Download pdf - Między Regałami 13

Transcript
Page 1: Między Regałami 13

TORUŃ PONIEDZIAŁEK, 17 GRUDNIA 2012 r. NR 4/2012 (13)

ISSN 2082-7938

Page 2: Między Regałami 13

PISMO WYDAWANE PRZY INSTYTUCIE INFORMACJI NAUKOWEJ I BIBLIOLOGII

ZIMNO, ZIMNO, CORAZ ZIMNIEJ!

Zima! Wreszcie zima! Idealny czas, żeby wciągnąć ulu-biony sweter, zawinąć się w ulubiony koc, umościć się wygodnie w ulubionym fotelu i poczytać ulubione książki, grzejąc dłonie o ulubiony kubek z ulubionym gorącym napojem. I jak tu nie kochać zimy? My (pluralis maiestatis, obawiam się. Reszta Re-dakcji stanowczo się od tego stwierdzenia odżegnuje) zimę lubimy, a żebyście i Wy polubili – spieszymy do Was z nowym numerem MR, trzynastym już. Liczba to niepoślednia i – jak pozwolę sobie dodać – nasz nowy redakcyjny rekord: to pierwszy numer MR z tak wysoką liczbą porządkową na okładce! Przygotowujemy się już jednak, żeby pobić ten świeżutki rekord w następnym numerze, kto wie? – może aż czternastym? Póki co, mamy dla Was kilka felietonów, kilka artykułów pełnych niezwykle błyskotliwych spostrze-żeń, kilka recenzji, jeden wywiad i jedną nową koleżan-kę: do Prasoznawczego Koła Naukowego dołączyła Patrycja Nowik, którą bardzo miło jest nam tutaj powi-tać. Jej debiut na łamach MR, bardzo przydatny i przy-jazny dla użytkownika artykuł poradnikowy, znajdzie-cie na stronach 14–15. Zapraszamy serdecznie do lektury nowego nu-meru, jak zwykle polecamy Waszej łaskawej uwadze nasz blog i profil na Facebooku, życzymy wesołych świąt, sterty książek pod choinką (byle nie notatek! Usilnie nie myślimy jeszcze o sesji), a tym, którym zim-no, życzymy poprawy pogody. Pamiętajcie jednak, co powiedział Klasyk Klasy-ków: Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima, to musi być zimno! I tym optymistycznym akcentem –

W imieniu Redakcji ANNA URBANEK

SPIS TREŚCI

Adres redakcji: 87-100 Toruń, ul. Bojarskiego 1

tel. 724 860 160 e-mail: [email protected]

http://pkn-umk.blogspot.com

Opiekun koła: dr Dorota Degen

Redaktor naczelna:

Anna Urbanek

Rada Redakcyjna:

Asia Edwarczyk, Piotr Rudera, Anna Urbanek

Zespół Redakcyjny:

Anna Hołowko, Marcin Karwowski, Natalia Korytkowska, Patrycja Nowik,

Dawid Lipiński, Maciej Pełechaty, Milena Śliwińska, Roksana Urban,

Karolina Wądołowska

Korekta:

Asia Edwarczyk

Skład: Anna Urbanek

Projekt okładki: Asia Edwarczyk

Nakład: 270 egz.

MIĘDZY REGAŁAMI GRUDZIEŃ 2012 (13)

Słowo od Redakcji – ANNA URBANEK 2

Triskaidekafobia – ASIA EDWARCZYK 3

8 rzeczy, na które dobra jest książka – ANNA HOŁOWKO 4

Fajnie jest wiedzieć (wywiad) – ANNA URBANEK 7

Dziekanat – przedsionek Mordoru – MARCIN KARWOWSKI 10

Studencie – nie stawaj okoniem – KAROLINA WĄDOŁOWSKA 12

Księżniczką być – ANNA URBANEK 13

Twórcze kartki – PATRYCJA NOWIK 14

Odcinając kupony? – ALICJA WESTPHAL 16

Rock Mann – ASIA EDWARCZYK 17

Biblio Baggins w roli głównej – ALICJA WESTPHAL 18

Książka – to się nosi! – KAROLINA WĄDOŁOWSKA 19

Page 3: Między Regałami 13

3

Trzynastka1 to ma jednak pecha, nie sądzicie? Z racji na przypisywaną jej pechowość, co bardziej przesąd-ni unikają jej jak ognia. Trzynastego w piątek nie wyjdą z domu, aby niepotrzebnie nie narażać się na nieprzyjemności. Przesądni właściciele hoteli pomi-jają ją w numeracji pokoi. I żeby to był tylko jeden pokój. Nie! Klucza do pokoju numer 113, 213, etc. również nie otrzymamy. W siedzibie TP S.A. w War-szawie windy nie mają przycisku numer trzynaście. W jednej z toruńskich szkół jazdy nie ma samochodu o numerze trzynaście. Pozostając w tematyce moto-ryzacyjnej – w popularnych wyścigach Formuły 1 nie przydziela się kierowcy numeru trzynastego. Przyszło nam w końcu wydać trzynasty nu-mer MIĘDZY REGAŁAMI. Skoro aż tak kusimy los, to może z wydaniem numeru trzynastego powinniśmy poczekać do trzynastego dnia w roku, czyli do trzy-nastego stycznia? Najwyraźniej na triskaidekafobię nie cierpimy. Liczba trzynaście nie budzi w nas pa-nicznego lęku, jaki budziła np. w Napoleonie. Nie przeskoczymy w numeracji MR tylko dlatego, aby przypadkiem nie mieć pecha.

Czym on jest? Pech? Na pewno ma wy-dźwięk pejoratywny. Nie dla każdego jednak pe-chem, czy pechowym będzie to samo. Czy fakt, że czarny kot przebiegł nam drogę, musi oznaczać, że będziemy mieć pecha? Pech jest zawsze osobi-sty. Mam pecha, mówimy, co podkreśla, że pech jest w pewien sposób nasz własny i każdy ma swo-ją własną jego definicję. Może nie jest zbyt odkrywczym stwierdzenie, że „Dzieci wiedzą lepiej”, jednak warto i im oddać głos i pozwolić udzielić odpowiedzi na pytanie „Co to jest pech?”: „Na przykład Australia ma bardzo dużo pech(!), bo jest cała w kangurach. A kangury tak dale-ko i wysoko skaczą, że mogą zdeptać człowieka, który nie zdąży uciec”2. Jak nasz polski, europejski czarny kot może się w ogóle równać z kangurem? Przy tym całym pechowo-zwierzęco-liczbowym zamieszaniu pamiętajmy jednak, że trzy-nastego nawet w grudniu jest wiosna! 3.

TRISKAIDEKAFOBIA

ASIA EDWARCZYK

VARIA(CJE) MIĘDZY REGAŁAMI

1 I nie mam tu na myśli serialowej postaci z Doktora House’a. Chociaż i ona szczęściem nie grzeszyła. 2 Co to jest pech? [on-line]. [27 listopada 2012]. Dostępny w World Wide Web: <http://patrz.pl/filmy/co-to-jest-pech>. 3 Trzynastego – piosenka Kasi Sobczyk i Czerwono-Czarnych (muzyka: Ryszard Poznakowski, słowa: Janusz Kondratowicz).

Fot. Asia Edwarczyk

Page 4: Między Regałami 13

4

Książka. Dla jednych obiekt najwyższego, psychode-licznego kultu. Dla drugich artefakt siejący grozę w każdej dziedzinie życia. Zwykła, nieduża, bez-bronna książka… Jedni ją kochają, drudzy wzdrygają na samą myśl o niej. Niektórzy sięgają po nią z trzę-sącymi się z podniecenia rękoma, inni odwracają wzrok, żeby nawet przypadkiem, ukradkiem na nią nie spojrzeć. O ile można zrozumieć niechęć do zawiłej książki naukowej, z której my, studenci, zmuszeni jesteśmy korzystać praktycznie na co dzień, o tyle niewyobrażalnie dziwnym jest fakt, iż można czuć niechęć do beletrystyki! Niestety wiele jest osób, zbyt wiele, zarówno starszych jak i młodszych, które takową niechęć wykazują. Dlacze-go? Przecież książka jest dobra na całe mnóstwo rzeczy! Nie wierzycie? Zapraszam do przekonania się o tym! Oto przykładowe 8 rzeczy, na które dobra jest książka:

1. NA PRZYGNIATAJĄCĄ I UPRZYKRZAJĄCĄ ŻYCIE NUDĘ Jest wiele ciekawych czynności, którymi można za-bić nudę. Ktoś poprawiłby, że wiele ciekawszych niż sięgnięcie po książkę. Ale teraz bardzo życiowe py-tanie: ile razy zdarzyła Ci się, drogi Czytelniku, taka sytuacja, w której nudziłeś się straszliwie i każda rzecz, za którą się zabierałeś zaczynała nudzić Ci się po dłuższej chwili? No właśnie… Każdy chyba mie-wa takie dni nudy. Człowiek wariuje z braku zajęcia i braku perspektywy na zmianę tego stanu. A gdzieś na regale, zupełnie obok nas, stoi sobie książka… Stoi cichutko, posłusznie, pragnąc obnażyć się przed nami… Po ciężkiej bitwie z samym sobą, po-niekąd ze złością i urażoną dumą, przełamujemy opór i sięgamy, od niechcenia, po tę „byle jaką, byle by była” książkę, przeklinając w myślach tak nie-prawdopodobnie głupi pomysł. Pierwsza strona nie

VARIA(CJE) MIĘDZY REGAŁAMI

8 RZECZY, NA KTÓRE DOBRA JEST KSIĄŻKA

ANNA HOŁOWKO

Page 5: Między Regałami 13

5

zachwyca - pojawia się zwątpienie: „Nie, zaraz ją odłożę”. Druga strona nadal jakaś taka nijaka: „Nie no, to jest bez sensu!”. Trzecia strona - „ O, coś za-czyna się dziać”, parę stron dalej - „Robi się coraz ciekawiej…”, połowa rozdziału - „To jest całkiem niezłe!”, drugi rozdział - „Co będzie dalej?!”. W ten oto sposób nasza nuda dobiega końca - mija spory kawał czasu, a książka nadal zapełnia nam lukę. Co więcej, wciąga nas tak bardzo, że spędzamy przy niej parę kolejnych dni i nocy (no, chyba że należy do wyjątkowo krótkich wydawnictw)! Założę się, że zdecydowana większość osób chociaż raz w życiu miała taką sytuację, lub przynajmniej bardzo podobną. Prawda, że książka okazała się świetnym wypełnieniem tego nudnego momentu naszej egzystencji? 2. NA SZYBKIE I BEZBOLESNE PRZEŻYCIE DŁUGIEJ PODRÓŻY Studenci - to ta grupa społeczna, która zdecydo-wanie napędza obroty Polskich Kolei Państwo-wych oraz Przedsiębiorstwa Komunikacji Samo-chodowej, czyli naszych ulubionych (kochamy je, nieprawdaż?) autobusów i pociągów. Ścisk, hałas, niewygoda, batalia o bilety przy kasach, o wolne miejsce, przepychanki, duchota, niemiły zapach, ludzie krzyczą, dzieci płaczą - istny chaos! Jak go przetrwać? Książka! Trzeba przyznać, że nie jest to żadna nowość - obserwując podróżujących pasażerów naszego transportu międzymiastowego ewidentnie zauważyć można, iż wielu spędza podróż właśnie w ten sposób. Choć czasem ciężko jest znaleźć nawet mały kącik dla siebie, to zapra-wieni w boju podróżujący nie zniechęcają się. Czytają czy to na siedząco, czy na stojąco, ze słu-chawkami na uszach, lub po prostu wyłączając swój umysł na dziejący się wokół zgiełk. Po zagłę-bieniu się w książkę nawet kilku godzinna podróż potrafi minąć jak "z bicza strzelił". Nie do wiary? Jeśli nie próbowałeś wcześniej - polecam!

3. NA ZMĘCZENIE PSYCHICZNE I FIZYCZNE „Jestem zmęczony - dajcie mi wszyscy święty spo-kój!” - brzmi znajomo? Zmęczenie - kolejna życiowa zmora. Wszyscy wiemy jak to działa - pierwsze co bierzemy pod uwagę to sen, w następnej kolejności nasiadówka przed telewizorem, który jeszcze bar-dziej nas otępia… Jak odpocząć inaczej? Pomysłów brak. Tak więc po raz kolejny uparcie wykrzyknę nasze magiczne słowo: książka! Wierzcie lub nie, ale dobra literatura działa naprawdę bardzo relaksują-co (kto czyta, ten wie). Nieważne, czy dopada cię psychiczne zawieszenie, czy przemęczenie fizyczne - idź do kuchni, zrób duży kubek gorącej herbaty lub łagodnej kawy, połóż na talerzyku ulubione cia-steczka, następnie przygotuj sobie wygodny fotel (w obecnie panującej porze roku zalecam także uży-cie puszystego, ciepłego koca), chwyć do ręki książ-kę i odpłyń… Bardzo przyjemną opcją jest także, zamiast kawy/herbaty, kieliszeczek wina lub domo-wej nalewki. Wyczuwacie tę błogość? Wbrew pozo-rom czytanie łagodnie pobudzi nasz umysł, dając uczucie pozbycia się przytłaczającej nas ciężkości, a ciało zregeneruje siły w pozycji siedząco-leżącej (wszyscy wiemy, że foteli używać można w bardzo rozmaitych pozycjach). Naprawdę warto! 4. NA REGENERACJĘ W STANACH CHOROBOWYCH W tym temacie krótko - katar, ból gardła, gorączka, bądź inne nieprzyjemne objawy. Zero nauki, zero znajomych, zero zabawy. Okres rekonwalescencji. Jak przetrwać te ciężkie chwile? Książka! Nie bez powodu większe, specjalistyczne szpitale zaopatry-wane są w biblioteki. Wcześniej wspomniane nuda i zmęczenie także towarzyszą przy powracaniu do zdrowia, zatem stanowią tylko dodatkowe argu-menty. Ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości? 5. NA ROZWÓJ SWOJEJ WŁASNEJ OSOBOWOŚCI ORAZ UMIEJĘTNOŚCI Nie znam nikogo, kto nie byłby świadomy faktu, że czytanie rozwija. Pobudza naszą wyobraźnię, wzbo-gaca słownictwo i język, utrwala formy gramatycz-

VARIA(CJE) MIĘDZY REGAŁAMI

Page 6: Między Regałami 13

6

ne i ortografię, pozwala na zdobycie szeroko pojętej wiedzy o świecie. Książka jest także piękną formą naszego ukulturalniania - a warto podkreślić, że obcowanie z kulturą to wręcz jedna z potrzeb czło-wieka, która ma ważny wkład w naszą potrzebę sa-morealizacji i kształtowania własnego „ja”. W tym miejscu nikt nie odważy się zaprzeczyć. Dobremu wpływowi czytania na ludzką jednostkę można by poświęcić cały osobny artykuł, naprawdę jest o czym pisać w tej kwestii. Szczególnie istotne jest to w młodym wieku, kiedy przed wkroczeniem w dorosłość kształtuje się osobowość dziecięcego jeszcze czytelnika. Absolutnie jednak nie należy od-bierać tego jako zachęcenie do czytania tylko dla dzieci. Dorosłym też nie zaszkodzi - na tej „transakcji” można tylko zyskać. 6. NA PRZEKONANIE NIEDOWIARKÓW O TYM, ŻE CZYTANIE JEST „COOL” No właśnie… Nadal nie wierzysz, że czytanie naprawdę wciąga i potrafi świetnie wypełnić wolną chwilę? Jeśli nie, zwróć zatem uwagę na fakt, iż jeśli dobrnąłeś do owego fragmentu artykułu, musiał Cię on zainteresować i pociągnąć w czytelniczą przygo-dę… Przyłapany na gorącym uczynku? Nie jest chy-ba tak źle, jak wydawało się na początku, prawda? A to jeszcze nie koniec naszych wyliczanek… 7. NA POZNANIE CAŁKIEM NOWEGO ŚWIATA, KTÓRY SAMI MOŻEMY SOBIE WYKREOWAĆ Nierzadko nasze życie wydaje się monotonne, nud-ne, szare… Szczególnie w obecnej porze roku, kiedy to depresja jesienno-zimowa staje się naszą najlep-szą przyjaciółką. W takich chwilach pragniemy ode-rwania się, czegoś nowego, świeżego… Ale co może nam to dać? Książka! Tu sprawa także jest całkiem jasna. Książka, zwłaszcza ta z elementami fantasty-ki, przenosi nas w całkiem inny wymiar. Nie szko-dzi, że nie jest on realny, ważne jest to, iż podczas czytania, umysłem przenosimy się do niego, stając się niejako jego częścią w roli obserwatora. Czytałeś poprzedni numer „Między Regałami”? Nie? (Na co

jeszcze czekasz!?) Zajrzyj koniecznie! Tam z pewno-ścią dowiesz się więcej na ów temat fantastyczności. 8. NA POTWORNĄ NIECHĘĆ DO ZWIĘKSZANIA STANU NASZEJ WIEDZY W prezentowanym przypadku książka odgrywa rolę wyjątkową. Jak książka może pomóc nam złapać chęć do nauki? Odpowiedź jest niesłychanie, wręcz śmiesznie prosta: Nie może pomóc. Co najwyżej mo-że nas bardziej zniechęcić. O co więc rozchodzi się w tej zagadce? Wyobraźmy sobie sytuację - zmusze-ni jesteśmy do „wykucia” materiału na zbliżające się kolokwium, a nasze chęci do tej czynności prze-padły w jakiejś mrocznej otchłani i zdaje się, że nie mają zamiaru powrócić. Mijają minuty, godziny, a my nadal, kolokwialnie mówiąc, stoimy w miejscu. Chociaż przez kwadrans czytamy jedno zdanie nie jesteśmy w stanie ani go zrozumieć, ani tym bar-dziej zapamiętać. Pojawia się zwątpienie, a potem wręcz pewność, że dalsze starania nie mają sensu… I tu wkracza nasza bohaterka! Bo czy skoro nasza nauka i tak nie dojdzie do skutku, to czy nie lepiej poczytać jakąś ciekawą książkę? Głupie? Wcale nie! I tak nie nauczymy się na kolokwium niczego (chyba że nagle przyjdzie olśnienie, ale załóżmy sytuację, że nie pojawia się ono w tej historii), a przynajmniej zrobimy coś pożytecznego dla sie-bie, a nawet można rzec, dla całego narodu (poziom polskiego czytelnictwa spada z roku na rok, podnie-śmy statystyki - czytajmy!). Jednocześnie dobrze jest wziąć pod uwagę fakt, iż wytłumaczenie „nie nauczyłem się na kolokwium, bo czytałem książkę” brzmi dużo lepiej niż: „oglądałem telewizję”, „grałem w Diablo 3” lub „czatowałem ze znajomymi na Facebooku”. Czyż można się z tym nie zgodzić? Powyższe przypadki to tylko kilka opcji, na które dobra jest książka. Nie da się ukryć, że są one potraktowane z dużym dystansem i przymru-żeniem oka, ale czyż nie ma w nich chociaż po czę-ści prawdy? Mam nadzieję, że po tych lekkich i przyjemnych rozważaniach narodzi się mała re-fleksja na ten temat…

VARIA(CJE) MIĘDZY REGAŁAMI

Page 7: Między Regałami 13

7

Jak się Pani czuje, będąc właścicielką jedynego anty-kwariatu w mieście, które uważa się za kulturalne, inteligenckie i uniwersyteckie? Czuję się jednocześnie bardzo dobrze i bardzo źle. Może zacznę od tego, że się czuję źle – do tej pory było tak, że mogłam odwiedzającym nasz antykwa-riat polecać antykwariat pani Marleny Hałas na Rynku Nowomiejskim jako jeszcze jeden anty-kwariat w Toruniu, antykwariat naukowy. Muszę przyznać, że byłam dumna z tego, że mogłam po-wiedzieć tym osobom: „Tak, w naszym mieście jest jeszcze jeden antykwariat”. Teraz te osoby widzą, że antykwariat w Toruniu jest tylko jeden i to, powiedzmy sobie szczerze, skromny. Wiem, że nie mogę czuć się za to odpowiedzialna czy brać tej winy na siebie, ale tak jak pani zauważyła, po takim mieście jak Toruń można by się spodziewać czegoś więcej. Czuję się dobrze z tego względu, że jak w każdym przedsiębiorstwie czy biznesie, antykwa-riat oprócz spełniania funkcji kulturalnej jest moim źródłem utrzymania, musi przynosić jakieś docho-dy, które są być może trochę wyższe dzięki temu, że jesteśmy jedyni, ale mamy też o wiele większy skup. Mamy zatem większe obroty, ale niekoniecz-nie zyski. Postanowiła Pani prowadzić antykwariat jako kon-tynuację rodzinnej tradycji. Miała Pani kiedyś jakiś inny pomysł na życie? Miałam inny pomysł na życie. Ogromnym moim marzeniem, które pozostanie moim marzeniem aż do końca życia, było zostać lekarzem. Chciałam iść na medycynę, zdawałam do Gdańska, nie dostałam

się za pierwszym razem. Oczywiście, niezrażona tym, postanowiłam zdawać następny raz, a przez ten rok postudiować w Toruniu biotechnologię, na którą się dostałam. Jednak w ciągu tego roku mój ojciec zachorował i zmarł, więc musiałam podjąć decyzję, czy dalej uczyć się do tego egzaminu na medycynę, czy te plany porzucić i zostać na bio-technologii w Toruniu – i tak też zrobiłam. Pomy-ślałam sobie, że ten antykwariat jest to zbyt wielka instytucja, tradycja, jedyne, co właściwie mi po mo-im ojcu zostało – a jednocześnie tak ogromne – więc zdecydowałam, że to jest ważniejsze. Biotechnolo-gię skończyłam, w międzyczasie zaczęłam bibliote-koznawstwo, bo stwierdziłam, że mój ojciec nauczył mnie bardzo wiele, ale muszę mieć też wiedzę fachową, wiedzę z zewnątrz. On też uczestniczył w wielu szkoleniach, kursach – organizowanych jeszcze przez Dom Książki – więc stwierdziłam, że też muszę się w tej dziedzinie wykształcić. Jak Pani wspomina te studia? Co się Pani najbardziej z nich przydało? Z bibliotekoznawstwa? Można powiedzieć, że każdy jeden przedmiot mi się przydał i bardzo te studia wspominam miło. Wręcz – i też na obronie pracy magisterskiej to powiedziałam – bardzo chętnie za-częłabym je od nowa. Dla mnie była to po prostu czysta przyjemność. Cóż innego to może być dla kogoś, kto po prostu kocha książki, już trochę o nich wie, a może jeszcze swoją wiedzę poszerzyć, dowie-dzieć się o wielu nowych rzeczach? Począwszy od rzeczy, która wydaje się nieprzyjemna, opracowania formalnego – przydało mi się bardzo, ponieważ te-

ROZMOWY MIĘDZY REGAŁAMI

FAJNIE JEST WIEDZIEĆ

WYWIAD Z ALDONĄ MACKIEWICZ O MARZE-

NIACH, STUDIACH, KSIĄŻKOWYCH BIZNESACH I POŻYTKU Z HISTORII KSIĄŻKI PRZEPROWADZIŁA ANNA URBANEK

Page 8: Między Regałami 13

8

raz, opisując książki chociażby w sklepie interneto-wym, jestem, podejrzewam, jednym z niewielu antykwariuszy, który robi to w sposób fachowy. Podstawa dla mnie to historia książki. Dzięki temu ta moja wiedza tak się ugruntowała i rozszerzyła, i sama z chęcią dalej ją rozszerzam, bo moją osobi-stą pasją są właśnie książki o książce. Z dziedziny historii książki mam już księgozbiór bardzo duży, a chcę mieć jeszcze większy. W rzadkich niestety chwilach wolnych otwieram sobie kompendium Barbary Bieńkowskiej, która napisała świetną książkę, w formie właściwie trochę albumu, i ja bardzo lubię sobie ją otworzyć na jakiejś stronie, trochę wiadomości odświeżyć i przeżyć znowu miłą przygodę. Wracając jeszcze do studiów – niewiele osób tak naprawdę lubi historię książki, uważa się ją za dzie-dzinę trudną... I bardzo źle. Bardzo źle. Co się Pani najbardziej podoba w historii książki? Może nauka historii nie jest zbyt fascynująca, przy-najmniej nie dla każdego, ale jeśli coś się tak bardzo lubi, jak ja książki, chce się o tym jak najwięcej wie-dzieć. Jeśli ktoś interesuje się surfingiem, to kupuje książkę o surfingu i czyta, jak może już starożytni na jakichś deskach nie próbowali pływać. Dla mnie to są akurat książki, dlatego też historia książki jako przedmiot była dla mnie zawsze bardzo ciekawa. Ta wiedza jest dla mnie też cenna ze względów zawo-dowych. To jednak zupełnie inaczej, kiedy do anty-kwariatu przychodzi klient, a ja wiem, kim był dany drukarz, czy był z Francji, z Holandii czy skądinąd. Może ja tego nie wiem dokładnie, bo też – nie oszu-kujmy się – nie pamiętam wszystkich danych z eg-zaminów czy z wykładów, ale zawsze coś kojarzę. Bardzo lubię też historię o polskim egzemplarzu Biblii Gutenberga, nawet o tym została napisana taka malutka książeczka, historię fascynującą – przecież ta Biblia w czasie wojny była wywieziona

do Kanady, razem ze Szczerbcem i arrasami wawel-skimi, największymi skarbami narodowymi. Można sobie też pewnie wiele innych takich wciągających opowieści w całych dziejach książki znaleźć. Trzeba się tylko przekonać. Myśli Pani, że studenci na naszym kierunku powin-ni się czegoś szczególnie nauczyć, co by przydało się nam później w życiu? Po ukończeniu dwóch kierunków i studiowaniu w sumie osiem lat, dochodzę do takiego wniosku, że kierunek nie jest istotny, a przynajmniej nie jest najważniejszy. Studia uczą nas przede wszystkim metodyki, poszukiwania informacji, znajdowania wiedzy wartościowej. To jest bardzo ważne. A tak naprawdę, wiedza ze studiów... – nie wiem, ja lubię wiedzieć. Gdybym mogła, poszłabym na nasze stu-dia plus na jeszcze pięć następnych. Może nie mą-drość, ale taka wiedza, inteligencja – to pozwala w życiu wygrywać, naprawdę. Warto się uczyć, war-to czytać, warto się dowiadywać, bo to procentuje, nawet w zwykłych kontaktach towarzyskich, w po-szukiwaniu pracy, w życiu, po prostu. Fajnie jest wiedzieć – ludzie od razu inaczej patrzą. Jeśli ktoś sam jest mądry, inteligentny, to tacy ludzie do nie-go lgną i wtedy się zupełnie inaczej żyje w kręgu znajomych... A co na naszych studiach... Jakie było pytanie? Czego mogłoby się przydać studentom więcej, co jest najważniejsze? Dla przyszłej pracy – nie ma czegoś takiego. Myślę, że nie można tego zdefiniować, zresztą sama się o tym przekonałam, pracując w naszej Książnicy toruńskiej. Na studiach można się nauczyć podstaw, jakiegoś wstępu, ale de facto w pracy uczymy się wszystkiego od nowa i wtedy ważna jest otwartość, chęć do nauki, entuzjazm i – podstawa – żeby lubić to, co się robi. Wiem, że pewnie większość ludzi na świecie robi to, co nie sprawia im przyjemności, ale warto walczyć o pracę, która da nam satysfakcję. Co jest najważniejsze, czego na naszych studiach po-

ROZMOWY MIĘDZY REGAŁAMI

Page 9: Między Regałami 13

9

ROZMOWY MIĘDZY REGAŁAMI

winno być więcej... Mnie brakowało – ale ja studio-wałam zaocznie – takich zajęć jak wyjazdy, wyciecz-ki na targi... Wydaje mi się, że to by uczyniło studia bibliologiczne bardziej atrakcyjnymi. Ma Pani to szczęście, że robi to, co chciała – pomija-jąc fakt, że nie jest Pani lekarzem. Ma Pani czas, że-by w tej pracy zgodnej z własnym życzeniem poczy-tać coś dla przyjemności, czy tylko znajduje Pani czas na pracę? Mam bardzo mało czasu, żeby poczytać dla przy-jemności. Z reguły nie jest to wieczorem, tylko rano, bo taki dziwny system pracy sobie przyjęłam, że wstaję bardzo wcześnie, siadam do komputera i pra-cuję. Jeśli w okolicach siódmej, ósmej rano po tych trzech godzinach pracy mam trochę czasu, to wła-śnie wtedy sobie czytam. W pracy – tylko w czasie przerwy śniadaniowej, czytam blogi o książkach, a wieczorem, niestety, po położeniu dziecka spać, oczy same mi się zamykają i bardzo rzadko mam czas i ochotę, żeby cokolwiek poczytać. Trochę wię-cej czasu mam w weekend. I co Pani wtedy czyta? Literaturę współczesną, polską i zagraniczną. Głów-nie za podszeptami tych blogów książkowych. To mi służy jako rekomendacje. Czasem się zawodzę, cza-sem nie. Mój ulubiony gatunek to jednak książki o książkach, i to nie tylko naukowe. Choćby „Miasto śniących książek” – książki, w których tematem przewodnim są książki, biblioteki... Teraz jest w ogóle taki oddzielny podgatunek – „Klub Dante-go”, „Klub Dumasa” – thriller antykwaryczno-książkowy. Niektóre to są straszne gnioty, ale nie-które rzeczywiście wciągają i dobrze się je czyta. Oprócz tego bardzo lubię fantastykę. Moja ulubiona książka wszech czasów to „Władca pierścieni”. Nie wiem, ile razy już ją przeczytałam, ale rok bez „Władcy pierścieni” to w ogóle się nie może zacząć ani skończyć.

Myśli Pani, że przed studentami bibliologii maluje się ponura przyszłość? Ja zawsze podkreślam, że mam szczęście. To, że pra-cuję w antykwariacie, to nie jest moja zasługa, to antykwariat mojego ojca. To, że on jednak jakoś tam funkcjonuje, to już jako swoją zasługę traktuję. Gdy-bym miała od zera wpaść na pomysł założenia anty-kwariatu, to podejrzewam, że bym się bała, to jest jednak duża odpowiedzialność. Na pewno tematyka książek, księgarstwa, handlu książką jest dobrym kierunkiem do rozważenia po studiach biblioteko-znawczych. O informacji naukowej nie powinnam się wypowiadać, bo nie poszłam w tym kierunku, ale na pewno jest to przyszłość i fachowe wyszuki-wanie informacji to na pewno super umiejętność, która się w życiu przyda. Myślę, że studenci bibliotekoznawstwa nie zginą – czy to w bibliotekach, czy to w księgarniach, czy to w antykwariatach. Wydaje mi się, że niewiele jest takich kierunków i zawodów, w których pasja ma tak duże znaczenie. To jednak taki kierunek, który chyba wybiera się z pasji, bo przecież nie z wyra-chowania: „Ach, pójdę do biblioteki i będę zarabiał miliony”. To jest to, co ten kierunek wyróżnia pozy-tywnie – pasja w każdej z tych osób, które wybrały go świadomie. Wydaje mi się, że dla osoby, która lubi książki, i ma tę pasję popartą solidną wiedzą, nie będzie wielkim problemem znalezienie odpo-wiedniej niszy rynkowej. Ambitny student bibliote-koznawstwa powinien pomyśleć, jak by tu jeszcze ludziom te książki „wciskać”. Może niekoniecznie być konsultantem książkowym, ale skoro takie po-mysły są i zdają egzamin, to warto o tym pomyśleć, ze znajomymi obgadać i zakładać nowe, książkowe biznesy. Mam nadzieję, że te nowe biznesy nie przeszkodzą w Pani tradycyjnym książkowym biznesie. Bardzo dziękuję Pani za rozmowę. Dziękuję również.

Page 10: Między Regałami 13

10

VARIA(CJE) MIĘDZY REGAŁAMI

DZIEKANAT – PRZEDSIONEK MORDORU

MARCIN KARWOWSKI

Kolejna część serii o taksonomii osobników występu-jących na wyższych uczelniach zostanie poświęcona pracownikom administracji. Jest to grupa bardzo zróżnicowana, gdyż na każdego osobnika wpływają dwie dominanty. Po pierwsze stanowisko, jakie zaj-mują dyktuje pewne normy zachowania, po drugie należy dostrzec wpływ kierunku/kierunków studiów, z którymi zawodowo obcują. W związku z powyższym zamiast opisywać pogrupowane osobniki, przedsta-wione zostaną najbardziej charakterystyczne cechy występujące w obrębie gatunku. Większość własności można zaobserwować w dziekanacie, na co wskazuje tytuł, jednak wśród pracowników rektoratu, dozor-ców, portierów, cerberów bibliotecznych i ekip sprzą-tających część z nich także występuje. Pszczoła robotnica Doskonale posiadła umiejętność skupienia się na pra-cy. Żaden petent, klient czy czytelnik nie jest jej w stanie oderwać od czynności, którą aktualnie wy-konuje. Każda minuta jej czasu jest na wagę złota, toteż nie marnuje czasu na np. wysłuchiwanie stu-denckich historii życia. Powszechne występowanie cechy: dziekanat, kwestura. Wyjec choleryk Zawsze przyczajony i gotów do słownego ataku. W pracy przyświeca mu motto Jak nie huknę, to nic do nich nie dotrze! Uważa, iż tonem głosu można wy-jaśnić niewytłumaczalne, przetłumaczyć niezrozu-miałe. Charakteryzuje się wysokim poczuciem przy-należności do miejsca, toteż swojej przestrzeni służ-bowej broni jak prywatnej własności. Powszechne występowanie cechy: kierownicy wyższych szczebli.

Leniwiec Nie wykonuje żadnych zbędnych ruchów. Każda czynność jest strategicznie przemyślana, by zużyć jak najmniej energii. Z powodu problemów komunikacyj-nych nie odnajduje sobie miejsca w zespole. Cecha wymierająca. Powszechne występowanie cechy: dziekanat, do któ-rego nie dotarła reforma szkolnictwa wyższego. Nosorożec Zachowanie zależne od humoru. Zwykle spokojny i opanowany, wręcz ociężały. Gdy wybucha zmienia się nie do poznania, rośnie i puchnie w oczach, żyły nabrzmiewają, oczy okropnie się rozszerzają, a na dodatek biega po całym kampusie jak stado bawołów. Powszechne występowanie cechy: dział stypendialny, osoby zajmujące się USOS-em. Modliszka Ostoja spokoju i powagi. Wyposażona w superczuły aparat zmysłów; zawsze odkryje podstęp i najmniej-sze przejawy nielojalności. Atakuje podstępnie, często ofiara nawet po bitwie nie wie, z kim walczyła. W pra-cy zawodowej bardzo kompetentna i rzetelna, jednak potrafi podejmować decyzje za niczego niepodejrze-wających zwierzchników. Powszechne występowanie cechy: sekretariaty katedr, instytutów, dziekanów etc. Hiena Lekko przyczajona, zawsze gotowa do podsłuchania tego i owego. Do perfekcji dopracowała podzielność uwagi. Dzwoniąc, pisząc, pracując, zawsze jest gotowa na nową garść ploteczek. W komunikacji wydaje się być przyjacielem każdej żyjącej istoty, lecz w rzeczy-wistości tworzy te pozory dla pozyskania bardziej pikantnych faktów do przekazania kolejnej hienie.

Page 11: Między Regałami 13

11

VARIA(CJE) MIĘDZY REGAŁAMI

Powszechne występowanie cechy: ekipy sprzątające, strażnicy, portierzy. Król lew Czy trzeba opisywać zachowanie króla? Stoi zawsze na szczycie i nie daje o tym zapomnieć podwładnym i klientom. Jego Wysokość nade wszystko ceni wypeł-nianie jego poleceń. Nie toleruje pytań Dlaczego?, a już na pewno nie będzie patrzył łagodnie na osoby, które będą śmiały mu się sprzeciwić. Uwielbia być o coś proszony, a jeszcze bardziej ukochał sobie odpo-wiedzi odmowne. Król ma zawsze rację, nawet gdy nie ma racji. Powszechne występowanie cechy: pracownicy naukowo-administracyjni. Koza krytykantka Jej ulubionym zajęciem jest zrzędzenie i krytykowa-nie. Czyha na kogokolwiek, by móc dać ujście swoim uwagom. Jest niebywale ekspresyjna, uwielbia prze-wracać oczami, marszczyć czoło, energicznie gestyku-lować rękoma czy kręcić głową z powątpiewaniem. Powszechne występowanie cechy: dziekanat, ekipa sprzątająca. Papierowy Tygrys Sztywniak, zdystansowany i nieobecny. Przy współ-pracy z tygrysem można dowiedzieć się, jak istotne są szczegóły, że podpis musi być nakreślony niebieskim atramentem, a pieczątka w 100% widoczna. Co waż-niejsze, ogół sprawy jest nieistotny, gdy wszystkie szczególiki w pełni go nie zadowalają. W swojej hie-rarchii ważności dokumenty stawia wyżej, niż pod-władnych i petentów. Powszechne występowanie cechy: kwestura, dział stypendialny, dziekanat. Spoko słoń Rozluźnij się, Po co te nerwy kochanieńki, Zaraz coś zadziałamy to powszechne zwroty w ustach słonia. Swoją osobowością wypełnia całe pomieszczenie. Za-pach w pokoju, fotografie w każdym koncie, precjoza na biurku – wszystko jest jego. Kontakt z nim jest na

ogół przyjemny. Dopiero po powrocie do domu oka-zuje się, że tak nas omotał, iż sprawa, z którą poszli-śmy nadal nie drgnęła. Powszechne występowanie cechy: sekretariat, dziekanat. Smok Najczęściej dopełnia duet z królem. Pilnuje, by nikt zapowiedziany, zapisany w terminarzu i z niezwykle ważną sprawą nie miał szans dostać się do króla. O właścicielu biura, którego strzeże nie da powiedzieć złego słowa. W kontaktach ze smokiem należy pamię-tać o naczelnej zasadzie – ze smoka nie wolno żartować. Powszechne występowanie cechy: sekretariaty katedr, instytutów, dziekanów etc. Istota Najmniej pożądaną cechą charakteryzuje się istota. Swą nazwę zawdzięcza temu, iż trudno określić ją mianem jakiegokolwiek zwierzęcia, nie obrażając przy tym natury. Istota jest skrajnie nieprzychylna swoim petentom. W odczuciu klientów nie posiada sumienia i uczuć. Często kieruje się nieznanym niko-mu kluczem sympatii, co sprawia, że losowo wybrana osoba (jedna na sto), zostaje obsłużona; pozostałe 99 osób, jeśli zależy im na finalizacji sprawy, musi wybrać się do innego pracownika. Powszechne występowanie cechy: dział stypendialny. WYJAŚNIENIE Cechy te mogą występować u osobników pojedynczo bądź w zestawach. Często odnajduje się jednak cechę dominującą, która tłamsi wszystkie inne. Opisane po-wyżej cechy zostały zebrane z doświadczeń osób z różnych kierunków studiów, wydziałów, a nawet uczelni. Zbieżność cech jest całkowicie przypadkowa i nie opisuje rzeczywistości w jakiejkolwiek jednostce administracyjnej którejkolwiek uczelni wyższej. Część pomysłów została poparta publikacją: M. Steinhaus, Witamy w biurowym ZOO, Warszawa 2009.

Page 12: Między Regałami 13

12

KAROLINA WĄDOŁOWSKA

Po aferze z warszawskimi słoikami i kierowcą auto-busu w rolach głównych, w sieci zawrzało. W ko-mentarzach widać było wyraźną niechęć rodowi-tych warszawiaków wobec ludzi z „prowincji”. Gwo-li wyjaśnienia: „słoik” – to osoba spoza Warszawy, która przewozi różne specjały od mamusi. W tej dyskusji jedna rzecz mnie zastanowiła, a mianowi-cie: krytycy napływowych studentów zapomnieli chyba, że miasto na studentach zarabia. Nadal po-kutuje mit, że student jest biedny i żyje na tym, co przywiezie z domu + ewentualnie piwo i kebab. A przecież istnieją rzesze studentów pracujących. Dodatkową pomocą są różnego rodzaju stypendia, które znacznie ratują budżet.

Oczywiście, że miasto zarabia na studen-tach. I nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej. Od-nosząc się do samego Torunia: strategia miasta opiera się na turystyce. A według danych Ośrodka Informacji Turystycznej – przeciętnie turysta spę-dza w Toruniu 6 godzin. To bardzo mało. W tym czasie przespaceruje się starówką, kupi pierniki i ewentualnie zje obiad w jakiejś restauracji.

Tymczasem w Toruniu studiuje ponad 45 tysięcy studentów, z czego znaczna część jest spoza miasta. Żyjąc w tym mieście od 3 do 5 lat, czy tego chcemy, czy nie, i tak zasilamy kasę miasta. Świadczą o tym choćby kluby studenckie czy pizze-rie, lecz przede wszystkim widać, jak zarabia się na

studencie, na przykładzie wynajmowanych miesz-kań. Do legendy przechodzi „studencki standard mieszkań”, czytaj:

- ciasna klitka, - łóżko pamiętające czasy PRL-u, - grzyb na ścianie, - kuchenka Ewa, - lodówka, z której wycieka freon, - prawdopodobnie brak pralki, - 2-3 studentów na pokój, - po co komu meble?

A to wszystko w okazyjnej cenie ponad 400 zł mie-sięcznie. Co więcej – właściciele mieszkań uważają, że należy im się cześć i chwała za samą możliwość wynajęcia dla studenta. Wszak wiadomo, że jak stu-dent – to i zniszczy, i zarobek niepewny, a jeszcze ze studiów wyleci zaraz z hukiem. A jak już wynajmą, to traktują tego poczciwego studenta jak element wyposażenia mieszkania. Pewna właścicielka sprze-dała moich znajomych wraz z mieszkaniem i jakoś zapomniała ich o tym poinformować (sic!). Osobi-ście trafiłam na właściciela, który starał się kontro-lować każdą strefę mojego życia. Zacząwszy od kontroli zakupów w lodówce, a kończąc na ilości zużywanego papieru toaletowego. Przerobiłam już chyba każdy typ lokum dla studenta: od akademika zaczynając, poprzez miesz-kanie studenckie, dwie stancje u właścicieli, na ka-walerce kończąc. Po 4 latach poszukiwań, w końcu trafiłam na ludzką właścicielkę. Taką, której los stu-denta nie jest obojętny. Jednak można, chociaż trudno w to uwierzyć, gdy się posłucha relacji zna-jomych. Zakończyć ten marudny słowotok chciałabym wyznaniem: Mam na imię Karolina i jestem sło-ikiem. Na dodatek absolutnie się tego nie wstydzę, bo nic nie zastąpi mi przetworów mojej mamy. A niech ludzie gadają.

VARIA(CJE) MIĘDZY REGAŁAMI

STUDENCIE – „NIE STAWAJ OKONIEM, SPARTAKUSA NIE ZGRYWAJ”

Page 13: Między Regałami 13

13

KULTURA MIĘDZY REGAŁAMI

ANNA URBANEK

Będąc młodym dziewczęciem, chciałam być księżnicz-ką. Nie byle jaką, rzecz jasna – marzyła mi się rola księżniczki bardzo konkretnej – Belli z „Pięknej i be-stii”, jednej z oficjalnych księżniczek Disneya. Bella była piękna, miała prześliczną suknię, zamiłowanie do książek, dostęp do przebogatej biblioteki, służbę i przystojnego księcia pod ręką – choć książę Adam stał się zdecydowanie mdły z charakteru, kiedy już przestał być wyjątkowo porywczym brzydalem.

Dziewczęciem młodym będąc, uważałam, że wymienione przymioty są wystarczające, by uczynić ze mnie dobrą księżniczkę, a całkiem jakoś przy okazji – dobrego człowieka. Kiedy jednak okazało się, że o za-klętych książąt w Polsce nie tak łatwo, poczułam się oszukana i stwierdziłam, że cała Disneyowska teoria księżniczek jako autorytetów moralnych i wzorów do naśladowania jest co najmniej nie na miejscu. Aurora to przecież beksa w różowej kiecce, Śnieżka nie widzia-ła świata poza sprzątaniem i gotowaniem dla siedmiu krasnali, Kopciuszek spełniał się niemal całkowicie w pracy niewolniczej, a Arielka porzuciła swoją rodzi-nę, talent i przyszłość dla zgrabnych nóg i średnio uro-czego księcia. Ot, cała zgraja księżniczek okazała się bardziej lub mniej uwiązanymi do mężczyzn kurami domowymi, tyle tylko, że otoczonymi służbą.

Dlaczego o tym piszę? Gdyż coś się na prze-strzeni lat zmieniło, a ostateczne efekty tej zmiany możemy zauważyć, od kiedy Disney zaproponował nam walczącą z Hunami dzielną Mulan, skłonną po-święcić życie, by chronić ojca i ojczyznę, od kiedy Roszpunka w „Zaplątanych” wita swojego wybawcę i oswobodziciela ciosem patelni w głowę, a nie obia-dem, westchnięciem i omdleniem. Widzimy to, od kie-dy Merida uczy się dorastać do obowiązków i kompro-misów, odmawia jednak wyjścia za mąż, zamiast z pocałowaniem ręki przyjąć księcia i jego obietnice wiecznej miłości (fakt, że akurat jej absztyfikanci od-

stawali od Disneyowskiej normy). Co najzabawniejsze, zauważamy to teraz, kiedy Disney przejął „Gwiezdne wojny” George’a Lucasa wraz z całym inwentarzem, co pozwala nam nieformalnie, ale z dużą dozą radości, do grona księżniczek dołączyć księżniczkę Leię, która, nie zważając na niebezpieczeństwa, walczy z Imperium i niejednokrotnie ratuje życie i przyległości męskim protagonistom, jednocześnie świetnie sprawdzając się na misjach dyplomatycznych. Jakże daleko odeszliśmy od Kopciuszka, który marzył tylko o pójściu na bal!

Często spotykam się z opiniami, że nic tak nie niszczy umysłu młodego dziewczęcia, jak chęć bycia Disneyowską księżniczką. Że wyrastają z takich dziew-cząt egzaltowane miłośniczki różu, pudru i koronek, a wszelkie potencjalnie pozytywne przymioty umysłu zostają wyparte przez potrzebę oddania się w ręce księcia z bajki. Równie często – z ust lub klawiatur tych samych zwykle osób – płynie fascynująca opowieść o tym, jak to nowe wzorce propagowane przez amery-kański koncern są przejawem skrajnego, galopującego feminizmu i uczą owe różowe, głupiutkie dziewczęta, że ów książę to zło, dopust szatański, a jedynym wy-zwoleniem jest ślepa agresja wobec rodu męskiego (patrz: przykład z patelnią).

Gdzie jest prawda? Zwykło się stwierdzać, że pośrodku, bo to bezpieczne, zachowawcze i – w więk-szości przypadków – słuszne. Nie tym razem jednak. Tak jak wczesne księżniczki nie sprawiły, że dziewcząt-ka wyrastały na mdlejące, uzależnione od męskiego podziwu i docenienia mimozy (choć większości dały pewne, zupełnie nierealistyczne, oczekiwania dotyczą-ce włosów), tak fakt, że Merida woli hasać po lasach niż brylować na ucztach, a Roszpunka nie lubi obcych fa-cetów wpełzających do jej pokoju przez okno, nie zmieni tychże dziewczątek w krwiożercze bestie, krą-żące i szukające, którego księcia by pożreć.

Przecież o księcia już i teraz trudno.

KSIĘŻNICZKĄ BYĆ

Page 14: Między Regałami 13

14

VARIA(CJE) MIĘDZY REGAŁAMI

Czując zbliżające się Boże Narodzenie, uświadomi-łam sobie, zapewne podobnie jak większość z Was, iż nie mam żadnego pomysłu na świąteczne kartki. Jako osoba posiadająca nikłe talenty artystyczne, ale mająca w tym kierunku wygórowane ambicje, nigdy nie przepuszczam okazji, by dzielić się z in-nymi (czytaj: skazaną na to rodzinką) wytworami weny i wyobraźni. Ufnie zanurzyłam się więc w internetowy świat, będący nieskończoną kopalnią wiedzy z każ-dej dziedziny. Po godzinie moja rzednąca mina nie wróżyła jednak radosnego i szybkiego zakończenia sprawy. Przy tworzeniu, skądinąd ślicznych kartek, autorzy opisów przewidywali użycie (jak wydaje się laikowi) przysłowiowej technologii NASA. Nie tracąc jednak ducha i posiłkując się paczką czeko-ladowych ciasteczek, dalej szukałam niebanalnego rozwiązania. Jak wiadomo, czekolada wpływa sty-mulująco na nasz mózg, stąd też nagłe olśnienie: kartka nie musi być wyjątkowa z uwagi na dokleje-nie niezliczonych dodatków. Niezwykła stać się może przez stworzenie niepowtarzalnej podstawy - własnego papieru. W tym momencie nieznający tematu naj-pewniej przecierają oczy ze zdumienia: "Jak to? Przecież to musi być okropnie skomplikowane." Jednak wbrew takiemu myśleniu, oznajmiam, iż przy niewielkim nakładzie pracy można stworzyć całkowicie własną, indywidualną papeterię za po-mocą techniki stosowanej przy wyrobie papieru czerpanego już od tysiącleci. By uprościć do minimum potrzebne zabiegi, potrzebujemy zamiast "włókien z surowców ro-ślinnych" (używanych w produkcji na szeroką ska-lę) papieru przeznaczonego do recyklingu, np.: gazet, ścinków z kolorowego bloku, opakowania

po jajkach, sporej prostokątnej lub kwadratowej miski, drewnianej ramki (takiej, która zmieści się w misce), drobnej siatki: gaza, fragment moskitie-ry, kilkukrotnie złożona firanka (razem z ramką będzie pełnić funkcję formy), zszywek lub niewiel-kich gwoździ, flanelowych szmatek oraz blendera lub robota kuchennego. Po zgromadzeniu wszyst-kich potrzebnych nam materiałów przystępujemy do pracy: 1. Wybieramy kawałki papieru (najlepiej wy-

mieszać różne rodzaje, aby stworzyć swoją własną nietypową teksturę).

2. Drzemy papier na małe kawałki i umieszcza-my go w blenderze. Zalewamy ciepłą wodą tak, by zakryła skrawki. Zaczynamy mikso-wanie od małej prędkości i z czasem zwięk-szamy ją, by powstała jednolita masa.

3. Następnym krokiem jest stworzenie formy. W tym przypadku formą będzie rozciągnięta na drewnianej ramie bardzo drobna siatecz-ka. Należy ją naciągnąć tak mocno, jak to możliwe i przytwierdzić zszywkami lub gwoździami.

4. Napełniamy miskę do połowy wodą. Dodaje-my masę z blendera - im więcej jej będzie, tym grubszy papier uzyskamy. Całość mieszamy. Powinna powstać mętna zawiesi-na z unoszącymi się w wodzie włóknami pa-pieru.

5. Zanurzamy formę w mieszance, wklęsłą stroną do góry, tak by mętna mieszanina mogła wypełnić ją od środka. Podnosimy ramkę powoli do góry (poziomo), aż do mo-mentu, gdy znajdzie się powyżej poziomu wody. Opieramy ją o brzeg miski i czekamy, aż większość wody wycieknie z papieru.

PATRYCJA NOWIK

TWÓRCZE KARTKI JAK ZASKOCZYĆ ADRESATA

Page 15: Między Regałami 13

15

VARIA(CJE) MIĘDZY REGAŁAMI

Jeżeli powstały papier jest bardzo gruby, usuwamy cześć masy papierowej z wody. Jeżeli natomiast jest zbyt cienki, dodajemy więcej masy.

6. Delikatnie naciskamy gąbką powierzchnię papierowej masy, „wyciskając” resztki wody z papieru do miski. Gdy gąbka będzie nazbyt mokra, wykręcamy ją nad miską i kontynu-ujemy proces.

7. Kładziemy na stole flanelową szmatkę. Gdy wystarczająco osuszymy papier w formie, zdejmujemy ją znad miski i obracając spodem do góry delikatnie „wytrzepujemy” nasz papier na flanelę. Jeśli masa nie będzie chciała odczepić się sama, ostrożnie stukamy parę razy w brzegi ramki.

8. Przykładamy arkusz naszego papieru drugą flanelową szmatką i dociskamy. Odsączymy w ten sposób resztki wody.

9. Pozostawiamy arkusz do wyschnięcia.

Mieszając ze sobą róż-ne rodzaje papieru i włókien, możemy otrzymać bardzo cie-kawe i oryginalne tekstury. Jeśli chcemy, by na papierze znala-zły się jakieś ozdobne elementy (np. suszone kwiaty lub liście), przed przystąpieniem do „odsączania” gąbką (krok 6.) układamy je na powierzchni masy papierowej i lekko zwilżamy wodą z miski. Do szybszego osuszania arkusza przydatna będzie su-szarka.

Z zapałem zabieram się więc do tworzenia orygi-nalnych i całkowicie "moich" świątecznych kartek, skrzętnie zbierając kolorowe skrawki papieru i jed-nocześnie gorąco zachęcam Was wszystkich do sprawienia bliskim sympatycznej niespodzianki. P.S. A z ciekawostek: W Bawarii wykonuje się papier piwny z osadów browarnianych o różnych bar-wach i zapachach, zaś we Włoszech papier czerpa-ny algowy z zielonych alg weneckiej laguny.

W poszukiwaniu inspiracji zajrzyjcie również na blog „Kartki ręcznie robione” pod adresem: http://asiscrapki.com.pl

Page 16: Między Regałami 13

16

Jak sama często stwierdzała ze zdziwieniem, duchem zakotwiczyła się, ot, gdzieś tak –

na siedemnastym roku życia. I w ogóle trzymała się nieźle.

Jesień powitała czytelników kolejnym tomem Jeży-cjady Małgorzaty Musierowicz. McDusia – jak zaw-sze sympatyczna okładka z dziewczęcą buzią (oczywiście wykonana przez samą autorkę), a na grzbiecie książki dumna dziewiętnastka. Dziewięt-naście tomów to sporo, nawet jak na serię. Zwłasz-cza jak na serię obyczajową, ukazującą się od – ba-gatela – trzydziestu sześciu lat, a adresowaną głów-nie do młodzieży. Pytanie poniekąd nasuwa się samo – Małgorzato, dokąd zmierzasz? Przyznaję, że po McDusię sięgnęłam po części z przypadku, po części zaś z sentymentu; pamiętam doskonale, jak w odległych już, licealnych czasach zaczytywałam się Jeżycjadą z wielką przyjemnością. Była tam świeżość, było ciepło, był humor, cięta ri-posta i charakterystyczne postaci. Plus – dla mnie, mieszkającej w okolicy Poznania – dodatkowe lokal-ne smaczki. Chciałabym móc napisać, że do czytania McDusi zabrałam się z marszu, byłoby to jednak zu-pełną nieprawdą, bowiem w czeluściach mojej pa-mięci za nic nie mogłam odszukać, o czym trakto-wał poprzedni tom Jeżycjady, tak więc w ramach przypomnienia przeczytałam sobie najpierw Sprę-żynę. Lektura ta pozostawiła mnie w przyjemnym, zaryzykuję nawet stwierdzenie – optymistycznym nastroju co do najnowszej książki pani Musierowicz. A potem tę najnowszą książkę przeczytałam. Z pew-ną przykrością muszę stwierdzić – niestety. Dawno już nie przeżyłam takiego czytelniczego rozczarowania. Nie dałam się łatwo zniechęcić; prze-łknęłam wyjątkowo chętnie eksploatowany przez au-torkę serii motyw świąt Bożego Narodzenia, przeszłam

do porządku nad tym, że pewne postaci straciły cały swój urok, inne wydają się być zbyt mocno przeryso-wane, niektórym zaś zupełnie zmienił się charakter. Do pewnego momentu niedociągnięcia ratowała przyzwo-ita porcja ciepłego humoru, lecz w pewnym momencie powieści został on zarzucony na rzecz trudnego do zniesienia sentymentalizmu w stanowczo zbyt dużej dawce. To, co w twórczości pani Musierowicz kiedyś było nienachalne, teraz wysuwa się na pierwszy plan i mam wątpliwości, czy na pewno wychodzi jej to na dobre. Ile można znieść wzruszeń i odwołań do Boga w książce, która liczy sobie niecałe trzysta stron? Oczy-wiście, wszystko to stanowi osnowę dla fabuły, która po raz kolejny skupia się na niemal takich samych jak w poprzednich tomach Jeżycjady problemach. Brak tu świeżości, jakiegoś ożywczego pomysłu. Nowym posta-ciom zaś brakuje zupełnie ikry i błysku w oku, dzięki którym wzbudziłyby w potencjalnym czytelniku coś poza pobłażliwą obojętnością. Całość jest za bardzo ograna, a odgrzewane pomysły z poprzednich części serii robią wrażenie, jakby autorce naprawdę brakowa-ło już konceptu, nowa książka zaś pisana była mocno na siłę. Na początku tego tekstu zacytowałam myśl jednej z głównych bohaterek cyklu, Gabrieli Borejko – z przykrością stwierdzam, że wyraża ona jedynie pobożne życzenia autorki. Istnieje rzecz jasna moż-liwość, że to, co w McDusi było dla mnie trudnymi do zniesienia mankamentami, dla innych będzie zbiorem zalet, tym, co w tekstach Małgorzaty Mu-sierowicz lubią i cenią. Bez wątpienia mogę polecić McDusię gorliwym fanom serii, w przypadku wszystkich innych byłabym jednak sceptyczna. Do-kąd zmierza pani Małgorzata? Trudno znaleźć na to dobrą odpowiedź, ale jednego jestem w zasadzie pewna – jeśli utrzyma obecny kierunek, z jej kolejną powieścią niewątpliwie nie będzie mi po drodze.

KULTURA MIĘDZY REGAŁAMI

ALICJA WESTPHAL

ODCINAJĄC KUPONY? MUSIEROWICZ PO RAZ DZIEWIĘTNASTY

Page 17: Między Regałami 13

17

KULTURA MIĘDZY REGAŁAMI

ASIA EDWARCZYK

ROCK MANN, CZYLI JAK NIE ZOSTAŁEM SAKSOFONISTĄ

Nietuzinkowa i wciągająca podróż po muzycznych (i nie tylko) realiach PRL. Tak w skrócie można okre-ślić książkę Wojciecha Manna – Rock Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą (Wyd. Znak, 2010). Sam Mann wspomina, że w momencie, gdy dostał propo-zycję napisania książki, wystraszył się: „Książki od najmłodszych lat były dla mnie czymś szczególnym (…) były lepsze od dzisiejszych agresywnych mediów, pozostawiających tak niewiele miejsca na wyobraź-nię”. Nie jest to autobiografia dziennikarza, lecz zapis jego przygody z muzyką. Rock Mann jest nie lada gratką przede wszyst-kim dla pokolenia, któremu przyszło żyć za żelazną kurtyną. Mimo licznych przeciwności, niechęci władz do wszelkiego, co obce, wyczuwa się u Manna pewną nostalgię za tamtymi czasami. Nie jest to jedynie tęsk-nota za latami młodości, bardziej za okresem, gdy czas płynął wolniej. Dla młodszego czytelnika natomiast książka będzie interesującym zbiorem faktów i cieka-wostek z odległego PRL-u. Można się z niej dowiedzieć czym były wtyczki typu bananki, jak można było od-młodzić kompletnie zajechane winyle i jak dostać się na koncert Rolling Stonesów w Sali Kongresowej. Książka jest zapisem barwnych opowieści o kulisach festiwali i koncertów gwiazd rocka oraz o wizytach w Polsce gigantów światowego jazzu, których Mann był tłumaczem, przewodnikiem, a niekiedy i zaufanym powiernikiem. Jak na autora przystało, Rock Mann aż kipi cha-rakterystycznym dla niego humorem. Choćby dla przykładu opis wizyty w Polsce Steviego Wondera. Wojciech Mann był wtedy opiekunem i tłumaczem artysty, zatem pomagał mu również przy bardziej ofi-cjalnej części koncertu. Gdy wszystkie formalności zostały zakończone, szepnął niewidomemu artyście do ucha, że teraz zostawia go samego na scenie. Mann dalszą część wydarzeń relacjonuje następująco: „I tu niespodzianka. Przebiegły Negr ani myślał puścić

mnie od siebie. Trzymając mnie bardzo mocno za rękę (a siłę miał niebagatelną), powiedział do mikrofonu, że chciałby teraz dla publiczności i dla tych obdarowa-nych wykonać swój wielki przebój I Just Called to Say I Love You. Żeby podkreślić swoją sympatię do wszyst-kich i wszystkiego dookoła, wykona ją ze swoim przy-jacielem Wojtkiem. Zaczęły mi latać ciemne płaty przed oczami, bo nie śpiewam nawet w okoliczno-ściach kameralnych wobec ludzi bardzo dyskretnych, a co dopiero z Wonderem dla wielotysięcznej widow-ni. Próbowałem upartemu gwiazdorowi coś mówić, że zostawiłem zupę na ogniu, ale ten nadal trzymał mnie bardzo mocno i całkowicie przestał rozumieć, co mó-wię. Nie miałem wyjścia. Wonder śpiewał, ja buczałem jak najciszej, a gwiazda, niezadowolona, dźgała mnie łokciem w bok i teatralnym szeptem mówiła: Głośniej, Wojtek, głośniej. (...). Na szczęście na zdjęciach nie słychać jak śpiewałem. Teraz, po latach, zastanawiam się: a może śpiewałem całkiem ładnie?”. Wreszcie warto wspomnieć o niebagatelnej sza-cie graficznej Rock Mann’a. Liczne czarno-białe zdjęcia z podpisami autora znacznie wzbogacają tekst. Wydawnictwo Znak ponadto pokusiło się o odważny dobór kolorów czcionki. Fluorescencyjne ni to różowe, ni to pomarańczowe nagłówki i śródtytuły doskonale wpasowują się w klimat wspomnień. Nie trzeba być wielkim fanem muzyki, by sięgnąć po pozycję Wojciecha Manna. Nie trzeba być także wiel-kim fanem samego autora. Książka broni się sama. Hu-morem, lekkością stylu, inteligencją. Jej dwustu stron się nie czyta, je się pochłania. Bardziej niż polecam. Nie tyl-ko tym, którzy by chcieli dowiedzieć się, komu autor miał załatwić coke oraz u kogo na „domówce” wylądo-wała po koncercie grupa The Animals.

Wszystkie cytaty zaczerpnięto z książki Wojciecha Manna Rock Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą,

Kraków 2010.

Page 18: Między Regałami 13

18

KULTURA MIĘDZY REGAŁAMI

W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien hobbit

Tym krótkim zdaniem rozpoczyna się jedna z naj-słynniejszych książek literatury dziecięcej. Hobbit, czyli tam i z powrotem to w karierze Tolkiena dzieło przełomowe; to właśnie od tej powieści rozpoczęła się przygoda czytelników ze światem Śródziemia i to dzięki jej powodzeniu powstał epicki Władca Pier-ścieni, pierwotnie obliczany jedynie na jej kontynu-ację. Początkowo opowieści Tolkiena o hobbicie Bil-bo Bagginsie miały charakter ustny – profesor opo-wiadał je swym dzieciom jako bajki na dobranoc. Zajęło mu kilka lat, nim znalazł czas, by je spisać i uporządkować. Książka trafiła do wydawcy zimą 1936 roku, ukazała się zaś pod koniec września 1937 nakładem wydawnictwa George Allen & Unwin. Do świąt Bożego Narodzenia jej nakład został wyczerpa-ny1. I tak właśnie się to zaczęło. Podobno sukces Hobbita nie zaskoczył nikogo tak bardzo, jak samego Tolkiena. Warto zauważyć coś, o czym wielu czytelników fantasy czasem zupełnie zapomina – w czasach swojego pojawienia się teksty Tolkiena były czymś zupełnie nowatorskim i oryginalnym. Niespotykane dotąd stworzenia, ta-

jemniczy, alternatywny świat wykreowany z wielką dbałością o szczegóły i oryginalna fabuła wprowadzi-ły nową jakość nie tylko w literaturze dziecięcej – przede wszystkim w fantasy. Nie da się zaprzeczyć temu, że Tolkien miał i wciąż na wpływ na wszystkich twórców fantastyki; zaryzykowałabym nawet stwier-dzenie, że jest tym, któremu zawdzięczać można naj-większe spopularyzowanie tego gatunku literatury. W charakterze smaczku nie mogę tu nie wspomnieć o wspaniałym odbiorze jego dzieł przez subkulturę hipisów pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku; uwielbiali oni Tolkiena i ideologię wyrażaną w jego książkach tak bardzo, że zdarzało im się koczo-wać na trawniku przed domem autora, w nadziei, iż uda im się go spotkać. Doprowadziło to w końcu do tego, że Tolkien musiał zmienić miejsce zamieszkania, chcąc pozbyć się ciągłych najść fanów. Oczywiście, zarówno Hobbit, jak i Władca Pierścieni z biegiem lat nie straciły na popularności; świadczą o tym ciągłe wznowienia tych książek w niezliczonych przekładach, a także adaptacje filmowe. Zwłaszcza temat ostatni jest aktualnie bar-dzo na topie, w związku ze zbliżającą się szybko pre-mierą Hobbita w reżyserii Petera Jacksona (odpowiedzialnego również za powstanie filmowej

ALICJA WESTPHAL

BILBO BAGGINS W ROLI GŁÓWNEJ O „HOBBICIE” NOTATKA NIEDŁUGA

Page 19: Między Regałami 13

19

KULTURA MIĘDZY REGAŁAMI

KAROLINA WĄDOŁOWSKA

KSIĄŻKA – TO SIĘ NOSI!

Przeglądając wszelkie raporty dotyczące czytelnictwa, należałoby rwać sobie włosy z głowy i rozpaczać nad społeczeństwem. Z drugiej strony książka stała się czymś modnym – zarówno jako literatura, jak i obiekt modowy. Projektanci tworzą książki-torebki, sukienki a nawet perfumy inspirowane książką. Nasuwa się pytanie: skoro książka opanowała świat mody, to może z tym czytelnictwem nie jest jednak tak źle? Refleksję zostawiam wam, a tymczasem zapraszam na próbkę mody książkowej.

wersji Władcy Pierścieni). Po kinowym sukcesie trzech części Władcy, trudno nie liczyć na to, że tak samo stanie się z Hobbitem – a jednak trudno też nie mieć wątpliwości. Zbliżającej się premierze towarzy-szy wielki szum medialny. Już od początku roku wy-dawnictwa Amber i Iskry (odpowiedzialne za publi-kowanie dzieł Tolkiena w Polsce) prześcigają się w wypuszczaniu na rynek coraz to bardziej atrakcyj-nych wznowień Hobbita – od wydań kieszonkowych, poprzez wydania uzupełnione nowymi ilustracjami, w nowej i, przyznaję, często bardzo ładnej szacie graficznej, aż po wydania z okładką filmową, otwar-cie już reklamowane zbliżającą się premierą filmu. Rzecz jasna jest to w pełni zrozumiałe; od wieków reklama jest dźwignią handlu. Jednakże teraz, kiedy piszę ten tekst, myślę przede wszystkim o wątpliwo-ściach towarzyszącym wszystkim zainteresowanym tematem: czy ten film czegoś nie zniszczy? Nie za-bierze czegoś książce? Jeśli będzie dobry, z całą pew-nością nie. Gorzej, jeśli będzie inaczej; mogę jednak wyrazić pewność, że fani twórczości Tolkiena z ca-łych sił trzymają kciuki za pierwszą opcję. I że na pewno pod koniec grudnia popędzą tłumnie do kin, żeby sprawdzić, co zrobiono z jedną z klasycznych książek ich dzieciństwa. Drodzy twórcy filmu: czeka was surowa ocena, nie zepsujcie tego. Na koniec, w ramach ciekawostki, zacytuję coś, co kiedyś Tolkien napisał o sobie samym: „W gruncie rzeczy jestem hobbitem (pod każdym względem oprócz wzrostu). Lubię ogrody, drzewa i tradycyjnie uprawiane pola; palę fajkę i lubię do-bre, proste jedzenie, natomiast gardzę kuchnią fran-cuską; lubię i nawet odważam się nosić w tych nie-ciekawych czasach ozdobne kamizelki. Mam bardzo proste poczucie humoru (które nawet przychylni mi krytycy uznają za nieco męczące); chodzę spać póź-no i późno wstaję (w miarę możliwości). Nie podró-żuję dużo”2.

1 M. White, Tolkien. Biografia, tłum. K. Majchrzak i M. Majchrzak, Poznań 2004, s. 122-123. 2 J. R. R. Tolkien, Listy, red. H. Carpenter, tłum. A. Syl-wanowicz, Poznań 2000, s. 431.

„Pisarze na lato” – cykl koszulek Polskiego Instytutu Książki. Zeszłoroczna edycja zaowocowała t-shirtami z Brunonem Schulzem i Stanisławem Lemem.

Sukienka z okładek książek dla dzieci Susan Perrine

Page 20: Między Regałami 13

20

KULTURA MIĘDZY REGAŁAMI

Zapach świeżo wydrukowanej książki to najlepsze perfumy na świecie.

- Karl Lagerfeld

Sukienka w motyw biblioteczny Zero and Maria Cornejo

Sukienka z książki telefonicznej Jolis Paons

Perfumy o zapachu nowej książki. Paper Passion Karl Lagerfeld. 50 ml – 380 zł

Perfumy o zapachu bi-blioteki (sic!) - Demeter

Torebka wykonana ze starego słownika [zycierzeczy.pl]

Torebka w kształcie książki [www.restyle.pl]

Pokrowiec na laptop [www.weiku.com]

Oczywiście powstają też wisiorki z zawieszką w kształcie książek, kolczyki, broszki. Starałam się

ograniczać, bo takich drobiazgów jest wiele, a miejsca w szpalcie mało.