View
248
Download
0
Category
Preview:
DESCRIPTION
Podobnie jak w "Kafce nad morzem" autor rozwija jednocześnie dwa wątki - rozdziały o numerach nieparzystych opowiadają historię kobiety imieniem Aomame, a rozdziały o numerach parzystych historię mężczyzny imieniem Tengo. Oboje w dzieciństwie się znali i wszystko wskazuje na to, że znów spotkają się dwadzieścia lat poźniej. Akcja rozgrywa się w roku 1984, więc, oczywiście, można znaleźć w niej kilka odwołań do powieści Orwella. Dominujące tematy to przemoc i okrucieństwo wobec kobiet oraz działalność sekt religijnych, przedstawionych jako organizacje fanatyczne i niebezpieczne. Wątek ten zdaje się do pewnego stopnia oparty na historii sekty Najwyższej Prawdy Aum, która w 1995 roku dokonała zamachu terrorystycznego w w tokijskim metrze. Autor buduje równoległe światy i wprowadza fantastyczne postaci, jak zawsze w mistrzowski sposób zaciera granice między rzeczywistością a literaturą.
Citation preview
2
Haruki Murakami1Q84
3
przełożyła z japońskiego Anna Zielińska-Elliott
Tytu³ orygina³u: 1Q84
ichi-kew-hachi-yon
Projekt serii: Agnieszka Spyrka
Projekt ok³adki: Anna Pol
Redaktor prowadz¹cy: Ma³gorzata Burakiewicz
Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Korekta: Maria Nowakowska
Zdjêcie wykorzystane na ok³adce:Eva Serna / sxc.hu
Copyright Haruki Murakami 2009. All rights reserved
for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2010, 2015
for the Polish translation by Anna Zieliñska-Elliott
ISBN 978-83-7758-025-7 (oprawa broszurowa)ISBN 978-83-287-0022-2 (oprawa twarda)
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2015
4
It’s a Barnum and Bailey world,
Just as phony as can be,
But it wouldn’t be make-believe
If you believed in me.
It’s Only a Paper Moon
(E.Y. Harburg & Harold Arlen)
5
6
Ksiêga 1(kwiecieñ–czerwiec)
7
8
Rozdzia³ pierwszy – Aomame
Proszê siê nie daæ zwieœæ pozorom
Z radia p³ynê³y dŸwiêki muzyki klasycznej. Stacja FM nadawa³a
Sinfoniettê Janácka. Nie by³a to mo¿e najodpowiedniejsza muzyka do
s³uchania w stoj¹cej w korku taksówce. Kierowca nie wydawa³ siê
szczególnie w ni¹ ws³uchany. W milczeniu obserwowa³ niekoñcz¹ce
siê rzêdy samochodów przed sob¹. Wygl¹da³ zupe³nie jak doœwiad-
czony rybak, który, stoj¹c na dziobie, usi³uje dostrzec, gdzie ³¹cz¹ siê
niebezpieczne pr¹dy. Aomame zapad³a g³êboko w siedzenie i lekko
zmru¿ywszy oczy, s³ucha³a.
Ilu ludzi na œwiecie potrafi³oby rozpoznaæ Sinfoniettê Janácka,
s³ysz¹c zaledwie jej pocz¹tek? Prawdopodobnie ich liczba mieœci³a
siê gdzieœ pomiêdzy „bardzo niewielu” albo „prawie nikt”. Ale
Aomame z jakiegoœ powodu siê to uda³o.
Janácek skomponowa³ ten krótki utwór w 1926 roku. Pierwsza
czêœæ zosta³a napisana jako fanfara na jakieœ zawody sportowe.
Aomame wyobrazi³a sobie Czechos³owacjê w 1926 roku. Pierwsza
wojna œwiatowa niedawno dobieg³a koñca, naród zosta³ wreszcie
wyzwolony spod d³ugiego panowania dynastii Habsburgów, ludzie
pili w kawiarniach piwo pilzneñskie, produkowali zimne i ca³-
kowicie realne karabiny maszynowe i cieszyli siê krótkotrwa³ym
pokojem, który zapanowa³ w Europie Œrodkowej. Franz Kafka
odszed³ z tego œwiata dwa lata wczeœniej w niefortunnych okolicz-
noœciach. Niebawem mia³ pojawiæ siê nie wiadomo sk¹d Hitler
i w jednej chwili ³akomie po¿reæ ten zaciszny, piêkny kraj, ale
wówczas jeszcze nikt nie wiedzia³, ¿e dojdzie do takich strasznych
wydarzeñ. Byæ mo¿e najwa¿niejsz¹ prawd¹, jakiej uczy nas his-
toria, jest to, ¿e „nikt nigdy nie wie, co bêdzie dalej”. S³uchaj¹c
9
muzyki, Aomame wyobra¿a³a sobie ³agodny wietrzyk na rów-
ninach Czech i rozmyœla³a o tym, czym jest historia.
W 1926 roku zmar³ Jego Cesarska Moœæ cesarz Taisho– i rozpo-
czê³a siê era Sho–wa. W Japonii te¿ lada chwila mia³ nadejœæ
mroczny, z³y okres. Koñczy³o siê krótkie intermezzo modernizmu
i demokracji, rozprzestrzenia³ siê faszyzm.
Aomame kocha³a historiê na równi ze sportem. Raczej nie
czyta³a powieœci, poch³ania³a za to niezliczone ksi¹¿ki zwi¹zane
z histori¹, w której szczególnie podoba³o jej siê to, ¿e wszystkie fakty
z zasady ³¹czy³y siê z okreœlon¹ dat¹ i miejscem. Doœæ ³atwo
przychodzi³o jej zapamiêtywanie historycznych dat. Nawet je¿eli nie
wyku³a ich na pamiêæ, automatycznie same siê nasuwa³y, kiedy
zrozumia³a kontekst wydarzeñ. W gimnazjum i liceum Aomame
mia³a ze sprawdzianów z historii najlepsze stopnie w klasie. Zawsze
dziwi³a siê ludziom maj¹cym trudnoœci z zapamiêtywaniem histo-
rycznych dat. Dlaczego nie potrafi¹ czegoœ tak prostego, myœla³a.
Naprawdê mia³a na nazwisko Aomame. Dziadek ze strony
ojca pochodzi³ z prefektury Fukushima i podobno w jego rodzin-
nym miasteczku, a mo¿e wsi w górach, naprawdê ¿y³o kilka osób
nosz¹cych nazwisko Aomame. Ona sama nigdy tam nie by³a. Za-
nim siê urodzi³a, ojciec zerwa³ stosunki z domem rodzinnym. Tak
samo matka. Dlatego Aomame nigdy nie pozna³a swoich dziadków
ani babæ. Rzadko podró¿owa³a, ale kiedy mia³a okazjê zatrzymaæ siê
gdzieœ w hotelu, przegl¹da³a ksi¹¿ki telefoniczne, ¿eby sprawdziæ,
czy nie znajdzie kogoœ o nazwisku Aomame. Jednak w ¿adnym
mieœcie ani miasteczku nikogo takiego nie znalaz³a. Zawsze czu³a
siê wtedy tak samotna, jak rozbitek na bezkresie oceanu.
Przedstawianie siê by³o dla niej k³opotliwe. Gdy tylko wymie-
nia³a swoje nazwisko, rozmówca patrzy³ na ni¹ zaskoczony albo
speszony. Pani Aomame? Tak. Pisze siê jak aoi, czyli zielony,
10
i mame, czyli fasolka. Ao-mame. Kiedy pracowa³a w firmie, czê-
sto u¿ywa³a wizytówek i za ka¿dym razem kwestia jej nazwiska
urasta³a do rangi problemu. Rozmówca wpatrywa³ siê zazwyczaj
w bia³y kartonik, zupe³nie jakby nieoczekiwanie otrzyma³ list
pe³en z³ych wiadomoœci. Gdy zaœ Aomame przedstawia³a siê przez
telefon, bywa³o, ¿e rozmówca chichota³. Kiedy wywo³ywano j¹
po nazwisku w poczekalniach urzêdów czy szpitali, ludzie podno-
sili g³owy i gapili siê na ni¹. Zupe³nie jakby chcieli zobaczyæ, jak
wygl¹da ktoœ o nazwisku „Aomame”.
Niektórzy omy³kowo nazywali j¹ Edamame. Zdarza³o siê te¿, ¿e
zwracano siê do niej per pani Soramame*. W takich wypadkach
poprawia³a ich, mówi¹c: „Nie Edamame (czy Soramame) tylko
Aomame. Rzeczywiœcie to podobnie brzmi”. Wtedy rozmówca
uœmiecha³ siê krzywo i przeprasza³, dodaj¹c: „Ale to jednak rzadkie
nazwisko”. Ile razy s³ysza³a to w swoim trzydziestoletnim ¿yciu? Ile
razy musia³a znosiæ g³upie ¿arty z tego powodu? Gdybym siê nie
urodzi³a z takim nazwiskiem, byæ mo¿e moje ¿ycie inaczej by siê
potoczy³o, myœla³a. Gdybym mia³a jakieœ popularne nazwisko jak
Sato– , Tanaka albo Suzuki, mo¿e by³abym mniej zestresowana,
patrzy³abym na œwiat trochê bardziej tolerancyjnie? Mo¿e.
Zamknê³a oczy i ws³ucha³a siê w muzykê. Wype³ni³a umys³
piêknymi dŸwiêkami graj¹cych unisono instrumentów dêtych.
Nagle Aomame coœ sobie uœwiadomi³a. Jakoœæ dŸwiêku by³a zbyt
dobra jak na zwyk³e radio w taksówce. Choæ gra³o raczej cicho,
dŸwiêk mia³ g³êbiê, wyraŸnie s³ychaæ by³o pó³tony. Otworzy³a
oczy, pochyli³a siê i spojrza³a na stereofoniczny radioodtwarzacz.
By³ czarny i dumnie lœni³. Nie mog³a dostrzec marki, ale wygl¹da³
* Soramame i edamame to rodzaje zielonej fasoli (wszystkie przypisy pochodz¹ od t³u-maczki).
11
na urz¹dzenie wysokiej klasy. Mia³ wiele pokrête³, na panelu wy-
œwietla³y siê eleganckie zielone liczby. To musia³o byæ coœ z najwy¿-
szej pó³ki. Zwykle korporacje taksówkowe nie instaluj¹ takich
wspania³ych systemów nag³aœniaj¹cych.
Aomame omiot³a wzrokiem wnêtrze samochodu. Od czasu
kiedy do niego wsiad³a, by³a zatopiona w myœlach, dopiero teraz
zauwa¿y³a, ¿e najwyraŸniej nie jest to zwyczajna taksówka. Wypo-
sa¿enie by³o eleganckie, siedzenia wyj¹tkowo wygodne. A przede
wszystkim we wnêtrzu panowa³a cisza. Na pewno wy³o¿ono je
czymœ dŸwiêkoch³onnym, bo z zewn¹trz prawie nie dochodzi³ ha³as.
Zupe³nie jak w studiu nagraniowym. To musia³a byæ prywatna
taksówka. Niektórzy kierowcy naprawdê nie ¿a³uj¹ pieniêdzy na
wyposa¿enie. Dyskretnie poszuka³a wzrokiem tabliczki z numerem
licencji i nazwiskiem kierowcy, ale nigdzie jej nie dostrzeg³a. Tak-
sówka nie wygl¹da³a jednak na je¿d¿¹c¹ bez zezwolenia. Mia³a
normalny licznik, który dok³adnie pokazywa³, ile trzeba zap³aciæ.
Widnia³a na nim suma 2150 jenów. Ale nigdzie nie by³o tabliczki
z nazwiskiem taksówkarza.
– Elegancki samochód. I bardzo cichy – zwróci³a siê Aomame
do pleców kierowcy.
– Toyota crown royal saloon – odrzek³ krótko.
– Œwietnie s³ychaæ muzykê.
– To cichy samochód. Dlatego miêdzy innymi go wybra³em.
Szczególnie w dziedzinie wyciszania technologia Toyoty nie ma
sobie równych na œwiecie.
Aomame przytaknê³a i znów odchyli³a siê na oparcie siedzenia.
W sposobie mówienia kierowcy by³o coœ niezwyk³ego. Jakby nie
mówi³ wszystkiego, nie dopowiada³ czegoœ wa¿nego. Na przyk³ad
(oczywiœcie to tylko przyk³ad) jakby sugerowa³, ¿e w dziedzinie
wyciszania nie mo¿na Toyocie nic zarzuciæ, ale z c z y m œ innym
12
maj¹ problemy. A kiedy skoñczy³ mówiæ, zapanowa³o milczenie
pe³ne ukrytego znaczenia. Unosi³o siê w niewielkiej przestrzeni
samochodu jak miniaturowa wyimaginowana chmurka. Przez to
Aomame poczu³a siê lekko podenerwowana.
– Rzeczywiœcie cichy – powiedzia³a, jakby chc¹c odgoniæ tê
chmurkê. – Ten zestaw stereo te¿ jest chyba wysokiej klasy.
– Kupienie go wymaga³o determinacji – powiedzia³ kierowca
tonem emerytowanego oficera sztabowego opowiadaj¹cego o daw-
nych strategiach. – Ale poniewa¿ spêdzam w samochodzie du¿o
czasu, lubiê dŸwiêk jak najlepszej jakoœci, poza tym…
Aomame czeka³a na dalszy ci¹g. Jednak dalszego ci¹gu nie by³o.
Znów przymknê³a oczy i ws³ucha³a siê w muzykê. Nie wiedzia³a,
jakim cz³owiekiem by³ Janácek w ¿yciu prywatnym. Ale na pewno
nie wyobra¿a³ sobie, ¿e ktoœ bêdzie s³ucha³ jego muzyki w Tokio,
w 1984 roku, w cichym wnêtrzu toyoty crown royal saloon, na
strasznie zat³oczonej sto³ecznej autostradzie.
Ale sk¹d od razu wiedzia³am, ¿e ta muzyka to Sinfonietta
Janácka? – wci¹¿ nie mog³a siê nadziwiæ Aomame. I jakim cudem
pamiêta³am, ¿e zosta³a skomponowana w 1926 roku?
Nie by³a szczególn¹ wielbicielk¹ muzyki klasycznej. Nie mia-
³a ¿adnych osobistych wspomnieñ zwi¹zanych z Janáckiem. A mi-
mo to, gdy tylko us³ysza³a pocz¹tkowe takty pierwszej czêœci
utworu, w jej g³owie, chyba wskutek jakiegoœ odruchu, poja-
wi³y siê ró¿ne urywki informacji. Jakby stadko ptaków wlecia³o
do pokoju przez otwarte okno. Ta muzyka wywo³a³a te¿ w niej
dziwne uczucie – jakby coœ j¹ skrêca³o. Nie by³o w tym nic
bolesnego ani nieprzyjemnego. Mia³a tylko wra¿enie, ¿e wszystkie
czêœci jej cia³a s¹ poma³u wykrêcane. Aomame nie wiedzia³a, co
siê dzieje. Czy to muzyka Janácka wywo³uje we mnie to niepojête
uczucie?
13
– Janácek – mruknê³a Aomame prawie nieœwiadomie. Ale
zaraz po¿a³owa³a, ¿e to powiedzia³a.
– S³ucham?
– Janácek. To on napisa³ ten utwór.
– Pierwsze s³yszê.
– Czeski kompozytor.
– Coœ takiego… – powiedzia³ kierowca jakby z podziwem.
– Czy to jest prywatna taksówka? – zapyta³a Aomame, chc¹c
zmieniæ temat.
– Tak – odpar³ kierowca i milcza³ przez chwilê. – Prywatnie
je¿d¿ê. To ju¿ mój drugi samochód.
– Siedzenia s¹ bardzo wygodne.
– Dziêkujê. Czy pani – zacz¹³ kierowca, lekko odwracaj¹c g³owê
w jej stronê – przypadkiem siê œpieszy?
– Jestem z kimœ umówiona w Shibuya. Dlatego poprosi³am,
¿eby pan jecha³ autostrad¹.
– O której jest pani umówiona?
– O pó³ do pi¹tej – odpar³a Aomame.
– Jest trzecia czterdzieœci piêæ. Nie zd¹¿y pani.
– Bo taki straszny korek?
– Wygl¹da na to, ¿e gdzieœ przed nami musia³ byæ powa¿ny
wypadek. To nie jest zwyk³y korek. Od pewnego czasu prawie siê
nie posuwamy.
Dlaczego kierowca nie prze³¹czy³ radia na informacje dro-
gowe, zastanawia³a siê zaskoczona Aomame. Tkwi³ przecie¿
w beznadziejnym korku na autostradzie. Normalny taksówkarz
chcia³by siê dowiedzieæ, co siê dzieje, i na pewno nastawi³by
radio.
– Sk¹d pan wie? S³ucha³ pan wiadomoœci drogowych? – za-
pyta³a Aomame.
14
– Wiadomoœciom nie mo¿na wierzyæ – powiedzia³ g³ucho
kierowca. – To w po³owie k³amstwa. Zarz¹d Dróg nadaje to, co
mu pasuje. Trzeba wszystko zobaczyæ na w³asne oczy i samemu
oceniæ, co siê tu naprawdê dzieje.
– No i wed³ug pana oceny ten korek siê szybko nie skoñczy?
– Potrwa d³u¿szy czas – powiedzia³ kierowca, powoli kiwaj¹c
g³ow¹. – Gwarantujê pani. Jak siê tak zakorkuje, autostrada
zmienia siê w istne piek³o. Czy to pani spotkanie jest wa¿ne?
Aomame zastanowi³a siê. – Tak, bardzo wa¿ne. Bo to spotkanie
z klientem.
– No to mamy k³opot. Przykro mi, bo pewnie pani nie zd¹¿y
– powiedzia³ kierowca i pokrêci³ g³ow¹ w taki sposób, jakby
rozluŸnia³ miêœnie. Zmarszczki na jego karku poruszy³y siê jak
jakieœ pierwotne stworzenie. Patrz¹c trochê bezmyœlnie na te ruchy,
Aomame nagle przypomnia³a sobie bardzo ostry przedmiot le¿¹cy
na dnie jej torby na ramiê. Poczu³a, ¿e ma lekko spocone d³onie.
– To co powinnam zrobiæ?
– Nic pani nie mo¿e zrobiæ. Jesteœmy na sto³ecznej auto-
stradzie, wiêc nic nie poradzê, póki nie dojedziemy do nastêpnego
zjazdu. To nie jest zwyk³a ulica, gdzie mog³aby pani sobie wysi¹œæ
i z³apaæ poci¹g na najbli¿szej stacji.
– A nastêpny zjazd?
– W Ikejiri, ale w¹tpiê, czy dotrzemy tam przed zmrokiem.
Przed zmrokiem? Aomame wyobrazi³a sobie, ¿e do wieczora
bêdzie tkwi³a uwiêziona w tej taksówce. Wci¹¿ nadawali utwór
Janácka. Na pierwszy plan wysunê³y siê teraz przyt³umione smycz-
ki, jakby próbowa³y opanowaæ podniecenie. To wczeœniejsze uczu-
cie, ¿e w œrodku j¹ skrêca, znacznie os³ab³o. Co to mog³o byæ?
Z³apa³a tê taksówkê niedaleko Kinuta i w Yo–ga kierowca wje-
cha³ na autostradê numer 3. Na pocz¹tku rzeka samochodów
15
p³ynê³a wartko, lecz przed Sangenjaya nagle zacz¹³ siê korek,
wkrótce prawie przestali siê posuwaæ. Na wyjeŸdzie z miasta ruch
przebiega³ bez zahamowañ, tylko pasy wiod¹ce do centrum tak
tragicznie siê zakorkowa³y. Zazwyczaj o trzeciej po po³udniu nie
by³o tu korków. Dlatego Aomame poprosi³a kierowcê, ¿eby jecha³
w³aœnie têdy.
– Na autostradzie do op³aty nie dolicza siê czekania – powie-
dzia³ kierowca, patrz¹c na ni¹ w lusterku. – Wiêc o to mo¿e siê pani
nie martwiæ. Ale bêdzie pani mia³a k³opot, jeœli siê spóŸni na to
spotkanie, prawda?
– Oczywiœcie, ¿e bêdê mia³a k³opot, ale przecie¿ nic siê chyba
na to nie poradzi?
Kierowca zerkn¹³ na ni¹ w lusterku. Nosi³ niezbyt ciemne
okulary przeciws³oneczne. Z powodu k¹ta padania œwiat³a, Ao-
mame nie widzia³a, jaki ma naprawdê wyraz twarzy.
– Wie pani, mo¿e i znalaz³by siê sposób… Oznacza³oby to
podjêcie nadzwyczajnych œrodków, ale wtedy mog³aby pani doje-
chaæ st¹d poci¹giem do Shibuya.
– Nadzwyczajnych œrodków?
– Zwykle g³oœno siê o tym nie wspomina.
Aomamemilcza³a i zmru¿ywszy oczy, czeka³a, co powie kierowca.
– Tam, tam dalej mo¿na zjechaæ na pobocze, widzi pani?
– zapyta³, wskazuj¹c nieco oddalony punkt przed nimi. – Tam, na
wysokoœci tej du¿ej reklamy Esso.
Aomame wytê¿y³a wzrok. Po lewej stronie dwupasmowej jezdni
dostrzeg³a miejsce wyznaczone do awaryjnego postoju samocho-
dów. Sto³eczna autostrada nie mia³a pobocza, wiêc tu i tam zbu-
dowano na niej zatoki z ¿ó³tymi telefonami awaryjnymi, z których
mo¿na by³o zadzwoniæ po pomoc drogow¹. W tej chwili nie sta³ tam
¿aden samochód. Na dachu budynku po drugiej stronie autostrady
16
znajdowa³ siê du¿y billboard z reklam¹ benzyny Esso. Uœmiechniêty
tygrys trzyma³ w¹¿ dystrybutora.
– Prawdê mówi¹c, tam s¹ schody, po których mo¿na zejœæ na
dó³. ¯eby w razie po¿aru albo trzêsienia ziemi kierowcy mogli po-
rzuciæ swoje samochody i dostaæ siê jakoœ na poziom ulicy. Zwykle
korzystaj¹ z nich ludzie od robót drogowych. Je¿eli zejdzie pani po
tych schodach, niedaleko bêdzie panimia³a stacjê linii To–kyu. A jak
ju¿ pani wsi¹dzie do poci¹gu, raz-dwa bêdzie pani w Shibuya.
– Nie wiedzia³am, ¿e na autostradzie s¹ schody awaryjne
– powiedzia³a Aomame.
– Ludzie tego zazwyczaj nie wiedz¹.
– Ale to nie jest ¿aden nag³y wypadek. Jeœli tak po prostu
skorzystam sobie z tych schodów, nikt nie bêdzie mia³ do mnie
pretensji?
Kierowca milcza³ przez chwilê. – Sam nie wiem. Nie znam do-
k³adnie przepisów Zarz¹du Dróg. Ale przecie¿ nikomu tym pani nie
zaszkodzi, wiêcw razie czego na pewnoprzymkn¹ na coœ takiego oczy.
Poza tym nikt tam nie pilnuje. Ci z Zarz¹du Dróg s¹ znani z tego, ¿e
zatrudniaj¹ mnóstwo ludzi, ale ma³o kto naprawdê pracuje.
– A jakie to schody?
– Jakby je okreœliæ? Podobne do przeciwpo¿arowych. Czêsto
s¹ takie na ty³ach starych budynków. Nie s¹ szczególnie niebez-
pieczne. Maj¹ wysokoœæ dwupiêtrowego domu, ale da siê normal-
nie po nich zejœæ. Wejœcie jest niby zagrodzone, ale bramka nie
jest wysoka i jak pani zechce, to ³atwo przejdzie pani gór¹.
– A pan kiedyœ z nich korzysta³?
Nie by³o odpowiedzi. Kierowca uœmiechn¹³ siê blado w lus-
terku. Ten uœmiech mo¿na by³o ró¿nie zrozumieæ.
– Decyzja nale¿y tylko do pani – powiedzia³ kierowca, postu-
kuj¹c palcami w kierownicê w takt muzyki. – Ja nie mam nic
17
przeciwko temu, ¿eby pani tu sobie siedzia³a i spokojnie s³ucha³a
muzyki z dobrych g³oœników. Choæbym wy³azi³ ze skóry, nigdzie
siê st¹d nie ruszê, wiêc w takiej sytuacji pozostaje tylko pogodziæ
siê z losem. Chodzi mi tylko o to, ¿e jeœli pani ma wa¿n¹ sprawê,
to i s t n i e j e taki nadzwyczajny œrodek.
Aomame skrzywi³a siê lekko, zerknê³a na zegarek, a potem
podnios³a g³owê i spojrza³a na otaczaj¹ce ich samochody. Po prawej
stronie sta³ lekko zakurzony czarny mitsubishi pajero. M³ody mê¿-
czyzna na siedzeniu pasa¿era otworzy³ okno i znudzony pali³ papiero-
sa. D³ugow³osy, opalony, w wiœniowej wiatrówce. Z ty³u le¿a³o kilka
starych i brudnych desek surfingowych. Dalej z przodu sta³ szary saab
900. Przyciemnione szyby by³y szczelnie pozamykane i z zewn¹trz nie
by³o widaæ, kto jest w œrodku. Naprawdê ³adnie go wywoskowano.
Gdyby podesz³a bli¿ej, pewnie mog³aby siê przejrzeæ w karoserii.
Przed taksówk¹ Aomame sta³o czerwone suzuki alto z wgnie-
cionym tylnym zderzakiem. Mia³o rejestracjê z dzielnicy Nerima.
Za kierownic¹ siedzia³a m³oda matka. Znudzone ma³e dziecko
sta³o na siedzeniu i krêci³o siê niespokojnie. Matka zwraca³a mu
uwagê w taki sposób, jakby mia³a wszystkiego dosyæ. Przez szybê
mo¿na by³o odczytaæ ruchy jej warg. Wszystko wygl¹da³o dok³ad-
nie tak samo jak dziesiêæ minut wczeœniej. W ci¹gu tych dziesiêciu
minut samochody nie przesunê³y siê nawet o metr.
Aomame zastanawia³a siê przez d³u¿sz¹ chwilê. Porz¹dkowa³a
w g³owie ró¿ne elementy wed³ug hierarchii ich wa¿noœci. Wyci¹g-
niêcie wniosków nie zajê³o jej du¿o czasu. Utwór Janácka, jakby
jej towarzysz¹c, w³aœnie wkracza³ w ostatni¹ czêœæ.
Wyjê³a z torby niewielkie okulary przeciws³oneczne firmy Ray
Ban. Z portmonetki wyci¹gnê³a trzy banknoty tysi¹cjenowe i po-
da³a kierowcy.
– Wysi¹dê tu. Bo nie mogê siê spóŸniæ – powiedzia³a.
18
Kierowca skin¹³ g³ow¹ i przyj¹³ pieni¹dze. – Chce pani rachunek?
– Nie, dziêkujê. Reszty te¿ nie trzeba.
– Dziêkujê pani. Wieje chyba silny wiatr, proszê uwa¿aæ, ¿eby
siê pani nie potknê³a.
– Bêdê uwa¿a³a.
– A poza tym – powiedzia³ kierowca, patrz¹c w lusterko – proszê
pamiêtaæ o jednej rzeczy: nie wszystko jest takie, jak siê wydaje.
Nie wszystko jest takie, jak siê wydaje, powtórzy³a w myœlach
Aomame. Lekko zmarszczy³a brwi. – O co panu chodzi?
Kierowca odpowiedzia³, starannie dobieraj¹c s³owa: – Krótko
mówi¹c, chodzi mi o to, ¿e teraz zamierza pani zrobiæ coœ n i e -
z w y k ³ e g o. Prawda? Zazwyczaj w bia³y dzieñ ludzie nie schodz¹
po schodach przeciwpo¿arowych ze sto³ecznej autostrady. Szcze-
gólnie kobiety nie robi¹ takich rzeczy.
– Pewnie ma pan racjê – odpar³a Aomame.
– No a jak siê zrobi coœ takiego, to potem sceny ¿ycia codzien-
nego, jakby to powiedzieæ, mog¹ zacz¹æ wygl¹daæ troszeczkê
inaczej. Mnie te¿ siê coœ takiego przydarzy³o. Wiêc proszê siê nie
daæ zwieœæ pozorom. Rzeczywistoœæ jest zawsze tylko jedna.
Aomame zastanawia³a siê nad dziwnymi s³owami kierowcy.
Utwór Janácka dobieg³ koñca, natychmiast wybuch³y oklaski. To
musia³o byæ nagranie jakiegoœ koncertu. D³ugie, entuzjastyczne
oklaski. Czasami rozlega³y siê te¿ okrzyki: „Brawo!”. Wyobrazi³a
sobie, jak uœmiechniêty dyrygent wielokrotnie k³ania siê stoj¹cej
publicznoœci. Podnosi g³owê, pozdrawia gestem, œciska d³oñ pierw-
szego skrzypka, odwraca siê i unosz¹c rêce, wyra¿a uznanie or-
kiestrze, potem znów zwraca siê ku publicznoœci i sk³ada g³êboki
uk³on. Kiedy d³ugo s³ucha siê nagranych oklasków, z czasem prze-
staj¹ brzmieæ jak oklaski. Jakby cz³owiek ws³uchiwa³ siê w niekoñ-
cz¹c¹ siê burzê piaskow¹ na Marsie.
19
– Rzeczywistoœæ w ka¿dej sytuacji jest tylko jedna – powtórzy³
powoli kierowca, jakby podkreœla³ wa¿ne zdanie z jakiejœ ksi¹¿ki.
– Oczywiœcie – odpar³a Aomame. Zgadza siê. Jeden i ten sam
obiekt w jednej i tej samej chwili mo¿e byæ tylko w jednymmiejscu.
Dowiód³ tego Einstein. Dowiód³, jak bezgranicznie beznamiêtna
i samotna jest rzeczywistoϾ.
Aomame wskaza³a radioodtwarzacz. – Bardzo dobra jakoœæ
dŸwiêku.
Kierowca przytakn¹³ i zapyta³: – Jak siê nazywa³ ten kompozytor?
– Janácek.
– Janácek – powtórzy³. Jakby zapamiêtywa³ wa¿ne has³o.
Potem poci¹gn¹³ dŸwigniê i otworzy³ drzwi z ty³u. – Proszê uwa¿aæ.
Mam nadziejê, ¿e zd¹¿y pani na spotkanie.
Aomamewysiad³a, trzymaj¹c w rêku swoj¹ du¿¹ skórzan¹ torbê.
W radiu nadal trwa³y nieprzerwane oklaski. Odwróci³a siê w stronê
oddalonej o jakieœ dziesiêæmetrów zatoki i ostro¿nie ruszy³a skrajem
autostrady. Za ka¿dym razem kiedy po drugiej stronie przeje¿d¿a³a
du¿a ciê¿arówka, Aomame czu³a dr¿enie jezdni pod swoimi wyso-
kimi obcasami. Przypomina³o to raczej falowanie. Jakby sz³a po
pok³adzie lotniskowca unosz¹cego siê na wzburzonym morzu.
Ma³a dziewczynka w czerwonym suzuki alto wystawi³a g³owê
przez okno po stronie pasa¿era i z otwart¹ buzi¹ przygl¹da³a siê
Aomame. Nastêpnie odwróci³a siê i zapyta³a matkê: – Mamo, co
robi ta pani? Gdzie idzie? Ja te¿ chcê wysi¹œæ i pochodziæ. Mamu-
siu, s³yszysz? Ja te¿ chcê wysi¹œæ. S³yszysz, mamusiu? – domaga³a
siê g³oœno i uparcie. Matka tylko w milczeniu potrz¹snê³a g³ow¹,
a potem rzuci³a Aomame jakby karc¹ce spojrzenie. Lecz poza tym
nikt inny siê nie odzywa³, nie zauwa¿y³a ¿adnej reakcji. Kierowcy
palili papierosy i z lekko zmarszczonymi brwiami, jakby razi³ ich
oczy ten widok, odprowadzali wzrokiem Aomame id¹c¹ pewnie
20
miêdzy samochodami a balustrad¹. Zdawa³o siê, ¿e postanowili
poczekaæ nieco z wydawaniem s¹dów. Cz³owiek chodz¹cy po sto-
³ecznej autostradzie to by³o niecodzienne wydarzenie, nawet jeœli siê
weŸmie pod uwagê, ¿e samochody tkwi¹ w korku. Uœwiadomienie
sobie, ¿e naprawdê widz¹ coœ takiego, musia³o zaj¹æ kierowcom
trochê czasu. Szczególnie, ¿e ta osoba by³am³od¹ kobiet¹ wmini i na
wysokich obcasach.
Aomame podnios³a g³owê, utkwi³a wzrok przed sob¹, wyprosto-
wa³a plecy i sz³a pewnym krokiem, czuj¹c na sobie te wszyst-
kie spojrzenia. Czerwonobr¹zowe pantofle od Charlesa Jourdana
postukiwa³y sucho o asfalt, wiatr unosi³ brzeg jej p³aszcza. Zacz¹³ siê
ju¿ kwiecieñ, ale wiatr by³ wci¹¿ zimny, jakby zapowiada³ jakieœ
gwa³townewydarzenia. Aomamemia³a na sobie zielony kostium od
Junko Shimady z cienkiej we³ny, be¿owywiosenny p³aszcz, do tego
czarn¹ skórzan¹ torbê na ramiê. W³osy do ramion, dobrze obciê-
te i zadbane. Nie nosi³a ¿adnej bi¿uterii. Mia³a 168 centymetrów
wzrostu, ani grama zbêdnego t³uszczu, wszystkie miêœnie starannie
wyæwiczone, ale tego akurat pod p³aszczem nie by³o widaæ.
Gdyby dok³adnie przyjrzeæ siê z przodu jej twarzy, dostrzeg³oby
siê, ¿e kszta³t i wielkoœæ jej lewego ucha znacznie ró¿ni¹ siê od
prawego. Lewe by³o wiêksze i mia³o nieregularny kszta³t. Ale nikt
takich rzeczy nie zauwa¿a³, bo jej uszy by³y zawsze ukryte pod
w³osami. Usta wygl¹da³y jak równa kreska i wskazywa³y na trudny
charakter, który nie³atwo pozwala³ siê jej do czegokolwiek dosto-
sowaæ. Potwierdza³y to tak¿e, ka¿de z osobna, w¹ski, drobny nos,
nieco wystaj¹ce koœci policzkowe, szerokie czo³o i d³ugie, proste
brwi. Lecz wci¹¿ by³a to owalna twarz o ³adnych rysach. Oczywiœcie,
to kwestia gustu, ale chyba mo¿na j¹ by³o nazwaæ piêkn¹. Wad¹ jej
urody by³o natomiast to, ¿e na twarzy nie odbija³y siê ¿adne emocje.
Mocno zaciœniête usta nie rozchyla³y siê w uœmiechu, o ile nie zasz³a
21
prawdziwa potrzeba. Oczy by³y niezmiennie ch³odne jak u do-
skonale wytrenowanego marynarza siedz¹cego w bocianim gnieŸ-
dzie. Przez to jej twarz nigdy nie robi³a na ludziach szczególnego
wra¿enia. Czêsto uwagê i zainteresowanie innych przyci¹ga nie
uroda czy jej brak, a naturalnoœæ i urok o¿ywionych emocjami
rysów.
Wiêkszoœæ ludzi nie umia³a zapamiêtaæ jej twarzy. Kiedy prze-
stawali na ni¹ patrzeæ, nie potrafili opisaæ, jak wygl¹da. Mia³a raczej
nietypow¹ urodê, lecz mimo to charakterystyczne cechy nie zosta-
wa³y nikomu w pamiêci. W tym sensie by³a podobna do owada
potrafi¹cego siê zrêcznie zakamuflowaæ: zmieniæ kolor i kszta³t, by
wtopiæ siê w otoczenie, w miarê mo¿liwoœci nie wyró¿niaæ siê i nie
daæ ³atwo zapamiêtaæ. Do tego w³aœnie d¹¿y³a Aomame. Robi³a to
od dzieciñstwa, chc¹c siê chroniæ przed œwiatem.
Jednak kiedy z jakiegoœ powodu siê krzywi³a, jej obojêtna twarz
zmienia³a siê nieomal dramatycznie. Miêœnie rozci¹ga³y siê mocno
w ka¿dym kierunku, niesymetrycznoœæ rysów z lewej i prawej
strony zostawa³a ekstremalnie podkreœlona, tu i tam tworzy³y siê
g³êbokie zmarszczki, oczy w jednej chwili zapada³y siê w g³¹b, nos
i usta gwa³townie siê zniekszta³ca³y, broda skrêca³a, a spomiêdzy
wywiniêtych warg ukazywa³y siê du¿e bia³e zêby. W jednej chwili
stawa³a siê zupe³nie inn¹ sob¹, zupe³nie jakby pêk³ sznurek
podtrzymuj¹cy maskê i ta opad³a. Na widok tej straszliwej meta-
morfozy ludzi ogarnia³o przera¿enie. By³a to zadziwiaj¹ca zmiana. Od
prawie ca³kowitej anonimowoœci do zapieraj¹cej dech w piersiach
ohydy. Obserwator czu³ siê tak, jakby wpada³ w bezdenn¹ przepaœæ.
Dlatego Aomame stara³a siê pod ¿adnym pozorem nie krzywiæ
w obecnoœci obcych. Zniekszta³ca³a swe rysy wy³¹cznie wtedy, kiedy
by³a sama albo kiedy chcia³a przestraszyæ mê¿czyznê, który jej siê
nie podoba³.
22
Dosz³a do zatoki awaryjnej, zatrzyma³a siê, rozejrza³a i poszuka³a
schodów ewakuacyjnych. Znalaz³a je od razu. Tak jak mówi³ kierow-
ca, na ich szczycie znajdowa³a siê zagradzaj¹ca wejœcie furtka z meta-
lowej siatki, siêgaj¹ca Aomame nieco powy¿ej bioder. By³a zamk-
niêta. Prze³a¿enie przez tê metalow¹ siatkê w dopasowanej spódnicz-
ce mini bêdzie trochê k³opotliwe, ale jeœli tylko zignoruje gapiów,
nie powinno siê to okazaæ szczególnie skomplikowane. Bez wahania
zdjê³a buty i wepchnê³a je do torby. Jeœli pójdzie boso, prawdopodob-
nie podrze rajstopy. Ale mo¿e sobie gdzieœ kupiæ drugie.
Ludzie wmilczeniu przygl¹dali siê, jak zdejmuje buty i p³aszcz.
T³o muzyczne stanowi³ wysoki g³os Michaela Jacksona dobiegaj¹cy
z otwartego okna stoj¹cej zaraz obok toyoty celiki. Billie Jean. Czujê
siê jak striptizerka, pomyœla³a. A niech tam. Niech siê gapi¹, ile
chc¹. Na pewno nudno tkwiæ w tym korku. Ale, drodzy pañstwo,
dalej siê nie rozbieram. Dziœ tylko buty i p³aszcz. Przykro mi.
Nie chc¹c upuœciæ torby, Aomame za³o¿y³a j¹ na plecy jak tor-
nister. W oddali widzia³a czarn¹ toyotê crown royal saloon, któr¹
tu przyjecha³a. W blasku popo³udniowego s³oñca przednia szyba
lœni³a oœlepiaj¹co jak lustro. Nie by³o widaæ twarzy kierowcy,
choæ na pewno patrzy³ w tê stronê.
Proszê siê nie daæ zwieœæ pozorom. Rzeczywistoœæ jest zawsze
tylko jedna.
Aomame zrobi³a g³êboki wdech i powoli odetchnê³a. S³uchaj¹c
Billie Jean, przelaz³a przez siatkê. Spódnica podwinê³a mi siê do
bioder, ale nic mnie to nie obchodzi, pomyœla³a. Jak chc¹ siê gapiæ,
niech siê gapi¹. Z tego, ¿e zobacz¹ coœ pod spódnic¹, nie wynika, ¿e
mog¹ przejrzeæ mnie na wylot. A poza tym szczup³e, piêkne nogi
by³y jej najwiêkszym powodem do dumy.
Stanê³a po drugiej stronie siatki, obci¹gnê³a spódnicê, otrzepa³a
d³onie, w³o¿y³a z powrotem p³aszcz i powiesi³a torbê na ramieniu.
23
Poprawi³a na nosie okulary przeciws³oneczne. Mia³a przed sob¹
schody ewakuacyjne. By³y metalowe, pomalowane na szaro. Proste
i niewymyœlne, zadbano w nich jedynie o funkcjonalnoœæ. Nie bu-
dowano ich dla kobiet w opiêtych spódnicach mini i w rajstopach,
a do tego bosych. Junko Shimada te¿ nie projektowa³a kostiumów
z myœl¹ o tym, ¿e kobiety bêd¹ w nich chodzi³y po schodach ewa-
kuacyjnych przy autostradzie sto³ecznej numer 3. Po przeciwnej
stronie przejecha³a wielka ciê¿arówka i schody siê zatrzês³y. Wiatr
gwizda³ miêdzy szparami metalowej konstrukcji. No ale przynaj-
mniej uda³o siê znaleŸæ schody. Trzeba tylko zejœæ po nich na ziemiê.
Aomame obejrza³a siê po raz ostatni i jak ktoœ, kto po zakoñcze-
niu wyk³adu stoi na katedrze i rozgl¹da siê po s³uchaczach, oczeku-
j¹c pytañ, przebieg³a wzrokiem tam i z powrotem po ci¹gn¹cych siê
nieprzerwanie rzêdach samochodów. W ogóle siê nie poruszy³y.
Uwiêzieni w nich ludzie, nie maj¹c nic innego do roboty, obserwo-
wali ka¿dy jej ruch. Co ta kobieta robi? – zastanawiali siê pe³ni
podejrzeñ. Na Aomame stoj¹cej po drugiej stronie siatki skupi³y siê
spojrzenia, w których miesza³y siê zainteresowanie i obojêtnoœæ,
zazdroœæ i pogarda. Uczucia patrz¹cych waha³y siê niczym szalki
wagi, jakby nie wiedzia³y, w któr¹ stronê siê przechyliæ. Powietrze
wype³ni³o ciê¿kie milczenie. Nikt nie podniós³ rêki, ¿eby zadaæ
pytanie (choæ oczywiœcie Aomame nie mia³a zamiaru odpowiadaæ,
nawet gdyby j¹ o coœ zapytano). Ludzie jakby czekali tylko w mil-
czeniu na jak¹œ okazjê. Na pró¿no. Aomame lekko unios³a g³owê,
przygryz³a doln¹ wargê i zza ciemnych zielonych okularów przeciw-
s³onecznych pobie¿nie oceni³a obserwatorów.
Na pewno nawet sobie nie wyobra¿acie, kim jestem, dok¹d teraz
idê i co zamierzam zrobiæ, powiedzia³a, nie poruszaj¹c wargami.
Jesteœcie tam uwiêzieni i nigdzie nie mo¿ecie siê ruszyæ. Prawie
wcale siê nie posuwacie, ale cofn¹æ te¿ wam siê nie uda. Ale ja to co
24
innego. Ja mam wa¿n¹ pracê do wykonania. Misjê do spe³nienia.
Dlatego ruszam w drogê przed wami.
Mia³a ochotê na koniec wykrzywiæ siê do nich wszystkich, ale
jakoœ uda³o jej siê powstrzymaæ. Nie mog³a sobie pozwoliæ na
takie kaprysy. Kiedy siê krzywi³a, ponowne przybranie zwyk³ego
wyrazu twarzy nie by³o wcale takie ³atwe.
Odwróci³a siê plecami do niemych gapiów i czuj¹c pod stopami
szorstki ch³ód metalu, zaczê³a ostro¿nie schodziæ po schodach
ewakuacyjnych. Ch³odny kwietniowy wiatr rozwiewa³ jej w³osy
i czasami ods³ania³ lewe ucho o nieregularnym kszta³cie.
Rozdzia³ drugi – Tengo
Trochê inny pomys³
Najwczeœniejsze wspomnienie Tengo pochodzi³o z okresu, kiedy
mia³ pó³tora roku. Jego matka zdjê³a bluzkê, zsunê³a rami¹cz-
ko bia³ej halki i jakiemuœ mê¿czyŸnie, który nie by³ jego ojcem,
da³a pierœ do ssania. W ³ó¿eczku le¿a³o ma³e dziecko – musia³ to
byæ Tengo. Lecz patrzy³ na siebie samego z zewn¹trz. A mo¿e to by³
jego brat bliŸniak? Nie, nie. To jednak chyba on sam w wieku
pó³tora roku. Instynktownie to czu³. Dziecko mia³o zamkniête
oczy i spa³o, miarowo oddychaj¹c. To by³o najwczeœniejsze wspo-
mnienie Tengo. Trwaj¹ca dziesiêæ sekund scena zosta³a wyraŸnie
utrwalona na kliszy jego œwiadomoœci. Nie by³o nic przed ni¹ ani
po niej. To wspomnienie sta³o samotnie jak wystaj¹ca nad mêtn¹
wod¹ wysoka wie¿a w mieœcie zalanym wielk¹ powodzi¹.
Gdy tylko trafia³a siê okazja, Tengo pyta³ ludzi, z jakiego okre-
su ¿ycia pochodz¹ ich najwczeœniejsze wspomnienia. U wiêkszoœci
by³ to wiek czterech czy piêciu lat. Najwczeœniej trzech. Nikt nie
25
pamiêta³ nic wczeœniejszego. Podobno dopiero dzieci trzyletnie
potrafi¹ postrzegaæ rozgrywaj¹ce siê wokó³ sceny i s¹ w stanie je
zrozumieæ jako maj¹ce pewien logiczny sens. We wczeœniejszym
stadium wszystkie wydarzenia to niezrozumia³y chaos. Œwiat przy-
pomina rozgotowany kleik ry¿owy: jest lepki, pozbawiony szkieletu,
niedaj¹cy siê uchwyciæ. Nie tworzy w mózgu wspomnieñ, przesuwa
siê tylko za oknem.
Oczywiœcie pó³toraroczne dziecko nie potrafi³oby oceniæ zna-
czenia tego, ¿e mê¿czyzna, który nie jest jego ojcem, ssie pierœ jego
matki. To by³o jasne. Dlatego za³o¿enie, ¿e to wspomnienie jest
prawdziwe, oznacza³oby, ¿e widziana scena wypali³a siê prawdo-
podobnie na siatkówce Tengo, choæ nie umia³ oceniæ jej znaczenia.
Tak samo jak aparat fotograficzny mechanicznie utrwala na filmie
przedmioty jako kombinacjê œwiat³a i cienia. I wraz z rozwojem
œwiadomoœci ten zapamiêtany, utrwalony obraz by³ po trochu
analizowany i nadane mu zosta³o znaczenie. Ale czy coœ takiego
w ogóle mo¿e siê naprawdê zdarzyæ? Czy w mózgach malutkich
dzieci mog¹ zostaæ zachowane obrazy?
A mo¿e to jest po prostu fa³szywe wspomnienie? I œwiado-
moœæ Tengo stworzy³a sobie to wszystko póŸniej, maj¹c w tym jakiœ
cel czy sekretny plan. Czy by³ to wymys³ pamiêci? Tengo wiele
siê zastanawia³ nad tak¹ mo¿liwoœci¹. Lecz w koñcu doszed³ do
wniosku, ¿e prawdopodobnie nie. Wspomnienie by³o zbyt ¿ywe,
zbyt przekonuj¹ce jak na coœ wymyœlonego. Mia³o w sobie œwiat³o,
zapachy, puls. Wydawa³o siê tak przyt³aczaj¹co rzeczywiste, ¿e nie
mo¿na go by³o uznaæ za twór wyobraŸni. A poza tym za³o¿enie, ¿e
taka scena naprawdê mia³a miejsce, pozwala³o wyjaœniæ ró¿ne
rzeczy. Z logicznego i emocjonalnego punktu widzenia.
Tê wyraŸn¹ zaledwie dziesiêciosekundow¹ wizjê miewa od
czasu do czasu i bez uprzedzenia. Nic jej nie zapowiada, nie mo¿na
26
jej unikn¹æ. Nie anonsuje swego nadejœcia pukaniem. Pojawia siê
nieoczekiwanie, kiedy Tengo jedzie poci¹giem, pisze wzory na
tablicy, je, rozmawia z kimœ (tak jak tym razem). Nadchodzi
niepowstrzymana i bezg³oœna jak tsunami. Nagle Tengo siê orientu-
je, ¿e ju¿ stoi mu przed oczami i przes³ania wszystko, a jemu cierpn¹
rêce i nogi. Czas siê zatrzymuje. Powietrze wokó³ siê rozrzedza,
trudno mu oddychaæ. Wszyscy otaczaj¹cy go ludzie i przedmioty
przestaj¹ mieæ z nim zwi¹zek. Ta ciek³a œciana poch³ania go ca³ego.
Œwiat staje siê ciemny i zamyka siê przed nim, lecz Tengo jest
w pe³ni œwiadomy wszystkiego. Tylko zwrotnica kieruje go na inne
tory. Czêœæ œwiadomoœci wrêcz mu siê wyostrza. Nie czuje strachu.
Nie mo¿e jednak otworzyæ oczu. Powieki ma mocno zaciœniête.
DŸwiêki woko³o oddalaj¹ siê. I ta dobrze znana wizja przewija siê
scena po scenie na ekranie œwiadomoœci. Ca³y jest zlany potem.
Wie, ¿e koszulê ma mokr¹ pod pachami. Zaczyna lekko dr¿eæ. Serce
bije mu szybciej i mocniej.
Kiedy ktoœ jest przy tym obecny, Tengo udaje, ¿e ma zawroty
g³owy. I rzeczywiœcie ten stan bardzo je przypomina. Po pewnym
czasie wszystko wraca do normy. Tengo wyjmuje z kieszeni chus-
teczkê, przyciska do ust i siedzi nieporuszony. Podnosi uspokajaj¹-
co rêkê, daj¹c rozmówcy znak, ¿e to nic, nie ma siê czym przejmo-
waæ. Bywa, ¿e mija po trzydziestu sekundach, bywa te¿, ¿e trwa
ponad minutê. W tym czasie ma przed oczami, jakby nastawiony na
automatyczne powtarzanie, ten sam fragment kasety wideo. Matka
spuszcza rami¹czko halki, jakiœ mê¿czyzna ssie jej naprê¿ony sutek.
Ona zamyka oczy i g³êboko wzdycha. W powietrzu unosi siê lekki,
wytêskniony zapach jej mleka. U niemowl¹t wêch jest najbardziej
wyostrzonym zmys³em. Wiele rzeczy poznaj¹ za pomoc¹ wêchu.
Czasami wêch jest wszystkim. Nic nie s³ychaæ. Powietrze jest jak
zawiesista ciecz. Tengo czuje jedynie bicie w³asnego serca.
27
No, patrz, mówi¹ mu. Tylko na to popatrz, mówi¹ mu. Tu
jesteœ i nigdzie nie pójdziesz, mówi¹ mu. Ta wiadomoœæ powtarza
siê wiele, wiele razy.
Tym razem atak trwa³ d³ugo. Tengo nie wiedzia³ dok³adnie ile.
Zamkn¹³ oczy, jak zwykle przycisn¹³ do warg chusteczkê i mocno
j¹ przygryz³. Kiedy wszystko dobieg³o koñca, po zmêczeniu cia³a
pozna³, ¿e trwa³o d³ugo. Czu³ siê strasznie wyczerpany. Pierwszy
raz czu³ siê tak wykoñczony. Minê³o trochê czasu, zanim uda³o
mu siê unieœæ powieki. Œwiadomoœæ pragnê³a siê jak najszybciej
obudziæ, lecz miêœnie i kolejne uk³ady organizmu stawia³y opór.
Czu³ siê jak zwierzê, które zbudzi³o siê za wczeœnie ze snu zimo-
wego, w nieodpowiedniej porze roku.
– Hej, Tengo – wo³a³ ktoœ od pewnego czasu. G³os dobiega³
niewyraŸnie z g³êbi jakiegoœ tunelu. Tengo zda³ sobie sprawê, ¿e to
jego w³asne imiê. – Co siê sta³o? Znowu tamto? Dobrze siê czujesz?
– powiedzia³ g³os. Tym razem zdawa³ siê trochê bli¿szy.
Tengo w koñcu otworzy³ oczy i skoncentrowa³ wzrok na w³asnej
prawej d³oni œciskaj¹cej brzeg stolika. Upewni³ siê, ¿e œwiat nadal
istnieje, nie rozpad³ siê, a o sam znajduje siê na nim jako on. D³oñ
by³a jeszcze trochê œcierpniêta, ale mia³ przed sob¹ na pewno swoj¹
w³asn¹ praw¹ rêkê. Poczu³ zapach potu. Dziwnie dziki zwierzêcy
zapach, jaki unosi siê przy klatkach w zoo. Lecz niew¹tpliwie to on
sam go wydziela³.
Zasch³o mu w gardle. Wyci¹gn¹³ rêkê, podniós³ ze stolika
szklankê wody i uwa¿aj¹c, ¿eby nie rozlaæ, wypi³ po³owê. Odpocz¹³
chwilê, uspokoi³ oddech, a potem wypi³ resztê. Œwiadomoœæ stop-
niowo wróci³a na swoje miejsce, a zmys³y do normalnego stanu.
Odstawi³ pust¹ szklankê i wytar³ chusteczk¹ usta.
28
– Przepraszam. Ju¿ przesz³o – powiedzia³. Upewni³ siê, ¿e
naprzeciwko niego siedzi Komatsu. Umówili siê w kawiarni
niedaleko dworca Shinjuku. Rozmowy innych goœci brzmia³y
znowu jak zwyk³e rozmowy. Dwie osoby przy s¹siednim stoliku
patrzy³y na nich, zastanawiaj¹c siê, co mog³o siê zdarzyæ. Obok
sta³a zaniepokojona kelnerka. Mo¿e siê martwi³a, ¿e on zaraz
zwymiotuje. Tengo podniós³ wzrok, uœmiechn¹³ siê do niej blado
i kiwn¹³ g³ow¹, jakby mówi³: „Nie ma sprawy, niech siê pani nie
martwi”.
– To nie s¹ chyba jakieœ ataki, co? – zapyta³ Komatsu.
– To nic wielkiego. Jakby zawrót g³owy. Tylko bardzo nie-
przyjemny – odpar³ Tengo. Jego g³os nie brzmia³ jeszcze jak jego
w³asny g³os, ale by³ do niego coraz bardziej podobny.
– Jakby ci siê to zdarzy³o podczas jazdy samochodem, by³oby
bardzo nieciekawie – powiedzia³ Komatsu, patrz¹c mu w oczy.
– Nie je¿d¿ê samochodem.
– To œwietnie. Mam znajomego, który jest uczulony na py³ek
cedrów. Zacz¹³ kichaæ podczas prowadzenia i waln¹³ w s³up elek-
tryczny. Ale to twoje jest znacznie gorsze ni¿ kichanie. Za pierw-
szym razem siê przestraszy³em. Za drugim razem trochê siê cz³o-
wiek przyzwyczaja.
– Przepraszam, g³upio mi.
Tengo podniós³ fili¿ankê i wypi³ ³yk tego, co siê tam znajdo-
wa³o. Nie mia³o ¿adnego smaku. Czu³ tylko w prze³yku letni¹
ciecz.
– Mo¿e poproszê o wiêcej wody? – zaproponowa³ Komatsu.
Tengo potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Nie, nie trzeba. Ju¿ przesz³o.
Komatsu wyj¹³ z kieszeni marynarki paczkê marlboro, w³o¿y³
jednego do ust i zapali³ reklamowymi zapa³kami kawiarni. Potem
zerkn¹³ na zegarek.
29
– O czym przedtem mówiliœmy? – zapyta³ Tengo. Musia³
szybko doprowadziæ siê do ³adu.
– Hm… o czym przedtem mówiliœmy? – powtórzy³ Komatsu.
Zastanawia³ siê nad tym chwilê, patrz¹c w przestrzeñ. A mo¿e
tylko udawa³, ¿e siê zastanawia. Tengo nie by³ pewien. W zacho-
waniu i wypowiedziach Komatsu by³o du¿o teatralnoœci. – Aa, tak,
tak, rozmawialiœmy o dziewczynie, która siê nazywa F u k a e r i.
I o Powietrznej poczwarce.
Tengo przytakn¹³. Rozmawiali o Fukaeri i o Powietrznej po-
czwarce. Zacz¹³ coœ t³umaczyæ Komatsu, dosta³ „ataku” i rozmowa
siê urwa³a. Tengo wyj¹³ z torby kilka skopiowanych maszynopisów
i po³o¿y³ na stoliku. Opar³ na nich d³oñ, jakby chcia³ siê na nowo
upewniæ, co poczuje pod palcami.
– Tak jak panu pokrótce mówi³em przez telefon, najwiêksz¹
zalet¹ Powietrznej poczwarki jest to, ¿e nikogo nie naœladuje. Przy
debiucie rzadko siê zdarza, ¿e autor nie próbuje nikogo naœlado-
waæ – mówi³ Tengo, starannie dobieraj¹c s³owa. – Nie da siê ukryæ,
¿e styl jest chropowaty, dobór s³ów infantylny. Ju¿ w samym tytule
pomylona jest poczwarka z kokonem. Gdyby siê uprzeæ, wady
mo¿na wymieniaæ bez koñca. Ale w tej historii jest coœ, co wci¹ga.
Chocia¿ fabu³a jest z gatunku fantastyki, opisy szczegó³ów s¹
niesamowicie realne. Ten kontrast jest œwietny. Nie wiem, czy nale¿y
to nazwaæ oryginalnoœci¹, czy czymœ nieuniknionym. Pan pewnie
powie, ¿e utwór nie jest na odpowiednim poziomie, i rzeczywiœcie
mo¿e to prawda. Ale kiedy cz³owiek dobrnie do koñca, pogr¹¿a siê
w brzemiennej znaczeniem ciszy. Jest w niej coœ nieprzyjemnego,
trudna do wyt³umaczenia dziwna namacalnoœæ.
Komatsu przygl¹da³ mu siê wmilczeniu. Chcia³ us³yszeæ wiêcej.
Tengo mówi³ dalej: – Nie chcia³bym, ¿eby odrzucono ten utwór
tylko dlatego, ¿e styl jest nieco infantylny. Pracujê dla pana od kilku
30
lat i przeczyta³emmasê nades³anych na konkurs tekstów. A raczej
nale¿a³oby powiedzieæ, ¿e przelecia³em je wzrokiem, a nie przeczyta-
³em. Niektóre by³y stosunkowo nieŸle napisane, inne do niczego siê
nie nadawa³y – i tych drugich by³a oczywiœcie wiêkszoœæ. W ka¿dym
razie przejrza³em wiele utworów, ale w tej Powietrznej poczwarce po
raz pierwszy znalaz³em coœ naprawdê wartoœciowego. I po raz
pierwszy mi siê zdarzy³o, ¿e po przeczytaniu mia³em ochotê zacz¹æ
od nowa.
– Hm… – mrukn¹³ Komatsu. Wydawa³ siê ma³o zaintereso-
wany. Wypuœci³ dym i wyd¹³ usta. Ale Tengo zna³ Komatsu nie
od dzisiaj i nie dawa³ siê zwieœæ jego minom. Ten cz³owiek czêsto
przybiera³ wyraz twarzy niemaj¹cy nic wspólnego z tym, co na-
prawdê myœla³. Dlatego Tengo cierpliwie czeka³, a¿ zacznie mówiæ.
– Ja te¿ to czyta³em – powiedzia³ Komatsu, odczekawszy
chwilê. – Zacz¹³em zaraz po twoim telefonie. Wiesz, to jest jednak
przera¿aj¹co Ÿle napisane. Przypadki siê nie zgadzaj¹, w niektórych
zdaniach nie wiadomo, o co chodzi. Zanim ta dziewczyna zabra³a
siê do pisania powieœci, powinna by³a od podstaw nauczyæ siê, jak
to robiæ.
– Ale przeczyta³ pan do koñca, prawda?
Komatsu siê uœmiechn¹³. By³ to uœmiech jakby wyci¹gniêty
z g³êbi szuflady, której zwykle nie otwiera³. – Tak. Rzeczywiœcie
masz racjê. Przeczyta³em do koñca. A¿ sam siê zdziwi³em. Bo nigdy
siê nie zdarza, ¿ebym czyta³ ca³e utwory nades³ane na konkurs
debiutów. Co wiêcej, czêœæ przeczyta³em dwa razy. A to ju¿ jest
równie rzadkie jak zbli¿enie dwóch planet. Muszê przyznaæ.
– To znaczy, ¿e ta powieœæ c o œ w sobie ma. Prawda?
Komatsu strzepn¹³ popió³ do popielniczki i podrapa³ siê ko³o
nosa œrodkowym palcem prawej rêki. Lecz nie odpowiedzia³ na
pytanie Tengo.
31
Recommended