16

Bezmyśnik 11-12/2011

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Gazetka szkolna radzyńskiego LO

Citation preview

Ostatnio przeczytałam, że na początku ubiegłego stulecia książki wydawano w takim samym nakładzie co obecnie. Ciekawe. Nic się nie zmieniło. A jednak należałoby wziąć

pod uwagę jedną ważną różnicę. Ponad sto lat temu, w latach dwudziestych i trzydziestych, inteligencja była mniejszością, resz-tę społeczeństwa stanowili analfabeci. Zatem wypadamy blado w porównaniu z przeszłością. Pismo powoli staje się zbędne. Nie piszemy już listów, książki czytają nieliczni, a instrukcje obsługi zakupionego sprzętu dla większości są niezrozumiałe. Dzieje się tak z różnych powodów. Staliśmy się wygodni, dlatego oszczędza-my siły, nie lubimy wysiłku. Tendencja do ekonomiczności wiąże się z tym, że długi komunikat chcemy zamknąć w zwięzłym prze-kazie. Słownik ubożeje. Ubóstwo słów równa się ubóstwu myśli. Komunikujemy się za pomocą emotikonów, obrazków i piktogra-mów. Wracamy do początków cywilizacji. Człowiek-troglodyta na nowo będzie musiał wyjść z jaskini.

Izabela Świć

Nr 4 (17) WYDANIE STYCZNIOWE Adres: Gazetka Szkolna „bezMyślnik” Partyzantów 8, 21-300 Radzyń Podlaski www.bezmyslnik.pl facebook.com/bezmyslnik e-mail: [email protected]

Opiekun: Izabela Świć

Redaktor naczelna: Martyna Borowik

Zastępca redaktor naczelnej: Michał Zarobkiewicz

Korekta: Joanna Jastrzębska

Redaktorzy:

Paulina Hawryluk Agnieszka Kowalik Anna Odrzygóźdź Adrian Drożdż Marta Pieśko Marta Zielnik Klaudia Adamska Beata Chromik Anna Belniak Paula Oramus Magdalena Łuba Justyna Sobocka Klaudia Czeczko Aleksandra Ładna Kaja Szymańska Jakub Ostapiuk Elka Kosek Agata Tyczyńska Katarzyna Nowak Michał Hawrył Edyta Zając Sebastian Bancerz

Oprawa graficzna, łamanie i skład: Marcin Blicharz Strona internetowa: Marcin Blicharz Michał Zarobkiewicz

Druk i oprawa: INTERGRAF, Międzyrzec Podlaski

Gazetka Szkolna

03 Wspomnienie stanu wojennego Kaśka Nowak04 Męskie święta pH04 Pergamin Rafał Jakubek05 Monotonna różnorodność Aleksandra Ładna06 Najważniejsze to nie dać się zwariować! Ricky07 Żale maturzysty, czyli co trzecioklasiście w duszy gra Adrian Drożdż08 Rozrywka najwyższych lotów Sebastian Bancerz09 Football Freetyle Agnieszka Kowalik10 Broders pH12 Nietypowe święta Martyna Borowik13 Wolności, igrzysk i wolności Sebastian Bancerz14 Recenzje Edyta Zając14 Dzień z życia N. Edyta Zając14 Licealiści nie zawiedli! Aleksandra Malarz15 Left zamiast right, wrongs zamiast rights Michał Zarobkiewicz

S P I S T R E Ś C I

odwiedź i polub nasz fanpage nafacebook.com/bezmyslnik

www. .plkreuj rzeczywistość

3

13 grudnia jest ciężkim tematem - ciężko się o tym słucha, ciężko

pisze - przynajmniej dla mnie. W domu mam dwoje ludzi, którzy patrzyli na tamte wydarzenia z dwóch różnych perspektyw. Opowiedzieli, posłuchałam, napisałam.

Około 6:00 rano mama, wstając, żeby nakarmić moją półroczną siostrę, patrzyła z okna jak pod blokiem na Śląsku ustawiają się wojskowi. Ofi-cer w gaziku z listą w ręku rozsyłał do kolejnych mieszkań. Była to lista z aresztowaniami lub zawiadomienia- mi. Tata pracował w milicji - wez-wali go dzień wcześniej, wieczorem, wszyscy mieli się stawić na hasło. Była więc sama w mieszkaniu. Włączyła radio, a w nim muzyka Chopina. Jej mama, moja babcia, opowiadała, że w dniu, gdy wybuchła II wojna światowa, też grał Chopin..

O 6:00 generał Jaruzelski informował o wprowadzeniu sta-nu wojennego. Mama słuchając stwierdziła, że w konstytucji nie było wtedy przecież nawet wzmi-anki o stanie wyjątkowym, więc stan wojenny kojarzył się jej tylko z jed-nym - z wojną. Jest historykiem, szybko kojarzy fakty, przywołuje wspomnienia. Tamte wydarzenia kojarzą jej się z ogromnym strachem o męża, który poszedł na służbę,

o maleńkie dziecko, o rodzinę, oddaloną o niemalże 500 km. Nie było wtedy telefonów, nie mogła więc do zadzwonić, a nawet gdyby były, to wszystkie i tak zostały wyłączone. Z takiego ogarniającego poczucia nie-mocy zaczęła pisać kartki świąteczne, ale życzenia były już inne niż zwykle. Później okazało się, że część kartek doszła z zamalowanymi słowami, bo działała wtedy cenzura. Mama do dzisiaj przechowuje koperty z pieczątkami OCENZUROWANE. Chomik, zbierze wszystko, co histo-ryczne i robi zapas dla pokoleń, ale dziękuję jej za to, bo gdyby nie ona, pewnie ten artykuł byłby kolejnym, po prostu spisaną, przekopiowaną z wiki-pedii albo google relacją stworzoną przez media. Opisuję najprawdziwsze wspomnienia.

Po południu, mama zobaczyła swojego męża, wracającego do domu. Mówi, że tego dnia tata wyglądał nie jak dwudziestoparoletni, silny mężczyzna, ale jak starzec - zmęczony, zgarbiony. Wrócił, umył się, przespał i na noc znowu poszedł. Do pracy. Pracował po 16 godzin, ale nie lubię słuchać o jej formie... Wiecznie z kara-binem za pazuchą, albo przy boku, aż przetarł sweter, za którym 4 godzi- ny stałam w kolejce’. Mama pamięta chyba wszystko. Wieczorem przyszli do nich sąsiedzi - lekarze. Mówili,

że od dłuższego czesu trwały przy-gotowania medyczne do stanu, ale nikt nie wiedział, że zostanie on faktycznie wprowadzony.

Szok jednak spowszedniał. Rodzice pamiętają internowania, godzinę milicyją od 22:00 do 6:00 rano, chyba, że ktoś miał przepustkę, wtedy mógł się poruszać po uli-cach. Wprowadzono kartki na mięso, słodycze, środki czyszczące. Na uli-cach pokazyłały się legitymujące mieszkańców patrole. Na wyjazdach z miast stały zapory: sprawdzano, czy ktoś coś przewozi, dokąd jedzie. Aby przemieścić się z województwa do województwa, trzeba było mieć przepustkę. Po głównych ulicach jeździły pojazdy opancerzone. Ale kolejki za wszystkim mama pamięta dokładnie i to, jak stała za proszkiem do prania, karmiąc w kolejce moją małą siostrę. Gdyby z niej wyszła, przepadłoby, musiałaby sie ustawić na końcu kolejki.

Zima była wtedy bardzo mroźna. Żołnierze, stojący na ulicach, grzali się przy koksownikach. Ludzie, widząc ich, wynosili im często ciepłą herbatę w termosach. Polak to Polak, a to po prostu była ich praca.

Szok spowszedniał. Było ciężko, ale żyło się dalej.

Kaśka Nowak

Stan wojenny został wprowa-dzony w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r.Miał na celu zahamowanie aktywności społe-czeństwa dążące-go do gruntownej reformy ustroju społeczno-poli-tycznego PRL.

Wspomnienie stanu wojennego

fot.

inte

rnet

/wik

iped

ia.o

rg

4

Jak rozumieć te słowa? Czy męskie święta to silne uaktywnienie się testosteronu czy też jego zanik na

rzecz gotowania? Na to pytanie spró-bowało odpowiedzieć kilku naszych licealnych kolegów.

Marcin pierwszy: Zabić kar-pia, uciąć albo zdobyć w jakikolwiek sposób choinkę, pilnować budżetu rodzinnego, palić w piecu/kominku. W przypadku singla, pojechać do ro-dziny i ewentualnie tam to zrobić, ra-zem z cięższymi rzeczami, które raczej powinny być obowiązkiem każdego mężczyzny.

Dominik: Nie wiem, co rozu-mieć pod pojęciem męskie święta… Bo jeśli męskie święta to takie, w któ-rych uczestniczą tylko mężczyźni to one nie mają racji bytu. My, faceci, nie moglibyśmy bez kobiet poradzić sobie w domu. Oczywiście nie każdy z nas jest nieporadny kulinarnie, ale zdecy-dowana większość. Przede wszystkim mężczyzna na święta musi umyć auto, żeby dobrze komponowało się z bo-

żonarodzeniowym śniegiem. Oprócz tego mężczyznę można prosić o jakieś przestawienie stołów do wieczerzy. Oczywiście mamy też funkcję miesza-nia bigosu, zamiatania, ubierania cho-inki czy dzikich poszukiwań sianka pod obrusek.

Marcin drugi: Na pewno więk-szość kobiet chciałaby usłyszeć, że według nas, mężczyzn, święta po-winno spędzić się przed telewizorem z pilotem i piwem w ręku oglądając 22 chłopaków biegających za piłką. Ale moim zdaniem Święto Boże-gonarodzenia są tak specyficznymi świętami, że każdy facet czy kobieta, duży czy mały, młoda czy stara chce tego samego - poczuć magię. Dla mnie najważniejsze jest spędzenie świąt z rodziną, gdzie w końcu może-my wspólnie wypocząć i być razem. Przygotowania? No tutaj pojawia się problem, ja osobiście nienawidzę sprzątać, ale za to uwielbiam gotować, co bardzo chętnie robię. Myślę, że je-steśmy w stanie raz w roku poświęcić

się i zrobić wielką przyjemność ma-mie, dziewczynie, żonie, babci i po-móc im, czy w sprzątaniu czy w przy-gotowywaniu potraw.

Michał: Osobiście lubię pomagać w kuchni, także zawsze jestem skłon-ny do smażenia ryb lub lepienia uszek. W sumie to mało męskie zajecie, ale każdy lubi co innego. Natomiast mę-skie święta powinny być na pewno mało męczące, bo z reguły narzekamy jak jest dużo do roboty. Trzeba po-wiedzieć, że nienawidzimy zakupów i wszelkich czynności sklepowych, a tego przed świętami jest dużo.

Zatem drogie panie – nasi kole-dzy sami się wkopali! Bez skrupułów można zagonić ich do garów! Oczy-wiście po tym jak umyją samochód, zdobędą choinkę i zabiją karpia. O ile nie uciekną w kilkugodzinną kolejkę do myjni…

Paulina Hawryluk

Męskie święta

W spopielonym niedawno mieście trzecią noc trwa-ło świętowanie zdobycia

twierdzy. Świętowanie sprowadzające się właściwie do chlania, zasypiania, budzenia się i powracania do butelki. Stanowiło nieodłączną część wyzwa-lania ziem z rąk sąsiednich baronów. W żadnym zdobytym mieście nie było nocy, w której nie polałaby się zawar-tość beczek piwa, wina czy spirytusu. Taki tryb życia przyciągał młodych lu-dzi pozbawionych dobytku i koncep-cji na życie. Mieli oni wybór między zaciągnięciem się, głodówką lub na-padaniem na kupieckie karawany, co karane było wbijaniem na pal. Warto dodać, że nie był on specjalnie ostrzo-ny. ARMIA DA CI PRZYSZŁOŚĆ- za-walcz o swoje - głosiły afisze (z nama-lowanym rycerzem w czarnej zbroi, z palcem wyciągniętym do czytające-go) porozwieszane w całym mieście.

Heroldzi wygłaszali mowy o patrioty-zmie, obiecywali wysoki żołd, ziemię, niewolników. Jednak większość zacią-gała się ze względu na to, że za sprawą wyzwolicieli nie miała do czego wra-cać. Teraz ci ludzie wędrują pod kró-lewskim sztandarem, zapełniając obe-rże, topiąc wspomnienia i zagłuszając wyrzuty sumienia butelką żołnierskiej gorzały.

W najbardziej chyba zapyzia-łej karczmie w całym mieście ‚Jeldwen’ przy stoliku w kącie siedziało dwóch facetów w białych płaszczach popla-mionych krwią. Pochodnia rzucała ciepłe światło na drewniane talerze najemników, do połowy zapełnione ja-jecznicą na boczku, obok których stały kufle z piwem i dębowa, zdobiona zło-ceniami kusza. W brudnym, wypeł-nionym po brzegi pomieszczeniu uno-siły się tłuste opary smażonego mięsa, potu i spirytusu, tylko z małych okien

do speluny wpadało świeże, wilgotne październikowe powietrze. Zanosiło się na burzę.

Karczma Pod Srebrną Strzałą wydawała się dobrym miejscem na poufne rozmowy, co prawda, wielu je słyszało, jednak, mało osób rozumiało, a jeszcze mniej pamiętało rano. Rafael pociągnął łyk piwa z kufla, po czym ponowił przerwaną chwilą milczenia rozmowę.

- Wiesz, już czternaście lat mi-nęło, odkąd trafiłem do Mordowni... odkąd ostatni raz widziałem rodzinne strony. Kiedy uciekałem tym tunelem, przysiągłem zemstę, ale wydaje mi się, że Gothard to tylko marionetka w rę-kach kogoś potężniejszego... -Najem-nik przerwał...

c.d.n.

Rafał Jakubek

Pergamin

5

Nie tak dawno temu, bo 31 paź-dziernika ludzkości stuknę-ło siedem miliardów. Dużo?

Mało? Pojęcie względne. Co prawda, demografowie od wieków wieszczą apokalipsę spowodowaną przelud-nieniem. Ich prognozy, jak narazie, się nie sprawdzają. Żyjemy sobie na naszej Ziemi. Jedni lepiej, dru-dzy gorzej, grunt, że żyjemy. Dzieli-my jedyną planetę na której, według oficjalnych danych, istnieje życie z siedmioma miliardami osób, a każda z nich jest inna. Inny wygląd, charak-ter, upodobania, poglądy… Jednak to wszystko, w czasach globalizacji, jest niczym wobec stwierdzenia podob-ni. Najróżniejsze statystyki, podając wszystkie wyniki, niestety, nie roz-stają się z epitetami: przeciętny, śred-ni, statystyczny. Przeciętni uczniowie uczą się półtorej godziny przed spraw-dzianem z biologii. Statystyczny lice-alista ucieka z czterech lekcji w tygo-dniu. Wszystko ujęte jest w przedział. A co, gdy X ma odmienne statystyki? Mimo wszystko jest członkiem szarej masy, jedynie na pozór to kolorowy tłum. Zdecydowanie za mało dzisiaj oryginalności. Owszem, są osoby, któ-re swoją postawą, zachowaniem, osią-gnięciami mogą inspirować innych. W tym miejscu pojawia się problem braku czasu i chęci. Nasz X niby się inspiruje, ale nic w tym kierunku nie robi. Błędne koło.

Czas – jego brakuje nam najbar-dziej. Konsumpcyjne społeczeństwo chciałoby wszystko kupić, ale jeszcze nikt nie wyprodukował czasu. Ten, któ-ry mamy, przelatuje nam przez palce. Z wszechogarniającej monotonności formy spędzania czasu przez X-sa,

a wraz z nim pozostałych liter alfabe-tu, są jak skserowane instrukcje postę-powania. Żeby być na bieżąco, trzeba sprawdzić wspominanego wiele razy na łamach bM, Facebooka, bo wszyscy tak robią. Okropny ogólnik wszyscy, a przecież wcale tak nie jest! Następnie – zmarnować kawałeczek życia, prze-glądając kwejka. Zastanowić się przez chwileczkę co ja pacze? Stwierdzić, iż zupełnie nie potrzebne do egzystencji głupoty. Po tym z uśmiech na ustach wpisać w przeglądarkę hasło pudelek, kozaczek bądź inny ratlerek czy harley boots, opcjonalnie. No i z tych kró-ciutkich momencików X-owi złożyła się godzina, dwie, może trzy…

Indywidualnościom w tym prze-ciętnym świecie nie jest lekko. Nie należy odbierać tego stwierdzenia w kontekście ekstrawaganckich stro-jów Lady Gagi, charakterystycznych, bujnych loków Slash’a czy Marylin Monroe, stojącej nad wylotem metra w charakterystycznej białej sukience. Te postacie to ikony indywidualności. Bardzo dobrze, że były i są wśród nas (choć dla wielu Gaga to szczyt tan-dety), bo przez swoją wyjątkowość nadają trochę kolorów panującej na Błękitnej Planecie szarości. Zajmij-my się jednak X-sem, czyli sprawami w płaszczyźnie radzyńsko-okoliczno--licealnej. Wystarczy mieć swój własny styl, nie trzymać się w cieniu, śmiało mówić, co ma się na myśli, konse-kwentnie dążyć do realizacji posta-wionych sobie celów, a wtedy życzliwi nie pozostawią na X-sie suchej nitki. A przecież człowiek ma do tego wszyst-kiego święte prawo! Niestety, tłum nie lubi, gdy ktoś się wyróżnia. Jednostki dopasowują się do reszty. Nieważne,

czy X słucha indie rocka, rapu, reg-gae Smells like teen spirit wypada znać i koniec. A jak zapowiada się nieod-legła już przyszłość X-sa, kiedy to bę-dzie zupełnie dorosły? Niekoniecznie ciekawie. Nasz X to zwykły pacho-łek. Masz wyrobić określoną normę, a najlepiej nawet więcej, inaczej się nie liczysz, wypadasz z gry. Robić swoje i siedzieć cicho – ot, cudowny plan na życie! Nie wychodzić przed szereg, tak najłatwiej. Jakby się jeszcze pozbyć własnego zdania – satysfakcja gwaran-towana. Pogratulować.

Coraz więcej ludzi wokół, o człowieka coraz trudniej – cytat ze Stachury. Swoją drogą Stachura prze-sadnym optymistą nie był. Szary to chyba najlepszy kolor, jaki można by przypisać jego wierszom. Jest nas – ludzi – już siedem miliardów, będzie jeszcze więcej. Nie jesteś sam, ale po-zostań sobą. Zawsze. Bez względu na wszystko. Trzeba starać się pokolo-rować świat według własnego, nie-narzuconego przez nikogo, pomysłu. Nie ma sensu wegetować, biernie przyglądać się otaczającej rzeczywi-stości. Życie musi być różnorodne, dynamiczne, oryginalne, a wreszcie – wygrane. Sztuką jest nie pozostać do końca dziejów X-sem, o którym nikt nie będzie pamiętał. Życie mamy tyl-ko jedno. Jednak zgodnie z zasadą raz, a dobrze można zmienić monoton-ność na różnorodność, bez żadnych oksymoronów.

Aleksandra Ładna

Monotonna różnorodność

fot.

inte

rnet

/kub

asta

tion.

files

.wor

dpre

ss.c

om

6

Równocześnie z rozpoczęciem ostatniego roku nauki w li-ceum trzecioklasistom rodzi się

w głowach nie tylko przerażająca wizja matury, ale również studniówki. Jest to zdecydowanie najchętniej wyczekiwa-ny moment przez cały okres edukacji w liceum. Każdy chce, żeby bal był nie-powtarzalny, magiczny, jednym sło-wem idealny... To jest właśnie ta noc, kiedy można zaszaleć na sto dni przed przewrotem majowym. Dosłownie.

Studniówka zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nią jeszcze więk-sze dylematy. W co się ubrać? Czym zainspirować? Z kim przyjść? Nie da się również zapomnieć o całym tym szaleństwie związanym z przygotowa-niami. Mam tu na myśli głównie pró-by poloneza, kłótnie o to, czy ma grać zespół czy DJ, na jaki wystrój klasy się zdecydować, etc. Mimo wszystko, je-stem pewna, że strojenie sal i kręcenie czołówek dostarczy nam sporo zaba-wy i wielu niezapomnianych wrażeń. Sezon studniówkowy to gorący okres, szczególnie dla maturzystek. Dziew-czyny przywiązują do tego wydarzenia o wiele większą uwagę niż ich koledzy. Najprostszym przykładem na to, jest rozmyślanie nad idealną kreacją, któ-re spędza im sen z powiek. Pomimo wielu możliwości, wcale nie jest tak ła-two wybierać między cekinami, pióra-mi, falbankami, koronkami, sukienką mini czy maxi...

Poszukiwanie osoby towarzyszą-cej również może się okazać nie lada wyzwaniem. Internet przepełniają wpisy podobne do tego: Witam, po-szukuję partnerki na studniówkę. Mi-nimum 170 cm wzrostu, zgrabna, sym-patyczna, najlepiej z okolic Warszawy. Trzeba przyznać, że to dość przeraża-jący przejaw desperackiego zachowa-nia młodych ludzi...

Jednym z najbardziej rozpozna-walnych symboli studniówkowych jest

polonez. Podobno warto pomylić kro-ki, by pomyślnie zdać maturę. A co na ten temat sądzą trzecioklasiści?

„Polonez, rozpoczynający bal studniówkowy, jest bez wątpienia bar-dzo widowiskowym przedstawieniem. Każdy trzecioklasista stara się, by każ-dy krok został zatańczony poprawnie, a cały układ wzbudził zachwyt wśród publiczności. Lecz jak tańczyć polo-neza, gdy na którejś już próbie z kolei ćwiczymy krok podstawowy? - mówi pierwszy zapytany.

Myślę, że układ poloneza powi-nien być stworzony dla nas. Niestety Sorka uważa inaczej i chce wykluczyć z tańca ostatnie trzy pary. Czy to ich wina, że stanęły akurat na końcu? Nie rozumiem tego. Podczas prób panuje

Najważniejszeto nie dać się

chaos, tylko początkowe pary wiedzą, co robić. Zamiast ćwiczyć układ, musi-my bez przerwy wykłócać się z Sorką, która na nasze pytania odpowiada ata-kiem... - komentuje ostro kolejna oso-ba.

28 stycznia zapowiada się jako naprawdę emocjonujący wieczór. Miejmy nadzieję, że maturzyści do-trwają do tej magicznej chwili, bo jak na razie nie wszystko jest tak koloro-we jak mogłoby się wydawać. Sorce życzymy cierpliwości do młodzieży, a trzecioklasistom duuuużo wytrwa-łości, z całą pewnością przyda się na kolejnych próbach poloneza!

Ricky

zwariować!fo

t. in

tern

et/lo

.zsk

tk.e

du.p

l

7

Od początku września, jak grad z nieba sypią się na nas, trzecioklasistów, oskarżenia

o nieróbstwo, lekceważenie matury, nieodpowiedzialność i bezmyślność. O ile przywykliśmy do wiecznego na-rzekania na nasze naukowe osiągnięcia w latach poprzednich, o tyle zjawisko, z jakim mamy do czynienia w klasie maturalnej, przechodzi dosłownie ludzkie pojęcie! Jak się z tym zmie-rzyć?

Na początek trzeba stwierdzić fakt oczywisty: MATURA JEST NIE-SAMOWICIE WAŻNA. Tak, tak, pewnie przecierasz oczy ze zdumienia, ale prawda jest taka, że jeśli twierdzisz inaczej, to jesteś w głębokim błędzie i basta (bardzo delikatnie powiedzia-ne, w myślach używam dużo mocniej-szych słów). Nie ulega wątpliwości, że bardzo dobry wynik maturalny jest równoznaczny z przepustką na stu-dia. Jednak tu pojawia się pierwszy problem. Niektórzy państwo profeso-rowie, zdają się przejmować tym bar-dziej niż my i maturę oplatają woalem olbrzymiej tragedii i naszej niechybnej zguby. Otóż, Proszę Szanownego Pro-fesoratu! Nie my pierwsi i nie ostat-ni przystępujemy do tego egzaminu. Zdaję sobie sprawę, że zastraszanie to najlepszy sposób zmotywowania do nauki, ale czy chodzi o to, by już na początku roku zgnębić nas i zestreso-wać do tego stopnia, że z tryskających energią ludzi stajemy się dosłownie cieniem człowieka? No chyba, ra-czej na pewno nie! Jasne, zgodzę się, że niewielki stres działa mobilizująco i może pomóc (udowodniono), ale gdy przychodzi mi codziennie wy-słuchiwać, jak nieodpowiedzialny je-stem i że czas mnie rozliczy (naprawdę uwielbiam te słowa, buziole dla sorki Świć), to aż krew mi się gotuje i dym uszami idzie. A to wcale w nauce nie pomaga, co też udowodniono! Rozu-miem troskę o naszą przyszłość, za co niewymierne Bóg zapłać, ale ileż moż-na, God damn it?! Zadręczanie i sie-

bie i nas wcale nie prowadzi do czegoś dobrego. A na strach jeszcze przyjdzie czas.

Jednak nie należy wpadać w dru-gą skrajność kochani uczniowie i ma-turę, jak to mówią na mieście, olać. Takie zachowanie jest po prostu głupie (chyba, że ktoś nie wybiera się na stu-dia – wtedy jest to całkiem zrozumia-łe, a nawet logiczne). Chyba nie muszę tłumaczyć, że imprezowanie cały rok i niewykazywanie żadnej aktywności umysłowej jest szalenie nieodpowie-dzialne. Choć matura w istocie spraw-dza raczej umiejętności nie wiedzę, to jednak pozostaje jednym z najbardziej biegunkogennych wydarzeń, z jakim się do tej pory spotkaliście. Więc nie bądźcie zdziwieni, jeśli ze strachu przed nią wystąpią jakieś sensacje w końcowych odcinkach układu po-karmowego. Tym bardziej, jeżeli sta-wiacie na szczęście niż na gruntowne przygotowanie.

Ale tu słowa znowu skierowane do nauczycieli. Nie posądzajcie nas o „nie-myślenie-o-maturze” tylko dla-tego, że nie mamy podkrążonych oczu i zgarbionych ramion. Czy jest to wi-dok tak przez Was pożądany na lek-cjach? No proszę… W dodatku mia-łoby to niby świadczyć o długotrwałej nauce i stresie przedmaturalnym? Hahaha! Spadłem z krzesła. W dzisiej-szych czasach takie objawy są raczej skutkami niezłej imprezy w Karczmie, niż kucia do późnej nocy. Byłem to wiem.

Jest jeszcze inna sprawa. Nie-szczęsny system edukacyjny w Polsce jest tak skonstruowany, że jeżeli matu-rzysta pragnie dostać się na renomo-waną uczelnię, to musi zrezygnować, a przynajmniej mocno ograniczyć naukę przedmiotów innych niż te bra-ne pod uwagę w rekrutacji, ponieważ najzwyczajniej nie wyrobi. To zasługa niczego innego, jak tylko reformy edu-kacyjnej wprowadzającej 3-letnie mar-notrawstwo, jakim jest gimnazjum, kosztem szkoły ponadgimnazjalnej. W tym momencie pojawia się pewien paradoks. Z jednej strony pragnie się wbijać nam w głowę wiedzę z rozma-itych przedmiotów, a z drugiej każe skupić się tylko na maturze. Heloł… Te dwie kwestie mijają się szerokim łu-kiem i niestety nie da się ich pogodzić bez uszczerbku na żadnej z nich. Albo wymarzone studia albo świadectwo z paskiem. Trzeba zdecydować. A gdy mi przychodzi wybierać pomiędzy przedmiotem X (niech tak będzie, żeby nikomu nie było przykro) a tym profilowym, to dla mnie sprawa jest prosta.

Uff… jakże mi ulżyło na sercu, gdym swe żale na papier przelał (chy-ba odleciałem). Oby te słowa targnęły roztargnionymi, uświadomiły nie-uświadomionych i oświeciły zaciem-nionych. By żyło się lepiej!

Adrian Drożdż

ŻALE MATURZYSTYczyli co trzecioklasiście w duszy gra

fot.

inte

rnet

/zso

-szk

lars

ka.c

om

8

Impreza sylwestrowa już skończona, kumple poszli do domu pozosta-wiając nam lodówkę pełną jedy-

nie szronu, a Majowie, w oficjalnym oświadczeniu prasowym, odroczyli przewidywany koniec świata na 2013 rok. Nie wszyscy jednak spędzą pierw-sze chwile Nowego Roku w cieniu domowego zacisza. Wiele osób, które po szampańskiej zabawie postanowiło rozerwać się w bardziej dosłowny niż zwykle sposób, spędzą bowiem pierw-sze dni roku w szpitalach i przychod-niach.

Statystyki mogą przyprawić o szybsze bicie serca nie tylko osoby mające problemy z ciśnieniem i aryt-mią. Według najnowszych raportów policyjnych z roku na rok odnotowuje się coraz to większą liczbę śmiałków, którzy przy pomocy materiałów piro-technicznych postanowili zaznać nie-zapomnianej rozrywki, już nie tylko w metaforycznym sensie. Liczne opa-

rzenia, złamania i wypadki drogowe były zatem na porządku dziennym, a właściwie głównie nocnym. Chiń-scy psychologowie, winą za taki stan rzeczy, obarczają anulowanie kolej-nej groźby końca świata, opatrzonej numerem porządkowym 2012. Są to oczywiście jedynie spekulacje.

Główną przyczyną wszelkich problemów w ostatnim dniu roku są oczywiście stare poczciwe promile. Re-zydenci ostatnio obleganych oddzia-łów oparzeniówki, wskazując przyczy-nę swoich problemów z fajerwerkami, bardzo często wspominają również o braku szczęścia. Nie zapominajmy jednak, że Sylwester może co praw-da wypadać w piątek, ale już przecież nie trzynastego. Pech w dużej mierze jest więc wykluczony. Do wszystkich użytkowników fajerwerków apeluje-my więc o zdrowy i trzeźwy rozsądek. W przeciwnym wypadku producenci petard i materiałów pirotechnicznych

Rozrywka najwyższych lotów

będą zmuszeni umieścić na swoich produktach niezwykle wymowne ostrzeżenie: UWAGA! Podpalanie gro-zi eksplozją!

Mimo burzliwego Nowego Roku, najistotniejszym wydarzeniem naj-bliższych 365 dni i kolejnym powo-dem do świętowania ma być EURO 2012. Nasza kadra narodowa zmieniła bowiem zupełnie założenia taktyczne. Dotychczasowa strategia polegająca na celowym przegrywaniu wszystkich meczy grupowych i zaskoczenia prze-ciwników dopiero w samym finale, dotąd nie była dostatecznie efektywna. Niemniej jednak wszyscy kibice, któ-rzy ujrzą zwycięstwo naszych orłów w tym turnieju, proszeni są o nie-zwłoczne otwarcie szampanów, wznie-sienie toastów a potem wyłączenie konsol do gry, na których rozgrywano mecze finałowe.

Sebastian Bancerz

fot.

inte

rnet

/lrnw

.nl

9

Mateusz Odrzygóźdź, jest absolwentem naszej szkoły i studentem 3. roku turystyki i rekreacji w Białej Podlaskiej. Trenuje freestyle football, sport, który coraz szybciej zyskuje sobie sympatię młodych ludzi. Dziś, Lotar, bo tak na niego mówi większość znajomych, przybliży nam tajniki Freestyle’uMoże nie wszyscy wiedzą, więc może powiedz nam jednym zdaniem, czym jest właściwie Freestyle?

Freestyle jest to sztuka wykonywania trików piłkarskich za pomocą różnych części ciała, głownie nóg, głowy i barków.Jak długo trenujesz? Dużo czasu poświęcasz na treningi?

Trenuję 3,5 roku. Staram się poświęcać ok. 2 godzinny dziennie, ale teraz, w zimie jest gorzej. To ciężki okres dla freestylerów, na dworze jest za zimno, więc trenujemy od okazji do okazji w wynajętych salkach.

Jak oceniasz poziom freestyle’u, jaki obecnie panuje w naszym kraju?

Pod tym względem Polska jest najlepszym krajem na świecie. Przykładem mogą być ubiegłoroczne Mistrzostwa Europy, gdzie w finale pojedynkowało się dwóch Polaków, a na 10 najlepszych graczy, aż 8 było z Polski. W porównaniu do piłki nożnej, mamy się czym pochwalić.Zabawa piłką to Twoja pasja, czy masz z tego jakąś kasę? A może jedno drugiego nie wyklucza?

Na początku to była zajawka, z czasem stało się pasją. W tym roku założyliśmy z kolegą, Kamilem Drzewuckim grupę SoccerArt. Gościnnie występujemy na różnych galach. Ostatnio np. dawaliśmy pokaz na Gali Wyboru Najlepszego Hotelu w Polsce czy na Turnieju Lech Cup. Dziś, nie wyobrażam sobie życia bez freestyle’u.Masz na koncie jakieś sukcesy?

Podczas Focus on Freestyle, wśród 16 najlepszych graczy w Polsce, znalazłem się na 4 miejscu. Natomiast w tegorocznych Mistrzostwach Świata, które odbyły się w Pradze, znalazłem się wśród 20 najlepszych freestylerów świata. Niewątpliwie dużych sukcesem jest założenie razem z Kamilem Drzewuckim grupy SoccerArt.

Triki wymyślasz sam czy wzorujesz się na innych graczach?

Na początku naśladowałem innych freestylerów, podstawy trzeba jakoś ogarnąć. Z czasem przychodzą do głowy różne pomysły, staram się być kreatywny i wprowadzać nowe triki, żeby ten sport mógł się rozwijać.Jest jakaś granica wieku, kiedy freestylerzy przechodzą na emeryturę?

Jest to stosunkowo młody sport, ma około 10 lat. Jak na razie najstarszą osobą, która trenuje profesjonalnie jest Anders „Azun” Solum-ma 29 lat.

W Radzyniu freestyle cieszy się powodzeniem?

W Radzyniu systematycznie trenuje 5 osób, dla zabawy na pewno o wiele więcej. Z tego, co wiem ponad 20 osób. Dla porównania, w Warszawie profesjonalnych graczy jest ok. 5. W tej dziedzinie kładziemy stolicę na łopatki.Co poradziłbyś amatorom, którzy chcieliby zacząć trenować freestyle?Na początek zakup dobrej piłki, ja preferuję meczówki-nie niszczą się szybko. Podstawą jest opanowanie żonglerki i podstawowych trików-ATW czy CROSSOVER. Ważna jest cierpliwość i motywacja, bo na początku nie wszystko idzie tak jak chcemy. I oczywiście trening, trening, trening. Bez ciężkiej pracy nic się nie osiągnie.

RozmawiałaAgnieszka Kowalik

Zapraszamy do odwiedzenia Mateusza w Internecie i obejrzenia jego widowiskowych filmów!

Profil na Youtube: youtube.com/user/lotar123321

Strona SoccerArt: www.soccerart.pl

Football Freestyle

fot.

arc

hiuw

m M

ateu

sza

Odr

zygó

ździ

a

10

BrodersZespół Broders to jak możemy się dowiedzieć z różnych źródeł zespół braci kapucynów z Lublina. A coś więcej o projekcie? Przyświeca mu jakaś idea?

Br. Kamil: Ideą jest dzielenie się tym, czym tak naprawdę sami staramy się żyć. Treści naszych piosenek nie są proste, bo często mówią o takich war-tościach, jak zaufanie pomimo wszyst-ko i wytrwałość, pomimo wiatru w oczy. Chcemy też dzielić się z inny-mi swoją radością, którą wyrażamy właśnie przez muzykę.Br. Szymon: Ważne jest to przesłanie, o którym mówi Kamil. To właściwie podstawa naszego grania. Najważniej-sze są teksty. Śpiewamy psalmy, ale też teksty św. Franciszka z Asyżu. Mamy jeden utwór pt. „Westerplatte” inspiro-wany przemówieniem Jana Pawła II.Kto tworzy zespół? Umiejętności mu-zyków są wyniesione z domu czy mu-zyczne seminarium zaprzęga w gitary?

Br. Szymon: Zespół tworzą bracia z naszego seminarium w Lublinie (za-praszamy na stronę: www.klerykati-juniorat.pl). Czasem zapraszamy go-ści na wspólne koncerty – Agę i Anię związane z Golgotą Młodych, które na co dzień są studentkami akademii muzycznych w Warszawie i Wrocła-wiu. Graliśmy też z EKS-em, raperem chrześcijańskim. Br. Kamil: Co do umiejętności – to bardzo różnie. Najczęściej są to umie-jętności nabyte w domu. Generalnie – czas nauki był przed zakonem, a te-raz – jest czas jej wykorzystywania w praktyce. Chociaż w sumie... cały czas się uczymy.Muzyka, którą gracie wpada w ucho i z prędkością światła mknie do serca. Łatwiej grać, śpiewać psalmy czy wła-sną twórczość?

Br. Kamil: Zdecydowanie psalmy. Dla nas są to świetne gotowce, zawierające

całą gamę ludzkich doświadczeń, któ-ra pomimo upływu tysięcy lat nie traci ani trochę na swojej aktualności. My także odnajdujemy odzwierciedlenie siebie samych w psalmach, więc dużo łatwiej jest je przekazywać. Broders to z pewnością nietuzinkowy-projekt. Jak ludzie patrzą na zespół bra-ci kapucynów?Br. Kamil: Przeróżnie. Najczęstszą re-lacją jest na początku zdziwienie, że klerycki zespół może grać w ten spo-sób. Uleżało się jeż trochę w naszym społeczeństwie, że zakonnik jest od śpiewania chorału, a tu okazuje się, że nie! Takie zdziwienie daje dużo radości i jest dla ludzi pozytywnym zaskoczeniem, bo słyszą to, czego się w ogóle nie spodziewali. I to jest świet-ne!

Br. Szymon: Zdarza się, że na nasze koncerty przychodzą starsze panie, które, słysząc o koncercie zakonników, ,spodziewają się czegoś bardziej… spokojnego. Ale trzeba przyznać, że zdarza się, że zostają do końca, a nawet włączają się w śpiew. A jak jest z innymi braćmi? Nie ma wśród nich zazdrości, bo bądź co bądź odnieśliście sukces.

Br. Kamil: Muzyka nie jest jedyną dziedziną sukcesu w naszej wspól-nocie. Dlatego nie odczuwa się ja-kiejś chorej rywalizacji, zresztą – nasi bracia też chodzą na nasze koncerty i całkiem dobrze się bawią. Genialne jest to, kiedy inni doceniają pewien trud i widzą w nim piękno. Brodersi to nie jest tylko „dzieło pięciu”, ale nas wszystkich – także tych, którzy się za nas modlą, noszą sprzęt, albo na przy-kład sprzedają kalendarze na rzecz mi-sji w Afryce.

Niepozorni kapucyni z Lublina, zawsze pomocni i uśmiechnięci i, jak się okazuje, rozśpiewani. Wspólnie tworzą zespół Broders. Co to takiego i z czym to się je? Próbowaliśmy się dowiedzieć od braci Kamila i Szymona, czyli wokalisty i gitarzysty zespołu.

fot.

Agn

iesz

ka Z

abor

ek

11

Jak jest w zespole? Wokalista nie rzuca akordeonem gdy zafałszuje, perkusista nie walczy z gitarzystą gdy ten za szyb-ko gra?

Br. Kamil: Gdyby tylko tak było, daw-no zrezygnowalibyśmy z dalszego gra-nia. Pewnie, że są nerwy, ale bez rzu-cania akordeonami... Nie chodzi nam o to, żeby się spinać, ale żeby stworzyć wspólne dzieło. Każdy daje z siebie to, co ma najlepszego, a więc profesjona-lizm schodzi na dużo dalszy plan. Br. Szymon: Nie jesteśmy perfekcjo-nistami ani zawodowcami. Z jednej strony to pewien minus, ale z drugiej daje nam to pewną wolność w graniu i tworzeniu. Dogadujemy się dość do-brze, stąd nasze utwory powstają szyb-ko. Niektóre z nich odpadają, jeśli nie sprawdzają się na koncertach. Piosenki Brodersów mają przesłanie, czasem jednak przy skoczniejszej mu-zyce wpada się w wir zabawy. A więc kierujecie swoją muzykę w szybsze czy bardziej melancholijne rytmy?

Br. Kamil: To zależy bardzo często od tekstu i od tego, co chcemy w nim przekazać. Jeśli jest to radość, to prze-kazujemy radość, a jeśli tekst dotyczy jakiejś trudnej sytuacji, to muzyka też jest w pewien sposób trudna. Br. Szymon: To prawda, że czasem te teksty mogą umknąć. Stąd prawie każ-dy kawałek na koncertach poprzedza-my krótkim komentarzem. I prawie zawsze w trakcie koncertu głoszona jest jakaś katecheza, mówiąca o miło-ści Boga do człowieka. Życie zakonnika na ogół wydaje się być bardziej zorganizowane niż księdza diecezjalnego. Zakony nie kojarzą się z rozrywką, pasjami, ale niestety tylko i wyłącznie z modlitwą. Jak wygląda dzień zakonnika grającego w kapeli?

Br. Kamil: Tak jak dzień każdego in-nego zakonnika. Muzyka jest tu tylko dodatkiem. Brzmi to mało popularnie, ale tak właśnie jest. Życie w realnej obecności Boga wymaga modlitwy, bo bez niej się zawali. To jest nasze powo-łanie i wcale nie gryzie się z pasjami, które przecież każdy z nas ma i może rozwijać. Br. Szymon: W życiu zakonnym też można w jakiś sposób realizować swo-je pasje. Ale ma to już inny charakter, powiedziałbym, że w pewien sposób

‘przemieniony’ przez Boga. Bo te pasje czy zdolności oddaj się Jemu i On, już że tak powiem, tym ‘obraca’.

Co sprawiło, że zdecydowaliście się na-grać płytę?

Br. Kamil: Cóż.... Generalnie chodziło o to, żeby coś po nas zostało. Skoro na-sza muzyka trafia do ludzi, dobrze by-łoby, gdyby ciągle trafiała. Wiele osób pytało się o płytę, bo często nie wystar-czy raz posłuchać kawałka, żeby do-wiedzieć się, o co chodziło tym, którzy go grali. A to przecież ważna sprawa...

Gracie wiele koncertów. Po wydaniu płyty będzie chociaż małe turnée?

Br. Kamil: Kto wie... Czas pokaże Br. Szymon: To zależy od zaproszeń i błogosławieństwa naszego rektora :)

Publikując swoje utwory w sieci wiecie, że będą one rozpowszechniane, po-dawane dalej, zgrywane, kopiowane. Mimo to pojawia się ciągle coś nowego. Jak będzie z płytą? Całość pojawi się w sieci?

Br. Szymon: Sieć jest świetnym na-rzędziem do rozpowszechniania mu-zyki i, w sumie, dzięki temu możemy dotrzeć do każdego na całym świecie. Co do płyty – jak już będzie gotowa, wtedy podejmiemy decyzję, co dalej. Strona internetowa www.broders.pl to element promocji zespołu czy wymóg dzisiejszych czasów? Sam Facebook nie wystarcza?

Br. Kamil: I jedno i drugie. Mówi się, żę dobre rzeczy reklamują się same, ale zawsze trzeba im jednak trochę po-móc przedostać się na światło dzienne. Strona internetowa dostarcza więcej

możliwości, niż sam tylko facebook, stąd też pomysł na jej uruchomienie. Br. Szymon: Strona to też coś bardziej stałego niż dynamiczny facebook, który bardziej służy do komunikacji z naszymi przyjaciółmi. Strona ma być bardziej jak nasza wizytówka.

W jakiej grupie wiekowej znajdują się fani Brodersów?

Br. Kamil: Najwięcej jest publiki, po-między 18, a 24 rokiem życia, potem 25-34. To blisko połowa fanów. Słu-chają nas obydwie płcie mniej więcej po połowie.

Br. Szymon: To, co mówi Kamil, to statystyki z Facebooka. Na koncertach przekrój jest szeroki – od małych dzie-ci po ich dziadków. Jednak pod sceną zawsze są ludzie w wieku 15-19 lat.

Jak zachęcić młodzież do słuchania tego typu muzyki?

Br. Kamil: Po prostu – dać możliwość usłyszenia i pokazać, że o Bogu można rozmawiać i śpiewać znanym wszyst-kim językiem. Nie trzeba wygórowa-nych słów i to właśnie staramy się po-kazać w naszych kawałkach. I ostatnie już pytanie, trudno wpiąć się w wasz grafik?

Br. Szymon: To zależy od kalendarza. (śmiech)Br. Kamil: Próbujcie!

Rozmawiała pH

Ideą jest dzielenie się tym, czym tak naprawdę sami staramy się żyć. Treści naszych piosenek nie są proste, bo często

mówią o takich wartościach, jak zaufanie pomimo wszystko i wytrwałość, pomimo

wiatru w oczy.

12

NIETYPOWE świętaO ile o Bożym Narodzeniu,

Dniu Matki czy popularnych Walentynkach zapomnieć się

nie da, to w przypadku urodzin zna-jomego, rocznicy 16 randki czy Dniu Mężczyzny w pamięci pojawiają się przypadkowe luki. Problem w tym, że to nanoułamek świąt, o których nie pamiętamy. Co więcej, nie mamy o większości z nich pojęcia w żadnym kolorze. Niektóre święta zdarza nam się obchodzić całkiem nieświadomie. Niewiele kto wie, że stan posylwestro-wy to nic innego celebracja Światowe-go Dnia Kaca. Umieszczenie go w ka-lendarzu 1 stycznia najwyraźniej było niebagatelnie przemyślane. I o ile to święto jest jak najbardziej uzasadnio-ne, to inne są zastanawiające.

13 stycznia słodyczy nie zabrak-nie, bo na tę datę przypada Dzień Wzajemnej Adoracji. O ile raz w roku można taki dzień jakoś przeżyć, to jednak pocieszające, że nie pojawia się częściej. Swojego wyczesanego persa czy zwykłego dachowca-myszołapa rozpieszczaj 17. lutego, natomiast jeśli nie posiadasz kota, to dobry termin na jego zakup, bo w tym czasie obcho-dzimy Dzień Kota. Jeżeli jednak nie przepadasz za roznosicielami sierści, możesz sprawić sobie 26 lutego ma-łego sympatycznego dinozaura, który właśnie wtedy obchodzi swój dzień. Wtedy również śmiało możesz noco-wać na parkowej ławce czy przystanku PKS tłumacząc, że obchodzisz Dzień Spania w Miejscach Publicznych.

W marcu warto byłoby sobie przypomnieć o używaniu mózgu (18 III). Mat-fizy nie powinny też za-pominać o 14 marca – Dniu Liczby Pi. 12 kwietnia wszystkie panie, bez wyrzutów sumienia, mogą zapomnieć o diecie i rozkoszować się pustymi czekoladowymi kaloriami, co później można spalić 29 kwietnia, podczas obchodów Międzynarodowego Dnia Tańca. 19. maja talenty i beztalencia plastyczne na całym świecie gryzą ołówki przez Mahometa. Dlaczego? To przecież Międzynarodowy Dzień Rysowania Mahometa! A dzień po Mahomecie na całym globie świętują

płyny do mycia naczyń.3. czerwca nie potrzeba szczęśli-

wego numerka, by uniknąć niepożą-danej kosy, bo to Dzień Dobrej Oceny, o czym wszystkim nauczycielom gło-śno przypominamy. Jednak jednym z najbardziej tajemniczych i niezro-zumiałych świąt jest Dzień Agugaga obchodzony 9. czerwca. I wbrew po-zorom Agugag to nie starożytny filo-zof ani postać z kreskówki. Tego dnia świętują wszyscy uczący się nowego języka, a „agugag” nie oznacza nic więcej jak pierwsze słowa niemow-laka. O niestrawnościach na pewno przypomnimy sobie 4. lipca, kiedy to dziwnym trafem spotkały się Święto Hot-doga i Światowy Dzień Mleka. 13. sierpnia świętujemy odrobinę na odwrót – to Międzynarodowy Dzień Osób Leworęcznych, a dobrymi wia-domościami natomiast możemy się cieszyć 8. września. Oby to nie był tyl-ko ten jeden raz w roku. Do tej pory jednak nie wiadomo, dlaczego Dzień Rozrzutności przypada na ostatni paź-dziernika, kiedy świętowanie jest już na poziomie hard.

Mimo że pod niektórymi skle-pami Dzień Taniego Wina trwa cały rok, to w rzeczywistości balujemy tylko 4. listopada. 19. listopada niech

nie zaskoczą Cię kolorowe baloni-ki przy publicznym toi-toi’u, to tylko Dzień Toalet. 17. grudnia denerwujmy się grzeczniej, niech chociaż ten raz w roku pojawi się Dzień bez Prze-kleństw. Nie zapomnijmy, by 21 grud-nia pozdrowić wszystkie znajome bru-netki. A Sylwestra świętujmy tak, by nie zaskoczył nas swoim drugim obli-czem – Dniem bez Bielizny.

Wśród świąt nietypowych zda-rzają się również takie, które wędru-ją po kalendarzu. Zatem pamiętajmy też, by w drugi styczniowy ponie-działek porządnie wysprzątać biurko, w przeddzień Środy Popielcowej wsu-nąć naleśnika, a w okolicach czerwca uwolnić wszystkie książki, cokolwiek miałoby to znaczyć.

Podobnych świąt jest bardzo dużo. Być może Dzień Dziwaka (7 I), Dzień Kultu Masy Mięśniowej (28 VII) czy Światowy Dzień Budyniu (31 III) niewiele wniosą do naszego życia, za to jestem przekonana, że gdy-by Międzynarodowy Dzień Przytula-nia celebrowano częściej, życie stałoby się dużo przyjemniejsze. Potrzebne czy nie, who cares? Każda okazja jest dobra, żeby zrobić imprezę.

Martyna Borowik

fot.

inte

rnet

/tes

t523

.sufl

er.o

gico

m.p

l

13

Wolność prawie-absolutna

Nawet bez nieocenionej opinii chiń-skich naukowców wiemy, że gatunek homo-sapiens od tysiącleci kierował się podświadomą chęcią pozyskania coraz to większych zasobów wolno-ści. Od półnagich jaskiniowców wal-czących o własne terytorium, poprzez Spartakusa rzucającego się niemal z nędznym otwieraczem do konserw w reku na nieprzebrane legiony ceza-ra, aż do panów odzianych w czarne garnitury, podpisujących Powszechną Deklarację Praw Człowieka w 1948 roku, wszyscy niezmiennie dążyli do zwiększenia swobody im współcze-snym. Gdy więc już cywilizacja za-pewniła swoim uczestnikom wolność w tzw. „realu” (oczywiście nie tylko temu z Madrytu), teraz dla zabicia czasu zabiega również o większą swo-bodę w świecie wirtualnym. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat doszło, więc do rozwoju internetu i tzw. wol-nej kultury. Pozwala ona na dowolne, nieskrępowane niczym korzystanie z dóbr niematerialnych. Jej nieodłącz-nym elementem są właśnie wolne li-cencje.

Dura lex et lexWszystkim czytelnikom którzy jakimś cudem nie są ekspertami w dziedzinie prawa autorskiego należy się kilka słów wyjaśnień. Otóż wolne licencje w świetle prawa to nic innego jak tyl-ko pewne szerokie zezwolenie, adre-sowane do wszystkich mieszkańców naszej planety. Twórcy posługujący się nimi pozwalają reszcie ludzkości na kopiowanie, przeróbki i dowolną redystrybucję utworu, także w celach komercyjnych. Zarówno wolną kul-turę jak i wolne licencje wspiera mię-dzynarodowa organizacja Creative Commons. Ofiaruje ona twórcom po-moc w zarządzaniu autorstwem dążąc do ograniczenia zasady wszelkie pra-

wa zastrzeżone, a przy tym promuje koncepcje dzielenia się własną twór-czością. Instytucja ta posiada swoje oddziały w 40 państwach, w tym także w Polsce. Zatem wszyscy zwolennicy teorii, w której nasz nadwiślański kraj jest jeszcze w epoce kamienia łupa-nego są teraz proszeni o zaprzestanie przecierania okularów i soczewek szkieł kontaktowych z niedowierzania. Oddział Creative Commons rzeczywi-ście istnieje w naszym kraju od 2005 roku, sukcesywnie zwiększając liczbę utworów dostępnych do swobodnej wymiany, użycia, bądź przetwarzania.

Mówisz-klikasz-maszWedług ostatnich danych statystycz-nych w sieci obecnych jest kilka mi-lionów dzieł opublikowanych na zasa-dzie wolnej licencji. Sama Wikipedia liczy obecnie około 5 milionów takich artykułów. Coraz częściej na tej zasa-dzie publikowane są nie tylko teksty, ale także utwory muzyczne plastyczne i audiowizualne. Krótko mówiąc: dla każdego coś odpowiedniego.

Zbrodnia, kara i InternetPrzekroczenie warunków wolnej li-cencji i naruszenie prawa wbrew po-zorom wcale nie jest takie trudne. Aby popełnić przestępstwo wystarczy nie-dotrzymać warunku podania autorów. To znaczy że zamieszczenie na swojej stronie internetowej czyjegoś zdję-cia, bez wymieniania go jako autora i posiadanie w stopce strony wpisu wszelkie prawa zastrzeżone jest rów-noznaczne z przestępstwem. W ten sposób dokonujemy przywłaszczenia praw autorskich, popełniamy plagiat, blokujemy samą ideę wymiany twór-czości i przyczyniamy się do wymie-rania zagrożonych gatunków w lasach tropikalnych. No dobra, z tym ostat-nim to może trochę przesadziłem…

Sceptycy i krytycy

Zbytnie zainteresowanie światem wir-tualnym często jest odbierane jako skutek uboczny wolnej kultury. Wy-obraźmy sobie, że kumpel z naszej ławki usprawiedliwia się, że nie może pisać ponieważ wczoraj miał imprezę na czacie i całą noc śpiewał, a teraz bolą go palce. Wiem, może trochę przejaskrawiam, ale, problem rzeczy-wiście jest poważny i tego wymaga. Jeśli bowiem sprawy potoczą się dalej tym torem to według wielu, za kilka lat CBA i CBŚ będzie ścigało osoby niemające profilu na facebooku czy Naszej Klasie. Bo przecież oni muszą mieć coś do ukrycia, prawda?

W różowych okularach i bez

Ano, ładnie, pięknie, ale musi być w tym jakiś haczyk, motylanoga…- skomentował wolną kulturę staty-styczny Polak z legendarną skłonno-ścią do zrzędzenia. Oczywiście haczyk rzeczywiście się znajdzie. Sceptycy, bowiem zarzucają tak nowatorskiemu pomysłowi jak wolne licencje że jest zbyt, no cóż… właśnie zbyt nowator-ski. Natomiast zdaniem niektórych sama wolna kultura niekiedy zbytnio skupia naszą uwagę na świecie wirtu-alnym. Nie chcemy przecież, aby za kilka lat w jakimś sądzie uznano na przykład, że oskarżony się ukrywał, tylko, dlatego że w Gadu-gadu miał stale włączone czerwone słoneczko. Natomiast każdemu twórcy, który nie do końca odnajduje się w dobie glo-balnej wioski, podpowiadamy para-frazując słowa klasyka, a zatem: miej internet i patrzaj w rozsądek.

Sebastian Bancerz

Artykuł na licencji CC-BY 3.0 creativecommons.org/licenses/by/3.0/deed.pl

Wraz z rozwojem cywilizacji coraz więcej nazw posiada określenie wolnych. Dzięki ogólnemu postępowi kolejno powstawały więc: wolne elekcje, wolne wybory, wolne media, a potem nawet wolne weekendy. Teraz przyszła wreszcie kolej na następny etap ewolucji: wolne licencje.

Wolności, igrzysk i wolności

14

N. siedział na rozgrzanej sierpniowym słońcem ław-ce. Odchylił głowę do tyłu

i pozwolił chłonąć spragnionej skórze ciepłe promienie. Pod zamkniętymi powiekami widział różową, przesiąk-niętą światłem, bezpieczną przestrzeń. Pomyślał, że tak musi widzieć świat dziecko, które w brzuchu matki czeka na odkrycie tajemnicy życia. Wyda-wało mu się, że pamięta ten czas, ale umysł bywa zdradliwy. Bierze za rze-czywistość to, co jest tylko życzeniem. Przelewa prawdę, gubiąc najcenniejsze krople.

Jego myśli szybko gubiły sens, który zdawał się odnaleźć. Rozbijały się jedne o drugie, czyniąc w jego gło-wie monotonny huk, zakłócający spo-kój wieczoru. Chciał zadać sobie jakieś pytanie, ale nic nie dało ułożyć się w logiczną całość, a im bardziej szukał racjonalnych argumentów, tym bar-dziej się gubił.

Powoli usiadł prosto, położył ręce na kolanach i z irracjonalnym strachem uchylił powieki. To, co zoba-czył wydało mu się tylko zamazanym obrazem prawdziwego świata. Jednak kiedy szerzej otworzył oczy, wszystko było, jak przedtem. Zadrżał czując na sobie obcy wzrok, którego jeszcze nie dostrzegał.

Ich oczy spotkały się i N. poczuł, jakby ktoś dotknął dna jego duszy. Wstrzymał oddech. Dziewczyna sie-dząca samotnie na trawie, po drugiej stronie alei, zatopiła w nim swoją per-cepcyjną zdolność przenikania pozo-rów, za którymi N. chował się odkąd pamiętał. Im dłużej dziewczyna pa-trzyła mu w oczy, tym spokojniej od-dychał. Wzrok wyjmował z niego całą historię, którą strzegł w sobie przez lata, brał wszystko, co mógł wziąć. Na początku N. poczuł wolność, ale póź-niej stał się zupełnie pusty, bez tego, co wypełniało całość jego istnienia. Przestraszył się. Zacisnął powieki, nie chciał być pusty. Chciał mieć tajem-nicę, jakkolwiek ciężka by była. Nie mógł stać się pustym dźwiękiem, któ-ry raz rozbrzmiawszy, trwałby przez pokolenia.

Kiedy ponownie otworzył oczy, jej już nie było. N. poczuł ulgę i tym razem to, co było prawdą, wziął za przewidzenie. Ludzie mają skłonności do manipulowania rzeczywistością, układania faktów w dowolne formy, wyrzucania tego, co uważają za zbęd-ne. N. skorzystał z tej możliwości i za chwilę znów poczuł na chwilę utraco-ną kontrolę nad własnym losem.

Edyta Zając

Dzień z życia N.Alice Sebold Nostalgia anioła (The Lovely Bones)Susie Salmon – czternastoletnia dziewczyna, zgwałcona i zamordowana przez sąsiada, ogląda życie na Ziemi, które toczy się już bez jej udziału. Patrzy na miłość, która przeszła obok niej. Widzi próby zrozumienia słowa „odeszła” przez jej młodszego braciszka i rozpaczliwe poszukiwanie prawdy przez ojca. Błyskotliwa, wzbudzająca ogromne emocje powieść o życiu i śmierci, radości i smutku, przebaczeniu i zemście, także o miłości, gojeniu duszy i zapominaniu. Niesamowity klimat oraz niebanalność historii sprawiają, że nie łatwo zapomnieć o „Nostalgii Anioła” Ekranizacja książki (2009), pod tym samym tytułem w reżyserii Petera Jackson również jest godna uwagi.

L

Lektor/ The Reader 2008Film oparty na książce niemieckiego autora Bernharda Schlinka. (Warto przeczytać!) Michael Berg (David Kross), młody chłopak, przypadkowo spotyka starszą od siebie kobietę - Hannę (Kate Winslet), która udziela mu pomocy. To wydarzenie staje się początkiem namiętnego romansu. Miłość jest pełna tajemnic, a jej ważnym elementem jest głośne czytanie. Romans, tak jak niespodziewanie się zaczął, tak również się skończył – tajemniczym zniknięciem Hanny. Po ośmiu latach spotykają się znowu. Michael – student prawa i Hanna – oskarżona w procesie nazistowskich zbrodniarzy. Film wprowadza widza w hipnotyzującą historię powojennych Niemiec, tajemniczej miłości, bolesnych rozliczeń z przeszłością oraz odrażających zbrodni.

Edyta Zając

W bieżącym roku szkolnym, Szkolny Klub Wolontariusza i Samorząd Uczniowski zaangażował się w zbiórkę pieniędzy na pokrycie kosztów lecze-nia wzroku 8-letniego Patryka Jędruchniewicza w klinice w Londynie. Lokal-na społeczność odpowiedziała na apel rodziców chorego chłopca. Uczniowie naszej szkoły też wzięli udział w kampanii i zebrali łącznie 1 424 złote. - 19 października (środa), zbiórka do puszki. Zebrana kwota to – 650 zło-tych.- 28 listopada (poniedziałek), sprzedaż ciasta. W tym dniu, na stołówce szkolnej mogliśmy spróbować wypieków naszych uczniów i tym samym zasilić konto Caritas na leczenie Patryka. Tym razem zebraliśmy 420 złotych. (Poza tym, ciastko można było wymienić na gadżet, licytowany 2 grudnia.) - 30 listopada (środa), wróżby andrzejkowe. Za niewielką opłatą, z inicjaty-wy 2 uczniów trzeciej klas, każdy mógł dowiedzieć się czego na temat swojej przyszłości … Co dało w efekcie dodatkowe 50 złotych. - 2 grudnia (piątek), licytacja. Przyniesione przez uczniów przedmioty były licytowane na aukcji. Łączna suma wylicytowanych gadżetów wyniosła 304 złote.

Licealiści nie zawiedli!

15

Ponad 30 lat temu, w okresie raczkującej komputeryzacji, grupa ludzi, między innymi

Li-Chen Wang czy Richard Stallman, zauważyli ogrom przeszkód, stawi-anych przez tradycyjnie pojmowane prawo autorskie, ograniczających szybki rozwój. Na przełomie lat 70-tych i 80-tych zaczęli oni stosować w nieoficjalnej korespondencji zwroty

w stylu: copyleft, all wrongs reserved czy all rights reversed. Były to znac-zeniowo odwrócone wersje znanych wszystkim doskonale zwrotów, traktujących o zachowaniu autorskich praw majątkowych.

Z biegiem lat twórcy, wspo-magani przez rzesze prawników, tworzyli coraz nowe licencje, które w różnym stopniu uwalniały utwory. Na dzień dzisiejszy jest to główne kryterium podziału wolnych licencji, wyróżniamy tzw. copyleft, w którym autor zrezygnował ze wszystkich praw majątkowych, oraz some rights reserved, które gwarantują autorowi zachowanie wybranych praw.

Do pierwszej grupy należy zaliczyć licencje z rodziny GNU – GNU GPL, GNU LGPL, oraz GNU FDL – ponadto BSD, X11 czy Affer-oGPL. Cechuje je wysoka liberalność – rezygnacja z praw autorskich, w zgodzie z lokalnym systemem prawnym. Co bardzo istotne poszc-zególne licencje wykazują niewielką

zgodność, co tworzy problemy przy wykorzystywaniu pracy, objętej jedną licencją, w tworzeniu utworu, który ma być objęty inną.

Swoistą pieczę nad wspomnianą grupą wolnych licencji sprawu-je Free Software Fundation (FSF), zatrudniająca prawników i prowadząca prace, które utrzymują poszczególne licencje w zgodzie z obowiązującymi stanami prawnymi w poszczególnych państwach.

Do drugiej grupy - some rights reserved - należą bardzo popularne licencje, związane z non-profitową organizacją Creative Commons (CC), ich nazwy pochodzą od kombinacji praw, które autor sobie zastrzega. Należą do tego:

1. Uznanie autorstwa (skrót BY) jest podstawą większości licencji z rodzinny CC. Umożliwienie ko-piowania, dystrybucji, wyświetlania pod warunkiem umieszczenia szczegółowej informacji o twórcy.

2. Użycie niekomercyjne (skrót NC) zezwolenie na kopiowanie, dystrybucję i wyświetlanie w celach niekomercyjnych.

3. Bez utworów zależnych (ND) – pozwolenie na kopiowanie, dystrybucję i wyświetlanie tylko dokładnych kopii utworu, bez jakich-kolwiek zmian.

4. Na tych samych warunkach (SA) – pozwolenie na kopiowanie, dystrybucję i wyświetlanie pod wa-

Left zamiast right, wrongs zamiast rights

runkiem publikacji bez zmiany li-cencji.

Nazwy tworzone są przez dodawanie skrótów np. CC-BY-NC – uznanie autorstwa i użycie nieko-mercyjne. Wyjątkową odmianą li-cencji z rodziny CC jest CC0, czyli jednostonne oświadczenie twórcy, zrzekającego się wszystkich praw, zgodnie z możliwościami dawanymi przez obecny system prawny.

Na chwilę obecną istnieje duży problem zgodności pomiędzy po-szczególnymi licencjami, związane z wykorzystywaniem fragmentów prac innych twórców, bazujących na innych zasadach. W związku z tym od wielu lat prowadzone są prace, mające na celu uzyskanie większej zgodności między poszczególnymi licencjami.

Wolne licencje są jednocześnie wielką szansą i wielkim zagrożeniem dla twórców i użytkowników. Ułatwiają wymianę informacji i umożlwiają rozwój tak małych jak i wielkich projektów. Z drugiej strony tworzą możliwości nadużyć.

Michał Zarobkiewicz

Artykuł na licencji CC-BY 3.0

www.creativecommons.org/licenses/by/3.0/deed.pl

Licencja CC-BY 3.0 nie dotyczy ilustracji do tekstów.

16