8
Andrzej Basista irak lat siedemdziesiątych W czasach starożytnych na terytorium Iraku rozwijały się kolejno wielkie kultury Sumerów, Babilonu i Asyrii. Irak muzułmański powstał w VII wieku naszej ery; swój złoty okres przeżywał w ka- lifacie Abbasydów, a w połowie XIII wieku został zmieciony przez najazd Mongołów (inna odnoga tej samej inwazji wtargnęła do Polski; określono ją jako najazd Tatarów). Od XV do XX wieku Irak wchodził w skład Im- perium Osmańskiego. Po I wojnie światowej bliskowschodnie terytoria sułtanatu zostały podzielone decyzją Ligi Narodów – mandaty sprawowania władzy nad Syrią i Libanem przyznano Francji, nad Transjordanią i Ira- kiem – Wielkiej Brytanii. W 1935 roku Brytania przyznała niepodleg- łość irackiej monarchii, zachowując jednak na jej terenie swoje bazy wojskowe. Podczas II wojny światowej, w 1941 roku, Anglicy przywrócili okupację, utrzymując ją do 1947 roku. W 1958 roku w wyniku przewrotu woj- skowego królestwo Iraku stało się republiką. Ten krótki przegląd skomplikowanych dzie- jów kraju, choć bardzo uproszczony, jest jed- nak niezbędny, by zrozumieć, że w określeniu różnych cech irackiej tożsamości europejskie kryteria mogą się okazać zawodne. Gdy opra- cowywałem plan dla dzielnicy tradycyjnej zabudowy mieszczańskiej otaczającej meczet Kazimijji w Bagdadzie, napotkałem sprzeciw wobec uznania wartości owych domów, opór zrozumiały w świecie, gdzie dziedzictwo kulturowe liczy się nie w setkach, lecz tysią- cach lat. Wspomniane domy reprezentowały wprawdzie typ powstały w nieokreślonej, lecz bardzo dalekiej przeszłości, wszelako mate- rialna substancja poszczególnych budynków rzadko przekraczała sto lat. Z kolei gdy piszę te słowa i zastanawiam się nad postkolonialną sytuacją kraju, staję wobec dylematu: czym były dwie dekady okupacji brytyjskiej wobec pięciu wieków panowania tureckiego? Pamięć podsuwa jednak różne przykłady szczególnego sto- sunku do Anglosasów, a żadnych znaczących zachowań wobec Turków. Wprawdzie moja perspektywa postrzegania owych spraw była dość ograniczona – o czym za chwilę – mogę się jednak domyślać, że spostrzeżenia były trafne i wynikały z trzech różnych przyczyn. Po pierwsze, panowanie tureckie przeszło do historii, podczas gdy brytyjskie istniało w pamięci żyjących jeszcze wówczas osób. Po drugie, w imperium tureckim Ara- bowie pozostawali jednak w obrębie świata muzułmańskiego, podczas gdy dominacja brytyjska była uosobnieniem obcej kultury. Po trzecie, w czasie, o którym piszę, czyli w latach sześćdziesiątych i siedemdziesią- tych XX wieku, świat dzielił się dwubiegu- nowo na imperialistyczny i komunistyczny. Irak skłaniał się ku temu drugiemu, między innymi może właśnie w reakcji na niedawną okupację brytyjską. moje doświadczenie iraku W Iraku pracowałem w różnym charak- terze na trzech odrębnych kontraktach. Przez cztery lata, od września 1968 do końca czerwca 1972 roku, byłem jednym z czterech cudzoziemców wykładających na wydziale autoportret 4 [29] 2009 | 58

Andrzej Basista, Irak lat siedemdziesiątych, Przestrzenie kolonialne

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Andrzej Basista, Irak lat siedemdziesiątych, Przestrzenie kolonialne

Andrzej Basista

irak lat siedemdziesiątych

W czasach starożytnych na terytorium Iraku rozwijały się kolejno wielkie kultury Sumerów, Babilonu i Asyrii.

Irak muzułmański powstał w VII wieku naszej ery; swój złoty okres przeżywał w ka-lifacie Abbasydów, a w połowie XIII wieku został zmieciony przez najazd Mongołów (inna odnoga tej samej inwazji wtargnęła do Polski; określono ją jako najazd Tatarów). Od XV do XX wieku Irak wchodził w skład Im-perium Osmańskiego. Po I wojnie światowej bliskowschodnie terytoria sułtanatu zostały podzielone decyzją Ligi Narodów – mandaty sprawowania władzy nad Syrią i Libanem przyznano Francji, nad Transjordanią i Ira-kiem – Wielkiej Brytanii.

W 1935 roku Brytania przyznała niepodleg- łość irackiej monarchii, zachowując jednak na jej terenie swoje bazy wojskowe. Podczas II wojny światowej, w 1941 roku, Anglicy przywrócili okupację, utrzymując ją do 1947 roku. W 1958 roku w wyniku przewrotu woj-skowego królestwo Iraku stało się republiką.

Ten krótki przegląd skomplikowanych dzie-jów kraju, choć bardzo uproszczony, jest jed-nak niezbędny, by zrozumieć, że w określeniu różnych cech irackiej tożsamości europejskie kryteria mogą się okazać zawodne. Gdy opra-cowywałem plan dla dzielnicy tradycyjnej zabudowy mieszczańskiej otaczającej meczet Kazimijji w Bagdadzie, napotkałem sprzeciw wobec uznania wartości owych domów, opór zrozumiały w świecie, gdzie dziedzictwo kulturowe liczy się nie w setkach, lecz tysią-cach lat. Wspomniane domy reprezentowały wprawdzie typ powstały w nieokreślonej, lecz bardzo dalekiej przeszłości, wszelako mate-rialna substancja poszczególnych budynków rzadko przekraczała sto lat.

Z kolei gdy piszę te słowa i zastanawiam się nad postkolonialną sytuacją kraju, staję wobec dylematu: czym były dwie dekady okupacji brytyjskiej wobec pięciu wieków panowania tureckiego? Pamięć podsuwa jednak różne przykłady szczególnego sto-sunku do Anglosasów, a żadnych znaczących zachowań wobec Turków. Wprawdzie moja

perspektywa postrzegania owych spraw była dość ograniczona – o czym za chwilę – mogę się jednak domyślać, że spostrzeżenia były trafne i wynikały z trzech różnych przyczyn. Po pierwsze, panowanie tureckie przeszło do historii, podczas gdy brytyjskie istniało w pamięci żyjących jeszcze wówczas osób. Po drugie, w imperium tureckim Ara-bowie pozostawali jednak w obrębie świata muzułmańskiego, podczas gdy dominacja brytyjska była uosobnieniem obcej kultury. Po trzecie, w czasie, o którym piszę, czyli w latach sześćdziesiątych i siedemdziesią-tych XX wieku, świat dzielił się dwubiegu-nowo na imperialistyczny i komunistyczny. Irak skłaniał się ku temu drugiemu, między innymi może właśnie w reakcji na niedawną okupację brytyjską.

moje doświadczenie iraku W Iraku pracowałem w różnym charak-terze na trzech odrębnych kontraktach. Przez cztery lata, od września 1968 do końca czerwca 1972 roku, byłem jednym z czterech cudzoziemców wykładających na wydziale

autoportret 4 [29] 2009 | 58 autoportret 4 [29] 2009 | 59

Page 2: Andrzej Basista, Irak lat siedemdziesiątych, Przestrzenie kolonialne

architektury uniwersytetu w Bagdadzie; prócz mnie był to jeszcze jeden Polak i dwóch Czechów. Główny człon kadry profe-sorskiej stanowiło około dziesięciu Irakijczy-ków. Przez następne półtora roku pracowa-łem jako projektant w biurze planowania Bagdadu, lecz część tej pracy wykonywałem w Polsce.

Od kwietnia 1969 do końca października 1973 roku mieszkałem w Bagdadzie z rodzi-ną. Podczas pracy na uczelni lipiec i sier-pień, a raz także część lutego, spędzaliśmy, włócząc się po krajach ościennych: Syrii, Jordanii, Libanie, Turcji, kiedyś nawet udało się nam odbyć podróż po Iranie. Na Bliskim Wschodzie było wówczas dość spokojnie i właściwie jedynym utrudnieniem w podró-żowaniu była konieczność uzyskania zgody władz polskich. Wspominam o podróżach, gdyż wyraźnie uwidaczniały one różnice sytuacji politycznych i społecznych między wymienionymi krajami i Irakiem.

W latach 1976-1977 uczestniczyłem w pierw-szej fazie opracowania ogólnokrajowego programu budownictwa mieszkaniowego. Sporządzaliśmy wówczas diagnozę stanu za-stanego, by stworzyć odpowiednią podstawę dla prac planistycznych. Program przygo-towywali eksperci bardzo różnych dziedzin – prócz inżynierów różnych specjalności, głównie zespoły ekonomistów i socjologów – a moje zadanie polegało na koordynacji ich działań. Rodzina pozostała już w kraju, lecz charakter mojej pracy przewidywał wie-lokrotne krótkie przyjazdy do Polski.

Obydwa kontrakty związane z pracami plani-stycznymi były realizowane jako wspólne za-dania polsko-irackie, dzięki czemu mieliśmy stały kontakt koleżeński z Irakijczykami.

język wzajemnych kontaktów Najbardziej osobliwym doświadczeniem, wynikającym niewątpliwie z dziedzictwa post-kolonialnego, była szczególna pozycja języka angielskiego. Był to oczywiście oficjalny język wszelkich kontaktów Iraku ze światem poza-arabskim. Kontrakt zatrudniający mnie na uczelni był sporządzony w języku angielskim i w tym języku prowadziłem zajęcia. Po angiel-sku były sformułowane dokumenty związane z pracami planistycznymi – zarówno umowy, jak i same prace – raporty i opisy wszelkich plansz. Z tego powodu Miastoprojekt krakow-ski, który był głównym wykonawcą zadań, do obu kontraktów zatrudnił anglistów.

Sytuacja językowa zaskoczyła mnie jednak już w pierwszych dniach pobytu. Wyobrażam so-bie, że mogła ona być wręcz szokująca, gdyby nie przyjazne nastawienie innych cudzoziem-ców, oczywiście zwłaszcza moich rodaków, którzy przybysza w ten świat wprowadzali.

Trzeba w tym miejscu wyjaśnić coś, co dla obecnego młodego pokolenia może być zupeł-nie niezrozumiałe. Znajomość języka obcego u przeciętnego Polaka wyjeżdżającego w tam-tych latach do pracy w krajach Trzeciego Świata była raczej problematyczna. Udający się tam posługiwali się językiem bardziej lub mniej wyuczonym, lecz byli pozbawieni jakiejkolwiek praktyki. Bardzo niewielu było

takich, którzy język posiedli, przebywając jakiś czas we Francji, Wielkiej Brytanii czy w Stanach; gdy ktoś już znalazł się w Pierw-szym Świecie, nie wracał do Drugiego, by szukać pracy w Trzecim. Osoby wybierające się na kontrakty czasem więc z niepokojem pytały, czy dadzą sobie radę właśnie pod względem językowym.

Tak niepewny siebie Polak – właściwie dotyczyło to przybysza z któregokolwiek kraju komunistycznego – zderzał się w Iraku z przedziwną sytuacją. Ulica nie mówiła po angielsku w ogóle. W urzędach, z który-mi musiał mieć kontakty, można się było porozumieć w tym języku jedynie z kilkoma osobami. Na uczelni młodzież znała język raczej miernie, czasem bardzo słabo. Byli jednak i tacy, którzy kompleks przybysza mo-gli zdecydowanie pogłębić. Ówczesna kadra, a także niektórzy studenci posługiwali się angielskim perfekcyjnie.

Wszyscy profesorowie iraccy, z którymi mia-łem kontakt, zdobyli wykształcenie w Wielkiej Brytanii lub w Stanach. Gdy po arabsku tłu-maczyli coś studentom, stale wtrącali fachowe słowa angielskie – jeśli nawet w arabskim istniały odpowiednie pojęcia; widać było, że o kwestiach zawodowych myśleli po angiel-sku. Swobodnie posługiwali się angielskim również nieliczni studenci, dzieci wykształ-conej elity, wysyłane wielokrotnie za granicę, czasem nawet do szkół w Europie.

Jeżeli większość mówiła po angielsku śred-nio, a nawet bardzo słabo, był to wyraźny

autoportret 4 [29] 2009 | 58 autoportret 4 [29] 2009 | 59

Page 3: Andrzej Basista, Irak lat siedemdziesiątych, Przestrzenie kolonialne

skutek polityki ówczesnych władz irackich. (Od roku 1968 władzę sprawowała partia BAAS. Saddam Husajn znajdował się na jej szczytach, ale dopiero w 1979 roku przejął władzę samodzielną). Władze akcentowały sympatie promoskiewskie i niechęć do bry-tyjsko-amerykańskich imperialistów, a język tychże stał się najbardziej widoczną ofiarą. Iraccy profesorowie niejednokrotnie wspomi-nali, że nauczanie angielskiego i posługiwa-nie się nim nie były dobrze widziane.

Na wydziale architektury jedynym pracow-nikiem pochodzenia „imperialistycznego” była Angielka, żona Irakijczyka, zatrudniona w bibliotece. Zderzyłem się też z bardziej konkretnym przykładem antybrytyjskiej fobii. Sprowadziłem austina, samochód produkcji angielskiej, i napotkałem ogrom-ne trudności z jego rejestracją. Okazało się, że firma była objęta embargiem, podobno z uwagi na dostarczanie broni Izraelowi. Po

pięciu latach pobytu, samochodem ze stu osiemdziesięcioma tysiącami kilometrów na liczniku, musiałem przyjechać do Polski.

Właściwie za mało wiem, by formułować opinie o polityce ówczesnych władz Iraku, wydaje mi się jednak, że była ona stosunkowo pragmatyczna. Deklaracje antyanglosaskie były chyba głównie skierowane na użytek wewnętrzny – podsycały nacjonalizm oraz po-magały głosić braterstwo narodów arabskich.

biurokracja Przez wszystkie te lata byłem rezydentem w Iraku, każdy więc wyjazd z tego kraju i każdy do niego powrót wymagały rejestra-cji w Residence Office, policyjnym biurze meldunkowym. Nie było to zadanie łatwe i z początku, zanim poznałem rządzące tam prawidła, wydawało się bezsensowną drogą przez mękę, z perspektywy której polskie starania paszportowe, aczkolwiek kapryśne,

zawsze o niewiadomym wyniku, zdawały się dziecinnie proste – składało się wniosek i po pewnym czasie uzyskiwało się pozwolenie bądź odmowę.

Procedura w Iraku zaczynała się na uczelni. Wydział architektury był częścią Politechni-ki, czyli College of Engineering, a ta z kolei wchodziła w skład bagdadzkiego uniwer-sytetu. Był to więc system amerykański, w którym instytucja uniwersytetu łączyła poszczególne uczelnie – techniczną, medycz-ną, nauk humanistycznych, ścisłych itd. Tyle że projekt kampusu uniwersyteckiego, opracowany w wyniku międzynarodowego konkursu z roku 1960 przez Waltera Gropiusa, w większości pozostał przede wszystkim na papierze. Na pięknym terenie otoczonym z trzech stron wijącym się Tygrysem, wśród chwastów, stały tylko dwa obiekty – brama i kilkunastokondygnacyjny wieżowiec uni-wersyteckiej administracji.

A więc wydział wydawał mi pismo, na które-go podstawie kolejne wystawiała administra-cja College’u. Z pismem musiałem jechać na drugi koniec zatłoczonego miasta do uniwer-syteckiego wieżowca. Tam sporządzano pismo następne, a mogło to trwać kilka godzin. Kie-dyś kazano mi przyjechać następnego dnia. W geście desperacji usiadłem na podłodze i oświadczyłem, że nie wstanę, dopóki nie otrzymam pisma. Wzbudziło to powszechną radość urzędników – jeszcze wówczas nie wiedziałem, że siedzenie na podłodze bywa całkiem normalne i nie jest wyrazem żadnej manifestacji. Dopiero gdy nie chciałem

Plan ogólny Bagdadu

mia

stop

roje

kt k

rakó

w 19

51-1

971,

red

. j. b

ittn

er, k

rakó

w 19

71.

autoportret 4 [29] 2009 | 60 autoportret 4 [29] 2009 | 61

Page 4: Andrzej Basista, Irak lat siedemdziesiątych, Przestrzenie kolonialne

usiąść na krześle, które mi przyniesiono, zro-zumiano moje intencje i rzecz potoczyła się sprawnie. Do tego faktu wrócę za chwilę.

Z listem uniwersyteckim szło się do Residence Office. Tam człowiek krążył po korytarzach, z pokoju do pokoju, kierowany językiem migowym. Kolejni urzędnicy wpisywali pismo do jakichś rejestrów i stawiali na nim notatki. Do końca pobytu nie nauczyłem się, ile szczebli w ten sposób trzeba było zaliczyć. Złośliwi twierdzili, że obowiązywało prawo wolnego miejsca – pismo, jak dywan, pokry-wało się dekoracją podpisów. Czech, którego zastałem w Bagdadzie w ósmym roku jego pobytu, dał mi cenną wskazówkę: „Patrz na kolor atramentu; podpis w kolorze zielonym oznacza koniec procedury”. Nie trzeba chyba dodawać, że wszystko – pisanie i komentarze – odbywało się tylko po arabsku, więc zain-teresowani nie mieli żadnej świadomości, na czym akcja polega.

Zapewne nie trzeba było załatwiać tych spraw osobiście, lecz nikt innej drogi nie próbował, gdyż ryzyko było zbyt duże. Oso-bisty udział dawał gwarancję terminowego załatwienia, a przecież bez wizy wyjazdowej nie można było kraju opuścić, zaś bez wizy pobytowej nie dało się załatwić innych waż-nych spraw. Na przykład kolejna podobna procedura wiązała się każdorazową rejestra-cją samochodu.

Gdy człowiek poznał zasady gry, owe dzia-łania przestawały denerwować i można je było traktować jako swoistą zabawę – cze-

kać, jaka niespodzianka się pojawi i czy uda się uzyskać lepszy czas załatwiania. Przy pierwszym wyjeździe z Iraku otrzymałem cenną nauczkę. Jechaliśmy samochodem z Bagdadu do Petry w Jordanii, pokonując jednym skokiem około tysiąca kilometrów nienajlepszą drogą, w większości przez pustynię. Za radą bardziej doświadczonych wyjechaliśmy zaraz po zachodzie słońca, by rano następnego dnia pokonać najgorszy odcinek kamienistej pustyni w Jordanii. Po pierwsze, droga niebezpieczna, gdyż jechało się jak w płaskim wąwozie, szosą z niewiel-kim poboczem wśród rumowiska wielkich głazów. Po drugie, ważniejsze, nocą na pustyni temperatura spadała, w ciągu dnia stopniowo rosła, zwłaszcza na tejże właśnie części kamienistej.

Przed świtem dojechaliśmy do irackiej grani-cy. Zaspany wartownik wpisywał nasze pasz-porty do jakiejś księgi, lecz nagle przerwał, zwrócił mi dwa dokumenty ostemplowane, dwa zaś wrzucił do szuflady. Oczywiście nie znał angielskiego i nie potrafił wytłumaczyć, o co chodzi. Krzyczałem, wymachiwałem rękami, zupełnie bezskutecznie, aż jakiś świadek zdarzenia, jak się okazało Grek mówiący swobodnie po angielsku, odciągnął mnie na bok i przemówił w ten mniej więcej sposób: „Widzę, że pan jest w Iraku niedaw-no i jeszcze ich nie zna, lecz krzykiem nic pan nie osiągnie, przeciwnie, może wiele popsuć; zapewne jest jakaś drobna niepra-widłowość, której ten żołnierz nie ma prawa sprostować; za jakiś czas przyjdzie oficer, który to załatwi, chyba że pan mu podpad-

nie i wówczas odeśle pana z powrotem do Bagdadu”. Istotnie, w bagdadzkim Residence Office na dwóch paszportach wpisano taki sam numer wizy wyjazdowej.

Była to pierwsza lekcja osobliwego teatru, z którym stykałem się później wielokrot-nie. Nieraz urzędnik, nawet bardzo ubogą angielszczyzną, oświadczał, że z moją sprawą jest wielki problem. Wówczas nie wolno mi się było oburzyć, przeciwnie, winienem okazać zmartwienie i pokornie pytać, czy rzeczywiście nic nie da się zrobić. On wtedy oświadczał, że sprawa jest poważna, lecz on jest my friend i mi pomoże, po czym rzecz toczyła się gładko.

Obserwowana wielokrotnie biurokracja mo-gła w końcu zaciekawić. W Residence Office fascynujący był kontakt z archiwum, z które-go na początku procedury należało odebrać swoją teczkę, by z nią i z nowym listem w swojej sprawie krążyć po urzędzie. W po-koju na półkach stały setki segregatorów. Siedzący tam człowiek, z wyglądu bardzo niepozorny, brał pismo, jakiś czas się zasta-nawiał, po czym podchodził do jakiejś półki i jednym ruchem wyciągał moje dokumenty. Ani razu nie zauważyłem wahania, ani razu nie zdarzyło mu się wyciągnąć najpierw in-nych dokumentów. Działał bezbłędnie. I nie było to tylko moje spostrzeżenie.

Wygląd samej teczki z biegiem czasu stawał się coraz ciekawszy. Po prostu teczka pęcznia-ła. Sukcesywnie dodawano nowe skoroszyty i sznurowano je razem. Pod koniec pobytu

autoportret 4 [29] 2009 | 60 autoportret 4 [29] 2009 | 61

Page 5: Andrzej Basista, Irak lat siedemdziesiątych, Przestrzenie kolonialne

moja teczka mierzyła około 30 centymetrów grubości, a spotkany kiedyś na korytarzu znajomy ksiądz z Belgii, który w Iraku spę-dził wiele lat, dźwigał oburącz plik teczek, zza którego ledwo wystawała jego głowa.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nie sami Irakijczycy tę biurokrację wypraco-wali; odziedziczyli ją w spadku po swoich kolonizatorach – Turkach i Brytyjczykach. Zresztą w swojej biurokracji byli raczej twórczy. Kiedyś zacięła się ustalona rutyna pobierania wypłaty. Z pismem z uczelni, na szczęście tylko z College’u, szliśmy do Cen-tralnego Banku, gdzie na nasz widok kasjer z okienka kiwał głową, czasem wzywał poza kolejką, i wypłacał gotówkę. Otóż, gdy to postępowanie zostało wzbogacone o jakieś nowe czynności, koledzy Czesi skojarzyli zdarzenie ze szkoleniem, które pracownicy banku przechodzili w Pradze.

studenci Wydział architektury był niewielką jed-nostką – na każdym roku około dwudziestu studentów. Ich potencjał był różny. Średnio poziom plasował się poniżej średniego po-ziomu studiów w Polsce tamtych czasów. Ale najlepsi studenci, a było ich co roku znacznie mniej niż palców u jednej ręki, nie odstawali od dobrych studentów europejskich.

Nas, Europejczyków, zaskakiwały różnice kulturowe. Na przykład ograniczone moż-liwości tematyczne projektów, które można było prowadzić ze studentami. Właściwie jedynie dom mieszkalny, hotel, szkoła, kino,

biuro. Odpadały obiekty sakralne (nikt z Eu-ropejczyków nie próbował prowadzenia pro-jektu meczetów, a iraccy profesorowie też się do tego nie garnęli), nie istniał teatr, z kolei muzea, biblioteki, a nawet dworce komuni-kacyjne były pojedynczymi obiektami w skali kraju i nonsensem byłoby przygotowywać studentów do zadań, z którymi nigdy w życiu się nie zetkną. W owych czasach handel ogra-niczał się do prowizorycznych straganów, prostych sklepów i w dużych miastach kilku marketów, wynajmujących partery w budyn-kach mieszkalnych. Oczywiście gdzieś tam funkcjonował nowoczesny przemysł, były to jednak obiekty tajne, zepchnięte poza powszechną świadomość.

Nawet najprostsze zadania mogły jednak przynieść niespodziankę. Na przykład w projekcie własnego domu rodzinnego student wrysował muszlę klozetową w toale-cie odwrotnie – siadało się na niej twarzą do ściany. Gdy zwróciłem mu uwagę, stwierdził, że zrobił to celowo, bo na ścianie znajdzie się mozaika, w którą mieszkańcy będą się wpa-trywać. Jakiś czas później w toalecie najnow-szego wówczas kina w Bagdadzie odkryłem genezę tego pomysłu – ściana z pisuarami była udekorowana landszaftem z mozaiki.

Świadomość studentów, z których większość nie była nigdy poza granicami swojego kraju, ograniczały istotne bariery. Młody iracki pracownik wydziału zadał kiedyś studen-tom oryginalny temat – pomnik nieznanego żołnierza. Właśnie w Bagdadzie ogłoszono konkurs na tego typu obiekt. Zaprosił nas na

ocenę projektu. Wyniki były raczej kuriozalne i młody, świeżo przybyły profesor z Polski wy-głosił wówczas opinię, która wkrótce miała się okazać okrutna. Stwierdził mianowicie: „Nie wiecie, jak ma wyglądać pomnik nieznanego żołnierza, bo w waszym kraju jeszcze żaden żołnierz nie zginął”. Kilka lat później wojna z Iranem przyniosła tragiczne żniwo.

Kilka zabawnych incydentów uświadomiło mi odmienność stosunków, w jakich wy-chowywali się moi studenci. Letni semestr pierwszego roku mojego nauczania. W go-dzinach popołudniowych prowadzę zajęcia, które nieszczególnie mnie cieszą, zwłaszcza że rozpoczęły się upały. Wchodzę na salę i ze zdziwieniem, ale i pewną radością odkrywam, że obecne są raptem dwie osoby. Przyzwoitość jednak nakazuje wypowiedzieć konwencjonalną formułkę: „Poczekamy piętnaście minut, wracam do swojego pokoju i jeśli nikt w międzyczasie nie dojdzie, trudno, odwołam zajęcia”. Po kilku minutach zastaję komplet, pełną salę. Po prostu wszy-scy siedzieli gdzieś na terenie College’u i nie spieszyli się z przyjściem. Nie wychodzili jednak poza teren uczelni, gdyż tylko na jej obszarze mogli spędzać czas wspólnie, w damsko-męskim towarzystwie.

Któregoś roku gruchnęła wiadomość, że w Basrze, na południu Iraku, student, które-mu nie zaliczono przedmiotu, zastrzelił pro-fesora. Wiadomość zbiegła się z kłopotami, jakie miałem z pewnym studentem. Aroganc-ko się wykłócał, nie chciał słuchać moich uwag. Lekko przerażony, przedstawiłem spra-

autoportret 4 [29] 2009 | 62

Page 6: Andrzej Basista, Irak lat siedemdziesiątych, Przestrzenie kolonialne

wę dziekanowi. Jego reakcja nie bardzo mnie zadowoliła. Zdawało się, że dyplomatycznie wykpił się z podjęcia odpowiednich kroków, oświadczył bowiem, że zna ojca chłopaka i z tym ojcem porozmawia. Wielkie było moje zdziwienie, gdy po kilku dniach student przyszedł do mnie prawdziwie skruszony i gorąco przepraszał.

I jeszcze jeden incydent. Klauzurowy kilku-godzinny projekt na ocenę. Na sali wrzenie. Oświadczam więc, że daję jeszcze pięć minut, po których pierwsza upomniana osoba zosta-nie wyrzucona z sali i jej projekt nie będzie zaliczony. Po głośnym odliczeniu ostatnich sekund wskazuję na studenta, który bez-trosko mówi do swojego sąsiada – „Wyjdź z sali”. Gdy po trzech upomnieniach nie ma żadnej reakcji, mówię: „Nie wychodzisz? To ja wychodzę i idę do dziekana”. Opuszczam salę i na schodach słyszę, że ktoś za mną bie-gnie. Na podeście schodów dopada mnie ów student, pada na kolana i całuje po rękach.

Najwyraźniej tradycyjny model stosunków społecznych opartych na mocnych więzach rodzinnych i silnym autorytecie ojcowskim utrzymywał się w owych czasach nawet w ob-rębie częściowo zeuropeizowanych elit.

prace planistyczne Polskie prace planistyczne, w których uczest-niczyłem, są osobnym wielkim tematem, ograniczam się więc do przedstawienia zaledwie fragmentu, który wiele mówi o zde-rzeniu projektów z realiami Iraku tamtych czasów. Chodzi o wykonywany przeze mnie

plan wspomnianej dzielnicy Kazimijji w Bag-dadzie. Ukończony wcześniej plan miasta postulował zachowanie zastanego charakteru dzielnicy – tradycyjne domy mieszkalne ota-czały meczet grobowy dwu imamów, czczony przez szyitów pielgrzymujących tam z wielu krajów muzułmańskich. Zachowaniu dziel-nicy sprzyjało jej położenie na peryferiach miasta i nie było nacisków na nowe komer-cyjne inwestycje.

Jednakże stan dzielnicy był opłakany. Tylko pojedyncze obiekty pozwalały odtworzyć splendor minionych czasów. Gdy w połowie XX wieku Bagdad wkroczył w fazę gwałtow-nego rozwoju, wielu mieszkańców przeniosło się do nowych willi, wznoszonych na modłę euro-amerykańską, natomiast ich miejsce za-jęli przybysze ze wsi, zwabieni szansą odmia-ny swego losu. Zjawisko przybrało charakter ciągły – ktokolwiek się dorobił, ustępował miejsca biedniejszym. Przeludniona i nieska-nalizowana dzielnica urągała podstawowym normom sanitarnym. Z czasem przerodziła się w wielkie slumsy i trzeba było wykazać wiele dobrej woli, by z niej wyłuskać ślady dawnej świetności.

W trakcie opracowania projektu ze zdu-mieniem napotkałem buldożery pracujące w najbliższym sąsiedztwie meczetu. Ich działalność łatwo było wstrzymać, umowa bowiem zabraniała podejmowania wszelkich budów czy wyburzeń do czasu ukończenia projektu. Trzeba było jednak jakoś wybrnąć ze skandalu i zgodziłem się na kontynu0- wanie wyburzenia, lecz w ściśle określo-

nych ramach, wskazując, których obiektów absolutnie tknąć nie wolno. Ten incydent otworzył mi jednak oczy i w ostatecznym do-kumencie utrzymanie tradycyjnych domów argumentowałem nie tylko, a nawet nie tyle, ich wartościami estetycznymi czy historycz-nymi, ile ich genialnym przystosowaniem do trudnego miejscowego klimatu bez koniecz-ności stosowania współczesnych, energo-chłonnych urządzeń. Gdy tradycyjne domy znikną, zniknie świadomość, że z klimatem można sobie radzić inaczej.

Gdy po trzech latach znalazłem się w Bagda-dzie ponownie, odsuwałem swą wizytę na Ka-zmijji, lecz w końcu należało tam pojechać, by ujrzeć to, czego się obawiałem – wysunię-tych propozycji zupełnie nie uwzględniono i buldożery zakończyły swe działanie w naj-bardziej brutalny sposób. Zniszczono wiele wartościowych obiektów, wśród nich kilka najpiękniejszych przykładów budownictwa tradycyjnego, a wielki pusty teren oddzielił meczet od jego historycznego sąsiedztwa.

Fragment nowej zabudowy Bagdadumiastoprojekt kraków 1951-1971, red. j. bittner, kraków 1971.

autoportret 4 [29] 2009 | 62

Page 7: Andrzej Basista, Irak lat siedemdziesiątych, Przestrzenie kolonialne

Przypominamy tekst poświecony pracy polskich architektów w Iraku, który miesięcznik „Architektura” opublikował w 1961 roku.

czy polska rzeczpospolita ludowa prowadziła politykę kolonialną?

Okres po II wojnie światowej przyniósł załamanie obecności kolonialnej państw europejskich w Afryce i w Azji. Uzyskanie niepodległości przez Indie, porażki wojenne Francji w Indochinach oraz w Algierii stano-wiły kolejne etapy procesu dekolonizacji, którego szczyt przypada na początek lat sześćdziesiątych XX wieku. Nowe państwa, które powstały na terenach dawnych kolonii, natychmiast po uzyskaniu suwerenności stały się przedmiotem zimnowojennej rywalizacji pomiędzy USA i ZSRR. W odbywającą się pod hasłami eksportu idei internacjonalizmu oraz międzynarodowej rewolucji komunistycznej, postkolonialną ekspansję bloku wschodniego zaangażowany był nie tylko Związek Ra-dziecki, ale także jego środkowoeuropejskie państwa satelickie. Przez okres niespełna trzech dekad, aż do upadku żelaznej kurtyny, Polska Rzeczpospolita Ludowa prowadziła intensywną współpracę handlową, usługową oraz wojskową między innymi z Kubą, Wietna-mem, Algierią, Libią oraz Irakiem. Ponadto przed przybyszami z państw postkolonial-nych współpracujących z blokiem wschod-nim otworzono możliwość studiowania na polskich uczelniach.

Najbardziej intensywna była współpraca z państwami Bliskiego Wschodu i Afryki Pół-nocnej. W Libii polskie firmy były zaangażowa-ne w realizację między innymi terminali naf-towych, cementowni, zakładów chemicznych. Polskie przedsiębiorstwa wybudowały tam ponad cztery tysiące kilometrów dróg (13% sieci drogowej tego kraju) oraz odbudowały zniszczone w trzęsieniu ziemi miasto Barka (El-Marj). Ponadto do Libii na ogromną skalę eksportowano polski sprzęt wojskowy, czołgi, pociski, systemy obrony przeciwlotniczej.

W podobny sposób wyglądała współpraca z Irakiem. W latach osiemdziesiątych XX wie-ku Polacy zrealizowali w tym kraju jedną z największych ówczesnych inwestycji drogo-wych świata – wartą około czterech miliardów dolarów tranzytową autostradę od granicy Kuwejtu do granicy z Jordanią i Syrią (około 1200 km). Polskie przedsiębiorstwa, między innymi Budimex, Dromex i Cekop, przepro-wadziły jeszcze ponad dwadzieścia dużych inwestycji, głównie z zakresu budownictwa przemysłowego.

Jedną z polskich firm zaangażowanych na te-renie Iraku był krakowski Miastoprojekt, zało-żone w 1949 roku biuro projektowe, odpowie-dzialne między innymi za wzniesienie Nowej Huty. Już w 1955 roku nowa firma rozpoczęła współpracę zagraniczną, realizując zlecenia dla Chińskiej Republiki Ludowej. W 1965 roku, siedem lat po obaleniu kontrolowanej przez Brytyjczyków irackiej monarchii, krakowski Miastoprojekt podpisał kontrakt na przygo-towanie planu urbanistycznego dla Bagdadu,

wówczas półtora milionowej metropolii, która zgodnie z projektem miała być w 1990 roku zamieszkiwana przez około 3,5 miliona mieszkańców. Przygotowany w ciągu trzech lat plan zapoczątkował wieloletnią współpra-cę krakowskich architektów z kontrahentami w Iraku. Pobyt na Bliskim Wschodzie stanowił ważne doświadczenie wielu do dziś czynnych zawodowo krakowskich architektów.

michał wiśniewski

Page 8: Andrzej Basista, Irak lat siedemdziesiątych, Przestrzenie kolonialne

arch

iwu

m c

. bu

kow

y