedy, że musi znajdować się w którejś ze ślepych odnóg dzielnicy willowej.

Przed nim, na rdzewiejącej bramie, zawisła śledzona przez niego gazeta. tym razem nie stawiała żadnego oporu i Franek bez problemu mógł wziąć ją do ręki.

kiedy schował pismo do kieszeni, jął przyglądać się posępnemu domowi, do którego prowadziła brama.budowla wyglądała na niezamieszkałą. wiekowa fasada zaczynała powoli niszczeć i Franek

w słabym świetle latarni mógł dostrzec niewielkie plamy łuszczącego się tynku.w jednym z okien migotał nikły płomień lampy naftowej.wiedziony jakąś chorobliwą fascynacją, kluski uchylił skrzydło bramy i ruszył w tamtą stronę.za szybą ujrzał pogrążony w nieładzie salon. większość mebli przykrywały płachty materiału

i tylko niski stolik, stojący przy skórzanej sofie i sama sofa były odkryte. na stole ustawiono lampę i arkusze papieru, zapisane drobnym, równym pismem. wypełnione kartki zalegały także podłogę. wśród nich leżał gruby brulion, trochę ubrań i solidna walizka.

na kominku stało oprawione w ramkę zdjęcie jakiegoś mężczyzny.Między ubraniami kluski rozpoznał marynarkę Grabińskiego.Jego uwagę zwróciły również liczne wycinki prasowe, przyklejone do ścian i mebli. Przyglądając

się im, Franek zauważył, że na niektórych z nich znajdują się zdjęcia Anny.niewiele myśląc podszedł do drzwi wejściowych i nacisnął klamkę. drzwi ustąpiły i kluski mógł

wejść do środka.dom był pusty. niezgaszona lampa mówiła Frankowi, że ktokolwiek opuścił go jako ostatni,

musiał zrobić to w dużym pośpiechu.tak jak domyślał się wcześniej, wszystkie wycinki dotyczyły Anny. opisywały jej seanse, konflikt

z tajemniczym zakonnikiem, w końcu zaginięcie i bezowocne próby odnalezienia jej. również licz-ne notatki podejmowały te tematy.

oglądając sterty zapisanych kartek, kluski zaczął w końcu przeglądać leżący na podłodze brulion.był to pamiętnik, jak Franek szybko zorientował się, pamiętnik spisany przez dróżnika.

Page 72: Herbasencja - marzec 2014

72 Herbasencja

wiele notatek, szczególnie ostatnich, było zawiłych i niezrozumianych lub pisanych w takiej gorączce, że całkowicie nieczytelnych. Ale to, co dało się odcyfrować, stanowiło fascynujący zapis postępującego szaleństwa.

„to ja jestem winien śmierci pasażerów ekspresu lwowskiego – brzmiał pierwszy wpis. – to ja noszę brzemię, którego ciężaru nie wytrzymam już długo. dlatego muszę opisać to wszystko, czego stałem się sprawcą”.

na kolejnych stronach Franek znalazł sprawozdanie z kilku dni przed katastrofą i szczegółową relację ze zdarzeń, jakie miały miejsce tamtej feralnej nocy.

z zapisków wynikało, że dróżnik nie działał sam. ktoś przekupił go, aby przełączył szyny na boczny tor.

dla kluskiego postać inicjatora tego przedsięwzięcia wydawała się wielce interesująca. Przerzucając kartki, szukał fragmentów, które opisywałyby go szerzej.

„znów do mnie przyszedł. ostatnio zjawiał się coraz częściej, czasami kilka razy na dzień. Jed-nak teraz był o wiele bardziej stanowczy. w końcu do przejazdu pociągu nie zostało już wiele dni. Pewnie dlatego zaproponował mi większą zapłatę.

to przez nią w końcu uległem. Chciwość jest w stanie nakłonić nas do wszystkiego.dopiero później zobaczyłem, jak złudne były moje nadzieje”.kluski błądził oczami po tekście, chcąc jak najszybciej rozwiązać wszystkie tajemnice. nerwowo

przewracał strony, wychwytując z nich pojedyncze zdania, ale nieuporządkowana struktura zapis-ków wymuszała na nim ciągłe wracanie do już przeczytanych partii.

„kiedy stałem wśród tego potwornego zgiełku, dostrzegłem, że i on obserwuje całe zdarzenie. zupełnie, jakby chciał sprawdzić, czy należycie wykonałem swoje zadanie.

wyraz jego twarzy, pełen uśmiechu, wywołał we mnie wściekłość. nagle zapragnąłem zoba- czyć jego śmierć.

złapałem kamień leżący u mych stóp i zakradając się do niego, z całych sił uderzyłem go w głowę. kiedy był martwy, zaciągnąłem jego ciało na stertę wywleczonych ze strzaskanych wagonów trupów”.

Czytając, jak doszło do wypadku, kluski czuł się bardzo nieswojo. Choć nie znał miasta zbyt dobrze, rozpoznawał opisywane przez dróżnika miejsca. kojarzył zwrotnicę, która doprowadziła do tragedii, widział oczyma wyobraźni boczny tor, na którym stał drugi pociąg.

sprawiło to, że te niepozorne do tej pory miejsca ujawniły mu swoje wstrząsające piętno.zagłębiając się w dalsze partie tekstu, był świadkiem postępującego obłędu szadery.„wszystkie pociągi wiedzą, co zrobiłem – pisał dróżnik. - słyszę ich głos, kiedy się do nich zbliżam.

spętane w składach dusze chcą wyrwać się z tej piekielnej pułapki, jednak coś nie pozwala im odejść.tylko kolejna tragedia może im pomóc.dopóki ona nie nastąpi muszę odprawiać ten piekielny pociąg na pewną zgubę. i co noc słyszę

wołanie o nowy karambol.Jeśli dojdzie do kolejnej kolizji, wszystkie dusze staną się wolne. Jestem tego pewien”.ostatnie dwa zdania były podkreślone. kluski powoli zaczął rozumieć, dlaczego nie zastał

Grabińskiego. z rosnącym napięciem czytał dalej.„Jednak on także tego chce. widzę go tutaj coraz częściej. widzę go w przejeżdżających wago-

nach, widzę na opustoszałych platformach, na ławkach w budynku stacji.Ale nie dam mu tej satysfakcji. nie pozwolę, by to wydarzyło się znowu. Jego przecięte blizną

usta nie uśmiechną się już więcej z mojego powodu”.kluski wypuścił z dłoni czytany pamiętnik. spoglądając w stronę stojącej na kominku fotografii

czuł, jak po plecach przechodzą mu zimne dreszcze.wcześniej nie zastanawiał się nad tym, dlaczego Grabiński mieszka w opuszczonym domu. dla-

czego utrzymywał, że zatrzymał się u przyjaciela.teraz wszystko wydawało się oczywiste.Chciał ruszyć w stronę wyjścia, ale uczuł, że coś go trzyma. rozglądając się wokół zauważył, że

z ust i ucha znów wydobywa się mu ta dziwna, jasna substancja. teraz wyglądała jednak nieco ina-

Page 73: Herbasencja - marzec 2014

73Marzec 2014

czej. wijąc się po szyi, wyrastała wysoko nad nim, aż czepiając się powały, zaczęła powoli unosić go, zaciskając się na jego szyi.

Miażdżona krtań zapierała mu dech i choć Franek usiłował wyrwać się z tego uścisku, wiedział, że wszelkie tego próby mogą go jedynie osłabić i przyspieszyć śmierć.

kiedy był już na granicy utraty przytomności, usłyszał doskonale sobie znaną arię z „szarla-tana” kurpińskiego.

Po chwili pętla rozwinęła się, a on padł na podłogę, łapiąc oddech potężnymi haustami.tych kilka minut wycieńczyło go niemal zupełnie. nabrzmiałe krwią oczy łzawiły obficie, przez

co kontury otoczenia straciły swą ostrość.kiedy wstawał, wciąż czuł zawroty głowy.Jednak teraz nie mógł się poddać. teraz musiał jak najszybciej dotrzeć na stację.

7Grabiński, chwytając za kolbę stawidła, połączył szyny z bocznym torem, na którym stało kilka

niezaładowanych jeszcze wagonów. kiedy manewr był zakończony, oddalił się ukradkiem, dbając, by nie zauważył go stojący na stacji dróżnik. wymijając jego senne spojrzenie, zaszedł na tyły budynku, poczym wkroczył na perony błędnym krokiem, aby tu wyczekiwać mającej nastąpić tragedii.

Jego ciało przechodziły dreszcze, jakby targała nim gorączka. Po bladej twarzy spływały kro-ple potu. zaciskając nerwowo drżące dłonie, bezmyślnie wpatrywał się w stronę, z której miał nadjechać ekspres.

Choć noc była ciepła, czuł jakiś dziwny, dojmujący chłód, przeszywający go na wylot. kiedy godzina nadejścia pociągu była już bliska, zauważył, że z ust unoszą mu się wąskie stróżki pary.

- wiedziałem, że to zrobisz. - usłyszał za sobą zimny głos Popiołowicza.- od pierwszego dnia, w którym poprzysiągłeś ją odnaleźć, wiedziałem, że w końcu

postradasz zmysły.- lepiej zmysły, niż życie. – Grabiński nie spojrzał na niego. ze wzrokiem utkwionym w tory,

stał w kompletnym bezruchu. – Ale teraz to wszystko się skończy. uwolnię ich spod twojej mocy.z daleka dobiegł gwizd zbliżającego się pociągu. z każdą sekundą narastał miarowy stukot

kołaczących o szyny kół.Grabiński czuł, jak krew uderza mu do skroni. Jego serce przyspieszyło rytm, synchronizując go

z demonicznym metrum pędzącej ku zagładzie maszyny. nie myślał już teraz o niczym. nie istniało nic, prócz tego upiornego taktu, mającego za chwilę osiągnąć swe apogeum.

kiedy przednie światła lokomotywy oświetliły tory, stefan ujrzał jakąś postać, pochyloną nad mechanizmem zwrotnicy.

nie od razu rozpoznał kluskiego. Choć Franek uszedł w porę, a ekspres wjechał na tor główny, maszynista zahamował nagle, jak-

by miał naprzeciw siebie śmiercionośną przeszkodę.odwracając się w stronę stacji, Grabiński zobaczył oświetloną przez nadjeżdżający pociąg,

upiorną sylwetkę zmiażdżonych wagonów.spiętrzone w jednym miejscu, nachodząc na siebie, szczerzyły się szyderczo szeregiem rur, szyn

i powyginanych blach, poprzeplatanych ludzkimi szczątkami, zlewając się ze stojącą tam wcześniej częścią towarowego składu.

- nie znajdziesz jej tutaj – powiedział chłodno Popiołowicz. – Jechała w pierwszym wagonie. nie sądzę, aby został po niej jakikolwiek ślad.

stefan obrócił się, patrząc na stojącą za nim postać dawnego przyjaciela. była dziwnie mglista, choć w nikłym świetle wyglądała o wiele realniej, niż zalegający tory widmowy wrak pociągu.

- Podobno uwielbiała tołstoja – kontynuował Popiołowicz, zginając lekko przecięte blizną usta. – Powinna wyciągnąć z niego należytą naukę i nigdy nie zbliżać się do stacji kolejowych. - Popiołowicz roześmiał się ze swojego dowcipu.

Page 74: Herbasencja - marzec 2014

74 Herbasencja

Grabiński postąpił krok w jego stronę. zaciskając pięść zebrał się do zadania ciosu, jednak za-nim to nastąpiło, poczuł dziwną siłę spychającą go w tył. naparła na niego tak mocno, że musiał cofnąć się, aż w końcu stracił równowagę i upadł na platformę.

- Głupcze – usłyszał nad sobą słowa Popiołowicza. – nie wiesz, na co się porywasz.- Ale ja wiem! – kluski podszedł do niego szybkim krokiem. widać było po nim, że i na niego

oddziałuje ta tajemnicza moc, jednak Franek zdołał jej się oprzeć.wirujący wiatr zbierał wokół nich kurz i śmieci, ciskając nimi na wszystkie strony.- ty? A kim ty jesteś? – wysyczał Popiołowicz. - Marne medium, z zapasem hochsztaplerskich

sztuczek odgrywanych na salonach.- A czy to właśnie nie medium obawiasz się najbardziej?zjawa spojrzała na kluskiego z politowaniem.- Porównujesz siebie do niej? – spytała. - ona miała tę wspaniałą moc, której tobie brakuje. tę moc,

której ty nigdy nie będziesz mieć. tylko ona mogła pokrzyżować mi plany. i dlatego musiała umrzeć.Franek uczuł, że napierająca na niego siła zwiększa się. wytrwale stawiał jej opór, jednak

wiedział, że nie wytrzyma już długo.- nie mogłem pozwolić, aby do tego doszło – kontynuował Popiołowicz. – nie mogłem pozwolić,

aby Czyński dowiedział się o moich planach. o planach, które przejrzała Anna w czasie tamtego seansu.zbliżając się w stronę Franka, przeszywał go swoim przenikliwym spojrzeniem.- tylko pod moimi rządami ordo templi orientis mogło stać się prawdziwą potęgą. tylko ja

mogłem zatrzymać trawiącą je zarazę, prowadzoną przez tego angielskiego sztukmistrza!- Jesteś głupcem, jeśli myślisz, że uda ci się powrócić. – Franek z całych sił starał się nie okazywać, że słabnie.- to ty jesteś głupcem! – Grabiński przedzierał się przez powstrzymującą go barierę. – Gdybyś

się tutaj nie zjawił, to wszystko byłoby już skończone.- Mylisz się. Gdyby te tory spłynęły krwią tylko dusza Popiołowicza zostałaby uwolniona. inne

karmiłyby jedynie jego moce.- skończycie tę dyskusję później – przerwał im Popiołowicz, śmiejąc się szyderczo. – Jeśli

będziecie mieli okazję.Grabiński znów spróbował zaatakować go, jednak nie zdołał przedrzeć się przez chroniącą go

siłę. Powalony na ziemię, mógł tylko przyglądać się jego konfrontacji z kluskim.w tle słyszał okrzyki biegających kolejarzy. nie wiedział, czy widmo pociągu wciąż utrzymuje

się na torach. Pracownicy stacji wraz z obsługą składu byli tak zaaferowani tym, co się tam dzieje, że zupełnie nie zwracali na nich uwagi.

z trudem unosząc ciążącą mu głowę, stefan spojrzał w stronę walczących.Popiołowicz ruszył właśnie w kierunku kluskiego. kiedy pochylił nad nim swoją twarz, Franek

poczuł chłodny powiew o metalicznym zapachu.- Jeśli łudzisz się, że śmierć jest bezbolesna, za chwilę pokażę ci, w jak dużym jesteś błędzie –

wysyczała zjawa przez swoje przecięte blizną usta.- A jeśli nie mam takich złudzeń?zdziwioną twarz Popiołowicza przeszyły poskręcane wstęgi ektoplazmy. wbijając się w nią,

owijały całą jego powłokę, zmieniając jej kształt i rozrywając.wygięty w tył kluski, z rozchylonymi lekko ramionami, emitował je z dłoni, ust i nosa. ból,

jaki przy tym odczuwał, nieomal pozbawiał go przytomności. łzawiące oczy zalewały mu twarz słonymi strugami, łączącymi się z zimnym potem.

Grabiński leżał nieopodal, targany atakiem kaszlu. obserwował całą scenę, bezsilnie próbując wstać. Miał przy tym wrażenie, że część z energii pochłaniającej Popiołowicza pochodzi od niego. Gdy usłyszał gwizd ruszającego pociągu, osunął się w głuchą przestrzeń nieprzytomności.

kiedy się ocknął, kluski klęczał, wspierając się rękami o chłodne kamienie platformy. w tle słychać było krzyki personelu stacji.

Głowa ciążyła Frankowi niewyobrażalnie. opadające powieki przyćmiewały i tak zamglony już wzrok. łapiąc z trudem oddech robił wszystko, by nie paść zemdlonym.

Page 75: Herbasencja - marzec 2014

75

- A pan? – zapytał Franek. – Czy pan również jest martwy?

Marzec 2014

Gdy powoli zaczął dochodzić do siebie, dostrzegł leżący przed nim srebrny symbol salamandry.dokładnie taki sam, jaki widywał w snach.

***

ostatnie promienie kwietniowego słońca wpadały przez okno, barwiąc wszystko rudawo-krwawym odcieniem.

siedzący na fotelu profesor szarzewski zapalił fajkę, wypuszczając z ust rubinowe kłęby dymu.- Cieszę się, że dochodzi pan już do siebie – zwrócił się w stronę Grabińskiego.stefan uśmiechnął się i popatrzył na profesora.- to przez to miejsce – powiedział. - niezwykle mi służy. bardzo łatwo jest tutaj odzyskać siły.- A kiedy zamierza pan wrócić do Przemyśla?- Może już w przyszłym tygodniu. Ale będzie mi bardzo żal stąd wyjeżdżać.- nie dziwię się. – siedzący nieopodal kluski sięgnął po kawę. – Jednak najbardziej przeraża

mnie to, że i ja będę musiał opuścić ten dom.- to i tak bardzo miło ze strony pańskiego kolegi – odezwał się Grabiński - że pozwolił nam tutaj

zostać tak długo. ten dom jest wspaniały.- e tam, mój przyjaciel i tak tutaj nie zagląda. Jego zdaniem w tym domu straszy.Mężczyźni roześmieli się.- to naprawdę miło widzieć panów w takich humorach – podjął po chwili profesor. - szczegól-

nie pana, panie Grabiński.- Miewam jeszcze słabsze chwile, ale już o wiele rzadziej.- słyszałem, że pan pisze. Proszę w takich chwilach pisać jak najwięcej. to bardzo pomaga.- z pewnością zastosuję się do pańskiej rady – powiedział stefan. – tym bardziej, że mam już

kilka pomysłów.Profesor wypuścił kolejny kłąb dymu i wyjrzał przez okno.słońce zaszło już niemal zupełnie i szarzewski, patrząc na jego ostatnie promienie, zacisnął

swoim zwyczajem dłoń na pole surduta.- niebywałe! – powiedział nagle. – Czy panowie również słyszą skrzypce?kluski spojrzał wymownie na Grabińskiego, po czym przeniósł wzrok na profesora.- to moja daleka krewna – powiedział spokojnie. – zatrzymała się tutaj na kilka dni.- Cóż za wspaniała gra! Musimy koniecznie ją tutaj poprosić!- Może nie dzisiaj. Jest bardzo nieśmiała. wie pan, artystyczna dusza…- Ach, rozumiem. Ale gra fenomenalnie. takiego wykonania „szarlatana” nie słyszałem nigdy w życiu!- Przekażę jej pańskie słowa. z pewnością się ucieszy.Profesor pyknął parę razy z fajki, po czym znów zwrócił się do Franka:- A może mi pan zdradzić, jak długo pańska krewna zamierza tutaj zostać?kluski wymienił ze stefanem ukradkowe spojrzenia. Pocierając swoją brodę zastanawiał się

przez chwilę.- kto wie? – powiedział wreszcie. – kto wie?

Page 76: Herbasencja - marzec 2014

76 Herbasencja

Wujek Julek, Nathien, unplugged, bury_wilkSalonikowe opowieści

helena była bardzo z siebie dumna. Przygotowała wspaniały posiłek - tofu z makaronem w sosie sojowym. wszyscy zebrali się przy stole z niecierpliwością, oczekując długo wyczekiwanego obiadu. Promieniejąca szczęściem gospodyni przekroczyła próg kuchni z wielką wazą wypełnioną upich-conym pokarmem. i wtedy rozległ się donośny krzyk przerażenia, gdyż oto helena poślizgnęła się na walających się dookoła chomiczych bobkach i straciła równowagę. tuż zaraz rozległ się kolejny krzyk, gdyż oto cała zawartość wazy wylądowała na niczego nieprzeczuwającej elfce, oblewając ją od stóp do głów lepistą mazią. Przy stole zrobił się rejwach, a okrzyki mieszały się ze śmiechami. zaraz też zjawiła się koza z potomstwem i zwierzaki poczęły posilać się jakby nigdy nic. wykorzystując zamieszanie, hermafrodyt zniknął gdzieś ze świętymirem, na co nikt nie zwrócił szczególnej uwagi. nikt oprócz czujnej Alis, która zniknęła zaraz za nimi, uzbrojona w pokaźną paczkę popcornu.

tymczasem towarzystwo przy stole bawiło się w najlepsze, rzucając się resztkami jedzenia. tylko helena stała ciągle w tym samym miejscu i wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem. nic z tego jednak nie wyszło, gdyż narastający gwar przerwał kolejny okrzyk przerażenia. okazało się, że rozochocona koza z potomstwem skonsumowała nie tylko makaronowo-sojowe błotko, ale także całe ubranie elfki, która teraz stała golusia jak ją bogowie zesłali, ale za to wylizana do czysta. na ten widok wilk zaczął się nieoczekiwanie ślinić obficie. Po chwili jednak elfka wzruszyła ramionami:

- ech, i tak nie lubiłam tej bluzki - co zostało przywitane wznowieniem ogólnego gwaru i rozbawienia.

***

- wybaczcie spóź... - spóźniona jak zwykle nathien, zamilkła w pół słowa na widok pobojowis-ka. - no zostawić was nawet na chwilę nie można!

wycofała się do swojego kącika i z dna kufra z sukniami wygrzebała komórkę. szybko wykręciła numer do sprzątaczki, a załatwiwszy z nią sprawę poprosiła o pomoc znajomą kucharkę.

niecałe dwie godziny później salonik był wreszcie uprzątnięty, a na kuchennym stole stał trzy-daniowy spóźniony obiad.

- hej, słonko - zwróciła się do ithiriell - Jakbyś nie zauważyła, niebieski to mój kolor.elfka spłonęła rumieńcem pod przeszywajacym, złowieszczym wzrokiem lady. Próbowała się wytłuma-

czyć, ale nie wydusiła ani jednego składnego słowa. z nerwów miętosiła rękaw swojej pięknej, błękitnej sukni.- no dobrze już, dobrze. nath pstryknęła palcami. Jej błękitna suknia zamieniła się w czarną, pokrytą z wierzchu ręcznie

wyszywaną koronką. - burasku, dotrzymasz mi towarzystwa dziś wieczorem? - zwróciła się z miłym uśmiechem do wilczyska.

***

- Jak to „burasku“? A ja? - zakwilił żałośnie bezprąd.lady spojrzała na niego i zrobiło jej się trochę żal, nie na tyle jednak, żeby się zaraz poświęcać,

więc szybko zmieniła kierunek spojrzenia i opromieniła wilka uśmiechem.wilk wyszczerzył się w odpowiedzi:- byś się mogła uczesać - rzekł.- Czesałam się! - płaczliwie odparła lady, przypominając sobie wielość godzin spędzonych ze

szczotką żarliwie rozczesującą niesforne włosy. Pięć tysięcy zaczesań z prawej, pięć tysięcy z lewej

w saloniKu

Page 77: Herbasencja - marzec 2014

77Marzec 2014

i do tego pięć tysięcy z tyłu, Mimo tych wysiłków trzeba było jednak przyznać wilkowi rację. lady wyglądała jakby przeleciał ją na wszystkie strony wicher z wiaterkiem.

nagle ktoś zakrzyknął donośnie:- oscylator zamordował konkurs!zrobił się tumult i rwetes niemożliwy do opisania i już po chwili tłum gości niósł na wyciągniętych

dłoniach zawinięty w tłumok człekokształtny kształt, nucąc przy tym bojową pieśń indian z dol-nego biegu Mississippi.

helena objęła komendę i stanąwszy na czele zapytała donośnie:- Co z nim zrobimy?- do pierza! do pierza! - odezwały się gromkie okrzyki.Już po chwili wytoczono beczkę z czarną mazią, w której skwapliwie zanurzono związanego os-

cylatora. tuż po tym jednak zorientowano się, że brak drobiu w zasięgu oznacza także brak pie-rza. tu przyszedł w sukurs pomysłowy wilk, który wyciągnąwszy zza pazuchy maszynkę do golenia, błyskawicznie pozbawił owłosienia przechodzącą obok kozę.

rozemocjonowany tłum oblepił wytaplanego w smole oscylatora kozim włosiem, co wywołało ogólną wesołość, zakrapianą obficie napojami wyskokowymi.

***

zrezygnowany bezprąd wciąż nie mógł dojść do siebie, po kolejnej nieudolnej próbie zagadania do Jaśnie oświeconej.

- ej! kiedy ja naprawdę jestem wartościowym i kochającym facetem! Potrafię sprzątać, gotować, prać, zapierniczam jak sto tysięcy os, czy tam pszczół, czy tam innych tych tam jagód! - żalił się jeszcze około czternastu minut, po czym zauważył, że przecież tradycyjnie i tak nikt go nie słucha i że ogólnie towarzystwo raczej ma w dupie jego zdanie. rzucił okiem na Podkominka, posmutniał.

- A gdyby tak zakolegować się z tym tam? skoro na niego i w ogóle, to gdyby, to zawsze byłby człek bliżej. choć śmierdzi nie wygląda na zbyt towarzyskiego, to jednak ma w łapach butelkę - swój znaczy.

Poszedł do przydzielonego mu gniazdka i zastanowiwszy się nad poczuciem humoru gospo-darzy (co do miejsca spoczynku) wyciągnął z kieszeni sznurek i cztery odważniki.

z saloniku dobiegały go jeszcze odgłosy linczu, przerywane co chwila rytmicznym - tup, tup, tup - zuppppaaaaaa aaaannnn!

zaczął doczepiać odważniki do linki-sznurka-żylki i rytmicznie obkręcać je sobie wokół palców.

***

- linki, żyłki odważniki... - wilk, jak to wilk, wychynął z cienia na podobieństwo ducha. - Człowieku, masz, napij się, nawet jakeś bezprąd, to takiego prądu Ci potrzeba.

omszała flasza skończyła się szybko, ale na szczęście miała bliźniaczkę. w saloniku wrzało, ale tu dochodził tylko chaotyczny pogłos. i dobrze.

***

bezprąd spojrzał na śpiącego wilka, potem zaczął zgrabnie przebierać linkami między palcami, coś tam zakręcił, coś tam pociągnął. odważnik to spadał mu między nie, to wywijał w powietrzu kozła. zderzył się ze sobą dwa razy w centrum trajektorii, nagły błysk - drobny, niczym maluteńka gwiazd-ka, mieszcząca się w mgnieniu oka - dający jednocześnie ciepło i oświetlenie. spojrzał, czy nie zbudził przypadkiem wilka, po czym wsunął mu w łapę to, co zmaterializowało się po opadnięciu światła.

- Masz tu jedną, podwójnych rozmiarów - nie ma co być dłużnym w kwestiach Poweselaczy.spojrzał jeszcze raz tęsknym wzrokiem za wielce wrednie niedostępną. dał sobie po kablach

herbatą z suchych liści orzecha i usnął.

w saloniKu

Page 78: Herbasencja - marzec 2014

78 Herbasencja

Stanisław Srokowski „Strach.

Opowiadania kresowe“ Wydawnictwo Fronda

Warszawa 2014

ii wojna światowa zebrała bardzo krwawe żniwo. wystarczy siąść chwilę na jednej z warszaw-skich ławek, tuż przy starszym człowieku, aby usłyszeć smutną historię o stracie. Główny wino-wajca: faszyzm. wiemy o nim naprawdę dużo, wciąż powstają nowe filmy, książki, w tramwajach zdarzają się ożywione dyskusje. kto się trochę pochyli nad tematem, zostanie zarzucony infor-macjami. sprawa ma się nieco inaczej, gdy trasa naszej podróży po przeszłości, zostaje skierowana w stronę kresów. tam prym wiedli nacjonaliści. o ich praktykach wiedziałam naprawdę niewiele, nawet się nie spodziewałam, że walka o wolny kraj może przybrać tak makabryczny obrót.

recenzja

Page 79: Herbasencja - marzec 2014

79Marzec 2014

kresy to miejsce, w którym występowała mieszanka wielu narodowości. Mieliśmy Polaków, Żydów, ukraińców. stanisław srokowski w „strachu” wspomina też niemców. Przed wybuchem ii wojny światowej, wszystkie te nacje żyły w spokoju, wzajemnej tolerancji, tworzyli zwartą wspólnotę, która nie raz i nie dwa sobie pomagała. obok cerkwi stał kościół katolicki, młodzi łączyli narody poprzez małżeństwo, dzieci bawiły się na tych samych placach, było gwarno, wesoło, sielsko i anielsko. Gdy nadszedł rok 1939 wszystko diabli wzięli. z jednej strony na Polskę rzucili się niemcy, z drugiej rosjanie, a z trzeciej, wydawać by się mogło zawsze przyjaznej, ukraińcy. Ci ostatni stali się czarnymi demonami, postrachem, najgorszym koszmarem. w jednej chwili sąsiad, będący niemal bratem, ukochany syn, duchowny, potrafili dokonywać okrutnych mordów w imię samostijnej ukrainy.

w „strachu” Autor powraca do rodzinnej wsi hnilcze. znów staje się małym chłopcem, który z radosnego dziecka przemienił się w zastraszone zwierzątko, znów siedzi na zapiecku, nadsta-wia ucha i zapamiętuje niesamowite treści, aby dziś, słowami swoich bliskich, opowiedzieć nam o wstrząsających zbrodniach.

w tej niepozornej książce znajdziemy dwanaście opowiadań. Pierwsze z nich jest zwiastunem nadchodzącej rzezi. wyobrażaliście sobie kiedyś pogrzeb narodu? właściwie niczym nieuzasadnioną nienawiść, która powstała z dnia na dzień? A może była skrzętnie skrywana przez wieki, czekając na odpowiedni moment? do czego może doprowadzić osoba pozbawiona sumienia, żyjąca chorą ideą? Co może zrobić chłop posiadający siekierę w jednej ręce, a w drugiej samogon?

Po opowieści, którą wyrzuca z siebie ojciec naszego narratora, przychodzi czas na kobiety. Mamy wiedźmę honoratę, która potrafi rozmawiać z kotami, znika na całe dnie, a gdy się pojawia przynosi straszne wieści. Mamy ciotkę elzę, współpracującą z podziemiem, nieustraszoną, odważną i nieco nierozważną. Jest też zuzanna, uczona, która dążyła do porozumienia z nierozgarniętą swołoczą.

stanisław srokowski przeszedł długą drogę, zanim podzielił się swoimi wspomnieniami. to prozaik, poeta, dramaturg, dziennikarz i nauczyciel. zapewne nie było łatwo ożywić twarze bliskich, którzy zostali bestialsko zamordowani. Mimo to, „strach” jest książką dopracowaną od A do z.

Postaci przeniesione z zakamarków pamięci stają przed naszymi oczami, w pełnej krasie. Patrzą przerażeni, niedowierzają słowom, które płyną z ich ust, płaczą, boją się, a my cierpimy wraz z nimi. każda z nich niesie w sobie mały pomnik, wystawiony bestialsko zamordowanym braciom, siostrom, sąsiadom, przypadkowo poznanym historiom ofiar.

Pan srokowski ubogaca każdą opowieść dokładnymi opisami, czy to chaty, czy lasu, czy też zwykłej studni. niczym reżyser porządnego horroru, każdym pociągnięciem słowa stawia przed nami drastyczne zdarzenia. Czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak patrzeć i coraz bardziej się dziwić. Momentami byłam niemal przerażona, wstrząśnięta, wręcz niedowierzałam w tak wielkie okrucieństwo. Myślicie, że „Piła” to szczyt bezmyślnego zadawania bólu? Jeżeli znacie ten film, szybko skojarzycie, co ówcześni ukraińcy fundowali Polakom.

„strach” to nośnik wielu sprzecznych emocji, przestroga, próba pogodzenia się z potworami przeszłości, żal i tęsknota za tymi, którzy odeszli. to pomnik stworzony z odmętów wspomnień, zbiór słów zapadających głęboko w serce czytelnika. nie jest to książka, którą da się łatwo odłożyć po przeczytaniu. wręcz przeciwnie, „strach” przez jakiś czas siedzi w głowie i wije sobie gniazdko niezrozumienia dla ludzkiej podłości. Jeżeli nie potrafisz znieść rozlewu krwi w lekturze, twoja wyobraźnia nie może przetrawić obrazu zdzierania skóry z pleców, czy tworzenia „rękawiczki”, nie czytaj. Podobne obrazy, to tylko przedsionek okrucieństwa, o jakim mówi „strach”. wszyscy inni niech sięgną po tę książkę. warto wiedzieć, warto pamiętać.

Monikawyrazoneslowami.wordpress.com

Page 80: Herbasencja - marzec 2014

80 Herbasencja

Magdalena Witkiewicz„Szkoła żon“

Wydawnictwo FILIAPoznań 2013

bo we Mnie Jest seks

„Chciała, by on sam wiedział. By wiedział po trzydziestu latach małżeństwa, czego pragnie jego żona i by sam, bez przypominania, pamiętał o jej urodzinach, imieninach i rocznicach.”

Magdalena witkiewicz, Szkoła żon

„romantyczna, erotyczna i trochę feministyczna opowieść o współczesnych matkach, żonach i kochankach” – takimi słowami wydawnictwo FiliA próbuje nas zachęcić do sięgnięcia po kolejną książkę Magdaleny witkiewicz. dziś będę trochę jak Czesław Mozil i powiem tylko: – „tak, to wszystko się zgadza.”

zdrada. to jedno z tych słów, których się boję. to niespodziewany cios w serce. i nawet jeśli bardzo chcielibyśmy się na niego przygotować, zawsze będzie zaskoczeniem. kiedyś na studiach

recenzja

Page 81: Herbasencja - marzec 2014

81

Ale w dużej mierze jest to powieść dla kobiet, które gdzieś po drodze zgubiły siebie.

Marzec 2014

prowadziłam z kolegą żywą rozmowę na temat zdrady. doszliśmy wtedy do wniosku, że nigdy się od niej nie uwolnimy. ona zawsze będzie nad nami wisiała. i w dużej mierze nie chodzi tu o to, jak bardzo dwoje ludzi się kocha. tylko o ten jeden jedyny moment, w którym człowiek zwątpi. Prze-kroczy pewną granicę i otworzy drzwi w nieznane.

Magdalena witkiewicz pokazuje więcej. Mówi, że są sytuacje, na które po wielu latach małżeństwa się zgadzamy. które akceptujemy. w których „ja, żona” przestaję być najważniejsza. A nawet, w których „ja” przestaję być. o tym „ja” Magdalena witkiewicz napisała w książce „szkoła żon”. Początkowo sądziłam, że będzie to jakiś poradnik dla małżeństw, w których coś się wypaliło. Ale w dużej mierze jest to powieść dla kobiet, które gdzieś po drodze zgubiły siebie. Autorka pró-buje powiedzieć, że są sytuacje, na które nie możemy się godzić. nie możemy wiecznie żyć w cieniu męża. i nieważne czy mamy trzydzieści lat, czy siedemdziesiąt – zawsze jest odpowiedni czas, by zacząć od nowa.

Przyznaję, trochę się bałam powieści określonej mianem „tylko dla dorosłych”. kiedy ostatnio czytałam „Fetysz” kathe koja – opisy były wulgarne. rzekłabym nawet, że w dużej mierze wynatu-rzone. sama książka wzbudzała skrajne emocje. Magdalenie witkiewicz udało się jednak zachować od-powiednie proporcje. erotyzm jest odmierzony w odpowiednich dawkach, a książka nie ocieka seksem na każdej stronie, co jest oczywiście zaletą, bo oznacza, że jest w tej powieści coś ponad akt współżycia.

książka wprowadza nas w życie kobiet, które diametralnie się od siebie różnią. opowiada his-torie, które mogły się przytrafić każdej z nas. uwydatnia problemy z jakimi człowiek może spotkać się na co dzień. zdrada męża z kochanką o kilka lat młodszą od niego. Alkoholizm, który sta-je się lekarstwem na smutek, samotność, rzeczywistość… typ mężczyzn, którzy potrafią tylko uprzedmiotowić kobietę. sprawić, że ta przestanie w ogóle o sobie myśleć. i typ kobiet, które są superwoman dwadzieścia cztery godziny na dobę. bo dom, bo praca, bo mąż, bo dzieci…

w ciągłym pędzie jest nas coraz mniej, a „szkoła żon” jest chyba takim przypomnieniem, że prze-de wszystkim jesteśmy kobietami. i bez względu na to, ile mamy lat, powinnyśmy zawsze znaleźć czas, by móc wydobyć z siebie odrobinę seksapilu. Choćby dla własnej satysfakcji, by spojrzeć w lustro i poczuć, że wciąż jesteśmy piękne.

Magdalena witkiewicz pisze powieści, które po prostu połyka się w całości. i niepotrzebny nam żaden Gray. bo mamy swoją Magdalenę, która wciąga nas w taniec zmysłów i uwodzi w nieznane. A jakie jest to nieznane? Przede wszystkim zaskakujące. więc jeśli dziś jest ten wieczór, w którym czujecie się samotne, w którym wszystko jest na nie, a wasz mężczyzna siedzi rozwalony na kana-pie i jak co dzień sączy piwo, to to właśnie jest czas dla Ciebie. weź „szkołę żon” do ręki i przenieś się razem z Magdaleną witkiewicz do sPA, w którym zechcesz zostać na dłużej.

katarzyna sternalskarecenzencki.wordpress.com

Page 83: Herbasencja - marzec 2014

83Marzec 2014

PROFILE AuTORóW:AnAris http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=34

AnnA oniChiMA http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=411AniA ostrowskA http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=403

bury_wilk http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=8FAsoletti http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=252

FortAPAChe http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=379JAhusz http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=16

MArCin sz http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=70nAthien http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=22

neJ http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=326PodstuwAk http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=87

sMAuG http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=418stAry krAb http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=139

tJereszkowA http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=37unPluGGed http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=57wuJek Julek http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=4

SKłAd:Agata sienkiewicz

FOTOGRAFIA NA OKłAdCE:Agata sienkiewicz

wszystkie teksty zamieszczone w „herbasencji“ są własnością ich autorów i podlegają ustawie o prawie autorskim. Jeśli chcesz je

w jakiś sposób wykorzystać, musisz najpierw poprosić autora o zgodę.

„herbasencja“ jest darmowym magazynem portalu www.herbatkauheleny.pl,

możesz go ściągać, rozprowadzać i czytać bez żadnych obaw ;)

www.HerbatKauHeleny.Pl

Stopka redakcyjna