24
23.04.2010 18:00 17.05.2010 CK Agora / ul. Serbska 5a 51-11 Wrocław tel. (71) 325-14-83 tel/fax: (071) 325-24-73 www.ckagora.pl Rezultat Fermentacji Materii instalacje / rysunki / grafiki

Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

23.04.2010 18:00 17.05.2010CK Agora / ul. Serbska 5a51-11 Wrocławtel. (71) 325-14-83tel/fax: (071) 325-24-73

www.ckagora.pl

Rezultat Fermentacji Materiiinstalacje / rysunki / grafiki

Page 2: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Zabawa w demiurga, który w grafitowym miękiszu formuje byty amorficzne, choć niezupełnie pozbawione konstrukty-wistycznego kośćca. W lepieniu splotów płodnej materii, upa-truje Zalibarek drogę do pozyskania rafinowanej Cudowności. Tytułowa Fermentacja jest niczym innym jak organicznym procesem nieustającej metamorfozy, mimikry - ciągłego wy-mykania się skorupie formy i systemom pojęciowym sprokuro-wanym przez Człowieka.

Obumarcie Materii nie degraduje jej, tylko stwarza jej obiecujące przestrzenie dwuznacznej egzystencji: dekaden-ckie, sekretne życie korpuskuł Materii. Zalibarek, niczym inżynier genetyczny, podpatruje pęd Natury do pączkowania, rozrodu i nakierowuje go na groteskową bezużyteczność, gnuśność i teatralną wystawność. Nadaje obumarłym tkankom nowe, przerażające funkcje.

Ku utrapieniu przeciwników absurdu. W hołdzie cytologii, poetyce rozkładu, nieokiełznanej płodności, witalności, pery-staltyce jelit i teorii chaosu.

Wystawa zamyka rozdział rysunkowej biografii, ustępując miejsca poszukiwaniom foto, video i site specific (ale to już temat na kolejną wystawę, nie wyprzedzajmy faktów). Eks-pozycja R.F.M. jest też zwiastunem albumu Zalibarek: The Result of Matters Fermentation, który już wkrótce ukaże się nakładem Speedlines Publishing London. Podczas wernisażu serwowane będą fantastyczne rezultaty fermentacji materii w postaci płynnej, cudownie rozszerzające świadomość.

Wernisaż: 23 kwietnia 2010, godz. 18:00 CK Agora, ul. Serbska 5a, Wrocław

________

“Cała materia faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w ślepych rojeniach wymajacza.”

Bruno Schulz, Sklepy Cynamonowe

Rezultat Fermentacji Materii: Wybrane prace Zalibarka (w liczbie ponad 40), głównie z lat 2008—2009: gipsoweinstalacje / dioramki / monochromatyczne rysunki ołówkiemi tuszem / wielkoformatowe grafiki / VR

Page 3: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Deuter miał dość / ołówek, tusz / 2010

Page 4: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Magdalena Ziębakuratorka wystawy

Zalibarek w swojej sztuce przewrotnie oscyluje między barokowym przepychem, a minimalistycznym puryzmem formalnym, hołdując zasadzie, że sztuka jest autonomiczna i nie może służyć czemuś albo komuś. Słowa kluczowe jego dokonań to m.in.: fermentacja materii, byty niemożliwe, fan-tomy, abstrakcja aluzyjna, mityzacja rzeczywistości.

W Galerii CK Agora zaprezentuje multimedialny zestaw pt. Re-zultat Fermentacji Materii – twory fluktuujące, zmieniające się w sposób nieprzewidywalny, wyzute ze sztywnego gorsetu standardowości.

Ekspozycja będzie stanowić przekrój przez różnorodne media, jakimi posługuje się Zalibarek, a jednocześnie będzie próbą ukazania wielu form, w jakich jawi się materia. Bo, jak mówi sam artysta: wewnętrzna spoistość to nuda. Dlatego tym razem będzie nader dziwacznie i ciekawie.

RNA / gips / 2009

Page 5: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Combo / gips / 2008 zalibarekRocznik ‘78. Rysownik, twórca video i instalacji przestrzennych, grafik, czasami prozaik, fotograf i redaktor pism kulturalnych. Mieszka i pracuje w Krakowie, wychował się w Radomiu. Założyciel i redaktor naczelny magazynu o zabarwieniu nad-realnym PUZDRO (w produkcji numer 5). Dyrektor artystyczny Off Motion w Krakowie - wydarzenia dla miłośników rożnych nurtów sztuki video i motion design. Byt niespokojny o roze-drganej wyobraźni, wciąż będący pod wrażeniem schul-zowskiej metody mityzacji rzeczywistości. Ostatnio ołówek i farby zamienił na program Cinema 4D R11.5.

W twórczości stoi w rozkroku pomiędzy niefrasobliwym i ekspresyjnym gestem, a chłodnym kontemplowaniem zawiłości konstrukcji i algorytmów. Wewnętrzna spoistość to nuda - twierdzi z przekonaniem. Wielbiciel abstrakcji lirycz-nej i fermentacji materii, transferującej do postaci groźnych fantomów, bytów niemożliwych - złośliwych wirusów w syste-mach postrzegania. Ciągle się z czegoś wycofuje: bez zmrużenia oka wypiera się zmurszałych idei, którym kiedyś hołdował. Wprowadza w rozruch plan utopijnej bezstylowości. Kilka ważniejszych wystaw indywidualnych w kraju i zagranicą (ostatnia w galerii Entropia we Wrocławiu, wrzesień 2007). Współpracował z 4 galeriami, teraz z żadną. Wciąż szykuje się do filmu fabularnego, stosy scenariuszy zasilają szuflady. Dyplom na Wydziale Architektury i Urbanistyki Politechniki Krakowskiej. Robił ilustracje dla większości pism w Polsce, współpracuje też z teatrami. Żonaty, udomowiony.

Patrz dalsze strony > autowywiad + autobiografia (1)www.zalibarek.net / e-mail: [email protected]

Page 6: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Organizator wystawy Partnerzy medialni

PUZDRO Magazyn o Zabarwieniu Nadrealnym

Jak dojechać do CK Agora, Wrocław

Z Rynku (przystanek: Kazimierza Wielkiego): autobus 142 (przystanek: Serbska) / tramwaj 14 lub 24 (przystanek: Serbska)

Z Kołobrzeskiej (przystanek: Kuźniki): autobus 129

Page 7: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Soczyste Sfermentowane Sensy / gips, akryl / 2009

Przyczółek / ołówek, tusz / 2009

Page 8: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Test Zderzeniowy / ołówek, tusz / 2009

Page 9: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Lędźwia / druk pigmentowy, kreacja 3d / 2009

Page 10: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

z.1: Tożsamość osobowa jest najbardziej czytelna, gdy dostrze-gamy w niej różnice w oparciu o inny psychologiczny model badawczy. Pozwoliłem sobie na niebezpieczną operację od-szczepienia zaimka ja od osoby Zalibarka, aby przeprowadzić możliwie wierną analizę jego tożsamości. Siedzimy w zielo-nym fotelu, przy misce z pistacjami i lifestyle’owych maga-zynach. Możemy zacząć autowywiad?

z.2: Zgadzam się pod warunkiem, że nie będziesz zbyt ekspan-sywny w manifestowaniu swojej widmowej podmiotowości. Bądź tylko zaimkiem z zawieszoną świadomością konsystencji ducha, osobą tylko na poziomie ontologicznym, z ograniczo-nymi przywilejami. Inaczej pierzchnę przy pierwszej próbie podświadomościowego desantu.

z.1: Będę wycofany. Zwłaszcza, że po części traktuję ‘zali-barka’ jako wirtualnego avatara, logo, nalepkę. Bo Zalibarek, jak mniemam, to postać na wskroś wirtualna, stworzona jako kompensacja bylejakości bytu? Bardziej jako kryptonim pewnego długofalowego projektu, niż 86 kilogramów wody, flaków i skóry?

z.2: Coś pewnie chciałem w ten sposób zatuszować, jakieś braki, skazy na dekoracji.

z.1: Skoro jesteśmy na etapie ja: na ile ważne jest ja w działalności Zalibarka?

z.2: Domyślam się, że chodzi o działalność twórczą. (z.1 przytakuje) Ja jest dojmująco chropowate, werystyczne, nudne; ale to przecież z niego czerpię: z intymności, ze

Autowywiad

Fantomas / druk pigmentowy / 2009

Page 11: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

zwięrzęcości powłoki, z osobistych rozpoznań. Nie sytuuje się to ja w centrum światów przedstawionych. W żadnym z mediów, jakimi operuję, nie ma czytelnych komunikatów, które przybliżałyby nachalnie odbiorców do ja twórcy. Sporo jest artystów, którym wystarczy rzucenie swojego ja na deskę do krojenia i eksponowanie bezkształtnej miazgi. Utwierdze-ni są w przekonaniu, iż skoro społeczność ometkowała ich (ometkować w znaczeniu: przykleić metkę z opisem produktu) jako artystów, świeckich szamanów i iluzjonistów (w szerokim znaczeniu aktywności mamienia i masowego ogłupiania), to każdy zalążek myśli - każde mgnienie synaps, które pcha ich w odmęty Sztu-ki - jest pełnowartościowym produktem. A ja mam opory. Nie jestem przekonany, czy ekstrakt intymnych doświadczeń jest wystarczający do tego, żeby zbudować solidny przekaz. Ja lubię wszystko zaprojektować od maki-ety do ostatniej śrubki, powydziwiać, uteatralnić, pomarzyć, odlecieć. Nie jestem w stanie siąść do biurka i przelać na pa-pier zdawkowy i szczery raport o tym, że (przykładowo) mam depresję, boję się o deficyt rządowy i mdli mnie na myśl o apokalipsie. Z samej prawdy codzienności nic nie wynika dla odbiorcy. Sztuka to sztuczność (nawet źródłosłów podobny) - kto się na to obraża, powinien zająć się polityką, działalnością charytatywną, albo publicystyką. (z.1 ziewa) Nie wierzę też, że sztuka może nas nagle olśnić rozwiązaniem kardynalnych problemów trapiących ludzkość. Zmienianie świata zostawmy herosom w trykotach. Oczywiście to wszystko moje prywat-ne poglądy, bo może sztuka jest czymś całkiem innym, a ja zapuściłem się w zachwaszczone regiony herezji.

z.1: No to wiem już, że nie lubisz autopsychoanalizy. Czego jeszcze nie lubisz?

z.2: Nie lubię, gdy ktoś wypowiada zdanie: Robię sztukę zmuszającą do myślenia. To bezduszne ciemiężenie - takie przymuszanie do myślenia jest prawie tak samo odrażające, jak opresyjne nakłanianie do zakładania zmiennego obuwia w szkole i do picia tranu. Nie można poddać się tyranii krytyków i ich dogmatom świętych powinności twórcy wobec narodu, świata, cywilizacji, demokracji, historii, środowiska naturalne-go itp. To oni wymuszają takie służebne podejście do sztuki. Twój głos nie jest ważny, jeśli nie jest zaangażowany.

Tak naprawdę myślenia nie można wyłączyć, ale można zagubić zmysłowe postrzeganie.

Jeśli zmysły twórcy będą napięte, rozum sam znajdzie drogę do małych olśnień. Optuję za przekazem sensualnym. Mam taką optymistyczną teorię, iż gdy przyłożymy się solidnie do formy (np. spraw techniczno-warsztatowych), to suma doświadczeń i wewnętrznych napięć sama się ujawni w dziele. Lubię przekaz, który pojawia się od niechcenia, jakby przypad-kowe muśnięcie podświadomości. Nastrajanie wrażliwości zamiast kalkulowania, prognozowania cywilizacyjnych dra-matów, knucia, szukania publicystycznych wybiegów, haseł, sloganów, urojonych wrogów.

z.1: A nie jesteś czasami rozdarty? Nie pcha Cię w regiony, do których dostęp sobie ograniczyłeś?

z.2: Oczywiście, że mnie pcha. Wciąż zmieniam granice to-lerancji. Jeszcze do niedawna brzydziłem się minimalizmem, uważając go za pochwałę nudy. Teraz jest mi bliski. Może za niecały rok buńczuczne deklaracje zawarte w tym wywiadzie

Page 12: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

będą wyrzucone poza obieg roboczych inspiracji? Może będę się ich wstydził? Jestem rozdarty i to też jest jakaś niestabilna wartość, choć może nie sama w sobie. Wewnętrza spoistość to nuda. To tak jakby nagle zwolennicy i przeciwnicy aborcji doszli do konsensusu i wypracowali sobie wspólne zdanie na temat sporu ideowego, który stanowił spoiwo ich tożsamości. I co? Nuda! Nic się nie dzieje. Lech Jęczmyk przypomniał ostatnio na łamach magazynu Czas Fantastyki o teoremacie matematyka Goedla, wedle którego w każdym systemie pojęć i reguł istnieją problemy nierozwiązywalne środkami tego systemu.

Podważając więc ich nierozwiązywalność, podważamy cały system. Gdy za system przyjmiemy naszą cywilizacje (przecież to także zbiór praw, pojęć i reguł), to również należy liczyć się z tym, iż są kwestie niedyskutowalne. Gdy rozwiążemy problem z aborcją, nasza cywilizacja rozpadnie się. Wiedzio-ny tym poczuciem, pielęgnuję wewnętrzne rozedrganie, niespójność, wielobiegunowość. Gdy się kiedyś sam ze sobą zgodzę, to będzie mój cichy koniec.

z.1: Gdy spoglądasz wstecz…?

z.2: … widzę wiele fałszywych kroków, zwały zarysowanych bezproduktywnie kartek, zmarnowany czas. Niczego sobie nie wymawiam, ale okres fantastyczny trwał zdecydowanie za długo. Pierwsze dziecięce fascynacje to komiks, troszkę później szereg nurtów imaginacyjnych: figuratywny surrealizm, re-alizm fantastyczny. To był dobry poligon doświadczalny, ale również cementowanie konserwatyzmu, rzutującego na brak transformacji twórczych. Posłużyłem się językiem tak uniwer-

salnym (surrealizm), aż stał się banalny i wytarty. Wydawało mi się, że operuję czarnym humorem, a ludzie uznali to za katastrofizm i turpizm.

Wykryłem dziwny paradoks tamtego okresu rozłożony na etapy: 1) podobał mi się czyjś styl, 2) rozwijałem go autorsko, 3) osiągałem w tym umiarkowaną biegłość, 4) momentalnie ludzie, którzy doszli do podobnych rozwiązań tracili w moich oczach, 5) plułem na ten styl... (może ma tu miejsce depre-cjacja własnych możliwości: “skoro ja do tego doszedłem, to musi być dziecinada, fraszka”)

z.1: Co teraz jest w zasięgu zapożyczeń estetycznych?

z.2: Właściwie kompletna bezstylowość, jako rodzaj pewnej twórczej utopii. Wiadomo, iż nie ucieknie się od zapożyczeń. Ale można starać się je wyrugować z domysłów odbiorców. Chcę osiągnąć pewien rytm zmiany ubarwienia ochronnego: raz przybrać maskę antychrysta, innym razem uduchowionego mistyka. Raz uderzyć barokowym przepychem, innym razem szczypiącą w oczy pustką. Pierwszego dnia: rubaszny gag, drugiego dnia: nihilizm i katastrofizm, trzeciego dnia: wsiowość i tandeta, czwartego dnia: ekspresjonizm abstrakcyjny. Ciągle gubić tropy, wyprowadzać na manowce. Przez te ostatnich 10 lat próbowałem sił w konwencjach znacznie odległych od sie-bie: chyba na zasadzie testu sprawnościowego. Najbardziej nie w smak mi teraz łatwa identyfikacja, marynowanie bezpie-cznych konwencji na chude lata. Nic nie ma nieskończonego okresu przydatności do spożycia.

z.1: Mówisz o bezstylowości. Ale chyba jednak jakiś zalążek

Page 13: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

programu posiadasz?

z.2: Program na najbliższe miesiące w skrócie: konstruować byty niemożliwe (wynaleźć nowy rodzaj materii, nowe zas-tosowania dla przedmiotów urojonych) / wywołać efekt zadziwienia, zaskoczenia (to nie jest dziś proste! katalog dzi-wów współczesności jest napuchły: widziałem w internecie kobietę-dystrybutor, która z pewnej części ciała wyciągała puszkę coca-coli: jak konkurować z czymś takim? co jeszcze może ludzi zaskoczyć, zszokować?) / wprowadzać na większą skalę narrację, gawędę, baśń, ludyczną opowieść z gatunku weird / realizować więcej optycznych zabaw z zakrzywia-niem przestrzeni (przestrzenią galerii, przestrzenią publiczną, przestrzenią wirtualną 3d) / przemycać w fotografii to, co realizowałem w rysunku. Czy to można nazwać programem? Jeśli czujesz niedosyt, zacytuję moje Credo z roku 1999: odwracać podszewkę dookolnej rzeczywistości / plewić myśli grubo ciosane, a pielęgnować te w kruchy kryształ obleczone / dokonywać fuzji rzeczywistości z materią nadprzyrodzoną / dzielnie odpierać nerwowe ataki pospolitego ruszenia / chędożyć oporne umysły / zaklinać monochromatyczną materię grafitu / wzniecać rwetes / kłuć w oczy, smagać pompką, palić żywym ogniem / nie bywać na salonach, parnasach - ani w samoschlebiających się koteriowych drewutniach, artys-towskich wyszynkach / języczek próżności raz przycinać, raz zapuszczać, w zależności od ogólnoświatowych tendencji / ochoczo uprawiać nieskrępowany dandyzm intelektualny... W 50% aktualne. Chcę więcej spokoju, kontemplacji, czystości myśli oraz precyzji niedomówień. Tego sobie życzę dziś, w Dzień Dziecka.

z.1: Twoja podręczna lista artystów wciąż dobrze przyswa-jalnych? z.2: Niezmiennie Bruno Shulz z nadpobudliwą wyobraźnią. Plus: Francis Bacon, Matthiew Barney, Stephan Balleux, Keith Tyson, Glenn Brown, bracia Chapman, Hans Bellmer, Moebius. Wystarczająco egzotyczne zestawienie?

z.1: Skrzypienie ołówka, czy klikanie myszką?

z.2: Naprzemiennie. Choć trochę za dużo było już smarowania grafitem, czas na nowe media.

z.1: Co jest istotą tożsamości Zalibarka, bez której byłby postacią niepełną? Nawet jeśli przyjmiemy, że jest bytem nie do końca realnym...

z.2: Czerpanie z dzieciństwa (wciąż przypominam sobie zaszłości z niedojrzałości, szukam prostych reakcji i małych olśnień, genialnych odkryć na miarę znalezienia kapsla zato-pionego w asfalcie przy temperaturze 34 stopni Celsjusza), niestałość w konceptach, klęska urodzaju pomysłów (to trage-dia, że nie mogę zrealizować nawet 10%), lęk przed chorobą psychiczną, wielka potrzeba grania ról, przybierania póz. To przybieranie póz przybiera czasami farsowe zabarwienie: będąc w barze w stanie upojenia alkoholowego wychodzę co chwila do łazienki, by przed lustrem stroić najdziwniejsze miny.

z.1: Gdy patrzysz w lustro, to widzisz…?

z.2: Chłopca z cierpką miną, chowającego za plecami białą

Page 14: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

chorągiewkę, w każdej chwili gotowego do kapitulacji. W kieszeni spodenek zalakowany protokół kapitulacyjny.

z.1: Zbliżamy się do końca kolumny tektu. Zdajesz sobie sprawę, że właściwie niewiele rozwinęliśmy w tym autowywia-dzie temat twojej (naszej) tożsamości.

z.2: W większych dawkach byłoby to niestrawne. Zostawmy otwarte pole dla sequela.

Remanent / ołówek, tusz / 2008

Page 15: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Procent zaszumienia / tusz, ołówek / 2009Sakwa / tusz, ołówek / 2009

Page 16: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Randomizer 5 / tusz, ołówek / 2009

Page 17: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Zalibarek:

Kiedy 30-letni artysta (przykładowo: ja!) pisze o sobie, to jest to czynność w równym stopniu narcystyczna, co powleka-nie złotym lukrem własnego wyrostka robaczkowego. Artysta to ikona narcyzmu, twór targany próżnością i egocentryzmem. Gdy wybucha kolejna wojna światowa, przeciętny człowiek myśli: “Zginą moi bliscy, przepadnie mój dobytek, rozpocznie się eksterminacja narodu.”

Artyście w takiej sytuacji przemknie rozpaczliwa refleksja: “Wojna! I jak ja w takich warunkach będę tworzył. Jak oddawać się twórczym uniesieniom, gdy obok słychać uciążliwe jęki konających.”

Ugłaskać próżność artysty nie jest łatwo. Domaga się on coraz dobitniejszych dowodów uznania w miliardach odsłon w internecie, za każdą setną sekundy niefrasobliwego gestu chce milionów euro. Pragnie targać oszołomionych widzów za kłębki neuronów w zamian za stosy laurek pisanych brokatow-ym mazaczkiem. A mi wystarczy ta autobiografia: niedoskonały dowód zaawansowania w słodkim łyżeczkowaniu kunsztów pychy. Chcę tu jasno wyartykułować swoje przywiązanie do ulubionego stanu: trwania w upartym dziecięctwie i samo-lubnym rozpasaniu twórczym. Ten stan nie mija z wiekiem i przyjmuje coraz bardziej infantylne formy. Zaczynam tracić umiar, nie miarkuję apetytu na spełnienie. Jeśli coś jest wybit-nie silniejsze ode mnie, nie walczę z tym. Nie walczę z tikami nerwowymi: dodają mi autentyczności. Nie walczę z ciągłym rozkojarzeniem: to wbrew pozorom chwile największego sku-pienia. Nie walczę z imaginacyjnym rozpasaniem i sraczką

Autobiografia (1)

Page 18: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

pomysłów. Ciągła samokontrola to śmierć wolnego ducha: zwycięstwo materii nad bytem nadrealnym. Popuszczenie procedurom kontroli to warunek oczywisty, jeden z wielu w moim wymiętym notesie z dyrektywami szczegółowego planu uczłowieczenia Zalibarka. Jeden z wielu małych paradok-sów: niby chcę zachować rozmach spontanicznego działania, improwizację bez kontroli, a lubię porządkować, szeregować, szkicować, reżyserować swoje poczynania. I gdzie tu miejsce na wewnętrzną harmonię.

Zebrać do kupy wszystkie gesty, ruchy, kreski, plamy: nadać im jeden wspólny sens. Znaleźć wykładnię tłumaczącą wszystkie twórcze podrygi: od dzieciństwa po redagowanie niniejszego albumu. Odnośnie wczesnych lat: w dzieciństwie uwielbiałem przeglądać radzieckie elementarze z pysznie kol-orowymi ilustracjami. Podziwiałem realistycznie namalowa-nych młodzieńców w czerwonych krawatach, którzy cenili braterską przyjaźń, wędrówki w ostępy i ćwiczenia gimnastycz-ne. Z czułością spoglądali na popiersie Lenina, a w przerwach między spoglądaniem dokarmiali zwierzęta, pomagali starusz-kom albo słuchali opowieści weteranów wojennych. Wszystko wydawało się takie pociągająco nieskomplikowane: musztra, ordunek, rytm pochodu, piknik za miastem, skok przez kozła. Zanim wyrosłem z radzieckich elementarzy, już wszystko zdążyło się skomplikować. Rytm opowieści urywany, myśli nieuczesane, cele niesprecyzowane. I żadnego marmurowego popiersia na horyzoncie.

Dziecięce poszukiwania, prócz kultu radzieckich orga-nizacji młodzieżowych, doprowadzały mnie w przeróżne re-giony sacrum i profanum. Jako kilkulatek ubierałem szlafrok

mamy, do wazonu wsypywałem papierowe krążki. Komunią częstowałem szmacianego liska bez jednego oka. Odgrywałem katolicki ceremoniał mszalny najdokładniej jak umiałem, z całą powagą performera. Nie oznacza to, iż byłem po jasnej stronie mocy - miałem źle ustawiony potencjometr wartości. Rozpaczałem nad krzywizną swoich podrapanych nóg, a nie współcierpiałem z postrzelonym przez Alego Agcę papieżem-Polakiem (to informacja dyskredytująca). Po stracie wielokolo-rowego długopisu (można było przełączyć na niebieski, zie-lony, czerwony i czarny: cud socjalistycznej techniki!) łkałem bez opamiętania. Bardzo przeżywałem zakaz oglądania fil-mów po 20-stej, brak dozowania zakazanej wiedzy i podniet kompensowałem stymulowaniem wyobraźni.

Sąsiad z piętra niżej zmarł w piwnicy, gdy miałem 10 lat. Gdy go wynosili wydał świszczący dźwięk, niczym kobza. Póżniej, w moim śnie, poświstywał jak czajnik i dodatkowo łypał prze-krwionym okiem. Wtedy po raz pierwszy zacząłem wyobrażać sobie własną śmierć: najczęściej byłem raniony nożem. To taka forma imaginacyjnego użalania się nad sobą, gdy nie ma bezpośredniego przyczynku do tego. Na kartce papieru rozrysowywałem wszelkie możliwe konfiguracje potwornych zbrodni, wymyślną choreografię śmierci, tortury, samobójst-wa, dekapitacje, rytuały skalpowania. Teraz, z upływem lat, rysunki wydają mi się niewinne, z dużym potencjałem humo-rystycznym. Wtedy były poważnym zgłębianiem tajemnic fer-mentacji materii i moim małym obszarem wolności.

Pierwsze zarzewia krytyki spowodowały zbrojny opór. Gdy złośliwa koleżanka chciała zniszczyć mój rysunek na lekcji plastyki, w nieprzytomnym szale zaatakowałem ją cyrklem

Page 19: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

i kłułem na oślep. Według mnie reakcja współmierna do zagrożenia: teraz postąpiłbym tak samo. Każdy atak bolał odwrotnie proporcjonalnie do wieku: im byłem starszy, tym skorupa obojętności porastała mnie szczelniej i szczelniej. Na budowie pogryzł mnie pies. Oberwałem ziemniakiem w oko, gdy mijałem blok, w którym mieszkali źli ludzie. W szkole ciągle się o coś potykałem (raz wylałem na szkolnym korytarzu cocktail owocowy, który robiliśmy na zajęciach praktycznych). Miałem podkrążone oczy i nie mogłem ścierpieć, gdy ktoś brał to za makijaż. Wstydziłem się bladości swojego oblicza, więc bez przerwy szczypałem się w policzki. Nabierały wtedy zdrowego wyglądu w postaci malinowych wykwitów. Z powo-du krzywych nóg (wtedy tak uważałem) nawet w najbardziej upalne dni chodziłem w wełnianych podkolanówkach.

Diagnoza po fachowej obserwacji: komediowy melancho-lik z miną cierpiętnika, wciąż doskonalący się mistrz przekory, nałogowy kłamczuch i marzyciel.

Pora na pikantniejsze szczegóły. Przyznaję z odwagą i szczerością właściwą gościom programów typu talk-show: sikałem jak dziewczyna. Wolałem chłodny kontakt pośladków z deską klozetową, niż postępowe dobrodziejstwo posta-wy stojącej. Wygodna kontemplacja zamiast manifestacji dumy. To był tylko jeden z wyznaczników mojego ducha przekory, który zatruwał jasność myślenia dziecka. Wciąż cierpiałem na brak spełnienia na polu stawiania oporu. W szkole nieustannie testowałem cierpliwość nauczycieli: błazenadą, przedrzeźnianiem, cichą działalnością dywersyjną. Próbowałem w ten sposób zrównoważyć fakt, iż miałem dobre oceny. Nie chciałem uchodzić za kujona. Stąd różne

wybiegi, mające na celu uwiarygodnienie mnie w oczach rówieśników. Jako że piłka nożna nie była moją pasją (a sukce-sy na tym polu były dobrze oceniane i stawiające wysoko w piramidzie młodocianych podległości), więc stworzyłem tak zwaną bandę. Już spieszę wyjaśnić, na czym polega banda: musi być Wódz, zgrana paczka chłopaków o wyraźnej gra-dacji odpowiedzialności i czytelnej strukturze organizacyjnej (dziewczyny nie mają prawa akcesu!), baza (najlepiej wyspa na jeziorze, stara sztolnia, poniemieckie bunkry, od biedy szopa lub pakamera pod schodami), statut, flaga bandy, herb bandy, szyfr bandy, hymn bandy, mapa skarbu bandy, rytuały inicjacyjne, hasła, tajne zebrania. Odczułem w skali mikro, co to znaczy być Wodzem. Organizowałem od podstaw tajne bractwo przygody. Mieliśmy łapać przestępców, poszukiwać skarby i militaria, eksplorować tajemne podziemia. Szybko okazało się, iż wolałem pozorowane ruchy i biurokratyczne posunięcia: wciąż zmieniałem herb, flagę, szyfr, statut, hymn. Najważniejsza była dla mnie sama identyfikacja: projektowa-nie totalitarnego znaku, który porwie tłumy chłopców, tak jak rosyjskich pionierów przywoływał blask czerwonej gwia-zdy. Ale smak wodzowstwa smakował równie wybornie: wymyślałem różne niebezpieczne obrzędy inicjacyjne, często upadlające, a czasami niehigieniczne, jak osławione i mocno zużyte braterstwo krwi dokonane brudną żyletką. Było też wchodzenia na sam czubek drzewa, kąpiel w rzece ze ściekami z garbarni oraz (to było najlepsze!) rzucenie w kopulującą na łąkach parę zbrylonym kawałkiem piaskowca. Wódz nie musiał przechodzić przez trudy inicjacji, tak było zapisane w statucie. Chodziliśmy po kanałach niczym powstańcy warszawscy (do dziś mam w domu własnoręcznie sporządzone mapy kanałów), paliliśmy saletrę, robiliśmy telefon polowy ze sznurka i dwóch

Page 20: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

metalowych pudełek po kremie. Była musztra i zajęcia z miota-nia kamieniami, śledzenie Pana Zboczeńca, pływanie na wiel-kich styropianach po łąkach zalanych fekaliami (studzienki ściekowe często wylewały). Wtedy bawiła mnie władza, a dziś leżakowanie na czubku piramidy służbowych zależności jest dość kłopotliwe. Na szczęście nie zostałem despotą, faszystą ani kostycznym szefem-tyranem, choć wszystko może się jeszcze odmienić.

Tyle było pytań w dzieciństwie, które wywietrzały za-nim zdołałem na nie odpowiedzieć. Nurtowało mnie na przykład: dlaczego kowboje mają brązową ślinę? Mają zep-sute zęby? Żują tytoń? Może przez sen liżą naoliwione lufy swoich winchesterów? Znikąd wyczerpującej odpowiedzi. Nie przeszkadzało mi to. Kowboje na moich rysunkach zawsze wypluwali potoki brązowej śliny: czy to ujeżdżając wierzchowca w stylu western, czy to kładąc się spać w kale-sonach typu long john. Tajemnica pochodzenia brązowej śliny tylko przydawała tym figuratywnym kompozycjom pos-maku teorii spiskowej, bo czego dziecięca głowa nie pojmie, to sobie zmitologizuje. Najdobitniej potwierdzało się to w erotyce: chłopięca wyobraźnia transformuje teoretyczne ars amandi na łże-bajkową konwencję, organizuje domysły i wyt-wory wyobraźni w surrealistyczny teatr kabuki, gdzie prawa ciążenia, tarcia, dynamiki są nieprawdopodobnie elastyczne. Pierwsze doświadczenia przedszkolne: uczynna koleżanka za podarunek w postaci podwieczorka odchylała pod stołem maj-teczki i prezentowała bez skrępowania nadkrojoną bułeczkę. [Tak na marginesie: ciekawe, czym się dzisiaj koleżaneczka zajmuje.] Potem była podstawówka: jakimś cudem udało nam się przekonać kioskarkę, żeby sprzedała nam magazyn pełen

świństw, zwany czule - nie wiedzieć czemu - świerszczykiem. To była zdobycz! Pędziliśmy jak oszalali po radomskim osied-lu, wyrywając sobie w biegu lakierowany, zagraniczny foliał z wiedzą tajemną, gęsto okraszoną przykładami wyklętej erotycznej cudowności, jeszcze nie obłaskawionej. W końcu, dla ostudzenia emocji i zapanowania nad chłopięcą wrzawą, zarządziłem zebranie okolicznościowe na łąkach za blokami (byłem wszakże Wodzem). Tam, pośród traw i krowich placków, zobaczyliśmy ją po raz pierwszy - legendarną Gołą Babę - w wielu odsłonach i dziwacznych stylizacjach. Goła Baba to był mityczny stwór z bestiariusza istot wyuzdanych i strasznych. Fantazjowaliśmy o niej i jednocześnie baliśmy się wymówić jej imienia, tak jak nie wypowiadało się słowa Sauron w Mordorze. I wreszcie naszym oczom ukazało się w pełnej krasie sprężone cielsko lewiatana rozpusty, napuchłe od komasujących się w środku rozkoszy. Zwoje mięsistych fałd, jak powiązana sznur-kiem szynka. Nie podzielałem podziwu moich rówieśników, bowiem zamiast zgrabnej przedszkolnej buły z przedziałkiem zobaczyłem wypięty ku mnie bezkształtny, różowy twaróg - obwisłą grdykę indora, jakieś tandetne farfocle, wyłupione oko między nogami, bezwstydną miazgę, krwisty sznycel przez psy poszarpany. To była forma amorficzna i beztreściowa - se-mantycznie niewymierna. Reklamacja! W końcu ziejąca pustką dziura oznacza nic innego jak ewidentny brak czegoś istotne-go, co zostało siłą wyrwane: ranę po kastracji, lej po bombie, wyrwę, wyrobisko, przerwany łańcuch wiązań atomowych - ewidentny defekt. To był estetyczny szok. Długo nie mogłem otrząsnąć się ze wstrętu. Rzeczoną gazetkę zakopaliśmy z chłopakami na łące. Zrobiliśmy mapę skarbu, nikt go potem nie odkopał. Odraza mi przeszła i szybko przekonałem się do ikonografii występnej brzydoty, a incydent nie zmienił mojej orientacji seksualnej.

Page 21: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Twórczość rysunkowa kwitła. Nie traktowałem jej jeszcze na tym etapie z powagą. To była naturalna - z mojego punktu widzenia - aktywność. Musiałem gdzieś skanalizować rwące ciągi myślowe. Inspiracje nadciągały zewsząd. Zarysowywałem grube pliki papieru. Po obejrzeniu w telewizji westernu, gnałem do swojego pokoju i rysowałem miasto gdzie kowboje i Indianie mieszkali pospołu. Po obejrzeniu Zorro przelewałem na papier projekcję świata zamieszkanego przez samych Zor-rów. Tak powstawały też wymiary zaludnione kolejno przez: smurfy, krasnoludki, żołnierzy Wietkongu, piratów, kosmiczne muminki, policjantów w wersji plażowej, ludków z klocków lego, antropomorficzne owady, robotnice w welonkach, wod-niki i utopce. Wszyscy w ordunku, w przykładnej perspekty-wie pasowej, jak egipskie malowidła.

Dziś badanie tych wczesnych rysunków sprawia mi niemałą frajdę. Rodzice wiązali zarysowane arkusze w bloki, opatry-wali datą - stąd wszystko mam chronologicznie uszeregow-ane. Tematyka była coraz bardziej zróżnicowana: od tech-nicznych rysunków i planów wyimaginowanych miast, po awanturnicze ilustracje z gatunku płaszcza i szpady. Miałem dziwne podejście do określania ważności poszczególnych szczegółów: w pewnym okresie rysowałem wszystkich ludzi z gęstym owłosieniem pod pachami, każdy włosek był z pasją udokumentowany, falujące włosy wyrastały nawet z bluzek, kurtek, a nawet rycerskich zbroi. Od włosów pod pachami zaczynałem kreślić każdą postać. Parałem się też czymś w rodzaju origami. Konstruowałem z papieru bożonarodzeniowe szopki, sześciany, pokraczne samoloty, murzyńskie wioski, pistolety, batyskafy. Koleżanki w przedszkolu podsunęły mi nową fascynację: szkiełkowe mini-galerie podziemne. Kopały

małe dołki w piaskownicy, potem wtykały tam różne drobia-zgi: zasuszone kwiatki, papierki po gumach do żucia, wstążki, fikuśne kamyki i przykrywały kawałkiem kolorowego szkła butelkowego. To było takie dziewczyńskie, niegodne chłopaka; ale mnie ujęło w sposób obsesyjny. Zakładałem szkiełkowe mini-galerie pod balkonami, na łąkach za blokiem, nawet na torach kolejowych. Pod szkiełkiem tworzyłem pierwsze pyszne wystawy: kompozycje z plastikowych żołnierzyków, zębów, owadziego truchła, paznokci, kapsli, tabletek, waty, re-soraków. Już ponad 20 lat tego nie robiłem, ale mam zamiar przywrócić świetność tej oszczędnej formie wystawienni-czej. To ma kolosalną przyszłość: autorska galeria bez opłat za czynsz, prąd i ogrzewanie.

Narracja była wpisana w aktywność rysunkową. Byłem święcie przekonany, iż rysuje się po to, żeby opowiadać his-torie. Stąd już we wczesnych zabawach kredkami pojawiała się sekwencyjność, dzielenie na kadry, sceny - pokazywanie genezy i skutków zdarzeń. Myślałem wtedy, iż zawód rysowni-ka komiksów to najciekawszy zajęcie pod słońcem. Praktyka obnażyła prawdę, iż nie jest to moje powołanie. Byłem zbyt rozchwiany w swoich wyborach estetycznych, zbyt zaawan-sowany w gonitwie skojarzeń, zbyt skory do eksperymentów, by skupić się na prowadzeniu długiej narracji. Rysowanie tego samego bohatera, w tym samym stylu, przez kilkadziesiąt plan-sz i kilkaset kadrów to wyzwanie dla biegłego rzemieślnika, ale nie dla pełnokrwistego artysty - ta smutna konstatacja była wynikiem trwającej prawie kilkanaście lat (ze sporymi przerwami) aktywności komiksowej. Stosy kartek, mazaki i piórka topniały w oczach.

Page 22: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Za bardzo wybiegam ku teraźniejszości. Cofamy! W pod-stawówce nastąpił zwrot w twórczości rysunkowej: okres misji społecznej. Pierwszy i ostatni raz moje rysunki spełniały tak ważną rolę: zamawiane u mnie gołe baby dawały szkol-nym kolegom chwile ekstazy i eskapistycznego spełnienia. Rysowałem społecznie wedle precyzyjnych życzeń: konkret-ne sytuacje, pozy, otoczenie, parametry ciała. W końcu mi ta misyjność obrzydła i zacząłem postać kobiecą desakralizować i jednocześnie odzierać z merkantylnej poprawności. Rysowałem z wywieszonym językiem kobiety zmurszałe, niekompletne, rozczłonkowane, poddane wiwisekcji i dekon-strukcji, brzydkie, kościste. Jakbym wstydził się swojego okresu pin-up. Jakbym chciał uciec od koszmaru klonowania gołych playmate-matrioszek z króliczymi ogonkami, od tego rzygliwego bełkotu, jakim obdzielają nas medialne księżniczki popkultury, komentując z entuzjazmem swoje rozchylanie nóg dla Playboya. Jak niesmacznie wyglądają ich plastikowe, natłuszczone ciała w konfrontacji z wizerunkami nagich i nieludzko wychudzonych kobiet gnanych do komór gazo-wych przez nazistów. Atrybuty płciowe tych kobiet wyschły doszczętnie; ale one zasłaniały je w ostatnim geście godności. Jak pojąć te rozbieżności.

Dzieciństwo nie przynosiło łatwych odpowiedzi, ale było pożywne. Człowiek wchłaniał wszystko z prostotą, lekkością. Fabuły książek i komiksów natychmiast zalewały świadomość barwnymi obrazami, były namacalne i żywe. To samo tyczyło się obrazków, ilustracji: albo się podobały, albo nie. Nie potrzebowałem instrukcji obsługi ani wiedzy teoretycznej, która dawała wykładnię przyczyn podobania się albo niepodobania. Stąd fascynacje były niewykoncy-

powane, spontaniczne i szczere. Co było straszne - straszyło. Co było śmieszne - śmieszyło. Wspominam ten okres z roz-rzewnieniem, gdyż odczuwam rażący brak na tym polu. Nie mogę czytać, nie mogę oglądać. Coś mnie zawsze rozprasza, nie pozwala przeżywać uniesień. Nie mogę wejść całym sobą w jakąkolwiek fabułę. Nie cieszą mnie sukcesy bohaterów, nie smuci śmierć pierwszoplanowych postaci. Trochę znam się na kompozycji, formalnych chwytach, zaglądałem już wielokrotnie do hurtowni środków artystycznego wyrazu - to wszystko przeszkadza, nastraja do odbioru beznamiętnego i krytycznego. Kultura wkroczyła w fazę nadprodukcji bodźców, wszystkiego jest teraz za dużo. Odwracam głowę i mam nowe wrażenie wzrokowe, które brutalnie zmusza do konfrontacji, a ja jestem niestety tak skonstruowany, że wyzwanie muszę przyjąć. W internecie miliony ludzi pokazuje swoje wizualne wytwory: od tego przesytu percepcja tępieje coraz bardziej. Wymuszony entuzjazm na 100 kanałach kablówki. Wirówka dla ludzi o mocnych żołądkach. Obrzęk mózgu. Stupor dysoc-jacyjny.

Jak wspaniale jest wracać choć na moment do czasu dzieciństwa, gdy wychodziłem z domu z małym chlebaczkiem, w którym była plastikowa manierka z herbatą, ołówek, kartka, lornetka, scyzoryk, mapa skarbu (czyli zakopanej Gołej Baby), szyfr bandy, zapałki, saszetki z oranżadą w proszku, chrupki i lupa. Szedłem tylko na łąki za blokiem - nic spektakularne-go - a wyprawa urastała do rangi porównywalnej ze zdoby-ciem bieguna południowego. Nie potrzebowałem wiele, by przeżyć przygodę. Doznaniowe perpetuum mobile. Teraz też chodzę z chlebakiem. Mam w nim co prawda zawsze ołówek i kartkę, ale o przygodę i autentyczne przeżycia coraz trudniej.

Page 23: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

Chciałbym całą swoją postać schować w tamtym dziecięcym chlebaku i stamtąd prowadzić interaktywną korespondecję ze światem. Może wtedy znajdę inspirację do obserwacji firanki miotanej podmuchem wiatru, gdy leżałem grzecznie w nocy, z rączkami na kołderce. Firanka kotłowała się, i wydymała w popisach zdolności mimikry, wylewała się z okna niczym sfer-mentowana materia. W ciemnościach udawała zająca w stroju płetwonurka, odrzutowe bambosze albo Góry Skaliste.

Jest chwila - jest wola - jest pragnienie. Zaczerpnąć tamtej energii i zaszczepić ją Tobie. Może się uda?

Mistrz Sali Gimnastycznej / druk pigmentowy / 2009

Page 24: Zalibarek - Rezultat Fermentacji Materii

www.zalibarek.net