3
Dużo Rzymów w rzeczywistym możesz dojrzeć Rzymie. Ileż Rzymów się rozmnoży już w tobie, pielgrzymie! O pis Rzymu jako palimpsestu – urbanistycznego pergaminu, na którym zapisano wiele warstw cywilizacyjnych – jest już takim banałem, jak określanie Rzymu mianem Wiecznego Miasta. Po co więc rozpocząłem ten tekst od swojego dystychu podejmu- jącego taki zgrany motyw? Pragnę udowodnić, że ta metropo- litarna multiplikacja nie musi wcale prowadzić do znaczenio- wej dewaluacji. Za pozorną oczywistością, że w starożytnym mieście można odkryć wiele ponakładanych na siebie płasz- czyzn historycznych, kryje się sporo semiotycznych niespo- dzianek. Pragnę prześledzić cały długi ciąg Rzymów w Rzymie: od poetyckich obrazów miasta uwiecznionych w Gutenbergow- skich drukach (kodeksach), do urbanistycznych symulakrów zatopionych w przepastnych głębinach globalnej sieci. I nie będzie to tylko kolejna blaknąca kalkomania kopisty-epigona. D wuwiersz, od którego rozpocząłem, jest oparty na dialektyce rzeczywistej i wyobrażonej przestrzeni miejskiej. Ten rymowany dystych jest wariacją na temat początku sonetu Mikołaja Sępa Szarzyńskie- go. Powróciłem od razu do samych p o c z ą t k ó w zwielokrot- nionego obrazu metropolii. Świadomie sięgnąłem po reprint pierwodruku utworu Epitafium Rzymowi z tomu Mikołaja Sępa Szarzyńskiego Rytmy ábo Wiersze Polskie. Po iego śmierći zebrane y wy- dáne. Roku Páńskiego 1601. Słowa tego utworu, zapisane gotyckim szryftem, podkreślają źródłowy charakter poetyckiego obrazu, zakotwiczają go w materialnym druku. Nasze komputerowe liternictwo pozostawmy wyłącznie na potrzeby k o p i i Rzy- mu Szarzyńskiego – czytelnej dla współczesnych odbiorców. Miejmy jednak w pamięci ten renesansowy krój poetyckiego miasta, uwiecznionego za pomocą czcionki zwanej szwaba- chą. (Nawet jeśli reprint jest tylko kopią oryginału wydanego w oficynie w Kórniku). Ty, co Rzym wpośród Rzyma chcąc baczyć, pielgrzymie, A wżdy baczyć nie możesz w samym Rzyma Rzymie, Patrzaj na okrąg murów i w rum obrócone Teatra i kościoły, i słupy stłuczone: To są Rzym. Widzisz, jako miasta tak możnego I trup szczęścia poważność wypuszcza pierwszego. To miasto, świat zwalczywszy, i siebie zwalczyło, By nic niezwalczonego od niego nie było. Dziś w Rzymie zwyciężonym Rzym niezwyciężony (To jest ciało w swym cieniu) leży pogrzebiony. Wszytko się w nim zmieniło, sam trwa prócz odmiany Tyber, z piaskiem do morza co bieży zmieszany. Patrz, co Fortuna broi: to się popsowało, Co było nieruchome; trwa, co się ruchało. K onceptów ci u Sępa dostatek: gra słów Rzym i rum (ru- mowisko); jeden Rzym (starożytny) wyłaniający się jak cień dawnej świetności zza architektury drugie- go (nowożytnego) Rzymu; niezwyciężone imperium, które musiało w końcu pokonać ostatni bastion oporu, czyli samo siebie, żeby zasłużyć na miano niepokonanego; statycz- ne budynki jako ruszone z posad bryły antycznego świata – skontrastowane z niewzruszonym Tybrem, jak każda rzeka będącym przecież w bezustannym ruchu. Te paradoksy nie do końca są wynalazkami polskiego poety. Epitafium Rzymowi to tłumaczenie popularnego na przełomie XV i XVI wieku utwo- ru Sycylijczyka Janusa Vitalisa. W grze licznych rzymskich zwierciadeł pojawia się więc kolejna lustrzana tafla, choć nie jest to do końca wierny obraz pierwowzoru. Profesor Jan Błoński w książce Mikołaj Sęp Szarzyński a początki polskiego baroku podkreśla, że ów poeta „nie tłumaczył ani dla ćwiczenia, ani na zamówienie, ale obce utwory nasycał własnymi odczuciami […]”. Nie bawiąc się w komparatystykę, nie dociekając, ile własnego kunsztu Sęp musiał włożyć w tę parafrazę wiersza Janusa Vitalisa, chciałbym podkreślić, że w sonecie Epitafium Rzymowi dostrzegam oryginalne tropy, które wiodą ku naszej współczesności. Późnorenesansowa retoryka paradoksu ma dzisiaj odpowiednik w paradoksalnej przestrzeni Internetu, bardziej namacalnej i bezpośredniej niż XVI-wieczna gra in- telektu i imaginacji. Koncepty ówczesnej poezji były możliwe wyłącznie w warstwie języka, we współczesnej twórczości sieciowej mogą być realizowane multimedialnie na wielu płaszczyznach jednocześnie. Zamykam więc reprint renesan- sowych Rytmów Szarzyńskiego i otwieram laptopa. Otwieram się na inny rytm i inny Rzym – cel turystycznych, religijnych i dziennikarskich pielgrzymek. O to 15 października 2008 roku – jako dziennikarz oddelegowany przez radio RMF FM – wyruszyłem z Krakowa do Rzymu na premierę filmu Świadec- two. Znalazłem się w gronie innych ludzi mediów i przedstawicieli Kościoła. Uroczystość odbyła się dokładnie w trzydziestą rocznicę wyboru Karola Wojtyły na papieża. Moja podróż do Watykanu od samego początku była serią przypadków i zbiegów okoliczności – począwszy od tego, że zastąpiłem reportera, który początkowo miał reprezentować radio, ale z przyczyn losowych musiał zrezygnować z dele- gacji. Moje przygody zarejestrowałem i zmagazynowałem w formie notatek, tekstów, plików dźwiękowych, nagrań na magnetofonie NAGRA, zdjęć wykonanych telefonem komórko- wym oraz aparatem cyfrowym. Zebrałem także cały bagaż ma- terialnych pamiątek: biletów, folderów, książek, rachunków i tym podobnych. Po powrocie z rzymskiej pielgrzymki pozo- stało mi więc sporo materiału dziennikarskiego i osobistego, którego nie mogłem wykorzystać w bieżącej pracy radiowej. Moja reporterska aktywność rozwidliła się zatem na ścieżkę oficjalną (relacje z wydarzeń związanych z premierą filmu, wywiad z protagonistą filmu Świadectwo – aktorem Michaelem Yorkiem) oraz szlak osobisty, subiektywny, intymny, którym nie mogłem podążyć w żadnym mainstreamowym medium. G dybym cały swój rzymski zbiór umieścił w Interne- cie, być może udałoby mi się połączyć te rozwidle- nia w jedną, podwójną drogę: dziennikarsko-arty- styczną? – zacząłem się zastanawiać. Jednak aby mój osobisty chaos był czytelny nie tylko dla mnie, musiałem zaprowadzić w nim jakiś obiektywny porządek. Platformą, Bogdan Zalewski słowo O piel- gRZYMIE i piel- grzyMOWAniu fot.: b. zalewski autoportret 2 [27] 2009 | 18 autoportret 2 [27] 2009 | 19

Bogdan Zalewski, "Słowo O pielgRZYMie i pielgrzyMOWAniu", Przestrzenie wirtualne

Embed Size (px)

Citation preview

Dużo Rzymów w rzeczywistym możesz dojrzeć Rzymie. Ileż Rzymów się rozmnoży już w tobie, pielgrzymie!

Opis Rzymu jako palimpsestu – urbanistycznego pergaminu, na którym zapisano wiele warstw cywilizacyjnych – jest już takim banałem, jak określanie Rzymu mianem Wiecznego Miasta. Po

co więc rozpocząłem ten tekst od swojego dystychu podejmu-jącego taki zgrany motyw? Pragnę udowodnić, że ta metropo-litarna multiplikacja nie musi wcale prowadzić do znaczenio-wej dewaluacji. Za pozorną oczywistością, że w starożytnym mieście można odkryć wiele ponakładanych na siebie płasz-czyzn historycznych, kryje się sporo semiotycznych niespo-dzianek. Pragnę prześledzić cały długi ciąg Rzymów w Rzymie: od poetyckich obrazów miasta uwiecznionych w Gutenbergow-skich drukach (kodeksach), do urbanistycznych symulakrów zatopionych w przepastnych głębinach globalnej sieci. I nie będzie to tylko kolejna blaknąca kalkomania kopisty-epigona.

Dwuwiersz, od którego rozpocząłem, jest oparty na dialektyce rzeczywistej i wyobrażonej przestrzeni miejskiej. Ten rymowany dystych jest wariacją na temat początku sonetu Mikołaja Sępa Szarzyńskie-

go. Powróciłem od razu do samych p o c z ą t k ó w zwielokrot-nionego obrazu metropolii. Świadomie sięgnąłem po reprint pierwodruku utworu Epitafium Rzymowi z tomu Mikołaja Sępa Szarzyńskiego Rytmy ábo Wiersze Polskie. Po iego śmierći zebrane y wy-dáne. Roku Páńskiego 1601. Słowa tego utworu, zapisane gotyckim szryftem, podkreślają źródłowy charakter poetyckiego obrazu, zakotwiczają go w materialnym druku. Nasze komputerowe liternictwo pozostawmy wyłącznie na potrzeby k o p i i Rzy-mu Szarzyńskiego – czytelnej dla współczesnych odbiorców. Miejmy jednak w pamięci ten renesansowy krój poetyckiego miasta, uwiecznionego za pomocą czcionki zwanej szwaba-chą. (Nawet jeśli reprint jest tylko kopią oryginału wydanego w oficynie w Kórniku).

Ty, co Rzym wpośród Rzyma chcąc baczyć, pielgrzymie, A wżdy baczyć nie możesz w samym Rzyma Rzymie, Patrzaj na okrąg murów i w rum obrócone

Teatra i kościoły, i słupy stłuczone: To są Rzym. Widzisz, jako miasta tak możnego I trup szczęścia poważność wypuszcza pierwszego. To miasto, świat zwalczywszy, i siebie zwalczyło, By nic niezwalczonego od niego nie było. Dziś w Rzymie zwyciężonym Rzym niezwyciężony (To jest ciało w swym cieniu) leży pogrzebiony. Wszytko się w nim zmieniło, sam trwa prócz odmiany Tyber, z piaskiem do morza co bieży zmieszany. Patrz, co Fortuna broi: to się popsowało, Co było nieruchome; trwa, co się ruchało.

Konceptów ci u Sępa dostatek: gra słów Rzym i rum (ru-mowisko); jeden Rzym (starożytny) wyłaniający się jak cień dawnej świetności zza architektury drugie-go (nowożytnego) Rzymu; niezwyciężone imperium,

które musiało w końcu pokonać ostatni bastion oporu, czyli samo siebie, żeby zasłużyć na miano niepokonanego; statycz-ne budynki jako ruszone z posad bryły antycznego świata – skontrastowane z niewzruszonym Tybrem, jak każda rzeka będącym przecież w bezustannym ruchu. Te paradoksy nie do końca są wynalazkami polskiego poety. Epitafium Rzymowi to tłumaczenie popularnego na przełomie XV i XVI wieku utwo-ru Sycylijczyka Janusa Vitalisa. W grze licznych rzymskich zwierciadeł pojawia się więc kolejna lustrzana tafla, choć nie jest to do końca wierny obraz pierwowzoru. Profesor Jan Błoński w książce Mikołaj Sęp Szarzyński a początki polskiego baroku podkreśla, że ów poeta „nie tłumaczył ani dla ćwiczenia, ani na zamówienie, ale obce utwory nasycał własnymi odczuciami […]”. Nie bawiąc się w komparatystykę, nie dociekając, ile własnego kunsztu Sęp musiał włożyć w tę parafrazę wiersza Janusa Vitalisa, chciałbym podkreślić, że w sonecie Epitafium Rzymowi dostrzegam oryginalne tropy, które wiodą ku naszej współczesności. Późnorenesansowa retoryka paradoksu ma dzisiaj odpowiednik w paradoksalnej przestrzeni Internetu, bardziej namacalnej i bezpośredniej niż XVI-wieczna gra in-telektu i imaginacji. Koncepty ówczesnej poezji były możliwe

wyłącznie w warstwie języka, we współczesnej twórczości sieciowej mogą być realizowane multimedialnie na wielu płaszczyznach jednocześnie. Zamykam więc reprint renesan-sowych Rytmów Szarzyńskiego i otwieram laptopa. Otwieram się na inny rytm i inny Rzym – cel turystycznych, religijnych i dziennikarskich pielgrzymek.

Oto 15 października 2008 roku – jako dziennikarz oddelegowany przez radio RMF FM – wyruszyłem z Krakowa do Rzymu na premierę filmu Świadec-two. Znalazłem się w gronie innych ludzi mediów

i przedstawicieli Kościoła. Uroczystość odbyła się dokładnie w trzydziestą rocznicę wyboru Karola Wojtyły na papieża. Moja podróż do Watykanu od samego początku była serią przypadków i zbiegów okoliczności – począwszy od tego, że zastąpiłem reportera, który początkowo miał reprezentować radio, ale z przyczyn losowych musiał zrezygnować z dele-gacji. Moje przygody zarejestrowałem i zmagazynowałem w formie notatek, tekstów, plików dźwiękowych, nagrań na magnetofonie NAGRA, zdjęć wykonanych telefonem komórko-wym oraz aparatem cyfrowym. Zebrałem także cały bagaż ma-terialnych pamiątek: biletów, folderów, książek, rachunków i tym podobnych. Po powrocie z rzymskiej pielgrzymki pozo-stało mi więc sporo materiału dziennikarskiego i osobistego, którego nie mogłem wykorzystać w bieżącej pracy radiowej. Moja reporterska aktywność rozwidliła się zatem na ścieżkę oficjalną (relacje z wydarzeń związanych z premierą filmu, wywiad z protagonistą filmu Świadectwo – aktorem Michaelem Yorkiem) oraz szlak osobisty, subiektywny, intymny, którym nie mogłem podążyć w żadnym mainstreamowym medium.

Gdybym cały swój rzymski zbiór umieścił w Interne-cie, być może udałoby mi się połączyć te rozwidle-nia w jedną, podwójną drogę: dziennikarsko-arty-styczną? – zacząłem się zastanawiać. Jednak aby

mój osobisty chaos był czytelny nie tylko dla mnie, musiałem zaprowadzić w nim jakiś obiektywny porządek. Platformą,

Bogdan zalewski

słowo o piel-gRzyMie i piel-grzyMoWaniu

fot.

: b. z

alew

ski

autoportret 2 [27] 2009 | 18 autoportret 2 [27] 2009 | 19

na której poukładałem swoje rzymskie trofea był mój blog na www.rmf.fm, który niemal od momentu powstania mocno odbiegał od formuły tradycyjnego pamiętnika internetowego czy też jednoosobowego sieciowego wydawnictwa prowadzo-nego przez medialnego profesjonalistę. Od początku tkałem raczej skomplikowaną pajęczynę znaczeń, tworzyłem hiper-teksty pełne zaszyfrowanych komunikatów, łączących się z sobą nie tylko linkami, ale także obsesyjnie powtarzanymi motywami, refrenami cyfrowymi, literowymi i ikonicznymi. Aż w końcu skupiłem wokół swego obłędnego pamiętniczka grupę wiernych internautów, którzy uważnie śledzili moje skomplikowane ruchy w sieci, rozwiązywali strukturalne za-gadki, bawiąc się i ucząc z tej mojej E-nigmy. Pod każdym wpi-sem, jak nowa głębinowa przestrzeń techstualna, rozrastało się forum dyskusyjne, pełne sygnałów dla wtajemniczonych, ale także zwykłych codziennych impresji, przypominających mikroblogi, które cementowały grupę. Zebrawszy wokół swe-go bloga grono wartościowych, życzliwych i otwartych ludzi, mogłem sobie pozwolić na najbardziej awangardowe ekspery-menty formalne i treściowe.

Otwarty, bo niedokończony, jest ciągle mój cykl blogowy związany z watykańską peregrynacją, zatytułowany Bóm! Prymicje w Rzymie. Tytuł wywo-dzi się od nazwy polskiego zespołu muzycznego

z lat osiemdziesiątych: Bóm Wakacje w Rzymie. Prymicje to pierwsza msza odprawiana przez nowo wyświęconego kapłana. Moje trzydniowe rzymskie wakacje w dużej mierze zamieniły się w rytuał:

Oczekiwanie na bagaże jest jak żal za grzechy. Niby żałujemy, że grze-szyliśmy, ale z drugiej strony łapiemy się na myśli, że żal nam też trochę samych grzechów. I tęsknie wypatrujemy tego czegoś, wiedząc, że i tak prędzej czy później do nas wróci, choć potem znów będzie tylko wielkim, cholernym ciężarem, który najchętniej wepchnęlibyśmy komuś, żeby go tylko nie widzieć. W terminalu lotniska Fiumicino dobrą godzinę krąży-łem odwrotnie do ruchów wskazówek zegara, to znaczy w drugą stronę

niż poruszał się pas transmisyjny. Na tę taśmę jama w ścianie niedbale wypluwała kolejne torby i walizki. Ciągle nie było mojej; pocieszałem się, że jeszcze nikt z naszej grupy nie szczycił się swoim pasażerskim trofeum. Nie oznaczyłem sobie w żaden sposób mojego srebrnego Benettona, więc każda srebrna waliza wywoływała od razu szybsze kołatanie serca. Aż w końcu złapałem swój bagaż, jak mi się wydawało. Zdjąłem go z taśmy na posadzkę, wyciągnąłem wysuwaną rączkę i… coś mi w nim zaczęło nie pasować. Zobaczyłem jakąś różową wstążkę zawiązaną na filuterny supeł. Przecież ja niczego takiego nie wiązałem. Teraz bałem się, że ktoś to ze mną może powiązać, ten różowy kolor, wiadomo. A może to jakiś żartowniś? – pomyślałem niepewnie. No cóż – nie miałem wyboru, posta-nowiłem sprawdzić zawartość bagażu. Odjechałem z walichą na stronę, ukradkiem rozsunąłem ekler i wyciągnąłem kawałek jakiejś jedwabnej damskiej bluzki. O Boże, najwyraźniej przywłaszczyłem sobie cudze dobra, a może nawet i cudze grzeszki!

Świeckie radio ślące dziennikarza na religijną piel-grzymkę do Rzymu? Niewyobrażalne. Żurnalista winien zachowywać (zdrowy) dystans i powściągać (chorą) metafizyczną ciekawość; powinien się silić na

chłodny obiektywizm w chwilach subiektywnego rozgorączko-wania. Postanowiłem zerwać z tym fałszem w moim Rzymie i stworzyć w sieci własny wehikuł, którym mógłbym dowieźć do odbiorcy swój autentyczny bagaż doświadczeń; dowieść, że w świecie świeckich mediów można być kimś w rodzaju spiry-tystycznego medium. Tak się złożyło, że niedługo przed rzym-ską wyprawą czytałem klasyczne dzieło Huntera S. Thompso-na Lęk i odraza w Las Vegas. Szalony amerykański pisarz – przed wielu laty twórca oryginalnego gatunku reportażu o nazwie gonzo – pobudził mnie do większej odwagi w ujmowaniu tema-tu. Gonzo to ekstremum, narkotykowy odlot, tekstualna jazda bez trzymanki, więc ciężko mi było w bezpośredni sposób nawiązywać do takiej posthipisowskiej stylistyki w moich hipertekstach poświęconych Janowi Pawłowi II. Wymyśliłem więc własną oryginalną formułę nawiązującą do twórczości Thompsona; nazwałem ją anagramicznie: reportażem gonzo- -gnozo. Bo gnoza jest dla mnie synonimem wszelakiej herezji.

Ten nowy gatunek zaangażowanego dziennikarstwa, który stworzyłem na własny użytek, posłużył mi do opisania subiektywnych stanów i poruszeń. Były one do tej pory przez dziennikarzy głęboko skrywa-

ne, spychane na margines, nawet jeśli spisywane, to potem wycinane i przenoszone myszką do ikonki KOSZ. Głównym tematem gonzo-gnozo jest wewnętrzne doświadczenie repor-tera, a wydarzenie obiektywne schodzi na dalszy plan, jest tylko tłem dla psychomachii. W wypadku relacji z premiery filmu o Papieżu Polaku niemal wszystko, co było związane ze mną w tym czasie, uznałem za ważniejsze od relacjonowania oficjalnej imprezy; eksponowałem więc wszelkie odstępstwa od ustalonego programu: kiksy, pomyłki, skoki w bok, dygre-sje, błądzenia i pułapki; uznałem, że to w nich objawiała się prawda o Wydarzeniu. To założenie wynikało z mojej kon-statacji, zgodnie z którą to, co z góry narzucone, jest fałszem instytucjonalnym, intencjonalną zasłoną. Ująłem to w formie metafory: wielowarstwowego rzymskiego całunu zakrywające-go prawdziwe oblicze nieżyjącego papieża:

Na uroczystej konferencji w Rzymie przed premierą filmu złapałem się na spostrzeżeniu, że uczestniczę w jakiejś grze… zwierciadeł. Kamery telewizyjne wycelowane w dwa ekrany wiszące na ścianach, na ekranach streszczenie filmu, który sam w sobie jest streszczeniem i jednocześnie rozwinięciem książki Świadectwo, będącej zapisem odciśniętego w pamięci kardynała Dziwisza obrazu papieża. Gdzie jest zatem ten najbliższy prawdy obraz życia Karola Wojtyły? Gdzie kryje się VERAIKON, prawdziwy wizerunek, autentyczne oblicze Jana Pawła II, przykryte medialnymi całunami rzymskimi?

Na tak zadane pytania znalazłem odpowiedź w swoim waty-kańskim wywiadzie z Michaelem Yorkiem. Jednak nie tyle w jakimś konkretnym fragmencie tej rozmowy z wybitnym aktorem, ile w uświadomieniu sobie roli, jaką odgrywał on w filmie Świadectwo.

York był narratorem, towarzyszył filmowej akcji i ją komentował. Wyobraziłem sobie, że ja-dziennikarz mam w swoim wnętrzu niezależnego (także chwilami ode mnie samego) aktora-opowiadacza. To prawie jak

Rzym w Rzymie w koncepcie Sępa Szarzyńskiego. Punkt wi-dzenia w reportażu gonzo-gnozo jest najczęściej skrajnie subiek-tywny: kamera jest umieszczona w trzecim oku reportera, mi-krofon – ukryty głęboko w sercu; racjonalny umysł powinien być wyłączony. Gonzo-gnozo jest dziennikarskim oszołomstwem w czystej postaci, dlatego jego naturalnym środowiskiem jest sieć WWW.

Jak wiele można przekazać w blogowym hipertekście, nie mówiąc właściwie nic istotnego! Rzadko ktoś ma do mnie pretensje, że w blogu umieszczam błahe, typowo pamiętnikarskie treści, albo że utrwalam życiowe banały.

Banalizm to właściwie dominujący styl literacki w większo-ści sieciowych memuarów, więc w gruncie rzeczy jako bloger czuję się bezkarny. Moja swoboda fabularna jest praktycznie nieograniczona. Nie obawiam się gadulstwa, bo moje opowie-ści zwykle są pretekstem, pożywką dla innych ważniejszych komunikatów: zaszyfrowanych kodów dla uważnych odbior-ców. To też jest Rzym w Rzymie, stare martwe formy skryte w żywej formule.

Enigma, a raczej E-nigma: tak można określić nie-dostrzegalną na pierwszy rzut oka semantyczną maszynę szyfrującą, przez którą przepuszczam swoje hiperteksty. Zagadka mojej prawdziwej roli i intencji

bohaterów rzymskiego reportażu gonzo-gnozo kryła się w pyta-niu, które głęboko zakamuflowałem w każdym wpisie cyklu. Ciąg absurdalnych zdarzeń, drobiazgowych opisów, grote-skowych, a często banalnych refleksji pozostaje kompletnie niezrozumiały dla czytelnika, jeśli ten nie odkryje zasadnicze-go przesłania ukrytego w trzynastoliterowym haśle-pytaniu. Zaszyfrowałem je w postaci akrostychu: każdy z rozdziałów rozpoczyna się od znaczącej litery. Hasło tworzą także inicjały

autoportret 2 [27] 2009 | 20 autoportret 2 [27] 2009 | 21

skryte na pozornie neutralnych i niemających nic wspólnego z treścią zdjęciach. Innym ezoterycznym Rzymem skrytym w Rzymie egzoterycznym były papieskie klucze liczbowe. Strukturę hipertekstu oparłem na symbolicznej trzynastce związanej z fatimskimi tajemnicami w życiu Jana Pawła II.

Sekretne przesłania musi przesłaniać zasłona zwykłe-go słowa. Subtelny sens najlepiej skrywać w sekwen-cjach sytuacji pospolitych.

Są to moje osobiste maksymy.

Tautogramiczny podtytuł piątego epizodu cyklu Bóm! Prymicje w Rzymie brzmiał: gorączkowo googlając, gonić gnające godziny.

Opisałem w tym rozdziale swoje kilkugodzinne błądze-nie po starożytnej drodze Via Aurelia. Zabłąkałem się przypad-kowo na tym starym trakcie przemienionym w nowoczesną drogę szybkiego ruchu, bo zgubiłem moją grupę. Spóźniłem się na spotkanie w wyznaczonym miejscu i nagle ni stąd, ni zowąd zostałem sam w nieznanym mi włoskim Mieście. Udałem się na długi samotny spacer w kierunku Bazyliki Świętego Piotra. Tę wędrówkę mogłem po powrocie do Krakowa powtarzać wielo-krotnie… na ekranie osobistego komputera, ponieważ program Google Earth pozwala na takie peregrynacje po trójwymiarowych fotograficznych symulakrach Wiecznego Miasta. Rozreklamowa-no je w Internecie jako przygody w Rzymie bardziej rzymskim od tego rzeczywistego. Moje blogowe opisy błądzenia nabrały ostrości i precyzji dzięki Google Earth. Początkowo nie wtajemni-czałem odbiorców, że posługuję się takim cyfrowym dopingiem. Wolałem symulować fenomenalną pamięć:

godło starej kamienicy przesłoniło inne godne uwagi detale; nad portalem ujrzałem stylizowaną pięcioramienną gwiazdę, a potem numer domu: Via Aurelia 555; odrapane mury nabrały nagle w moich oczach tajem-

niczego głębokiego, basowego blasku; bluszcz spływający obok szyldu Osteria Romana rzucał na ścianę swój cień, jakby inny ciemny wodospad odwróconej na opak zieleni; za kolejnym domem (z czterema kolumnami i dziwnymi ślepymi pseudooknami – wielkimi niszami w ścianie fasady, wnękami niewiadomego dla mnie pochodzenia ani przeznaczenia, jak na rycinach przedstawiających masońskie rytuały inicjacyjne) ciągnął się schodkowy mur; oddzielał wewnętrzny spokój ogrodu od zewnętrznego ja-zgotu ulicy; nad kamiennym murkiem rósł jeszcze żywopłot, więc mogłem dostrzec jedynie wysokie drzewa; moją uwagę przyciągały rzędy palm, egzotycznych w europejskim mieście, jak palce roślinnych minaretów; ale podziwiałem też włoskie pinie, które kojarzyły mi się z polską sosną – tylko grzecznie przystrzyżoną – niby pokojowy pudelek.

Szybko jednak przyznałem się, że takie werystyczne opisy rzymskiej przestrzeni to rezultat komputerowego turbodoła-dowania pamięci. Zachęciłem odbiorców mojego bloga, aby ruszyli na symulowany spacer po Via Aurelia w poszukiwaniu konkretnej postaci. Jako że Google Earth pozwala na wspólne symultaniczne wycieczki po mieście, zorganizowałem z in-ternautami rodzaj miejskiej gry, komputerowych podchodów w stylu flash mob w sztucznej przestrzeni – wizualizacji Rzymu. Każdy może wejść w trójwymiarowy obraz stolicy Włoch rzu-towany na ekran własnego komputera. Umówiłem się na spo-tkanie z internautami w konkretnym miejscu w wirtualnym Wiecznym Mieście. Podałem adres Via Aurelia 555 (pasujący do aktualnej numerologii rozdziału Prymicji), prosząc jednocześnie o opisanie w pięciu zdaniach konkretnej charakterystycznej postaci zatrzymanej w ruchu w Google Earth, jakby usztyw-nionej w przezroczystym cyfrowym utrwalaczu. Człowiek ów stał nieporuszony nieopodal kamienicy oznaczonej numerem 555. Tego mężczyznę, uwiecznionego w rzymskich symula-krach, uwięzionego jak owad w bursztynie, uczyniłem postacią znaczącą; ten anonimowy dla mnie współczesny Rzymianin (?) stał się patronem całego przedsięwzięcia. Jedna z internautek przesłała mi e-mail z prawidłową odpowiedzią, a potem umie-ściła na forum opis tej postaci w określonej przeze mnie ramie syntaktycznej (w postaci pięciu prostych zdań). Pani o inter-

netowym pseudonimie pp3 pierwsza odnalazła kamienicę przy Via Aurelia 555 ze stojącym przed nią mężczyzną. Przemierzyła więc w swoim komputerze fragment rzymskiej trasy; powtó-rzyła w jakiejś mierze moje peregrynacje po materialnym, a potem cyfrowym Rzymie. Takie doświadczenia ożywiają martwą metaforę Wiecznego Miasta. Określenie to w dobie Google Earth już przestaje być zgraną kliszą językową. Utrwa-liłem ten eksperyment w cyfrowym pamiętniku za pomocą zrzutu z ekranu z obrazem naszego „patrona”. Stworzyłem też e-mblemat w nawiązaniu do późnorenesansowej formy łączącej słowo i obraz. Emblemat – gatunek, którego początki datuje się na XVI wiek – składał się z trzech elementów: słownej inskrypcji (sentencji, tytułu), imago (czyli obrazu, najczę-ściej alegorycznego) oraz subskrypcji (wierszowanego utworu tłumaczącego sens obrazu i jego związki z sentencją). W moim e-mblemacie pod inskrypcją znalazł się zrzut z ekranu, a pod nim collage złożony z dwóch pięciozdaniowych opisów (po-stów) pp3. Ten krótki wierszopodobny utwór nawiązuje wpraw-dzie do późnorenesansowych poetyckich emblematów, ale jest na wskroś nowoczesny, czy też ponowoczesny.

ECCE HOMO

W kierunku południowo-zachodnim idzie człowiek. Ze spuszczoną głową – jakby mierzył każdy krok. Granatową torbę trzyma w prawej dłoni. Bluzę ma w biało-niebieskie paski. Jest tuż przed wejściem do bramy. Pochylił głowę i idzie. Zamyślony nad swoją drogą. Człowiek z teczką w prawej dłoni. Pod neonem nie zatrzymał się. Znalazł swój niebieski szlak.

Jeśli chcesz wiedzieć, gdzie wiedzie ten szlak, zajrzyj do Rzymu złożonego z życzeń, który wciąż na rzeczywistym chce żerować Rzymie. W dobie googlania mogą nam się mylić: co glob, a co blog.

goog

le e

arth

goog

le e

arth